ALEXANDER MCCALL SMITH
MORALNOŚĆ DLA PIĘKNYCH
DZIEWCZĄT
Morality for Beautiful Girls
PrzełoŜył: Tomasz Biedroń
Wydanie oryginalne: 2001
Wydanie polskie: 2005
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ŚWIAT WIDZIANY OCZYMA INNEJ OSOBY
Mma Ramotswe, córka świętej pamięci Obeda Ramotswe z Mochudi pod Gaborone,
stolicą Botswany, była oficjalną narzeczoną pana J.L.B. Matekoniego, syna świętej pamięci
Pumphamilitsego Matekoniego z Tlokweng, rolnika, a później wysokiego urzędnika
kolejowego. Wszyscy uwaŜali, Ŝe to znakomicie dobrana para - ona, załoŜycielka i
właścicielka Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1, jedynej w Botswanie agencji
detektywistycznej zajmującej się sprawami takŜe kobiet, on, właściciel Tlokweng Road
Speedy Motors i w powszechnej opinii jeden z najlepszych mechaników samochodowych w
Botswanie. Zawsze jest dobrze, mówili ludzie, jak kaŜde z małŜonków prowadzi osobną
działalność. Tradycyjne małŜeństwa, w których męŜczyzna podejmuje wszystkie decyzje i
zarządza większością majątku, przeznaczone sadła kobiet, które pragną poświęcić się w Ŝyciu
gotowaniu i wychowywaniu dzieci. Czasy się jednak zmieniły i dla wykształconych kobiet,
które chcą coś w Ŝyciu osiągnąć, lepszym wyjściem jest mieć jakieś zajęcie.
Istniało wiele przykładów takich małŜeństw, między innymi mmy Maketetse, która
otworzyła fabryczkę specjalizującą się w produkcji szortów khaki dla chłopców. Zaczynała
od ciasnej i dusznej izdebki na tyłach swojego domu, potem jednak zatrudniła do krojenia i
szycia swoje kuzynki i stworzyła jedno z najlepiej funkcjonujących przedsiębiorstw w
Botswanie, eksportujące swoje wyroby do Namibii mimo ostrej konkurencji ze strony duŜych
firm odzieŜowych z Przylądka. Wyszła za pana Cedrica Maketetse, który miał dwa sklepy z
napojami w Gaborone, a ostatnio zakupił trzeci we Francistown. W stołecznej gazecie ukazał
się trochę krępujący artykuł na ich temat, zatytułowany Producentce szortów Ŝyczymy
wszelkiej pomyślności na nowej drodze szycia z lokalnym potentatem od napojów. Oboje
naleŜeli do Izby Handlowej i dla nikogo nie ulegało wątpliwości, Ŝe pan Maketetse jest
niezmiernie dumny z sukcesów biznesowych swojej Ŝony.
Oczywiście kobieta, której powiodło się w interesach, musi uwaŜać na męŜczyzn,
którzy szukają wygodnego Ŝycia u boku bogatej małŜonki. Było wiele takich przypadków i
mma Ramotswe zauwaŜyła, Ŝe tego rodzaju związki prawie zawsze kończą się fatalnie:
męŜczyzna albo przepija czy przegrywa dochody swojej Ŝony, albo próbuje zarządzać firmą,
doprowadzając ją do ruiny. MęŜczyźni są dobrzy w interesach, uwaŜała mma Ramotswe, ale
kobiety nie ustępują im pod tym względem. Są z natury oszczędniejsze. JakŜe inaczej, skoro
dysponując skąpymi środkami finansowymi, muszą czymś napchać wiecznie głodne brzuchy
dzieci. Dzieci jedzą tak duŜo, Ŝe ile by się nagotowało dyni czy owsianki, ich brzuchy nigdy
się nie zapełnią. MęŜczyźni zaś najszczęśliwsi są wtedy, kiedy pochłaniają całe góry drogiego
mięsa. MoŜna się zniechęcić do Ŝycia.
- To będzie dobre małŜeństwo - mówili ludzie, usłyszawszy o jej zaręczynach z panem
J.L.B. Matekonim. - On jest odpowiedzialnym męŜczyzną, a ona bardzo dobrą kobietą. Czeka
ich szczęśliwa przyszłość - kaŜde prowadzi swoją firmę i razem piją herbatę.
Mma Ramotswe znała tę powszechną opinię i podzielała ją. Po katastrofalnym
małŜeństwie z Note Mokotim, trębaczem jazzowym i nieuleczalnym babiarzem, postanowiła
juŜ nigdy nie wychodzić za mąŜ, chociaŜ składano jej liczne propozycje. Odrzuciła zresztą
pierwsze oświadczyny pana J.L.B. Matekoniego, lecz pół roku później zmieniła zdanie.
Zrozumiała, Ŝe w odniesieniu do kandydata na męŜa naleŜy sobie postawić bardzo proste
pytanie. Pytanie, które moŜe sobie zadać kaŜda kobieta - a w kaŜdym razie taka, która miała
dobrego ojca - i na które kaŜda kobieta instynktownie zna odpowiedź. Mma Ramotswe
sformułowała je i nie miała Ŝadnych wątpliwości, jak naleŜy na nie odpowiedzieć.
„Co pomyślałby o nim mój tata?”, powiedziała do siebie po przyjęciu oświadczyn
pana J.L.B. Matekoniego - trochę tak, jak człowiek, który zastanawia się za skrzyŜowaniem,
czy dobrze skręcił. Dokładnie pamiętała, gdzie to było: pewnego wieczoru spacerowała w
pobliŜu zapory jedną z tych ścieŜek, które błąkają się pośród akacji. Nagle przystanęła i
spojrzała na niebo, na ten rozwodniony, sprany błękit, który krótko przed zachodem słońca
zasnuły miedziane smugi. Wokół panowała cisza, mma Ramotswe była zupełnie sama. Mimo
to wypowiedziała to pytanie na głos, jakby ktoś mógł ją usłyszeć.
Spojrzała na niebo, jakby oczekiwała, Ŝe tam znajdzie odpowiedź. Znała ją jednak bez
patrzenia do góry. Nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe Obed Ramotswe, który poznał w
swoim Ŝyciu najróŜniejszego sortu męŜczyzn z wszystkimi ich słabościami, zaakceptowałby
pana J.L.B. Matekoniego. A skoro tak, to czego się bać? Jej przyszły mąŜ będzie dla niej
dobry.
Obecnie mma Ramotswe siedziała w biurze Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1
wraz ze swoją asystentką, mmą Makutsi, najlepszą absolwentką studium dla sekretarek ze
swojego rocznika, i rozmyślała o decyzjach, których wymagał od niej zbliŜający się ślub z
panem J.L.B. Matekonim. Narzucało się, rzecz jasna, pytanie, gdzie będą mieszkali. To
jednak szybko się rozstrzygnęło. Dom pana J.L.B. Matekoniego, choć atrakcyjnie połoŜony w
pobliŜu starego lotniska i całkiem ładny, z werandą w stylu kolonialnym i błyszczącym
blaszanym dachem, gorzej się nadawał na małŜeńskie gniazdo niŜ jej dom przy Zebra Drive.
Jego ogródek, a właściwie podwórko było maleńkie, ona zaś miała cały rząd papai, kilka
cienistych akacji i dystyngowaną grządkę melonów. Co się natomiast tyczy wnętrza, to
spartańskie korytarze i nieuŜywane pokoje u pana J.L.B. Matekoniego miały niewiele atutów,
zwłaszcza w porównaniu z jej domem. Serce by jej pękło, gdyby musiała się rozstać ze swoim
salonem, z puszystym dywanem na posadzce z polerowanego czerwonego betonu, z gzymsem
kominka, na którym stała pamiątkowa plakietka na cześć sir Sereste Khamy, naczelnika ludu
Bamgwato, męŜa opatrznościowego i pierwszego prezydenta Botswany, oraz ze stojącą w
kącie maszyną do szycia na pedały, wciąŜ chodzącą jak złoto.
Nie musiała uciekać się do długich perswazji. Decyzja na rzecz Zebra Drive w ogóle
nie została ujęta w słowa. Po tym, jak pan J.L.B. Matekoni dał się przekonać mmie
Potokwani, kierowniczce farmy dla sierot, Ŝeby wziął pod swoją opiekę osieroconego chłopca
i jego kaleką siostrę, dzieci wprowadziły się do niej i natychmiast bardzo dobrze się tam
poczuły. W naturalny sposób uznali zatem, Ŝe w stosownej porze cała rodzina zamieszka przy
Zebra Drive. Na razie pan J.L.B. Matekoni mieszkał w swoim domu, ale przy Zebra Drive
jadał wieczorny posiłek.
Z tym nie było problemów. Pozostała kwestia organizacji pracy. Siedząc za biurkiem i
patrząc, jak mma Makutsi porządkuje dokumenty, mma Ramotswe uświadomiła sobie, jak
trudne czeka ją zadanie. Decyzja nie była łatwa, ale podjęła ją i teraz musiała wcielić ją w
czyn. W końcu na tym polega robienie interesów.
Do elementarnych zasad prowadzenia przedsiębiorstwa naleŜy unikanie dublowania
zasobów. Po ślubie z panem J.L.B. Matekonim mieliby dwie firmy z dwoma biurami.
Chodziło oczywiście o zupełnie róŜne branŜe, ale Tlokweng Road Speedy Motors
dysponowało sporą powierzchnią biurową i przeniesienie tam siedziby agencji
detektywistycznej byłoby najzupełniej sensowne. Mma Ramotswe dokonała szczegółowej
inspekcji zakładu pana J.L.B. Matekoniego i zasięgnęła porady lokalnego przedsiębiorcy
budowlanego.
- Nie będzie problemu - powiedział, obejrzawszy warsztat i biuro. - MoŜna wstawić
nowe drzwi po tamtej stronie. Wtedy pani klienci nie będą się stykali z tą całą papraniną w
warsztacie.
Po połączeniu biur mma Ramotswe mogłaby swoje wynająć i nareszcie wyjść na plus.
Przykra prawda była taka, Ŝe Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 generowała zbyt niskie
przychody. Klientów nie brakowało - nie w tym rzecz. Działalność detektywistyczna jest
ogromnie czasochłonna i gdyby mma Ramotswe Ŝądała realistycznej stawki godzinowej,
ludzi po prostu nie byłoby stać na jej usługi. Dwieście puli za rozwiązanie zagadki czy
znalezienie zaginionej osoby - tyle mogli zapłacić i na ogół było to warte wysiłku, ale kilka
tysięcy puli za tę samą pracę to zupełnie inna rozmowa - człowiek od razu nabiera większej
chęci do Ŝycia.
Mma Ramotswe mniej więcej wychodziłaby na swoje, gdyby nie pensja mmy
Makutsi. Pierwotnie zatrudniła ją jako sekretarkę, bo firma, która chce być traktowana
powaŜnie, musi mieć sekretarkę, ale szybko odkryła schowany za tymi grubymi okularami
talent. Mma Makutsi została awansowana na prestiŜowe stanowisko asystentki detektywa.
Mma Ramotswe czuła się jednak zobowiązana podnieść jej pensję, zwiększając ujemne saldo
bieŜące agencji.
Omówiła sprawę z panem J.L.B. Matekonim, który przyznał jej rację: nie miała
większego wyboru.
- Jeśli nadal będziesz tak funkcjonowała, to splajtujesz - powiedział z powagą. -
Widziałem firmy, którym to się zdarzyło. Przyślą ci człowieka, który nazywa się syndyk
masy upadłościowej. On jest jak sęp - krąŜy i krąŜy. Bankructwo firmy to straszna rzecz.
Mma Ramotswe cmoknęła językiem.
- Chcę tego uniknąć. To byłby bardzo smutny koniec mojej działalności.
Wymienili ponure spojrzenia.
- Będziesz musiała ją zwolnić - zawyrokował pan J.L.B. Matekoni. - Mnie teŜ się
zdarzało, Ŝe musiałem zwolnić mechanika. CięŜka decyzja, ale tak to juŜ w Ŝyciu bywa.
- Tak bardzo się ucieszyła, kiedy ją awansowałam. Nie mogę jej nagle powiedzieć, Ŝe
nie jest juŜ detektywem. Nie ma w Gaborone nikogo. Jej rodzina mieszka w Bobonong. Z
tego, co wiem, są bardzo biedni.
Pan J.L.B. Matekoni pokręcił głową.
- Biednych ludzi jest mnóstwo. Wielu bardzo cierpi. Ale Ŝaden interes nie działa na
powietrze. KaŜdy o tym wie. Musisz zsumować przychody i odjąć od nich wydatki. RóŜnica
to jest twój zysk. W twoim wypadku tę liczbę poprzedza znak minus. Nie moŜesz...
- Nie mogę... - przerwała mu mma Ramotswe - ...nie mogę jej teraz zwolnić. Jest dla
mnie jak córka. Bardzo chce być detektywem i cięŜko pracuje.
Pan J.L.B. Matekoni spuścił wzrok na swoje stopy. Podejrzewał, Ŝe mma Ramotswe
oczekuje od niego jakiejś propozycji, ale jakiej? śe da jej pieniądze? śe będzie regulował
rachunki Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1, chociaŜ jednoznacznie mu
zakomunikowała, Ŝe on ma nadal prowadzić warsztat, podczas gdy ona będzie się zajmowała
swoimi klientami i ich problemami?
- Nie chcę, Ŝebyś płacił moje rachunki - powiedziała mma Ramotswe ze
stanowczością, która budziła w nim zarazem strach i podziw.
- Naturalnie, Ŝe nie - pospieszył z odpowiedzią. - Nawet nie przeszło mi to przez myśl.
- Z drugiej strony - podjęła mma Ramotswe - potrzebna ci w warsztacie sekretarka.
Ciągle masz bałagan w papierach, prawda? Nie zapisujesz, ile płacisz tym swoim
darmozjadom. Podejrzewam, Ŝe udzielasz im teŜ poŜyczek. Notujesz to?
Pan J.L.B. Matekoni nie wiedział, gdzie się podziać ze spojrzeniem. Skąd się
dowiedziała, Ŝe terminatorzy są mu winni sześćset puli kaŜdy i nie zanosi się na to, Ŝeby
kiedykolwiek mieli moŜliwość spłacić dług?
- Chcesz, Ŝeby pracowała dla mnie? - spytał zaskoczony. - A co z jej stanowiskiem
detektywa?
Mma Ramotswe nie odpowiedziała od razu. Nie przemyślała wcześniej sprawy, ale
teraz zaczął się wykluwać pewien plan. Gdyby przenieśli biuro agencji do warsztatu, mma
Makutsi mogłaby zachować posadę asystentki detektywa, a jednocześnie wziąć na siebie
obowiązki biurowe w warsztacie. Pan J.L.B. Matekoni płaciłby jej pensję, co oznaczałoby
znaczne zmniejszenie obciąŜeń agencji. W połączeniu z czynszem za zwolniony budynek
ogromnie poprawiłoby to sytuację finansową firmy.
Wyłuszczyła swój plan panu J.L.B. Matekoniemu. ChociaŜ często kwestionował
przydatność mmy Makutsi, dostrzegał zalety propozycji mmy Ramotswe - zwłaszcza tę, Ŝe
uszczęśliwiłoby to jego przyszłą Ŝonę. A w końcu na tym najbardziej mu zaleŜało.
Mma Ramotswe przełknęła ślinę.
- Mma Makutsi - zagaiła. - Rozmyślałam o przyszłości.
Mma Makutsi, która skończyła robić porządek w dokumentach, zaparzyła im obu
herbatę z czerwonokrzewu i zasiadła wygodnie do półgodzinnej przerwy, którą zwyczajowo
sobie robiła około jedenastej. Zaczęła czytać czasopismo - stary egzemplarz „National
Geographic” - poŜyczone od kuzyna nauczyciela.
- O przyszłości? Tak, to zawsze ciekawe. Ale moim zdaniem nie tak ciekawe jak
przeszłość. Jest tutaj bardzo dobry artykuł, mma Ramotswe. PoŜyczę pani, jak przeczytam. O
naszych przodkach ze wschodniej Afryki. Piszą tutaj o doktorze Leakeyu. To bardzo znany
spec od kości.
- Spec od kości? - zdziwiła się mma Ramotswe.
Mma Makutsi z reguły doskonale się wysławiała - zarówno po angielsku, jak w
setswana - ale zdarzało jej się posługiwać osobliwymi wyraŜeniami. Co to jest spec od kości?
Kojarzy się to z czarownikiem, ale chyba doktor Leakey nie jest czarownikiem?
- Tak - odparła mma Makutsi - wie wszystko na temat starych kości. Wykopuje je z
ziemi i opowiada nam o naszej przeszłości. Niech pani spojrzy.
Obróciła w stronę mmy Ramotswe zdjęcie na rozkładówce. Mma Ramotswe zmruŜyła
oczy. Jej wzrok nie był juŜ taki jak dawniej i miała obawy, Ŝe prędzej czy później będzie
musiała pójść w ślady mmy Makutsi i załoŜyć okulary z grubymi szkłami.
- Czy to jest doktor Leakey?
Mma Makutsi skinęła głową.
- Tak, mma, to on. Czaszka, którą trzyma w dłoni, naleŜała do jednego z pierwszych
ludzi. Ten człowiek Ŝył bardzo dawno temu i jest bardzo stary.
W mmie Ramotswe rozbudziła się ciekawość.
- Kim był ten bardzo stary człowiek?
- Piszą tutaj, Ŝe to człowiek, który Ŝył, kiedy na świecie było jeszcze bardzo mało
ludzi. Wszyscy mieszkaliśmy wtedy we wschodniej Afryce.
- Wszyscy?
- Tak, wszyscy. Mój lud. Pani lud. Wszyscy. Wszyscy wywodzimy się od tej samej
małej grupy przodków. Doktor Leakey to udowodnił.
Mma Ramotswe zamyśliła się.
- Czyli w jakimś sensie wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami?
- Tak. Jesteśmy wszyscy takimi samymi ludźmi. Eskimosi, Rosjanie, Nigeryjczycy. Ta
sama krew. To samo DNA.
- DNA? Co to takiego?
- To jest coś, czego uŜył Bóg, jak stwarzał ludzi - wyjaśniła mma Makutsi. - Wszyscy
jesteśmy zrobieni z DNA i wody.
Mma Ramotswe zastanowiła się nad tym, co wynikało z tych rewelacji. Nie miała
zdania na temat Eskimosów i Rosjan, ale Nigeryjczycy to zupełnie inna historia. Mma
Makutsi miała jednak rację: jeśli powszechne braterstwo - i „siostrzaństwo” - nie ma być
pustym dźwiękiem, musi obejmować równieŜ Nigeryjczyków.
- Gdyby ludzie wiedzieli, Ŝe wszyscy jesteśmy jedną rodziną, to byliby dla siebie
lepsi, nie sądzi pani?
Mma Makutsi odłoŜyła czasopismo.
- Na pewno. Gdyby o tym wiedzieli, to byłoby im bardzo trudno krzywdzić innych.
MoŜe nawet chętniej by im pomagali.
Mma Ramotswe milczała. Teraz jeszcze trudniej było jej przedstawić mmie Makutsi
swój plan, ale podjęli wraz z panem J.L.B. Matekonim decyzję i nie pozostawało nic innego,
jak przekazać złą wiadomość.
- To wszystko bardzo ciekawe - stwierdziła, siląc się na stanowczy ton. - Muszę
poczytać o doktorze Leakeyu w wolnej chwili. Teraz jestem za bardzo zajęta rozmyślaniami o
tym, jak nie dopuścić do upadku firmy. Bilans nie przedstawia się najkorzystniej. Wydatki
przewyŜszają wpływy.
Urwała i obserwowała reakcję mmy Makutsi. Trudno było zgadnąć, co ona myśli za
tymi okularami.
- Muszę więc przedsięwziąć jakieś kroki - ciągnęła. - Jeśli nic nie zrobię, to nałoŜą na
nas zarząd komisaryczny albo bank zajmie nam biuro. Tak się dzieje z firmami, które nie
przynoszą zysków. To bardzo niedobra sytuacja.
Mma Makutsi wpatrywała się w biurko. Potem podniosła wzrok na mmę Ramotswe i
w jej okularach odbiły się gałęzie akacji za oknem. Mmę Ramotswe mocno to zdeprymowało
- poczuła się tak, jakby patrzyła na świat oczyma innej osoby. Kiedy to sobie pomyślała, mma
Makutsi poruszyła głową i jej pracodawczyni zobaczyła odbicie swojej czerwonej sukienki.
- Staram się, jak mogę - powiedziała cicho mma Makutsi. - Mam nadzieję, Ŝe da mi
pani szansę. Bardzo się cieszę, Ŝe pracuję jako asystentka detektywa. Nie chcę do końca Ŝycia
być sekretarką.
Umilkła i spojrzała na mmę Ramotswe. Jak to jest, pomyślała mma Ramotswe, być
mmą Makutsi, absolwentką studium sekretarskiego z najlepszym wynikiem na roku, która nie
ma jednak nikogo oprócz rodziny w dalekim Bobonong? Wiedziała, Ŝe mma Makutsi posyła
im pieniądze, bo podpatrzyła kiedyś na poczcie, jak wypełnia przekaz pocztowy na sto puli.
Na pewno napisała im o swoim awansie i byli dumni, Ŝe ich krewna tak doskonale sobie radzi
w Gaborone. Tymczasem prawda była taka, Ŝe mma Ramotswe trzymała ją na tym
stanowisku z pobudek charytatywnych i w gruncie rzeczy to ona wspierała finansowo tę
rodzinę z Bobonong.
Przeniosła spojrzenie na biurko mmy Makutsi i na wciąŜ rozłoŜone zdjęcie doktora
Leakeya z czaszką w dłoni. Doktor Leakey patrzył prosto na nią. Co będzie z tą pani
asystentką, mma Ramotswe?, zdawał się mówić.
Przełknęła ślinę.
- Niech się pani nie martwi, dalej będzie pani asystentką detektywa. DołoŜymy pani
jednak trochę obowiązków, kiedy przeniesiemy się do Tlokweng Road Speedy Motors. Pan
J.L.B. Matekoni potrzebuje pomocy przy papierkowej robocie. Będzie pani w połowie
sekretarką, a w połowie asystentką detektywa. - Urwała, po czym dodała pospiesznie: - Ale
moŜe się pani przedstawiać jako asystentka detektywa. Taki będzie pani oficjalny tytuł.
Przez resztę dnia mma Makutsi była bardziej milcząca niŜ zazwyczaj. Bez słowa
zaparzyła mmie Ramotswe popołudniową herbatę, ale pod koniec dnia sprawiała wraŜenie
pogodzonej z losem.
- Podejrzewam, Ŝe w biurze pana J.L.B. Matekoniego panuje spory bałagan -
powiedziała. - Nie wyobraŜam sobie, Ŝeby porządnie prowadził papiery. MęŜczyźni nie lubią
się tym zajmować.
Mmie Ramotswe spadł kamień z serca, kiedy usłyszała tę zmianę tonu.
- Tak, ma tam straszny bajzel. Będzie pani bardzo wdzięczny, jeśli zrobi pani
porządek.
- Nauczyli nas tego w studium. Któregoś dnia zostałyśmy wysłane do potwornie
zapuszczonego biura i musiałyśmy to wszystko odgruzować. Było nas cztery - ja i trzy ładne
dziewczyny. Ja wykonałam całą robotę, a te ładne flirtowały z męŜczyznami z biura.
- Ach! - westchnęła mma Ramotswe. - Mogę to sobie wyobrazić.
- Pracowałam do ósmej wieczorem. Te ładne o piątej poszły z męŜczyznami do knajpy
i zostawiły mnie samą. Następnego dnia szef studium powiedział, Ŝe doskonale się
spisałyśmy i wszystkie dostaniemy najwyŜszą ocenę. Pozostałe dziewczyny były bardzo
zadowolone. Powiedziały, Ŝe chociaŜ porządkowaniem papierów zajmowałam się głównie ja,
one wzięły na siebie trudniejszą część zadania, czyli odciągnięcie męŜczyzn, Ŝeby nie
przeszkadzali. Szczerze tak uwaŜały.
Mma Ramotswe pokręciła głową.
- PróŜniaki z tych dziewcząt. Dzisiaj w Botswanie jest takich mnóstwo. Ale
przynajmniej wie pani, Ŝe odniosła pani sukces. Jest pani asystentką detektywa, a one? Dam
sobie głowę uciąć, Ŝe nikim.
Mma Makutsi zdjęła swoje duŜe okulary i zaczęła starannie czyścić chusteczką
soczewki.
- Dwie z nich wyszły za bardzo bogatych ludzi - powiedziała. - Mają duŜe domy w
pobliŜu Sun Hotel. Widziałam, jak paradują w drogich okularach przeciwsłonecznych.
Trzecia wyjechała do Afryki Południowej i została modelką. Widziałam jej zdjęcie w
kolorowym magazynie, dla którego pracuje jej mąŜ fotograf. On teŜ zarabia kupę pieniędzy i
jest z nim bardzo szczęśliwa. Nazywają go Polaroid Khumalo. Bardzo przystojny i bardzo
znany.
ZałoŜyła okulary z powrotem na nos i spojrzała na mmę Ramotswe.
- Któregoś dnia pani teŜ znajdzie sobie męŜa - odrzekła mma Ramotswe. - I ten
człowiek będzie mógł o sobie powiedzieć, Ŝe wygrał los na loterii.
Mma Makutsi pokręciła głową.
- Nie sądzę, Ŝebym wyszła za mąŜ. W Botswanie brakuje męŜczyzn. To znany fakt.
Wszyscy męŜczyźni są juŜ Ŝonaci, nie ostał się ani jeden wolny.
- Nie musi pani wychodzić za mąŜ - pocieszała ją mma Ramotswe. - NiezamęŜnym
kobietom bardzo dobrze się teraz Ŝyje. Ja jestem niezamęŜna.
- Ale niedługo pani poślubi pana J.L.B. Matekoniego. I przestanie pani być
niezamęŜna. Mogłaby pani...
- Nie musiałam się na to decydować. Byłam zadowolona ze swojego Ŝycia. Świat by
się nie zawalił, gdyby tak pozostało.
Urwała. ZauwaŜyła, Ŝe mma Makutsi znowu zdjęła okulary i zabrała się do ich
czyszczenia, bo zaparowały.
Mma Ramotswe zamyśliła się. Nigdy nie umiała siedzieć z załoŜonymi rękami,
patrząc na czyjeś nieszczęście. To niewygodna cecha charakteru u prywatnego detektywa, bo
z pracą mmy Ramotswe wiązało się wiele nieszczęścia, ale nie umiała zakuć serca w pancerz,
chociaŜ bardzo się starała.
- Aha, jeszcze jedna rzecz. Zapomniałam pani powiedzieć, Ŝe pani nowe stanowisko
nazywa się kierownik administracyjny Tlokweng Road Speedy Motors. Nie będzie pani
zwykłą sekretarką.
Mma Makutsi podniosła z uśmiechem głowę.
- Cudownie - powiedziała. - Jest pani dla mnie bardzo dobra, mma.
- I pensja wzrośnie - dodała mma Ramotswe, odrzucając precz rozsądek. - Niewiele,
ale zawsze. Będzie pani mogła więcej posyłać rodzinie w Bobonong.
Mma Makutsi sprawiała wraŜenie niemało ucieszonej tą informacją i ze wzmoŜonym
zapałem wykonywała ostatnie tego dnia obowiązki, czyli przepisanie na maszynie kilku
listów ręcznie przygotowanych przez szefową. To mma Ramotswe miała teraz ponurą minę.
To wszystko wina doktora Leakeya, pomyślała. Gdyby nie pojawił się w rozmowie, mma
Ramotswe pewnie byłaby bardziej stanowcza. A tak nie dość, Ŝe ponownie awansowała mmę
Makutsi, to jeszcze bez konsultacji z panem J.L.B. Matekonim dała jej podwyŜkę. Naturalnie
trzeba mu będzie o tym powiedzieć, ale moŜe jeszcze nie teraz... NaleŜy zawsze wybrać
odpowiedni moment na przekazanie niepomyślnej wiadomości. MęŜczyźni od czasu do czasu
obnaŜają swoje słabe strony i kobieta, która umie poczekać na tę chwilę, pokona facetów w
ich własnej grze. Kiedy nadejdzie ten moment, dziecinnie łatwo się nimi manipuluje. Ale
trzeba umieć czekać.
ROZDZIAŁ DRUGI
CHŁOPIEC, KTÓRY PRZYSZEDŁ W NOCY
Obozowali pośród bagien Okawango, w pobliŜu Maun, osłonięci wysokimi drzewami
mopane. Na północy, zaledwie pół mili dalej, ciągnęło się jezioro, wstęga błękitu otoczona
brązami i zieleniami buszu. Trawa sawanny była gęsta i bujna, zwierzęta miały gdzie się
ukryć. Jeśli ktoś chciał zobaczyć słonia, musiał być czujny, bo obfita roślinność utrudniała
rozpoznanie nawet ich zwalistych szarych kształtów, które poruszały się powoli przez
Ŝ
erowisko.
Obóz, zgrupowanie pięciu czy sześciu duŜych namiotów ustawionych w półkole,
naleŜał do męŜczyzny o przydomku rra Pula, pan deszcz. Wiązało się to z przekonaniem,
wielokrotnie potwierdzonym empirycznie, Ŝe jego obecność ściąga pilnie potrzebne opady.
Rra Pula nie miał nic przeciwko upowszechnianiu się tego przekonania. Deszcz oznacza
uśmiech losu, stąd okrzyk „Pula! Pula! Pula!”, kiedy ludzie radują się z pomyślności losu lub
pragną ją sprowadzić. Rra Pula był człowiekiem o pociągłej twarzy i skórzastej, cętkowanej
cerze białej osoby, która spędziła całe swoje Ŝycie pod afrykańskim słońcem. Piegi i plamy
słońca zlały się w jedno, był zatem cały brązowy - jak białe ciasto włoŜone do piekarnika.
- Powoli się do nas upodabnia - powiedział jeden z jego podwładnych, kiedy siedzieli
którejś nocy przy ognisku. - Kiedyś się zbudzi i będzie z niego Motswana - z takim samym
kolorem skóry jak my.
- Nie wystarczy zmienić kolor skóry, Ŝeby stać się Motswana - zaoponował inny. -
Motswana jest się w środku. Zulus od zewnątrz jest taki jak my, ale w środku pozostaje
Zulusem. Z Zulusa Motswana teŜ nie moŜna zrobić. Są po prostu inni.
Wokół ogniska zapadła cisza, bo wszyscy rozmyślali nad tą kwestią.
- Mnóstwo róŜnych rzeczy robi człowieka tym, kim jest - powiedział w końcu jeden z
tropicieli. - Ale najwaŜniejsze jest łono matki. To, skąd bierzesz mleko, czyni cię Motswana
albo Zulusem. Mleko Motswana, dziecko Motswana. Mleko zuluskie, dziecko zuluskie.
- Mleka nie bierze się z łona - oznajmił jeden z młodszych. - To tak nie działa.
Starszy człowiek zmiaŜdŜył go wzrokiem.
- To co się je przez pierwsze dziewięć miesięcy, panie Mądralo? Panie Akademiku?
Chcesz powiedzieć, Ŝe pije się krew matki? Tak?
Młodszy pokręcił głową.
- Nie jestem pewien, co się je, ale mleka nie ma, dopóki człowiek się nie urodzi. Tego
jestem całkiem pewien.
Starszy zrobił wzgardliwą minę.
- Guzik wiesz. Nie masz dzieci, prawda? Co ty się na tym znasz? Człowiek bez dzieci
mówi o dzieciach tak, jakby miał ich całą kupę. Ja mam piątkę dzieci. Piątkę. - Rozpostarł
palce jednej dłoni. - Piątkę - powtórzył. - Wszystkie pięć z mleka matki.
Umilkli. Przy innym ognisku, na krzesłach, a nie na kłodach, siedzieli rra Pula i jego
dwoje klientów. Niezrozumiały pomnik ich głosów docierał do tropicieli, ale teraz ucichł.
Nagle rra Pula wstał.
- Coś tam jest - powiedział. - MoŜe szakal. Czasem podchodzą całkiem blisko ognia.
Inne zwierzęta trzymają się na dystans.
Jeden z klientów, męŜczyzna w średnim wieku, który miał na głowie miękki kapelusz
ze spuszczonym rondem, równieŜ wstał i wbił wzrok w ciemności.
- Czy lampart podszedłby tak blisko? - spytał.
- Nigdy - odparł rra Pula. - To bardzo płochliwe stworzenia.
Kobieta siedząca na składanym płóciennym stołku gwałtownie przekręciła głowę.
- Na pewno coś tam jest - powiedziała. - Posłuchajcie.
Rra Pula postawił na ziemi kubek, który trzymał w dłoni, i zawołał do swoich ludzi:
- Simon! Motopi! Niech któryś przyniesie mi latarkę! Migiem!
Młodszy z męŜczyzn wstał i szybkim krokiem poszedł do namiotu z ekwipunkiem.
Idąc w stronę pracodawcy, równieŜ usłyszał hałas i włączył silną latarkę, by omieść snopem
jej światła krąg ciemności wokół obozu. Ujrzeli kontury krzewów i drzewek, dziwnie płaskie
w sondującym świetle latarki.
- Czy to nie spłoszy zwierząt? - spytała kobieta.
- Całkiem moŜliwe - odparł rra Pula - ale nie Ŝyczymy sobie Ŝadnych niespodzianek,
prawda?
Ś
wiatło zatoczyło koło i na krótko powędrowało do góry, by oświetlić listowie
karłowatej akacji. Potem osunęło się ku korzeniom drzewa i wtedy zobaczyli.
- To jest dziecko - powiedział zdumiony męŜczyzna w miękkim kapeluszu. - Dziecko?
Tutaj?
Chłopczyk był na czworakach. Złapany przez latarkę zachowywał się jak zwierzę w
ś
wietle reflektorów samochodu - sparaliŜowany niezdecydowaniem.
- Motopi! - zawołał rra Pula. - Przyprowadź tu chłopca!
MęŜczyzna z latarką szybko ruszył po trawie, kierując snop światła na małą postać.
Kiedy był juŜ blisko, dziecko nagle pobiegło do tyłu, ale potknęło się o coś i upadło. Motopi
wyciągnął ramiona, upuszczając przy tym latarkę, która uderzyła z łoskotem o kamień i
zgasła. Motopi trzymał juŜ jednak chłopca, który wyrywał się i wierzgał nogami.
- Nie bij się ze mną, mały - powiedział w języku setswana. - Nic ci nie zrobię. Nic ci
nie zrobię.
Chłopak wierzgnął ponownie i trafił męŜczyznę z brzuch.
- Nie wolno! - potrząsnął chłopakiem i trzymając go jedną ręką, trzepnął go mocno w
ramię. - Masz! To jest kara za kopanie wujka! UwaŜaj, bo znowu dostaniesz!
Zaskoczone tym klapsem dziecko przestało stawiać opór i zwiotczało.
- A poza tym - mruknął Motopi pod nosem, idąc w stronę ogniska rry Puli -
ś
mierdzisz.
Postawił chłopaka na ziemi koło stolika z lampą naftową, ale dalej trzymał go za
nadgarstek, Ŝeby nie uciekł albo nie próbował kopnąć któregoś z białych.
- Więc to jest nasz mały szakal - powiedział rra Pula, przyglądając się chłopcu.
- Jest nagusieńki - stwierdziła kobieta. - Nie ma nic na sobie.
- Ile on ma lat? - spytał któryś z męŜczyzn. - Na oko najwyŜej sześć albo siedem.
Rra Pula podniósł lampę naftową i przybliŜył do dziecka. Światło ślizgało się po
skórze, pokrytej maleńkimi bliznami i zadrapaniami, jakby ktoś przeciągnął chłopca przez
kolczasty krzew. Brzuch był zapadnięty, Ŝebra sterczały, pupa była ściągnięta i koścista, a
wzdłuŜ podbicia jednej stopy biegła otwarta rana, z białą obwódką wokół czarnego centrum.
Chłopak podniósł oczy ku lampie i skulił się pod tymi oględzinami.
- Spróbuj w kalanga - powiedział rra Pula do Motopiego. - Spróbuj w kalanga, a potem
w herero. MoŜe on jest Herero. Albo Mosarwa. Trochę znasz te języki, Motopi. Sprawdź, czy
uda ci się coś z niego wydobyć.
Motopi przykucnął, Ŝeby znaleźć się twarzą w twarz z dzieckiem. Zaczął mówić w
jednym języku, starannie artykułując słowa, a potem, nie uzyskawszy Ŝadnej reakcji,
przerzucił się na inny. Chłopiec nadal milczał jak zaklęty.
- Chyba nie umie mówić - stwierdził Motopi. - Wydaje mi się, Ŝe nie rozumie, co do
niego mówię.
Kobieta zbliŜyła się i wyciągnęła rękę, Ŝeby dotknąć chłopaka w ramię.
- Biedactwo - rozczuliła się. - Wyglądasz, jakbyś...
Krzyknęła i szarpnęła ramieniem do tyłu. Chłopak ją ugryzł.
Motopi chwycił chłopaka za prawe ramię, postawił na nogi i wymierzył mu siarczysty
policzek.
- Nie wolno! - krzyknął. - Niegrzeczne dziecko!
Oburzona kobieta odepchnęła go.
- Niech go pan nie bije! Nie widzi pan, Ŝe jest wystraszony? Nie chciał mi zrobić nic
złego. Popełniłam błąd, Ŝe go dotknęłam.
- Nie moŜna pozwolić, Ŝeby dziecko gryzło ludzi, mma - odparł spokojnie Motopi. -
Nie podoba nam się to.
Kobieta zawiązała sobie dłoń chusteczką, ale przesączyła się przez nią plama krwi.
- Dam pani na to penicyliny - powiedział rra Pula. - Ugryzienie człowieka moŜe być
niebezpieczne.
Spojrzeli na chłopca, który się połoŜył, jakby zamierzał spać, ale spoglądał na nich.
- Dziecko ma dziwny zapach - stwierdził Motopi. - ZauwaŜyłeś to, rra Pula?
Rra Pula pociągnął nosem.
- Tak. MoŜe to rana. Ropieje.
- Nie - zaoponował Motopi. - Mam bardzo dobry węch. Czuję ranę, ale jest jeszcze
jakiś inny zapach. Taki, którego normalnie nie czuć od dziecka.
- Rozpoznajesz go?
Motopi skinął głową.
- Tak. To jest zapach lwa. Nic innego tak nie pachnie, tylko lew.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Potem rra Pula zaśmiał się i powiedział:
- Mydło i woda temu zaradzą. I damy mu coś na tę ranę. Proszek siarkowy powinien ją
wysuszyć.
Motopi delikatnie podniósł chłopca, który łypał na niego i kulił się w sobie, ale nie
stawiał oporu.
- Umyj go i zabierz do swojego namiotu - rozkazał rra Pula. - Nie pozwól mu uciec.
Klienci wrócili na miejsca przy ognisku. Kobieta rzuciła spojrzenie męŜczyźnie, który
uniósł brew i wzruszył ramionami.
- Skąd, u licha, on się wziął? - spytała rry Puli, który grzebał w ogniu przyczerniałym
patykiem.
- Pewnie z którejś z okolicznych wiosek. NajbliŜsza leŜy około dwudziestu mil w
tamtą stronę. To pewnie pastuch, który się zgubił i zawędrował w busz. To się czasem zdarza.
- Ale dlaczego nie ma nic na sobie?
Rra Pula wzruszył ramionami.
- Pastuszkowie czasem noszą tylko przepaski na biodrach. MoŜe kolczasty krzew ją z
niego zdarł. A moŜe gdzieś ją zostawił. - Rra Pula spojrzał na kobietę. - W Afryce to jest na
porządku dziennym. Mnóstwo dzieci się gubi, a potem znajduje. Nic im się nie dzieje. Chyba
nie martwi się pani o niego?
Kobieta zmarszczyła brwi.
- Oczywiście, Ŝe się martwię. NajróŜniejsze rzeczy mogły mu się przydarzyć. Mogły
go zaatakować dzikie zwierzęta. Mógł go porwać lew. I tak dalej.
- Tak - odparł rra Pula. - Zgadza się. Ale nic się nie stało. Jutro zabierzemy go na
policję do Maun. Oni się nim zajmą. Dowiedzą się, skąd jest, i zawiozą go do domu.
Kobieta nadal sprawiała wraŜenie zatroskanej.
- Dlaczego pana człowiek powiedział, Ŝe chłopiec pachnie jak lew? Czy to nie jest
trochę dziwne, Ŝeby mówić takie rzeczy?
Rra Pula parsknął śmiechem.
- Tutaj ludzie gadają róŜne dziwne rzeczy. Widzą świat inaczej. Motopi to bardzo
dobry tropiciel, ale tak mówi o zwierzętach, jakby to byli ludzie. Twierdzi, Ŝe z nim
rozmawiają. śe potrafi wyczuć zapach strachu zwierzęcia. Takie rzeczy gada.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym kobieta oznajmiła, Ŝe idzie spać.
Powiedzieli sobie nawzajem dobranoc, po czym rra Pula i biały męŜczyzna siedzieli przy
ognisku jeszcze przez pół godziny. Mówili bardzo niewiele, patrzyli, jak drwa powoli
dogasają, a iskry lecą ku niebu. Motopi leŜał w wejściu do swojego namiotu, Ŝeby chłopak nie
mógł wydostać się na zewnątrz, nie trącając go. Było jednak mało prawdopodobne, aby
podjął taką próbę, bo przyprowadzony do namiotu prawie natychmiast zasnął. Motopi
obserwował go jednym okiem spod cięŜko opadającej powieki. Przykryty lekką derką
chłopak oddychał głęboko. Łapczywie poŜarł kawałek mięsa, który mu dali, i wychłeptał
duŜy kubek wody, zagarniając ją językiem jak zwierzę u wodopoju. Nadal roztaczał ten
dziwny zapach, który Motopiemu nieodparcie kojarzył się z lwem. Ale czemu dziecko
miałoby pachnieć lwem?
ROZDZIAŁ TRZECI
PROBLEMY Z WARSZTATEM
Po drodze do Tlokweng Road Speedy Motors mma Ramotswe postanowiła wyznać
panu J.L.B. Matekoniemu wszystko jak na spowiedzi. Wiedziała, Ŝe przekroczyła swoje
uprawnienia, awansując mmę Makutsi na stanowisko kierownika administracyjnego
warsztatu. Ona sama miałaby do niego wielkie pretensje, gdyby spróbował awansować jej
personel. Zrozumiała, Ŝe musi mu dokładnie wyjaśnić, jak do tego doszło. Pan J.L.B.
Matekoni był dobrym człowiekiem i chociaŜ zawsze uwaŜał, Ŝe mma Makutsi jest luksusem,
na który mma Ramotswe nie bardzo moŜe sobie pozwolić, nie miała wątpliwości, Ŝe
zrozumie, jakie to waŜne dla mmy Makutsi, aby zajmować określone stanowisko. W końcu
jakie to ma znaczenie, Ŝe mma Makutsi będzie się nazywała kierownikiem administracyjnym,
jeśli tylko będzie sumiennie wykonywała wyznaczone jej obowiązki? Pozostawał problem
podwyŜki. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe z tego juŜ tak łatwo się nie wytłumaczy.
Późnym popołudniem mma Ramotswe jechała do Tlokweng Road Speedy Motors
maleńką białą furgonetką, którą pan J.L.B. Matekoni niedawno wyremontował. Auto jeździło
jak złoto, odkąd pan J.L.B. Matekoni podłubał po godzinach w jego silniku. Wymienił wiele
części na nowe, sprowadzone zza granicy. Nowy był na przykład rozrusznik i hamulce.
Wystarczyło, Ŝe mma Ramotswe dotknęła pedału hamulca, Ŝeby furgonetka stanęła jak wryta.
Dawniej, zanim pan J.L.B. Matekoni rozbudził w sobie zainteresowanie jej samochodem,
mma Ramotswe musiała kilka razy energicznie nacisnąć na pedał, Ŝeby furgonetka zaczęła
zwalniać.
- Myślę, Ŝe juŜ nigdy nie wjadę nikomu w kuper - powiedziała mma Ramotswe z
wdzięcznością po wypróbowaniu nowych hamulców. - Będę się mogła zatrzymać wtedy,
kiedy będę chciała.
Pan J.L.B. Matekoni spojrzał na nią z przeraŜoną miną.
- To bardzo waŜne, Ŝeby mieć dobre hamulce. Nie moŜesz dopuścić do tego, Ŝeby
znowu tak się popsuły. Jak zaczną nawalać, to od razu daj mi znać.
- Dobrze - obiecała mma Ramotswe.
Nieszczególnie interesowała się samochodami, chociaŜ darzyła serdecznym uczuciem
swoją maleńką białą furgonetkę, która tak wiernie jej słuŜyła. Nie mogła zrozumieć, czemu
ludzie umierają z tęsknoty za mercedesem, skoro jest tyle innych samochodów, które potrafią
człowieka bezpiecznie przewieźć z miejsca na miejsce i nie kosztują przy tym fortuny.
Zainteresowanie samochodami miała za typowo męskie zjawisko. Daje się ono zauwaŜyć juŜ
u małych chłopców, którzy robią autka z drutu, i do końca Ŝycia nie zanika. Dlaczego
męŜczyźni uwaŜają, Ŝe samochody są takie ciekawe? Samochód to przecieŜ maszyna. MoŜna
by oczekiwać, Ŝe męŜczyźni będą się interesowali pralkami czy Ŝelazkami, a tymczasem nic z
tego. Słyszał kto kiedyś, Ŝeby grupka męŜczyzn stała na ulicy i dyskutowała o pralkach?
Mma Ramotswe zajechała pod Tlokweng Road Speedy Motors i wysiadła z maleńkiej
białej furgonetki. W biurze nikogo nie zobaczyła, co oznaczało, Ŝe pan J.L.B. Matekoni albo
leŜy pod samochodem w warsztacie, albo usiłuje wyłoŜyć swoim opornym uczniom jakąś
skomplikowaną kwestię z zakresu mechaniki pojazdowej. Zwierzył się mmie Ramotswe, Ŝe
ma powaŜne wątpliwości, czy z tych chłopaków moŜna coś wykrzesać, i szczerze mu
współczuła. Niełatwo jest przekonać młodych ludzi o konieczności pracy. Oczekują, Ŝe
wszystko zostanie im podane na talerzu. Nie rozumieją, Ŝe wszystko, co Botswana ma im do
zaoferowania - czyli bardzo wiele - zostało osiągnięte cięŜką pracą i wyrzeczeniami.
Botswana nigdy nie poŜyczała pieniędzy i nie ugrzęzła w długach, jak to się zdarzyło wielu
innym państwom afrykańskim. Botswańczycy oszczędzają i oszczędzają, a pieniądze wydają
bardzo roztropnie. KaŜdy publiczny grosz, kaŜde thebe jest rozliczane. Nic nie idzie do
prywatnych kieszeni polityków. MoŜemy być dumni z naszego kraju, pomyślała mma
Ramotswe. Ja jestem dumna. Jestem dumna z prezydenta Seretse Khamy, który z obszaru
zaniedbywanego przez Brytyjczyków stworzył nowe państwo. Zbytnio nas nie cenili,
pomyślała, ale teraz wiedzą, na co nas stać. Podziwiają nas za to. Przeczytała, co powiedział
ambasador amerykański: „Gratulujemy mieszkańcom Botswany ich dokonań”. Słowa te
napełniły ją dumą. Wiedziała, Ŝe mieszkańcy tych dalekich i dosyć przeraŜających krajów
mają bardzo dobrą opinię o Botswanie.
Dobrze jest być Afrykaninem. W Afryce dzieją się rzeczy straszne, które budzą wstyd
i rozpacz, ale Afryka nie ogranicza się do tego. ChociaŜ mieszkańcy Afryki doznają wielkich
cierpień, chociaŜ Ŝołnierze - a raczej mali chłopcy z karabinami - przysparzają jej wiele
okrucieństwa i zamętu, w Afryce jest mnóstwo rzeczy, które napawają dumą. Na przykład
dobroć, zdolność do uśmiechania się, sztuka i muzyka.
Podeszła do drzwi warsztatu. Wewnątrz były dwa samochody, jeden na podnośniku,
drugi pod ścianą, z akumulatorem podłączonym do małego prostownika, który stał przy kole.
Na podłodze leŜało kilka części - rura wydechowa i jakieś inne, których nie rozpoznawała - a
pod autem na podnośniku stała otwarta skrzynka z narzędziami. Ale pana J.L.B. Matekoniego
- ani śladu.
Dopiero kiedy jeden z terminatorów wstał, mma Ramotswe zauwaŜyła ich obecność.
Siedzieli na podłodze oparci plecami o puszkę po oleju i grali w tradycyjną grę kamykami.
Teraz jeden z nich, wyŜszy chłopak, którego imię ciągle wylatywało jej z głowy, wstał i
wytarł ręce w brudny kombinezon.
- Dzień dobry, mma. Nie ma go. Znaczy szefa. Poszedł do domu.
Obdarzył ją uśmiechem, który uznała za nieco obraźliwy. WyobraŜała sobie, Ŝe
chłopak tak samo uśmiecha się do dziewczyny na tańcach. Wiedziała, co z nich za jedni. Pan
J.L.B. Matekoni powiedział jej, Ŝe mają w głowie wyłącznie dziewczyny, i potrafiła w to
uwierzyć. Zasmucało ją to, Ŝe nie brakowało dziewcząt zainteresowanych tymi młodzieńcami
z ich gęsto wypomadowanymi włosami i lśniącymi białymi zębami.
- Dlaczego poszedł do domu tak wcześnie? - spytała. - Skończyła się robota? Dlatego
zbijacie bąki?
Pomocnik uśmiechnął się z miną człowieka, który coś wie.
Chętnie by się dowiedziała, o co chodzi. A moŜe zagrało po prostu jego poczucie
wyŜszości, protekcjonalność, którą przypuszczalnie okazywał wszystkim kobietom?
- Nie - odparł, zerkając na kolegę. - Jeszcze duŜo nam zostało do fajrantu. Musimy się
zająć tym pojazdem.
Od niechcenia pokazał na samochód na podnośniku.
Teraz podniósł się drugi terminator. Coś jadł i miał cienką mączną kreskę wokół ust.
Jak by to się spodobało dziewczynom?, pomyślała złośliwie mma Ramotswe. Wyobraziła
sobie, Ŝe chłopak zaczyna emablować jakąś pannę, nieświadomy, Ŝe ma usta oblepione mąką.
Normalnie był całkiem przystojny, ale z białą smugą ust wzbudziłby raczej śmiech niŜ
przyspieszone bicie serca.
- Szefa często ostatnio nie ma - powiedział drugi terminator. - Czasem wychodzi o
drugiej i zostawia całą robotę nam.
- Ale jest problem - dorzucił pierwszy. - Znamy się dobrze na autach, ale nie
nauczyliśmy się jeszcze wszystkiego, rozumie pani?
