background image

R

R

 

 

O

O

 

 

Z

Z

 

 

D

D

 

 

Z

Z

 

 

I

I

 

 

A

A

 

 

Ł

Ł

 

 

 

 

 

 

 

 

D

D

 

 

R

R

 

 

U

U

 

 

G

G

 

 

I

I

 

 

H

H

U

U

L

L

I

I

G

G

A

A

N

N

 

 

I

I

 

 

C

C

H

H

A

A

M

M

!

!

 

 

icolás  Romero  Torres  siedział  sobie  wygodnie  na  drewnianej  ławeczce, 
ustawionej  w  szkolnym  holu.  Próbował  skończyć  swoje  drugie  śniadanie, 
jednak jego dziewczyna skutecznie mu to uniemożliwiała. Giulia chodziła w 

kółko tłumacząc młodzieńcowi, jaki to on jest nieodpowiedzialny i zapominalski.  

- Ale Wisienko – zwrócił się do niej czule, aby choćby na moment przestała mówić. – 

Bardzo  cię  przepraszam,  że  nie  przyszedłem  na  plażę  –  zaczął  powoli,  -  ale  miałem  coś 
ważnego do zrobienia. 

Javier, który siedział tuż obok, uśmiechnął się dwuznacznie. Aby ten fakt ukryć zaczął 

pić wodę mineralną z małej, plastikowej butelki. Giulia posłała mu mordercze spojrzenie. 

- Przepraszam – powiedział cicho Torres spoglądając w oczy ukochanej, mając cichą 

nadzieję, że wpadnie mu w ramiona i będzie mógł wreszcie dokończyć swoje tacos

1

.  

- Nico! – jęknęła. 
- No co? – powiedział z kęsem ciasta w buzi. – Czego ty kobieto ode mnie chcesz? 
Dziewczyna zacisnęła pięści ze złości. Często tak robiła, kiedy zdawała sobie sprawę, 

że nie ma najmniejszego powodu do pastwienia się nad Torresem. Sama zapomniała przyjść 
na spotkanie, a teraz próbowała winę zwalić na kogoś innego. 

- Domyśl się – rzekła z wrogą miną, bo nie wiedziała, co powiedzieć, ale chciała żeby 

jej zdanie było na wierzchu. I odeszła. 

Javier  zaczął  się  głośno  śmiać,  co  Torres  przyjął  z  obojętnością.  Nie  jego  wina,  że 

czasami nie potrafił zrozumieć intencji swojej kobiety. Teraz jednak, był za bardzo głodny by 
pofilozofować nad sensem tej małej awantury. Jedynie, czego pragnął to w świętym spokoju 
dokończyć jedzenie tacos i dopić butelkę wody. Ot co! 

- Sama zapomniała – poinformował Felipe machając swoim plastikowym naczyniem. 
- A ty skąd wiesz? – zainteresował się Casillas. 
- No bo – mówił powoli Cortés rozglądając się za koszem do śmieci. – No bo wiem i 

basta!

2

 – rzekł rzuciwszy swoją pustą butelkę do pojemnika na śmieci niczym Michael Jordan 

w jakimś ważnym meczu koszykówki. 

- Spudłowałeś – zauważył błyskotliwie Javier. 
-  Podnieś  to  Cortés  –  rzekł  promotor  francuskiego,  który  właśnie  nadchodził,  aby 

poprowadzić lekcję. – Zapraszam – powiedział do innych uczniów otwierając drzwi. 

 

 

 

 

                                                           

1

 tacos – jedno z popularniejszych dań kuchni meksykańskiej. Składa się ono przeważnie z tortilli, mięsa 

wołowego, cebuli, czosnku i przypraw (bazylia, oregano, pieprz, sól, chili), pomidorów. Znajdują się w nim 
również charakterystyczne dla kuchni meksykańskiej warzywa: czerwona fasola lub kukurydza. 

2

 Basta! – (hiszp.) Dość! 

N

N

 

 

background image

Czarnowłosa  dziewczyna  biegła  ile  sił  w  nogach  po  pustym,  szkolnym  korytarzu. 

Myślała tylko o jednym – że jest spóźniona. Zapomniała nastawić budzik. Ot, taki nawyk po 
wakacjach,  za  który  zapłaci  wysoką  cenę,  bowiem  lepiej  było  spóźnić  się  na  każdą  inną 
lekcję,  tylko  nie  na  ANM.  Señora

3

  Morientes,  jakby  to  delikatnie  określić,  zazwyczaj  nie 

pałała zbytnim entuzjazmem uwidziawszy skromną postać dziewicy Carmen Cordoby.  

Dziewczyna o mało, co nie skręciła kostki, skacząc ze schodów. To jednak nie było 

ważne. Liczył się czas. Biegła szybciej niż poprzednio. W takich chwilach żałowała, że nie 
uległa  namowom  Giulii  i  nie  przyłączyła  się  do  ich  porannego  joggingu.  Teraz  miałaby 
większe szanse na uniknięcie kary.  

Ostatnia  prosta.  Już  widzi  złotą  tabliczkę  z  numerem  dwadzieścia  trzy.  Już  wyciąga 

rękę by chwycić za klamkę od drewnianych drzwi. Już zaciska na niej swoje cienkie palce, 
gdy  coś  silnego,  gwałtownie  pociągnęło  ją  do  przodu.  Poczuła  ból  w  okolicach  nosa,  łzy 
momentalnie napłynęły jej do oczu. Straciła równowagę i runęła niczym kłoda, na coś dużego 
i miękkiego. Nawet ładnie pachnącego. 

Słyszała  wolne  kroki  pani  profesor.  Wiedziała,  że  wpatruje  się  w  nią  tym  swoim 

zimnym i pogardliwym wzrokiem. Dziewczyna zacisnęła mocno oczy. Nie! To sen, ona śni. 
Nie, to nie sen. Kurwa, to nie sen! Matko, nie spóźniła się przecież specjalnie. Nigdy się nie 
spóźniała. Boże, czemu ona?! 

Rzecz,  na  której  leżała  dziewczyna  zaczęła  kołysać  się  i  cicho  pojękiwać.  Carmen 

nawet się trochę zdziwiła, bo tu meble nie powinny się ruszać. To nie te zajęcia. Spojrzała w 
ciemnobrązowe źrenice i już zaczęła wygłaszać litanię zażaleń do Boga, że zesłał na nią nie 
jedno, a dwa nieszczęścia.  

-  Może  nie  wiesz,  ale  mnie  trochę  gnieciesz  –  mruknął  cicho  Felipe  Cortés  wodząc 

dłonią po jej udzie. 

Dziewczyna  błyskawicznie  podniosła  się  utkwiwszy  wzrok  w  młodzieńcu.  Co  ma 

powiedzieć?  Przepraszam?  Ale  to  on  szarpnął!  Z  drugiej  jednak  strony  kultura  by  tego 
wymagała, aby coś wykrztusić siebie. Matko, nie mogła na jakiegoś innego chłopaka wpaść? 
Jest  ich  tutaj  przecież  ponad  pięćset!  Nie,  to  by  było  za  banalne  i    nieciekawe.  Lepiej  jak 
będzie gniotła Felipe. Tak, ale zabawa, ale fajnie! Cholera. A po za tym jego tu w ogóle nie 
powinno  być!  To  jest  jej  Ars  Non  Magica,  a  on...  a  on  pewnie  zaczyna  zajęcia  dopiero  o 
ósmej. Co za pech. Boże, co za pech! 

- Felipe, przyniosę ci jutro jeszcze jakieś płyty CDs  – powiedziała profesor zbierając 

zaklęciem książki, po czym podała je chłopakowi. 

