SUSAN CROSBY
Zmowa aniołów
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Luke miał trzydzieści cztery lata, był dobrze sytuowany, dość
przystojny i bardzo znany. Siedząc w fotelu, kontemplował listę,
którą sporządził sobie kilka dni temu. Na liście tej było osiem
nazwisk: osiem kandydatek na stałą posadę żony Lucasa
Walkera.
Rzucił kartkę na biurko, odwrócił fotel i spojrzał przez okno
na pokryte styczniowym śniegiem góry.
Za dużo zmian naraz, pomyślał. Jeszcze nie tak dawno
wiedziałem, kim jestem i gdzie jest moje miejsce, a teraz nic nie
wiem.
Zadane mimochodem przez jakiegoś dziennikarza pytanie
sprawiło, że Luke postanowił się ustatkować. Doszedł do
wniosku, że im więcej nowych ról przyjmie teraz na siebie, tym
łatwiej będzie mu wybrać tę najodpowiedniejszą.
Do gabinetu zajrzała sekretarka.
- Twój gość już jest - powiedziała.
- Mam umówione spotkanie? - zapytał. Nie pamiętał, żeby się
z kimś umawiał.
- Ariel Minx - przypomniała sekretarka.
- Ariel Minx? - Luke pochylił się nad biurkiem. Czyżby w
piekle wygasili ogień?
- Chyba nie uzgadniałam z tobą tego spotkania - powiedziała
sekretarka po chwili zastanowienia. - Ta pani zadzwoniła dziś
rano. Mówiła, że koniecznie musi się z tobą zobaczyć. Ty akurat
byłeś na konferencji...
- Nie ma sprawy. - Lukę machnął ręką. Ariel Minx jak żywa
stanęła mu przed oczami: drobna, świetnie zbudowana
blondynka. W czarnym kostiumie kąpielowym wyglądała jak
marzenie.
- To prywatna sprawa czy załatwiasz jakiś interes? Będę
potrzebna?
Lukę wrzucił do szuflady leżącą na stole listę.
1
RS
- Raczej interesy - powiedział. - Poznałem tę panią w zeszłym
roku na rejsie charytatywnym. Przetrzymaj ją chwilę,
Marguerite, a potem wprowadź. Dam ci znać, jeśli będę cię
potrzebował.
Ledwie Marguerite zamknęła za sobą drzwi, Lukę wstał z
fotela, wziął kule i pokuśtykał do wieszaka, na którym wisiała
jego marynarka. Włożył ją, a kule ukrył w łazience, żeby Ariel
ich nie zauważyła.
Za nic na świecie nie chciał się stać jeszcze jednym
podopiecznym tej niezwykłej kobiety.
Ariel Minx znała się na ludziach, ale co do Lucasa Walkera
okropnie się pomyliła. Zdawało jej się, że biuro znanego
piłkarza, który został prezesem Titana - firmy produkującej
obuwie sportowe - powinny wypełniać trofea sportowe.
Tymczasem nie było tu ani pucharów, ani oprawionych w ramki
fotografii z okładek sportowych czasopism, ani w ogóle nic, co
pasowałoby do wizerunku mocnego mężczyzny. Podczas rejsu
opowiadał, że poluje i łowi ryby. W znamienitym towarzystwie.
Ariel nie potrafiła orzec, czy była to prawda, czy tylko czcze
przechwałki. W każdym razie w gustownie urządzonym biurze
Lucasa Walkera nie było ani śladu trofeów - czy to myśliwskich,
czy sportowych.
Meble były wygodne, a z okna rozciągał się widok na góry
Sierra Nevada. Przepiękne jezioro Tahoe znajdowało się tuż za
najbliższym pasmem gór. Ariel mijała je, jadąc na spotkanie.
Co za facet, pomyślała. Nawet gust ma dobry! A jego
oczywistym zaletom naprawdę trudno się oprzeć.
- Co za zaszczyt! - zawołał Luke, wchodząc do pokoju. -Cóż
cię sprowadza w moje skromne progi?
Ariel pamiętała, że był wspaniałym mężczyzną, ale w
garniturze... Zaraz jednak wytłumaczyła sobie, że wszyscy
panowie zazwyczaj doskonale się prezentują w garniturach.
A jednak ten mężczyzna był naprawdę imponujący.
Granatowy garnitur doskonale harmonizował z kolorem jego
2
RS
oczu, a złoty wzór na krawacie miał barwę jego włosów, w
których teraz odbijało się popołudniowe słońce.
- Zaniemówiłaś? - zapytał kpiąco. Jakby byli dobrymi
znajomymi.
Ariel nie wiedziała, jak się zachować. Lucas Walker był
człowiekiem, przy którym traciła głowę. Ona, która zawsze
przewodziła wszelkim komitetom, która potrafiła nakłonić
polityków i inne znane osobistości, aby poświęciły swój czas i
pieniądze na cele dobroczynne. Ona, Ariel Minx, plątała się jak
panienka, kiedy miała rozmawiać z Lucasem Walkerem. I
dlatego właśnie unikała go jak zarazy. Od tamtego pamiętnego
rejsu, który ona zorganizowała, a w którym on brał udział jako
najjaśniejsza gwiazda amerykańskiego sportu.
Powiedziała mu wtedy, że nie życzy sobie, żeby jej szukał.
Wprawdzie była nieco zdziwiona, może nawet niezadowolona,
że bez sprzeciwu wykonał jej polecenie, ale nie poświęcała tej
sprawie zbyt wiele czasu. Myślała o Luke'u co najwyżej raz, no,
może kilka razy dziennie.
- Dzień dobry - powiedziała. - Jak zwykle jesteś szarmancki
do przesady.
Roześmiał się. Poprowadził swego gościa do kanapy i oboje
usiedli.
- Skoro tak się ubrałaś - musnął palcem rękaw jej wełnianego
kostiumu - to chyba masz do mnie jakiś interes.
Ariel była pod wrażeniem jego bliskości. Nie po raz pierwszy
musiała odganiać od siebie wyobrażenia o nim jako o kochanku.
- Rzeczywiście, mam do ciebie prośbę - powiedziała. -
Sądziłam, że nie wypada załatwiać tego przez telefon.
- Napijesz się czegoś? - zapytał. Nie czekając na odpowiedź,
nacisnął guzik interkomu. - Czy możesz nam podać herbatę,
Marguerite?
- W tej chwili - odparła sekretarka.
- A wiec nie jest to sprawa na telefon - powtórzył, jakby
chciał jej udowodnić, że nie uronił ani jednego słowa.
3
RS
- A może chciałabym się napić kawy? - Ariel spojrzała na
niego z wyrzutem.
- Nie pijasz kawy.
- A ty skąd wiesz?
- Zapomniałaś, że podczas rejsu jadaliśmy przy jednym stole?
Zawsze zamawiałaś herbatę. Czarną. Bez cukru i mleka.
Rozsądny mężczyzna zapamiętuje, co lubi kobieta. A ta pani,
która siedziała z drugiej strony...
- Ta, do której robiłeś słodkie oczy, dopóki nie przysiadł się
do nas jej mąż?
- Ja tylko chciałem być miły. No więc ta pani lubiła campari i
ciągle je zamawiała. Z kolei ta, która siedziała naprzeciwko
mnie, piła wyłącznie mleko. Była w szóstym miesiącu ciąży.
- Została jeszcze pani Kent.
- Pijała sherry, prawda?
- Chcesz, żebym się ekscytowała tym, że pamiętasz, co lubię,
skoro pamiętasz także gusty wszystkich innych gości?
- Nie wiem, czy chciałem, żebyś się ekscytowała, kochanie.
Pragnąłem
tylko,
żebyś wiedziała, że zauważyłem i
zapamiętałem.
Ariel uśmiechnęła się. Niechętnie. Przy tym człowieku nie
sposób było się nie uśmiechać. Był taki zabawny. O tym także
zapomniała. Był jedynym nieżonatym mężczyzną na statku,
toteż czasami, albo raczej przeważnie, ona i Lukę tworzyli parę.
Nie niepokoił jej. Nawet nie patrzył na nią pożądliwie. Ale jak
tylko stali się parą, bo przecież oboje byli bez pary, Ariel jemu
musiała poświęcać całą swoją uwagę. Opowiadał jej niezliczone
historie, które mogły być prawdziwe albo całkiem zmyślone.
Udało mu się nawet wydłubać niewielką dziurkę w murze,
którym się otoczyła. Instynktownie czuła, że nie poradzi sobie z
nim tak łatwo, jak radziła sobie z innymi mężczyznami. Zanim
zawinęli do portu, dziura była już tak duża, że Lukę bez trudu
mógłby się przedostać do środka. Toteż kiedy po zejściu na ląd
zapytał ją, czy jeszcze kiedyś się spotkają, Ariel, bez chwili
4
RS
namysłu, powiedziała, że to niemożliwe. Lukę spełnił jej
życzenie. Im więcej czasu upływało od zakończenia rejsu, tym
bardziej była przekonana, że dobrze zrobiła.Ale teraz, kiedy
znów go zobaczyła, wszystkie uczucia wróciły z nową siłą.
Pomyślała sobie nawet, że może nie należało do niego
przyjeżdżać...
- Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie? - zapytał tak czule, że
mało brakowało, a rzuciłaby się mu na szyję. Bała się, że to
uczucie odmalowało się na jej twarzy zbyt wyraźnie.
- Przyjechałam służbowo, Lucas. - Na wszelki wypadek
wyprostowała plecy i dumnie uniosła głowę do góry.
- Lucas? - powtórzył zdziwiony. - Nikt oprócz mojej babci tak
do mnie nie mówi. I nawet ton twojego głosu jest taki sam:
kolczasty jak kaktus.
- Przepraszam. - Ariel znów oparła się o miękkie poduszki
kanapy. - Bardzo jestem ostatnio spięta. Nie chciałam się na
tobie wyładowywać.
- Jestem wdzięcznym celem, co?
- Może aż nazbyt wdzięcznym. Nie należało mi na to
pozwalać. - Musnęła jego dłoń na przeprosiny.
Ariel zamarła, kiedy Lukę ujął ją za rękę. Podczas rejsu często
to robił. Ale zawsze publicznie, zwłaszcza wtedy, kiedy chcąc
uniknąć zalotów jakiejś wielbicielki, udawał, że stanowią parę.
A kiedy przed posiłkiem odsuwał jej krzesło, zawsze muskał
ramię Ariel i dopiero potem siadał na swoim miejscu.
No i tańczyli razem. Lukę był wspaniałym tancerzem, lecz to
nie jego posuwisty krok sprawiał, że dech jej w piersiach
zapierało, a policzki płonęły. Czuła, że coś ją do niego popycha,
choć nie wiedziała, co by to być mogło. Gdyby nie bała się
ogarniającego
ją
pożądania,
zapewne
przyjęłaby
jego
propozycję spotkania się po rejsie. Lucas Walker był bardzo
popularny. Informacje o jego życiu ukazywały się na
pierwszych stronach gazet i wszyscy wszystko o nim wiedzieli.
Ariel nie mogła sobie pozwolić na związek z tak bardzo znanym
5
RS
mężczyzną. Jeśli oczywiście chciała zachować spokój, który
udało jej się osiągnąć z niemałym trudem.
Odmówiła mu także dlatego, że on był postawnym
mężczyzną, a Ariel drobną kobietą. Nie chodził, tylko biegał, i
miał owłosioną pierś. Ariel nie przepadała za takimi
mężczyznami.
A jednak dotknięcie jego dłoni wystarczyło, żeby drżała jak
galareta. Przeniosła spojrzenie z ich połączonych dłoni na twarz
Luke'a. Miał taką minę, jakby samo siedzenie obok niej
sprawiało mu przyjemność. To było zupełnie nie w jego stylu.
Zazwyczaj miał tyle do powiedzenia.
Do pokoju weszła sekretarka. Przyniosła tacę z dzbankiem
świeżo zaparzonej herbaty, dwa kubki i talerzyk z ciasteczkami.
Ariel usiłowała wyzwolić dłoń z uścisku Luke'a, ale jej się to
nie udało.
- Coś jeszcze? - zapytała Marguerite.
- Proszę nam nie przeszkadzać.
- Oczywiście, proszę pana.
Lukę puścił dłoń Ariel dopiero wtedy, kiedy Marguerite
zamknęła za sobą drzwi.
- Nie musisz mnie zabawiać. Przyjechałam załatwić interesy. -
Ariel zauważyła, z jaką gracją nalewał herbatę. Czy to możliwe,
żeby ktoś, kto ma takie wielkie dłonie, mógł być delikatny?
- Nie wiem, jak ty załatwiasz interesy, ale ja zawsze staram
się, żeby rozmowy przebiegały w miłej atmosferze. - Podał jej
kubek. - Dla ciebie mam mnóstwo czasu.
- Założę się, że innych partnerów nie trzymasz za rękę.
- Masz rację, kochanie. - Lukę posłał jej zabójczy uśmiech.
- I nie mówisz do nich „kochanie".
- Znów trafiłaś. I żadnego z nich nigdy nie widziałem w
kostiumie kąpielowym. - Spoważniał. - Jesteś zdenerwowana.
Powiedz mi, o co chodzi.
Lukę pił herbatę. Przyglądał się dłoniom Ariel, obejmującym
gorący kubek. Od razu zauważył, że się denerwuje. Nie wiedział
6
RS
tylko, dlaczego. Albo przez niego, albo z powodu tej sprawy,
która ją do niego sprowadziła. Nie mógł się doczekać, kiedy
wreszcie wszystkiego się dowie.
- Twoja drużyna dostała się do finałów i przez to moja
olimpiada może się nie udać - wybuchnęła Ariel. - Te dzieci mi
zaufały, a ja je zawiodę. Czego jak czego, ale zawiedzionych
nadziei to im w życiu nie brakuje. No i dlatego chciałabym...
- Zaczekaj - przerwał jej Luke. - Czy mogłabyś zacząć jeszcze
raz? Nic z tego nie rozumiem.
- Dobrze, opowiem wszystko po kolei. - Ariel wzięła głęboki
oddech i zaczęła mówić. Tym razem już spokojniej. -
Wymyśliłam taką lokalną olimpiadę sportową. Wiesz, w zimie
ludzie są ociężali, nikomu nic się nie chce, więc pomyślałam
sobie, że można by ich ruszyć sprzed telewizorów. Przy okazji
chciałam zebrać trochę pieniędzy dla Centrum Młodzieży w San
Francisco. Słyszałeś o nim może?
- Raczej nie.
- To wspaniała instytucja. Doskonale wyposażona i
zlokalizowana we właściwym miejscu: tam, gdzie mieszkają
najbiedniejsi. Chciałam tam zorganizować zawody sportowe dla
dzieci, coś w rodzaju małej olimpiady. Nazwałam to Olimpiadą
Podwórkową. Dla dorosłych miała być aukcja, a wieczorem bal.
Miałam nadzieję, że uda mi się namówić miejscowych
przedsiębiorców na sfinansowanie zawodów w poszczególnych
dyscyplinach sportowych. Gazety narobiłyby pewnie szumu
wokół tego wydarzenia, co przyciągnęłoby na olimpiadę więcej
dzieciaków. Mogłyby się przekonać, że są w tym mieście
miejsca, gdzie można przyjść i bezpiecznie się pobawić.
Zwłaszcza w zimie nie mają po temu wielu możliwości.
Olimpiada miała się odbyć w ostatnim tygodniu stycznia.
- Finały piłkarskie - mruknął Luke.
- Czyli za dwa tygodnie - dokończyła Ariel, jakby wcale go
nie słyszała. - Nikt się nie spodziewał, że twoja drużyna
dostanie się do finałów... bez ciebie. Wszyscy sprawozdawcy
7
RS
sportowi twierdzili, że to niemożliwe. Zresztą do niedawna
wydawało się, że mają rację. No i wiesz, co się stało.
- Ożyli - podsumował Luke.
- Coś w tym rodzaju. W każdym razie ja mam teraz kłopot.
Jesteś moją jedyną nadzieją.
- W jakim sensie?
- Centrum jest finansowane wyłącznie ze środków
prywatnych. Nie ma żadnych dotacji. Ani z budżetu państwa,
ani od władz lokalnych. Zrobiono tam remont generalny, dzięki
czemu mogą przyjąć o połowę więcej dzieci. Tyle że kompletnie
się spłukali. Kilku zawodników twojej drużyny obiecało wziąć
udział w naszej olimpiadzie, ale skoro weszli do finału, to
przecież nie mogą. A bez nich cała impreza weźmie w łeb.
Luke wstał i podszedł do okna.
- Nie możecie zmienić terminu? - zapytał po chwili, nie
odwracając się nawet do niej.
- Właściwie byśmy mogli, ale wszystko od dawna jest
gotowe, a wierz mi, że było co przygotowywać. Nawet dzieci mi
pomagały. Niektóre brały udział w rozmowach z miejscowymi
przedsiębiorcami. Nauczyły się negocjować i radzić sobie z
bogatymi dorosłymi ludźmi. Dla nich to naprawdę ważne. A
jeszcze ważniejsze, żeby ludzie w nie uwierzyli, zrozumieli,
jakie te dzieci mają potrzeby. Jeśli nie uzyskam wsparcia
głównego sponsora mojej olimpiady, to wszystko diabli wezmą.
Także pieniądze, które już w to przedsięwzięcie włożyliśmy.
Mieliśmy zamiar zorganizować podobną imprezę w lecie, ale
chyba nie damy rady.
- Teraz już chyba wiem, po co przyjechałaś. Chciałabyś, żeby
moje przedsiębiorstwo zostało głównym sponsorem.
- Czy mógłbyś? Dla tych dzieci to takie ważne.
Luke powoli odwrócił się od okna. Właściwie nie zastanawiał
się nad odpowiedzią, bo co miał odpowiedzieć, skoro cel był
taki ważny. 1 jeszcze ten wyraz oczekiwania malujący się na
twarzy Ariel...
8
RS
- Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda, kochanie? -
zapytał.
- Czego?
- Nie zabiegałaś o sponsorów.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo robisz to dokładnie tak, jak nie należy tego robić.
- Luke podszedł do biurka. Postawił na nim pusty już kubek.
- Przychodząc do kogoś z taką prośbą, powinnaś liczyć się z
odmową i przygotować się do obrony swoich argumentów. Nie
twierdzę, że podejście emocjonalne jest niewłaściwe, ale
doświadczeni negocjatorzy tę taktykę zostawiają sobie na
koniec.
- Kulejesz.
- Niezła zmiana tematu. Naprawdę ci się to udało - roześmiał
się Luke.
- Ale to prawda - obruszyła się Ariel. - Podobno miałeś
operację. Czyżby nie pomogła?
- Pomogła, ale rehabilitacja trwa bardzo długo. To naprawdę
nic poważnego. - Usiadł przy biurku i wystukał coś na
klawiaturze komputera.
- Przykro mi było, kiedy się dowiedziałam, że wycofałeś się
ze sportu. Pewnie nie było ci łatwo.
- Na pewno łatwiej niż innym. Mam swoją firmę. Pracowałem
w Titanie, odkąd skończyłem dwadzieścia dwa lata. Oczywiście
tylko od czasu do czasu. Mój dziadek właśnie doszedł do
wniosku, że najwyższy czas, żeby oboje z babcią zwiedzili sobie
Amerykę. Wiec, jak widzisz, wszystko się dobrze złożyło.
Ariel nie wiedziała, czy Luke siebie oszukuje, czy też ją chce
przekonać, że pożegnanie ze sportem niewiele go kosztowało.
Ach, ci mężczyźni, pomyślała. Zawsze tacy twardzi. Nie dadzą
po sobie poznać, że cierpią.
Nie mogła spokojnie usiedzieć na miejscu. Luke sprawdzał
coś w komputerze. Ariel miała nadzieję, że ma to istotny
związek z dotacją, po którą do niego przyjechała. Podeszła do
9
RS
okna. Przykleiła nos do szyby. Nie musiała się długo
zastanawiać nad tym, dlaczego nie zapamiętała wszystkich
wskazówek, jakich udzielił jej kolega od dawna kwestujący u
bogatych ludzi. To znaczy zapamiętała, tylko wszystko jej się
poplątało, kiedy znów zobaczyła Luke'a. Przyjechała do niego w
nadziei, że będzie miała okazję spędzić z nim trochę więcej
czasu.
Luke miał rację - nie potrafiła prosić o pomoc. Dlatego
właśnie zawsze miała pełne ręce roboty. Wolała zrobić wszystko
sama, niż zwracać się do kogokolwiek, żeby jej pomógł.
- Nie stęskniłaś się za mną przypadkiem? - zapytał ni stąd, ni
zowąd Luke. Odwrócił się od komputera i przyglądał się jej
uważnie, jakby nie dowierzał słowom i z jej twarzy chciał
wyczytać prawdziwą odpowiedź.
- Może troszeczkę. - Ariel mocno ścisnęła swój zimny już
kubek.
- Troszeczkę? Wspominałaś mnie choć raz w tygodniu? A
może tak bardzo, że wolisz mi o tym nie mówić?
- Mniej więcej w połowie między jedną a drugą
ewentualnością.
- Czy ty już zawsze będziesz dla mnie taka przykra? Ja
przecież nic złego nie robię. Tylko cię podziwiam.
- Masz specyficzny sposób wyrażania podziwu. Podczas rejsu
nie pozwoliłeś mi z nikim słowa zamienić. Tym statkiem
płynęło wielu moich przyjaciół. I to takich przyjaciół, którzy są
dla mnie prawie jak rodzina.
- Rodzina - powtórzył z namysłem. - Zastanówmy się, co to
słowo oznacza. Kogo ty uważasz za członka rodziny?
- Ludzi, o których się troszczę - odparła bez wahania, choć
wcale nie miała ochoty rozmawiać z nim na ten temat. - Ludzi,
których kocham i na których zawsze mogę polegać.
- A więc nie muszą być z tobą spokrewnieni?
- Mam tylko jedną krewną - odparła i zaraz tych słów
pożałowała. W spojrzeniu Luke'a wyczytała litość.
10
RS
- A kto to taki, jeśli wolno spytać?
- Moja ciotka, Bonnie. Najbardziej zwariowana kobieta na
całej kuli ziemskiej.
- W jakim sensie?
- W każdym. Nie potrafi usiedzieć na jednym miejscu dłużej
niż kilka miesięcy. Dzięki niej zwiedziłam całą Europę. To było
lepsze od najlepszej szkoły. - Ariel postawiła kubek na biurku. -
Czy możesz mi już odpowiedzieć, Lucas? Pomożesz mi czy te
biedne dzieci będą musiały dorastać na ulicy? Ich przyszłość
leży w twoich rękach.
- Całkiem nieźle, kochanie. A więc jeśli zostaną przestępcami,
to tylko z mojej winy?
- Możesz coś zmienić w ich życiu.
Nagle jakiś kobiecy glos oznajmił, że poczta komputerowa
czeka na odbiór. Luke nacisnął kilka klawiszy, przeczytał
informację, która pojawiła się na monitorze, po czym go
wyłączył. Wstał i podszedł do Ariel.
- Dlaczego właśnie mnie przyjechałaś prosić o pomoc? -
zapytał.
- Pomyślałam sobie, że jeśli ktokolwiek może w ostatniej
chwili uratować naszą olimpiadę, to tylko i wyłącznie ty. Wiem,
że wszystkie przedsiębiorstwa decydują, ile pieniędzy wydadzą
na cele dobroczynne na początku roku finansowego, ale miałam
nadzieję, że ty potrafisz poradzić sobie z zarządem własnej
firmy. Pomyślałam także, że skoro i tak przyjedziesz do San
Francisco na mecz swojej drużyny, to może zechcesz wpaść na
naszą olimpiadę.
- No cóż... Pomyliłaś się.
11
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
- Rozumiem. - Ariel zesztywniała. Miała wrażenie, jakby
nagle przybyło jej pięćdziesiąt kilogramów, a wszystkie
umiejscowiły się w nogach. Obawiała się, że nie będzie w stanie
nimi poruszać, że jej nie posłuchają, kiedy zechce wyjść z tego
pokoju. A powinna wyjść jak najprędzej, jeśli nie miała zamiaru
jeszcze bardziej się wygłupić. - Przepraszam, że zajęłam ci tyle
czasu.
- Nie powiedziałem, że ci nie pomogę. Mówiłem, że się
pomyliłaś, ale to dotyczyło mojej obecności na meczu
finałowym Dustersów. Jeśli idzie o resztę, to prawdopodobnie
uda mi się coś załatwić. Prosiłem o informacje na temat tego, ile
możemy wam dać pieniędzy, a ile towaru - powiedział Luke. -
Odpowiedź dostanę zaraz, jak tylko księgowość dokona
potrzebnych obliczeń. Jednak zanim zaangażujemy się w to
przedsięwzięcie, musimy sprawdzić Centrum. Mamy obowiązek
starannie dobierać organizacje, którym pomagamy. Powodzenie
naszego przedsiębiorstwa w dużym stopniu zależy od opinii
publicznej. No i oczy wiście od jakości naszych produktów. Nie
możemy brać udziału w żadnym wątpliwym przedsięwzięciu.
Ach, więc nie jest bezwzględnym biznesmenem, za jakiego go
uważałam, pomyślała Ariel z ulgą. Zysk nie jest dla niego
najważniejszy.
Nie wiedziała dlaczego, ale to odkrycie sprawiło jej
prawdziwą przyjemność. Była bardzo zadowolona, że
niewłaściwie go oceniła.
- Centrum Młodzieży na pewno ci się spodoba - powiedziała.
- Ale same pieniądze nie uratują mojej olimpiady. Potrzebuję
nagłośnienia tej sprawy. Tego, że ty i Titan nam pomagacie.
- Tak sądzisz? - Luke się do niej uśmiechnął. - Chciałbym cię
jeszcze o coś zapytać. Czy badałaś inne możliwości? Czy ja
naprawdę jestem twoją ostatnią deską ratunku?
12
RS
- Nie. - Ariel pokręciła głową. - Byłeś pierwszym
człowiekiem, o którym pomyślałam. Naprawdę jestem w
sytuacji bez wyjścia. Nie możemy sobie pozwolić na utratę
zainteresowania mediów, a ty jesteś znaną osobistością.
Wszystkie gazety San Francisco będą o tobie pisały.
- Jeśli okaże się, że nie ma żadnych przeciwwskazań, Titan
zostanie oficjalnym sponsorem tej twojej olimpiady. Ale nie
ciesz się na zapas. Zanim do czegoś dojdzie, trzeba pokonać
sporo przeszkód.
- Ty musisz je pokonać czy ja? - zapytała z bijącym sercem
Ariel.
- Być może oboje. - Delikatnie pogłaskał ją po głowie. -
Pierwszy raz widzę cię z włosami upiętymi do góry. Chyba mi
trochę brakuje tej złotej kaskady spływającej po twoich
ramionach. O ile dobrze sobie przypominam, to twoje brązowe
oczy nigdy nie były takie ciemne ani takie tajemnicze. Powiedz,
że za mną tęskniłaś, kochanie.
- Jak mucha za lepem, kochanie.
- Pamiętasz ostatni wieczór naszego rejsu? - Luke podszedł
trochę bliżej. - Chciałem cię wtedy pocałować, ale wszystko
zepsułaś. Kiedy cię zapytałem, czy się jeszcze kiedyś
zobaczymy, powiedziałaś mi, że dopiero wtedy, jak ogień
piekielny wygaśnie.
- A więc jednak pamiętasz - westchnęła Ariel. - Miałam
nadzieję, że zapomniałeś.
- Wątpię, czy kiedykolwiek uda mi się ciebie zapomnieć.
- Nic dziwnego - odrzekła drwiąco. Musiała jakoś zagłuszyć
oszalałe bicie swego serca. - Pewnie niewiele kobiet dało ci
kosza.
- Uważasz, że skoro jestem znany, to nie muszę prosić kobiet
o spotkanie, jak każdy normalny mężczyzna? Nie ty jedna dałaś
mi kosza.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. W jednym z czasopism
przeczytałam, że jesteś ozdobą najznakomitszych przyjęć.
13
RS
- To niesłychane, ile dobrego może dla człowieka zrobić jeden
solidnie opłacony dziennikarz. - Luke bawił się kolczykiem
Ariel. Prawie dotykał palcem jej ucha. - Zdarzało mi się bywać
na przyjęciach, ale nigdy nie byłem tak rozrywany, jak to
wmawiają ludziom dziennikarze. Kobiety wcale za mną nie
szaleją, kochanie. Chociaż z drugiej strony przyjemnie jest mieć
dobrą prasę.
Muśnięcie jego palców przyprawiło ją o gęsią skórkę. Luke
spojrzał na Ariel, jakby nad czymś się zastanawiał, potem ujął
jej twarz w swe wielkie dłonie, pochylił się i pocałował Ariel w
usta. Nawet nie pomyślała o tym, żeby mu się sprzeciwić. Być
może dlatego, że od dawna czekała na tę chwilę. Miała nadzieję,
że to się wreszcie stanie. Dotknięcie jego ust wprawiło ją w
zdumienie i urzekło. Nie spodziewała się, że będzie takie
przyjemne, że nie będzie się przy nim czuła jak przy obcym
człowieku i tylu rzeczy naraz zapragnie.
Za szybko ją puścił. Wolałaby choć chwilę dłużej pozostać w
jego objęciach.
Dopiero teraz zrozumiała, że to nie Centrum Młodzieży jest
najbardziej zagrożone. Naprawdę zagrożone było jej serce.
Wiedziała o tym od chwili, gdy tylko poznała Lucasa Walkera.
Wiedziała, a mimo to nie zrobiła nic, żeby się obronić.
Wiedziała, a jednak udawała, że nic jej nie grozi, że jest
całkowicie odporna na urok tego mężczyzny. A przecież nie
mogła sobie pozwolić na to, żeby mu ulec. Był zbyt znany.
Zapukano do drzwi. Na zaproszenie Luke'a do gabinetu
wszedł wysoki mężczyzna Prawie tak samo przystojny jak Luke.
- Mam już te informacje, o które prosiłeś - powiedział.
- Sam, chciałbym ci przedstawić Ariel Minx. Ariel, to jest mój
kuzyn, Sam Walker. Jest głównym księgowym Titana.
- Jesteście do siebie bardzo podobni - powiedziała Ariel. Choć
bardzo się starała, nie mogła tak od razu dojść do siebie. -
Jakbyście byli braćmi.
- Prawie jesteśmy. - Sam spojrzał na Luke'a. - Gdzie
będziemy pracować? U mnie czy u ciebie?
- Tutaj. W tym wypadku wszyscy musimy się zmobilizować. -
Zdjął marynarkę i rozluźnił krawat. - Nalej sobie herbaty, Sam.
To może trochę potrwać.
Z okna swego gabinetu Luke patrzył, jak Ariel wsiada do
samochodu. Wprawdzie na tę noc nie zapowiadano opadów
śniegu, ale i tak był zadowolony, że miała solidny samochód z
napędem na cztery koła. Bardzo się denerwował na myśl o tym,
że sama i do tego w nocy ma jechać do San Francisco. Trzy lub
cztery godziny jazdy - w zależności od natężenia ruchu.
Niestety, nie udało mu się namówić jej, żeby została.
Powiedziała, że ma zobowiązania.
Zobowiązania, pomyślał Luke. Można by pomyśleć, że to jej
drugie imię. Ta kobieta pracuje więcej niż osoba zatrudniona na
pełnym etacie i w dodatku wszystko robi społecznie.
- Zdejmuj spodnie, Luke.
Luke poczekał, aż Ariel odjedzie. Dopiero potem zdjął buty i
rozpiął spodnie. Został w samych spodenkach. Był to nowy
produkt Titana. Wszyscy mieli nadzieję, że wkrótce podbije
rynek. Luke miał zamiar osobiście je reklamować. Niestety, nie
mógł już ani grać, ani nawet reklamować spodenek. Pomyślał
sobie, że będzie miał szczęście, jeśli uda mu się nie kuleć do
końca życia. To ostatnie zależało głównie od powodzenia
czekającej go operacji.
- Pośpiesz się, bo ręce mi zamarzną - niecierpliwiła się
Marguerite.
Luke pokuśtykał do kanapy i wziął od Marguerite ręcznik. Aż
jęknął, kiedy obłożyła mu lodem obolałe kolano. Powinien był
chodzić o kulach, ale za nic nie przyznałby się Ariel do swojej
słabości.
- Dać ci środek przeciwbólowy? - zapytała Marguerite.
- Przed chwilą wziąłem.
15
RS
Nienawidził tych pigułek, toteż brał je dopiero wtedy, kiedy
ból stawał się nie do wytrzymania. Położył się na kanapie, a
Marguerite podłożyła mu pod nogę kilka poduszek.
- Wytłumacz mi, dlaczego to spotkanie było aż tak ważne, że
nie mogłeś chodzić o kulach - dziwiła się Marguerite.
- Nie twój interes. - Uprzejmy ton Luke'a sprawił, że słowa te
nie wydały się Marguerite aż tak nieuprzejme.
- Jasne. Nie musisz nic więcej mówić - prychnęła. - Nie
chciałeś, żeby twoja przyszła żona dowiedziała się, że jesteś
mięczakiem. Ale nazwiska tej pani nie ma na twojej liście.
- Nie przypominam sobie, żeby w zakresie twoich
obowiązków znajdowało się szpiegowanie szefa.
- O pielęgnowaniu szefa też nie ma tam ani słowa, a jednak
zabawiam się w pielęgniarkę.
- Biedny Sam - mruknął Luke, niby to do siebie. - Chyba
lepiej powiem mu, jaka jesteś naprawdę. Nie chciałbym, żeby
zmarnował sobie życie.
- Sam wie, że mam silną osobowość. Za to mnie kocha.
- I za wspaniałe ciało - dodał Sam, który właśnie wszedł do
gabinetu Luke'a. Objął Marguerite i przytulił ją do siebie. - Nie
mogę się już doczekać, kiedy wreszcie zostaniemy sami.
- No to zabierz ją stąd - mruknął Luke. - Przykro słuchać, jak
tokujesz.
- Zazdrosny?
