background image

ALEXANDER MCCALL SMITH 

MORALNOŚĆ DLA PIĘKNYCH 

DZIEWCZĄT 

Morality for Beautiful Girls 

PrzełoŜył: Tomasz Biedroń 

Wydanie oryginalne: 2001 

Wydanie polskie: 2005 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

ŚWIAT WIDZIANY OCZYMA INNEJ OSOBY 

Mma  Ramotswe,  córka  świętej  pamięci  Obeda  Ramotswe  z  Mochudi  pod  Gaborone, 

stolicą  Botswany,  była  oficjalną  narzeczoną  pana  J.L.B.  Matekoniego,  syna  świętej  pamięci 

Pumphamilitsego  Matekoniego  z  Tlokweng,  rolnika,  a  później  wysokiego  urzędnika 

kolejowego.  Wszyscy  uwaŜali,  Ŝe  to  znakomicie  dobrana  para  -  ona,  załoŜycielka  i 

właścicielka  Kobiecej  Agencji  Detektywistycznej  Nr  1,  jedynej  w  Botswanie  agencji 

detektywistycznej  zajmującej  się  sprawami  takŜe  kobiet,  on,  właściciel  Tlokweng  Road 

Speedy Motors i w powszechnej opinii jeden z najlepszych mechaników samochodowych  w 

Botswanie.  Zawsze  jest  dobrze,  mówili  ludzie,  jak  kaŜde  z  małŜonków  prowadzi  osobną 

działalność.  Tradycyjne  małŜeństwa,  w  których  męŜczyzna  podejmuje  wszystkie  decyzje  i 

zarządza większością majątku, przeznaczone sadła kobiet, które pragną poświęcić się w Ŝyciu 

gotowaniu  i  wychowywaniu  dzieci.  Czasy  się  jednak  zmieniły  i  dla  wykształconych  kobiet, 

które chcą coś w Ŝyciu osiągnąć, lepszym wyjściem jest mieć jakieś zajęcie. 

Istniało  wiele  przykładów  takich  małŜeństw,  między  innymi  mmy  Maketetse,  która 

otworzyła  fabryczkę  specjalizującą  się  w  produkcji  szortów  khaki  dla  chłopców.  Zaczynała 

od  ciasnej  i  dusznej  izdebki  na  tyłach  swojego  domu,  potem  jednak  zatrudniła  do  krojenia  i 

szycia  swoje  kuzynki  i  stworzyła  jedno  z  najlepiej  funkcjonujących  przedsiębiorstw  w 

Botswanie, eksportujące swoje wyroby do Namibii mimo ostrej konkurencji ze strony duŜych 

firm odzieŜowych z Przylądka. Wyszła za pana Cedrica Maketetse, który  miał dwa sklepy z 

napojami w Gaborone, a ostatnio zakupił trzeci we Francistown. W stołecznej gazecie ukazał 

się  trochę  krępujący  artykuł  na  ich  temat,  zatytułowany  Producentce  szortów  Ŝyczymy 

wszelkiej  pomyślności  na  nowej  drodze  szycia  z  lokalnym  potentatem  od  napojów.  Oboje 

naleŜeli  do  Izby  Handlowej  i  dla  nikogo  nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  pan  Maketetse  jest 

niezmiernie dumny z sukcesów biznesowych swojej Ŝony. 

Oczywiście  kobieta,  której  powiodło  się  w  interesach,  musi  uwaŜać  na  męŜczyzn, 

którzy  szukają  wygodnego  Ŝycia  u  boku  bogatej  małŜonki.  Było  wiele  takich  przypadków  i 

mma  Ramotswe  zauwaŜyła,  Ŝe  tego  rodzaju  związki  prawie  zawsze  kończą  się  fatalnie: 

męŜczyzna albo przepija czy przegrywa dochody swojej Ŝony, albo próbuje zarządzać firmą, 

doprowadzając ją do ruiny. MęŜczyźni są dobrzy w interesach, uwaŜała mma Ramotswe, ale 

kobiety nie ustępują im pod tym względem. Są z natury oszczędniejsze. JakŜe inaczej, skoro 

dysponując skąpymi środkami finansowymi, muszą czymś napchać wiecznie głodne brzuchy 

background image

dzieci. Dzieci jedzą tak duŜo, Ŝe ile by się nagotowało dyni czy owsianki, ich brzuchy nigdy 

się nie zapełnią. MęŜczyźni zaś najszczęśliwsi są wtedy, kiedy pochłaniają całe góry drogiego 

mięsa. MoŜna się zniechęcić do Ŝycia. 

- To będzie dobre małŜeństwo - mówili ludzie, usłyszawszy o jej zaręczynach z panem 

J.L.B. Matekonim. - On jest odpowiedzialnym męŜczyzną, a ona bardzo dobrą kobietą. Czeka 

ich szczęśliwa przyszłość - kaŜde prowadzi swoją firmę i razem piją herbatę. 

Mma  Ramotswe  znała  tę  powszechną  opinię  i  podzielała  ją.  Po  katastrofalnym 

małŜeństwie z Note Mokotim, trębaczem jazzowym i nieuleczalnym babiarzem, postanowiła 

juŜ  nigdy  nie  wychodzić  za  mąŜ,  chociaŜ  składano  jej  liczne  propozycje.  Odrzuciła  zresztą 

pierwsze  oświadczyny  pana  J.L.B.  Matekoniego,  lecz  pół  roku  później  zmieniła  zdanie. 

Zrozumiała,  Ŝe  w  odniesieniu  do  kandydata  na  męŜa  naleŜy  sobie  postawić  bardzo  proste 

pytanie. Pytanie, które moŜe sobie zadać kaŜda kobieta - a w kaŜdym razie taka, która miała 

dobrego  ojca  -  i  na  które  kaŜda  kobieta  instynktownie  zna  odpowiedź.  Mma  Ramotswe 

sformułowała je i nie miała Ŝadnych wątpliwości, jak naleŜy na nie odpowiedzieć. 

„Co  pomyślałby  o  nim  mój  tata?”,  powiedziała  do  siebie  po  przyjęciu  oświadczyn 

pana J.L.B. Matekoniego - trochę tak, jak człowiek, który zastanawia się za skrzyŜowaniem, 

czy  dobrze  skręcił.  Dokładnie  pamiętała,  gdzie  to  było:  pewnego  wieczoru  spacerowała  w 

pobliŜu  zapory  jedną  z  tych  ścieŜek,  które  błąkają  się  pośród  akacji.  Nagle  przystanęła  i 

spojrzała  na  niebo,  na  ten  rozwodniony,  sprany  błękit,  który  krótko  przed  zachodem  słońca 

zasnuły miedziane smugi. Wokół panowała cisza, mma Ramotswe była zupełnie sama. Mimo 

to wypowiedziała to pytanie na głos, jakby ktoś mógł ją usłyszeć. 

Spojrzała na niebo, jakby oczekiwała, Ŝe tam znajdzie odpowiedź. Znała ją jednak bez 

patrzenia do góry. Nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe Obed Ramotswe, który poznał w 

swoim  Ŝyciu  najróŜniejszego  sortu  męŜczyzn  z  wszystkimi  ich  słabościami,  zaakceptowałby 

pana  J.L.B.  Matekoniego.  A  skoro  tak,  to  czego  się  bać?  Jej  przyszły  mąŜ  będzie  dla  niej 

dobry. 

 

Obecnie mma Ramotswe siedziała w biurze Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1 

wraz  ze  swoją  asystentką,  mmą  Makutsi,  najlepszą  absolwentką  studium  dla  sekretarek  ze 

swojego  rocznika,  i  rozmyślała  o  decyzjach,  których  wymagał  od  niej  zbliŜający  się  ślub  z 

panem  J.L.B.  Matekonim.  Narzucało  się,  rzecz  jasna,  pytanie,  gdzie  będą  mieszkali.  To 

jednak szybko się rozstrzygnęło. Dom pana J.L.B. Matekoniego, choć atrakcyjnie połoŜony w 

pobliŜu  starego  lotniska  i  całkiem  ładny,  z  werandą  w  stylu  kolonialnym  i  błyszczącym 

blaszanym dachem, gorzej się nadawał na małŜeńskie gniazdo niŜ jej dom przy Zebra Drive. 

background image

Jego  ogródek,  a  właściwie  podwórko  było  maleńkie,  ona  zaś  miała  cały  rząd  papai,  kilka 

cienistych  akacji  i  dystyngowaną  grządkę  melonów.  Co  się  natomiast  tyczy  wnętrza,  to 

spartańskie korytarze i nieuŜywane pokoje u pana J.L.B. Matekoniego miały niewiele atutów, 

zwłaszcza w porównaniu z jej domem. Serce by jej pękło, gdyby musiała się rozstać ze swoim 

salonem, z puszystym dywanem na posadzce z polerowanego czerwonego betonu, z gzymsem 

kominka, na którym stała pamiątkowa plakietka na cześć sir Sereste Khamy, naczelnika ludu 

Bamgwato,  męŜa  opatrznościowego  i  pierwszego  prezydenta  Botswany,  oraz  ze  stojącą  w 

kącie maszyną do szycia na pedały, wciąŜ chodzącą jak złoto. 

Nie musiała uciekać się do długich perswazji. Decyzja na rzecz Zebra Drive w ogóle 

nie  została  ujęta  w  słowa.  Po  tym,  jak  pan  J.L.B.  Matekoni  dał  się  przekonać  mmie 

Potokwani, kierowniczce farmy dla sierot, Ŝeby wziął pod swoją opiekę osieroconego chłopca 

i  jego  kaleką  siostrę,  dzieci  wprowadziły  się  do  niej  i  natychmiast  bardzo  dobrze  się  tam 

poczuły. W naturalny sposób uznali zatem, Ŝe w stosownej porze cała rodzina zamieszka przy 

Zebra  Drive.  Na  razie  pan  J.L.B.  Matekoni  mieszkał  w  swoim  domu,  ale  przy  Zebra  Drive 

jadał wieczorny posiłek. 

Z tym nie było problemów. Pozostała kwestia organizacji pracy. Siedząc za biurkiem i 

patrząc,  jak  mma  Makutsi  porządkuje  dokumenty,  mma  Ramotswe  uświadomiła  sobie,  jak 

trudne  czeka  ją  zadanie.  Decyzja  nie  była  łatwa,  ale  podjęła  ją  i  teraz  musiała  wcielić  ją  w 

czyn. W końcu na tym polega robienie interesów. 

Do  elementarnych  zasad  prowadzenia  przedsiębiorstwa  naleŜy  unikanie  dublowania 

zasobów.  Po  ślubie  z  panem  J.L.B.  Matekonim  mieliby  dwie  firmy  z  dwoma  biurami. 

Chodziło  oczywiście  o  zupełnie  róŜne  branŜe,  ale  Tlokweng  Road  Speedy  Motors 

dysponowało  sporą  powierzchnią  biurową  i  przeniesienie  tam  siedziby  agencji 

detektywistycznej  byłoby  najzupełniej  sensowne.  Mma  Ramotswe  dokonała  szczegółowej 

inspekcji  zakładu  pana  J.L.B.  Matekoniego  i  zasięgnęła  porady  lokalnego  przedsiębiorcy 

budowlanego. 

-  Nie  będzie  problemu  -  powiedział,  obejrzawszy  warsztat  i  biuro.  -  MoŜna  wstawić 

nowe  drzwi  po  tamtej  stronie.  Wtedy  pani  klienci  nie  będą  się  stykali  z  tą  całą  papraniną  w 

warsztacie. 

Po połączeniu biur mma Ramotswe mogłaby swoje wynająć i nareszcie wyjść na plus. 

Przykra prawda była taka, Ŝe Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 generowała zbyt niskie 

przychody.  Klientów  nie  brakowało  -  nie  w  tym  rzecz.  Działalność  detektywistyczna  jest 

ogromnie  czasochłonna  i  gdyby  mma  Ramotswe  Ŝądała  realistycznej  stawki  godzinowej, 

ludzi  po  prostu  nie  byłoby  stać  na  jej  usługi.  Dwieście  puli  za  rozwiązanie  zagadki  czy 

background image

znalezienie zaginionej osoby - tyle mogli zapłacić i na ogół było to warte wysiłku, ale kilka 

tysięcy puli za tę samą pracę to zupełnie inna rozmowa - człowiek od razu nabiera większej 

chęci do Ŝycia. 

Mma  Ramotswe  mniej  więcej  wychodziłaby  na  swoje,  gdyby  nie  pensja  mmy 

Makutsi.  Pierwotnie  zatrudniła  ją  jako  sekretarkę,  bo  firma,  która  chce  być  traktowana 

powaŜnie,  musi  mieć  sekretarkę,  ale  szybko  odkryła  schowany  za  tymi  grubymi  okularami 

talent.  Mma  Makutsi  została  awansowana  na  prestiŜowe  stanowisko  asystentki  detektywa. 

Mma Ramotswe czuła się jednak zobowiązana podnieść jej pensję, zwiększając ujemne saldo 

bieŜące agencji. 

Omówiła  sprawę  z  panem  J.L.B.  Matekonim,  który  przyznał  jej  rację:  nie  miała 

większego wyboru. 

-  Jeśli  nadal  będziesz  tak  funkcjonowała,  to  splajtujesz  -  powiedział  z  powagą.  - 

Widziałem  firmy,  którym  to  się  zdarzyło.  Przyślą  ci  człowieka,  który  nazywa  się  syndyk 

masy upadłościowej. On jest jak sęp - krąŜy i krąŜy. Bankructwo firmy to straszna rzecz. 

Mma Ramotswe cmoknęła językiem. 

- Chcę tego uniknąć. To byłby bardzo smutny koniec mojej działalności. 

Wymienili ponure spojrzenia. 

-  Będziesz  musiała  ją  zwolnić  -  zawyrokował  pan  J.L.B.  Matekoni.  -  Mnie  teŜ  się 

zdarzało, Ŝe musiałem zwolnić mechanika. CięŜka decyzja, ale tak to juŜ w Ŝyciu bywa. 

- Tak bardzo się ucieszyła, kiedy ją awansowałam. Nie mogę jej nagle powiedzieć, Ŝe 

nie  jest  juŜ  detektywem.  Nie  ma  w  Gaborone  nikogo.  Jej  rodzina  mieszka  w  Bobonong.  Z 

tego, co wiem, są bardzo biedni. 

Pan J.L.B. Matekoni pokręcił głową. 

-  Biednych  ludzi  jest  mnóstwo.  Wielu  bardzo  cierpi.  Ale  Ŝaden  interes  nie  działa  na 

powietrze. KaŜdy o tym wie. Musisz zsumować przychody i odjąć od nich wydatki. RóŜnica 

to jest twój zysk. W twoim wypadku tę liczbę poprzedza znak minus. Nie moŜesz... 

- Nie mogę... - przerwała mu mma Ramotswe - ...nie mogę jej teraz zwolnić. Jest dla 

mnie jak córka. Bardzo chce być detektywem i cięŜko pracuje. 

Pan  J.L.B.  Matekoni  spuścił  wzrok  na  swoje  stopy.  Podejrzewał,  Ŝe  mma  Ramotswe 

oczekuje  od  niego  jakiejś  propozycji,  ale  jakiej?  śe  da  jej  pieniądze?  śe  będzie  regulował 

rachunki  Kobiecej  Agencji  Detektywistycznej  Nr  1,  chociaŜ  jednoznacznie  mu 

zakomunikowała, Ŝe on ma nadal prowadzić warsztat, podczas gdy ona będzie się zajmowała 

swoimi klientami i ich problemami? 

-  Nie  chcę,  Ŝebyś  płacił  moje  rachunki  -  powiedziała  mma  Ramotswe  ze 

background image

stanowczością, która budziła w nim zarazem strach i podziw. 

- Naturalnie, Ŝe nie - pospieszył z odpowiedzią. - Nawet nie przeszło mi to przez myśl. 

-  Z  drugiej  strony  -  podjęła  mma  Ramotswe  -  potrzebna  ci  w  warsztacie  sekretarka. 

Ciągle  masz  bałagan  w  papierach,  prawda?  Nie  zapisujesz,  ile  płacisz  tym  swoim 

darmozjadom. Podejrzewam, Ŝe udzielasz im teŜ poŜyczek. Notujesz to? 

Pan  J.L.B.  Matekoni  nie  wiedział,  gdzie  się  podziać  ze  spojrzeniem.  Skąd  się 

dowiedziała,  Ŝe  terminatorzy  są  mu  winni  sześćset  puli  kaŜdy  i  nie  zanosi  się  na  to,  Ŝeby 

kiedykolwiek mieli moŜliwość spłacić dług? 

-  Chcesz,  Ŝeby  pracowała  dla  mnie?  -  spytał  zaskoczony.  -  A  co  z  jej  stanowiskiem 

detektywa? 

Mma  Ramotswe  nie  odpowiedziała  od  razu.  Nie  przemyślała  wcześniej  sprawy,  ale 

teraz  zaczął  się  wykluwać  pewien  plan.  Gdyby  przenieśli  biuro  agencji  do  warsztatu,  mma 

Makutsi  mogłaby  zachować  posadę  asystentki  detektywa,  a  jednocześnie  wziąć  na  siebie 

obowiązki  biurowe  w  warsztacie.  Pan  J.L.B.  Matekoni  płaciłby  jej  pensję,  co  oznaczałoby 

znaczne  zmniejszenie  obciąŜeń  agencji.  W  połączeniu  z  czynszem  za  zwolniony  budynek 

ogromnie poprawiłoby to sytuację finansową firmy. 

Wyłuszczyła  swój  plan  panu  J.L.B.  Matekoniemu.  ChociaŜ  często  kwestionował 

przydatność  mmy  Makutsi,  dostrzegał  zalety  propozycji  mmy  Ramotswe  -  zwłaszcza  tę,  Ŝe 

uszczęśliwiłoby to jego przyszłą Ŝonę. A w końcu na tym najbardziej mu zaleŜało. 

 

Mma Ramotswe przełknęła ślinę. 

- Mma Makutsi - zagaiła. - Rozmyślałam o przyszłości. 

Mma  Makutsi,  która  skończyła  robić  porządek  w  dokumentach,  zaparzyła  im  obu 

herbatę  z  czerwonokrzewu  i  zasiadła  wygodnie  do  półgodzinnej  przerwy,  którą  zwyczajowo 

sobie  robiła  około  jedenastej.  Zaczęła  czytać  czasopismo  -  stary  egzemplarz  „National 

Geographic” - poŜyczone od kuzyna nauczyciela. 

-  O  przyszłości?  Tak,  to  zawsze  ciekawe.  Ale  moim  zdaniem  nie  tak  ciekawe  jak 

przeszłość. Jest tutaj bardzo dobry artykuł, mma Ramotswe. PoŜyczę pani, jak przeczytam. O 

naszych  przodkach  ze  wschodniej  Afryki.  Piszą  tutaj  o  doktorze  Leakeyu.  To  bardzo  znany 

spec od kości. 

- Spec od kości? - zdziwiła się mma Ramotswe. 

Mma  Makutsi  z  reguły  doskonale  się  wysławiała  -  zarówno  po  angielsku,  jak  w 

setswana - ale zdarzało jej się posługiwać osobliwymi wyraŜeniami. Co to jest spec od kości? 

Kojarzy się to z czarownikiem, ale chyba doktor Leakey nie jest czarownikiem? 

background image

-  Tak  -  odparła  mma  Makutsi  -  wie  wszystko  na  temat  starych  kości.  Wykopuje  je  z 

ziemi i opowiada nam o naszej przeszłości. Niech pani spojrzy. 

Obróciła w stronę mmy Ramotswe zdjęcie na rozkładówce. Mma Ramotswe zmruŜyła 

oczy.  Jej  wzrok  nie  był  juŜ  taki  jak  dawniej  i  miała  obawy,  Ŝe  prędzej  czy  później  będzie 

musiała pójść w ślady mmy Makutsi i załoŜyć okulary z grubymi szkłami. 

- Czy to jest doktor Leakey? 

Mma Makutsi skinęła głową. 

- Tak, mma, to on. Czaszka, którą trzyma w dłoni, naleŜała do jednego z pierwszych 

ludzi. Ten człowiek Ŝył bardzo dawno temu i jest bardzo stary. 

W mmie Ramotswe rozbudziła się ciekawość. 

- Kim był ten bardzo stary człowiek? 

-  Piszą  tutaj,  Ŝe  to  człowiek,  który  Ŝył,  kiedy  na  świecie  było  jeszcze  bardzo  mało 

ludzi. Wszyscy mieszkaliśmy wtedy we wschodniej Afryce. 

- Wszyscy? 

-  Tak,  wszyscy.  Mój  lud.  Pani  lud.  Wszyscy.  Wszyscy  wywodzimy  się  od  tej  samej 

małej grupy przodków. Doktor Leakey to udowodnił. 

Mma Ramotswe zamyśliła się. 

- Czyli w jakimś sensie wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami? 

- Tak. Jesteśmy wszyscy takimi samymi ludźmi. Eskimosi, Rosjanie, Nigeryjczycy. Ta 

sama krew. To samo DNA. 

- DNA? Co to takiego? 

- To jest coś, czego uŜył Bóg, jak stwarzał ludzi - wyjaśniła mma Makutsi. - Wszyscy 

jesteśmy zrobieni z DNA i wody. 

Mma  Ramotswe  zastanowiła  się  nad  tym,  co  wynikało  z  tych  rewelacji.  Nie  miała 

zdania  na  temat  Eskimosów  i  Rosjan,  ale  Nigeryjczycy  to  zupełnie  inna  historia.  Mma 

Makutsi  miała  jednak  rację:  jeśli  powszechne  braterstwo  -  i  „siostrzaństwo”  -  nie  ma  być 

pustym dźwiękiem, musi obejmować równieŜ Nigeryjczyków. 

-  Gdyby  ludzie  wiedzieli,  Ŝe  wszyscy  jesteśmy  jedną  rodziną,  to  byliby  dla  siebie 

lepsi, nie sądzi pani? 

Mma Makutsi odłoŜyła czasopismo. 

-  Na  pewno.  Gdyby  o  tym  wiedzieli,  to  byłoby  im  bardzo  trudno  krzywdzić  innych. 

MoŜe nawet chętniej by im pomagali. 

Mma  Ramotswe  milczała.  Teraz  jeszcze  trudniej  było  jej  przedstawić  mmie  Makutsi 

swój plan, ale podjęli wraz z panem J.L.B. Matekonim decyzję i nie pozostawało nic innego, 

background image

jak przekazać złą wiadomość. 

-  To  wszystko  bardzo  ciekawe  -  stwierdziła,  siląc  się  na  stanowczy  ton.  -  Muszę 

poczytać o doktorze Leakeyu w wolnej chwili. Teraz jestem za bardzo zajęta rozmyślaniami o 

tym,  jak  nie  dopuścić  do  upadku  firmy.  Bilans  nie  przedstawia  się  najkorzystniej.  Wydatki 

przewyŜszają wpływy. 

Urwała  i  obserwowała  reakcję  mmy  Makutsi.  Trudno  było  zgadnąć,  co  ona  myśli  za 

tymi okularami. 

- Muszę więc przedsięwziąć jakieś kroki - ciągnęła. - Jeśli nic nie zrobię, to nałoŜą na 

nas  zarząd  komisaryczny  albo  bank  zajmie  nam  biuro.  Tak  się  dzieje  z  firmami,  które  nie 

przynoszą zysków. To bardzo niedobra sytuacja. 

Mma Makutsi wpatrywała się w biurko. Potem podniosła wzrok na mmę Ramotswe i 

w jej okularach odbiły się gałęzie akacji za oknem. Mmę Ramotswe mocno to zdeprymowało 

- poczuła się tak, jakby patrzyła na świat oczyma innej osoby. Kiedy to sobie pomyślała, mma 

Makutsi poruszyła głową i jej pracodawczyni zobaczyła odbicie swojej czerwonej sukienki. 

-  Staram  się,  jak  mogę  -  powiedziała  cicho  mma  Makutsi.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe  da  mi 

pani szansę. Bardzo się cieszę, Ŝe pracuję jako asystentka detektywa. Nie chcę do końca Ŝycia 

być sekretarką. 

Umilkła  i  spojrzała  na  mmę  Ramotswe.  Jak  to  jest,  pomyślała  mma  Ramotswe,  być 

mmą Makutsi, absolwentką studium sekretarskiego z najlepszym wynikiem na roku, która nie 

ma jednak nikogo oprócz rodziny w dalekim Bobonong? Wiedziała, Ŝe mma Makutsi posyła 

im pieniądze, bo podpatrzyła kiedyś na poczcie, jak wypełnia przekaz pocztowy na sto puli. 

Na pewno napisała im o swoim awansie i byli dumni, Ŝe ich krewna tak doskonale sobie radzi 

w  Gaborone.  Tymczasem  prawda  była  taka,  Ŝe  mma  Ramotswe  trzymała  ją  na  tym 

stanowisku  z  pobudek  charytatywnych  i  w  gruncie  rzeczy  to  ona  wspierała  finansowo  tę 

rodzinę z Bobonong. 

Przeniosła  spojrzenie  na  biurko  mmy  Makutsi  i  na  wciąŜ  rozłoŜone  zdjęcie  doktora 

Leakeya  z  czaszką  w  dłoni.  Doktor  Leakey  patrzył  prosto  na  nią.  Co  będzie  z  tą  pani 

asystentką, mma Ramotswe?, zdawał się mówić. 

Przełknęła ślinę. 

-  Niech  się  pani  nie  martwi,  dalej  będzie  pani  asystentką  detektywa.  DołoŜymy  pani 

jednak  trochę  obowiązków,  kiedy  przeniesiemy  się  do  Tlokweng  Road  Speedy  Motors.  Pan 

J.L.B.  Matekoni  potrzebuje  pomocy  przy  papierkowej  robocie.  Będzie  pani  w  połowie 

sekretarką,  a  w  połowie  asystentką  detektywa.  -  Urwała,  po  czym  dodała  pospiesznie:  -  Ale 

moŜe się pani przedstawiać jako asystentka detektywa. Taki będzie pani oficjalny tytuł. 

background image

Przez  resztę  dnia  mma  Makutsi  była  bardziej  milcząca  niŜ  zazwyczaj.  Bez  słowa 

zaparzyła  mmie  Ramotswe  popołudniową  herbatę,  ale  pod  koniec  dnia  sprawiała  wraŜenie 

pogodzonej z losem. 

-  Podejrzewam,  Ŝe  w  biurze  pana  J.L.B.  Matekoniego  panuje  spory  bałagan  - 

powiedziała. - Nie wyobraŜam sobie, Ŝeby porządnie prowadził papiery. MęŜczyźni nie lubią 

się tym zajmować. 

Mmie Ramotswe spadł kamień z serca, kiedy usłyszała tę zmianę tonu. 

-  Tak,  ma  tam  straszny  bajzel.  Będzie  pani  bardzo  wdzięczny,  jeśli  zrobi  pani 

porządek. 

-  Nauczyli  nas  tego  w  studium.  Któregoś  dnia  zostałyśmy  wysłane  do  potwornie 

zapuszczonego biura i musiałyśmy to wszystko odgruzować. Było nas cztery - ja i trzy ładne 

dziewczyny. Ja wykonałam całą robotę, a te ładne flirtowały z męŜczyznami z biura. 

- Ach! - westchnęła mma Ramotswe. - Mogę to sobie wyobrazić. 

- Pracowałam do ósmej wieczorem. Te ładne o piątej poszły z męŜczyznami do knajpy 

i  zostawiły  mnie  samą.  Następnego  dnia  szef  studium  powiedział,  Ŝe  doskonale  się 

spisałyśmy  i  wszystkie  dostaniemy  najwyŜszą  ocenę.  Pozostałe  dziewczyny  były  bardzo 

zadowolone. Powiedziały, Ŝe chociaŜ porządkowaniem papierów zajmowałam się głównie ja, 

one  wzięły  na  siebie  trudniejszą  część  zadania,  czyli  odciągnięcie  męŜczyzn,  Ŝeby  nie 

przeszkadzali. Szczerze tak uwaŜały. 

Mma Ramotswe pokręciła głową. 

-  PróŜniaki  z  tych  dziewcząt.  Dzisiaj  w  Botswanie  jest  takich  mnóstwo.  Ale 

przynajmniej wie pani, Ŝe odniosła pani sukces. Jest pani asystentką detektywa, a one? Dam 

sobie głowę uciąć, Ŝe nikim. 

Mma  Makutsi  zdjęła  swoje  duŜe  okulary  i  zaczęła  starannie  czyścić  chusteczką 

soczewki. 

-  Dwie  z  nich  wyszły  za  bardzo  bogatych  ludzi  -  powiedziała.  -  Mają  duŜe  domy  w 

pobliŜu  Sun  Hotel.  Widziałam,  jak  paradują  w  drogich  okularach  przeciwsłonecznych. 

Trzecia  wyjechała  do  Afryki  Południowej  i  została  modelką.  Widziałam  jej  zdjęcie  w 

kolorowym magazynie, dla którego pracuje jej mąŜ fotograf. On teŜ zarabia kupę pieniędzy i 

jest  z  nim  bardzo  szczęśliwa.  Nazywają  go  Polaroid  Khumalo.  Bardzo  przystojny  i  bardzo 

znany. 

ZałoŜyła okulary z powrotem na nos i spojrzała na mmę Ramotswe. 

-  Któregoś  dnia  pani  teŜ  znajdzie  sobie  męŜa  -  odrzekła  mma  Ramotswe.  -  I  ten 

człowiek będzie mógł o sobie powiedzieć, Ŝe wygrał los na loterii. 

background image

Mma Makutsi pokręciła głową. 

-  Nie  sądzę,  Ŝebym  wyszła  za  mąŜ.  W  Botswanie  brakuje  męŜczyzn.  To  znany  fakt. 

Wszyscy męŜczyźni są juŜ Ŝonaci, nie ostał się ani jeden wolny. 

-  Nie  musi  pani  wychodzić  za  mąŜ  -  pocieszała  ją  mma  Ramotswe.  -  NiezamęŜnym 

kobietom bardzo dobrze się teraz Ŝyje. Ja jestem niezamęŜna. 

-  Ale  niedługo  pani  poślubi  pana  J.L.B.  Matekoniego.  I  przestanie  pani  być 

niezamęŜna. Mogłaby pani... 

- Nie musiałam się na to decydować. Byłam zadowolona ze swojego Ŝycia. Świat by 

się nie zawalił, gdyby tak pozostało. 

Urwała.  ZauwaŜyła,  Ŝe  mma  Makutsi  znowu  zdjęła  okulary  i  zabrała  się  do  ich 

czyszczenia, bo zaparowały. 

Mma  Ramotswe  zamyśliła  się.  Nigdy  nie  umiała  siedzieć  z  załoŜonymi  rękami, 

patrząc na czyjeś nieszczęście. To niewygodna cecha charakteru u prywatnego detektywa, bo 

z pracą mmy Ramotswe wiązało się wiele nieszczęścia, ale nie umiała zakuć serca w pancerz, 

chociaŜ bardzo się starała. 

-  Aha,  jeszcze  jedna  rzecz.  Zapomniałam  pani  powiedzieć,  Ŝe  pani  nowe  stanowisko 

nazywa  się  kierownik  administracyjny  Tlokweng  Road  Speedy  Motors.  Nie  będzie  pani 

zwykłą sekretarką. 

Mma Makutsi podniosła z uśmiechem głowę. 

- Cudownie - powiedziała. - Jest pani dla mnie bardzo dobra, mma. 

-  I  pensja  wzrośnie  -  dodała  mma  Ramotswe,  odrzucając  precz  rozsądek.  -  Niewiele, 

ale zawsze. Będzie pani mogła więcej posyłać rodzinie w Bobonong. 

Mma Makutsi sprawiała wraŜenie niemało ucieszonej tą informacją i ze wzmoŜonym 

zapałem  wykonywała  ostatnie  tego  dnia  obowiązki,  czyli  przepisanie  na  maszynie  kilku 

listów ręcznie przygotowanych przez szefową. To mma Ramotswe miała teraz ponurą minę. 

To  wszystko  wina  doktora  Leakeya,  pomyślała.  Gdyby  nie  pojawił  się  w  rozmowie,  mma 

Ramotswe pewnie byłaby bardziej stanowcza. A tak nie dość, Ŝe ponownie awansowała mmę 

Makutsi, to jeszcze bez konsultacji z panem J.L.B. Matekonim dała jej podwyŜkę. Naturalnie 

trzeba  mu  będzie  o  tym  powiedzieć,  ale  moŜe  jeszcze  nie  teraz...  NaleŜy  zawsze  wybrać 

odpowiedni moment na przekazanie niepomyślnej wiadomości. MęŜczyźni od czasu do czasu 

obnaŜają  swoje  słabe  strony  i  kobieta,  która  umie  poczekać  na  tę  chwilę,  pokona  facetów  w 

ich  własnej  grze.  Kiedy  nadejdzie  ten  moment,  dziecinnie  łatwo  się  nimi  manipuluje.  Ale 

trzeba umieć czekać. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

CHŁOPIEC, KTÓRY PRZYSZEDŁ W NOCY 

Obozowali pośród bagien Okawango, w pobliŜu Maun, osłonięci wysokimi drzewami 

mopane.  Na  północy,  zaledwie  pół  mili  dalej,  ciągnęło  się  jezioro,  wstęga  błękitu  otoczona 

brązami  i  zieleniami  buszu.  Trawa  sawanny  była  gęsta  i  bujna,  zwierzęta  miały  gdzie  się 

ukryć.  Jeśli  ktoś  chciał  zobaczyć  słonia,  musiał  być  czujny,  bo  obfita  roślinność  utrudniała 

rozpoznanie  nawet  ich  zwalistych  szarych  kształtów,  które  poruszały  się  powoli  przez 

Ŝ

erowisko. 

Obóz,  zgrupowanie  pięciu  czy  sześciu  duŜych  namiotów  ustawionych  w  półkole, 

naleŜał  do  męŜczyzny  o  przydomku  rra  Pula,  pan  deszcz.  Wiązało  się  to  z  przekonaniem, 

wielokrotnie  potwierdzonym  empirycznie,  Ŝe  jego  obecność  ściąga  pilnie  potrzebne  opady. 

Rra  Pula  nie  miał  nic  przeciwko  upowszechnianiu  się  tego  przekonania.  Deszcz  oznacza 

uśmiech losu, stąd okrzyk „Pula! Pula! Pula!”, kiedy ludzie radują się z pomyślności losu lub 

pragną ją sprowadzić. Rra Pula był człowiekiem o pociągłej twarzy  i skórzastej, cętkowanej 

cerze  białej  osoby,  która  spędziła  całe  swoje  Ŝycie  pod  afrykańskim  słońcem.  Piegi  i  plamy 

słońca zlały się w jedno, był zatem cały brązowy - jak białe ciasto włoŜone do piekarnika. 

- Powoli się do nas upodabnia - powiedział jeden z jego podwładnych, kiedy siedzieli 

którejś nocy przy  ognisku. - Kiedyś się zbudzi i  będzie z niego Motswana - z takim samym 

kolorem skóry jak my. 

-  Nie  wystarczy  zmienić  kolor  skóry,  Ŝeby  stać  się  Motswana  -  zaoponował  inny.  - 

Motswana  jest  się  w  środku.  Zulus  od  zewnątrz  jest  taki  jak  my,  ale  w  środku  pozostaje 

Zulusem. Z Zulusa Motswana teŜ nie moŜna zrobić. Są po prostu inni. 

Wokół ogniska zapadła cisza, bo wszyscy rozmyślali nad tą kwestią. 

- Mnóstwo róŜnych rzeczy robi człowieka tym, kim jest - powiedział w końcu jeden z 

tropicieli. - Ale najwaŜniejsze jest łono matki. To, skąd bierzesz mleko, czyni cię Motswana 

albo Zulusem. Mleko Motswana, dziecko Motswana. Mleko zuluskie, dziecko zuluskie. 

- Mleka nie bierze się z łona - oznajmił jeden z młodszych. - To tak nie działa. 

Starszy człowiek zmiaŜdŜył go wzrokiem. 

-  To  co  się  je  przez  pierwsze  dziewięć  miesięcy,  panie  Mądralo?  Panie  Akademiku? 

Chcesz powiedzieć, Ŝe pije się krew matki? Tak? 

Młodszy pokręcił głową. 

- Nie jestem pewien, co się je, ale mleka nie ma, dopóki człowiek się nie urodzi. Tego 

background image

jestem całkiem pewien. 

Starszy zrobił wzgardliwą minę. 

- Guzik wiesz. Nie masz dzieci, prawda? Co ty się na tym znasz? Człowiek bez dzieci 

mówi  o  dzieciach  tak,  jakby  miał  ich  całą  kupę.  Ja  mam  piątkę  dzieci.  Piątkę.  -  Rozpostarł 

palce jednej dłoni. - Piątkę - powtórzył. - Wszystkie pięć z mleka matki. 

Umilkli. Przy innym ognisku, na krzesłach, a nie na kłodach, siedzieli rra Pula i jego 

dwoje  klientów.  Niezrozumiały  pomnik  ich  głosów  docierał  do  tropicieli,  ale  teraz  ucichł. 

Nagle rra Pula wstał. 

- Coś tam jest - powiedział. - MoŜe szakal. Czasem podchodzą całkiem blisko ognia. 

Inne zwierzęta trzymają się na dystans. 

Jeden z klientów, męŜczyzna w średnim wieku, który miał na głowie miękki kapelusz 

ze spuszczonym rondem, równieŜ wstał i wbił wzrok w ciemności. 

- Czy lampart podszedłby tak blisko? - spytał. 

- Nigdy - odparł rra Pula. - To bardzo płochliwe stworzenia. 

Kobieta siedząca na składanym płóciennym stołku gwałtownie przekręciła głowę. 

- Na pewno coś tam jest - powiedziała. - Posłuchajcie. 

Rra Pula postawił na ziemi kubek, który trzymał w dłoni, i zawołał do swoich ludzi: 

- Simon! Motopi! Niech któryś przyniesie mi latarkę! Migiem! 

Młodszy  z  męŜczyzn  wstał  i  szybkim  krokiem  poszedł  do  namiotu  z  ekwipunkiem. 

Idąc w stronę pracodawcy, równieŜ usłyszał hałas i włączył silną latarkę, by omieść snopem 

jej światła krąg ciemności wokół obozu. Ujrzeli kontury krzewów i drzewek, dziwnie płaskie 

w sondującym świetle latarki. 

- Czy to nie spłoszy zwierząt? - spytała kobieta. 

- Całkiem moŜliwe - odparł rra Pula - ale nie Ŝyczymy sobie Ŝadnych niespodzianek, 

prawda? 

Ś

wiatło  zatoczyło  koło  i  na  krótko  powędrowało  do  góry,  by  oświetlić  listowie 

karłowatej akacji. Potem osunęło się ku korzeniom drzewa i wtedy zobaczyli. 

- To jest dziecko - powiedział zdumiony męŜczyzna w miękkim kapeluszu. - Dziecko? 

Tutaj? 

Chłopczyk  był  na  czworakach.  Złapany  przez  latarkę  zachowywał  się  jak  zwierzę  w 

ś

wietle reflektorów samochodu - sparaliŜowany niezdecydowaniem. 

- Motopi! - zawołał rra Pula. - Przyprowadź tu chłopca! 

MęŜczyzna  z  latarką  szybko  ruszył  po  trawie,  kierując  snop  światła  na  małą  postać. 

Kiedy był juŜ blisko, dziecko nagle pobiegło do tyłu, ale potknęło się o coś i upadło. Motopi 

background image

wyciągnął  ramiona,  upuszczając  przy  tym  latarkę,  która  uderzyła  z  łoskotem  o  kamień  i 

zgasła. Motopi trzymał juŜ jednak chłopca, który wyrywał się i wierzgał nogami. 

- Nie bij się ze mną, mały - powiedział w języku setswana. - Nic ci nie zrobię. Nic ci 

nie zrobię. 

Chłopak wierzgnął ponownie i trafił męŜczyznę z brzuch. 

- Nie wolno! - potrząsnął chłopakiem i trzymając go jedną ręką, trzepnął go mocno w 

ramię. - Masz! To jest kara za kopanie wujka! UwaŜaj, bo znowu dostaniesz! 

Zaskoczone tym klapsem dziecko przestało stawiać opór i zwiotczało. 

-  A  poza  tym  -  mruknął  Motopi  pod  nosem,  idąc  w  stronę  ogniska  rry  Puli  - 

ś

mierdzisz. 

Postawił  chłopaka  na  ziemi  koło  stolika  z  lampą  naftową,  ale  dalej  trzymał  go  za 

nadgarstek, Ŝeby nie uciekł albo nie próbował kopnąć któregoś z białych. 

- Więc to jest nasz mały szakal - powiedział rra Pula, przyglądając się chłopcu. 

- Jest nagusieńki - stwierdziła kobieta. - Nie ma nic na sobie. 

- Ile on ma lat? - spytał któryś z męŜczyzn. - Na oko najwyŜej sześć albo siedem. 

Rra  Pula  podniósł  lampę  naftową  i  przybliŜył  do  dziecka.  Światło  ślizgało  się  po 

skórze,  pokrytej  maleńkimi  bliznami  i  zadrapaniami,  jakby  ktoś  przeciągnął  chłopca  przez 

kolczasty  krzew.  Brzuch  był  zapadnięty,  Ŝebra  sterczały,  pupa  była  ściągnięta  i  koścista,  a 

wzdłuŜ podbicia jednej stopy biegła otwarta rana, z białą obwódką wokół czarnego centrum. 

Chłopak podniósł oczy ku lampie i skulił się pod tymi oględzinami. 

- Spróbuj w kalanga - powiedział rra Pula do Motopiego. - Spróbuj w kalanga, a potem 

w herero. MoŜe on jest Herero. Albo Mosarwa. Trochę znasz te języki, Motopi. Sprawdź, czy 

uda ci się coś z niego wydobyć. 

Motopi  przykucnął,  Ŝeby  znaleźć  się  twarzą  w  twarz  z  dzieckiem.  Zaczął  mówić  w 

jednym  języku,  starannie  artykułując  słowa,  a  potem,  nie  uzyskawszy  Ŝadnej  reakcji, 

przerzucił się na inny. Chłopiec nadal milczał jak zaklęty. 

- Chyba nie umie mówić - stwierdził Motopi. - Wydaje mi się, Ŝe nie rozumie, co do 

niego mówię. 

Kobieta zbliŜyła się i wyciągnęła rękę, Ŝeby dotknąć chłopaka w ramię. 

- Biedactwo - rozczuliła się. - Wyglądasz, jakbyś... 

Krzyknęła i szarpnęła ramieniem do tyłu. Chłopak ją ugryzł. 

Motopi chwycił chłopaka za prawe ramię, postawił na nogi i wymierzył mu siarczysty 

policzek. 

- Nie wolno! - krzyknął. - Niegrzeczne dziecko! 

background image

Oburzona kobieta odepchnęła go. 

- Niech go pan nie bije! Nie widzi pan, Ŝe jest wystraszony? Nie chciał mi zrobić nic 

złego. Popełniłam błąd, Ŝe go dotknęłam. 

-  Nie  moŜna  pozwolić, Ŝeby  dziecko  gryzło  ludzi,  mma  -  odparł  spokojnie  Motopi.  - 

Nie podoba nam się to. 

Kobieta zawiązała sobie dłoń chusteczką, ale przesączyła się przez nią plama krwi. 

- Dam pani na to penicyliny - powiedział rra Pula. - Ugryzienie człowieka moŜe być 

niebezpieczne. 

Spojrzeli na chłopca, który się połoŜył, jakby zamierzał spać, ale spoglądał na nich. 

- Dziecko ma dziwny zapach - stwierdził Motopi. - ZauwaŜyłeś to, rra Pula? 

Rra Pula pociągnął nosem. 

- Tak. MoŜe to rana. Ropieje. 

-  Nie  -  zaoponował  Motopi.  -  Mam  bardzo  dobry  węch.  Czuję  ranę,  ale  jest  jeszcze 

jakiś inny zapach. Taki, którego normalnie nie czuć od dziecka. 

- Rozpoznajesz go? 

Motopi skinął głową. 

- Tak. To jest zapach lwa. Nic innego tak nie pachnie, tylko lew. 

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Potem rra Pula zaśmiał się i powiedział: 

- Mydło i woda temu zaradzą. I damy mu coś na tę ranę. Proszek siarkowy powinien ją 

wysuszyć. 

Motopi  delikatnie  podniósł  chłopca,  który  łypał  na  niego  i  kulił  się  w  sobie,  ale  nie 

stawiał oporu. 

- Umyj go i zabierz do swojego namiotu - rozkazał rra Pula. - Nie pozwól mu uciec. 

Klienci wrócili na miejsca przy ognisku. Kobieta rzuciła spojrzenie męŜczyźnie, który 

uniósł brew i wzruszył ramionami. 

- Skąd, u licha, on się wziął? - spytała rry Puli, który grzebał w ogniu przyczerniałym 

patykiem. 

-  Pewnie  z  którejś  z  okolicznych  wiosek.  NajbliŜsza  leŜy  około  dwudziestu  mil  w 

tamtą stronę. To pewnie pastuch, który się zgubił i zawędrował w busz. To się czasem zdarza. 

- Ale dlaczego nie ma nic na sobie? 

Rra Pula wzruszył ramionami. 

- Pastuszkowie czasem noszą tylko przepaski na biodrach. MoŜe kolczasty krzew ją z 

niego zdarł. A moŜe gdzieś ją zostawił. - Rra Pula spojrzał na kobietę. - W Afryce to jest na 

porządku dziennym. Mnóstwo dzieci się gubi, a potem znajduje. Nic im się nie dzieje. Chyba 

background image

nie martwi się pani o niego? 

Kobieta zmarszczyła brwi. 

- Oczywiście, Ŝe się martwię. NajróŜniejsze rzeczy mogły  mu się przydarzyć. Mogły 

go zaatakować dzikie zwierzęta. Mógł go porwać lew. I tak dalej. 

-  Tak  -  odparł  rra  Pula.  -  Zgadza  się.  Ale  nic  się  nie  stało.  Jutro  zabierzemy  go  na 

policję do Maun. Oni się nim zajmą. Dowiedzą się, skąd jest, i zawiozą go do domu. 

Kobieta nadal sprawiała wraŜenie zatroskanej. 

-  Dlaczego  pana  człowiek  powiedział,  Ŝe  chłopiec  pachnie  jak  lew?  Czy  to  nie  jest 

trochę dziwne, Ŝeby mówić takie rzeczy? 

Rra Pula parsknął śmiechem. 

-  Tutaj  ludzie  gadają  róŜne  dziwne  rzeczy.  Widzą  świat  inaczej.  Motopi  to  bardzo 

dobry  tropiciel,  ale  tak  mówi  o  zwierzętach,  jakby  to  byli  ludzie.  Twierdzi,  Ŝe  z  nim 

rozmawiają. śe potrafi wyczuć zapach strachu zwierzęcia. Takie rzeczy gada. 

Przez  chwilę  siedzieli  w  milczeniu,  po  czym  kobieta  oznajmiła,  Ŝe  idzie  spać. 

Powiedzieli  sobie  nawzajem  dobranoc,  po  czym  rra  Pula  i  biały  męŜczyzna  siedzieli  przy 

ognisku  jeszcze  przez  pół  godziny.  Mówili  bardzo  niewiele,  patrzyli,  jak  drwa  powoli 

dogasają, a iskry lecą ku niebu. Motopi leŜał w wejściu do swojego namiotu, Ŝeby chłopak nie 

mógł  wydostać  się  na  zewnątrz,  nie  trącając  go.  Było  jednak  mało  prawdopodobne,  aby 

podjął  taką  próbę,  bo  przyprowadzony  do  namiotu  prawie  natychmiast  zasnął.  Motopi 

obserwował  go  jednym  okiem  spod  cięŜko  opadającej  powieki.  Przykryty  lekką  derką 

chłopak  oddychał  głęboko.  Łapczywie  poŜarł  kawałek  mięsa,  który  mu  dali,  i  wychłeptał 

duŜy  kubek  wody,  zagarniając  ją  językiem  jak  zwierzę  u  wodopoju.  Nadal  roztaczał  ten 

dziwny  zapach,  który  Motopiemu  nieodparcie  kojarzył  się  z  lwem.  Ale  czemu  dziecko 

miałoby pachnieć lwem? 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

PROBLEMY Z WARSZTATEM 

Po  drodze  do  Tlokweng  Road  Speedy  Motors  mma  Ramotswe  postanowiła  wyznać 

panu  J.L.B.  Matekoniemu  wszystko  jak  na  spowiedzi.  Wiedziała,  Ŝe  przekroczyła  swoje 

uprawnienia,  awansując  mmę  Makutsi  na  stanowisko  kierownika  administracyjnego 

warsztatu.  Ona  sama  miałaby  do  niego  wielkie  pretensje,  gdyby  spróbował  awansować  jej 

personel.  Zrozumiała,  Ŝe  musi  mu  dokładnie  wyjaśnić,  jak  do  tego  doszło.  Pan  J.L.B. 

Matekoni był dobrym człowiekiem i chociaŜ zawsze uwaŜał, Ŝe mma Makutsi jest luksusem, 

na  który  mma  Ramotswe  nie  bardzo  moŜe  sobie  pozwolić,  nie  miała  wątpliwości,  Ŝe 

zrozumie,  jakie  to  waŜne  dla  mmy  Makutsi,  aby  zajmować  określone  stanowisko.  W  końcu 

jakie to ma znaczenie, Ŝe mma Makutsi będzie się nazywała kierownikiem administracyjnym, 

jeśli  tylko  będzie  sumiennie  wykonywała  wyznaczone  jej  obowiązki?  Pozostawał  problem 

podwyŜki. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe z tego juŜ tak łatwo się nie wytłumaczy. 

Późnym  popołudniem  mma  Ramotswe  jechała  do  Tlokweng  Road  Speedy  Motors 

maleńką białą furgonetką, którą pan J.L.B. Matekoni niedawno wyremontował. Auto jeździło 

jak złoto, odkąd pan J.L.B. Matekoni podłubał po godzinach w jego silniku. Wymienił wiele 

części  na  nowe,  sprowadzone  zza  granicy.  Nowy  był  na  przykład  rozrusznik  i  hamulce. 

Wystarczyło, Ŝe mma Ramotswe dotknęła pedału hamulca, Ŝeby furgonetka stanęła jak wryta. 

Dawniej,  zanim  pan  J.L.B.  Matekoni  rozbudził  w  sobie  zainteresowanie  jej  samochodem, 

mma  Ramotswe  musiała  kilka  razy  energicznie  nacisnąć  na  pedał,  Ŝeby  furgonetka  zaczęła 

zwalniać. 

-  Myślę,  Ŝe  juŜ  nigdy  nie  wjadę  nikomu  w  kuper  -  powiedziała  mma  Ramotswe  z 

wdzięcznością  po  wypróbowaniu  nowych  hamulców.  -  Będę  się  mogła  zatrzymać  wtedy, 

kiedy będę chciała. 

Pan J.L.B. Matekoni spojrzał na nią z przeraŜoną miną. 

-  To  bardzo  waŜne,  Ŝeby  mieć  dobre  hamulce.  Nie  moŜesz  dopuścić  do  tego,  Ŝeby 

znowu tak się popsuły. Jak zaczną nawalać, to od razu daj mi znać. 

- Dobrze - obiecała mma Ramotswe. 

Nieszczególnie interesowała się samochodami, chociaŜ darzyła serdecznym uczuciem 

swoją  maleńką  białą  furgonetkę,  która  tak  wiernie  jej  słuŜyła.  Nie  mogła  zrozumieć,  czemu 

ludzie umierają z tęsknoty za mercedesem, skoro jest tyle innych samochodów, które potrafią 

człowieka  bezpiecznie  przewieźć  z  miejsca  na  miejsce  i  nie  kosztują  przy  tym  fortuny. 

background image

Zainteresowanie samochodami miała za typowo męskie zjawisko. Daje się ono zauwaŜyć juŜ 

u  małych  chłopców,  którzy  robią  autka  z  drutu,  i  do  końca  Ŝycia  nie  zanika.  Dlaczego 

męŜczyźni uwaŜają, Ŝe samochody są takie ciekawe? Samochód to przecieŜ maszyna. MoŜna 

by oczekiwać, Ŝe męŜczyźni będą się interesowali pralkami czy Ŝelazkami, a tymczasem nic z 

tego. Słyszał kto kiedyś, Ŝeby grupka męŜczyzn stała na ulicy i dyskutowała o pralkach? 

Mma Ramotswe zajechała pod Tlokweng Road Speedy Motors i wysiadła z maleńkiej 

białej furgonetki. W biurze nikogo nie zobaczyła, co oznaczało, Ŝe pan J.L.B. Matekoni albo 

leŜy  pod  samochodem  w  warsztacie,  albo  usiłuje  wyłoŜyć  swoim  opornym  uczniom  jakąś 

skomplikowaną  kwestię  z  zakresu  mechaniki  pojazdowej.  Zwierzył  się  mmie  Ramotswe,  Ŝe 

ma  powaŜne  wątpliwości,  czy  z  tych  chłopaków  moŜna  coś  wykrzesać,  i  szczerze  mu 

współczuła.  Niełatwo  jest  przekonać  młodych  ludzi  o  konieczności  pracy.  Oczekują,  Ŝe 

wszystko zostanie im podane na talerzu. Nie rozumieją, Ŝe wszystko, co Botswana ma im do 

zaoferowania  -  czyli  bardzo  wiele  -  zostało  osiągnięte  cięŜką  pracą  i  wyrzeczeniami. 

Botswana nigdy nie poŜyczała pieniędzy i nie ugrzęzła w długach, jak to się zdarzyło wielu 

innym państwom afrykańskim. Botswańczycy oszczędzają i oszczędzają, a pieniądze wydają 

bardzo  roztropnie.  KaŜdy  publiczny  grosz,  kaŜde  thebe  jest  rozliczane.  Nic  nie  idzie  do 

prywatnych  kieszeni  polityków.  MoŜemy  być  dumni  z  naszego  kraju,  pomyślała  mma 

Ramotswe.  Ja  jestem  dumna.  Jestem  dumna  z  prezydenta  Seretse  Khamy,  który  z  obszaru 

zaniedbywanego  przez  Brytyjczyków  stworzył  nowe  państwo.  Zbytnio  nas  nie  cenili, 

pomyślała, ale teraz wiedzą, na co nas stać. Podziwiają nas za to. Przeczytała, co powiedział 

ambasador  amerykański:  „Gratulujemy  mieszkańcom  Botswany  ich  dokonań”.  Słowa  te 

napełniły  ją  dumą.  Wiedziała,  Ŝe  mieszkańcy  tych  dalekich  i  dosyć  przeraŜających  krajów 

mają bardzo dobrą opinię o Botswanie. 

Dobrze jest być Afrykaninem. W Afryce dzieją się rzeczy straszne, które budzą wstyd 

i rozpacz, ale Afryka nie ogranicza się do tego. ChociaŜ mieszkańcy Afryki doznają wielkich 

cierpień,  chociaŜ  Ŝołnierze  -  a  raczej  mali  chłopcy  z  karabinami  -  przysparzają  jej  wiele 

okrucieństwa  i  zamętu,  w  Afryce  jest  mnóstwo  rzeczy,  które  napawają  dumą.  Na  przykład 

dobroć, zdolność do uśmiechania się, sztuka i muzyka. 

Podeszła  do  drzwi  warsztatu.  Wewnątrz  były  dwa  samochody,  jeden  na  podnośniku, 

drugi pod ścianą, z akumulatorem podłączonym do małego prostownika, który stał przy kole. 

Na podłodze leŜało kilka części - rura wydechowa i jakieś inne, których nie rozpoznawała - a 

pod autem na podnośniku stała otwarta skrzynka z narzędziami. Ale pana J.L.B. Matekoniego 

- ani śladu. 

Dopiero  kiedy  jeden  z  terminatorów  wstał,  mma  Ramotswe  zauwaŜyła  ich  obecność. 

background image

Siedzieli  na  podłodze  oparci  plecami  o  puszkę  po  oleju  i  grali  w  tradycyjną  grę  kamykami. 

Teraz  jeden  z  nich,  wyŜszy  chłopak,  którego  imię  ciągle  wylatywało  jej  z  głowy,  wstał  i 

wytarł ręce w brudny kombinezon. 

- Dzień dobry, mma. Nie ma go. Znaczy szefa. Poszedł do domu. 

Obdarzył  ją  uśmiechem,  który  uznała  za  nieco  obraźliwy.  WyobraŜała  sobie,  Ŝe 

chłopak tak samo uśmiecha się do dziewczyny na tańcach. Wiedziała, co z nich za jedni. Pan 

J.L.B.  Matekoni  powiedział  jej,  Ŝe  mają  w  głowie  wyłącznie  dziewczyny,  i  potrafiła  w  to 

uwierzyć. Zasmucało ją to, Ŝe nie brakowało dziewcząt zainteresowanych tymi młodzieńcami 

z ich gęsto wypomadowanymi włosami i lśniącymi białymi zębami. 

- Dlaczego poszedł do domu tak wcześnie? - spytała. - Skończyła się robota? Dlatego 

zbijacie bąki? 

Pomocnik uśmiechnął się z miną człowieka, który coś wie. 

Chętnie  by  się  dowiedziała,  o  co  chodzi.  A  moŜe  zagrało  po  prostu  jego  poczucie 

wyŜszości, protekcjonalność, którą przypuszczalnie okazywał wszystkim kobietom? 

- Nie - odparł, zerkając na kolegę. - Jeszcze duŜo nam zostało do fajrantu. Musimy się 

zająć tym pojazdem. 

Od niechcenia pokazał na samochód na podnośniku. 

Teraz podniósł się drugi terminator. Coś jadł i miał cienką mączną kreskę wokół ust. 

Jak  by  to  się  spodobało  dziewczynom?,  pomyślała  złośliwie  mma  Ramotswe.  Wyobraziła 

sobie, Ŝe chłopak zaczyna emablować jakąś pannę, nieświadomy, Ŝe ma usta oblepione mąką. 

Normalnie  był  całkiem  przystojny,  ale  z  białą  smugą  ust  wzbudziłby  raczej  śmiech  niŜ 

przyspieszone bicie serca. 

-  Szefa  często  ostatnio  nie  ma  -  powiedział  drugi  terminator.  -  Czasem  wychodzi  o 

drugiej i zostawia całą robotę nam. 

-  Ale  jest  problem  -  dorzucił  pierwszy.  -  Znamy  się  dobrze  na  autach,  ale  nie 

nauczyliśmy się jeszcze wszystkiego, rozumie pani? 

Mma Ramotswe spojrzała na samochód, który stał na podnośniku. Było to francuskie 

kombi, bardzo popularne na niektórych obszarach Afryki. 

- Na przykład ten - powiedział pierwszy terminator. - Z rury wydechowej leci mu para. 