Mma Ramotswe spojrzała na samochód, który stał na podnośniku. Było to francuskie
kombi, bardzo popularne na niektórych obszarach Afryki.
- Na przykład ten - powiedział pierwszy terminator. - Z rury wydechowej leci mu para.
Wielka chmura. To znaczy, Ŝe uszczelka strzeliła i płyn chłodzący dostaje się do cylindra. I
robi się para. Syczy.
- To czemu nie naprawicie? - spytała mma Ramotswe. - Pan J.L.B. Matekoni nie moŜe
cały czas prowadzić was za rękę, prawda?
Młodszy z uczniów zrobił minę.
- Pani się wydaje, Ŝe to takie proste, co? Próbowała pani kiedyś zdemontować głowicę
cylindra w peugeocie?
Mma Ramotswe wykonała uspokajający gest.
- Nie chciałam was krytykować. Czemu nie poprosicie pana J.L.B. Matekoniego, Ŝeby
wam pokazał?
Starszy terminator wyglądał na poirytowanego.
- Łatwo się mówi, mma, ale problem w tym, Ŝe on nie chce nam pokazać. A potem
idzie do domu i my musimy się tłumaczyć przed klientami. Nie są zadowoleni. Mówią: Gdzie
mój samochód? Jak ja mam się poruszać, skoro naprawa mojego auta trwa całe dnie? Mam
chodzić pieszo, jakbym nie miał samochodu? Tak mówią, mma.
Mma Ramotswe przez chwilę milczała. Wydawało jej się mało prawdopodobne, aby
pan J.L.B. Matekoni, zawsze taki sumienny, dopuszczał do takich sytuacji. Wyrobił sobie
renomę człowieka, który dobrze i szybko naprawia samochody. Jeśli ktoś nie był zadowolony,
miał prawo przywieźć auto jeszcze raz, a pan J.L.B. Matekoni usuwał usterkę za darmo w
ramach reklamacji. Zawsze tak funkcjonował, nie umiała więc sobie wyobrazić, Ŝe zostawiłby
samochód na podnośniku pod opieką tych dwóch uczniów, którzy najwyraźniej słabo się znali
na silnikach i z pewnością usiłowaliby pójść na skróty.
Postanowiła trochę przycisnąć starszego terminatora.
- Chcesz powiedzieć - zaatakowała go zniŜonym głosem - Ŝe pan J.L.B. Matekoni nie
przejmuje się tymi samochodami?
Uczeń bezczelnie wbił w nią spojrzenie. Gdyby miał choć odrobinę dobrych manier,
nie patrzyłby mi w oczy, pomyślała. Spuściłby wzrok, jak przystoi młodzieńcowi w obecności
starszej osoby.
- Tak - odparł terminator. - Wydaje się, Ŝe jakieś dziesięć dni temu pan J.L.B.
Matekoni stracił zainteresowanie warsztatem. Wczoraj mi powiedział, Ŝe chyba pojedzie do
swojej wioski i zostawi warsztat pod moją opieką. Powiedział, Ŝebym starał się, jak umiem.
Mmie Ramotswe zaparło dech. Czuła, Ŝe młodzieniec mówi prawdę, w którą trudno
jednak było uwierzyć.
- I jeszcze jedno - dodał pomocnik, wycierając ręce w szmatę. - Od dwóch miesięcy
nie płaci dostawcom części zamiennych. Jeden z nich dzwonił parę dni temu, kiedy pan J.L.B.
Matekoni wyszedł wcześniej, i ja odebrałem, prawda, Siletsi? - Drugi terminator potwierdził
ruchem głowy. - Powiedział, Ŝe jak do dziesięciu dni nie zapłacimy, to wstrzymają dostawy.
Prosili, Ŝebym to przekazał panu J.L.B. Matekoniemu i powiedział mu, Ŝeby pozbierał się do
kupy. Tak mi kazali. Ja - zmyć głowę szefowi. Tak mi powiedzieli.
- I zrobiłeś to?
- Tak. MoŜemy porozmawiać w cztery oczy, szefie? Tak mu mówię. I wszystko mu
wygarnąłem.
Mma Ramotswe obserwowała jego minę. Było widoczne, Ŝe napawa się rolą
zatroskanego pracownika, której, jak podejrzewała, nie miał okazji wcześniej odgrywać.
- No i? Jak zareagował na twoją poradę?
Terminator prychnął i wytarł nos dłonią.
- Powiedział, Ŝe spróbuje coś zrobić. Tak powiedział. Ale wie pani, co ja myślę? Chce
pani wiedzieć, co moim zdaniem się dzieje, mma? - Patrzyła na niego z wyczekującą miną. -
Myślę, Ŝe panu J.L.B. Matekoniemu przestało zaleŜeć na warsztacie. Myślę, Ŝe go to
zmęczyło. Chce go przekazać nam, a potem wrócić w rodzinne strony i uprawiać arbuzy. On
się zestarzał, mma. Po prostu go to zmęczyło.
Mma Ramotswe wstrzymała oddech. Bezczelność tej hipotezy zdumiała ją: Ŝeby ten...
ten darmozjad, znany głównie jako podrywacz dziewczyn przechodzących koło warsztatu, ten
sam terminator, którego pan J.L.B. Matekoni złapał kiedyś na tym, jak przymierzał się z
młotkiem do silnika, teraz mówił, Ŝe pan J.L.B. Matekoni chce przejść w stan spoczynku!
Zabrało jej prawie minutę, zanim na tyle się pozbierała, Ŝeby odpowiedzieć.
- Jesteś wyjątkowo bezczelnym młodym człowiekiem. Pan J.L.B. Matekoni nie stracił
zainteresowania warsztatem. Nie jest starcem. Ledwo przekroczył czterdziestkę. Wam się
moŜe wydaje, Ŝe to jest duŜo, ale Ŝaden z niego starzec. I absolutnie nie zamierza
przekazywać wam warsztatu. To byłby koniec firmy. Zrozumiałeś?
Starszy z terminatorów poszukał oczami wsparcia kolegi, ale tamten wbił wzrok w
ziemię.
- Zrozumiałem, mma. Przepraszam.
- Jest za co. I mam dla ciebie wiadomość. Pan J.L.B. Matekoni właśnie zatrudnił
kierownika administracyjnego. Ta osoba niedługo przyjdzie do pracy i na waszym miejscu
bardzo bym się pilnowała.
Jej słowa wywarły poŜądany efekt na starszym z terminatorów, który upuścił tłustą od
smaru szmatę i spojrzał na kolegę.
- Kiedy ten pan zaczyna? - spytał nerwowo.
- W przyszłym tygodniu - odparła mma Ramotswe. - Nie pan, tylko pani.
- Pani? Kobieta?
- Tak - powiedziała mma Ramotswe i odwróciła się do wyjścia. - Nazywa się mma
Makutsi i bardzo surowo traktuje terminatorów. Koniec ze zbijaniem bąków i graniem w
kamyki. Zrozumiano? - Obaj uczniowie skinęli ponuro głowami. - W takim razie zabierajcie
się do tego samochodu. Wrócę za parę godzin i sprawdzę, jak wam idzie.
Podeszła do furgonetki i usiadła za kierownicą. Udało jej się zdobyć na zdecydowany
ton, kiedy wydawała terminatorom polecenia, ale w środku czuła się nad wyraz strapiona. Z
doświadczenia wiedziała, Ŝe kiedy ludzie zaczynają się zachowywać niezgodnie ze swoim
charakterem, oznacza to, Ŝe coś jest nie tak. Pan J.L.B. Matekoni był człowiekiem na wskroś
sumiennym, a na wskroś sumienni ludzie nie wystawiają klientów do wiatru, chyba Ŝe mają
jakiś bardzo waŜny powód. Jaki to moŜe być powód? Coś związanego ze zbliŜającym się
ś
lubem? Odmieniło mu się? Wybrał kawalerską wolność?
Mma Makutsi zamknęła drzwi - Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1. Mma
Ramotswe poszła do warsztatu, Ŝeby porozmawiać z panem J.L.B. Matekonim, zostawiając ją
z listami do przepisania i zaniesienia na pocztę. Mma Makutsi tak bardzo się ucieszyła z
awansu i podwyŜki, Ŝe spełniłaby kaŜdą prośbę swojej chlebodawczyni. Był czwartek,
następnego dnia wypłata, nawet jeśli na razie w dawnej wysokości. Mma Makutsi zamierzała
uczcić to z wyprzedzeniem - moŜe kupić sobie pączka po drodze do domu. Droga do pracy i z
powrotem prowadziła obok budki z pączkami i innymi smaŜonymi smakołykami - kuszącym
zapachom trudno się było oprzeć. Ale skąd wziąć na to pieniądze? DuŜy smaŜony pączek
kosztował dwie pule, była to zatem kosztowna zachcianka, zwłaszcza jeśli się pomyślało, ile
wyniesie wieczorny posiłek. śycie w Gaborone było drogie. Wszystko kosztowało dwa razy
więcej niŜ w domu. Na wsi za dziesięć puli moŜna było trochę poŜyć. W Gaborone banknot
dziesięciopulowy rozpuszczał się w palcach.
Mma Makutsi wynajmowała izbę w szopie za domem przy Lobatse Road.
Rozchwierutana szopa, która składała się z dwóch izb, przylegała do tylnego ogrodzenia i
miała okna wychodzące na krętą dróŜkę uczęszczaną przez wychudłe psy. Zwierzęta
formalnie naleŜały do mieszkańców domów, ale najwyraźniej wolały przebywać we własnym
gronie i szwendały się po dwa albo trzy. Zapewne ktoś je regularnie karmił, ale i tak Ŝebra im
sterczały i nie pomagało nawet to, Ŝe wiecznie grzebały w śmieciach w poszukiwaniu resztek.
Jeśli mma Makutsi zostawiła drzwi otwarte, czasami któryś z czworonogów wchodził do
ś
rodka i mierzył ją tęsknym, wygłodniałym wzrokiem, dopóki go nie wykopsała. Odbierała to
jako jeszcze większy afront od doznawanego w pracy, gdzie do biura właziły kury i dziobały
między jej stopami.
Kupiła w budce pączka, zjadła na miejscu i oblizała palce z cukru. Zaspokoiwszy
nieco głód, ruszyła w drogę powrotną. Mogła pojechać busem - był to tani środek transportu -
ale lubiła spacery w wieczornym chłodzie i zazwyczaj nie spieszyło jej się do domu.
Ciekawe, czy mój brat miał dobry dzień, pomyślała, czy kaszel go nie zmęczył. ChociaŜ był
bardzo słaby, od kilku dni czuł się całkiem znośnie i zdołała przespać spokojnie kilka nocy z
rzędu.
Zamieszkał z nią dwa miesiące wcześniej, po długiej podróŜy autobusem z domu.
Wyszła po niego na dworzec autobusowy, który znajduje się obok kolejowego. W pierwszej
chwili go nie poznała. Podczas poprzedniej wizyty był dobrze zbudowanym, a nawet trochę
spasionym młodym człowiekiem. Teraz wysiadł z autobusu zgarbiony chudzielec, któremu
koszula luźno powiewała na klatce piersiowej. Kiedy zdała sobie sprawę, Ŝe to on, podbiegła i
chwyciła go za rękę. To równieŜ był dla niej szok - skóra gorąca, sucha, spękana. Mma
Makutsi wzięła od niego walizkę, chociaŜ chciał ją nieść sam, i zataszczyła do busa, który
kursował po Lobatse Road.
Brat rozgościł się u niej; sypiał na macie, którą mu rozłoŜyła po drugiej stronie
pokoju. Przeciągnęła od ściany do ściany drut i powiesiła na nim zasłonę, Ŝeby czuł się trochę
mniej skrępowany i mógł sobie powiedzieć, Ŝe ma osobne pomieszczenie. Mimo to słyszała
kaŜdy jego charczący wdech i często ją budziło jego mamrotanie przez sen.
- Dobra z ciebie siostra, Ŝe mnie do siebie wzięłaś - powiedział. - To wielkie szczęście
mieć taką siostrę.
Protestowała oczywiście, Ŝe to Ŝaden kłopot i Ŝe brat moŜe u niej mieszkać, póki nie
wyzdrowieje i nie znajdzie pracy w Gaborone, ale wiedziała, Ŝe to nigdy nie nastąpi. On z
pewnością teŜ o tym wiedział, ale nie rozmawiali ani o tym, ani o okrutnej chorobie, która
powoli pozbawiała go Ŝycia, tak jak susza pozbawia krajobraz soczystych kolorów.
Teraz miała dla niego dobrą wiadomość. Zawsze był bardzo zainteresowany nowinami
z pracy i szczegółowo wypytywał ją o wydarzenia dnia. Nie poznał mmy Ramotswe - mma
Makutsi nie chciała, Ŝeby szefowa wiedziała o chorobie jej brata - ale wyrobił sobie pogląd na
jej temat i zawsze o nią pytał.
- MoŜe kiedyś ją poznam i będę mógł jej podziękować za to, co zrobiła dla mojej
siostry. Bez niej nigdy byś nie została asystentką detektywa.
- To dobra kobieta.
- Wiem o tym. Mam przed oczami tę miłą, uśmiechniętą kobietę z pucołowatymi
policzkami. Widzę, jak pije z tobą herbatę. Na samą myśl robi mi się raźniej na duszy.
Mma Makutsi Ŝałowała, Ŝe nie pomyślała o kupieniu mu pączka, ale często nie miał
apetytu i pieniądze by się zmarnowały. Mówił, Ŝe boli go w ustach i kaszel utrudnia mu
połykanie. Często zjadał tylko kilka łyŜek zupy ugotowanej przez nią na kuchence
parafinowej, lecz nawet tę odrobinę czasem zwracał.
Kiedy wróciła do domu, w izbie był jeszcze ktoś inny. Usłyszała obcy głos i w
pierwszej chwili zmartwiała ze strachu, Ŝe pod jej nieobecność zdarzyło się coś złego, ale
kiedy weszła do środka, zobaczyła, Ŝe zasłona jest odsunięta i na składanym krzesełku obok
posłania brata siedzi jakaś kobieta. Na dźwięk otwierania drzwi kobieta wstała i obróciła się
twarzą do mmy Makutsi.
- Jestem pielęgniarką z anglikańskiego hospicjum - powiedziała. - Przyszłam z wizytą
do pani brata. Nazywam się siostra Baleje.
Pielęgniarka miała sympatyczny uśmiech i mma Makutsi natychmiast zapalała do niej
sympatią.
- Bardzo zacnie z pani strony, Ŝe go pani odwiedza. Ten list napisałam tylko po to,
Ŝ
eby dać znać, Ŝe mój brat jest chory.
Pielęgniarka skinęła głową.
- Słusznie pani postąpiła. MoŜemy czasami do niego zajrzeć. MoŜemy przynieść
jedzenie, jeśli potrzebujecie. MoŜemy trochę pomóc, chociaŜ nasze moŜliwości są
ograniczone. Mamy takŜe lekarstwa. Nie są zbyt silne, ale mogą nieco złagodzić
dolegliwości.
Mma Makutsi podziękowała jej i spojrzała na brata.
- Najbardziej dokucza mu kaszel. To jest najgorsze.
- Tak, nie jest lekko - potwierdziła pielęgniarka.
Ponownie usiadła na stołeczku i wzięła brata mmy Makutsi za rękę.
- Musi pan pić więcej wody, Richard. Nie moŜe pan dopuścić do odwodnienia.
Otworzył oczy i spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. Nie był pewien, skąd się tam
wzięła. Sądził, Ŝe to znajoma albo sąsiadka siostry.
Pielęgniarka pokazała mmie Makutsi gestem, Ŝeby usiadła obok nich na podłodze.
Potem, nadal trzymając Richarda za rękę, drugą delikatnie dotknęła jego policzka.
- Panie Jezu, który niesiesz ulgę w cierpieniu, pochyl się nad tym biednym
człowiekiem i okaŜ mu miłosierdzie. Uczyń jego dni radosnymi. Niech będzie szczęśliwy i
ucieszy serce jego siostry, która opiekuje się nim w chorobie. I niech w jego sercu zagości
spokój.
Mma Makutsi zamknęła oczy, połoŜyła dłoń na ramieniu pielęgniarki i siedziały tak w
milczeniu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
WIZYTA U DOKTORA MOFFATA
Kiedy mma Makutsi siedziała u wezgłowia brata, mma Ramotswe zajechała maleńką
białą furgonetką pod bramę domu pana J.L.B. Matekoniego. Jej narzeczony był u siebie.
Zielona furgonetka, którą zawsze jeździł (mimo Ŝe był właścicielem znacznie lepszego
pojazdu, który stał w warsztacie), parkowała pod drzwiami uchylonymi do połowy ze
względu na upał. Zostawiła furgonetkę na ulicy, Ŝeby zaoszczędzić sobie otwierania i
zamykania bramy, po czym podeszła do domu obok kilku nędznych roślinek, które pan J.L.B.
Matekoni nazywał swoim ogrodem.
- Ko! Ko! - zawołała od drzwi. - Jesteś tam, panie J.L.B. Matekoni?
- Jestem - dobiegł ją głos z salonu. - Jestem w domu, mma Ramotswe.
Natychmiast po wejściu do środka zauwaŜyła, Ŝe podłoga w przedpokoju jest
zakurzona i zaniedbana. Odkąd wiecznie nadąsana i antypatyczna sprzątaczka pana J.L.B.
Matekoniego, Florence, poszła do więzienia za nielegalne posiadanie broni, dom stawał się
coraz bardziej zapuszczony. Kilkakroć przypominała panu J.L.B. Matekoniemu, Ŝeby
zatrudnił kogoś na miejsce Florence, przynajmniej do ślubu, on zaś jej to obiecywał. Nie
podjął jednak Ŝadnych działań i mma Ramotswe w końcu postanowiła przywieźć kiedyś do
niego swoją sprzątaczkę, Ŝeby zrobiła generalne porządki.
- MęŜczyźni będą Ŝyli w bałaganie, jeśli ich nie przypilnować - powiedziała kiedyś do
znajomej. - Nie umieją utrzymać porządku w domu ani w obejściu. Po prostu nie wiedzą, jak
się to robi.
Przeszła do salonu. Kiedy pojawiła się w drzwiach, pan J.L.B. Matekoni, który leŜał
wyciągnięty na swojej niewygodnej sofie, wstał i starał się nie wyglądać na tak bardzo
rozmamłanego.
- Dobrze cię widzieć, mma Ramotswe. Od kilku dni się nie widzieliśmy.
- To prawda. MoŜe dlatego, Ŝe byłeś tak bardzo zajęty.
- Tak - odparł i ponownie usiadł. - Jestem bardzo zajęty. Mam duŜo pracy.
Milczała, bacznie go obserwując. Coś było z nim nie tak. Jej podejrzenia się
potwierdzały.
- W warsztacie jest duŜy ruch? - spytała.
Wzruszył ramionami.
- W warsztacie zawsze jest duŜy ruch. Cały czas. Ludzie przywoŜą swoje samochody i
mówią: zrób to, zrób tamto. Myślą, Ŝe mam dziesięć par rąk.
- Jak to, nie chcesz, Ŝeby przyprowadzali swoje auta do warsztatu? - spytała
Ŝ
yczliwym tonem. - Czy nie od tego są warsztaty?
Pan J.L.B. Matekoni obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
- MoŜe, ale jest za duŜo do roboty.
Mma Ramotswe rozejrzała się po pokoju. Na podłodze zobaczyła stos gazet, a na stole
stertę listów, które wyglądały na nieotwarte.
- Pojechałam do warsztatu. Sądziłam, Ŝe cię tam zastanę, ale powiedzieli mi, Ŝe
wyszedłeś wcześniej. Powiedzieli, Ŝe ostatnio często wychodzisz wcześniej.
Pan J.L.B. Matekoni zerknął na nią, po czym przeniósł spojrzenie na podłogę.
- CięŜko mi tam siedzieć cały dzień, kiedy jest tyle pracy. Prędzej czy później będzie
to zrobione. W końcu są ci dwaj chłopcy. Oni mogą się tym zająć.
- Ci dwaj chłopcy? - Ŝachnęła się mma Ramotswe. - Twoi terminatorzy? PrzecieŜ
ciągłe powtarzasz, Ŝe do niczego się nie nadają. Jak moŜesz teraz mówić, Ŝe sami wszystko
zrobią? - Pan J.L.B. Matekoni milczał. - No to jak, panie J.L.B. Matekoni? Jaka jest twoja
odpowiedź?
- Dadzą sobie radę - odparł dziwnie bezbarwnym głosem. - Trzeba im tylko pozwolić
rozwinąć skrzydła.
Mma Ramotswe wstała. Nie było sensu z nim dyskutować, kiedy był w takim nastroju.
MoŜe był chory? Słyszała, Ŝe złoŜony grypą człowiek potrafi na parę tygodni zapaść w letarg.
MoŜe takie było wyjaśnienie jego nietypowego zachowania. Jeśli tak, to naleŜało zaczekać, aŜ
wydobrzeje.
- Rozmawiałam z mma Makutsi - powiedziała, szykując się do wyjścia. - Myślę, Ŝe w
ciągu kilku dni moŜe zacząć pracować w warsztacie. Nadałam jej tytuł kierownika
administracyjnego.
Jego odpowiedź zaskoczyła mmę Ramotswe.
- Kierownik administracyjny, kierownik, dyrektor generalny, minister warsztatów
samochodowych, jak sobie Ŝyczysz. To przecieŜ nie ma znaczenia, prawda?
Mmie Ramotswe nie przyszła do głowy Ŝadna stosowna odpowiedź. PoŜegnała się i
ruszyła ku drzwiom.
- Aha, tak przy okazji - zatrzymał ją pan J.L.B. Matekoni. - Chyba pojadę na jakiś czas
na wieś. Chcę zobaczyć, jak idą prace polowe. MoŜe zostanę tam chwilę.
Mma Ramotswe wybałuszyła oczy.
- A co z warsztatem?
Pan J.L.B. Matekoni westchnął.
- Ty się nim zajmij. Ty i twoja sekretarka, kierownik administracyjny. Daj jej wolną
rękę. Poradzi sobie.
Mma Ramotswe zacisnęła usta!
- Dobrze. Przypilnujemy ci warsztatu, dopóki nie poczujesz się lepiej.
- Nic mi nie jest - zaprotestował pan J.L.B. Matekoni. - Nie martw się o mnie. Nic mi
nie jest.
Nie pojechała na Zebra Drive, chociaŜ wiedziała, Ŝe przybrane dzieci na nią czekają.
Motholeli dziewczynka, na pewno przygotowała juŜ wieczorny posiłek. Mimo Ŝe poruszała
się na wózku, nie wymagała szczególnego nadzoru ani pomocy. A chłopak, Puso, stworzenie
dosyć łobuzerskie, przypuszczalnie zuŜył juŜ prawie całe dzienne zasoby energii i był gotów
wziąć kąpiel i połoŜyć się do łóŜka.
Zamiast pojechać do domu, skręciła w lewo w Kudu Road i podjechała pod dom przy
Odi Way, gdzie mieszkał jej przyjaciel doktor Moffat. Kierował on kiedyś szpitalem w
Mochudi, gdzie opiekował się jej ojcem, i zawsze był gotów jej wysłuchać, kiedy miała
kłopoty. Rozmawiała z nim o swoim męŜu Note, zanim zwierzyła się komukolwiek innemu, i
doktor Moffat powiedział jej, najdelikatniej jak umiał, Ŝe z jego doświadczenia wynika, iŜ
tacy ludzie nigdy się nie zmieniają.
Był oczywiście człowiekiem niezmiernie zapracowanym, więc nie chciała zabierać mu
czasu, ale moŜe potrafiłby jej wyjaśnić, co jest nie tak z panem J.L.B. Matekonim. Czy po
ludziach krąŜy jakaś dziwna choroba, która wywołuje w nich zmęczenie i apatię? Jeśli tak, to
jak długo to potrwa?
Doktor Moffat właśnie wrócił do domu. Przywitał się z mmą Ramotswe w drzwiach i
zaprosił ją do swojego gabinetu.
- Martwię się o pana J.L.B. Matekoniego - wyjaśniła. - Mogę panu o nim
opowiedzieć?
Skinął głową. Słuchał przez kilka minut, po czym jej przerwał.
- Chyba wiem, o co chodzi. Jest taka dolegliwość, która nazywa się depresja. Choroba
jak kaŜda inna, i to całkiem rozpowszechniona. Wygląda mi na to, Ŝe pan J.L.B. Matekoni jest
w depresji.
- Czy to moŜna wyleczyć?
- Zazwyczaj bez większych problemów. Pod warunkiem Ŝe to rzeczywiście depresja.
Dysponujemy dzisiaj bardzo dobrymi środkami przeciwdepresyjnymi. Jeśli wszystko pójdzie
dobrze, a nie widzę powodu, Ŝeby nie poszło, poczuje się znacznie lepiej po jakichś trzech
tygodniach. Te pigułki nie działają od razu.
- Powiem mu, Ŝeby się do pana natychmiast zgłosił.
- Pacjenci z depresją często uwaŜają, Ŝe nic im nie dolega - odparł doktor Moffat z
powątpiewającą miną. - MoŜe nie przyjść. Nie wystarczy, Ŝe ja pani powiem, o co
przypuszczalnie chodzi. To on musi chcieć się leczyć.
- Przyprowadzę go do pana, moŜe pan być tego pewien. Dopilnuję, Ŝeby się wyleczył.
- Niech pani będzie ostroŜna - powiedział lekarz z uśmiechem. - To są trudne sytuacje.
ROZDZIAŁ PIĄTY
CZŁOWIEK Z RZĄDU
Następnego dnia mma Ramotswe zjawiła się w Kobiecej Agencji Detektywistycznej
Nr 1 przed mmą Makutsi. Z reguły to mma Makutsi, przybywszy pierwsza, otwierała pocztę
tudzieŜ zaparzała herbatę, zanim mma Ramotswe zajeŜdŜała maleńką białą furgonetką. Mmę
Ramotswe czekał jednak trudny dzień i chciała sporządzić listę rzeczy do zrobienia.
- Bardzo wcześnie pani przyjechała, mma - powiedziała mma Makutsi. - Czy coś się
stało?
Mma Ramotswe pogrąŜyła się w zadumie. Istotnie stało się bardzo wiele, ale nie
chciała zasmucać ramy Makutsi, więc postanowiła robić dobrą minę do złej gry.
- Nie, nie. Ale musimy zacząć się przygotowywać do przeprowadzki. Poza tym będzie
pani musiała zabrać się do porządkowania spraw warsztatu. Pan J.L.B. Matekoni nie czuje się
najlepiej i prawdopodobnie na jakiś czas wyjedzie. To oznacza, Ŝe będzie pani nie
kierownikiem administracyjnym, tylko p.o. dyrektora zakładu. Od dzisiaj taki przysługuje
pani tytuł.
Mma Makutsi promieniała.
- Będę się starała jak najlepiej sprawdzić w roli p.o. dyrektora. Przyrzekam, Ŝe nie
sprawię pani zawodu.
- Oczywiście, Ŝe nie sprawi mi pani zawodu. Jestem pewna, Ŝe doskonale wywiąŜe się
pani ze swego zadania.
Przez następną godzinę pracowały w przyjaznym milczeniu. Mma Ramotswe
wykreśliła kilka pozycji ze swojej listy, a kilka dodała. Wczesny ranek to najlepszy czas na
pracę, zwłaszcza w porze gorącej. W upalnych miesiącach, przed nadejściem deszczów,
temperatura tak bardzo wzrasta, Ŝe niebo rozpala się do białości. W chłodzie poranka, kiedy
słońce ledwo ogrzewa skórę i powietrze wciąŜ jest rześkie, wydaje się, Ŝe nie ma rzeczy
niemoŜliwych. Później, w skwarze i duchocie, na ciało i umysł spływa odrętwienie. Rano
łatwo się myśli - i sporządza listy rzeczy do zrobienia. Po południu człowiek myśli tylko o
końcu dnia i ochłodzeniu, jakie on ze sobą przyniesie. To jedyna wada Botswany, uwaŜała
mma Ramotswe. Wiedziała, Ŝe to idealny kraj - wszyscy Batswana o tym wiedzieli - ale byłby
jeszcze bardziej idealny, gdyby dało się obniŜyć temperaturę w trzech najgorętszych
miesiącach.
O dziewiątej mma Makutsi zaparzyła kubek herbaty z czerwonokrzewu dla mmy
Ramotswe i zwykłej dla siebie. Mma Makutsi próbowała się przyzwyczaić do herbaty z
czerwonokrzewu i dzielnie ją piła przez pierwsze kilka miesięcy pracy w agencji, ale w końcu
przyznała, Ŝe ten smak jej nie odpowiada. Od tej pory były dwa czajniczki, jeden dla niej i
jeden dla mmy Ramotswe.
- Jest za mocna - powiedziała. - I moim zdaniem trąci szczurami.
- Nieprawda - zaprotestowała mma Ramotswe. - Rooibos jest dla smakoszy herbaty, a
zwykła dla kaŜdego.
Na czas picia herbaty praca stawała w miejscu. Przerwę na herbatę od niepamiętnych
czasów przeznaczało się na wymianę plotek, powaŜne tematy zostawiając na boku. Mma
Makutsi spytała o pana J.L.B. Matekoniego i mma Ramotswe zdała jej krótką relację ze
swojej nieudanej wizyty u niego.
- Wydawało się, Ŝe nic go nie interesuje. Gdybym mu powiedziała, Ŝe jego dom
płonie, przypuszczalnie niezbyt by się tym przejął. Coś niezwykłego.
- Widywałam juŜ takich ludzi. Moją kuzynkę umieszczono w szpitalu w Lobatse i
odwiedziłam ją tam. Mnóstwo ludzi siedziało i gapiło się w niebo. Byli teŜ tacy, którzy
krzyczeli na gości, wywrzaskiwali dziwne rzeczy, zupełnie bez sensu.
Mma Ramotswe zmarszczyła brwi.
- Pani chodzi o szpital wariatów. Pan J.L.B. Matekoni nie jest wariatem.
- Oczywiście, Ŝe nie - zmitygowała się pospiesznie mma Makutsi. - On nigdy by nie
zwariował. Oczywiście, Ŝe nie.
Mma Ramotswe wypiła łyk herbaty.
- Ale muszę posłać go do lekarza. Słyszałam, Ŝe taki stan moŜna leczyć. To się
nazywa depresja. Są na to pigułki.
- To dobrze. Pan J.L.B. Matekoni poczuje się lepiej. Jestem tego pewna.
Mma Ramotswe podała jej kubek do ponownego napełnienia.
- A co u pani rodziny w Bobonong? Wszyscy zdrowi?
Mma Makutsi nalała jej do kubka mocno naciągniętej czerwonej herbaty.
- Tak, dziękuję, mma.
Mma Ramotswe westchnęła.
- Myślę, Ŝe w Bobonong Ŝyje się łatwiej niŜ w Gaborone. Tutaj musimy się
przejmować tymi wszystkimi problemami, a w Bobonong nic nie ma, tylko kupa kamieni. -
Zreflektowała się. - Oczywiście to bardzo przyjemna miejscowość. Bardzo ładna.
Mma Makutsi parsknęła śmiechem.
- MoŜe pani być szczera. Bobonong nie jest dla wszystkich, ja się nie obraŜam. Nie
chciałabym tam wracać, kiedy juŜ zobaczyłam, jak wygląda Ŝycie w Gaborone.
- Zmarnowałaby się tam pani. Na co komu dyplom studium sekretarskiego w takim
Bobonong? Mrówki by go zjadły.
Mma Makutsi rzuciła okiem na oprawiony w ramki dyplom, który wisiał na ścianie.
- Musimy pamiętać o jego zabraniu, kiedy będziemy się przeprowadzały. Nie
chciałabym go tutaj zostawiać.
- Oczywiście, Ŝe nie - odparła mma Ramotswe, która nie miała Ŝadnego dyplomu. -
Jest waŜny dla klientów, zwiększa ich zaufanie do firmy.
- Dziękuję pani.
Przerwa na herbatę dobiegła końca. Mma Makutsi poszła umyć kubki pod rurą z tyłu
budynku. TuŜ po jej powrocie zjawił się klient. Był to pierwszy interesant w tym tygodniu i
Ŝ
adna z nich nie była przygotowana na wizytę wysokiego, dobrze zbudowanego męŜczyzny,
który zapukał do drzwi i zgodnie z dobrym obyczajem botswańskim zaczekał, aŜ zostanie
zaproszony do środka. Zupełnie zaskoczył je równieŜ fakt, Ŝe klient zajechał pod agencję
rządowym mercedesem, z szoferem w liberii na wyposaŜeniu.
- Wie pani, kim jestem, mma? - spytał, przyjąwszy zaproszenie do zajęcia miejsca na
krześle po drugiej strome biurka mmy Ramotswe.
- Oczywiście, Ŝe wiem, rra - odparła uprzejmie. - Ma pan coś wspólnego z rządem.
Jest pan człowiekiem z rządu. Widziałam pana wiele razy w gazetach.
Człowiek z rządu machnął dłonią ze zniecierpliwieniem.
- Tak, to teŜ. Ale czy wie pani, kim jestem poza tym?
Mma Makutsi chrząknęła uprzejmie i człowiek z rządu przekręcił głowę w jej stronę.
- To moja asystentka - wyjaśniła mma Ramotswe. - Ona duŜo wie.
- Jest pan równieŜ powinowatym wodza plemienia - powiedziała mma Makutsi. - Pana
ojciec jest kuzynem jego rodziny. Wiem o tym, bo pochodzę z tych samych stron.
Człowiek z rządu uśmiechnął się.
- Ma pani dobre informacje.
- A pańska małŜonka - podjęła mma Makutsi - jest spokrewniona z królem Lesotho,
prawda? Jej zdjęcie teŜ widziałam.
Człowiek z rządu świsnął przez zęby z podziwu.
- Czapki z głów! Widzę, Ŝe trafiłem we właściwe miejsce. Wy chyba wszystko wiecie.
Mma Ramotswe skinęła głową do mmy Makutsi i uśmiechnęła się.
- To nasza rola wiedzieć jak najwięcej - powiedziała. - Prywatny detektyw, który nic
nie wie, byłby bezuŜyteczny. Zajmujemy się informacjami, na tym polega nasza praca. Tak
jak pańska praca polega na wydawaniu poleceń pracownikom administracji.
- Ja nie tylko wydaję polecenia. - Człowiek z rządu najwyraźniej poczuł się dotknięty.
- Muszę teŜ formułować politykę. Muszę podejmować decyzje.
- Oczywiście - przytaknęła pospiesznie mma Ramotswe. - To z pewnością bardzo
odpowiedzialna praca być człowiekiem z rządu.
Człowiek z rządu skinął głową.
- Nie jest lekko - przyznał. - I nie ułatwia to sprawy, jeśli ma się na głowie jakieś
zmartwienia. Co noc budzę się o drugiej, trzeciej, i te kłopoty kaŜą mi usiąść na łóŜku. Nie
wysypiam się i kiedy rano przychodzi do podejmowania decyzji, huczy mi w głowie i nie
potrafię myśleć. Tak to juŜ jest, kiedy człowiek się martwi.
Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe zaraz przejdą do rzeczy. Było łatwiej, kiedy klient mógł
dotrzeć do przyczyny swojej wizyty okręŜną drogą, zamiast od razu chwytać byka za rogi. Ta
metoda wydawała się mniej obcesowa.
- MoŜemy pomóc na zmartwienia - powiedziała. - Czasem umiemy sprawić, Ŝeby
całkiem znikły.
- Tak słyszałem - odrzekł człowiek z rządu. - Ludzie mówią, Ŝe czyni pani cuda. Takie
krąŜą o pani słuchy.
- Bardzo pan miły, rra.
Urwała, rozwaŜając w myślach róŜne moŜliwości. Chodziło zapewne o niewierność,
najczęstszy problem klientów, którzy się do niej zgłaszali, zwłaszcza jeśli - jak w przypadku
człowieka z rządu - z racji wykonywanej pracy mało bywali w domu. A moŜe o sprawy
polityczne, co stanowiłoby dla niej nowe wyzwanie. Nic nie wiedziała na temat
funkcjonowania partii politycznych, poza tym Ŝe nieustannie się tam intryguje. Przeczytała
wszystko na temat amerykańskich prezydentów i ich kłopotów z róŜnymi skandalami,
dotyczącymi kobiet, włamywaczy i tak dalej. Czy takie rzeczy mogły się dziać w Botswanie?
Wykluczone. A jeśli nawet, to ona nie chciałaby się w to angaŜować. Nie wyobraŜała sobie,
Ŝ
e miałaby spotykać się z informatorami w ciemnych zaułkach w środku nocy albo
rozmawiać szeptem z dziennikarzami po knajpach. Z drugiej strony moŜe mma Makutsi
ucieszyłaby się z takiej okazji?
Człowiek z rządu uniósł dłoń, jakby prosił o ciszę. Był to władczy gest, ale czegóŜ
innego oczekiwać od latorośli wpływowego rodu?
- Rozumiem, Ŝe rozmawiamy poufnie - powiedział, łypiąc na mmę Makutsi.
- Moja asystentka umie dotrzymać tajemnicy - uspokajała go mma Ramotswe. - MoŜe
pan liczyć na jej dyskrecję.
Człowiek z rządu zmruŜył oczy.
- Mam nadzieję. Wiem, jakie są kobiety. Lubią paplać.
Mma Ramotswe otworzyła szerzej oczy z oburzenia.
- Mogę pana zapewnić, rra - powiedziała lodowatym tonem - Ŝe Kobieca Agencja
Detektywistyczna Nr 1 ściśle przestrzega zasad poufności. Rygorystycznie się tego
trzymamy. I dotyczy to nie tylko mnie, ale równieŜ tej pani, mmy Makutsi. Jeśli ma pan co do
tego wątpliwości, to radziłabym udać się do innej agencji. Nie będę miała o to pretensji. I
jeszcze jedna rzecz, rra. W tym kraju rzeczywiście sporo się papla, ale w mojej ocenie robią
to głównie męŜczyźni. Większość kobiet nie ma na to czasu.
Splotła dłonie na blacie biurka. Wyraziła swoje zdanie i nie byłaby zdziwiona, gdyby
człowiek z rządu wstał i wyszedł. Osoby na takim stanowisku raczej nie są przyzwyczajone
do tego, Ŝeby odnosić się do nich w taki sposób, więc przypuszczalnie mocno go to uraziło.
Przez dłuŜszą chwilę człowiek z rządu wpatrywał się w mmę Ramotswe bez słowa.
- No tak - odezwał się w końcu. - Ma pani całkowitą słuszność. Przepraszam za
sugestię, Ŝe nie umiałaby pani dotrzymać tajemnicy. - Potem odwrócił się w stronę mmy
Makutsi. - Panią teŜ przepraszam, mma. To nie było uprzejme z mojej strony.
Mma Ramotswe poczuła, Ŝe napięcie odpływa.
- Świetnie - powiedziała. - A teraz moŜe nam pan opowie o tych swoich
zmartwieniach. Moja asystentka nastawi wodę na herbatę. Woli pan z czerwonokrzewu czy
zwykłą?
- Z czerwonokrzewu - odparł człowiek z rządu. - Moim zdaniem pomaga na kłopoty.
- PoniewaŜ wiecie, kim jestem - powiedział - nie muszę zaczynać od początku, a w
kaŜdym razie nie od samego początku. Wiecie, Ŝe jestem synem waŜnego człowieka.
Pierworodnym synem, co oznacza, Ŝe stanę na czele rodu, kiedy Bóg wezwie mojego ojca do
siebie. Ale mam nadzieję, Ŝe nieprędko to nastąpi.
Mam dwóch braci. Jeden z nich ma nie całkiem poukładane w głowie. Z nikim nie
rozmawia. Od małego z nikim nie rozmawiał i niczym się nie interesował. Wysłaliśmy go
więc na tereny wypasowe i jest szczęśliwy. Mieszka tam cały czas i nie ma z nim kłopotów.
Siedzi i liczy bydło, a jak kończy, to zaczyna od nowa. Nie oczekuje od Ŝycia niczego innego,
chociaŜ ma juŜ trzydzieści osiem lat.
Mój drugi brat jest znacznie młodszy ode mnie. Ja mam pięćdziesiąt cztery lata, a on
dwadzieścia sześć. Przyszedł na świat z innej matki. Mój ojciec jest staroświecki i ma dwie
Ŝ
ony. Mojego brata urodziła młodsza z nich. Jest teŜ dziewięć sióstr z obu matek. Wiele z
nich powychodziło za mąŜ i mają dzieci, jesteśmy więc liczną rodziną, ale dorosłych i
zdrowych na umyśle męŜczyzn jest tylko dwóch, ja i mój dwudziestosześcioletni brat. Na
imię ma Mogadi.
Bardzo lubię mojego brata. PoniewaŜ jestem od niego duŜo starszy, bardzo dobrze
pamiętam go jako dzidziusia. Kiedy trochę podrósł, nauczyłem go wielu rzeczy. Pokazałem
mu, jak się znajduje robaki mopane. Pokazałem mu, jak się łapie latające mrówki, kiedy
wychodzą ze swoich nor na początku pory deszczowej. Powiedziałem mu, co w buszu jest
jadalne, a co niejadalne.
Pewnego dnia uratował mi Ŝycie. Byliśmy na jednym z pastwisk, gdzie ojciec trzyma
część swoich stad. Jest tam bardzo sucho, ale mój ojciec zainstalował wiatrak, który pompuje
wodę dla bydła. Głęboko pod ziemią jest mnóstwo bardzo smacznej wody. Ludzie z
plemienia Basarwa lubili przychodzić i pić tę wodę podczas swoich wędrówek. Wykonywali
dla mojego ojca jakieś prace w zamian za mleko krowie, a jak im się poszczęściło, to takŜe za
odrobinę mięsa. Lubili ojca, bo ich nie bił, w przeciwieństwie do niektórych ludzi, co traktują
ich sjambokami. Nigdy nie mogłem pogodzić się z tym, Ŝe tych ludzi się bije.
Zabrałem mojego brata na spotkanie z Basarwa, którzy obozowali pod drzewem
niedaleko od nas. Mieli proce ze skóry strusia i chciałem ich poprosić o jedną dla mojego
brata. Wziąłem trochę mięsa na wymianę. Liczyłem na to, Ŝe moŜe dadzą nam równieŜ strusie
jajo.
Właśnie spadły pierwsze deszcze, więc urosła świeŜa trawa i kwiaty. Wie pani, mma,
jak tam jest po pierwszych deszczach. Ziemia mięknie i nagle wszystko porastają kwiaty.
Wygląda to przepięknie i na chwilę człowiek zapomina, jak bardzo było gorąco, sucho i
cięŜko. Szliśmy ścieŜką wydeptaną przez krowy, ja przodem, brat tuŜ za mną. Wlókł za sobą
długi kij. Byłem bardzo szczęśliwy, Ŝe tam jestem z moim braciszkiem, i cieszyłem się na
widok świeŜej trawy, którą znowu miało się utuczyć bydło. Nagle zawołał do mnie i
przystanąłem. W trawie obok nas syczał wąŜ, z uniesionym łbem i otwartą paszczą. Był to
duŜy wąŜ, mniej więcej tak długi, jak ja jestem wysoki, i dźwignął nad ziemię odcinek ciała
długości ramienia. Od razu wiedziałem, jaki to gatunek, i serce we mnie zamarło.
Zastygłem, bo wiedziałem, Ŝe przy najmniejszym ruchu wąŜ moŜe się na mnie rzucić,
a był tylko kawałek ode mnie. Patrzył na mnie tymi wściekłymi oczami mamby i
pomyślałem, Ŝe zaraz mnie ukąsi, a ja nie mogę temu zapobiec.
Nagle usłyszałem jakieś szurnięcie i zobaczyłem, Ŝe mój brat, który miał wtedy
jedenaście albo dwanaście lat, przesuwa koniec kija po ziemi w stronę węŜa. Mamba
poruszyła łbem i zanim się zorientowaliśmy, zaatakowała koniec kija. To dało mi czas, Ŝeby
się obrócić, złapać mojego brata i pobiec ścieŜką. WąŜ zniknął. Ugryzł kij i być moŜe złamał
sobie ząb jadowy. W kaŜdym razie nie ścigał nas.
Brat uratował mi Ŝycie. Na pewno pani wie, mma, co oznacza ukąszenie mamby.
Człowiek nie ma Ŝadnych szans. Od tego dnia wiedziałem, Ŝe zawdzięczam swojemu
braciszkowi Ŝycie. To było jakieś czternaście lat temu. Teraz rzadko chodzimy razem po
buszu, ale nadal bardzo kocham mojego brata. I dlatego byłem nieszczęśliwy, kiedy
przyjechał do Gaborone z wiadomością, Ŝe zamierza się oŜenić z dziewczyną z Mahalapye
poznaną tutaj na studiach. Znam jej ojca, który jest urzędnikiem w jednym z ministerstw.
Widuję go siedzącego pod drzewem z innymi urzędnikami w porze lunchu, zawsze mnie
pozdrawia, jak obok niego przejeŜdŜam. Z początku teŜ do niego machałem, ale teraz juŜ nie
zadaję sobie trudu. Mam pozdrawiać jakiegoś urzędnika tylko dlatego, Ŝe jego córka
zbałamuciła mojego brata? Brat mieszka teraz na naszej farmie na pomoc od Pilane. Zarządza
nią bardzo dobrze i ojciec jest z niego zadowolony. Do tego stopnia, Ŝe przepisał farmę na
niego. Tym samym mój brat jest bogatym człowiekiem. Nie jestem zawistny, bo mam inną
farmę, która teŜ naleŜała do ojca. Mogadi oŜenił się z tą dziewczyną trzy miesiące temu i
wprowadziła się do niego. Moi rodzice teŜ tam mieszkają, a ciotki spędzają na farmie znaczną
część roku. Dom jest bardzo duŜy i starcza miejsca dla wszystkich.
Matka nie chciała, Ŝeby mój brat Ŝenił się z tą dziewczyną. Powiedziała, Ŝe nie będzie
z niej dobrej Ŝony i Ŝe sprowadzi na rodzinę nieszczęście. Ja teŜ uwaŜałem, Ŝe to nie jest
dobry pomysł, ale ja znałem powody, dla których dziewczyna chciała wyjść za mojego brata.
Nie sądzę, Ŝeby to miało cokolwiek wspólnego z miłością. Podejrzewam, Ŝe namówił ją do
tego jej ojciec, bo mój brat pochodzi z bogatej i wpływowej rodziny. Nigdy nie zapomnę
tego, jak jej ojciec rozglądał się po domu, kiedy przyszedł porozmawiać z moim ojcem o
weselu. Oczy pałały mu chciwością i widziałem, Ŝe podlicza wartość wszystkiego. Spytał
nawet mojego brata, ile ma krów - sam pewnie nie ma ani jednej sztuki!
Zaakceptowałem decyzję mojego brata, chociaŜ uwaŜałem ją za błędną, i starałem się
traktować jego Ŝonę jak najuprzejmiej. Nie przyszło mi to jednak łatwo, bo widziałem, Ŝe cały
czas nastawia mojego brata przeciwko jego rodzinie. Nie mam wątpliwości, Ŝe chce wysiudać
moich rodziców z domu. Zraziła teŜ do siebie moje ciotki. Jest tak, jakby do domu wleciała
osa, która ciągle bzy czy i próbuje ukąsić domowników.
JuŜ samo to daje powód do zmartwienia, ale potem zdarzyło się coś, co jeszcze
bardziej mnie zaniepokoiło. Kilka tygodni temu odwiedziłem brata. Zostałem
poinformowany, Ŝe nie czuje się dobrze. Poszedłem do jego pokoju i zobaczyłem, Ŝe leŜy w
łóŜku, trzymając się za brzuch. Powiedział, Ŝe coś mu zaszkodziło, moŜe zepsute mięso.
Spytałem, czy był u lekarza, a on odpowiedział, Ŝe nie jest z nim aŜ tak źle. UwaŜał,
Ŝ
e szybko wyzdrowieje, chociaŜ w tej chwili czuł się fatalnie. Poszedłem porozmawiać z
matką, która siedziała sama na werandzie.
Dała mi znak, Ŝebym usiadł obok niej, i sprawdziwszy, Ŝe w pobliŜu nie ma nikogo,
podzieliła się ze mną swoimi podejrzeniami.
„Ta nowa Ŝona próbuje otruć twojego brata”, stwierdziła. „Widziałam ją, jak
wchodziła do kuchni, zanim podano posiłek. Powiedziałam mu, Ŝeby nie jadł mięsa do końca,
bo moim zdaniem jest zepsute. Gdybym go nie ostrzegła, zjadłby całą porcję i umarł. Ona
próbuje go otruć”.
Spytałem, czemu miałaby to robić. „Dopiero co wyszła za sympatycznego i bogatego
męŜczyznę. Dlaczego miałaby chcieć tak szybko się go pozbyć?”
Moja matka roześmiała się. „Bo jako wdowa byłaby znacznie bogatsza niŜ jako Ŝona.
Jeśli on umrze, zanim urodzą im się dzieci, cały majątek przejdzie na nią. Tak zapisał w
testamencie. Farma, dom, wszystko. A kiedy będzie juŜ to miała, moŜe wyrzucić nas i ciotki.
Ale najpierw musi go zabić”.
W pierwszej chwili wydało mi się to śmieszne, ale im dłuŜej się nad tym
zastanawiałem, tym większego nabierałem przekonania, Ŝe Ŝona mojego brata istotnie ma
bardzo rozsądny motyw. Nie mogłem omówić tego z bratem, bo on nie chce słyszeć złego
słowa na temat swojej Ŝony, więc pomyślałem, Ŝe moŜe poproszę kogoś z zewnątrz, Ŝeby
przyjrzał się tej sprawie. Mma Ramotswe przerwała mu ruchem ręki. - Od takich rzeczy jest
policja, rra. To oni się zajmują trucicielami i tym podobnymi. My nie jesteśmy tego typu
detektywami - pomagamy ludziom w rozwiązywaniu problemów Ŝyciowych. Nie jesteśmy od
ś
cigania zbrodni.
