background image

Cara Colter 

Trzecia siostra 

background image

PROLOG 

Miracle Harbor, 15 lutego... 

Conine Parsons z przerażeniem zdała sobie sprawę, że 

jest na krawędzi załamania nerwowego. Obok niej siedziały 

dwie obce kobiety. Abigail Blakely i Brittany Patterson. Wi­
działa je po raz pierwszy w życiu, a jednak ich twarze były 
lustrzanym odbiciem jej własnej. Każde kolejne spojrzenie 
na te nieznane dotąd istoty groziło natychmiastową utratą 
kontroli nad emocjami. 

Trojaczki. 
Była jedną z trojaczek. 
Nie potrafiłaby zdefiniować swojego obecnego stanu. Nie 

wiedziała, czy odczuwa w tej chwili smutek, czy radość. 
A może raczej szok i panikę? 

Nieważne, teraz powinna skupić się na zasadzie numer 

jeden. Nigdy nie płakać. Nigdy. 

To była najważniejsza lekcja, jaką Corrine zapamiętała 

z pobytu w swojej pierwszej rodzinie zastępczej. Miała wte­
dy sześć lat, a jej ciotka Ella zachorowała. Corrine była prze­
rażoną i opuszczoną małą dziewczynką, dlatego prawie osza­
lała z radości, gdy znalazła bezpańskiego szczeniaka. Ukryła 
go pod gankiem i karmiła potajemnie zbieranymi resztkami 

background image

CARA COLTER 

z kuchni. Już wkrótce pokochała go całym sercem. Stał się 

jej ulubionym, a właściwie jedynym towarzyszem zabaw. 

Do czasu, gdy zostali zdemaskowani. Domem, w którym 

mieszkała, rządziły twarde zasady - żadnych zwierząt. Bez 
względu na dziecięce łzy i prośby. Próbowała przekonać 
swoich opiekunów, jak ważna jest dla niej zabawa z tym 
małym i bezbronnym stworzeniem. 

Tylko że nikogo to nie obchodziło. 

Kolejną przykrą lekcją zapamiętaną z dzieciństwa była 

tortura pisania. Przez kilka dni odczuwała skurcz ręki od 
pisania nieskończoną ilość razy „nie kradnij", mimo że nigdy 
nie sprzeniewierzyła się temu przykazaniu. Natomiast rodzo­
na córka pani domu często „pożyczała" bez pytania ulubioną 
czerwoną kurtkę Corrine. Jedyną ładną rzecz, jaką Corinne 
wtedy miała. Gdy nieśmiało zaprotestowała, usłyszała w od­
powiedzi: „Powinnaś docenić fakt, że możesz się czymś 
podzielić z bliźnim. Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobi­
liśmy." 

Przez jedenaście lat, począwszy od swoich szóstych uro­

dzin, Corrine mieszkała u siedmiu rodzin zastępczych. To na 
tyle długo, by jej łzy zdążyły zamienić się w kryształki lodu. 
Widziała ten lód w swoich oczach za każdym razem, gdy 
patrzyła w lustro. Nawet dziś, choć od czasu gdy pożegnała 
się ze swoją ostatnią rodziną zastępczą, minęło już dziesięć 
lat. 

W tej chwili siedziała w eleganckiej kancelarii, otoczona 

obcymi ludźmi. Wydawało jej się, że zastygłe w jej duszy 
odłamki lodu wystawiono na działanie miotacza ognia. Go­
rące i jakże upokarzające łzy piekły pod powiekami. Bała się, 
że za moment je zobaczą. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 7 

A wszystko przez te dwie obce kobiety. Obce, lecz wyglą­

dające jak jej lustrzane odbicia. 

Czy to nie dziwne, że nie zachowała na ich temat żadnego, 

nawet najdrobniejszego wspomnienia? 

Były jej siostrami. 
Czy nie marzyła kiedyś o tym? Wtedy, kiedy jeszcze po­

trafiła marzyć, kiedy była małą, samotną dziewczynką, z kil­
koma ubrankami w plastikowej siatce schowanej pod łóż­
kiem w kolejnym obcym domu. Jedynym lekarstwem, które 
pozwalało jej opanować lęk i zwalczyć niepokój, były 
marzenia. 

Wyobrażała sobie własną rodzinę. Najczęściej widziała 

obwieszoną bombkami choinkę i ułożone pod nią prezenty. 
Do jednego z nich przyczepiona była kartka z jej imieniem. 
Własne łóżko z pachnącą i miękką pościelą. Wokół krzątała 
się troskliwa i czuła mama. Roześmiany i przystojny tata 
podnosi córeczkę na rękach. Po domu biegają siostry, z któ­
rymi Corrine dzieli się lalkami, wstążkami do włosów i se­
kretami. 

Marzyła, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto ją kocha. 
Corrie, daj spokój, upomniała się w duchu, siedząc teraz 

w tej eleganckiej kancelarii i czując pod powiekami łzy. Te 
kobiety są twoimi siostrami i wyglądają dokładnie tak jak ty, 
ale to jeszcze nic nie znaczy. Nie wiadomo, czy cię zaakcep­
tują i pokochają. Więzy krwi są oczywiście ważne, lecz nie 
gwarantują miłości. 

Kiedy jednak patrzyła w oczy swoich sióstr, dostrzegała 

w ich wzroku coś niezwykłego. Wydawało się, że dla żadnej 
z nich nie miało znaczenia, że Corrine jest nieodpowiednio 

ubrana. Prawdę mówiąc, rozmyślnie wybrała najbardziej wy-

background image

CARA COLTER 

tarte, stare dżinsy. Był to przejaw przekory i buntu. Drażnił 

ją drogi kredowy papier, na jakim pisano listy w tej kance­

larii. 

W oczach sióstr dostrzegła niezmierną czułość. 
Radość. 
Tak bardzo chciałaby w to uwierzyć. Tak bardzo bała się 

w to uwierzyć. Na kolanie jej spranych dżinsów było pęk­
nięcie. Corrine nerwowo bawiła się nitkami, bezwiednie po­
większając dziurę. 

Gdzieś z oddali dochodził do niej głos siwego prawnika. 

Jakaś obca osoba postanowiła hojnie obdarować wszystkie 
siostry. Nadzwyczaj hojnie. Abby otrzymała dom. Brittany 
dostała się piekarnia. Do kancelarii wszedł jakiś mężczyzna, 
po chwili zniknął. Corrine nie zwróciła uwagi na to, jak 
wyglądał. W następnej chwili usłyszała własne imię. Pięć 
akrów ziemi wraz ze stojącą na niej chatą. Na twarzach Abby 
i Brittany malowało się niedowierzanie pomieszane z niekła­
maną radością. Jednak Corrie w milczeniu zbierała siły, 
opancerzała się wewnętrznie. Wiedziała, że w tym wszystkim 
musi być jakiś haczyk. Zawsze jest jakiś haczyk. 

Nie myliła się. Hojny ofiarodawca dołączył dość dziwny 

warunek. Po to, by zatrzymać spadek, wszystkie siostry po­
winny zamieszkać w Miracle Harbor na okres co najmniej 

jednego roku. W mieście, które widziały dziś po raz pierwszy 

w życiu. 

W dodatku wszystkie trzy powinny w ciągu tego roku 

wyjść za mąż. 

Dobre sobie. 
Wyjść za mąż. 
Jednak gdyby zamieszkała w tym miasteczku, mogłaby 

background image

TRZECIA SIOSTRA 9 

zbliżyć się do swoich sióstr. Mogłaby poznać je lepiej, 
zaprzyjaźnić się z nimi. 

Cóż, gdyby to wszystko było takie proste... Już zaczynała 

wierzyć w to, co zobaczyła we wzroku swoich sióstr. 

A co, jeśli rzeczywiście zostawi za sobą wszystko, porzuci 

dotychczasowe życie, a one nie docenią jej ofiary? Odczu­
wała paniczny strach, jak w koszmarnym śnie, w którym 
spada się w przepaść, coraz niżej i niżej. Nagle jednak zapo­
mniała o strachu. 

Abby, jej bliźniacza siostra, wyciągnęła do niej dłoń 

i mocno ścisnęła jej palce. Tak jakby domyślała się, co Cor­
rine w tej chwili czuje. Jakby rozumiała jej przerażenie i jed­
nocześnie znała sposób, jak mu przeciwdziałać. 

Dłoń Abby była miękka i delikatna, ale wyczuwało się 

w niej siłę. Kiedy Corrine spojrzała siostrze w oczy, podjęła 
decyzję. Zaryzykuje i zamieszka w Miracle Harbor. Rok to 
nie wieczność. 

Oczywiście nie przeprowadzi się tak od razu. Musi naj­

pierw załatwić kilka spraw. Ale przyjedzie tutaj najszybciej, 

jak to będzie możliwe. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Trzy miesiące później... 

Jej własny dom. 
Corrine, z rękami w kieszeniach dżinsów, kołysała się na 

piętach, przyglądając się domowi. Mały, lecz solidnie wyglą­
dający budynek stał pod rozłożystym klonem. 

Jej nowa siedziba. 
I co z tego, że deski na ganku były trochę przegniłe, a da­

chówki dość szczelnie porośnięte dywanem mchu. Nie prze­
szkadzało jej, że okna aż lepiły się od brudu, ani to, że jeden 
stopień schodów zawalił się, a z komina odpadło kilka cegieł. 

Corrine westchnęła i poczuła, że jest szczęśliwa. Po raz 

pierwszy w życiu miała wreszcie coś własnego. 

Oczywiście, miała też jakieś ubrania i starego, lecz nieza­

wodnego dżipa. Ale w Minneapolis mieszkała zawsze w wy­
najętych mieszkaniach. Nie kupiła domu nawet po sukcesie 
rynkowym swojej książki, do której robiła także ilustracje. 
Jej bohaterką była Brandy, odważna i energiczna dziewczyn­
ka sierota, która nigdy się nie poddawała. 

Dlaczego właściwie nie kupiła domu? 
Bała się kusić los. Bała się uwierzyć, że opuścił ją pech, 

że jej także może przytrafić się coś dobrego. Postanowiła nie 
przywiązywać wagi do niczego poza pracą. Pisanie książek 

background image

TRZECIA SIOSTRA 11 

stało się jej całym światem. Dlatego nawet teraz ten pierwszy 

przedsmak szczęścia zabarwiony był obawą. Owszem, na 
razie wszystko układało się po jej myśli, jednak z jej doświad­
czenia wynikało, że nic, co dobre, nie trwa wiecznie. 

- Ale, ale - powiedziała do siebie głośno - według Brit­

tany to miejsce dalekie jest od ideału. 

Brittany była zaszokowana na widok małej chatki, roz­

walającej się stajni i okalającego wybieg wypaczonego 
płotu. 

- Lepiej zamieszkaj z nami - zarządziła zaraz po przy­

jeździe Corrine. 

Corrie jednak zaprotestowała. Jej siostra tydzień wcześ­

niej wyszła za mąż. Jak przystało na młodą parę, Mitch 
i Brittany wciąż nie mogli utrzymać rąk z dala od siebie. 
Corrine za żadne skarby nie chciała przyglądać się z bliska 
ich radości i czułościom. Obie siostry Corrine były dowodem 
na to, że w Miracle Harbor, Przystani Cudów, naprawdę zda­
rzały się cuda. Ta myśl napawała ją przerażeniem. 

Nigdy nie płakać! - to zasada numer jeden. Zasada numer 

dwa - nie żywić nadziei. Nadzieja bowiem to najbardziej 
niebezpieczna i perfidna zasadzka. 

- Pomożemy ci tu posprzątać - dzielnie zaproponowała 

Abby, która zbladła na widok olbrzymich pajęczyn, zdobią­
cych malowniczo wnętrze chaty. 

Corrie była zdumiona, że obie jej siostry, tak samo jak 

ona, panicznie boją się pająków. 

Jednak nie przyjęła pomocy Abby i Brittany. 
Musiała doprowadzić chatę do porządku sama. Po to, by 

naprawdę poczuć się jej właścicielką. Wzięła głęboki oddech 
i rozejrzała się wokół siebie. Czekał ją ogrom pracy. Stajnia 

background image

12 CARA COLTER 

była w opłakanym stanie. Może należało zacząć właśnie od 
niej? 

- Corrie - powiedziała głośno. - Marsz do chaty. Bo jeśli 

nie, to będziesz dziś spała pod gołym niebem. 

Przez chwilę zastanawiała się, gdzie będzie więcej pają­

ków: w środku czy na zewnątrz. 

Odetchnęła głęboko, jak przed skokiem na głęboką wodę, 

weszła ostrożnie na schody i popchnęła drzwi. Nie miała 
trudności z ich otworzeniem, chociaż trzeba przyznać, że 
skrzypnęły przeraźliwie. 

Wnętrze chaty było bardzo proste. Jeden duży pokój 

dzienny pełnił jednocześnie funkcję salonu, jadalni i kuchni. 
W części kuchennej stał rząd szafek, które zdecydowanie 
wymagały odświeżenia. Porcelanowy zlew był poznaczony 

rdzawymi zaciekami. Jednak lodówka i kuchenka wyglądały 
na zupełnie nowe. 

Bezpośrednio z aneksu kuchennego przechodziło się do 

sypialni, która podobnie jak mała łazienka, musiała zostać 
dobudowana dużo później. Samą chatę z pewnością zbudo­
wano co najmniej osiemdziesiąt lat temu, łazienka natomiast 

była nowoczesna, jasna i czysta. 

Corrie spodobały się surowe ściany pokoju dziennego 

i duże przeszklone drzwi. Wiedziała, że kiedy umyje szyby, 
będzie dużo światła. Zdecydowała, że tutaj właśnie rozłoży 
sztalugi. Stąd będzie miała widok na trawę, dziko rosnące 
kwiaty i drzewa przy stajni. Stąd będzie mogła spoglądać na 
swoją ziemię. 

Pojedynczy promień słońca przedostał się przez brudne 

szyby i zatańczył na podłodze. Corrine podeszła bliżej i sta­

nęła wewnątrz smugi światła. Na moment oddała się marze-

background image

TRZECIA SIOSTRA 13 

niom. Już wyobrażała sobie, jak urządzi to wnętrze. Kiedy 
doszła do wazonu z tulipanami, który stał na kuchennym 

stole, usłyszała nagle czyjś głos. 

- Jest tu kto? 
Odwróciła się, nie na żarty przestraszona. Instynktownie 

zaczęła rozglądać się za czymś, co mogłoby posłużyć jej do 
obrony. Wiedziała, że od najbliższych sąsiadów dzieli ją spo­
ra odległość. Nikt tutaj nie usłyszy jej wołania o pomoc. 

Nie miała żadnej broni, nie było nawet gdzie się schować. 

Już rozważała możliwości ucieczki, gdy przypomniała sobie, 
że przecież najęła firmę do przeprowadzki. To musiał być 
ktoś od nich. A zatem przywieziono jej skromny dobytek. 

Mężczyzna stanął w drzwiach. Przez chwilę w świetle 

słońca widziała tylko zarys jego sylwetki. Domyśliła się od 
razu, że nie jest to nikt z firmy transportowej, ale nagle 
przestała się bać. 

Nosił beżowy kowbojski kapelusz, białą koszulkę, wąskie 

dżinsy i skórzane buty. Był dobrze zbudowany. 

Nie spodziewała się, że w Oregonie też są kowboje. Choć 

właściwie niewiele wiedziała o tym stanie. Jedno było pewne 
- panował tu o wiele łagodniejszy klimat niż w Minnesocie. 

- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć. 
- Nie przestraszyłeś mnie - odpowiedziała spokojnie. 
Mężczyzna powoli wyciągnął dłoń i postąpił krok do 

przodu. Corrie odruchowo się cofnęła. Wolno opuścił dłoń 
i zmrużył oczy. 

Postanowiła zastosować zasadę numer trzy - nigdy nie 

okazuj lęku. 

- Czym mogę służyć? - zapytała chłodno. Bardzo się 

starała, by jej głos brzmiał pewnie i dostatecznie wrogo. 

background image

14 CARA COLTER 

- Jestem Matt Donahue - przedstawił się. - Najbliższy 

sąsiad. Z tej strony. - Wskazał ręką kierunek. 

Jeśli teraz oczekuje gorącego sąsiedzkiego powitania, to 

bardzo się przeliczył, pomyślała. Postanowiła okazać, że 

uważa go za intruza. Nie przedstawiła się. 

- Prawdę mówiąc, byłem zainteresowany kupnem tej zie­

mi. Aż tu nagle, zanim zdążyłem się wokół tego zakręcić... 

No cóż, ubiegłaś mnie. 

A więc nie pojawił się tutaj jako komitet powitalny. 

- Ziemia niestety nie jest na sprzedaż. 

Dziwne, dopiero co przyjechała, a już myślała o tej ziemi 

jak o własnej. 

- Jeszcze nawet nie zdążyłem nic zaproponować - po­

wiedział spokojnie. 

- A ja nie mam zamiaru słuchać żadnych propozycji. 

- Corrine nie chciała wdawać się w dodatkowe wyjaśnienia. 

W zasadzie nie miała jeszcze prawa do rozporządzania tą 

ziemią. Być może zresztą nigdy go nie nabędzie. Przynaj­

mniej dopóki nie wyjdzie za mąż. 

Jak mogła zapomnieć o tym niedorzecznym warunku 

i snuć marzenia o zapuszczeniu korzeni? Zbyt szybko poczu­

ła się tu jak u siebie. 

Przez chwilę żałowała, że nie jest podobna do swoich 

sióstr. Ani tak łagodna i delikatna jak Abby, ani tak szalona 

i atrakcyjna jak Brittany. 

Corrie wydawało się, że jej niegościnność zrazi intruza. 

On jednak stał wciąż w tym samym miejscu, uważnie jej się 

przyglądając. Zdecydowała więc, że odpłaci mu pięknym za 

nadobne. Niestety, popełniła błąd. Matt Donahue był pięknie 

zbudowanym mężczyzną, czego jako malarka nie mogła nie 

background image

TRZECIA SIOSTRA 15 

zauważyć. Był też niezwykle przystojny. Dlaczego nie po­
zwoliła, by Brittany jakoś przyzwoicie ją uczesała? I dlacze­
go znowu jest w tych podartych dżinsach? Żachnęła się znie­
cierpliwiona. Co też chodzi jej po głowie? Miała nadzieję, że 
przynajmniej udało jej się zachować niewzruszony wyraz 
twarzy. 

Nagle Matt poruszył się, jakby usłyszał coś niepokojące­

go. Przechylił głowę i zaczął nasłuchiwać. 

- Spodziewasz się towarzystwa? 
- Firma transportowa - odpowiedziała Corrine. Dopiero 

teraz i ona usłyszała jakiś hałas. 

- Chyba przyjechali. W takim razie ja już się pożegnam. 
Corrine nie przedstawiła się jeszcze, zresztą nie miała 

zamiaru tego robić. Nie widziała powodu, dla którego mia­
łaby być miła dla swojego przystojnego sąsiada. Zwłaszcza 
takiego, który nadmiernie interesował się jej ziemią. 

Matt podniósł dłoń do kapelusza, musnął palcami jego 

rondo, po czym odwrócił się w stronę drzwi. 

- Przywieźli twoje zwierzęta. 
Moje... co? Corrine podbiegła do drzwi. Matt stał na 

najwyższym stopniu schodów i zmrużywszy oczy, przypa­
trywał się podejrzliwie starej, rozklekotanej ciężarówce pod­

jeżdżającej właśnie przed dom. 

- Ja nie mam zwierząt. 

Spojrzał na nią ukradkiem przez ramię. W pełnym świetle 

wyglądał jeszcze lepiej niż w półmroku chaty. Wydawał się 
większy, silniejszy i bardziej rzeczywisty. Ciemnobrązowe 
włosy, lekko skręcone na końcach, wymykały się spod kow­
bojskiego kapelusza i opadały na kark. Biały podkoszulek 
opinał umięśnioną klatkę piersiową. Krótkie rękawy odsła-

background image

16 

CARA COLTER 

niały imponujące, mocno zarysowane bicepsy. Biel podko­
szulka pięknie kontrastowała z opaloną skórą. Conine wes­
tchnęła. Chyba zapędziła się w swoich obserwacjach za da­
leko. Zmieszana, spojrzała ponownie w jego oczy. Były 
ciemne, ale rozświetlone złotymi iskierkami. Dojrzała w nich 

też coś innego, co ją do głębi poruszyło. Wyraz bólu, tak jej 
znajomy, tak dobrze zadomowiony w jej własnym smutnym 
spojrzeniu. 

Tymczasem ciężarówka zatrzymała się przed gankiem. 

Matt przeskoczył zrujnowany stopień i podszedł do samo­
chodu. Kierowca wychylił się przez okno kabiny. 

- Corrine Parsons? - zapytał. Zarówno jego twarz, jak 

i sposób bycia zrobiły na Corrine nienajlepsze wrażenie. 
Matt Donahue spojrzał pytająco na swoją sąsiadkę, czekając 
na odpowiedź. Corrine skinęła głową. Nagle przestała mieć 
opory przed ujawnieniem mu swojej tożsamości. Co więcej, 
błagała w myślach, by teraz nie zostawiał jej samej. Kierow­
ca ciężarówki nie budził zaufania. Zauważyła ze zdziwie­
niem, że Matt Donahue musiał w jakiś sposób wyczuć jej 
niepokój, gdyż przejął kontrolę nad sytuacją. 

- Tak, to jest pani Parsons - zwrócił się do kierowcy. 
Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś ją ochraniał. 

Dlatego zupełnie nie wiedziała, jak powinna się teraz zacho­
wać. Nagle powietrze przeszył przeraźliwy dźwięk. Jakby 
ktoś przejechał gigantycznym paznokciem po tablicy. 

Corrie odskoczyła odruchowo do tyłu, Matt jednak spo­

kojnie obszedł ciężarówkę, wskoczył na przyczepę i zajrzał 
do środka. 

- A zatem trafiłem pod właściwy adres - powiedział kie­

rowca, otwierając drzwiczki i zeskakując na ziemię. - Jestem 

background image

TRZECIA SIOSTRA 17 

Werner Grimes. Przywiozłem pani prawdziwą bestię, a wła­

ściwie największego osła, jakiego kiedykolwiek widziałem. 

Matt Donahue również zeskoczył na ziemię i obrzucił 

Corrie niechętnym spojrzeniem. 

- Mówiłaś zdaje się, że nie masz zwierząt? 
- Bo nie mam! Nie wiem, co to za osioł. 
- Ha! To ja pani powiem. To jest najbardziej uparty 

i groźny osioł w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. -
Grimes obszedł wóz i zaczął otwierać klapę przyczepy. 

- Pomoże pan? - zapytał Matta. 
- Ona mówi, że osioł nie należy do niej. 
- Ja tu mam w papierach co innego. Kupiony i zapłacony. 

Ot, co. 

Kiedy mężczyźni dyskutowali, Corrine podeszła do cię­

żarówki. Wdrapała się na przyczepę, tak jak przedtem zrobił 
to Matt. Zajrzała do środka. 

Para brązowych, najsmutniejszych pod słońcem oczu 

odwzajemniła jej spojrzenie. Zwierzę strzygło uszami, zu­
pełnie jakby nie chciało uronić ani słowa z rozmowy sto­

jących obok mężczyzn. 

- Kłapouchy - szepnęła. Wetknęła palec pomiędzy listwy 

i poczuła dotknięcie wilgotnego, delikatnego nosa. 

- Uważaj! - krzyknął nagle kierowca i Corrine gwałtow­

nie się cofając, straciła na chwilę równowagę. 

- Ta bestia jest gorsza od grzechotnika! Może ci odgryźć 

rękę! 

Corrine popatrzyła na kierowcę z niedowierzaniem, mając 

świeżo w pamięci delikatne muśnięcie wilgotnego, miękkie­
go nosa „bestii". 

- Chyba zaszła jakaś pomyłka - powiedziała. 

background image

18 CARA COLTER 

- Żadna pomyłka, podano mi prawidłowy adres i nazwi­

sko. Uwaga, trzeba go wyprowadzić. 

- Hej, ta pani nie życzy tu sobie żadnego osła. Ani ja. 

Wypasam niedaleko pełnokrwiste klacze wyścigowe i nie 

zamierzam prowadzić hodowli mułów! 

- No to musi pan wzmocnić ogrodzenie - stwierdził kie­

rowca. - Założę się, że z niego całkiem jurny samczyk. 

Matt spojrzał na rozwalające się ogrodzenie wybiegu 

przed domem Corrine. Nie miał zamiaru wysłuchiwać uwag 
o temperamencie osła ani chwili dłużej. 

- Za ile odwiezie pan to bydlę tam, skąd go pan wziął? 

Gdy Matt sięgnął do kieszeni spodni po portfel, Corrine 

pomyślała nie bez złości, że jej sąsiad za bardzo się tu sza­
rogęsi. 

- To nie taka łatwa sprawa. Namęczyłem się jak diabli. 

- Kierowca uśmiechnął się przebiegle. 

- Dobra, dobra. He? 
- Dwieście pięćdziesiąt? 
- Pytam poważnie. 
- Niech stracę, sto pięćdziesiąt i ani centa mniej. 
- Płacę pięćdziesiąt dolarów, a pan natychmiast znika, 

razem z tym osłem. 

Uparty, narowisty i niebezpieczny osioł. Mógł odgryźć jej 

rękę. I w dodatku zagrażał szlachetnym klaczom sąsiada. Pa­

skudny, jurny osioł. Ale miał takie jedwabiste, delikatne noz­
drza. A w jego oczach krył się niekłamany smutek. 

- Chwileczkę! - krzyknęła, gdy banknot już miał zmienić 

właściciela. - Biorę go. 

- Kogo? - Matt spojrzał na nią z niepokojem. 
- Mojego osła. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 19 

Matt Donahue podszedł do niej wielkimi krokami i spoj­

rzał jej prosto w oczy. Wyglądało na to, że naprawdę się 

zezłościł. 

- Wiesz, ile warte są moje źrebaki? 

Pokręciła przecząco głową. 

- Jedna z moich klaczy jest warta więcej niż całe twoje 

ranczo. Jedna klacz! 

Corrine nie lubiła takiego tonu. 

- Proszę go wyprowadzić - zwróciła się do kierowcy cię­

żarówki. 

- Już się robi. 

- Czy ty przynajmniej masz pojęcie o hodowli osłów? 

- zapytał nieco napastliwie Matt, 

- Nie - odpowiedziała butnie. - Ale założę się, że ten 

osioł jada trawę, a tego akurat tutaj nie brakuje. 

- Powinnaś natychmiast naprawić ogrodzenie, żeby ta 

bestia nie wałęsała się po okolicy. 

- Proszę wyprowadzić mojego osła - powtórzyła przez 

zaciśnięte zęby. 

Kierowca spojrzał na Matta, ten jednak nie miał zamiaru 

przykładać ręki do tego dzieła. Mężczyzna westchnął przej­

mująco, podszedł do przyczepy i zaczął otwierać klapę. 

Osioł zarżał przeraźliwie. 

- Spokojnie - sapnął mężczyzna. 

W jego głosie usłyszała obawę. Co ona najlepszego wy­

prawia? Kazała wypuścić osła, który wzbudza strach silnego 

mężczyzny. Oczywiste było, że zaszła jakaś potworna pomył­

ka. Co też ją podkusiło, żeby upierać się przy zatrzymaniu 

tak kłopotliwego zwierzaka? 

Przekora, będąca reakcją na autorytarną decyzję Matta? 

background image

20 CARA COLTER 

A może raczej jakiś zły błysk we wzroku kierowcy? Wolała­
by nie zostawiać biednego zwierzęcia z tym facetem. Mniej­
sza o powody, podjęła już decyzję. 

Nagle usłyszeli odgłosy szarpaniny, urwane przekleństwo, 

a potem okrzyk bólu i towarzyszący mu głuchy odgłos upa­

dającego na ziemię ciała. Po platformie przyczepy zadudniły 
kopyta. 

Matt rzucił się do przodu w tym samym momencie, w któ­

rym osioł zeskoczył na ziemię. Zwierzak nie cieszył się swoją 
nieoczekiwaną wolnością zbyt długo. Matt uchwycił linę, 
którą jeszcze przed chwilą osioł był przywiązany do belki 
w przyczepie. Przez chwilę dał się ciągnąć po ziemi za pę­
dzącym zwierzęciem, szybko jednak odzyskał równowagę, 

stanął na nogi, zaparł się i osadził osła w miejscu. Zwierz 

kopał na wszystkie strony, usiłując zerwać się z liny. Matt nie 
ruszał się z miejsca. I nagle osioł się poddał. 

Corrine przyglądała się zwierzęciu. Nawet bez fachowej 

wiedzy można było stwierdzić, że życie, albo raczej poprzed­
ni właściciele, nie obchodzili się z nim zbyt łaskawie. Miał 
zmatowiałą sierść, gdzieniegdzie zupełnie wytartą. Był prze­
raźliwie chudy i można było policzyć mu żebra, a ogon 
i grzywa były żałośnie skołtunione i brudne. 

Grimes zdążył się już pozbierać. Szedł teraz w stronę osła 

z kijem w ręku. Corrine jęknęła z przerażenia. Matt usłyszał 

jej głos i obrócił się, dostrzegając w tym momencie nadcho­

dzącego Grimesa. 

- Tylko go dotknij, a ten kij wyląduje na twojej głowie! 

- rzucił ostrzegawczo. 

Grimes zatrzymał się i spojrzał na Matta ze zdziwieniem. 
- Biedne bydlę. Bity i niedożywiony, nieopatrzone kopy-

background image

TRZECIA SIOSTRA 21 

ta, zapadnięty brzuch! - W każdym słowie Marta pobrzmie­

wała wściekłość. 

Grimes zawrócił w stronę ciężarówki. 

- Nie moja sprawa. Nigdy do mnie nie należał - zawołał 

jeszcze przez ramię, wskakując do kabiny. - Zapłacili mi za 

przywiezienie, to go przywiozłem. 

Po kilku nieudanych próbach silnik wreszcie zapalił i cię­

żarówka wytoczyła się z podjazdu. 

Nie odwracając się do Corrine, Matt Donahue powiedział: 

- Najlepiej będzie go zastrzelić. Dla jego dobra. 

- Słucham? - Corrine wzdrygnęła się. 

- Jest niedożywiony i chory. - Matt mówił teraz do niej 

łagodnym głosem, jak do upartego dziecka. - Do tego nie-

ułożony i narowisty. Zarówno dla niego, jak i dla ciebie bę­

dzie lepiej, jeśli... 

- Najwyraźniej inaczej pojmujemy dobro - rzuciła nie­

cierpliwie Corrine. 

Matt westchnął. Wiedział, że ma do czynienia z upartą 

miastową dziewczyną. Niepoprawna romantyczka, która nie 

miała pojęcia o hodowli zwierząt, a całą wiedzę na ich temat 

czerpała zapewne z kreskówek Disneya. 

- Wiesz przynajmniej, skąd on się tu wziął? 

- Nie. 

Matt westchnął przeciągle. 

- Gdzie w takim razie masz zamiar go umieścić? Tylko 

mi nie mów, że na wybiegu. Dopóki nie zreperujesz tego 

ogrodzenia, nawet nie chcę o tym słyszeć. Lojalnie uprze­

dzam, że jako właścicielka tego zwierzaka, jesteś odpowie­

dzialna za wyrządzone przez niego szkody. Za wszystko, co 

z jego strony grozi moim klaczom. 

background image

22 CARA COLTER 

- W stajni są boksy. 
- W porządku. Na razie niech tam stoi. A jutro przyjadę 

zająć się ogrodzeniem. 

- Sama się nim zajmę. 
- Dobre sobie. 
W tym momencie osioł zdecydował się przypomnieć im 

o sobie i odsłaniając zęby, natarł na Matta. Matt uskoczył 
zręcznie i pociągnął go za sobą w stronę stajni. Corrine nie­
pewnie ruszyła za nimi. 

- Nie podchodź zbyt blisko, a już nigdy od tyłu. Może 

porządnie kopnąć. 

Zachowując więc bezpieczną odległość, weszła z waha­

niem do stajni. 

- Mam nadzieję, że ta buda na niego nie runie - powie­

działa z ciężkim sercem, obserwując, jak Matt zmaga się 
z zardzewiałym skoblem. Wprowadził wreszcie zwierzę do 
boksu i zamknął bramkę. 

- Masz jakąś paszę dla niego? 
Zastanowiła się. Paszę. Przydałaby się jakaś wskazówka. 

Czy nie wystarczy pójść i nazbierać dla niego trawy? Matt 
Donahue czytał w jej myślach. 

- Nie wiesz nawet, co on je, prawda? - W jego głosie 

brzmiało nieskrywane zniecierpliwienie. 

- Ale się dowiem. Wiem, gdzie jest biblioteka miejska. 
- Tak, to zdecydowanie łatwiejsze, niż zapytać kogoś, kto 

się na tym zna - nie powstrzymał się od ironii. 

