382 Leabo Karen Szczęście raz się uśmiecha

background image
background image

KAREN LEABO

Szczęście

raz się uśmiecha

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Panie Ramsey?

Aksamitny głos recepcjonistki wyrwał Holta z zadumy.

Podniósł oczy znad strony gazety, w którą bezmyślnie się
wpatrywał.

- Słucham?
- Czy chciałby pan porozmawiać z innym projektantem?
- Nie - odpowiedział gorączkowo. - Muszę się spotkać

z panią Carlisle. Bardzo mi ją polecano. Ja... naprawdę chcę
pracować tylko z nią.

Młoda recepcjonistka uśmiechnęła się łagodnie.

- Nie ma sensu, by czekał pan całą więczność. Myślałam,

że pani Carlisle wróci do biura o wiele wcześniej. Może
wolałby pan się z nią spotkać w innym terminie?

- Nie, chętnie zaczekam - odpowiedział, chociaż w rze­

czywistości było mu to bardzo nie na rękę. Cóż, sam był sobie

winien. Gdy tylko dowiedział się, że Megan Carlisle pracuje
w firmie NuWorld Kitchen Design, pod wpływem nagłego
impulsu natychmiast tu przyjechał. No i już od godziny bez­
czynnie siedział na potwornie niewygodnym krześle, lecz
gotów był tak siedzieć aż do skutku, o ile tylko istniała szan­

sa, że pani Carlisle wreszcie pojawi się w biurze. Niechętnie
się do tego przyznawał, lecz powodowała nim przede wszy­
stkim ciekawość.

Czy Megan Carlisle jest, jak wynika z raportu prywatnego

background image

detektywa, bogatą snobką? Dziwne, że w ogóle gdzieś pra­

cuje. Być może znudziło ją chodzenie po sklepach i praca

charytatywna. Zresztą, najpewniej nie jest to prawdziwa pra­
ca, lecz sposób na miłe spędzanie czasu. Rodzaj przechowal­

ni dla rozwiedzionych paniuś z towarzystwa, które są zbyt
dorosłe, by nadal mieszkać z mamusią, ale i zbyt niezaradne,
by same się utrzymać. Właściciel NuWorld należał do wpły­

wowych kręgów w Dallas. Być może zatrudnił Megan
Carlisle, by wyświadczyć uprzejmość jej matce, być może
zrobił to z innych powodów. W tej firmie mogła do woli
bawić się kolorowymi farbkami i udawać, że wykonuje sen­
sowną robotę.

Widział ją tylko na jednym grupowym zdjęciu, do tego

bardzo niewyraźnym. Był ciekaw, czy Megan jest podobna
do Briana.

Bezlitosne teksańskie słońce prażyło przez szyby i w po­

czekalni było parno, dlatego Holt rozluźnił kołnierzyk.

A może zawodziły go nerwy? Nawet przed samym sobą nie
chciał się do tego przyznać, chociaż miał powody, by się
denerwować. Po miesiącach poszukiwań wreszcie stanie twa­
rzą w twarz z kobietą, która dała życie jego synowi. Nigdy

nie myślał o niej jako o matce Briana. Tylko Shelley, jego
żona, zasługiwała na to miano.

Otworzyły się frontowe drzwi i do poczekalni weszła ko­

bieta. Obładowana była stertą katalogów i folderów, poza
tym dźwigała dużą czarną teczkę, a z jej ramion zsuwała się
torba.

- Co za ranek! - wykrzyknęła, spoglądając znad niebez­

piecznie chwiejącego się stosu papierów. Holt zdołał zauwa­
żyć tylko jej brązowe, aksamitne oczy, zerkające spod cie­
mnej grzywki.

background image

- Najpierw musiałam pojechać aż do Fort Worth, by po­

kazać tej marudnej pani Aylesworth nowe projekty, z których
wciąż jest niezadowolona. Później była potworna kraksa na
autostradzie. Myślałam, że już nigdy...

Recepcjonistka chrząknęła i wskazała na Holta:

- Megan, ten pan chciałby się z tobą zobaczyć.

Spojrzała w jego stronę, a Holtowi zaschło w gardle.

Poczuł narastającą złość, ale uczuciu temu towarzyszyło
coś" jeszcze: nagła słabość w kolanach i ucisk w żołądku.

Nie, takich emocji się nie spodziewał i bardzo ich sobie nie
życzył.

Megan, przepraszając za spóźnienie, delikatnie się uśmie­

chnęła i wyciągnęła ku niemu dłoń:

- Cześć, jestem Megan Carlisle.
Jednak gdy w powitalnym geście poruszyła ręką, misterna

równowaga skomplikowanej konstrukcji została zachwiana

i spiętrzone papiery z hukiem runęły na podłogę. Holt zdołał
pochwycić ostatni folder w chwili, gdy recepcjonistka rzuciła
się zza biurka na ratunek, mamrocząc przy tym coś pod
nosem.

Holt położył folder na szczycie powtórnie skonstruowanej

przez Megan piramidy i wreszcie ujął jej delikatną t ciepłą
dłoń.

- Jestem Holt Ramsey.
- Miło mi. Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi?

Nie czekając na odpowiedź, Megan podała mu dwa ol­

brzymie katalogi, odsłaniając przy tym twarz, której był tak
ciekaw. Uważnie przyjrzał się jej rysom i całej postaci, szu­

kając podobieństwa do Briana. Nie, ta postrzelona kobieta
w niczym nie przypominała jego wysokiego i kościstego sy­
na. Miała zaledwie około metra pięćdziesięciu pięciu wzro­
stu oraz figlarną twarz, a jej zgrabny nos usiany był piegami.

background image

Włosy Briana były czarne, natomiast włosy Megan miały

odcień czekoladowobrązowy i powiewały we wszystkich
kierunkach, gdy prowadziła Holta do swego biura.

Usłyszeli głos doganiającej ich recepcjonistki:

- Megan, nie zabrałaś jeszcze tego!

Położyła plik różowych karteczek na szczycie niesionych

przez Holta katalogów i uśmiechając się przepraszająco,
wróciła za biurko.

- Proszę mi wybaczyć, ale mój pokój jest dość daleko.

Tam umieszcza się takich trutni jak ja, którzy nie zdobyli

jeszcze odpowiedniej pozycji. Pracuję tu dopiero od kilku

miesięcy. A więc, czym mogę panu służyć, panie... Och,
zapomniałam pana nazwiska.

- Ramsey.

Holt odpowiedział w najbardziej banalny sposób, choć

tysiące innych możliwości cisnęło mu się na usta. W tej
chwili pragnął bowiem tylko jednego, a mianowicie jeszcze
raz dotknąć Megan, by przekonać się, czy jej ciało jest na­
prawdę aż tak gładkie i delikatne, jakim się wydawało pod
lawendowym, jedwabnym podkoszulkiem i idealnie dopaso­

wanymi spodniami. Ubranie było skromne, lecz w dobrym
gatunku i w odpowiedni sposób podkreślało krągłości ciała
Megan.

Wygląd pani Carlisle kompletnie zaskoczył Holta. Spo­

dziewał się ujrzeć kobietę wysoką i wyniosłą, przywykłą do
patrzenia z góry, która na wieść o tym, że jest poszukiwana

przez własnego syna, natychmiast skontaktuje się ze swoim
prawnikiem - tylko po to, żeby się zabezpieczyć przed wszel­
ką odpowiedzialnością. Teraz jednak gdy Megan Carlisle

stała się osobą realną, nie mógł sobie nawet wyobrazić, by
w ogóle miała jakiegoś prawnika.

Cóż, wygląd może być zwodniczy. Holt nie zamierzał

background image

zdradzać Megan prawdziwego powodu ich spotkania, dopóki
dobrze nie pozna jej charakteru. Nie pozwoli jej skontakto­
wać się z Brianem, zanim się upewni, że Megan go nie
skrzywdzi. Chłopak wycierpiał już dostatecznie dużo

w swym krótkim życiu.

Megan, wciąż obładowana folderami, zatrzymała się

przed drzwiami do swojego biura. Otworzyła je nogą, a ło­
kciem zapaliła światło.

- Proszę to położyć gdziekolwiek - powiedziała i zrzuci­

ła stertę papierów na podłogę.

Holt poszedł w jej ślady, ponieważ nie miał innego wy­

boru: każdy kąt małego pomieszczenia, nie wyłączając biur­
ka, deski kreślarskiej, szafki, półek i krzeseł, zasłany był
papierzyskami. Ściany i drzwi oblepione były kartkami

z różnych katalogów. Ramsey oszczędził tylko karteczki
z wiadomościami dla Megan, kładąc je na biurku.

Megan beztrosko zdjęła z krzesła pudełko z kolorowymi

próbkami i usiadła, oddychając przy tym z ulgą.

- Och, proszę wszystko zrzucić na podłogę - powiedziała

uprzejmie, gdy zobaczyła, że Holt patrzy z irytacją na drugie
krzesło. - Przepraszam za wygląd tego miejsca. Przy takim
nawale pracy powinnam mieć trzy razy większe biuro z pół­
kami sięgającymi do sufitu, ale niestety szef ma inne zdanie.
Poza tym świetnie się w tym bałaganie orientuję.

Holt opróżnił krzesło i usiadł. Poruszał się w zwolnionym

tempie, bo jego umysł zaprzątnięty był problemem, jak roz­
począć rozmowę. Jednak nie miał wielkiego wyboru i posta­
nowił udawać, że jest ogromnie zainteresowany nowym wy­
strojem swojej kuchni.

- Mówiono mi, że kuchnie urządzone według pani pro­

jektów są naprawdę świetne - powiedział, starając się usilnie,

by jego głos nie zdradzał żadnych emocji. - Ponieważ za-

background image

mierzam wyremontować moją kuchnię, chciałbym do tego

celu wykorzystać pani talent.

Jej promienny uśmiech rozjaśnił całe pomieszczenie:
- Jeżeli dobrze rozumiem, ktoś mnie panu polecił? Kto

to był?

- Usłyszałem o pani na przyjęciu. Powiedziano mi, że

pani jest bardzo dobra w swoim fachu.

Z trudem opanował grymas podczas wypowiadania

tak wierutnego kłamstwa. Bo przecież Megan Carlisle by­
ła tak bardzo zaskoczona faktem, że ktoś ją polecił, iż mogło
to oznaczać tylko jedno: w swoim zawodzie była nieudacz­

nikiem.

- Och. świetnie się składa, bo nie mam jeszcze zbyt wielu

zamówień. Właśnie pracuję nad kilkoma projektami, ale
klienci są zadowoleni dopiero po skończeniu prac i po wy­

jściu robotników. Do tej chwili całe to zamieszanie traktują
jak kataklizm... O Jezu, mam nadzieję, że właśnie w tej

chwili nie straciłam klienta?

- Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji. Najpierw

chciałbym poznać pani ofertę.

- Wspaniale! Mam teraz wolną godzinę, więc bierzmy się

do roboty.

Ze sterty papierów wyciągnęła oprawiony w skórę notat­

nik, kosztowne pióro i kalkulator.

- Nazywa się pan Holt, prawda?
- Tak.

Nagle zamilkła, a jej pióro zawisło w powietrzu.

- Jestem głodna.
- Co takiego?
- Chce mi się jeść. Nic dziwnego, bo nadeszła pora mo­

jego lunchu. Pan też zapewne jest głodny. Proponuję kanapki.

Tuż za rogiem jest świetny barek.

background image

Uniemożliwiając Holtowi jakikolwiek sprzeciw, zerwała

się z krzesła, zgarnęła różne drobiazgi do torebki i gestem
wskazała na drzwi, co oznaczało, że ma iść za nią. Było mu
to bardzo nie na rękę, ponieważ nie chciał, by ich spotkanie
nabrało towarzyskiego charakteru, jednak Megan nie pozo­
stawiła mu wyboru.

- Co z wiadomościami dla pani? - przypomniał jej.
- Słucham? Ach tak, powinnam wreszcie je przejrzeć.

Najczęściej większość z nich pochodzi od różnych akwizy­
torów, więc to nic pilnego.

Przez chwilę dość obojętnie przeglądała karteczki, gdy

jednak dotarła do ostatniej, na jej twarzy zagościł rzewny

uśmiech.

- Heather. Ciekawe, o co jej chodzi? - wyszeptała

Megan.

- Kto? - bezwiednie zapytał Holt.
- Nikt specjalny, po prostu przyjaciółka z lat szkolnych.

Od dawna nie miałam z nią kontaktu. Zadzwonię do niej
później.

Odłożyła karteczkę i nadal na pozór beztroska, ruszyła

w kierunku drzwi. Naprawdę jednak jej nastrój uległ gwał­
townej zmianie. Holt ujrzał nową Megan, niepewną siebie
i bezbronną.

Megan obserwowała nowego klienta znad szklanki z mro­

żoną herbatą. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, zacze­
sane do tyłu kasztanowe włosy i wysokie czoło. Spojrzenie

jego intensywnie ciemnoniebieskich oczu znamionowało in­

teligencję. Nie był przystojny, miał na to zbyt ostre rysy, ale
emanował męskością. Pomimo nienagannych manier biła od
niego pierwotna siła i nieodparty erotyzm.