No tak, jego najwyraźniej lubiła.  
Dziewczyna zaczęła masować obolały nos. Chyba musiała się uderzyć o drzwi, albo o 

jakąś  jego  kość.  Popatrzyła  na  niego  krzywo.  Kto  go  uczył  tak  szarpać  drzwi?!  No  kto?  – 
powtarzała w myślach tak jakby  ktoś  naprawdę  miał  odezwać się w jej  głowie i wyjawić tę 
straszliwą tajemnicę. Drzwi to się otwiera ostrożnie i delikatnie, a nie jak... jak jakiś chuligan.  

-  Do  widzenia  –  rzekł  do  promotorki  i  uśmiechnął  się  delikatnie  w  stronę  Carmen 

chwytając za klamkę. 

Dziewczyna  posłała  mu  mordercze  spojrzenie.  Przez  niego  jej  sytuacja  u  profesor 

Morientes była jeszcze gorsza niż w chwili, gdy wstawała z łóżka. 

                                                           

3

 señora – (hiszp.) pani. 

background image

-  A  ty  dziecko  wiesz,  że  się  nie  można  spóźniać?  –  zapytała  dorosła  kobieta,  kiedy 

drzwi się zamknęły. – Do odpowiedzi – wypowiedziała znienawidzone przez uczniów słowa. 

Cordoba cichutko westchnęła byle tylko nauczycielka tego nie usłyszała. Udała się na 

koniec sali. Zatrzymała się dopiero przy drewnianym biurku.  

Starsza,  niska  kobieta  o  haczykowatym  nosie  wolno  usiadła  na  swoim  krześle. 

Spojrzała  na  dziewczynę,  która  pobladła  ze  strachu.  Przecież  to  jest  pierwsza  lekcja  po 
wakacjach, z czego ona będzie pytać?! 

-  Opisz budowę samochodu  – zażyczyła sobie nauczycielka. –  Oraz co trzeba  zrobić 

jak wydobywa się z niego para. 

Oczy Carmen zaczęły przypominać wielkie monety. Tego nie przerabiali. Pod koniec 

ubiegłego roku profesor Morientes dostała wylewu i przez ostatnie trzy miesiące nie mieli w 
ogóle lekcji. A budowa samochodu powinna być  w czerwcu. Dziewczyna przygryzła wargę 
ze zdenerwowania. I pomyśleć, że parę miesięcy temu, życzyła jej powrotu do zdrowia. Ale ta 
kobieta przecież stała nad grobem! Ledwo chodziła i mówiła. Kto by pomyślał, że wróci do 
takiego stanu. 

- No... no... – ponaglała. 
Cordoba  zatrzymała  wzrok  na  żółtym  długopisie.  Zapewne  pani  profesor  zaraz  nim 

napisze  adekwatną  ocenę  do  wiedzy  Carmen.  Dziewczyna  wiedziała,  że  przepadła,  po  co 
miała ją jeszcze bardziej denerwować. Wytarła spocone ręce o krótkie, kraciaste spodenki. 

- Martin – odezwała się nauczycielka wskazując na chłopaka spod okna. 
- Mam na imię Esteban – poinformował sucho młodzieniec. 
Kobieta przewróciła oczami. 
- Jeden czort. To samo pytanie. 
- Pani profesor, ale tego nie przerabialiśmy – rzekł chłopak, który jako jedyny w klasie 

był na tyle odważny, aby powiedzieć prawdę na głos. 

-  Taa  –  mruknęła  groźnie  Morientes,  –  wy  to  nigdy  niczego  nie  przerabialiście.  Ja 

znam takich cwaniaków. Już wielu próbowało ze mną takiej taktyki. 

- Pani profesor, mówię prawdę – powiedział Esteban, a jego status społeczny urósł do 

rangi bohatera narodowego. – Doszliśmy do strony pięćdziesiątej ósmej.  

Kobieta gwałtownym ruchem chwyciła swoją książkę i otworzyła na stronie podanej 

przez ucznia. Zrobiła kwaśną minę. Zauważyła żółtą karteczkę a na niej wiadomość  innego 
promotora, który poinformował, co zdążyli zrobić. 

- Siadaj Cordoba – warknęła nauczycielka.

  

 

 

 

Carmen wspólnie z Franciscą wspinały się po schodach na ostatnie piętro  Akademii. 

Za  pięć  minut  miała  zacząć  się  dodatkowa  lekcja  Caelestis.  Cordoba  nie  wiedziała,  po  co 
zapisała się na te zajęcia. Nigdy nie interesowała się astronomią, a już tym bardziej promotor 
nie należał do grona jej ulubionych. 

Dziewczyny wskoczyły na wąskie, kręcone schody. To było najgorsze miejsce w całej 

szkole.  Nogi  ledwo  mieściły  się  na  stopniach.  Należało  bardzo  uważać,  ponieważ  jeden 

background image

lekkomyślny ruch i skręcona kostka gotowa, tym bardziej, że nie oszukujmy się, ale było tam 
ciemno.  

Miramontes z uśmiechem na ustach weszła do sali, gdzie przygotowywało się do zajęć 

jakieś  dziesięć  osób.  Wiadomo,  dodatkowe  lekcje  to  nie  każdy  chce  chodzić.  Dziewczyna 
zajęła wolne miejsce przy oknie i pomachała do przyjaciółki. Carmen nie była taka radosna. 
Chodzenie  po  schodach  było  dla  niej  najgorszą  rzeczą  na  świecie.  Strasznie  się  męczyła. 
Może te schody były jakoś źle zbudowane? Bo ona kondycję to miała dobrą.  

- Siadaj – powiedziała z uśmiechem Francisca. – Będzie dobrze widać niebo. 
Cordoba mruknęła coś w stylu fajnie i oparła się o ścianę.  
Do  sali  weszła  kobieta  o  kruczoczarnych  włosach  z  wystającymi  kośćmi 

policzkowymi. Na jej długich palcach znajdowały się koronkowe, granatowe rękawiczki, a na 
piersi  połyskiwała  wypolerowana  broszka.  Jej  ciemna,  długa,  lekko  przykurzona  sukienka 
zakrywała chude nogi. 

Kobieta poprawiła wstążkę we włosach, po czym spojrzała na podopiecznych. 
Przypominała trochę postać z Rodziny Adamsów. 
-  Dzieciaczki!  –  zaczęła.  –  Otwórzcie  zeszyciki,  weźcie  długopisiki  i  zapiszcie 

temacik. 

Wszyscy  spojrzeli  na  starą  tablicę  umiejscowioną  w  głębi  sali.  Powoli  zaczęły 

pojawiać się na niej białe litery. 

 

Temacik: Mały Wozik i Duży Wozik w gwiazdozbiorku. 

 
Młodsi  uczniowie,  którzy  jeszcze  dobrze  nie  znali  pani  profesor  ze  zdziwieniem 

przepisywali  temat  lekcji.  Dla  takich  weteranów  jak  Carmen  czy  Francisca,  zdrobnienia 
nauczycielki były czymś normalnym. Ona zawsze była trochę stuknięta.  

-  Aureliana  Cómollegar  –  wskazała  na  siebie  prawą  ręką,  –  ale  mówcie  mi 

profesoreczko. 

Cordoba głośno westchnęła. Zaczęło się – pomyślała i założyła nogę na nogę. 
-  Jak  dzieciaczki  wiecie,  w  tym  roczku  będzie  troszkę  konkursików  –  rzekła 

uradowana  kobieta  chodząc  po  sali,  co  skutecznie  uniemożliwiało  spanie  kilku  osobom.  – 
Bardzo się cieszę Carmenko, że chcesz wziąć udzialik w jednym z nich.  