Mma Ramotswe zauwaŜyła, Ŝe mma Makutsi ma zdruzgotaną minę. Szefowa agencji
wiedziała, Ŝe jej asystentka hołduje innym wyobraŜeniom na temat ich roli. Taka jest róŜnica
między kobietą bez mała czterdziestoletnią i dwudziestoośmioletnią, pomyślała. Jak ktoś ma
prawie czterdzieści lat - a jeśli ktoś jest pedantyczny, to pełne czterdzieści - to nie szuka
mocnych wraŜeń. Jak ktoś ma dwadzieścia osiem lat, ugania się za nimi na całego. Rzecz
jasna, mma Ramotswe doskonale to rozumiała. Wychodząc za Note Mokotiego, całą duszą
pragnęła blasku, jaki łączył się z byciem Ŝoną znanego muzyka, człowieka, za którym
obracały się wszystkie głowy, męŜczyzny, którego głos wibrował jazzowymi nutami
wydobywanymi przezeń ze srebrnej trąbki Selmera. Kiedy małŜeństwo rozpadło się po
rozpaczliwie krótkim czasie, zostawiwszy po sobie na pamiątkę jedynie maleńki, smutny
kamień na grobie przedwcześnie urodzonego dziecka, pragnęła Ŝycia ustabilizowanego i
uporządkowanego. Z pewnością nie szukała mocnych wraŜeń. Zresztą Clovis Andersen, autor
katechizmu jej zawodu, ksiąŜki zatytułowanej Zasady prowadzenia prywatnych dochodzeń,
ostrzegał wyraźnie, na drugiej, a moŜe nawet pierwszej stronie, Ŝe osoby, które zostają
prywatnymi detektywami w poszukiwaniu pełnego wraŜeń Ŝycia, mają z gruntu błędne
wyobraŜenie o charakterze tej pracy. „Naszym zadaniem - napisał w akapicie, który utkwił
mmie Ramotswe w pamięci i który przytoczyła w pełnym brzmieniu mmie Makutsi, kiedy ją
zatrudniała - jest pomoc ludziom potrzebującym w rozwiązywaniu ich problemów Ŝyciowych.
Nasze powołanie odznacza się niewielkim dramatyzmem. Jest to raczej proces cierpliwej
obserwacji, dedukcji i analizy. Jesteśmy czujnymi obserwatorami, patrzymy i przekazujemy
informacje. W naszej pracy nie ma nic romantycznego, toteŜ ci, którzy potrzebują w Ŝyciu
romantyzmu, powinni w tym momencie zamknąć ten podręcznik i zająć się czymś innym”.
Oczy mmy Makutsi zasnuła mgiełka, kiedy mma Ramotswe jej to zacytowała.
Najwyraźniej patrzyła na pracę detektywistyczną zupełnie inaczej. Teraz, kiedy zasiadł przed
nimi sam człowiek z rządu, aby opowiedzieć o rodzinnych intrygach i przypuszczalnym
trucicielstwie, nareszcie miała poczucie, Ŝe czeka je fascynujące śledztwo. A tymczasem mma
Ramotswe chciała dać mu kosza!
Człowiek z rządu badał mmę Ramotswe wzrokiem. Jej wtrącenie się zezłościło go i
moŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe z trudem hamuje gniew. Mma Makutsi zauwaŜyła, Ŝe górna
warga mu drŜy.
- Nie mogę iść na policję - odparł, siląc się na normalny ton. - Co miałbym
powiedzieć? Policja nawet ode mnie zaŜądałaby jakichś dowodów. Tłumaczyliby się, Ŝe
przecieŜ nie mogą wejść do tego domu i aresztować kobiety, która wszystkiego by się zaparła,
a jej mąŜ by powiedział: „Ta kobieta nic nie zrobiła. Co wam strzeliło do głowy?”
Urwał i spojrzał na mmę Ramotswe takim wzrokiem, jakby przedstawił miaŜdŜący
argument.
- I co? - spytał po chwili. - Skoro nie mogę iść na policję, jest to zadanie dla
prywatnego detektywa. Od tego jesteście, prawda?
Mma Ramotswe odwzajemniła spojrzenie, co juŜ stanowiło jakąś odpowiedź. W
tradycyjnym społeczeństwie kobiecie nie wolno było tak niezmąconym wzrokiem patrzeć w
oczy męŜczyźnie jego rangi. Byłoby to nadzwyczaj obcesowe. Ale czasy się zmieniły, mma
Ramotswe była obywatelką nowoczesnej Republiki Botswany, której konstytucja stała na
straŜy godności wszystkich obywateli, w tym detektywów płci niewieściej. Konstytucja ta
obowiązywała nieprzerwanie od tego pamiętnego dnia w 1966 roku, kiedy na stadionie
spuszczono flagę brytyjską i do wtóru wiwatów tłumu wciągnięto na maszt ten piękny
niebieski sztandar. Był to absolutny rekord Afryki. A właścicielka agencji, Precious
Ramotswe, była w końcu córką świętej pamięci Obeda Ramotswe, człowieka, który nie
ustępował godnością i walorami charakteru nikomu, nawet przedstawicielom rodów
naczelników plemiennych. AŜ do dnia swojej śmierci miał prawo patrzeć w oczy kaŜdemu i
przekazał jej to prawo w spadku.
- To ja decyduję, czy wezmę daną sprawę, rra - powiedziała. - Nie mogę pomóc
kaŜdemu. Staram się pomagać jak najlepiej, ale kiedy nie mogę się podjąć jakiejś sprawy, to
mówię, Ŝe bardzo mi przykro, ale nic się nie da zrobić. Takie mamy zasady w Kobiecej
Agencji Detektywistycznej Nr 1. W pana przypadku po prostu nie widzę, w jaki sposób
miałybyśmy uzyskać niezbędne informacje. To jest problem rodzinny. Nie wyobraŜam sobie,
w jaki sposób obca osoba miałaby się czegoś dowiedzieć.
Człowiek z rządu milczał. Zerknął na mmę Makutsi, która spuściła jednak wzrok.
- Rozumiem - rzekł po dłuŜszej chwili. - Sądzę, Ŝe nie chce mi pani pomóc, mma. CóŜ,
bardzo mnie to smuci. - Urwał. - Czy ma pani pozwolenie na tę działalność, mma?
Mma Ramotswe wstrzymała oddech.
- Pozwolenie? Czy jest ustawa, która wymaga od prywatnego detektywa uzyskania
pozwolenia?
Człowiek z rządu uśmiechnął się, ale wzrok miał zimny.
- Przypuszczalnie nie. Nie sprawdzałem tego. Ale mogłaby być. Regulacja, rozumie
pani? Musimy regulować działalność gospodarczą. Dlatego wymagamy uzyskania licencji od
ludzi, którzy chcą być domokrąŜcami czy sprzedawcami towarów mieszanych, i moŜemy je
odebrać, jeśli okaŜą się niezdatni do wykonywania tych zawodów. Wie pani, jak to
funkcjonuje.
Ustami swojej córki, swojej Precious, przemówił Obed Ramotswe.
- Nie słyszę tego, co pan mówi, rra. Nie słyszę tego.
Mma Makutsi nagle zaczęła głośno szeleścić papierami.
- Oczywiście ma pani słuszność, mma - powiedziała. - Nie moŜna po prostu iść do tej
kobiety i spytać, czy planuje zamordować męŜa. To by nic nie dało.
- Właśnie - odparła mma Ramotswe. - I dlatego jesteśmy bezradne.
- Mam jednak pewien pomysł - dodała szybko mma Makutsi. - Chyba wiem, co moŜna
zrobić.
Człowiek z rządu obrócił się twarzą w stronę mmy Makutsi.
- Co to za pomysł, mma?
Mma Makutsi przełknęła ślinę. śar inspiracji był tak silny, Ŝe zdawało się, iŜ jej
okulary świecą.
- Trzeba dostać się do domu i posłuchać, o czym ci ludzie mówią. Trzeba obserwować
kobietę, która planuje taką zbrodnię. Trzeba zaglądnąć jej do serca.
- Tak, tego od was oczekuję - powiedział człowiek z rządu. - Zaglądnijcie w to serce i
znajdźcie to zło. A potem oświećcie to zło latarką i powiedzcie mojemu bratu: „Niech pan
spojrzy! Niech pan spojrzy na to złe serce pana Ŝony! Widzi pan, jak ona knuje? Cały czas
nikczemnie knuje!”
- To nie takie proste - zaoponowała mma Ramotswe. - śycie nie jest takie proste.
- Bardzo panią proszę, mma, wysłuchajmy tej mądrej kobiety w okularach. Na pewno
ma dla nas znakomite propozycje.
Mma Makutsi poprawiła okulary i podjęła:
- W domu jest słuŜba, prawda?
- Pięć osób - odparł człowiek z rządu. - Plus ci, którzy pracują poza domem. I ludzie
zajmujący się bydłem. Są teŜ dawni słuŜący ojca. Nie mogą juŜ pracować, ale siedzą przed
domem na słońcu i ojciec dobrze ich karmi. Są bardzo grubi.
- Nic nie ujdzie uwagi słuŜby domowej - powiedziała mma Makutsi. - Pokojówka
zagląda w łoŜe małŜonków, prawda? Kucharz zagląda w ich Ŝołądki. SłuŜący są zawsze na
miejscu i patrzą, patrzą, patrzą. Rozmawiają z innymi słuŜącymi. SłuŜący wszystko wiedzą.
- Czyli pojedzie tam pani i porozmawia ze słuŜbą? - spytał człowiek z rządu. - Ale czy
oni zechcą pani coś powiedzieć? Będą się bali, Ŝe stracą pracę. Będą milczeli albo mówili, Ŝe
nie dzieje się nic ciekawego.
- Ale mma Ramotswe umie rozmawiać z ludźmi - skontrowała mma Makutsi. - Ludzie
się przed nią otwierają. Widziałam ją w akcji. Nie mógłby pan załatwić, Ŝeby się zatrzymała
na kilka dni w domu pana ojca?
- Oczywiście, Ŝe mógłbym. Powiem rodzicom, Ŝe pewna kobieta, wobec której mam
polityczny dług, musi na kilka dni zniknąć z Gaborone, bo ma tutaj kłopoty. Na pewno ją
przyjmą.
Mma Ramotswe łypnęła na mmę Makutsi. Nie było rolą jej asystentki wysuwać takie
sugestie, zwłaszcza wciągające ją w sprawy, którymi nie miała ochoty się zająć. Zamierzała
pomówić z nią o tym, ale nie chciała jej zawstydzać przy tym despotycznym i pełnym pychy
człowieku. Postanowiła wziąć sprawę, ale nie dlatego, Ŝe zadziałała cienko zawoalowana
groźba - energicznie się jej przeciwstawiła, twierdząc, Ŝe nic nie słyszy - lecz dlatego, Ŝe
podsunięto jej sposób na jej rozwiązanie.
- Dobrze, weźmiemy to, rra. Ale nie z powodu tego, co pan do mnie powiedział,
zwłaszcza tych słów, których nie słyszałam. - Zawiesiła znacząco głos. - Jednak ja sama na
miejscu zdecyduję, co mam robić. Panu nie wolno się do tego mieszać.
Człowiek z rządu skinął głową zachwycony.
- Oczywiście, mma. Nie mam nic przeciwko temu. I przepraszam za te rzeczy, których
nie naleŜało mówić. Musi pani zrozumieć, Ŝe mój brat jest dla mnie bardzo waŜny. Nie
powiedziałbym tego wszystkiego, gdybym się o niego nie bał.
Mma Ramotswe zlustrowała go wzrokiem. Wierzyła, Ŝe naprawdę kocha swojego
brata. Z pewnością boleśnie przeŜył fakt jego oŜenku z kobietą, która budziła w nim taką
nieufność.
- JuŜ zapomniałam, co zostało powiedziane, rra - uspokoiła go mma Ramotswe. -
Niech się pan tym nie przejmuje.
Człowiek z rządu wstał.
- Zacznie pani jutro? Wszystko załatwię.
- Nie, za kilka dni. Mam jeszcze wiele do zrobienia w Gaborone. Ale proszę się nie
martwić, zrobię wszystko, co będę mogła, dla pańskiego brata. Kiedy juŜ weźmiemy jakąś
sprawę, traktujemy ją powaŜnie. To mogę panu przyrzec.
Człowiek z rządu pochylił się nad biurkiem i ujął ją za obie dłonie.
- Bardzo dobra z pani kobieta, mma. Wszystko, co o pani mówią to prawda. -
Odwrócił się do mmy Makutsi. - A pani jest bardzo mądra, mma. Jeśli znudzi się pani kiedyś
praca detektywistyczna, to niech pani przyjdzie pracować dla rządu. Rząd potrzebuje takich
kobiet jak pani. Większość kobiet, które u nas pracują jest do niczego. Nic tylko siedzą i
malują sobie paznokcie. Widziałem to na własne oczy. Myślę, Ŝe pani by się nie obijała.
Mma Ramotswe zamierzała coś powiedzieć, ale człowiek z rządu wyszedł z biura.
Zobaczyły przez okno, Ŝe kierowca otwiera mu drzwi, a potem zamyka je za nim.
- Gdybym poszła pracować w rządzie, co oczywiście nie wchodzi w rachubę, to ile
czasu by upłynęło, zanim bym dostała taki samochód z kierowcą?
Mma Ramotswe parsknęła śmiechem.
- Niech pani nie wierzy w kaŜde jego słowo. Tacy ludzie składają najrozmaitsze
obietnice bez pokrycia. To człowiek głupi i próŜny.
- Ale czy mówił prawdę o Ŝonie swojego brata? - spytała mma Makutsi
zaniepokojona.
- Raczej tak. Nie sądzę, Ŝeby to zmyślił. Ale niech pani pamięta o tym, co powiedział
Clovis Andersen. KaŜda historia ma dwie strony. Na razie poznałyśmy tylko jedną.
ś
ycie się komplikuje, pomyślała mma Ramotswe. Właśnie wzięła przypuszczalnie
bardzo trudną sprawę, która wymagała od niej wyjazdu z Gaborone. Sytuację dodatkowo
utrudniał problem z panem J.L.B. Matekonim i Tlokweng Road Speedy Motors. Do tego
jeszcze dzieci. Teraz, kiedy juŜ się zadomowiły przy Zebra Drive, naleŜało zapewnić im jakiś
program dnia. Rose, gosposia, mogła ją w tym wspomóc, ale mma Ramotswe nie mogła
zrzucać na nią wszystkiego.
Na czele listy, którą sporządziła tego ranka, znajdowało się przygotowanie biura do
przeprowadzki. Teraz uznała, Ŝe na pierwsze miejsce naleŜy przesunąć warsztat, a biuro
umieścić na drugim. Potem szły dzieci. Wpisała SZKOŁA i numer telefonu pod spodem.
Następny punkt: WEZWAĆ CZŁOWIEKA DO NAPRAWIENIA LODÓWKI. Potem:
ZABRAĆ SYNA ROSE DO LEKARZA Z POWODU ASTMY, a na końcu: PODJĄĆ
JAKIEŚ DZIAŁANIA W SPRAWIE ZŁEJ śONY.
- Mma Makutsi - powiedziała. - Chyba zawiozę panią teraz do warsztatu. Nie moŜemy
zostawić pana J.L.B. Matekoniego na lodzie, nawet jeśli zachowuje się ostatnio trochę
dziwnie. Od dzisiaj zacznie pani pełnić obowiązki dyrektora. Zawiozę panią furgonetką.
Mma Makutsi skinęła głową.
- Jestem gotowa, mma. Jestem gotowa do dyrektorowania.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
POD NOWĄ DYREKCJĄ
Firma Tlokweng Road Speedy Motors naleŜała do kompleksu trzech budynków,
razem ze sklepem wielobranŜowym, prowadzącym tanią odzieŜ, parafinę, syrop i wszelkie
inne moŜliwe towary, oraz składem budowlanym handlującym drewnem i blachą falistą na
dachy. Warsztat znajdował się na wschodnim końcu kompleksu. Wokół rosło kilka
kolczastych krzewów, a z przodu była stara pompa benzynowa. Panu J.L.B. Matekoniemu
obiecano lepszy dystrybutor, ale szefowie firmy paliwowej nie chcieli dopuścić do tego, Ŝeby
robił konkurencję ich nowocześniejszym stacjom benzynowym, i obietnica wypadła im z
pamięci. Nadal dostarczali mu benzynę, do czego zobowiązywała ich umowa, ale robili to bez
entuzjazmu i lubili zapominać o terminach dostaw. W rezultacie zbiorniki z benzyną często
stały puste.
Nie miało to jednak większego znaczenia. Klienci nie przyjeŜdŜali do Tlokweng Road
Speedy Motors po benzynę, lecz po to, Ŝeby pan J.L.B. Matekoni naprawił im samochód. Byli
to ludzie, którzy umieli odróŜnić dobrego mechanika od takiego, który tylko naprawia auta.
Dobry mechanik rozumie samochody. Potrafi zdiagnozować usterkę na ucho, tak jak
doświadczony lekarz potrafi po jednym spojrzeniu rozpoznać dolegliwość.
- Silniki mówią - tłumaczył terminatorom. - Słuchajcie ich. Mówią wam, co im dolega.
Wystarczy tylko nastawić uszy.
Uczniowie oczywiście nie zrozumieli, o co mu chodzi. Mieli zupełnie inne spojrzenie
na technikę i nie pojmowali, Ŝe silniki mają nastroje i uczucia, Ŝe silnik moŜe czuć się spięty
czy zestresowany albo odpręŜony i spokojny. Zatrudnianie terminatorów było aktem
miłosierdzia ze strony pana J.L.B. Matekoniego, który dąŜył do tego, Ŝeby po przejściu jego
pokolenia na emeryturę Botswana dysponowała dostateczną liczbą porządnie wyszkolonych
mechaników.
- Afryka do niczego nie dojdzie bez mechaników - oznajmił kiedyś mmie Ramotswe. -
Mechanicy to kamień węgielny budynku. WyŜej są lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, ale bez
mechaników cała konstrukcja by się zawaliła. Dlatego tak waŜne jest uczenie młodych ludzi
na mechaników.
Kiedy mma Ramotswe i mma Makutsi podjechały pod Tlokweng Road Speedy
Motors, zobaczyły jednego z uczniów za kierownicą auta, które drugi terminator pchał powoli
do warsztatu. Na ich widok pchacz porzucił swoją robotę, Ŝeby na nie spojrzeć, i samochód
zaczął się cofać.
Mma Ramotswe zaparkowała maleńką białą furgonetkę pod drzewem i razem z mmą
Makutsi podeszły do drzwi biura.
- Dzień dobry, bomma - powiedział wyŜszy z uczniów. - Ma pani zepsute zawieszenie,
mma Ramotswe. Jest pani na nie za cięŜka. Niech pani zobaczy, jak furgonetka siada po
jednej stronie. Jak pani chce, to pani naprawimy.
- Mojemu autu nic nie dolega - odpaliła mma Ramotswe. - Pan J.L.B. Matekoni
osobiście zajmuje się tą furgonetką. Nigdy nic nie mówił o zawieszeniu.
- Ale on ostatnio w ogóle nic nie mówi. Zrobił się bardzo milczący.
Mma Makutsi zatrzymała się i spojrzała na chłopca.
- Jestem mma Makutsi, p.o. dyrektora firmy - powiedziała, mierząc go wzrokiem zza
swoich duŜych okularów. - Chcesz porozmawiać o zawieszeniu, to przyjdź do mnie do biura.
A na razie mi powiedz, czyj to samochód i co z nim robicie.
Terminator spojrzał przez ramię, szukając wsparcia u kolegi.
- To jest samochód kobiety, która mieszka za komisariatem policji. Myślę, Ŝe jest
damą lekkich obyczajów. - Roześmiał się. - UŜywa tego auta do podrywania męŜczyzn, a
teraz nie chce jej zapalić, więc nici z roboty. Ha, ha!
Mma Makutsi zawrzała gniewem.
- Nie chce zapalić, tak?
- Właśnie. Więc Charlie i ja musieliśmy je przyholować. Teraz wtaczamy je do
warsztatu, Ŝeby rzucić okiem na silnik. Myślę, Ŝe szykuje się grubsza robota. MoŜe trzeba
będzie wymienić aparat zapłonowy, a to kosztuje mnóstwo pieniędzy, więc dobrze, Ŝe ta
kobieta nie narzeka na brak klientów. Ha, ha!
Mma Makutsi zsunęła okulary na czubek nosa i spojrzała znad nich na chłopaka.
- A co z akumulatorem? MoŜe siadł akumulator. Próbowaliście zapalić na pych?
Uczeń przestał się śmiać.
- Albo podłączyć inny akumulator? - spytała mma Ramotswe.
Uczeń pokręcił głową.
- To stary samochód. Na pewno coś innego nawaliło.
- Bzdura - orzekła mma Makutsi. - Podnieście maskę. Jest w warsztacie dobry
akumulator? Podłączcie kable i spróbujcie.
Pomocnik spojrzał na kolegę, który wzruszył ramionami.
- Szybciej - zniecierpliwiła się mma Makutsi. - Mam w biurze mnóstwo do zrobienia.
Pospieszcie się!
Mma Ramotswe bez słowa patrzyła razem z mma Makutsi, jak terminatorzy wtaczają
auto do warsztatu i podłączają nowo naładowany akumulator. Potem jeden z nich z nadąsaną
miną usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zapalił za pierwszym razem.
- Naładujcie stary akumulator - poleciła mma Makutsi. - Potem wymieńcie olej i
odwieźcie auto tej kobiecie. Przeproście, Ŝe to tak długo trwało, i powiedzcie, Ŝe w ramach
rekompensaty za darmo wymieniliśmy olej. - Odwróciła się do mmy Ramotswe, która stała
obok niej uśmiechnięta. - Lojalność klienta to bardzo waŜna rzecz. Jeśli zrobić dla niego coś
ekstra, pozostanie wierny firmie. To jest podstawowa zasada w interesach.
- Absolutnie podstawowa - zgodziła się z nią mma Ramotswe.
Jej wątpliwości co do tego, czy mma Makutsi zdoła pokierować warsztatem,
zaczynały się rozwiewać.
- Zna się pani na samochodach? - spytała od niechcenia swoją asystentkę, kiedy
zaczęły odgruzowywać biurko pana J.L.B. Matekoniego.
- Nie bardzo - odparła mma Makutsi. - Ale dobrze się znam na maszynach do pisania,
a wszystkie maszyny są do siebie bardzo podobne, nie uwaŜa pani?
Pierwszym zadaniem było ustalenie, które samochody czekają na naprawę i w jakiej
kolejności. Charlie, starszy z uczniów, został wezwany do biura i poproszony o podanie
wszystkich otrzymanych zleceń. Wyszło na jaw, Ŝe na tyłach warsztatu parkuje osiem
samochodów czekających na części zamienne. Niektóre z tych części zamówiono, innych nie.
Sporządziwszy listę, mma Makutsi zadzwoniła po kolei do wszystkich dostawców.
- Pan J.L.B. Matekoni jest bardzo niezadowolony - mówiła ostrym tonem. - Nie
będziemy w stanie zapłacić za stare zamówienia, jeśli uniemoŜliwicie nam dalsze naprawy.
Rozumie pan?
Padły obietnice, które w większości zostały dotrzymane. Kilka godzin później
pojawiły się części zamienne, przywiezione przez samych dostawców. Zostały porządnie
oznakowane - jak twierdzili terminatorzy, rzecz bezprecedensowa - i ułoŜone na stole
roboczym według kolejności zleceń. Dwaj uczniowie, których działania koordynowała mma
Makutsi, pracowicie wymieniali części, testowali silniki i w końcu oddawali kaŜdy pojazd do
p.o. dyrektora do sprawdzenia. Mma Makutsi pytała ich, co zostało zrobione, czasem
dokonywała inspekcji wykonanej pracy, a potem, jako Ŝe nie umiała prowadzić, oddawała
samochód mmie Ramotswe na jazdę próbną. Na koniec informowała właściciela
telefonicznie, Ŝe auto jest do odebrania. Wyjaśniała, Ŝe w ramach rekompensaty za opóźnienie
rachunek zostanie obniŜony o połowę. Udobruchało to wszystkich właścicieli oprócz jednego,
który oznajmił, Ŝe w przyszłości uda się gdzie indziej.
- W takim razie nie skorzysta pan z naszej oferty darmowych usług - powiedziała
spokojnie mma Makutsi. - Szkoda.
Rozmówca zmienił zdanie. Do końca dnia firma Tlokweng Road Speedy Motors
zwróciła sześć samochodów właścicielom, którzy najwyraźniej wybaczyli zwłokę.
- To był dobry pierwszy dzień - powiedziała mma Makutsi, razem z mma Ramotswe
obserwując wykończonych terminatorów, którzy wracali piechotą do swoich domów. - Ci
chłopcy bardzo cięŜko pracowali. Dałam kaŜdemu z nich po pięćdziesiąt puli premii. Byli
bardzo szczęśliwi i jestem pewna, Ŝe staną się lepszymi pracownikami. Zobaczy pani.
Mma Ramotswe zadumała się.
- Chyba ma pani rację, mma. Jest pani znakomitą szefową.
- Dziękuję pani. Ale teraz musimy wracać do domów, bo jutro mamy bardzo wiele do
zrobienia.
Mma Ramotswe odwiozła swoją asystentkę maleńką białą furgonetką. Na ulicach roiło
się od ludzi wracających z pracy. Przeładowane busy przechylały się niebezpiecznie na jedną
stronę, rowery wiozły pasaŜerów na bagaŜnikach, a wiele osób szło pieszo, wymachując
ramionami, pogwizdując, rozmyślając, snując marzenia. Mma Ramotswe dobrze znała drogę,
bo juŜ wiele razy odwoziła mmę Makutsi do domu. Mijała znajome rudery z gromadkami
wgapionych, ciekawskich dzieci, jakie zamieszkują tego rodzaju dzielnice. Wysadziła swoją
asystentkę przed bramą frontową i patrzyła, jak mma Makutsi idzie do swojej szopy za
domem. Wydawało jej się, Ŝe dostrzega w drzwiach czyjąś postać, moŜe cień, ale potem mma
Makutsi odwróciła się, i nie chcąc wyjść na podglądaczkę, pani detektyw musiała odjechać.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
POTRÓJNE śYCIE PEWNEJ DZIEWCZYNY
Nie kaŜdy ma gosposię, ale jeśli ktoś dobrze zarabia i mieszka w tak duŜym domu jak
mma Ramotswe, to nie zatrudniając gosposi - a nawet kilkorga słuŜby - daje świadectwo
egoizmu. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe w niektórych krajach ludzie nie mają słuŜących,
nawet jeśli stać ich na to z nawiązką. Nie mogła tego zrozumieć. Jeśli ludzie będący w stanie
dać pracę słuŜącym nie robią tego, to co mają począć słuŜący?
W Botswanie w kaŜdym domu takim jak ten przy Zebra Drive - czy nawet w kaŜdym
domu z więcej niŜ dwiema sypialniami - pracuje słuŜący. Istnieją przepisy regulujące płace
słuŜby domowej, ale często nie są przestrzegane. Niektórzy traktują swoich słuŜących bardzo
ź
le, marnie ich opłacają i Ŝądają tyrania od rana do nocy. Mma Ramotswe podejrzewała, Ŝe
tacy ludzie stanowią większość. Wyzysk ten jest botswańską mroczną tajemnicą, o której nikt
nie chce rozmawiać. A juŜ na pewno nikt nie lubi mówić o tym, jak w przeszłości traktowano
członków ludu Masarwa - w gruncie rzeczy jak niewolników - i jeśli ktoś o tym wspomni,
ludzie z zakłopotaną miną zmieniają temat. Ale takie rzeczy się zdarzały i gdzieniegdzie
nadal się zdarzają. Oczywiście nie tylko w Botswanie, lecz w całej Afryce. Niewolnictwo
było wielką krzywdą wyrządzoną Afryce, ale nie brakowało gorliwych afrykańskich
handlarzy niewolnikami, którzy sprzedawali swoich pobratymców, a ponadto do tej pory
ogromne rzesze Afrykanów pracują za głodowe zarobki w warunkach, które trudno nazwać
inaczej niŜ niewolnictwem. Do tych cichych, słabych ludzi zalicza się słuŜba domowa.
Mma Ramotswe nie mogła wyjść ze zdumienia, Ŝe ludzie potrafią tak bezdusznie
traktować swoją słuŜbę. Była kiedyś w domu u przyjaciółki, która jako coś zupełnie
naturalnego podała fakt, Ŝe jej gosposia ma pięć dni urlopu w roku, i to bezpłatnego. Znajoma
przechwalała się, Ŝe obcięła gosposi pensję, bo uznała ją za leniwą.
- Czemu od ciebie nie odejdzie, skoro jej coś takiego zrobiłaś? - spytała mma
Ramotswe.
Przyjaciółka wybuchła śmiechem.
- Dokąd ma odejść? Mnóstwo ludzi czyha na jej posadę i ona o tym wie. Wie, Ŝe
mogłabym zatrudnić kogoś na jej miejsce za połowę jej pensji.
Mma Ramotswe nic na to nie odpowiedziała, ale w tym momencie milcząco zerwała
znajomość. Historia ta dała jej do myślenia. Czy moŜna przyjaźnić się z osobą, która źle
postępuje? A moŜe przyjaciółmi złych ludzi zostają zawsze inni źli ludzie, bo tylko źli ludzie
mogą mieć ze sobą dostatecznie duŜo wspólnego, Ŝeby się zaprzyjaźnić? Mma Ramotswe
pomyślała o powszechnie znanych złoczyńcach. Na przykład o Idi Aminie czy Henriku
Verwoerdzie. Idi Amin nie był oczywiście całkiem normalny. MoŜe nie był złym
człowiekiem w takim samym znaczeniu jak Verwoerd, który sprawiał wraŜenie zdrowego na
umyśle, ale serce miał z lodu. Czy ktoś kochał pana Verwoerda? Czy ktoś trzymał go za rękę?
Mma Ramotswe uznała, Ŝe tak. Ludzie przyszli na jego pogrzeb i płakali zupełnie jak na
pogrzebach dobrych ludzi. Pan Verwoerd miał rodzinę, która być moŜe nie składała się
wyłącznie ze złych ludzi. Teraz, kiedy za granicą z RPA wszystko się zmieniło, ludzie ci
musieli jakoś dalej Ŝyć. MoŜe zrozumieli, jakich krzywd się dopuścili, a nawet jeśli nie, to
większość im wybaczyła. W sercach zwykłych Afrykańczyków z reguły nie ma miejsca na
nienawiść. Afrykańczycy bywają głupi, podobnie jak mieszkańcy wszystkich kontynentów,
ale nie chowają uraz, co pokazał światu Nelson Mandela. I Seretse Khama, pomyślała mma
Ramotswe. Poza Botswaną nikt juŜ o nim nie pamięta, a przecieŜ był to jeden z wybitnych
Afrykańczyków. Uścisnął dłoń jej ojcu, Obedowi Ramotswe, kiedy odwiedził Mochudi, Ŝeby
porozmawiać ze zwykłymi obywatelami. Ona, Precious Ramotswe, wówczas młoda
dziewczyna, widziała, jak wysiada z samochodu i otaczają go ludzie, a pośród nich jej ojciec,
ze sfatygowanym kapeluszem w dłoni. Kiedy Khama uścisnął dłoń jej ojca, serce mmy
Ramotswe napęczniało dumą. Przypominała sobie tę sytuację za kaŜdym razem, gdy spojrzała
na fotografię męŜa opatrznościowego, stojącą na gzymsie kominka.
Przyjaciółka mmy Ramotswe, która źle traktowała swoją gosposię, nie zasługiwała na
miano łajdaczki. Była dobra dla swojej rodziny i zawsze Ŝyczliwie odnosiła się do mmy
Ramotswe, ale co się tyczy gosposi - mma Ramotswe poznała tę sympatyczną i pracowitą
kobietę z Molepolole - najwyraźniej lekcewaŜyła jej uczucia. Mma Ramotswe pomyślała, Ŝe
takie zachowanie bierze się z ignorancji, z nieumiejętności zrozumienia nadziei i aspiracji
innych. A zrozumienie uczuć innych, uwaŜała mma Ramotswe, leŜy u podstaw wszelkiej
moralności. Jeśli wiesz, co czuje inna osoba, jeśli umiesz postawić się na jej miejscu, to nie
zadasz jej dodatkowego bólu, bo wtedy w jakimś sensie raniłbyś samego siebie.
Mma Ramotswe miała świadomość, Ŝe wokół moralności toczą się zaŜarte spory, ale
dla niej sprawa była całkiem prosta. Po pierwsze, jest tradycyjna moralność botswańska, w
kaŜdej sytuacji słuszna. Kto jej przestrzega, ten nie zgrzeszy i nie ma powodów do
zmartwienia. Są teŜ, rzecz jasna, inne systemy moralne. Na przykład Dekalog, którego
nauczyła się przed laty na pamięć w szkółce niedzielnej w Mochudi. Ta moralność równieŜ
bezwzględnie obowiązuje. Te kodeksy moralne przypominają botswański kodeks karny, bo
naleŜy ich przestrzegać w całej rozciągłości. Nie moŜna wcielać się w rolę Sądu NajwyŜszego
i samemu rozstrzygać, które przepisy będzie się honorowało, a których nie. Kodeksów
moralnych nie moŜna traktować wybiórczo, nie moŜna teŜ ich kwestionować. Nie moŜna
mówić, Ŝe będzie się przestrzegało tego zakazu, ale tamtego juŜ nie, zaleŜnie od tego, jak
komu pasuje. „Nie będę kradł - skądŜe znowu - ale cudzołóstwo to inna para kaloszy: inni
ludzie grzeszą, kiedy cudzołoŜą, ale ja nie”.
Moralność jest dla kaŜdego, pomyślała mma Ramotswe, a to oznacza, Ŝe nie moŜna jej
tworzyć na podstawie poglądów jednej osoby. Stąd właśnie bierze się słabość nowoczesnej
moralności, z jej naciskiem na rolę jednostki oraz indywidualnych rozstrzygnięć. Jeśli dać
ludziom moŜliwość wypracowania sobie własnej moralności, to stworzą system, który będzie
dla nich jak najmniej uciąŜliwy i w większości sytuacji będzie im pozwalał postępować
według własnego widzimisię. Mma Ramotswe uwaŜała to za zwykły egoizm, wbrew
wszystkim szumnym nazwom, jakimi opatrywane są te systemy.
Mma Ramotswe słuchała kiedyś w BBC World Service audycji, która wprawiła ją w
osłupienie. Chodziło o filozofów, którzy nazywali się egzystencjalistami i, o ile mma
Ramotswe dobrze zrozumiała, mieszkali we Francji. Francuzi ci twierdzili, Ŝe naleŜy tak Ŝyć,
aby mieć poczucie, Ŝe Ŝyje się naprawdę, a kto Ŝyje naprawdę, ten postępuje słusznie. Mma
Ramotswe słuchała tego ze zdumieniem. Nie trzeba jechać do Francji, Ŝeby spotkać
egzystencjalistów, pomyślała. Wielu z nich Ŝyje tutaj, w Botswanie. Na przykład Note
Mokoti. Wyszła kiedyś za egzystencjalistę, sama o tym nie wiedząc. Note, temu samolubowi,
który nigdy nie zrobił nic dla drugiego - nawet dla swojej Ŝony - spodobaliby się
egzystencjaliści, a on im. Z pewnością bardzo egzystencjalistycznie jest chodzić co wieczór
do knajpy, zostawiając w domu cięŜarną Ŝonę, a szczytem egzystencjalizmu jest zabawianie
się z poznanymi w knajpach dziewczynami, młodymi egzystencjalistkami. Egzystencjaliści
mają klawe Ŝycie, czego nie moŜna powiedzieć o nieegzystencjalistach, którzy ich otaczają.
Mma Ramotswe nie traktowała swojej gosposi Rose według zasad egzystencjalizmu.
Rose pracowała u niej od dnia, kiedy pani detektyw przeprowadziła się na Zebra Drive. Mma
Ramotswe zauwaŜyła, Ŝe istnieje sieć bezrobotnych, wśród której szybko rozchodzi się
wiadomość, Ŝe ktoś przenosi się do nowego domu i moŜe potrzebować słuŜącej. Rose zjawiła
się w domu godzinę po mmie Ramotswe.
- Będzie pani potrzebowała gosposi, mma - powiedziała. - Jestem bardzo dobrą
gosposią. Będę cięŜko pracowała i nigdy nie sprawię pani kłopotu. Mogę zacząć od razu.
Mma Ramotswe natychmiast dokonała oceny. Miała przed sobą budzącą zaufanie,
schludną kobietę około trzydziestki. Zobaczyła jednak takŜe, Ŝe osoba ta jest matką i jedno z
jej dzieci stoi za bramą, kukając do środka. Zadała sobie pytanie, co matka powiedziała
wcześniej dziecku: „Jeśli ta kobieta weźmie mnie na gosposię, dziś wieczór będziemy mieli
co jeść. Nie traćmy nadziei. Zaczekaj tutaj i stań na palcach”. Stań na palcach znaczy w
setswana to samo, co wśród białych trzymaj kciuki.
Mma Ramotswe zerknęła ku bramie i zobaczyła, Ŝe dziewczynka istotnie stoi na
palcach. Wiedziała, Ŝe jest tylko jedna odpowiedź.
Spojrzała na tę kobietę.
- Tak, potrzebuję gosposi i dam pani tę pracę, mma.
Kobieta klasnęła z wdzięczności w dłonie i pomachała dziecku. To wielki przywilej,
pomyślała mma Ramotswe, móc kogoś tak uszczęśliwić jednym wypowiedzianym zdaniem.
Rose bardzo szybko udowodniła, Ŝe mma Ramotswe podjęła słuszną decyzję.
Poprzedni właściciele, bałaganiarze, zostawili dom przy Zebra Drive w stanie skrajnego
zapuszczenia. W kaŜdym kącie zalegał kurz. Przez trzy dni Rose zamiatała, froterowała i
czyściła, aŜ w całym domu pachniało pastą do podłogi, a kaŜda powierzchnia lśniła. Ponadto
gosposia mmy Ramotswe znała się na gotowaniu i fantastycznie prasowała. Mma Ramotswe
dobrze się ubierała, ale często brakowało jej energii, Ŝeby wyprasować sobie bluzki tak
pięknie, jakby sobie tego Ŝyczyła. Rose robiła to z pasją, która wkrótce znalazła
odzwierciedlenie w ostrych kantach i wielkich połaciach materiału bez jednej zmarszczki.
Rose zamieszkała w domku dla słuŜby na tylnym podwórzu. Składał się on z dwóch
pokojów z prysznicem i toaletą oraz krytym gankiem, na którym moŜna było rozpalić ogień
do gotowania. Rose spała w jednym pokoju, a dwójka jej małych dzieci w drugim. Były teŜ
starsze dzieci, w tym stolarz, który zarabiał dobre pieniądze. Mimo to z trudem starczało im
na Ŝycie, zwłaszcza Ŝe młodszy syn chorował na astmę i trzeba mu było kupować drogie
inhalatory.
Kiedy mma Ramotswe wróciła do domu po odwiezieniu mmy Makutsi, zastała Rose w
kuchni na szorowaniu okopconego garnka. Spytała uprzejmie, jak minął gosposi dzień, i
usłyszała, Ŝe bardzo dobrze.
- Pomogłam Motholeli wziąć kąpiel, a teraz czyta coś braciszkowi w salonie. Biegał
cały dzień i jest bardzo zmęczony. Szybko zaśnie. Tylko myśl o jedzeniu go przed tym
powstrzymuje.
Mma Ramotswe podziękowała jej z uśmiechem. Minął miesiąc, odkąd pan J.L.B.
Matekoni przywiózł dzieci z sierocińca, lecz mma Ramotswe nie zdąŜyła się jeszcze całkiem
przyzwyczaić do ich obecności. To był jego pomysł - którego zresztą z nią nie skonsultował,
zanim wziął na siebie rolę przybranego ojca - ale zaakceptowała sytuację i dzieci szybko
zdobyły jej serce. Motholeli, która jeździła na wózku inwalidzkim, pomagała w domu i
wykazała zainteresowanie naprawianiem samochodów - budząc zachwyt pana J.L.B.
Matekoniego. Jej młodszego brata trudniej było zgłębić. Był Ŝywotnym dzieckiem i
odpowiadał uprzejmie, kiedy się do niego coś mówiło, ale wolał przebywać sam albo w
towarzystwie siostry niŜ z innymi dziećmi. Motholeli znalazła juŜ kilka koleŜanek, chłopiec
zaś jakby stronił od zawierania przyjaźni.
Dziewczynka zaczęła chodzić do pobliskiej szkoły średniej i dobrze się tam czuła.
KaŜdego ranka pod bramę przychodziły dwie koleŜanki z klasy do pchania wózka.
Mma Ramotswe była pełna podziwu.
- Nauczyciele wam kazali? - spytała jednej z nich.
- Nie, mma. Przyjaźnimy się z Motholeli i dlatego to robimy.
- Dobre z was dziewczynki. Wyrośniecie na dobre kobiety. Brawo.
Chłopcu znaleziono miejsce w pobliskiej szkole podstawowej, ale mma Ramotswe
liczyła na to, Ŝe pan J.L.B. Matekoni pośle go do Thornhill. Nauka w tej prywatnej szkole
sporo kosztowała i teraz pani detektyw zadawała sobie pytanie, czy to będzie moŜliwe.
Kolejna sprawa do załatwienia, oprócz warsztatu, uczniów, domu pana J.L.B. Matekoniego i
dzieci. No i ślubu - którego termin pozostawał nie ustalony - lecz mma Ramotswe w tej chwili
nie miała odwagi o tym myśleć.
Przeszła do salonu i zobaczyła, Ŝe Motholeli czyta coś chłopcu, który siedzi obok
wózka.
- Widzę, Ŝe czytasz braciszkowi historię. Czy to jest ładna historia?
Motholeli obejrzała się i uśmiechnęła.
- To nie jest historia, mma. A w kaŜdym razie nie taka prawdziwa z ksiąŜki.
Napisałam ją w szkole, a teraz mu ją czytam.
Mma Ramotswe przysiadła na podłokietniku sofy.
- Mogłabyś zacząć od początku? Chciałabym ją usłyszeć.
„Na imię mi Motholeli i skończyłam trzynaście lat. Mam siedmioletniego brata. Moi
rodzice nie Ŝyją. Bardzo mi z tego powodu smutno, ale cieszę się, Ŝe ja Ŝyję i Ŝe mam
swojego braciszka.
Jestem dziewczynką, która miała trzy Ŝycia. Pierwsze Ŝycie było wtedy, jak
mieszkałam z mamą i ciotkami, i wujkami na bagnach Makadikadi w pobliŜu Nata. To było
dawno i byłam bardzo mała. Moje plemię to byli Buszmeni, którzy przenosili się z miejsca na
miejsce. Umieli znajdować sobie w buszu jedzenie, wykopując korzonki. Byli bardzo mądrzy,
ale nikt ich nie lubił.
Mama dała mi bransoletkę ze skóry strusia z powszywanymi kawałkami skorupy
strusiego jaja. Nadal ją mam. To jedyna rzecz, która została mi po matce.
Po śmierci mamy uratowałam mojego braciszka, którego zakopali w piasku razem z
nią. Nie był głęboko, więc zgarnęłam mu piasek z buzi i zobaczyłam, Ŝe jeszcze oddycha.
Wzięłam go na ręce i pobiegłam przez busz, aŜ znalazłam jakąś drogę. Ktoś jechał
cięŜarówką i jak mnie zobaczył, to się zatrzymał i zabrał mnie do Francistown. Nie pamiętam,
co tam się działo, ale w końcu oddali mnie kobiecie, która powiedziała, Ŝe mogę mieszkać na
jej podwórzu. Mieli małą szopę, w której było bardzo gorąco, jak słońce na nią świeciło, za to
w nocy robiło się tam chłodno. Spałam tam ze swoim maleńkim braciszkiem.
Karmiłam go jedzeniem, które dawali mi w domu. Robiłam róŜne rzeczy dla tych
dobrych ludzi. Prałam im ubrania i wieszałam na sznurze. Myłam teŜ garnki, bo nie mieli
słuŜącej. Na podwórzu mieszkał takŜe pies. Któregoś dnia ugryzł mnie mocno w stopę. MąŜ
kobiety bardzo się na niego zezłościł i stłukł go kijem. Od tego bicia, Ŝe był niedobry, pies
zdechł.
Potem cięŜko zachorowałam i kobieta zabrała mnie do szpitala. Wbijali we mnie igły i
wzięli mi trochę krwi. Ale nic nie pomagało i po jakimś czasie nie mogłam więcej chodzić.
Dali mi kule, ale nie bardzo umiałam ich uŜywać. Potem znaleźli dla mnie wózek, co
znaczyło, Ŝe mogłam wrócić do domu. Ale kobieta powiedziała, Ŝe dziewczynka na wózku
nie moŜe mieszkać na jej podwórzu, bo źle by to wyglądało i ludzie by mówili: »Trzymacie
na podwórzu dziewczynkę na wózku? To bardzo okrutne«.
Potem przyjechał pan z farmy dla sierot. Była z nim pani z rządu, która powiedziała
mi, Ŝe mam wielkie szczęście, bo to bardzo piękna farma dla sierot. śe mogę zabrać braciszka
i Ŝe będziemy tam bardzo szczęśliwi. Ale muszę zawsze pamiętać, Ŝeby kochać Jezusa.
Powiedziałam, Ŝe jestem gotowa kochać Jezusa i mojemu braciszkowi teŜ kaŜę go kochać.
To był koniec mojego pierwszego Ŝycia. Drugie Ŝycie zaczęło się w dniu, w którym
przybyłam na farmę dla sierot. Przyjechaliśmy z Francistown cięŜarówką, było mi bardzo
gorąco i niewygodnie z tyłu. Nie mogłam wysiąść, bo kierowca cięŜarówki nie umiał się
obchodzić z dziewczynką na wózku. Kiedy przyjechaliśmy na farmę dla sierot, miałam mokrą
sukienkę i bardzo się wstydziłam, zwłaszcza Ŝe wszystkie inne sieroty stały i na nas patrzyły.
Jedna z pań powiedziała dzieciom, Ŝeby przestały się gapić i poszły się pobawić, ale one
odeszły tylko kawałek i patrzyły na mnie zza drzew.
Wszystkie sieroty mieszkały w domach. W kaŜdym domu było około dziesięciu sierot
i opiekunka. Opiekunka mojego domu była dobrą kobietą. Dała mi nowe ubranie i szafę na
moje rzeczy. Nigdy wcześniej nie miałam szafy i byłam z niej bardzo dumna. Dostałam teŜ
specjalne spinki do włosów. Nigdy nie miałam takich pięknych rzeczy i trzymałam je pod
poduszką, gdzie były bezpieczne. Czasami budziłam się w nocy i myślałam, jakie miałam
wielkie szczęście. Ale czasami płakałam, bo myślałam o swoim pierwszym Ŝyciu i
zastanawiałam się, gdzie są teraz moi wujkowie i ciotki. Widziałam z łóŜka gwiazdy, przez
szparę między zasłonami, i myślałam: gdyby spojrzeli do góry, to zobaczyliby te same
gwiazdy i patrzylibyśmy na nie w tym samym czasie. Ale nie byłam pewna, czy o mnie
pamiętają, bo byłam tylko małą dziewczyną i uciekłam od nich.
Byłam bardzo szczęśliwa na farmie dla sierot. CięŜko pracowałam i mma Potokwani,
kierowniczka, powiedziała któregoś dnia, Ŝe moŜe nam się poszczęści i ona znajdzie dla nas
nowych rodziców. Nie wierzyłam w to za bardzo, bo nikt by nie chciał dziewczynki na
wózku, skoro było mnóstwo pierwszorzędnych sierot, które umiały chodzić i teŜ szukały
domu.
Ale pani Potokwani miała rację. Nie sądziłam, Ŝe to pan J.L.B. Matekoni nas weźmie,
ale bardzo się ucieszyłam, jak powiedział, Ŝe moŜemy u niego zamieszkać. Tak zaczęło się
moje trzecie Ŝycie.
Kiedy odchodziliśmy z farmy dla sierot, upiekli dla nas specjalne ciasto, które
zjedliśmy razem z opiekunką naszego domu. Powiedziała, Ŝe zawsze jest jej bardzo smutno,
kiedy któraś z sierot odchodzi, czuje się wtedy tak, jakby odchodził członek rodziny. Ale
bardzo dobrze zna pana J.L.B. Matekoniego i powiedziała mi, Ŝe to jeden z najlepszych ludzi
w Botswanie. Będę u niego bardzo szczęśliwa, dodała.
Pojechaliśmy z braciszkiem do jego domu i wkrótce poznaliśmy jego przyjaciółkę,
mmę Ramotswe, która wychodzi za mąŜ za pana J.L.B. Matekoniego. Powiedziała, Ŝe będzie
moją nową matką, i zabrała nas do swojego domu, który lepiej nadaje się dla dzieci niŜ dom
pana J.L.B. Matekoniego. Mam tu bardzo ładny pokój i dostałam duŜo ubrań. Bardzo się
cieszę, Ŝe w Botswanie są tacy ludzie. Miałam w Ŝyciu wiele szczęścia i z całego serca
dziękuję mmie Ramotswe i panu J.L.B. Matekoniemu.
Jak dorosnę, chciałabym zostać mechanikiem. Będę pomagała panu J.L.B.
Matekoniemu w warsztacie, a wieczorami będę naprawiała ubrania mmy Ramotswe i
gotowała jej kolację. Bardzo bym chciała, Ŝeby na starość mogli być ze mnie dumni i
powiedzieć, Ŝe byłam bardzo dobrą córką i dobrą obywatelką Botswany.
Taka jest historia mojego Ŝycia. Jestem zwyczajną dziewczynką z Botswany, ale to
wielkie szczęście mieć trzy Ŝycia. Większość ludzi ma tylko jedno Ŝycie.
Ta historia jest prawdziwa. Nic nie zmyśliłam. Wszystko to stało się naprawdę”.
Kiedy Motholeli doczytała do końca, zapadła cisza. Chłopczyk spojrzał na siostrę z
uśmiechem. Pomyślał: szczęściarz ze mnie, Ŝe mam taką mądrą siostrę. Mam nadzieję, Ŝe
Bóg odda jej kiedyś nogi. Mma Ramotswe połoŜyła dziewczynce dłoń na ramieniu i
pomyślała: będę się opiekowała tym dzieckiem. Jestem teraz jej matką. Rose, która słuchała z
korytarza, spuściła wzrok na swoje buty i pomyślała: jak ona to dziwnie wyraziła - trzy Ŝycia!
ROZDZIAŁ ÓSMY
NIEDOBÓR SEROTONINY
Nazajutrz rano mma Ramotswe najpierw zadzwoniła do pana J.L.B. Matekoniego.
Często rozmawiali ze sobą przez telefon wcześnie rano - a w kaŜdym razie odkąd się
zaręczyli - ale z reguły dzwonił pan J.L.B. Matekoni. Dawał mmie Ramotswe czas na wypicie
herbaty z czerwonokrzewu, co najchętniej robiła w ogrodzie, po czym wykręcał numer do niej
i meldował się dosyć oficjalnie: „Mówi pan J.L.B. Matekoni, mma. Dobrze spałaś?”
Telefon dzwonił ponad minutę, zanim pan J.L.B. Matekoni podniósł słuchawkę.
- Pan J.L.B. Matekoni? To ja. Jak się miewasz? Dobrze spałeś?
Mma Ramotswe poznała po jego zdezorientowanym głosie, Ŝe go obudziła.
- O! Tak. JuŜ się obudziłem. To ja.
Mma Ramotswe powtórzyła formalne pozdrowienie. To waŜne, by spytać rozmówcę,
czy dobrze spał - naleŜy podtrzymywać tę starą tradycję.
