CAROLINE ANDERSON
Zacznijmy
od nowa
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nick Davidson był samotny.
Nie to, że sam. Do tego już przywykł. Był sam
od lat, odkąd uznał klęskę swojego fatalnego mał
żeństwa.
Teraz po raz pierwszy czuł się samotnie. I to
jeszcze nie wszystko. Jego duma leżała w gruzach.
Zawsze był przekonany, że gdyby naprawdę
chciał, odzyskałby Jennifer.
- Cóż, stary, byłeś w błędzie - mruknął do siebie.
Powiódł wokół obojętnym spojrzeniem.
Typowy pokój w typowej przyszpitalnej rezyden
cji - czysty, nieciekawy, nieokreślony. Przypominał
pokój w Audley, gdzie spędził ostatnie dwa miesiące,
próbując swoich szans u Jennifer.
Strata czasu. W Wigilię Bożego Narodzenia
wyszła powtórnie za mąż, za człowieka, dla którego
Nick, wbrew swoim chęciom, żywił najwyższy sza
cunek. A Tim, syn Nicka, zamieszkał z nimi. To
bolało. Wszystko inne - ona u boku Andrew,
miłość w jej oczach, gdy składali sobie przysięgę
- wbrew obawom Nicka właściwie nie bolało.
Tylko Tim.
Zamrugał oczami, próbując skupić się na oględzi
nach pokoju, który co najmniej na kilka miesięcy
miał stać się jego domem. Potem albo dostanie tę
pracę na stałe, albo ruszy dalej.
6
ZACZNIJMY OD NOWA
Dom. Zbyt szumna nazwa dla tej pustawej ciasnej
celi. W dodatku dusznej. Wszystkie one były albo za
gorące, albo za zimne. Otworzył okno.
Był przenikliwie zimny wieczór sylwestrowy. Na
kwadratowym dziedzińcu, wokół zamarzniętej fon
tanny, śpiewała i tańczyła grupka wczesnych balo
wiczów.
Jak tak dalej pójdzie, pomyślał zgryźliwie, o jede
nastej będą już nie do użytku i stracą to, co najlepsze.
Zamknął okno, żeby nie słyszeć ich śpiewów i rzucił
się na łóżko. Sprężyny zaprotestowały głośnym jękiem.
O, nie! Jeszcze w dodatku łóżko, które nie da mu
zmrużyć oka!
W korytarzu usłyszał czyjeś głosy. Ktoś się śmiał,
dobiegły go jakieś wesołe słowa o przyjęciu.
Cóż, jego nikt nie zaprosi, bo nikt go nie zna. I tak
zresztą nie był w nastroju do zabawy.
Postanowił pokazać się na ortopedii. Wciągnął
sweter, schował portfel i wyszedł na korytarz.
Coś miękkiego, delikatnie pachnącego uderzyło go
w pierś. Odruchowo wyciągnął ręce.
To była smukła dziewczyna, o szczupłych, kru
chych pod jego dłońmi barkach, promiennych zielo
nych oczach i twarzy okolonej burzą lśniących złocis
tych loków. Odchyliła się roześmiana.
- O, przepraszam!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł
z lekkim uśmiechem.
- Och! - Twarz zabarwił delikatny rumieniec,
uśmiech przygasł, po czym pojawił się znowu. Robiły
jej się od tego dołeczki w policzkach. Trochę zdyszana
kontynuowała: - Nazywam się Cassie, Cassie Blake.
Jesteś nowy, prawda? Widziałam, jak się wprowa
dzałeś.
ZACZNIJMY OD NOWA
7
- Starszy asystent na ortopedii, Nick Davidson.
- No to pewnie będziemy się często spotykać.
Jestem tam instrumentariuszką. Na razie ciao! - Po
machała mu palcami w geście pożegnania. Nagle
się odwróciła. - A tak przy okazji, co dzisiaj po
rabiasz?
- Nic, zupełnie nic. - Potrząsnął głową. - Myś
lałem, żeby przejść po oddziałach i się przedstawić.
- Ależ tam prawie nikogo nie ma! Wszyscy są na
przyjęciu. Chodź i ty. Ja mam dyżur, więc będę tylko
wpadać i wypadać, ale jeśli chcesz, to poznam cię
z kolegami.
Nagle perspektywa samotnej wędrówki po szpitalu
wydała się Nickowi odstręczająca. Uśmiechnął się
szeroko.
- Idę. Zaczekaj sekundę, tylko się przebiorę.
Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego sweter i dżinsy
i potrząsnęła głową. Jasnozłote loki zatańczyły. Sa
motność cofnęła się o krok przed jej ciepłym, za
chęcającym uśmiechem.
- Chodź, tak jest dobrze.
I oto znalazł się w barze. Ściskał czyjeś dłonie,
zapominał nazwiska, niemal zanim jeszcze padły,
śmiał się i opowiadał dowcipy, przekrzykując naras
tający harmider, aż za kwadrans dwunasta znów
podeszła do niego Cassie. Twarz miała zatroskaną.
- Wiesz, który to jest Trevor Armitage?
- Nazwisko jakbym tu gdzieś słyszał. - Zmarszczył
brwi. - A jak on wygląda?
-Niski blondyn z wąsami. Asystent z ortopedii.
Mamy cały tłum połamańców z wypadków, a on nie
odpowiada na beeper. Typowe! Niech go cholera!
- Hmm... zdaje się, że widziałem, jak szedł do w.c.
Poczekaj, sprawdzę.
8 ZACZNIJMY OD NOWA
Rzeczywiście, w męskiej toalecie rozciągnięty na
podłodze leżał głupkowato uśmiechnięty wąsaty blon
dyn.
- Ty jesteś Trevor? - spytał Nick.
- Może... A bo csso? - wybełkotał.
- Nic, nic, bracie. - Nick wyprostował się. -Ty już
nie będziesz dziś potrzebny.
Cassie czekała pod drzwiami.
- I co?
- Nie do użytku.
- O, cholera! Wiesz, co będziesz robić przez naj
bliższych kilka godzin?
- Operować? - Uśmiechnął się.
-Jesteś trzeźwy?
- W każdym razie bardziej niż on. Od dziesiątej
piłem tylko wodę mineralną, a przedtem wszystkiego
dwa drinki.
- Wspaniale. Chodź, zespół czeka. Kiedy oficjalnie
zaczynasz pracę?
Nick spojrzał na zegarek.
- Za jakieś sześć minut.
- Doskonale.
- O rany... On jest nie-sa-mo-wi-ty.
-Hmm?
Cassie spróbowała oderwać oczy od lustra i od
sylwetki Nicka w zielonym stroju chirurgicznym.
Krótkie rękawy odsłaniały szczupłe, umięśnione ręce
pokryte ciemnymi włosami. Takie same włosy wyła
niały się z wycięcia bluzy pod szyją. Wydawały jej się
tak jedwabiste. Ciekawe, jakie są w dotyku...
- Co? - Drgnęła, jak przyłapana na gorącym
uczynku, i spojrzała na koleżankę. - Przepraszam,
Mary-Jo, mówiłaś coś?
ZACZNIJMY OD NOWA
9
- Mówiłam, że jest niesamowity. - Mary-Jo za
chichotała. - Metr osiemdziesiąt prawdziwego męż
czyzny!
- N o , może, jeśli jest w twoim typie... - Cassie
pospiesznie upchnęła włosy pod czepkiem, starając się
nie słuchać cichego śmiechu Mary-Jo.
- O tak, jest... Ciekawe, czy ma kogoś? Muszę się
dowiedzieć. - Mary-Jo przećwiczyła przed lustrem
uśmiech i mrugnęła do Cassie. - Byłoby zbrodnią
zmarnować tyle testosteronu.
- Jesteś okropna - roześmiała się Cassie.
- Nie, jestem normalna. Tobie też przydałby się od
czasu do czasu mały zastrzyk testosteronu. Zresztą,
z okazji Nowego Roku będę wspaniałomyślna. Weź
go sobie w prezencie.
- Dziękuję, nie skorzystam - odparła sucho Cassie.
- Nie mów potem, że ci nie proponowałam. - Ma
ry-Jo wzruszyła ramionami. - Ale moja hojność ma
swoje granice, a on jest naprawdę fenomenalny...!
Fenomenalny? To za mało, pomyślała Cassie.
Przyglądała mu się całe popołudnie, jak wnosił rzeczy
do pokoju, a potem to spotkanie - och! Po zderzeniu
z jego szeroką piersią niebezpiecznie wzrosło jej ci
śnienie, ale do tej pory powinno było już wrócić
do normy!
A teraz ma z nim pracować. Pojęcia nie miała, jak
jej się to uda. Ilekroć spojrzała w tamtą stronę, jego
postać wypełniała bez reszty jej pole widzenia i wpra
wiała serce w przyspieszony rytm.
Bóg raczy wiedzieć, co w nim jest takiego nad
zwyczajnego. Niespecjalnie wysoki - jakieś metr
osiemdziesiąt z niewielkim kawałkiem. Niezbyt at
letycznie, chociaż harmonijnie zbudowany. W sumie
dość przeciętny, może tylko z wyjątkiem oczu. Tak,
10
ZACZNIJMY OD NOWA
to te oczy, ich zadziwiający, zniewalający i czysty
błękit. A może to te spadające na czoło jedwabiste
ciemne włosy albo ten chłopięcy uśmiech, trochę
nadąsany, pełen wdzięku?
Potrząsnęła głową, aby otrzeźwieć i aż podskoczyła
na dźwięk łagodnego niskiego głosu tuż przy uchu:
-OK?
Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego piękne oczy
w lustrze. Skinęła głową.
- Chodźmy więc. Pacjent czeka.
Zdążyła już przedstawić go reszcie zespołu. Teraz
patrzyła, jak obejmuje dowództwo. Przyjrzał się zdję
ciom rentgenowskim i potrzaskanej kości piszczelowej
w polu operacyjnym. Oczyścił ranę i zbliżył do siebie
końce kości. Teraz skupił się na naczyniach krwio
nośnych. Cassie patrzyła zafascynowana. Pracował
szybko i efektywnie, maksymalnie oszczędzając sąsie
dnie tkanki.
Widziała, jak inni chirurdzy czyścili podobne rany,
tak że potem trzeba było kłaść przeszczep skóry. Ale
nie on. On był spokojny, dokładny i bez reszty
skupiony, pochłonięty swoim zadaniem. Cassie uświa
domiła sobie, że z łatwością przewiduje, jakich narzę
dzi będzie potrzebował i podaje mu je w tej samej
sekundzie. Ich mózgi i ręce zestroiły się, jakby grali
w orkiestrze, jakby byli jednością, jakby pracowali
razem od lat. Bez komplikacji, bez przestojów, bez
słów, poza absolutnym minimum.
W porównaniu z tym, jak się pracowało z Trevo-
rem, to było coś cudownego. Nick był niebywale
logiczny i metodyczny - po prostu bardzo jej od
powiadał.
O tym jednak myśleć nie chciała. Pracowała już
kiedyś z chirurgiem, który jej „odpowiadał". Niestety,
ZACZNIJMY OD NOWA
11
okazało się, że odpowiada także komuś innemu,
a tym kimś była jego żona. To doświadczenie było
bolesne i choć minęły już trzy lata, nieufność pozo
stała. Och, miewała randki, ale z nikim nie łączyło jej
nic poważnego, nic... intymnego. Z nikim, od czasu
Simona.
Nick przesunął się odrobinę; stali teraz bardzo
blisko siebie. Spróbowała się odsunąć, ale nie mogła
tego zrobić, nie zmieniając położenia wózka z narzę
dziami. Zmuszona więc była stać tak dalej, biodro
w biodro z nim, rozpaczliwie świadoma ciepła jego
ciała i delikatnego ucisku uda.
Wyciągnął rękę. Cassie na ślepo chwyciła coś
z wózka i wcisnęła mu w dłoń.
Mary-Jo syknęła, a Nick westchnął ostentacyjnie.
Oczy Cassie powędrowały w kierunku jego twarzy.
Ku jej zdumieniu płonęła wściekłością i pogardą.
Przerażona spojrzała na przedmiot, który trzymała
w ręce. Był to skalpel.
- Niby jak mam tym szyć, do jasnej cholery?
Na dźwięk jego ostrego głosu fala czerwieni zalała
jej dekolt i wypełzła na policzki.
- Przepraszam, zamyśliłam się - wymamrotała
bezradnie.
- T o widać. Chciałem...
- Wiem - przerwała, sięgając po zestaw do szycia.
Mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała.
Z pewnością nie będzie go prosić, żeby powtórzył.
Przygryzła wargi. Jego nagana zabolała ją.
Jeśli natychmiast się nie skoncentruje, nie będzie
miał z niej wielkiego pożytku - ani Nick, ani pacjent!
Operacja dłużyła się w nieskończoność, ale wresz
cie stan naczyń i unerwienia zadowolił Nicka i chory
odjechał do sali pooperacyjnej.
12
ZACZNIJMY OD NOWA
Gdy Nick rozmawiał z anestezjologiem o następ
nym zabiegu, sprawdziła narzędzia, odprowadziła
wózek i ściągnęła rękawiczki. Ręce jej się trzęsły i sama
nie wiedziała, czy to na skutek bliskości jego ciała, czy
też jest to reakcja na jego gniew. Czekała ją długa noc.
Była rzeczywiście długa, co do minuty wypełniona
pracą. Jak słusznie zauważył Nick, najtrudniejsze
zadanie miał anestezjolog - pacjenci nie byli na czczo,
kilku wchodziło we wstrząs. Ale i tak zamieniłaby się
z nim w każdej sekundzie. Wszystko byłoby lepsze,
niż stać biodro w biodro z człowiekiem, którego
wybuch tak ściął ją z nóg.
Fakt, zasłużyła. Choć przewinienie nie było znów
aż tak wielkie. Ale wytrąciło go z równowagi. Jej nie.
Jej równowaga leżała w gruzach na długo przedtem,
inaczej nigdy by się tak nie wygłupiła. Gwałtowny
gniew Nicka, nie mówiąc już o wzgardzie, zaskoczył
ją. A tak im się dobrze pracowało...
Stan kolejnego pacjenta pogarszał się. Ciśnienie
spadało. Nick potrząsnął głową.
- Nic tu po mnie. Krwawienie z uda jest stosun
kowo niewielkie. Ktoś musi mu zajrzeć do brzucha.
- Śledziona? -mruknął anestezjolog.
-Tak sądzę. On prowadził, prawda? Przypusz
czam, że ma krwotok wewnętrzny. Możemy poprosić
kogoś z chirurgii miękkiej?
Ted, dyżurny chirurg, pojawił się natychmiast.
W ciągu kilku minut umył się i otworzył brzuch.
-Ajajaj, splenektomia - mruknął. - Ładny po
czątek roku!
Pospiesznie przetaczano krew. Po podwiązaniu
naczyń zaopatrujących śledzionę stan chorego zaczął
się szybko poprawiać. Chirurg zerknął na Nicka.
ZACZNIJMY OD NOWA
13
- Co masz zamiar zrobić z tym udem?
- Muszę gwoździować. To paskudne złamanie spi
ralne. Wolałbym zastosować wyciąg, ale końce będą
się ześlizgiwać przy każdym jego poruszeniu.
-Krążenie wyrównane - zameldował aneste
zjolog.
- Możesz robić swoje - rzekł Ted. - J a już najtrud
niejszą część skończyłem. Tylko uprzedź mnie, kiedy
będziesz chciał stuknąć młotkiem, żebym przy wstrzą
sie nie wbił gościowi igły w aortę.
Pracowali zgodnie, czekając jeden na drugiego.
Kiedy wreszcie skończyli i pacjenta zabrano, wyszli
z sali operacyjnej do pokoju wypoczynkowego prze
znaczonego dla personelu bloku.
-Jesteś nowy, co? - spytał Ted, mierząc Nicka
wzrokiem.
-Można tak powiedzieć. - Nick uśmiechnął się
szeroko do Cassie. Najwyraźniej zapomniał o przy
krym incydencie. - Właściwie miałem zacząć we wto
rek, ale formalnie mój kontrakt wchodzi w życie
pierwszego stycznia, czyli należę do zespołu od - ze
rknął na zegar - jakichś sześciu godzin.
- Już szósta? - spytała Cassie z niedowierzaniem.
W drzwiach pojawiła się głowa sanitariusza.
- To tyle, kochani. Na froncie panuje spokój.
- Dzięki Bogu. - Mary-Jo z głębokim westchnie
niem zrzuciła gumowe buty, skuliła się na krześle
i zaczęła rozcierać stopy.
Jak ona to robi, że nawet w takiej sytuacji wygląda
elegancko, zastanawiała się Cassie. A jeszcze bardziej
zdziwiło ją, że Nick zdawał się w ogóle tego nie
zauważać. Zamiast podziwiać Mary-Jo, zwrócił się do
niej akurat wtedy, gdy jej usta rozdarło szerokie
ziewnięcie.
14 ZACZNIJMY OD NOWA
On także ziewnął, ukazując komplet równych,
lśniących białych zębów, po czym zachichotał.
- Ciekawe, dlaczego ziewanie jest takie zaraźliwe
- powiedziała wesoło.
- Mhm. Masz ochotę na śniadanie? Bo ja konam
z głodu. Wczoraj wieczorem nie zdążyłem dorwać się
do jedzenia i teraz zjadłbym konia z kopytami.
Żołądek Cassie zaburczał wyczekująco. Położyła
sobie rękę na brzuchu i zaśmiała się.
- Zostałam zdemaskowana! Teraz nie mogę za
przeczyć.
- No proszę, twoje ciało cię zdradza - zauważył
leniwie.
Zarumieniła się. Co jeszcze może zdradzać jej ciało
oprócz wyczerpania i głodu? O Boże, czyżby on
wiedział, o czym myślała, kiedy podała mu niewłaś
ciwe narzędzie?
Nick rozprostował nogi i wstał. Wyciągnął do
niej rękę.
- Chodź, zrzućmy te przebrania i poszukajmy cze
goś do zjedzenia.
Po kilku minutach spotkali się, już odświeżeni. Co
prawda Nickowi przydałoby się golenie, a makijażowi
Cassie nieco więcej uwagi, ale jak na taką noc i tak
wyglądali całkiem przyzwoicie.
Jego nie skrywany podziw podczas śniadania w po
nurej stołówce zaskoczył ją. Napotkawszy jego badaw
czy wzrok, zastygła z widelcem w powietrzu.
-Mam plamę na nosie? - zażartowała, chcąc
przełamać napięcie.
-Nie przypuszczałem, że wspólny posiłek może
mieć w sobie tyle erotyzmu - wyznał.
Fala gorąca zalała jej policzki. Odłożyła widelec.
- Nie bądź śmieszny.
ZACZNIJMY OD NOWA
15
- A jestem?
Jego spojrzenie paliło. Odgryzł kęs grzanki i zlizał
okruszyny z warg. Serce Cassie zatrzepotało dziwnie.
Próbowała znaleźć ucieczkę w kawie.
- Jesteś piękna.
Zakrztusiła się.
- A ty jesteś stuknięty.
Kąciki jego ust uniosły się, jeden nieco wyżej od
drugiego, co nadało jego pociągłej twarzy wygląd
odrobinę piracki.
- Nie sądzę.
- Wyglądasz jak pirat - rzuciła odruchowo.
Nachylił się do niej. Włosy opadły mu na czoło.
Świerzbiły ją palce, żeby je odgarnąć.
- T o jest twoje skrywane marzenie? - szepnął.
- Dać się porwać i wywieźć na dalekie morza, po
zwolić skazać na seksualną niewolę w rękach des
potycznego króla piratów?
Prychnęła nieelegancko.
- M a m wrażenie, że to raczej twoje skrywane
marzenie.
- Rozszyfrowałaś mnie. - Jego uśmiech miał od
cień złośliwości. -Jedz. Obiecuję, że nie będę się gapić.
Ale Cassie straciła apetyt. Jego miejsce zajął inny,
od dawna tłumiony głód.
- Nie mam ochoty. - Odsunęła krzesło i rzuciła
okiem na zegarek. - Nie opłaca się już iść do łóżka.
- Na widok uniesionych brwi Nicka zapragnęła od
gryźć sobie język.
- No, nie wiem.
Przyglądała mu się, usiłując nie zwracać uwagi na
łomot serca i opływającą całe ciało gorącą falę krwi.
- Odprowadzę cię do pokoju. - Wstał.
- Nie ma potrzeby.
16 ZACZNIJMY OD NOWA
- Ależ jest. Jeszcze nie wiem, gdzie sypiasz. Jak
w takim razie mogę się oddawać swoim skrywanym
marzeniom?
- Właśnie o to mi chodzi - odparowała, ale serce
biło jej coraz szybciej.
Czuła, że musi uciekać.
- Po prostu pójdę za tobą - przekomarzał się.
Zachichotała.
- Wierzę, że mógłbyś to zrobić. Dobrze, odpro
wadź mnie do drzwi, ale uprzedzam, że do środka nie
wejdziesz.
- Jasne.
Gdy przemierzali korytarze, szpital budził się do
życia. Nowa zmiana spiesznie podążała na swoje
posterunki, sprzątaczki szykowały się do szturmu,
który jak zwykle wypadał w porze największego
ruchu. W części mieszkalnej zamieszanie było jeszcze
większe. Trzaskały drzwi, szumiała woda, dudniło
radio, ktoś się śmiał, ktoś skacowany i spragniony
kilku godzin zapomnienia błagał o ciszę.
- T o już tu - powiedziała Cassie i oparła się
plecami o drzwi. - Moje mieszkanie, a raczej miesz
kanko. Jest naprawdę zbyt małe, żeby można je było
nazwać mieszkaniem, ale póki co, to mój dom. Przy
najmniej jest o niebo czystszy i tańszy niż nora, którą
mogłabym wynająć w Londynie. - Boże, co ja plotę,
pomyślała gorączkowo. Jak go się teraz pozbędę?
Spróbujmy prosto z mostu. Zmusiła się, żeby spojrzeć
w jego leniwe, wszystkowiedzące oczy. - Dzięki za
śniadanie. Do widzenia.
- Ale jeszcze nie wiadomo, czy jesteś bezpieczna.
Może okazać się, że zgubiłaś klucze albo że w środku
jest włamywacz...
- Niezły chwyt, doktorze Davidson. Do miłego.
ZACZNIJMY OD NOWA 17
- Tylko pół minuty. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć.
- Nie możesz mi tego powiedzieć tutaj?
- T o trochę drażliwy temat. Chodzi o twoją...
hmm... wpadkę w sali operacyjnej.
Otworzyła gwałtownie, wciągnęła Nicka do środ
ka, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Przepraszam cię za tamto. Byłam...
- Roztargniona? - podsunął uczynnie. - To tak
jak ja. Zdaje się, że jestem ci winien przeprosiny.
Przykro mi, że straciłem panowanie nad sobą. Za
chowałem się dość niesympatycznie, a wszystko przez
to, że byłem...
- Roztargniony? - podpowiedziała.
Kąciki jego ust drgnęły.
- Strasznie. Nie mogłem myśleć o niczym innym,
tylko o tym, że czuję twoje ciało tuż przy sobie.
W dodatku ile razy próbowałem się odsunąć, ty się
przysuwałaś...
- Nic podobnego! To ja próbowałam się odsunąć,
a ty się przysuwałeś! - Fala gorąca zalała jej policzki.
- Mogłaś przecież przesunąć wózek. Tak czy owak
przepraszam, że napadłem na ciebie przy wszystkich.
Zamrugała oczami. Jak to? Spodziewała się jeśli nie
porządnej bury, to przynajmniej łagodnej wymówki,
w każdym razie nie czegoś, co wyglądało na najzwyk
lejsze przeprosiny! A przy tym ten głos, miękki,
pieszczotliwy, niczym miły aksamit.
Nick odwrócił się i zaciekawiony zaczął się roz
glądać po pokoju, który był zarazem sypialnią
i salonem.
Ale trafił, pomyślała w przypływie zakłopotania.
Kaloryfer zdobiły suszące się majteczki: jedwabie
i koronki, jej największa słabość. Z płonącymi
18 ZACZNIJMY OD NOWA
policzkami pospiesznie zgarnęła je do szuflady. Nick
pilnie oglądał karty świąteczne udając, że nie do
strzega jej zakłopotania.
- Hmm... - odchrząknęła i zamilkła.
Jak go spławić, zanim zrobi z siebie kompletną
idiotkę?
Jakby czytając w jej myślach, wyprostował się.
- Już idę. Jeszcze tylko jedno... -Podszedł do niej,
wyciągając jedną z kart. - Widzisz?
Obrazek przedstawiał gałązkę jemioły. Pojęła, do
czego zmierza, ale było już za późno, żeby się wy
mknąć, a zresztą nie wiedziała, czy na pewno chce.
- Szczęśliwego Nowego Roku - zamruczał i trzy
mając kartę wysoko nad głową w jednej ręce, drugą
objął Cassie, przyciągnął do siebie i nachylił się
do jej ust.
Wrażenie było elektryzujące. Jego wargi, tak mięk
kie i jędrne zarazem, bicie jego serca tuż przy jej sercu.
Wydała cichy okrzyk, a on wpił się w jej usta jeszcze
mocniej. Karta opadła na podłogę. Ujął jej twarz
obiema dłońmi i nie było już nic prócz jego żaru i jej
aż bolesnego pragnienia, by się z nim stopić. Zarzuciła
mu ręce na kark i przez sweter poczuła, jak drgają
napięte mięśnie.
- Cassie - jęknął.
Jedna wprawna ręka mocniej przygarnęła jej bio
dra, a druga objęła pierś. Drżał. Cassie wygięła się
w łuk w rozpaczliwym pragnieniu, by nie zostało
między nimi nawet najmniejszej szczelinki. Nie mia
ła siły go odepchnąć. Jej umysł skapitulował bez
warunkowo przed gwałtownym żądaniem ciała.
W tej chwili pragnęła tylko tego mężczyzny ze śmie
jącymi się oczami i zręcznymi, o, jak zręcznymi
ustami.
ZACZNIJMY OD NOWA
19
Nagle te usta oderwały się od jej warg. Oparł
policzek na jej głowie, a dłonią czule pogładził potar
gane loki.
- Och, Cassie - powiedział łagodnie i odsunął się.
Wargi miał nabrzmiałe, włosy zmierzwione, oczy po
ciemniałe. - Miałaś rację - głos drżał mu lekko. - Nie
powinnaś była mnie wpuszczać.
I wyszedł. Drzwi zamknęły się cichutko. Oszoło
miona, przysiadła na brzegu łóżka.
Próbowała zanalizować to, co się stało, ale mózg
odmówił jej posłuszeństwa. Tonęła w emocjach, roz
budzone ciało wibrowało, a do jej świadomości prze
niknęła jedynie głucha, bolesna tęsknota, która przez
cały dzień nie pozwoliła jej zasnąć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nick nie mógł ochłonąć ze zdumienia.
Fakt, już blisko rok nie był z kobietą. Tak długi
post nie zdarzył mu się od czasu college'u. Ale mimo
wszystko...
Rzucił się na łóżko. Gapiąc się w sufit, odtwarzał
w myślach wydarzenia ostatnich godzin.
Zaczęło się oczywiście w sali operacyjnej. Ciepło
i miękkość jej ciała, nieznaczny ruch biodra, subtelna
woń włosów... A może nie? Może to się zaczęło już
w chwili zderzenia na korytarzu, gdy przez chwilę czuł
delikatny ucisk jej piersi i ten sam zapach opanował
jego nozdrza, podrażnił zmysły?
Wciąż jeszcze czuł smużkę tego zapachu na swoim
swetrze. Zamknął oczy i westchnął. Przepełniał go
bolesny ciężar.
Nie ma się co oszukiwać. Tylko jedno mogłoby
przynieść mu ulgę. Co się z nim dzieje? Nawet w swo
im najgorszym okresie nie rzucał się ot tak do łóżka
z kobietą, którą ledwo znał. Za stary już jest, żeby jak
nastolatek przeżywać burze hormonalne i nie móc
zapanować nad reakcją ciała, wszechogarniającym
pożądaniem. Potrzebował prawdziwego związku, peł
nego, dojrzałego, zrównoważonego, o podstawach
znacznie głębszych niż tylko seks.
Przetoczył się na brzuch. Tak, jego rozum to
wszystko wie. Gdyby jeszcze tylko wytłumaczyć ciału.
ZACZNIJMY OD NOWA
21
Próbował - przez dwie godziny. Potem poszedł na
oddział. W dyżurce pielęgniarek siedział Trevor.
Blady, ale nie stropiony, chłeptał czarną kawę. Rzu
cił Nickowi zbolałe spojrzenie.
- Słyszałem, że odwaliłeś kawał znakomitej ro
boty.
- Cóż, ktoś musiał, skoro ciebie nie można było
nawet dopuścić w pobliże pacjenta.
- No tak, tak. Wiesz, stary, na twoim miejscu
zatrzymałbym to dla siebie. Rozumiesz, układy ro
dzinne... Nie byłoby mądrze ze strony nowicjusza
zaczynać od rozsiewania oszczerstw. - Dźwignął się
i jęknął mimo woli. - Kiedyś ci się odwdzięczę.
- T o nie będzie potrzebne. Lubię być trzeźwy,
kiedy mam dyżur.
- Zdaje się, że nie słyszałeś, co powiedziałem.
- Owszem, słyszałem i bardzo mi się to nie spo
dobało. Mnie nie nastraszysz. Nie obchodzi mnie,
z kim jesteś spokrewniony. Jeśli jeszcze raz nawalisz,
złożę raport.
Trevor zaśmiał się pogardliwie.
- Umieram ze strachu. Przepraszam.
Nick odprowadził go wzrokiem. Wstręt i złość
walczyły w nim o lepsze z gniewem. Bardziej niż ludzi
posługujących się protekcją nienawidził tylko po
gróżek z ich strony.
Zamienił z pielęgniarką kilka słów na temat pac
jentów, a potem aż do zmroku spacerował po wylud
nionych ulicach wokół szpitala. Wreszcie wrócił do
siebie i wyczerpany rzucił się na łóżko. Może teraz
zdoła zasnąć.
Ale słaby zapach perfum Cassie wciąż sączył się
z jego ubrań i dręczył go wspomnieniem słodyczy
i miękkości.
22 ZACZNIJMY OD NOWA
Czy nigdy nie znajdzie spokoju?
Pozostało mu tylko jedno. Poznać ją bliżej - i to
szybko.
Cassie zaniechała w końcu wysiłków, żeby zasnąć
i robiła sobie właśnie herbatę, gdy rozległo się puka
nie do drzwi.
Otworzyła i cofnęła się zaskoczona.
- Nick!
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i podał jej bukiet
kwiatów.
- To dla ciebie.
Wzięła je zmieszana i podejrzliwie spojrzała na
mokre łodygi.
- Skąd je wziąłeś?
- Z oddziału. - Jego uśmiech był zaraźliwy, ale
starała się nie poddawać.
- Powinnam ci kazać je odnieść.
- Nie ma sensu. Właścicielka została już wypisana
i poszła do domu. Mogę wejść?
Odsunęła się i spojrzała na kwiaty. Były piękne,
mieniły się kolorami jak klejnoty. Pokój aż pojaśniał.
No to co, że wziął je z oddziału? Rozbawiła ją jego
czelność.
-A zatem czemu zawdzięczam te... ? - zrobiła
gest w stronę kwiatów.
-Jestem ci winien przeprosiny. Rzuciłem się na
ciebie jak nadpobudliwy uczniak. Przepraszam.
Boże wielki, on się naprawdę zaczerwienił! Cassie
ukryła uśmiech.
- Nie przejmuj się. Właśnie robiłam herbatę, na
pijesz się?
Sprawiał wrażenie zdziwionego, jakby spodziewał
się, że go wyrzuci. Pewnie powinna. Wetknęła kwiaty
ZACZNIJMY OD NOWA
23
do zlewu, opłukała ręce i wytarła w dżinsy. Bóg raczy
wiedzieć, gdzie podziała się ściereczka.
- Tak czy nie?
- Co? - Oderwał zamglony wzrok od jej bioder.
- Herbata.
- Tak, chętnie. - Znowu się zaczerwienił.
- Jaką lubisz?
Podniósł na nią zdumione oczy i po chwili je
zamknął.
- To chyba jednak nie był dobry pomysł - mru
knął.
Odwrócił się, ale zatrzymała go, kładąc mu dłoń
na ramieniu.
- Nick? Dlaczego przyszedłeś?
Westchnął i znów zwrócił się do niej. W jego
błękitnych, jasnych i przejrzystych oczach malowały
się sprzeczne uczucia.
