CHILD MAUREEN
Niepokorna żona
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Przykro mi, Travis, ale to niemożliwe. Nie wyjdę za ciebie. Ten
ślub się nie odbędzie! – Julia prawie krzyczała.
Chciała mieć pewność, że mężczyzna stojący po drugiej stronie
zamkniętych drzwi dobrze ją słyszy.
– Ależ jak najbardziej się odbędzie – zabrzmiała spokojna
odpowiedź. W głosie mężczyzny nie było nawet cienia niepokoju. –
Wystarczy już scen, nie sądzisz? Otwórz te cholerne drzwi!
Julia oparła się ciężko o framugę, usiłując uspokoić oddech. Jej
oczy zaczęły błądzić po zalanym słońcem pokoju. Promienie wpadały
przez wielkie okno, złocąc sufit i podłogę, ale widoczny na ścianach
cień ramy okiennej łudząco przypominał więzienne kraty. Przypadek?
Czy może raczej ostrzeżenie?
To było szaleństwo. Wychodząc za Travisa, popełniała wielki
błąd. Złe przeczucia, które od miesiąca kiełkowały w jej duszy, teraz
wybujały jak puszcza równikowa.
– Travis, zastanów się. Przecież to nonsens – westchnęła.
– Trochę za późno na zmianę zdania, moja droga – rozległ się zza
drzwi zdecydowany głos. – Goście dopisali, pastor czeka i zaczyna już
tracić cierpliwość. Za chwilę zostaniemy mężem i żoną.
Julia poczuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła. Wzięła kolejny
głęboki oddech, a potem powoli wypuściła powietrze przez nos. Nie
pomogło. Kiedy rozległo się łomotanie do drzwi, w popłochu
rozejrzała się po pokoju, szukając drogi ucieczki. Niestety, nie było
żadnej, i dobrze o tym wiedziała.
Jeśli tkwiła uwięziona niczym branka w przypominającym
zamczysko wielkim domu w Winnicy Kingów, była to jej własna
wina. Sama tego chciała. Była pełnoletnia i wyraziła zgodę na ten
idiotyczny układ. Kretynka.
– Julio, otwórz wreszcie te drzwi! – w głosie Travisa Kinga
brzmiała determinacja.
Poczuła przypływ paniki. Nie miała siły na konfrontację. Co
robić?
– Nie chcesz chyba zobaczyć panny młodej przed ceremonią? –
odezwała się z fałszywą słodyczą. – To wróży nieszczęście.
– Naprawdę nie sądzę, żeby w naszym przypadku te zasady miały
jakiekolwiek znaczenie.
Cóż, z pewnością nie miały. Przecież w ich przypadku... nie
chodziło o zwyczajny, normalny ślub. Jeszcze miesiąc temu wszystko
wydawało się jasne, proste i logiczne.
– Potrzebuję żony – oświadczył Travis tamtego dnia, pochylając
się ku niej nad wysłużonym blatem stolika w restauracji „U Terri"
znajdującej się w sercu ich rodzinnego miasteczka. – A ty
potrzebujesz pieniędzy. To idealny układ.
W pierwszej chwili Julia miała wrażenie, że to żart.
– Nie, to nie jest idealny układ – zaprzeczyła stanowczo, chcąc
sprowadzić go na ziemię. Z nich dwojga ona była rozsądniejsza.
Tylko raz w życiu postąpiła impulsywnie, wstępując w związek
małżeński z mężczyzną, który zawrócił jej w głowie czułymi
słówkami i zapewnieniami o dozgonnej miłości. Niestety, zaraz po
ślubie Julia przekonała się, że niegodziwiec po prostu ją oszukał. Oto,
do czego prowadziły nieprzemyślane, impulsywne decyzje.
– Twój problem można rozwiązać w dużo prostszy sposób.
Wystarczy, jeśli powierzysz dystrybucję twoich win komuś innemu.
Travis potrząsnął głową tak energicznie, że pasmo ciemnych
włosów opadło mu na czoło. Julia zwalczyła instynktowną chęć, by
sięgnąć i odgarnąć na bok niesforny kosmyk.
– Wykluczone. Thomas Henry jest najlepszy w swojej branży.
Dobrze wiesz, że nie schodzę poniżej pewnego poziomu.
Jak mogła o tym nie wiedzieć? Travis pochodził z bardzo
zamożnej rodziny, kto wie, czy nie najbogatszej w całym stanie.
Wychowano go w luksusie, a także w przekonaniu, że dla kogoś z
jego pozycją nie ma rzeczy niemożliwych.
Dla Winnicy Kingów Travis gotów był zrobić wszystko. Odkąd
objął spadek po zmarłym ojcu, nie szczędził wysiłków, by stać się
czołowym producentem win w Kalifornii.
Współpraca z nowym dystrybutorem mogła mu umożliwić sukces
nie tylko na rynku lokalnym, ale też w całych Stanach, a nawet w
Europie. Travis King planował podbić świat, a Thomas Henry był
jego kartą atutową.
– Rozumiem, że masz wielkie plany, Travis – powiedziała
cierpliwie Julia. – Ale wytłumacz mi, do czego ci potrzebne to
małżeństwo? Nie musisz się ze mną żenić, żeby robić interesy z
Thomasem Henrym.
– Nie muszę. – Travis westchnął z rezygnacją, a na jego twarzy
odmalował się wyraz głębokiego niesmaku. – Zamiast tego mógłbym
się ożenić z jedną z panien Henry.
Najlepiej z najstarszą z nich, tą, która przekroczyła czterdziestkę.
Do złudzenia przypomina kaszalota i podobno nie przepada za
mężczyznami. Thomas Henry bardzo na to nalega. To ekscentryk,
który własną pracą doszedł do milionów, a teraz ma tylko jeden cel:
dobrze wydać za mąż swoje córeczki. Jako majętny kawaler jestem
idealnym kandydatem na zięcia. Tylko ty możesz mnie uratować.
Julia pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Nie zagoni cię do ołtarza siłą.
– Nie doceniasz Thomasa. Ja myślę, że chętnie by spróbował,
gdyby miał taką możliwość. Jedno jest pewne: jeśli pozostanę
kawalerem, a nie uderzę w konkury do jego córki, uzna to za
śmiertelną zniewagę i odmówi dystrybucji moich win.
Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko w chwili, kiedy
Winnica Kingów jest gotowa na podbój europejskiego rynku. Dlatego
muszę wziąć fikcyjny, tymczasowy ślub. Z obrączką na palcu łatwiej
się oprę wdziękom panny Henry.
Julia musiała przyznać, że wywód Travisa był logiczny.
Zaczynało jej brakować argumentów.
– Dlaczego ja? – spytała słabo.
Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się do niej. Mogła się
założyć, że dobrze wiedział, jaką siłę rażenia ma jego uśmiech. Każdej
kobiecie w promieniu kilometra miękły kolana, kiedy Travis King
uśmiechał się tak jak w tej chwili.
Każdej, tylko nie Julii. Jako kilkunastoletnia smarkula zakochała
się w nim na zabój. To była jej pierwsza, szczenięca miłość. Ale od
tamtego czasu uodporniła się na jego nieprawdopodobny wdzięk.
Nauczyła się twardo stąpać po ziemi, kiedy została porzucona zaraz
po ślubie przez pewnego czarusia.
Teraz mogła się z przyjemnością przyglądać niewiarygodnie
przystojnemu mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niej i nie znaczyło
to, że ulegnie jego urokowi.
– Jesteś idealną kandydatką – odezwał się wreszcie. – Znamy się
od lat i wiem, że mogę ci zaufać. Zawrzemy układ korzystny dla nas
obojga, a ja nie będę musiał się bać, że złamiesz umowę, chcąc mnie
szantażować.
Julia uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Bogacze mieli naprawdę
ciężkie życie. Travis musiał się stale opędzać od naciągaczek. Na
myśl o milionach Kingów kobiety ogarniała istna gorączka złota.
Tylko, czy godząc się na układ, który właśnie zaproponował jej
Travis, nie zniży się do poziomu samiczek, które nie potrafiły
zdecydować, czy bardziej podoba im się jędrny tyłek pana Kinga, czy
też dziewięciocyfrowa suma na jego koncie bankowym?
Julia pociągnęła łyk czekoladowego napoju. Jej motto życiowe
głosiło, że czekolada jest dobra na wszystko.
– Nie planuję zamążpójścia – powiedziała zdecydowanie. Ślub dla
pieniędzy naprawdę nie był posunięciem w jej stylu.
– Może i nie. – Travis uśmiechnął się chytrze. – Ale na pewno
chcesz otworzyć własną cukiernię. Mogę ci to umożliwić.
Nie mógł trafić lepiej. Julia od lat harowała jak wół i oszczędzała
każdy grosz, by pewnego dnia otworzyć cukiernię. Jednak, pomimo
ogromnych wysiłków, nie była w stanie zebrać odpowiedniej sumy.
Nie mając żadnego zabezpieczenia, nie mogła wziąć kredytu.
Wyglądało na to, że o ile nie zdarzy się cud, wymarzony sklep
otworzy najwcześniej po przejściu na emeryturę.
Travis kilkakrotnie proponował jej pożyczkę, ale nie chciała
przyjąć od niego jałmużny. Miała swoją dumę. To, że znali się od lat,
tylko pogarszało sprawę. Kiedy Julia była mała, jej matka zatrudniła
się jako kucharka w rezydencji Kingów.
Nikomu nie przeszkadzało, że córka służącej bawi się z synem
państwa domu. Stanowili zgraną paczkę aż do dnia, kiedy Julia poszła
do liceum i usłyszała, jak koledzy naśmiewają się za jej plecami.
Według nich była nikim, a przyczepiła się do syna bogaczy jak rzep
do psiego ogona.
Urażona, odsunęła się od Travisa, a potem życie ich rozdzieliło.
Matka Julii ponownie wyszła za mąż i przeprowadziła się, a ona i
Travis dorośli. Od tamtej pory właściwie nie utrzymywali ze sobą
kontaktów. Mimo to Julia nie chciała wykorzystywać ich dawnej
przyjaźni, by uzyskać od niego pożyczkę. Zbyt dobrze pamiętała
plotki, na jakie się naraziła w liceum.
– To potrwa tylko rok, Julio – przekonywał Travis. – W tym
czasie zawrę umowę na dystrybucję win i wniosę wkład finansowy w
twoją cukiernię. Oboje na tym wygramy.
– Naprawdę nie wiem... – powiedziała powoli. W idei poślubienia
Travisa było coś niepokojącego. I to nie tylko dlatego, że chodziło o
finansową transakcję. Niepokoiło ją także coś innego, coś, czego nie
umiała nazwać.– Nie chcę być podwójną rozwódką – dokończyła
niepewnie.
Gdyby mogła cofnąć się w czasie choć o dwa lata i coś zmienić w
swoim życiu, wystrzegałaby się Jeana–Claude'a Doucette'a jak
morowej zarazy.
Niestety, było to niemożliwe i przykre doświadczenie małżeństwa
z francuskim łajdakiem na zawsze miało pozostać wpisane w historię
jej życia.
– Nie przesadzaj. – Travis machnął ręką. – Ile czasu trwało tamto
małżeństwo? Dwa tygodnie? To się w ogóle nie liczy. Zresztą, kto w
dzisiejszych czasach przejmuje się rozwodami?
– Ja.
– Daj spokój. Każdy ma prawo popełnić błąd. Ważne, że szybko
zareagowałaś, załatwiłaś rozwód...
Prawda była taka, że Jean – Claude pewnego dnia w krótkich
słowach poinformował ją, że się nią znudził i odchodzi, a parę tygodni
później wysłał jej wiadomość, że załatwił szybki meksykański
rozwód.
– Zapomnij o tym gościu, to przeszłość. Zresztą, czego się
spodziewać po żabojadzie?
Julia nie mogła się nie roześmiać.
– Wyjdź za mnie – poprosił Travis.
Wciąż nie była przekonana.
– Myślałeś o tym, jak zareaguje twoja rodzina? I, o Boże, co ja
powiem mamie? Jak ja jej wytłumaczę, że tak nagle...
– Do licha, Julio, nasi bliscy są przecież po naszej stronie.
Powiemy im prawdę. Tylko im. Na pewno nas zrozumieją. Zresztą,
nie my pierwsi i nie ostatni pobieramy się z nietypowego powodu.
Pamiętasz ślub Adama w zeszłym roku?
Julia skinęła głową. Brat Travisa ożenił się z Giną, dziewczyną z
sąsiedztwa, z zupełnie niewłaściwych pobudek, jednak ich
małżeństwo okazało się bardzo udane. Teraz Gina spodziewa się
dziecka, a Adam pęka z dumy, jakby właśnie został prezesem kuli
ziemskiej.
– Nasze rodziny będą wiedziały, jak się sprawy mają, ale muszą
dochować absolutnej tajemnicy – ciągnął Travis zdecydowanie. –
Wszyscy inni nie mają prawa powziąć najmniejszych podejrzeń.
Zwłaszcza Thomasowi Henry'emu nie może przejść przez myśl,
że to tylko przedstawienie. Musimy wyglądać na zakochanych do
szaleństwa. Przez rok na pewno damy radę udawać idealną parę.
Julia poczuła, że jej opór słabnie. Rok w towarzystwie Travisa
odgrywającego rolę jej męża? To mogło być nawet zabawne. A
potem... Ujrzała oczami duszy kolorowy szyld swojej własnej
cukierni. Pokusa była nie do odparcia...
Nagła myśl sprawiła, że drgnęła i spojrzała na Travisa spłoszona.
Był jeden szczegół, o którym dotąd nie wspomniał.
– A jak będzie z... – urwała, speszona.
– Z czym? – Zmarszczył brwi, patrząc na nią, wyraźnie nie
rozumiejąc, do czego zmierza.
– Z pożyciem małżeńskim – wyrzuciła z siebie.
– Och, to. – Przez kilka chwil zastanawiał się głęboko, marszcząc
brwi, po czym potrząsnął głową. – Żaden problem. Mężem i żoną
będziemy tylko na papierze. Możesz być spokojna, na pewno będę w
stanie ci się oprzeć.
– No wiesz, dzięki za komplement – zachichotała.
– Zresztą to tylko rok. Wszystko się uda – dodał Travis takim
tonem, jakby chciał przekonać nie tylko ją, ale też i siebie.
Dlaczego miałoby im się nie udać? Julia poczuła przypływ
optymizmu. Nie chodziło przecież o prawdziwe małżeństwo, które
wiązało się z ryzykiem bolesnego rozczarowania czy odarcia z
romantycznych złudzeń, tylko o czysty biznes.
Mieli zawrzeć jasny, prosty układ. Co więcej, Travis był jej
przyjacielem. Znała go na tyle, żeby wiedzieć, że jest uczciwy i na
pewno wywiąże się ze swojej części umowy. Dzięki niemu będzie
mogła spełnić marzenie życia.
– Julio, to dla mnie ważne. Nie daj się prosić. – Travis wpatrywał
się w nią z napięciem.
Julia zaczerpnęła tchu i zamknęła oczy. A potem skinęła głową.
– Dobrze. Wyjdę za ciebie.
Spojrzała na swoje odbicie w wielkim kryształowym lustrze i
zamrugała gwałtownie.
– Idiotka – syknęła na widok smukłej postaci w jasnokremowej
sukni ślubnej i koronkowym welonie spływającym na nagie ramiona.
Tamta rozmowa miała miejsce przed miesiącem. Teraz nadszedł
czas, by się zmierzyć z konsekwencjami podjętej decyzji. Julia
zmobilizowała resztki odwagi i zmusiła się, żeby podejść do drzwi.
Kiedy tylko przekręciła klucz w zamku, do pokoju wtargnął Travis.
Tak jak się spodziewała, wyglądał zjawiskowo. Wypisz, wymaluj,
pan młody wprost z romantycznych snów każdej nastolatki. Miał na
sobie idealnie skrojony czarny garnitur, jedwabną śnieżnobiałą
koszulę i ciemnoczerwony krawat. Gęste, lśniące włosy zaczesał do
tyłu. W oczach koloru gorzkiej czekolady, osadzonych głęboko pod
śmiało zarysowanymi, czarnymi łukami brwi, widać było napięcie.
– Pięknie wyglądasz – odezwał się po chwili, zamykając drzwi.
– Dzięki. – Musiała przyznać, że było jej do twarzy w stroju
panny młodej.
Swoje kasztanowe, połyskujące miedzią loki upięła w gładki kok,
pozwalając, by kilka mocno skręconych pasm opadało swobodnie na
jej czoło i kark. Welon ze starej koronki podkreślał jasną karnację, a
bladozłote piegi dodawały uroku jej dziewczęcej twarzy. Długa do
kostek suknia odsłaniała delikatne ramiona i podkreślała smukłą talię,
by poniżej rozpłynąć się jak biały, lekki obłok.
Rzeczywiście, wyglądała całkiem dobrze. Szkoda tylko, że czuła
się fatalnie.
– Travis, ja nie dam rady – wykrztusiła, przyciskając dłoń do
obolałego żołądka.
W jednej chwili znalazł się przy niej. Poczuła, jak zamyka jej
ramiona w zdecydowanym uścisku.
– Czyś ty oszalała? Myślisz, że pozwolę ci się teraz wycofać?
Ślub w rodzinie Kingów to wielkie wydarzenie, w ogrodzie aż się roi
od reporterów i paparazzich. Byliby zachwyceni, mogąc relacjonować
na żywo niezwykle zabawne wydarzenie, jak narzeczona zostawiła
Travisa Kinga przy ołtarzu.
– Więc ty mnie porzuć. Mam to gdzieś. Mogę zaraz wyjść do
ogrodu i wyjaśnić gościom, że się rozmyśliłeś...
– Julio, o co ci chodzi? – Travis nie dał jej dokończyć.
W jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie, ale w oczach
czaiła się troska. Julia odwróciła wzrok. Bała się, że ją zahipnotyzuje
tym swoim intensywnie czekoladowym spojrzeniem.
– O to – odpowiedziała, podchodząc do okna i szerokim gestem
wskazując ogromny trawnik, gdzie na rozstawionych wiklinowych
krzesłach siedziało chyba z dwieście osób.
Pośrodku rozłożono biały dywan prowadzący do altany tonącej w
powodzi róż. Stojący przed altaną pastor wyraźnie zaczynał się
niecierpliwić, a kwintet smyczkowy robił, co mógł, żeby zatuszować
narastający gwar rozmów zebranych gości.
– Wiesz, że nie potrafię kłamać. Wszyscy się zorientują, że coś
jest nie tak. – Na samą myśl o tym, że miałaby stanąć przed zebranym
tłumem i wypowiedzieć słowa fałszywej przysięgi, poczuła, że w
gardle rośnie jej wielka kula.
– Niepotrzebnie się tak przejmujesz. – Travis przeszedł przez
pokój krokiem tak spokojnym, jakby w ogóle mu się nie spieszyło. –
Wyobraź sobie, że to teatr. Jesteśmy po prostu aktorami, którzy dają
przedstawienie. Zresztą nikt nie będzie nam się specjalnie
przysłuchiwał. Goście przyszli głównie z myślą o przyjęciu. Nie mogą
się doczekać szampana i kanapek z kawiorem.
– Mam być aktorką? – przeraziła się. – Ostatni raz brałam udział
w przedstawieniu, kiedy byłam w drugiej klasie podstawówki. Nawet
wtedy nauczycielka nie powierzyła mi dużej roli. Tylko tańczyłam
przebrana za truskawkę. Nie, Travis. – Pokręciła głową. – Przykro
mi, ale nic z tego nie będzie.
– Julio – mówił opanowany, ale stanowczy, jakby mówił do
rozkapryszonego dziecka. – Poradzisz sobie. Podpisałaś umowę, więc
się z niej wywiążesz.
To prawda, podpisała umowę. Travis zadbał o to, żeby pakt, który
zawarli, został opracowany w formie pisemnej przez stado prawników
na usługach Kingów. A może nie stado, tylko watahę? Nieważne,
dość, że zadbali o to, by złożyła podpis w obecności notariusza. Z
prawnego punktu widzenia była uziemiona.
– Popełniłam błąd.
– To teraz bez znaczenia. – Zdecydowanie wziął ją za rękę. –
Bierz swój bukiet i chodź. To nie potrwa długo. Zobaczysz, ani się
obejrzysz, kiedy będzie po wszystkim.
– Niedobrze mi – powiedziała słabo. – Muszę... do ubikacji.
Travis przewrócił oczami.
– Po raz pierwszy mam do czynienia z kobietą, która na myśl o
zostaniu moją żoną dostaje torsji – mruknął.
Walcząc z zawrotami głowy, Julia po raz kolejny wyjrzała przez
okno. W pierwszym rzędzie krzeseł siedziała jej matka w
towarzystwie ojczyma. Oboje byli wyraźnie zaniepokojeni, widziała
to nawet z tej odległości. Matka nerwowo zwijała i rozwijała pasek
torebki, a ojczym poprawiał krawat.
Nie pochwalali decyzji Julii, ale mimo to przyszli, żeby ją
wspierać. Po przeciwnej stronie białego dywanu dwa rzędy krzeseł
zajmowała liczna rodzina Kingów.
Ciężarna Gina promieniała, wpatrzona w swojego męża. Adam
stał obok niej, poważny i elegancki, gotów do wypełnienia
obowiązków drużby. Dalej siedział Jackson, najmłodszy z braci
Kingów, oraz cały tłum kuzynów, wujków i ciotek. Wszyscy czekali
na nią.
Nie, absolutnie nie było się czym stresować.
– Julio – mówił Travis, pochylając się do jej ucha. – Za rok
będziesz miała własną cukiernię. Wina z Winnicy Kingów podbiją
rynek europejski. A my spokojnie załatwimy rozwód i wrócimy do
normalnego życia.
Chciała mu uwierzyć. Miała jednak przeczucie, że porywają się
na coś, czego rzeczywistych konsekwencji żadne z nich nie jest w
stanie do końca przewidzieć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy ceremonia dobiegła końca, Travis odetchnął z ulgą. Julia
rzeczywiście była bardzo kiepską aktorką. Stojąc przed pastorem,
trzęsła się jak liść, a podczas powtarzania słów przysięgi nie mogła
powstrzymać nerwowego chichotu. Travis nie sądził jednak, żeby
ktokolwiek zaczął coś podejrzewać – dziwne zachowanie panny
młodej tłumaczono z pewnością silnym wzruszeniem.
A więc klamka zapadła. Travis obrócił na palcu wąski krążek z
jasnego złota, starając się zignorować nieprzyjemne uczucie bycia
schwytanym w pułapkę.
Powtarzał sobie, że to był jego własny pomysł. Układ, jaki zawarł
z Julią, nie miał zresztą nic wspólnego z prawdziwym małżeństwem. I
dobrze, bo małżeństwo stanowczo nie było rozwiązaniem dla niego.
Może niektórym służyło, ale on nie był zainteresowany. Spotykał się
z wieloma kobietami, ale zawsze dbał o to, by sytuacja była jasna dla
obu stron – nie chciał się angażować.
Jeśli w oczach kochanki pojawiał się błysk mówiący: „Poproś
mnie o rękę, a z chęcią przysięgnę ci przed ołtarzem, że do śmierci nie
przestanę korzystać z twoich kart kredytowych", wycofywał się na z
góry upatrzone pozycje. Niezobowiązujące, krótkie związki bardzo
mu odpowiadały. Czuł się wolny i nie narzekał na brak rozrywek.
A teraz miał obrączkę na palcu i rok seksualnej abstynencji w
perspektywie. Hmm...
– Ogarnęły cię wątpliwości?
Travis odwrócił się gwałtownie i napotkał zaciekawione
spojrzenie Adama.
Nie był o wiele lepszym aktorem niż Julia. Tylko czy to na pewno
dobrze o nim świadczyło?
– Julia jest miłą dziewczyną. – Adam spojrzał w kierunku
parkietu, gdzie miedzianowłosa panna młoda wirowała w objęciach
najmłodszego z braci Kingów.
– To prawda. – Travis sięgnął po kieliszek ulubionego merlota i
pociągnął długi łyk.
– Jest zupełnie inna niż kobiety, z którymi zazwyczaj się
spotykasz. Ona nie ma portmonetki zamiast serca. Uważaj, żeby jej
nie skrzywdzić.
– Julia doskonale zdaje sobie sprawę, na czym polega układ, który
zawarliśmy.
– I co z tego? Mój ślub z Giną też miał być czysto biznesowym
posunięciem. Dokładnie tak samo jak w waszym przypadku.
– O, nie – zaprotestował gwałtownie Travis. – Istnieje zasadnicza
różnica. Gina od zawsze skrycie się w tobie kochała. A Julia... to moja
kumpelka z dzieciństwa, znamy się jak łyse konie. Łaziliśmy razem
po drzewach. Spokojna głowa, między nami nie ma mowy o żadnych
głębszych uczuciach. Oboje traktujemy to małżeństwo jak korzystną
transakcję. A za rok po prostu rozwiążemy spółkę.
– Pożyjemy, zobaczymy. – Adam przyglądał się bratu z
zagadkowym uśmiechem.
– Daj spokój, stary. Rozumiem, że zakochałeś się we własnej
żonie i bardzo to przeżywasz. – Travis poklepał brata po ramieniu. –
Ale to nie znaczy, że wszyscy muszą iść w twoje ślady. Miłość i
wierność aż po grób to naprawdę nie dla mnie. Przeczekam ten rok, a
potem znowu stanę się seryjnym monogamistą.
Skoczny utwór się skończył i orkiestra zagrała romantyczną
balladę.
– Idę poprosić moją żonę do tańca– oświadczył Adam,
odstawiając kieliszek. – A ty tymczasem zajmij się swoją.
Żona. Miał żonę. Korzystając z chwili samotności po odejściu
Adama, Travis powtarzał sobie w myśli to słowo. Brzmiało dziwnie.
Odszukał wzrokiem Julię wśród barwnego tłumu na parkiecie.
Wciąż tańczyła z Jacksonem, kiedy obok nich jak spod ziemi
wyrósł jegomość o blond czuprynie i pretensjonalnym wąsiku.
Bezceremonialnie zastąpił drogę tańczącym i powiedział coś do Julii,
zupełnie ignorując Jacksona.
Zaskoczona Julia spojrzała na mężczyznę i zamarła w pół kroku.
Pobladła gwałtownie, wyraźnie zszokowana. Ten widok podziałał na
Travisa silniej niż wstrząs elektryczny. W jednej chwili zerwał się z
miejsca i ruszył ku żonie, która bezskutecznie próbowała odsunąć się
poza zasięg ramion blondasa.
Ten tymczasem z bezczelnym uśmieszkiem położył łapsko na jej
talii i mówił coś, pochylając się nad nią. Travis nie słyszał jego słów,
ale widział, jakie wrażenie wywierają one na Julii. Była coraz bledsza,
a na jej twarzy malował się wyraz autentycznego przerażenia.
Travis miał wrażenie, że przeżywa koszmar. Potężny głos
instynktu, którego istnienie było dla niego całkowitym zaskoczeniem,
pchał go do przodu. Musiał jak najszybciej znaleźć się u boku Julii,
ale nie mógł się przedrzeć przez tłum rozbawionych gości.
Im prędzej chciał iść, tym bardziej grzązł w tłumie. A przed
oczami wciąż miał przerażoną twarz Julii i zadowolony uśmieszek
blondasa, który wyraźnie rozkoszował się jej strachem.
– Wszystko w porządku, Julio? – spytał, kiedy wreszcie stanął
obok żony.
– Travis, o Boże... – wyszeptała, przyciskając dłoń do ust, wciąż
wpatrzona w blondasa, jakby widziała ducha.
Instynktownie przesunął się tak, by stanąć między Julią a facetem,
który budził w niej takie przerażenie. Kto to, do diabła, mógł być?
– Co się dzieje? – odezwał się spokojnym tonem, nie podnosząc
głosu, żeby nie zaniepokoić weselnych gości.
Jegomość z wąsikiem zgiął się przed nim w parodii ukłonu.
– Chciałem tylko złożyć najserdeczniejsze gratulacje w tak
wzruszającej chwili – zapiał. Miał silny, francuski akcent.
Travis rzucił badawcze spojrzenie Julii. Była blada jak ściana i
drżała na całym ciele.
– Ja naprawdę nie wiedziałam – wyjąkała. – Przysięgam, nie
miałam pojęcia...
– Ach, prrroszę szanownego pana o wybaczenie – wpadł jej w
słowo blondas, wyciągając dłoń do Travisa. – Zapomniałem się
przedstawić. Nazywam się Jean – Claude Doucette. A pan zapewne
jest mężczyzną, który właśnie poślubił moją żonę.