Dziewczyna  jakby  się  ocknęła.  Że  co?  Że  kto?  Że  ona?  Wyprostowała  się  i  z 

przerażeniem  spojrzała  na  nauczycielkę.  Do  żadnego  konkursu  się  nie  zgłaszała.  O  ludzie, 
tym bardziej z caelestis! Niepewnie zerknęła na Miramontes. Tamta wzruszyła ramionami i 
obie czekały, aż pani profesor skończy szukać czegoś w torbie. 

- Tu masz wszyściutkie zasadki jakie cię obowiązują – powiedziała wręczając pogiętą 

kartkę. – No masz – dodała już nieco głośniej.  

Cordoba  wyrwała  kawałek  papieru  z  rąk  nauczycielki.  Treść  pochłonęła  w 

błyskawicznym tempie. W tym samym czasie, Francisca próbowała dowiedzieć się, jak to się 
stało,  że  Carmen  została  uczestnikiem  konkursu.  Okazało  się,  że  za  wszystkim  stoi  wuj 
dziewczyny.  

-  Mogę  ci  pomóc  skarbeńku  –  powiedziała  przyjaźnie  nauczycielka.  –  Myślałam, 

żebyś przebrała się za jakąś planetkę i zaśpiewała pioseneczkę.  

- Nie umiem śpiewać – poinformowała sucho dziewczyna.  

background image

- Wujeczek powiedział, że piękniusio śpiewasz – rzekła z uśmiechem Cómollegar. 
- Mój wuj po pijaku mówi różne rzeczy – warknęła z wrednym uśmiechem Cordoba. 
-  Nie  –  zastanowiła  się  kobieta,  –  nie  był  pijaniusi  –  powiedziała  po  chwili  nie 

wyczuwając ironii w głosie dziewczyny. 

Carmen załamała ręce. Chciało jej się płakać. Jeszcze raz spojrzała na pogiętą kartkę 

leżącą na jej kolanach. 

 

Bo nie wiek, a przekaz się liczy! 

Zaproponuj krótką (do 10 min.) lekcję na temat ciał niebieskich. Możesz ją przedstawić za 

pomocą filmu, piosenki, sztuki teatralnej, tradycyjnego referatu lub też wycieczki na dowolną 

planetę. Pamiętaj jednak, że odbiorcami są małe dzieci. Postaraj się dostosować język lekcji do jej 

uczestników.  

Więcej informacji znajdziesz na stronie http://caelestiscompetition.es.com 

 

Cordoba z trudem potrafiła spokojnie usiedzieć w miejscu. Jak wuj mógł zrobić jej coś 

takiego? Jak on śmiał nie pytać jej w ogóle o zdanie? Ten konkurs to dodatkowe obciążenie, a 
ona i bez tego ledwo łączyła koniec z końcem. Przecież to będzie masakra. Nie zrobi czegoś 
na  przyzwoitym  poziomie,  jeśli  się  cała  nie  zaangażuje.  A  ona  angażować  się  nie  miała 
zamiaru.  Tym  bardziej,  że  był  to  konkurs  dla  najmłodszych  z  caelestis.  Ludzie,  kto  to  w 
ogóle wymyślił?
 – głowiła się. 

Gdy lekcja dobiegła końca, Carmen jako pierwsza wyszła z klasy. Za dziesięć minut 

zaczynała się cisza nocna, ale czy ją to obchodziło? Brat ojca tym razem posunął się za daleko 
i dziewczyna miała zamiar mu to łopatologicznie wytłumaczyć. 

Apartament  profesora  Cordoby  mieścił  się  na  drugim  piętrze.  Dostał  do  dyspozycji 

gabinet, sypialnię i własną łazienkę. Już z daleka można było dostrzec złotą tablicę: 

 

Alfredo Fernando Carreras Cordoba 
Profictum 
konsultacje: poniedziałek 14:10 – 18:20 
                    czwartek i piątek 15:30 – 21:50 

 
Dziewczyna  stanęła  przed  drzwiami  z  taką  miną,  jakby  chciała  je  spalić  wzrokiem. 

Wzięła dwa głębokie wdechy i nie pukając weszła do środka. 

Pomieszczenie było małe, ale przytulnie urządzone. Przy ścianach stały same regały 

zapełnione różnymi książkami. Na samym środku znajdowało się drewniane biurko zawalone 
stertami referatów.  

- Konsultacji już nie udzielam – mruknął starszy mężczyzna nie odrywając wzroku od 

papieru. 

- ¡Buenas tardes! – warknęła Carmen, gdy stanęła na przeciw biurka. 
Poznał  jej  głos  i  podniósł  głowę.  Uśmiechał  się,  co  jeszcze  bardziej  doprowadzało 

dziewczynę  do  furii.  Wskazał  ręką  na  czerwony  fotel.  Czarnowłosa  z  impetem  kopnęła 
krzesło mówiąc przez zęby, że nie będzie siadać i nie ma zamiaru się uspokoić. Mężczyzna 
ciężko westchnął.  

- Coś ty sobie myślał?! – krzyknęła chodząc po pokoju. 

background image

-  Więcej  szacunku  młoda  damo  –  powiedział  spokojnie  Alfredo  aczkolwiek  z  nutą 

wrogości.  

- Przykład idzie z góry – odpowiedziała ironicznie krzyżując ręce na piersi. 
Mężczyzna  spojrzał  jej  głęboko  w  oczy.  Zapanowała  całkowita  cisza.  Uniósł  jedną 

dłoń  do  góry  po  czym  pojawiły  się  małe  iskierki  okalające  dziewczynę.  Carmen  czuła,  że 
przestaje  nad  sobą  panować.  Słyszała  jak  wuj  zadaje  jakieś  pytania,  słyszała,  swoje 
odpowiedzi,  jednak  nie  mogła  nad  tym  zapanować.  Była  całkowicie  zdana  na  łaskę 
promotora.  

Nienawidziła kiedy urokiem łamał jej wolną wolę
Nie miała już siły stać więc z impetem upadła na podłogę. 
- Carmen! – usłyszała Cordoba gdy zaczynała wracać do rzeczywistości. 
Nie  miała  zielonego  pojęcia  gdzie  była  i  co  robiła  chwilę  temu.  Przez  moment 

myślała, że ktoś ją próbował obudzić. Później dopiero do niej dotarło: zemdlała.  

-  Przecież  chciałaś  wziąć  udział  w  jakimś  konkursie  –  rzekł  z  uśmiechem  wuj 

pomagając dziewczynie wstać. – No to weźmiesz. 

Wtedy ponownie wściekłość ogarnęła ciało dziewczyny. No jak on śmiał? 
Przez moment milczała. Sprawdzała czy aby na pewno wróciła do pełni sił. Spojrzała 

tym swoim lodowatym wzrokiem na Alfredo. 

-  Nie,  kurwa,  nie  wezmę  –  rzekła  powoli  oraz  dosadnie,  po  czym  wyszła  z  gabinetu 

trzaskając drzwiami. 

- Jak ty się młoda panno... – krzyknął Cordoba za nią jednak dał sobie spokój, i tak go 

przecież nie usłyszy. – Gówniara jedna no...

  

 

 

 

Jak to w szkole, bywają miejsca mniej i bardziej uczęszczane przez uczniów. Do tych 

wyludnionych, należała duża, przeszklona sala wysunięta najdalej na północ. Rano odbywały 
się tam zajęcia karate, po południu spotkania kółka teatralnego. 

Carmen usiadła na drewnianej ławce. Tuż obok miała zajęcia z Florale, więc mogła do 

ostatniej  chwili  obserwować  młodych  karateków.  Szczególnie  tego  jednego.  Tego  Felipe
Chłopak  miał  rozpięte  karategi

4

  i  beztrosko  machał  czarnym  pasem  przed  oczami  Torresa. 