Wielka chmura. To znaczy, Ŝe  uszczelka  strzeliła  i  płyn  chłodzący  dostaje  się  do  cylindra.  I 

robi się para. Syczy. 

- To czemu nie naprawicie? - spytała mma Ramotswe. - Pan J.L.B. Matekoni nie moŜe 

cały czas prowadzić was za rękę, prawda? 

Młodszy z uczniów zrobił minę. 

background image

- Pani się wydaje, Ŝe to takie proste, co? Próbowała pani kiedyś zdemontować głowicę 

cylindra w peugeocie? 

Mma Ramotswe wykonała uspokajający gest. 

- Nie chciałam was krytykować. Czemu nie poprosicie pana J.L.B. Matekoniego, Ŝeby 

wam pokazał? 

Starszy terminator wyglądał na poirytowanego. 

-  Łatwo  się  mówi,  mma,  ale  problem  w  tym,  Ŝe  on  nie  chce  nam  pokazać.  A  potem 

idzie do domu i my musimy się tłumaczyć przed klientami. Nie są zadowoleni. Mówią: Gdzie 

mój  samochód?  Jak  ja  mam  się  poruszać,  skoro  naprawa  mojego  auta  trwa  całe  dnie?  Mam 

chodzić pieszo, jakbym nie miał samochodu? Tak mówią, mma. 

Mma  Ramotswe  przez  chwilę  milczała.  Wydawało  jej  się  mało  prawdopodobne,  aby 

pan  J.L.B.  Matekoni,  zawsze  taki  sumienny,  dopuszczał  do  takich  sytuacji.  Wyrobił  sobie 

renomę człowieka, który dobrze i szybko naprawia samochody. Jeśli ktoś nie był zadowolony, 

miał  prawo  przywieźć  auto  jeszcze  raz,  a  pan  J.L.B.  Matekoni  usuwał  usterkę  za  darmo  w 

ramach reklamacji. Zawsze tak funkcjonował, nie umiała więc sobie wyobrazić, Ŝe zostawiłby 

samochód na podnośniku pod opieką tych dwóch uczniów, którzy najwyraźniej słabo się znali 

na silnikach i z pewnością usiłowaliby pójść na skróty. 

Postanowiła trochę przycisnąć starszego terminatora. 

- Chcesz powiedzieć - zaatakowała go zniŜonym głosem - Ŝe pan J.L.B. Matekoni nie 

przejmuje się tymi samochodami? 

Uczeń  bezczelnie  wbił  w  nią  spojrzenie.  Gdyby  miał  choć  odrobinę  dobrych  manier, 

nie patrzyłby mi w oczy, pomyślała. Spuściłby wzrok, jak przystoi młodzieńcowi w obecności 

starszej osoby. 

-  Tak  -  odparł  terminator.  -  Wydaje  się,  Ŝe  jakieś  dziesięć  dni  temu  pan  J.L.B. 

Matekoni  stracił  zainteresowanie  warsztatem.  Wczoraj  mi  powiedział,  Ŝe  chyba  pojedzie  do 

swojej wioski i zostawi warsztat pod moją opieką. Powiedział, Ŝebym starał się, jak umiem. 

Mmie  Ramotswe  zaparło  dech.  Czuła,  Ŝe  młodzieniec  mówi  prawdę,  w  którą  trudno 

jednak było uwierzyć. 

-  I  jeszcze  jedno  -  dodał  pomocnik,  wycierając  ręce  w  szmatę.  -  Od  dwóch  miesięcy 

nie płaci dostawcom części zamiennych. Jeden z nich dzwonił parę dni temu, kiedy pan J.L.B. 

Matekoni wyszedł wcześniej, i ja odebrałem, prawda, Siletsi? - Drugi terminator potwierdził 

ruchem głowy. - Powiedział, Ŝe jak do dziesięciu dni nie zapłacimy, to wstrzymają dostawy. 

Prosili, Ŝebym to przekazał panu J.L.B. Matekoniemu i powiedział mu, Ŝeby pozbierał się do 

kupy. Tak mi kazali. Ja - zmyć głowę szefowi. Tak mi powiedzieli. 

background image

- I zrobiłeś to? 

-  Tak.  MoŜemy  porozmawiać  w  cztery  oczy,  szefie?  Tak  mu  mówię.  I  wszystko  mu 

wygarnąłem. 

Mma  Ramotswe  obserwowała  jego  minę.  Było  widoczne,  Ŝe  napawa  się  rolą 

zatroskanego pracownika, której, jak podejrzewała, nie miał okazji wcześniej odgrywać. 

- No i? Jak zareagował na twoją poradę? 

Terminator prychnął i wytarł nos dłonią. 

- Powiedział, Ŝe spróbuje coś zrobić. Tak powiedział. Ale wie pani, co ja myślę? Chce 

pani wiedzieć, co moim zdaniem się dzieje, mma? - Patrzyła na niego z wyczekującą miną. - 

Myślę,  Ŝe  panu  J.L.B.  Matekoniemu  przestało  zaleŜeć  na  warsztacie.  Myślę,  Ŝe  go  to 

zmęczyło. Chce go przekazać nam, a potem wrócić w rodzinne strony i uprawiać arbuzy. On 

się zestarzał, mma. Po prostu go to zmęczyło. 

Mma Ramotswe wstrzymała oddech. Bezczelność tej hipotezy zdumiała ją: Ŝeby ten... 

ten darmozjad, znany głównie jako podrywacz dziewczyn przechodzących koło warsztatu, ten 

sam  terminator,  którego  pan  J.L.B.  Matekoni  złapał  kiedyś  na  tym,  jak  przymierzał  się  z 

młotkiem do silnika, teraz mówił, Ŝe pan J.L.B. Matekoni chce przejść w stan spoczynku! 

Zabrało jej prawie minutę, zanim na tyle się pozbierała, Ŝeby odpowiedzieć. 

- Jesteś wyjątkowo bezczelnym młodym człowiekiem. Pan J.L.B. Matekoni nie stracił 

zainteresowania  warsztatem.  Nie  jest  starcem.  Ledwo  przekroczył  czterdziestkę.  Wam  się 

moŜe  wydaje,  Ŝe  to  jest  duŜo,  ale  Ŝaden  z  niego  starzec.  I  absolutnie  nie  zamierza 

przekazywać wam warsztatu. To byłby koniec firmy. Zrozumiałeś? 

Starszy  z  terminatorów  poszukał  oczami  wsparcia  kolegi,  ale  tamten  wbił  wzrok  w 

ziemię. 

- Zrozumiałem, mma. Przepraszam. 

-  Jest  za  co.  I  mam  dla  ciebie  wiadomość.  Pan  J.L.B.  Matekoni  właśnie  zatrudnił 

kierownika  administracyjnego.  Ta  osoba  niedługo  przyjdzie  do  pracy  i  na  waszym  miejscu 

bardzo bym się pilnowała. 

Jej słowa wywarły poŜądany efekt na starszym z terminatorów, który upuścił tłustą od 

smaru szmatę i spojrzał na kolegę. 

- Kiedy ten pan zaczyna? - spytał nerwowo. 

- W przyszłym tygodniu - odparła mma Ramotswe. - Nie pan, tylko pani. 

- Pani? Kobieta? 

-  Tak  -  powiedziała  mma  Ramotswe  i  odwróciła  się  do  wyjścia.  -  Nazywa  się  mma 

Makutsi  i  bardzo  surowo  traktuje  terminatorów.  Koniec  ze  zbijaniem  bąków  i  graniem  w 

background image

kamyki. Zrozumiano? - Obaj uczniowie skinęli ponuro głowami. - W takim razie zabierajcie 

się do tego samochodu. Wrócę za parę godzin i sprawdzę, jak wam idzie. 

Podeszła do furgonetki i usiadła za kierownicą. Udało jej się zdobyć na zdecydowany 

ton, kiedy wydawała terminatorom polecenia, ale w środku czuła się nad wyraz strapiona. Z 

doświadczenia  wiedziała,  Ŝe  kiedy  ludzie  zaczynają  się  zachowywać  niezgodnie  ze  swoim 

charakterem, oznacza to, Ŝe coś jest nie tak. Pan J.L.B. Matekoni był człowiekiem na wskroś 

sumiennym, a na wskroś sumienni ludzie nie wystawiają klientów do  wiatru, chyba Ŝe mają 

jakiś  bardzo  waŜny  powód.  Jaki  to  moŜe  być  powód?  Coś  związanego  ze  zbliŜającym  się 

ś

lubem? Odmieniło mu się? Wybrał kawalerską wolność? 

 

Mma  Makutsi  zamknęła  drzwi  -  Kobiecej  Agencji  Detektywistycznej  Nr  1.  Mma 

Ramotswe poszła do warsztatu, Ŝeby porozmawiać z panem J.L.B. Matekonim, zostawiając ją 

z  listami  do  przepisania  i  zaniesienia  na  pocztę.  Mma  Makutsi  tak  bardzo  się  ucieszyła  z 

awansu  i  podwyŜki,  Ŝe  spełniłaby  kaŜdą  prośbę  swojej  chlebodawczyni.  Był  czwartek, 

następnego dnia wypłata, nawet jeśli na razie w dawnej wysokości. Mma Makutsi zamierzała 

uczcić to z wyprzedzeniem - moŜe kupić sobie pączka po drodze do domu. Droga do pracy i z 

powrotem prowadziła obok budki z pączkami i innymi smaŜonymi smakołykami - kuszącym 

zapachom  trudno  się  było  oprzeć.  Ale  skąd  wziąć  na  to  pieniądze?  DuŜy  smaŜony  pączek 

kosztował dwie pule, była to zatem kosztowna zachcianka, zwłaszcza jeśli się pomyślało, ile 

wyniesie wieczorny posiłek. śycie w Gaborone było drogie. Wszystko kosztowało dwa razy 

więcej niŜ w domu. Na wsi za dziesięć puli moŜna było trochę poŜyć. W Gaborone banknot 

dziesięciopulowy rozpuszczał się w palcach. 

Mma  Makutsi  wynajmowała  izbę  w  szopie  za  domem  przy  Lobatse  Road. 

Rozchwierutana  szopa,  która  składała  się  z  dwóch  izb,  przylegała  do  tylnego  ogrodzenia  i 

miała  okna  wychodzące  na  krętą  dróŜkę  uczęszczaną  przez  wychudłe  psy.  Zwierzęta 

formalnie naleŜały do mieszkańców domów, ale najwyraźniej wolały przebywać we własnym 

gronie i szwendały się po dwa albo trzy. Zapewne ktoś je regularnie karmił, ale i tak Ŝebra im 

sterczały i nie pomagało nawet to, Ŝe wiecznie grzebały w śmieciach w poszukiwaniu resztek. 

Jeśli  mma  Makutsi  zostawiła  drzwi  otwarte,  czasami  któryś  z  czworonogów  wchodził  do 

ś

rodka i mierzył ją tęsknym, wygłodniałym wzrokiem, dopóki go nie wykopsała. Odbierała to 

jako jeszcze większy afront od doznawanego w pracy, gdzie do biura właziły kury i dziobały 

między jej stopami. 

Kupiła  w  budce  pączka,  zjadła  na  miejscu  i  oblizała  palce  z  cukru.  Zaspokoiwszy 

nieco głód, ruszyła w drogę powrotną. Mogła pojechać busem - był to tani środek transportu - 

background image

ale  lubiła  spacery  w  wieczornym  chłodzie  i  zazwyczaj  nie  spieszyło  jej  się  do  domu. 

Ciekawe, czy mój brat miał dobry dzień, pomyślała, czy kaszel go nie zmęczył. ChociaŜ był 

bardzo słaby, od kilku dni czuł się całkiem znośnie i zdołała przespać spokojnie kilka nocy z 

rzędu. 

Zamieszkał  z  nią  dwa  miesiące  wcześniej,  po  długiej  podróŜy  autobusem  z  domu. 

Wyszła po niego na dworzec autobusowy, który znajduje się obok kolejowego. W pierwszej 

chwili  go  nie  poznała.  Podczas  poprzedniej  wizyty  był  dobrze  zbudowanym,  a  nawet  trochę 

spasionym  młodym  człowiekiem.  Teraz  wysiadł  z  autobusu  zgarbiony  chudzielec,  któremu 

koszula luźno powiewała na klatce piersiowej. Kiedy zdała sobie sprawę, Ŝe to on, podbiegła i 

chwyciła  go  za  rękę.  To  równieŜ  był  dla  niej  szok  -  skóra  gorąca,  sucha,  spękana.  Mma 

Makutsi  wzięła  od  niego  walizkę,  chociaŜ  chciał  ją  nieść  sam,  i  zataszczyła  do  busa,  który 

kursował po Lobatse Road. 

Brat  rozgościł  się  u  niej;  sypiał  na  macie,  którą  mu  rozłoŜyła  po  drugiej  stronie 

pokoju. Przeciągnęła od ściany do ściany drut i powiesiła na nim zasłonę, Ŝeby czuł się trochę 

mniej skrępowany i mógł sobie powiedzieć, Ŝe ma osobne pomieszczenie. Mimo to słyszała 

kaŜdy jego charczący wdech i często ją budziło jego mamrotanie przez sen. 

- Dobra z ciebie siostra, Ŝe mnie do siebie wzięłaś - powiedział. - To wielkie szczęście 

mieć taką siostrę. 

Protestowała oczywiście, Ŝe to Ŝaden kłopot i Ŝe brat moŜe u niej mieszkać, póki nie 

wyzdrowieje  i  nie  znajdzie  pracy  w  Gaborone,  ale  wiedziała,  Ŝe  to  nigdy  nie  nastąpi.  On  z 

pewnością  teŜ  o  tym  wiedział,  ale  nie  rozmawiali  ani  o  tym,  ani  o  okrutnej  chorobie,  która 

powoli pozbawiała go Ŝycia, tak jak susza pozbawia krajobraz soczystych kolorów. 

Teraz miała dla niego dobrą wiadomość. Zawsze był bardzo zainteresowany nowinami 

z  pracy  i  szczegółowo  wypytywał  ją  o  wydarzenia  dnia.  Nie  poznał  mmy  Ramotswe  -  mma 

Makutsi nie chciała, Ŝeby szefowa wiedziała o chorobie jej brata - ale wyrobił sobie pogląd na 

jej temat i zawsze o nią pytał. 

-  MoŜe  kiedyś  ją  poznam  i  będę  mógł  jej  podziękować  za  to,  co  zrobiła  dla  mojej 

siostry. Bez niej nigdy byś nie została asystentką detektywa. 

- To dobra kobieta. 

-  Wiem  o  tym.  Mam  przed  oczami  tę  miłą,  uśmiechniętą  kobietę  z  pucołowatymi 

policzkami. Widzę, jak pije z tobą herbatę. Na samą myśl robi mi się raźniej na duszy. 

Mma  Makutsi  Ŝałowała,  Ŝe  nie  pomyślała  o  kupieniu  mu  pączka,  ale  często  nie  miał 

apetytu  i  pieniądze  by  się  zmarnowały.  Mówił,  Ŝe  boli  go  w  ustach  i  kaszel  utrudnia  mu 

połykanie.  Często  zjadał  tylko  kilka  łyŜek  zupy  ugotowanej  przez  nią  na  kuchence 

background image

parafinowej, lecz nawet tę odrobinę czasem zwracał. 

Kiedy  wróciła  do  domu,  w  izbie  był  jeszcze  ktoś  inny.  Usłyszała  obcy  głos  i  w 

pierwszej  chwili  zmartwiała  ze  strachu,  Ŝe  pod  jej  nieobecność  zdarzyło  się  coś  złego,  ale 

kiedy weszła do środka, zobaczyła, Ŝe zasłona jest odsunięta i na składanym krzesełku obok 

posłania brata siedzi jakaś kobieta. Na dźwięk otwierania drzwi kobieta wstała i obróciła się 

twarzą do mmy Makutsi. 

- Jestem pielęgniarką z anglikańskiego hospicjum - powiedziała. - Przyszłam z wizytą 

do pani brata. Nazywam się siostra Baleje. 

Pielęgniarka miała sympatyczny uśmiech i mma Makutsi natychmiast zapalała do niej 

sympatią. 

-  Bardzo  zacnie  z  pani  strony,  Ŝe  go  pani  odwiedza.  Ten  list  napisałam  tylko  po  to, 

Ŝ

eby dać znać, Ŝe mój brat jest chory. 

Pielęgniarka skinęła głową. 

-  Słusznie  pani  postąpiła.  MoŜemy  czasami  do  niego  zajrzeć.  MoŜemy  przynieść 

jedzenie,  jeśli  potrzebujecie.  MoŜemy  trochę  pomóc,  chociaŜ  nasze  moŜliwości  są 

ograniczone.  Mamy  takŜe  lekarstwa.  Nie  są  zbyt  silne,  ale  mogą  nieco  złagodzić 

dolegliwości. 

Mma Makutsi podziękowała jej i spojrzała na brata. 

- Najbardziej dokucza mu kaszel. To jest najgorsze. 

- Tak, nie jest lekko - potwierdziła pielęgniarka. 

Ponownie usiadła na stołeczku i wzięła brata mmy Makutsi za rękę. 

- Musi pan pić więcej wody, Richard. Nie moŜe pan dopuścić do odwodnienia. 

Otworzył oczy i spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. Nie był pewien, skąd się tam 

wzięła. Sądził, Ŝe to znajoma albo sąsiadka siostry. 

Pielęgniarka  pokazała  mmie  Makutsi  gestem,  Ŝeby  usiadła  obok  nich  na  podłodze. 

Potem, nadal trzymając Richarda za rękę, drugą delikatnie dotknęła jego policzka. 

-  Panie  Jezu,  który  niesiesz  ulgę  w  cierpieniu,  pochyl  się  nad  tym  biednym 

człowiekiem  i  okaŜ  mu  miłosierdzie.  Uczyń  jego  dni  radosnymi.  Niech  będzie  szczęśliwy  i 

ucieszy  serce  jego  siostry,  która  opiekuje  się  nim  w  chorobie.  I  niech  w  jego  sercu  zagości 

spokój. 

Mma Makutsi zamknęła oczy, połoŜyła dłoń na ramieniu pielęgniarki i siedziały tak w 

milczeniu. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

WIZYTA U DOKTORA MOFFATA 

Kiedy mma Makutsi siedziała u wezgłowia brata, mma Ramotswe zajechała maleńką 

białą  furgonetką  pod  bramę  domu  pana  J.L.B.  Matekoniego.  Jej  narzeczony  był  u  siebie. 

Zielona  furgonetka,  którą  zawsze  jeździł  (mimo  Ŝe  był  właścicielem  znacznie  lepszego 

pojazdu,  który  stał  w  warsztacie),  parkowała  pod  drzwiami  uchylonymi  do  połowy  ze 

względu  na  upał.  Zostawiła  furgonetkę  na  ulicy,  Ŝeby  zaoszczędzić  sobie  otwierania  i 

zamykania bramy, po czym podeszła do domu obok kilku nędznych roślinek, które pan J.L.B. 

Matekoni nazywał swoim ogrodem. 

- Ko! Ko! - zawołała od drzwi. - Jesteś tam, panie J.L.B. Matekoni? 

- Jestem - dobiegł ją głos z salonu. - Jestem w domu, mma Ramotswe. 

Natychmiast  po  wejściu  do  środka  zauwaŜyła,  Ŝe  podłoga  w  przedpokoju  jest 

zakurzona  i  zaniedbana.  Odkąd  wiecznie  nadąsana  i  antypatyczna  sprzątaczka  pana  J.L.B. 

Matekoniego,  Florence,  poszła  do  więzienia  za  nielegalne  posiadanie  broni,  dom  stawał  się 

coraz  bardziej  zapuszczony.  Kilkakroć  przypominała  panu  J.L.B.  Matekoniemu,  Ŝeby 

zatrudnił  kogoś  na  miejsce  Florence,  przynajmniej  do  ślubu,  on  zaś  jej  to  obiecywał.  Nie 

podjął  jednak  Ŝadnych  działań  i  mma  Ramotswe  w  końcu  postanowiła  przywieźć  kiedyś  do 

niego swoją sprzątaczkę, Ŝeby zrobiła generalne porządki. 

- MęŜczyźni będą Ŝyli w bałaganie, jeśli ich nie przypilnować - powiedziała kiedyś do 

znajomej. - Nie umieją utrzymać porządku w domu ani w obejściu. Po prostu nie wiedzą, jak 

się to robi. 

Przeszła  do  salonu.  Kiedy  pojawiła  się  w  drzwiach,  pan  J.L.B.  Matekoni,  który  leŜał 

wyciągnięty  na  swojej  niewygodnej  sofie,  wstał  i  starał  się  nie  wyglądać  na  tak  bardzo 

rozmamłanego. 

- Dobrze cię widzieć, mma Ramotswe. Od kilku dni się nie widzieliśmy. 

- To prawda. MoŜe dlatego, Ŝe byłeś tak bardzo zajęty. 

- Tak - odparł i ponownie usiadł. - Jestem bardzo zajęty. Mam duŜo pracy. 

Milczała,  bacznie  go  obserwując.  Coś  było  z  nim  nie  tak.  Jej  podejrzenia  się 

potwierdzały. 

- W warsztacie jest duŜy ruch? - spytała. 

Wzruszył ramionami. 

- W warsztacie zawsze jest duŜy ruch. Cały czas. Ludzie przywoŜą swoje samochody i 

background image

mówią: zrób to, zrób tamto. Myślą, Ŝe mam dziesięć par rąk. 

-  Jak  to,  nie  chcesz,  Ŝeby  przyprowadzali  swoje  auta  do  warsztatu?  -  spytała 

Ŝ

yczliwym tonem. - Czy nie od tego są warsztaty? 

Pan J.L.B. Matekoni obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i wzruszył ramionami. 

- MoŜe, ale jest za duŜo do roboty. 

Mma Ramotswe rozejrzała się po pokoju. Na podłodze zobaczyła stos gazet, a na stole 

stertę listów, które wyglądały na nieotwarte. 

-  Pojechałam  do  warsztatu.  Sądziłam,  Ŝe  cię  tam  zastanę,  ale  powiedzieli  mi,  Ŝe 

wyszedłeś wcześniej. Powiedzieli, Ŝe ostatnio często wychodzisz wcześniej. 

Pan J.L.B. Matekoni zerknął na nią, po czym przeniósł spojrzenie na podłogę. 

- CięŜko mi tam siedzieć cały dzień, kiedy jest tyle pracy. Prędzej czy później będzie 

to zrobione. W końcu są ci dwaj chłopcy. Oni mogą się tym zająć. 

-  Ci  dwaj  chłopcy?  -  Ŝachnęła  się  mma  Ramotswe.  -  Twoi  terminatorzy?  PrzecieŜ 

ciągłe  powtarzasz,  Ŝe  do  niczego  się  nie  nadają.  Jak  moŜesz  teraz  mówić,  Ŝe  sami  wszystko 

zrobią?  -  Pan  J.L.B.  Matekoni  milczał.  -  No  to  jak,  panie  J.L.B.  Matekoni?  Jaka  jest  twoja 

odpowiedź? 

- Dadzą sobie radę - odparł dziwnie bezbarwnym głosem. - Trzeba im tylko pozwolić 

rozwinąć skrzydła. 

Mma Ramotswe wstała. Nie było sensu z nim dyskutować, kiedy był w takim nastroju. 

MoŜe był chory? Słyszała, Ŝe złoŜony grypą człowiek potrafi na parę tygodni zapaść w letarg. 

MoŜe takie było wyjaśnienie jego nietypowego zachowania. Jeśli tak, to naleŜało zaczekać, aŜ 

wydobrzeje. 

- Rozmawiałam z mma Makutsi - powiedziała, szykując się do wyjścia. - Myślę, Ŝe w 

ciągu  kilku  dni  moŜe  zacząć  pracować  w  warsztacie.  Nadałam  jej  tytuł  kierownika 

administracyjnego. 

Jego odpowiedź zaskoczyła mmę Ramotswe. 

-  Kierownik  administracyjny,  kierownik,  dyrektor  generalny,  minister  warsztatów 

samochodowych, jak sobie Ŝyczysz. To przecieŜ nie ma znaczenia, prawda? 

Mmie  Ramotswe  nie  przyszła  do  głowy  Ŝadna  stosowna  odpowiedź.  PoŜegnała  się  i 

ruszyła ku drzwiom. 

- Aha, tak przy okazji - zatrzymał ją pan J.L.B. Matekoni. - Chyba pojadę na jakiś czas 

na wieś. Chcę zobaczyć, jak idą prace polowe. MoŜe zostanę tam chwilę. 

Mma Ramotswe wybałuszyła oczy. 

- A co z warsztatem? 

background image

Pan J.L.B. Matekoni westchnął. 

-  Ty  się  nim  zajmij.  Ty  i  twoja  sekretarka,  kierownik  administracyjny.  Daj  jej  wolną 

rękę. Poradzi sobie. 

Mma Ramotswe zacisnęła usta! 

- Dobrze. Przypilnujemy ci warsztatu, dopóki nie poczujesz się lepiej. 

- Nic mi nie jest - zaprotestował pan J.L.B. Matekoni. - Nie martw się o mnie. Nic mi 

nie jest. 

 

Nie pojechała na  Zebra  Drive, chociaŜ wiedziała, Ŝe przybrane dzieci na  nią czekają. 

Motholeli  dziewczynka,  na  pewno  przygotowała  juŜ  wieczorny  posiłek.  Mimo  Ŝe  poruszała 

się na wózku, nie wymagała szczególnego nadzoru ani pomocy. A chłopak, Puso, stworzenie 

dosyć łobuzerskie, przypuszczalnie zuŜył juŜ prawie całe dzienne zasoby energii i był gotów 

wziąć kąpiel i połoŜyć się do łóŜka. 

Zamiast pojechać do domu, skręciła w lewo w Kudu Road i podjechała pod dom przy 

Odi  Way,  gdzie  mieszkał  jej  przyjaciel  doktor  Moffat.  Kierował  on  kiedyś  szpitalem  w 

Mochudi,  gdzie  opiekował  się  jej  ojcem,  i  zawsze  był  gotów  jej  wysłuchać,  kiedy  miała 

kłopoty. Rozmawiała z nim o swoim męŜu Note, zanim zwierzyła się komukolwiek innemu, i 

doktor  Moffat  powiedział  jej,  najdelikatniej  jak  umiał,  Ŝe  z  jego  doświadczenia  wynika,  iŜ 

tacy ludzie nigdy się nie zmieniają. 

Był oczywiście człowiekiem niezmiernie zapracowanym, więc nie chciała zabierać mu 

czasu,  ale  moŜe  potrafiłby  jej  wyjaśnić,  co  jest  nie  tak  z  panem  J.L.B.  Matekonim.  Czy  po 

ludziach krąŜy jakaś dziwna choroba, która wywołuje w nich zmęczenie i apatię? Jeśli tak, to 

jak długo to potrwa? 

Doktor Moffat właśnie wrócił do domu. Przywitał się z mmą Ramotswe w drzwiach i 

zaprosił ją do swojego gabinetu. 

-  Martwię  się  o  pana  J.L.B.  Matekoniego  -  wyjaśniła.  -  Mogę  panu  o  nim 

opowiedzieć? 

Skinął głową. Słuchał przez kilka minut, po czym jej przerwał. 

- Chyba wiem, o co chodzi. Jest taka dolegliwość, która nazywa się depresja. Choroba 

jak kaŜda inna, i to całkiem rozpowszechniona. Wygląda mi na to, Ŝe pan J.L.B. Matekoni jest 

w depresji. 

- Czy to moŜna wyleczyć? 

-  Zazwyczaj bez większych problemów. Pod warunkiem Ŝe to rzeczywiście depresja. 

Dysponujemy dzisiaj bardzo dobrymi środkami przeciwdepresyjnymi. Jeśli wszystko pójdzie 

background image

dobrze,  a  nie  widzę  powodu,  Ŝeby  nie  poszło,  poczuje  się  znacznie  lepiej  po  jakichś  trzech 

tygodniach. Te pigułki nie działają od razu. 

- Powiem mu, Ŝeby się do pana natychmiast zgłosił. 

-  Pacjenci  z  depresją  często  uwaŜają,  Ŝe  nic  im  nie  dolega  -  odparł  doktor  Moffat  z 

powątpiewającą  miną.  -  MoŜe  nie  przyjść.  Nie  wystarczy,  Ŝe  ja  pani  powiem,  o  co 

przypuszczalnie chodzi. To on musi chcieć się leczyć. 

- Przyprowadzę go do pana, moŜe pan być tego pewien. Dopilnuję, Ŝeby się wyleczył. 

- Niech pani będzie ostroŜna - powiedział lekarz z uśmiechem. - To są trudne sytuacje. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

CZŁOWIEK Z RZĄDU 

Następnego  dnia  mma  Ramotswe  zjawiła  się  w  Kobiecej  Agencji  Detektywistycznej 

Nr 1 przed mmą Makutsi. Z reguły to mma Makutsi, przybywszy pierwsza, otwierała pocztę 

tudzieŜ zaparzała herbatę, zanim mma Ramotswe zajeŜdŜała maleńką białą furgonetką. Mmę 

Ramotswe czekał jednak trudny dzień i chciała sporządzić listę rzeczy do zrobienia. 

- Bardzo wcześnie pani  przyjechała, mma - powiedziała mma Makutsi. -  Czy  coś się 

stało? 

Mma  Ramotswe  pogrąŜyła  się  w  zadumie.  Istotnie  stało  się  bardzo  wiele,  ale  nie 

chciała zasmucać ramy Makutsi, więc postanowiła robić dobrą minę do złej gry. 

- Nie, nie. Ale musimy zacząć się przygotowywać do przeprowadzki. Poza tym będzie 

pani musiała zabrać się do porządkowania spraw warsztatu. Pan J.L.B. Matekoni nie czuje się 

najlepiej  i  prawdopodobnie  na  jakiś  czas  wyjedzie.  To  oznacza,  Ŝe  będzie  pani  nie 

kierownikiem  administracyjnym,  tylko  p.o.  dyrektora  zakładu.  Od  dzisiaj  taki  przysługuje 

pani tytuł. 

Mma Makutsi promieniała. 

-  Będę  się  starała  jak  najlepiej  sprawdzić  w  roli  p.o.  dyrektora.  Przyrzekam,  Ŝe  nie 

sprawię pani zawodu. 

- Oczywiście, Ŝe nie sprawi mi pani zawodu. Jestem pewna, Ŝe doskonale wywiąŜe się 

pani ze swego zadania. 

Przez  następną  godzinę  pracowały  w  przyjaznym  milczeniu.  Mma  Ramotswe 

wykreśliła  kilka  pozycji  ze  swojej  listy,  a  kilka  dodała.  Wczesny  ranek  to  najlepszy  czas  na 

pracę,  zwłaszcza  w  porze  gorącej.  W  upalnych  miesiącach,  przed  nadejściem  deszczów, 

temperatura tak bardzo wzrasta, Ŝe niebo rozpala się do białości. W chłodzie poranka, kiedy 

słońce  ledwo  ogrzewa  skórę  i  powietrze  wciąŜ  jest  rześkie,  wydaje  się,  Ŝe  nie  ma  rzeczy 

niemoŜliwych.  Później,  w  skwarze  i  duchocie,  na  ciało  i  umysł  spływa  odrętwienie.  Rano 

łatwo  się  myśli  -  i  sporządza  listy  rzeczy  do  zrobienia.  Po  południu  człowiek  myśli  tylko  o 

końcu  dnia  i  ochłodzeniu,  jakie  on  ze  sobą  przyniesie.  To  jedyna  wada  Botswany,  uwaŜała 

mma Ramotswe. Wiedziała, Ŝe to idealny kraj - wszyscy Batswana o tym wiedzieli - ale byłby 

jeszcze  bardziej  idealny,  gdyby  dało  się  obniŜyć  temperaturę  w  trzech  najgorętszych 

miesiącach. 

O  dziewiątej  mma  Makutsi  zaparzyła  kubek  herbaty  z  czerwonokrzewu  dla  mmy 

background image

Ramotswe  i  zwykłej  dla  siebie.  Mma  Makutsi  próbowała  się  przyzwyczaić  do  herbaty  z 

czerwonokrzewu i dzielnie ją piła przez pierwsze kilka miesięcy pracy w agencji, ale w końcu 

przyznała,  Ŝe  ten  smak  jej  nie  odpowiada.  Od  tej  pory  były  dwa  czajniczki,  jeden  dla  niej  i 

jeden dla mmy Ramotswe. 

- Jest za mocna - powiedziała. - I moim zdaniem trąci szczurami. 

- Nieprawda - zaprotestowała mma Ramotswe. - Rooibos jest dla smakoszy herbaty, a 

zwykła dla kaŜdego. 

Na czas picia herbaty praca stawała w miejscu. Przerwę na herbatę od niepamiętnych 

czasów  przeznaczało  się  na  wymianę  plotek,  powaŜne  tematy  zostawiając  na  boku.  Mma 

Makutsi  spytała  o  pana  J.L.B.  Matekoniego  i  mma  Ramotswe  zdała  jej  krótką  relację  ze 

swojej nieudanej wizyty u niego. 

-  Wydawało  się,  Ŝe  nic  go  nie  interesuje.  Gdybym  mu  powiedziała,  Ŝe  jego  dom 

płonie, przypuszczalnie niezbyt by się tym przejął. Coś niezwykłego. 

-  Widywałam  juŜ  takich  ludzi.  Moją  kuzynkę  umieszczono  w  szpitalu  w  Lobatse  i 

odwiedziłam  ją  tam.  Mnóstwo  ludzi  siedziało  i  gapiło  się  w  niebo.  Byli  teŜ  tacy,  którzy 

krzyczeli na gości, wywrzaskiwali dziwne rzeczy, zupełnie bez sensu. 

Mma Ramotswe zmarszczyła brwi. 

- Pani chodzi o szpital wariatów. Pan J.L.B. Matekoni nie jest wariatem. 

- Oczywiście, Ŝe nie  - zmitygowała się pospiesznie mma Makutsi. - On  nigdy by nie 

zwariował. Oczywiście, Ŝe nie. 

Mma Ramotswe wypiła łyk herbaty. 

-  Ale  muszę  posłać  go  do  lekarza.  Słyszałam,  Ŝe  taki  stan  moŜna  leczyć.  To  się 

nazywa depresja. Są na to pigułki. 

- To dobrze. Pan J.L.B. Matekoni poczuje się lepiej. Jestem tego pewna. 

Mma Ramotswe podała jej kubek do ponownego napełnienia. 

- A co u pani rodziny w Bobonong? Wszyscy zdrowi? 

Mma Makutsi nalała jej do kubka mocno naciągniętej czerwonej herbaty. 

- Tak, dziękuję, mma. 

Mma Ramotswe westchnęła. 

-  Myślę,  Ŝe  w  Bobonong  Ŝyje  się  łatwiej  niŜ  w  Gaborone.  Tutaj  musimy  się 

przejmować  tymi  wszystkimi  problemami,  a  w  Bobonong  nic  nie  ma,  tylko  kupa  kamieni.  - 

Zreflektowała się. - Oczywiście to bardzo przyjemna miejscowość. Bardzo ładna. 

Mma Makutsi parsknęła śmiechem. 

-  MoŜe  pani  być  szczera.  Bobonong  nie  jest  dla  wszystkich,  ja  się  nie  obraŜam.  Nie 

background image

chciałabym tam wracać, kiedy juŜ zobaczyłam, jak wygląda Ŝycie w Gaborone. 

-  Zmarnowałaby  się  tam  pani.  Na  co  komu  dyplom  studium  sekretarskiego  w  takim 

Bobonong? Mrówki by go zjadły. 

Mma Makutsi rzuciła okiem na oprawiony w ramki dyplom, który wisiał na ścianie. 

-  Musimy  pamiętać  o  jego  zabraniu,  kiedy  będziemy  się  przeprowadzały.  Nie 

chciałabym go tutaj zostawiać. 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie  -  odparła  mma  Ramotswe,  która  nie  miała  Ŝadnego  dyplomu.  - 

Jest waŜny dla klientów, zwiększa ich zaufanie do firmy. 

- Dziękuję pani. 

Przerwa na herbatę dobiegła końca. Mma Makutsi poszła umyć kubki pod rurą z tyłu 

budynku. TuŜ po jej powrocie zjawił się klient. Był to pierwszy interesant w tym tygodniu i 

Ŝ

adna z nich nie była przygotowana na wizytę wysokiego, dobrze zbudowanego męŜczyzny, 

który  zapukał  do  drzwi  i  zgodnie  z  dobrym  obyczajem  botswańskim  zaczekał,  aŜ  zostanie 

zaproszony  do  środka.  Zupełnie  zaskoczył  je  równieŜ  fakt,  Ŝe  klient  zajechał  pod  agencję 

rządowym mercedesem, z szoferem w liberii na wyposaŜeniu. 

 

- Wie pani, kim jestem, mma? - spytał, przyjąwszy zaproszenie do zajęcia miejsca na 

krześle po drugiej strome biurka mmy Ramotswe. 

-  Oczywiście,  Ŝe  wiem,  rra  -  odparła  uprzejmie.  -  Ma  pan  coś  wspólnego  z  rządem. 

Jest pan człowiekiem z rządu. Widziałam pana wiele razy w gazetach. 

Człowiek z rządu machnął dłonią ze zniecierpliwieniem. 

- Tak, to teŜ. Ale czy wie pani, kim jestem poza tym? 

Mma Makutsi chrząknęła uprzejmie i człowiek z rządu przekręcił głowę w jej stronę. 

- To moja asystentka - wyjaśniła mma Ramotswe. - Ona duŜo wie. 

- Jest pan równieŜ powinowatym wodza plemienia - powiedziała mma Makutsi. - Pana 

ojciec jest kuzynem jego rodziny. Wiem o tym, bo pochodzę z tych samych stron. 

Człowiek z rządu uśmiechnął się. 

- Ma pani dobre informacje. 

-  A  pańska  małŜonka  -  podjęła  mma  Makutsi  -  jest  spokrewniona  z  królem  Lesotho, 

prawda? Jej zdjęcie teŜ widziałam. 

Człowiek z rządu świsnął przez zęby z podziwu. 

- Czapki z głów! Widzę, Ŝe trafiłem we właściwe miejsce. Wy chyba wszystko wiecie. 

Mma Ramotswe skinęła głową do mmy Makutsi i uśmiechnęła się. 

- To nasza rola wiedzieć jak najwięcej - powiedziała. - Prywatny detektyw, który nic 

background image

nie  wie,  byłby  bezuŜyteczny.  Zajmujemy  się  informacjami,  na  tym  polega  nasza  praca.  Tak 

jak pańska praca polega na wydawaniu poleceń pracownikom administracji. 

- Ja nie tylko wydaję polecenia. - Człowiek z rządu najwyraźniej poczuł się dotknięty. 

- Muszę teŜ formułować politykę. Muszę podejmować decyzje. 

-  Oczywiście  -  przytaknęła  pospiesznie  mma  Ramotswe.  -  To  z  pewnością  bardzo 

odpowiedzialna praca być człowiekiem z rządu. 

Człowiek z rządu skinął głową. 

-  Nie  jest  lekko  -  przyznał.  -  I  nie  ułatwia  to  sprawy,  jeśli  ma  się  na  głowie  jakieś 

zmartwienia.  Co  noc  budzę  się  o  drugiej,  trzeciej,  i  te  kłopoty  kaŜą  mi  usiąść  na  łóŜku.  Nie 

wysypiam  się  i  kiedy  rano  przychodzi  do  podejmowania  decyzji,  huczy  mi  w  głowie  i  nie 

potrafię myśleć. Tak to juŜ jest, kiedy człowiek się martwi. 

Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe zaraz przejdą do rzeczy. Było łatwiej, kiedy klient mógł 

dotrzeć do przyczyny swojej wizyty okręŜną drogą, zamiast od razu chwytać byka za rogi. Ta 

metoda wydawała się mniej obcesowa. 

-  MoŜemy  pomóc  na  zmartwienia  -  powiedziała.  -  Czasem  umiemy  sprawić,  Ŝeby 

całkiem znikły. 

- Tak słyszałem - odrzekł człowiek z rządu. - Ludzie mówią, Ŝe czyni pani cuda. Takie 

krąŜą o pani słuchy. 

- Bardzo pan miły, rra. 

Urwała,  rozwaŜając  w  myślach  róŜne  moŜliwości.  Chodziło  zapewne  o  niewierność, 

najczęstszy problem klientów, którzy się do niej zgłaszali, zwłaszcza jeśli - jak w przypadku 

człowieka  z  rządu  -  z  racji  wykonywanej  pracy  mało  bywali  w  domu.  A  moŜe  o  sprawy 

polityczne,  co  stanowiłoby  dla  niej  nowe  wyzwanie.  Nic  nie  wiedziała  na  temat 

funkcjonowania  partii  politycznych,  poza  tym  Ŝe  nieustannie  się  tam  intryguje.  Przeczytała 

wszystko  na  temat  amerykańskich  prezydentów  i  ich  kłopotów  z  róŜnymi  skandalami, 

dotyczącymi kobiet, włamywaczy i tak dalej. Czy takie rzeczy mogły się dziać w Botswanie? 

Wykluczone. A jeśli nawet, to ona nie chciałaby się w to angaŜować. Nie wyobraŜała sobie, 

Ŝ

e  miałaby  spotykać  się  z  informatorami  w  ciemnych  zaułkach  w  środku  nocy  albo 

rozmawiać  szeptem  z  dziennikarzami  po  knajpach.  Z  drugiej  strony  moŜe  mma  Makutsi 

ucieszyłaby się z takiej okazji? 

Człowiek  z  rządu  uniósł  dłoń,  jakby  prosił  o  ciszę.  Był  to  władczy  gest,  ale  czegóŜ 

innego oczekiwać od latorośli wpływowego rodu? 

- Rozumiem, Ŝe rozmawiamy poufnie - powiedział, łypiąc na mmę Makutsi. 

- Moja asystentka umie dotrzymać tajemnicy - uspokajała go mma Ramotswe. - MoŜe 

background image

pan liczyć na jej dyskrecję. 

Człowiek z rządu zmruŜył oczy. 

- Mam nadzieję. Wiem, jakie są kobiety. Lubią paplać. 

Mma Ramotswe otworzyła szerzej oczy z oburzenia. 

-  Mogę  pana  zapewnić,  rra  -  powiedziała  lodowatym  tonem  -  Ŝe  Kobieca  Agencja 

Detektywistyczna  Nr  1  ściśle  przestrzega  zasad  poufności.  Rygorystycznie  się  tego 

trzymamy. I dotyczy to nie tylko mnie, ale równieŜ tej pani, mmy Makutsi. Jeśli ma pan co do 

tego  wątpliwości,  to  radziłabym  udać  się  do  innej  agencji.  Nie  będę  miała  o  to  pretensji.  I 

jeszcze jedna rzecz, rra. W tym kraju rzeczywiście sporo się papla, ale w mojej ocenie robią 

to głównie męŜczyźni. Większość kobiet nie ma na to czasu. 

Splotła dłonie na blacie biurka. Wyraziła swoje zdanie i nie byłaby zdziwiona, gdyby 

człowiek z rządu wstał i wyszedł. Osoby na takim stanowisku raczej nie  są przyzwyczajone 

do tego, Ŝeby odnosić się do nich w taki sposób, więc przypuszczalnie mocno go to uraziło. 

Przez dłuŜszą chwilę człowiek z rządu wpatrywał się w mmę Ramotswe bez słowa. 

-  No  tak  -  odezwał  się  w  końcu.  -  Ma  pani  całkowitą  słuszność.  Przepraszam  za 

sugestię,  Ŝe  nie  umiałaby  pani  dotrzymać  tajemnicy.  -  Potem  odwrócił  się  w  stronę  mmy 

Makutsi. - Panią teŜ przepraszam, mma. To nie było uprzejme z mojej strony. 

Mma Ramotswe poczuła, Ŝe napięcie odpływa. 

-  Świetnie  -  powiedziała.  -  A  teraz  moŜe  nam  pan  opowie  o  tych  swoich 

zmartwieniach.  Moja  asystentka  nastawi  wodę  na  herbatę.  Woli  pan  z  czerwonokrzewu  czy 

zwykłą? 

- Z czerwonokrzewu - odparł człowiek z rządu. - Moim zdaniem pomaga na kłopoty. 

 

-  PoniewaŜ  wiecie,  kim  jestem  -  powiedział  -  nie  muszę  zaczynać  od  początku,  a  w 

kaŜdym  razie  nie  od  samego  początku.  Wiecie,  Ŝe  jestem  synem  waŜnego  człowieka. 

Pierworodnym synem, co oznacza, Ŝe stanę na czele rodu, kiedy Bóg wezwie mojego ojca do 

siebie. Ale mam nadzieję, Ŝe nieprędko to nastąpi. 

Mam  dwóch  braci.  Jeden  z  nich  ma  nie  całkiem  poukładane  w  głowie.  Z  nikim  nie 

rozmawia.  Od  małego  z  nikim  nie  rozmawiał  i  niczym  się  nie  interesował.  Wysłaliśmy  go 

więc na tereny wypasowe i jest szczęśliwy. Mieszka tam cały czas i nie ma z nim kłopotów. 

Siedzi i liczy bydło, a jak kończy, to zaczyna od nowa. Nie oczekuje od Ŝycia niczego innego, 

chociaŜ ma juŜ trzydzieści osiem lat. 

Mój drugi brat jest znacznie młodszy ode mnie. Ja mam pięćdziesiąt cztery lata, a on 

dwadzieścia  sześć.  Przyszedł  na  świat  z  innej  matki.  Mój  ojciec  jest  staroświecki  i  ma  dwie 

background image

Ŝ

ony.  Mojego  brata  urodziła  młodsza  z  nich.  Jest  teŜ  dziewięć  sióstr  z  obu  matek.  Wiele  z 

nich  powychodziło  za  mąŜ  i  mają  dzieci,  jesteśmy  więc  liczną  rodziną,  ale  dorosłych  i 

zdrowych  na  umyśle  męŜczyzn  jest  tylko  dwóch,  ja  i  mój  dwudziestosześcioletni  brat.  Na 

imię ma Mogadi. 

Bardzo  lubię  mojego  brata.  PoniewaŜ  jestem  od  niego  duŜo  starszy,  bardzo  dobrze 

pamiętam  go  jako  dzidziusia.  Kiedy  trochę  podrósł,  nauczyłem  go  wielu  rzeczy.  Pokazałem 

mu,  jak  się  znajduje  robaki  mopane.  Pokazałem  mu,  jak  się  łapie  latające  mrówki,  kiedy 

wychodzą  ze  swoich  nor  na  początku  pory  deszczowej.  Powiedziałem  mu,  co  w  buszu  jest 

jadalne, a co niejadalne. 

Pewnego dnia uratował mi Ŝycie. Byliśmy na jednym z pastwisk, gdzie ojciec trzyma 

część swoich stad. Jest tam bardzo sucho, ale mój ojciec zainstalował wiatrak, który pompuje 

wodę  dla  bydła.  Głęboko  pod  ziemią  jest  mnóstwo  bardzo  smacznej  wody.  Ludzie  z 

plemienia Basarwa lubili przychodzić i pić tę wodę podczas swoich wędrówek. Wykonywali 

dla mojego ojca jakieś prace w zamian za mleko krowie, a jak im się poszczęściło, to takŜe za 

odrobinę mięsa. Lubili ojca, bo ich nie bił, w przeciwieństwie do niektórych ludzi, co traktują 

ich sjambokami. Nigdy nie mogłem pogodzić się z tym, Ŝe tych ludzi się bije. 

Zabrałem  mojego  brata  na  spotkanie  z  Basarwa,  którzy  obozowali  pod  drzewem 

niedaleko  od  nas.  Mieli  proce  ze  skóry  strusia  i  chciałem  ich  poprosić  o  jedną  dla  mojego 

brata. Wziąłem trochę mięsa na wymianę. Liczyłem na to, Ŝe moŜe dadzą nam równieŜ strusie 

jajo. 

Właśnie spadły pierwsze deszcze, więc urosła świeŜa trawa i kwiaty. Wie pani, mma, 

jak  tam  jest  po  pierwszych  deszczach.  Ziemia  mięknie  i  nagle  wszystko  porastają  kwiaty. 

Wygląda  to  przepięknie  i  na  chwilę  człowiek  zapomina,  jak  bardzo  było  gorąco,  sucho  i 

cięŜko. Szliśmy ścieŜką wydeptaną przez krowy, ja przodem, brat tuŜ za mną. Wlókł za sobą 

długi  kij.  Byłem  bardzo  szczęśliwy,  Ŝe  tam  jestem  z  moim  braciszkiem,  i  cieszyłem  się  na 

widok  świeŜej  trawy,  którą  znowu  miało  się  utuczyć  bydło.  Nagle  zawołał  do  mnie  i 

przystanąłem.  W  trawie  obok  nas  syczał  wąŜ,  z  uniesionym  łbem  i  otwartą  paszczą.  Był  to 

duŜy wąŜ, mniej więcej tak długi, jak ja jestem wysoki, i dźwignął nad ziemię odcinek ciała 

długości ramienia. Od razu wiedziałem, jaki to gatunek, i serce we mnie zamarło. 

Zastygłem, bo wiedziałem, Ŝe przy najmniejszym ruchu wąŜ moŜe się na mnie rzucić, 

a  był  tylko  kawałek  ode  mnie.  Patrzył  na  mnie  tymi  wściekłymi  oczami  mamby  i 

pomyślałem, Ŝe zaraz mnie ukąsi, a ja nie mogę temu zapobiec. 

Nagle  usłyszałem  jakieś  szurnięcie  i  zobaczyłem,  Ŝe  mój  brat,  który  miał  wtedy 

jedenaście  albo  dwanaście  lat,  przesuwa  koniec  kija  po  ziemi  w  stronę  węŜa.  Mamba 

background image

poruszyła łbem i zanim się zorientowaliśmy, zaatakowała koniec kija. To dało mi czas, Ŝeby 

się obrócić, złapać mojego brata i pobiec ścieŜką. WąŜ zniknął. Ugryzł kij i być moŜe złamał 

sobie ząb jadowy. W kaŜdym razie nie ścigał nas. 

Brat  uratował  mi  Ŝycie.  Na  pewno  pani  wie,  mma,  co  oznacza  ukąszenie  mamby. 

Człowiek  nie  ma  Ŝadnych  szans.  Od  tego  dnia  wiedziałem,  Ŝe  zawdzięczam  swojemu 

braciszkowi  Ŝycie.  To  było  jakieś  czternaście  lat  temu.  Teraz  rzadko  chodzimy  razem  po 

buszu,  ale  nadal  bardzo  kocham  mojego  brata.  I  dlatego  byłem  nieszczęśliwy,  kiedy 

przyjechał  do  Gaborone  z  wiadomością,  Ŝe  zamierza  się  oŜenić  z  dziewczyną  z  Mahalapye 

poznaną  tutaj  na  studiach.  Znam  jej  ojca,  który  jest  urzędnikiem  w  jednym  z  ministerstw. 

Widuję  go  siedzącego  pod  drzewem  z  innymi  urzędnikami  w  porze  lunchu,  zawsze  mnie 

pozdrawia, jak obok niego przejeŜdŜam. Z początku teŜ do niego machałem, ale teraz juŜ nie 

zadaję  sobie  trudu.  Mam  pozdrawiać  jakiegoś  urzędnika  tylko  dlatego,  Ŝe  jego  córka 

zbałamuciła mojego brata? Brat mieszka teraz na naszej farmie na pomoc od Pilane. Zarządza 

nią  bardzo  dobrze  i  ojciec  jest  z  niego  zadowolony.  Do  tego  stopnia,  Ŝe  przepisał  farmę  na 

niego.  Tym  samym  mój  brat  jest  bogatym  człowiekiem.  Nie  jestem  zawistny,  bo  mam  inną 

farmę,  która  teŜ  naleŜała  do  ojca.  Mogadi  oŜenił  się  z  tą  dziewczyną  trzy  miesiące  temu  i 

wprowadziła się do niego. Moi rodzice teŜ tam mieszkają, a ciotki spędzają na farmie znaczną 

część roku. Dom jest bardzo duŜy i starcza miejsca dla wszystkich. 

Matka nie chciała, Ŝeby mój brat Ŝenił się z tą dziewczyną. Powiedziała, Ŝe nie będzie 

z  niej  dobrej  Ŝony  i  Ŝe  sprowadzi  na  rodzinę  nieszczęście.  Ja  teŜ  uwaŜałem,  Ŝe  to  nie  jest 

dobry pomysł, ale ja znałem powody, dla których dziewczyna chciała wyjść za mojego brata. 

Nie  sądzę,  Ŝeby  to  miało  cokolwiek  wspólnego  z  miłością.  Podejrzewam,  Ŝe  namówił  ją  do 

tego  jej  ojciec,  bo  mój  brat  pochodzi  z  bogatej  i  wpływowej  rodziny.  Nigdy  nie  zapomnę 

tego,  jak  jej  ojciec  rozglądał  się  po  domu,  kiedy  przyszedł  porozmawiać  z  moim  ojcem  o 

weselu.  Oczy  pałały  mu  chciwością  i  widziałem,  Ŝe  podlicza  wartość  wszystkiego.  Spytał 

nawet mojego brata, ile ma krów - sam pewnie nie ma ani jednej sztuki! 

Zaakceptowałem decyzję mojego brata, chociaŜ uwaŜałem ją za błędną, i starałem się 

traktować jego Ŝonę jak najuprzejmiej. Nie przyszło mi to jednak łatwo, bo widziałem, Ŝe cały 

czas nastawia mojego brata przeciwko jego rodzinie. Nie mam wątpliwości, Ŝe chce wysiudać 

moich rodziców z domu. Zraziła teŜ do siebie moje ciotki. Jest tak, jakby  do domu wleciała 

osa, która ciągle bzy czy i próbuje ukąsić domowników. 

JuŜ  samo  to  daje  powód  do  zmartwienia,  ale  potem  zdarzyło  się  coś,  co  jeszcze 

bardziej  mnie  zaniepokoiło.  Kilka  tygodni  temu  odwiedziłem  brata.  Zostałem 

poinformowany, Ŝe nie czuje się dobrze. Poszedłem do jego pokoju i zobaczyłem, Ŝe leŜy w 

background image

łóŜku, trzymając się za brzuch. Powiedział, Ŝe coś mu zaszkodziło, moŜe zepsute mięso. 

Spytałem, czy był u lekarza, a on odpowiedział, Ŝe nie jest z nim aŜ tak źle. UwaŜał, 

Ŝ

e  szybko  wyzdrowieje,  chociaŜ  w  tej  chwili  czuł  się  fatalnie.  Poszedłem  porozmawiać  z 

matką, która siedziała sama na werandzie. 

Dała  mi  znak, Ŝebym  usiadł  obok  niej, i  sprawdziwszy,  Ŝe  w  pobliŜu  nie ma  nikogo, 

podzieliła się ze mną swoimi podejrzeniami. 

„Ta  nowa  Ŝona  próbuje  otruć  twojego  brata”,  stwierdziła.  „Widziałam  ją,  jak 

wchodziła do kuchni, zanim podano posiłek. Powiedziałam mu, Ŝeby nie jadł mięsa do końca, 

bo  moim  zdaniem  jest  zepsute.  Gdybym  go  nie  ostrzegła,  zjadłby  całą  porcję  i  umarł.  Ona 

próbuje go otruć”. 

Spytałem, czemu miałaby to robić. „Dopiero co wyszła za sympatycznego i bogatego 

męŜczyznę. Dlaczego miałaby chcieć tak szybko się go pozbyć?” 

Moja matka roześmiała się. „Bo jako wdowa byłaby znacznie bogatsza niŜ jako Ŝona. 

Jeśli  on  umrze,  zanim  urodzą  im  się  dzieci,  cały  majątek  przejdzie  na  nią.  Tak  zapisał  w 

testamencie. Farma, dom, wszystko. A kiedy będzie juŜ to miała, moŜe wyrzucić nas i ciotki. 

Ale najpierw musi go zabić”. 

W  pierwszej  chwili  wydało  mi  się  to  śmieszne,  ale  im  dłuŜej  się  nad  tym 

zastanawiałem,  tym  większego  nabierałem  przekonania,  Ŝe  Ŝona  mojego  brata  istotnie  ma 

bardzo  rozsądny  motyw.  Nie  mogłem  omówić  tego  z  bratem,  bo  on  nie  chce  słyszeć  złego 

słowa  na  temat  swojej  Ŝony,  więc  pomyślałem,  Ŝe  moŜe  poproszę  kogoś  z  zewnątrz,  Ŝeby 

przyjrzał się tej sprawie. Mma Ramotswe przerwała mu ruchem ręki. - Od takich rzeczy jest 

policja,  rra.  To  oni  się  zajmują  trucicielami  i  tym  podobnymi.  My  nie  jesteśmy  tego  typu 

detektywami - pomagamy ludziom w rozwiązywaniu problemów Ŝyciowych. Nie jesteśmy od 

ś

cigania zbrodni. 

Mma Ramotswe zauwaŜyła, Ŝe mma Makutsi ma zdruzgotaną minę. Szefowa agencji 

wiedziała, Ŝe jej asystentka hołduje innym wyobraŜeniom na temat ich roli. Taka jest róŜnica 

między kobietą bez mała czterdziestoletnią i dwudziestoośmioletnią, pomyślała. Jak ktoś ma 

prawie  czterdzieści  lat  -  a  jeśli  ktoś  jest  pedantyczny,  to  pełne  czterdzieści  -  to  nie  szuka 

mocnych  wraŜeń.  Jak  ktoś  ma  dwadzieścia  osiem  lat,  ugania  się  za  nimi  na  całego.  Rzecz 

jasna,  mma  Ramotswe  doskonale  to  rozumiała.  Wychodząc  za  Note  Mokotiego,  całą  duszą 

pragnęła  blasku,  jaki  łączył  się  z  byciem  Ŝoną  znanego  muzyka,  człowieka,  za  którym 

obracały  się  wszystkie  głowy,  męŜczyzny,  którego  głos  wibrował  jazzowymi  nutami 

wydobywanymi  przezeń  ze  srebrnej  trąbki  Selmera.  Kiedy  małŜeństwo  rozpadło  się  po 

rozpaczliwie  krótkim  czasie,  zostawiwszy  po  sobie  na  pamiątkę  jedynie  maleńki,  smutny 

background image

kamień  na  grobie  przedwcześnie  urodzonego  dziecka,  pragnęła  Ŝycia  ustabilizowanego  i 

uporządkowanego. Z pewnością nie szukała mocnych wraŜeń. Zresztą Clovis Andersen, autor 

katechizmu  jej  zawodu,  ksiąŜki  zatytułowanej  Zasady  prowadzenia  prywatnych  dochodzeń

ostrzegał  wyraźnie,  na  drugiej,  a  moŜe  nawet  pierwszej  stronie,  Ŝe  osoby,  które  zostają 

prywatnymi  detektywami  w  poszukiwaniu  pełnego  wraŜeń  Ŝycia,  mają  z  gruntu  błędne 

wyobraŜenie  o  charakterze  tej  pracy.  „Naszym  zadaniem  -  napisał  w  akapicie,  który  utkwił 

mmie Ramotswe w pamięci i który przytoczyła w pełnym brzmieniu mmie Makutsi, kiedy ją 

zatrudniała - jest pomoc ludziom potrzebującym w rozwiązywaniu ich problemów Ŝyciowych. 

