Olivia Gates
Stworzeni dla siebie
PROLOG
Sześć lat wcześniej
- Bogowie chodzą po ziemi!
Stłumiony okrzyk przyjaciółki sprawił, że Clarissa D'Agostino zmarszczyła gniew-
nie brwi. Próbowała zetrzeć plamę ze swojej szyfonowej sukni koloru lawendy. Nie mu-
siała jeść tej przejrzałej śliwki. No pięknie! Jako księżniczka Castaldini powinna się
umieć zachować na przyjęciu. Wygląda na to, że cztery lata spędzone w Stanach Zjedno-
czonych i skończone z wyróżnieniem studia na Harvard Business School w ogóle nie
przygotowały jej do publicznych wystąpień.
Plama nie dawała się usunąć.
- O czym ty właściwie mówisz? - spytała z irytacją.
- Mówię o... Bóg tam stoi prawdziwy!
Clarissa obróciła się. Ale nie po to, żeby podziwiać bóstwo, lecz żeby sprawdzić,
czy aby przyjaciółka nie nadużyła już alkoholu.
Luci energicznie się wachlowała.
- Myślałam, że jego profil jest szczytem doskonałości. Tymczasem en face jest
wprost powalający.
Clarissa wbiła w nią zdumione spojrzenie.
Luciana Montgomery, której feministyczne przekonania i amerykańska część krwi
w żyłach przytłumiły castaldinijskie pochodzenie, była ostatnią kobietą na ziemi, którą
Clarissa podejrzewałaby o tak gwałtowne zachwyty nad mężczyzną. Nigdy dotąd nie wi-
działa Luci tak reagującej na kogokolwiek. Ani w Stanach, gdzie razem chodziły do
szkoły i gdzie nie byle jakie chłopaki stale uganiały się za pełnym życia rudzielcem, ani
w Castaldini, pełnym niezwykle przystojnych mężczyzn. Luci zawsze powtarzała, że je-
dynymi mężczyznami na świecie wartymi ślinienia się byli bracia Clarissy, i może jesz-
cze kilku jej kuzynów. A i tak na widok żadnego z nich nie zachowywała się w taki spo-
sób. Ze zdumieniem przyglądała się przyjaciółce. Tymczasem szaleństwo Luci zaczynało
sięgać absurdu. Chwyciła Clarissę za ramię, ścisnęła i zapiszczała z podniecenia:
T L
R
- Patrzy w naszą stronę!
- Gotowa byłam przysiąc, że wypiłaś tylko jeden kieliszek szampana, Luci. - Obró-
ciła się, żeby obejrzeć fenomen, który tak wstrząsnął najbardziej zrównoważoną na świe-
cie dwudziestodwuletnią kobietą. - Będę musiała sprawdzić, czy ktoś...
Słowa uwięzły jej w gardle.
Sala balowa była pełna mężczyzn, których Clarissa nie znała. Nie było jej tak dłu-
go... Zawsze też stroniła od życia dworskiego. W rezultacie była jedynym członkiem ro-
dziny królewskiej, o którego istnieniu niemal wszyscy zapomnieli. Co zresztą bardzo jej
odpowiadało. A przecież natychmiast dostrzegła tego, który wywarł na Luci takie wraże-
nie.
Był tylko jeden mężczyzna, którego widziała Clarissa.
Nie był bogiem. Żaden z boskich wizerunków, które kiedykolwiek widziała, nie
dorównywał mu. Nikt nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić kogoś takiego. Ona na pew-
no nie. Z trudem mogła uwierzyć, że istniał naprawdę.
A jednak. I patrzył w ich stronę. W jej stronę!
Serce skoczyło jej do gardła. Czas stanął w miejscu. Rzeczywistość uleciała w dal.
Cały świat ograniczył się do jednego. Do jego oczu. Było w nich burzowe niebo poprze-
cinane błyskawicami, których cała potęga skupiona była na niej. Lecz tak naprawdę
wprawiło ją w drżenie coś jeszcze, co dostrzegła w jego spojrzeniu. Było to odbicie jej
stanu. Niewiarygodne zdumienie świadomością obecności drugiej osoby.
Nagle zamrugał i odwrócił głowę. Przez mgłę, która spowiła jej umysł, dostrzegła,
czemu zerwał ten kontakt wzrokowy. Jej ojciec.
Król Benedetto stanął przed mężczyzną z szerokim uśmiechem... Ostatni raz wi-
działa taki w dzieciństwie.
Nieznajomy spojrzał na króla, jakby go nie poznał. Ojciec coś mówił, tamten słu-
chał. W pewnym momencie Clarissa zauważyła, że całkiem nieświadomie zbliżała się do
nich krok za krokiem, nie dostrzegając nikogo dookoła, pchana przemożną potrzebą śle-
dzenia wydarzeń. Nagle mężczyzna odwrócił się gwałtownie i wbił w nią intensywne
spojrzenie.
T L
R
Zatrzymała się. Jej serce stanęło z przerażenia, jakby dostała się pod zimny prysz-
nic.
Nie mogła się mylić. W jego oczach zobaczyła lód. Wrogość. A to oznaczało tylko
jedno. Myliła się. To nie zauroczenie zobaczyła poprzednio w jego spojrzeniu. Tylko jej
się zdawało. Przypisała mu własne uczucia.
Nim zdążyła otrząsnąć się ze zgrozy i rozczarowania, mężczyzna odwrócił się i od-
szedł.
Stała bez ruchu. Po chwili, z oddali, jakby z innego świata, dotarł do niej głos Luci.
- Boże, co to było?
Clarissa nie mogła pozbierać myśli. Nie potrafiła wydusić ani słowa.
- To był Dziki Iron Man - usłyszała cichą odpowiedź.
Obróciła się na pięcie. Ten głos należał do Stelli. Od dzieciństwa przyprawiała
Clarissę o gęsią skórkę. Na szczęście były dalekimi kuzynkami i Clarissa nie miała
okazji poznać wszystkich jej możliwości. I wcale tego nie chciała.
Tymczasem Luci nie wytrzymała.
- To znaczy? - spytała.
- Ferruccio Selvaggio - ciągnęła Stella - magnat żeglugowy, który w wieku
trzydziestu dwóch lat jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Jest jak żelazna kula
do kruszenia murów. Wzniósł się tak wysoko w tak młodym wieku, stratowawszy
każdego, kto ośmielił się stanąć mu na drodze. Stąd jego przezwisko, które zresztą
oznacza to samo co jego prawdziwe imię i nazwisko.
- Twoim zdaniem, rzecz jasna - powiedziała Luci z przekąsem.
- Zdaniem wszystkich. On budzi postrach. Lecz sądząc po entuzjazmie naszego
króla, nie ma zamiaru się tym przejmować, jeśli tylko będzie inwestował w Castaldini
wystarczająco dużo. Chociaż Ferruccio jest dosłownie bękartem...
- Moja Stello, mam nadzieję, że nikt nie bierze ciebie za wzór osoby, w której
żyłach płynie królewska krew - dogryzła Luci. - Byłoby nie w porządku, gdyby przez
ciebie wszystkim nam przypięto łatki snobistycznych jędz.
Stella wydęła wargi. Doskonała piękność zawsze robiła kwaśną minę z wielką
gracją, pełną wyższości i zmysłowości. Swoje prawdziwe oblicze ukazywała tylko innym
T L
R
kobietom. Wiedziała, że żaden mężczyzna nie uwierzy, jeśli będą ją krytykować. Prędzej
uzna, że robią to z zazdrości.
- Taki mieszaniec jak ty, Luciano - wysyczała - nie musi się tego obawiać. Ale
dzięki temu jesteś doskonałym towarem, jakiego on tutaj szuka. Masz w swoich żyłach
dosyć błękitnej krwi, żeby zaspokoić jego potrzeby. Wiadomo przecież, że stara się
poprawić swoje pochodzenie. W zamian zaś oferuje tyle, że bierz, gdy tylko zdarzy się
okazja.
Clarissa odwróciła się i odeszła. Paskudne słowa Stelli spłynęły jak kwas na tamten
podniecający moment. I nie miało znaczenia, że zdarzył się on tylko w jej głowie. Żal był
rzeczywisty.
Wmieszała się w tłum. W pewnym momencie coś sprawiło, że odwróciła głowę.
To on. Szedł tam, gdzie stała jeszcze przed chwilą. Wracał do niej? Czyżby się
pomyliła w swojej ocenie? Ruszyła w jego kierunku.
Tymczasem on wpatrywał się w Lucianę i Stellę. Wypytywał o nią?
Znalazła się już na tyle blisko, że wyraźnie mogła zobaczyć pałające spojrzenia
obu kobiet. Usłyszała też jego głos. Głęboki, władczy... zalotny.
Coś skurczyło się w jej wnętrzu jak papier spopielany przez płomienie. Skręciła,
przyspieszyła kroku i prawie wybiegła z sali balowej na taras. Oddychała ciężko,
łapczywie chwytając powietrze w płuca.
Przestań. Głupia.
Wszystko to sobie wyobraziła. Zafascynowanie i antypatię. On przez cały czas
patrzył na Lucianę. A może patrzył w taki sposób na każdą kobietę?
Odeszła na bok, w cień. Próbowała się uspokoić, nie dopuścić, by łzy spłynęły jej
po policzkach.
Mizerna z niej była księżniczka, ale ojciec prosił, żeby aktywnie włączyła się w
życie dworu i królestwa, u jego boku, w miejsce jej matki. Po raz pierwszy w życiu
poprosił ją o cokolwiek. Nie mogła mu odmówić. Musiała wrócić do gości.
Wyprostowała bolący kark, zrobiła krok i... z impetem wpadła na gorący mur z
twardych męskich mięśni. Na niego!
Odskoczyła, zaczęła nieskładne przeprosiny. Czuła okropny mętlik w głowie.
T L
R
Stał jej na drodze ucieczki. Nie dotknął jej... nie musiał. Sama jego obecność była
jak sidła, jak pułapka bez wyjścia. A potem uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
Patrzył na nią z hipnotyczną mocą.
Skutek był taki sam jak za pierwszym razem.
Pociemniało jej w oczach. Świat zawirował wokół niej. Miała wrażenie, że pożerał
ją wzrokiem. Jego usta poruszyły się i usłyszała głos, niezakłócony gwarem rozmów i
muzyką. Głos głęboki i dźwięczny, otaczający ją magicznym kokonem.
- Wyjeżdżam. Ty także nie bawisz się tutaj zbyt dobrze. Jedź ze mną.
Gapiła się na niego. Nikt nie powinien być obdarzony wszystkim. A on był. Był
dużo wyższy od niej. Górował nad nią. Przytłaczał ją. Miał sylwetkę olimpijskiego boga.
Twarz gniewnego anioła. Emanował mocą i doskonałością. Odbierał jej oddech i mącił
myśli.
Był niebezpieczny. A przecież nawet jej nie dotknął. Był śmiertelnie groźny. Lecz
nie tylko jego spojrzenie wywołało taki skutek. To było czyste, niezmącone... pożądanie.
To właśnie wyobraziła sobie za pierwszym razem. Ale przecież nie wymyśliła jego
lodowatego wzroku ani tego, że bez wahania poszedł do innej kobiety, która wpadła mu
w oko.
Jaką grę prowadził? Na pewno oczekiwał, że każda kobieta na jego widok straci
rozum i padnie przed nim na kolana. I kiedy już podbił serce Luci i tego skorpiona Stelli,
wrócił do niej. Dlaczego?
Zbliżył się. Wprost wibrował czymś ogromnym, przytłaczającym. Mogłaby
przysiąc, że była to z trudem kontrolowana wściekłość.
Stała bez ruchu, bez jednego słowa.
Nagle ściągnął brwi.
- Nie jesteś pewna, czy możesz mi zaufać? Nie wiesz, czy możesz?
Mówił, jakby się znali od dawna. Wydało jej się to zupełnie naturalne. Ona także
miała wrażenie, jakby znała go od zawsze.
Ale wciąż się nie odzywała.
- Myślałem, że niepotrzebne nam formalne ceregiele, żeby cieszyć się tym
naszym... - wykonał wymowny gest od swego serca do jej - związkiem bez krępującej
T L
R
obecności innych. Ale może proszę o zbyt wiele. - Westchnął ciężko. - Wejdźmy do
środka. Poszukamy twojego ojca. On za mnie poręczy.
Wiedział, kim była.
Dlatego był z nią, a nie z kobietami, które naprawdę go interesowały. Nie był tu dla
niej samej, ale dla księżniczki Clarissy D'Agostino, córki króla. Jak wszyscy mężczyźni,
kiedy się dowiadywali o jej królewskim pochodzeniu.
Stella powiedziała, że potrzebował trochę błękitnej krwi dla poprawienia swego
wizerunku. Może miała rację, a może nie. Lecz jednego Clarissa była pewna: on jej nie
chciał. Dlaczego miałby? Jej nikt nie chciał. Nigdy.
Ból i upokorzenie. Wargi jej drżały, kiedy powiedziała:
- To nie będzie potrzebne, signore Selvaggio.
- Znasz mnie? - spytał z wahaniem.
- Dużo wiem o tobie. Ferruccio Selvaggio, magnat żeglugowy, potencjalny
inwestor w Castaldini.
Uśmiechnął się, lecz napięcie w jego spojrzeniu nie znikło.
- Teraz jestem tylko tym, który chciałby się cieszyć twoim towarzystwem przez
resztę wieczoru. Zjedz ze mną kolację.
To nie była prośba. On żądał. Mogłaby zignorować taką formę, gdyby nie fakt, że
wcześniej on zignorował ją i zainteresował się jej przyjaciółką i kuzynką, a wrócił do
niej, gdy tylko spostrzegł, że lepiej się nadawała do zrealizowania jego planów.
Dumnie podniosła głowę, jak na księżniczkę przystało. Przybrała surowy, wyniosły
wyraz twarzy. Po raz pierwszy przyszło jej skorzystać z nauk tuzina nauczycieli
dworskiej etykiety.
- Dziękuję za zaproszenie, signore Selvaggio. Ale moja... sytuacja nie pozwala
mi... przebywać z panem. Jestem przekonana, że znajdzie pan kogoś, kto będzie mógł.
Zesztywniał. Nozdrza mu zafalowały, jakby z trudem hamował wściekłość po
otrzymanym policzku. Zrozumiał. Ona nie mówiła o swojej sytuacji tej konkretnej nocy.
Dała mu posmakować jego własnego lekarstwa. Jeśli on interesował się nią ze względu
na jej pozycję społeczną, ona wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że z tego samego
powodu go nie chce.
T L
R
Oczy mu rozgorzały. Zacisnął szczęki. Po chwili wzruszył ramionami.
- Szkoda - powiedział. - Ale przyjdzie taki czas, że twoja... sytuacja sprawi, że nie
będziesz miała wyboru i będziesz... musiała być ze mną.
Lekko skinął głową, obrócił się na pięcie i wykonał kilka sztywnych kroków.
Dopiero wtedy obejrzał się przez ramię.
- Do zobaczenia... wtedy - rzucił.
T L
R
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obecnie
Nareszcie.
To jedno słowo dźwięczało w głowie Ferruccia Selvaggia, wypełniało mu serce i
duszę, napawało go radością, dumą i satysfakcją.
Nareszcie dopadł Clarissę D'Agostino.
Petentka będzie błagać go o łaskawość. Już za - popatrzył na swojego roleksa -
dwadzieścia minut.
Długo, bardzo długo czekał na tę chwilę. Sześć lat. Tak długo go unikała.
Lekceważyła go. Księżniczka, przekonana, że jego zdobyte z tak wielkim trudem bo-
gactwo i potęga nie wystarczały, by mógł osiągnąć godzien jej status towarzyski. Status
człowieka dobrze urodzonego. Bo ona, dobrze urodzona, uważała, że bękart, bez
względu na to jak bogaty i wpływowy, nie zasługiwał nawet na odrobinę grzeczności.
Lecz mimo swojej pogardy Księżniczka Wielka i Wyniosła stawi się zaraz przed
nim, by spełnić jego żądania. I jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, a miał
niemal pewność, że tak właśnie się stanie, będzie musiała spełniać jego życzenia
znacznie dłużej i intensywniej, niż przypuszczała. Dopadł ją. Miał ją.
Marzył o tym od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał. Od pierwszego spojrzenia.
Była to jego pierwsza wizyta na dworze królewskim. Obawiał się jej. Nie wiedział,
jak zostanie przyjęty. Większość gości stanowiła członków rodziny D'Agostino. Jego tak
zwaną rodzinę.
Nie nosił ich nazwiska. Nie dali mu go, gdyż nie pochodził z legalnego związku.
Nadali mu inne nazwisko, którego wciąż używał. Trwało to tak długo, że przyzwyczaił
się do niego.
O tym, że pochodzi z rodu D'Agostino, dowiedział się już dawno. Wtedy
gwałtownie się domagał, by fakt ten został ujawniony. Rodzice gotowi byli dać mu
wszystko, tylko nie to. Wtedy wykrzyczał im w twarz, co mogą zrobić z oferowanymi
mu miłością i pomocą. I dalej radził sobie w życiu sam. Wszystko co osiągnął,
T L
R
zawdzięczał tylko sobie. Wspiął się na wyżyny, stał się człowiekiem sukcesu. I zapragnął
zaspokoić ciekawość. Chciał zobaczyć, jak wygląda miejsce, które powinno być jego
domem. Jacy byli ludzie, którzy powinni być jego rodziną. Czy powinien żałować czego-
kolwiek? Czy powinien tęsknić za czymkolwiek?
Na dwór króla przybył niezapowiedziany, ale miał już tak wielką siłę przebicia, że
mógł się dostać wszędzie na całym świecie i zawsze był gorąco witany. Tak było i tym
razem. Z całego pobytu na dworze nie zapamiętał nikogo. Poza spotkaniem z królem nie
utkwiło mu w pamięci nic, co zdarzyło się przed ani po tym, jak ujrzał JĄ wśród tłumu
gości.
Ścierała coś ze swojej nieziemskiej fioletowej sukienki. Widział jej profil. Była
kwintesencją skupienia i przerażenia. Widok ten sprawił, że nie mógł już myśleć o
niczym innym.
Stał jak ogłuszony, nie rozumiejąc tego, co się z nim działo. Poczuł niezwykłą
potrzebę spojrzenia jej w twarz, zajrzenia w oczy. Wtedy odwróciła się, jakby czytając w
jego myślach. I stało się coś, z czego zwykł szydzić i drwić do tej pory. Poczuł nagłe
uderzenie pożądania. Zrozumiał, że oto zobaczył tę jedyną, ujrzał kobietę, która zdawała
się ucieleśniać wszystkie jego fantazje i marzenia.
Fizycznie była zbiorem wszystkich darów, których istnienia w jednym boskim
ciele nigdy nie oczekiwał. Miała włosy koloru castaldinijskiej plaży poprzecinanej
smugami słońca i okraszonej plamkami żyznej ziemi z królewskich gór. Ciało smukłe i
pełne kobiecych krągłości. Twarz urzekająco piękną.
Ale najważniejsze były jej oczy... Z oddali wydawały się fioletowe. To co w nich
zobaczył, zniewoliło go. Wydawało mu się, że odkrył w nich refleks własnego
zauroczenia. A także coś jeszcze. Wrażliwość i bezbronność.
O, tak! Clarissa D'Agostino była tak bezbronna jak góra lodowa w spotkaniu z
Titanikiem.
Na samo wspomnienie tamtych chwil krew mu się burzyła. Nie mógł zapomnieć
rozczarowania, jakiego doświadczył. Uwierzył, wbrew rozsądkowi i logice, że narodziła
się między nimi jakaś magiczna więź. Idiota! Wciąż czuł palenie policzków, kiedy
T L
R
spojrzała nań, jakby postradał zmysły. Kiedy powiedziała, żeby poszukał sobie kogoś w
innej „sytuacji", kto będzie mógł z nim być.
Od tamtej chwili powtórzyła mu to wiele razy. Nigdy nie zaprzestał prób spotkania
się z nią. I zawsze spotykał się z odmową. Z masochistycznym uporem dążył do
nieosiągalnego celu, zmiatając bez litości wszystko, co stawało mu na drodze. Wciąż żył
nadzieją, że zdoła ją zdobyć.
I, nareszcie, udało mu się.
Teraz da jej nauczkę. Niejedną.
Oparł się o balustradę i zapatrzył w dal. Kolejna fala gorzkiego oczekiwania zalała
mu duszę. Znalazł się na tym tarasie nie dlatego, że miał stamtąd olśniewający widok na
okolicę. Był to punkt, skąd najlepiej widać było krętą drogę wiodącą do jego posiadłości,
która już niedługo miała mu dać...
Trzy ostatnie słowa zgrzytały mu w głowie jak pęknięta płyta.
Miała mu dać! Ona nie przybywała do niego z własnej woli, niecierpliwie
wyczekując spotkania, jak to sobie nieraz marzył.
Jakże by to było, gdyby zjawiła się z ognistym błyskiem w oczach i stęsknionymi
wargami? Gdyby...
Zacisnął usta i odwrócił głowę. Nie. Nie ma „gdyby". Tamtej pierwszej nocy
dokonała wyboru. I przez sześć długich lat trwała w nim z uporem. Nawet gdyby teraz
zmieniła z jakiegoś powodu zdanie, było już za późno. Teraz liczyło się tylko jedno: to,
że nie miała wyboru. Nie mogła mu odmówić. I zamierzał zacząć się tym delektować już
za dziesięć minut. Odepchnął się od balustrady. Pora dopilnować ostatnich szczegółów
planu.
„Do zobaczenia... wtedy".
Słowa rzucone jak zobowiązanie, jak przepowiednia kołatały się w głowie
Clarissy. Spełniły się po sześciu latach. Dwadzieścia cztery godziny temu zrozumiała, że
„wtedy" nadeszło. Ferruccio Selvaggio zapędził ją do narożnika.
Wykonała głęboki oddech. Poprawiła przeciwsłoneczne okulary i odgarnęła włosy
z twarzy. Za szybą limuzyny sunącej krętą drogą wzdłuż wybrzeża przesuwał się
T L
R
oszałamiający widok. Zachodzące słońce chowało się za horyzont. Niebo i woda zaczy-
zaczynały ciemnieć. Ona jednak nie delektowała się tymi cudami. W głowie miała tylko
przerażający chaos. Niepewną przyszłość.
Uspokój się, pomyślała.
Wykonała kilka powolnych oddechów.
Nie pomogło. Od wczoraj nic nie mogło jej pomóc. Jej życie zawaliło się, kiedy
ojciec kazał jej przerwać pierwszą oficjalną misję do Stanów Zjednoczonych i wracać do
domu. Dotychczas sądziła, że determinacja ojca w poszukiwaniu odpowiedniego dla niej
kandydata na męża miała swoje granice. Przekonała się, że była w błędzie.
Zgodnie z prawem korona Castaldini nie była dziedziczona z ojca na syna, lecz
przekazywana za zasługi. Za zgodą rady królewskiej panujący król mógł wybrać
następcę spośród członków rodu D'Agostino. Mężczyznę o nieposzlakowanej reputacji,
doskonałym zdrowiu i solidnym rodowodzie, który miałby silne cechy przywódcze i
charyzmę, a przede wszystkim mógłby się wykazać wyjątkowymi osiągnięciami.
Tylko ona nie była zaskoczona, kiedy ojciec ujawnił swego pierwszego kandydata.
Był to książę Leandro, którego przed ośmioma laty ojciec ogłosił renegatem i skazał na
banicję. Jej zdaniem był to najlepszy kandydat. Nadszedł czas, by mu wybaczyć dawne
grzechy i pomyśleć przede wszystkim o dobru Castaldini. Jednak gdy ojciec toczył
ciężkie boje z radą, Leandro zrobił coś kompletnie nie do pomyślenia. Odrzucił propo-
zycję króla.
Jej ojciec miał jednak w zanadrzu kolejną bombę. Następną, może nawet jeszcze
bardziej nieprawdopodobną kandydaturę. Jej starszego brata, Durantego. Znowu uzyskał
zgodę rady. Durante wrócił do kraju z narzeczoną i Clarissa już zaczęła śnić o pięknej
przyszłości królestwa.
I znów stała się rzecz niemożliwa: Durante zrzekł się prawa do tronu. Próbowała z
nim rozmawiać, ale on nie miał na to ochoty, zajęty przygotowaniami do ślubu. A zaraz
po ceremonii wyjechał w długą podróż poślubną. Clarissa pojechała z misją do Stanów,
zapewniana przez ojca, że on na pewno znajdzie kandydata gotowego do objęcia tronu i
możliwego do zaakceptowania przez radę.
T L
R
Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, któż mógłby być lepszy niż Leandro lub
Durante. Aż ojciec przerwał jej misję i oznajmił porażającą nowinę.
Jakimś cudownym sposobem raz jeszcze przekonał radę do zaproponowanej przez
siebie kandydatury.
Ferruccio Selvaggio.
Wciąż nie rozumiała, jak to się stało, że nie umarła na atak serca, kiedy to
usłyszała.
W gazetach pisano o nim, że jest człowiekiem bez pochodzenia. Jedyne, co było o
nim wiadomo, to że zaraz po urodzeniu został przekazany do adopcji w Neapolu.
Ale nigdy go nie adoptowano. Jako trudny sześciolatek został umieszczony w
rodzinie zastępczej. Pierwszej z wielu, w których przebywał do trzynastego roku życia,
kiedy to po prostu uciekł. Od tamtej pory żył na ulicach nadmorskich miast Włoch,
Sycylii i Sardynii. Przez następnych dwadzieścia lat sam dbał o swoją edukację. Uczył
się intensywnie i jeszcze ciężej pracował.
Aż w końcu, kiedy był już kimś, przybył do Castaldini. Od tego czasu stał się
stałym gościem na dworze jej ojca i stałym podmiotem jej marzeń i sennych koszmarów.
A co gorsza, jego interesy osiągnęły wielkość niemal ćwierci dochodu narodowego
królestwa.
Próbowała oponować, przekonywać ojca, że nie powinien czynić go królem, że
Castaldini nie powinno odstępować od praw, które trwały od ponad ośmiuset lat, tylko po
to, żeby uczynić swym władcą człowieka spełniającego wyłącznie kryterium materialne.
Który nie tylko nie pochodził z rodu D'Agostino, ale nawet nie był Castaldinijczykiem.
Wtedy ojciec ujawnił prawdziwą sensację.
Ferruccio pochodził z rodu D'Agostino!
Król wiedział o tym już przed przyjazdem Ferraccia do Castaldini. Powierzył ten
sekret tylko kilku wybrańcom, w tym Durantemu i Paolowi, jej braciom. Wiedział
jednak, jak niebezpieczna mogła być ta informacja. Dlatego postanowił zachować w
tajemnicy nazwiska rodziców Ferraccia, żeby nie rozdrapywać starych ran.
Przed radą król zaręczył za kandydata słowem. Członkowie rady przekonywali go,
że pochodzenie z nieprawego łoża było najcięższym argumentem przeciwko
T L
R
kandydatowi na króla zapisanym w wielowiekowych prawach królestwa. Nie chcieli za-
zaakceptować bękarta na tronie swego kraju. Lecz król postawił na swoim. Jego zdaniem
Ferruccio był najlepszym z kandydatów. Do wszystkiego doszedł własnym wysiłkiem.
Był urodzonym przywódcą. Jego imperium żeglugowe było największe na świecie. Miał
też rozległe koneksje wśród polityków. W końcu rada ustąpiła.
W przeciwieństwie do Durantego i Leandra Ferruccio gotów był rozmawiać na
temat królewskiej propozycji. Nie chciał jednak od razu podjąć decyzji. Najpierw
postawił swoje warunki.
Właściwie jeden: że będzie rozmawiać tylko z jednym z członków rady. Z nią.
Clarissa zacisnęła powieki. Kolejna fala wściekłości rozpaliła jej serce.
Jak śmiał, arogancki głupiec!
Castaldini nie tylko go zaakceptowało, ale zaoferowało mu niebywały zaszczyt i
honor objęcia swego tronu. A on stawiał warunki! Czego chciał więcej? Żeby mu
pozwolono wciągnąć wyspę na listę prywatnych posiadłości?
Właściwie niewiele się myliła. Długo nie mogła się otrząsnąć, kiedy się
dowiedziała, jak wielką część wyspy Ferruccio już kupił. I chociaż jego posiadłość mieś-
ciła się w południowej części królestwa, uważanej za zbyt górzystą i nieprzystępną, to
jednak było to pięć procent jego powierzchni!
Inna sprawa nie dawała jej spokoju. Dlaczego chciał negocjować właśnie z nią?
Była najmłodszym członkiem rady. Została nim tuż przed wyjazdem do Stanów z tak
niefortunnie przerwaną misją.
Domyślała się.
Ferruccio czuł się tak silny, że zapragnął odegrać się na D'Agostinich, którzy nim
wzgardzili. A zwłaszcza na niej, jedynej kobiecie, która ośmieliła się odprawić go z
kwitkiem. Nieraz myślała ze zgrozą, co by mogło być, gdyby nie rozszyfrowała jego
intencji i dała się ponieść naiwnym pragnieniom. Na szczęście nigdy nie dała mu poznać,
jak wielkie zrobił na niej wrażenie.
Miał opinię bezwzględnego, zadufanego w sobie, niemiłosiernie bogatego
prostaka, który uważał, że ludzie, a zwłaszcza kobiety, powinni padać przed nim na
T L
R
kolana, spełniać jego rozkazy i odgadywać zachcianki. Jej odmowa musiała spędzać mu
sen z powiek i doprowadzać do pasji.
Na pewno też zbudziła w nim instynkt zdobywcy.
Stąd wielokrotne, nieustanne próby zbliżenia się do niej. Wciąż spotykała go na
swojej drodze. Każde takie spotkanie odbierało jej dech. Potem znikał na jakiś czas, by
pojawić się z kolejnym zaproszeniem: a to na wspólny wyjazd do Mediolanu, Monako
czy Madrytu, a to na kolację we dwoje w Hongkongu, Tokio czy Rio de Janeiro. Za
każdym razem odmawiała. Zwykle raczej uprzejmie. W końcu był ważnym człowiekiem
i dla jej ojca, i dla Castaldini.
