Hiszpańska Trucizna Rozdział drugi

background image

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

D

D

R

R

U

U

G

G

I

I

H

H

U

U

L

L

I

I

G

G

A

A

N

N

I

I

C

C

H

H

A

A

M

M

!

!

icolás Romero Torres siedział sobie wygodnie na drewnianej ławeczce,
ustawionej w szkolnym holu. Próbował skończyć swoje drugie śniadanie,
jednak jego dziewczyna skutecznie mu to uniemożliwiała. Giulia chodziła w

kółko tłumacząc młodzieńcowi, jaki to on jest nieodpowiedzialny i zapominalski.

- Ale Wisienko – zwrócił się do niej czule, aby choćby na moment przestała mówić. –

Bardzo cię przepraszam, że nie przyszedłem na plażę – zaczął powoli, - ale miałem coś
ważnego do zrobienia.

Javier, który siedział tuż obok, uśmiechnął się dwuznacznie. Aby ten fakt ukryć zaczął

pić wodę mineralną z małej, plastikowej butelki. Giulia posłała mu mordercze spojrzenie.

- Przepraszam – powiedział cicho Torres spoglądając w oczy ukochanej, mając cichą

nadzieję, że wpadnie mu w ramiona i będzie mógł wreszcie dokończyć swoje tacos

1

.

- Nico! – jęknęła.
- No co? – powiedział z kęsem ciasta w buzi. – Czego ty kobieto ode mnie chcesz?
Dziewczyna zacisnęła pięści ze złości. Często tak robiła, kiedy zdawała sobie sprawę,

że nie ma najmniejszego powodu do pastwienia się nad Torresem. Sama zapomniała przyjść
na spotkanie, a teraz próbowała winę zwalić na kogoś innego.

- Domyśl się – rzekła z wrogą miną, bo nie wiedziała, co powiedzieć, ale chciała żeby

jej zdanie było na wierzchu. I odeszła.

Javier zaczął się głośno śmiać, co Torres przyjął z obojętnością. Nie jego wina, że

czasami nie potrafił zrozumieć intencji swojej kobiety. Teraz jednak, był za bardzo głodny by
pofilozofować nad sensem tej małej awantury. Jedynie, czego pragnął to w świętym spokoju
dokończyć jedzenie tacos i dopić butelkę wody. Ot co!

- Sama zapomniała – poinformował Felipe machając swoim plastikowym naczyniem.
- A ty skąd wiesz? – zainteresował się Casillas.
- No bo – mówił powoli Cortés rozglądając się za koszem do śmieci. – No bo wiem i

basta!

2

– rzekł rzuciwszy swoją pustą butelkę do pojemnika na śmieci niczym Michael Jordan

w jakimś ważnym meczu koszykówki.

- Spudłowałeś – zauważył błyskotliwie Javier.
- Podnieś to Cortés – rzekł promotor francuskiego, który właśnie nadchodził, aby

poprowadzić lekcję. – Zapraszam – powiedział do innych uczniów otwierając drzwi.



1

tacos – jedno z popularniejszych dań kuchni meksykańskiej. Składa się ono przeważnie z tortilli, mięsa

wołowego, cebuli, czosnku i przypraw (bazylia, oregano, pieprz, sól, chili), pomidorów. Znajdują się w nim
również charakterystyczne dla kuchni meksykańskiej warzywa: czerwona fasola lub kukurydza.

2

Basta! – (hiszp.) Dość!

N

N

background image

Czarnowłosa dziewczyna biegła ile sił w nogach po pustym, szkolnym korytarzu.

Myślała tylko o jednym – że jest spóźniona. Zapomniała nastawić budzik. Ot, taki nawyk po
wakacjach, za który zapłaci wysoką cenę, bowiem lepiej było spóźnić się na każdą inną
lekcję, tylko nie na ANM. Señora

3

Morientes, jakby to delikatnie określić, zazwyczaj nie

pałała zbytnim entuzjazmem uwidziawszy skromną postać dziewicy Carmen Cordoby.

Dziewczyna o mało, co nie skręciła kostki, skacząc ze schodów. To jednak nie było

ważne. Liczył się czas. Biegła szybciej niż poprzednio. W takich chwilach żałowała, że nie
uległa namowom Giulii i nie przyłączyła się do ich porannego joggingu. Teraz miałaby
większe szanse na uniknięcie kary.

Ostatnia prosta. Już widzi złotą tabliczkę z numerem dwadzieścia trzy. Już wyciąga

rękę by chwycić za klamkę od drewnianych drzwi. Już zaciska na niej swoje cienkie palce,
gdy coś silnego, gwałtownie pociągnęło ją do przodu. Poczuła ból w okolicach nosa, łzy
momentalnie napłynęły jej do oczu. Straciła równowagę i runęła niczym kłoda, na coś dużego
i miękkiego. Nawet ładnie pachnącego.

Słyszała wolne kroki pani profesor. Wiedziała, że wpatruje się w nią tym swoim

zimnym i pogardliwym wzrokiem. Dziewczyna zacisnęła mocno oczy. Nie! To sen, ona śni.
Nie, to nie sen. Kurwa, to nie sen! Matko, nie spóźniła się przecież specjalnie. Nigdy się nie
spóźniała. Boże, czemu ona?!

Rzecz, na której leżała dziewczyna zaczęła kołysać się i cicho pojękiwać. Carmen

nawet się trochę zdziwiła, bo tu meble nie powinny się ruszać. To nie te zajęcia. Spojrzała w
ciemnobrązowe źrenice i już zaczęła wygłaszać litanię zażaleń do Boga, że zesłał na nią nie
jedno, a dwa nieszczęścia.

- Może nie wiesz, ale mnie trochę gnieciesz – mruknął cicho Felipe Cortés wodząc

dłonią po jej udzie.

Dziewczyna błyskawicznie podniosła się utkwiwszy wzrok w młodzieńcu. Co ma

powiedzieć? Przepraszam? Ale to on szarpnął! Z drugiej jednak strony kultura by tego
wymagała, aby coś wykrztusić siebie. Matko, nie mogła na jakiegoś innego chłopaka wpaść?
Jest ich tutaj przecież ponad pięćset! Nie, to by było za banalne i nieciekawe. Lepiej jak
będzie gniotła Felipe. Tak, ale zabawa, ale fajnie! Cholera. A po za tym jego tu w ogóle nie
powinno być! To jest jej Ars Non Magica, a on... a on pewnie zaczyna zajęcia dopiero o
ósmej. Co za pech. Boże, co za pech!

- Felipe, przyniosę ci jutro jeszcze jakieś płyty CDs – powiedziała profesor zbierając

zaklęciem książki, po czym podała je chłopakowi.

No tak, jego najwyraźniej lubiła.
Dziewczyna zaczęła masować obolały nos. Chyba musiała się uderzyć o drzwi, albo o

jakąś jego kość. Popatrzyła na niego krzywo. Kto go uczył tak szarpać drzwi?! No kto?
powtarzała w myślach tak jakby ktoś naprawdę miał odezwać się w jej głowie i wyjawić tę
straszliwą tajemnicę. Drzwi to się otwiera ostrożnie i delikatnie, a nie jak... jak jakiś chuligan.