Nasze  powołanie  odznacza  się  niewielkim  dramatyzmem.  Jest  to  raczej  proces  cierpliwej 

obserwacji,  dedukcji  i  analizy.  Jesteśmy  czujnymi  obserwatorami,  patrzymy  i  przekazujemy 

informacje.  W  naszej  pracy  nie  ma  nic  romantycznego,  toteŜ  ci,  którzy  potrzebują  w  Ŝyciu 

romantyzmu, powinni w tym momencie zamknąć ten podręcznik i zająć się czymś innym”. 

Oczy  mmy  Makutsi  zasnuła  mgiełka,  kiedy  mma  Ramotswe  jej  to  zacytowała. 

Najwyraźniej patrzyła na pracę detektywistyczną zupełnie inaczej. Teraz, kiedy zasiadł przed 

nimi  sam  człowiek  z  rządu,  aby  opowiedzieć  o  rodzinnych  intrygach  i  przypuszczalnym 

trucicielstwie, nareszcie miała poczucie, Ŝe czeka je fascynujące śledztwo. A tymczasem mma 

Ramotswe chciała dać mu kosza! 

Człowiek  z  rządu  badał  mmę  Ramotswe  wzrokiem.  Jej  wtrącenie  się  zezłościło  go  i 

moŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe z trudem hamuje gniew. Mma Makutsi zauwaŜyła, Ŝe górna 

warga mu drŜy. 

-  Nie  mogę  iść  na  policję  -  odparł,  siląc  się  na  normalny  ton.  -  Co  miałbym 

powiedzieć?  Policja  nawet  ode  mnie  zaŜądałaby  jakichś  dowodów.  Tłumaczyliby  się,  Ŝe 

przecieŜ nie mogą wejść do tego domu i aresztować kobiety, która wszystkiego by się zaparła, 

a jej mąŜ by powiedział: „Ta kobieta nic nie zrobiła. Co wam strzeliło do głowy?” 

Urwał  i  spojrzał  na  mmę  Ramotswe  takim  wzrokiem,  jakby  przedstawił  miaŜdŜący 

argument. 

-  I  co?  -  spytał  po  chwili.  -  Skoro  nie  mogę  iść  na  policję,  jest  to  zadanie  dla 

prywatnego detektywa. Od tego jesteście, prawda? 

Mma  Ramotswe  odwzajemniła  spojrzenie,  co  juŜ  stanowiło  jakąś  odpowiedź.  W 

tradycyjnym  społeczeństwie  kobiecie  nie  wolno  było  tak  niezmąconym  wzrokiem  patrzeć  w 

oczy  męŜczyźnie  jego  rangi.  Byłoby  to  nadzwyczaj  obcesowe.  Ale  czasy  się  zmieniły,  mma 

Ramotswe  była  obywatelką  nowoczesnej  Republiki  Botswany,  której  konstytucja  stała  na 

straŜy  godności  wszystkich  obywateli,  w  tym  detektywów  płci  niewieściej.  Konstytucja  ta 

obowiązywała  nieprzerwanie  od  tego  pamiętnego  dnia  w  1966  roku,  kiedy  na  stadionie 

background image

spuszczono  flagę  brytyjską  i  do  wtóru  wiwatów  tłumu  wciągnięto  na  maszt  ten  piękny 

niebieski  sztandar.  Był  to  absolutny  rekord  Afryki.  A  właścicielka  agencji,  Precious 

Ramotswe,  była  w  końcu  córką  świętej  pamięci  Obeda  Ramotswe,  człowieka,  który  nie 

ustępował  godnością  i  walorami  charakteru  nikomu,  nawet  przedstawicielom  rodów 

naczelników plemiennych. AŜ do dnia swojej śmierci miał prawo patrzeć w oczy kaŜdemu i 

przekazał jej to prawo w spadku. 

-  To  ja  decyduję,  czy  wezmę  daną  sprawę,  rra  -  powiedziała.  -  Nie  mogę  pomóc 

kaŜdemu. Staram się pomagać jak najlepiej, ale kiedy nie mogę się podjąć jakiejś sprawy, to 

mówię,  Ŝe  bardzo  mi  przykro,  ale  nic  się  nie  da  zrobić.  Takie  mamy  zasady  w  Kobiecej 

Agencji  Detektywistycznej  Nr  1.  W  pana  przypadku  po  prostu  nie  widzę,  w  jaki  sposób 

miałybyśmy uzyskać niezbędne informacje. To jest problem rodzinny. Nie wyobraŜam sobie, 

w jaki sposób obca osoba miałaby się czegoś dowiedzieć. 

Człowiek z rządu milczał. Zerknął na mmę Makutsi, która spuściła jednak wzrok. 

- Rozumiem - rzekł po dłuŜszej chwili. - Sądzę, Ŝe nie chce mi pani pomóc, mma. CóŜ, 

bardzo mnie to smuci. - Urwał. - Czy ma pani pozwolenie na tę działalność, mma? 

Mma Ramotswe wstrzymała oddech. 

-  Pozwolenie?  Czy  jest  ustawa,  która  wymaga  od  prywatnego  detektywa  uzyskania 

pozwolenia? 

Człowiek z rządu uśmiechnął się, ale wzrok miał zimny. 

-  Przypuszczalnie  nie.  Nie  sprawdzałem  tego.  Ale  mogłaby  być.  Regulacja,  rozumie 

pani? Musimy regulować działalność gospodarczą. Dlatego wymagamy uzyskania licencji od 

ludzi,  którzy  chcą  być  domokrąŜcami  czy  sprzedawcami  towarów  mieszanych,  i  moŜemy  je 

odebrać,  jeśli  okaŜą  się  niezdatni  do  wykonywania  tych  zawodów.  Wie  pani,  jak  to 

funkcjonuje. 

Ustami swojej córki, swojej Precious, przemówił Obed Ramotswe. 

- Nie słyszę tego, co pan mówi, rra. Nie słyszę tego. 

Mma Makutsi nagle zaczęła głośno szeleścić papierami. 

- Oczywiście ma pani słuszność, mma - powiedziała. - Nie moŜna po prostu iść do tej 

kobiety i spytać, czy planuje zamordować męŜa. To by nic nie dało. 

- Właśnie - odparła mma Ramotswe. - I dlatego jesteśmy bezradne. 

- Mam jednak pewien pomysł - dodała szybko mma Makutsi. - Chyba wiem, co moŜna 

zrobić. 

Człowiek z rządu obrócił się twarzą w stronę mmy Makutsi. 

- Co to za pomysł, mma? 

background image

Mma  Makutsi  przełknęła  ślinę.  śar  inspiracji  był  tak  silny,  Ŝe  zdawało  się,  iŜ  jej 

okulary świecą. 

- Trzeba dostać się do domu i posłuchać, o czym ci ludzie mówią. Trzeba obserwować 

kobietę, która planuje taką zbrodnię. Trzeba zaglądnąć jej do serca. 

- Tak, tego od was oczekuję - powiedział człowiek z rządu. - Zaglądnijcie w to serce i 

znajdźcie  to  zło.  A  potem  oświećcie  to  zło  latarką  i  powiedzcie  mojemu  bratu:  „Niech  pan 

spojrzy!  Niech  pan  spojrzy  na  to  złe  serce  pana  Ŝony!  Widzi  pan,  jak  ona  knuje?  Cały  czas 

nikczemnie knuje!” 

- To nie takie proste - zaoponowała mma Ramotswe. - śycie nie jest takie proste. 

- Bardzo panią proszę, mma, wysłuchajmy tej mądrej kobiety w okularach. Na pewno 

ma dla nas znakomite propozycje. 

Mma Makutsi poprawiła okulary i podjęła: 

- W domu jest słuŜba, prawda? 

- Pięć osób - odparł człowiek z rządu. - Plus ci, którzy pracują poza domem. I ludzie 

zajmujący  się  bydłem.  Są  teŜ  dawni  słuŜący  ojca.  Nie  mogą  juŜ  pracować,  ale  siedzą  przed 

domem na słońcu i ojciec dobrze ich karmi. Są bardzo grubi. 

-  Nic  nie  ujdzie  uwagi  słuŜby  domowej  -  powiedziała  mma  Makutsi.  -  Pokojówka 

zagląda  w  łoŜe  małŜonków,  prawda?  Kucharz  zagląda  w  ich  Ŝołądki.  SłuŜący  są  zawsze  na 

miejscu i patrzą, patrzą, patrzą. Rozmawiają z innymi słuŜącymi. SłuŜący wszystko wiedzą. 

- Czyli pojedzie tam pani i porozmawia ze słuŜbą? - spytał człowiek z rządu. - Ale czy 

oni zechcą pani coś powiedzieć? Będą się bali, Ŝe stracą pracę. Będą milczeli albo mówili, Ŝe 

nie dzieje się nic ciekawego. 

- Ale mma Ramotswe umie rozmawiać z ludźmi - skontrowała mma Makutsi. - Ludzie 

się przed nią otwierają. Widziałam ją w akcji. Nie mógłby pan załatwić, Ŝeby się zatrzymała 

na kilka dni w domu pana ojca? 

-  Oczywiście,  Ŝe  mógłbym.  Powiem  rodzicom,  Ŝe  pewna  kobieta,  wobec  której  mam 

polityczny  dług,  musi  na  kilka  dni  zniknąć  z  Gaborone,  bo  ma  tutaj  kłopoty.  Na  pewno  ją 

przyjmą. 

Mma Ramotswe łypnęła na mmę Makutsi. Nie było rolą jej asystentki wysuwać takie 

sugestie,  zwłaszcza  wciągające  ją  w  sprawy,  którymi  nie  miała  ochoty  się  zająć.  Zamierzała 

pomówić z nią o tym, ale nie chciała jej zawstydzać przy tym despotycznym i pełnym pychy 

człowieku.  Postanowiła  wziąć  sprawę,  ale  nie  dlatego,  Ŝe  zadziałała  cienko  zawoalowana 

groźba  -  energicznie  się  jej  przeciwstawiła,  twierdząc,  Ŝe  nic  nie  słyszy  -  lecz  dlatego,  Ŝe 

podsunięto jej sposób na jej rozwiązanie. 

background image

-  Dobrze,  weźmiemy  to,  rra.  Ale  nie  z  powodu  tego,  co  pan  do  mnie  powiedział, 

zwłaszcza  tych  słów,  których  nie  słyszałam.  -  Zawiesiła  znacząco  głos.  -  Jednak  ja  sama  na 

miejscu zdecyduję, co mam robić. Panu nie wolno się do tego mieszać. 

Człowiek z rządu skinął głową zachwycony. 

- Oczywiście, mma. Nie mam nic przeciwko temu. I przepraszam za te rzeczy, których 

nie  naleŜało  mówić.  Musi  pani  zrozumieć,  Ŝe  mój  brat  jest  dla  mnie  bardzo  waŜny.  Nie 

powiedziałbym tego wszystkiego, gdybym się o niego nie bał. 

Mma  Ramotswe  zlustrowała  go  wzrokiem.  Wierzyła,  Ŝe  naprawdę  kocha  swojego 

brata.  Z  pewnością  boleśnie  przeŜył  fakt  jego  oŜenku  z  kobietą,  która  budziła  w  nim  taką 

nieufność. 

-  JuŜ  zapomniałam,  co  zostało  powiedziane,  rra  -  uspokoiła  go  mma  Ramotswe.  - 

Niech się pan tym nie przejmuje. 

Człowiek z rządu wstał. 

- Zacznie pani jutro? Wszystko załatwię. 

-  Nie,  za  kilka  dni.  Mam  jeszcze  wiele  do  zrobienia  w  Gaborone.  Ale  proszę  się  nie 

martwić,  zrobię  wszystko,  co  będę  mogła,  dla  pańskiego  brata.  Kiedy  juŜ  weźmiemy  jakąś 

sprawę, traktujemy ją powaŜnie. To mogę panu przyrzec. 

Człowiek z rządu pochylił się nad biurkiem i ujął ją za obie dłonie. 

-  Bardzo  dobra  z  pani  kobieta,  mma.  Wszystko,  co  o  pani  mówią  to  prawda.  - 

Odwrócił się do mmy Makutsi. - A pani jest bardzo mądra, mma. Jeśli znudzi się pani kiedyś 

praca  detektywistyczna,  to  niech  pani  przyjdzie  pracować  dla  rządu.  Rząd  potrzebuje  takich 

kobiet  jak  pani.  Większość  kobiet,  które  u  nas  pracują  jest  do  niczego.  Nic  tylko  siedzą  i 

malują sobie paznokcie. Widziałem to na własne oczy. Myślę, Ŝe pani by się nie obijała. 

Mma  Ramotswe  zamierzała  coś  powiedzieć,  ale  człowiek  z  rządu  wyszedł  z  biura. 

Zobaczyły przez okno, Ŝe kierowca otwiera mu drzwi, a potem zamyka je za nim. 

-  Gdybym  poszła  pracować  w  rządzie,  co  oczywiście  nie  wchodzi  w  rachubę,  to  ile 

czasu by upłynęło, zanim bym dostała taki samochód z kierowcą? 

Mma Ramotswe parsknęła śmiechem. 

-  Niech  pani  nie  wierzy  w  kaŜde  jego  słowo.  Tacy  ludzie  składają  najrozmaitsze 

obietnice bez pokrycia. To człowiek głupi i próŜny. 

-  Ale  czy  mówił  prawdę  o  Ŝonie  swojego  brata?  -  spytała  mma  Makutsi 

zaniepokojona. 

- Raczej tak. Nie sądzę, Ŝeby to zmyślił. Ale niech pani pamięta o tym, co powiedział 

Clovis Andersen. KaŜda historia ma dwie strony. Na razie poznałyśmy tylko jedną. 

background image

 

ś

ycie  się  komplikuje,  pomyślała  mma  Ramotswe.  Właśnie  wzięła  przypuszczalnie 

bardzo  trudną  sprawę,  która  wymagała  od  niej  wyjazdu  z  Gaborone.  Sytuację  dodatkowo 

utrudniał  problem  z  panem  J.L.B.  Matekonim  i  Tlokweng  Road  Speedy  Motors.  Do  tego 

jeszcze dzieci. Teraz, kiedy juŜ się zadomowiły przy Zebra Drive, naleŜało zapewnić im jakiś 

program  dnia.  Rose,  gosposia,  mogła  ją  w  tym  wspomóc,  ale  mma  Ramotswe  nie  mogła 

zrzucać na nią wszystkiego. 

Na  czele  listy,  którą  sporządziła  tego  ranka,  znajdowało  się  przygotowanie  biura  do 

przeprowadzki.  Teraz  uznała,  Ŝe  na  pierwsze  miejsce  naleŜy  przesunąć  warsztat,  a  biuro 

umieścić  na  drugim.  Potem  szły  dzieci.  Wpisała  SZKOŁA  i  numer  telefonu  pod  spodem. 

Następny  punkt:  WEZWAĆ  CZŁOWIEKA  DO  NAPRAWIENIA  LODÓWKI.  Potem: 

ZABRAĆ  SYNA  ROSE  DO  LEKARZA  Z  POWODU  ASTMY,  a  na  końcu:  PODJĄĆ 

JAKIEŚ DZIAŁANIA W SPRAWIE ZŁEJ śONY. 

- Mma Makutsi - powiedziała. - Chyba zawiozę panią teraz do warsztatu. Nie moŜemy 

zostawić  pana  J.L.B.  Matekoniego  na  lodzie,  nawet  jeśli  zachowuje  się  ostatnio  trochę 

dziwnie. Od dzisiaj zacznie pani pełnić obowiązki dyrektora. Zawiozę panią furgonetką. 

Mma Makutsi skinęła głową. 

- Jestem gotowa, mma. Jestem gotowa do dyrektorowania. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

POD NOWĄ DYREKCJĄ 

Firma  Tlokweng  Road  Speedy  Motors  naleŜała  do  kompleksu  trzech  budynków, 

razem  ze  sklepem  wielobranŜowym,  prowadzącym  tanią  odzieŜ,  parafinę,  syrop  i  wszelkie 

inne  moŜliwe  towary,  oraz  składem  budowlanym  handlującym  drewnem  i  blachą  falistą  na 

dachy.  Warsztat  znajdował  się  na  wschodnim  końcu  kompleksu.  Wokół  rosło  kilka 

kolczastych  krzewów,  a  z  przodu  była  stara  pompa  benzynowa.  Panu  J.L.B.  Matekoniemu 

obiecano lepszy dystrybutor, ale szefowie firmy paliwowej nie chcieli dopuścić do tego, Ŝeby 

robił  konkurencję  ich  nowocześniejszym  stacjom  benzynowym,  i  obietnica  wypadła  im  z 

pamięci. Nadal dostarczali mu benzynę, do czego zobowiązywała ich umowa, ale robili to bez 

entuzjazmu  i  lubili  zapominać  o  terminach  dostaw.  W  rezultacie  zbiorniki  z  benzyną  często 

stały puste. 

Nie miało to jednak większego znaczenia. Klienci nie przyjeŜdŜali do Tlokweng Road 

Speedy Motors po benzynę, lecz po to, Ŝeby pan J.L.B. Matekoni naprawił im samochód. Byli 

to  ludzie,  którzy  umieli  odróŜnić  dobrego  mechanika  od  takiego,  który  tylko  naprawia  auta. 

Dobry  mechanik  rozumie  samochody.  Potrafi  zdiagnozować  usterkę  na  ucho,  tak  jak 

doświadczony lekarz potrafi po jednym spojrzeniu rozpoznać dolegliwość. 

- Silniki mówią - tłumaczył terminatorom. - Słuchajcie ich. Mówią wam, co im dolega. 

Wystarczy tylko nastawić uszy. 

Uczniowie oczywiście nie zrozumieli, o co mu chodzi. Mieli zupełnie inne spojrzenie 

na technikę i nie pojmowali, Ŝe silniki mają nastroje i uczucia, Ŝe silnik moŜe czuć się spięty 

czy  zestresowany  albo  odpręŜony  i  spokojny.  Zatrudnianie  terminatorów  było  aktem 

miłosierdzia ze strony pana J.L.B. Matekoniego, który dąŜył do tego, Ŝeby po przejściu jego 

pokolenia  na  emeryturę  Botswana  dysponowała  dostateczną  liczbą  porządnie  wyszkolonych 

mechaników. 

- Afryka do niczego nie dojdzie bez mechaników - oznajmił kiedyś mmie Ramotswe. - 

Mechanicy to kamień węgielny budynku. WyŜej są lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, ale bez 

mechaników cała konstrukcja by się zawaliła. Dlatego tak waŜne jest uczenie młodych ludzi 

na mechaników. 

Kiedy  mma  Ramotswe  i  mma  Makutsi  podjechały  pod  Tlokweng  Road  Speedy 

Motors, zobaczyły jednego z uczniów za kierownicą auta, które drugi terminator pchał powoli 

do warsztatu. Na ich widok pchacz porzucił swoją robotę, Ŝeby  na nie spojrzeć, i samochód 

background image

zaczął się cofać. 

Mma Ramotswe zaparkowała maleńką białą furgonetkę pod drzewem i razem z mmą 

Makutsi podeszły do drzwi biura. 

- Dzień dobry, bomma - powiedział wyŜszy z uczniów. - Ma pani zepsute zawieszenie, 

mma  Ramotswe.  Jest  pani  na  nie  za  cięŜka.  Niech  pani  zobaczy,  jak  furgonetka  siada  po 

jednej stronie. Jak pani chce, to pani naprawimy. 

-  Mojemu  autu  nic  nie  dolega  -  odpaliła  mma  Ramotswe.  -  Pan  J.L.B.  Matekoni 

osobiście zajmuje się tą furgonetką. Nigdy nic nie mówił o zawieszeniu. 

- Ale on ostatnio w ogóle nic nie mówi. Zrobił się bardzo milczący. 

Mma Makutsi zatrzymała się i spojrzała na chłopca. 

- Jestem mma Makutsi, p.o. dyrektora firmy - powiedziała, mierząc go wzrokiem zza 

swoich duŜych okularów. - Chcesz porozmawiać o zawieszeniu, to przyjdź do mnie do biura. 

A na razie mi powiedz, czyj to samochód i co z nim robicie. 

Terminator spojrzał przez ramię, szukając wsparcia u kolegi. 

-  To  jest  samochód  kobiety,  która  mieszka  za  komisariatem  policji.  Myślę,  Ŝe  jest 

damą  lekkich  obyczajów.  -  Roześmiał  się.  -  UŜywa  tego  auta  do  podrywania  męŜczyzn,  a 

teraz nie chce jej zapalić, więc nici z roboty. Ha, ha! 

Mma Makutsi zawrzała gniewem. 

- Nie chce zapalić, tak? 

-  Właśnie.  Więc  Charlie  i  ja  musieliśmy  je  przyholować.  Teraz  wtaczamy  je  do 

warsztatu,  Ŝeby  rzucić  okiem  na  silnik.  Myślę,  Ŝe  szykuje  się  grubsza  robota.  MoŜe  trzeba 

będzie  wymienić  aparat  zapłonowy,  a  to  kosztuje  mnóstwo  pieniędzy,  więc  dobrze,  Ŝe  ta 

kobieta nie narzeka na brak klientów. Ha, ha! 

Mma Makutsi zsunęła okulary na czubek nosa i spojrzała znad nich na chłopaka. 

- A co z akumulatorem? MoŜe siadł akumulator. Próbowaliście zapalić na pych? 

Uczeń przestał się śmiać. 

- Albo podłączyć inny akumulator? - spytała mma Ramotswe. 

Uczeń pokręcił głową. 

- To stary samochód. Na pewno coś innego nawaliło. 

-  Bzdura  -  orzekła  mma  Makutsi.  -  Podnieście  maskę.  Jest  w  warsztacie  dobry 

akumulator? Podłączcie kable i spróbujcie. 

Pomocnik spojrzał na kolegę, który wzruszył ramionami. 

- Szybciej - zniecierpliwiła się mma Makutsi. - Mam w biurze mnóstwo do zrobienia. 

Pospieszcie się! 

background image

Mma Ramotswe bez słowa patrzyła razem z mma Makutsi, jak terminatorzy wtaczają 

auto do warsztatu i podłączają nowo naładowany akumulator. Potem jeden z nich z nadąsaną 

miną usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zapalił za pierwszym razem. 

-  Naładujcie  stary  akumulator  -  poleciła  mma  Makutsi.  -  Potem  wymieńcie  olej  i 

odwieźcie  auto  tej  kobiecie.  Przeproście,  Ŝe  to  tak  długo  trwało,  i  powiedzcie,  Ŝe  w  ramach 

rekompensaty  za  darmo  wymieniliśmy  olej.  -  Odwróciła  się  do  mmy  Ramotswe,  która  stała 

obok niej uśmiechnięta. - Lojalność klienta to bardzo waŜna rzecz. Jeśli zrobić dla niego coś 

ekstra, pozostanie wierny firmie. To jest podstawowa zasada w interesach. 

- Absolutnie podstawowa - zgodziła się z nią mma Ramotswe. 

Jej  wątpliwości  co  do  tego,  czy  mma  Makutsi  zdoła  pokierować  warsztatem, 

zaczynały się rozwiewać. 

-  Zna  się  pani  na  samochodach?  -  spytała  od  niechcenia  swoją  asystentkę,  kiedy 

zaczęły odgruzowywać biurko pana J.L.B. Matekoniego. 

- Nie bardzo - odparła mma Makutsi. - Ale dobrze się znam na maszynach do pisania, 

a wszystkie maszyny są do siebie bardzo podobne, nie uwaŜa pani? 

Pierwszym  zadaniem  było  ustalenie,  które  samochody  czekają  na  naprawę  i  w  jakiej 

kolejności.  Charlie,  starszy  z  uczniów,  został  wezwany  do  biura  i  poproszony  o  podanie 

wszystkich  otrzymanych  zleceń.  Wyszło  na  jaw,  Ŝe  na  tyłach  warsztatu  parkuje  osiem 

samochodów czekających na części zamienne. Niektóre z tych części zamówiono, innych nie. 

Sporządziwszy listę, mma Makutsi zadzwoniła po kolei do wszystkich dostawców. 

-  Pan  J.L.B.  Matekoni  jest  bardzo  niezadowolony  -  mówiła  ostrym  tonem.  -  Nie 

będziemy  w  stanie  zapłacić  za  stare  zamówienia,  jeśli  uniemoŜliwicie  nam  dalsze  naprawy. 

Rozumie pan? 

Padły  obietnice,  które  w  większości  zostały  dotrzymane.  Kilka  godzin  później 

pojawiły  się  części  zamienne,  przywiezione  przez  samych  dostawców.  Zostały  porządnie 

oznakowane  -  jak  twierdzili  terminatorzy,  rzecz  bezprecedensowa  -  i  ułoŜone  na  stole 

roboczym  według  kolejności  zleceń.  Dwaj  uczniowie,  których  działania  koordynowała  mma 

Makutsi, pracowicie wymieniali części, testowali silniki i w końcu oddawali kaŜdy pojazd do 

p.o.  dyrektora  do  sprawdzenia.  Mma  Makutsi  pytała  ich,  co  zostało  zrobione,  czasem 

dokonywała  inspekcji  wykonanej  pracy,  a  potem,  jako  Ŝe  nie  umiała  prowadzić,  oddawała 

samochód  mmie  Ramotswe  na  jazdę  próbną.  Na  koniec  informowała  właściciela 

telefonicznie, Ŝe auto jest do odebrania. Wyjaśniała, Ŝe w ramach rekompensaty za opóźnienie 

rachunek zostanie obniŜony o połowę. Udobruchało to wszystkich właścicieli oprócz jednego, 

który oznajmił, Ŝe w przyszłości uda się gdzie indziej. 

background image

-  W  takim  razie  nie  skorzysta  pan  z  naszej  oferty  darmowych  usług  -  powiedziała 

spokojnie mma Makutsi. - Szkoda. 

Rozmówca  zmienił  zdanie.  Do  końca  dnia  firma  Tlokweng  Road  Speedy  Motors 

zwróciła sześć samochodów właścicielom, którzy najwyraźniej wybaczyli zwłokę. 

- To był dobry pierwszy dzień - powiedziała mma Makutsi, razem z mma Ramotswe 

obserwując  wykończonych  terminatorów,  którzy  wracali  piechotą  do  swoich  domów.  -  Ci 

chłopcy  bardzo  cięŜko  pracowali.  Dałam  kaŜdemu  z  nich  po  pięćdziesiąt  puli  premii.  Byli 

bardzo szczęśliwi i jestem pewna, Ŝe staną się lepszymi pracownikami. Zobaczy pani. 

Mma Ramotswe zadumała się. 

- Chyba ma pani rację, mma. Jest pani znakomitą szefową. 

- Dziękuję pani. Ale teraz musimy wracać do domów, bo jutro mamy bardzo wiele do 

zrobienia. 

Mma Ramotswe odwiozła swoją asystentkę maleńką białą furgonetką. Na ulicach roiło 

się od ludzi wracających z pracy. Przeładowane busy przechylały się niebezpiecznie na jedną 

stronę,  rowery  wiozły  pasaŜerów  na  bagaŜnikach,  a  wiele  osób  szło  pieszo,  wymachując 

ramionami, pogwizdując, rozmyślając, snując marzenia. Mma Ramotswe dobrze znała drogę, 

bo  juŜ  wiele  razy  odwoziła  mmę  Makutsi  do  domu.  Mijała  znajome  rudery  z  gromadkami 

wgapionych,  ciekawskich  dzieci,  jakie  zamieszkują  tego  rodzaju  dzielnice.  Wysadziła  swoją 

asystentkę  przed  bramą  frontową  i  patrzyła,  jak  mma  Makutsi  idzie  do  swojej  szopy  za 

domem. Wydawało jej się, Ŝe dostrzega w drzwiach czyjąś postać, moŜe cień, ale potem mma 

Makutsi odwróciła się, i nie chcąc wyjść na podglądaczkę, pani detektyw musiała odjechać. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

POTRÓJNE śYCIE PEWNEJ DZIEWCZYNY 

Nie kaŜdy ma gosposię, ale jeśli ktoś dobrze zarabia i mieszka w tak duŜym domu jak 

mma  Ramotswe,  to  nie  zatrudniając  gosposi  -  a  nawet  kilkorga  słuŜby  -  daje  świadectwo 

egoizmu.  Mma  Ramotswe  wiedziała,  Ŝe  w  niektórych  krajach  ludzie  nie  mają  słuŜących, 

nawet jeśli stać ich na to z nawiązką. Nie mogła tego zrozumieć. Jeśli ludzie będący w stanie 

dać pracę słuŜącym nie robią tego, to co mają począć słuŜący? 

W Botswanie w kaŜdym domu takim jak ten przy Zebra Drive - czy nawet w kaŜdym 

domu  z  więcej  niŜ  dwiema  sypialniami  -  pracuje  słuŜący.  Istnieją  przepisy  regulujące  płace 

słuŜby domowej, ale często nie są przestrzegane. Niektórzy traktują swoich słuŜących bardzo 

ź

le,  marnie  ich  opłacają  i  Ŝądają  tyrania  od  rana  do  nocy.  Mma  Ramotswe  podejrzewała,  Ŝe 

tacy ludzie stanowią większość. Wyzysk ten jest botswańską mroczną tajemnicą, o której nikt 

nie chce rozmawiać. A juŜ na pewno nikt nie lubi mówić o tym, jak w przeszłości traktowano 

członków  ludu  Masarwa  -  w  gruncie  rzeczy  jak  niewolników  -  i  jeśli  ktoś  o  tym  wspomni, 

ludzie  z  zakłopotaną  miną  zmieniają  temat.  Ale  takie  rzeczy  się  zdarzały  i  gdzieniegdzie 

nadal  się  zdarzają.  Oczywiście  nie  tylko  w  Botswanie,  lecz  w  całej  Afryce.  Niewolnictwo 

było  wielką  krzywdą  wyrządzoną  Afryce,  ale  nie  brakowało  gorliwych  afrykańskich 

handlarzy  niewolnikami,  którzy  sprzedawali  swoich  pobratymców,  a  ponadto  do  tej  pory 

ogromne  rzesze  Afrykanów  pracują  za  głodowe  zarobki  w  warunkach,  które  trudno  nazwać 

inaczej niŜ niewolnictwem. Do tych cichych, słabych ludzi zalicza się słuŜba domowa. 

Mma  Ramotswe  nie  mogła  wyjść  ze  zdumienia,  Ŝe  ludzie  potrafią  tak  bezdusznie 

traktować  swoją  słuŜbę.  Była  kiedyś  w  domu  u  przyjaciółki,  która  jako  coś  zupełnie 

naturalnego podała fakt, Ŝe jej gosposia ma pięć dni urlopu w roku, i to bezpłatnego. Znajoma 

przechwalała się, Ŝe obcięła gosposi pensję, bo uznała ją za leniwą. 

-  Czemu  od  ciebie  nie  odejdzie,  skoro  jej  coś  takiego  zrobiłaś?  -  spytała  mma 

Ramotswe. 

Przyjaciółka wybuchła śmiechem. 

-  Dokąd  ma  odejść?  Mnóstwo  ludzi  czyha  na  jej  posadę  i  ona  o  tym  wie.  Wie,  Ŝe 

mogłabym zatrudnić kogoś na jej miejsce za połowę jej pensji. 

Mma Ramotswe nic na to nie odpowiedziała, ale w tym momencie milcząco zerwała 

znajomość.  Historia  ta  dała  jej  do  myślenia.  Czy  moŜna  przyjaźnić  się  z  osobą,  która  źle 

postępuje? A moŜe przyjaciółmi złych ludzi zostają zawsze inni źli ludzie, bo tylko źli ludzie 

background image

mogą  mieć  ze  sobą  dostatecznie  duŜo  wspólnego,  Ŝeby  się  zaprzyjaźnić?  Mma  Ramotswe 

pomyślała  o  powszechnie  znanych  złoczyńcach.  Na  przykład  o  Idi  Aminie  czy  Henriku 

Verwoerdzie.  Idi  Amin  nie  był  oczywiście  całkiem  normalny.  MoŜe  nie  był  złym 

człowiekiem w takim samym znaczeniu jak Verwoerd, który sprawiał wraŜenie zdrowego na 

umyśle, ale serce miał z lodu. Czy ktoś kochał pana Verwoerda? Czy ktoś trzymał go za rękę? 

Mma  Ramotswe  uznała,  Ŝe  tak.  Ludzie  przyszli  na  jego  pogrzeb  i  płakali  zupełnie  jak  na 

pogrzebach  dobrych  ludzi.  Pan  Verwoerd  miał  rodzinę,  która  być  moŜe  nie  składała  się 

wyłącznie  ze  złych  ludzi.  Teraz,  kiedy  za  granicą  z  RPA  wszystko  się  zmieniło,  ludzie  ci 

musieli  jakoś  dalej  Ŝyć.  MoŜe  zrozumieli,  jakich  krzywd  się  dopuścili,  a  nawet  jeśli  nie,  to 

większość  im  wybaczyła.  W  sercach  zwykłych  Afrykańczyków  z  reguły  nie  ma  miejsca  na 

nienawiść.  Afrykańczycy  bywają  głupi,  podobnie  jak  mieszkańcy  wszystkich  kontynentów, 

ale  nie  chowają  uraz,  co  pokazał  światu  Nelson  Mandela.  I  Seretse  Khama,  pomyślała  mma 

Ramotswe.  Poza  Botswaną  nikt  juŜ  o  nim  nie  pamięta,  a  przecieŜ  był  to  jeden  z  wybitnych 

Afrykańczyków. Uścisnął dłoń jej ojcu, Obedowi Ramotswe, kiedy odwiedził Mochudi, Ŝeby 

porozmawiać  ze  zwykłymi  obywatelami.  Ona,  Precious  Ramotswe,  wówczas  młoda 

dziewczyna, widziała, jak wysiada z samochodu i otaczają go ludzie, a pośród nich jej ojciec, 

ze  sfatygowanym  kapeluszem  w  dłoni.  Kiedy  Khama  uścisnął  dłoń  jej  ojca,  serce  mmy 

Ramotswe napęczniało dumą. Przypominała sobie tę sytuację za kaŜdym razem, gdy spojrzała 

na fotografię męŜa opatrznościowego, stojącą na gzymsie kominka. 

Przyjaciółka mmy Ramotswe, która źle traktowała swoją gosposię, nie zasługiwała na 

miano  łajdaczki.  Była  dobra  dla  swojej  rodziny  i  zawsze  Ŝyczliwie  odnosiła  się  do  mmy 

Ramotswe,  ale  co  się  tyczy  gosposi  -  mma  Ramotswe  poznała  tę  sympatyczną  i  pracowitą 

kobietę z Molepolole - najwyraźniej lekcewaŜyła jej uczucia. Mma Ramotswe pomyślała, Ŝe 

takie  zachowanie  bierze  się  z  ignorancji,  z  nieumiejętności  zrozumienia  nadziei  i  aspiracji 

innych.  A  zrozumienie  uczuć  innych,  uwaŜała  mma  Ramotswe,  leŜy  u  podstaw  wszelkiej 

moralności. Jeśli wiesz, co czuje inna osoba, jeśli umiesz postawić się na jej miejscu, to nie 

zadasz jej dodatkowego bólu, bo wtedy w jakimś sensie raniłbyś samego siebie. 

Mma Ramotswe miała świadomość, Ŝe wokół moralności toczą się zaŜarte spory, ale 

dla  niej  sprawa  była  całkiem  prosta.  Po  pierwsze,  jest  tradycyjna  moralność  botswańska,  w 

kaŜdej  sytuacji  słuszna.  Kto  jej  przestrzega,  ten  nie  zgrzeszy  i  nie  ma  powodów  do 

zmartwienia.  Są  teŜ,  rzecz  jasna,  inne  systemy  moralne.  Na  przykład  Dekalog,  którego 

nauczyła  się  przed  laty  na  pamięć  w  szkółce  niedzielnej  w  Mochudi.  Ta  moralność  równieŜ 

bezwzględnie  obowiązuje.  Te  kodeksy  moralne  przypominają  botswański  kodeks  karny,  bo 

naleŜy ich przestrzegać w całej rozciągłości. Nie moŜna wcielać się w rolę Sądu NajwyŜszego 

background image

i  samemu  rozstrzygać,  które  przepisy  będzie  się  honorowało,  a  których  nie.  Kodeksów 

moralnych  nie  moŜna  traktować  wybiórczo,  nie  moŜna  teŜ  ich  kwestionować.  Nie  moŜna 

mówić,  Ŝe  będzie  się  przestrzegało  tego  zakazu,  ale  tamtego  juŜ  nie,  zaleŜnie  od  tego,  jak 

komu  pasuje.  „Nie  będę  kradł  -  skądŜe  znowu  -  ale  cudzołóstwo  to  inna  para  kaloszy:  inni 

ludzie grzeszą, kiedy cudzołoŜą, ale ja nie”. 

Moralność jest dla kaŜdego, pomyślała mma Ramotswe, a to oznacza, Ŝe nie moŜna jej 

tworzyć  na  podstawie  poglądów  jednej  osoby.  Stąd  właśnie  bierze  się  słabość  nowoczesnej 

moralności,  z  jej  naciskiem  na  rolę  jednostki  oraz  indywidualnych  rozstrzygnięć.  Jeśli  dać 

ludziom moŜliwość wypracowania sobie własnej moralności, to stworzą system, który będzie 

dla  nich  jak  najmniej  uciąŜliwy  i  w  większości  sytuacji  będzie  im  pozwalał  postępować 

według  własnego  widzimisię.  Mma  Ramotswe  uwaŜała  to  za  zwykły  egoizm,  wbrew 

wszystkim szumnym nazwom, jakimi opatrywane są te systemy. 

Mma Ramotswe słuchała kiedyś  w BBC World Service audycji, która wprawiła ją w 

osłupienie.  Chodziło  o  filozofów,  którzy  nazywali  się  egzystencjalistami  i,  o  ile  mma 

Ramotswe dobrze zrozumiała, mieszkali we Francji. Francuzi ci twierdzili, Ŝe naleŜy tak Ŝyć, 

aby mieć poczucie, Ŝe Ŝyje się naprawdę, a kto  Ŝyje naprawdę, ten postępuje słusznie. Mma 

Ramotswe  słuchała  tego  ze  zdumieniem.  Nie  trzeba  jechać  do  Francji,  Ŝeby  spotkać 

egzystencjalistów,  pomyślała.  Wielu  z  nich  Ŝyje  tutaj,  w  Botswanie.  Na  przykład  Note 

Mokoti. Wyszła kiedyś za egzystencjalistę, sama o tym nie wiedząc. Note, temu samolubowi, 

który  nigdy  nie  zrobił  nic  dla  drugiego  -  nawet  dla  swojej  Ŝony  -  spodobaliby  się 

egzystencjaliści,  a  on  im.  Z  pewnością  bardzo  egzystencjalistycznie  jest  chodzić  co  wieczór 

do  knajpy,  zostawiając  w  domu  cięŜarną  Ŝonę,  a  szczytem  egzystencjalizmu  jest zabawianie 

się  z  poznanymi  w  knajpach  dziewczynami,  młodymi  egzystencjalistkami.  Egzystencjaliści 

mają klawe Ŝycie, czego nie moŜna powiedzieć o nieegzystencjalistach, którzy ich otaczają. 

 

Mma  Ramotswe  nie  traktowała  swojej  gosposi  Rose  według  zasad  egzystencjalizmu. 

Rose pracowała u niej od dnia, kiedy pani detektyw przeprowadziła się na Zebra Drive. Mma 

Ramotswe  zauwaŜyła,  Ŝe  istnieje  sieć  bezrobotnych,  wśród  której  szybko  rozchodzi  się 

wiadomość, Ŝe ktoś przenosi się do nowego domu i moŜe potrzebować słuŜącej. Rose zjawiła 

się w domu godzinę po mmie Ramotswe. 

-  Będzie  pani  potrzebowała  gosposi,  mma  -  powiedziała.  -  Jestem  bardzo  dobrą 

gosposią. Będę cięŜko pracowała i nigdy nie sprawię pani kłopotu. Mogę zacząć od razu. 

Mma  Ramotswe  natychmiast  dokonała  oceny.  Miała  przed  sobą  budzącą  zaufanie, 

schludną kobietę około trzydziestki. Zobaczyła jednak takŜe, Ŝe osoba ta jest matką i jedno z 

background image

jej  dzieci  stoi  za  bramą,  kukając  do  środka.  Zadała  sobie  pytanie,  co  matka  powiedziała 

wcześniej  dziecku:  „Jeśli  ta  kobieta  weźmie  mnie  na  gosposię,  dziś  wieczór  będziemy  mieli 

co  jeść.  Nie  traćmy  nadziei.  Zaczekaj  tutaj  i  stań  na  palcach”.  Stań  na  palcach  znaczy  w 

setswana to samo, co wśród białych trzymaj kciuki. 

Mma  Ramotswe  zerknęła  ku  bramie  i  zobaczyła,  Ŝe  dziewczynka  istotnie  stoi  na 

palcach. Wiedziała, Ŝe jest tylko jedna odpowiedź. 

Spojrzała na tę kobietę. 

- Tak, potrzebuję gosposi i dam pani tę pracę, mma. 

Kobieta  klasnęła  z  wdzięczności  w  dłonie  i  pomachała  dziecku.  To  wielki  przywilej, 

pomyślała mma Ramotswe, móc kogoś tak uszczęśliwić jednym wypowiedzianym zdaniem. 

Rose  bardzo  szybko  udowodniła,  Ŝe  mma  Ramotswe  podjęła  słuszną  decyzję. 

Poprzedni  właściciele,  bałaganiarze,  zostawili  dom  przy  Zebra  Drive  w  stanie  skrajnego 

zapuszczenia.  W  kaŜdym  kącie  zalegał  kurz.  Przez  trzy  dni  Rose  zamiatała,  froterowała  i 

czyściła, aŜ w całym domu pachniało pastą do podłogi, a kaŜda powierzchnia lśniła. Ponadto 

gosposia mmy Ramotswe znała się na gotowaniu i fantastycznie prasowała. Mma Ramotswe 

dobrze  się  ubierała,  ale  często  brakowało  jej  energii,  Ŝeby  wyprasować  sobie  bluzki  tak 

pięknie,  jakby  sobie  tego  Ŝyczyła.  Rose  robiła  to  z  pasją,  która  wkrótce  znalazła 

odzwierciedlenie w ostrych kantach i wielkich połaciach materiału bez jednej zmarszczki. 

Rose  zamieszkała  w  domku  dla  słuŜby  na  tylnym  podwórzu.  Składał  się  on  z  dwóch 

pokojów z prysznicem i toaletą oraz krytym  gankiem, na którym moŜna było rozpalić ogień 

do gotowania. Rose spała w jednym pokoju, a dwójka jej małych dzieci w drugim. Były teŜ 

starsze dzieci, w tym stolarz, który zarabiał dobre pieniądze. Mimo to z trudem starczało im 

na  Ŝycie,  zwłaszcza  Ŝe  młodszy  syn  chorował  na  astmę  i  trzeba  mu  było  kupować  drogie 

inhalatory. 

 

Kiedy mma Ramotswe wróciła do domu po odwiezieniu mmy Makutsi, zastała Rose w 

kuchni  na  szorowaniu  okopconego  garnka.  Spytała  uprzejmie,  jak  minął  gosposi  dzień,  i 

usłyszała, Ŝe bardzo dobrze. 

-  Pomogłam  Motholeli  wziąć  kąpiel,  a  teraz  czyta  coś  braciszkowi  w  salonie.  Biegał 

cały  dzień  i  jest  bardzo  zmęczony.  Szybko  zaśnie.  Tylko  myśl  o  jedzeniu  go  przed  tym 

powstrzymuje. 

Mma  Ramotswe  podziękowała  jej  z  uśmiechem.  Minął  miesiąc,  odkąd  pan  J.L.B. 

Matekoni przywiózł dzieci z sierocińca, lecz mma Ramotswe nie zdąŜyła się jeszcze całkiem 

przyzwyczaić do ich obecności. To był jego pomysł - którego zresztą z nią nie skonsultował, 

background image

zanim  wziął  na  siebie  rolę  przybranego  ojca  -  ale  zaakceptowała  sytuację  i  dzieci  szybko 

zdobyły  jej  serce.  Motholeli,  która  jeździła  na  wózku  inwalidzkim,  pomagała  w  domu  i 

wykazała  zainteresowanie  naprawianiem  samochodów  -  budząc  zachwyt  pana  J.L.B. 

Matekoniego.  Jej  młodszego  brata  trudniej  było  zgłębić.  Był  Ŝywotnym  dzieckiem  i 

odpowiadał  uprzejmie,  kiedy  się  do  niego  coś  mówiło,  ale  wolał  przebywać  sam  albo  w 

towarzystwie  siostry  niŜ  z  innymi  dziećmi.  Motholeli  znalazła  juŜ  kilka  koleŜanek,  chłopiec 

zaś jakby stronił od zawierania przyjaźni. 

Dziewczynka  zaczęła  chodzić  do  pobliskiej  szkoły  średniej  i  dobrze  się  tam  czuła. 

KaŜdego ranka pod bramę przychodziły dwie koleŜanki z klasy do pchania wózka. 

Mma Ramotswe była pełna podziwu. 

- Nauczyciele wam kazali? - spytała jednej z nich. 

- Nie, mma. Przyjaźnimy się z Motholeli i dlatego to robimy. 

- Dobre z was dziewczynki. Wyrośniecie na dobre kobiety. Brawo. 

Chłopcu  znaleziono  miejsce  w  pobliskiej  szkole  podstawowej,  ale  mma  Ramotswe 

liczyła  na  to,  Ŝe  pan  J.L.B.  Matekoni  pośle  go  do  Thornhill.  Nauka  w  tej  prywatnej  szkole 

sporo  kosztowała  i  teraz  pani  detektyw  zadawała  sobie  pytanie,  czy  to  będzie  moŜliwe. 

Kolejna sprawa do załatwienia, oprócz warsztatu, uczniów, domu pana J.L.B. Matekoniego i 

dzieci. No i ślubu - którego termin pozostawał nie ustalony - lecz mma Ramotswe w tej chwili 

nie miała odwagi o tym myśleć. 

Przeszła  do  salonu  i  zobaczyła,  Ŝe  Motholeli  czyta  coś  chłopcu,  który  siedzi  obok 

wózka. 

- Widzę, Ŝe czytasz braciszkowi historię. Czy to jest ładna historia? 

Motholeli obejrzała się i uśmiechnęła. 

-  To  nie  jest  historia,  mma.  A  w  kaŜdym  razie  nie  taka  prawdziwa  z  ksiąŜki. 

Napisałam ją w szkole, a teraz mu ją czytam. 

Mma Ramotswe przysiadła na podłokietniku sofy. 

- Mogłabyś zacząć od początku? Chciałabym ją usłyszeć. 

 

„Na  imię  mi  Motholeli  i  skończyłam  trzynaście  lat.  Mam  siedmioletniego  brata.  Moi 

rodzice  nie  Ŝyją.  Bardzo  mi  z  tego  powodu  smutno,  ale  cieszę  się,  Ŝe  ja  Ŝyję  i  Ŝe  mam 

swojego braciszka. 

Jestem  dziewczynką,  która  miała  trzy  Ŝycia.  Pierwsze  Ŝycie  było  wtedy,  jak 

mieszkałam z mamą i ciotkami, i wujkami na bagnach Makadikadi w pobliŜu Nata. To było 

dawno i byłam bardzo mała. Moje plemię to byli Buszmeni, którzy przenosili się z miejsca na 

background image

miejsce. Umieli znajdować sobie w buszu jedzenie, wykopując korzonki. Byli bardzo mądrzy, 

ale nikt ich nie lubił. 

Mama  dała  mi  bransoletkę  ze  skóry  strusia  z  powszywanymi  kawałkami  skorupy 

strusiego jaja. Nadal ją mam. To jedyna rzecz, która została mi po matce. 

Po  śmierci  mamy  uratowałam  mojego  braciszka,  którego  zakopali  w  piasku  razem  z 

nią.  Nie  był  głęboko,  więc  zgarnęłam  mu  piasek  z  buzi  i  zobaczyłam,  Ŝe  jeszcze  oddycha. 

Wzięłam  go  na  ręce  i  pobiegłam  przez  busz,  aŜ  znalazłam  jakąś  drogę.  Ktoś  jechał 

cięŜarówką i jak mnie zobaczył, to się zatrzymał i zabrał mnie do Francistown. Nie pamiętam, 

co tam się działo, ale w końcu oddali mnie kobiecie, która powiedziała, Ŝe mogę mieszkać na 

jej podwórzu. Mieli małą szopę, w której było bardzo gorąco, jak słońce na nią świeciło, za to 

w nocy robiło się tam chłodno. Spałam tam ze swoim maleńkim braciszkiem. 

Karmiłam  go  jedzeniem,  które  dawali  mi  w  domu.  Robiłam  róŜne  rzeczy  dla  tych 

dobrych  ludzi.  Prałam  im  ubrania  i  wieszałam  na  sznurze.  Myłam  teŜ  garnki,  bo  nie  mieli 

słuŜącej. Na podwórzu mieszkał takŜe pies. Któregoś dnia ugryzł mnie mocno w stopę. MąŜ 

kobiety  bardzo  się  na  niego  zezłościł  i  stłukł  go  kijem.  Od  tego  bicia,  Ŝe  był  niedobry,  pies 

zdechł. 

Potem cięŜko zachorowałam i kobieta zabrała mnie do szpitala. Wbijali we mnie igły i 

wzięli  mi  trochę  krwi.  Ale  nic  nie  pomagało  i  po  jakimś  czasie  nie mogłam  więcej  chodzić. 

Dali  mi  kule,  ale  nie  bardzo  umiałam  ich  uŜywać.  Potem  znaleźli  dla  mnie  wózek,  co 

znaczyło,  Ŝe  mogłam  wrócić  do  domu.  Ale  kobieta  powiedziała,  Ŝe  dziewczynka  na  wózku 

nie moŜe mieszkać na jej podwórzu, bo źle by to wyglądało i ludzie by mówili: »Trzymacie 

na podwórzu dziewczynkę na wózku? To bardzo okrutne«. 

Potem  przyjechał  pan  z  farmy  dla  sierot.  Była  z  nim  pani  z  rządu,  która  powiedziała 

mi, Ŝe mam wielkie szczęście, bo to bardzo piękna farma dla sierot. śe mogę zabrać braciszka 

i  Ŝe  będziemy  tam  bardzo  szczęśliwi.  Ale  muszę  zawsze  pamiętać,  Ŝeby  kochać  Jezusa. 

Powiedziałam, Ŝe jestem gotowa kochać Jezusa i mojemu braciszkowi teŜ kaŜę go kochać. 

To  był  koniec  mojego  pierwszego  Ŝycia.  Drugie  Ŝycie  zaczęło  się  w  dniu,  w  którym 

przybyłam  na  farmę  dla  sierot.  Przyjechaliśmy  z  Francistown  cięŜarówką,  było  mi  bardzo 

gorąco  i  niewygodnie  z  tyłu.  Nie  mogłam  wysiąść,  bo  kierowca  cięŜarówki  nie  umiał  się 

obchodzić z dziewczynką na wózku. Kiedy przyjechaliśmy na farmę dla sierot, miałam mokrą 

sukienkę i bardzo się wstydziłam, zwłaszcza Ŝe wszystkie inne sieroty stały i na nas patrzyły. 

Jedna  z  pań  powiedziała  dzieciom,  Ŝeby  przestały  się  gapić  i  poszły  się  pobawić,  ale  one 

odeszły tylko kawałek i patrzyły na mnie zza drzew. 

Wszystkie sieroty mieszkały w domach. W kaŜdym domu było około dziesięciu sierot 

background image

i  opiekunka.  Opiekunka  mojego  domu  była  dobrą  kobietą.  Dała  mi  nowe  ubranie  i  szafę  na 

moje  rzeczy.  Nigdy  wcześniej  nie  miałam  szafy  i  byłam  z  niej  bardzo  dumna.  Dostałam  teŜ 

specjalne  spinki  do  włosów.  Nigdy  nie  miałam  takich  pięknych  rzeczy  i  trzymałam  je  pod 

poduszką,  gdzie  były  bezpieczne.  Czasami  budziłam  się  w  nocy  i  myślałam,  jakie  miałam 

wielkie  szczęście.  Ale  czasami  płakałam,  bo  myślałam  o  swoim  pierwszym  Ŝyciu  i 

zastanawiałam  się,  gdzie  są  teraz  moi  wujkowie  i  ciotki.  Widziałam  z  łóŜka  gwiazdy,  przez 

szparę  między  zasłonami,  i  myślałam:  gdyby  spojrzeli  do  góry,  to  zobaczyliby  te  same 

gwiazdy  i  patrzylibyśmy  na  nie  w  tym  samym  czasie.  Ale  nie  byłam  pewna,  czy  o  mnie 

pamiętają, bo byłam tylko małą dziewczyną i uciekłam od nich. 

Byłam bardzo szczęśliwa na farmie dla sierot. CięŜko pracowałam i mma Potokwani, 

kierowniczka, powiedziała któregoś dnia, Ŝe moŜe nam się poszczęści i ona znajdzie dla nas 

nowych  rodziców.  Nie  wierzyłam  w  to  za  bardzo,  bo  nikt  by  nie  chciał  dziewczynki  na 

wózku,  skoro  było  mnóstwo  pierwszorzędnych  sierot,  które  umiały  chodzić  i  teŜ  szukały 

domu. 

Ale pani Potokwani miała rację. Nie sądziłam, Ŝe to pan J.L.B. Matekoni nas weźmie, 

ale  bardzo  się  ucieszyłam,  jak  powiedział,  Ŝe  moŜemy  u  niego  zamieszkać.  Tak  zaczęło  się 

moje trzecie Ŝycie. 

Kiedy  odchodziliśmy  z  farmy  dla  sierot,  upiekli  dla  nas  specjalne  ciasto,  które 

zjedliśmy razem z opiekunką naszego domu. Powiedziała, Ŝe zawsze jest jej bardzo smutno, 

kiedy  któraś  z  sierot  odchodzi,  czuje  się  wtedy  tak,  jakby  odchodził  członek  rodziny.  Ale 

bardzo dobrze zna pana J.L.B. Matekoniego i powiedziała mi, Ŝe to jeden z najlepszych ludzi 

w Botswanie. Będę u niego bardzo szczęśliwa, dodała. 

Pojechaliśmy  z  braciszkiem  do  jego  domu  i  wkrótce  poznaliśmy  jego  przyjaciółkę, 

mmę Ramotswe, która wychodzi za mąŜ za pana J.L.B. Matekoniego. Powiedziała, Ŝe będzie 

moją nową matką, i zabrała nas do swojego domu, który lepiej nadaje się dla dzieci niŜ dom 

pana  J.L.B.  Matekoniego.  Mam  tu  bardzo  ładny  pokój  i  dostałam  duŜo  ubrań.  Bardzo  się 

cieszę,  Ŝe  w  Botswanie  są  tacy  ludzie.  Miałam  w  Ŝyciu  wiele  szczęścia  i  z  całego  serca 

dziękuję mmie Ramotswe i panu J.L.B. Matekoniemu. 

Jak  dorosnę,  chciałabym  zostać  mechanikiem.  Będę  pomagała  panu  J.L.B. 

Matekoniemu  w  warsztacie,  a  wieczorami  będę  naprawiała  ubrania  mmy  Ramotswe  i 

gotowała  jej  kolację.  Bardzo  bym  chciała,  Ŝeby  na  starość  mogli  być  ze  mnie  dumni  i 

powiedzieć, Ŝe byłam bardzo dobrą córką i dobrą obywatelką Botswany. 

Taka  jest  historia  mojego  Ŝycia.  Jestem  zwyczajną  dziewczynką  z  Botswany,  ale  to 

wielkie szczęście mieć trzy Ŝycia. Większość ludzi ma tylko jedno Ŝycie. 

background image

Ta historia jest prawdziwa. Nic nie zmyśliłam. Wszystko to stało się naprawdę”. 

 

Kiedy  Motholeli  doczytała  do  końca,  zapadła  cisza.  Chłopczyk  spojrzał  na  siostrę  z 

uśmiechem.  Pomyślał:  szczęściarz  ze  mnie,  Ŝe  mam  taką  mądrą  siostrę.  Mam  nadzieję,  Ŝe 

Bóg  odda  jej  kiedyś  nogi.  Mma  Ramotswe  połoŜyła  dziewczynce  dłoń  na  ramieniu  i 

pomyślała: będę się opiekowała tym dzieckiem. Jestem teraz jej matką. Rose, która słuchała z 

korytarza, spuściła wzrok na swoje buty i pomyślała: jak ona to dziwnie wyraziła - trzy Ŝycia! 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

NIEDOBÓR SEROTONINY 

Nazajutrz  rano  mma  Ramotswe  najpierw  zadzwoniła  do  pana  J.L.B.  Matekoniego. 

Często  rozmawiali  ze  sobą  przez  telefon  wcześnie  rano  -  a  w  kaŜdym  razie  odkąd  się 

zaręczyli - ale z reguły dzwonił pan J.L.B. Matekoni. Dawał mmie Ramotswe czas na wypicie 

herbaty z czerwonokrzewu, co najchętniej robiła w ogrodzie, po czym wykręcał numer do niej 

i meldował się dosyć oficjalnie: „Mówi pan J.L.B. Matekoni, mma. Dobrze spałaś?” 

Telefon dzwonił ponad minutę, zanim pan J.L.B. Matekoni podniósł słuchawkę. 

- Pan J.L.B. Matekoni? To ja. Jak się miewasz? Dobrze spałeś? 

Mma Ramotswe poznała po jego zdezorientowanym głosie, Ŝe go obudziła. 

- O! Tak. JuŜ się obudziłem. To ja. 

Mma Ramotswe powtórzyła formalne pozdrowienie. To waŜne, by spytać rozmówcę, 

czy dobrze spał - naleŜy podtrzymywać tę starą tradycję. 

- Dobrze spałeś, rra? 

-  Raczej  nie  -  odparł  pan  J.L.B.  Matekoni  matowym  tonem.  -  Spędziłem  całą  noc  na 

rozmyślaniach i się nie wyspałem. Zasnąłem, dopiero kiedy wszyscy inni się budzili. Jestem 

potwornie zmęczony. 