- Bzdura - prychnął Luke. - Zmiatajcie. Muszę trochę
odpocząć.
- Naprawdę nic ci nie potrzeba? - zapytał Sam.
- Naprawdę. - Spostrzegł, jak Sam i Marguerite wymienili
pełne troski spojrzenia. - Nie martwcie się o mnie. Nic mi nie
będzie. Pogaście tylko światła, dobrze?
Zaczekał, aż zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, dopiero
potem jęknął. Luke doskonale znał ten mechanizm. Wiedział, że
jak tylko opuchlizna stęchnie, a lekarstwo zacznie działać,
16
RS
znowu będzie mógł normalnie funkcjonować. Ale zanim to
nastąpi, trzeba będzie z pół godziny spokojnie poleżeć.
- Zazdrosny? - powtórzył głośno pytanie Sama.
Jasne, że zazdrościł Samowi sprawnego ciała i kobiety, z
którą mógł spędzić resztę życia. Ale bliskiego ślubu wcale
kuzynowi nie zazdrościł. Widział przecież, jak bardzo Sam
pożąda Marguerite.
Luke dwukrotnie w swoim życiu popełnił ten sam błąd: nie
umiał odróżnić pożądania od miłości. Tym razem postanowił, że
będzie zupełnie inaczej. Na towarzyszkę życia miał zamiar
wybrać sobie kobietę, która po wyjściu z łóżka też będzie coś
warta. No i nie może lecieć na jego pieniądze. Chciał znaleźć
sobie taką, która - w przeciwieństwie do jego poprzednich
narzeczonych - nie będzie go pobudzała do erotycznych fantazji.
Potrzebował kobiety o wielkim sercu, która potrafi stworzyć mu
prawdziwy dom.
Ból powoli mijał. Luke z goryczą myślał o tym, że normalni
ludzie starzeją się powoli, a jego niemoc dopadła w kwiecie
wieku. Przed sześcioma miesiącami skończył trzydzieści cztery
lata. Dwa miesiące później doznał poważnej kontuzji. Mógł
wprawdzie jeszcze przez kilka lat pograć w piłkę. Być może
nawet nie zniszczyłby sobie kolan całkowicie. Zdecydował
jednak, że nie będzie dłużej poświęcał swego ciała dla sportu,
choć decyzja ta wcale nie była łatwa. Kolejną wielką zmianę w
jego życiu spowodowała decyzja dziadka o przekazaniu w ręce
wnuka obowiązków prezesa firmy. Przed Lukiem otworzyła się
perspektywa wyprowadzenia firmy na szerokie wody. Od teraz
jego życie miało się wreszcie stać normalne. Nie będzie musiał
słuchać wrzasków trenera ani wykonywać poleceń właściciela
drużyny. Postanowił stworzyć własną drużynę i samodzielnie
decydować o swojej i nie tylko swojej przyszłości. I bardzo
chciał się ożenić.
Tym razem nie będzie żadnego pożądania, powtórzył sobie w
myślach po raz nie wiadomo który. I o żadnej miłości też nie ma
17
RS
mowy. Zresztą, szczerze wątpił, czy coś takiego w ogóle na
świecie istnieje. Jego żona będzie przede wszystkim
pomocnikiem, towarzyszem i przyjacielem.
Pełen krzepiących myśli usiadł na kanapie. Obejrzał swoje
kolana. Jedno już zostało zoperowane. Za dwa dni czekała go
operacja drugiego. Wstał ostrożnie. Nie poruszał się, dopóki nie
odzyskał równowagi. Potem podszedł do biurka, włączył lampę
i otworzył szufladę. Wyjął z niej małe, ozdobne pudełko.
Otworzył je. Trzykaratowy diament bez skazy zalśnił na
aksamicie. Jubiler zapewniał, że nie ma na świecie takiej
kobiety, która nie chciałaby włożyć tego pierścionka na palec.
Zamknął pudełko, wyjął swoją listę i jeszcze raz ją przejrzał. Od
początku do końca.
Po każdym nazwisku następowały informacje, które Luke
uważał za istotne. Na liście znajdowały się panie różnych
profesji: pośrednik handlu nieruchomościami, dwie prawniczki,
chirurg-ortopeda, fizykoterapeutka, aktorka, dyrektorka działu
kredytów i reporterka sportowa. Pięć z nich już miało dzieci, co
było dla Luke'a niezmiernie ważne. Dzieci same w sobie nie
były przeszkodą, jednak gdyby zdecydował się poślubić panią z
dzieckiem, do końca życia musiałby się użerać z jej byłym
mężem, który także ma prawo do uczestniczenia w wychowaniu
swojego potomstwa. Trzech pozostałych bezdzietnych kobiet
nie widział dłużej niż rok i nie mógł sobie nawet przypomnieć,
jak wyglądają. Tylko jedną - dziennikarkę sportową - spotkał
całkiem niedawno. Przypuszczał, że pamięta jej twarz tylko
dlatego, że często widywał ją na ekranie telewizora. Tak więc
miał przed sobą osiem niewiele mówiących nazwisk.
Genialnie obmyślony plan nagle wydał mu się idiotyczny.
Dziecinny. Jednak nie bardzo wiedział, jak inaczej mógłby
zdobyć taką żonę, o jaką mu chodziło. Od czegoś trzeba było
zacząć.
Lista kandydatek na żonę z szelestem spadła na biurko. Luke
spojrzał w okno na przedwieczorne niebo. Chwilę później
18
RS
ołówkiem dopisywał na końcu listy nazwisko, które przez całe
popołudnie ani na chwilę nie chciało mu wyjść z głowy:
9. Ariel Minx
Nie wiedział, co ma przy tym nazwisku napisać. Nie miał
pojęcia, z czego ta kobieta się utrzymuje, czy ma dzieci.
Właściwie nic o niej nie wiedział.
W końcu napisał po myślniku: zawodowy dobroczyńca.
Uśmiechnął się do siebie. Wziął do ręki kartkę, wrócił na
kanapę, znów się położył i zaczął rozmyślać o Ariel. Nie
umieścił jej na swojej liście, ponieważ po rejsie zdecydowanie
odmówiła wszelkich dalszych spotkań. Dopiero teraz doszedł do
wniosku, że Ariel byłaby idealną żoną, wspaniałą gospodynią i
fenomenalną matką. I na pewno nie miałaby nic przeciwko
temu, żeby adoptowali dzieci. Kochałaby je tak samo jak
własne.
Poczuł zapach jej perfum. Powąchał oparcie kanapy.
Skórzane
obicie
najwyraźniej
jeszcze
pachniało
jego
dzisiejszym gościem.
Luke uśmiechnął się. Ten kostium i elegancka fryzura
zupełnie zbiły go z tropu. Ariel w niczym nie przypominała
tamtej kobiety, którą zapamiętał z rejsu. Ale ten błysk w oku!
Był taki sam.
Nieważne, że wtedy dała mi kosza, pomyślał. Skoro sama do
mnie przyszła, to mogę zacząć wszystko od nowa.
Spróbował sobie przypomnieć, jak to było, kiedy ją całował,
ale pamiętał tylko przejmujący ból. Nie mógł się skoncentrować
na całowaniu, kiedy kolano tak bardzo go bolało, że ledwo mógł
się utrzymać na nogach.
A więc nie pragnąłem jej aż tak bardzo, żeby zapomnieć o
bólu, pomyślał bardzo z siebie zadowolony. Raczej tak. Na
pożądaniu znam się jak mało kto. A więc pocałowałem ją tylko
dlatego, że mnie sprowokowała.
- Bujać to my, ale nie nas - mruknął do siebie. - Wymyśl sobie
jakąś inną bajeczkę.
19
RS
Raz jeszcze dokładnie przeczytał sporządzoną przez siebie
listę. Potem złożył ją starannie i wsunął do kieszeni koszuli. Od
niedawna sam ustalał reguły gry, a żadna z nich nie mówiła, że
sprawdzanie
kandydatek
trzeba
zaczynać
od
numeru
pierwszego.
20
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
Ariel odłożyła słuchawkę. Lucas Walker nie dał się złapać na
żadną przynętę. Zgodził się, żeby Titan został oficjalnym
sponsorem Olimpiady Podwórkowej, ale za nic na świecie nie
chciał osobiście uczestniczyć w tej imprezie. Tymczasem Ariel
bardzo liczyła na to, że w końcu uda jej się namówić go na
przyjazd do San Francisco. Niestety, nie udało się!
Tydzień upłynął jej na rozmowach telefonicznych i wymianie
faksów. Titan nie tylko został głównym sponsorem Olimpiady
Podwórkowej, ale jeszcze zobowiązał się dać każdemu
uczestnikowi parę butów sportowych i koszulkę. Luke zebrał
mnóstwo różnych akcesoriów sportowych z autografami
piłkarzy oraz innych sławnych osobistości ze świata sportu.
Biletów na bal dobroczynny sprzedano dwa razy więcej, niż
organizatorzy planowali, i trzykrotnie więcej, niż spodziewali
się sprzedać zaledwie przed tygodniem. Wyprzedane co do
jednego.
Ariel nie mogła wymarzyć sobie lepszego efektu, a jednak nie
była w pełni szczęśliwa. Chciała, żeby Luke osobiście wziął
udział w imprezie. Gdyby potrafiła zdobyć się na szczerość
wobec samej siebie, musiałaby przyznać, że przede wszystkim
marzyła o tym, żeby znów z nim zatańczyć, żeby raz jeszcze
znaleźć się w jego ramionach i może nawet znów się z nim
całować.
Oprócz wielu zajęć miniony tydzień przyniósł jej także
wspomnienia pamiętnego rejsu. Poszła na basen, korzystając z
tego, że wszyscy byli na przyjęciu. Gdy wyszła z wody, z
ciemności wyłonił się Luke. Otulił ją ręcznikiem i swymi
ramionami. Przytulił do siebie. Nawet przez gruby materiał
ręcznika czuła bijące od niego ciepło. To właśnie wtedy zapytał,
czy jeszcze kiedyś się spotkają.
Mało brakowało, żeby Ariel się zgodziła. Co gorsza - o mało
nie zaprosiła go do swojej kabiny. I wtedy nadszedł ktoś, kto go
21
RS
szukał. Ariel natychmiast uświadomiła sobie, że ma do
czynienia ze sławnym mężczyzną. Przypomniała sobie stertę
egzemplarzy magazynu sportowego. Na okładce zamieszczono
zdjęcie Luke'a odbierającego nagrodę dla najlepszego piłkarza
roku. Na wszystkich tych zdjęciach widniał jego własnoręczny
podpis. Były przeznaczone dla jego wielbicieli, którzy zapłacili
mnóstwo pieniędzy za to, żeby razem z nim popłynąć w rejs.
I właśnie dlatego, tylko dlatego, Ariel znalazła w sobie dość
siły, żeby mu odmówić. Nigdy nie miał się dowiedzieć, jak
trudno jej było zrezygnować z okazji ponownego spotkania z
czarującym, ekscytującym i bardzo atrakcyjnym mężczyzną, za
jakiego uważała Lucasa Walkera.
Niestety, i tym razem nie nadarzy się okazja do ponownego
spotkania. Luke uparł się, że nie przyjedzie do San Francisco.
Nie mógł patrzeć na swoją drużynę, która bez niego miała
rozegrać mecz finałowy. Wprawdzie nie powiedział jej tego, ale
Ariel bez trudu go rozszyfrowała.
Zadzwonił telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę.
- Cześć, to znowu ja. Chciałem ci powiedzieć, że zmieniłem
zdanie.
- Przyjedziesz? - Ariel aż podskoczyła z radości.
- Ale pod jednym warunkiem. Ja będę na twojej imprezie, a ty
na mojej.
- Nie rozumiem.
- Właściciel mojej drużyny w ogóle nie chciał przyjąć do
wiadomości, że mógłbym nie pojawić się na meczu. Koledzy
liczą na to, że przynajmniej pokibicuję im z loży. Chciałbym,
żebyś poszła ze mną na mecz.
Ariel z całej siły zacisnęła palce na słuchawce. Lukę
oczywiście nie miał pojęcia, o co ją prosił. Nie wiedział, że jak
ognia unikała popularności ani dlaczego jej unikała. Pojawienie
się na meczu finałowym u boku Lucasa Walkera było dla niej
wielce ryzykowne.
22
RS
Poświęcenie, pomyślała. Każde z nas poświęci coś dla
olimpiady. Tyle że ja znacznie więcej...
- Ariel? Jesteś tam jeszcze?
- Jestem - powiedziała cicho. - Załatwione. Tylko nie wiem,
gdzie się zatrzymasz. W wiadomościach podawali, że wszystkie
miejsca w hotelach są zajęte.
- Ależ kochanie, nie myślisz chyba, że będę miał jakiekolwiek
trudności z wynajęciem pokoju. Sława ma swoje zalety.
Jego żartobliwy ton nie zdołał ukryć emocji, których Ariel
wprawdzie nie potrafiła nazwać, ale które doskonale wyczuła w
jego głosie. Wiedziała, że jeśli zatrzyma się w hotelu,
dziennikarze nie dadzą mu spokoju. Ile razy można odpowiadać
na pytanie, jak się czuje sławny piłkarz odstawiony na boczny
tor? Bezwzględność dziennikarzy Ariel odczuła na własnej
skórze.
Najpierw poświęcenie, a teraz jeszcze ryzyko, pomyślała.
- Możesz zamieszkać u mnie - powiedziała. - Oczywiście jeśli
pogodzisz się z tym, że nikt ci nie będzie usługiwał i że
dziennikarze nie rozbiją się obozem pod drzwiami.
Luke milczał jak zaklęty.
- Mam wrażenie, że tak będzie wygodniej - mówiła Ariel. -
Będziemy musieli razem pojechać do Centrum, razem stamtąd
wrócić, pójść na bal, a potem na mecz. Znamy się na tyle
dobrze, że chyba uda nam się jakoś przeżyć tych kilka dni pod
jednym dachem. I jeszcze jedno. Mam nadzieję, że nie będziesz
mnie uwodził.
- Jasne.
Ariel mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął. Trochę za szybko
zgodził się na jej warunki.
- Wobec tego załatwione - powiedział. - Dziękuję za
zaproszenie.
- Kiedy przyjedziesz?
- W środę wieczorem. Chciałbym sam sprawdzić, czy w
Centrum wszystko jest przygotowane tak jak trzeba. Nie wiem
23
RS
tylko, po co ustalasz ograniczenia, zanim w ogóle zaczną być
potrzebne. Jeśli czegoś się boisz, to mi powiedz. Omówimy
sobie wszystko, zanim się spotkamy.
- Niczego się nie boję.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Do zobaczenia w środę.
- Do zobaczenia - mruknęła Ariel.
Zaczęła się zastanawiać nad powodem swojego strachu.
Odpowiedź wcale nie była trudna: bała się i Luke'a, i jego
popularności. Z drugiej strony jednak bardzo ją pociągała jego
słabość. Widziała w nim twardego faceta, który postanowił
sobie, że świat nie dowie się, jak ciężko rozstać się ze sławą, jak
trudno przestać być piłkarzem, pożegnać się z tym wszystkim,
czym żyło się od dzieciństwa. Jednak najważniejsze było to, że
Ariel go potrzebowała. Nagle zapragnęła poczuć się kobietą,
kochaną i podziwianą za to, kim jest, a nie za to, co robi dla
innych. Chciała choć przez chwilę pożyć w bajce.
- To czysta głupota. - Marguerite usiłowała przekrzyczeć
szum hulającego po ulicy wiatru. - Powiedz jej prawdę, Luke.
Spojrzał na nią wyniośle i wszedł na schodek. Potem na
następny.
- Jeśli jest normalną kobietą, to nie będzie jej przeszkadzało,
że nie możesz chodzić.
- Nie chcę, żeby mnie niańczyła. Poza tym nie jestem jeszcze
inwalidą. Ja tylko postanowiłem przełożyć operację na następny
tydzień. A teraz bądź cicho. Jesteśmy już prawie na górze.
Jeszcze nas usłyszy.
- Ach, ci mężczyźni - mruknęła Marguerite.
- Czy ta uwaga odnosi się także do mnie, kochanie? - zapytał
Sam.
Postawił walizkę Luke'a przed drzwiami mieszkania Ariel.
- Na razie tak. Powiedz mu coś, Sam.
- Dobrze wiesz, że to nie ma sensu. Jakbyś gadała do ściany.
On jest...
- Cicho. - Luke wdrapał się na podest drugiego piętra. Roz-
tarł sobie obolałe kolano. - Zostawcie bagaże i zmykajcie. Teraz
już sam sobie...
Drzwi się otworzyły i padające z mieszkania światło
oświetliło całą trójkę.
- O, widzę, że przywiozłeś ze sobą całe towarzystwo. - Ariel
szerzej otworzyła drzwi. - Taki duży i silny mężczyzna nie może
sobie sam nosić walizki?
- Tobie także życzę miłego wieczoru, kochanie - powiedział
Luke.
Zauważył, oczywiście, że Ariel wyglądała prześlicznie. Mimo
to przeszedł obok niej bez słowa, a Sam i Marguerite weszli za
nim do mieszkania.
Ariel podała Marguerite ręcznik. Wyszła, a po chwili wróciła,
niosąc jeszcze dwa ręczniki dla mężczyzn.
- Rozbierajcie się - powiedziała. - Zaraz podam wam coś
ciepłego do picia.
- Oni nie zostają - oświadczył Luke.
- Zachowuj się przyzwoicie - skarciła go Ariel.
- Spędzam z nim od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu godzin
tygodniowo - wyjaśniła Marguerite. - Naprawdę myślisz, że
miałabym ochotę pobyć z nim jeszcze dłużej?
- Musimy jechać do hotelu - powiedział Sam. Oddał Ariel
ręcznik i położył dłoń na ramieniu Marguerite.
- O jedenstej w nocy macie jeszcze coś pilnego do
załatwienia? - zdziwiła się Ariel.
- Po tym koszmarnym locie gorąca kąpiel i lampka koniaku to
nie tylko pilna sprawa, ale sprawa życia lub śmierci - odparła
Marguerite.
- Przylecieliście? - Ariel pobladła. - Myślałam, że spóźniliście
się, bo w górach spadł śnieg i nie można było szybko jechać.
- Śnieżyca - mruknął Luke. Zauważył malujące się na jej
twarzy przerażenie. Nie rozumiał, dlaczego tak dziwnie
25
RS
zareagowała. - Dwie godziny staliśmy na pasie startowym,
zanim dostaliśmy pozwolenie na start.
- Powinni byli odwołać lot.
- Skoro już wieża dała pozwolenie, cała reszta, była w moich
rękach. Ja pilotowałem ten samolot. - Musiał ją podtrzymać, bo
Ariel zachwiała się i byłaby upadła. - Co z tobą? Źle się
czujesz?
- Ty prowadzisz samolot? Sam tutaj przyleciałeś? -
dopytywała się Ariel. Oczy miała prawie czarne i wielkie jak
spodki. - Podczas śnieżycy?
- Śnieżyca zaczęła się, kiedy byliśmy już w powietrzu, a ja od
dziesięciu lat pilotuję samolot. Uwielbiam latać. Masz coś
przeciwko temu?
- Skądże. - Strząsnęła z siebie jego rękę. Jej twarz znów miała
normalną barwę.
Marguerite kichnęła.
- Chodźmy już, kochanie - powiedział Sam, ciągnąc ją za sobą
do drzwi.
- Ariel! - zawołała Marguerite, którą narzeczony dosłownie
wywlekał za drzwi. - Nie pozwól mu tylko zbyt często chodzić
po schodach.
Luke trzema susami dopadł drzwi wejściowych. Oparł się o
framugę.
- Czuj się zwolniona! - zawołał do swojej sekretarki.
- Nareszcie - odgryzła się Marguerite. - W życiu nie miałam
takiego wrednego szefa.
Luke zamknął drzwi i uśmiechnął się.
- Co w tym śmiesznego? - zapytała Ariel.
- Co najmniej raz w tygodniu ją zwalniam. A jak nie, to ona
składa wymówienie.
- Ale nie odchodzi, a ty jej nie wyrzucasz? - Ariel wreszcie
pojęła, na czym ta zabawa polega.
- Jest zaręczona z moim kuzynem. Gdzie mam postawić
walizkę?
26
RS
Zaskoczona nagłą zmianą tematu Ariel pokazała mu drogę do
pokoju, który przez kilka dni miał zajmować.
- O co Marguerite chodziło z tymi schodami? - zapytała.
- Nadwerężyłem sobie kolano. To naprawdę nic groźnego,
tyle że nie mogę za dużo chodzić.
Ariel spojrzała na jego nogę, ale niczego niezwykłego nie
zauważyła. Nie było śladu żadnej szyny ani nawet bandaża.
Dżinsy szczelnie opinały jego długie nogi. A nogi miał
fantastyczne.
Odniosła wrażenie, że wypełnił sobą cały pokój, który
przecież wcale nie był taki mały. Nawet ogromne łóżko wydało
jej się jakby trochę za małe, narzuta zbyt delikatna, a zasłony
nazbyt powiewne. Tymczasem Luke wcale nie był olbrzymem.
Jednak w porównaniu z nią... No cóż, był po prostu postawnym
mężczyzną. Dużym, ale przede wszystkim pociągającym.
- Jesteś głodny? - zapytała.
- Bardzo chętnie napiłbym się herbaty.
- W życiu bym nie pomyślała, że pijasz herbatę. Czarna kawa,
whisky bez wody, nie wysmażony befsztyk. To by było w
twoim stylu.
- Wiele się nie pomyliłaś. Tylko za kawą nie przepadam.
Pozwól, że się rozpakuję. Za chwilę do ciebie przyjdę. Aha,
byłbym zapomniał...
Ariel zatrzymała się w progu. Spojrzała na niego.
- Masz bardzo ładne mieszkanie.
- Dziękuję. Dla mnie najważniejszy był widok. W pogodny
dzień z okien mojego mieszkania widać cały świat. A co
najmniej sporą część Zatoki San Francisco.
Nie minęło dziesięć minut, jak Luke wszedł do kuchni.
- Pewnie się martwiłaś - powiedział.
- Troszeczkę.
- Ciepło mi się robi koło serca, kiedy tak mówisz.
27
RS
- Obawiałam się, czy uda mi się znaleźć kogoś, kto przejmie
wszystkie zobowiązania, jakie na siebie przyjąłeś. - Ariel
nalewała herbatę do kubków. Nawet na niego nie spojrzała.
- Boisz się, że mi się przewróci w głowie, jeśli tylko powiesz
mi coś miłego? - roześmiał się Luke.
- Przewróciło ci się w głowie na długo przedtem, zanim cię
poznałam.
Wzięli herbatę i przeszli do pokoju.
- Bardzo jestem ci wdzięczna za wszystko, co zrobiłeś dla
Centrum - powiedziała Ariel.
- Cieszę się, że mogłem pomóc - odparł z uśmiechem.
Zastanawiał się, dlaczego Ariel tak dziwnie się zachowuje.
Dokuczała mu, co prawda, ale bez zbytniej złośliwości. Jakby
musiała wygadywać te wszystkie przykre rzeczy, ale nie chciała
wkładać w swoje słowa negatywnych uczuć. - Dlaczego nic nie
mówisz? Wymyślasz jakąś nową obelgę?
- Moje milczenie powinieneś potraktować jak komplement -
uśmiechnęła się do niego. - Jestem bardzo zmęczona. Prawie
nikomu się do tego nie przyznaję.
- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytał. Rzeczywiście, kiedy
lepiej się jej przyjrzał, zauważył, że była zmęczona.
- Jutro cię zatrudnię. Sama i Marguerite zresztą też, bo mam
wrażenie, że przywiozłeś ich do pomocy.
- Zapewniłem zarząd, że będziemy nadzorować finansową
stronę przedsięwzięcia. Chcę, żeby przyniosła zysk. Mnie nie
wystarczy, że zbilansujecie koszty, tak jak to sobie założyliście.
- Nikt mnie nie zawiadomił o zmianie planów.
- Jesteś w komitecie organizacyjnym?
- Nie. Ja jestem tylko aniołem stróżem tego przedsięwzięcia.
No i Olimpiada Podwórkowa to mój pomysł.
- Wprawdzie twoje złote włosy czasami wyglądają jak
aureola, ale święty Piotr i tak nie wpuści cię do raju. Widzi
przecież, jak mnie traktujesz.
28
RS
- Aniołami nazywamy fundatorów. Jestem w zarządzie
Fundacji Aniołów, która regularnie wspomaga Centrum
finansowo.
- Bardzo jestem ciekaw, z czego ty właściwie żyjesz, Ariel. O
ile wiem, nigdzie nie pracujesz.
- Z odsetek. - Podwinęła nogi pod siebie i sięgnęła po kubek z
herbatą. - Z odsetek od lokat. Ludzie mają coraz mniej czasu. Ja
mogę sobie pozwolić na to, żeby swój czas poświęcać innym.
- Masz dyplom Wydziału Administracji i Zarządzania
Uniwersytetu Stanforda, ale nigdy go nie wykorzystywałaś.
Dlaczego?
- Kto ci powiedział, że go nie wykorzystywałam? - Zasłoniła
się kubkiem jak tarczą. - W ogóle skąd o tym wiesz?
- To rezultat wywiadu, jaki kazałem przeprowadzić na temat
Centrum. Sprawdziłem wszystkich. Mieliśmy mało czasu, więc
wynajęliśmy prywatnego detektywa. - Luke przyglądał się Ariel,
jakby rozważał, czy ma się z nią podzielić jakąś informacją. W
końcu się zdecydował. - Zabawne, ale zanim pojawiłaś się w
Stanford, nie ma o tobie żadnej wzmianki w dokumentach.
- Co to ma za znaczenie?
- Zawodowo żadnego, ale prywatnie... Po prostu jestem
ciekaw.
- A czego się spodziewałeś?
- Doskonałych wyników w szkole podstawowej, prawa jazdy
wydanego w dniu szesnastych urodzin. Sam nie wiem.
Przeszłości. Wiem, że masz dwadzieścia siedem lat, studiowałaś
w Stanford, mieszkasz w tym mieszkaniu od trzech lat i że wiele
czasu poświęcasz zbożnym celom. Nic poza tym.
- Mówiłam ci, że wychowałam się w Europie.
Luke zauważył, że jej oczy znów pociemniały, jakby się
czegoś bała.
- Powiedziałaś, że jesteś zmęczona. Ja też. Chodźmy spać,
kochanie. - Wziął od niej pusty kubek i wstał. - I nie patrz tak na
mnie, bardzo cię proszę. To nie była żadna propozycja. Jestem
29
RS
pełen szacunku wobec ciebie. Nic nie poradzę na to, że masz
kosmate myśli.
Poszedł do kuchni, umył kubki i postawił je na suszarce.
Kiedy wrócił do pokoju, Ariel właśnie wstała z kanapy.
- Jesteś niepoprawny, Lucas - powiedziała.
- I tu się właśnie pomyliłaś. W twoich rękach robię się miękki
jak wosk. O której jutro zaczynamy dzień?
- O ósmej muszę być w domu seniora. Ty pewnie masz tu
jakichś znajomych czy kolegów z drużyny, z którymi chciałbyś
się spotkać. Masz czas do dziesiątej. Potem musimy wyjechać
do Centrum.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym się spotykał z
chłopakami. Wolę pojechać z tobą.
- Zanudzisz się na śmierć.
- Nie sądzę - mruknął. Odgarnął jej włosy z czoła.
Od razu zauważył, że Ariel chciałaby, żeby ją pocałował.
Poznał to po jej oczach i po rozchylonych jak do pocałunku
ustach. Pocałował ją. W czoło.
- Śpij dobrze, kochanie - powiedział.
Ariel położyła mu dłonie na piersiach i oparła się o niego.
Musiał ją do siebie przytulić. Nie miał innego wyjścia. Usłyszał,
jak westchnęła. Przytuliła się. Pasowała do niego jak ulał. Jak
żona.
- Cieszę się, że dojechałeś bezpiecznie - powiedziała,
odsuwając się na odległość wyciągniętej ręki. Znów była
radosna i wypoczęta. Przynajmniej tak wyglądała. - Dobranoc.
- Dobranoc - odparł, choć szczerze wątpił, że będzie to
rzeczywiście dobra noc.
Ariel wycierała ręcznikiem twarz, szyję i ramiona. Mokra od
potu piżama leżała obok niej na łóżku. Spojrzała na budzik.
Było wpół do trzeciej. Drżącą ręką sięgnęła po stojącą na
nocnym stoliku szklankę z wodą. Opróżniła ją jednym haustem.
Odstawiła szklankę i wytarła twarz ręcznikiem.
30
RS
Chyba nie krzyczałam, pomyślała. Gdybym krzyczała, to
Luke pewnie już by tu był.
Położyła się i patrzyła w sufit. Koszmarny sen, pot i zimowy
chłód sprawiły, że cała pokryła się gęsią skórką. Potworne sny
od dawna jej nie nawiedzały. Doskonale wiedziała, dlaczego
wróciły.
Chciała sięgnąć po piżamę, ale ciało ani myślało jej słuchać.
Gdyby była w domu sama, weszłaby pod prysznic i zmyła z
siebie ten senny koszmar. Ale nie była sama. Tuż obok spał
Luke. Dzieliła go od niej tylko wspólna łazienka i dwoje
zamkniętych drzwi.
Ariel zapragnęła wsunąć mu się do łóżka i błagać, żeby się z
nią kochał do upadłego, choćby tylko z litości. Chciała
zapomnieć o wszystkim, wywołać w pamięci obraz ukwieconej
łąki i nic więcej. A już na pewno nie chciała ujrzeć tego, co
zobaczyła tej nocy we śnie, o którym myślała, że opuścił ją na
zawsze.
Niestety, ten sposób zawsze okazywał się nieskuteczny, więc
chyba i tym razem by nie zadziałał. Co najwyżej wszystko
mogłoby się obrócić na gorsze ze względu na to, kim jest i kim
zawsze będzie Lucas Walker.
- Każdemu, kto wchodzi, mam dać kartę, tak? - zapytał Luke,
tasując karty, które przed chwilą wręczyła mu Ariel.
-
Tak.
A
kiedy
znów
podejdzie
do
stanowiska
informacyjnego, dasz mu kolejną kartę. Dzięki temu będziemy
dokładnie wiedzieli, kto ile razy pokonał wyznaczoną trasę.
- Nie potrafią tego zapamiętać? - zdziwił się Luke.
- Mów ciszej! - Ariel rozejrzała się dookoła. Wymyśliła to
zadanie specjalnie dla niego, żeby się nie nudził, kiedy ona
będzie załatwiać sprawy w domu seniora. - Nie wszyscy
pamiętają. Zajmą się rozmową i zapomną.
- A czy to w ogóle ważne?
- Każdy z nich wyznaczył sobie jakiś cel. Muszą wiedzieć,
czy już go osiągnęli, czy jeszcze nie.
31
RS
Luke przyglądał się zgromadzonym wokół stanowiska
informacyjnego starym ludziom. Większość z nich była ubrana
w dresy.
- Nie wszyscy mają odpowiednie buty - zauważył.
- Chciałbyś wyasygnować jakąś dotację? - zapytała słodko
Ariel.
- Mógłbym. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Moim zdaniem
przez całą noc nie zmrużyłaś oka.
- Chrapałeś i dlatego nie mogłam zasnąć.
- Ja nie chrapię.
- Czy ktoś może to potwierdzić?
- Chciałabyś się czegoś dowiedzieć o moim życiu osobistym,
kochanie? Dwa razy byłem zaręczony. Gdybym chrapał, to
któraś z moich narzeczonych na pewno nie omieszkałaby mnie o
tym zawiadomić.
A więc dwa razy zamierzał się żenić? pomyślała. Zresztą co
mnie to obchodzi? Chyba nie jestem zazdrosna?
- Dzień dobry, Ariel. Czy to twój nowy chłopak?
Ariel była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła starszej
pani.
- Ach... Dzień dobry, Emmo. On nie jest moim chłopakiem.
Ani nowym, ani żadnym. To jest Luke Walker, prezes firmy
Titan, która produkuje obuwie sportowe.
- Nie tylko obuwie - powiedział Luke, witając się z drobną,
przygarbioną kobietą. - Rozwijamy się.
- Mój wnuk bardzo chwali wasze buty, młody człowieku.
- Miło mi to słyszeć...
- Są symbolem statusu materialnego - oświadczyła Emma,
kiwając siwą głową. - To przez was dzieciaki nie wiedzą, co jest
w życiu naprawdę ważne. Za moich czasów dobrze
wiedzieliśmy, ile jest wart każdy dolar. Nie wyrzucaliśmy
pieniędzy na drogie buty tylko dlatego, że nazywały się tak, a
nie inaczej. Za pół tej ceny można było kupić tak samo dobre. I
używane też nie były złe.
32
RS
- Emma! Witaj!
Emma odeszła do nowo przybyłej przyjaciółki.
- Dawno nikt mnie tak nie potraktował - powiedział
oszołomiony Luke.
- Oni mówią to, co myślą. Zresztą właśnie za to ich lubię.
Ariel od czasu do czasu sprawdzała, jak sobie Luke radzi.
Często się uśmiechał i jeszcze częściej flirtował. Kobiety
robiły do niego słodkie oczy, a mężczyźni poklepywali go po
plecach i zagadywali. Tylko Emma była odporna na jego urok.
Wszystkie wysiłki Luke'a, żeby ją pozyskać, spełzły na niczym.
Ariel szybko załatwiła to, co miała do załatwienia, i poszukała
Luke'a. Przysiadł się do stolika, przy którym siedziało już kilka
osób, między nimi Emma. Nie odzywał się, tylko słuchał. Ariel
podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Chciała mu
jedynie dać znać, że już wróciła. Luke jakby tylko na nią czekał.
Natychmiast zerwał się na równe nogi.
- Niech pani nie czaruje wszystkich tak, jak mnie pani
oczarowała dziś rano - powiedział do Emmy. - Nie uda się pani
zmienić świata.
- Nie bądź taki dowcipny, młody człowieku - prychnęła
starsza pani.