- Chciałem cię lepiej poznać. Myślałem o tobie
cały dzień. Tak bardzo cię pragnę, że jestem bliski
szaleństwa. A przecież mamy razem pracować. Myś
lałem, że jeśli posiedzimy razem, porozmawiamy,
dowiemy się czegoś o sobie, może jakoś ochłonę
i będziemy mogli... do diabła, sam już nie wiem.
Masz jakiś pomysł?
- Nie. -Potrząsnęła głową, podbita jego uczciwo
ścią. - Ja czuję to samo. Idiotyczne, prawda?
Uśmiechnęła się niepewnie, wyczekująco. Nick
poczuł, że jego napięcie nieco zelżało.
- Absolutnie - przytaknął. - Z mlekiem, bez
cukru.
- Siadaj.
Spojrzał na łóżko, nie posłane, zaledwie trochę
przygładzone, bez wątpienia przesiąknięte znajo
mym zapachem, i wybrał jedyne krzesło.
24
ZACZNIJMY OD NOWA
- A więc. - Podała mu kubek i wyciągnęła się na
łóżku. - Co chciałbyś wiedzieć?
- Wszystko. Cokolwiek. Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem.
- Naprawdę? - Uniósł brwi. - Nie wyglądasz na tyle.
- Nie mów do mnie jak do osiemdziesięcioletniej
pacjentki - przycięła żartobliwie.
- Trafiony. Co jeszcze? Gdzie się szkoliłaś?
- Westminster. A ty?
- Barts. Znałaś Simona i Jodie Reeve'ów?
To kompletnie nieoczekiwane pytanie przyprawiło
ją o gęsią skórkę. Zdołała odpowiedzieć, ale własny
głos dziwnie brzmiał w jej uszach.
- Przez jakiś czas pracowałam z Simonem. Z Jodie
spotkałam się tylko raz.
Ten raz, kiedy przyszła błagać, żeby Cassie nie
rozbijała ich małżeństwa; małżeństwa, o którego ist
nieniu nie miała pojęcia.
- Rozeszli się trzy lata temu. Simon dostał się
w łapy jakiejś pozbawionej skrupułów jędzy.
Powstrzymała odruch, żeby mu powiedzieć, że nie
była pozbawiona skrupułów, tylko bezgranicznie, śle
po, głupio zakochana w podstępnym gadzie i notory
cznym kłamcy. Ale tylko skinęła głową i szybko
zmieniła temat.
- No a ty? Ile masz lat?
- Trzydzieści trzy. Byłaś już kiedyś zamężna?
- Nie. A ty? Jesteś żonaty?
- Nie. - Potrząsnął głową. Już nie. Ale nie czuł się
jeszcze na siłach zagłębiać w szczegóły. Rana była
zbyt świeża. Znów skierował rozmowę na jej sprawy.
- Kochasz kogoś? Jest ktoś w twoim życiu?
Pomyślała o Simonie. Kiedyś go kochała, ale to już
minęło. Może zresztą nie było to prawdziwe uczucie?
ZACZNIJMY OD NOWA
25
- Nie, nie ma nikogo poważnego. To znaczy,
szczerze mówiąc, w ogóle nikogo. - Za jej smutnym
uśmiechem kryła się samotność. - A w twoim?
Tylko Tim, pomyślał, ale jej nie o to chodziło,
a skoro nie był w stanie mówić o Jennifer, to tym
bardziej o synku.
- Nie. Jestem, jak to się mówi, wolnym strzelcem.
- Zatwardziały kawaler - zażartowała.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Coś w tym rodzaju. Co robisz wieczorem?
- Nic. Czemu pytasz?
- Chodź ze mną na kolację.
- To nie jest dobry pomysł, Nick.
- Nic się za tym nie kryje, przysięgam.
- Nie będzie pocałunku na dobranoc?
Przez chwilę panowało pełne napięcia milczenie.
- Najwyżej jeden maleńki.
- A potem następny i następny, i zanim się obe
jrzę...
- Dobrze, więc nie będzie.
- Słowo?
- Słowo. - W jego spojrzeniu pojawiła się melan
cholijna wesołość.
-Wobec tego o siódmej. Nie chcę wracać zbyt
późno. Jutro muszę być w formie; mam rodzinny
obiad.
- W porządku. Ja też chciałbym się wyspać. Wpad
nę po ciebie.
Wstał. Ona także zeskoczyła z łóżka.
-Hmm... mam się bardzo wystroić? Dżinsy czy
suknia balowa?
- Mam wybierać spośród tych dwóch możliwości?
- Może znajdzie się jakieś pośrednie rozwiązanie
- odparła ironicznie.
26
ZACZNIJMY OD NOWA
Zawahał się, po czym rzucił jej badawcze spo
jrzenie.
- Lubisz tańczyć?
- Tańczyć?
- Tak. No wiesz, kręcić się przy muzyce.
- Uwielbiam tańczyć!
- Świetnie. Pójdziemy potańczyć. Włóż coś - za
toczył rękami szerokie koło - odpowiednio wystrza
łowego.
- Odpowiednio wystrzałowego. Rozumiem. W po
rządku, zmykaj. Skoro idziemy tańczyć, potrzebuję
więcej czasu na przygotowania.
Uśmiechnął się i puścił oko.
- Nie mogę się wprost doczekać.
Serce waliło jej jak młotem, a dłonie miała zimne
i wilgotne. Wygarnęła z szafy wszystkie swoje ciuchy
i przerzucała je z rosnącą desperacją. Jedyna, ale to
jedyna rzecz, w której wyglądałaby tak, jak sugerował
Nick, praktycznie nie miała góry i niewiele na dole.
Czarna obcisła sukienka, której stanik idealnie obej
mował jej drobne piersi, żebra i talię, a obficie
marszczona na biodrach spódniczka była szokująco
krótka. Dotąd nie miała okazji jej nosić. Do tego
błyszczące rajstopy i pantofelki na wysokich obca
sach. Gotowe. Mogła przetańczyć całą noc i to właś
nie zamierzała zrobić!
Gdy po raz ostatni obracała się przed lustrem,
usłyszała kroki za drzwiami, a potem energiczne
pukanie.
Otworzyła i natychmiast zapomniała o zdener
wowaniu.
Wyglądał rewelacyjnie. Nawet zmęczony i rozczo
chrany po długiej nocy na bloku operacyjnym wyda-
ZACZNIJMY OD NOWA
27
wał jej się pociągający, ale teraz, wykąpany, ogolony,
w śnieżnobiałej koszuli, krawacie i wieczorowym gar
niturze, był wprost oszałamiający. Stał w drzwiach
z rozdziawionymi ustami - zupełnie jak ona.
Wzięła się w garść.
- Wejdź, proszę.
-Ach... hmm... - Odchrząknął i pokręcił głową.
-Wyglądasz... Jesteś gotowa?
Przytaknęła.
- Więc chodźmy. Taksówka czeka na dole.
Pojechali do klubu, w którym Cassie jeszcze nigdy
nie była, ale w którym Nicka najwyraźniej dobrze
znali. Pewną ręką poprowadził ją do restauracji.
- Nick, miło mi cię widzieć. Jak było w Suffolk?
- Świetnie, Carlo. Pozwól, to Cassie Blake. Jest
niezwykła. Mam nadzieję, że znajdziesz dla nas jakieś
romantyczne miejsce.
- Ty jak zwykle romantyczny. - Carlo mrugnął do
Cassie. - Dawno znasz tego faceta?
- Jakieś dwadzieścia cztery godziny.
-Ach, miłość od pierwszego wejrzenia. Mój naj
lepszy stolik jest do waszej dyspozycji...
Jedli i rozmawiali, ale co jedli i o czym mówili,
Cassie nie umiałaby powiedzieć. Była całkowicie po
chłonięta Nickiem. Wszystko inne przestało istnieć.
A potem poprowadził ją na parkiet i tańczyli,
tańczyli godzinami.
Jak niewiarygodnie lekko było z nim tańczyć!
Poruszał się płynnie, z wdziękiem, idealnie z nią
zestrojony. Zupełnie jak na bloku operacyjnym, po
myślała. Przewidywali swoje ruchy, jakby tańczyli
razem od lat. Narzucał coraz trudniejsze, wymyś-
lniejsze kroki, a ona dostosowywała się bez najmniej
szego potknięcia. Gdy zabrzmiała powolna melodia,
28 ZACZNIJMY OD NOWA
wtuleni w siebie kołysali się łagodnie, zaczarowani
muzyką i tym, co widzieli w swoich oczach.
Wreszcie poprowadził ją z powrotem do stolika
i poprosił Carla, żeby sprowadził taksówkę.
- Chciałaś się wcześnie położyć - powiedział ze
skruchą.
Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest już trze
cia nad ranem. Wcale tego nie czuła.
- Nie szkodzi - szepnęła.
W oczach miała gwiazdy. Nie czuła nawet cienia
niepokoju, wątpliwości, wahania.
Gdy wysiedli pod bramą szpitala, Nick zwrócił się
do niej:
- Lepiej, żebym nie szedł z tobą do pokoju. Dałem
ci pewną obietnicę, a mam przeczucie, że mógłbym
jej nie dotrzymać.
Pogłaskała go po ramieniu i przesunęła dłoń tam,
gdzie gwałtownym rytmem biło jego serce. Jej serce
waliło jeszcze szybciej, jak oszalałe, aż trudno jej
było oddychać. Poczuła suchość w gardle, ale zdołała
przemówić łagodnie:
- A jeśli zwolnię cię z tej obietnicy?
- Cassie...
- Chodź.
Wsunęła dłoń w jego rękę. Silne palce zacisnęły
się w opiekuńczym geście. Ogarnęła ją fala szczę
ścia.
Będzie cudownie. On będzie delikatny, czuły.
Żar wzajemnej namiętności stopi resztki rezerwy
i będzie tylko...
- Muszę jeszcze wziąć coś z mojego pokoju - po
wiedział miękko.
Spiesznie szli korytarzem, nie mogąc się doczekać,
aż będą sami.
ZACZNIJMY OD NOWA
29
W drzwiach pokoju czekała na niego kartka. Gdy
ją czytał, na jego twarzy odmalowała się konsternacja.
- O, cholera...
- Co się stało?
- Nie wiem czemu, ale wzywają mnie na blok.
- Trevor - stwierdziła posępnie. - Znowu.
- Cassie, tak mi przykro...
Zwalczyła rozczarowanie.
- Cóż, innym razem.
-Muszę iść...
Odprowadzała go wzrokiem, gdy długimi krokami
przemierzał korytarz, aż zniknął za zakrętem.
Ponieważ Nowy Rok wypadł w sobotę, poniedzia
łek był zwyczajowo dniem wolnym od pracy i dopiero
we wtorek szpital zaczął funkcjonować normalnie.
Także dopiero we wtorek Cassie znów zobaczyła
Nicka - rano, na bloku operacyjnym.
Gdy wszedł, serce zamarło jej na chwilę, a potem
znów żywo zabiło. Ruszył prosto do niej, a w oczach
jaśniał mu uśmiech.
- Cześć.
- Cześć. Co porabiałeś?
- Pracowałem - odparł śmiejąc się. - Wygląda na
to, że zraziłem sobie Trevora. Ilekroć go wzywają,
odpowiada, żeby zawołać mnie i się zmywa.
- Nie trafia cię szlag? Tylko dlatego, że jego ojciec
jest grubą rybą, uważa, że może robić, co mu się
żywnie podoba.
- A kim jest jego ojciec? - zainteresował się Nick.
- Stary Armitage? Głównym kardiochirurgiem, no
i szychą w zarządzie.
- Ach, teraz rozumiem! Próbował mnie postraszyć,
żebym nie rozpowiadał, że upił się na dyżurze.
30
ZACZNIJMY OD NOWA
Powiedziałem mu, że nie jestem bojaźliwy, a on
znowu się urwał. Chyba powinienem złożyć na niego
raport.
- Nie rób tego, jeśli ci życie miłe. W przeciwnym
razie kontrakt może ci się nagle skrócić albo pensja
skurczyć, albo twoje łóżka wyparują.
- T o się jeszcze okaże - mruknął Nick z nie
smakiem. - Dobrze, bierzmy się do pracy. Tu mamy
plan na rano. Przyjemne, spokojne zabiegi: staw
biodrowy, artroskopia i kciuk.
- Ale nudy!
-I bardzo dobrze! Po takim weekendzie chętnie się
ponudzę. Do zobaczenia na sali.
Zniknął w męskiej szatni, a Cassie dokończyła
mycia i weszła do sali operacyjnej.
Pierwszą pacjentką była trzydziestosiedmioletnia
kobieta. Czekało ją wszczepienie protezy stawu bio
drowego. W dzieciństwie przebyła chorobę Perthesa,
a w dodatku w wieku jedenastu lat była operowana
z powodu złamania szyjki kości udowej wskutek
niefortunnego upadku z drzewa. Teraz, po dwudzies
tu sześciu latach, po kilku ciążach, cały staw biodrowy
nadawał się już tylko do wymiany.
Gdy Nick i Cassie oglądali zdjęcia, w drzwiach
pojawiła się uśmiechnięta twarz Milesa Richardsona,
konsultanta ortopedii.
- N o , jak tam nasz nowy? Słyszałem, że młody
Armitage źle się czuł w weekend i musiałeś przejąć
dyżur. Przykro mi. Sam bym to zrobił, ale mnie nie
było; pojechałem do teściów.
- Nic nie szkodzi, panie doktorze. Nie mam nic
przeciwko zaczynaniu od skoku na głęboką wodę.
- Dobry chłopak. Zadowolony z operacji? Niezły
bigos, sądząc ze zdjęć. Długo czekała, zanim się
ZACZNIJMY OD NOWA
31
zdecydowała. No dobra, czas na oddział. Do zoba
czenia.
Drzwi się zamknęły. Nick z uśmiechem zwrócił się
do Cassie.
- Zaczynamy?
Tak jak poprzednio, praca z nim sprawiała jej
prawdziwą przyjemność. Byli idealnie zgrani. Do
skonała harmonia ciał i umysłów. Gdy wymieniali
spojrzenia znad masek, wiedziała, że on czuje to
samo. Ale teraz, gdy nie kryli już swoich uczuć,
było jej jakoś łatwiej. Napięcie zelżało. To był
po prostu element pracy z nim, tak samo jak zapach
jego mydła i głębszy, naturalny zapach jego skóry
- ciepły, jakby z nutką piżma.
Skończyli staw biodrowy, potem artroskopię sta
wu kolanowego młodego amatora futbolu. Ostatni
przypadek okazał się zastarzałym złamaniem kości
łódkowatej, która się nie zrosła, co spowodowało
utratę ruchomości kciuka. Trwało to dość długo, ale
Nick się nie spieszył. Skończył dopiero, gdy był
naprawdę zadowolony.
- Przepraszam, ale to było trudniejsze, niż się
spodziewałem - wyjaśnił całemu zespołowi.
Odpowiedział mu szmer uznania. Wszyscy zaczęli
się rozchodzić.
Cassie zachichotała.
- O co chodzi?
- Trevor powiedziałby, że nie ma już czasu
i poszedłby na lunch. Pacjent musiałby czekać
do następnego dnia. Chociaż nie, on skończyłby
wcześniej niż ty, bo nie bawiłby się tak z tym
biodrem, a już kciukiem zupełnie by się nie prze
jmował.
- I to mu uchodzi na sucho? - mruknął Nick.
32
ZACZNIJMY OD NOWA
- Jemu wszystko uchodzi na sucho. Słyszałeś Ri-
chardsona? „Źle się czuł"!
Zeszli do stołówki na kanapkę i kawę. Zasiedli
w kącie z nogami wyciągniętymi i opartymi na
wzajem na swoich krzesłach. Zadowoleni, żuli w mil
czeniu. Nagle Cassie podniosła głowę.
- Zobacz, to właśnie stary Trevora. Ten siwy,
z łysinką, brzuchaty, w granatowym garniturze.
Nick przyjrzał mu się uważnie. Skinął głową.
- Dzięki. Zapamiętam.
Powiedział to zimnym tonem, jakiego jeszcze
u niego nie słyszała. Nawiedziło ją złe przeczucie.
- Nick? Bądź ostrożny, proszę. On może zruj
nować twoją karierę.
- Ta nadęta purchawka? - zaśmiał się Nick. - Mo
ja kariera opiera się na solidnych podstawach, Cas
sie. Nie martw się, nie zrobię niczego pochopnie. Ja
też mam swoje kontakty. Tylko nie lubię ich wyko
rzystywać. A teraz co do dzisiejszego wieczoru...
- Dzi...
- Tak jest: dzisiejszego wieczoru. Co byś powie
działa na spokojną kolację w jakimś bistro? Żad
nych szaleństw. Jestem jeszcze zmęczony po weeken
dzie. Przez te trzy dni odwaliłem porcję pracy na
tydzień.
- Więc jesteś pewien, że chcesz...
- Absolutnie. Brakowało mi ciebie.
- Mnie też ciebie brakowało. Śmieszne, co? Prze
cież ledwo cię znam.
- Bardzo się cieszę. - Jakże serdeczny, kochany
jest jego uśmiech. - O której?
- O siódmej?
- Świetnie. Po południu mam obchód z Milesem
Richardsonem, ale do szóstej na pewno skończymy.
ZACZNIJMY OD NOWA
33
- Miles jest bardzo szybki. I bardzo dobry. Muszę
powiedzieć, że ty mi go trochę przypominasz, to
znaczy podobnie się z tobą pracuje.
- Czy to znaczy, że do niego też się tak przysu
wasz i ocierasz?
Oblała się rumieńcem.
- Ależ skąd! Z tobą też tego nie robię!
- Jasne - droczył się.
Uniosła nogę, którą trzymała na jego krześle,
i lekko kopnęła go w udo.
- Auć!
Złapał ją za stopę, zdjął pantofel i połaskotał.
Pisnęła. W tej chwili na wolne krzesło przy ich
stoliku opadła Mary-Jo.
- Widzę, dzieci, że się świetnie bawicie.
Nick z ociąganiem przejechał dłonią po grzbie
cie stopy Cassie i puścił ją. Uśmiechnął się do
Mary-Jo.
- Cześć. Dzięki za pomoc w czasie weekendu.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Trevor to
wstrętny nygus, prawda? Ciekawe, kiedy dostanie
kopa w górę.
- Poczekamy, zobaczymy. - Nick uśmiechnął się
tajemniczo i wstał. - To o siódmej, Cassie.
- Dobrze.
Gdy odszedł, Cassie potrząsnęła głową.
- M a m złe przeczucie co do niego i Trevora,
Mary-Jo.
-Tak? Ja też. Odnoszę wrażenie, że pod tym
sympatycznym sposobem bycia kryje się nielichy
temperament. Wystarczy wspomnieć, jak nagle na
ciebie wsiadł tamtej nocy na bloku.
Cassie pokraśniała i zajęła się resztkami kawy.
- Zagapiłam się wtedy.
34
ZACZNIJMY OD NOWA
- M h m . Na jego spodnie.
- Jesteś obrzydliwa, Mary-Jo!
- Nie, po prostu szczera. I zazdrosna. Wygląda
na to, że nieźle wam idzie. Dziś znowu randka?
- Znowu?
- A co? W niedzielę o trzeciej nad ranem zjawił
się na bloku w wieczorowym garniturze. Miał obłęd
w oku i prychał jak rozwścieczony kocur. Nie trzeba
być magistrem psychologii, żeby się domyślić, skąd
przyszedł! Zresztą - wzruszyła ramionami - spy
tałam go.
Cassie jęknęła. Mary-Jo zaśmiała się.
- Hej, nie denerwuj się, dziecinko. Zrobiłam to
subtelnie.
- Subtelnie, ty! - Znowu zamieszała ostatnie kro
ple kawy. - No i... co powiedział?
- Że zabije Trevora, jak tylko go dopadnie. I coś
na temat rujnowania jego życia osobistego. Wyma
chiwał skalpelem. Zaofiarowałam mu pomoc.
- Chętnie się przyłączę! We własnym żywotnym
interesie!
Mary-Jo rzuciła jej przenikliwe spojrzenie.
- To co, widzę, że zanosi się na coś powa
żnego?
- Nie wiem. Może. Zobaczymy.
Przyjaciółka patrzyła na nią przez chwilę, po czym
jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Cieszę się, dziecinko. Najwyższy czas.
- No, to na razie tyle. - Miles Richardson za
mknął ostatnią historię choroby i oparł się na
krześle. Popatrzył uważnie na Nicka. - Jak sobie
radzisz?
- Dobrze. Nie ma problemu.
ZACZNIJMY OD NOWA 35
- Trevor?
Nick spojrzał w przestrzeń. Starannie dobierając
słowa, odpowiedział:
- Odnoszę wrażenie, że współpraca z nim nie
należy do najłatwiejszych.
- Nadęta ropucha! - prychnął Miles. - Podły
chirurg, żaden diagnosta, a w dodatku podstępny
gad. Ale za około trzy tygodnie pozbędziemy się go.
Dzięki Bogu jest u nas tylko na stażu. Myślisz, że
zdołasz tyle wytrzymać?
- Jeśli będę go widywał tak często jak dotąd, to
może być draka.
Wymienili znaczące uśmiechy. Miles wstał.
- Belinda przykazała mi zaprosić cię na kolację.
Nic nadzwyczajnego, domowe jedzenie, ale jesteś
naprawdę mile widziany.
- Eee... - Nick zawahał się. - T o bardzo uprzej
mie z państwa strony, tylko że akurat dzisiejszy
wieczór mam zajęty.
- Cassie Blake?
-Tak... - Odetchnął głęboko i roześmiał się.
- Ale skąd pan wie?
- Tam-tamy huczą. - Miles mrugnął. - U nas nie
da się utrzymać sekretu. Jeśli tylko masz ochotę,
przyjdź z nią. Ale może to ci pokrzyżuje szyki?
Zastanawiał się, czy się nie wykręcić, ale w końcu
to jego szef, a Cassie powiedziała, że go lubi...
- Nie, skądże, dziękuję. Przyjdziemy razem, jeśli
oczywiście jest pan pewien, że żona nie będzie miała
nic przeciwko temu.
- Nie, przeciwnie, będzie zachwycona. Cassie to
przemiła dziewczyna i cholernie dobra instrumen-
tariuszka. Najlepsza, z jaką dotąd pracowałem.
- Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
36 ZACZNIJMY OD NOWA
- Czekamy kwadrans po siódmej. Trafisz? To tuż za
rogiem.
- Na pewno. W razie czego spytam kogoś. Dzię
kuję.
Teraz pozostało mu tylko obwieścić złą nowinę
Cassie.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Bardzo cię przepraszam.
Cassie odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
- Nie ma za co, naprawdę dobrze się bawiłam. Oni
są szalenie mili.
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął.
-Mimo wszystko wolałbym cię mieć tylko dla
siebie.
Do szpitala dotarli wcześnie, tuż po dziesiątej. Gdy
stanęli pod jej drzwiami, Cassie wyczuła w Nicku
wahanie.
- Wejdziesz na kawę? - zaryzykowała.
Po chwili, w której zdawał się walczyć ze sobą,
skinął głową.
- Dosłownie na moment. Chciałbym z tobą poroz
mawiać o sobocie.
Otworzyła drzwi, zapaliła światło i zakrzątnęła się
koło kuchenki.
- No i co z tą sobotą? - Starała się, żeby to
zabrzmiało możliwie naj swobodniej, choć wcale nie
czuła się swobodnie.
Miała wrażenie, że jest całkowicie bezbronna. Oba
wiała się, że wtedy, w poprzednią sobotę, zachowała
się głupio, zbyt pochopnie. Była gotowa dać mu
wszystko, czego by zechciał. Lecz dla niej to, co
między nimi kiełkowało, było czymś niewiarygodnie
cennym, czymś, co należało chronić i pielęgnować. Co
38
ZACZNIJMY OD NOWA
będzie, gdy okaże się, że on ma całkiem inne na
stawienie? Powinna okazać więcej rozsądku. To prze
cież mężczyzna, a mężczyźni, no cóż, w tych sprawach
czują i myślą inaczej niż kobiety. Była pewna, że
uznałby jej uczucia za sentymentalne bzdury. Jest
jednak inteligentny i umie postępować z kobietami.
Nawet osoba tak mało doświadczona jak ona musiała
to zauważyć. Wiedziała więc, że będzie prowadził grę
zgodnie z regułami i, aby ją zadowolić, włoży roman
tyczny kostium.
Poczuła na ramionach jego ciepłe dłonie. Odwrócił
ją twarzą do siebie. Gdy zaczął mówić, w jego mięk
kim głosie dźwięczała szczerość:
- Bóg raczy wiedzieć, jak udało mi się oderwać
od ciebie tamtej nocy, tak bardzo nie chciałem iść.
I nie mam pojęcia, co wyprawiałem na bloku. My
ślałem tylko o tobie. Potem doszedłem do wniosku,
że może dobrze się stało. Może gdybym nie musiał
cię zostawić, gdybyśmy przyszli tutaj i kochali się,
rano żałowałabyś tego. Sam nie wiem dlaczego, ale
to dla mnie ważne. Nie chcę, żebyś mnie zniena
widziła, Cass.
Oniemiała. Nie spodziewała się takich wyznań,
niemal spowiedzi. Albo jest bardzo dobrym aktorem,
albo po prostu jest do szpiku kości uczciwy. Jakże
pragnęła mu ufać. Niech piekło pochłonie Simona za
to, że zniszczył jej wiarę w ludzi. Spojrzała mu w oczy.
Z ich kobaltowej głębi wyzierało czyste uczucie.
- Nie wydaje mi się, żebym cię znienawidziła, Nick
- szepnęła.
- Nie chcę ryzykować.
- Naprawdę. Jestem już dużą dziewczynką i znam
siebie. Masz rację, to byłoby bardzo wcześnie, ale
stałoby się, gdybyś nie musiał iść.
ZACZNIJMY OD NOWA
39
- Czy jeszcze się stanie?
- Nie wiem. Może. Chyba tak.
- Och, Cassie - szepnął, przymykając ociężałe
powieki.
Pocałował ją najpierw delikatnie, potem coraz
goręcej, aż musieli oderwać się od siebie, żeby zaczer
pnąć tchu.
- Muszę iść, dopóki starcza mi charakteru. Jestem
tak zmęczony, że rozczarowałbym cię dzisiaj, a zresztą
niema się co spieszyć. - Uścisnął ją z czułym, tęsknym
uśmiechem. - Myśl o mnie.
Odszedł.
Długo patrzyła w drzwi rozważając, czy nie pobiec
za nim, aż odezwał się w niej głos rozsądku. A jeśli
nie mówi prawdy? Byłaby głupia, gdyby mu uwierzy
ła. To zręczny, utalentowany, czarujący w swej natu
ralności uwodziciel, który umie opowiadać bajki.
A jednak to, co mówił, brzmiało tak szczerze...
„Myśl o mnie." Czyż mogła myśleć o czymkolwiek
innym?
W najbliższy weekend nie miała dyżuru. Nick
także. Może i był tylko uwodzicielem, ale Cassie ku
swemu przerażeniu musiała przyznać, że rozpaczliwie
pragnie spędzić te dni razem z nim. Pełna nadziei
czekała, aż jej to zaproponuje, ale na próżno.
W końcu w czwartek wieczorem, nad talerzem
spaghetti w okolicznym bistro, powiedział jej, że
wyjeżdża.
- Co drugi weekend spędzam z rodzicami i teraz
właśnie przypada ich kolej.
Czuła się zraniona. Miała żal, że nie powiedział jej
tego wcześniej, że nie chciał tego odłożyć, że jej
nadzieje na romantyczne sam na sam legły w gruzach.
40 ZACZNIJMY OD NOWA j
-
Co za obowiązkowość - zauważyła z nutą sar-
kazmu, która jej samej wydała się wstrętna. - Jesteś
bardzo dobrym synem.
- To coś więcej niż obowiązkowość - odparł spo-
kojnie. - Rodzina jest dla mnie bardzo ważna.
Miała wrażenie, że go rozczarowała, jakby przez
swoją reakcję oblała jakiś egzamin. Ogarnęła ją wście-
kłość na samą siebie. Od tej chwili spotkanie się nie
kleiło i Cassie niemal odetchnęła z ulgą, gdy pożegnał
ją u drzwi części mieszkalnej szpitala i poszedł do
pacjentów.
Następnego ranka pracowała z Trevorem. Przez
cały czas zrzędził i złościł się na nią i musiała przyznać,
że nie bez racji. Nie była w stanie skupić się na pracy.
Spotkała Nicka w porze lunchu, w drzwiach stołów
ki, i zrobiła wysiłek, żeby zatrzeć złe wrażenie.
- Kiedy jedziesz?
- Jak tylko skończę na oddziale. Drogi będą pew
nie piekielnie zatłoczone.
Przezwyciężyła dumę.
- Baw się dobrze. Przepraszam, że zachowałam się
niesympatycznie. Po prostu miałam nadzieję, że spę
dzimy trochę czasu razem.
- To byłoby bardzo miłe. - Zawahał się, a potem
dotknął jej policzka. - Zobaczymy, o której uda mi
się wrócić w niedzielę. Może jeszcze wyskoczymy na
drinka.
Wiedziała, że twarz jej się rozjaśnia i nie mogła nad
tym zapanować.
- Cudownie.
- Nie obiecuję. Zobaczę, co się da zrobić.
-Dobrze.
Zdawało jej się, że chciał ją pocałować, ale nagle
uprzytomnił sobie, gdzie są.
ZACZNIJMY OD NOWA
41
- Ciao.
- Do zobaczenia w niedzielę.
Patrzyła za nim nieco podniesiona na duchu, a gdy
się odwróciła, natknęła się na Trevora, który obser
wował ją oparty o drzwi.
- Jaka wzruszająca scena. Zastawiasz sidła na no
wego, Cassandro? Niezbyt to przezornie z twojej
strony pokazywać się w jego towarzystwie.
-W czyim towarzystwie mam się pokazywać?
W twoim? Nie wiem, czy zdołałabym zmazać taką
plamę na honorze.
Ze złości wystąpiły mu na twarz czerwone plamy,
ale ona była zbyt rozdrażniona, żeby bawić się w dyp
lomację. Niech go diabli! Dużo ją obchodzi, kim jest
jego tatuś!
Było już prawie wpół do ósmej, gdy Nick zajechał
pod dom Jennifer i Andrew w Suffolk. Rozświetlony,
wyglądał tak przytulnie i zachęcająco. Ale Nick nie
odczuwał najmniejszej chęci, żeby tam wchodzić. Nic
dziwnego, zważywszy, że to dom jego eks-żony i jej
obecnego męża. Gdyby nie Tim, wołami nie dałby się
tam zaciągnąć.
Otworzył mu Andrew. Uśmiechnął się na powita
nie, ale w jego oczach czaiło się napięcie. Najwyraźniej
sytuacja dla nikogo nie była łatwa.
- Wejdź. Tim jest w łazience. Próbował podejrzeć
borsuki w norze i cały się utytłał, więc Jennifer poszła
zrobić z nim porządek. Napijesz się czegoś?
- Dziękuję, nie. Zaraz musimy ruszać, bo inaczej
Tim bardzo późno pójdzie spać.
- Duży ruch?
- A czy w Londynie w piątek wieczorem może być
inaczej? - zaśmiał się gorzko Nick.
42 ZACZNIJMY OD NOWA
- Niewiele o tym wiem; unikam Londynu jak
ognia. Ale co kto lubi.
- M a m wrażenie, że już przestałem to lubić, że
mieszkam tam i pracuję tylko z przyzwyczajenia. No
bo... - Zatoczył ręką po przytulnym salonie. W ko
minku żarzyły się szczapy, na wygodnych krzesłach
wylegiwały się koty, ściany ozdabiały obrazy. - Ko
minek, dom. A mój cały majątek to parę kartonów
z ubraniami i książkami i pięcioletni samochód.
-I Tim.
-Tak. Choć tu mój wkład był minimalny. - Nick
zaśmiał się, a w jego śmiechu zabrzmiał ton wzgardy
dla samego siebie. - Kilka chwil uniesienia i Jen jest
uwiązana do końca życia. - Westchnął i palcami
przeczesał włosy. - Przepraszam, to było niesmaczne.
- Nie ma za co. Wiem, co masz na myśli, ale
niepotrzebnie minimalizujesz swoją rolę. Łożyłeś
przecież na jego utrzymanie i dzięki temu Jennifer nie
musiała pracować, kiedy był mały. Gdyby nie to,
mógłbyś bez trudu kupić dom.
- Gdybym chciał. Ale nigdy dotąd nie przywiązy
wałem do tego wagi. Zresztą, cóż mi po pustych
murach? Dom to coś więcej.
- Nie wiem, co ci powiedzieć, Nick. Jestem z twoją
żoną, twoim synem... Dają mi tyle radości, choć ty
pewno wolałbyś tego nie słyszeć.