Gdy skończył się cieszyć, stanął na przeciw przyjaciela. Jedną nogę podniósł do góry, drugą 
lekko ugiął, ręce wyciągnął w bok wydając przy tym dzikie dźwięki. Przypominał niby jakąś 
czaplę  niby  żurawia.  Nico  próbował  stłumić  atak  histerycznego  śmiechu,  ponieważ  widział 
minę  sensei

5

.  Mężczyzna  o  skośnookich  oczach  patrzył,  na  Felipe  takim  wzrokiem,  jakby 

żałował przydzielonego przed chwilą stopnia. 

-  Może  zapisałabym  się  na  karate?  –  powiedziała  Carmen,  gdy  Giulia  usiadła  obok 

niej. 

- No nie... – załamała się Materazzi. – Zwariowałaś? 
- Ale dlaczego? – oburzyła się Cordoba po czym groźnie spojrzała na przyjaciółkę.  

                                                           

4

 karategi – ubiór treningowy karate. 

5

 sensei – nauczyciel, mistrz karate. 

background image

-  Są  rzeczy  do  których  się  ludzie  nadają  i  są  rzeczy  do  których  się  nie  nadają  – 

wytłumaczyła filozoficznie machając rękami. – I ty się do karate nie nadajesz. Ty i karate to 
tak jakby hmm... – zamyśliła się, – winogrona polać ketchupem. Możliwe, ale czy to komuś 
wyjdzie na zdrowie?  

- Och, dzięki. Właśnie to chciałam usłyszeć. 
Nagle, odrzwi od sąsiedniej sali otworzyły się i wyszedł z nich Nicolás, a zaraz po nim 

Felipe z szerokim uśmiechem. Przez chwilę rozmawiali, gdy Torres zauważył siedzącą Giulię 
na drewnianej ławce, zaciągnął przyjaciela do dziewczyn. 

Wtedy Carmen usłyszała jak Cortés śpiewa sobie wesoło: Ja jestem King Bruce Lee 

Karate Mistrz

6

 tańcząc przy tym w dość specyficzny sposób. 

- Stary – jęknął załamany Nico, - nie pogarszaj swojej sytuacji w moich oczach. Przez 

ciebie wyrzucili nas z dojo

7

.  

-  Nie  rycz,  mała,  nie  rycz.  Ja  znam  te  wasze  numery  –  śpiewał  spoglądając  na 

przyjaciela. 

Stał  na  przeciw  Carmen  a  karategi  było  nadal  rozpięte.  Dziewczyna  miała  okazję 

zobaczyć  opalony  tors  i  mięśnie  brzucha  chłopaka.  Jakby  się  bardziej  wychyliła  mogłaby 
dotknąć jego skóry swoim nosem. Ciekawe czy by poczuł. Pewnie tak. Ale jakby dotknęła go 
leciutko palcem? Ma przecież delikatną skórę, przypominałoby to muśnięcie wiatru.  

Cortés momentalnie usiadł obok Cordoby. Objął ją ramieniem i zmusił, aby patrzyła 

mu  prosto  w  oczy.  On  nadal  był  w  szampańskim  nastroju,  natomiast  Carmen  topniała  pod 
wpływem jego dotyku.  

Już Ci mówiłem mała, nie rycz. Mam w sobie dzikość żółtej pantery. 
Mimowolnie uśmiechnęła się na dźwięk tego szokującego wyznania. 
- No i co? Masz zamiar tak się wydurniać przez cały dzień? – zapytał Torres krzyżując 

ręce na piersi. Czuł się odpowiedzialny na humor przyjaciela. 

W tej dyskotece nie ma frajera. Co by podskoczył lub ze mną zadzierał – wskazał na 

Nico po czym zrobił dumną minę. 

- Uspokój się, bo ci zaraz przywalę – warknął chłopak. 
-  Gdy  ja  dołożę,  wtedy  nie  daj  Boże.  Reanimacja  nawet  nie  pomoże  –  odpowiedział 

nadal obejmując Carmen. 

Dziewczyna  spojrzała  wymownie  na  Giulię.  Trudno  było  powstrzymać  się  od 

wybuchnięcia śmiechem, jednocześnie wiedziały, że gdy tylko to zrobią komiczna atmosfera 
momentalnie zniknie. 

- Chcesz potrzymać? – zwrócił się do Cordoby wyciągając swój czarny pas. 
-  No,  co  się  takiego  stało?  –  zapytała  ochoczo,  oglądając  kawałek  materiału.  –  Poza 

tym, że zostałeś King Bruce Lee Karate Mistrz? – uśmiechnęła się do niego. 

- Teraz mam stopień NI DAN – odpowiedział dumnie. 
- Fajnie – rzekła trochę zakłopotana, bo nic jej to nie mówiło. 
-  Musiałem  pokazać  Gankaku,  Tekki  Nidan,  Bassai  Dai  –  opowiadał  z  japońskim 

akcentem. – Kizamizuki, Oizuki, Yoko Keage, Yoko Kekomi... 

                                                           

6

 Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz – piosenka  z 1983 roku, polskiego wykonawcy Franka Kimono pt. 

„Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz”. 

7

 dojo – sala treningowa do karate. 

background image

Dziewczyna coraz szerzej się uśmiechała, próbując ukryć swój brak wiedzy. Felipe to 

zauważył  i  jeszcze  więcej  wymieniał  japońskich  nazw.  Między  innymi  mówił  komendy 
sędziowskie oraz liczył do dziesięciu. Co mu tylko przyszło do głowy. 

-  A  ty  Nico,  jaki  masz  stopień?  –  przerwała  katusze  Materazzi  czując  jak  Cordoba 

wbija jej łokieć gdzieś w okolicach żeber.  

-  Rok  temu  zrobiłem  taki  jak  on  teraz  –  rzekł  z  przekąsem.  –  Ale  jak  skończę 

dwadzieścia jeden lat idę na SAN DAN. To będzie trzeci czarny pas, bo teraz mamy drugi.  

- Nooo – przytaknął Cortés rozkładając się leniwie na ławce, – ale idziesz sam. Mi już 

starczy.  

Rozległo  się  ciche  pikanie,  po  którym  Nico  wyciągnął  rozkładany,  czarny  telefon. 

Odczytał krótką wiadomość tekstową od Javiera. 

-  Dobra,  my  się  już  będziemy  zwijać  –  zaczął  powoli  Torres  chować  urządzenie  z 

powrotem do kieszeni. – Wstawaj – rzekł spoglądając na Felipe. 

-  Panie  wybaczą, ale świat wzywa na pomoc  –  powiedział poważnym  tonem  Cortés, 

po czym udał się do windy. 

Gdy chłopcy odeszli przybiegła Francisca trzymając w dłoni jakieś kartki. Stanęła na 

przeciw przyjaciółek i teatralnym tonem zakomunikowała, że wszystkie razem wezmą udział 
w castingu. Carmen oraz Giulia przyjęły to bez większego entuzjazmu. Sądziły, że to kolejny 
pomysł Miramontes z serii: Zróbmy coś, ale w sumie to tego nie zrobimy

- Ale ja serio mówię – rzekła blondynka podpierając się groźnie pod boki.  
-  Nie  no,  spoko  –  odpowiedziała  Materazzi  znużonym  głosem  i  wzięła  kartki  od 

dziewczyny.  

- Świetnie – ucieszyła się Francisca. 
Wtedy  pod  salę,  o  numerze  sześćdziesiątym  piątym,  przyszła  starsza  kobieta. 

Przyjaźnie wpuściła uczniów do pomieszczenia, po czym jako ostatnia weszła do sali. Kazała 
otworzyć  okna,  wyciągnąć  podręczniki,  zeszyty,  przypomnieć  sobie,  co  było  na  ostatnich 
zajęciach. Na sam koniec tego wymuszonego zamieszania, przeprosiła za spóźnienie, musiała 
porozmawiać  o  czymś  z  panią  zwierzchnik.  Później  okazało  się,  że  próbowała  wysępić 
wycieczkę do ogrodu botanicznego w Barcelonie. Nie udało się. 