Jednak tamtej nocy rozstał się z nią, twierdząc, że nadejdzie taka chwila, kiedy nie
będzie miała wyboru.
I stało się.
Ciekawa była, w jaki sposób wyjaśnił jej ojcu swoje żądanie. Albo powiedział coś
wyjątkowo przekonującego, albo ojciec był mało spostrzegawczy.
Mógł się wreszcie śmiać. Osiągnął cel. Pochodził z rodu D'Agostino i mógł zostać
królem. Czy oczekiwał czegoś więcej?
Limuzyna zwolniła, wyrywając Clarissę z zamyślenia. Znów powrócił gniew, który
towarzyszył jej przez całą drogę. Przysłał po nią służącego, który zawiózł ją na lotnisko.
Nie było go w samolocie. Nie czekał na lotnisku.
Ogrom posiadłości robił wrażenie. Dom zbudowany na zboczu góry piął się do
szczytu wieloma poziomami na gigantycznej powierzchni. Otaczały go starannie
wypielęgnowane ogrody. Mijali gaje pomarańczowe i mandarynkowe, których
odurzający zapach czuła nawet w aucie. Z każdą chwilą rosło w niej wrażenie, że
wjeżdżają w głąb raju. Gdy tylko samochód zatrzymał się na początku kamiennej ścieżki,
wysiadła. Jak nigdy, tego dnia nie mogła znieść myśli o ceremoniale i dworskim
protokole.
Szofer rzucił się, by poprowadzić ją do wejścia. Zbliżali się do gigantycznej
budowli, zbudowanej w stylu neogotyckim. Zdawało się, że wzniesiono ją przed
stuleciami. Miała charakterystyczne łukowe zwieńczenia okien, krużganki i centralnie
usytuowaną wieżę. Jej szczyt zdobiły starannie wykonane herby. Widząc je, Clarissa
T L
R
skrzywiła się. Zastanawiała się nad ich znaczeniem i celem, który przyświecał właścicie-
właścicielowi tego domu, gdy kazał je tam umieścić.
Szofer otworzył dębowe drzwi. Weszła do środka i znalazła się na olbrzymim
dziedzińcu. Usłyszała szmer zamykanych drzwi i tupot szybkich, oddalających się
kroków. Zacisnęła usta.
Dostarczył przesyłkę swemu panu i czmychnął, jakby go goniły potwory.
Wyglądało na to, że wszyscy mieszkańcy i pracownicy tego domostwa dostali takie same
rozkazy. Wokół nie dostrzegła żywego ducha.
Z bijącym sercem czekała na Ferraccia. Nigdy wcześniej nie była z nim sam na
sam. Zawsze bardzo pilnowała, żeby do tego nie doszło. Na swoim terytorium
postanowił jej pokazać, kto rządzi.
Najgorsze zaś było to, że nie mogła sobie pozwolić na zniecierpliwienie. Na jakiś
niemiły gest. Została wysłana przez radę i musiała zapomnieć o osobistych uczuciach.
Z każdą sekundą oczekiwania jej zadanie stawało się coraz trudniejsze.
Wyostrzyła słuch. Ferruccio jednak nie nadchodził. Postanowiła zatem się
rozejrzeć. Podeszła do pierwszych drzwi i zastygła zdumiona. Zobaczyła pomieszczenie
pełne pras do wyciskania oliwy i aparaturę do produkcji wina.
Przeszła na drugą stronę dziedzińca, gdzie szpaler kolumn kończył się u stóp pięciu
kamiennych stopni. Prowadziły one w dół, gdzie po obu stronach znajdowały się bogato
wyposażone, zdobione w stylu rzymskim wnęki jadalne.
Zamyśliła się. Jak też zareagowałaby na to miejsce, gdyby nie rozszyfrowała
kiedyś jego intencji? Gdyby uległa pokusie...
Pokręciła głową i poszła dalej. Po chwili znalazła się w prześlicznej jadalni.
Pośrodku stał wykonany z brązu okrągły stół, a dookoła niego kamienne siedziska
wymoszczone poduszkami.
To pomieszczenie utrzymane było w stylu średniowiecza. Na ścianach wisiały
pochodnie. W każdym kącie piętrzyły się stosy poduszek. Pod ścianami stały wyroby
garncarskie. W pomieszczeniu znajdowało się kilka wielkich kominków, ale ogrzewanie
powierzono dyskretnie rozmieszczonym grzejnikom elektrycznym.
T L
R
Prawdziwe wrażenie robiły jednak malowidła na suficie. Wykonane doskonale,
sprawiały wrażenie trójwymiarowych. Wydawały się bramami do innych światów.
Zatrzymała się przy oknie. W oddali mieniły się barwami morze i niebo. Było to
malowidło na szkle. Tak realistyczne, że zdawało się, że wyobrażone na nich ptaki zaraz
poderwą się do lotu.
Ferruccio musiał wydać niewyobrażalne miliony. Na ziemię, prywatne lotnisko,
gładkie jak stół drogi i ten nieopisany pałac, którego samo utrzymanie musiało
kosztować fortunę.
Zrozumiała, dlaczego sprowadził ją tam i czemu wciąż się nie pojawiał. Chciał ją
oszołomić swoim bogactwem i potęgą.
Ale miał pecha. Trafił na ostatnią kobietę na świecie, na której taka demonstracja
mogła zrobić wrażenie.
Wychowała się w pałacu i przepych nie był dla niej niczym niezwykłym. Otaczał
ją od urodzenia, przez pełne strachu i rozpaczy lata jej burzliwego dzieciństwa. Z ulgą
przyjęła decyzję ojca, który postanowił, że będą korzystać tylko z niewielkiej części
pałacu będącego monumentem narodowym. Z niechęcią jednak myślała o przekazaniu go
Ferrucciowi. Pałac był prawdziwym dziełem sztuki, w którym artyści z pietyzmem
zadbali o każdy detal.
Nagle... Każdym nerwem poczuła na plecach, niemal jak fizyczne dotknięcie, czyjś
wzrok. Obróciła się na pięcie.
To był on. Człowiek, który zawładnął jej wszystkimi myślami od chwili, kiedy
ujrzała go po raz pierwszy. Mężczyzna, który manipulował jej uczuciami i emocjami
tylko dlatego, że mógł. Stał na otaczającej podwórzec galerii i patrzył na nią jak
rzymskie bóstwo na błagającego łaski przybysza.
Pomyślała, że być może będzie stał tam, dopóki naprawdę nie zacznie go prosić,
żeby do niej zszedł. Nagle, bez słowa, ruszył ku schodom. Poruszał się z gracją, długimi
krokami. Zatrzymał się tuż przed nią. Był tak blisko, że zadrżała.
Czy możliwe, żeby stał się jeszcze bardziej męski i energiczny niż dotychczas?
Zwykle widywała go ubranego starannie i elegancko. Wyglądał wspaniale. Ale tym
T L
R
razem miał na sobie spłowiałe dżinsy i rozpiętą pod szyją koszulę. I wyglądał... jeszcze
wspanialej. To nie było w porządku.
Spojrzała mu w oczy z nadzieją, że nie zauważy jej poruszenia.
Zrobił jeszcze krok, odbierając jej resztkę oddechu. Jego spojrzenie było zimne jak
stal. I nagle uśmiechnął się.
- Principessa Clarissa - powiedział cicho. - To dla mnie wielka radość widzieć, że
twoja... sytuacja pozwoliła ci w końcu... być ze mną.
T L
R
ROZDZIAŁ DRUGI
Pamiętał. Zapamiętał, co powiedziała tamtej nocy.
Oczywiście! I cisnął jej to w twarz.
Była pewna, że to zraniona duma kazała mu zaaranżować to spotkanie. Przełamać
jej opór i zemścić się. Musiał odebrać tamto zdarzenie jako naprawdę wielką zniewagę.
Udało mu się. Zmusił ją, by zrobiła, czego chciał. Nie powinna być zaskoczona.
Przecież do wszystkiego w życiu doszedł dlatego, że był nieugięty.
Patrzył na nią tryumfująco. A ona nic nie mogła zrobić.
- Cóż mogę powiedzieć - odezwała się wreszcie. - Życie szykuje nam różne,
pożałowania godne niespodzianki.
Skrzywiła się. Przecież mógł to wziąć za prowokację.
I co gorsza, miałby rację.
On jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Rzeczywiście - powiedział. - Ale czy powinienem żałować? Uwielbiam kolejki
górskie.
Nie odzywaj się więcej, pomyślała. Nie powinna go drażnić. Lepiej kiwać głową,
przytakiwać. Niech ma swoją wiktorię. Tak zapewne miały wyglądać jego „negocjacje".
Na jego warunkach, żeby nie mogła zaprotestować.
Ale gdy się odezwała, miała wrażenie, że to ktoś inny przemawia jej ustami.
- Na to wygląda. Bo można odnieść wrażenie, że masz za sobą wiele
oszałamiających spiral. Przypadkiem udało ci się nie spaść.
Zacisnął usta, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Na szczęście. Wyobrażasz sobie upadek z takiej wysokości?
- Och, jakżebym mogła - rzuciła z udawanym przestrachem.
Tym razem nie dał rady powstrzymać uśmiechu.
- Widzę, że rozważałaś to na poważnie. I najwyraźniej ta wizja bardzo cię
rozbawiła.
- Rozbawienie to najłagodniejsze określenie mojej reakcji na takie wydarzenie.
Właściwie powinnam powiedzieć... rozkosz.
T L
R
Sama wyraźnie usłyszała płomienny ton w swoim głosie. On więc usłyszał go tym
bardziej. Zastygł, wpatrzony w nią. Prawdopodobnie nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł się
ośmielić rozmawiać z nim w taki sposób.
Nagle odrzucił w tył głowę i roześmiał się.
Teraz ona zastygła, oniemiała ze zdumienia. Nigdy jeszcze nie widziała go
śmiejącego się. Nawet nie przypuszczała, że jest zdolny do tak ludzkich zachowań. A
równocześnie na widok jego męskiej radości poczuła dreszcze. Podniecające uczucie w
samym wnętrzu lędźwi. Mieszające się z narastającym gniewem. Prowokował ją. Czuła,
że jak tak dalej pójdzie, będzie musiała powiedzieć radzie, że dokonała wyjątkowo złego
wyboru.
Ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Ferruccio wygrał. Przez sześć lat
doprowadzał ją do szaleństwa, by na koniec postawić ją w sytuacji bez wyjścia.
Ferruccio wciąż jeszcze trząsł się ze śmiechu.
- Naprawdę nie masz wyrzutów sumienia? Z powodu rozkoszy na widok mojego
upadku? I to teraz, kiedy jestem nowym członkiem rodziny?
Clarissa przewróciła oczami.
- Nie przypominaj mi.
Bawił się doskonale.
- Si. Tu cię mam! Zawsze wiedziałem, że pod tą maską niewzruszonej obojętności
kryjesz charakter lwicy. Wciąż się zastanawiałem, co mogłoby cię tak wkurzyć, żebyś
pokazała kły i pazury.
- Gratuluję! - powiedziała zgryźliwie. - Dokonałeś odkrycia. Mam nadzieję, że
jesteś z siebie zadowolony.
- Nigdy nie czułem większej radości. Nigdy.
- Powtarzasz się.
- Cóż za okrutna kuzynka.
- Bardzo daleka kuzynka.
Poczuła na sobie spojrzenie zimne jak stal.
T L
R
- Si. Pod każdym względem - mruknął. - Ale teraz już blisko mnie. - Zrobił krok,
niemal dotknął biodrem jej biodra. Odskoczyła. Popatrzył na nią przeciągle, z
niedowierzaniem. - Widzisz, jak łatwo wszystko może się zmienić?
- Co się zmieniło? Przywieziono mnie tu jak paczkę. Zostawiono pod drzwiami,
żebyś się łaskawie zbudził i zszedł niechętnie, żeby mnie odebrać. Rzeczywiście, nie
wymagało to ode mnie wiele wysiłku.
- Naprawdę uważasz, że zrobiłem to niechętnie? To po cóż miałbym zadawać sobie
tyle trudu i zmuszać radę, żeby właśnie ciebie przysłali na negocjacje?
- I to ma być dowód na to, że cieszysz się z mojego przybycia? Znajdź inny,
signore Selvaggio. Twoje żądanie jest dla mnie obraźliwe. Inni członkowie rady sądzą
zapewne, że wybrałeś mnie, gdyż jestem młodą kobietą, i że uważasz, że dzięki temu
będzie ci łatwiej uzyskać obietnicę spełnienia twoich żądań.
Prychnął gniewnie.
- Kto wie, czy moje żądania nie są warte akceptacji. - Chciała ripostować, nie
dopuścił jej jednak do głosu. - Ale jeśli ktoś uważa, że ciebie można do czegoś zmusić,
powinien się zacząć leczyć. Cokolwiek o mnie sądzisz, na pewno wiesz, że ja z
myśleniem nie mam problemów.
- W takim razie pomyślą sobie coś znacznie gorszego - rzuciła gniewnie. - Że
wykorzystujesz sytuację dla osobistych powodów, które muszą mieć związek z tym, że
jestem kobietą, a nie z moją pozycją w radzie.
Poczuła na sobie jego gorące spojrzenie. Otaksował ją powoli, od stóp do głów. A
ona miała wrażenie, jakby dotykał jej rozpaloną żagwią. Zadygotała.
- Jesteś absolutnie bezpieczna. Zapewniam cię. Powinnaś wiedzieć, że bez względu
na to, co wyczytałaś w akademickich skryptach, to czynnik ludzki decyduje o
powodzeniu interesów. Jeżeli członkowie rady uważają, że osobiście traktuję fakt, że
jesteś kobietą, mają do tego prawo. To naturalne. Cóż byłby ze mnie za biznesmen,
gdybym nie starał się zwiększać swoich możliwości i chwytać okazji?
- Powinnam wiedzieć, że nawet nie będziesz próbował zaprzeczać.
Posłał jej zagadkowe spojrzenie.
T L
R
- Ale również nie potwierdzam. Można to interpretować dowolnie. Jest jeszcze
trzecia możliwość: że poprosiłem o ciebie, gdyż chciałbym rozmawiać z kimś raczej w
swoim wieku niż twojego ojca.
Znowu poczuła ten bolesny ucisk w sercu. Znów przypomniała sobie, że dorastał i
wychowywał się bez ojca, bez rodziców. Ileż to razy widziała go oczyma wyobraźni, w
rozpaczliwym pragnieniu ich miłości, wsparcia i opieki. Nieraz budziła się z oczami
pełnymi łez, kiedy wyobraziła sobie jego samotność i cierpienie. Ileż wysiłku kosztowało
ją oddzielenie empatii dla udręczonego dziecka od antypatii do mężczyzny, na jakiego
wyrósł?
Czekał na jej odpowiedź z zaciśniętymi wargami.
- Jest również czwarta możliwość - podjął po chwili. - Że w moich oczach jesteś
najłatwiejszym członkiem rady... Że czuję to wszystkimi zmysłami.
- To mogę kupić - powiedziała.
Uniósł brwi.
- Naprawdę sądzisz, że wybrałem cię tylko dlatego, że byłaś jedyną alternatywą dla
sędziwych członków rady?
Wiedziała, że tak właśnie było. Ale nie powiedziała tego głośno. Była pewna, że
gdyby miał inny wybór, na pewno nie wybrałby jej. Przekonała się o tym tamtej nocy.
Luci potwierdziła tylko jej najgorsze podejrzenia.
Ferruccio podszedł do Luci i Stelli z ogniem w oczach i w sercu. A był przy tym
tak przekonujący, że Luci - jak potem wyznała - zaczęła się zastanawiać, czy potrafiłaby
dzielić mężczyznę z inną kobietą. Ze Stellą, która także oniemiała z zachwytu. A on
zaraz potem odwrócił się i odszedł od nich bez słowa.
Przez te wszystkie lata ani razu nie wspomniał o tamtym zdarzeniu. Jakby nigdy
nie postąpił wobec innych kobiet tak skandalicznie. To tylko upewniło ją w przekonaniu,
że szedł przez życie, traktując kobiety jak swoją własność, i że nie wiązał się z żadną,
która mogła sprawić mu jakikolwiek kłopot. Ona zaś była córką króla. Do tego była
jedyną, która mu odmówiła. A gdy zdarzyło jej się czasem pomyśleć, że dostrzegała w
jego oczach coś... obietnicę, co zrobiłby z nią, gdyby znaleźli się sami... szybko
przypominała sobie fakty. Wszystko było tylko dziełem jej imaginacji, fantazji.
T L
R
- Już się ze mną nie spierasz, principessa? Hmm. Myślę, że wiem dlaczego. - Wbił
spojrzenie w jej usta. Jakby chciał... O, żeby tak zechciał! - Jesteś... głodna.
Zrobiło jej się gorąco. Wiedział! Ale skąd? Zobaczył w jej oczach?
Ponieważ nie odezwała się, wziął ją pod ramię.
- Chodź. Pozwól, że cię nakarmię, byś odzyskała siły do dalszej walki.
Jedzenie! Miał na myśli głód na jedzenie. Zawstydzona, pozwoliła mu prowadzić
się bez słowa.
Prędko straciła orientację, dokąd idą. W końcu znaleźli się na tarasie, z którego
roztaczał się olśniewający widok. Zastygła, zachwycona. Wychowała się na tej wyspie,
ale nigdy nie widziała tak nieskazitelnie naturalnych miejsc. Zaparło jej dech w
piersiach. Ale też jak nigdy dotąd poczuła brak innych ludzi. Zdało jej się, że na całej
ziemi zostali tylko oni dwoje.
Obróciła głowę i napotkała wzrok Ferruccia. Zobaczyła w jego spojrzeniu emocje,
których nie rozumiała. I nie chciała rozumieć. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć jej
policzka. W ostatniej chwili odgarnął tylko włosy z jej twarzy.
- Podoba ci się? - spytał.
Wciąż kręciło jej się w głowie z zachwytu.
- Żyję, czyż nie? - rzuciła. - Musi mi się podobać.
Ujął ją za rękę i ruszył szybkim krokiem. Ledwo nadążała. Bąknęła nieśmiało,
żeby zwolnił. Usłuchał z uśmiechem. Minęli basen i skręcili w dróżkę prowadzącą ku
plaży. Nagle zatrzymał się. Zakołysała się, tracąc równowagę. Podtrzymał ją. Położył
sobie jej ręce na ramionach. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy się schylił i powoli
zdjął jej sandał. Spojrzał w górę. Prosto w jej oczy. I uśmiechnął się.
On chciał... zamierzał... Nie mogła pozwolić...
Straciła równowagę. Wsparła się na jego ramionach. Znów ten elektryczny wstrząs
przeniknął jej ręce.
A on zdjął jej drugi sandał. Potem zdjął swoje buty, ustawił na piasku obok jej
sandałów i wyciągnął ku niej rękę.
T L
R
Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się. Poczuła nagle, że stała w złotym pyle. Był
ciepły, delikatny, a przy tym ekscytująco chropowaty. Zakręciło jej się w głowie od
nieznanych dotąd, niezwykłych doznań.
Obejrzał się przez ramię. Zobaczyła troskę w jego oczach.
- Nadepnęłaś na coś? Skaleczyłaś się?
Nim zdążyła odpowiedzieć, klęknął i uważnie obejrzał jej stopy. Pomału uniósł
głowę. Ściągnął w skupieniu brwi. Skończył badanie i wstał. I, nieoczekiwanie, zamknął
ją w objęciach.
Zadygotała z wrażenia.
Nigdy wcześniej jej nie dotykał. Nie podawała mu nawet ręki na powitanie.
Doskonale wiedziała, jak niebezpieczny mógł być dla niej najmniejszy nawet kontakt
fizyczny. Okazało się, że nie wiedziała nic. Rzeczywistość przerosła wyobrażenia.
Jego twarde, gorące ciało przyciśnięte do niej... To było zbyt wiele.
- Puść... mnie... nic mi nie jest - wysapała.
- To dlaczego tak dziwnie stawiałaś stopy? Czemu jesteś taka... zdenerwowana?
- Jestem tylko... zaskoczona. Ja... nigdy nie czułam czegoś... takiego.
Oczy mu się zwęziły.
- Nigdy nie chodziłaś boso po plaży?
- Ja... nie. - Pokręciła głową.
- Większość życia spędziłaś na śródziemnomorskiej wyspie sławnej ze swych plaż.
Jak to możliwe, że nigdy nie byłaś na plaży? Nigdy nie kąpałaś się w morzu?
- Ja... hm... nie. Morze nie było częścią mojego życia.
- Jak to możliwe? Wszystkie dzieci uwielbiają wyprawy na plażę.
Z każdą chwilą rosło jej skrępowanie. Za wszelką cenę chciała skończyć tę
rozmowę.
- Ja nie jestem „wszystkimi dziećmi" - zauważyła.
- Dlatego, że jesteś córką króla? To nie ma sensu. Durante i Paolo opowiadali mi,
że wiele czasu spędzali nad morzem. Kąpali się i opalali. Poza tym w Castaldini
królewskie dzieci nie są śledzone i zaczepiane jak w innych krajach. A gdyby nawet tak
było, ojciec mógł wydzielić kawałek plaży tylko dla ciebie.
T L
R
- Ja... bardzo łatwo się opalałam. Zbyt mocno. Większość dzieciństwa spędziłam w
pałacu. Nawet teraz rzadko wychodzę na dwór.
Jego spojrzenie ślizgało się po niej jak delikatny jedwab. Niemal czuła jego
rozkoszną pieszczotę.
- Nigdy nie widziałem skóry tak delikatnej i gładkiej - powiedział. - I nigdy nie
dotykałem. - Zmrużył oczy. Wbił spojrzenie w jej dekolt. - Ale nie wygląda na
nadwrażliwą na słońce. Tak naprawdę sądzę, że mogłabyś się wspaniale opalić.
Komplement sprawił jej przyjemność. I wprawił w zakłopotanie.
- Prawdopodobnie spiekłam się, kiedy byłam zbyt mała, by to pamiętać. I dlatego
nadopiekuńcza mama nie pozwalała mi wychodzić na zewnątrz.
Popatrzył na nią przeciągle, nie kryjąc niedowierzania.
- I zgodziłaś się, tak po prostu? Nie walczyłaś o wolność i przyjemność, jakich
dostarcza plaża? Całkiem mi to nie pasuje do Clarissy D'Agostino, jaką znam.
- Hm... Masz przesadnie idylliczne wyobrażenie o życiu księżniczki.
- Chcesz powiedzieć, że nie umiem dostrzec ograniczeń, jakim podlegasz z racji
swego statusu? Owszem, nie potrafię. Mogę tylko wyobrazić sobie niektóre. Dotychczas
wyobrażałem sobie, że bieganie po plaży i kąpiel w morzu nie są zabronione członkom
rodziny królewskiej. Chyba się myliłem. A jeśli nawet nie, to i tak tylko ty sama możesz
opowiedzieć o swoich przeżyciach.
Zamrugała, żeby powstrzymać łzy. Zrozumiał! I nagle poczuła wobec niego coś
niespodziewanego: wdzięczność.
Pokiwała głową.
- Mniejsza o powody. Nigdy nie rozwinęłam w sobie fascynacji morzem.
- Teraz jesteś zafascynowana.
Miał rację. Pod wpływem jego słów zobaczyła nagle to wszystko, obok czego żyła
od urodzenia, a czego nie dostrzegała. Jakby obudził w niej zupełnie nowe zmysły.
Wystarczyła jego bliskość. Jego dłonie pod jej kolanami, jej dłonie wsparte na jego
ramionach sprawiły, że serce zaczęło jej łomotać.
Dio, wciąż trwała w jego ramionach!
Szarpnęła się. Chciała się uwolnić. Ale on przytrzymał ją łagodnie.
T L
R
- Patrz - powiedział.
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem ku czerwonemu słońcu majestatycznie
znikającemu za horyzontem, w gwałtownie ciemniejących wodach. Długo stali bez
ruchu, zapatrzeni w niezwykły spektakl. W końcu znów spróbowała się uwolnić.
- Jesteś pewna, że dasz radę iść dalej boso? - spytał.
Puścił ją bardzo powoli, z wyraźną niechęcią. Nie odrywał od niej oczu.
Clarissa poruszyła nogami. Piasek pieścił podeszwy jej stóp. Nigdy dotąd nie
zaznała czegoś podobnego. Było to uczucie oszałamiające i niezwykłe. Zaśmiała się
radośnie i ruszyła biegiem. Pędziła, niesiona radością. Za plecami słyszała ciężki oddech
Ferruccia. Roześmiała się. Było jej dobrze. Cudownie.
Po chwili zza kolejnej wydmy ukazało się morze. Fale łagodnie omywały
piaszczysty brzeg. A przy brzegu stał stół nakryty dla dwóch osób. Podniecona, obejrzała
się za siebie i jeszcze przyspieszyła. Z każdą chwilą dostrzegała coraz więcej
szczegółów. Jedwabny obrus w kolorze lawendy, czarne talerze i srebrne sztućce
połyskujące jak gwiazdy. W kryształowych kieliszkach mieniły się wszystkie barwy
słońca. Obok stołu ustawiono bufet.
Zatrzymała się, zakręciła na pięcie i uśmiechem przywitała nadbiegającego
Ferruccia. Z emocji jej serce tłukło się jak szalone. On także oddychał szybciej, ale bez
nadmiernego wysiłku. Oczy świeciły mu się radośnie.
- Nawet w tak niewygodnej sukience pędziłaś jak lwica i pokonałaś mnie. Jak
szybko biegłabyś w czymś bardziej odpowiednim?
Zaczerwieniła się.
- Nie jest taka niewygodna - sprostowała. - A ty wcale nie starałeś się mnie
dogonić.
Zachichotał.
- Nieźle się namęczyłem, uwierz mi. A jestem naprawdę szybki. Ale ty jesteś dużo
szybsza.
Uśmiechnęła się szeroko. Było jej przyjemnie, że tak naturalnie i bez oporów
przyznał się do porażki. Że jego radość była taka szczera.
T L
R
- Zdradzę ci sekret - powiedziała - to nie będziesz się martwił. Przez trzy lata z rzę-
du wygrywałam mistrzostwa uniwersytetu w pięcioboju. A przez dwa lata mistrzostwa
okręgu.
Wyglądał na szczerze poruszonego, choć była przekonana, że doskonale o tym
wiedział.
- I wciąż jesteś w doskonałej formie - pochwalił.
- A teraz dodasz do swojego repertuaru dyscypliny na świeżym powietrzu. W tym
pływanie w morzu. Ze mną. - Zaniemówiła. Skłębione obrazy przetoczyły jej się przez
głowę. A on uśmiechnął się szelmowsko.
- Założę się, że jesteś głodna i spragniona.
Zaprowadził ją do bufetu i zaprezentował przygotowane smakołyki. Nie
zaprotestowała, kiedy napełnił jej talerz. Od spotkania z ojcem poprzedniego dnia wypiła
tylko filiżankę herbaty. Była głodna.
Dalej wszystko potoczyło się jak w jej najśmielszych marzeniach.
Jedli, opowiadali sobie anegdoty. Dyskutowali. Zgadzali się i sprzeczali. Droczyli i
śmiali. Wszystko tak łatwo, naturalnie. Niewiarygodne! Po raz pierwszy w życiu poczuła
prawdziwą więź z drugim człowiekiem.
Po sześciu pełnych napięcia i uników latach wszystko co złe znikło. Jak to
możliwe? Okazało się, że jej wyobrażenia były błędne. Poznała zupełnie nowe oblicze
Ferruccia.
Słońce zaszło w zapierającym dech spektaklu. Ciemność wzięła świat w objęcia.
Clarissa siedziała urzeczona. Sama nie wiedziała, czy bardziej cudami natury, czy
bliskością Ferruccia.
Jedli owoce. Ferruccio opowiadał o swojej ostatniej transakcji.
- Zawsze pozwalam przeciwnikom walczyć aż do wyczerpania, a potem daję im
zaznać rozkoszy porażki. Reszta to już tylko formalności.
Serce skoczyło jej do gardła. Przecież dokładnie to samo robił z nią.
Dio, jaka jestem głupia, pomyślała. Powinnam wiedzieć. Wszystko było zbyt
piękne, żeby mogło być prawdziwe. Urobił ją sobie jak ciasto. Sprawił, że zapomniała,
kim był. I nawet polubiła go trochę.
T L
R
Musiała się wyrwać z jego sieci. Skończyć tę żałosną grę, w której to on ustalał za-
sady.
- To bardzo interesujące - powiedziała, a w jej głosie zadźwięczało rozczarowanie.
- Przeciwników zmieniasz w niewolników. Dziękuję, że mi to opowiedziałeś. To mi
bardzo pomogło zrozumieć ten... czarujący wieczór. Ale skoro mamy już za sobą obiad,
na który polowałeś tyle lat, jesteś, mam nadzieję, usatysfakcjonowany i możemy
przystąpić do poważnych rozmów. - Widziała, jak przygasło jego spojrzenie i przez
moment poczuła żal. Ale nie mogła się wycofać. - A więc, dalej. Negocjujmy. Nie mogę
się doczekać, żeby poznać twoje warunki. To może być... zabawne.
Ferruccio wzdrygnął się. Miał wrażenie, że uderzyła go w samo serce. Gdy ból
minął, ogarnęła go wściekłość. Jak to się stało? Wszystko szło tak pięknie. I nagle...
Ostatnie godziny spędził w radosnym nastroju. Prowadzili ożywioną, interesującą i
pasjonującą rozmowę. Miał wrażenie, że zbliżyli się do siebie. Że poznał jej delikatność i
siłę charakteru. A to była jej kolejna maska. Jak mógł dać się tak oszukać? On, taki
znawca ludzi! Zadrwiła z niego. Z jego wieloletnich starań i zabiegów. Z „polowania" na
spotkanie z nią. Rozczarowanie zabolało go jak mało co.
Udawała, że się dobrze bawiła w jego towarzystwie. Pokazała mu, gdzie jego
miejsce. Mimo że był D'Agostino. Dla niej nadal był bękartem.
Ale nie miała pojęcia, z kim zadarła. Może był gładki i dobrze wychowany, ale w
duszy był ulicznym wojownikiem. Nawet nie mogła sobie wyobrazić, do czego był
zdolny, żeby zwyciężyć. Najwyższy czas, żeby się przekonała na własnej skórze. Zapłaci
za swoją pychę.