Ku jej zaskoczeniu, ta mieszanka bardzo ją pociągała.

background image

Ponieważ ani razu nie wspomniał o żonie i nie nosił obrącz­
ki, chyba był samotny. Gdy w biurze siedzieli twarzą

w twarz, choć usilnie starała się nie przekroczyć zasad pro­
fesjonalnego zachowania, wyobraźnia spłatała jej figla. Już
od tak dawna - od zbyt dawna - nie podniecił jej widok
mężczyzny, dźwięk jego głosu, błysk w oczach.

Wiedziała jednak, jak bardzo niebezpieczne są takie ma­

rzenia, dlatego zajęła się kanapką i postanowiła skierować

swoje myśli na inne tory. Na przykład na tę wiadomość od
Heather Shipman.

Heather była najlepszą szkolną przyjaciółką i powiernicą

Megan. Jej jedynej zwierzyła się, gdy zaszła w ciążę. Nieste­
ty, Heather nie sprostała sytuacji, okazała małe zainteresowa­
nie jej problemami. Również Megan nie była bez winy. Zroz­
paczona i przepełniona żalem, odwróciła się od wszystkich
dawnych przyjaciół, uznała bowiem, że nikt z nich nie jest

w stanie jej zrozumieć.

Megan z nostalgią wpatrywała się w nabazgrane na różo­

wej kartce imię utraconej przyjaciółki. Czego Heather może
od niej chcieć po prawie czternastu latach?

- Czy nie smakuje pani ta kanapka?
Głos Holta sprowadził Megan z obłoków na ziemię. To

na pozór niewinne pytanie zdawało się mieć jakiś niepokoją­
cy podtekst.

- Kanapka jest wspaniała - odpowiedziała, uświadamia­

jąc sobie, że już od dłuższego czasu przy stole panuje cisza.

Wykazała się złymi manierami. Holt był przecież jej klientem
i to ona powinna zabawiać go rozmową. - Po prostu się
zamyśliłam. Jeśli skończył pan już jeść, proszę przejrzeć te
broszury. Może coś pana zainteresuje.

Gdy Holt brał do ręki kolorowy folder, Megan przyjrzała

się jego dłoniom - silnym, lecz nie pozbawionym wdzięku,

background image

z długimi palcami. Zastanawiała się, kim jest z zawodu.
Luźne spodnie khaki i niebieska koszula nie wyglądały na
strój odpowiedni do pracy. Być może dzisiaj miał wolny
dzień.

- Czy chodzi panu o coś tradycyjnego, czy też jest pan

zwolennikiem nowoczesnych koncepcji?

- Nie wiem - odpowiedział Holt szorstko. Na chybił tra­

fił wskazał jedno ze zdjęć. - Może coś takiego? - Kierowany
instynktem, wybrał z katalogu najdroższą kuchnię. Była bar­
dzo nowoczesna, utrzymana w biało-zielonej tonacji. - Ile
kosztuje coś takiego?

- Około pięćdziesięciu tysięcy dolarów - rzuciła od nie­

chcenia Megan.

- To chyba nie jest dobry pomysł, by inwestować aż tyle

w mój dom. Te nakłady nigdy mi się nie zwrócą przy jego
sprzedaży.

- A więc planuje pan sprzedaż domu?
- Nie - odburknął Holt.
- No cóż, proszę się nie martwić - ciągnęła dalej nie

zrażona Megan. Miała już do czynienia z różnymi klientami.
- Mogę urządzić panu kuchnię w takim samym stylu, ale za
połowę ceny. Jestem w tym naprawdę dobra. Pana kuchnia
będzie wyglądała tak, jakby pan na nią wydał majątek. W za­

leżności od powierzchni cena może być jeszcze niższa.

- To duża kuchnia - odpowiedział Holt. - Mam jeden

z tych starych domów w Lakewood.

- Cudownie! Te domy zawsze mi się podobały. Czy ku­

chnia była już kiedyś przerabiana?

- Ostatnio w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku.
- A więc naprawdę warto nad nią popracować. Kiedy

mogę do pana wpaść?

- Wpaść?

background image

Dziwne, lecz Megan wydawało się, że w oczach Holta

dostrzegła panikę.

- Od tego powinniśmy zacząć - powiedziała. - Muszę

zrobić pomiary i szkice. Ile pieniędzy przeznaczył pan na
ten cel?

- Każda kwota poniżej pięćdziesięciu tysięcy dolarów

będzie do zaakceptowania - odpowiedział oschle.

Megan uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Więc kiedy mogę przyjść, by zobaczyć ku­

chnię?

Ponownie odniosła wrażenie, że Holt nie jest zachwycony

perspektywą goszczenia jej pod swoim dachem. Ciekawe,
dlaczego?

- W środę - odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu. -

Pojutrze, o pierwszej.

Czuła, że jeśli nie zgodzi się na ten termin, Holt po

prostu wstanie od stolika i tyle go będzie widziała. Trudno,
przełoży inne spotkania, ale takiego klienta nie wypuści
z rąk. Duży kontrakt w Lakewood to było to! Jeżeli jej
się poszczęści, takie zamówienie może zadecydować o jej
karierze.

Holt dał jej swój prywatny adres, ale bez numeru telefonu.
- Jeżeli zechce pani odwołać spotkanie, proszę zadzwo­

nić do pracy - powiedział, wręczając jej wizytówkę.

- „Hodowla i Sprzedaż Roślin Ram". Wiem, co to za

firma. Na wiosnę kupiłam w u was cebulki tulipanów i po­
sadziłam je na patio, ale nigdy nie wzeszły.

- Prawdopodobnie nie trzymała ich pani dostatecznie

długo w lodówce.

- W lodówce? Po co miałabym to robić?
- Teksański klimat jest za ciepły dla tulipanów - wyjaśnił

takim tonem, jakby ogłaszał oczywistą prawdę. - W ten spo-

background image

sób je oszukujemy, bo wydaje się im, że są owiewane przez
północne wiatry. Inaczej nie zakwitną.

- Naprawdę? Jak widać, każdego dnia uczymy się czegoś

nowego.

Ułożyła porządnie broszury i podała je Holtowi.

- Proszę je zabrać do domu. Pana żona na pewno będzie

miała coś do powiedzenia w sprawie nowej kuchni.

Oczekując na odpowiedź, Megan wstrzymała oddech, na­

tomiast twarz Hołta stężała, jakby była wykuta z marmuru.

- Shelley zawsze marzyła o dużej, jasnej i nowocześnie

urządzonej kuchni. Gdy kupowaliśmy dom, planowaliśmy

liczne modernizacje, lecz cóż... nigdy do tego nie doszło.

- Więc najwyższy czas na zmiany - powiedziała Megan.

Była na siebie zła. Powinna przecież wiedzieć, że taki

atrakcyjny i dobrze prosperujący przedsiębiorca jak Holt

Ramsey nie może być wolny. To prawda, bardzo się jej spo­
dobał, tak bardzo, że aż krew zaczęła szybciej krążyć w jej
żyłach. Lecz było w nim tak mało ciepła. Kiedyś w cyrku
podziwiała tygrysa - z pozoru obojętny, oswojony, lecz daj

mu tylko pretekst, a zatopi w tobie kły. Holt był do niego

podobny.

A poza tym wchodzenie w dwuznaczne układy z klientem

mogło jej zepsuć opinię w firmie. Zmusiła się do uśmiechu.

- Jestem pewna, że pani Ramsey będzie zachwycona fa­

ktem, że zrobił pan pierwszy krok.

Holt wstał i taksująco spojrzał na Megan.
- Nie chcę wprowadzać pani w błąd. Shelley, moja żona,

zmarła dwa lata temu. Długo nie potrafiłem nawet myśleć
o realizacji naszych wspólnych planów. Ale ma pani rację,

już najwyższy czas. Do zobaczenia w środę.

Megan wzrokiem odprowadziła Holta. Była wściekła, że

wspomniała o jego żonie. Nie powinna być tak wścibska. To

background image

straszne, gdy mężczyzna traci młodą żonę. Ciekawe, czy Holt
ma dzieci?

Miała nadzieję, że nowa i kosztowna kuchnia nie służyła

uczczeniu pamięci zmarłej Shelley. Nie potrafiłaby pracować
w atmosferze pełnej wspomnień. Sama dopiero niedawno
zdołała uporządkować swoje emocje, stłumić poczucie winy
i zwalczyć kompleks niższości. W przeciwieństwie do tego,

co okazywała na zewnątrz, była istotą zbyt kruchą, by brać

na swoje barki emocjonalne problemy innych ludzi.

Wsiadając do swego porsche Holt w duchu przeklinał za­

równo obezwładniający upał, jak i własne zachowanie.
Wprawdzie Megan pierwsza wspomniała o jego żonie, lecz
to on pozwolił, by zwyczajna rozmowa zmieniła się w me­

lodramat. Nadal cierpiał po stracie Shelley. Kochał ją od
dzieciństwa i jej śmierć w tak młodym wieku uważał za

okrutną niesprawiedliwość. Minęły jednak dwa lata. Najwy­
ższy czas, by wszystko wróciło do normy.

To, w jaki sposób zareagował na Megan Carlisle, wymow­

nie świadczyło o tym, że jego hormony znów zaczęły praco­
wać normalnie. Nie mógł jednak dopuścić, by ta kobieta
zawładnęła jego uczuciami. Przecież porzuciła własne dziec­
ko i nie zrobiła tego z biedy, tylko dla wygody. Oddała je do
adopcji, a sama, tak jakby nic się nie stało, nadal kształciła
się w drogich szkołach i brylowała w towarzystwie.

Lecz z drugiej strony, po powierzchownym poznaniu Me­

gan, Holt mógłby przysiąc, że jest ona pozbawiona choćby
krzty egoizmu i złej woli. Przypominała mu słodkie i niewin­

ne kociątko, z jedna tylko różnicą: Megan była nieprawdopo­

dobnie seksowna. Do diabła, naprawdę podziałała na niego!

Nie, nie powinien nawet o tym myśleć, nie może nim

zawładnąć pożądanie. Musi tylko upewnić się, czy ta kobieta

background image

będzie miała pozytywny wpływ na Briana i czy powinna się

z nim spotkać. Nic ponadto. Był zresztą przekonany że Me­
gan, niezależnie od miłej powierzchowności, nie będzie
w stanie nawiązać trwałego kontaktu z chłopcem.

Gdy wchodził do swojego rozległego, kamiennego domu.

poczuł zapach dymu.

- Brian? - zawołał ostrym tonem.
- Jestem w kuchni, tato. Coś spaliłem.

Szczęśliwy, że dom nie stoi w płomieniach, Holt ruszył

do kuchni, gdzie zastał swego chudego, czternastoletniego
syna podczas zeskrobywania spalenizny z rondla.

- Próbowałem zrobić makaron z serem, wiesz, taki jak

przyrządzała mama, ale niespecjalnie mi się udało.

- Zdarza się. Dziwne, że nie włączył się alarm przeciw­

pożarowy.

- Włączył się. Musiałem wyjąć baterie.
- Namocz ten garnek - zaproponował Holt.
- Chciałem tak zrobić, ale zawsze się wściekasz, kiedy

zostawiam naczynia w zlewie.

- Tym razem zrobię wyjątek. Wiesz, wolałbym, żebyś nie

uczył się gotować, gdy jesteś sam.

Holt nie obawiał się zostawiać Briana w domu bez opieki.

Już jako dziesięciolatek uchodził za poważnego, odpowie­
dzialnego chłopca, i takim był w istocie. Lecz Holt lubił
czasami odgrywać rolę zatroskanego rodzica.

- Czy to znaczy, że pomógłbyś mi przy gotowaniu? - za­

pytał Brian, z powątpiewaniem unosząc brew.

- Hm, raczej nie. Ale gdyby wybuchł pożar, pomógłbym

ci go ugasić.

Holt uważnym spojrzeniem ogarnął kuchnię. Rzeczywi­

ście, nie wyglądała najlepiej. Tandetne, wielokrotnie malo­
wane drewniane szafki, obecnie koloru beżowego, stare

background image

i dziurawe niczym pole golfowe blaty, staromodny, obdrapa­
ny i zardzewiały zlew. Lodówka w kolorze awokado pocho­
dziła z nowszych czasów, to znaczy z lat siedemdziesiątych,
zaś działający wedle własnego uznania piec gazowy był z ro­
ku czterdziestego piątego. Poddawany był on wprawdzie sta­
łym kontrolom, mimo to istniało realne niebezpieczeństwo,
że któregoś dnia wybuchnie i wysadzi w powietrze cały dom.
Na koniec Holt spojrzał na podłogę, pokrytą popękanym,

szarym linoleum. Jedynymi oznakami nowoczesności były
kuchenka mikrofalowa, w której z Brianem gotowali wszy­
stkie posiłki, oraz ekspres do kawy. Tak, najwyższy czas, by
to zmienić.

- Czy chcesz, bym przygotował ci lunch? - zapytał

Briana.

- Nie, dziękuję, sam potrafię podgrzać danie ze sklepu.

Biedny Brian. Holt rozumiał, jak bardzo brakuje mu wspa­

niałych, południowych potraw jego matki, bo sam za nimi
tęsknił. Być może, gdy odnowią i urządzą kuchnię, wreszcie
z synem nabiorą ochoty do tego, by nauczyć się gotować.