Na  samym  końcu  klasy  siedziała  Miramontes,  a  obok  niej,  w  pojedynczej  ławce  – 

Carmen. Materazzi natomiast umiejscowiona została gdzieś na środku sali, aby nauczycielka 
miała oko na swojego pupilka. W formie kulistej Cordoba dostała ulotkę przesłuchania.  

 

CASTING 

My – Kółko Teatralne, zapraszamy wszystkich chętnych 

od 8 września do 15 października  w godzinach 14:05 – 18:10 

w celu przesłuchania do wspaniałej sztuki 

Romeo y Julieta 

Williama Shakespeare’a 

która zostanie wystawiona w naszej szkole 

28 maja 2001 roku o 19:30 

Zapraszamy! 

 

- O nie! – krzyknęła Giulia na cały głos zapominając, że trwa lekcja. 
- Co Lilenko? – zapytała troskliwie pani profesor. 

background image

Materazzi  czuła,  że  jej  policzki  przybierają  barwę  dojrzałej  wiśni.  Zaczęła  nerwowo 

pstrykać palcami. Co robić, co robić? – myślała. 

- Na tablicy jest literówka – zauważyła w końcu. 
- Tak? – zapytała mało przytomnie promotorka patrząc jeszcze raz na to co napisała. – 

Ach, faktycznie – uśmiechnęła się i wróciła do wykładu. 

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.  
- Lila weź no – jęknęła cicho Francisca. 
- Nie – warknęła brązowowłosa. 
- Oj Wisienko – uśmiechnęła się łagodnie Miramontes. 
Włoszka, czym prędzej chwyciła książkę i rzuciła w blondynkę. Tamta zrobiła unik. 

Podręcznik trafił w półkę. Półka była stara. Wszystko spadło. Całą salę przeszył głośny huk. 
Uczniowie odwrócili się.  

- Cordoba! – krzyknęła profesor Inès Ramos do dziewczyny, która siedziała najbliżej 

zaistniałego zdarzenia. – Co ty u licha wyprawiasz?! 

- Ja? – jęknęła Carmen wyrwana z lektury zasad przesłuchania. – Ja nic nie... 
- Szlaban, tydzień – poinformowała. – No, co tak siedzi? Sprzątaj to. 
Głośno przeklęła profesorkę, po czym zaczęła zbierać potłuczone szkło. Wiedziała, że 

Materazzi nie zrobiła tego specjalnie, ale i tak była na nią zła, a raczej na jej zezowaty cel.

  

 

 

 

Dochodziła druga w nocy, jednak Carmen nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku 

na  bok.  Była  świeżo  po  sprzeczce  w  wujem.  I  to  dość  ostrej,  jednak  dopięła  swego. 
Wykrzyczała, co sądzi  o jego metodach  wychowawczych, o tym  jak ją traktuje i  o tym  jak 
wtrąca  się  do  jej  życia  prywatnego.  Pewnie  wszystko  powtórzy  ojcu.  Konsekwencje  mogą 
być  odrobinę  bolesne.  Ale  jest  z  siebie  dumna.  W  końcu  się  sprzeciwiła.  Dała  do 
zrozumienia,  że  i  ona  ma  coś  do  powiedzenia.  Nie  jest  tylko  pewna,  czy  wuj  cokolwiek 
zrozumiał z tej pyskówki.  

Cordoba  położyła  się  na  brzuchu.  Nagle  usłyszała  głośne  chrapnięcie  Miramontes. 

Skrzywiła się lekko. Co im strzeliło do głowy, aby zażyczyć sobie jedną sypialnię? Wszyscy 
inni mają małe, własne pokoje one nie. One mają jeden wspólny. No trudno, jakoś przeżyją te 
trzy lata. Gwoli ścisłości Carmen przeżyje, bo to ona budziła się w nocy i nie mogła zasnąć. 
Bała się na przykład, że za kotarą kryje się jakiś bandyta, który tylko czeka, aż pójdzie spać, a 
wtedy wyskoczy, po czym ją udusi! Czasami nawet słyszała jak ktoś wychodzi z ich salonu. 
Przestała  mówić  o  tym  przyjaciółkom,  bo  w  finale  wylądowałaby  w  wariatkowie.  Ot  co! 
Zwariuje przez takich wymyślonych zabójców.  

W  pewnym  momencie  jej  płaski  telefon  rzucił  trochę  światła  na  bladą  twarz 

dziewczyny. Wzięła urządzenie do ręki i schowała pod kołdrą by nie obudzić współlokatorek. 

 
 
 
 
 

background image

OD: David Villa 
Jest  tyle  ciepła  w 

Twym  uśmiechu,  że  i 
lodowiec 

puściłabyś 

torbami, bella

8

 ;** 

 
Dziewczyna  przeklęła  moment,  w  którym  sięgnęła  po  urządzenie.  Przecież  nikt 

normalny  nie  pisze  SMS-ów  o  tej  porze.  To  mógł  być  tylko  David  Villa.  Kretyn.  Ile  razy 
mówiła mu, że go nie znosi? Milion? Dwa miliony? Telefon ponownie zaświecił. 

 
 
 

OD: David Villa 
Proszę, 

daj 

mi 

szanse!  

 
Nie, kurwa, nie da. Bo niby, po co? Przecież go nie kocha i nigdy nie pokocha? Ona 

szuka  faceta,  który  może  zapewnić  jej  bezpieczeństwo,  szacunek  oraz  miłość.  O  ile  te  dwa 
ostatnie  wymogi  David  spełnia,  tak  tego  pierwszego  nigdy  nie  osiągnie.  W  chwilach 
zagrożenia prędzej by uciekł lub schował się za Cordobą niż ją po prostu obronił. Tak wiele 
wymaga? No chyba nie.  

Telefon zaświecił raz, drugi, trzeci. Dziewczyna przestała reagować. Może się znudzi, 

albo zaśnie? – myślała. Bardziej prawdopodobna była ta druga opcja i Carmen dobrze o tym 
wiedziała. W końcu było późno, a rano trzeba wstać na zajęcia. 

Około  godziny  czwartej  nad  ranem  obudziły  ją  wibracje  gdzieś  w  okolicach  szyi. 

Zdenerwowana spojrzała na telefon. 

 

OD: Nieznany 
Hola,  mogłabyś  mi 

pomóc? 

 
Dziewczyna skrzywiła się. 
- Spadaj – rzekła do telefonu i znowu zamknęła oczy. 
Telefon  ponownie  zaświecił,  później  zawarczał.  Ktoś  wysyłał  wiadomości  tekstowe, 

po czym puszczał krótkie sygnały dźwiękowe. 

 

OD: Nieznany 
Karmelku, 

proszę 

cię, odezwij się. 

 
Cordoba  podejrzliwie  spojrzała  na  Franciscę.  Może  to  ona  żarty  sobie  stroi  tak  

samego rana?  

Nie, tamta spała jak zabita (w końcu Carmen słyszała na własne uszy).  

                                                           

8

 bella – (hiszp.) piękna. 

background image

Telefon  znowu  zaczął  warczeć,  tym  razem  dłużej.  Dziewczyna  zaczynała  tracić 

cierpliwość. 

-  Och,  człowieku,  odwal  się  wreszcie!  –  warknęła  głośniej  niż  poprzednio  tak  jakby 

ten telefon był czemuś winien. 

 

OD: Nieznany 
Królewno,  jak  śpisz 

wyglądasz tak niewinnie, że 
ktoś  łatwo  mógłby  Cię 
skrzywdzić. 

Piękna, 

powiedz  słowo,  a  zostanę 
Twym rycerzem.   