Pokazał białe zęby w uśmiechu, który już niejednemu zmroził krew w żyłach.
- Chcesz negocjować, principessa? Proszę bardzo. Oto moje warunki. Właściwie
jest tylko jeden. Obejmę sukcesję, ale wraz z tobą.
T L
R
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zwariowałeś.
Ferruccio usiadł wygodniej i wcisnął ręce do kieszeni. Przyglądał się wstrząśniętej
Clarissie z prawdziwą przyjemnością.
- Ja? Hmm. Myślę, że cały świat finansowy nie zgodziłby się z twoją oceną.
- Bo jesteś dość inteligentny, by ukryć swoje szaleństwo. Zapewne jesteś
obłąkanym geniuszem.
- Być może - powiedział z udawanym znudzeniem. - Ale mój warunek już znasz.
Teraz już wiesz, dlaczego chciałem rozmawiać z tobą i dlaczego zaprosiłem cię tutaj.
Chciałem móc ci to powiedzieć osobiście.
Szczęka jej opadła. A on patrzył na nią bez słowa. Pożądanie trawiło go przez
długie lata, aż stało się obsesją. Wpatrywał się w jej rozchylone usta, a w głowie kłębiły
mu się szalone obrazy. Marzył o niej, fantazjował od lat. Teraz przekonał się, jak bardzo
to było niedorzeczne. Kiedy zamknął ją w ramionach, przytulił, zorientował się, że pod
pogardą, którą mu okazywała, kryło się pożądanie równie gorące, jak jego. I gdyby
zdołał ją posiąść, doświadczyłby zapewne czegoś niebywałego, o czym nawet nie śmiał
marzyć.
A to oznaczało tylko jedno: musi pokonać jej opór.
- Myślisz, że w ogóle zechcą rozważyć twoje szalone żądania? - syknęła przez
zęby. - Uważasz, że to średniowiecze?
Powolnym ruchem sięgnął po szklankę z sokiem z granatów.
- Ten sok ma z tobą wiele wspólnego - powiedział. - Zawiera bogactwo wielu
smaków, które w efekcie dają gorzką słodycz.
- Oszczędź mi pochlebstw - rzuciła, zaciskając pięści.
- Nie oszczędzę ci niczego. - Patrzył, jak jej policzki czerwieniały coraz bardziej. -
Naprawdę uważasz, że zgłosiłbym takie żądanie, gdybym miał choć cień wątpliwości, że
nie zostanie spełnione? Powiedziałaś, że dobrze znasz moje metody. Nie zauważyłaś, że
ja nigdy nie wykonuję posunięć, których nie jestem w stu procentach pewien? Nic ci nie
dały wszechstronne studia?
T L
R
Ferruccio z satysfakcją przyglądał się jej walce z gniewem, strachem i pożądaniem,
które nią targały.
- Moje studia nauczyły mnie czegoś innego, signore Selvaggio. - Jej oczy płonęły.
- Wcześniej czy później każdy, nawet najpewniejszy interes może się nie udać. Tak jak
tobie teraz. Ja nie jestem towarem, którym Castaldini mogłoby cię obdarować. A na mój
ochotniczy udział też nie możesz liczyć.
A więc nie była wystraszona. Jeszcze. Bene. Wspaniale, pomyślał. Byłby bardzo
rozczarowany, gdyby było inaczej. Nienawidził łatwych zwycięstw. Po tylu latach
frustracji chciał... pragnął, by jej kieska była spektakularna.
Nadeszła pora, by zagrać ostrzej.
Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmieszku.
- Pozwól, że zdradzę ci pewien fakt z życia, principessa. Z prawdziwego życia. Nie
z takiego sterylnego, czystego jak twoje. Ja nie potrzebuję tej korony. To korona
potrzebuje mnie. Rozpaczliwie. Dlatego właśnie tu jesteś. Dlatego nie masz wyboru i
musisz spełnić moje żądania, musisz zrobić wszystko, co zechcę. - Wiedział, że jego
słowa spadały na nią jak kamienie. - Wszystko - powtórzył z lubością.
To nie mogło się dziać naprawdę. Niemożliwe!
Czuła na sobie jego zimny wzrok. Tak samo patrzył na nią wtedy, w sali balowej.
Doprowadzał ją do szaleństwa. Po co domagał się jej, skoro czuł do niej taką wrogość?
- Powiedziałam, że to może być zabawne. Ale nie jest. - Z trudem opanowała
histerię. - Uważasz, że jesteś niezastąpiony, prawda? Mylisz się. Mój ojciec sprawdza
właśnie listę kandydatów. Jeśli jeszcze tego nie wiesz, ty... cokolwiek sobie
wyobrażasz... nie jesteś na pierwszym miejscu. Jesteś może, od biedy, trzeci.
Pociągnął łyk soku. Długo delektował się jego smakiem.
- Trzeci i ostatni - mruknął po chwili.
- Masz naprawdę niezwykłe wyobrażenie o własnej wartości. Zbyt wiele milionów
może to zrobić człowiekowi.
- Jeśli nie zostały odziedziczone, lecz zdobyte uczciwą pracą, mogą świadczyć o
wartości człowieka.
- Uczciwą? Jesteś tego pewien?
T L
R
Zadrżała pod spojrzeniem, które jej posłał.
- Żyj długo i szczęśliwie ze swoim niekwestionowanym poczuciem wartości,
signore Selvaggio - ciągnęła. - Znajdziemy kogoś innego. Kogoś, kto nie będzie
prowadził tanich gierek z czymś tak nieocenionym jak honor i zaszczyt korony
Castaldini.
Wzrok mu złagodniał. Ale jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- Życzę powodzenia - wycedził.
Poczuła lód na plecach.
- Co masz na myśli? Przestań być taki tajemniczy. Jeśli masz coś do powiedzenia,
to po prostu powiedz.
Wzruszył ramionami.
- Nie mam nic więcej do dodania. Resztę znasz, nawet jeśli udajesz, że jest inaczej.
Wbrew temu, co powiedziałaś, nie gram w żadną grę.
- O czym ty mówisz? Jaką to resztę niby znam? - zaniepokoiła się.
Wbił w nią zimne spojrzenie. Po chwili odrzucił głowę do tyłu i... wybuchnął
śmiechem. Chrapliwym, trochę dzikim.
- Dio santo, sei serio. Mówisz poważnie. Ty nic nie wiesz. Zostawili cię w
ciemności, stare szakale. To wszystko wyjaśnia. To dlatego wydaje ci się, że możesz
mnie traktować jak dotychczas. Nie uprzedzili, cię, że nie mają więcej kandydatów. Cóż
za niedopatrzenie.
- To nieprawda. Niemożliwe. Ktoś inny...
- Nie ma innego - przerwał jej. - Nie ma drugiego mężczyzny pochodzącego z
Castaldini albo w którego żyłach płynie krew D'Agostinich, nieważne, czy z prawego
łoża, czy nie, który potrafiłby uporać się z zewnętrznymi wrogami kraju i wewnętrznymi
konfliktami. Ja mam swoje imperium, któremu jestem winien lojalność. Castaldini zaś
ani jej mieszkańcom nie jestem nic winien. Nie mów mi więc o honorze i zaszczytach.
Nie mam obowiązku ratowania korony Castaldini i jego przyszłości. Jeśli mam się
zgodzić na przyjęcie korony, muszę dostać premię. Ty nią jesteś.
Przyglądała mu się. Pewnemu siebie. Przekonanemu o własnej sile i wartości.
T L
R
- Jeśli się nie zgodzisz, możesz wracać do swojego wspaniałego ojca i rady z moją
odmową. Niech szukają kogoś innego. I niech Castaldini idzie do piekła.
Nie mógł jej okłamywać, prawda? Ale może nie kłamał, tylko próbował nią
manipulować? Był w tym mistrzem.
- A kiedy już Castaldini popadnie w ruinę, kiedy stanie się tylko nic nieznaczącym
zagłębiem surowców dla sąsiednich krajów, wrócę po ciebie. I dostanę cię. Korona
przepadnie, ale ty będziesz moja, Clarisso.
Rozpacz i wściekłość rozpalały jej krew.
- To ty możesz iść do diabła, Ferruccio Selvaggio... czy D'Agostino, czy jak cię
tam zwać. Zabierz ze sobą swoją pychę i okrucieństwo. Castaldini przetrwa bez twojej
pomocy, a co do mnie...
Zastygł w bezruchu. Później niezwykle powoli odstawił szklankę i wstał. Wyraz
jego twarzy przyprawił ją o dreszcze. Chwycił ją za rękę i podniósł z krzesła.
- Co... robisz? - sapnęła.
- To, co powinienem był zrobić wiele lat temu.
Zanim zdążyła zareagować, wplótł palce w jej włosy i zacisnął mocno. Drugą ręką
chwycił ją za pośladek i przycisnął do siebie. Nie odrywając od niej oczu, schylił się
powoli.
W ostatniej chwili, zanim jego usta dotknęły jej ust, odwróciła głowę. Jego wargi
wylądowały na jej policzku. Mimo to efekt był piorunujący. Fala gorąca przetoczyła się
po jej ciele. Ale to nie był koniec. Przycisnął ją do siebie tak mocno, że poczuła na
brzuchu jego podniecenie. Głaskał ją po plecach, wprawiając w rozkoszne drżenie. Jego
ręka ruszyła ku krawędzi jej bluzki, wsunęła się pod nią. Jęknęła. Jego palce zostawiały
ogniste ślady na jej skórze. Spróbowała się wyrwać. Bez powodzenia.
Ferruccio kontynuował podbój. Drugą ręką podciągnął do góry jej spódnicę.
Zacisnął dłoń na jej pośladku. Potem podniósł do góry jej nogę. Niemal wcisnął ją w
wybrzuszenie w swoich spodniach. Przytulił ją ciasno i zaczął unosić i opuszczać,
ocierając o siebie. Nie trzeba było długo czekać, by jej piersi nabrzmiały pożądaniem.
Kręciła się w twardym uścisku, wiła się, gdy on całował jej kark, aż krew jej
zaczynała wrzeć.
T L
R
I w końcu cały świat stał się nim. I były już tylko jego usta, jego ciało i oddech. Już
nie była sobą. Stała się kłębowiskiem pragnień. Oczekiwań. Tęsknot. Słyszała już tylko
jego chrapliwy oddech i dudnienie własnego serca. Opuścił ją na ziemię. Nie wiadomo,
w jaki sposób jej bluzka podniosła się aż pod szyję. Wtedy Ferruccio schylił głowę i
przez delikatny stanik chwycił zębami jej sutkę. Potem drugą.
Rozkosz rozpaliła ją jeszcze bardziej. Oddychała ciężko, gwałtownie. Cała stawała
się namiętnym pragnieniem. Krzyknęła głośno jego imię. Błagała, nie wiedząc o co.
Wtedy wpił się ustami w jej rozchylone wargi. Odwzajemniła ten pocałunek z szaloną,
gwałtowną namiętnością. Szerzej otwarła usta, zapraszając go. O tym właśnie, o takich
rozkoszach śniła. O tym fantazjowała. Pragnęła, żeby nigdy nie przestał. Marzyła o nim
tyle lat. W snach mówił jej, jak bardzo jej pragnął. Jak tęsknił. Doczekała się. A
rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania.
Stało się. Udało mu się złamać jej opór. Nie miała wyboru...
Coś wstrętnego i zimnego wślizgnęło się do jej umysłu między szalone
namiętności. Wspomnienia. Uświadomiła sobie, dokąd to wszystko prowadziło. Bowiem
jej opór nie wynikał z tego, że nie chciała być jego kolejną zdobyczą. Nie chodziło też o
jej dumę. Wszystko to przez strach. Paraliżujący, przenikający do kości strach. Wiedziała
bowiem, że jeśli podda się, powtórzy ponury szablon swoich rodziców. Dorastała, będąc
świadkiem, jak żałosne bywają związki, w których tylko jedna strona angażuje swe
uczucia. Nieodwzajemniona miłość jej matki pomieszała jej zmysły. I doprowadziła -
Clarissa i jej rodzeństwo byli o tym przekonani - do jej śmierci. Nie miała żalu do ojca.
Zrobił, co musiał, żeby panować nad królestwem. To matka nie potrafiła zrozumieć i
zaakceptować politycznego charakteru ich małżeństwa. Ferruccio był jak jej ojciec.
Wspomnienie matki ściągnęło ją na ziemię. Zaczęła się szarpać, wyrywać, jakby
walczyła o życie. Przez chwilę Ferruccio nie mógł zrozumieć, co się działo. Czy
próbowała przytulić go mocniej, czy uciec.
Wreszcie udało jej się. Zrobiła krok w tył, dysząc ciężko. Czuła się jak zwierzę
uwięzione w kręgu ognia. Była przerażona. Żądzami, które jak powolną truciznę wsączył
w jej serce.
T L
R
Zobaczyła, że zbliża się do niej. Zacisnęła powieki. Przygryzała wargę, żeby po-
wstrzymać samą siebie. Żeby nie paść mu w ramiona.
Położył ręce na jej ramionach, obrócił ją i przyciągnął do siebie. Poddała się.
Schyliła głowę, nadstawiając kark na pocałunki. Objął ją mocniej. Czuła jego ręce na
piersiach, brzuchu, na łonie. Ocierała się o niego. A on szeptał jej do ucha:
- Nie przypuszczałem, że zajdziemy tak daleko. Ale kiedy cię dotknąłem,
odpowiedziałaś i...
Odepchnęła jego ręce. Tym razem nie zaprotestował. Poprawiła ubranie i posłała
mu ponure spojrzenie.
- Oczywiście, to moja wina, ponieważ odpowiedziałam.
Wsunął ręce do kieszeni, czym sprowokował ją do spojrzenia na jego wybrzuszone
spodnie. Przełknęła ślinę.
- Nie powiedziałem, że to twoja wina. Mówię tylko, że nie jestem z siebie dumny.
Chciałem cię pocałować, a omal cię nie wziąłem. Nigdy dotąd nie straciłem kontroli nad
sobą w taki sposób.
- Nie? Wybacz, że ci nie uwierzę. Ty, tak pełen wigoru i...
- Uważasz, że osiągnąłbym to, co osiągnąłem, gdyby libido kierowało moim
postępowaniem i decyzjami?
- Jesteś mężczyzną, prawda? Rzekłabym, że tylko libido kieruje mężczyzną, kiedy
ma do czynienia z kobietą.
- Niewiele wiesz o mężczyznach. Mężczyzna, który pozwala, by libido kierowało
jego czynami, „kiedy ma do czynienia z kobietą", to niedojrzały cymbał, który prędko
traci wszystko, co osiągnął, podejmując złe decyzje w nieodpowiednim czasie ze złych
powodów.
- Muszę się z tobą zgodzić. Powiadasz więc, że przeze mnie straciłeś swe
legendarne opanowanie? Chociaż wcale mnie nie chcesz. Dla ciebie to tylko wrogie
przejęcie.
Parsknął śmiechem. Ale w oczach wciąż miał mgiełkę pożądania.
T L
R
- Zupełnie nie masz pojęcia, co to jest przejęcie. I jaki jestem wówczas. Jeśli uwa-
żasz, że choć na samą myśl o tobie robię się twardy jak skała i że niemal wziąłem cię na
stojąco, to cię nie pragnę, to zupełnie nie masz pojęcia o męskiej seksualności.
- Podnieca cię gra, którą prowadzisz. Próbujesz pokonać jedyną kobietę na świecie,
która ci się oparła.
Spojrzał na nią twardo.
- Twój opór zawsze doprowadzał mnie od szaleństwa. Zwłaszcza odkąd
spostrzegłem, jak na mnie reagujesz. Teraz, kiedy mogłem tego posmakować, pragnę cię
milion razy mocniej. Ale nawet, jeśli na chwilę straciłem kontrolę nad sobą, wydarzenie
to dowodzi jednego: wezmę cię, Clarisso, tylko wtedy, gdy będziesz mnie o to błagać.
Spojrzała nań nienawistnie. Ponieważ tak trafnie odczytał jej pragnienia. Musi
walczyć, jeśli chce przetrwać.
- Zastanawiam się, czy istnieje jakiś kres twojej arogancji. Kiedy w końcu
pękniesz. I nie wmawiaj sobie, że pragnę cię aż tak bardzo, że zrobię coś głupiego.
Chciałabym zajadać się musem czekoladowym dzień i noc, ale potrafię zapanować nad
pokusą.
- Ale od hulanki ze mną nie utyjesz i się nie pochorujesz. Przeciwnie. Jeśli
ulegniesz pokusie i padniesz w me ramiona i do mojego łóżka, zyskasz doskonałą figurę i
zdrowie. I wolną od kalorii przyjemność tak wielką, że zaczniesz się zastanawiać, jak
dotąd mogłaś bez niej żyć.
Miała wrażenie, że świat zaczął się kurczyć. Że ściany zaczęły się zbliżać i
zamykać ją. Był taki potężny. Nie do odparcia. Nie mogła mu się oprzeć. Ale musiała.
Widziała tylko jeden sposób, by tego dokonać. Musi go rozzłościć.
- Czemu nie zdobędziesz się na odwagę i nie przyznasz, że pragniesz mnie tylko
dlatego, że jestem córką króla? To cię we mnie zawsze pociągało, prawda? Zdobyłeś
wszystko... Bóg wie w jaki sposób... Ale świat oszalał i możesz zostać przyszłym królem
Castaldini. I chciałbyś dostać mnie jako bardzo użyteczny dodatek do twego
nieodległego panowania.
Ferruccio miał wrażenie, że serce zmieniło mu się w zimny kamień. Od dawna
podejrzewał, że lekceważyła go z powodu jego urodzenia. Ale teraz okazało się jeszcze,
T L
R
że wierzyła we wszystkie plotki na temat jego bezprawnych metod, którymi jakoby do-
doszedł do majątku i potęgi. Ale i to nie było najgorsze. Była przekonana, że zależało mu
na niej tylko ze względu na jej pochodzenie. I jeszcze nazwała go arogantem!
Nadszedł czas rewanżu.
Przyjrzał jej się. Jej ślicznym jedwabistym włosom. Boskiej figurze. Tak bardzo go
pociągała... Ale koniec!
- Chociaż twoje opinie na temat moich intencji są bardzo interesujące... - posłał jej
uśmiech, od którego dorośli mężczyźni oblewali się potem - to... spotkanie właśnie
dobiegło końca, Clarisso. Wracaj w ramiona kochającego ojca, wypłacz mu się w
mankiet. Niech cię pocieszy i wytłumaczy ci, dlaczego będziesz musiała wrócić tu i
błagać, bym cię wziął.
T L
R
ROZDZIAŁ CZWARTY
Clarissa wróciła do ojca.
Ściślej rzecz ujmując, została tam dostarczona. Ferruccio odesłał ją jak paczkę.
Kiedy znalazła się w apartamentach króla, zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie
i zacisnęła powieki. Z trudem tłumiła płacz. Potrzebowała samotności. Musiała
uporządkować myśli i wytłumić emocje, zanim stanie przed ojcem.
- Rissa, mia cara figlia, gdzie byłaś tak długo?
Omal nie wyskoczyła ze skóry. Ojciec, który ostatnio bardzo rzadko wstawał z
łóżka, wszedł do komnaty. Nerwy odmówiły jej posłuszeństwa.
- Jakbyś nie wiedział! - warknęła.
Wyraz bolesnego zaskoczenia na jego twarzy sprawił jej prawdziwą przykrość.
Obrzuciła w myślach Ferruccia kolejnymi obelgami. Patrzyła na ojca ze ściśniętym
sercem, jak wlokąc za sobą nogi, z trudem opadł na najbliższe krzesło. Siedział przez
chwilę bez słowa, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Wiem tylko - wychrypiał - że miałaś spotkanie z Ferrucciem.
- Spotkanie się przeciągnęło. - Starała się zachować spokój. Musiała poznać
prawdę. - Czy wiesz, dlaczego zażądał, żebym to ja prowadziła negocjacje z nim?
Ojciec ciężko westchnął.
- Jeżeli poznałaś Ferraccia choć trochę, Clarisso, wiesz, że on nigdy nie ujawnia
motywów swego postępowania. Ale mam kilka teorii.
- Jakie one są?
- On... jest tobą zainteresowany. Zawsze był. Było to dla niej jak cios w samo
serce.
- I posłałeś mnie do niego.
- Dlaczego jesteś taka zła, Rissa? - Zobaczyła lęk w jego stalowoniebieskich
oczach. - Czy on... zdenerwował cię?
- To by było niedopowiedzenie roku.
Oczy króla zapłonęły wściekłością. Na chwilę znów stał się władcą, jakiego znała.
- Co on ci zrobił? Powiedz.
T L
R
Machnęła tylko ręką. Przecież nie mogła powiedzieć.
- Mniejsza z tym. Ważne jest to, że wiedziałeś, że jego nie interesują moje
zawodowe umiejętności. Dlaczego mnie do niego posłałeś, skoro wiedziałeś, że kierują
nim osobiste pobudki?
- Dlaczego tak cię to oburza? - Typowe. Jak zwykle nie odpowiadał na pytania. -
Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu go tak unikasz. Pomyślałem, że to dobra okazja, by
to zmienić. Będzie moim księciem i twoim przyszłym królem. A nie miałbym nic
przeciw temu, gdyby został kimś więcej.
Jej mężem. Zakręciło jej się w głowie.
- Uznałeś, że nadarzyła się doskonała okazja, by mnie wyswatać?
- Który ojciec nie zechce skorzystać z okazji, by ujrzeć szczęście swojej córki?
- Uznałeś, że spośród wszystkich ludzi Ferruccio jest dla mnie najlepszy?
- A któż inny jest taki jak on?
- Nikt nie jest taki jak on!
- To właśnie powiedziałem.
- Dio, padre... - Nieoczekiwane podejrzenie zmroziło jej krew w żyłach.
A co, jeśli to wszystko jest skutkiem jego choroby? Sam przyznał, że zapomina
różne rzeczy, że miewa trudności z koncentracją. Może wystraszył się, że umrze i
zostawi ją samą? I zaczął gorączkowo szukać kandydata na jej męża? A Ferruccio
pojawił się jak anioł zbawienia. Potężny i bogaty. I zainteresowany nią.
Nawet nie mogła mieć do niego o to pretensji.
Ale na razie nie miało to znaczenia. Ważna była czekająca Castaldini katastrofa, o
której z takim spokojem powiedział jej Ferruccio.
Wzięła głęboki wdech.
- Czy to prawda? Czy Castaldini jest w niebezpieczeństwie?
Ojciec zamrugał gwałtownie.
- Ferruccio tak ci powiedział? - spytał.
- Powiedz chociaż, że przesadzał.
- Nie wiem, co ci powiedział. - Odwrócił wzrok. I już wiedziała, że Ferruccio jej
nie okłamał. - Ale być może to dobra okazja, żebym wyznał ci prawdę.
T L
R
- Być może?! Dio Santo, jak w ogóle mogło przyjść ci do głowy, żeby cokolwiek
przede mną ukrywać? Jestem dorosła, wykształcona. Zostałam wybrana do rady. Jak
mogłeś ukrywać przede mną rzecz takiej wagi? I jak w ogóle ci się to udało? Wygląda na
to, że wiedzą o tym wszyscy oprócz mnie.
Zacisnął wargi. Nadało to jego schorowanej twarzy nieco ironiczny wyraz.
- Nie jestem już może królem takim jak kiedyś, ale moje słowo wciąż jeszcze ma
swoją wagę. Zabroniłem mówić ci o tym.
- Dlaczego?!
- Ponieważ chociaż jesteś już dorosła i silna, wciąż jesteś moją małą Rissą.
Wszystkie kłopoty Castaldini są z mojej winy. Nie umiałem się zdobyć na to, żeby ci
powiedzieć, jakiego potwornego bałaganu narobił twój ojciec. Miałem nadzieję, że uda
mi się jeszcze wszystko naprawić. I nie będę musiał widzieć rozczarowania i żalu w
twoich oczach.
Zalała się łzami. Podbiegła do niego i przytuliła go ze wszystkich sił. Wtuliła twarz
w jego pierś, jak to nieraz czyniła w swym burzliwym dzieciństwie, kiedy był dla niej
schronieniem i opoką.
- Nigdy nie zobaczysz, padre. Zawsze będziesz moim bohaterem.
Niezdarnie spróbował ją przytulić. Lecz jedno jego ramię było tak słabe, że opadło
bezwładnie wzdłuż tułowia.
Trwali tak, w uścisku, długą chwilę. Król całował ją po głowie, głaskał i przytulał,
ile tylko miał sił. W końcu zaczął mówić:
- Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu. Zacząłem tracić kontrolę i nad sprawami
zagranicznymi, i nad sytuacją w królestwie. Przysporzyłem Castaldini wielu
nieprzyjaciół. Nie potrafiłem ustrzec kraju przed wrogą infiltracją. Źli ludzie zaczęli
zagrażać podstawom państwa. Ja jednak ukrywałem to. Nawet przed członkami rady. A
potem miałem wylew. Wszyscy sądzili, że jedynym problemem państwa był kryzys
gospodarczy. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiem, co powiesz. Że Leandro i
Durante panują nad sytuacją finansową, że wszystko wydaje się stabilne. - Westchnął. -
Ale to cisza przed burzą. Leandro i Durante są tylko regentami, ja wciąż jestem królem.
Kraj potrzebuje księcia, przyszłego króla. To kwestia czasu, kiedy wrogowie
T L
R
wykorzystają naszą słabość i królestwo upadnie. Sąsiedzi zagarną złoża i podbiją naród.
Tylko Leandro i Durante są w stanie powstrzymać to na jakiś czas. Obaj jednak
odmówili przyjęcia korony. Z różnych powodów, ale rozumiem ich. Został tylko Ferruc-
cio. Tylko on ma dość siły, finansowej i politycznej, żeby utrzymać suwerenność
Castaldini.
Clarissa leżała na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. Gniew i rozpacz rozrywały
jej duszę. Po rozmowie z ojcem nie spała całą noc. Gdy świt zaróżowił niebo, wstała i
zaczęła krążyć po pokoju. Teraz, o dziesiątej rano, była wyczerpana i rozbita.
Castaldini było w prawdziwym niebezpieczeństwie.
Kiedy zrozumiała ogrom zagrożenia, zaczęła krzyczeć na ojca, że powinien
przekazać władzę Leandrowi albo Durantemu, że obaj nie mieli prawa odmówić w takiej
sytuacji. Ale ojciec wytłumaczył jej, że żaden z nich nie nadawał się na króla. Długo
dyskutowali. Próbowała szukać kolejnych pomysłów, lecz żaden nie dawał szansy
powodzenia. Zresztą, jak się dowiedziała, większość z nich rada już dawno
przedyskutowała i odrzuciła. Po długich debatach ustalono, że pozostał tylko jeden
ratunek: zaproponowanie korony Ferrucciowi. Przyszłość Castaldini spoczywała w jego
rękach. A ten bękart miał to wszystko w nosie. Myślał tylko o sobie. O swojej „premii".
O niej.
Kiedyś miała go za dobrego człowieka. Jej wiara legła w gruzach. Ale dla
ratowania króla i kraju będzie musiała złożyć samą siebie w ofierze. Przed ołtarzem.
Przetoczyła się po łóżku i sięgnęła do nocnej szafki po telefon. Pora porozmawiać
o warunkach jej poświęcenia. Wystukała jego prywatny numer. Nigdy dotąd go nie
użyła. Teraz nie miała wyjścia.
Odebrał natychmiast. Jakby się spodziewał jej telefonu. Czekała, żeby odezwał się
pierwszy, ale w słuchawce dźwięczała tylko cisza. Wstrzymała oddech. Musiała go
przetrzymać.
I w końcu usłyszała jego oddech. A po chwili cichy głos:
- Clarissa.
Zacisnęła pięści. Udało się! Nabrała powietrza.
T L
R
- Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że chcesz wziąć mnie wraz z koroną?
Chcesz się ze mną ożenić?
Parsknął okrutnym, rubasznym śmiechem.
- Ożenić się z tobą?! Bez długiej, wszechstronnej jazdy próbnej?
Zacisnęła powieki. Jak on to robił, że każde, nawet najokropniejsze jego słowo tak
ją podniecało?
- Najpierw romans, tak? - syknęła.
Znowu zachichotał.
- Być może tylko romans. Możesz mnie nie zadowolić i wtedy... koniec.
Policzyła do dziesięciu.
- Jeśli więc romans cię zadowoli, w tej sytuacji... muszę się zgodzić. Ale musimy
ustalić warunki.
- Warunki? Chcesz dyskutować o warunkach, gdy czeka cię skok w zmysłową
dekadencję, którą planowałem?
Aż podskoczyła na łóżku.
- Planowałeś? Czy to znaczy, że zmieniłeś zdanie?
Długo kazał jej czekać na odpowiedź.
- Zmieniłem - rzekł w końcu.
Olbrzymia ulga odebrała jej oddech. I tylko gdzieś na samym dnie jej duszy czaiło
się... rozczarowanie.
- Zmieniłem zdanie co do tego, na co zasłużyłaś - powiedział po długiej chwili.
- To znaczy? - Zacisnęła zęby.
- To znaczy, że przez sześć ostatnich lat godziłem się uprzejmie na to, żebyś mnie
traktowała obcesowo i uciekała przede mną. Uznałem jednak, że przyszła pora rewanżu.
- I na cóż zasługuję według tej nieskończonej mądrości?
- Musisz zejść ze swojej wysokiej wieży i zacząć pościg. Jesteś w tym przecież
mistrzynią.
- Jeśli to oznacza, że ty będziesz uciekał, a ja będę cię gonić, aż padniesz, to już się
nie mogę doczekać.
Czuła, że w tym momencie uśmiechnął się szelmowsko.
T L
R
- Nie obawiam się - powiedział. - Może nie jestem taki szybki jak ty, ale moja wy-
trzymałość jest legendarna.
Mówił prawdę. Wiedziała to. Zawsze wygrywał, zawsze pokonywał wszystkie
przeszkody. A najpiękniejsze kobiety biły się o jego względy.
- Użyjesz więc swej herkulesowej wytrzymałości, żeby mi nie pozwolić cię
dogonić. Czy są jakieś reguły tej gonitwy, których powinnam się obawiać? Jakieś punkty
do zdobycia? Jakiś cel ostateczny? Czy będzie to tylko dzika pogoń?