- Dobrze spałeś, rra?
- Raczej nie - odparł pan J.L.B. Matekoni matowym tonem. - Spędziłem całą noc na
rozmyślaniach i się nie wyspałem. Zasnąłem, dopiero kiedy wszyscy inni się budzili. Jestem
potwornie zmęczony.
- To niedobrze. Przykro mi, Ŝe cię obudziłam. Wracaj do łóŜka i wyśpij się. Nie moŜna
Ŝ
yć bez snu.
- Wiem o tym - odparł pan J.L.B. Matekoni z rozdraŜnieniem. - Ostatnimi czasy ciągle
próbuję spać, ale mi się to nie udaje. Mam wraŜenie, Ŝe w moim pokoju mieszka jakieś
dziwne zwierzę, które nie chce, Ŝebym spał, i stale mnie trąca.
- Zwierzę? Jakie zwierzę?
- Nie ma Ŝadnego zwierzęcia. W kaŜdym razie jak zapalę światło. Tak tylko sobie
powiedziałem. Tak naprawdę nie ma Ŝadnego zwierzęcia.
- Dobrze się czujesz, rra? - spytała mma Ramotswe po chwili milczenia. - MoŜe jesteś
chory.
- Nie jestem chory - Ŝachnął się pan J.L.B. Matekoni. - Serce bije, płuca wypełniają się
powietrzem. Po prostu mam dosyć tych wszystkich problemów. Boję się, Ŝe wszystko
wyjdzie na jaw. I będę skończony.
Mma Ramotswe zmarszczyła brwi.
- Co wyjdzie na jaw? Co się dzieje?
- Wiesz, o czym mówię - odparł pan J.L.B. Matekoni zniŜonym głosem. - Bardzo
dobrze wiesz.
- O niczym nie wiem, rra. Oprócz tego, Ŝe mówisz bardzo dziwne rzeczy.
- Ha! Nie wypieraj się, mma, bardzo dobrze wiesz, o co mi chodzi. Zrobiłem w Ŝyciu
kilka strasznych rzeczy, które teraz się wydadzą i zostanę aresztowany. Ukarzą mnie i
będziesz się za mnie śmiertelnie wstydziła, mma. MoŜesz mi wierzyć.
Mma Ramotswe usiłowała milcząco uporać się z tym, co usłyszała. Czy to moŜliwe,
Ŝ
e pan J.L.B. Matekoni popełnił jakąś zbrodnię, którą przed nią ukrywał? A teraz wyszła na
ś
wiatło dzienne? Nie do pomyślenia! Ten szlachetny człowiek nie potrafiłby się dopuścić
Ŝ
adnej nikczemności. Z drugiej strony nawet szlachetni ludzie miewają mroczne tajemnice.
Słyszała, Ŝe kaŜdy popełnia w Ŝyciu co najmniej jedną rzecz, której się wstydzi. Biskup
Makhulu wygłosił kiedyś odczyt na ten temat w Klubie Kobiecym. Powiedział, Ŝe nie spotkał
ani jednej osoby, nawet wśród duchownych, która nie miałaby na swoim koncie jakiegoś
zawstydzającego czynu. Nawet święci mieli coś na sumieniu. Święty Franciszek, być moŜe,
nadepnął na gołębia - nie, to niemoŜliwe, ale moŜe zrobił coś, czego później Ŝałował. Co się
tyczy mmy Ramotswe, to chętnie zmieniłaby parę rzeczy w swoim Ŝyciorysie. W wieku
sześciu lat oblała syropem najlepszą sukienkę koleŜanki, bo sama takiej nie miała. Czasem
widywała tę osobę, która mieszkała teraz w Gaborone i była Ŝoną pracownika sortowni
diamentów. Mma Ramotswe zadawała sobie czasem pytanie, czy powinna przyznać się po z
górą trzydziestu latach do winy, ale nie umiała się na to zdobyć. Za kaŜdym razem, gdy ta
kobieta przyjaźnie ją pozdrawiała, mmie Ramotswe przypominał się jej postępek: kiedy
koleŜanka zostawiła któregoś dnia sukienkę w klasie, mała Precious wzięła puszkę z syropem
i wylała go na róŜowy materiał. Wiedziała, Ŝe któregoś dnia trzeba będzie się przyznać. MoŜe
powinna poprosić biskupa Makhulu, Ŝeby napisał w jej imieniu list. „Jedna z moich owieczek
pragnie uzyskać Pani przebaczenie, mma. Bardzo jej ciąŜy krzywda, którą Pani przed laty
wyrządziła. Czy pamięta Pani swoją ulubioną róŜową sukienkę...”
Jeśli pan J.L.B. Matekoni dopuścił się czegoś podobnego - na przykład oblał kogoś
olejem silnikowym - to nie miał powodów do zmartwienia. Niewiele jest krzywd, poza
morderstwem, których nie dałoby się naprawić. Wiele z nich jest bardziej błahych, niŜ się
wydaje ich sprawcy, i moŜna z czystym sumieniem odłoŜyć je do lamusa. A nawet
powaŜniejsze mogą zostać wybaczone, jeśli się do nich przyznać. NaleŜało uspokoić pana
J.L.B. Matekoniego. Łatwo jest zrobić z igły widły, jeśli ktoś się czymś zamartwia przez całą
noc.
- KaŜdy zrobił w Ŝyciu coś złego, rra. Ty, ja, mma Makutsi, nawet papieŜ. Nikt nie jest
doskonały. Ludzie się tacy nie rodzą. Nie wolno ci się tym przejmować. Powiedz mi, o co
chodzi. Na pewno zrobi ci się lŜej na sercu.
- Och, nie mogę, mma. Nawet nie śmiem o tym myśleć. Byłabyś potwornie
zaszokowana i nie chciałabyś mieć ze mną nic wspólnego. Widzisz, nie jestem ciebie
godzien. Nie zasługuję na taką dobrą kobietę jak ty.
Mma Ramotswe zaczynała wpadać w złość.
- Głupstwa opowiadasz. Oczywiście, Ŝe na mnie zasługujesz. Jestem zupełnie
zwyczajną osobą, a ty niezwykle prawym człowiekiem. Jesteś bardzo dobrym mechanikiem i
ludzie cię cenią. Dokąd wysoki komisarz zawozi swoje auto do przeglądu? Do ciebie. Do
kogo zwraca się farma dla sierot, kiedy musi coś naprawić? Do ciebie. Jesteś właścicielem
ś
wietnego warsztatu i czuję się zaszczycona, Ŝe wychodzę za ciebie za mąŜ. I nie próbuj mi
wmawiać, Ŝe jest inaczej.
Jej słowa zostały skwitowane milczeniem. A potem:
- Ale ty nie wiesz, jaki ze mnie zły człowiek. Nigdy ci nie powiedziałem o tych
wszystkich łajdactwach.
- To mi powiedz. Powiedz mi teraz. Jestem silna, zniosę to.
- Och, nie mogę tego zrobić, mma. PrzeŜyłabyś szok.
Mma Ramotswe zdała sobie sprawę, Ŝe ta rozmowa do niczego nie prowadzi, i
zmieniła taktykę.
- A skoro juŜ mowa o warsztacie: nie było cię wczoraj ani przedwczoraj. Mma
Makutsi kieruje nim za ciebie, ale to nie moŜe trwać wiecznie.
- Bardzo się cieszę, Ŝe mma Makutsi mnie zastępuje - odparł pan J.L.B. Matekoni
bezbarwnym tonem. - Czuję się trochę osłabiony. Chyba powinienem zostać w domu. Mma
Makutsi poradzi sobie ze wszystkim. Podziękuj jej ode mnie.
Mma wzięła głęboki wdech.
- Nie jesteś zdrowy, panie J.L.B. Matekoni. Mogę cię umówić na wizytę u lekarza.
Rozmawiałam z doktorem Moffatem. Powiedział, Ŝe cię przyjmie. UwaŜa, Ŝe to dobry
pomysł.
- Nic mi nie nawala - odparł pan J.L.B. Matekoni. - Nie muszę chodzić do doktora
Moffata. Co on moŜe dla mnie zrobić? Nic.
Rozmowa ta mocno zaniepokoiła mmę Ramotswe, która po rozłączeniu się przez kilka
minut w zdenerwowaniu przemierzała kuchnię. Nie ulegało dla niej wątpliwości, Ŝe doktor
Moffat miał rację: pan J.L.B. Matekoni zachorował na depresję, jak nazwał to lekarz. Teraz
jednak bardziej martwiły ją te straszne rzeczy z jego przeszłości. Nie znała mniej
prawdopodobnego kandydata na mordercę niŜ pan J.L.B. Matekoni, ale gdyby się okazało, Ŝe
jednak? Czy wpłynęłoby to na jej uczucia do niego, gdyby się dowiedziała, Ŝe kogoś zabił,
czy teŜ powiedziałaby sobie, Ŝe to nie jego wina, Ŝe działał w obronie własnej, gdy stuknął
ofiarę w czaszkę kluczem francuskim? Tak zawsze robią Ŝony i dziewczyny morderców. No i
oczywiście matki. Wszystkie matki morderców twierdzą, Ŝe ich synowie nie są tacy źli, jak
ludzie mówią. Oczywiście dla matki męŜczyzna do końca Ŝycia pozostaje małym chłopcem, a
mali chłopcy są prawnie niezdolni do popełnienia morderstwa.
Note Mokoti miał zadatki na mordercę. Bez problemu potrafiłby z zimną krwią zabić
człowieka, poniewaŜ był pozbawiony uczuć. Łatwo było sobie wyobrazić, Ŝe Note zadźgał
kogoś na śmierć, a potem poszedł sobie tak spokojnie, jakby uścisnął ofierze dłoń. Kiedy bił
ramę Ramotswe, a robił to wielokrotnie, zanim ją zostawił, nie okazywał emocji. Pewnego
razu, kiedy rozciął jej łuk brwiowy, przyjrzał się swemu dziełu jak lekarz oglądający ranę.
- Będziesz musiała pójść z tym do szpitala - stwierdził beznamiętnym głosem. -
Paskudna rana. Na przyszłość musisz bardziej uwaŜać.
W całej historii z Note była wdzięczna za jedną rzecz - Ŝe jej tata jeszcze Ŝył, kiedy
rozstała się z męŜem. Przynajmniej zdąŜył się ucieszyć, Ŝe jego córka juŜ nie przebywa pod
jednym dachem z tym człowiekiem, nawet jeśli przez prawie dwa lata cierpiał razem z nią.
Kiedy pojechała do niego i powiedziała, Ŝe Note zniknął, nie wypominał jej, jaka była
nierozsądna, wychodząc za takiego typa, choć być moŜe tak sobie pomyślał. Jak zawsze
zachował się niezwykle wielkodusznie, powiedział tylko, Ŝeby zamieszkała z powrotem u
niego, Ŝe będzie się nią opiekował i Ŝe ma nadzieję, iŜ Ŝycie będzie teraz dla nich łaskawsze.
JednakŜe Note Mokoti i pan J.L.B. Matekoni to byli dwaj zupełnie róŜni ludzie.
Zbrodnie popełniał Note, nie pan J.L.B. Matekoni. Ale czemu twierdził, Ŝe zrobił coś
strasznego, skoro tak nie było? To pozostało dla niej zagadką i jak zawsze w takich
sytuacjach udała się tam, gdzie w razie wątpliwości moŜna było uzyskać informacje: do
Botswana Book Centre.
Zjadła szybko śniadanie i zostawiła dzieci pod opieką Rose. Chętnie poświęciłaby im
trochę czasu, ale jej Ŝycie było w tej chwili zbyt skomplikowane. Pana J.L.B. Matekoniego
przeniosła na pierwsze miejsce listy, na dalszych znalazły się: warsztat, śledztwo w sprawie
brata człowieka z rządu i przeprowadzka do nowego biura. Przytłaczająca lista: kaŜdy punkt
był pilny, a przecieŜ doba zawsze ma tylko dwadzieścia cztery godziny.
Pojechała do centrum, do którego miała niedaleko, i znalazła dla maleńkiej białej
furgonetki dobre miejsce do parkowania za budynkiem Standard Bank. Potem, pozdrowiwszy
parę znajomych twarzy na placu, skierowała się ku Botswana Book Centre.
Był to jej ulubiony sklep w mieście. Z reguły przeznaczała dobrą godzinę na zakup
nawet jednej ksiąŜki, dzięki czemu miała moŜliwość poszperać wśród regałów. JednakŜe tego
ranka miała wyraźnie wytyczony cel, toteŜ oparła się umizgom magazynów ilustrowanych,
które wabiły ją zdjęciami upiększonych domów i eleganckich sukienek.
- Chciałabym porozmawiać z kierownikiem - powiedziała do osoby z personelu.
- A ja nie mogę pani pomóc? - spytała młoda ekspedientka. Mma Ramotswe nie
ustąpiła. Ekspedientka była uprzejma, ale zbyt młoda, a mma Ramotswe chciała pomówić z
człowiekiem, który zna się na ksiąŜkach.
- Nie, chcę porozmawiać z kierownikiem, mma. To waŜna sprawa.
Wezwano kierownika, który grzecznie przywitał się z mma Ramotswe.
- Miło panią widzieć. Przyszła pani tutaj w roli detektywa?
Mma Ramotswe roześmiała się.
- Nie, rra. Szukam ksiąŜki, która by mi pomogła rozwiązać pewien bardzo delikatny
problem. Czy mogę liczyć na pańską dyskrecję?
- Oczywiście, mma. Nie spotka pani księgarza, który rozpowiada, jakie ksiąŜki czytają
jego klienci. Rygorystycznie tego przestrzegamy.
- Doskonale. Szukam ksiąŜki o chorobie, która nazywa się depresja. Słyszał pan o
takiej ksiąŜce?
Kierownik skinął głową.
- Proszę się nie martwić, mma. Nie tylko słyszałem, ale mam ją na półce. Bardzo mi
przykro, mma - dodał po chwili przerwy. - Depresja to nieprzyjemna choroba.
Mma Ramotswe spojrzała przez ramię.
- Nie chodzi o mnie, tylko o pana J.L.B. Matekoniego. Myślę, Ŝe jest w depresji.
Z miną wyraŜającą współczucie kierownik zaprowadził ją do półki w rogu i wyjął
cienką ksiąŜkę w czerwonej okładce.
- To bardzo dobra ksiąŜka o depresji - powiedział, wręczywszy ją mmie Ramotswe. -
Jak moŜna przeczytać na okładce, wielu ludziom pomogła w uporaniu się z tą chorobą.
Bardzo mi przykro z powodu pana J.L.B. Matekoniego. Mam nadzieję, Ŝe dzięki tej ksiąŜce
poczuje się lepiej.
- Bardzo mi pan pomógł, rra. Dziękuję panu. Nasz kraj ma wielkie szczęście, Ŝe
prowadzi pan tę znakomitą księgarnię. Dziękuję serdecznie.
Zapłaciła i wróciła do maleńkiej białej furgonetki, kartkując po drodze ksiąŜkę.
Wpadło jej w oko pewne zdanie i zatrzymała się, Ŝeby je przeczytać. „Charakterystycznym
objawem depresji jest poczucie, Ŝe zrobiło się coś strasznego, na przykład zaciągnęło dług nie
do spłacenia albo popełniło przestępstwo. Towarzyszy temu zazwyczaj poczucie braku
własnej wartości. Występek z reguły jest oczywiście wyimaginowany, ale Ŝadne argumenty
nie przekonają o tym chorego”.
Mma Ramotswe przeczytała to zdanie ponownie i nastrój niezmiernie jej się poprawił.
Po ksiąŜce o depresji raczej nie oczekuje się takiego działania, ale tym razem tak właśnie
było. Pan J.L.B. Matekoni nie zrobił, rzecz jasna, nic strasznego. Doskonale wiedziała, Ŝe jest
to człowiek o nieposzlakowanej opinii. Teraz naleŜało tylko zaciągnąć go do lekarza, Ŝeby
poddał się leczeniu. Zamknęła ksiąŜkę i przestudiowała notę na tylnej okładce. „Ta z gruntu
uleczalna choroba...” To jeszcze bardziej ją pocieszyło. Wiedziała, co trzeba zrobić, i lista,
która rano wydawała się jej taka długa i skomplikowana, teraz jej juŜ tak bardzo nie
przeraŜała.
Z Botswana Book Centre pani detektyw pojechała prosto do Tlokweng Road Speedy
Motors. Ku swojej wielkiej uldze zobaczyła, Ŝe drzwi warsztatu są otwarte i przed biurem stoi
mma Makutsi z filiŜanką herbaty w ręku. Dwaj uczniowie siedzieli na puszkach po oleju,
jeden palił papierosa, a drugi pił coś zimnego z puszki.
- Dosyć wcześnie na przerwę - powiedziała mma Ramotswe, zerkając na
terminatorów.
- Och, mma, zasłuŜyliśmy sobie na przerwę - odparła mma Makutsi. - Jesteśmy tu juŜ
dwie i pół godziny. Wszyscy przyszliśmy o szóstej i bardzo cięŜko pracowaliśmy.
- Tak, strasznie cięŜko - potwierdził jeden z uczniów. - Odwaliliśmy kawał dobrej
roboty. Niech jej pani powie, mma. Niech jej pani powie, co pani zrobiła!
- P.o. dyrektora jest mechanikiem numer jeden - wtrącił się drugi uczeń. - Chyba
nawet lepszym od szefa.
Mma Makutsi parsknęła śmiechem.
- Za bardzo się przyzwyczailiście schlebiać kobietom, chłopcy. Na mnie to nie działa.
Jestem tutaj jako p.o. dyrektora, a nie jako kobieta.
- Kiedy to prawda, mma - upierał się starszy uczeń. - Skoro pani nie chce powiedzieć,
to ja powiem. Mieliśmy auto, które stało u nas od kilku dni. NaleŜy do przełoŜonej
pielęgniarek w Princess Marina Hospital. To bardzo mocna kobieta i nie chciałbym być
zmuszony z nią zatańczyć. Ja cię kręcę!
- Ta kobieta w Ŝyciu by z tobą nie zatańczyła - zgasiła go mma Makutsi. - Czemu
miałaby tańczyć z usmarowanym olejem chłopakiem, skoro moŜe tańczyć z chirurgami i im
podobnymi?
Uczeń zbył tę obelgę śmiechem.
- W kaŜdym razie przywiozła swój samochód i powiedziała, Ŝe czasem staje na środku
ulicy i mija trochę czasu, zanim znowu ruszy. A po chwili znów staje. Obejrzeliśmy silnik.
Zapalił od pierwszego razu. Pojechałem na stare lotnisko, a potem przejechałem się kawałek
Lobatse Road. I nic. Ani razu nie zgasł. Ale ta kobieta mówiła, Ŝe ciągle jej stawał.
Wymieniłem świece i pojechałem jeszcze raz. Auto zatrzymało się na rondzie koło klubu
golfowego. Po prostu stanęło. Potem ruszyło. I zdarzyła się dziwna rzecz, o której mówiła
nam kobieta: jak auto stanęło, uruchomiły się wycieraczki, chociaŜ nawet nie tknąłem
dźwigienki.
Dzisiaj rano powiedziałem do mmy Makutsi: „To bardzo dziwny samochód, mma.
Staje, a potem rusza”.
Mma Makutsi przyszła obejrzeć auto. Zajrzała do silnika i zobaczyła, Ŝe świece są
nowe, akumulator teŜ. Potem otworzyła drzwi, wsiadła i zrobiła taką minę, z nosem do góry. I
powiedziała: „W tym aucie śmierdzi myszami. Mówię wam, czuć tu myszy”.
Rozejrzała się po kabinie. Zaglądnęła pod siedzenie, ale nic nie znalazła. Potem
kuknęła pod deskę rozdzielczą i zawołała do mnie i mojego kolegi: „Tu jest gniazdo myszy!
Zjadły izolację tych kabelków - popatrzcie!”
Okazało się, Ŝe to są kabelki od stacyjki. Dwa z nich się stykały albo prawie stykały -
właśnie tam, gdzie myszy przegryzły izolację. Silnik myślał, Ŝe stacyjka jest wyłączona,
kiedy kabelki się zetknęły, za to włączały się wycieraczki. A więc usterka została
zlokalizowana. Myszy zdąŜyły uciec z auta. Mma Makutsi wyjęła ich gniazdo i wyrzuciła.
Potem owinęła kabelki taśmą izolacyjną i samochód jest naprawiony. Problem z myszami
zniknął, bo ta kobieta jest świetnym detektywem.
- Detektywem - mechanikiem - dodał drugi uczeń. - MęŜczyzna byłby przy niej
niezwykle szczęśliwy, ale wypompowany!
- Cicho bądź! - skarciła go mma Makutsi Ŝartobliwie. - Wracajcie do pracy, chłopaki.
Jestem p.o. dyrektora, a niejedną z dziewczyn, które podrywacie w knajpach. Marsz do
roboty!
Mma Ramotswe zaśmiała się.
- Z pewnością ma pani talent do wykrywania róŜnych rzeczy. MoŜe zawody detektywa
i mechanika nie róŜnią się tak bardzo.
Poszły do biura. Mma Ramotswe od razu zauwaŜyła, Ŝe mma Makutsi okiełznała
bałagan. Na biurku pana J.L.B. Matekoniego wciąŜ było mnóstwo papierów, ale
posortowanych w kupki: rachunki do wysłania, rachunki do zapłacenia i tak dalej. Katalogi
części zamiennych znalazły swoje miejsce na szafce z dokumentami, a instrukcje obsługi na
półce za biurkiem. O jedną ze ścian opierała się błyszcząca biała tablica, którą mma Makutsi
podzieliła na dwie kolumny: AUTA PRZYJĘTE i AUTA DO WYDANIA.
- Nauczyli nas w studium sekretarskim, Ŝe waŜne jest mieć jakiś system - powiedziała
mma Makutsi. - Jeśli ktoś ma system, który mu podpowiada, gdzie się znajduje, to nigdy się
nie zgubi.
- To prawda - zgodziła się z nią mma Ramotswe. - Widać, Ŝe znali się na zarządzaniu
firmą.
Mma Makutsi promieniała.
- Jeszcze jedna rzecz - powiedziała. - Myślę, Ŝe byłoby dobrze, gdybym prowadziła
dla pani listę.
- Listę?
- Tak - odparła mma Makutsi, wręczając jej czerwoną teczkę. - Przygotowałam listę,
którą będę codziennie aktualizowała. Jak pani zobaczy, podzieliłam ją na trzy rubryki:
PILNE, NIE TAKIE PILNE i KIEDYŚ W PRZYSZŁOŚCI.
Mma Ramotswe westchnęła. Nie potrzebowała kolejnej listy, ale nie chciała robić
mmie Makutsi przykrości.
- Dziękuję, mma - powiedziała, otwierając teczkę. - Widzę, Ŝe juŜ pani coś
powpisywała.
- Tak. Dzwoniła pani Potokwani z farmy dla sierot. Chciała rozmawiać z panem J.L.B.
Matekonim, ale powiedziałam, Ŝe go nie ma. Ona na to, Ŝe właściwie to chciała skontaktować
się z panią i czy mogłaby pani do niej zadzwonić. Jak pani widzi, wpisałam to w rubryce NIE
TAKIE PILNE.
- Zatelefonuję do niej. Na pewno chodzi o dzieci. Lepiej zadzwonię od razu.
Mma Makutsi wróciła do warsztatu i mma Ramotswe usłyszała, Ŝe jej asystentka
wydaje polecenia terminatorom. Podniosła słuchawkę - pokrytą, jak zauwaŜyła, lepkimi
odciskami palców - i wykręciła numer zanotowany przez mmę Makutsi. Czekając, aŜ ktoś
odbierze, postawiła duŜego czerwonego ptaszka obok jedynej pozycji na liście.
Odebrała mma Potokwani.
- Bardzo miło, Ŝe pani dzwoni, mma Ramotswe. Mam nadzieję, Ŝe z dziećmi wszystko
w porządku?
- Doskonale się zadomowiły - odparła mma Ramotswe.
- Świetnie. Mma Ramotswe, czy mogłabym panią o coś prosić?
Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe tak funkcjonuje farma dla sierot. Stale potrzebowała
pomocy i oczywiście wszyscy chcieli pomóc. Nikt nie umiał odmówić mmie Potokwani.
- Pomogę pani, mma. Proszę mi tylko powiedzieć, o co chodzi.
- Chciałabym, Ŝeby przyjechała pani do mnie na herbatę. Dzisiaj po południu, jeśli to
moŜliwe. Jest coś, co powinna pani zobaczyć.
- Nie moŜe mi pani powiedzieć, co to jest?
- Nie, mma. Trudno to opisać przez telefon. Lepiej niech pani sama zobaczy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
NA FARMIE DLA SIEROT
Na farmę dla sierot jechało się z miasta jakieś dwadzieścia minut. Mma Ramotswe
bywała tam juŜ wcześniej, choć nie tak często jak pan J.L.B. Matekoni, który regularnie
jeździł naprawiać róŜne stale się psujące urządzenia mechaniczne. Nieustannych zabiegów
wymagała na przykład pompa głębinowa, jak równieŜ hamulce minubusa. Pan J.L.B.
Matekoni nie Ŝałował im swego czasu i ludzie z fermy dobrze o nim myśleli, tak jak wszyscy.
Mma Ramotswe lubiła mmę Potokwani, której była dalekim krewnym od strony
matki. Wiele osób w Botswanie łączą więzy rodzinne, toteŜ cudzoziemcy muszą bardzo się
pilnować z krytycznymi uwagami na temat kogokolwiek, bo moŜe się okazać, Ŝe mówią o
dalekim kuzynie rozmówcy.
Kiedy mma Ramotswe przybyła na miejsce, mma Potokwani stała przed biurem i
rozmawiała z jednym z pracowników. Skierowała maleńką białą furgonetkę na parking dla
odwiedzających pod cienistym jaśminowcem i zaprosiła swojego gościa do środka.
- Strasznie ostatnio gorąco, mma Ramotswe - powiedziała. - Ale mam w biurze mocny
wentylator. Jak go włączę na maksimum, to wywiewa ludzi z pokoju. Bardzo uŜyteczna broń.
- Mam nadzieję, Ŝe ze mną pani tego nie zrobi - odparła mma Ramotswe.
Wyobraziła sobie, Ŝe trzepocząc ubraniem, zostaje wydmuchnięta pod niebo, skąd
ogląda drzewa, dróŜki i bydło patrzące na nią do góry w osłupieniu.
- Oczywiście, Ŝe nie - powiedziała mma Potokwani. - Pani naleŜy do gości, których
chętnie przyjmuję. Nie lubię natomiast takich, co się wtrącają. Próbują mi powiedzieć, jak się
powinno zarządzać farmą. Miewamy tu takich. Wszędzie wtykają swój nos. Myślą, Ŝe znają
się na sierotach, ale to nieprawda. Najlepiej znają się na sierotach te panie.
Pokazała za okno na dwie opiekunki domów. Te krzepkie kobiety w niebieskich
fartuchach prowadziły na spacer dwójkę pędraków, mocno trzymając dzieci za rączki i
wspierając je w niepewnych jeszcze krokach.
- Tak - podjęła mma Potokwani - te panie się znają. Umieją się zająć kaŜdym
dzieckiem. Wyjątkowo smutnym, które ciągle płacze za zmarłą matką. Wyjątkowo
niedobrym, które nauczono kraść. Wyjątkowo bezczelnym, któremu nie wpojono szacunku do
starszych i które uŜywa brzydkich słów. Te panie umieją się z takimi obchodzić.
- To bardzo dobre kobiety - zawyrokowała mma Ramotswe. - Dwie sieroty, które
wzięliśmy z panem J.L.B. Matekonim, mówią, Ŝe były tutaj bardzo szczęśliwe. Nie dalej jak
wczoraj Motholeli przeczytała mi swoje zadanie domowe: historię swojego Ŝycia. Wspomina
w niej o pani.
- Cieszę się, Ŝe była tu szczęśliwa. To niezwykle dzielna dziewczynka. Ale nie
zaprosiłam pani tutaj, Ŝeby rozmawiać o tych dzieciach, mma. Chciałam pani opowiedzieć o
bardzo dziwnej rzeczy, która się tutaj wydarzyła. To takie dziwne, Ŝe nawet opiekunki
domów nie potrafią z tym dojść do ładu. Dlatego pomyślałam, Ŝe zapytam panią.
Zadzwoniłam do pana J.L.B. Matekoniego, Ŝeby poprosić o pani numer.
Nalała mmie Ramotswe herbatę i zaczęła kroić ciasto owocowe, które stało koło tacy.
- To ciasto upiekły nasze starsze dziewczyny - wyjaśniła. - Uczymy je gotować.
Mma Ramotswe wzięła duŜy kawałek ciasta i przyjrzała się soczystym owocom. Co
najmniej siedemset kalorii, pomyślała, ale co tam. Była tradycyjnie zbudowaną kobietą i nie
musiała się przejmować takimi sprawami.
- Wie pani, Ŝe bierzemy najróŜniejsze dzieci - ciągnęła mma Potokwani. - Z reguły są
tutaj przywoŜone, kiedy umiera matka i nikt nie wie, kto jest ojcem. Babcia często nie daje
sobie rady, bo jest za bardzo chora albo biedna, a oprócz niej dzieci nie mają nikogo. Czasami
przywoŜą je ludzie z opieki społecznej, czasami policja. Czasami są po prostu gdzieś
zostawiane i zwykli obywatele się z nami kontaktują.
- Dzieci mają szczęście, Ŝe tutaj trafiają - powiedziała mma Ramotswe.
- Tak. I cokolwiek im się przydarzyło, z reguły my o tym wiemy. Nic nas nie potrafi
zaszokować. Ale od czasu do czasu trafiają się bardzo nietypowe przypadki i nie wiemy, co
robić.
- I teraz macie takie dziecko?
- Właśnie. Jak pani zje ciasto, to pokaŜę pani chłopca bez imienia. Jeśli nie mają
imion, to im je nadajemy. Dostają dobre botswańskie imiona. Ale zazwyczaj chodzi o
niemowlęta. Inne dzieci mówią nam, jak mają na imię. Ten chłopiec nam nie powiedział.
Wygląda wręcz na to, Ŝe w ogóle nie nauczył się mówić. Postanowiliśmy więc dać mu na
imię Mataila.
Mma Ramotswe dokończyła ciasto i dopiła herbatę. Potem poszła z mmą Potokwani
do domu stojącego na skraju grupy budynków, w których mieszkały sieroty. Rosła tam fasola,
a maleńkie podwórko było starannie zamiecione. Ta opiekunka umie prowadzić dom,
pomyślała mma Ramotswe. W takim razie jak to moŜliwe, Ŝe nie daje sobie rady z małym
chłopcem?
Opiekunka domu, mma Kerileng, była w kuchni. Wytarłszy ręce w fartuch, przywitała
się serdecznie z mma Ramotswe i zaprosiła obie kobiety do salonu. Pokój był pogodnie
przystrojony. Obrazki namalowane przez dzieci wisiały przypięte do duŜej tablicy. W kącie
stało pudło pełne zabawek.
Mma Kerileng zaczekała, aŜ jej goście usiądą, po czym opuściła się na jeden z
pękatych foteli ustawionych wokół niskiego stolika na środku pokoju.
- Słyszałam o pani, mma - powiedziała do mmy Ramotswe. - Widziałam pani zdjęcie
w gazecie. I oczywiście znam pana J.L.B. Matekoniego, który przyjeŜdŜa tutaj i naprawia te
ciągle psujące się maszyny. Ma pani szczęście, Ŝe wychodzi pani za męŜczyznę, który potrafi
wszystko naprawić. Większość męŜczyzn umie tylko psuć.
Mma Ramotswe przyjęła ten komplement skinieniem głowy.
- To dobry człowiek - odrzekła. - Ostatnio nie czuje się najlepiej, ale mam nadzieję, Ŝe
szybko wyzdrowieje.
- Ja teŜ mam taką nadzieję - stwierdziła mma Kerileng.
Spojrzała wyczekująco na mmę Potokwani.
- Chciałam, Ŝeby mma Ramotswe zobaczyła Matailę - powiedziała kierowniczka
farmy dla sierot. - MoŜe udzieli nam dobrej rady. Jak on się dzisiaj miewa?
- Tak samo jak wczoraj - odparła mma Kerileng. - I przedwczoraj. śadnej zmiany.
Mma Potokwani westchnęła.
- Jest bardzo smutny - wyjaśniła. - Śpi teraz? MoŜemy do niego iść?
- Myślę, Ŝe juŜ się obudził - powiedziała opiekunka domu. - W kaŜdym razie
sprawdźmy.
Wstała z krzesła i poprowadziła je korytarzem z wyfroterowaną na wysoki połysk
podłogą. Mma Ramotswe zauwaŜyła z aprobatą, Ŝe w domu jest bardzo czysto. Wiedziała, Ŝe
mma Kerileng to bardzo pracowita kobieta. W całym kraju kobiety pracują bez końca i rzadko
spotyka je za to słowo pochwały. Politycy bezczelnie przypisują sobie całą zasługę
zbudowania Botswany, zawłaszczając cięŜką pracę takich kobiet jak mma Kerileng.
Stanęły pod drzwiami na końcu korytarza i mma Kerileng wyjęła klucz z kieszeni
fartucha.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zamknęłam dziecko w pokoju - powiedziała. - Sądzę
nawet, Ŝe nigdy wcześniej nie musiałam tego robić.
Uwaga ta wprawiła mmę Potokwani w zakłopotanie.
- Nie da się inaczej. Uciekłby do buszu.
- Oczywiście - potwierdziła mma Kerileng. - Ale to takie smutne.
Pchnęła drzwi pokoju, w którym był tylko materac. Zamiast szyby w oknie była krata
antywłamaniowa. Na materacu, z rozsuniętymi na boki nogami, siedział pięcio - , sześcioletni
chłopiec, nagusieńki.
Chłopiec spojrzał na wchodzące kobiety i w jego oczach mignął lęk, jak u
wystraszonego zwierzęcia, ale po chwili w jego wzroku zagościła pustka.
- Jak się dzisiaj czujesz, Mataila? - spytała mma Potokwani, mówiąc bardzo powoli w
języku setswana. - Ta pani nazywa się mma Ramotswe. Ramotswe. Widzisz ją?
Chłopiec podniósł na nią wzrok i opuścił z powrotem na podłogę, kiedy kobieta
umilkła.
- Chyba nic nie rozumie - powiedziała mma Potokwani. - Ale i tak do niego mówimy.
- Próbowałyście innych języków? - spytała mma Ramotswe.
Mma Potokwani skinęła głową.
- Wszystkich, które przyszły nam do głowy. Sprowadziliśmy człowieka z filologii
afrykańskiej z uniwersytetu. Mówił do Mataili rzadziej uŜywanymi językami, na wypadek,
gdyby się okazało, Ŝe przywędrował z Zambii. Próbowaliśmy herero. Próbowaliśmy san,
chociaŜ widać po nim, Ŝe nie jest Mosarwa. I nic, Ŝadnego skutku.
Mma Ramotswe podeszła krok bliŜej. Chłopiec uniósł nieznacznie głowę, ale nic poza
tym. ZbliŜyła się jeszcze o krok.
- Niech pani uwaŜa: gryzie - ostrzegła ją mma Potokwani. - Nie zawsze, ale dosyć
często.
Mma Ramotswe stanęła w miejscu. Gryzienie naleŜy w Botswanie do
rozpowszechnionych metod walki, mma Ramotswe nie była więc zaskoczona spotkaniem z
dzieckiem, które gryzie. Gazety pisały ostatnio o ataku z uŜyciem zębów w Mmegi. Kelner
pogryzł klienta po kłótni na temat za małej reszty i sprawa skończyła się przed sądem w
Lobatse. Kelner został skazany na miesiąc więzienia i bezzwłocznie ugryzł konwojenta.
Kolejny przykład krótkowzroczności ludzi agresywnych: drugie ugryzienie kosztowało
kelnera dalsze trzy miesiące więzienia.
- Mataila? - odezwała się mma Ramotswe, lecz chłopiec nie zareagował. - Mataila?
Wyciągnęła ku niemu rękę, gotowa szybko ją cofnąć w razie potrzeby.
Chłopiec zawarczał. Nie ma na to innego słowa, pomyślała. Było to warknięcie, niski,
charczący dźwięk, który zdawał się wychodzić z klatki piersiowej.
- Słyszała pani? - spytała mma Potokwani. - Coś niezwykłego, prawda? Pewnie się
pani zastanawia, dlaczego jest goły: bo podarł zębami ubranie, które mu dałyśmy, i rzucił na
ziemię. Dostał od nas dwie pary szortów i obie potraktował tak samo. - Teraz mma Potokwani
podeszła bliŜej. - Wstań i wyjdź na dwór, Mataila. Mma Kerileng zabierze cię na świeŜe
powietrze.
OstroŜnie chwyciła chłopca za ramię. Głowa obróciła się i mma Ramotswe sądziła, Ŝe
chłopak zamierza ugryźć kierowniczkę, ale on wstał potulnie i pozwolił się wyprowadzić z
pokoju.
Na zewnątrz mma Kerileng wzięła chłopca za rękę i poszła z nim ku kępie drzew koło
ogrodzenia farmy. Chłopiec poruszał się dosyć dziwnie, to było coś pomiędzy chodem a
biegiem, jakby szykował się do skoku.
- Taki jest nasz Mataila - powiedziała mma Potokwani, kiedy obserwowały, jak mma
Kerileng oddala się ze swoim podopiecznym. - Co pani o tym sądzi?
Mma Ramotswe skrzywiła się.
- Przedziwna sprawa. Temu dziecku musiało się przydarzyć coś strasznego.
- Bez wątpienia. Powiedziałam to lekarzowi, który go badał, a on na to, Ŝe moŜe tak,
moŜe nie. Stwierdził, Ŝe zdarzają się takie dzieci. Odludki, które nie uczą się mówić.
Mma Ramotswe zobaczyła, Ŝe mma Kerileng na chwilę puszcza rękę dziecka.
- Nie moŜna z niego spuszczać oka - powiedziała mma Potokwani - bo inaczej ucieka
w krzaki i się chowa. W zeszłym tygodniu zniknął na cztery godziny. W końcu go znaleziono
koło stawów ściekowych. On chyba nie zdaje sobie sprawy, Ŝe gołe dziecko, które szybko
biegnie, zwraca na siebie uwagę.
Mma Potokwani i mma Ramotswe ruszyły razem w stronę biura. Panią detektyw
ogarnęło przygnębienie. Od czego zacząć z takim dzieckiem? Łatwo jest spełniać potrzeby
sympatycznych sierot, takich jak dzieci, które zamieszkały przy Zebra Drive. Jest jednak
mnóstwo innych dzieci, w ten czy inny sposób upośledzonych, które wymagają cierpliwości i
wyrozumiałości. Pomyślała o swoim Ŝyciu, z tymi wszystkimi listami i obowiązkami, i zadała
sobie pytanie, czy znalazłaby czas na to, Ŝeby być matką takiego dziecka. Chyba mma
Potokwani nie zamierza dorzucić jej i panu J.L.B. Matekoniemu tego chłopca? Wiedziała, Ŝe
kierowniczka ma opinię energicznej kobiety o ogromnej sile perswazji - co rzecz jasna
czyniło z niej znakomitą rzeczniczkę sierot. Mma Ramotswe nie wyobraŜała sobie jednak,
Ŝ
eby mma Potokwani usiłowała zrzucić na nich taki cięŜar.
- Jestem zajętą kobietą - zaczęła mówić, kiedy były juŜ blisko biura. - Przykro mi, ale
nie mogę wziąć...
Minęła je grupka dzieci, które uprzejmie pozdrowiły kierowniczkę. Jedno z nich
trzymało na rękach małe, niedoŜywione szczenię. Jedna sierota pomaga innej, pomyślała
mma Ramotswe.
- UwaŜaj z tym psem - powiedziała mma Potokwani. - Stale wam powtarzam, Ŝebyście
nie brali na ręce tych przybłędów, ale wy nie słuchacie... - Odwróciła się do pani detektyw. -
AleŜ mma Ramotswe! Chyba pani nie sądzi... Nie oczekiwałam od pani, Ŝe weźmie pani
chłopca! My sami ledwo sobie z nim radzimy, przy całej pomocy, jaką uzyskujemy.
- Rzeczywiście obawiałam się tego. Jestem zawsze gotowa pomóc, ale są granice tego,
co mogę zrobić.
Mma Potokwani zaśmiała się i uspokajająco dotknęła ramienia swego gościa.
- AleŜ oczywiście. JuŜ pani nam bardzo pomogła, biorąc te dwie sieroty. Chciałam
tylko poprosić panią o radę. Uchodzi pani za osobę, która doskonale umie znajdywać
zaginionych. Mogłaby nam pani doradzić, jak moŜemy się czegoś dowiedzieć o tym chłopcu?
Gdybyśmy coś wiedzieli o jego przeszłości, gdybyśmy wiedzieli, skąd pochodzi, to moŜe
łatwiej byłoby nam dotrzeć do niego.
Mma Ramotswe pokręciła głową.
- To będzie bardzo trudne. Musielibyście porozmawiać z ludźmi w pobliŜu miejsca,
gdzie został znaleziony. Sądzę, Ŝe oni nie chcą mówić, bo inaczej juŜ by coś powiedzieli.
- Ma pani rację - stwierdziła ze smutkiem mma Potokwani. - Policja zadawała wiele
pytań w okolicy Maun. Rozpytywała się we wszystkich tamtejszych wioskach i nikt nie
słyszał o tym dziecku. Policjanci pokazywali zdjęcie chłopca i ludzie mówili, Ŝe nic o nim nie
wiedzą.
Mma Ramotswe nie była zaskoczona. Gdyby ktoś chciał to dziecko, to by się zgłosił.
Milczenie oznaczało, Ŝe dziecko przypuszczalnie zostało celowo porzucone. Mogły teŜ
wchodzić w grę czary. Jeśli czarownik powiedział, Ŝe dziecko jest opętane albo Ŝe to tokolosi,
duch, to nic nie moŜna było dla niego zrobić. Prawdopodobnie miało szczęście, Ŝe jeszcze
Ŝ
yło. Takie dzieci często spotyka inny los.
Stały teraz obok maleńkiej białej furgonetki. Drzewo zrzuciło gałązkę na dach pojazdu
i mma Ramotswe podniosła ją. To drzewo miało takie delikatne liście - setki listeczków
przymocowanych do łodygi, całość podobna do misternego aŜuru pajęczyny. Za plecami
dwójki kobiet rozległ się śpiew dzieci. Mma Ramotswe, która pamiętała tę piosenkę z
własnego dzieciństwa, uśmiechnęła się.
Krowy wracają do domu, raz, dwa, trzy,
Krowy wracają do domu, ta duŜa, ta mała, ta z jednym rogiem,
Mieszkam z krowami, raz, dwa, trzy,
O matko, czuwaj nade mną.
Zerknęła na twarz mmy Potokwani, twarz, która kaŜdym rysem i kaŜdym drgnieniem
mówiła: jestem kierowniczką farmy dla sierot.
- Nadal śpiewają tę piosenkę - powiedziała mma Ramotswe.
- Ja teŜ ją śpiewam - odparła z uśmiechem mma Potokwani. - Nigdy się nie zapomina
piosenek z dzieciństwa, prawda?
- Proszę mi powiedzieć, co mówiono o tym chłopcu. Czy ludzie, którzy go przywieźli,
coś powiedzieli?
Mma Potokwani zastanowiła się chwilę.
- Powiedzieli policji, Ŝe znaleźli go w nocy, Ŝe bardzo trudno było go okiełznać i Ŝe
dziwnie pachniał.
- To znaczy?
Mma Potokwani machnęła lekcewaŜąco ręką.
- Zdaniem jednego z tych ludzi pachniał lwem. Policjant zapamiętał to sobie, bo to
bardzo dziwne stwierdzenie. Zawarł te słowa w raporcie, który do nas dotarł, kiedy
administracja plemienna przysłała nam chłopca.
- Lwem? - upewniła się mma Ramotswe.
- Tak. Śmieszne.
Po chwili milczenia mma Ramotswe wsiadła do maleńkiej białej furgonetki i
podziękowała mmie Potokwani za gościnność.
- Pomyślę o tym chłopcu - obiecała. - MoŜe coś przyjdzie mi do głowy.
Pomachały sobie i mma Ramotswe odjechała w kurzu drogą przez bramę sierocińca z
duŜym szyldem: „Tu mieszkają dzieci”.
Jechała powoli, bo na drodze były osły, krowy i pasący je chłopcy. Niektórzy
pastuszkowie mieli zaledwie sześć czy siedem lat, jak ten biedny, milczący chłopiec w
pokoiku z zakratowanym oknem.
Co by się stało, gdyby pastuszek zaginął? Gdyby zgubił się w buszu daleko od
terenów wypasowych? Straciłby Ŝycie czy jego losy potoczyłyby się inaczej?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
OPOWIEŚĆ URZĘDNIKA
Mma Ramotswe miała świadomość, Ŝe naleŜy coś zrobić z Kobiecą Agencją
Detektywistyczną Nr 1. Przeniesienie rzeczy ze starego biura do nowej siedziby na tyłach
Tlokweng Road Speedy Motors nie zajęło wiele czasu. Było tego niezbyt duŜo: jasna szafka
na dokumenty z zawartością, kilka metalowych tac na jeszcze niezarchiwizowane papiery,
stary czajniczek plus dwa obtłuczone kubki i oczywiście stara maszyna do pisania -
podarował ją mmie Ramotswe pan J.L.B. Matekoni i teraz wracała do domu. Dwaj
terminatorzy zapakowali to wszystko do przestrzeni bagaŜowej maleńkiej białej furgonetki,
poskarŜywszy się pro forma, Ŝe to nie naleŜy do ich obowiązków. Wyglądało na to, Ŝe zrobią
wszystko, co kaŜe im mma Makutsi - wystarczyło, Ŝe gwizdnęła z biura, a jeden z nich
przybiegał się dowiedzieć, czego szefowa sobie Ŝyczy.
Posłuszeństwo to zaskoczyło mmę Ramotswe, która zadawała sobie pytanie, skąd
bierze się władza mmy Makutsi nad dwoma młodzianami. Mma Makutsi nie była piękna w
obiegowym sensie tego słowa. Skórę miała zbyt ciemną, jak na współczesne gusta, i krem
rozjaśniający zostawił po sobie plamy. Włosy splatała w warkoczyki, ale wprost przedziwną
metodą! No i wreszcie nosiła okulary z tak grubymi szkłami, Ŝe w ocenie mmy Ramotswe
powinny wystarczyć dla dwóch osób. A przecieŜ ta kobieta, która nie przeszłaby kwalifikacji
do Ŝadnego konkursu piękności, komenderowała tymi znanymi bawidamkami, którzy
niewolniczo jej słuchali. To była wielka zagadka.
Nie moŜna było, rzecz jasna, wykluczyć, Ŝe kryje się za tym coś więcej niŜ
powierzchowność. Mma Makutsi nie poraŜała urodą, ale miała silną osobowość i moŜe
chłopcy to dostrzegali. Królowe piękności często są bez charakteru i męŜczyźni z pewnością
szybko się nimi nudzą. W tych okropnych konkursach - Miss Lovers Special albo Miss
Przemysłu Hodowlanego - startują dziewczyny z kompletnym sianem w głowie. Potem te
bezmózgie panny wypowiadają się na wszelkie moŜliwe tematy, a ich poglądy często są brane
powaŜnie. Dla mmy Ramotswe było to niepojęte zjawisko.
Wiedziała, Ŝe dwaj uczniowie śledzą konkursy piękności, bo słyszała, jak o tym
rozmawiają. Teraz jednak najwyraźniej interesowało ich głównie to, Ŝeby zaimponować
mmie Makutsi i przypochlebić się jej. Jeden próbował ją nawet pocałować i został z
oburzeniem odepchnięty.
- Odkąd to mechanik całuje dyrektora? - spytała mma Makutsi. - Wracaj do pracy,
zanim przetrzepię ci kijem ten twój nieuŜyty tyłek!
Terminatorzy migiem uporali się z przeprowadzką - w pół godziny zapakowali całą
zawartość biura do maleńkiej białej furgonetki. Potem jeden z nich wsiadł do tyłu, Ŝeby
przytrzymywać szafkę na dokumenty, i Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1, wraz z
pomalowanym szyldem, przejechała pod nową siedzibę. Była to smutna chwila. Mma
Ramotswe i mma Makutsi miały łzy w oczach, kiedy po raz ostatni zamykały drzwi
wejściowe.
- To tylko przeprowadzka, mma - powiedziała mma Makutsi, usiłując pocieszyć
chlebodawczynię. - PrzecieŜ nie zwijamy interesu.
- Wiem o tym - odparła mma Ramotswe, podziwiając, być moŜe po raz ostatni, widok
sprzed budynku, nad dachami domów i wierzchołkami akacji. - Byłam tu bardzo szczęśliwa.
Tak, firma nadal działa, ale ledwo ledwo, pomyślała mma Ramotswe. W ostatnim
okresie, przy całym tym zamieszaniu i z wieloma listami rzeczy do zrobienia, mma Ramotswe
poświęciła zbyt mało czasu sprawom agencji. Prawdę powiedziawszy, w ogóle nie poświęciła
im czasu. Było tylko jedno zaległe zlecenie, nic innego nie wpłynęło, chociaŜ nie miała
wątpliwości, Ŝe wpłynie. Od człowieka z rządu zamierzała zaŜądać godziwego honorarium,
ale to wymagało skutecznego przeprowadzenia śledztwa. Miała prawo wysłać mu rachunek,
nawet gdyby niczego się nie dowiedziała, ale zawsze czuła się nieswojo, prosząc o zapłatę w
sytuacji, gdy nie umiała pomóc klientowi. MoŜe w przypadku człowieka z rządu naleŜało
odrzucić precz skrupuły. Tego zamoŜnego człowieka stać było na zapłacenie. Jakie to musi
być łatwe, pomyślała, obsługiwać wyłącznie bogatych klientów, prowadzić Agencję
Detektywistyczną Nr 1 dla Krezusów - Ŝądanie honorarium nie przysparza wtedy Ŝadnych
rozterek moralnych. Jej firma funkcjonowała jednak głównie w innym segmencie rynku i
mma Ramotswe nie miała pewności, czy jest z tego zadowolona. Lubiła pomagać wszystkim,
niezaleŜnie od ich sytuacji majątkowej. Często jej się zdarzało dofinansować śledztwo, bo po
prostu nie umiała odmówić człowiekowi w potrzebie. Do tego jestem powołana, mówiła
sobie. Muszę pomagać kaŜdemu, kto poprosi mnie o pomoc. Taki spoczywa na mnie
obowiązek: pomagać ludziom w rozwiązywaniu problemów Ŝyciowych. Oczywiście nie
moŜna brać na siebie wszystkiego. W Afryce mnóstwo ludzi potrzebuje pomocy i muszą być
jakieś granice. Nie sposób pomóc wszystkim, ale trzeba pomóc przynajmniej tym, których
spotykamy na swojej drodze. To pozwala uporać się z cierpieniem, które staje nam przed
oczyma. To jest nasze cierpienie. Inni niech zajmą się cierpieniem, z którym oni się stykają.