– Jestem bigamistką – wyszeptała Julia, z najwyższym trudem
poruszając wargami.
Przed ślubem dręczyły ją złe przeczucia, ale żaden scenariusz,
który wtedy podsunęła jej wyobraźnia, nie mógł się równać z
koszmarną rzeczywistością. Oto stoi pośrodku sali balowej w stroju
panny młodej, w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy patrzą na
siebie spode łba jak dwa rasowe pitbule przed walką.
Obaj są jej mężami. Jeśli miałoby dojść do walki mężów,
pomyślała w przypływie wisielczego humoru, wszystkie pieniądze
postawiłaby na Travisa. Francuzik popełnił gruby błąd, wchodząc mu
w drogę. Nie miał pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo się naraża.
Jakieś dziesięć minut później Jean – Claude rozsiadł się wygodnie
w skórzanym fotelu stojącym w zaciszu gabinetu, do którego Travis
zdecydowanie zaprowadził Julię i jej kłopotliwego gościa. Nie mógł
pozwolić, by ktoś z zebranych domyślił się, w jak trudnym położeniu
znaleźli się nowożeńcy.
– Niestety, kochanieńka, dopuściłaś się bigamii – oświadczył Jean
– Claude, zwracając się do Julii, po czym wystudiowanym ruchem
odgarnął złocistą grzywę znad chabrowych oczu, które błyszczały od
złośliwej uciechy.
Julia nigdy do nikogo nie czuła tak silnej nienawiści. Nie
spuszczając z niej wzroku, Jean – Claude położył wypielęgnowane
dłonie na drewnianych poręczach fotela.
– Rozumiem twoje zakłopotanie – ciągnął słodziutko. – To
doprawdy wstydliwa sprawa. I taka... kompromitująca. Tak, to chyba
właściwe słowo. Co by było, gdyby ten, hm, szczegół, przedostał się
do publicznej wiadomości? Mogłoby to mieć naprawdę nieciekawe
konsekwencje dla twojego nowego męża.
Julię ogarnęła zgroza. Od miesiąca wszystkie lokalne gazety
pisały o planowanym ślubie kalifornijskiego króla win, który
pozostawał dotąd zatwardziałym kawalerem. W plotkarskich pismach
dziennikarze szczegółowo relacjonowali kolejne etapy przygotowań
do uroczystości, a podczas ślubu i wesela młodej parze zrobiono
chyba z milion zdjęć. Jeśli pismacy zwąchają skandal, rzucą się na
Travisa jak szarańcza.
Wszystko przez nią. Julia chciała się zapaść pod ziemię. Albo
lepiej niech ziemia się rozstąpi i pochłonie przeklętego Jeana –
Claude’a! Z jękiem opadła na fotel.
– Wydaje mi się, że widziałem w ogrodzie kilku reporterów –
zastanawiał się na głos Francuzik. – Może powinienem pójść i
szczerze porozmawiać z którymś z nich?
Przerażenie sprawiło, że Julia nie do końca rozumiała, do czego
on zmierza. Wiedziała tylko, że nadciąga totalna katastrofa. Żołądek
ścisnął jej się boleśnie, a serce waliło jak oszalałe.
– Nie będzie pan rozmawiał z żadnymi reporterami – powiedział
Travis spokojnie.
– Czyż nie znajdujemy się w wolnym kraju, jak to wy,
Amerykanie, lubicie powtarzać? – prychnął Francuz. – Zrobię, co mi
się spodoba, a szanowny pan nie ma najmniejszego prrrawa...
– Przede wszystkim znajdujemy się w moim domu – uciął Travis.
– A pan pojawił się tu nieproszony. Sądzę, że w tej sytuacji ja mam
wszelkie prawa. Daję panu dokładnie pięć minut na wyjaśnienie,
dlaczego wtargnął pan na teren mojej posiadłości. Radzę, by zaczął
pan mówić. Krótko i zwięźle.
– To doprawdy bardzo proste. – Jean – Claude w dalszym ciągu
złośliwie się uśmiechał, ale ton jego głosu stał się nieco piskliwy. –
Przyszedłem poinformować szanownego pana, że nasza czarująca
Julia jest wciąż moją żoną. Nie mamy rozwodu. A więc, pojąłeś za
żonę zamężną kobietę, mój dobry człowieku.
Nie mieli rozwodu! Julia poczuła, że jakaś żelazna pięść zaciska
się na jej sercu. Nerwowo splotła palce i jej wzrok padł na delikatną
obrączkę z jasnego złota wysadzaną brylancikami, którą Travis
wsunął jej na palec zaledwie przed godziną...
Tyle czasu wystarczyło, by układ, jaki zawarli, legł w gruzach.
– Nie jestem pańskim dobrym człowiekiem. – W cichym,
spokojnym głosie Travisa czaiła się tak bezwzględna groźba, że gdyby
Jean – Claude miał choć za grosz pomyślunku, powinien wziąć nogi
za pas.
On jednak podszedł do barku i nalał sobie hojnie merlota z
Winnicy Kingów, po czym niedbałym gestem uniósł kieliszek,
powąchał zawartość i skrzywił się z niesmakiem.
Westchnął dramatycznie, pociągając łyk wina i robiąc taką minę,
jakby przełykał je z wyraźnym wstrętem. Nie można się było nie
zorientować, że usiłuje pokazać, jak nisko ceni trunek z winnicy
Travisa.
– Myślę, że pan to rozumie, mon ami?
– Rozumiem bardzo dobrze, że usiłuje pan wymusić wręczenie
korzyści majątkowej – powiedział Travis lodowato.
– Wymusić?! – Oburzył się Francuzik.
Z westchnieniem zerwał się z fotela, podszedł do Julii i położył
dłoń na jej nagim ramieniu. Wzdrygnęła się, ale zaraz opanowała
emocje i z godnością wstała, odsuwając się od niego.
Postanowiła, że nie da mu satysfakcji, okazując strach.
Wystarczająco już się zabawił jej kosztem.
– Jestem tu, bo mam głębokie przekonanie, że postępuję słusznie
– oświadczył pompatycznie, odstawił kieliszek z winem i rozejrzał
się, jakby szukał czegoś lepszego.
– O, tak. Jestem tego pewien – wycedził Travis i posłał Julii
srogie spojrzenie. Nie odwróciła wzroku. Musiała go przekonać, że
nie ma nic wspólnego z pojawieniem się Jeana – Claude'a. Cokolwiek
ten Francuz zamierzał, nie uprzedził jej o tym.
– Czego chcesz, Jean – Claude? Przejdź do rzeczy – ponagliła
Julia.
Wiedziała, że nie odpuści, zanim nie dopnie swego.
– Czego chcę? – powiedział cierpliwie tonem, którego dorośli
używają w rozmowie z niezbyt rozgarniętymi trzylatkami. – Ależ to
bardzo proste, ma chérie.
Julia nie musiała patrzeć na Travisa, by wiedzieć, że wzbiera w
nim wściekłość. Czuła promieniujący od niego gniew.
– Skoro to takie proste, to na pewno potrafisz to ująć w słowa –
syknęła.
Nie mogła uwierzyć, że stojącemu naprzeciwko niej mężczyźnie
przysięgła kiedyś miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Dlaczego
się nie zorientowała już wtedy, jakim jest łajdakiem?
– Ależ naturalnie – westchnął Jean – Claude. – Kiedy w gazecie
przeczytałem o ślubie mojej słodkiej Julii z jednym z
najzamożniejszych kawalerów Kalifornii, zrozumiałem, że nie mogę
milczeć.
– Jasne. – Travis przeszedł przez pokój i stanął obok Julii.
Skrzyżował ręce na piersiach, jakby chciał w ten sposób powstrzymać
się przed uderzeniem intruza. – Zrobił to pan z czystej szlachetności.
Tylko dlaczego czekał pan aż do teraz, żeby powiadomić mnie o tej
sytuacji, zamiast zrobić to przed ceremonią?
– Jak to dlaczego? – wykrzyknął Jean– Claude z urazą. – Nie
chciałem być niedyskretny. Szanowny pan zgodzi się ze mną, że
byłoby mu bardzo nie na rękę, gdybym poruszył tę kłopotliwą sprawę
publicznie, w obecności reporterów?
Julia wolała nie myśleć, jaką gratką dla prasy byłaby wiadomość,
że młoda pani King nie ma rozwodu z poprzednim mężem. I nagle
dotarło do niej, jaki plan ma Jean – Claude. Nie chodziło mu tylko o
to, żeby się ponatrząsać z Travisa. Francuzik miał zamiar go
szantażować!
Travis najwyraźniej również pozbył się ostatnich złudzeń co do
celu wizyty Jeana – Claude’a. Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać,
Francuzik padłby martwy na gruby dywan wyściełający podłogę
gabinetu. Nieproszony gość jednak zdawał się nie zauważać
niebezpieczeństwa.
Julia zastanawiała się, czy szantażysta jest tak odważny, czy tak
głupi. Kiedy jednak Travis przeniósł na nią spojrzenie pełne gniewu i
pogardy, zmartwiała.
– Nie miałam z tym nic wspólnego – powiedziała, z najwyższym
trudem powstrzymując drżenie głosu. – Travis, na miłość boską, nie
myślisz chyba, że jestem w zmowie z tym...
– Najdroższa. – Jean – Claude otoczył ramiona Julii
protekcjonalnym gestem. – Nie masz obowiązku tłumaczyć się przed
tym człowiekiem. A on nie ma prawa wtrącać się do tego, co nas
łączy. Jesteś przecież moją żoną!
– O Boże!– Z jękiem wyrwała się z objęć Jeana – Claude’a,
wywołując tym jego złośliwy chichot. Co ja kiedyś widziałam w tej
kreaturze, pomyślała z przerażeniem.
– Dosyć tego. – Zdecydowany głos Travisa sprawił, że oboje
znieruchomieli i spojrzeli na niego. – Daruj sobie te bzdury, Pierre.
– Nazywam się Jean – Claude – poprawił Francuzik z urazą.
– Wszystko jedno – uciął Travis. – Ile chcesz?
– Ależ niewiele, naprawdę niewiele. – Jean – Claude rozpływał
się w uśmiechach. – Jako porzucony mąż, uważam, że mam prawo...
– Porzucony? – W duszy Julii wściekłość wzięła górę nad
upokorzeniem. Rzuciła się na Jeana – Claude'a i byłaby go uderzyła w
twarz, gdyby Travis błyskawicznym ruchem nie złapał jej za
nadgarstek. – Ty draniu! Ty podły wieprzu!
Syczała jak kotka, usiłując się wyrwać Travisowi, by móc rozorać
paznokciami gładką twarz Francuzika.
– Porzucony? Nie pamiętasz już, że pewnego dnia spakowałeś
manatki i oświadczyłeś, że mój płacz na nic się nie zda, bo odchodzisz
i nigdy do mnie nie wrócisz? Miesiąc później napisałeś, że załatwiłeś
w Meksyku szybki rozwód. Dodałeś, że nareszcie się ode mnie
uwolniłeś! Więc nie mów teraz...
– Wszystko ci się plącze, maleńka. – Jean – Claude pokręcił
głową w parodii zatroskania. – Nie myślałaś o tym, że powinnaś się
zacząć leczyć na nerwy?
– Leczyć się?! – Julia szarpnęła się dziko, ale Travis tylko
wzmocnił chwyt i odciągnął ją siłą w głąb gabinetu.
– Masz dowód?– zapytał szeptem, pochylając się do jej ucha.
Mogła tylko pokręcić głową. Okazała się kompletną idiotką. Nie
dość, że poślubiła tego gada, to jeszcze była dość naiwna, by uwierzyć
mu na słowo, kiedy ją poinformował, że załatwił rozwód. Kiedy Jean
– Claude ją porzucił, była tak rozbita, że nie potrafiła jasno myśleć.
Może ją to tłumaczyło, ale w niczym nie polepszało obecnej –
sytuacji.
– Obiecał, że przyśle mi odpis, ale nigdy tego nie zrobił –
wydukała ze wstydem.
– A ty mu zaufałaś.
– Tak. Niech to cholera.
Travis puścił ją tak nagle, że aż się zachwiała.
– Później o tym porozmawiamy – wycedził. W jego oczach płonął
gniew. Julia widziała, że z najwyższym trudem nad sobą panuje.
– Ile? – warknął, podchodząc do Jeana – Claude’a.
– Doprawdy, to bardzo nieelegancko omawiać takie sprawy przy
damie – krygował się Francuzik.
– Nie odbiegajmy od tematu. Ile chcesz za trzymanie gęby na
kłódkę?
– Skoro szanowny pan tak stawia sprawę... – Jean – Claude udał,
że się zastanawia. – Myślę, że sto tysięcy dolarów to rozsądna cena za
moją dyskrecję.
– Ile? – Julia złapała Travisa za ramię. – Nie chcesz chyba płacić
tej kanalii? Toż to najzwyklejszy szantaż!
– Poco używać takich nieprzyjemnych słów? – obruszył się Jean –
Claude. – Ja wolę nazwać to... inwestycją w prywatność.
Travis bez słowa uwolnił ramię z uścisku Julii i podszedł do
biurka. Patrzyła bezradnie, jak otwiera szufladę i wyjmuje książeczkę
czekową.
Potem rzekł lodowatym tonem.
– Jeśli powiesz cokolwiek dziennikarzom, wykończę cię.
– Dlaczego miałbym zabić kurę, która znosi złote jajka? –
Francuzik uśmiechnął się promiennie. – Może pan być spokojny, mon
ami. Nikomu nie zdradzę naszego małego sekretu.
Travis nie odpowiedział. Bez słowa wypełnił czek kilkoma
wściekłymi pociągnięciami pióra, po czym gwałtownie wyrwał go z
książeczki, podszedł do Jeana – Claude'a i wetknął karteczkę do
przedniej kieszeni jego marynarki.
Francuzik uniósł dłoń i pogłaskał schowany w kieszeni czek
czułym gestem.
– Uważaj, Pierre – odezwał się Travis głosem, który brzmiał jak
pomruk wielkiego, drapieżnego kota. – Nie popełnij błędu. Jeżeli
otworzysz buźkę, pożałujesz.
– Ależ, niech się szanowny pan nie niepokoi. – Francuzik zgiął się
w prześmiewczym ukłonie. – Znikam.
Ruszył do drzwi. Wychodząc, odwrócił się do Julii.
– Wiesz, zdążyłem zapomnieć – rzucił.
– Co takiego? – zdziwiła się.
– Zapomniałem, jaką byłaś uroczą panną młodą – zaklaskał.
– Wynoś się – prychnęła jak wściekła kotka, gotowa rzucić się na
niego z pazurami.
Jean – Claude wolał nie czekać na jej atak. Zwinnie umknął za
drzwi.
Minęło kilka sekund martwej ciszy, zanim Julia zebrała się na
odwagę, żeby spojrzeć w oczy Travisowi. Kiedy wreszcie to zrobiła,
zobaczyła na jego twarzy maskę obojętności.
– Wracamy do gości – powiedział sucho, biorąc ją za rękę.
– Zwariowałeś?! Jak mamy...
– Mówię poważnie – uciął.– A kiedy będziemy już na sali
balowej, masz tańczyć, śmiać się i szczebiotać jak prawdziwa panna
młoda w najszczęśliwszym dniu swojego życia. Rozumiesz?
– Jestem tak wściekła, że na pewno nie będę w stanie...
– Ty jesteś wściekła? – Roześmiał się, ale w jego śmiechu nie
było nic wesołego, a oczy były zimne i puste jak dwie bezdenne
studnie. – To co ja mam powiedzieć? Właśnie się dowiedziałem, że
moja żona ma już męża.
I to nie byle kogo, tylko najprawdziwszego szantażystę. Wierz mi,
jestem w o wiele gorszym nastroju niż ty. Ale to nie ma znaczenia.
Weźmiemy się w garść, będziemy z uśmiechem pozować do zdjęć i
kroić weselny tort. Nikt nie może się zorientować, że mamy kłopoty.
– Świetnie – syknęła, posyłając mu wyzywające spojrzenie.
Będzie nadal odgrywała rolę, którą dla niej przewidział. Jeśli tylko
wypije odpowiednią ilość wina, powinna sobie poradzić z tym
zadaniem. – Tylko co potem?
– To proste. Kiedy przyjęcie się skończy, udamy się do Meksyku.
Załatwimy ten cholerny rozwód, a następnie jak najszybciej
weźmiemy cichy ślub.
ROZDZIAŁ TRZECI
Travis spojrzał spode łba na braci. Adam i Jackson stali
naprzeciwko niego, obaj wysocy, barczyści, ciemnowłosi i podobni do
siebie jak dwie krople wody. Patrząc na nich, Travis zawsze miał
wrażenie, że przegląda się w podwójnym lustrze. Bracia Kingowie
mogli z powodzeniem uchodzić za trojaczki.
W rzeczywistości dzielił ich rok różnicy wieku. Wychowali się
razem i stanowili zgrany zespół do tego stopnia, że niemal czytali
sobie w myślach. Travis wolałby, żeby jego bracia tym razem nie
okazali się tak przenikliwi, czuł jednak, że nie uda mu się ukryć przed
nimi faktu, że znalazł się w tarapatach.
– Menadżer winnicy powinien sobie poradzić ze wszystkim do
mojego powrotu – powiedział, udając, że z zainteresowaniem
przygląda się ekipie sprzątającej opustoszałą salę weselną.– Jeżeli
jednak pojawiłyby się problemy...
– Możesz na nas liczyć – wpadł mu w słowo Jackson. – To
znaczy, chciałem powiedzieć, że możesz liczyć na Adama – poprawił
się.– Ja też muszę wyjechać. Mam w planie lot do Paryża.
Jackson zarządzał rodzinną firmą KingJet produkującą luksusowe
samoloty i wynajmującą je bogatym klientom. Firma zatrudniała
doświadczonych pilotów, jednak Jackson nie chciał zrezygnować z
obsługiwania niektórych lotów osobiście. Uwielbiał latać, czuł się
wtedy wolny jak ptak. Nie należał do domatorów, życie na walizkach
w pełni go satysfakcjonowało.
– Z Paryża skoczę jeszcze do Szwajcarii – ciągnął. – W sumie nie
będzie mnie jakieś trzy tygodnie. Ale Adam na pewno nie ruszy się
stąd na krok.
– Będę – odezwał się najstarszy z braci.
– Jasne, że tak – zachichotał Jackson. – Gina mówi, że odkąd
zaszła w ciążę, trzęsiesz się nad nią jak kwoka nad pisklęciem. Na
pewno nie oddalisz się od niej na więcej niż kilka metrów.
– Gadaj zdrów – odciął się Adam. – Inaczej zaśpiewasz, kiedy
sam będziesz miał ciężarną żonę.
– To się nigdy nie zdarzy – zapewnił go Jackson z przekonaniem.
– Nie zamierzam brać z was przykładu, żonkosie. Travis, nie
dosłyszałem, dokąd wybieracie się z Julią na miodowy miesiąc?
– Nie mogłeś dosłyszeć, bo jeszcze o tym nie mówiłem – odparł
Travis niechętnie. – Jedziemy do Meksyku.
– Do Meksyku? – zdziwił się Adam. – Julia podobno mówiła
Ginie, że wybieracie się na Fidżi.
– Zmieniliśmy zdanie. – Travis wzruszył ramionami. Miał
nadzieję, że jego obojętny ton zmyli braci. Przeliczył się.
– Zmiana planów w ostatniej chwili? – Jackson przyjrzał mu się
uważnie spod zmarszczonych brwi. – Czy to ma coś wspólnego z tym
fircykowatym blondynem, który się tu pojawił nie wiadomo skąd i
zepsuł wam zabawę?
– Julia nie wyglądała na zachwyconą, kiedy go zobaczyła – dodał
Adam. – Czy to nie był przypadkiem jej eksmąż?
– Cholera jasna – mruknął Travis. Nie chciał poruszać tego
tematu. Naprawdę nie zależało mu na tym, żeby ktokolwiek wiedział
o szantażu, nawet bracia. – Musiałeś być taki spostrzegawczy? –
spytał ponuro.
Na twarzy Adama odmalowała się troska.
– Co jest grane, Travis? Kim jest ten facet? Czego od was chciał?
Narastała w nim ślepa furia. Z trudem zwalczył potrzebę
zdemolowania czegokolwiek, chociażby najbliżej stojącego krzesła.
– Powiesz nam, co jest grane, brachu? – spytał Jackson, kładąc
Travisowi dłoń na ramieniu.
– Wolałbym nie – burknął Travis.
– Ale my chcemy wiedzieć – powiedział Adam z naciskiem.
– Facet nazywa się Jean – Claude Doucette – wyrzucił z siebie
Travis, godząc się z nieuniknionym.
Adam zagwizdał przez zęby.
– A więc miałem rację. To były mąż Julii.
– Nie podoba mi się to. – Jackson zmarszczył brwi. – Po co tu
przylazł?
– Przyszedł oznajmić mi, że nie jest tak do końca byłym mężem
Julii. – Travis zniżył głos do szeptu, choć wokół nie było nikogo, kto
mógłby ich podsłuchać.
– Co takiego? – wykrzyknął Adam, zaskoczony. – Opowiedz nam
wszystko – polecił, ściszając głos.
Travis nie miał innego wyjścia, jak tylko zdać braciom
szczegółową relację. W miarę słuchania wyraz zaskoczenia na ich
twarzach ustępował miejsca oburzeniu.
– Zapłaciłeś temu skurczysynowi? – wybuchnął Jackson. – Odbiło
ci?
– Nie miałem wyboru – wycedził Travis. Nie miał najmniejszej
ochoty wysłuchiwać kazań.
– Zawsze jest jakiś wybór – oświadczył Jackson zdecydowanie,
po czym zamilkł i przechylił głowę, jakby się czemuś uważnie
przysłuchiwał. – Słyszycie to? Taki jakby hurgot? To ojciec
przewraca się w grobie!
– Dzięki za wsparcie, braciszku – mruknął Travis.
– Przecież dobrze wiesz, że nie wolno ulegać żądaniom
szantażysty – powiedział Adam z powagą. – Powinieneś był
natychmiast wezwać policję.
– Świetny pomysł. Nie ma to jak nalot gliniarzy, żeby rozkręcić
weselną imprezę. Dziennikarze nie posiadaliby się z radości. – Travis
zamilkł na chwilę, walcząc z ogarniającą go frustracją.– Słuchajcie,
nie jestem naiwny. Zapłaciłem dlatego, że tylko w ten sposób mogę
zyskać na czasie. Zaraz wyjeżdżamy z Julią do Meksyku. Dopilnuję,
żeby dostała rozwód, a potem weźmiemy cichy ślub, tym razem
legalny. A kiedy wrócę, osobiście zajmę się tym gnojkiem.
– Jak możemy ci pomóc? – spytał Adam.
Travis poczuł, że mija mu złość na braci. Dobrze było mieć taką
rodzinę. Kiedy się kłócili, to na całego, ale w istotnych sprawach
zawsze mogli na siebie liczyć.
– Jest jedna rzecz, którą moglibyście dla mnie zrobić – powiedział
powoli, wracając myślami do strategii, którą planował od paru godzin.
Kiedy tylko szantażysta zniknął, a on i Julia wrócili do gości,
zaczął analizować sytuację i rozważać następne posunięcie. Układał
plan działania, kiedy pozował do romantycznych fotografii z Julią w
ogrodzie różanym, kiedy wspólnie kroili tort weselny, a nawet wtedy,
gdy wirował ze swoją panną młodą na parkiecie, a wszyscy goście
rzęsiście ich oklaskiwali.
– Jeśli możecie, miejcie oko na Doucette'a – podjął. –
Obserwujcie, co robi, gdzie bywa, z kim się spotyka. Zbierzcie jak
najwięcej informacji na temat jego przeszłości. Mam wrażenie, że
nasz ptaszek już wcześniej zajmował się tym procederem.
– Żartujesz? – Jackson zachichotał, ale zaraz spoważniał. –
Myślisz, że Francuzik rozkochuje w sobie dziewczyny i żeni się, żeby
móc później oskubać ich drugich mężów? Nie znalazł prostszego
sposobu zarabiania na życie?
– Nie mam pojęcia, jak Doucette zarabia na życie, ale moim
zdaniem, to nie była pierwsza próba szantażu w jego wykonaniu.
Facet ma wprawę. Początkujący nie poradziłby sobie tak gładko.
– Będziemy mieli drania na oku, możesz być pewien – powiedział
Adam spokojnie, po czym rzucił szybkie spojrzenie na drzwi, w
których znikła Julia, kiedy jakiś czas temu poszła się przebrać przed
podróżą.– Co sądzisz o Julii?
– Jak to, co o niej sądzę? – burknął Travis. Nie chciał rozmawiać
z braćmi na ten temat.
– Podejrzewasz, że maczała w tym palce? – nie ustępował Adam.
Travis spojrzał lodowatym wzrokiem na schody, na których lada
chwila miała się pojawić.
– To jest pytanie za milion dolarów. Zrobię wszystko, żeby
znaleźć na nie odpowiedź.
– To wszystko ani trochę mi się nie podoba.
– Wiem, mamo. – Julia odrzuciła do tyłu długie, połyskujące
miedzią włosy i przejrzała się w lustrze.
Musiała przyznać, że wygląda o wiele lepiej, niż mogłaby się tego
spodziewać po tak okropnym dniu. Ciemnozielona sukienka na
cienkich ramiączkach układała się miękko, podkreślając smukłą talię i
kobiece krągłości. Dekolt był może ciut zbyt głęboki jak na jej gust,
ale nie miała już czasu, by się przebrać. Pamiętała, że Travis
nienawidził czekania.
– Nie, żebym miała coś przeciwko Travisowi – mówiła dalej
matka. – Wręcz przeciwnie. To bardzo porządny człowiek, jak
wszyscy chłopcy Kingów. Pamiętam, że w dzieciństwie byliście z
Travisem nierozłączną parą...
Niespodziewanie Julię zalała fala wspomnień. Znowu mieli z
Travisem po dziesięć lat i podkradali w wielkiej kuchni na ranczu
Kingów kostki cukru, żeby je dawać koniom. Chowali się przed
małym Jacksonem, który koniecznie chciał się z nimi bawić, i ganiali
za Adamem, który w ich mniemaniu był już prawie dorosły.
– Ale wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kochasz, i zgodzić
się, żeby ci za to zapłacił...
– Kiedy się ujmie rzecz w ten sposób, rzeczywiście brzmi źle –
przyznała Julia.
– Bo tak jest. – Mary O'Hara Hambleton podeszła do córki i
położyła dłonie na jej ramionach. – Już raz boleśnie się zawiodłaś na
małżeństwie. Nie chcę, żeby znowu cię ktoś zranił. Zasługujesz na to,
żeby wyjść za mąż za człowieka, którego pokochasz z wzajemnością!
– Może pewnego dnia tak się stanie – powiedziała Julia, z trudem
opanowując chęć skrzywienia się. Matka nie mogła się powstrzymać,
żeby co jakiś czas nie uraczyć jej tym tekstem. – Muszę lecieć. Travis
już na pewno się niecierpliwi.
Starsza pani objęła ją i mocno przytuliła.
– Tylko nie pozwól, żeby on cię skrzywdził, kochanie –
powiedziała cicho, z przejęciem. – Nie chcę, żeby moja córeczka
znów miała złamane serce. Nie zniosłabym tego.
Julia w milczeniu pokiwała głową. Obiecała sobie już dawno, że
nigdy więcej nie narazi się na taki ból, jaki czuła wtedy, kiedy
oszustwo Jeana – Claude’a wyszło na jaw.
Teraz nie mogła uwierzyć we własną naiwność, ale biorąc ślub z
Doucette'em, naprawdę wierzyła, że spotkała miłość swojego życia.
Zresztą nic dziwnego – naciągacz robił przecież wszystko, żeby
utrzymać ją w tym przekonaniu.
Kiedy po ślubie porzucił grę pozorów i pozwolił, by opadła maska
romantycznego kochanka, zaufanie Julii zostało śmiertelnie zranione.
Od tamtej pory pewna była jednej rzeczy – nigdy nie zaufa nikomu na
tyle, żeby się narazić na podobne przeżycia.
Dlatego układ, który zawarli z Travisem, w zasadzie jej
odpowiadał. Tu chodziło o biznes, nie o miłość. Żadne z nich nie
udawało, że kocha drugie ponad życie.
Podczas pierwszej godziny lotu do Riviery w Maya, w Meksyku,
Travis nie odezwał się ani słowem. Nie zdziwiło to Julii, choć
wolałaby, żeby otwarcie jej powiedział, co mu chodzi po głowie,
zamiast w milczeniu sączyć drinka.