Jego chichot wzmógł jej obawy.
- Reguły? Pogoń ma być... dzika. Punkty będę przydzielał, ale ich nie ujawnię,
rzecz jasna. Celem ostatecznym jest to, żebym zmienił zdanie. Wciąż nie jestem
przekonany, że jesteś wystarczająco... zmotywowana. Musisz mi udowodnić, że jestem w
błędzie.
- Może jakieś wskazówki, jak mam wypełnić niewykonalną misję? - spytała
jadowicie.
- Na początek wystarczy, jeśli sprawisz, że wybuchnę.
- A jaki ma być koniec?
Zaniósł się śmiechem. Zadrżała i zacisnęła uda, żeby stłumić budzące się w niej
emocje.
- Dalej, pokaż, co potrafisz najlepszego - powiedział.
- Wolę raczej to co najgorsze. Szkoda, że jesteś tak daleko.
- Jesteś sama?
Niewinne pytanie nabrało w jego ustach niemal lubieżnego znaczenia.
- T... tak - bąknęła.
- Gdzie?
- W... mojej sypialni.
- Opisz ją.
Rozejrzała się nerwowo.
- Jest... duża. Ogromna.
- Szczegóły, kobieto.
T L
R
- Byłeś w pałacu. Znasz jego wielkość i styl, w jakim została urządzona każda
komnata.
- Twoja sypialnia to nie każda komnata. Nie byłem w niej... Jeszcze.
Udała, że nie zauważyła zaczepki.
- Prawdę mówiąc, jest tu skromniej niż przeciętnie.
- Wyjaśnij. - Milczała. - Bene. Szykuj się na inspekcję.
- Wydawało mi się, że to ja miałam gonić ciebie.
- Inspekcja będzie dotyczyć twoich odpowiedzi, nie twojego powabnego ciała.
- W moim pokoju jest bałagan.
- Jesteś nieporządna? - spytał z niedowierzaniem.
- Jeśli nawet, to masz przecież z tuzin pokojówek.
- Może nie jestem mistrzynią organizacji - syknęła - ale jeśli sądzisz, że pozwolono
mi być nieporządną tylko dlatego, że jestem księżniczką, może zechcesz się spotkać z
Antonią, moją bambinàia?
- Już ją poznałem. Urocza kobieta. Wciąż jest twoją nianią?
- Tak ją nazywam, ale nie myśl, że wciąż jest mi potrzebna piastunka. Jest moją
damą do towarzystwa. A właściwie jest dla mnie jak matka. Poza tym nazywanie jej
nianią nie całkiem odpowiada metodom, których używała podczas kształtowania
dziewczynek na księżniczki. Tak pracują instruktorzy sił specjalnych.
Milczał przez chwilę, po czym westchnął.
- To znaczy, że nie byłaś rozpieszczana i hołubiona, mia bella unica?
Z trudem pokonała ucisk w krtani. Wzruszyła ją ta czułość. Nazwał ją swoją
wyjątkową pięknością.
- Twoje wyobrażenie o moim życiu jest nad wyraz sielankowe - zauważyła.
Spodziewała się, że parsknie śmiechem. Ale on znów ją zaskoczył.
- Rozumiem - powiedział miękko. - Ale twoi rodzice mają się czego wstydzić.
Urodziłaś się, by być rozpieszczaną i hołubioną.
- Nie, dziękuję - żachnęła się. - Cieszę się, że nie podzielali twoich poglądów.
Mogłabym wyrosnąć na bezmyślnego, bezużytecznego bachora.
T L
R
- Rozpieszczanie i hołubienie nie oznacza psucia. Jeśli są prawidłowo stosowane
przez kochających rodziców, mogą wzmocnić dziecko, dać mu poczucie bezpieczeństwa
i stabilizacji. W ten sposób najlepiej można wychować człowieka o zrównoważonym
charakterze i zdrowej psychice.
A cóż ty możesz o tym wiedzieć?! - omal nie krzyknęła. Na szczęście się
powstrzymała.
- Twoi rodzice postawili na surowość - ciągnął - i zamiast bezmyślnego,
bezużytecznego bachora wychowali bezlitosną, bezczelną syrenę.
- Halo? - Aż usiadła. - Prowadzisz drugą rozmowę? Mam czekać na linii, aż
skończysz rozmawiać z kimś, komu opowiadasz te brednie?
- Widzisz? Bezczelna. - Nie dał jej dojść do głosu.
- Skoro nie jesteś nieporządna, czemu w twoim pokoju jest bałagan?
Dio, ten facet niczego nie zapomina.
- Ponieważ od piętnastu lat nie położono tu nawet grama farby. Wyobraź sobie
każde zaniedbanie możliwe w starym domu. Tuje masz. Rozpadająca się drewniana
boazeria, cieknący sufit, odpadająca farba. Mówię tylko o tym, co widać.
- Reszta pałacu jest w dobrym stanie - rzucił. - Jak to możliwe, że twoje
apartamenty nie zostały wyremontowane i odnowione?
- Nasze mieszkania nie należą do tej części pałacu, która jest uznana za monument
narodowy.
- Przecież jesteś księżniczką Castaldini.
- Powinieneś zobaczyć mieszkanie króla.
Kolejna długa cisza. Niemal słyszała jego myśli.
Jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo był potrzebny królestwu.
- Co masz na sobie, Clarisso?
Zadał pytanie szeptem, ale jej serce załomotało.
- Ubranie - wydusiła.
- Doprawdy? A nie listek figowy?
Zacisnęła usta. Miała ochotę go zabić.
- W czym sypiasz?
T L
R
- A w czym ludzie sypiają? Ale teraz nie mam na sobie pidżamy.
- Ty nie jesteś „ludzie". Jeżeli zostanę królem Castaldini, wydam edykt zakazujący
ci wkładania pidżamy. Ciało takie jak twoje powinno być oblekane tylko w draperie z
szyfonu i tiulu. Albo w biżuterię.
- Doskonale. Wspaniały temat na obrady rady - prychnęła szyderczo. - Myślę, że
listek figowy byłby jednak lepszy.
- Znowu nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Clarisso.
Westchnęła ciężko.
- Żeby uniknąć inspekcji, powiem. Mam na sobie jeszcze jedną nijaką garsonkę.
- Cokolwiek włożysz na siebie, nie może być nijakie. I idąc tym tokiem myślenia,
pidżama na tobie jest zapewne najbardziej seksownym strojem na świecie. - Nie ode-
zwała się. Ponieważ walczyła z atakiem serca, o który mimochodem chciał ją
przyprawić. - Co masz pod żakietem? Czy bluzkę z guzikami, czy taką jak wczoraj?
- Nie widzę...
- To ja chcę zobaczyć. Oczyma wyobraźni. Teraz rób, o co proszę. Zdejmij żakiet.
Tylko powoli.
Jego szept działał na nią hipnotycznie. Ale jeszcze próbowała walczyć, bronić się.
- Ferruccio, nie myślę...
- Nie myśl. Zrób to. Zacznij mnie przekonywać. Żakiet, Clarisso. Zdejmij.
Odsunęła na chwilę telefon od ucha.
- Zdjęłam - rzuciła po chwili.
- Kłamczucha - szepnął groźnie.
- Skąd możesz wiedzieć, czy kłamię, czy nie? - Nie poddawaj się, pomyślała. -
Założyłeś kamery w moim pokoju?
- Wiem to z tonu twojego głosu, z twojego oddechu. Każda komórka mojego ciała
mówi mi, że wciąż masz na sobie dużo ubrania. Poza tym nie odpowiedziałaś mi, czy z
guzikami, czy bez.
- Z... guzikami.
- Zostaw żakiet. Na razie. Rozepnij dla mnie bluzkę, Clarisso. Zacznij od góry. -
Ręce jej drżały. Poddała się mocy jego perswazji. - Zatrzymaj się na guziku tuż pod
T L
R
piersiami. - Usłuchała. - Włącz głośnik w telefonie. Chcę, żebyś miała wolne obie ręce. -
Usłuchała. - Teraz skrzyżuj ręce pod bluzką, bellissima. Ściśnij piersi, potem poskrob
paznokciami sutki przez stanik. - Usłuchała ponownie. - Są teraz twarde. Marzą o moich
palcach, wargach, języku i zębach. - Tak było. Nie kłamał. - Pamiętasz, z jaką siłą je
ściskałem? Uszczypnij je tak samo. - Zrobiła, co kazał. Jęknęła cicho, wyprężyła się. -
Jeszcze raz. - Wykonywała polecenia. Raz za razem.
Zaczynała płonąć. Myśli jej się zmąciły. Oddech stał się płytki, urywany. Serce
zaczęło bić coraz mocniej. Tak jakby to Ferruccio osobiście robił jej to wszystko.
Miał rację ktoś, kto powiedział, że najważniejszym seksualnym organem człowieka
jest jego mózg.
- Podciągnij spódnicę. Połóż ręce na pośladkach i ściśnij, jak ja to robiłem. -
Usłuchała. Nie była w stanie się sprzeciwić. - To ja to robię, Clarisso. Przyciskam cię do
siebie. Rozsuń nogi, zrób mi miejsce, otwórz się dla mnie.
Gotowa była przysiąc, że czuła go na sobie.
- A teraz zrób to, czego oczekiwałaś ode mnie... Co zrobiłbym, gdybyś nam nie
przerwała. Dotknij się, Clarisso. Mocno. Płoniesz. - Tak było. - Wsuń rękę w majtki.
Wsuń palce. Głęboko. - Drżała cała. Jego szept rozpalał jej zmysły. - Rozpadasz się,
tracisz zmysły i oddech z niepohamowanego pożądania. Widzę cię, Clarisso. Balansujesz
na krawędzi ekstazy. Czuję twoje żądze. Słyszę bicie twojego serca. Dygotanie twojego
ciała.
Urwał. Słyszała jego chrapliwy oddech. Jej drżące wargi ułożyły się w słaby
uśmiech. Był podniecony tak jak ona. Czekała.
- Tutaj przerwiemy, mia magnifica. Teraz nie dostaniesz nic więcej.
Wszystko zamarło. Świat. Jej ciało. Jej serce.
- Niedługo wrócę do Castaldini. - Jego głos brzmiał sucho i obojętnie. - Pokonałaś
długą drogę ku przekonaniu mnie. Spodziewam się, że będziesz kontynuować swoją...
pogoń. Będę w mojej posiadłości mniej więcej za godzinę. Czekam.
T L
R
ROZDZIAŁ PIĄTY
Minęło wiele godzin, nim Clarissa wstała z łóżka. Przez pierwszą godzinę nie
mogła się ruszyć, myśleć, oddychać. Frustracja i upokorzenie paraliżowały ją. W końcu
jej system nerwowy znalazł ratunek i się wyłączył. Usnęła.
Ocknęła się kompletnie zdezorientowana, ze śladami łez na policzkach- Dużo
czasu musiało minąć, nim zdołała podnieść się z łóżka. Stała pod prysznicem, w strugach
gorącej wody. Próbowała zmyć z siebie zażenowanie i wściekłość. Ale pożądania, które
Ferruccio wtłoczył w jej żyły, spłukać nie mogła. Kiedy suszyła włosy, ubierała się,
wciąż myślała o nim. W końcu usiadła przed komputerem i zaczęła myśleć. Ubrała w
słowa to, co dręczyło ją przez tyle czasu.
Nie chciała widzieć Ferruccia. Nie chciała nawet słyszeć o nim.
Ale musiała.
Zażądał, by zjawiła się w jego posiadłości.
Ale ona podjęła decyzję.
To wszystko skończy się tego wieczoru.
Powie mu, gdzie może wsadzić swoje żądania i warunki. Miała już dość bycia
paliwem dla jego rozdętego ego. Wytłumaczy mu, że nie może odmówić przyjęcia
korony Castaldini. Ale musi porzucić marzenia o niej, o Clarissie.
Pełna nadziei wyszła z komnaty.
Natychmiast, jak jastrząb, spadła na nią Antonia.
- Clarisso, czy możesz mi wyjaśnić, co ty właściwie wyrabiasz? Posłaniec od
signore Selvaggio był tu dziesięć godzin temu! Powiedział, że jesteś umówiona na
spotkanie.
- I nie zawiadomiłaś mnie, kiedy tylko przyjechał? Dziwne.
- Próbowałam. Wiele razy. Ale leżałaś jak zabita. W ubraniu. Poddałam się wiele
godzin temu.
- Głowa do góry. Może to właśnie pozwoliło mi otrząsnąć się z otępienia.
- Co się z tobą dzieje, Clarisso? Zachowujesz się, jakbyś była... odurzona.
T L
R
- Wiesz? - Clarissa uśmiechnęła się słabo. - Myślę, że masz rację. Jeśli odurzeniem
jest stan, gdy coś dostanie się do krwi i osiągnie poziom toksyczny.
- Piłaś alkohol... albo coś gorszego? - Kobieta popatrzyła na nią wielkimi ze
zdumienia oczami.
- Arogancja i testosteron są znacznie gorsze - powiedziała.
- Nigdy nie widziałam cię w takim stanie. - Antonia była wstrząśnięta. - Nie jesteś
chora? Czy tylko próbujesz zatuszować fakt, że zlekceważyłaś spotkanie z kimś tak
ważnym jak signore Selvaggio?
Clarissa spojrzała na nią ponuro.
- Daj spokój. Jestem tylko trochę spóźniona. Wszak to przywilej kobiety, prawda?
- Jesteś niewybaczalnie, nieprzyzwoicie spóźniona. Poza tym nie jesteś kobietą.
Jesteś księżniczką!
- Uwierz mi, bambinàia, teraz żałuję, że nią jestem. Znalazłam się w tej cholernej
sytuacji, bo przez cholerny przypadek urodziłam się z dwoma cholernymi
chromosomami X.
- Co to za „cholerna sytuacja"? Mam nadzieję, że nie chcesz mi powiedzieć, że
ktoś tak wielki jak signore Selvaggio jest tobą zainteresowany?
- Najpierw ojciec, teraz ty. Jestem przekonana, że zaraz się dowiem, że wszyscy
już wiedzą o jego tak zwanym zainteresowaniu mną. A ty wyglądasz na przerażoną.
Zachodzę w głowę, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział.
- Przez sześć lat zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie odwzajemniłaś jego
zainteresowania.
- I nie spróbowałaś wytknąć mi błędu? Szok i trwoga!
- Przyrzekłam sobie, że tego właśnie nigdy nie uczynię, Clarisso. - W oczach niani
Clarissa zobaczyła smutek. Antonia doskonale pamiętała, że matka Clarissy została
zmuszona do poślubienia króla i co z tego wynikło. - Poza tym już od bardzo dawna
przestałaś potrzebować moich rad.
Tyle było ciepła i miłości w jej słowach, że serce Clarissy się ścisnęło.
- Tak jakby to mogło cię powstrzymać, bambinàia - powiedziała miękko.
Antonia przytuliła ją ze wszystkich sił.
T L
R
- Masz rację - westchnęła. - Już zawsze będę wobec ciebie nadopiekuńcza i będę
się we wszystko wtrącać. Jesteś moją jedyną radością, odkąd straciłam mojego Benita. A
teraz jeszcze jedna niechciana rada. Ten Selvaggio... jest jedynym mężczyzną, dla
którego złamałam zasadę niewtrącania się w twoje decyzje i wybory. Nie bądź głupia,
dziewczyno. Chwytaj go.
- Ach, bambinàia, zupełnie nie wiesz, kim on jest naprawdę, czyż nie tak?
- Jeśli chodzi ci o to, że jest D'Agostino z nieprawego łoża, to owszem, wiem.
Clarissa uśmiechnęła się smutno.
- Wygląda na to, że to ja dowiedziałam się ostatnia. Ale nie to miałam na myśli.
Chodzi mi o jego charakter.
- Nigdy nie spotkałam człowieka tak skomplikowanego. I to właśnie czyni go
wyjątkowo odpowiednim dla ciebie.
- Sugerujesz, że i ja mam skomplikowany charakter? Dziękuję. Pewnie masz rację.
Ale problem z takim człowiekiem polega na tym, że wśród zalet napotykasz także wady.
Jest być może przystojny jak bóstwo i może ma silną osobowość. Jest potężny i bogaty.
Ale jest też arogancki, uparty i chorobliwie ambitny.
Antonia popatrzyła na nią uważnie.
- Hmm. Arogancki, powiadasz? Ja widziałam coś całkiem innego. Te wszystkie
piękne zaproszenia, które ci przysyłał, a które znajdowałam w koszu na śmieci, podarte,
jakby parzyły ci ręce. Arogancki mężczyzna już po pierwszej odmowie zaniechałby
następnych prób.
Clarissa przygryzła wargę.
- Do tego prowadzą upór i chorobliwa ambicja. Ferruccio Selvaggio nigdy nie
zaprzestanie pościgów. Zawsze musi dostać to, czego zechce.
- To taką pokrętną grę prowadzisz? Pojedziesz do niego nie wtedy, kiedy zażąda,
lecz kiedy to ty zdecydujesz? Pół dnia później? - Antonia skrzywiła się. - Kiedy chodziło
o sprawy osobiste, mogłaś postępować wedle własnej woli. Ale to jest sprawa
państwowa. Po tym, jak go traktowałaś w przeszłości, miałby prawo oficjalnie poskarżyć
się na ciebie królowi i radzie. Ale nie zrobił tego, za co polubiłam go jeszcze bardziej.
T L
R
- To dlaczego ty do niego nie pojedziesz? - prychnęła Clarissa. I natychmiast za-
czerwieniła się ze wstydu. - Powinien być wdzięczny, że mimo wszystko się do niego
wybieram. Jeśli tym razem nasze spotkanie nie będzie miało oficjalnego charakteru, już
nigdy nie będzie miał szansy znaleźć się przy mnie w odległości mniejszej niż kilometr.
A jeśli kobieta ma prawo się spóźnić, to księżniczka ma prawo spóźnić się nieprzy-
zwoicie.
Antonia wysoko uniosła brwi.
- Kiedy przeszczepiono ci inną osobowość?
Clarissa wzruszyła ramionami.
- Tak się ze mną dzieje na samo wspomnienie Ferraccia Selvaggia alias
D'Agostino.
- Grasz rolę kapryśnej księżniczki? Próbujesz wyprowadzić go z równowagi,
prawda? - spytała Antonia podejrzliwie. - Dio Santo! - zawołała, jakby nagle odkryła
prawdę. - Jak mogłam nie zauważyć tego wcześniej? Ty nie jesteś nim zainteresowana.
Ty za nim szalejesz!
Clarissa nawet nie próbowała udawać przed kobietą, która praktycznie ją
wychowała.
- A już całkiem oszaleję, kiedy „go schwytam".
Po raz pierwszy w życiu Clarissa widziała Antonię osłupiałą.
- Si, to prawda - powiedziała Antonia po długiej chwili. - W tym momencie nie
mam nic do powiedzenia. Zupełnie nic. Nadrobię to, zapewne, później, ale teraz idź.
Przeproś posłańca i umów nowy termin albo pojedź i osobiście wytłumacz to
niespotykane opóźnienie. Albo potraktuj go, jak to robiłaś przez sześć lat. Masz w tym
spore doświadczenie. Może też... O, nie. Nie mam zielonego pojęcia. Sytuacja nie jest
już skomplikowana. Jest kompletnie niezrozumiała.
- Nawet w najtrudniejszych momentach zawsze potrafisz doskonale ująć problem.
Antonia odwróciła się i odeszła, kręcąc głową. A Clarissa odszukała posłańca
Ferruccia. I jak poprzednio Alfredo, osobisty lokaj i asystent Ferruccia, niemal bez słowa
dostarczył ją pod same drzwi. Miała nieodparte wrażenie, że jej nie lubi.
T L
R
- Czy mógłbyś mnie zaanonsować? - spytała. - Muszę się z nim zobaczyć natych-
miast. To nie powinno potrwać długo i będziesz mógł mnie odwieźć na lotnisko.
- Bardzo mi przykro, principessa - odparł - ale dostałem wyraźne polecenia.
Signore Selvaggio podkreślił, że ilekroć przybędziesz, masz zostać wpuszczona do
środka i wszyscy natychmiast mają opuścić pałac.
Cóż za wygoda! - pomyślała. Mógł z nią zrobić, co tylko zechciał, bez
niewygodnych świadków.
- Skoro zabronił ci wejść ze mną, zadzwoń do niego. - Stał bez ruchu, z kamienną
twarzą. - Próbowałam go zawiadomić w czasie jazdy, ale miał wyłączony telefon. Ty
jednak na pewno wiesz, jak się z nim skontaktować.
- Signore Selvaggio dzwoni do mnie. Ja mu nigdy nie przeszkadzam.
- Nie przeszkodzisz mu. Oczekuje mnie.
- Oczekiwał. Dwanaście godzin temu - wypalił z nieskrywaną złością.
- I oto jestem. Skąd będzie wiedział, że przyjechałam? Skąd mogę wiedzieć, że w
ogóle jest w domu?
- Nie wiem, principessa. Nie powiadomił mnie o swoich planach na ten wieczór.
Żałuję, ale nie mogę pomóc. Tylko od pani zależy, co teraz pani uczyni. Może pani
zaczekać, aż włączy swój telefon. Może się zjawić, jeśli jest poza domem, albo zejść ze
schodów, jeśli jest w pałacu. Mogę też, jeśli pani sobie życzy, odwieźć panią do
samolotu.
Krew w niej zawrzała.
- Przecież nie sprzedajesz tajnych informacji konkurentom. Dio! Kazał ci
przywieźć mnie i zostawić samą. Lecz to miałoby sens tylko wtedy, gdyby był na
miejscu. Ale z powodu mojej... opieszałości... tak się nie stało. Zatem i tamto polecenie
nie obowiązuje. - Alfredo twardo patrzył jej prosto w oczy. Nie zamierzał ustąpić. - Czy
on aż tak straszliwie karze za niesubordynację, że drżysz tu z przerażenia? Jeśli tak, mój
ojciec i rada pomylili się, sądząc, że taki despota mógłby być królem.
- To ty, Wasza Wysokość, się mylisz - zawołał gniewnie. - To nie strach trzyma tu
wszystkich, którzy pracują dla signore Selvaggia. To lojalność. Wszyscy staramy się
odgadywać i spełniać jego życzenia, tak jak on odgaduje nasze.
T L
R
Zaskoczona Clarissa słuchała w milczeniu. Ale przecież Ferruccio sam się przy-
znał, że jest mistrzem w manipulowaniu ludźmi.
Patrzyła, jak Alfredo wychodzi z pałacu i zamyka za sobą drzwi. Zostawił jej tylko
dwie możliwości: czekać albo wyjść. Czekanie było prawdziwym wyzwaniem. Wszak
Ferruccio mógł się pojawić dopiero następnego dnia. Ale odejść też nie mogła. Musiała
zakończyć sprawę jeszcze tej nocy. A to oznaczało trzecią możliwość: ruszyć na
poszukiwanie. Powinna chyba zacząć od piętra. Ferruccio na pewno siedział w którymś z
gabinetów i oglądał ją za pomocą kamer. Pamiętała, że miała do wyboru trzy drogi.
Jedna wiodła na wieżę, druga do skrzydła wschodniego, trzecia do zachodniego. Nie
zastanawiała się długo. Podczas tamtego magicznego wieczoru nad morzem powiedział,
że kazał tak zbudować pałac, żeby mógł pracować i spać, patrząc na zachód. Tam też
skierowała swe kroki.
Gdy znalazła się na antresoli, skręciła w lewo, w szeroki korytarz zwieńczony
łukowym sklepieniem.
Na jego końcu znajdowały się drzwi. Miniaturowa replika głównych drzwi do
pałacu. Zbliżała się do nich z bijącym sercem. Z każdym krokiem coraz bardziej...
przerażona. Stanęła tuż przy drzwiach i przyłożyła policzek do zimnego dębu. I wtedy
usłyszała wyraźnie - przerażające, ścinające krew w żyłach dźwięki. Dio, czy to on tak
jęczał?!
Nagła myśl odebrała jej oddech. Może był z kobietą? Może nawet z kilkoma?
Nie, to nie były odgłosy rozkoszy. To był... ból. Nagle wszystko ucichło.
Wpadła do pokoju z walącym sercem. Wewnątrz panował półmrok. Po kilku
krokach zatrzymała się przed największym łożem, jakie kiedykolwiek widziała.
Ferruccio leżał pośrodku, na plecach. Jedno muskularne ramię włożył pod głowę, drugie
odrzucił daleko. Spod ciemnej pościeli wystawał jego nagi tors. Z odchyloną do tyłu
głową wyglądał jak prawdziwy bóg.
Leżał bez ruchu. Zdawać by się mogło, że nie oddychał.
Przestraszyła się. Lecz nim dopadła łóżka, nim zdążyła nim potrząsnąć, poruszył
się. Przeogromna ulga podcięła jej nogi. Omal nie upadła.
Dio, Dio, grazie, grazie, dudniło jej w głowie. On tylko spał.
T L
R
Lecz nie...
Przyjrzała się jego twarzy i zgroza ścisnęła jej serce. Patrzyła, jak zaciska szczęki i
pręży całe ciało. Żyły na jego ramionach nabrzmiały. Oddychał ciężko, chrapliwie,
krótkimi haustami. Całe łoże zaczęło dygotać wraz z nim. Wyglądał, jakby się
rozpaczliwie starał uwolnić od przygniatającego go potwornego ciężaru. Jakby się
zmagał z najokrutniejszymi torturami. Wszystko w przerażającej ciszy. Ale niedługo. Z
jego ust wyrwał się jęk. Długi, głęboki, jakby z samego dna duszy.
Zrozumiała, że zmagał się z sennymi koszmarami. Takimi, jakie nawiedzały także
ją. Rozpoznała na jego twarzy znajome katusze.
Czy był to pojedynczy koszmar, czy też taki, który powracał wiele razy?
Po chwili wiedziała. To nie był przypadkowy intruz, lecz stały gość. Jakąż udręką
musiała być dla niego każda noc? Wtedy zrozumiała, jak bardzo się co do niego myliła.
Sądziła, że jego bolesne dzieciństwo nie zostawiło śladów w jego sercu. Nieprawda.
Widziała, jak cierpi. Cierpiała razem z nim.
Klęknęła przy łóżku. Chciałaby go uwolnić od koszmarów, które wydawały jej się
tak bardzo znajome. Bo był to przecież jedyny mężczyzna, który obudził jej pasje i
żądze. Nie mogła się pogodzić z jego cierpieniem. Pochyliła się, przytknęła wargi do
jego powieki. Potem do drugiej. Położyła drżącą dłoń na jego piersi.
Nagle Ferruccio otworzył oczy.
I cały świat się przewrócił. Nim się zorientowała, leżała na plecach. Jej ręce
wyciągnięte nad głowę ściskało jakieś potężne imadło. Czuła na sobie odbierający dech
w piersiach ciężar męskiego ciała. Czuła dłoń zaciskającą się na jej krtani.
Zamrugała gwałtownie. Tuż przed oczami miała jego twarz. Wykrzywioną jak
dzika maska.
On też zamrugał. Jeszcze raz. I znowu. Zabrał dłoń z jej krtani.
- Clarissa...
Zrozumiała, że wziął ją za napastnika. Jak wiele razy musiał doznać w życiu
przemocy, że reagował tak gwałtownie?
Łzy spłynęły jej po twarzy. Gorące, prosto z serca. Widziała, jak ustępowała jego
wściekłość. I czuła, jak równocześnie twardniał z podniecenia, mając ją pod sobą.
T L
R
Uwolnił ją i przekręcił się na plecy. Ramieniem zakrył oczy.
- Perdonami... Dio, Clarissa, myślałem, że jesteś... że jesteś...
Wsparła się na trzęsących się jeszcze łokciach.
- Kim? - spytała. Mruknął coś niezrozumiale.
- Nikim - zbył ją. - Co ty tu właściwie robisz, Clarisso?
Pochyliła się nad nim. Czuła, że wciąż jeszcze był spięty. Pragnęła mu ulżyć.
Ukoić.
- Przyjechałam tu, szukałam cię. Potem... usłyszałam. Miałeś koszmarne sny i...
chciałam ci pomóc. - Drżącą rękę odsunęła jego ramię z twarzy. - I wciąż chcę.
Zajrzała mu w oczy. Początkową podejrzliwość szybko zastąpiły inne zgoła
uczucia. Ulga, wdzięczność, pragnienie... uspokojenie.
Chwycił ją za rękę i przycisnął jej dłoń do swojej piersi.
- Dio santo, Clarisso... Mogłem cię zranić.
Zabrzmiało to tak żałośnie, że serce jej się ścisnęło.
Drugą ręką pogłaskała go po czole. Wargi jej tak drżały, że nie mogła się
uśmiechnąć.
- Ale nie zraniłeś. To było jak przejażdżka kolejką górską. Masz taki ujmujący
sposób udowadniania mi, że mało ważę.
Jego ściągnięta dotąd twarz wypogodziła się trochę.
- Bardzo mi przykro, że byłaś świadkiem moich zmagań z sennymi upiorami.
Kiedy się ocknąłem, nie byłem pewien, czy to był tylko sen.
Usiadła obok niego z podwiniętymi nogami.
- Nie mówisz o tym, co było tylko snem, prawda? - spytała ze współczuciem.
Zawahał się.
- Były kiedyś... złe czasy - wyznał. - Czasem do mnie wracają. Tyle już lat minęło,
od kiedy byłem dzieckiem i musiałem na ulicach walczyć o życie. Wspomnienia
odzywają się jak echo.
- Naprawdę? - Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo dobrze wiedziała, o czym
mówił. Jak świetnie znała dziecięce dramaty. - Niektóre wspomnienia potrafią być
T L
R
bardzo wyraziste. Często z upływem czasu stają się jeszcze ostrzejsze. Doświadczenie
życiowe może zaognić rany, których doznała psychika dziecka.
Coś jakby rozbawienie zamigotało w jego oczach.
- Kiedy uciekłem od ostatniej rodziny zastępczej, nie byłem już takim dzieckiem.