- Tato - odezwał się Brian, gdy wrzucił stek do mikrofa­

lówki - czy coś załatwiłeś? No wiesz, chodzi mi o moją

prawdziwą mamę.

Holt się obruszył.

- Twoją prawdziwą mamą była mama. To ona ciebie

pokochała i opiekowała się tobą, a geny i chromo...

- Tak, wiem o tym. Ale mnie chodzi o moją biologiczną

matkę.

Holt dobrze rozumiał Briana. Rozpaczliwie brakowało mu

matki i łudził się nadzieją, że jest ktoś, kto choć w nie­
wielkim stopniu będzie mógł mu ją zastąpić. Chłopak czuł
się zagubiony, dlatego tak gorączkowo poszukiwał własnych
korzeni.

background image

- Nie wiem, czy się nie rozczarujesz - powiedział Holt.

- Czy jakoś sobie ją wyobrażasz?

Twarz Briana spoważniała:
- Tato, nie jestem głupi. Prawdopodobnie była biedną

dziewczyną i nie chciała mieć dziecka. Ale mam nadzieję...

myślę, że ciężko jej było rozstać się ze mną. Chciałbym jej
powiedzieć, że nie mam do niej żalu. 1 że naprawdę ją rozu­
miem. Koleżanka z mojej klasy, Ruthie Dell, jest w ciąży
i też zamierza oddać dziecko do adopcji. Chce mu zapewnić
lepsze życie. Nie miałbym nic przeciwko temu, by moja
matka była do niej podobna.

- Być może nie będzie się chciała z tobą zobaczyć.
- Wiem. Ale mimo to chcę ją odnaleźć. Myślę, że mama

by się temu nie sprzeciwiała.

Tak, Shelley na pewno poparłaby Briana w jego poszuki­

waniach. Przecież to, co robił, nie było skierowane przeciwko
niej.

- Uczyniłem pewne postępy - ostrożnie powiedział Holt.

- Prywatny detektyw ma nadzieję, że już niedługo odnajdzie

twoją naturalną matkę. Ale niczego nie obiecywał.

Brian uśmiechnął się, głęboko poruszony.
Holt odpowiedział mu uśmiechem. Od śmierci Shelley

jego syn nie był niczym tak mocno przejęty. Boże, jak on

kochał tego dzieciaka. Prędzej umrze, niż pozwoli, by kto­
kolwiek ponownie go skrzywdził.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Po odbyciu wszystkich spotkań Megan wróciła do biura

i zamknęła za sobą drzwi. Wreszcie mogła pozwolić sobie na
luksus i w samotności pomyśleć o swoim kliencie. „Holt
Ramsey" - jak zwyczajnie, a zarazem niepokojąco brzmiały

jego imię i nazwisko. Pasowały do niego idealnie. W podnie­

ceniu myślała o czekającej ją pracy nad adaptacją kuchni

Holta. Jeżeli rzeczywiście była tak duża i stara, jak wynikało

to z jego słów, i jeżeli miał odpowiednie środki, Megan po­

każe, co naprawdę potrafi. Ta kuchnia stanie się jej firmowym
znakiem.

Prawdę mówiąc jednak podniecała ją nie tyle perspektywa

ciekawej pracy, ile osoba klienta. Jasne, że nic się nie wyda­
rzy. Nie ma takiej możliwości, bo ona na to nie pozwoli.
Jednak sama jego obecność wprawia jej ciało w drżenie...

Z dezaprobatą marszcząc nos, Megan rozejrzała się po

swoim biurze. Jaki bałagan! Do tej pory nie zwracała na to
uwagi, ponieważ z klientami na ogół spotykała się poza biu­

rem. Ale Holt Ramsey tu był i na pewno odniósł jak najgor­
sze wrażenie. Pewnie wydała mu się nieudacznicą, a nie
wznoszącą się na fali sukcesów świetną projektantką. Ale
przy takim nawale pracy trudno było utrzymać porządek.

Jednak musi coś z tym zrobić.

Przypomniała sobie o wiadomości od Heather. Ten roz-

background image

dział życia już dawno zamknęła i powrót do niego napawał

ją strachem.

Ale dlaczego Heather zadzwoniła? Musi mieć jaki.< ważny

powód. Wiedząc, że ciekawość i tak zwycięży, wykręciła
numer.

- Halo? - usłyszała miły głos, w tle którego słychać było

płacz dziecka.

- Heather?
- Megan? O mój Boże, czy to naprawdę ty?
- Tak, to ja. Co u ciebie słychać?

Wypowiedzenie tych słów przyszło jej z trudem. A prze­

cież kiedyś potrafiły godzinami plotkować przez telefon.

- U mnie wszystko w porządku, dziękuję. Megan, wiem,

że niespecjalnie masz ochotę na rozmowę ze mną. Rozumiem
to i nie mam pretensji, ale sprawa być może jest poważna.

Ktoś węszy za tobą. Był u mnie prywatny detektyw i wypy­

tywał o ciebie. Twierdził, że szuka cię stary przyjaciel.

- W jakim celu?

Serce Megan zaczęło bić jak szalone.
- Nie chciał tego powiedzieć. Ale ode mnie niczego się

o tobie nie dowiedział.

Na usta Megan cisnęło się tysiąc pytań:
- Dlaczego... To znaczy, kto chciałby... czy tak trudno

mnie znaleźć?

- Widocznie tak. W książce telefonicznej nie ma twoich

danych. By zdobyć twój numer, musiałam zadzwonić do
twojej matki, ale ona na pewno nie podałaby go nikomu
obcemu.

Skąd matka znała jej numer? Ostatnio prawie się nie kon­

taktowały.

- Słuchaj, a teraz najważniejsza sprawa: ten detektyw py­

tał też o Daniela.

background image

Megan nagle zabrakło powietrza. Daniel? Co on ma z tym

wspólnego?

- Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, gdzie on jest.
- Megan, ja naprawdę niczego nie powiedziałam. Ale

pomyślałam, że... Wiesz, mam numer telefonu tego detekty­
wa. Może chciałabyś do niego zadzwonić? Nie wiem, jak ty
postąpisz, ale gdyby mnie ktoś szukał, chciałabym wiedzieć,
kto to taki i o co mu chodzi.

- Dobrze, podaj mi ten numer.
Megan zapisała numer na kartce i przyczepiła ją do ściany.

- Heather...
- Megan - jednocześnie powiedziała Heather. Obie za­

milkły. Po chwili Heather znów się odezwała:

- Nigdy nie miałam okazji powiedzieć ci, jak bardzo jest

mi przykro...

- Nigdy nie dałam ci takiej możliwości - odrzekła Megan.
- Dlatego teraz chcę ci to powiedzieć. To straszne, że

Daniel opuścił cię w chwili, gdy straciłaś dziecko. Jak sobie
z tym poradziłaś?

- Kiepsko - odpowiedziała Megan i nerwowo się za­

śmiała.

- Czy teraz jest już lepiej? Zawsze wierzyłam, że kiedyś

wszystko się jakoś ułoży. Co u ciebie?

- Nie najgorzej.

Megan zdziwiło to, że naprawdę tak uważała. Matka się

do niej nie odzywała, ojciec przed śmiercią ją wydziedzi­
czył... Jedyne zadowolenie znalazła w pracy.

- Cieszę się. - Płacz dziecka przybierał na sile. - Słuchaj,

muszę już kończyć. Odezwij się czasem. Może pójdziemy
kiedyś na lunch.

Heather powiedziała to tonem, który zdradzał, że sama nie

wierzy we własne słowa.

background image

- Odezwę się - odparła szczerze Megan. Dopiero teraz,

po latach, zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła samą siebie,
zrywając kontakty z Heather.

Odłożyła słuchawkę. Po jej twarzy spływały łzy. Prawie

oszalała z rozpaczy, gdy po stracie dziecka wróciła do Dallas

i dowiedziała się, że Daniel wraz z ojcem wyprowadził się

z miasta, nie pozostawiając adresu. Jedynie u Heather mogła
znaleźć pomoc w tych tragicznych chwilach, ale zamiast tego
zamknęła się w swojej skorupie, niezdolna z nikim dzielić
swego bólu.

Przywołała się do porządku i wykręciła numer podany jej

przez Heather. Czekając na połączenie, myślami znów po­
wróciła do Holta Ramseya. Czy miał coś wspólnego z tą
sprawą? Pojawił się tak nagle w jej życiu, ale czy był to
przypadek? Twierdził wprawdzie, że ktoś mu o niej wspo­
mniał podczas przyjęcia, ale zabrzmiało to fałszywie. Poza
tym tak naprawdę nie wydawał się zbytnio zainteresowany

modernizacją swojej kuchni. Wreszcie uzyskała połączenie.

- Mówi Megan Carlisle - przedstawiła się energicznym

tonem. - Podobno pan mnie poszukuje. Czy mogę wiedzieć,
z jakiego powodu?

Po drugiej stronie zapanowała długa cisza.
- Nie wiem, z jakiego powodu. Wynajęto mnie, bym pa­

nią odnalazł. Za to mi zapłacono, a reszta mnie nie obchodzi.

Czy ta odpowiedź panią zadowala?

- Kto pana wynajął?
- Tego nie mogę powiedzieć. Ochrona praw klienta sama

pani rozumie.

Rozmowa została przerwana.
Megan pogrążyła się w zadumie. Kto jej szukał i po co?

W jej życiu był tylko jeden tajemniczy okres, gdy jako cię­
żarna nastolatka została wywieziona do Oklahomy, by uro-

background image

dzić tam dziecko. Nikt ze starych znajomych nie miał powo­
du, by jej szukać. Jej matka z nią nie rozmawiała, ale wie­
działa, gdzie ją znaleźć. Podobnie jej były mąż.

Być może chodzi o pieniądze. Jej ojciec, Cramer Carlisle

w chwili śmierci był multimilionerem. Być może ktoś fałszy­
wie sądził, że Megan odziedziczyła lwią część rodzinnej
fortuny i chciał ją na coś naciągnąć.

Ale ten „ktoś" srodze się rozczaruje. Ojciec ją wydziedzi­

czył, a matka prędzej zapisze majątek swoim kotom, niż da

jej choćby centa. A wszystko dlatego, że Megan odważyła

się rozwieść z notorycznie zdradzającym ją mężem. Lecz
tego męża wybrali jej rodzice...

Megan postanowiła sprawdzić, czy Holt Ramsey ma coś

wspólnego z tą sprawą.

Holt przeklinał swego pecha. Ze wszystkich możliwych

terminów Brian na chorobę wybrał właśnie środę, czyli dzień
odwiedzin Megan. Zamiast więc trenować z drużyną piłkar­
ską, z powodu paskudnego przeziębienia chłopak musiał zo­
stać w domu.

Niestety, Megan była nieuchwytna i nie udało mu się prze­

łożyć spotkania. Holt zaniósł więc Brianowi mnóstwo gier

komputerowych do jego pokoju na górze, mając nadzieję, że
to zniechęci chłopca do schodzenia na parter.

Punktualnie o pierwszej Megan zadzwoniła do drzwi.

Weszła do środka świeża niczym morski wiatr. Włosy miała
związane, ubrana była w białą spódniczkę i kwięcisty płó­
cienny żakiet. Jak zwykle dźwigała katalogi i próbki. Holt
zaczął się zastanawiać, czy zawsze chodzi obładowana jak
tragarz.

- Cześć! - przywitała go energicznie i rozejrzała się do­

okoła. - Wspaniały dom.

background image

- Hm - z zakłopotaniem mruknął Holt. Krępowała go

myśl, że Megan spojrzy na jego dom oczami Shelley, która
marzyła o przebudowie ich rezydencji. Po śmierci żony te
plany upadły, a Holt nie był pewien, czy jest przygotowany

na bolesne wspomnienia.

- Tędy idzie się do kuchni.
- Jaki cudowny żyrandol - powiedziała Megan, gdy

przechodzili przez salon. - Wie pan, po kilku przeróbkach to

miejsce może wyglądać jak pałac. Moja firma zajmuje się
tylko kuchniami, ale jeżeli pana to interesuje, mogę panu

doradzić, co można by zmienić w całym domu.

- Dorabia sobie pani na boku? - Holt miał nadzieję, że

wreszcie odkrył ciemną stronę charakteru Megan. Ona jednak
potrząsnęła głową:

- Nic podobnego, zrobię to za darmo, a przy okazji może

czegoś nowego się nauczę. Wie pan. patrzę na domy jak

malarz na czyste płótna.

Holt nie zareagował na jej propozycję. Nawet jeśli posta­

nowi odnowić dom, nie zaangażuje Megan Carlisle, bo wtedy
mogłaby bezkarnie zaglądać we wszystkie kąty i spotykać się
z Brianem bez wiedzy Holta. A przecież tutaj to on dyktuje

warunki.

Gdy dotarli do kuchni, Megan zaniemówiła. Holt pomy­

ślał, że przeraził ją wygląd pomieszczenia, gdy jednak spo­

jrzał na jej wyrazistą twarz, zrozumiał, że jest zachwycona.

- Och, panie Ramsey, to jest po prostu...