- Wezmę pod uwagę wszystko, co dziś od pani usłyszałem. -
Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Dziękuję za szczerość.
Emma zaczerwieniła się. Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, z
pasją wbiła szydełko w robótkę.
- Może jeszcze będą z ciebie ludzie - wymruczała pod nosem.
Kilka minut później Ariel i Luke siedzieli w samochodzie.
Luke prowadził.
- Nie przejmuj się Emmą - powiedziała Ariel. - Ona wiecznie
na wszystko narzeka.
- Ale ona ma rację. Niektóre dzieciaki nie mają łatwego życia.
To świństwo, że każemy im przejmować się tym, że nie stać je
na markowe buty.
- Dajże spokój. My przecież też przez to przeszliśmy.
33
RS
- No tak, ale ja czerpię zyski z ogłupiania młodzieży.
- No więc co zrobisz? Obniżysz ceny? A może zlikwidujesz
firmę?
- Zastanowię się nad tym - powiedział. W rzeczywistości już
dawno o tym myślał. Od chwili kiedy dział handlowy
zaproponował nową kampanię reklamową skierowaną do
młodzieży. - A wiesz, że to mógłby być zupełnie nowy rynek?
- Jaki?
- Seniorzy. Ci ludzie przecież zupełnie czego innego
potrzebują. Mają inne problemy. Artretyzm, przemieszczenia
kości, problemy ze stopami. Wprawdzie nie jestem jeszcze
stary, ale wiem, jak to boli. Może zaprojektujemy specjalne buty
dla starszych ludzi? Lepiej amortyzujące nogę i pasujące do
stopy starego człowieka.
- I tanie.
- Owszem. Nawet Emma mogłaby je sobie kupić. - Luke
wreszcie się uśmiechnął. - Może zgodziłaby się wystąpić w
reklamówce. Byłaby najlepszym rzecznikiem naszej sprawy.
Muszę się do tego zaraz zabrać. Gdy tylko wrócę do pracy.
Tak mało trzeba, żeby na świecie było dobrze, pomyślała
Ariel. Wystarczy tylko skłonić człowieka, żeby osobiście
zaangażował się w jakąś sprawę, żeby przyjrzał się ludziom i
dostrzegł w nich odrębne indywidualności. Luke zrobił pierwszy
krok na tej drodze. Jeszcze nie wie, jaka go za to czeka nagroda.
Ja już swoją dostałam.
34
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Chase Ryan, administrator Centrum Młodzieży w San
Francisco był, najbardziej niepozornym człowiekiem ze
wszystkich znanych Ariel osób. Od trzech lat ze sobą
współpracowali, ale Ariel nigdy jeszcze nie widziała go
uśmiechniętego. Najbardziej pyskatego małolata samym tylko
spojrzeniem potrafił nauczyć dobrych manier. Nigdy nie
podnosił głosu, nigdy też niczego dwa razy nie powtarzał. Nie
tolerował ludzi - zarówno młodych, jak i starych - którzy nie
potrafili uczyć się na własnych błędach.
Ledwie Lukę i Ariel weszli do Centrum, zaraz w progu
wpadli na Chase'a. Niósł pod pachą dwójkę chichoczących
dzieci.
- Dzień dobry, Ariel - powiedział.
- Syrenka! - zawołał trzyletni chłopiec. - Cześć, syrenko!
- Znów narozrabialiście? - zapytała Ariel. - Chase, to jest
Lukę Walker. A to Chase Ryan.
- Dzięki za pomoc. - Chase skinął Luke'owi głową. - To dla
nas bardzo wiele znaczy - powiedział i z dziećmi pod pachą
poszedł do sali zabaw przedszkolaków.
- Założę się, że trzyma ten interes żelazną ręką - powiedział
Lukę do Ariel.
- Ma trudny charakter, ale za to łatwo się do niego
przywiązać. Chodźmy do sali gimnastycznej. Sprawdzimy, jak
sobie radzę z przygotowywaniem sprzętu na sobotę.
- Dlaczego ten chłopiec nazwał cię syrenką? - zapytał Luke.
- Bo mam na imię Ariel - odparła. A widząc, że Luke nadal
niczego nie rozumie, dodała: - Nie znasz Małej Syrenki? Tej z
filmu Disneya?
- Chyba nie.
- Czy ciebie nikt nigdy nie przezywał Luke Skywalker?
- Nie pamiętam. Ale jeśli w ogóle, to najwyżej raz. Kiedy moi
rodzice wybierali mi imię, do głowy im nie przyszło, że tak
35
RS
będzie miał na imię bohater znanego filmu. Twoi też pewnie nie
myśleli o syrence, kiedy dali ci na imię Ariel.
- To nie rodzice dali mi na imię Ariel - powiedziała
odruchowo. Zaraz też zmieniła temat. - O, Sam i Marguerite już
tu są. Zdążyli przed nami.
- Zaczekaj chwilę. Co to znaczy, że rodzice nie nadali ci tego
imienia? - Luke zastąpił jej drogę.
- Nieważne.
A jednak było to ważne. Wspomniała o tym wprawdzie
lekkim tonem, ale jej oczy mówiły coś zupełnie innego.
Odwróciła się. Podeszła do Sama i jego narzeczonej.
Luke patrzył, jak się z nimi witała. Jakby znała ich od
dziecka. Więc może kiedy wieczorem przytulała się do mnie, to
to także nic nie znaczyło, pomyślał. Za każdym razem, kiedy
zdaje mi się, że już ją rozgryzłem, okazuje się, że to kolejna
pomyłka.
Czas płynął szybko. Luke czytał sprawozdania, naradzał się z
Samem i Chase'em, pytał i doradzał. Jednak wciąż jednym
okiem obserwował, jak Ariel pomaga przygotowywać sprzęt na
Olimpiadę Podwórkową. Poruszała się lekko jak baletnica, jej
śmiech brzmiał jak śliczna muzyka, a wybuchy radości były
zaraźliwe. Była piękna, dzieci ją kochały, starzy ludzie też.
Tym razem trafiłem na właściwą kobietę, ucieszył się Luke.
Dwadzieścia siedem lat to dobry wiek. Ona pewnie też już
dojrzała do małżeństwa.
- Boisz się pobrudzić sobie ręce? - Ariel podeszła do niego
właśnie wtedy, kiedy, oparty o stół, patrzył na rozłożony na
podłodze plan rozgrywek sportowych.
- Widzisz, każde z nas ma powołanie do czego innego. - Lukę
się do niej uśmiechnął. - Ty jesteś stworzona do pracy fizycznej,
a mnie najlepiej idzie nadzorowanie pracy innych.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że przyszły rzeczy od Ti-tana.
Marguerite właśnie sprawdza zgodność zawartości paczek z
zamówieniem. A ja muszę wyjść, żeby rozwieźć obiady. Wrócę
36
RS
tu około siódmej. Zjemy coś szybko, bo potem muszę jeszcze
wpaść do ratusza w sprawie balu.
- Pojadę z tobą.
- Luke Walker we własnej osobie!
Elegancko ubrana kobieta około trzydziestki szła boso przez
salę gimnastyczną. Pantofle na szpilkach niosła w ręku.
Luke zmartwiał. To była Judith Abrams, jedna z dwóch
prawniczek znajdujących się na jego liście kandydatek do
małżeństwa. Nie miał pojęcia, skąd ona się tu wzięła.
- Witaj, Chase - powiedziała Judith. - Cieszę się, że cię widzę,
Ariel. Musimy porozmawiać.
Przywitały się serdecznie, a Luke pomyślał sobie, że to wcale
nie jest dobrze, choć nie wiedział, dlaczego.
- Chodzą słuchy, że szukasz sobie żony - Judith zwróciła się
do Luke'a.
Luke nie wiedział, skąd ona się o tym dowiedziała. Nie śmiał
spojrzeć na Ariel.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedział.
- W zeszłym miesiącu oglądałam wywiad z tobą
przeprowadzany przez Cassie. W wieczornych wiadomościach.
Powiedziałeś...
- Żartowałem.
- Z czego? - zapytała Ariel.
- Cassie jest sprawozdawcą sportowym kanału ósmego -Judith
zwróciła się do Ariel. - Wiesz, oni zawsze zadają sportowcom
takie głupie pytania. Na przykład po wygranym meczu pytają,
co piłkarz teraz będzie robił, a on odpowiada, że pojedzie do
Disneylandu.
- Nigdy nie oglądałam żadnego meczu. - Ariel była wyraźnie
zakłopotana.
- Naprawdę? - zdziwiła się Judith. - No cóż, wobec tego
musisz mi uwierzyć na słowo. Dziennikarze rzeczywiście
prowadzą takie głupie rozmowy. No więc, kiedy w zeszłym
37
RS
roku Luke został najpopularniejszym piłkarzem... Wiesz, że
wybrano go najpopularniejszym piłkarzem roku?
- Coś mi się obiło o uszy.
- No więc Cassie powiedziała coś o tym, że skoro Luke
zamierza wycofać się ze sportu, to pewnie nie pojedzie do
Disneylandu, i poprosiła, żeby powiedział, co zamierza robić. A
on powiedział, że znajdzie sobie jakąś filigranową kobietkę i
wreszcie się ustatkuje.
- Filigranową kobietkę? - powtórzyła Ariel, spoglądając na
Luke'a z niedowierzaniem. - Naprawdę tak powiedziałeś?
- To miał być żart. - Luke czuł, jak kropelki potu spływają mu
z czoła. - A co ty tutaj robisz, Judith?
- Jestem prawnikiem Fundacji Aniołów. Właśnie, Ariel,
przyniosłam ci dokumenty do podpisu. Nie musisz tego robić
dzisiaj, ale weź je do domu i spokojnie przejrzyj.
- Dobrze. Chodź ze mną. Muszę umyć ręce.
Lukę patrzył, jak szły przez salę gimnastyczną. W pewnej
chwili Ariel się odwróciła. Spojrzała na Luke'a i uśmiechnęła
się. Mógł sobie tylko wyobrażać, co jej Judith opowiadała. Lukę
czasami spotykał się z Judith, kiedy akurat nie miała nikogo na
stałe. Nie było to nic poważnego i w nic poważnego nie mogło
się rozwinąć, ale Lukę lubił Judith. Dlatego umieścił ją na
swojej liście. Jednak głupio mu się zrobiło, kiedy się okazało, że
Judith i Ariel są przyjaciółkami.
- Ariel jest wspaniała - powiedział głośno, nie krępując się
obecnością Chase'a. - Niestrudzona.
- Tak. To miejsce bez niej nie wyglądałoby tak. jak wygląda.
- Bez Fundacji Aniołów, chciałeś powiedzieć.
- To jedno i to samo. Ona ma jakąś misję do spełnienia.
- Ciekawe, skąd ma tyle pieniędzy - zastanawiał się Luke.
Schował dokumenty do teczki i właśnie wtedy do sali wbiegła
Ariel. Była sama. Machała wszystkim ręką na pożegnanie. Przez
chwilę, ale tylko przez krótką chwilę, Luke'owi zdawało się, że
38
RS
jej stopy wcale nie dotykają podłogi, jakby unosiła się na
skrzydłach. Prawdziwy z niej anioł, pomyślał.
Ariel i Luke pożegnali się z Chase'em i wyszli.
- Judith opowiedziała mi wspaniałą historię o pewnym
przyjęciu gwiazdkowym sprzed kilku lat - powiedziała z
uśmiechem Ariel.
- Znasz Judith. - Zrezygnowany Luke mimo wszystko
próbował się bronić. - Wiesz, że ma szczególne poczucie
humoru. No i potrafi zmyślać, jak mało kto. Dlatego właśnie jest
takim dobrym prawnikiem.
- Mam przez to rozumieć, że nie śpiewaliście pod oknem
burmistrza i nie wypinaliście się na niego?
- Nie wiesz, od czego się zaczęło, kochanie. On nas obraził.
Nie mogliśmy mu tego puścić płazem.
- Dlatego staliście pod jego domem całkiem nago?
- Tylko przez chwilę i nie całkiem nago. Wyłącznie siedzenia
mieliśmy gołe. Zresztą było nas tam co najmniej piętnastu. Ja
osobiście nic do tego faceta nie miałem.
- Poznał cię?
- Powiedzmy, że wiedział, kto mu się kłania.
Ariel wzięła go pod ramię. Przytuliła się do niego policzkiem.
- Szkoda, że mnie przy tym nie było - westchnęła.
- Zawsze możesz sobie popatrzeć, jeśli zechcesz.
- Chodziło mi raczej o to, że chciałabym zobaczyć minę
burmistrza. - Ariel się roześmiała.
- Restauracje odpisują to sobie od podatku - tłumaczyła Ariel.
Bagażnik samochodu miała wypełniony pojemnikami z
ciepłymi i zimnymi daniami, które dopiero co wzięli z
restauracji. Tym razem prowadziła Ariel, bo Luke nie wiedział,
dokąd ma jechać. Luke, jak zresztą większość mężczyzn, źle
znosił rolę pasażera.
- Tylko dzięki tobie ci ludzie mogą jadać obiady pochodzące z
takiej drogiej restauracji. Nawet ja bym się zastanowił, czy mnie
na to stać.
39
RS
- Aż dwudziestu restauratorów dało się namówić na
przygotowywanie posiłków dla moich podopiecznych. Nie robią
tego tak często: najwyżej dwa razy w ciągu trzech miesięcy. A
ci, którzy je dostają, są naprawdę za nie bardzo wdzięczni.
- Nie denerwuj się, Ariel. Naprawdę bardzo cię podziwiam.
Jesteś wspaniała. Łatwo jest dawać pieniądze na coś, czego się
nawet nie widzi. Ja sam tak właśnie robię. Ty we wszystko
angażujesz się osobiście. Każdy powinien tak postępować.
- Przepraszam, zawsze się denerwuję. To, co robię, to tylko
mała kropla w morzu potrzeb. Możesz być pewien, że nie
angażuję się w to wszystko dla sławy.
Ariel zatrzymała samochód.
- Wiem, kochanie. Ty po prostu musisz czuć się potrzebna.
Tak samo desperacko, jak oni ciebie potrzebują.
Patrzyli sobie prosto w oczy.
- Wiesz przynajmniej, dlaczego to robisz? - zapytał, bo Ariel
milczała jak zaklęta.
- Bo mi z tym dobrze. - Wyłączyła silnik i chciała otworzyć
drzwi. - Możesz zostać w samochodzie albo mi pomóc. Jak
wolisz.
- Pomogę ci.
Zawieźli obiady piętnaściorgu starym ludziom, którzy nie byli
w stanie sami sobie gotować. Ariel co najmniej na dziesięć
minut zatrzymywała się w każdym mieszkaniu. Nakładała
jedzenie na talerze, pytała, odpowiadała na pytania i po prostu
była.
Niektóre mieszkania były tak zaniedbane i zniszczone, że
trudno to sobie wyobrazić. Tylko w niewielu stały jakie takie
meble, za to wszędzie był telewizor - jedyny przyjaciel
samotnego człowieka. Niektórzy staruszkowie mieli także koty,
które dotrzymywały im towarzystwa.
- To już ostatni mój podopieczny - powiedziała Ariel,
skręcając w boczną uliczkę. - Nie mam gdzie zaparkować, a tu,
gdzie stanęłam, nie wolno tego robić. Mógłbyś zostać w
40
RS
samochodzie na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy
zatknąć mi mandat za wycieraczkę?
Luke już miał się zgodzić, gdy zauważył, że Ariel drży. I
wcale na niego nie patrzyła. Zrozumiał, że tym razem trafili w
niezwykłe miejsce.
- W razie czego ja ten mandat zapłacę - powiedział. Wysiadł z
samochodu.
- Nie musisz ze mną iść - tłumaczyła, kiedy spotkali się przy
bagażniku. - Teraz już sama sobie poradzę. Zresztą tym razem
wolałabym nie mieć towarzystwa.
Luke bez słowa wyjął z bagażnika resztę pojemników i czekał
na Ariel.
- Jan nie jest podopieczną domu seniora, Lucas. - Ariel
położyła mu dłoń na ramieniu. - Ma dopiero trzydzieści dwa
lata. Choruje na AIDS. To zaawansowane stadium. Uważam, że
powinieneś o tym wiedzieć, bo może to dla ciebie być ważne.
- W jakim sensie?
- Kontakty z chorymi na AIDS nie są łatwe. Znam Jan od
dawna, zanim jeszcze zaczęła chorować. Pamiętam, jaką była
wspaniałą kobietą. Teraz to już tylko strzęp człowieka.
- Postaram się nie okazać obrzydzenia. Ariel spojrzała na
niego.
- Obraziłam cię - stwierdziła.
- Owszem, obraziłaś.
- Przepraszam.
- Przyjmuję przeprosiny - powiedział sucho. - Prowadź. Ariel
przygotowywała obiad, a Luke rozmawiał z Jan. Śmiał
się z jej dowcipów i trzymał ją za rękę. Ariel o mało nie
wylała zupy, kiedy to zobaczyła. Bez przerwy ją zaskakiwał.
Szkoda, że jest taki sławny, pomyślała.
Koszmar wrócił. Tym razem w kolorze. Ariel usiadła,
gwałtownie wybudzona ze snu. Nie mogła złapać tchu. Czuła w
powietrzu gryzący zapach dymu. Siedziała na łóżku, dopóki nie
powróciła jej przytomność. Powoli wracała ze snu do swego
41
RS
pokoju, w którym pachniało różami z potpourri stojącego na
nocnym stoliku.
Ukryła twarz w dłoniach. W duchu przeklinała przyczynę
swojej męki, która spała w sąsiednim pokoju.
Oboje mieli za sobą ciężki dzień. Po wizycie u Jan odwiedzili
jeszcze kilka miejsc i załatwili wiele nie cierpiących zwłoki
spraw. Wrócili do domu po dziesiątej. Ariel odniosła wrażenie,
że Luke z trudem wdrapał się na drugie piętro, choć on
zdecydowanie temu zaprzeczał. Następny dzień miał być równie
pracowity, a o sobocie lepiej nie myśleć. Luke powinien choć
jeden dzień posiedzieć w domu i odpocząć przed imprezą, ale -
o ile go znała - na pewno tego nie zrobi. Tak samo zresztą jak
Ariel, która powinna teraz spać, a nie mogła.
Postanowiła napić się czegoś ciepłego. Uchyliła drzwi
sypialni. Na paluszkach poszła do kuchni. Nie zapalając światła,
wyjęła z lodówki karton z mlekiem, wlała część jego zawartości
do rondelka, który postawiła na kuchence.
- Nie możesz spać? Wystraszona, chwyciła się stołu.
- Dlaczego nie śpisz, Lucas? - zapytała.
- Pewnie z tego samego powodu co ty. - Luke zapalił światło.
- Robisz sobie coś do picia? Co... - wziął ją za ramiona. - Co
się, u diabła, z tobą dzieje?
- To kobieca przypadłość - skłamała.
Luke widział, że jest zakłopotana, ale nie umiał zgadnąć, czy
mówiła prawdę, czy tylko żartowała. Nie znał się na kobiecych
problemach.
- Co się z tobą dzieje, Ariel?
- Już ci mówiłam - wyrwała mu się. - Zaraz wracam. Jeśli
masz ochotę na kakao, to dolej trochę mleka do rondelka.
Pozwolił jej odejść. Zdążył jednak zauważyć, jak mokra
piżama dokładnie okleja jej piękne ciało: małe, zgrabne piersi,
szczupłe plecy, talię jak u osy, wąskie biodra. Z rejsu pamiętał,
że ma długie nogi. Luke zawsze podziwiał długie, kształtne...
42
RS
Zaklął cicho. Wyjął mleko z lodówki i dolał do rondelka. Był
wściekły na siebie. Wybrał tę kobietę dlatego, że nie wzniecała
w nim pożądania, ale kiedy wychodziła z pokoju...
Wytłumaczył sobie prędko, że odrobina pociągu fizycznego
żadnemu małżeństwu nie zaszkodzi. To dobrze, że jej pożądam,
myślał. Byleby tylko pożądanie mnie nie zaślepiło. Nasze
małżeństwo nie miałoby sensu, gdyby u jego podstaw legło
pożądanie. To już przerabiałem. Ale skoro szukam żony, to
muszę się także liczyć z pociągiem fizycznym.
Nalał mleko do kubków, do każdego wsypał dwie łyżeczki
rozpuszczalnego kakao i wymieszał napój. Zaniósł kubki do
pokoju. Nie zapalał światła. Wolał, żeby padało z kuchni. Tak
było przytulniej.
Wkrótce przyszła Ariel. Tym razem miała na sobie spodnie od
dresu i bawełnianą koszulkę. Luke nie pozwolił jej usiąść na
drugim końcu kanapy. Wziął ją za rękę i posadził obok siebie.
Tym razem nie zaprotestowała. Podał jej kakao. W milczeniu
piła gorący płyn. Po chwili przytuliła głowę do oparcia kanapy i
zamknęła oczy. Luke wyjął jej z ręki kubek i odstawił go na
stolik. Otoczył Ariel ramieniem i mocno do siebie przytulił. Ona
zaś wtuliła twarz w jego ramię.
Czuł, jak się rozluźnia. Delikatnie pogłaskał ją po mokrych od
potu włosach. Westchnęła.
- Miałaś zły sen? - zapytał.
Minęło kilka sekund, zanim poczuł, jak policzek Ariel ociera
się o niego. Skinęła głową.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Raczej nie.
- Lepiej się poczujesz.
- Już mi lepiej. - Ariel mocniej się w niego wtuliła. Omal nie
mruczała. - Masz czarodziejskie dłonie.
Głaskał ją po głowie. Ariel osuwała się coraz niżej, aż
wreszcie oparła głowę na jego brzuchu. Przez cienką koszulkę
czuł na sobie jej oddech. Bardzo jej pragnął.
43
RS
Uznał, że musi natychmiast znaleźć jakiś sposób na
przemieszczenie jej głowy. Jeśli nie zrobi tego prędko, Ariel
wkrótce się zorientuje, jak na niego działa. Była dokładnie taka,
jaka powinna być żona w cichy, zimowy wieczór.
Spokojnie, przypomniał sobie. Odrobina pociągu fizycznego
w niczym nie przeszkadza.
- Połóż mi głowę na kolanach, kochanie - powiedział. -
Rozmasuję ci kark.
Zrobiła to, o co prosił. Zwinęła się jak kociak, tuląc się do nóg
Luke'a. Masował jej kark i szyję, delektował się dotykiem
delikatnego ciała. Był coraz bardziej podniecony.
- Wiesz, kochanie, może ty takie zachowanie uważasz za
całkiem niewinne, ale ja nie - nie wytrzymał wreszcie Luke.
Ariel podniosła się, a jemu zrobiło się przykro. Włosy miała
w nieładzie. Jej oczy wyrażały coś pośredniego pomiędzy
krańcowym wyczerpaniem a niewyobrażalną żądzą. Żaden
mężczyzna nie zdołałby się oprzeć takiej kombinacji.
Pocałował ją delikatnie i tak czule, jak nigdy nie całował
żadnej kobiety. Ona zaś całowała go z pasją, jak żadna inna
kobieta, z którą miał do czynienia.
Nie wolno! przypomniała sobie Ariel. To słowa dzwoniły jej
w uszach, pulsowały w skroniach. Luke tymczasem coraz
namiętniej ją całował i coraz mocniej tulił do siebie. Nigdy
żaden pocałunek nie sprawił jej takiej przyjemności.
- Wreszcie cię mam - mruknął, masując jej nabrzmiałe
pożądaniem piersi.
Ariel wbiła paznokcie w jego ramię. Zacisnęła zęby, żeby nie
krzyczeć. Te słowa! Te straszne, cudowne słowa! Ale Luke nie
wiedział. Nie mógł wiedzieć, co one dla niej znaczą. Koszmarny
sen znowu powrócił.
Luke puścił ją, gdy tylko o to poprosiła. Ariel poprawiła
ubranie i trochę się od niego odsunęła.
- Przepraszam - powiedziała. - Złamałam zasady, które sama
ustanowiłam.
44
RS
- Niektóre zasady istnieją tylko po to, żeby było co łamać.
Ariel czuła, jak bardzo jest podniecony. Wiedziała, że
zachowała się paskudnie.
- Być może - powiedziała. - Mimo to przepraszam.
- Przeprosiny zostały przyjęte. Lepiej się czujesz?
- Tak.
Siedzieli w milczeniu minutę lub dwie, a potem oboje
jednocześnie wstali i każde poszło do swojego pokoju.
- O co chodziło z tym twoim ustatkowaniem się? - zapytała
Ariel, zanim Luke zamknął za sobą drzwi. - No wiesz, to, o
czym mówiła Judith.
- To był żart.
- Czyżby?
- Nie twierdzę, że nigdy o tym nie pomyślałem. W końcu
mam trzydzieści cztery lata.
- Ja natomiast nie mam zamiaru wychodzić za mąż -
powiedziała Ariel, patrząc mu prosto w oczy. - I nie będę miała
dzieci.
- Byłabyś wspaniałą matką.
- Nie miałabym czasu na zajmowanie się rodziną. Muszę
jeszcze tak dużo zrobić.
Luke nie poruszył się. Żaden mięsień nie drgnął na jego
twarzy. Ariel zrozumiała, że popełniła błąd. Luke nie miał
zamiaru się z nią żenić. Planował może jakiś romans, ale na
pewno nie małżeństwo. Bardzo głupio się poczuła.
- Ja tylko chciałam, żebyś o tym wiedział. Na wszelki
wypadek. Dobranoc, Lucas.
45
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Luke patrzył na zatokę. W miarę jak zapadał mrok, pojawiały
się na niej kolejne światła. Zaledwie pół godziny temu wrócili
do domu z Olimpiady Podwórkowej, która trwała cały dzień.
Ariel kąpała się przed wieczornym balem, a Luke czekał w
kolejce do łazienki.
Zdjął okład i obejrzał kolano. Po całym dniu stania i
chodzenia bolało go okropnie. Na szczęście opuchlizna trochę
już stężała. Gdyby Ariel posiedziała w łazience jeszcze kilka
minut, noga zaczęłaby wyglądać normalnie.
Usłyszał, że w łazience przestała szumieć woda. Zdjął okład i
pokuśtykał do kuchni. Musiał zatrzeć ślady. Nie chciał, żeby
Ariel domyśliła się, że robił sobie okład. Wrzucił lód do zlewu,
spłukał go ciepłą wodą, wytarł nogę i podciągnął nogawkę
spodni.
Wyszedł z kuchni. Noga tak go bolała, że chciało mu się
krzyczeć. Oto cena, jaką płacił za dumę. Mógł przecież wziąć z
domu kule i opierać się na nich podczas chodzenia. Mógł także
nie przesuwać terminu operacji. Gdyby był już po operacji, nie
mógłby się obejść bez kul. Przynajmniej nikt nie miałby
wątpliwości, dlaczego nie może tańczyć. A tak - będzie się
musiał bez przerwy tłumaczyć. Na szczęście środek
przeciwbólowy nareszcie zaczął działać. Dzięki temu Luke mógł
być pewien, że bez
trudu zejdzie z drugiego piętra i może nawet wytrzyma kilka
godzin na balu.
- Łazienka wolna! - zawołała Ariel ze swojego pokoju.
Luke włożył do kieszeni portfel, poprawił krawat i zapiął
marynarkę. Wcale się nie spieszył. Spodziewał się, że Ariel nie
będzie gotowa do wyjścia wcześniej, niż zapowiedziała. Wcale
się nie pomylił.
Już czuł się tak, jakby była jego żoną. Potrafił przewidzieć
prawie wszystko, co Ariel zrobi i powie. Po kilku spędzonych z
46
RS
nią dniach był przekonany, że Ariel równie dobrze
poprowadziłaby dom, przedsiębiorstwo, a nawet okręt wojenny.
Z każdym umiała się dogadać. Uświadomił sobie, że życie obok
niej sprawia mu wiele radości. W ogóle nie jest uciążliwe.
- Za dwie minuty będę gotowa. - Ariel uchyliła drzwi swej
sypialni.
Po chwili weszła do pokoju. Luke aż gwizdnął z podziwu na
widok jej starannie upiętych złotych włosów, sięgającej do
ziemi obcisłej czarnej sukni z długimi rękawami.
- Wyglądasz jak gwiazda filmowa, kochanie - pochwalił.
- Jeszcze tylko szal. - Ariel uśmiechnęła się do niego. Nie
mogła się już doczekać balu. Marzyła o tym, żeby wreszcie
zatańczyć i żeby Luke trzymał ją w ramionach. Długo. Jak
najdłużej.
Poszła do przedpokoju. Oczom Luke'a ukazał się całkiem
nowy widok: swobodnie udrapowana materia sukni spływała z
ramion, tworząc na plecach Ariel duży dekolt. Suknia była
rozcięta od połowy uda do samego dołu. Przy każdym ruchu
odsłaniała zgrabne nogi.
Luke podszedł do Ariel. Wyjął jej z ręki szal, otulił ją,
przytulając jednocześnie do siebie. Przez cienką tkaninę sukni
poczuł... że Ariel nie miała pod spodem bielizny!
Zadowolona, śledziła w lustrze wyraz jego oczu. Tego
właśnie chciała. Nie miała zamiaru tańczyć z nikim oprócz
Luke'a, więc nie musiała się obawiać, że ktokolwiek się
zorientuje. Ale chciała, żeby Luke o tym wiedział, by przez cały
wieczór pamiętał o tym, że ona pod suknią jest naga. Została im
przecież jeszcze tylko jedna noc. Po niedzielnym meczu Luke
miał wrócić do Nevady, a życie Ariel - na zwykłe tory. Ale tego
wieczoru chciała tańczyć, bawić się i kochać tylko z nim. Od
dawna już żaden mężczyzna tak jej nie pociągał.
Siedzieli przy stoliku obok sceny. Otwierali koperty z
ofertami aukcyjnymi i porównywali nadesłane oferty z tym, co
proponowali Sam i Marguerite - przedstawiciele Titana. Luke
47
RS
spojrzał na Ariel. Śmiała się z czegoś, co powiedział Chase
Ryan.
Nie jestem zazdrosny, powtórzył sobie po raz trzeci. Chase
nie ma pojęcia, że Ariel pod tą suknią jest całkiem naga. Jasne,
że każdy normalny facet na pierwszy rzut oka się zorientuje, ale
bez dotykania nie będzie wiedział o tym na pewno. A ja
dotykałem! No i diabli wzięli wszystkie moje kalkulacje. Ale
jak tu nie pożądać takiej kusicielki?
Orkiestra grała, kelnerzy w białych frakach roznosili kawę.
Wszyscy czekali na ogłoszenie wyników aukcji. Potem Lucas
Walker miał osobiście prowadzić licytację najbardziej
wartościowego przedmiotu, a mianowicie koszulki, którą miał
na sobie podczas meczu, po którym ogłoszono go piłkarzem
roku.
Spiker miejscowego radia - gospodarz wieczoru - wszedł na
estradę i poprosił zebranych o uwagę. Przedstawił kilka osób.
które dziękowały zebranym za przybycie. Ogłoszono
zwycięzców aukcji i rozdano pamiątki, które wylicytowali.
Ariel wciąż siedziała przy stoliku. Nikt jej nie przedstawiał i
nikt nie dziękował. Trochę zdziwiony tym faktem, Luke
podszedł do Chase'a.
- Dlaczego nikt nie podziękował Ariel? - zapytał. - Gdyby nie
ona...
Chase przyjrzał się Luke'owi, jakby nad czymś się
zastanawiał.
- Ariel nie życzy sobie rozgłosu - powiedział w końcu.
- Mam rozumieć, że sama o to prosiła?
- Wszyscy bardzo ją szanujemy, Luke. Prosiła o
anonimowość.
- Dlaczego?
Chase wzruszył ramionami.
A więc wszystko to robi całkowicie anonimowo, pomyślał
Luke. Ale dlaczego? Mogliby jej przynajmniej podziękować.
48
RS
- Nie rób tego, Luke - przestrzegł go Chase. - Nie wymieniaj
publicznie jej nazwiska. Nigdy by ci tego nie wybaczyła.
- Dlaczego tak uważasz? - Luke'a to irytowało, że Chase wie o
Ariel więcej niż on sam. Tym bardziej że dopiero co pochlebiał
sobie, że potrafi przewidzieć każdy jej krok.
- Panie i panowie - zaczął spiker. - Oto chwila, na którą
wszyscy czekaliśmy. Ostatnia licytacja. Tym razem jawna.
Wszyscy znamy Luke'a Walkera, najlepszego zawodnika San
Francisco Gold Dusters. Powitajcie go gorącymi oklaskami, a
potem możecie wyjąć książeczki czekowe.
Luke od siedemnastego roku życia wchodził na scenę i
wszelkie inne podwyższenia. Nigdy jednak nie czuł się tak
niezręcznie jak tym razem. Zakończył karierę, a ci wszyscy
ludzie jakby całkiem tego nie zauważyli. Powinni licytować coś,
co należy do Marka
Malone. On stał się nową gwiazdą drużyny. To dzięki niemu
Gold Dusters zakwalifikowali się w tym roku do finału.
Zerknął na Ariel. Uśmiechała się do niego. Tylko do niego.
Był to zupełnie inny uśmiech niż te, którymi obdarzała innych
ludzi. Luke nie potrafiłby powiedzieć, na czym polegała różnica,
ale widział ją bardzo wyraźnie.
Spiker pokazał zebranym koszulkę, a potem długo i
szczegółowo opowiadał o sportowych osiągnięciach Luke'a.
Jemu zaś chciało się wyć. Tak bardzo się starał zamknąć tamten
rozdział życia, tymczasem wszyscy wokół jakby się uparli, żeby
bez przerwy przypominać mu, kim był i co stracił.
Licytacja rozpoczęła się od pięciuset dolarów i nim
ktokolwiek zdążył się obejrzeć, zaoferowano pięć tysięcy.
- Daję sześć tysięcy za prawo zatrzymania tej koszulki -
powiedział Luke do mikrofonu. - Czy ktoś da więcej?
- Dam siedem, jeśli ją na siebie włożysz - zawołała jakaś
kobieta z pierwszego rzędu.