Ale co zrobić z bieŜącymi problemami firmy? Mma Ramotswe uznała, Ŝe trzeba
dokonać przeszeregowań na liście i postawić na pierwszym miejscu człowieka z rządu. To
oznaczało natychmiastowe zainicjowanie śledztwa. Od kogóŜ lepiej zacząć jak nie od ojca
podejrzanej? Za tym wyborem przemawiało kilka przesłanek. Przede wszystkim mma
Ramotswe sądziła, Ŝe jeśli rzeczywiście istnieje spisek przeciwko Ŝyciu brata człowieka z
rządu, to nie stoi za nim Ŝona tegoŜ brata, lecz jej ojciec. Mma Ramotswe była przekonana, Ŝe
ludzie dopuszczający się powaŜnych występków rzadko działają wyłącznie z własnej
inicjatywy. Zazwyczaj bierze w tym udział jeszcze ktoś inny, ktoś, kto czerpie korzyści ze
zbrodni, albo ktoś wciągnięty w nią przez sprawcę dla wsparcia moralnego. W tym przypadku
narzucającym się kandydatem był ojciec tej kobiety. Skoro, jak sugerował człowiek z rządu,
osobnik ten robił wielką sprawę z awansu społecznego wiąŜącego się z małŜeństwem swej
córki, to zapewne był człowiekiem o ogromnych aspiracjach. To oznaczało, Ŝe pozbycie się
zięcia byłoby mu na rękę, bo za pośrednictwem córki mógłby wtedy połoŜyć łapę na znacznej
części majątku jego rodziny. Im dłuŜej mma Ramotswe się nad tym zastanawiała, tym
bardziej wzrastało w niej przekonanie, Ŝe pomysłodawcą trucicielskiej próby zamachu jest
rządowy biurokrata.
WyobraŜała sobie, jak człowiek ten siedzi za swoim biureczkiem i rozmyśla o
otaczającej go władzy i prestiŜu, w którym miał tak niewielki udział. Jakie to musi być
bolesne dla człowieka jego pokroju, kiedy szwagier jego rodzonej córki mija go bez
pozdrowienia w swojej limuzynie. Jakie to musi być trudne nie spotykać się z wyrazami
szacunku, co z pewnością by mu się nie przytrafiło, gdyby więcej ludzi wiedziało o jego
rodzinnych koneksjach. Gdyby zdobył pieniądze i bydło - albo jego córka, co na jedno
wychodziło - to mógłby zrezygnować z poniŜającej pracy urzędniczej i wieść Ŝycie bogatego
farmera. Człowiek, który musiał ścibolić grosz do grosza, Ŝeby było go stać na doroczny
wyjazd do Francistown, jadłby codziennie mięso, a w piątki piłby z kolegami piwo Lion,
hojnie stawiając wszystkim po kilka kolejek. Na przeszkodzie stało tylko jedno małe, bijące
serce. Gdyby to serce zatrzymać, Ŝycie urzędnika uległoby całkowitemu przeobraŜeniu.
Człowiek z rządu podał mmie Ramotswe nazwisko panieńskie Ŝony brata i
powiedział, Ŝe jej ojciec lubi spędzać przerwę obiadową pod drzewem koło budynku
ministerstwa. Nazwisko i drzewo: więcej informacji nie potrzebowała.
- Pani ma duŜo roboty w warsztacie - powiedziała do mmy Makutsi, gdy siedziały obie
w nowym biurze. - Ja zaczynam nowe śledztwo. Wracam do pracy detektywa.
- Dobrze - odparła mma Makutsi. - Prowadzenie warsztatu to wymagająca praca.
Nadal będę bardzo zajęta.
- Cieszę się, Ŝe terminatorzy są tacy pilni. Jedzą pani z ręki.
Mma Makutsi zaśmiała się konspiracyjnie.
- To głupkowaci młodzieńcy, ale my, kobiety, umiemy sobie radzić z głupkowatymi
młodzieńcami.
- Właśnie widzę - stwierdziła mma Ramotswe. - Na pewno miała pani wielu
chłopaków, mma. Ci dwaj wyraźnie panią lubią.
Mma Makutsi pokręciła głową.
- Nie miałam prawie Ŝadnych chłopaków. Nie mogę zrozumieć, czemu ci chłopcy tak
mnie traktują, skoro w Gaborone jest tyle ładnych dziewcząt.
- Nie docenia się pani. Widać, Ŝe pociąga pani męŜczyzn.
- Tak pani uwaŜa? - spytała mma Makutsi, promieniejąc z radości.
- Tak. Niektóre kobiety im są starsze, tym bardziej działają na męŜczyzn. Wiele razy
to zaobserwowałam. Młode królowe piękności z wiekiem stają się coraz mniej atrakcyjne, a
kobiety mniej powalające - odwrotnie. Bardzo ciekawe zjawisko.
Mma Makutsi zamyśliła się. Poprawiła okulary i ukradkowo spojrzała na swoje
odbicie w szybie, co nie uszło uwagi mmy Ramotswe. Ta ostatnia nie była pewna, czy jej
słowa odpowiadają prawdzie, ale warto było je powiedzieć, jeśli miały podnieść mmy
Makutsi samoocenę. Adoracja tych nicponiów raczej nie mogła jej zaszkodzić, byle
asystentka detektywa z Ŝadnym się nie wiązała, a dla mmy Ramotswe nie ulegało
wątpliwości, Ŝe to zagroŜenie jest niewielkie - przynajmniej na razie.
Zostawiła mmę Makutsi w biurze i odjechała maleńką białą furgonetką. Było wpół do
pierwszej. Jeśli dodać do tego dziesięć minut jazdy, to miała czas na to, Ŝeby znaleźć miejsce
do parkowania i udać się pod ministerstwo na poszukiwania pana Kgosi Sipoleli, urzędnika
ministerialnego i - jeśli intuicja jej nie zawodziła - człowieka o morderczych zamiarach.
Zaparkowała furgonetkę pod kościołem katolickim, poniewaŜ w mieście panował
duŜy ruch i bliŜej nie dało się nic znaleźć. Musiała przejść kawałek pieszo, co jej nie
przeszkadzało, bo spodziewała się, Ŝe spotka kogoś znajomego, a zostało jej jeszcze kilka
minut na pogawędkę.
Nie zawiodła się. Ledwo wyszła zza rogu, kiedy wpadła na mmę Glorię Bopedi, matkę
Chemby Bopedi, koleŜanki szkolnej z Mochudi. Chemba wyszła za Pilota Matanyani, który
ostatnio został dyrektorem szkoły w Selibi - Pikwe. Miała siedmioro dzieci, z których
najstarsze niedawno zdobyło sprinterskie mistrzostwo Botswany w kategorii do lat piętnastu.
- Czy to pani rodzony wnuk, mma? - spytała mma Ramotswe.
Staruszka uśmiechnęła się od ucha do ucha. Zostało jej niewiele zębów, zauwaŜyła
mma Ramotswe i uznała, Ŝe wyglądałaby korzystniej, gdyby je do końca usunąć i wstawić
sztuczne.
- Och, ten to jest szybki! - powiedziała mma Bopedi. - Ale straszny z niego łobuz.
Nauczył się szybko biegać, Ŝeby uciekać przed karą.
- W kaŜdym razie coś dobrego z tego wynikło. MoŜe kiedyś będzie reprezentował
Botswanę na Olimpiadzie i pokaŜe światu, Ŝe nie wszyscy szybcy biegacze są z Kenii.
Znowu złapała się na mówieniu rzeczy, w które nie wierzyła. Prawda jest bowiem
taka, Ŝe wszyscy najlepsi biegacze pochodzą z Kenii, bo ludzie są tam bardzo wysocy i mają
długie nogi, idealnie nadające się do biegania. Tymczasem Batswana nie są zbyt wysocy.
MęŜczyźni z reguły mają krępą budowę, co dobrze predysponuje ich do hodowli bydła, ale
nie do lekkoatletyki. Zresztą Afryka Południowa wydaje niewielu dobrych biegaczy, chociaŜ
wśród Zulusów i Suazi zdarzają się rodzynki, jak na przykład fantastyczny biegacz ze
Suazilandu Richard „Concorde” Mavuso.
Całkiem dobrymi sportowcami są oczywiście Burowie. Z ich szeregów wywodzą się
ci zwaliści męŜczyźni z grubymi udami i karkami, na podobieństwo bydła rasy brahman.
Nieźle grają w rugby, chociaŜ nie grzeszą inteligencją. Mma Ramotswe wolała męŜczyzn z
ludu Motswana, nie tak masywnych jak burscy rugbiści i nie tak śmigłych jak kenijscy
biegacze, ale przynajmniej bystrych i godnych zaufania.
- Pani teŜ tak uwaŜa, mma? - spytała mmę Bopedi.
- Co uwaŜam? - zdziwiła się staruszka.
Mma Ramotswe zdała sobie sprawę, Ŝe zapomniała o rozmówczyni, pogrąŜywszy się
w rozmyślaniach, i przeprosiła ją.
- Tak sobie dumałam o naszych męŜczyznach.
Mma Bopedi uniosła brew.
- Naprawdę? Prawdę rzekłszy, mnie teŜ się zdarza podumać o męŜczyznach. Niezbyt
często, ale czasami. Wie pani, jak to jest.
Mma Ramotswe poŜegnała się z mma Bopedi i ruszyła w dalszą drogę. Pod optykiem
trafiła na pana Motheti Pilaia, który stał bez ruchu i patrzył w niebo.
- Dumela, rra - pozdrowiła go uprzejmie. - Jak się pan miewa?
Pan Pilai spuścił wzrok.
- Mma Ramotswe. Mogę na panią popatrzeć? Właśnie sprawiłem sobie nowe okulary i
po raz pierwszy od lat widzę świat wyraźnie. Och, cudowna sprawa! JuŜ zapomniałem, jak to
jest wszystko rozpoznawać. I oto widzę panią! Przepięknie pani wygląda, bardzo pani gruba.
- Dziękuję, rra.
Zsunął okulary na koniec nosa.
- śona stale mi powtarzała, Ŝe muszę mieć nowe okulary, ale ja bałem się tutaj
przyjść. Nie lubię tej maszyny, którą optyk świeci w oczy. Ani tej, która dmucha powietrzem
w gałkę oczną. Więc ciągle to odkładałem. Kompletna głupota.
- Niczego nie naleŜy odkładać - stwierdziła sentencjonalnie mma Ramotswe, myśląc o
tym, Ŝe odłoŜyła dochodzenie w sprawie brata człowieka z rządu.
- Och, wiem o tym - odparł pan Pilai. - Niestety, człowiek nie zawsze postępuje
zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
- To rzeczywiście niezrozumiałe. Ale ma pan rację. Tak jakby mieszkały w nas dwie
osoby. Jedna mówi: zrób to. Druga mówi: nie rób tego. Oba te głosy mieszkają w jednym
człowieku.
Pan Pilai wybałuszył na nią oczy.
- Bardzo dzisiaj gorąco.
Zgodziła się z nim i poszli kaŜde w swoją stronę. Postanowiła więcej się nie
zatrzymywać. Była prawie pierwsza, a mma Ramotswe chciała zostawić sobie dostatecznie
duŜo czasu na znalezienie pana Sipoleli i odbycie z nim rozmowy, która miała zapoczątkować
ś
ledztwo.
Z identyfikacją drzewa nie było kłopotu, stało bowiem niedaleko głównego wejścia do
ministerstwa. Była to duŜa akacja, której korona rzucała rozległy krąg cienia. W pobliŜu pnia
leŜało kilka strategicznie umieszczonych kamieni - wygodnych siedzisk dla kaŜdego, kto miał
ochotę odpocząć, obserwując Ŝycie codzienne Gaborone. Kiedy za pięć pierwsza mma
Ramotswe dotarła pod ministerstwo, siedziska były wolne.
Wybrała największy kamień i usadowiła się na nim. Przyniosła ze sobą duŜy termos z
herbatą, dwa aluminiowe kubki i cztery grube kanapki z peklowaną wołowiną. Wyjęła jeden
kubek i nalała do niego herbaty z czerwonokrzewu. Potem oparła się o pień drzewa i czekała.
Przyjemnie było siedzieć w cieniu z kubkiem herbaty i patrzeć na przechodniów tudzieŜ
przejeŜdŜające samochody. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, był to bowiem
zupełnie normalny widok: słusznej tuszy kobieta siedząca pod drzewem.
Mniej więcej dziesięć po pierwszej, kiedy mma Ramotswe skończyła herbatę i właśnie
miała się zdrzemnąć, z budynku ministerstwa wyłonił się jakiś męŜczyzna i ruszył w stronę
drzewa. Kiedy był juŜ blisko, mma Ramotswe otrząsnęła się z odrętwienia. Była teraz na
słuŜbie i naleŜało maksymalnie wykorzystać moŜliwość porozmawiania z panem Sipoleli,
jeśli to istotnie on do niej podchodził.
Człowiek ten miał na sobie starannie odprasowane niebieskie spodnie, białą koszulę z
krótkimi rękawami i ciemnobrązowy krawat - typowy strój biurokraty niŜszej rangi. Jakby na
potwierdzenie tej diagnozy z kieszeni koszuli wystawał rząd długopisów. Bez wątpienia było
to umundurowanie młodszego urzędnika, nawet jeśli miał je na sobie człowiek pod
pięćdziesiątkę. A zatem męŜczyzna ten zatrzymał się na wczesnym etapie kariery.
Podszedł do drzewa bardzo ostroŜnie. Spoglądał na mmę Ramotswe z taką miną,
jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć.
- Dzień dobry, rra - odezwała się do niego z uśmiechem. - Gorąco dzisiaj, prawda?
Dlatego siedzę pod tym drzewem. To dobre miejsce, Ŝeby trochę odpocząć od upału.
MęŜczyzna skinął głową.
- Tak. Ja zwykle tutaj siedzę.
Mma Ramotswe udała zaskoczoną.
- O! Mam nadzieję, Ŝe nie zajęłam panu kamienia. Był wolny, więc usiadłam.
Machnął ze zniecierpliwieniem dłonią.
- Tak się składa, Ŝe to rzeczywiście jest mój kamień, ale to publiczne miejsce, więc
chyba kaŜdy moŜe na nim usiąść.
Mma Ramotswe podniosła się.
- AleŜ, rra, chętnie panu ustąpię miejsca, a sama usiądę tam.
- Nie, mma - zaprotestował pospiesznie, zmieniając ton. - Niech sobie pani nie robi
kłopotu. Ja tam usiądę.
- Nie, proszę siadać tutaj, to pana kamień. Nie zajęłabym go, gdybym wiedziała, Ŝe
jest dla kogoś zarezerwowany. Ten teŜ jest wygodny. Proszę usiąść na swoim kamieniu.
- Nie - odparł stanowczo. - Niech pani wraca tam, gdzie pani była, mma. Ja mogę
codziennie siedzieć na tym kamieniu, a pani nie. Usiądę tutaj.
Mma Ramotswe, po pozorowanym wahaniu, wróciła na swoje pierwotne miejsce, a
pan Sipoleli usadowił się gdzie indziej.
- Piję herbatę, rra. Ale dla pana teŜ wystarczy. Proszę pozwolić się poczęstować, skoro
juŜ siedzę na pana kamieniu.
Pan Sipoleli uśmiechnął się.
- Bardzo pani miła, mma. Uwielbiam pić herbatę. W biurze ciągle piję herbatę. Jestem
urzędnikiem rządowym.
- Tak. To dobra praca. Na pewno jest pan bardzo waŜny.
Pan Sipoleli parsknął śmiechem.
- Nie, w ogóle nie jestem waŜny. Jestem urzędnikiem niŜszego szczebla. Ale i tak mi
się poszczęściło. Na stanowiskach równorzędnych z moim zatrudniani są ludzie z wyŜszym
wykształceniem, a ja mam tylko Cambridge Certificate. UwaŜam, Ŝe jak na to, to daleko
zaszedłem.
Mma Ramotswe słuchała go, nalewając herbatę. Była zaskoczona tym, co usłyszała.
Spodziewała się innego człowieka, drobnego urzędnika, któremu zajmowana pozycja
uderzyła do głowy i który mierzy jeszcze wyŜej. A tymczasem sprawiał wraŜenie całkiem
zadowolonego z tego, co w Ŝyciu osiągnął.
- Nie ma pan szans na awans, rra? Nie mógłby pan zajść jeszcze wyŜej?
Pan Sipoleli starannie rozwaŜył to pytanie.
- Pewnie tak - odpowiedział po zastanowieniu. - Szkopuł w tym, Ŝe musiałbym długo
nadskakiwać zwierzchnikom. Prawić im pochlebstwa i obsmarowywać podwładnych. A nie
mam na to ochoty. Nie jestem ambitnym człowiekiem. Jestem zadowolony ze swojego
miejsca w Ŝyciu. Naprawdę.
Mmie Ramotswe zadrŜała ręka, kiedy podawała panu Sipoleli herbatę. Spodziewała
się czegoś zupełnie innego. Nagle przypomniała sobie radę Clovisa Andersena: „Nie zakładaj
niczego z góry. Nie decyduj przed faktem, co jest co i kto jest kto, bo moŜesz trafić na
fałszywy trop”.
Postanowiła poczęstować pana Sipoleli jedną z kanapek, które wyjęła z plastikowej
torby. Ucieszył się, ale wziął najmniejszego sandwicza. Kolejny dowód na to, Ŝe miała do
czynienia ze skromną osobą. Pan Sipoleli z jej wyobraŜeń bez wahania wziąłby największą
kanapkę.
- Ma pan rodzinę w Gaborone, rra? - spytała niewinnie.
Pan Sipoleli przełknął peklowaną wołowinę, zanim odpowiedział.
- Mam trzy córki. Dwie są pielęgniarkami, jedna w Princess Marina Hospital, druga w
Molepolole. Moja pierworodna bardzo dobrze się uczyła i studiowała na uniwersytecie.
Jesteśmy z niej bardzo dumni.
- Mieszka w Gaborone? - spytała mma Ramotswe, podając mu drugą kanapkę.
- Nie, gdzie indziej. Wyszła za młodego człowieka, którego poznała na studiach.
Mieszkają poza miastem, w tamtą stronę.
- A pana zięć? Czym się zajmuje? Jest dla niej dobry?
- Tak, to bardzo dobry człowiek. Są ze sobą bardzo szczęśliwi. Liczę na to, Ŝe będą
mieli duŜo dzieci. JuŜ nie mogę się doczekać, kiedy zostanę dziadkiem.
Mma Ramotswe powiedziała po namyśle:
- Kiedy człowiek prowadzi swoje dzieci do ołtarza, to najprzyjemniejsza musi być
myśl, Ŝe będą się nim opiekowały na starość.
- Pewnie tak - odparł pan Sipoleli z uśmiechem - ale ja i moja Ŝona mamy, inne plany.
Zamierzamy wrócić do Mahalapye. Mamy tam trochę bydła - nie za wiele - i kawałek ziemi.
Będziemy tam szczęśliwi. Niczego więcej nie pragniemy.
Mma Ramotswe umilkła. Wyglądało na to, Ŝe ten z gruntu dobry człowiek mówi
prawdę. Bardzo się wstydziła swojej absurdalnej hipotezy, Ŝe to on uknuł spisek mający na
celu zamordowanie zięcia. Dla ukrycia zakłopotania poczęstowała go kolejnym kubkiem
herbaty, który z wdzięcznością od niej przyjął. Po piętnastu minutach dalszej rozmowy o
sprawach bieŜących wstała, otrzepała spódnicę i podziękowała mu za spędzenie z nią swojej
przerwy obiadowej. Dowiedziała się tego, czego chciała się dowiedzieć, przynajmniej na jego
temat. Spotkanie z ojcem wzbudziło w niej jednak podejrzenia takŜe co do załoŜeń, które
przyjęła w stosunku do jego córki. Jeśli córka choć trochę wdała się w ojca, to nie mogła być
trucicielką. Ten dobry, skromny człowiek raczej nie wychowałby córki na morderczynię. Ale
czy na pewno? Z lędźwi dobrych ojców wychodzą czasem złe dzieci. Nie trzeba wielkiego
doświadczenia Ŝyciowego, Ŝeby to sobie uzmysłowić. Prawdopodobieństwo czegoś takiego
jest jednak niewielkie, w związku z czym mma Ramotswe powiedziała sobie, Ŝe do drugiego
etapu śledztwa musi przystąpić z mniejszym bagaŜem uprzedzeń niŜ do pierwszego.
Dostałam nauczkę, pomyślała, wracając do maleńkiej białej furgonetki. Była tak
głęboko pogrąŜona w myślach, Ŝe nie zauwaŜyła pana Pilaia, który nadal stał pod sklepem
optyka i patrzył na gałęzie drzewa nad głową.
- Myślałem o tym, co pani powiedziała, mma - zaczepił ją, kiedy go mijała. - To jest
fascynujące zagadnienie.
- Tak - odparła mma Ramotswe, nieco zbita z pantałyku. - Obawiam się, Ŝe nie wiem,
jaka jest odpowiedź. Po prostu nie wiem.
Pan Pilai pokręcił głową.
- W takim razie musimy jeszcze trochę się nad tym pogłowić.
- Tak, ma pan rację.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
MMA POTOKWANI SPEŁNIA PROŚBĘ MMY RAMOTSWE
Człowiek z rządu podał mmie Ramotswe numer telefonu, pod który mogła zawsze
zadzwonić, z pominięciem jego sekretarek i asystentów. Po południu wypróbowała go po raz
pierwszy i natychmiast połączyła się ze swoim klientem. Sprawiał wraŜenie ucieszonego i
wyraził zadowolenie z faktu, Ŝe śledztwo ruszyło z miejsca.
- Chciałabym w przyszłym tygodniu pojechać do waszego domu na wsi. Skontaktował
się pan z ojcem?
- Tak - odparł człowiek z rządu. - Powiedziałem mu, Ŝe przyjedzie pani na
odpoczynek. Powiedziałem, Ŝe wywalczyła pani dla mnie sporo głosów kobiet i muszę się
pani odwdzięczyć. Przyjmą panią po królewsku.
Uzgodnili szczegóły i mma Ramotswe otrzymała wskazówki, jak dotrzeć na farmę,
która znajdowała się niedaleko od drogi do Francistown, na pomoc od Pilane.
- Jestem pewien, Ŝe znajdzie pani dowody na zbrodnicze zamiary mojej szwagierki -
powiedział człowiek z rządu. - Potem będziemy mogli uratować mojego brata.
Mma Ramotswe nie chciała się do niczego zobowiązywać.
- Zobaczymy. Nie mogę panu nic zagwarantować. Przekonam się na miejscu, co tam
jest grane.
- Oczywiście, mma - rzucił pospiesznie człowiek z rządu - ale bezgranicznie wierzę w
pani zdolność do rozszyfrowania sytuacji. Wiem, Ŝe znajdzie pani dowody przeciwko tej
łajdaczce. Pozostaje tylko mieć nadzieję, Ŝe nie będzie za późno.
Po tej rozmowie mma Ramotswe siedziała za biurkiem i wpatrywała się w ścianę.
Właśnie przeznaczyła cały tydzień na to zadanie, co oznaczało, Ŝe dalsze pozycje z jej listy
musiały zaczekać. Pozytywne było to, Ŝe na razie nie musiała się przejmować warsztatem ani
ewentualnymi zgłoszeniami do agencji. Zostawiała wszystko w kompetentnych rękach mmy
Makutsi, a gdyby jej asystentka, co ostatnio coraz częściej się zdarzało, akurat leŜała pod
samochodem, to telefon odebraliby terminatorzy, którzy zostali odpowiednio przeszkoleni.
Ale co z panem J.L.B. Matekonim? To była jedyna naprawdę trudna sprawa, której
mma Ramotswe nie tknęła. Uzmysłowiła sobie, Ŝe musi jak najszybciej podjąć jakieś
działania. Przeczytała ksiąŜkę o depresji i nabrała więcej wiary w to, Ŝe potrafi zaradzić jej
zagadkowym objawom. Ale przy tej chorobie zawsze istniało niebezpieczeństwo, Ŝe pacjent
dopuści się czegoś nierozsądnego - ksiąŜka nie pozostawiała w tej kwestii Ŝadnych
wątpliwości - i mma Ramotswe drŜała na myśl, Ŝe niska samoocena i obrzydzenie do samego
siebie pchną pana J.L.B. Matekoniego do jakichś desperackich kroków. NaleŜało w jakiś
sposób zaciągnąć go do doktora Moffata, Ŝeby moŜna było rozpocząć leczenie. Lecz kiedy
kazała mu udać się do lekarza, stanowczo odmówił. Podejrzewała, Ŝe druga próba spotkałaby
się z taką samą reakcją.
A moŜe dałoby się go nakłonić do brania tabletek jakimś podstępem? Wolałaby nie
uciekać się do takich metod, ale uwaŜała, Ŝe kiedy ktoś ma tego typu zaburzenia, naleŜy
zastosować wszelkie dostępne środki, Ŝeby mu pomóc. To jest tak, jakby jakaś zła istota
wzięła człowieka na zakładnika. Mma Ramotswe była zdania, Ŝe jeśli złą istotę moŜna
pokonać tylko podstępem, to nie wolno się wahać. UwaŜała to za całkowicie zgodne z
tradycyjną moralnością botswańską i w ogóle z kaŜdą moralnością.
A gdyby domieszała mu tabletek do jedzenia? To by poskutkowało, gdyby regularnie
jadał posiłki, ale tak nie było. Przestał przychodzić do niej na kolację i wyglądałoby to
podejrzanie, gdyby nagle ona zaczęła do niego przychodzić i mu gotować. Sądziła zresztą, Ŝe
pan J.L.B. Matekoni nie je zbyt duŜo - autorzy ksiąŜki ostrzegali, Ŝe depresja często wywołuje
taki skutek - bo na oko sporo stracił na wadze. A zatem nawet gdyby przemogła w sobie
skrupuły, nie byłaby w stanie podać mu w ten sposób medykamentów.
Westchnęła. Nie miała w zwyczaju siedzieć i gapić się w ścianę, toteŜ przeszło jej
przez głowę, Ŝe moŜe ona równieŜ wpada w depresję. Myśl ta szybko się jednak ulotniła. Nie
wchodziło w rachubę, Ŝeby mma Ramotswe zachorowała. Wszystko spoczywało na jej
barkach: warsztat, agencja, dzieci, pan J.L.B. Matekoni, mma Makutsi - juŜ nie wspominając
o rodzinie mmy Makutsi w Bobonong. Nie miała czasu na chorowanie. Wstała, wygładziła
sukienkę i podeszła do aparatu telefonicznego. Wyjęła notesik z numerami. Potokwani, Silvia.
Kierowniczka. Farma dla sierot.
Mma Potokwani rozmawiała z potencjalną przybraną matką, kiedy przybyła mma
Ramotswe. Siedząc w poczekalni, pani detektyw obserwowała małego, jasnego gekona, który
czaił się na suficie na muchę. I gekon, i mucha wisieli do góry nogami, gekon dzięki
maleńkim przyssawkom, mucha dzięki przyczepności łapek. Nagle gekon śmignął do przodu,
ale był za wolny dla muchy, która wykonała w powietrzu taniec zwycięstwa, zanim usiadła na
parapecie.
Mma Ramotswe zajęła się czasopismami, które zalegały stolik. Była tam równieŜ
broszura rządowa ze zdjęciami wysokich urzędników. Znała wielu spośród tych ludzi, a o
niektórych wiedziała więcej, niŜ się publikuje w broszurach rządowych. Zobaczyła między
innymi twarz człowieka z rządu, dumnie uśmiechniętego do obiektywu, mimo Ŝe, jak
wiedziała, zŜerały go obawy o los młodszego brata i dręczyły myśli o spisku na jego Ŝycie.
- Mma Ramotswe?
Mma Potokwani odprowadziła przybraną matkę do wyjścia i teraz stała nad mma
Ramotswe.
- Przepraszam, Ŝe kazałam pani tak długo czekać, ale chyba udało mi się znaleźć dom
dla bardzo trudnego dziecka. Musiałam się upewnić, Ŝe ta kobieta nadaje się na matkę.
Weszły do pokoju kierowniczki, gdzie stał talerzyk z okruszkami po świeŜo
zjedzonym kawałku ciasta.
- Przyszła pani w sprawie chłopca? - spytała mma Potokwani. - Na pewno coś pani
wymyśliła.
Mma Ramotswe pokręciła głową.
- Niestety, nie miałam czasu się nad nim zastanowić. Byłam bardzo zajęta innymi
sprawami.
- Stale jest pani zapracowana - odparła mma Potokwani z uśmiechem.
- Przyszłam poprosić panią o przysługę.
- Och, zwykle jest na odwrót! - rozpromieniła się mma Potokwani. - Tak się cieszę, Ŝe
tym razem ja mogę komuś pomóc.
- Pan J.L.B. Matekoni jest chory - wyjaśniła mma Ramotswe. - Myślę, Ŝe cierpi na
chorobę, która nazywa się depresja.
- O, znam się na tym. W końcu byłam kiedyś pielęgniarką. Przez rok pracowałam w
szpitalu psychiatrycznym w Lobatse. Widziałam, co wyprawia z człowiekiem ta choroba. Ale
dzisiaj przynajmniej moŜna ją leczyć. Z depresji się wychodzi.
- Tak, czytałam o tym. Ale trzeba brać lekarstwa. Pan J.L.B. Matekoni nie chce nawet
pójść do lekarza. Mówi, Ŝe jest zdrowy.
- Nonsens. Musi natychmiast iść do lekarza. Niech mu pani to powie.
- Próbowałam, ale twierdzi, Ŝe nic mu nie dolega. Potrzebuję kogoś, kto zaciągnie go
do lekarza. Kogoś...
- Kogoś takiego jak ja?
- Właśnie. Zawsze robił wszystko, o co go pani poprosiła. Nie śmiałby pani odmówić.
- Ale będzie musiał brać lekarstwa. Nie mogę nad nim stać i patrzeć mu na ręce.
- No tak - odparła mma Ramotswe z namysłem - ale gdyby sprowadziłaby go pani
tutaj, mogłaby go pani pielęgnować. Dopilnowałaby pani, Ŝeby brał lekarstwa i wyzdrowiał.
- Sprowadzić go na farmę dla sierot?
- Tak. Niech tu mieszka, dopóki nie wydobrzeje.
Mma Potokwani postukała w blat biurka.
- A jeśli nie będzie chciał?
- Nie miałby odwagi się pani sprzeciwić, mma.
- A. Czyli taka ze mnie sztuka?
- Trochę - odparła Ŝyczliwie mma Ramotswe. - Ale tylko na męŜczyzn tak pani działa.
MęŜczyźni czują respekt dla osób na kierowniczych stanowiskach.
- Pan J.L.B. Matekoni zawsze był dobrym duchem farmy dla sierot - powiedziała mma
Potokwani po chwili zastanowienia. - Bardzo wiele dla nas zrobił. Załatwię to dla pani, mma.
Kiedy mam się z nim zobaczyć?
- Dzisiaj, jeśli to moŜliwe. Niech pani go zabierze do doktora Moffata, a potem
sprowadzi tutaj.
- Doskonale. - Mma Potokwani zapaliła się do tego zadania. - Dowiem się, co to za
cyrki. Nie chce iść do lekarza? Nonsens! Załatwię dla pani tę sprawę. Proszę mi zaufać.
Mma Potokwani odprowadziła mmę Ramotswe do samochodu.
- Nie zapomni pani o chłopcu? - spytała. - Zastanowi się pani nad nim?
- Proszę się nie martwić, mma - odparła pani detektyw. - Zdjęła mi pani z serca wielki
cięŜar. Spróbuję odwdzięczyć się pani tym samym.
Doktor Moffat przyjął pana J.L.B. Matekoniego w gabinecie na końcu werandy, a pani
Potokwani piła w tym czasie herbatę z panią Moffat w kuchni. śona lekarza, bibliotekarka,
duŜo wiedziała, toteŜ mma Potokwani czasami zasięgała u niej informacji. Był wieczór i
owady, które zdołały przeniknąć przez moskitiery w oknach gabinetu pana doktora, krąŜyły
jak pijane wokół Ŝarówki lampy na biurku, rzucały się na metalowy abaŜur i odlatywały
oparzone. Na biurku leŜały słuchawki i ciśnieniomierz, z gruszką zwisającą poza krawędź
blatu. Jedną ze ścian zdobiła stara rycina dziewiętnastowiecznej misji nad rzeką Kuruman.
- Dawno pana nie widziałem, rra - powiedział doktor Moffat. - Mój samochód jeździ
bez zarzutu.
Pan J.L.B. Matekoni usiłował się uśmiechnąć, ale był to dla niego zbyt wielki wysiłek.
- Nie czuję...
Urwał. Doktor Moffat odczekał chwilę, ale dalszego ciągu nie było.
- Nie czuje się pan najlepiej?
Pan J.L.B. Matekoni skinął głową.
- Jestem bardzo zmęczony. Nie mogę spać.
- To niedobrze. Brak snu źle wpływa na samopoczucie. Dręczy pana coś konkretnego?
Ma pan jakieś zmartwienia?
Pan J.L.B. Matekoni zamyślił się. Szczęka mu chodziła, jakby próbował
wyartykułować jakieś trudne słowa.
- Martwię się - powiedział w końcu - Ŝe moje grzechy z przeszłości wyjdą na jaw i
będę skompromitowany. Ukamienują mnie. To będzie koniec.
- Co to za grzechy? Wie pan, Ŝe to pozostanie między nami.
- To są sprawy z dawnych czasów. Bardzo złe rzeczy. Nikomu nie mogę o nich
powiedzieć, nawet panu.
- Choćby z grubsza?
- TeŜ nie.
Doktor Moffat przyjrzał się panu J.L.B. Matekoniemu. ZauwaŜył, Ŝe kołnierzyk jest
ź
le zapięty, sznurówki urwane, oczy nabiegłe lękiem - i więcej nie było mu potrzeba do
postawienia diagnozy.
- Dam panu lekarstwa, po których poczuje się pan lepiej. Pani Potokwani mówi, Ŝe
zaopiekuje się panem, dopóki pan nie wyzdrowieje. - Pan J.L.B. Matekoni skinął tępo głową.
- Będzie pan brał to lekarstwo? Daje mi pan słowo?
Spojrzenie pana J.L.B. Matekoniego pozostało utkwione w podłodze.
- Moje słowo nie jest nic warte.
- Przemawia przez pana choroba. Pańskie słowo jest warte góry złota.
Pani Potokwani zaprowadziła go do swojego samochodu i otworzyła mu drzwi od
strony pasaŜera. Odwróciła się do państwa Moffatów, którzy stali w furtce, i pomachała im.
Odwzajemnili ten gest i wrócili do domu. Kierowniczka farmy dla sierot ruszyła w drogę
powrotną, która wiodła obok Tlokweng Road Speedy Motors. Właściciel i załoŜyciel
warsztatu, opuszczonego i pogrąŜonego w ciemnościach, nie zaszczycił go nawet jednym
spojrzeniem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
SPRAWY RODZINNE
Wyjechała w chłodzie poranka, chociaŜ podróŜ miała zająć niewiele ponad godzinę.
Rose przygotowała śniadanie, które pani detektyw zjadła razem z dziećmi na werandzie domu
przy Zebra Drive. Wokół panowała cisza, bo przed siódmą, kiedy to ludzie zaczynali
wyruszać do pracy, na ich ulicy nie było prawie Ŝadnego ruchu. Przeszło kilka osób - wysoki
męŜczyzna w obdartych portkach, jedzący zwęgloną kolbę kukurydzy, kobieta ze śpiącym
niemowlęciem przytroczonym szalem do pleców - i przemknął jeden z Ŝółtych psów sąsiada,
chudy i niedoŜywiony, zaabsorbowany jakimiś tajemniczymi psimi sprawami. Mma
Ramotswe tolerowała psy, ale cuchnące Ŝółte stworzenia, które mieszkały obok, budziły w
niej silną odrazę. Ich nocny skowyt zakłócał jej sen - obszczekiwały cienie, księŜyc,
podmuchy wiatru - i była pewna, Ŝe odstraszają od jej ogrodu ptaki, które lubiła. W kaŜdym
domu przy Zebra Drive mieszkały psy - wydawało się, Ŝe mma Ramotswe jest jedyną
antykynologiczną czarną owcą - które czasami przełamywały w sobie odruchową wrogość i
przechadzały się ulicą całymi sforami, goniąc za samochodami i strasząc rowerzystów.
Mma Ramotswe nalała herbaty z czerwonokrzewu sobie i Motholeli. Puso nie
przemógł się do herbaty i otrzymał szklankę ciepłego mleka, do którego mma Ramotswe
szczodrze wsypała mu dwie łyŜeczki cukru. Był łasy na słodycze, być moŜe dlatego, Ŝe
siostra karmiła go nimi, kiedy się nim opiekowała na tym podwórzu we Francistown. Mma
Ramotswe zamierzała go przestawić na zdrowszą dietę, ale to wymagało cierpliwości. Rose
ugotowała owsiankę, którą rozlała do misek i okrasiła struŜkami melasy, a na talerzu leŜały
kawałki papai. Zdrowe śniadanie dla dziecka, pomyślała mma Ramotswe. Co jadłyby te
dzieci, gdyby zostały wśród swoich? Ci ludzie Ŝywią się byle czym - korzonkami
wygrzebanymi z ziemi, robakami, ptasimi jajami. Umieją jednak doskonale polować, więc
czasami raczą się teŜ mięsem strusia i antylopy dujker, na które miastowych rzadko stać.
Przypomniała sobie, jak kiedyś, podczas podróŜy na północ, stanęła z boku drogi,
Ŝ
eby napić się herbaty z termosu. Koło miejsca postojowego stał znak, który informował, Ŝe
podróŜny właśnie przekracza Zwrotnik KozioroŜca. Sądziła, Ŝe jest sama, toteŜ zaskoczyło ją,
kiedy zza drzewa wyłonił się Mosarwa bądź Buszmen, jak ich dawniej nazywano. Miał na
sobie kusy skórzany kaftan i niósł skórzaną torbę. Podszedł do niej, wydając z siebie świsty
charakterystyczne dla swojego dziwacznego języka. W pierwszej chwili wystraszyła się. Była
od niego wprawdzie dwa razy większa, ale ci ludzie uŜywali zatrutych strzał i byli z natury
bardzo szybcy.
Wstała niepewnie, gotowa porzucić termos i schronić się w maleńkiej białej
furgonetce, lecz on pokazał prosząco na swoje usta. Sądząc, Ŝe go zrozumiała, mma
Ramotswe podała mu kubek, jemu jednak chodziło o jedzenie, a nie picie. Mma Ramotswe
miała ze sobą tylko dwie kanapki z jajkiem, które wziął od niej łapczywie i błyskawicznie
pochłonął. Kiedy skończył, oblizał palce i odwrócił się. Patrzyła, jak znika w buszu, zlewając
się z nim równie naturalnie jak dzikie zwierzę. Zadała sobie pytanie, czy kanapka z jajkiem
przypadła mu do gustu i czy smakowała lepiej niŜ dary Kalahari, gryzonie i bulwy.
Dzieci naleŜały niegdyś do tego świata, ale nie było powrotu. Nie było powrotu do
tego Ŝycia, poniewaŜ to, co kiedyś wydawało się oczywiste, teraz byłoby potwornie trudne i
umiejętność przetrwania zanikła. Ich miejsce było teraz przy Rose i mmie Ramotswe, w domu
na Zebra Drive.
- WyjeŜdŜam na kilka dni - wyjaśniła im przy śniadaniu. - Rose się wami zaopiekuje.
Wszystko będzie dobrze.
- Nie przejmuj się, mma - powiedziała Motholeli. - Pomogę jej.
Mma Ramotswe uśmiechnęła się do niej zachęcająco. Wychowała swojego braciszka i
miała we krwi pomaganie młodszym od siebie. Będzie z niej wspaniała matka, pomyślała
mma Ramotswe, ale potem się zreflektowała: czy moŜna być matką na wózku? Chyba nie da
się wydać na świat dziecka, jeśli ktoś nie moŜe chodzić, a nawet jeśli, to czy znajdzie się
chętny do poślubienia inwalidki? To niesprawiedliwe, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy:
tej dziewczynce zawsze będzie w Ŝyciu cięŜko. Oczywiście istnieją męŜczyźni o dobrych
sercach, pomyślała mma Ramotswe, dla których nie grałoby to roli i którzy chcieliby wziąć za
Ŝ
onę to szlachetne, dzielne stworzenie, ale to bardzo rzadki gatunek. Nie przychodziło jej do
głowy zbyt wielu takich. ChociaŜ gdyby się trochę zastanowić? Był oczywiście pan J.L.B.
Matekoni, bardzo dobry człowiek - nawet jeśli chwilowo trochę dziwnie się zachowujący -
był biskup, kiedyś był sir Seretse Khama, mąŜ opatrznościowy i wódz naczelny. A doktor
Merriweather, ordynator szkockiego szpitala w Molepolole, czy to nie dobry człowiek? Byli
teŜ inni, mniej znani. Na przykład pan Potolani, który pomagał biednym i rozdawał większość
pieniędzy, które przynosiły mu jego sklepy, czy człowiek, który naprawiał mmie Ramotswe
dach i za darmo zreperował rower Rose, kiedy zobaczył, Ŝe jest popsuty. Istnieje wielu
dobrych męŜczyzn, pomyślała, i moŜe w przyszłości któryś trafi się Motholeli. Czemu z góry
to wykluczać?
Oczywiście pod warunkiem, Ŝe chciałaby mieć męŜa. Kobieta moŜe być szczęśliwa
bez męŜa, przynajmniej do pewnego stopnia. Ona sama czuła się dobrze jako rozwódka,
chociaŜ w sumie wolałaby mieć męŜa. Cieszyła się z tego, Ŝe będzie mogła dopilnować, aby
pan J.L.B. Matekoni odpowiednio się odŜywiał. Cieszyła się z tego, Ŝe w razie nocnych
hałasów - ostatnio coraz częstszych - to pan J.L.B. Matekoni będzie wstawał, Ŝeby sprawdzić
ich źródło. Musimy mieć kogoś w Ŝyciu, pomyślała mma Ramotswe. Potrzebujemy osoby, z
której zrobimy naszego małego boga na ziemi, zgodnie z przysłowiem ludu Kgatla. Czy
będzie to małŜonek, dziecko, rodzic czy ktokolwiek inny, musi istnieć ktoś, kto nadaje
naszemu Ŝyciu sens. Ona miała kiedyś tatę, świętej pamięci Obeda Ramotswe, górnika,
hodowcę bydła i dŜentelmena. Z przyjemnością się dla niego poświęcała, póki Ŝył, a teraz z
przyjemnością pielęgnowała jego pamięć. Ale pamięć o ojcu nie wystarczy.
Naturalnie są ludzie, którzy uwaŜają, Ŝe małŜeństwo jest zbędne. W jakimś sensie
mają rację. I bez małŜeństwa moŜna mieć kogoś w Ŝyciu, ale nie ma się wtedy gwarancji
trwałości. MałŜeństwo teŜ tego nie zapewnia, ale przynajmniej męŜczyzna i kobieta wyraŜają
wolę wspólnego Ŝycia aŜ do śmierci. A jeśli się nie uda, to mogą chociaŜ powiedzieć, Ŝe
próbowali. Mma Ramotswe nie miała cierpliwości do ludzi szkalujących instytucję
małŜeństwa. W dawnych czasach małŜeństwo było dla kobiet pułapką, bo męŜczyznom
przysługiwała większość praw, a kobietom większość obowiązków. Takie było małŜeństwo
plemienne, chociaŜ starsze kobiety cieszyły się szacunkiem i wysoką pozycją społeczną,
zwłaszcza jeśli urodziły synów. Mma Ramotswe nie była zwolenniczką dawnych obyczajów i
uwaŜała, Ŝe nowoczesna koncepcja małŜeństwa, jako równoprawnego związku, jest dla kobiet
znacznie korzystniejsza. Zdaniem mmy Ramotswe kobiety popełniły wielki błąd, dając się
zbałamucić do utraty wiary w małŜeństwo. Niektóre kobiety sądziły, Ŝe przyniesie to
wyzwolenie od tyranii męŜczyzn, i w jakimś sensie przyniosło, ale przy okazji
usankcjonowało egoistyczne zapędy męŜczyzn. Kiedy męŜczyzna słyszy, Ŝe jeśli pobędzie
jakiś czas z kobietą, a potem zamieni ją na młodszą, nikt nie uzna tego za naganne - nie
popełnił cudzołóstwa, więc co w tym nagannego? - jest to muzyka dla jego uszu.
- Kto w dzisiejszych czasach cierpi? - mma Ramotswe spytała kiedyś mmę Makutsi,
kiedy siedziały w biurze i czekały na klientów. - Czy nie kobiety, których męŜczyźni
porzucili je dla młodszych? Czy nie tak jest? MęŜczyzna kończy czterdzieści pięć lat i uznaje,
Ŝ
e juŜ ma dosyć, więc ucieka z młodszą kobietą.
- Ma pani rację, mma - stwierdziła mma Makutsi. - Cierpią botswańskie kobiety, nie
męŜczyźni. MęŜczyźni są bardzo zadowoleni. Widziałam to na własne oczy. Widziałam to w
studium sekretarskim. - Mma Ramotswe czekała na szczegóły. - W studium uczyło się wiele
pięknych dziewczyn. Osiągały najgorsze wyniki, pięćdziesiąt procent albo trochę więcej.
Trzy, cztery razy w tygodniu chodziły wieczorem się zabawić i wiele z nich poznawało
starszych męŜczyzn, którzy mieli więcej pieniędzy i lepsze samochody niŜ młodzi. Moim
koleŜankom nie przeszkadzało, Ŝe ci męŜczyźni są Ŝonaci. Chodziły z nimi potańczyć do
knajpy. A co się potem działo, mma?
Pani detektyw pokręciła głową.
- WyobraŜam sobie.
Mma Makutsi zdjęła okulary i wyczyściła je bluzką.
- Mówiły tym facetom, Ŝeby odeszli od Ŝon. A oni uznawali to za dobry pomysł i tak
właśnie robili. A potem było wiele nieszczęśliwych kobiet, które nie miały szans znaleźć
sobie nowego męŜczyzny, bo męŜczyźni latają za młodymi, pięknymi dziewczynami, starsze
ich nie interesują. Takie rzeczy widziałam, mma. Mogłabym pani podać listę nazwisk. Całą
listę.
- Nie trzeba. Sama mam bardzo długą listę nieszczęśliwych kobiet. Bardzo długą.
- A ilu nieszczęśliwych męŜczyzn pani zna? - dociekała mma Makutsi. - Ilu zna pani
męŜczyzn, którzy siedzą w domu i zastanawiają się, co zrobić po odejściu Ŝony do młodszego
męŜczyzny? Ilu, mma?
- śadnego. Ani jednego.
- Widzi pani? Dałyśmy się oszukać. Chłopy nas oszukały, mma. A my wlazłyśmy jak
krowy w zastawioną przez nich pułapkę.
Odprawiwszy dzieci do szkoły, mma Ramotswe spakowała swoją brązową walizkę i
wyjechała poza miasto. Minęła browary i nowe fabryki, minęła nowe przedmieście domów z
Ŝ
uŜlobetonu, przejechała wiaduktem nad linią kolejową Francistown - Bulawajo i znalazła się
na drodze, która miała ją zaprowadzić do feralnego domostwa. Spadły pierwsze deszcze i
spieczony brunatny veld zaczął się zielenić, dostarczając soczystej trawy bydłu i wędrownym
stadom kóz. W maleńkiej białej furgonetce nie było radia - w kaŜdym razie działającego - ale
mma Ramotswe znała wiele piosenek i śpiewała je przy otwartym oknie, wciągając w płuca
rześkie powietrze poranka. Migotliwie upierzone ptaki wzbijały się do góry z pobocza drogi.
Nad głową mmy Ramotswe puściuteńkie niebo ciągnęło się całymi milami jasnego błękitu.
Jej misja budziła w niej skrupuły, poniewaŜ naruszała zasady gościnności. Nie moŜna
mieszkać u kogoś, podając się za inną osobę, a nawet matka i ojciec klienta nie znali
prawdziwego celu jej wizyty. Przyjmowali ją jako kobietę, wobec której ich syn ma dług
wdzięczności, a tymczasem przybywała szpiegować. Co prawda szpiegować w dobrej
sprawie, ale zawsze.
Teraz jednak, w maleńkiej białej furgonetce, postanowiła odsunąć wątpliwości
moralne na bok. Była to sytuacja konfliktu wartości, ale mma Ramotswe uznała, Ŝe lepiej jest
popełnić fałsz, niŜ pozwolić na czyjąś śmierć. A skoro juŜ podjęła decyzję, to nie było sensu
zadręczać się etycznymi rozterkami. Poza tym mogłyby jej one uniemoŜliwić przekonujące
odegranie swojej roli. To byłoby tak, jakby aktor zaczął się na scenie zastanawiać, czy grana
przez niego postać słusznie postępuje.
Mma Ramotswe minęła furmankę zaprzęgniętą w muła i pomachała woźnicy. Puścił
wodze i odwzajemnił jej gest, podobnie jak jego pasaŜerowie, dwie staruszki, jedna młodsza
kobieta i dziecko. Pewnie jadą na tereny uprawne, pomyślała mma Ramotswe. Chyba trochę
późno, ziemia powinna być zaorana przed pierwszym deszczem, ale jeszcze zdąŜą posiać
ziarno i w Ŝniwa będą mieli kukurydzę, melony i fasolę. Na furmance leŜało kilka worków,
ani chybi z ziarnem i prowiantem dla rodziny na czas prac polowych. Kobiety będą gotowały
owsiankę, pomyślała, a męŜczyźnie i chłopcu moŜe uda się coś upolować - z perlicy byłaby
pyszna potrawka dla całej rodziny.
Furmanka i jej pasaŜerowie oddalali się w tylnym lusterku, jakby wracali do
przeszłości, coraz mniejsi i mniejsi. Kiedyś ludzie zaniechają tego, przestaną jeździć na tereny
uprawne w czas siewu i będą kupować jedzenie w sklepach, tak jak miastowi. Ale jaka to
będzie strata dla kraju! O ile mniej będzie przyjaźni, solidarności i miłości do ziemi! Jako
mała dziewczynka jeździła z ciotkami na tereny uprawne, podczas gdy chłopców wysyłano na
pastwiska, gdzie przebywali całymi miesiącami na kompletnym odludziu, pod opieką kilku
starszych męŜczyzn. Bardzo lubiła te wyjazdy i nie nudziła się. Zamiatały podwórza i
wyplatały róŜne rzeczy z trawy. Pieliły grządki melonów i opowiadały sobie nawzajem długie
historie o sprawach, które nigdy się nie wydarzyły, ale mogły się wydarzyć, moŜe w innej
Botswanie, gdzie indziej.