Nick napotkał współczujące spojrzenie ciemnych
oczu. Poczuł ból pod powiekami. Odwrócił głowę,
odetchnął głęboko i zamrugał.
- Cieszę się - mruknął. - Przepraszam. Po prostu
czasem czuję się taki...
- Pusty?
-Tak. Jak dom do wynajęcia. Ale to nie twoja
wina. Jennifer i ja nigdy nie pasowaliśmy do siebie.
ZACZNIJMY OD NOWA
43
Tim to co innego. Przedtem nie zdawałem sobie spra
wy, jak bardzo chcę go mieć przy sobie.
- On też za tobą tęskni. Po świętach mówił tylko
o tobie. Tak jakby dopiero cię odkrył.
- Dużo rozmawialiśmy, chyba po raz pierwszy w ży
ciu. Chciałbym dać mu z siebie wszystko, wynagrodzić
te lata, kiedy ledwo wiedziałem, że jest na świecie.
Szkoda, że mieszkam tak daleko.
Andrew poprawił drwa na kominku. Patrzył w ogień.
- Wiesz, Nick, jeśli chcesz kupić dom, to teraz już
nie musisz płacić na jego utrzymanie.
- Owszem, muszę. - Zabrzmiało to trochę ostrzej,
niż chciał.
Andrew skinął z szacunkiem głową.
-Tak. Tak, oczywiście. Odkładamy to na konto.
Kiedy dorośnie, będziecie mogli wspólnie zdecydo
wać... O, już są.
- Tato!
Tim rzucił się Nickowi w ramiona, oplótł go rękami
i ukrył twarz na jego piersi. Potem puścił go i skakał
wokół niego z błyszczącymi oczami.
- Znaleźliśmy borsuczą norę i Andrew powiedział,
że jeśli będę bardzo cicho, to może uda mi się zobaczyć,
jak wchodzą i wychodzą, ale w lesie było błoto i mama
kazała mi się umyć.
Nick z czułością rozwichrzył mu czuprynę i nad jego
głową spojrzał na Jennifer. Uśmiechała się, ale z pew
nym przymusem, wyraźnie niespokojna. Gdy odpowie
dział uśmiechem, odprężyła się i twarz jej złagodniała.
Pocałował ją w policzek.
- Cześć. Dobrze wyglądasz.
Jej wzrok pofrunął do Andrew, a policzki zabarwił
ciepły rumieniec. Boże, jak ona go kocha, pomyślał
Nick.
44 ZACZNIJMY OD NOWA
-I dobrze się czuję. Przepraszam za zwłokę. Tim
wyglądał odrażająco.
- Nie szkodzi. No jak, synu, rzeczy gotowe?
- Jedziemy do babci i dziadka?
- Mhm. Chodź, czas na nas.
Przez całą drogę Nick słuchał paplania Tima, jak
to on i Andrew zrobili to, a potem on i Andrew zrobili
tamto, a mama i Andrew byli tu czy tam, i serce mało
nie pękło mu na myśl o tym, co stracił.
Weekend dłużył się niemiłosiernie. Sobotę Cassie
spędziła z rodzicami, ale w niedzielę rano uciekła do
szpitala tłumacząc się, że ma dużo sprzątania i prania.
Naprawdę liczyła, że może Nick wróci wcześniej.
Posprzątała, poprała i snuła się zabijając czas. Godzi
ny upływały powoli. To było bez sensu. Oczywiście, że
Nick nie przyjedzie tak wcześnie! Najwcześniej może
się go spodziewać o siódmej.
Ale postanowiła być gotowa na szóstą.
O piątej była już wykąpana, włosy miała umyte
i ułożone. Włożyła legginsy i luźny sweter. Nie chciała
wyglądać na zbyt wyszykowaną. On przecież za
chował się dość niezobowiązująco. Pewnie dlatego,
że za bardzo go naciskała. Mężczyźni tego niena
widzą. O Boże!
O dziewiątej uznała, że Nick nie przyjdzie. O dzie
siątej przebrała się w nocną koszulę. Jedwab i ko
ronki, czysta ekstrawagancja - to prezent od matki.
Nalała sobie wina i zwinęła się na łóżku przed telewi
zorem z pudełkiem czekoladek.
Pukanie do drzwi trochę ją zaskoczyło. Zsunęła
się z łóżka, wciągnęła stary szlafrok i poszła ot
worzyć.
- Nick!
ZACZNIJMY OD NOWA
45
Wyglądał okropnie: zmęczony, spięty i tak bardzo
wzruszający. Zawahał się.
-Już się położyłaś... Przepraszam. Jest bardzo
późno.
- Nic nie szkodzi. Oglądałam telewizję. Napijesz
się czegoś? Mam otwarte białe wino.
- Dziękuję, chętnie.
Zgarnęła swoje rzeczy z krzesła, a on opadł
ciężko na sam brzeg, ze zwieszoną głową. Nalała
wina i usiadłszy na łóżku przyglądała mu się,
zmartwiona.
- Coś się stało?
- Nic. - Podniósł głowę i uśmiechnął się sztucznie.
- Co się miało stać?
- Nie wiem. Jesteś taki zmęczony, smutny...
- Wszystko w porządku. Tęskniłem za tobą.
- Ja też. Myślałam, że już nie przyjdziesz.
-Mało brakowało. Nie byłem pewien, czy mój
widok o tej porze cię ucieszy.
- Bardzo mnie ucieszył.
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym
Nick wstał, wyjął jej kieliszek z ręki, odstawił i przy
ciągnął ją do siebie.
Pocałunek był długi i namiętny. Gdy Nick w końcu
podniósł głowę, w jego oczach malowało się pytanie.
Z twarzy Cassie wyczytał odpowiedź.
Drżącymi rękami zdjął z jej ramion szlafrok. Czub
kami palców obrysował linię koronki na jej dekolcie.
Dotarł do ramiączek i zsunął najpierw jedno, potem
drugie.
- Jesteś taka piękna - szepnął zdławionym głosem.
Oczy mu pałały, oddychał szybko, gwałtownie.
Poczuła, że kolana odmawiają jej posłuszeństwa. Dło
nie Nicka powędrowały wzdłuż jej tułowia, pociągając
46
ZACZNIJMY OD NOWA
za sobą koszulę coraz niżej, przez łagodny łuk bioder,
aż ześliznęła się na podłogę.
-Cassie... -jęknął.
Sięgnęła po jego sweter i zdjęła go, a potem
dotknęła suwaka u dżinsów.
Chciał chwycić jej dłoń, zrobić to sam, ale po-
wstrzymała go. Pragnęła go rozebrać, powoli, centy
metr po centymetrze. Było w tym coś niezwykle
podniecającego...
Dłuższą chwilę stali, patrząc sobie w oczy, po czym
wszelkie bariery runęły. Przywarła do niego, jakby
szukając oparcia, by nie zginąć w szaleńczej burzy,
która się rozpętała.
A gdy burza ustała, zwinęła się w kłębek z głową
na jego ramieniu i zasnęła.
Nick od paru minut stał przy łóżku i patrzył na
Cassie.
Ze splątanymi włosami, ustami czerwonymi i na
brzmiałymi od pocałunków, z ognistym znakiem na
piersi, z której spijał jej słodycz, była prześliczna.
Chciał zostać, przespać noc w jej objęciach, ale nie
mógł jej narażać na złośliwe szpitalne plotki.
I tak czuł się winny, że posłużył się nią w taki
sposób, ale po prostu nie był w stanie znieść samotno
ści w tę właśnie noc.
Ofiarowała mu się tak wspaniałomyślnie. Widząc
ją teraz skuloną we śnie, nikt by nie pomyślał, że to
ta sama szalona, bezwstydna dziewczyna, którą zaled
wie przed godziną trzymał w ramionach.
Która z nich była prawdziwa? Śpiąca królewna czy
czarownica? Intuicja mówiła mu, że ta pierwsza, ale
doświadczenie...
Westchnął. Pobożne życzenia! A jednak...
ZACZNIJMY OD NOWA
47
Okrył ją starannie, zgasił światło i wymknął się
cicho, zamykając za sobą drzwi.
Cassie była urażona. Urażona, zraniona, zdezo
rientowana. Jak go powitać, gdy znów spotkają się na
bloku? Czy udawać, że nic się nie stało, czy rzucić mu
się w ramiona i wyszlochać cały ból, którego doznała,
gdy po przebudzeniu stwierdziła, że go nie ma?
To nie byłoby mądre. Trzeba ocalić resztki go
dności!
Mary-Jo już tam była. Jej oczy badawczo omiatały
twarz Cassie jak dwa reflektory. Ona nie miałaby w tej
sytuacji najmniejszego problemu, to pewne. Ale Cas
sie nie mogła prosić jej o radę. Nie w tej sprawie.
Uśmiechnęła się pogodnie udając, że nie dostrzega
ciekawości przyjaciółki. Ale Mary-Jo nie należała do
naiwnych.
- Udany wieczór?
- Dziękuję, wspaniały.
- No i jaki on jest?
Zaczerwieniła się i uciekła z oczami. Pytanie było
pozornie niewinne i gdyby zadał je ktokolwiek inny,
Cassie wzięłaby je za dobrą monetę. Ale to przecież
Mary-Jo, wścibska jak mało kto. Co powiedzieć?
Fantastyczny? Przechodzi moje najśmielsze wyo
brażenia?
- Pilnuj swojego nosa, M-J.
Mary-Jo zaśmiała się, bynajmniej nie stropiona.
W tej samej chwili do pokoju wszedł Nick. Cassie
skupiła całą uwagę na umywalce. Mary-Jo natych
miast to zauważyła.
- Oho, twój luby już przyszedł. No to znikam.
- Tylko spróbuj - zagroziła Cassie.
Ale Mary-Jo oddaliła się chichocząc.
48 ZACZNIJMY OD NOWA |
Nick stanął przy sąsiedniej umywalce i zaczął myć
ręce aż do łokci. Pod strugami wody włosy na przed-
ramionach były gładkie i lśniące. Dlaczego robiło to
na niej takie wrażenie? Na miłość boską, przecież to
tylko ręce!
- Cześć. - Jego głos zabrzmiał szorstko.
Cassie zakręciła kran i sięgnęła po papierowy
ręcznik.
-Dzień dobry.
Tylko spokojnie, powiedziała sobie. Miło i po
przyjacielsku, i bez histerii. Jakby nic wielkiego się nie
stało - miejmy nadzieję, że wyglądasz przekonująco!
- Ciekawe dziś mamy zabiegi - zauważyła bły
skotliwie.
- Mam gdzieś zabiegi - mruknął. - Co do dzisiej
szej nocy...
- Dzisiejszej nocy? Ach tak, no i cóż takiego?
Posłał jej groźne spojrzenie.
- Cassie - ostrzegł.
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Co tu może być do powiedzenia?
Zacisnął szczęki.
- Cholernie dużo - warknął - ale nie tutaj. Poroz
mawiamy wieczorem. Gdzie chcesz iść?
- Skąd wiesz, że nie jestem zajęta?
Odskoczył od umywalki i wbił w nią płonący
wzrok.
- Cassie, do cholery, tylko bez gierek! - warknął.
- O której i gdzie?
Zrozumiała, że trzeba spasować.
- O ósmej, u mnie.
- O siódmej.
- Siódma trzydzieści.
- Załatwione. Dobra, zaczynamy przedstawienie.
ZACZNIJMY OD NOWA
49
Mówiła prawdę - zabiegi były ciekawe. A raczej
byłyby, gdyby mogła im poświęcić należną uwagę. Ale
gdzieś w głębi duszy tliła się iskierka radości, że Nick
tak zareagował. Jeśli się wściekł, to znaczy, że nie jest
mu obojętna.
Niczego więcej nie potrzebuje.
Nick musiał się maksymalnie skoncentrować. Rę
ka, którą miał operować, była paskudnie zmiażdżona.
Wypadek zdarzył się przed dziesięcioma dniami,
w Sylwestra. To, że Richardson dał mu tę operację,
było z jego strony komplementem i dowodem zaufa
nia. Nick nie chciał go zawieść.
Stawy międzypaliczkowe palca środkowego od
strony grzbietowej były dosłownie odarte z tkanek
miękkich. Najłatwiej byłoby amputować palec, ale
Nick myślał o tym niechętnie. Wyjątkowo brzydkie
spiralne złamanie palca wskazującego, obejmujące
także płytkę paznokciową, z uszkodzeniem nerwu.
Gdyby się okazało, że pacjent nie odzyska władzy
w tym palcu, środkowy byłby bardzo potrzebny do
zachowania chwytu przeciwstawnego.
W strasznym stanie były też nerwy i ścięgna prze
biegające przez kanał nadgarstka. W miarę jak opera
cja się przedłużała, Nick zaczął powątpiewać, czy
wiara Milesa w jego umiejętności była uzasadniona.
Tak długo już siedział zgarbiony. Wyprostował się
i odrzucił głowę do tyłu, chcąc rozluźnić mięśnie
grzbietu.
- W porządku?
Zamrugał powiekami. Cassie. Pracowali w takiej
harmonii, że prawie zapomniał o jej obecności.
Podniósł wzrok. Jej oczy uśmiechały się ciepło
znad maski.
50 ZACZNIJMY OD NOWA
- Tak, w porządku. Ależ to długo trwa.
- Dobrze idzie, naprawdę. Mogło być znacznie
gorzej.
Chwila zwątpienia minęła. Odpowiedział uśmie
chem.
- Racja. No dobra, rzućmy okiem na ten palec
wskazujący. W końcu będę musiał coś z nim zrobić.
Znów pochylił się nad poszarpaną dłonią. Otarł się
przy tym udem o kolano Cassie. Dziwnie go to
uspokoiło. Pozostał już w tej pozycji.
Z trudem mieściło jej się w głowie, że można
wykonywać tak skomplikowaną operację i jednocześ
nie flirtować. A jednak Cassie była przekonana, że nie
przypadkiem oparł się udem o jej kolano. Doznała
niemal ulgi, gdy wreszcie skończył zabieg i mogła się
odsunąć.
Nickowi też najwyraźniej ulżyło. Uznawszy, że
zrobił już z ręką wszystko, co tylko możliwe, ułożył
ją na szynie w pozycji, w której nie była narażona na
przykurcz i zesztywnienie stawów, po czym wstał
i spojrzał na zegar.
Właśnie minęło południe.
- Wielkie nieba - zdumiał się. - Czyżby zajęło mi
to trzy godziny?
Pozostała już tylko artroskopia, z którą uporał się
błyskawicznie.
- Przynajmniej to mi szybciej poszło - zażartował.
Anestezjolog roześmiał się szeroko.
- Gdyby nie twój perfekcjonizm, bylibyśmy już po
lunchu.
- Cóż miałem robić, amputować tę rękę?
- Chyba lepiej nie. Miles jest na tym punkcie
trochę przeczulony.
ZACZNIJMY OD NOWA
51
Wyszli z sali operacyjnej i zaczęli się przebierać.
-Trevor by tak zrobił - powiedziała Cassie za
myślona.
- Co by zrobił?
-Amputowałby tę rękę, a na pewno środkowy
palec. On nie ma cierpliwości do rekonstrukcji. Miles
musi bardzo uważać, co mu daje.
Nick zamarł z ubraniem w ręku.
- Nie do wiary. Ten facet to jakiś mafiozo.
-Mafiozo? - Cassie zaśmiała się głucho. - Przy
Trevorze i jego tatusiu mafia to kółko różańcowe.
- Obejrzała się przez ramię. - Wieczorem powiem ci
więcej.
- Dobrze. A więc do zobaczenia o siódmej.
- O siódmej trzydzieści.
Odpowiedział jej uśmiech, nieco nadąsany i jakże
podniecający!
- Może się zdarzyć, że przyjdę za wcześnie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zapukał do drzwi o siódmej piętnaście. W jednej
ręce trzymał butelkę czerwonego wina, w drugiej
bukiet żonkili - tym razem opakowany.
Radość zaróżowiła jej policzki. Zanurzyła nos
w kwiatach, napawając się słodkim zapachem. Rzu
ciła mu figlarne spojrzenie.
- Czy to przeprosiny, że przyszedłeś za wcześnie?
- A przyszedłem za wcześnie? - spytał niewinnie.
- Owszem. Zrób przynajmniej coś pożytecznego
i otwórz wino, a ja dokończę chili.
Zajrzał jej przez ramię do garnka.
- Prawdziwe mięso? - spytał z nadzieją w głosie.
- A czego oczekiwałeś, soczewicy?
- Nauczyłem się nie oczekiwać niczego. Dzięki
temu unikam rozczarowań. Pachnie wspaniale.
Oparł podbródek na jej ramieniu i obserwował, jak
miesza sos. Tymczasem ona zastanawiała się nad jego
słowami. Dlaczego miałby niczego nie oczekiwać?
Wygląda raczej na człowieka, który potrafi postawić
na swoim, ale przecież pozory często mylą. Jakie
rozczarowania miał na myśli?
On jednak najwyraźniej skierował uwagę na co
innego. Wtulił twarz w jej szyję.
- Miałeś otworzyć wino - przypomniała mu zdła
wionym głosem.
-Mhm... Twoja skóra ma cudowny smak...
ZACZNIJMY OD NOWA
53
-Nick...
Podała mu korkociąg, lecz on zgasił płomień pod
chili i przyciągnął ją do siebie. Roześmiała się, za
skoczona.
- Nie jesteś głodny?
- Jestem. - W oczach miał żar. - Jestem bardzo
głodny. Od drugiej nad ranem marzę, żeby cię przy
tulić. Wątpię, żebym był w stanie zachowywać się
grzecznie podczas kolacji, ale szkoda też, żeby się
zmarnowała. Niech zaczeka.
Jego usta były ciepłe, miękkie, przekonujące. Za
nim zdążyła zebrać myśli, leżeli na łóżku. Nick jeszcze
mocniej oplótł ją ramionami.
-Przepraszam, że zostawiłem cię w nocy samą.
Myślałem po prostu, że lepiej będzie nie wytaczać się
rano z twojego pokoju. Każdy szpital to...
- Plotkarskie gniazdo?
- Coś w tym rodzaju. - Podźwignął się na łokciu
i palcem obrysowywał łuk jej twarzy. - Miałaś mi coś
powiedzieć o Trevorze.
- O Trevorze? Ach, tak. Mam na ten temat swoją
teorię. Widzisz, wydaje mi się, że jego ojciec ma na
sumieniu coś, czym on go teraz szantażuje.
- Przyjemna rodzinka - mruknął Nick z twarzą
przytuloną do jej ciepłej skóry. Przesunął językiem po
zagłębieniu nad obojczykiem.
- T o zły człowiek, Nick... Uważaj na niego.
- Do diabła z nim - szepnął i zamknął jej usta
gorącymi wargami.
Dużo, dużo czasu upłynęło, zanim zjedli chili,
i jeszcze więcej, zanim Nick ją opuścił. Gdy senna
mościła się w łóżku, pościel pachniała jeszcze wodą
kolońską zmieszaną z wonią jego skóry. Cassie wtuliła
nos w kołdrę i westchnęła głęboko. Cudowny...
54
ZACZNIJMY OD NOWA
Zasnęła z uśmiechem na ustach. Gdy się obudziła
rano, jej wzrok padł na porzucone, zwiędłe kwiaty.
Cisnęła je do kosza, ale nie wszystkie. Kilka włożyła
między kartki starego podręcznika pielęgniarstwa,
przeklinając swój sentymentalizm.
- Jak ci idzie z Davidsonem? On bardzo cię chwali.
Cassie dziękowała Bogu, że maska chirurgiczna
zakrywała prawie całą jej twarz, a przenikliwy jazgot
piły zagłuszał słowa Milesa, tak że mogli je usłyszeć
tylko stojący najbliżej.
- Jest bardzo dobry - odparła, ignorując mruganie
Mary-Jo.
- T a ręka to był kawał znakomitej roboty, sam
bym tego lepiej nie zoperował. Zajdzie daleko,
o ile dostatecznie długo usiedzi w jednym miejscu.
Niespokojny duch z niego. Masz, wrzuć to do
wiadra.
Bez zmrużenia oka chwyciła odciętą nogę. Przywy
kła do Milesa i jego zwyczaju szokowania ludzi.
Kończył amputację, a ona, sprawnie podając narzę
dzia, nici i gaziki, dumała nad jego pytaniem.
Prawdę mówiąc nie wiedziała, jak jej idzie z Nic
kiem. Pozornie bardzo dobrze, a w gruncie rzeczy
niewiele więcej o nim wie teraz niż przy pierwszym
spotkaniu. Mało mówił o sobie, a zgoła nic o swojej
przeszłości. Nauczyła się przewidywać jego nastroje
i dostosowywać się do nich, a on także okazywał jej
podobną wrażliwość. Potrafił rozpogodzić ją, gdy
była smutna i dzielił jej wesołość, gdy wszystko szło
dobrze. Pod jego wpływem gorycz i podejrzliwość,
które zaszczepiło jej postępowanie Simona, powoli
ustępowały, a w ich miejsce rodziła się ufność, ale nie
była jeszcze gotowa odkryć przed nim swoich uczuć.
ZACZNIJMY OD NOWA
55
Właściwie nie była nawet gotowa przyznać się do
nich przed samą sobą. Lecz coraz trudniej było je
tłumić. Gdy leżeli obok siebie w ciemnościach, przy
chodziły jej na myśl słowa, które ją przerażały.
Obawiała się go kochać, a już myśl, że miałaby się
odsłonić, narazić na cierpienie, budziła w niej śmier
telny lęk.
Milczała więc i modliła się, by nic nie zburzyło jej
zaufania.
Tego wieczora Nick przyszedł wcześniej. Pienił się
ze złości.
-Niech szlag trafi tego bałwana! Tak spartaczył
artroskopię, że za kilka lat facet będzie potrzebował
protezy! Ja go chyba kiedyś zabiję!
Nie trzeba było jasnowidza, żeby zgadnąć, kogo
ma na myśli. Cassie otworzyła lodówkę i wyjęła wino.
- Napijesz się?
- Co? Nie, dziękuję, mam dyżur. Cholerny idiota.
Wyciął tyle łękotki, że staw został praktycznie bez
osłony!
Zamknęła lodówkę i z kieliszkiem w dłoni skuliła
się na łóżku. Nick musi to z siebie wyrzucić. Trzeba
mu na to pozwolić. Obserwowała go uważnie. Był
naprawdę wściekły. Czuło się to w każdym jego
ruchu, w postawie, w głosie.
- Może byś usiadł? - wtrąciła po chwili łagodnie.
- Bo zaraz dostaniesz udaru.
- Ty chyba nie słyszysz, co mówię! - napadł na nią.
- Facet nadaje się do odstrzału. On jest po prostu
groźny! To cud, że jeszcze nikogo nie uśmiercił, ale
tak się to skończy, jeśli ktoś nie zrobi z nim porządku.
To znaczy, tak się nie skończy, bo ja mam tego dosyć.
Idę do Milesa z oficjalną skargą, a jeśli on nie
56 ZACZNIJMY OD NOWA
przedstawi sprawy zarządowi, ja to zrobię. Takie
rzeczy nie mogą uchodzić na sucho. I nie będą, dopóki
ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia.
Nie ma sensu go powstrzymywać. Może do rana
trochę ostygnie. Zeskoczyła z łóżka i nalała mu
herbaty.
- Masz, wypij. I tak nie możesz teraz nic zrobić,
więc po prostu się uspokój. Z Milesem porozmawiasz
jutro.
- Przepraszam. - Przestał biegać po pokoju i ode-
tchnął głęboko. - Ale tak mnie rozwścieczył...
-
Zauważyłam - powiedziała z uśmiechem, a on
też się zaśmiał i potrząsnął głową.
-Jeszcze raz przepraszam, kochanie. Chodź tu.
Muszę cię przytulić.
Kochał ją tak czule, jakby wraz z gniewem wypaliła
się w nim wszelka namiętność, a pozostała sama
łagodność. A potem przygarnął ją do piersi i westchnął.
- Och, Cass, jesteś naprawdę niezwykła.
- Ty też nie jesteś taki najgorszy - odparła lekko,
ale głos jej się załamał i cieszyła się, że w ciemności
nie widać łez.
Później wezwano go do szpitala i już nie wrócił, ale
rano zatelefonował.
- Idę do Milesa - powiedział.
Serce jej zamarło. Tego dnia miała pracować z Tre-
vorem. Cała nadzieja, że nie dowie się o niczym
wcześniej niż w porze lunchu.
Trevor przyszedł spóźniony - i wściekły. Widocz
nie Miles zdążył mu już coś powiedzieć. Parł naprzód
jak burza, a ona siłą powstrzymywała się, żeby czegoś
nie wtrącić, gdy rzucał pod adresem powierzonych
jego opiece pacjentów obelgę za obelgą.
ZACZNIJMY OD NOWA
57
Odetchnęła, kiedy skończył i - odwrotnie niż za
zwyczaj - zaczęła błyskawicznie zbierać się do wyjścia.
Na ogół lubiła po pracy posiedzieć jeszcze trochę na
bloku i pogadać z ludźmi, ale dziś chciała się stamtąd
jak najszybciej wydostać.
Trevor oczywiście przyłapał ją przy wyjściu. Pró
bowała go ominąć, ale chwycił ją za ramię i pociągnął
pod ścianę.
- Uprzedzałem cię, żebyś trzymała się od niego
z daleka - warknął złowieszczo. - Mówiłem ci, że
głupio robisz, ale ty wiesz swoje, co, ty mała żmijo?
W każdym razie pamiętaj, że ja cię ostrzegałem.
Po tych słowach puścił ją, a kiedy go mijała, poczuła
zapach whisky. Ależ to chyba niemożliwe? Chyba
nawet Trevor nie odważyłby się pić na bloku, i to rano.
W stołówce zastała Milesa i Nicka pogrążonych
w rozmowie.
- Mogę się przyłączyć? - spytała cicho.
- Ależ oczywiście. - Nick podniósł głowę. - Jak
było?
- Parszywie. - Skrzywiła się. - W dodatku zdaje
mi się, że pił.
Miles westchnął ciężko.
- Rozmawiałem z nim, ale niestety niewiele mogę
zrobić. On balansuje na granicy błędu w sztuce. Nie
zrobił jeszcze nic tak jaskrawego, żebym mógł go
dopaść. W tej sytuacji powinniśmy śledzić każdy jego
ruch i czekać. Jeszcze tylko kilka dni, potem prze
chodzi do oddziału pomocy doraźnej.
Nick wzniósł oczy w górę.
- Niech Bóg ma w swojej opiece pacjentów am
bulatoryjnych!
- Zawsze mogą zgłosić się do innego oddziału albo
wręcz do swojego lekarza domowego.
58 ZACZNIJMY OD NOWA
Wszyscy troje zaczęli się śmiać i atmosfera nieco
się rozluźniła. W końcu, jak słusznie zauważył Miles,
za kilka dni Trevor zejdzie im z drogi i problem
zniknie.
Na ten weekend przypadał wyjazd Nicka. Cassie
tęskniła. Zastanawiała się, czy przyjdzie kiedyś taki
dzień, że Nick zaproponuje, by z nim pojechała albo
przynajmniej opowie jej, jak spędził czas.
Poprzednim razem nawet o tym nie wspomniał, co
natychmiast wzbudziło jej podejrzenia. Czyżby coś
ukrywał? Może żonę?
Poczuła mdlący strach. Chyba nie przytrafi jej się
dwa razy pod rząd to samo. Rzecz jasna najlepiej go
po prostu spytać, ale nie była pewna, czy chce usłyszeć
odpowiedź...
Nie, nic złego się nie dzieje. To tylko wyobraźnia
podsycana przez ból, jaki sprawił jej Simon, i wro
dzoną powściągliwość Nicka.
W końcu trzeba uczciwie przyznać, że i ona nie
powiedziała mu o sobie zbyt wiele. Na przykład
o Simonie. Jeśli w szafie Nicka jest jakiś trup, ma
prawo zachować to w tajemnicy. Zresztą może nawet
lepiej nie wiedzieć. Po kolejnej klęsce chyba nie
starczyłoby jej sił, żeby zacząć jeszcze raz.
Pogoda była ohydna. Padał deszcz ze śniegiem.
Nick musiał jechać bardzo wolno, miał więc mnóstwo
czasu na rozmyślania zarówno o Timie, jak i o Cassie.
Ona jeszcze nie wiedziała o Timie, choć ich znajo
mość trwała już trzy tygodnie. Najwyższy czas, żeby
jej napomknąć, że ma syna. Problem polegał na tym,
że im dłużej zwlekał, tym trudniej mu było poruszyć
ten temat.
ZACZNIJMY OD NOWA
59
Miał zamiar powiedzieć jej dziś. Tyle że przy takiej
pogodzie na pewno wróci bardzo późno, a ma przed
sobą cały dzień na bloku.
Powie jej rano. Nie, kiepski pomysł. W takim razie
wieczorem, przy kolacji. Pójdą gdzieś... Nie, błąd.
Muszą mieć możliwość swobodnej rozmowy. Wobec
tego u niej. Tylko czy sam na sam z nią, taką ciepłą
i zmysłową, zdoła się skoncentrować?
I jak zacząć?
Na zakręcie wpadł w poślizg. Zdjął nogę z gazu
i wyprowadzając samochód obiecał sobie, że jutro
powie jej na pewno; jeśli tylko dojedzie cały.
Dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Dojechał
bardzo późno i zobaczył się z Cassie dopiero w po
niedziałek rano na bloku, a do wieczora opuściła go
odwaga.
Zapukał do jej drzwi o szóstej. Otworzyła mu
z głową owiniętą w ręcznik i w swoim starym
szlafroku.
- Tak wcześnie?
- Nie mogłem dłużej wytrzymać - wyznał i wziął
ją w ramiona.
Boże, jaki piękny zapach, taki świeży, kwiatowy.
Włosy miała jeszcze wilgotne.
-Tęskniłam za tobą - szepnęła niskim, zmysło
wym głosem.
Przepadł z kretesem. Ach, po co komu rozmowa?
Później też można rozmawiać...
To był zwariowany tydzień. Normalny tok pracy
całkowicie zdezorganizowała grypa. Wiele operacji
spadło z planu, ponieważ pacjenci nie kwalifikowali
się do ogólnego znieczulenia. A z drugiej strony było
60 ZACZNIJMY OD NOWA
mnóstwo świeżych złamań spowodowanych upad
kiem na śliskiej ulicy, przede wszystkim u ludzi star
szych. Ich rekonwalescencja trwała z reguły bardzo
długo. Zazwyczaj takich pacjentów przenoszono na
oddział geriatryczny, ale tym razem nie dało się tego
zrobić, bo geriatria zapełniona była staruszkami z in
fekcjami dróg oddechowych. W rezultacie ortopedia
została zablokowana. Trzeba było odłożyć kolejne
planowe zabiegi. Na bloku operacyjnym zrobiło się
dużo wolnego czasu.
Nick miał oczywiście dość pracy na oddziale, ale
Cassie tydzień się dłużył. Nieraz godzinami nie było
nic do zrobienia - poza rozmyślaniem. A tymczasem
gdzieś w głębi duszy zaczęło kiełkować maleńkie
ziarenko podejrzenia...
Miesiączka się spóźniała. Przynajmniej tak jej się
zdawało, bo nie zawsze miesiączkowała regularnie,
a że nie miała potrzeby pilnować terminów, nie
zapisywała dat. Była jednak prawie pewna, że ostatnią
miesiączkę miała około Bożego Narodzenia, a gdy
minął tydzień, jej podejrzenie przerodziło się w pe
wność.
Tylko raz, na samym początku, nie zadbali o środ
ki zapobiegawcze. Później to był już prawie rytuał.
Ale raz wystarczy i oto w jej łonie rosło dziecko - ich
dziecko. Może powinna się martwić, w końcu sytuacja
była daleka od ideału, ale jakoś nie mogła. Dni mijały,
a nowe życie, które w sobie nosiła, napełniało ją coraz
większą radością.
Tylko jedno mąciło jej szczęście.
Pragnęła dzielić je z Nickiem, a nie była pewna, jak
przyjmie tę niespodziankę. W tym świetle jego tajem
nicze weekendy nabrały zupełnie innej wagi. Nie
mogła wszak wykluczyć, że spędza je z żoną i dziećmi.
ZACZNIJMY OD NOWA
61
Tak czy owak nie będzie mogła ukrywać swego stanu
w nieskończoność, ale na razie postanowiła mu nie
mówić. Wstrzyma się, aż będzie miała absolutną pew
ność. Wtedy wyczeka odpowiedniej chwili i powie...
W ostatni poniedziałek stycznia, gdy weszła na blok,
trwało tam jakieś zebranie.
- Co się dzieje? - Cassie spytała przjaciółkę.
- Zamykają nas - odparła krótko Mary-Jo.