- To niedobrze. Przykro mi, Ŝe cię obudziłam. Wracaj do łóŜka i wyśpij się. Nie moŜna 

Ŝ

yć bez snu. 

- Wiem o tym - odparł pan J.L.B. Matekoni z rozdraŜnieniem. - Ostatnimi czasy ciągle 

próbuję  spać,  ale  mi  się  to  nie  udaje.  Mam  wraŜenie,  Ŝe  w  moim  pokoju  mieszka  jakieś 

dziwne zwierzę, które nie chce, Ŝebym spał, i stale mnie trąca. 

- Zwierzę? Jakie zwierzę? 

-  Nie  ma  Ŝadnego  zwierzęcia.  W  kaŜdym  razie  jak  zapalę  światło.  Tak  tylko  sobie 

powiedziałem. Tak naprawdę nie ma Ŝadnego zwierzęcia. 

- Dobrze się czujesz, rra? - spytała mma Ramotswe po chwili milczenia. - MoŜe jesteś 

chory. 

- Nie jestem chory - Ŝachnął się pan J.L.B. Matekoni. - Serce bije, płuca wypełniają się 

powietrzem.  Po  prostu  mam  dosyć  tych  wszystkich  problemów.  Boję  się,  Ŝe  wszystko 

wyjdzie na jaw. I będę skończony. 

Mma Ramotswe zmarszczyła brwi. 

- Co wyjdzie na jaw? Co się dzieje? 

background image

-  Wiesz,  o  czym  mówię  -  odparł  pan  J.L.B.  Matekoni  zniŜonym  głosem.  -  Bardzo 

dobrze wiesz. 

- O niczym nie wiem, rra. Oprócz tego, Ŝe mówisz bardzo dziwne rzeczy. 

- Ha! Nie wypieraj się, mma, bardzo dobrze wiesz, o co mi chodzi. Zrobiłem w Ŝyciu 

kilka  strasznych  rzeczy,  które  teraz  się  wydadzą  i  zostanę  aresztowany.  Ukarzą  mnie  i 

będziesz się za mnie śmiertelnie wstydziła, mma. MoŜesz mi wierzyć. 

Mma  Ramotswe  usiłowała  milcząco  uporać  się  z  tym,  co  usłyszała.  Czy  to  moŜliwe, 

Ŝ

e pan J.L.B. Matekoni popełnił jakąś zbrodnię, którą przed nią ukrywał? A teraz wyszła na 

ś

wiatło  dzienne?  Nie  do  pomyślenia!  Ten  szlachetny  człowiek  nie  potrafiłby  się  dopuścić 

Ŝ

adnej  nikczemności.  Z  drugiej  strony  nawet  szlachetni  ludzie  miewają  mroczne  tajemnice. 

Słyszała,  Ŝe  kaŜdy  popełnia  w  Ŝyciu  co  najmniej  jedną  rzecz,  której  się  wstydzi.  Biskup 

Makhulu wygłosił kiedyś odczyt na ten temat w Klubie Kobiecym. Powiedział, Ŝe nie spotkał 

ani  jednej  osoby,  nawet  wśród  duchownych,  która  nie  miałaby  na  swoim  koncie  jakiegoś 

zawstydzającego  czynu.  Nawet  święci  mieli  coś  na  sumieniu.  Święty  Franciszek,  być  moŜe, 

nadepnął na gołębia - nie, to niemoŜliwe, ale moŜe zrobił coś, czego później Ŝałował. Co się 

tyczy  mmy  Ramotswe,  to  chętnie  zmieniłaby  parę  rzeczy  w  swoim  Ŝyciorysie.  W  wieku 

sześciu  lat  oblała  syropem  najlepszą  sukienkę  koleŜanki,  bo  sama  takiej  nie  miała.  Czasem 

widywała  tę  osobę,  która  mieszkała  teraz  w  Gaborone  i  była  Ŝoną  pracownika  sortowni 

diamentów. Mma Ramotswe zadawała sobie czasem pytanie, czy powinna przyznać się po z 

górą  trzydziestu  latach  do  winy,  ale  nie  umiała  się  na  to  zdobyć.  Za  kaŜdym  razem,  gdy  ta 

kobieta  przyjaźnie  ją  pozdrawiała,  mmie  Ramotswe  przypominał  się  jej  postępek:  kiedy 

koleŜanka zostawiła któregoś dnia sukienkę w klasie, mała Precious wzięła puszkę z syropem 

i wylała go na róŜowy materiał. Wiedziała, Ŝe któregoś dnia trzeba będzie się przyznać. MoŜe 

powinna poprosić biskupa Makhulu, Ŝeby napisał w jej imieniu list. „Jedna z moich owieczek 

pragnie  uzyskać  Pani  przebaczenie,  mma.  Bardzo  jej  ciąŜy  krzywda,  którą  Pani  przed  laty 

wyrządziła. Czy pamięta Pani swoją ulubioną róŜową sukienkę...” 

Jeśli  pan  J.L.B.  Matekoni  dopuścił  się  czegoś  podobnego  -  na  przykład  oblał  kogoś 

olejem  silnikowym  -  to  nie  miał  powodów  do  zmartwienia.  Niewiele  jest  krzywd,  poza 

morderstwem,  których  nie  dałoby  się  naprawić.  Wiele  z  nich  jest  bardziej  błahych,  niŜ  się 

wydaje  ich  sprawcy,  i  moŜna  z  czystym  sumieniem  odłoŜyć  je  do  lamusa.  A  nawet 

powaŜniejsze  mogą  zostać  wybaczone,  jeśli  się  do  nich  przyznać.  NaleŜało  uspokoić  pana 

J.L.B. Matekoniego. Łatwo jest zrobić z igły widły, jeśli ktoś się czymś zamartwia przez całą 

noc. 

- KaŜdy zrobił w Ŝyciu coś złego, rra. Ty, ja, mma Makutsi, nawet papieŜ. Nikt nie jest 

background image

doskonały.  Ludzie  się  tacy  nie  rodzą.  Nie  wolno  ci  się  tym  przejmować.  Powiedz  mi,  o  co 

chodzi. Na pewno zrobi ci się lŜej na sercu. 

-  Och,  nie  mogę,  mma.  Nawet  nie  śmiem  o  tym  myśleć.  Byłabyś  potwornie 

zaszokowana  i  nie  chciałabyś  mieć  ze  mną  nic  wspólnego.  Widzisz,  nie  jestem  ciebie 

godzien. Nie zasługuję na taką dobrą kobietę jak ty. 

Mma Ramotswe zaczynała wpadać w złość. 

-  Głupstwa  opowiadasz.  Oczywiście,  Ŝe  na  mnie  zasługujesz.  Jestem  zupełnie 

zwyczajną osobą, a ty niezwykle prawym człowiekiem. Jesteś bardzo dobrym mechanikiem i 

ludzie  cię  cenią.  Dokąd  wysoki  komisarz  zawozi  swoje  auto  do  przeglądu?  Do  ciebie.  Do 

kogo  zwraca  się  farma  dla  sierot,  kiedy  musi  coś  naprawić?  Do  ciebie.  Jesteś  właścicielem 

ś

wietnego warsztatu i czuję się zaszczycona, Ŝe wychodzę za ciebie za mąŜ.  I nie próbuj mi 

wmawiać, Ŝe jest inaczej. 

Jej słowa zostały skwitowane milczeniem. A potem: 

-  Ale  ty  nie  wiesz,  jaki  ze  mnie  zły  człowiek.  Nigdy  ci  nie  powiedziałem  o  tych 

wszystkich łajdactwach. 

- To mi powiedz. Powiedz mi teraz. Jestem silna, zniosę to. 

- Och, nie mogę tego zrobić, mma. PrzeŜyłabyś szok. 

Mma  Ramotswe  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  ta  rozmowa  do  niczego  nie  prowadzi,  i 

zmieniła taktykę. 

-  A  skoro  juŜ  mowa  o  warsztacie:  nie  było  cię  wczoraj  ani  przedwczoraj.  Mma 

Makutsi kieruje nim za ciebie, ale to nie moŜe trwać wiecznie. 

-  Bardzo  się  cieszę,  Ŝe  mma  Makutsi  mnie  zastępuje  -  odparł  pan  J.L.B.  Matekoni 

bezbarwnym  tonem.  -  Czuję  się  trochę  osłabiony.  Chyba  powinienem  zostać  w  domu.  Mma 

Makutsi poradzi sobie ze wszystkim. Podziękuj jej ode mnie. 

Mma wzięła głęboki wdech. 

-  Nie  jesteś  zdrowy,  panie  J.L.B.  Matekoni.  Mogę  cię  umówić  na  wizytę  u  lekarza. 

Rozmawiałam  z  doktorem  Moffatem.  Powiedział,  Ŝe  cię  przyjmie.  UwaŜa,  Ŝe  to  dobry 

pomysł. 

-  Nic  mi  nie  nawala  -  odparł  pan  J.L.B.  Matekoni.  -  Nie  muszę  chodzić  do  doktora 

Moffata. Co on moŜe dla mnie zrobić? Nic. 

 

Rozmowa ta mocno zaniepokoiła mmę Ramotswe, która po rozłączeniu się przez kilka 

minut  w  zdenerwowaniu  przemierzała  kuchnię.  Nie  ulegało  dla  niej  wątpliwości,  Ŝe  doktor 

Moffat  miał  rację:  pan  J.L.B.  Matekoni  zachorował  na  depresję,  jak  nazwał  to  lekarz.  Teraz 

background image

jednak  bardziej  martwiły  ją  te  straszne  rzeczy  z  jego  przeszłości.  Nie  znała  mniej 

prawdopodobnego kandydata na mordercę niŜ pan J.L.B. Matekoni, ale gdyby się okazało, Ŝe 

jednak?  Czy  wpłynęłoby  to  na  jej  uczucia  do  niego,  gdyby  się  dowiedziała,  Ŝe  kogoś  zabił, 

czy  teŜ  powiedziałaby  sobie,  Ŝe  to  nie  jego  wina,  Ŝe  działał  w  obronie  własnej,  gdy  stuknął 

ofiarę w czaszkę kluczem francuskim? Tak zawsze robią Ŝony i dziewczyny morderców. No i 

oczywiście  matki.  Wszystkie  matki  morderców  twierdzą,  Ŝe  ich  synowie  nie  są  tacy  źli,  jak 

ludzie mówią. Oczywiście dla matki męŜczyzna do końca Ŝycia pozostaje małym chłopcem, a 

mali chłopcy są prawnie niezdolni do popełnienia morderstwa. 

Note Mokoti miał zadatki na mordercę. Bez problemu potrafiłby z zimną krwią zabić 

człowieka,  poniewaŜ  był  pozbawiony  uczuć.  Łatwo  było  sobie  wyobrazić,  Ŝe  Note  zadźgał 

kogoś na śmierć, a potem poszedł sobie tak spokojnie, jakby uścisnął ofierze dłoń. Kiedy bił 

ramę  Ramotswe,  a  robił  to  wielokrotnie,  zanim  ją  zostawił,  nie  okazywał  emocji.  Pewnego 

razu, kiedy rozciął jej łuk brwiowy, przyjrzał się swemu dziełu jak lekarz oglądający ranę. 

-  Będziesz  musiała  pójść  z  tym  do  szpitala  -  stwierdził  beznamiętnym  głosem.  - 

Paskudna rana. Na przyszłość musisz bardziej uwaŜać. 

W  całej  historii  z  Note  była  wdzięczna  za  jedną  rzecz  -  Ŝe  jej  tata  jeszcze  Ŝył,  kiedy 

rozstała się z męŜem. Przynajmniej zdąŜył się ucieszyć, Ŝe jego córka juŜ nie przebywa pod 

jednym  dachem  z  tym  człowiekiem,  nawet  jeśli  przez  prawie  dwa  lata  cierpiał  razem  z  nią. 

Kiedy  pojechała  do  niego  i  powiedziała,  Ŝe  Note  zniknął,  nie  wypominał  jej,  jaka  była 

nierozsądna,  wychodząc  za  takiego  typa,  choć  być  moŜe  tak  sobie  pomyślał.  Jak  zawsze 

zachował  się  niezwykle  wielkodusznie,  powiedział  tylko,  Ŝeby  zamieszkała  z  powrotem  u 

niego, Ŝe będzie się nią opiekował i Ŝe ma nadzieję, iŜ Ŝycie będzie teraz dla nich łaskawsze. 

JednakŜe  Note  Mokoti  i  pan  J.L.B.  Matekoni  to  byli  dwaj  zupełnie  róŜni  ludzie. 

Zbrodnie  popełniał  Note,  nie  pan  J.L.B.  Matekoni.  Ale  czemu  twierdził,  Ŝe  zrobił  coś 

strasznego,  skoro  tak  nie  było?  To  pozostało  dla  niej  zagadką  i  jak  zawsze  w  takich 

sytuacjach  udała  się  tam,  gdzie  w  razie  wątpliwości  moŜna  było  uzyskać  informacje:  do 

Botswana Book Centre. 

Zjadła szybko śniadanie i zostawiła dzieci pod opieką Rose. Chętnie poświęciłaby im 

trochę  czasu,  ale  jej  Ŝycie  było  w  tej  chwili  zbyt  skomplikowane.  Pana  J.L.B.  Matekoniego 

przeniosła  na  pierwsze  miejsce  listy,  na  dalszych  znalazły  się:  warsztat,  śledztwo  w  sprawie 

brata człowieka z rządu i przeprowadzka do nowego biura. Przytłaczająca lista: kaŜdy punkt 

był pilny, a przecieŜ doba zawsze ma tylko dwadzieścia cztery godziny. 

Pojechała  do  centrum,  do  którego  miała  niedaleko,  i  znalazła  dla  maleńkiej  białej 

furgonetki dobre miejsce do parkowania za budynkiem Standard Bank. Potem, pozdrowiwszy 

background image

parę znajomych twarzy na placu, skierowała się ku Botswana Book Centre. 

Był  to  jej  ulubiony  sklep  w  mieście.  Z  reguły  przeznaczała  dobrą  godzinę  na  zakup 

nawet jednej ksiąŜki, dzięki czemu miała moŜliwość poszperać wśród regałów. JednakŜe tego 

ranka  miała  wyraźnie  wytyczony  cel,  toteŜ  oparła  się  umizgom  magazynów  ilustrowanych, 

które wabiły ją zdjęciami upiększonych domów i eleganckich sukienek. 

- Chciałabym porozmawiać z kierownikiem - powiedziała do osoby z personelu. 

-  A  ja  nie  mogę  pani  pomóc?  -  spytała  młoda  ekspedientka.  Mma  Ramotswe  nie 

ustąpiła.  Ekspedientka  była  uprzejma,  ale  zbyt  młoda,  a  mma  Ramotswe  chciała  pomówić  z 

człowiekiem, który zna się na ksiąŜkach. 

- Nie, chcę porozmawiać z kierownikiem, mma. To waŜna sprawa. 

Wezwano kierownika, który grzecznie przywitał się z mma Ramotswe. 

- Miło panią widzieć. Przyszła pani tutaj w roli detektywa? 

Mma Ramotswe roześmiała się. 

-  Nie,  rra.  Szukam  ksiąŜki,  która  by  mi  pomogła  rozwiązać  pewien  bardzo  delikatny 

problem. Czy mogę liczyć na pańską dyskrecję? 

- Oczywiście, mma. Nie spotka pani księgarza, który rozpowiada, jakie ksiąŜki czytają 

jego klienci. Rygorystycznie tego przestrzegamy. 

-  Doskonale.  Szukam  ksiąŜki  o  chorobie,  która  nazywa  się  depresja.  Słyszał  pan  o 

takiej ksiąŜce? 

Kierownik skinął głową. 

- Proszę się nie martwić, mma. Nie tylko słyszałem, ale mam ją na półce. Bardzo mi 

przykro, mma - dodał po chwili przerwy. - Depresja to nieprzyjemna choroba. 

Mma Ramotswe spojrzała przez ramię. 

- Nie chodzi o mnie, tylko o pana J.L.B. Matekoniego. Myślę, Ŝe jest w depresji. 

Z  miną  wyraŜającą  współczucie  kierownik  zaprowadził  ją  do  półki  w  rogu  i  wyjął 

cienką ksiąŜkę w czerwonej okładce. 

- To bardzo dobra ksiąŜka o depresji - powiedział, wręczywszy ją mmie Ramotswe. - 

Jak  moŜna  przeczytać  na  okładce,  wielu  ludziom  pomogła  w  uporaniu  się  z  tą  chorobą. 

Bardzo mi przykro z powodu pana J.L.B. Matekoniego. Mam nadzieję, Ŝe dzięki tej ksiąŜce 

poczuje się lepiej. 

-  Bardzo  mi  pan  pomógł,  rra.  Dziękuję  panu.  Nasz  kraj  ma  wielkie  szczęście,  Ŝe 

prowadzi pan tę znakomitą księgarnię. Dziękuję serdecznie. 

Zapłaciła  i  wróciła  do  maleńkiej  białej  furgonetki,  kartkując  po  drodze  ksiąŜkę. 

Wpadło  jej  w  oko  pewne  zdanie  i  zatrzymała  się,  Ŝeby  je  przeczytać.  „Charakterystycznym 

background image

objawem depresji jest poczucie, Ŝe zrobiło się coś strasznego, na przykład zaciągnęło dług nie 

do  spłacenia  albo  popełniło  przestępstwo.  Towarzyszy  temu  zazwyczaj  poczucie  braku 

własnej  wartości.  Występek  z  reguły  jest  oczywiście  wyimaginowany,  ale  Ŝadne  argumenty 

nie przekonają o tym chorego”. 

Mma Ramotswe przeczytała to zdanie ponownie i nastrój niezmiernie jej się poprawił. 

Po  ksiąŜce  o  depresji  raczej  nie  oczekuje  się  takiego  działania,  ale  tym  razem  tak  właśnie 

było. Pan J.L.B. Matekoni nie zrobił, rzecz jasna, nic strasznego. Doskonale wiedziała, Ŝe jest 

to  człowiek  o  nieposzlakowanej  opinii.  Teraz  naleŜało  tylko  zaciągnąć  go  do  lekarza,  Ŝeby 

poddał się leczeniu. Zamknęła ksiąŜkę i przestudiowała notę na tylnej okładce. „Ta z gruntu 

uleczalna  choroba...”  To  jeszcze  bardziej  ją  pocieszyło.  Wiedziała,  co  trzeba  zrobić,  i  lista, 

która  rano  wydawała  się  jej  taka  długa  i  skomplikowana,  teraz  jej  juŜ  tak  bardzo  nie 

przeraŜała. 

 

Z  Botswana Book Centre pani detektyw pojechała prosto do Tlokweng Road Speedy 

Motors. Ku swojej wielkiej uldze zobaczyła, Ŝe drzwi warsztatu są otwarte i przed biurem stoi 

mma  Makutsi  z  filiŜanką  herbaty  w  ręku.  Dwaj  uczniowie  siedzieli  na  puszkach  po  oleju, 

jeden palił papierosa, a drugi pił coś zimnego z puszki. 

-  Dosyć  wcześnie  na  przerwę  -  powiedziała  mma  Ramotswe,  zerkając  na 

terminatorów. 

- Och, mma, zasłuŜyliśmy sobie na przerwę - odparła mma Makutsi. - Jesteśmy tu juŜ 

dwie i pół godziny. Wszyscy przyszliśmy o szóstej i bardzo cięŜko pracowaliśmy. 

-  Tak,  strasznie  cięŜko  -  potwierdził  jeden  z  uczniów.  -  Odwaliliśmy  kawał  dobrej 

roboty. Niech jej pani powie, mma. Niech jej pani powie, co pani zrobiła! 

-  P.o.  dyrektora  jest  mechanikiem  numer  jeden  -  wtrącił  się  drugi  uczeń.  -  Chyba 

nawet lepszym od szefa. 

Mma Makutsi parsknęła śmiechem. 

- Za bardzo się przyzwyczailiście schlebiać kobietom, chłopcy. Na mnie to nie działa. 

Jestem tutaj jako p.o. dyrektora, a nie jako kobieta. 

- Kiedy to prawda, mma - upierał się starszy uczeń. - Skoro pani nie chce powiedzieć, 

to  ja  powiem.  Mieliśmy  auto,  które  stało  u  nas  od  kilku  dni.  NaleŜy  do  przełoŜonej 

pielęgniarek  w  Princess  Marina  Hospital.  To  bardzo  mocna  kobieta  i  nie  chciałbym  być 

zmuszony z nią zatańczyć. Ja cię kręcę! 

-  Ta  kobieta  w  Ŝyciu  by  z  tobą  nie  zatańczyła  -  zgasiła  go  mma  Makutsi.  -  Czemu 

miałaby tańczyć z usmarowanym olejem chłopakiem, skoro moŜe tańczyć z chirurgami i im 

background image

podobnymi? 

Uczeń zbył tę obelgę śmiechem. 

- W kaŜdym razie przywiozła swój samochód i powiedziała, Ŝe czasem staje na środku 

ulicy  i  mija  trochę  czasu,  zanim  znowu  ruszy.  A  po  chwili  znów  staje.  Obejrzeliśmy  silnik. 

Zapalił od pierwszego razu. Pojechałem na stare lotnisko, a potem przejechałem się kawałek 

Lobatse  Road.  I  nic.  Ani  razu  nie  zgasł.  Ale  ta  kobieta  mówiła,  Ŝe  ciągle  jej  stawał. 

Wymieniłem  świece  i  pojechałem  jeszcze  raz.  Auto  zatrzymało  się  na  rondzie  koło  klubu 

golfowego.  Po  prostu  stanęło.  Potem  ruszyło.  I  zdarzyła  się  dziwna  rzecz,  o  której  mówiła 

nam  kobieta:  jak  auto  stanęło,  uruchomiły  się  wycieraczki,  chociaŜ  nawet  nie  tknąłem 

dźwigienki. 

Dzisiaj  rano  powiedziałem  do  mmy  Makutsi:  „To  bardzo  dziwny  samochód,  mma. 

Staje, a potem rusza”. 

Mma  Makutsi  przyszła  obejrzeć  auto.  Zajrzała  do  silnika  i  zobaczyła,  Ŝe  świece  są 

nowe, akumulator teŜ. Potem otworzyła drzwi, wsiadła i zrobiła taką minę, z nosem do góry. I 

powiedziała: „W tym aucie śmierdzi myszami. Mówię wam, czuć tu myszy”. 

Rozejrzała  się  po  kabinie.  Zaglądnęła  pod  siedzenie,  ale  nic  nie  znalazła.  Potem 

kuknęła pod deskę rozdzielczą i zawołała do mnie i mojego kolegi: „Tu jest gniazdo myszy! 

Zjadły izolację tych kabelków - popatrzcie!” 

Okazało się, Ŝe to są kabelki od stacyjki. Dwa z nich się stykały albo prawie stykały - 

właśnie  tam,  gdzie  myszy  przegryzły  izolację.  Silnik  myślał,  Ŝe  stacyjka  jest  wyłączona, 

kiedy  kabelki  się  zetknęły,  za  to  włączały  się  wycieraczki.  A  więc  usterka  została 

zlokalizowana.  Myszy  zdąŜyły  uciec  z  auta.  Mma  Makutsi  wyjęła  ich  gniazdo  i  wyrzuciła. 

Potem  owinęła  kabelki  taśmą  izolacyjną  i  samochód  jest  naprawiony.  Problem  z  myszami 

zniknął, bo ta kobieta jest świetnym detektywem. 

-  Detektywem  -  mechanikiem  -  dodał  drugi  uczeń.  -  MęŜczyzna  byłby  przy  niej 

niezwykle szczęśliwy, ale wypompowany! 

- Cicho bądź! - skarciła go mma Makutsi Ŝartobliwie. - Wracajcie do pracy, chłopaki. 

Jestem  p.o.  dyrektora,  a  niejedną  z  dziewczyn,  które  podrywacie  w  knajpach.  Marsz  do 

roboty! 

Mma Ramotswe zaśmiała się. 

- Z pewnością ma pani talent do wykrywania róŜnych rzeczy. MoŜe zawody detektywa 

i mechanika nie róŜnią się tak bardzo. 

Poszły  do  biura.  Mma  Ramotswe  od  razu  zauwaŜyła,  Ŝe  mma  Makutsi  okiełznała 

bałagan.  Na  biurku  pana  J.L.B.  Matekoniego  wciąŜ  było  mnóstwo  papierów,  ale 

background image

posortowanych  w  kupki:  rachunki  do  wysłania,  rachunki  do  zapłacenia  i  tak  dalej.  Katalogi 

części zamiennych znalazły swoje miejsce na szafce z dokumentami, a instrukcje obsługi na 

półce za biurkiem. O jedną ze ścian opierała się błyszcząca biała tablica, którą mma Makutsi 

podzieliła na dwie kolumny: AUTA PRZYJĘTE i AUTA DO WYDANIA. 

- Nauczyli nas w studium sekretarskim, Ŝe waŜne jest mieć jakiś system - powiedziała 

mma Makutsi. - Jeśli ktoś ma system, który mu podpowiada, gdzie się znajduje, to nigdy się 

nie zgubi. 

- To prawda - zgodziła się z nią mma Ramotswe. - Widać, Ŝe znali się na zarządzaniu 

firmą. 

Mma Makutsi promieniała. 

-  Jeszcze  jedna  rzecz  -  powiedziała.  -  Myślę,  Ŝe  byłoby  dobrze,  gdybym  prowadziła 

dla pani listę. 

- Listę? 

- Tak - odparła mma Makutsi, wręczając jej czerwoną teczkę. - Przygotowałam listę, 

którą  będę  codziennie  aktualizowała.  Jak  pani  zobaczy,  podzieliłam  ją  na  trzy  rubryki: 

PILNE, NIE TAKIE PILNE i KIEDYŚ W PRZYSZŁOŚCI. 

Mma  Ramotswe  westchnęła.  Nie  potrzebowała  kolejnej  listy,  ale  nie  chciała  robić 

mmie Makutsi przykrości. 

-  Dziękuję,  mma  -  powiedziała,  otwierając  teczkę.  -  Widzę,  Ŝe  juŜ  pani  coś 

powpisywała. 

- Tak. Dzwoniła pani Potokwani z farmy dla sierot. Chciała rozmawiać z panem J.L.B. 

Matekonim, ale powiedziałam, Ŝe go nie ma. Ona na to, Ŝe właściwie to chciała skontaktować 

się z panią i czy mogłaby pani do niej zadzwonić. Jak pani widzi, wpisałam to w rubryce NIE 

TAKIE PILNE. 

- Zatelefonuję do niej. Na pewno chodzi o dzieci. Lepiej zadzwonię od razu. 

Mma  Makutsi  wróciła  do  warsztatu  i  mma  Ramotswe  usłyszała,  Ŝe  jej  asystentka 

wydaje  polecenia  terminatorom.  Podniosła  słuchawkę  -  pokrytą,  jak  zauwaŜyła,  lepkimi 

odciskami  palców  -  i  wykręciła  numer  zanotowany  przez  mmę  Makutsi.  Czekając,  aŜ  ktoś 

odbierze, postawiła duŜego czerwonego ptaszka obok jedynej pozycji na liście. 

Odebrała mma Potokwani. 

- Bardzo miło, Ŝe pani dzwoni, mma Ramotswe. Mam nadzieję, Ŝe z dziećmi wszystko 

w porządku? 

- Doskonale się zadomowiły - odparła mma Ramotswe. 

- Świetnie. Mma Ramotswe, czy mogłabym panią o coś prosić? 

background image

Mma  Ramotswe  wiedziała,  Ŝe  tak  funkcjonuje  farma  dla  sierot.  Stale  potrzebowała 

pomocy i oczywiście wszyscy chcieli pomóc. Nikt nie umiał odmówić mmie Potokwani. 

- Pomogę pani, mma. Proszę mi tylko powiedzieć, o co chodzi. 

- Chciałabym, Ŝeby przyjechała pani do mnie na herbatę. Dzisiaj po południu, jeśli to 

moŜliwe. Jest coś, co powinna pani zobaczyć. 

- Nie moŜe mi pani powiedzieć, co to jest? 

- Nie, mma. Trudno to opisać przez telefon. Lepiej niech pani sama zobaczy. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

NA FARMIE DLA SIEROT 

Na  farmę  dla  sierot  jechało  się  z  miasta  jakieś  dwadzieścia  minut.  Mma  Ramotswe 

bywała  tam  juŜ  wcześniej,  choć  nie  tak  często  jak  pan  J.L.B.  Matekoni,  który  regularnie 

jeździł  naprawiać  róŜne  stale  się  psujące  urządzenia  mechaniczne.  Nieustannych  zabiegów 

wymagała  na  przykład  pompa  głębinowa,  jak  równieŜ  hamulce  minubusa.  Pan  J.L.B. 

Matekoni nie Ŝałował im swego czasu i ludzie z fermy dobrze o nim myśleli, tak jak wszyscy. 

Mma  Ramotswe  lubiła  mmę  Potokwani,  której  była  dalekim  krewnym  od  strony 

matki.  Wiele  osób  w  Botswanie  łączą  więzy  rodzinne,  toteŜ  cudzoziemcy  muszą  bardzo  się 

pilnować  z  krytycznymi  uwagami  na  temat  kogokolwiek,  bo  moŜe  się  okazać,  Ŝe  mówią  o 

dalekim kuzynie rozmówcy. 

Kiedy  mma  Ramotswe  przybyła  na  miejsce,  mma  Potokwani  stała  przed  biurem  i 

rozmawiała  z  jednym  z  pracowników.  Skierowała  maleńką  białą  furgonetkę  na  parking  dla 

odwiedzających pod cienistym jaśminowcem i zaprosiła swojego gościa do środka. 

- Strasznie ostatnio gorąco, mma Ramotswe - powiedziała. - Ale mam w biurze mocny 

wentylator. Jak go włączę na maksimum, to wywiewa ludzi z pokoju. Bardzo uŜyteczna broń. 

- Mam nadzieję, Ŝe ze mną pani tego nie zrobi - odparła mma Ramotswe. 

Wyobraziła  sobie,  Ŝe  trzepocząc  ubraniem,  zostaje  wydmuchnięta  pod  niebo,  skąd 

ogląda drzewa, dróŜki i bydło patrzące na nią do góry w osłupieniu. 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie  -  powiedziała  mma  Potokwani.  -  Pani  naleŜy  do  gości,  których 

chętnie przyjmuję. Nie lubię natomiast takich, co się wtrącają. Próbują mi powiedzieć, jak się 

powinno zarządzać farmą. Miewamy tu takich. Wszędzie wtykają swój  nos. Myślą, Ŝe znają 

się na sierotach, ale to nieprawda. Najlepiej znają się na sierotach te panie. 

Pokazała  za  okno  na  dwie  opiekunki  domów.  Te  krzepkie  kobiety  w  niebieskich 

fartuchach  prowadziły  na  spacer  dwójkę  pędraków,  mocno  trzymając  dzieci  za  rączki  i 

wspierając je w niepewnych jeszcze krokach. 

-  Tak  -  podjęła  mma  Potokwani  -  te  panie  się  znają.  Umieją  się  zająć  kaŜdym 

dzieckiem.  Wyjątkowo  smutnym,  które  ciągle  płacze  za  zmarłą  matką.  Wyjątkowo 

niedobrym, które nauczono kraść. Wyjątkowo bezczelnym, któremu nie wpojono szacunku do 

starszych i które uŜywa brzydkich słów. Te panie umieją się z takimi obchodzić. 

-  To  bardzo  dobre  kobiety  -  zawyrokowała  mma  Ramotswe.  -  Dwie  sieroty,  które 

wzięliśmy z panem J.L.B. Matekonim, mówią, Ŝe były tutaj bardzo szczęśliwe. Nie dalej jak 

background image

wczoraj Motholeli przeczytała mi swoje zadanie domowe: historię swojego Ŝycia. Wspomina 

w niej o pani. 

-  Cieszę  się,  Ŝe  była  tu  szczęśliwa.  To  niezwykle  dzielna  dziewczynka.  Ale  nie 

zaprosiłam pani tutaj, Ŝeby rozmawiać o tych dzieciach, mma. Chciałam pani opowiedzieć o 

bardzo  dziwnej  rzeczy,  która  się  tutaj  wydarzyła.  To  takie  dziwne,  Ŝe  nawet  opiekunki 

domów  nie  potrafią  z  tym  dojść  do  ładu.  Dlatego  pomyślałam,  Ŝe  zapytam  panią. 

Zadzwoniłam do pana J.L.B. Matekoniego, Ŝeby poprosić o pani numer. 

Nalała mmie Ramotswe herbatę i zaczęła kroić ciasto owocowe, które stało koło tacy. 

- To ciasto upiekły nasze starsze dziewczyny - wyjaśniła. - Uczymy je gotować. 

Mma  Ramotswe  wzięła  duŜy  kawałek  ciasta  i  przyjrzała  się  soczystym  owocom.  Co 

najmniej siedemset kalorii, pomyślała, ale co tam. Była tradycyjnie zbudowaną kobietą i nie 

musiała się przejmować takimi sprawami. 

- Wie pani, Ŝe bierzemy najróŜniejsze dzieci - ciągnęła mma Potokwani. - Z reguły są 

tutaj  przywoŜone,  kiedy  umiera  matka  i  nikt  nie  wie,  kto  jest  ojcem.  Babcia  często  nie  daje 

sobie rady, bo jest za bardzo chora albo biedna, a oprócz niej dzieci nie mają nikogo. Czasami 

przywoŜą  je  ludzie  z  opieki  społecznej,  czasami  policja.  Czasami  są  po  prostu  gdzieś 

zostawiane i zwykli obywatele się z nami kontaktują. 

- Dzieci mają szczęście, Ŝe tutaj trafiają - powiedziała mma Ramotswe. 

- Tak. I cokolwiek im się przydarzyło, z reguły my o tym wiemy. Nic nas nie potrafi 

zaszokować. Ale od czasu do czasu trafiają się bardzo nietypowe przypadki i nie wiemy, co 

robić. 

- I teraz macie takie dziecko? 

-  Właśnie.  Jak  pani  zje  ciasto,  to  pokaŜę  pani  chłopca  bez  imienia.  Jeśli  nie  mają 

imion,  to  im  je  nadajemy.  Dostają  dobre  botswańskie  imiona.  Ale  zazwyczaj  chodzi  o 

niemowlęta.  Inne  dzieci  mówią  nam,  jak  mają  na  imię.  Ten  chłopiec  nam  nie  powiedział. 

Wygląda  wręcz  na  to,  Ŝe  w  ogóle  nie  nauczył  się  mówić.  Postanowiliśmy  więc  dać  mu  na 

imię Mataila. 

Mma  Ramotswe  dokończyła  ciasto  i  dopiła  herbatę.  Potem  poszła  z  mmą  Potokwani 

do domu stojącego na skraju grupy budynków, w których mieszkały sieroty. Rosła tam fasola, 

a  maleńkie  podwórko  było  starannie  zamiecione.  Ta  opiekunka  umie  prowadzić  dom, 

pomyślała  mma  Ramotswe.  W  takim  razie  jak  to  moŜliwe,  Ŝe  nie  daje  sobie  rady  z  małym 

chłopcem? 

Opiekunka domu, mma Kerileng, była w kuchni. Wytarłszy ręce w fartuch, przywitała 

się  serdecznie  z  mma  Ramotswe  i  zaprosiła  obie  kobiety  do  salonu.  Pokój  był  pogodnie 

background image

przystrojony.  Obrazki  namalowane  przez  dzieci  wisiały  przypięte  do  duŜej  tablicy.  W  kącie 

stało pudło pełne zabawek. 

Mma  Kerileng  zaczekała,  aŜ  jej  goście  usiądą,  po  czym  opuściła  się  na  jeden  z 

pękatych foteli ustawionych wokół niskiego stolika na środku pokoju. 

- Słyszałam o pani, mma - powiedziała do mmy Ramotswe. - Widziałam pani zdjęcie 

w gazecie.  I oczywiście znam pana J.L.B. Matekoniego, który przyjeŜdŜa tutaj i naprawia te 

ciągle psujące się maszyny. Ma pani szczęście, Ŝe wychodzi pani za męŜczyznę, który potrafi 

wszystko naprawić. Większość męŜczyzn umie tylko psuć. 

Mma Ramotswe przyjęła ten komplement skinieniem głowy. 

- To dobry człowiek - odrzekła. - Ostatnio nie czuje się najlepiej, ale mam nadzieję, Ŝe 

szybko wyzdrowieje. 

- Ja teŜ mam taką nadzieję - stwierdziła mma Kerileng. 

Spojrzała wyczekująco na mmę Potokwani. 

-  Chciałam,  Ŝeby  mma  Ramotswe  zobaczyła  Matailę  -  powiedziała  kierowniczka 

farmy dla sierot. - MoŜe udzieli nam dobrej rady. Jak on się dzisiaj miewa? 

- Tak samo jak wczoraj - odparła mma Kerileng. - I przedwczoraj. śadnej zmiany. 

Mma Potokwani westchnęła. 

- Jest bardzo smutny - wyjaśniła. - Śpi teraz? MoŜemy do niego iść? 

-  Myślę,  Ŝe  juŜ  się  obudził  -  powiedziała  opiekunka  domu.  -  W  kaŜdym  razie 

sprawdźmy. 

Wstała  z  krzesła  i  poprowadziła  je  korytarzem  z  wyfroterowaną  na  wysoki  połysk 

podłogą. Mma Ramotswe zauwaŜyła z aprobatą, Ŝe w domu jest bardzo czysto. Wiedziała, Ŝe 

mma Kerileng to bardzo pracowita kobieta. W całym kraju kobiety pracują bez końca i rzadko 

spotyka  je  za  to  słowo  pochwały.  Politycy  bezczelnie  przypisują  sobie  całą  zasługę 

zbudowania Botswany, zawłaszczając cięŜką pracę takich kobiet jak mma Kerileng. 

Stanęły  pod  drzwiami  na  końcu  korytarza  i  mma  Kerileng  wyjęła  klucz  z  kieszeni 

fartucha. 

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zamknęłam dziecko w pokoju - powiedziała. - Sądzę 

nawet, Ŝe nigdy wcześniej nie musiałam tego robić. 

Uwaga ta wprawiła mmę Potokwani w zakłopotanie. 

- Nie da się inaczej. Uciekłby do buszu. 

- Oczywiście - potwierdziła mma Kerileng. - Ale to takie smutne. 

Pchnęła drzwi pokoju, w którym był tylko materac. Zamiast szyby w oknie była krata 

antywłamaniowa. Na materacu, z rozsuniętymi na boki nogami, siedział pięcio - , sześcioletni 

background image

chłopiec, nagusieńki. 

Chłopiec  spojrzał  na  wchodzące  kobiety  i  w  jego  oczach  mignął  lęk,  jak  u 

wystraszonego zwierzęcia, ale po chwili w jego wzroku zagościła pustka. 

- Jak się dzisiaj czujesz, Mataila? - spytała mma Potokwani, mówiąc bardzo powoli w 

języku setswana. - Ta pani nazywa się mma Ramotswe. Ramotswe. Widzisz ją? 

Chłopiec  podniósł  na  nią  wzrok  i  opuścił  z  powrotem  na  podłogę,  kiedy  kobieta 

umilkła. 

- Chyba nic nie rozumie - powiedziała mma Potokwani. - Ale i tak do niego mówimy. 

- Próbowałyście innych języków? - spytała mma Ramotswe. 

Mma Potokwani skinęła głową. 

-  Wszystkich,  które  przyszły  nam  do  głowy.  Sprowadziliśmy  człowieka  z  filologii 

afrykańskiej  z  uniwersytetu.  Mówił  do  Mataili  rzadziej  uŜywanymi  językami,  na  wypadek, 

gdyby  się  okazało,  Ŝe  przywędrował  z  Zambii.  Próbowaliśmy  herero.  Próbowaliśmy  san, 

chociaŜ widać po nim, Ŝe nie jest Mosarwa. I nic, Ŝadnego skutku. 

Mma Ramotswe podeszła krok bliŜej. Chłopiec uniósł nieznacznie głowę, ale nic poza 

tym. ZbliŜyła się jeszcze o krok. 

-  Niech  pani  uwaŜa:  gryzie  -  ostrzegła  ją  mma  Potokwani.  -  Nie  zawsze,  ale  dosyć 

często. 

Mma  Ramotswe  stanęła  w  miejscu.  Gryzienie  naleŜy  w  Botswanie  do 

rozpowszechnionych  metod  walki,  mma  Ramotswe  nie  była  więc  zaskoczona  spotkaniem  z 

dzieckiem,  które  gryzie.  Gazety  pisały  ostatnio  o  ataku  z  uŜyciem  zębów  w  Mmegi.  Kelner 

pogryzł  klienta  po  kłótni  na  temat  za  małej  reszty  i  sprawa  skończyła  się  przed  sądem  w 

Lobatse.  Kelner  został  skazany  na  miesiąc  więzienia  i  bezzwłocznie  ugryzł  konwojenta. 

Kolejny  przykład  krótkowzroczności  ludzi  agresywnych:  drugie  ugryzienie  kosztowało 

kelnera dalsze trzy miesiące więzienia. 

- Mataila? - odezwała się mma Ramotswe, lecz chłopiec nie zareagował. - Mataila? 

Wyciągnęła ku niemu rękę, gotowa szybko ją cofnąć w razie potrzeby. 

Chłopiec zawarczał. Nie ma na to innego słowa, pomyślała. Było to warknięcie, niski, 

charczący dźwięk, który zdawał się wychodzić z klatki piersiowej. 

-  Słyszała  pani?  -  spytała  mma  Potokwani.  -  Coś  niezwykłego,  prawda?  Pewnie  się 

pani zastanawia, dlaczego jest goły: bo podarł zębami ubranie, które mu dałyśmy, i rzucił na 

ziemię. Dostał od nas dwie pary szortów i obie potraktował tak samo. - Teraz mma Potokwani 

podeszła  bliŜej.  -  Wstań  i  wyjdź  na  dwór,  Mataila.  Mma  Kerileng  zabierze  cię  na  świeŜe 

powietrze. 

background image

OstroŜnie chwyciła chłopca za ramię. Głowa obróciła się i mma Ramotswe sądziła, Ŝe 

chłopak  zamierza  ugryźć  kierowniczkę,  ale  on  wstał  potulnie  i  pozwolił  się  wyprowadzić  z 

pokoju. 

Na zewnątrz mma Kerileng wzięła chłopca za rękę i poszła z nim ku kępie drzew koło 

ogrodzenia  farmy.  Chłopiec  poruszał  się  dosyć  dziwnie,  to  było  coś  pomiędzy  chodem  a 

biegiem, jakby szykował się do skoku. 

- Taki jest nasz Mataila - powiedziała mma Potokwani, kiedy obserwowały, jak mma 

Kerileng oddala się ze swoim podopiecznym. - Co pani o tym sądzi? 

Mma Ramotswe skrzywiła się. 

- Przedziwna sprawa. Temu dziecku musiało się przydarzyć coś strasznego. 

- Bez wątpienia. Powiedziałam to lekarzowi, który go badał, a on na to, Ŝe moŜe tak, 

moŜe nie. Stwierdził, Ŝe zdarzają się takie dzieci. Odludki, które nie uczą się mówić. 

Mma Ramotswe zobaczyła, Ŝe mma Kerileng na chwilę puszcza rękę dziecka. 

- Nie moŜna z niego spuszczać oka - powiedziała mma Potokwani - bo inaczej ucieka 

w krzaki i się chowa. W zeszłym tygodniu zniknął na cztery godziny. W końcu go znaleziono 

koło  stawów  ściekowych.  On  chyba  nie  zdaje  sobie  sprawy,  Ŝe  gołe  dziecko,  które  szybko 

biegnie, zwraca na siebie uwagę. 

Mma  Potokwani  i  mma  Ramotswe  ruszyły  razem  w  stronę  biura.  Panią  detektyw 

ogarnęło  przygnębienie.  Od  czego  zacząć  z  takim  dzieckiem?  Łatwo  jest  spełniać  potrzeby 

sympatycznych  sierot,  takich  jak  dzieci,  które  zamieszkały  przy  Zebra  Drive.  Jest  jednak 

mnóstwo innych dzieci, w ten czy inny sposób upośledzonych, które wymagają cierpliwości i 

wyrozumiałości. Pomyślała o swoim Ŝyciu, z tymi wszystkimi listami i obowiązkami, i zadała 

sobie  pytanie,  czy  znalazłaby  czas  na  to,  Ŝeby  być  matką  takiego  dziecka.  Chyba  mma 

Potokwani nie zamierza dorzucić jej i panu J.L.B. Matekoniemu tego chłopca? Wiedziała, Ŝe 

kierowniczka  ma  opinię  energicznej  kobiety  o  ogromnej  sile  perswazji  -  co  rzecz  jasna 

czyniło  z  niej  znakomitą  rzeczniczkę  sierot.  Mma  Ramotswe  nie  wyobraŜała  sobie  jednak, 

Ŝ

eby mma Potokwani usiłowała zrzucić na nich taki cięŜar. 

- Jestem zajętą kobietą - zaczęła mówić, kiedy były juŜ blisko biura. - Przykro mi, ale 

nie mogę wziąć... 

Minęła  je  grupka  dzieci,  które  uprzejmie  pozdrowiły  kierowniczkę.  Jedno  z  nich 

trzymało  na  rękach  małe,  niedoŜywione  szczenię.  Jedna  sierota  pomaga  innej,  pomyślała 

mma Ramotswe. 

- UwaŜaj z tym psem - powiedziała mma Potokwani. - Stale wam powtarzam, Ŝebyście 

nie brali na ręce tych przybłędów, ale wy nie słuchacie... - Odwróciła się do pani detektyw. - 

background image

AleŜ  mma  Ramotswe!  Chyba  pani  nie  sądzi...  Nie  oczekiwałam  od  pani,  Ŝe  weźmie  pani 

chłopca! My sami ledwo sobie z nim radzimy, przy całej pomocy, jaką uzyskujemy. 

- Rzeczywiście obawiałam się tego. Jestem zawsze gotowa pomóc, ale są granice tego, 

co mogę zrobić. 

Mma Potokwani zaśmiała się i uspokajająco dotknęła ramienia swego gościa. 

-  AleŜ  oczywiście.  JuŜ  pani  nam  bardzo  pomogła,  biorąc  te  dwie  sieroty.  Chciałam 

tylko  poprosić  panią  o  radę.  Uchodzi  pani  za  osobę,  która  doskonale  umie  znajdywać 

zaginionych. Mogłaby nam pani doradzić, jak moŜemy się czegoś dowiedzieć o tym chłopcu? 

Gdybyśmy  coś  wiedzieli  o  jego  przeszłości,  gdybyśmy  wiedzieli,  skąd  pochodzi,  to  moŜe 

łatwiej byłoby nam dotrzeć do niego. 

Mma Ramotswe pokręciła głową. 

-  To  będzie  bardzo  trudne.  Musielibyście  porozmawiać  z  ludźmi  w  pobliŜu  miejsca, 

gdzie został znaleziony. Sądzę, Ŝe oni nie chcą mówić, bo inaczej juŜ by coś powiedzieli. 

-  Ma  pani  rację  -  stwierdziła  ze  smutkiem  mma  Potokwani.  -  Policja  zadawała  wiele 

pytań  w  okolicy  Maun.  Rozpytywała  się  we  wszystkich  tamtejszych  wioskach  i  nikt  nie 

słyszał o tym dziecku. Policjanci pokazywali zdjęcie chłopca i ludzie mówili, Ŝe nic o nim nie 

wiedzą. 

Mma Ramotswe nie była zaskoczona. Gdyby ktoś chciał to dziecko, to by się zgłosił. 

Milczenie  oznaczało,  Ŝe  dziecko  przypuszczalnie  zostało  celowo  porzucone.  Mogły  teŜ 

wchodzić w grę czary. Jeśli czarownik powiedział, Ŝe dziecko jest opętane albo Ŝe to tokolosi

duch,  to  nic  nie  moŜna  było  dla  niego  zrobić.  Prawdopodobnie  miało  szczęście,  Ŝe  jeszcze 

Ŝ

yło. Takie dzieci często spotyka inny los. 

Stały teraz obok maleńkiej białej furgonetki. Drzewo zrzuciło gałązkę na dach pojazdu 

i  mma  Ramotswe  podniosła  ją.  To  drzewo  miało  takie  delikatne  liście  -  setki  listeczków 

przymocowanych  do  łodygi,  całość  podobna  do  misternego  aŜuru  pajęczyny.  Za  plecami 

dwójki  kobiet  rozległ  się  śpiew  dzieci.  Mma  Ramotswe,  która  pamiętała  tę  piosenkę  z 

własnego dzieciństwa, uśmiechnęła się. 

 

Krowy wracają do domu, raz, dwa, trzy, 

Krowy wracają do domu, ta duŜa, ta mała, ta z jednym rogiem, 

Mieszkam z krowami, raz, dwa, trzy, 

O matko, czuwaj nade mną. 

 

Zerknęła na twarz mmy Potokwani, twarz, która kaŜdym rysem i kaŜdym drgnieniem 

background image

mówiła: jestem kierowniczką farmy dla sierot. 

- Nadal śpiewają tę piosenkę - powiedziała mma Ramotswe. 

- Ja teŜ ją śpiewam - odparła z uśmiechem mma Potokwani. - Nigdy się nie zapomina 

piosenek z dzieciństwa, prawda? 

- Proszę mi powiedzieć, co mówiono o tym chłopcu. Czy ludzie, którzy go przywieźli, 

coś powiedzieli? 

Mma Potokwani zastanowiła się chwilę. 

-  Powiedzieli  policji, Ŝe  znaleźli  go  w  nocy,  Ŝe  bardzo  trudno  było  go  okiełznać  i  Ŝe 

dziwnie pachniał. 

- To znaczy? 

Mma Potokwani machnęła lekcewaŜąco ręką. 

-  Zdaniem  jednego  z  tych  ludzi  pachniał  lwem.  Policjant  zapamiętał  to  sobie,  bo  to 

bardzo  dziwne  stwierdzenie.  Zawarł  te  słowa  w  raporcie,  który  do  nas  dotarł,  kiedy 

administracja plemienna przysłała nam chłopca. 

- Lwem? - upewniła się mma Ramotswe. 

- Tak. Śmieszne. 

Po  chwili  milczenia  mma  Ramotswe  wsiadła  do  maleńkiej  białej  furgonetki  i 

podziękowała mmie Potokwani za gościnność. 

- Pomyślę o tym chłopcu - obiecała. - MoŜe coś przyjdzie mi do głowy. 

Pomachały sobie i mma Ramotswe odjechała w kurzu drogą przez bramę sierocińca z 

duŜym szyldem: „Tu mieszkają dzieci”. 

Jechała  powoli,  bo  na  drodze  były  osły,  krowy  i  pasący  je  chłopcy.  Niektórzy 

pastuszkowie  mieli  zaledwie  sześć  czy  siedem  lat,  jak  ten  biedny,  milczący  chłopiec  w 

pokoiku z zakratowanym oknem. 

Co  by  się  stało,  gdyby  pastuszek  zaginął?  Gdyby  zgubił  się  w  buszu  daleko  od 

terenów wypasowych? Straciłby Ŝycie czy jego losy potoczyłyby się inaczej? 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

OPOWIEŚĆ URZĘDNIKA 

Mma  Ramotswe  miała  świadomość,  Ŝe  naleŜy  coś  zrobić  z  Kobiecą  Agencją 

Detektywistyczną  Nr  1.  Przeniesienie  rzeczy  ze  starego  biura  do  nowej  siedziby  na  tyłach 

Tlokweng Road Speedy Motors nie zajęło wiele czasu. Było tego niezbyt duŜo: jasna szafka 

na  dokumenty  z  zawartością,  kilka  metalowych  tac  na  jeszcze  niezarchiwizowane  papiery, 

stary  czajniczek  plus  dwa  obtłuczone  kubki  i  oczywiście  stara  maszyna  do  pisania  - 

podarował  ją  mmie  Ramotswe  pan  J.L.B.  Matekoni  i  teraz  wracała  do  domu.  Dwaj 

terminatorzy  zapakowali  to  wszystko  do  przestrzeni  bagaŜowej  maleńkiej  białej  furgonetki, 

poskarŜywszy się pro forma, Ŝe to nie naleŜy do ich obowiązków. Wyglądało na to, Ŝe zrobią 

wszystko,  co  kaŜe  im  mma  Makutsi  -  wystarczyło,  Ŝe  gwizdnęła  z  biura,  a  jeden  z  nich 

przybiegał się dowiedzieć, czego szefowa sobie Ŝyczy. 

Posłuszeństwo  to  zaskoczyło  mmę  Ramotswe,  która  zadawała  sobie  pytanie,  skąd 

bierze  się  władza  mmy  Makutsi  nad  dwoma  młodzianami.  Mma  Makutsi  nie  była  piękna  w 

obiegowym  sensie  tego  słowa.  Skórę  miała  zbyt  ciemną,  jak  na  współczesne  gusta,  i  krem 

rozjaśniający zostawił po sobie plamy. Włosy splatała w warkoczyki, ale wprost przedziwną 

metodą!  No  i  wreszcie  nosiła  okulary  z  tak  grubymi  szkłami,  Ŝe  w  ocenie  mmy  Ramotswe 

powinny wystarczyć dla dwóch osób. A przecieŜ ta kobieta, która nie przeszłaby kwalifikacji 

do  Ŝadnego  konkursu  piękności,  komenderowała  tymi  znanymi  bawidamkami,  którzy 

niewolniczo jej słuchali. To była wielka zagadka. 

Nie  moŜna  było,  rzecz  jasna,  wykluczyć,  Ŝe  kryje  się  za  tym  coś  więcej  niŜ 

powierzchowność.  Mma  Makutsi  nie  poraŜała  urodą,  ale  miała  silną  osobowość  i  moŜe 

chłopcy to dostrzegali. Królowe piękności często są bez charakteru i męŜczyźni z pewnością 

szybko  się  nimi  nudzą.  W  tych  okropnych  konkursach  -  Miss  Lovers  Special  albo  Miss 

Przemysłu  Hodowlanego  -  startują  dziewczyny  z  kompletnym  sianem  w  głowie.  Potem  te 

bezmózgie panny wypowiadają się na wszelkie moŜliwe tematy, a ich poglądy często są brane 

powaŜnie. Dla mmy Ramotswe było to niepojęte zjawisko. 

Wiedziała,  Ŝe  dwaj  uczniowie  śledzą  konkursy  piękności,  bo  słyszała,  jak  o  tym 

rozmawiają.  Teraz  jednak  najwyraźniej  interesowało  ich  głównie  to,  Ŝeby  zaimponować 

mmie  Makutsi  i  przypochlebić  się  jej.  Jeden  próbował  ją  nawet  pocałować  i  został  z 

oburzeniem odepchnięty. 

-  Odkąd  to  mechanik  całuje  dyrektora?  -  spytała  mma  Makutsi.  -  Wracaj  do  pracy, 

background image

zanim przetrzepię ci kijem ten twój nieuŜyty tyłek! 

Terminatorzy  migiem  uporali  się  z  przeprowadzką  -  w  pół  godziny  zapakowali  całą 

zawartość  biura  do  maleńkiej  białej  furgonetki.  Potem  jeden  z  nich  wsiadł  do  tyłu,  Ŝeby 

przytrzymywać  szafkę  na  dokumenty,  i  Kobieca  Agencja  Detektywistyczna  Nr  1,  wraz  z 

pomalowanym  szyldem,  przejechała  pod  nową  siedzibę.  Była  to  smutna  chwila.  Mma 

Ramotswe  i  mma  Makutsi  miały  łzy  w  oczach,  kiedy  po  raz  ostatni  zamykały  drzwi 

wejściowe. 

-  To  tylko  przeprowadzka,  mma  -  powiedziała  mma  Makutsi,  usiłując  pocieszyć 

chlebodawczynię. - PrzecieŜ nie zwijamy interesu. 

- Wiem o tym - odparła mma Ramotswe, podziwiając, być moŜe po raz ostatni, widok 

sprzed budynku, nad dachami domów i wierzchołkami akacji. - Byłam tu bardzo szczęśliwa. 

Tak,  firma  nadal  działa,  ale  ledwo  ledwo,  pomyślała  mma  Ramotswe.  W  ostatnim 

okresie, przy całym tym zamieszaniu i z wieloma listami rzeczy do zrobienia, mma Ramotswe 

poświęciła zbyt mało czasu sprawom agencji. Prawdę powiedziawszy, w ogóle nie poświęciła 

im  czasu.  Było  tylko  jedno  zaległe  zlecenie,  nic  innego  nie  wpłynęło,  chociaŜ  nie  miała 

wątpliwości,  Ŝe  wpłynie.  Od  człowieka  z  rządu  zamierzała  zaŜądać  godziwego  honorarium, 

ale  to  wymagało  skutecznego  przeprowadzenia  śledztwa.  Miała  prawo  wysłać  mu  rachunek, 

nawet gdyby niczego się nie dowiedziała, ale zawsze czuła się nieswojo, prosząc o zapłatę w 

sytuacji,  gdy  nie  umiała  pomóc  klientowi.  MoŜe  w  przypadku  człowieka  z  rządu  naleŜało 

odrzucić  precz  skrupuły.  Tego  zamoŜnego  człowieka  stać  było  na  zapłacenie.  Jakie  to  musi 

być  łatwe,  pomyślała,  obsługiwać  wyłącznie  bogatych  klientów,  prowadzić  Agencję 

Detektywistyczną  Nr  1  dla  Krezusów  -  Ŝądanie  honorarium  nie  przysparza  wtedy  Ŝadnych 

rozterek  moralnych.  Jej  firma  funkcjonowała  jednak  głównie  w  innym  segmencie  rynku  i 

mma Ramotswe nie miała pewności, czy jest z tego zadowolona. Lubiła pomagać wszystkim, 

niezaleŜnie od ich sytuacji majątkowej. Często jej się zdarzało dofinansować śledztwo, bo po 

prostu  nie  umiała  odmówić  człowiekowi  w  potrzebie.  Do  tego  jestem  powołana,  mówiła 

sobie.  Muszę  pomagać  kaŜdemu,  kto  poprosi  mnie  o  pomoc.  Taki  spoczywa  na  mnie 

obowiązek:  pomagać  ludziom  w  rozwiązywaniu  problemów  Ŝyciowych.  Oczywiście  nie 

moŜna brać na siebie wszystkiego. W Afryce mnóstwo ludzi potrzebuje pomocy i muszą być 

jakieś  granice.  Nie  sposób  pomóc  wszystkim,  ale  trzeba  pomóc  przynajmniej  tym,  których 

spotykamy  na  swojej  drodze.  To  pozwala  uporać  się  z  cierpieniem,  które  staje  nam  przed 

oczyma. To jest nasze cierpienie. Inni niech zajmą się cierpieniem, z którym oni się stykają. 