- Koszmar? - podpowiedział jej.
- Ależ skąd! Ta kuchnia stwarza tyle wspaniałych możli­

wości. Takie wielkie okna, wysokie sufity, to istny skarb!
Gdy tylko skończę projekt, będą tu mogły pracować jedno­
cześnie trzy ekipy. Czy dużo pan gotuje? Może zatrudnia pan

kucharkę?

background image

- W ogóle nie gotuję.

Megan spojrzała na niego podejrzliwie.
- Czy traktuje mnie pan poważnie? - zapytała ostrym

tonem. - Jeżeli nie jest pan zainteresowany moją ofertą, pro­
szę mi to powiedzieć od razu.

- Jestem zainteresowany - zapewnił ją Holt. I chyba nie

kłamał. Zaczynał pojmować, że tak bardzo przyzwyczaił się

do obskurnej kuchni, iż przestał dostrzegać jej brzydotę.

Megan uśmiechnęła się:
- Więc bierzmy się do roboty.

Wyjęła taśmę, papier do szkicowania i kalkulator. Holt

śledził każdy jej ruch. Gdy podnosiła ręce, jedwabna bluzka
podkreślała kształt jej piersi. Jej nogi... Jak taka filigranowa
kobieta może mieć aż tak długie nogi? Holtem zawładnęły
niebezpieczne emocje.

Ukończywszy pomiary, Megan zabrała się do szkicowania

szczegółowego planu. Holt usiadł naprzeciwko niej, przy
starym stole z wiśniowego drewna, który niegdyś należał do

jego babki. Gdy chodził do szkoły, lubił przy nim odrabiać

lekcje, a teraz Megan na pewno zechce go wyrzucić, bo

będzie zagracał nowoczesne wnętrze.

- Na niektórych folderach napisałam pana nazwisko. Pro­

szę je przejrzeć, może coś się panu spodoba.

Holt przejrzał broszury i ze zdziwieniem stwierdził, że

Megan Carlisle naprawdę jest dobra w swoim fachu.

- Gdzie się pani tego wszystkiego nauczyła?
- Mam dyplom projektanta wnętrz, ale tak naprawdę za­

wodu nauczyłam się w NuWorld. Właściciel, pan Nelson, dał

mi szansę, a ja nieustannie podnoszę swoje kwalifikacje. Do
tej pory dostawałam jednak na ogół niewielkie, niezbyt cie­
kawe zlecenia, na które nikt inny nie miał ochoty. Ale to
zamówienie... Wreszcie pokażę, na co mnie naprawdę stać.

background image

Holt przełknął ślinę. Po tym, co Megan teraz powiedziała,

będzie mu trudno cofnąć zlecenie. Naprawdę znalazł się
w bardzo niezręcznej sytuacji. Dalej więc grał rolę wymaga­

jącego klienta.

- Czy przedtem pani nigdzie nie pracowała?
- Nie. Oczywiście wiem, że to dziwne, gdy ktoś rozpo­

czyna karierę zawodową w wieku trzydziestu jeden lat, ale

podczas studiów wyszłam za mąż, a Darren nie chciał, bym

pracowała. Zaraz po rozwodzie wróciłam na studia i doryw­
czo pracowałam, by je opłacić. Ale to się nie liczy.

Holt zaniemówił. Przecież rodzina Megan zarobiła milio­

ny na ropie naftowej! Wprawdzie jej ojciec zmarł kilka lat
temu, jednak matka nadal często pojawiała się w kronikach
towarzyskich. Dlaczego więc Megan musiała pracować, by
zarobić na studia? Z trudem się powstrzymał, by jej o to nie

zapytać, ale wówczas by się zdradził, że świetnie orientuje

się w jej rodzinnych sprawach. A przecież były to poufne
informacje, potajemnie uzyskane od detektywa. Ale jedno
było pewne: Megan okazała się zupełnie inną osobą, niż to

sobie do tej pory wyobrażał.

- Muszę jeszcze zmierzyć te szafki. Czy ma pan drabinę?
- Zaraz przyniosę ją z garażu.

Megan zakończyła szkicowanie planu. Jakie wspaniałe

zamówienie! Nie mogła się doczekać chwili, kiedy wreszcie

w biurze zasiądzie przy komputerze.

- Tato, hej, tato! - Niespodziewany okrzyk przywrócił ją

do rzeczywistości.

A zatem pan Ramsey ma dzieci. Głos był tak naglący, że

Megan postanowiła sprawdzić, skąd dochodzi. Chyba z góry.
Weszła na piętro, gdzie było wiele drzwi, ale tylko jedne
otwarte.

W pokoju, w łóżku, leżał chłopiec. Miał mocno zaczer-

background image

wieniony nos, a na podłodze walały się zużyte chusteczki,
widome oznaki ciężkiego przeziębienia. Jaki ładny, pomyśla­
ła Megan. Ale nie tylko uroda chłopca ją zaintrygowała,
bowiem w jego rysach dostrzegła coś znajomego.

Zdziwiony, wpatrywał się w nią dużymi, orzechowo-

brązowymi oczami.

- Kim pani jest?

Megan uśmiechnęła się.

- Jestem projektantką. Przyszłam tu, by obejrzeć waszą

kuchnię i zrobić projekt.

- Aha. A gdzie jest tata?
- Poszedł do garażu po drabinę. Czy czegoś potrze­

bujesz?

- Jestem głodny. Tata obiecał, że zamówi mi coś meksy­

kańskiego.

- Meksykańskie jedzenie? Przecież jesteś chory.
- To tylko przeziębienie. Poza tym nie mam chyba wy­

boru. Tata okropnie gotuje.

- A na co miałbyś ochotę, gdybyś spotkał prawdziwą

kucharkę? - spontanicznie zapytała Megan.

- No... nie wiem.
- Co powiesz na rosół i grzanki z serem? Tym karmiła

mnie niania, gdy byłam chora.

Chłopiec spojrzał na nią ze zdumieniem i opadł na podu­

szkę:

- Prawdziwe jedzenie w tym domu? Tak żartować z cho­

rego to okrucieństwo.

Roześmiała się. Jaki sympatyczny dzieciak! Miał zbyt

kanciaste rysy i zbyt wydatny nos, lecz za kilka lat złamie
niejedno kobiece serce. Naprawdę przypomina jej kogoś.
Tylko kogo? No jasne, to takie oczywiste! Chłopak jest po­
dobny do Holta.

background image

- Nie trać nadziei. Może coś da się zrobić - powiedziała,

wychodząc z pokoju.

Wcześniej zauważyła w kuchni zakurzoną puszkę zupy,

chleb i trochę sera, zaś w ogołoconej lodówce znalazła mas­

ło. Po kilku minutach zupa bulgotała w garnku, a w piekar­
niku złociły się grzanki. Widać było, że kuchenne sprzęty
używane były tylko z rzadka. Megan cieszyła się, że może
pomóc temu miłemu chłopcu. Nawet nie wiedziała, jak mu

na imię. Zapomniała o to spytać.

- Co, do diabła, pani wyprawia!?

Serce podeszło Megan do gardła. Wściekły Holt stał przed

nią z drabiną w ręku, zakurzony i podrapany. Patrzył na nią
z potępieniem, jakby popełniła jakąś straszliwą zbrodnię.

- Przygotowuję lunch dla pańskiego syna.
- Dla mojego... - Drabina z głośnym łoskotem spadła na

ziemię. - Widziała się pani z moim synem? - zapytał groźnie

i schwycił Megan za ramię.

- Czy mógłby mnie pan puścić? Tak, widziałam pańskie­

go syna.

Holt nieco rozluźnił uścisk.
- Kto pozwolił pani wchodzić na górę?
- No cóż, bardzo pana przepraszam, ale nie mogłam uda­

wać, że nie słyszę wołania chłopca. Gdy był pan w garażu,
syn wzywał pana bardzo natarczywie. Okazało się, że po
prostu jest głodny. Jak może pan faszerować chore dziecko
tłustym meksykańskim jedzeniem? Jeżeli natychmiast mnie
pan nic puści, kopnę pana w czułe miejsce!

Holt zdjął ręce z jej ramion.

- Przepraszam... Chyba...

Megan, by ukryć prawdziwe emocje, odwróciła się pleca­

mi. Gwałtowna reakcja Holta powinna ją przestraszyć, stało
się jednak inaczej, ponieważ ogromna energia drzemiąca

background image

w tym mężczyźnie podnieciła ją. Starając się uspokoić, za­
mieszała zupę.

Holt westchnął głęboko.

- Naprawdę przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłem.

Brian jest chory i nie chcę, by się pani od niego zaraziła.
Może mnie pani podać do sądu.

Nigdy jeszcze nie słyszała tak żałosnych przeprosin. Sta­

wiając wszystko na jedną kartę, zapytała:

- Czy zna pan Benny'ego Powella, prywatnego detekty­

wa, który grzebie w moim życiorysie?

Obserwowała Holta kątem oka, jego twarz jednak nawet

nie drgnęła.

- Nigdy o nim nie słyszałem - odpowiedział.

Megan przyjęła to za dobrą monetę. Może niesłusznie

podejrzewała Holta? Wyłożyła grzanki na talerz i wyłączy­
ła gaz.

- Panie Ramsey, naprawdę bardzo bym chciała zająć się

pańską kuchnią. Coś mnie jednak niepokoi. W pana obecno­
ści czuję się nieswojo. Odnoszę wrażenie, jakby prowadził
pan ze mną jakąś grę. A może tę kuchnię chce pan urządzić
na cześć swojej zmarłej żony? Praca w takich warunkach
byłaby dla mnie trudna do zniesienia. Nie wiem, o co tu
naprawdę chodzi, ale muszę zrezygnować z pańskiego zamó­
wienia.

Zaczęła pakować swoje rzeczy. Była na siebie wściekła,

że wypowiedziała Holtowi swoje usługi. To zlecenie bardzo
podniosłoby jej notowania w firmie. Jednak pan Ramsey był
tak dziwnym i nieodgadnionym człowiekiem, że zaczynała
się go po prostu bać. Co z tego, że był jednocześnie nie­
zwykle atrakcyjnym mężczyzną? To naprawdę nie miało zna­
czenia.

Holt, miotany sprzecznymi emocjami, przyglądał się Me-

background image

gan. W pierwszym odruchu chciał ją zatrzymać i przeprosić
za idiotyczne zachowanie, jednak rozum dyktował co innego.
Źle się stało, że zaprosił panią Carlisle, gdy Brian był w do­

mu. Mogła przecież go rozpoznać. Nie był wprawdzie do niej
podobny, mógł jednak przypominać choćby swojego ojca.
Poza tym Megan nabrała podejrzeń wobec Holta, może nawet

czegoś się domyślała.

A on przecież nie wie, czy powinien pozwolić spotkać się jej

z Brianem. Jaką ma pewność, że Megan okaże się osobą odpo­
wiedzialną? A nie może przecież dopuścić do tego, by pojawiała
się i znikała, rozbudzając i grzebiąc nadzieje jego syna.

- Proszę zabrać zupę i grzanki na górę, zanim wszystko

wystygnie - powiedziała. - Sama trafię do wyjścia.

Pozostał po niej tylko zapach perfum, lecz i on szybko

rozpłynął się w powietrzu.

Gdy Holt zaniósł tacę z jedzeniem na górę, oczy Briana

rozbłysły.

- Grzanki i rosół? A więc naprawdę nie żartowała. Tato,

nic mi nie mówiłeś, że chcesz przerobić kuchnię.

- Bo nie chcę. Przejrzałem propozycje pani Carlisle i my­

ślę, że nas na to nie stać.

- Tato, co ty mówisz! Przecież za swoje oszczędności

mógłbyś urządzić dziesięć takich kuchni. A gdyby nie po­
wiodło ci się w interesach, jest jeszcze polisa mamy.

- To twoje pieniądze - wycedził Holt.
- Daj spokój, tato! Ile uczelni mam skończyć, byś zdołał

je wydać? - Brian przełknął potężny kęs grzanki. -

Urządźmy tę kuchnię. Ludzie, ten lunch jest super!

- Na litość boską, to tylko grzanki i rosół z puszki.
- Tak, ale to jest o niebo lepsze od tego, co normalnie

jadamy. Kiedy zobaczyłem tę panią w drzwiach, myślałem,

że śnię. Jest naprawdę bardzo ładna.

background image

- Co ty mówisz! - krzyknął Holt. Był przerażony.
- Nie denerwuj się. Nie jestem już dzieckiem. Co w tym

złego, gdy o jakiejś kobiecie powiem, że jest ładna. No i pa­
suje do ciebie. Zaproś ją na randkę! Może ugotuje nam pra­
wdziwy obiad - rozmarzył się Brian.

- Nie mogę nikogo zapraszać na randkę tylko dlatego, by

nam coś ugotował. - Holt nerwowym ruchem zmierzwił wło­
sy. Rozmowa nie toczyła się po jego myśli.

- Dobrze, nie musi być od razu randka. Po prostu ją

poproś, żeby nam coś ugotowała. Na pewno się zgodzi. Jest
bardzo miła.

- Naprawdę tak myślisz? - spytał Holt z namysłem.
- Jasne. Czy zostało jeszcze trochę zupy?
- Przyniosę ci dokładkę. Gdybym wiedział, że tak lubisz

zupy, gotowałbym ci je już wcześniej.