- Do widzenia – rzekł do promotorki i uśmiechnął się delikatnie w stronę Carmen

chwytając za klamkę.

Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie. Przez niego jej sytuacja u profesor

Morientes była jeszcze gorsza niż w chwili, gdy wstawała z łóżka.

3

señora – (hiszp.) pani.

background image

- A ty dziecko wiesz, że się nie można spóźniać? – zapytała dorosła kobieta, kiedy

drzwi się zamknęły. – Do odpowiedzi – wypowiedziała znienawidzone przez uczniów słowa.

Cordoba cichutko westchnęła byle tylko nauczycielka tego nie usłyszała. Udała się na

koniec sali. Zatrzymała się dopiero przy drewnianym biurku.

Starsza, niska kobieta o haczykowatym nosie wolno usiadła na swoim krześle.

Spojrzała na dziewczynę, która pobladła ze strachu. Przecież to jest pierwsza lekcja po
wakacjach, z czego ona będzie pytać?!

- Opisz budowę samochodu – zażyczyła sobie nauczycielka. – Oraz co trzeba zrobić

jak wydobywa się z niego para.

Oczy Carmen zaczęły przypominać wielkie monety. Tego nie przerabiali. Pod koniec

ubiegłego roku profesor Morientes dostała wylewu i przez ostatnie trzy miesiące nie mieli w
ogóle lekcji. A budowa samochodu powinna być w czerwcu. Dziewczyna przygryzła wargę
ze zdenerwowania. I pomyśleć, że parę miesięcy temu, życzyła jej powrotu do zdrowia. Ale ta
kobieta przecież stała nad grobem! Ledwo chodziła i mówiła. Kto by pomyślał, że wróci do
takiego stanu.

- No... no... – ponaglała.
Cordoba zatrzymała wzrok na żółtym długopisie. Zapewne pani profesor zaraz nim

napisze adekwatną ocenę do wiedzy Carmen. Dziewczyna wiedziała, że przepadła, po co
miała ją jeszcze bardziej denerwować. Wytarła spocone ręce o krótkie, kraciaste spodenki.

- Martin – odezwała się nauczycielka wskazując na chłopaka spod okna.
- Mam na imię Esteban – poinformował sucho młodzieniec.
Kobieta przewróciła oczami.
- Jeden czort. To samo pytanie.
- Pani profesor, ale tego nie przerabialiśmy – rzekł chłopak, który jako jedyny w klasie

był na tyle odważny, aby powiedzieć prawdę na głos.

- Taa – mruknęła groźnie Morientes, – wy to nigdy niczego nie przerabialiście. Ja

znam takich cwaniaków. Już wielu próbowało ze mną takiej taktyki.

- Pani profesor, mówię prawdę – powiedział Esteban, a jego status społeczny urósł do

rangi bohatera narodowego. – Doszliśmy do strony pięćdziesiątej ósmej.

Kobieta gwałtownym ruchem chwyciła swoją książkę i otworzyła na stronie podanej

przez ucznia. Zrobiła kwaśną minę. Zauważyła żółtą karteczkę a na niej wiadomość innego
promotora, który poinformował, co zdążyli zrobić.

- Siadaj Cordoba – warknęła nauczycielka.



Carmen wspólnie z Franciscą wspinały się po schodach na ostatnie piętro Akademii.

Za pięć minut miała zacząć się dodatkowa lekcja Caelestis. Cordoba nie wiedziała, po co
zapisała się na te zajęcia. Nigdy nie interesowała się astronomią, a już tym bardziej promotor
nie należał do grona jej ulubionych.

Dziewczyny wskoczyły na wąskie, kręcone schody. To było najgorsze miejsce w całej

szkole. Nogi ledwo mieściły się na stopniach. Należało bardzo uważać, ponieważ jeden

background image

lekkomyślny ruch i skręcona kostka gotowa, tym bardziej, że nie oszukujmy się, ale było tam
ciemno.

Miramontes z uśmiechem na ustach weszła do sali, gdzie przygotowywało się do zajęć

jakieś dziesięć osób. Wiadomo, dodatkowe lekcje to nie każdy chce chodzić. Dziewczyna
zajęła wolne miejsce przy oknie i pomachała do przyjaciółki. Carmen nie była taka radosna.
Chodzenie po schodach było dla niej najgorszą rzeczą na świecie. Strasznie się męczyła.
Może te schody były jakoś źle zbudowane? Bo ona kondycję to miała dobrą.

- Siadaj – powiedziała z uśmiechem Francisca. – Będzie dobrze widać niebo.
Cordoba mruknęła coś w stylu fajnie i oparła się o ścianę.
Do sali weszła kobieta o kruczoczarnych włosach z wystającymi kośćmi

policzkowymi. Na jej długich palcach znajdowały się koronkowe, granatowe rękawiczki, a na
piersi połyskiwała wypolerowana broszka. Jej ciemna, długa, lekko przykurzona sukienka
zakrywała chude nogi.

Kobieta poprawiła wstążkę we włosach, po czym spojrzała na podopiecznych.
Przypominała trochę postać z Rodziny Adamsów.
- Dzieciaczki! – zaczęła. – Otwórzcie zeszyciki, weźcie długopisiki i zapiszcie

temacik.

Wszyscy spojrzeli na starą tablicę umiejscowioną w głębi sali. Powoli zaczęły

pojawiać się na niej białe litery.

Temacik: Mały Wozik i Duży Wozik w gwiazdozbiorku.


Młodsi uczniowie, którzy jeszcze dobrze nie znali pani profesor ze zdziwieniem

przepisywali temat lekcji. Dla takich weteranów jak Carmen czy Francisca, zdrobnienia
nauczycielki były czymś normalnym. Ona zawsze była trochę stuknięta.

- Aureliana Cómollegar – wskazała na siebie prawą ręką, – ale mówcie mi

profesoreczko.

Cordoba głośno westchnęła. Zaczęło się – pomyślała i założyła nogę na nogę.
- Jak dzieciaczki wiecie, w tym roczku będzie troszkę konkursików – rzekła

uradowana kobieta chodząc po sali, co skutecznie uniemożliwiało spanie kilku osobom. –
Bardzo się cieszę Carmenko, że chcesz wziąć udzialik w jednym z nich.

Dziewczyna jakby się ocknęła. Że co? Że kto? Że ona? Wyprostowała się i z

przerażeniem spojrzała na nauczycielkę. Do żadnego konkursu się nie zgłaszała. O ludzie,
tym bardziej z caelestis! Niepewnie zerknęła na Miramontes. Tamta wzruszyła ramionami i
obie czekały, aż pani profesor skończy szukać czegoś w torbie.

- Tu masz wszyściutkie zasadki jakie cię obowiązują – powiedziała wręczając pogiętą

kartkę. – No masz – dodała już nieco głośniej.