 
Czarnowłosa  po  przeczytaniu  ostatniego  SMS-a  zaczęła  nerwowo  rozglądać  się  po 

pokoju. Usiadła na łóżku naciągając na siebie cienką kołdrę.  

-  Ktoś  tu  jest?  –  zapytała  takim  tonem  jakby  połowa  ciała  chciała  to  powiedzieć,  a 

druga wręcz przeciwnie. 

Cisza. Nawet telefon nie miał odwagi zaświecić.  
- Haloooo – powtórzyła cicho. 
- Carmen, idź spać – mruknęła Giulia przewracając się na drugi bok. 
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zawsze jak kogoś obudziła czuła się bezpieczniej, bo 

nie  jest  sama.  Bo  czuwa  i  ona  i  ta  druga  osoba.  Co  z  tego,  że  Materazzi  od  razu  zasnęła. 
Liczyło  się  poczucie  bezpieczeństwa.  Ponownie  położyła  głowę  na  poduszce.  Jednak  dla 
pewności wyjęła baterię z telefonu, po czym położyła je na szafce. Tak, bo po prostu szybciej 
jest  odłączyć  zasilanie  niż  normalnie,  jak  człowiek,  przycisnąć  specjalny  guziczek 
zaprojektowany  do  wyłączania  telefonu.  Teraz  miała  pewność,  że  płaskie  urządzenie  nie 
zaświeci. Bo gdyby zaświeciło, ona znowu odczytałaby wiadomość dziwnej treści, a wtedy to 
już za żadne skarby świata nie poszłaby spać.  

Coś  puknęło  za  oknem.  W  błyskawicznym  tempie  spojrzała  w  tamtą  stronę.  Nikogo 

nie ma. Słyszała swój płytki, przyspieszony oddech. Oczy miała szeroko otwarte, jednak nic 
nie widziała. Myślała, że serce zaraz wyskoczy jej na zewnątrz. Nasłuchiwała jeszcze przez 
kilka sekund. Później ręką poszukała swojego małego odtwarzacza piosenek. W mig założyła 
słuchawki na uszy i puściła pierwszy, lepszy hit. Co z oczu to z serca.  

Ach ta jej wybujała wyobraźnia

 

 

 

 

Następnego  dnia  spędziła  dwie  godziny  w  bibliotece.  Chciała  znaleźć  jakieś 

informacje  na  temat  zabezpieczeń  Akademii.  Musiała  upewnić  się,  że  nikt  obcy  nie  może 
wejść  na  teren  placówki.  I  w  sumie  znalazła  –  jeden  obszerny  rozdział  opisujący  zaklęcia, 
mimo  tego  nadal  czuła  niepokój.  Czasami,  gdy  budziła  się  w  nocy,  miała  wrażenie  jakby 
dopiero, co ktoś nad nią stał. Było to tak realistyczne, że tłumaczenia wymyśliłaś to sobie, nie 
przyjmowała  do  wiadomości.  Jednak  z  drugiej  strony  wszystko  wskazywało  na  to,  że 
Cordoba w gruncie rzeczy, miała tą bujną wyobraźnię.  

background image

Gdy zaczęła zbierać wszystkie wyciągnięte książki z drewnianego stolika, za plecami 

usłyszała głos Miramontes. 

- Tylko nic nie mów. Tu trzeba sposobem. 
Odwróciła  się.  W  jej  kierunku  szła  Francisca  w  towarzystwie  Giulii  żywo  o  czymś 

dyskutując. Blondynka w dłoni trzymała dwie cienkie książki. 

- Proszę – rzekła wręczając jeden egzemplarz Cordobie. 
Tamta wstała od stolika, przy którym siedziała. Wzięła książki o zaklęciach Akademii 

i poszła do obsługi biblioteki, aby to poroznosili w odpowiednie miejsca. 

- Co to jest? – rzuciła jakby od niechcenia czarnowłosa. 
Romeo y Julieta – oznajmiła Miramontes. – Dobrze by było zapoznać się z treścią.  
Przy  wyjściu  mieściło  się  biuro  agentów  FBA  jak  to  uczniowie  mieli  w  zwyczaju 

nazywać.  Przypominało  to  hotelowską  recepcję.  Ludzie  oddawali  tam  wyciągnięte  książki, 
wypożyczali nowe lub prosili o pomoc w dopasowaniu bibliografii. Carmen położyła cztery 
grube tomy na ladzie i uprzejmie podziękowała za pomoc. Wtedy odezwała się Francisca: 

-  Na  rachunek  Miramontes  Blanko  –  rzekła  blondynka  kładąc  dramat  Shakespeare’a 

tuż przed nosem młodej kobiety. – I Carmen Cordoby – uśmiechnęła się. 

- Ja tego nie chcę, mi nie jest potrzebne – warknęła czarnowłosa. 
Señora,  która  zajmowała  się  wypożyczaniem  książek,  wpisała  dane  blondynki  w 

wyszukiwarkę.  W  tempie  ekspresowym,  na  ekranie  komputera,  pojawiło  się  konto 
dziewczyny.  Kobieta  chwyciła  małe  urządzenie,  jakie  mają  sprzedawczynie  w 
supermarketach i otworzyła książkę w celu zczytania kodu kreskowego. 

- Ma pani jeszcze Smoki – mity i legendy – poinformowała spoglądając w komputer. 
- Si, si wiem – machnęła ręką blondynka. – Oddam.  
- A pani? – zapytała kobieta Cordobę. 
-  Ja?  –  zawahała  się.  –  Dobra,  niech  będzie  –  jęknęła  podsuwając  drugi  egzemplarz 

Romeo y Julieta. Trudno. 

Przez następne kilka godzin książka leżała na dnie sportowej torby. Carmen nie miała 

zamiaru jej czytać. Wypożyczyła ją tylko dla świętego spokoju. Wiedziała, że Francisca nie 
odpuściłaby. Egzemplarz Romeo i Julieta prędzej czy później i tak by dostała. To było tylko 
kwestią czasu.  

Na szlabanie u profesor Inès Ramos nie było niczego zaskakującego. Cordoba musiała 

naprawić to, co podobno popsuła i była wolna. W praktyce wyglądało to tak, że dziewczyna 
miała  za  zadanie  zawiesić  nową  półkę  oraz  zalać  stare  rośliny  w  śmieszne  szklane  ramki. 
Niby wszystko ładne i proste, ale nikt jej nie powiedział jak to zrobić.  

Sama zepsułaś, to teraz sama napraw.  
Carmen przez te półtorej godziny przechodziła z kąta w kąt. Wróci do pokoju, zajrzy 

do  Internetu  i  na  pewno  znajdzie  jakieś  wskazówki.  A  teraz  to,  co  najwyżej  może  sobie 
pooglądać pomoce naukowe w klasie. Tak, niezwykle fascynujące zajęcie. 

Z  odbytej  kary  wróciła  wykończona  i  poirytowana  swoim  brakiem  wiedzy  na  temat 

majsterkowania. Żałowała, że nigdy nie przyglądała się jak normalni ludzie zawieszają półki. 
Wszystko poszłoby sprawniej. Nawet nie odczułaby tego szlabanu. Skrzywiła się do własnych 
myśli. Kolejne złe połączenie: Carmen i młotek. Zapisać. Zapamiętać. Przestrzegać. 

background image

Położyła  rękę  na  klamce,  po  czym  zrezygnowała.  Zza  ściany  słychać  było  jakieś 

krzyki. Przyłożyła ucho do drzwi. Ktoś był w środku. Zrobiła przerażoną minę. Bandyci! W 
błyskawicznym tempie otworzyła wejście i zaczęła przywoływać moc do dłoni.  

- Ciao, już wróciłaś? – zapytała Giulia widząc Carmen z zaskoczoną miną. 
Cordoba,  jak  jakaś  idiotka,  stała  na  środku  pokoju  z  lekko  otwartymi  ustami. 