- Bez naramienników będzie kiepsko leżała - odparł z
uśmiechem Luke.
49
RS
- Mogę ci je pożyczyć. - Inna kobieta machała
naramiennikami, które przed chwilą wylicytowała na aukcji.
- Dam osiem tysięcy, jeśli się w to teraz ubierzesz! -
wrzeszczała paniusia z pierwszego rzędu.
Luke miał tego wszystkiego po dziurki w nosie. Był dla nich
tylko kawałkiem mięsa. Zawsze wszyscy widzieli w nim tylko
jego ciało. Uśmiechał się grzecznie. Widział przed sobą masę
pełnych oczekiwania twarzy, bezosobowy tłum. Wreszcie
dostrzegł w tym tłumie Ariel. Co robić? zapytał ją spojrzeniem.
- Dziewięć tysięcy. - Ariel podniosła rękę. - I nie musisz się
rozbierać.
Dama z pierwszego rzędu popatrzyła na Ariel złym
wzrokiem. Przez chwilę w zamyśleniu bębniła palcami w stolik.
- Dziesięć tysięcy, w tym taniec - zawołała znowu.
Tym razem Ariel nie podbiła ceny. Tak więc koszulkę
sprzedano za dziesięć tysięcy dolarów.
Orkiestra zagrała. Luke osobiście wręczył zwyciężczyni
koszulkę, ktoś inny odebrał od niej czek. Kobieta nie zwlekając
włożyła swoje trofeum na wieczorową suknię.
- Podpisz się nad ósemką - poprosiła, podając Luke'owi
długopis.
Miejsce nad ósemką znajdowało się dokładnie na obfitym
biuście owej damy. Jeszcze niedawno, nie dalej niż pół roku
temu, bez wahania podpisałby się tam, gdzie chciała, ale teraz
wiedział, że patrzy na niego Ariel. Nie chciał sprawić jej
przykrości. Sobie zresztą też.
Uśmiechnął się do namolnej baby najmilej, jak potrafił,
podciągnął koszulkę do góry i złożył podpis tuż poniżej szyi.
- Pewnie mnie nie pamiętasz, co? - zapytała kobieta.
- Bardzo mi przykro... - Luke znów się do niej uśmiechnął.
- Pośredniczyłam w sprzedaży twojego domu.
O Boże ! pomyślał przerażony. Tę babę też wpisałem na
swoją listę. To ona handluje nieruchomościami.
50
RS
- Jasne, że cię pamiętam - odrzekł bez wahania. Usiłował
sobie przypomnieć, jak ona ma na imię. - Madeline. Najszybszy
sprzedawca domów na świecie. Nie poznałem cię przez to
zamieszanie. Wybaczysz mi?
Nie czekając na odpowiedź, poprosił ją do tańca.
- Może byśmy się wybrali na kolację? - zapytała Madeline,
przytulając się do niego.
- Jestem zajęty.
- Szkoda. Dziesięć tysięcy dolarów...
- Dla Centrum Młodzieży w San Francisco. Jesteśmy ci
bardzo wdzięczni za ten hojny dar. Mam nadzieję, że będziesz
nas miło wspominać przy naliczaniu podatku.
Melodia się skończyła. Luke pocałował Madeline w policzek i
poszedł do Ariel.
- Zatańczysz? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
- Z przyjemnością.
Orkiestra grała nastrojową melodię. Luke usiłował nie
zwracać uwagi na kolano, które coraz dotkliwiej dawało mu się
we znaki.
- Co byś zrobiła, gdyby ta kobieta nie podbiła ceny?
- Kupiłabym sobie bardzo drogą nocną koszulę. - Ariel oparła
głowę na ramieniu Luke'a. Właściwie nie tańczyli, tylko
poruszali się w takt muzyki.
- Dziękuję, że próbowałaś mnie uratować. - Luke się do niej
uśmiechnął.
Był bliski omdlenia. Musiał jak najprędzej usiąść. Wyobrażał
sobie już, co usłyszy od swojej lekarki. Obawiał się, czy w
ogóle da się uratować to jego biedne kolano.
- Długo jeszcze musimy tu być? - zapytał, kiedy skończyła się
melodia.
- Co najmniej ze dwie godziny.
Podeszli do stolika. Luke usiadł i wyciągnął nogę przed
siebie. Żałował, że nie może jej oprzeć na drugim krześle.
51
RS
- Gdy będzie można wyjść, to mi powiedz. Przyprowadzę
samochód - powiedział. - Im szybciej, tym lepiej.
Spojrzał na parkiet i zaklął w myślach. Na sali była jeszcze
jedna kobieta z tej jego listy kandydatek na żonę: sprawozdawca
sportowy. Nie przyszła sama. Przyprowadziła ze sobą
kamerzystę, a za nimi przywlókł się sprawozdawca sportowy
lokalnej gazety.
- Cześć, Cassie - Luke uśmiechnął się do dziennikarki.
- Gdzieś ty się podziewał, Luke? Wszyscy się sądzili, że
będziesz zagrzewał Dustersów, a ty się gdzieś zaszyłeś.
Własnym uszom nie wierzyłam, kiedy mi doniesiono, że
będziesz na tym balu. O co tu chodzi?
Luke odwrócił się do Ariel. Jej miejsce było puste.
- Jadą za nami - powiedział Luke.
Ariel odwróciła się. Za tylną szybą jaśniały reflektory innego
samochodu.
- Jadą za nami, odkąd wyszliśmy z balu - mówił Luke. -To
pewnie ten dziennikarz, który przyjechał z Cassie. Trzeba było z
nim porozmawiać i byłby spokój.
- Nieźle się zaczyna - mruknęła wystraszona nie na żarty.
- Przepraszam cię za dzisiejszy wieczór, Ariel. Ktoś im
powiedział, gdzie jestem.
- Właściwie to sama powinnam była zawiadomić media.
Centrum potrzebuje rozgłosu, ale uznałam, że skoro i tak
sprzedaliśmy
wszystkie
bilety
na
bal,
zawiadamianie
dziennikarzy nie ma sensu.
To był zwykły egoizm, zaprzeczała w myślach własnym
słowom. Chciałam dziś z tobą potańczyć i wcale nie zależało mi
na widowni. Udało mi się tylko raz...
- Cieszę się, że tego nie zrobiłaś. Ten cały cyrk zacząłby się
znacznie wcześniej i nie byłoby ani w połowie tak przyjemnie. -
Znów zerknął w lusterko. - No to co robimy? Ten facet będzie
jechał za nami aż do twojego domu.
52
RS
- Nie mam w takich sprawach wielkiego doświadczenia.
Wymyśl coś.
- Może do rana stać pod twoim domem, żeby się przekonać,
czy zostanę u ciebie na noc. Potem sprawdzi adres i dowie się,
kim jesteś. Reporterzy potrafią być uparci jak osły - skrzywił
się. - Trzeba odwrócić jego uwagę.
- W jaki sposób? Będziemy jeździli po mieście, dopóki go nie
zgubimy?
- Nie. Nauczyłem się, jak z nimi postępować. Odprowadzę cię
do drzwi i odjadę. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko
temu, żebym wziął twój samochód. Wrócę, jak tylko się uporam
z tym pismakiem. Może tak być?
- Jak długo to potrwa? - zapytała Ariel. Wiedziała już, że z
wymarzonej ostatniej nocy będą nici.
- Godzinę. Najwyżej dwie. - Pogłaskał ją po dłoni. -
Naprawdę bardzo mi przykro, kochanie.
A przecież wiedziałam, pomyślała rozgoryczona Ariel.
Dobrze wiedziałam, tylko pozwoliłam sobie zapomnieć, że Luke
jest taki znany.
- Nie ma sprawy, Lucas. Naprawdę - uśmiechnęła się do
niego. - Dziękuję. To dzięki tobie nasza impreza zakończyła się
sukcesem. Zapewniam cię, że nie zmarnujemy zarobionych
pieniędzy.
- Możecie liczyć na stałą współpracę z Titanem. To wasze
Centrum bardzo mi się podoba, choć nie jestem pewien, czy
udałoby się wam utrzymać je na tak wysokim poziomie, gdyby
zabrakło Chase'a. - Zatrzymał samochód przed domem Ariel i
wyłączył silnik.
- Na szczęście Chase nie zamierza nas opuścić.
- Tak myślałem - powiedział Luke, spoglądając we wsteczne
lusterko. - Tamten samochód też się zatrzymał.
Wysiedli. Nawet się nie dotknęli. Luke odprowadził Ariel pod
same drzwi.
- Nie czekaj na mnie - powiedział. - Zobaczymy się rano.
53
RS
Dlaczego
powiedział,
żeby na niego nie czekać?
zdenerwowała się Ariel. Czy on jest nadczłowiekiem? Ja tak
bardzo go pragnę, że o mało nie oszaleję. Zdawało mi się, że on
również mnie pragnie. Nic z tego nie rozumiem.
Przygotowanie się do snu zajęło jej ponad godzinę.
Rozbierała się długo, powoli wieszała suknię w szafie, bez
pośpiechu brała kąpiel i dokładnie wyszczotkowała włosy. Była
wykończona, ale o tym, żeby zdołała zasnąć przed powrotem
Luke'a, nie mogło być mowy. Ubrała się w przejrzystą koszulę
nocną, której nigdy przedtem nie miała na sobie. Zielonkawa
tkanina tylko udawała, że cokolwiek zakrywa.
Dochodziła północ. Dobrze, że nie musimy rano wstawać,
pomyślała Ariel. Na stadion trzeba będzie wyjść dopiero o
dwunastej, więc zdążymy się wyspać.
Wyjęła z szufladki prezerwatywy, wsunęła je pod stojące na
stoliku pudełko z chusteczkami. Na wszelki wypadek, gdyby
okazało się, że on o nich zapomniał.
Poszła do kuchni zaparzyć herbatę. Ledwie wyszła z sypialni,
wrócił Luke.
Zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie plecami i patrzył na
Ariel. Podeszła do niego.
- Załatwione? - zapytała.
- Załatwione.
- Co zrobiłeś?
- Pojechałem do Sama i Marguerite. Reporter doszedł do
wniosku, że mieszkam w tym hotelu. Udzieliłem mu krótkiego
wywiadu, a potem jeszcze godzinę u nich przesiedziałem.
Luke był bez krawata, a koszulę miał rozpiętą prawie do
pępka. Ariel wsunęła dłonie pod koszulę, pocałowała zziębnięty
tors.
- Musze ci coś powiedzieć, kochanie.
Zamarła. Czyżby jej nie chciał? Nie rozumiała, dlaczego
wszystko, co robi, obraca się przeciwko niej. Cofnęła się o krok.
54
RS
- Kolano tak mnie boli, że nawet myśleć nie mogę - tłumaczył
się Luke. - Przeciążyłem je ponad miarę. Jeśli zaraz nie wezmę
leku przeciwbólowego, będziesz miała wrażenie, że mieszkasz
pod jednym dachem z dzikim zwierzęciem.
Ariel odwróciła się na pięcie. Bez słowa wróciła do swego
pokoju.
- Przykro mi - powiedział Luke do odchodzącej. - I tak na nic
bym ci się dzisiaj nie zdał.
- Dobranoc, Lucas. - Zamknęła za sobą drzwi.
Luke dokuśtykał do swojej sypialni. Zapalił światło. Był
wściekły. Sam i Marguerite zrobili mu awanturę, że przychodzi
znienacka w samym środku nocy, Ariel była na niego wściekła.
Nic mi się dziś nie układa, myślał rozżalony. Kobiety z tej
mojej durnej listy spadają mi na głowę jedna po drugiej. Kolana
pewnie nie da się już uratować. Ariel czuje się dotknięta, a co
gorsza, jutro muszę iść na ten przeklęty mecz.
Pomyślał, że chciałby już być w domu, w świecie, który
dopiero co sobie stworzył. A zaraz potem doszedł do wniosku,
że to bzdura, bo tak naprawdę chce tylko tego, żeby ktoś mu
współczuł. Właściwie nie ktoś, tylko Ariel.
Zdjął marynarkę i rzucił ją na łóżko. Rozebrał się do
spodenek. Wyjął lekarstwo ze słoiczka i pokuśtykał do łazienki.
Połknął tabletkę, popił ją wodą. Przez cały czas patrzył na drzwi
dzielące łazienkę od sypialni Ariel. Zanim zdążył na dobre się
zastanowić, już był za tymi drzwiami.
Światło z łazienki oświetliło pokój. Ariel usiadła na łóżku.
Luke dokuśtykał do niej, zapalił lampkę nocną i padł na
łóżko. Przez nieuwagę zrzucił stojące na stoliku pudełko z
chusteczkami.
- Chciałem ci coś pokazać. - Wyciągnął obie nogi na łóżku.
- Popatrz na to kolano. Widzisz? To nie był wykręt.
Nie odezwała się ani słowem. Dotknęła palcem blizn na
zoperowanym kolanie, potem musnęła to, które dopiero czekało
na operację. Luke jęknął.
55
RS
- Nie wiedziałam. - Dopiero teraz na niego spojrzała. - Nie
mówiłeś, że jest z tobą aż tak źle.
- Teraz już wiesz, więc przestań się na mnie gniewać. -
Opuścił nogi na podłogę i zauważył leżące na stoliku
prezerwatywy. - Miałaś na dzisiaj wielkie plany.
- To... nasza ostatnia noc - jąkała się zakłopotana Ariel.
Luke zauważył leżącą na podłodze zieloną koszulę.
Przypomniał sobie, że Ariel miała ją na sobie, kiedy wrócił do
domu. Teraz była ubrana w zwykłą niebieską piżamę.
- Nie mogę, Ariel. Głupio mi się do tego przyznać, ale
naprawdę nie mogę.
- Nic nie mów. - Położyła mu palec na ustach. - Naprawdę
myślisz, że to jest dla mnie najważniejsze? Wszystko w
porządku, Lucas. To ja cię przepraszam. Powinnam się była
domyślić, jak bardzo cierpisz. Przecież widziałam, tylko
tłumaczyłam sobie, że mi się zdaje.
- Wiem, jakie masz dobre serce. Nie chciałem, żebyś się nade
mną litowała.
Ariel pokręciła głową. Wielka łza spłynęła jej po policzku.
Luke nachylił się. Pocałował ją i poczuł, jak drżą jej usta.
- Nie chcę być jednym z twoich podopiecznych - mruknął.
- Jestem tym samym mężczyzną co zawsze. Nie traktuj mnie
jak kaleki. Dobrze?
- Dobrze - szepnęła. - Szkoda, że wcześniej mi o tym nie
powiedziałeś.
- Mam swoją godność.
- To potrafię zrozumieć. Sama mam jej aż nadto.
- Zauważyłem. - Luke wstał. - Dobranoc, Ariel.
- Gdybyś czegoś potrzebował...
- Nie zaczynaj - ostrzegł ją Luke.
- Dobranoc - powiedziała wobec tego Ariel. Odchodząc,
nadepnął na drugą paczkę prezerwatyw.
- Cztery na jedną noc? - zapytał z uśmiechem. - Jesteś bardzo
wymagająca.
56
RS
- Jestem pewna, że byś sobie poradził - odparła, czerwieniąc
się.
Luke roześmiał się. Śmiał się wciąż, idąc do łóżka. Teraz
wiedział na pewno, że może spokojnie podrzeć tę swoją głupią
listę. Idealną kandydatkę na żonę już znalazł.
57
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ariel wyjęła z piekarnika bułeczki i położyła je na stole obok
jajecznicy i parówek, które przed chwilą zdjęła z patelni.
Luke usiadł przy stole. Oparł chorą nogę na krześle i położył
na kolanie okład z lodu.
- Myślałam, że już jesteś po operacji - powiedziała Ariel. -
Czyżby się nie udała?
- Zoperowali mi jedno kolano. Gorsze. Następna operacja
miała się odbyć wówczas, kiedy całkiem wydobrzeję po
pierwszej.
- Przeczytaj sobie ten artykuł. - Ariel podała mu gazetę. -Jest
na pierwszej stronie.
- Sądząc z tonu, jakim to powiedziałaś, nie będzie mi się
podobał. - Jednak wziął od niej gazetę i głośno przeczytał
nagłówek. - „Tajemnica Walkera wyjaśniona". Niech ich piekło
pochłonie!
- Dalej jest jeszcze lepiej.
- „Miłośnicy sportu przez cały tydzień zastanawiali się, co
robi człowiek, który w zeszłym roku zdobył puchar dla Duster-
sów - czytał Luke. - Zapadł się pod ziemię? Nic podobnego.
Okazało się, że uczestniczył w imprezie dobroczynnej
zorganizowanej w San Francisco. «Dustersi poradzą sobie beze
mnie», powiedział naszemu reporterowi. «Nie chcę kolegów
rozpraszać przed decydującą rozgrywką. Jestem tam, gdzie mnie
naprawdę potrzebują. Czy rzeczywiście Walkerowi tak bardzo
na sercu leży dobro najuboższych? Kim jest tajemnicza
piękność, z którą tańczył podczas wczorajszego balu
dobroczynnego na rzecz Centrum Młodzieży w San Francisco?
Czy pojawi się na meczu? Czy Walker będzie kibicował
Dustersom? Gabe Madison, właściciel drużyny, twierdzi że
Luke będzie oglądał mecz z jego loży".
58
RS
- Po dzisiejszym meczu przestaniesz być tajemnicza -
powiedział Luke, odkładając gazetę. - Muszę cię przedstawić
wszystkim obecnym w loży, Ariel.
- Wiedziałam o tym, zanim przyjęłam twoje zaproszenie.
Mam nadzieję, że będą zbyt zajęci grą, żeby się mną zajmować.
Ariel sądziła, że wie, co to sportowa sława. A jednak jej
wyobrażenia nie dorównywały rzeczywistości. Zaczęło się już
na parkingu. Porządkowy zauważył Luke'a i zaproponował, że
podwiezie ich do bramy stadionu wózkiem elektrycznym. W ten
sposób zarobił autograf. Po drodze do loży tylu ludzi prosiło o
autografy, że Luke nie dałby rady wszystkich uszczęśliwić.
Kiedy spiker powitał Lucasa Walkera, stadion oszalał. Luke
musiał się wychylić z loży i pozdrowić widzów, przede
wszystkim tych, którzy oglądali mecz w telewizji. Ariel
wpatrywała się w ekran stojącego w loży telewizora. Luke się
uśmiechał, choć wcale nie był szczęśliwy.
Ledwie przestały błyskać flesze, przysunęła się do niego.
Objęła go wpół. Luke przytulił ją do siebie i pocałował w czoło.
Drżał. Ariel bardzo żałowała, że nie mogą opuścić stadionu.
Informacja o pojawieniu się Luke'a jakby dodała drużynie sił.
Grali wspaniale i wygrali cztery do jednego. Potem jeszcze
godzinę trwało fetowanie zwycięstwa, aż wreszcie loża
opustoszała. Luke i Ariel zostali sami.
- Boże, jaka ja jestem zmęczona - westchnęła Ariel. Przytuliła
się do ramienia Luke'a i przymknęła oczy. Była wykończona. Po
chwili poczuła, jak Luke musnął wargami jej włosy.
- Ja też.
- To może zostałbyś do jutra. Nie powinieneś lecieć, skoro
jesteś taki zmęczony.
- Właśnie się nad tym zastanawiałem. Wiesz, mam mały
domek w górach, nad jeziorem Tahoe. Nie chciałabyś tam ze
mną pojechać?
- Mam obowiązki, Lucas.
59
RS
- Ja też. Zadzwonię i poproszę, żeby mnie ktoś zastąpił. Ty
mogłabyś zrobić to samo. Wiem, że chcesz odpocząć - kusił ją
Luke. - Kiedy ostatnio leniuchowałaś przez cały dzień?
- Nie pamiętam.
- Zasłużyłaś sobie na odpoczynek. Nie chcę cię do niczego
zmuszać...
Nie powinnam, myślała gorączkowo Ariel. Jeśli spędzę z nim
całe dwa dni, jeszcze bardziej się do niego przywiążę, a na to
nie mogę sobie pozwolić. Ale tak bardzo tego chcę.
Przynajmniej będę miała jakieś wspomnienia na pociechę w
trudnych chwilach.
- Zgoda. Pojadę z tobą - postanowiła.
- No co my tu jeszcze robimy? Jedziemy.
Odwołanie spotkań, zorganizowanie zastępstw i pakowanie
zajęło im kilka godzin. Kiedy Ariel wsiadła do samochodu,
zamknęła oczy i zapadła w sen. Obudziła się dopiero wówczas,
kiedy samochód się zatrzymał. Ale nie zobaczyła ani domku, ani
restauracji, ani stacji benzynowej. Przyjechali na małe prywatne
lotnisko.
- Zostawiłeś coś w samolocie? - Dłonie Ariel same zacisnęły
się w pięści.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę. - Luke się do niej
uśmiechnął. - Polecimy. Zaoszczędzimy mnóstwo...
- Nie!
Patrzyła prosto przed siebie, ale minę miała taką, jak gdyby
nic nie widziała.
- Boisz się latać, Ariel?
- Należało to ze mną uzgodnić, Lucas. Przez ciebie
niepotrzebnie straciliśmy mnóstwo czasu. Dobrze będzie, jak
dojedziemy do twego domku przed nocą.
Mówiła spokojnie i stanowczo. Siedziała wyprężona jak
struna. Wzdrygnęła się, kiedy Luke dotknął jej policzka.
- Jeśli chcesz się pozbyć strachu, musisz mu stawić czoło -
powiedział Luke. - Spróbuj.
60
RS
- Tracisz czas - powtórzyła.
- Nie masz do mnie zaufania?
- Nikomu nie ufam aż tak bardzo.
- Ariel...
- Przestań. - Odwróciła się do niego. - Nie wsiądę do tego
samolotu. Nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła. -Jej
oczy stały się czarne jak smoła.
- Przelatałem setki kilometrów - tłumaczył jej Luke. -
Większość lotów odbyłem na tej maszynie. To bezpieczniejsze
niż jazda samochodem.
- Wysiadaj - poleciła.
- Daj spokój, Ariel. Bądź rozsądna.
- Jestem rozsądna.
Dopiero teraz Luke zrozumiał, że Ariel była śmiertelnie
przerażona i nic na świecie nie zdołałoby zmienić jej
nastawienia do latania samolotem.
- Muszę odwołać lot - powiedział. - Mam nadzieję, że mnie tu
samego nie zostawisz.
- Nie - warknęła.
- Obiecujesz?
Spojrzała na niego tak, że więcej o żadne zapewnienia jej nie
prosił.
Wysiadł. Cały czas nasłuchiwał, czy Ariel nie odjeżdża bez
niego. Szybko załatwił, co miał do załatwienia. Odetchnął
dopiero wtedy, kiedy wracając do samochodu, zorientował się,
że auto stoi tam, gdzie je zostawił.
- Trzeba było włączyć silnik - powiedział, siadając za
kierownicą. - Zrobiłoby się cieplej.
- Nie jestem dzieckiem, Lucas. Gdyby mi było zimno, to bym
to zrobiła.
- Złość cię grzeje.
Od razu się zorientował, że popełnił błąd. W tej chwili Ariel
nie była w stanie śmiać się z jego żartów.
61
RS
Usiłował z nią rozmawiać, lecz nie reagowała. Siedziała
skulona. Patrzyła prosto przed siebie.
- Zapowiada się wspaniały wypoczynek - mruknął Luke.
- Nie trzeba mnie było traktować jak bezwolnej idiotki! -
wybuchnęła.
- Nigdy cię tak nie traktowałem.
- Czy nikt nigdy w życiu niczego ci nie odmówił?
- Wielu ludzi często odmawiało mi różnych rzeczy.
- Tylko ty nie wierzyłeś w ich szczerość.
- Nie wierzyłem, że nigdy nie zmienią zdania. To jednak
pewna różnica.
- Za bardzo wierzysz w swój urok osobisty. Ja jestem na niego
odporna.
- Nie jesteś.
- Znowu zaczynasz! Przestań mi mówić, co czuję, a czego nie
czuję. Ja wiem lepiej.
- Nie mogę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś w takim stanie.
- W jakim stanie? Mam prawo być wściekła.
- Nieprawda. Ja tylko chciałem ci pomóc zwalczyć strach.
- Odkąd to interesują cię moje lęki?
- Już mnie nie interesują. Nie krępuj się. Pozwól, żeby ten
strach tobą rządził. Nie ma sensu go przezwyciężać. I nie ma
powodu, żebym ja się musiał tym przejmować.
Zapadła grobowa cisza. Luke musiał włączyć radio, żeby nie
oszaleć.
- I jeszcze coś - powiedziała Ariel, jakby przerwa w rozmowie
trwała minutę, a nie ponad godzinę. - Jeśli mamy ze sobą spać,
powinniśmy o tym porozmawiać.
Luke oniemiał. Po chwili głośno się roześmiał.
- My mielibyśmy ze sobą spać? - zapytał. - Na razie tylko się
kłócimy. Chyba że ciebie kłótnia nastraja do seksu...
- Ja zacznę - przerwała. - Seks musi być bezpieczny. Poznałeś
Jan. Ja...
62
RS
- Dla mnie też jest to ważne, ale w tym przypadku nie ma
znaczenia.
- Nie toleruję środków antykoncepcyjnych. To jeszcze jeden
powód, dla którego ty musisz się zabezpieczyć.
Teraz już nie przestanie o tym mówić, pomyślał
zniecierpliwiony Luke. I ona śmie twierdzić, że to ja jestem
uparty.
- Przed operacją zrobiono mi wszystkie badania. Jestem
zdrów jak ryba.
- Ja także. Pozostaje jeszcze antykoncepcja.
- Jestem bezpłodny - wypalił. Radio nagle zaczęło mu
przeszkadzać, więc je wyłączył. W samochodzie znów zrobiło
się cicho.
- Lucas.
Luke czuł się głęboko urażony. Poprzedniej nocy pragnął
współczucia Ariel, teraz jednak już go nie potrzebował. Przy
innych kobietach udawał, że prezerwatywą chroni je przed
niepożądaną ciążą. Nigdy nikomu nie wyjawił swojej smutnej
tajemnicy. Ariel także nie zamierzał o tym informować.
Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie miał zamiaru zostać jednym
z jej podopiecznych. Nie chciał, żeby zgodziła się zostać jego
żoną z litości. Był wściekły, że tak łatwo dał się wyprowadzić z
równowagi.
- Ja wcale ci nie współczuję, Lucas.
- Z tym też sobie poradzę.
- Od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwunastu lat.
- Jak się dowiedziałeś?
- Nie mam ochoty z tobą o tym rozmawiać. Chciałaś
porozmawiać o seksie, więc proszę. Oboje jesteśmy zdrowi i nie
musimy obawiać się twojej ciąży. Ale, mówiąc szczerze, nie
zaprosiłem cię w góry po to, żeby cię uwieść. Oboje jesteśmy
wykończeni. Pomyślałem, że powinniśmy porządnie odpocząć.
To wszystko.
63
RS
Ariel wcale nie była pewna, czy Luke mówił prawdę. W ciągu
ostatnich czterech dni nadawał tak różne sygnały, że zupełnie
nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Czyżby pocałunki i
pieszczoty zupełnie nic dla niego nie znaczyły? Może tylko dał
się ponieść zmysłom, a ona akurat była pod ręką.
Tak czy inaczej, zadowolona była, że nie rozmawiają już o
lataniu. Gdyby jeszcze Ariel mogła przestać o tym myśleć.
Wiedziała, że koszmarny sen wróci. Straszniejszy niż zwykle.
Zaraz o tym zapomnę, postanowiła. Na szczęście miała czym
zająć myśli. Dlaczego z taką złością powiedział mi, że jest
bezpłodny? Czyżby sądził, że jest przez to mniej męski? Może
jeśli powiem mu coś o sobie, to uda nam się zawrzeć pokój.
- Okłamałam cię, Lucas - odezwała się Ariel. - To nieprawda,
że nie mogę brać pigułek. Nie ma sensu, żebym ich używała. Od
lat nie spałam z żadnym mężczyzną.
- Powinienem się chyba czuć zaszczycony - odezwał się Luke
po chwili. - Wczoraj z całą pewnością miałaś wobec mnie
poważne zamiary.
- Pomyliłam się. Miałam wrażenie, że coś do mnie czujesz.
Jeśli rzeczywiście chcesz tylko wypoczywać w swoim domku,
to mnie to także odpowiada. Dobrze zresztą, że mi o tym
powiedziałeś. Nie będę już robić z siebie pośmiewiska.
- Martwię się o ciebie. - Luke położył dłoń na kurczowo
zaciśniętej dłoni Ariel. - Głos ci drży, ręce się pocą. Odkąd do
ciebie przyjechałem, pracujesz na pełnych obrotach. Mam
wrażenie, że to nie był wyjątkowy tydzień.
- Dlatego zaproponowałeś mi dwudniowy wypoczynek w
górskiej samotni? Wiedziałeś, że mi się podobasz, a jednak mnie
zaprosiłeś? To sadyzm, Lucas.
- Nie chciałem ci sprawić przykrości.
- Ale spać ze mną też nie chciałeś!
- Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem.
- No to powiedz: „Nie, Ariel, nie mam zamiaru iść z tobą do
łóżka".
64
RS
- Jesteś piękną, namiętną kobietą...
- Po prostu powiedz to, Lucas.
- Nie mogę.
- Dlatego, że to nieprawda, czy dlatego, że nie chcesz mi
sprawić przykrości? Dla mnie każdy powód jest dobry.
- Pobądźmy trochę razem. Zobaczymy, jak się sprawy ułożą.
Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
- Może być - mruknęła ponuro.
- A tu jest moja sypialnia - powiedział Luke.
Dom był nieduży, ale gustownie urządzony. Z okien rozciągał
się widok na majestatyczną puszczę, nad którą właśnie wstawało
słońce.
- Chciałbym się teraz trochę przespać. - Luke ziewnął. -A ty
jakie masz plany?
- Nie chce mi się spać - skłamała Ariel. Wiedziała, że jak
tylko zaśnie, wróci straszny sen. Nie mogła spać. - Rozpakuję
jedzenie, które ktoś był łaskaw nam dostarczyć w samym środku
nocy. Nadal nie mogę uwierzyć, że wystarczy zadzwonić, żeby
wyświadczono człowiekowi taką przysługę. Ogrzewanie
włączone, droga odśnieżona.
- Sława ma także swoje dobre strony, kochanie. Poza tym,
nikt nie robi takich rzeczy za darmo. - Pogłaskał Ariel po
policzku. - Weź gorącą kąpiel. To ci pomoże zasnąć.
- Pewnie tak zrobię. - Patrzyła, jak Luke rozpina flanelową
koszulę. - W tym domu nie ma zasłon. Sądzisz, że nikomu nie
przyjdzie do głowy, żeby tu zajrzeć?
- Widzisz te rury pod sufitem? Tam są żaluzje. W każdej
chwili mogę je opuścić. Ale chyba nie ma sensu tego robić.
Może w nocy zdecyduję się zasłonić okna. Nie wiem. Jeszcze
nigdy tu nie spałem.
Luke się rozbierał, a Ariel na niego patrzyła. Nie chciała tego
robić, ale nie mogła się oprzeć pokusie.
- Jak tam twoje kolano? - zapytała.
65
RS
- Boli jak diabli. - Luke zdjął koszulę i buty. Zostały mu
jeszcze tylko spodnie. - Masz zamiar położyć mnie do łóżka,
kochanie? - zapytał, bo Ariel wciąż na niego patrzyła.
- Nie - odrzekła zmieszana. - Pomyślałam tylko, że może
potrzebny ci okład z lodu.
- Bardzo ci będę wdzięczny. Wybiegła z pokoju, jakby ją ktoś
gonił.
Luke już leżał w łóżku, kiedy Ariel przyniosła lód.
- Wziąłeś lekarstwo? - zapytała.
- Wziąłem, mamo.
Ariel stała zamyślona, wpatrzona w torbę z lodem.
- Połóż mi to na kolanie - poprosił Luke.
Ariel podeszła do łóżka i ze złośliwym uśmiechem rzuciła mu
worek lodu na brzuch. Wprawdzie na kołdrę, ale i tak poczuł
dotkliwy chłód.
- Za co to?
- Nie zaczynaj ze mną, Walker, bo pożałujesz.
- Teraz już będę wiedział. - Luke położył lodowaty kompres
na kolanie. - Naprawdę nie chcesz spać?
- Nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Nie powinienem trzymać kompresu dłużej niż dwadzieścia
minut Czy mogłabyś mi go zdjąć? Jeśli, oczywiście, nie
będziesz spała.
- Jasne.
- Dziękuję.
Ariel wyszła z pokoju. Luke zamknął oczy. Był bardzo
zmęczony, a jednak nie mógł zasnąć. Właśnie miał zdjąć sobie
kompres, kiedy usłyszał, jak Ariel wchodzi do pokoju.
Nie namyślając się długo, postanowił udawać, że śpi. Poczuł
delikatny zapach perfum. Ariel zdjęła mu z nogi kompres i na
chwilę położyła na jego miejsce swoją ciepłą dłoń. Westchnęła,
pogłaskała Luke'a po udzie. Jakby nie mogła się oprzeć pokusie.
Potem okryła go kołdrą, delikatnie pocałowała w czoło i
cichutko wyszła.
66
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Luke spojrzał na stojący na kominku zegar. Było wpół do
jedenastej. Raz jeszcze wyjrzał przez okno. Ariel zniknęła.
Obudził się przed półgodziną. Ogolił się i wykąpał, a potem
odkrył, że Ariel nie ma w domu. Kluczyki od samochodu leżały
na kominku, tam, gdzie je położył. A więc poszła na spacer.
Sama. Wędrowała po zaśnieżonej, nieznanej okolicy.
Śnieg padał gęściej niż rano, kiedy tu przyjechali.
Widoczność była fatalna. Luke modlił się, żeby Ariel nic się nie
stało, by bezpiecznie wróciła do domku.