Nie pił swojego ukochanego merlota, tylko drogą, szkocką
whisky, Julia zrozumiała więc, że nie planuje miło spędzić czasu z
nowo poślubioną żoną. Jeśli pił whisky, to dlatego, że chciał
zagłuszyć dręczące go myśli.
Julia upiła łyk swojej margarity. Kiedy stewardesa wycofała się
do kokpitu, nowożeńcy zostali sami w luksusowym wnętrzu
prywatnego samolotu wyposażonego we wszelkie zbytki, począwszy
od przepastnych, skórzanych kanap, a skończywszy na najlepszym
zestawie kina domowego, jakiego Julia w życiu nie widziała.
Cudownie, po prostu wspaniale. Nie ma to jak podróż poślubna w
towarzystwie mężczyzny, który milczy jak grób i jest tak wściekły, że
mało brakuje, a zgrzytałby zębami pomiędzy jednym łykiem whisky a
drugim.
Cisza, w której słychać było tylko jednostajny szum silników,
zaczynała działać Julii na nerwy. Spoglądała spod oka na swego
świeżo poślubionego małżonka, zastanawiając się, jak skłonić go do
tego, żeby ją zauważył.
Pociągnęła długi łyk margarity, dla dodania sobie odwagi, po
czym wypaliła:
– Odebrało ci mowę na dobre, czy to tylko chwilowa
niedyspozycja?
Niespiesznym, niemal leniwym ruchem obrócił się w fotelu tak,
by móc na nią patrzeć. Zauważyła, że na jego mocno zarysowanej
szczęce pojawił się cień zarostu.
– Na jaki temat chciałabyś porozmawiać? – wycedził, patrząc na
nią groźnie spod zmarszczonych brwi.
Dobre pytanie, pomyślała Julia w panice. Ona wiedziała tylko, na
jaki temat na pewno nie chce rozmawiać.
– Yyy... fajny ten twój samolot – wydusiła wreszcie, zdając sobie
sprawę, jaka to żałosna odzywka.
– Dzięki – parsknął Travis i odwrócił się do okna, sięgając po
szklaneczkę z bursztynowym napojem.
Julia jednak nie miała zamiaru się poddać. Nie teraz, kiedy udało
jej się wywołać u niego reakcję.
– Latanie samolotami dotąd kojarzyło mi się ze ściskiem,
kolejkami do bramek i towarzyszami podróży na sąsiednich
siedzeniach, którzy zapadają w sen tak twardy, że lądują z nosem w
moim dekolcie... – paplała.
Travis rozejrzał się po luksusowym wnętrzu i zbył jej wywód
wzruszeniem ramion.
– Tak dawno nie leciałem kursowym samolotem, że już nie
pamiętam, jak to jest – mruknął.
Hura! Jej małżonek powiedział całe zdanie i to w dodatku
wielokrotnie złożone. Jeszcze trochę i jej wysiłki doprowadzą do tego,
że nawiąże się prawdziwa rozmowa!
– Nic nie tracisz, latając prywatnymi samolotami. Możesz mi
wierzyć na słowo – zapewniła.
Kiedy zmrużył oczy, zrozumiała, że popełniła błąd, ale było już
za późno, żeby cofnąć niefortunne słowa.
– Juls – zwrócił się do niej zdrobnieniem, które dla niej wymyślił,
kiedy jako dzieci biegali razem po ranczu Kingów. Jednak w jego
wzroku nie było nic przyjacielskiego. – Nie wiem, czy mogę ci
wierzyć.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Reszta lotu upłynęła w milczeniu. Julia straciła wszelką chęć do
konwersacji, a Travis najwyraźniej też jej nie nabrał. Nie odezwał się
ani słowem, kiedy wysiadali z samolotu i szli po płycie lotniska do
czekającej na nich ogromnej limuzyny. Julia zacisnęła zęby. Jeśli on
postanowił się boczyć, ona na pewno nie będzie mu się narzucać.
Travis przyglądał się ukradkiem Julii, która siedziała odwrócona
do niego półprofilem, wpatrzona w egzotyczny krajobraz Meksyku
przesuwający się za oknami samochodu. Słowa, które wypowiedział
w samolocie, nadal dźwięczały mu w uszach.
„Nie wiem, czy mogę ci wierzyć".
Mimo że zobaczył szok i ból w jej oczach, niczego nie odwołał.
Nie należał do osób łatwowiernych, a cała sytuacja była mocno
podejrzana. Kiedy proponował Julii ślub, nie ukrywał, jak bardzo mu
zależy na zmianie stanu cywilnego.
Zgodziła się, a kiedy złożyli podpisy na akcie ślubu, jak diabeł z
pudełka wyskoczył Doucette. Czy szantaż na pewno był jego
samodzielną inicjatywą?
Może i tak, ale o wiele bardziej prawdopodobne było, że Julia
maczała w tym palce. Nie rozumiał tylko dlaczego. Zgodnie z
układem, jaki zawarli, po upływie roku miała otrzymać o wiele więcej
pieniędzy niż te marne sto tysięcy dolarów, które wyłudził Francuzik.
Nie rozumiał, co spowodowało, że zdecydowała się zaryzykować
dla o wiele mniejszego, choć szybszego zysku.
Julia odwróciła się od okna. Wjechali właśnie do Cancun. Za
oknami samochodu ulice miasta mieniły się całą feerią barw. Zachwyt
malujący się na jej twarzy znikł jednak, kiedy napotkała spojrzenie
Travisa.
– Nie patrz tak na mnie. – Głos jej nie drżał, ale w oczach był
wyrzut. – Nie jestem twoim wrogiem.
– Tego jeszcze należy dowieść, kochanie – odparł zimno.
– Rozumiem. – Sposępniała i znowu spojrzała w okno. Wpatrzona
w mijane ulice bezwiednie założyła nogę na nogę.
Travisowi zaschło w ustach. Dlaczego dopiero teraz, kiedy
podejrzewał tę kobietę o współudział w spisku, zauważył, że ma
idealnie zgrabne nogi? Nie mógł oderwać wzroku od jej kształtnych
łydek, delikatnych kostek i ładnie wysklepionych, drobnych stóp w
ciemnozielonych sandałkach na wysokim obcasie.
Julia uniosła podbródek i wbiła wzrok w szybę. Nie poniży się do
tego, żeby przekonywać Travisa o swojej niewinności. Nie odezwie
się do niego ani słowem, już nigdy!
Wytrzymała całe dziesięć sekund.
– Znamy się przecież od dziecka, Travis! – wybuchła. – Czy
kiedykolwiek cię okłamałam? Jak możesz myśleć, że mogłabym cię
szantażować?
– Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?– W głosie Travisa była
chłodna kalkulacja biznesmena. – Kiedyś dobrze się znaliśmy, to
prawda, ale tamte czasy dawno już minęły.
– Wytłumacz mi jedno. – Julia usiadła prosto i znowu założyła
nogę na nogę gwałtownym ruchem. Materiał sukienki uniósł się,
ukazując krągłe kolano i smukłe udo. – Dlaczego ślepo wierzysz w
każde słowo Jeana – Claude'a? Nigdy wcześniej go nie widziałeś, a
jednak upierasz się, że powiedział prawdę, kiedy sugerował, że wciąż
coś mnie z nim łączy. Wolisz wierzyć jemu niż mnie! Zrobił na tobie
wrażenie uczciwego człowieka?
– Jaką korzyść może mieć Doucette we wrabianiu ciebie, jeżeli
nie jesteś jego wspólniczką? – spytał Travis nieufnie.
Kiedy oderwał wzrok od nóg Julii i spojrzał w jej oczy, zobaczył,
że płonie w nich gniew.
– Nie rozumiesz? Bo jest draniem! Bawi go, że doprowadził do
sytuacji, w której oboje jesteśmy zagubieni i wściekli na siebie
nawzajem. On lubi zadawać ból. – Pamiętała, ile złośliwej radości
było w oczach Jeana – Claude'a, kiedy ją informował, że odchodzi, bo
ich małżeństwo przestało go interesować.
– Miałby zadawać sobie tyle trudu tylko po to, żeby prowadzić z
nami jakąś psychologiczną gierkę? – spytał Travis z powątpiewaniem.
– Nie musiał się zbytnio wysilać, żeby cię przemienić w
koszmarnego bubka! – rzuciła, splatając ramiona gniewnym gestem.
Travis nie mógł nie zauważyć, że jej pełne piersi uniosły się przy
tej okazji, a głęboki dekolt letniej sukienki odsłonił kuszący rowek
pomiędzy kremowymi krągłościami.
– Uważasz, że zachowuję się jak bubek? – wybuchnął, kiedy
odzyskał mowę.– Nie sądzisz raczej, że idę ci na rękę? Przyjechaliśmy
tu specjalnie, żeby załatwić twój rozwód, a nie mój.
– Och, cóż za łaskawość – ironizowała. – W dodatku okazałeś się
cudownym towarzyszem podróży. Wielkie dzięki.
Travisowi odjęło mowę. A więc wielmożna pani oczekiwała, że
po tym wszystkim będzie ją jeszcze zabawiał? Jego życiowe plany
mogły lec w gruzach i to z jej winy.
W dniu ślubu musiał zapłacić szantażyście za to, żeby nie
rozgłosił, w jakie tarapaty się wpakował, zawierając małżeństwo z
Julią. A ona się spodziewała, że będzie jej umilał podróż, sypiąc
żarcikami jak z rękawa? Do diabła z tym!
Już miał jej powiedzieć do słuchu, kiedy limuzyna zwolniła i
zatrzymała się. Byli na miejscu – w Castello del King, luksusowym
hotelu należącym do rodziny Travisa.
Julia wysiadła z samochodu i stanęła bez ruchu jak zaczarowana.
Travis nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok jej miny. Wyglądała
jak dziecko, które po raz pierwszy zabrano do Disneylandu.
Rozglądała się, zachwycona, z szeroko otwartymi oczami.
Bo i było na co popatrzeć. Hotel otoczony był wspaniałym
ogrodem. Wśród wielkich klombów nieprawdopodobnie kolorowych,
tropikalnych kwiatów, szemrały tu i ówdzie fontanny. Sam Castello
del King był imponującym budynkiem z kremowego kamienia.
Fasadę zdobiły smukłe kolumny, a cztery potężne, okrągłe wieże
flankowały rogi budowli, którą blisko dwieście lat temu wzniósł
amerykański multimilioner wyobrażający sobie, że jest, ni mniej, ni
więcej, tylko udzielnym monarchą.
Rodzina Kingów zakupiła ów „Królewski Zamek" już przed wielu
laty, z zamiarem urządzenia w nim hotelu, ale dopiero pod dyrekcją
kuzyna Rica Castello del King stał się prawdziwą mekką
amerykańskich celebrytów.
Travis miał wrażenie, że czuje wycelowane w niego i w Julię
obiektywy paparazzich, którzy zawsze kręcili się w pobliżu, w nadziei
na sensacyjne lub skandalizujące fotki. Zgraja ta była jednak trzymana
w bezpiecznej odległości od hotelu przez armię ochroniarzy. Gdyby
nie zapewnione minimum prywatności, bogacze ze Stanów nie
przyjeżdżaliby tłumnie do Castello del King.
– Witam serdecznie, seńor King. Miło pana znowu widzieć –
skłonił się boy przy wejściu. Mężczyzna nie był już pierwszej
młodości, a jego usianą zmarszczkami twarz koloru kawy z mlekiem
rozjaśniał szeroki uśmiech.
Travis skinął głową na powitanie. Często tu bywał, więc zdążył
już poznać cały personel hotelu.
– Czy jest pan Rick? – na pewno jest, odpowiedział sam sobie.
Rico w pojedynkę zamienił prowincjonalny hotel w miejsce,
gdzie zatrzymywała się śmietanka towarzyska ze Stanów. Dobrze znał
zasadę, że pańskie oko konia tuczy.
– Oczywiście, proszę pana. Czy zawiadomić pana Rica o
przybyciu... państwa?
– Dziękuję, ale to nie będzie konieczne.
Kiedy zamknie Julię na trzy spusty w jednym z apartamentów,
które zawsze były przygotowane na wypadek nagłego najazdu
rodziny, sam pójdzie porozmawiać z kuzynem.
Zaplanował, że Julia przeczeka w ukryciu aż do czasu załatwienia
rozwodu. Nie chciał ryzykować, że ktokolwiek dowie się o skandalu.
– Dzień dobry! – rozległ się nagle radosny szczebiot jego
małżonki. – Jestem Julia O'... King.
Z szerokim uśmiechem podeszła do lokaja i wyciągnęła rękę.
Esteban uścisnął podaną mu dłoń, starając się nie okazać zdumienia, i
złożył ukłon pełen rewerencji.
Travis zmarszczył brwi i popatrzył srogo na Julię, ale ona nie
spuściła wzroku. Wręcz przeciwnie. Uniosła podbródek i spojrzała na
niego wyzywająco, jakby chciała powiedzieć, że nie da się odstawić
na boczny tor.
Jeśli w tej chwili paparazzi wymierzyli w nich swoje
teleobiektywy, z pewnością zdążyli zauważyć, że pan Travis King i
jego młoda małżonka bynajmniej nie wyglądają na zakochaną, czule
w siebie wpatrzoną parę.
Nie było sensu dłużej wystawać przed wejściem, narażając się na
wścibskie spojrzenia. Travis zdecydowanie ujął Julię za łokieć i
wprowadził do holu.
– Nie przedstawiłeś mnie, kiedy rozmawiałeś z Estebanem. To
było bardzo nieuprzejme z twojej strony – wytknęła, wyrywając mu
ramię.
– Nie mam zwyczaju przedstawiać moich towarzyszek
odźwiernym – wycedził Travis, udając, że szepcze czułe słówka do
uszka żony.
– Snob – odcięła się.
– Wypraszam sobie. – Travis nie podniósł głosu, choć zirytowała
go jej uszczypliwość. – Esteban jest tu w pracy. Nie oczekuje, że
goście będą się z nim kumplować.
– Nie umówiłam się z nim przecież na piwo! Ale skoro przywitał
cię jak domownika, uznałam, że nie ma powodu ukrywać, kim jestem.
– Rytm, który wystukiwała, idąc na wysokich obcasach po
marmurowej podłodze holu, urwał się nagle, kiedy stanęła jak wryta.
– Chyba, że się mnie wstydzisz!
– Hmm – udawał, że się głęboko zastanawia. – Moja żona jest
bigamistką. Nie mam pojęcia, czego miałbym się wstydzić...
Zmrużyła zielone oczy i posłała mu spojrzenie wściekłej kotki.
– To nie moja wina!
Kilku hotelowych gości zaczęło się im przyglądać z nieskrywaną
ciekawością. Wspaniale! Zdecydowanym gestem objął plecy żony.
– Byłbym ci wdzięczny – warknął, zniżając głos prawie do szeptu
– gdybyś się postarała zachować spokój i nie przyciągać powszechnej
uwagi aż do chwili, kiedy uporządkujemy nasze sprawy.
– Nie przyciągać uwagi?! – syknęła, odskakując od niego. – A kto
wynajął tę ogromną limuzynę?
Spojrzał na nią zupełnie wyprowadzony z równowagi. I znowu
poczuł, że brakuje mu tchu. W zielonych oczach Julii lśniła
wściekłość, a pełne usta wydęła w wyrazie niesmaku i pogardy.
Zadziornie uniosła podbródek, a jej uroczy, piegowaty nosek
zadarł się jeszcze wyżej niż zwykle. Gwałtowny oddech unosił jej
piersi, sprawiając, że przepastny dekolt dopasowanej sukienki
wyglądał niezwykle interesująco.
Była jak dzika kotka gotowa do walki. Diabelnie atrakcyjna dzika
kotka, musiał dodać. Poczuł, że jego ciało momentalnie przechodzi w
stan pełnej gotowości.
Coraz lepiej! Miał spędzić rok celibatu w towarzystwie kobiety,
która, jak się właśnie przekonał, potrafiła go rozpalić pomimo tego, że
jej nie ufał i był na nią wściekły. Cholera.
– Posłuchaj – powiedział cicho, szczerząc zęby w uśmiechu, który
miał przekonać wszystkich gości przebywających w holu, że flirtuje z
żoną, choć tak naprawdę miał ochotę ją udusić. – Nie musimy
ogłaszać wszem i wobec naszego przybycia. Po prostu zrobimy to, po
co tu przyjechaliśmy, a potem się wyniesiemy.
– W porządku – odparła, bynajmniej nieonieśmielona. – Ale jeżeli
uważasz, że położę uszy po sobie i pozwolę ci się zachowywać tak,
jakby mnie tu wcale nie było, to się grubo mylisz!
– Jak chcesz – mruknął Travis z rezygnacją.
Nie odpowiedziała, tylko wygięła swoje pełne, zmysłowe wargi w
uśmiechu, który tylko bardzo naiwny obserwator mógłby uznać za
czuły.
Kiedy podeszli do recepcji, młoda dziewczyna o lśniących,
ciemnobrązowych włosach i sarnich oczach uniosła głowę znad lady.
Na widok Travisa na jej twarzy pojawił się wyraz zachwytu.
– Pan King – westchnęła rozanielona.
Travisowi wydało się, że słyszy za plecami gniewne prychnięcie.
Brunetka za ladą zignorowała jednak niebezpieczeństwo.
– Witam, z radością witam w Castello. – Wpatrywała się w
Travisa jak w tęczę, nie zaszczycając Julii ani jednym spojrzeniem. –
Apartament dla pana jest już gotów.
– Dziękuję – powiedział Travis uprzejmie, ale chłodno.
Nie był naiwny i dobrze wiedział, jak silnym afrodyzjakiem są
pieniądze i pozycja społeczna. Dawno już się nauczył, że najlepszym
sposobem na niechciane zaloty jest rzeczowa, bezosobowa
uprzejmość.
– Zarezerwować panu stolik w restauracji na dzisiejszy wieczór?
– Dziewczyna trzepotała rzęsami, wpatrując się w Travisa takim
wzrokiem, jakby mu chciała powiedzieć, że może zrobić dla niego o
wiele więcej niż tylko rezerwację.
– Dziękuję, nie trzeba. – Travis zaczął bębnić palcami w blat,
czekając, aż dziewczyna wyda klucz do apartamentu.
– Jak długo zatrzyma się u nas... osoba towarzysząca? Czy
przyszykować dla niej osobny apartament? – spytało dziewczę takim
tonem, jakby mowa była co najwyżej o rasowej klaczy pana Kinga.
– Osobny apartament nie będzie potrzebny. – Julia wysunęła się
zza pleców Travisa i zdecydowanym krokiem podeszła do lady.
Recepcjonistka spojrzała na nią z zaskoczeniem. – W hotelu
zatrzymam się dokładnie tak długo, jak pan Travis King, ponieważ nie
jestem osobą towarzyszącą, lecz żoną pana Kinga.
– Tak? – odezwała się niemądrze dziewczyna, wpatrując się
nierozumiejącym wzrokiem to w Travisa, to w Julię.
– Nie inaczej – potwierdziła Julia z mocą. – Bardzo dziękuję pani
za pomoc, Olimpio, ale myślę, że nie będziemy więcej potrzebować
pani usług.
– Rozumiem, proszę pani. – Dziewczyna spuściła wzrok.
– A teraz, jeśli byłaby pani tak łaskawa, poprosilibyśmy o klucz
do apartamentu. Bo widzi pani, jesteśmy w podróży poślubnej i już
bardzo byśmy chcieli zostać sami... – Julia uśmiechnęła się znacząco,
a potem, jakby od niechcenia, wyciągnęła rękę i pogłaskała tors męża
końcami paznokci pomalowanych na głęboką czerwień.
Całe rozbawienie, jakie Travis czuł jeszcze przed chwilą,
obserwując Julię broniącą swojego terytorium, nagle minęło
zmiecione potężną falą pożądania.
Choć dobrze wiedział, że Julia tylko odgrywa przedstawienie, pod
wpływem jej dotyku jego ciało przeszył dreszcz potężny jak
wyładowanie elektryczne. Poczuł, że robi się twardy jak skała. Jeśli
ona natychmiast się nie uspokoi, będzie miał problemy z dojściem do
windy...
Spojrzał w oczy Julii i dostrzegł w nich błysk wyzwania. A więc
ona dokładnie wiedziała, co robi. Nie odwróciła wzroku, tylko
rozchyliła usta i przesunęła koniuszkiem języka po górnej wardze.
Zrobiło mu się nieznośnie gorąco. Nie wiedział, dlaczego Julia
prowadzi z nim tę grę, ale jedno musiał przyznać – była w niej
cholernie dobra.
– Jestem pewna, że rozumie pani doskonale, że nie możemy się
doczekać, kiedy zamkniemy za sobą drzwi apartamentu – mówiła
tymczasem Julia, wzdychając z rozmarzeniem.
– Oczywiście, proszę pani. – Recepcjonistce ochota do flirtu z
Travisem przeszła jak ręką odjął. W pośpiechu wypełniła ostatnie
papierki i położyła na ladzie klucz.
Tych kilka sekund wystarczyło, żeby Travis doszedł do siebie. On
też potrafił grać w grę, którą rozpoczęła Julia. Jeszcze się okaże, kto
jest lepszy w te klocki!
Zgarnął klucz z lady, podziękował recepcjonistce, a potem
szybkim, zdecydowanym ruchem chwycił Julię wpół, przyciągnął do
siebie i pocałował w usta.
Poczuł jej miękkie wargi pod swoimi i krew w nim zawrzała. Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz czuł tak intensywne pożądanie. Miał
wrażenie, że zaraz eksploduje, ale osiągnął swój cel. Julia zmiękła w
jego ramionach, a westchnienie, które jej się wyrwało, kiedy uwolnił
jej usta, było drżące i pełne tęsknoty.
Godzinę później usta Julii były wciąż nabrzmiałe i rozpalone. Nie
mogła zapomnieć dotyku zaborczych warg Travisa. Była przekonana,
że postąpiła słusznie, pokazując tej lali w recepcji, gdzie jest jej
miejsce. Jednak chyba nie powinna była aż tak szarżować.
Nie pomyślała, że drażnić Travisa to jakby wymachiwać
krwistym stekiem przed nosem wygłodniałego tygrysa. Nic dziwnego,
że odpłacił jej pięknym za nadobne. Zaskakujące było tylko jedno:
żar, który ją oblał, kiedy Travis przyciągnął ją do siebie i pochylił
twarz ku jej twarzy, i obezwładniająca fala pożądania, która ogarnęła
jej ciało, kiedy dotknął ustami jej ust.
Pamiętała blask w oczach Travisa. Czy on też coś poczuł, kiedy ją
całował? Szczerze w to wątpiła. On po prostu w mistrzowski sposób
odegrał swoją rolę. A ona... powinna bardziej uważać, bo sytuacja
zaczynała jej się wymykać spod kontroli!
Pogrążona
w
niewesołych
myślach
szybko
skończyła
rozpakowywać swoje rzeczy w mniejszej sypialni, którą sobie
wybrała. Kiedy nie było już nic do zrobienia, postanowiła wrócić do
salonu. Nie było sensu odkładać konfrontacji z Travisem; nie mogła
się przecież przed nim ukrywać w nieskończoność.
Salon był jasny i przestronny, urządzony w eleganckim, ale i
przyjemnie prostym stylu. Naprzeciwko wielkiego balkonowego okna,
za którym rozciągał się taras widokowy zbliżony rozmiarem do jej
sypialni, ustawiono ogromną kanapę z kremowej skóry.
Podłogę z egzotycznego drewna o ciepłej barwie miodu zdobiły
kolorowe, ręcznie plecione dywany. W rogu, obok kominka z jasnego
kamienia, umieszczono bogato zaopatrzony barek i stojak na wino, a
na przeciwległej ścianie pysznił się ogromny, płaski telewizor.
Julia zatrzymała się w progu i chłonęła przez chwilę atmosferę
luksusu, spokoju i harmonii. Przez otwarte drzwi balkonowe wpadała
delikatna, oceaniczna bryza. Chłodne, wieczorne powietrze było
przesycone zapachem kwiatów rosnących w ogrodzie otaczającym
hotel. Travis stał na tarasie zapatrzony w ciemniejące niebo.
Julia popatrzyła na jego wysoką, męską sylwetkę, starając się
zdusić kiełkujące pożądanie. Nie było to proste. Travis zdjął
marynarkę i krawat i podwinął rękawy białej koszuli. Wiatr rozwiewał
jego czarne włosy, a miękki blask odległych latarni podkreślał
regularne, wyraziste rysy jego twarzy.
Julia zmobilizowała całą pewność siebie, na jaką ją było stać, i
wyszła na taras. Stukot jej obcasów zdawał się być jedynym
dźwiękiem w wieczornej ciszy.
– Rozpakowałaś się? – zagadnął Travis, podając jej kieliszek
szampana.
– Tak. – Wzięła kieliszek, choć wiedziała, że nie powinna więcej
pić, przynajmniej dopóki czegoś nie zje.
Czuła jeszcze lekki szum w głowie po dwóch margaritach, które
wypiła w samolocie. Jednak w tej chwili nie była w stanie myśleć o
jedzeniu.
– Pięknie tu – powiedziała nieśmiało, wpatrzona w morze świateł
rozbłyskujące u ich stóp.
– Tak, to ładne miejsce – zgodził się.
– Często tu bywasz, prawda? – indagowała.
– To rodzinny interes. – Travis wzruszył ramionami. – Jasne, że
wpadam od czasu do czasu.
– Założę się, że zazwyczaj pojawiasz się z osobą towarzyszącą.
– Jesteś zazdrosna? – Przyglądał się jej, unosząc brew.
W rozpiętej pod szyją białej koszuli i z opadającym na czoło
kosmykiem rozczochranych przez wiatr włosów wyglądał mniej
nieprzystępnie, a może nawet... delikatniej?
Delikatniej? Travis King? Wolne żarty!
– Ja miałabym być zazdrosna? Nie uważasz, że to byłoby głupie?
Przecież tak naprawdę nie jesteśmy...
– Małżeństwem? – dokończył za nią. W jego oczach nie było już
nawet cienia uśmiechu. – Masz słuszność, nie jesteśmy i w tym tkwi
problem. Jutro pogadam z Rikiem. Może mi podpowie, do kogo się
zwrócić, jeśli chcemy załatwić ci naprawdę szybki rozwód.
– Znakomicie. – Julia podeszła do balustrady, oparła dłoń o
chłodny metal i upiła kolejny łyk szampana.
Doskonale wiedziała, że musujący trunek uderzy jej do głowy, ale
postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Po wszystkim, co dziś
przeszła, potrzebowała odprężenia.
– Muszę przyznać, że niezła z ciebie aktorka. Zaskoczyłaś mnie –
odezwał się po chwili Travis.
– Czyżby? – rzuciła niedbale.
– To przedstawienie, które dałaś w recepcji, było warte Oscara.
Sam prawie uwierzyłem, że jesteś rozkochaną we mnie, namiętną, i,
hm, bardzo zaborczą żonką.
Julia poczuła, że się czerwieni. Zakłopotana, zaczęła się bawić
smukłym kieliszkiem, zastanawiając się, jak to możliwe, że znów jest
pusty.
– Ta panienka z recepcji po prostu podziałała mi na nerwy –
odezwała się wreszcie, pozwalając, by Travis dolał jej bladozłotego
trunku.
– Zauważyłem. – W jego oczach błysnęło rozbawienie.
– Bawi cię to – wytknęła i wypiła kolejny łyk szampana.
Mogłaby przysiąc, że czuje, jak musujące bąbelki przedostają się
do jej krwi.
Jej ciało stało się rozkosznie lekkie.
– Owszem – przytaknął, mierząc ją uważnym spojrzeniem. –
Jedno tylko mnie zastanawia. – Nie spuszczając z niej wzroku,
pociągnął długi łyk ze swojego kieliszka.
– Co takiego? – spytała z zaciekawieniem.
Czuła się cudownie. Rześki, pachnący oceanem wiatr chłodził jej
odsłonięte ramiona i rozwiewał włosy, a szampan musował w jej krwi.
Uśmiechnęła się do Travisa. Jego bliskość także była rozkoszna.
Sprawiała, że w głębi jej ciała zaczynał płonąć ogień...
Ostrożnie, Julio. Nie igraj z ogniem! Cicho bądź! Dziś
zdecydowanie nie miała ochoty słuchać nadgorliwego głosu rozsądku.
– Ten twój talent aktorski – odpowiedział na jej wcześniejsze
pytanie, podchodząc do niej miękkim, leniwym krokiem.