Przez chwilę duma walczyła w niej z rozsądkiem. 

- W porządku. Co jedzą osły? 
- Dopóki nie będziesz mogła wypuścić go na trawę, bę­

dzie potrzebował siana. A jeśli masz zamiar trochę go doży-

background image

TRZECIA SIOSTRA 

23 

wić, przydałby się też owies. Prawdę mówiąc, wolałbym 

jednak, żeby nie nabrał sił zbyt szybko. Dopóki jest słaby, 

nie pomyśli o amorach - dodał, marszcząc brwi. 

- W porządku, w takim razie zdobędę jutro trochę siana 

i owsa. 

Osioł nagle wydał przeraźliwy ryk, od którego zadrżały 

ściany. Corrie przestraszyła się, że stajnia rzeczywiście goto­
wa się na niego zawalić. 

- Woda przydałaby się już teraz. Musisz go napoić, tylko 

nie wchodź do jego boksu, słyszysz mnie? 

Ponieważ osioł właśnie w tym momencie zaczął nacierać 

na bramkę, Corrine zdecydowała, że to nie pora na kłótnie 
z sąsiadem, nawet jeśli nie przypadł jej do gustu jego auto­
rytarny ton. Skinęła sztywno głową. 

- Przywiozę ci siano i owies na kilka dni. - Spojrzał na 

zegarek. - Postaram się być tutaj pomiędzy ósmą i dziewiątą. 

Wiele dałaby za to, by móc odrzucić jego pomoc. Podzię­

kować wyniośle i oznajmić, że poradzi sobie sama. Prawda 
była jednak inna. Jej nowy osioł nie mógł się najeść jej dumą. 
Bała się, że jeśli jak najszybciej go nie nakarmi, to biedne 
zwierzę padnie. Poza tym oprócz Matta nie znała tutaj niko­
go, kto mógłby cokolwiek wiedzieć o zwierzętach. Jej siostry 
znały się na hodowli tak samo jak ona, a ich mężowie, 
prawnik i były policjant, też raczej nie rokowali wielkich 
nadziei. 

- Jakoś się odwdzięczę - powiedziała. 
- Mniejsza o to - stwierdził, po czym kiwnął głową na 

pożegnanie, wyminął ją i już go nie było. 

Corrine, gdy została w stajni sama, zbliżyła się ostrożnie 

do boksu i wyciągnęła dłoń w nadziei, że osioł jeszcze raz 

background image

24 CARA COLTER 

dotknie nozdrzami jej palców, utwierdzając ją w przekona­
niu, że postąpiła słusznie. 

Osioł jednak tylko wywrócił oczami i wcisnął się w naj­

dalszy kąt pomieszczenia. 

- Wiem, co czujesz - powiedziała do niego, uśmiechając 

się smutno. 

Mimo wszystko, pomyślała, postąpiłam słusznie. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Znowu jest pan spóźniony. Panie Donahue, informowa­

łam już pana przecież, że pobieramy karną opłatę za każde 
spóźnienie. 

- Tak, tak, proszę to dopisać do mojego rachunku. A te­

raz, czy mogłaby pani zawołać mojego siostrzeńca? 

To irytujące babsko groziło mu palcem! Nie działało na 

nią nawet jego lodowate spojrzenie. Westchnął. 

- Czy może pani zawołać chłopca? - powtórzył. 
Mieszczuchy nigdy nie zrozumieją pewnych rzeczy. Kla­

cze się źrebią, źrebaki podczas treningu nagle wpadają 
w szał. Ktoś przywozi osła. Czasem po prostu nie da się 
wszystkiego rzucić i jechać do miasta, dlatego że przedszkole 
kończy pracę. 

Bywały dni, szczególnie wiosną, gdy źrebiły się klacze 

i Matt sypiał nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy marzył 
o regularnej pracy, którą mógłby kończyć o wpół do szóstej. 
Albo nawet o szóstej trzydzieści, nawet dziesiątej trzydzieści 
lub przynajmniej o północy. Z drugiej strony wiedział, że 
ceną za taki uporządkowany tryb życia musiałaby być utrata 
wolności. Matt nigdy do nikogo nie zwracał się jak podwład­
ny do zwierzchnika. Przypuszczał, że nie potrafiłby. 

- Robbie! - zawołał wreszcie. Pani Beatle najwyraźniej 

nie miała zamiaru skracać dziś swojej pogadanki na temat 

background image

26 CARA COLTER 

punktualności. Zupełnie jak gdyby był małym chłopcem, 
który coś zbroił, a nie silnym mężczyzną, ujarzmiającym na 
co dzień siły natury. 

Co za pechowy dzień! Kolejna uparta kobieta? Co prawda 

pani Beatle nijak nie mogła równać się z jego nową sąsiadką. 

Pani Beatle była duża jak dwudrzwiowa lodówka i całkiem 
siwa, a jego nowa sąsiadka... Tak, już dawno żadna kobieta 
nie przykuła do tego stopnia jego uwagi jak ta drobna, deli­
katna dziewczyna. 

Jakżeż ona się przestraszyła, kiedy wszedł do jej domu! 

Wyglądała zupełnie jak spłoszona sarna. Wszedł bez ostrze­
żenia, bo nie miał pojęcia, że ta opuszczona chata została 
zasiedlona. Od kilku pokoleń ten skrawek ziemi należał do 

jego rodziny, dlatego stale wydawało mu się, że chata jest 
jego własnością. A raczej była, dopóki jej nie sprzedał. 

Później czuł się winny, że pozbył się kawałka rodzinnego 
dziedzictwa. Pewnie dlatego tak bardzo chciał tę ziemię od­
kupić. Zatrzeć pamięć o złych dniach. 

W pierwszej chwili w półmroku panującym w chacie jego 

nowa sąsiadka wydała mu się nastolatką. Miała na sobie 
ciasne dżinsy i za duży podkoszulek. Włosy, jasne jak pło­
mień świecy, nosiła zebrane w kucyk, jak cheerleaderki tań­
czące w przerwach meczów koszykówki w Miracle Harbor. 
Z tą różnicą, że one zawsze miały przyklejony do twarzy 
nieco irytujący, promienny uśmiech. A Corrine Parsons, 
w tej pierwszej chwili, zanim zdążyła się opanować, miała 
w oczach śmiertelne przerażenie. 

Matt przeczuwał, że nie on był bezpośrednią przyczyną 

jej przerażenia. Nawet jeśli rzeczywiście przestraszył ją swo­

im nagłym wtargnięciem. Jej lęk skrywał się gdzieś dużo 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

27 

głębiej. Zastanawiał się, co mogło być jego powodem. Trzeba 
powiedzieć, że Matt Donahue był specjalistą w dziedzinie 
lęku. Widywał różne jego oznaki niemal co dzień. Płochliwe 
dwulatki, narowiste źrebaki, konie, na których inni położyli 
krzyżyk. W przeszłości, kiedy pracował więcej nad trenin­
giem niż hodowlą koni, specjalizował się właśnie w takich 
„trudnych" sztukach. Coś pociągało go w tych przestraszo­
nych stworzeniach. 

Zdarzało się, że koń czuł lęk tylko i wyłącznie dlatego, że 

nie rozumiał, czego się od niego oczekuje. Czasem miał po 
prostu nerwową naturę. Czasem jednak lęk został mu za­
szczepiony. Za każdym razem praca ze zwierzęciem, którego 
zaufanie do człowieka zostało zniszczone, okazywała się 
trudnym i rozdzierającym doświadczeniem. 

Osioł Conine Parsons był klasycznym przykładem. To nie 

było złośliwe zwierzę. To było zwierzę śmiertelnie zalęknio­
ne. Z poczuciem bezsilnej złości Matt przypomniał sobie, 
w jakim stanie biedne stworzenie zostało przywiezione do 
Corrine. Wiedział jednak, że takie zwierzęta są też najbar­
dziej niebezpieczne. Ponieważ są przekonane, że w każdej 
chwili muszą walczyć o przetrwanie. Wszelkie próby zmiany 
ich nastawienia są skazane na niepowodzenie. 

Poczuł bolesne ukłucie na myśl, że w oczach dziewczyny 

ujrzał podobny lęk. Był pewien, że Corrine Parsons nie była 
z natury taka gburowata, jak nie przymierzając pani Beatle. 
Tymczasem ta zdążyła już przejść do drugiego punktu swojej 
lekcji. Pouczała go teraz, że powinien być przykładem dla 
chłopca, którego wychowuje. Doszedł do wniosku, że Corri­
ne Parsons jest przekonana, że życie zmuszają do ustawicz­
nej walki. 

background image

28 CARA COLTER 

Nie było w jej oczach złości. Miała łagodne spojrzenie, 

które przywodziło mu na myśl krokusy przed domem, posa­
dzone przez jego siostrę jakiś milion lat temu. 

- Krokus to znak nadziei - powiedziała wtedy Marianne. 

Wtedy, kiedy jeszcze była z nimi. 

Jeśli w zwierzęciu taki lęk jest niebezpieczny, to co do­

piero w kobiecie. I jeśli zwierzę potrafi złamać ci serce, to 
co dopiero... 

Matt wiedział, że jego serce zostało już wystarczająco 

poturbowane. Nie mógł podejmować ryzyka. Najbezpiecz­
niej będzie trzymać się od Conine Parsons z daleka. 

Poza tym, ona była z miasta. Miała to wypisane na twarzy. 

Być może wytrzyma w tej chacie latem i jesienią, ale gdy 
tylko nadejdą chłodniejsze dni, wiatr znad oceanu przyniesie 
lodowaty i wilgotny podmuch, będzie musiała się poddać. Jej 

podjazd zamieni się w bagno, a żeby ogrzać chatę, będzie 
musiała nauczyć się rąbać drwa. To zdecydowanie wystarczy. 
Być może da za wygraną nawet wcześniej. Powiedzmy, że 

jakiś skunks zadomowi się pod deskami podłogi. Nieraz tak 

się zdarzało. 

A nieruchomości wykazują zadziwiającą tendencję zniż­

kową, jeśli zagnieżdżą się w nich przykre zapachy. Odkupi 
wtedy chatę wraz z ziemią za bezcen. 

Niestety, zdążył już zauważyć frapujące linie jej zgrabnej 

figurki i miękkość jej warg. Niestety, zdążył już nawet po­
czuć delikatne ukłucie tego czegoś, co potrafiło złamać naj­
twardszego faceta. 

Pragnienie. 
Trzymać się od niej z daleka. Absolutnie musiał trzymać 

się od niej z daleka. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 29 

Tylko jak, skoro już wmieszał się w aferę z osłem? Może 

gdyby zgodziła się poddać osła kastracji, udałoby się uniknąć 
pracy przy naprawie ogrodzenia? 

Sądząc jednak po jej reakcji na sugestię zastrzelenia osła, 

jej zgoda na kastrację także nie wydawała się zbyt prawdo­

podobna. 

Usłyszał drobne kroki Robbiego, zanim jeszcze go zoba­

czył. Chłopiec, dudniąc bosymi stopami po wykafelkowanej 
podłodze, wziął ostry zakręt i zatrzymał się gwałtownie. Matt 
uśmiechnął się szeroko. 

Robbie, jego siostrzeniec, miał pięć lat. Falujące włosy 

koloru złotych kolb kukurydzy i ogromne oczy jak szafiry. 
Był tak podobny do swojej mamy, że Matt, patrząc na niego, 
czuł czasem, jak tęsknota chwyta go za gardło. Ogarniał go 

wtedy głęboki smutek, który, wydawało się, nigdy go już nie 
opuści. 

Jak dwudziestosiedmioletnia kobieta mogła umrzeć na 

raka? Samotna matka małego chłopca? Marianne, siostra 
Matta i matka Robbiego, umierała tak strasznie wycieńczona 
chorobą, że opłakującym ją bliskim jej śmierć wydała się 
wielkim miłosierdziem. Matt potrząsnął głową. To nie czas 
ani miejsce na takie rozważania. Nie chciał, by jego złość 
i żal udzielały się siostrzeńcowi. 

Opadł na kolana i otworzył szeroko ramiona. Robbie 

z prędkością kuli armatniej rzucił się w jego objęcia, a Matt 
udał, że został ogłuszony. Przez chwilę, pod karcącym okiem 
pani Beatle, tarzali się obaj po podłodze. 

- Czy Robbie jutro pojawi się u nas, panie Donahue? 

- zapytała cierpko pani Beatle, kiedy już obaj podnieśli się 
z podłogi i otrzepali. 

background image

30 CARA COLTER 

Robbie ścisnął mocno dłoń Matta. Wszyscy twierdzili, że 

przedszkole jest dla chłopca dobre. Że jego wychowanie nie 
powinno ograniczać się do stajni i wybiegu dla koni. Że 
asystowanie przy operacjach weterynaryjnych niekoniecznie 
wychodzi malcowi na zdrowie. I że powinien poznać inne 
dzieci, nauczyć się bawić z nimi, oglądać Ulicę Sezamkowa. 
Że jego życie powinno być ustabilizowane. Matt pomyślał 
z nadzieją, że może kiedyś nadejdzie dzień, w którym zdoła 
odebrać swojego siostrzeńca o wymaganej godzinie. Tym­
czasem pozostawała kwestia dnia jutrzejszego. Widząc bła­
galne spojrzenie chłopca, zdecydował, że jako kochający 
wujek nie powinien go narażać na spotkanie z tą ponurą 

kobietą przez dwa dni z rzędu. 

- Nie, pani Beatle. Jutro mamy inne plany. 
Wyszli na zalany słońcem świat. 
- Ciociu, jestem głodny. 
„Ciociu"! Żadne przekonywania, groźby ani prośby nie 

były w stanie tego zmienić. Dla Robbiego Matt był od za­
wsze „ciocią", a nie wujkiem. W takim małym miasteczku 
nie obyło się oczywiście bez złośliwych komentarzy i plotek, 
ale Matt nie wiedział, jak rozwiązać ten problem. 

Robbie był zawsze głodny. Matt zastanowił się, co zdro­

wego kryje lodówka w ich kawalerskim domu, w którym 
zamieszkał z chłopcem po śmierci siostry. Chipsy i tubka 
topionego sera. Tak, to chyba nie jest zdrowa żywność. Ko­
łatała mu się po głowie myśl, że dzieci powinny jeść coś 
zielonego. 

- Masz ochotę na hamburgera? - zapytał. Do hamburge­

rów zawsze wkładają liść sałaty. 

Robbie przytaknął rozanielony. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

31 

Może powinien zamówić też sałatkę, prawdopodobnie ża­

den z nich jej nie tknie, ale za to pozbędzie się choć częścio­
wo wyrzutów sumienia. 

Ciekawe, czy ona zna się na zdrowym odżywianiu? Matt 

skarcił się zaraz za takie dywagacje, na szczęście nie miał na 
nie zbyt wiele czasu. Kiedy tylko zjedli, zabrał chłopca do 
domu, nakarmili konie, a potem załadował na wóz siano oraz 
owies. 

Corrine siedziała na schodach przed domem, zajadając 

chipsy z paczki. Wszystkie jej meble były rozłożone na gan­
ku wokół niej. 

Matt spojrzał groźnie na chłopca i surowo mu przykazał: 
- Zostaniesz tutaj. Nie zajmie mi to więcej niż dwie 

minuty. 

Nie chciał, by w obecności tej dziewczyny Robbie tytu­

łował go „ciocią". 

Corrine wstała, żeby się przywitać. Poruszała się zgrabnie 

jak sarna. Jak to możliwe, że ktoś ma śliczne krągłości, a jed­

nocześnie jest taki wiotki i smukły? 

- Kolacja? - zapytał, wskazując na paczkę chipsów. Ja­

koś trzeba zagadać, zanim zrzuci siano w stodole i ucieknie, 
gdzie pieprz rośnie. 

Corrine wydęła wargi. 
- Muszę najpierw posprzątać w środku, żeby wstawić 

swoje graty - powiedziała. 

Robbie, posłuszny wyłącznie wtedy, gdy mu to odpowia­

dało, wydostał się z kabiny ciężarówki i podszedł wprost do 
Corrine. Przez chwilę przyglądał się jej badawczo. 

- Jestem Robbie - obwieścił w końcu. 
- Cześć, Robbie - odpowiedziała. Matt z zadowoleniem 

background image

32 

CARA COLTER 

zauważył, że nie popadła w zwyczajny w takich razach rytuał 
zachwytów nad dzieckiem. Robbie też tego nie lubił. 

- Jestem Corrine. Możesz mi mówić Come. 
- To mój siostrzeniec - wyjaśnił Matt i dodał, kładąc na­

cisk na ostatnie słowo. - Jestem jego wujkiem. - Miała to 

być wskazówka dla chłopca. 

Corrine spojrzała na niego zdziwiona. Robbie tymczasem 

prowadził dalej konwersację. 

- Ile masz lat, Corrie? 
- Dwadzieścia siedem - odparła bez wahania. 
- A ja pięć - powiedział Robbie. 
- Przywiozłem siano i owies dla osła na kilka następnych 

dni - wtrącił się Matt. Nie chciał przedłużać tej rozmowy. 
- Przy okazji, powinnaś go odrobaczyć i opatrzyć jego ko­
pyta. 

- Osła? - Oczy Robbiego zrobiły się nagle okrągłe jak 

spodki. 

Pół miliona dolarów zaklętych w końskich ciałach, a mały 

jakoś nigdy nie wykazywał nimi nadmiernego zainteresowa­

nia. A tu nagle na samą wzmiankę o jakimś ośle reaguje, 

jakby usłyszał, że za chwilę wylądują na trawniku rycerze 

Jedi. 

- Pani Parsons ma osła - wyjaśnił niechętnie. 
- Ja uwielbiam osły! 
- Od kiedy? - rzucił Matt, odwracając się do Corrine. Bał 

się, że sytuacja wymknie mu się spod kontroli. - Mógłbym 
to zrobić, ale prawdopodobnie będziesz wolała wezwać we­
terynarza. W każdym razie im szybciej, tym lepiej. 

- Jak szybko? Nie mógłby przez chwilę po prostu odpo­

cząć po tylu przejściach? 

background image

TRZECIA SIOSTRA 33 

No proszę, gburowata panna Parsons miała swoje słabo­

ści. Miała słabość do swojego osła po przejściach. 

- Dam ci telefon do dobrego weterynarza. - Wolał jednak 

nie wspominać o cenach za usługi tego typu. Miał przecież 
swój ukryty cel. - Przy okazji mogłabyś kazać go wykastro­
wać. 

- Wykastrować? - Jej ton nie wróżył nic dobrego. Prawdę 

mówiąc, czyż nie tego się spodziewał? 

- Tak byłoby dla niego najlepiej - powiedział z powagą 

człowieka znającego się na rzeczy. 

- Już coś takiego słyszałam. Ktoś mówił o strzelaniu. 
- To tylko złagodziłoby jego charakter. 
- Podobnie jak śmierć. 
- I moje klacze byłyby przy okazji bezpieczne. 
Matt był trochę poirytowany, a i w oczach Corrine poja­

wiły się niebezpieczne błyski. 

- Wiedziałam, że o to chodzi. 
- Co to znaczy wykastrować? - przerwał im nagle zacie­

kawiony Robbie. 

Corrine zrobiła znaczącą minę i przez chwilę Matt, zupeł­

nie irracjonalnie, pomyślał, że ta dwójka spiskuje przeciwko 
niemu. 

- W domu ci wyjaśnię. 
- A nie teraz? 
- Nie. 
Mały był zdumiony. Matt rzadko kiedy używał wobec 

niego tak ostrego tonu. 

- A mogę pójść zobaczyć osła? Ciociu, proszę. 
No i stało się. 
- Ciociu? - powtórzyła zdumiona Corrine. 

background image

34 CARA COLTER 

Matt westchnął. Przynajmniej nie musi się dłużej obawiać, 

że sekret się wyda. 

- To długa historia, a ja nie jestem w nastroju, żeby teraz 

o tym opowiadać. Może po prostu zrzucę siano, mały przed­
stawi się osłu, a potem znikniemy stąd tak szybko, jak się 
pojawiliśmy? 

- W porządku. 
- To wskakuj do wozu. 
Nie ruszyła się. 
- Chcesz się nauczyć karmić to zwierzę? 

Spojrzała na niego niechętnie, po czym podeszła do cię­

żarówki. Nie weszła do kabiny, tylko wskoczyła na przycze­
pę. Miał ochotę krzyknąć, że nie gryzie nieznanych panienek. 
Ku jego rozczarowaniu, mały zdrajca Robbie podążył za nią. 

We wstecznym lusterku dojrzał, jak Corrie poprawia ko­

szulkę i włosy. Co to, u licha, znaczy? 

- Mam nadzieję, że nic - powiedział do siebie głośno. 
Podjechał tyłem do stajni i obszedł ciężarówkę. Corrie już 

zmagała się z belą siana. Bez widocznych rezultatów. Prawie 
czterdzieści kilogramów. Kolejna próba podniesienia, ma­
ksymalne naprężenie mięśni, bela drgnęła i przesunęła się 
o parę centymetrów. 

Matt wspiął się na przyczepę, wyminął ostrożnie dziew­

czynę i zarzucił sobie pozostałe dwie bele na ramiona. Uda­

jąc, że zupełnie nie zwraca na nią uwagi, zszedł z nimi na 

ziemię i zniknął w stodole. 

Popisujesz się, warknął na siebie w duchu. I po co? 
Kiedy spojrzał za siebie, ostatnia bela leżała już na ziemi 

i Corrie wraz z Robbiem mozolnie przepychali ją w stronę 
otwartych drzwi stajni. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

35 

Wyciągnął nóż z kieszeni i rozciął sznurek na jednej z bel. 

Corrie podeszła i zaczęła się przyglądać. Po wysiłku jej piersi 
ładnie falowały pod koszulką. 

- Widzisz, jak rozbija się belę? - Cierpliwie wyjaśnił jej, 

jak nakładać paszę i czym grozi nieodpowiedni sposób kar­

mienia. 

Tak, teraz mówił jak rozsądny mężczyzna. Jak mężczyzna, 

który jest o lata świetlne od najbliższego falującego biustu. 

Kiedy pierwsza porcja siana znalazła się w boksie osła, 

ten podziękował im, strzygąc uszami i nacierając na boczną 
ściankę. 

Robbie zapatrzył się w niego, zupełnie jakby stał przed 

jakimś nieziemskim zjawiskiem, pięknym i egzotycznym. 

Corrie także robiła maślane oczy do swego źle wychowanego 
osła. Matt pokręcił głową z niesmakiem. 

- Ciociu - zaczął Robbie rozmarzonym głosem, przytu­

lony do jego ramienia, kiedy kilka minut później szli w stronę 
ciężarówki. - Odwiedzimy go niedługo, prawda? 

Intonacja wskazywała, że chłopiec nie przyjmie odmowy 

do wiadomości. Matt został po prostu poinformowany przez 
siostrzeńca o ich następnej wizycie w stajni Corrine. 

- A twoja klacz? Już nie wystarczy? - spytał z przeką­

sem. - Możesz na niej jeździć, pogłaskać, przytulić się. 

- Nie lubię Cupie Doll - bez wahania odpowiedział Rob­

bie. - Ona źle patrzy. 

Cupie Doll była wyścigową klaczą, którą Matt w końcu 

wycofał z gonitw. Niechętnie, bo zdobywała nagrody. Jednak 
zasłużyła już sobie na emeryturę. W jednym jednak Robbie 
miał rację. Cupie Doll była słodka i przymilna tylko wtedy, 
gdy była źrebna, kiedy jednak nie nosiła źrebaka, zamieniała 

background image

36 CARA COLTER 

się w inne zwierzę. Jako koń wierzchowy była skarbem. Ła­
godna i posłuszna, idealny wierzchowiec dla dziecka. Jednak 
od jakiegoś czasu w jej oczach czaiło się niezadowolenie. 

Matt musiał przyznać, że Robbie całkiem nieźle potrafi ob­
serwować konie, skoro udało mu się zauważyć coś takiego. 

- A ten dzikus nie patrzy źle? 
- On nie. Mogę znowu go odwiedzić? Ciociu, proszę! 
Po raz pierwszy od sześciu miesięcy Robbie wykazał 

czymś tak ogromne zainteresowanie. Obydwaj zresztą od 
śmierci Marianne nie potrafili się z niczego cieszyć. Co było 
takiego w tym ośle, że chłopak od razu dał się zauroczyć? 
Może wszyscy w ich rodzinie mieli we krwi sympatię do 
przestraszonych stworzeń? 

Cokolwiek to było, Matt wiedział, że nie będzie miał serca 

gasić w chłopcu takiego entuzjazmu. 

- Przyjedziemy tu znowu za kilka dni. - Siana wystarczy 

na co najmniej tydzień, ale Matt pomyślał, że musi i tak 
przyjechać, by zająć się ogrodzeniem. 

- Super. - Robbie był zadowolony z wyniku pertraktacji. 

Ziewnął przeciągle. - Ona też jest fajna. I ma takie kolorowe 
oczy. 

- Hm. 
Matt wolał się nie przyznawać, że zdążył już wcześniej 

porównać jej oczy do krokusów. Nie po raz pierwszy życie 
wymykało mu się spod kontroli. Najgorsze jednak było to, 
że za każdym razem, gdy tak się działo, należało się spodzie­
wać złego zakończenia. 

Corrine przyglądała się odjeżdżającej sprzed stajni cięża­

rówce. Dopiero gdy znikli z pola widzenia, odetchnęła głę-

background image

TRZECIA SIOSTRA 37 

boko. Dlaczego natura tak ukształtowała kobiety, że na widok 
demonstracji męskiej siły stawały się jeszcze słabsze? Czy to 
sprawiedliwe? Kiedy Matt z łatwością uniósł dwie bele siana, 
podczas gdy ona z największym trudem przesunęła o kilka 
centymetrów jedną, najpierw poczuła złość. Ale pod cienką 
warstewką złości kiełkowało już coś zupełnie innego. 

Pragnienie? 
Corrine, zganiła sarną siebie, po raz ostatni sprawdzając, 

czy osioł ma wszystko, co potrzeba. Nie wolno ci się podda­
wać własnej słabości! 

Następne pół godziny spędziła na robieniu porządków, 

i w końcu wyczerpana wciągnęła do środka ostatnie meble 
i materac. Położyła się, licząc na szybki sen. Nie nadchodził. 
Nie była w stanie utrzymać na wodzy myśli, krążących wo­
kół jej nowego sąsiada. Widziała oczyma wyobraźni napięte 
muskuły na jego ramionach i szyi. Matt miał przy tym coś 
tak łagodnego, wręcz czułego w oczach i miły zapach. Dość! 
Ten łagodny człowiek najpierw sugerował morderstwo, a po­
tem kastrację, zasłaniając się dobrem biednego zwierzęcia! 
Natychmiast przypomniał jej się jednak wyraz twarzy Matta, 
gdy Robbie nazwał go „ciocią". Parsknęła śmiechem. Ten 
wielki i silny mężczyzna - ciocią. Myśli Corrine powędro­
wały w stronę Robbiego. 

Prawda była taka, że pomimo dość dużego sukcesu jej 

książki o Brandy, Corrine nie miała żadnego doświadczenia 
w bezpośrednich kontaktach z dziećmi. Dlatego też nigdy nie 
zgadzała się na wieczory autorskie. Nie chciała czytać swojej 
książki dzieciom. Nie potrafiła. Dzieci były zbyt delikatne 
i otwarte. Zbyt szybko chciały wierzyć i kochać. Wymagały 
od niej czegoś, czego nie była w stanie im dać. 

background image

38 CARA COLTER 

Westchnęła. W stajni zarżał osioł. 
Corrine wzdrygnęła się. Pozwoliła dziś temu siłaczowi 

opiekować się sobą. Od chwili przyjazdu osła, Matt przejął 
kontrolę nad jej działaniem. Niedobrze. Musi mu pokazać, że 

jest w stanie świetnie sama o siebie zadbać. Dla jej własnego 

dobra musi się trzymać od tego przemądrzałego osiłka z da­
leka. 

Sama sobie poradzi. 
Nie potrzebuje niczyjej pomocy. 

Wiedziała z doświadczenia, że tak jest najbezpieczniej. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Przez całe sześć dni udało mu się odwlekać sąsiedzką 

wizytę. Pasza dla osła i cierpliwość Robbiego wyczerpały 

się mniej więcej w tym samym czasie. A może wcale nie 

powinien był odwlekać tego spotkania? Przecież gdyby 

odwiedzał ją częściej, tej dziewczynie o niewyparzonym 

języku na pewno udałoby się zajść mu za skórę na tyle, by 

teraz nie musiał się męczyć, wspominając jej niezwykłe 

oczy! Albo jej usta. 

No właśnie. Kiedy ostatni raz całował kobietę? 

Z pewnością zbyt dawno. To dlatego tak głupio się zacho­

wuje i traci zimną krew. 

Matt zmarszczył brwi. Ostatni pocałunek - to musiała być 

Barbara. Ich drogi się rozeszły, kiedy zdiagnozowano choro­

bę Marianne. To rzeczywiście szmat czasu. Miał prawo być 

teraz nadmiernie pobudliwy. 

Zdecydował, że najlepiej będzie pojechać tam wcześnie 

rano. A w ogóle dobrze byłoby, gdyby zdążył naprawić to 

ogrodzenie, zanim Corrine wstanie. 

- Robbie, ty możesz iść do osła, a ja pójdę sprawdzić, czy 

nasza sąsiadka wstała. Tylko pod żadnym pozorem nie wolno 

ci wchodzić do niego do boksu. Zrozumiano? 

Robbie skinął głową. 

- Dobrze, ciociu. 

background image

40 CARA COLTER 

Matt westchnął z rezygnacją i wspiął się na schody. Zanim 

jednak dotarł na ganek, dobiegło go urywane staccato ude­

rzeń młotka. Obrócił się i zmrużył oczy, patrząc pod słońce. 
Przy ogrodzeniu, pośród wysokich traw, poruszała się jaskra-
wa plama. Corrine Parsons we własnej osobie, naprawiająca 
ogrodzenie. 

Powinien dać spokój, nie ranić jej dumy, niepotrzebnie nie 

narażać się na złośliwości i wracać czym prędzej do domu. 
Coś go jednak powstrzymało. Współczucie? Pamięć o smut­
ku w jej oczach? 

Czy swoją siostrę potrafiłby zostawić przy takiej pracy? 

Dlaczego wydaje mu się, że Marianne go obserwuje? No 
dobrze, westchnął. Przecież nie uciekam. 

Podszedł do ogrodzenia i spojrzał uważnie. 

Przeraził się. Wyglądało na to, że Corrine przez całe sześć 

dni męczyła się nad popsuciem tego, co jeszcze było dobre. 
Deski, nie dość że przybite nie po tej stronie, co trzeba, 
zupełnie nie trzymały się linii prostej. Jego niepokój wzbu­
dził na dodatek pewien szczegół. Podważył jedną z desek 

palcami, i tak jak podejrzewał, odpadła bez najmniejszego 
problemu. Ta dziewczyna nawet nie wiedziała, jakich 
gwoździ powinna użyć! 

Dobre ogrodzenie, które ma utrzymać na miejscu silnego 

osła, musi być odpowiednio wykonane. Wrócił więc do cię­
żarówki i wyciągnął swój roboczy skórzany fartuch oraz 
skrzynkę z narzędziami. Poczuł się jak gladiator wkraczający 
na arenę. 

Zajrzał do stajni. Robbie, stojąc na odwróconej do góry 

dnem beczce, przemawiał do osła. Osioł nie zwracał na niego 
uwagi. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

41 

- Idę naprawiać płot, chcesz mi pomóc? - Zazwyczaj 

taka propozycja działała jak zaklęcie. 

Jednak nie dzisiaj. 
- Nie, dzięki. Zostanę tutaj. 
Matt poczuł maleńką igiełkę zazdrości. Po raz pierwszy 

mały nie chciał mu pomagać. Wolał towarzystwo jakiegoś 
zabiedzonego osła! Od początku to zwierzę mu się nie po­
dobało. Kręcąc z niedowierzaniem głową, Matt wyszedł 
przed stajnię. Podszedł do ogrodzenia, umyślnie robiąc trochę 
hałasu, żeby znowu jej nie przestraszyć. I żeby zdążyła zro­
bić swoją popisową marsową minę. 

- Dzień dobry - przywitał się. 
Corrine była zajęta przybijaniem kolejnej deski. Dopiero 

po dłuższej chwili przestała stukać. Spojrzała na niego, jakby 
dopiero teraz go zauważyła. 

- Dam sobie radę z tym płotem, dzięki za pomoc. - Ude­

rzyła młotkiem. Niecelnie. Spojrzała na Matta z ukosa, żeby 

sprawdzić, czy zauważył. Wiedział, że w takim momencie 
nie powinien się uśmiechać. 

- To całkiem dobry płot - powiedział, rozglądając się. 

- Zbudowałem go, gdy miałem szesnaście lat. Wytrzymał 

spory szmat czasu. 