- Przypalonych nie lubię.
- Widzę, że wyostrzyłeś sobie język. Zobaczę, co pani

Carlisle powie na temat twojej propozycji.

Holt miał o czym myśleć. Było oczywiste, że Brian i Me­

gan polubili się. Syn nigdy by mu nie wybaczył, gdyby
swoim zachowaniem odstraszył jego naturalną matkę. Hol-
towi, przynajmniej na razie, nie wolno wykreślać Megan
z ich życia. Przekona ją więc, że zależy mu zarówno na

modernizacji kuchni, jak i na tym, by tę pracę wykonała
właśnie ona.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Parkując przy NuWorld, Megan zobaczyła ciemnozielone

porsche. Znała tylko jedną osobę, która jeździła takim samo­
chodem. Spotkać w piątek tego człowieka to zły znak. Ma­
rzyła o beztroskim weekendzie, ale pojawienie się Holta
Ramseya oznaczało jedno: kłopoty.

Siedział za kierownicą swojego samochodu, a więc czekał

właśnie na nią. By się uspokoić, nerwowo sięgnęła po toreb­
kę, wysypując przy okazji połowę jej zawartości na podłogę.

- Dobry Boże! - szepnęła, zbierając w pos'piechu poroz­

rzucane rzeczy. Również i tym razem wzięła pracę do domu,
więc jej samochód wyglądał jak skład rupieci. A zależało jej
ogromnie, by Holt choć raz zobaczył ją bez tych wszystkich
szpargałów.

Megan bardzo powoli otwierała drzwiczki, starając się

w tym czasie nadać swojej twarzy przyjemny, lecz chłodny
wyraz. Za chwilę spotka się z klientem, więc musi zachowy­
wać się uprzejmie. Jeśli właściciel firmy, pan Nelson, dowie
się, że odrzuciła tak intratny kontrakt, może ją to kosztować
utratę pracy.

- Dzień dobry. - Holt szarmancko pomógł jej wysiąść

z samochodu. Zauważyła, że dotknął jej dopiero wówczas,
gdy przyzwalająco skinęła głową. Ujął ją pod rękę i popro­
wadził w kierunku biura. Była zaskoczona, bowiem Holt

background image

w niczym nie przypominał szorstkiego i skrytego mężczy­
zny, jakiego znała go do tej pory.

Modliła się, by znów nie zawładnęły nią dziwne emocje

i pragnienia. Lecz modliła się na próżno.

- Dziękuję panu - powiedziała cicho, chłonąc ciepło jego

dotyku i czując pulsowanie w skroniach. - Czyżbym się my­
liła, sądząc, że spotykamy się przypadkiem?

- Nie, to nie był przypadek. Czekałem na panią. - Nie­

spodziewanie na twarzy Holta pojawił się pełen wdzięku
uśmiech. - Chciałbym zaprosić panią na filiżankę kawy. Mo­
że znajdzie pani wolną chwilę?

Megan z wahaniem spojrzała na zegarek. Tak naprawdę

miała mnóstwo czasu, lecz czy spędzanie go w towarzystwie
Holta było najlepszym pomysłem? Gdy wyznała mu, że w je­
go obecności czuje się nieswojo, powiedziała prawdę, ale
niecałą. Było to bowiem uczucie ogromnie podniecające,

pełne napięcia oczekiwanie, że za chwilę wydarzy się coś
niezwykłego.

- Dobrze - odpowiedziała wreszcie. - Myślę, że do biura

mogę przyjść trochę później.

Ponieważ rzeczy zostawiła w samochodzie, mogła wresz­

cie docenić, jak przyjemnie jest spacerować jedynie z torebką

w ręku. Na kawę wstąpili do lokalu, w którym poprzednio

jedli lunch.

W środku było tłoczno. Megan wypatrzyła zwalniający się

stolik, a Holt poszedł po kawę. Wrócił po kilku minutach,

lecz nie spieszył się z rozpoczęciem rozmowy. Po prostu
siedział i wyglądał przez okno. Nie ponaglała go, tylko
z przyjemnością zerkała na jego twarz i czekała, aż sam zde­
cyduje się powiedzieć, o co mu chodzi. Wreszcie przerwał
milczenie.

- Wtedy, u mnie w domu, naprawdę nie chciałem pani

background image

przestraszyć. Jestem nadopiekuńczy w stosunku do Briana.
Mój syn dużo przeszedł. Bardzo boleśnie przeżył śmierć
matki.

- Ale dlaczego chciał go pan bronić przede mną? Czy ja

mu w czymkolwiek zagrażam?

- Nie potrafię wytłumaczyć swojego zachowania. Było

ono zupełnie irracjonalne. Zapewniam panią, że to się już
nigdy nie powtórzy. Przyrzekam. Chcę, by pani zajęła się

moją kuchnią.

- Jeżeli naprawdę pan tego chce, mogę panu polecić in­

nego projektanta. Na przykład Sheena Berenson jest naszą
czołową...

- Nie, pragnę, by zrobiła to pani.
- Z jakiego powodu? Mówiłam już panu, że mam

najkrótszy staż w firmie, a jeśli chodzi o tak poważne zamó­
wienia, moje doświadczenie jest niewielkie. Natomiast
Sheena...

- Podoba mi się pani styl pracy.

Megan czuła, że Holt nie zdradza jej całej prawdy. Dlatego

chciała mu odmówić, lecz strach przed gwałtownym załama­

niem się jej zawodowej kariery przeważył. Tylko z tego po­
wodu zajmie się tą przeklętą kuchnią.

- Dobrze - odparła wreszcie.
- Dziękuję. Nie będzie pani żałowała tej decyzji. - Holt

uśmiechnął się po raz drugi tego dnia i Megan poczuła, że
szybciej bije jej serce. - Mój syn był wściekły, że pozwoliłem
pani odejść. Zrobiła pani na nim duże wrażenie, nie mówiąc

już o rosole i grzankach.

- To tylko zupa z puszki i zwyczajne grzanki z serem.
- W naszym domu to prawdziwy cud.
- Mój Boże, jak wy sobie radzicie? Czy wy w ogóle coś

jecie?

background image

Megan uwielbiała gotować i trudno jej było wyobrazić

sobie kogoś, kto nie potrafi zrobić nawet grzanek.

- Jemy gotowe potrawy lub coś zamawiamy. Proszę tak

na mnie nie patrzeć! Niektóre dania są nawet niezłe.

Megan uśmiechnęła się przepraszająco.

- Nie mam prawa oceniać, jak pan żywi siebie i syna.
Wciąż jednak pamiętała iskierki, które lśniły w oczach

Briana na wieść o domowym jedzeniu. Pomyślała, że miło

byłoby ponownie sprawić chłopcu przyjemność, więc do­
dała:

- Wie pan co, może kiedyś wpadnę i przygotuję prawdzi­

wą kolację. Wczuję się w atmosferę pańskiej kuchni, a to mi
się przyda podczas projektowania.

Holt uniósł brwi.
- Czy zawsze tak pani postępuje podczas pracy?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale to ważne zamówienie

i chcę, by był pan w pełni usatysfakcjonowany. Poza tym
pana syn zasługuje na to, by od czasu do czasu zjeść coś
normalnego.

Po twarzy Holta przemknął cień zakłopotania i Megan

skarciła siebie za zbytnią obcesowość.

- Zgoda - odezwał się wreszcie. - Proszę zrobić listę za­

kupów. Co pani powie o sobocie? Może o siódmej?

- Dobrze, od razu dam panu tę listę.
Zaczęła szukać w torebce pióra i notesu.
- Proszę nie traktować tego jak randki. - Głos Holta

znów był ostry, a wzrok nieobecny.

- To oczywiste. - Megan nawet nie podniosła oczu znad

notatnika.

- Proszę tego nie brać do siebie. Ja po prostu nie chadzam

na randki.

Tym razem zerknęła na niego ukradkiem i ogarnął ją smu-

background image

tek. Ale nie, nie może się tym wszystkim tak bardzo prze­

jmować. Cóż z tego, że Holt był pogrążony w bólu. Przecież

do jej obowiązków nie należało pocieszanie przeżywają­
cych kryzysy emocjonalne klientów. Tak, sytuacja była tro­
chę niesamowita, ale nie może się tym kierować, bo liczy się

tylko to, że Holt był bardzo ważnym zleceniodawcą. No i
w jakiś sposób ją pociągał. Dlatego dalej będzie brnąć w to
wszystko.

Wręczając mu listę zakupów, powiedziała:
- Przyniosę też pierwsze szkice. Jeśli jednak okaże się,

że kierują panem inne intencje, niż to pan deklaruje, zlecenie
przekażę Sheenie.

- Myślę, że stawia pani sprawę uczciwie - po krótkim

wahaniu odpowiedział Holt.

W tym momencie Megan ostatecznie utwierdziła się

w przekonaniu, że Holt nie jest z nią do końca szczery i że
interesuje się jej osobą z jakiegoś szczególnego powodu. Na
pewno nie jest seryjnym mordercą, gwałcicielem ani oszu­
stem. To wykluczone. Przyczyna musi być bardziej delikatnej
natury. Megan postanowiła odkryć, o co Holtowi naprawdę
chodzi.

Holt przycinał jałowce przed domem, gdy w drzwiach

pojawił się Brian. Widać było, że jeśli chodzi o chorobę,

najgorsze miał już za sobą.

- Dzwonił mój trener. W przyszłym tygodniu będę mógł

nadrobić zaległości w treningu. Co się stało, że tak nagle
wziąłeś się za domowe porządki? Nawet dzisiaj odkurzyłeś,
a w łazience aż lśni.

- Zbyt długo żyliśmy po kawalersku i najwyższy czas, by

doprowadzić dom do ładu. To wstyd, żeby projektant ogro­
dów miał najbrzydsze podwórko w okolicy.

background image

Na twarzy Briana pojawił się domyślny uśmieszek:

- Super! Czy to ma coś wspólnego z panią Carlisle?
- Częściowo - zgodził się Holt i pomyślał, że jego syn

jest zbyt domyślny jak na swój wiek. I na koniec powiedział
jakby od niechcenia:

- Pani Carlisle obiecała jutro ugotować nam kolację.

Brian na chwilę zaniemówił.

- Chcesz powiedzieć, że poprosiłeś ją o przygotowanie

nam kolacji? Tato, ja wtedy tylko żartowałem. Ale obciach!

- To był jej pomysł. Przysięgam. Powiedziała, że chce się

wczuć w atmosferę naszej kuchni, a przy okazji nakarmić
dwóch samotnych mężczyzn... Jak mogłem jej odmówić?

- Też bym nie odmówił. Ale dlaczego to robi?

By poznać własne dziecko, pomyślał Holt. Musi powie­

dzieć Brianowi prawdę o Megan. Nie powinien manipulować

synem, osobą najdroższą mu na święcie, ani nie powinien też
oszukiwać Megan, skoro przekonał się, że pozbawiona jest
wszelkich złych cech. Im dłużej będzie milczał, tym większe
pretensje będą do niego mieli oboje , gdy wszystko wreszcie
się wyjaśni.

Odetchnął głęboko i odezwał się szorstkim tonem:

- Jak tu gorąco! Wejdźmy do środka i napijmy się lemo­

niady. Muszę ci coś powiedzieć o pani Carlisle.

Brian wszedł z Holtem do kuchni, bacznie mu się przy­

patrując.

- Co chciałeś mi powiedzieć o pani Carlisle?

Holtowi zadrżały dłonie podczas otwierania puszki z kon­

centratem lemoniadowym.

- Nie wiem, jakich użyć słów, więc powiem po prostu:

Megan jest twoją rodzoną matką.

Brian na chwilę skamieniał. Gdy wreszcie się odezwał,

jego słowa zaskoczyły ojca:

background image

- A więc dlatego zależało jej na tym, by przygotować mi

lunch i kolację. Pewnie uważa, że musi nadrobić stracony

czas.

- Nie, nie dlatego. - Holt zdziwił się. że tak skwapliwie

bierze stronę Megan. - Brian, ona nie wie, kim dla niej jesteś.
Po prostu jest miła.

- Nie wie? To znaczy, że nie rozmawiałeś z nią na ten

temat?

- Jeszcze nie. I nie porozmawiam, jeżeli się na to nie

zgodzisz.

- Tato, to nie jest w porządku! Ściągnąłeś ją tu pod fał­

szywym pretekstem, udawałeś, że chcesz wyremontować ku­
chnię...

- Naprawdę chcę doprowadzić kuchnię do porządku - za­

protestował Holt. - Ale masz rację. Powinienem od razu
wyznać jej prawdę. Jednak zrozum, że najpierw chciałem się
przekonać, jaka ona jest. No wiesz...

- Jasne, gdyby była prostytutką albo narkomanką, nigdy

byś się nie przyznał, że ją odnalazłeś - zawyrokował Brian.

- Musiałem cię chronić przed najgorszym.

- Nie potrzebuję ochrony! - zawołał Brian. - Chyba już

się o tym przekonałeś. Pamiętasz, w jakim byłem stanie, gdy

wreszcie wyjawiłeś mi, że mama jest chora na raka? Na
miesiąc przed jej śmiercią... Byłem wściekły jak diabli!
Przez ciebie zmarnowałem tyle czasu. Gdybym wiedział, że
mama umiera, nie odstępowałbym jej ani na krok. Mógł­
bym... No, nie wiem... Mógłbym być lepszym dzieckiem.