Julia dopiła szampana i oblizała wargi. Nie czuła się pijana, tylko
cudownie rozluźniona. I zaintrygowana.
– No więc, mój talent aktorski? – Przechyliła głowę i rzuciła mu
rozbawione spojrzenie.
Napotkała wzrok twardy jak stal.
– Przyszło mi do głowy, że jeśli taka dobra z ciebie aktorka, to
może od samego początku ze mną pogrywałaś – wycedził.
Julia poczuła, że ogarnia ją frustracja. Jeśli Travis nie przestanie
jej podejrzewać o zmowę z Jeanem – Claude’em, rok w jego
towarzystwie będzie pasmem udręk.
– Przecież wiesz, że nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobiła –
powiedziała z desperacją, gwałtownym ruchem odstawiając kieliszek
na blat małego, ozdobnego stolika,
––Może – i zaczął się bawić ramiączkiem jej sukienki. – Ale...
Nie była w stanie się poruszyć. W głowie miała kompletny zamęt.
Travis uważał ją za szantażystkę, a jednocześnie dawał jej do
zrozumienia, że pociąga go jako kobieta.
Lecz jeszcze bardziej niezrozumiałe było to, że ona sama czuła
budzące się pożądanie. Pod wpływem dotyku mężczyzny, który
otwarcie oskarżał ją o to, że go oszukiwała w celu wyłudzenia
pieniędzy!
Jej zmysły wymknęły się spod kontroli zdrowego rozsądku. W
miejscu, gdzie palce Travisa dotykały jej ramienia, zapłonął ogień,
który z zawrotną szybkością ogarniał całe jej ciało.
– Mogłabyś może spróbować mnie przekonać – wymruczał
Travis, patrząc na nią pociemniałymi oczami. Samo to spojrzenie
sprawiło, że przebiegł ją dreszcz.
– Naprawdę nie wiem, co miałabym jeszcze powiedzieć –
szepnęła słabo.
– Najlepiej nic nie mów – poradził jeszcze ciszej.
– Więc jak... ? – urwała, kiedy zsunął jej ramiączko, pozwalając,
by swobodnie opadło.
Materiał przesunął się delikatnie po jej skórze. Zadrżała, ale
Travis nie cofnął ręki, tylko powiódł kciukiem wzdłuż jej ramienia.
Zmysły Julii oszalały. Krew huczała jej w uszach, a ciało pulsowało
gorącym, coraz potężniejszym pragnieniem.
– Zapłaciłem dzisiaj sto tysięcy dolarów za ożenek z tobą –
powiedział Travis powoli, po czym schylił głowę i dotknął wargami
miejsca, gdzie nad jej obojczykiem pulsowała malutka żyłka.
Z rozchylonych ust Julii wyrwało się drżące westchnienie.
Wpatrywał się w skórę pomiędzy jej piersiami
– Może byś mi pokazała, co kupiłem za tę sumę?
ROZDZIAŁ PIATY
W jego pociemniałych oczach czaiło się wyzwanie, ale Julia nie
spuściła wzroku. Wzięła głęboki oddech i zmobilizowała resztki
samokontroli.
– O ile pamiętam, te sto tysięcy zapłaciłeś Jeanowi – Claude’owi
– wypaliła, patrząc na Travisa spod zmrużonych powiek. – Może
zadzwonimy po niego? Już on ci na pewno chętnie pokaże, co tylko
zechcesz.
W oczach Travisa zamigotało rozbawienie.
– Dobrze powiedziane, ale tak się składa, że oglądanie twojego
Francuzika nie interesuje mnie ani trochę.
– To nie jest mój Francuzik, do jasnej cholery! – wybuchnęła.
Kącik ust Travisa zadrżał, a potem uniósł się w tłumionym
uśmiechu.
– Z czego się śmiejesz? – spytała, zbita z tropu.
– Nie śmieję się. Najwyżej się uśmiecham.
– Wszystko jedno. Co cię tak bawi?
– To, że wylądowaliśmy tutaj razem, mimo że wmieszał się twój
Francuzik... – Parsknął śmiechem, ignorując mordercze spojrzenie,
które mu posłała. – I to, że chyba lekko przedawkowaliśmy szampana.
I jeszcze to, że pachniesz tak cudownie... doprowadzasz mnie do
szaleństwa.
Julia poczuła, że jej ciało mięknie w reakcji na jego słowa. Boże
drogi, wystarczyło, żeby ten mężczyzna kiwnął palcem, a ona, głupia,
omdlewała z pożądania. Jak to możliwe? – myślała gorączkowo.
Przecież znali się z Travisem od dziecka. Jak to możliwe, że człowiek,
który był po prostu jej dawnym znajomym, do tego stopnia rozpalił jej
zmysły?
– W dodatku – mówił dalej Travis, wyciągając ku niej dłoń, jakby
rowek między jej piersiami przyciągał go z magnetyczną siłą – jesteś
taka piękna. A ta sukienka... Mam szaloną chęć, żeby ją z ciebie zdjąć
i poznać wszystkie twoje sekrety...
Przeszył ją kolejny, jeszcze silniejszy dreszcz. Jej ciało domagało
się bez słów, by to zrobił. Chciała poczuć dotyk jego rąk, chciała, by
ją rozebrał, wziął nagą w ramiona, by zawładnął nią bez reszty. Nie
miała siły, żeby walczyć z tym pragnieniem, zresztą i tak nie miała
szans na wygraną. Bliskość Travisa działała na nią jak nielegalna,
bardzo niebezpieczna substancja psychoaktywna.
Nie czuła nic poza gorącym, dzikim pożądaniem. Jej mózg
prawdopodobnie uznał, że w dniu dzisiejszym Julia nie będzie już
korzystać z jego usług, i ogłosił fajrant.
A przecież musiała się skupić. Była jakaś sprawa, która jeszcze
przed chwilą wydawała się jasna i prosta, a teraz stała się zaledwie
mglistym wspomnieniem.
Julia próbowała zebrać myśli, przypomnieć sobie, o co chodziło,
ale w tym momencie poczuła dotknięcie gorących ust Travisa. Kiedy
przesunął językiem po jej szyi i delikatnie przygryzł zębami wrażliwą
skórę, jej ciałem wstrząsnęła fala rozkosznych dreszczy.
Już miała się ostatecznie poddać, kiedy w jej głowie pojawiła się
jakaś zbłąkana myśl. Julia uczepiła się jej kurczowo.
– Travis, posłuchaj...
Nawet na chwilę nie przestał jej całować. Mruknął coś tylko i
przesunął usta w górę jej szyi. Instynktownie odrzuciła głowę w tył, w
niemej zachęcie, by nie przerywał pieszczoty. Ale jedna myśl nie
dawała jej spokoju.
– Mieliśmy... taką umowę – zaczęła, z trudem łapiąc oddech. –
Miało nie być... żadnego seksu. Pamiętasz?
– Nie – szepnął. – Nie pamiętam absolutnie niczego.
– To było napisane w... – Nie mogła sobie przypomnieć tego
słowa. W głowie miała zupełną pustkę. – W kontrakcie! Tak, właśnie.
W kontrakcie.
– Możemy to zmienić – powiedział gardłowo, obejmując ją i
wplatając palce we włosy nad jej karkiem. – Oczywiście, za zgodą
obu stron...
Jęknęła, poddając się cudownemu uczuciu jego bliskości, siły jego
męskich ramion. Przylgnęła do niego całym ciałem, spragniona,
miękka i chętna. Kiedy poczuła nacisk jego twardej męskości na
swoim brzuchu, ogarnęła ją gwałtowna, obezwładniająca fala żaru,
odbierając poczucie czasu i przestrzeni.
Świat zniknął za mgłą wzbierającego pożądania, istniały tylko
jego dłonie obejmujące jej piersi, palce delikatnie drażniące sutki
przez cienki materiał sukienki. Poczuła, jak Travis przesuwa dłoń
niżej, gładząc jej talię, obejmując pośladki. Nie słyszała nic poza
własnym, urywanym oddechem.
– Co ty na to? – wymruczał, muskając ustami jej ucho.
Uniosła powieki i napotkała jego pociemniałe, intensywnie
czekoladowe spojrzenie. Nie przestawała patrzeć mu w oczy, nawet
wtedy, kiedy się pochylił i pocałował ją w usta, pieszcząc
koniuszkiem języka jej dolną wargę.
– Tak – stęknęła bez tchu, przyciskając się do niego jeszcze
mocniej, odważnie wychodząc na spotkanie jego dłoniom i ustom.
Chciała, by wiedział, że pragnie go tak samo mocno, jak on jej. –
Myślę, że powinniśmy wznowić negocjacje.
– Zgoda. – Nie przestając jej całować, zdecydowanym gestem
zsunął sukienkę z jej ramion, uwalniając piersi.
Oderwał usta od jej ust, by się sycić widokiem jej obnażonego
ciała. Jego wygłodniałe spojrzenie było jak zmysłowa pieszczota.
Poczuła, jak zamyka jej piersi w swoich dużych, męskich dłoniach, a
potem jego gorące usta przykryły twardy, wrażliwy sutek.
– Oto moja wstępna oferta – wydyszał.
Julia rozchyliła wargi, z trudem łapiąc oddech. Jej palce zacisnęły
się na ramionach Travisa z desperacką siłą, jakby się bała, że jeśli go
puści, wir pożądania zmiecie ją z powierzchni ziemi.
Nagle Travis wyprostował się i odsunął. Zdezorientowana, wciąż
oszołomiona, spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
– Wracamy do środka. Szybko – rzucił, obejmując ją
zdecydowanie i kierując się w stronę otwartych drzwi balkonowych
prowadzących do salonu.
– Co? Dlaczego?
Rozejrzał się dookoła, czujnie, jak wilk samotnik, który zwietrzył
obecność szakali. Kiedy już byli w środku, zaciągnął zasłony.
– Nigdy nie wiadomo, gdzie się mogą kryć paparazzi. Wolałbym
nie zobaczyć naszych zdjęć na pierwszej stronie jutrzejszych gazet.
Z przerażeniem uniosła dłonie ku swoim obnażonym piersiom.
– Myślisz, że ktoś mógłby... nas podglądać? Fotografować? –
Szamotała się, usiłując włożyć z powrotem sukienkę, zupełnie jakby
to teraz mogło coś zmienić.
– Nie przejmuj się. – Travis przykrył dłońmi ręce Julii,
przerywając jej gorączkowe próby okrycia nagich piersi. – To moja
wina, powinienem być ostrożniejszy. Ale wyglądałaś tak pięknie...
smakowałaś tak cudownie, że...
Urwał. W jego oczach znowu zapłonęło pożądanie. Przyciągnął ją
do siebie, zamknął w ramionach i przykrył ustami jej wargi. Kiedy
wniknął językiem do wnętrza jej ust, zmiękła jak wosk, a jej
kobiecość zaczęła pulsować gorącą wilgocią.
Chciała poczuć go w sobie, jej ciało pragnęło go aż do bólu.
Zaczęła bezwiednie poruszać biodrami, posłuszna potężnemu głosowi
instynktu, wabiąc go, wychodząc naprzeciw jego nabrzmiałej
pożądaniem męskości.
To było za mało. Chciała go dotykać, tak jak on jej dotykał.
Nienasycona, zaczęła rozpinać mu koszulę palcami drżącymi z
niecierpliwości, a potem po prostu zerwała mu ją z ramion, posyłając
na podłogę deszcz guzików.
Widok jego obnażonego, muskularnego torsu sprawił, że aż
westchnęła z zachwytu. W następnej sekundzie głaskała go, wsuwała
palce w gąszcz ciemnych włosów porastających szeroką pierś,
obrysowywała paznokciami mięśnie prężące się pod gładką, złocistą
skórą.
Travis jęknął gardłowo i pogłębił pocałunek, przyciskając ją
jeszcze mocniej do siebie. Przylgnęła do niego, sycąc się spotkaniem
ich obnażonych ciał. Ich języki splotły się ze sobą w słodkim,
upojnym tańcu.
– Chcę cię mieć. Teraz, natychmiast – wychrypiał.
Gwałtownym ruchem uniósł jej sukienkę i zsunął z jej bioder
koronkowe majteczki. Kiedy przykrył dłonią najwrażliwsze miejsce
jej ciała, krzyknęła cicho. Jego zręczne palce pieściły ją, wnikały do
jej gorącego wnętrza. Jęcząc z pożądania, przylgnęła do niego i wpiła
się zachłannie w jego usta. Nie przerwali pocałunku nawet wtedy,
kiedy jej ciałem wstrząsnęły dreszcze spełnienia.
Julia nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Do tej chwili
nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że mogłaby się oddać tak
wszechogarniającemu szaleństwu zmysłów. Nie podejrzewała się o
tyle namiętności, nie wiedziała, że jest zdolna odczuwać tak dzikie,
pierwotne pożądanie.
Teraz jednak nie była w stanie analizować swoich uczuć. Chciała
więcej. Chciała tego mężczyzny. Całego. Idąc za głosem pragnienia,
odnalazła palcami klamrę jego paska. Przez chwilę mocowała się na
oślep z zapięciem spodni, a kiedy jej się udało, jednym ruchem
uwolniła jego członek. Objęła go dłońmi, gładziła, rozkoszując się
jego gorącą twardością i satynową gładkością.
Travis przerwał pocałunek, powieki opadły mu na oczy, a oddech
stał się chrapliwy. Zdołał wyszeptać tylko jedno słowo – jej imię.
– Julio...
– Chcę, żebyś poczuł to co ja – szeptała gorączkowo, nie
przestając głaskać całej jego imponującej długości i delikatnie drażnić
palcami wrażliwego czubka.
Przez chwilę ciszę przerywały tylko ich przyspieszone oddechy.
Travis stał nieruchomy, jak odlany ze spiżu posąg greckiego boga.
Kiedy wreszcie otworzył oczy, zobaczyła w nich nieokiełznaną,
zwierzęcą żądzę. Jego dłonie zacisnęły się na jej talii.
– Obejmij mnie nogami – wydusił, unosząc ją z taką łatwością,
jakby nic nie ważyła.
Nie musiał nic więcej mówić. Rozumiała go bez słów, bo ich
pożądanie przemawiało teraz wspólnym, potężnym głosem. Oplotła
jego biodra nogami, a on wsunął dłonie pod jej pośladki. W następnej
chwili jej ciało zawibrowało cudownym, ekstatycznym uczuciem,
kiedy wszedł w nią, wypełniając ją sobą, ofiarowując jej całą moc
swojego pożądania.
– Och, Travis... – Wygięła się, wypychając biodra z gorączkową
zachłannością, by przyjąć go w siebie jak najgłębiej.
Jęknął głucho, a potem zaczął się w niej poruszać, najpierw
powoli, a potem coraz gwałtowniej, kiedy dzika żądza brała w
posiadanie każdy jego nerw, każdą komórkę ciała.
Upojona jego siłą, zwarła uda na jego biodrach i podjęła rytm,
wychodząc mu naprzeciw, instynktownie odnajdując drogę ku
spełnieniu.
Kiedy wiedziała już, że zalewająca ją fala rozkoszy za chwilę
zerwie ostatnie tamy, otworzyła szeroko oczy. Chciała widzieć jego
twarz w chwili, gdy porwie ją wir ekstazy.
W jego ciemnych oczach płonął ogień.
– Nie wstrzymuj się – wyszeptał.
Posłuchała. Wczepiona w jego ramiona, wykrzyczała jego imię,
przywierając do niego najmocniej, jak potrafiła, podczas gdy przez jej
ciało przetoczyła się niewiarygodnie potężna fala spełnienia.
Kiedy jej prężne mięśnie zacisnęły się wokół niego, on również
pozwolił, by rozkosz zawładnęła jego ciałem. Z chrapliwym
okrzykiem zwycięstwa wytrysnął gorącym strumieniem w jej wnętrze.
Nawałnica przetoczyła się, ostatnie echa rozkosznych wyładowań
umilkły. Travis i Julia, wciąż spleceni ze sobą, ciężko oparli się o
ścianę.
Oboje z trudem łapali oddech. Travis liczył na to, że ta chwila
zapomnienia pozwoli mu odzyskać trzeźwość umysłu, pomoże raz na
zawsze zneutralizować kłopotliwe, niespodziewane pożądanie, które
pojawiło się między nim a Julią w zupełnie niewłaściwym momencie.
Teraz jednak, kiedy z ledwością dochodził do siebie po ich
burzliwym zbliżeniu, a bezlitosna żądza znów zatapiała pazury w jego
trzewiach, zrozumiał, że się przeliczył. Pragnienie zamiast ustąpić,
spotęgowało się. Poddając się palącej potrzebie, przywarł ustami do
jej ust i wymruczał namiętnie wprost do jej ucha:
– To jeszcze nie koniec.
– O, nie – odpowiedziała z błyskiem w oczach. – To dopiero
początek.
Nie potrzebowali więcej słów, świadomi, że pragnienie tętni w ich
żyłach zgodnym rytmem. Nie wypuszczając Julii z ramion, Travis
podszedł do przepastnej, skórzanej sofy i ułożył ją na poduszkach.
Wyciągnęła do niego ręce.
– Chodź do mnie – szepnęła.– Weź mnie.
Nie musiała go dłużej zachęcać. Zatracił się w głębokiej zieleni
jej oczu, w gorącej miękkości jej ciała.
Następnego ranka Julia obudziła się z uczuciem cudownego
zaspokojenia. Otworzyła oczy i przeciągnęła się jak kotka. Wszystkie
mięśnie jej ciała z przyjemną satysfakcją dały znać, że pamiętają
intensywny wysiłek.
Przez chwilę leżała jeszcze, wpatrzona w błękitne niebo za
oknem, rozkoszując się wspomnieniami minionej nocy. I pozwalając
sobie przez krótką chwilę wierzyć w to, że ich małżeństwo jest
prawdziwe. Że połączyło ich coś stokroć piękniejszego niż tylko
czysto fizyczna żądza.
Iluzja prysła w sekundę później.
– A niech to wszyscy diabli! – dobiegł ją wściekły, zduszony
okrzyk z sąsiedniego pomieszczenia.
Gwałtownie usiadła w ogromnym łóżku, a potem zerwała się na
równe nogi. Zupełnie naga, stała przez chwilę bez ruchu, powoli sobie
uświadamiając, że jest w sypialni Travisa i nie ma tu absolutnie nic, w
co mogłaby się ubrać.
Wreszcie, z braku lepszego pomysłu, podniosła skotłowane
prześcieradło i owinęła się w nie. W tym zaimprowizowanym stroju
wkroczyła do salonu, wciąż półprzytomna, potykając się o ciągnący
się po ziemi materiał.
Travis stał pośrodku salonu, w smudze złotego, porannego światła
wpadającego przez otwarte drzwi balkonowe. W dłoni trzymał gazetę,
którą musiał przed chwilą wziąć z ogromnej tacy przyniesionej przez
obsługę hotelu.
Przed nim na stoliku pysznił się wielki dzban wonnej, świeżej
kawy, szklanki świeżego soku z pomarańczy oraz cała piramida
jeszcze ciepłych drożdżówek. Travis jednak nie zwracał najmniejszej
uwagi na wszystkie te smakołyki. Wpatrywał się w zdjęcie na
pierwszej stronie gazety, a jego twarz wyrażała ledwo hamowaną
furię.
– Travis?
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią.
W jego oczach zobaczyła gniew i coś jeszcze, jakieś uczucie,
którego nie potrafiła nazwać.
– Popatrz – rzekł krótko, podając jej gazetę.
Tuż pod nagłówkiem najpopularniejszego lokalnego dziennika
wydawanego w języku angielskim wielkimi literami krzyczał tytuł:
„Igraszki Króla Win z nową królową". Pod spodem umieszczono
idealnie ostrą fotografię, która z taką dokładnością ukazywała taras
ich hotelowego apartamentu, jakby fotograf znajdował się na nim w
momencie robienia zdjęcia.
A Julia dobrze pamiętała, że oprócz nich nie było tam wtedy
nikogo. Fotkę strzelono bowiem w momencie, kiedy dosłownie rzucili
się na siebie, poddając się pchającemu ich ku sobie pożądaniu. Ona
odchylała głowę w tył w ekstazie, on zaś całował jej szyję, unosząc
dłonie ku jej obnażonym piersiom.
Powodowana zapewne chwalebną troską o poszanowanie litery
prawa, redakcja gazety zasłoniła ich oczy gustownymi, czarnymi
kreskami. Co do tego, kim są bohaterowie artykułu, nie było jednak
żadnych wątpliwości. Julię ogarnęła zgroza.
– To wszystko moja wina – powiedział Travis ponuro, nalewając
kawę do filiżanek. – Powinienem był uważać. Nie rozumiem, jak
mogłem do tego stopnia stracić głowę...
Julia sięgnęła po filiżankę, jedną ręką podtrzymując prześcieradło.
Szkoda, że nie byli w nastroju, żeby się delektować śniadaniem, bo
kawa była naprawdę wyśmienita.
– Oboje straciliśmy głowę – stwierdziła stanowczo, siłą woli
nakazując sobie spokój. – Nie zadręczaj się, Travis, to bez sensu. Co
się stało, to się nie odstanie. Ważne, jak zachowamy się teraz. Czy jest
coś, co możesz zrobić? Pozwać ich albo...
– To nic nie da. – Travis potrząsnął głową z rezygnacją. – Jedyne,
co w ten sposób osiągniemy, to zwiększenie poczytności tego
szmatławca. – Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że zdjęcie nacieszy
oczy turystów, ale nie pojawi się w naszych krajowych gazetach. Ten
artykuł tutaj to nic. Oby tylko nie dostał się do brukowej prasy w
Kalifornii.
– Nie. Tylko nie to – wyszeptała Julia zdrętwiałymi wargami.
– Nie myśl o tym. Na razie mamy pilniejsze sprawy. Za pół
godziny spotykam się z Pukiem. Może się dowiedział, który sędzia
jest w stanie załatwić ekspresowy i bardzo dyskretny rozwód.
– Świetnie. – Podniesiona na duchu Julia dopiła duszkiem kawę i
ruszyła do swojej sypialni. – Za piętnaście minut będę gotowa.
– Nie ma takiej potrzeby – uciął zdecydowanie Travis. – Zostajesz
tutaj. Sam się wszystkim zajmę.
– Słucham? – Jej głos był podejrzanie spokojny. Jak cały ocean
zdumienia.
– Dobrze słyszałaś. – Szerokim gestem wskazał zabudowania
hotelowe widoczne za oknem apartamentu. – Możesz pójść na basen,
poopalać się, skoczyć do kosmetyczki albo na zakupy. Ale nie
wychylaj nosa z hotelu.
Julia gapiła się na Travisa oczami wielkimi jak spodki. Czy on
naprawdę się spodziewał, że ona złoży rączki w małdrzyk, a buzię w
ciup i będzie grzecznie czekać, aż pan i władca załatwi ważne
sprawy? Miała odgrywać idiotkę, dla której największym życiowym
wyzwaniem jest osiągnięcie równomiernej opalenizny, skoro już
udało jej się upolować bogatego męża? Niedoczekanie.
– Opalanie? Manicure? Czy tak spędzały czas kobiety, które tu
przywoziłeś?
Musiał usłyszeć w jej głosie jakąś niebezpieczną nutę, bo
wyraźnie się zawahał, zanim odpowiedział:
– Owszem. I wszystkie były bardzo zadowolone z pobytu.
Wszystkie? Wszystkie?!
Travis z pewnością przywiózł co najmniej kilka tuzinów kobiet do
tego hotelu. Do tego apartamentu. I z każdą po kolei baraszkował w
tym wielkim łóżku... Nie, o tym akurat w ogóle nie chciała myśleć.
Zresztą, ona grała w innej lidze niż tamte kobiety. Nie była
kochanką Travisa, tylko jego żoną. Albo prawie. I nie pozwoli się
traktować jak pierwsza lepsza słodka idiotka mdlejąca ze szczęścia na
widok platynowej karty kredytowej.
– Nie przyjechałam tu wylegiwać się na leżaku ani kupować
ciuszki – powiedziała zdecydowanie. – Przecież mamy załatwić mój
rozwód!
– Tym się nie przejmuj. Wszystko mam pod kontrolą.
– Chcesz powiedzieć, żebym nie zawracała sobie mojej ślicznej
główki sprawami, których i tak nie zrozumiem? – nie wytrzymała. –
Posłuchaj mnie uważnie, Travis. Jeśli chciałeś, żeby twoja
tymczasowa żona była cichą, uległą myszką, spełniającą bez
szemrania twoje rozkazy, wybrałeś niewłaściwą osobę. Ja mam
zwyczaj o swoje sprawy dbać sama.
– Niepotrzebnie wszystko komplikujesz – powiedział Travis z
rezygnacją.
– Już raz zaufałam facetowi w kwestii załatwienia rozwodu –
uśmiechnęła się niewesoło. – I sam zobacz, jak się to skończyło.
– Nie jestem taki jak Pierre.
– Na pewno nie. – Z całą godnością, na jaką ją było stać,
poprawiła zsuwające się z niej prześcieradło. – Ty jesteś Travis King,
człowiek, który uważa za naturalne, że kiedy krzyknie: „skakać",
wszyscy pytają tylko: „jak wysoko?". Ale jedną rzecz sobie
zapamiętaj: ja nie będę skakać na twoją komendę. I nie pozwolę się
usunąć poza nawias. Będę gotowa za piętnaście minut. Do sędziego
pojedziemy razem albo wcale.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Samochód już czeka. Szofer wie, że ma was zawieźć na
spotkanie z sędzią Hernandezem – poinformował Rico, posyłając
Travisowi rozbawione spojrzenie.
– Co cię tak cieszy? – Travis przyjrzał się uważnie kuzynowi.
Na zalanym słońcem hotelowym patiu, wśród kolorowych,
egzotycznych kwiatów, Rico wyglądał jak anioł śmierci na wakacjach.
Miał smoliście czarne, długie do ramion włosy oraz oczy w
identycznym kolorze, i, choć był upalny poranek, nosił swoim
zwyczajem czarny garnitur.
– Cieszy mnie, że dałeś się zaobrączkować – błysnął zębami w
uśmiechu. – To doprawdy zabawne.
– A mnie cieszy, że mogę ci dostarczyć powodu do radości –
odciął się Travis, po czym spojrzał w stronę lobby, skąd nadchodziła
Julia.
Miała na sobie prostą, dopasowaną sukienkę koloru dojrzałych
moreli. Lekko rozkloszowany dół tańczył wokół jej kolan, kiedy szła.
Zagapił się na jej długie, smukłe nogi i drobne stopy obute w
eleganckie, kremowe pantofle na wysokim obcasie.
Wczoraj te długie, smukłe nogi oplatały go ciasno, a on mógł się
rozkoszować ich idealną, satynową gładkością. Samo wspomnienie
tamtych chwil sprawiło, że poczuł przypływ pożądania, nagły jak
ukłucie ostrogi. Niech to diabli.
– Niezła laska z tej twojej żony – zauważył Rico.
– Tak, chyba tak – przyznał Travis niechętnie.
– Chyba? Jak to chyba? – Kuzyn poklepał go po ramieniu. –
Człowieku, coś ci powiem. Jeżeli nie jesteś do niej przekonany, z
chęcią wybawię cię z kłopotu i sam się nią zajmę...
Na myśl o tym, że Rico mógłby się zalecać do Julii, Travis
poczuł, że budzi się w nim agresja.
– Zostaw ją w spokoju – warknął.
– Jasne, stary. Mój błąd.– Wciąż się uśmiechając z rozbawieniem,
Rico uniósł ręce w ugodowym geście.
Travis powoli wypuścił powietrze z płuc, próbując się uspokoić.
Tłumaczył sobie, że to, co przed chwilą czuł, to wcale nie był atak
wściekłej zazdrości. Po prostu dobrze odgrywał rolę świeżo
upieczonego męża, to wszystko.
Nie udało mu się namówić Julii, żeby została w hotelu. Uparła się,
że pojedzie z nim do sędziego i sama wszystko załatwi, i obstawała
przy swoim, nie zważając ani na jego rozsądne argumenty, ani na
groźne miny. Travis musiał się poddać, ale kiedy jechali samochodem,
nagle przyszła mu do głowy zbawienna myśl.
Julia nie mówiła po hiszpańsku. Tylko dzięki temu mógł odzyskać
kontrolę nad sytuacją. Jeśli tak rozegra sprawę, że sędzia nie przejdzie
na angielski, który zapewne znał, Julia będzie zmuszona milczeć.
Kiedy weszli do gabinetu, Travis rozpoczął rozmowę po hiszpańsku.