Kupił ten dom dlatego, że znajdował się na odludziu. Teraz
przeklinał to odludzie najgorszymi słowami. Bał się szukać
Ariel. Nie wiedział, dokąd poszła. Za to doskonale wiedział, że
jego kolano nie wytrzyma marszu w głębokim śniegu. Nie
pozostawało mu więc nic innego, jak tylko czekać. I martwić
się.
Jest dorosła, przypominał sobie. Za daleko nie pójdzie. Ale
dlaczego nie usnęła? Czego się tak boi, że aż spać nie może?
Żałował, że nie wziął jej do łóżka, że się z nią nie kochał.
Przynajmniej byłaby blisko niego. Robił, co w ludzkiej mocy,
żeby pożądanie nie zdominowało tego związku. Chciał ją lepiej
poznać. Marzył, że zdołają się zaprzyjaźnić. Jak dotąd, udawało
mu się trzymać zmysły na wodzy. Wiele zasługi miało w tym
zwycięstwie chore kolano, które strasznie bolało i którym bez
przerwy trzeba się było zajmować.
Kątem oka zauważył wśród padającego śniegu jakiś ruch. Po
chwili wśród śniegowych płatków dostrzegł czerwoną plamę.
Odetchnął z ulgą.
Kiedy otworzył drzwi, Ariel otrzepywała buty ze śniegu przed
wejściem do domku. Miał zamiar zrobić jej awanturę o to, że nie
zostawiła mu żadnej wiadomości.
- Już nie śpisz! - ucieszyła się, jakby spotkała ją miła
niespodzianka.
67
RS
- Przyjemnie ci się spacerowało?
- Jest tu okropnie zimno i tak cicho, że człowiek ma wrażenie,
jakby trafił na obcą planetę. Tylko od czasu do czasu odezwie
się jakiś ptak albo śnieg spadnie z gałęzi. Tu jest cudownie,
Lucas!
Chciała wejść do domu, ale ją zatrzymał.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Ariel.
Przytulił ją do siebie. Tak przecież postąpiłby każdy
przyzwoity mąż. Zaprosił ją do chatki po to, żeby przeżyli choć
dwa dni jak mąż i żona. Chciał, żeby Ariel przywykła do jego
obecności, do tego, że ma się do kogo przytulić i że wreszcie
jest bezpieczna. Pragnął też, żeby się o niego troszczyła i, na
przykład, przypominała mu o wzięciu lekarstw. Żeby razem
spali...
Jednak nie udało mu się zagłuszyć myśli o seksie.
Zdenerwowany, zziębnięty, wciągnął ją do domku. Zatrzasnął
drzwi i oparł się o nie plecami.
- Nigdy więcej nie wychodź sama, dobrze? - poprosił.
- Przecież tu jest bezpiecznie! - Ariel spojrzała na niego
zdziwiona.
- Nie znasz okolicy, a podczas śnieżycy łatwo zabłądzić.
- Przez cały czas widziałam chatkę. Wróciłam, kiedy zaczęło
mocniej padać. - Podniosła kurtkę, zdjęła rękawiczki i wsunęła
je do kieszeni. - Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się
o mnie martwi.
- Ani do wymówek - dokończył za nią. Zanim zdążyła się
odezwać, objął ją i poprowadził do kuchni. - Chodź, zrobię ci
coś do jedzenia.
Dzień upłynął szybko. Zjedli obiad, wypili mnóstwo gorącej
czekolady i grali w monopol przy kominku. Luke starał się
stworzyć miły nastrój, ale zmęczenie Ariel niweczyło jego
wysiłki. O wszystko się z nim kłóciła, jakby zupełnie nad sobą
nie panowała.
68
RS
- Może chciałabyś się położyć? - zapytał, spojrzawszy na
zegar. Było już po dziewiątej.
- Gdybym chciała, to bym się położyła - prychnęła Ariel.
Luke zauważył, że opuściła głowę. Na pewno żałowała swego
wybuchu. Pewien był, że zaraz go przeprosi.
- Przepraszam - powiedziała, siadając na podłodze tak, aby
być blisko niego. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Bardzo chciał jej pomóc, ale ona bez przerwy miała do niego
o coś pretensję. Dotąd nie rozmawiali o tym, co się zdarzyło na
lotnisku. Luke czuł, że to bardzo ważne.
- Jesteś zmęczona - powiedział spokojnie. Nie pamiętał, żeby
kiedykolwiek zdobył się na tyle cierpliwości wobec drugiego
człowieka. - A może masz okres?
- Znasz się na tym, co? - zapytała zgryźliwie. - Przyznaj się,
Lucas, z iloma kobietami spałeś?
- Wyobraź sobie, że ich nie liczyłem, kochanie. Ani nie
zapisywałem.
- Ale byłeś zakochany?
- Chyba tak.
- Dwa razy byłeś zaręczony. - Ariel spojrzała na niego
wyzywająco.
- Byłem wówczas młody i głupi.
- Ile miałeś lat?
- Za pierwszym razem dziewiętnaście, a za drugim
dwadzieścia dwa.
- Kochałeś je?
- Wtedy kochałem. A ty? Byłaś kiedyś zamężna albo
zaręczona? Masz może dzieci, o których mi nie opowiedziałaś?
- Gdybym miała dzieci, to byś o tym wiedział. Mówiłam ci, że
nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
- To nie znaczy, że nie byłaś mężatką. Albo czyjąś
narzeczoną.
- Nie byłam. Opowiedz mi o swoich wybrankach.
- Dżentelmen o takich sprawach nie opowiada.
69
RS
- Nie pytam o seks, Lucas. Chcę wiedzieć, jakie one były i
dlaczego z żadną z nich się nie ożeniłeś.
- Strasznie jesteś wścibska, wiesz?
- Nie wścibska, tylko ciekawa. To wielka różnica. Podobno od
dwunastu lat wiesz, że jesteś bezpłodny. Dwanaście lat temu
byłeś zaręczony po raz drugi. Czy dla twojej narzeczonej to było
ważne? Nie chciała się z tym pogodzić?
- A ty byś mogła?
- Jasne. Czy to znaczy, że ona nie mogła?
- Gdybyśmy byli zaręczeni, to może miałabyś prawo pytać
mnie o takie rzeczy, a ja może bym ci odpowiedział. Ale skoro
nie jesteśmy, pozwól, że zachowam swoje tajemnice dla siebie.
Tak samo jak ty swoje.
- Jeśli chodzi ci o to, co było wczoraj... - zaczęła Ariel, jakby
tylko na to czekała.
- I na tym właśnie polega różnica. To, co się zdarzyło
wczoraj, to nasza wspólna sprawa. Nie dotyczy ani przeszłości,
ani innych ludzi. Poza tym jest to dla mnie ważne, bo ja bardzo
często latam. I będę to robił, dopóki mi nie zabronią.
Oczywiście, nie musisz mi niczego tłumaczyć, ale byłbym
wdzięczny, gdybyś zechciała to uczynić.
Ariel przeciągnęła się i ziewnęła. Luke już wiedział, że nie ma
zamiaru niczego mu wyjaśniać i o niczym opowiadać.
- Idziesz spać? - zapytał. Ariel skinęła głową.
- Przygotować ci okład? - zapytała.
- Sam sobie przygotuję.
Wstali jednocześnie. Luke pogłaskał Ariel po policzku.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Chciałbym, żebyś pozwoliła sobie pomóc - powiedział. Nie
mógł oderwać oczu od jej lekko rozchylonych ust - Potrafię
słuchać.
- Naprawdę? - roześmiała się. Chwyciła jego dłoń w obie ręce
i położyła sobie na sercu. - Zdecyduj się wreszcie na coś, Lucas.
70
RS
Czy chcesz mnie pocałować, czy nie? A może wolisz iść ze mną
do łóżka?
- Nie chciałbym wykorzystywać okazji. Taka jesteś
zmęczona, że oczy ci się kleją, a jednak boisz się je zamknąć.
- Jesteśmy dorosłymi, zdrowymi ludźmi. Ponieważ ty masz
chore kolano, ja powinnam być na górze.
Luke od razu wyobraził sobie tę scenę. Gdyby Ariel nie
uśmiechała się jak dziecko, które właśnie coś spsociło, może
nawet zdecydowałby się spróbować. W tej sytuacji zdecydował
się jedynie na pocałunek. Nie przewidział jego skutków.
Ledwie musnął wargami usta Ariel, przestała się uśmiechać.
Stanęła na palcach i przytuliła się do Luke'a, jakby miała ochotę
się w niego wtopić. Bardzo jej pragnął. I właśnie dlatego
odsunął ją od siebie.
- Czy to ci wystarczy za odpowiedź? - zapytał.
Ariel otworzyła oczy. Znów uśmiechnęła się łobuzersko.
Położyła mu dłoń na piersi i przesunęła palcem od góry do
samego dołu. Wreszcie była pewna, że nic jej się nie przyśniło,
że Luke pragnął jej naprawdę.
- Teraz mi wystarczy. - Nakryła dłonią jego stwardniałą
męskość. - Wytrzymasz jeszcze jeden dzień?
Nie czekając na odpowiedź, życzyła mu dobrej nocy i wyszła
z pokoju. Luke obawiał się, że tym razem okład z lodu nie
wyląduje na kolanie, tylko zupełnie gdzie indziej.
A jednak obłożył sobie lodem kolano. Siedział na łóżku z
nogą opartą na poduszce. Słyszał, jak w łazience dla gości
pracuje urządzenie do masażu wodnego. Nie wiedział, czy Ariel
zdecydowała się na kąpiel po to, żeby łatwiej zasnąć, czy może
po to, żeby przypadkiem nie zasnąć. Po dwudziestu minutach
zdjął okład i poszedł wyrzucić lód. Urządzenie do masażu
wodnego wciąż pracowało. Może jego gość zasnął w wannie?
Nałożył szlafrok. Przed drzwiami pokoju Ariel zatrzymał się.
Zapukał. Nie usłyszał odpowiedzi. Ostrożnie otworzył drzwi. W
pokoju paliła się nocna lampka.
71
RS
- Ariel! - zawołał, podchodząc do drzwi łazienki.
Nie odpowiedziała. Zapukał. Cisza. Wobec tego pchnął drzwi.
W łazience paliło się światło, woda wirowała, ale Ariel tam nie
było.
Luke wybiegł z gościnnego pokoju, pognał do salonu, gdzie
oprócz dogasającego na kominku ognia nie było żadnego
oświetlenia. Tam jej nie było. W kuchni też jej nie znalazł.
Przeraził się nie na żarty. Nie zauważył, czy kluczyki od
samochodu leżały na kominku. Wracając do salonu, spostrzegł,
że drzwi wejściowe nie są zamknięte na zasuwę. A przecież sam
je zamknął, zanim poszedł do sypialni.
Luke wybiegł na dwór. Ariel stała na ganku. Obejmowała się
ramionami. Jej włosy i jedwabny szlafrok przykryte były
świeżym śniegiem.
- Ariel - powiedział cicho. - Co ty wyprawiasz?
- Nnie chcę zasnąć. - Ariel szczękała zębami z zimna.
- Dlaczego? - Nie wiedział, czy może jej dotknąć. Była tak
napięta, że mogłaby się rozsypać.
- Bbo nnie chcę teggo już nnigdy zzobaczyć.
- Czego, aniołku?
- Jjak mnnie nnazwałeś? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- Powiedziałem: aniołku.
- Ddlaczego?
- Wracajmy do domu. Zamarzniesz na kość. - Udawał tylko
spokój, ale Ariel na szczęście tego nie zauważyła. Ktoś musiał
panować nad sytuacją. Tym razem to zadanie spadło na niego.
- Zzasnę. Jja nnie mogę sspać.
- Sprawię, żebyś nie zasnęła.
Luke objął ją ramieniem. Z początku trochę się opierała, a
potem pozwoliła się poprowadzić do domu.
- Siadaj. - Posadził ją na kanapie. - Rozpalę ogień. Ariel
zrobiła, co Luke jej kazał. Pozwoliła się nawet otulić
kocem.
72
RS
Rozpalił ogień, usiadł obok niej na kanapie i położył sobie jej
nogi na kolanach. Masował lodowate stopy, żeby jak najszybciej
pobudzić krążenie.
- Opowiedz mi o tym, co się z tobą dzieje - poprosił. - Widzę,
że przeżywasz koszmar. Czy to ma coś wspólnego z lataniem?
- Tak.
- Nie chcę zgadywać. Sama mi opowiedz.
- Dlaczego powiedziałeś do mnie: aniołku?
- Zawsze tak o tobie myślałem. Że jesteś ziemskim aniołem.
- Moi rodzice tak mnie nazywali.
- Mówiłaś, że wychowała cię ciotka. Co się stało z twoimi
rodzicami?
- Zginęli. Cała rodzina zginęła.
- W katastrofie samolotowej?
Ariel skinęła głową. Otuliła się kocem aż po samą szyję. Nie
patrzyła na Luke'a.
- Była okropna pogoda - zaczęła. Zamknęła oczy. Dreszcz
wstrząsnął jej ciałem. - Potem powiedzieli, że szalał huragan.
Samolot uderzył w górę i złamał się na dwie części. Odpadło
kilka rzędów foteli od strony ogona. Reszta samolotu się spaliła.
Razem z pasażerami. Mama, tata, babcia, dziadek i mój młodszy
brat. Wszyscy zginęli.
Najgorsza była monotonia, z jaką o tym mówiła. Luke
wolałby, żeby była zła, żeby krzyczała albo płakała. Żeby
próbowała jakoś walczyć z tym przerażającym wspomnieniem.
- To straszne - powiedział w nadziei, że jego litość wreszcie
wzbudzi w Ariel jakąś emocję.
Dopiero teraz na niego spojrzała. Jakby oprzytomniała i
przypomniała sobie, gdzie jest i z kim rozmawia.
- Nikt nie powinien w ten sposób umierać, Lucas -
powiedziała. - Miałam wtedy tylko osiem lat i w ciągu jednej
minuty straciłam wszystkich, których kochałam. Wszystkich.
- Jak to się stało, że ciebie z nimi nie było?
- Byłam - wyszeptała. - Ja też tam byłam.
73
RS
Luke zmartwiał. A ona mówiła coraz szybciej i coraz głośniej,
jakby znów znajdowała się w samolocie i opowiadała mu
o tym, co widzi.
- Pamiętam błysk. Pamiętam, jak samolot spadał, spadał coraz
niżej. I krzyk. Boże, te krzyki! Wszędzie dookoła. Wszędzie!
Mój krzyk. A potem ogień, dym i przerażenie. Nie mogłam się
ruszyć. Chciałam zawołać mamę. Nie mogłam wydobyć z siebie
głosu.
Luke przysunął się do Ariel i objął ją delikatnie. Obawiał się,
że mu się wyrwie. Ale ona była bezwładna jak szmaciana lalka.
Tylko od czasu do czasu wstrząsały nią dreszcze.
- Następną rzeczą, jaką zapamiętałam, był mężczyzna, który
mnie niósł na rękach. „Wreszcie cię mam", powiedział. A potem
powtarzał to i powtarzał, jakby sam nie mógł w to uwierzyć. Był
duży i bardzo delikatny. Miał brodę. Była mokra, bo padał
deszcz. Zdjął kurtkę i mnie nią owinął.
- Czy to był jeden z pasażerów? - Luke głaskał ją po głowie.
- Ratownik.
- Ile czasu minęło od katastrofy?
- Wiele godzin. Samolot spadł na las. Była noc i padał deszcz.
- Byłaś przytomna?
- Czasami. Od tamtej pory nigdy nie wsiadłam do samolotu.
I nie mam zamiaru tego robić. - Westchnęła głęboko. -
Nigdy więcej o tym nie rozmawiajmy.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? Bardzo bym tego chciał.
- Nie mogę być dziś w nocy sama.
- Nie musisz. - Pocałował ją w mokre od stopniałego śniegu
włosy. - Zrobić ci gorącej herbaty?
- Nie. Przytul mnie, Lucas. Nie zostawiaj mnie samej. Proszę.
- Nie zostawię cię. Chodźmy do łóżka.
74
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdzieś pomiędzy pokojem kominkowym a sypialnią Ariel
udało się znów zapanować nad koszmarem. Jak mało kto
potrafiła zamykać wspomnieniom dostęp do świadomości. Po
tym, jak opowiedziała Luke'owi o katastrofie, złe sny nie
powinny jej już nawiedzać. Była bezpieczna. Na razie.
Wsunęła się pod kołdrę. Słyszała, jak Luke gasi światło, jak
zdejmuje szlafrok. Położył się obok niej. Wtuliła się w niego jak
kociak. Jego zapach, taki znajomy i drogi, sprawił, że poczuła
się bezpieczna.
Miała nadzieję, że teraz wreszcie zaśnie. Jednak Luke był za
blisko, a ona za bardzo go pragnęła.
- Cieszę się, że mi powiedziałaś o katastrofie - odezwał się
Luke.
- Nie miałam wyboru. Szkoda, że nie powiedziałam ci o tym
wcześniej. - Podniosła głowę, jakby w ciemności mogła go
zobaczyć. - Dziękuję, że mnie znalazłeś. Nie wiem, jak długo
bym tam stała...
- Nic nie mów. Śpij.
Ariel bardzo chciała zasnąć, ale nie mogła się powstrzymać
od dotykania Luke'a. Musiała się upewnić, że jej nie opuści, że
nawet na drugi bok się nie odwróci.
- Lucas - szepnęła.
- Co się stało, kochanie? - zapytał tak czule, że Ariel poczuła
się wzruszona.
- Nic.
- Powiedz.
- Ja tylko chciałam wypowiedzieć twoje imię. Podoba mi się.
Mówiłam ci, że mi się podoba?
- Nie.
- Czasami bywam dla ciebie niemiła. Nie wiem, dlaczego. Ja
wcale tego nie chcę. Samo tak jakoś wychodzi.
- Lubię, kiedy jesteś niemiła.
75
RS
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Lubię i już. Zamknij oczy, kochanie.
Spróbuj zasnąć. Obiecuję, że ani na chwilę nie zostawię cię
samej.
- Przepraszam.
- Za co?
- Że tak bardzo cię pragnę.
Luke widocznie zrezygnował z utrzymywania dystansu
pomiędzy nimi, bo nagle mocno ją do siebie przytulił. Ich nogi
się splątały. Ariel poczuła, jak Luke głaszcze ją po głowie,
potem po plecach. Pewnie miał zamiar ją uspokoić, ale efekt
okazał się daleki od zamierzonego.
- Pragnę cię, Lucas - westchnęła.
Pocałował ją. Delikatnie, czule. Czas stanął w miejscu. Tylko
ich usta się dotykały. Ale Ariel chciała więcej. Zaraz jednak
przestraszyła się, że może to wszystko na niby, tylko z litości...
- Nie chcę, żebyś się ze mną kochał z litości - szepnęła i
odsunęła się od niego.
- Z litości? - zdziwił się Luke. Ujął ją za rękę. Poprowadził
tam, gdzie najlepiej mogła się przekonać, jak bardzo jej pragnął.
- To, co do ciebie czuję, to nie jest litość. Ale nie spieszmy
się. Nie myśl o niczym.
Chciał, żeby to, co się pomiędzy nimi musiało zdarzyć, trwało
jak najdłużej. Pragnął zadowolić i uszczęśliwić Ariel. Chciał,
żeby zapomniała o wszystkim, oprócz tego, że jest z nim i że
czuje wszystko to, co i on odczuwał. Tylko ona się liczyła. Nikt
i nic więcej. Znów ją pocałował. Tym razem jego dłonie także
nie próżnowały. Ariel wzdychała, pieściła go. Całą sobą
odpowiadała na pieszczoty Luke'a. Teraz już wiedział na pewno,
że go pragnęła. Powiedziała mu to. Nie tylko słowami.
Wreszcie i on nie wytrzymał. Wprawdzie chciał być
delikatny, chciał jej ekstazę przedłużać w nieskończoność, ale
przecież nie był z kamienia. Pozwolił się ponieść pożądaniu. Ku
76
RS
światłu, ku spełnieniu, jakiego nie tylko nigdy dotąd nie przeżył,
ale o jakim nawet marzyć nie potrafił.
Nie chciał się ruszyć, choć kolano coraz bardziej mu
dokuczało. Ariel leżała wtulona w niego, bezwładna i milcząca.
Nie chciał psuć jej przyjemności.
- Muszę się położyć na plecach - powiedział, kiedy ból stał się
nie do wytrzymania.
Odpowiedziała mu cisza. Ariel spała kamiennym snem.
Najpierw trochę się zdenerwował. Tak bardzo się starał, a ona
tymczasem zasnęła. Coś takiego zdarzyło się z kobietą po raz
pierwszy w jego karierze.
Najważniejsze, że się uspokoiła pomyślał po chwili. Wreszcie
zasnęła.
Ułożył się wygodnie i przytulił ją do siebie. Ariel mruknęła
coś przez sen, wtuliła się w niego i spała dalej. Luke głaskał ją
po głowie. Zastanawiał się, co będzie dalej.
Mieli przed sobą cały następny dzień. Luke bardzo pragnął
spędzić ten dzień w łóżku, lecz nie mógł sobie na to pozwolić.
Nie chciał, żeby pożądanie zniszczyło także i ten związek. Ariel
zasługiwała na szacunek, podziw i przyjaźń. Miał nadzieję, że
pod koniec tych krótkich wakacji będzie mógł zaproponować jej
małżeństwo.
Pewnie z początku będzie się opierała, pomyślał. Aleja i tak
postawię na swoim. Jestem jej potrzebny. Muszę ją tylko o tym
przekonać.
Chmury. Ariel śniła o chmurach, o spokoju i radości. Jak
okiem sięgnąć, widać było jedynie błękitne niebo. I słońce. Było
ciepło. Przylgnęła do tego ciepła. Nie czuła nic. Tylko ciepło i
to, że jest jej dobrze.
Otworzyła oczy. Tuliła się do Luke'a. Pewnie przespała tak
całą noc. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na zegarek.
- Dochodzi dziesiąta - mruknął rozespany Luke. Pogłaskał ją
po plecach. - Spałaś jak kamień.
77
RS
- I nic mi się nie śniło. Dzięki tobie. - Nie chciała wstawać.
Cieszyła się jego bliskością. Położyła głowę na piersi Luke'a.
- Muszę wstać, kochanie - powiedział zakłopotany.
- Ja też mam taki zamiar.
- Przepraszam, że wciąż o tym mówię, ale dawno już
powinienem wziąć lekarstwo. Strasznie mnie boli kolano.
Ariel usiadła na łóżku. Była rozczarowana. W pokoju
panował chłód, ale nie przykryła się kołdrą. Chciała, żeby Luke
na nią patrzył. Sama też mu się przyglądała. Patrzyła, jak
wkłada spodenki, szlafrok, jak wychodzi z pokoju. Dopiero
wtedy przykryła się kołdrą aż po szyję. Minuta po minucie
wspominała to, co zdarzyło się, zanim zasnęła.
Może dlatego było mi tak dobrze, że dawno nikogo nie
miałam, pomyślała Ariel. Nie, to dzięki niemu. Widać, że jest w
tych sprawach bardzo doświadczony.
Była zazdrosna. Po raz pierwszy w życiu. Dopiero teraz,
chociaż wcale tego nie chciała.
Lukę długo nie wracał. Ariel wstała, okryła się szlafrokiem i
poszła go poszukać. Był w pokoju kominkowym. Siedział na
kanapie z nogą opartą na poduszce. Oczy miał zamknięte.
Rozpalił ogień na kominku i w pokoju już zaczęło się robić
coraz cieplej.
- Cierpisz - powiedziała. Już nie miała do niego pretensji o to,
że nie wrócił do niej, tylko siedział sam.
- Owszem - mruknął.
- Kiedy będzie operacja?
- Niedługo.
Widać było, że nie miał ochoty na rozmowę. Ariel znów
straciła pewność siebie. Podniosła kompres i okiem znawcy
obejrzała kolano.
- Paskudnie wygląda - orzekła. - A mówiłam ci, że ja będę na
górze.
- Nie pamiętam, żebyś wczoraj narzekała. - Nagle otworzył
oczy.
78
RS
- Nie miałam powodu. - Ariel uśmiechnęła się do niego. - Co
się dzieje, Lucas?
- Nie rozumiem.
- Albo się mylę, albo naprawdę żałujesz tego, co się stało.
Dlaczego uciekłeś ode mnie, gdy tylko się obudziłam? Kochałeś
się ze mną z litości?
Nie odpowiedział. Uniósł się i poprawił rozchylające się poły
szlafroka Ariel. Nie chciał oglądać tych kuszących widoków.
- Jest gorzej, niż myślałam. - Ariel przeraziła się nie na żarty.
- Umyję się i zaraz wyjeżdżam. Po ciebie na pewno ktoś
przyjedzie.
- Nie odchodź. - Luke zdążył jeszcze złapać ją za połę
szlafroka. - Znowu wkładasz mi w usta słowa, których nie
powiedziałem. Mogłabyś usiąść?
Nie usiadła, ale i nie odeszła.
Co za uparta kobieta, pomyślał Luke. A ja sobie wszystko tak
ładnie zaplanowałem. Mieliśmy rozmawiać, lepiej się poznać ...
Ona tymczasem ani myśli zrezygnować z tego, co sobie
zamierzyła, czyli z całego dnia w łóżku. Właściwie nie miałbym
nic
przeciwko
temu.
Oprócz
tego,
że postanowiłem
wyeliminować pożądanie z tego związku.
- Nie żałuję tego, co się stało i nie kochałem się z tobą z
litości - zaczął. - Długo się nad tym zastanawiałem. Widzisz,
wszystkie moje związki z kobietami rozpadały się, jak tylko
zaczynaliśmy się kochać. Nie chciałem, żeby to samo stało się
tym razem.
- Boisz się, żebyśmy się sobą nie znudzili? - zdziwiła się
Ariel. - Mieszkamy ponad trzysta kilometrów od siebie. Nie
będziemy się spotykać codziennie. Nawet widywanie się raz w
tygodniu nam nie grozi. Od dawna nie ma w moim życiu
mężczyzny, któremu mogłabym zaufać i z którym chciałabym
być. Wydawało mi się, że z tobą jest podobnie.
- Nie sądzę, żebyśmy chcieli tego samego. - Luke ujął ją za
rękę, bo obraziła się i chciała odejść. - Odkąd skończyłem
79
RS
dziesięć lat, najważniejszą sprawą w moim życiu był futbol.
Przez dwadzieścia cztery lata! A teraz muszę skończyć z
tamtym życiem i zacząć nowe, choć nie bardzo wiem, jak to
zrobić. Zazdroszczę ci tego, że przynajmniej wiesz, kim jesteś.
O zaczynaniu nowego życia Ariel wiedziała niemało. Nie
spodziewała się znaleźć w Luke'u bratniej duszy, takiego jak i
ona zbłąkanego wędrowca.
- Opowiedz mi o swoim życiu - poprosiła.
- Urodziłem się i wychowałem w Teksasie - zaczął Luke. -
Moi rodzice do dziś tam mieszkają.
- Masz rodzeństwo?
- Nie. Może mi nie uwierzysz, ale mój tata jest rzeźbiarzem. A
mama poetką. Wydała kilka tomików.
- Uwierzę. Tacy rodzice bardzo do ciebie pasują.
- Tata jest wyższy ode mnie i potężniejszy, ale to
najdelikatniejszy człowiek na świecie. Mama też jest wysoka. I
chuda jak patyk. Mają taką... - Luke szukał odpowiedniego
słowa. - Łączy ich szczególna więź. Porozumiewają się głównie
spojrzeniem i gestem. Takie pokrewne dusze. Rozumiesz?
Zawsze czułem się przy nich jak ktoś obcy. Podejrzewałem
nawet, że mnie adoptowali. Dlatego właśnie futbol stał się dla
mnie taki ważny. Drużyna zastępowała mi rodzinę. Tam miałem
swoje miejsce.
- Zawsze byłeś gwiazdą?
- Byłem elokwentny, a to ułatwia kontakt z dziennikarzami.
Stałem się dokładnie taki, jakim publiczność wyobrażała sobie
piłkarza. Harowałem jak wół. Nie wiem, czy miałem talent. Na
pewno byłem zdecydowany zapłacić każdą cenę za to, aby nie
wypaść z gry.
- Ta cena to twoje kolana?
- Częściowo. Nie masz pojęcia, jak bardzo człowiek może być
spięty. Dobrze, że poza sezonem piłkarskim mogłem normalnie
pracować. No i że miałem wspaniałego dziadka. Jeśli istniał dla
mnie jakiś wzór do naśladowania, to był nim właśnie mój
80
RS
dziadek. Nie znam drugiego człowieka, który by pracował tak
ciężko jak on. Ma osiemdziesiąt dwa lata i dopiero w tym roku
przeszedł na emeryturę.
- Od dawna pracujesz dla Titana?
- Odkąd skończyłem studia. Moi dziadkowie, rodzice mamy,
zaczęli, jak sami to mówią, od produkcji sznurowadeł. Przez lata
firma się rozwinęła. Powoli, ale skutecznie. Kiedy zdałem
maturę, dziadek zaproponował mi, żebym pracował u niego
poza
sezonem
piłkarskim.
Zacząłem
od
wysyłania
korespondencji, a potem stopniowo poznawałem kolejne
stanowiska pracy. Skończyłem studia ekonomiczne. Pracuję w
Titanie, odkąd stał się głównym producentem butów
sportowych. Lepiej nawet niż dziadek rozumiem potencjał
drzemiący w tej firmie. Teraz, kiedy dziadek mi ją przekazał,
chciałbym zagrać o wielką stawkę.
- Skoro ci ją przekazał, to pewnie sobie na to zasłużyłeś.
- Proponowano mi, żebym został rzecznikiem prasowym
Dustersów.
Kilka
stacji
telewizyjnych
prosiło,
żebym
komentował dla nich mecze. Ale ja chciałem mieć wreszcie
normalne życie. Odejście z drużyny to ciężkie przeżycie. Praca
związana z piłkarstwem tylko opóźnia to, co nieuniknione.
Luke zdjął okład, położył go na podłodze i usiadł.
- Czy chciałabyś mi opowiedzieć o swojej rodzinie? - zapytał,
spoglądając błagalnie na Ariel.
- Tak niewiele pamiętam - westchnęła. - Ciocia kazała mi w
kółko powtarzać wszystko, co zapamiętałam, dopóki nie
utrwaliłam sobie tego w pamięci. Mam w głowie całą książkę.
Mogę ją otworzyć na dowolnej stronie. Ciocia mówi, że jestem
historykiem. Kronikarzem rodziny. Kiedyś ci o tym opowiem.
Teraz nie jestem w stanie. - Pochyliła się i pocałowała go w
czoło. - Dziękuję ci za tę noc. Bardzo wiele dla mnie znaczyła.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
81
RS
- Nie chodzi o łóżko. Jesteś dyskretny, o nic nie wypytujesz. ..
- Ariel owinęła się szlafrokiem. - Muszę się umyć. Potem
usmażę omlet, dobrze?
Ariel skorzystała z łazienki w sypialni Luke'a. Miała nadzieję,
że do niej dołączy. Niestety, nie przyszedł. Próbowała nie
przejmować się tym, że on nie zamierza już więcej się z nią
kochać. Nie potrafiła tego zrozumieć.
Zmoczyła włosy, nalała na dłoń odrobinę szamponu.
Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała przed sobą Luke'a.
Stał w drzwiach pokoju i przyglądał się jej przez przejrzyste
ściany kabiny prysznicowej.
Nie namyślając się wiele, Ariel sięgnęła po mydło. Starannie
myła każdy zakamarek ciała. Udawała, że nie wie o istnieniu
Luke'a.
On zaś zdawał sobie sprawę z tego, że powinien wyjść. Nie
spodziewał się zastać Ariel w swojej łazience. Niestety, nie
mógł się ruszyć i nie patrzeć na nią także nie mógł. Niezależnie
od tego, czy miał do tego prawo, czy też nie.
Naprawdę nie chciałem z nią iść do łóżka, pomyślał. Ale teraz
trudno mi będzie tego uniknąć. Za długo tu stoję. Ariel nigdy by
mi nie wybaczyła, gdybym sobie teraz poszedł. Zresztą to chyba
naprawdę niczemu nie zaszkodzi.
- Mogę do ciebie przyjść? - zapytał. Ariel skinęła głową.
Drzwi kabiny się otworzyły i w środku zrobiło się ciasno.
- Śliczna jesteś - powiedział Luke.
Pocałował ją. Bardzo delikatnie. Ariel jednak potrzebowała
mocniejszych wrażeń. Chciała się czuć jego własnością.
Zarzuciła mu ręce na szyję, przytuliła się do niego.
Tego już Luke nie mógł wytrzymać. Zapomniał o swoich
postanowieniach i o bożym świecie. Kochali się w strumieniach
wody jak szaleni, aż Ariel poczuła w sobie ciepło i przez
moment żal jej się zrobiło, że z tego cudownego ciepła nigdy nie
powstanie nowe życie. Tymczasem w boilerze skończyła się
gorąca woda.
82
RS
- Ależ tu zimno - jęknął odzyskujący przytomność umysłu
Luke.
Ariel roześmiała się. Uciekła z kabiny, otuliła się grubym
ręcznikiem kąpielowym i pobiegła do pokoju. Dołożyła drew do
kominka, stanęła przed nim, rozłożyła szlafrok i grzała się w
cieple płomieni.
Mogłabym tak stać całe życie, pomyślała. Nigdy jeszcze nie
byłam taka szczęśliwa.
W końcu jednak poszła do sypialni. Ubrała się i wysuszyła
włosy. Kiedy weszła do kuchni, Luke właśnie kończył smażyć
omlety.
- Śniadanie zaraz będzie gotowe - powiedział, jakby nigdy w
życiu nie zbliżyli się do siebie bardziej niż na odległość
wyciągniętej ręki. - Na stole stoi sok pomarańczowy.
- Dziękuję - powiedziała Ariel.
Cóż innego mogła powiedzieć? Dziękuję za wspaniały seks?
Bardzo tego potrzebowałam? Dlaczego mnie nie chcesz? Miała
mnóstwo tego rodzaju pytań, ale żadnego z nich nie odważyła
się zadać.