- Byłeś i jesteś wspaniałym dzieckiem - zaprotestował

Holt, wstrząśnięty nagłym wybuchem Briana. - Nie wiedzia­

łem, że miałeś do mnie tak duży żal.

Po śmierci Shelley Brian ucichł i zamknął się w sobie.

Holt wiedział, że w ten sposób przeżywa swój ból.

background image

- Przeszło, minęło. Dałem sobie radę - spokojnie powie­

dział chłopiec.

- Przepraszam. Myślałem, że jesteś zbyt młody, by pora­

dzić sobie z chorobą mamy, teraz widzę, że się myliłem.

Przepraszam też za tę historię z Megan. - Chwilę się wahał.
- Jak myślisz, co powinienem zrobić?

To, że ojciec prosił go o radę, przytłumiło nieco złość

Briana. Odpowiedział bez chwili namysłu:

- Musimy wyznać jej prawdę.
- Zgoda. Myślę jednak, że będzie lepiej, gdy powiem jej

to sam. Po kolacji pójdziesz na górę...

- W porządku. Może się załamać i moja obecność będzie

dla niej krępująca - przyznał Brian ze zrozumieniem, które
zaskoczyło ojca.

Holt odetchnął z ulgą. Przynajmniej, jak na razie, wszy­

stko idzie dobrze. Wprawdzie Brian, tak zazwyczaj łagodny,
ujawnił swój temperament, lecz rozsądek wziął górę. Trzeba
mieć nadzieję, że również Megan Carlisle zachowa zimną
krew, gdy dowie się, kim naprawdę jest dla niej Brian.

Megan natychmiast zauważyła zmiany, jakie zaszły wokół

domu Holta. Przycięty żywopłot i przystrzyżony trawnik

wpłynęły bardzo korzystnie na ogólny wygląd otoczenia;
gdyby tak jeszcze pomalować sam dom i zmienić okiennice,

efekt byłby naprawdę piorunujący.

Z radością podjęłaby się renowacji tego budynku. To

zbrodnia marnować tak wspaniałe miejsce. No cóż, ale to nie

jej sprawa. Jednak Holt, decydując się na modernizację ku­

chni, uczynił pierwszy krok we właściwym kierunku.

Przyniosła kilka swoich projektów. Przyszła tu do pracy,

a nie na randkę. Tak postanowiła i musi o tym pamiętać. To
nic, że obecność Holta tak bardzo na nią działa. Stanęła przed

background image

wielkim wyzwaniem zawodowym i tylko to się liczy. Nie ma

czasu na romantyczne głupstwa.

Drzwi otworzył Brian. Bez słowa wpatrywał się w nią,

jakby była niezwykłym okazem z jego kolekcji owadów.

- Cześć, to ja, Megan Carlisle, projektantka. Pamiętasz

mnie?

Chłopiec powoli skinął głową.
- Przyszłam, by pokazać wam kilka projektów i przygo­

tować kolację. Boże, chyba nie pomyliłam dni?

- Skądże - odpowiedział Brian. - Proszę wejść. Tata

właśnie się przebiera. Przychodzi z pracy cały mokry.

- Nic dziwnego. Od trzech dni panuje straszny upał. Wy­

gląda na to, że czujesz się już lepiej?

- Tak, dziękuję za zupę i grzanki.

Brian zaprowadził Megan do kuchni. Na blacie leżały

torby z zakupami.

- To produkty, o które pani prosiła. Mogłaby pani już

zacząć szykować kolację? Chyba nie musimy czekać na tatę,

prawda?

- Jesteś aż tak głodny?

- Jak stado wilków.
- No to do roboty!

Megan wyjęła przecier pomidorowy, świeży czosnek i in­

ne przyprawy do sosu. Wyszukując potrzebne sprzęty, stwier­
dziła, że kuchnia jest dobrze wyposażona. Shelley musiała
być dobrą kucharką.

Przez cały czas Brian nie spuszczał z niej wzroku i Megan

zaczęła przypuszczać, że gotowanie w tym domu należało do
naprawdę niezwykłych czynności.

Poczuła obecność Holta, zanim go zobaczyła. Gdy wszedł

do kuchni, w rondelku bulgotał już sos i gotował się ma­

karon.

background image

- Przepraszam za spóźnienie.
Holt ubrany był tym razem w sprane dżinsy i podkoszu­

lek. Megan uznała, iż Holt swoim ubiorem podkreślał, że to
naprawdę nie jest randka. Lecz w takim właśnie stroju wy­
glądał niesłychanie podniecająco. Dżinsy ściśle przylegały
do ciała, a koszulka uwydatniała barczyste ramiona i rozbu­

dowaną klatkę piersiową. Wilgotne włosy Holta same ukła­
dały się w naturalne fale.

Podniósł przykrywkę od rondla z sosem i wciągnął głębo­

ko powietrze:

- Hm. pachnie smakowicie.

Megan instynktownie odsunęła się. To wprost niesamowi­

te, jak silnym erotyzmem emanuje Holt. Nie może o tym
przestać myśleć. Zabawne, ale podczas każdego kolejnego
spotkania odczuwała to coraz mocniej. Chyba nigdy nad tym
nie zapanuje.

- Tato, obserwowałem panią Carlisle i sądzę, że gotowa­

nie wcale nie jest takie trudne. Może nauczę się to robić
- powiedział Brian.

- Na pewno się nauczysz - zapewniła go Megan. - Ko­

biety uwielbiają mężczyzn, którzy potrafią gotować. Nie bę­
dziesz się mógł opędzić od dziewczyn.

- A więc jestem bez szans - stwierdził Holt.

Nie był bez szans, ale Megan nie zamierzała mu tego

ujawniać. Skoro nie jest to randka, nie będzie i flirtowania.

Jeżeli on nie dostrzega w niej kobiety, ona nie zdradzi się,

jak bardzo pociąga ją jego męskość.

- Widzę, że świetnie się dogadujecie - ze sztuczną swo­

bodą zauważył Holt.

- Tak - odpowiedziała Megan.
- Jasne - jednocześnie odrzekł Brian.

Ojciec i syn wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co

background image

zaniepokoiło Megan. Naprawdę, coś tu jest nie tak. Pewnie
sprawdzają jej umiejętności kucharskie. Jeśli test wypadnie
pomyślnie, porwą ją i zmuszą do niewolniczej harówki przy
garnkach.

Zaśmiała się w duchu. Jeżeli Holt naprawdę wyremontuje

kuchnię zgodnie z jej projektami, nie byłaby to najgorsza
perspektywa.

- Przyniosłam wam kilka szkiców. - Megan ruchem gło­

wy wskazała na papiery, leżące na stole. - Dwa z nich są
takie, o jakich mówiliśmy. Przedstawiają projekty jasnej

i nowoczesnej kuchni. Trzeci zrobiłam dla zabawy, jestem

ciekawa, co o nim sądzicie. W tej wnęce pozostawiłam wasz

stary stół, a resztę wnętrza dopasowałam do niego.

Gdy Holt zaczął przeglądać projekty, Megan starała się

zachować spokój. Brian niecierpliwie zerkał ojcu przez ra­
mię. Projekt, w którym stół odgrywał tak ważną rolę, uwa­
żała za najlepszy i bardzo go polubiła, był jednak zupełnie
niezgodny z sugestiami Holta, liczyła się więc z tym, że zo­

stanie odrzucony.

- Czy to naprawdę nasza kuchnia? - zapytał Brian.
- Czy rzeczywiście jest pani w stanie zamienić tę jaskinię

w kuchnię jak z kolorowego obrazka? - dodał Holt.

- Oczywiście - zapewniła go Megan, podniesiona na du­

chu entuzjastyczną reakcją ojca i syna. - Czy któryś z tych
projektów szczególnie wam się podoba?

- Ten - oświadczyli równocześnie.
Ze zdumieniem stwierdziła, że wybrali jej ulubiony pro­

jekt.

- Ale przecież nie o to panu chodziło podczas poprze­

dnich rozmów.

- Nie pokazała mi pani wcześniej niczego w tym stylu.

Zależy mi na tym stole. To moje dziedzictwo.

background image

- Rozumiem. Kolacja będzie gotowa za godzinę. Jeżeli

jesteście głodni, możecie zjeść resztę sera.

Holt i Brian rzucili się na ser jak wygłodniałe piranie. To

dobry znak! Nie będzie trudno zadowolić ich podniebień.

Megan miała przy tym nadzieję, że nie będą porównywali jej
umiejętności ze sztuką kulinarną Shelley.

Poczuła znajomy ból w okolicach serca. Ale nie, nie może

w ten sposób myśleć o zmarłej kobiecie. Nie powinna za­
zdrościć jej rodzinnego szczęścia, ciężko pracującego i przy­
stojnego męża, zdrowego, normalnego dziecka i dużego,
wspaniałego domu. Nie powinna, ale jest zazdrosna. Nic na
to nie poradzi.

O czym ona myśli? To bez sensu! Przecież Shelley już

dawno umarła, a ona żyje. Biorąc pod uwagę to, co prze­
szła, nie było tak źle. Czasami jednak przygnębiał ją fakt, że
nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie miała własnej
rodziny.

- Jest pani bardzo milcząca. - Głęboki głos Holta wyrwał

ją z rozmyślań. - Czy wszystko w porządku?

- Tak, w porządku.
Nie widzącym wzrokiem rozejrzała się po kuchni. Dobrze,

że wybrała danie, które mogłaby przygotować z zawiązany­
mi oczami.

- Czy kucharka ma ochotę na trochę wina? - Holt wy­

ciągnął w jej kierunku kieliszek z chianti.

- Chętnie.
Wino powinno ją rozluźnić. To ma być miły więczór,

a ona wymyśla urojone problemy. Skosztowała wina i zajęła
się gotowaniem.

Gdy kuchnia wypełniła się wspaniałym aromatem. Megan

przyrządziła sałatę i masło czosnkowe. W kuchni zrobiło
się cieplej. Ociepliła się też atmosfera, lecz Megan wciąż

background image

czuła się nieswojo. Odnosiła wrażenie, że obaj Ramseyowie

bacznie ją obserwują i oceniają. Nie wiedziała, co jest tego
przyczyną, ale musiała przyznać, że chciała wypaść jak naj­

lepiej.

Holtowi już od dawna nic tak nie smakowało. Zjadł aż

dwie porcje, nie gardząc też chlebem z masłem czosnkowym.

Brian dzielnie mu sekundował i zjadłby więcej od ojca, gdy­
by ten nie kopnął go pod stołem. Holt nie chciał, by Megan
doszła do wniosku, że jego syn jest zagłodzony.

Dokładnie kwadrans przed dziewiątą Brian zerknął na

zegarek i potężnie ziewnął.

- To był męczący dzień. Chyba pójdę do siebie.
- Za piętnaście dziewiąta? - W głosie Holta pojawiły się

oznaki paniki. Gdy tylko zostanie z Megan sam na sam,
będzie musiał wyjawić jej prawdę. Wolałby odsunąć ten mo­

ment choćby o kilka minut, by po prostu nacieszyć się jej
towarzystwem.

- Przecież byłem chory i muszę dużo wypoczywać.

- Brian obdarzył ojca wymownym spojrzeniem, wstał od

stołu i zwrócił się do Megan. - Dobranoc pani. Dziękuję za
kolację.

- Dobranoc - odpowiedziała zdziwiona. - Mam nadzie­

ję, że... - Ale zanim skończyła, Brian już zniknął. - Czy on

zawsze w soboty chodzi tak wcześnie spać?

- Na ogół nie. Ale czy pani, mając czternaście lat, chętnie

spędzała więczory w towarzystwie dorosłych?

- Rzeczywiście. Jeszcze chwila, a mogłoby nam przyjść

do głowy coś głupiego. Na przykład, żeby pozmywał naczy­
nia. A tak musimy to zrobić sami.

Wstała i zaczęła zbierać talerze.

- Proszę to zostawić. Muszę z panią o czymś porozma-

background image

wiać. - Holt rozlał resztę wina do kieliszków. - Wyjdźmy na
patio. Na zewnątrz pewnie już się ochłodziło.

Gdy wyszli, oczom Megan ukazała się plątanina różnych

zarośli, powoju i dzikiego wina. Holt pomyślał, że jego ogród
wygląda żałośnie, jeszcze gorzej niż frontowa część posesji.
Bardzo jednak lubił to miejsce. Shelley do samej śmierci
godzinami tu przesiadywała i wsłuchiwała się w odgłosy
przyrody.

- Ładnie tu - powiedziała Megan i usiadła sztywno,

obejmując kurczowo dłońmi kieliszek. Była bardzo spięta.

Holt sycił oczy jej urodą.

- Ja i Shelley nie mogliśmy mieć dzieci - zaczął bez

wstępów.

Zaintrygowana spojrzała na niego, lecz nadal milczała.
- Brian jest dzieckiem adoptowanym. Wszystko załatwił

prawnik Shelley. Córka jego przyjaciela, nieletnia i nieza­
mężna, zaszła w ciążę.

Mówiąc to, uważnie obserwował Megan, jednak wyraz jej

twarzy prawie nie uległ zmianie.