- Ale byłeś przedtem. A powody, dla których uciekałeś, musiały być naprawdę
poważne. Poza tym trzynastolatek nie jest jednak zbyt dorosły. Ja nie potrafię sobie
wyobrazić, że miałabym choć jeden dzień spędzić na ulicach, sama, bez opieki. Jak
zdołałeś przetrwać to wszystko?
Spochmurniał.
- Każdego dnia miliony dzieci na całym świecie to przeżywają.
- Ale nikt nie osiąga tego co ty. Jest tylko jedno wytłumaczenie. Jesteś cudem,
Ferruccio Selvaggio.
Zastygł w osłupieniu. Patrzył na nią, jakby wyskoczyła z jego snu. Zapewne
zastanawiał się, co sprawiło, że tak zmieniło się jej nastawienie. Ale żeby mu to
wytłumaczyć, musiałaby ujawnić mu sprawy, o których nie chciałaby mówić. Nikomu na
świecie.
Ferruccio pokręcił głową.
- Nie sądzę, by był w tym jakiś cud. Nie spotykałem się tylko z potworami. Były
także anioły, które pomagały mi i doradzały tylko dlatego, że po prostu mogły. One także
czasami odwiedzają mnie w snach.
Zacisnęła usta. Z bólu. Jakże źle oceniała go do tej pory! Jak niesprawiedliwie.
Pojęła także jeszcze coś. Wszystkie opowieści, które o nim słyszała, mówiły, że żadnej
kobiecie, z którą zaznał rozkoszy, nie pozwalał zostać u siebie na noc. Zrozumiała, że nie
wynikało to z bezduszności i zepsucia, lecz z obawy. Nie chciał, by ktokolwiek poznał
jego mroczny sekret.
A w jej przypadku było inaczej! Nie tylko bez oporu zaakceptował to, że była
świadkiem jego słabości, ale jeszcze odkrył przed nią zakamarki swej duszy.
- Grazie molto, mia bella unica.
- Za co? - spytała, kompletnie zaskoczona.
T L
R
Zamknął w swej wielkiej dłoni jej policzek. Pogłaskał kciukiem brwi, nos i mocno
ściśnięte wargi.
- Za to, że przegnałaś potwory, które szalały w mojej głowie.
Tyle było smutku w jego słowach.
Jej oczy przywykły do półmroku. Przyglądała mu się, delektowała się jego boskim
ciałem. Ubrany przykuwał spojrzenia. Półnagi...
- Podoba ci się?
Zadał jej to pytanie poprzedniego dnia. Wtedy miał na myśli cud natury -
krajobraz. Tym razem także miał na myśli cud natury. Lecz inny. Siebie.
- Żyję, czyż nie? - odparła. - Musi mi się podobać.
Uśmiechnął się szeroko.
- A więc... obsłuż się.
T L
R
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Clarissa nie bardzo wiedziała, od czego zacząć.
Czy od jego policzków, czoła czy brwi? Może od nosa? Albo ust?
A może w ogóle pominąć twarz?
Lecz dalej wybór był jeszcze trudniejszy. Muskularne ramiona. Szeroka pierś.
Brzuch jak z antycznej rzeźby. Tyle było widać. Pościel skrywała więcej.
- Pozwól, że ci pomogę - wyszeptał.
Wciąż leżąc na plecach, wziął ją za ręce i położył jej dłonie na swoim ciele. Jedną
na piersi, tak że czuła bicie jego serca. Drugą na brzuchu, tuż nad brzegiem kołdry.
- Czujesz? - Dobrze wiedziała, co miał na myśli. Czuła gorące mrowienie w
palcach. Kiwnęła głową. - Twój dotyk pobudza i rozpala. Mam wrażenie, że mógłbym
podnosić budynki.
Ona też to czuła! Energiczniej pokiwała głową. Zajrzała w jego rozjarzone pasją
oczy. A on zaczął prowadzić jej ręce. Aż przyłożył je do swojej twarzy. I obsypał jej
dłonie gorącymi pocałunkami. Potem powrócił do powolnej wędrówki po sobie.
Czuła, że krew zaczyna jej uderzać do głowy.
Wtedy ją uwolnił. Zostawił jej wolną rękę.
Natychmiast zrobiła to, o czym marzyła od dawna. Ujęła jego twarz w dłonie.
Zajrzała w jego zamglone pożądaniem oczy. Pocałowała powieki.
- Zrobiłam to przedtem - szepnęła - żebyś otworzył oczy. Chciałam cię wyrwać z
sennych koszmarów. Teraz chcę, żebyś się delektował chwilą. Zamknij oczy. Odpręż się.
- Posłusznie opuścił powieki. Chwycił ją za biodra, za głowę. Usiłował pocałować.
Uchyliła się. - Pozwól mi, Ferruccio. Tak długo marzyłam o tym, żeby cię dotykać.
Usłuchał. Czekał.
- Si, rób, co tylko zechcesz - zachęcił. - O czym kiedykolwiek myślałaś. Nie ma
ograniczeń. Tylko wolność i rozkosz.
Clarissa miała jednak problem. Nie chodziło o to, jak ma się obsłużyć, ale o to, czy
potrafi. Przytuliła się do niego. Otarła się piersiami o jego muskularną pierś. Pocałowała
T L
R
go. I znowu. Raz za razem. Czuła, jak zaczął się prężyć, jak walczył ze sobą, by nie
chwycić jej za głowę i nie przycisnąć.
Po chwili jej usta rozpoczęły wędrówkę w dół. Wargi i język znaczyły na jego
skórze rozżarzony ślad.
- Zrób teraz to, czego chcesz najbardziej - wychrypiał.
Z bijącym sercem, powoli zsunęła z niego pościel. I patrzyła.
To, co początkowo brała za wypiętrzoną kołdrę, to był on. Ostatniej nocy czuła go
przez ubranie. Tymczasem okazało się, że jej wyobraźnia znów nie dorównała
rzeczywistości. Nagle zaschło jej w ustach.
- Zaspokój mnie, Clarisso - ponaglił ją. - Pokaż, jak dobrze jest mnie dotykać. Ile ci
to daje radości.
Drżała z pożądania. Ale brak doświadczenia paraliżował ją. Nigdy jeszcze nie
dotykała mężczyzny tak, jak sobie wymarzyła.
Dopiero kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, poczuła, że tylko on. Albo on, albo
żaden inny. Teraz utwierdziła się w tym przekonaniu.
Zamknęła go w dłoni. Zaczęła nią poruszać. Ostrożnie i niewprawnie. Lecz kiedy
jęknął, kiedy spojrzała mu w twarz, uspokoiła się. Po chwili schyliła się. Dotknęła go
językiem. Ostrożnie. Samym czubkiem. Pierwsze wrażenie omal nie odebrało jej
przytomności. Głęboko wciągnęła powietrze. A potem, poganiana własną żądzą, szeroko
otworzyła usta.
Chwycił ją za włosy. Powstrzymał.
- Chcę posmakować twojej rozkoszy - szepnęła.
- Posmakujesz. Tak jak ja twojej. Ale chciałbym, żebyśmy nasz pierwszy raz
przeżyli razem.
Ona także o tym marzyła.
Nieco zagubiona popatrzyła nań pytająco. Usiadł i powiódł po niej płonącymi
oczami.
- W moich fantazjach, Clarisso, nie miałaś na sobie żadnej spódnicy ani bluzki.
Zdejmij to teraz.
T L
R
Usłuchała bez słowa i zdjęła bluzkę. Jej piersi, nabrzmiałe pożądaniem, wypełniały
stanik. Kiedy opadła na plecy, jęknął głucho. Klęknął nad nią.
- Więcej, Clarisso. Pokaż mi resztę. Rozpal mnie do szaleństwa.
Przez moment siłowała się z zamkiem w spodniach.
Przyglądał się jej walce błyszczącymi oczami. Nie wytrzymał. Zeskoczył z łóżka.
Złapał ją za nogi i podniósł do góry. A potem, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki,
jej spodnie odleciały. Pożerał ją wzrokiem. Potem opadł na łóżko. Wsparty na łokciach
zamknął ją pod sobą jak w klatce.
- Mia bella unica. To ty jesteś cudem. I miałaś rację. Jestem mistrzem w
ukrywaniu szaleństwa. Sześć lat żyłem jak obłąkany.
Wsunął dłonie pod jej plecy. Wygięła się, by ułatwić mu dostęp do zapinki stanika.
Uwolnił jej piersi tylko po to, żeby zaraz nakryć je dłońmi. Krzyknęła cicho. Potem
znowu, kiedy ścisnął wargami sutkę.
- Wystarczyło, że cię zobaczyłem, że usłyszałem twój głos i natychmiast
odchodziłem od zmysłów. A przecież wtedy jeszcze cię nawet nie dotknąłem. Urodziłaś
się, by doprowadzać mnie do szaleństwa.
- Ferruccio, proszę... - Tym razem wiedziała już, o co błaga. - Nie zwlekaj... Nie
mogę... Nie mogę...
Chwycił ją za pośladki. Ścisnął. Potem znów. I po raz kolejny, magicznym
sposobem usunął ostatnią barierę.
- Już nie będziemy czekać. Już nigdy, słyszysz?
- Tak, tak... proszę - jęknęła i szeroko rozchyliła uda.
Ferruccio zbliżył się i zaczął się o nią ocierać. To bliżej, to dalej, lecz wciąż nie
wchodził do końca.
- Widzisz, jaka jesteś wilgotna i gotowa? - Dotknął jej najczulszego miejsca, a ona
aż się uniosła na łóżku. - Co sobie wyobrażałaś, kiedy dotykałaś się dla mnie, Clarisso?
Czy to był mój język, czy palce, czy... to?
Wykonał kilka łagodnych ruchów, aż świat jej się skurczył do tego jednego małego
punktu.
T L
R
- To... - wyznała. - Widziałam ciebie. Czułam ciebie... Marzyłam, by to było na-
prawdę. Ale teraz jest tysiąc razy lepiej... nawet nie przypuszczałam, że... coś może być...
tak cudowne.
- Będzie jeszcze lepiej.
Zanim się spostrzegła, wsunął się w nią jednym energicznym ruchem. Choć mąciło
jej się w głowie, czuła, że i on reagował spontanicznie, że się nie kontrolował.
Zrozumiała też jeszcze coś. Że była jedyną osobą na ziemi, która widziała jego słabość i
niekontrolowane pożądanie. Tylko ona.
Poddała się magii chwili. Objęła go nogami w pasie i przycisnęła do siebie.
Popchnęła gwałtownie. Krzyknęła z bólu. A zaraz potem ponownie. Z rozkoszy.
- Dio, Dio Santo... Jaka jesteś gorąca. Clarisso, amore... rozpalasz mnie. - Widziała
jego ściągniętą namiętnością twarz. - Spal mnie, cuore mio, pochłoń mnie... całego.
Z wolna odchodziła od zmysłów. Aż wszystko eksplodowało. Konwulsje
wstrząsały nią, raz po raz. Usłyszała krzyk Ferruccia, ochrypły i głuchy. Poczuła, jak na
moment zesztywniał w jej uścisku, znieruchomiał. Później wypełniły ją gorące
strumienie.
Jej pierwszy mężczyzna... Jej pierwsza rozkosz.
Ferruccio poczuł, jak Clarissa osuwa się na łóżko. Przestraszył się. Objął ją ze
wszystkich sił. Wielkimi oczami patrzył na spływające po jej policzkach łzy, na jej
drżące wargi. Słuchał nierównego oddechu. Opadł na łóżku obok niej.
Dio... przez chwilę myślał, że... Potrząsnął głową z dezaprobatą. Przez sześć lat
obiecywał sobie, że gdy się wreszcie znajdą w łóżku po raz pierwszy, będzie ją pieścił,
spełniał jej niewypowiedziane życzenia, aż odpłynie z rozkoszy.
Stało się. Dał jej rozkosz, ale sam... zatracił się. Stracił kontrolę nad sobą. Po raz
pierwszy w życiu. Pogłaskał ją po ręce. Była jego. Nareszcie. Przytulił ją. Zamknął w
objęciach. Powoli się uspokajali. Wtedy zobaczył na prześcieradle... kroplę krwi.
Poczuł mróz w kościach. I przerażenie. Zrozumiał. Był jej pierwszym mężczyzną!
Kiedy to do niego dotarło, niemal popadł w euforię. Ale dlaczego mu na to
pozwoliła? Spojrzał jej w twarz. I zrozumiał. Wszak wiedział to od dawna. Zawsze czuł,
T L
R
że go pragnęła i dlatego tak starannie go unikała. A teraz, kiedy było to w jej interesie,
uległa.
Kazał jej siebie ścigać. Przybyła więc, lecz nie dla pogoni, ale by go podbić i
zwyciężyć. I kiedy omdlewała z rozkoszy w jego ramionach, to ona zdobywała jego.
Taka niedoświadczona sprawiła, że już nie mógł bez niej żyć. Co będzie, gdy pozna
więcej sekretów?
Bolesne rozczarowanie ścisnęło mu serce. Wszystkie uczucia, których istnienia
nawet nie podejrzewał, umarły w jego duszy. Ofiarowała mu całą siebie, by chronić go
przed cieniami przeszłości. Ale wciąż pozostawała tą samą, która wzgardziła jego
sercem. Bo przecież tylko tak mógł wytłumaczyć sześć lat jej oporu.
Ale to wszystko było już bez znaczenia. Teraz należała do niego. A on do niej.
Mimo że trwał w niezłomnym postanowieniu, że weźmie od niej wszystko, ale da tylko
to, co zechce.
Coś wyrwało ją z błogostanu. Gwałtownie otworzyła oczy. Ferruccio.
Mężczyzna, przed którym uciekała przez czas długi jak życie. Wsparty na łokciu,
głaskał ją z nieskrywaną satysfakcją. Mężczyzna, na którego czekała sześć lat. I przez
całe życie, zanim go poznała. Ten, który ją rozbudził. Ujawnił prawdziwe znaczenia
słowa pożądanie.
Długo się broniła, lecz w końcu musiała przyznać przed samą sobą, że go kocha.
Kocha go ponad wszystko. Całą sobą.
Ale to niczego nie zmieniało. Dla niego była tylko nagrodą, premią.
A może się jednak myliła? To, co jej opowiedział... To, jak ją traktował... Czyżby
jednak czuł do niej coś więcej?
- To było nawet dość przekonujące. - Ton jego głosu zmroził ją. Nie było już w
nim pasji i szczerości. Uniósł się i zajrzał jej w oczy. - Ale czuję, że potrzebuję więcej.
Czuję, że od tej chwili wciąż muszę być przekonywany.
Z hukiem spadła z niebios w zimną rzeczywistość. Poznał wszystkie jej sekrety i
czułe miejsca. Rozpalił jej ciało w ekstazie rozkoszy i zdruzgotał serce.
Był tylko jeden sposób, by się uchronić przed cierpieniem. Na jego chłód i
nonszalancję odpowiedzieć tym samym.
T L
R
- Rozumiem, że jazda próbna zadowoliła cię? A już wyjątkowo zadowolony mu-
sisz być, widząc mnie w zupełnie nowej... sytuacji.
Zaśmiał się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedział. - Pozwól, że zademonstruję ci poziom
mojego zadowolenia na twoim stworzonym do rozkoszy ciele.
Wstał i zaniósł ją do łazienki, gdzie czekała już kąpiel. Gorąca woda działała
kojąco. Wsunął dłoń między jej uda. Wiedział już, jak sprawić, by odpłynęła na falach
rozkoszy. Wpił się ustami w jej wargi. Potem uniósł ją i położył na plecach na posadzce,
na brzegu wanny. Pochylił się i powiedział ochryple:
- Otwórz się, jestem głodny ciebie.
Nie musiał czekać. Każdy ruch jego języka odbierał jej kawałek świadomości.
Świat zaczynał wirować, rozpędzał się coraz bardziej. Aż eksplodowała w ekstatycznych
konwulsjach.
Podniósł ją, wytarł do sucha i zaniósł do sypialni. Leżeli w migotliwym blasku
świec i księżycowej poświacie. Po chwili Ferruccio uniósł się. Wiedział, że pragnęła
znów mieć go w sobie. I nie pozwolił jej czekać.
Z każdą kolejną falą rokoszy wykrzykiwała jego imię. Ponaglała go. Kiedy
osiągnęli szczyt, opadł na łóżko obok niej. Znów widziała w jego oczach czułość.
Delikatnie gładził jej rozpaloną skórę.
Jeszcze wiele razy tej nocy obdarzył ją rozkoszą.
Chociaż już więcej jej nie posiadł. I każdym słowem, każdym gestem, wyznawał
jej, jak wiele mu dała. Jak mocno czuł się z nią związany. A ona z nim.
Gdy się zbudziła, było południe. Słońce świeciło jasno. Leżała w pustym łóżku.
Poderwała się w poszukiwaniu Ferruccia. Stał po drugiej stronie, kompletnie ubrany, z
rękami w kieszeniach. Przyglądał jej się ponuro.
Serce jej zadrżało. Nie wiedziała, czego się spodziewać.
Ferruccio odezwał się i mróz przeniknął ją na wylot.
- Jazda próbna była nadzwyczaj przyjemna - powiedział. - Zatem pora na następny
logiczny krok. Na małżeństwo.
T L
R
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Clarissa podniosła się ostrożnie. Była cała obolała. Każdy ruch sprawiał jej
trudność. Nie patrząc na niego, pozbierała ubranie i poszła do łazienki. Spędziła tam
ponad godzinę, próbując odzyskać równowagę. Kiedy wróciła do sypialni, Ferruccio
siedział przy stoliku. Idąc ku niemu, obracała w myślach słowa, które chciała
powiedzieć.
- Chciałabym ci podziękować za wspaniałą inicjację. Teraz żądam, żebyś
dotrzymał umowy, przyjął godność księcia następcy tronu i dał mi spokój.
Posłał jej znudzony uśmieszek.
- To się robi nudne. Kiedy zaczniesz myśleć, zanim coś powiesz? Teraz bardziej
niż kiedykolwiek musisz przystać na moje plany. A ja też nie mam wyboru i muszę się z
tobą ożenić. Ponieważ jesteś w „całkiem nowej sytuacji", żadne z nas nie ma wyboru.
- To, że wziąłeś moje dziewictwo, nie oznacza, że muszę za ciebie wyjść.
- Wziąłem cię dwa razy. Bez zabezpieczenia - rzucił. - Możesz być w ciąży.
Zamarła. Zdało jej się, że zaczęła spadać w przepaść.
- Nawet jeśli tak jest - odezwała się w końcu - to nie twoja wina. Jestem dorosła i
odpowiadam za siebie. Jeśli jestem w ciąży, sama sobie z tym poradzę.
- Poradzisz sobie? - warknął i aż się uniósł na krześle. - Masz na myśli aborcję? A
może zamierzasz oddać dziecko do adopcji?
- Jeśli jestem w ciąży - syknęła - sama wychowam dziecko i będę je kochać przez
całe życie. Nie musisz się martwić.
- Moje dziecko nigdy nie będzie bękartem. - Aż kipiał gniewem.
- Cóż za staroświecki punkt widzenia! - krzyknęła. - Miliony matek samodzielnie
wychowują dzieci.
- Cóż ty wiesz o losie samotnych matek?! I nie masz prawa wypowiadać się w
imieniu dziecka. Ty, która miałaś kochających rodziców, chcesz pozbawić tego swoje
dziecko? A czy jako księżniczka konserwatywnego królestwa odważysz się zostać panną
z dzieckiem? A może opuścisz Castaldini i będziesz wieść samotne życie tylko po to,
żeby mieć ostatnie słowo? Mnie na złość?
T L
R
Ostatnie słowo podkreślił zamaszystym gestem. A ona odruchowo zasłoniła się
obiema rękami. Opuściła je prędko, modląc się w duchu, by niczego nie zauważył.
Zauważył.
Spojrzał na nią, jakby to ona jemu zadała potężny cios.
- Dio santo, pomyślałaś... pomyślałaś, że chciałem... cię uderzyć? - Odwróciła
wzrok. - Clarisso! Spójrz na mnie. Pomyślałaś, że chciałem cię uderzyć? Czy nie wiesz,
że prędzej dałbym sobie uciąć obie ręce, niżbym cię dotknął inaczej niż w namiętności?
- Gniew jest namiętnością - wymamrotała.
- Nie, gniew jest słabością - rzucił. - A rozładowywanie go przemocą to zbrodnia.
Nigdy nie posunąłbym się do czegoś takiego. Ale jestem pewien, że ktoś uderzył cię w
przeszłości. Kto to był? Musisz mi powiedzieć.
Wyciągnął do niej ręce, ale ona się odsunęła.
- Zostaw mnie, Ferruccio.
Złapał ją za ramiona.
- Nigdy cię nie zostawię. A ty mi powiesz, kto sprawił, że skuliłaś się przed moim
przypadkowym gestem, jakbyś się spodziewała uderzenia. To nie zdarzyło się raz. To się
musiało powtarzać często.
- Puść mnie, do cholery!
- Nie puszczę cię, dopóki nie powiesz, kto ci to zrobił.
- Zamierzasz mnie siłą zmusić do posłuszeństwa? I uważasz, że jesteś lepszy niż
osoba, która mnie uderzyła? Oboje używacie przemocy dla rozładowania frustracji i
narzucenia innym swojej woli.
Uwolnił ją natychmiast.
- Dobrze, nie mów - wysyczał przez ściśnięte zęby. - Sam zgadnę. Nie miałaś zbyt
wielu kontaktów z mężczyznami, a więc nie mógł to być ktoś obcy. To musiał być ktoś z
rodziny. To mógł być tylko jeden człowiek. Twój ojciec.
- Nie!
- Tak. Któż mógł się uciekać do przemocy wobec ciebie? Twoi bracia? Na pewno
nie. Znam ich. Rozerwę go na strzępy.
- Ferruccio, przestań. Nawet nie próbuj.
T L
R
- Nie martw się. Nie uderzę go. Potraktuję go tak, że zaboli bardziej niż razy. Zde-
tronizuję drania i wygnam z kraju. Już nigdy nie zbliży się do ciebie.
- Mylisz się, on... nigdy... - głos jej się załamał.
- Nie broń go, Clarisso, bo moja kara będzie jeszcze dotkliwsza.
- Chcesz go ukarać, ale nie dla mnie, tylko dla siebie.
- Co masz na myśli? - spytał podejrzliwie.
- Uważasz, że to przez niego żyłeś poza rodziną. Zrobiłeś sobie ze mnie wymówkę,
żeby go zranić.
Parsknął śmiechem.
- Moja tak zwana rodzina nic mnie nie obchodzi. Nie ukarzę go więc za to, że
„żyłem poza rodziną", ale tylko z twojego powodu.
Chwyciła go za rękę, potrząsnęła.
- Nic mu nie zrobisz, słyszysz? Albo... już nigdy mnie nie dotkniesz!
- Znęcał się nad tobą...
- Nieprawda! On mnie chronił!
- Przed kim? Kto mógł się zbliżyć tak bardzo do ciebie, księżniczki, że twój ojciec,
król, musiał cię ochraniać?
- Moja matka!
Szok sparaliżował go. Twarz mu stężała.
- Jak? Dio... dlaczego?
Żałośnie pokręciła głową.
- Przestań, Ferruccio.
- Ty nie ustąpiłaś, kiedy zbudziłaś mnie z koszmarnego snu. Chciałaś się
dowiedzieć, pomóc mi. Ja też chcę tylko tego.
- Sam powiedziałeś, że to już przeszłość. Minęło dwadzieścia lat.
- I wciąż tkwi w twojej pamięci. Musiało to być dramatyczne przeżycie dla
psychiki dziecka.
Skrzywiła się.
- Ty masz pamięć absolutną, prawda?
T L
R
- Powinnaś już wiedzieć, że nic mnie nie powstrzyma, jeśli mi na czymś zależy.
Powiedz mi.
- Ty mi nic właściwie nie powiedziałeś. Dlaczego ja miałabym mówić?
- Opowiem ci wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Odpowiem na każde
pytanie. Mów.
Wiedziała, że on, tak czy inaczej, postawi na swoim. Poddała się. Wzruszyła
ramionami.
- Miała z ojcem problemy małżeńskie...
- I wyładowywała się na tobie?
- Wydaje mi się, że miała zaburzenia psychiczne.
- Wydaje ci się? Nikt jej nie zbadał? Nie leczył?
- Nigdy nie przyznała, że ma jakieś problemy. Widzisz, ona była bardzo piękna.
Bardzo wcześnie stała się obiektem zainteresowania mężczyzn. Jej ojciec, człowiek
niezwykle bogaty i wpływowy, uważał, że wszyscy kręcący się koło niej młodzieńcy
czyhali tylko na jej majątek, i przepędzał jednego po drugim. A potem ją
„dyscyplinował". Zwłaszcza gdy się do któregoś zbliżyła trochę bardziej.
- Bił ją, kiedy była już na tyle dorosła, by wyjść za mąż?
- Mam mówić, czy będziesz się zabawiał w psychoanalityka i komentatora? Mój
dziadek doprowadził do jej ślubu z moim ojcem. Człowiek niezwykle bogaty i nowy król
Castaldini wydawał mu się godnym jego jedynej dziedziczki. Wszystko szło jak w bajce
i wkrótce doczekali się dwóch męskich potomków. Dynastia i połączone fortuny miały
zapewnioną kontynuację. Lecz między matką i ojcem zaczęło się psuć. Czasami mi się
wydaje, że poczęli mnie w ostatnich chwilach małżeństwa. Potem wszystko się rozpadło.
Kiedy przyszłam na świat, byli już w nieoficjalnej separacji. Matka poświęciła się wtedy
mnie. W patologiczny sposób.
- Nie pozwalała ci wychodzić na słońce ani kąpać się w morzu. Mówiła, że to dla
twojego dobra, a próbowała jedynie ukoić swój ból. Kiedy to się nie udawało, karała za
to ciebie.
Clarissa westchnęła ciężko.
T L
R
- Dobrze. Już milknę. Gotów jesteś napisać rozprawę naukową na temat charakteru
mojej matki, jej motywacji i czynów.
- Jestem, kim jestem, ponieważ potrafię czytać w ludziach.
Jakiż był pewny siebie.
- Taaak. Jesteś dobry. Czasami mam wrażenie, że potrafisz czytać w myślach. Tak
więc... już wiesz. Może już, dosyć?
- Jeszcze nie skończyłaś. Opowiedz mi o roli swojego ojca w tym wszystkim.
Gdzie był, kiedy matka znęcała się nad tobą?
- Nie próbuj go oskarżać. Był królem i miał mnóstwo obowiązków. Sam się o tym
przekonasz pewnego dnia. Nie miał żadnego powodu, by przypuszczać, że działo się coś
złego. Matka, poza tym, że do piątego roku życia nie odstępowała mnie na krok, była
całkiem w porządku. A ja muszę przyznać, że byłam krnąbrnym dzieckiem. Nie
słuchałam poleceń i zakazów, dopóki nie krzyknęła lub mną nie potrząsnęła.
- Co za szczęście.
- Nie całkiem. Myślę, że doprowadziłam ją do granic wytrzymałości.
- Ona ci to powiedziała, prawda?
- Tak. Powiedziała, że zmusiłam ją do tego, żeby mnie biła, bo byłam wstrętna.
- Wymówka każdego oprawcy.
- Chyba tak. Ale... powtarzała też, że mnie nienawidzi, bo jestem taka jak ojciec. I
że jego nienawidzi, bo przestał ją kochać. - Umilkła, by zebrać siły. - Pewnego dnia
wszystko się skończyło. Ot, tak. Kilka dni po moich ósmych urodzinach Durante wszedł
bez pukania i zobaczył ją... zobaczył ją...
- Bijącą cię. Jak cię biła, Clarisso?
- A jak ludzie biją? Zwyczajnie.
- Wielu ludzi uderzyłem w moim życiu. Brutali większych ode mnie albo równych
mi, którzy mnie zaatakowali. Żeby skończyć jak najszybciej, biłem mocno. W twarz.
Ona nigdy nie uderzyła cię w twarz, prawda? Żeby nic nie było widać. Ubierała cię
szczelnie od stóp do głów i wmawiała, że słońce ci szkodzi. - Clarissa poczuła, że
zaczynało jej brakować powietrza. Wydobywał sekrety, które skrywała starannie przez
tyle lat. - Jak cię biła, kiedy wszedł Durante?
T L
R
- Ona... kopała mnie. W brzuch.
Zazgrzytał zębami.
- Uderzył ją?
- A ty uderzyłbyś swoją matkę w takiej sytuacji?
- Maledizione, si... Do diabła, tak.
- No tak. Durante to nie ty. On nie używa przemocy. Poza tym zawsze był jej
pupilem. Kochała go i rozpieszczała przez wiele lat. To, co zobaczył, było dla niego
strasznym przeżyciem. Żył w przekonaniu, że byłam całym jej światem, że tylko dla
mnie żyła. Powstrzymał ją, zabrał mnie od niej i zaprowadził do Antonii. Potem poszedł
do ojca i zażądał, żeby mnie zabrano z jej apartamentów. Wtedy ojciec zabrał mnie do
siebie i od tej pory byłam bezpieczna.
- Co stało się z twoją matką?
- Poddała się. We wszystkim.
- Tylko znęcanie się nad tobą trzymało ją przy życiu, co?
- Proszę, Ferruccio. Przecież to jednak moja matka.
- Straciła prawo bycia twoją matką, kiedy po raz pierwszy cię uderzyła, żeby
rozładować gniew i frustrację.
Nieudolnie usiłowała się roześmiać.
- Gdyby zawsze tak było, nikt na świecie nie miałby rodziców.
Spochmurniał jeszcze bardziej.
- Wiesz, o co mi chodzi. Kaleczyła wiele razy, systematycznie. Coraz mocniej.
Mogła cię zabić.
- Nie sądzę, by do tego doszło. A po kilku latach... stałam się dla niej kimś w
rodzaju opiekunki. Do czasu, aż wyjechałam do szkoły. Nie była już tą samą osobą, która
mnie kiedyś prześladowała... i... kochałam ją.
- Jak możesz kochać kogoś, kto wyrządził ci tyle zła?
- I tak nie zrozumiesz. - Odwróciła wilgotne oczy.
- Dlatego, że nie miałem kochającej matki, która przywoływałaby do życia
wszystkie senne koszmary? Teraz jestem szczęśliwy, że tak się stało. Przynajmniej moje
senne koszmary nawiedzają obcy.