Matt udawał, że nie widzi jej niecelnych uderzeń. Posta­

nowił też nie komentować jej doboru narzędzi. Corrine uży­
wała młotka - zabawki. Marianne też kiedyś miała taki. Przy­
bijała nim obrazki do ściany. 

- Deski są w całkiem dobrym stanie - starał się podtrzy­

mywać rozmowę. 

Bach, bach, bach. 
Przytrzymał koniec deski, tak żeby Corinne było wygod-

background image

42 CARA COLTER 

nie przybijać. Spojrzała pytająco, ale tym razem trafiła 
w główkę gwoździa. 

- Zazwyczaj przy tego rodzaju ogrodzeniach deski 

wzmacniające przybija się od wewnątrz. 

Znieruchomiała, odwróciła się i spojrzała mu w oczy. 

Robbie miał rację. Jej oczy były niebieskie z zielonymi i brą­
zowymi cętkami. 

- Widzisz, kiedy od wewnątrz na ogrodzenie naciera 

jakieś zwierzę - przycisnął do desek swój młotek - te des­

ki muszą wytrzymać jego ciężar. - Pod naciskiem jego 
młotka dopiero co przybita deska odpadła od słupka. - Wi­
dzisz, co się dzieje? Jeśli jednak przybijesz ją z tej strony, 
wytrzyma. 

- Dzięki za lekcję - powiedziała bez cienia wdzięczności 

w głosie. 

- Przydałoby się też użyć większych gwoździ. Najlepsze 

są trzycalowe. Jakie masz? 

- Takie, jakie były pod ręką. Nie mam pojęcia, jak się 

nazywają. 

- Większym młotkiem też szybciej się pracuje. 
- Dobrze, dobrze. Zła strona, złe gwoździe, zły młotek. 

Czy jest coś, co zrobiłam dobrze? 

- Prawdę mówiąc, nie. 
Przez chwilę wyglądała, jakby miała zamiar rzucić młot­

kiem. W niego. 

- Jeśli chcesz, mogę to poprawić. Mam trochę czasu. To 

nie potrwa zbyt długo. Mogłabyś się w tym czasie zająć 
czymś innym. 

- Na przykład przygotować herbatkę i ciasteczka? - za­

pytała ironicznie. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

43 

- Panienko, ja się po prostu znam się na tej robocie. 

Całe życie niczym innym się nie zajmuję. Nie miałem zamia­
ru cię obrazić. Zależy mi jedynie na bezpieczeństwie moich 
klaczy. 

- Tak, pamiętam, odpowiadam za wykroczenia mojego 

osła. 

- To jak, przyjmujesz moją pomoc? 
Nie czekał na odpowiedź. Sięgnął do kieszeni fartucha 

i podał Corinne kilka dużych gwoździ. 

- Uważaj z nimi. Lepiej, żeby nie wbiły się zwierzęciu 

w kopyto. 

Corrine z nagłym przestrachem obejrzała się za siebie. Nie 

pomyślała o tym wcześniej, a przecież tam, gdzie przeszła, 
wszędzie musiały leżeć porozrzucane gwoździe. Trzeba je 
koniecznie znaleźć. 

- Robbie jest w stajni. Rozmawia z osłem. Mam nadzie­

ję, że ci to nie przeszkadza? - Podniósł z ziemi deskę. -

Przytrzymasz jej koniec? 

- Robię z tym osłem postępy - powiedziała nagle Cor­

rine, bez protestu wykonując to, o co poprosił. 

- Jakie postępy? 
- On się mnie już nie boi. 
To ci dopiero! Prawdziwy sukces! Czas na szampana, 

pomyślał złośliwie. 

- To dobrze - powiedział na głos. Pochylił się, zmrużył 

jedno oko i przyjrzał się krawędziom desek. - Podnieś swój 

koniec. Dobrze, teraz możesz przybić. 

- Zajmujesz się Robbiem, kiedy jego mama jest w pracy? 
Corrine Parsons starała się prowadzić dialog! Jej pytanie 

jednak zbiło go z tropu. Żył w małym miasteczku, gdzie 

background image

44 CARA COLTER 

wszyscy o wszystkim wiedzieli. Nie musiał nikomu niczego 
wyjaśniać. 

- Moja siostra nie żyje - powiedział spokojnie. Nie chciał 

się wdawać w szczegółowe wyjaśnienia. Coś jednak po­

pchnęło go do dalszych zwierzeń. - Rak piersi. Miała niecałe 
dwadzieścia siedem lat. 

- Matt, to straszne. Tak mi przykro, naprawdę nic nie 

wiedziałam. 

Kiedy zerknął na nią, patrzyła na niego para ogromnych, 

błyszczących oczu. W tej chwili zrozumiał, że Corrine Par­
sons należy do tych osób, które wszystko przeżywają bardzo 
głęboko. Musiała wznieść wokół siebie mur niedostępności, 
żeby chronić się przed własnymi uczuciami. 

- Kiedy to się stało? - zapytała, gryząc prawie do krwi 

dolną wargę. Podeszła do niego i położyła delikatnie dłoń na 

jego ramieniu. 

Teraz i Matt poczuł w sercu zamęt. Miał ogromną ochotę 

o wszystkim jej opowiedzieć. Choć raz podzielić się z kimś 
swoim bólem. 

Corrine szybko odsunęła się od niego. Była zażenowana. 

Zawstydził ją własny gest, który sprawił, że Matt poczuł się 
bezbronny. 

- Pół roku temu. 
- Jak Robbie to znosi? - zapytała szeptem. 
- Zazwyczaj bardzo dzielnie. 
Dobrze, że nie zapytała, jak on sobie z tym radzi. Matt 

w milczeniu zabrał się z powrotem do pracy. Corrine starała 
się mu pomagać. Razem w szybkim tempie uporali się z kil­
koma deskami. 

- A jego ojciec? - zapytała po chwili. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 45 

- Moja siostra nigdy nie powiedziała nam, kim on był 

- odpowiedział szczerze. - A ty? Dlaczego przyjechałaś do 
Miracle Harbor? I skąd jesteś? 

- Mam tu rodzinę. A jestem z Minnesoty. 
Jej ton świadczył o tym, że nie lubi i nie chce odpowiadać 

na osobiste pytania. Matt zdecydował się jednak zadać jesz­
cze jedno. 

- A co masz zamiar tu robić? 
- Na początek dać schronienie bezdomnemu osiołkowi 

- zażartowała, ucinając dalsze pytania. 

Taka rozmowa nie miała sensu, jednak trzydzieści lat ży­

cia powinno go już było nauczyć, że nie wszystko, co dotyczy 
kobiet, ma sens. 

Matt schował swój młotek do kieszeni fartucha. 
- Idę sprawdzić, co z Robbiem - powiedział. 
Mały nadal tkwił w tym samym miejscu. I wciąż był po­

grążony w rozmowie z osłem, który drzemał w najlepsze, 
stojąc na trzech nogach, z jednym uchem położonym po so­
bie, a drugim skierowanym w stronę chłopca. Robbie jeszcze 
nie zauważył Matta. 

- I moja mama tak ładnie pachniała, jak gorące ciasteczka 

albo świeża pościel. 

Takie zapachy dawno już nie gościły w życiu chłopca, 

pomyślał ze smutkiem Matt. Robbie nigdy z nim nie rozma­
wiał o Marianne. Dlaczego? Może widział ból w oczach wuj­
ka? Matt cierpiał na sam dźwięk jej imienia. Być może Matt 
nieświadomie zamykał chłopcu usta, kiedy ten próbował mó­
wić o swoich tęsknotach? 

A może mówienie do osła było po prostu bezpieczniejsze. 

Osioł przecież nie odpowie. Ma po prostu długie uszy i za-

background image

46 CARA COLTER 

mknięte oczy. Rzeczywiście wygląda tak, jakby słuchał bar­
dzo uważnie. 

- Cześć - odezwał się Matt cicho. 
Robbie odwrócił się do niego uśmiechnięty. 
- On jest super! 

Osioł natychmiast postarał się to udowodnić, strzygąc 

uszami i obnażając wszystkie żółte zęby. 

- Widzę, że łebski z niego gość. Ale może chcesz mi 

pomóc przy tym płocie? 

Robbie znowu spojrzał na osła. 

- Muszę mu jeszcze coś opowiedzieć, coś ważnego. 

Przyjdę później. 

- W ciężarówce jest woda gazowana. 
- Dobra. 
Matt sam poszedł po wodę, po namyśle wziął drugą bu­

telkę dla Corrine. 

- Masz ochotę na przerwę? - zapytał. 

Słońce stało coraz wyżej i zaczynało się robić upalnie. Na 

czole Corrine perliły się kropelki potu. 

- Myślę, że poradzę sobie z resztą. Już wiem, jak trzeba 

to robić - powiedziała. 

- Widzę. Tylko Robbiego na razie nie da się oderwać od 

twojego osła. Jest zakochany po uszy i chce dokończyć roz­
mowę. I tak muszę na niego poczekać. 

Corrine spojrzała na butelkę z wodą, po czym bez słowa 

odwróciła się i zabrała z powrotem do pracy. Gwóźdź skrzy­
wił się pod kątem prostym. Matt zdjął kapsel z butelki. Cor­
rine zrezygnowana odłożyła młotek na ziemię i przyjęła na­

pój. Matt pomyślał, że pewnie później będzie miała trudności 
z odnalezieniem narzędzia. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 47 

Podszedł więc i wyprostował skrzywiony gwóźdź, przy­

łożył do deski we właściwym miejscu i przybił jednym cel­
nym uderzeniem. 

Corrine pociągnęła kolejny łyk orzeźwiającej wody. Jesz­

cze dziś rano była taka pewna siebie, tak zdecydowana nie 
przyjmować niczyjej pomocy. A szczególnie nie chciała an­
gażować się w nic osobistego. 

A tymczasem nie dość, że pozwala temu kowbojowi na­

prawiać cholerne ogrodzenie, to jeszcze pije przywiezioną 
przez niego wodę. Jak mogła jednak nie zmienić swojego 
podejścia, słysząc historię Robbiego? 

Corrine zawsze miała słabość do sierot. Sama przecież 

była jedną z nich. Książka o Brandy okazała się sukcesem 
właśnie dlatego, że autorka tak dobrze potrafiła zrozumieć 
opuszczone dziecięce serce. 

Doskonale wiedziała, co czuje Robbie. Była też prawie 

pewna, że wie, jakie uczucia ukrywa jego wujek, zgrywający 

się na twardego i szorstkiego macho. Matt miał bardzo wy­
raziste oczy. Szczególnie, gdy patrzył na swojego siostrzeńca. 
Corrine mogłaby się założyć, że ten umięśniony osiłek ma 
serce gołębia i potrafi naprawdę kochać. Śmierć siostry mu­
siała go boleśnie dotknąć. 

Dlatego nie mogła być już dla niego nieuprzejma ani 

mrukliwa. Co prawda nie była gburowata z natury, jedynie 
większości osób tak się wydawało. Chociaż jej siostry miały 
inne zdanie. Czasem Corrine miała wrażenie, że siostry znają 

ją lepiej niż ona sama. 

Wiedziała, że powinna teraz jak najszybciej uporać się 

z tym ogrodzeniem i na zawsze pożegnać się ze swoim 

background image

48 CARA COLTER 

uprzejmym sąsiadem i jego ślicznym, osieroconym sio­
strzeńcem. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. 

Czuła się słaba, gdy Matt był w pobliżu. Nie powinna 

wystawiać się na takie ryzyko. 

Dopiła wodę i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu 

młotka. Wysoka trawa była jednak świetną kryjówką. Kilka 
minut spędziła na czworakach, czując na plecach rozbawiony 
wzrok Matta. Miała dziwne przeczucie, że on wie, gdzie 
położyła młotek, ale jej nie powie. 

Kiedy wreszcie go znalazła, jej świeżo nabyta sympatia 

do Matta zdążyła wyparować. 

Niech sobie jej siostry wierzą w swoje cuda i miłość od 

pierwszego wejrzenia, ona jest zdecydowanie bardziej cy­
niczna. A raczej realistyczna. Z całej siły uderzyła młot­
kiem w duży gwóźdź, oczywiście chybiając. Cały ciężar 
młotka i jej złości spadł na kciuk. Usłyszała słaby chrzęst 
miażdżonej kości. Przez ułamek sekundy nic nie czuła i łu­
dziła się jeszcze, że może Matt nic nie zauważy. Po chwili 

jednak poczuła falę bólu. Bezwiednie wypsnął jej się cichy 

okrzyk. Obejmując drugą dłonią nadgarstek, osunęła się na 
kolana i przycisnęła obie ręce do brzucha, usiłując powstrzy­
mać ból. 

Matt już klęczał przy niej. 
- Co się stało? Pokaż rękę. 
Delikatnie rozluźnił jej zaciśniętą dłoń, uwolnił nadgars­

tek i przyjrzał się kciukowi. 

Był silny, stanowczy i spokojny. Dotyk jego dłoni uspo­

kajał. Nigdy by nie zgadła, że w tej górze mięśni może kryć 
się tyle delikatności i czułości. Zamyśliła się. Jeśli ciągle stać 

ją na uszczypliwość, to znaczy, że nie jest z nią tak źle. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 49 

W następnej chwili przypomniała sobie jednak, że ma prze­
cież tyle pracy. Powinna skończyć następną książkę i porząd­
ki w chacie. Trzeba też zadbać o osła. 

Zaczęła ogarniać ją panika, przez którą przedarł się jego 

spokojny głos. 

- Twój kciuk raczej nie powinien tak wyglądać. 
- Nic mi nie będzie - powiedziała słabo. 

Kiwnął głową ze zrozumieniem. 

- Też tak myślę. Zawołam tylko Robbiego, osiołek pew­

nie będzie musiał poczekać na zakończenie opowieści. Wi­
zyta w szpitalu nie zaszkodzi. 

- Nie jadę do szpitala. 
Matt podniósł brew. 
- A kto mówi o tobie? Skoro ty nie chcesz, to zabiorę tam 

osła. Ty jesteś niedysponowana, więc zawiozę go na zabieg 
i wtedy żadne z nas już nie będzie musiało więcej martwić 
się tym płotem. 

Świetnie, pomyślała. 

- Nie jestem niedysponowana. - Sama chciała wierzyć 

w to, co mówi. 

- Wygląda na to, że tą ręką już nie przybijesz żadnego 

gwoździa. 

- Mogę wbijać drugą. 
Matt szczerze się roześmiał. Ta dziewczyna potrafiła być 

całkiem zabawna. 

- Dasz radę iść sama czy mam cię zanieść? 
- Przecież uderzyłam się w rękę, nie w nogę! 
- Dzięki za informację, kończyny mi się czasem mylą. 

Corrine postąpiła parę kroków, idąc tuż przy nim, jednak 

ból, rozchodzący się falami, sięgnął już żołądka. Zatrzymała 

background image

50 

CARA COLTER 

się na moment i wzięła głęboki oddech. Matt ocenił sytuację 

jednym spojrzeniem i bez namysłu wziął Corinne na ręce. 

Teraz już nie protestowała. W pierwszej chwili napięła mięś­
nie, przerażona, ale za moment, pokonana bólem, rozluźniła 

się i wtuliła w jego opiekuńcze ramiona. Pozwoliła, by się 

nią zaopiekował. To było całkiem miłe uczucie. Ktoś się nią 

opiekował. 

I wtedy właśnie złamała zasadę numer jeden. 
Rozpłakała się. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Robbiego nie było w stajni. Corrine już nie płakała, ale 

była bardzo blada. Matt wiedział, że dziewczyna walczy 

z bólem. Rozumiał, że nie jest jej łatwo się rozluźnić. 

Zastanawiał się nad skomplikowaną naturą swej sąsiadki. 

Zachowywała się zazwyczaj jak dzikuska, a teraz, kiedy trzy­
mał ją w ramionach, okazała się taka delikatna i miękka. 
I lekka. Zupełnie nie czuł, że dźwiga jakiś ciężar. 

- Robbie! - zawołał niecierpliwie. Nie czas teraz na za­

bawy w chowanego. Zaniepokoił się, że zostawił chłopca bez 
opieki na tak długo, ale właśnie w tej chwili głowa małego 
wychyliła się z drzwi chaty Corrine. Matt spojrzał szybko na 
Corrine, żeby sprawdzić, czy się nie zdenerwowała, ale ona 
zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi. 

Robbie biegł w ich stronę, szeroko uśmiechnięty, i dopie­

ro gdy dostrzegł, że coś z Corrie jest nie tak, zatrzymał się 
raptownie w miejscu. 

- Co się stało? - zapytał przestraszonym głosem. 
- To tylko stłuczenie - uspokoił go Matt. - Ale musimy 

pojechać do szpitala. Wskakuj do ciężarówki. I na litość bo­

ską, co ty robiłeś w jej domu? 

- Nic się nie stało, nie mam nic przeciwko - szepnęła 

słabo Corrie. 

background image

52 CARA COLTER 

- Ale ja mam! - rzucił Matt. - Nie mogę mu pozwolić, 

żeby nieproszony wchodził do cudzych domów. 

- Musiałem iść do łazienki - tłumaczył się Robbie. 
Matt przytrzymał Corrie jedną ręką, a dragą otworzył 

drzwiczki. Ułożył ją delikatnie na środkowym siedzeniu. 
Przez chwilę musiał pochylić się tak, że znaleźli się bardzo 
blisko siebie. Omal nie dotknął jej ust. Wycofał się tak szyb­
ko, że uderzył głową w dach kabiny. 

Robbie zwinnie wskoczył na swoje miejsce obok Corrine. 

Kiedy ruszyli, Matt zauważył, że chłopiec podniósł się i szep­

nął Corrine coś na ucho. Co to za tajemnice? Nie miał zielo­
nego pojęcia, o co mogło chodzić, ale zauważył, że Corrine 
najpierw wyglądała na zaszokowaną, a potem rozluźniła się 
i ułożyła wygodnie na siedzeniu między nimi. Wnętrze ka­
biny nie było zbyt wielkie, siedząc w trójkę, dotykali się 
ramionami. Robbie oparł głowę na ramieniu dziewczy­
ny. Corrine nieśmiało pogładziła go po złotej czuprynce. Na 

jej twarzy zagościł wyraz czułości, jaki Matt obserwował 

u niej po raz pierwszy. Pomyślał, że ona naprawdę jest 

piękna. 

W niecałe dziesięć minut byli na miejscu. 
Szpital leżał na skraju miasta, skąd rozciągał się widok na 

ocean. Znał go aż nazbyt dobrze, ale dziś wszystko wygłądało 
inaczej. Było jakby jaśniej, weselej. 

Na szczęście izba przyjęć była pusta i pielęgniarka 

z ochotą zajęła się nową pacjentką. 

Corrine, zanim znikła w czeluściach szpitalnych koryta­

rzy, poprosiła Matta, by zadzwonił do jej sióstr. Podała mu 
numery. Potem zabrano ją na prześwietlenie. 

Kiedy zadzwonił do Abby i Brittany, usłyszał dwa różne 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

53 

akcenty, lecz ich głosy były bez wątpienia podobne do głosu 
Corrine. 

Po mniej więcej pół godzinie oderwał się od lektury ga­

zety, widząc, że do szpitala wchodzi Corrine. Coś było jednak 
nie tak. Corrine, którą zabrano na prześwietlenie, miała na 
sobie żółtą koszulę i wytarte dżinsy, a Corrine, która właśnie 
weszła, wyglądała, jakby przybiegła z pokazu mody. Poczuł 
się jeszcze bardziej zdezorientowany, gdy w drzwiach wej­
ściowych zobaczył kolejną Corrine. 

Robbie wpatrywał się w dwie dziewczyny z najszczer­

szym zdumieniem. 

- Ona jest potrójna - szepnął. 
Kobiety podeszły do Matta, który z trudem podniósł się 

z niewygodnego krzesełka. 

- To pan jest sąsiadem Corrie? Pan do nas dzwonił? Pro­

szę powiedzieć, co się właściwie stało? - Najefektowniej 
ubrana trojaczka zadała kilka pytań naraz. 

Matt zauważył, że była energiczna i pewna swej urody. 

Za to druga siostra miała w sobie jakiś spokój, którego rów­

nież próżno by szukać u Corrine. Jak trzy kobiety mogły być 
do siebie tak łudząco podobne i jednocześnie tak różne? 

- Naprawialiśmy ogrodzenie i uderzyła się młotkiem. 

Prawdopodobnie złamała sobie kciuk. 

- Naprawialiście ogrodzenie - zastanowiła się energiczna 

siostra. Sprawa kciuka jakoś nie wzbudziła jej głębszego 
zainteresowania. Posłała siostrze znaczące spojrzenie. Gdy 

Matt zastanawiał się, co to wszystko znaczy, siostra Corrine 
wyciągnęła do niego dłoń. 

- Jestem Brittany, a to Abby. 
Wymienili uścisk dłoni i Matt nie mógł się powstrzymać 

background image

54 CARA COLTER 

od kolejnych obserwacji. Podczas pierwszego spotkania Cor-
rine była tak nieufna, że w ogóle nie chciała podać mu ręki. 

Robbie bardzo nie lubił być pomijany, zdecydował więc, 

że najwyższy czas upomnieć się o swoją porcję uwagi. Stanął 
przed Mattem i przedstawił się. Brittany popełniła błąd ta­
ktyczny i zaczęła roztkliwiać się nad „ślicznym chłopczy­
kiem". Kiedy mały, niezadowolony z tego, zmarszczył nos, 
Abby uśmiechnęła się do niego. 

- Nasza jest najlepsza - zawyrokował Robbie, odwraca­

jąc się do Matta. Pomaszerował w stronę kosza z zabawkami, 

stojącego w rogu pomieszczenia, i zaczął go systematycznie 

przeszukiwać. 

Matt poczuł, że czerwienieją mu uszy. Mały potrafił cza­

sem powiedzieć coś kłopotliwego. 

- Gdzie ona jest? - zapytała Abby. - Czy wszystko z nią 

w porządku? 

- Zdaje się, że trochę cierpi, ale jak mówię, to tylko uraz 

kciuka. Daleko od serca. - Matt znowu poczuł, jak jego uszy 
robią się gorące. - Przepraszam, to taki slang koniarzy. Zna­
czy, że nie ma zagrożenia życia. 

- Koniarzy? - zapytała Brittany. 
- Prowadzę stadninę wyścigowych klaczy. A Conine po­

winna być za tymi drzwiami. Zaprowadzono ją tam jakieś pół 
godziny temu. Na pewno ucieszy się na wasz widok. 

Brittany podeszła do drzwi. Abby wskazała jej napis: 

PROSZĘ NIE WCHODZIĆ BEZ WEZWANIA, lecz Britta­
ny tylko wzruszyła ramionami. 

- Idziesz? 
Abby uśmiechnęła się zrezygnowana i podążyła potulnie 

za siostrą. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

55 

Dobry Boże, zadumał się Matt, trzy identyczne siostry. 

Nie uwierzyłby, gdyby nie zobaczył. Nagle przyszło mu do 
głowy, że skoro już pojawiła się jej rodzina, to mógłby spo­
kojnie wrócić do domu. Hm, może jednak powinien zostać, 
żeby zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja? Na tyle uprzejmo­
ści chyba może się zdobyć? Zdążył przejrzeć kilka starych 
numerów „Readers Digest", zanim siostry ponownie znalazły 
się obok niego. 

- Corrine już niedługo wyjdzie - poinformowała go ra­

dośnie Brittany. - Ja niestety otrzymałam nagły telefon i mu­
szę wracać do pracy. Abby także musi jechać do dziecka. 
Mogłybyśmy liczyć na to, że odwieziecie ją do domu? 

Obok Matta nagle zmaterializował się niezawodny w ta­

kich razach Robbie. 

- Pewnie, że odwieziemy Corrine. Jesteśmy sąsiadami. 

Ona jest nasza. 

Brittany zrobiła uradowaną minę, nawet Abby roześmiała 

się wesoło. Brittany nie marnowała czasu. Popchnęła siostrę 
w stronę drzwi. Matt podejrzewał, że wcale nie było żadnych 

nagłych telefonów i że jeszcze moment, a Abby zapropono­
wałaby, że sama odwiezie siostrę do domu. Brittany coś knu-
ła. Czyżby próbowała ich swatać? 

Kiedy siostry już znikły, pojawiła się Corrine. Jej prawa 

ręka, od łokcia aż po kciuk, tkwiła w gipsie. Corrine zaczęła 
się nerwowo rozglądać po korytarzu. 

- Gdzie Abby i Brittany? - zapytała. 
- Coś im wypadło, poprosiły mnie, żebym cię odwiózł do 

domu. 

Corrine zmarszczyła brwi. Domyśliła się intrygi Brittany 

i zaczerwieniła się na samą myśl, że i Matt zauważył, że są 

background image

56 

CARA COLTER 

swatani. Musi zrobić wszystko, by nie pomyślał, że to za jej 

zgodą. Corrine nie miała ochoty na żadne gierki. 

- No cóż, w takiej sytuacji nie mam chyba wyboru -

mruknęła cicho i dodała sztywno: - Będę ci zobowiązana. 

W drodze powrotnej usiadła z brzegu, przesuwając na 

środkowe miejsce Robbiego. Nie chciała siedzieć ramię w ra­
mię z Mattem. 

- Muszę przyznać, w pierwszej chwili na widok twoich 

sióstr myślałem, że majaczę... 

Corrine uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. 
- Czułam się podobnie, kiedy sama je zobaczyłam po raz 

pierwszy. 

- Jak to: zobaczyłaś po raz pierwszy? - zapytał. 
- Nie wychowałyśmy się razem. Rozdzielono nas w dzie­

ciństwie. 

To by wyjaśniało fakt, że każda z nich miała inny akcent. 

Spojrzał na nią kątem oka. Corrine była blada, być może 
działały leki przeciwbólowe, być może jednak to rozmowa 

o dzieciństwie sprawiała jej ból. Pomyślał, że nie powinien 
pytać. Nie mógł się jednak powstrzymać. 

- Dlaczego? 
- Jeszcze nie wiemy. Staramy się dotrzeć do prawdy. 

Mieszka w Miracle Harbor pewna starsza pani, Angela Pon-
dergrove, która jakoś jest wmieszana w całą sprawę. Tyle że 
nagle gdzieś wyjechała i nie mogłyśmy zadać jej żadnych 
pytań. Próbujemy na różne sposoby. Mąż Abby jest byłym 
policjantem i też pomaga nam szukać informacji. 

- I coś już wiecie? 
- Nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kie­

dy miałyśmy po trzy lata. Ja zamieszkałam u siostry mojej 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

57 

matki. Na początku. Ale nie wiadomo, dlaczego zostałyśmy 
rozdzielone. 

Corrine urwała. Milczeli przez chwilę. 
- Kiedy w takim razie spotkałaś swoje siostry? 
- Kilka miesięcy temu. Tutaj. 
Zapadła cisza, zakłócana jedynie szumem silnika. Matt 

rozumiał, że nie powinien pytać więcej, jeśli jego śliczna 
sąsiadka sama nie odczuwa potrzeby opowiadania. Podejrze­
wał, że przydałaby jej się chwila zwierzeń, ale jeszcze nie 
była na to gotowa. Zresztą nie jego rolą było ich wysłuchi­
wanie. On miał ją tylko odwieźć do domu. Kropka. No, musi 
skończyć naprawę płotu. Kropka. 

- Moja mama też umarła - powiedział cicho Robbie. 
Corrine nie odpowiedziała, ale Matt zauważył, że otoczyła 

chłopca ramieniem i przycisnęła go lekko do siebie. Pozostali 
tak przez całe siedem minut, jakie zabrała im jeszcze droga 

do domu. 

- Fajnie, że jesteście trzy - odezwał się ponownie Rob­

bie. - Ale ty i tak jesteś najlepsza. 

Spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem. Matt na 

widok jej miny poczuł, że serce mu się kraje. Bez cienia 
wątpliwości mógł stwierdzić, że nigdy w życiu nie czuła się 
wybrana. Nigdy nie była tą „naj". 

Zachowywała się jak małe, dotkliwie poranione stworze­

nie. Tak dotkliwie, że nie wiadomo, ile sil by trzeba, by ją 
oswoić i ugłaskać. Nie jemu porywać się na to zadanie. On 
musi zadbać o swoje poturbowane serce. 

Planował, że odwiezie ją pod dom i zaraz wrócą z Rob-

biem do siebie. Jakoś jednak nie mógł tak po prostu się 
odwrócić i odjechać. Może powinien jej w czymś pomóc? 

background image

58 CARA COLTER 

- Dzięki, ale nie musisz mnie odprowadzać - fuknęła 

niezbyt zapraszającym tonem. 

- Wiem, panienko, ośmielę się jednak to uczynić - odpo­

wiedział. 

Corrine wyglądała jak nastroszony ptaszek. Robbie zdążył 

już wysiąść i wejść do domu. Jedna wizyta w jej łazience 

sprawiła, że czuł się tu jak u siebie. 

Rzeczy, które wcześniej zalegały na ganku, teraz były 

upchnięte wewnątrz chaty, ale w większości jeszcze nie roz­
pakowane. Zauważył opartą o ścianę ramę łóżka i owinięty 
folią materac. Poczuł ucisk w gardle. 

- Czy ty w ogóle masz gdzie spać? 
- Jest sofa, wszystko w porządku. Nie zdążyłam się jesz­

cze rozpakować - powiedziała. - Chyba za dużo czasu spę­
dzałam z osłem. - dodała, uśmiechając się z zakłopotaniem. 

- My z ciocią złożymy twoje łóżko. Nic się nie martw. 

Siadaj tutaj. - Robbie pociągnął Corrine na sofę. - Przyniosę 
ci wodę. Mamy w bagażniku. 

Matt skrzywił się, ale nie przypomniał mu, że jest wuj­

kiem, nie ciocią. 

Corrine natomiast wyglądała, jakby miała zamiar stanow­

czo sprzeciwić się takiemu obrotowi spraw, w końcu jednak 
posłusznie usiadła. 

- Dziękuję bardzo. 
- A może jesteś głodna? - kontynuował Robbie. - Bo ja 

jestem. Potrafię zrobić kanapkę z masłem orzechowym i dże­

mem. Masz masło i dżem? 

- O, to akurat rozpakowałam. - Corrine uśmiechnęła się 

słabo. - Uwielbiam masło orzechowe. 

No tak, tym zdaniem zdobyła dozgonną miłość Robbiego. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 59 

- To idę najpierw po wodę. 
- Świetnie. 
Drzwi zatrzasnęły się za chłopcem. 
- Niesamowite, że pięcioletni maluch myśli o takich rze­

czach - powiedziała Corrine. 

- On niestety wie za dużo o opiece nad chorymi. 
Corrine westchnęła ze współczuciem. 
- Złożę twoje łóżko. - Matt wolał nie kontynuować tej 

rozmowy. - A potem się nas już pozbędziesz. 

Ale oczywiście w życiu nie zawsze wszystko idzie zgod­

nie z oczekiwaniami. Kiedy po kilkunastu minutach łóżko 
było już gotowe, przyszło mu do głowy, że za pomocą jednej 
ręki nie będzie jej łatwo go posłać. Otworzył kilka pakunków 
złożonych w sypialni w poszukiwaniu pościeli. Po chwili 
znalazł. Nie zdziwił się bardzo, gdy zobaczył, że jej pościel 
nie pochodziła z eleganckich katalogów. Nie była kolorowa 
ani wzorzysta. Pierwsze określenie, jakie mu przyszło do 
głowy, to „zgrzebna". Byłaby całkiem na miejscu w kosza­
rach, pomyślał trochę rozczarowany. A przecież do niej pa­
sowałoby tyle kolorów. 

Kiedy skończył, zastał Corrine i Robbiego w kuchni, po­

chylonych nad kanapkami z masłem orzechowym. Robbie 
zaprosił go do udziału w uczcie i po chwili wahania Matt 
uległ pokusie. Całkiem miło było siedzieć na skrzynkach 
i zajadać się kanapkami, popijając je wodą mineralną. 

Dopiero później dostrzegł pod oknem rozłożone sztalugi. 

Na płótnie widniała twarz zamyślonej dziewczyny. Rysunek 
cechowała prostota, jednak Matt miał wrażenie, że pomimo 
to, a może właśnie dzięki tej prostocie, obraz zyskuje nie­
zwykłą siłę wyrazu. Miał też niejasne uczucie, że skądś zna 

background image

60 CARA COLTER 

twarz dziewczyny uwiecznionej na płótnie. Odrzucił jednak 
tę myśl jako niemożliwą. 

Kiedy w milczeniu zajadał swoją kanapkę, Robbie pod­

suwał kolejne propozycje imienia dla osła. Fred. Harvey. 
Orzechowa Głowa. 

Ostatnia propozycja rozśmieszyła Corrine. 
- Orzechowa Głowa? 

- A nie ma głowy podobnej do orzeszka ziemnego? 
Mały jest spostrzegawczy, pomyślał Matt. Sam miał kilka 

propozycji imion dla ich ulubieńca, jednak zamiast się nimi 
podzielić, wstał i zwrócił się do Robbiego. 