Zgodnie z jego oczekiwaniami sędzia Hernandez odpowiedział mu w
tym samym języku.
Zdezorientowane spojrzenie Julii powiedziało mu, że, tak jak się
spodziewał, nie zna tego języka. I bardzo dobrze. Nie chciał, żeby
Julia wtrącała się do rozmowy. Uważał, że najlepiej będzie, jeśli
załatwi tę sprawę po swojemu.
Rico zapewnił go, że jeśli da do zrozumienia sędziemu, że jest
gotów przeznaczyć pewne sumy pieniędzy na określone cele, tamten z
radością pójdzie mu na rękę. Travis dobrze wiedział, jak to działa. Jak
świat światem, bogactwo ułatwiało bardzo wiele.
– Powiedz mi, co powiedział sędzia – zażądała Julia, kiedy wyszli
z nowoczesnego gmachu na gwarną, zalaną słońcem ulicę w centrum
miasta.
Travis westchnął głęboko. Ta kobieta była naprawdę uparta.
– Sędzia Hernandez obiecał, że zajmie się naszą sprawą –
powiedział, ujmując ją za łokieć i prowadząc chodnikiem, tłocznym
od rozgadanych mieszkańców i turystów, którzy fotografowali
wszystko wokół siebie. – Pieniądze są w stanie otworzyć każde drzwi.
– Obiecałeś mu łapówkę?! – oburzyła się.
– Ależ skąd. – Posłał jej uspokajający uśmiech w nadziei, że
uniknie dalszych pytań. – Po prostu jeśli ma się pieniądze i wykaże
chęć współpracy, załatwiają twoją sprawę poza kolejnością.
– Aha. Wiesz, ile to potrwa?
– Nie. – Travis zrobił nagły unik, dzięki czemu nie zderzyli się z
obnośnym sprzedawcą kapeluszy typu sombrero. Handlarz miał ich na
głowie chyba z piętnaście, co wyraźnie ograniczało mu pole widzenia.
– Ale Rico mówi, że jakieś dwa tygodnie.
– Ile? Dwa tygodnie?
– Mniej więcej. Jakiś problem? – Nie puszczając jej ramienia,
wydłużył krok.
– Nie – zapewniła, coraz szybciej przebierając nogami, żeby
nadążyć za Travisem. – Po prostu nie spodziewałam się, że tak długo
nas nie będzie. Myślałam, że chcesz jak najszybciej podpisać umowę
na dystrybucję z Thomasem Henrym.
– Słusznie myślałaś. – Fakt, że musiał odłożyć o dwa tygodnie tę
sprawę, nie podobał mu się ani trochę, ale nie było innego wyjścia.
Nie mógł zacząć negocjacji z dystrybutorem, dopóki status
prawny ich małżeństwa budził jakiekolwiek wątpliwości.
– Thomas Henry poczeka. Zresztą na pewno nie jest zdziwiony
moją nieobecnością. Skoro się ożeniłem, jestem w podróży poślubnej,
to dla niego oczywiste.
– Podróż poślubna... – Julia potknęła się na wyszczerbionej płycie
chodnika. Podtrzymał ją, otaczając silnym ramieniem jej talię. – To
czym się zajmiemy przez te dwa tygodnie? Masz jakiś pomysł?
Zatrzymał się, nie przestając obejmować jej w talii. Ludzie
przechodzili obok nich, ale dla niego w tym momencie, na tym
zatłoczonym chodniku, istniała tylko Julia.
„Niezła laska z tej twojej żony".
To była szczera prawda. Ciekawe, że do tej pory właściwie się
nad tym nie zastanawiał. Julia to była po prostu Julia. Kumpelka z
dzieciństwa. Ruda, piegowata i chuda jak patyk dziewczynka, z którą
się bawił. Miała tysiąc pomysłów na minutę, kipiała energią i choć
była babą, łaziła po drzewach nie gorzej niż on i jego bracia.
Dopiero ostatniej nocy spojrzał na nią inaczej. Przekonał się, że
nie jest już chuda jak patyk, choć jej zadziorny charakter nie zmienił
się ani na jotę. Teraz jednak widział w niej kobietę, a nie dziecko,
którym kiedyś była. Popatrzył w jej śliczne, zielone oczy, a potem
przesunął wzrok niżej, na pełne, delikatne usta. I już wiedział.
– Czym się zajmiemy? – Posłał jej najbardziej zabójczy uśmiech
ze swojego arsenału. – Ależ to proste. Tym, co zwykle robią
małżonkowie w podróży poślubnej.
– Żartujesz? – wypaliła, odskakując krok w tył, i omal nie wpadła
na stragan z ciepłymi cynamonowymi bułeczkami. – A co z naszą
umową?
Zdecydowanie wziął ją za rękę i ruszył dalej, odprowadzany
gniewnym spojrzeniem sprzedawcy bułeczek.
Przyciągnął ją bliżej do siebie.
– Dlaczego nie mielibyśmy przyjemnie wykorzystać tych
przymusowych wakacji? Ostatniej nocy przekonaliśmy się przecież,
że, hm, jesteśmy nieźli w te klocki.
– W sumie racja... tylko że... – plątała się.
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego nagle okazywała takie
zaniepokojenie.
– Jeśli to miał być wybuch entuzjazmu, to musisz jeszcze
poćwiczyć – powiedział z krzywym uśmiechem.
– Nie o to chodzi... – Zawahała się, a potem spojrzała mu prosto
w oczy, jakby podjęła trudną decyzję. – Travis, jest coś, o czym
musimy porozmawiać. Dzisiaj rano zdałam sobie sprawę, że... ale nie
zdążyłam ci powiedzieć, bo musieliśmy się spieszyć na spotkanie z
sędzią... Ale skoro poruszyłeś temat ostatniej nocy, możemy
porozmawiać o tym teraz.
– O czym?
Westchnęła i niespokojnym ruchem odgarnęła z czoła grube,
kręcone pasmo miedzianych włosów. W jej ogromnych oczach czaił
się niepokój.
– Moglibyśmy pójść w jakieś... mniej zatłoczone miejsce?
– Oczywiście. Chodź. – Ruszył w stronę niewielkiego skwerku,
gdzie w cieniu drzew stały kamienne ławki.
Nie miał pojęcia, o co jej może chodzić, ale chciał, żeby jak
najszybciej wyrzuciła to z siebie. Nienawidził nierozwiązanych
problemów.
– Śmiało – powiedział zachęcająco, kiedy usiedli w
orzeźwiającym cieniu małego, ale gęsto rozgałęzionego drzewka. –
Co to za kłopot?
– Nie spodoba ci się to – zaczęła, a potem nabrała powietrza w
płuca jak przed skokiem na głęboką wodę i wypaliła: – Wczoraj w
nocy... nie zabezpieczyliśmy się.
Wszystkiego się mógł spodziewać, ale nie tego. Poczuł się tak,
jakby go znokautowała potężnym ciosem w żołądek.
– Jak to? Nie bierzesz pigułki? – wydusił, kiedy udało mu się
odzyskać oddech.
– Nie. Niby dlaczego miałabym brać?
– Nie wiem. – Miał wrażenie, że na szyi nieubłaganie zaciska mu
się pętla. – Byłem przekonany, że stosujesz antykoncepcję.
– Byłeś przekonany? – Wojowniczo uniosła podbródek. – Niby z
jakiej racji?
Wstał i nerwowo przeszedł kilka kroków.
– Myślałem, że nie jesteś zainteresowana zajściem w ciążę –
odpalił, stając przed nią.
– Cóż, ty też chyba nie jesteś, a najwyraźniej zapomniałeś, do
czego służą prezerwatywy! – uniosła się.
Tego właśnie Travis nie był w stanie pojąć. Jak mógł się
zachować tak głupio, tak nieodpowiedzialnie? Przecież nigdy, ale to
nigdy nie zapominał o zabezpieczeniu.
Jeśli chodziło o kobiety, był zdania, że im więcej ostrożności, tym
lepiej. Wolałby raczej uprawiać seks od stóp do głów owinięty w
lateks, niż się dać złapać na dziecko obrotnej panience, której się
spodobało nie tylko jego ciało, ale także nazwisko i konto bankowe.
Co się stało ostatniej nocy? Dlaczego nie pomyślał o tym, żeby się
zabezpieczyć?
Chyba dlatego, że w ogóle nie myślał. Kiedy wyjeżdżali do
Meksyku, ciągle jeszcze był przekonany, że układ łączący go z Julią
wyklucza seks. Nie wziął pod uwagę, że wylądują razem w łóżku i nie
przygotował się na to. A potem... hormony oszalały, a on nie umiał i
chyba nie chciał ich powstrzymać.
– Wspaniale – warknął, wbijając ręce w kieszenie. – Moje
gratulacje.
– Będziesz się na mnie wyżywać? – W jej oczach błysnęła
bolesna uraza. – Wiesz, jak ja się teraz czuję?
– Nie wiem. – Jego głos był zimny. – Ale to ciekawe pytanie.
Tryumfujesz? Ekscytuje cię wizja nieograniczonego dostępu do moich
kont bankowych?
– Co takiego? – spytała głucho.
– Nie udawaj naiwnej. – Cynizm był najlepszym sposobem, jaki
znał, żeby przegonić niepokój. – Nie jesteś pierwsza, która próbuje
zastawić na mnie pułapkę.
Jeśli liczył na to, że Julia się zmiesza lub zarumieni, rozczarował
się.
– Sekundkę – wysyczała z furią, zrywając się na równe nogi. – Ty
bałwanie, jak śmiesz insynuować, że zrobiłam to specjalnie?!
– A nie zrobiłaś? – Wolał się cofnąć o krok.
Każdy rozsądny człowiek, mając do czynienia z rozwścieczoną
kotką, odsuwa się poza zasięg jej pazurów.
– Wyobraź sobie, że nie – powiedziała bardzo cicho, ale w jej
głosie było więcej mocy, niż gdyby krzyczała. – Nie należę do hordy
kobiet, które ścigają Travisa Kinga, żeby go zawlec przed ołtarz.
Nigdy się za tobą nie uganiałam. To ty przyszedłeś do mnie. Ty
poprosiłeś mnie o rękę, pamiętasz?
Zapadła ciężka cisza. Julia zacisnęła zęby. Gdyby Travis był
łajdakiem, mógłby powiedzieć jeszcze wiele rzeczy, które by ją
zraniły. On jednak tylko potrząsnął głową, wyraźnie zakłopotany.
– Masz rację. To ja przyszedłem do ciebie. I ponoszę
odpowiedzialność za ostatnią noc w równym stopniu co ty.
– Ojej – odetchnęła głęboko i leciutko się uśmiechnęła.– Cóż za
epokowa chwila.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, podeszła do niego i wzięła go
za rękę.
– Niepotrzebnie się martwimy – powiedziała dziarsko. – To był
tylko raz...
– Cztery razy – poprawił ją ponurym tonem.
– Możliwe, ale to była tylko jedna noc – upierała się. – Szanse na
pewno są znikome...
– Cóż, tego się z pewnością dowiemy już wkrótce – mruknął,
biorąc ją za rękę i zdecydowanie ruszając przed siebie.
– Dokąd idziemy? – spytała, drobiąc na swoich wysokich
obcasach, żeby dotrzymać mu kroku.
– Do najbliższej apteki. Wykupimy wszystkie prezerwatywy,
jakie mają na składzie.
Tydzień później Julia nasunęła na nos ciemne okulary, zrobiła
kilka kroków po gorącym, złocistym piasku i zanurzyła stopy w
chłodnej wodzie oceanu. Wypatrywała Travisa, który szalał na desce
surfingowej. Jak zwykle rozpierała go energia.
Wspomnienie innych sposobów, w jakie wyładowywał tę energię,
sprawiło, że poczuła rozkoszne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
W ciągu ostatnich dni, a może raczej nocy, zdołali poważnie
naruszyć ogromny zapas prezerwatyw, w które Travis się zaopatrzył
w miejskiej aptece. Julia z łatwością dała się przekonać, że nie ma
sensu zachowywać seksualnej wstrzemięźliwości zgodnie z umową,
skoro jej sygnatariusze, czyli ona i Travis, nie mają na to najmniejszej
ochoty.
Każdą noc spędzali więc w wielkim łożu w sypialni Travisa. Julia
zdawała sobie sprawę, że się pogrąża, angażując się coraz bardziej w
relację, która nie miała przecież przyszłości.
Ale nie potrafiła się wycofać. I mogła się założyć, że każda
kobieta na jej miejscu miałaby podobny problem. O ile nie byłaby
totalnie zimną rybą.
Travis oczarował ją, zabrał do swojego świata. Nie wiedziała, czy
kiedykolwiek zdoła odnaleźć drogę powrotną do dawnego życia.
Nagle wzdrygnęła się, kiedy dotarł do niej w pełni sens tego, o czym
przed chwilą myślała. Poczuła, że jakaś lodowata pięść zaciska się na
jej sercu.
Mimo wszystkich obietnic, jakie sobie złożyła, popełniła drugi raz
ten sam błąd. To małżeństwo oznaczało dla niej taką samą życiową
katastrofę jak pierwsze... albo nawet gorszą.
Jean – Claude był łajdakiem, jakich mało, ale przynajmniej
należał do tej samej grupy społecznej co ona. Po rozstaniu z nim
musiała co prawda leczyć złamane serce, ale poza tym nic się nie
zmieniło. A teraz... Świat, w którym żył Travis, oddalony był o lata
świetlne od jej świata.
Ona była córką kucharki, a on, na miły Bóg, dziedzicem fortuny
Kingów! A takie związki raczej nie miewały przed sobą świetlanej
przyszłości, oczywiście, jeśli nie liczyć historii Kopciuszka.
Julia nie była tak głupia, żeby tego nie wiedzieć. A jednak mimo
świadomości, że zmierza ku nieuniknionej porażce i że naraża się na
cierpienie, powoli, nieodwołalnie zakochiwała się we własnym
mężu...
– Seńora King?
Julia odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z młodym
mężczyzną w hotelowym uniformie, który na piasku wyglądał dość
absurdalnie.
– Telefon do pani.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do przystojnego młodzieńca i
sięgnęła po telefon. Nie miała pojęcia, kto i po comoże do niej
dzwonić. – Halo?
– Julio O'Hara King – w słuchawce odezwała się jej matka tonem,
którego Julia nie słyszała od czasu, kiedy miała szesnaście lat i została
przyłapana przez rodzicielkę na wymykaniu się na wagary. – Możesz
mi łaskawie wyjaśnić, co robi skandaliczne zdjęcie twoje z Travisem
na pierwszej stronie brukowej gazety sprzedawanej w każdym kiosku
w naszym pięknym miasteczku?
O, Boże... stronie brukowej gazety sprzedawanej w każdym
kiosku w naszym pięknym miasteczku? O, Boże...
– Rozumiem, panie Henry. – Ze słuchawką przy uchu Travis
przechadzał się nerwowo po salonie. – Oczywiście, panie Henry –
mówił spokojnie, choć jego oczy ciskały błyskawice. – Moi prawnicy
już się tym zajmują. Może pan być spokojny.
Julia siedziała zwinięta w kłębek na kanapie i tępym wzrokiem
patrzyła przed siebie. Nie dziwiła się, że Travis jest wściekły. Ona
sama od momentu, kiedy się dowiedziała, że amerykański tabloid
przedrukował tę nieszczęsną fotografię, marzyła tylko o tym, żeby
wpełznąć w mysią dziurę.
Jej matka widziała to zdjęcie. Jej znajomi, koledzy i sąsiedzi
także. Jak Stany długie i szerokie każdy obywatel mógł podziwiać jej
cycki na dużej, wyraźnej fotografii.
Z jękiem otoczyła się ramionami. Czy było jakieś wyjście z tej
sytuacji? Chyba tylko jedno: wyemigrować do Zimbabwe albo gdzieś
dalej i poczekać, aż wszyscy zapomną. Za jakieś dwadzieścia lat może
będzie mogła wrócić do domu...
Niestety nie mogli tak zrobić. Musieli wrócić i dlatego Travis już
od dłuższej chwili konferował przez telefon, usiłując udobruchać
Thomasa Henry'ego. Julia nie bardzo rozumiała, dlaczego dystrybutor
okazuje aż takie wzburzenie. Ostatecznie to nie jego fotografia
znalazła się na pierwszej stronie taniej gazety, tuż obok sensacyjnych
doniesień o lądowaniu ufoludków i narodzinach dwugłowych cieląt.
Travis wreszcie skończył rozmowę i cisnął telefon na najbliższy
fotel.
– Jasna cholera – rzucił przez zęby. – Nienawidzę nie panować
nad sytuacją.
– Witaj w prawdziwym świecie – szepnęła.
– Lubię mój własny świat, w którym ja ustalam reguły.
Nie zdziwiła jej ta odpowiedź. Wiedziała, jak bardzo nienawidził
uczucia bezradności.
– Co miał do powiedzenia pan Henry? – spytała, żeby zmienić
temat.
– Pan Henry – Travis pomasował sobie kark gestem zdradzającym
zmęczenie – jest równie konserwatywny co ekscentryczny. Nie pytaj
mnie, jak to możliwe. On po prostu taki jest.
– Rozumiem – powiedziała ostrożnie. – Konserwatywny
ekscentryk.
– Zadzwonił do mnie, żeby mi oznajmić, że nie widzi możliwości
współpracy z bohaterem ogólnokrajowego skandalu. Wyładował
swoje oburzenie, a potem ni stąd, ni zowąd przyznał, że skoro to jest
nasza podróż poślubna, mieliśmy święte prawo ulec porywom serca i
że w jego mniemaniu nie ponosimy winy za to, co się stało.
Travis umilkł na chwilę.
– Ten facet jest nieprzewidywalny. Gdyby tylko dało się szybciej
załatwić ten twój nieszczęsny rozwód, zaraz pojechałbym podpisać z
nim umowę na dystrybucję. Zanim wymyśli kolejny powód, żeby mi
odmówić.
Z desperacją przeczesał włosy palcami. Zmarszczył brwi i
zacisnął szczęki, jakby wierzył, że jeśli odpowiednio mocno się
skoncentruje, znajdzie jakieś cudowne wyjście z sytuacji. Na razie
jednak nie mógł nic zrobić. Musiał czekać.
Julia pomyślała, że ta świadomość musi go doprowadzać do
szaleństwa. Wpatrzona w zdradzającą napięcie linię jego ramion
powoli wstała, podeszła do niego i mocno objęła, opierając czoło na
jego piersi.
Travis znieruchomiał.
– Co ty robisz?
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy z trochę zmęczonym
uśmiechem.
– Chcesz się przytulić? Bo ja na przykład bardzo chcę.
– Dobry pomysł. – Z westchnieniem otoczył ją ramionami, a
potem zaczął delikatnie masować jej plecy. – Nie martw się, Julio,
wszystkim się zajmę.
– Wiem – szepnęła, wtulając się w jego mocne, męskie ciało. –
Wiem, że ze wszystkim sobie poradzisz.
Nie powinna się tak cieszyć jego bliskością. Nie powinna
przyzwyczajać się do myśli, że ona i Travis stanowią zgrany zespół,
że są gotowi się wspierać i mogą na sobie polegać w każdej sytuacji.
Może i byli zespołem, ale tylko tymczasowym. Kiedy ten mecz się
skończy, Travis bez wahania odeśle ją na ławkę rezerwowych i po
prostu o niej zapomni.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cztery dni później Julia uzyskała rozwód. Jeszcze tego samego
popołudnia, w zaciszu gabinetu sędziego Hernandeza odbyła się
krótka, dyskretna ceremonia ślubna.
Kiedy wszystkie dokumenty zostały podpisane, Travis odetchnął z
ulgą. Znów był w siodle, znów dzierżył stery swojego życia. Teraz,
kiedy nikt nie mógł już podważyć układu, który zawarł z Julią, chciał
jak najszybciej wrócić do domu, żeby się zająć sprawami winnicy.
Na tylnym siedzeniu limuzyny wiozącej ich z powrotem do
hotelu, Travis spod oka przyglądał się swojej nowo poślubionej,
tymczasowej żonie. Była diabelnie atrakcyjna.
Na ceremonię ubrała się w skromny kostium koloru kości
słoniowej. Rdzawy top idealnie współgrał z barwą jej włosów, które
uczesała w gładki kok, a naszyjnik z pereł podkreślał jej jasnozłotą
opaleniznę.
Musiał przyznać, że układało im się ze sobą zaskakująco dobrze.
Kto by pomyślał, że jego koleżanka z dzieciństwa okaże się idealną
kochanką? Nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która łączyłaby w sobie
tyle spontanicznej, śmiałej naturalności i czułego oddania.
Prawda była taka, że Julia zupełnie zawróciła mu w głowie. Był
nią zafascynowany. Nie planował tego, ale skoro taka była
rzeczywistość... póki trwało ich małżeństwo, miał zamiar się nią po
prostu cieszyć.
Istniała jednak druga strona medalu. Rzucając ukradkowe
spojrzenia na uroczy profil Julii, Travis nie mógł przestać zadawać
sobie pytania, czy jest ona rzeczywiście osobą, za którą się podaje. A
może pod maską szczerości i otwartości skrywa zupełnie inną
tożsamość – oszustki i naciągaczki?
Odkąd pojął ją za żonę, wydarzyło się po prostu trochę zbyt dużo
podejrzanych rzeczy, żeby mógł to uznać za przypadek. Najpierw
wizyta Jeana – Claude'a na ich weselu. Potem uchwycona przez
fotografa chwila zapomnienia na tarasie hotelu... i wreszcie ta noc,
kiedy oszaleli z namiętności do tego stopnia, że zapomnieli o
zabezpieczeniu.
Czy miała swój udział w tych wydarzeniach? Chyba nie. Dobrze
pamiętał jej przerażenie i wściekłość, kiedy zobaczyła Jeana –
Claude'a na ich weselu, jej bladość i drżenie warg na myśl o
możliwych konsekwencjach nieostrożnego seksu i rumieniec wstydu,
kiedy odkryła swoje roznegliżowane zdjęcie w gazecie.
Ale z drugiej strony...
Musiał przyznać, że w sumie, pomimo wszystkiego, co się działo,
zachowywała godny podziwu spokój. Jej opanowanie i pogoda ducha
były dla niego cennym wsparciem w chwilach, kiedy myślał, że
bezradność doprowadzi go do szaleństwa.
Jednak... czy jej zachowanie było efektem zrównoważonego,
spokojnego charakteru, czy może raczej... faktu, że ona sama
prowokowała te wydarzenia, umiejętnie pociągając za sznurki? Czy
stał się jej ofiarą, pionkiem w makiawelicznej grze, której celu nie
potrafił zrozumieć?
Bardzo chciał móc jej zaufać, a swoje podejrzenia uznać za objaw
paranoi i zapomnieć o nich raz na zawsze. Musiał jednak być
ostrożny. Obdarzenie zaufaniem niewłaściwej osoby mogło dużo
kosztować nie tylko jego, ale i całą jego rodzinę.
– Coś się stało – pełen napięcia głos Julii wyrwał go z zamyślenia.
Wyjrzał przez okno samochodu, który właśnie się zatrzymał przed
głównym wejściem Castello del King. Rico szybkim krokiem szedł w
ich stronę, a na jego zwykle uśmiechniętej twarzy malował się
niepokój i wściekłość.
Travis wysiadł bez słowa i ruszył kuzynowi na spotkanie. Julia
miała rację – musiało się stać coś złego. Im prędzej się dowie co, tym
lepiej.
– Dzwonią dziennikarze – rzekł Rico bez wstępów, prowadząc
kuzyna i jego żonę na mniej uczęszczane patio.
– Jasna cholera – mruknął Travis, odruchowo obejmując
ramieniem Julię. – Co tym razem?
– Pięć minut temu zadzwonił sędzia Hernandez. Dosłownie
sekundę po tym, jak wyszliście z jego gabinetu, przyłapał swojego
sekretarza na rozmowie z dziennikarzami. Niestety ptaszek zdążył już
wszystko wyśpiewać o rozwodzie Julii i waszym powtórnym, cichym
ślubie. – Czarne oczy Rica płonęły oburzeniem.
– Co?! – Błogie uczucie ulgi, które spłynęło na Julię w momencie,
kiedy podpisała papiery rozwodowe, prysło jak bańka mydlana.
Zamiast niego pojawił się nerwowy, bolesny skurcz żołądka.
– Co dokładnie przeciekło do prasy? – Travis zacisnął zęby. Miał
ochotę zagryźć urzędnika, który wpadł na genialny pomysł, by się
zabawić – i zapewne dobrze zarobić – ich kosztem.
– Wszystko – powiedział Rico ponuro. – Sekretarz musiał
nawiązać kontakt z pismakami już wcześniej. Znają całą historię.
– Jak tylko dorwę tego gnoja... – warknął Travis.
– Nie sądzę, żeby ci się to udało. Hernandez zwolnił go z pracy ze
skutkiem natychmiastowym. Facet pewnie zaszył się gdzieś i liczy
forsę. Jeśli dobrze to rozegrał, jest ustawiony na wiele lat.
Travis zwalczył chęć zdemolowania pierwszego przedmiotu, jaki
pojawi się na jego drodze.
– Więc to tyle, jeśli chodzi o dyskretne załatwienie naszych
spraw.
– Niestety. – Rico rozłożył ręce. – Strasznie mi przykro, kuzynie.
Julia nie odezwała się ani słowem. Porażona, patrzyła to na
Travisa, to na Rica. Nie była w stanie uwierzyć, że to wszystko dzieje
się naprawdę. Jeszcze tak niedawno była normalną, zupełnie
anonimową dziewczyną z małego miasteczka.
A teraz, tylko dlatego, że wyszła za mąż za znanego i bogatego
człowieka, stała się zwierzyną łowną. Kiedy wystawiono na widok
publiczny jej ciało, poczuła się boleśnie zraniona. Dzisiaj stało się coś
znacznie gorszego. Kupcząc sekretami jej życia osobistego, zraniono
ją o wiele dotkliwiej.
Może Travis był bardziej przyzwyczajony do wścibstwa brukowej
prasy, ale w tej chwili wyglądał na poważnie rozwścieczonego. Czy w
zaistniałej sytuacji umowa, którą zawarli, miała jeszcze dla niego
jakąkolwiek wartość?
Czy może zechce jak najszybciej ją rozwiązać, bo, jakkolwiek
patrzeć, małżeństwo z nią przyniosło mu na razie o wiele więcej
szkody niż pożytku?
Julia miała nadzieję, że Travis tego nie zrobi. Gdyby ją zostawił,
musiałaby się sama zmierzyć z rozszalałymi mediami, a nic chyba nie
przerażało jej bardziej.
– Travis? – odezwała się, z trudem wydobywając głos z
zaciśniętego gardła.– Co z nami będzie?
– Jak to co? – Nie patrzył na nią, a w jego głosie kipiał gniew. –
Wracamy do domu.
– Razem? – odważyła się zapytać.
– Oczywiście, że razem. – Uśmiechnął się do niej samymi
wargami. – Jesteśmy przecież małżeństwem, prawda?
– Prawda – zmusiła się, żeby odpowiedzieć sztucznym
uśmiechem na jego uśmiech.
A więc nie zamierzał się wycofać, przynajmniej na razie. Ta
świadomość przyniosła ulgę, ale Julia nie potrafiła się nią cieszyć.
Czuła, jak między nimi otwiera się przepaść, której żadne z nich nie
zdoła już chyba nigdy przekroczyć.
Tydzień później Travis siedział przy wielkim biurku w swoim
gabinecie z telefonem przy uchu i ze spokojną rezygnacją męczennika
słuchał upiornej muzyczki, którą skomponowano chyba specjalnie w
taki sposób, żeby doprowadzać do szaleństwa nieszczęśników
czekających na połączenie.
Marzył o tym, żeby odłożyć słuchawkę, ale nie mógł sobie na to
pozwolić. Musiał się wreszcie rozmówić z Thomasem Henrym, który
od szeregu dni nie odpowiadał na jego telefony.
Tym razem Travis postanowił nie dać się zbyć. Opadł na oparcie
fotela i dla odprężenia powiódł wzrokiem po ścianach gabinetu
ozdobionych wielkimi, artystycznymi fotografiami przedstawiającymi
winnicę o różnych porach roku.
– Przykro mi, panie King – muzyczka ucichła i w słuchawce
rozległ się bezosobowy głos sekretarki Thomasa Henry'ego – ale pan
Henry nadal jest zajęty. Jeśli nie chce pan dłużej czekać, proszę
zostawić wiadomość. Pan Henry oddzwoni do pana, kiedy znajdzie
czas.