Cordoba wyrwała kawałek papieru z rąk nauczycielki. Treść pochłonęła w

błyskawicznym tempie. W tym samym czasie, Francisca próbowała dowiedzieć się, jak to się
stało, że Carmen została uczestnikiem konkursu. Okazało się, że za wszystkim stoi wuj
dziewczyny.

- Mogę ci pomóc skarbeńku – powiedziała przyjaźnie nauczycielka. – Myślałam,

żebyś przebrała się za jakąś planetkę i zaśpiewała pioseneczkę.

- Nie umiem śpiewać – poinformowała sucho dziewczyna.

background image

- Wujeczek powiedział, że piękniusio śpiewasz – rzekła z uśmiechem Cómollegar.
- Mój wuj po pijaku mówi różne rzeczy – warknęła z wrednym uśmiechem Cordoba.
- Nie – zastanowiła się kobieta, – nie był pijaniusi – powiedziała po chwili nie

wyczuwając ironii w głosie dziewczyny.

Carmen załamała ręce. Chciało jej się płakać. Jeszcze raz spojrzała na pogiętą kartkę

leżącą na jej kolanach.

Bo nie wiek, a przekaz się liczy!

Zaproponuj krótką (do 10 min.) lekcję na temat ciał niebieskich. Możesz ją przedstawić za

pomocą filmu, piosenki, sztuki teatralnej, tradycyjnego referatu lub też wycieczki na dowolną

planetę. Pamiętaj jednak, że odbiorcami są małe dzieci. Postaraj się dostosować język lekcji do jej

uczestników.

Więcej informacji znajdziesz na stronie http://caelestiscompetition.es.com

Cordoba z trudem potrafiła spokojnie usiedzieć w miejscu. Jak wuj mógł zrobić jej coś

takiego? Jak on śmiał nie pytać jej w ogóle o zdanie? Ten konkurs to dodatkowe obciążenie, a
ona i bez tego ledwo łączyła koniec z końcem. Przecież to będzie masakra. Nie zrobi czegoś
na przyzwoitym poziomie, jeśli się cała nie zaangażuje. A ona angażować się nie miała
zamiaru. Tym bardziej, że był to konkurs dla najmłodszych z caelestis. Ludzie, kto to w
ogóle wymyślił?
– głowiła się.

Gdy lekcja dobiegła końca, Carmen jako pierwsza wyszła z klasy. Za dziesięć minut

zaczynała się cisza nocna, ale czy ją to obchodziło? Brat ojca tym razem posunął się za daleko
i dziewczyna miała zamiar mu to łopatologicznie wytłumaczyć.

Apartament profesora Cordoby mieścił się na drugim piętrze. Dostał do dyspozycji

gabinet, sypialnię i własną łazienkę. Już z daleka można było dostrzec złotą tablicę:

Alfredo Fernando Carreras Cordoba
Profictum
konsultacje: poniedziałek 14:10 – 18:20
czwartek i piątek 15:30 – 21:50


Dziewczyna stanęła przed drzwiami z taką miną, jakby chciała je spalić wzrokiem.

Wzięła dwa głębokie wdechy i nie pukając weszła do środka.

Pomieszczenie było małe, ale przytulnie urządzone. Przy ścianach stały same regały

zapełnione różnymi książkami. Na samym środku znajdowało się drewniane biurko zawalone
stertami referatów.

- Konsultacji już nie udzielam – mruknął starszy mężczyzna nie odrywając wzroku od

papieru.

- ¡Buenas tardes! – warknęła Carmen, gdy stanęła na przeciw biurka.
Poznał jej głos i podniósł głowę. Uśmiechał się, co jeszcze bardziej doprowadzało

dziewczynę do furii. Wskazał ręką na czerwony fotel. Czarnowłosa z impetem kopnęła
krzesło mówiąc przez zęby, że nie będzie siadać i nie ma zamiaru się uspokoić. Mężczyzna
ciężko westchnął.

- Coś ty sobie myślał?! – krzyknęła chodząc po pokoju.

background image

- Więcej szacunku młoda damo – powiedział spokojnie Alfredo aczkolwiek z nutą

wrogości.

- Przykład idzie z góry – odpowiedziała ironicznie krzyżując ręce na piersi.
Mężczyzna spojrzał jej głęboko w oczy. Zapanowała całkowita cisza. Uniósł jedną

dłoń do góry po czym pojawiły się małe iskierki okalające dziewczynę. Carmen czuła, że
przestaje nad sobą panować. Słyszała jak wuj zadaje jakieś pytania, słyszała, swoje
odpowiedzi, jednak nie mogła nad tym zapanować. Była całkowicie zdana na łaskę
promotora.

Nienawidziła kiedy urokiem łamał jej wolną wolę.
Nie miała już siły stać więc z impetem upadła na podłogę.
- Carmen! – usłyszała Cordoba gdy zaczynała wracać do rzeczywistości.
Nie miała zielonego pojęcia gdzie była i co robiła chwilę temu. Przez moment

myślała, że ktoś ją próbował obudzić. Później dopiero do niej dotarło: zemdlała.

- Przecież chciałaś wziąć udział w jakimś konkursie – rzekł z uśmiechem wuj

pomagając dziewczynie wstać. – No to weźmiesz.

Wtedy ponownie wściekłość ogarnęła ciało dziewczyny. No jak on śmiał?
Przez moment milczała. Sprawdzała czy aby na pewno wróciła do pełni sił. Spojrzała

tym swoim lodowatym wzrokiem na Alfredo.

- Nie, kurwa, nie wezmę – rzekła powoli oraz dosadnie, po czym wyszła z gabinetu

trzaskając drzwiami.

- Jak ty się młoda panno... – krzyknął Cordoba za nią jednak dał sobie spokój, i tak go

przecież nie usłyszy. – Gówniara jedna no...



Jak to w szkole, bywają miejsca mniej i bardziej uczęszczane przez uczniów. Do tych

wyludnionych, należała duża, przeszklona sala wysunięta najdalej na północ. Rano odbywały
się tam zajęcia karate, po południu spotkania kółka teatralnego.

Carmen usiadła na drewnianej ławce. Tuż obok miała zajęcia z Florale, więc mogła do

ostatniej chwili obserwować młodych karateków. Szczególnie tego jednego. Tego Felipe.
Chłopak miał rozpięte karategi

4

i beztrosko machał czarnym pasem przed oczami Torresa.

Gdy skończył się cieszyć, stanął na przeciw przyjaciela. Jedną nogę podniósł do góry, drugą
lekko ugiął, ręce wyciągnął w bok wydając przy tym dzikie dźwięki. Przypominał niby jakąś
czaplę niby żurawia. Nico próbował stłumić atak histerycznego śmiechu, ponieważ widział
minę sensei

5

. Mężczyzna o skośnookich oczach patrzył, na Felipe takim wzrokiem, jakby

żałował przydzielonego przed chwilą stopnia.

- Może zapisałabym się na karate? – powiedziała Carmen, gdy Giulia usiadła obok

niej.