- Posprzątałeś po sobie w kuchni? 
- Czysto jest - skłamał z miną absolutnego niewiniątka 

Robbie. 

Matt wszedł do kuchni i zabrał się za porządki. Z pokoju 

dobiegał go głos Robbiego, lecz po chwili zaległa cisza. 
Kiedy wszedł do salonu, zastał ich obydwoje, przytulonych 
ramię do ramienia, śpiących w najlepsze na sofie. Niesamo­
wite. Robbie nigdy tak łatwo nie obdarzał zaufaniem obcych. 
Szczególnie po śmierci matki. Co było takiego w ich nieprzy­
stępnej sąsiadce, co przełamało zwykłe opory chłopca? 

Westchnął i podniósł go delikatnie. Z Robbiem na ręku 

zajrzał jeszcze do jej sypialni, zdjął ze świeżo pościelonego 
łóżka koc i przykrył nim Corrine. Śpiąca była taka bezbronna 
i niewinna. Jak dziecko. Matt wiedział, że jeszcze tu wróci. 
Znajdzie sobie wymówkę, jakieś ogrodzenie do naprawy albo 
czyjś złamany kciuk. 

Corrine obudziła się zdrętwiała i obolała. Miała wrażenie, 

że paskudnie opuchł jej język. Poruszyła się i jęknęła, gdy 

background image

TRZECIA SIOSTRA 61 

fala bólu rozeszła się od dłoni aż po ramię. Spojrzała ze 

złością na gips i zauważyła, że śpi na sofie, przykryta kocem. 
Musiała zasnąć, gdy oni jeszcze tu byli! To wszystko przez 
te środki przeciwbólowe. 

Powoli przypominała sobie wypadki tego dnia. Naprawę 

płotu, zmiażdżony kciuk, Matta niosącego ją w ramionach 
do ciężarówki. Do tego te błyski uczucia w jego oczach, za 
każdym razem, gdy spoglądał na swego siostrzeńca. No i nie 
mogła zaprzeczyć, że robiła na niej wrażenie jego siła, jego 
bardzo męska uroda. Było w tym mężczyźnie coś staroświec­
kiego. Napełniał ją uczuciem zaufania. 

Z jej wiarą w ludzi zazwyczaj wcale nie było tak łatwo. 

Jedynie swoje siostry obdarzyła kredytem bezwarunkowego 
zaufania. Jak się okazuje - niesłusznie. Zupełnie niesłusznie, 
gdyż wpadły na chwilę do szpitala po to tylko, by zaraz 
zostawić ją na łasce sąsiada. 

- Wspaniały mężczyzna - szepnęła jej do ucha Britta­

ny zamiast powitania. Nie zapytała nawet, jak się czuje 
i czy bardzo cierpi! 

Tak, Brittany można było zaufać w każdej kwestii, wy­

jąwszy sprawy damsko-męskie. Pamiętała jeszcze tą okropną 

książkę, którą obie z Abby dostały od siostry, kiedy dowie­
działy się o warunku przejęcia swoich spadków. „Jak znaleźć 
idealnego partnera". To było oczywiście na długo, zanim 
Brittany sama zakosztowała słodkiego nektaru miłości. Teraz 
pozbyła się cynizmu i stała się nieuleczalną optymistką. Prag­
nęła zarazić swoim romantycznym entuzjazmem wszystkich 
w promieniu wielu kilometrów. A szczególnie swoją jedyną 
niezamężną siostrę. 

- Pani Pondergrove zamówiła kolejną suknię ślubną. -

background image

62 CARA COLTER 

szepnęła konspiracyjnie jeszcze w szpitalu, puszczając do 

niej oko. Jakby to miało z nią cokolwiek wspólnego. 

- Przecież mówiłaś, że nie ma jej w mieście. 
- Nie ma, ale przysłała Abby wzór skądś z Wyomingu. 

Biedny Jordan. Jemu też nie powiedziała, gdzie jest. 

Jordan był świeżo upieczonym teściem Brittany. Według 

niej ten dystyngowany starszy pan w obecności Angeli Pon-
dergrove zamieniał się w zakochanego młodzieńca. 

Brittany wypadek przy naprawie ogrodzenia dla osła po­

strzegała jako początek romansu Corrie z przystojnym 
i opiekuńczym sąsiadem. 

- A ten chłopczyk, jaki śliczny! - roztkliwiła się na mo­

ment, po czym nagle spoważniała. - Corrie, Matt nie jest 
chyba żonaty? 

Corrine spojrzała na nią, trochę rozzłoszczona. 
- Właśnie, że jest - burknęła, mając nadzieję, że zakoń­

czy tym nieszczęsne dywagacje siostry. 

Jednak Brittany nie dało się tak łatwo zepchnąć z raz 

obranej drogi. Spojrzała siostrze głęboko w oczy i oświad­
czyła, że najlepiej zapyta o to bezpośrednio Matta. 

Corrine poddała się. Tylko tego brakowało, żeby dowie­

dział się, że dyskutowały o jego stanie cywilnym! 

- Dobrze już, dobrze. Nie jest żonaty. Robbie jest siost­

rzeńcem. Jego matka, a siostra Matta, nie żyje. 

Abby zareagowała z właściwą sobie wrażliwością, jednak 

Brittany ta informacja nie powstrzymała od dalszych pytań. 
Gdzie dokładnie mieszka, kiedy się poznali, czy często się 
widują. Osioł został nazwany „darem niebios", a koniecz­
ność naprawy ogrodzenia „szczęśliwym zrządzeniem losu"! 

Kiedy Brittany zaczęła nerwowo zerkać na zegarek, Cor-

background image

TRZECIA SIOSTRA 63 

rine domyśliła się, że siostry coś knują. Ale nie podejrzewała, 
że zostawią ją samą w szpitalu! 

Nawet jeśli jej sąsiad był osobą godną zaufania, to czyż 

należało jego zaufania nadużywać w ten sposób? 

Poczuła dziwny ucisk w piersi. 

Przypomniało jej się, jaki opiekuńczy był mały Robbie 

podczas ich szpitalnej eskapady i po powrocie do domu. 
W szpitalu obwieścił, że ona „jest najlepsza z nich trzech", 
a wcześniej, kiedy jechali do szpitala, na ucho szepnął jej coś 
zupełnie niesamowitego. „Czekałem na ciebie. Modliłem się, 
żebyś do nas przyjechała". 

Jak to możliwe? Jak mały chłopiec mógł wymyślić coś 

takiego? 

Co się ze mną dzieje? - zapytywała się w myślach. Naj­

pierw osioł po przejściach, a teraz jeszcze osierocony mały 
chłopiec. Nie potrafię dać miłości żadnemu z nich, więc nie 

ma co o tym nawet myśleć. 

Odrzuciła koc i wstała. Lekko chwiejnym krokiem prze­

szła do kuchni i jedną ręką zaczęła szukać wśród kartonów 
czegoś do jedzenia. Po chwili znalazła puszkę fasolki, którą 
udało jej się po długich zmaganiach otworzyć. Zjadła fasolkę 
na zimno. 

Niezależność nie zawsze smakuje najlepiej. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Zadzwonił telefon. Corrine szybko podniosła słuchawkę. 

- Nie przeszkadzam przypadkiem? - z nadzieją w głosie 

odezwała się Brittany. 

- Tak, Brittany, właśnie jemy kolację przy świecach -

syknęła do słuchawki Corrine. 

- Fantastycznie. Zaraz się rozłączam, powiedz tylko, co 

podałaś? 

- Fasolka na zimno z puszki dla mnie. Marchew i owies 

dla niego. 

- Och, Corrine, myślałam, że Matt tam jest! 
- No cóż, muszę cię rozczarować, Matta raczej tu nie ma, 

ale osioł jest całkiem niezłym kompanem. 

- Corrine, czy mi się wydaje, czy naprawdę jesteś na mnie 

zła? 

- Nie wydaje ci się. 
- Ale za co? 
- Za co? Uciekłaś, zostawiając mnie z nim, kiedy potrze­

bowałam pomocy! 

- Ja tylko myślałam, że to jest ten idealny mężczyzna dla 

ciebie. 

- Nie ma idealnych mężczyzn! 
- Ojej, Abby też w to nie wierzyła, a zobacz, co jej się 

przytrafiło! 

background image

TRZECIA SIOSTRA 65 

- Ale ja nie jestem taka jak Abby. Ani jak ty. Poza tym 

życie nie pisze happy endów. 

- Dla ciebie napisze. A jeśli nie, to obiecuję, że mu w tym 

pomogę. 

- Nie pomożesz! 
- No dobrze, nie złość się tak strasznie. Masz może ocho­

tę na pączki i miłe towarzystwo? Właśnie zamierzałyśmy 
zrobić wraz z Abby nalot na twoją chatę i pomóc przy roz­
pakowywaniu rzeczy. 

Nieopatrznie przyznała się siostrom w szpitalu, że jest 

jeszcze nie rozpakowana. 

- Potrafię sama zrobić porządek. 
- Oczywiście, że potrafisz, siostrzyczko. Potrafisz też 

pewnie przejechać pustynię na wielbłądzie. Ale czy musisz 
to robić akurat teraz? Poza tym, Abby ma już gotowe 
firanki dla ciebie. 

Corrine zaniemówiła. Czy kiedykolwiek ktoś poświęcił jej 

tyle czasu? 

Abby przywiozła nie tylko firanki. Na półmisku owinię­

tym folią aluminiową leżała pieczeń wołowa, ziemniaki 
puree i bukiet warzyw. 

- Fasolka z puszki. - Abby cmoknęła z niesmakiem na 

widok do połowy opróżnionej puszki na stole. 

Brittany za to przywiozła danie na wynos z chińskiej re­

stauracji. 

- Nie mogłyśmy przecież pozwolić, żebyś siedziała tu na 

tych paczkach, jedząc zimną fasolkę z puszki. Wpadłabyś 

jeszcze w melancholię. 

Siostry z zapałem zabrały się do pracy. W niedługim cza­

sie wnętrze było zupełnie odmienione. Jasnożółte firanki 

background image

66 CARA COLTER 

w oknach ożywiły pokój. Na stole pojawił się dobrany kolo­
rystycznie obrus, a w wejściu do sypialni zawisła zasłonka. 
Corrine mając tylko jedną rękę sprawną, pomogła niewiele, 
prawdę mówiąc, plątała się raczej siostrom pod nogami, ale 
nie wywołała tym najmniejszej uwagi z ich strony. Ani razu 
nie usłyszała, że mogłaby się odsunąć albo zrobić coś lepiej. 
A na zakończenie Abby i Brittany zabrały się za podziwianie 

jej obrazów. 

Kiedy skończyły, Brittany zaparzyła herbatę. 

Corrine miała wrażenie, że nigdy ich nie rozdzielono. 

Czuła się, jakby znała je całe życie, i nawet jeśli jej pobyt 
w Miracle Harbor nie potrwa wiecznie, zachowa w pamięci 
te chwile szczęścia, kiedy we trójkę, rozłożone w jej salonie, 
popijały herbatę i rozmawiały o wszystkim i niczym. Zaży­
wała ich śmiechu jak słonecznej kąpieli. Czuła, jak pokłady 
lodu topnieją w jej sercu pod wpływem ich ciepła. 

- Abby, mów, jaka jest ta nowa suknia ślubna - zażyczyła 

sobie w pewnej chwili Brittany. - Corrine, wiesz o tym, że 
pierwszą suknię ślubną, którą zamówiła Angela Pondergrove, 
otrzymała później Abby z okazji ślubu, druga dostała się 
mnie, a teraz Angela zamówiła trzecią. Bez wątpienia z my­
ślą o tobie. 

- Nic z tego. Nie mam zamiaru wkładać na siebie żadnej 

sukni ślubnej. Nie wyjdę za mąż dlatego tylko, że postawiono 

mi taki warunek. 

- Nigdy? 
- Tego nie powiedziałam, ale nie pozwolę nikomu sobą 

manipulować. 

- Ja wcale nie miałam wrażenia, że jestem manipulowana 

- zaoponowała Abby. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

67 

- Ani ja - zawtórowała jej Brittany. 
- No cóż, ja bym się tak czuła - powiedziała stanowczo 

Corrine. 

- Szkoda - westchnęła Brittany. - W takim razie nie ma 

chyba sensu rozmawiać o tej nowej sukience? 

- Raczej nie. - Tym razem Corrine zgodziła się z siostrą. 
- Tylko że to właściwie nie jest sukienka - wtrąciła się 

Abby. - Tym razem Angela Pondergrove zamówiła zupełnie 
niesamowity kostium. Wszystko ze śnieżnobiałego jedwabiu. 
Góra jest pięknie wykrojona bez ramion, a do niej szerokie 
spodnie. 

- Spodnium też byś nie włożyła? - przekornie zapytała 

Brittany. 

Corrine spojrzała groźnie na siostrę. Brittany, zupełnie 

tym niewzruszona, rzuciła w nią poduszką. 

- A tak przy okazji, czy przysyłając ci wzór sukni, dała 

znać, co się z nią dzieje? I gdzie jest? - zapytała Brittany. 
- Mitch mówi, że jego ojciec dostanie zawału, jeśli Angela 
w najbliższym czasie nie da znać, gdzie jest. Czy to nie jest 
romantyczne? W ich wieku? 

- Mam nadzieję, że wszystko u niej w porządku. - Abby 

także była zatroskana. - Z krótkiego listu, jaki przysłała ra­
zem ze wzorem, nic nie wynikało. Shane próbuje cały czas 
ustalić, dokąd wyjechała. Twierdzi, że do Minnesoty. Ale to 
właściwie nic pewnego. 

Corrine zamyśliła się. Czego Angela Pondergrove mogła 

szukać w Minnesocie? Czy był to przypadek, czy też wyjazd 
Angeli miał z nią jakiś związek? Z ich trójki jedynie Corrine 
wychowała się w Minnesocie. Czy Angela czasem nie pró­
buje grzebać w jej przeszłości? Sama wolała nie wspominać 

background image

68 CARA COLTER 

swojej tułaczki po wielu zastępczych rodzinach. Poza tym 
zdarzyło jej się raz wejść w kolizję z prawem. Wiele lat temu, 
kiedy była jeszcze niepełnoletnia. Tego jednak, co wówczas 

przeszła, nie da się zapomnieć. Gdyby Angela chciała teraz 
to rozgrzebywać... I jak na taką wiadomość zareagowałyby 

jej siostry? A jej sąsiad? 

Kiedy po paru godzinach Brittany stwierdziła, że musi 

wracać do domu, Corrine poczuła prawdziwy smutek. Abby, 
widząc to, została chwilę dłużej, jednak ona także musiała 
w końcu jechać do siebie. 

- Corrine, bardzo chciałabym zostać tu z tobą - powie­

działa. - Tak mi tu dobrze. 

Corrine zakręciła się w oku łza. Nikt nigdy do niej tak nie 

mówił! 

Abby objęła ją mocno. 

Następnego dnia rano Corrine znalazła na progu paczkę 

z ciągle gorącą kawą i pączkiem. Na kubku widniała naz­
wa cukierni należącej do Brittany. Bardzo miły początek 
dnia. 

Następnego ranka paczka znowu czekała na nią na progu. 

I kolejnego również. 

Wieczorem zadzwoniła do Brittany. 
- Jak można tak marnować benzynę? Jedziesz taki kawał 

z miasta i nawet do mnie nie zapukasz? 

- Nie wiem, o czym mówisz, siostrzyczko. - Brittany by­

ła szczerze zaskoczona. - Kawa i pączek? Może to Abby robi 
ci niespodzianki? 

Abby jednak była równie zdziwiona. Pozostawał tylko 

jeden podejrzany. Zaniemówiła. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 69 

- Corrie, mogłabym mieć do ciebie małą prośbę? - zapy­

tała Abby. 

- Cokolwiek. - Corrine szczerze pragnęła móc coś zrobić 

dla swoich sióstr. 

- To taki mały eksperyment. Chciałabym, żebyś na jeden 

dzień uwierzyła, że mogą ci się przydarzać dobre rzeczy. 

- Abby, nie wygłupiaj się, co za dziecinada. 
- Przecież obiecałaś. Zrobisz to dla mnie? Tylko na jeden 

dzień. 

Corrine uśmiechnęła się rozbrojona. 
- Niech ci będzie. No to kiedy? 
- Na przykład jutro. 
Powoli odłożyła słuchawkę i pomyślała, że w jej poko­

ju zrobiło się nagle bardzo pusto. Zarzuciła na ramiona 

sweter i wyszła na chłodne, wieczorne powietrze. Sama nie 
wiedziała, kiedy znalazła się pod stajnią. Matt Donahue przy­
woził jej co rano śniadanie z miasta. Jechał tak daleko, właś­
nie dla niej. Kiedy weszła do stajni, osioł podniósł głowę 

i spojrzał na Corrie z sympatią. Tak jej się przynajmniej wy­
dało. 

- Cześć - przywitała się. 
Nie odpowiedział, ale nie miała mu tego za złe. 
Nie mogła z nim pogadać jak z siostrami, ale mogła mu 

za to wszystko opowiedzieć. 

- Wiesz, że nigdy bym nie włożyła jakiejś sukienki z fal­

bankami? 

Zaśmiała się cicho z samej siebie. 

Osioł przestał przeżuwać siano i przyglądał się jej bardzo 

uważnie. 

- Na co mi mąż? - kontynuowała. - Widzisz, miałam 

background image

70 CARA COLTER 

takie dzieciństwo, że boję się pewnych rzeczy. Stałych związ­

ków, poświęcenia. Może także mężczyzn. 

Osioł mruknął coś niewyraźnie. 

- Nie mówię o tobie, oczywiście. Mówię o zakładaniu 

rodziny. Nie mam żadnych wzorów, nie potrafiłabym dbać 
o nikogo. 

Pomyślała nagle, że troski o kogoś innego niż ona sama 

może nauczyć ją właśnie jej mądre zwierzę. Czy ktoś, kto 
przysłał go tutaj, to właśnie miał na celu? 

Osioł przyczłapał do ścianki boksu, gdzie stała Corrine. 

- Ale gdyby kiedyś się zdarzył jakiś ślub, to w jedwab­

nym kostiumie ze spodniami mogłabym chyba wystąpić. Jak 
myślisz? 

Osioł pokiwał głową. 
- Wiesz co, gdyby ci trochę podciąć grzywę i wyszczot-

kować, całkiem nieźle byś się prezentował. 

Kłapouchy zastrzygł uszami. Corrine wyciągnęła dłoń 

w jego stronę i osioł podstawił łeb do pogłaskania. Prychnął 
z zadowoleniem. Ale z nas para, pomyślała z rezygnacją 
Corrine. I jaka romantyczna. Upewniła się, że podopieczny 
ma wystarczającą ilość wody, dosypała mu jeszcze trochę 
owsa i wyszła ze stajni. Pilnowała się, żeby mu nie życzyć 
kolorowych snów. 

Rano obudził ją stukot młotka. Otworzyła jedno oko, spoj­

rzała na zegarek i naciągnęła kołdrę na oczy. Co robić? Przy­
pomniało jej się, że dziś ma być dzień dobrych zdarzeń. 

Zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Spojrzała spod rąbka 

kołdry. W kącie pokoju stał Robbie, który najwyraźniej cze­
kał, aż ona się obudzi. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 71 

- Dzień dobry! Ja tylko chciałem iść do osła. 
- Czy w mojej sypialni jest osioł? - zapytała. 
Robbie zaśmiał się, po czym podszedł bliżej i wskoczył 

na jej łóżko. 

- Przywieźliśmy kawę i pączki. Mam ci przynieść? 

Corrine zamknęła oczy. Znowu ktoś o nią dbał. Matt Do­

nahue się o nią troszczył. O nią! 

Może los rzeczywiście czasem się odmienia? 
Może dobre rzeczy rzeczywiście się zdarzają? 
- To co, przynieść? 
- Wiesz co, ty idź przywitać się z osłem, a ja tymczasem 

się ubiorę i przyjdę z kawą do was, dobrze? 

- Bo ja ugryzłem twojego pączka. Tylko kawałeczek, 

chciałem spróbować, bo mój miał inny smak. Nie mów nic 
cioci, bo będzie zły. 

- Będę milczeć jak grób. 
Kiedy po chwili za Robbiem zamknęły się drzwi chaty, 

Corrine szybko wstała i podeszła do szafy. Co my tu mamy 
oprócz dżinsów? 

Hm. 
Czerwony kostium z tuniką, w którym była na spotkaniu 

w wydawnictwie. Niezbyt dobry wybór, jak na kawę w staj­
ni. Mimo to zdjęła z wieszaka tunikę bez rękawów. Włożyła 

ją do najnowszej pary dżinsów. Po dłuższej chwili spędzonej 

przed lustrem zdecydowała zostawić włosy rozpuszczone. 
Taka fryzura troche ją odmładzała. 

Tego ranka sama sobie wydawała się inną osobą. W jej 

oczach błyskały iskierki nadziei. 

Wyszła przed dom. Dzień był piękny. Jej kawa w plasti­

kowym kubku z przykrywką czekała na nią na ganku. Wciąż 

background image

72 CARA COLTER 

jeszcze była gorąca. Czekoladowy pączek leżał na tacce 

obok. Rzeczywiście, był całkiem mocno nadgryziony. 

Z kawą i pączkiem weszła do stajni. Patrzyła, jak osioł 

ufnie podchodzi do chłopca i podtyka pod jego dłoń łeb do 
pogłaskania. Nie poruszyła się. W końcu osioł wrócił w dru­
gi kąt boksu, a Robbie odwrócił się do niej promiennie 
uśmiechnięty. 

- Opowiedziałem mu swoje sekrety - przyznał się. 

- Ja też - uśmiechnęła się Corrine. 
- Nie wiedziałem, że dorośli mają sekrety - zdziwił się. 
- O, i to jeszcze jakie. Sekrety zbiera się przez całe życie. 
- Hm. Chodźmy poszukać cioci. 
- Chodźmy. 
Matt stał wśród wysokiej trawy. W porannym upale zdjął 

podkoszulek. Miał wspaniale rzeźbione ciało. Dusza artysty 
w niej cieszyła się jego widokiem. Dusza kobiety zadrżała. 
Jak to się stało, że przez tyle lat obywała się bez takich 
wzruszeń? Bez nagłych dreszczy, bez pożądania? 

Poczuła się bezbronna. Przez moment chciała uciec. Ale 

Matt w tej właśnie chwili obejrzał się i dostrzegł ich. Robbie 
wysforował się przed nią i podbiegł do wujka. Matt chwycił 
go na ręce i podniósł wysoko, zataczając z chłopcem w po­
wietrzu szeroki krąg. Rozległ się głośny śmiech połączony 
z radosnymi piskami Robbiego. 

Kiedy podeszła do nich, Matt postawił chichoczącego 

Robbiego na ziemi. 

- Cześć. Może też chcesz zrobić samolot? 
Corrine zaśmiała się. Poczuła się częścią całości. Częścią 

ich trójki. 

- Dzięki za kawę i pączki przez ostatnie dni. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 73 

Pochylił nagle głowę, jakby się trochę zmieszał. On - nie­

śmiały? 

- Cała przyjemność po mojej stronie. 
- To jak, znajdziesz dla mnie jakieś zajęcie? 
- To zależy. Można ci powierzyć coś skomplikowanego? 
- Wątpię, ale... 
- W takim razie możesz mi przytrzymać gwoździe. 
Corrine wymownie spojrzała w niebo, wzywając je na 

pomoc wobec tak jawnego lekceważenia. A potem chwyciła 
woreczek z gwoździami. Robbie gonił motyle i hasał dooko­
ła nich, ścigając się z wiatrem, a oni stopniowo przesuwali 
się wzdłuż ogrodzenia. 

- Berek! - Robbie nagle klepnął ją w ramię. 
Matt uśmiechnął się do niej. Potraktowała ten uśmiech jak 

zaproszenie do zabawy. 

- Ty gonisz! - klepnęła Matta w ramię i zerwała się ze 

śmiechem do biegu. 

Matt pomału odłożył pas z narzędziami i pobiegł za nią. 

Corrine, śmiejąc się, z trudem łapała oddech. Obejrzała się 
za siebie. 

- O nie, on jest za szybki! 
Matt złapał Robbiego. 
- Berek! Nowe zasady: każdy powyżej metra dwadzie­

ścia ucieka na jednej nodze! 

- Ale ja mam sprawną tylko jedną rękę! 
Matt zdążył już uciec na sporą odległość, skacząc na jed­

nej nodze. Robbie wybrał łatwiejszą zdobycz. 

- Berek! I nie możesz klepnąć tego, kto cię złapał! 
- Zawsze stwarzacie sobie nowe reguły, kiedy tylko wam 

wygodnie? - Corrine pospieszyła za Mattem. 

background image

74 CARA COLTER 

W tym wyścigu nie miała najmniejszych szans. Bawił się 

z nią w kotka i myszkę. Zwalniał tak, że prawie go dogania­

ła, a kiedy była już na wyciągnięcie ręki, zrywał się ponow­
nie. Albo nagle zmieniał kierunek. W pewnej chwili zatrzy­
mał się tak gwałtownie, że Corrine wpadła mu na plecy. 
Obrócił się do niej ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. 

- Złapałaś mnie - powiedział. - I co teraz ze mną zro­

bisz? Już nie mogę się doczekać... 

Wiedziała, że to jest zaproszenie. Patrzył na nią, na jej 

twarz, oczy, usta. 

Tylko dzisiaj, pomyślała. Trwa dzień dobrych zdarzeń. 

I nagle zrobiła coś, czego nie zrobiłaby poprzedniego dnia, 
ani żadnego innego. 

Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Kiedy 

zobaczyła jego zaszokowaną minę, roześmiała się i zaczęła 
biec. Nie uciekła jednak zbyt daleko, gdy złapał ją w pasie, 
zatrzymał i obrócił ku sobie. 

- Nie wolno łapać tego, kto cię złapał! - poinformowała go. 
- Nie mam wcale zamiaru dalej cię gonić - powiedział 

i zbliżył usta do jej ust. Jego pocałunek miał smak czułości 
i siły. Był zdecydowanie niewinny, ale Corrine i tak się prze­
straszyła. 

- Prawie cię nie znam - szepnęła, odsuwając się. 
- Wiem, ale to akurat możemy łatwo nadrobić. 
- Hej! - zawołał do nich Robbie. - Ja też tu jestem! 
- Nie wiem, czy powinniśmy. 
Matt się uśmiechnął. 
- Ja też nie wiem. 
- Może lepiej wrócę do domu. 
- Może lepiej pojedziesz z nami na lunch. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 75 

- Bar „U Walta"? - zapytał z nadzieją w głosie Robbie. 

Corrine wiedziała, że nie powinna. Że kusi los. Ale to 

przecież miał być dobry dzień. 

- Dają tam hamburgery? 
- Najlepsze! - zawyrokował Robbie, chwytając ją za rękę 

swą małą, spoconą dłonią. 

- No to na hamburgery! - zawołała bojowo. 

No i stało się. Pocałował ją. Miał na to ochotę, od kiedy ją 

zobaczył dziś rano. Była taka odmieniona. Miała rozpuszczone 
włosy, co odczytał jako symbol wolności. A kiedy usłyszał jej 
śmiech, zrozumiał, że przemiana sięgała głębiej. Czy zdobył jej 
zaufanie, przywożąc kawę? Wystarczył taki drobiazg, żeby 
zniknął mur broniący do niej dostępu? 

Od razu dostrzegł też, że ona mu się przygląda i że sprawia 

jej to przyjemność. Musiał uważać na siebie, bo gdyby po­

zwolił sobie patrzeć na nią tyle, ile sam chciał, to byłoby 
z nimi źle. A kiedy klepnęła go w ramię i zaczęła uciekać, 
wiedział od razu, że nie grają w berka. Dla niego od początku 

było to igranie z ogniem. 

Dziś Corrine miała w oczach światło i radość, jakich jesz­

cze u niej nie widział. 

- Właściwie moglibyśmy zostać tutaj - powiedziała Cor­

rine, kiedy szli już w stronę ciężarówki. - Przecież ja mogę 
coś ugotować. 

- Nie - zaoponował nieśmiało Robbie. - Nie lubię fasol­

ki z puszki. 

Corrine zaczerwieniła się, jakby mały wydał jej sekret. 

- Mam nie tylko fasolkę - próbowała się bronić. 

background image

76 CARA COLTER 

- Lepiej jedźmy do miasta. 
Dała mu kuksańca. 
- Niech będzie. Uwielbiam hamburgery. 
- Ja też! - ucieszył się Robbie. 
Usadowili się w ciężarówce, Corrine na środkowym sie­

dzeniu. Czuła ramię Matta przy swoim ramieniu. 

- Wiecie co, pierwszy raz w życiu grałam dziś w berka 

- powiedziała, kiedy ruszyli. 

Robbie spojrzał na nią zdziwiony. 
- Naprawdę? 
- Naprawdę. 
Matt był tak samo zdumiony jak Robbie, wiedział jednak, 

że nie powinien o nic pytać. Być może nadejdzie chwila, 
kiedy sama zechce mu opowiedzieć o wszystkim. Nie mógł 

jednak znieść, że tak radosna dziś Corrine nagle posmutniała. 

- A co z osiołkiem? Jak go nazwiesz? Może zrobimy 

głosowanie? 

- Musimy mieć więcej propozycji - powiedziała. 
Przez całą drogę Matt i Robbie prześcigali się więc w wy­

myślaniu imion. Sama Corrine nie zgłosiła jednak ani jednej 

propozycji. Nagle Matt zrozumiał, że nadanie osłu imienia 
było znacznie ważniejsze, niż mu się dotychczas wydawało. 
Było równoznaczne z przywiązaniem się do tego zwierzęcia, 

z wzięciem za nie odpowiedzialności, z osiedleniem się. Mo­
że z wiarą w coś. Kto wie. 

Pod wpływem impulsu chwycił jej dłoń i ścisnął w swo­

jej. Tylko przez chwilę. 

Corrine spojrzała na niego w zdumieniu. Miała wrażenie, 

że on czyta w jej myślach. 

Lunch udał się znakomicie. Corrine okazała się niezłym 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

77 

obżartuchem - pochłonęła dwa hamburgery i popiła je cze­
koladowym koktajlem. Uśmiali się przy tym zdrowo. A po­

tem wrócili do domu. Corrine nie skorzystała z zaproszenia, 
żeby do nich zajrzeć. Rozumiał to. 

Następnego popołudnia skończył naprawę płotu. Kiedy 

wbił ostatni gwóźdź i starannie pochował narzędzia, zapukał 

do drzwi. W jej oczach nie było wczorajszej radości ani 
nieskrępowania, ale nie była też tak niedostępna jak jeszcze 
kilka dni temu. 

- Skończyłem. I pomyślałem, że może chciałabyś go wy­

puścić? 

Widział, jak bardzo się ucieszyła. Widział również, że 

lepiej nie wspominać ich wczorajszego pocałunku. 

Chwilę później, z wielką pompą, odbyła się ceremonia 

wypuszczenia osła na wybieg. Robbie zachęcał go głośnymi 
okrzykami, kiedy Corrine otwierała drzwi boksu. 

Kłapouchy nieśmiało wyszedł na światło słoneczne. 

- Zobaczcie, jaki jest szczęśliwy - zaświergotała Corrine. 

Matt nie mógł oderwać wzroku od jej roześmianych oczu, 

ale w końcu spojrzał na osła. W jego przebiegłych oczach 
nie dostrzegł jednak radości. Zwierzę poruszyło chrapami, 
potrząsnęło łbem i nagle rzuciło się do przodu. 

- Jaki on piękny - zachwyciła się właścicielka. 
Matt jednak nie podzielał jej zauroczenia. Coś było nie 

tak. Zwierzęta pierwszy raz wypuszczane na wybieg zazwy­
czaj zachowują się dużo ostrożniej. Najpierw sprawdzają 

swoje nowe terytorium. Ten osioł natomiast pędził, jakby coś 
w niego wstąpiło. I Matt oczywiście się nie mylił. Przy końcu 
ogrodzenia, osioł dał szaleńczego susa i z łatwością prze-

background image

78 CARA COLTER 

sadził płot, jakby całe życie nie robił nic innego, tylko poko­
nywał wysokie przeszkody. 

- Uaaau! On się nadaje na olimpiadę! - wykrzyknął za­

chwycony Robbie. 

- Mój osioł - jęknęła Conine. 
- Moje klacze - westchnął Matt. 
Życie po raz kolejny wymykało się spod kontroli. 
Matt nie miał jednak zwyczaju tak łatwo się poddawać. 