- Co? Dlaczego?
- Nie ma już wolnych łóżek ortopedycznych, więc
nie będzie roboty. Ergo, nasza sala operacyjna zostaje
zamknięta do odwołania. Nas rozparcelują po szpitalu,
zgodnie z zapotrzebowaniem, i będziemy dostawać
pełne wynagrodzenie, ale gdyby się to przeciągało,
zostaniemy zredukowani.
Cassie opadła na krzesło. Zakręciło jej się w głowie.
Tylko nie to, nie teraz! Jeśli ją zredukują, straci zasiłek
macierzyński, a co gorsza, urlop i gwarancję powrotu
do pracy. Może nie będzie tego potrzebować, ale jeśli
Nick nie zechce wziąć na siebie odpowiedzialności za
dziecko...
Właśnie się pojawił i podszedł prosto do niej. Przy
kucnął i ujął jej dłonie.
- Cass? Właśnie się dowiedziałem. Panie Boże, do
pomóż, zabiję sukinsyna.
- Kogo?
- Trevora! Możesz być pewna, że to jego sprawka.
- Niemożliwe. - Potrząsnęła głową. - Nie wierzę.
Przypomniała sobie, jak Trevor odgrażał jej się na
korytarzu tego dnia, kiedy Miles udzielił mu nagany.
Ale przecież...
- Myślę, że się mylisz - powiedziała. - Rzeczywiście
w tym tygodniu nie mieliśmy pracy...
62
ZACZNIJMY OD NOWA
-W tym tygodniu! Nigdy dotąd nie słyszałem,
żeby zamknięto salę operacyjną dlatego, że przez
jeden tydzień było mało pracy. A zresztą wcale nie
było tak mało. Planowe zabiegi spadły, ale za to
w nocy, na ostro, operowaliśmy prawie non stop.
- Zauważyłam. - Uśmiechnęła się tęsknie. Ileż to
razy, gdy budziła się w nocy, jego przy niej nie było.
- Ale mimo wszystko...
- Chodź. - Pociągnął ją za rękę. - Pójdziemy
na kawę.
Na samą myśl o kawie zabulgotało jej w żołądku,
ale poszła z nim do stołówki. Zamówiła herbatę.
Niewiele jej to pomogło. Nick przyjrzał jej się ze
zmarszczonymi brwiami.
- Dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada.
Udało jej się uśmiechnąć.
- Jestem po prostu zaskoczona. Zastanawiam się,
gdzie mnie skierują. Od lat nie pracowałam na od
dziale.
- To nie potrwa długo. - Nick uścisnął jej rękę.
-Miles jest wściekły. Dzisiaj ma spotkanie z zarządem
i może coś się wyjaśni. Bądź cierpliwa.
Była. Przypadła jej nocna zmiana na internie. Po
trzech nocach przewracania z boku na bok chorych
po udarach i przyklejania na nowo elektrod od
kardiomonitorów, które odkleiły się pacjentom w cza
sie snu, była wyczerpana, rozdrażniona i mdliło ją
z każdą chwilą bardziej. Nick też był zmęczony.
Widywali się coraz rzadziej.
-Jesteśmy jak okręty, które mijają się w nocy
- powiedział znużonym głosem w czwartek wieczo
rem. Siedział na jej łóżku i patrzył, jak przebiera się
na dyżur. - Mam wrażenie, że wieki minęły odkąd
trzymałem cię w ramionach.
ZACZNIJMY OD NOWA
63
Poczuła ucisk w gardle.
- Bo minęły - odparła.
Podniósł się i przytulił ją do piersi.
-Ach, kochanie. Może następny tydzień będzie
łatwiejszy.
Wyswobodziła się z jego objęć mówiąc, że musi się
pospieszyć, ale naprawdę obawiała się wybuchnąć
płaczem.
Muszą znaleźć czas na rozmowę. Na przykład
w weekend.
- Może spędzimy razem sobotę? - zaproponowała
z nadzieją w głosie.
- Nie mogę. - Twarz mu się wydłużyła. - To jest
mój weekend z rodzicami.
Przepełniła ją gorycz i irytacja.
- Ale ja cię potrzebuję - powiedziała desperacko.
- Nie możesz tego przełożyć? Tylko ten jeden raz?
Odwrócił wzrok.
- Bardzo mi przykro, ale to naprawdę niemożliwe.
Wygląda, jakby czuł się winny, uprzytomniła sobie
z przerażeniem. Jakby coś ukrywał...
- Muszę już iść - mruknęła i wymknęła się.
W drodze na oddział nie odstępował jej lęk. Tak,
on na pewno coś ukrywa. I strasznie się bała, że wie,
co to jest.
Musi powiedzieć. Nie może jej dłużej zwodzić,
karmić półprawdami i wykręcać się. W końcu przecież
chce, żeby poznali się z Timem.
Czemu nie powiedział jej o Timie zaraz na począt
ku? Jak mógł myśleć, że Cassie jest taka jak wszyst
kie? Ona jest inna. Słodka, uczciwa, kochająca. Nie
powiedziała mu, że go kocha, ale czytał to w jej
oczach.
64 ZACZNIJMY OD NOWA
Nie był jeszcze pewien, a chciał być, w stu procen
tach, że ona jest tą jedną jedyną, stworzoną dla niego.
Zanim się bardziej zaangażuje, chciałby się dowie
dzieć, jaki jest jej stosunek do dzieci. Bo teraz zro
zumiał, że syn jest dla niego najważniejszy na świecie
i za nic nie naraziłby go na najmniejszą przykrość.
Pójdzie i odszuka ją na oddziale. Powie jej, że
w spokojniejszej chwili chce z nią porozmawiać.
I wszystko się wyjaśni.
Otworzył drzwi i na korytarzu zobaczył Trevora.
- Ach, co za zbieg okoliczności! Możemy zamienić
kilka słów na osobności? Może tutaj? - I minąwszy
Nicka wszedł do pokoju Cassie. Omiótł go wzrokiem.
Wszędzie leżały rzeczy Nicka. - Sympatyczne miesz
kanko, prawda? Ona umie stworzyć przyjemną atmo-
sferę. Fakt, że często przyjmuje gości.
Nick obrzucił go twardym spojrzeniem. Nie podo
bał mu się ten facet ani jego insynuacje.
- Czego chcesz, Armitage?
- Nic takiego. Chciałem cię ostrzec. Uważaj za
mknięcie sali operacyjnej za coś w rodzaju strzału
w powietrze. Nikt nie stanie mi na drodze do kariery,
ani ty, ani Miles Richardson; nikt i nic. Uznałem, że
powinienem postawić sprawę jasno. To byłoby prawie
wszystko. Pozostaje jeszcze Cassie.
- Co z Cassie? - spytał Nick, choć wiedział, że po
Trevorze nie może się spodziewać niczego dobrego.
- T o też tylko ostrzeżenie. Ona jest trochę... no
wiesz. Trochę luźnych obyczajów, jak to się mówi. Ja
osobiście nie dotknąłbym jej nawet metrowym kijem,
ale jak widać nie wszyscy jesteśmy tak wybredni.
Wziął spośród rzeczy Cassie dezodorant Nicka
i podrzucił wysoko. Nick złapał go jedną ręką, nie
odrywając wzroku od Trevora.
ZACZNIJMY OD NOWA
65
- Niedobrze mi się robi na twój widok - powiedział
ze spokojem, który nie wróżył nic dobrego. - Wynoś
się, póki jeszcze jesteś w stanie chodzić.
Trevor powoli ruszył do drzwi. Jeszcze raz się
odwrócił.
- Oczywiście nie musisz mi wierzyć na słowo.
Możesz zapytać Simona Reeve'a.
Wyszedł. Nick został, bezmyślnie patrząc w ścianę.
Simon Reeve? Dlaczego miałby pytać Simona Re-
eve'a? Chyba że... na pewno nie. To nie mogła być
Cassie. A może?
Nie, tylko nie ona, nie jego Cassie, mądra, piękna,
uczciwa dziewczyna o świetlistych oczach, łagodnym
śmiechu i ciepłym, łaknącym ciele.
Zamknął oczy, by nie widzieć razem jej i Simona
i potrząsnął głową.
- Nie - szepnął. - Nie Cassie. To niemożliwe. To
tylko ten łajdak próbuje namieszać.
Ale skąd by wiedział, że Cassie zna Simona? Bo to
nie było po prostu ślepe trafienie, tego Nick był
pewien. A jeśli Trevor wie tyle, to może wie i coś,
czego nie wie Nick: kim była kobieta, która zburzyła
małżeństwo Simona i Jodie.
Nagle wstał. Do diabła z Trevorem. Jest obrzyd
liwy. To nie mogła być Cassie. Gdyby miała romans
z Simonem, powiedziałaby mu przecież. Chyba że ona
też ma swoje sekrety.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Weekend bez Nicka był długi, samotny i pełen
wątpliwości.
Cassie czekała na niego w niedzielę wieczorem, ale
się nie zjawił. Nie wiedziała, czy tak późno przyjechał,
czy jej unika.
Rano miała silniejsze niż kiedykolwiek nudności,
ale ponieważ wieczorem niczego nie jadła, zrobiła
sobie grzankę, daremnie usiłując stłumić bunt żo
łądka.
Grzanka poskutkowała do chwili, gdy Cassie do
wiedziała się, że została skierowana na oddział orto
pedyczny, gdzie ma zastąpić siostrę Crusoe, która
w czasie weekendu pośliznęła się na lodzie i upadła
na plecy, doznając urazu kręgosłupa, a teraz leżała
unieruchomiona na wyciągu.
- Ależ ja nie dam rady! - jęknęła bezradnie, ale
przełożona tylko się uśmiechnęła.
- Oczywiście, że dasz sobie radę. Przecież Sheila
jest na miejscu i odpowie na każde twoje pytanie. Jej
głowa nie ucierpiała.
W tym właśnie był cały problem. Siostra Crusoe
była fanatyczką ustalonego porządku i nie tolerowała
żadnych odstępstw. Ale Cassie nie zdawała sobie
sprawy, że jest też zdolna do głębokiego współczucia.
- Wyglądasz okropnie, dziewczyno - powiedziała
jej otwarcie. - T o chyba nie najlepsze miejsce dla ciebie.
ZACZNIJMY OD NOWA
67
- Więc co robimy? Wstanie pani i weźmie się do
pracy? - spytała Cassie.
Siostra Crusoe roześmiała się.
- Dasz sobie radę, jestem przekonana. Tylko, na
miłość boską, nie krępuj się pytać. Jill jest świetna
i Sue też niezła. Zresztą, prawdę mówiąc, nie potrzeba
tu wielkiego przygotowania ortopedycznego. Przynaj
mniej połowa roboty to typowa geriatria.
Cassie uśmiechnęła się, słysząc lekceważenie w jej
głosie.
- Ja raczej lubię starszych pacjentów. Mają o wiele
bardziej filozoficzne podejście do choroby niż mło
dzi.
- Cóż im, biedakom, pozostaje. Tak czy owak
pamiętaj, że tu jestem i nudzę się piekielnie, więc
korzystaj śmiało, dobrze?
- Na pewno skorzystam, nie ma obawy. Możemy
sobie teraz powtórzyć rozkład zajęć?
Pół godziny później Cassie siedziała za zawalonym
wydrukami komputerowymi biurkiem oddziałowej.
Przypuszczała, że Nick pojawi się prędzej czy później
i sama nie wiedziała, czy ma się z tego cieszyć. Po
całym tygodniu wmawiania sobie, że na pewno jest
żonaty, bała się stanąć z nim twarzą w twarz. Ale
w końcu kiedyś trzeba będzie przekroczyć ten próg.
-Cassie... Nie spodziewałem się zobaczyć cię
tutaj.
To on. Też nie wyglądał na uszczęśliwionego, co
jeszcze bardziej ją przygnębiło. Ale jeśli jej podej
rzenia są słuszne, lepiej mieć to już za sobą. Zmusiła
się do uśmiechu.
- Cześć. Jak weekend?
- Dobrze - odparł po chwili wahania, nie patrząc
na nią. - Jak sobie radzisz?
68 ZACZNIJMY OD NOWA
-Och, jakoś to będzie... Na razie najprostsze
rzeczy wydają mi się nie do pokonania, ale wierzę, że
w końcu się przyzwyczaję.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie
pobrzękiwaniem monet, którymi Nick bawił się
w kieszeni.
- Słuchaj, Cassie, musimy porozmawiać - powie
dział po chwili. - Masz dzisiaj czas?
-Tak. Kiedy tylko zechcesz. - Poczuła nagły
strach.
- O siódmej?
Skinęła głową.
- Świetnie. W takim razie do zobaczenia o siódmej.
- Do zobaczenia.
Wcale nie świetnie, ale najwyższy czas poznać
fakty. Może dzisiaj...
Na szczęście reszta dnia upłynęła jej bardzo
pracowicie, nie miała więc czasu na rozmyślania.
Kiedy już się wciągnęła, stwierdziła, że to całkiem
przyjemna praca.
-Miła odmiana pozajmować się trochę ludźmi,
a nie uśpionymi ciałami - zwierzyła się w spokojniej
szej chwili siostrze Crusoe. - Już zapomniałam, jak to
kiedyś lubiłam.
- Cieszę się. Łatwiej mi tu leżeć, kiedy wiem,
że ty nad wszystkim panujesz. A przy okazji: pan
Jones jest strasznie zdenerwowany. Może byś z nim
porozmawiała?
-Już rozmawiałam. Trochę się uspokoił, dostał
premedykację i jest senny. Gorzej z panią Truman.
Ciągle się martwi o dzieci.
- A widziałaś te dzieci? - prychnęła siostra Crusoe.
- Gdybyś ty miała takie, też byś się martwiła. Kol
czyki gdzie tylko się da i te dziwaczne fryzury, jeśli to
ZACZNIJMY OD NOWA 69
w ogóle można nazwać fryzurami. Licho wie, co oni
tam bez niej wyprawiają. Ten ich ojczulek też niecie
kawy. Nic dziwnego, że dysk jej wypadł; po tylu
latach obsługiwania wszystkich tych darmozjadów!
- Może ona po prostu lubi czuć się potrzebna?
- Potrzebna? Raczej wykorzystywana. Nieszczęsna
idiotka. No, ale po laminektomii przynajmniej przez
kilka dni nie będzie miała do nich głowy.
Umilkła i Cassie pomyślała, że wygląda na zmar-
twioną.
- A jak pani się czuje? - spytała cicho.
Siostra Crusoe westchnęła.
- Och, obolała, zmęczona bezczynnością. Nie jes
tem stworzona do leżenia i do roli posłusznej pacjentki.
-Może dzięki temu będzie pani jeszcze lepszą
pielęgniarką - uśmiechnęła się Cassie. - To poucza-
jące doświadczenie znaleźć się po drugiej stronie.
Pamiętam, jak będąc jeszcze uczennicą spadłam ze
schodów i złamałam rękę. Zadziwiające, o ileż bar-
dziej boli własna ręka!
Siostra Crusoe roześmiała się.
- Jak to przyjemnie wreszcie z kimś porozmawiać!
Mój zespół trochę się mnie boi, a pacjenci nie chcą
się spoufalać, więc na ogół nikt się do mnie nie
odzywa. Na szczęście niedługo odwiedziny.
Zabrzmiało to tak smutno, że Cassie postanowiła
częściej do niej zaglądać.
- M a m prośbę - powiedziała w przypływie na
tchnienia. -Muszę ułożyć grafik dyżurów, a nie znam
jeszcze dobrze personelu. Nie zechciałaby mi pani
pomóc, jeśli przyniosę tu wszystko co trzeba?
-Z przyjemnością. - Siostra Crusoe aż się roz-
promieniła. - Ale teraz zajrzyj do pani Truman. Ona
potrzebuje cię bardziej niż ja.
70 ZACZNIJMY OD NOWA i
Rzeczywiście, pani Truman potrzebowała Cassie.
A potem, ledwo zdążyła zanieść Sheili Crusoe papie-
ry, musiała się zająć panem Jonesem. Potem znowu
pani Truman wróciła z bloku operacyjnego...
Gdy wreszcie udało jej się dotrzeć do pokoju
siostry Crusoe, grafik był ułożony.
- Och, pani to zrobiła! Mam nadzieję, że goście nie
poczuli się urażeni?
Siostra Crusoe uciekła spojrzeniem w bok, a po
chwili przywołała na twarz wymuszony uśmiech.
- Dzisiaj nie mogli przyjść. Nie ma zmartwienia.
Pewnie są bardzo zajęci. Teraz wszyscy są wiecznie
zajęci.
Cassie mruknęła coś niewyraźnie i zatroskana wró
ciła do dyżurki.
-Masz kłopoty? - Na sąsiednie krzesło opadła
uśmiechnięta Sue Bannister.
- Och... właściwie nic takiego. - Cassie westchnę
ła. - Chodzi o siostrę Crusoe. Jest taka samotna
i smutna. Nikt do niej nie przyszedł.
-Hmm... i w weekend też nikogo nie było. Nic
dziwnego. Nie ma najłatwiejszego usposobienia. Okro-
pna zrzęda. Pracować z nią to prawie jak z ajatollahem
Chomeinim. Nie zazdroszczę ci. Stale pod jej okiem.
-Jak dotąd jest w porządku - odparła Cassie
niepewnie.
- Miałaś szczęście - prychnęła Sue. - Oby tylko jej
nie przeszło. No, muszę lecieć. Do jutra!
Pomachała jej wesoło i zniknęła w drzwiach. Cassie
została, żując koniec ołówka i zastanawiając się, w co
się wplątała.
Nick przyszedł późno. Gdy w końcu zapukał do
drzwi, Cassie pieniła się ze złości.
ZACZNIJMY OD NOWA
71
Najpierw, przekonana, że chce jej powiedzieć, iż
jest żonaty i między nimi wszystko skończone, usiadła
i czekała jak baranek ofiarny.
Gdy minęła siódma, zaczęła się złościć, a za kwad
rans ósma, kiedy to właśnie się zjawił, dyszała wściek
łością.
- O, jesteś - zauważyła sarkastycznie.
- Przepraszam - powiedział znużonym głosem.
- Lepiej późno niż wcale. Chciałeś ze mną o czymś
porozmawiać.
Westchnął i potrząsnął głową.
- Posłuchaj, dzisiaj niestety nic z tego. Mamy
młodego mężczyznę, którego ciężarówka prawie prze
cięła na pół. Jest w potwornym stanie. Teraz zajmują
się nim chirurdzy ogólni, a potem będę musiał zoba
czyć, co się da zrobić z jego miednicą i kośćmi
udowymi. Jeśli oczywiście dożyje. Nie mam pojęcia,
ile to może potrwać.
- Kto z tobą pracuje?
- Bóg raczy wiedzieć. Jakaś Alice. Dlaczego py
tasz?
Spojrzała mu w oczy. Jej gniew się ulotnił.
- Chcesz, żebym poszła do tego zabiegu? Alice jest
dobra, ale gdybyś wolał pracować ze mną...
- Naprawdę mogłabyś to zrobić? Nigdy nie praco
wałem z tą dziewczyną, a mając ciebie u boku czułbym
się znacznie pewniej. To będzie i tak bardzo trudne.
Mimo wyczerpania, Cassie, prawdziwa profesjona
listka, nie mogła zawieść go w takiej sytuacji.
-Idę.
Ten młody człowiek był rzeczywiście w okropnym
stanie. Gdy weszli do sali operacyjnej, leżał na stole.
Ramiona i stopy okrywały zielone serwety. Reszta, od
72
ZACZNIJMY OD NOWA
klatki piersiowej po łydki, była doprawdy trudna do
rozpoznania.
- C o stwierdziłeś? - zwrócił się Nick do Teda,
młodego konsultanta chirurgicznego, z którym już
kiedyś pracował.
Ted westchnął.
-Może raczej powiem, czego nie stwierdziłem.
Śledziona i wątroba jakimś cudem całe. Lewa nerka
stłuczona, ale cała, prawa zupełnie w porządku. To
by było wszystko.
Nick skrzywił się.
- Ukrwienie kończyn?
-Hmm. Lewa tętnica udowa poszła. Trzeba bę
dzie poprosić naczyniowca, żeby położył przeszczep.
No i mam nadzieję, że chłopak ma już tyle dzieci,
ile chciał. Jeszcze tylko rozległe pęknięcie jelita i pę
cherz przecięty równiutko na pół. Poza tym nic mu
nie jest.
- Miejmy nadzieję, że pożyje dostatecznie długo,
żeby docenić, jakie miał szczęście - rzekł zgryźliwie
Nick i zwrócił się do Cassie: - Gotowa?
- Jak zawsze - odparła cicho.
Nick przyjrzał jej się uważnie znad maski.
- Dobrze się czujesz?
-Tak, tylko na chwilę mnie zemdliło. Niezbyt
ładnie to wygląda, prawda?
-Jak tylko załatam jelito, od razu będzie lepiej
- wtrącił się Ted. - Nick, rzuć no okiem na te odłamki.
Miednica pękła wzdłuż spojenia łonowego i gałęzie się
rozeszły. - Wskazał ostre fragmenty kości sterczące
do jamy brzusznej. - Coś z tym trzeba zrobić.
- Ty już się za niego bierz. Ja zacznę od prawej
kości udowej. Nie chcę ruszać lewej, dopóki prze
szczep nie będzie gotowy. Może będziemy pracować
ZACZNIJMY OD NOWA
73
razem. Najpierw ty, po tobie ja, żeby oszczędzić mu
jeszcze jednego cięcia.
- Myślisz, że jedna blizna więcej zrobi mu jakąś
różnicę?
- Rzeczywiście, chyba nie. No więc do roboty.
Trwało to przeraźliwie długo. Nick i Ted pracowali
ramię w ramię do późnej nocy. Przez pewien czas
towarzyszył im chirurg naczyniowy, który przyszedł
zoperować tętnicę udową, a po nim urolog, który
zajął się pęcherzem. Pęcherz postanowiono tymcza
sowo zdrenować. Nick ciągle mordował się z roz
kawałkowaną miednicą. Cassie obserwowała jego
skupienie, zmęczenie, nad którym panował żelazną
wolą, zimną krew. Bolały ją nogi, plecy, ciągłe nu
dności odbierały jej siły, ale towarzyszyła mu przy
każdej czynności, podawała narzędzia, zanim zdążył
poprosić, odgadując instynktownie, czego będzie po
trzebował.
Raz czy dwa, gdy anestezjologa zaniepokoił ogólny
stan pacjenta, musieli przerwać zabieg i podczas
jednej z tych przerw Nick przyjrzał się Cassie spod
zmarszczonych brwi.
- W porządku?
- Mhm. Jestem tylko zmęczona. Chyba mam niski
poziom cukru we krwi.
- Idź zjeść jakiś batonik - poradził, a jej żołądek
zareagował odruchem buntu.
Wydała nieartykułowany dźwięk i umknęła do
łazienki. Mary-Jo nadeszła tuż za nią, prychając
z dezaprobatą. Gdy Cassie wyprostowała się, przyja
ciółka spojrzała jej prosto w oczy.
- Kiedy?
- Co kiedy? - Próbowała zyskać na czasie.
74 ZACZNIJMY OD NOWA
- Och, daj spokój! - Mary-Jo wzniosła oczy w górę.
Cassie westchnęła i oparła się o ścianę.
-Przepraszam. Na początku października. Boże,
ależ podle się czuję. Muszę coś zjeść, tylko nie wiem co.
- Mam zwykłe herbatniki. Nie są słodkie. Spróbuj.
Cassie wzięła herbatnik i powolutku obskubywała
brzegi. Po chwili poczuła się lepiej.
- Chcesz iść się położyć? Ja cię zastąpię. To już
długo nie potrwa.
- Nie. - Cassie potrząsnęła głową. - Zostanę. On
mnie prosił. Zrobię to.
- Czy on wie? - Mary-Jo przyglądała jej się ba
dawczo.
- Nie, jeszcze nie. Miałam mu dziś powiedzieć.
-Aha. No, jeśli opinia o nim jest zasłużona, ;
to powinien sam się domyślić. Wystarczy na ciebie
spojrzeć.
Wróciły do sali. Jasne, niebieskie oczy Nicka śle-
dziły wyraz jej twarzy.
- Lepiej?
Kiwnęła głową. Oby tylko Mary-Jo nie miała racji!
- Dobrze, można kontynuować.
Odetchnęła z ulgą i skupiła całą uwagę na chorym.
Wkrótce skończyli. Nick poszedł z pacjentem do sali
pooperacyjnej, a Cassie powlokła się do swojej „re
zydencji". Zdążyła się właśnie rozebrać i włożyć
nocną koszulę, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
Nick stał oparty o ścianę. Twarz miał pobruż-
dżoną, na policzkach cień zarostu, a oczy płonęły mu
dziwnym blaskiem.
- Bardzo jesteś zmęczona? - spytał cicho.
- Tak, ale wiem, że nie zasnę. Wejdziesz?
Wszedł za nią i ostrożnie zamknął drzwi.
- Dzięki za pomoc.
ZACZNIJMY OD NOWA
75
- Nie ma za co.
- Biedaczysko.
- W jakim jest stanie?
Nick wzdychając potarł i tak zmierzwione włosy.
- Ciągle jedną nogą po tamtej stronie. A właściwie
i połową drugiej. A ty? Już dobrze?
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Tak, w porządku.
Rozmowa się urwała. Nagle Cassie uprzytomniła
sobie, że oczy Nicka goreją pragnieniem. Gdzieś
głęboko w niej także rozgorzał płomień. Wyciągnęła
rękę. W kilka sekund później leżeli nadzy na łóżku,
spleceni, złączeni chciwymi ustami. Nick podniósł
głowę i zajrzał jej głęboko w oczy.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja też za tobą tęskniłam.
Drżał cały, a gdy w nią wszedł, poczuła łzy pod
powiekami. Tak bardzo pragnęła mu o wszystkim
powiedzieć, ale było coś, co ją powstrzymywało, jakiś
ważny powód, który wszechogarniające zmęczenie
zatarło w jej pamięci. A potem wszystko straciło
znaczenie, wszystko, prócz ciężaru jego ciała, żaru ust,
czułości twardych rąk. Namiętność rosła. Cassie za
czął wciągać jakiś szaleńczy wir. Nagle Nick zesztyw
niał i wygiął się w łuk, a twarz mu stężała.
A gdy tylko i w niej ucichła burza, przemówił
opornymi wargami, schrypniętym głosem, jakby ktoś
wyrywał z niego te słowa:
- Kocham cię, Cassie...
Łzy trysnęły jej z oczu.
- Och, Nick, ja też cię kocham. Och, najdroższy...
Uścisnął ją konwulsyjnie, a gdy ją całował, zauwa
żyła, że i jego policzki są mokre. Sama już nie
wiedziała, czyje to łzy...
76 ZACZNIJMY OD NOWA I
Ułożył się na boku, przytulił ją do siebie, a w se-
kundę potem już spał.
Cassie leżała wpatrzona w sufit. Przypomniała
sobie, dlaczego nie mogła powiedzieć mu o dziecku.
On jest żonaty i właśnie tego wieczoru zamierzał
jej to wyznać.
Tuż przed świtem kompletnie wyczerpana zapadła
w sen, a gdy się przebudziła, Nicka nie było. Za
czajnik zatknięta była kartka papieru, a na niej jedno
zdanie:
„Kocham cię. N."
Nie mogła powstrzymać łez. Przycisnęła liścik do
brzucha, nisko, tam gdzie spoczywało ich dziecko,
i zapłakała nad swoim szaleństwem.
- Mamy kłopoty z panią Truman - mówiła pielęg
niarka schodząca z nocnego dyżuru podczas odprawy
o ósmej trzydzieści. - Nie toleruje żadnych opiatów
i wymiotuje po narkozie. Ma też silne bóle. Doktor
Davidson wzywał anestezjologa na konsultację, ale
w tej chwili niewiele da się zrobić.
- Może dać jej coś z kodeiną? - podsunęła Cassie.
- Może, pytanie tylko, czy zdoła ją utrzymać w żo
łądku. Nie może dostać nic doustnie, dopóki wymioty
nie ustąpią.
- Nie dostaje leków przeciwwymiotnych?
- Bez efektu. No i jest jeszcze problem zaparcia.
Biedactwo, za parę dni poczuje się znacznie lepiej, ale
na razie możemy jej zaoferować czopki, laktulozę
i wsparcie psychiczne.
Cassie uśmiechnęła się.
- A jak pozostali?
Pan Jones po wszczepieniu protezy stawu bio
drowego czuł się znacznie lepiej, szczęśliwy, że ma to
ZACZNIJMY OD NOWA
77
już za sobą. Ból też się zmniejszył. Siostra Crusoe
- bez zmian. Znudzona, obolała, opuszczona.
Po porannym obchodzie Cassie wpadła do niej na
pogawędkę. Wzięła sobie filiżankę gorącej wody i kil
ka biskwitów do poskubania.
- Jak sobie radzisz?
- Chyba nieźle - uśmiechnęła się Cassie. - Przy
puszczam, że odkryje pani mnóstwo rzeczy, których
nie zrobiłam, ale nikt nie umarł z zaniedbania, a to
już coś.
Siostra Crusoe odpowiedziała uśmiechem, aczkol
wiek dość ponurym.
- A co mówi personel o starej czarownicy? Wyob
rażam sobie, jak się cieszą, że choć na trochę mają
mnie z głowy.
Uśmiech Cassie przybladł.
- Właściwie... mmm...
- No, wykrztuszę to, dziewczyno. Wiem, że utopili
by mnie w łyżce wody.
- Nie. - Cassie potrząsnęła głową. - Uważają, że
pani jest ostra, ale to dlatego, że pani dużo wymaga.
I myślę, że zaczynają zdawać sobie sprawę, ile pani
dla nich zrobiła. - To ostatnie było trochę naciągane,
ale Cassie czuła się usprawiedliwiona troską o dobro
pacjentki.
Siostra Crusoe pokraśniała i uciekła spojrzeniem
w bok.
- Tere-fere. Nie opowiadaj bajek. Mówią, że ciągle
się czepiam. - Przyjrzała się swoim dłoniom, po czym
znów podniosła oczy na Cassie. - Ciekawe, czy jeszcze
kiedyś będę zdolna do pracy na oddziale? Ortopedia
jest ciężka. Tyle dźwigania... Przypuszczam, że dadzą
mi jakieś biurowe zajęcie w przychodni lub coś w tym
rodzaju.
78
ZACZNIJMY OD NOWA
Cassie wyczuła w tych słowach lęk i w głowie
zakiełkowało jej ziarno podejrzenia.
- Od kiedy ma pani kłopoty z kręgosłupem?
Kobieta rzuciła jej zimne spojrzenie.
- Bystra jesteś, co? Od lat. Stąd to poganianie,
pilnowanie i ujadanie na ludzi, stąd te góry papier
kowej roboty: żebym miała się czym zająć, skoro
prawdziwym pielęgniarstwem już nie mogę.
- Nonsens. Jestem pewna, że można bardzo dużo
zdziałać w pielęgniarstwie bez forsownego dźwigania.
- Nie. - Siostra Crusoe z wolna pokręciła głową.
- T o nie fair w stosunku do innych. Chyba powinnam
zrezygnować, ale gdy się nie ma na świecie nic poza
pracą, trudno się zdecydować na taki krok...
Miękkie serce Cassie wyrywało się do niej. Sięgnęła
po jej dłoń i uścisnęła.
- Może to wcale nie będzie potrzebne. Muszę już
iść, mam mnóstwo pracy. Proszę leżeć i odpoczywać.
- A mam inne wyjście?
Wymieniły uśmiechy i Cassie, głęboko zamyślona,
wróciła na oddział, gdzie czekało już nowe przyjęcie.
- Cieszę się, że jesteś ze mną - powiedziała do Sue
Bannister. - Od lat nie pracowałam na ortopedii.
- Zawsze do usług. Współczuję ci z powodu za
mknięcia sali operacyjnej.
- Mmm. - Cassie nie podjęła tematu, ale Sue nie
dawała za wygraną.
- Brakuje ci tego, prawda? Słyszałam, że byłaś tam
w nocy, od ósmej do trzeciej rano. A teraz tutaj.
W końcu padniesz! Wyglądasz na wykończoną.
-Jestem wykończona. Ale to jeden z wątków
bogatej tkaniny życia.
- Ja mogłabym się bez niego obejść - prychnęła
Sue. - Nigdy nie lubiłam szycia. Ale poważnie, widać,
ZACZNIJMY OD NOWA
79
że jesteś zmęczona, a dzisiaj jest jeszcze Jill. Po lunchu
mogłabyś iść się zdrzemnąć.
- Żeby siostra Crusoe zobaczyła, że nie daję sobie
rady? Nie ma mowy. Wszystko będzie w porządku.