- No nie... – załamała się Materazzi. – Zwariowałaś?
- Ale dlaczego? – oburzyła się Cordoba po czym groźnie spojrzała na przyjaciółkę.

4

karategi – ubiór treningowy karate.

5

sensei – nauczyciel, mistrz karate.

background image

- Są rzeczy do których się ludzie nadają i są rzeczy do których się nie nadają –

wytłumaczyła filozoficznie machając rękami. – I ty się do karate nie nadajesz. Ty i karate to
tak jakby hmm... – zamyśliła się, – winogrona polać ketchupem. Możliwe, ale czy to komuś
wyjdzie na zdrowie?

- Och, dzięki. Właśnie to chciałam usłyszeć.
Nagle, odrzwi od sąsiedniej sali otworzyły się i wyszedł z nich Nicolás, a zaraz po nim

Felipe z szerokim uśmiechem. Przez chwilę rozmawiali, gdy Torres zauważył siedzącą Giulię
na drewnianej ławce, zaciągnął przyjaciela do dziewczyn.

Wtedy Carmen usłyszała jak Cortés śpiewa sobie wesoło: Ja jestem King Bruce Lee

Karate Mistrz

6

tańcząc przy tym w dość specyficzny sposób.

- Stary – jęknął załamany Nico, - nie pogarszaj swojej sytuacji w moich oczach. Przez

ciebie wyrzucili nas z dojo

7

.

- Nie rycz, mała, nie rycz. Ja znam te wasze numery – śpiewał spoglądając na

przyjaciela.

Stał na przeciw Carmen a karategi było nadal rozpięte. Dziewczyna miała okazję

zobaczyć opalony tors i mięśnie brzucha chłopaka. Jakby się bardziej wychyliła mogłaby
dotknąć jego skóry swoim nosem. Ciekawe czy by poczuł. Pewnie tak. Ale jakby dotknęła go
leciutko palcem? Ma przecież delikatną skórę, przypominałoby to muśnięcie wiatru.

Cortés momentalnie usiadł obok Cordoby. Objął ją ramieniem i zmusił, aby patrzyła

mu prosto w oczy. On nadal był w szampańskim nastroju, natomiast Carmen topniała pod
wpływem jego dotyku.

- Już Ci mówiłem mała, nie rycz. Mam w sobie dzikość żółtej pantery.
Mimowolnie uśmiechnęła się na dźwięk tego szokującego wyznania.
- No i co? Masz zamiar tak się wydurniać przez cały dzień? – zapytał Torres krzyżując

ręce na piersi. Czuł się odpowiedzialny na humor przyjaciela.

- W tej dyskotece nie ma frajera. Co by podskoczył lub ze mną zadzierał – wskazał na

Nico po czym zrobił dumną minę.

- Uspokój się, bo ci zaraz przywalę – warknął chłopak.
- Gdy ja dołożę, wtedy nie daj Boże. Reanimacja nawet nie pomoże – odpowiedział

nadal obejmując Carmen.

Dziewczyna spojrzała wymownie na Giulię. Trudno było powstrzymać się od

wybuchnięcia śmiechem, jednocześnie wiedziały, że gdy tylko to zrobią komiczna atmosfera
momentalnie zniknie.

- Chcesz potrzymać? – zwrócił się do Cordoby wyciągając swój czarny pas.
- No, co się takiego stało? – zapytała ochoczo, oglądając kawałek materiału. – Poza

tym, że zostałeś King Bruce Lee Karate Mistrz? – uśmiechnęła się do niego.

- Teraz mam stopień NI DAN – odpowiedział dumnie.
- Fajnie – rzekła trochę zakłopotana, bo nic jej to nie mówiło.
- Musiałem pokazać Gankaku, Tekki Nidan, Bassai Dai – opowiadał z japońskim

akcentem. – Kizamizuki, Oizuki, Yoko Keage, Yoko Kekomi...

6

Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz – piosenka z 1983 roku, polskiego wykonawcy Franka Kimono pt.

„Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz”.

7

dojo – sala treningowa do karate.

background image

Dziewczyna coraz szerzej się uśmiechała, próbując ukryć swój brak wiedzy. Felipe to

zauważył i jeszcze więcej wymieniał japońskich nazw. Między innymi mówił komendy
sędziowskie oraz liczył do dziesięciu. Co mu tylko przyszło do głowy.

- A ty Nico, jaki masz stopień? – przerwała katusze Materazzi czując jak Cordoba

wbija jej łokieć gdzieś w okolicach żeber.

- Rok temu zrobiłem taki jak on teraz – rzekł z przekąsem. – Ale jak skończę

dwadzieścia jeden lat idę na SAN DAN. To będzie trzeci czarny pas, bo teraz mamy drugi.

- Nooo – przytaknął Cortés rozkładając się leniwie na ławce, – ale idziesz sam. Mi już

starczy.

Rozległo się ciche pikanie, po którym Nico wyciągnął rozkładany, czarny telefon.

Odczytał krótką wiadomość tekstową od Javiera.

- Dobra, my się już będziemy zwijać – zaczął powoli Torres chować urządzenie z

powrotem do kieszeni. – Wstawaj – rzekł spoglądając na Felipe.

- Panie wybaczą, ale świat wzywa na pomoc – powiedział poważnym tonem Cortés,

po czym udał się do windy.

Gdy chłopcy odeszli przybiegła Francisca trzymając w dłoni jakieś kartki. Stanęła na

przeciw przyjaciółek i teatralnym tonem zakomunikowała, że wszystkie razem wezmą udział
w castingu. Carmen oraz Giulia przyjęły to bez większego entuzjazmu. Sądziły, że to kolejny
pomysł Miramontes z serii: Zróbmy coś, ale w sumie to tego nie zrobimy.

- Ale ja serio mówię – rzekła blondynka podpierając się groźnie pod boki.
- Nie no, spoko – odpowiedziała Materazzi znużonym głosem i wzięła kartki od

dziewczyny.

- Świetnie – ucieszyła się Francisca.
Wtedy pod salę, o numerze sześćdziesiątym piątym, przyszła starsza kobieta.

Przyjaźnie wpuściła uczniów do pomieszczenia, po czym jako ostatnia weszła do sali. Kazała
otworzyć okna, wyciągnąć podręczniki, zeszyty, przypomnieć sobie, co było na ostatnich
zajęciach. Na sam koniec tego wymuszonego zamieszania, przeprosiła za spóźnienie, musiała
porozmawiać o czymś z panią zwierzchnik. Później okazało się, że próbowała wysępić
wycieczkę do ogrodu botanicznego w Barcelonie. Nie udało się.

Na samym końcu klasy siedziała Miramontes, a obok niej, w pojedynczej ławce –

Carmen. Materazzi natomiast umiejscowiona została gdzieś na środku sali, aby nauczycielka
miała oko na swojego pupilka. W formie kulistej Cordoba dostała ulotkę przesłuchania.