A podczas deszczu chowały się w chatach, słuchały, jak grzmi, i czuły kwaśną woń
spalonego powietrza, jeśli piorun uderzył zbyt blisko. Kiedy deszcz zelŜał, wychodziły na
dwór i czekały na latające mrówki, które wypełzały ze swoich nor w rozmiękłej ziemi i
moŜna je było złapać, zanim wystartowały, albo juŜ w locie, i zjeść na surowo. Smakowały
jak masło.
Minęła Pilane i spojrzała w prawo na drogę do Mochudi. Miejsce to budziło w niej
dwojakie uczucia. Z jednej strony w Mochudi spędziła dzieciństwo, z drugiej strony
niedaleko skrzyŜowania, tam, gdzie tory przecinały się z drogą, pewnej strasznej nocy jej
matka zginęła pod kołami pociągu. Precious Ramotswe była wtedy niemowlęciem, ale śmierć
matki, której nie pamiętała, połoŜyła się cieniem na całym jej Ŝyciu.
ZbliŜała się do celu podróŜy. Otrzymała szczegółowe wskazówki i wszystko było na
swoim miejscu: brama, płot, dokładnie tak, jak w opisie. Zjechała z drogi i wysiadła, Ŝeby
otworzyć bramę. Potem ruszyła gruntową drogą w stronę skupiska domów oddalonych o
jakąś milę na zachód, osłoniętych buszem i przycupniętych pod wieŜą metalowego wiatraka.
Była to ogromna farma, której widok szarpnął ją za serce. Obed Ramotswe marzył o czymś
takim, ale chociaŜ hodowla bydła przynosiła godziwe dochody, nie wzbogacił się na tyle,
Ŝ
eby go było stać na zakup takiej duŜej farmy. Będzie tego co najmniej dwa tysiące hektarów,
pomyślała.
W kompleksie budynków królował duŜy, nieregularny dom kryty czerwoną blachą i
otoczony cienistą werandą. Wokół tego pierwotnego budynku z czasem wykwitły dalsze
zabudowania, w tym dwa inne domy. Po obu stronach głównego domu rosły bugenwille z
purpurowymi kwiatami, a z tyłu i z jednego boku stały papaje. Postarano się o jak najwięcej
cienia - bo całkiem blisko na zachód, zapewne tylko trochę poza zasięgiem wzroku, krajobraz
ulegał zmianie i zaczynała się kotlina Kalahari. Tutaj jednak wciąŜ była woda, a busz nadawał
się dla bydła. Niedaleko na wschód miała swoje źródła Limpopo, w tym miejscu wąziutka, ale
w porze deszczowej obficie spływająca wodą.
Pod jednym z budynków gospodarczych parkowała cięŜarówka i mma Ramotswe
zostawiła tam maleńką białą furgonetkę. Kusiło ją miejsce w cieniu pod jednym z
największych drzew, ale zachowałaby się jak człowiek niewychowany, gdyby je wybrała -
zapewne parkował tam jakiś znaczniejszy członek rodu.
Zostawiła walizkę na siedzeniu pasaŜera i podeszła do furtki prowadzącej na
podwórze głównego domu. Zawołała, bo byłoby niegrzeczne pchać się bez zaproszenia. Nikt
jej nie odpowiedział, więc zawołała ponownie. Tym razem otworzyły się jakieś drzwi i
wyszła z nich kobieta w średnim wieku, wycierając dłonie w fartuch. Uprzejmie pozdrowiła
mmę Ramotswe i zaprosiła ją do środka.
- Staruszka czeka na panią - powiedziała. - Jestem tutaj szefową słuŜby. Opiekuję się
staruszką. Czeka na panią.
Pod daszkiem werandy było chłodno, a jeszcze chłodniej w pogrąŜonym w półmroku
wnętrzu domu. Zanim oczy mmy Ramotswe oswoiły się ze zmianą światła, widziała raczej
cienie niŜ kształty. Potem zobaczyła krzesło z pionowym oparciem, na którym siedziała
starsza pani, a obok niej stolik z dzbankiem wody i czajniczkiem herbaty.
Wymieniły pozdrowienia, a mma Ramotswe dodatkowo się ukłoniła. Spodobało się to
pani domu, która zrozumiała, Ŝe ma do czynienia z kobietą przestrzegającą dawnych
obyczajów, nie tak, jak te bezczelne nowoczesne kobiety z Gaborone, którym się wydaje, Ŝe
pojadły wszystkie rozumy i które nie szanują starszych. Ha! Myślą, Ŝe są Bóg wie jak mądre,
mają się za Bóg wie kogo, wykonują męskie zawody i zachowują się wobec męŜczyzn jak
psie samice. Ha! Ale nie tutaj, na wsi, gdzie dawne obyczaje wciąŜ cieszą się mirem. A juŜ na
pewno nie w tym domu.
- Bardzo miło z pani strony, Ŝe zgodziła się pani mnie przyjąć, mma. Pani syn teŜ jest
dobrym człowiekiem.
- Nie ma o czym mówić, mma - odparła staruszka z uśmiechem. - Przykro mi słyszeć,
Ŝ
e ma pani w Ŝyciu kłopoty. Ale kłopoty, które w mieście wydają się duŜe, na wsi robią się
małe. Co tutaj jest waŜne? Deszcz. Trawa dla bydła. śadna ze spraw, którymi zadręczają się
miastowi. Tutaj nie mają one znaczenia. Zobaczy pani.
- To ładne miejsce - odparła mma Ramotswe. - I bardzo spokojne.
Staruszka zamyśliła się.
- Tak, jest u nas spokojnie. Zawsze było spokojnie i nie chciałabym, Ŝeby to się
zmieniło.
Nalała wody do szklanki i podała ją mmie Ramotswe.
- Skąd pani jest, mma? - spytała. - Zawsze mieszkała pani w Gaborone?
Pytanie to nie zaskoczyło mmy Ramotswe. Jest to uprzejmy sposób na dowiedzenie
się o czyjąś przynaleŜność plemienną. W Botswanie jest osiem głównych plemion i trochę
mniejszych. Większość młodych ludzi nie przywiązuje wagi do tych spraw, ale dla starszego
pokolenia są one bardzo istotne. Ta kobieta, z jej wysoką pozycją w społeczeństwie
plemiennym, na pewno się nimi interesowała.
- Pochodzę z Mochudi - odparła mma Ramotswe. - Tam się urodziłam.
Staruszkę wyraźnie to uspokoiło.
- A, czyli jest pani Kgatla, tak jak my. Który szczep?
Mma Ramotswe naświetliła jej swoje korzenie i staruszka skinęła głową. Znała
naczelnika szczepu i jego kuzynkę, która wyszła za siostrę jej szwagierki. Tak, chyba poznała
przed laty Obeda Ramotswe. Potem pogrzebała w pamięci i powiedziała:
- Pani matka nie Ŝyje, prawda? Przejechał ją pociąg, kiedy pani była niemowlęciem.
Mma Ramotswe była tylko trochę zaskoczona. Niektórzy ludzie niemal zawodowo
trudnią się zapamiętywaniem dziejów wspólnoty i staruszka najwyraźniej się do nich
zaliczała. Dzisiaj mówi się na nich ustni historycy, ale w rzeczywistości są to staruszki, które
lubią wspominać sprawy najbardziej dla nich interesujące: śluby, zgony i narodziny dzieci. Z
kolei staruszkowie mają w pamięci głównie krowy.
Rozmowa toczyła się dalej. Staruszka powoli i nienachalnie wyciągała z mmy
Ramotswe historię jej Ŝycia. Mma Ramotswe opowiedziała jej o Note Mokotim i staruszka
pokiwała ze współczuciem głową, ale powiedziała, Ŝe takich męŜczyzn jest wielu i kobiety
powinny na nich uwaŜać.
- Dla mnie męŜa wybrała rodzina. Nie układaliby się, gdybym powiedziała, Ŝe
kandydat mi się nie podoba, ale to oni wybrali i wiedzieli, jaki męŜczyzna będzie dla mnie
dobry. I nie pomylili się. Znaleźli mi bardzo dobrego męŜa, któremu dałam trzech synów.
Jeden lubi liczyć krowy, to jego hobby. Na swój sposób jest z niego bardzo mądry człowiek.
Drugiego pani zna, mma, bardzo waŜny człowiek w rządzie. Trzeci mieszka tutaj. Jest bardzo
dobrym farmerem i zdobył kilka nagród za swoje byki. Wszyscy są wspaniałymi ludźmi i
jestem z nich dumna.
- Jest pani szczęśliwa, mma? - spytała mma Ramotswe. - Zmieniłaby pani swoje Ŝycie,
gdyby ktoś przyszedł do pani i powiedział: tu jest lek, który odmieni pani Ŝycie. ZaŜyłaby go
pani?
- Nigdy - odparła staruszka. - Nigdy. Bóg dał mi wszystko, czego moŜna zapragnąć.
Dobrego męŜa. Trzech zdrowych synów. Mocne nogi, które jeszcze dzisiaj potrafią pokonać
pięć, sześć mil. I niech pani spojrzy: wciąŜ mam wszystkie zęby. Siedemdziesiąt sześć lat i
ani jednego nie brakuje! Z moim męŜem jest tak samo. Nasze zęby wytrzymają aŜ do setki
albo jeszcze dłuŜej.
- Poszczęściło się pani. We wszystkim się pani poszczęściło.
- Prawie we wszystkim.
Mma Ramotswe czekała. Czy staruszka coś wyjawi? MoŜe powie coś na temat
synowej. MoŜe widziała ją, jak przygotowywała truciznę, albo w inny sposób się o tym
dowiedziała. Staruszka oznajmiła jednak tylko:
- Jak padają deszcze i powietrze robi się wilgotne, bolą mnie ręce. Tutaj i tutaj. Przez
dwa, trzy miesiące mam tak obolałe ręce, Ŝe trudno mi się szyje. Wypróbowałam wszystkie
lekarstwa, ale nic nie skutkuje. Ale jeśli to jest całe brzemię, jakie spuścił na mnie Pan Bóg, to
i tak uwaŜam, Ŝe miałam w Ŝyciu ogromnie wiele szczęścia.
Staruszka wezwała przełoŜoną słuŜby, która wpuściła mmę Ramotswe do środka, aby
zaprowadziła mmę Ramotswe do jej pokoju w tylnej części domu. Był prosto urządzony, z
patchworkową narzutą i oprawionym w ramki zdjęciem Mochudi Hill na ścianie. Był teŜ stół
z białym koronkowym obrusem i komódka na ubrania.
- W tym pokoju nie ma zasłon - powiedziała gosposia - ale koło tego okna nikt nie
przechodzi. Nikt nie będzie zakłócał pani spokoju, mma.
Wyjaśniła, Ŝe obiad jest o dwunastej, więc mma Ramotswe będzie miała aŜ nadto
czasu na rozpakowanie się.
- Tutaj nie ma nic do roboty. To nie Gaborone - dodała tęsknie.
Odwróciła się do wyjścia, ale mma Ramotswe próbowała przedłuŜyć rozmowę. Z jej
doświadczenia wynikało, Ŝe aby skłonić kogoś do mówienia, najlepiej jest go poprosić, Ŝeby
opowiedział o swoich sprawach. Czuła, Ŝe przełoŜona słuŜby, która poprawnie się wysławiała
w języku setswana, jest niegłupią kobietą i ma jakieś poglądy.
- Kto tutaj jeszcze mieszka, mma? - spytała. - Są jacyś inni członkowie rodziny?
- Tak, są. Mieszka tutaj syn państwa domu z Ŝoną. Oni mają trzech synów. Jeden ma
bardzo małą głowę i cały dzień liczy krowy. Stale jest przy bydle i nie przychodzi tutaj. Jest
jak mały chłopiec, rozumie pani? Dlatego mieszka z pastuszkami. Traktują go jak kolegę,
chociaŜ to juŜ dorosły człowiek. Drugi mieszka w Gaborone, gdzie zajmuje waŜne
stanowisko, a trzeci Ŝyje tutaj.
- Co pani myśli o tych synach, mma?
Trochę ryzykowała, tak szybko zadając to bezpośrednie pytanie. Takie wścibstwo
mogło wzbudzić w tej kobiecie nieufność. Ale nie wzbudziło. PrzełoŜona słuŜby usiadła na
łóŜku.
- Jedno pani powiem, mma. Ten syn, który zajmuje się krowami, to bardzo smutny
człowiek. Ale gdyby pani słyszała, co jego matka o nim mówi. Powiada, Ŝe jest mądry.
Mądry! On ma rozum małego chłopca, mma. To nie jego wina, ale taka jest prawda.
Pastwisko to dla niego najlepsze miejsce, ale nie powinni mówić, Ŝe jest mądry. To po prostu
kłamstwo, mma. To tak, jakby powiedzieć, Ŝe deszcz pada w porze suchej. To nieprawda.
- Ma pani rację.
Gospodyni ledwo zarejestrowała to wtrącenie.
- Potem jest ten z Gaborone. Kiedy tutaj przyjeŜdŜa, robi straszne zamieszanie. O
wszystko się rozpytuje. Wszędzie wtyka nos. Czasem nawet krzyczy na ojca, wyobraŜa sobie
pani? Ale wtedy matka krzyczy na niego i przywołuje go do porządku. MoŜe w Gaborone jest
waŜnym człowiekiem, ale tutaj jest synem i nie wolno mu krzyczeć na starszych.
Mma Ramotswe była zachwycona. Gosposia naleŜała do gatunku słuŜących, które
najbardziej lubiła odpytywać.
- Ma pani rację, mma. Za duŜo ludzi krzyczy dzisiaj na innych. Nic, tylko się drą.
Ciągle się to słyszy. Ale właściwie dlaczego on krzyczy? Myśli pani, Ŝe chce poćwiczyć głos?
- O, ten człowiek ma donośny głos! - odparła przełoŜona słuŜby ze śmiechem. - Nie,
krzyczy dlatego, Ŝe jego zdaniem coś jest tutaj nie w porządku. Mówi, Ŝe nie gospodarujemy
jak naleŜy. Poza tym mówi... - zniŜyła głos - ...Ŝe Ŝona jego brata jest złą kobietą. Powiedział
tak do ojca, słyszałam wyraźnie. Ludzie myślą, Ŝe słuŜące nic nie słyszą, ale my teŜ mamy
uszy. Słyszałam, jak to powiedział. Mówił o niej okropne rzeczy.
Mma Ramotswe uniosła brew.
- Okropne rzeczy?
- Mówi, Ŝe ona sypia z innymi męŜczyznami. śe kiedy urodzi im się pierwsze dziecko,
nie będzie pochodziło z tego rodu. śe synowie urodzą się z innych męŜczyzn i obca krew
przejmie tę farmę. Tak mówi.
Mma Ramotswe milczała. Wyglądnęła przez okno. Niedaleko rosła bugenwilla, która
rzucała purpurowy cień. Dalej było widać wierzchołki akacji, ciągnących się aŜ po niskie
wzgórza na horyzoncie. Samotna kraina, zaczątek pustki.
- Myśli pani, Ŝe on ma rację? Jest trochę prawdy w tym, co mówi o tej kobiecie?
- Prawdy, mma? - odparła gosposia z grymasem na twarzy. - Prawdy? Ten człowiek
nie rozumie tego słowa. Oczywiście, Ŝe to nieprawda. To dobra kobieta. Kuzynka kuzynki
mojej mamy. Cała rodzina, jeden w drugiego, to chrześcijanie. Czytają Biblię. Przestrzegają
przykazań boŜych. Nie cudzołoŜą. Taka jest prawda.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ARBITER KOBIECEJ URODY
Mma Makutsi, p.o. dyrektora Tlokweng Road Speedy Motors i asystentka detektywa
w Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1, tego dnia udawała się do pracy z biciem serca.
ChociaŜ chętnie brała na siebie odpowiedzialność i była zachwycona dwoma awansami, do tej
pory zawsze miała w odwodzie mmę Ramotswe, jeśli sytuacja ją przerosła. Teraz, po
wyjeździe szefowej, zdała sobie sprawę, Ŝe spoczywa na niej wyłączna odpowiedzialność za
dwie firmy i dwóch pracowników. Mma Ramotswe planowała zabawić na farmie tylko kilka
dni, ale gdyby w tym czasie wyskoczyły jakieś kłopoty, mma Makutsi musiałaby uporać się z
nimi sama, bo z mma Ramotswe nie było kontaktu telefonicznego. Co się tyczy warsztatu, to
wiedziała, Ŝe pan J.L.B. Matekoni leczy się teraz na farmie dla sierot i nie powinna zawracać
mu głowy, póki nie wyzdrowieje. Lekarz zalecił odpoczynek i odsunięcie na bok wszelkich
zmartwień i mma Potokwani, która nie miała w zwyczaju kwestionować fachowości lekarzy,
z pewnością jak lwica broniłaby pacjenta przed intruzami.
Mma Makutsi miała cichą nadzieję, Ŝe do powrotu mmy Ramotswe w agencji nie
zjawią się Ŝadni klienci. Nie dlatego, Ŝe nie miała ochoty prowadzić dochodzeń - wręcz
przeciwnie, marzyła o tym - nie chciała jednak brać na swoje barki całej odpowiedzialności.
ś
ycie jest wszakŜe złośliwe i zjawił się klient - i to z problemem wymagającym
natychmiastowych działań.
Mma Makutsi siedziała za biurkiem pana J.L.B. Matekoniego, wypisując faktury za
naprawy, kiedy jeden z terminatorów wsunął głowę w drzwi.
- Bardzo elegancki męŜczyzna do pani, mma - oznajmił, wycierając upaprane smarem
ręce w kombinezon. - Otworzyłem drzwi agencji i kazałem mu zaczekać.
Mma Makutsi zmarszczyła brwi.
- Elegancki?
- W szykownym garniturze. Bardzo przystojny, nie tak jak ja, ale prawie. Buty na
wysoki połysk. Bardzo elegancki. Niech pani uwaŜa. Tacy faceci próbują zbałamucić takie
kobiety jak pani. Zobaczy pani.
- Nie wycieraj rąk w kombinezon - warknęła mma Makutsi, wstając z krzesła. - My
płacimy za pranie, nie ty. Od tego macie szmaty. Pan J.L.B. Matekoni wam tego nie
powiedział?
- MoŜe powiedział, moŜe nie. Szef mówił nam tyle rzeczy, Ŝe nie sposób tego
wszystkiego spamiętać.
Mma Makutsi minęła go w drzwiach. Ci chłopcy są niemoŜliwi, pomyślała. Ale
przynajmniej pracują pilniej, niŜ się spodziewała. MoŜe pan J.L.B. Matekoni był dla nich za
miękki? Ten złotego serca człowiek nie lubi nikogo surowo krytykować. Nie ma tego we
krwi. Na szczęście ja mam, pomyślała. Skończyła studium sekretarskie, którego wykładowcy
stale powtarzali: Nie bójcie się krytykować swojej i cudzej pracy - konstruktywnie, rzecz
jasna. Mma Makutsi krytykowała i zrodziło to owoce. Warsztat hulał i wydawało się, Ŝe z
kaŜdym dniem jest więcej pracy.
Przystanęła przed drzwiami agencji detektywistycznej, zaraz za rogiem budynku, i
spojrzała na samochód zaparkowany pod drzewem. Ten człowiek - ten elegancki męŜczyzna,
jak opisał go terminator - z pewnością jeździł pięknym samochodem. Przebiegła wzrokiem po
obłych liniach nadwozia i zanotowała fakt, Ŝe pojazd jest wyposaŜony w dwie anteny, z
przodu i z tym. Po co komu dwie anteny? Nie da się słuchać dwóch stacji radiowych naraz ani
prowadzić więcej niŜ jednej rozmowy telefonicznej, siedząc za kierownicą samochodu. Tak
czy owak dwie anteny dodatkowo pogłębiały aurę prestiŜu i znaczenia, którą emanowało
auto.
Pchnęła drzwi. Na krześle koło biurka mmy Ramotswe, z nogami skrzyŜowanymi z
wykwintną swobodą, siedział pan Moemedi „Two Shots” Pulani, natychmiast rozpoznawalny
dla kaŜdego czytelnika gazety „Botswana Daily News”, na której łamach często się pojawiało
jego urodziwe i pewne siebie oblicze. Mma Makutsi zdziwiła się i zezłościła, Ŝe uczeń go nie
poznał, ale potem przypomniała sobie, Ŝe chłopak terminuje w zawodzie mechanika, a nie
detektywa, poza tym nigdy nie widziała, Ŝeby ci dwaj chłopcy czytali gazety.
Południowoafrykański magazyn o motocyklach to tak, przeglądali go z wypiekami na twarzy,
podobnie jak periodyk zatytułowany „Fancy Girls”, który zawsze pośpiesznie chowali, kiedy
mma Makutsi podchodziła do nich podczas przerwy obiadowej. Nie było absolutnie Ŝadnego
powodu, aby słyszeli o panu Pulanim, jego imperium odzieŜowym i działalności
charytatywnej.
Pan Pulani wstał po jej wejściu i pozdrowił ją uprzejmie. Uścisnęli sobie dłonie, po
czym mma Makutsi usiadła za biurkiem na krześle mmy Ramotswe.
- Cieszę się, Ŝe zechciała mnie pani przyjąć, mimo Ŝe nie byliśmy umówieni, mma
Ramotswe - powiedział pan Pulani, wyjmując z kieszeni na piersiach srebrną papierośnicę.
- Nie jestem mma Ramotswe, rra - odparła, nie przyjmując papierosa. - Jestem
wicedyrektorem agencji.
Urwała. Jej słowa nie do końca odpowiadały prawdzie. Ba, całkiem się z nią
rozmijały. Ale kierowała agencją pod nieobecność mmy Ramotswe, więc moŜe określenie to
znajdowało uzasadnienie.
- A - zafrasował się pan Pulani, zapalając papierosa wielką pozłacaną zapalniczką. -
Chciałbym porozmawiać z mma Ramotswe.
Mma Makutsi skrzywiła się, gdy nadleciała ku niej nad biurkiem chmura dymu.
- Przykro mi, ale w najbliŜszych dniach nie będzie to moŜliwe. Mma Ramotswe
prowadzi waŜne śledztwo za granicą.
Znowu urwała. Przesada ta przyszła jej bardzo łatwo i zupełnie odruchowo. Brzmiało
bardziej imponująco, Ŝe mma Ramotswe wyjechała za granicę - nadawało to agencji
międzynarodowy charakter - ale nie naleŜało tak mówić.
- Rozumiem. W takim razie pomówię z panią, mma.
- Słucham pana, rra.
Pan Pulani rozparł się na krześle.
- Sprawa jest bardzo pilna. Byłaby pani w stanie zacząć dzisiaj? Natychmiast?
Mma Makutsi zaczerpnęła głęboko tchu, zanim spowiła ją kolejna chmura dymu.
- Jesteśmy do pańskiej dyspozycji. Naturalnie ekspresowe dochodzenia więcej
kosztują. Z pewnością pan to rozumie.
Machnął bagatelizujące ręką.
- Cena nie gra roli. WaŜna jest przyszłość konkursu piękności Miss Beauty and
Integrity.
Urwał dla większego efektu. Mma Makutsi nie zawiodła go:
- O! To rzeczywiście bardzo powaŜna sprawa.
Pan Pulani skinął głową.
- W rzeczy samej, mma. Zostały nam trzy dni na rozwiązanie problemu. Tylko trzy
dni.
- Proszę mi o tym opowiedzieć, rra. Zamieniam się w słuch.
- Sprawa ma ciekawe tło, mma - zaczął pan Pulani. - Myślę, Ŝe historia ta ma swoje
korzenie w bardzo odległej przeszłości. W istocie zaczyna się w Raju, kiedy Bóg stworzył
Adama i Ewę. Jak sobie pani z pewnością przypomina, Ewa przywiodła Adama na
pokuszenie, bo była bardzo piękna. I od tej pory kobiety pozostały piękne w oczach
męŜczyzn. MęŜczyźni z Botswany lubią ładne kobiety. Stale na nie patrzą, nawet kiedy się
zestarzeją, i myślą sobie: tak kobieta jest ładna, ta kobieta jest ładniejsza od tamtej i tak dalej.
- Tak samo robią z krowami - wtrąciła mma Makutsi. - Mówią, Ŝe ta krowa jest lepsza,
a ta gorsza. Krowy, kobiety, dla męŜczyzn to jedno i to samo.
Pan Pulani zerknął na nią z ukosa.
- Powiedzmy. MoŜna na to w ten sposób spojrzeć. Niech będzie. - Umilkł na chwilę,
zanim podjął temat. - W kaŜdym razie temu zainteresowaniu męŜczyzn ładnymi kobietami
zawdzięczamy popularność, jaką cieszą się w Botswanie konkursy piękności. Lubimy
wyławiać najpiękniejsze kobiety w Botswanie i przyznawać im tytuły i nagrody. Dla
męŜczyzn jest to bardzo waŜna forma rozrywki. Ja równieŜ naleŜę do takich męŜczyzn. Od
piętnastu lat non stop działam w świecie królowych piękności. Jestem bodaj najwaŜniejszą
osobą w branŜy pięknościowej.
- Widziałam pana zdjęcie w gazetach, rra - powiedziała mma Makutsi. - Widziałam,
jak wręczał pan nagrody.
Pan Pulani skinął głową.
- Pięć lat temu powołałem do Ŝycia konkurs Miss Glamorous Botswana i teraz jest to
główne wydarzenie z tej dziedziny. Pani, która wygra nasz konkurs, zawsze dostaje się do
konkursu Miss Botswana, a czasem Miss Universe. Wysyłamy nasze panie do Nowego Jorku
i Palm Springs, gdzie są bardzo wysoko oceniane. Niektórzy mówią, Ŝe to nasz najlepszy
towar eksportowy po diamentach.
- I krowach - dorzuciła mma Makutsi.
- Tak, i krowach - przystał na to pan Pulani. - Ale są ludzie, którzy stale się nas
czepiają. Piszą do gazet i tłumaczą nam, Ŝe nie powinno się zachęcać pań, Ŝeby paradowały
przed męŜczyznami w eleganckich strojach. Mówią, Ŝe to jest szerzenie fałszywych wartości.
Phh! Fałszywych wartości? Ludzie, którzy piszą te listy, są po prostu zawistni. Zazdroszczą
tym dziewczynom urody. Wiedzą, Ŝe nigdy nie dostaną się do takiego konkursu. Więc
narzekają i narzekają, i bardzo się cieszą, kiedy w konkursie piękności coś pójdzie nie tak.
Zapominają przy tym, Ŝe konkursy te przynoszą mnóstwo pieniędzy na cele charytatywne. W
zeszłym roku zdobyliśmy pięć tysięcy puli na szpital, dwadzieścia tysięcy na pomoc ofiarom
suszy - dwadzieścia tysięcy, mma - i prawie osiem tysięcy puli na stypendia dla pielęgniarek.
To są duŜe sumy, mma. Ile pieniędzy pozyskali nasi krytycy? Mogę pani odpowiedzieć na to
pytanie: ani centa!
Ale musimy być ostroŜni. Dostajemy duŜo pieniędzy od sponsorów, więc jak
sponsorzy się wycofają, to klops. Jak z konkursem coś pójdzie nie tak, to sponsorzy mogą
powiedzieć, Ŝe nie chcą mieć z nami nic więcej wspólnego. Mówią, Ŝe nie chcą sobie robić
złej reklamy. Mówią, Ŝe płacą za dobrą reklamę, nie za złą.
- I coś poszło nie tak?
Pan Pulani zabębnił palcami o blat biurka.
- Owszem. Wydarzyły się pewne bardzo niedobre rzeczy. W zeszłym roku wyszło na
jaw, Ŝe dwie z naszych królowych piękności mają trochę grzechów na sumieniu. Jedną
aresztowano za prostytucję w duŜym hotelu. Fatalna historia. Druga posługiwała się cudzą
kartą kredytową. Napisano o tym w gazetach. Zrobiła się cała nagonka. Mówiono na
przykład: „Czy tego pokroju dziewczyny nadają się na ambasadorów Botswany? To moŜe
poszukać w więzieniach i zrobić królowe piękności z niektórych pensjonariuszek?” Ludzi to
ubawiło, ale mnie nie bardzo. Niektóre firmy przeczytały ten artykuł i powiedziały, Ŝe po
następnym tego rodzaju incydencie wycofają się ze sponsorowania. Otrzymałem cztery listy
tej treści.
Postanowiłem więc, Ŝe w tym roku tematem naszego konkursu będzie piękność i
uczciwość. Powiedziałem naszym ludziom, Ŝe musimy wybrać na królowe piękności dobre
obywatelki, które nie przyniosą nam wstydu. To jedyny sposób, Ŝeby nasi sponsorzy byli
zadowoleni.
W ramach kwalifikacji wszystkie panie musiały więc wypełnić formularz, który sam
opracowałem. Zawarte tam były przeróŜne pytania na temat ich poglądów. Na przykład:
„Jakie wartości powinien wyznawać dobry obywatel Botswany?” albo: „Lepiej jest dawać czy
brać?”
Wszystkie dziewczyny wypełniły formularze i tylko te, które wykazały się
zrozumieniem pojęcia dobrego obywatelstwa, zostały dopuszczone do finału. Wybraliśmy
pięć dziewczyn. Udałem się do gazet z informacją, Ŝe znaleźliśmy pięć bardzo dobrych
obywatelek, które wyznają najszlachetniejsze wartości. W „Botswana Daily News” ukazał się
artykuł pod tytułem Dobre dziewczyny walczą o tytuł najpiękniejszej.
Byłem bardzo zadowolony, a nasi adwersarze mieli zakneblowane usta, bo nie mogli
wystąpić z krytyką tych pań, które chcą być dobrymi obywatelkami. Zadzwonili do mnie
sponsorzy i powiedzieli, Ŝe chętnie się identyfikują z wartościami obywatelskimi i Ŝe jeśli
wszystko pójdzie dobrze, to w przyszłym roku nadal będą nas sponsorowali. Organizacje
dobroczynne pochwaliły mnie i powiedziały, Ŝe to jest dobre rozwiązanie na przyszłość.
Pan Pulani urwał. Spojrzał na mmę Makutsi z markotną miną i na chwilę jego
ś
wiatowość go opuściła.
- Wczoraj dotarła do mnie zła wiadomość. Policja aresztowała jedną z naszych
dziewczyn za kradzieŜ w sklepie. Usłyszałem o tym od jednego z pracowników i
zatelefonowałem do znajomego inspektora, który wszystko potwierdził. Dziewczynę
przyłapano na kradzieŜy w sklepie Game. Usiłowała ukraść duŜą patelnię, wsuwając ją pod
bluzkę, ale nie zauwaŜyła, Ŝe rączka wystaje i detektyw sklepowy ją zatrzymał. Na szczęście
sprawa nie dotarła do gazet i moŜe nie dotrze, zanim dziewczyna stanie przed sądem.
Mma Makutsi współczuła pan Pulaniemu. Przy całej jego megalomanii nie dało się
zaprzeczyć, Ŝe bardzo wiele robił dla biednych. W świecie mody jest pełno bufonów i pan
Pulani specjalnie się pod tym względem nie wyróŜniał, a przynajmniej sporo pomagał
ludziom w potrzebie. Konkursy piękności zaś były, są i będą, czy się to komu podoba czy nie.
Jeśli pan Pulani dbał o poziom moralny uczestniczek swojego konkursu, to zasługiwał na
wsparcie.
- Przykro mi to słyszeć, rra. To musiała być dla pana bardzo zła wiadomość.
- Tak - odparł zrozpaczony. - A dodatkowo pogarsza sprawę fakt, Ŝe do finałów
pozostały juŜ tylko trzy dni. Mamy teraz tylko cztery dziewczyny na liście, ale skąd mogę
wiedzieć, czy któraś mnie nie skompromituje? Ta jedna z pewnością kłamała, kiedy
wypełniała kwestionariusz i udawała dobrą obywatelkę. Skąd mogę wiedzieć, Ŝe pozostałe nie
kłamią, kiedy mówią, Ŝe chciałyby działać charytatywnie? Skąd mam to wiedzieć? Jeśli
wybierzemy dziewczynę, która skłamała, to moŜe się okazać, Ŝe jest złodziejką albo jeszcze
gorzej. A to oznacza, Ŝe się skompromitujemy, kiedy ona stanie na podium.
Mma Makutsi skinęła głową.
- Bardzo trudna sytuacja. Przydałoby się zajrzeć w serca pozostałej czwórki. Jeśli jest
tam dobroć...
- Jeśli znajdzie się taka pani - przerwał pan Pulani z przekonaniem w głosie - to wygra.
Mogę załatwić jej zwycięstwo.
- A co z innymi jurorami? - spytała mma Makutsi.
- Ja jestem głównym jurorem. MoŜe mnie pani nazwać najwyŜszym sędzią piękności.
Liczy się przede wszystkim mój głos.
- Rozumiem.
- Tak to funkcjonuje. - Pan Pulani zgasił papierosa o podeszwę buta. - Domyśla się
więc pani chyba, czego od pani oczekuję. Podam pani nazwiska i adresy naszych czterech
pań. Chciałbym, Ŝeby się pani dowiedziała, czy jest wśród nich naprawdę dobra kobieta. A
jeśli nie ma, to niech mi przynajmniej pani powie, która z nich jest najuczciwsza. Lepsze to
niŜ nic.
Mma Makutsi roześmiała się.
- Jak mogę tak szybko zajrzeć w serca tym dziewczętom? Musiałabym porozmawiać z
bardzo wieloma ludźmi. Potrwałoby to całe tygodnie.
Pan Pulani wzruszył ramionami.
- Ale nie ma pani całych tygodni, mma. Ma pani trzy dni. PrzecieŜ sama pani
powiedziała, Ŝe moŜe mi pani pomóc.
- Tak, ale...
Pan Pulani wyjął z kieszeni karteczkę papieru.
- To są te cztery nazwiska, z adresami. Wszystkie mieszkają w Gaborone.
Przesunął karteczkę w jej stronę po blacie biurka, a następnie z innej kieszeni wyjął
skórzaną teczuszkę. Kiedy ją otworzył, mma Makutsi zobaczyła w środku ksiąŜeczkę
czekową.
- A tutaj ma pani czek na dwa tysiące puli, wystawiony na Kobiecą Agencję
Detektywistyczną Nr 1. Proszę. Jest postdatowany. Jeśli pojutrze uzyskam potrzebne mi
informacje, następnego dnia będzie pani mogła przedstawić go w banku.
Mma Makutsi przyglądała się czekowi z szeroko otwartymi oczami. Ale by było,
gdyby mogła powiedzieć do mmy Ramotswe po jej powrocie: „Zarobiłam dla agencji dwa
tysiące puli, mma, juŜ wpłynęło”. Wiedziała, Ŝe mma Ramotswe nie jest kobietą pazerną, ale
wiedziała równieŜ, Ŝe sytuacja finansowa agencji budzi zatroskanie jej chlebodawczyni. Tak
wysokie honorarium wiele by pomogło i stanowiłoby nagrodę za zaufanie okazane przez
szefową mmie Makutsi.
WłoŜyła czek do szuflady i zobaczyła wyraz ulgi na twarzy pana Pulani.
- Liczę na panią, mma. Słyszałem same dobre rzeczy na temat Kobiecej Agencji
Detektywistycznej Nr 1. Mam nadzieję osobiście się przekonać o wysokiej jakości jej usług.
- A ja mam nadzieję sprostać pana oczekiwaniom - stwierdziła mma Makutsi.
JuŜ jednak zaczynały ją ogarniać wątpliwości. Jak ona się dowie, czy cztery panie z
listy pana Pulaniego są uczciwe? Zadanie wydawało się niewykonalne.
Odprowadziła pana Pulaniego do drzwi, zauwaŜywszy po raz pierwszy, Ŝe klient ma
na nogach białe buty. Zarejestrowała takŜe wielkie złote spinki do mankietów i krawat z
błyszczącego jedwabiu. Nie chciałaby dla siebie takiego męŜczyzny. Kobieta musiałaby
spędzać większość czasu w salonie piękności, Ŝeby sprostać jego oczekiwaniom. Oczywiście,
zreflektowała się mma Makutsi, niektórym paniom bardzo by to odpowiadało.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
BÓG POSTANOWIŁ, śE W BOTSWANIE BĘDZIE SUCHO
Gospodyni powiedziała, Ŝe obiad zostanie podany o dwunastej, czyli za kilka godzin.
Mma Ramotswe postanowiła przeznaczyć ten czas na rekonesans. Lubiła farmy - jak
większość Batswana - bo przypominały jej o dzieciństwie i prawdziwych wartościach
wyznawanych przez jej plemię. Ludzie dzielą ziemię z krowami, ptakami i wieloma innymi
stworzeniami, które moŜna zobaczyć, jeśli człowiek jest uwaŜny. W mieście, gdzie Ŝywność
kupuje się w sklepie, a woda płynie z kranu, człowiek nie myśli o tych sprawach, ale dla
wielu ludzi Ŝycie wygląda inaczej.
Po inspirującej rozmowie z przełoŜoną słuŜby mma Ramotswe opuściła swój pokój i
wyszła z domu drzwiami frontowymi. Słońce mocno paliło nad głową i cienie były krótkie.
W kierunku wschodnim, nad niskimi, odległymi wzgórzami, zbierały się cięŜkie deszczowe
chmury, sine w rozedrganiu upału. To mogło wywołać deszcz, przynajmniej tam, nad granicą.
Wszystko wskazywało na to, Ŝe tego roku spadną obfite deszcze. Wszyscy się o to modlili.
Obfite deszcze oznaczają pełne brzuchy. Susza oznacza chude krowy i zwiędłe plony. Kilka
lat wcześniej na kraj spadła wielka susza i rząd z cięŜkim sercem polecił, Ŝeby zacząć
zarzynać bydło. Nie ma większej tragedii i wszyscy ogromnie cierpieli.
Mma Ramotswe rozejrzała się wokół siebie. W pewnym oddaleniu znajdował się
padok, a krowy tłoczyły się wokół poidła zasilanego rurą, która biegła po ziemi od
skrzypiącego wiatraka z betonowym zbiornikiem. Mma Ramotswe postanowiła rzucić okiem
na krowy. W końcu była córką Obeda Ramotswe, zdaniem niektórych jednego z najlepszych
znawców bydła w całej Botswanie. Ona teŜ potrafiła rozpoznać dorodną krowę i kiedy
przejeŜdŜała obok jakiejś szczególnie pięknej sztuki, zadawała sobie pytanie, co tata by o niej
powiedział. MoŜe: dobry kark. Albo: to dobra krowa, patrz, jak chodzi. Albo: ta więcej ryczy,
niŜ mleka daje.
Oceniała, Ŝe na tej farmie jest duŜo krów, moŜe pięć albo sześć tysięcy. Dla
większości ludzi było to niewyobraŜalne bogactwo. JuŜ przy dziesięciu czy dwudziestu
sztukach bydła człowiek czuł się względnie zamoŜny. Obed Ramotswe rozbudował swoje
stado drogą rozsądnego zakupu i sprzedaŜy, by pod koniec Ŝycia dojść do dwóch tysięcy
krów. Odziedziczyła je po nim i dzięki temu mogła sobie pozwolić na kupno domu przy
Zebra Drive i uruchomienie agencji detektywistycznej. Części bydła postanowiła nie
sprzedawać, opiekowali się nim pastuszkowie na odległych terenach wypasowych, które
odwiedzała w jej imieniu kuzynka. Było tego sześćdziesiąt sztuk, potomstwo cięŜkich byków
rasy brahman, które jej ojciec tak starannie wyselekcjonował i odhodował. Któregoś dnia
zamierzała tam pojechać zaprzęŜonym w woły wozem i zobaczyć swoje bydło. Byłaby to
emocjonalna chwila, poniewaŜ krowy wiązały się z tatą. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe
ogarnęłaby ją wielka tęsknota, przypuszczalnie by się rozpłakała i wszyscy by się dziwili, Ŝe
ta kobieta wciąŜ opłakuje ojca, który zmarł tak dawno temu.
WciąŜ mamy łzy do przelania, pomyślała. WciąŜ musimy płakać za tymi rankami,
kiedy wstawaliśmy wcześnie i szliśmy popatrzeć, jak krowy wędrują swoimi dróŜkami, a
ptaki unoszą się wysoko na ciepłych prądach powietrznych.
- O czym pani myśli, mma?
Podniosła wzrok. Obok niej pojawił się męŜczyzna z krowim batogiem w dłoni i w
sfatygowanym kapeluszu na głowie. Mma Ramotswe pozdrowiła go.
- Myślę o swoim zmarłym ojcu. Ucieszyłby go widok tych krów. Pan się nimi
opiekuje, rra? Piękne zwierzęta.
Uśmiechnął się, mile połechtany.
- Opiekuję się nimi, odkąd przyszły na świat. Są dla mnie jak dzieci. Mam dwa tysiące
dzieci, mma. Same krowy.
Mma Ramotswe parsknęła śmiechem.
- Musi pan być zajętym człowiekiem, rra.
Skinął głową i wyjął z kieszeni jakieś zawiniątko. Poczęstował mmę Ramotswe
kawałkiem suszonej wołowiny.
- Zatrzymała się pani na farmie? - spytał. - Ludzie często tu przyjeŜdŜają. Syn, który
mieszka w Gaborone, często przywozi znajomych z rządu. Widziałem ich na własne oczy.
- To bardzo zajęty człowiek. Dobrze go pan zna?
- Tak - odparł męŜczyzna, przeŜuwając kawałek mięsa. - PrzyjeŜdŜa tutaj i mówi nam,
co mamy robić. Ciągle martwi się o krowy. Mówi, Ŝe ta jest chora, ta chroma. A gdzie się
podziała tamta? I tak bez ustanku. Jak wyjeŜdŜa, to znowu jest spokój.
Mma Ramotswe zmarszczyła ze współczuciem brwi.
- To musi być trudne dla jego brata, prawda?
Pasterz otworzył szeroko oczy.
- Stoi jak zbity pies i pozwala swojemu bratu na siebie krzyczeć. Młodszy brat jest
dobrym rolnikiem, ale pierworodny uwaŜa, Ŝe to on kieruje tą farmą. My jednak wiemy, Ŝe
ich ojciec rozmawiał z wodzem i uzgodnili, Ŝe młodszy dostanie większość bydła, a starszy
pieniądze. Tak ustalili.
- Ale starszemu się to nie podoba?
- Nie. I chyba potrafię go zrozumieć. Ale bardzo dobrze mu się powodzi w Gaborone i
ma zupełnie inne Ŝycie. Młodszy jest rolnikiem z krwi i kości. Zna się na bydle.
- A co z tym trzecim? - spytała mma Ramotswe. - Co z synem, który jest tam?
Pokazała w stronę Kalahari. Pasterz roześmiał się.
- Pozostał dzieckiem. Bardzo smutna historia. W głowie ma powietrze, jak to się
mówi. Matka coś zrobiła, jak nosiła go w łonie. Dlatego takie rzeczy się dzieją.
- Tak? Co takiego zrobiła?
Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe w przekonaniu mieszkańców wsi upośledzenie dziecka
wynika z jakiegoś grzechu rodziców. Na przykład jeśli matka miała romans pozamałŜeński,
moŜe jej się urodzić dziecko słabe na umyśle. Jeśli mąŜ odejdzie do innej kobiety, kiedy jego
Ŝ
ona jest w ciąŜy, to równieŜ moŜe skończyć się dla dziecka tragicznie.
Pasterz zniŜył głos, chociaŜ mma Ramotswe nie bardzo wiedziała, kto oprócz krów i
ptaków mógłby ich usłyszeć.
- Trzeba na nią uwaŜać - powiedział. - Na staruszkę. To zła kobieta.
- Zła?
Skinął głową.
- Niech pani uwaŜa. Niech pani zajrzy jej w oczy.
Gosposia tuŜ przed dwunastą przyszła do jej pokoju i oznajmiła, Ŝe podano do stołu.
- Jedzą na werandzie, tam.
Pokazała na drugą stronę domu, gdzie dzięki siatkom ocieniającym i obfitości pnączy
rozpiętych na drewnianym treliaŜu panował względny chłód. Zsunięto ze sobą dwa stoły i
nakryto wykrochmalonym białym obrusem. Na jednym końcu duŜego blatu stało w krąg kilka
naczyń z jedzeniem: dymiąca dynia, misa kaszy kukurydzianej, talerz fasoli i innej zieleniny
oraz duŜa waza gęstej potrawki mięsnej. Poza tym był bochenek chleba i masło na talerzyku.
Tylko zamoŜne rodziny mogą sobie pozwolić na takie dobre jedzenie kaŜdego dnia.
Mma Ramotswe zobaczyła staruszkę, która siedziała trochę odsunięta od stołu, z
kraciastą bawełnianą serwetką na kolanach. Zebrali się takŜe inni członkowie rodziny: mniej
więcej dwunastoletni chłopiec, młoda kobieta w eleganckiej zielonej spódnicy i białej bluzce -
przypuszczalnie szwagierka człowieka z rządu - i obok niej męŜczyzna w długich spodniach i
koszuli khaki z krótkimi rękawami. Na widok mmy Ramotswe męŜczyzna wstał i obszedł
stół, Ŝeby się z nią przywitać.
- Jest pani naszym gościem, mma - powiedział z uśmiechem. - Serdecznie panią
witamy pod naszym dachem.
Staruszka skinęła głową.
- To mój syn - wyjaśniła. - Był przy krowach, kiedy pani przyjechała.
MęŜczyzna przedstawił mmie Ramotswe swoją Ŝonę, która uśmiechnęła się do niej
Ŝ
yczliwie.
- Straszny dziś upał, mma - powiedziała młoda kobieta. - Ale chyba będzie padać.
Sprowadziła nam pani deszcz!
- Mam nadzieję - odparła mma Ramotswe, przyjmując ten komplement. - Ziemia
ciągle jest spragniona.
- Zawsze jest spragniona - stwierdził mąŜ. - Bóg postanowił, Ŝe w Botswanie będzie
sucho i Ŝe będą tu mieszkały zwierzęta, które nie muszą duŜo pić.
Mma Ramotswe usiadła między Ŝoną i staruszką. śona zaczęła nakładać jedzenie, a
mąŜ nalewać wodę do szklanek.
- Widziałam, jak pani oglądała krowy, mma - odezwała się staruszka. - Lubi pani
krowy?
- Który Motswana nie lubi krów? - odrzekła mma Ramotswe.
- MoŜe są tacy. MoŜe są tacy, co nie znają się na krowach. Czy ja wiem?
Mówiąc te słowa, odwróciła głowę i spojrzała na ciągnący się aŜ po horyzont busz.
- Słyszałam, Ŝe pochodzi pani z Mochudi - powiedziała młoda kobieta, podając mmie
Ramotswe talerz. - Ja teŜ stamtąd jestem.
- To było dawno - odparła mma Ramotswe. - Teraz mieszkam w Gaborone. Tak jak
wielu innych ludzi.
- Na przykład mój brat - stwierdził mąŜ. - Musi go pani dobrze znać, skoro panią tutaj
przysłał.
Na chwilę zapadła cisza. Staruszka spojrzała na swego syna, który uciekł ze
wzrokiem.
- Nie znam go zbyt dobrze - odpowiedziała mma Ramotswe - ale zaprosił mnie tutaj,
bo mu pomogłam, i chciał mi się odwdzięczyć.
- Jest pani u nas bardzo mile widziana - rzuciła szybko staruszka. - Jest pani naszym
gościem.
Ta ostatnia uwaga była przeznaczona dla uszu syna, który udał jednak, Ŝe jej nie
usłyszał, zajęty jedzeniem. Jego Ŝona łypnęła na mmę Ramotswe, a potem szybko odwróciła
wzrok.
Jedli w milczeniu. Staruszka połoŜyła sobie talerz na kolanach i pracowicie
przekładała do ust kopczyk polanej sosem kaszy kukurydzianej. Połykała jedzenie powoli, z
łzawiącymi oczami utkwionymi w widoku buszu i nieba. śona nałoŜyła sobie jedynie
warzyw, które jadła bez przekonania. Spojrzawszy na swój talerz, mma Ramotswe przekonała
się, Ŝe tylko ona i mąŜ jedzą potrawkę. Dziecko, przedstawione jako kuzyn Ŝony, pałaszowało
grubą pajdę chleba z syropem i sosem.
Mma Ramotswe przyjrzała się swojemu jedzeniu. Zatopiła widelec w kopczyku
potrawki pomiędzy duŜą porcją dyni i niewielkim wzgórkiem kaszy kukurydzianej. Potrawka
była gęsta i kleista. Kiedy nabrała ją na widelec, na talerzu powstała cienka smuga substancji
podobnej do gliceryny. Lecz kiedy włoŜyła sobie jedzenie do ust, okazało się, Ŝe smakuje
normalnie albo prawie normalnie. Wyczuwała lekki posmak, który określiłaby mianem
metalicznego, przypominający tabletki z Ŝelazem, które przepisał jej swego czasu lekarz, a
moŜe gorzkawego - jak smak przekrojonej na pół pestki cytryny.
Spojrzała na Ŝonę, która uśmiechnęła się do niej.
- Nie ja gotuję - wyjaśniła. - Jeśli to jedzenie dobrze smakuje, to nie dlatego, Ŝe ja je
ugotowałam. W kuchni rządzi Samuel. To bardzo dobry kucharz i jesteśmy z niego dumni.
Ma wykształcenie gastronomiczne. Jest mistrzem kucharskim.
- To praca dla kobiety - zawyrokował mąŜ. - Dlatego mnie nie uświadczysz w kuchni.
MęŜczyzna jest od innej roboty.
Spojrzał na mmę Ramotswe prowokacyjnie.
- Wiele osób tak mówi, rra - odparła po chwili. - A w kaŜdym razie wielu męŜczyzn.
Ale nie jestem pewna, czy wszystkie kobiety się z tym zgadzają.
MąŜ odłoŜył widelec.
- Niech pani spyta moją Ŝonę. Niech pani ją spyta, czy się z tym zgadza. Proszę
bardzo.
- Mój mąŜ ma rację - powiedziała Ŝona bez wahania.
Staruszka odwróciła się do mmy Ramotswe.
- Widzi pani? Staje po stronie męŜa. Na wsi takie panują obyczaje. W mieście moŜe
jest inaczej, ale na wsi tak Ŝyjemy.
Po jedzeniu mma Ramotswe wróciła do swojego pokoju i połoŜyła się. Upał nie zelŜał,
mimo Ŝe na wschodzie nadal gęstniały chmury. Teraz juŜ nie ulegało wątpliwości, Ŝe spadnie
deszcz, nawet jeśli dopiero wieczorem. NaleŜało się spodziewać wiatru, a wraz z nim tego
cudownego, niezrównanego zapachu deszczu, zapachu spotkania pyłu i wody, który bawi
przez kilka sekund w nozdrzach, a potem znika i czeka się na jego powrót z utęsknieniem,
czasami przez kilka miesięcy - a jak człowiek znowu go poczuje, to zatrzymuje się i mówi do
pierwszej osoby, która się nawinie: „To jest zapach deszczu. Czujesz?”