Tak całkiem w porządku nie było, ale po lunchu
żołądek trochę się uciszył. Znalazła spokojną chwilę
i przysiadła w gabinecie oddziałowej. Że też jest ciągle
taka śpiąca...
- Cassie?
Podniosła głowę i zamrugała powiekami.
- Nick! Przepraszam, chyba zasnęłam.
Grzała się w cieple jego uśmiechu - dopóki sobie nie
przypomniała. Jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz.
- Wracam właśnie z OIOM-u, od Philipa Stephen-
sona. Ma się zupełnie nieźle. Oczywiście jeszcze śpi,
ale wydaje się już trochę silniejszy. Byli tam jego
rodzice, rozmawiałem z nimi i dowiedziałem się, jak
to się stało. Myślałem, że może będziesz ciekawa, no
i oczywiście chciałem cię zobaczyć.
Jego chłopięcy uśmiech chwytał ją za serce. Ale
stłumiła uczucia i skoncentrowała się na jego słowach.
- No więc, jak to się stało?
Patrzył na nią przez chwilę. Westchnął.
- Okazuje się, że dziecko, dziewczynka wybiegła
zza barierki na jezdnię, akurat kiedy nadjeżdżała
ciężarówka. On chciał ją złapać, ale mu się wymknęła,
więc przeskoczył przez barierkę, chwycił małą i od
rzucił do matki, właśnie gdy ciężarówka na niego
najechała. Kierowca hamował, ale miał za mało cza
su. Po prostu wgniótł go w tę barierkę.
- Straszne. Czy to było jego dziecko?
Nick potrząsnął głową.
- Nie, on nie ma żony ani dzieci, ani nic takiego
w perspektywie, na ile się zorientowałem. Biedak.
80 ZACZNIJMY OD NOWA I
Pomyślałem o nas. O nocy. Mike Hooper jest optymis
tą i twierdzi, że on jeszcze wróci do normalnego życia,
ale jeśli nie? Jeśli nigdy nie będzie mógł się kochać?
Na wspomnienie ekstazy kradzionych godzin w ra
mionach Nicka Cassie zaschło w gardle. Skuliła się
i ciasno objęła ramionami.
- Są w życiu większe sprawy niż seks.
- Oczywiście. W naszej ostatniej nocy też było coś
więcej. - Pogłaskał ją czule po policzku. - Kochanie,
musimy porozmawiać. Mam ci tyle do powiedzenia...
- Cassie, możesz mi pomóc rozdawać leki...? Och,
przepraszam.
Jill Taylor stała w drzwiach, najwyraźniej targana
wewnętrzną walką między ciekawością a dobrym wy
chowaniem. Nick opuścił dłoń i mrugnął nieznacznie.
- Wracaj do pracy. Do zobaczenia.
Skinęła głową i przeszła obok niego. Każdym ner
wem odbierała bliskość jego silnego, muskularnego
ciała, teraz osłoniętego ubraniem. Zarazem miała świa
domość, że bystre oczy Jill dostrzegły zdradziecki
rumieniec, który wypełzł na jej policzki.
Wspólnie z Jill roznosiła leki, a tymczasem Nick
badał swoich pacjentów. Przy łóżku pani Truman
spotkali się znowu. Nick delikatnie uścisnął dłoń
chorej.
- Jak się pani teraz czuje?
-Och, tak boli...
- A nudności? Zmniejszyły się trochę?
- Tak, chyba tak, ale ten ból...
-Dobrze. Siostro Blake, podajmy pani podwójny
Tylex i zobaczymy.
Wpisał coś do karty, uśmiechnął się do pacjentki
i zniknął. Sprawdziwszy zlecenia Cassie stwierdziła, że
dołożył także lek uspokajający. Podała chorej tabletki
ZACZNIJMY OD NOWA
81
i ruszyła dalej, do młodej dziewczyny z połamanymi
rękami. Nie minęło kilka minut, jak Nick ją tam
odszukał.
- Mogę cię prosić na słówko?
- Naturalnie. - Odeszła od łóżka i zbliżyła się do
niego. - Co takiego?
-Dziś wieczorem... nie wiem jak ty, ale ja mam
straszny deficyt snu. Możemy porozmawiać jutro?
Cassie zaśmiała się głucho.
- Możemy spróbować.
- Głowa do góry, niedługo weekend.
- Masz dyżur.
- Tak, ale myślę, że uda mi się wyrwać na trochę.
Słuchaj, muszę iść. Zobaczymy się jutro.
I może wreszcie dotrzemy do sedna, pomyślała
Cassie z goryczą.
Ale nie było im to pisane. Następnego ranka, ledwo
Nick zdążył przyjść na oddział i zaczął badać pacjen
tów, odezwał się sygnał wywoławczy. Przeprosiwszy
podszedł do telefonu.
- Davidson przy telefonie. Tak, dziękuję. - Rzeczo
wy ton w jego głosie ustąpił miejsca przerażeniu. - Jen?
Co się stało?
Cassie spojrzała. Krew odpłynęła mu z twarzy. Stał
nieruchomo, jak skamieniały, tylko zaciśnięte szczęki
drgały.
- Kiedy? Jak to nie wiesz? Co z ciebie za matka?
Przepraszam, przepraszam, Jen, nie chciałem tego po
wiedzieć. O Boże! Gdzie on jest? Dobrze, zaraz przyjeż
dżam. Powiedz mu, że jadę, powiedz, że go kocham...
- Głos mu się załamał, zacisnął usta, starając się
opanować.
Gdy odłożył słuchawkę, w jego oczach była rozpacz.
Skierował na Cassie nie widzące spojrzenie.
82 ZACZNIJMY OD NOWA
- Mój syn... spadł z drzewa. Ma pękniętą czaszkę
i nie wiadomo, czy mózg nie jest uszkodzony.
Rozejrzał się bezradnie i znów spojrzał na Cassie.
- Poszukasz Milesa? Ja muszę jechać...
Złapała go, gdy biegł korytarzem w kierunku
głównego wyjścia.
- Nick, stój!
- Nie mogę. Muszę być przy nim...
Zrównała się z nim i chwyciła go za rękę. Za
trzymał się. Oczy miał dzikie, w twarzy lęk. Nie może
jechać w takim stanie.
- Nick, uspokój się. Tak nigdzie nie pojedziesz
- przemówiła stanowczo. - Idziemy do ciebie, zrobię
ci kawy, a ty się spakujesz. Będziesz musiał przecież
zostać tam kilka dni.
Zaciągnęła go do jego pokoju, pchnęła w stronę
szafy i nastawiła wodę.
- Pakuj się - rozkazała.
Kiwnął głową. Zaczął wyciągać rzeczy i upychać je
w torbie. Potem jednym haustem wypił parującą kawę
i wstawił kubek do zlewu. Zwrócił się do niej.
-Cassie, ja...
- Idź już.
Uścisnął ją szybko i wyszedł.
Opadła na brzeg łóżka i bezmyślnie wpatrzyła się
w ścianę.
A więc miała rację. Jest żonaty.
Ta świadomość przyniosła jej jakby odrobinę ulgi.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nick nie pamiętał, jak dojechał na miejsce. Pierw
sze, co dotarło do jego świadomości, to widok synka,
którego bladość podkreślał granatowy siniec w oko
licy skroniowej i cień rzęs na prawie białych poli
czkach. Jennifer i Andrew czuwali przy nim. Wstali,
by przywitać się z Nickiem.
- Co z nim?
Jennifer bezradnie rozłożyła ręce.
- Śpi. Pęknięcie czaszki jest pewne, ale czekamy
jeszcze na wynik tomografii komputerowej, czy nie
ma krwawienia. Boże, to wszystko moja wina...
Po jej twarzy potoczyły się grube łzy. Andrew
uspokajającym gestem położył jej rękę na ramieniu.
- Bzdury. Jeśli ktoś tu zawinił, to ja. Ja go za
chęcałem, żeby obserwował te przeklęte borsuki. Po
winienem był zauważyć, że dostał obsesji na ich
punkcie.
Nick spojrzał w pełne łez oczy Jennifer.
- Nie mam prawa krytykować was. Prawdziwym
winowajcą jestem ja. Powinienem być przy nim,
a tymczasem nawet nie mieszkam w tym samym
mieście...
Jennifer bez słowa objęła go i uściskała. Ponad jej
głową Nick napotkał współczujące oczy Andrew.
- Wkrótce dowiemy się czegoś więcej. Czekamy też
na neurologa.
84 ZACZNIJMY OD NOWA j
- Jakie jest wstępne rozpoznanie?
- Nie wiem. Może po prostu silny wstrząs mózgu,
ale był bardzo senny i oszołomiony. Poza tym hy-
potermia. Tylko Bóg raczy wiedzieć, jak długo prze-
bywał na dworze. Może całą noc? Na szczęście nie
była bardzo zimna.
W tej chwili nadszedł neurolog. Poprosił ich do
gabinetu oddziałowej.
- Mamy wyniki. Są dobre. Nie ma śladu krwiaka
nadoponowego, a tego się najbardziej obawialiśmy.
Kość skroniowa jest pęknięta, toteż trzeba było brać
pod uwagę uszkodzenie tętnicy, ale do tego na szczęście
nie doszło. Koniec końców miał chłopak szczęście.
- Więc dlaczego jest taki senny i zdezorientowany?
- Nick zachrypł ze zdenerwowania.
- Ale daje się dobudzić. Proszę pamiętać, że całą
noc siedział na drzewie, czekając na borsuki. Jest po
prostu bardzo zmęczony. A poza tym zmarzł. To
wystarczy, żeby sprawiał wrażenie półprzytomnego.
Będziemy go jeszcze obserwować, ale jesteśmy przeko-
nani, że uraz mózgu można wykluczyć.
Dało się słyszeć pukanie i w drzwiach ukazała się
głowa pielęgniarki.
- Przepraszam, chciałam tylko powiedzieć, że chło
piec się obudził.
Wszyscy troje rzucili się do drzwi, ale neurolog ich
zatrzymał.
- Bardzo proszę, najpierw tylko matka.
Drzwi się zamknęły. Nick odwrócił się i walnął
pięścią w ścianę.
- Za chwilę wejdziesz - powiedział łagodnie Andrew.
-Muszę go zobaczyć...
-Wiem. Proszę, napij się kawy. Dają tu zupełnie
przyzwoitą.
ZACZNIJMY OD NOWA
85
Nick wziął ofiarowany kubek i zrezygnowany usiadł
na krześle.
- Nie mogę pozbyć się myśli, że gdybym był przy
nim...
- Przestań szukać winnych. My też mieliśmy taki
odruch, ale prawda jest taka, że to Tim powinien
był mieć więcej rozumu. Po prostu zrobił głupstwo.
- Taak... - Nick bezmyślnie kręcił kubkiem i wpat
rywał się w resztki kawy na dnie. - A więc co dalej?
- Ty mnie pytasz? - zaśmiał się dobrotliwie Andrew.
- Przecież jesteś lekarzem.
- Nie teraz. Teraz jestem tylko ojcem.
Na twarzy Andrew odmalował się wyraz bólu i Nick
się zawstydził.
- Przepraszam, to był cios poniżej pasa. Wiem, że
traktujesz go jak własnego syna.
- Ale jednak on nie jest moim synem i to nie jest
bez znaczenia.
- Więc?
- Więc przynajmniej jeszcze dobę zostanie na ob
serwacji, a potem go wypiszą. Przypuszczam, że będzie
miał kilka tygodni zwolnienia ze szkoły, ale powinien
szybko wrócić do formy. Może mieć najwyżej przemi
jającą amnezję. Zobaczymy.
W tej chwili wszedł szeroko uśmiechnięty neurolog.
- Wszystko będzie dobrze. Chłopiec jest co prawda
obolały i ma nudności, poza tym trochę oszołomiony
i niewiele pamięta, ale na tyle świadomy, że wie, jacy
jesteście na niego źli.
- Źli? I to jeszcze jak! - zaśmiał się Andrew. - Mo
żemy już wejść?
- Pyta o ojca. To, zdaje się, pan? - neurolog zwrócił
się do Nicka, a on poczuł, że jego dusza, przed chwilą
jeszcze zimna i martwa, zaczyna wracać do życia.
86 ZACZNIJMY OD NOWA
- Tak, ja. Dziękuję.
Wszedł i powoli zbliżył się do łóżka syna. Z kre-
dowobiałej twarzy spojrzały na niego wielkie oczy
barwy spłukanego deszczem nieba.
- Cześć, tato - zabrzmiał cieniutki głosik.
Nick stłumił gwałtowne pragnienie, by porwać go
w objęcia i zmiażdżyć w uścisku.
- Cześć, mały. Co to za spadanie z drzew, co?
- Chciałem podejrzeć borsuki. Musiałem zasnąć.
Głupio, nie?
- Troszeczkę. Zraniłeś się jeszcze gdzieś?
Tim potrząsnął głową i skrzywił się.
- Nie ruszaj głową. Pewnie pęka z bólu.
Przysiadł na brzegu łóżka, pochylił się i złożył na
policzku Tima delikatny pocałunek.
- Biedactwo. Ale wkrótce będziesz jak nowy.
- Mama też tak mówi.
- Zmartwiłeś ją. Wszystkich nas zmartwiłeś.
- Wiem. Przepraszam - szepnął chłopiec.
Nick delikatnie uścisnął jego palce.
- Już się tym nie martw. Odpoczywaj i zdrowiej.
Powieki dziecka opadły. Nick wstał i, nieco skrę
powany, uśmiechnął się do Jennifer.
- Zostawię was na chwilę samych. Przydałby mi się
łyk świeżego powietrza.
Poszedł na parking, wsunął się do samochodu
i pojechał przed siebie, w otwartą przestrzeń. Tam,
samotny, z dala od ciekawych spojrzeń, oparł głowę
na kierownicy i z ulgą zapłakał.
Wieczorem Tim poczuł się lepiej. Był jeszcze senny,
ale kiedy nie spał, zdawał się bardziej ożywiony
i nudności też się zmniejszyły. Za to Jennifer była
blada i wyczerpana.
ZACZNIJMY OD NOWA
87
- Jedź do domu - zaproponował Nick. - Ja zostanę
z Timem na noc, bo niestety jutro muszę wracać.
- Musisz? Będzie mu ciebie brakowało.
- Nie chcę. - Nick przymknął oczy. - Tysiąc razy
wolałbym zostać, ale mamy w tej chwili trudności
kadrowe. Jeśli mnie nie będzie, nie będzie komu
zrobić planowych zabiegów. Ale mogę tu być do wpół
do siódmej rano.
- Naprawdę mógłbyś zostać? Tak bym się chciała
wyspać. Czuję się zupełnie wypompowana.
- T o widać. - Nick przyjrzał się jej krytycznie.
- Tak mizernie wyglądałaś tylko wtedy, kiedy byłaś
w ciąży z Timem.
Roześmiała się nerwowo i uciekła spojrzeniem.
- Właśnie miałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam
jak zacząć...
Gdy znaczenie tych słów dotarło do Nicka, zalała
go fala czułości. Ujął jej dłoń i podniósł do ust.
- Wspaniale. Zawsze przecież chciałaś mieć więcej
dzieci. A Andrew będzie cudownym ojcem.
- Bałam się, żeby ci nie zrobić przykrości - powie
działa z ulgą.
- Nie zrobiłaś. Zazdroszczę wam, ale to co in
nego. - Uśmiechnął się gorzko. - Zabawne, jak
człowiek zaczyna sobie cenić to, co stracił, prawda?
Patrzę teraz na Tima i zastanawiam się, dlaczego
spędzałem z nim przedtem tak mało czasu. - Z ża
lem spojrzał na twarz śpiącego synka. - Przecież nie
dlatego, że go nie kochałem. Po prostu nie byłem
jeszcze gotowy.
- A teraz jesteś?
- Tak, tak mi się wydaje. Właściwie ja też miałem
zamiar coś ci powiedzieć.
- Spotkałeś kogoś?
88 ZACZNIJMY OD NOWA ]
- M a m nadzieję - przytaknął. - Jeśli zechce ze
mną jeszcze rozmawiać. Próbowałem znaleźć od-
powiedni moment, żeby jej powiedzieć o Timie, ale
zanim zdążyłem to zrobić, ty zadzwoniłaś, a ona
akurat była przy tym. Mam się teraz z czego
tłumaczyć.
- Jestem pewna, że sobie poradzisz - zaśmiała się
Jennifer. - Zawsze miałeś dar przekonywania.
Ale Nick jej nie zawtórował. Gdzieś w głębi duszy
czaiło się złe przeczucie.
- Obyś miała rację. Teraz już za późno, żeby
powiedzieć jej to w inny sposób.
- Zadzwoń do niej.
-Nie. - Pokręcił głową. - Muszę porozmawiać
z nią osobiście. Tak będzie lepiej. W końcu trudno,
żebym jej się oświadczał przez telefon, prawda?
Telefon nie dzwonił przez cały wieczór, toteż gdy
Cassie o ósmej następnego ranka wkroczyła na od-
dział, była zaskoczona, zobaczywszy tam Nicka. Za-
skoczona, zszokowana i niezdolna zapanować nad
sercem, które aż podskoczyło z radości.
- Cassie - przemówił ciepłym tonem, przerwawszy
rozmowę z kolegami i ruszył prosto do niej. - Kocha
nie, ja...
Obronnym gestem wyrzuciła przed siebie rękę.
- Nie. - Cofnęła się, chcąc zachować dystans, także
uczuciowy. - Jak się czuje... twój syn?
- Będzie zdrów. Cassie, ja muszę z tobą poroz
mawiać.
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Nie tutaj, nie teraz. Wieczorem. O siódmej?
Skinął głową i wrócił do przerwanej rozmowy.
Cassie zajęła się odprawą.
ZACZNIJMY OD NOWA
89
Dzień toczył się wolnym rytmem, ale wreszcie
nadszedł wieczór, a wraz z nim do drzwi Cassie
zapukał Nick. Otworzyła mu i odwróciła się. Wszedł
i sam zamknął je za sobą. Dłuższą chwilę milczał
i wpatrywał się w nią oczami bardziej niż kiedykol
wiek niebieskimi. Malowała się w nich uczciwość:
taka sama, jaką widziała kiedyś w oczach Simona.
Boże, czy ona nigdy się niczego nie nauczy?
- Przepraszam, Cassie - zaczął w końcu. - Powi
nienem był ci powiedzieć wcześniej.
- Wcześniej? Powiedziałabym, że dużo wcześniej.
Na przykład zanim do czegokolwiek między nami
doszło. A ty utwierdzałeś mnie w przekonaniu, że
mnie kochasz...
- Ależ kocham cię!
- O, tak - szydziła. -I sądzisz, że ja w to uwierzę?
Skąd mam wiedzieć, że to nie jest następne kłamstwo?
- Ja nie kłamałem. - Zacisnął szczęki.
- Nie? „Jadę do rodziców". To nie było kłamstwo?
- Cassie, pozwól mi wyjaśnić...
- Wyjaśnić? Co wyjaśnić? Że masz syna, o którym
nie uznałeś za stosowne mi napomknąć, żonę, której
istnieniu zaprzeczałeś? Nie wyobrażam sobie, jak
można to wyjaśnić!
Odwróciła się do niego tyłem, ale złapał ją za ramię
i szarpnął ku sobie.
- Do jasnej cholery, wysłuchajże mnie, kobieto!
- Nie chcę. Niedobrze mi się robi na twój widok.
Jesteś kłamcą, oszustem. Idź do diabła razem z twoimi
sekretami!
-I kto tu mówi o sekretach? A co powiesz o Si
monie Reevie?
Krew odpłynęła jej z twarzy.
- Kto ci powiedział o Simonie? - wyszeptała.
90 ZACZNIJMY OD NOWA
- Nieważne. Czy to prawda?
Tak zimnego głosu jeszcze u niego nie słyszała.
Wstrząsnął nią dreszcz.
- Tak, to prawda - przyznała ledwo słyszalnie.
Cofnął się ze stężałą twarzą.
- Ty dziwko - syknął. -I pomyśleć, że ja ci ufałem!
Jesteś taka sama jak wszystkie!
Oczy jej zapłonęły.
- W takim razie jesteśmy kwita, prawda? Bo ja
także ci ufałam, ale teraz koniec! Wynoś się!
Drzwi zamknęły się, jeszcze zanim przebrzmiało
echo tych słów.
Następnego dnia miała na oddziale mnóstwo pracy.
Unikała Nicka, a on bynajmniej jej tego nie utrudniał.
Raz czy dwa napotkała jego wzrok. Malowała się
w nim pogarda. A więc nie zależy mu na niej, okłamy
wał ją. Dobrze, że to już koniec.
W pracy była ciągle zajęta, ale w weekend miała
dość czasu na myślenie. Wciąż od początku analizo
wała ich związek. Szukała jakiegoś wytłumaczenia,
usprawiedliwienia dla jego postępowania, ale niczego
takiego nie znalazła.
W poniedziałek rano, gdy weszła do gabinetu od
działowej, zastała go przy telefonie.
- Jak tam poranne nudności, Jen? - pytał.
Cassie, zmrożona, zamarła w drzwiach.
Zaśmiał się ciepło, najwyraźniej w odpowiedzi swo
jej rozmówczyni, lecz nagle, odwróciwszy się, zobaczył
Cassie i uśmiech zniknął z jego twarzy. Szybko zakoń
czył rozmowę i odłożył słuchawkę.
- Przepraszam. Czy nie przeszkadzam?
- Czuj się jak u siebie - odparła lodowato.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
ZACZNIJMY OD NOWA
91
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
-Ale ja mam, więc bądź łaskawa zamknąć się
i wysłuchać! Chodzi o Philipa Stephensona.
Zmarszczyła brwi. Nie mogła oderwać myśli od tej
uwagi o porannych nudnościach. Jennifer też? Nieźle
mu idzie, pomyślała ogarnięta histerią.
- Kogo?
- Stephensona, tego chłopaka, któremu ciężarówka
zaparkowała na miednicy. Dziś przechodzi z OIOM-u
na oddział i chcę ci powiedzieć, co z nim trzeba
robić.
Cassie zapiekły policzki.
- Przepraszam - mruknęła. - Mów.
- Ciągle jeszcze ma silne bóle. Pielęgnacja jest
skomplikowana, bo to musi być sprytna kombinacja
unieruchomienia z poruszaniem tym, co może się
poruszać. Nie można zmieniać jego pozycji, ale gi
mnastyka oddechowa i kończyn dolnych zmniejsza
zagrożenie zakrzepicą. To oczywiście największe nie
bezpieczeństwo.
- Dostaje heparynę?
- Tak. I trzeba ściśle przestrzegać zasad antyseptyki.
Nie daj Boże teraz infekcji. Prawdę mówiąc nie zadrosz-
czę ci tego zadania, ale on i tak jest dobrym pacjentem.
Nie użala się, choć na pewno trudno mu wytrzymać
taki ból. Bardzo dzielnie znosi wszystkie zabiegi. Ja na
jego miejscu nie zdobyłbym się na tyle cierpliwości.
Nie wątpię, pomyślała Cassie, bynajmniej nie roz
bawiona.
- Kiedy go przenosicie?
- Niedługo. Powinien być w pojedynczym pokoju
i pod wzmożonym nadzorem. To nie znaczy, że trzeba
bezustannie nad nim stać, ale po prostu mieć go na
oku ze względu na ryzyko zatoru.
92 ZACZNIJMY OD NOWA
- Myślę, że to się da zrobić. A co mówi urolog?
- Na razie zostawił mu jeszcze cewnik nadłonowy,
ale w tym tygodniu chce operować i spróbować
zrekonstruować cewkę. Czekamy, aż zmniejszy się
obrzęk. Zresztą sądzę, że Mike tu przyjdzie i sam ci
powie, co i jak. Trzeba ciągle płukać pęcherz, no i od
czasu do czasu skrzep zatyka cewnik, ale i tak jest
lepiej, niż się spodziewaliśmy. Mike jest dobrej myśli.
Cassie pomyślała o sponiewieranym ciele, nad
którym pracowali całą noc. Dziwne, że w ogóle
przeżył. A to, że powoli zdrowieje, to już istny cud.
- W porządku, przygotujemy pokój - powiedziała.
Nick tylko kiwnął głową i zostawił ją samą.
Dzięki przyjściu Philipa będzie miała jeszcze mniej
czasu na rozpamiętywanie swojego nieszczęścia. Bo
była nieszczęśliwa, głęboko, nie do zniesienia, i ciągle
jeszcze bardzo zakochana.
Philipa przywieziono w godzinę później. Cassie
zaskoczyła jego spokojna determinacja i odwaga.
Niewiele spał, ale najwyraźniej nie miał także ochoty
na rozmowę. Po prostu cicho leżał.
Mamy ze sobą coś wspólnego, pomyślała. On też
cierpi w milczeniu.
Wkrótce zjawił się Mike Hooper, urolog. Wyjaśnił,
jak trzeba przepłukiwać pęcherz i jak ważna jest
w tym przypadku aseptyka oraz dokładne prowadze-
nie bilansu płynów.
- Jeśli coś przeoczycie i skrzep zatka cewnik, a ktoś
akurat zabierze się za płukanie pęcherza i napełni
go płynem, moja dobra robota pójdzie na marne,
a ja będę co najmniej rozczarowany waszymi umie
jętnościami.
Cassie odwzajemniła uśmiech.
- W takim razie muszę się naprawdę postarać.
ZACZNIJMY OD NOWA 93
- Poradzisz sobie. Jesteś cholernie dobrą instru-
mentariuszką, więc ufam, że nie dobijesz go teraz
fatalną pielęgnacją. A tak na marginesie: on nie wie
wszystkiego na temat swoich obrażeń, więc z ewen
tualnymi pytaniami odsyłaj go do mnie, dobrze?
Wprawdzie jeszcze o nic nie pytał, ale w końcu to
zrobi, a urazy, których doznał, mogą mieć wpływ na
sferę seksualną. Wszystko oczywiście zależy od roz
miaru uszkodzeń nerwów i od regeneracji. Jak dotąd
jestem dobrej myśli.
- Nie sądzę, żeby w tej chwili to było dla niego
najważniejsze. - Cassie uśmiechnęła się blado.
- Pewnie masz rację, ale gdy zobaczy przy sobie
ładną dziewczynę, może stać się ważne. Musimy
uważać, czy nie ma objawów depresji, bo bez względu
na rezultat czeka go długa i trudna droga.
Przez resztę poranka Cassie czytała historię choro
by i sprawdzała sprzęt wokół łóżka. Phil, pogrążony
w stoickim milczeniu, wpatrywał się w ścianę. Od
czasu do czasu zagadywała do niego, ale rozmowa go
męczyła i chyba wolał leżeć spokojnie. Przyszedł
fizjoterapeuta, poćwiczył z nim bierne ruchy rąk i nóg,
oklepał klatkę piersiową i zalecił ćwiczenia oddecho
we co pół godziny. Po południu w drzwiach stanęła
niepewnie młoda kobieta z kwiatami.
- Czym mogę służyć? - spytała Cassie.
- Mmm... czy to jest pan Philip Stephenson?
- Tak. Pani jest jego krewną?
-Nie, nie. On... uratował moją córkę i chciałam
mu podziękować. Do tej pory nie mogłam go od
wiedzić, bo był w zbyt ciężkim stanie. Powiedziano
mi, że jest już na oddziale, ale nie sądzę, żeby zechciał
mnie widzieć. Proszę mu to dać i powiedzieć... że...
Urwała zdenerwowana. Cassie uścisnęła jej rękę.
94 ZACZNIJMY OD NOWA
- Chwileczkę, spytam go. Bardzo się nudzi, może
odwiedziny go ucieszą. Jak się pani nazywa?
- Linzi. Linzi Wade.
Cassie wsunęła się do pokoju i podeszła do łó-
żka.
- Phil? Przyszła do ciebie pewna młoda kobieta:
Linzi Wade. To jej dziecku uratowałeś życie. Chyba
chciała ci podziękować.
Roześmiał się gorzko.
- O Boże, przecież to bez sensu. Za co ona mi chce
dziękować? To był po prostu odruch, każdy by zrobił
to samo.
- Wcale nie. Większość ludzi wrosłaby w ziemię.
Ty nie.
- Tak, i oto skutki! - zaśmiał się znowu. - Mam
nauczkę, żeby nie udawać bohatera.
Cassie ścisnęła go za rękę.
- M ó w co chcesz, a ja i tak uważam, że byłeś
bardzo dzielny.
Poczerwieniał i odwrócił wzrok.
- Musiałem. Nie mogłem dopuścić, żeby ten dzie-
ciak...
- Nie mogłeś. Więc jak, wpuścić ją?
Odetchnął głęboko i skinął głową.
-Dobrze, ale tylko na chwilę. I... siostro?
-Tak?
- Proszę tu zostać. Na wypadek, gdyby to się
okazało zbyt trudne.
- Oczywiście.
Ale nie okazało się. Linzi ze wszystkich sił starała
się panować nad sobą, choć nie zdołała ukryć, że stan
Philipa ją zaszokował. To z kolei zestresowało Phili-
pa. Wizyta trwała tylko kilka minut. Wychodząc
Linzi odwróciła się w drzwiach.
ZACZNIJMY OD NOWA 95
- Czy mogę jeszcze przyjść? Może później, w tygo
dniu? Może mogłabym coś przynieść?
Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.
- Tak. Może. - Powieki mu opadły.
Cassie wyprowadziła gościa.
- Jest zmęczony. Musi dużo wypoczywać.
- Czy będzie chodził?
Cassie pomyślała o poszarpanym ciele, które Nick
tak długo składał, i o odwadze Phila.
- Chyba tak. Kiedyś.
Linzi pokiwała głową.
- Przyjdę w piątek. To jest mój numer telefonu.
Gdyby czegoś potrzebował, proszę dzwonić.
Cassie odprowadziła ją wzrokiem. Biedaczka. Ja
kie brzemię winy musi dźwigać. Ale może ten kontakt
pomoże im obojgu.
Ciekawe, kto pomoże jej?
Przy herbacie spotkała się z Mary-Jo. Przyjaciółka
przyjrzała się jej pytająco.
- Co się stało? Nie widziałam cię parę dni. Wy
glądasz jak z krzyża zdjęta.
- On jest żonaty - odparła po prostu.
-Co?
Cassie opowiedziała całą historię. Potem wróciła
na oddział, pozostawiwszy Mary-Jo kipiącą gniewem.
Za chwilę wszedł Nick. Mary-Jo poderwała się
z miejsca i ruszyła do ataku.
- Czy wiesz, że jesteś łajdakiem? - spytała bez
żadnych wstępów.
-Co?
- Och, nie udawaj! Wy, faceci, jesteście wszyscy
tacy sami. Żaden nawet się nie zająknie o żonie. Ale
ona zasługuje na coś lepszego, zwłaszcza teraz. Tylko
96
ZACZNIJMY OD NOWA
że takim jak ty jedno dziecko mniej czy więcej nie
robi różnicy.
- Dziecko? Jakie dziecko?
- Boże, nie dosyć, że kłamczuch, to jeszcze ślepy!
- Mary-Jo wzniosła oczy w górę. - Ona jest w ciąży,
rybeńko. Z tobą. I co masz zamiar z tym zrobić?
Nie miał pojęcia. Ale poczuł, że przepełnia go
radość. Radość i straszna, bolesna świadomość, że
oto jeszcze jedno dziecko będzie rosło bez niego.
- Nie - powiedział do siebie. - Tym razem nie.
Zostawił Mary-Jo osłupiałą i z zamętem w głowie
wrócił do kliniki.
O szóstej wiedział już, co ma robić. Jako że był
to dzień Świętego Walentego, w szpitalnym kiosku
znalazło się kilka wymęczonych róż.
Kupił jedną, kazał ładnie opakować i, spokojny
i zdecydowany, ruszył do Cassie.
Pukanie do drzwi zaskoczyło ją całkowicie.
Otworzyła i bezmyślnie popatrzyła na Nicka.
W końcu cofnęła się, ściągając mocniej poły szla
froka.
-Wejdź...
Przedstawiała sobą żałosny widok. Nie uczesana,
oczy czerwone od płaczu. Nick był ostatnią osobą,
której chciałaby się pokazać w takim stanie. Ale
z jego twarzy wyczytała, że nie odejdzie, dopóki nie
powie tego, co ma do powiedzenia. Podniosła więc
głowę, starając się opanować.
Podał jej różę. Powąchała ją, ale nie poczuła
żadnego zapachu.
- Czego chcesz? - spytała drżącym głosem.
- Porozmawiać.
- Myślałam, że powiedzieliśmy już sobie wszystko.
ZACZNIJMY OD NOWA
97
- Najwidoczniej nie. Kilka godzin temu napadła
na mnie Mary-Jo, nazwała mnie łajdakiem i spytała,
co mam zamiar zrobić w sprawie dziecka.