CASTING

My – Kółko Teatralne, zapraszamy wszystkich chętnych

od 8 września do 15 października w godzinach 14:05 – 18:10

w celu przesłuchania do wspaniałej sztuki

Romeo y Julieta

Williama Shakespeare’a

która zostanie wystawiona w naszej szkole

28 maja 2001 roku o 19:30

Zapraszamy!

- O nie! – krzyknęła Giulia na cały głos zapominając, że trwa lekcja.
- Co Lilenko? – zapytała troskliwie pani profesor.

background image

Materazzi czuła, że jej policzki przybierają barwę dojrzałej wiśni. Zaczęła nerwowo

pstrykać palcami. Co robić, co robić? – myślała.

- Na tablicy jest literówka – zauważyła w końcu.
- Tak? – zapytała mało przytomnie promotorka patrząc jeszcze raz na to co napisała. –

Ach, faktycznie – uśmiechnęła się i wróciła do wykładu.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Lila weź no – jęknęła cicho Francisca.
- Nie – warknęła brązowowłosa.
- Oj Wisienko – uśmiechnęła się łagodnie Miramontes.
Włoszka, czym prędzej chwyciła książkę i rzuciła w blondynkę. Tamta zrobiła unik.

Podręcznik trafił w półkę. Półka była stara. Wszystko spadło. Całą salę przeszył głośny huk.
Uczniowie odwrócili się.

- Cordoba! – krzyknęła profesor Inès Ramos do dziewczyny, która siedziała najbliżej

zaistniałego zdarzenia. – Co ty u licha wyprawiasz?!

- Ja? – jęknęła Carmen wyrwana z lektury zasad przesłuchania. – Ja nic nie...
- Szlaban, tydzień – poinformowała. – No, co tak siedzi? Sprzątaj to.
Głośno przeklęła profesorkę, po czym zaczęła zbierać potłuczone szkło. Wiedziała, że

Materazzi nie zrobiła tego specjalnie, ale i tak była na nią zła, a raczej na jej zezowaty cel.



Dochodziła druga w nocy, jednak Carmen nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku

na bok. Była świeżo po sprzeczce w wujem. I to dość ostrej, jednak dopięła swego.
Wykrzyczała, co sądzi o jego metodach wychowawczych, o tym jak ją traktuje i o tym jak
wtrąca się do jej życia prywatnego. Pewnie wszystko powtórzy ojcu. Konsekwencje mogą
być odrobinę bolesne. Ale jest z siebie dumna. W końcu się sprzeciwiła. Dała do
zrozumienia, że i ona ma coś do powiedzenia. Nie jest tylko pewna, czy wuj cokolwiek
zrozumiał z tej pyskówki.

Cordoba położyła się na brzuchu. Nagle usłyszała głośne chrapnięcie Miramontes.

Skrzywiła się lekko. Co im strzeliło do głowy, aby zażyczyć sobie jedną sypialnię? Wszyscy
inni mają małe, własne pokoje one nie. One mają jeden wspólny. No trudno, jakoś przeżyją te
trzy lata. Gwoli ścisłości Carmen przeżyje, bo to ona budziła się w nocy i nie mogła zasnąć.
Bała się na przykład, że za kotarą kryje się jakiś bandyta, który tylko czeka, aż pójdzie spać, a
wtedy wyskoczy, po czym ją udusi! Czasami nawet słyszała jak ktoś wychodzi z ich salonu.
Przestała mówić o tym przyjaciółkom, bo w finale wylądowałaby w wariatkowie. Ot co!
Zwariuje przez takich wymyślonych zabójców.

W pewnym momencie jej płaski telefon rzucił trochę światła na bladą twarz

dziewczyny. Wzięła urządzenie do ręki i schowała pod kołdrą by nie obudzić współlokatorek.





background image

OD: David Villa
Jest tyle ciepła w

Twym uśmiechu, że i
lodowiec

puściłabyś

z

torbami, bella

8

;**


Dziewczyna przeklęła moment, w którym sięgnęła po urządzenie. Przecież nikt

normalny nie pisze SMS-ów o tej porze. To mógł być tylko David Villa. Kretyn. Ile razy
mówiła mu, że go nie znosi? Milion? Dwa miliony? Telefon ponownie zaświecił.



OD: David Villa
Proszę,

daj

mi

szanse!


Nie, kurwa, nie da. Bo niby, po co? Przecież go nie kocha i nigdy nie pokocha? Ona

szuka faceta, który może zapewnić jej bezpieczeństwo, szacunek oraz miłość. O ile te dwa
ostatnie wymogi David spełnia, tak tego pierwszego nigdy nie osiągnie. W chwilach
zagrożenia prędzej by uciekł lub schował się za Cordobą niż ją po prostu obronił. Tak wiele
wymaga? No chyba nie.

Telefon zaświecił raz, drugi, trzeci. Dziewczyna przestała reagować. Może się znudzi,

albo zaśnie? – myślała. Bardziej prawdopodobna była ta druga opcja i Carmen dobrze o tym
wiedziała. W końcu było późno, a rano trzeba wstać na zajęcia.

Około godziny czwartej nad ranem obudziły ją wibracje gdzieś w okolicach szyi.

Zdenerwowana spojrzała na telefon.

OD: Nieznany
Hola, mogłabyś mi

pomóc?


Dziewczyna skrzywiła się.
- Spadaj – rzekła do telefonu i znowu zamknęła oczy.
Telefon ponownie zaświecił, później zawarczał. Ktoś wysyłał wiadomości tekstowe,

po czym puszczał krótkie sygnały dźwiękowe.

OD: Nieznany
Karmelku,

proszę

cię, odezwij się.


Cordoba podejrzliwie spojrzała na Franciscę. Może to ona żarty sobie stroi tak z

samego rana?

Nie, tamta spała jak zabita (w końcu Carmen słyszała na własne uszy).

8

bella – (hiszp.) piękna.

background image

Telefon znowu zaczął warczeć, tym razem dłużej. Dziewczyna zaczynała tracić

cierpliwość.

- Och, człowieku, odwal się wreszcie! – warknęła głośniej niż poprzednio tak jakby

ten telefon był czemuś winien.

OD: Nieznany
Królewno, jak śpisz

wyglądasz tak niewinnie, że
ktoś łatwo mógłby Cię
skrzywdzić.

O

Piękna,

powiedz słowo, a zostanę
Twym rycerzem.


Czarnowłosa po przeczytaniu ostatniego SMS-a zaczęła nerwowo rozglądać się po

pokoju. Usiadła na łóżku naciągając na siebie cienką kołdrę.

- Ktoś tu jest? – zapytała takim tonem jakby połowa ciała chciała to powiedzieć, a

druga wręcz przeciwnie.