T L
R
- To trudno wytłumaczyć. Najtrwalsza część osobowości dziecka kształtuje się pod
wpływem tego, kto pierwszy się nim zajmuje. Przed tym okresem przemocy i po nim
były piękne czasy. I właściwie śmiało mogę powiedzieć, że miałam dużo więcej
szczęścia niż niejedna kobieta. Mam cudownych braci, jestem zdrowa, zamożna. Żyję w
bajkowym pałacu i jestem córką najlepszego króla i ojca na świecie.
- Jednego nie rozumiem - powiedział w zamyśleniu. - Dlaczego, kiedy już wyszło
na jaw, jak matka cię traktowała, oddali cię pod opiekę despotycznej, wojowniczej
Antonii?
Parsknęła śmiechem.
- Przepraszam. Ja ją w myślach zawsze nazywałam pancernikiem. A ty teraz
mówisz coś bardzo podobnego. Ale mówiąc poważnie, delikatność ojca, opiekuńczość
Durantego, towarzystwo Paola i właśnie konstruktywna dyscyplina Antonii razem wzięte
ukształtowały mój rozsądek. Dlatego wyrosłam całkiem dobrze.
- Wyrosłaś znacznie lepiej niż dobrze.
- Tak, tak, na bezlitosną, bezczelną syrenę.
- Wyjątkowo trafnie to określiłem. Doceń to. I przypomnij sobie, co zrobiłaś ze
mną tej nocy. - Przycisnął ją do siebie ze wszystkich sił, żeby sama się przekonała, co z
nim robiła. - Wracając zatem do początku naszej rozmowy, powiedz „tak", Clarisso.
Nie mogła! Ponieważ wiedziała, że pokochała go bez pamięci, a on nie był zdolny
do tego samego. Miał przyjaciół, współpracowników, służbę, którzy go uwielbiali. Tak
jak jej ojca. On też kochał swoje dzieci, swój lud, lecz nie potrafił pokochać kobiety,
która dosłownie postradała dla niego zmysły. Ojciec i Ferruccio byli bardzo podobni.
Byli wspaniałymi ludźmi, którzy nie potrafili szczerze pokochać kobiety.
Jakże więc miała się z nim związać na całe życie?
Odepchnęła go.
- Jeżeli jestem w ciąży, wyjdę za ciebie. Jeśli nie, obejmiesz królestwo, ale beze
mnie.
Kiedy wreszcie zmądrzeję? - pomyślał Ferruccio. Z wysiłkiem tłumił furię, która
aż go dusiła. Dla Clarissy wyjście za niego za mąż było jak amputacja, jak
najstraszniejsza ostateczność. Rozmyślał gorączkowo, z kamienną twarzą. Gdyby
T L
R
przystał na jej warunki, skończyłoby się na tym, że poślubiłaby go dla dziecka albo zo-
zostałby królem Castaldini bez niej u boku. Każdy z tych wariantów był nie do przyjęcia.
- Wyjdziesz za mnie teraz - powiedział. - Do dnia ślubu nie dotknę cię ani razu.
Żebyś mogła pozbierać myśli. I... żebyś zatęskniła za mną tak bardzo, że przy nocy
poślubnej zblednie nasza ostatnia noc. Jeśli będziesz chciała, użyję zabezpieczenia. Albo
ty możesz się zabezpieczyć. Jeżeli już jesteś w ciąży, szybki ślub pozwoli uniknąć
spekulacji na temat terminu poczęcia dziecka. Jeśli nie jesteś i, powiedzmy, za pół roku
uznamy, że to małżeństwo nie spełnia naszych oczekiwań, pozwolę ci opuścić moje łoże
i przeprowadzimy cichą separację. Nadal będziemy mogli żyć pod jednym dachem, nie
wchodząc sobie w drogę. A gdyby pewnego dnia któreś z nas zechciało rozwiązać ten
związek, przeprowadzimy to w cywilizowany sposób.
Stała bez słowa. A on chwalił w myślach samego siebie, że nie okazał, jak
szaleńczo mu na niej zależało. Chociaż był to najważniejszy cel w jego życiu.
A on zawsze dostawał to, czego chciał.
T L
R
ROZDZIAŁ ÓSMY
- No, to teraz już wiemy, kiedy nastąpi koniec świata.
Clarissa skrzywiła się, słysząc słowa przyjaciółki. Patrzyły na Ferruccia, który po
przeciwnej stronie sali balowej rozmawiał z królem. Gdy poprzedniego dnia
skapitulowała, Ferruccio zawiózł ją do pałacu. Tam poinformowali króla i radę, że się
pobierają. Natychmiast.
Ferruccio oświadczył, że na przygotowania do ślubu potrzebuje sześciu dni. Tempo
zabójcze. Ledwie się nieco otrząsnęła, ojciec rzucił jeszcze większą bombę: ogłosił swoją
abdykację.
Niewiele do niej dotarło z jego przemowy. Zapamiętała jedynie, że król nie czuł się
na siłach uratować Castaldini i że chciał, by Ferruccio został koronowany jeszcze za jego
życia. I aby tego samego dnia ożenił się z Clarissą.
- Uważasz, że można w pięć dni zmienić całe swoje życie? Nie mogłabyś
przekonać swego wybranka, żeby dał nam więcej czasu? Chociaż kilka tygodni?
- Och, Luci, zamknij się - rzuciła Clarissa.
- Znasz cenę za moje milczenie. Opowiadaj.
- Co tu opowiadać? Wiesz wszystko.
Oczy Luci zwęziły się.
- Nie urodziłam się wczoraj. Albo opowiesz mi wszystko, albo zaraz pójdę do
twojego boskiego chłopa i spytam o jego wersję wydarzeń. Założę się, że chętnie
podzieli się... - urwała, zakłopotana. - Nie, nie, Nie to miałam na myśli. Wiesz przecież.
No?
Clarissa wzruszyła ramionami.
- Poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam.
- A ja już uwierzyłam, że to wszystko. Albo powiesz, albo...
Clarissa przewróciła oczami.
- Dobrze, dobrze. Co chcesz wiedzieć?
- Spałaś z nim, prawda? - Clarissa zaniemówiła, zaskoczona. - Nie odpowiadaj.
Wiem, że tak. Cała promieniejesz.
T L
R
Clarissa podniosła rękę i obejrzała ją ze wszystkich stron.
- Doprawdy?
- Mądrala - parsknęła rozbawiona Luci. - Wiem, co mówię. On też promienieje.
Pamiętasz tamten wieczór, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłaś, w tej sali? To było tak,
jakbyś zaczęła generować jakieś pole między wami. Dlatego gdy podszedł do mnie i
Stelli, a ty udawałaś, że cię to w ogóle nie obchodzi, byłam taka zdumiona. Tym bardziej
że czułam, że wciąż o nim myślałaś.
- Teraz wszędzie dookoła są sami psychoanalitycy.
- Ja nie jestem. - Clarissa zacisnęła powieki. Antonia! Tego tylko brakowało! -
Naprawdę nie zauważyłam, co się święci. Że to wszystko potoczy się tak prędko.
Wzięłaś sobie do serca, kiedy ci powiedziałam, żebyś go łapała, prawda, ragazza
impertinenta?
- Ona nie tylko jest niegrzeczna - poskarżyła się Luci - ale jeszcze nie chce
zdradzić szczegółów!
Szkoda, że nie potrafię zapaść się pod ziemię, pomyślała Clarissa.
- Si, opowiedz wszystkie szczegóły. - Antonia wbiła w nią świdrujące spojrzenie. -
Wyjechałaś wieczorem. Rankiem wróciłaś z nim u boku, w nieprzyzwoitym pośpiechu
do zamęścia i z nieobeschniętymi łzami. To musiała być piekielna noc, żeby usidlić męż-
czyznę takiego jak Ferruccio Selvaggio.
- I pomyśleć, że tyle lat żyłam w przekonaniu, że masz staroświeckie poglądy,
bambinàia - prychnęła Clarissa.
- Ja? Konserwatywna? Od czasu, kiedy byłam w twoim wieku, miałam trzech
kochanków i dwóch mężów. Niech spoczywają w spokoju.
- Antonia konserwatywna? Toż to prawdziwa czarna wdowa! - zawołała Luci.
Antonia posłała jej groźne spojrzenie. Westchnęła.
- Kiedy byłaś mała, byłaś jak marzenie każdej niani. Było pewne, że nigdy się nie
wplączesz w żadną kabałę. Ale gdy podrosłaś...
- Jakieś sto lat temu! - wtrąciła Luci.
Gdyby spojrzenie Antonii mogło zabijać, Luci już by nie żyła.
T L
R
- Właśnie - podjęła po chwili. - Twój purytański tryb życia był naprawdę niewiary-
godny. Aż się we mnie gotowało, gdy widziałam, ilu energicznych mężczyzn kręciło się
koło ciebie, zabiegało na darmo. Teraz się zastanawiam, czy przez ten cały czas przypad-
kiem nie maskowałaś się tak diablo sprytnie.
- Chcesz powiedzieć, że byłam aktywna seksualnie, a tobie mydliłam oczy? -
Clarissa zatrzepotała powiekami ze zdumienia. - Hej, ty możesz być natrętna i wścibska,
a ja nie?
Antonia popatrzyła na nią groźnie.
- Jeśliby tak było, ale nie z nim, byłabyś kolosalnie głupia.
- Będziesz więc szczęśliwa, gdyż nie byłam głupia, kolosalnie czy nie, ani z nim,
ani z nikim innym.
- Aż do przedwczoraj - dogryzła Luci. - Jestem pewna. Wyglądasz teraz zupełnie
inaczej. Jak całkiem inna osoba. Teraz...
- Cała promienieję - dokończyła Clarissa zgryźliwie. - Tak rozmawiałyśmy, zanim
przyszłaś, bambinàia - zwróciła się do Antonii.
- Ty też jesteś kolosalnie głupia, ragazza delinquente - powiedziała Antonia do Lu-
ci - że do tej pory nie znalazłaś sobie mężczyzny. Mam na myśli takiego na stałe.
- Moja metoda wstrzemięźliwości jest być może lepsza. - Clarissa poklepała przy-
jaciółkę po ramieniu.
- Zaraz - żachnęła się Luci. - Było ich tylko kilku. Kompletnie bez znaczenia. Ale
zniosę to z godnością... Nie każda kobieta może znaleźć takiego Ferraccia. Albo Duran-
tego. Albo Leandra. Ależ z ciebie szczęściara. - W oczach Luci migotały wesołe iskierki.
- No dobrze... Jak bardzo jesteś szczęśliwa? W skali od jednego do stu?
Spojrzenie Clarissy samo pobiegło na drugą stronę sali. Tam, gdzie stał Ferruccio.
Rozmawiał z ambasadorem Castaldini we Francji. Ale nawet na chwilę nie spuszczał z
niej oczu.
- Bilion!
- Wiedziałam! - zawołała Antonia, kiedy już się otrząsnęła z wrażenia.
- Citi che il gatto e lui viene salando - zawołała niespodziewanie Luci.
T L
R
Clarissa wyczuła, że Ferruccio ruszył w ich kierunku, zanim jeszcze dotarło do niej
znaczenie słów Luci. Stare przysłowie: „Nie wywołuj wilka z lasu". Czuła go każdym
nerwem, każdą komórką. Kiedy stanął u jej boku, wstrzymała oddech. A on objął ją, po-
całował w szyję i szepnął wprost do ucha:
- Ti manco?
Czy tęskniła? Ostatnią noc spędziła, rzucając się po łóżku. Nie mogła przestać o
nim myśleć. Nie umiała się zdecydować, jak mu odpowiedzieć. W końcu wybrała odpo-
wiedź najlepszą: zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go namiętnie. W pierwszej
chwili zastygł zaskoczony. Ale nie trwało to długo. Oderwali się od siebie, gdy już bra-
kło im tchu.
- Teraz wiem na pewno, że Castaldini już nigdy nie będzie takie samo - rzuciła An-
tonia zza wachlarza.
- Powiedziałbym ci to bez tego historycznego pocałunku.
Wszyscy czworo obrócili się jak na komendę. Durante uśmiechał się szeroko. Tuż
za nim stał Leandro. Clarissa z zachwytem przyglądała się trzem młodzieńcom. Wiedzia-
ła, jak bardzo byli zżyci. Zaprzyjaźnieni. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Signorina Montgomery - zwrócił się Ferruccio do Luci poważnym tonem. - W
obecności wszystkich ważnych dla mnie osób chciałbym złożyć szczere przeprosiny za
moje niestosowne zachowanie podczas naszego pierwszego spotkania.
Przez sekundę Luci wyglądała na przestraszoną. Ale zaraz pokraśniała z zadowole-
nia.
- Ojej, zapamiętałeś?
- On niczego nie zapomina - wtrąciła Clarissa.
- O co tu chodzi? - zainteresował się Leandro.
- Podczas swojej pierwszej wizyty w pałacu - wyjaśniła Luci - zrobił propozycję
mnie i Stelu, zanim się jeszcze przywitał czy dowiedział, kim jesteśmy. Obu naraz, jeśli
wiesz, co mam na myśli.
- Co? - Durante wbił wzrok w Ferraccia. - Gdyby mi to powiedział ktokolwiek in-
ny, dałbym sobie rękę uciąć, że kłamie. Byłeś tamtej nocy pod wpływem jakichś środ-
ków, czy co?
T L
R
Ferraccio przytulił Clarissę.
- Mogę tylko jeszcze raz przeprosić... wszystkich zainteresowanych.
Clarissa zadrżała. Czy ją też przepraszał?
- Wszystkich zainteresowanych? - wyrwała się Luci. - Stellę też?
Ferruccio zerknął na Stellę ponad ramieniem Leandra, który natychmiast stanął
między nimi.
- Przepraszam tylko ludzkie istoty, nie żmije.
Leandro roześmiał się.
- Poznałeś się na niej szybciej niż my obaj.
- W porównaniu ze mną żyliście pod kloszem - powiedział Ferruccio poważnie.
- Kto żył pod kloszem? - spytał zaczepnie Durante.
- Wy obaj - odparł Ferruccio.
Durante postukał go palcem w pierś.
- I właśnie dlatego - powiedział - będziesz się musiał trochę popłaszczyć, żebyśmy
zostali twoimi aniołami stróżami w twojej nowej radzie.
- Więcej niż trochę - uzupełnił Leandro z diabolicznym uśmiechem.
- Nie zamierzam się płaszczyć - odparł Ferruccio spokojnie. - Po prostu zaciągnę
was do służby.
- Możesz sobie pomarzyć, kolego - prychnął Leandro.
- I niech to będą szczęśliwe sny - dodał Durante. - Dla dobra Clarissy.
Wszyscy roześmiali się wesoło. Tymczasem u boku Durantego pojawiła się jego
młoda żona, Gabrielle. Wzięła go pod ramię z wyrazem szczęścia na twarzy. Clarissa
spotkała ją kilka razy przed jej ślubem z Durantem, jeszcze przed misją do Stanów. Od
razu poczuły do siebie sympatię.
Nagle chwyciła spojrzenie Gabrielle skierowane na Ferruccia. I zastygła. Nie wie-
działa, co to było. Ale była pewna, że dotknęło to ich oboje.
Ale to nie było zauroczenie! A może tylko chciała w to wierzyć?
Gabrielle uśmiechnęła się szeroko i mocniej przytuliła do męża. Durante schylił się
i ją pocałował. A potem przedstawił ją przyszłemu królowi.
T L
R
Clarissa ze zdumienia nie mogła się poruszyć. W jego oczach dostrzegła bowiem...
czułość.
Dio, o co tu chodzi? - pomyślała.
Ferruccio przerwał jej rozmyślania. Wziął ją pod ramię i poprowadził na taras. Po-
stanowiła postawić sprawę jasno.
- Podoba ci się Gabrielle, prawda?
Zaskoczyła go. Wzruszył ramionami.
- Jest bardzo ładna. - Uśmiechnął się szeroko. - A ty jesteś bardzo... bardzo pocią-
gająca, kiedy jesteś zazdrosna.
- Nie próbuj zmieniać tematu - sapnęła gniewnie.
- Obszczekujesz niewłaściwe drzewo. A poza tym wolałbym, żebyśmy się zajęli
czymś pożyteczniejszym. Na przykład rozmową o twojej ślubnej bieliźnie.
- A więc się mylę?
- A uważasz, że masz rację? Sądzisz, że zapragnąłem twojej bratowej?
- N... nie - przyznała. - To nie wyglądało jak pożądanie.
- Bo nie było. Wiesz najlepiej, jak wyglądam, kiedy pożądam... Gabrielle jest uro-
cza. Miło patrzeć, jak się kochają z Durantem. Jak bardzo są szczęśliwi.
Jak my nie będziemy nigdy, pomyślała. A może jest jeszcze jakaś nadzieja?
- Oglądasz żonę przyjaciela, żeby sprawdzić, czy spełniłaby twoje wymagania?
- Spełniła jego wymagania. Tak jak ty moje.
- Naprawdę chcesz tego, Ferruccio?
- Mogę natychmiast zademonstrować ci, jakie... obietnice skrywam pod smokin-
giem. - Odruchowo spojrzała w dół. - Jeśli chcesz jeszcze mocniejszego dowodu, gotów
jestem zrezygnować z czekania, aż będziemy mężem i żoną.
- Przestań!
- Jeśli zatem nie chcesz, żeby wszyscy mieszkańcy pałacu spędzili bezsenną noc z
powodu twoich krzyków rozkoszy, powinnaś natychmiast się odwrócić i odejść. A jeżeli
nie chcesz, żebym się na ciebie rzucił, gdziekolwiek cię spotkam, powinnaś przez pięć
najbliższych dni starannie schodzić mi z drogi.
Prychnęła wyniośle i odwróciła się, zanim sama się na niego rzuciła.
T L
R
Chwycił ją w objęcia.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - spytał.
- Przysiągłem sobie wtedy, że będę się z tobą kochał dokładnie w tym miejscu, w
którym wtedy stałaś i tak paskudnie mnie potraktowałaś. I zrobię to. - Uwolnił ją z uści-
sku. - Ale nie dzisiaj. A teraz uciekaj.
Uciekła, głośno stukając obcasami po kamiennej posadzce.
Już w drzwiach usłyszała jego głos.
- A co do ślubu... włóż na siebie, ile tylko dasz radę.
- Dlaczego? Jest gorąco.
- Będzie tak gorąco, że ledwie dasz radę przeżyć. - Odwrócił się. Ale jeszcze przez
ramię rzucił: - Bądź kreatywna w kwestii bielizny. Ale najważniejsze, mia bella unica,
musisz dobrze wypocząć. Będzie ci potrzebna, cała wytrzymałość, jaką tylko zdołasz z
siebie wykrzesać.
- Dziękuję za instrukcje, mój przyszły władco - rzuciła cierpko. - A teraz wysłuchaj
instrukcji twojej przyszłej królowej: żadnej wody po goleniu ani perfum. Chcę, żebyś
pachniał sobą. Żadnych obietnic. Chcę dowodów. I wreszcie, chociaż w ciągu pięciu dni
i tak niewiele to zmieni, nie ścinaj włosów. Nigdy więcej. Dopóki sama ci nie powiem.
Chcę wpleść palce w długie loki, gdy będziesz mnie pieścił.
Krew uderzyła mu do głowy.
A ona odwróciła się i uciekła, zanim rzuciłby się na nią i zaciągnął w jakiś ciemny
zakamarek pałacu.
T L
R
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Naprawdę wyglądasz jak królowa!
Clarissa popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Tak, Antonia miała rację. Po wielu
godzinach pracy i przymiarek nowa suknia była wspaniała. Gładko przylegała do ciała.
Podkreślała wszystko, co powinna. A na dole...
- Żadnych spadochronów - zarządził Ferruccio kategorycznie.
Trochę dla zasady próbowała się spierać, ale pozostał nieubłagany. Ostatecznie
suknia była dziełem kompromisu. Obcisła i przylegająca góra połączona ze zwiewnym,
zrobionym z szyfonu i tiulu dołem. Całość bogato zdobiona drogimi kamieniami.
Zerknęła za siebie. Luci i Gabrielle przypinały sześciometrowy tren. To Ferruccio
zażądał, by był odpinany. Kobiety skończyły pracę i cofnęły się kilka kroków. Wszystkie
w milczeniu podziwiały piękno sukni. Phoebe w zaawansowanej ciąży głośno chwaliła
dzieło z kanapy. A Antonia włożyła Clarissie królewską tiarę. Jej matka nosiła ją podczas
oficjalnych wystąpień. Clarissa nigdy jej nie chciała. Wszystkie kosztowności matki ka-
zała schować. Teraz jednak miała zostać królową, a tiara stała się częścią jej oficjalnego
wizerunku.
Antonia położyła ręce na jej ramionach.
- Ach, cara mia, jesteś śliczna.
- Strój czyni kobietę, prawda? - rzuciła Clarissa.
- Ale muszę przyznać, że zgadzam się z tobą.
- Zawsze byłaś najpiękniejszą, najwytworniejszą księżniczką na świecie.
- Powiedz jej, donna Antonia! - zawołała Luci.
- Zawsze jej powtarzałam, że jest prawdziwą księżniczką, a nie lalką. Ale nigdy nie
chciała mi wierzyć.
- Ach, ten brak wiary w siebie - westchnęła Gabrielle. -Nigdy nie wiadomo, skąd
się bierze. Ale jedno jest pewne: każdy z nas ma jakieś sekrety, które innym trudno na-
wet sobie wyobrazić.
Mądra kobieta, pomyślała Clarissa. Pod wpływem jej słów uświadomiła sobie, jak
bardzo przez całe życie dokuczał jej brak wiary w siebie. Skutkiem czego nie potrafiła
T L
R
dostrzec swoich zalet. Dopiero teraz przed wielkim lustrem zaczęła widzieć siebie ina-
czej. I zdała też sobie sprawę, że był w tym magiczny wpływ Ferraccia.
Niespodziewanie całą komnatą zatrząsł donośny dźwięk hymnu królestwa. Cere-
monia się zaczynała. Clarissa obróciła się na pięcie, przerażona.
- Drogie panie, dziękuję za pomoc - powiedziała. - Chciałabym przez pięć minut
zostać sama.
- Przemówiła królowa! Wynośmy się. - Luci uśmiechnęła się szelmowsko. - Tylko
nie ucieknij, kiedy nie będziemy patrzeć, słyszysz?
Kiedy Clarissa została sama, przestała się uśmiechać. Żart Luci nie był całkiem ab-
surdalny. Panika niemal odbierała jej oddech. Popatrzyła na naszyjnik na swojej szyi.
Przysłał jej go Ferruccio wraz z innymi prezentami. Kazał go wykonać specjalnie dla
niej. A do kompletu kolczyki i pierścionek. Całość musiała kosztować majątek. Ale pie-
niądze nie były dla niego problemem. Ją jednak poruszyło najbardziej to, jak starannie
klejnoty zostały zaprojektowane i wykonane. Z myślą o niej. O kolorze jej oczu i wło-
sów. Musiała i chciała wierzyć, że mężczyzna, który ofiarował jej tyle rozkoszy, nie bę-
dzie chciał jej skrzywdzić.
Podeszła do drzwi i otwarła je energicznie. Przyjaciółki odskoczyły jak stado spło-
szonych ptaków. Clarissa parsknęła śmiechem.
- Och, Luci! Naprawdę myślałaś, że zerwę ślubną suknię, włożę czarny kombine-
zon i ucieknę przez okno na powiązanych prześcieradłach?
- Kto cię tam wie? - Luci poprawiła jej welon. - Wolę wszystkiego dopilnować.
- Moje panie, może byśmy już poszły? - jęknęła Phoebe. - Jeśli zaraz nie usiądę, i
koronację, i ślub będę oglądać w telewizji w sali porodowej!
- To będzie długi dzień, Phoebe - zawołała przestraszona Clarissa. - Nie bądź taka
uparta i usiądź na wózku.
Phoebe wymamrotała coś pod nosem, ale usłuchała.
Ruszyły do sali tronowej.
Z każdym krokiem odwaga opuszczała Clarissę.
Sala tronowa miała wielkość sporej katedry i była prawdziwym cudem architektu-
ry. Monumentalne rozmiary szły w parze ze strzelistą lekkością. Całość zaś była niezwy-
T L
R
kle bogato zdobiona, z kunsztem i artyzmem. Lecz dla Clarissy wielkość budowli była
niczym wobec wielkości człowieka, którego miała poślubić. Stąpała powoli, ciągnąc dłu-
gi tren. Nie miała bukietu. Tego ona zażądała od Ferraccia. Chciała mieć wolne ręce.
Mijała setki znamienitych gości, by zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Stamtąd
miała obserwować koronację. Dopiero po ceremonii miała zasiąść u jego boku na tronie.
Zabrzmiały fanfary oznajmiające przybycie Ferraccia. Kątem oka Clarissa zauwa-
żyła Leandra pomagającego wstać Phoebe z wózka. Ale prędko wszystko znikło. Pozo-
stał tylko on. Ferruccio.
Mężczyzna, którego kochała od pierwszego spojrzenia.
Wszedł północnym wejściem i majestatycznie kroczył do podestu, na którym stały
trony. Wyglądał jak urodzony władca.
Znów dostrzegła kątem oka jakieś poruszenie. Durante i Paolo pomagali wstać jej
ojcu. Człowiekowi, który zapisał się w historii Castaldini jako pierwszy władca, który
abdykował. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by koronowano nowego króla za życia jego
poprzednika.
Do królewskiego tronu zbliżył się przewodniczący rady, by rozpocząć ceremonię
koronacji. Ponownie zabrzmiała muzyka.
Lecz w ostatniej chwili Ferraccio skręcił, pozostawiając zdumiony orszak.
Podszedł do Clarissy. Wstrzymała oddech. Ferruccio schylił się, wziął ją za ręce i
pocałował każdą dłoń.
- Pozwolisz, regina mia?
Jego królowa!
- Ale... najpierw musisz zostać koronowany.
- Za chwilę zostanę królem. To ja decyduję, co ma być najpierw. Najpierw zaj-
miesz należne ci miejsce na tronie. Potem dołączę do ciebie.
Poprowadził ją do podestu wśród szmeru zdziwionych głosów. Jednak Ferruccio
nie zwracał na nie uwagi. Weszli po pięciu marmurowych stopniach nakrytych czerwo-
nym dywanem z herbem Castaldini.
- Oto twój tron, Clarisso. Oto twoja korona.
T L
R
W pierwszym momencie nie zrozumiała. Lecz gdy dotarł do niej sens jego słów,
szczęście rozgrzało jej serce. Nie mogła uwierzyć. Jak tego dokonał? Dlaczego?
- Chcesz powiedzieć... - bąknęła.
Mocniej ścisnął jej ręce.
- Kazałem zrobić je specjalnie dla ciebie. To wszystko jest twoje, Clarisso. Tylko
twoje.
To nie był tron, na którym siadywała jej matka. To nie była jej korona. Z wrażenia
zmiękły jej kolana. Usiadła na tronie, który był darem od jej króla. Na początek nowego
życia. Schylił się i pocałował jej powieki. Jak tamtej pamiętnej nocy, kiedy walczyli z
koszmarami z przeszłości.
- Im prędzej będę miał za sobą formalności, tym prędzej będziesz mogła mi poka-
zać, jak bardzo byłaś kreatywna.
Uśmiechnęła się, choć wargi jej drżały. Spod powiek popłynęły łzy. Jej dusza
pęczniała z radości, gdy patrzyła na człowieka, który był nadzieją i gwarancją bezpiecz-
nej przyszłości ukochanego Castaldini. Na ojca, który przekazywał władzę temu, który
najbardziej na to zasługiwał. Jej kochankowi. Jej królowi. Jej przyszłemu mężowi.
- Dio, kim są ci wszyscy ludzie? - Clarissa wielkimi oczami patrzyła na wielki ro-
mański amfiteatr. Zbudowany na skarpie za pałacem niszczał nieużywany, odkąd sięgała
pamięcią. Teraz lśnił jak nowy. Tysiące ludzi wypełniały widownię. Wśród nich krążyły
niezliczone rzesze reporterów i fotografów. Kamery stacji telewizyjnych z całego świata
transmitowały wydarzenie. Ferruccio w ciągu zaledwie sześciu dni obmyślił i wcielił w
życie każdy, najmniejszy szczegół uroczystości. Uśmiechnął się do niej radośnie.
- To twoi krewni i poddani, regina mia.
- Teraz to także twoi krewni. A poddani są przede wszystkim twoimi. Są tu, gdyż
ty ich zaprosiłeś. Widzisz tych sześć dam? - Dostrzegła w oddali przyjaciółki i pomacha-
ła im w odpowiedzi na ich entuzjastyczne pozdrowienia. - One są moim wkładem w ten
tłum.
- Wiem. Twoje przyjaciółki ze szkoły i z uczelni.
Zamrugała. Wiedział? Nie, to coś więcej.
- Masz z tym coś wspólnego, prawda? - spytała.
T L
R
Pomachał damom.
- Pozwoliłem sobie zwrócić bilety, które dla nich kupiłaś. Wysłałem po nie mój
samolot.
- Dio, Ferruccio - sapnęła, zdumiona. - Nie wiem, czy mam być szczęśliwa, czy
przerażona.
- Bądź szczęśliwa. Nie uduszę cię ani nie będę zmuszał do niczego.
- Naprawdę? Dziwne. Przypominam sobie, że próbowałeś już tego pierwszego i
trochę tego drugiego.
Twarz mu stężała. A ona gorąco pożałowała wypowiedzianych słów. Dlaczego to
zrobiła?
- Sądziłem, że uzgodniliśmy zawieszenie broni. Że zaakceptowałaś sytuację. -
Czekał na jej odpowiedź. Bez skutku. - Starałem się, jak mogłem, dla ciebie.
Ogarnęło ją zwątpienie. Czyżby tylko wykorzystywał sytuację?
- A możesz wszystko, prawda?
- Nie, nie wszystko - odparł ponuro.
Siedzieli w milczeniu na królewskich tronach, dopóki heroldowie nie zaanonsowali
przybycia kardynała.