Cassie w panice wpatrzyła się w jego twarz.
- Dziecka?
-Tak, dziecka. Naszego: twojego i mojego.
- A czym ono się różni od twojego i Jennifer?
- Tim jest już duży. Ma siedem lat.
- Nie chodzi mi o Tima, jeśli tak ma na imię twój
syn, tylko o to, przez które ma teraz poranne nudno
ści. Trzeba przyznać, że nieźle sobie radzisz. Nie
zaprzeczaj - rzuciła widząc, że marszczy brwi i wzdy
cha z irytacją. - Słyszałam, jak rozmawiałeś z nią
przez telefon.
- Jennifer nie jest moją żoną, Cassie. To dziecko
nie ma ze mną nic wspólnego.
Cassie gwałtownie opadła na krzesło, usiłując zro
zumieć to, co jej powiedział.
- Jak to?
Nick usiadł naprzeciwko i ujął jej dłonie. Wes
tchnął.
- Była moją żoną. Pobraliśmy się dziewięć lat
temu, kiedy byłem jeszcze studentem, a od czterech
lat jesteśmy rozwiedzeni. W Boże Narodzenie wyszła
powtórnie za mąż. Tim mieszka z nimi. A ja co drugi
weekend zabieram go do swoich rodziców.
Ulga.
- A ja myślałam, że jesteś żonaty. Że cały czas mnie
okłamywałeś.
Zaczerwienił się, ale nie odwrócił wzroku.
- Bo tak było. Właściwie nie tyle cię okłamywałem,
co nie mówiłem całej prawdy. Chciałem ci powiedzieć,
ale jakoś nie mogłem znaleźć odpowiedniego momen
tu. A potem zdarzył się ten wypadek...
98
ZACZNIJMY OD NOWA
- Wyobrażałam sobie Bóg wie co.
- T o zrozumiałe. Usłyszeć to, co ty usłyszałaś,
i w taki sposób...
- Mogłeś mi powiedzieć. Do cholery, Nick, jeśli to
miało dla ciebie takie znaczenie, to czemu mi nie
powiedziałeś?
- Oj, miało! - zaśmiał się głucho. - Może nawet zbyt
duże. Ale żeby to zrozumieć, trzeba chyba samemu
stracić dziecko. Dlatego przyszedłem. Nie jestem w sta
nie przeżyć tego jeszcze raz, Cassie. Jeszcze jedno moje
dziecko z dala ode mnie, żyjące osobnym życiem. Nie
zniósłbym tego.
Słysząc determinację w jego głosie, odruchowo prze
sunęła dłoń w dół brzucha, jakby chciała je zasłonić.
- Więc co proponujesz? - szepnęła.
- Żebyśmy się pobrali.
- A jeśli odmówię?
- To będę walczył w sądzie o opiekę nad dzieckiem.
I nie przegram.
Umknęła oczami przed jego palącym spojrzeniem.
- A jeśli ja nie chcę wyjść za ciebie?
- To sprawię, że zechcesz. - Jego głos złagodniał,
nabrał pieszczotliwego tonu. - Posłuchaj, Cassie. Prze
żyłem już jedno nieudane małżeństwo i nie mam
zamiaru tego powtarzać. Nie pożałujesz. Zrobię wszys-
tko, co w mojej mocy, żeby uszczęśliwić ciebie i nasze
dziecko.
W jego głosie brzmiała szczerość i nie wątpiła, że
mówi prawdę. Gdyby jeszcze robił to dla niej, a nie
tylko dla dziecka.
- Kiedy chcesz wziąć ślub? - spytała martwo.
-Jak najszybciej. W przyszłym tygodniu. Chciał
bym, żebyś najpierw poznała Tima i moich rodziców.
Jadę tam w ten weekend. Mogłabyś pojechać ze mną.
ZACZNIJMY OD NOWA
99
- Nick, muszę się zastanowić...
- Ja nie zmienię zdania. Więc?
- Więc co?
- Wyjdziesz za mnie?
Cassie nieraz się zastanawiała, co by czuła, gdyby
ktoś się jej oświadczył.
- Tak - powiedziała znużonym głosem. - Wyjdę za
ciebie, Nick.
I niech Bóg ma nas troje w swojej opiece, pomyślała.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Następnego dnia Cassie uczyła Phila Stephensona
posługiwać się pompą infuzyjną z petydyną, aby mógł
sam regulować prędkość przepływu leku przeciwbó-
lowego, gdy znienacka wyrósł przy nich Nick. Objął
ją ramieniem i pocałował w policzek.
- Czy moja narzeczona dobrze się tobą opiekuje,
Phil?
Cassie o mało nie zapadła się pod ziemię. Całą
poprzednią noc, gdy odesłała Nicka do jego mie
szkania, żeby móc spokojnie wszystko przemyśleć,
powtarzała sobie, że to musiał być sen, a oto on
jest obok, najzupełniej realny i zdecydowany spalić
za sobą mosty.
Phil wodził oczami od jednego do drugiego
i w końcu zatrzymał je na Cassie.
- Naprawdę chcesz wyjść za tego cyrkowca? - spy-
tał żartobliwie.
-
Nie ustaliliśmy jeszcze daty - odparła z wymu-
szonym uśmiechem.
- Ale to będzie któregoś dnia w przyszłym tygo-
dniu - włączył się Nick. - Nie mogę jej dać za dużo
czasu, bo się rozmyśli.
- Nie pleć głupstw - mruknęła Cassie, a on roze
śmiał się i uściskał ją.
Potem wziął historię choroby i zwrócił się do Phila:
- Jak sobie radzisz?
ZACZNIJMY OD NOWA
101
- Jak wy to mówicie? Tak jak można oczekiwać
w tych okolicznościach.
- J a bym powiedział, że radzisz sobie dużo lepiej,
niż można by oczekiwać w tych okolicznościach. Boli?
- Jak cholera.
- No tak. To urządzenie powinno ci pomóc.
Co ciekawe, pacjenci, którzy sami sobie dawkują
leki przeciwbólowe, w rezultacie często biorą ich
znacznie mniej, dzięki temu, że mogą zawsze za
działać we właściwej chwili. A jeśli to nie wystarczy,
mamy jeszcze w zanadrzu bardziej radykalne środki,
aż do znieczulenia zewnątrzoponowego włącznie.
Rzućmy teraz okiem na rany. Hmm. Nieźle. Obrzęk
się zmniejsza, nie ma śladu infekcji. Poruszaj sto
pami, Phil.
-I co jeszcze? - burknął żartobliwie, ale wykonał
polecenie, a nawet lekko nimi pokręcił, tak jak uczyli
na fizjoterapii.
Na górnej wardze wystąpiły mu kropelki potu, ale
nie poddał się. Nick skinął głową.
- Świetnie, doskonale. Po prostu bardzo dobrze.
Wkrótce staniesz na nogi.
- Naprawdę? - W głosie Phila brzmiało powąt
piewanie.
- N o pewnie. Nie masz zaburzeń czucia...
- T y mi to mówisz?! - prychnął Phil, a Nick
zachichotał. - Przepraszam. Nie chciałem być nie
wdzięczny. Wiem, że miałem ogromne szczęście, że
w ogóle przeżyłem, nie mówiąc już o tym, że będę
chodził i... i tak dalej. Strach pomyśleć, jak to
wszystko wygląda.
Nick śledził go bacznie.
- Rozmawiałeś z Mikiem Hooperem?
Phil wbił wzrok w sufit i odetchnął chrapliwie.
102
ZACZNIJMY OD NOWA
- Nie. Nie śmiałem się przyjrzeć i nie śmiałem
pytać. Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
Nick położył mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze. Czy Mike Hooper mówił ci
o czwartku?
- Że znów idę na blok? Tak, powiedział, że chce
„popracować nad tkankami miękkimi". Domyślam
się, że kiedy trzasnęła mi miednica, to i owo poszło
w strzępy.
- Zgadza się. Szczegółowe wyjaśnienia pozostawię
Mike'owi. Czy łóżko jest wygodne?
- Ujdzie. Nie przysparza mi cierpień, ale też trudno
byłoby powiedzieć, że jest mi wygodnie!
- Przykro mi, stary, robimy, co możemy, ale
to potrwa. Niemniej ból powinien się za kilka dni
zmniejszyć.
Nick okrył Phila i wyszedł, pożegnawszy Cassie
przelotnym pocałunkiem.
Cassie pilnie zajęła się poprawianiem pościeli. Uni
kała wzroku Phila, ale gdy podeszła dostatecznie
blisko, nieśmiało ujął jej rękę.
- Masz szczęście - powiedział ciepłym tonem,
-
Oboje jesteście szczęściarzami.
- Dziękuję - mruknęła i uścisnąwszy jego dłoń,
wyszła z pokoju.
- Hej, gratulacje!
Z dyżurki machała do niej Sue Bannister. Cassie
z wymuszonym uśmiechem ruszyła w jej kierunku.
- Słyszałam, że ty i Nick w przyszłym tygodniu
zakładacie obrączki. Chcesz zmienić grafik? Mogła
bym wziąć za ciebie weekend.
- Nie, nie trzeba - odparła Cassie nieco zbyt
skwapliwie. Sue przyjrzała się jej ze zdziwieniem.
- Macie zamiar wyjechać później?
ZACZNIJMY OD NOWA 103
- Nawet się jeszcze nad tym nie zastanawialiśmy.
Tak nagle to wypadło. Przepraszam na chwilę.
Uciekła do kuchenki, zamknęła za sobą drzwi
i opadła na stołek. A niech go! Powiedziała przecież,
że potrzebuje czasu do namysłu, a on już wszystkim
rozpowiedział. Co prawda za kilka tygodni dla każ
dego, kto zechce jej się przyjrzeć, stanie się oczywiste,
skąd ten pośpieszny ślub. Właściwie im wcześniej się
dowiedzą, tym mniej podejrzanie będzie to wyglądać.
-A niech sobie myślą co chcą - mruknęła do
siebie.
W tym momencie drzwi się otworzyły.
- Tu jesteś? Właśnie się dowiedziałem. Wierzę, że
będziecie bardzo szczęśliwi, moja droga Cassie. - Mi
les Richardson ujął ją za łokieć, cmoknął w policzek
i mrugnął. - Tak nagle. Mam nadzieję, że nie byłaś
na tyle nieprzezorna, żeby zajść w ciążę, co?
Cassie poczerwieniała i umknęła wzrokiem w bok.
- Prawdę mówiąc, istotnie jestem w ciąży.
- Och! Przepraszam, nie chciałem być wścibski.
Ale skoro już o tym mowa, wyglądasz mizernie.
Kiedy?
- W październiku.
- M h m . No cóż, zdarzają się gorsze wypadki.
Grunt, żeby to nie był jedyny powód. Belinda też była
w ciąży, kiedy się pobieraliśmy, ale po trzydziestu
latach ciągle dużo do siebie czujemy. Czasem po
prostu człowiekowi potrzebny jest impuls.
Dobrze by było, pomyślała.
-A więc - ciągnął napełniając czajnik - gdzie
zamierzacie się urządzić? Mam wrażenie, że twoje
mieszkanko jest trochę za małe dla trojga.
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Dopiero wczo
raj podjęliśmy decyzję.
104 ZACZNIJMY OD NOWA
- Aha. Co myślisz o parterze z ogródkiem? Pewien
facet w naszym bliskim sąsiedztwie wynajmuje. Sam
mieszka głównie za granicą, ale nie chce, żeby dom
stał pusty. Poprzedni lokatorzy wyprowadzili się parę
miesięcy temu, a on na razie nikogo nowego nie
szukał, ale za kilka tygodni znów wyjeżdża. Mam mu
szepnąć słówko? Nie przypuszczam, żeby żądał dużo.
Chyba zależy mu raczej na tym, żeby mieć tam kogoś
pewnego. Więc jak?
- Dziękuję. Powiem Nickowi.
- Co powiesz Nickowi?
Jak na komendę odwrócili głowy.
- O wilku mowa - rzekł Miles. - Być może znalaz
łem wam mieszkanie. Cassie ci później opowie. Mo
żemy pogadać chwilę o Stephensonie?
Cassie patrzyła za nimi, gdy odchodzili, zatopieni
w rozmowie, ciemna głowa Nicka nachylona ku
siwiejącej Milesa. Miles miałby się nie domyślić! Inna
rzecz, że takiego sekretu i tak długo się nie utrzyma.
Będzie też musiała powiedzieć matce. Ale tę rozmowę
miała zamiar odwlec jak najdłużej.
Mieszkanie było wspaniałe. Jasne i przestronne,
z osobnym wejściem, parkingiem i prześlicznym ogro
dzonym murem ogródkiem. Aż dziw, że coś takiego
znalazło się w Londynie, a w dodatku kosztowało
połowę tego, co powinno. Zdecydowali się od razu.
-Dobrze nam tam będzie, prawda? - zagadnął
Nick w drodze powrotnej.
- Piękne mieszkanie - odparła wymijająco.
Szczerze mówiąc nie wyobrażała sobie, że gdziekol
wiek będzie im dobrze. Gdyby nie perspektywa walki
o dziecko, nigdy nie przystałaby na takie małżeństwo.
Jej odpowiedź widocznie go zadowoliła, bo ciągnął:
ZACZNIJMY OD NOWA
105
- Chciałem coś kupić, ale nie byłoby mnie stać
na nic takiego, nawet w przybliżeniu. A ogród będzie
wspaniały dla maluszka. I Tim może do nas przy
jeżdżać.
Ujął jej dłoń i przyjrzał się jej uważnie.
- Postarasz się żyć z Timem w przyjaźni, prawda?
To dla mnie bardzo ważne. Tak bardzo go kocham,
a w przeszłości popełniłem wobec niego niewybaczal
ne błędy. Teraz staram się to naprawić i bardzo bym
nie chciał, żeby coś stanęło nam na drodze.
Odsunęła się usztywniona.
- Nie mam najmniejszego zamiaru stawać na dro
dze tobie i twojemu synowi.
- Nie nadymaj się, Cass. Przez długi czas nie
miałem z nim kontaktu. Chcę ci tylko wyjaśnić, co to
dla mnie znaczy.
W jego głosie odbiło się echo minionego cierpienia
i Cassie złagodniała. Jedno jest pewne: on będzie
kochał to dziecko. Gdyby jeszcze mogła mieć pew
ność, że będzie kochał ją...
W czwartek rano Phil pojechał na blok na rekon
strukcję cewki moczowej i pęcherza, dzięki czemu
Cassie po raz pierwszy od wielu dni mogła wpaść do
siostry Crusoe.
- Słyszałam, że wychodzisz za Nicka Davidsona.
- Tak. We środę.
-Dobry wybór. To świetny chirurg. Cieszy się
wielkim uznaniem. Przerobiłyśmy z Sue grafik, a Miles
w czwartek zastąpi Nicka w klinice, więc macie oboje
wolne od lunchu we środę do piątku rano. Przykro mi,
że nie dłużej, ale tak nagle z tym wyskoczyliście, że
tylko do siebie możecie mieć pretensję. Przypuszczam,
że jeszcze się nie zastanawiałaś, w co się ubierzesz?
106
ZACZNIJMY OD NOWA
Istotnie. Nawet nie sądziła, że znajdzie czas, żeby
się tym zająć.
- Może czarne legginsy i różowa bluza - zasuge
rowała ironicznie, ale siostra Crusoe nie dawała się
łatwo zbyć.
- Idź po zakupy - poleciła. - Sue i Jill zostaną na
posterunku.
- Nie mogę. Phil wraca z bloku operacyjnego.
Siostra Crusoe zmiażdżyła ją wzrokiem.
- A Sue i Jill sobie nie poradzą?
- Przepraszam, oczywiście, że sobie poradzą. Po
prostu czuję się odpowiedzialna za jego pielęgnację
- tłumaczyła się zaczerwieniona Cassie.
- Ale nie jesteś. Rób, co ci każę. Jiil powie ci,
gdzie szukać. Brała ślub we wrześniu i dokładnie
przestudiowała zagadnienie. A zanim pójdziesz, mo
głabyś poprawić mi łóżko?
Cassie pomogła jej przewrócić się na bok i wy
gładziła prześcieradło. Zauważyła przy tym, że skóra
w okolicy krzyżowej jest mocno zaczerwieniona
i starta.
- Czy nie mogłaby pani więcej leżeć na boku?
Skóra z tyłu jest bardzo podrażniona. Odleżyna
pogrzebałaby moją zawodową reputację.
- No tak, to miejsce jest trochę bolesne, ale na
boku nie mogę się sama dźwignąć i mam mniejszą
swobodę ruchów, więc najczęściej leżę na wznak
i staram się o tym nie myśleć. To rzeczywiście głupio
z mojej strony.
- A może poleżałaby pani na brzuchu?
- Z moim biustem? - roześmiała się siostra
Crusoe. - Na razie dajmy temu spokój. Idź po
zakupy.
Pokonana, wyszła poszukać Jill Taylor.
ZACZNIJMY OD NOWA
107
- Siostra Crusoe ma podrażnioną skórę na kości
krzyżowej. Położyłam ją na boku, ale boję się, że zrobi
jej się odleżyna. Możesz rzucić na to okiem?
-Jasne. Wiesz co, zamienię jej materac; dam
jej taki bez plastiku. To powinno pomóc. A co
do ślubu...
Cassie jęknęła w duchu. Nie dadzą jej spocząć,
już widać.
- Kazano mi się zwrócić do ciebie po poradę, gdzie
kupić ślubny strój, ale jakoś nie mam ochoty na białe
tiule. Masz inny pomysł?
Jill obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
- Mogę ci zadać jedno pytanie? Bierzesz ślub z naj
seksowniejsze, najzabawniejszym, najprzystojniej
szym doktorem, jaki przekroczył progi tego szpitala
przez ostatnie pięćdziesiąt lat, a sprawiasz wrażenie
jakbyś miała stanąć przed plutonem egzekucyjnym.
Dlaczego?
- Naprawdę? - Cassie unikała jej wzroku. - To
wszystko stało się tak nagle. Poza tym chyba wszyst
kie panny młode mają tremę.
Jill nie wyglądała na przekonaną, ale nie podjęła
tematu. Napisała coś na skrawku papieru i podała go
Cassie.
- Spróbuj tam. Mają mnóstwo fantastycznych
rzeczy, które powinny się zmieścić w twoim budżecie.
No, chyba że masz jakieś dochody, o których
nie wiemy.
- Chciałabym - zaśmiała się Cassie. - Dziękuję,
Jill. Pójdę tam i się rozejrzę.
Rzeczywiście, było tam mnóstwo fantastycznych
rzeczy, ale Cassie miała tak mieszane uczucia wobec
całej ceremonii, że wyszła z pustymi rękami. Poszła
do kawiarni i zamówiła herbatę z cytryną, której nie
108 ZACZNIJMY OD NOWA
była w stanie wypić. W końcu wzięła wodę z lodem
i zwykłą niesłodką bułkę. Gdy już zaśmieciła okru
chami cały stolik, uznała się za pokonaną i ruszyła
w drogę powrotną do szpitala.
Formalnie była już po pracy, ale poszła na oddział
i zajrzała do Phila. Senny, ale przytomny, uśmiechnął
się na jej widok.
- Hej, jak się czujesz?
- Uwierzysz, jeśli ci powiem, że wszystko mnie boli?
-Możesz przecież dostać coś przeciwbólowego
- powiedziała, ale Jill, która siedziała przy łóżku,
roześmiała się.
- Więcej? Już i tak przedawkował. Po prostu się
pieści, prawda, Phil?
-Tak, słusznie - przytaknął z niezbyt szczerym
uśmiechem.
Cassie ścisnęła go za rękę.
- Świetnie sobie radzisz. Jutro przychodzi Linzi,
prawda?
- Może. Nie wiem, czy będę miał siłę na wizyty.
Przed chwilą odesłałem rodziców.
- Zobaczymy, jak się będziesz czuł. Może jutro
nastrój ci się poprawi. No to na razie.
Poszła do siebie i w rozpaczy zaczęła przerzucać
ciuchy. Nic. Nic, co by się choć w najmniejszym
stopniu nadawało.
Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła i ujrzała Nicka.
Pomachał jej przed nosem kluczami.
- Co to jest?
Podrzucił je i złapał w powietrzu, po czym z weso
łym uśmiechem schował do kieszeni.
- Klucze do mieszkania. Naszego nowego domu.
Możemy się wprowadzić w weekend.
- Myślałam, że to twój weekend z Timem.
ZACZNIJMY OD NOWA
109
- Tak jest i właśnie chcę, żebyś pojechała ze mną
i żebyście się poznali. Ale Tim nie jest jeszcze na tyle
zdrowy, żeby jechać do moich rodziców, więc po
prostu spędzimy sobotę u Jennifer i Andrew. Do
rodziców możemy wpaść w drodze powrotnej, a po
tem całą niedzielę będziemy mieć na urządzanie się.
Co o tym sądzisz?
Patrzyła na jego ciemne włosy, zmierzwione nad
czołem, nie ogoloną brodę, lekki uśmiech i serce
ścisnęło jej się z miłości. Trudno będzie to znieść.
Wiedziała przecież, choć Nick starał się zatrzeć ten
niewątpliwy fakt, że ich małżeństwo to farsa. Nagle
środa wydała jej się przeraźliwie bliska i poczuła
niepokój na myśl o utracie niezależności.
-Dobrze, ale ja zatrzymam kilka swoich rzeczy
i do ślubu zostanę tutaj. To będzie lepiej wyglądało
- dodała słabo.
Nick prychnął.
- Naprawdę myślisz, że kogoś to obchodzi?
- Mnie obchodzi - odparła twardo.
Wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Co robisz wieczorem?
- Będę próbowała znaleźć coś do ubrania na tę
wielką uroczystość.
Zdziwił się.
- Chyba możesz wypożyczyć suknię ślubną?
- Białą z falbankami? Nie sądzę, żeby była od
powiednia.
Miała na myśli charakter ich małżeństwa, nie ciążę,
ale Nick najwidoczniej zrozumiał ją inaczej i roze
śmiał się.
- Bo to pierwsze dziecko ukryte pod ślubną suk
nią? To twój dzień, powinnaś się wystroić!
- Nie chcę.
110
ZACZNIJMY OD NOWA
- Nie? No cóż, ty w ogóle nie chciałaś małżeństwa,
prawda? Czasem robimy różne rzeczy wbrew sobie.
Musisz się jakoś z tym pogodzić, Cass, bo ja nie dam
ci wyboru. Będę z moim dzieckiem, czy ci się to
podoba, czy nie. A ty albo będziesz z nami, albo sama.
- A jeśli sąd nie przyzna ci opieki nad dzieckiem?
Rzadko przyznaje się ją ojcu.
Uniósł brwi.
- Chcesz spróbować?
Długo wytrzymała jego wzrok, ale w końcu od
wróciła głowę. Serce waliło jej jak szalone.
- Nie, nie. Weźmiemy ślub we środę, ale nie ocze
kuj ode mnie, że wystąpię w atłasie i koronkach i będę
udawać ekstatyczną pannę młodą.
- Musisz być tak cholernie zrezygnowana, Cassie?
-Przykro mi. - Oczy jej płonęły. - Ale tak się
składa, że nie lubię być szantażowana. A teraz, jeśli
nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się położyć.
Chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym z cięż
kim westchnieniem odwrócił się i wyszedł, cichutko
zamykając za sobą drzwi.
Wolałaby, żeby nimi trzasnął.
Sobota nadeszła aż za szybko. Przez całą drogę do
Suffolk Cassie, siedząc u boku Nicka, nie odezwała
się ani słowem.
Zjechali z szosy na wąską alejkę wśród wysokich
żywopłotów, aż dotarli do podjazdu malowniczego
domku o witrażowych oknach i różowych ścianach.
Nawet o tej porze roku ogród był feerią kolorów.
Żonkile, narcyzy i krokusy zgodnie kiwały główkami
na wietrze.
- Och, jaki piękny! - zachwyciła się Cassie od
ruchowo.
ZACZNIJMY OD NOWA 111
Nick zacisnął szczęki.
- Piękny, piękny. Nie rób sobie apetytu. Ja przez
wiele lat nie będę sobie mógł na nic takiego pozwolić.
Jeśli każde głupstwo będzie ich tak wyprowadzać
z równowagi, całe to małżeństwo stanie się jedną
wielką udręką.
- Czemu jesteś taki cholernie drażliwy - zaczęła,
ale nagle do ogrodu wybiegł szczuplutki chłopczyk
z rozwianymi włosami.
Nick rozpromienił się w uśmiechu.
W tym jest sedno. Mały chłopiec, tak bardzo
kochany, który rośnie rozdzielony z ojcem. Jej sercem
targnęło współczucie. Jak to możliwe: widzieć się
z nim raz na dwa tygodnie, odwozić go w niedzielę
wieczorem i żegnać na kolejne czternaście dni?
Opiekuńczym gestem przesunęła dłonią po brzu
chu. Na pewno nie odda dziecka Nickowi. I na pewno
nie zażąda, żeby on się go wyrzekł, tak jak wyrzekł
się Tima. Wątpliwości, jakie dotąd mogła żywić,
pierzchły. Wyjdzie za Nicka, tak jak zostało po
stanowione, i będzie się starać, ze wszystkich sił będzie
się starać, bo stawka jest zbyt duża.
W środę o czternastej wzięli skromny ślub w obec
ności rodziców i kilku najbliższych przyjaciół. Potem
pojechali do szpitala, zabrali resztę dobytku Cassie
i udali się do wynajętego mieszkania.
Wyglądało pięknie. Na stole stały kwiaty i butelka
szampana w lodzie, ale Cassie ledwo to zauważyła.
Była kompletnie oszołomiona.
Pani Davidson. Cassie Davidson.
Usiadła ciężko na kwiecistej kanapie i bezmyślnie
wpatrzyła się w ogród, obracając wokół palca cienką,
złotą obrączkę.
112 ZACZNIJMY OD NOWA
Mężatka. Boże wielki, czy każda się tak czuje?
Weekend minął jej jak w gorączce. Najpierw spot
kanie z Timem, jego matką i jej mężem: oboje prze
mili, nie zadawali krępujących pytań. Bardzo dobrze
się czuła w ich towarzystwie. Potem, w drodze po
wrotnej, rodzice Nicka, a w niedzielę, po przeprowa
dzce, jej rodzice. Wymyci i przebrani pojechali do nich
do Hampstead. Rodzice czynili heroiczne wysiłki,
żeby wyglądać na uszczęśliwionych, ale Cassie widzia
ła, że nie są i chciało jej się płakać.
Sofa zaskrzypiała. To Nick usiadł na poręczy
i zaczął powoli, leniwie masować jej ramiona.
- Odpręż się - poprosił łagodnie.
- Nie mogę - odszepnęła.
Kucnął przed nią i ukrył jej zimne dłonie w swoich.
- Wszystko będzie dobrze, Cassie, obiecuję.
Niebieski blask jego oczu przyciągał ją z niepo
wstrzymaną siłą. Usta miał tak ciepłe, skwapliwe,
a ręce tak delikatne. Chwycił ją w ramiona i zaniósł
do sypialni.
- Będzie dobrze - szepnął znowu.
Rozbierał ją powoli, muskając wargami wyłaniają
cą się skórę. Dotykał jej ostrożnie, jak świętości. Przez
chwilę zdawało jej się, że przestał oddychać, ale potem
przyszło głębokie westchnienie. Zamknął oczy.
-Zmieniłaś się - rzekł miękko. - Schudłaś, ale
piersi masz pełniejsze.
Pogładził palcami wgłębienie wzdłuż biodra. Po
chylił głowę i przesunął po nim ustami. Targnął nią
dreszcz.
- Zimno? - spytał.
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie zimno.
- Powiedz, że mnie pragniesz - zażądał.
ZACZNIJMY OD NOWA
113
- Pragnę cię. - Głos uwiązł jej w gardle.
- Boże, Cassie...
Pieścił ją, aż nie mogąc już tego znieść, zaczęła
błagać o litość.
- Powiedz to jeszcze raz - wyrzekł przez zaciśnięte
zęby.
- Pragnę cię! Nick, proszę! - załkała.
Wtedy ją wziął, drżąc z wysiłku, by trzymać na
wodzy dzikie porywy, aż w końcu doprowadził ich
oboje na skraj absolutnego zapomnienia.
Cassie przywarła do niego, uspokajając się z wolna,
rozkoszując się dotykiem jego skóry, twardością mię
śni i biciem jego serca tuż przy swoim.
Może to małżeństwo nie będzie jednak tylko farsą?
Skoro potrafią kochać się tak, jak przed chwilą, to on
musi przecież coś do niej czuć. Co do jednego nie
miała wątpliwości: że ona wciąż go kocha.
Rytm oddechów zwolnił tempo i wyrównał się.
Nick uniósł się na łokciu jednej ręki, a drugą opiekuń
czym gestem pogładził jej brzuch.
- Nie zawiedziesz się na mnie - szepnął żarliwie.
Głęboko w jej duszy coś pękło. A więc chodzi mu
o dziecko, nie o nią. Tylko o dziecko...
Zamknęła oczy, chcąc powstrzymać łzy, ale trys
nęły spod zaciśniętych powiek.
Nick scałowywał je, lecz na ich miejsce natychmiast
napływały nowe, więc tylko obejmował ją, aż się
wreszcie wypłakała. Potem kochali się jeszcze raz
i w końcu, wyczerpana, zasnęła w jego ramionach.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W ciągu kolejnych trzech tygodni Cassie ogarniały
mieszane uczucia.
Nick był dla niej dobry, czuły i opiekuńczy. Dzielili
sie pracami domowymi, gotowali na zmianę. Ich noce
były długie, nieśpieszne, swobodne. Wzlatywała na
wyżyny, o jakich nigdy jej się nie śniło. Komuś
z zewnątrz ich małżeństwo mogło się wydawać ideał-
nę, ale dla Cassie miało jedną wadę, która przekreś-
lała wszystko: Nick jej nie kochał. Prawda, wykony-
wał stosowne gesty, ale nie mówił, że ją kocha,
Wiedziała, że jego troska o nią jest w gruncie rzeczy
tylko troską o dziecko.
Mieszkanie miało sielankowe otoczenie. W ogro-
dzie śpiewały ptaki i wschodziły kwiaty. Czasem,
w spokojniejszej chwili, Cassie stawała na małym
tarasie i wdychała wilgotne, pachnące powietrze. Co
rano przylatywał tu rudzik w poszukiwaniu robaków.
Wkrótce oswoił się z nią i gdy przemawiała do niego,
przekrzywiał główkę i nasłuchiwał. W całym tym
zamęcie to była jej mała oaza, którą się rozkoszowała,
Pewnego wieczoru, w tydzień po ślubie, Nick spot-
kał ją tutaj, jak stała w gasnącym świetle, przyglądając
się nabrzmiałym pączkom na gałęziach.
- Hej! Co tak studiujesz?
- Pączki wiśni. Jak minął dzień?
- Powiedziałbym, że dość dramatycznie.
ZACZNIJMY OD NOWA
115
- Phil?
- Nie, nie Phil. Charles Armitage został wezwany
na przesłuchanie.
- Ojciec Trevora? Coś takiego!
- Mhm. Zdaje się, że narobił malwersacji.
- Czy Trevor wiedział o tym?
- Prawdopodobnie tak. Co jest na kolację? Konam
z głodu.
- Lasagne i sałatka. A skąd ty się dowiedziałeś?
- No wiesz, poczta pantoflowa nie próżnuje. Poza
tym mam swoje tajne powiązania.
Zdziwiona, uniosła brwi.
- M a m wujka w Whitehall. Kilka tygodni temu,
kiedy Trevor zrobił się zbyt bezczelny i zdradził się,
że miał coś wspólnego z zamknięciem naszej sali
operacyjnej, zadzwoniłem do niego. Zdaje się, że
starego Armitage'a już wtedy mieli na oku, ale oka
zuje się, że nie był jedyny. Z tego co słyszałem,
maczała w tym palce połowa zarządu.
Cassie usiadła i wlepiła w niego zdumione spoj
rzenie.
- Ależ to okropne! Takie szacowne osobistości!
- Okazuje się, że wcale nie szacowne. A wracając
do Trevora, pozostali członkowie zarządu mają
zamiar przeanalizować jego działalność zawodową
i kto wie, czy go nie zawieszą. Straciłaś całkiem
interesujący dzień.
- Na to wygląda. A jak tam Phil?
- Robi postępy. Dzisiaj po raz pierwszy się wysiu
siał i wprawiło go to w ekstazę.
Roześmieli się oboje.
-Wyobrażam sobie. Musiał odczuć wielką ulgę,
gdy zobaczył, że to działa. Zrobiłeś dobrą robotę,
Nick. Możesz być z siebie dumny.