Cisza. Nawet telefon nie miał odwagi zaświecić.
- Haloooo – powtórzyła cicho.
- Carmen, idź spać – mruknęła Giulia przewracając się na drugi bok.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zawsze jak kogoś obudziła czuła się bezpieczniej, bo

nie jest sama. Bo czuwa i ona i ta druga osoba. Co z tego, że Materazzi od razu zasnęła.
Liczyło się poczucie bezpieczeństwa. Ponownie położyła głowę na poduszce. Jednak dla
pewności wyjęła baterię z telefonu, po czym położyła je na szafce. Tak, bo po prostu szybciej
jest odłączyć zasilanie niż normalnie, jak człowiek, przycisnąć specjalny guziczek
zaprojektowany do wyłączania telefonu. Teraz miała pewność, że płaskie urządzenie nie
zaświeci. Bo gdyby zaświeciło, ona znowu odczytałaby wiadomość dziwnej treści, a wtedy to
już za żadne skarby świata nie poszłaby spać.

Coś puknęło za oknem. W błyskawicznym tempie spojrzała w tamtą stronę. Nikogo

nie ma. Słyszała swój płytki, przyspieszony oddech. Oczy miała szeroko otwarte, jednak nic
nie widziała. Myślała, że serce zaraz wyskoczy jej na zewnątrz. Nasłuchiwała jeszcze przez
kilka sekund. Później ręką poszukała swojego małego odtwarzacza piosenek. W mig założyła
słuchawki na uszy i puściła pierwszy, lepszy hit. Co z oczu to z serca.

Ach ta jej wybujała wyobraźnia.



Następnego dnia spędziła dwie godziny w bibliotece. Chciała znaleźć jakieś

informacje na temat zabezpieczeń Akademii. Musiała upewnić się, że nikt obcy nie może
wejść na teren placówki. I w sumie znalazła – jeden obszerny rozdział opisujący zaklęcia,
mimo tego nadal czuła niepokój. Czasami, gdy budziła się w nocy, miała wrażenie jakby
dopiero, co ktoś nad nią stał. Było to tak realistyczne, że tłumaczenia wymyśliłaś to sobie, nie
przyjmowała do wiadomości. Jednak z drugiej strony wszystko wskazywało na to, że
Cordoba w gruncie rzeczy, miała tą bujną wyobraźnię.

background image

Gdy zaczęła zbierać wszystkie wyciągnięte książki z drewnianego stolika, za plecami

usłyszała głos Miramontes.

- Tylko nic nie mów. Tu trzeba sposobem.
Odwróciła się. W jej kierunku szła Francisca w towarzystwie Giulii żywo o czymś

dyskutując. Blondynka w dłoni trzymała dwie cienkie książki.

- Proszę – rzekła wręczając jeden egzemplarz Cordobie.
Tamta wstała od stolika, przy którym siedziała. Wzięła książki o zaklęciach Akademii

i poszła do obsługi biblioteki, aby to poroznosili w odpowiednie miejsca.

- Co to jest? – rzuciła jakby od niechcenia czarnowłosa.
- Romeo y Julieta – oznajmiła Miramontes. – Dobrze by było zapoznać się z treścią.
Przy wyjściu mieściło się biuro agentów FBA jak to uczniowie mieli w zwyczaju

nazywać. Przypominało to hotelowską recepcję. Ludzie oddawali tam wyciągnięte książki,
wypożyczali nowe lub prosili o pomoc w dopasowaniu bibliografii. Carmen położyła cztery
grube tomy na ladzie i uprzejmie podziękowała za pomoc. Wtedy odezwała się Francisca:

- Na rachunek Miramontes Blanko – rzekła blondynka kładąc dramat Shakespeare’a

tuż przed nosem młodej kobiety. – I Carmen Cordoby – uśmiechnęła się.

- Ja tego nie chcę, mi nie jest potrzebne – warknęła czarnowłosa.
Señora, która zajmowała się wypożyczaniem książek, wpisała dane blondynki w

wyszukiwarkę. W tempie ekspresowym, na ekranie komputera, pojawiło się konto
dziewczyny. Kobieta chwyciła małe urządzenie, jakie mają sprzedawczynie w
supermarketach i otworzyła książkę w celu zczytania kodu kreskowego.

- Ma pani jeszcze Smoki – mity i legendy – poinformowała spoglądając w komputer.
- Si, si wiem – machnęła ręką blondynka. – Oddam.
- A pani? – zapytała kobieta Cordobę.
- Ja? – zawahała się. – Dobra, niech będzie – jęknęła podsuwając drugi egzemplarz

Romeo y Julieta. Trudno.

Przez następne kilka godzin książka leżała na dnie sportowej torby. Carmen nie miała

zamiaru jej czytać. Wypożyczyła ją tylko dla świętego spokoju. Wiedziała, że Francisca nie
odpuściłaby. Egzemplarz Romeo i Julieta prędzej czy później i tak by dostała. To było tylko
kwestią czasu.

Na szlabanie u profesor Inès Ramos nie było niczego zaskakującego. Cordoba musiała

naprawić to, co podobno popsuła i była wolna. W praktyce wyglądało to tak, że dziewczyna
miała za zadanie zawiesić nową półkę oraz zalać stare rośliny w śmieszne szklane ramki.
Niby wszystko ładne i proste, ale nikt jej nie powiedział jak to zrobić.

Sama zepsułaś, to teraz sama napraw.
Carmen przez te półtorej godziny przechodziła z kąta w kąt. Wróci do pokoju, zajrzy

do Internetu i na pewno znajdzie jakieś wskazówki. A teraz to, co najwyżej może sobie
pooglądać pomoce naukowe w klasie. Tak, niezwykle fascynujące zajęcie.

Z odbytej kary wróciła wykończona i poirytowana swoim brakiem wiedzy na temat

majsterkowania. Żałowała, że nigdy nie przyglądała się jak normalni ludzie zawieszają półki.
Wszystko poszłoby sprawniej. Nawet nie odczułaby tego szlabanu. Skrzywiła się do własnych
myśli. Kolejne złe połączenie: Carmen i młotek. Zapisać. Zapamiętać. Przestrzegać.

background image

Położyła rękę na klamce, po czym zrezygnowała. Zza ściany słychać było jakieś

krzyki. Przyłożyła ucho do drzwi. Ktoś był w środku. Zrobiła przerażoną minę. Bandyci! W
błyskawicznym tempie otworzyła wejście i zaczęła przywoływać moc do dłoni.

- Ciao, już wróciłaś? – zapytała Giulia widząc Carmen z zaskoczoną miną.
Cordoba, jak jakaś idiotka, stała na środku pokoju z lekko otwartymi ustami.

Zauważyła, że na jej fotelu, w jej salonie siedzi jej (?) Felipe. Co on tu u licha robi?
zastanawiała się. Zerknęła na włączony telewizor. Barcelona kontra Malaga – mecz piłki
nożnej. Jeden, zero, dla drużyny z Katalonii.

- Wisienka powiedziała nam, co się stało na Florale – rzekł wesoło Nico, który umknął

uwadze Carmen, mimo, że siedział tuż obok niej.