 

Ale  co  zrobić  z  bieŜącymi  problemami  firmy?  Mma  Ramotswe  uznała,  Ŝe  trzeba 

background image

dokonać  przeszeregowań  na  liście  i  postawić  na  pierwszym  miejscu  człowieka  z  rządu.  To 

oznaczało  natychmiastowe  zainicjowanie  śledztwa.  Od  kogóŜ  lepiej  zacząć  jak  nie  od  ojca 

podejrzanej?  Za  tym  wyborem  przemawiało  kilka  przesłanek.  Przede  wszystkim  mma 

Ramotswe  sądziła,  Ŝe  jeśli  rzeczywiście  istnieje  spisek  przeciwko  Ŝyciu  brata  człowieka  z 

rządu, to nie stoi za nim Ŝona tegoŜ brata, lecz jej ojciec. Mma Ramotswe była przekonana, Ŝe 

ludzie  dopuszczający  się  powaŜnych  występków  rzadko  działają  wyłącznie  z  własnej 

inicjatywy.  Zazwyczaj  bierze  w  tym  udział  jeszcze  ktoś  inny,  ktoś,  kto  czerpie  korzyści  ze 

zbrodni, albo ktoś wciągnięty w nią przez sprawcę dla wsparcia moralnego. W tym przypadku 

narzucającym się kandydatem był ojciec tej kobiety. Skoro, jak sugerował człowiek z rządu, 

osobnik  ten  robił  wielką  sprawę  z  awansu  społecznego  wiąŜącego  się  z  małŜeństwem  swej 

córki,  to  zapewne  był  człowiekiem  o  ogromnych  aspiracjach.  To  oznaczało,  Ŝe  pozbycie  się 

zięcia byłoby mu na rękę, bo za pośrednictwem córki mógłby wtedy połoŜyć łapę na znacznej 

części  majątku  jego  rodziny.  Im  dłuŜej  mma  Ramotswe  się  nad  tym  zastanawiała,  tym 

bardziej  wzrastało  w  niej  przekonanie,  Ŝe  pomysłodawcą  trucicielskiej  próby  zamachu  jest 

rządowy biurokrata. 

WyobraŜała  sobie,  jak  człowiek  ten  siedzi  za  swoim  biureczkiem  i  rozmyśla  o 

otaczającej  go  władzy  i  prestiŜu,  w  którym  miał  tak  niewielki  udział.  Jakie  to  musi  być 

bolesne  dla  człowieka  jego  pokroju,  kiedy  szwagier  jego  rodzonej  córki  mija  go  bez 

pozdrowienia  w  swojej  limuzynie.  Jakie  to  musi  być  trudne  nie  spotykać  się  z  wyrazami 

szacunku,  co  z  pewnością  by  mu  się  nie  przytrafiło,  gdyby  więcej  ludzi  wiedziało  o  jego 

rodzinnych  koneksjach.  Gdyby  zdobył  pieniądze  i  bydło  -  albo  jego  córka,  co  na  jedno 

wychodziło - to mógłby zrezygnować z poniŜającej pracy urzędniczej i wieść Ŝycie bogatego 

farmera.  Człowiek,  który  musiał  ścibolić  grosz  do  grosza,  Ŝeby  było  go  stać  na  doroczny 

wyjazd  do  Francistown,  jadłby  codziennie  mięso,  a  w  piątki  piłby  z  kolegami  piwo  Lion, 

hojnie stawiając wszystkim po kilka kolejek. Na  przeszkodzie stało tylko  jedno małe, bijące 

serce. Gdyby to serce zatrzymać, Ŝycie urzędnika uległoby całkowitemu przeobraŜeniu. 

Człowiek  z  rządu  podał  mmie  Ramotswe  nazwisko  panieńskie  Ŝony  brata  i 

powiedział,  Ŝe  jej  ojciec  lubi  spędzać  przerwę  obiadową  pod  drzewem  koło  budynku 

ministerstwa. Nazwisko i drzewo: więcej informacji nie potrzebowała. 

- Pani ma duŜo roboty w warsztacie - powiedziała do mmy Makutsi, gdy siedziały obie 

w nowym biurze. - Ja zaczynam nowe śledztwo. Wracam do pracy detektywa. 

-  Dobrze  -  odparła  mma  Makutsi.  -  Prowadzenie  warsztatu  to  wymagająca  praca. 

Nadal będę bardzo zajęta. 

- Cieszę się, Ŝe terminatorzy są tacy pilni. Jedzą pani z ręki. 

background image

Mma Makutsi zaśmiała się konspiracyjnie. 

-  To  głupkowaci  młodzieńcy,  ale  my,  kobiety,  umiemy  sobie  radzić  z  głupkowatymi 

młodzieńcami. 

-  Właśnie  widzę  -  stwierdziła  mma  Ramotswe.  -  Na  pewno  miała  pani  wielu 

chłopaków, mma. Ci dwaj wyraźnie panią lubią. 

Mma Makutsi pokręciła głową. 

- Nie miałam prawie Ŝadnych chłopaków. Nie mogę zrozumieć, czemu ci chłopcy tak 

mnie traktują, skoro w Gaborone jest tyle ładnych dziewcząt. 

- Nie docenia się pani. Widać, Ŝe pociąga pani męŜczyzn. 

- Tak pani uwaŜa? - spytała mma Makutsi, promieniejąc z radości. 

- Tak. Niektóre kobiety im są starsze, tym bardziej działają na męŜczyzn. Wiele razy 

to zaobserwowałam. Młode królowe piękności z wiekiem stają się coraz  mniej atrakcyjne, a 

kobiety mniej powalające - odwrotnie. Bardzo ciekawe zjawisko. 

Mma  Makutsi  zamyśliła  się.  Poprawiła  okulary  i  ukradkowo  spojrzała  na  swoje 

odbicie  w  szybie,  co  nie  uszło  uwagi  mmy  Ramotswe.  Ta  ostatnia  nie  była  pewna,  czy  jej 

słowa  odpowiadają  prawdzie,  ale  warto  było  je  powiedzieć,  jeśli  miały  podnieść  mmy 

Makutsi  samoocenę.  Adoracja  tych  nicponiów  raczej  nie  mogła  jej  zaszkodzić,  byle 

asystentka  detektywa  z  Ŝadnym  się  nie  wiązała,  a  dla  mmy  Ramotswe  nie  ulegało 

wątpliwości, Ŝe to zagroŜenie jest niewielkie - przynajmniej na razie. 

Zostawiła mmę Makutsi w biurze i odjechała maleńką białą furgonetką. Było wpół do 

pierwszej. Jeśli dodać do tego dziesięć minut jazdy, to miała czas na to, Ŝeby znaleźć miejsce 

do  parkowania  i  udać  się  pod  ministerstwo  na  poszukiwania  pana  Kgosi  Sipoleli,  urzędnika 

ministerialnego i - jeśli intuicja jej nie zawodziła - człowieka o morderczych zamiarach. 

Zaparkowała  furgonetkę  pod  kościołem  katolickim,  poniewaŜ  w  mieście  panował 

duŜy  ruch  i  bliŜej  nie  dało  się  nic  znaleźć.  Musiała  przejść  kawałek  pieszo,  co  jej  nie 

przeszkadzało,  bo  spodziewała  się,  Ŝe  spotka  kogoś  znajomego,  a  zostało  jej  jeszcze  kilka 

minut na pogawędkę. 

Nie zawiodła się. Ledwo wyszła zza rogu, kiedy wpadła na mmę Glorię Bopedi, matkę 

Chemby  Bopedi,  koleŜanki  szkolnej  z  Mochudi.  Chemba  wyszła  za  Pilota  Matanyani,  który 

ostatnio  został  dyrektorem  szkoły  w  Selibi  -  Pikwe.  Miała  siedmioro  dzieci,  z  których 

najstarsze niedawno zdobyło sprinterskie mistrzostwo Botswany w kategorii do lat piętnastu. 

- Czy to pani rodzony wnuk, mma? - spytała mma Ramotswe. 

Staruszka  uśmiechnęła  się  od  ucha  do  ucha.  Zostało  jej  niewiele  zębów,  zauwaŜyła 

mma  Ramotswe  i  uznała,  Ŝe  wyglądałaby  korzystniej,  gdyby  je  do  końca  usunąć  i  wstawić 

background image

sztuczne. 

-  Och,  ten  to  jest  szybki!  -  powiedziała  mma  Bopedi.  -  Ale  straszny  z  niego  łobuz. 

Nauczył się szybko biegać, Ŝeby uciekać przed karą. 

-  W  kaŜdym  razie  coś  dobrego  z  tego  wynikło.  MoŜe  kiedyś  będzie  reprezentował 

Botswanę na Olimpiadzie i pokaŜe światu, Ŝe nie wszyscy szybcy biegacze są z Kenii. 

Znowu  złapała  się  na  mówieniu  rzeczy,  w  które  nie  wierzyła.  Prawda  jest  bowiem 

taka, Ŝe wszyscy najlepsi biegacze pochodzą z Kenii, bo ludzie są tam bardzo wysocy i mają 

długie  nogi,  idealnie  nadające  się  do  biegania.  Tymczasem  Batswana  nie  są  zbyt  wysocy. 

MęŜczyźni  z  reguły  mają  krępą  budowę,  co  dobrze  predysponuje  ich  do  hodowli  bydła,  ale 

nie do lekkoatletyki. Zresztą Afryka Południowa wydaje niewielu dobrych biegaczy, chociaŜ 

wśród  Zulusów  i  Suazi  zdarzają  się  rodzynki,  jak  na  przykład  fantastyczny  biegacz  ze 

Suazilandu Richard „Concorde” Mavuso. 

Całkiem  dobrymi  sportowcami  są  oczywiście  Burowie.  Z  ich  szeregów  wywodzą  się 

ci  zwaliści  męŜczyźni  z  grubymi  udami  i  karkami,  na  podobieństwo  bydła  rasy  brahman. 

Nieźle  grają  w  rugby,  chociaŜ  nie  grzeszą  inteligencją.  Mma  Ramotswe  wolała  męŜczyzn  z 

ludu  Motswana,  nie  tak  masywnych  jak  burscy  rugbiści  i  nie  tak  śmigłych  jak  kenijscy 

biegacze, ale przynajmniej bystrych i godnych zaufania. 

- Pani teŜ tak uwaŜa, mma? - spytała mmę Bopedi. 

- Co uwaŜam? - zdziwiła się staruszka. 

Mma Ramotswe zdała sobie sprawę, Ŝe zapomniała o rozmówczyni, pogrąŜywszy się 

w rozmyślaniach, i przeprosiła ją. 

- Tak sobie dumałam o naszych męŜczyznach. 

Mma Bopedi uniosła brew. 

- Naprawdę? Prawdę rzekłszy, mnie teŜ się zdarza podumać o męŜczyznach. Niezbyt 

często, ale czasami. Wie pani, jak to jest. 

Mma Ramotswe poŜegnała się z mma Bopedi i ruszyła w dalszą drogę. Pod optykiem 

trafiła na pana Motheti Pilaia, który stał bez ruchu i patrzył w niebo. 

- Dumela, rra - pozdrowiła go uprzejmie. - Jak się pan miewa? 

Pan Pilai spuścił wzrok. 

- Mma Ramotswe. Mogę na panią popatrzeć? Właśnie sprawiłem sobie nowe okulary i 

po raz pierwszy od lat widzę świat wyraźnie. Och, cudowna sprawa! JuŜ zapomniałem, jak to 

jest wszystko rozpoznawać. I oto widzę panią! Przepięknie pani wygląda, bardzo pani gruba. 

- Dziękuję, rra. 

Zsunął okulary na koniec nosa. 

background image

-  śona  stale  mi  powtarzała,  Ŝe  muszę  mieć  nowe  okulary,  ale  ja  bałem  się  tutaj 

przyjść. Nie lubię tej maszyny, którą optyk świeci w oczy. Ani tej, która dmucha powietrzem 

w gałkę oczną. Więc ciągle to odkładałem. Kompletna głupota. 

- Niczego nie naleŜy odkładać - stwierdziła sentencjonalnie mma Ramotswe, myśląc o 

tym, Ŝe odłoŜyła dochodzenie w sprawie brata człowieka z rządu. 

-  Och,  wiem  o  tym  -  odparł  pan  Pilai.  -  Niestety,  człowiek  nie  zawsze  postępuje 

zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. 

- To rzeczywiście niezrozumiałe. Ale ma pan rację. Tak jakby mieszkały  w nas dwie 

osoby.  Jedna  mówi:  zrób  to.  Druga  mówi:  nie  rób  tego.  Oba  te  głosy  mieszkają  w  jednym 

człowieku. 

Pan Pilai wybałuszył na nią oczy. 

- Bardzo dzisiaj gorąco. 

Zgodziła  się  z  nim  i  poszli  kaŜde  w  swoją  stronę.  Postanowiła  więcej  się  nie 

zatrzymywać.  Była  prawie  pierwsza,  a  mma  Ramotswe  chciała  zostawić  sobie  dostatecznie 

duŜo czasu na znalezienie pana Sipoleli i odbycie z nim rozmowy, która miała zapoczątkować 

ś

ledztwo. 

Z identyfikacją drzewa nie było kłopotu, stało bowiem niedaleko głównego wejścia do 

ministerstwa. Była to duŜa akacja, której korona rzucała rozległy krąg cienia. W pobliŜu pnia 

leŜało kilka strategicznie umieszczonych kamieni - wygodnych siedzisk dla kaŜdego, kto miał 

ochotę  odpocząć,  obserwując  Ŝycie  codzienne  Gaborone.  Kiedy  za  pięć  pierwsza  mma 

Ramotswe dotarła pod ministerstwo, siedziska były wolne. 

Wybrała największy kamień i usadowiła się na nim. Przyniosła ze sobą duŜy termos z 

herbatą, dwa aluminiowe kubki i cztery grube kanapki z peklowaną wołowiną. Wyjęła jeden 

kubek i nalała do niego herbaty z czerwonokrzewu. Potem oparła się o pień drzewa i czekała. 

Przyjemnie  było  siedzieć  w  cieniu  z  kubkiem  herbaty  i  patrzeć  na  przechodniów  tudzieŜ 

przejeŜdŜające  samochody.  Nikt  nie  zwracał  na  nią  najmniejszej  uwagi,  był  to  bowiem 

zupełnie normalny widok: słusznej tuszy kobieta siedząca pod drzewem. 

Mniej więcej dziesięć po pierwszej, kiedy mma Ramotswe skończyła herbatę i właśnie 

miała  się  zdrzemnąć,  z  budynku  ministerstwa  wyłonił  się  jakiś  męŜczyzna  i  ruszył  w  stronę 

drzewa.  Kiedy  był  juŜ  blisko,  mma  Ramotswe  otrząsnęła  się  z  odrętwienia.  Była  teraz  na 

słuŜbie  i  naleŜało  maksymalnie  wykorzystać  moŜliwość  porozmawiania  z  panem  Sipoleli, 

jeśli to istotnie on do niej podchodził. 

Człowiek ten miał na sobie starannie odprasowane niebieskie spodnie, białą koszulę z 

krótkimi rękawami i ciemnobrązowy krawat - typowy strój biurokraty niŜszej rangi. Jakby na 

background image

potwierdzenie tej diagnozy z kieszeni koszuli wystawał rząd długopisów. Bez wątpienia było 

to  umundurowanie  młodszego  urzędnika,  nawet  jeśli  miał  je  na  sobie  człowiek  pod 

pięćdziesiątkę. A zatem męŜczyzna ten zatrzymał się na wczesnym etapie kariery. 

Podszedł  do  drzewa  bardzo  ostroŜnie.  Spoglądał  na  mmę  Ramotswe  z  taką  miną, 

jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć. 

-  Dzień  dobry,  rra  -  odezwała  się  do  niego  z  uśmiechem.  -  Gorąco  dzisiaj,  prawda? 

Dlatego siedzę pod tym drzewem. To dobre miejsce, Ŝeby trochę odpocząć od upału. 

MęŜczyzna skinął głową. 

- Tak. Ja zwykle tutaj siedzę. 

Mma Ramotswe udała zaskoczoną. 

- O! Mam nadzieję, Ŝe nie zajęłam panu kamienia. Był wolny, więc usiadłam. 

Machnął ze zniecierpliwieniem dłonią. 

-  Tak  się  składa,  Ŝe  to  rzeczywiście  jest  mój  kamień,  ale  to  publiczne  miejsce,  więc 

chyba kaŜdy moŜe na nim usiąść. 

Mma Ramotswe podniosła się. 

- AleŜ, rra, chętnie panu ustąpię miejsca, a sama usiądę tam. 

-  Nie,  mma  -  zaprotestował  pospiesznie,  zmieniając  ton.  -  Niech  sobie  pani  nie  robi 

kłopotu. Ja tam usiądę. 

-  Nie,  proszę  siadać  tutaj,  to  pana  kamień.  Nie  zajęłabym  go,  gdybym  wiedziała,  Ŝe 

jest dla kogoś zarezerwowany. Ten teŜ jest wygodny. Proszę usiąść na swoim kamieniu. 

-  Nie  -  odparł  stanowczo.  -  Niech  pani  wraca  tam,  gdzie  pani  była,  mma.  Ja  mogę 

codziennie siedzieć na tym kamieniu, a pani nie. Usiądę tutaj. 

Mma  Ramotswe,  po  pozorowanym  wahaniu,  wróciła  na  swoje  pierwotne  miejsce,  a 

pan Sipoleli usadowił się gdzie indziej. 

- Piję herbatę, rra. Ale dla pana teŜ wystarczy. Proszę pozwolić się poczęstować, skoro 

juŜ siedzę na pana kamieniu. 

Pan Sipoleli uśmiechnął się. 

- Bardzo pani miła, mma. Uwielbiam pić herbatę. W biurze ciągle piję herbatę. Jestem 

urzędnikiem rządowym. 

- Tak. To dobra praca. Na pewno jest pan bardzo waŜny. 

Pan Sipoleli parsknął śmiechem. 

- Nie, w ogóle nie jestem waŜny. Jestem urzędnikiem niŜszego szczebla. Ale i tak mi 

się  poszczęściło.  Na  stanowiskach  równorzędnych  z  moim  zatrudniani  są  ludzie  z  wyŜszym 

wykształceniem,  a  ja  mam  tylko  Cambridge  Certificate.  UwaŜam,  Ŝe  jak  na  to,  to  daleko 

background image

zaszedłem. 

Mma  Ramotswe  słuchała  go,  nalewając  herbatę.  Była  zaskoczona  tym,  co  usłyszała. 

Spodziewała  się  innego  człowieka,  drobnego  urzędnika,  któremu  zajmowana  pozycja 

uderzyła  do  głowy  i  który  mierzy  jeszcze  wyŜej.  A  tymczasem  sprawiał  wraŜenie  całkiem 

zadowolonego z tego, co w Ŝyciu osiągnął. 

- Nie ma pan szans na awans, rra? Nie mógłby pan zajść jeszcze wyŜej? 

Pan Sipoleli starannie rozwaŜył to pytanie. 

- Pewnie tak - odpowiedział po zastanowieniu. - Szkopuł w tym, Ŝe musiałbym długo 

nadskakiwać  zwierzchnikom.  Prawić  im  pochlebstwa  i  obsmarowywać  podwładnych.  A  nie 

mam  na  to  ochoty.  Nie  jestem  ambitnym  człowiekiem.  Jestem  zadowolony  ze  swojego 

miejsca w Ŝyciu. Naprawdę. 

Mmie  Ramotswe  zadrŜała  ręka,  kiedy  podawała  panu  Sipoleli  herbatę.  Spodziewała 

się czegoś zupełnie innego. Nagle przypomniała sobie radę Clovisa Andersena: „Nie zakładaj 

niczego  z  góry.  Nie  decyduj  przed  faktem,  co  jest  co  i  kto  jest  kto,  bo  moŜesz  trafić  na 

fałszywy trop”. 

Postanowiła  poczęstować  pana  Sipoleli  jedną  z  kanapek,  które  wyjęła  z  plastikowej 

torby.  Ucieszył  się,  ale  wziął  najmniejszego  sandwicza.  Kolejny  dowód  na  to,  Ŝe  miała  do 

czynienia  ze  skromną  osobą.  Pan  Sipoleli  z  jej  wyobraŜeń  bez  wahania  wziąłby  największą 

kanapkę. 

- Ma pan rodzinę w Gaborone, rra? - spytała niewinnie. 

Pan Sipoleli przełknął peklowaną wołowinę, zanim odpowiedział. 

- Mam trzy córki. Dwie są pielęgniarkami, jedna w Princess Marina Hospital, druga w 

Molepolole.  Moja  pierworodna  bardzo  dobrze  się  uczyła  i  studiowała  na  uniwersytecie. 

Jesteśmy z niej bardzo dumni. 

- Mieszka w Gaborone? - spytała mma Ramotswe, podając mu drugą kanapkę. 

-  Nie,  gdzie  indziej.  Wyszła  za  młodego  człowieka,  którego  poznała  na  studiach. 

Mieszkają poza miastem, w tamtą stronę. 

- A pana zięć? Czym się zajmuje? Jest dla niej dobry? 

-  Tak,  to  bardzo  dobry  człowiek.  Są  ze  sobą  bardzo  szczęśliwi.  Liczę  na  to,  Ŝe  będą 

mieli duŜo dzieci. JuŜ nie mogę się doczekać, kiedy zostanę dziadkiem. 

Mma Ramotswe powiedziała po namyśle: 

-  Kiedy  człowiek  prowadzi  swoje  dzieci  do  ołtarza,  to  najprzyjemniejsza  musi  być 

myśl, Ŝe będą się nim opiekowały na starość. 

- Pewnie tak - odparł pan Sipoleli z uśmiechem - ale ja i moja Ŝona mamy, inne plany. 

background image

Zamierzamy wrócić do Mahalapye. Mamy tam trochę bydła - nie za wiele - i kawałek ziemi. 

Będziemy tam szczęśliwi. Niczego więcej nie pragniemy. 

Mma  Ramotswe  umilkła.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  ten  z  gruntu  dobry  człowiek  mówi 

prawdę.  Bardzo  się  wstydziła  swojej  absurdalnej  hipotezy,  Ŝe  to  on  uknuł  spisek  mający  na 

celu  zamordowanie  zięcia.  Dla  ukrycia  zakłopotania  poczęstowała  go  kolejnym  kubkiem 

herbaty,  który  z  wdzięcznością  od  niej  przyjął.  Po  piętnastu  minutach  dalszej  rozmowy  o 

sprawach bieŜących wstała, otrzepała spódnicę i podziękowała mu za spędzenie z nią swojej 

przerwy obiadowej. Dowiedziała się tego, czego chciała się dowiedzieć, przynajmniej na jego 

temat.  Spotkanie  z  ojcem  wzbudziło  w  niej  jednak  podejrzenia  takŜe  co  do  załoŜeń,  które 

przyjęła w stosunku do jego córki. Jeśli córka choć trochę wdała się w ojca, to nie mogła być 

trucicielką. Ten dobry, skromny człowiek raczej nie wychowałby córki na morderczynię. Ale 

czy  na  pewno?  Z  lędźwi  dobrych  ojców  wychodzą  czasem  złe  dzieci.  Nie  trzeba  wielkiego 

doświadczenia  Ŝyciowego,  Ŝeby  to  sobie  uzmysłowić.  Prawdopodobieństwo  czegoś  takiego 

jest jednak niewielkie, w związku z czym mma Ramotswe powiedziała sobie, Ŝe do drugiego 

etapu śledztwa musi przystąpić z mniejszym bagaŜem uprzedzeń niŜ do pierwszego. 

Dostałam  nauczkę,  pomyślała,  wracając  do  maleńkiej  białej  furgonetki.  Była  tak 

głęboko  pogrąŜona  w  myślach,  Ŝe  nie  zauwaŜyła  pana  Pilaia,  który  nadal  stał  pod  sklepem 

optyka i patrzył na gałęzie drzewa nad głową. 

- Myślałem o tym, co pani powiedziała, mma - zaczepił ją, kiedy go mijała. - To jest 

fascynujące zagadnienie. 

- Tak - odparła mma Ramotswe, nieco zbita z pantałyku. - Obawiam się, Ŝe nie wiem, 

jaka jest odpowiedź. Po prostu nie wiem. 

Pan Pilai pokręcił głową. 

- W takim razie musimy jeszcze trochę się nad tym pogłowić. 

- Tak, ma pan rację. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

MMA POTOKWANI SPEŁNIA PROŚBĘ MMY RAMOTSWE 

Człowiek  z  rządu  podał  mmie  Ramotswe  numer  telefonu,  pod  który  mogła  zawsze 

zadzwonić, z pominięciem jego sekretarek i asystentów. Po południu wypróbowała go po raz 

pierwszy  i  natychmiast  połączyła  się  ze  swoim  klientem.  Sprawiał  wraŜenie  ucieszonego  i 

wyraził zadowolenie z faktu, Ŝe śledztwo ruszyło z miejsca. 

- Chciałabym w przyszłym tygodniu pojechać do waszego domu na wsi. Skontaktował 

się pan z ojcem? 

-  Tak  -  odparł  człowiek  z  rządu.  -  Powiedziałem  mu,  Ŝe  przyjedzie  pani  na 

odpoczynek.  Powiedziałem,  Ŝe  wywalczyła  pani  dla  mnie  sporo  głosów  kobiet  i  muszę  się 

pani odwdzięczyć. Przyjmą panią po królewsku. 

Uzgodnili  szczegóły  i  mma  Ramotswe  otrzymała  wskazówki,  jak  dotrzeć  na  farmę, 

która znajdowała się niedaleko od drogi do Francistown, na pomoc od Pilane. 

- Jestem pewien, Ŝe znajdzie pani dowody na zbrodnicze zamiary  mojej szwagierki - 

powiedział człowiek z rządu. - Potem będziemy mogli uratować mojego brata. 

Mma Ramotswe nie chciała się do niczego zobowiązywać. 

- Zobaczymy. Nie mogę panu nic zagwarantować. Przekonam się na miejscu, co tam 

jest grane. 

- Oczywiście, mma - rzucił pospiesznie człowiek z rządu - ale bezgranicznie wierzę w 

pani  zdolność  do  rozszyfrowania  sytuacji.  Wiem,  Ŝe  znajdzie  pani  dowody  przeciwko  tej 

łajdaczce. Pozostaje tylko mieć nadzieję, Ŝe nie będzie za późno. 

Po  tej  rozmowie  mma  Ramotswe  siedziała  za  biurkiem  i  wpatrywała  się  w  ścianę. 

Właśnie  przeznaczyła  cały  tydzień  na  to  zadanie,  co  oznaczało,  Ŝe  dalsze  pozycje  z  jej  listy 

musiały zaczekać. Pozytywne było to, Ŝe na razie nie musiała się przejmować warsztatem ani 

ewentualnymi  zgłoszeniami  do  agencji.  Zostawiała  wszystko  w  kompetentnych  rękach  mmy 

Makutsi,  a  gdyby  jej  asystentka,  co  ostatnio  coraz  częściej  się  zdarzało,  akurat  leŜała  pod 

samochodem, to telefon odebraliby terminatorzy, którzy zostali odpowiednio przeszkoleni. 

Ale  co  z  panem  J.L.B.  Matekonim?  To  była  jedyna  naprawdę  trudna  sprawa,  której 

mma  Ramotswe  nie  tknęła.  Uzmysłowiła  sobie,  Ŝe  musi  jak  najszybciej  podjąć  jakieś 

działania.  Przeczytała  ksiąŜkę  o  depresji  i  nabrała  więcej  wiary  w  to,  Ŝe  potrafi  zaradzić  jej 

zagadkowym  objawom.  Ale  przy  tej  chorobie  zawsze  istniało  niebezpieczeństwo,  Ŝe  pacjent 

dopuści  się  czegoś  nierozsądnego  -  ksiąŜka  nie  pozostawiała  w  tej  kwestii  Ŝadnych 

background image

wątpliwości - i mma Ramotswe drŜała na myśl, Ŝe niska samoocena i obrzydzenie do samego 

siebie  pchną  pana  J.L.B.  Matekoniego  do  jakichś  desperackich  kroków.  NaleŜało  w  jakiś 

sposób  zaciągnąć  go  do  doktora  Moffata,  Ŝeby  moŜna  było  rozpocząć  leczenie.  Lecz  kiedy 

kazała mu udać się do lekarza, stanowczo odmówił. Podejrzewała, Ŝe druga próba spotkałaby 

się z taką samą reakcją. 

A  moŜe  dałoby  się  go  nakłonić  do  brania  tabletek  jakimś  podstępem?  Wolałaby  nie 

uciekać  się  do  takich  metod,  ale  uwaŜała,  Ŝe  kiedy  ktoś  ma  tego  typu  zaburzenia,  naleŜy 

zastosować  wszelkie  dostępne  środki,  Ŝeby  mu  pomóc.  To  jest  tak,  jakby  jakaś  zła  istota 

wzięła  człowieka  na  zakładnika.  Mma  Ramotswe  była  zdania,  Ŝe  jeśli  złą  istotę  moŜna 

pokonać  tylko  podstępem,  to  nie  wolno  się  wahać.  UwaŜała  to  za  całkowicie  zgodne  z 

tradycyjną moralnością botswańską i w ogóle z kaŜdą moralnością. 

A gdyby domieszała mu tabletek do jedzenia? To by poskutkowało, gdyby regularnie 

jadał  posiłki,  ale  tak  nie  było.  Przestał  przychodzić  do  niej  na  kolację  i  wyglądałoby  to 

podejrzanie, gdyby nagle ona zaczęła do niego przychodzić i mu gotować. Sądziła zresztą, Ŝe 

pan J.L.B. Matekoni nie je zbyt duŜo - autorzy ksiąŜki ostrzegali, Ŝe depresja często wywołuje 

taki  skutek  -  bo  na  oko  sporo  stracił  na  wadze.  A  zatem  nawet  gdyby  przemogła  w  sobie 

skrupuły, nie byłaby w stanie podać mu w ten sposób medykamentów. 

Westchnęła.  Nie  miała  w  zwyczaju  siedzieć  i  gapić  się  w  ścianę,  toteŜ  przeszło  jej 

przez głowę, Ŝe moŜe ona równieŜ wpada w depresję. Myśl ta szybko się jednak ulotniła. Nie 

wchodziło  w  rachubę,  Ŝeby  mma  Ramotswe  zachorowała.  Wszystko  spoczywało  na  jej 

barkach: warsztat, agencja, dzieci, pan J.L.B. Matekoni, mma Makutsi - juŜ nie wspominając 

o  rodzinie  mmy  Makutsi  w  Bobonong.  Nie  miała  czasu  na  chorowanie.  Wstała,  wygładziła 

sukienkę i podeszła do aparatu telefonicznego. Wyjęła notesik z numerami. Potokwani, Silvia. 

Kierowniczka. Farma dla sierot. 

 

Mma  Potokwani  rozmawiała  z  potencjalną  przybraną  matką,  kiedy  przybyła  mma 

Ramotswe. Siedząc w poczekalni, pani detektyw obserwowała małego, jasnego gekona, który 

czaił  się  na  suficie  na  muchę.  I  gekon,  i  mucha  wisieli  do  góry  nogami,  gekon  dzięki 

maleńkim przyssawkom, mucha dzięki przyczepności łapek. Nagle gekon śmignął do przodu, 

ale był za wolny dla muchy, która wykonała w powietrzu taniec zwycięstwa, zanim usiadła na 

parapecie. 

Mma  Ramotswe  zajęła  się  czasopismami,  które  zalegały  stolik.  Była  tam  równieŜ 

broszura  rządowa  ze  zdjęciami  wysokich  urzędników.  Znała  wielu  spośród  tych  ludzi,  a  o 

niektórych  wiedziała  więcej,  niŜ  się  publikuje  w  broszurach  rządowych.  Zobaczyła  między 

background image

innymi  twarz  człowieka  z  rządu,  dumnie  uśmiechniętego  do  obiektywu,  mimo  Ŝe,  jak 

wiedziała, zŜerały go obawy o los młodszego brata i dręczyły myśli o spisku na jego Ŝycie. 

- Mma Ramotswe? 

Mma  Potokwani  odprowadziła  przybraną  matkę  do  wyjścia  i  teraz  stała  nad  mma 

Ramotswe. 

- Przepraszam, Ŝe kazałam pani tak długo czekać, ale chyba udało mi się znaleźć dom 

dla bardzo trudnego dziecka. Musiałam się upewnić, Ŝe ta kobieta nadaje się na matkę. 

Weszły  do  pokoju  kierowniczki,  gdzie  stał  talerzyk  z  okruszkami  po  świeŜo 

zjedzonym kawałku ciasta. 

-  Przyszła  pani  w  sprawie  chłopca?  -  spytała  mma  Potokwani.  -  Na  pewno  coś  pani 

wymyśliła. 

Mma Ramotswe pokręciła głową. 

-  Niestety,  nie  miałam  czasu  się  nad  nim  zastanowić.  Byłam  bardzo  zajęta  innymi 

sprawami. 

- Stale jest pani zapracowana - odparła mma Potokwani z uśmiechem. 

- Przyszłam poprosić panią o przysługę. 

- Och, zwykle jest na odwrót! - rozpromieniła się mma Potokwani. - Tak się cieszę, Ŝe 

tym razem ja mogę komuś pomóc. 

-  Pan  J.L.B.  Matekoni  jest  chory  -  wyjaśniła  mma  Ramotswe.  -  Myślę,  Ŝe  cierpi  na 

chorobę, która nazywa się depresja. 

- O, znam się na tym.  W końcu byłam kiedyś  pielęgniarką. Przez rok  pracowałam w 

szpitalu psychiatrycznym w Lobatse. Widziałam, co wyprawia z człowiekiem ta choroba. Ale 

dzisiaj przynajmniej moŜna ją leczyć. Z depresji się wychodzi. 

- Tak, czytałam o tym. Ale trzeba brać lekarstwa. Pan J.L.B. Matekoni nie chce nawet 

pójść do lekarza. Mówi, Ŝe jest zdrowy. 

- Nonsens. Musi natychmiast iść do lekarza. Niech mu pani to powie. 

- Próbowałam, ale twierdzi, Ŝe nic mu nie dolega. Potrzebuję kogoś, kto zaciągnie go 

do lekarza. Kogoś... 

- Kogoś takiego jak ja? 

- Właśnie. Zawsze robił wszystko, o co go pani poprosiła. Nie śmiałby pani odmówić. 

- Ale będzie musiał brać lekarstwa. Nie mogę nad nim stać i patrzeć mu na ręce. 

-  No  tak  -  odparła  mma  Ramotswe  z  namysłem  -  ale  gdyby  sprowadziłaby  go  pani 

tutaj, mogłaby go pani pielęgnować. Dopilnowałaby pani, Ŝeby brał lekarstwa i wyzdrowiał. 

- Sprowadzić go na farmę dla sierot? 

background image

- Tak. Niech tu mieszka, dopóki nie wydobrzeje. 

Mma Potokwani postukała w blat biurka. 

- A jeśli nie będzie chciał? 

- Nie miałby odwagi się pani sprzeciwić, mma. 

- A. Czyli taka ze mnie sztuka? 

- Trochę - odparła Ŝyczliwie mma Ramotswe. - Ale tylko na męŜczyzn tak pani działa. 

MęŜczyźni czują respekt dla osób na kierowniczych stanowiskach. 

- Pan J.L.B. Matekoni zawsze był dobrym duchem farmy dla sierot - powiedziała mma 

Potokwani po chwili zastanowienia. - Bardzo wiele dla nas zrobił. Załatwię to dla pani, mma. 

Kiedy mam się z nim zobaczyć? 

-  Dzisiaj,  jeśli  to  moŜliwe.  Niech  pani  go  zabierze  do  doktora  Moffata,  a  potem 

sprowadzi tutaj. 

-  Doskonale.  -  Mma  Potokwani  zapaliła  się  do  tego  zadania.  -  Dowiem  się,  co  to  za 

cyrki. Nie chce iść do lekarza? Nonsens! Załatwię dla pani tę sprawę. Proszę mi zaufać. 

Mma Potokwani odprowadziła mmę Ramotswe do samochodu. 

- Nie zapomni pani o chłopcu? - spytała. - Zastanowi się pani nad nim? 

- Proszę się nie martwić, mma - odparła pani detektyw. - Zdjęła mi pani z serca wielki 

cięŜar. Spróbuję odwdzięczyć się pani tym samym. 

 

Doktor Moffat przyjął pana J.L.B. Matekoniego w gabinecie na końcu werandy, a pani 

Potokwani  piła  w  tym  czasie  herbatę  z  panią  Moffat  w  kuchni.  śona  lekarza,  bibliotekarka, 

duŜo  wiedziała,  toteŜ  mma  Potokwani  czasami  zasięgała  u  niej  informacji.  Był  wieczór  i 

owady,  które  zdołały  przeniknąć  przez  moskitiery  w  oknach  gabinetu  pana  doktora,  krąŜyły 

jak  pijane  wokół  Ŝarówki  lampy  na  biurku,  rzucały  się  na  metalowy  abaŜur  i  odlatywały 

oparzone.  Na  biurku  leŜały  słuchawki  i  ciśnieniomierz,  z  gruszką  zwisającą  poza  krawędź 

blatu. Jedną ze ścian zdobiła stara rycina dziewiętnastowiecznej misji nad rzeką Kuruman. 

- Dawno pana nie widziałem, rra - powiedział doktor Moffat. - Mój samochód jeździ 

bez zarzutu. 

Pan J.L.B. Matekoni usiłował się uśmiechnąć, ale był to dla niego zbyt wielki wysiłek. 

- Nie czuję... 

Urwał. Doktor Moffat odczekał chwilę, ale dalszego ciągu nie było. 

- Nie czuje się pan najlepiej? 

Pan J.L.B. Matekoni skinął głową. 

- Jestem bardzo zmęczony. Nie mogę spać. 

background image

- To niedobrze. Brak snu źle wpływa na samopoczucie. Dręczy pana coś konkretnego? 

Ma pan jakieś zmartwienia? 

Pan  J.L.B.  Matekoni  zamyślił  się.  Szczęka  mu  chodziła,  jakby  próbował 

wyartykułować jakieś trudne słowa. 

-  Martwię  się  -  powiedział  w  końcu  -  Ŝe  moje  grzechy  z  przeszłości  wyjdą  na  jaw  i 

będę skompromitowany. Ukamienują mnie. To będzie koniec. 

- Co to za grzechy? Wie pan, Ŝe to pozostanie między nami. 

-  To  są  sprawy  z  dawnych  czasów.  Bardzo  złe  rzeczy.  Nikomu  nie  mogę  o  nich 

powiedzieć, nawet panu. 

- Choćby z grubsza? 

- TeŜ nie. 

Doktor  Moffat  przyjrzał  się  panu  J.L.B.  Matekoniemu.  ZauwaŜył,  Ŝe  kołnierzyk  jest 

ź

le  zapięty,  sznurówki  urwane,  oczy  nabiegłe  lękiem  -  i  więcej  nie  było  mu  potrzeba  do 

postawienia diagnozy. 

-  Dam  panu  lekarstwa,  po  których  poczuje  się  pan  lepiej.  Pani  Potokwani  mówi,  Ŝe 

zaopiekuje się panem, dopóki pan nie wyzdrowieje. - Pan J.L.B. Matekoni skinął tępo głową. 

- Będzie pan brał to lekarstwo? Daje mi pan słowo? 

Spojrzenie pana J.L.B. Matekoniego pozostało utkwione w podłodze. 

- Moje słowo nie jest nic warte. 

- Przemawia przez pana choroba. Pańskie słowo jest warte góry złota. 

Pani  Potokwani  zaprowadziła  go  do  swojego  samochodu  i  otworzyła  mu  drzwi  od 

strony pasaŜera. Odwróciła się do państwa Moffatów, którzy stali w  furtce, i pomachała im. 

Odwzajemnili  ten  gest  i  wrócili  do  domu.  Kierowniczka  farmy  dla  sierot  ruszyła  w  drogę 

powrotną,  która  wiodła  obok  Tlokweng  Road  Speedy  Motors.  Właściciel  i  załoŜyciel 

warsztatu,  opuszczonego  i  pogrąŜonego  w  ciemnościach,  nie  zaszczycił  go  nawet  jednym 

spojrzeniem. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

SPRAWY RODZINNE 

Wyjechała  w  chłodzie  poranka,  chociaŜ  podróŜ  miała  zająć  niewiele  ponad  godzinę. 

Rose przygotowała śniadanie, które pani detektyw zjadła razem z dziećmi na werandzie domu 

przy  Zebra  Drive.  Wokół  panowała  cisza,  bo  przed  siódmą,  kiedy  to  ludzie  zaczynali 

wyruszać do pracy, na ich ulicy nie było prawie Ŝadnego ruchu. Przeszło kilka osób - wysoki 

męŜczyzna  w  obdartych  portkach,  jedzący  zwęgloną  kolbę  kukurydzy,  kobieta  ze  śpiącym 

niemowlęciem przytroczonym szalem do pleców - i przemknął jeden z Ŝółtych psów sąsiada, 

chudy  i  niedoŜywiony,  zaabsorbowany  jakimiś  tajemniczymi  psimi  sprawami.  Mma 

Ramotswe  tolerowała  psy,  ale  cuchnące  Ŝółte  stworzenia,  które  mieszkały  obok,  budziły  w 

niej  silną  odrazę.  Ich  nocny  skowyt  zakłócał  jej  sen  -  obszczekiwały  cienie,  księŜyc, 

podmuchy wiatru - i była pewna, Ŝe odstraszają od jej ogrodu ptaki, które lubiła. W kaŜdym 

domu  przy  Zebra  Drive  mieszkały  psy  -  wydawało  się,  Ŝe  mma  Ramotswe  jest  jedyną 

antykynologiczną  czarną  owcą  -  które  czasami  przełamywały  w  sobie  odruchową  wrogość  i 

przechadzały się ulicą całymi sforami, goniąc za samochodami i strasząc rowerzystów. 

Mma  Ramotswe  nalała  herbaty  z  czerwonokrzewu  sobie  i  Motholeli.  Puso  nie 

przemógł  się  do  herbaty  i  otrzymał  szklankę  ciepłego  mleka,  do  którego  mma  Ramotswe 

szczodrze  wsypała  mu  dwie  łyŜeczki  cukru.  Był  łasy  na  słodycze,  być  moŜe  dlatego,  Ŝe 

siostra  karmiła  go  nimi,  kiedy  się  nim  opiekowała  na  tym  podwórzu  we  Francistown.  Mma 

Ramotswe  zamierzała  go  przestawić  na  zdrowszą  dietę,  ale  to  wymagało  cierpliwości.  Rose 

ugotowała  owsiankę,  którą  rozlała  do  misek  i  okrasiła  struŜkami  melasy,  a  na  talerzu  leŜały 

kawałki  papai.  Zdrowe  śniadanie  dla  dziecka,  pomyślała  mma  Ramotswe.  Co  jadłyby  te 

dzieci,  gdyby  zostały  wśród  swoich?  Ci  ludzie  Ŝywią  się  byle  czym  -  korzonkami 

wygrzebanymi  z  ziemi,  robakami,  ptasimi  jajami.  Umieją  jednak  doskonale  polować,  więc 

czasami raczą się teŜ mięsem strusia i antylopy dujker, na które miastowych rzadko stać. 

Przypomniała  sobie,  jak  kiedyś,  podczas  podróŜy  na  północ,  stanęła  z  boku  drogi, 

Ŝ

eby napić się herbaty z termosu. Koło miejsca postojowego stał znak, który informował, Ŝe 

podróŜny właśnie przekracza Zwrotnik KozioroŜca. Sądziła, Ŝe jest sama, toteŜ zaskoczyło ją, 

kiedy  zza  drzewa  wyłonił  się  Mosarwa  bądź  Buszmen,  jak  ich  dawniej  nazywano.  Miał  na 

sobie kusy skórzany kaftan i niósł skórzaną torbę. Podszedł do niej, wydając z siebie świsty 

charakterystyczne dla swojego dziwacznego języka. W pierwszej chwili wystraszyła się. Była 

od  niego  wprawdzie  dwa  razy  większa,  ale  ci  ludzie  uŜywali  zatrutych  strzał  i  byli  z  natury 

background image

bardzo szybcy. 

Wstała  niepewnie,  gotowa  porzucić  termos  i  schronić  się  w  maleńkiej  białej 

furgonetce,  lecz  on  pokazał  prosząco  na  swoje  usta.  Sądząc,  Ŝe  go  zrozumiała,  mma 

Ramotswe  podała  mu  kubek,  jemu  jednak  chodziło  o  jedzenie,  a  nie  picie.  Mma  Ramotswe 

miała  ze  sobą  tylko  dwie  kanapki  z  jajkiem,  które  wziął  od  niej  łapczywie  i  błyskawicznie 

pochłonął. Kiedy skończył, oblizał palce i odwrócił się. Patrzyła, jak znika w buszu, zlewając 

się  z  nim  równie  naturalnie  jak  dzikie zwierzę.  Zadała  sobie  pytanie,  czy  kanapka  z  jajkiem 

przypadła mu do gustu i czy smakowała lepiej niŜ dary Kalahari, gryzonie i bulwy. 

Dzieci  naleŜały  niegdyś  do  tego  świata,  ale  nie  było  powrotu.  Nie  było  powrotu  do 

tego Ŝycia, poniewaŜ to, co kiedyś wydawało się oczywiste, teraz byłoby potwornie trudne i 

umiejętność przetrwania zanikła. Ich miejsce było teraz przy Rose i mmie Ramotswe, w domu 

na Zebra Drive. 

- WyjeŜdŜam na kilka dni - wyjaśniła im przy śniadaniu. - Rose się wami zaopiekuje. 

Wszystko będzie dobrze. 

- Nie przejmuj się, mma - powiedziała Motholeli. - Pomogę jej. 

Mma Ramotswe uśmiechnęła się do niej zachęcająco. Wychowała swojego braciszka i 

miała  we  krwi  pomaganie  młodszym  od  siebie.  Będzie  z  niej  wspaniała  matka,  pomyślała 

mma Ramotswe, ale potem się zreflektowała: czy moŜna być matką na wózku? Chyba nie da 

się  wydać  na  świat  dziecka,  jeśli  ktoś  nie  moŜe  chodzić,  a  nawet  jeśli,  to  czy  znajdzie  się 

chętny  do  poślubienia  inwalidki?  To  niesprawiedliwe,  ale  trzeba  spojrzeć  prawdzie  w  oczy: 

tej  dziewczynce  zawsze  będzie  w  Ŝyciu  cięŜko.  Oczywiście  istnieją  męŜczyźni  o  dobrych 

sercach, pomyślała mma Ramotswe, dla których nie grałoby to roli i którzy chcieliby wziąć za 

Ŝ

onę to szlachetne, dzielne stworzenie, ale to bardzo rzadki gatunek. Nie przychodziło jej do 

głowy  zbyt  wielu  takich.  ChociaŜ  gdyby  się  trochę  zastanowić?  Był  oczywiście  pan  J.L.B. 

Matekoni,  bardzo  dobry  człowiek  -  nawet  jeśli  chwilowo  trochę  dziwnie  się  zachowujący  - 

był  biskup,  kiedyś  był  sir  Seretse  Khama,  mąŜ  opatrznościowy  i  wódz  naczelny.  A  doktor 

Merriweather, ordynator szkockiego szpitala w Molepolole, czy to nie dobry człowiek? Byli 

teŜ inni, mniej znani. Na przykład pan Potolani, który pomagał biednym i rozdawał większość 

pieniędzy,  które  przynosiły  mu  jego  sklepy,  czy  człowiek,  który  naprawiał  mmie  Ramotswe 

dach  i  za  darmo  zreperował  rower  Rose,  kiedy  zobaczył,  Ŝe  jest  popsuty.  Istnieje  wielu 

dobrych męŜczyzn, pomyślała, i moŜe w przyszłości któryś trafi się Motholeli. Czemu z góry 

to wykluczać? 

Oczywiście  pod  warunkiem,  Ŝe  chciałaby  mieć  męŜa.  Kobieta  moŜe  być  szczęśliwa 

bez  męŜa,  przynajmniej  do  pewnego  stopnia.  Ona  sama  czuła  się  dobrze  jako  rozwódka, 

background image

chociaŜ w sumie wolałaby mieć męŜa. Cieszyła się z tego, Ŝe będzie mogła dopilnować, aby 

pan  J.L.B.  Matekoni  odpowiednio  się  odŜywiał.  Cieszyła  się  z  tego,  Ŝe  w  razie  nocnych 

hałasów - ostatnio coraz częstszych - to pan J.L.B. Matekoni będzie wstawał, Ŝeby sprawdzić 

ich źródło. Musimy mieć kogoś w Ŝyciu, pomyślała mma Ramotswe. Potrzebujemy osoby, z 

której  zrobimy  naszego  małego  boga  na  ziemi,  zgodnie  z  przysłowiem  ludu  Kgatla.  Czy 

będzie  to  małŜonek,  dziecko,  rodzic  czy  ktokolwiek  inny,  musi  istnieć  ktoś,  kto  nadaje 

naszemu  Ŝyciu  sens.  Ona  miała  kiedyś  tatę,  świętej  pamięci  Obeda  Ramotswe,  górnika, 

hodowcę bydła i dŜentelmena.  Z przyjemnością  się dla niego poświęcała, póki Ŝył,  a teraz z 

przyjemnością pielęgnowała jego pamięć. Ale pamięć o ojcu nie wystarczy. 

Naturalnie  są  ludzie,  którzy  uwaŜają,  Ŝe  małŜeństwo  jest  zbędne.  W  jakimś  sensie 

mają  rację.  I  bez  małŜeństwa  moŜna  mieć  kogoś  w  Ŝyciu,  ale  nie  ma  się  wtedy  gwarancji 

trwałości. MałŜeństwo teŜ tego nie zapewnia, ale przynajmniej męŜczyzna i kobieta wyraŜają 

wolę  wspólnego  Ŝycia  aŜ  do  śmierci.  A  jeśli  się  nie  uda,  to  mogą  chociaŜ  powiedzieć,  Ŝe 

próbowali.  Mma  Ramotswe  nie  miała  cierpliwości  do  ludzi  szkalujących  instytucję 

małŜeństwa.  W  dawnych  czasach  małŜeństwo  było  dla  kobiet  pułapką,  bo  męŜczyznom 

przysługiwała  większość  praw,  a  kobietom  większość  obowiązków.  Takie  było  małŜeństwo 

plemienne,  chociaŜ  starsze  kobiety  cieszyły  się  szacunkiem  i  wysoką  pozycją  społeczną, 

zwłaszcza jeśli urodziły synów. Mma Ramotswe nie była zwolenniczką dawnych obyczajów i 

uwaŜała, Ŝe nowoczesna koncepcja małŜeństwa, jako równoprawnego związku, jest dla kobiet 

znacznie  korzystniejsza.  Zdaniem  mmy  Ramotswe  kobiety  popełniły  wielki  błąd,  dając  się 

zbałamucić  do  utraty  wiary  w  małŜeństwo.  Niektóre  kobiety  sądziły,  Ŝe  przyniesie  to 

wyzwolenie  od  tyranii  męŜczyzn,  i  w  jakimś  sensie  przyniosło,  ale  przy  okazji 

usankcjonowało  egoistyczne  zapędy  męŜczyzn.  Kiedy  męŜczyzna  słyszy,  Ŝe  jeśli  pobędzie 

jakiś  czas  z  kobietą,  a  potem  zamieni  ją  na  młodszą,  nikt  nie  uzna  tego  za  naganne  -  nie 

popełnił cudzołóstwa, więc co w tym nagannego? - jest to muzyka dla jego uszu. 

-  Kto  w  dzisiejszych  czasach  cierpi?  -  mma  Ramotswe  spytała  kiedyś  mmę  Makutsi, 

kiedy  siedziały  w  biurze  i  czekały  na  klientów.  -  Czy  nie  kobiety,  których  męŜczyźni 

porzucili je dla młodszych? Czy nie tak jest? MęŜczyzna kończy czterdzieści pięć lat i uznaje, 

Ŝ

e juŜ ma dosyć, więc ucieka z młodszą kobietą. 

- Ma pani rację, mma -  stwierdziła mma Makutsi. - Cierpią botswańskie  kobiety, nie 

męŜczyźni. MęŜczyźni są bardzo zadowoleni. Widziałam to na własne oczy. Widziałam to w 

studium sekretarskim. - Mma Ramotswe czekała na szczegóły. - W studium uczyło się wiele 

pięknych  dziewczyn.  Osiągały  najgorsze  wyniki,  pięćdziesiąt  procent  albo  trochę  więcej. 

Trzy,  cztery  razy  w  tygodniu  chodziły  wieczorem  się  zabawić  i  wiele  z  nich  poznawało 

background image

starszych  męŜczyzn,  którzy  mieli  więcej  pieniędzy  i  lepsze  samochody  niŜ  młodzi.  Moim 

koleŜankom  nie  przeszkadzało,  Ŝe  ci  męŜczyźni  są  Ŝonaci.  Chodziły  z  nimi  potańczyć  do 

knajpy. A co się potem działo, mma? 

Pani detektyw pokręciła głową. 

- WyobraŜam sobie. 

Mma Makutsi zdjęła okulary i wyczyściła je bluzką. 

- Mówiły tym facetom, Ŝeby odeszli od Ŝon. A oni uznawali to za dobry pomysł i tak 

właśnie  robili.  A  potem  było  wiele  nieszczęśliwych  kobiet,  które  nie  miały  szans  znaleźć 

sobie nowego męŜczyzny, bo męŜczyźni latają za młodymi, pięknymi dziewczynami, starsze 

ich  nie  interesują.  Takie  rzeczy  widziałam,  mma.  Mogłabym  pani  podać  listę  nazwisk.  Całą 

listę. 

- Nie trzeba. Sama mam bardzo długą listę nieszczęśliwych kobiet. Bardzo długą. 

- A ilu nieszczęśliwych męŜczyzn pani zna? - dociekała mma Makutsi. - Ilu zna pani 

męŜczyzn, którzy siedzą w domu i zastanawiają się, co zrobić po odejściu Ŝony do młodszego 

męŜczyzny? Ilu, mma? 

- śadnego. Ani jednego. 

- Widzi pani? Dałyśmy się oszukać. Chłopy nas oszukały, mma. A my wlazłyśmy jak 

krowy w zastawioną przez nich pułapkę. 

 

Odprawiwszy  dzieci  do  szkoły,  mma  Ramotswe  spakowała  swoją  brązową  walizkę  i 

wyjechała poza miasto. Minęła browary i nowe fabryki, minęła nowe przedmieście domów z 

Ŝ

uŜlobetonu, przejechała wiaduktem nad linią kolejową Francistown - Bulawajo i znalazła się 

na  drodze,  która  miała  ją  zaprowadzić  do  feralnego  domostwa.  Spadły  pierwsze  deszcze  i 

spieczony brunatny veld zaczął się zielenić, dostarczając soczystej trawy bydłu i wędrownym 

stadom kóz. W maleńkiej białej furgonetce nie było radia - w kaŜdym razie działającego - ale 

mma Ramotswe znała wiele piosenek i śpiewała  je przy otwartym oknie,  wciągając w płuca 

rześkie powietrze poranka. Migotliwie upierzone ptaki wzbijały się do góry z pobocza drogi. 

Nad głową mmy Ramotswe puściuteńkie niebo ciągnęło się całymi milami jasnego błękitu. 

Jej misja budziła w niej skrupuły, poniewaŜ naruszała zasady gościnności. Nie moŜna 

mieszkać  u  kogoś,  podając  się  za  inną  osobę,  a  nawet  matka  i  ojciec  klienta  nie  znali 

prawdziwego  celu  jej  wizyty.  Przyjmowali  ją  jako  kobietę,  wobec  której  ich  syn  ma  dług 

wdzięczności,  a  tymczasem  przybywała  szpiegować.  Co  prawda  szpiegować  w  dobrej 

sprawie, ale zawsze. 

Teraz  jednak,  w  maleńkiej  białej  furgonetce,  postanowiła  odsunąć  wątpliwości 

background image

moralne na bok. Była to sytuacja konfliktu wartości, ale mma Ramotswe uznała, Ŝe lepiej jest 

popełnić fałsz, niŜ pozwolić na czyjąś śmierć. A skoro juŜ podjęła decyzję, to nie było sensu 

zadręczać  się  etycznymi  rozterkami.  Poza  tym  mogłyby  jej  one  uniemoŜliwić  przekonujące 

odegranie swojej roli. To byłoby tak, jakby aktor zaczął się na scenie zastanawiać, czy grana 

przez niego postać słusznie postępuje. 

Mma  Ramotswe  minęła  furmankę  zaprzęgniętą  w  muła  i  pomachała  woźnicy.  Puścił 

wodze i odwzajemnił jej gest, podobnie jak jego pasaŜerowie, dwie staruszki, jedna młodsza 

kobieta i dziecko. Pewnie jadą na tereny uprawne, pomyślała mma Ramotswe. Chyba trochę 

późno,  ziemia  powinna  być  zaorana  przed  pierwszym  deszczem,  ale  jeszcze  zdąŜą  posiać 

ziarno  i  w  Ŝniwa  będą  mieli  kukurydzę,  melony  i  fasolę.  Na  furmance  leŜało  kilka  worków, 

ani chybi z ziarnem i prowiantem dla rodziny na czas prac polowych. Kobiety będą gotowały 

owsiankę, pomyślała, a  męŜczyźnie i chłopcu moŜe uda się coś upolować - z perlicy byłaby 

pyszna potrawka dla całej rodziny. 

Furmanka  i  jej  pasaŜerowie  oddalali  się  w  tylnym  lusterku,  jakby  wracali  do 

przeszłości, coraz mniejsi i mniejsi. Kiedyś ludzie zaniechają tego, przestaną jeździć na tereny 

uprawne  w  czas  siewu  i  będą  kupować  jedzenie  w  sklepach,  tak  jak  miastowi.  Ale  jaka  to 

będzie  strata  dla  kraju!  O  ile  mniej  będzie  przyjaźni,  solidarności  i  miłości  do  ziemi!  Jako 

mała dziewczynka jeździła z ciotkami na tereny uprawne, podczas gdy chłopców wysyłano na 

pastwiska,  gdzie  przebywali  całymi  miesiącami  na  kompletnym  odludziu,  pod  opieką  kilku 

starszych  męŜczyzn.  Bardzo  lubiła  te  wyjazdy  i  nie  nudziła  się.  Zamiatały  podwórza  i 

wyplatały róŜne rzeczy z trawy. Pieliły grządki melonów i opowiadały sobie nawzajem długie 

historie  o  sprawach,  które  nigdy  się  nie  wydarzyły,  ale  mogły  się  wydarzyć,  moŜe  w  innej 

Botswanie, gdzie indziej. 