LeŜała na łóŜku zapatrzona w białe deski sufitu. Nie zobaczyła na nich kurzu - znak,
Ŝ
e dom był dobrze prowadzony. W wielu domach sufity są upstrzone muszymi odchodami
albo poznaczone w rogach śladami termitów. Tutaj jednak biała farba była dokładnie umyta.
Mma Ramotswe nie mogła się otrząsnąć z zaskoczenia. ZdąŜyła się dowiedzieć, Ŝe
personel ma własne zdanie i Ŝe nikt nie lubi człowieka z rządu. Wyglądało na to, Ŝe się
szarogęsi, ale co w tym niestosownego? To oczywiste, Ŝe starszy brat ma wyrobiony pogląd
na hodowlę bydła, i naturalne, Ŝe dzieli się tym poglądem z młodszym bratem. Nie ma nic
dziwnego w tym, Ŝe staruszka uwaŜa swojego upośledzonego na umyśle syna za mądrego
człowieka. Nie ma nic dziwnego w tym, Ŝe w jej opinii miastowi przestali się interesować
bydłem. Mma Ramotswe uświadomiła sobie, Ŝe wie o niej bardzo niewiele. Pasterz uwaŜał ją
za złą kobietę, ale niczym nie poparł tej oceny. Powiedział, Ŝeby obserwowała jej oczy, i
poszła za jego radą. Nic to jednak nie dało. ZauwaŜyła tylko, Ŝe staruszka patrzyła w dal,
kiedy jedli obiad. Co miałoby z tego wynikać?
Mma Ramotswe usiadła na łóŜku. A jednak coś wynika, pomyślała. Jeśli ktoś patrzy w
dal, to znaczy, Ŝe wolałby być gdzie indziej. A najczęstszym tego powodem jest niechęć do
obecnego towarzystwa. Jeśli staruszka ciągle patrzyła w dal, to znaczy, Ŝe kogoś z nas nie
lubi. Przeciwko mnie nic nie ma, pomyślała mma Ramotswe, bo w Ŝaden sposób tego nie
okazała przy pierwszej rozmowie i nie miała czasu ani powodu zapałać do mnie niechęcią.
Chłopak raczej nie wzbudziłby w niej takich uczuć, a zresztą traktowała go z widoczną
sympatią, parę razy pogłaskała go po głowie.
Pozostawał syn i Ŝona.
Nie ma matki, która nie lubiłaby swojego syna. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe zdarzają
się kobiety, które wstydzą się za swoich synów, które są złe na swoich synów, ale Ŝeby z
głębi serca ich nie lubiły - niepodobieństwo. Matka potrafi wszystko wybaczyć swojemu
synowi. A zatem staruszka nie lubi swojej synowej, i to tak bardzo, Ŝe woli być gdzie indziej,
kiedy znajduje się w jej towarzystwie.
Mma Ramotswe z powrotem się połoŜyła, kiedy minęło podniecenie wywołane
dokonanym odkryciem. Teraz naleŜało ustalić, dlaczego staruszka nie cierpi swojej synowej i
czy nie takie jest źródło podejrzeń człowieka z rządu. Ale moŜe istotniejsze było pytanie, czy
młoda kobieta wie o niechęci teściowej. Jeśli wie, to ma powód, Ŝeby coś w tej sprawie
zrobić. A jeśli jest trucicielką - zupełnie na nianie wygląda i naleŜy równieŜ uwzględnić słowa
gosposi, która ma o niej dobre zdanie, pomyślała mma Ramotswe - to próbowałaby otruć
raczej staruszkę niŜ swojego męŜa.
Mma Ramotswe nagle poczuła się bardzo zmęczona. Nie spała dobrze ubiegłej nocy, a
jazda, upał i cięŜki obiad teŜ zrobiły swoje. Potrawka była bardzo tłusta, tłusta i kleista. Mma
Ramotswe zamknęła oczy, ale nie zobaczyła ciemności. Jej wewnętrzne pole widzenia
rozjaśniła biała aura, lekko świecąca linia. ŁóŜko drgnęło, jakby znad odległej granicy
nadciągnął wiatr. Przyszedł zapach deszczu, a potem ciepłe, zniecierpliwione krople spadły
na ziemię, kąsały ją i odbijały się jak maleńkie, szare robaki.
Mma Ramotswe zasnęła, ale oddech miała płytki, a sny gorączkowe. Kiedy się
obudziła z bólem Ŝołądka, była prawie piąta. Burza przeszła, ale wciąŜ padało, deszcz bębnił
o blaszany dach jak oddział natarczywych doboszy. Mma Ramotswe usiadła, ale poczuła
mdłości i znowu się połoŜyła. Potem spuściła nogi na podłogę, wstała niepewnie i chwiejnym
krokiem udała się do łazienki na końcu korytarza. Tam zwymiotowała i od razu zrobiło jej się
lepiej. Kiedy wróciła do pokoju, najgorsze mdłości juŜ minęły i mogła się zastanowić nad
swoją sytuacją. Przyjechała do domu trucicielki i sama została otruta. Nie powinna być
zaskoczona. Było to absolutnie do przewidzenia.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
CO CHCESZ ZROBIĆ ZE SWOIM śYCIEM?
Mma Makutsi miała tylko trzy dni. Czy w tak krótkim czasie zdoła uzyskać
dostatecznie duŜo informacji na temat czterech finalistek, aby pomóc pan Pulaniemu?
Spojrzała na starannie napisaną listę, którą wcisnął jej do rąk, lecz ani nazwiska, ani adresy
nic jej nie mówiły. Słyszała o ludziach, którzy twierdzili, Ŝe potrafią ocenić człowieka na
podstawie imienia, Ŝe dziewczyna, która ma na imię Mary, jest uczciwą domatorką, natomiast
jeśli ktoś ma na imię Sipho, to nie moŜna mu ufać. Była to jednak absurdalna koncepcja,
znacznie mniej poŜyteczna niŜ ta, zgodnie z którą moŜna poznać po kształcie głowy, czy ktoś
jest przestępcą. Mma Ramotswe pokazała jej artykuł na ten temat i razem się z tego śmiały.
JednakŜe teoria ta, naturalnie nieprzystająca takiej nowoczesnej osobie jak ona, zaintrygowała
mmę Makutsi, która przeprowadziła własne badania. Zawsze pomocny bibliotekarz z British
Council Library w parę minut znalazł odpowiednią pozycję i wręczył jej. KsiąŜka Teorie
przestępczości była dziełem znacznie bardziej naukowym niŜ katechizm zawodowy mmy
Ramotswe, Zasady prowadzenia prywatnych dochodzeń Clovisa Andersena, obfitujący w
poŜyteczne wskazówki z dziedziny traktowania klientów, ale słabo podbudowany
teoretycznie. Dla mmy Makutsi nie ulegało wątpliwości, Ŝe Clovis Andersen nie czytuje
„Journal of Criminology”. Autor Teorii przestępczości dobrze się natomiast orientował w
debatach dotyczących przyczyn popełniania przestępstw. Jednym z moŜliwych winowajców
jest społeczeństwo, przeczytała mma Makutsi. Złe warunki mieszkaniowe i brak perspektyw
Ŝ
yciowych czynią z młodych ludzi przestępców i powinniśmy pamiętać, przestrzegała
ksiąŜka, Ŝe ludzie odpowiadają na zło złem.
Mma Makutsi przeczytała to z zaskoczeniem. Stwierdzenie to uznała za najzupełniej
słuszne, ale nigdy nie spojrzała na tę sprawę od tej strony. To oczywiste, Ŝe kto krzywdzi
innych, ten sam doznał krzywdy. Zgadzało się to z jej własnym doświadczeniem. W trzeciej
klasie szkoły podstawowej, dawno temu w Bobonong, był chłopak, który terroryzował
młodszych kolegów i napawał się ich strachem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego chłopak to
robi - myślała, Ŝe przypuszczalnie jest po prostu złym człowiekiem - aŜ tu pewnego wieczoru,
kiedy mijała jego dom, zobaczyła, jak bije go pijany ojciec. Szkolny dręczyciel wił się i
krzyczał, ale był bezsilny. Następnego dnia, po drodze do szkoły, widziała, jak uderzył
mniejszego chłopca i pchnął go na kolczasty krzak wagenbikkie. Była oczywiście za młoda,
aby powiązać ze sobą te dwie sprawy przyczynowo, ale teraz jej się to przypomniało i
pomyślała, Ŝe Teorie przestępczości to bardzo mądra ksiąŜka.
Siedząc sama w biurze Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1, dopiero po kilku
godzinach czytania dotarła do tego, czego szukała. Rozdział o biologicznej genezie
przestępstw był krótszy od innych, przede wszystkim dlatego, Ŝe koncepcje te budziły w
autorze wyraźne zakłopotanie.
Dziewiętnastowieczny włoski kryminolog Cesare Lombroso, chociaŜ liberalny w
swoich poglądach na reformę więziennictwa, był przekonany, Ŝe skłonności przestępcze
objawiają się w kształcie głowy. Poświęcił zatem wiele energii analizie fizjonomii
kryminalistów, rojąc sobie, Ŝe pozwoli to zidentyfikować cechy twarzowo - czaszkowe
wskazujące na skłonności przestępcze. Te osobliwe ilustracje (reprodukowane poniŜej) są
ś
wiadectwem źle skanalizowanej energii badawczej, którą moŜna było lepiej spoŜytkować,
kierując ją gdzie indziej”.
Mma Makutsi przyjrzała się ilustracjom zaczerpniętym z ksiąŜki Lombroso. Na
czytelnika spoglądał zbirowaty męŜczyzna z wąskim czołem i pałającymi oczami. Podpis
brzmiał: „Typowy morderca (typ sycylijski)”. Był teŜ rysunek męŜczyzny z eleganckim
wąsikiem i wąskimi, blisko osadzonymi oczami: „Klasyczny złodziej (typ neapolitański)”. Na
czytelnika łypały teŜ inne kryminalne „typy”, wszystkie jednoznacznie groźne. Mmę Makutsi
przeszły ciarki. Gołym okiem było widać, Ŝe to bardzo nieprzyjemni ludzie i nikt by im nie
zaufał. Czemu zatem autor Teorii przestępczości uwaŜał, Ŝe Lombroso „roił sobie”? Jej
zdaniem było to nie tylko niegrzeczne, ale i ewidentnie błędne. Lombroso miał rację: da się
rozpoznać kryminalistę (kobiety od dawna to wiedzą - potrafią ocenić, jaki jest męŜczyzna,
patrząc na niego, i nie muszą w tym celu być Włoszkami, nawet kobiety z Botswany to
umieją). Mma Makutsi była zdezorientowana. Skoro teoria jest tak ewidentnie prawdziwa, to
czemu autor ksiąŜki jej zaprzecza? Zastanowiła się nad tym i po chwili naszło ją olśnienie: bo
jest zazdrosny! Tak, na pewno o to chodzi. Jest zazdrosny, bo Lombroso go ubiegł, a on
chciał być twórcą oryginalnej koncepcji. Skoro tak, to nie będzie sobie więcej zawracała
głowy Teoriami przestępczości! Znalazła jeszcze trochę informacji na temat tego nurtu
kryminologii i teraz wystarczyło je zastosować w praktyce. Zamierzała uŜyć teorii Lombroso
do wykrycia, która z czterech dziewczyn na liście jest uczciwa, a która nie. Ilustracje
zamieszczone przez Lombroso potwierdziły, Ŝe mma Makutsi moŜe zaufać swojej intuicji.
Chwilę porozmawiać z tymi dziewczynami, dyskretnie zlustrować budowę ich czaszek - nie
chciałaby wyjść na osobę obcesową - i będzie miała odpowiedź. Zresztą, innej drogi nie było.
W tak krótkim czasie nie miała szans przeprowadzić dogłębniejszego śledztwa, a ponadto
bardzo zaleŜało jej na tym, Ŝeby skutecznie rozwiązać sprawę przed powrotem mmy
Ramotswe.
Cztery nazwiska, wszystkie nieznane mmie Makutsi: Motlamedi Matluli, Gladys
Tlhapi, Makita Phenyonini i Patricia Quatleneni, a obok wiek i adres. Motlamedi,
dziewiętnastolatka, była najmłodsza i najłatwiejsza do znalezienia - studiowała na
uniwersytecie. Najtrudniej było zlokalizować dwudziestoczteroletnią Patricię, najstarszą z
dziewcząt, bo adres był bardzo ogólnikowy: Tlokweng, parcela 2456. Mma Makutsi
postanowiła najpierw udać się do Motlamedi, bo znalezienie jej w akademiku na terenie
regularnie rozplanowanego kampusu nie powinno nastręczyć Ŝadnych trudności. Oczywiście
przeprowadzenie z nią rozmowy juŜ nie musiało okazać się takie łatwe. Mma Makutsi
wiedziała, Ŝe dziewczyny, które studiują na uniwersytecie i mają prawie zagwarantowaną
dobrą pracę, często patrzą z góry na mniej uprzywilejowanych, zwłaszcza na absolwentki
studium sekretarskiego. Wynik dziewięćdziesiąt siedem procent na egzaminach końcowych,
owoc cięŜkiej pracy, zostałby wyśmiany przez taką osobę jak Motlamedi. Mma Makutsi
zamierzała jednak z nią porozmawiać i z godnością przyjąć ewentualną protekcjonalność. Nie
miała się czego wstydzić. Była teraz p.o. dyrektora warsztatu i asystentką detektywa. Jakimi
oficjalnymi tytułami mogła się pochwalić ta piękna dziewczyna? Ubiegała się wprawdzie o
miano Miss Beauty and Integrity, ale na razie go nie zdobyła.
A zatem trzeba ją znaleźć. Ale co jej powie? Nie mogła raczej podejść do niej i
powiedzieć: „Przepraszam, czy mogę się przyjrzeć twojej głowie?” Nie wzbudziłoby to
przychylnej reakcji, mimo Ŝe w stu procentach odpowiadałoby prawdzie. Mogła udawać, Ŝe
przeprowadza jakąś ankietę, i przyjrzeć się dziewczynom podczas udzielania przez nie
odpowiedzi, sprawdzić, czy występują jakieś twarzowo - czaszkowe znamiona nieuczciwości.
A potem wpadła na jeszcze lepszy pomysł: zamiast jakichś bezsensownych badań
marketingowych, do których ludzie są przyzwyczajeni, mogła im podsunąć ankietę na temat
postaw moralnych, co pozwoliłoby jej poznać ich prawdziwe poglądy. Pytania byłyby tak
sprytnie sformułowane, Ŝeby dziewczyny nie podejrzewały pułapki, lecz oświetliłyby wnętrza
ich dusz jak reflektory. Na przykład: „Co chciałabyś zrobić ze swoim Ŝyciem?” albo: „Lepiej
jest zarabiać duŜo pieniędzy czy pomagać innym?”
Pomysły szybko układały się w spójną całość i mma Makutsi uśmiechała się
zachwycona za kaŜdym razem, gdy naszła ją kolejna inspiracja. Przedstawi się jako
dziennikarka przysłana przez „Botswana Daily News” z zadaniem napisania duŜego artykułu
na temat konkursu - małe oszustwa są dopuszczalne, napisał Clovis Andersen, jeśli pozwalają
osiągnąć jakiś waŜny cel. Tutaj cel bez wątpienia był waŜny, poniewaŜ w grę mogło
wchodzić dobre imię Botswany. ZwycięŜczyni Miss Beauty and Integrity zapewne
wystartowałaby w konkursie na Miss Botswana, a stanowisko to dorównuje waŜnością
stanowisku ambasadora. Zresztą królowa piękności to coś w rodzaju ambasadora swego
kraju; kraj jest oceniany na podstawie tego, jak ona się prowadzi. Jeśli małe kłamstwo moŜe
zapobiec temu, Ŝe tytuł zdobędzie jakaś łajdaczka i okryje swoją ojczyznę wstydem, to warto
zapłacić taką cenę. Clovis Andersen na pewno by się z nią zgodził, natomiast autor Teorii
przestępczości, który co krok uderzał w ton moralnej wyŜszości, przypuszczalnie wyraziłby
„źle skanalizowane” zastrzeŜenia natury etycznej.
Mma Makutsi przystąpiła do pisania na maszynie kwestionariusza. Pytania były
proste, ale dociekliwe:
1. Jakie są najwaŜniejsze wartości, które Afryka moŜe pokazać światu?
Pytanie to miało na celu ustalenie, czy dziewczyna wie, co to jest moralność. Jeśli tak,
to odpowie coś w tym stylu: „Afryka moŜe pokazać światu, co to znaczy być człowiekiem.
Afryka uznaje człowieczeństwo wszystkich ludzi”.
Jeśli respondentka pomyślnie przebrnęłaby przez pierwszy etap, czekałoby ją bardziej
osobiste pytanie:
2. Co chcesz zrobić ze swoim Ŝyciem?
Mma Makutsi zastawiła tu sidła na nieuczciwe dziewczyny. Standardowa odpowiedź,
której udziela uczestniczka konkursu piękności, brzmi następująco: „Chciałabym pracować
charytatywnie, najchętniej z dziećmi. Chciałabym zostawić po sobie świat lepszym od tego,
jaki zastałam”.
Bardzo pięknie, ale odpowiedź tę ściągają z jakiejś ksiąŜki, być moŜe autorstwa kogoś
takiego jak Cło vis Andersen. Praktyczny poradnik królowych piękności albo Jak odnieść
sukces w świecie konkursów piękności.
Uczciwa dziewczyna, pomyślała mma Makutsi, odpowiedziałaby coś takiego:
„Chciałabym pracować charytatywnie, najchętniej z dziećmi. Jeśli nie będzie się dało z
dziećmi, to moŜe być z ludźmi starszymi, wszystko mi jedno. Ale bardzo mi teŜ zaleŜy na
tym, Ŝeby dostać dobrą pracę z duŜą pensją”.
3. Lepiej jest być piękną czy mieć dobry charakter?
RównieŜ tutaj było oczywiste, jakiej odpowiedzi oczekuje się od zawodniczki: dobry
charakter jest waŜniejszy. Przypuszczalnie wszystkie dziewczyny by uznały, Ŝe muszą tak
odpowiedzieć, ale istniała pewna niewielka szansa, Ŝe uczciwość skłoni którąś do przyznania,
iŜ uroda ma swoje zalety. Mma Makutsi zauwaŜyła to na przykład w branŜy sekretarskiej:
pracę otrzymują piękne dziewczyny, a dla reszty zostaje bardzo niewiele, nawet jeśli któraś
uzyskała dziewięćdziesiąt siedem procent na egzaminach końcowych. Ta niesprawiedliwość
zawsze ją bolała, chociaŜ w jej przypadku cięŜka praca w końcu się opłaciła. Ile jej
rówieśniczek z lepszą cerą pracuje teraz na kierowniczym stanowisku? Gotowa była iść o
zakład, Ŝe Ŝadna. Piękne dziewczyny wychodzą za bogatych męŜczyzn i Ŝyją w luksusie, ale
raczej nie mają podstaw do stwierdzenia, Ŝe zrobiły karierę - chyba Ŝe karierą jest chodzenie
w drogich ubraniach i bywanie na przyjęciach.
Mma Makutsi skończyła pisanie kwestionariusza. W biurze nie było kserokopiarki, ale
pisała przez kalkę i miała cztery kopie ankiety, z kłamliwym nagłówkiem: Botswana Daily
News, dział obyczajowy. Spojrzała na zegarek. Było południe i zrobiło się nieprzyjemnie
gorąco. Kilka dni wcześniej spadł deszcz, ale ziemia szybko wypiła wodę i wołała o więcej.
Gdyby deszcz nadszedł ponownie, na co się zanosiło, temperatura by się obniŜyła i ludzie
znowu poczuliby się lepiej. W porze gorącej nerwy się rozpalają i wybuchają awantury o
drobiazgi. Deszcz przynosi pokój między ludźmi.
Mma Makutsi wyszła z biura i zamknęła za sobą drzwi. Uczniowie naprawiali starą
furgonetkę kobiety, która dowoziła z Lobatse warzywa do supermarketów. Usłyszała o
warsztacie od znajomej, która jej powiedziała, Ŝe kobieta moŜe bez obawy oddać tutaj swój
pojazd. „To jest warsztat dla pań”, powiedziała znajoma. „Oni rozumieją kobiety i dbają o
nie. To jest najlepszy warsztat dla kobiety”.
Renoma warsztatu dobrze naprawiającego samochody kobiet przysporzyła
terminatorom pracy. Pod kierownictwem mmy Makutsi nie ugięli się jednak pod cięŜarem
tego wyzwania, lecz pracowali dłuŜej i staranniej. Od czasu do czasu ich kontrolowała, kaŜąc
sobie dokładnie wyjaśnić, co robią. Sprawiało im to przyjemność, jak równieŜ pomagało
lepiej się skoncentrować na rozwiązaniu problemu. Ich sprawność diagnostyczna - bardzo
istotna broń w arsenale kaŜdego dobrego mechanika - znacznie wzrosła. Poza tym spędzali
duŜo mniej czasu na czczych pogaduszkach o dziewczynach.
- Lubimy pracować dla kobiety - powiedział jej któregoś ranka starszy uczeń. - Dobrze
jest, jak kobieta stale człowieka pilnuje.
- Bardzo mnie to cieszy - odparła mma Makutsi. - Pracujesz coraz lepiej. MoŜe kiedyś
zostaniesz tak znanym mechanikiem jak pan J.L.B. Matekoni. Bo i czemuŜby nie?
Teraz podeszła do nich i patrzyła, jak grzebią przy filtrze oleju.
- Jak skończycie, to chciałabym, Ŝeby jeden z was zawiózł mnie na uniwersytet.
- Jesteśmy potwornie zajęci, mma - zaprotestował młodszy terminator. - Mamy dzisiaj
do zrobienia jeszcze dwa samochody. Nie moŜemy kursować po całym mieście. Nie jesteśmy
taksówkarzami.
Mma Makutsi westchnęła.
- W takim razie wezmę taksówkę. Mam do załatwienia waŜną sprawę związaną z
konkursem piękności. Muszę porozmawiać z kilkoma dziewczynami.
- Ja panią zawiozę - zaproponował pospiesznie starszy mechanik. - Jestem prawie
gotowy. Mój kolega moŜe sam dokończyć robotę.
- Świetnie. Wiedziałam, Ŝe mogę liczyć na twój dobry charakter.
Zaparkowali pod drzewem na kampusie, niedaleko duŜego, pomalowanego na biało
budynku, do którego skierował mmę Makutsi stróŜ przy bramie, kiedy pokazała mu adres.
Grupa studentek stała i rozmawiała pod daszkiem ocieniającym przed drzwiami wejściowymi
do trzypiętrowego budynku. Mma Makutsi zostawiła terminatora w furgonetce, podeszła do
nich i przedstawiła się.
- Szukam Motlamedi Matluli. Podobno mieszka tutaj.
Jedna ze studentek zachichotała.
- Tak, chociaŜ chybaby wolała coś bardziej okazałego.
- Na przykład Sun Hotel - powiedziała inna, wywołując wybuch śmiechu.
Mma Makutsi uśmiechnęła się.
- Czyli waŜna z niej dziewczyna? - spytała mma Makutsi, co równieŜ zostało
skwitowane śmiechem.
- Tylko dlatego, Ŝe wszyscy chłopcy za nią biegają, jej się wydaje, Ŝe całe Gaborone
naleŜy do niej. śeby ją pani widziała!
- Chciałabym ją zobaczyć. Właśnie po to tu jestem.
- Zastanie ją pani przed lustrem. Na pierwszym piętrze, w pokoju 114.
Mma Makutsi podziękowała swoim informatorkom i po betonowych schodach udała
się na pierwsze piętro. ZauwaŜyła, Ŝe ktoś wypisał na ścianie niezbyt pochlebną uwagę na
temat jednej z dziewcząt. Pewnie jakiś student dostał kosza i dał wyraz swoim uczuciom w
formie graffiti. Zezłościła się. Ci ludzie są uprzywilejowani - większość mieszkańców
Botswany nie ma szans na taką edukację, w całości opłacaną przez państwo - a mimo to nie
mają nic lepszego do roboty niŜ bazgranie po ścianach. A Motlamedi? Zamiast się uczyć,
marnuje czas na sztafirowanie się i startowanie w konkursach piękności. Gdyby mma Makutsi
była rektorem uniwersytetu, to powiedziałaby takim ludziom, Ŝeby się zdecydowali: jedno
albo drugie. Albo pielęgnujesz umysł, albo pielęgnujesz włosy. Nie da się tego ze sobą
pogodzić.
Znalazła pokój 114 i zastukała głośno do drzwi. W środku grało radio, więc zastukała
ponownie, jeszcze głośniej.
- No idę juŜ! - krzyknął jakiś głos.
Drzwi się otworzyły i stanęła przed nią Motlamedi Matluli. Pierwszą rzeczą, która
zwróciła uwagę mmy Makutsi, były oczy, niebywale duŜe. Dominowały nad całą twarzą i
nadawały jej łagodny, niewinny wyraz, podobny do tego, jaki mają buszmeńskie dzieci.
Motlamedi zlustrowała przybysza wzrokiem.
- Tak, mma? - spytała lekcewaŜącym tonem. - Co mogę dla pani zrobić?
Było to bardzo nieuprzejme i mma Makutsi poczuła się mocno uraŜona. Gdyby ta
dziewczyna miała jakieś maniery, pomyślała, to zaprosiłaby mnie do środka. Ale
przypuszczalnie rzeczywiście była zajęta oglądaniem się w lustrze stojącym na biurku w
otoczeniu kremów i balsamów.
- Jestem dziennikarką - powiedziała mma Makutsi. - Piszę artykuł o finalistkach Miss
Beauty and Integrity. Chciałabym zadać pani kilka pytań.
Zachowanie Motlamedi uległo natychmiastowej metamorfozie. Wylewnie zaprosiła
mmę Makutsi do środka, uprzątnęła z krzesła jakieś ubrania i dała jej znak gestem, Ŝeby
usiadła.
- Rzadko mam aŜ taki bałagan - zaśmiała się, pokazując na porozrzucane po całej
podłodze ubrania - ale właśnie porządkowałam swoje rzeczy. Wie pani, jak to jest.
Mma Makutsi skinęła głową. Wyjęła z aktówki kwestionariusz i podała młodej
kobiecie, która przestudiowała go z uśmiechem.
- Bardzo łatwe pytania. JuŜ takie widziałam.
- Proszę wypełnić. A potem chciałabym chwilę z panią porozmawiać, zanim zostawię
panią z podręcznikami.
Mówiąc te słowa, rozejrzała się po pokoju, w którym nie zauwaŜyła Ŝadnych ksiąŜek.
- Tak, my, studenci, jesteśmy bardzo zapracowani - powiedziała Motlamedi i zabrała
się do wypełniania kwestionariusza.
Kiedy Motlamedi wpisywała odpowiedzi, mma Makutsi dyskretnie przyglądała się jej
głowie. Niestety, skomplikowana fryzura finalistki uniemoŜliwiała odczytanie kształtu
czaszki. Nawet sam Lombroso, pomyślała mma Makutsi, mógłby mieć kłopoty ze
zdiagnozowaniem tej osoby. Nie grało to jednak roli. Wszystko, co do tej pory zarejestrowała,
począwszy od nieuprzejmego zachowania w drzwiach po niemal pogardliwe spojrzenie (które
zniknęło z chwilą, gdy mma Makutsi przedstawiła się jako dziennikarka), mówiło jej, Ŝe
Motlamedi Matluli nie jest dobrą kandydatką na Miss Beauty and Integrity.
Prawdopodobieństwo, Ŝe zostanie oskarŜona o kradzieŜ, było oczywiście znikome, ale mogła
skompromitować konkurs i pana Pulaniego na wiele innych sposobów. NaleŜało się obawiać
przede wszystkim skandalu z Ŝonatym męŜczyzną. Tego pokroju dziewczyny nie mają
szacunku do małŜeństwa i szukają męŜczyzny, który moŜe im pomóc w zrobieniu kariery, a
jego status cywilny jest dla nich sprawą wtórną. Czy to byłby dobry wzór do naśladowania
dla botswańskiej młodzieŜy? Mma Makutsi zdenerwowała się, kiedy to sobie pomyślała, i
odruchowo pokręciła głową.
Motlamedi podniosła wzrok znad formularza.
- Czemu pani kręci głową, mma? Wpisałam złą odpowiedź?
- Nie, nie - odparła pospiesznie. - Musi pani pisać prawdę. Tylko to mnie interesuje.
- Zawsze mówię prawdę - zadeklarowała Motlamedi z uśmiechem. - Od dziecka. Nie
znoszę ludzi, którzy kłamią.
- Tak?
Skończyła pisać i oddała kwestionariusz mmie Makutsi.
- Mam nadzieję, Ŝe nie napisałam za duŜo. Wiem, Ŝe wy, dziennikarze, jesteście
zajętymi ludźmi.
Mma Makutsi przebiegła wzrokiem po odpowiedziach.
Pytanie l: Afryka ma wspaniałą historię, chociaŜ wielu ludzi ona nie interesuje. Afryka
moŜe nauczyć świat, jak naleŜy troszczyć się o drugiego człowieka. Są teŜ inne rzeczy,
których Afryka moŜe nauczyć świat.
Pytanie 2: Moją największą ambicją jest pracować dla innych. Nie mogę się doczekać
dnia, kiedy będę mogła pomóc większej liczbie ludzi. To jest jeden z powodów, dla których
zasługuję na zwycięstwo w tym konkursie: lubię pomagać ludziom. Nie jestem jedną z tych
samolubnych dziewcząt.
Pytanie 3: Lepiej jest mieć dobry charakter. Uczciwa dziewczyna jest bogata sercem.
Taka jest prawda. Dziewczyny, które przejmują się swoim wyglądem, nie są takie szczęśliwe,
jak dziewczyny, które myślą przede wszystkim o innych. Wiem o tym, bo naleŜę do tego
drugiego gatunku dziewczyn.
Motlamedi bacznie obserwowała mmę Makutsi przy lekturze.
- No i co, mma? Chciałaby pani, Ŝebym pani wyjaśniła którąś z odpowiedzi?
Mma Makutsi złoŜyła kwestionariusz i umieściła z powrotem w aktówce.
- Dziękuję, mma. Powiedziała mi pani wszystko, co chcę wiedzieć. Nie muszę pani
zadawać Ŝadnych dodatkowych pytań.
- A zdjęcie? - spytała Motlamedi z zaniepokojoną miną.
- Jeśli gazeta przyśle fotografa, to pozwolę zrobić sobie zdjęcie. Jestem tutaj przez całe
popołudnie.
Mma Makutsi ruszyła ku drzwiom.
- MoŜe, nie wiem. Udzieliła mi pani bardzo uŜytecznych odpowiedzi i na pewno je
opublikujemy. Czuję, Ŝe znam panią całkiem dobrze.
Motlamedi uznała, Ŝe moŜe sobie pozwolić na wielkoduszność.
- Cieszę się, Ŝe panią poznałam. Mam nadzieję, Ŝe jeszcze się spotkamy. Będzie pani
na konkursie? MoŜe przyprowadziłaby pani ze sobą fotografa...
- MoŜe - odparła mma Makutsi i poŜegnała się.
Kiedy wyszła z budynku, terminator rozmawiał z dwiema młodymi kobietami.
Objaśniał coś na temat samochodu, a one słuchały go uwaŜnie. Mma Makutsi usłyszała
zakończenie rozmowy:
- ...co najmniej osiemdziesiąt mil na godzinę. A silnik pracuje cichuteńko. Jak chłopak
siedzi z dziewczyną z tyłu i chce ją pocałować, musi to zrobić bardzo delikatnie, bo inaczej
usłyszą go z przodu.
Studentki zachichotały.
- Nie słuchajcie go, panie - odezwała się mma Makutsi. - Temu młodzieńcowi nie
wolno flirtować z dziewczynami. Jest Ŝonaty i ma trójkę dzieci. Jego Ŝona bardzo by się
zdenerwowała, gdyby do niej dotarło, Ŝe rozmawia z dziewczynami. Bardzo by się
zdenerwowała.
Studentki odstąpiły do tyłu i jedna z nich spojrzała na niego z wyrzutem.
- Kiedy to nieprawda - zaprotestował młody człowiek. - Nie jestem Ŝonaty.
- Wszyscy męŜczyźni tak mówią - stwierdziła druga studentka, rozgniewana. -
Przychodzicie tutaj i zagadujecie nas, ale cały czas myślicie o swoich Ŝonach. Co to jest za
zachowanie?
- Z gruntu naganne - odpowiedziała za niego mma Makutsi, otwierając drzwi od
strony pasaŜera. - Poza tym czas ruszać w drogę. Ten młodzieniec musi mnie gdzieś jeszcze
zawieźć.
- Niech pani uwaŜa, mma - przestrzegła ją jedna ze studentek. - My się na takich
znamy.
Terminator z zaciśniętymi ustami zapalił silnik i odjechał.
- Czemu tak pani powiedziała, mma? Zrobiła pani ze mnie idiotę.
- Sam zrobiłeś z siebie idiotę - Ŝachnęła się mma Makutsi. - Czemu ciągle uganiasz się
za dziewczynami? Czemu ciągle starasz się im zaimponować?
- Bo sprawia mi to przyjemność - tłumaczył się terminator. - Lubię rozmawiać z
dziewczynami. W tym kraju jest tyle pięknych dziewczyn i nie ma kto z nimi rozmawiać.
Wyświadczam mojej ojczyźnie przysługę.
Mma Makutsi spojrzała na niego karcąco. Młodzieniec cięŜko dla niej pracował i
słuchał jej sugestii, ale miał chroniczną słabość charakteru - bezustannie uganiał się za
kobietami. Czy moŜna było jakoś temu zaradzić? Wątpiła w to, ale sądziła, Ŝe obu
terminatorom to minie i spowaŜnieją. A moŜe nie spowaŜnieją? Ludzie się nie zmieniają.
Mma Ramotswe powiedziała tak kiedyś do niej i mma Makutsi wzięła sobie tę uwagę do
serca. Ludzie się nie zmieniają, ale to nie znaczy, Ŝe do końca Ŝycia będą tacy sami. MoŜna
odnaleźć dobre strony ich charakteru i je pielęgnować. Powstaje wtedy wraŜenie, Ŝe się
zmienili, ale to nieprawda. Od tej pory są jednak inni, lepsi. Tak powiedziała mma Ramotswe
- a w kaŜdym razie coś w tym guście. Jeśli w Botswanie mieszkały osoby, których warto było
uwaŜnie słuchać, to z pewnością zaliczała się do nich mma Ramotswe.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
OPOWIEŚĆ KUCHARZA
Mma Ramotswe leŜała na łóŜku i wpatrywała się w białe deski sufitu. W Ŝołądku juŜ
jej się tak nie kotłowało i przeszły najgorsze mdłości. Ale kiedy zamykała oczy i szybko z
powrotem otwierała, wszystko otaczała biała obwódka, świetliste halo, które tańczyło przez
moment, a potem gasło. W innych okolicznościach byłoby to przyjemne doznanie, ale teraz,
kiedy znajdowała się na łasce i niełasce truciciela, mocno ją zaniepokoiło. Jaka substancja
wywołuje takie skutki? Mma Ramotswe dobrze wiedziała, Ŝe trucizny mogą działać na
wzrok. W dzieciństwie uczono ją o krzewach z buszu, których liście działają usypiająco, o
korze drzewa, która moŜe posłuŜyć do przerwania niechcianej ciąŜy, o korzonkach, które
leczą swędzenie. Ale są teŜ inne rośliny - takie, z których czarownicy robią muti, niewinnie
wyglądające roślinki, które potrafią zabić od jednego dotknięcia. Tak w kaŜdym razie mówili
dorośli. Jedna z takich roślin została zapewne dodana przez Ŝonę gospodarza do jej porcji lub
teŜ, co bardziej prawdopodobne, do całej potrawki, której trucicielka nie tknęła. Jeśli kobieta
jest zdolna do otrucia męŜa, to razem z nim bez skrupułów pośle na tamten świat równieŜ
innych.
Mma Ramotswe spojrzała na zegarek. Minęła siódma i za oknami było ciemno.
Przespała zachód słońca i nadszedł czas wieczornego posiłku. Nie miała zbytniego apetytu,
ale gdyby nie przyszła, zadaliby sobie pytanie, gdzie jest, postanowiła więc poinformować
ich, Ŝe nie czuje się dobrze i nie zje z nimi kolacji.
Usiadła na łóŜku i zamrugała. Białe światło powoli słabło. Spuściła stopy na podłogę i
wsunęła do butów, mając nadzieję, Ŝe nie wlazły do nich skorpiony, kiedy spała. Zawsze to
sprawdzała, odkąd w dzieciństwie włoŜyła stopę do buta i boleśnie ją ukąsił duŜy brązowy
skorpion, który spędził tam noc. Stopa tak jej spuchła, Ŝe zanieśli ją do szpitala
holenderskiego Kościoła reformowanego u podnóŜa góry. Pielęgniarka opatrzyła jej stopę i
dała środek przeciwbólowy. Potem przykazała jej, Ŝeby zawsze sprawdzała buty, i mma
Ramotswe wzięła sobie tę przestrogę do serca.
- My mieszkamy tutaj - powiedziała pielęgniarka, trzymając dłoń na wysokości klatki
piersiowej - a one tam w dole. Pamiętaj o tym.
Później uznała, Ŝe przestroga ta dotyczy równieŜ innych obszarów Ŝycia. śe odnosi się
nie tylko do skorpionów i węŜy, ale takŜe do ludzi. PoniŜej świata zamieszkanego przez
zwykłych, uczciwych, Ŝyczliwych ludzi znajduje się świat egoizmu i nieufności, zaludniony
przez intrygantów i manipulatorów. Dlatego zawsze trzeba sprawdzać buty.
Cofnęła stopę, zanim palce dotarły do samego końca, podniosła prawy but i ustawiła
pionowo. Nic. Potem to samo zrobiła z lewym i wypadło z niego maleńkie połyskujące
stworzenie, które przez chwilę tańcowało po podłodze, jakby dworowało sobie z mmy
Ramotswe, po czym schowało się w ciemnym kącie pokoju.
Mma Ramotswe wyszła na korytarz. Kiedy była juŜ blisko salonu, z jakichś drzwi
wyłoniła się szefowa słuŜby i pozdrowiła ją.
- Właśnie miałam po panią pójść, mma. Kolacja jest juŜ prawie gotowa.
- Dziękuję, mma. Spałam. Źle się poczułam, ale teraz jest juŜ lepiej. Chyba nie będę
nic jadła, ale chętnie napiłabym się herbaty. Jestem bardzo spragniona.
Gosposia podniosła dłoń do ust.
- Oj, to bardzo niedobrze, mma! Wszyscy są chorzy. Staruszka bardzo źle się czuje.
Młody pan i jego Ŝona krzyczą i trzymają się za Ŝołądki. Nawet chłopiec się zatruł, chociaŜ
nie tak bardzo. Mięso musiało być zepsute.
Mma Ramotswe wytrzeszczyła na nią oczy.
- Wszyscy?
- Tak, wszyscy. Syn krzyczał, Ŝe pogoni rzeźnika, który sprzedał nam mięso. Był
wściekły.
- A Ŝona?
Gospodyni spuściła wzrok na podłogę. Chodziło o intymne sprawy gastryczne, o
których wstydziła się tak bez ogródek rozmawiać.
- Wszystko zwracała. Próbowała napić się wody - ja jej przyniosłam - ale teŜ zaraz
podeszła jej do góry. Teraz ma pusty Ŝołądek i chyba czuje się lepiej. Całe popołudnie
bawiłam się w pielęgniarkę. Raz tu, raz tam. Zajrzałam nawet do pani, Ŝeby sprawdzić, czy
wszystko w porządku, i zobaczyłam, Ŝe śpi pani spokojnie. Nie wiedziałam, Ŝe pani teŜ
choruje.
Mma Ramotswe przez chwilę milczała. Informacje uzyskane od gosposi całkowicie
zmieniały obraz sytuacji. Główna podejrzana, bratowa człowieka z rządu, uległa zatruciu,
podobnie jak staruszka, takŜe naleŜąca do grona podejrzanych. Albo nastąpiła pomyłka przy
wsypywaniu trucizny, albo Ŝadna z tych dwóch kobiet nie miała nic wspólnego ze sprawą. Za
bardziej prawdopodobną mma Ramotswe uznała tę drugą moŜliwość. Kiedy źle się poczuła,
pomyślała, Ŝe została celowo otruta. A teraz? Po trzeźwym namyśle - bez fal mdłości, które ją
zalały - uznała za śmieszne, Ŝeby truciciel uderzył w sposób tak mało zawoalowany tuŜ po
przybyciu gościa. Byłoby to mocno podejrzane i mało wyrafinowane, a przeczytała, Ŝe
truciciele to z reguły ludzie nadzwyczaj wyrafinowani.
PrzełoŜona słuŜby patrzyła na mmę Ramotswe wyczekująco, jakby się spodziewała, Ŝe
gość przejmie stery.
- Czy ktoś potrzebuje pomocy lekarskiej? - spytała mma Ramotswe.
- Nie, myślę, Ŝe wszyscy czują się lepiej. Ale nie wiem, co mam robić. Wszyscy ciągle
na mnie krzyczą, a jak wszyscy krzyczą, to nie mogę nic zrobić.
- Rzeczywiście, nie jest pani łatwo.
Zlustrowała gosposię wzrokiem. Ciągle na mnie krzyczą. Oto kolejna osoba, która ma
motyw. Uznała jednak tę myśl za absurdalną. To była uczciwa kobieta. Miała szczerą twarz i
uśmiechała się podczas mówienia. Sekrety zostawiają na twarzy cienie, a tutaj nie było
Ŝ
adnych cieni.
- Mogłaby pani zrobić mi herbaty? - poprosiła mma Ramotswe. - A potem, tak sądzę,
powinna pani iść do swojego pokoju. Jutro rano poczują się lepiej i moŜe nie będą juŜ tyle
krzyczeli.
Gosposia uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dobrze, mma. Przyniosę pani herbatę do pokoju. Potem będzie pani mogła znowu
zasnąć.
Spała, ale niespokojnie. Od czasu do czasu budziła się i słyszała odgłosy rozmów albo
poruszania się, zamykania drzwi, otwierania okna, skrzypiące odgłosy starego domu.
Niedługo przed świtem, zdawszy sobie sprawę, Ŝe juŜ nie zaśnie, wstała, ubrała się i wyszła
na zewnątrz. Zaspany pies za domem podniósł się i podejrzliwie obwąchał jej stopy. DuŜy
ptak, który przysiadł na dachu, z wysiłkiem wzbił się do lotu.
Mma Ramotswe potoczyła w krąg spojrzeniem. Do wschodu słońca zostało jeszcze
około pół godziny, ale było dostatecznie jasno, Ŝeby coś rozpoznać, i z kaŜdą chwilą się
przejaśniało. Drzewa wciąŜ były tylko niewyraźnymi, ciemnymi kształtami, ale wkrótce
miały się pojawić poszczególne gałęzie i liście, jak przy podchodzeniu do malowidła. Bardzo
lubiła tę porę dnia, a w tym samotnym miejscu, z dala od dróg i ludzi z ich hałasami, piękność
jej ojczyzny objawiała się w postaci wydestylowanej. Wkrótce miało wzejść słońce i nadać
ś
wiatu mniej subtelny wyraz. Na razie jednak busz, niebo i sama ziemia sprawiały skromne i
powściągliwe wraŜenie.
Mma Ramotswe wzięła głęboki wdech. Zapach buszu, zapach pyłu i trawy jak zawsze
chwycił ją za serce. Teraz doszła jeszcze ta cudowna, kwaśna woń dymu drzewnego, która
pełznie przez nieruchome powietrze poranka, gdy ludzie przyrządzają śniadanie i grzeją
dłonie nad płomieniami. Odwróciła się. W pobliŜu płonął ogień. MoŜe pod kotłem z wodą,
albo teŜ było to ognisko nocnego stróŜa, który spędził nocne godziny nad kilkoma Ŝarzącymi
się węgielkami.
Obeszła dom wąską ścieŜką zaznaczoną pobielonymi kamieniami - zwyczaj przejęty
od kolonialnych administratorów, którzy okalali bielonymi kamieniami swoje osiedla i
siedziby. Robili to w całej Afryce, bielili nawet pnie drzew sadzonych długimi szpalerami.
Dlaczego? Z powodu Afryki.
Minęła róg domu i zobaczyła człowieka przykucniętego przed starym, obudowanym
cegłami kotłem. Takie bojlery często spotykało się w starszych domach, które nie miały
elektryczności, i oczywiście niezbędne były w tej okolicy, gdzie niewielkiej ilości prądu
dostarczały tylko generatory. Podgrzewanie wody w bojlerze wychodziło znacznie taniej, niŜ
gdyby korzystać do tego celu z energii wytwarzanej przez dieslowski generator. W tej chwili
palono drewnem pod kotłem, Ŝeby mieszkańcy domu mieli ciepłą wodę na poranną kąpiel.
Kucający męŜczyzna zobaczył ją, wstał i wytarł dłonie w spodnie khaki. Mma
Ramotswe przywitała się z nim w tradycyjny sposób, a on odpowiedział jej uprzejmie. Miał
około czterdziestu lat, był wysoki i dobrze zbudowany, ze szlachetnymi, kanciastymi rysami
twarzy.
- Mocny ogień, rra - powiedziała, wskazując na rozgrzany do czerwoności przód
bojlera.
- Z tych drzew jest dobre drewno na opał - odparł zwyczajnie. - I rośnie ich duŜo.
Nigdy nie brakuje nam drewna do palenia.
Mma Ramotswe skinęła głową.
- Jest pan palaczem?
Zmarszczył brwi.
- Między innymi.
- O? - Ton jego głosu zaintrygował ją. Te „inne” najwyraźniej nie budziły jego
entuzjazmu. - Co jeszcze pan robi, rra?
- Jestem kucharzem. Odpowiadam za kuchnię. Przygotowuję jedzenie.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby czekał na jej reakcję.
- To dobrze - stwierdziła mma Ramotswe. - Dobrze jest umieć gotować. W Gaborone
mamy paru znakomitych kucharzy. Mówi się na nich szefowie kuchni. Noszą takie śmieszne
białe czapy.
MęŜczyzna skinął głową.
- Pracowałem kiedyś w hotelu w Gaborone. Jako kucharz. Nie szef kuchni, tylko jeden
z podkuchennych. To było kilka lat temu.
- Dlaczego przyjechał pan tutaj?
Uznała to za niezwykłe. Nie miała wątpliwości, Ŝe kucharze zarabiają w Gaborone
znacznie więcej niŜ na farmie.
Kucharz uniósł nogę i wepchnął butem płonące drewko z powrotem do ognia.
- Nie sprawiało mi to przyjemności. Nie lubiłem kucharzenia i dalej nie lubię.
- W takim razie dlaczego pan to robi, rra?
Westchnął.
- To zawiła historia, mma. Jej opowiadanie długo by potrwało, a muszę wracać do
pracy, jak wzejdzie słońce. Ale trochę mogę opowiedzieć, jeśli pani chce. Proszę usiąść na tej
kłodzie, mma. Właśnie. Opowiem, skoro mnie pani o to prosi.
Urodziłem się tam, za tym wzgórzem, jakieś dziesięć mil stąd. Jest tam wioska, o
której nikt nie wie, bo nic się tam nie dzieje. Nikt nie zwraca na nią uwagi, bo ludzie są tam
cisi i spokojni. Nigdy nie krzyczą i nie złoszczą się. Więc nie ma się czym interesować.
W wiosce była szkoła z bardzo mądrym nauczycielem. Miał dwóch innych nauczycieli
do pomocy, ale on był najwaŜniejszy i wszyscy słuchali jego, a nie dwóch pozostałych.
Któregoś dnia powiedział do mnie: „Bardzo bystry z ciebie chłopak, Simon. Znasz na pamięć
imiona wszystkich krów, a takŜe ich ojców i matek. Jesteś w tym najlepszy. Taki chłopak jak
ty mógłby pojechać do Gaborone i znaleźć tam pracę”.
Nie widziałem nic dziwnego w tym, Ŝe pamiętam imiona krów, bo ze wszystkiego
najbardziej lubiłem bydło. Chciałem pracować przy krowach, jak będę duŜy, ale u nas nie
było takiej pracy, więc musiałem wymyślić coś innego. Nie wierzyłem, Ŝebym nadawał się do
Gaborone, ale kiedy miałem szesnaście lat, nauczyciel dał mi część pieniędzy, które dostał od
rządu, i kupiłem sobie za nie bilet autobusowy do Gaborone. Mój ojciec nie miał pieniędzy,
ale podarował mi zegarek, który znalazł kiedyś koło asfaltowej drogi. Była to najcenniejsza
rzecz, jaką posiadał, ale dał mi go i kazał sprzedać, Ŝebym miał za co kupować jedzenie w
Gaborone.
Nie chciałem sprzedawać tego zegarka, ale jak Ŝołądek rozbolał mnie z głodu, nie
miałem innego wyjścia. Dostałem za niego sto puli, bo to był dobry zegarek, i wydałem te
pieniądze na jedzenie, Ŝeby wrócić do sił.
Na znalezienie pracy trzeba było wielu dni, a wiedziałem, Ŝe pieniędzy za zegarek nie
starczy na długo. W końcu zatrudnili mnie w hotelu, gdzie kazali mi nosić bagaŜe i otwierać
gościom drzwi. Niektórzy z tych gości przyjeŜdŜali z bardzo daleka i byli strasznie bogaci.
Kieszenie aŜ im się urywały od pieniędzy. Czasem dawali mi napiwki, a ja wpłacałem te
pieniądze na rachunek pocztowy. śałuję, Ŝe juŜ ich nie mam.
Po jakimś czasie przenieśli mnie do kuchni, gdzie pomagałem kucharzom. Kiedy się
okazało, Ŝe umiem dobrze gotować, dali mi uniform. Gotowałem przez dziesięć lat, chociaŜ
nie znosiłem tego. Nie cierpiałem kuchennego gorąca i wszystkich tych zapachów jedzenia,
ale taką miałem pracę i musiałem to robić.
Kiedy pracowałem w tym hotelu, poznałem brata człowieka, który tutaj mieszka. Wie
pani, o kim mówię - o tym waŜnym człowieku, który mieszka w Gaborone. Powiedział, Ŝe da
mi tutaj pracę w charakterze zarządcy farmy, i byłem bardzo szczęśliwy. Powiedziałem mu,
Ŝ
e znam się na bydle i dobrze pokieruję farmą.