Rzucił się do swojej ciężarówki. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Robbie leżał na sofie, pogrążony w głębokim śnie. Cor-

rine przykryła go kocem. Zauważyła, że mały ssie kciuk. 
Była pewna, że sam nigdy-by się do tego nie przyznał. Z roz­
rzewnieniem pomyślała, jaki jest jeszcze mały i bezbronny. 
I jak delikatnym darem było zaufanie, jakim ją obdarzył. 
Wiedziała, że zaufał jej bezwarunkowo od momentu, kiedy 

jadąc do szpitala, wspiął się na siedzeniu i pochylił nad jej 

uchem. 

„Czekałem na ciebie. Modliłem się, żebyś do nas przy­

jechała". 

Nie mogła uwierzyć, by ktokolwiek kiedykolwiek mógł 

modlić się o jej przyjazd, czekać właśnie na nią. Ale musiała 
przyznać, że od kiedy w jej życiu pojawił się Matt Donahue, 
czuła się inaczej. Coś w niej drgnęło, wydawało jej się, że 
dojrzewa. Tylko do czego? 

Jeżeli sama nie wiedziała do końca, kim jest, to skąd mógł 

wiedzieć pięciolatek? 

I dlaczego wydawało jej się czasem, że prawdziwą siebie 

odkrywa, patrząc w źrenice Matta Donahue? 

Od kiedy Matt pognał w pościg za jej osłem, minęło wiele 

godzin. Teraz było już po dziesiątej wieczorem. Obawiała się, 
że to może znaczyć jedynie, że jej osioł wciąż hasa wesoło 
na wolności. 

background image

80 CARA COLTER 

Zadzwonił telefon. Kiedy podniosła słuchawkę, zamiast 

głosu Matta usłyszała Abby. 

- No i jak, próbowałaś wczoraj naszego eksperymentu? 

- zapytała siostra. 

- Próbowałam - przyznała Corrine. 
- No i? 
- No i dzień był bardzo przyjemny - powiedziała. To 

zdanie nie oddawało całej prawdy. Corrine wróciła myślą do 
tamtej porannej kawy, wspólnej naprawy płotu, zabawy 
w berka i jazdy we trójkę ciężarówką. A potem górę zjedzo­
nych hamburgerów. 

Było tak cudownie, że aż się przestraszyła. Poczuła, że 

musi trochę zwolnić, wycofać się. Zdawała sobie sprawę 
z tego, jak bardzo jest nieprzygotowana na zmiany. Dosko­
nałe wiedziała, że nie potrafi dać Mattowi tyle, ile on od niej 
wydaje się oczekiwać. On z pewnością chciał, żeby była kimś 
innym, niż jest. Kimś więcej, niż jest. 

Niestety jej próba wycofania się nie powiodła się najlepiej. 

W tej chwili w jej chacie spał siostrzeniec Matta. W pewnym 
sensie było to takie zwyczajne. Normalne. Mogła poczuć się, 

jakby zaglądała przez dziurkę od klucza w życie innych, 

zwykłych ludzi. 

Przypomniała sobie jego usta. Ich pocałunek raczej nie 

należał do całkiem zwyczajnych. Ale był czysty i delikatny. 
Wręcz przyjacielski. Budził nadzieję. 

- To może masz ochotę spróbować jeszcze przez jeden 

dzień? - zapytała Abby. 

- Oj, Abby, wydaje mi się, że moje szczęście nieco się 

odwróciło. - Corrine starała się nadać głosowi obojętny ton. 
- Dzisiaj mój osioł przeskoczył przez ogrodzenie i pognał, 

background image

TRZECIA SIOSTRA 81 

gdzie pieprz rośnie. Matt pojechał go łapać. Boję się, że będę 
miała kłopoty, jeśli ten kłapouchy Don Juan dopadnie raso­
wych klaczy Matta. 

- Corrine, czasem na pozór złe rzeczy okazują się całkiem 

pozytywne. Nie zapominaj o tym. Musisz tylko wierzyć, że 
los ci sprzyja. 

Abby łatwo było wierzyć w dobry los. Może i dom, 

w którym się wychowała, nie był idealny, ale przynajmniej 
był prawdziwym domem. Podczas wesela Abby mogła się 
przekonać, że jej przybrana matka, Judy, darzy ją prawdziwą 
miłością. Nawet jeśli Judy chciała kontrolować życie swojej 
córki, robiła to jedynie z myślą o jej szczęściu. 

- Abby, moją matką chrzestną nie jest dobra wróżka, jak 

w przypadku Kopciuszka. Nie będzie karocy z dyni ani in­
nych czarów. Nie zmienię się w moim wieku. 

Abby się zaśmiała. 
- Obiecaj jednak, jeszcze tylko jeden dzień, dobrze? Czy 

to może ci w jakikolwiek sposób zaszkodzić? 

- Ale z ciebie uparta sztuka, Abby. Niech będzie, jeszcze 

jeden dzień. 

Zupełnie jakby ta obietnica miała pomóc siostrze, nie jej 

samej. 

- Powiedz to. 
Corrine zaczerpnęła powietrza. 
- Przez jeszcze jeden dzień postaram się wierzyć, że los 

mi sprzyja. 

- Grzeczna dziewczynka. Kocham cię, siostrzyczko. 

Kocham cię, siostrzyczko - trzy proste słowa, które nada­

wały inny sens jej światu. Jej światu, do niedawna zupełnie 
pozbawionemu jakiegokolwiek sensu. 

background image

82 

CARA COLTER 

Corrine jednak przynajmniej znała wartość słów. Wiedzia­

ła, że nie można ich rzucać na wiatr. A tak wielu ludzi ich 
nadużywa. Mimo że wyznanie miłości to najważniejsze sło­
wa, jakie istnieją w ludzkim języku. 

Odłożyła słuchawkę i skulona na krawędzi sofy smako­

wała jeszcze ostatnie słowa Abby. Tym razem wiedziała, że 
dławiące uczucie w piersi nie jest spowodowane bólem ra­
mienia uwięzionego w gipsie ani środkami przeciwbólowy­
mi. Tak zasnęła. 

Obudził ją nagły odgłos kół na podjeździe przed chatą. 

Zerwała się na równe nogi, przez chwilę czując się nieco 
zdezorientowana. Przyczesała dłonią włosy i poprawiła bluz­
kę. Matt cicho zapukał do drzwi i Corrine pokuśtykała, żeby 
mu otworzyć. Żałowała, że nie zdążyła zajrzeć wcześniej do 

łazienki. Trudno. Matt spędził całe popołudnie i wieczór ści­
gając jej osła, ale nie dostrzegła w jego twarzy oznak zde­
nerwowania. 

- Obudziłem cię - powiedział przepraszająco. Pod­

niósł dłoń w skórzanej rękawiczce, jakby miał ochotę po­
gładzić jej policzek, zrezygnował jednak w pół gestu. -
Przepraszam, nie chciałem, żebyś pomyślała, że zapomnia­
łem o Robbiem. 

- Jak mogłabym pomyśleć, że o nim zapomniałeś? 
- Widać, że nie znasz pani Beatle. Szczęściara z ciebie 

- uśmiechnął się. 

Matt był brudny i zmęczony. Z jego oczu z łatwością 

można było wyczytać wiele godzin pracy i wysiłku. A jednak 
wciąż był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego znała. 
Jak on to robił? Pachniał końmi, skórą i deszczem. A przede 
wszystkim pachniał mężczyzną. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 83 

- Chciałem najpierw do ciebie zadzwonić, ale nie było 

w pobliżu telefonu. 

Corrine zorientowała się, że stoją wciąż w drzwiach, cof­

nęła się więc, przepuszczając go do środka. 

- Wiadomo, co z osłem? - zapytała. 
Na dworze wiał tak silny wiatr, że musiała użyć sporo siły, 

by zamknąć drzwi. Kiedy odwróciła się do Matta, zauważyła, 
że na policzku miał ciemną smugę, a jeden rękaw skórzanej 
kurtki był rozdarty. 

- Raz już miałem go na linie. Niesamowita bestia. Ciąg­

nął mnie kilkanaście metrów po ziemi, aż w końcu wy­
rżnąłem w drzewo. 

- Matt, strasznie mi głupio. 
Wzruszył ramionami. 
- Lecę do domu po coś do jedzenia, a potem wyruszam 

znowu na poszukiwania. Chciałem jedynie sprawdzić, czy 
z wami wszystko w porządku, i czy Robbie może tu jeszcze 
chwilę pobyć. Skoro nie mogę znaleźć osła, muszę się naj­
pierw zająć spędzeniem klaczy. 

- Teraz w nocy? Podczas burzy? - Corrine spojrzała na 

zegarek i ze zdumieniem odkryła, że już prawie północ. -
Może zaczekasz do rana? 

- Niektóre z nich właśnie mają ruję. Jeśli się nie pospie­

szę, może się to dla mnie źle skończyć. 

No tak, pewne rzeczy trzeba załatwiać bez względu na 

czas czy pogodę. Dla niego nie miały znaczenia zawodzenia 
wiatru ani zaciekła ulewa. Należał do tych mężczyzn, którzy 
po prostu i bez narzekania spełniają swoje obowiązki. Nigdy 
nie przyszłoby mu do głowy poddawać się. Bez namysłu 
stawał twarzą w twarz z przeciwnościami. Tylko na takich 

background image

84 

CARA COLTER 

ludzi można liczyć. Wiadomo, że wykonają to, co do nich 
należy. 

- Mówi się, że trzeba uważać, wybierając imię dla zwie­

rzęcia. 

W zmęczonych oczach Matta tliły się iskry rozbawienia. 
- Co masz na myśli? 
- Na przykład, lepiej nie nazywać konia Urwisem, bo 

najczęściej stanie na wysokości zadania i okaże się godny 
swojego imienia. 

- Ale mój osioł ciągle jeszcze jest bezimienny. 
- Całe szczęście. Nie chciałbym na przykład, żeby okazał 

się Don Kichotem. 

Przez chwilę rozważała, o co mu chodzi, po czym wy­

buchła śmiechem. 

- Chyba chodziło ci o Don Juana - powiedziała, śmiejąc 

się jak nastolatka. 

Matt wcale się nie przejął. 
- Chyba masz rację - przyznał się do błędu. 
Corrine zauważyła, że to bardzo cenna zaleta, umiejętność 

przyznania się do błędu. 

- Słuchaj, siadaj przy stole. Zaraz skombinuję coś do 

jedzenia. 

- Tylko błagam, nie fasolkę z puszki. Musiałbym chyba 

naprawdę umierać z głodu. - Matt znowu się śmiał. 

Mężczyźni absolutnie nie powinni mieć dołków w policz­

kach. A przynajmniej Matt powinien dostać oficjalny zakaz 
ich posiadania. Corrine na widok jego uśmiechu serce zaczę­
ło bić jak oszalałe. 

Matt zdjął kurtkę, rozejrzał się i powiesił ją na haku na 

drzwiach. Podobnie kapelusz. Wyglądał teraz jak mężczy-

background image

TRZECIA SIOSTRA 

85 

zna wracający do domu. Poczuła kolejny dziwny ucisk 
w piersi. 

- Czasem przyrządzam coś nie z puszki. Co powiesz na 

grzankę z serem i zupę? 

- Brzmi świetnie. 
Matt spojrzał na śpiącego na sofie Robbiego. Jego twarz 

złagodniała. 

- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli skorzystam z ła­

zienki? 

- Jest tam. 
Po chwili dobiegły ją odgłosy mycia, nucenie i pogwiz­

dywanie. Odgłosy męskiej toalety. Dlaczego ją to tak rozpra­
sza? Jedynie długie lata spędzone w celibacie mogą tłuma­
czyć jej wyolbrzymione reakcje. Kiedy zamknęła oczy, pod 
powiekami pojawiał się jego obraz. Posągowego mężczyzny, 
pochylonego nad umywalką. 

Kiedy Matt w końcu wyszedł z łazienki, wyglądał, jakby 

włożył pod kran całą głowę. Miał mokre włosy, a strużki 
wody spływające mu po karku wsiąkały w koszulkę. 

Corrine zaczerwieniła się i odwróciła czym prędzej głowę. 

Świadomość jego spojrzenia na plecach jakoś nie pomagała 
skupić się na przygotowywaniu posiłku. Z trudem udało jej 
się zrobić jedną grzankę. Położyła ją na talerzu. Zrezygno­
wała z przygotowywania kolejnej, choć domyślała się, że 

głodny mężczyzna pochłonąłby pewnie co najmniej trzy. Zu­

pa niestety zdążyła wykipieć. 

Matt pomyślał, że Corrine bardzo ładnie wygląda, kiedy 

jest zaspana. Podobała mu się w wymiętej bluzce, z ledwo 

przyczesanymi włosami i z sennością w oczach. Nie był co 

background image

86 CARA COLTER 

prawda ekspertem w tych sprawach, ale gotów był się zało­
żyć, że nie każda urodziwa kobieta wyglądała tak atrakcyjnie, 
zbudzona nagłe w środku nocy. Właściwie powinien być na 
nią wściekły, w końcu to za jej osłem bezskutecznie ganiał 
cały dzień i pół nocy, zmagając się z narastającym wiatrem 
i ciemnością. 

Ale powrót z tego chłodu i mroku do jej ciepłej chaty był 

bardziej niż przyjemny. Ciepło pomału i leniwie rozchodziło 
się po całym ciele. Poczuł się błogo. Być może sprawił to 
zapach jej żółtych ręczników w łazience? Albo może wazon 
z polnymi kwiatami na stole w salonie? Jednym z powodów 

jego błogiego samopoczucia mógł też być wyraz jej oczu, 

kiedy wyszedł z łazienki. Kobietom powinno się zabronić 
czerwienić. A przynajmniej takim kobietom jak ona. 

Jednego mógł być pewien, że to nie smak grzanki go 

oczarował. Przypalone pieczywo i nieroztopiony ser. No cóż, 
sam pewnie zrobiłby to lepiej. Jednak jej potknięcia kulinarne 
rozczuliły go. Widział, że ona stara się, jak może. Do tego 

ma jedną rękę unieruchomioną w gipsie. Starała się dla niego. 
Matt zastanawiał się, kiedy ostatnio ktoś zrobił coś dla niego. 
Nie mógł sobie przypomnieć. 

Pomyślał, że on i Corrine w krótkim czasie przebyli cał­

kiem spory dystans. Dwoje ludzi zupełnie od siebie różnych. 
Podobnych jedynie w tym, że oboje mieli bolesną i trudną 
przeszłość. 

Jeśli posiedzi tu zbyt długo, to będzie mu trudno się po­

wstrzymać od pocałowania jej. Był zmęczony, osłabiony 
i wciąż głodny. Przypalona zupa z puszki i przypalona 
grzanka nie zaspokoiły jego apetytu. Przydałaby mu się też 
filiżanka gorącej i mocnej kawy, a nie pachnąca ziółkami 

background image

TRZECIA SIOSTRA 87 

leciutka herbata, jaką mu podała Corrine. Lecz podobało mu 
się, że Corrine najwyraźniej nie wie, jak zadbać o mężczy­
znę, Z drugiej strony jednak wiedział, że jest to światło 
ostrzegawcze. Wiedział, że gdyby powtórnie ją pocałował, 
między nimi zaczęłoby się już coś poważnego, Kiedy prze­
chodziła obok niego, by odstawić czajnik z ognia, zapragnął 
chwycić ją za rękę, posadzić sobie na kolanach i przycisnąć 
usta do jej ust. Zerwał się z miejsca. Pusty talerz spadł, za 
nim spadł też wazon z kwiatkami i na podłodze zrobiła się 
spora kałuża. Matt zaklął mimo woli, i natychmiast pożało­
wał. Wyraz oczu Corrine dobitnie świadczył o tym, że nie 
powinien w jej obecności używać tak szorstkiego języka. 
Oboje znaleźli się na kolanach, zbierając skorupy rozbitego 
wazonu i talerza, podnosząc rozsypane kwiaty. W pewnej 
chwili omal nie zderzyli się głowami. Corrine usiadła na 
piętach, Matt także. Patrzył na nią. Na jej włosy w nieładzie, 
na bluzkę falującą w rytm oddechu, na jej bardzo niebieskie 
oczy, i wiedział, że to, od czego próbował uciec, zrywając 
się tak nagle od stołu, i tak musiało się wydarzyć. Ich głowy 
bezwiednie pochyliły się ku sobie, jakby powodowane nie­
wyjaśnioną siłą przyciągania, na którą zupełnie nie mieli 
wpływu. Byli sobie przeznaczeni. Od początku. Od jej przy­

jazdu tutaj, od pojawienia się narowistego osła, od momentu, 

kiedy zmiażdżyła sobie kciuk. 

Już omal dotykał jej czoła. 
- Co się rozbiło? 
Na dźwięk zaspanego głosu Robbiego wkraczającego 

do kuchni odskoczyli od siebie jak oparzeni. Corrine wsta­
ła natychmiast i wytarła dłonie o dżinsy. Znowu się zaczer­
wieniła. 

background image

88 CARA COLTER 

- Stłukłem niestety talerz i wazon. 
Robbie stał w drzwiach i kiwał się sennie. Miał przy­

mknięte oczy. 

- Znalazłeś mojego osiołka? 

Mojego osiołka! Dobre sobie. 

- Jeszcze nie. Zaraz jadę dalej go szukać. Nie wchodź 

tutaj, bo skaleczysz sobie nogę. 

- Mogę dziś nocować u Corrie? Tu jest tak fajnie. 
A więc i Robbie to wyczuwał. Tę ciepłą atmosferę jej 

domu. Czyste ręczniki i świeże kwiaty. Marianne była w tym 
świetna. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że nie tylko 
on, ale i Robbie tęskni za kobiecą dłonią w domu. Być może 
Robbie nawet bardziej. 

Kiedyś był zaręczony z dziewczyną z Portlandu. Z wyż­

szych sfer Portlandu. Była wyrafinowana i skomplikowana 
za nich oboje. Ona także lubiła kwiaty, i w jej mieszkaniu, 
w wazonach z dmuchanego szkla, zawsze były artystycznie 
ułożone białe róże. W łazience zaś leżały równiuteńko po­
składane białe i puszyste ręczniki. Ich nieskazitelna biel 

przejmowała go lękiem, bał się, że mógłby je zabrudzić 
i przez to zawsze wycierał ręce w dżinsy. Wnętrze było urzą­
dzone zgodnie z najnowszymi trendami, zdjęcie jej mieszka­
nia mogłoby się znaleźć w jednym z kolorowych magazy­
nów, jakie przegląda się, żeby zabić czas w kolejce do leka­
rza. W takich kolejkach Matt spędził całkiem sporo czasu. 
Zbyt wiele, prawdę mówiąc. Nie lubił tych pism. 

Jego tak zwana narzeczona zostawiła go bez większych 

sentymentów, kiedy zdiagnozowano Marianne, i wiadomo 

już było, że Matta nie stać na romantyczny i lekki związek 

rodem z „Love Story". 

background image

TRZECIA SIOSTRA 89 

Jak kiedykolwiek mogło mu przyjść do głowy, że ona 

nadaje się na żonę hodowcy koni? Obecnie nie mógł tego 
pojąć. Ona udawała, że ma klasę, podczas gdy brakowało jej 
najważniejszych cech - siły charakteru i odwagi. 

Corrine za to - Matt mógłby przysiąc - miała prawdziwą 

klasę. Tylko prawdopodobnie zupełnie nie zdawała sobie 
z tego sprawy. 

Polne kwiaty w bezpretensjonalnym wazonie przemawia­

ły do niego znacznie silniej niż wyszukana, lecz sztuczna 
elegancja. 

- Ja to posprzątam - powiedziała. - Ty jedź, tak będzie 

lepiej. 

- Dobrze. Dzięki za kolację - udało mu się użyć właści­

wego słowa. Nie chciał, by poczuła się urażona. 

Podszedł do Robbiego, pogłaskał go po głowie i przycis­

nął do piersi. 

- Przyjadę po ciebie rano. 
- A przywieziesz pączka na śniadanie? - zapytał Robbie. 
- Przecież ja zrobię ci śniadanie - zaprotestowała od razu 

Corrine. 

Matt zdawał sobie sprawę, że pączki na śniadanie nie są 

najzdrowsze dla małych chłopców, ale nie był pewien, czy 
spożywanie posiłków przygotowanych przez Corrine nie jest 

jeszcze bardziej ryzykowne. 

- Zajmę się śniadaniem. 
Cmoknął Robbiego w pulchny, miękki policzek i jeszcze 

raz zmierzwi! mu włosy. 

Wrócił do domu, osiodłał kolejnego konia i ruszył 

w mrok. Nocna jazda podczas takiej pogody i zagonienie 

background image

90 CARA COLTER 

klaczy wraz ze źrebiętami z pastwiska na wybieg wymagały 

sporo samozaparcia. Matt mógłby spać spokojnie, gdyby je­

go ogrodzenia były wyższe. Na to jednak nie mógł już nic 
poradzić. Będzie musiał spać czujnie, cały czas nasłuchując, 
co się dzieje wokół. 

Włączył światło w stajni i wprowadził konia do otwartego 

boksu. Rozsiodłał go, zdjął uzdę i założył mu kantar. Górna 
część tylnych wrót stajni uderzała o ścianę. Musiał w pośpie­
chu zostawić je otwarte. Po tamtej stronie stajni znajdował 
się boks Cupie Doll. Doszedł go stamtąd dziwny odgłos. 

Zatrzymał się. Cisza. Po chwili znów to samo. 

Poszedł po szczotkę i zgrzebło. W tym momencie jed­

nak nie miał już wątpliwości, że coś z Cupie Doll jest nie 
tak. Podbiegł do jej boksu i nie mógł uwierzyć własnym 
oczom. 

Cupie Doll stała spokojnie, żując siano, a za nią majaczyło 

długie, ośle ucho. 

Rozsądek podpowiadał mu, że to zupełnie niemożliwe. 

Osioł musiałby najpierw przesadzić niższą część wrót stajni, 
a potem jeszcze pokonać ścianę boksu. Możliwe jednak czy 
nie, osioł najwyraźniej świetnie czuł się w boksie Cupie Doll, 
a i ona nie miała nic przeciwko jego obecności. 

Godzinę później zakochane zwierzęta znalazły się 

w osobnych boksach. Nie było to łatwe zadanie. W końcu 

jednak osioł został zamknięty w okratowanym boksie, zu­

pełnie jak w więzieniu. Matt miał nadzieję, że takie zabez­
pieczenie wystarczy. 

Dopiero wtedy mógł tak naprawdę odetchnąć. 
Kiedy wreszcie znalazł się w swojej sypialni, poczuł, że 

zupełnie opadł z sił. Miał nadzieję, że przynajmniej zaśnie 

background image

TRZECIA SIOSTRA 91 

bez problemów i zbędnych myśli o sąsiadce. Niektórych 
praw natury jednak człowiek nie jest w stanie kontrolować. 
Byli dziś tak blisko. I w jej oczach mógł wyczytać taką samą 
tęsknotę, jaką sam odczuwał. 

Spij, upomniał się w myśli. 
Wtedy jednak dobiegły go głosy ze stajni. Cupie Doll 

i osioł romansowali ze sobą przez kraty boksu. Jeszcze przez 

jakiś czas słyszał ich smutne, miłosne ballady. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Corrine obudziła się w niezwykłym nastroju. Lekkości 

i radości. Zupełnie jakby promienie słońca przenikające do 

jej sypialni przeniknęły także do jej serca. Spojrzała na ze­

garek. Szósta trzydzieści rano. A wcale nie czuła się śpiąca. 

Nie odczuwała też zwyczajnej w takich razach ochoty, by 
naciągnąć kołdrę głęboko na oczy i pospać jeszcze choć 
chwilkę. Miała za to nieprzepartą chęć wyjść na dwór i przy­
witać słońce. 

Podeszła ostrożnie na palcach do Robbiego, śpiącego na 

sofie. Podniosła koc, który zrzucił na podłogę i otuliła go nim 
szczelnie. 

Potem podeszła do drzwi i wyszła na zewnątrz. Bosymi 

stopami stanęła na chłodnych i szorstkich deskach ganku. 
Śpiewały ptaki. Promienie słońca lśniły w kroplach rosy na 
trawie i schodach. 

Corrine wzięła głęboki oddech i wyciągnęła do góry ra­

miona. 

- Dzisiaj - powiedziała głośno - mogą wydarzyć się tyl­

ko dobre rzeczy! Dzisiaj los jest łaskawy! 

Roześmiała się. Poczuła, że trochę zmarzły jej stopy, we­

szła więc do domu i włożyła tenisówki. Wróciła na ganek 

i usiadła na najwyższym stopniu schodów. 

Powietrze było świeże po deszczu. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 93 

Nagle usłyszała szum silnika i przez chwilę miała ochotę 

pobiec do domu, żeby się przebrać. Coś ją jednak powstrzy­
mało. Zdecydowała, że lepiej będzie, jeśli pozostanie na 
miejscu, chociaż miała na sobie flanelową koszulę nocną, 
którą trudno byłoby określić jako seksowną. Sięgała jej do 
kostek i była zebrana w skromne mankieciki na nadgarst­
kach. Żadnych koronek. Jedynie wzór w żółte motylki. Dla­
czego ją kupiła? Bo była praktyczna i nigdy w niej nie ma­
rzła. Poza tym, wychodząc na ganek, nie przypuszczała, że 
tak wcześnie rano ktoś ją odwiedzi. 

Dziś jednak nie będzie się przejmować konwenansami. 
Czuła się wolna i dzika. Pełna życia. 
Zauważyła za ciężarówką przyczepę. Kiedy Matt zatrzy­

mał się przed domem, z przyczepy dobiegł ją znajomy głos. 

A więc Matt złapał uciekiniera. 

- Przywiozłem zbiega - powiedział, wysiadając z cięża­

rówki. 

- Widzę. 
Obydwoje czuli się skrępowani, a jednocześnie nie potra­

fili oderwać od siebie oczu. 

W końcu Matt dotknął palcami ronda kapelusza, okręcił 

się na pięcie i podszedł do przyczepy. Skrzypnęły zawiasy 
opuszczanej klapy. 

- Ciężko było go zapędzić do wozu? - zapytała, zagląda­

jąc mu przez ramię do środka. 

- Nie bardzo. 
- Tamten facet, który go przywiózł, twierdził, że zabrało 

mu to godzinę - przypomniała sobie. 

- No cóż. - Poklepał osła po zadzie i wyciągnął rękę, 

pilnując, żeby Corrie nie stanęła na drodze zwierzęcia. 

background image

94 CARA COLTER 

Osioł cicho i pokornie wyszedł z przyczepy i spokojnie 

im się teraz przyglądał. Po chwili ziewnął szeroko i potrząs­
nął łbem. 

- To nie mój osioł - zaniepokoiła się Corrine. 
- Myślisz, że wczoraj więcej osłów hasało na wolności? 
- Ale on jakoś dziwnie się zachowuje. - Corrine wyciąg­

nęła dłoń i dotknęła grzbietu osła. Natychmiast nadstawił do 
pieszczot łopatkę. 

- No cóż. 
- Czemu to powtarzasz? 
- Bo nie bardzo wiem, jak by tu delikatnie powiedzieć, 

co tak naprawdę odmieniło charakter twojego kochanego 
zwierzątka. 

Jej ręka głaszcząca osła znieruchomiała. Spojrzała na Mat-

ta. Zagryzła dolną wargę. O rany, jeśli teraz wybuchnie śmie­
chem, on jeszcze ją zabije. A jeśli się zaczerwieni, to sama 
się zabije. 

Poczuła ogarniającą ją falę gorąca. Wiedziała, że zarumie­

niła się od karku aż do koniuszków uszu. 

- Tak, tak. Powinnaś się wstydzić - powiedział, widząc, 

co się z nią dzieje. - Twój osioł jest o-brzy-dli-wy. 

- Zabiorę go do stajni - zaproponowała, przejmując od 

niego linę. - Ale nie będę miała z nim kłopotów? 

Matt cmoknął pogardliwie. 
- O, teraz powinien być już spokojny. Po wielu godzinach 

rzewnych nawoływań. Spędził noc na przemyśleniach w aresz­
cie - dodał. 

- Czy on... 
- Oczywiście, że tak. Teraz tylko czas pokaże, ile szkód 

zdążył wyrządzić. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 95 

- Strasznie mi przykro. 
- Gdyby rzeczywiście było ci przykro, to byś się tak nie 

śmiała. 

Parsknęła mimo woli. 
- Ale to nie znaczy, że nie jest mi przykro! 
Matt machnął ręką. 

- Zabierz go lepiej z moich oczu. Ja pójdę zająć się śnia­

daniem. 

Corrine posłusznie obróciła się w kierunku stajni. 
- I jeszcze jedno, panno Parsons. 
- Słucham, panie Donahue? 

- Kiedy promienie słońca przenikają przez ten materiał, 

tak jak teraz, normalny mężczyzna nie może już ręczyć za 
czystość swoich myśli. 

Corrine znieruchomiała. W pierwszym odruchu chciała 

schować się za osłem, potem podniosła z ziemi grudkę i cis­
nęła w Matta. Odskoczył z głośnym śmiechem, zawrócił, za­

brał z ciężarówki papierową torbę i dwoma skokami wbiegł 
na schody. Nie obejrzał się na nią ani razu. 

Corrine była czerwona jak mak. Zaprowadziła posłusznie 

osła na jego miejsce i pozostała w stajni, dopóki nie poczuła, 
że jej policzki wróciły do normalnej temperatury i odzyskały 
swoje zwykłe kolory. 

Po cichu wśliznęła się do chaty, w nadziei, że Matt jej nie 

zauważy, ale on był czujny. Obrócił się i puścił do niej oko. 
Corrine rzuciła się biegiem do swojej sypialni. Kiedy opadła 
za nią zasłonka, usłyszała jego śmiech. Po raz kolejny mu­
siała odczekać, aż serce przestanie jej bić w szalonym tempie. 
Kiedy nieco później weszła do salonu, miała gładko zacze­
sane włosy i bluzkę zapiętą na ostatni guzik. Nie pozostało 

background image

96 CARA COLTER 

w niej nic z tej frywolnej kobiety, która biega po obejściu 
w przezroczystej nocnej koszuli. 

W całym domu roznosił się niebiański zapach smażonego 

bekonu i kawy. 

- Nie smakowała ci moja kolacja? - zapytała. 
Matt stał do niej tyłem, zajęty przygotowaniami. 
- Szczerze i uczciwie? Nie. 
- Przecież nie była taka zła. 
- Nie wiesz, bo sama nawet nie skosztowałaś. 
- Nie byłam głodna! 
- Twoje zdolności kulinarne, a raczej ich brak są zadzi­

wiające. Już rozumiem, dlaczego jesteś taka chuda. 

Chuda! Nie zabrzmiało to jak komplement, ale w jego 

oczach wyczytała co innego. Czytała w nich to, co pragnęła 
wyczytać. 

- Matt - zaczęła miękko. - Masz zamiar mnie dziś poca­

łować, prawda? 

Odwrócił się na chwilę do niej, po czym znowu spojrzał 

na kuchenkę. Na patelni skwierczał bekon. Wprawnym ru­
chem jednej ręki wbił jajko, potem następne. Powinna była 
kazać mu samemu przygotować sobie wczoraj kanapkę. 

- Masz rację - powiedział w końcu. - Mam taki za­

miar, nie przeczę. 

- To może pocałujesz mnie teraz i będziemy mieli to 

z głowy? - szepnęła. 

- Będziemy mieli z głowy? Wykazuje pani z gruntu złe 

podejście do sprawy. 

- Och, wiem, ale to napięcie mnie dobija. Czuję, że zaraz 

się rozpadnę. 

Wciąż stał do niej tyłem. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 97 

- Nie teraz - powiedział. 
Miała ochotę natychmiast wybiec z domu i utopić się 

choćby w misce z wodą. 

- Widzisz, tego nie można przyspieszać. Najpierw trzeba 

sobie popatrzeć w oczy i trochę potrzymać się za ręce. 

- Aha. 
- I w promieniu kilku metrów nie powinien znajdować 

się żaden pięcioletni skrzat, gotów przeszkodzić w najbar­
dziej nieodpowiednim momencie. 

- Hm. 
- Tak więc najlepiej będzie, jeśli zjemy teraz śniadanie, 

potem zawieziemy Robbiego do przedszkola, a później spę­
dzimy cały dzień tylko we dwoje. 

- Aha. 
- Musisz popracować nad swoim słownictwem. W alfa­

becie mamy mnóstwo liter, lecz ty większość z nich od dłuż­
szej chwili całkowicie ignorujesz. 

- Co? 
Matt roześmiał się głośno. 
- Jakie lubisz jajka sadzone? Czekaj, niech zgadnę. - Pa­

trzył na nią, marszcząc brwi, jakby chciał odczytać jej myśli. 

- Z lekko ściętym żółtkiem. 

- Skąd wiesz? 
- Nie wiem, ale takie mi wychodzą najsmaczniejsze. -

Uśmiechnął się. 

- No to mam szczęście. - Corrine rzadko kiedy była tak 

bardzo pewna tego, co mówi. 

- A więc - powiedział, stawiając przed nią talerz - co 

chciałabyś dziś robić? 