A  podczas  deszczu  chowały  się  w  chatach,  słuchały,  jak  grzmi,  i  czuły  kwaśną  woń 

spalonego  powietrza,  jeśli  piorun  uderzył  zbyt  blisko.  Kiedy  deszcz  zelŜał,  wychodziły  na 

dwór  i  czekały  na  latające  mrówki,  które  wypełzały  ze  swoich  nor  w  rozmiękłej  ziemi  i 

moŜna  je  było  złapać,  zanim  wystartowały,  albo  juŜ  w  locie,  i  zjeść  na  surowo.  Smakowały 

jak masło. 

Minęła  Pilane  i  spojrzała  w  prawo  na  drogę  do  Mochudi.  Miejsce  to  budziło  w  niej 

dwojakie  uczucia.  Z  jednej  strony  w  Mochudi  spędziła  dzieciństwo,  z  drugiej  strony 

niedaleko  skrzyŜowania,  tam,  gdzie  tory  przecinały  się  z  drogą,  pewnej  strasznej  nocy  jej 

matka zginęła pod kołami pociągu. Precious Ramotswe była wtedy niemowlęciem, ale śmierć 

matki, której nie pamiętała, połoŜyła się cieniem na całym jej Ŝyciu. 

ZbliŜała  się  do  celu  podróŜy.  Otrzymała  szczegółowe  wskazówki  i  wszystko  było  na 

background image

swoim  miejscu:  brama,  płot,  dokładnie  tak,  jak  w  opisie.  Zjechała  z  drogi  i  wysiadła,  Ŝeby 

otworzyć  bramę.  Potem  ruszyła  gruntową  drogą  w  stronę  skupiska  domów  oddalonych  o 

jakąś milę na zachód, osłoniętych buszem i przycupniętych pod wieŜą metalowego wiatraka. 

Była  to  ogromna  farma,  której  widok  szarpnął  ją za  serce.  Obed  Ramotswe  marzył  o  czymś 

takim,  ale  chociaŜ  hodowla  bydła  przynosiła  godziwe  dochody,  nie  wzbogacił  się  na  tyle, 

Ŝ

eby go było stać na zakup takiej duŜej farmy. Będzie tego co najmniej dwa tysiące hektarów, 

pomyślała. 

W  kompleksie  budynków  królował  duŜy,  nieregularny  dom  kryty  czerwoną  blachą  i 

otoczony  cienistą  werandą.  Wokół  tego  pierwotnego  budynku  z  czasem  wykwitły  dalsze 

zabudowania,  w  tym  dwa  inne  domy.  Po  obu  stronach  głównego  domu  rosły  bugenwille  z 

purpurowymi kwiatami, a z tyłu i z jednego boku stały papaje. Postarano się o jak najwięcej 

cienia - bo całkiem blisko na zachód, zapewne tylko trochę poza zasięgiem wzroku, krajobraz 

ulegał zmianie i zaczynała się kotlina Kalahari. Tutaj jednak wciąŜ była woda, a busz nadawał 

się dla bydła. Niedaleko na wschód miała swoje źródła Limpopo, w tym miejscu wąziutka, ale 

w porze deszczowej obficie spływająca wodą. 

Pod  jednym  z  budynków  gospodarczych  parkowała  cięŜarówka  i  mma  Ramotswe 

zostawiła  tam  maleńką  białą  furgonetkę.  Kusiło  ją  miejsce  w  cieniu  pod  jednym  z 

największych  drzew,  ale  zachowałaby  się  jak  człowiek  niewychowany,  gdyby  je  wybrała  - 

zapewne parkował tam jakiś znaczniejszy członek rodu. 

Zostawiła  walizkę  na  siedzeniu  pasaŜera  i  podeszła  do  furtki  prowadzącej  na 

podwórze głównego domu. Zawołała, bo byłoby niegrzeczne pchać się bez zaproszenia. Nikt 

jej  nie  odpowiedział,  więc  zawołała  ponownie.  Tym  razem  otworzyły  się  jakieś  drzwi  i 

wyszła z nich kobieta w średnim wieku, wycierając dłonie w fartuch. Uprzejmie pozdrowiła 

mmę Ramotswe i zaprosiła ją do środka. 

- Staruszka czeka na panią - powiedziała. - Jestem tutaj szefową słuŜby. Opiekuję się 

staruszką. Czeka na panią. 

Pod daszkiem werandy było chłodno, a jeszcze chłodniej w pogrąŜonym w półmroku 

wnętrzu  domu.  Zanim  oczy  mmy  Ramotswe  oswoiły  się  ze  zmianą  światła,  widziała  raczej 

cienie  niŜ  kształty.  Potem  zobaczyła  krzesło  z  pionowym  oparciem,  na  którym  siedziała 

starsza pani, a obok niej stolik z dzbankiem wody i czajniczkiem herbaty. 

Wymieniły pozdrowienia, a mma Ramotswe dodatkowo się ukłoniła. Spodobało się to 

pani  domu,  która  zrozumiała,  Ŝe  ma  do  czynienia  z  kobietą  przestrzegającą  dawnych 

obyczajów, nie tak, jak te bezczelne nowoczesne kobiety z Gaborone, którym się wydaje, Ŝe 

pojadły wszystkie rozumy i które nie szanują starszych. Ha! Myślą, Ŝe są Bóg wie jak mądre, 

background image

mają  się  za  Bóg  wie  kogo,  wykonują  męskie  zawody  i  zachowują  się  wobec  męŜczyzn  jak 

psie samice. Ha! Ale nie tutaj, na wsi, gdzie dawne obyczaje wciąŜ cieszą się mirem. A juŜ na 

pewno nie w tym domu. 

- Bardzo miło z pani strony, Ŝe zgodziła się pani mnie przyjąć, mma. Pani syn teŜ jest 

dobrym człowiekiem. 

- Nie ma o czym mówić, mma - odparła staruszka z uśmiechem. - Przykro mi słyszeć, 

Ŝ

e ma pani w Ŝyciu kłopoty. Ale kłopoty, które w mieście wydają się duŜe, na wsi robią się 

małe. Co tutaj jest waŜne? Deszcz. Trawa dla bydła. śadna ze spraw, którymi zadręczają się 

miastowi. Tutaj nie mają one znaczenia. Zobaczy pani. 

- To ładne miejsce - odparła mma Ramotswe. - I bardzo spokojne. 

Staruszka zamyśliła się. 

-  Tak,  jest  u  nas  spokojnie.  Zawsze  było  spokojnie  i  nie  chciałabym,  Ŝeby  to  się 

zmieniło. 

Nalała wody do szklanki i podała ją mmie Ramotswe. 

- Skąd pani jest, mma? - spytała. - Zawsze mieszkała pani w Gaborone? 

Pytanie  to  nie  zaskoczyło  mmy  Ramotswe.  Jest  to  uprzejmy  sposób  na  dowiedzenie 

się  o  czyjąś  przynaleŜność  plemienną.  W  Botswanie  jest  osiem  głównych  plemion  i  trochę 

mniejszych. Większość młodych ludzi nie przywiązuje wagi do tych spraw, ale dla starszego 

pokolenia  są  one  bardzo  istotne.  Ta  kobieta,  z  jej  wysoką  pozycją  w  społeczeństwie 

plemiennym, na pewno się nimi interesowała. 

- Pochodzę z Mochudi - odparła mma Ramotswe. - Tam się urodziłam. 

Staruszkę wyraźnie to uspokoiło. 

- A, czyli jest pani Kgatla, tak jak my. Który szczep? 

Mma  Ramotswe  naświetliła  jej  swoje  korzenie  i  staruszka  skinęła  głową.  Znała 

naczelnika szczepu i jego kuzynkę, która wyszła za siostrę jej szwagierki. Tak, chyba poznała 

przed laty Obeda Ramotswe. Potem pogrzebała w pamięci i powiedziała: 

- Pani matka nie Ŝyje, prawda? Przejechał ją pociąg, kiedy pani była niemowlęciem. 

Mma  Ramotswe  była  tylko  trochę  zaskoczona.  Niektórzy  ludzie  niemal  zawodowo 

trudnią  się  zapamiętywaniem  dziejów  wspólnoty  i  staruszka  najwyraźniej  się  do  nich 

zaliczała. Dzisiaj mówi się na nich ustni historycy, ale w rzeczywistości są to staruszki, które 

lubią wspominać sprawy najbardziej dla nich interesujące: śluby, zgony i narodziny dzieci. Z 

kolei staruszkowie mają w pamięci głównie krowy. 

Rozmowa  toczyła  się  dalej.  Staruszka  powoli  i  nienachalnie  wyciągała  z  mmy 

Ramotswe  historię  jej  Ŝycia.  Mma  Ramotswe  opowiedziała  jej  o  Note  Mokotim  i  staruszka 

background image

pokiwała  ze  współczuciem  głową,  ale  powiedziała,  Ŝe  takich  męŜczyzn  jest  wielu  i  kobiety 

powinny na nich uwaŜać. 

-  Dla  mnie  męŜa  wybrała  rodzina.  Nie  układaliby  się,  gdybym  powiedziała,  Ŝe 

kandydat  mi  się  nie  podoba,  ale  to  oni  wybrali  i  wiedzieli,  jaki  męŜczyzna  będzie  dla  mnie 

dobry.  I  nie  pomylili  się.  Znaleźli  mi  bardzo  dobrego  męŜa,  któremu  dałam  trzech  synów. 

Jeden lubi liczyć krowy, to jego hobby. Na swój sposób jest z niego bardzo mądry człowiek. 

Drugiego pani zna, mma, bardzo waŜny człowiek w rządzie. Trzeci mieszka tutaj. Jest bardzo 

dobrym  farmerem  i  zdobył  kilka  nagród  za  swoje  byki.  Wszyscy  są  wspaniałymi  ludźmi  i 

jestem z nich dumna. 

- Jest pani szczęśliwa, mma? - spytała mma Ramotswe. - Zmieniłaby pani swoje Ŝycie, 

gdyby ktoś przyszedł do pani i powiedział: tu jest lek, który odmieni pani Ŝycie. ZaŜyłaby go 

pani? 

-  Nigdy  -  odparła  staruszka.  -  Nigdy.  Bóg  dał  mi  wszystko,  czego  moŜna  zapragnąć. 

Dobrego męŜa. Trzech zdrowych synów. Mocne nogi, które jeszcze dzisiaj potrafią pokonać 

pięć,  sześć  mil.  I  niech  pani  spojrzy:  wciąŜ  mam  wszystkie  zęby.  Siedemdziesiąt  sześć  lat  i 

ani  jednego  nie  brakuje!  Z  moim  męŜem  jest  tak  samo.  Nasze  zęby  wytrzymają  aŜ  do  setki 

albo jeszcze dłuŜej. 

- Poszczęściło się pani. We wszystkim się pani poszczęściło. 

- Prawie we wszystkim. 

Mma  Ramotswe  czekała.  Czy  staruszka  coś  wyjawi?  MoŜe  powie  coś  na  temat 

synowej.  MoŜe  widziała  ją,  jak  przygotowywała  truciznę,  albo  w  inny  sposób  się  o  tym 

dowiedziała. Staruszka oznajmiła jednak tylko: 

- Jak padają deszcze i powietrze robi się wilgotne, bolą mnie ręce. Tutaj i tutaj. Przez 

dwa,  trzy  miesiące  mam  tak  obolałe  ręce,  Ŝe  trudno  mi  się  szyje.  Wypróbowałam  wszystkie 

lekarstwa, ale nic nie skutkuje. Ale jeśli to jest całe brzemię, jakie spuścił na mnie Pan Bóg, to 

i tak uwaŜam, Ŝe miałam w Ŝyciu ogromnie wiele szczęścia. 

 

Staruszka wezwała przełoŜoną słuŜby, która wpuściła mmę Ramotswe do środka, aby 

zaprowadziła  mmę  Ramotswe  do  jej  pokoju  w  tylnej  części  domu.  Był  prosto  urządzony,  z 

patchworkową narzutą i oprawionym w ramki zdjęciem Mochudi Hill na ścianie. Był teŜ stół 

z białym koronkowym obrusem i komódka na ubrania. 

-  W  tym  pokoju  nie  ma  zasłon  -  powiedziała  gosposia  -  ale  koło  tego  okna  nikt  nie 

przechodzi. Nikt nie będzie zakłócał pani spokoju, mma. 

Wyjaśniła,  Ŝe  obiad  jest  o  dwunastej,  więc  mma  Ramotswe  będzie  miała  aŜ  nadto 

background image

czasu na rozpakowanie się. 

- Tutaj nie ma nic do roboty. To nie Gaborone - dodała tęsknie. 

Odwróciła się do wyjścia, ale mma Ramotswe próbowała przedłuŜyć rozmowę.  Z jej 

doświadczenia wynikało, Ŝe aby skłonić kogoś do mówienia, najlepiej jest go poprosić, Ŝeby 

opowiedział o swoich sprawach. Czuła, Ŝe przełoŜona słuŜby, która poprawnie się wysławiała 

w języku setswana, jest niegłupią kobietą i ma jakieś poglądy. 

- Kto tutaj jeszcze mieszka, mma? - spytała. - Są jacyś inni członkowie rodziny? 

- Tak, są. Mieszka tutaj syn państwa domu z Ŝoną. Oni mają trzech synów. Jeden ma 

bardzo małą głowę i cały dzień liczy krowy. Stale jest przy bydle i nie przychodzi tutaj. Jest 

jak  mały  chłopiec,  rozumie  pani?  Dlatego  mieszka  z  pastuszkami.  Traktują  go  jak  kolegę, 

chociaŜ  to  juŜ  dorosły  człowiek.  Drugi  mieszka  w  Gaborone,  gdzie  zajmuje  waŜne 

stanowisko, a trzeci Ŝyje tutaj. 

- Co pani myśli o tych synach, mma? 

Trochę  ryzykowała,  tak  szybko  zadając  to  bezpośrednie  pytanie.  Takie  wścibstwo 

mogło  wzbudzić  w  tej  kobiecie  nieufność.  Ale  nie  wzbudziło.  PrzełoŜona  słuŜby  usiadła  na 

łóŜku. 

-  Jedno  pani  powiem,  mma.  Ten  syn,  który  zajmuje  się  krowami,  to  bardzo  smutny 

człowiek.  Ale  gdyby  pani  słyszała,  co  jego  matka  o  nim  mówi.  Powiada,  Ŝe  jest  mądry. 

Mądry!  On  ma  rozum  małego  chłopca,  mma.  To  nie  jego  wina,  ale  taka  jest  prawda. 

Pastwisko to dla niego najlepsze miejsce, ale nie powinni mówić, Ŝe jest mądry. To po prostu 

kłamstwo, mma. To tak, jakby powiedzieć, Ŝe deszcz pada w porze suchej. To nieprawda. 

- Ma pani rację. 

Gospodyni ledwo zarejestrowała to wtrącenie. 

-  Potem  jest  ten  z  Gaborone.  Kiedy  tutaj  przyjeŜdŜa,  robi  straszne  zamieszanie.  O 

wszystko się rozpytuje. Wszędzie wtyka nos. Czasem nawet krzyczy na ojca, wyobraŜa sobie 

pani? Ale wtedy matka krzyczy na niego i przywołuje go do porządku. MoŜe w Gaborone jest 

waŜnym człowiekiem, ale tutaj jest synem i nie wolno mu krzyczeć na starszych. 

Mma  Ramotswe  była  zachwycona.  Gosposia  naleŜała  do  gatunku  słuŜących,  które 

najbardziej lubiła odpytywać. 

-  Ma  pani  rację,  mma.  Za  duŜo  ludzi  krzyczy  dzisiaj  na  innych.  Nic,  tylko  się  drą. 

Ciągle się to słyszy. Ale właściwie dlaczego on krzyczy? Myśli pani, Ŝe chce poćwiczyć głos? 

- O, ten człowiek ma donośny  głos! - odparła przełoŜona słuŜby ze śmiechem. - Nie, 

krzyczy dlatego, Ŝe jego zdaniem coś jest tutaj nie w porządku. Mówi, Ŝe nie gospodarujemy 

jak naleŜy. Poza tym mówi... - zniŜyła głos - ...Ŝe Ŝona jego brata jest złą kobietą. Powiedział 

background image

tak  do  ojca,  słyszałam  wyraźnie.  Ludzie  myślą,  Ŝe  słuŜące  nic  nie  słyszą,  ale  my  teŜ  mamy 

uszy. Słyszałam, jak to powiedział. Mówił o niej okropne rzeczy. 

Mma Ramotswe uniosła brew. 

- Okropne rzeczy? 

- Mówi, Ŝe ona sypia z innymi męŜczyznami. śe kiedy urodzi im się pierwsze dziecko, 

nie  będzie  pochodziło  z  tego  rodu.  śe  synowie  urodzą  się  z  innych  męŜczyzn  i  obca  krew 

przejmie tę farmę. Tak mówi. 

Mma Ramotswe milczała. Wyglądnęła przez okno. Niedaleko rosła bugenwilla, która 

rzucała  purpurowy  cień.  Dalej  było  widać  wierzchołki  akacji,  ciągnących  się  aŜ  po  niskie 

wzgórza na horyzoncie. Samotna kraina, zaczątek pustki. 

- Myśli pani, Ŝe on ma rację? Jest trochę prawdy w tym, co mówi o tej kobiecie? 

-  Prawdy,  mma?  -  odparła  gosposia  z  grymasem  na  twarzy.  -  Prawdy?  Ten  człowiek 

nie  rozumie  tego  słowa.  Oczywiście,  Ŝe  to  nieprawda.  To  dobra  kobieta.  Kuzynka  kuzynki 

mojej  mamy.  Cała  rodzina,  jeden  w  drugiego,  to  chrześcijanie.  Czytają  Biblię.  Przestrzegają 

przykazań boŜych. Nie cudzołoŜą. Taka jest prawda. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

ARBITER KOBIECEJ URODY 

Mma Makutsi, p.o. dyrektora Tlokweng Road Speedy Motors i asystentka detektywa 

w Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1, tego dnia udawała się do pracy z biciem serca. 

ChociaŜ chętnie brała na siebie odpowiedzialność i była zachwycona dwoma awansami, do tej 

pory  zawsze  miała  w  odwodzie  mmę  Ramotswe,  jeśli  sytuacja  ją  przerosła.  Teraz,  po 

wyjeździe szefowej, zdała sobie sprawę, Ŝe spoczywa na niej wyłączna odpowiedzialność za 

dwie firmy i dwóch pracowników. Mma Ramotswe planowała zabawić na farmie tylko kilka 

dni, ale gdyby w tym czasie wyskoczyły jakieś kłopoty, mma Makutsi musiałaby uporać się z 

nimi sama, bo z mma Ramotswe nie było kontaktu telefonicznego. Co się tyczy warsztatu, to 

wiedziała, Ŝe pan J.L.B. Matekoni leczy się teraz na farmie dla sierot i nie powinna zawracać 

mu  głowy,  póki  nie  wyzdrowieje.  Lekarz  zalecił  odpoczynek  i  odsunięcie  na  bok  wszelkich 

zmartwień i mma Potokwani, która nie miała w zwyczaju kwestionować fachowości lekarzy, 

z pewnością jak lwica broniłaby pacjenta przed intruzami. 

Mma  Makutsi  miała  cichą  nadzieję,  Ŝe  do  powrotu  mmy  Ramotswe  w  agencji  nie 

zjawią  się  Ŝadni  klienci.  Nie  dlatego,  Ŝe  nie  miała  ochoty  prowadzić  dochodzeń  -  wręcz 

przeciwnie, marzyła o tym - nie chciała jednak brać na swoje barki całej odpowiedzialności. 

ś

ycie  jest  wszakŜe  złośliwe  i  zjawił  się  klient  -  i  to  z  problemem  wymagającym 

natychmiastowych działań. 

Mma  Makutsi  siedziała  za  biurkiem  pana  J.L.B.  Matekoniego,  wypisując  faktury  za 

naprawy, kiedy jeden z terminatorów wsunął głowę w drzwi. 

- Bardzo elegancki męŜczyzna do pani, mma - oznajmił, wycierając upaprane smarem 

ręce w kombinezon. - Otworzyłem drzwi agencji i kazałem mu zaczekać. 

Mma Makutsi zmarszczyła brwi. 

- Elegancki? 

-  W  szykownym  garniturze.  Bardzo  przystojny,  nie  tak  jak  ja,  ale  prawie.  Buty  na 

wysoki  połysk.  Bardzo  elegancki.  Niech  pani  uwaŜa.  Tacy  faceci  próbują  zbałamucić  takie 

kobiety jak pani. Zobaczy pani. 

-  Nie  wycieraj  rąk  w  kombinezon  -  warknęła  mma  Makutsi,  wstając  z  krzesła.  -  My 

płacimy  za  pranie,  nie  ty.  Od  tego  macie  szmaty.  Pan  J.L.B.  Matekoni  wam  tego  nie 

powiedział? 

-  MoŜe  powiedział,  moŜe  nie.  Szef  mówił  nam  tyle  rzeczy,  Ŝe  nie  sposób  tego 

background image

wszystkiego spamiętać. 

Mma  Makutsi  minęła  go  w  drzwiach.  Ci  chłopcy  są  niemoŜliwi,  pomyślała.  Ale 

przynajmniej pracują pilniej, niŜ się spodziewała. MoŜe pan J.L.B. Matekoni był dla nich za 

miękki?  Ten  złotego  serca  człowiek  nie  lubi  nikogo  surowo  krytykować.  Nie  ma  tego  we 

krwi. Na szczęście ja mam, pomyślała. Skończyła studium sekretarskie, którego wykładowcy 

stale  powtarzali:  Nie  bójcie  się  krytykować  swojej  i  cudzej  pracy  -  konstruktywnie,  rzecz 

jasna.  Mma  Makutsi  krytykowała  i  zrodziło  to  owoce.  Warsztat  hulał  i  wydawało  się,  Ŝe  z 

kaŜdym dniem jest więcej pracy. 

Przystanęła  przed  drzwiami  agencji  detektywistycznej,  zaraz  za  rogiem  budynku,  i 

spojrzała na samochód zaparkowany pod drzewem. Ten człowiek - ten elegancki męŜczyzna, 

jak opisał go terminator - z pewnością jeździł pięknym samochodem. Przebiegła wzrokiem po 

obłych  liniach  nadwozia  i  zanotowała  fakt,  Ŝe  pojazd  jest  wyposaŜony  w  dwie  anteny,  z 

przodu i z tym. Po co komu dwie anteny? Nie da się słuchać dwóch stacji radiowych naraz ani 

prowadzić  więcej  niŜ  jednej  rozmowy  telefonicznej,  siedząc  za  kierownicą  samochodu.  Tak 

czy  owak  dwie  anteny  dodatkowo  pogłębiały  aurę  prestiŜu  i  znaczenia,  którą  emanowało 

auto. 

Pchnęła  drzwi.  Na  krześle  koło  biurka  mmy  Ramotswe,  z  nogami  skrzyŜowanymi  z 

wykwintną swobodą, siedział pan Moemedi „Two Shots” Pulani, natychmiast rozpoznawalny 

dla kaŜdego czytelnika gazety „Botswana Daily News”, na której łamach często się pojawiało 

jego urodziwe i pewne siebie oblicze. Mma Makutsi zdziwiła się i zezłościła, Ŝe uczeń go nie 

poznał,  ale  potem  przypomniała  sobie,  Ŝe  chłopak  terminuje  w  zawodzie  mechanika,  a  nie 

detektywa,  poza  tym  nigdy  nie  widziała,  Ŝeby  ci  dwaj  chłopcy  czytali  gazety. 

Południowoafrykański magazyn o motocyklach to tak, przeglądali go z wypiekami na twarzy, 

podobnie jak periodyk zatytułowany „Fancy Girls”, który zawsze pośpiesznie chowali, kiedy 

mma Makutsi podchodziła do nich podczas przerwy obiadowej. Nie było absolutnie Ŝadnego 

powodu,  aby  słyszeli  o  panu  Pulanim,  jego  imperium  odzieŜowym  i  działalności 

charytatywnej. 

Pan  Pulani  wstał  po  jej  wejściu  i  pozdrowił  ją  uprzejmie.  Uścisnęli  sobie  dłonie,  po 

czym mma Makutsi usiadła za biurkiem na krześle mmy Ramotswe. 

-  Cieszę  się,  Ŝe  zechciała  mnie  pani  przyjąć,  mimo  Ŝe  nie  byliśmy  umówieni,  mma 

Ramotswe - powiedział pan Pulani, wyjmując z kieszeni na piersiach srebrną papierośnicę. 

-  Nie  jestem  mma  Ramotswe,  rra  -  odparła,  nie  przyjmując  papierosa.  -  Jestem 

wicedyrektorem agencji. 

Urwała.  Jej  słowa  nie  do  końca  odpowiadały  prawdzie.  Ba,  całkiem  się  z  nią 

background image

rozmijały. Ale kierowała agencją pod nieobecność mmy Ramotswe, więc moŜe określenie to 

znajdowało uzasadnienie. 

-  A  -  zafrasował  się  pan  Pulani,  zapalając  papierosa  wielką  pozłacaną  zapalniczką.  - 

Chciałbym porozmawiać z mma Ramotswe. 

Mma Makutsi skrzywiła się, gdy nadleciała ku niej nad biurkiem chmura dymu. 

-  Przykro  mi,  ale  w  najbliŜszych  dniach  nie  będzie  to  moŜliwe.  Mma  Ramotswe 

prowadzi waŜne śledztwo za granicą. 

Znowu urwała. Przesada ta przyszła jej bardzo łatwo i zupełnie odruchowo. Brzmiało 

bardziej  imponująco,  Ŝe  mma  Ramotswe  wyjechała  za  granicę  -  nadawało  to  agencji 

międzynarodowy charakter - ale nie naleŜało tak mówić. 

- Rozumiem. W takim razie pomówię z panią, mma. 

- Słucham pana, rra. 

Pan Pulani rozparł się na krześle. 

- Sprawa jest bardzo pilna. Byłaby pani w stanie zacząć dzisiaj? Natychmiast? 

Mma Makutsi zaczerpnęła głęboko tchu, zanim spowiła ją kolejna chmura dymu. 

-  Jesteśmy  do  pańskiej  dyspozycji.  Naturalnie  ekspresowe  dochodzenia  więcej 

kosztują. Z pewnością pan to rozumie. 

Machnął bagatelizujące ręką. 

-  Cena  nie  gra  roli.  WaŜna  jest  przyszłość  konkursu  piękności  Miss  Beauty  and 

Integrity. 

Urwał dla większego efektu. Mma Makutsi nie zawiodła go: 

- O! To rzeczywiście bardzo powaŜna sprawa. 

Pan Pulani skinął głową. 

-  W  rzeczy  samej,  mma.  Zostały  nam  trzy  dni  na  rozwiązanie  problemu.  Tylko  trzy 

dni. 

- Proszę mi o tym opowiedzieć, rra. Zamieniam się w słuch. 

 

-  Sprawa  ma  ciekawe  tło,  mma  -  zaczął  pan  Pulani.  -  Myślę,  Ŝe  historia  ta  ma  swoje 

korzenie  w  bardzo  odległej  przeszłości.  W  istocie  zaczyna  się  w  Raju,  kiedy  Bóg  stworzył 

Adama  i  Ewę.  Jak  sobie  pani  z  pewnością  przypomina,  Ewa  przywiodła  Adama  na 

pokuszenie,  bo  była  bardzo  piękna.  I  od  tej  pory  kobiety  pozostały  piękne  w  oczach 

męŜczyzn.  MęŜczyźni  z  Botswany  lubią  ładne  kobiety.  Stale  na  nie  patrzą,  nawet  kiedy  się 

zestarzeją, i myślą sobie: tak kobieta jest ładna, ta kobieta jest ładniejsza od tamtej i tak dalej. 

- Tak samo robią z krowami - wtrąciła mma Makutsi. - Mówią, Ŝe ta krowa jest lepsza, 

background image

a ta gorsza. Krowy, kobiety, dla męŜczyzn to jedno i to samo. 

Pan Pulani zerknął na nią z ukosa. 

- Powiedzmy. MoŜna na to w ten sposób spojrzeć. Niech będzie. - Umilkł na chwilę, 

zanim  podjął  temat.  -  W  kaŜdym  razie  temu  zainteresowaniu  męŜczyzn  ładnymi  kobietami 

zawdzięczamy  popularność,  jaką  cieszą  się  w  Botswanie  konkursy  piękności.  Lubimy 

wyławiać  najpiękniejsze  kobiety  w  Botswanie  i  przyznawać  im  tytuły  i  nagrody.  Dla 

męŜczyzn  jest  to  bardzo  waŜna  forma  rozrywki.  Ja  równieŜ  naleŜę  do  takich  męŜczyzn.  Od 

piętnastu  lat  non  stop  działam  w  świecie  królowych  piękności.  Jestem  bodaj  najwaŜniejszą 

osobą w branŜy pięknościowej. 

-  Widziałam  pana  zdjęcie  w  gazetach,  rra  -  powiedziała  mma  Makutsi.  -  Widziałam, 

jak wręczał pan nagrody. 

Pan Pulani skinął głową. 

- Pięć lat temu powołałem do Ŝycia konkurs Miss Glamorous Botswana i teraz jest to 

główne  wydarzenie  z  tej  dziedziny.  Pani,  która  wygra  nasz  konkurs,  zawsze  dostaje  się  do 

konkursu Miss Botswana, a czasem Miss Universe. Wysyłamy nasze panie do Nowego Jorku 

i  Palm  Springs,  gdzie  są  bardzo  wysoko  oceniane.  Niektórzy  mówią,  Ŝe  to  nasz  najlepszy 

towar eksportowy po diamentach. 

- I krowach - dorzuciła mma Makutsi. 

-  Tak,  i  krowach  -  przystał  na  to  pan  Pulani.  -  Ale  są  ludzie,  którzy  stale  się  nas 

czepiają. Piszą do gazet  i tłumaczą nam, Ŝe nie powinno się zachęcać pań, Ŝeby paradowały 

przed męŜczyznami w eleganckich strojach. Mówią, Ŝe to jest szerzenie fałszywych wartości. 

Phh!  Fałszywych  wartości?  Ludzie,  którzy  piszą  te  listy,  są  po  prostu  zawistni.  Zazdroszczą 

tym  dziewczynom  urody.  Wiedzą,  Ŝe  nigdy  nie  dostaną  się  do  takiego  konkursu.  Więc 

narzekają  i  narzekają,  i  bardzo  się  cieszą,  kiedy  w  konkursie  piękności  coś  pójdzie  nie  tak. 

Zapominają przy tym, Ŝe konkursy te przynoszą mnóstwo pieniędzy na cele charytatywne. W 

zeszłym roku zdobyliśmy pięć tysięcy puli na szpital, dwadzieścia tysięcy na pomoc ofiarom 

suszy - dwadzieścia tysięcy, mma - i prawie osiem tysięcy puli na stypendia dla pielęgniarek. 

To są duŜe sumy, mma. Ile pieniędzy pozyskali nasi krytycy? Mogę pani odpowiedzieć na to 

pytanie: ani centa! 

Ale  musimy  być  ostroŜni.  Dostajemy  duŜo  pieniędzy  od  sponsorów,  więc  jak 

sponsorzy  się  wycofają,  to  klops.  Jak  z  konkursem  coś  pójdzie  nie  tak,  to  sponsorzy  mogą 

powiedzieć,  Ŝe  nie  chcą  mieć  z  nami  nic  więcej  wspólnego.  Mówią,  Ŝe  nie  chcą  sobie  robić 

złej reklamy. Mówią, Ŝe płacą za dobrą reklamę, nie za złą. 

- I coś poszło nie tak? 

background image

Pan Pulani zabębnił palcami o blat biurka. 

- Owszem. Wydarzyły się pewne bardzo niedobre rzeczy. W zeszłym roku wyszło na 

jaw,  Ŝe  dwie  z  naszych  królowych  piękności  mają  trochę  grzechów  na  sumieniu.  Jedną 

aresztowano  za  prostytucję  w  duŜym  hotelu.  Fatalna  historia.  Druga  posługiwała  się  cudzą 

kartą  kredytową.  Napisano  o  tym  w  gazetach.  Zrobiła  się  cała  nagonka.  Mówiono  na 

przykład:  „Czy  tego  pokroju  dziewczyny  nadają  się  na  ambasadorów  Botswany?  To  moŜe 

poszukać w więzieniach i zrobić królowe piękności z niektórych pensjonariuszek?” Ludzi to 

ubawiło,  ale  mnie  nie  bardzo.  Niektóre  firmy  przeczytały  ten  artykuł  i  powiedziały,  Ŝe  po 

następnym  tego  rodzaju  incydencie  wycofają  się  ze  sponsorowania.  Otrzymałem  cztery  listy 

tej treści. 

Postanowiłem  więc,  Ŝe  w  tym  roku  tematem  naszego  konkursu  będzie  piękność  i 

uczciwość.  Powiedziałem  naszym  ludziom,  Ŝe  musimy  wybrać  na  królowe  piękności  dobre 

obywatelki,  które  nie  przyniosą  nam  wstydu.  To  jedyny  sposób,  Ŝeby  nasi  sponsorzy  byli 

zadowoleni. 

W  ramach  kwalifikacji  wszystkie  panie  musiały  więc  wypełnić  formularz,  który  sam 

opracowałem.  Zawarte  tam  były  przeróŜne  pytania  na  temat  ich  poglądów.  Na  przykład: 

„Jakie wartości powinien wyznawać dobry obywatel Botswany?” albo: „Lepiej jest dawać czy 

brać?” 

Wszystkie  dziewczyny  wypełniły  formularze  i  tylko  te,  które  wykazały  się 

zrozumieniem  pojęcia  dobrego  obywatelstwa,  zostały  dopuszczone  do  finału.  Wybraliśmy 

pięć  dziewczyn.  Udałem  się  do  gazet  z  informacją,  Ŝe  znaleźliśmy  pięć  bardzo  dobrych 

obywatelek, które wyznają najszlachetniejsze wartości. W „Botswana Daily News” ukazał się 

artykuł pod tytułem Dobre dziewczyny walczą o tytuł najpiękniejszej

Byłem bardzo zadowolony, a nasi adwersarze mieli zakneblowane usta, bo nie mogli 

wystąpić  z  krytyką  tych  pań,  które  chcą  być  dobrymi  obywatelkami.  Zadzwonili  do  mnie 

sponsorzy  i  powiedzieli,  Ŝe  chętnie  się  identyfikują  z  wartościami  obywatelskimi  i  Ŝe  jeśli 

wszystko  pójdzie  dobrze,  to  w  przyszłym  roku  nadal  będą  nas  sponsorowali.  Organizacje 

dobroczynne pochwaliły mnie i powiedziały, Ŝe to jest dobre rozwiązanie na przyszłość. 

Pan  Pulani  urwał.  Spojrzał  na  mmę  Makutsi  z  markotną  miną  i  na  chwilę  jego 

ś

wiatowość go opuściła. 

-  Wczoraj  dotarła  do  mnie  zła  wiadomość.  Policja  aresztowała  jedną  z  naszych 

dziewczyn  za  kradzieŜ  w  sklepie.  Usłyszałem  o  tym  od  jednego  z  pracowników  i 

zatelefonowałem  do  znajomego  inspektora,  który  wszystko  potwierdził.  Dziewczynę 

przyłapano  na  kradzieŜy  w  sklepie  Game.  Usiłowała  ukraść  duŜą  patelnię,  wsuwając  ją  pod 

background image

bluzkę, ale nie zauwaŜyła, Ŝe rączka wystaje i detektyw sklepowy ją zatrzymał. Na szczęście 

sprawa nie dotarła do gazet i moŜe nie dotrze, zanim dziewczyna stanie przed sądem. 

Mma  Makutsi  współczuła  pan  Pulaniemu.  Przy  całej  jego  megalomanii  nie  dało  się 

zaprzeczyć,  Ŝe  bardzo  wiele  robił  dla  biednych.  W  świecie  mody  jest  pełno  bufonów  i  pan 

Pulani  specjalnie  się  pod  tym  względem  nie  wyróŜniał,  a  przynajmniej  sporo  pomagał 

ludziom w potrzebie. Konkursy piękności zaś były, są i będą, czy się to komu podoba czy nie. 

Jeśli  pan  Pulani  dbał  o  poziom  moralny  uczestniczek  swojego  konkursu,  to  zasługiwał  na 

wsparcie. 

- Przykro mi to słyszeć, rra. To musiała być dla pana bardzo zła wiadomość. 

-  Tak  -  odparł  zrozpaczony.  -  A  dodatkowo  pogarsza  sprawę  fakt,  Ŝe  do  finałów 

pozostały  juŜ  tylko  trzy  dni.  Mamy  teraz  tylko  cztery  dziewczyny  na  liście,  ale  skąd  mogę 

wiedzieć,  czy  któraś  mnie  nie  skompromituje?  Ta  jedna  z  pewnością  kłamała,  kiedy 

wypełniała kwestionariusz i udawała dobrą obywatelkę. Skąd mogę wiedzieć, Ŝe pozostałe nie 

kłamią,  kiedy  mówią,  Ŝe  chciałyby  działać  charytatywnie?  Skąd  mam  to  wiedzieć?  Jeśli 

wybierzemy dziewczynę, która skłamała, to moŜe się okazać, Ŝe jest złodziejką albo jeszcze 

gorzej. A to oznacza, Ŝe się skompromitujemy, kiedy ona stanie na podium. 

Mma Makutsi skinęła głową. 

- Bardzo trudna sytuacja. Przydałoby się zajrzeć w serca pozostałej czwórki. Jeśli jest 

tam dobroć... 

- Jeśli znajdzie się taka pani - przerwał pan Pulani z przekonaniem w głosie - to wygra. 

Mogę załatwić jej zwycięstwo. 

- A co z innymi jurorami? - spytała mma Makutsi. 

- Ja jestem głównym jurorem. MoŜe mnie pani nazwać najwyŜszym sędzią piękności. 

Liczy się przede wszystkim mój głos. 

- Rozumiem. 

-  Tak  to  funkcjonuje.  -  Pan  Pulani  zgasił  papierosa  o  podeszwę  buta.  -  Domyśla  się 

więc  pani  chyba,  czego  od  pani  oczekuję.  Podam  pani  nazwiska  i  adresy  naszych  czterech 

pań.  Chciałbym,  Ŝeby  się  pani  dowiedziała,  czy  jest  wśród  nich  naprawdę  dobra  kobieta.  A 

jeśli nie ma, to niech mi przynajmniej pani powie, która z nich jest najuczciwsza.  Lepsze to 

niŜ nic. 

Mma Makutsi roześmiała się. 

- Jak mogę tak szybko zajrzeć w serca tym dziewczętom? Musiałabym porozmawiać z 

bardzo wieloma ludźmi. Potrwałoby to całe tygodnie. 

Pan Pulani wzruszył ramionami. 

background image

-  Ale  nie  ma  pani  całych  tygodni,  mma.  Ma  pani  trzy  dni.  PrzecieŜ  sama  pani 

powiedziała, Ŝe moŜe mi pani pomóc. 

- Tak, ale... 

Pan Pulani wyjął z kieszeni karteczkę papieru. 

- To są te cztery nazwiska, z adresami. Wszystkie mieszkają w Gaborone. 

Przesunął  karteczkę  w  jej  stronę  po  blacie  biurka,  a  następnie  z  innej  kieszeni  wyjął 

skórzaną  teczuszkę.  Kiedy  ją  otworzył,  mma  Makutsi  zobaczyła  w  środku  ksiąŜeczkę 

czekową. 

-  A  tutaj  ma  pani  czek  na  dwa  tysiące  puli,  wystawiony  na  Kobiecą  Agencję 

Detektywistyczną  Nr  1.  Proszę.  Jest  postdatowany.  Jeśli  pojutrze  uzyskam  potrzebne  mi 

informacje, następnego dnia będzie pani mogła przedstawić go w banku. 

Mma  Makutsi  przyglądała  się  czekowi  z  szeroko  otwartymi  oczami.  Ale  by  było, 

gdyby  mogła  powiedzieć  do  mmy  Ramotswe  po  jej  powrocie:  „Zarobiłam  dla  agencji  dwa 

tysiące puli, mma, juŜ wpłynęło”. Wiedziała, Ŝe mma Ramotswe nie jest kobietą pazerną, ale 

wiedziała równieŜ, Ŝe sytuacja finansowa  agencji budzi zatroskanie jej chlebodawczyni. Tak 

wysokie  honorarium  wiele  by  pomogło  i  stanowiłoby  nagrodę  za  zaufanie  okazane  przez 

szefową mmie Makutsi. 

WłoŜyła czek do szuflady i zobaczyła wyraz ulgi na twarzy pana Pulani. 

-  Liczę  na  panią,  mma.  Słyszałem  same  dobre  rzeczy  na  temat  Kobiecej  Agencji 

Detektywistycznej Nr 1. Mam nadzieję osobiście się przekonać o wysokiej jakości jej usług. 

- A ja mam nadzieję sprostać pana oczekiwaniom - stwierdziła mma Makutsi. 

JuŜ  jednak  zaczynały  ją  ogarniać  wątpliwości.  Jak  ona  się  dowie,  czy  cztery  panie  z 

listy pana Pulaniego są uczciwe? Zadanie wydawało się niewykonalne. 

Odprowadziła  pana  Pulaniego  do  drzwi,  zauwaŜywszy  po  raz  pierwszy,  Ŝe  klient  ma 

na  nogach  białe  buty.  Zarejestrowała  takŜe  wielkie  złote  spinki  do  mankietów  i  krawat  z 

błyszczącego  jedwabiu.  Nie  chciałaby  dla  siebie  takiego  męŜczyzny.  Kobieta  musiałaby 

spędzać większość czasu w salonie piękności, Ŝeby sprostać jego oczekiwaniom. Oczywiście, 

zreflektowała się mma Makutsi, niektórym paniom bardzo by to odpowiadało. 

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

BÓG POSTANOWIŁ, śE W BOTSWANIE BĘDZIE SUCHO 

Gospodyni powiedziała, Ŝe obiad zostanie podany o dwunastej, czyli za kilka godzin. 

Mma  Ramotswe  postanowiła  przeznaczyć  ten  czas  na  rekonesans.  Lubiła  farmy  -  jak 

większość  Batswana  -  bo  przypominały  jej  o  dzieciństwie  i  prawdziwych  wartościach 

wyznawanych  przez  jej  plemię.  Ludzie  dzielą  ziemię  z  krowami,  ptakami  i  wieloma  innymi 

stworzeniami, które moŜna zobaczyć, jeśli człowiek jest uwaŜny. W mieście, gdzie Ŝywność 

kupuje  się  w  sklepie,  a  woda  płynie  z  kranu,  człowiek  nie  myśli  o  tych  sprawach,  ale  dla 

wielu ludzi Ŝycie wygląda inaczej. 

Po  inspirującej  rozmowie  z  przełoŜoną  słuŜby  mma  Ramotswe  opuściła  swój  pokój  i 

wyszła  z  domu  drzwiami  frontowymi.  Słońce  mocno  paliło  nad  głową  i  cienie  były  krótkie. 

W  kierunku  wschodnim,  nad  niskimi,  odległymi  wzgórzami,  zbierały  się  cięŜkie  deszczowe 

chmury, sine w rozedrganiu upału. To mogło wywołać deszcz, przynajmniej tam, nad granicą. 

Wszystko  wskazywało  na  to,  Ŝe  tego  roku  spadną  obfite  deszcze.  Wszyscy  się  o  to  modlili. 

Obfite deszcze oznaczają pełne brzuchy. Susza oznacza chude krowy i zwiędłe plony. Kilka 

lat  wcześniej  na  kraj  spadła  wielka  susza  i  rząd  z  cięŜkim  sercem  polecił,  Ŝeby  zacząć 

zarzynać bydło. Nie ma większej tragedii i wszyscy ogromnie cierpieli. 

Mma  Ramotswe  rozejrzała  się  wokół  siebie.  W  pewnym  oddaleniu  znajdował  się 

padok,  a  krowy  tłoczyły  się  wokół  poidła  zasilanego  rurą,  która  biegła  po  ziemi  od 

skrzypiącego wiatraka z betonowym zbiornikiem. Mma Ramotswe postanowiła rzucić okiem 

na krowy. W końcu była córką Obeda Ramotswe, zdaniem niektórych jednego z najlepszych 

znawców  bydła  w  całej  Botswanie.  Ona  teŜ  potrafiła  rozpoznać  dorodną  krowę  i  kiedy 

przejeŜdŜała obok jakiejś szczególnie pięknej sztuki, zadawała sobie pytanie, co tata by o niej 

powiedział. MoŜe: dobry kark. Albo: to dobra krowa, patrz, jak chodzi. Albo: ta więcej ryczy, 

niŜ mleka daje. 

Oceniała,  Ŝe  na  tej  farmie  jest  duŜo  krów,  moŜe  pięć  albo  sześć  tysięcy.  Dla 

większości  ludzi  było  to  niewyobraŜalne  bogactwo.  JuŜ  przy  dziesięciu  czy  dwudziestu 

sztukach  bydła  człowiek  czuł  się  względnie  zamoŜny.  Obed  Ramotswe  rozbudował  swoje 

stado  drogą  rozsądnego  zakupu  i  sprzedaŜy,  by  pod  koniec  Ŝycia  dojść  do  dwóch  tysięcy 

krów.  Odziedziczyła  je  po  nim  i  dzięki  temu  mogła  sobie  pozwolić  na  kupno  domu  przy 

Zebra  Drive  i  uruchomienie  agencji  detektywistycznej.  Części  bydła  postanowiła  nie 

sprzedawać,  opiekowali  się  nim  pastuszkowie  na  odległych  terenach  wypasowych,  które 

background image

odwiedzała w jej imieniu kuzynka. Było tego sześćdziesiąt sztuk, potomstwo cięŜkich byków 

rasy  brahman,  które  jej  ojciec  tak  starannie  wyselekcjonował  i  odhodował.  Któregoś  dnia 

zamierzała  tam  pojechać  zaprzęŜonym  w  woły  wozem  i  zobaczyć  swoje  bydło.  Byłaby  to 

emocjonalna  chwila,  poniewaŜ  krowy  wiązały  się  z  tatą.  Mma  Ramotswe  wiedziała,  Ŝe 

ogarnęłaby ją wielka tęsknota, przypuszczalnie by się rozpłakała i wszyscy by się dziwili, Ŝe 

ta kobieta wciąŜ opłakuje ojca, który zmarł tak dawno temu. 

WciąŜ  mamy  łzy  do  przelania,  pomyślała.  WciąŜ  musimy  płakać  za  tymi  rankami, 

kiedy  wstawaliśmy  wcześnie  i  szliśmy  popatrzeć,  jak  krowy  wędrują  swoimi  dróŜkami,  a 

ptaki unoszą się wysoko na ciepłych prądach powietrznych. 

- O czym pani myśli, mma? 

Podniosła  wzrok.  Obok  niej  pojawił  się  męŜczyzna  z  krowim  batogiem  w  dłoni  i  w 

sfatygowanym kapeluszu na głowie. Mma Ramotswe pozdrowiła go. 

-  Myślę  o  swoim  zmarłym  ojcu.  Ucieszyłby  go  widok  tych  krów.  Pan  się  nimi 

opiekuje, rra? Piękne zwierzęta. 

Uśmiechnął się, mile połechtany. 

- Opiekuję się nimi, odkąd przyszły na świat. Są dla mnie jak dzieci. Mam dwa tysiące 

dzieci, mma. Same krowy. 

Mma Ramotswe parsknęła śmiechem. 

- Musi pan być zajętym człowiekiem, rra. 

Skinął  głową  i  wyjął  z  kieszeni  jakieś  zawiniątko.  Poczęstował  mmę  Ramotswe 

kawałkiem suszonej wołowiny. 

- Zatrzymała się pani na farmie? - spytał. -  Ludzie często tu przyjeŜdŜają. Syn, który 

mieszka w Gaborone, często przywozi znajomych z rządu. Widziałem ich na własne oczy. 

- To bardzo zajęty człowiek. Dobrze go pan zna? 

- Tak - odparł męŜczyzna, przeŜuwając kawałek mięsa. - PrzyjeŜdŜa tutaj i mówi nam, 

co  mamy  robić.  Ciągle  martwi  się  o  krowy.  Mówi,  Ŝe  ta  jest  chora,  ta  chroma.  A  gdzie  się 

podziała tamta? I tak bez ustanku. Jak wyjeŜdŜa, to znowu jest spokój. 

Mma Ramotswe zmarszczyła ze współczuciem brwi. 

- To musi być trudne dla jego brata, prawda? 

Pasterz otworzył szeroko oczy. 

-  Stoi  jak  zbity  pies  i  pozwala  swojemu  bratu  na  siebie  krzyczeć.  Młodszy  brat  jest 

dobrym  rolnikiem,  ale  pierworodny  uwaŜa,  Ŝe  to  on  kieruje  tą  farmą.  My  jednak  wiemy,  Ŝe 

ich  ojciec  rozmawiał  z  wodzem  i  uzgodnili,  Ŝe  młodszy  dostanie  większość  bydła,  a  starszy 

pieniądze. Tak ustalili. 

background image

- Ale starszemu się to nie podoba? 

- Nie. I chyba potrafię go zrozumieć. Ale bardzo dobrze mu się powodzi w Gaborone i 

ma zupełnie inne Ŝycie. Młodszy jest rolnikiem z krwi i kości. Zna się na bydle. 

- A co z tym trzecim? - spytała mma Ramotswe. - Co z synem, który jest tam? 

Pokazała w stronę Kalahari. Pasterz roześmiał się. 

-  Pozostał  dzieckiem.  Bardzo  smutna  historia.  W  głowie  ma  powietrze,  jak  to  się 

mówi. Matka coś zrobiła, jak nosiła go w łonie. Dlatego takie rzeczy się dzieją. 

- Tak? Co takiego zrobiła? 

Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe w przekonaniu mieszkańców wsi upośledzenie dziecka 

wynika  z  jakiegoś  grzechu  rodziców.  Na  przykład  jeśli  matka  miała  romans  pozamałŜeński, 

moŜe jej się urodzić dziecko słabe na umyśle. Jeśli mąŜ odejdzie do innej kobiety, kiedy jego 

Ŝ

ona jest w ciąŜy, to równieŜ moŜe skończyć się dla dziecka tragicznie. 

Pasterz zniŜył  głos, chociaŜ mma Ramotswe nie  bardzo wiedziała, kto oprócz krów i 

ptaków mógłby ich usłyszeć. 

- Trzeba na nią uwaŜać - powiedział. - Na staruszkę. To zła kobieta. 

- Zła? 

Skinął głową. 

- Niech pani uwaŜa. Niech pani zajrzy jej w oczy. 

 

Gosposia tuŜ przed dwunastą przyszła do jej pokoju i oznajmiła, Ŝe podano do stołu. 

- Jedzą na werandzie, tam. 

Pokazała na drugą stronę domu, gdzie dzięki siatkom ocieniającym i obfitości pnączy 

rozpiętych  na  drewnianym  treliaŜu  panował  względny  chłód.  Zsunięto  ze  sobą  dwa  stoły  i 

nakryto wykrochmalonym białym obrusem. Na jednym końcu duŜego blatu stało w krąg kilka 

naczyń z jedzeniem: dymiąca dynia, misa kaszy kukurydzianej, talerz fasoli i innej zieleniny 

oraz duŜa waza gęstej potrawki mięsnej. Poza tym był bochenek chleba i masło na talerzyku. 

Tylko zamoŜne rodziny mogą sobie pozwolić na takie dobre jedzenie kaŜdego dnia. 

Mma  Ramotswe  zobaczyła  staruszkę,  która  siedziała  trochę  odsunięta  od  stołu,  z 

kraciastą bawełnianą serwetką na kolanach. Zebrali się takŜe inni członkowie rodziny: mniej 

więcej dwunastoletni chłopiec, młoda kobieta w eleganckiej zielonej spódnicy i białej bluzce - 

przypuszczalnie szwagierka człowieka z rządu - i obok niej męŜczyzna w długich spodniach i 

koszuli  khaki  z  krótkimi  rękawami.  Na  widok  mmy  Ramotswe  męŜczyzna  wstał  i  obszedł 

stół, Ŝeby się z nią przywitać. 

-  Jest  pani  naszym  gościem,  mma  -  powiedział  z  uśmiechem.  -  Serdecznie  panią 

background image

witamy pod naszym dachem. 

Staruszka skinęła głową. 

- To mój syn - wyjaśniła. - Był przy krowach, kiedy pani przyjechała. 

MęŜczyzna  przedstawił  mmie  Ramotswe  swoją  Ŝonę,  która  uśmiechnęła  się  do  niej 

Ŝ

yczliwie. 

-  Straszny  dziś  upał,  mma  -  powiedziała  młoda  kobieta.  -  Ale  chyba  będzie  padać. 

Sprowadziła nam pani deszcz! 

-  Mam  nadzieję  -  odparła  mma  Ramotswe,  przyjmując  ten  komplement.  -  Ziemia 

ciągle jest spragniona. 

-  Zawsze  jest  spragniona  -  stwierdził  mąŜ.  -  Bóg  postanowił,  Ŝe  w  Botswanie  będzie 

sucho i Ŝe będą tu mieszkały zwierzęta, które nie muszą duŜo pić. 

Mma  Ramotswe  usiadła  między  Ŝoną  i  staruszką.  śona  zaczęła  nakładać  jedzenie,  a 

mąŜ nalewać wodę do szklanek. 

-  Widziałam,  jak  pani  oglądała  krowy,  mma  -  odezwała  się  staruszka.  -  Lubi  pani 

krowy? 

- Który Motswana nie lubi krów? - odrzekła mma Ramotswe. 

- MoŜe są tacy. MoŜe są tacy, co nie znają się na krowach. Czy ja wiem? 

Mówiąc te słowa, odwróciła głowę i spojrzała na ciągnący się aŜ po horyzont busz. 

- Słyszałam, Ŝe pochodzi pani z Mochudi - powiedziała młoda kobieta, podając mmie 

Ramotswe talerz. - Ja teŜ stamtąd jestem. 

-  To  było  dawno  -  odparła  mma  Ramotswe.  -  Teraz  mieszkam  w  Gaborone.  Tak  jak 

wielu innych ludzi. 

- Na przykład mój brat - stwierdził mąŜ. - Musi go pani dobrze znać, skoro panią tutaj 

przysłał. 

Na  chwilę  zapadła  cisza.  Staruszka  spojrzała  na  swego  syna,  który  uciekł  ze 

wzrokiem. 

- Nie znam go zbyt dobrze - odpowiedziała mma Ramotswe - ale zaprosił mnie tutaj, 

bo mu pomogłam, i chciał mi się odwdzięczyć. 

- Jest pani u nas bardzo mile widziana - rzuciła szybko staruszka. - Jest pani naszym 

gościem. 

Ta  ostatnia  uwaga  była  przeznaczona  dla  uszu  syna,  który  udał  jednak,  Ŝe  jej  nie 

usłyszał, zajęty jedzeniem. Jego Ŝona łypnęła na mmę Ramotswe, a potem szybko odwróciła 

wzrok. 

Jedli  w  milczeniu.  Staruszka  połoŜyła  sobie  talerz  na  kolanach  i  pracowicie 

background image

przekładała do ust kopczyk polanej sosem kaszy  kukurydzianej. Połykała  jedzenie powoli, z 

łzawiącymi  oczami  utkwionymi  w  widoku  buszu  i  nieba.  śona  nałoŜyła  sobie  jedynie 

warzyw, które jadła bez przekonania. Spojrzawszy na swój talerz, mma Ramotswe przekonała 

się, Ŝe tylko ona i mąŜ jedzą potrawkę. Dziecko, przedstawione jako kuzyn Ŝony, pałaszowało 

grubą pajdę chleba z syropem i sosem. 

Mma  Ramotswe  przyjrzała  się  swojemu  jedzeniu.  Zatopiła  widelec  w  kopczyku 

potrawki pomiędzy duŜą porcją dyni i niewielkim wzgórkiem kaszy kukurydzianej. Potrawka 

była gęsta i kleista. Kiedy nabrała ją na widelec, na talerzu powstała cienka smuga substancji 

podobnej  do  gliceryny.  Lecz  kiedy  włoŜyła  sobie  jedzenie  do  ust,  okazało  się,  Ŝe  smakuje 

normalnie  albo  prawie  normalnie.  Wyczuwała  lekki  posmak,  który  określiłaby  mianem 

metalicznego,  przypominający  tabletki  z  Ŝelazem,  które  przepisał  jej  swego  czasu  lekarz,  a 

moŜe gorzkawego - jak smak przekrojonej na pół pestki cytryny. 

Spojrzała na Ŝonę, która uśmiechnęła się do niej. 

- Nie ja gotuję - wyjaśniła. - Jeśli to jedzenie dobrze smakuje, to nie dlatego, Ŝe ja je 

ugotowałam.  W  kuchni  rządzi  Samuel.  To  bardzo  dobry  kucharz  i  jesteśmy  z  niego  dumni. 

Ma wykształcenie gastronomiczne. Jest mistrzem kucharskim. 

- To praca dla kobiety - zawyrokował mąŜ. - Dlatego mnie nie uświadczysz w kuchni. 

MęŜczyzna jest od innej roboty. 

Spojrzał na mmę Ramotswe prowokacyjnie. 

- Wiele osób tak mówi, rra - odparła po chwili. - A w kaŜdym razie wielu męŜczyzn. 

Ale nie jestem pewna, czy wszystkie kobiety się z tym zgadzają. 

MąŜ odłoŜył widelec. 

-  Niech  pani  spyta  moją  Ŝonę.  Niech  pani  ją  spyta,  czy  się  z  tym  zgadza.  Proszę 

bardzo. 

- Mój mąŜ ma rację - powiedziała Ŝona bez wahania. 

Staruszka odwróciła się do mmy Ramotswe. 

-  Widzi  pani?  Staje  po  stronie  męŜa.  Na  wsi  takie  panują  obyczaje.  W  mieście  moŜe 

jest inaczej, ale na wsi tak Ŝyjemy. 

 

Po jedzeniu mma Ramotswe wróciła do swojego pokoju i połoŜyła się. Upał nie zelŜał, 

mimo Ŝe na wschodzie nadal gęstniały chmury. Teraz juŜ nie ulegało wątpliwości, Ŝe spadnie 

deszcz,  nawet  jeśli  dopiero  wieczorem.  NaleŜało  się  spodziewać  wiatru,  a  wraz  z  nim  tego 

cudownego,  niezrównanego  zapachu  deszczu,  zapachu  spotkania  pyłu  i  wody,  który  bawi 

przez  kilka  sekund  w  nozdrzach,  a  potem  znika  i  czeka  się  na  jego  powrót  z  utęsknieniem, 

background image

czasami przez kilka miesięcy - a jak człowiek znowu go poczuje, to zatrzymuje się i mówi do 

pierwszej osoby, która się nawinie: „To jest zapach deszczu. Czujesz?” 