Zauważyła,  że  na  jej  fotelu,  w  jej  salonie  siedzi  jej  (?)  Felipe.  Co  on  tu  u  licha  robi?  – 
zastanawiała  się.  Zerknęła  na  włączony  telewizor.  Barcelona  kontra  Malaga  –  mecz  piłki 
nożnej. Jeden, zero,  dla drużyny z Katalonii.  

- Wisienka powiedziała nam, co się stało na Florale – rzekł wesoło Nico, który umknął 

uwadze Carmen, mimo, że siedział tuż obok niej. 

Czarnowłosa  spojrzała  na  niego  niepewnie.  Później  wzrok  przeniosła  na  siedzącego 

tyłem Casillasa. Najwidoczniej znowu promotorzy odcięli im programy sportowe w ramach 
jakiejś  kary.  Już  nie  raz  tak  było,  tylko  z  tą  różnicą,  że  wtedy  Cordoba  gdzieś  znikała.  Do 
biblioteki,  do  rodziny,  gdzie  kolwiek.  Teraz  przyjaciółki  postawiły  ją  przed  faktem 
dokonanym. Ona chciała odrobić w spokoju lekcje. Jak ma to zrobić, skoro trzech napalonych 
Hiszpanów  ogląda  mecz  piłki  nożnej?  Ich  krzyki  będzie  słychać  w  pięciu  następnych 
apartamentach. 

-  Nałożyłem  na  waszą  sypialnię  specjalne  zaklęcie,  które  zapewni  ci  całkowitą  ciszę 

na najbliższe dwie godziny – powiedział Felipe, jakby czytał w jej myślach. – Będziesz mogła 
zrobić sobie to, co tam zaplanowałaś – uśmiechnął się delikatnie, a w jego ślady poszli inni 
fani piłki nożnej. 

Wiedzieli,  że  to  Carmen  może  stworzyć  jakieś  problemy,  dlatego  też  musieli  się 

podlizać

- Nie no, spoko – odpowiedziała obojętnie i poszła do sypialni. 
Gdy  tylko  zamknęła  za  sobą  drzwi,  podbiegła  do  lustra  zawieszonego  na  ścianie. 

Musiała sprawdzić, w jakim stanie widział ją Felipe. No tak, biała koszula wypuszczona na 
krótkie  spodenki.  Uznajmy  to  za  przejaw  wyluzowania,  a  nie  niedbalstwa.  Podeszła  bliżej. 
Tusz  się  trochę  pokruszył  i  spadł  na  policzki.  Włosy  przydałoby  się  uczesać,  a  usta 
pomalować  jakąś  pomadką.  Cordoba  cmoknęła  z  niezadowolenia.  Mogła  lepiej  wyglądać. 
Spojrzała na swój  czarny  zegarek z kauczukowym  paskiem i  fosforyzującą tarczą.  Dookoła 
były  kryształki  Swarovskiego

9

.  Dziewczyna  całkiem  niedawno  odkryła,  że  tarczą  można 

kręcić. Zegarek wydawał przy tym ciche skrzeczenie. Może to i głupie, ale przez dobre kilka 
minut, stała i obracała metalową konstrukcją. To było gorsze niż narkotyk, gorsze niż nawet 
największa folia bąbelkowa! 

- Opamiętaj się dziewczyno – powiedziała sama do siebie, po czym roześmiała się w 

głos. 

Nie  tracąc  już  ani  minuty  więcej,  weszła  do  łazienki  i  wzięła  szybki,  orzeźwiający 

prysznic.  Później,  w  ciasno  owiniętym  ręczniku,  położyła  się  na  łóżku z  notatkami  w  ręku. 
Chciała powtórzyć sobie parę informacji do sprawdzianu. Jak to  w takich sytuacjach  bywa, 
wszystko  inne  wydaje  się  być  bardziej  godne  uwagi  niż  to  co  powinno.  Posprzątała  pokój, 

                                                           

9

 Swarovski – luksusowa marka, z siedzibą w Austrii, pod którą sprzedaje się produkty ze szlifowanego 

kryształu, takie jak biżuteria, optyka myśliwska, akcesoria dekoracyjne, figurki zwierząt (znajdujące wielu 
kolekcjonerów) a także "oczka", które mają za zadanie ozdabiać m.in. ubiór, biżuterie, telefony komórkowe i 
oczywiście paznokcie kobiet. 

background image

spakowała książki na następny dzień, uprasowała mundurek szkolny. Znowu położyła się na 
łóżku.  I  co?  Mam  się  uczyć  do  sprawdzianu?  –  pytała  samą  siebie  w  myślach.  Wtedy 
zauważyła cienką książkę leżącą gdzieś pod torbą. Wzięła ją do ręki.  

Romeo y Julieta – głosił tytuł.  
Tak,  zarzekała  się,  że  jej  nie  przeczyta,  jednak  teraz  jest  sytuacja  kryzysowa. 

Otworzyła  pierwszą  stronę.  Przeczytała  bohaterów,  później  didaskalia,  aż  w  końcu  dramat 
całkowicie ją pochłonął.  

Nie wiadomo ile czasu czytała. Fakt, faktem, trochę go zmarnowała, bo mecz się już 

zdążył skończyć. Zakomunikował to Felipe stojący tuż nad dziewczyną. Carmen ukradkiem 
spojrzała czy jakiś kawałek piersi  nie wystaje jej spod ręcznika. Miała szczęście. Wszystko 
było w porządku. 

- Zdejmę tylko zaklęcie  – rzekł leniwie młodzieniec, który niechętnie oderwał wzrok 

od dziewczyny.  

- Pewnie – mruknęła i poprawiła poduszkę pod głową. 
Felipe ociągał  się ze swoją pracą. Nie chciał jeszcze wychodzić. Zastanawiał  się, co 

zrobić,  aby  pozostać  w  sypialni  odrobinę  dłużej.  Gdy  została  mu  już  tylko  północna  część 
pokoju, położył się bezczelnie obok Carmen. 

- Co robisz? – zagadał wyrywając książkę. – Romeo y Julieta  – przeczytał. – O czym? 
- O miłości – odpowiedziała. 
- Nie lubię romansideł – rzekł rzuciwszy jej egzemplarz na piersi. 
- To dramat, a nie jakieś romansidło – warknęła. 
Chłopak uśmiechnął się do niej dwuznacznie. 
- A po co to señorita czyta? 
- Fleer wymyśliła sobie przesłuchanie do sztuki – zaczęła tłumaczyć. – Wszystkie trzy 

będziemy brać w nim udział. 

- Dobra, fajnie – mruczał ponownie biorąc do ręki książkę. – To ty pewnie na Julietę... 

– mówił cicho. – Ej, a jest tu jakaś męska rola takiego no...  

Narwańca? – dopowiedziała sobie w myślach. 
- Dynamicznego faceta? – dokończył. 
- Mercucio

 

 – rzekła dziewczyna. – A nie chcesz być Romeo?  

- Nie, Torres niech się bawi w Romeo – odpowiedział z przekąsem. – Dobra, gdzie ten 

Mercucio... 

- Gdzieś na początku, bo on umiera w połowie książki. 
Chłopak wychylił głowę zza egzemplarza i spojrzał na dziewczynę z przerażeniem. 
- Nie chcę umierać – jęknął jak małe dziecko. 
- Ale tam wszyscy umierają – stwierdziła Carmen wzruszając ramionami. 
Felipe zamilkł i znowu zaczął kartkować strony. Wszystko, co napotykał nie było dość 

interesujące. Ciągle jakieś wyznania miłosne.  