Luke dotknął jej ramienia.
- Co się stało? - Wyrwana z zamyślenia Ariel drgnęła
gwałtownie.
- Pytałaś o moje narzeczone - powiedział. - Chciałbym ci o
nich opowiedzieć.
83
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Nie musisz tego robić, Lucas.
- Naprawdę? - zapytał. Nic z tego nie rozumiem, pomyślał.
Wczoraj umierała z ciekawości, a teraz mi mówi, że nie muszę.
- Jasne. To rzeczywiście nie moja sprawa.
- Ale ja chcę ci opowiedzieć.
- Jeśli chcesz, to co innego.
- Kpisz ze mnie, kochanie?
- Może troszeczkę. Jesteś śmiertelnie poważny. Chciałam cię
rozbawić. Oboje mamy jakąś przeszłość, Lucas. Ja naprawdę nie
zamierzam nikogo sądzić. Ciebie również.
- Pierwsza była Mary Beth Mabry - powiedział Luke.
Postawił na stole talerze z omletami i usiadł obok Ariel.
- Była twoją pierwszą narzeczoną?
- W ogóle była moją pierwszą dziewczyną.
- Jaka ona była?
Luke usiłował sobie przypomnieć, jak wyglądała Mary Beth,
kiedy miała osiemnaście lat.
- Była ładna, bardzo lubiana i niegłupia. Wychowano mnie w
szacunku do kobiet. Nie miałem zamiaru sypiać z dziewczyną, z
którą nie chciałbym się ożenić. Chodziliśmy ze sobą i w ogóle...
- Luke zaczerwienił się jak panienka. - Nic się nie działo, aż do
chwili gdy nie mogłem wytrzymać i z głupia frant zapytałem,
czy się ze mną nie prześpi. Ona się zgodziła. Zanim zdążyłem
zamknąć usta, już była rozebrana. Do końca życia tego nie
zapomnę.
- Kochaliście się na tylnym siedzeniu twojego samochodu? -
zapytała Ariel.
- Nie, na łące. Komary mnie pocięły jak diabli. Miałem
krótsze wakacje niż wszyscy, bo treningi zaczynały się przed
rozpoczęciem roku szkolnego. Jeszcze przed moim wyjazdem
ustaliliśmy, że zrywamy ze sobą. W łóżku było nam świetnie,
84
RS
ale poza tym nie mieliśmy ze sobą o czym rozmawiać. Jestem
ojcem chrzestnym jej drugiego dziecka.
- Nadal jest taka ładna i niegłupia?
- To miła kobieta, Ariel. My po prostu nie pasowaliśmy do
siebie. Facet, za którego wyszła za mąż, stworzył jej dom i dał
czworo dzieci, czyli dokładnie to, o czym marzyła.
Ariel zauważyła, że Luke spuścił oczy, kiedy mówił o
dzieciach. Rzeczywiście, dzieci nie mógł jej dać. Przynajmniej
on tak twierdził.
- A druga narzeczona? - zapytała.
- Nazywała się Olivia Adams. Chodziliśmy ze sobą przez dwa
ostatnie lata college'u. Zaręczyliśmy się, kiedy wzięli mnie do
Dustersów. Ciągle przesuwała datę ślubu, aż któregoś dnia
zwróciła mi pierścionek zaręczynowy.
- Dlaczego?
- Olivia pochodziła z biednej rodziny, ale miała wielkie
wymagania.
Szukała
przede
wszystkim
bezpieczeństwa
materialnego. Wymyśliła sobie, że jeśli urodzi mi kilkoro dzieci,
będzie urządzona do końca życia. Chciała zostać moją żoną, a
potem się ze mną rozwieść i utrzymywać z alimentów na dzieci.
- Co za podłość - mruknęła zdegustowana Ariel.
- Mogło być gorzej. Co by było, gdybym się z nią ożenił?
Była drugą kobietą w moim życiu. Sama widzisz, że jestem
typowym monogamistą. Może dlatego nie znam się na kobietach
i nie potrafię odróżnić miłości od pożądania. Nie miałem
pojęcia, o co Olivii chodzi. Koledzy próbowali mi to tłumaczyć.
Jeden nawet powiedział, że widział ją z innym facetem. Nie
chciałem w to uwierzyć. Uważałem, że jeśli się z kimś jest, to
się nie kłamie. To dzięki Olivii dowiedziałem się, że jestem
bezpłodny.
- W jaki sposób? Sprawdzałeś? - dopytywała się Ariel. Ile
razy o tym mówił, tyle razy słychać było w jego głosie żal.
Bardzo go to musiało boleć.
85
RS
- Olivia przez dwa lata próbowała mnie usidlić. Nie udało jej
się zajść w ciążę.
- Przebadałeś się? Może to ona miała problemy?
- Przebadałem się, bo mnie o to prosiła. Nie znałem jej
planów, więc uznałem, że mi to nie zaszkodzi. Pracowała jako
pielęgniarka. To ona przyniosła mi wyniki badań. Niedługo
potem wyszła za mąż za mojego kolegę z drużyny. Urodziła
dwoje dzieci, rozwiodła się z nim i do dziś żyje z alimentów.
Dokładnie tak, jak sobie zaplanowała. Niezła historia, co?
Ariel pogłaskała go po dłoni.
- Umawiałem się potem z wieloma kobietami, ale spałem
tylko z nielicznymi - dodał Luke po chwili. - Chcę, żebyś o tym
wiedziała.
- Dlaczego?
- Powiedziałaś mi o swojej tragedii. Zaufałaś mi...
Ariel milczała. Nie powiedziała mu przecież wszystkiego. O
tej reszcie nawet on nie musi wiedzieć. Po co?
- To jak, kochanie, opowiesz mi o swoim pierwszym
chłopaku?
- Dama nie opowiada o takich sprawach.
- Aż tak źle. - Luke uśmiechnął się domyślnie.
- Właściwie było... przyjemnie. - Ariel mile wspominała Jean-
Claude'a i noc spędzoną z nim przed dziesięcioma laty. -On był
delikatny, było miło.
Wstała, zebrała ze stołu puste talerze i wstawiła je do zlewu.
Nie wróciła na swoje miejsce przy stole, tylko usiadła Luke'owi
na kolanach.
- Z tobą nie było mi miło, Lucas. - Ariel zarzuciła mu ręce na
szyję i pocałowała. Rozpięła guziki jego koszuli, wsunęła dłonie
pod materiał. - Przy tobie po prostu czułam. - Znów go
pocałowała.
Jestem słaby, pomyślał Luke, głaszcząc ją po nagich pod
swetrem plecach. Cała ta rozmowa o seksie bardziej go
podnieciła niż pierwszy magazyn pornograficzny, który mu
86
RS
wpadł w ręce dawno temu. Zupełnie nie tak wyobrażał sobie
Ariel. Zaśmiał się cicho.
- Z czego się śmiejesz? - zaniepokoiła się Ariel.
- Nie śmieję się. Ja się tylko cieszę. Tobą. Jesteś zupełnie
inna, niż myślałem.
- A co o mnie myślałeś?
- Wiedziałem, że jesteś sympatyczna i że dużo pracujesz
społecznie. Nie spodziewałem się, że masz taki apetyt na seks.
- Myślałeś, że jestem niedotykalska?
- Coś w tym rodzaju.
- Przykro mi, że nie spełniłam twoich oczekiwań.
- Powiedziałem, że się tego nie spodziewałem, ale nie
mówiłem, że jestem niezadowolony.
W tej chwili zadzwonił telefon. Ten dźwięk nie pasował ani
do odludnego miejsca, ani do chwili intymnych zwierzeń.
- Muszę odebrać - powiedział Luke. - Jeśli dzwonią, to musi
dziać się coś bardzo ważnego.
Pomógł Ariel podnieść się z jego kolan, po czym poszedł do
telefonu.
- Pan Walker? - rozległ się w słuchawce znajomy głos. -Mówi
doktor Morningstar.
- Cześć, Shanon - pozdrowił ją Luke.
- Bez poufałości, dobrze? Miałeś przejść operację, ale nie
pojawiłeś się w szpitalu.
- Zostawiłem ci wiadomość. W niedzielę wieczorem.
- W poniedziałek rano miałeś być operowany. Operacji nie
można odwołać z dnia na dzień.
- Byłem wykończony. - Luke patrzył, jak Ariel zmywa
naczynia po śniadaniu. - Musiałem trochę odpocząć.
- Wykończony, powiadasz? No to chyba znów trzeba będzie
przełożyć operację. Uważam, że wykazałam maksimum
cierpliwości. Nie przestrzegasz moich zaleceń. Założę się, że nie
używasz kul. Pewnie zmasakrowałeś to, co nazywaliśmy
lepszym kolanem. Mam rację?
87
RS
- Raczej nie. Niezupełnie.
- Ponieważ nie wierzę, że zjawisz się tu rano, chcę, żebyś
zameldował się w szpitalu jeszcze dzisiaj. Masz czas do
dziesiątej wieczorem. Jeśli nie przyjedziesz, będziesz sobie
musiał znaleźć innego lekarza. Wtedy się przekonasz, ile czasu
zajmie ci doprowadzenie tego kolana do porządku.
Luke doskonale wiedział, że niełatwo mu będzie znaleźć
innego lekarza. Był wprawdzie sławny i każdy chętnie przyjąłby
takiego pacjenta, ale do Shanon Luke miał pełne zaufanie. I
lubił ją. Była nawet jedną z kandydatek na jego żonę. Właściwie
dopiero teraz zastanowił się, dlaczego w ogóle wziął ją pod
uwagę. Była apodyktyczna i klęła jak szewc.
- Słyszysz mnie, Luke?
- Słyszę. Będę przed dziesiątą.
- Obiecujesz?
- Powiedziałem, że będę - zniecierpliwił się Luke. Próbował
jakoś ułożyć sobie życie, a tymczasem wszyscy jakby się
sprzysięgli, żeby mu w tym przeszkodzić.
- Masz kłopoty? - zapytała Ariel, kiedy wyłączył telefon.
- Bardzo mi przykro, ale musimy zaraz wyjechać. Przed
dziesiątą wieczorem muszę być z powrotem w domu.
- Problemy w pracy?
- Tak - potwierdził Luke po chwili wahania. - Muszę to dziś
załatwić.
- Kim jest Shanon? - zapytała Ariel.
- Wspólnikiem. Ile czasu potrzebujesz, żeby się spakować?
- To zależy od tego, ile mamy sprzątania. Nawet nie
posłaliśmy łóżek.
Po południu dotarli do San Francisco. Siedzieli w kuchni
mieszkania Ariel i jedli obiad.
- Jesteś taki poważny - powiedziała Ariel.
Właściwie Luke nie był poważny, tylko nieswój. Niewiele
jadł i nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu. Co chwila
zrywał się z krzesła, szedł po coś do pokoju, znowu wracał.
88
RS
- Chciałbym cię o coś zapytać - powiedział, sięgając do
kieszeni spodni.
Wyjął małe pudełeczko, otworzył je i podsunął pod nos Ariel.
Był tam złoty pierścionek z ogromnym diamentem, który omal
jej nie oślepił. Spojrzała na Luke'a zdziwiona.
- Proszę cię, żebyś została moją żoną, Ariel.
- Kpisz ze mnie?
- Mówię poważnie.
- Dlaczego?
- Jak to: dlaczego? Dlaczego mężczyzna prosi kobietę o rękę?
- Doskonałe pytanie. Prawie się nie znamy. Poza tym
powiedziałam ci, że nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
Dlaczego stawiasz mnie w takiej trudnej sytuacji? - Ariel wstała,
jakby się obawiała, że Luke bez ostrzeżenia włoży jej ten
pierścionek na palec i że odtąd będzie musiała należeć do niego.
- Powiedz, dlaczego mi to zaproponowałeś.
- Ponieważ chcę, żebyś została moją żoną. Wydaje mi się, że
doskonale do siebie pasujemy.
- Po sześciu dniach naszej znajomości jesteś pewien, że
moglibyśmy przeżyć razem resztę życia?
- Odpowiadamy sobie seksualnie, lubimy się i mam wrażenie,
że nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebyśmy adoptowali
dzieci. Wiem o tobie wszystko, co powinienem wiedzieć.
- Nie mam czasu na zajmowanie się rodziną, Lucas. Na
świecie jest tylu potrzebujących. Nie mogę ich zostawić. Ja już
znalazłam swój cel w życiu. Pomagam setkom ludzi, zapewniam
im trochę lepszy los.
- Czy ci potrzebujący ogrzeją cię w nocy? Czy dadzą ci
dzieci, które się tobą zaopiekują, gdy będziesz stara? Wnuki,
które cię będą kochać?
- Nie potrzebuję rodziny, żeby być szczęśliwa. - Ariel
skrzyżowała ręce na piersi, jakby chciała się od niego odgrodzić.
- Nie potrzebujesz rodziny? - zdziwił się Luke. - Kochanie, ty
tworzysz małe rodziny wszędzie, gdzie tylko się pojawisz. Ci
89
RS
ludzie w domu seniora, dzieciaki z Centrum czy orkiestra, którą
uratowałaś przed bankructwem, organizując rejs. Przez cały czas
szukasz swego domu. Domu i rodziny. Tak samo jak ja.
Ariel pokręciła głową. Nie mogła inaczej zaprzeczyć:
wszystko, co powiedział, było prawdą.
- Sama siebie oszukujesz, Ariel. Twoje życie nie ma dalszego
ciągu. Oczywiście poza tym, co sama tworzysz. Ale to może się
w każdej chwili rozpaść, ponieważ tworzone przez ciebie więzy
są sztuczne. Mnóstwo ludzi przewija się przez twoje życie, a ty
wciąż jesteś samotna. Przyznaj, że to prawda.
- Wcale nie czuję się samotna. Jestem zajęta od rana do
wieczora i nie mam czasu na samotność.
- Nie przeczę, że to, co dajesz ludziom, jest ważne. Ale
przecież najważniejszy jest efekt pracy, a nie osoba, która tę
pracę wykonuje. Na pewno dajesz wielu ludziom coś, czego nikt
inny im nie może ofiarować, ale co otrzymujesz w zamian? Nie
łączą cię z nimi ani więzy rodzinne, ani przyjacielskie.
- Nie chcę się z nikim wiązać. - Ariel cofnęła się. Żałowała,
że opowiedziała mu o katastrofie. - Śmierć przychodzi bez
ostrzeżenia. Małżeństwa się rozpadają. Nic nie jest trwałe. A ja
znalazłam to, czego potrzebuję i co nigdy mnie nie zawiedzie.
- I nie opuści?
Trafił w sedno. Ariel nie chciała, żeby Luke wiedział, jak
bardzo ją to zabolało.
- Ja mam cel w życiu. Mówiłam ci o tym.
Luke właściwie spodziewał się, że Ariel mu odmówi. Jednak
zależało mu na tym, żeby zasiać w jej duszy ziarno. Teraz
należało cierpliwie poczekać, aż ziarno wykiełkuje i dobrze się
ukorzeni. Wystarczy trochę czasu i odrobina czułości, aby
wszystko ułożyło się po jego myśli.
- Kierowałabyś działalnością charytatywną - kusił. -
Mogłabyś odpowiadać za działalność dobroczynną Titana. W
ten sposób pomogłabyś znacznie większej liczbie ludzi, aniżeli
możesz pomóc w tej chwili.
90
RS
- Nie bierz mnie pod włos. Mogę pomóc tylu ludziom, ilu
zechcę. Mam na to środki. Tylko że ja wolę nieść pomoc
osobiście. Jestem niezależna. Nie zamierzam wykłócać się z
księgowym o to, ile i komu mogę dać pieniędzy.
- Sama mogłabyś o tym decydować.
- Chcesz mnie zmusić, żebym zaczęła latać samolotem?
Jeżdżąc po kraju samochodem, nawet połowy spraw bym nie
załatwiła.
- Uważam, że strach trzeba pokonywać: Ale to akurat nie ma
nic wspólnego z moją propozycją. Chcę, żebyś została moją
żoną, ponieważ dojrzałem do założenia rodziny. Wydaje mi się,
że ty też.
- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz - powiedziała
stanowczo. - A jeśli sądzisz, że ten pierścionek robi na mnie
wrażenie, to znaczy, że mnie wcale nie znasz.
- Pierścionek ci się nie podoba? - zdziwił się Luke. - Jubiler
powiedział, że ten diament nie ma najmniejszej skazy. Jest
idealny.
- Pierścionek z idealnym diamentem powinna dostać idealna
kobieta. Ja nią nie jestem.
- Ariel! - Luke położył dłonie na jej ramionach.
- Wszystko zepsułeś, Lucas. - Ariel odsunęła się od niego. -
Teraz już nawet nie będę mogła pójść z tobą do łóżka. Jak
mogłeś mi coś takiego zrobić?
- Tylko ty możesz uważać za zbrodnię to, że zaproponowałem
ci małżeństwo. - Luke pokręcił głową. - Czego ty się
spodziewałaś po tej znajomości?
- Że będziemy się spotykać. Na przykład raz w tygodniu. Że
będziemy ze sobą rozmawiać przez telefon. No wiesz...
- Chcesz Dowiedzieć, że wystarczyłoby ci sypianie ze mną?
Nic poza tym?
Ariel, zakłopotana, wzruszyła ramionami.
- Chciałaś mnie wykorzystać? - Luke postanowił ją pognębić.
- Potraktowałaś jak zabawkę? Jesteś okrutna, Ariel Minx.
91
RS
- Przestań sobie stroić ze mnie żarty.
- Kochanie, przedtem tylko mi się wydawało, że jesteś dla
mnie stworzona. Teraz jestem tego pewien. - Roześmiał się.
Przytulił ją do siebie i mocno pocałował. Chciał, żeby długo
pamiętała ten pocałunek.
Potem się pożegnał.
- Gardzę tobą - zawołała za nim Ariel.
- Nieprawda.
- I nie waż się do mnie dzwonić, bo i tak nie będę z tobą
rozmawiać! Nie jesteś jedyny na świecie!
- Dla większości kobiet pewnie nie. - Luke uśmiechnął się. -
Ale dla ciebie - owszem.
- Znikaj - zawołała. Rozejrzała się jeszcze, żeby sprawdzić,
czy aby żaden z sąsiadów nie słyszy tej wymiany zdań. - I nigdy
nie wracaj.
Zatrzasnęła drzwi. A więc jednak ostatnie słowo należało do
niej. Udało jej się wygrać. Wprawdzie tylko małą potyczkę, ale i
to ją cieszyło. Była bardzo zadowolona z siebie.
Usiadła na kanapie i wybuchnęła płaczem. Gryzła poduszkę,
żeby nie krzyczeć z rozpaczy. Luke nie miał pojęcia, jak
strasznie ją skrzywdził. Ariel zabroniła sobie myśleć o własnej
rodzinie od czasu, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Już
wtedy wyznaczyła sobie rolę i drogę, jaką miała iść przez życie.
On tymczasem pokazał jej inną możliwość, rozciągnął na niebie
tęczę prowadzącą do prawdziwego skarbu, który specjalnie dla
niej przygotował: do własnej rodziny. Ale Ariel nie mogła pójść,
tą nową drogą i jednocześnie wypełnić swego przeznaczenia.
Może gdyby Luke ją kochał...
92
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Czy możesz napisać na próbce fałszywe nazwisko? - zapytał
Luke. - Chciałbym to zrobić jutro, przed operacją.
- Jestem ortopedą - odparła Shanon. - Każdy się zorientuje, że
to twoje plemniki kazałam policzyć. Niezależnie od tego, czyje
nazwisko wypiszę na próbce.
- O tym nie pomyślałem.
- Na twoim miejscu nie liczyłabym na dyskrecję. Twoje
pojawienie się w tym szpitalu to wielkie Wydarzenie. Najlepiej
będzie, jeśli po powrocie do domu poprosisz swojego lekarza,
żeby dał ci skierowanie na to badanie. Nie będzie musiał pisać
nazwiska, wystarczy numer.
- Dzięki za radę.
- Czy ktoś wystąpił przeciwko tobie o uznanie ojcostwa? -
zapytała Shanon, siadając na skraju łóżka.
- Nie. Prawdopodobnie jestem bezpłodny. Ale właśnie
uświadomiłem sobie, że sam nigdy tego nie sprawdzałem, a
chyba powinienem. Tak mi się zdaje. Pewna kobieta
powiedziała mi, że jestem bezpłodny, ale ponieważ kłamała w
wielu innych sprawach, to w tej też mogła mnie oszukać.
- Tak, w tej sytuacji rzeczywiście należałoby to sprawdzić. -
Shanon pokręciła głową. - Czemu jesteś dzisiaj taki potulny?
- Sporo ostatnio przeszedłem - powiedział. - Od tego ma się
przyjaciół, żeby było z kim pogadać.
- Uważasz mnie za przyjaciela? - zdziwiła się Shanon.
- Jasne.
Była na jego liście, więc może powinien coś do niej czuć.
Niczego jednak nie czuł. Teraz nikogo poza Ariel nie mógł
sobie wyobrazić w roli żony.
- Masz dziwny sposób okazywania przyjaźni.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
93
RS
- Jeśli chciałeś się czegoś o mnie dowiedzieć, wystarczyło
zapytać. Nie musiałeś w tym celu wynajmować prywatnego
detektywa. Ja niczego nie ukrywam.
A niech to! zaklął w myślach Luke. Zapomniałem odwołać
sprawdzanie tych wszystkich kobiet.
- Przepraszam cię, Shanon.
- Mnie to specjalnie nie przeszkadza, ale Victoria wpadła w
szał. Obawiam się, że wkrótce się z tobą skontaktuje.
- Ty znasz Victorię?
- Jest moim prawnikiem. I na dodatek serdeczną przyjaciółką.
- Nie wiedziałem - bąknął Luke. Coraz lepiej rozumiał, jak
bardzo się wygłupił.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego postanowiłeś nas
sprawdzić?
- Wolałbym o tym nie mówić. Nie chcę wyjść na
kompletnego idiotę. Obiecuję, że kiedyś ci powiem, ale najpierw
muszę poinformować o tym kogoś innego.
- W porządku. Poczekam.
- Dzięki. - Luke się roześmiał. - Jesteś niesamowita.
- Już mi to mówiono. Ale z Victoria nie pójdzie ci tak łatwo. -
Shanon wstała Podeszła do Luke'a i położyła mu dłoń na
ramieniu. - Jutro cię poskładamy i wkrótce będziesz mógł
wrócić do normalnego życia.
Ledwie wyszła, Luke nakręcił numer telefonu Ariel.
- Chciałem cię zawiadomić, że dotarłem do domu i nic mi się
nie stało.
Ariel długo milczała. Dopiero po chwili powiedziała:
- Dzięki.
Luke zapragnął, żeby z nim tu była. Chciał mieć przy sobie
kogoś, przy kim mógłby się śmiać i nie myśleć o czekającej go
operacji.
- To był wspaniały tydzień - powiedział.
- Dla mnie też. Z wyjątkiem kilku ostatnich minut.
94
RS
- Czy jeśli obiecam, że nigdy już nie wspomnę o małżeństwie,
to pozwolisz mi do siebie czasem zadzwonić?
- Lucas...
- Proszę. - Był pewien, że Ariel z trudem powstrzymuje się od
śmiechu.
- Dobrze. Ale nigdy, przenigdy nie wypowiadaj słowa
„małżeństwo".
- Zgodziłabyś się na adopcję? - zapytał, wyciągając się na
łóżku.
- Lucas!
- Czemu się złościsz? - Luke udał zdziwionego. - Przecież nie
wypowiedziałem tego słowa.
- Dobranoc! - Ariel odłożyła słuchawkę.
Luke uśmiechnął się. Wykręcił numer telefonu Marguerite.
- Jestem w szpitalu - powiedział, kiedy się zgłosiła. - Z
samego rana będą mnie operować. Jeśli wszystko pójdzie tak,
jak poprzednim razem, jutro po południu wrócę do domu. W
biurze będę dopiero w czwartek. Umówiłaś mnie na jakieś
spotkania?
- Nie. Dlaczego nie krzyczysz na mnie, że dałam doktor
Morningstar numer telefonu do twojej chatki?
- Nie mam nastroju na awantury. Chciałbym, żebyś w moim
imieniu wysłała Ariel Minx dwanaście czerwonych róż i...
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Czerwone róże do niej nie pasują, Luke. Wymyśl coś
innego.
- Sądziłem, że wszystkie kobiety lubią...
- Przełączę telefon na głośnik - zapowiedziała Marguerite.
- Sam, porozmawiaj ze swoim kuzynem. Powiedz mu coś, bo
ja już nie mam siły.
- Tyle lat żyjesz na tym świecie, a nie wiesz, że nie wszystkie
kobiety są jednakowe? - zapytał Sam. - Poznałem tę panią i
95
RS
całkowicie zgadzam się z Marguerite. Czerwone róże nie pasują
do Ariel.
- Właściwie to sam o tym wiem - mruknął Luke. - Tylko nie
pomyślałem... Poczekaj, niech no się zastanowię. Już wiem!
Orchidee.
Wiesz,
takie
malutkie.
Sprawiają
wrażenie
delikatnych, ale są bardzo trwałe. Tak, one będą dla niej
odpowiednie. Zamów je, Marguerite, bardzo cię proszę. Dużo.
- Jeszcze będą z ciebie ludzie - roześmiała się Marguerite.
- Co napisać?
- Potrzebne jest ci coś jeszcze oprócz nazwiska? -
zdenerwował się Luke. Usłyszał w słuchawce śmiech Sama. - A
ty się zamknij, dobrze? Zapomniałeś już, jaki byłeś
beznadziejny, kiedy starałeś się o Marguerite? Napisz:
„Przypominają mi ciebie".
Odłożył słuchawkę, odstawił telefon i zgasił światło.
Tyle się jeszcze muszę nauczyć, pomyślał. Róże niedobre,
diamenty też nie pasują... Co jeszcze źle robię? Wszystkie
kobiety lubią róże i diamenty. W każdym razie, jak dotąd, żadna
nie narzekała...
Usiadł na łóżku i znów sięgnął po telefon. Ten numer mógł
wybierać nawet po ciemku.
- Halo? - odezwała się zaspana Ariel.
- Ariel.
- Lucas? Co się stało?
- Skłamałem - przyznał. Tak bardzo chciałby mieć ją teraz
przy sobie. Zacisnął powieki.
- W jakiej sprawie?
- Chodzi o ten telefon, który odebrałem w chatce. Dzwoniła
moja lekarka. Jestem w szpitalu. Jutro rano zoperują mi kolano.
To nic wielkiego. Sam nie wiem, dlaczego od razu ci o tym nie
powiedziałem.
- Dlatego że jesteś twardym facetem.
- Pewnie tak - uśmiechnął się do słuchawki.
- Chcesz, żebym przyjechała? Po to dzwonisz?
96
RS
- Nie. Wiem, że jesteś bardzo zajęta. Nie ma sensu, żebyś
traciła czas. Ja... stęskniłem się za tobą.
- Lucas - powiedziała takim tonem, że ciarki przeszły mu po
plecach.
Ale tego właśnie było mu trzeba. Już się nie denerwował.
Nawet oczu nie mógł otworzyć.
- Dali mi środek nasenny - powiedział. - Już zasypiam, więc
lepiej się rozłączę. Zadzwonię do ciebie jutro, kochanie.
- Zadzwoń na telefon komórkowy. Nie będę go wyłączać.
Życzę ci powodzenia, Lucas.
Ariel czytała raport, który wręczył jej Chase Ryan.
- Na co przeznaczycie te pieniądze? - zapytała.
- Nie spodziewałem się, że aż tyle zbierzemy - odparł Chase. -
Może powinniśmy spisać wszystkie potrzeby, a potem ustalimy,
która jest pilniejsza.
- Chciałeś kupić komputery - przypomniała mu Ariel.
Zerknęła na zegarek. Luke dotąd nie zadzwonił i zaczynała się
już trochę niepokoić.
- Luke podarował nam kilka komputerów. Akurat wymieniali
je w jego firmie i te stare nam przysłał.
- Skąd wiedział, że potrzebujemy komputerów?
- Rozmawiał z dzieciakami. Pytał, jaki sprzęt chciałyby mieć.
Pewnie myślał o sprzęcie sportowym. Był trochę zaskoczony.
Czy ty się gdzieś spieszysz, Ariel?
- Nie - speszyła się. - Patrzę na zegarek, bo Luke już dawno
powinien zadzwonić. Operowali mu kolano.
Telefon zadzwonił. Jak na zawołanie.
- Wszystko w porządku? - zapytała, gdy tylko usłyszała w
słuchawce głos Luke'a. Kątem oka zauważyła, że Chase
wychodzi z gabinetu, żeby jej nie przeszkadzać.
- Wyglądało to trochę gorzej, niż się lekarze spodziewali, ale
już wszystko w porządku. Dlatego operacja trwała dłużej. Sam
już tu jest. Zaraz zabierze mnie do domu.
- To pewnie już jutro będziesz w pracy.
97
RS
- Nie operowali mi mózgu, kochanie. To tylko noga.
- Zadzwonisz do mnie jeszcze?
- Jasne.
- Słuchaj zaleceń lekarza, Luke.
- Obiecuję.
Ariel wyłączyła telefon. Trzymała go w dłoniach, jakby w ten
sposób mogła się znaleźć bliżej Luke'a. Właściwie powinna do
niego pojechać. Dopilnować, żeby brał lekarstwa, nie
przemęczał się i odpowiednio się odżywiał. Westchnęła. Sprawy
przedstawiały się gorzej, niż się spodziewała.
- Wszystko w porządku? - zapytał Chase, wchodząc do
pokoju.
- Przynajmniej on tak twierdzi.
Chase przyjrzał się Ariel. Przez chwilę nad czymś się
zastanawiał, po czym otworzył szufladę biurka.
- Wiem, że wyjeżdżałaś na kilka dni - powiedział, podając jej
gazetę. - Widziałaś to?
- Napisali coś o Centrum? - zapytała. Na pierwszej stronie
zamieszczono zdjęcie z meczu pucharowego. Zrobiono je zaraz
po tym, jak Luke pozdrowił kamerzystów. Luke i Ariel się
obejmowali. Ktoś z drugiej strony stadionu musiał ich
uwieńczyć przez teleobiektyw. Podpis pod zdjęciem głosił, że to
najbardziej znany w mieście kawaler i jego tajemnicza dama
Ariel Minx.
- Przynajmniej poprawnie napisali moje imię - powiedziała.
- Czy będziesz miała z tego powodu jakieś kłopoty? - zapytał
Chase.
- Nie wiem. - Ariel starannie złożyła gazetę i schowała ją do
torebki. - Naprawdę nie wiem.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie. Poczekam. Zobaczę, co z tego wyniknie.
- Jeśli zechcesz się gdzieś schować, to powiedz. U mnie
będziesz bezpieczna.
98
RS
- Nie jestem przestępczynią. - Ariel uśmiechnęła się słabo. -
Tylko z powodów osobistych nie chcę, żeby o mnie mówiono.
Bardzo osobistych. Wiedziałam, że ryzykuję, pokazując się
publicznie z kimś, kto jest tak bardzo znany. Tym razem
hormony wygrały bój ze zdrowym rozsądkiem.
- Za dobrze cię znam, żeby uwierzyć, iż to tylko hormony.
Chciałaś się z nim pokazać.
- Któż zrozumie kobietę. - Ariel uśmiechnęła się do niego.
- Na pewno nie ja. Ale i tak możesz na mnie liczyć. Powiedz,
jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
- Dzięki, Chase. - Wstała. - Dobry z ciebie kolega. Pożegnała
się i wyszła. Przez cały dzień zastanawiała się nad
tym, co będzie dalej, czy zdjęcie w gazecie nie będzie miało
jakichś konsekwencji.
Kiedy wieczorem wróciła do domu, dokładnie zamknęła za
sobą drzwi, a zaraz potem sprawdziła wiadomości nagrane na
automatyczną sekretarkę. Numer miała wprawdzie zastrzeżony,
więc dzwonić do niej mogli tylko znajomi, ale przecież nigdy
nic nie wiadomo...
Nikt nie dzwonił. Ariel odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz
poczuła, jak bardzo się przez cały dzień denerwowała. Drgnęła
gwałtownie, kiedy zadzwonił telefon.
- Halo?
- Cześć - usłyszała w słuchawce głos Luke'a.
- Jak się czujesz? - zapytała. Kamień spadł jej z serca.
- Wszystko mnie boli i gryzę. Zadzwoniłem nie w porę?
- W tej chwili weszłam do domu. Widziałeś gazetę z San
Francisco?
- Niedzielną. Dlaczego pytasz?
- W poniedziałkowej jest nasze zdjęcie. - Opowiedziała mu, w
jakiej sytuacji ich sfotografowano. - Ciekawe, skąd znają moje
nazwisko.
- Zapytali kogoś, kto był z nami w loży.
99
RS
- Pamiętam, że mnie ostrzegałeś. Dziennikarze są
bezwzględni. Wiem z... - w ostatniej chwili ugryzła się w język.
- Tyle jest przykładów, że szkoda gadać.
- Bardzo ci to przeszkadza?
- Raczej nie - odparła. „Przeszkadza", to nie było właściwe
słowo do opisania tej sytuacji. Nie wiedziała jednak, jakie
byłoby odpowiednie.
- Dziś już nikt o tym nie pamięta - pocieszył ją Luke.
- Pewnie masz rację. Naprawdę chcesz jutro iść do pracy?
Może powinieneś choć przez jeden dzień odpocząć?
- W biurze odpoczywa mi się tak samo dobrze jak w domu.
Mam mnóstwo roboty. Muszę tam pojechać choćby na kilka
godzin. Chciałem ci coś ważnego powiedzieć.
- Co takiego?
- Spróbuję się zmienić. Zrozumiałem, że zachowałem się jak
idiota Kiedy o tym rozmyślałem, przestałem się dziwić, że dałaś
mi kosza.
- Zachowałeś się normalnie. To ze mną nie wszystko jest w
porządku. Próbowałam ci to wytłumaczyć. Czemu nie możemy
być razem bez ślubu? Dlaczego musisz wszystko komplikować?