116
ZACZNIJMY OD NOWA
Zaczerwienił się.
- Chodźmy na kolację, jeśli jest gotowa. Mogą mnie
w każdej chwili wezwać; mam dyżur pod telefonem.
- Powinieneś się nauczyć przyjmować komplementy
- pouczyła go żartobliwie, rozstawiając talerze.
- A więc jak sądzisz, dostaniemy z powrotem naszą
salę?
- Być może. Co za cudowny zapach. Muszę powie
dzieć, że mi ciebie brakuje. Jesteś cholernie dobrą
instrumentariuszką, Cassie. Ciebie nigdy nie musiałem
o nic prosić.
Teraz ona się zaczerwieniła.
- Jesteśmy po prostu zgrani. Ja wcale nie jestem taka
dobra. Pamiętasz, jak dałam ci skalpel zamiast igły?
- Cud, że to zauważyłem - zaśmiał się dobrodusz
nie. - Tak mi wtedy zawróciłaś w głowie. Ale naprawdę
jesteś dobra.
- Po prostu staram się uważać na to, co robisz
- wzruszyła ramionami.
-I właśnie dlatego jesteś dobra. Nie tylko ja to
mówię, ale każdy, kto z tobą pracował.
- Przesadzasz.
- No i kto teraz nie potrafi przyjąć komplementu?
- zażartował, po czym skupił całą uwagę na posiłku.
- Ojej! - wymamrotał z pełnymi ustami. - Dobra
pielęgniarka, dobra kucharka i seksbomba. Szczęściarz
ze mnie!
Cassie roześmiała się, skrępowana. Gdyby jeszcze
on ją naprawdę kochał, byłaby taka szczęśliwa. Grze
bała widelcem w talerzu, aż Nick przerwał jedzenie.
- Zjedz trochę, Cass. Jesteś co dzień chudsza. Na
prawdę powinnaś więcej jeść. Pomyśl o dziecku.
Odsunęła talerz.
- Och, do diabła z dzieckiem! - wybuchnęła.
ZACZNIJMY OD NOWA
117
Zalewając się łzami uciekła i zamknęła się w łazien
ce. Nick gwałtownie zabębnił w drzwi.
- Cassie? Otwórz, kochanie.
- Nie. Nie chcę z tobą rozmawiać.
Usłyszała pełne irytacji westchnienie.
- Co znowu źle zrobiłem, do cholery? Otwórz te
przeklęte drzwi!
-Nie.
- Cassie... o, psiakrew!
Ona też usłyszała sygnał, a potem jego głos w jadal
ni. Po kilku minutach znów zbliżył się do drzwi
łazienki.
- Cass, muszę iść. Jakiś wypadek. To może potrwać.
Proszę, otwórz drzwi. Zanim wyjdę, muszę się przeko
nać, czy wszystko w porządku.
Podniosła się ociężale z brzegu wanny i odsunęła
zasuwkę. Nick zmarszczył brwi i kciukiem otarł jej łzy.
- Idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku.
- Dobrze. Przepraszam za tę histerię.
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął.
- Nic się nie stało. Ciąża dziwnie wpływa na kobie
ty, a ty się stanowczo przepracowujesz. Zrelaksuj się.
Chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku.
Dziecko, nic tylko dziecko. Odprowadziła go wzro
kiem, po czym naciągnąwszy obszerny sweter, wyszła
do ogrodu. Usiadła w ciemnościach na kamiennych
schodkach tarasu. Pod furtką przeszedł jeż i teraz
buszował pod liśćmi. Cassie obserwowała go, zastana
wiając się, czy to samiczka, czy może też jest w ciąży
i jak się z tym czuje. Siedziała tak długo, aż przemarzła
do szpiku kości, ale trudno. Potrzebowała wytchnienia.
W ten weekend Nick po raz pierwszy przywiózł do
nich Tima.
118
ZACZNIJMY OD NOWA
- T u jest ogród! - wykrzyknął chłopiec z entu
zjazmem.
W sobotę od rana był już na nogach i zwiedzał.
- W bluszczu jest gniazdo strzyżyka - poinfor
mował ich przy śniadaniu. - I chyba macie jeża.
- Mamy - odparła Cassie. - Przechodzi wieczorem
pod furtką i szpera po krzakach.
-Tylko nie dawajcie mu mleka - ostrzegł Tim
surowo. - To przesąd, że one je lubią. Najbardziej
lubią karmę dla kotów.
- Będziemy musieli dopisać ją do listy zakupów.
- Nick mrugnął do Cassie. - No dobrze, co dziś
robimy?
- Idziemy na spacer?
Był piękny wiosenny dzień. Nick kroczył obok
Cassie z uśmiechem pełnym dumy.
- Za rok o tej samej porze będziemy prowadzić
wózek - powiedział miękko. - Czy to nie cudowne?
- Uhm - mruknęła Cassie niezobowiązująco.
Miała wątpliwości, czy to będzie takie cudowne,
gdy cała uwaga Nicka, skupiona teraz na niej, nagle
przeniesie się na dziecko.
Weekend minął aż za szybko. Tim odjechał do
mamy, uzyskawszy od Cassie obietnicę, że będzie
dawała jeżowi karmę dla kotów.
Gdy Nick wrócił, leżała jeszcze w łóżku. Wśliznął
się pod kołdrę, wziął ją w ramiona i czule pocałował.
- Cudownie przyjęłaś Tima. Dziękuję ci - szepnął.
- To była sama przyjemność. On jest przemiły.
- Niestety, długo trwało, zanim to doceniłem -wy
znał. - Ale chyba świetnie się tu czuł. Powiedział mi,
że cię lubi.
- Cieszę się.
ZACZNIJMY OD NOWA
119
- Jesteś zmęczona, Cassie?
- Trochę. Czemu pytasz?
- Zbyt zmęczona na miłość?
Pogłaskała go po policzku. Gdybyż to naprawdę
była miłość, pomyślała smutno.
- Nie, nie jestem zbyt zmęczona.
- To dobrze, bo jesteś mi bardzo potrzebna.
Wyciągnęła do niego ramiona. Pieszczoty Nicka
były gwałtowne, jakby walczył z rozpaczą, i Cassie
zrobiło się go tak żal, że omal nie zapłakała.
Potem leżał, zamknięty w sobie, patrząc w sufit.
Cassie uniosła się na łokciu.
- Coś cię dręczy, Nick? - szepnęła.
- Nienawidzę go odwozić - rzekł posępnie. - To
nie do zniesienia. Cass, musimy coś zrobić, żeby nam
się udało. Drugi raz czegoś takiego nie przeżyję.
Opadła na łóżko i położyła mu dłoń na piersi.
- Nie będziesz musiał - przyrzekła.
Phil Stephenson robił fantastyczne postępy. Na
swoim następnym dyżurze Cassie zastała go, jak
siedział w łóżku i czytał gazetę.
- O, cześć. Zdaje się, że coraz bardziej jesteś daw
nym sobą.
-Taak... - Uśmiechnął się rozleniwiony i odłożył
gazetę. - Rzeczywiście, sprawy mają się lepiej. Nie
boli mnie już tak bardzo, no i w ogóle. Teraz dokucza
mi głównie nuda. A wyobraź sobie, że wczoraj Linzi
przyprowadziła tu Annę. I kiedy ją zobaczyłem
i uświadomiłem sobie, że gdyby nie ja, to dziecko by
zginęło, poczułem, że gra była warta świeczki. -Wes
tchnął. - Wiesz, Cassie, to taka miła dziewuszka, a jej
ojciec nie chce o niej słyszeć. Porzucił Linzi. Powie
dział, że jej nie kocha i że ich związek nie ma sensu.
120 ZACZNIJMY OD NOWA
Cassie zaczęła pilnie kartkować zlecenia. Oto dru
ga strona medalu.
-Przynajmniej uczciwie postawił sprawę - mru
knęła.
- O tak, bardzo uczciwie! Wyniósł się do Australii
i nie przysyła złamanego grosza! Łajdak!
- Jak ona sobie radzi?
-Pracuje w domu. Pisze na maszynie, na kom
puterze, głównie kiedy Anna śpi albo jest w klubi-
ku. Mówi, że jest ciężko, ale bywają dużo gorsze
sytuacje.
Cassie, która przeanalizowała chyba wszystkie mo
żliwe rozwiązania, mogła tylko przytaknąć. Zanoto
wała wyniki Phila na karcie gorączkowej.
- Świetnie idzie. Za kilka tygodni chyba się ciebie
pozbędziemy.
- Mhm. Jest może w pobliżu Mike Hooper?
- Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć. Chciałbyś
z nim porozmawiać?
-Tak... To nic pilnego, ale jeśli go spotkasz,
powiedz, że mam do niego sprawę.
- Oczywiście.
Zostawiła go i poszła do siostry Crusoe. Po czte
rech tygodniach unieruchomienia nie tylko nie na
stąpiła u niej poprawa, ale wręcz się pogorszyło. Teraz
już i w prawej nodze odczuwała drętwienie i mrowie
nie, a lewa bolała ją tak, że nie mogła spać. Tomo
grafia komputerowa wykazała poważne uszkodzenie
piątego kręgu lędźwiowego i pierwszego krzyżowego
i Miles zdecydował się na laminektomię. Cassie przy
szła podać premedykację. Zastała siostrę Crusoe po
zornie opanowaną, ale wyraźnie spiętą.
- Lepiej, że będzie pani miała to za sobą - próbo
wała ją pocieszyć. - To już za długo trwało.
ZACZNIJMY OD NOWA
121
- Wiem - westchnęła siostra. - Ale mam okropne
go stracha.
- Niepotrzebnie. Przecież pani wie, że ból można
łatwo opanować.
-Tak, właśnie będę miała okazję przekonać się
o tym osobiście - odparła z żartobliwą nutą w głosie.
Cassie poklepała ją po ręku.
- Niech pani spróbuje się przespać.
- Ba, gdybym mogła! Nie jestem w stanie znaleźć
wygodnej pozycji. Już nie pamiętam, kiedy się ostat
nio porządnie wyspałam.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Przynajmniej dziś ma pani zapewnione parę godzin
nieświadomości.
Wymieniły uśmiechy i Cassie poszła zająć się papie
rkową robotą. Wróciła już zastępczyni oddziałowej,
Angela Newbold, i przejęła jej poprzednie obowiązki.
Cassie trudno było się przyzwyczaić do spełniania
poleceń, w dodatku poleceń osoby młodszej od siebie.
Rozpaczliwie tęskniła za blokiem operacyjnym.
Toteż była uszczęśliwiona, gdy w czasie lunchu
Nick odciągnął ją na bok, żeby jej powiedzieć, że
odzyskają swoją salę.
- Fantastycznie! Kiedy?
- Nie wiem. Może dopiero na początku kwietnia,
ale w każdym razie niedługo.
- To by było za trzy tygodnie.
- Coś około tego. Jak się czujesz? Jadłaś już lunch?
- Jadłam sałatkę i owoce.
- Do diabła, Cassie, to tyle co kot napłakał! Zjedz-
że coś solidnego. Zaszkodzisz dziecku.
Wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu.
- Nick, z dzieckiem jest wszystko w porządku.
Przestań się trząść.
122
ZACZNIJMY OD NOWA
-Ale...
- Żadne ale.
- Cassie, sprawiasz wrażenie... nie wiem, jak to
określić. - Zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem.
- Wyczerpanej. Jesteś taka blada. Czemu nie weź
miesz sobie paru dni urlopu?
- Nick, posłuchaj, co mówię. Wszystko jest w po
rządku. Ze mną i z dzieckiem. Z obojgiem. A teraz
przestań krakać.
-Ale...
- Nick! - rzuciła ostrzegawczo.
Wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście.
- Przepraszam! Przepraszam, ja tylko chciałem...
- Wiem, co chciałeś. Muszę już iść. Do zoba
czenia.
Pocałowała go w policzek, na wypadek gdyby
ktoś im się przyglądał, i z ciężkim sercem wróciła na
oddział. Dziecko, dziecko i jeszcze raz dziecko!
A ja?! - miała ochotę krzyknąć, ale nie zrobiła
tego, trochę z obawy, by nie wyjść na kompletną
idiotkę, a trochę dlatego, że Nick miał dużo racji.
Jest odpowiedzialna za to dziecko i zazdrość o nie
to absurd. A na tym właśnie polegał jej problem.
Całkiem po prostu. Była zazdrosna o miłość Nicka
do ich nie narodzonego jeszcze dziecka.
W następnych tygodniach Cassie posługiwała się
pracą jak środkiem znieczulającym. Celowo maksy
malnie angażowała się w problemy pacjentów, żeby
oderwać myśli zarówno od mdłości, jak i od bolesnej
miłości do Nicka.
Zwłaszcza z siostrą Crusoe było nie najlepiej.
Cierpiała dotkliwie, a że miała dużą nadwagę, pielęg
nacja jej była bardzo trudna. Cassie starała się
ZACZNIJMY OD NOWA
123
dźwigać jak najmniej, ale nie mogła zwalać wszyst
kiego na koleżanki. Stanęła przed takim samym
problemem jak niegdyś siostra Crusoe i rozwiązywa
ła go w identyczny sposób. Zrobiła się wybuchowa,
nie cierpiała się za to, a w końcu i tak dźwigała. Gdy
przyszedł weekend, który Nick miał spędzić z Ti-
mem, była zupełnie wykończona.
- Odwołam wizytę - zaproponował Nick w piątek
po południu.
Cassie potrząsnęła głową. Wiedziała, jak bardzo
czekał na te dni i jak tęsknił za synem.
- Nie. Przywieź go. On nie sprawia żadnych
kłopotów.
- Ale będziesz miała więcej pracy. Choćby goto
wanie. Już ja cię znam. Jeśli on tu będzie, nie
odpoczniesz.
- T o weź go do rodziców. Musisz się z nim
zobaczyć.
Nick zawahał się, targany wątpliwościami.
- Nie mam ochoty zostawiać cię samej.
- Nie bądź niemądry. Wszystko będzie dobrze.
Cały dzień przeleżę w łóżku. Albo posiedzę w ogro
dzie. Naprawdę, nic mi nie będzie. Proszę. Musisz
pojechać.
W końcu, choć niechętnie, do ostatniej chwili
przynaglany przez Cassie, pojechał. Odetchnęła do
piero wtedy, kiedy zadzwonił wieczorem, już od
rodziców, zapytać, jak się czuje.
Bolał ją krzyż. Zrobiła sobie ciepłą kąpiel, po
czym położyła się i niemal natychmiast zasnęła.
Tuż przed świtem obudził ją tępy ból w dole
brzucha. Z sercem w gardle zapaliła światło i od
rzuciła kołdrę. Krwawiła.
- O Boże! - westchnęła.
124
ZACZNIJMY OD NOWA
Zadzwoniła po lekarza. Przyjechał już po siód
mej. Zaledwie rzucił na nią okiem i wystawił skiero
wanie do szpitala. Karetka dotarła pół godziny
później. W krótkim czasie Cassie znalazła się na
ginekologii. Przyjął ją lekarz, którego znała z wi
dzenia.
-Trzeba jeszcze zrobić usg, ale raczej nie ma
wątpliwości. Który to tydzień?
- Dwunasty - odparła znużonym głosem.
- No tak. Poronienia samoistne często występują
w tym właśnie okresie. Czy mąż jest z panią?
- Nie, wyjechał.
- Czy mamy się z nim skontaktować?
- Nie. - Potrząsnęła głową.
- Jest pani pewna? Może lepiej by się pani czuła,
mając go przy sobie.
- To niemożliwe - odparła stanowczo.
Chciała najpierw sama ogarnąć myślami to, co się
stało. Bo straciła nie tylko dziecko. Runął fun
dament ich małżeństwa. Straciła także Nicka. Od
wróciła twarz przed współczującym spojrzeniem
lekarza.
Po chwili przyszedł sanitariusz, którego także
znała z widzenia. Zabrał ją do pracowni usg.
Kazano jej wypić kilka szklanek letniej wody. Gdy
już poczuła, że musi natychmiast zeskoczyć z wózka
i biec do toalety, wwieziono ją do środka i rozpo
częto badanie.
- Tak, łożysko się oddzieliło, widzi pani?
Spojrzała i zobaczyła maleńką postać, wyraźnie
zarysowaną na zamazanym obrazie monitora. Le
karz pokazał jej fragmenty łożyska, ale Cassie to nie
interesowało. Widziała tylko swoje dziecko.
- Czy mogę dostać zdjęcie? - spytała cicho.
ZACZNIJMY OD NOWA
125
-Zdjęcie? Ale... - Spojrzał na jej ściągniętą
twarz i skinął głową. - Tak, oczywiście. Prze
praszam.
Nacisnął guzik i po chwili podał Cassie polaroi-
dową fotografię.
- Dziękuję - szepnęła.
Sanitariusz, gwiżdżąc wesoło, odwiózł ją na
oddział, a ona przez całą drogę wpatrywała się
w zdjęcie.
Potem zabrano ją na blok operacyjny, gdzie odes-
sano to, co pozostało z jej ciąży i wyłyżeczkowano
jamę macicy. Gdy się przebudziła, nie czuła bólu i nie
miała już dziecka.
Resztę dnia przeleżała wpatrzona w ścianę. Na
noc dostała środek nasenny.
Rano zjawił się konsultant.
- Jak się pani czuje?
- Chyba dobrze - wzruszyła ramionami. - Fizycz
nie nie najgorzej.
- A psychicznie?
Odwróciła głowę.
- Nie najlepiej.
- No tak. Jeśli pani chce, może pani iść do domu.
Czy mąż panią odbierze?
Cassie uprzytomniła sobie, że nie pozwolą jej
wyjść samej. Zarazem czuła, że nie zniesie czekania
na Nicka tutaj. Skłamała więc:
- Jest w domu, ale mamy uszkodzony telefon.
Pojadę taksówką.
- Jest pani pewna, że to dobre rozwiązanie?
Przytaknęła, chyba dość przekonująco, bo po
klepał ją po dłoni i wstał.
- W razie silnej depresji proszę zwrócić się do
swojego lekarza, to pani coś przepisze. Ale na pewno
126
ZACZNIJMY OD NOWA
zdaje pani sobie sprawę, że smutny nastrój po takim
przejściu jest rzeczą naturalną.
- Tak, oczywiście. - Cassie przygryzła wargę i ski
nęła głową. - Dziękuję.
Sekretarka oddziału zamówiła dla niej taksówkę,
pielęgniarka pomogła jej się ubrać i zawiozła na
wózku do wyjścia.
Mieszkanie wydało jej się ciasne jak cela więzien
na. Wyszła na taras, przysiadła na kamiennych
schodkach i wpatrzyła się w kwiat wiśni. Było zim
no, ale to jej nie obchodziło. Nic jej już nie ob
chodziło.
Nie mogła przestać myśleć o tym, że dziecko
umarło, bo nie słuchała głosu swojego ciała i za dużo
pracowała. Powinna była przerwać pracę, nie dźwi
gać, więcej jeść. Nick miał rację. Zlekceważyła dobre
rady, a teraz było za późno.
Dlaczego, ach, dlaczego go nie słuchała? Albo
siebie samej? Czy dlatego, że nienawidziła tego dzieć-
ka? Czy naprawdę była tak zazdrosna, że podświado
mie szukała sposobności, by pozbyć się go?
Objęła kolana rękami i jęcząc cichutko, kołysała
się powoli w przód i w tył.
- Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? O Boże, prze-
bacz mi...
O piątej usłyszała trzaśniecie drzwi i nawoływanie
Nicka. Nie odpowiedziała. Cóż mogła powiedzieć?
- Cassie? Co ty tu robisz? Zmarzniesz na kość!
Długo tu siedzisz? Cass? - Kucnął przed nią i ujął jej
zziębnięte dłonie. Głos miał nabrzmiały troską. - Co
ci jest, Cassie? Wyglądasz okropnie.
- Wcześnie wróciłeś - zauważyła bezbarwnym gło-
sem.
ZACZNIJMY OD NOWA
127
-Tima rozbolała głowa. Cassie, co z tobą? Co
się stało?
Potrząsnęła głową, niezdolna przemówić. Otoczył
ją ramieniem i podźwignął.
- Chodź do środka. Jesteś zimna jak lód. To nie
wyjdzie na dobre ani tobie, ani dziecku.
-Jemu już nie zaszkodzę - szepnęła drżącym
głosem.
- Co? Co to znaczy, Cassie?
Wprowadził ją do mieszkania, zamknął drzwi i ła
godnie posadził na sofie.
- A teraz wytłumacz.
Spojrzała w jasne, niebieskie oczy. Jej oczy wypeł
niły się łzami.
- Przykro mi. Wiem, jak go pragnąłeś, ale tak
będzie chyba lepiej. I tak nic by nam z tego nie wyszło.
Bez miłości...
- Cassie, ja nic nie rozumiem. Co będzie lepiej?
Usłyszała w jego głosie rozpaczliwą nutę i za
mknęła oczy. Przemówiła głucho, beznamiętnie:
- Nie ma już dziecka, Nick. Zabiłam je. Prze
praszam.
- Zabiłaś? Co się stało, Cassie? Mów, do diabła!
Wyciągnął rękę, ale go odepchnęła.
- Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju. Chcę
być sama.
Podniósł się powoli i poszedł do sypialni. Po chwili
wyszedł.
- Co tu się dzieje, do cholery? Tam jest pełno krwi.
Byłaś u lekarza?
- Wczoraj miałam abrazję - odpowiedziała tym
samym głuchym tonem.
Usłyszała krótki, gwałtowny wdech. Po chwili Nick
odezwał się znowu. Głos miał spokojny.
128
ZACZNIJMY OD NOWA
- Powinnaś leżeć w łóżku. Poczekaj tutaj.
Słyszała, jak krząta się po sypialni, zmienia pościel.
Potem wprowadził ją, rozebrał i położył do łóżka.
Przyniósł herbatę, którą posłusznie wypiła.
- Śpij - powiedział.
- Dokąd idziesz?
- Do salonu. Prześpię się na sofie. Gdybyś czegoś
potrzebowała, to zawołaj.
Zamknął drzwi. Została sama. Z własnej winy,
powiedziała mu przecież, że chce być sama, a teraz
wiedziała, że wcale nie chce.
Pragnęła mieć go przy sobie, pragnęła, żeby ją
przytulił, pocieszył, że nic takiego się nie stało. Ale
oczywiście to byłaby nieprawda: stało się. Jedyny
powód ich związku przestał istnieć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia Nick długo nie mógł się wybrać
do pracy. W nocy prawie nie spał. Wciąż na nowo
analizował jej słowa. Było oczywiste, że obwiniała się
za to poronienie. Ale jak mógł ją pocieszyć, skoro nie
dopuszczała go do siebie?
Gdy rano wszedł do sypialni, wyglądała strasznie.
Była biała jak płótno, przez co ciemne sińce pod
oczami były bardziej widoczne. Nie chciał jej zo
stawiać samej. Postawił telefon przy łóżku i powie
dział, żeby zadzwoniła, gdyby poczuła się gorzej.
Wzdrygnęła się, gdy ją pocałował. Serce w nim
zadrżało. Czyżby jego czułości były jej aż tak niemiłe?
Gdy się kochali, nigdy nie odniósł takiego wrażenia,
ale może to było co innego. Może tylko pociągał ją
fizycznie, ale nie chciała jego miłości? Może znosiła
to tylko ze względu na dziecko? W takim razie ich
małżeństwo stało pod wielkim znakiem zapytania.
Z ciężkim sercem pojechał do szpitala. Pewną ulgę
przyniosła mu praca, gdy musiał skoncentrować się
na technicznych szczegółach zabiegów i z konieczno
ści oderwać myśli od dręczącego tematu. W porze
lunchu zadzwonił do Cassie. Powiedziała, że czuje się
dobrze, choć jej głos temu przeczył. Nie mógł jednak
wyrwać się z pracy, żeby się przekonać, więc tylko
wydobył od niej kolejną obietnicę, że zatelefonuje,
gdyby czegoś potrzebowała, i wrócił do kliniki.
130
ZACZNIJMY OD NOWA
Skończył właśnie swoje zajęcia i miał wracać do
domu, gdy wezwano go do izby przyjęć. Klnąc na to
opóźnienie, zbiegł na dół.
-Podobno coś dla mnie macie - zwrócił się do
pielęgniarki.
- Tak, w drugim boksie. Jest tam doktor Armitage.
- Dobrze. - Nick wszedł do boksu, gdzie Trevor
właśnie kończył badanie. - Dobry wieczór. Mam coś
obejrzeć?
- Ach, to ty. Tak, nogę. Pani Peters się przewróciła
i zdaje się, że poszła szyjka kości udowej.
-Pani Peters? - Nick z uśmiechem pochylił się
nad starszą panią. - Nazywam się Davidson, jestem
ortopedą. Rozumiem, że pani upadła. Czy bardzo
panią boli?
- O, tak. Bardzo, bardzo, a stale ktoś mną szarpie.
- Proszę się uspokoić, zaraz pani pomożemy. Ma
my jakieś zdjęcia, doktorze Armitage?
Trevor ruchem głowy wskazał negatoskop. Nick
uważnie przyjrzał się zdjęciom.
- Aha. Rzeczywiście, jest złamanie i trochę osteo
porozy. Myślę, że wszczepimy protezę. No cóż, proszę
pani, narobiła pani sobie bigosu w stawie biodrowym,
więc teraz trzeba panią przyjąć do szpitala i dać nowy
staw. Zgoda?
- Och, cudownie - westchnęła. - Od dwóch
lat jestem na liście oczekujących i miałam jeszcze
rok przed sobą. Hm... - Przysunęła się bliżej.
- A może, skoro już tu jestem, wymieniłby pan
od razu i drugi?
Nick zaśmiał się.
- Sądzę, proszę pani, że na razie jeden wystarczy.
No dobrze, pójdę przygotować przyjęcie. Do zoba
czenia.
ZACZNIJMY OD NOWA
131
Trevor odprowadził go do drzwi.
- Przykro mi z powodu tej operacji. Chciałeś wyr
wać się wcześniej?
-Tak, dziś rzeczywiście mógłbym się bez niej
obejść.
- Rozumiem, chciałeś wrócić do Cassie. Moje kon-
dolencje z powodu dziecka. - Urwał i po chwili
podjął. - Trzeba przyznać, że trochę to dziwne, że
najpierw za ciebie wyszła, a potem się go pozbyła. To
znaczy albo jedno, albo drugie, prawda? No, ale
dziecko byłoby dla niej kulą u nogi.
Nick zesztywniał.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Armitage?
-Cassie... Nie masz co jej pytać, bo oczywiście
zaprzeczy, ale czy jesteś pewien, że wiesz, co się stało?
Spędzasz tyle czasu poza domem... Bo to wiadomo,
co ona wtedy robi?
Nick rzucił się na niego, ale Trevor zasłonił się
rękami i uskoczył. Po chwili szybko odwrócił się
i odszedł. Nick stał jak przymurowany.
On kłamie. Kłamie na pewno, bo ta druga mo
żliwość była zbyt ohydna, żeby brać ją pod uwagę.
A jednak Cassie powiedziała, że zabiła dziecko. Są
dził, że przypisuje sobie winę za poronienie, ale
może próbowała mu w ten sposób powiedzieć, że
przerwała ciążę.
- Psiakrew!
- Słucham?
Podniósł głowę i napotkał zdumione spojrzenie
pielęgniarki.
- Nic, nic. Przepraszam. Chciałbym się teraz wziąć
za staw biodrowy pani Peters. Czy może pani przy
gotować dokumenty i przesłać ją na blok? Ja idę się
myć. Aha, i proszę zawiadomić oddział.
132
ZACZNIJMY OD NOWA
- Zrobione. Będzie na bloku za dziesięć minut.
Półtorej godziny później zaszył ranę operacyjną
i wybiegł ze szpitala. W głowie mu huczało.
Wciąż na nowo przebiegał myślami ich rozmowę
z poprzedniego wieczora i uparcie nasuwał mu się
jeden wniosek: Trevor mógł mieć rację.
Za chwilę się dowie, choćby się waliło i paliło.
Cassie siedziała w salonie, tępo wpatrzona w tele
wizor. Wyłączył go gwałtownie i stanął z nią twarzą
w twarz. Serce waliło mu jak młotem.
- Czy zabiłaś moje dziecko? - spytał z trudem
panując nad głosem.
Wzdrygnęła się jak od uderzenia.
-Co?
- Słyszałaś, co powiedziałem - warknął. - Czy
zabiłaś moje dziecko? Odpowiadaj, do cholery!
Powoli opuściła głowę.
- Przepraszam - szepnęła. - O mój Boże, przebacz
mi...
Po kredowobiałej twarzy stoczyły się wielkie łzy.
Rzęsy zatrzepotały i nowe łzy wytrysnęły spod zaciś
niętych powiek.
- Przepraszam - szlochała. - Och, Nick, tak bar
dzo, bardzo przepraszam...
- Zabiję cię, ty podła dziwko, przysięgam, że cię
zabiję!
Chwycił ją za poły szlafroka i szarpnięciem poder
wał na równe nogi.
- J a k mogłaś?! - wykrzyczał jej w twarz i ode
pchnął brutalnie.
Nie zwracając uwagi na jej krzyk, gdy upadła,
wbiegł do sypialni. Wyciągnął walizkę i zaczął się
pakować. Usłyszał, że drzwi się otwierają.
- Co robisz?
ZACZNIJMY OD NOWA
133
- Odchodzę. Muszę wyjść, zanim zrobię coś, czego
mógłbym żałować. Resztę rzeczy wezmę innym razem.
Wychodząc, rzucił klucze na telewizor i zatrzasnął
za sobą drzwi.
Cassie wróciła do pracy po tygodniu. Ale takiego
tygodnia nie chciałaby przeżyć nigdy więcej.
Nick nie dał znaku życia. W końcu musiała po
rzucić nadzieję.
Wiedziała, że spotkają się w szpitalu, ale na razie
nie chciała się nad tym zastanawiać. Właściwie to już
było bez znaczenia. W środku była martwa.
Za kilka dni otwierano salę operacyjną ortopedii,
ale Cassie była pewna, że Nick użyje wszelkich moż
liwych wpływów, by tam nie wróciła.
Phila Stephensona zastała w dobrej formie. Od
jego wypadku minęło już siedem tygodni. Robił nad
zwyczajne postępy, ale stale był zniecierpliwiony, że
to tak długo trwa. Poszła go odwiedzić w nadziei, że
zobaczy w końcu jakąś znajomą twarz, z której nie
wyczyta wiadomego pytania. Lecz natychmiast zo
stała odarta ze złudzeń.
- Cześć! Lepiej się czujesz? Przyjmij, proszę, wyra
zy współczucia...
- Och. - Jej uśmiech przygasł. - A więc wiesz.
- Tak. Naprawdę bardzo mi przykro. To musiało
być dla ciebie ciężkie przeżycie.
Odwróciła głowę. W oczach wezbrały łzy.
-Przepraszam. Niech to diabli, nie chciałem...
Masz. - Podał jej chusteczkę.
Wydmuchała nos i otarła policzki.
- T o ja przepraszam. Czasem po prostu...
- Rozumiem. - Westchnął ciężko. - Wiesz, praw
dopodobnie nie będę już mógł mieć dzieci. Nawet
134
ZACZNIJMY OD NOWA
zakładając, że całość będzie jako tako funkcjonować,
nasieniowody są prawie na pewno pozarastane.
Przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała mu w oczy.
-Przykro mi. Nie wiedziałam. To znaczy... wie
działam, że jest takie niebezpieczeństwo, ale Mike
Hooper był dobrej myśli.
- No cóż, jeszcze nie przesądził sprawy, ale nie jest
już takim optymistą. Ale i tak miałem szczęście. Oca
liłem skórę, a poza tym gdyby nie ten wypadek, nie
spotkałbym Linzi. - Zaśmiał się sucho. - Nieszczególny
moment, żeby się zakochać, co? Cóż mogę jej zaofia
rować? Pokiereszowane ciało, z którego najprawdopo
dobniej niewiele będzie mieć pożytku, i zawód pod
znakiem zapytania.
Phil był reporterem. Ta praca wymagała szybkości.
Jakiekolwiek ograniczenie fizyczne mogło położyć kres
jego karierze.
- Mógłbyś sprzedać jakiemuś pismu swoją historię.
Do końca życia nie musiałbyś pracować.
- Nie sądzę, żeby mi aż tyle zapłacili - zachichotał.
- A Linzi? Jak ona to widzi?
- Nie wiem, naprawdę. Trzymałem swoje uczucia
w tajemnicy, bo, jak ci już mówiłem, tak śmiesznie
mało mam jej do zaoferowania, że nie byłoby w po
rządku wywierać na nią jakąś presję. Za nic w świecie
nie chciałbym, żeby zgodziła się wyjść za mnie z po
czucia winy.