Akurat. Travis dobrze wiedział, że dystrybutor nie oddzwoni, bo
unika z nim kontaktu, okazując w ten sposób zgorszenie rewelacjami,
jakie mógł o nim przeczytać w prasie. Cóż za ironia losu.
Małżeństwo miało zwiększyć szanse Travisa na podpisanie
umowy z Thomasem Henrym, a tymczasem, od chwili gdy w rytm
marsza weselnego przeszedł z Julią po białym, ukwieconym dywanie,
szanse te malały w zastraszającym tempie.
Mimo to nie zamierzał pozwolić, by Thomas Henry go zbywał.
Był zdecydowany wisieć na telefonie tak długo, jak będzie trzeba,
nawet jeśli przeklęta słuchawka miałaby mu przyrosnąć do ucha.
Dystrybutor będzie musiał z nim porozmawiać, czy tego chce, czy nie.
– Dziękuję pani – w jego głosie nie było nic prócz chłodnej,
oficjalnej uprzejmości – ale wolałbym zaczekać przy telefonie.
– Jak pan sobie życzy.
Upiorna muzyczka rozbrzmiała znowu i Travis został sam ze
swoimi myślami. Ostatni tydzień nie należał do przyjemnych. Już sam
powrót do Kalifornii nie był łatwy. Kiedy tylko prywatny odrzutowiec
Kingów dotknął płyty lotniska, pojawiła się sfora reporterów,
pstrykając zdjęcia i nachalnie domagając się komentarzy.
On i Julia stali się atrakcją pierwszych stron gazet. Zdecydowanie
odmawiali wszelkich wypowiedzi, nie przeszkadzało to jednak
plotkarskim pismom zamieszczać obszerne artykuły. Zwłaszcza że
Jean – Claude Doucette, wzgardzony i porzucony pierwszy mąż pani
King, udzielał szczegółowych wywiadów każdemu, kto był gotów mu
za to zapłacić.
Julia starała się zachować spokój, ale Travis widział, jak kuli się
w sobie za każdym razem, kiedy dzwoni telefon. Miał wtedy ochotę
wziąć ją w ramiona, kołysać i pocieszać, i znaleźć w jej gorących
objęciach rozkoszne zapomnienie. Jednak dopóki żywił choć cień
podejrzenia, że ona może mieć jakiś udział w tych wszystkich
wydarzeniach, nie mógł tego zrobić.
Rozmowa z braćmi, którą odbył poprzedniego wieczoru, w
niczym mu nie pomogła.
– Udało wam się wygrzebać z przeszłości Doucette'a coś, dzięki
czemu moglibyśmy wyeliminować go z gry? – chciał wiedzieć Travis.
– Niestety. – Adam rozłożył ręce. – Jak na razie nie znaleźliśmy
żadnego dowodu na to, że już wcześniej zajmował się szantażem.
– Cóż za strata dla ludzkości – skomentował Jackson. – Jeśli tego
nie robił, marnował wielki talent.
– Coś musi być – upierał się Travis. – Trzeba szukać dalej.
– A co Julia ma do powiedzenia w tej sprawie? – spytał Adam
łagodnie.
– Jak myślisz, co może mieć do powiedzenia? Jest zażenowana
wściekła, tak jak ja.
– Na pewno? – drążył Jackson.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Travis poczuł, że wzbiera w
nim złość. To uczucie ostatnio właściwie go nie opuszczało.
– Nie zrozum mnie źle – powiedział młodszy brat uspokajająco. –
Bardzo lubię Julię, ale... odkąd się z nią ożeniłeś, katastrofa goni
katastrofę.
– Słuszna uwaga – wtrącił Adam.
– Ty też zaczynasz?!
– Travis, spytam wprost. – Najstarszy z braci Kingów nie dał się
wytrącić z równowagi. – Czy jesteś zupełnie pewien, że Julia nic
przed tobą nie ukrywa?
Nie był tego pewien. I ta niepewność doprowadzała go do
szaleństwa. Jednak na myśl, że jego bracia mieliby oceniać postawę
Julii i decydować, czy jest podejrzana, czy też nie, poczuł wewnętrzny
sprzeciw. To było jego małżeństwo i jego sprawa.
– Jestem pewien. Julia jest niewinna – powiedział z
przekonaniem.
Adam przez długą chwilę patrzył mu w oczy bez słowa, po czym
skinął głową.
– To nam wystarczy. Będziemy nadal szukać jakiegoś haka na
Doucette'a. A wy z Julią postarajcie się już więcej nie rozrabiać. Ten
cały medialny cyrk bardzo denerwuje Ginę, a w jej stanie to
niewskazane.
Travis nie mógł się nie uśmiechnąć na myśl o bracie. Adam
naprawdę miał świra na punkcie żony.
Okropna muzyczka w telefonie grała i grała. Travis zacisnął dłoń
na aparacie. Może jego pomysł z zaaranżowanym małżeństwem
okazał się totalną porażką, ale to nie znaczyło, że miał się poddać.
Thomas Henry będzie musiał przynajmniej go wysłuchać.
– Witam, panie King – muzyczka nagle umilkła, i w słuchawce
odezwał się szorstki głos dystrybutora. – Czym mogę służyć?
– Dzień dobry – poprawił się w fotelu, skupiony, zdecydowany
rozegrać tę partię najlepiej jak mógł, mimo naprawdę kiepskich kart. –
Próbuję się z panem skontaktować już od tygodnia.
– Byłem zajęty – rzucił tamten niedbale.
– Ja również – podchwycił Travis. – Przez cały tydzień użerałem
się z prawnikami. Doprawdy, nie tak sobie wyobrażałem mój miesiąc
miodowy.
– Wiem – ożywił się Henry. – Czytałem o pańskich problemach w
prasie.
– Rozumiem. Zapewniam jednak, że to, co piszą gazety, nie jest
prawdą.
– Nie? – tamten nie krył zainteresowania. – Chce pan powiedzieć,
że pańska żona nie miała ślubu z tym... jak mu tam.... Doucette'em?
– Niestety miała.
– Cóż, jeśli Doucette był jej prawowitym małżonkiem, sama się
prosiła o ten skandal. Ma teraz dokładnie to, na co zasłużyła –
powiedział Thomas Henry autorytatywnie. – A pan jest sam sobie
winien...
Travis poczuł, że ma dość.
– Doucette jest naciągaczem, który żeruje na naiwności ludzi.
Podle oszukał moją żonę – zdecydowanie przerwał tamtemu, nie
próbując nawet ukryć gniewu.
Zależało mu na dystrybucji wina, ale nie aż tak, żeby spokojnie
słuchać, jak Thomas Henry obraża Julię.
– Ona niczemu nie jest winna. Prosiłbym, żeby się pan liczył ze
słowami.
Thomas Henry aż sapnął z oburzenia.
– Słuchaj pan...
– Nie, to pan posłucha. Zależy mi na współpracy z panem, ale
przeżyję, jeśli pan z niej zrezygnuje – palnął Travis.
Wiedział, że znalezienie innego, choć w połowie tak dobrego
dystrybutora będzie bardzo trudne, ale nie zamierzał się podlizywać
Henry'emu. Travis King nie płaszczył się nigdy przed nikim, nawet
jeśli mógłby w ten sposób wiele zyskać. Jego zdaniem cel nie
uświęcał środków.
– Czy pan aby nie zapomniał, z kim pan rozmawia? – wybuchnął
jego rozmówca.
– Mógłbym zadać panu to samo pytanie, Henry. – Travis wstał
zza biurka i podszedł do okna, za którym rozciągała się jego ukochana
winnica.
Jej widok jak zwykle napełnił go spokojną pewnością, że zmierza
we właściwym kierunku.
– Nie jestem żółtodziobem stawiającym pierwsze kroki w branży.
Mam jedną z najlepszych winnic w Kalifornii, a specjalista tej rangi
co pan na pewno zdaje sobie sprawę z moich możliwości. Wina
Kingów z roku na rok przynoszą większe dochody.
Jeśli zechce pan pośredniczyć w sprzedaży moich win,
osiągniemy wspólny sukces i obaj niemało na tym zyskamy... ale
jeżeli powie pan jeszcze choć jedno słowo, które uznam za obraźliwe
w stosunku do mojej żony, odłożę słuchawkę i zacznę szukać innego
dystrybutora.
Kiedy przebrzmiały słowa Travisa, w słuchawce zaległa grobowa
cisza. A więc jednak przeszarżował. Gdzie on, do cholery, znajdzie
teraz dobrego dystrybutora?
– Ma pan słuszność – odezwał się Thomas Henry, kiedy Travis
stracił już wszelką nadzieję. – Szanuję ludzi, którzy honor rodziny
stawiają na pierwszym miejscu. Z prawdziwą przyjemnością podpiszę
z panem umowę. Zapraszam do mojego biura w przyszłym tygodniu
w celu omówienia szczegółów.
A więc sukces! Travis odłożył słuchawkę i w pierwszym odruchu
chciał pobiec do Julii, żeby się z nią podzielić tą radosną nowiną.
Potem jednak zmienił zdanie. Ostatecznie nie byli przecież
prawdziwym małżeństwem.
Piętro wyżej Julia dokładnie zamknęła za sobą drzwi sypialni,
oparła się o nie i odetchnęła głęboko, zbierając odwagę. Pokój zalany
był słońcem. Za wielkim oknem jak okiem sięgnąć rozciągały się
rzędy równo przyciętych krzewów winorośli, a niebo nad spokojnym
horyzontem było nieprawdopodobnie wprost błękitne.
Julia westchnęła z zachwytem. Nie mogła sobie jednak pozwolić
na kontemplowanie piękna krajobrazu. Przyszła tu w zupełnie innym
celu. Musiała wykorzystać moment, kiedy Travis, zajęty w swoim
gabinecie, na pewno jej nie przeszkodzi...
Wyjęła z torebki swój telefon komórkowy i wybrała numer, który
przez ostatnie lata tak bardzo chciała zapomnieć.
– Allo? – odezwał się w słuchawce znienawidzony głos.
– Witaj, Jean – Claude – powiedziała z determinacją. – Musimy
porozmawiać.
ROZDZIAŁ ÓSMY
To chyba jednak nie był dobry pomysł, pomyślała Julia,
obejmując zziębniętymi dłońmi styropianowy kubek z kawą. Szarpana
podmuchami lodowatego wiatru podeszła do odrapanej barierki
punktu widokowego i z wysokiego klifu spojrzała na ocean.
W to pochmurne, wietrzne popołudnie mały parking przy
prowadzącej wzdłuż wybrzeża autostradzie był pusty. Julia właśnie na
to liczyła – że jej spotkanie z Jeanem – Claude’em odbędzie się bez
świadków.
Nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o tym, że postanowiła
działać na własną rękę. Wolała sobie nawet nie wyobrażać, jak
zareagowałby Travis, gdyby odkrył, że umówiła się z Jeanem –
Claude'em.
Im bardziej zbliżała się godzina wyznaczonego spotkania, tym
większe ogarniały ją wątpliwości. To chyba naprawdę nie był dobry
pomysł. Ktoś tak uparty, ograniczony i podły jak jej były mąż, nie
posłucha przecież żadnych argumentów. Jej prośby ani groźby na nic
się nie zdadzą. Jean – Claude prawdopodobnie tylko zaśmieje jej się
w twarz.
Musiała jednak spróbować się z nim rozmówić, nawet jeśli szanse
na to, że go przekona do zmiany zachowania były minimalne. Nie
mogła dłużej siedzieć bezczynnie chowając się za plecami Travisa,
jakby się bała wypić piwo, którego sama przecież nawarzyła.
Doucette był kiedyś jej mężem. Gdyby nie to, że w swojej
głupocie za niego wyszła, nigdy nie pojawiłby się w życiu Travisa.
Julia była dorosłą kobietą i miała zwyczaj sama rozwiązywać swoje
problemy. Musiała zrobić coś, cokolwiek, żeby spróbować
powstrzymać Jeana – Claude'a.
Jej rozważania przerwał dźwięk wtaczającego się na parking
samochodu. Nowiutki, sportowy wóz zatrzymał się obok jej auta. Julia
mimowolnie zesztywniała, kiedy rozpoznała jego kierowcę po
grzywie blond włosów godnej samego Adonisa.
Jean – Claude Doucette powoli wysiadł z samochodu i ruszył ku
niej niespiesznym krokiem człowieka całkowicie zblazowanego.
– Nowy samochód? – rzuciła zamiast powitania.
Nowy, i do tego kosztowny, pomyślała, patrząc na lśniący bolid.
Oto, na co poszły pieniądze z szantażu. Wybór Jeana – Claude’a nie
zdziwił jej ani trochę. Facet zawsze uwielbiał zwracać na siebie
uwagę. Kiedy byli razem, z upodobaniem opowiadał, że jego
cioteczny pradziadek pochodził z francuskiej arystokracji.
Jeśli tak, Julia była pewna że utytułowany protoplasta przewraca
się w grobie, patrząc na wyczyny prawnuka. Obecnie Jean – Claude
rozkoszował się zainteresowaniem mediów. Fakt, że wywiady z nim
pojawiały się wyłącznie w plotkarskich pismach z najniższej półki,
zupełnie mu nie przeszkadzał.
Każdemu, kto tylko chciał, opowiadał, jakim był oddanym mężem
i jak został porzucony przez łowczynię fortun, kiedy ta znalazła sobie
bogatszą ofiarę.
W odpowiedzi na jej pytanie Jean – Claude pogłaskał czule
idealnie wypolerowaną karoserię.
– Niezła zabawka, prawda? – odezwał się, posyłając jej uśmiech,
który kiedyś musiała uważać za zmysłowy. Dobry Boże, jak mogła
być taką idiotką?
– Julio, moja drrroga, jakże się cieszę, że cię widzę – zapiał
Francuzik, podchodząc do niej blisko, o wiele bliżej, niżby sobie tego
życzyła.
Nie cofnęła się jednak. Jeśli chciała, żeby potraktował poważnie
to, co miała do powiedzenia, nie mogła okazać niepewności.
– Posłuchaj, Jean – Claude...
– Jakież to romantyczne, nie uważasz? – wpadł jej w słowo. –
Tylko my dwoje... nad brzegiem wzburzonego oceanu.
Nie uznała za stosowne skomentować tej uwagi. W milczeniu
patrzyła, jak wiatr rozwiewa jego blond grzywę, ujawniając duże, łyse
zakola. Ich widok sprawił jej bardzo przyziemną satysfakcję.
Najwyraźniej bycie dupkiem jednak szkodziło zdrowiu.
– Cóż – podjął Jean – Claude, wzruszając ramionami. – Nie
chcesz wykorzystać naszej tajemnej schadzki, żeby się trochę
zabawić? Twoja strata, ale wobec tego nie rozumiem, po co w ogóle
chciałaś mnie widzieć?
– Zabawić się? – powtórzyła zaskoczona. – Zwariowałeś?
– Nie bądź taka nieśmiała, kochanie. Musisz przecież pamiętać,
co nas kiedyś łączyło.
Oczywiście, że pamiętała. Chętnie poddałaby się lobotomii,
gdyby miała pewność, że pozwoli jej to zapomnieć o przeszłości.
Jednak teraz, kiedy porównała łóżkowe wyczyny Jeana – Claude'a z
tym, co dane jej było przeżyć z Travisem, nieoczekiwanie dla samej
siebie parsknęła śmiechem.
Doucette musiał właściwie zinterpretować jej reakcję, bo
zrezygnował z uwodzicielskiego tonu.
– Czego ode mnie chcesz? – spytał obcesowo.
– Chcę, żebyś się odczepił ode mnie i od Travisa – powiedziała
spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.
– Co takiego? – Francuzik zaśmiał się nieprzyjemnie. – A niby
dlaczego miałbym to zrobić?
– Nie uważasz, że już dość nam zaszkodziłeś? Jak długo jeszcze
chcesz nas oczerniać w prasie? Nie masz wrażenia, że to się robi
nudne?
– Moja droga Julio, dziękuję za troskę, ale zapewniam cię, że
bynajmniej się nie nudzę. I nie mam zamiaru dobrowolnie
zrezygnować z tej zabawy. Aż takim altruistą nie jestem.
Nie mogła pokazać, że wyraźna kpina w jego głosie robi na niej
jakiekolwiek wrażenie. Wiedziała, że Doucette syci się ludzkim
strachem i niepewnością jak wampir świeżą krwią.
– Jean – Claude, niszczysz życie człowiekowi, który w żaden
sposób na to nie zasłużył – powiedziała spokojnie. – Nie pozwolę ci
na to.
– Co ja słyszę? – zadrwił. – A w jaki sposób, jeśli można
wiedzieć, zamierzasz mnie powstrzymać?
– Pójdę na policję – wyjaśniła rzeczowo. – Travis nie zrobił tego,
bo sam chce się z tobą policzyć. Ale ja nie mam takich ambicji. Złożę
doniesienie o przestępstwie. Zostaniesz aresztowany za szantaż.
Zobaczysz, doczekasz się, że cię wsadzą za kraty albo deportują.
– Chciałabyś, prawda, kochanie? – uśmiechnął się zimno. – Ale
nie możesz pójść na policję i dobrze o tym wiesz. Nie masz żadnych
dowodów.
– Mogę je zdobyć. Nie zmuszaj mnie do tego.
– Ojej, już się boję. – Jean – Claude błyskawicznym ruchem
przygarnął Julię do siebie i wycisnął zimnego, mokrego całusa na jej
ustach.
Odskoczyła, wycierając wargi wierzchem dłoni. Dławiło ją
obrzydzenie i wściekłość.
– Nie zbliżaj się do mnie – syknęła. – I zostaw nas w spokoju, bo
przysięgam ci, że skończysz w więzieniu.
– Grozisz mi? – Doucette zmarszczył brwi. – Gazety na pewno
zainteresuje fakt, że wielmożny Travis King posuwa się do gróźb
zastraszania, żeby zamknąć usta nieszczęsnemu byłemu mężowi
swojej żony.
– Zostaw Travisa w spokoju, dobrze? On nie ma z tym nic
wspólnego. Zastanów się lepiej nad sobą. Szantaż jest przestępstwem
podlegającym karze – powiedziała ostro, choć czuła, że opuszcza ją
odwaga.
Cholerny Jean – Claude w ogóle nie wyglądał na przestraszonego.
Miała wrażenie, że ta sytuacja go bawi.
– Skoro tyle wiesz o przestępstwach – Francuzik uśmiechnął się
złośliwie – to na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, ile lat można
dostać za bigamię. Jesteś pewna, że chcesz się spotkać ze mną w
sądzie?
Julia miała ochotę go udusić, lecz niestety to też było
przestępstwem. Tak jak mogła się spodziewać, rozmowa z
Doucette'em kompletnie nic nie dała. Nie powinna była w ogóle się z
nim umawiać. Bez słowa ruszyła do samochodu. Nie było sensu
przedłużać tej farsy.
Kiedy wsiadała, dobiegł ją jeszcze pełen satysfakcji głos jej
byłego męża:
– Do zobaczenia niebawem, moja słodka. Odjeżdżając, w lusterku
zobaczyła, że Jean – Claude rozmawia przez telefon komórkowy. To
nie mógł być dobry znak.
Travis zaparkował swój terenowy samochód przy Main Street w
Birkfield, swoim rodzinnym miasteczku, wyskoczył na chodnik i z
łomotem zatrzasnął drzwi. Musiał znaleźć Julię. Pół godziny temu
zadzwoniła do niego właścicielka agencji nieruchomości z informacją,
że jego żona przymierza się do zakupu pewnej posesji w miasteczku.
Travisa mocno zirytował fakt, że nic o tym nie wiedział.
Ruszył dość zatłoczoną o tej porze główną ulicą, rozglądając się
w poszukiwaniu samochodu Julii. Wiedział, że na pewno go znajdzie,
jak nie na Main, to na którejś z prostopadłych uliczek. Birkfield było
naprawdę małym, spokojnym miasteczkiem i Travis między innymi
za to bardzo je lubił.
Ostatnio jednak dużo się zmieniło. Zbyt wielu mieszkańców
Birkfield uznało, że ma prawo wtrącać się w prywatne życie Travisa
Kinga. Winne były oczywiście tabloidy.
Ludzie, którzy znali Travisa od dziecka, wprost przepychali się,
żeby móc powiedzieć choć parę zdań do mikrofonu przyjezdnych
reporterów. Nie widzieli absolutnie nic złego w tym, że ich
wypowiedzi
staną
się
podstawą
skandalizujących,
zupełnie
nieprawdziwych reportaży.
Zabawne było to, że kiedy spotykał się z aktorkami czy
modelkami, mieszkańcy jego rodzinnego Birkfield nie zdradzali
najmniejszego zainteresowania jego życiem uczuciowym.
Dopiero gdy związał się z dziewczyną, którą dobrze znali, bo tutaj
się wychowała, wszyscy zaczęli z napięciem śledzić ich małżeńskie
perypetie.
Zamyślony, omal nie wpadł na chudą, starszą damę z parasolką.
– Och, witaj, Travis – zaskrzeczała.
– Dzień dobry, panno Spinster. – W obliczu swojej nauczycielki z
podstawówki Travis wciąż czuł się jak uczniak.
– Powiedz mi, chłopcze, wiedziałeś chyba, że z naszej Julii jest
niezły numer, kiedy się z nią żeniłeś? – spytała nauczycielka, celując
w pierś Travisa parasolką. – Oczywiście, że wiedziałeś – podjęła po
chwili, marszcząc brwi. – Dobrze pamiętam, że już w szkole byliście
nierozłączni. Na każdej lekcji musiałam wam zwracać uwagę,
żebyście przestali gadać!
Travis przestępował z nogi na nogę i grzecznie potakiwał, modląc
się w duchu, żeby panna Spinster nie przebiła go parasolką.
– Parę dni temu przyszedł do mnie pewien miły młody reporter, to
mu opowiedziałam, jak wypuściliście na wolność wszystkie żaby z
pracowni biologicznej, a potem ukryliście się w schowku woźnego.
Już wtedy Julia świata poza tobą nie widziała, co było oczywiście
bardzo niewłaściwe.
– Niewłaściwe? – powtórzył Travis zaskoczony.
– W najwyższym stopniu, mój chłopcze. Przecież jej matka była u
was kucharką!
Travis gapił się bez słowa na starszą damę. Rzeczywiście, matka
Julii była kucharką, i to znakomitą. W ogóle nie rozumiał, co mogło
być w tym niewłaściwego.
– Hmm... muszę już iść, panno Spinster. Miło się z panią
rozmawiało. Do widzenia – wyrzucił z siebie jednym tchem i zrobił
zgrabny unik, by się wreszcie znaleźć poza zasięgiem parasolki.
Nie uszedł nawet trzech kroków, kiedy skrzekliwy głos
nauczycielki osadził go w miejscu.
– Nie szukasz przypadkiem Julii, mój chłopcze?
Odetchnął głęboko i powoli się odwrócił, przywołując na twarz
uprzejmy uśmiech.
– Wie pani, gdzie ona jest?
– Wiem, wiem. Pięć minut temu widziałam ją w opuszczonej
oberży. – Nauczycielka cmoknęła językiem z dezaprobatą. – Już
dawno powinni byli zburzyć tę ruderę, ot, co. Ileż to razy pisałam do
rady miejskiej, ale oni zajmują się głupstwami, zamiast posłuchać
głosu rozsądku.
Travis poczuł nagły przypływ sympatii dla rady miejskiej.
– Serdecznie dziękuję, panno Spinster. – Skłonił się i ruszył
szybkim krokiem w kierunku, który wskazywała parasolką.
Zaniedbany, od paru lat zamknięty na głucho bar stał pomiędzy
sklepem z upominkami a galerią, w której wystawiano prace
miejscowych artystów. Wielkie okno na parterze zasłonięte było
brudną dyktą, ale drzwi wejściowe, zazwyczaj zamknięte na kłódkę,
były uchylone. Travis ostrożnie wszedł do środka.
Zabite deskami okna nie wpuszczały światła słonecznego, a
obskurne, puste wnętrze oświetlała tylko słaba żarówka zwisająca z
sufitu na drucie. Co Julia mogła robić w takim miejscu?
– Julia? – zawołał.
Odpowiedział mu stłumiony głos gdzieś z głębi budynku.
Travis zdusił przekleństwo i ruszył w stronę pomieszczenia, które
musiało kiedyś być kuchnią. W środku, nie zważając na grubą
warstwę kurzu pokrywającą podłogę, klęczała Julia. Pochylała się
nisko nad podłogą, żeby zajrzeć do ogromnego piekarnika, który był
prawdopodobnie starszy niż ona sama. Travis bez słowa zatrzymał się
w drzwiach, podziwiając ten interesujący widok.
– O, Travis. Co tu robisz? – Przysiadła na piętach i spojrzała na
niego błyszczącymi oczami. Jej twarz wyrażała czyste szczęście.
Wyglądała jak dziecko, które odkryło skarb.
– Zadzwoniła do mnie Donna Vega, twierdząc, że jesteś
zainteresowana kupnem nieruchomości.
Julia powoli wstała z kolan, rozglądając się z zachwytem po
brudnym, śmierdzącym starym tłuszczem wnętrzu. Travis nie miał
pojęcia, co jej się w nim tak podoba.
– Nie sądzisz, że powinnaś była mnie uprzedzić o swoich
planach? – spytał chłodno.
Energicznie potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu pasma włosów,
które opadły jej na twarz, kiedy się pochylała.
– Dobrze znasz moje plany. Za niecały rok otwieram cukiernię. I
chyba właśnie znalazłam idealne miejsce.
– Tutaj? Ta rudera nadaje się tylko do tego, żeby ją wysadzić w
powietrze.
– Nie masz za grosz wyobraźni.
– Ty chyba też nie – odciął się.– W mieście aż się roi od
reporterów. Naprawdę chcesz, żeby jutro w gazecie ukazał się artykuł
o tym, jak to pani King planuje zostać wesołą piekareczką? Kolejna
sensacja! Jeszcze czegoś takiego nie było, żeby żona jednego z
Kingów pracowała.
– Travis, czyś ty się z choinki urwał? – Julia wzięła się pod boki.
– Chyba nie mówisz tego poważnie? Nie pamiętasz już, jak twoja
matka dzień w dzień zajmowała się ranczem?
– To zupełnie co innego.
– Nie powiesz mi chyba, że to nie była praca. Twoja matka
uwielbiała ranczo, a moim żywiołem jest kuchnia.
– Nie możesz porównywać...
– A Gina? – Nie dała mu dokończyć.– Też jest „żoną jednego z
Kingów", a pracuje zawodowo. Hoduje i trenuje konie.
– Owszem, ale robi to u nas na ranczu – wyjaśnił cierpliwie.
– Ach, więc to tak! „Żona jednego z Kingów" może pracować,
pod warunkiem że robi to na terenie należącym do męża? Nie żyjemy
w epoce jaskiniowców, mój drogi!
Travis przez chwilę przyglądał się jej błyszczącym oczom
zarumienionym policzkom, myśląc ponuro, że musiał do reszty
postradać zmysły, skoro podoba mu się nawet jej zapalczywość.
– Nie kłóćmy się – powiedział ugodowo. – Za rok otworzysz
swoją cukiernię, gdzie tylko będziesz chciała. A na razie... jesteśmy w
trudnej sytuacji. Wybrniemy z niej tylko wtedy, gdy będziemy mogli
w stu procentach na sobie polegać. Kombinując za moimi plecami,
tylko nas pogrążasz.
Spodziewał się, że będzie protestować i próbować stawiać na
swoim, jak to zwykle robiła, gdy dochodziło między nimi do różnicy
zdań. Dlatego bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył, że się zaczerwieniła
i spuściła wzrok.
To było zupełnie do niej niepodobne. Takie zachowanie mogło
mieć tylko jedną przyczynę: musiała coś ukrywać.
– Przepraszam cię – wydukała, nerwowo splatając palce. – Ale
przecież nie zrobiłam tego przeciwko tobie. Po prostu zobaczyłam to
miejsce i nie mogłam się powstrzymać... Chciałam ci o wszystkim
powiedzieć, tylko... trochę później. Skoro chciałam ci powiedzieć, to
chyba nie można tego nazwać kombinowaniem za plecami, prawda?
– Dobrze, już dobrze. – Jej gorliwe wyjaśnienia wcale go nie
uspokoiły, wręcz przeciwnie. – Co jeszcze zrobiłaś takiego, o czym
zamierzałaś mi powiedzieć, tylko trochę później?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Całowałaś się z Jeanem – Claude'em! Cóż za niezwykle czuła,
wzruszająca scena! Szkoda tylko, że nie uznałaś za stosowne
poinformować mnie o tym fakcie! – Głos Travisa odbił się echem od
łukowato sklepionego stropu wielkiej sali, w której Julia kończyła
przygotowania do przyjęcia połączonego z degustacją win.