- Nie mam zielonego pojęcia. - Wydawało jej się, że już 

background image

98 CARA COLTER 

wcześniej ustalili, że będą patrzeć sobie w oczy i trzymać się 
za ręce. Nie wystarczy? 

- Może zrobimy coś, czego żadne z nas jeszcze w życiu 

nie robiło? 

- Tylko nie jazda na oklep! - krzyknęła ze zgrozą. 
- W porządku. Dla mnie nie różniłoby się to od zwykłego 

dnia pracy. 

- Ja nigdy jeszcze nie pływałam w oceanie. 
- Przykro mi, nie noszę spodenek. 
- Słucham? 
- No cóż, jak się tyle chodzi w dżinsach, ma się koszmar­

nie blade nogi. To mój słaby punkt. 

Corrine roześmiała się rozbawiona. 
- Może wesołe miasteczko? 

- Byłem milion razy. 
- Wiem! - powiedziała nagle. - Latawce. Moglibyśmy 

pójść na plażę puszczać latawce. Widziałam, że całkiem spo­
ro osób tutaj się nimi bawi. 

- Świetny pomysł. Tylko jemu nic nie mów. - Matt wska­

zał na drepczącego w stronę kuchni Robbiego. - Inaczej nie 
będzie chciał iść do przedszkola. 

- Ale może powinniśmy... 
- Nie. 

Krótko i stanowczo, pomyślała Corrie. 

- Mój osioł wrócił? -zapytał sennie Robbie. 
- Tak jest. 
- Wiedziałem, że go znajdziesz. Jaki dzisiaj dzień? 
- Czwartek. 
- Zawieziesz mnie do przedszkola? Nick zawsze przy­

chodzi w czwartki. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 99 

- W porządku. - Matt wymownie poruszył brwiami. -

Jeśli nalegasz. 

- Ja posprzątam - powiedziała Corrine. - Jesteś świet­

nym kucharzem. 

- Z jajkami sobie radzę. I kawę też potrafię zaparzyć. 

- Matt spojrzał tęsknym wzrokiem na sofę. - Skoro będziesz 
teraz zmywać, to może ja się położę na chwilę, dobrze? 

Matt nie pospał wiele tej nocy. A nie chciał być dziś 

zmęczony i marudny. 

- Proszę bardzo. Możesz się wyciągnąć na moim łóżku, 

jeśli wolisz. 

- Sofa zupełnie wystarczy. - Matt wolał nie ryzykować. 

Kto wie, jakie myśli by się przyplątały. 

Wyciągnął się na sofie. Za oknami śpiewały ptaki, Robbie 

o czymś opowiadał Corrine. Spadł talerz. Chyba jest przy­
zwyczajona do nietrwałości zastawy. Ze stajni rozległo się 

smętne ryczenie osła. Teraz jakoś mu nie przeszkadzało. 

Zamknął oczy. 
Tylko na minutę, po prostu się wyciągnie. 

Obudził się nagle. Wokół panowała kompletna cisza. Miał 

wrażenie, że nie jest u siebie. Chciał spojrzeć na budzik przy 

swoim łóżku i obracając się gwałtownie, spadł z sofy. Świat­
ło słońca powiedziało mu, że już prawie południe. 

Wstał, otrzepał się, przeciągnął i wreszcie znalazł zegar. 

Była jedenasta. 

- Corrie? 
- Tutaj jestem. 
Wyszedł na ganek. 

background image

100 CARA COLTER 

Corrine stała przy rozłożonych sztalugach. Na płótnie po­

znał tę samą dziewczęcą twarz, którą widział już pierwszego 
dnia. Smukłą, natchnioną, ale i silną. Przypominała trochę 
elfa. Skąd mógł ją znać? Nie mógł. Corrine nie miała na ręce 

gipsu. 

- Jesteś pewna, że lekarz by na to pozwolił? 
- Przecież nie uganiam się za osłem, tylko maluję. 
- A co zrobiłaś z naszym skrzatem? 
- Zawiozłam do przedszkola. 
- Przepraszam cię. Najpierw obiecuję wspaniały dzień, 

a potem idę spać. 

- Nie martw się. To też było po raz pierwszy, a więc 

pasuje do konwencji dnia. - Uśmiechnęła się. - Zresztą cał­
kiem mi się to podobało. 

- Co? 
- Że śpisz sobie tutaj spokojnie, kiedy ja maluję. 
- Widzę, że nie jesteś bardzo wymagająca na randkach. 
Spojrzała na niego. 
- Ja się nie umawiam na randki. 
- W Minnesocie nie spotykałaś się z nikim? 
- Nigdy. 
- No co ty, żartujesz sobie ze mnie? 
- Matt, ja się boję ludzi. Jeśli kogoś zaczynam lubić, 

odruchowo odpycham go jak najdalej. 

- Chcesz powiedzieć, że mnie nie lubisz? 
Zaśmiała się. 
- Nie, to raczej znaczy, że już się tak nie boję. W każdym 

razie nie ciebie. 

Chciał zapytać, skąd bierze się jej lęk przed ludźmi, ale 

zdecydował, że lepiej będzie, jeśli jeszcze poczeka. Sama 

background image

TRZECIA SIOSTRA  1 0 1 

kiedyś mu opowie. Kiedy już zupełnie mu zaufa. Jeszcze 
tydzień temu włożyłby taką możliwość między bajki. 

Po raz kolejny zamyślił się nad przeznaczeniem. Może on 

od początku ją rozpoznał, może byli sobie pisani, tylko zajęło 
mu trochę czasu, zanim to naprawdę zrozumiał? Miał bowiem 
wrażenie, że zna ją od dawna, czuł się przy niej swobodnie 
i beztrosko. Patrzył jej w oczy i wiedział, że patrzy w oczy 
przyjaciela. 

- Nigdy nie zrobię niczego, co mogłoby cię wystraszyć, 

Corrine. 

- Ja się boję prawie wszystkiego. - Uśmiechnęła się. -

Dlatego muszę być oschła i nieprzyjemna. 

- Nigdy nie wydawałaś mi się taka. 
- Wiem. Dojrzałeś we mnie coś, czego nikt przed tobą 

nie dojrzał. 

- Chyba trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, jaka 

jesteś delikatna. 

W jej oczach dostrzegł dwie narastające łzy. Wiedział, że 

teraz musi się troszkę wycofać. Zupełnie jak z młodym, prze­
straszonym koniem. Nie wszystko naraz. 

- Poza tym, nie boisz się puszczać latawców. 

Uśmiechnęła się. 

- Masz rację. 

Matt czuł, że żyje. Że chce żyć. Od śmierci Marianne nie 

odczuwał takiej radości. Corrine chyba nigdy jej nie poznała. 
Nagle zrozumiał, że to właśnie dlatego musieli się spotkać. 
Nie po to, by kraść sobie pocałunki. To spotkanie nie było 
tylko dla niego. Mieli pomóc sobie nawzajem, nauczyć się 
czerpać z życia radość i nie bać się żyć. 

- Chodźmy. Musimy kupić latawce - powiedział. 

background image

102 CARA COLTER 

Corrine podeszła do niego, a Matt otoczył ją ramieniem. 

Oparła głowę o jego pierś. Uśmiechnął się. I wydawało mu 
się, że ten uśmiech już go nie opuści. 

Całe życie ciężko pracował. Praca była jego życiem. Nie 

pamiętał, czy kiedykolwiek pozwolił sobie na chwile zabawy 
i zapomnienia. Nawet w szkole, kiedy jego rówieśnicy sza­
leli, on dźwigał brzemię odpowiedzialności. Jego rodzina 
właśnie rozwijała działalność i harówce nie było końca. Matt 
nigdy zresztą nie miał nic przeciwko pracy. Praca nie budziła 

jego wątpliwości. Na niego przypadała jakaś część, i on po 

prostu wypełniał to, co do niego należało. 

Marianne była inna. Wolny duch. Przy pierwszej okazji 

uciekła z domu i przyłączyła się do jakiejś grupy hippisów. 
Potem opowiadała bratu o swoich zwariowanych przygo­
dach, o pływaniu nocą nago w oceanie. Wszystko to dla Mat-
ta było albo głupstwem, albo szaleństwem. Musiał jednak 

przyznać, że trochę jej zazdrościł. Nie miał wątpliwości, że 
ona czerpała z życia pełnymi garściami. A kiedy dorosła, 
zaczęła nawet na siebie zarabiać, robiąc dalej to, co lubiła. 
Malowała naczynia. Miała prawdziwy talent i ludzie poznali 
się na tym. 

Później jednak zaszła w ciążę. W tym czasie Matt był już 

całkiem nieźle ustawiony. Odkupił ranczo od rodziców, któ­
rzy przenieśli się na starość do Arizony, gdzie klimat był 
bardziej suchy. 

Marianne załamała się. Nigdy nie powiedziała, kim był oj­

ciec jej dziecka. Wyparowała z niej radość. Kiedy teraz patrzył 
wstecz, rozumiał, że tak naprawdę już wtedy zaczęła umierać. 

Ale podobałby się jej jego dzisiejszy plan. Starszy i po­

ważny brat puszczający latawce na plaży. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 103 

Po drodze opowiedział o wszystkim Corrine. A kiedy 

skończył, zatrzymali się przed wejściem do sklepu z lataw­
cami, tuż przy plaży. Corrine spojrzała na niego. 

- W takim razie zadedykujmy jej ten dzień, dobrze? 
- Zgoda - powiedział. 
Uparła się, że zapłaci za swój latawiec. 
- Inaczej nie mogłabym wybrać tego, który naprawdę mi 

się spodoba - stwierdziła szczerze. - A tak mogę sobie kupić 
nawet najdroższy i nie będę miała absolutnie żadnych wyrzu­
tów sumienia. 

- Przecież nie musiałabyś mieć wyrzutów sumienia. 
- Gdybyś ty zapłacił, miałabym. 
W końcu wybrała ogromny latawiec. Mattowi zawsze wy­

dawało się, że latawiec powinien mieć kształt rombu i mały 
ogon. Latawiec, który wybrała Corrine, miał kształt półokrę-
gu, był zrobiony z nylonu i ciągnął się za nim kolorowy 
i bardzo długi ogon. 

- Trzeba będzie prawdziwego huraganu, żeby to polecia­

ło - zauważył. 

- Nie dziś. Dzisiaj wszystko jest możliwe - uśmiechnęła 

się do niego. 

Po chwili byli już na plaży. Mieszkał na wybrzeżu całe 

życie, a na palcach obu rąk mógł policzyć swoje pobyty nad 
oceanem. 

Corrine zdjęła adidasy i zatopiła stopy w piasku. 
Matt zaczął odpinać swoje wysokie buty, a kiedy się z ni­

mi wreszcie uporał, Corrine była już daleko, rozkładając na 
piasku ogon swojego latawca. 

Zaczęła biec. Powietrze stało w miejscu, nie było najlżej­

szego podmuchu. No, może jedynie ten, który wywołała 

background image

104 CARA COLTER 

sama Corrine. Wyglądała na szczęśliwą, gdy tak biegła, ciąg­
nąc za sobą po piasku kolorowy ogon. 

Puszczanie takiego latawca wymagało jednak więcej siły, 

niż oczekiwała. Pobiegł jej na pomoc. Zdawało się, że kiedy 
tylko Matt dotknął latawca, zerwał się wiatr. Corrine przy­
trzymała go,, a Matt pobiegł z linką. Latawiec złapał wiatr 
i poszybował w górę. Corrine biegła w jego stronę wzdłuż 

plaży. Miała podwinięte do kolan spodnie, sweter zawiązała 

sobie dookoła talii. Wyglądała jak rozradowane dziecko. 

Przekazał jej linkę i przyglądał się, jak biegnie dalej, jak bawi 

się w najlepsze. 

- Jak on wygląda? - zawołała do niego. - Jak smok? 
Jemu z niczym się ten skomplikowany kształt nie koja­

rzył. Ale był dla niego symbolem. 

Nadziei. 
Podbiegł i stanął za nią. Otoczył ją ramionami, a Corrine 

wciąż bawiła się latawcem, popuszczała linkę, kontrolowała 

jego lot. 

Wiatr miał słony posmak. 
Matt nigdy nie czuł się tak dobrze w obecności kobiety. 
Dotknął podbródka Conine i obrócił jej twarz ku sobie. 

Wreszcie nadszedł ten właściwy moment. Pocałował ją, moc­
no i prawdziwie. Nie tak jak wtedy, podczas zabawy w berka. 
Teraz pocałunek miał w sobie cały ładunek jego tęsknot 
i uczucia. 

Zagarniał ją dla siebie. 
Corrine oplotła jego szyję ramionami i przylgnęła do nie­

go, oddając mu pocałunek. 

- Hej, wasz latawiec ucieka! - usłyszeli nagle za sobą 

głos jakiegoś dziecka. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 105 

Co tam latawiec - pomyślał Matt, ale Corrine zerwała się 

ze śmiechem i pobiegła ratować swojego nylonowego smo­
ka. Całą wieczność zajęło jej zwinięcie linki. W końcu jed­
nak wróciła, położyła złożony latawiec na piasku i spojrzała 
Mattowi w oczy. 

- Na czym to skończyliśmy? 
- Na tym. - Chwycił ją w ramiona i po raz drugi w tym 

dniu przycisnął wargi do jej ust. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Corrine poddała się jego silnym ramionom. Wtuliła się 

w Matta, czując całą sobą bijące od niego ciepło. Jego ramio­
na i tors były twarde, jakby wyrzeźbione w brązie. Nigdy 

jeszcze nie czuła się taka drobna i delikatna, ani taka kobieca. 

Pocałował ją znowu. Już bez uprzedniego trzymania za 

ręce i patrzenia w oczy. W jego pocałunku zawarła się teraz 
niekłamana i nieokiełznana pasja. 

Za nimi szumiały fale rozbijające się o pobliskie skały 

i wyrzucające w niebo kaskady morskiej piany. 

Corrine odpowiedziała na pocałunek. Przylgnęła ustami 

do jego niecierpliwych ust. Cieszył ją ich smak, siła i jedno­
cześnie miękkość. Miała wrażenie, że całe życie czekała na 
ten moment. Czuła, jak znika próżnia, jak wypełniają się 
w niej boleśnie dotąd puste miejsca. Znikało przeświadcze­
nie, że cuda przydarzają się wyłącznie innym. 

Jeszcze pamiętała, że znajdują się na publicznej plaży, 

wśród ludzi, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby się już 
tym przejmować. Nigdy nie zaznała takich chwil jako nasto­
latka. Straciła jakby całą epokę. Teraz miała okazję wszystko 
nadrobić. 

Stopniowo uzmysławiała sobie, że nie tylko usta pragną 

jego dotyku. Budziła się w niej gorącokrwista kobieta. Jej 

dłonie, palce chciały biec, dotykać jego rzeźbionych mięśni, 

background image

TRZECIA SIOSTRA 107 

włosów na torsie, ramion. Pragnęła, by jego usta dotknęły 
nie tylko jej ust, ale i oczu, czoła, szyi. 

- Jedźmy do domu - wyszeptała mu do ucha. 

Odsunął twarz, by móc się jej dobrze przyjrzeć. 

- Jesteś tego pewna? 

Skinęła głową. Czuła nieznośną suchość w gardle i drże­

nie serca. Matt przygarnął ją mocno i pocałował w czubek 
nosa. Potem pozbierał z ziemi porzucone latawce. 

Szli przez plażę, trzymając się za ręce. Corrine znowu 

czuła się jak część całości. Tym razem było to inne uczucie 
od tego, którego doświadczała w towarzystwie swoich sióstr. 
One tworzyły rodzinę. Z Mattem tworzyła teraz parę. 

Tyle razy przyglądała się zakochanym parom, spacerują­

cym z dłonią w dłoni. Tyle razy odwracała wzrok, udając, że 
nie patrzy. Ale jej spojrzenia nikomu nie mogły przeszka­
dzać. Zakochani przecież widzą tylko siebie. 

A Corrine zawsze stała z boku. Nigdy nie była częścią 

takiej całości. 

Dopiero teraz, zupełnie niespodziewanie, znalazła się 

wewnątrz zaklętego kręgu. Otoczona ramieniem Matta jak 
murem. Zatopiona w jego spojrzeniu, które mówiło, że 
bardzo jej pragnie. 

To na ciebie czekałem - zdawała się czytać w jego 

źrenicach. 

Przedziwnym zrządzeniem losu nagle odnalazła to, za 

czym nieświadomie przez tyle lat tęskniła. Albo to coś właś­
nie odnalazło ją. 

Zatrzymali się i usiedli na piasku obok swoich butów. 

Matt podniósł jej stopę i delikatnie otrzepał. Ten mały gest 
zelektryzował ją, w pierwszej chwili miała ochotę odsko-

background image

108 

CARA COLTER 

czyć, wyrwać swoją stopę. Jego dotyk był nawet bardziej 
zmysłowy niż poprzednie pocałunki. 

Matt spojrzał na nią i uśmiechnął się zawadiacko. Zaczął 

powoli masować spód jej stopy. Nie spuszczał przy tym oczu 
z twarzy Corrie. Musiała w końcu wyrwać mu stopę. 
W przeciwnym razie zaczęłaby mruczeć z zadowolenia jak 
kotka. I on dobrze o tym wiedział! 

Chcąc zamaskować rumieniec, spuściła głowę i szybko 

wciągnęła skarpetki. Ogarniała ją coraz gorętsza fala, z każdą 
chwilą narastało w niej napięcie. Chciała jak najszybciej 
znaleźć się w domu, z nim, zapomnieć się w jego ramionach 
i pocałunkach. 

Matt pomógł jej wstać. Jego oczy także były pociemniałe 

z pożądania. 

Zdążyli właśnie dojść do ciężarówki Matta, gdy Corrine 

zauważyła kątem oka zbliżającą się w ich stronę kolorową 
plamę. 

- Corrie! 
Odwróciła się i zobaczyła biegnącą do nich Brittany. 
- Dzwonię do ciebie cały dzień. Gdzie byłaś? - wyrzuciła 

z siebie Brittany, łapiąc z trudem oddech po biegu. 

Na szczęście dla Corrine, siostra nie czekała na jej od­

powiedź. Co Corrie miała powiedzieć? Że całowała się na 
plaży z Mattem? 

- Angela Pondergrove uległa wypadkowi. 
Angela Pondergrove, która znała ich matkę i która mogła 

udzielić odpowiedzi na kilka najważniejszych dla sióstr pytań. 
Angela, która miała zwyczaj rozdawania ślubnych kreacji. 

- Jest w Minnesocie. Ponoć jest z nią źle. Biedny Jordan 

odchodzi od zmysłów. Mitch z kolei zamartwia się o niego. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 109 

- W Minnesocie? - zapytała Come. 
- Mitch zarezerwował bilety. Na dzisiaj. Wychodziłam 

z siebie, żeby się do ciebie dodzwonić. Potem zdecydowałam 
się pojechać, a ponieważ twój samochód stał przed domem, 
to dzwoniłam i dzwoniłam. 

- Ale do czego ja jestem potrzebna? - zapytała Corrine. 

- To znaczy, bardzo mi przykro, że miała wypadek i że ojciec 
Mitcha źle to znosi, ale co to ma wspólnego ze mną? 

- Angela prosiła nas o przyjazd. Chce nam opowiedzieć 

o naszej matce. 

Corrine pomyślała, że Brittany jest naprawdę bardzo prze­

jęta, skoro do tej pory nie zauważyła, że u boku siostry stoi 

mężczyzna. 

- Samolot odlatuje za godzinę - powiedziała Brittany. 
- Nie zdążę się przygotować. 

Corrine czuła, że jej świat się rozpada. Jak zwykle, kiedy 

czegoś chciała, odbierano jej to w ostatniej chwili. 

- Corrine, mamy te same wymiary, wreszcie będę mogła 

ubrać cię w coś, co sama wybiorę. 

Brittany nagle dostrzegła, że nie są same. 
- Och, cześć Matt - przywitała się wreszcie. 
Matt kiwnął głową, cały czas jednak patrzył na Corrine. 
- Musisz jechać - powiedział i pochylił się do niej. - Pa­

miętaj, że czekam tu na twój powrót. 

Corrine jednak nie była tego taka pewna. 
Czuła niewypowiedziany lęk, jak gdyby jej życie po raz 

kolejny płatało jej okrutnego figla. Dopiero co zdążyła przy­
zwyczaić się do tego miejsca i ludzi, właśnie miała uwierzyć, 
że może zacząć tutaj wszystko od nowa, gdy palec losu po 

raz kolejny postanowił pchnąć ją w przepaść. Zbyt wiele 

background image

1 1 0 CARA COLTER 

domów zastępczych było w jej życiu, by wierzyć, że są miej­
sca, do których się wraca. 

Popełniła błąd. Uwierzyła. Zaufała. Miała nadzieję. 
Dlaczego, na litość boską, Angela pojechała do Minneso­

ty? Akurat w miejsce, które Corrine zostawiła za sobą? Mog­
ło być tylko jedno wyjaśnienie. Bo właśnie tam wszystko się 
zaczęło. Zginęła kobieta, a jej trzy córki zostały rozproszone 

po całym kraju. 

Angela Pondergrove chciała się dowiedzieć, dlaczego tak 

się stało. 

Podobnie jak trzy siostry. 
Corrine musiała poznać swoją historię. Od jej przeszłości 

mogła zależeć cała jej przyszłość. 

Gdyby Matt zechciał jej w tej drodze towarzyszyć... Ale 

nie wypadało go o to poprosić. Był przecież Robbie i ranczo. 
Nie mógł wszystkiego tak zostawić i lecieć nagle do Minne­
soty. Poza tym ledwo ją znał. 

Ta myśl prawie ją przeraziła. A przecież takie były fakty 

- prawie się nie znali. 

Nawet jeśli dziś wydawało się, że są sobie bliscy, że cze­

kali na siebie całe życie, że było im pisane właśnie tu i teraz 

się spotkać - to wszystko było tylko grą emocji, niczym 
więcej. 

Matt pochylił się i pocałował ją w usta. Widział, co się dzieje 

z Corrine. On także przeżył w życiu swoją porcję rozczarowań 
i upadków. Wydawało się jednak, że znosił je lepiej. 

Całując ją teraz w obecności siostry, jakby publicznie 

przyznawał się do ich związku. Dodawał jej odwagi. Chciał 

ją przekonać, że wszystko będzie dobrze. I część jego spo­

koju udzieliła się Corrine. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

111 

- Słuchajcie, to okropne, że muszę wam przerwać, ale 

jeśli się nie pospieszymy, ucieknie nam samolot! 

Odstąpili od siebie. Corrine podniosła rękę w geście po­

żegnania, ale Matt chwycił jej dłoń, uniósł do ust i ucałował. 
Conine poczuła łzy pod powiekami. 

Brittany złapała ją za łokieć i pociągnęła w drugą stronę. 

Corrine jednak jeszcze przez długą chwilę odwracała się, 
spoglądając na Matta, dopóki nie odjechał. 

- Widzę, że sytuacja mocno się rozwinęła - skomentowa­

ła jej zachowanie Brittany. 

- Nie chcę o tym rozmawiać - ucięła krótko Corrine. 

Matt ruszył z miejsca. Dłonie drżały mu na kierownicy. Sam 

nie mógł uwierzyć w to, co zrobił. Zachował się jak nastolatek. 
Szczególnie na plaży, ale tego akurat nie żałował. Żałował 

jednej rzeczy. Że z nią nie poleciał. Że nie pomógł jej stawić 

czoła temu, co ją czekało w Minnesocie. Widział, jak panicznie 
zareagowała na wieść, że musi tam natychmiast pojechać. 

Ile by dał, by wypędzić z jej oczu ten strach! 
Tylko jak tego dokonać? Nie mógł rzucić nagle wszystkie­

go - swoich obowiązków, Robbiego. Nawet jej osioł był 
teraz na jego głowie. 

Zresztą po chwili przyznał, że może dobrze się stało. Po­

suwali się zdecydowanie zbyt szybko. Potrzebował czasu na 
przemyślenia. Był zmęczony i niewyspany, łatwo mógł po­
pełnić jakiś błąd. 

Czy to, co dziś czuł, było tylko zwykłym pożądaniem? 

Wiedział, że nie. Ta świadomość sprawiała mu radość. 
Przeczuwał, że to, co zaczynało między nimi kiełkować, 

może znaczyć o wiele, wiele więcej. 

background image

112 CARA COLTER 

Może to była nawet miłość? 
Jak to jednak możliwe? Znał Corrie zaledwie od kilku 

tygodni. 

Z drugiej strony, Barbarę znał kilka lat, a nie czuł tego 

wszystkiego, co teraz. 

Robbiego także pokochał od chwili, w której chłopiec 

pojawił się na świecie. Miłością głęboką i oddaną. 

Człowiek może żyć wiele lat i nie zrozumieć tajemnicy 

miłości. 

Matt jednak wiedział, co czuje. 
Pragnął być z nią. Chciał o niej wiedzieć wszystko. Chro­

nić ją. Uczynić szczęśliwą. Być tym, kto usunie z jej oczu 
strach. Słyszeć jej śmiech i słuchając go, zestarzeć się u jej 
boku. Całować jej dłonie i masować stopy. Chciał, by my 
ufała. By nosiła jego dzieci. Gładziła go po głowie, gdy 
będzie zmęczony i przygnębiony. I by zabrała go tam, gdzie 

jeszcze nigdy nie "był. 

Życie to nie tylko praca i obowiązki. Nie tylko ranczo. 

Nie tylko majątek. 

Pragnął być kimś więcej, chciał czegoś więcej. Czuł, że 

właśnie nadeszła jego szansa. 

Spojrzał na zegarek i zaśmiał się. Pani Beatle znowu bę­

dzie wściekła i palnie mu kazanie. Dziś jednak nie wydawało 
się to takie frustrujące. 

Na tle szpitalnego łóżka Angela Pondergrove wydała się 

Corrine maleńka i drobna. Corrie stanęła za siostrami. Przy­
tłaczało ją to miejsce. 

Pani Pondergrove otworzyła oczy. Ku swojemu zdumie­

niu Corrine zauważyła, że jakiś żywy blask w oczach starszej 

background image

TRZECIA SIOSTRA  1 1 3 

pani przywodził na myśl raczej młodość niż zaawansowany 
wiek. 

- Dziewczęta moje - powiedziała cicho. - Jak miło z wa­

szej strony, że jesteście. Bardzo was przepraszam. Zupełnie 
nie tak to planowałam. Chciałam wam wszystko powiedzieć 
dopiero po ślubie Corrine, ale wynikła taka nagła sytuacja. 
Lekarze co prawda twierdzą, że wyjdę z tego, mam jednak 
inne zdanie na ten temat. 

Po ślubie Corrine? - Corrine nie wierzyła własnym 

uszom. Ona przecież nie wychodzi za mąż! 

- Angela, proszę, nie mów takich rzeczy - poprosił Jor­

dan Hamilton, biorąc ją za rękę. - Masz wyzdrowieć, i to 
szybko. Słyszysz mnie? 

- Och, Jordan. - Angela uśmiechnęła się. - Oboje jeste­

śmy zbyt starzy na figle. Chyba nie mam już siły, by wrócić 

do domu, a co dopiero mówić o romansach. 

- Skoro miałaś wystarczająco dużo energii, by przejechać 

pół kontynentu, to nie wmawiaj mi, proszę, że nie stać cię na 
romans. 

- Nie wolno ci na mnie tak krzyczeć. Szczególnie nie 

przy dziewczętach. Przecież przyjechały tu, żeby wysłuchać, 
co mam im do powiedzenia. 

Jordan odwrócił się do nich. 
Abby i Corrine stały w milczeniu. To Brittany, jak zwyk­

le, odezwała się pierwsza. 

- Oczywiście, że tak. Najpierw częstuje nas pani tą nie­

samowitą wieścią, że znała pani naszą matkę, a potem znika. 

Ładnie to tak? Dlaczego wyjechała pani tak nagle? 

- Moje dziecko. Będziesz mi musiała wybaczyć znacznie 

skan i przerobienie anula43

background image

114 

CARA COLTER 

więcej niż ten drobiazg. Weźcie sobie krzesła i siądźcie tu 
koło mnie. Obawiam się, że zajmie mi to chwilę. 

- Tylko się nie przemęczaj - przypomniał Jordan. Spoj­

rzał na Abby, najwyraźniej licząc na jej pomoc w tym wzglę­
dzie. - Jeśli ona poczuje się gorzej... 

- Obiecuję, proszę się nie martwić - powiedziała miękko 

Abby i odprowadziła go wzrokiem. Potem przysunęła swoje 
krzesło bliżej łóżka Angeli i ujęła jej dłoń w swoje dłonie. 

Corrine zachwycił ten prosty i serdeczny gest, na który 

sama nie potrafiłaby się zdobyć. 

- Angela, nie złamiesz mu serca, prawda? - zapytała 

Abby. 

- Dziecinko, mam już tyle na sumieniu, że więcej nie 

udźwignę. 

- Czy pani stan jest naprawdę tak poważny? - zapytała 

Brittany. 

- Tak sądzę. Jest mi bardzo ciężko. Nie wiem, jak zrzucić 

z siebie to brzemię. 

Trzy siostry siedziały w milczeniu. 
Angela Pondergrove zaczęła mówić. 
- Po raz ostatni byłam tutaj dwadzieścia cztery lata temu. 

Zimą. Corrine, ty wiesz, jakie tutaj są zimy. 

- Aż za dobrze - potwierdziła Corrie. 
- Ja wtedy nie wiedziałam. Towarzyszyłam mężowi pod­

czas jednego z jego służbowych wyjazdów. Mąż uwielbiał 
prowadzić. A ja uwielbiałam być z nim. Przy nim czułam się 
najszczęśliwsza. Wiem, co potrafi miłość. Jak zmienia ludzi, 

jak nadaje im rozpędu, jak upiększa ich życie. Wiem, bo sama 

tego doświadczyłam. To już dziewięć lat, jak odszedł mój 
drogi Alfred. Zostawił mi fortunę. Oszczędzał ją dla nas na 

background image

TRZECIA SIOSTRA 115 

czas emerytury. Mieliśmy popłynąć dookoła świata. Do Gre­
cji, na Karaiby. Chciał mi podarować coś specjalnego. Głup­
tas, jakby nie wiedział, że dla mnie specjalny był każdy 

spędzony z nim dzień. Radzę zawsze moim przyjaciołom, 
żeby nie oszczędzali pieniędzy na starość. Trzeba wydać je 
wtedy, kiedy jest po temu okazja. Inaczej może być za późno. 

Głos Angeli chwilami cichł, chwilami dobiegał ich jakby 

z dużej odległości. 

- Nic dziwnego, że Mitch zarzuca mi, że się wtrącam 

w nie swoje sprawy - uśmiechnęła się do Brittany. - Jakoś 
nie potrafię interesować się wyłącznie swoimi. Ale z wami 
życie po prostu mnie związało. Tamtego dnia burza śnieżna 
pojawiła się zupełnie bez ostrzeżenia. Nigdy wcześniej nie 
widziałam nic takiego. W jednej chwili niebo było kryszta­
łowo czyste, a w następnej ogromna biała chmura, która wi­

siała nad horyzontem, znalazła się tuż nad nami. Horyzont 
zniknął. Widoczność spadla niemal do zera. Wydawało się, 
że poruszamy się w mleku. Nie widzieliśmy, dokąd jedziemy, 
ale baliśmy się zatrzymać, żeby ktoś inny nie wpadł na nas. 
Mijaliśmy samochody w rowie, samochody przewrócone na 
dach, przewróconą na bok ciężarówkę. Jezdnia zamieniła się 
w lodowe koleiny. Widziałam, w jakim stresie był Alfred. 
Jego dłonie zaciśnięte na kierownicy zrobiły się białe. Starał 
się usilnie zobaczyć coś przed sobą, twarz miał prawie przy­
lepioną do przedniej szyby. Nagle krzyknął. Zauważyłam, że 
niebezpiecznie blisko przed nami jest inny samochód. 

Angela umilkła na chwilę. 
- Starość płata figle. Pamiętam najdrobniejsze szczegóły 

wydarzeń tamtego dnia. Pamiętam, co miałam na sobie, jaką 
koszulę miał Alfred, nawet zapach odświeżacza do powietrza 

background image

116 

CARA COLTER 

w naszym samochodzie. Nie mogę sobie za to przypomnieć, 
co jadłam dzisiaj na lunch. 

Ponownie umilkła i przez chwilę oddychała z trudem. 
- Na dziś wystarczy, nie wolno się tak przemęczać - za­

rządziła Abby, głaszcząc jej dłoń. 

- To męczy mnie już od dwudziestu czterech lat. Zamie­

niło się w końcu w obsesję. Ulży mi, jeśli wreszcie to z siebie 
wyrzucę. 

Siostry wymieniły zaniepokojone spojrzenia. 