- A może ona też się w tobie zakochała? W końcu
nie musi tu przychodzić, a ciągle przychodzi.
Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma wielkiej
nadziei.
-Może czuje się winna - powtórzył posępnie.
- Och, nie wiem. Gdybym chociaż miał pojęcie, w ja
kim będę stanie, kiedy to wszystko się skończy!
ZACZNIJMY OD NOWA
135
Cassie ścisnęła go za rękę i wstała.
- Czas pokaże. Musisz czekać. Przecież jest coraz
lepiej. No, miło mi cię było zobaczyć.
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.
- Nie miej mi za złe tej uwagi, ale wyglądasz jak
śmierć na chorągwi.
- Ale czuję się dobrze. Wolę być tutaj, pracować.
Muszę sobie jakoś poradzić.
Siedziała właśnie nad stertą wydruków komputero
wych, gdy wszedł Nick.
- Przepraszam - rzekł, patrząc przez nią jak przez
szybę i podniósł słuchawkę telefonu.
- Nie przeszkadzaj sobie - mruknęła.
Starała się nie zwracać na niego uwagi, tak samo
jak on nie zwracał uwagi na nią. Ale obrzuciła go
ukradkowym spojrzeniem i zdumiała się, jak źle wy
glądał. Nagle ich oczy się spotkały. Po dłuższej chwili
Nick odwrócił wzrok, a ona, opuściwszy głowę, wpat
rzyła się w litery i cyfry pozbawione w tej chwili
wszelkiej treści. Nikt nigdy nie patrzył na nią w taki
sposób, z taką nie skrywaną nienawiścią.
Sięgnęła po swoją kawę, ale ręce tak jej się trzęsły,
że zalała sobie cały wydruk.
- Cholera!
Porwała garść chusteczek higienicznych i bezskute
cznie próbowała oczyścić papiery. W końcu zmięła
wszystko w dużą kulę i cisnęła ją w drugi koniec
pokoju.
Nick przyglądał jej się zimno.
- Cóż to, czyżby wyrzuty sumienia tak wytrącały cię
z równowagi? - spytał ironicznie.
Patrzyła na niego dłuższą chwilę. Jakże bolało
ją serce!
- Ty mnie chyba serdecznie nienawidzisz - szepnęła.
136
ZACZNIJMY OD NOWA
- Mało powiedziane! - prychnął. - Będziesz tu
cały dzień?
Skinęła głową.
- W czasie lunchu chcę pojechać do mieszkania
i zabrać resztę rzeczy.
Spuściła wzrok. Nie była w stanie na niego patrzeć.
- Dobrze.
Drzwi zamknęły się cicho. Z westchnieniem wróciła
do komputera, próbując zmusić go do wyjawienia
swoich sekretów.
Salę operacyjną otwierano zaraz po Wielkanocy, ale
Cassie nie znalazła się na liście personelu. Nic dziw
nego. Przełożona pielęgniarek powiedziała jej, że ma
zostać na ortopedii do powrotu siostry Crusoe, a po
tem, jeśli zechce, będzie mogła wrócić na blok.
Od Mary-Jo Cassie słyszała, że jej miejsce zajęła
Alice i że Nickowi źle się z nią współpracuje.
-I bardzo dobrze - mruknęła.
Mary-Jo przyglądała się przyjaciółce z troską
w oczach.
- Co się z wami stało? Dopóki nie poroniłaś, byliście
tacy szczęśliwi.
- Czyżby? - Cassie zaśmiała się głucho. - Chyba
oboje po prostu udawaliśmy. Bez dziecka wszystko
straciło sens.
- Biedactwo. A ja myślałam, że dla ciebie to na
prawdę było to.
- Bo dla mnie było. Ale dla Nicka... To wszystko
z powodu jego syna. Nie mógł znieść myśli, że miałby
przejść przez to całe piekło z kolejnym dzieckiem.
Uważał, że mniejszym złem będzie małżeństwo. Ale to
nie zdałoby egzaminu. On mnie po prostu nie kochał.
- Och, trele-morele!
ZACZNIJMY OD NOWA
137
-Co?
- Oczywiście że cię kochał. - Mary-Jo wzruszyła
ramionami. - I założę się, że ciągle jeszcze kocha.
Patrzy na ciebie jak na coś najcenniejszego na świecie.
Cassie odpowiedziała gorzkim śmiechem.
- Gdybyś zobaczyła, jak teraz na mnie patrzy,
na pewno byś tak nie myślała. On mnie nienawidzi,
M-J. Nienawidzi z całej duszy. Obwinia mnie za
to poronienie. Z początku myślałam, że ma rację.
Ale mój lekarz twierdzi, że w dwunastym tygodniu
poronienia są stosunkowo częste i że nie mam powodu
czuć się winną.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Na
miłość boską, Cassie, nie mówże o tym tak, jakbyś
przerwała ciążę!
- Ale ja się rzeczywiście forsowałam, nawet kiedy
kiepsko się czułam. Powinnam była wziąć zwolnienie,
ale tak mało było ludzi...
- A kiedy jest dużo?! - prychnęła Mary-Jo. - Lekarz
ma rację, Cassie. To nie twoja wina. Przestań się
zadręczać. Słuchaj, muszę lecieć. Uważaj na siebie.
Jesteś bardzo blada. Uciekam, bo jeszcze się spóźnię
i Nick rzuci we mnie narzędziem.
- Nie wątpię, że trzęsiesz się ze strachu.
- Jak galareta. Pa.
- P a .
Cassie odprowadziła ją wzrokiem. A więc Nick
zrobił się taki nieznośny w pracy? Świadomość, że on
też jest nieszczęśliwy, przyniosła jej ponurą satysfakcję.
W następnym tygodniu z hukiem wyszły na jaw
sprawki Charlesa Armitage'a i jego kumpli. Śledztwo
dobiegło końca, a jego rezultatem była między innymi
decyzja o zamknięciu z końcem kwietnia kilku
138
ZACZNIJMY OD NOWA
oddziałów szpitala. Pacjentów zaczęto stopniowo prze
nosić do innych placówek. Poważnej redukcji miała
ulec między innymi ortopedia. Ich sala operacyjna,
dopiero co otwarta, miała zostać zamknięta, tym razem
na dobre. Cały personel pielęgniarski stracił pracę.
Co do lekarzy, Miles Richardson odchodził na
wcześniejszą emeryturę, a Nick został na bruku. Miles
powiedział mu o tym w piątek, tuż przed jego wyjaz
dem do Suffolk.
- Przykro mi, chłopie. Nie wiem, gdzie pójdziesz,
ale będę szczęśliwy, mogąc ci służyć najlepszymi refe
rencjami. Jesteś świetny. To naprawdę cholerna strata.
Wzruszony pochwałą Milesa Nick odchrząknął.
- Dziękuję, panie doktorze.
- Nie „panuj" mi, Nick. Będzie mi brakowało ciebie
i Cassie. Przykro mi z powodu tej ciąży. A jeszcze
bardziej mi przykro, że wam się nie ułożyło. Ale może
kiedy ona przyjdzie do siebie...
- Chyba najlepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie
swoją drogą. Przepraszam, ale trochę się śpieszę. Za
bieram dziś Tima na weekend.
Opuściwszy Milesa, ruszył korytarzem w kierunku
wyjścia. Nagle się zatrzymał. Przy drzwiach stała Cas
sie. Przyglądała mu się niepewnie.
- Nick? - zagadnęła.
Spojrzał na nią. Boże, jak ona wygląda! Chuda
i wymizerowana, pusty wzrok. Może poczucie winy jest
wystarczającą karą?
- Słyszałam, że straciłeś pracę. Przykro mi.
- Ty też straciłaś swoją. Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Coś się
znajdzie. Jedziesz do Tima?
-Tak.
Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła kopertę.
ZACZNIJMY OD NOWA 139
- Czy możesz mu to dać?
Przyglądał się jej podejrzliwie.
- Po co ci korespondencja z moim synem?
- Och, na miłość boską, gdybym knuła jakiś pod
stęp, mogłabym przecież posłać to pocztą. Napisałam
mu o jeżu. Ma małe. Myślałam, że chciałby wiedzieć.
Głos jej się załamał. Nick powoli wziął list.
- Przekażę. Dziękuję, że o nim pomyślałaś.
Odwróciła się i odeszła. Patrzył za nią z ciężkim
sercem.
- Dlaczego, Cassie, dlaczego? - szepnął. - Mogło
być tak pięknie...
W niedzielę, gdy Nick odwiózł Tima, zamiast ucie
kać do Londynu został na kolacji z Jennifer i Andrew.
Tim leżał już w łóżku, a oni gawędzili w kuchni. Nick
opowiedział im o stracie pracy i o Cassie. Oboje byli
zaszokowani.
- Myślałam, że zabrałeś wtedy Tima do swoich
rodziców, bo Cassie źle się czuła, a nie... Och, Nick!
- Szare oczy Jennifer były pełne ciepła i współczucia.
- Och, kochany!
Przykryła jego dłoń swoją i uścisnęła. Lecz Nick
wyrwał jej rękę, gwałtownie wstał i wbił puste spoj
rzenie w okno.
- Zostaw go - powiedział cicho Andrew.
- Przepraszam - westchnął po chwili Nick. - Nie
jestem dobry w przyjmowaniu kondolencji.
- Mogę to zrozumieć - mruknął Andrew. - Słuchaj,
pamiętasz, jak mówiłeś, że nie zależy ci już na
Londynie?
- Tak, pamiętam. Szczerze mówiąc, nie ma dla mnie
znaczenia, gdzie będę pracował. A co, masz jakąś
propozycję?
140
ZACZNIJMY OD NOWA
-Michael Barrington odchodzi na stanowisko
konsultanta do Ipswich. Jak na razie jego miejsce
jest wolne.
Nick wodził wzrokiem od jednego do drugiego.
-I nie miałbyś nic przeciwko temu? To znaczy, nie
przeszkadzałoby ci, że tu jestem?
-Jakoś przeżyję. - Andrew uśmiechnął się nie
znacznie. - Natomiast znam jednego faceta, który
byłby absolutnie uszczęśliwiony.
Po raz pierwszy od wielu tygodni w sercu Nicka
zapłonął promyk nadziei.
- Cudownie byłoby mieć Tima tak blisko. Musiał
bym tylko zaczarować dyrekcję.
- Nie sądzę, żebyś miał z tym wielkie problemy.
Mayhew wciąż bardzo dobrze cię wspomina. Poga
dam z nim i powiem, żeby do ciebie zadzwonił.
- Chyba powinienem po prostu złożyć podanie.
Jennifer roześmiała się.
- Chcesz tę pracę czy nie?
Przyglądał jej się chwilę, po czym kąciki warg
uniosły mu się w uśmiechu.
-Tak. Tak, chcę! Koniecznie z nim porozmawiaj.
Powiedz mu, że jestem do wzięcia.
- A... - Jennifer zawahała się. - Co z Cassie?
Twarz Nicka stężała.
- Co z Cassie? Z Cassie koniec, Jen. Skończone.
Nie ma o czym mówić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Jesteś proszona na blok operacyjny.
- Co? - Cassie w osłupieniu odłożyła wydruk
komputerowy i wlepiła wzrok w Angelę. - Ja?
- Tak, ty. Mają tam jakiś skomplikowany przypa
dek, a twój mąż rzucił piłę i oświadczył, że nie jest
w stanie pracować z Alice. Kazał wezwać ciebie.
- Co za zaszczyt - mruknęła Cassie. - Poradzicie
sobie beze mnie?
- Mam nadzieję - rzekła sucho Angela. - Nie ma
ludzi niezastąpionych, moja droga. Idź już, bo z tego
co słyszałam siostra Crusoe przy nim to anioł!
Cassie śmiechem pokryła zdenerwowanie.
- To tylko pogróżki. W gruncie rzeczy jest bardzo
spokojny.
-Aha, spokojny! Zwłaszcza kiedy kopie wózek
w drugi koniec sali!
- O Boże! - Cassie popchnęła stertę papierów
w stronę Angeli. - W twoje ręce, siostro oddziałowa.
- Dzięki. Moje ulubione zajęcie. Czy to aby nie ty
go napuściłaś?
- Możesz mi wierzyć, że wolałabym zostać tutaj!
Na bloku operacyjnym wszyscy chodzili na pa
luszkach.
- Nareszcie! - ryknął Nick. - Czemu tak długo?
-Kłania się teoria względności. Kiedy czekasz,
czas się wlecze. Jak to miło być tak oczekiwaną!
142
ZACZNIJMY OD NOWA
Odburknął coś niewyraźnie i dodał, że skoro już tu
jest, mogłaby się pospieszyć.
W szatni zastała wyciągnięte na krzesłach Alice
i Mary-Jo.
- Oho, przybyły posiłki. No to bawcie się dobrze,
moje miłe - rzekła Alice z filozoficznym spokojem.
- Ja idę lizać rany zadane mojej ambicji.
Cassie włożyła sterylne ubranie i podeszła do
umywalki.
- Gotowa?
- Myję się! Uspokój się, Nick.
- Jak mogę się uspokoić? Mam na stole pacjenta
ze zmiażdżonym barkiem i muszę operować w asyście
kompletnych nieuków! Rusz się, do cholery!
Osuszyła ręce serwetą i rzuciła ją do kosza.
-Dobrze. Fartuch, maska, rękawiczki i do ro-
boty.
- Ja naprawdę wiem, co trzeba robić - powiedziała
do oddalających się pleców Nicka.
Z ciężkim westchnieniem ubrała się do końca
i weszła do sali.
Zdążyła już zapomnieć, jak to jest stać tak blisko
niego. Odsunęła się trochę, a on rzucił jej znad maski
groźne spojrzenie.
- Czemu stoisz metr ode mnie? Jak możesz stam
tąd widzieć, co robię? Wróćże na miejsce, kobieto!
Musiała zmobilizować całą swoją wolę, ale wzięła
głęboki wdech i stanęła przy jego boku.
-Teraz lepiej - burknął, a za chwilę dźgnął ją
łokciem w klatkę piersiową. - Nie stójże mi na drodze!
- warknął.
Mary-Jo zachichotała.
Cassie straciła panowanie nad sobą. Całe to napie-
cie spowodowane jego bliskością, koniecznością po-
ZACZNIJMY OD NOWA
143
wściągania emocji wybuchło w niepowstrzymanym
śmiechu. Nick wbił w nią palące spojrzenie.
- Co cię tak bawi? - syknął.
- Ty! - powiedziała otwarcie. - Jesteś po prostu
śmieszny!
Odetchnął głęboko i rozejrzał się po twarzach
wokół siebie.
- Przepraszam. Możemy kontynuować?
Odpowiedziało mu zbiorowe westchnienie ulgi.
Od tej chwili już się nie odzywał, jeśli nie liczyć
próśb o narzędzia i sporadycznych uwag skierowa
nych do anestezjologa. Po około godzinie skończył.
Cassie zaczęła liczyć gaziki, a on zaszył ranę.
Gdy wyszli, zwrócił się do niej z niepewnym
uśmiechem.
- Dzięki. Zdaję sobie sprawę, że naszą znajomość
trudno nazwać udaną, ale chcę, żebyś wiedziała, że
jesteś najlepszą instrumentariuszką, z jaką kiedykol
wiek pracowałem.
Z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć
płaczem.
- Dziękuję - odparła drżącym głosem i uciekła do
szatni.
- W porządku? - spytała łagodnie Mary-Jo.
- Przeżyję. Muszę już wracać na oddział. Mało nas
tam ostatnio.
Przyszła w samą porę. Fizjoterapeutka postanowi
ła po raz pierwszy spionizować Phila Stephensona.
Wspólnie pomogły mu przełożyć nogi przez krawędź
łóżka i zsunąć się na brzeg.
Właśnie miał przenieść ciężar ciała na stopy, gdy
Cassie rzuciła okiem na drzwi i ujrzała w nich Linzi.
Wpatrywała się w nogi Philipa. Twarz miała kre-
dowobiałą.
144
ZACZNIJMY OD NOWA
- O Boże! - wyszeptała.
Cassie przyjrzała się Philipowi. Miednicę miał na
dal unieruchomioną, nogi cienkie, wychudzone, uda
i brzuch całe w pomarszczonych bliznach. Znów
przeniosła wzrok na Linzi. Opierała się ciężko o fra
mugę. Była wstrząśnięta.
- Och, Phil - szepnęła drżącym głosem i po poli
czkach spłynęły jej wielkie łzy.
Jej dłoń powędrowała do ust. Stłumiwszy krzyk,
odwróciła się i uciekła.
-Pójdę po nią - zaproponowała Cassie. Philip
przytrzymał ją zaskakująco silnie. Jego twarz była jak
martwa.
- Nie. Niech idzie.
- Ona wróci, Phil.
- Nie, Cassie. Nie sądzę. Widziałaś jej twarz?
Żadne poczucie winy nie przezwycięży wstrętu.
Nieoczekiwanie odepchnął się od brzegu łóżka
i uczepił się Cassie i fizjoterapeutki.
- Pomóżcie mi - warknął.
W jego głosie dźwięczał taki ból, że Cassie mało
serce nie pękło.
Powoli obeszli pokój i odprowadzili go do łó
żka.
- Świetnie - powiedziała wesoło fizjoterapeutka.
- Wkrótce będziesz biegał.
Odwrócił głowę. Fizjoterapeutka wzruszyła ramio-
nami i spojrzała pytająco na Cassie.
- Zostanę - zasygnalizowała pielęgniarka samymi
wargami i zwróciła się do niego.
- Jak się czujesz, Phil?
- A jak myślisz?
- Słuchaj, to był po prostu chwilowy szok. Na
pewno przez to żelastwo.
ZACZNIJMY OD NOWA
145
- Bądź uczciwa, Cassie. Popatrz na mnie. Czy ty byś
mnie chciała?
Spojrzała mu w oczy.
- Gdybym cię kochała, nie miałoby to dla mnie
znaczenia. Nic nie miałoby znaczenia. W miłości tak
już jest.
- Ty i Nick zerwaliście ze sobą?
- Tak. - Odwróciła wzrok.
-Przykro mi. Wiem, jak go kochałaś. Ciągle go
kochasz, prawda?
- Tak. - Skinęła głową. - Ciągle go kocham i chyba
zawsze będę go kochać.
- Ach, Cassie - westchnął ciężko Phil. - Dlaczego
musiałem spotkać Linzi teraz, gdy tak mało mogę jej
zaofiarować?
Mówił zdławionym głosem, a na jego poduszkę
spadła samotna łza.
- Niezła z nas para, co Phil?
Podała mu chusteczkę, którą na moment przycisnął
do oczu. Uśmiechnął się blado.
- Przepraszam. - Odetchnął głęboko i uścisnął jej
dłoń. - Co zamierzasz teraz zrobić ze swoim życiem?
- Nie wiem. Co mogę zrobić? Pozbierać się i zacząć
od nowa. Nie mam innego wyjścia. A ty?
- On ożeni się ze mną. Przynajmniej taką mam
nadzieję - usłyszeli.
Phil odwrócił się ku drzwiom. Na jego twarzy
malowało się niedowierzanie.
- Linzi?
Cassie zsunęła się z brzegu łóżka i wymknęła się na
korytarz, cichutko zamykając drzwi. Obok niej przy
stanęła Sue.
- Co to ma znaczyć? Linzi wchodzi, potem wybiega,
potem wpada z powrotem... Co się dzieje?
146
ZACZNIJMY OD NOWA
- Zdaje się, że właśnie mu się oświadczyła.
- Jak romantycznie! - rozmarzyła się Sue. - Uwiel
biam szczęśliwe zakończenia, a ty?
Cassie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.
- Ciekawe, czy nie znalazłoby się jeszcze jakieś
jedno... -powiedziała cicho.
Tego samego dnia koło południa Miles wezwał
Nicka do swojego gabinetu.
- Siadaj, siadaj. Kawy?
- Chętnie, dziękuję.
Miles postawił przed nim kubek i opadł na krzesło.
- Słyszałem, że urządziłeś na bloku małą scenę.
-Tak. - Nick westchnął ciężko. - Przepraszam.
Niesłusznie wydarłem się na Alice. To nie była jej wina.
- Ja cię rozumiem. Kto raz pracował z Cassie, nie
chce pracować z nikim innym. Prosiłem, żeby ją
przenieść z powrotem na blok, ale podobno jest na
razie niezbędna na oddziale.
- Ja też prosiłem, ale mojej opinii nikt nie bierze pod
uwagę. Wszyscy myślą, że po prostu chcę być z żoną.
-A chcesz? - Miles obrzucił go badawczym spo
jrzeniem.
Nick drżącą ręką zamieszał kawę.
-Tak. Chcę.
- To czemu nie spróbujesz tego naprawić?
- Ponieważ ona zabiła moje dziecko - rzekł cicho.
- Bzdura! Co ty pleciesz?
- To nie było poronienie. Ona przerwała ciążę.
- Nonsens, Nick. Znam Cassie od lat. Coś podob-
nego nawet nie przeszłoby jej przez myśl. Dlaczego
tak sądzisz?
- Sama się do tego przyznała.
Miles był wyraźnie wstrząśnięty.
ZACZNIJMY OD NOWA
147
- Coś takiego. Biedactwo. Musiało się z nią dziać
coś bardzo złego.
- To moja wina. Zmusiłem ją do małżeństwa. Nie
dałem jej wyboru.
- A teraz nie możesz jej wybaczyć?
Spojrzał na swoje ręce, ręce, którymi ją pieścił,
przytulał, a w końcu odepchnął.
- To już nie o to chodzi. Ona nie może wybaczyć
sobie. To ją zabija. Ale wkrótce zejdę jej z drogi
i wtedy może wróci do równowagi. Staram się o miej
sce w Suffolk.
-Tak, o tym też chciałem z tobą porozmawiać.
Tamtejszy konsultant, Mayhew, dzwonił do mnie. To
wprawdzie niemal formalność, ale chce, żebym ci dał
referencje. I co mam mu napisać o twoim zachowaniu
na bloku operacyjnym?
- Nie wiem. - Nick nie zareagował na uśmiech
Richardsona. - Napisz mu, że coś mnie napadło.
Nieważne. Wszystko nieważne...
Głos mu się załamał.
- Miles... ja ją kocham.
-Więc powiedz jej to. Idź do niej, porozmawiaj.
Nigdy nie jest za późno, żeby przebaczyć, Nick, sobie
i drugiemu człowiekowi. Proszę, spróbuj. Najwyżej się
nie uda.
Nick zaśmiał się gorzko.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- Powiedz, widzisz jakiś inny sposób?
- Nie. - Wstał. - Masz rację. Nie ma innego
sposobu. Muszę spróbować. Nie mam nic do stracenia.
Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, Cassie siedziała
w ogrodzie i rzucała okruszyny rudzikowi.
Otworzyła i osłupiała.
148 ZACZNIJMY OD NOWA
- Nick? Co cię sprowadza?
Miał ze sobą róże i frezje. Wyczuła ich zapach,
zanim podał jej bukiet.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Mogę wejść?
Gdy brała kwiaty, trzęsły jej się ręce, aż papier
szeleścił.
- Rozgość się. Wstawię je tylko do wody.
Poszła do kuchni. Napełniła wodą stary dzbanek.
Ułożyła kwiaty, nastawiła wodę w czajniku, umyła
kilka kubków, wytarła ręce. Dopiero po chwili z bi
jącym sercem wróciła do salonu. Nick stał przy biurku
i pilnie się czemuś przyglądał.
- Co to jest? - W jego głosie brzmiało napięcie.
Serce Cassie zamarło.
- Zdjęcie usg.
- Dziecka?
Przytaknęła.
- Wiem, że nie powinnam tego trzymać, ale to
wszystko, co mi zostało...
Chwilę patrzył na zdjęcie, po czym odłożył je
i skierował wzrok na nią.
- Przerwałaś tę ciążę, Cassie?
- Co? - Krew odpłynęła jej z twarzy. - Co ty
wygadujesz, Nick?
- Odpowiedz!
- Nie! Oczywiście, że nie! Na Boga, Nick, skąd ci
to przyszło do głowy?
- Przecież sama powiedziałaś, że zabiłaś dziecko!
- Bo za ciężko pracowałam, nie odpoczywałam, za
mało jadłam, ale nigdy... o Boże, Nick, nie! Jakże
mogłabym z zimną krwią zamordować nasze dziecko?
Jak mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć?
-Trevor - powiedział chrapliwie. - Trevor tak
powiedział, a ja mu uwierzyłem. Sugerował, że dzie-
ZACZNIJMY OD NOWA
149
cko byłoby ci przeszkodą w przyjemnym spędzaniu
czasu, gdy mnie nie ma. Uwierzyłem mu. Och, Cassie,
co ja zrobiłem? Czy zdołasz mi kiedykolwiek wy
baczyć?
- Kiedy ci to powiedział?
-W poniedziałek, tuż przed moim powrotem
do domu.
- Jak mogłeś uwierzyć?
- Spytałem cię, czy zabiłaś dziecko, a ty powtarza
łaś tylko, że bardzo przepraszasz. Co miałem myśleć?
- Powiedziałam tak, bo byłam udręczona poczu
ciem winy. Co za straszliwe nieporozumienie!
Podeszła do okna i wpatrzyła się w ciemniejący
ogród.
- Czemu dziś przyszedłeś?
- Żeby ci powiedzieć, że cię kocham, że ci przeba
czyłem i zapytać, czy ty możesz przebaczyć sobie
i wrócić do mnie. Myślę, że to ostatnie jest aktualne,
choć okazuje się, że to ja muszę cię błagać o przeba
czenie.
Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął do
siebie. Głos mu drżał.
- Kocham cię, Cassie. Nie mogę żyć bez ciebie. Czy
dasz mi jeszcze jedną szansę? Tak bardzo cię po
trzebuję. Jesteś całym moim światem, Cassie. Odezwij
się do mnie, kochanie.
Umilkł, a ona wtuliła twarz w jego ramię.
-I ja cię kocham. Och, Nick, tak za tobą tęskniłam
- wyszlochała.
Ich usta spotkały się i pocałunek przekreślił długie
tygodnie cierpienia.
Później, gdy leżeli objęci w łóżku, Nick powiedział
Cassie o pracy w Suffolk.
150
ZACZNIJMY OD NOWA
- Byłbym bliżej Tima. Mógłbym chodzić na różne
szkolne imprezy, widywać się z nim w dni powszednie.
Z dala od niego czuję się samotnie. Nie wiem tylko,
jak ty się zapatrujesz na wyprowadzkę z Londynu.
Cassie przywarła do niego jeszcze ciaśniej.
- Nieważne, gdzie będę mieszkać, byle z tobą.
Wiem, jak bardzo tęsknisz za Timem. Między innymi
dlatego zgodziłam się wyjść za ciebie, bo widziałam,
jaki ból sprawia ci rozłąka z dzieckiem.
- Rozłąka z tobą też sprawiła mi straszny ból. Boże,
chyba nigdy w życiu nie byłem taki nieszczęśliwy.
Kiedy pomyślę, że zostawiłem cię tu samą, po stracie
dziecka, że napadłem na ciebie jak furiat...
-Przestań - przerwała, chcąc być sprawiedliwa.
- Gdybym postąpiła tak, jak myślałeś, miałbyś pełne
prawo. Ja w każdym razie uważałam, że na to zasługuję.
- Bzdura, Cassie. To ja powinienem był cię po
wstrzymać, żebyś się nie przemęczała.
- Przecież próbowałeś. Ale ja przyjmowałam to tak,
jakby chodziło ci o dziecko, tylko o dziecko. A chcia
łam, żebyś mnie kochał dla mnie samej.
Jego oczy nigdy nie były tak błękitne.
-Ależ ja cię kochałem, Cassie. Zakochałem się
w tobie już wtedy, gdy wpadłaś na mnie na korytarzu,
gdy pierwszy raz cię dotknąłem. Nie chciałem tego,
szczególnie odkąd zdałem sobie sprawę, że to ty rozbiłaś
małżeństwo Jodie i Simona, ale nie mogłem ci się oprzeć.
Zdumiona, szeroko otworzyła oczy.
- Nie miałam z tym nic wspólnego. Oni rozeszli się
na długo potem, jak się dowiedziałam, że w ogóle jest
żonaty.
- Nie wiedziałaś?
- Oczywiście, że nie! Doprawdy, za kogo ty mnie
masz, Nick?
ZACZNIJMY OD NOWA 1 5 1
- Przepraszam - westchnął ciężko. - Przez całe lata
wybierałem sobie kobiety, które nie chciały się an
gażować uczuciowo, którym wystarczała ta odrobina,
jaką mogłem im dać i nie oczekiwały niczego więcej.
A teraz, kiedy wreszcie spotkałem prawdziwą, ciepłą,
uczciwą dziewczynę, nie umiem z nią postępować.
-Uścisnął jej palce. - Kochałem Jennifer. Ona jest taka
jak ty: dobra, szlachetna, uczciwa. Lecz ja potrak
towałem ją jak śmieć. Teraz ma to, na co zasługuje
i naprawdę się z tego cieszę, ale ponieważ już od tak
dawna nikomu na mnie nie zależało, po prostu nie
śmiem w to uwierzyć. Tak zgorzkniałem, że nie umiem
się poznać na autentycznej uczciwości.
- Jakbym siebie słyszała! Kiedy Jodie przyszła mnie
prosić, żebym dała spokój Simonowi, byłam przerażo
na. Nie miałam pojęcia, że jest żonaty. Więc kiedy się
dowiedziałam o Timie, od razu uznałam, że okłamujesz
mnie tak samo jak on. Myślałam sobie: „Dwa razy ten
sam błąd! Ależ się znam na ludziach, nie ma co!".
- Rzeczywiście. Leżysz ze mną w łóżku. To chyba
nie najlepiej o tobie świadczy - zaśmiał się.
Uniosła się na łokciu i zajrzała mu w oczy.
- Czy możemy zacząć od nowa? Żadnych kłamstw,
żadnych sekretów, jeśli czegoś nie rozumiemy, pytamy.
Dobrze?
- Och, Cassie, niczego bardziej nie pragnę. - Porwał
ją w ramiona i czule pocałował. - Kocham cię. Prze
praszam, że nie umiałem ci tego okazać, ale to się
zmieni. Od zaraz.
- No dobrze. Masz tę pracę.
Nick uścisnął wyciągniętą nad biurkiem dłoń
Mayhewa.
- Dziękuję. Bardzo się cieszę.
152
ZACZNIJMY OD NOWA
- Świetnie. Jest tylko jedna kwestia.
-Tak?
- Współpraca z instrumentariuszkami.
-Ach, tak... - Nick odchrząknął. - To się więcej
nie powtórzy. Widzi pan, panie doktorze, zapomnia
łem powiedzieć, że mogę przyjąć tę pracę tylko pod
pewnym warunkiem.
Mayhew pytająco uniósł brwi.
- Przychodzę z własną instrurnentariuszką.
- A czy jest jakiś szczególny powód, dla którego ta
właśnie instrurnentariuszka jest ci niezbędna?
-Tak. - Nick uśmiechnął się szeroko. - To
moja żona.
- No cóż - Mayhew spojrzał na jakiś papier na
swoim biurku. - Sądzę, że w interesie bezpieczeństwa
publicznego lepiej będzie przyjąć także twoją żonę,
Nick. Nawet zdaje mi się, że właśnie w tej chwili ma
rozmowę z przełożoną pielęgniarek. A więc witam
w zespole.
Nick roześmiał się szczerze i głośno, jak nie śmiał
się od dawna.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że
wracasz.
-I ja się z tego cieszę.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że cały personel
żeński będzie zdruzgotany na wieść, że wracasz z żoną?
- Trudno. Czy mogę teraz po nią pójść? Chciałbym
ją panu przedstawić.
- Zdaje się, że już czeka.
Nick otworzył drzwi. Za nimi stała Cassie. Na jej
wargach igrał uśmiech.
- Ty żmijko - powiedział. - Umawialiśmy się prze
cież, że nie będzie więcej sekretów.
ZACZNIJMY OD NOWA
153
- To należy do kategorii niespodzianek.
- Dostałaś?
- Oczywiście. A ty?
- Ja nie.
-Co?!
- No dobrze, dostałem - ustąpił. - Powiedziałem,
że możemy pracować tylko razem i tak bardzo chcieli
zatrudnić ciebie, że zgodzili się i na mnie. - Musnął jej
wargi pocałunkiem. - Gratulacje.
- I vice versa.
- Stanowimy nadzwyczajny zespół.
- Mhm.
- Kocham cię.
-Twój nowy szef na nas patrzy. Chciałabym go
poznać.
Nick sięgnął ręką do tyłu i zamknął drzwi.
- Później. Na czym to stanęliśmy...?