W Winnicy Kingów przyjęcia takie odbywały się regularnie. W
wyznaczone dni po winnicy oprowadzano turystów, którzy chcieli
poznać tajniki wyrobu wina, często też podejmowano biznesmenów
zainteresowanych zakupem win Kinga.
Eleganckie przyjęcie połączone z degustacją stanowiło gwóźdź
programu każdego pokazu. Po długim spacerze apetyt gościom
dopisywał, a znakomite jedzenie i lampka wina wprawiały ich w
świetny humor, dzięki czemu o wiele chętniej sięgali do portfeli,
kiedy przychodziło do zakupu czy to kilku skrzynek na użytek
własny, czy też o wiele większych partii przeznaczonych na sprzedaż.
Kiedy Julia jako żona Travisa wprowadziła się do rezydencji w
Winnicy Kingów, zaczęła brać czynny udział w przygotowywaniu
poczęstunku dla gości. Uwielbiała gotować i była w tym naprawdę
dobra.
Krzątała się właśnie wokół długiego stołu zastawionego
przekąskami, które od rana przyrządzała w wielkiej kuchni. Ta
kuchnia przed laty była królestwem jej matki.
Na półmiskach pyszniły się krewetki w złocistej panierce, zielone
szparagi owinięte w cienkie plasterki szynki parmeńskiej i maleńkie
tarty z nadzieniem szpinakowo – serowym.
Ze słonymi przekąskami sąsiadowały słodycze, które, jak
wiedziała, pasowały do delikatnych białych i cięższych korzennych,
słodkich czerwonych win. Upiekła kruche ciasteczka z migdałami,
biszkopt nadziewany gorącym, czekoladowym kremem cytrynowe
babeczki z migdałami.
Julia czuła, że umiera z głodu, a teraz żołądek zamienił jej się w
zaciśnięty, obolały supeł. Gniew w głosie Travisa był jak pożar
szalejący na sawannie. Julia zadrżała tak mocno, że omal nie
wypuściła z rąk wielkiej patery z tiramisu, którą zamierzała postawić
u szczytu stołu.
Jej mąż przemierzał salę wielkimi krokami. W dłoni zaciśniętej w
pięść trzymał najnowszy numer plotkarskiej gazety.
Poprzedniego dnia Julia przyznała się Travisowi do swojego
spotkania z Jeanem – Claude'em. Liczyła na to, że po piekielnej
awanturze, jaka wtedy wybuchła, już więcej nie wrócą do tego tematu.
Ale jej życie nie mogło przecież być aż takie proste.
Nabrała tchu, podniosła głowę i spojrzała na męża. Jak to
możliwe, że nawet gdy był wściekły jak szarżujący byk, budził w niej
gwałtowne, gorące pożądanie?
Teraz, kiedy stał przed nią w doskonale skrojonym, czarnym
garniturze, wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki, nie mogła nie
pomyśleć, że jest najpiękniejszym mężczyzną, jakiego w życiu
widziała. Był wspaniały, nawet gdy jego oczy miotały błyskawice, a
szczęki zacisnął tak mocno, że mógłby chyba z łatwością przegryźć
stalowy pręt.
– Kiedy opowiadałaś mi o swoim spotkanku z naszym drogim
Pierre'em, przemilczałaś fakt, w jak czułej atmosferze ono przebiegło
– wycedził.
– W czułej atmosferze? O czym ty mówisz? – Pamiętała
obrzydliwy dotyk zimnych warg Jeana – Claude'a. Wzdrygnęła się. –
Myślisz, że mogłabym z własnej woli pocałować tego gada? Chyba
zwariowałeś!
– Zapoznałem się z faktami – powiedział zimno, rozkładając
gazetę tak, by mogła zobaczyć duże zdjęcie na pierwszej stronie. –
Oto, jak wygląda prawda.
– O mój Boże – jęknęła, nie wierząc własnym oczom. Zdjęcie
zrobiono dokładnie w chwili, gdy Jean – Claude niespodziewanie ją
objął, przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
Zupełnie ją wtedy zaskoczył, nie zdążyła zrobić najmniejszego
gestu, więc każdy, kto oglądał to zdjęcie, mógł odnieść wrażenie, że
widzi namiętnie całującą się parę.
Kobieta unosiła twarz ku pochylającemu się nad nią mężczyźnie...
Do fotografa zwrócona była półprofilem, więc nie było widać, że jej
mina wyraża bardzo niemiłe zaskoczenie.
– Musiał czekać, zaczajony za krzakami – powiedziała cicho,
dopiero teraz zdając sobie sprawę z ogromu własnej naiwności. Nie
przewidziała, że Jean – Claude umówi się z fotografem, a potem
zaaranżuje tę kompromitującą dla niej scenę. Znów dała mu się
podejść.
– Kto taki?
– Jak to kto? Cholerny paparazzi! – wybuchnęła i sięgnęła po
gazetę, ale Travis nie wypuścił jej z rąk. – „Tajemna schadzka
kochanków" – przeczytał na głos tytuł znajdujący się pod fotografią.
– Kochanków? – Julia zająknęła się, a potem umilkła. Oburzenie
odebrało jej głos.
– Jean – Claude Doucette i Julia O'Hara Doucette King... – czytał
dalej Travis.
– Co za świnie! Od dawna nie noszę jego nazwiska!
– ...na swoje sekretne i, jak widać, namiętne spotkanie wybrali
ustronne miejsce. Nieuczęszczany parking przy autostradzie numer
jeden...
– To brzmi strasznie.
– Posłuchaj – głos Travisa był teraz lodowaty. – Autor rozważa,
jak to możliwe, by niejaki Travis King nie domyślał się, że jego żona
jest wciąż zakochana w zmysłowym Francuzie, z którym nie miała
przecież rozwodu, gdy kłamliwie przysięgała miłość aż po grób
kolejnemu mężczyźnie. I tak dalej, w tym stylu.
Travis podniósł wzrok znad gazety i zmierzył Julię mrocznym,
oskarżycielskim spojrzeniem. Stał blisko, na wyciągnięcie ręki, a
jednak czuła, że dzieli go od niej ogromna przepaść.
– Travis, nie wierz w te bzdury – odezwała się drżącym głosem.
Nie mogła pozwolić, by się od niej oddalił jeszcze bardziej.
– W co mam wierzyć, Julio? – spytał cicho. W jego głosie był ból.
–Przecież poszłaś się spotkać z tym typem. W tajemnicy przede mną.
Mało tego, sama do niego zadzwoniłaś, umówiłaś się z nim z własnej
inicjatywy.
Milczała. Popełniła błąd, a teraz musiała się zmierzyć z jego
konsekwencjami. Nie wiedziała tylko, jak ma żyć, jeśli człowiek,
który był jej najbliższy, podejrzewał ją o zdradę.
– Tłumaczyłam ci już, dlaczego się z nim spotkałam –
powiedziała spokojnie, choć miała ochotę miotać się i wyrywać sobie
włosy z głowy. – Nie mogłam dłużej chować głowy w piasek. To
przeze mnie Jean – Claude niszczy ci życie. Musiałam coś zrobić,
spróbować znaleźć jakieś wyjście...
– Można powiedzieć, że ci się udało. Spektakularny sukces –
wycedził, ale kiedy znowu spojrzał na zdjęcie Julii w ramionach
Doucette'a, zimną ironię zastąpiła ognista furia. – Ten typ cię
pocałował.
W nagłym odruchu podszedł do Julii i ujął jej twarz w dłonie.
– Nie mogę znieść myśli, że cię dotknął – powiedział cichym,
ledwo słyszalnym głosem, w którym było więcej pasji, niż gdyby
krzyczał.
Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że wściekłość w jego oczach
ustąpiła na chwilę miejsca innej emocji, której nie potrafiła rozpoznać.
– Dla mnie też nie było w tym nic przyjemnego. Uwierz mi,
Travis – wyszeptała.
– Chciałbym. Bardzo bym chciał, Julio – powiedział, gładząc
powolnym ruchem owal jej twarzy.
– Co byś chciał? – spytała bez tchu.
Nawet w takiej chwili jego dotyk sprawiał, że przestawała myśleć
logicznie, bezradna wobec pragnienia, które wypełniało jej ciało
potężną, gorącą falą.
– Chciałbym móc ci wierzyć, Julio.
Jego słowa przeszyły ją jak sztylety, zadając prawie fizyczny ból.
Kiedy stali tak blisko naprzeciwko siebie, jej serce wyrywało się do
niego. Dlaczego był taki ślepy? Jak mógł nie widzieć, że ona go
pragnie? Że bez niego nie może żyć? Że on jest dla niej wszystkim,
osią jej świata? Że kocha go całym sercem?
Kochała go. Uświadomiła to sobie w tej samej chwili, kiedy tak
bardzo chciała przekazać mu to bez słów. Zrozumienie przyszło nagle
jak błyskawica, w jaskrawym świetle ukazując wszystko to, czego
dotąd nie pojmowała.
Nigdy nie przestała go kochać. Kiedyś wyparła się tego uczucia,
ale to było za mało, by je zniszczyć. Życie ich rozdzieliło na wiele lat,
ale jej miłość trwała, ukryta na dnie duszy.
To właśnie ta miłość podpowiedziała jej, że może zaufać
Travisowi i zgodzić się na układ, który jej proponował, choć gdyby
podobna propozycja padła z ust jakiegokolwiek innego mężczyzny,
Julia po prostu by go wyśmiała. To właśnie ta miłość płonęła w jej
sercu, kiedy oddawała mu się w noc poślubną. Kochała go.
– Możesz mi zaufać, Travis – wyszeptała wargami drżącymi ze
wzruszenia.
Patrzył na nią długo, w milczeniu. Wreszcie jego usta drgnęły,
jakby w zapowiedzi uśmiechu, a w jego oczach znowu mignęło coś,
czego nie umiała nazwać.
– Zaufanie nigdy nie przychodziło mi łatwo, Julio.
– Spróbuj. Proszę cię – powiedziała żarliwie, ściskając jego dłonie
w swoich. – Przecież znasz mnie od lat. Nic mnie nie łączy z Jeanem
– Claude'em. Nie jestem twoim wrogiem.
– Nie? – spytał, patrząc na nią z takim napięciem, jakby chciał
zajrzeć w głąb jej duszy. – Więc kim jesteś?
– Julią. Po prostu Julią – odpowiedziała.
W oddali rozległy się głosy. Goście najwyraźniej skończyli już
zwiedzać winnicę i teraz przechodzili przez pomieszczenia, gdzie
wino dojrzewało w dębowych beczkach. Za parę minut zgromadzą się
wokół stołu, by przystąpić do degustacji.
– Goście idą. – Travis poruszył się niespokojnie i magiczna
chwila minęła właśnie wtedy, gdy Julii błysnęła szalona nadzieja, że
uda mu się zobaczyć ją taką, jaka naprawdę była: spragniona jego
bliskości i zaufania i oddana mu całym sercem.
Słysząc zbliżający się gwar rozmów, Travis zmusił się, żeby
oderwać wzrok od Julii. Mógłby patrzeć na nią całą wieczność. Nigdy
nie miałby dość widoku jej drobnej twarzy obramowanej lśniącymi,
mahoniowymi lokami.
Teraz jej ogromne oczy, zielone jak cienisty las, wyrażały jakąś
niemą, żarliwą prośbę, a zmysłowe usta rozchyliły się, jakby w
oczekiwaniu na pocałunek.
Pożądanie zatętniło w jego żyłach głuchym, potężnym rytmem.
Pragnął jej do szaleństwa. Pragnął jej, mimo niepewności, która go
dręczyła. Mimo tego okropnego zdjęcia w gazecie. Mimo wszystko.
Musiał chyba być skończonym głupcem.
Ogromnym wysiłkiem woli zdusił chęć porwania jej w ramiona i
podszedł do drzwi, żeby przywitać gości.
Mijały tygodnie. Julia powoli przywykała do życia w Winnicy
Kingów. Podczas gdy Travis doglądał uprawy winorośli i produkcji
wina, ona całe dnie spędzała w kuchni, opracowując nowe przepisy na
najrozmaitsze wypieki, tarty i ciasta. Z niecierpliwością czekała na
dzień, w którym stanie wreszcie za ladą w swojej własnej piekarni.
Jednocześnie z bólem myślała o tym, że kiedy spełni się jej
marzenie, bezpowrotnie utraci Travisa. Za niecały rok nie będzie już
jego żoną. Pozostaną jej tylko wspomnienia.
Miała zamiar zrobić wszystko, żeby były jak najpiękniejsze. A
potem, przez wiele lat samotnego życia, będzie przechowywać je w
sercu jak najdroższy skarb.
Wszyscy, którzy nie wiedzieli, że małżeństwo Travisa Kinga z
Julią O'Hara jest tymczasowe, twierdzili, że stanowią znakomicie
dobrane, zżyte stadło. Urządzane przez Julię przyjęcia z okazji
degustacji win zyskiwały coraz szerszą sławę, przyczyniając się do
popularności Winnicy Ringów.
Prasa brukowa powoli traciła zainteresowanie cieniami i blaskami
ich związku i wyglądało na to, że wszystko zaczyna się jakoś układać.
Aż do dnia, kiedy Julia nie mogła już dłużej przekonywać samej
siebie, że powodem, dla którego spóźnia jej się miesiączka, jest stres
wywołany aferą medialną wokół ich małżeństwa. Zbyt wiele czasu już
upłynęło, w dodatku ostatnio rankami zdarzało jej się czuć nie
najlepiej.
Pojechała więc aż do Sacramento po test ciążowy. Wolała nie
ryzykować kupowania go w jedynej aptece w Birkfield. Miejscowi
plotkarze tylko czekali na taką okazję! Kiedy wracała do domu z
testem ukrytym w torebce, czuła się jak przestępca. Następnego ranka
zamknęła się na trzy spusty w łazience i zrobiła test.
Odkąd, kilka godzin temu, zobaczyła dwie kreski w okienku
testowym, wszystko się zmieniło. Nigdy jeszcze nie czuła się tak
żywa, tak pełna energii, a jednocześnie krucha i wrażliwa. Wypełniała
ją zarazem szalona radość i męczący niepokój.
Odeszła od wielkiego blatu kuchennego, na którym postawiła do
wystygnięcia
kolejną
partię
świeżo
upieczonych
babeczek
cytrynowych, stanęła w oknie i zapatrzyła się na niebo nad winnicą
ozłocone łuną zachodu.
Jak miała powiedzieć Travisowi, że spodziewa się jego dziecka?
Przecież była tylko tymczasową żoną. Zgodziła się na ten układ,
podpisała nawet umowę. Znała Travisa na tyle, by przypuszczać, że
kiedy dowie się o dziecku, będzie chciał zatrzymać ją przy sobie.
Ale nie mogła się na to zgodzić. Nie zostanie z nim tylko dlatego,
że zaszła w ciążę. Takie rozwiązanie nie przyniosłoby nic dobrego,
skoro Travis jej nie kochał. Unieszczęśliwiliby tylko siebie nawzajem,
a także dziecko.
– Martwisz się czymś? – odezwał się Travis, stając tuż za nią i
obejmując ją w talii.
Drgnęła, zaskoczona. Nie usłyszała, kiedy wszedł do kuchni.
– Co się tak skradasz? Przestraszyłeś mnie – zaśmiała się, żeby
ukryć zmieszanie.
Travis pocałował ją w ucho, a potem podszedł do kuchennego
blatu i zwinął z blachy cytrynową babeczkę.
– Uważaj, jeszcze gorąca.
– Takie lubię najbardziej – posłał jej uwodzicielski uśmiech.
To wystarczyło, żeby jej policzki pokrył rumieniec, a tętno
znacznie przyspieszyło. Nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez
Travisa. Skąd weźmie siłę, żeby wychowywać ich dziecko, jeżeli nie
będzie jej wspierał swoją miłością?
Travis podmuchał na gorącą babeczkę, a potem wpakował ją
sobie do ust.
– Przepyszna. Jak wszystkie twoje wypieki.
– Dzięki.
– Powiesz mi, o czym myślałaś, zanim przyszedłem? – spytał po
chwili.
– O niczym takim. – Umknęła wzrokiem w bok. Nie mogła teraz
rozmawiać z nim o ciąży. Nie była jeszcze gotowa.
– Nie umiesz kłamać, Julio.
– To chyba dobrze, nie sądzisz? – spytała, podchodząc do blatu,
żeby posypać babeczki cukrem pudrem.
– Tak, to dobrze. – Przyglądał jej się, kiedy pracowała.
Włosy związała w koński ogon, na sobie miała białą, bawełnianą
koszulkę z logo Winnicy Kingów i znoszone, wypłowiałe dżinsy.
Była boso; paznokcie drobnych stóp miała pomalowane na wesoły,
brzoskwiniowy kolor. Kiedy na niego spojrzała, zobaczył w jej oczach
absolutną szczerość. Nie mógł znaleźć żadnego powodu, dla którego
miałby jej nie ufać.
Z uporem starał się zachować dystans emocjonalny wobec niej,
ale coraz trudniej mu to przychodziło. We dnie, podczas długich,
samotnych wędrówek po winnicy, kiedy doglądał dojrzewania gron, a
także w trakcie rozmów z kontrahentami, co rusz łapał się na tym, że
myśli o Julii.
Pękał z dumy, patrząc, jak przyjmuje gości podczas degustacji
win. Urocza i zabawna, a zarazem pełna wrodzonej, naturalnej
godności potrafiła w jednej chwili zjednać sobie nawet najbardziej
sztywnych biznesmenów. Idealna żona, nawet jeśli nie liczyć jej
wybitnego talentu kulinarnego.
Zaś w nocy zatracał się w gorącej miękkości jej ciała, a ona
przyjmowała go z namiętnością, której siła wciąż go zdumiewała. I
zachwycała. Przeżywał z nią najpiękniejsze chwile swojego życia.
Noce w jej ramionach, poranki, kiedy pili razem kawę, patrząc,
jak znad horyzontu wynurza się gorejąca, złocista kula słońca, szalone
chwile, kiedy zakradał się do kuchni, żeby zwinąć z blachy jakiś
smakołyk, a ona ze śmiechem rzucała się za nim w pogoń, groźnie
wywijając ścierką.
Wolał nie myśleć o tym, jak mało mają tego cudownego,
wspólnego czasu przed sobą. Kiedy minie rok, Julia odejdzie. A on
nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej. Z kim będzie rozmawiał?
Kto będzie się z nim kłócił do upadłego, wykazując mu na przykład
błędy w jego strategii promocyjnej?
Jego pracownicy nigdy nie odważyli się mu sprzeciwić. Julia nie
miała z tym najmniejszego problemu. Jeśli była do czegoś
przekonana, zaciekle broniła swoich racji.
Z zachwytem przyglądał się jej ponętnym, kobiecym kształtom,
kiedy się pochyliła, żeby włożyć do pieca następną partię babeczek.
Kiedy zamknęła piekarnik, kucnęła i odetchnęła głęboko. A potem
zaczęła się wyprostowywać i nagle zachwiała się tak gwałtownie, że
chybaby się przewróciła, gdyby jednym susem nie doskoczył do niej i
nie złapał jej za ramiona.
– Julio! Co ci jest? Źle się poczułaś? – spytał gorączkowo,
obejmując ją i sadzając na krześle.
Potrząsnęła głową, ale oczy miała półprzymknięte i z trudem
łapała powietrze otwartymi ustami. Z przerażeniem zobaczył, że jej
twarz nabrała ziemistego koloru, a na czoło wystąpił zimny pot.
– Nic mi nie jest – powiedziała, siląc się na dziarski ton, ale
wyszło jej to dość żałośnie. – Zrobiło mi się trochę słabo, ale już
minęło. To na pewno dlatego, że nie jadłam śniadania. Tyle tu
pyszności, a ja mam pusty żołądek. Jak to mówią, szewc bez butów
chodzi! – trajkotała, ale Travis jej nie słuchał.
Z lodowatym dreszczem zrozumiał, jaka była przyczyna jej
niedyspozycji. Julia mogła zaprzeczać, ile chciała, ale on swoje
wiedział. Była przecież bardzo kiepskim kłamcą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Pamiętasz naszą noc poślubną?
– Jak mógłbym zapomnieć?
Przyglądał się jej wyczekująco. Siedziała na kanapie w salonie,
dokąd ją zaprowadził, upierając się, żeby wyszli z dusznej kuchni.
Dłonie zacisnęła na szklance z zimną wodą.
Była wyraźnie zdenerwowana, wręcz spanikowana – chyba po raz
pierwszy widział ją w takim stanie. Oczywiście widywał ją już
zaniepokojoną, rozzłoszczoną, a nawet przerażoną i wściekłą, ale
nigdy jeszcze nie była tak głęboko poruszona. Tak niepewna.
Nabrała tchu, żeby zacząć mówić, ale słowa nie chciały jej przejść
przez gardło.
– Powiedz to, Julio. Po prostu to powiedz – zachęcił łagodnie.
Wiedział, co usłyszy. Trzy słowa, które stanowiły logiczne
wytłumaczenie jej nagłej słabości i widocznej rozterki. Trzy słowa,
które na zawsze odmienią bieg ich życia.
– Jestem w ciąży – powiedziała powoli, patrząc mu w oczy.
Przewidział to, a jednak kiedy te słowa wreszcie padły, poczuł
wstrząs. Mimowolnie spojrzał na jej idealnie płaski brzuch. Nosiła
jego dziecko. Choć nie było jeszcze nic widać, kiełkowało w niej
nowe życie, które razem stworzyli. Jego dziecko.
W głowie miał totalny chaos. Co miał myśleć? Jak powinien się
czuć mężczyzna, który właśnie się dowiedział, że zostanie ojcem? On
czuł przede wszystkim panikę. Czy to normalne?
Wziął głęboki oddech i zamknął oczy w nadziei, że jego mózg
przyswoi tę wiadomość, a gonitwa myśli wreszcie się uspokoi. Ale nic
na to nie wskazywało.
– Od kiedy wiesz?
– Od godziny – powiedziała, kładąc na brzuchu splecione dłonie,
jakby chciała instynktownie chronić rosnące w niej dziecko.
A więc wiedziała o ciąży niewiele dłużej niż on. Sądząc po
wzburzeniu malującym się na jej pobladłej twarzy, ta wiadomość była
dla niej nie mniejszym szokiem niż dla niego.
Jego żona. Matka jego dziecka.
Nagle poczuł, że wzruszenie chwyta go za gardło. Wpatrywał się
w nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. W ostatnich
promieniach zachodzącego słońca jej rude włosy lśniły złociście.
Zielone oczy wydawały się ogromne w pobladłej twarzy. Nigdy
jeszcze nie wydawała mu się tak piękna jak w tej chwili.
Póki życia starczy, będzie przy niej. Będzie się nią opiekował,
chronił przed wszelkim złem. Kiedyś nie wierzył w małżeństwo, a
system wartości, w którym go wychowano, uważał za słuszny, ale
mało przystający do rzeczywistości.
Teraz, kiedy patrzył na siedzącą przed nim kobietę, tradycja
przodków i męski instynkt przemawiały w jego sercu zgodnym,
potężnym głosem.
– Wiem, co sobie myślisz – wyszeptała drżącymi wargami. –
Zastanawiasz się, czy to dziecko jest twoje.
Aż się żachnął, kiedy usłyszał jej słowa. Całkowicie się myliła.
Ani przez chwilę nie wątpił, że jest ojcem jej dziecka.
Julia objęła się ramionami i uniosła podbródek gotowa bronić
prawdy, której on wcale nie zamierzał podawać w wątpliwość.
– To jest twoje dziecko, Travis. Twoje, nie Jeana – Claude'a –
zapewniła z żarem. – Wiem, że masz wątpliwości co do mnie.
– Przestań. – Nie mógł znieść bólu w jej głosie. Przeraził się,
kiedy zdał sobie sprawę, że Julia wyraźnie się obawiała wstrętnych
podejrzeń i oskarżeń z jego strony. W takiej chwili! Kim był, skoro
doprowadził do sytuacji, w której jego żona czuła potrzebę bronienia
przed nim jego własnego dziecka? – Wiem, że to jest nasze dziecko,
Julio.
Nagle wszystkie podejrzenia, jakie żywił co do niej przez ostatnie
tygodnie, wydały mu się żałosne i śmieszne. Roztrząsał, czy Julia nie
jest w zmowie z Francuzikiem, kiedy ten pojawił się na ich ślubie.
Szalał z wściekłości, kiedy zobaczył zdjęcie, na którym Jean – Claude
ją całował. Ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że może jej
zaufać w sprawie tak ważnej jak ojcostwo dziecka.
Powinien był od początku jej ufać. Musiał być kompletnie ślepy,
żeby nie widzieć, że Julia jest lojalna i szczera. Nigdy by go nie
oszukała ani w drobnej, ani w ważnej sprawie. Podobnie jak on,
stawiała uczciwość na pierwszym miejscu.
Okazał się ostatnim idiotą.
Dziwił się, że Julia w ogóle chce z nim jeszcze rozmawiać. Dał jej
dość powodów, żeby się na niego śmiertelnie obraziła i wysłała go do
wszystkich diabłów, ale ona trwała przy nim, spokojna, wspierająca.
Taką miała właśnie naturę, pomyślał z wdzięcznością. Wielkoduszną i
wybaczającą.
– Dziękuję – westchnęła z wyraźną ulgą. – Dziękuję, że mi
wierzysz.
– Nie powinnaś mi dziękować – powiedział gorzko. – Masz
święte prawo przeklinać mnie za to, że choć przez chwilę w ciebie
wątpiłem.
– Och, wściekałam się przecież na ciebie – uśmiechnęła się lekko.
– Miałam ochotę udusić cię gołymi rękami za każdym razem, kiedy
się zachowywałeś jak osioł chory na manię prześladowczą, a nie jak
normalny człowiek. Ale teraz... tamto się już nie liczy. Zresztą
ostatnie tygodnie były tak zwariowane, że każdy mógł się trochę
pogubić.
– To fakt. – Od momentu, kiedy pojął ją za żonę, a chwilę później
stał się obiektem szantażu, czuł się tak, jakby wsiadł do szalonej
kolejki górskiej w wesołym miasteczku.
Podejrzewał Julię o spiskowanie przeciw niemu, by zaraz potem
dosłownie rzucać się na nią w przypływie nieopanowanego pożądania.
Teraz wszystkie podejrzenia znikły, a pożądanie trwało. I było coś
jeszcze... poczuł jakieś dziwne ciepło w głębi serca. Zaraz jednak
zakazał sobie o tym myśleć.
– Musisz pójść do lekarza – zmienił temat. Zawsze wolał się
skupiać na konkretach.
– Już się zapisałam. Jestem umówiona na jutro.
– Zawiozę cię – powiedział szybko. – Musisz dbać o siebie, dużo
wypoczywać. To jest najważniejsze.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a Travis poczuł, że
coś w nim topnieje. Serce? Odepchnął tę niepokojącą myśl. Nie miał
teraz czasu na jakieś żałosne wzdychanie. Tyle rzeczy trzeba było
zaplanować, zorganizować.
– Będzie potrzebny pokój dziecinny – zaczął mówić, skupiony na
celu, który sobie wyznaczył. – Nie chcę, żeby trud przygotowań spadł
na ciebie. Wynajmiemy projektanta wnętrz. Albo lepiej architekta,
który zaaranżuje naszą sypialnię tak, że powstanie w niej wydzielony
pokoik dla dziecka. Przez pierwszy rok, może dwa, będzie spało
blisko nas, tak będzie wygodniej i przyjemniej.
– Travis... – zaczęła, ale nie dał jej dojść do słowa.
– Nie możesz spędzać całych dni przy kuchni. Nie mówię, że
masz zrezygnować z gotowania, ale pomyśl o przyjęciu kogoś do
pomocy. Margaret, nasza kucharka, na pewno z radością…
– Travis!
– Słucham? – Kiedy się odezwała, spojrzał na nią z takim
zdumieniem, jakby dotąd wierzył, że kobiety tracą głos, kiedy
zachodzą w ciążę.
– O czym ty mówisz?
– Jak to o czym? O przyszłości! Zobaczysz, te dziewięć miesięcy
minie bardzo szybko. Już teraz trzeba zacząć przygotowania...
– Żadne przygotowania nie będą potrzebne – przerwała mu. W jej
głosie była spokojna determinacja.
Poczuł, jak jakaś ogromna, lodowata pięść zaciska się na jego
piersi.