LeŜała na łóŜku zapatrzona w białe deski sufitu. Nie zobaczyła na nich kurzu - znak, 

Ŝ

e  dom  był  dobrze  prowadzony.  W  wielu  domach  sufity  są  upstrzone  muszymi  odchodami 

albo poznaczone w rogach śladami termitów. Tutaj jednak biała farba była dokładnie umyta. 

Mma  Ramotswe  nie  mogła  się  otrząsnąć  z  zaskoczenia.  ZdąŜyła  się  dowiedzieć,  Ŝe 

personel  ma  własne  zdanie  i  Ŝe  nikt  nie  lubi  człowieka  z  rządu.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  się 

szarogęsi, ale co w tym niestosownego? To oczywiste, Ŝe starszy brat ma wyrobiony pogląd 

na  hodowlę  bydła,  i  naturalne,  Ŝe  dzieli  się  tym  poglądem  z  młodszym  bratem.  Nie  ma  nic 

dziwnego  w  tym,  Ŝe  staruszka  uwaŜa  swojego  upośledzonego  na  umyśle  syna  za  mądrego 

człowieka.  Nie  ma  nic  dziwnego  w  tym,  Ŝe  w  jej  opinii  miastowi  przestali  się  interesować 

bydłem. Mma Ramotswe uświadomiła sobie, Ŝe wie o niej bardzo niewiele. Pasterz uwaŜał ją 

za  złą  kobietę,  ale  niczym  nie  poparł  tej  oceny.  Powiedział,  Ŝeby  obserwowała  jej  oczy,  i 

poszła  za  jego  radą.  Nic  to  jednak  nie  dało.  ZauwaŜyła  tylko,  Ŝe  staruszka  patrzyła  w  dal, 

kiedy jedli obiad. Co miałoby z tego wynikać? 

Mma Ramotswe usiadła na łóŜku. A jednak coś wynika, pomyślała. Jeśli ktoś patrzy w 

dal, to znaczy, Ŝe wolałby  być  gdzie indziej. A najczęstszym tego powodem jest niechęć do 

obecnego  towarzystwa.  Jeśli  staruszka  ciągle  patrzyła  w  dal,  to  znaczy,  Ŝe  kogoś  z  nas  nie 

lubi.  Przeciwko  mnie  nic  nie  ma,  pomyślała  mma  Ramotswe,  bo  w  Ŝaden  sposób  tego  nie 

okazała  przy  pierwszej  rozmowie  i  nie  miała  czasu  ani  powodu  zapałać  do  mnie  niechęcią. 

Chłopak  raczej  nie  wzbudziłby  w  niej  takich  uczuć,  a  zresztą  traktowała  go  z  widoczną 

sympatią, parę razy pogłaskała go po głowie. 

Pozostawał syn i Ŝona. 

Nie ma matki, która nie lubiłaby swojego syna. Mma Ramotswe wiedziała, Ŝe zdarzają 

się  kobiety,  które  wstydzą  się  za  swoich  synów,  które  są  złe  na  swoich  synów,  ale  Ŝeby  z 

głębi  serca  ich  nie  lubiły  -  niepodobieństwo.  Matka  potrafi  wszystko  wybaczyć  swojemu 

synowi. A zatem staruszka nie lubi swojej synowej, i to tak bardzo, Ŝe woli być gdzie indziej, 

kiedy znajduje się w jej towarzystwie. 

Mma  Ramotswe  z  powrotem  się  połoŜyła,  kiedy  minęło  podniecenie  wywołane 

dokonanym odkryciem. Teraz naleŜało ustalić, dlaczego staruszka nie cierpi swojej synowej i 

czy nie takie jest źródło podejrzeń człowieka z rządu. Ale moŜe istotniejsze było pytanie, czy 

młoda  kobieta  wie  o  niechęci  teściowej.  Jeśli  wie,  to  ma  powód,  Ŝeby  coś  w  tej  sprawie 

zrobić. A jeśli jest trucicielką - zupełnie na nianie wygląda i naleŜy równieŜ uwzględnić słowa 

gosposi,  która  ma  o  niej  dobre  zdanie,  pomyślała  mma  Ramotswe  -  to  próbowałaby  otruć 

background image

raczej staruszkę niŜ swojego męŜa. 

Mma Ramotswe nagle poczuła się bardzo zmęczona. Nie spała dobrze ubiegłej nocy, a 

jazda, upał i cięŜki obiad teŜ zrobiły swoje. Potrawka była bardzo tłusta, tłusta i kleista. Mma 

Ramotswe  zamknęła  oczy,  ale  nie  zobaczyła  ciemności.  Jej  wewnętrzne  pole  widzenia 

rozjaśniła  biała  aura,  lekko  świecąca  linia.  ŁóŜko  drgnęło,  jakby  znad  odległej  granicy 

nadciągnął  wiatr.  Przyszedł  zapach  deszczu,  a  potem  ciepłe,  zniecierpliwione  krople  spadły 

na ziemię, kąsały ją i odbijały się jak maleńkie, szare robaki. 

Mma  Ramotswe  zasnęła,  ale  oddech  miała  płytki,  a  sny  gorączkowe.  Kiedy  się 

obudziła z bólem Ŝołądka, była prawie piąta. Burza przeszła, ale wciąŜ padało, deszcz bębnił 

o  blaszany  dach  jak  oddział  natarczywych  doboszy.  Mma  Ramotswe  usiadła,  ale  poczuła 

mdłości i znowu się połoŜyła. Potem spuściła nogi na podłogę, wstała niepewnie i chwiejnym 

krokiem udała się do łazienki na końcu korytarza. Tam zwymiotowała i od razu zrobiło jej się 

lepiej.  Kiedy  wróciła  do  pokoju,  najgorsze  mdłości  juŜ  minęły  i  mogła  się  zastanowić  nad 

swoją  sytuacją.  Przyjechała  do  domu  trucicielki  i  sama  została  otruta.  Nie  powinna  być 

zaskoczona. Było to absolutnie do przewidzenia. 

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

CO CHCESZ ZROBIĆ ZE SWOIM śYCIEM? 

Mma  Makutsi  miała  tylko  trzy  dni.  Czy  w  tak  krótkim  czasie  zdoła  uzyskać 

dostatecznie  duŜo  informacji  na  temat  czterech  finalistek,  aby  pomóc  pan  Pulaniemu? 

Spojrzała  na  starannie  napisaną  listę,  którą  wcisnął  jej  do  rąk,  lecz  ani  nazwiska,  ani  adresy 

nic  jej  nie  mówiły.  Słyszała  o  ludziach,  którzy  twierdzili,  Ŝe  potrafią  ocenić  człowieka  na 

podstawie imienia, Ŝe dziewczyna, która ma na imię Mary, jest uczciwą domatorką, natomiast 

jeśli  ktoś  ma  na  imię  Sipho,  to  nie  moŜna  mu  ufać.  Była  to  jednak  absurdalna  koncepcja, 

znacznie mniej poŜyteczna niŜ ta, zgodnie z którą moŜna poznać po kształcie głowy, czy ktoś 

jest przestępcą. Mma Ramotswe pokazała jej artykuł na ten temat i razem się z tego śmiały. 

JednakŜe teoria ta, naturalnie nieprzystająca takiej nowoczesnej osobie jak ona, zaintrygowała 

mmę Makutsi, która przeprowadziła własne badania. Zawsze pomocny bibliotekarz z British 

Council  Library  w  parę  minut  znalazł  odpowiednią  pozycję  i  wręczył  jej.  KsiąŜka  Teorie 

przestępczości  była  dziełem  znacznie  bardziej  naukowym  niŜ  katechizm  zawodowy  mmy 

Ramotswe,  Zasady  prowadzenia  prywatnych  dochodzeń  Clovisa  Andersena,  obfitujący  w 

poŜyteczne  wskazówki  z  dziedziny  traktowania  klientów,  ale  słabo  podbudowany 

teoretycznie.  Dla  mmy  Makutsi  nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  Clovis  Andersen  nie  czytuje 

„Journal  of  Criminology”.  Autor  Teorii  przestępczości  dobrze  się  natomiast  orientował  w 

debatach  dotyczących  przyczyn  popełniania  przestępstw.  Jednym  z  moŜliwych  winowajców 

jest społeczeństwo, przeczytała mma Makutsi. Złe warunki mieszkaniowe i brak perspektyw 

Ŝ

yciowych  czynią  z  młodych  ludzi  przestępców  i  powinniśmy  pamiętać,  przestrzegała 

ksiąŜka, Ŝe ludzie odpowiadają na zło złem. 

Mma  Makutsi  przeczytała  to  z  zaskoczeniem.  Stwierdzenie  to  uznała  za  najzupełniej 

słuszne,  ale  nigdy  nie  spojrzała  na  tę  sprawę  od  tej  strony.  To  oczywiste,  Ŝe  kto  krzywdzi 

innych, ten sam doznał krzywdy. Zgadzało się to z jej własnym doświadczeniem. W trzeciej 

klasie  szkoły  podstawowej,  dawno  temu  w  Bobonong,  był  chłopak,  który  terroryzował 

młodszych  kolegów  i  napawał  się  ich  strachem.  Nie  mogła  zrozumieć,  dlaczego  chłopak  to 

robi - myślała, Ŝe przypuszczalnie jest po prostu złym człowiekiem - aŜ tu pewnego wieczoru, 

kiedy  mijała  jego  dom,  zobaczyła,  jak  bije  go  pijany  ojciec.  Szkolny  dręczyciel  wił  się  i 

krzyczał,  ale  był  bezsilny.  Następnego  dnia,  po  drodze  do  szkoły,  widziała,  jak  uderzył 

mniejszego chłopca i pchnął go na kolczasty krzak wagenbikkie.  Była oczywiście za młoda, 

aby  powiązać  ze  sobą  te  dwie  sprawy  przyczynowo,  ale  teraz  jej  się  to  przypomniało  i 

background image

pomyślała, Ŝe Teorie przestępczości to bardzo mądra ksiąŜka. 

Siedząc  sama  w  biurze  Kobiecej  Agencji  Detektywistycznej  Nr  1,  dopiero  po  kilku 

godzinach  czytania  dotarła  do  tego,  czego  szukała.  Rozdział  o  biologicznej  genezie 

przestępstw  był  krótszy  od  innych,  przede  wszystkim  dlatego,  Ŝe  koncepcje  te  budziły  w 

autorze wyraźne zakłopotanie. 

Dziewiętnastowieczny  włoski  kryminolog  Cesare  Lombroso,  chociaŜ  liberalny  w 

swoich  poglądach  na  reformę  więziennictwa,  był  przekonany,  Ŝe  skłonności  przestępcze 

objawiają  się  w  kształcie  głowy.  Poświęcił  zatem  wiele  energii  analizie  fizjonomii 

kryminalistów,  rojąc  sobie,  Ŝe  pozwoli  to  zidentyfikować  cechy  twarzowo  -  czaszkowe 

wskazujące  na  skłonności  przestępcze.  Te  osobliwe  ilustracje  (reprodukowane  poniŜej)  są 

ś

wiadectwem  źle  skanalizowanej  energii  badawczej,  którą  moŜna  było  lepiej  spoŜytkować, 

kierując ją gdzie indziej”. 

Mma  Makutsi  przyjrzała  się  ilustracjom  zaczerpniętym  z  ksiąŜki  Lombroso.  Na 

czytelnika  spoglądał  zbirowaty  męŜczyzna  z  wąskim  czołem  i  pałającymi  oczami.  Podpis 

brzmiał:  „Typowy  morderca  (typ  sycylijski)”.  Był  teŜ  rysunek  męŜczyzny  z  eleganckim 

wąsikiem i wąskimi, blisko osadzonymi oczami: „Klasyczny złodziej (typ neapolitański)”. Na 

czytelnika łypały teŜ inne kryminalne „typy”, wszystkie jednoznacznie groźne. Mmę Makutsi 

przeszły  ciarki.  Gołym  okiem  było  widać,  Ŝe  to bardzo  nieprzyjemni  ludzie  i  nikt  by  im  nie 

zaufał.  Czemu  zatem  autor  Teorii  przestępczości  uwaŜał,  Ŝe  Lombroso  „roił  sobie”?  Jej 

zdaniem było to nie tylko niegrzeczne, ale i ewidentnie błędne.  Lombroso miał rację: da się 

rozpoznać  kryminalistę  (kobiety  od  dawna  to  wiedzą  -  potrafią  ocenić,  jaki  jest  męŜczyzna, 

patrząc  na  niego,  i  nie  muszą  w  tym  celu  być  Włoszkami,  nawet  kobiety  z  Botswany  to 

umieją). Mma Makutsi była zdezorientowana. Skoro teoria jest tak ewidentnie prawdziwa, to 

czemu autor ksiąŜki jej zaprzecza? Zastanowiła się nad tym i po chwili naszło ją olśnienie: bo 

jest  zazdrosny!  Tak,  na  pewno  o  to  chodzi.  Jest  zazdrosny,  bo  Lombroso  go  ubiegł,  a  on 

chciał  być  twórcą  oryginalnej  koncepcji.  Skoro  tak,  to  nie  będzie  sobie  więcej  zawracała 

głowy  Teoriami  przestępczości!  Znalazła  jeszcze  trochę  informacji  na  temat  tego  nurtu 

kryminologii i teraz wystarczyło je zastosować w praktyce. Zamierzała uŜyć teorii Lombroso 

do  wykrycia,  która  z  czterech  dziewczyn  na  liście  jest  uczciwa,  a  która  nie.  Ilustracje 

zamieszczone  przez  Lombroso  potwierdziły,  Ŝe  mma  Makutsi  moŜe  zaufać  swojej  intuicji. 

Chwilę  porozmawiać  z tymi  dziewczynami,  dyskretnie  zlustrować  budowę  ich  czaszek  -  nie 

chciałaby wyjść na osobę obcesową - i będzie miała odpowiedź. Zresztą, innej drogi nie było. 

W  tak  krótkim  czasie  nie  miała  szans  przeprowadzić  dogłębniejszego  śledztwa,  a  ponadto 

bardzo  zaleŜało  jej  na  tym,  Ŝeby  skutecznie  rozwiązać  sprawę  przed  powrotem  mmy 

background image

Ramotswe. 

 

Cztery  nazwiska,  wszystkie  nieznane  mmie  Makutsi:  Motlamedi  Matluli,  Gladys 

Tlhapi,  Makita  Phenyonini  i  Patricia  Quatleneni,  a  obok  wiek  i  adres.  Motlamedi, 

dziewiętnastolatka,  była  najmłodsza  i  najłatwiejsza  do  znalezienia  -  studiowała  na 

uniwersytecie.  Najtrudniej  było  zlokalizować  dwudziestoczteroletnią  Patricię,  najstarszą  z 

dziewcząt,  bo  adres  był  bardzo  ogólnikowy:  Tlokweng,  parcela  2456.  Mma  Makutsi 

postanowiła  najpierw  udać  się  do  Motlamedi,  bo  znalezienie  jej  w  akademiku  na  terenie 

regularnie  rozplanowanego kampusu nie powinno nastręczyć Ŝadnych trudności. Oczywiście 

przeprowadzenie  z  nią  rozmowy  juŜ  nie  musiało  okazać  się  takie  łatwe.  Mma  Makutsi 

wiedziała,  Ŝe  dziewczyny,  które  studiują  na  uniwersytecie  i  mają  prawie  zagwarantowaną 

dobrą  pracę,  często  patrzą  z  góry  na  mniej  uprzywilejowanych,  zwłaszcza  na  absolwentki 

studium  sekretarskiego.  Wynik  dziewięćdziesiąt  siedem  procent  na  egzaminach  końcowych, 

owoc  cięŜkiej  pracy,  zostałby  wyśmiany  przez  taką  osobę  jak  Motlamedi.  Mma  Makutsi 

zamierzała jednak z nią porozmawiać i z godnością przyjąć ewentualną protekcjonalność. Nie 

miała się czego wstydzić. Była teraz p.o. dyrektora warsztatu i asystentką detektywa. Jakimi 

oficjalnymi  tytułami  mogła  się  pochwalić  ta  piękna  dziewczyna?  Ubiegała  się  wprawdzie  o 

miano Miss Beauty and Integrity, ale na razie go nie zdobyła. 

A  zatem  trzeba  ją  znaleźć.  Ale  co  jej  powie?  Nie  mogła  raczej  podejść  do  niej  i 

powiedzieć:  „Przepraszam,  czy  mogę  się  przyjrzeć  twojej  głowie?”  Nie  wzbudziłoby  to 

przychylnej  reakcji,  mimo  Ŝe  w  stu  procentach  odpowiadałoby  prawdzie.  Mogła  udawać,  Ŝe 

przeprowadza  jakąś  ankietę,  i  przyjrzeć  się  dziewczynom  podczas  udzielania  przez  nie 

odpowiedzi, sprawdzić, czy występują jakieś twarzowo - czaszkowe znamiona nieuczciwości. 

A  potem  wpadła  na  jeszcze  lepszy  pomysł:  zamiast  jakichś  bezsensownych  badań 

marketingowych, do których ludzie są przyzwyczajeni, mogła im podsunąć ankietę na temat 

postaw  moralnych,  co  pozwoliłoby  jej  poznać  ich  prawdziwe  poglądy.  Pytania  byłyby  tak 

sprytnie sformułowane, Ŝeby dziewczyny nie podejrzewały pułapki, lecz oświetliłyby wnętrza 

ich dusz jak reflektory. Na przykład: „Co chciałabyś zrobić ze swoim Ŝyciem?” albo: „Lepiej 

jest zarabiać duŜo pieniędzy czy pomagać innym?” 

Pomysły  szybko  układały  się  w  spójną  całość  i  mma  Makutsi  uśmiechała  się 

zachwycona  za  kaŜdym  razem,  gdy  naszła  ją  kolejna  inspiracja.  Przedstawi  się  jako 

dziennikarka przysłana przez „Botswana Daily News” z zadaniem napisania duŜego artykułu 

na temat konkursu - małe oszustwa są dopuszczalne, napisał Clovis Andersen, jeśli pozwalają 

osiągnąć  jakiś  waŜny  cel.  Tutaj  cel  bez  wątpienia  był  waŜny,  poniewaŜ  w  grę  mogło 

background image

wchodzić  dobre  imię  Botswany.  ZwycięŜczyni  Miss  Beauty  and  Integrity  zapewne 

wystartowałaby  w  konkursie  na  Miss  Botswana,  a  stanowisko  to  dorównuje  waŜnością 

stanowisku  ambasadora.  Zresztą  królowa  piękności  to  coś  w  rodzaju  ambasadora  swego 

kraju; kraj jest oceniany na podstawie tego, jak ona się prowadzi. Jeśli małe kłamstwo moŜe 

zapobiec temu, Ŝe tytuł zdobędzie jakaś łajdaczka i okryje swoją ojczyznę wstydem, to warto 

zapłacić  taką  cenę.  Clovis  Andersen  na  pewno  by  się  z  nią  zgodził,  natomiast  autor  Teorii 

przestępczości,  który  co  krok  uderzał  w  ton  moralnej  wyŜszości,  przypuszczalnie  wyraziłby 

„źle skanalizowane” zastrzeŜenia natury etycznej. 

Mma  Makutsi  przystąpiła  do  pisania  na  maszynie  kwestionariusza.  Pytania  były 

proste, ale dociekliwe: 

 

1. Jakie są najwaŜniejsze wartości, które Afryka moŜe pokazać światu? 

 

Pytanie to miało na celu ustalenie, czy dziewczyna wie, co to jest moralność. Jeśli tak, 

to  odpowie  coś  w  tym  stylu:  „Afryka  moŜe  pokazać  światu,  co  to  znaczy  być  człowiekiem. 

Afryka uznaje człowieczeństwo wszystkich ludzi”. 

 

Jeśli respondentka pomyślnie przebrnęłaby przez pierwszy etap, czekałoby ją bardziej 

osobiste pytanie: 

 

2. Co chcesz zrobić ze swoim Ŝyciem? 

 

Mma Makutsi zastawiła tu sidła na nieuczciwe dziewczyny. Standardowa odpowiedź, 

której  udziela  uczestniczka  konkursu  piękności,  brzmi  następująco:  „Chciałabym  pracować 

charytatywnie,  najchętniej  z  dziećmi.  Chciałabym  zostawić  po  sobie  świat  lepszym  od  tego, 

jaki zastałam”. 

Bardzo pięknie, ale odpowiedź tę ściągają z jakiejś ksiąŜki, być moŜe autorstwa kogoś 

takiego  jak  Cło  vis  Andersen.  Praktyczny  poradnik  królowych  piękności  albo  Jak  odnieść 

sukces w świecie konkursów piękności

Uczciwa  dziewczyna,  pomyślała  mma  Makutsi,  odpowiedziałaby  coś  takiego: 

„Chciałabym  pracować  charytatywnie,  najchętniej  z  dziećmi.  Jeśli  nie  będzie  się  dało  z 

dziećmi,  to  moŜe  być  z  ludźmi  starszymi,  wszystko  mi  jedno.  Ale  bardzo  mi  teŜ  zaleŜy  na 

tym, Ŝeby dostać dobrą pracę z duŜą pensją”. 

 

background image

3. Lepiej jest być piękną czy mieć dobry charakter? 

 

RównieŜ tutaj było oczywiste, jakiej odpowiedzi oczekuje się od zawodniczki: dobry 

charakter  jest  waŜniejszy.  Przypuszczalnie  wszystkie  dziewczyny  by  uznały,  Ŝe  muszą  tak 

odpowiedzieć, ale istniała pewna niewielka szansa, Ŝe uczciwość skłoni którąś do przyznania, 

iŜ  uroda  ma  swoje  zalety.  Mma  Makutsi  zauwaŜyła  to  na  przykład  w  branŜy  sekretarskiej: 

pracę  otrzymują  piękne  dziewczyny,  a  dla  reszty  zostaje  bardzo  niewiele,  nawet  jeśli  któraś 

uzyskała  dziewięćdziesiąt  siedem  procent  na  egzaminach  końcowych.  Ta  niesprawiedliwość 

zawsze  ją  bolała,  chociaŜ  w  jej  przypadku  cięŜka  praca  w  końcu  się  opłaciła.  Ile  jej 

rówieśniczek  z  lepszą  cerą  pracuje  teraz  na  kierowniczym  stanowisku?  Gotowa  była  iść  o 

zakład, Ŝe Ŝadna. Piękne dziewczyny wychodzą za bogatych męŜczyzn i Ŝyją w luksusie, ale 

raczej nie mają podstaw do stwierdzenia, Ŝe zrobiły karierę - chyba Ŝe karierą jest chodzenie 

w drogich ubraniach i bywanie na przyjęciach. 

Mma Makutsi skończyła pisanie kwestionariusza. W biurze nie było kserokopiarki, ale 

pisała  przez  kalkę  i  miała  cztery  kopie  ankiety,  z  kłamliwym  nagłówkiem:  Botswana  Daily 

News,  dział  obyczajowy.  Spojrzała  na  zegarek.  Było  południe  i  zrobiło  się  nieprzyjemnie 

gorąco. Kilka dni wcześniej spadł deszcz, ale ziemia szybko wypiła wodę i wołała o więcej. 

Gdyby  deszcz  nadszedł  ponownie,  na  co  się  zanosiło,  temperatura  by  się  obniŜyła  i  ludzie 

znowu  poczuliby  się  lepiej.  W  porze  gorącej  nerwy  się  rozpalają  i  wybuchają  awantury  o 

drobiazgi. Deszcz przynosi pokój między ludźmi. 

Mma  Makutsi  wyszła  z  biura  i  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Uczniowie  naprawiali  starą 

furgonetkę  kobiety,  która  dowoziła  z  Lobatse  warzywa  do  supermarketów.  Usłyszała  o 

warsztacie  od  znajomej,  która  jej  powiedziała,  Ŝe  kobieta  moŜe  bez  obawy  oddać  tutaj  swój 

pojazd.  „To  jest  warsztat  dla  pań”,  powiedziała  znajoma.  „Oni  rozumieją  kobiety  i  dbają  o 

nie. To jest najlepszy warsztat dla kobiety”. 

Renoma  warsztatu  dobrze  naprawiającego  samochody  kobiet  przysporzyła 

terminatorom  pracy.  Pod  kierownictwem  mmy  Makutsi  nie  ugięli  się  jednak  pod  cięŜarem 

tego wyzwania, lecz pracowali dłuŜej i staranniej. Od czasu do czasu ich kontrolowała, kaŜąc 

sobie  dokładnie  wyjaśnić,  co  robią.  Sprawiało  im  to  przyjemność,  jak  równieŜ  pomagało 

lepiej  się  skoncentrować  na  rozwiązaniu  problemu.  Ich  sprawność  diagnostyczna  -  bardzo 

istotna  broń  w  arsenale  kaŜdego  dobrego  mechanika  -  znacznie  wzrosła.  Poza  tym  spędzali 

duŜo mniej czasu na czczych pogaduszkach o dziewczynach. 

- Lubimy pracować dla kobiety - powiedział jej któregoś ranka starszy uczeń. - Dobrze 

jest, jak kobieta stale człowieka pilnuje. 

background image

- Bardzo mnie to cieszy - odparła mma Makutsi. - Pracujesz coraz lepiej. MoŜe kiedyś 

zostaniesz tak znanym mechanikiem jak pan J.L.B. Matekoni. Bo i czemuŜby nie? 

Teraz podeszła do nich i patrzyła, jak grzebią przy filtrze oleju. 

- Jak skończycie, to chciałabym, Ŝeby jeden z was zawiózł mnie na uniwersytet. 

- Jesteśmy potwornie zajęci, mma - zaprotestował młodszy terminator. - Mamy dzisiaj 

do zrobienia jeszcze dwa samochody. Nie moŜemy kursować po całym mieście. Nie jesteśmy 

taksówkarzami. 

Mma Makutsi westchnęła. 

-  W  takim  razie  wezmę  taksówkę.  Mam  do  załatwienia  waŜną  sprawę  związaną  z 

konkursem piękności. Muszę porozmawiać z kilkoma dziewczynami. 

-  Ja  panią  zawiozę  -  zaproponował  pospiesznie  starszy  mechanik.  -  Jestem  prawie 

gotowy. Mój kolega moŜe sam dokończyć robotę. 

- Świetnie. Wiedziałam, Ŝe mogę liczyć na twój dobry charakter. 

 

Zaparkowali  pod  drzewem  na  kampusie,  niedaleko  duŜego,  pomalowanego  na  biało 

budynku,  do  którego  skierował  mmę  Makutsi  stróŜ  przy  bramie,  kiedy  pokazała  mu  adres. 

Grupa studentek stała i rozmawiała pod daszkiem ocieniającym przed drzwiami wejściowymi 

do  trzypiętrowego  budynku.  Mma  Makutsi  zostawiła  terminatora  w  furgonetce,  podeszła  do 

nich i przedstawiła się. 

- Szukam Motlamedi Matluli. Podobno mieszka tutaj. 

Jedna ze studentek zachichotała. 

- Tak, chociaŜ chybaby wolała coś bardziej okazałego. 

- Na przykład Sun Hotel - powiedziała inna, wywołując wybuch śmiechu. 

Mma Makutsi uśmiechnęła się. 

-  Czyli  waŜna  z  niej  dziewczyna?  -  spytała  mma  Makutsi,  co  równieŜ  zostało 

skwitowane śmiechem. 

- Tylko dlatego, Ŝe wszyscy chłopcy za nią biegają, jej się wydaje, Ŝe całe Gaborone 

naleŜy do niej. śeby ją pani widziała! 

- Chciałabym ją zobaczyć. Właśnie po to tu jestem. 

- Zastanie ją pani przed lustrem. Na pierwszym piętrze, w pokoju 114. 

Mma  Makutsi  podziękowała  swoim  informatorkom  i  po  betonowych  schodach  udała 

się  na  pierwsze  piętro.  ZauwaŜyła,  Ŝe  ktoś  wypisał  na  ścianie  niezbyt  pochlebną  uwagę  na 

temat  jednej  z  dziewcząt.  Pewnie  jakiś  student  dostał  kosza  i  dał  wyraz  swoim  uczuciom  w 

formie  graffiti.  Zezłościła  się.  Ci  ludzie  są  uprzywilejowani  -  większość  mieszkańców 

background image

Botswany nie ma szans na taką edukację, w całości opłacaną przez państwo - a mimo to nie 

mają  nic  lepszego  do  roboty  niŜ  bazgranie  po  ścianach.  A  Motlamedi?  Zamiast  się  uczyć, 

marnuje czas na sztafirowanie się i startowanie w konkursach piękności. Gdyby mma Makutsi 

była  rektorem  uniwersytetu,  to  powiedziałaby  takim  ludziom,  Ŝeby  się  zdecydowali:  jedno 

albo  drugie.  Albo  pielęgnujesz  umysł,  albo  pielęgnujesz  włosy.  Nie  da  się  tego  ze  sobą 

pogodzić. 

Znalazła pokój 114 i zastukała głośno do drzwi. W środku grało radio, więc zastukała 

ponownie, jeszcze głośniej. 

- No idę juŜ! - krzyknął jakiś głos. 

Drzwi  się  otworzyły  i  stanęła  przed  nią  Motlamedi  Matluli.  Pierwszą  rzeczą,  która 

zwróciła  uwagę  mmy  Makutsi,  były  oczy,  niebywale  duŜe.  Dominowały  nad  całą  twarzą  i 

nadawały jej łagodny, niewinny wyraz, podobny do tego, jaki mają buszmeńskie dzieci. 

Motlamedi zlustrowała przybysza wzrokiem. 

- Tak, mma? - spytała lekcewaŜącym tonem. - Co mogę dla pani zrobić? 

Było  to  bardzo  nieuprzejme  i  mma  Makutsi  poczuła  się  mocno  uraŜona.  Gdyby  ta 

dziewczyna  miała  jakieś  maniery,  pomyślała,  to  zaprosiłaby  mnie  do  środka.  Ale 

przypuszczalnie  rzeczywiście  była  zajęta  oglądaniem  się  w  lustrze  stojącym  na  biurku  w 

otoczeniu kremów i balsamów. 

- Jestem dziennikarką - powiedziała mma Makutsi. - Piszę artykuł o finalistkach Miss 

Beauty and Integrity. Chciałabym zadać pani kilka pytań. 

Zachowanie  Motlamedi  uległo  natychmiastowej  metamorfozie.  Wylewnie  zaprosiła 

mmę  Makutsi  do  środka,  uprzątnęła  z  krzesła  jakieś  ubrania  i  dała  jej  znak  gestem,  Ŝeby 

usiadła. 

-  Rzadko  mam  aŜ  taki  bałagan  -  zaśmiała  się,  pokazując  na  porozrzucane  po  całej 

podłodze ubrania - ale właśnie porządkowałam swoje rzeczy. Wie pani, jak to jest. 

Mma  Makutsi  skinęła  głową.  Wyjęła  z  aktówki  kwestionariusz  i  podała  młodej 

kobiecie, która przestudiowała go z uśmiechem. 

- Bardzo łatwe pytania. JuŜ takie widziałam. 

- Proszę wypełnić. A potem chciałabym chwilę z panią porozmawiać, zanim zostawię 

panią z podręcznikami. 

Mówiąc te słowa, rozejrzała się po pokoju, w którym nie zauwaŜyła Ŝadnych ksiąŜek. 

- Tak, my, studenci, jesteśmy bardzo zapracowani - powiedziała Motlamedi i zabrała 

się do wypełniania kwestionariusza. 

Kiedy Motlamedi wpisywała odpowiedzi, mma Makutsi dyskretnie przyglądała się jej 

background image

głowie.  Niestety,  skomplikowana  fryzura  finalistki  uniemoŜliwiała  odczytanie  kształtu 

czaszki.  Nawet  sam  Lombroso,  pomyślała  mma  Makutsi,  mógłby  mieć  kłopoty  ze 

zdiagnozowaniem tej osoby. Nie grało to jednak roli. Wszystko, co do tej pory zarejestrowała, 

począwszy od nieuprzejmego zachowania w drzwiach po niemal pogardliwe spojrzenie (które 

zniknęło  z  chwilą,  gdy  mma  Makutsi  przedstawiła  się  jako  dziennikarka),  mówiło  jej,  Ŝe 

Motlamedi  Matluli  nie  jest  dobrą  kandydatką  na  Miss  Beauty  and  Integrity. 

Prawdopodobieństwo, Ŝe zostanie oskarŜona o kradzieŜ, było oczywiście znikome, ale mogła 

skompromitować konkurs i pana Pulaniego na wiele innych sposobów. NaleŜało się obawiać 

przede  wszystkim  skandalu  z  Ŝonatym  męŜczyzną.  Tego  pokroju  dziewczyny  nie  mają 

szacunku do małŜeństwa i szukają męŜczyzny, który moŜe im pomóc w zrobieniu kariery,  a 

jego  status  cywilny  jest  dla  nich  sprawą  wtórną.  Czy  to  byłby  dobry  wzór  do  naśladowania 

dla  botswańskiej  młodzieŜy?  Mma  Makutsi  zdenerwowała  się,  kiedy  to  sobie  pomyślała,  i 

odruchowo pokręciła głową. 

Motlamedi podniosła wzrok znad formularza. 

- Czemu pani kręci głową, mma? Wpisałam złą odpowiedź? 

- Nie, nie - odparła pospiesznie. - Musi pani pisać prawdę. Tylko to mnie interesuje. 

- Zawsze mówię prawdę - zadeklarowała Motlamedi z uśmiechem. - Od dziecka. Nie 

znoszę ludzi, którzy kłamią. 

- Tak? 

Skończyła pisać i oddała kwestionariusz mmie Makutsi. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  napisałam  za  duŜo.  Wiem,  Ŝe  wy,  dziennikarze,  jesteście 

zajętymi ludźmi. 

Mma Makutsi przebiegła wzrokiem po odpowiedziach. 

 

Pytanie l: Afryka ma wspaniałą historię, chociaŜ wielu ludzi ona nie interesuje. Afryka 

moŜe  nauczyć  świat,  jak  naleŜy  troszczyć  się  o  drugiego  człowieka.  Są  teŜ  inne  rzeczy, 

których Afryka moŜe nauczyć świat. 

Pytanie 2: Moją największą ambicją jest pracować dla innych. Nie mogę się doczekać 

dnia, kiedy będę mogła pomóc większej liczbie ludzi. To jest jeden z powodów, dla których 

zasługuję na zwycięstwo w tym konkursie: lubię  pomagać ludziom. Nie jestem jedną z tych 

samolubnych dziewcząt. 

Pytanie 3: Lepiej jest mieć dobry charakter. Uczciwa dziewczyna jest bogata sercem. 

Taka jest prawda. Dziewczyny, które przejmują się swoim wyglądem, nie są takie szczęśliwe, 

jak  dziewczyny,  które  myślą  przede  wszystkim  o  innych.  Wiem  o  tym,  bo  naleŜę  do  tego 

background image

drugiego gatunku dziewczyn. 

 

Motlamedi bacznie obserwowała mmę Makutsi przy lekturze. 

- No i co, mma? Chciałaby pani, Ŝebym pani wyjaśniła którąś z odpowiedzi? 

Mma Makutsi złoŜyła kwestionariusz i umieściła z powrotem w aktówce. 

-  Dziękuję,  mma.  Powiedziała  mi  pani  wszystko,  co  chcę  wiedzieć.  Nie  muszę  pani 

zadawać Ŝadnych dodatkowych pytań. 

- A zdjęcie? - spytała Motlamedi z zaniepokojoną miną. 

- Jeśli gazeta przyśle fotografa, to pozwolę zrobić sobie zdjęcie. Jestem tutaj przez całe 

popołudnie. 

Mma Makutsi ruszyła ku drzwiom. 

-  MoŜe,  nie  wiem.  Udzieliła  mi  pani  bardzo  uŜytecznych  odpowiedzi  i  na  pewno  je 

opublikujemy. Czuję, Ŝe znam panią całkiem dobrze. 

Motlamedi uznała, Ŝe moŜe sobie pozwolić na wielkoduszność. 

- Cieszę się, Ŝe panią poznałam. Mam nadzieję, Ŝe jeszcze się spotkamy. Będzie pani 

na konkursie? MoŜe przyprowadziłaby pani ze sobą fotografa... 

- MoŜe - odparła mma Makutsi i poŜegnała się. 

 

Kiedy  wyszła  z  budynku,  terminator  rozmawiał  z  dwiema  młodymi  kobietami. 

Objaśniał  coś  na  temat  samochodu,  a  one  słuchały  go  uwaŜnie.  Mma  Makutsi  usłyszała 

zakończenie rozmowy: 

- ...co najmniej osiemdziesiąt mil na godzinę. A silnik pracuje cichuteńko. Jak chłopak 

siedzi z dziewczyną z tyłu i chce ją pocałować,  musi to zrobić bardzo delikatnie, bo inaczej 

usłyszą go z przodu. 

Studentki zachichotały. 

-  Nie  słuchajcie  go,  panie  -  odezwała  się  mma  Makutsi.  -  Temu  młodzieńcowi  nie 

wolno  flirtować  z  dziewczynami.  Jest  Ŝonaty  i  ma  trójkę  dzieci.  Jego  Ŝona  bardzo  by  się 

zdenerwowała,  gdyby  do  niej  dotarło,  Ŝe  rozmawia  z  dziewczynami.  Bardzo  by  się 

zdenerwowała. 

Studentki odstąpiły do tyłu i jedna z nich spojrzała na niego z wyrzutem. 

- Kiedy to nieprawda - zaprotestował młody człowiek. - Nie jestem Ŝonaty. 

-  Wszyscy  męŜczyźni  tak  mówią  -  stwierdziła  druga  studentka,  rozgniewana.  - 

Przychodzicie  tutaj  i  zagadujecie  nas,  ale  cały  czas  myślicie  o  swoich  Ŝonach.  Co  to  jest  za 

zachowanie? 

background image

-  Z  gruntu  naganne  -  odpowiedziała  za  niego  mma  Makutsi,  otwierając  drzwi  od 

strony pasaŜera. - Poza tym czas ruszać w drogę. Ten młodzieniec musi mnie gdzieś jeszcze 

zawieźć. 

-  Niech  pani  uwaŜa,  mma  -  przestrzegła  ją  jedna  ze  studentek.  -  My  się  na  takich 

znamy. 

Terminator z zaciśniętymi ustami zapalił silnik i odjechał. 

- Czemu tak pani powiedziała, mma? Zrobiła pani ze mnie idiotę. 

- Sam zrobiłeś z siebie idiotę - Ŝachnęła się mma Makutsi. - Czemu ciągle uganiasz się 

za dziewczynami? Czemu ciągle starasz się im zaimponować? 

-  Bo  sprawia  mi  to  przyjemność  -  tłumaczył  się  terminator.  -  Lubię  rozmawiać  z 

dziewczynami.  W  tym  kraju  jest  tyle  pięknych  dziewczyn  i  nie  ma  kto  z  nimi  rozmawiać. 

Wyświadczam mojej ojczyźnie przysługę. 

Mma  Makutsi  spojrzała  na  niego  karcąco.  Młodzieniec  cięŜko  dla  niej  pracował  i 

słuchał  jej  sugestii,  ale  miał  chroniczną  słabość  charakteru  -  bezustannie  uganiał  się  za 

kobietami.  Czy  moŜna  było  jakoś  temu  zaradzić?  Wątpiła  w  to,  ale  sądziła,  Ŝe  obu 

terminatorom  to  minie  i  spowaŜnieją.  A  moŜe  nie  spowaŜnieją?  Ludzie  się  nie  zmieniają. 

Mma  Ramotswe  powiedziała  tak  kiedyś  do  niej  i  mma  Makutsi  wzięła  sobie  tę  uwagę  do 

serca.  Ludzie się nie zmieniają, ale to nie znaczy, Ŝe do końca Ŝycia będą  tacy sami. MoŜna 

odnaleźć  dobre  strony  ich  charakteru  i  je  pielęgnować.  Powstaje  wtedy  wraŜenie,  Ŝe  się 

zmienili, ale to nieprawda. Od tej pory są jednak inni, lepsi. Tak powiedziała mma Ramotswe 

- a w kaŜdym razie coś w tym guście. Jeśli w Botswanie mieszkały osoby, których warto było 

uwaŜnie słuchać, to z pewnością zaliczała się do nich mma Ramotswe. 

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY 

OPOWIEŚĆ KUCHARZA 

Mma Ramotswe leŜała na łóŜku i wpatrywała się w białe deski sufitu. W Ŝołądku juŜ 

jej  się  tak  nie  kotłowało  i  przeszły  najgorsze  mdłości.  Ale  kiedy  zamykała  oczy  i  szybko  z 

powrotem  otwierała,  wszystko  otaczała  biała  obwódka,  świetliste  halo,  które  tańczyło  przez 

moment, a potem gasło. W innych okolicznościach byłoby to przyjemne doznanie, ale teraz, 

kiedy  znajdowała  się  na  łasce  i  niełasce  truciciela,  mocno  ją  zaniepokoiło.  Jaka  substancja 

wywołuje  takie  skutki?  Mma  Ramotswe  dobrze  wiedziała,  Ŝe  trucizny  mogą  działać  na 

wzrok.  W  dzieciństwie  uczono  ją  o  krzewach  z  buszu,  których  liście  działają  usypiająco,  o 

korze  drzewa,  która  moŜe  posłuŜyć  do  przerwania  niechcianej  ciąŜy,  o  korzonkach,  które 

leczą swędzenie. Ale są  teŜ inne rośliny - takie,  z których czarownicy  robią muti, niewinnie 

wyglądające roślinki, które potrafią zabić od jednego dotknięcia. Tak w kaŜdym razie mówili 

dorośli. Jedna z takich roślin została zapewne dodana przez Ŝonę gospodarza do jej porcji lub 

teŜ, co bardziej prawdopodobne, do całej potrawki, której trucicielka nie tknęła. Jeśli kobieta 

jest  zdolna  do  otrucia  męŜa,  to  razem  z  nim  bez  skrupułów  pośle  na  tamten  świat  równieŜ 

innych. 

Mma  Ramotswe  spojrzała  na  zegarek.  Minęła  siódma  i  za  oknami  było  ciemno. 

Przespała  zachód  słońca  i  nadszedł  czas  wieczornego  posiłku.  Nie  miała  zbytniego  apetytu, 

ale  gdyby  nie  przyszła,  zadaliby  sobie  pytanie,  gdzie  jest,  postanowiła  więc  poinformować 

ich, Ŝe nie czuje się dobrze i nie zje z nimi kolacji. 

Usiadła na łóŜku i zamrugała. Białe światło powoli słabło. Spuściła stopy na podłogę i 

wsunęła  do  butów,  mając  nadzieję,  Ŝe  nie  wlazły  do  nich  skorpiony,  kiedy  spała.  Zawsze  to 

sprawdzała,  odkąd  w  dzieciństwie  włoŜyła  stopę  do  buta  i  boleśnie  ją  ukąsił  duŜy  brązowy 

skorpion,  który  spędził  tam  noc.  Stopa  tak  jej  spuchła,  Ŝe  zanieśli  ją  do  szpitala 

holenderskiego  Kościoła  reformowanego  u  podnóŜa  góry.  Pielęgniarka  opatrzyła  jej  stopę  i 

dała  środek  przeciwbólowy.  Potem  przykazała  jej,  Ŝeby  zawsze  sprawdzała  buty,  i  mma 

Ramotswe wzięła sobie tę przestrogę do serca. 

- My mieszkamy tutaj - powiedziała pielęgniarka, trzymając dłoń na wysokości klatki 

piersiowej - a one tam w dole. Pamiętaj o tym. 

Później uznała, Ŝe przestroga ta dotyczy równieŜ innych obszarów Ŝycia. śe odnosi się 

nie  tylko  do  skorpionów  i  węŜy,  ale  takŜe  do  ludzi.  PoniŜej  świata  zamieszkanego  przez 

zwykłych,  uczciwych,  Ŝyczliwych  ludzi  znajduje  się  świat  egoizmu  i  nieufności,  zaludniony 

background image

przez intrygantów i manipulatorów. Dlatego zawsze trzeba sprawdzać buty. 

Cofnęła stopę, zanim palce dotarły do samego końca, podniosła prawy but i ustawiła 

pionowo.  Nic.  Potem  to  samo  zrobiła  z  lewym  i  wypadło  z  niego  maleńkie  połyskujące 

stworzenie,  które  przez  chwilę  tańcowało  po  podłodze,  jakby  dworowało  sobie  z  mmy 

Ramotswe, po czym schowało się w ciemnym kącie pokoju. 

Mma  Ramotswe  wyszła  na  korytarz.  Kiedy  była  juŜ  blisko  salonu,  z  jakichś  drzwi 

wyłoniła się szefowa słuŜby i pozdrowiła ją. 

- Właśnie miałam po panią pójść, mma. Kolacja jest juŜ prawie gotowa. 

- Dziękuję, mma. Spałam. Źle się poczułam, ale teraz jest juŜ lepiej. Chyba nie będę 

nic jadła, ale chętnie napiłabym się herbaty. Jestem bardzo spragniona. 

Gosposia podniosła dłoń do ust. 

-  Oj,  to  bardzo  niedobrze,  mma!  Wszyscy  są  chorzy.  Staruszka  bardzo  źle  się  czuje. 

Młody  pan  i  jego  Ŝona  krzyczą  i  trzymają  się  za  Ŝołądki.  Nawet  chłopiec  się  zatruł,  chociaŜ 

nie tak bardzo. Mięso musiało być zepsute. 

Mma Ramotswe wytrzeszczyła na nią oczy. 

- Wszyscy? 

-  Tak,  wszyscy.  Syn  krzyczał,  Ŝe  pogoni  rzeźnika,  który  sprzedał  nam  mięso.  Był 

wściekły. 

- A Ŝona? 

Gospodyni  spuściła  wzrok  na  podłogę.  Chodziło  o  intymne  sprawy  gastryczne,  o 

których wstydziła się tak bez ogródek rozmawiać. 

-  Wszystko  zwracała.  Próbowała  napić  się  wody  -  ja  jej  przyniosłam  -  ale  teŜ  zaraz 

podeszła  jej  do  góry.  Teraz  ma  pusty  Ŝołądek  i  chyba  czuje  się  lepiej.  Całe  popołudnie 

bawiłam  się  w  pielęgniarkę.  Raz  tu,  raz  tam.  Zajrzałam  nawet  do  pani,  Ŝeby  sprawdzić,  czy 

wszystko  w  porządku,  i  zobaczyłam,  Ŝe  śpi  pani  spokojnie.  Nie  wiedziałam,  Ŝe  pani  teŜ 

choruje. 

Mma  Ramotswe  przez  chwilę  milczała.  Informacje  uzyskane  od  gosposi  całkowicie 

zmieniały  obraz  sytuacji.  Główna  podejrzana,  bratowa  człowieka  z  rządu,  uległa  zatruciu, 

podobnie jak staruszka, takŜe naleŜąca do  grona  podejrzanych. Albo nastąpiła pomyłka przy 

wsypywaniu trucizny, albo Ŝadna z tych dwóch kobiet nie miała nic wspólnego ze sprawą. Za 

bardziej prawdopodobną mma Ramotswe uznała  tę drugą moŜliwość. Kiedy źle się poczuła, 

pomyślała, Ŝe została celowo otruta. A teraz? Po trzeźwym namyśle - bez fal mdłości, które ją 

zalały  -  uznała  za  śmieszne,  Ŝeby  truciciel  uderzył  w  sposób  tak  mało  zawoalowany  tuŜ  po 

przybyciu  gościa.  Byłoby  to  mocno  podejrzane  i  mało  wyrafinowane,  a  przeczytała,  Ŝe 

background image

truciciele to z reguły ludzie nadzwyczaj wyrafinowani. 

PrzełoŜona słuŜby patrzyła na mmę Ramotswe wyczekująco, jakby się spodziewała, Ŝe 

gość przejmie stery. 

- Czy ktoś potrzebuje pomocy lekarskiej? - spytała mma Ramotswe. 

- Nie, myślę, Ŝe wszyscy czują się lepiej. Ale nie wiem, co mam robić. Wszyscy ciągle 

na mnie krzyczą, a jak wszyscy krzyczą, to nie mogę nic zrobić. 

- Rzeczywiście, nie jest pani łatwo. 

Zlustrowała gosposię wzrokiem. Ciągle na mnie krzyczą. Oto kolejna osoba, która ma 

motyw. Uznała jednak tę myśl za absurdalną. To była uczciwa kobieta. Miała szczerą twarz i 

uśmiechała  się  podczas  mówienia.  Sekrety  zostawiają  na  twarzy  cienie,  a  tutaj  nie  było 

Ŝ

adnych cieni. 

- Mogłaby pani zrobić mi herbaty? - poprosiła mma Ramotswe. - A potem, tak sądzę, 

powinna  pani  iść  do  swojego  pokoju.  Jutro  rano  poczują  się  lepiej  i  moŜe  nie  będą  juŜ  tyle 

krzyczeli. 

Gosposia uśmiechnęła się z wdzięcznością. 

-  Dobrze,  mma.  Przyniosę  pani  herbatę  do  pokoju.  Potem  będzie  pani  mogła  znowu 

zasnąć. 

 

Spała, ale niespokojnie. Od czasu do czasu budziła się i słyszała odgłosy rozmów albo 

poruszania  się,  zamykania  drzwi,  otwierania  okna,  skrzypiące  odgłosy  starego  domu. 

Niedługo przed świtem, zdawszy sobie sprawę, Ŝe juŜ nie zaśnie, wstała, ubrała się i wyszła 

na  zewnątrz.  Zaspany  pies  za  domem  podniósł  się  i  podejrzliwie  obwąchał  jej  stopy.  DuŜy 

ptak, który przysiadł na dachu, z wysiłkiem wzbił się do lotu. 

Mma  Ramotswe  potoczyła  w  krąg  spojrzeniem.  Do  wschodu  słońca  zostało  jeszcze 

około  pół  godziny,  ale  było  dostatecznie  jasno,  Ŝeby  coś  rozpoznać,  i  z  kaŜdą  chwilą  się 

przejaśniało.  Drzewa  wciąŜ  były  tylko  niewyraźnymi,  ciemnymi  kształtami,  ale  wkrótce 

miały się pojawić poszczególne gałęzie i liście, jak przy podchodzeniu do malowidła. Bardzo 

lubiła tę porę dnia, a w tym samotnym miejscu, z dala od dróg i ludzi z ich hałasami, piękność 

jej  ojczyzny  objawiała  się  w  postaci  wydestylowanej.  Wkrótce  miało  wzejść  słońce  i  nadać 

ś

wiatu mniej subtelny wyraz. Na razie jednak busz, niebo i sama ziemia sprawiały skromne i 

powściągliwe wraŜenie. 

Mma Ramotswe wzięła głęboki wdech. Zapach buszu, zapach pyłu i trawy jak zawsze 

chwycił  ją  za  serce.  Teraz  doszła  jeszcze  ta  cudowna,  kwaśna  woń  dymu  drzewnego,  która 

pełznie  przez  nieruchome  powietrze  poranka,  gdy  ludzie  przyrządzają  śniadanie  i  grzeją 

background image

dłonie  nad  płomieniami.  Odwróciła  się.  W  pobliŜu  płonął  ogień.  MoŜe  pod  kotłem  z  wodą, 

albo teŜ było to ognisko nocnego stróŜa, który spędził nocne godziny nad kilkoma Ŝarzącymi 

się węgielkami. 

Obeszła  dom  wąską  ścieŜką  zaznaczoną  pobielonymi  kamieniami  -  zwyczaj  przejęty 

od  kolonialnych  administratorów,  którzy  okalali  bielonymi  kamieniami  swoje  osiedla  i 

siedziby.  Robili  to  w  całej  Afryce,  bielili  nawet  pnie  drzew  sadzonych  długimi  szpalerami. 

Dlaczego? Z powodu Afryki. 

Minęła  róg  domu  i  zobaczyła  człowieka  przykucniętego  przed  starym,  obudowanym 

cegłami  kotłem.  Takie  bojlery  często  spotykało  się  w  starszych  domach,  które  nie  miały 

elektryczności,  i  oczywiście  niezbędne  były  w  tej  okolicy,  gdzie  niewielkiej  ilości  prądu 

dostarczały tylko generatory. Podgrzewanie wody w bojlerze wychodziło znacznie taniej, niŜ 

gdyby korzystać do tego celu z energii wytwarzanej przez dieslowski generator. W tej chwili 

palono drewnem pod kotłem, Ŝeby mieszkańcy domu mieli ciepłą wodę na poranną kąpiel. 

Kucający  męŜczyzna  zobaczył  ją,  wstał  i  wytarł  dłonie  w  spodnie  khaki.  Mma 

Ramotswe przywitała się z nim w tradycyjny sposób, a on odpowiedział jej uprzejmie. Miał 

około czterdziestu lat, był wysoki i dobrze zbudowany, ze szlachetnymi, kanciastymi rysami 

twarzy. 

-  Mocny  ogień,  rra  -  powiedziała,  wskazując  na  rozgrzany  do  czerwoności  przód 

bojlera. 

-  Z  tych  drzew  jest  dobre  drewno  na  opał  -  odparł  zwyczajnie.  -  I  rośnie  ich  duŜo. 

Nigdy nie brakuje nam drewna do palenia. 

Mma Ramotswe skinęła głową. 

- Jest pan palaczem? 

Zmarszczył brwi. 

- Między innymi. 

-  O?  -  Ton  jego  głosu  zaintrygował  ją.  Te  „inne”  najwyraźniej  nie  budziły  jego 

entuzjazmu. - Co jeszcze pan robi, rra? 

- Jestem kucharzem. Odpowiadam za kuchnię. Przygotowuję jedzenie. 

Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby czekał na jej reakcję. 

- To dobrze - stwierdziła mma Ramotswe. - Dobrze jest umieć gotować. W Gaborone 

mamy paru znakomitych kucharzy. Mówi się na nich szefowie kuchni. Noszą takie śmieszne 

białe czapy. 

MęŜczyzna skinął głową. 

- Pracowałem kiedyś w hotelu w Gaborone. Jako kucharz. Nie szef kuchni, tylko jeden 

background image

z podkuchennych. To było kilka lat temu. 

- Dlaczego przyjechał pan tutaj? 

Uznała  to  za  niezwykłe.  Nie  miała  wątpliwości,  Ŝe  kucharze  zarabiają  w  Gaborone 

znacznie więcej niŜ na farmie. 

Kucharz uniósł nogę i wepchnął butem płonące drewko z powrotem do ognia. 

- Nie sprawiało mi to przyjemności. Nie lubiłem kucharzenia i dalej nie lubię. 

- W takim razie dlaczego pan to robi, rra? 

Westchnął. 

-  To  zawiła  historia,  mma.  Jej  opowiadanie  długo  by  potrwało,  a  muszę  wracać  do 

pracy, jak wzejdzie słońce. Ale trochę mogę opowiedzieć, jeśli pani chce. Proszę usiąść na tej 

kłodzie, mma. Właśnie. Opowiem, skoro mnie pani o to prosi. 

Urodziłem  się  tam,  za  tym  wzgórzem,  jakieś  dziesięć  mil  stąd.  Jest  tam  wioska,  o 

której nikt nie wie, bo nic się tam nie dzieje. Nikt nie zwraca na nią uwagi, bo ludzie są tam 

cisi i spokojni. Nigdy nie krzyczą i nie złoszczą się. Więc nie ma się czym interesować. 

W wiosce była szkoła z bardzo mądrym nauczycielem. Miał dwóch innych nauczycieli 

do  pomocy,  ale  on  był  najwaŜniejszy  i  wszyscy  słuchali  jego,  a  nie  dwóch  pozostałych. 

Któregoś dnia powiedział do mnie: „Bardzo bystry z ciebie chłopak, Simon. Znasz na pamięć 

imiona wszystkich krów, a takŜe ich ojców i matek. Jesteś w tym najlepszy. Taki chłopak jak 

ty mógłby pojechać do Gaborone i znaleźć tam pracę”. 

Nie  widziałem  nic  dziwnego  w  tym,  Ŝe  pamiętam  imiona  krów,  bo  ze  wszystkiego 

najbardziej  lubiłem  bydło.  Chciałem  pracować  przy  krowach,  jak  będę  duŜy,  ale  u  nas  nie 

było takiej pracy, więc musiałem wymyślić coś innego. Nie wierzyłem, Ŝebym nadawał się do 

Gaborone, ale kiedy miałem szesnaście lat, nauczyciel dał mi część pieniędzy, które dostał od 

rządu, i kupiłem sobie za nie bilet autobusowy do Gaborone. Mój ojciec nie miał pieniędzy, 

ale  podarował  mi  zegarek,  który  znalazł  kiedyś  koło  asfaltowej  drogi.  Była  to  najcenniejsza 

rzecz,  jaką  posiadał,  ale  dał  mi  go  i  kazał  sprzedać,  Ŝebym  miał  za  co  kupować  jedzenie  w 

Gaborone. 

Nie  chciałem  sprzedawać  tego  zegarka,  ale  jak  Ŝołądek  rozbolał  mnie  z  głodu,  nie 

miałem  innego  wyjścia.  Dostałem  za  niego  sto  puli,  bo  to  był  dobry  zegarek,  i  wydałem  te 

pieniądze na jedzenie, Ŝeby wrócić do sił. 

Na znalezienie pracy trzeba było wielu dni, a wiedziałem, Ŝe pieniędzy za zegarek nie 

starczy na długo. W końcu zatrudnili mnie w hotelu, gdzie kazali mi nosić bagaŜe i otwierać 

gościom  drzwi.  Niektórzy  z  tych  gości  przyjeŜdŜali  z  bardzo  daleka  i  byli  strasznie  bogaci. 

Kieszenie  aŜ  im  się  urywały  od  pieniędzy.  Czasem  dawali  mi  napiwki,  a  ja  wpłacałem  te 

background image

pieniądze na rachunek pocztowy. śałuję, Ŝe juŜ ich nie mam. 

Po  jakimś  czasie  przenieśli  mnie  do  kuchni,  gdzie  pomagałem  kucharzom.  Kiedy  się 

okazało,  Ŝe  umiem  dobrze  gotować,  dali  mi  uniform.  Gotowałem  przez  dziesięć  lat,  chociaŜ 

nie  znosiłem  tego.  Nie  cierpiałem  kuchennego  gorąca  i  wszystkich  tych  zapachów  jedzenia, 

ale taką miałem pracę i musiałem to robić. 

Kiedy pracowałem w tym hotelu, poznałem brata człowieka, który tutaj mieszka. Wie 

pani, o kim mówię - o tym waŜnym człowieku, który mieszka w Gaborone. Powiedział, Ŝe da 

mi  tutaj  pracę  w  charakterze  zarządcy  farmy,  i  byłem  bardzo  szczęśliwy.  Powiedziałem mu, 

Ŝ

e znam się na bydle i dobrze pokieruję farmą. 