Oszaleć można od tego romantyzmu.  
- A nie chcesz być Romeo? – zapytał wreszcie. 
- Ja? – zdziwiła się Cordoba. 
- Bo Mercucio ma dialogi tylko z Romeo. A nie, nie, nie – krzyczał wyrywając książkę 

z rąk dziewczyny. – Mam. Akt piąty, scena trzecia. Tu na dole masz Julieta

background image

Carmen  uśmiechnęła  się  blado.  Spojrzała  na  białą  stronę  z  czarnymi  literami.  I  ile 

będzie trwać to przedstawienie? Była tak zestresowana, że nie wiedziała czy potrafi jeszcze 
czytać  po  hiszpańsku.  On  tu  jest.  Tuż  obok  niej.  Czuła  jego  oddech  na  ramieniu.  Jej  jedna 
część mówiła: rzuć się na niego, a ta druga: wyproś go z pokoju.  

Zaczynał lekko panikować. 
- Nie wyjdę stąd póki nie zagrasz ze mną tej sceny – powiedział krzyżując palce rąk z 

tyłu głowy. – Ja będę czytać kwestie Fray Lorenzo, a tak w ogóle to jestem Romeo

- Nie Mercucio? – zapytała zaskoczona. 
- Ja wiem, co mówię – odpowiedział. – Proszę, czytaj Julieta. 
 

Julieta 

budząc się i podnosząc 

O pocieszycielu!

10

 

Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie być powinnam  
I tam też jestem; lecz gdzie mój Romeo? 

Hałas za sceną. 

 
Felipe nie wiele myśląc, w błyskawicznym tempie zwalił kosmetyczkę czarnowłosej z 

szafki  nocnej,  która  stała  tuż  obok  łóżka.  Podkład  do  twarzy,  pudry,  cienie  do  powiek,  to 
wszystko leżało teraz na podłodze.  

- Co ty u licha wyprawiasz? – warknęła dziewczyna odrywając się od lektury. 
Hałas za sceną – odpowiedział takim tonem jakby to było oczywiste. 
 

Fray Lorenzo  

Cóż to za hałas? Julio, wyjdźmy z tego 
Mieszkania śmierci, zgrozy i zniszczenia. 
Potęga, której nikt z nas się nie oprze, 
Wniwecz zamiary nasze obróciła. 
Pójdź; twój mąż leży martwy obok ciebie. 
I Parys także. Pójdź; pójdź, zaprowadzę 
Cię do klasztoru świętych sióstr zakonnych. 
Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi. 
Pójdź, biedna Julio! 

Znowu hałas. 

Nie mogę już czekać. 

Wychodzi. 

 

Julieta 

Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę. 
Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni 
Mego kochanka? Truciznę więc zażył! 
O skąpiec! Wypił wszystko; ani kropli 
Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta 
Do twych kochanych ust, może tam jeszcze  
Znajdzie się jaka odrobina jadu, 
Co mię zabije w upojeniu błogim. 

                                                           

10

 O pocieszycielu (...). – fragmenty dramatu Romeo i Julia Williama Shakespeare’a w przekładzie Józefa 

Paszkowskiego. 

background image

całuje go. 

Twe usta ciepłe. 

 
- No czekam – powiedział z zadowoloną miną Felipe. 
- To czekaj – warknęła dziewczyna. 
Twe usta ciepłe – szeptał zbliżając się do niej. 
Cham. 
Nie jest przecież desperatką! 
Felipe leżał na krawędzi łóżka. Carmen postanowiła to wykorzystać i ze wszystkich sił 

popchnęła go do tyłu. Chłopak chwycił ją za rękę. Pociągnął señoritę za sobą. Oboje spadli na 
podłogę  z  wielkim  hukiem.  Cordoba  zaczęła  się  szarpać.  Chciała  stamtąd  jak  najszybciej 
uciec, natomiast młodzieniec próbował ją obezwładnić.  

-  O...  ja  nic  nie  widziałem  –  krzyknął  Torres,  który  wpadł  do  pokoju  jak  opętany.  – 

Nic nie widzę – mówił szukając po omacku jedną ręką klamki od drzwi, bo drugą zasłaniał 
sobie oczy. – Nie przeszkadzajcie sobie. 

Cortés  odwrócił  się  w  kierunku  wyjścia,  jednak  przyjaciela  już  nie  było.  Potem 

spojrzał na dziewczynę, na której leżał. Nie była zachwycona, co go bardzo zaskoczyło. 

- Wyluzuj – powiedział w końcu. – Ja nie Villa, nikomu nie powiem – uśmiechnął się 

nieśmiało. 

Dziewczyna  odwróciła  wzrok.  Nie  chciała,  nie  miała  odwagi  spojrzeć  mu  w  oczy. 

Czuła  się  upokorzona.  Natomiast  Felipe  sięgnął  ręką  do  swojej  kieszeni  i  wyciągnął  mały, 
kolorowy samochodzik na łańcuszku. Przepołowił go odkrywając wtyczkę USB. 

- To jest pamięć. 
- Wiem, co to jest – warknęła Carmen, ponieważ nowinki technologiczne były pasją, a 

zarazem pracą jej ojca. 

- Masz tu referat dla babki z ANM o samochodach, który ci zleciła – rzekł łagodnie. – 

Naucz się go a gwarantuję, że się od ciebie odczepi na kilka tygodni. 

Dziewczyna  już  miała  pytać,  ale  skąd  wiesz,  gdy  Felipe  wstał,  ucałował  jej  dłoń  i 

wyszedł.  

- Co wy robiliście? – krzyknęła Giulia jak tylko otworzyła drzwi. 

- Nienawidzę go – powiedziała Carmen trzymając w dłoni mały samochodzik

 

 

 

 

Przez następne kilka dni Cordoba miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, co myśleć na 

temat  Felipe.  Raz  jest  zwykłym  chamem,  innym  razem  księciem  z  bajki.  Potrafi  być 
czarującym  i  uprzejmym  młodzieńcem,  ale  też  rozpieszczonym  przez  los  dzieciakiem.  Nie 
wiedziała  czy  naprawdę  interesuje  się  jej  osobą,  czy  to  tylko  jakieś  głupie  zabawy  w 
podrywanie. Odkąd Giulia spotyka się z Torresem, Carmen widuje czarnowłosego chłopaka 
bardzo często, mimo to nadal jest bardzo onieśmielona w jego towarzystwie. Dobrze wie, że 
on nie szuka cichej dziewczyny. Woli coś w typie szkolnej gwiazdy.  

Gwałtownym  ruchem  zamknęła  swój  pamiętnik.  Łzę  spływającą  po  policzku  otarła 

skrawkiem  kołdry.  Zrozumiała,  że  nigdy  nie  będzie  dość  interesująca.  Zawsze  przegra 
pojedynek z jakąś pustą dziewczyną.  

background image

Bezwładnie  opadła  na  poduszkę  i  ze  wszystkich  sił  próbowała  nie  rozpłakać  się. 

Chciałaby go nie kochać, nie znać, nie marzyć o nim całymi dniami. Dlaczego ona go w ogóle 
poznała, skoro nigdy nie będą razem? Jaki Bóg miał w tym ukryty cel?  

Przewróciła się na drugi bok. 
- Nie będę płakać – szepnęła do siebie. – On nie jest tego wart. 

Wtedy usłyszała muzykę. Piękną melodię wygrywaną na fortepianie. Było w niej tyle 

smutku, żalu, pretensji. Doskonale oddawała nastrój dziewczyny. Carmen niczym we śnie, 

wstała z łóżka i wyszła z pokoju, nie zważając na to, że trwa cisza nocna. Ktoś grał w innym 

pokoju. Ach, ale jak cudnie! Cordoba pociągnęła za klamkę drzwi wejściowych. 

Konsekwencje nie były ważne, bo ta muzyka wołała ją. Wyszła na korytarz.