- Nigdy nie poznaliśmy rodziców Briana i nawet nie

wiedzieliśmy, kim byli. Po prostu pewnego dnia przyjęliśmy
do domu czterodniowe dziecko. Nasze dziecko.

- To... to musiał być dla was szczęśliwy dzień.
Oczy Megan nabrały dziwnego blasku.
Czy stać ją tylko na taką reakcję? Czy nie domyśla się już,

co Holt chce jej powiedzieć?

- Wie pani, o czym mówię?
- Nie - odparła Megan obojętnie.

Holt wpadł w panikę. Brian bardzo liczył na Megan,

ogromnie ją polubił i wszystko wskazywało na to, że z wza­

jemnością. Co będzie, jeżeli ona wyprze się Briana? Co wte­

dy powie synowi?

background image

- Holt, proszę mi wyjaśnić, o co chodzi.
- Kilka miesięcy temu Brian zaczął się bardzo intereso­

wać swoimi biologicznymi rodzicami. Nie pochwalałem te­
go, ale ogromnie mu na tym zależało. Wynająłem więc pry­
watnego detektywa. Adwokat, dzięki któremu doszło do ad­
opcji, zmarł kilka lat temu, a wszystkie akta zaginęły. Mimo

to detektyw panią odnalazł.

- Mnie? A cóż ja mam z tym wspólnego?

- Jak to? Przecież to jasne! Pani jest biologiczną matką

Briana.

Megan otworzyła usta i zdecydowanie potrząsnęła głową.
- To z całą pewnością nie ja.

A więc stało się najgorsze. Co teraz powie Brianowi? Do

diabła, niech Megan Carlisle idzie sobie stąd jak najprędzej!

Niech znika z ich życia! Ale przedtem Holt postanowił ją
zranić, tak jak ona zraniła Briana, nie uznając go za swego
syna.

- Czy zaprzecza pani, że w wieku siedemnastu lat, w Do­

mu Dobrego Pasterza w Eldon, w Oklahomie, urodziła pani

dziecko?

Megan wypuściła kieliszek, który roztrzaskał się o pod­

łogę.

- Nie, nie zaprzeczam - odparła drżącym głosem. - Ale

pański detektyw okazał się niekompetentny lub po prostu
nieuczciwy. Urodziłam dziewczynkę, panie Ramsey. Nazy­

wała się Danielle Marie Carlisle. a raczej tak by się nazywała,
gdyby przeżyła poród. Panie Ramsey, chcę, żeby pan wie­
dział, że gdyby moje dziecko urodziło się żywe, to nigdy nie
oddałabym go w obce ręce!

Holt był tak wstrząśnięty pasją, z jaką to powiedziała, że

dopiero po chwili zdał sobie sprawę, iż Megan szybkim

krokiem zmierza do wyjścia.

background image

- Megan, zaczekaj. Megan!
Dogonił ją i chwycił za łokieć.

- Poczekaj, naprawdę musimy o tym porozmawiać.
- Nie, nie musimy. - Usta Megan niebezpiecznie drżały.

- Mam tego dosyć! Najpierw pan każe mnie śledzić, potem

wmawia mi, że chodzi panu o kuchnię...

- Musiałem panią lepiej poznać przed wyjawieniem całej

prawdy. Brian dużo przeszedł i nie chciałem go narażać na

kolejny wstrząs.

- No i jak? Zdałam egzamin? - z goryczą spytała Megan.
- Znakomicie. Mój syn oszalał na pani punkcie.

Nieco się uspokoiła.

- Ja też go polubiłam. Przykro mi, że nie jestem jego

matką. To jakaś potworna pomyłka. Proponuję, by nie wypi­
sywał pan czeku dla Benny'ego Powella. A teraz proszę ła­
skawie puścić moje ramię. Zamierzam wyjść.

Holt uświadomił sobie, jak mocno i boleśnie ściskał Me­

gan. Natychmiast ją puścił. Na dłoniach wciąż czuł dotyk jej
aksamitnej skóry.

- Czy jest pani pewna, że to pomyłka? Mam dowody,

że...

- Nie obchodzą mnie pańskie dowody. Nie jestem matką

Briana. Nie sądzi pan, że sama wiem o tym najlepiej? - spy­
tała, wychodząc z domu.

Z trudem się powstrzymał, by za nią nie pobiec. Albo

potrafiła świetnie kłamać, albo mówiła prawdę... lub tak się

jej przynajmniej zdawało. Ktoś gdzieś popełnił pomyłkę. Czy

był to Benny Powell? Holt nie bardzo w to wierzył. Przypu­
szczał, że sprawa ta miała drugie dno, do którego Benny

jednak nie dotarł.

Mój Boże, Megan... W tak brutalny sposób przypomniał

jej tragedię, którą przeżyła przed laty. Wewnętrzny głos na-

background image

kazywał Holtowi trzymać się od Megan jak najdalej. Przy­
sporzył jej już wystarczająco dużo bólu.

Ale teraz musiał zająć się czymś innym, bo oto po scho­

dach zbiegał Brian i z podnieceniem w głosie krzyczał:

- Tato, czy znów pozwoliłeś jej odejść?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

W poniedziałkowy ranek Megan siedziała w biurze i usi­

łowała podliczyć kolumnę liczb. Gdy po raz trzeci uzyskała

inny wynik, odsunęła kalkulator na bok. Była wściekła
i kompletnie wytrącona z równowagi.

Jak Holt mógł ją tak okłamywać? Manipulował nią, bru­

talnie wtargnął w jej życie i wywołał upiory z przeszłości,
które, raz obudzone, nie dawały się ponownie uśpić, tylko
szarpały jej rany jak stado wygłodniałych kruków.

Powróciła do wspomnień z młodości, gdy całą mocą czy­

stego serca kochała Daniela Turnera. Miłość do niego była
również wyrazem buntu wobec nadopiekuńczej troski jej
rodziców i niezgodą na ich styl życia.

Nie chciała zajść w ciążę. A może jednak tego chciała, by

w ten sposób wyzwolić się spod zaborczej kurateli ojca i matki?
Pragnęli z Danielem założyć rodzinę, planowali ślub.

I wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty, ponieważ jej ro­

dzice postanowili za wszelką cenę zniweczyć te zamiary.
Chcieli ją zmusić, by zerwała z Danielem oraz by na czas

porodu wyjechała z miasta i oddała dziecko do adopcji. Gro­
zili, że jeśli postąpi inaczej, po skończeniu osiemnastu lat
wyląduje na ulicy bez grosza przy duszy. Mieli też zamiar
oskarżyć Daniela o gwałt.

Wtedy dopiero zgodziła się na kompromis, zbyt dobrze

bowiem znała swojego ojca, który był człowiekiem wpły wo-

background image

wym i stanowczym. Nie wyjdzie za mąż za Daniela, dziecko
urodzi w Oklahomie, ale nie odda go do adopcji. Przecież,

mimo że jeszcze nie narodzone, było jej droższe niż życie
i nikt nie miał prawa go zabrać.

Nikt, oprócz Boga.
Wróciła do Dallas załamana. Marzyła o spotkaniu z Da­

nielem. Tylko on mógł ukoić jej ból. Przez ostatnie siedem
miesięcy słał do niej listy, w których zapewniał o swojej
miłości. Ale jego numer nie odpowiadał, a dom, w którym
mieszkał z ojcem, był pusty.

Niewiele się wydarzyło od tamtego momentu.
Dźwięk interkomu sprawił, że Megan wróciła do rzeczy­

wistości. Otrząsnęła się ze wspomnień, które okazały się
mniej bolesne, niż się tego spodziewała. Usłyszała głos rece­
pcjonistki:

- Przyszedł pan Ramsey.
Megan wpadła w furię. Jak on śmiał! Czy ten człowiek

nigdy nie daje za wygraną?

- Powiedz mu, że jestem zajęta.

Z tyłu słyszała gorączkowy szept.

- Megan, ale to jest pan Brian Ramsey.

Mój Boże, Brian! Na to nie była przygotowana. Jak może

odmówić dziecku, które desperacko poszukuje matki? I co
powiedział mu Holt?

- Poproś go.

Idąc w kierunku recepcji, gorączkowo rozmyślała, jak po­

stąpić. Brian był naprawdę wspaniałym chłopakiem, nato­
miast Holt... Jeżeli tak bardzo chciał chronić syna, to dlacze­
go mu naopowiadał kłamstw o Megan? Pozwolił mu uwie­
rzyć, że ona jest jego matką?

- Cześć, Brianie - powiedziała Megan, z trudem się

uśmiechając.

background image

Chłopiec z poważną miną poszedł za nią do biura. Nie

usiadł, mimo że go o to prosiła, tylko spoglądał na nią, bez­
radny i skulony. Nie potrafiła zrozumieć, co miało wyrażać

jego spojrzenie: złość, podejrzliwość, a może zagubienie?

Czy też wszystkie te uczucia naraz?

- Usłyszałem od ojca, że się pomylił. To znaczy, że pani

nie jest moją matką.

- Niestety. - Cóż więcej mogła powiedzieć?
- Czy tak właśnie pani to określiła? Że to straszna pomyłka?
- Bo to jest pomyłka - odparła gorączkowo.
- Nie wierzę. Niech pani posłucha. Ja rozumiem, dlacze­

go pani nie uznaje mojego istnienia. Nie spodziewała się pani,
że kiedy dorosnę, będę chciał odszukać...

- Brianie...

Nie pozwolił sobie przerwać:
- Nie zamierzam się wtrącać w pani życie. Rozumiem,

nie chce pani mieć ze mną nic do czynienia. Ale musi mi pani
powiedzieć, dlaczego mnie pani porzuciła, dlaczego...

- Ależ ja ciebie nie porzuciłam, Brianie. Nie ja to zrobi­

łam! Wiem, jak bardzo pragniesz odszukać swoją matkę.
Rozumiem to. Uwierz mi, żałuję, że nią nie jestem. Ale to
naprawdę pomyłka. Na pewno kiedyś dowiesz się, jak było
naprawdę.

Brian wyjął z kieszeni papier i położył go na biurku.

- Niech pani na to spojrzy. A potem proszę mnie przeko­

nać, że zaszła pomyłka.

Megan drżącą ręką uniosła kartkę. Była to metryka uro­

dzenia. Data, czas, miejsce i podpis lekarza - wszystko się

zgadzało. Również dane matki: Megan Carlisle. Podobną
metrykę miała w domu.

Były jednak różnice. Jej córka umarła podczas porodu,

a ten dokument dotyczył chłopca, który urodził się żywy.

background image

Poza tym ona miała fotokopię, a Brian przyniósł oryginał.

Kurczowo chwyciła się biurka.

- Pani Carlisle? Czy dobrze się pani czuje?
- Ja... - Próbowała się opanować. - Czuję się dobrze

- skłamała. - Teraz rozumiem, dlaczego oboje z ojcem byli­
ście przekonani, że jestem twoją matką. Uwierzyliście temu
dokumentowi, ale mimo pozorów, on jest fałszywy. Urodzi­

łam Danielle, to była dziewczynka...

- Co się z nią stało? - Głos Briana był ciepły i pełen

współczucia.

- Umarła. - Ku swemu zdziwieniu, Megan powiedziała

to bez emocji. - Urodziła się martwa - poprawiła się szybko.
- Ktoś wykorzystał metrykę mojej córki, by sfabrykować ten
dokument. Nie rozumiem, po co to zrobił.

A może to metryka jej córki została sfałszowana?
Brian zgarbił się na krześle i posmutniał.
- A więc to zupełnie niemożliwe, by była pani moją...

- nie dokończył zdania.

- Brianie, byłabym szczęśliwa, gdybym miała tak wspa­

niałego syna jak ty. Niestety, to nie jest prawda. Nie jestem
twoją matką. Ale możemy zostać przyjaciółmi. Zależy mi na
tym.

Chłopiec przyglądał się jej uważnie, usiłując dociec, na ile

była szczera.

- Tata uważa inaczej. Jest wściekły. Nie powiedział mi

tego wprost, ale uważa, że pani kłamie.

- W takim razie jeszcze raz będę musiała z nim porozma­

wiać. Nie chcę, by uważał mnie za oszustkę. Dam twojemu
ojcu kopię metryki Danielle, niech prywatny detektyw ustali,
o co tu chodzi. Być może dzięki temu odszuka twoją matkę.

- Tak pani uważa? - cicho spytał Brian.
- Przecież o to ci chodzi, prawda?

background image

Chłopiec obrzucił ją zamyślonym spojrzeniem.
- Przyzwyczaiłem się do myśli, że pani jest moją matką.

Ale chciałbym też odnaleźć swojego ojca.

Megan poczuła ból w sercu. Zrobiła kopię metryki, którą

przyniósł Brian, i jak najszybciej pożegnała się z chłopcem,
przyrzekając, że pomoże mu poznać prawdę. Gdy została
sama, wpadła w panikę.

Nie powinna w Brianie rozbudzać złudnych nadziei, ale,

na Boga, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi? A jeżeli
Brian jednak jest jej synem? To co wtedy? Nie, nie ma mowy.

Czy jednak aby na pewno? Przypomniała sobie niepewny,

delikatny uśmiech Briana. Tak samo uśmiechał się Daniel
Turner.