Przyjechałem  tutaj  ze  swoją  Ŝoną.  Pochodzi  z  tych  stron  i  bardzo  się  ucieszyła,  Ŝe 

moŜe  tu  wrócić.  Dali  nam  piękny  dom  i  moja  Ŝoną  jest  bardzo  zadowolona.  Na  pewno  pani 

wie, mma, jakie to waŜne mieć zadowoloną Ŝonę albo męŜa. Inaczej człowiek nigdy nie zazna 

spokoju.  Nigdy.  Mam  teŜ zadowoloną  teściową.  Wprowadziła  się  do  nas,  mieszka  na  tyłach 

domu. Stale śpiewa, bo jest szczęśliwa, Ŝe ma przy sobie córkę i wnuki. 

Bardzo  się  cieszyłem,  Ŝe  będę  pracował  przy  krowach,  ale  brat,  który  tutaj  mieszka, 

podczas pierwszej rozmowy spytał mnie, co robiłem w Gaborone, i wyjaśniłem mu, Ŝe byłem 

kucharzem. Ucieszył się z tego i powiedział, Ŝe mam się zająć gotowaniem. Ciągle przyjmują 

waŜnych  ludzi  z  Gaborone,  na  których  zrobiłoby  wraŜenie,  gdyby  w  domu  był  prawdziwy 

kucharz. Nie chciałem tego robić, ale on mnie zmusił. Porozmawiał z moją Ŝoną i ona wzięła 

jego stronę. Powiedziała, Ŝe to dla nas świetna okazja i tylko dureń odmówiłby tym ludziom. 

Moja  teściowa  zaczęła  skuczeć.  Stwierdziła,  Ŝe  jest  juŜ  staruszką  i  umrze,  jeśli  będziemy 

musieli się stąd wynosić. Moja Ŝona powiedziała do mnie: „Chcesz zabić moją matkę? Tego 

chcesz?” 

Musiałem  więc  zostać  kucharzem  i  dalej  cały  dzień  wącham  kuchenne  zapachy, 

chociaŜ wolałbym być na świeŜym powietrzu przy krowach. Dlatego nie jestem zadowolony, 

ale cała moja rodzina jest zadowolona. Dziwna historia, nie uwaŜa pani? 

 

Zakończył  swoją  opowieść  i  spojrzał  na  mmę  Ramotswe  smętnym  wzrokiem. 

Odwzajemniła  jego  spojrzenie,  lecz  po  chwili  uciekła  z  oczami.  W  jej  głowie  odbyła  się 

gonitwa  myśli.  RóŜne  moŜliwości  obijały  się  o  siebie,  aŜ  w  końcu  wykrystalizowała  się 

pewna hipoteza, którą mma Ramotswe obstukała ze wszystkich stron i uznała za trafną. 

Ponownie  spojrzała  na  kucharza.  Wstał  i  zamykał  drzwiczki  bojlera.  Ze  zbiornika, 

starej  beczki  po  benzynie  przerobionej  na  ten  cel,  dochodził  dźwięk  bulgotania  wody. 

Powinna  się  odezwać,  czy  raczej  milczeć?  Jeśli  się  odezwie,  moŜe  powiedzieć  coś 

background image

chybionego i on gwałtownie zaprotestuje. Jeśli będzie milczała, straci niepowtarzalną okazję. 

Decyzja zapadła. 

- Chciałam pana o coś spytać, rra. 

- Tak? 

Zerknął na nią przelotnie i powrócił do porządkowania sterty drewna. 

- Widziałam, jak wsypywał pan coś wczoraj do jedzenia. Pan mnie nie widział, ale ja 

pana tak. Czemu pan to zrobił? 

Kucharz  zastygł.  Właśnie  miał  dźwignąć  grubą  kłodę,  którą  opasał  juŜ  ramionami. 

Potem powoli rozplótł dłonie i wyprostował się. 

- Widziała mnie pani? - wydusił niemal niedosłyszalnie. 

Mma Ramotswe przełknęła ślinę. 

- Tak, widziałam pana. Wsypał pan coś do jedzenia. Coś paskudnego. 

Zobaczyła,  Ŝe  wzrok  mu  zmętniał,  a  twarz,  wcześniej  oŜywiona,  straciła  wszelki 

wyraz. 

- Chyba nie próbuje pan ich zabić? 

Otworzył usta, Ŝeby jej odpowiedzieć, ale nie wyszedł z nich Ŝaden dźwięk. 

Mma Ramotswe nabrała śmiałości. Podjęła trafną decyzję i teraz naleŜało dokończyć 

rozpoczęte dzieło. 

-  Chciał  pan  tylko,  Ŝeby  zrezygnowali  z  pana  jako  kucharza,  prawda?  Gdyby  pana 

jedzenie  przestało  im  smakować,  to  juŜ  by  nie  chcieli,  Ŝeby  pan  im  gotował,  i  mógłby  pan 

zająć się tym, co pan naprawdę lubi. Zgadłam? - Skinął głową. - Bardzo głupio pan postąpił, 

rra. Mógł pan cięŜko komuś zaszkodzić. 

- Nie tym, czego uŜyłem. To jest zupełnie bezpieczne. 

Mma Ramotswe pokręciła głową. 

- Nigdy nie ma pewności. 

Kucharz spuścił wzrok na dłonie. 

- Nie jestem mordercą. 

Mma Ramotswe Ŝachnęła się. 

- Ma pan wielkie szczęście, Ŝe pana przejrzałam. Oczywiście nie widziałam pana, ale 

historia, którą mi pan opowiedział, zdradziła pana. 

-  I  co  teraz?  -  spytał  kucharz.  -  Powie  im  pani  i  wezwą  policję.  Proszę  panią,  niech 

pani pamięta, Ŝe mam rodzinę. Jak ci ludzie mnie zwolnią, to cięŜko mi będzie znaleźć inną 

pracę. Nie jestem juŜ młody. Nie mogę... 

Mma Ramotswe uciszyła go ruchem ręki. 

background image

- Nie jestem taka. Powiem im, Ŝe składniki, których pan uŜył, były zepsute, ale pan nie 

mógł o tym wiedzieć. Powiem, Ŝeby dali panu inną pracę. 

- Młodszy brat się nie zgodzi. Wiele razy go o to prosiłem. 

- Ale ja jestem kobietą. Umiem nakłonić męŜczyznę do zmiany decyzji. 

Kucharz uśmiechnął się. 

- Bardzo pani miła, mma. 

- Za bardzo - odparła mma Ramotswe i skierowała się ku domowi. 

Słońce  zaczęło  wschodzić,  ozłacając  drzewa,  wzgórza  i  ziemię.  Mma  Ramotswe 

bardzo  chętnie  zostałaby  w  tym  pięknym  miejscu,  ale  nie  miała  tu  juŜ  nic  do  roboty. 

Wiedziała, co powie człowiekowi z rządu, i musiała wracać do Gaborone, Ŝeby to zrobić. 

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 

WSPANIAŁA DZIEWCZYNA 

Wykluczenie  Motlamedi  z  grona  odpowiednich  kandydatek  do  waŜnego  tytułu  Miss 

Beauty and Integrity nie było trudne. Na liście widniały jednak trzy dalsze nazwiska i z kaŜdą 

z tych kobiet naleŜało odbyć  rozmowę, aby zyskać przesłanki do podjęcia decyzji. A z tymi 

mogło  juŜ  nie  pójść  tak  bezproblemowo.  Mmie  Makutsi  rzadko  się  zdarzało,  Ŝeby  przy 

pierwszym spotkaniu wyrobić sobie o kimś opinię, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, 

Ŝ

e  Motlamedi  jest  po  prostu  niedobrą  dziewczyną.  Termin  ten  posiada  w  botswańskim 

systemie  pojęciowym  ściśle  określone  konotacje.  Nie  ma  nic  wspólnego  z  „niedobrymi 

kobietami”  czy  „niedobrymi  paniami”  -  to  zupełnie  inne  kategorie.  Niedobre  kobiety  to 

prostytutki, a niedobre panie to wiekowe manipulatorki, zazwyczaj Ŝony starszych męŜczyzn, 

wtrącające się do cudzych spraw. Określenie „niedobra dziewczyna” odnosi się natomiast do 

osoby  młodszej  (na  pewno  poniŜej  trzydziestki),  która  chce  się  w  Ŝyciu  przede  wszystkim 

dobrze  bawić.  Dobrze  się  bawić  -  to  jest  kwintesencja  tego  pojęcia.  Istnieje  nawet 

podkategoria  niedobrych  dziewczyn  -  party  girls.  MoŜna  je  spotkać  głównie  ze  szpanersko 

odzianymi  męŜczyznami  w  knajpach,  gdzie  odchodzi  duŜo  dobrej  zabawy,  przynajmniej  w 

ich rozumieniu. Szpanersko odziani męŜczyźni uwaŜają się oczywiście za cool facetów, co w 

ich  mniemaniu  daje  im  prawo  do  najróŜniejszych  egoistycznych  zachowań.  Mma  Makutsi 

inaczej jednak zapatrywała się na tę sprawę. 

Na  drugim  końcu  skali  lokują  się  dobre  dziewczyny.  Te  cięŜko  pracują  i  rodzina 

bardzo  je  ceni.  Odwiedzają  rodziców  i  dziadków,  opiekują  się  małymi  dziećmi,  siedząc 

godzinami  pod  drzewem  i  pilnując  maluchów,  które  się  bawią,  a  później  kształcą  się  na 

pielęgniarki  bądź  teŜ,  jak  mma  Makutsi,  na  sekretarki.  Niestety,  dobre  dziewczyny,  które 

dźwigają świat na swoich barkach, nie mają w Ŝyciu zbyt wiele frajdy. 

Jak  się  rzekło,  nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  Motlamedi  nie  zalicza  się  do  kategorii 

dobrych  dziewczyn,  ale  czy  moŜna  liczyć  na  to,  zastanawiała  się  ponuro  mma  Makutsi,  Ŝe 

któraś  z  pozostałych  dziewcząt  okaŜe  się  znacząco  lepsza?  Szkopuł  w  tym,  Ŝe  dobre 

dziewczyny rzadko zgłaszają się do konkursów piękności. Po prostu zasadniczo nie mieści się 

to  w  ich  obszarze  zainteresowań.  A  gdyby  pesymistyczne  przewidywania  mmy  Makutsi  się 

potwierdziły, to co powiedziałaby panu Pulaniemu w swoim końcowym raporcie? Informacja, 

Ŝ

e wszystkie dziewczyny są siebie warte i Ŝadna nie zasługuje na tytuł, nie byłaby dla niego 

zbyt  przydatna.  Mógłby  ją  tylko  wyrzucić  do  kosza.  Mma  Makutsi  miała  przeczucie,  Ŝe  za 

background image

taką informację nie potrafiłaby nawet wystawić rachunku. 

Siedziała  w  samochodzie  obok  terminatora  i  z  rozpaczą  wpatrywała  się  w  listę 

nazwisk. 

- Gdzie teraz? - spytał. 

Ton  był  naburmuszony,  ale  tylko  trochę.  Uczeń  przypomniał  sobie,  Ŝe  ma  do 

czynienia  z  p.o.  dyrektora  warsztatu.  On  i  jego  kumpel  nabrali  zdrowego  szacunku  do  tej 

kobiety, która przyszła do warsztatu i postawiła na głowie ich metody pracy. 

Mma Makutsi westchnęła. 

-  Muszę  się  jeszcze  zobaczyć  z  trzema  dziewczynami  i  nie  mogę  się  zdecydować, 

która następna. 

-  Ja  się  znam  na  dziewczynach  -  odparł  terminator  ze  śmiechem.  -  Mógłbym  pani 

podpowiedzieć. 

Mma Makutsi rzuciła mu karcące spojrzenie. 

-  Ty  z  twoimi  dziewczynami!  Tylko  to  ci  w  głowie,  prawda?  Tobie  i  temu  twojemu 

leniwemu koledze. Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny... 

Urwała.  Tak,  uchodził  za  fachowca  w  tej  dziedzinie,  a  Gaborone  to  nie  takie  duŜe 

miasto.  Istniała  całkiem  spora  szansa,  Ŝe  wie  coś  o  tych  dziewczynach.  Jeśli  to  są  niedobre 

dziewczyny, pomyślała, a zwłaszcza party girls, to przypuszczalnie je spotkał, szlajając się po 

knajpach. Zasygnalizowała mu, Ŝeby zjechał na bok. 

- Stop! Zatrzymaj się tutaj. Chcę ci pokazać listę. 

Terminator zaparkował samochód i wziął od mmy Makutsi listę. W trakcie lektury na 

jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. 

-  Superlista!  -  powiedział  zachwycony.  -  To  są  najlepsze  dziewczyny  w  mieście. 

Znaczy  się,  trzy  z  nich  są  najlepsze.  DuŜe,  dobrze  zbudowane  dziewczyny,  rozumie  mnie 

pani. DuŜe, świetne dziewczyny, takie, jakie my, chłopcy, bardzo sobie cenimy. Szalejemy za 

tymi dziewczynami! 

W  mmie  Makutsi  serce  podskoczyło.  Intuicja  jej  nie  zawiodła.  Terminator  znał 

odpowiedź na jej pytanie i pozostawało tylko ją z niego wydobyć. 

- Które z nich znasz? 

Uczeń roześmiał się. 

-  Ta  tutaj.  Makita.  Znam  ją.  Bardzo  fajna,  duŜo  się  śmieje,  zwłaszcza  jak  ją 

połaskotać.  Potem  idzie  Gladys.  Ja  cię  kręcę!  Ta  to  dopiero  jest!  I  znam  jeszcze  tę, 

Motlamedi, a raczej mój kolega ją zna. Mówi, Ŝe to bardzo bystra dziewczyna, która studiuje 

na  uniwersytecie,  ale  nie  traci  za  duŜo  czasu  na  ksiąŜki.  Bardzo  łebska,  ale  tyłek  teŜ  ma  po 

background image

zbóju. Bardziej ją interesuje, Ŝeby się odstrzelić. 

Mma Makutsi skinęła głową. 

-  Właśnie  z  nią  rozmawiałam.  Twój  kolega  ma  rację.  A  ta  czwarta,  Patricia?  Ta,  co 

mieszka w Tlokweng? Znasz ją? 

Terminator pokręcił głową. 

-  Tej  nie  znam  -  odparł  i  szybko  dodał:  -  Ale  jestem  pewien,  Ŝe  to  teŜ  przeurocza 

dziewczyna. Nigdy nic nie wiadomo. 

Mma Makutsi odebrała mu kartkę i włoŜyła do kieszeni sukienki. 

- Jedziemy do Tlokweng. Muszę poznać tę Patricię. 

Jechali  do  Tlokweng  w  milczeniu.  Terminator  sprawiał  wraŜenie  zatopionego  w 

rozmyślaniach - moŜe dumał o dziewczynach z listy - natomiast mma Makutsi myślała o nim. 

UwaŜała  za  niesprawiedliwe,  ale  typowe  dla  stosunków  między  płciami,  Ŝe  nie  istnieje 

odpowiednik  pojęcia  „party  girl”,  którego  moŜna  by  uŜyć  w  odniesieniu  do  tego 

głupkowatego  terminatora.  Takie  typki  są  nie  lepsze,  a  moŜe  nawet  gorsze  od  party  girls,  a 

przecieŜ  społeczeństwo  ich  nie  potępia.  Nikt  nie  mówi  na  przykład  o  „knajpianych 

chłopakach” i nikt nie określiłby więcej niŜ dwunastoletniego osobnika płci męskiej mianem 

„niedobrego  chłopaka”.  Od  kobiet  z  reguły  oczekuje  się  lepszego  zachowania  i  ściągają  na 

siebie  krytykę  za  postępki,  które  męŜczyznom  uchodzą  na  sucho.  Nie  zanosi  się,  Ŝeby  ta 

odwieczna  niesprawiedliwość  zniknęła.  MęŜczyźni  zawsze  się  jakoś  wywiną,  nawet  jeśli 

podsunie  im  się  pod  nos  konstytucję.  Sędziowie  płci  męskiej  orzekną,  Ŝe  konstytucja  mówi 

coś innego, niŜ jest napisane czarno na białym, i dokonają wykładni korzystnej dla męŜczyzn. 

Punkt,  który  mówi:  „Wszyscy  ludzie,  niezaleŜnie  od  płci,  mają  prawo  do  równego 

traktowania  w  miejscu  pracy”,  zostanie  odczytany  następująco:  „Kobiety  mają  prawo 

pracować,  ale  nie  we  wszystkich  zawodach,  dla  ich  własnego  bezpieczeństwa,  a  zresztą 

męŜczyźni wykonują wiele zawodów lepiej”. 

Dlaczego  męŜczyźni  tak  się  zachowują?  Dla  mmy  Makutsi  zawsze  było  to  zagadką, 

chociaŜ  ostatnio  w  jej  głowie  zaczęła  się  wykluwać  pewna  hipoteza:  jest  to  w  jakiś  sposób 

związane  z  tym,  jak  matki  traktują  swoich  synów.  Matki  wpajają  swoim  synom,  Ŝe  są 

wyjątkowi,  zaszczepiając  im  pewne  postawy,  których  nie  da  się  później  wykorzenić. 

Chłopcom  pozwala  się  myśleć,  Ŝe  rolą  kobiet  jest  zajmować  się  nimi,  i  przekonanie  to  nie 

opuszcza ich w dorosłości. Mma Makutsi widziała tak wiele przykładów tego zjawiska, Ŝe nie 

wyobraŜała  sobie,  aby  ktoś  mógł  na  serio  podwaŜać  jej  teorię.  Terminator  był  w  tej  kwestii 

najzupełniej  typowy.  Widziała,  jak  jego  matka  przychodzi  do  warsztatu  z  całym  melonem, 

kroi  go  na  kawałki  i  karmi  swojego  synka  jak  małe  dziecko.  Wielki  błąd  wychowawczy: 

background image

matka powinna zachęcać syna do tego, Ŝeby sam sobie kupował i kroił melony. Właśnie przez 

tego rodzaju rozpieszczanie ma taki niedojrzały stosunek do kobiet, które słuŜą mu do zabawy 

i do krojenia melonów. Pełnią rolę wiecznego substytutu matki. 

Przyjechali  pod  parcelę  2456  i  stanęli  przy  bramie  schludnego  domku  w  błotnistym 

kolorze,  z  osobnym  kurnikiem  i  -  w  dzisiejszych  czasach  rzecz  rzadko  spotykana  -  dwoma 

tradycyjnymi koszami na zboŜe z tyłu. Trzymają tam karmę dla kur, pomyślała mma Makutsi. 

Co  rano  rozsypują  na  porządnie  zamiecionym  podwórzu  ziarna  sorgo,  które  dziobią 

zgłodniałe  kury  wypuszczone  z  kurnika.  Dla  mmy  Makutsi  nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe 

mieszka tam starsza kobieta, bo tylko starsze kobiety mają tradycyjnie urządzone podwórza i 

utrzymują  na  nich  nienaganny  porządek.  Pewnie  babcia  Patricii  -  jedna  z  tych  godnych 

podziwu Afrykanek, które harują nawet po osiemdziesiątce i stanowią filar rodziny. 

Terminator  parkował  samochód,  a  mma  Makutsi  ruszyła  ścieŜką  w  stronę  domu. 

Zawołała  zgodnie  z  panującym  obyczajem,  ale  sądziła,  Ŝe  nikt  jej  nie  usłyszał.  Po  chwili 

jednak w drzwiach pojawiła się jakaś kobieta, która wytarła dłonie w szmatę i pozdrowiła ją 

serdecznie. 

Mma  Makutsi  wyjaśniła,  co  ją  sprowadza.  Inaczej  niŜ  w  przypadku  wizyty  u 

Motlamedi,  nie  przedstawiła  się  jako  dziennikarka.  Nie  miałaby  sumienia  tego  robić  w  tym 

tradycyjnym domu, zwłaszcza wobec kobiety, która okazała się matką Patricii. 

- Chcę się czegoś dowiedzieć o uczestniczkach konkursu - powiedziała. - Zostałam o 

to poproszona. 

Kobieta skinęła głową. 

-  MoŜemy  usiąść  w  drzwiach.  Słońce  tu  nie  dochodzi.  Zawołam  córkę.  Tam  jest  jej 

pokój. 

Mma  Makutsi  spojrzała  na  drzwi  z  boku  domu.  Zielona  farba  odłaziła,  a  zawiasy 

pokrywała rdza. W obejściu panował nienaganny  porządek, ale sam dom wymagał remontu. 

Niezbyt  zamoŜny  dom,  pomyślała  mma  Makutsi.  Nagroda  za  zwycięstwo  w  konkursie 

znacząco  poprawiłaby  sytuację  bytową  rodziny.  Nagroda  wynosiła  cztery  tysiące  puli  plus 

talon  do  wykorzystania  w  sklepie  odzieŜowym.  Pieniądze  te  raczej  nie  zostałyby 

przeznaczone  na  zbytki,  pomyślała  mma  Makutsi,  patrząc  na  wystrzępiony  rąbek  spódnicy 

gospodyni. 

Usiadła i wzięła zaoferowany kubek wody. 

-  Gorąco  dzisiaj  -  powiedziała  kobieta.  -  Ale  niedługo  spadnie  deszcz.  Jestem  tego 

pewna. 

- Tak, spadnie. Deszcz jest nam potrzebny. 

background image

- Tak, mma. W tym kraju zawsze potrzebny jest deszcz. 

- Ma pani rację. Deszcz. 

Przez chwilę milczały i myślały o deszczu. Kiedy nie pada, człowiek myśli o deszczu, 

chociaŜ  niezbyt  natarczywie,  Ŝeby  nie  zapeszyć.  A  kiedy  przychodzi  deszcz,  człowiek  się 

zastanawia,  jak  długo  będzie  padał.  „Bóg  płacze.  Bóg  płacze  nad  tym  krajem.  Spójrzcie, 

dzieci,  to  jego  łzy.  Krople  deszczu  to  jego  łzy”.  Tak  tłumaczyła  im  nauczycielka  w 

Bobonong, kiedy mma Makutsi była mała, i zapamiętała jej słowa. 

- Jest moja córka. 

Mma Makutsi podniosła oczy. Patricia zjawiła się bezszelestnie i stała teraz przed nią. 

Mma  Makutsi  uśmiechnęła  się  do  młodej  kobiety,  która  skierowała  wzrok  na  podłogę  i 

dygnęła nieznacznie. „Nie jestem aŜ taka stara!”, pomyślała mma Makutsi, ale gest ten zrobił 

na niej wielkie wraŜenie. 

-  MoŜesz  usiąść  -  powiedziała  jej  matka.  -  Ta  pani  chce  z  tobą  porozmawiać  o 

konkursie piękności. 

Patricia skinęła głową. 

- Jestem bardzo przejęta, mma. Wiem, Ŝe nie mam szans na wygraną, ale i tak jestem 

bardzo przejęta. 

„Nie bądź tego taka pewna”, pomyślała mma Makutsi, ale nic nie powiedziała. 

- Jej ciotka uszyła jej na konkurs bardzo ładną sukienkę - oznajmiła matka. - Wydała 

na nią mnóstwo pieniędzy. Jest z bardzo dobrego materiału. Piękna sukienka. 

-  Ale  inne  dziewczyny  będą  miały  piękniejsze  -  powiedziała  Patricia.  -  To  bardzo 

bystre  dziewczyny.  Mieszkają  w  Gaborone.  Jedna  nawet  studiuje  na  uniwersytecie.  Mądra 

dziewczyna. 

„I niedobra”, pomyślała mma Makutsi. 

-  Nie  wolno  ci  myśleć,  Ŝe  przegrasz  -  skarciła  ją  matka.  -  Tak  się  nie  podchodzi  do 

konkursu.  Jak  będziesz  myślała,  Ŝe  przegrasz,  to  nigdy  nie  wygrasz.  Gdyby  Seretse  Khama 

powiedział: „Nigdy do niczego nie dojdziemy”, to gdzie byłaby dzisiaj Botswana? No gdzie? 

Mma Makutsi skinęła głową na znak, ze się z nią zgadza. 

- Słusznie. Musi pani myśleć: „Mogę wygrać”. Wtedy moŜe pani wygra. Nigdy nic nie 

wiadomo. 

Patricia uśmiechnęła się. 

- Ma pani rację. Spróbuję być bardziej pewna siebie. Postaram się. 

-  Dobrze  -  odparła  mma  Makutsi.  -  A  teraz  niech  mi  pani  powie,  co  chciałaby  pani 

zrobić ze swoim Ŝyciem. 

background image

Zapadła cisza. Mma Makutsi i matka patrzyły na Patricię z wyczekiwaniem. 

- Chciałabym się uczyć w studium sekretarskim w Gaborone. 

Mma  Makutsi  spojrzała  jej  w  oczy.  Patricia  nie  kłamała.  To  była  wspaniała 

dziewczyna, szczera i uczciwa, jedna z najlepszych w Botswanie. Bez cienia wątpliwości. 

- To bardzo dobra szkoła - powiedziała mma Makutsi. - Sama jestem jej absolwentką. 

-  Urwała,  ale  potem  odrzuciła  precz  skromność  i  dodała:  -  Uzyskałam  dziewięćdziesiąt 

siedem procent na egzaminach końcowych. 

Patricia zachłysnęła się powietrzem. 

- O! To fantastyczna ocena. Musi pani być bardzo mądra, mma. 

Mma Makutsi zaśmiała się bagatelizujące. 

- E, nie, bardzo się przykładałam do nauki i tyle. 

- Ale taki wynik! Ma pani wielkie szczęście, mma, Ŝe jest pani i ładna, i mądra. 

Mmie  Ramotswe  zabrakło  słów.  Nigdy  wcześniej  nie  usłyszała  od  nikogo,  Ŝe  jest 

ładna, a tym bardziej od obcej osoby. Jej ciotki mówiły, Ŝe musi sobie w Ŝyciu radzić z taką 

urodą, jaka jest jej dana, a jej matka wyraziła się podobnie. Nikt nie nazwał jej ładną, poza tą 

młodą kobietą, która nie skończyła jeszcze dwudziestu lat i sama była bardzo ładna. 

- Bardzo pani miła - powiedziała mma Makutsi. 

- To bardzo miła dziewczyna - potwierdziła matka. - Od maleńkości. 

Mma Makutsi uśmiechnęła się. 

-  To  świetnie.  Wie  pani  co?  Myślę,  Ŝe  ma  duŜe  szansę  wygrać  ten  konkurs.  Prawdę 

rzekłszy, jestem pewna, Ŝe wygra. Na sto procent. 

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 

PIERWSZY KROK 

Mma  Ramotswe  wróciła  do  Gaborone  przed  południem  tego  dnia,  w  którym 

rozmawiała  z  kucharzem.  Odbyła  teŜ  inne  rozmowy  -  w  tym  jedną  długą  -  z  innymi 

członkami domostwa. Pomówiła z bratową człowieka z rządu, która wysłuchała jej z powagą 

i zwiesiła głowę. Pomówiła ze staruszką, która z początku była wyniosła i nieprzejednana, ale 

w końcu przyznała mmie Ramotswe rację. Wreszcie doszło do rozmowy z bratem człowieka 

z rządu, który słuchał z rozdziawionymi ustami, ale okazał posłuszeństwo, kiedy jego matka 

wmieszała się do rozmowy i wyjaśniła mu ostrymi słowy, na czym polegają jego obowiązki. 

Kiedy było juŜ po wszystkim, mma Ramotswe czuła się tak, jakby przejechał po niej walec. 

Podjęła  wielkie  ryzyko,  ale  intuicja  jej  nie  zawiodła  i  obrana  przez  nią  strategia  przyniosła 

owoce. Teraz pozostawało juŜ tylko porozmawiać z pewnym człowiekiem, który mieszkał w 

Gaborone. Obawiała się, Ŝe nie będzie jej łatwo go przekonać. 

Jazda  powrotna  była  przyjemna.  Deszcz,  który  spadł  poprzedniego  dnia,  zdąŜył  juŜ 

zrobić swoje; ziemia pokryła się zielonym kobiercem. W paru miejscach stały kałuŜe wody, z 

odbitymi  srebrzystobłękitnymi  plamami  nieba.  Najsympatyczniejsze  było  zaś  to,  Ŝe  osiadł 

kurz, ten wszędobylski,  drobny  pył, który pod koniec pory deszczowej wciska się  wszędzie, 

wszystko zatyka i sprawia, Ŝe ubranie robi się sztywne i niewygodne. 

Pojechała  prosto  na  Zebra  Drive,  gdzie  dzieci  przywitały  ją  z  zachwytem.  Chłopiec 

ganiał  wokół  maleńkiej  białej  furgonetki,  pokrzykując  radośnie,  a  dziewczynka  podjechała 

wózkiem najszybciej, jak umiała, Ŝeby się z nią przywitać. W oknie kuchennym pojawiła się 

twarz Rose, gosposi, która opiekowała się dziećmi podczas jej krótkiej nieobecności. 

Rose zrobiła herbatę, a dzieci opowiedziały mmie Ramotswe o swoich przeŜyciach w 

szkole.  KoleŜanka  Motholeli  wygrała  w  konkursie  talon  na  ksiąŜki  wartości  pięćdziesięciu 

puli.  Jeden  z  nauczycieli  przyszedł  do  szkoły  z  ręką  na  temblaku,  bo  złamał  ją  sobie 

Dziewczynka z niŜszej klasy zjadła całą tubkę pasty do zębów i pochorowała się, ale to było 

przecieŜ do przewidzenia, prawda? 

Były teŜ jednak inne wiadomości. Mma Makutsi telefonowała z biura i poprosiła, Ŝeby 

mma Ramotswe oddzwoniła, jak tylko wróci (sądziła, Ŝe będzie to następnego dnia). 

-  Była  bardzo  przejęta  -  stwierdziła  Rose.  -  Powiedziała,  Ŝe  chciała  z  panią  omówić 

pewną waŜną sprawę. 

Mając  przed  sobą  dymiący  kubek  herbaty  z  czerwonokrzewu,  mma  Ramotswe 

background image

wykręciła  numer  Tlokweng  Road  Speedy  Motors,  wspólny  dla  obu  biur.  Telefon  długo 

dzwonił, zanim usłyszała znajomy głos mmy Makutsi. 

- Nr 1 Tlokweng Road... - zaczęła. - Nie, Nr 1 Speedy Ladies.. 

- To tylko ja, mma - przerwała jej mma Ramotswe. - Wiem, do czego pani zmierza. 

- Zawsze mi się miesza - powiedziała mma Makutsi ze śmiechem. - Tak się to kończy, 

jak ktoś próbuje prowadzić dwie firmy naraz. 

- Jestem pewna, Ŝe obiema kierowała pani bardzo dobrze. 

-  No,  w  sumie  tak.  Prawdę  rzekłszy,  dzwoniłam  po  to,  Ŝeby  pani  powiedzieć,  Ŝe 

właśnie  zainkasowałam  duŜe  honorarium.  Dwa  tysiące  puli  za  jedną  sprawę.  Klient  był 

bardzo zadowolony. 

-  Doskonale  się  pani  spisała  -  pochwaliła  ją  mma  Ramotswe.  -  Przyjdę  do  biura  i 

naocznie  się  przekonam.  Ale  najpierw  chciałabym,  Ŝeby  mnie  pani  umówiła.  Proszę 

zadzwonić do człowieka z rządu i powiedzieć mu, Ŝe musi przyjść do agencji o czwartej. 

- A jeśli nie będzie miał czasu? 

- To mu pani powie, Ŝe musi mieć czas, bo sprawa nie moŜe czekać. 

Dokończyła  herbatę,  a  potem  zjadła  duŜą  kanapkę  z  mięsem  przygotowaną  przez 

Rose.  Mma  Ramotswe  odzwyczaiła  się  od  obiadów  na  ciepło,  nie  licząc  weekendów. 

Wystarczała  jej  przekąska  albo  szklanka  mleka.  Lubiła  jednak  słodycze,  toteŜ  po  kanapce 

często  szedł  pączek  albo  ciastko.  W  końcu  była  panią  tradycyjnej  postury  i  nie  musiała  się 

przejmować rozmiarami sukienki, w odróŜnieniu od tych biednych neurotyczek, które ciągle 

oglądają  się  w  lustrze  i uwaŜają,  Ŝe  są  za  grube.  Co  to  w  ogóle  znaczy  „za  gruby”?  Kto  ma 

prawo  narzucać  innym  kategorię  wagową?  Mma Ramotswe  uznała  to za dyktaturę  chudych, 

której  nie  zamierzała  się  poddawać.  Pomyślała,  Ŝe  jeśli  chudzi  zrobią  się  jeszcze  bardziej 

natarczywi, to obszerniej zbudowanym nie pozostanie nic innego, jak na nich usiąść. Tak, to 

byłaby dla nich nauczka! Ha, ha! 

Parę  minut  przed  trzecią  zjawiła  się  w  biurze.  Terminatorzy  naprawiali  jakiś 

samochód, ale przywitali się z nią serdecznie, bez tej urazy i nadąsania, które dawniej tak ją 

złościły. 

- Widzę, Ŝe macie duŜo roboty - powiedziała. - Piękne auto naprawiacie. 

Starszy z uczniów wytarł usta w rękaw. 

- Fantastyczna furka. NaleŜy do kobiety. Wie pani, Ŝe wszystkie kobiety oddają swoje 

samochody  do  nas?  Jesteśmy  tacy  zajęci,  Ŝe  sami  będziemy  musieli  nająć  pomocników! 

Supersprawa! Będziemy siedzieć za biurkiem i wydawać terminatorom polecenia. 

- Dowcipniś z ciebie, młody człowieku - odparła mma Ramotswe z uśmiechem. - Ale 

background image

uwaŜaj, Ŝeby ci woda sodowa nie uderzyła do głowy. Jesteś tylko terminatorem, a rządzi tutaj 

ta pani w okularach. 

Uczeń parsknął śmiechem. 

- Jest dobrym szefem. Lubimy ją. - Urwał i spojrzał na mmę Ramotswe dociekliwie. - 

Ale co z panem J.L.B. Matekonim? Poprawia mu się? 

-  Jeszcze  za  wcześnie,  Ŝeby  coś  powiedzieć.  Doktor  Moffat  mówi,  Ŝe  te  tabletki 

zaczynają działać dopiero po paru tygodniach. Musimy zaczekać jeszcze kilka dni. 

- Ma dobrą opiekę? 

Mma  Ramotswe  skinęła  głową.  Uznała  za  dobry  znak,  Ŝe  terminator  spytał  o  pana 

J.L.B. Matekoniego. Sugerowało to, Ŝe zaczynu się interesować losem innych. MoŜe wreszcie 

dojrzeje, pomyślała. Mogła to być zasługa mmy Makutsi, która nie tylko wzięła ich w obroty, 

ale równieŜ wpajała im pewne zasady moralne. 

Mma  Ramotswe  weszła  do  biura  i  zastała  mmę  Makutsi  ze  słuchawką  przy  uchu. 

Asystentka  detektywa  szybko  zakończyła  rozmowę  i  powstała,  Ŝeby  przywitać  się  z 

chlebodawczynią. 

- Proszę - powiedziała mma Makutsi, wręczając mmie Ramotswe kawałek papieru. 

Mma Ramotswe przyjrzała się czekowi. Dwa tysiące puli czekały na Kobiecą Agencję 

Detektywistyczną  Nr  1  w  Standard  Bank.  Mmie  Ramotswe  zaparło  dech,  kiedy  zobaczyła  u 

dołu znane nazwisko. 

- Człowiek od konkursów piękności...? 

- We własnej osobie - odrzekła mma Makutsi. - To on był naszym klientem. 

Mma Ramotswe wsunęła czek za gorset. Ceniła nowoczesne metody zarządzania, ale 

co  się  tyczy  bezpiecznego  przechowywania  środków  finansowych,  to  nie  znała  lepszego 

miejsca. 

- Szybko się pani uwinęła - powiedziała mma Ramotswe. - O co chodziło? Kłopoty z 

Ŝ

oną? 

- Nie. Chodziło o znalezienie pięknej dziewczyny, której moŜna zaufać. 

- Jakie intrygujące. Rozumiem, Ŝe znalazła pani taką młodą damę. 

- Tak. Znalazłam odpowiednią osobę do wygrania następnego konkursu. 

Mma  Ramotswe  zdziwiła  się,  ale  nie  było  czasu  na  wchodzenie  w  szczegóły,  bo 

musiała  się  przygotować  do  spotkania  o  czwartej.  Przez  następną  godzinę  przejrzała  pocztę, 

pomogła  mmie  Makutsi  zarchiwizować  dokumenty  związane  z  warsztatem  i  wypiła  szybką 

filiŜankę  herbaty  z  czerwonokrzewu.  Kiedy  zajechała  czarna  limuzyna  wioząca  człowieka  z 

rządu,  biuro  było  posprzątane  i  uporządkowane,  a  mma  Makutsi,  sztywno  usadowiona  za 

background image

biurkiem, udawała, Ŝe przepisuje list na maszynie. 

 

-  No!  -  zaczął  człowiek  z  rządu,  który  rozparł  się  na  krześle  i  splótł  ramiona  na 

brzuchu.  -  Nie  zabawiła  tam  pani  długo.  Rozumiem,  Ŝe  złapała  pani  trucicielkę.  W  kaŜdym 

razie taką mam nadzieję! 

Mma Ramotswe łypnęła na mmę Makutsi. Były przyzwyczajone do męskiej arogancji, 

ale to przekraczało wszelkie normy. 

-  Spędziłam  na  farmie  dokładnie  tyle  czasu,  ile  potrzebowałam,  rra  -  powiedziała 

spokojnie. - A potem wróciłam, Ŝeby omówić sprawę z panem. 

Człowiek z rządu wydął usta. 

-  Proszę  mi  odpowiedzieć  na  moje  pytanie,  mma.  Nie  przyjechałem  tutaj  na 

pogaduszki. 

Maszyna do pisania stukała ostro w tle. 

-  W  takim  razie  moŜe  pan  wracać  do  pracy.  Albo  pan  chce  wysłuchać,  co  mam  do 

powiedzenia, albo pan nie chce. 

Po chwili milczenia człowiek z rządu odezwał się zniŜonym głosem: 

-  Wyjątkowo  bezczelna  z  pani  kobieta.  MoŜe  nie  ma  pani  męŜa,  który  by  panią 

nauczył, jak się z szacunkiem mówi do męŜczyzny. 

Maszyna do pisania zaczęła terkotać o kilkanaście decybeli głośniej. 

- A panu moŜe przydałaby się Ŝona, która by pana nauczyła odnosić się z szacunkiem 

do kobiet - stwierdziła mma Ramotswe. - Ale nie będę panu zabierała więcej czasu. Tam są 

drzwi, rra. Otwarte. Nie zatrzymuję pana. - Człowiek z rządu nie poruszył się. - Słyszał pan, 

co powiedziałam? Chce pan, Ŝebym pana wyrzuciła? Mam tutaj dwóch młodych ludzi, którzy 

przy  pracy  z  silnikami  wyrobili  sobie  mocne  mięśnie.  Jest  teŜ  mma  Makutsi,  z  którą, 

nawiasem  mówiąc,  nie  przywitał  się  pan,  i  jestem  ja.  Razem  cztery  osoby.  Pana  szofer  to 

staruszek.  Mamy  przewagę  liczebną,  rra.  -  Człowiek  z  rządu  nadal  siedział  nieruchomo,  ze 

wzrokiem utkwionym w podłodze. - No to jak, rra? 

Mma Ramotswe zabębniła palcami o blat biurka. Człowiek z rządu podniósł wzrok. 

- Przepraszam, mma. Zachowałem się niegrzecznie. 

-  Dziękuję  panu.  MoŜemy  zaczynać,  ale  najpierw  przywita  się  pan  z  mma  Makutsi  - 

tradycyjnie, jeśli moŜna prosić. 

 

- Opowiem panu historię - powiedziała mma Ramotswe. - Była sobie rodzina z trzema 

synami.  Ojciec  bardzo  się  ucieszył,  Ŝe  pierwszym  dzieckiem  był  syn,  i  niczego  mu  nie 

background image

odmawiał.  Matka  teŜ  była  zadowolona,  Ŝe  urodziła  męŜowi  syna,  i  potwornie  go 

rozpieszczała. Potem przyszedł na świat drugi syn i było im bardzo smutno, kiedy się okazało, 

Ŝ

e  chłopak  ma  nie  całkiem  po  kolei  w  głowie.  Matka  wiedziała,  co  ludzie  mówią  za  jej 

plecami:  chłopak  jest  upośledzony,  bo  zdradzała  męŜa  podczas  ciąŜy.  To  była  oczywiście 

nieprawda, ale te okrutne plotki bardzo ją bolały i przestała się pokazywać publicznie. Bardzo 

się  wstydziła.  Ale  chłopak  był  szczęśliwy.  Lubił  być  przy  krowach  i  je  liczyć,  chociaŜ  nie 

umiał liczyć zbyt dobrze. 

Pierworodny był bystry i zaradny. Wyjechał do Gaborone i wyrobił sobie nazwisko w 

polityce. Ale wraz z władzą i sławą wzrastała jego arogancja. 

Potem  urodził  się  jeszcze  jeden  syn.  Pierworodny  bardzo  się  ucieszył  i  kochał 

młodszego braciszka. Ale miłość ta była podszyta strachem, Ŝe chłopczyk odbierze mu część 

uczuć  rodziców  i  zajmie  pierwsze  miejsce  w  sercu  ojca.  Wszystko,  co  robił  ojciec,  było 

odczytywane jako znak, Ŝe preferuje najmłodszego syna, co oczywiście mijało się z prawdą, 

bo starzec kochał wszystkich swoich synów jednakowo. 

Kiedy  najmłodszy  syn  się  oŜenił,  pierworodny  był  wściekły.  Nikomu  o  tym  nie 

powiedział,  ale  złość  w  nim  kipiała.  Duma  nie  pozwalała  mu  zwierzyć  się  z  tego 

komukolwiek,  bo  przecieŜ  był  teraz  taki  waŜny.  Sądził,  Ŝe  Ŝona  odbierze  mu  brata  i  nic  mu 

nie  zostanie.  Sądził,  Ŝe  będzie  próbowała  zagarnąć  dla  siebie  farmę  i  całe  bydło.  Nawet  nie 

zadał sobie pytania, czy jest to prawdopodobne. 

Wmówił  sobie,  Ŝe  Ŝona  zamierza  zamordować  jego  brata,  którego  tak  kochał. 

Zamartwiał się i nie mógł spać, bo wzbierała w nim nienawiść. W końcu udał się do pewnej 

pani - czyli do mnie - i poprosił ją, Ŝeby pojechała na farmę i znalazła dowody na zbrodnicze 

knowania. Liczył na to, Ŝe ta kobieta pomoŜe mu pozbyć się Ŝony brata. 

Owa pani wtedy jeszcze nie wiedziała, co się za tym wszystkim kryje, toteŜ zgodziła 

się pojechać na kilka dni do tej nieszczęśliwej rodziny. Rozmawiała ze wszystkimi i ustaliła, 

Ŝ

e nikt nie próbuje nikogo zabić, a cała ta historia z trucizną wzięła się z tego, Ŝe sfrustrowany 

kucharz  pomylił  zioła.  Winę  za  jego  frustrację  ponosił  najmłodszy  syn,  poniewaŜ  zmusił  go 

do wykonywania pracy, która mu nie leŜała. 

Pani z Gaborone rozmawiała po kolei ze wszystkimi, a potem wróciła do stolicy, Ŝeby 

porozmawiać z pierworodnym. Był wobec niej wyjątkowo obcesowy, poniewaŜ obcesowość 

weszła  mu  w  krew  i  poniewaŜ  przyzwyczaił  się  do  tego,  Ŝe  wszystkie  jego  Ŝyczenia  są 

spełniane.  Ona  jednak  uprzytomniła  sobie,  Ŝe  w  skórze  despoty  mieszka  przestraszony  i 

nieszczęśliwy  człowiek.  Postanowiła  więc  porozmawiać  z  tym  przestraszonym  i 

nieszczęśliwym człowiekiem. 

background image

Wiedziała  oczywiście,  Ŝe  pierworodny  nie  będzie  w  stanie  sam  porozmawiać  z 

rodziną, więc zrobiła to za niego. Wyjaśniła rodzinie, co on czuje - Ŝe za jego zazdrością kryje 

się miłość do brata. śona brata zrozumiała to i obiecała uczynić wszystko, co w jej mocy, aby 

wzbudzić  w  pierworodnym  przekonanie,  Ŝe  nie  odebrała  mu  jego  ukochanego  brata.  Matka 

teŜ zrozumiała. Uświadomiła sobie, Ŝe razem z męŜem wzbudzili w pierworodnym obawy o 

utratę  jego  części  majątku.  Oboje  przyrzekli  jakoś  rozwiązać  tę  sprawę.  Powiedzieli,  Ŝe 

dopilnują,  aby  wszystko  zostało  podzielone  po  równo,  i  Ŝe  pierworodny  nie  powinien  mieć 

Ŝ

adnych obaw o przyszłość. 

Potem  ta  pani  obiecała  rodzinie,  Ŝe  porozmawia  z  pierworodnym  w  Gaborone  i  jest 

pewna,  Ŝe  on  zrozumie. Powiedziała,  Ŝe  przekaŜe  im  od  nich,  co  tylko  zechcą.  Powiedziała, 

Ŝ

e  prawdziwą  trucizną  w  rodzinach  nie  jest  ta,  którą  dosypuje  się  do  jedzenia,  lecz  ta,  która 

wytwarza się w sercach, kiedy ludzie są o siebie zazdrośni i nie umieją wyraŜać uczuć. 

Wróciła  więc  do  Gaborone  ze  słowami,  które  rodzina  chciała  przekazać 

pierworodnemu. Słowa najmłodszego brata były takie: „Bardzo kocham mojego brata. Często 

o nim myślę. Nigdy nic mu nie zabiorę. Ziemia i krowy są wspólne”. Jego Ŝona powiedziała: 

„Podziwiam mojego szwagra i nigdy bym mu nie odebrała miłości brata, na którą zasługuje”. 

Matka  powiedziała:  „Jestem  dumna  z  mojego  syna.  Jest  tutaj  dosyć  miejsca  dla  nas 

wszystkich.  Martwiłam  się,  Ŝe  drogi  moich  synów  się  rozejdą,  Ŝe  ich  Ŝony  wklinują  się 

pomiędzy  nich  i  rozbiją  naszą  rodzinę. JuŜ  się  o to  nie  martwię.  Niech  pani  poprosi  mojego 

syna,  Ŝeby  szybko  do  mnie  przyjechał.  Nie  zostało  mi  juŜ  wiele  Ŝycia”.  Ojciec  nie  mówił 

duŜo, tylko tyle: „MęŜczyzna nie mógłby sobie wymarzyć lepszych synów”. 

 

Maszyna do pisania milczała. Mma Ramotswe skończyła swoją opowieść i patrzyła na 

człowieka  z  rządu,  który  siedział  zastygły.  Tylko  jego  klatka  piersiowa  się  poruszała  przy 

wdechach i wydechach. Potem uniósł jedną dłoń do twarzy, pochylił się i uniósł drugą dłoń. 

-  Niech  pan  nie  wstydzi  się  płaczu,  rra  -  powiedziała  mma  Ramotswe.  -  Od  tego  się 

zaczyna poprawa. To jest pierwszy krok. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY 

SŁOWA NAZYWAJĄCE AFRYKĘ 

Przez  cztery  następne  dni  padało.  KaŜdego  popołudnia  gęstniały  chmury,  a  potem, 

pośród  błyskawic  i  grzmotów,  deszcz  chlustał  na  ziemię.  Drogi,  normalnie  suche  i  pyliste, 

były  zalane,  a  pola  zamieniły  się  w  rozmigotane  jeziora.  Spragniona  gleba  szybko  jednak 

wchłonęła  wodę  i  ponownie  pojawiła  się  ziemia.  Ludzie  wiedzieli  jednak,  Ŝe  woda  jest 

zmagazynowana  w  zbiorniku  zapory  i  przenikająca  do  warstw,  do  których  sięgają  studnie. 

Kamień spadł im z serca. Kolejna susza byłaby tragedią, chociaŜ ludzie jak zawsze jakoś by 

wytrzymali. Mówili, Ŝe pogoda się zmienia i czuli się zagroŜeni. W takim kraju jak Botswana, 

gdzie  ziemi  i  zwierzętom  nigdy  się  nie  przelewa,  nawet  niewielka  zmiana  moŜe  mieć 

katastrofalne skutki. Ale deszcze nadeszły i tylko to się liczyło. 

Warsztat  Tlokweng  Road  Speedy  Motors  otrzymywał  coraz  więcej  zleceń  i  mma 

Makutsi  uznała,  Ŝe  nie  ma  innego  wyjścia,  jak  tylko  zatrudnić  na  kilka  miesięcy  jeszcze 

jednego mechanika i zobaczyć, jak się sprawy rozwiną. Dała ogłoszenie do gazety i przyszedł 

człowiek,  który  kiedyś  naprawiał  i  konserwował  silniki  dieslowskie  w  kopalni  diamentów. 

Był teraz na emeryturze i zaproponował, Ŝe będzie przychodził do pracy trzy razy w tygodniu. 

Natychmiast został przyjęty i od razu zaczął się dobrze dogadywać z terminatorami. 

-  Pan  J.L.B.  Matekoni  go  polubi  -  powiedziała  mma  Ramotswe  -  kiedy  wróci  i  go 

pozna. 

- A kiedy wróci? - spytała mma Makutsi. - Minęły juŜ dwa tygodnie. 

- Jak wróci, to wróci. Nie popędzajmy go. 

Tego popołudnia pojechała na farmę dla sierot i zaparkowała maleńką białą furgonetkę 

pod  oknem  biura  mmy  Potokwani.  Kierowniczka  zobaczyła  ją  z  daleka  i  kiedy  mma 

Ramotswe zapukała do drzwi, czajnik stał juŜ na gazie. 

- Dawno pani nie widzieliśmy, mma Ramotswe. 

- WyjeŜdŜałam. A potem przyszły deszcze i nie chciałam ugrzęznąć w błocie. 

-  Bardzo  rozsądnie  -  poparła  ją  mma  Potokwani.  -  Parę  cięŜarówek  utknęło  tuŜ  za 

bramą  i  starsze  sieroty  musiały  je  pchać.  Z  trudem  im  się  udało.  Były  takie  ubłocone,  Ŝe 

trzeba je było spłukać węŜem. 

- W tym roku zapowiadają się obfite deszcze. To bardzo dobrze dla naszego kraju. 

Czajnik  w  kącie  pokoju  zaczął  syczeć  i  mma  Potokwani  podniosła  się,  Ŝeby  zrobić 

herbaty. 

background image

-  Nie  mam  dla  pani  ciasta.  Wczoraj  upiekłam,  ale  wszystko  zjedzone,  do  ostatniego 

okruszka. Jakby przeszła szarańcza. 

- Tak, ludzie są pazerni. Miło byłoby zjeść trochę ciasta, ale co poradzić? 

Piły herbatę w zgodnym milczeniu. Potem mma Ramotswe zabrała głos. 

-  Pomyślałam,  Ŝe  moŜe  bym  zabrała  pana  J.L.B.  Matekoniego  na  przejaŜdŜkę 

furgonetką. Myśli pani, Ŝe miałby ochotę? 

- Myślę, Ŝe miałby wielką ochotę - odparła mma Potokwani z uśmiechem. - Mało się 

odzywa,  odkąd  go  tu  przywiozłam,  ale  odkryłam,  Ŝe  jest  czymś  zajęty.  Sądzę,  Ŝe  to  dobry 

znak. 

- Czym jest zajęty? 

- Pomaga nam z tym chłopczykiem. Wie pani - z tym, o którym z panią rozmawiałam. 

Pamięta pani? 

- Tak - odrzekła mma Ramotswe z wahaniem. - Pamiętam tego chłopczyka. 

- Dowiedziała się pani czegoś? 

-  Nie.  Wydaje  mi  się,  Ŝe  nie  mogę  zbyt  wiele  zrobić.  Coś  przyszło  mi  jednak  do 

głowy. Ale to tylko myśl. 

Mma Potokwani wsypała sobie do herbaty jeszcze jedną łyŜeczkę cukru i zamieszała 

powoli. 

- Tak? Jaka to myśl? 

Mma Ramotswe zmarszczyła brwi. 

- Nie sądzę, Ŝeby to coś pomogło. Jestem pewna, Ŝe nie pomoŜe. 

Mma  Potokwani  podniosła  filiŜankę  do  ust,  wypiła  duŜy  łyk  herbaty  i  delikatnie 

odstawiła filiŜankę. 

- Chyba wiem, o co pani chodzi, mma - powiedziała. - Mnie chyba przyszła do głowy 

ta sama myśl. Ale nie mogę w to uwierzyć. To po prostu nie moŜe być prawda. 

Mma Ramotswe pokręciła głową. 

-  To  samo  sobie  powiedziałam.  Ludzie  mówią  o  takich  sprawach,  ale  nigdy  nic  nie 

zostało  udowodnione.  Mówią,  Ŝe  są  dzikie  dzieci  wychowywane  przez  zwierzęta  i  od  czasu 

do czasu ktoś takie dziecko znajduje. Ale skąd mamy wiedzieć, Ŝe naprawdę tak było? Jakie 

mamy dowody? 

- Nic mi na ten temat nie wiadomo. 

- A jeśli komuś powiemy o naszych przypuszczeniach, to co potem? Gazety będą się o 

tym  rozpisywały.  Zjadą  się  ludzie  z  całego  świata.  Spróbują  zabrać  gdzieś  chłopca,  Ŝeby 

mogli go obserwować. Wywiozą go z Botswany. 

background image

- Nie - zaoponowała mma Potokwani. - Rząd nigdy by na to nie pozwolił. 

- Nie byłabym taka pewna. Nie moŜna tego wykluczyć. Nigdy nic nie wiadomo. - Po 

chwili  milczenia  stwierdziła:  -  Myślę,  Ŝe  pewnych  spraw  lepiej  jest  nie  tykać.  Nie  chcemy 

znać odpowiedzi na wszystkie pytania. 

- Zgadzam się z panią. Czasem łatwiej jest być  szczęśliwym, kiedy człowiek nie wie 

wszystkiego. 

Mma  Ramotswe  zamyśliła  się.  Interesująca  teza,  ale  czy  prawdziwa?  Wymagała 

pogłębionej  analizy,  na  którą  w  tej  chwili  nie  było  czasu.  Mma  Ramotswe  miała  pilniejsze 

zadanie  do  wykonania,  a  mianowicie  zabranie  pana  J.L.B.  Matekoniego  do  Mochudi,  gdzie 

mogliby  wspiąć  się  na  kopje,  górę,  wyspową,  i  podziwiać  równiny.  Była  pewna,  Ŝe  panu 

J.L.B. Matekoniemu spodobałby się widok całej tej wody. Podniósłby go na duchu. 

-  Pan  J.L.B.  Matekoni  trochę  nam  pomagał  z  tym  chłopcem  -  powtórzyła  mma 

Potokwani.  -  Dobrze  mu  zrobiło,  Ŝe  miał  jakieś  zajęcie.  Widziałam,  jak  go  uczy  strzelać  z 

procy. I podobno uczy go słów - uczy go mówić. Jest dla niego bardzo serdeczny, a to chyba 

dobry znak. 

Mma  Ramotswe  uśmiechnęła  się.  Wyobraziła  sobie,  jak  pan  J.L.B.  Matekoni  uczy 

małego  dzikusa  nazw  otaczających  go  rzeczy.  Uczy  go  słów  nazywających  świat, 

nazywających Afrykę. 

Pan  J.L.B.  Matekoni  nie  był  zbyt  komunikatywny  po  drodze  do  Mochudi.  Siedział 

obok  kierowcy  w  maleńkiej  białej  furgonetce,  patrząc  na  równiny,  które  przesuwały  się  za 

oknem,  i  na  innych  podróŜnych.  Wygłosił  jednak  kilka  uwag,  a  nawet  spytał,  co  słychać  w 

warsztacie, czego nie uczynił, kiedy go poprzedni raz odwiedziła na farmie dla sierot. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  mma  Makutsi  krótko  trzyma  tych  moich  terminatorów  - 

powiedział. - Straszne leniuchy. Tylko baby im w głowie. 

- Problem bab pozostał, ale mma Makutsi wyciska z nich siódme poty i dobrze sobie 

radzą. 

Dotarli do zjazdu na Mochudi i wkrótce jechali drogą, która wiodła w stronę szpitala, 

domów z podwórzami i usianego głazami wzgórza z tyłu. 

-  Przejdziemy  się  na  wzgórze?  -  zaproponowała  mma  Ramotswe.  -  Bardzo  dobry 

stamtąd widok. Zobaczymy, jak bardzo zmienił się kraj po deszczu. 

- Jestem za bardzo zmęczony, Ŝeby się wspinać. Ty idź, ja zostanę. 

- Nie - odparła stanowczo mma Ramotswe. - Oboje wejdziemy. Weź mnie pod ramię. 

Wspinaczka  nie  trwała  długo.  Wkrótce  stali  na  skraju  duŜej  połaci  wydźwigniętej  do 

góry  skały  i  patrzyli  na  Mochudi:  na  kościół  kryty  czerwoną  blachą,  na  maleńki  szpital,  w 

background image

którym  dzień  w  dzień  skąpymi  środkami  toczono  heroiczną  walkę  z  potęŜnymi 

nieprzyjaciółmi,  wreszcie  na  równiny  ciągnące  się  w  kierunku  południowym.  Płynęła  tam 

teraz  rzeka,  szeroko  rozlana  i  leniwa,  wiła  się  między  kępami  drzew  i  krzewów  tudzieŜ 

grupek zagród, które składały się na porozrzucaną bezładnie wioskę. ŚcieŜką w pobliŜu rzeki 

pędzono  niewielkie  stado  bydła;  z  tej  odległości  krowy  wydawały  się  tycie,  jak  zabawki. 

Wiatr  wiał  od  strony  stada,  niosąc  dźwięk  dzwonków,  cichy,  delikatny  dźwięk,  który  tak 

silnie kojarzył się mmie  Ramotswe z botswańskim buszem - drugi hymn  jej ojczyzny. Mma 

Ramotswe  stała  bez  ruchu,  kobieta  na  skale  w  Afryce.  Właśnie  tym  i  właśnie  tutaj  chciała 

być. 

- Patrz - powiedziała. - Patrz tam! To jest dom, w którym mieszkałam z ojcem. To są 

moje rodzinne strony. 

Pan  J.L.B.  Matekoni  spojrzał  w  dół  i  uśmiechnął  się.  Uśmiechnął  się  i  ona  to 

zauwaŜyła. 

- Myślę, Ŝe czujesz się trochę lepiej, prawda? 

Pan J.L.B. Matekoni skinął głową. 

 

Afryka 

Afryka Afryka 

Afryka Afryka Afryka 

Afryka Afryka 

Afryka