Czarnowłosa spojrzała na niego niepewnie. Później wzrok przeniosła na siedzącego

tyłem Casillasa. Najwidoczniej znowu promotorzy odcięli im programy sportowe w ramach
jakiejś kary. Już nie raz tak było, tylko z tą różnicą, że wtedy Cordoba gdzieś znikała. Do
biblioteki, do rodziny, gdzie kolwiek. Teraz przyjaciółki postawiły ją przed faktem
dokonanym. Ona chciała odrobić w spokoju lekcje. Jak ma to zrobić, skoro trzech napalonych
Hiszpanów ogląda mecz piłki nożnej? Ich krzyki będzie słychać w pięciu następnych
apartamentach.

- Nałożyłem na waszą sypialnię specjalne zaklęcie, które zapewni ci całkowitą ciszę

na najbliższe dwie godziny – powiedział Felipe, jakby czytał w jej myślach. – Będziesz mogła
zrobić sobie to, co tam zaplanowałaś – uśmiechnął się delikatnie, a w jego ślady poszli inni
fani piłki nożnej.

Wiedzieli, że to Carmen może stworzyć jakieś problemy, dlatego też musieli się

podlizać.

- Nie no, spoko – odpowiedziała obojętnie i poszła do sypialni.
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, podbiegła do lustra zawieszonego na ścianie.

Musiała sprawdzić, w jakim stanie widział ją Felipe. No tak, biała koszula wypuszczona na
krótkie spodenki. Uznajmy to za przejaw wyluzowania, a nie niedbalstwa. Podeszła bliżej.
Tusz się trochę pokruszył i spadł na policzki. Włosy przydałoby się uczesać, a usta
pomalować jakąś pomadką. Cordoba cmoknęła z niezadowolenia. Mogła lepiej wyglądać.
Spojrzała na swój czarny zegarek z kauczukowym paskiem i fosforyzującą tarczą. Dookoła
były kryształki Swarovskiego

9

. Dziewczyna całkiem niedawno odkryła, że tarczą można

kręcić. Zegarek wydawał przy tym ciche skrzeczenie. Może to i głupie, ale przez dobre kilka
minut, stała i obracała metalową konstrukcją. To było gorsze niż narkotyk, gorsze niż nawet
największa folia bąbelkowa!

- Opamiętaj się dziewczyno – powiedziała sama do siebie, po czym roześmiała się w

głos.

Nie tracąc już ani minuty więcej, weszła do łazienki i wzięła szybki, orzeźwiający

prysznic. Później, w ciasno owiniętym ręczniku, położyła się na łóżku z notatkami w ręku.
Chciała powtórzyć sobie parę informacji do sprawdzianu. Jak to w takich sytuacjach bywa,
wszystko inne wydaje się być bardziej godne uwagi niż to co powinno. Posprzątała pokój,

9

Swarovski – luksusowa marka, z siedzibą w Austrii, pod którą sprzedaje się produkty ze szlifowanego

kryształu, takie jak biżuteria, optyka myśliwska, akcesoria dekoracyjne, figurki zwierząt (znajdujące wielu
kolekcjonerów) a także "oczka", które mają za zadanie ozdabiać m.in. ubiór, biżuterie, telefony komórkowe i
oczywiście paznokcie kobiet.

background image

spakowała książki na następny dzień, uprasowała mundurek szkolny. Znowu położyła się na
łóżku. I co? Mam się uczyć do sprawdzianu? – pytała samą siebie w myślach. Wtedy
zauważyła cienką książkę leżącą gdzieś pod torbą. Wzięła ją do ręki.

Romeo y Julieta – głosił tytuł.
Tak, zarzekała się, że jej nie przeczyta, jednak teraz jest sytuacja kryzysowa.

Otworzyła pierwszą stronę. Przeczytała bohaterów, później didaskalia, aż w końcu dramat
całkowicie ją pochłonął.

Nie wiadomo ile czasu czytała. Fakt, faktem, trochę go zmarnowała, bo mecz się już

zdążył skończyć. Zakomunikował to Felipe stojący tuż nad dziewczyną. Carmen ukradkiem
spojrzała czy jakiś kawałek piersi nie wystaje jej spod ręcznika. Miała szczęście. Wszystko
było w porządku.

- Zdejmę tylko zaklęcie – rzekł leniwie młodzieniec, który niechętnie oderwał wzrok

od dziewczyny.

- Pewnie – mruknęła i poprawiła poduszkę pod głową.
Felipe ociągał się ze swoją pracą. Nie chciał jeszcze wychodzić. Zastanawiał się, co

zrobić, aby pozostać w sypialni odrobinę dłużej. Gdy została mu już tylko północna część
pokoju, położył się bezczelnie obok Carmen.

- Co robisz? – zagadał wyrywając książkę. – Romeo y Julieta – przeczytał. – O czym?
- O miłości – odpowiedziała.
- Nie lubię romansideł – rzekł rzuciwszy jej egzemplarz na piersi.
- To dramat, a nie jakieś romansidło – warknęła.
Chłopak uśmiechnął się do niej dwuznacznie.
- A po co to señorita czyta?
- Fleer wymyśliła sobie przesłuchanie do sztuki – zaczęła tłumaczyć. – Wszystkie trzy

będziemy brać w nim udział.

- Dobra, fajnie – mruczał ponownie biorąc do ręki książkę. – To ty pewnie na Julietę...

– mówił cicho. – Ej, a jest tu jakaś męska rola takiego no...

Narwańca? – dopowiedziała sobie w myślach.
- Dynamicznego faceta? – dokończył.
- Mercucio

– rzekła dziewczyna. – A nie chcesz być Romeo?

- Nie, Torres niech się bawi w Romeo – odpowiedział z przekąsem. – Dobra, gdzie ten

Mercucio...

- Gdzieś na początku, bo on umiera w połowie książki.
Chłopak wychylił głowę zza egzemplarza i spojrzał na dziewczynę z przerażeniem.
- Nie chcę umierać – jęknął jak małe dziecko.
- Ale tam wszyscy umierają – stwierdziła Carmen wzruszając ramionami.
Felipe zamilkł i znowu zaczął kartkować strony. Wszystko, co napotykał nie było dość

interesujące. Ciągle jakieś wyznania miłosne.

Oszaleć można od tego romantyzmu.
- A nie chcesz być Romeo? – zapytał wreszcie.
- Ja? – zdziwiła się Cordoba.
- Bo Mercucio ma dialogi tylko z Romeo. A nie, nie, nie – krzyczał wyrywając książkę

z rąk dziewczyny. – Mam. Akt piąty, scena trzecia. Tu na dole masz Julieta.

background image

Carmen uśmiechnęła się blado. Spojrzała na białą stronę z czarnymi literami. I ile

będzie trwać to przedstawienie? Była tak zestresowana, że nie wiedziała czy potrafi jeszcze
czytać po hiszpańsku. On tu jest. Tuż obok niej. Czuła jego oddech na ramieniu. Jej jedna
część mówiła: rzuć się na niego, a ta druga: wyproś go z pokoju.

Zaczynał lekko panikować.
- Nie wyjdę stąd póki nie zagrasz ze mną tej sceny – powiedział krzyżując palce rąk z

tyłu głowy. – Ja będę czytać kwestie Fray Lorenzo, a tak w ogóle to jestem Romeo.