– Nie chcesz tego dziecka? Myślisz o...
Wzdrygnęła się i popatrzyła na niego z nie mniejszym
zaskoczeniem, niż gdyby jej zasugerował, żeby odcięła sobie głowę i
podała jako danie główne na najbliższym przyjęciu.
– Chcę tego dziecka – powiedziała z mocą, kładąc dłonie na
brzuchu czułym, opiekuńczym gestem. – Urodzę je. Nie wiem, jak
możesz podejrzewać mnie o to, że...
Lodowata pięść zaciskająca się na jego piersi zniknęła bez śladu.
Znów mógł swobodnie oddychać.
– Więc dlaczego mówisz, że nie musimy czynić przygotowań?
– No, pewne rzeczy trzeba będzie zrobić, ale wielkie inwestycje
nie mają sensu, bo niedługo po tym, jak dziecko się urodzi, nie będzie
już żadnych „nas". Nasze małżeństwo to roczny kontrakt, pamiętasz?
Oczywiście, że pamiętał. Ale teraz wszystko się zmieniło.
Zdawała się czytać w jego myślach.
– Musimy się pogodzić z faktem, że nie jesteśmy normalnym
małżeństwem, mimo że spodziewamy się dziecka. Oczywiście nawet
kiedy już się rozstaniemy, będziesz się mógł zawsze z nim widywać.
Nigdy ci nie odmówię kontaktu z dzieckiem.
Travis przyglądał jej się ze zdumieniem. Czy ona naprawdę
wierzy w to, co mówi? Spodziewa się, że pozwoli jej odejść z ich
dzieckiem przy piersi, bo tak stanowiła umowa, którą zawarli? Nie
rozumie widocznie, że ta umowa uległa zasadniczej zmianie.
Fragment mówiący o tymczasowości ich małżeństwa właśnie przestał
obowiązywać.
Co ona mu obiecuje? Że będzie się mógł widywać z ich
dzieckiem? Nie ma mowy. Na pewno nie zostanie niedzielnym
tatusiem. Położył ręce na jej ramionach i z bliska zajrzał jej w oczy.
– Naprawdę myślisz, że dopuszczę do tego, żebyśmy się rozstali?
Będę ojcem, Julio.
– Oczywiście, że nim będziesz. Rozwód tego nie zmieni.
– Nie będzie żadnego rozwodu.
– Travis, spróbuj mnie zrozumieć. Nie mogę zostać z tobą tylko
dlatego, że zaszłam w ciążę. To nie byłoby właściwe. Ani dobre, dla
nikogo z nas.
– Nie wmówisz mi, że rozwód jest lepszym wyjściem. – Jego głos
był twardy, jego decyzja nieodwołalna. Zostaną małżeństwem. Znajdą
sposób na to, żeby być razem szczęśliwi. Wszyscy troje.
– Travis...
– Będziemy mieli dziecko, Julio – powiedział ciepło, obejmując
ją. Przytulił ją mocno do siebie, mimo tego że zesztywniała. –
Zostaniemy razem, na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Zacznij się przyzwyczajać do tej myśli.
W salonie na kominku płonął ogień. Trzej bracia King siedzieli w
wygodnych, skórzanych fotelach i smakowali chwilę spokojnego
tryumfu jak dojrzałą whisky. Trochę to trwało, ale wreszcie na dobre
uwolnili rodzinę od problemu Jeana – Claude'a.
Kiedy w drzwiach prowadzących do kuchni pojawiły się Gina i
Julia, wszyscy trzej zerwali się na równe nogi.
– Nie powinnaś nosić takich ciężkich rzeczy. – Travis podbiegł do
Julii i wziął z jej rąk tacę z mrożoną herbatą i ciasteczkami.
– Przecież to w ogóle nie jest ciężkie – zaprotestowała, ale
pozwoliła mu się wyręczyć.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – Adam objął swoją ciężarną
żonę i pomógł jej wygodnie usiąść w fotelu gestem tak ostrożnym,
jakby miał do czynienia z tykającą bombą zegarową. Gina była trzy
dni po terminie.
– Czuję się znakomicie – uśmiechnęła się do męża, masując
wydatny brzuch. Jestem tylko trochę obolała.
– Bóle? – Adam pobladł nagle, a w jego głosie pojawiła się nuta
paniki. – Kiedy się zaczęły? Jak często masz skurcze?
– Uspokój się. – Gina z rozbawieniem pogłaskała dłoń męża.– Nie
mam jeszcze żadnych skurczów. Chciałam powiedzieć, że trochę mnie
boli kręgosłup, to wszystko.
– Jesteś pewna? – Adam przyglądał jej się z napięciem.
– Brachu, odpuść jej trochę – zachichotał Jackson. – Jak zacznie
rodzić, na pewno ci powie.
Travis nie podzielał rozbawienia młodszego brata. Dobrze
wiedział, że za osiem miesięcy będzie przeżywał to samo co Adam w
tej chwili. Bał się tego, ale zarazem nie mógł się doczekać.
Niestety, w jego przypadku radość z oczekiwania na dziecko
mąciła świadomość, że niedługo po jego przyjściu na świat Julia
zechce spakować manatki i się wyprowadzić.
Na tę myśl poczuł nieprzyjemny chłód gdzieś w okolicy serca,
który natychmiast zignorował. Miał przecież jeszcze mnóstwo czasu
na przekonanie Julii, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli ona i
dziecko zostaną z nim.
– Drogie panie. – Adam rozlał mrożoną herbatę do wysokich
szklanek. – Mamy dla was dobrą wiadomość.
Travis postawił na stole niewielki, przenośny magnetofon.
– Od tygodni szukaliśmy sposobu, żeby uniemożliwić temu
draniowi Doucette'owi dalsze szkodzenie naszej rodzinie. Nie było to
łatwe, a ja ze wstydem muszę przyznać, że nie od początku wierzyłem
w niewinność mojej żony, za co jeszcze raz bardzo ją przepraszam.
Posłał Julii spojrzenie pełne uczucia.
– Teraz jednak wszelkie nieporozumienia się wyjaśniły, a moi
wspaniali bracia wpadli na pomysł, jak pokrzyżować szyki
szantażyście. I udało się!
– Nie chcieliśmy wcześniej nic mówić, dopóki nie zyskaliśmy
pewności, że nasz plan się powiedzie – wpadł mu w słowo Adam. –
Ani Gina, ani Julia nie powinny się denerwować. Ale dobra
wiadomość z pewnością im nie zaszkodzi!
– Udało wam się? Naprawdę? – Julia zerwała się z fotela. Chciało
jej się skakać z radości. – Jak to zrobiliście?
– Pamiętasz, jak opowiedziałaś mi o swojej rozmowie z Jeanem –
Claude'em? Zagroziłaś mu, że możesz zdobyć dowody na to, że nas
szantażował. Uznaliśmy, że tak właśnie zrobimy.
– Wynajęliśmy pewną zdolną panią detektyw. – Jackson
uśmiechnął się szeroko. – Jej zadaniem było oczarować naszego
Francuzika, rozwiązać mu język, wlewając w niego odpowiednią
ilość wysokoprocentowego trunku, a potem skłonić, żeby się zaczął
przechwalać swoim sprytem.
Baliśmy się trochę, że Doucette nie da się tak łatwo podejść.
Wystarczyło jednak pełne uwielbienia spojrzenie ładnej dziewczyny,
żeby się stał bardzo rozmowny. A pani detektyw wszystko nagrała na
dyktafon.
– Biedaczka, siedziała z nim w barze prawie godzinę, robiąc
dobrą minę do złej gry i znosząc jego umizgi, zanim przeszedł do
rzeczy. – Travis włożył kasetę do magnetofonu. – Oto, co udało jej się
w końcu z niego wyciągnąć.
Nacisnął przycisk odtwarzania i z magnetofonu popłynął
uwodzicielski, lekko gardłowy kobiecy głos.
– No... jestem pod wrażeniem. Lubię odważnych, pomysłowych
mężczyzn... Jestem pewna, że zaplanowałeś już następny krok. To
takie ekscytujące!
– Słusznie kombinujesz, skarbie. – W lekko bełkotliwym głosie
Jeana – Claude'a dało się słyszeć całe morze samozadowolenia. –
Wiem, jak wyciągnąć od Kinga jeszcze okrągły milionik, a może i
więcej...
– Jesteś niesamowity – westchnęła kobieta z podziwem.
– Dałem mu do zrozumienia, że jego słodka żonka świata poza
mną nie widzi... a ten frajer gładko to łyknął. Niedługo znów się z nim
skontaktuję i powiem, że jestem w posiadaniu pewnych zdjęć... nie tak
niewinnych jak to, na którym tylko się z Julią całujemy... Kiedy
zagrożę, że zamieszczę w prasie szczegółowy fotoreportaż z naszych
miłosnych zmagań, przerażony mężuś zapłaci każdą sumę, żeby tylko
uniknąć skandalu na taką skalę.
Travis zdusił przekleństwo. Mimo że słuchał już tego nagrania,
fragment w którym Francuzik przechwalał się, z jaką łatwością udało
mu się wzbudzić jego nieufność wobec Julii, wciąż doprowadzał go
do furii. Zachował się jak skończony idiota. Co takiego było w tej
kobiecie, że kiedy zaczynał o niej myśleć, tracił rozum?
Opowiadanie uderzało Doucette'owi do głowy nie gorzej niż
whisky.
– Ale powiedz... ani trochę się nie boisz? Szantaż jest przecież
niebezpieczny!
– Może i niebezpieczny, ale bardzo dowo... dochy... dochodowy –
wybełkotał Jean – Claude. – No i można mieć przy tym niezły ubaw.
Opowiem temu frajerowi ze szsz–szczegółami, co jego żonka
wyprawia ze mną w łóżku. Ciekawe, jaką będzie miał minę...
– To kłamstwo! – Nie wytrzymała Julia. – Ten bydlak bezczelnie
kłamie!
– Oczywiście, że to kłamstwo – parsknął Adam, wyłączając
magnetofon. – Nie ma się co denerwować, Julio. Doucette nikomu już
nie będzie wciskał kitu. Przez dłuższy czas będzie bardzo, ale to
bardzo zajęty ratowaniem swojego nędznego tyłka. Ta taśma
wzbudziła duże zainteresowanie policji. Szantażyści nie są u nas mile
widziani.
– A więc koszmar się skończył – westchnęła Julia. Prawie nie
mogła uwierzyć w to szczęście.
– Tak, to koniec – powiedział Travis z powagą. – Ten dupek
nigdy więcej się do ciebie nie zbliży. Przyrzekam.
– Wypijmy za to! – Jackson uniósł swoją szklankę. – Nareszcie w
rodzinie Kingów zapanuje błogi spokój.
– Nie tak zaraz – mruknęła Gina. – Właśnie odeszły mi wody.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nadali jej imię Emma. Ważyła prawie cztery kilo i patrzyła na
świat oczami o tak intensywnie czekoladowej barwie jak oczy jej ojca.
Choć wyraźnie wyczerpana po ośmiu godzinach porodu, Gina
promieniała szczęściem. Z dzieckiem przy piersi, oparta o poduszki,
przyjmowała pierwszych gości z iście królewską godnością.
– Jaka ona piękna. – Travis pochylił się nad maleńką Emmą.–
Całe szczęście, że urodę odziedziczyła po mamie, a nie po tacie!
– Wyjątkowo muszę się z tobą zgodzić – uśmiechnął się Adam,
który nie odrywał zachwyconego spojrzenia od żony i córeczki.
Julia uściskała serdecznie szczęśliwą mamę, a potem dyskretnie
wycofała się do drzwi. Teraz, obserwując tę rodzinną scenę, czuła, że
ma łzy w oczach. Nie była zazdrośnicą, ale kiedy widziała dumę i
miłość w oczach szwagra, serce ściskało jej się boleśnie.
Dałaby wszystko, żeby Travis spojrzał na nią w ten sposób, gdy
będzie karmiła ich dziecko. I żeby, tak jak Gina, mogła mieć
spokojną, niezmąconą pewność, że mąż ją kocha.
Niestety, wiedziała, że nie powinna się łudzić. Travis jej nie
kochał. Ich ślub był czasowym kontraktem, wynikiem chłodnej
kalkulacji. Dziecko – owocem nagłego przypływu pożądania, które
wymknęło im się spod kontroli.
Julia była pewna, że Travis pokocha dziecko, choć go nie
planował. Ale ją będzie najwyżej tolerował jak zło konieczne. Był
uczciwym człowiekiem i uważał, że powinien zapewnić opiekę matce
swojego dziecka. Czy mogła się zgodzić na życie z mężczyzną, który
był z nią tylko dlatego, że tak nakazywał mu honor i poczucie
obowiązku?
Odpowiedź była prosta. Nie mogła.
Zamrugała, żeby powstrzymać łzy, które znów napłynęły jej do
oczu. Nie rozklei się, nie będzie się nad sobą użalać. Nie teraz. Ta
chwila należała do Adama, Giny i Emmy.
Parę minut później Travis cicho zamknął za sobą drzwi
szpitalnego pokoju, gdzie Gina drzemała, a Adam delikatnie kołysał w
ramionach śpiącą córeczkę. Idąc z Julią w stronę wind, próbował
jakoś ogarnąć to, co się działo w jego duszy.
Podczas długich, nocnych godzin spędzonych na szpitalnym
korytarzu, w oczekiwaniu na rozwiązanie, przeżywany przez brata lęk
o żonę i dziecko udzielił mu się z niezwykłą siłą. A kiedy pierwsze
promienie słońca rozświetliły niebo na wschodzie, poczuł szaleńczą
radość, widząc, jak Adam bierze na ręce swoją pierworodną.
Poczuł też niespodziewany, potężny przypływ miłości.
Pokochał tę maleńką, kruchą istotkę, swoją bratanicę, w tej samej
chwili, kiedy spojrzał w jej wielkie, ciemne oczy. Niesamowite: to
dziecko pojawiło się na świecie przed niespełna godziną, a on miał
wrażenie, jakby od zawsze należało do jego rodziny.
Emma była jedną z Kingów, córką jego brata. Gdyby była taka
potrzeba, Travis bez wahania oddałby za nią życie.
Skoro tak silne uczucia wzbudzała w nim mała Emma, co będzie,
kiedy na świat przyjdzie jego własne dziecko? Nie wiedział, że w
ludzkim sercu jest miejsce na tyle miłości.
Zamyślony, objął Julię i poprowadził do windy. Musiał jak
najszybciej zabrać ją do domu, dopilnować, żeby się położyła i
odpoczęła.
Drzwi windy otworzyły się cicho i weszli do niewielkiej kabiny.
Travis nacisnął przycisk parteru, winda drgnęła, i w następnym
ułamku sekundy runęła w dół z upiornym zgrzytem. Rozpaczliwy
krzyk Julii zmroził krew w jego żyłach. Przerażenie wypełniło bez
reszty tę chwilę, która zdawała się trwać dłużej niż wieczność.
Travis zdążył tylko pomyśleć, że wsiedli do windy na pierwszym
piętrze, więc do poziomu gruntu nie mają bardzo daleko, i wtedy
kabina uderzyła o coś z ogłuszającym hukiem, a siła grawitacji cisnęła
nimi o podłogę, jakby byli parą bezwładnych kukiełek.
Kiedy lekko przekrzywiona kabina znieruchomiała, Travis w
jednej chwili znalazł się przy Julii. Zignorował silne zawroty głowy i
ból w ramieniu, które uraził, upadając. Widział tylko drobną kobietę,
która leżała bez ruchu na podłodze windy jak zepsuta lalka. Strużka
krwi ściekała z rany na jej skroni, odcinając się żywą czerwienią od
kredowobiałego policzka.
Czuł przerażającą pustkę w sercu, kiedy pochylał się nad nią,
przygotowany na najgorsze. Drżącymi palcami ujął jej nadgarstek. W
chwili, kiedy wyczuł puls, jej powieki zadrżały i uniosły się powoli.
– Co się stało? – wyszeptała ledwo dosłyszalnym głosem.
– Nie wiem. – Osłabły z ulgi, klęcząc obok niej, gorączkowo
przesuwał dłońmi po jej ciele. Na pewno była poraniona, połamana.
Ale żyła. Każdy jej oddech wydawał mu się kolejnym małym cudem.
– Jak się czujesz? Możesz się poruszać? Czy coś cię boli? –
wypytywał ją niecierpliwie.
Uchwyciła się mocno jego ramienia i powoli usiadła.
– Jestem nieźle poobijana – powiedziała z namysłem. – Ale chyba
nic sobie nie złamałam.
Usiadł na podłodze obok niej i ostrożnie objął ją ramionami,
opierając o swoją pierś. Chciał czuć ją przy sobie, cieszyć się każdym
uderzeniem jej serca.
– Ojej... strasznie dzwoni mi w uszach – poskarżyła się.
– Ja też słyszę ten dźwięk. Myślę, że włączył się dzwonek
alarmowy – pocałował ją w czoło.
– To dobrze, bo już myślałam, że mam jakieś omamy słuchowe. –
Roześmiała się cicho, ale nagle śmiech zamarł na jej ustach. Z
głuchym jękiem złapała się za brzuch. – Dziecko! O Boże, Travis,
chyba coś złego dzieje się z naszym dzieckiem...
W tym momencie winda obsunęła się o kolejnych kilka
centymetrów. Wstrząs spowodował, że jarzeniówka nad ich głowami
zamrugała i zgasła. Ogarnęły ich nieprzeniknione ciemności.
Parę godzin później Julia leżała w szpitalnym łóżku. Choć bolało
ją właściwie całe ciało, skupiona była tylko na ćmiącym, uporczywym
skurczu w dole brzucha. Nie przestawała się modlić, żeby jej dziecko
ocalało.
Lęk, że je straci, nie opuszczał jej od momentu, kiedy utknęli z
Travisem w windzie. Miała wrażenie, że czekają całą wieczność, w
zupełnych ciemnościach, zanim ekipie straży pożarnej udało się ich
uwolnić.
Julia nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby nie było przy
niej Travisa. Cały czas trzymał ją w swoich mocnych ramionach,
mówił do niej, pomagał jej się rozluźnić i głęboko oddychać. Robił
wszystko, żeby zapomniała o strachu.
Gdy wreszcie wydobyto ich z kabiny, zaklinowanej w szybie
windy, Julię od razu wzięto na badania. Pobrano jej krew i zrobiono
USG, a potem położono w cichym szpitalnym pokoju i podano
kroplówkę.
Mijały minuty, a ona czuła się tak, jakby przez przezroczystą,
plastikową rurkę w jej żyły sączył się czysty lęk. Dlaczego
potrzebowała kroplówki? Czy to zły znak? Czy jej dziecku udało się
przeżyć wypadek? A może... właśnie je traciła?
Zupełnie bezradna, unieruchomiona w szpitalnym łóżku, mogła
tylko czekać, wsłuchując się w cichy szum medycznej aparatury.
Travis wyszedł od niej jakiś czas temu. Błagała go, żeby pozwolił
lekarzom się zbadać, choć upierał się, że nic mu nie jest. Zgodził się
dopiero, kiedy powiedziała, że to ją uspokoi. Chciała mieć pewność,
że nie doznał wstrząsu mózgu ani innych obrażeń wewnętrznych
podczas upadku.
Co do swojego stanu zdrowia Julia była spokojna. Skończyło się
na kilku zadrapaniach i sporych siniakach. Martwiła się tylko o
dziecko. Dlaczego doktor tak długo nie przychodził? Niepokój stawał
się nie do zniesienia. Ile czasu można leżeć bez ruchu, czekając na
wyrok?
Co będzie, jeśli się dowie, że straciła dziecko? Na samą myśl, że
mogłoby się tak stać, ogarniał ją dojmujący, dławiący żal. Za
dzieckiem, które tak bardzo już pokochała. I za intymną, serdeczną
bliskością, którą dzieliła z Travisem.
Odkąd dowiedział się o ciąży, traktował ją z wielką czułością,
która nie przestawała jej zdumiewać i wzruszać. Ale jeśli straci
dziecko, on się od niej odwróci – była tego pewna.
Przycisnęła dłonie do brzucha, jakby w ten sposób mogła
zatrzymać maleńką istotę, którą razem powołali do życia, w
bezpiecznym schronieniu jej łona.
Kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, Julia z niepokojem
podniosła głowę. Bała się wyczytać z twarzy lekarza wiadomość,
która nie pozostawi jej żadnej nadziei. Ale w drzwiach ujrzała
znajomą, wysoką sylwetkę Travisa i po policzkach potoczyły jej się
łzy ulgi. Nie była już sama.
Bez słowa podszedł do niej i usiadł przy łóżku. Kiedy zobaczył jej
łzy, wziął ją za ręce.
– Tak bardzo cię boli? – spytał głucho.
Tak, czuła przeogromny ból. Ale nie był on spowodowany
potłuczeniami. Ten ból tkwił głęboko w jej duszy. Potrząsnęła głową i
uśmiechnęła się do niego.
– Ze mną wszystko w porządku.
– To dobrze.
– Travis... – Chciała powiedzieć, jak bardzo jest mu wdzięczna za
to, że ją wspiera. Potrafił okazać jej tyle czułości, choć przecież nie
łączyło go z nią nic oprócz poczucia obowiązku. Chciała mu
powiedzieć także, że go rozumie.
Nie oczekiwała od niego obietnic, których w głębi serca nie
chciałby spełnić. Wiedziała, że powinna pozwolić mu odejść.
Nie była jednak w stanie wydobyć głosu ze ściśniętego gardła.
Była tchórzem, ale w tej chwili potrzebowała jego obecności jak
powietrza.
– Ćśśś, nic nie mów. Odpoczywaj. – Uniósł jej dłonie do ust i
delikatnie pocałował. Zamknęła oczy, rozkoszując się dotykiem jego
ust.
W tej samej chwili do pokoju wszedł lekarz. Julia z całej siły
zacisnęła palce na dłoni męża. Serce tłukło jej się w piersi jak
oszalałe. Bała się, że zwariuje, jeśli niepewność potrwa jeszcze choć
chwilę dłużej.
– Dziecko? – wyszeptała bezgłośnie, błagalnie wpatrując się w
doktora, który oglądał wydruk USG.
– Nie ma powodów do niepokoju, pani King. Dziecko jest
zdrowe.
Julia zaczerpnęła powietrza jak topielec, którego w ostatniej
chwili wyciągnięto z lodowatej głębiny na powierzchnię. Ulga i
wdzięczność były tak ogromne, że przez chwilę nie mogła nic zrobić,
nic powiedzieć. Jej dziecko żyło. Ta świadomość wypełniła ją
niewypowiedzianym szczęściem.
– Jest pan pewien?
– Tak. Wyniki badań są bardzo zadowalające. – Uśmiechnął się
lekarz. – Pani dziecko jest silne, zdrowe i uparte. Postanowiło żyć i
trzyma się tej decyzji z prawdziwą determinacją.
– Oczywiście, że jest uparte! Przecież to mały King. Nie może
być inaczej. – Travis zaśmiał się jak szaleniec.
Julia ściskała z całej siły rękę męża. Miała wrażenie, że
pozytywne emocje przepływają między nimi, jakby stanowili jeden
organizm.
– Bardzo dziękujemy za tę wiadomość. – W spojrzeniu Travisa
wciąż był niepokój. – Ale nie powiedział pan, co z moją żoną. Czy
doznała jakichś poważniejszych obrażeń?
– Proszę się nie obawiać. Ten wypadek, za który szpital bierze
pełną odpowiedzialność, na szczęście nie będzie miał poważnych
następstw. Pańska żona, podobnie jak pan, doznała tylko silnych
stłuczeń. Podajemy jej dożylnie lek wzmacniający, ale nie widzę
przeciwwskazań, żeby jeszcze dzisiaj wróciła do domu. Oczywiście
przez najbliższe dni powinna wypoczywać.
Dopiero teraz na twarzy Travisa odmalowała się prawdziwa ulga.
Podszedł do lekarza i serdecznie uścisnął mu dłoń.
– To wspaniała wiadomość. Może być pan pewien, że zadbam o
to, by żona wracała do zdrowia w jak najlepszych warunkach.
Kiedy lekarz zniknął za drzwiami pokoju, Travis usiadł na brzegu
łóżka i pochylił się nad Julią. Milczał; nie znajdował słów, którymi
mógłby wyrazić to, co w tej chwili czuł. Wyciągnął rękę i odgarnął
splątane włosy z jej twarzy ruchem tak delikatnym, jakby się bał, że
kiedy jej dotknie, Julia może zniknąć, jakby była tylko jego
cudownym snem. Poczuł ciepło jej skóry pod palcami i wtedy słowa
same popłynęły z jego ust.
– Jeszcze nigdy w życiu nie byłem taki przerażony. Nie
wiedziałem, że może istnieć tak paniczny strach – wyrzucił z siebie.
– Wiem, co czułeś. – Julia uśmiechnęła się do niego. – Ja też
odchodziłam od zmysłów ze strachu o dziecko. Ale, dzięki Bogu,
wszystko skończyło się dobrze.
– Nie myślałem o dziecku – przerwał jej. Wiedział, że musi jej
powiedzieć wszystko, uwolnić kipiące w nim emocje. – W pierwszej
chwili myślałem tylko o tobie, Julio. Nie masz pojęcia, co poczułem,
kiedy ta przeklęta winda runęła, a ja zobaczyłem cię leżącą na
podłodze, nieruchomą. Serce mi zamarło. Julio...
Jeszcze nie wierzyła w to, co słyszy, ale już gdzieś w głębi niej
kiełkowało szczęście. Czuła się jak dziecko w Wigilię Bożego
Narodzenia. Czy mogła mieć nadzieję, że za chwilę otrzyma ów
niewyobrażalnie piękny prezent, o którym skrycie marzyła, choć nie
przyznawała się do tego nawet sama przed sobą?
– ...czułem się tak, jakbym nie żył. Jakby cały świat przestał
istnieć. A kiedy otworzyłaś oczy, kiedy na mnie spojrzałaś...
uświadomiłem sobie, że...
Urwał i pochylił się nad nią jeszcze bardziej. Wzruszona,
wpatrywała się w twarz człowieka, który był jej droższy niż własne
życie. I zobaczyła w jego oczach swoje marzenie. Patrzył na nią
wzrokiem pełnym miłości.
– Nie myśl, że się nie martwiłem o nasze dziecko – podjął Travis,
splatając palce z palcami jej dłoni, którą wciąż przyciskała do
brzucha, jakby chciała dodać dziecku sił i otuchy. – Kiedy lekarz
powiedział, że jest zdrowe, kamień spadł mi z serca. Ale chcę, żebyś
wiedziała, że ty jesteś dla mnie najważniejsza. Jesteś wszystkim.
Kocham cię, Julio.
– Och, Travis...
– Nie mogę cię stracić – mówił dalej niskim ,ochrypłym głosem. –
Nie wiem, jak to się stało. Nie spodziewałem się tego, nie
planowałem. Ale dziś rozumiem, że jesteś osią mojego świata, Julio.
Jesteś sensem mojego życia. Bez ciebie jestem nikim.
Oślepiły ją łzy wzruszenia. Nie mogła mówić, więc tylko
wyciągnęła rękę i pogłaskała go po twarzy drżącymi palcami. Kiedy
odszukał ustami wnętrze jej dłoni, lód, który grubą warstwą pokrył jej
serce w czasie długich tygodni nieodwzajemnionej miłości, w jednej
chwili stopniał.
Jej największe marzenie się spełniło. W ciemnych oczach męża,
cudownie bliskich i znajomych, lecz wciąż tajemniczych, zobaczyła
przyszłość. Życie. Rodzinę. I miłość, niekończący się, fascynujący
dialog ich dusz, serc i ciał.
– Kocham cię – powtórzył Travis, jakby chciał się przyzwyczaić
do dźwięku tych słów, zgłębić cudowną rzeczywistość, którą
określały. – Kocham cię tak bardzo, Julio. Tak bardzo, że... ty też
musisz mnie pokochać. Zabija mnie świadomość, że odejdziesz.
– Nigdzie nie odejdę – wyszeptała, śmiejąc się przez łzy. – Bo ja
też cię kocham, Travis. Chyba od zawsze.
To mu wystarczyło. Wpatrzony w zieloną głębię jej oczu
przycisnął usta do jej ust. Czuł się jak człowiek umierający z
pragnienia, który odnalazł na pustyni źródło czystej wody. Była jego
najwspanialszym skarbem. Największą świętością. Samym życiem.
– A więc doszliśmy do porozumienia – powiedział z błyskiem w
oczach. – Mam zamiar osobiście dopilnować, żebyś nigdy nie
zmieniła zdania w tej sprawie.