- Wyjątkowo odpowiednie miejsce do poślubienia cię, Clarisso - powiedział
Ferruccio. - Bo jakież byłoby lepsze, by pojąć za żonę lwicę, jak nie ten starożytny teatr,
gdzie gladiatorzy walczyli z lwami o życie?
- Widziałam też takie miejsca, gdzie rzucano ofiary drapieżnikom takim jak ty. Na
pożarcie.
Uśmiechnął się.
- A więc, moja ofiaro, którą część ciebie mam pożreć najpierw?
- A więc, mój gladiatorze, którą część ciebie mam podrzeć na strzępy najpierw?
Roześmiał się głośno i wstał. Wyciągnął do niej rękę.
- Chodź, leonessa mia, pojedynek czas zacząć.
Kardynał stanął przed nimi. Zapanowała cisza. Tylko głos kapłana niósł się po sta-
rożytnej budowli. Kiedy dotarł do momentu, w którym pan młody powinien powiedzieć
T L
R
„tak", Ferruccio przerwał mu. Clarissa poczuła się równie zagubiona, jak nieszczęsny
ksiądz.
Ferruccio odwrócił się do niej.
- Powtórzyłem już dzisiaj wiele przyrzeczeń - powiedział. - Ale tę przysięgę skła-
dam sam. - Podniósł głos. - Czy ty, Clarisso D'Agostino, moja lwico, moja królowo, mo-
ja wybawicielko z mroku, chcesz, bym został twoim obrońcą, portem schronienia,
wsparciem i ratunkiem, twym sojusznikiem i kochankiem?
Patrzyła nań wielkimi oczami. A w głowie myśli kłębiły jej się jak szalone. Miała
tylko jedną odpowiedź. Przypadła do niego i objęła go ze wszystkich sił. Zamknął ją w
ramionach i przycisnął do serca.
- Weź mnie całego, mia bella unica - szepnął jej do ucha.
Wszyscy zgromadzeni zerwali się na równe nogi i zaczęli wiwatować z zapałem.
Minęło wiele czasu, nim tumult umilkł. Kiedy dokończono ceremonię, gdy siedzieli
znów obok siebie na tronach, kątem oka dostrzegła, że Ferruccio wpatrywał się w coś w
oddali. Podążyła za jego spojrzeniem. I serce skoczyło jej do gardła. Patrzył na Gabrielle,
która mrugnęła do niego porozumiewawczo. A potem odwróciła głowę i przytuliła się do
Durantego. Gorączkowo szeptała mu coś do ucha. On wyraźnie bronił się przed czymś.
W końcu ustąpił. Wstał i ruszył w stronę podestu. A Gabrielle popatrzyła na Ferruccia
rozpromieniona.
Clarissa nigdy jeszcze nie była tak zmieszana.
Durante podszedł do Ferruccia i szepnął:
- Zapłacisz mi za to, Ferruccio. I to jak!
- Co tu się dzieje? - Chwyciła Ferruccia za ramię.
- Patrz. - Uśmiechnął się. - A raczej słuchaj.
Durante odwrócił się ku widowni.
- To dla mojej siostry i królowej, Clarissy - powiedział.
Jeszcze raz posłał Ferrucciowi groźne spojrzenie i... zaczął śpiewać. Śpiewał?
Durante? A ziemia nie zatrzęsła się w posadach? Popatrzyła na męża nieprzytomnym ze
zdumienia wzrokiem. On wiedział! I razem z Gabrielle wymyślili prezent dla niej. Po raz
pierwszy w życiu słyszała brata śpiewającego. Ale jak on śpiewał! Cudownie.
T L
R
Zaśpiewał arię „Nessun dorma" z opery „Turandot" Pucciniego. Kiedy skończył,
rozległy się frenetyczne brawa. Clarissa rzuciła mu się na szyję. Ponad jego ramieniem
zobaczyła ojca. Siedział na wózku z wilgotnymi oczami. Tłum wiwatował. Domagał się
bisu.
Durante zaczął śpiewać fragment „Wesela Figara" Mozarta. Ferruccio stanął przy
niej. Słuchali, trzymając się w objęciach.
Kiedy Durante skończył, wziął Ferruccia za rękę.
- Król czy nie, przyjaciel czy nie - powiedział - ale, Ferruccio, jeśli nie będę wi-
dział mojej siostry pławiącej się w szczęściu, jesteś już martwy.
Ferruccio posłał mu tajemniczy uśmiech.
- Moje życie zależy od ciebie - zwrócił się do Clarissy.
Gdyby to zależało od niej, żyłby wiecznie. Ale nie powiedziała mu tego.
Durante wrócił do żony, a oni na trony. Ferruccio ujął jej drżącą dłoń.
- Żałuję, że to nie ja śpiewałem dla ciebie, ale śpiewanie jest ostatnią rzeczą, którą
potrafię.
Chciała mu powiedzieć, że dał jej znacznie więcej, niż potrafiła wyrazić. Ale wie-
działa, że gdyby zaczęła mówić, zalałaby się łzami. Uśmiechnęła się więc tylko słabo.
- Nic nie szkodzi - powiedziała. - Lwy znane są z tego, że niespecjalnie śpiewają.
Za to ryczysz, grzmisz i mruczysz wspaniale.
Oczy mu się zaświeciły. Poderwał się na równe nogi.
- Pora, bym zaciągnął cię do mojej jaskini, leonessa mia.
T L
R
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ferruccio „zaciągnął" ją do swojej „jaskini" błyskawicznie. Nim się spostrzegła,
byli już w jego posiadłości. Lecz mimo krótkiego czasu jej podniecenie sięgnęło zenitu.
Na dziedzińcu pocałował ją namiętnie. Potem odpiął jej welon i tren. Zaczęła się zasta-
nawiać, czy zamierzał wziąć ją już w holu. On jednak pocałował ją w czoło i... odszedł.
Po dziesięciu minutach zawołała go. Nie odpowiedział. Wpadła w panikę. Może
coś mu się stało? Zrobiła kilka nerwowych kroków i spostrzegła starannie zapakowane
pudełko. Na wierzchu leżała koperta. Rozerwała ją niecierpliwie. Wewnątrz znalazła
pachnącą lawendą kartkę.
Postanowiłem wskrzesić stary castaldinijski obyczaj prima notte di nozze
nascondino. Ale tym razem zabawa w chowanego w noc poślubną będzie przebiegać we-
dług zmienionych zasad. Nie pan młody będzie szukał swej oblubienicy, lecz Ty, leonessa,
mistrzyni biegów na jedną milę, będziesz ścigać mnie. W końcu należy mi się to po sze-
ściu latach uganiania się za Tobą.
Niemal czuła na sobie jego dłonie, jego usta... Była rozpalona.
Ponieważ jednak nie jestem bezlitosną, bezczelną syreną, dam Ci kilka podpowie-
dzi, jak mnie znaleźć.
Pierwsza wskazówka: Gdzie upomniałem się o Ciebie po raz pierwszy?
Odruchowo popatrzyła w stronę schodów wiodących do jego sypialni. Tam po raz
pierwszy ją pocałował. Zdjęła buty, zebrała w garść sukienkę i pobiegła. Mijała znane z
tamtej nocy miejsca. Znalazła się na plaży. W miejscu, gdzie wówczas stał stół, znalazła
olbrzymią muszlę. A wewnątrz niej kolejną podpowiedz.
Jak mnie znalazłaś tamtej nocy, kiedy Cię posiadłem?
To było proste. Skierowała się na zachód. Teraz także ruszyła na zachód. W mrok
nocy. Po kilku minutach zobaczyła migoczące lampiony wiszące wzdłuż ścieżki prowa-
dzącej wprost do kamiennych schodów. Na szczyt wzgórza. Zrozumiała, czemu
Ferruccio zakazał spadochronów. Na szczycie zobaczyła budynek przypominający ob-
serwatorium. W księżycowej poświacie zdawał się wyjęty wprost z gotyckiego romansu.
T L
R
Podbiegła do szeroko otwartych drzwi. Była podekscytowana. A to był dopiero po-
czątek. Włożyła buty i weszła do środka. W mrocznym, oświetlonym tylko świecami ho-
lu znalazła kolejną wskazówkę.
Teraz idź za swym imieniem.
Jej imię Clarissa znaczyło: jasny, lśniący. Ale ją otaczała ciemność. Co jeszcze
dawało światło? Księżyc. Lecz jak miała podążać jego śladem wewnątrz budynku? Mu-
siała znaleźć okno. Po krótkich poszukiwaniach znalazła kolejną komnatę oświetloną
świecami. Przez olbrzymie okno wpadał lekki wiatr. Poruszał setkami płomyków. Po-
środku stało wielkie łoże.
Wtedy z tarasu wszedł on. Rzymski bóg przywołany do życia.
- Wiedziałem, że jesteś wspaniała pod każdym względem.
Jego głos zabrzmiał jak cudowna muzyka. Bardzo, bardzo powoli ruszył ku niej.
Stała bez ruchu z bijącym sercem. W końcu nie wytrzymała i rzuciła się do niego. Lecz
on zatrzymał ją gestem.
- Chciałbym, żebyś teraz zdjęła z siebie to dzieło sztuki, regina mia. Spełniło już
swoje zadanie. Przez cały dzień torturowało mnie, pieszcząc cię i głaszcząc, gdy ja tego
nie mogłem. Ale już dość.
- Czy... nie chcesz sam jej zdjąć ze mnie?
- Będę cię rozbierał i pieścił przez całe życie. Ale teraz prawie nienawidzę tej rze-
czy. Gotów bym ją porwać na strzępy.
- Nie ma takiej potrzeby. Zdejmuje się ją bardzo łatwo. Takie było przecież jedno z
twoich żądań.
Oczy zabłysły mu pożądaniem. Clarissa odwróciła się do niego plecami. Pochyliła
się prowokacyjnie.
- Suwak w dół i sukienka spadnie.
- Mogę przecież zarzucić ci sukienkę na głowę i dać ci, o co prosisz. - Kolana za-
drżały jej z ochoty.
- I tak też zrobię. Kiedyś. Pewnej nocy dosiądę cię, aż omdlejesz z rozkoszy.
Wszystko w swoim czasie.
Gwałtowny żar rozlał się w jej lędźwiach. A przecież to były tylko jego słowa!
T L
R
- A teraz zaprezentuj mi swoje piękno.
Chciała poprosić go o pomoc, gdyż zamek na plecach wymagał użycia dwóch rąk.
Ale on chciał, by się dla niego rozebrała. Zacisnęła więc zęby i z wysiłkiem rozpięła su-
kienkę. Z cichym szelestem miękka materia zaczęła się zsuwać z jej ramion, lecz zatrzy-
mała ją.
- Dalej, Clarisso. Pokaż mi swą wyjątkową bieliznę.
Usłuchała.
Ferruccio patrzył. I patrzył. Prosił, żeby się wykazała pomysłowością. Nie spo-
dziewał się takiego rezultatu.
- Z taką kreatywnością nie spotkałem się nigdy w życiu - powiedział po chwili z
niekłamanym zachwytem.
Clarissa stała dumnie wyprostowana. Odziana w buty na wysokich obcasach i biżu-
terię. Naga.
Zakołysał się na piętach. Namiętność pchała go do niej, lecz pragnienie rozkoszo-
wania się widokiem trzymało go w bezruchu. Tylko krew coraz żywiej krążyła w jego
żyłach.
- Wyjątkowo pomysłowa... bielizna, regina mia - wydusił. Wyszła z leżącej na
podłodze sukni i ruszyła ku niemu. - Jedyna i niepowtarzalna.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Zatrzymała się w pół drogi, w kręgu księżycowego
blasku. Ferruccio chciał do niej podbiec, lecz powstrzymała go gestem.
- Zademonstruj mi swoją potęgę, re mio.
W pierwszym odruchu chciał zerwać z siebie ubranie, jak szalony. Opanował się
jednak. Pomału odpiął pelerynę i jak matador muletę przerzucił ją sobie przez ramię.
Zaklaskała.
- Zrób to jeszcze raz!
- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział. - Ale dzisiejszej nocy tylko jedno będę
powtarzał... i powtarzał... i powtarzał...
Odpiął miecz, rozpiął kaftan i koszulę i rzucił wszystko na podłogę. Kiedy sięgnął
do spodni, podbiegła do niego i chwyciła go za ręce.
- Moja kolej - zawołała.
T L
R
Kucnęła przed nim i ściągnęła z niego spodnie i bokserki. Ale kiedy chciała go do-
tknąć, cofnął się o krok. Ściągnął z nóg buty i skarpetki i zrobił to, o czym marzył od
chwili, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Zarzucił ją sobie na ramiona i zaniósł ją do łóżka
stojącego w kręgu świec. Kiedy poczuł jej zęby na ramieniu, jęknął głucho. Ostatni krok
zrobił niemal biegiem. Cisnął ją w fioletową pościel. Kiedy otwarła ramiona, nie czekał.
Chwyciła go za głowę. A on obsypał ją gorącymi pocałunkami.
- Szkoda, że moje włosy nie chciały rosnąć szybciej.
Wtuliła twarz w jego pierś, wciągnęła w nozdrza jego zapach.
- Spełniłeś i inne moje życzenia.
Czubkiem języka dotknął jej sutka. Ruszył w dół. I już po chwili błagała, by w nią
wszedł. On jednak znów ścisnął ustami nabrzmiały sutek. Wpiła mu się w usta w na-
miętnym pocałunku, tuliła się do niego. Oczy zapłonęły im szaloną pasją. Dygotali.
- Już nie wytrzymam... - wychrypiała. - Wejdź we mnie!
Ostatkiem woli oderwał się od niej i sięgnął do szuflady nocnej szafki. Drżącymi
rękami wyjął foliową paczuszkę i zaczął się z nią szarpać.
- Nie. - Złapała go za ręce.
Zajrzał jej prosto w oczy. Zawahał się. Czyżby sama się zabezpieczyła? Ale skoro
tak chciała... Dla niego to był największy dar. Pocałował ją w usta. Długo i głęboko.
- Zrób to! - szepnęła.
Ukląkł nad nią.
- Bądź ze mną, regina mia.
Zakołysał się. Po chwili odnaleźli wspólny rytm. Nie trwało to długo. Każda kolej-
na fala rozkoszy wynosiła ich coraz wyżej.
- Perdonami, amore mio - krzyknął.
- Wybaczyć ci? - zdziwiła się. - Co?
- Że za pierwszym razem nie wziąłem cię delikatniej.
- Nie potrzebuję delikatności. Dlatego nie powiedziałam ci wtedy, że byłeś moim
pierwszym.
T L
R
- I jedynym. - Naparł na nią z całych sił. - Jesteś moja i tylko moja. Ale nie ma
znaczenia, że nic mi nie powiedziałaś. Sam powinienem był się zorientować. Spostrzec
twój ból. Niech mnie szlag! Myślałem, że to była dla ciebie wielka rozkosz.
- Była. Ból zmieszany z rozkoszą... To było niesamowite.
- Do końca życia będę ci teraz odpłacał największymi przyjemnościami za tamten
ból.
- Nie wiem, czy zdołam przeżyć rozkosz jeszcze większą niż tamta.
Przyciągnęła go do siebie, ponaglając.
- Jesteś... we mnie taki... olbrzymi. - Każdy jego ruch rozpalał ją coraz bardziej. -
Nie wyobrażałam sobie, że może istnieć taka rozkosz. Daj mi całego siebie, jak obieca-
łeś, amore, weź mnie całą.
Uniósł się na wyprostowanych rękach. Popatrzył jej głęboko w oczy. Zobaczył w
nich... miłość? Czy może tylko odbicie rozkoszy? Patrzył, jak wiła się pod nim, jak rzu-
cała na boki głową. Coraz szybciej i gwałtowniej. Krzyknęła. Jej ciało dygotało w spa-
zmach. Na ten widok i jego rozkosz sięgnęła zenitu. Opadli bez sił.
- Moglie mia, regina mia - wydusił.
- Marito mio, re mio. - Przytuliła go.
Nazwała go mężem i królem. Poczuł w duszy wielką radość. I ulgę. I dumę.
Położyła mu głowę na piersi. Uśmiechnęła się ciepło.
- Zawsze musisz mieć rację, prawda? - powiedziała. - Uważałam, że nasz pierwszy
raz był magiczny. Teraz nie znajduję słów, by opisać to, co mi dałeś.
Pogłaskał ją. Pokraśniał z zadowolenia.
- Ja też - odparł.
- Nie musisz tak mówić. Masz doświadczenie...
- Przesada - przerwał jej. - Gdybyś miała jakiekolwiek, zrozumiałabyś. Pojęłabyś
wtedy, że nic nie może się równać z tym, czego doświadczyłem teraz! - Zamknął ją w
potężnym uścisku.
Poczuła żar w sercu. Jego wyznanie sprawiło jej olbrzymią radość. Pocałowała go
z pasją. Leżeli zamknięci w uścisku, grzejąc się własnym szczęściem.
T L
R
Później znowu kochali się jak szaleni. Nie jeden raz doprowadził ją na szczyt roz-
koszy. W końcu zawinął ją w jedwabne prześcieradło i zaniósł do domu. Po drodze ko-
chali się jeszcze przy basenie. Teraz leżała przytulona do niego. Uśmiechała się nawet
przez sen. Porywająco piękna. Ich pierwsza noc była jak trzęsienie ziemi. Ich noc po-
ślubna zmieniła całe życie, cały świat. Przez dziesięć ostatnich dni Clarissa zmieniła jego
życie. Zmieniła jego. Nie do poznania. Podobało mu się to. Ze spokojem mógł czekać na
każdą sekundę ich wspólnego życia.
Clarissa przyglądała się Ferrucciowi. Rozmawiał przez telefon i równocześnie
podpisywał dokumenty, które podsuwał mu Alfredo. Była to umowa handlowa z sąsied-
nim królestwem. Znała ją dobrze, gdyż opiniowała ją jako doradca finansowy. Prosiła, by
dał ją do przeczytania jeszcze jakiemuś fachowcowi, lecz odmówił. Gdyby to było moż-
liwe, pokochałaby go jeszcze mocniej.
Przez sześć tygodni Ferruccio pracował jak szalony. Niemal utonął w natłoku
obowiązków. Twierdził, że podołał temu tylko dlatego, że miał ją u swego boku.
Gestem pokazał, że ma jeszcze wiele do zrobienia.
I odebrał kolejny telefon. Clarissa poszła do ich apartamentów. Mieszkali teraz w
odnowionym skrzydle pałacu, które wiele lat nie było używane. Zbudowali tam sobie
swój mały, intymny świat. Ilekroć tam wchodziła, wstrzymywała oddech. Z obawy, że
coś może zburzyć ten raj.
Ferruccio przerósł jej najśmielsze marzenia. Był królem lepszym niż jej ojciec. Nie
wstydziła się tego mówić. Bo to była prawda. Był zbawieniem dla Castaldini. Zapewnił
krajowi stabilizację i dynamiczny rozwój, a przy tym dbał o zachowanie tradycji. Cza-
sem zastanawiała się, czy on był taki naprawdę, czy tylko starał się spełnić ślubne obiet-
nice, żeby uszczęśliwić przyszłą matkę swoich dzieci.
Przez cały ten czas nie stosowała żadnych zabezpieczeń. Bała się, że mogłyby za-
szkodzić dziecku, które być może się w niej rozwijało. A którego szczerze pragnęła.
Niestety. Znów miała okres.
Nic nie powiedział, ale wyczuła, że był rozczarowany. On także pragnął dziecka.
Może nawet bardziej niż ona. A co się stanie, jeśli nie będzie mogła dać mu potomka?
T L
R
Czy wtedy będzie chciał zakończyć ich małżeństwo? Czy przeżyłaby to? Umierała z nie-
pewności i obawy.
Usiadła i nisko opuściła głowę. Świat zawirował. - Clarissa!
Poderwała się. Przed oczami widziała czarne plamy. Zamrugała gwałtownie.
Ferruccio klęczał przed nią, podtrzymywał ją. Zemdlała. Nawet nie wiedziała, w jaki
sposób znalazł się przy niej i złapał ją, kiedy upadała.
- Clarisso, amore, jesteś chora!
Niecierpliwie machnęła ręką.
- Jestem tylko trochę niewyspana.
- Dzwonię po lekarza! - rzucił.
Na nic się zdały jej protesty. Dwadzieścia minut później leżała w łóżku, a wokół
niej kręciło się pięciu królewskich medyków. Była pewna, że nic jej nie jest, ale taka tro-
ska Ferraccia radowała ją. Nawet jeśli martwił się tylko o zdrowie potencjalnej matki
swoich dzieci.
Ferraccio wplótł palce w swoje długie włosy.
Wciąż się zastanawiał, co naprawdę czuła do niego Clarissa. Czy nadal uważała go
za uzurpatora, czy też szczerze pragnęła kontynuować ich małżeństwo? Wszystko ukła-
dało się jak cudowny sen. Stale się lękał, że zaraz się obudzi. Lecz wszystkie dotychcza-
sowe obawy bladły przy strachu, który gryzł go teraz. Oddałby wszystko, byle tylko nic
się jej nie stało.
- Królu Ferruccio.
Obrócił się na pięcie. Pięciu mężczyzn stało w drzwiach. Jak senne zmory.
- Królu Ferruccio, dobrze się pan czuje?
- Zamilcz - warknął. - Mówcie.
Mężczyźni popatrzyli po sobie, wyraźnie przestraszeni. W końcu jeden zrobił krok
do przodu.
- Gratulujemy, Wasza Wysokość. Królowa jest w ciąży.
Ferruccio zastygł. Skamieniał.
- O czym wy mówicie? Niedawno miała okres!
Tym razem wystąpił drugi lekarz. Już nie tak speszony.
T L
R
- W pierwszych miesiącach ciąży zdarzają się takie przypadki - powiedział. - Ale
to nic nie znaczy i nie ma żadnego wpływu na ciążę.
Świat zawirował Ferrucciowi przed oczami. Dopiero teraz w pełni to do niego do-
tarło. Clarissa jest w ciąży!
- Z naszych obliczeń wynika, że królowa musiała zajść w ciążę podczas nocy po-
ślubnej.
Widział ich jak przez mgłę. Słuchał, lecz i tak wiedział, że się mylili. On był pe-
wien, że stało się to podczas ich pierwszego razu. Minął ich bez słowa i popędził do Cla-
rissy. W drzwiach do apartamentu zwolnił. Może nie była chora, ale na pewno nie czuła
się dobrze. Nie chciał jej przestraszyć gwałtownym wtargnięciem. Cicho otworzył drzwi.
Clarissa leżała na łóżku odwrócona tyłem do drzwi. Nie widziała go ani nie słysza-
ła, bo gruby dywan tłumił kroki. Położyli go tam, żeby móc się kochać również na pod-
łodze.
Zrobił ostrożnie kilka kroków i... zatrzymał się. Znieruchomiał. Serce przeszył mu
bolesny harpun.
Dio Santo... Clarissa... wyglądała na... zrozpaczoną. Nie chciała tego dziecka? Dla-
tego, że on był jego ojcem?
Basta! Przestań, głupcze. Może tylko cierpiała fizycznie? Kobiety w pierwszej fa-
zie ciąży miewają różne dolegliwości. Tyle się ostatnio działo. Ślub. Koronacja. A do
tego tyle pracy, w którą angażowała się tak żarliwie.
Usłyszał ciche szlochanie.
Clarisso... nie... prego... proszę... nie...
Nie mogła usłyszeć jego myśli. Łkała coraz bardziej. Jakby rozdzierano jej serce.
Nienawidziła dziecka, które nosiła pod sercem. Tylko dlatego, że było jego. Ponieważ
nienawidziła go. To był dla niego... koniec. Czas się zatrzymał. W głowie miał potworny
mętlik. Wszystkie senne koszmary wypełzły z ukrycia. Oparł się o ścianę. Piekły go
oczy. Coś uwierało go pod powiekami. Łzy? Niemożliwe. Po tym co przeszedł w życiu,
miałby płakać? A jednak. Jak widać Clarissa znaczyła dlań więcej, niż podejrzewał.
Odepchnął się od ściany. Starannie otarł oczy i ruszył do Clarissy. Jej uczucia nie
miały znaczenia. Wciąż była jego żoną. Jego królową. Matką jego dziecka. Liczyło się
T L
R
tylko to, co on czuł. Zanim ją poznał, żył, nie znając miłości. Teraz będzie się musiał na-
uczyć znowu tak żyć.
Pierwsza fala druzgocącej rozpaczy opadła. Ale Clarissa wiedziała, że to tylko
chwilowa przerwa przed kolejnym atakiem. A więc jest w ciąży. Zdaniem lekarzy od
niedawna. Choć ona i tak była pewna, że stało się to tamtej pierwszej nocy. Było to naj-
lepsze i najgorsze zarazem, co przytrafiło jej się w życiu.
Wciąż jednak nie wiedziała, czy Ferruccio będzie chciał utrzymać ich małżeństwo.
Czy będzie chciał ją i to dziecko. Oszukiwała siebie samą, że to nie ma znaczenia, jeśli
tylko będą razem. Ale czy będzie potrafiła żyć z nim, jeśli on nie odwzajemni jej uczuć?
A jeśli kiedyś, pewnego dnia, spotka kobietę, która naprawdę poruszy jego serce?
Pojęła bezmiar dramatu swojej matki, która uwierzyła, że mąż nigdy jej nie kochał,
że oddał swe serce innej.
- Clarisso.
Usłyszała za plecami szept Ferruccia. Dzięki Bogu, że łzy obeschły, pomyślała.
Odwróciła się. Zbliżał się od drzwi z nieprzeniknioną twarzą. Dlaczego był taki spokoj-
ny? Taki... nieodgadniony?
Usiadł na brzegu łóżka i pogłaskał ją po policzku. Gest był łagodny, kompletnie
nieprzystający do jego zimnej obojętności. Dio... Dio... On nie jest szczęśliwy. Czuła to.
Wiedziała. Wyglądał, jakby chciał uciec jak najdalej.
Basta, idiotko, pomyślała. Przecież właśnie całe jego dotychczasowe życie się od-
mieniło. Przed chwilą dowiedział się, że zostanie ojcem.
- Congratulazioni, futura mamma - powiedział. Spróbowała usiąść, rzucić mu się w
ramiona. Powstrzymał ją. - Nie, nie ruszaj się. Koniec już z szaleństwami, z pracą. Przy-
najmniej do czasu, aż lekarze powiedzą, że to będzie na tysiąc procent bezpieczne.
- Dobrze, jeśli ty tego chcesz - odparła cicho.
Musnął jej wargi szybkim pocałunkiem.
- Zobaczymy się wkrótce. Teraz wypoczywaj, Clarisso. - Wstał. A ona miała wra-
żenie, że nie wróci do niej już nigdy. Popatrzył na nią przeciągle. - Muszę wracać do pra-
cy. Ale jeśli będziesz potrzebowała czegokolwiek, amore, daj mi znać. Dam ci cały
świat.
T L
R
Ale ja chcę tylko ciebie! Żal ścisnął jej gardło, gdy patrzyła za oddalającym się
Ferrucciem. Zachował się tak, jak powinien. Powiedział wszystko, co powinien powie-
dzieć. Ale nie powiedział ani słowa o swoich uczuciach. Czy nie chciał dziecka, które
związałoby go z nią na zawsze? Czemu zatem nie użył prezerwatywy? A może potrze-
bował dziecka tylko po to, żeby ściślej związać się z rodem D'Agostino?
Dość. W taki właśnie sposób jej matka wpadła w obłęd i omal nie zniszczyła życia
swemu dziecku. Ona jest inna. I chociaż umierała z żalu, zamierzała żyć dla swego
dziecka. Zamierzała je kochać. Dlatego że on był jego ojcem.
Choćby miał jej nigdy nie pokochać, ona zawsze będzie kochała jego.
Clarissa skończyła podlewać rośliny i usiadła, żeby poczytać pisma o dzieciach,
które dostarczył jej Ferruccio. Patrzyła na fotografie uśmiechniętych maluchów i miała
wrażenie, że zapada się w ruchome piaski. Im bardziej walczyła, tym prędzej się zapada-
ła.
- Clarisso - usłyszała ponury głos.
Durante. Odwróciła się, przerażona.
- Maledizione, Durante - zawołała gniewnie - przestraszyłeś mnie...
Słowa uwięzły jej w gardle. Krew odpłynęła z twarzy. Zobaczyła jego usta wy-
krzywione wściekłością. Nieskładne podejrzenia przeleciały jej przez głowę.
Ferruccio i Gabrielle...?
Jego następne słowa potwierdziły jej podejrzenia.
- Musiałem się z tobą zobaczyć, powiedzieć ci, zanim zabiję oboje.
- Durante, nie.
- Zasługują na śmierć, bękarty.
Bękarty? O kim on mówił? Durante chwycił ją za ręce.
- Musisz wiedzieć, jak to się stało. Zanim ożeniłem się z Gabrielle, odbyłem po-
ważną i burzliwą rozmowę z ojcem. Wyznał mi wtedy, że przez wiele lat miał kochankę.
Chciałem poznać całą prawdę, ale odmówił. Wtedy przeprowadziłem własne śledztwo.
Okazało się, że tą kochanką była matka Gabrielle. Wpadłem we wściekłość i wygnałem
ją. Grazie a Dio, kiedy oprzytomniałem, zrozumiałem, że to przecież nie jej wina. Ale
zapomniałem odwołać detektywów. Kilka dni temu zadzwonił do mnie ich szef i powie-
T L
R
dział, że trzydzieści osiem lat temu matka Gabrielle urodziła w Neapolu syna i oddała go
do adopcji. Żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, zleciłem potajemnie badania DNA. Po-
tem, na wszelki wypadek, jeszcze raz. Wyniki są jednoznaczne. Tym synem jest
Ferruccio. Jest synem naszego ojca.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ileż to razy, odkąd pojawił się w jej życiu, Ferruccio sprawił, że jej świat się za-
trząsł? Szaleństwo.
Durante powiedział... powiedział... Nie potrafiła zebrać myśli. Wtedy wszedł
Ferruccio.
Stanął w drzwiach. Popatrzył to na nią, to na Durantego. Potem zacisnął powieki.
Zrozumiał. A więc wiedział o wszystkim...
Podbiegł do niej.
- Amore, to nie jest tak, jak myślisz - zawołał drżącym głosem.
Durante przyskoczył do niego i chwycił go za klapy marynarki.