- Nie Mercucio? – zapytała zaskoczona.
- Ja wiem, co mówię – odpowiedział. – Proszę, czytaj Julieta.

Julieta

budząc się i podnosząc

O pocieszycielu!

10

Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie być powinnam
I tam też jestem; lecz gdzie mój Romeo?

Hałas za sceną.


Felipe nie wiele myśląc, w błyskawicznym tempie zwalił kosmetyczkę czarnowłosej z

szafki nocnej, która stała tuż obok łóżka. Podkład do twarzy, pudry, cienie do powiek, to
wszystko leżało teraz na podłodze.

- Co ty u licha wyprawiasz? – warknęła dziewczyna odrywając się od lektury.
- Hałas za sceną – odpowiedział takim tonem jakby to było oczywiste.

Fray Lorenzo

Cóż to za hałas? Julio, wyjdźmy z tego
Mieszkania śmierci, zgrozy i zniszczenia.
Potęga, której nikt z nas się nie oprze,
Wniwecz zamiary nasze obróciła.
Pójdź; twój mąż leży martwy obok ciebie.
I Parys także. Pójdź; pójdź, zaprowadzę
Cię do klasztoru świętych sióstr zakonnych.
Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi.
Pójdź, biedna Julio!

Znowu hałas.

Nie mogę już czekać.

Wychodzi.

Julieta

Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę.
Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni
Mego kochanka? Truciznę więc zażył!
O skąpiec! Wypił wszystko; ani kropli
Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta
Do twych kochanych ust, może tam jeszcze
Znajdzie się jaka odrobina jadu,
Co mię zabije w upojeniu błogim.

10

O pocieszycielu (...). – fragmenty dramatu Romeo i Julia Williama Shakespeare’a w przekładzie Józefa

Paszkowskiego.

background image

całuje go.

Twe usta ciepłe.


- No czekam – powiedział z zadowoloną miną Felipe.
- To czekaj – warknęła dziewczyna.
- Twe usta ciepłe – szeptał zbliżając się do niej.
Cham.
Nie jest przecież desperatką!
Felipe leżał na krawędzi łóżka. Carmen postanowiła to wykorzystać i ze wszystkich sił

popchnęła go do tyłu. Chłopak chwycił ją za rękę. Pociągnął señoritę za sobą. Oboje spadli na
podłogę z wielkim hukiem. Cordoba zaczęła się szarpać. Chciała stamtąd jak najszybciej
uciec, natomiast młodzieniec próbował ją obezwładnić.

- O... ja nic nie widziałem – krzyknął Torres, który wpadł do pokoju jak opętany. –

Nic nie widzę – mówił szukając po omacku jedną ręką klamki od drzwi, bo drugą zasłaniał
sobie oczy. – Nie przeszkadzajcie sobie.

Cortés odwrócił się w kierunku wyjścia, jednak przyjaciela już nie było. Potem

spojrzał na dziewczynę, na której leżał. Nie była zachwycona, co go bardzo zaskoczyło.

- Wyluzuj – powiedział w końcu. – Ja nie Villa, nikomu nie powiem – uśmiechnął się

nieśmiało.

Dziewczyna odwróciła wzrok. Nie chciała, nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

Czuła się upokorzona. Natomiast Felipe sięgnął ręką do swojej kieszeni i wyciągnął mały,
kolorowy samochodzik na łańcuszku. Przepołowił go odkrywając wtyczkę USB.

- To jest pamięć.
- Wiem, co to jest – warknęła Carmen, ponieważ nowinki technologiczne były pasją, a

zarazem pracą jej ojca.

- Masz tu referat dla babki z ANM o samochodach, który ci zleciła – rzekł łagodnie. –

Naucz się go a gwarantuję, że się od ciebie odczepi na kilka tygodni.

Dziewczyna już miała pytać, ale skąd wiesz, gdy Felipe wstał, ucałował jej dłoń i

wyszedł.

- Co wy robiliście? – krzyknęła Giulia jak tylko otworzyła drzwi.

- Nienawidzę go – powiedziała Carmen trzymając w dłoni mały samochodzik



Przez następne kilka dni Cordoba miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, co myśleć na

temat Felipe. Raz jest zwykłym chamem, innym razem księciem z bajki. Potrafi być
czarującym i uprzejmym młodzieńcem, ale też rozpieszczonym przez los dzieciakiem. Nie
wiedziała czy naprawdę interesuje się jej osobą, czy to tylko jakieś głupie zabawy w
podrywanie. Odkąd Giulia spotyka się z Torresem, Carmen widuje czarnowłosego chłopaka
bardzo często, mimo to nadal jest bardzo onieśmielona w jego towarzystwie. Dobrze wie, że
on nie szuka cichej dziewczyny. Woli coś w typie szkolnej gwiazdy.

Gwałtownym ruchem zamknęła swój pamiętnik. Łzę spływającą po policzku otarła

skrawkiem kołdry. Zrozumiała, że nigdy nie będzie dość interesująca. Zawsze przegra
pojedynek z jakąś pustą dziewczyną.

background image

Bezwładnie opadła na poduszkę i ze wszystkich sił próbowała nie rozpłakać się.

Chciałaby go nie kochać, nie znać, nie marzyć o nim całymi dniami. Dlaczego ona go w ogóle
poznała, skoro nigdy nie będą razem? Jaki Bóg miał w tym ukryty cel?

Przewróciła się na drugi bok.
- Nie będę płakać – szepnęła do siebie. – On nie jest tego wart.

Wtedy usłyszała muzykę. Piękną melodię wygrywaną na fortepianie. Było w niej tyle

smutku, żalu, pretensji. Doskonale oddawała nastrój dziewczyny. Carmen niczym we śnie,

wstała z łóżka i wyszła z pokoju, nie zważając na to, że trwa cisza nocna. Ktoś grał w innym

pokoju. Ach, ale jak cudnie! Cordoba pociągnęła za klamkę drzwi wejściowych.

Konsekwencje nie były ważne, bo ta muzyka wołała ją. Wyszła na korytarz.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hiszpańska Trucizna Rozdział trzeci
Hiszpańska Trucizna Rozdział czwarty
Hiszpańska Trucizna Rozdział pierwszy
Hiszpańska Trucizna Rozdział piąty
Hiszpańska Trucizna Rozdział szósty
16(2), Rozdzial drugi
Kod Biblii, 2) KB-Rozdział drugi-Atomowa zagłada
ROZDZIAŁ DRUGI 6XGDXFEI2I2EE7G4XG2NYCSNHHPEZQ5UKFMC73Q
Rozdział drugi
Rozdział drugi O ŻYCZLIWOŚCI
29 4, Rozdzia˙ drugi
2(10), ROZDZIA˙ DRUGI
2(7), Rozdzia˙ drugi
DOM NOCY 11 rozdział drugi
Rozdział drugi
Prolog Rozdział drugi
Rozdział drugi
Rozdział drugi według Edwarda
Rozdział drugi według Edwarda

więcej podobnych podstron