- Nagle wpadliśmy w poślizg. Jakimś cudem nie zderzy­

liśmy się z jadącym przed nami Samochodem, omijając go 
bezpiecznym łukiem. Trzymałam się kurczowo fotela, 
a przed moimi oczami rozegrała się straszna scena. Najpierw, 

jak na filmie w zwolnionym tempie, zobaczyłam niebieski 

samochód osobowy, niewielki, jakich używają młode rodzi­
ny. Jadąca tuż przed nim ciężarówka z dużą przyczepą nagle 
zjechała w bok. Wciąż mam przed oczami napis „Śmierć 
insektom" i olbrzymi rysunek czarnego pająka o długich, 
kosmatych nogach i czerwonych oczach. 

Plastyczna wizja przeraziła Corrine. Poczuła się słabo. 
- Dziecko, dobrze się czujesz? - zapytała Angela. 
Corrine potrząsnęła w milczeniu głową. Brittany i Abby 

przysunęły do niej swe krzesła, objęły ją. Miała zimne dłonie. 

- Ja to pamiętam - szepnęła Corrie. - Pamiętam ten ry­

sunek. To dlatego tak boimy się pająków. 

Angela skinęła głową, po jej policzku potoczyła się łza. 
- Tak dziecko, to właśnie dlatego. 
Brittany wstała. 
- Przyniosę kawy. Wszyscy mają ochotę? Pani Ponder-

grove? 

background image

TRZECIA SIOSTRA 117 

Abby potrząsnęła głową, a Angela Pondergrove wydawa­

ła się pogrążona w myślach. Znowu była na oblodzonej szo­

sie, dwadzieścia cztery lata temu. 

Brittany wróciła z dwoma kubkami gorącej kawy. Corrine 

poczuła, jak kubek rozgrzewa jej lodowate dłonie. 

- Lepiej się czujesz, Corrie? - zapytała Angela, a Corrine 

tylko skinęła na potwierdzenie. Nie ufała jeszcze swojemu 
głosowi. 

- Zobaczyłam twarz mężczyzny za kierownicą niebie­

skiego samochodu. Był taki młody i przystojny. W jego 
oczach dostrzegłam determinację, nie strach. Ale on niewiele 
mógł już zrobić. Samochód uderzył w bok przyczepy. - An­
gela mówiła szeptem. - Został doszczętnie zniszczony. My 
znaleźliśmy się przed ciężarówką. Alfredowi w końcu udało 
się zjechać na pobocze, a przynajmniej wydawało nam się, 

że już nie jesteśmy na drodze. Wyskoczył z samochodu i po­
biegł w tamtą stronę. Wiedziałam, że pobiegł do niebieskiego 
samochodu. Ja byłam tak przerażona, że zanim udało mi się 
poruszyć, przez chwilę siedziałam jak skamieniała, modląc 

się, żeby to był tylko sen. Potem pobiegłam za mężem. Męż­
czyzna, który prowadził samochód, już nie żył. Nigdy wcześ­
niej nie zetknęłam się ze śmiercią, ale w takiej chwili nie ma 
się niestety wątpliwości. A później ujrzałam kobietę. Leżała 
na śniegu, jak kolorowe zjawisko z innego świata. Usłysza­

łam jej płacz i nagle przestałam się bać. Podbiegłam do niej. 
Zobaczyłam, że drży z zimna i zarzuciłam na nią swój 
płaszcz. Sama nie czułam chłodu. Wokół nas panował zgiełk 

i chaos, przejeżdżały samochody, starające się utrzymać na 

oblodzonej powierzchni drogi. Niestety nie słyszeliśmy żad­
nych syren. Istniały niewielkie szanse, że pojawi się ambu-

background image

1 1 8 CARA COLTER 

lans. W samym środku tego chaosu byłyśmy nagle tylko my 
dwie. Boże, jaka ona była piękna. Miała włosy koloru złota 
i niesamowite oczy. Dopóki was nie zobaczyłam, nigdy i ni­
gdzie więcej nie widziałam takich oczu. Wiedziałam, że ko­
bieta umiera. Obie o tym wiedziałyśmy. Śmierć czaiła się 
w jej oczach, unosiła się w powietrzu wokół nas. 

Corrine spojrzała na siostry. Płakały. 

- Poczułam, że moim obowiązkiem jest pozwolić jej 

odejść tak, aby jak najmniej cierpiała. Moim zadaniem jest 
trzymać ją za ręce, głaskać jej włosy i słuchać. Dać jej w tych 
ostatnich chwilach ukojenie i spokój. Tak więc słuchałam jej 
słów. 1 złożyłam obietnicę, która ją uspokoiła. Kiedy ją za­
pewniłam, że spełnię jej prośbę, uśmiechnęła się. Miała na­

prawdę przepiękny uśmiech. Do dziś pamiętam, jak sięgnął 

wprost do mego serca. Ścisnęła moją dłoń, i już jej nie było. 
Wtedy usłyszałam płacz dzieci. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Angela opadła na poduszki. 

- Tyle na dziś wystarczy - powiedziała stanowczo Abby. 

- Na resztę możemy poczekać do jutra. 

- Ale ja muszę opowiedzieć wam wszystko. Szczególnie 

o obietnicy, którą złożyłam waszej matce. Obietnicy, której 
nie dotrzymałam. Której nie mogłam dotrzymać. 

- To może zaczekać do jutra - powiedziała Abby. 
Brittany wyszła z sali po Jordana, a kiedy wrócili razem, 

ten dystyngowany, wysoki mężczyzna o srebrnych włosach 
przypadł do Angeli i bez wahania usiadł obok niej na łóżku, 
biorąc ją w objęcia. Corrine spostrzegła, że z twarzy starszej 
pani znika szalone napięcie, że rozjaśnia się jakby od środka. 
Angela dotknęła dłoni Jordana. W tej chwili nie myśleli już 
o siostrach. 

Ich widok przywołał bolesne wspomnienia... 
Tego dnia siostry miały zatrzymać się w hotelu niedaleko 

szpitala. Po rozmowie z Angela, Abby i Brittany zdecydowa­
ły się pójść na kolację, ale Conine nie chciała im towarzy­
szyć. Kiedy tylko drzwi jej pokoju zamknęły się za siostrami, 
zeszła do recepcji i wynajęła samochód. Zostawiła krótki list 
z informacją, że wybrała się na przejażdżkę. 

Nie był to najmądrzejszy pomysł, jechać z Minneapolis 

do St. Cloud i wracać do wszystkich trudnych i bolesnych 

background image

120 CARA COLTER 

wspomnień. Mały dom ciotki Elli zrobił na niej ponure wra­
żenie, podobnie jak domy zastępcze, niemi świadkowie jej 
bolesnego dzieciństwa. Nie chciała z nikim rozmawiać, przy­
glądała się tylko miejscom i budynkom. Już po powrocie do 
Minneapolis pojechała jeszcze zobaczyć blok, w którym wy­
najmowała mieszkanie. Doszła do wniosku, że jej życie za­
wsze było puste i niepełne. 

Jakby Minnesota nie zaoferowała jej nic prócz ran. Ran, 

które zaczęły się goić po wyjeździe stąd. Ran, które teraz się 
odnowiły. Wiara, zaszczepiona w niej przez Abby, że los i dla 
niej może odmienić się na lepsze, została podkopana. Nigdy 
wcześniej nic dobrego jej nie spotkało. Przyjazd tutaj uświa­
domił jej w jakiej rzeczywistości się porusza. Miała wraże­
nie, że z gorącego źródła została wrzucona wprost do głębo­
kiego, lodowatego jeziora. 

- Gdzie byłaś? - zapytały z niepokojem siostry, kiedy 

wreszcie wróciła do hotelu. Uśmiechnęła się, jakby nic nie 
zaszło. 

- Musiałam coś sprawdzić - powiedziała, nie wdając się 

w szczegóły. 

Rankiem następnego dnia udały się wszystkie ponownie 

do szpitala. Angela wyglądała znacznie lepiej. Poprosiła je, 
by przy niej usiadły i podjęła przerwaną poprzedniego dnia 
opowieść. 

- Czuję się dziś znacznie lepiej, a wy, czy jesteście goto­

we jeszcze i mnie słuchać? 

Conine, w przeciwieństwie do sióstr, nie była tego taka 

pewna. Z wahaniem skinęła głową. 

- Wasza matka miała na imię Belle. Abby, bardzo się 

ucieszyłam, że kiedy zagościła w twoim życiu wielka radość 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

121 

i miłość, kiedy pojawiła się na świecie twoja córeczka, nada­
łaś jej imię swojej matki. Znałam ją tak krótko, ale wiem, 

jaka była. Pełna radości i miłości. 

Najpierw mówiła o Allanie, swoim mężu. Chyba nie wie­

działa jeszcze, że on nie żyje, a ja wolałam jej o tym nie 
wspominać. Opowiadała mi o ich miłości. Poznali się i po­
kochali tak szybko, że nikt nie chciał uwierzyć, że ich zwią­
zek może przetrwać, oni jednak byli dla siebie stworzeni. 

Nie sądzicie, kochane moje, że to coś znaczy, że i wasze 

związki rodziły się błyskawicznie? 

Abby i Brittany zgodziły się, w milczeniu kiwając głowa­

mi, Corrine nie poruszyła się. 

- A potem zaczęła mówić o was. O swoich trzech uro­

czych córeczkach. Nazwali was zgodnie z kolejnością, w ja­
kiej przyszłyście na świat. Abigail, Brittany i Corrine. Opo­
wiadała, ile radości wniosłyście w ich życie, kiedy już prawie 
pogodzili się z myślą, że nie mogą mieć dzieci. Byłyście dla 
nich darem niebios, prawdziwym cudem. 

Nie potrafiła zaakceptować faktu, że nie będzie mogła 

patrzeć, jak dorastacie, że nie będzie mogła wtedy przy was 
być. Wyobrażała sobie wasz pierwszy dzień w szkole, bale 
maturalne, wasze śluby. Martwiła się, kto nauczy was kochać. 

Corrine poczuła, że za moment się rozpłacze. Miała ochotę 

ukryć twarz w dłoniach. Od wczoraj jednak znowu obowią­
zywały zasady. A pierwsza z nich głosiła - nigdy nie płakać. 

Poczuła na plecach dłoń Abby. 

- Wasi rodzice nie pochodzili z dużych rodzin, tylko Bel­

le miała siostrę - nie pamiętam w tej chwili jej imienia. 

- Ella. Ciotka Ella Bigelow - podpowiedziała Corrine. 
- No właśnie. Belle bardzo martwiła się, że siostra nie 

background image

122 

CARA COLTER 

będzie potrafiła zająć się jej dziećmi. Kochała ją, ale twier­
dziła, że Ella jest rozchwiana emocjonalnie. Bała się, że 
nigdy nie będzie w stanie dać wam tego, co uważała za 
największy i najważniejszy dar w życiu - dom pełen miłości, 
ciepła, całusów na dobranoc i dzień dobry, spacerów w de­
szczu i poplamionych ubranek, które nie są problemem. Dla­
tego chciała, bym obiecała jej, że dopilnuję, żeby nie zabrak­
nie w waszym życiu miłości. 

To dziwne, ale pamiętam każde jej słowo, słyszę jej głos, 

jakby wciąż do mnie mówiła. 

Z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej nerwowa 

i przerażona, coraz tmdniej było jej się pogodzić z tym, że 
będzie was wychowywać Ella. Pamiętam, z jaką siłą ścisnęła 
moją dłoń - to był jej ostatni wysiłek. Musiałam złożyć tę 
obietnicę. 

Angela Pondergrove płakała. Twarze Abby i Brittany rów­

nież były mokre od łez. Jedynie Corrine siedziała nieporu-
szona, z kamienną twarzą. Zamknęła się w sobie. 

- Nie dotrzymałam mojej obietnicy - kontynuowała ury­

wanym głosem Angela. - Nie wiedziałam jak. Nie potrafi­
łam. Nie byłam krewną. W szpitalu nie chciano mi nawet 
udzielić żadnych informacji. Wieczorem owego dnia dowie­
działam się z telewizyjnych informacji, że wszystkie przeży­
łyście. Nie miałam żadnego prawa wpływać na dalszy rozwój 
wypadków. 

Kiedy tylko poprawiła się pogoda, kontynuowaliśmy na­

szą podróż. Alfred musiał dotrzeć na konferencję do Ontario, 

pojechaliśmy dalej. 

Wiedziałam jednak, że nigdy nie uwolnię się od wspo­

mnienia tamtego dnia, oblodzonej szosy i pięknej kobiety, 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

123 

która umarła na moich rękach. Wciąż się zastanawiałam, co 
z wami dalej się działo. Alfred, świeć Panie nad jego duszą, 
widział, ile bólu kosztuje mnie to wspomnienie i chciał, bym 
o tym jak najszybciej zapomniała. 

Ale kiedy zmarł, zostawiając mi fortunę, pomyślałam, że 

może nadszedł czas na spełnienie mojej dawnej obietnicy. 
Wynajęłam prywatnego detektywa, żeby was odszukał. Wie­
ści, jakie mi przyniósł, przeraziły mnie. Dowiedziałam się, 
że was rozdzielono. 

Corrine, ciebie pierwszą wypisano ze szpitala. Miałaś tyl­

ko kilka siniaków i zadrapań. I ciebie zabrała ciotka Ella. Nie 
mogę jej winić. Wasza matka wiedziała, że Ella nie jest zbyt 
silną osobą. W takim stopniu, w jakim to było możliwe, usta­
liłam, że wychowywanie trzyletniego dziecka przerastało jej 

możliwości. 

W szpitalu pielęgniarka Judy Blakely opiekowała się Ab-

by. Byłaś w krytycznym stanie. Ona przywróciła cię życiu 
i pokochała. Nie chciała się z tobą rozstawać. Corrine była 
u Elli już od dwóch miesięcy, gdy Judy przyszła z nią poroz­
mawiać o Abby. Ella zdawała już sobie sprawę z tego, że 

ledwo radzi sobie z jedną dziewczynką. Sama myśl o drugim 
i trzecim dziecku musiała być dla niej przerażająca. Myślę, 

że poczuła dużą ulgę, gdy usłyszała propozycję Judy. Abby 
została zaadoptowana. Wszystko odbyło się z udziałem 
prawnika, który chyba miał swój udział w następnej adopcji. 

Mam pewne podstawy do podejrzeń, że przy okazji adopcji 
Brittany przez państwa Pattersonów z Kalifornii dostała mu 

się jakaś spora suma. 

- Wiedziałam! - wykrzyknęła Brittany, 
- Ale skoro ciocia Ella nie radziła sobie nawet ze mną, 

background image

124 CARA COLTER 

dlaczego i mnie nie oddała do adopcji? - zapytała cicho Cor-
rine. Zła była na siebie za to, że po tylu latach jeszcze się tym 
wszystkim przejmuje, za to, że musi walczyć ciągle ze łzami, 
za to, że jest taka słaba. 

- Tego nigdy się nie dowiemy, Ella Bigelow zmarła szes­

naście lat temu. 

- W takim razie Corrine miała wtedy dopiero jedenaście 

lat. Co dalej się z nią działo? 

- O tym może wam opowiedzieć jedynie sama Corrine, 

jeśli będzie chciała. 

Corrine nie chciała. Wolała też nie patrzeć w wypełnione 

współczuciem oczy sióstr. 

- Kiedy miałam sześć łat, ciotka Ella zaczęła z coraz 

większą częstotliwością bywać w sanatoriach i szpitalach. 

Psychiatrycznych. Kiedy ona udawała się na kurację, mnie 
oddawano do rodzin zastępczych. 

Ani Abby, ani Brittany nie zdawały sobie sprawy, że ich 

spojrzenia w tej chwili ranią Corrine do głębi. Nabierała 
przeświadczenia, że pewne rejony ludzkich uczuć po prostu 

nie są jej pisane. Dorosła bez nich i za późno już cokolwiek 
zmieniać. Nie potrafi być kimś innym, niż jest. Popełniła 
błąd, kiedy uwierzyła, że wszystko jeszcze jest możliwe. I nie 
powinna nikogo obarczać bagażem swoich doświadczeń. Ani 
Matta, ani tym bardziej Robbiego. Zdecydowanie lepiej im 
będzie bez niej. 

- A po jej śmierci? Dlaczego wtedy nie zostałaś adopto­

wana? - zapytała Abby, ocierając wierzchem dłoni uparcie 
płynące po policzkach łzy. 

- Nie było chętnych - szepnęła Corrine. 
- Nie mogę uwierzyć, że moja matka, że Judy mi to 

background image

TRZECIA SIOSTRA  1 2 5 

zrobiła. - W głosie Abby zabrzmiała pomieszana ze łzami 
prawdziwa wściekłość. Coś zupełnie nieprawdopodobnego 
u tej łagodnej istoty. - Przecież ona wiedziała. Jak mogła nie 
powiedzieć mi o siostrach? Jak mogła pozwolić na rozdzie­
lenie? Przecież potrzebowałyśmy się nawzajem. Corrine nas 
potrzebowała! 

Corrine czuła, jak rośnie w niej lodowy mur. Miała ochotę 

krzyknąć w odpowiedzi: Nie, nie potrzebowałam was! Nie 
potrzebowałam nikogo! 

- Judy Blakely miała swoje problemy - powiedziała ci­

cho Angela Pondergrove. - Sytuacja rodzinna zmusiła ją do 
przeprowadzki do Chicago. A wasza ciotka Ella była raczej 
trudną osobą. Przypuszczam, że niezbyt chętnie podtrzymy­
wała kontakt z Judy, może nawet skutecznie ją zniechęciła. 

- A czy moi rodzice wiedzieli? - wtrąciła się Brittany. 
- O to musiałabyś ich zapytać. Tymczasem pozwólcie mi 

skończyć moją opowieść. Wiecie już, że wynajęłam prywat­
nego detektywa, żeby was odnalazł. Chciałam pozbyć się 
wyrzutów sumienia. Miałam nadzieję dowiedzieć się, że 
wszystkie szczęśliwie poukładałyście sobie życie i że nicze­
go wam nie brakuje. Że macie już swoje rodziny. Niestety, 
koszmar tamtego dnia odcisnął swoje piętno na waszych 

losach. Abby była samotną matką, Brittany miała problemy 

z dorośnięciem. I mała Corrine... 

Nie! - krzyknęła bezgłośnie Corrine. Tylko nie użalaj się 

nade mną! 

- To ja was obdarowałam. Abby potrzebne było bezpie­

czeństwo. Brittany musiała nauczyć się odpowiedzialności. 

A czego ty potrzebowałaś, Corrine? 

- To pani przysłała osła - domyśliła się Corrie. Czyżby 

background image

126 CARA COLTER 

Matt i Robbie byłi także wpisani w plany Angeli? Przecież 
oni zaczęli znaczyć dla niej dużo, dużo więcej niż osioł! Myśl 
o tym przeraziła ją. Boże, jak Angela to wszystko zgrabnie 
wymyśliła. Niby przypadkiem w domu, który odziedziczyła 
Abby, mieszka Shane. A Mitch jest przecież przybranym sy­

nem Jordana! I chata w sąsiedztwie przystojnego kowboja... 

- Dodałam warunek o zamążpójściu, ponieważ sama, ja­

ko mężatka, zaznałam wiele szczęścia. Wasza matka również. 
Wydawało mi się, że klucz do waszego szczęścia leży właśnie 
w udanym związku. A wszystkie próbowałyście od tego 
uciekać. 

Całe życie ktoś podejmował za Corrine decyzje. Mówił 

jej, co jest dla niej najlepsze. Nigdy nie pozwolono jej doko­

nywać wyborów na własną rękę. 

Nawet tym razem ktoś celowo popchnął ją w ramiona 

Matta Donahue. Tylko dlaczego on je dla niej otworzył? Czy 
rzeczywiście był nią zainteresowany? Może to właśnie był 
największy żart ze wszystkich? Przecież Matt chciał odkupić 
tę ziemię! Jak mogła zapomnieć o tym drobnym fakcie? I jak 
daleko mógł się posunąć, aby odzyskać ziemię? Wiedziała, 
że ją oszukano. Jakże łatwo dała się zwieść! 

Głupia, stara kobieta zabawiła się jej życiem. 
- Kiedy powiedziałam wam, dziewczęta, że znałam wa­

szą matkę - mówiła Angela cicho - pamiętacie, tuż przed 
weselem Brittany, zaczęłam mieć wątpliwości, czy słusznie 

postąpiłam. To znaczy, wydawało mi się, że owoce mojego 
działania są dobre, ale nagle uzmysłowiłam sobie, że próbuję 
odgrywać rolę Boga i poczułam się głupio i niepewnie. Po­
trzebowałam trochę czasu na przemyślenia, wyjechałam więc 
z miasta. I jakoś tak się stało, że musiałam wrócić na miejsce 

background image

TRZECIA SIOSTRA 127 

wypadku, na tamtą drogę. Znalazłam grób waszej matki. 
Codziennie zanosiłam jej świeże kwiaty, przynosiło mi to 
pewną ulgę. Próbowałam z nią rozmawiać, opowiadałam jej 
o moim życiu i wątpliwościach. Właśnie kiedy wracałam 
z cmentarza, uległam wypadkowi. I poczułam, że muszę jak 
najszybciej opowiedzieć wam o wszystkim, zanim zamknę 
oczy. 

- Nikt tu nie będzie umierał - powiedziała Abby stanowczo. 
Corrine miała wrażenie, że przygląda się im wszystkim 

z bardzo, bardzo daleka. Przedziwne uczucie widzieć coś, co 
wcale nie dzieje się naprawdę. 

Ostatnie kilka tygodni jej życia układało się według sce­

nariusza, który ktoś dla niej napisał. A teraz jeszcze jej siostry 
dowiedziały się, że nikt nigdy jej nie kochał. Nikt nigdy jej 
nie chciał. 

Wiedziała, co stanie się dalej. Zaczną jej się baczniej 

przyglądać i odkryją wreszcie jej prawdziwą naturę. Zro­
zumieją, że jest niekomunikatywna, zamknięta w sobie 
i mrukliwa. Że nie jest dobrym kompanem. Miłą osobą, 
taką jak one. 

Zresztą Matt także prędzej czy później to dojrzy. 
Nie może już dłużej kontynuować tej maskarady, nie jest 

wcale pogodna i wesoła. 

Nie miała nic do zaoferowania tym ludziom. 
I nie powinna ranić nikogo, ani swoich sióstr, ani Matta, 

ani Robbiego, ani nawet starej Angeli Pondergrove. 

Pomyślała z patosem, że zostanie jej przynajmniej uparty, 

stary osioł. Kłapouch nigdy nie będzie oczekiwał od niej 
więcej niż codziennej porcji paszy i trochę czułości od czasu 
do czasu. 

background image

128 CARA COLTER 

Wiedziała już, co musi zrobić. Zabierze osła i wyjedzie 

stamtąd. Gdzieś, gdzie jeszcze nie była. Gdzieś, gdzie nikt 

jej nie będzie znał ani oczekiwał. Gdzie nie będzie musiała 

grać wesołej i pogodnej osoby. 

Corrine podniosła się z krzesła, przerywając siostrom 

wciąż pogrążonym w rozmowie z Angela. 

- Nie czuję się najlepiej - powiedziała. - Wracam do ho­

telu. 

- Odwiozę cię - zaproponowała Abby, wstając natych­

miast z miejsca. 

Przez moment Corrine cieszyła się tą chwilą. Jej siostra 

jeszcze myślała o niej, jeszcze o nią dbała. Nawet w tej ostat­

niej minucie. 

- Dziękuję, ale chyba muszę się przejść. Pobyt na po­

wietrzu dobrze mi zrobi. 

Abby już miała ją objąć, gdy Corrine szybko się wycofała 

z pokoju. Taka porcja czułości mogła ją znowu osłabić. To 
wszystko było dla niej zbyt trudne. Miłość była zbyt trudna. 
Wymagała zbyt wielu poświęceń. 

Corrine rzuciła się do ucieczki. 

- Jak to: wyjechała? - zapytał Matt, usiłując odgonić 

resztki snu. Od kiedy Corrine poleciała do Minneapolis, tylko 

. przez chwilę udało mu się zmrużyć oczy. W dodatku jej osioł 

oszalał z tęsknoty i ryczał tak, że słychać było aż w mia­
steczku. Dziś wieczorem Matt poddał się. Zapakował na 
przyczepę Cupie Doll i zawiózł do Corrine. Razem z Rob-
biem wypuścili ją na nowo zreperowany wybieg. Potem 
wpuścili tam również osła. 

A niech tam. Cupie Doll i tak jest już niepłodna. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

129 

Słyszał co prawda od weterynarza, że nasienie osła jest 

silniejsze niż końskie. Na stare lata uczył się nowych rzeczy. 
Nagle przestało mu zależeć na wielu wcześniej ważnych 
sprawach. 

Wraz z Robbiem przyglądali się, jak szczęśliwe zwierzęta 

hasają po wybiegu, ani przez chwilę nie próbując sforsować 
ogrodzenia. 

Siostra Corrine po drugiej stronie słuchawki płakała. Matt 

wreszcie się ocknął. 

- Nie ma Corrine? 

Słuchał jej teraz uważnie, w końcu odłożył słuchawkę. 

Wpatrywał się w ścianę. 
Powinien był posłuchać swojego instynktu. 
Powinien był pojechać tam z nią. 
To oczywiste, że Corrine się nie zgubiła. Miała dwadzie­

ścia siedem lat i przebywała w mieście, w którym się wycho­
wała. Po prostu nie chciała zostać odnaleziona. 

Brittany poprosiła go, by zadzwonił do nich, jeśli tylko 

czegoś się dowie. Zapisał numery telefonów obu sióstr, choć 
nie spodziewał się, że Corrine da jakiś znak życia. Rozumiał, 
co ona teraz musi czuć. 

Brittany nie opowiedziała mu wszystkiego, ale wystarcza­

jąco dużo. Niezrównoważona ciotka. Zastępcze rodziny, bez 

szansy adopcji. 

Zawsze nadchodził decydujący moment. Krytyczna chwi­

la, w której przerażone stworzenie musi dokonać wyboru. 
Przyjść do ciebie... albo uciec. 

Corrine zdecydowała. 
Matt miał jednak przeczucie. 
Dziewczyna wróci tutaj po osła. 

background image

130 CARA COLTER 

Usiadł na brzegu łóżka i zaczął wciągać dżinsy. 
Wszedł do sypialni Robbiego i ostrożnie, by go nie zbu­

dzić, podniósł otulonego w koce chłopca. Robbie trzymał 
w ręku książkę. Kiedy upadła na podłogę, obudził się. 

- Brandy, ja chcę Brandy! 

Matt przystanął i podniósł książkę z podłogi. Mały pra­

wie co wieczór upierał się, by mu ją czytać. Rysunek na 
okładce był bardzo podobny do obrazu, który widział 
u Corrine. 

- Daj mi ją. 
- Spij, Robbie. Musimy jechać do Corrine. 
- Wróciła? - zapytał nieco przytomniej chłopiec. 
- Jeszcze nie. 
- A wiesz, kim ona jest naprawdę? - wyszeptał mu na 

ucho mały. 

- Chyba wiem. 
- Ona jest Brandy - powiedział poważnie Robbie, po 

czym złapał swoją książkę i przycisnął ją mocno, uważając, 
by już jej nie upuścić. - Modliłem się, żeby przyjechała. 

- Dlaczego? - zapytał Matt. 
- Bo ona wie, jak to boli. 
- Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? 
- Bo mama kazała mi się tobą opiekować. A ja nie wie­

działem jak. Dlatego modliłem się, żeby przyjechała Brandy. 
Ona wie wszystko. 

Matt nagle zaczynał rozumieć. 
Chłopiec był niezmiernie przywiązany do tej książki. Jej 

bohaterką była mała osierocona dziewczynka, która z wszel­
kich trudności i opałów wychodziła obronną ręką. Matt 

zmarszczył brwi. Tę książkę dostał od kogoś w prezencie. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

131 

Tak, wetknęła mu ją w dłoń drobna starsza pani podczas 
pogrzebu Marianne. Domyślał się, że znała jego siostrę. Bę­
dzie musiał zapytać bliźniaczek, jak wygląda Angela Ponder-
grove. 

Robbie wtulił się wygodniej w jego ramiona. Matt zaniósł 

go do ciężarówki. 

Bał się, że się spóźnią, ale kiedy zatrzymali się przed jej 

domem, zobaczył, że Cupie Doll wraz z osłem spokojnie 
stoją na wybiegu. 

Wniósł Robbiego na ganek. Drzwi jej chaty były zamknię­

te, nie miał jednak problemu z zamkiem. Poczuł jedynie małe 
wyrzuty sumienia. 

Ułożył Robbiego na sofie. Kiedy się upewnił, że chłopiec 

śpi spokojnie, wyjął książkę z jego dłoni. 

„Brandy" - napisana i zilustrowana przez Corrine Par­

sons. Nie było zdjęcia autorki. 

A przecież, teraz widział to dokładnie, Corrine była 

na każdej stronie tej książeczki. W każdym zdaniu odkrywa­
ła tajemnice swego poranionego serca. W każdym zdaniu 

jednak udowadniała też, jakie dzielne i nieugięte potrafi być 
jej poranione serce. Mart, głęboko wzruszony, pogrążył się 

w dobrze znanej lekturze. Po jakimś czasie bezwiednie oparł 
głowę o poduszkę i twardo usnął. Obudził go dopiero trzask 
drzwiczek samochodu. 

- Jest tu kto? - W jej głosie znowu był strach, zupełnie 

jak pierwszego dnia, kiedy pojawił się nieoczekiwanie w tym 

domu. Czy nie widziała jego ciężarówki? 

- Ja jestem - zawołał miękko. - Jesteśmy z Robbiem 

w salonie, Corrine. 

Zabłysło światło. Musiał osłonić oczy dłonią. 

background image

132 

CARA COLTER 

- Co tu robisz? - zapytała wrogo. 
- Wydawało mi się, że musimy o czymś porozmawiać. 
- Nie wiem, o czym. Możesz zatrzymać tę ziemię. I nie 

musisz żenić się ze mną, żeby ją dostać. 

- Nie rozumiem. 
- Nie szkodzi. A na razie będę wdzięczna, jeśli opuścisz 

mój dom. 

Żadnych gwałtownych ruchów. Łagodnie i miękko. 
- Dzwoniła twoja siostra. Martwią się o ciebie. 
- Niepotrzebnie. 
- Dlaczego, Corrine? 
- Nikt już nie musi się o mnie martwić. 
Podeszła do szafy i wyjęła z niej swoją dużą walizkę. 

Zaczęła wrzucać do niej rzeczy. 

- Wyjeżdżasz gdzieś? 
- Tak. 
- Dokąd? 
- Tam, gdzie ciebie nie będzie. 
- Czego się tak boisz? 
Znieruchomiała i spojrzała na niego wyniośle. 
- Niczego się nie boję. 
- Boisz się. Wszystkiego. Większość ludzi boi się śmier­

ci. Ale nie ty. Wiesz, czego ty się boisz? Życia. 

- Gdzie mogę wynająć przyczepę? 
Oczywiście, nie pomylił się. Jednak przyjechała po niego. 

Po to brzydkie, nieułożone i niewdzięczne zwierzę. Matt po­
myślał, że jest jeszcze nadzieja. 

- Po co ci przyczepa? 
- Nie musisz wiedzieć wszystkiego. 
- Corrine, dokąd chcesz jechać? - zapytał miękko. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 133 

Robbie poruszył się przez sen. 
- Gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna. 
- To nic nie da. Możesz jechać, gdzie chcesz, ale i tak nie 

uciekniesz przed samą sobą. 

Gdyby wzrok mógł zabijać... Na szczęście dla Matta, nie 

mógł. 

- Poza tym i tak nie możesz nigdzie jechać. 
- Niby dlaczego? 
- Bo twój osioł dobrał się do mojej klaczy. I będzie miał 

sprawę o ojcostwo. 

Corrine wyglądała na bardzo zmęczoną. Miała za sobą 

długą drogę i długą walkę o kontrolę nad szarpiącymi nią 
emocjami. Matt chciał podejść do niej, objąć ją mocno i po­
wiedzieć, że tutaj jest bezpieczna. Że on nigdy nie zrobi jej 
krzywdy. 

Wiedział jednak, że takich rzeczy nie wystarczy komuś 

powiedzieć. Ona musi sama zdecydować, czy warto mu za­
ufać. Gdyby miał chociaż parę dni na przekonanie jej. Gdyby 
zechciała opowiedzieć mu, co zdarzyło się w Minneapolis. 
Gdyby zechciała dać mu szansę. 

Podszedł do sofy i ułożył się obok Robbiego. 
- Co robisz? 
- Muszę mieć pewność, że nie uciekniesz, zanim nie usta­

limy, co z twoim osłem. 

- Możesz mi zaufać. 
- No cóż, ty także mogłabyś mi zaufać, ale jakoś nie masz 

zamiaru tego zrobić. 