Dla ciebie zawsze znajdę czas. Tylko na normalną rodzinę nie
mogę sobie pozwolić.
- Sama doskonale wiesz, że taki luźny związek ci nie
wystarczy. Z tobą można mieć albo wszystko, albo nic. Dopiero
niedawno to zrozumiałem. Dobranoc, Ariel.
Nawet nie zaczekał na odpowiedź, tylko odłożył słuchawkę.
Ariel nie mogła się zdecydować, czy się złościć, czy śmiać. Nie
chciała, żeby Luke się zmieniał. Lubiła go takim, jakim był.
Telefon znów zadzwonił.
- Tobie też życzę dobrej nocy - powiedziała Ariel,
spodziewając się, że to znowu Luke.
- Ariel? - usłyszała nieco zdumiony głos Chase'a. -
Przepraszam. Czekasz na telefon. Może zadzwonię później.
- Nie, skądże. Co się stało?
100
RS
- Był u mnie dziś prywatny detektyw. Wypytywał o ciebie.
- O co pytał? - Ariel zrobiło się zimno.
- Najpierw o Centrum, potem o mnie. W końcu spytał, skąd
bierzemy pieniądze. Powiedziałem że z Fundacji Aniołów, a
więc dlatego zaczął pytać o ciebie.
- Co to był za jeden? Luke mówił, że musi nas sprawdzić,
zanim Titan zaangażuje się w Olimpiadę - powiedziała Ariel z
nadzieją w głosie. - Jego firma tak dużo środków przeznaczyła
na naszą imprezę, że mógł potrzebować więcej szczegółów.
- Ten facet nazywa się Douglas Jett. Pokazał mi artykuły, w
których wspominano o tobie jako o tajemniczej damie, i tę
gazetę ze zdjęciem z meczu. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o
tobie, stał się bardzo dociekliwy. Oczywiście nic mu nie
powiedziałem. Starałem się mówić obojętnie, żeby sobie nie
pomyślał, że znam jakąś tajemnicę, którą on mógłby odkryć.
- Zapytam Luke'a. Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś.
Ledwie skończyła rozmawiać z Chase'em, natychmiast
zadzwoniła do Luke'a. Głos miał zaspany. Widocznie go
obudziła.
- Przepraszam - powiedziała. - Chyba już spałeś.
- Nieważne, kochanie. O co chodzi?
- Czy ten detektyw, któremu kazałeś sprawdzić Centrum,
nazywał się Douglas Jett?
- Nie. Jerry Meyer. Dlaczego pytasz?
- Pracuje dla jakiejś firmy?
- Nie. Kiedyś graliśmy w jednej drużynie. Powiesz mi
wreszcie, o co chodzi?
- Ktoś mnie pytał, czy nie znam jakiegoś dobrego prywatnego
detektywa. - Ariel na poczekaniu wykombinowała zręczne
kłamstwo. - Myślisz, że można go polecić?
- Z czystym sercem. Uwielbia rozwiązywać zagadki. Kiedy
jechaliśmy w trasę, zawsze czytał kryminały.
- Dobrze. Dziękuję. Śpij dalej.
- Tak jest, proszę pani - powiedział i roześmiał się.
101
RS
Ariel rozejrzała się po sypialni. Wygodny i bezpieczny świat,
jaki sobie stworzyła, mógł się wkrótce zawalić.
102
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Luke zatrzasnął drzwi samochodu. Spojrzał w górę. W
mieszkaniu Ariel paliło się światło. A więc była w domu. Już od
dwóch tygodni się nie widzieli, choć przynajmniej raz dziennie
rozmawiali przez telefon. Luke czuł, że działo się z nią coś
niedobrego. Zmieniła się. Nie była sobą. Przez te dwa tygodnie
przygotowywał najważniejszą kampanię w swoim życiu i nie
miał czasu przylecieć do San Francisco. Zrobił to, gdy tylko
złapał wolną chwilę. Postanowił zrobić Ariel niespodziankę.
Wszedł na klatkę schodową, wyjął telefon komórkowy i
wybrał numer Ariel.
- Jeśli nie jesteś sama, to wyrzuć zaraz całe to towarzystwo -
powiedział, kiedy podniosła słuchawkę.
- Ja też cię witam. Czyżbyś miał ochotę na seks przez telefon?
- Niezła myśl. Jak jesteś ubrana?
- W ogóle nie jestem ubrana.
- Naprawdę? - Zadzwonił do drzwi jej mieszkania.
- Skąd się tu wziąłeś? - Ariel nie posiadała się ze zdziwienia.
- Kłamczucha - roześmiał się Luke, chowając telefon. - Jesteś
ubrana. Ale to też mi się podoba.
- Co ty tu robisz?
- Chciałbym cię zabrać na kolację. Jeśli, oczywiście,
zdecydujesz się ubrać w coś bardziej odpowiedniego niż ta
przejrzysta szmatka, którą pewnie nazywasz szlafrokiem.
Ariel wyglądała tak, jakby dopiero co wyszła z kąpieli. Luke
podszedł do niej.
- Boże, jak ja się za tobą stęskniłem - westchnął, tuląc Ariel
do siebie.
Nie opierała się. Zresztą tego właśnie się spodziewał. Zdziwił
się dopiero, kiedy nagle przestała go całować i przytuliła twarz
do jego piersi.
- Co ty? Płaczesz?
103
RS
- Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Dopiero kiedy
cię zobaczyłam, zrozumiałam, jak bardzo się za tobą stęskniłam.
Dobrze się stało, że tak długo mnie tu nie było, pomyślał
zadowolony z obrotu sprawy Luke. W końcu zaczęła mnie
cenić.
- Co się dzieje? - zapytał. - Jesteś przepracowana.
- Tyle jest do zrobienia. - Ariel odsunęła się od niego, wytarła
oczy. - Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że przyjedziesz? Mogło
mnie nie być w domu.
- Gdybym cię uprzedził, nie byłoby niespodzianki. To
pierwszy wolny wieczór, jaki mam. I ostatni w ciągu
najbliższych siedmiu dni. Jak tylko przedstawię zarządowi mój
projekt, znowu będę miał trochę luzu. Ubierz się, kochanie.
Pójdziemy gdzieś na kolację.
- Nie bardzo mam ochotę pokazywać się z tobą na mieście.
- Zarezerwowałem gabinet w klubie. Nikt nas tam nie zobaczy
oprócz kelnera, a jego praca w dużej mierze zależy od dyskrecji.
Sam nigdy tam nie byłem, ale polecono mi to miejsce jako
idealne dla tego rodzaju spotkań.
- Zrobię kolację w domu.
Luke podszedł do niej. Położył dłonie na jej ramionach,
spojrzał w oczy. Ariel była przerażona.
- Co się stało, kochanie? Znów masz koszmarne sny?
- Nic. Paskudnie wyglądam, kiedy płaczę. Umyję twarz,
ubiorę się i możemy wyjść.
Po kwadransie, odświeżona i ubrana, weszła do pokoju.
- Możemy iść - powiedziała. - Ach, byłabym zapomniała.
Niepotrzebnie przysyłasz mi te wszystkie prezenty. - Rozejrzała
się po pokoju, w którym stały bukiety orchidei i mnóstwo
drobiazgów. - To kosztuje majątek.
- Im więcej prezentów, tym lepiej - uśmiechnął się Luke. -
Kiedy ci coś kupuję, dokładnie taką samą sumę wpłacam na
fundusz dobroczynny.
104
RS
- Naprawdę? - Ariel się roześmiała. - Kiedy zdążyłeś mnie tak
dobrze poznać?
- Kosztowało mnie to trochę wysiłku, ale się opłaciło. - Luke
się do niej uśmiechnął.
Tego wieczoru Luke mówił ciszej niż zwykle, żartował w
sposób stonowany i delikatniej niż zazwyczaj dotykał jej dłoni.
Ariel wydała mu się nagle taka krucha, jakby za chwilę miała
się rozpaść. Była przemęczona. To zauważył od razu. Ale jej
twarz miała jeszcze jakiś inny, nie znany mu wyraz.
Dopiero przy deserze przypomniał sobie, że był ostatnio taki
zapracowany i zapomniał poddać się testowi płodności. Jeśli nie
był bezpłodny, to Ariel mogła być w ciąży. Nie śmiał o to
zapytać.
Dopiero od dwóch tygodni, jeśli w ogóle, myślał. Czy po
dwóch tygodniach mogła się zorientować? Nie, to niemożliwe.
Jest zmęczona i tyle. A ja jestem bezpłodny! Ten cały test to
czysta formalność. A jeśli nie? Ariel gotowa pomyśleć, że ją
oszukałem, że chciałem ją złapać na dziecko. A niech to
wszyscy diabli!
- Coś cię boli? - zapytała Ariel. Luke nie zauważył, że
skończyła jeść deser, który tak ją absorbował, że o bożym
świecie zapomniała.
- Nie, skądże.
- To dlaczego nie jesz? Jeśli ci nie smakuje, mogę skończyć
za ciebie.
- Proszę bardzo. - Podsunął jej pucharek. Zafascynowany
obserwował, jak pochłaniała kolejną porcję eseru. Jakby od
tygodnia nic w ustach nie miała.
- Powiedz mi, nad czym tak ciężko pracujesz - poprosiła,
opróżniwszy drugi pucharek.
- Skomasowałem to wszystko, nad czym myślałem od kilku
lat. Dodałem do tego pomysł z butami dla seniorów. W
przyszłym tygodniu zaprezentuję swój projekt zarządowi. -
105
RS
Luke się uśmiechnął. - Ciekaw jestem, jak ci się spodoba
reklamówka z udziałem Emmy.
- Akurat byłam w klubie, kiedy przyjechała ekipa -
powiedziała Ariel. - Emma udawała, że niewiele ją to obchodzi,
ale widać było, że jest podekscytowana. Boisz się, że zarząd
może odrzucić twoje propozycje?
- Chciałbym dobrze wypaść - powiedział. Zarząd nie miał do
niego wielkiego zaufania. Luke był gwiazdą futbolu i na
dodatek wnukiem właściciela firmy, więc myśleli sobie, że ma
pusto w głowie. Musiał im udowodnić, że jest inaczej.
- A może byś mi pokazał ten swój projekt. Wprawdzie nie
znam się na interesach, ale może będę ci mogła doradzić coś
jako potencjalna klientka.
- Mogę ci przysłać egzemplarz. Przykro mi o tym mówić -
Luke zerknął na zegarek - ale powinniśmy już iść, kochanie.
Muszę być na lotnisku przed jedenastą.
- Nie zostaniesz na noc? - Ariel była wyraźnie zawiedziona. -
Mógłbyś przecież polecieć jutro rano.
- Tym razem wziąłem ze sobą pilota. Chciałem trochę
popracować podczas lotu. Poza tym kolano jeszcze trochę mnie
pobolewa...
- On może spać w hotelu.
- Nie może. - Luke wziął ją za rękę. - Jego żona jest w ciąży.
Obiecałem mu, że wróci na noc do domu.
Ariel spuściła wzrok. Byłaby go może prosiła, ale niezależna i
samowystarczalna część jej osobowości surowo jej tego
zabraniała. Zapragnęła zajść w ciążę, żeby Luke chciał przy niej
być. Nie musiałaby wówczas spać sama. Przeraziła się własnych
myśli.
- No to chodźmy - powiedziała, wstając. Musiała zrobić
cokolwiek, byleby tylko pozbyć się tych głupich pragnień.
- Dziękuję za miły wieczór - powiedziała Ariel, kiedy Luke
odprowadził ją do domu. - Zrobiłeś mi wspaniałą niespodziankę.
106
RS
- Co się z tobą dzieje? - Luke nie dał się zwieść pozorom
dobrego humoru Ariel.
- Naprawdę nic.
- Chodź no tu do mnie. - Przytulił ją do siebie. - Przede mną
nie musisz niczego ukrywać.
Ariel zacisnęła powieki. Była wykończona. Koszmary
wróciły. Chyba nawet gorsze niż przedtem. Kiedy dzwonił
telefon albo ktoś pukał do drzwi, drżała ze strachu, że może to
jakiś dziennikarz. Kiedy jechała samochodem, uważniej
kontrolowała to, co się działo we wstecznym lusterku, niż to, co
było przed nią na drodze. Nie wiedziała, jak długo jeszcze zdoła
to wszystko wytrzymać.
Nie chcę przez to więcej przechodzić, pomyślała. To, co
przeżyłam w dzieciństwie, wystarczy mi za wszystkie czasy.
Gdyby tylko Luke mógł zostać. Kochalibyśmy się, a potem
wreszcie spokojnie bym zasnęła. Gdybym została jego żoną...
Co za bzdura! Nie wychodzi się za mąż z takiego powodu.
- Powiedz, co się stało. Spróbuję ci pomóc.
- Potrzebuję cię, Lucas.
- Ja też cię potrzebuję. - Pogłaskał ją po policzku. Ariel była
taka zmęczona. A mimo to wciąż prześliczna. - Naprawdę nie
chciałem, żeby seks stał się dla mnie taki ważny. Pragnąłem
tylko, żebyśmy się lepiej poznali...
- Nic nie mów - poprosiła, a jej niecierpliwe palce już
rozwiązywały mu krawat. - Tak bardzo cię pragnę, że nawet nie
umiem tego wyrazić.
Luke nie mógł już dłużej wytrzymać. Całował ją tak, że aż
tchu mu w piersiach zabrakło.
- Chodźmy do sypialni - wyszeptał, kiedy Ariel rozpięła mu
koszulę. - Wolałbym cię zanieść, ale nie dam rady. Kolano...
- Takie gesty mi niepotrzebne. Widzę - uśmiechnęła się
uwodzicielsko - i czuję, że ty też mnie chcesz. Tak bardzo cię
pragnę...
107
RS
Jakoś udało im się dotrzeć do sypialni. Ariel zapaliła nocną
lampkę, zanim całkiem rozebrała Luke'a.
- Jesteś taki gorący - westchnęła.
- Już zapomniałem, jaka jesteś piękna - powiedział, zdejmując
z niej wieczorową suknię.
Pieścili się, całowali i w nieskończoność przedłużali
przyjemność, jaką jedno drugiemu sprawiało. Tym razem ona
była na górze. Ale efekt był tak samo, a może nawet bardziej
piorunujący niż poprzednim razem. Luke przestał panować nad
sobą.
Słyszał swój własny krzyk, czuł nieziemską rozkosz, a potem
błogi spokój spełnienia. Czasami wyobrażał sobie, że seks może
być tak wspaniały, ale nigdy dotąd czegoś podobnego nie
przeżył. Przytulił Ariel do siebie i trzymał mocno, jakby się bał,
żeby od niego nie uciekła.
Teraz był absolutnie pewien, że wszystkie jego plany legły w
gruzach. Wiedział już, że nie będzie mógł myśleć o niczym
innym, lecz tylko o tym, jak się kochali. Podniecał się na samo
wspomnienie tego, co przed chwilą przeżył. A przecież w tym
związku seks miał być tylko dodatkiem do całej reszty.
- Jeszcze raz? - zapytała Ariel, poczuwszy jego wzbierającą
żądzę.
- Bardzo bym chciał, ale nie mogę. - Pocałował ją w czoło. -
Muszę jechać na lotnisko.
- Szkoda, że nie możesz zostać. Wiem, że nie możesz -dodała
pośpiesznie. Wreszcie nabrała pewności siebie. Przez cały czas
obawiała się, że wtedy, w chatce, kochał się z nią z litości.
Jednak teraz z pewnością nie robił tego, ponieważ jej współczuł.
Pragnął jej. I to bardzo.
Luke wstał, otulił Ariel kołdrą, pozbierał porozrzucane po
całym pokoju rzeczy i w końcu się ubrał. Potem usiadł obok niej
na łóżku.
- Posiedzę przy tobie, dopóki nie zaśniesz - powiedział,
głaszcząc ją po głowie.
108
RS
- Nie pocałujesz mnie na dobranoc? - zapytała. Podziwiała
jego opanowanie. Podziwiała i nienawidziła jednocześnie.
Pocałował. Nigdy wcześniej nie zrobił tego tak delikatnie i
czule. Ariel nie wiedziała tylko, jak się domyślił, że właśnie
takiego pocałunku potrzebowała.
- Zamknij oczy, kochanie. - Głaskał ją po głowie i Ariel
poczuła że odpływa. Zasypiała.
- Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz, dobrze? - poprosiła
jeszcze.
- Jasne, że zadzwonię. Teraz już śpij.
- Mhm - mruknęła. Po chwili spała głębokim snem.
Zadzwonił telefon. Ariel po omacku sięgnęła po słuchawkę.
- Tak?
- Jestem już w domu.
- Lucas? - W jednej chwili oprzytomniała. - Przecież dopiero
co byłeś przy mnie.
- Mocno spałaś.
- Chyba tak.
- Widzisz, nawet ja się czasami do czegoś przydaję.
Dobranoc, kochanie.
- Dobranoc. - Ariel odłożyła słuchawkę. Przykryła się kołdrą
po same uszy. Przytuliła do siebie wielkiego pluszowego
spaniela, którego przysłał jej Luke. Razem z psem ściągnęła coś
z nocnego stolika.
Zapaliła światło i rozejrzała się dookoła. Na kołdrze leżało
plecione kółko udekorowane koralikami i piórkami. Luke
położył je na piesku, kiedy już spała.
Ariel uważała, że ma do czynienia ze zwyczajnym, mało
skomplikowanym mężczyzną. Nie spodziewała się, żeby mógł
ją czymś zaskoczyć. Bardzo się pomyliła. Nie mógł z nią zostać,
więc położył jej koło łóżka strażnika snów, żeby nie dopuszczał
do niej koszmarów.
109
RS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Ariel wysiadła z samochodu. Ranek był chłodny. Z parkingu
przed budynkiem, w którym mieściły się biura Titana, rozciągał
się widok na ośnieżone szczyty gór Sierra Nevada. Spojrzała na
góry, potem na budynek. Nagle straciła pewność siebie. Tego
dnia Luke miał zaprezentować zarządowi swoją wizję
przyszłości fumy, więc przyjechała, żeby mu dodać ducha.
Teraz jednak nie wiedziała, czy jej obecność nie będzie mu
niemiła.
Dziwnie się ostatnio zachowywał. Przez całe dwa tygodnie
był bardzo roztargniony, a gdy Ariel przypadkiem wspominała
szalony wieczór w San Francisco, zmieniał temat albo wręcz
kończył rozmowę. Ariel tłumaczyła sobie, że jest zapracowany,
jednak nie była do końca pewna, czy ma rację. Ale teraz
tłumaczyła sobie, że wszystkiemu winne jest posiedzenie
zarządu. Z tym przeświadczeniem weszła do budynku.
Podeszła do recepcjonistki, podała swoje nazwisko i
powiedziała, że chce się widzieć z panem Walkerem. Po chwili
przyszła po nią Marguerite.
- Umówiliście się? - zapytała.
- Nie. Wiem, że ma dziś swój wielki dzień. Tylko się z nim
przywitam, a potem poczekam, aż będzie po wszystkim.
Pomyślałam, że może miło mu będzie mieć mnie dziś u swego
boku.
- Masz gościa - powiedziała Marguerite, bez ceremonii
wchodząc do gabinetu Luke'a.
- Jeśli to nie...
- To Ariel.
- Bujasz.
- Niespodzianka - powiedziała Ariel, wchodząc do gabinetu. -
Wiem, że jesteś zajęty. Chciałam ci tylko życzyć powodzenia i
zaprosić na kolację, jak już będzie po wszystkim.
110
RS
Luke stał na środku gabinetu. Zmiął trzymany w dłoniach
kawałek papieru i rzucił go na podłogę. Patrzył na Ariel, jakby
była zjawą, a nie kobietą z krwi i kości.
- Chyba się pomyliłam. - Ariel straciła resztę pewności siebie.
- Przepraszam. Już zmykam.
- Zostań - poprosił. - Zaskoczyłaś mnie. To wszystko. Nawet
nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś.
- Nie chciałabym ci przeszkadzać. Wpadnę teraz do kasyna.
Może uda mi się wygrać parę centów.
- Nie wychodź. Zrobię sobie przerwę. Masz ochotę na
herbatę? Ariel skinęła głową. Dziwnie się czuła. Przez ostami
miesiąc tyle się w jej życiu zmieniło. Minęły trzy tygodnie,
odkąd jej zdjęcie ukazało się w gazecie, i jak na razie nic złego z
tego nie wynikło. Znów zaczęła spać spokojnie i nie przerażał
jej dźwięk dzwonka telefonu.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Luke, podając jej kubek
gorącej herbaty.
- Jasne - odparła. Zaniepokoiła się, bo przyglądał jej się
uważnie. No i nie pocałował na powitanie. - Mam wrażenie, że
ci przeszkadzam, Lucas.
- Nie przeszkadzasz. - Ujął ją za rękę. - Na pewno dobrze się
czujesz?
- Naprawdę. Dlaczego wciąż o to pytasz?
- Wyglądasz, jakbyś była bardzo zmęczona.
- Zawsze tak wyglądam. - Ariel wzruszyła ramionami. Nie
chciała go teraz obarczać swoimi kłopotami. Powinien być
odprężony i myśleć tylko o tym, co ma do powiedzenia
zarządowi. Postanowiła nie czekać dłużej i sama go pocałowała.
On także ją pocałował, ale jakoś dziwnie szybko. Zaraz też ją od
siebie odsunął, jakby chciał to już mieć za sobą.
- Przepraszam, Luke. - Marguerite uchyliła drzwi do gabinetu.
- Prosiłeś, żeby cię zawiadomić, kiedy się wszyscy zbiorą. Już
są w sali konferencyjnej.
111
RS
- Idę. - Zwrócił się do Ariel: - Nie wychodź. Muszę iść na
spotkanie z pracownikami. To nie potrwa długo. Czuj się jak u
siebie w domu.
- Jeśli tak sobie życzysz - westchnęła Ariel.
Dlaczego on się zrobił taki poważny, pomyślała, kiedy za
Lucasem zamknęły się drzwi. Co się w ciągu tych sześciu dni
zmieniło? No i jak to się stało, że ja się w nim zakochałam?
Omal nie jęknęła. Właściwie dopiero teraz zdała sobie z tego
sprawę. Wszystko działo się tak powoli, że w nawale
codziennych zajęć nawet tego nie zauważyła. Dopiero teraz.
A przecież powinna to zauważyć. Coraz bardziej mu ufała,
coraz bardziej się przed nim odsłaniała i bardzo się o niego
troszczyła. Dzięki niemu zaczęła się śmiać, przy nim czuła się
bezpiecznie. I tylko przy nim mogła płakać. Nikt poza Lukiem
nie widział jej płaczącej.
Przypomniała sobie, że nie poprosiła nikogo, żeby jutro
rozwiózł za nią posiłki. O bożym świecie zapomniała. Musiała
natychmiast zadzwonić i zorganizować jakieś zastępstwo.
Usiadła przy biurku Luke'a. Od razu otoczył ją jego zapach.
Intensywny, dobrze znany, przyjazny. Zadzwoniła do najbliższej
współpracownicy.
- Czy mogłabyś mnie jutro zastąpić, Claire? - zapytała. -Ja
popracuję za ciebie w sobotę.
- Nie mogę, Ariel. Ale Morgan na pewno będzie wolny.
- Nie mam przy sobie jego numeru telefonu. Podasz mi?
- Jasne. Poczekaj chwilę.
Ariel wzięła leżący na biurku długopis i rozejrzała się za jakąś
kartką. Na wierzchu nic nie leżało, więc otworzyła szufladę. Od
razu wpadła jej w oko kartka wydrukowana przez komputer. Na
dole, ołówkiem, było dopisane jej nazwisko.
- Już mam. - Claire wróciła do telefonu. - Piszesz?
Nie myśląc o tym, co robi, Ariel zapisała numer na własnej
dłoni. Podziękowała Claire i odłożyła słuchawkę. Wyjęła z
szuflady kartkę ze swoim nazwiskiem oraz przypiętą do niej
112
RS
stertę innych papierów. Położyła je przed sobą ostrożnie, jakby
kryła się w nich śmiertelna trucizna.
Pierwsza kartka była zatytułowana: „Żony". Poniżej widniało
osiem nazwisk. Wszystkie przekreślone. Na samym końcu,
ołówkiem, dopisane było jej nazwisko, a obok dopisek:
zawodowy dobroczyńca. Na następnej kartce był raport Jerry
Meyera, prywatnego detektywa, dotyczący pierwszej osoby na
liście. Kolejne kartki zawierały raporty o pozostałych osobach.
Na samym końcu był raport dotyczący Ariel Minx.
Boże wielki! jęknęła w duchu Ariel. To tak, jakby Luke
sprawdzał kandydatki do pracy. Jak on mógł zrobić coś takiego?
Może by mi zaproponował pensję, dobre warunki socjalne?
Wreszcie rozumiem, skąd ten pierścionek. Jeden, a pasuje na
każdą. Która wygra, ta go dostanie.
Dopiero teraz świadomie przeczytała wytypowane przez Lu-
ke'a nazwiska. Cassie i Judith znała osobiście. Madeline - to ta
kobieta, z którą licytowała koszulkę Luke'a. I Shanon -
ortopeda. I jeszcze pewna gwiazda filmowa. Ariel nie
przypuszczała, że Luke ma takie znajomości.
Pewnie wszystkie mu odmówiły i dlatego przyszedł do mnie,
pomyślała bliska płaczu. Zauważył, jak mało jestem odporna na
jego wdzięk. A ja, idiotka, się w nim zakochałam! Od początku
powinnam była wiedzieć, że nie uniknie się przeznaczenia. Jak
mogłam przypuszczać, że mnie się to uda?
Luke wyszedł z sali konferencyjnej zadowolony. Wszystko
było gotowe. Ludzie wiedzieli, co należy do ich obowiązków.
Zapracował sobie na sukces.
Ale najważniejsza była Ariel. Ciekaw był, jak zareaguje na
wiadomość, którą Luke dostał tuż przed jej przyjazdem. Nie
miał zamiaru teraz jej o tym mówić. Chciał sobie to zachować
na później, kiedy nikt nie będzie im przeszkadzał i kiedy
spokojnie będą się mogli zastanowić nad zaistniałą sytuacją.
Wszedł do gabinetu. Ariel zniknęła. Za jego biurkiem stała
blada jak płótno Marguerite. W dłoni trzymała jakieś papiery.
113
RS
- Co jest? - zapytał Luke. - Gdzie Ariel?
- Pojechała.
- Co to znaczy: pojechała? - Luke rozejrzał się po gabinecie,
jakby się spodziewał, że Ariel nagle wyskoczy z szafy.
- To leżało na twoim biurku. - Marguerite podała mu papiery.
- Nie pamiętam, żebym rano je tu widziała.
- A niech to wszyscy diabli! - Luke doskonale wiedział, co to
za papiery. - Jak ona je znalazła?
- Nie mam pojęcia. Od początku ci mówiłam, że to idiotyczny
pomysł.
- Mówiłaś, mówiłaś. - Luke zupełnie się załamał. Mógłby
przysiąc, że nawet serce mu bić przestało. Patrzył przed siebie
nie widzącymi oczami. - Muszę za nią jechać.
- Nie możesz! To najważniejsze spotkanie w całym twoim
życiu. Zarząd tylko czeka na okazję, żeby nie powołać cię na
prezesa. Musisz tego sam dopilnować.
- Ariel...
- Nie ucieknie - dokończyła za niego Marguerite. - Wszyscy
na ciebie liczymy, Luke. Jeśli nie dadzą ci nowego kontraktu, to
Titan padnie, a my wszyscy stracimy pracę.
Luke podszedł do okna. Wypatrywał na parkingu samochodu
Ariel. Niestety, naprawdę odjechała. Nie dalej niż pół godziny
temu. Pewnie jeszcze bym ją dogonił, pomyślał. Tylko co ja jej
powiem? Jedzie teraz przez góry. Zła i upokorzona. Pewnie
płacze. Chyba że jest taka wściekła, że nawet płakać nie może.
Wszystko zepsułem! Czy ona mi kiedyś wybaczy? Teraz już
mogę powiedzieć jej prawdę. Ale czy mi u-wierzy?
Ariel uważnie obserwowała drogę. Nie przekraczała
dozwolonej prędkości. Nie chciała zrobić sobie krzywdy przez
własną złość. Ani tym bardziej skrzywdzić niewinnych ludzi.
Kiedy tylko zaczynała myśleć o Luke'u, włączała radio i głośno
śpiewała. Przecież nie po raz pierwszy w życiu przeżyła zawód.
Tak jak po tamtych, tak i po tym stanie się silniejsza. Przysięgła
sobie, że odtąd już zawsze będzie wierzyć tylko sobie.
114
RS
Zaparkowała samochód przed domem. Miała zamiar
spakować się, przekazać komuś swoje obowiązki i wyjechać.
Nie wiedziała, dokąd. Pewnie gdzieś na południe, gdzie jest
cieplej. Może do San Diego? Wszystko jedno. Byle dalej.
Ostrożnie wchodziła po schodach. Patrzyła pod nogi, toteż nie
zauważyła siedzącego na podeście mężczyzny. Omal się o niego
nie przewróciła.
- Wracaj do domu, Lucas - powiedziała. - Jesteś ostatnią
osobą, na którą mam ochotę patrzeć.
- Muszę...
- Jak to się stało, że przyjechałeś przede mną? - przerwała. -
Ach, tak! Zapomniałam, że masz samolot.
Wyglądał okropnie, ale Ariel wcale go nie żałowała.
- Ariel...
- Co ty tu w ogóle robisz? Przecież masz teraz to swoje ważne
spotkanie. - Ariel była dumna z tego, że jest taka opanowana.
- Musimy porozmawiać.
- Nie sądzę, żeby to było konieczne. Raczej zbyteczne. -
Przeszła obok niego. Włożyła klucz do zamka. - Twoje czułe
słówka doprowadziły mnie do takiego stanu.
- Wiem, że jesteś na mnie wściekła. Masz do tego pełne
prawo.
- Dziękuję za zrozumienie.
- Proszę cię tylko, żebyś pozwoliła mi się wytłumaczyć. Nie
zajmę ci wiele czasu. Nawet tego mi odmówisz?
Zaprosiła go do mieszkania. Nie chciała, żeby wiedział, jak
bardzo ją zranił. Tej satysfakcji nie zamierzała mu dawać.
Usiadła w fotelu.
W mieszkaniu było zimno. Luke ustawił termostat. Musiał coś
robić. Musiał przestać myśleć o tym, że cała załoga Titana na
niego czeka. Najważniejszą osobę na całym świecie miał w tej
chwili przed sobą.
- Ludzie mówią, że mam lekkie życie, że mi wszystko łatwo
przychodzi - zaczął mówić, wędrując tam i z powrotem po
115
RS
pokoju. - Mało kto wie, bo nikomu się tym nie chwalę, jak
ciężko na to wszystko musiałem pracować. Nie mają pojęcia,
jak bardzo chciałem osiągnąć sukces i ile mnie kosztowało
spełnienie tego marzenia. Zawsze stawiałem przed sobą
konkretny cel, a potem robiłem wszystko, żeby ten cel osiągnąć.
- Żonę też chciałeś znaleźć w ten sposób?
- Niedawno skończyłem z futbolem - powiedział, siadając na
kanapie. - Nie tylko z grą, ale w ogóle ze sportem i wszystkimi
przywilejami wynikającymi z bycia gwiazdą. To wcale nie jest
łatwe, choć wszystkich wokoło zapewniam, że jest odwrotnie.
To najtrudniejsza rzecz, z jaką przyszło mi się zmagać.
- Wiem o tym, Lucas.
- Właśnie dlatego przy tobie zachowywałem się swobodnie.
Pozwoliłem ci zobaczyć, jak bardzo cierpię. Nikt nie poznał
mnie tak dobrze jak ty. Zaufałem ci.
- Ja także zaczęłam ci ufać. I zobacz, do czego to
doprowadziło. Okazało się, że jestem tylko nazwiskiem na
liście. W każdej chwili można mnie zamienić na inną kobietę. -
Ariel zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać. - Na domiar złego
moje nazwisko wpisałeś na tę listę ołówkiem. Na szarym końcu!
Jakby w ostatniej chwili przypomniało ci się, że w ogóle
istnieję.
- Podczas rejsu jasno dałaś mi do zrozumienia, że nie jesteś
mną zainteresowana. Przeglądałem właśnie tę listę, kiedy
przyszłaś do mojego biura. Gdyby nie to, nigdy bym cię na nią
nie wpisał i pewnie do tej pory nie byłbym zdecydowany, z kim
właściwie chcę się ożenić.
- Wszystkie nazwiska na liście były przekreślone. Oprócz
mojego. Nawet teraz nie potrafisz zdobyć się na szczerość.
- Ja nie kłamię. Poczekaj, zacznę jeszcze raz. Doszedłem do
wniosku, że skoro mam rozpocząć nowe życie, muszę to zrobić
kompleksowo. Postanowiłem się ustatkować. - Spojrzał na
Ariel, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście go słucha. - Zrobiłem
spis znanych mi niezamężnych kobiet, które mogłyby wchodzić
116
RS
w rachubę jako kandydatki na moją żonę. Wiem, że nie był to
najlepszy pomysł, ale tam były tylko nazwiska. Nic poza tym. I
wtedy pojawiłaś się ty. Wszystko zmieniłaś. Nigdy, ani razu,
żadnej z tych kobiet nie zaprosiłem na kolację. W każdym razie
nie po tym, jak sporządziłem tę głupią listę.
- Naprawdę?
- Po co miałbym kłamać? Kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem,
z kim chcę spędzić swoje życie. Nie potrzebowałem już żadnej
listy. W ogóle o niej zapomniałem. Przypadkiem wpadła mi w
ręce kilka dni temu. Rozmawiałem wtedy z tobą przez telefon.
Jedno po drugim przekreślałem wszystkie nazwiska. Nie masz
pojęcia, jak dobrze się po tym poczułem. Miałem zamiar
zniszczyć tę kartkę, lecz o tym zapomniałem.