Przyjechałem tutaj ze swoją Ŝoną. Pochodzi z tych stron i bardzo się ucieszyła, Ŝe
moŜe tu wrócić. Dali nam piękny dom i moja Ŝoną jest bardzo zadowolona. Na pewno pani
wie, mma, jakie to waŜne mieć zadowoloną Ŝonę albo męŜa. Inaczej człowiek nigdy nie zazna
spokoju. Nigdy. Mam teŜ zadowoloną teściową. Wprowadziła się do nas, mieszka na tyłach
domu. Stale śpiewa, bo jest szczęśliwa, Ŝe ma przy sobie córkę i wnuki.
Bardzo się cieszyłem, Ŝe będę pracował przy krowach, ale brat, który tutaj mieszka,
podczas pierwszej rozmowy spytał mnie, co robiłem w Gaborone, i wyjaśniłem mu, Ŝe byłem
kucharzem. Ucieszył się z tego i powiedział, Ŝe mam się zająć gotowaniem. Ciągle przyjmują
waŜnych ludzi z Gaborone, na których zrobiłoby wraŜenie, gdyby w domu był prawdziwy
kucharz. Nie chciałem tego robić, ale on mnie zmusił. Porozmawiał z moją Ŝoną i ona wzięła
jego stronę. Powiedziała, Ŝe to dla nas świetna okazja i tylko dureń odmówiłby tym ludziom.
Moja teściowa zaczęła skuczeć. Stwierdziła, Ŝe jest juŜ staruszką i umrze, jeśli będziemy
musieli się stąd wynosić. Moja Ŝona powiedziała do mnie: „Chcesz zabić moją matkę? Tego
chcesz?”
Musiałem więc zostać kucharzem i dalej cały dzień wącham kuchenne zapachy,
chociaŜ wolałbym być na świeŜym powietrzu przy krowach. Dlatego nie jestem zadowolony,
ale cała moja rodzina jest zadowolona. Dziwna historia, nie uwaŜa pani?
Zakończył swoją opowieść i spojrzał na mmę Ramotswe smętnym wzrokiem.
Odwzajemniła jego spojrzenie, lecz po chwili uciekła z oczami. W jej głowie odbyła się
gonitwa myśli. RóŜne moŜliwości obijały się o siebie, aŜ w końcu wykrystalizowała się
pewna hipoteza, którą mma Ramotswe obstukała ze wszystkich stron i uznała za trafną.
Ponownie spojrzała na kucharza. Wstał i zamykał drzwiczki bojlera. Ze zbiornika,
starej beczki po benzynie przerobionej na ten cel, dochodził dźwięk bulgotania wody.
Powinna się odezwać, czy raczej milczeć? Jeśli się odezwie, moŜe powiedzieć coś
chybionego i on gwałtownie zaprotestuje. Jeśli będzie milczała, straci niepowtarzalną okazję.
Decyzja zapadła.
- Chciałam pana o coś spytać, rra.
- Tak?
Zerknął na nią przelotnie i powrócił do porządkowania sterty drewna.
- Widziałam, jak wsypywał pan coś wczoraj do jedzenia. Pan mnie nie widział, ale ja
pana tak. Czemu pan to zrobił?
Kucharz zastygł. Właśnie miał dźwignąć grubą kłodę, którą opasał juŜ ramionami.
Potem powoli rozplótł dłonie i wyprostował się.
- Widziała mnie pani? - wydusił niemal niedosłyszalnie.
Mma Ramotswe przełknęła ślinę.
- Tak, widziałam pana. Wsypał pan coś do jedzenia. Coś paskudnego.
Zobaczyła, Ŝe wzrok mu zmętniał, a twarz, wcześniej oŜywiona, straciła wszelki
wyraz.
- Chyba nie próbuje pan ich zabić?
Otworzył usta, Ŝeby jej odpowiedzieć, ale nie wyszedł z nich Ŝaden dźwięk.
Mma Ramotswe nabrała śmiałości. Podjęła trafną decyzję i teraz naleŜało dokończyć
rozpoczęte dzieło.
- Chciał pan tylko, Ŝeby zrezygnowali z pana jako kucharza, prawda? Gdyby pana
jedzenie przestało im smakować, to juŜ by nie chcieli, Ŝeby pan im gotował, i mógłby pan
zająć się tym, co pan naprawdę lubi. Zgadłam? - Skinął głową. - Bardzo głupio pan postąpił,
rra. Mógł pan cięŜko komuś zaszkodzić.
- Nie tym, czego uŜyłem. To jest zupełnie bezpieczne.
Mma Ramotswe pokręciła głową.
- Nigdy nie ma pewności.
Kucharz spuścił wzrok na dłonie.
- Nie jestem mordercą.
Mma Ramotswe Ŝachnęła się.
- Ma pan wielkie szczęście, Ŝe pana przejrzałam. Oczywiście nie widziałam pana, ale
historia, którą mi pan opowiedział, zdradziła pana.
- I co teraz? - spytał kucharz. - Powie im pani i wezwą policję. Proszę panią, niech
pani pamięta, Ŝe mam rodzinę. Jak ci ludzie mnie zwolnią, to cięŜko mi będzie znaleźć inną
pracę. Nie jestem juŜ młody. Nie mogę...
Mma Ramotswe uciszyła go ruchem ręki.
- Nie jestem taka. Powiem im, Ŝe składniki, których pan uŜył, były zepsute, ale pan nie
mógł o tym wiedzieć. Powiem, Ŝeby dali panu inną pracę.
- Młodszy brat się nie zgodzi. Wiele razy go o to prosiłem.
- Ale ja jestem kobietą. Umiem nakłonić męŜczyznę do zmiany decyzji.
Kucharz uśmiechnął się.
- Bardzo pani miła, mma.
- Za bardzo - odparła mma Ramotswe i skierowała się ku domowi.
Słońce zaczęło wschodzić, ozłacając drzewa, wzgórza i ziemię. Mma Ramotswe
bardzo chętnie zostałaby w tym pięknym miejscu, ale nie miała tu juŜ nic do roboty.
Wiedziała, co powie człowiekowi z rządu, i musiała wracać do Gaborone, Ŝeby to zrobić.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
WSPANIAŁA DZIEWCZYNA
Wykluczenie Motlamedi z grona odpowiednich kandydatek do waŜnego tytułu Miss
Beauty and Integrity nie było trudne. Na liście widniały jednak trzy dalsze nazwiska i z kaŜdą
z tych kobiet naleŜało odbyć rozmowę, aby zyskać przesłanki do podjęcia decyzji. A z tymi
mogło juŜ nie pójść tak bezproblemowo. Mmie Makutsi rzadko się zdarzało, Ŝeby przy
pierwszym spotkaniu wyrobić sobie o kimś opinię, ale nie miała najmniejszych wątpliwości,
Ŝ
e Motlamedi jest po prostu niedobrą dziewczyną. Termin ten posiada w botswańskim
systemie pojęciowym ściśle określone konotacje. Nie ma nic wspólnego z „niedobrymi
kobietami” czy „niedobrymi paniami” - to zupełnie inne kategorie. Niedobre kobiety to
prostytutki, a niedobre panie to wiekowe manipulatorki, zazwyczaj Ŝony starszych męŜczyzn,
wtrącające się do cudzych spraw. Określenie „niedobra dziewczyna” odnosi się natomiast do
osoby młodszej (na pewno poniŜej trzydziestki), która chce się w Ŝyciu przede wszystkim
dobrze bawić. Dobrze się bawić - to jest kwintesencja tego pojęcia. Istnieje nawet
podkategoria niedobrych dziewczyn - party girls. MoŜna je spotkać głównie ze szpanersko
odzianymi męŜczyznami w knajpach, gdzie odchodzi duŜo dobrej zabawy, przynajmniej w
ich rozumieniu. Szpanersko odziani męŜczyźni uwaŜają się oczywiście za cool facetów, co w
ich mniemaniu daje im prawo do najróŜniejszych egoistycznych zachowań. Mma Makutsi
inaczej jednak zapatrywała się na tę sprawę.
Na drugim końcu skali lokują się dobre dziewczyny. Te cięŜko pracują i rodzina
bardzo je ceni. Odwiedzają rodziców i dziadków, opiekują się małymi dziećmi, siedząc
godzinami pod drzewem i pilnując maluchów, które się bawią, a później kształcą się na
pielęgniarki bądź teŜ, jak mma Makutsi, na sekretarki. Niestety, dobre dziewczyny, które
dźwigają świat na swoich barkach, nie mają w Ŝyciu zbyt wiele frajdy.
Jak się rzekło, nie ulegało wątpliwości, Ŝe Motlamedi nie zalicza się do kategorii
dobrych dziewczyn, ale czy moŜna liczyć na to, zastanawiała się ponuro mma Makutsi, Ŝe
któraś z pozostałych dziewcząt okaŜe się znacząco lepsza? Szkopuł w tym, Ŝe dobre
dziewczyny rzadko zgłaszają się do konkursów piękności. Po prostu zasadniczo nie mieści się
to w ich obszarze zainteresowań. A gdyby pesymistyczne przewidywania mmy Makutsi się
potwierdziły, to co powiedziałaby panu Pulaniemu w swoim końcowym raporcie? Informacja,
Ŝ
e wszystkie dziewczyny są siebie warte i Ŝadna nie zasługuje na tytuł, nie byłaby dla niego
zbyt przydatna. Mógłby ją tylko wyrzucić do kosza. Mma Makutsi miała przeczucie, Ŝe za
taką informację nie potrafiłaby nawet wystawić rachunku.
Siedziała w samochodzie obok terminatora i z rozpaczą wpatrywała się w listę
nazwisk.
- Gdzie teraz? - spytał.
Ton był naburmuszony, ale tylko trochę. Uczeń przypomniał sobie, Ŝe ma do
czynienia z p.o. dyrektora warsztatu. On i jego kumpel nabrali zdrowego szacunku do tej
kobiety, która przyszła do warsztatu i postawiła na głowie ich metody pracy.
Mma Makutsi westchnęła.
- Muszę się jeszcze zobaczyć z trzema dziewczynami i nie mogę się zdecydować,
która następna.
- Ja się znam na dziewczynach - odparł terminator ze śmiechem. - Mógłbym pani
podpowiedzieć.
Mma Makutsi rzuciła mu karcące spojrzenie.
- Ty z twoimi dziewczynami! Tylko to ci w głowie, prawda? Tobie i temu twojemu
leniwemu koledze. Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny...
Urwała. Tak, uchodził za fachowca w tej dziedzinie, a Gaborone to nie takie duŜe
miasto. Istniała całkiem spora szansa, Ŝe wie coś o tych dziewczynach. Jeśli to są niedobre
dziewczyny, pomyślała, a zwłaszcza party girls, to przypuszczalnie je spotkał, szlajając się po
knajpach. Zasygnalizowała mu, Ŝeby zjechał na bok.
- Stop! Zatrzymaj się tutaj. Chcę ci pokazać listę.
Terminator zaparkował samochód i wziął od mmy Makutsi listę. W trakcie lektury na
jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Superlista! - powiedział zachwycony. - To są najlepsze dziewczyny w mieście.
Znaczy się, trzy z nich są najlepsze. DuŜe, dobrze zbudowane dziewczyny, rozumie mnie
pani. DuŜe, świetne dziewczyny, takie, jakie my, chłopcy, bardzo sobie cenimy. Szalejemy za
tymi dziewczynami!
W mmie Makutsi serce podskoczyło. Intuicja jej nie zawiodła. Terminator znał
odpowiedź na jej pytanie i pozostawało tylko ją z niego wydobyć.
- Które z nich znasz?
Uczeń roześmiał się.
- Ta tutaj. Makita. Znam ją. Bardzo fajna, duŜo się śmieje, zwłaszcza jak ją
połaskotać. Potem idzie Gladys. Ja cię kręcę! Ta to dopiero jest! I znam jeszcze tę,
Motlamedi, a raczej mój kolega ją zna. Mówi, Ŝe to bardzo bystra dziewczyna, która studiuje
na uniwersytecie, ale nie traci za duŜo czasu na ksiąŜki. Bardzo łebska, ale tyłek teŜ ma po
zbóju. Bardziej ją interesuje, Ŝeby się odstrzelić.
Mma Makutsi skinęła głową.
- Właśnie z nią rozmawiałam. Twój kolega ma rację. A ta czwarta, Patricia? Ta, co
mieszka w Tlokweng? Znasz ją?
Terminator pokręcił głową.
- Tej nie znam - odparł i szybko dodał: - Ale jestem pewien, Ŝe to teŜ przeurocza
dziewczyna. Nigdy nic nie wiadomo.
Mma Makutsi odebrała mu kartkę i włoŜyła do kieszeni sukienki.
- Jedziemy do Tlokweng. Muszę poznać tę Patricię.
Jechali do Tlokweng w milczeniu. Terminator sprawiał wraŜenie zatopionego w
rozmyślaniach - moŜe dumał o dziewczynach z listy - natomiast mma Makutsi myślała o nim.
UwaŜała za niesprawiedliwe, ale typowe dla stosunków między płciami, Ŝe nie istnieje
odpowiednik pojęcia „party girl”, którego moŜna by uŜyć w odniesieniu do tego
głupkowatego terminatora. Takie typki są nie lepsze, a moŜe nawet gorsze od party girls, a
przecieŜ społeczeństwo ich nie potępia. Nikt nie mówi na przykład o „knajpianych
chłopakach” i nikt nie określiłby więcej niŜ dwunastoletniego osobnika płci męskiej mianem
„niedobrego chłopaka”. Od kobiet z reguły oczekuje się lepszego zachowania i ściągają na
siebie krytykę za postępki, które męŜczyznom uchodzą na sucho. Nie zanosi się, Ŝeby ta
odwieczna niesprawiedliwość zniknęła. MęŜczyźni zawsze się jakoś wywiną, nawet jeśli
podsunie im się pod nos konstytucję. Sędziowie płci męskiej orzekną, Ŝe konstytucja mówi
coś innego, niŜ jest napisane czarno na białym, i dokonają wykładni korzystnej dla męŜczyzn.
Punkt, który mówi: „Wszyscy ludzie, niezaleŜnie od płci, mają prawo do równego
traktowania w miejscu pracy”, zostanie odczytany następująco: „Kobiety mają prawo
pracować, ale nie we wszystkich zawodach, dla ich własnego bezpieczeństwa, a zresztą
męŜczyźni wykonują wiele zawodów lepiej”.
Dlaczego męŜczyźni tak się zachowują? Dla mmy Makutsi zawsze było to zagadką,
chociaŜ ostatnio w jej głowie zaczęła się wykluwać pewna hipoteza: jest to w jakiś sposób
związane z tym, jak matki traktują swoich synów. Matki wpajają swoim synom, Ŝe są
wyjątkowi, zaszczepiając im pewne postawy, których nie da się później wykorzenić.
Chłopcom pozwala się myśleć, Ŝe rolą kobiet jest zajmować się nimi, i przekonanie to nie
opuszcza ich w dorosłości. Mma Makutsi widziała tak wiele przykładów tego zjawiska, Ŝe nie
wyobraŜała sobie, aby ktoś mógł na serio podwaŜać jej teorię. Terminator był w tej kwestii
najzupełniej typowy. Widziała, jak jego matka przychodzi do warsztatu z całym melonem,
kroi go na kawałki i karmi swojego synka jak małe dziecko. Wielki błąd wychowawczy:
matka powinna zachęcać syna do tego, Ŝeby sam sobie kupował i kroił melony. Właśnie przez
tego rodzaju rozpieszczanie ma taki niedojrzały stosunek do kobiet, które słuŜą mu do zabawy
i do krojenia melonów. Pełnią rolę wiecznego substytutu matki.
Przyjechali pod parcelę 2456 i stanęli przy bramie schludnego domku w błotnistym
kolorze, z osobnym kurnikiem i - w dzisiejszych czasach rzecz rzadko spotykana - dwoma
tradycyjnymi koszami na zboŜe z tyłu. Trzymają tam karmę dla kur, pomyślała mma Makutsi.
Co rano rozsypują na porządnie zamiecionym podwórzu ziarna sorgo, które dziobią
zgłodniałe kury wypuszczone z kurnika. Dla mmy Makutsi nie ulegało wątpliwości, Ŝe
mieszka tam starsza kobieta, bo tylko starsze kobiety mają tradycyjnie urządzone podwórza i
utrzymują na nich nienaganny porządek. Pewnie babcia Patricii - jedna z tych godnych
podziwu Afrykanek, które harują nawet po osiemdziesiątce i stanowią filar rodziny.
Terminator parkował samochód, a mma Makutsi ruszyła ścieŜką w stronę domu.
Zawołała zgodnie z panującym obyczajem, ale sądziła, Ŝe nikt jej nie usłyszał. Po chwili
jednak w drzwiach pojawiła się jakaś kobieta, która wytarła dłonie w szmatę i pozdrowiła ją
serdecznie.
Mma Makutsi wyjaśniła, co ją sprowadza. Inaczej niŜ w przypadku wizyty u
Motlamedi, nie przedstawiła się jako dziennikarka. Nie miałaby sumienia tego robić w tym
tradycyjnym domu, zwłaszcza wobec kobiety, która okazała się matką Patricii.
- Chcę się czegoś dowiedzieć o uczestniczkach konkursu - powiedziała. - Zostałam o
to poproszona.
Kobieta skinęła głową.
- MoŜemy usiąść w drzwiach. Słońce tu nie dochodzi. Zawołam córkę. Tam jest jej
pokój.
Mma Makutsi spojrzała na drzwi z boku domu. Zielona farba odłaziła, a zawiasy
pokrywała rdza. W obejściu panował nienaganny porządek, ale sam dom wymagał remontu.
Niezbyt zamoŜny dom, pomyślała mma Makutsi. Nagroda za zwycięstwo w konkursie
znacząco poprawiłaby sytuację bytową rodziny. Nagroda wynosiła cztery tysiące puli plus
talon do wykorzystania w sklepie odzieŜowym. Pieniądze te raczej nie zostałyby
przeznaczone na zbytki, pomyślała mma Makutsi, patrząc na wystrzępiony rąbek spódnicy
gospodyni.
Usiadła i wzięła zaoferowany kubek wody.
- Gorąco dzisiaj - powiedziała kobieta. - Ale niedługo spadnie deszcz. Jestem tego
pewna.
- Tak, spadnie. Deszcz jest nam potrzebny.
- Tak, mma. W tym kraju zawsze potrzebny jest deszcz.
- Ma pani rację. Deszcz.
Przez chwilę milczały i myślały o deszczu. Kiedy nie pada, człowiek myśli o deszczu,
chociaŜ niezbyt natarczywie, Ŝeby nie zapeszyć. A kiedy przychodzi deszcz, człowiek się
zastanawia, jak długo będzie padał. „Bóg płacze. Bóg płacze nad tym krajem. Spójrzcie,
dzieci, to jego łzy. Krople deszczu to jego łzy”. Tak tłumaczyła im nauczycielka w
Bobonong, kiedy mma Makutsi była mała, i zapamiętała jej słowa.
- Jest moja córka.
Mma Makutsi podniosła oczy. Patricia zjawiła się bezszelestnie i stała teraz przed nią.
Mma Makutsi uśmiechnęła się do młodej kobiety, która skierowała wzrok na podłogę i
dygnęła nieznacznie. „Nie jestem aŜ taka stara!”, pomyślała mma Makutsi, ale gest ten zrobił
na niej wielkie wraŜenie.
- MoŜesz usiąść - powiedziała jej matka. - Ta pani chce z tobą porozmawiać o
konkursie piękności.
Patricia skinęła głową.
- Jestem bardzo przejęta, mma. Wiem, Ŝe nie mam szans na wygraną, ale i tak jestem
bardzo przejęta.
„Nie bądź tego taka pewna”, pomyślała mma Makutsi, ale nic nie powiedziała.
- Jej ciotka uszyła jej na konkurs bardzo ładną sukienkę - oznajmiła matka. - Wydała
na nią mnóstwo pieniędzy. Jest z bardzo dobrego materiału. Piękna sukienka.
- Ale inne dziewczyny będą miały piękniejsze - powiedziała Patricia. - To bardzo
bystre dziewczyny. Mieszkają w Gaborone. Jedna nawet studiuje na uniwersytecie. Mądra
dziewczyna.
„I niedobra”, pomyślała mma Makutsi.
- Nie wolno ci myśleć, Ŝe przegrasz - skarciła ją matka. - Tak się nie podchodzi do
konkursu. Jak będziesz myślała, Ŝe przegrasz, to nigdy nie wygrasz. Gdyby Seretse Khama
powiedział: „Nigdy do niczego nie dojdziemy”, to gdzie byłaby dzisiaj Botswana? No gdzie?
Mma Makutsi skinęła głową na znak, ze się z nią zgadza.
- Słusznie. Musi pani myśleć: „Mogę wygrać”. Wtedy moŜe pani wygra. Nigdy nic nie
wiadomo.
Patricia uśmiechnęła się.
- Ma pani rację. Spróbuję być bardziej pewna siebie. Postaram się.
- Dobrze - odparła mma Makutsi. - A teraz niech mi pani powie, co chciałaby pani
zrobić ze swoim Ŝyciem.
Zapadła cisza. Mma Makutsi i matka patrzyły na Patricię z wyczekiwaniem.
- Chciałabym się uczyć w studium sekretarskim w Gaborone.
Mma Makutsi spojrzała jej w oczy. Patricia nie kłamała. To była wspaniała
dziewczyna, szczera i uczciwa, jedna z najlepszych w Botswanie. Bez cienia wątpliwości.
- To bardzo dobra szkoła - powiedziała mma Makutsi. - Sama jestem jej absolwentką.
- Urwała, ale potem odrzuciła precz skromność i dodała: - Uzyskałam dziewięćdziesiąt
siedem procent na egzaminach końcowych.
Patricia zachłysnęła się powietrzem.
- O! To fantastyczna ocena. Musi pani być bardzo mądra, mma.
Mma Makutsi zaśmiała się bagatelizujące.
- E, nie, bardzo się przykładałam do nauki i tyle.
- Ale taki wynik! Ma pani wielkie szczęście, mma, Ŝe jest pani i ładna, i mądra.
Mmie Ramotswe zabrakło słów. Nigdy wcześniej nie usłyszała od nikogo, Ŝe jest
ładna, a tym bardziej od obcej osoby. Jej ciotki mówiły, Ŝe musi sobie w Ŝyciu radzić z taką
urodą, jaka jest jej dana, a jej matka wyraziła się podobnie. Nikt nie nazwał jej ładną, poza tą
młodą kobietą, która nie skończyła jeszcze dwudziestu lat i sama była bardzo ładna.
- Bardzo pani miła - powiedziała mma Makutsi.
- To bardzo miła dziewczyna - potwierdziła matka. - Od maleńkości.
Mma Makutsi uśmiechnęła się.
- To świetnie. Wie pani co? Myślę, Ŝe ma duŜe szansę wygrać ten konkurs. Prawdę
rzekłszy, jestem pewna, Ŝe wygra. Na sto procent.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
PIERWSZY KROK
Mma Ramotswe wróciła do Gaborone przed południem tego dnia, w którym
rozmawiała z kucharzem. Odbyła teŜ inne rozmowy - w tym jedną długą - z innymi
członkami domostwa. Pomówiła z bratową człowieka z rządu, która wysłuchała jej z powagą
i zwiesiła głowę. Pomówiła ze staruszką, która z początku była wyniosła i nieprzejednana, ale
w końcu przyznała mmie Ramotswe rację. Wreszcie doszło do rozmowy z bratem człowieka
z rządu, który słuchał z rozdziawionymi ustami, ale okazał posłuszeństwo, kiedy jego matka
wmieszała się do rozmowy i wyjaśniła mu ostrymi słowy, na czym polegają jego obowiązki.
Kiedy było juŜ po wszystkim, mma Ramotswe czuła się tak, jakby przejechał po niej walec.
Podjęła wielkie ryzyko, ale intuicja jej nie zawiodła i obrana przez nią strategia przyniosła
owoce. Teraz pozostawało juŜ tylko porozmawiać z pewnym człowiekiem, który mieszkał w
Gaborone. Obawiała się, Ŝe nie będzie jej łatwo go przekonać.
Jazda powrotna była przyjemna. Deszcz, który spadł poprzedniego dnia, zdąŜył juŜ
zrobić swoje; ziemia pokryła się zielonym kobiercem. W paru miejscach stały kałuŜe wody, z
odbitymi srebrzystobłękitnymi plamami nieba. Najsympatyczniejsze było zaś to, Ŝe osiadł
kurz, ten wszędobylski, drobny pył, który pod koniec pory deszczowej wciska się wszędzie,
wszystko zatyka i sprawia, Ŝe ubranie robi się sztywne i niewygodne.
Pojechała prosto na Zebra Drive, gdzie dzieci przywitały ją z zachwytem. Chłopiec
ganiał wokół maleńkiej białej furgonetki, pokrzykując radośnie, a dziewczynka podjechała
wózkiem najszybciej, jak umiała, Ŝeby się z nią przywitać. W oknie kuchennym pojawiła się
twarz Rose, gosposi, która opiekowała się dziećmi podczas jej krótkiej nieobecności.
Rose zrobiła herbatę, a dzieci opowiedziały mmie Ramotswe o swoich przeŜyciach w
szkole. KoleŜanka Motholeli wygrała w konkursie talon na ksiąŜki wartości pięćdziesięciu
puli. Jeden z nauczycieli przyszedł do szkoły z ręką na temblaku, bo złamał ją sobie
Dziewczynka z niŜszej klasy zjadła całą tubkę pasty do zębów i pochorowała się, ale to było
przecieŜ do przewidzenia, prawda?
Były teŜ jednak inne wiadomości. Mma Makutsi telefonowała z biura i poprosiła, Ŝeby
mma Ramotswe oddzwoniła, jak tylko wróci (sądziła, Ŝe będzie to następnego dnia).
- Była bardzo przejęta - stwierdziła Rose. - Powiedziała, Ŝe chciała z panią omówić
pewną waŜną sprawę.
Mając przed sobą dymiący kubek herbaty z czerwonokrzewu, mma Ramotswe
wykręciła numer Tlokweng Road Speedy Motors, wspólny dla obu biur. Telefon długo
dzwonił, zanim usłyszała znajomy głos mmy Makutsi.
- Nr 1 Tlokweng Road... - zaczęła. - Nie, Nr 1 Speedy Ladies..
- To tylko ja, mma - przerwała jej mma Ramotswe. - Wiem, do czego pani zmierza.
- Zawsze mi się miesza - powiedziała mma Makutsi ze śmiechem. - Tak się to kończy,
jak ktoś próbuje prowadzić dwie firmy naraz.
- Jestem pewna, Ŝe obiema kierowała pani bardzo dobrze.
- No, w sumie tak. Prawdę rzekłszy, dzwoniłam po to, Ŝeby pani powiedzieć, Ŝe
właśnie zainkasowałam duŜe honorarium. Dwa tysiące puli za jedną sprawę. Klient był
bardzo zadowolony.
- Doskonale się pani spisała - pochwaliła ją mma Ramotswe. - Przyjdę do biura i
naocznie się przekonam. Ale najpierw chciałabym, Ŝeby mnie pani umówiła. Proszę
zadzwonić do człowieka z rządu i powiedzieć mu, Ŝe musi przyjść do agencji o czwartej.
- A jeśli nie będzie miał czasu?
- To mu pani powie, Ŝe musi mieć czas, bo sprawa nie moŜe czekać.
Dokończyła herbatę, a potem zjadła duŜą kanapkę z mięsem przygotowaną przez
Rose. Mma Ramotswe odzwyczaiła się od obiadów na ciepło, nie licząc weekendów.
Wystarczała jej przekąska albo szklanka mleka. Lubiła jednak słodycze, toteŜ po kanapce
często szedł pączek albo ciastko. W końcu była panią tradycyjnej postury i nie musiała się
przejmować rozmiarami sukienki, w odróŜnieniu od tych biednych neurotyczek, które ciągle
oglądają się w lustrze i uwaŜają, Ŝe są za grube. Co to w ogóle znaczy „za gruby”? Kto ma
prawo narzucać innym kategorię wagową? Mma Ramotswe uznała to za dyktaturę chudych,
której nie zamierzała się poddawać. Pomyślała, Ŝe jeśli chudzi zrobią się jeszcze bardziej
natarczywi, to obszerniej zbudowanym nie pozostanie nic innego, jak na nich usiąść. Tak, to
byłaby dla nich nauczka! Ha, ha!
Parę minut przed trzecią zjawiła się w biurze. Terminatorzy naprawiali jakiś
samochód, ale przywitali się z nią serdecznie, bez tej urazy i nadąsania, które dawniej tak ją
złościły.
- Widzę, Ŝe macie duŜo roboty - powiedziała. - Piękne auto naprawiacie.
Starszy z uczniów wytarł usta w rękaw.
- Fantastyczna furka. NaleŜy do kobiety. Wie pani, Ŝe wszystkie kobiety oddają swoje
samochody do nas? Jesteśmy tacy zajęci, Ŝe sami będziemy musieli nająć pomocników!
Supersprawa! Będziemy siedzieć za biurkiem i wydawać terminatorom polecenia.
- Dowcipniś z ciebie, młody człowieku - odparła mma Ramotswe z uśmiechem. - Ale
uwaŜaj, Ŝeby ci woda sodowa nie uderzyła do głowy. Jesteś tylko terminatorem, a rządzi tutaj
ta pani w okularach.
Uczeń parsknął śmiechem.
- Jest dobrym szefem. Lubimy ją. - Urwał i spojrzał na mmę Ramotswe dociekliwie. -
Ale co z panem J.L.B. Matekonim? Poprawia mu się?
- Jeszcze za wcześnie, Ŝeby coś powiedzieć. Doktor Moffat mówi, Ŝe te tabletki
zaczynają działać dopiero po paru tygodniach. Musimy zaczekać jeszcze kilka dni.
- Ma dobrą opiekę?
Mma Ramotswe skinęła głową. Uznała za dobry znak, Ŝe terminator spytał o pana
J.L.B. Matekoniego. Sugerowało to, Ŝe zaczynu się interesować losem innych. MoŜe wreszcie
dojrzeje, pomyślała. Mogła to być zasługa mmy Makutsi, która nie tylko wzięła ich w obroty,
ale równieŜ wpajała im pewne zasady moralne.
Mma Ramotswe weszła do biura i zastała mmę Makutsi ze słuchawką przy uchu.
Asystentka detektywa szybko zakończyła rozmowę i powstała, Ŝeby przywitać się z
chlebodawczynią.
- Proszę - powiedziała mma Makutsi, wręczając mmie Ramotswe kawałek papieru.
Mma Ramotswe przyjrzała się czekowi. Dwa tysiące puli czekały na Kobiecą Agencję
Detektywistyczną Nr 1 w Standard Bank. Mmie Ramotswe zaparło dech, kiedy zobaczyła u
dołu znane nazwisko.
- Człowiek od konkursów piękności...?
- We własnej osobie - odrzekła mma Makutsi. - To on był naszym klientem.
Mma Ramotswe wsunęła czek za gorset. Ceniła nowoczesne metody zarządzania, ale
co się tyczy bezpiecznego przechowywania środków finansowych, to nie znała lepszego
miejsca.
- Szybko się pani uwinęła - powiedziała mma Ramotswe. - O co chodziło? Kłopoty z
Ŝ
oną?
- Nie. Chodziło o znalezienie pięknej dziewczyny, której moŜna zaufać.
- Jakie intrygujące. Rozumiem, Ŝe znalazła pani taką młodą damę.
- Tak. Znalazłam odpowiednią osobę do wygrania następnego konkursu.
Mma Ramotswe zdziwiła się, ale nie było czasu na wchodzenie w szczegóły, bo
musiała się przygotować do spotkania o czwartej. Przez następną godzinę przejrzała pocztę,
pomogła mmie Makutsi zarchiwizować dokumenty związane z warsztatem i wypiła szybką
filiŜankę herbaty z czerwonokrzewu. Kiedy zajechała czarna limuzyna wioząca człowieka z
rządu, biuro było posprzątane i uporządkowane, a mma Makutsi, sztywno usadowiona za
biurkiem, udawała, Ŝe przepisuje list na maszynie.
- No! - zaczął człowiek z rządu, który rozparł się na krześle i splótł ramiona na
brzuchu. - Nie zabawiła tam pani długo. Rozumiem, Ŝe złapała pani trucicielkę. W kaŜdym
razie taką mam nadzieję!
Mma Ramotswe łypnęła na mmę Makutsi. Były przyzwyczajone do męskiej arogancji,
ale to przekraczało wszelkie normy.
- Spędziłam na farmie dokładnie tyle czasu, ile potrzebowałam, rra - powiedziała
spokojnie. - A potem wróciłam, Ŝeby omówić sprawę z panem.
Człowiek z rządu wydął usta.
- Proszę mi odpowiedzieć na moje pytanie, mma. Nie przyjechałem tutaj na
pogaduszki.
Maszyna do pisania stukała ostro w tle.
- W takim razie moŜe pan wracać do pracy. Albo pan chce wysłuchać, co mam do
powiedzenia, albo pan nie chce.
Po chwili milczenia człowiek z rządu odezwał się zniŜonym głosem:
- Wyjątkowo bezczelna z pani kobieta. MoŜe nie ma pani męŜa, który by panią
nauczył, jak się z szacunkiem mówi do męŜczyzny.
Maszyna do pisania zaczęła terkotać o kilkanaście decybeli głośniej.
- A panu moŜe przydałaby się Ŝona, która by pana nauczyła odnosić się z szacunkiem
do kobiet - stwierdziła mma Ramotswe. - Ale nie będę panu zabierała więcej czasu. Tam są
drzwi, rra. Otwarte. Nie zatrzymuję pana. - Człowiek z rządu nie poruszył się. - Słyszał pan,
co powiedziałam? Chce pan, Ŝebym pana wyrzuciła? Mam tutaj dwóch młodych ludzi, którzy
przy pracy z silnikami wyrobili sobie mocne mięśnie. Jest teŜ mma Makutsi, z którą,
nawiasem mówiąc, nie przywitał się pan, i jestem ja. Razem cztery osoby. Pana szofer to
staruszek. Mamy przewagę liczebną, rra. - Człowiek z rządu nadal siedział nieruchomo, ze
wzrokiem utkwionym w podłodze. - No to jak, rra?
Mma Ramotswe zabębniła palcami o blat biurka. Człowiek z rządu podniósł wzrok.
- Przepraszam, mma. Zachowałem się niegrzecznie.
- Dziękuję panu. MoŜemy zaczynać, ale najpierw przywita się pan z mma Makutsi -
tradycyjnie, jeśli moŜna prosić.
- Opowiem panu historię - powiedziała mma Ramotswe. - Była sobie rodzina z trzema
synami. Ojciec bardzo się ucieszył, Ŝe pierwszym dzieckiem był syn, i niczego mu nie
odmawiał. Matka teŜ była zadowolona, Ŝe urodziła męŜowi syna, i potwornie go
rozpieszczała. Potem przyszedł na świat drugi syn i było im bardzo smutno, kiedy się okazało,
Ŝ
e chłopak ma nie całkiem po kolei w głowie. Matka wiedziała, co ludzie mówią za jej
plecami: chłopak jest upośledzony, bo zdradzała męŜa podczas ciąŜy. To była oczywiście
nieprawda, ale te okrutne plotki bardzo ją bolały i przestała się pokazywać publicznie. Bardzo
się wstydziła. Ale chłopak był szczęśliwy. Lubił być przy krowach i je liczyć, chociaŜ nie
umiał liczyć zbyt dobrze.
Pierworodny był bystry i zaradny. Wyjechał do Gaborone i wyrobił sobie nazwisko w
polityce. Ale wraz z władzą i sławą wzrastała jego arogancja.
Potem urodził się jeszcze jeden syn. Pierworodny bardzo się ucieszył i kochał
młodszego braciszka. Ale miłość ta była podszyta strachem, Ŝe chłopczyk odbierze mu część
uczuć rodziców i zajmie pierwsze miejsce w sercu ojca. Wszystko, co robił ojciec, było
odczytywane jako znak, Ŝe preferuje najmłodszego syna, co oczywiście mijało się z prawdą,
bo starzec kochał wszystkich swoich synów jednakowo.
Kiedy najmłodszy syn się oŜenił, pierworodny był wściekły. Nikomu o tym nie
powiedział, ale złość w nim kipiała. Duma nie pozwalała mu zwierzyć się z tego
komukolwiek, bo przecieŜ był teraz taki waŜny. Sądził, Ŝe Ŝona odbierze mu brata i nic mu
nie zostanie. Sądził, Ŝe będzie próbowała zagarnąć dla siebie farmę i całe bydło. Nawet nie
zadał sobie pytania, czy jest to prawdopodobne.
Wmówił sobie, Ŝe Ŝona zamierza zamordować jego brata, którego tak kochał.
Zamartwiał się i nie mógł spać, bo wzbierała w nim nienawiść. W końcu udał się do pewnej
pani - czyli do mnie - i poprosił ją, Ŝeby pojechała na farmę i znalazła dowody na zbrodnicze
knowania. Liczył na to, Ŝe ta kobieta pomoŜe mu pozbyć się Ŝony brata.
Owa pani wtedy jeszcze nie wiedziała, co się za tym wszystkim kryje, toteŜ zgodziła
się pojechać na kilka dni do tej nieszczęśliwej rodziny. Rozmawiała ze wszystkimi i ustaliła,
Ŝ
e nikt nie próbuje nikogo zabić, a cała ta historia z trucizną wzięła się z tego, Ŝe sfrustrowany
kucharz pomylił zioła. Winę za jego frustrację ponosił najmłodszy syn, poniewaŜ zmusił go
do wykonywania pracy, która mu nie leŜała.
Pani z Gaborone rozmawiała po kolei ze wszystkimi, a potem wróciła do stolicy, Ŝeby
porozmawiać z pierworodnym. Był wobec niej wyjątkowo obcesowy, poniewaŜ obcesowość
weszła mu w krew i poniewaŜ przyzwyczaił się do tego, Ŝe wszystkie jego Ŝyczenia są
spełniane. Ona jednak uprzytomniła sobie, Ŝe w skórze despoty mieszka przestraszony i
nieszczęśliwy człowiek. Postanowiła więc porozmawiać z tym przestraszonym i
nieszczęśliwym człowiekiem.
Wiedziała oczywiście, Ŝe pierworodny nie będzie w stanie sam porozmawiać z
rodziną, więc zrobiła to za niego. Wyjaśniła rodzinie, co on czuje - Ŝe za jego zazdrością kryje
się miłość do brata. śona brata zrozumiała to i obiecała uczynić wszystko, co w jej mocy, aby
wzbudzić w pierworodnym przekonanie, Ŝe nie odebrała mu jego ukochanego brata. Matka
teŜ zrozumiała. Uświadomiła sobie, Ŝe razem z męŜem wzbudzili w pierworodnym obawy o
utratę jego części majątku. Oboje przyrzekli jakoś rozwiązać tę sprawę. Powiedzieli, Ŝe
dopilnują, aby wszystko zostało podzielone po równo, i Ŝe pierworodny nie powinien mieć
Ŝ
adnych obaw o przyszłość.
Potem ta pani obiecała rodzinie, Ŝe porozmawia z pierworodnym w Gaborone i jest
pewna, Ŝe on zrozumie. Powiedziała, Ŝe przekaŜe im od nich, co tylko zechcą. Powiedziała,
Ŝ
e prawdziwą trucizną w rodzinach nie jest ta, którą dosypuje się do jedzenia, lecz ta, która
wytwarza się w sercach, kiedy ludzie są o siebie zazdrośni i nie umieją wyraŜać uczuć.
Wróciła więc do Gaborone ze słowami, które rodzina chciała przekazać
pierworodnemu. Słowa najmłodszego brata były takie: „Bardzo kocham mojego brata. Często
o nim myślę. Nigdy nic mu nie zabiorę. Ziemia i krowy są wspólne”. Jego Ŝona powiedziała:
„Podziwiam mojego szwagra i nigdy bym mu nie odebrała miłości brata, na którą zasługuje”.
Matka powiedziała: „Jestem dumna z mojego syna. Jest tutaj dosyć miejsca dla nas
wszystkich. Martwiłam się, Ŝe drogi moich synów się rozejdą, Ŝe ich Ŝony wklinują się
pomiędzy nich i rozbiją naszą rodzinę. JuŜ się o to nie martwię. Niech pani poprosi mojego
syna, Ŝeby szybko do mnie przyjechał. Nie zostało mi juŜ wiele Ŝycia”. Ojciec nie mówił
duŜo, tylko tyle: „MęŜczyzna nie mógłby sobie wymarzyć lepszych synów”.
Maszyna do pisania milczała. Mma Ramotswe skończyła swoją opowieść i patrzyła na
człowieka z rządu, który siedział zastygły. Tylko jego klatka piersiowa się poruszała przy
wdechach i wydechach. Potem uniósł jedną dłoń do twarzy, pochylił się i uniósł drugą dłoń.
- Niech pan nie wstydzi się płaczu, rra - powiedziała mma Ramotswe. - Od tego się
zaczyna poprawa. To jest pierwszy krok.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
SŁOWA NAZYWAJĄCE AFRYKĘ
Przez cztery następne dni padało. KaŜdego popołudnia gęstniały chmury, a potem,
pośród błyskawic i grzmotów, deszcz chlustał na ziemię. Drogi, normalnie suche i pyliste,
były zalane, a pola zamieniły się w rozmigotane jeziora. Spragniona gleba szybko jednak
wchłonęła wodę i ponownie pojawiła się ziemia. Ludzie wiedzieli jednak, Ŝe woda jest
zmagazynowana w zbiorniku zapory i przenikająca do warstw, do których sięgają studnie.
Kamień spadł im z serca. Kolejna susza byłaby tragedią, chociaŜ ludzie jak zawsze jakoś by
wytrzymali. Mówili, Ŝe pogoda się zmienia i czuli się zagroŜeni. W takim kraju jak Botswana,
gdzie ziemi i zwierzętom nigdy się nie przelewa, nawet niewielka zmiana moŜe mieć
katastrofalne skutki. Ale deszcze nadeszły i tylko to się liczyło.
Warsztat Tlokweng Road Speedy Motors otrzymywał coraz więcej zleceń i mma
Makutsi uznała, Ŝe nie ma innego wyjścia, jak tylko zatrudnić na kilka miesięcy jeszcze
jednego mechanika i zobaczyć, jak się sprawy rozwiną. Dała ogłoszenie do gazety i przyszedł
człowiek, który kiedyś naprawiał i konserwował silniki dieslowskie w kopalni diamentów.
Był teraz na emeryturze i zaproponował, Ŝe będzie przychodził do pracy trzy razy w tygodniu.
Natychmiast został przyjęty i od razu zaczął się dobrze dogadywać z terminatorami.
- Pan J.L.B. Matekoni go polubi - powiedziała mma Ramotswe - kiedy wróci i go
pozna.
- A kiedy wróci? - spytała mma Makutsi. - Minęły juŜ dwa tygodnie.
- Jak wróci, to wróci. Nie popędzajmy go.
Tego popołudnia pojechała na farmę dla sierot i zaparkowała maleńką białą furgonetkę
pod oknem biura mmy Potokwani. Kierowniczka zobaczyła ją z daleka i kiedy mma
Ramotswe zapukała do drzwi, czajnik stał juŜ na gazie.
- Dawno pani nie widzieliśmy, mma Ramotswe.
- WyjeŜdŜałam. A potem przyszły deszcze i nie chciałam ugrzęznąć w błocie.
- Bardzo rozsądnie - poparła ją mma Potokwani. - Parę cięŜarówek utknęło tuŜ za
bramą i starsze sieroty musiały je pchać. Z trudem im się udało. Były takie ubłocone, Ŝe
trzeba je było spłukać węŜem.
- W tym roku zapowiadają się obfite deszcze. To bardzo dobrze dla naszego kraju.
Czajnik w kącie pokoju zaczął syczeć i mma Potokwani podniosła się, Ŝeby zrobić
herbaty.
- Nie mam dla pani ciasta. Wczoraj upiekłam, ale wszystko zjedzone, do ostatniego
okruszka. Jakby przeszła szarańcza.
- Tak, ludzie są pazerni. Miło byłoby zjeść trochę ciasta, ale co poradzić?
Piły herbatę w zgodnym milczeniu. Potem mma Ramotswe zabrała głos.
- Pomyślałam, Ŝe moŜe bym zabrała pana J.L.B. Matekoniego na przejaŜdŜkę
furgonetką. Myśli pani, Ŝe miałby ochotę?
- Myślę, Ŝe miałby wielką ochotę - odparła mma Potokwani z uśmiechem. - Mało się
odzywa, odkąd go tu przywiozłam, ale odkryłam, Ŝe jest czymś zajęty. Sądzę, Ŝe to dobry
znak.
- Czym jest zajęty?
- Pomaga nam z tym chłopczykiem. Wie pani - z tym, o którym z panią rozmawiałam.
Pamięta pani?
- Tak - odrzekła mma Ramotswe z wahaniem. - Pamiętam tego chłopczyka.
- Dowiedziała się pani czegoś?
- Nie. Wydaje mi się, Ŝe nie mogę zbyt wiele zrobić. Coś przyszło mi jednak do
głowy. Ale to tylko myśl.
Mma Potokwani wsypała sobie do herbaty jeszcze jedną łyŜeczkę cukru i zamieszała
powoli.
- Tak? Jaka to myśl?
Mma Ramotswe zmarszczyła brwi.
- Nie sądzę, Ŝeby to coś pomogło. Jestem pewna, Ŝe nie pomoŜe.
Mma Potokwani podniosła filiŜankę do ust, wypiła duŜy łyk herbaty i delikatnie
odstawiła filiŜankę.
- Chyba wiem, o co pani chodzi, mma - powiedziała. - Mnie chyba przyszła do głowy
ta sama myśl. Ale nie mogę w to uwierzyć. To po prostu nie moŜe być prawda.
Mma Ramotswe pokręciła głową.
- To samo sobie powiedziałam. Ludzie mówią o takich sprawach, ale nigdy nic nie
zostało udowodnione. Mówią, Ŝe są dzikie dzieci wychowywane przez zwierzęta i od czasu
do czasu ktoś takie dziecko znajduje. Ale skąd mamy wiedzieć, Ŝe naprawdę tak było? Jakie
mamy dowody?
- Nic mi na ten temat nie wiadomo.
- A jeśli komuś powiemy o naszych przypuszczeniach, to co potem? Gazety będą się o
tym rozpisywały. Zjadą się ludzie z całego świata. Spróbują zabrać gdzieś chłopca, Ŝeby
mogli go obserwować. Wywiozą go z Botswany.
- Nie - zaoponowała mma Potokwani. - Rząd nigdy by na to nie pozwolił.
- Nie byłabym taka pewna. Nie moŜna tego wykluczyć. Nigdy nic nie wiadomo. - Po
chwili milczenia stwierdziła: - Myślę, Ŝe pewnych spraw lepiej jest nie tykać. Nie chcemy
znać odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Zgadzam się z panią. Czasem łatwiej jest być szczęśliwym, kiedy człowiek nie wie
wszystkiego.
Mma Ramotswe zamyśliła się. Interesująca teza, ale czy prawdziwa? Wymagała
pogłębionej analizy, na którą w tej chwili nie było czasu. Mma Ramotswe miała pilniejsze
zadanie do wykonania, a mianowicie zabranie pana J.L.B. Matekoniego do Mochudi, gdzie
mogliby wspiąć się na kopje, górę, wyspową, i podziwiać równiny. Była pewna, Ŝe panu
J.L.B. Matekoniemu spodobałby się widok całej tej wody. Podniósłby go na duchu.
- Pan J.L.B. Matekoni trochę nam pomagał z tym chłopcem - powtórzyła mma
Potokwani. - Dobrze mu zrobiło, Ŝe miał jakieś zajęcie. Widziałam, jak go uczy strzelać z
procy. I podobno uczy go słów - uczy go mówić. Jest dla niego bardzo serdeczny, a to chyba
dobry znak.
Mma Ramotswe uśmiechnęła się. Wyobraziła sobie, jak pan J.L.B. Matekoni uczy
małego dzikusa nazw otaczających go rzeczy. Uczy go słów nazywających świat,
nazywających Afrykę.
Pan J.L.B. Matekoni nie był zbyt komunikatywny po drodze do Mochudi. Siedział
obok kierowcy w maleńkiej białej furgonetce, patrząc na równiny, które przesuwały się za
oknem, i na innych podróŜnych. Wygłosił jednak kilka uwag, a nawet spytał, co słychać w
warsztacie, czego nie uczynił, kiedy go poprzedni raz odwiedziła na farmie dla sierot.
- Mam nadzieję, Ŝe mma Makutsi krótko trzyma tych moich terminatorów -
powiedział. - Straszne leniuchy. Tylko baby im w głowie.
- Problem bab pozostał, ale mma Makutsi wyciska z nich siódme poty i dobrze sobie
radzą.
Dotarli do zjazdu na Mochudi i wkrótce jechali drogą, która wiodła w stronę szpitala,
domów z podwórzami i usianego głazami wzgórza z tyłu.
- Przejdziemy się na wzgórze? - zaproponowała mma Ramotswe. - Bardzo dobry
stamtąd widok. Zobaczymy, jak bardzo zmienił się kraj po deszczu.
- Jestem za bardzo zmęczony, Ŝeby się wspinać. Ty idź, ja zostanę.
- Nie - odparła stanowczo mma Ramotswe. - Oboje wejdziemy. Weź mnie pod ramię.
Wspinaczka nie trwała długo. Wkrótce stali na skraju duŜej połaci wydźwigniętej do
góry skały i patrzyli na Mochudi: na kościół kryty czerwoną blachą, na maleńki szpital, w
którym dzień w dzień skąpymi środkami toczono heroiczną walkę z potęŜnymi
nieprzyjaciółmi, wreszcie na równiny ciągnące się w kierunku południowym. Płynęła tam
teraz rzeka, szeroko rozlana i leniwa, wiła się między kępami drzew i krzewów tudzieŜ
grupek zagród, które składały się na porozrzucaną bezładnie wioskę. ŚcieŜką w pobliŜu rzeki
pędzono niewielkie stado bydła; z tej odległości krowy wydawały się tycie, jak zabawki.
Wiatr wiał od strony stada, niosąc dźwięk dzwonków, cichy, delikatny dźwięk, który tak
silnie kojarzył się mmie Ramotswe z botswańskim buszem - drugi hymn jej ojczyzny. Mma
Ramotswe stała bez ruchu, kobieta na skale w Afryce. Właśnie tym i właśnie tutaj chciała
być.
- Patrz - powiedziała. - Patrz tam! To jest dom, w którym mieszkałam z ojcem. To są
moje rodzinne strony.
Pan J.L.B. Matekoni spojrzał w dół i uśmiechnął się. Uśmiechnął się i ona to
zauwaŜyła.
- Myślę, Ŝe czujesz się trochę lepiej, prawda?
Pan J.L.B. Matekoni skinął głową.
Afryka
Afryka Afryka
Afryka Afryka Afryka
Afryka Afryka
Afryka