- Nie odzywaj się do niej, draniu. Cokolwiek chcesz powiedzieć, mów do mnie,
zanim cię zabiję.
Ferruccio odtrącił Durantego. Cofnął się o krok.
- Chciałem zabrać to ze sobą do grobu - powiedział - ale zmuszasz mnie, Durante,
żebym powiedział wam prawdę.
Prawdę. Nigdy dotąd nie widziała w jego oczach tyle cierpienia i rozpaczy.
Ferruccio zrozumiał, że nadszedł czas wyznań. Miał wrażenie, że rozdziera sobie
serce. Wiedział bowiem, że na pewno rozedrze serce Clarissie. Chciał jej tego oszczę-
dzić, ale już nie mógł.
- Tak, ja jestem synem króla - przyznał. - Ale ty, Clarisso, nie jesteś jego córką.
Clarissie zrobiło się słabo. Ferruccio dopadł do niej, zanim upadła.
- Czy to prawda? - Durante chwycił go za ramię.
Zerknął na przyrodniego brata.
T L
R
- Uważasz, że mógłbym skłamać w takiej sprawie? Jeśli tak, to weź do badania
także jej włos. Zleć jeszcze kilka testów.
Durante zbladł, jakby i on miał zemdleć.
- Dio... jakich mieliśmy rodziców?
- Wciąż jeszcze mamy ojca. Przynajmniej ty i ja. Oboje rodzice Clarissy nie żyją.
Ferruccio zaniósł Clarissę do sypialni. Jej oddech był słaby i płytki. Natychmiast
wezwał śmigłowiec medyczny i lekarzy. Potem usiadł obok niej na brzegu łóżka. Tego
samego, w którym nie było go od tygodni. Pragnął jej aż do bólu, czuł, że i ona go pra-
gnie, ale nie potrafił się do niej zbliżyć. Zbyt wiele zadał jej cierpień. Chciał, by to ona
podjęła taką decyzję. Bez przymusu. Z własnej woli.
- Jesteś więc moim przyrodnim bratem - odezwał się Durante. Wciąż tam był. -
Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Ferruccio popatrzył na niego z bólem.
- Dla niej - Durante odpowiedział za niego. - Nie chciałeś, by prawda o jej rodzi-
cach wyszła na jaw.
- Zawsze chciałem ci powiedzieć, ale ją kochałem bardziej. Cieszyłem się, że uwa-
żałeś mnie za swego przyjaciela.
- Najlepszego przyjaciela, Ferruccio. Bracie.
- Tak. Ale, mój najlepszy przyjacielu i bracie, teraz proszę, zostaw mnie z moją
żoną.
Durante ścisnął jego ramię i odszedł. Gdy był już w drzwiach, Ferruccio zawołał:
- I zostaw króla Benedetta w spokoju.
Durante zaśmiał się chrapliwie.
- Skąd wiedziałeś, że chciałem się z nim rozmówić?
- Mówię poważnie, Durante. To musi pozostać między nami. Nie chcę, żeby król
Benedetto dowiedział się, że Clarissa poznała całą prawdę. Przez całe życie chronił ją
przed tym. To by niczemu nie służyło.
Durante kiwnął głową.
- Mamy całe życie i sześć lat do nadrobienia - powiedział.
T L
R
- Nie jedno życie, Durante. Moje, twojej matki, mojej matki i ojca Clarissy. Ale je-
śli kiedyś uda mi się rozwikłać cały ten galimatias z moją żoną, jeśli wszystko skończy
się dobrze, na pewno nasze relacje jako rodzeństwa pogłębią się. Ale wszystko musi po-
zostać tajemnicą. Pod żadnym pozorem to nie może wyjść na jaw. Powinieneś ostrożniej
bawić się w detektywa.
- Mój detektyw nie zna szczegółów, które ujawniłyby twoją tożsamość. Znam je
tylko ja. Badania medyczne także przeprowadzono anonimowo. Tylko ja wiem, od kogo
pochodziły próbki.
- Dobrze. Teraz odjedź, proszę. Pozwól mi zaopiekować się żoną.
- Kochasz ją tak bardzo jak ja Gabrielle, prawda? Gotów byłbyś umrzeć dla niej.
- Na początek. Idź już.
Durante odszedł. Z burzą w sercu, lecz już z uśmiechem na twarzy. Ferruccio za-
pomniał o nim natychmiast. Zapomniał o całym świecie. Liczyła się tylko kobieta, którą
trzymał w ramionach. I zrobił to, o czym marzył od tygodnia. Ułożył się przy niej, przy-
tulił ją i szepnął jej wprost do ucha:
- Jestem przy tobie, amore. I zawsze będę.
Clarissa ocknęła się. W uszach dźwięczały jej wciąż powtarzane słowa: „Jestem
przy tobie. I zawsze będę".
- Nie jestem tą, za którą się uważałam.
Na dźwięk własnego głosu oprzytomniała do reszty.
Zemdlała. Żeby uciec przed koszmarami. Przed życiem bez miłości Ferruccia,
przed okropnymi podejrzeniami i jeszcze straszniejszą prawdą.
To musiała być prawda. Mogła kazać zrobić badania DNA. Ale nie potrzebowała
ich. Wiedziała, że Ferruccio powiedział prawdę. I że znał ją od dawna.
Objął ją mocniej.
- To bez znaczenia - przekonywał. - Wciąż jesteś sobą. I twoje życie. Przeszłość i
przyszłość. Twój ojciec...
Chlipnęła głośno.
- On jest twoim ojcem. Nigdy nie dbał o to, że biologicznie tak nie jest.
T L
R
- On wiedział... przez cały czas? - lamentowała. - Jak to się stało? Ferruccio, pro-
szę, powiedz mi wszystko.
Zacisnął szczęki. Potem kiwnął głową.
- Moja matka nazywała się Clarisse LeFehr. - Stłumił jej kolejny szloch pocałun-
kiem. - Tak. To on dał ci na imię Clarissa. Kochał cię od chwili, gdy przyszłaś na świat. I
nazwał cię na cześć miłości swego życia. Była baletnicą we włoskim teatrze, który wy-
stępował w Castaldini. On właśnie został królem. Zakochali się w sobie do szaleństwa.
Potem ona go zdradziła. Tak mu się przynajmniej zdawało. Wyrzucił ją ze swego życia i
natychmiast wziął „odpowiednią" żonę, twoją matkę, Angelinę. Było to małżeństwo bez
miłości. Mimo to urodzili im się Durante, potem Paolo. Król Benedetto mówił, że zależa-
ło mu na niej, ale nigdy nie mógł jej pokochać. Wciąż szalał za swoją byłą kochanką,
moją matką. Tymczasem były kochanek twojej matki, Pierro Bartolli, przez którego jej
ojciec ją zbił, pojawił się znowu. Zaczęli się spotykać. Kiedy zaszła w ciążę, powiedziała
mu, że odejdzie od twojego ojca. Przekonał ją, żeby tego nie robiła, żeby pozostali ko-
chankami. Wtedy wyznała wszystko królowi.
Urwał na chwilę.
- W tym samym czasie król odkrył, że moja matka go nie zdradziła. Wciąż ją ko-
chał. Cierpiał z powodu krzywdy, jaką jej wyrządził. Zaczął jej szukać. Dlatego czuł się
tak samo odpowiedzialny za wszystko, jak twoja matka. Powiedział jej, że nadal będą
utrzymywać to fasadowe małżeństwo dla dobra dzieci i królestwa. I że kocha jej córkę
jak swoją własną. Twoja matka prawdopodobnie mu nie uwierzyła. I chyba dlatego stała
się nadopiekuńcza wobec ciebie. Natomiast twój biologiczny ojciec zdaniem króla
Benedetta wykorzystywał ją, by wieść życie ponad stan. Kiedy już wydała na niego całą
swoją osobistą fortunę, Pierro próbował ją namówić, żeby poprosiła o pieniądze króla.
Albo żeby mu je ukradła. Dręczył ją. Wtedy zaczęła zastawiać dla niego swoją biżuterię.
Antonia opowiedziała o wszystkim królowi, a on praktycznie zamknął twoją matkę w
areszcie domowym. Uciekła do swojego kochanka. I znalazła go z inną kobietą. Wtedy
powiedział jej, że bez pieniędzy nic nie była warta. Że wszystko, co od niej dostał, wydał
na kochankę. Myślę, że to wtedy zaczęła cię prześladować.
T L
R
- Opisała to wszystko w pamiętniku. Durante sądził, że miała na myśli naszego...
jego ojca. - Z trudem hamowała szlochanie. - Co się stało z moim... biologicznym ojcem?
Z Pierrem? Z jego... moją... rodziną?
Twarz Ferruccia przypominała maskę. Widziała, że starał się panować nad emo-
cjami.
- Pierro umarł pięć lat temu, tuż przed śmiercią twojej matki. To był wypadek na
łódce. Z tego co wiem, nie miał żadnych żyjących krewnych. Pojawił się znikąd.
- Jego śmierć... To dlatego ona... - Słowa uwięzły jej w gardle. Zalała się łzami.
Ale nie były to łzy bólu. Płakała z żalu. I z ulgi. Nareszcie wszystko zrozumiała.
Przez łzy zobaczyła coś niebywałego. Łzy w oczach Ferruccia.
- Nie, Ferruccio, nie... proszę, nie płacz. Nie ty.
- Tak bardzo cierpiałaś, amore. A teraz...
- Teraz wiem nareszcie wszystko. To wielka ulga. - Ciężka łza spłynęła mu po po-
liczku. Chwyciła ją ustami. - Nie każ mi nienawidzić samej siebie za to, że odważyłam
się skarżyć na swój los, mając kochającego ojca... twojego ojca, podczas gdy ty nie mia-
łeś niczego.
Otarł łzy. Spróbował się uśmiechnąć.
- Teraz mam wszystko - powiedział.
- To niczego nie zmienia.
- Przeciwnie. To wymazuje przeszłość.
Chciała krzyczeć z rozpaczy. Wiedziała, że nic nie może naprawić krzywd, których
doznał.
- Opowiedz mi resztę, Ferruccio. Całą historię. Czy mój... twój ojciec wiedział o
tym wszystkim?
Odwrócił wzrok. Czuła, że chciał oszczędzić jej dalszych cierpień. Ujęła jego
twarz w dłonie. Zmusiła, żeby na nią spojrzał.
- Dowiedział się wszystkiego, kiedy miałem piętnaście lat - mruknął.
- I zostawił cię na ulicy? Och, Dio... Dio...
- Amore, to nie ma znaczenia. - Przytulił ją.
- Nie ma znaczenia?! To niewybaczalna zbrodnia!
T L
R
- To nie było tak, jak myślisz.
- To powiedz mi, jak to było, zanim mi głowa pęknie!
- Kiedy król Benedetto odnalazł moją matkę - mówił z wahaniem - ona była mę-
żatką i miała już Gabrielle.
Zrozumiała.
- Gabrielle jest twoją siostrą! To dlatego patrzyłeś na nią w taki sposób.
- Tak. Myślałem, że nigdy nie zdołam się do niej zbliżyć, gdyż ceną było ujawnie-
nie jej prawdy. A ona zdawała się nie wiedzieć o tym, że ma brata.
- Ale wyczuła coś... między wami. Jestem pewna, że tak.
- Miło było patrzeć na twoją zazdrość. To mi dawało nadzieję.
Nie zrozumiała go.
- Zamierzałeś do końca życia ukrywać przed nią, że jesteście rodzeństwem, żeby
mnie chronić przed prawdą?
- Wziąwszy pod uwagę, że i tak miałem blisko, to nie było wielkie poświęcenie.
- Dio, Ferruccio, zamknij się. Mów.
Parsknął śmiechem.
- Przed tygodniem to samo powiedziałem twoim lekarzom. I jeśli jesteś choć w po-
łowie tak poruszona jak ja wówczas, to lepiej, żebym mówił szybko. Ale obiecaj: już
więcej żadnych łez.
- Tego nie mogę obiecać. Proszę, Ferruccio. Mówiłeś, że twoja matka była mężat-
ką, miała Gabrielle...?
Starł łzy z jej policzków.
- Kiedy król Benedetto znów zjawił się w jej życiu, powiedziała mu o mnie. O tym,
że w chwili słabości oddała mnie do adopcji. Później próbowała mnie odszukać, ale od-
mówiono jej wszelkich informacji. Zdołała się jedynie dowiedzieć, że nigdy nie zostałem
adoptowany i że trafiłem do rodziny zastępczej. Szukali mnie oboje. Udało im się to do-
piero dwa lata po tym, jak uciekłem z ostatniego sierocińca. Omal nie oszaleli z rozpa-
czy, gdy się dowiedzieli, że wyrosłem na ulicznego zabijakę.
- Oszaleli z rozpaczy? Co za bezczelność!
T L
R
- To nie była ich wina, amore. To tylko seria dramatycznych nieporozumień i
strasznych decyzji.
- To właśnie były zbrodnie, a oni byli zbrodniarzami. Bo była tam tylko jedna ofia-
ra. Ty!
- Znów próbujesz mnie bronić, leonessa mia? Przed krzywdami z przeszłości i błę-
dami moich rodziców?
- Ponieważ te krzywdy i błędy bolą i krwawią do dzisiaj, mogłabym ich rozerwać
na strzępy zębami i pazurami!
Roześmiał się. Uścisnął ją mocno.
- Widzisz? Twoje słowa wymazują przeszłość. - Chciała coś powiedzieć, lecz po-
łożył rękę na jej ustach. - Nie warcz, leonessa mia. Będę mówił dalej.
Usiadł i posadził ją sobie na kolanach. Natychmiast poczuła żar w lędźwiach. Jakże
za nim tęskniła!
- Moi rodzice byli przerażeni. Mieli prawo przypuszczać, że zmierzałem prostą
drogą do kryminału.
- Dzięki nim!
- Prawdę mówiąc, nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla przestępstwa. Ani za-
niedbanie, ani niewygody, ani maltretowanie. Nigdy nie uważałem, że moja gehenna
mogłaby stanowić jakiekolwiek usprawiedliwienie.
- Już ci to mówiłam, Ferruccio. Jesteś cudem.
- I kto to mówi! - Przytulił czoło do jej czoła. - Ale ja byłem naprawdę przerażony.
Kiedy ich zobaczyłem, byłem wstrząśnięty. Okazało się, że nie byłem byle bękartem.
Byłem królewskim bękartem. Król obiecywał, że będzie mi pomagał. Ale powiedział, że
dla dobra jego rodziny i królestwa nie będzie mógł mnie uznać. Powiedziałem mu wtedy,
co myślę o jego pomocy. Jedyne, co mogłem od niego przyjąć, to nazwisko.
- Wychował mnie i kocham go. Ale teraz również go nienawidzę. Jak mógł jedne
dzieci uznać za ważniejsze od innego dziecka? Jak mógł odmówić ci tego, co dawał tam-
tym?
T L
R
- Robił to wszystko dla ciebie, mia bella unica. Mógł cię stracić, gdyby zaczęły
wychodzić na jaw kolejne sekrety. Król przekazywał do banku pieniądze dla mnie. Do-
syć, bym mógł wieść luksusowe życie i uczęszczać do najlepszych szkół.
- Ale ty ich nawet nie tknąłeś.
- Znasz mnie dobrze. - Pocałował ją. - Tamte pieniądze w banku były jak cierń. Jak
ostroga, która zmuszała mnie do wysiłku, żeby osiągnąć jeszcze więcej samodzielnie.
Musiałem mu pokazać, że go nie potrzebowałem. Chyba powinienem mu podziękować.
Ponieważ jestem teraz, kim jestem, i mogę robić dla Castaldini to, co robię. W pewnym
sensie mogę też spłacić dług twojemu ojcu.
- Spłacić mu dług? Za to, że nie chciał cię uznać? - syknęła przez zęby. - Niedobrze
mi, kiedy tego słucham! Po tym wszystkim, co przeszedłeś i co osiągnąłeś, powinieneś
dostać wszystko!
- Ale wtedy, być może, byłbym innym człowiekiem.
Umilkła. A po chwili poprosiła:
- Opowiedz mi o swojej pierwszej wizycie w Castaldini.
- Ach! Pierwszy raz. Wtedy zmieniło się całe moje życie.
Popatrzył na nią wymownie i pojęła, że to ona była przyczyną.
- Kiedy moja sytuacja się ustabilizowała, a ogień w sercu przygasł, zapragnąłem
nawiązać kontakty z ojcem. Przyjechałem tutaj pod pretekstem interesów. Król był wnie-
bowzięty. Wszystko układało się coraz lepiej. I wtedy zobaczyłem ciebie.
Zacisnęła pięści na gorsie jego koszuli, całkiem mokrej od jej łez. Czuła, że czeka-
ły ją wyznania najważniejsze.
- Nigdy dotąd nie pragnąłem nikogo tak jak ciebie. Wydawało mi się, że dostrze-
głem w twoich oczach podobne uczucia. Zanim jednak zdążyłem podejść do ciebie, zja-
wił się król. Powiedział coś, z czego wywnioskowałem, że jesteś jego córką. Byłem tak
zszokowany, że zostawiłem go bez słowa.
Powoli wszystko zaczynało nabierać sensu.
- I zwróciłeś się ku pierwszej kobiecie... dwóm kobietom... by ukoić rozpacz.
Zaśmiał się ponuro.
T L
R
- Maledizione, jesteś straszna, mia bella. Próbowałem sobie wmówić, że jest wiele
ryb w stawie. - Skrzywił się. - Lecz gdy tylko spławik drgnął, wyrzuciłem całą wędkę i
uciekłem. Wtedy król znalazł mnie po raz drugi i odciągnął na bok. Gdy tylko zostaliśmy
sami, rzuciłem mu w twarz najgorsze oskarżenia. Powiedziałem, że go nienawidzę. Że to
przez niego doznałem w życiu tylu okropnych rzeczy. I że już nigdy tu nie wrócę. On
jednak odkrył prawdziwą przyczynę mojego wzburzenia. Zobaczył pożądanie w moich
oczach, gdy patrzyłem na ciebie. I zdradził mi sekret, który zamierzał zabrać do grobu...
Że nie jesteś jego biologicznym dzieckiem. Postanowił ujawnić moje pochodzenie.
Chciał, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Kiedy zaprote-
stowałem, powiedział, że w takim razie będzie musiał ujawnić sekret twojego po-
chodzenia. Wtedy podjąłem decyzję. Ja już przywykłem do roli bękarta. Nie przeszka-
dzało mi to. Ty zaś... Wyobrażałem sobie, jak byłabyś zdruzgotana, gdybyś się dowie-
działa, że król nie jest twoim ojcem.
Znowu zalała się łzami. A on głaskał ją po plecach.
- To było w moim interesie. Jako obcy mogłem się o ciebie starać. Kiedy to powie-
działem, król wpadł w panikę. Krzyczał, że nie pozwoli mi się tobą bawić. Ja mu na to,
że nie ma nic do powiedzenia, ale dało mi to do myślenia. Wtedy upewniłem się, że cię
pragnę. Szczerze. I że zrobię wszystko, by cię zdobyć.
Żal ścisnął jej gardło. Zbliżał się do chwili, kiedy cisnęła mu w twarz tamte okrop-
ne słowa.
- Ale nie powinienem był cieszyć się przedwcześnie. Wzgardziłaś mną. Trzymałaś
na dystans przez sześć lat. Trzeba było kryzysu państwa i mojego szantażu, byś mnie za-
akceptowała.
Ostrożnie posadził ją obok siebie i wstał.
- Ale i tak mnie nie zaakceptowałaś.
Clarissa padła na łóżko i skryła twarz w poduszce. Nagle dotarły do niej jego
ostatnie słowa. Zerwała się. Złapała go za rękę.
- Pracowałam z tobą całymi dniami. Kochałam się z tobą każdej nocy... Przynajm-
niej do chwili, gdy się dowiedziałeś, że noszę twoje dziecko, i przestałeś się mną intere-
sować. Co masz na myśli, mówiąc, że cię nie zaakceptowałam?
T L
R
Ferruccio patrzył na nią oniemiały.
- Chodzi mi o to, że to małżeństwo jest dla ciebie pułapką. Że nie chcesz mojego
dziecka, bo zawsze uważałaś mnie za kogoś gorszego od siebie. Przecież zawsze tak by-
ło, prawda?
Patrzyła mu w twarz. A jej oczy robiły się coraz większe.
- Czyś ty oszalał?! Gorszego ode mnie? Myślałeś, że odpychałam cię przez tyle lat
z pychy? Jak śmiesz uważać mnie za tak głupią, złą i płytką? Jak możesz pragnąć mnie,
gdy masz o mnie takie mniemanie?
- Ja nie... - Z trudem przełknął ślinę. - Ja tak nie myślałem. Ale kiedy byłem już z
tobą, podziwiałem cię i kochałem. Wtedy znowu mnie odrzuciłaś. I nie potrafiłem zna-
leźć innego wytłumaczenia. Wciąż o tym myślałem. Miotałem się od nadziei do rozpa-
czy.
- Dio, to już nie jest nawet śmieszne. Wygląda na to, że jednak nie jesteś nieomyl-
ny.
- To dlaczego wciąż mnie odpychałaś?
Zaczęła krzyczeć. Głośno i rozpaczliwie. O tym, dlaczego tak bardzo się bała ulec
własnym uczuciom. Nieopisana ulga rozjaśniła mu twarz.
Za wcześnie.
- A co ty sobie myślałeś przez cały ten czas? Śmiałeś się w duchu ze snobistycznej
idiotki, która sama pochodziła z nieprawego łoża? Brakowało ci odwagi, by cisnąć mi to
w twarz? Może trzeba było. Wszystko rozwikłałoby się wcześniej.
Chciał zaprotestować, ale nie dopuściła go do głosu.
- I nie próbuj zwalać wszystkiego na mnie. To ty wyglądałeś na uwięzionego w na-
szym małżeństwie. To ty wyglądałeś, jakbyś był nieszczęśliwy, że noszę twoje dziecko.
Tego dnia, kiedy się o tym dowiedziałeś, wyglądałeś, jakbyś usłyszał, że cierpisz na nie-
uleczalną chorobę.
Dygotał cały. Zaciskał zęby.
- Widziałem, że płakałaś. Pomyślałem, że mnie znienawidziłaś. I moje dziecko.
Dio Santo, Clarisso, oboje baliśmy się uwierzyć, że wszystkie cudowne zdarzenia wokół
nas były prawdziwe.
T L
R
Uniosła ku niemu pałające oczy. Była taka piękna!
- Czy chcesz mojego dziecka? I... mnie? - spytał niepewnie. - Na zawsze? - dodał z
obawą.
Padła mu w ramiona.
- Ponieważ kocham cię bezgranicznie, musisz się postarać, żeby trwało to przy-
najmniej tak długo - zawołała.
Zamknął ją w potężnym uścisku. Wszystkie tłumione emocje, wszystkie strachy i
koszmary, które ich dręczyły, uleciały.
- Oto jestem królewskim bękartem i królem bękartem. I ty jesteś królewskim bę-
kartem i królową bękartem. Czy to nie jest najlepszy dowód, że jesteśmy dla siebie stwo-
rzeni?
Pocałowała go. Chlipnęła. Zachichotała.
- Paskudny złośniku, jak możesz śmiać się z czegoś, co nie jest śmieszne?
- To nie jest śmieszne. Ale to nasze przeznaczenie.
- Udowodnij mi to.
Uniósł ją w ramionach i udowodnił jej. Każdym słowem i dotknięciem pisali ko-
lejną kartę historii, w której przeznaczenie odciskało trwałe piętno na świecie.
T L
R
EPILOG
Ferruccio rozejrzał się po pokoju, w którym zgromadziła się jego rodzina. Wciąż
nie mógł w to uwierzyć. Stale budził się z gardłem ściśniętym przerażeniem, że ostatnie
dwadzieścia jeden miesięcy nigdy się nie zdarzyły. Że był sam. Że miał tylko pracę. Za
każdym razem budził się w ramionach Clarissy. I wtedy bał się jeszcze bardziej. Że to
tylko sen.
Ale nawet nie potrafiłby jej wyśnić. W najbardziej szalonych marzeniach nie
umiałby stworzyć takiej żony, najlepszej przyjaciółki i sojuszniczki, jego królowej i ko-
chanki. A do tego, chociaż była darem, na jaki nie zasługiwał żaden śmiertelnik, ofiaro-
wała mu jeszcze coś więcej.
Syna.
Minął właśnie rok od dnia, kiedy na świat przyszedł Massimo. A miesiące przed
jego narodzinami upłynęły im w nieskończonej harmonii i radości.
I nie tylko dla niego i Clarissy to był dobry czas. Król... były król, jak nieskutecz-
nie nalegał, by go nazywano, stał się znacznie zdrowszy. Julia, siostra Phoebe, też do-
chodziła do zdrowia po częściowym paraliżu. Gabrielle i Durante radowali się, że
Ferruccio jest ich krewnym. Ze strony matki dla Gabrielle i ze strony ojca dla Durantego.
A wzajemne uczucia Durantego, Paola i Clarissy jeszcze się pogłębiły.
- Piękny widok?
Ferrado odwrócił się. To był Leandro. A z nim Durante. Serdecznie przywitał przy-
jaciół. A od pewnego czasu także zaufanych członków jego rady.
- Czyż nie? - odparł Ferruccio. - Spójrz na nią. Widziałeś kiedykolwiek coś równie
cudownego?
- Hm, prawdę mówiąc, tak. - Leandro uśmiechnął się. - Rozejrzyj się dookoła.
Usłuchał. Przestał wpatrywać się tylko w Clarissę i Massima. I zobaczył Phoebe
promieniejącą, zatopioną w ożywionej rozmowie z Julią, i Gabrielle z królem. Joia,
dwumiesięczna córeczka Phoebe i Leandra spała u jej stóp. Czternastomiesięczny syn
Gabrielle i Durantego, Alessandro, bawił się z piątym, ostatnim, jak twierdzili, dzieckiem
Paola i Julii. Ich starsze dzieci starały się nie hałasować, by nie zbudzić maluchów.
T L
R
- Ależ z nas szczęściarze - powiedział Durante.
- Ale ja największy - rzucił Ferraccio.
- Niech mu będzie, Durante - przystał na to Leandro. - On zawsze musi być najlep-
szy, we wszystkim.
Ferruccio już miał zaprotestować, ale tylko się roześmiał. Wiedział swoje. Był
największym szczęściarzem. Po chwili śmiali się wszyscy trzej.
Clarissa podniosła Massima z podłogi, zanim złapał kota za ogon. Kot traktował go
z wyższością, ale jego tolerancja miała granice.
Usłyszała śmiech i obejrzała się. I jak zawsze, kiedy patrzyła na Ferraccia, jej serce
omdlało ze szczęścia. Nigdy nie sądziła, że można kochać kogoś tak bardzo, jak ona je-
go. Za wszystko, co zrobił, nie tylko dla niej, ale dla królestwa. Ale przede wszystkim za
niebywałe poświęcenie, na jakie się zdobył, żeby chronić ją i jej ojca. Nigdy nie zdradzili
królowi Benedettowi, że znała prawdę.
Poczuła na sobie jego spojrzenie i podeszła do niego. Szepnęła mu coś do ucha. On
skinął głową.
- Słuchajcie wszyscy! - zawołała. - Król Benedetto... przestań, ojcze... ma dla was
niespodziankę.
Król wstał. I zrobił kilka kroków. Energicznie. Prawie nie używając laski. Po raz
pierwszy od ślubu Ferraccia i Clarissy. Ćwiczył w sekrecie. Powiedział o tym tylko jej.
Rozległy się głosy zachwytu. Wszyscy rzucili się do niego z gratulacjami.
Ferraccio podszedł ostatni.
Serce Clarissy ścisnęło się. Ferraccio wciąż traktował króla Benedetta jak jej ojca,
nie jak swojego. Bała się poważnej miny męża.
Ferruccio stanął przed jej ojcem. Milczał przez chwilę.
- Wygląda na to, że wróciłeś do formy - powiedział. - Chcesz z powrotem koronę?
Głośno wypuściła powietrze, kiedy król Benedetto chwycił go w objęcia, śmiejąc
się z żartu.
Ferruccio cofnął się o krok, zmieszany tym, co zobaczył w oczach starego lisa.
„Przechytrzyłem was!".
T L
R
Zanim zdołał coś powiedzieć, starszy pan został porwany przez rozradowane panie.
Odwrócił się do Leandra i Durantego. Na ich twarzach zobaczył takie samo niebotyczne
zdumienie.
- Widziałeś to co ja? - spytał Durantego.
- Widziałem - odparł Durante. - On chyba chciał, żebyśmy wszyscy zobaczyli.
- Dio - jęknął Ferruccio. - Jestem największym frajerem w całym kosmosie.
- O, nie - zaprotestował Durante. - Tym razem musisz się z nami podzielić.
- On to wszystko ukartował. Przebiegły stary lis. - Leandro kręcił głową.
- Wszystko jest na swoim miejscu, prawda? Wszyscy jesteśmy dokładnie tam,
gdzie chciał - zauważył Ferruccio.
Popatrzyli po sobie podejrzliwie. A potem wybuchli śmiechem.
- Po raz pierwszy w życiu mam ochotę go ucałować - zawołał Ferruccio.
- Będziesz się musiał ustawić w kolejce - odrzekł Durante i dyskretnie otarł łzę.
Leandro nie przestawał kręcić głową.
- Między naszymi uściskami i pocałunkami może powinien nas przeprosić za to, że
tak nami manipulował - powiedział.
- Powinniśmy raczej grazie a Dio po tysiąckroć, że tak uczynił - zawołał Ferruccio.
- Amen, fratello, amen - dodał Durante.
W tym momencie do Ferruccia podeszła Clarissa.
Chwycił ją w objęcia i podniósł do góry. Zaśmiała się i szepnęła mu coś do ucha.
Znieruchomiał, a potem zakręcił nią w powietrzu. Wszyscy w zdumieniu patrzyli, jak
chwycił ją za rękę i niemal biegiem skierowali się do swoich prywatnych apartamentów.
Nie mógł zwlekać. Podzieli się z nimi nowiną później.
Wiadomość, że wkrótce po raz drugi zostanie ojcem, wymagała szczególnego
uczczenia. Na osobności. Natychmiast.
T L
R