- A te raporty prywatnego detektywa?
- Zapomniałem, że je zamówiłem. Chciałem się czegoś o tych
kobietach dowiedzieć, bo bałem się, że znów popełnię błąd.
Przyznaję, że to także nie było najmądrzejsze posunięcie, ale
nigdy żadnego z tych raportów nie przeczytałem. Nie były mi
potrzebne.
- Mojego też nie czytałeś?
- Twojego? - zdziwił się Luke. - Nie prosiłem, żeby sprawdzał
ciebie.
- Ja ten raport widziałam na własne oczy.
- Przysięgam, że niczego takiego nie zamawiałem. Trochę
dowiedziałem się o tobie z raportu, który sporządzono na temat
Centrum. Nie potrzebowałem niczego więcej.
- No to jak ten raport trafił do twojej szuflady? Chase mi
powiedział, że ktoś go o mnie wypytywał. Zadzwoniłam do
ciebie, żeby zapytać, jak się ten twój prywatny detektyw
nazywa. Powiedziałeś, że Jerry Meyer. Raport jest podpisany
tym samym nazwiskiem.
- Pytałaś o kogoś innego.
- O Douglasa Jetta.
- No więc?
117
RS
- Widziałam ten raport. Rozumiesz?
- Czy było w nim coś, co chciałabyś przede mną ukryć?
- Nie o to chodzi.
- Idziemy do kuchni. - Luke wstał. - O ile dobrze pamiętam,
masz tam telefon z głośnikiem.
Ariel nie ruszyła się jednak z miejsca.
- Bardzo wobec ciebie zawiniłem, Ariel - powiedział Luke -
ale nigdy nie nadużyłem twojego zaufania. Pozwól mi
przynajmniej to udowodnić.
Wreszcie dała się namówić. Poszła za nim do kuchni. Była już
znacznie spokojniejsza, choć nie zamierzała tak łatwo mu
wybaczyć. Zwłaszcza tego, że zajmowała na liście ostatnią
pozycję, bo przypomniał sobie o niej w ostatniej chwili.
- Jerry? Mówi Luke Walker - powiedział Luke, kiedy
detektyw odebrał telefon. - Przeglądam właśnie te raporty, które
dla mnie zrobiłeś...
- Ciekawie się czyta, co? Dobrze, że kazałeś mi sprawdzić te
panie. Mogłeś się nieźle nadziać. Mam na myśli oczywiście
tylko niektóre z tych dam.
- No właśnie, ale nie o tym chciałem z tobą rozmawiać.
Powiedz mi, dlaczego sprawdzałeś Ariel Minx?
- To nie ja, to Dug.
- Kto to jest Dug i dlaczego to zrobił? - zapytał Luke,
obserwując jednocześnie minę Ariel.
- Mam wspólnika. Nazywa się Douglas Jett. Pomagał mi
zbierać materiały na temat tego młodzieżowego centrum. Pani
Minx bardzo go zainteresowała. Zwłaszcza po tym, jak w
gazecie ukazało się wasze zdjęcie. Postanowił, że się o niej
czegoś więcej dowie. Pytał mnie, czy może. Pomyślałem, że
skoro kazałeś sprawdzić osiem kobitek, to można sprawdzić i tę
dziewiątą. Coś się stało?
- Odtąd rób tylko to, o co się proszę, dobrze? Jeśli przyjdzie ci
do głowy jakiś nowy pomysł, skonsultuj się ze mną, zanim go
zrealizujesz.
118
RS
- Nie rozumiesz duszy wywiadowcy, Luke. My uwielbiamy
rozwiązywać zagadki. Szczególnie wówczas, gdy mamy do
czynienia z takimi tajemniczymi osobami jak Ariel Minx. Masz
szczęście, chłopie. Ta akurat jest czysta jak łza.
Luke pożegnał Jerry'ego i odłożył słuchawkę. Oparł się o
lodówkę.
- Może trochę przesadziłam - powiedziała Ariel. Odruchowo
zrobiła kilka kroków, chcąc znaleźć się bliżej Luke'a. - Jestem
przemęczona, a ty przez ten tydzień dziwnie się zachowywałeś.
- Miałaś prawo tak postąpić. Przepraszam, że tyle przeze mnie
wycierpiałaś. Przykro mi tylko, że uciekłaś. Należało zostać i
zapytać mnie wprost o to wszystko. Nie masz pojęcia, jak
strasznie się bałem. Wyobrażałem sobie, że jedziesz przez góry
taka wściekła. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Nigdy więcej mi
tego nie rób, aniołku. Nie uciekaj. Możesz na mnie wrzeszczeć,
nawet uderzyć. Tylko nie uciekaj.
Aniołku, pomyślała Ariel, z trudem powstrzymując się od
płaczu. Znów powiedział do mnie: aniołku.
- Przytulić cię? - zapytał Luke tak czule, że Ariel w końcu
wybuchnęła płaczem.
Przytulił ją mocno do siebie, a ona, łkając, przepraszała go, że
tak strasznie głupio się zachowała.
- Nic z tego nie rozumiem - chlipała. - Ja nigdy nie płaczę.
Dopiero teraz, kiedy cię poznałam...
- Może są po temu powody, kochanie. Powinniśmy wreszcie o
tym pogadać. O wielu sprawach musimy porozmawiać, ale nie
teraz. Wracam do pracy. Wielu ludzi na mnie liczy.
Ariel przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
- Weź mnie ze sobą - poprosiła.
- Nie mogę. Muszę wracać natychmiast. Przyleciałem...
- Wiem. Chcę polecieć z tobą. Luke zaniemówił z wrażenia.
- Mówisz poważnie? - zapytał, kiedy odzyskał wreszcie głos.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
119
RS
- Sam powiedziałeś, że trzeba walczyć ze strachem. - Ariel
otarła oczy. - Mówiłeś, że nie pokonam lęku, jeśli nie będę latać.
A ja już nie mam siły się bać. Nie chcę do końca życia zostać
przerażoną małą dziewczynką. Jestem dorosła. Muszę to sobie
udowodnić, zanim postanowię cokolwiek w sprawie własnego
życia. A tobie ufam jak nikomu innemu na świecie.
120
RS
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ariel drżała. A przecież dopiero przed chwilą weszła na
pokład samolotu. Jeszcze nie oderwali się od ziemi.
- Naprawdę tego chcesz? - zapytał Luke, wchodząc do kabiny
sypialnej. - Jeśli wolisz, żebym sam prowadził samolot, to
powiedz. Będziesz siedziała przy mnie w kabinie pilota.
- Lepiej zostań tu ze mną. - Uśmiechnęła się słabo. - Co
będzie, jak dostanę histerii?
- Dobrze. - Wziął leżący na łóżku koc. - Otulę cię kocem, bo
wyglądasz, jakbyś się trzęsła z zimna.
Luke i owinięta kocem Ariel przeszli do kabiny centralnej.
Fotele były eleganckie, przestronne i wygodne.
- Jesteś gotowa? - zapytał, przypinając ją do fotela pasem
bezpieczeństwa.
Ariel skinęła głową. Luke dał znak pilotowi i usiadł w fotelu
obok Ariel. Wbiła paznokcie w dłonie. Zacisnęła powieki, gdy
samolot się poruszył. Wystartowali delikatnie. Właściwie nie
czuli, że lecą.
- Otwórz oczy, kochanie - powiedział Luke. - Nic się nie
zmieni, jeśli będziesz zaciskała powieki. Kiedy masz zamknięte
oczy, czujesz każde najmniejsze wahnięcie maszyny. Naprawdę
lepiej będzie, jeśli popatrzysz na mnie.
Powoli otworzyła oczy. Były pociemniałe ze strachu.
- Lucas?
- Słucham, kochanie.
- W tamtej kabinie jest takie wygodne łóżko. Może
zajęlibyśmy się jakąś twórczą pracą.
- Odkąd to seks stał się twórczością? - Luke się roześmiał. -
Wiem, wiem. Nie chcesz myśleć o tym, co się z tobą dzieje.
Ariel skinęła głową. Luke złożył oddzielające ich od siebie
podłokietniki. Przytulił ją. Ariel oparła mu głowę na piersi, a on
delikatnie głaskał jej złote włosy.
- Może byś mi coś opowiedziała, aniołku.
121
RS
- Co mam ci opowiedzieć?
- Co chcesz. Zacznij mówić, a ja będę słuchał.
- W tamtym samolocie było stu sześćdziesięciu siedmiu
pasażerów - zaczęła po chwili milczenia. - Tylko ja jedna
przeżyłam.
Takich słów Luke się po niej nie spodziewał. Przynajmniej
nie w tej chwili. Słuchał jednak, nie przerywając.
- Mówiłam ci, że samolot przełamał się na pół. Jedna jego
część odpadła. Ja siedziałam z mamą w ostatnim rzędzie. Była
w ciąży i miała straszne mdłości. Musiała być blisko toalety.
Reszta rodziny siedziała z przodu. Wszyscy spłonęli. Zresztą
uderzenie i tak zabiło większość ludzi. Okazało się, że prawie
wszyscy mieli połamane kręgosłupy.
- Twoja mama też?
- Tak.
- Ariel - szepnął Luke. Chciał ją pocieszyć. Był jej wdzięczny
za to, że zechciała podzielić się z nim tym, czego nikt oprócz
niej nie wiedział.
- Mam na imię Aniela. Aniela Mazurski. Dlatego moi bliscy
nazywali mnie aniołkiem. - Zacisnęła palce na ręce Luke'a. -
Zmieniłam nazwisko. Wszystko musiałam zmienić. Inaczej
nie daliby mi spokoju.
- Kto taki?
- Dziennikarze. Nazywali mnie dzieckiem szczęścia. Nie
mieli litości. Sama nie bardzo rozumiałam, co się stało, a oni
nawet na chwilę nie chcieli zostawić mnie w spokoju. Nie
wyobrażasz sobie nawet, jakich podstępów używali, żeby się do
mnie dostać. Bylebym im coś opowiedziała. - Na chwilę
zacisnęła powieki. - Miałam osiem lat, przeżyłam katastrofę, w
której zginęła cała moja rodzina. Nie wiem, ile godzin
spędziłam przypięta pasami do fotela, w strugach ulewnego
deszczu. Było mi zimno. Byłam przerażona. W fotelu obok
mnie siedziała moja mama. Nie żyła i nie słyszała mnie. Nie
mogła odpowiedzieć na moje rozpaczliwe wołanie. Nie była już
122
RS
moją mamą. Tak strasznie się bałam. Nic nie mogłam zrobić.
Potem chciałam już tylko o tym zapomnieć.
To, o czym opowiadała, trudno było sobie nawet wyobrazić.
Luke nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Było mu wstyd, że
tak bardzo się przejmował swoim nowym życiem po
zakończonej karierze sportowej. Ona dokonała czegoś stokroć
trudniejszego.
- Przez trzy miesiące w ogóle się nie odzywałam - mówiła
Ariel. - Każdy, kto w jakikolwiek sposób związany był z moją
rodziną, chciał sprawować nade mną opiekę. Spodziewali się, że
linie lotnicze wypłacą mi ogromne odszkodowanie. Sąd miał
zadecydować o tym, komu przyznać opiekę nade mną. I wtedy
pojawiła się ciocia Bonnie, siostra mojego ojca. Była akurat w
podróży i dopiero co dostała wiadomość o wypadku. Zawsze
bardzo ją kochałam. Jak burza wpadła do pokoju sędziów. Boże,
jaka ja byłam szczęśliwa, kiedy ją zobaczyłam! Podbiegłam do
niej, a ona wzięła mnie na ręce i przytuliła. Tak dawno nikt tego
nie robił.
Ariel westchnęła. Wtuliła się w Luke'a, jakby to on był tamta
cudem odnalezioną ukochaną ciotką.
- Sąd przyznał opiekę nade mną cioci Bonnie. Sędzia
przekonał się na własne oczy, jak bardzo ją kocham. Poza tym
była bogata i nie potrzebowała moich pieniędzy, żeby żyć w
luksusie. Mógł mieć pewność, że chce się mną zaopiekować dla
mnie samej, a nie z powodu należnego mi odszkodowania.
Orzekł, że będziemy z ciocią mieszkały w moim rodzinnym
domu, żebym nie zapomniała o swojej rodzinie.
Ariel trochę się odprężyła. Luke podziwiał ją za to, że
opowiadając mu o tym wszystkim, potrafiła zachować spokój.
Dopiero teraz odważył się odezwać.
- Powiedziałaś mi, że wychowałaś się w Europie.
- To dlatego, że prasa nie dawała nam żyć. W każdą rocznicę
katastrofy albo wówczas, gdy wydarzyła się następna, kiedy
przyznano mi odszkodowanie, dziennikarze rozkładali się
123
RS
obozem przed naszym domem. Koniecznie chcieli wiedzieć, jak
ja na to zareaguję. Nawet kiedy bawiłam się na szkolnym boisku
za wysokim murem, także wtedy wykrzykiwali te swoje głupie
pytania. Zadręczyliby mnie na śmierć.
- To dlatego unikasz rozgłosu?
- Delikatnie powiedziane. Ja się ukrywam. Nie masz pojęcia,
ile artykułów o mnie napisano. A ile było programów
telewizyjnych. Stek bzdur opartych na domysłach. Traktowali
mnie jak wybryk natury. Dlatego tak się boję popularności. Żyję
w ciągłym strachu, że ktoś dowie się, kim jestem, i wszystko
zacznie się od nowa.
- Czy to możliwe, żeby ktoś cię rozpoznał? Ile osób wie, że
zmieniłaś nazwisko?
- W college'u miałam przyjaciółkę, z którą przez trzy lata
mieszkałam w jednym pokoju. Powiedziałam jej o tym.
Przysięgała, że nikomu nie powtórzy. Następnego dnia jej
chłopak poprosił mnie, żebym udzieliła mu wywiadu, który
chciał zamieścić w szkolnej gazecie. Odmówiłam mu, ale on i
tak napisał o mnie artykuł. Też oparty na spekulacjach. Na
szczęście nie umieścił tam mojego nazwiska.
- Co zrobiłaś?
- Najpierw się wściekłam, a potem przeniosłam do innej
szkoły. Nic więcej nie mogłam zrobić, jeśli chciałam uniknąć
rozgłosu. Tam już nikt mnie nie znał. W ogóle się nie
udzielałam towarzysko. Żyłam w ciągłym strachu, bo nie
wiedziałam, komu jeszcze o mnie powiedzieli. Raz zaczynałam
życie od nowa i nie chciałabym robić tego nigdy więcej. - Ariel
wyprostowała się w swoim fotelu. - Nie wiem, dlaczego ludzie
nie potrafią zrozumieć, że jeśli ktoś przeżył coś tak strasznego,
nade wszystko pragnie normalnego życia. Za każdym razem
kiedy zdawało mi się, że wreszcie żyję jak wszyscy, zdarzało się
coś, co sprawiało, że okropne wspomnienia wracały.
Potworniejsze niż kiedykolwiek. Tego nie da się zapomnieć.
Trzeba z tym żyć, jakoś sobie radzić. Samemu, bo nikt nie może
124
RS
ci pomóc. Dlatego nikomu o tym nie mówię. Nawet takim
wypróbowanym przyjaciołom jak Chase. Nie potrzebuję litości.
Luke nie wiedział, czym sobie zasłużył na jej zaufanie.
- Bardzo się bałam, że ktoś zobaczy nasze zdjęcie w gazecie i
mnie rozpozna. - Ariel westchnęła ciężko. - Na razie nikt nie
próbował się ze mną skontaktować.
- Co zrobisz, jeśli rzeczywiście dziennikarze cię odnajdą?
- Gdyby to było wczoraj, powiedziałabym, że nie wiem, ale
dzisiaj... - przerwała, zaskoczona własnymi słowami i tym, co
się za nimi kryło. - Teraz mam dość siły, żeby stawić im czoło.
- Co się zmieniło?
Jesteś przy mnie, a ja cię kocham, pomyślała Ariel. Ale tego
nie powiedziała. Wolała, żeby Luke jako pierwszy powiedział,
że ją kocha. No i nie teraz, kiedy mógłby to zrobić z litości.
- Nikt i nic nie zdoła mnie pokonać. Nie pytaj, dlaczego, bo i
tak ci nie powiem. Nigdy w życiu nie czułam się tak jak teraz.
Mogłabym stawić czoło całemu światu.
- Moja ty wojowniczko! - Luke uśmiechnął się i pocałował ją.
- Pragnę cię, Lucas - powiedziała, kiedy przestali się całować.
- I wcale nie chcę zagłuszyć strachu. Już mi to nie jest
potrzebne. Nawet nie czuję, że lecimy.
- Zaraz będziemy lądować. - Luke rozpiął pas, wstał z fotela i
podszedł do barku. - Muszę się napić. Tobie też coś podać?
- Poproszę o wodę. - Ariel przycisnęła dłonie do czoła.
- Dlaczego wybrałaś sobie takie imię? - zapytał Luke, podając
jej butelkę z wodą.
- Miałam piętnaście lat, kiedy obejrzałam „Burzę" Szekspira.
Tam jest taka postać: Ariel. To taki duszek, uosobienie światła i
oświecenia. Jego dobre czary pomagają zwalczyć zło. Dzięki
swoim dobrym uczynkom zostaje w końcu uwolniony spod
działania złego czaru. Przynajmniej ja tak to sobie
zinterpretowałam. I w jednej chwili wszystko stało się dla mnie
jasne: znalazłam sobie cel w życiu.
125
RS
- Nie rozumiem, dlaczego porównujesz kłopoty Ariela do
twojej sytuacji?
- Nie rozumiesz? Przecież ja przeżyłam w jakimś celu. To jak
zły czar. Pracuję bez wytchnienia w nadziei, że któregoś dnia
moje dobre uczynki uwolnią mnie od ciążącego na naszej
rodzinie przekleństwa.
- Dlatego powołałaś do życia Fundację Aniołów?
- Nie chciałam żadnego odszkodowania. - Ariel machnęła
ręką. - Uważałam, że te pieniądze przyniosą mi pecha. Ale
ciocia nie pozwoliła mi ich tknąć, dopóki nie dorosłam i nie
zmądrzałam. Z odsetek od kapitału wyznaczyłam sobie pensję,
bo w końcu pracuję na pełnym etacie. Kapitał dobrze
zainwestowałam, dzięki czemu się podwoił. Dlatego mogę robić
tyle dobrego. Widzisz, mnie dano szansę. Chciałabym, żeby inni
ludzie także otrzymali szansę na lepsze życie. Spłacam dług.
- A jeśli to, co robisz dla innych, nie uwolni cię z poczucia
winy? - Luke ujął ją za rękę. - Bo przecież czujesz się winna, że
ty jedna przeżyłaś? Może odzyskasz wolność dopiero wtedy,
jeśli zrobisz coś dobrego dla siebie?
Czy możliwe, żeby miał rację? Czy jeśli wyjdę za niego za
mąż, to zrobię coś dobrego dla siebie? Czy dzięki temu pozbędę
się ciężaru, który od dwudziestu lat spoczywa na moich
barkach? A jeśli to prawda? Może rzeczywiście już spłaciłam
dług?
Spojrzała w iluminator na otaczające ich białe obłoki.
Samolot podskoczył. Ariel wbiła palce w ramię Luke'a.
- To tylko maleńka turbulencja - uspokoił ją Luke. -
Podchodzimy do lądowania. Miałaś dziś koszmarny dzień,
kochanie.
- Nie wiesz nawet, ile dla mnie znaczy to, że po mnie
przyjechałeś. Ale czuję się winna. Twoje spotkanie...
- Nie przejmuj się. Nie sądzę, żeby mi to zaszkodziło. Może
nawet dobrze się stało. Kierownicy departamentów zaprezentują
126
RS
zarządowi swoje plany działania, ja wpadnę na koniec, trochę
poczaruję i wszystko dobrze się skończy.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- Moja droga, skoro udało mi się przekonać ciebie, to z
zarządem nie będę miał najmniejszych problemów - zażartował.
- Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek na tym świecie. Skoro
nawet ty nie zauważyłaś, jak strasznie się boję, to może i oni
dadzą się omamić. Wcale nie jestem pewny siebie, wiem tylko,
że moja strategia rozwoju firmy jest doskonała. Powoli, ale
skutecznie zawojujemy cały rynek. - Uścisnął dłoń Ariel. -
Zamieńmy się miejscami. Będziesz mogła popatrzeć, jak
lądujemy.
- Może następnym razem.
- Podziwiam cię, Ariel. Nawet nie wiesz, jak bardzo. -Spojrzał
na nią, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Nie lubię, kiedy tak na mnie patrzysz, Lucas. - Ariel udała
nadąsaną.
- Mówiłaś, że mnie pragniesz. Dobrze pamiętam?
- Ale... - Ariel własnym uszom nie wierzyła. - Przecież
podchodzimy do lądowania.
- Mamy jeszcze parę minut - mruknął Luke. Chciał jej pomóc.
Ariel potrzebowała zapomnienia. Nie było na to lepszego
sposobu niż kochanie się z nią. Tylko wtedy o niczym innym nie
myślała - Oczywiście, jeśli chcesz...
- Głupie pytanie. Ile mamy czasu?
- Dość.
- Nikt nas tu nie zobaczy? - Ariel rozejrzała się dookoła.
- Może tylko anioły - uśmiechnął się, ale na wszelki wypadek
zamknął drzwi oddzielające część pasażerską od kabiny pilota.
127
RS
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Ariel chodziła po gabinecie Luke'a. Tam i z powrotem, tam i z
powrotem. Usiadła na kanapie. Po chwili znów wstała. Nie
mogła znaleźć sobie miejsca. Wmawiała sobie, że niepokoi się o
wynik debaty zgromadzenia. Uważała, że Luke uczciwie
zapracował sobie na to, żeby wprowadzić Titana w dwudziesty
pierwszy wiek. Zarząd powinien docenić jego projekt, który był
po prostu genialny.
Naprawdę jednak zastanawiała się, jak długo jeszcze ich
stosunki pozostaną takie, jakie są. Gdy przed tygodniem Luke
poprosił ją o rękę, Ariel mu odmówiła. Jednak teraz, kiedy
gotowa była zostać jego żoną, on jak gdyby zmienił zdanie.
Ufała mu bezgranicznie. Z tego zaufania wyrosła miłość tak
silna, że nawet życie w światłach reflektorów już jej nie
przerażało. Byleby tylko być z nim. Opowiedziała mu o sobie
wszystko. I nie miała już nic przeciwko temu, żeby wyjść za
niego za mąż. Spodziewała się, że zaproponuje jej to w
samolocie, po tym, jak się kochali. Nic nie powiedział. Oprócz
tego, że po spotkaniu z zarządem będą musieli odbyć poważną
rozmowę. Widocznie, jak na ironię, zmienił zdanie dokładnie w
tym samym czasie, kiedy Ariel zmieniła swoje.
Postanowiła nie poddać się bez walki. Było jej z nim tak
dobrze. Płakała. Po raz pierwszy, odkąd przestała być dziec
kiem. A mimo to tak dobrze się czuła. Jakby wstąpiło w nią
nowe życie. Wszystko dzięki Luke'owi.
Drgnęła gwałtownie, kiedy drzwi gabinetu wreszcie się
otworzyły. Ale to nie był Luke.
- Luke prosił, żebyś przyszła - powiedziała Marguerite. -
Wydajemy mały koktajl w sali konferencyjnej. Chciałby, żebyś
była z nami.
- Uzyskał to, czego chciał?
- Pięcioletni kontrakt - zawołała uradowana Marguerite. -
Wszyscyśmy wygrali razem z nim.
128
RS
Ariel spodziewała się, że Luke skorzysta z okazji i przedstawi
ją zgromadzonym w sali konferencyjnej pracownikom jako
swoją narzeczoną. Przytulił ją, kiedy weszła, nalał jej szampana,
ale ani słowa nikomu nie powiedział.
Miałam rację, pomyślała rozgoryczona. Dlaczego akurat teraz
musiał się rozmyślić?
Poczuła się nieswojo i zupełnie nie na miejscu. Przy pierwszej
okazji wyszła i wróciła do gabinetu Luke'a. Zapragnęła uciec do
domu, do swego bezpiecznego kąta na ziemi. Nie mogła jednak
tego uczynić. Przede wszystkim obiecała Lu-ke'owi, że nigdy od
niego nie ucieknie. No i nie miała samochodu.
Noc zapadła, zrobiło się ciemno. Ariel nie zapalała światła.
Czekała.
- Ariel? - Drzwi gabinetu uchyliły się, wpuszczając smugę
światła z sekretariatu.
- Tu jestem. Przy oknie.
- Dlaczego wyszłaś? - zapytał Luke, podchodząc do niej.
- Zmęczył mnie panujący tam hałas - skłamała. Pomyślała, że
Luke na pewno nie zdaje sobie sprawy z tego, że chciała, aby ją
wszystkim przedstawił. Wiedział, że unikała rozgłosu. -
Gratuluję. Uzyskałeś więcej, niż się spodziewałeś.
- Tak. Jestem bardzo zadowolony.
- To może wreszcie mi powiesz, o czym chciałeś ze mną
poważnie porozmawiać.
Luke zapalił lampkę na biurku i zamknął drzwi gabinetu.
- Najpierw muszę ci powiedzieć, jak to się stało, że
sporządziłem tę swoją nieszczęsną listę.
- Nie jestem pewna, czy chcę tego słuchać.
- Musimy sobie wszystko wyjaśnić. Bez tego nic się między
nami nie ułoży. - Luke podszedł do okna. - Opowiadałem ci o
moich narzeczonych i o tym, dlaczego nie doszło z żadną z nich
do małżeństwa.
- Powiedziałeś, że nie potrafiłeś odróżnić miłości od
pożądania.
129
RS
- Ponieważ w moim życiu nastąpiły ostatnio wielkie zmiany,
pomyślałem sobie, że czas się ożenić. Uznałem, że potrafię się
ustrzec błędów, które wcześniej prowadziły mnie donikąd.
Postanowiłem wszystko robić inaczej niż kiedyś. Nie chciałem
wiązać się z taką kobietą, na którą wiecznie miałbym ochotę.
Marzyłem o tym, żeby mieć żonę i przyjaciółkę zarazem.
Ariel miała niewyraźną minę. Luke pojął, że jego pomysł,
opowiadany komuś, wydaje się głupszy niż kiedykolwiek.
- Wybrałeś mnie dlatego, że cię nie podniecałam? - spytała.
- Z początku... - plątał się Luke.
- To ja za tobą szaleję, a ty mówisz, że cię nie podniecam? -
Ariel zerwała się z fotela i podbiegła do niego. - Aż tak potrafisz
udawać?
- Zaczekaj. Nic takiego nie powiedziałem. Ja tylko
postanowiłem sobie, że tym razem wszystko będzie inaczej.
- Naprawdę cię nie podniecam? - Tylko to ją teraz
interesowało.
- Zawsze bardzo lubiłem seks - tłumaczył Luke. Rozumiał, że
nic nie zwojuje, jeśli dokładnie nie wyjaśni Ariel tej tak ważnej
sprawy. - A seks z tobą to coś, o czym nawet nie marzyłem. Nie
chciałem tego, walczyłem ze sobą. Wiedziałem, że jeśli znów
seks stanie się najważniejszy, to nasz związek diabli wezmą.
- Nie marzyłeś? - zapytała Ariel. Luke wygadywał takie
bzdury, że trudno było z tego cokolwiek zrozumieć.
- Nie marzyłem. Wcale nie chciałem, żeby seks z tobą stał się
taki ważny. Nadal tego nie chcę.
- Dlaczego?
- Ponieważ seks zaślepia, zabija to, co istotne. Pragnę, żeby
nasz związek był dojrzały, żebyśmy byli przyjaciółmi. Marzyło
mi się, że będziesz ze mną, kiedy zacznę rozwijać firmę, że będę
mógł z tobą o wszystkim porozmawiać.
- A ja właśnie chcę seksu. I to dużo. Nigdy w życiu żaden
mężczyzna nie pociągał mnie tak bardzo jak ty. Tego się właśnie
bałam. Dlatego nie chciałam się z tobą spotykać. Potem
130
RS
przyjęłam do wiadomości, że to niczego nie zmieni. Pożądanie
okazało się silniejsze od strachu. Myślałam, że ty też chcesz
tylko seksu. Mężczyznom przeważnie wyłącznie o to chodzi.
- A ja tymczasem, po raz pierwszy w życiu, chciałem czegoś
całkiem innego... Uwielbiam się z tobą kochać, Ariel. Robię
wszystko, żeby się od tego powstrzymać, ale dotąd nigdy mi się
to nie udało. A tak bardzo chciałem, żeby tym razem seks nie
był najważniejszy.
Ariel patrzyła w niego jak urzeczona. Położyła sobie dłoń na
czole, potrząsała głową i coś do siebie mruczała.
- Co mówisz?
- Czy wiesz dlaczego, Lucas? - Spojrzała na niego. Była
zmieszana, ubawiona i może nawet trochę urażona.
- Dlaczego usiłowałem ci się oprzeć? Już ci mówiłem.
Wszystkie poprzednie związki rozpadały się przez to, że...
- Czy wiesz, dlaczego tak dobrze ci jest ze mną w łóżku?
- Czy to jakiś test? Mam zgadywać, czy dasz mi kilka
odpowiedzi do wyboru?
Ariel się roześmiała. Łzy popłynęły jej z oczu. Luke się
przeraził. Nie płakała przecież, kiedy opowiadała mu o
najstraszniejszych chwilach swego życia. Dlaczego teraz się
rozpłakała?
- To będzie test. - Ariel śmiała się i płakała jednocześnie. -
Wiesz, dlaczego tak dobrze nam razem w łóżku? Nie? No to ci
powiem. Dlatego, że mnie kochasz!
- Naprawdę? - zapytał, ogłupiały. Nogi się pod nim ugięły.
Właśnie zdał sobie sprawę, że kocha Ariel, że nie tylko żądza i
przyjaźń ich łączą. Owszem, one też, ale istnieje jeszcze coś
oprócz tego. Coś, co tak łatwo było nazwać. - Rzeczywiście. Ja
ciebie kocham!
Otworzył szufladę biurka, wyjął z niej małe pudełeczko, a
potem posadził sobie Ariel na kolanach.
- Chyba pomogłem ci odkryć twój najważniejszy cel w życiu -
powiedział. - Wydaje mi się, że żyjesz po to, żeby mnie kochać.
131
RS
Podał jej pudełeczko. Ariel otworzyła je. W środku był
pierścionek, ale nie tamten z diamentem, który wcześniej
widziała.
- Najpierw usiłowałem cię rozgryźć - mówił Luke. - A potem
pomyślałem sobie, że jeśli dowiem się, jaka jesteś, to i tak
niczego nie zmienię. Jesteś taka, jaka jesteś, i za to cię kocham.
Za to, że podobały ci się orchidee i za to, że jesz słodycze z
takim samym zapałem, z jakim się kochasz. I jeszcze za to, że
troszczysz się o wszystkich, tylko o sobie zapominasz. Dlatego
musisz mieć przy sobie kogoś, kto by zadbał o ciebie. I dlatego
jeszcze raz cię proszę, żebyś została moją żoną. Wolałbym,
żebyś się zgodziła, bo ja i tak nigdy nie przestanę cię kochać i
zawsze będę przy tobie.
Wyjął z pudełka pierścionek i podniósł go.
- Obejrzałem co najmniej sto różnych kamieni, zanim
wreszcie wybrałem ten. Jeśli na niego spojrzysz, zobaczysz w
nim samą siebie.
Ariel nic w tej chwili nie mogła zobaczyć. Miała oczy pełne
łez, musiała mu więc uwierzyć na słowo.
- Widzisz - opowiadał Luke. - Z wierzchu jest gładki i ładny.
Aż chce się na niego patrzeć. A kiedy go trochę obrócić, lśni od
środka i wtedy nie można od niego oczu oderwać. A jak zajrzeć
jeszcze głębiej, to na dnie zobaczy się żywy ogień. Ty jesteś
taka sama, Ariel. Właśnie taka. - Spojrzał na nią, wyraźnie
zaniepokojony. - Może byś się wreszcie do mnie odezwała? Jak
długo chcesz mnie trzymać w niepewności?
- Kocham cię. - Ariel zarzuciła mu ręce na szyję. - Nawet nie
wiesz, jak bardzo cię kocham.
- I wyjdziesz za mnie za mąż?
- Jasne.
- Bogu dzięki! - Luke odetchnął z ulgą. - Bo widzisz, bałem
się, czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży.
- Nie rozumiem.
132
RS
- Rano dostałem faks od lekarza. Tuż przed twoim
przyjściem. Okazało się, że wcale nie jestem bezpłodny.
- To dlaczego tamta kobieta nie mogła z tobą zajść w ciążę? -
Ariel nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu.
- Oto wielka tajemnica życia. Może miałem wtedy za mało
plemników. Teraz też nie ma ich zbyt wiele, ale na pewno są. -
Pocałował ją w czoło. - A może twoja mama wszystkiego
dopilnowała. Wiesz, anioły to potrafią.
- Oj, tak bym chciała. - Ariel się do niego uśmiechnęła. -
Chciałabym, żebyś miał rację.
Luke wsunął pierścionek na jej palec. Pocałował Ariel w rękę.
Dziękuję, mamusiu, pomyślała. Wybrałaś mi najlepszego
człowieka pod słońcem.
- A co będzie, jeśli jesteś w ciąży? - zaniepokoił się Luke.
- Miałem ci o tym powiedzieć od razu rano, ale zapomniałem.
A właściwie nie tyle zapomniałem... Chciałem, żebyśmy mieli
dziecko. Wiem, że to obrzydliwe, bo należało to najpierw z tobą
uzgodnić...
- Z tobą nic nie jest obrzydliwe, Lucas. Za to też cię kocham.
- Mocno się do niego przytuliła. - I za to, że jesteś taki, jaki
jesteś.
Chciałabym
tylko
trochę
nacieszyć
się
tym
fantastycznym seksem z tobą, zanim brzuch zacznie mi
przeszkadzać.
133
RS