Podniósł z podłogi swój kapelusz i nakrył nim twarz. 
- Wypadałoby przynajmniej zadzwonić do twoich sióstr 

i powiedzieć im, że jesteś cała i zdrowa. 

background image

134 

CARA COLTER 

Nie odpowiedziała. Po dłuższej chwili usłyszał, że weszła 

do swojej sypialni. 

Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech przez 

cały czas, kiedy przechodziła przez salon. 

Nie miał żadnej gwarancji, że nie wyjedzie pod osłoną 

nocy. 

Być może jednak chciała zostać. Gdzieś w głębi serca. 

Skoro powstrzymał ją tak błahy argument. 

Przez długi czas leżał, nasłuchując. Zastanawiał się, jak 

znalazł się w takiej sytuacji. 

Prawda była gorzka. Zanim zachorowała jego siostra, był 

po prostu wielkim egoistą, który nawet nie zdawał sobie 
z tego sprawy. Nie marnował czasu ani energii na zastana­
wianie się nad potrzebami innych. Miał swoje konie i swoje 
interesy. Już wtedy co prawda miał skłonność do zalęknio­

nych zwierząt, ale niewiele z tego wynikało. 

Zajmował się ciężko doświadczonymi zwierzętami wy­

łącznie dla własnej satysfakcji. Odnosił sukcesy tam, gdzie 
nikt inny nie mógł sobie poradzić. 

Pomyślał, że może jednak pasowali do siebie z Barba­

rą. Obydwoje skupieni wyłącznie na sobie. Żadne z nich 
nie odczuwało potrzeby zmieniania siebie lub świata na 
lepsze. 

I wtedy zachorowała jego siostra. 
Często zadawane pytania - Dlaczego ona? Dlaczego ja? 

Dlaczego ten mały chłopiec? Dlaczego? - pozostawały bez 
odpowiedzi. 

Zrozumiał, że odpowiedzi na nie nigdy nie uzyska. Dziś 

poczuł, że poznał choć część prawdy. Ból, który wówczas 
dane mu było przeżyć, wzmocnił go. Był teraz w stanie zro-

background image

TRZECIA SIOSTRA 135 

zumieć, co czuje inna zraniona osoba. Potrafił wyciągnąć do 

niej dłoń. 

Śmierć siostry i nagle zrzucona na niego odpowiedzial­

ność za małego siostrzeńca nauczyły go czegoś, czego wcześ­

niej nie umiał - dawać zamiast brać. 

Teraz miał szansę ofiarować coś Corrine. 

Musi jej jednak pozwolić dokonać wyboru. 

Nie będzie jej do niczego zmuszał. 

Miał nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Matt obudził się z ostrym bólem karku. Ta sofa nie była 

zaprojektowana do spania. Przynajmniej nie dla osób powy­
żej stu dwudziestu centymetrów wzrostu. 

Spojrzał w bok i zmarszczył brwi. Miejsce, gdzie spał 

Robbie, było puste, a jego koc zrzucony na podłogę. 

- Robbie? 
Matt usiadł, nasłuchując. Nic. Żadnego trzaskania drzwia­

mi ani odgłosu wody w łazience. Podniósł koc. Naprawdę 
zaczął się denerwować, kiedy zauważył, że znikła również 
ukochana książka chłopca. Na palcach obszedł całą chatę. 
Zajrzał nawet przez zasłonkę do sypialni Corrine. Podniosła 
się na łokciu i spojrzała na niego. W jej zaspanych oczach 
nie było wczorajszej wrogości. 

- Szukam Robbiego. 
W tym momencie zauważył, że frontowe drzwi są uchy­

lone. 

To niemożliwe, pomyślał. Naczelna zasada, której Robbie 

przestrzegał od czasu, gdy zamieszkali razem, brzmiała: 
nigdy nie wychodź z domu sam, bez pozwolenia. Rano 
ani wieczorem. Zasada wprowadzona pewnego dnia, 
kiedy Mart obudził się z podobnym do dzisiejszego niepo­

kojem. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 

137 

Otworzył drzwi i wyszedł na ganek. 
- Robbie? - zawołał. - Robbie, gdzie jesteś? 
Odpowiedziała mu jedynie cisza. 
Conine wyszła za nim na ganek, otulona szczelnie szlaf­

rokiem. Zupełnie inna dziewczyna od tej, która zaledwie 
kilka dni temu siedziała na stopniach jedynie w nocnej ko­
szuli i tenisówkach. 

- Co się stało? 
- Robbie zniknął. 
- Może jest w stajni? 

Spojrzeli oboje z nadzieją w stronę stajni i Matt przypo­

mniał sobie, że przecież wczoraj wypuścili osła na wybieg, 
razem z Cupie Doll. Widział tam klacz, ale po ośle nie było 
ani śladu. 

Zaklął cicho pod nosem. 
- Co? 
- Mam wrażenie, że zabrał osła i powędrował w siną 

dal. 

- Ale dlaczego? Po co? 
- Musiał obudzić się wczoraj wieczorem, kiedy rozma­

wialiśmy. 

Corrine zbladła. 

- Chcesz powiedzieć, że przejął się moim wyjazdem? To 

niemożliwe - szepnęła. 

- Rzeczywiście, niemożliwe. Chłopak zdążył się już 

przyzwyczaić, że traci wszystko, na czym mu zależy - odpo­
wiedział gniewnie Matt. Pożałował natychmiast swego tonu, 

jego słowa wyraźnie zraniły Corrine. 

- Wam będzie lepiej beze mnie - powiedziała cicho. 
- Niby dlaczego? 

background image

138 

CARA COLTER 

- Bo ja... - zaczęła. Niełatwo było jej skończyć to zda­

nie. - Bo mnie nie da się kochać. 

- Jeśli nikomu na to nie pozwolisz. 
- Matt, ale ja to wiem - powiedziała zniżonym głosem. 

- Zmieniałam rodziny zastępcze, odkąd skończyłam sześć 
lat. Moja własna ciotka nie mogła mnie znieść. 

- Wydaje ci się, że wiesz, ale naprawdę nie rozumiesz 

niczego - odpowiedział jej. W jego głosie brzmiała hamowa­
na złość. 

- Byłam też kiedyś aresztowana. 
Widział w jej oczach wstyd i strach. Nagle wszystkie jej 

mroczne tajemnice zostały wyrzucone na światło dzienne. 
W końcu mu powiedziała. 

- Za co? 
- Miałam wtedy szesnaście lat. Przywłaszczyłam sobie 

parę cudzych rzeczy. 

- Na litość boską! - krzyknął. - Zawsze musisz robić 

z igły widły? Przedstawiać rzeczy w sto razy gorszym świet­
le, niż to warte? Łatwiej ci potem użalać się nad sobą? Cor-
rine! Ja też kiedyś spędziłem noc w areszcie. Miałem wtedy 
siedemnaście lat i byłem kompletnie pijany. Ale to było daw­
no temu. Przez lata, które od tego czasu minęły, jakoś zdoła­
łem sobie to przebaczyć. 

- Nie rozumiesz mnie. 
- Właśnie, że rozumiem. 
- Nie mogę być częścią twojej przyszłości. Ani Robbiego. 

Nie wiedziałabym jak. 

- Świetnie, ale może sama mu to wyjaśnisz, kiedy go 

znajdziemy, co? - Wszedł do chaty i zaczął wkładać buty. 
Nie patrząc na nią, powiedział: 

background image

TRZECIA SIOSTRA 139 

- To nie jest twoja wina. 
- Powiedz mi tylko, co mam teraz zrobić. 
- Nie mógł daleko odejść. To tylko mały chłopczyk. 

Spróbujemy go poszukać. 

Wyszli razem, nawołując, zaglądając w zakamarki. W po­

bliżu jednak nie było ani Robbiego, ani osła. 

Mały musiał w takim razie wstać dużo wcześniej, niż Matt 

przypuszczał. Nie jest łatwo ukryć osła. Matt był też ciekaw, 

jak Robbiemu udało się przekonać kłapoucha, żeby opuścił 

swoją wybrankę. 

- A skąd wzięła się tu twoja klacz? - zapytała Corrine ze 

zdziwieniem. 

- Przywiozłem ją. Nie mogłem już słuchać jego smutne­

go nawoływania. 

- Wpuściłeś ją tutaj razem z moim osłem? Wydawało mi 

się, że... - Nie dokończyła zdania. 

Tej dziewczynie wydawało się, że jego konie i ziemia 

znaczyły dla niego wszystko. Więcej niż ona. Wyciągnął dłoń 
i dotknął jej ramienia. 

- Niektóre rzeczy po prostu muszą się wydarzyć. Nie 

można wtedy przeszkadzać losowi. 

Corrine odsunęła się wprawdzie od jego dłoni, ale widział 

wyraźnie, że jej odruchy obronne słabną. Że przez warstwę 
obcości przebija już jej zwykła siła i piękno. 

Przez chwilę milczała. Miała doświadczenie w radzeniu 

sobie w kryzysowych sytuacjach. Czy kiedykolwiek nadej­
dzie taki dzień, w którym pozna prawdę o sobie? Jej trudne 
dzieciństwo tak wiele ją nauczyło. Dzięki temu wszystkiemu, 
co przeszła, stała się twórcza, miała wielką siłę woli i rzadko 
spotykaną wrażliwość. 

background image

140 CARA COLTER 

- Chyba idziemy złym tropem. Lepiej będzie wrócić do 

chaty, spróbuję tam poszukać jakichś znaków. 

W kurzu drogi przed wybiegiem widniały ślady bez wąt­

pienia należące do Robbiego i osła. 

- Poszli drogą. Musimy wziąć samochód. Gdzie go, do 

licha, poniosło? 

Corrine bez protestów wskoczyła do ciężarówki. Ruszyli. 

Siedzieli obok siebie. Poprosił ją, by pojechała z nim. Nie, 

właściwie założył, że to zrobi. Chciał, by tak zrobiła. 

Zastanawiał się, czy ona zawsze wszystko tak wyolbrzy­

mia. Dlaczego chce użalać się nad sobą? I dlaczego, z powo­

du dawno minionych spraw, chce przekreślić swoje szanse 

na szczęście? 

Nagle coś zauważył, zwolnił i zatrzymał wóz. Wyskoczył 

z kabiny i pochylił się nad drogą. Dotknął ziemi palcami, 

powąchał grudkę i wpatrzył się w dal. Zachowywał się zu­

pełnie jak tropiciel z filmów o Dzikim Zachodzie. Ile osób 

jeszcze posiadało taką umiejętność? Matt Donahue nie nale­

żał do swoich czasów. Bardziej pasował do minionej epoki, 

kiedy życie toczyło się wolniej, a mężczyźni byli silni, twar­

dzi i uczciwi. 

- Idzie w stronę miasta - powiedział, wsiadając do cię­

żarówki. Był teraz wyraźnie zaniepokojony. 

Corrine poczuła się winna. To przez nią Robbie uciekł. 
- Corrine, nie myśl, że to przez ciebie. 

Drgnęła i spojrzała na niego, ale Matt był skupiony na 

drodze. Prowadził powoli, rozglądając się uważnie na 

wszystkie strony. 

„Nie myśl, że to przez ciebie". 

background image

TRZECIA SIOSTRA  1 4 1 

Nie chciał, by się obwiniała o ucieczkę Robbiego. Corrine 

nagle jednak zrozumiała coś daleko ważniejszego. Że zawsze 
była straszną egocentryczką. Że zawsze odnosiła wszystko 

do siebie. 

Zrozumiała, że miłość to coś innego. 
Miłość to zdolność do patrzenia przez pryzmat innych, 

a także umiejętność dawania oraz rezygnacji z własnego, je­
dynie słusznego punktu widzenia. 

Może życie rzeczywiście było takie proste, jak mówiła 

Abby? 

Ale czy to możliwe? Czy można tak po prostu zostawić 

za sobą przeszłość? Uwierzyć, że los się odmieni? 

Przecież się nie odmienił! 
Robbie zniknął. 

Abby twierdziła, że czasem złe na pozór rzeczy okazują 

się całkiem pozytywne. Jednak gdyby Robbie nie zniknął tak 
nagle, nie zmarnowałaby ani chwili tego ranka. Już by jej tu 
nie było. 

Planowała przecież uciec od niepokoju i bólu, jaki rodził 

się w niej, kiedy przebywała w ich obecności. 

Jak światło w tunelu pojawiła się myśl, że Robbie jej 

potrzebuje. Nikt przedtem nie potrzebował Corrine. 

Spojrzała ukradkiem na Matta. 
On także jej potrzebował. 
Był wprawdzie dużym, bardzo silnym i świetnie zorgani­

zowanym mężczyzną, ale umierał z samotności. Potrzebował 
czyjejś bliskości, uśmiechu, ciepła. On także musiał się prze­
konać, że życie nie odbiera wszystkiego, co dało. 

Wiedziała, że stracił siostrę. 
Nie mógł stracić teraz siostrzeńca. 

background image

14 2 

CARA COLTER 

Ani jej. 
Przysunęła się bliżej do niego, tak że dotknęli się ramio­

nami. Spojrzał na nią i w jego oczach pojawił się nieśmiały 
uśmiech. 

- Witaj w domu - szepnął. 
- Matt - powiedziała, uśmiechając się przez łzy. - Tam! 
Rzeczywiście, w pewnej odległości przed nimi majaczyły 

dwie sylwetki. Drobnego chłopca i jego kłapouchego towa­
rzysza. Osioł posłusznie dreptał za swym małym przewodni­
kiem. Kiedy Robbie usłyszał warkot silnika, nie oglądając się 
za siebie, zszedł na lewą stronę drogi. 

Matt zatrzymał się tuż koło niego. Corrine dopiero teraz 

zauważyła, że mały dźwigał jej walizkę. Dobrze, że nie zdą­
żyła zbyt wiele do niej wrzucić. 

- Podwieźć cię? 
Robbie miał policzki mokre od łez. Pokręcił głową, wciąż 

nie chcąc na nich spojrzeć. 

- Opuszczasz dom? - zapytał Mart. 
Mały pokiwał tylko głową. 
- Mogę się przyłączyć? - pytał dalej Matt. - Nie mam po 

co wracać bez ciebie. To już nie byłby dom. 

Robbie zastanowił się przez chwilę. Nie spodziewał się 

takiego obrotu sprawy. Spojrzał na wujka nieufnie i zauważył 
Corrine w samochodzie. 

- Ja też mogę się przyłączyć? - zapytała, wychylając się 

przez okno. - Widzę, że zabrałeś moją walizkę. 

- Wiedziałem, że bez niej nie wyjedziesz. I bez osła. 
- No to skoro już wszystko, na czym mi najbardziej 

zależy, znalazło się na tej drodze, mogę wysiąść. Idę z tobą, 
Robbie. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 143 

Jaki dziwny zbieg okoliczności. Dwadzieścia cztery lata 

temu na pewnej drodze w Minnesocie straciła wszystko. 
Matkę, ojca, siostry. 

Dziś, na innej drodze, tysiące kilometrów stamtąd, zna­

lazła coś innego, na czym jej zależało. 

Matt wysiadł ze stojącego na poboczu samochodu i podał 

jej dłoń. Potem spojrzał w oczy, długo i głęboko. Corrine 

pochyliła się ku niemu. Matt objął ją ramieniem i pocałował 
w czoło. Stali tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, mocno 
przytuleni. 

Później pobiegli za Robbiem. 
Matt przejął osła, a drugą rękę podał chłopcu. Corrine 

chwyciła walizkę i drugą dłoń chłopca. 

Przez kilka minut zgodnie maszerowali lekko wznoszącą 

się drogą. 

Robbie przyjrzał się najpierw Mattowi, potem Corrine. 
- Dokąd idziemy? - zapytał w końcu. 
- Ty decydujesz - odpowiedział Matt. 
- Czy Corrine wyjeżdża? - zapytał chłopiec. 
- Nie. Postanowiłam zostać tu na dłużej. 
- Mam kanapkę z masłem orzechowym. Mogę się z wami 

podzielić. 

- Corrine, jesteś głodna? - zapytał Matt. 
- Umieram z głodu. 
Doszli do szczytu wzgórza. Rozpościerał się z niego wi­

dok na całe Miracle Harbor - Przystań Cudów. Domy miasta 
wyglądały stąd jak pudełka od zapałek. Poza miastem roz­
ciągał się bezkresny błękit oceanu. 

Usiedli w wysokiej trawie na poboczu. Matt uwiązał osła 

do słupka ogrodzenia, a Robbie otworzył walizkę. Wyciągnął 

background image

144 CARA COLTER 

ze środka zgniecioną kanapkę i zaczął starannie dzielić ją na 
cztery części. 

Wczoraj Corrie przestała mieć nadzieję na cokolwiek do­

brego w swoim życiu. Ale czy to, co właśnie przeżywała, nie 
było spełnieniem marzeń? Tylko uczucia tak naprawdę się 

liczą. To, że siedzi teraz w trawie z ludźmi, których kocha, 
i dzieli się z nimi chlebem, jest prawdziwym cudem. Czy 

mogłaby prosić los o coś więcej? 

- Cztery? - zapytał Matt. 
- A osioł? 
- Chyba nadeszła wreszcie pora, by nadać mu imię - po­

wiedziała Corrine. - Nazwę go Mądralą. 

- O! Podoba mi się - zatwierdził imię swojego ulubieńca 

Robbie. 

Corrine spojrzała na Mądralę, który przyglądał im się ką­

tem oka. Tak, to imię pasowało do niego. On przecież także 
miał swój niebagatelny wkład w to, że nauczyła się martwić 

nie tylko o siebie. Że wreszcie nauczyła się kochać innych. 

- Wznieśmy toast - zaproponował Matt. 
Podnieśli do góry swoje kanapki. 
- Za Mądralę, Corrie, Robbiego i Matta! - powiedział 

Matt poważnie. 

Potem zjedli swoje kanapki. Robbie zjadł także porcję 

Mądrali, gdy ten jasno dał do zrozumienia, że woli trawę. 

- Słyszałem wczoraj wieczorem waszą rozmowę. Uda­

wałem, że śpię, ale wszystko słyszałem - powiedział Robbie, 
wyrywając długą trawkę. Włożył ją pomiędzy kciuki i pró­
bował zagwizdać. Bezskutecznie. - Conine powiedziała, że 

wyjeżdża. Poczekałem, aż zaśniesz, cio... wujku, a potem 
poszedłem po Mądralę. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 145 

Matt też wyrwał duże źdźbło trawy. Po chwili rozległ się 

przenikliwy gwizd. 

- Widzę, że wreszcie zostałem wujkiem? 
- Bo teraz już będę miał ciocię. 
- Co ty powiesz? 
- Corrine będzie moją ciocią. 
- Hej, skrzacie! Odbierasz mi chyba moją kwestię! - po­

wiedział Matt, robiąc groźną minę. 

- Brandy też uciekła. I poskutkowało. To i ja się zdecy­

dowałem. 

Corrine siedziała z nogami skrzyżowanymi po turecku. 

Przyciągnęła Robbiego do siebie. 

- Brandy nie istnieje tak naprawdę, wiesz? 
- Właśnie, że istnieje! - powiedzieli równocześnie Matt 

i Robbie. 

- Co? 
- To przecież ty! - krzyknął Robbie. 
- Ty jesteś Brandy - powtórzył za nim Matt. - Nie wie­

działaś o tym? 

Brandy. Dzielna, pełna pomysłów, współczucia i siły. 
Brandy potrafiąca kochać. 
Corrine teraz już też miała pewność, że to potrafi. 
- Ciociu, płaczesz? - zapytał Robbie. 
Potrząsnęła głową, niezdolna wykrztusić ani jednego sło­

wa. Matt objął ją swym mocnym ramieniem i przygarnął do 
siebie. 

Byli teraz rodziną. Siedzieli sobie w wysokiej trawie 

i czuli się szczęśliwi. 

- Jesteś smutna? - zapytał Robbie, dotykając jej mokrego 

policzka. 

background image

146 

CARA COLTER 

- Nie - odparła, spoglądając na Matta. - Jestem bardzo 

szczęśliwa. 

Robbie wstał. 
- Dorośli są pokręceni. A Mądrala chce wracać do domu. 

Chyba tęskni za Cupie Doll. 

- Pójdę z wami. - Corrine także się podniosła. - Matt 

pojedzie ciężarówką. 

- Co tam ciężarówka. Idę z wami. Wrócę po nią później. 

- Matt uniósł Robbiego i posadził go sobie na ramionach. 
Corrine odwiązała osła, Matt objął ją w talii. 

Jeszcze kilka dni temu największym szczęściem wy­

dawało jej się bycie częścią pary. Teraz dane jej było uczest­
niczyć w jeszcze większej radości. Tworzyli trzyosobową 

rodzinę. 

Poczuła, że kłapouchy trąca ją nosem, jakby czegoś się 

dopominając. 

- Dobrze, dobrze - powiedziała na głos. - Jest nas 

czworo. 

Już z domu zadzwoniła do sióstr, a potem spędzili cały 

dzień razem, siedząc na ganku, grając z Robbiem w różne 
dziecięce gry, rozmawiając. Kiedy byli we dwoje, opowiada­
ła Mattowi o swoim dzieciństwie, o psie, którego nie pozwo­
lono jej zatrzymać, o jedynej ładnej kurtce, którą była zmu­
szona się podzielić, i o tym, jak za karę musiała kiedyś prze­
pisywać tysiąc razy jedno zdanie w zeszycie. 

Z każdą opowiedzianą historią czuła się coraz bardziej 

wolna. Ze zdumieniem i radością odkrywała też, że Matt 
wcale nie przestawał jej kochać. Im więcej o niej wiedział, 
tym czulszym spojrzeniem ją ogarniał i tym lżejsza i szczęś­
liwsza się czuła. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 147 

- Musimy niestety wracać do domu, obowiązki czekają 

- zdecydował w końcu Matt. I tak opóźniał tę chwilę, ile się 
dało. Corrine jednak nie wyobrażała sobie, że zostanie dziś 

sama. 

- Przyjedź do nas na kolację - zaproponował. 
Uśmiechnęła się. To było jak końcowy egzamin. Dotych­

czas wszystko działo się na jej terytorium, było niejako pod 

jej kontrolą. 

- Dobrze. 
Chociaż mieszkali tak blisko siebie, nigdy wcześniej 

u niego nie była. Dom Matta stał na wzgórzu, jej u podnóża. 
Było tu pięknie. Białe ogrodzenie, długa biała stajnia, klacze 
z brykającymi źrebiętami na pastwiskach o bujnej trawie. 
Kiedy wysiadła ze swojego dżipa, obejrzała się za siebie. 
Rozciągał się stąd widok na całe Miracle Harbor. Matt i Rob­
bie mieszkali w dużym wiejskim domu. Był pomalowany 
również na biało, okna zaś zdobiły zielone okiennice, a sze­
roki ganek otaczał dom z trzech stron. Ten stary budynek był 
świadkiem narodzin i śmierci kilku pokoleń rodziny Dona­
hue. W cieniu olbrzymich klonów bawiło się kilka pokoleń 
dzieci. 

Był jak symbol trwałości rodziny. 
Zastukała do drzwi. 
- Otwarte! - krzyknął. 
Odetchnęła i pchnęła drzwi. Skąd te nerwy? Przecież to 

tylko Matt i Robbie. 

Stanęła w przedpokoju, zaglądając do salonu. Matt wy­

szedł z kuchni, przez ramię miał przewieszoną ścierkę. 

- Piękne te krokusy przed domem - powiedziała. - Nie 

wyobrażam sobie ciebie sadzącego kwiaty. 

background image

148 

CARA COLTER 

- Bo to nie ja. Marianne je posadziła. Twierdziła, że są 

symbolem nadziei. 

Dom Marta i Robbiego pachniał prawdziwym domem. Na 

podłodze leżały zabawki, półki uginały się od książek, na 
stoliku w salonie ktoś zostawił otwarte czasopismo. W tym 
domu można było wszystkiego dotykać, sprzęty służyły do­
mownikom, a nie abstrakcyjnym zamierzeniom estetycz­
nym. Corrine oddychała głęboko, chłonąc tę prawdziwie do­
mową atmosferę, której pozbawione były jej dzieciństwo 
i młodość. 

Na nakrytym dla dwojga stole w kuchni stały zapalone 

świece. 

- A gdzie Robbie? - zapytała. 
- Zabrała go do siebie twoja siostra. 
- Abby? 
- Prawdę mówiąc, nie. Brittany. Wzięła do siebie też 

twoją siostrzenicę, Belle. 

- Dobrze, że przynajmniej Mitch tam jest. 
- Ona też tak powiedziała. 
Oboje cicho zaśmiali się na myśl o Brittany i dzieciach. 
- Kazała ci powiedzieć, że Angela Pondergrove wczoraj 

wyglądała już dużo lepiej. Jordanowi pozwolono nocować 
przy niej, ponoć nawet dostawiono w jej pokoju łóżko dla 
niego. 

Corrine uśmiechnęła się. Przed przyjazdem tutaj zadzwo­

niła do Angeli i sama mogła się przekonać, że jej głos brzmiał 
lekko i radośnie. 

Podziękowała jej za prezent, który Angela przechowała 

dla niej przez dwadzieścia cztery lata. I za dotrzymanie obiet­
nicy złożonej ich matce. 

background image

TRZECIA SIOSTRA 149 

Zanim się jednak rozłączyła, usłyszała jeszcze w tle głos 

Jordana i towarzyszący mu śmiech Angeli. Ten pogodny 

śmiech był dowodem, że cud miłości może trwać przez całe 

życie, że nie da się wyznaczyć mu granic wiekowych, ani 

żadnych innych. 

- Proszę - powiedział Matt, podchodząc i wręczając 

jej dużą paczkę. 

- Co to jest? - zapytała zdziwiona. 

- To dla ciebie. 

- Dla mnie? - Do prezentów jeszcze nie była przyzwy­

czajona. 

- Nie otworzysz? 

Ostrożnie podważyła wieczko paczki. Uśmiechnęła się, 

widząc, że to, co znajduje się w środku, jest dosyć niezdarnie 

zawinięte w papier. Wewnątrz znalazła pościel. Najpiękniej­

szą, jaką kiedykolwiek widziała. Biały len z delikatnym 

kwiatowym deseniem wzdłuż brzegów. Przez chwilę nie wie­

działa, co o tym myśleć. 

- Czyżbyśmy mieli zamiar kontynuować dziś to, co za­

częliśmy na plaży? 

- Panienko, za kogo mnie panienka uważa? 

Spojrzała na niego jeszcze bardziej zdezorientowana. 

- To twój pierwszy prezent ślubny. Ode mnie. 

- Ślubny? 

- A jakże. A do tego czasu musimy jakoś wytrzymać. 

Wszystko będzie zgodnie z tradycją. 

Corrine przyłożyła policzek do śnieżnobiałej pościeli i po­

wąchała ją. Cudowny zapach. 

Jej staromodny mężczyzna miał zamiar dochować staro­

modnych zwyczajów. 

background image

150 

CARA COLTER 

- Możesz sobie trochę popłakać - powiedział, krzywiąc 

się śmiesznie. Zauważył, że Corrie stara się ukryć łzy, zata­

piając twarz w pościeli. 

Podszedł do niej od tyłu i pogładził kciukiem po karku. 
- No to złożyłem tę nieludzką obietnicę. Wyjdziesz za 

mnie, Corrine? Powiedz, proszę, że tak. 

Stał przy niej mężczyzna, który mógł mieć cały świat, 

a zachowywał się tak, jakby to ona była dla niego najwięk­
szym darem. Obróciła się do niego, wspięła na palce, poca­
łowała w policzek i dotknęła wargami jego ucha. 

- Tak - odpowiedziała. 
Zaśmiał się radośnie. Corrine zmrużyła oczy, kiedy cało­

wał jej kark. 

- Kiedy? - zapytała cicho. 
- Najszybciej, jak to tylko możliwe! Abby powiedziała, 

że wykorzysta nieobecność Belle i będzie szyła całą noc. 

- Powiedziałeś moim siostrom? 
- Wcale nie musiałem. Same doskonale wiedziały. Brit­

tany tylko na mnie spojrzała, kiedy zawiozłem tam Robbiego, 
i pobiegła zaraz do telefonu. Nie muszę dodawać, że dzwo­
niła do Abby. 

Jej siostry wiedziały o wszystkim. Jej siostry, które po­

znały się na niej szybciej niż ona sama. Siostry, które obda­
rzyły ją bezwarunkową miłością. 

Zupełnie tak jak ten człowiek. 
- Pocałuj mnie - poprosiła. 
- O nie, moja pani - odparł, udając, że musi przed nią 

uciekać. 

Zaczęła gonić go ze śmiechem, który wydobywał się 

z najgłębszych zakamarków jej duszy. W końcu zmęczeni 

background image

TRZECIA SIOSTRA  1 5 1 

przewrócili się oboje na podłogę i Matt objął ją ciasno, Cor-
rine, przytulona do niego i szczęśliwa, ujrzała w jego oczach 

swoją przyszłość. 

Pożegnała się na zawsze z zasadami, które rządziły jej 

dotychczasowym życiem. 

I przywitała się z zupełnie nowym światem. 

background image

EPILOG 

- Jeszcze nie zaczęli grać, a ja już się mażę. - Brittany 

pociągnęła nosem, spoglądając przez ramię na wejście do 
kościoła. - Czyż ona nie wygląda przepięknie w bieli? 

- O tak - przytaknęła Abby rozmarzonym głosem. 
- Przepięknie uszyłaś ten kostium. Spodnie są po prostu 

rewelacyjne. Mitch, gdybyśmy powtórzyli nasz ślub, mogła­
bym też wystąpić w tym spodnium. 

- No tak, dwa miesiące po ślubie, a moja żona marzy już 

o kolejnym - Mitch zrobił minę ciężko doświadczonego 
przez los człowieka, ale w jego oczach, gdy spoglądał na 
Brittany, czaił się uśmiech. 

- Patrzcie - szepnęła Abby, ocierając z policzka łzę. 
Rozległy się pierwsze tony pieśni. Robbie, wystrojony 

w czarny garniturek, prowadząc pod rękę prześlicznie ubraną 
Belle, wkroczył w alejkę pomiędzy ławkami. Belle nieco się 

plątały nóżki w kaskadzie koronek i falbanek, pracowicie 
udrapowanych przez zdolną mamę, ale dzielny pięciolatek 
z powagą prowadził swoją damę wzdłuż ławek. 

Corrine zagryzła wargi. W takiej chwili lepiej nie pozwo­

lić płynąć łzom. Nawet jeśli to łzy wzruszenia. Pochyliła się 
do Brittany i Abby. 

- Mówiłam wam, że spodziewamy się potomstwa? 

background image

TRZECIA SIOSTRA 153 

- Co? 
Obie siostry jednocześnie jak na komendę odwróciły się 

do Corrine i Matta. 

- Będziemy mieli małego muła - oznajmiła radośnie Corrie. 

- Następnej wiosny. Dziecko Cupie Doll i Mądrali. 

- Matt - syknęła Brittany. - Pilnuj swojej żony. To nie 

miejsce na dyskusje o oślich potomkach! 

- Uczynię, co w mej mocy - parsknął Matt. 
Corrine spojrzała na niego z uśmiechem. Odkrywała przy 

nim swoją kolejną nieznaną dotąd cechę - lubiła płatać figle. 
Matt puścił do niej oko. Wiedziała, że bardzo mu się to w niej 
podoba. 

Z bocznej kaplicy wyszła Angela Pondergrove, wpatrzona 

w mężczyznę, który czekał na nią u stóp ołtarza. Zbliżyła się 

do niego lekkim krokiem. W białym jedwabnym spodnium 
Angela wyglądała wprost przepięknie. Był to ten sam ko­
stium, który zamówiła jeszcze z Minnesoty, z myślą o Cor­
rine. Właśnie podczas cichego ślubu Corrine i Matta, Angela 
i Jordan ogłosili swoje zaręczyny. 

- Jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że jestem umie­

rająca - powiedziała im wtedy. - Ale od kiedy zrzuciłam 
z serca ten straszny kamień i opowiedziałam wam o moim 
spotkaniu z waszą matką, z każdym dniem czułam się lepiej. 
A kiedy zadzwoniła Corrine i podziękowała za przechowa­
nie daru waszej matki przez dwadzieścia cztery lata... Wtedy 
na nowo odżyłam. Los naprawdę szczodrze mnie obdarował. 
Najpierw Alfred, a teraz Jordan. To wam zawdzięczam od­
wagę, by przyjąć tę drugą miłość. Dziedzictwo miłości jest 
najcenniejsze ze wszystkich. Czuję, że przez cały ten czas 
prowadziła mnie Belle, wasza matka. 

background image

154 CARA COLTER 

Corrine poczuła się zaszczycona, gdy starsza pani zapytała 

ją, czy mogłaby od niej pożyczyć ślubny strój. Coś pożyczo­

nego przynosi ponoć szczęście. 

Matt otarł łzy z policzka swojej żony. Uśmiechnęli się do 

siebie. 

Nie potrzebowali słów. Obydwoje tak samo wierzyli

w nieskończoną i nieprzemijającą moc miłości. 

KONIEC