Wprawdzie Holt wybrał swój zawód, by przebywać jak

najdłużej na słońcu i świeżym powietrzu, lecz w miarę roz­
rastania się firmy coraz więcej czasu spędzał za biurkiem.

Zapowiadał się kolejny skwarny dzień. Holt odłożył admi­

nistracyjne obowiązki na później i od rana pracował fizycz­
nie, by odsunąć na bok myśli o Megan Carlisle.

Rozczarowała go i to w chwili, gdy wydawało mu się, że

będzie mogła odegrać pozytywną rolę w życiu Briana. Jak
mogła wymyślić historyjkę o zmarłej córeczce, by za tą za­

słoną dymną ukryć prawdę?

Jednak jej płacz wydawał się szczery, a przeszywający ją

ból - prawdziwy.

Nawet w takiej chwili wspomnienie jej wielkich, lśnią­

cych od łez oczu ścisnęło go za gardło.

Do diabła, znów o niej myśli! Musi się skupić wyłącznie

na pracy.

- Panie Ramsey, bardzo przepraszam, ale czy na pewno

mamy wyciąć te wszystkie drzewka?

background image

Co on wyrabia! To przez Megan traci kontrolę nad pracą

i wydaje głupie polecenia.

- Masz rację, Joe. Nie bój się krytykować szefa. Lubię,

gdy moi pracownicy używają mózgu.

Holt poszedł w kierunku biura, by ugasić pragnienie mro­

żoną herbatą. I wtedy ją zobaczył. Przy drzwiach, w cieniu
dzikiego wina, mimo porażającego upału niewiarygodnie
świeża i cudownie pachnąca, czekała na niego. Zmierzyli się
wzrokiem.

- Długo pan każe na siebie czekać, panie Ramsey.
- Miałem ciężki dzień. - Holt otarł pot z twarzy. - O co

chodzi, Megan? Przygnały cię wyrzuty sumienia?

Megan najpierw rozejrzała się po błękitnym niebie, potem

uważnie zlustrowała czubki swoich sandałów, jednak o Holta
nawet nie zawadziła wzrokiem. Z mściwą satysfakcją pomy­
ślał, że pani Carlisle usiłuje w ten sposób uspokoić rozdygo­
tane nerwy.

- Wyrzuty sumienia? Z jakiego powodu? Żałuję jedynie

tego, że w sobotę za szybko wyszłam i nie obejrzałam me­
tryki. To by mi wiele wyjaśniło.

Podała mu dokument.

- Skąd to masz? - spytał podejrzliwie.

- Od Briana! Pokazał mi oryginał, więc zrobiłam kopię.
- Od Briana! - zawołał. - Kiedy się z nim widziałaś?
- Dzisiaj rano. Przyjechał na rowerze do mojego biura.
- Na rowerze? Do ciebie? Czy ten dzieciak oszalał?

Obiecał mi, że wyczyści basen, a tymczasem... Zresztą, to

nieważne. Załatwię to z nim później. O co więc chodzi,
Megan?

- O to, że teraz rozumiem, dlaczego uważałeś mnie za

matkę Briana.

- A ty nadal temu zaprzeczasz? - prawie wykrzyczał.

background image

- Proponuję, byśmy dokończyli tę rozmowę w bardziej

sprzyjającym ku temu miejscu. Chcę ci coś pokazać i mam
nadzieję, że wtedy zmienisz zdanie.

Holt nie był o tym przekonany. Zresztą, w tej chwili był

pewny tylko jednego: pożądał Megan. Pragnął dotykać jej

ciała, chłonąć ciepło jej skóry, w swych dłoniach ukryć jej

piersi.

- Wejdźmy do środka. - Głos miał zduszony, ochrypły.

W biurze wlał do szklanki mrożoną herbatę, lecz raczej

powinien ją sobie wylać na głowę. Owiał go zapach perfum
Megan.

Wypił herbatę i usiadł przed Megan, narzucając sobie nie­

naganną i pełną szacunku dla gościa pozę.

- A więc co chciałaś mi pokazać?

Podała mu dokument, który na pierwszy rzut oka wyglą­

dał jak kopia aktu urodzenia Briana. Holt uważnie przestu­
diował metrykę i nagle poczuł, że brakuje mu powietrza.

Tak. Megan naprawdę urodziła córkę, która zmarła. A sta­

ło się to w tym samym miejscu i tego samego dnia, w którym
urodził się Brian. Nawet lekarz był ten sam. Dobry Boże,
a więc nie kłamała!

Poczuł wewnętrzny chłód.

- Cóż. zatem naprawdę nie jesteś matką Briana.

Megan ciężko westchnęła.

- Już nie jestem tego taka pewna. - Wstała z krzesła i za­

częła nerwowo krążyć po biurze. - Holt, mówiłam ci, że

jako matka sama wiem najlepiej, kogo urodziłam. Ale

widzisz, ja miałam cesarskie cięcie i byłam pod narko­
zą. Kiedy się ocknęłam, powiedzieli mi, że moja malut­
ka dziewczynka... - Spazm nie pozwolił jej dokończyć zda­
nia. By ukryć łzy, odwróciła się od Holta. - Przepraszam

- szepnęła.

background image

Podniósł się, pragnąc ją przytulić, lecz odważył się tylko

położyć dłonie na jej ramionach.

- Megan, nie płacz, proszę! Naprawdę tego nie chciałem.

Nie pragnąłem, byś ponownie to przeżywała.

Wobec kobiecych łez był zupełnie bezradny. Gdy Shelley

czasami płakała, bo ból stawał się nie do wytrzymania, nie­

nawidził siebie za swoją bezsilność.

- Megan, nie płacz, proszę - powtórzył, delikatnie gła­

dząc ją po ramionach.

Była taka krucha i pachniała piękniej niż wszystkie kwia­

ty w jego ogrodzie. Przybliżył usta do jej włosów, chcąc
zanurzyć się w ich jedwabistej miękkości. Lecz i na to się nie
odważył.

- Przepraszam za wszystko. Nie będziemy cię z Brianem

więcej niepokoić.

Megan gwałtownie oswobodziła się z jego rąk. Najpierw

pomyślał, że odtrąca go, bo posunął się zbyt daleko, lecz ona
wcale nie była oburzona, tylko zakłopotana i wciąż bliska
płaczu. Gwałtownie zamrugała powiekami.

- Te łzy ciągle we mnie są, nie wylałam ich, gdy był na

to czas. Wreszcie powinnam to zrobić, Holt, wreszcie powin­
nam się wypłakać. Ale wtedy czułam się taka odrętwiała

i pusta... - Zaczynała się uspokajać. - Widzisz, im częściej

o tym myślę, tym bardziej zaczynam się zastanawiać, co

wtedy, przed czternastu laty, naprawdę się wydarzyło. Prze­

cież ja nawet nigdy nie widziałam swojego dziecka. Powie­
dzieli mi, że tak będzie lepiej...

Nie było nawet pogrzebu. Moi rodzice przekonali

mnie. że powinnam jak najszybciej zapomnieć o tym „incy­
dencie". Naprawdę powiedzieli „incydent", jakby nie mówili
o swojej wnuczce. I kto wie, może rzeczywiście nie o niej

mówili.

background image

- Sugerujesz więc, że metryka twojej córki została sfał­

szowana?

Energicznie potrząsnęła głową.

- Nie, to chyba niemożliwe, bo musieliby brać w tym

udział również lekarz i pielęgniarki. Ojciec nie chciał, bym
zatrzymała dziecko, i umiał podporządkowywać sobie ludzi,

lecz nie potrafię sobie wyobrazić, by zdołał zmusić do kłam­

stwa tak wiele osób.

- Każdy ma swoją cenę, nawet pielęgniarki.
Czy powinien mówić dalej? Nie chciał jej zadawać no­

wych ran, ale czuł jednocześnie, że nie wolno mu już niczego
przed nią ukrywać. Był jej to winien.

- Megan, jest jeszcze coś. Mam poświadczone notarialnie

papiery adopcyjne Briana. Jest na nich twój podpis.

Z powątpiewaniem pokręciła głową.
- Nigdy ich nie podpisywałam.
- A może podpisałaś je bez swojej wiedzy?
- Nie wiem. Po porodzie przez kilka dni byłam w szo­

ku. - Zaczęła ogarniać ją panika. - Na litość boską, Holt,

o czym my mówimy?! To na pewno da się jakoś inaczej

wytłumaczyć.

- Tak cię przeraża myśl, że Brian jest twoim synem?
- Nie, oczywiście że nie. Bardzo go polubiłam i świetnie

się rozumiemy. Ale w ten sposób do niczego nie dojdziemy,
a ja chcę poznać prawdę. W tym jednak może mi pomóc
tylko moja matka.

- Porozmawiajmy z nią.
- Ja to zrobię. Widzisz, moja matka prawie się do mnie

nie odzywa. Nie ucieszy się na mój widok, zwłaszcza gdy
będę w towarzystwie obcego mężczyzny. Chociaż z drugiej
strony...

- O co chodzi? - zapytał Holt. Był poruszony myślą, że

background image

Megan wcale nie żyło się tak wygodnie i miło, jak wynika­
łoby to z raportu Benny'ego Powella.

Uśmiechnęła się trochę nieśmiało.

- Matka wszystkich mężczyzn traktowała zawsze z du­

żym respektem, więc twoja obecność nada wizycie większej
powagi. Mnie może zignorować, ale zapewne wobec ciebie
zachowa się z większym szacunkiem...

- Nie jestem zbyt dobry w zastraszaniu kobiet.
- Naprawdę? - Megan uniosła brwi. - Ze mną poszło ci

znakomicie. A teraz będziesz miał dużo łatwiejsze zadanie.
Wystarczy, że matka zobaczy cię u mego boku i że jej zasu­
gerujesz, iż jest ci coś winna.

Taka rola nie bardzo odpowiadała Holtowi, ale w obecnej

sytuacji nie zamierzał w niczym sprzeciwiać się Megan.

- Kiedy się spotkamy?
- Wieczorem. Może o siódmej?
- Dobrze.

Gdy szli do jej samochodu, bardzo uważał, by nie dotknąć

Megan.

- Słuchaj, jeśli chodzi o moją kuchnię...

- Nie będę miała żalu, jeśli zlecisz jej modernizację ko­

muś innemu.

- A ja nie będę miał żalu, jeśli zrezygnujesz. Przecież

zastrzegłaś sobie, że jeśli będę miał wobec ciebie jakieś ukry­
te zamiary, przekażesz to zamówienie Sheenie. Cóż, pogo­
dzę się z tym. Ale nadal chcę, żebyś to właśnie ty ze mną
pracowała.

Po raz pierwszy tego dnia Megan uśmiechnęła się beztrosko.

- Naprawdę? Czy ja dobrze słyszę? Naprawdę masz za­

miar wyremontować kuchnię?

- Przyznaję, nie planowałem tego, ale zmieniłem zdanie,

gdy zobaczyłem twoje projekty.

background image

- Cieszę się. - Podała mu kopertę. - Tu jest kosztorys.

Przygotowałam go na wszelki wypadek i widzę, że słusznie
zrobiłam.

Odjechała, a Holt pomyślał, że najzwyczajniej w święcie

oszalał. Ta kobieta do białości rozpalała jego zmysły, a on
właśnie zaprosił ją na kilka tygodni do swojego domu. Prze­
cież Megan naprawdę może być matką Briana, a wtedy na­

leży uważnie śledzić ich wzajemne kontakty. Chodzi o dobro
chłopca. A teraz sam dostarczył jej pretekstu do nie zapowie­
dzianych wizyt.

Dobrze, powie więc, że koszta są zbyt wysokie i zrezyg­

nuje z remontu kuchni. Ale nie, zbyt długo zwodził kobietę
i zachowywał się wobec niej nieuczciwie. Od tej pory będzie
wobec Megan absolutnie szczery. Z jednym tylko wyjątkiem.
Nie okaże nigdy, jak bardzo jej pragnie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Megan szykowała się na więczorne spotkanie z Hol-

tem. Ponieważ miała bardzo mało czasu, zrezygnowała
z prysznica, natomiast obficie zsypała się talkiem dla dzieci.
To musiało wystarczyć, gorzej, że jej mieszkanie było na­
prawdę w opłakanym stanie. Holt widział już biuro i dżi-

pa; co sobie pomyśli, gdy taki sam bałagan zastanie u niej
w domu?

Włożyła szorty oraz podkoszulek i gorączkowo zabrała się

za porządki. Sprowadzały się one do tego, że wszystkie fol­
dery, katalogi i szkice wrzuciła do sypialni, którą na koniec
starannie zamknęła. Dzięki tym zabiegom reszta mieszkania

nabrała jakiego takiego wyglądu, chociaż do ideału było

jeszcze daleko.

Dom Megan, stary i zaniedbany, usytuowany był w nie

najlepszej dzielnicy, mimo to nadal imponował okazałością
i architektonicznym pięknem. Zgodnie z dawną modą pokoje
były wysokie, okna duże, a podłogi drewniane. Gdyby
w mieszkanie trochę zainwestować, mogłoby osiągnąć niezłą
cenę rynkową.

Ale Megan nie przykładała zbyt wielkiej wagi do pienię­

dzy, żyła bowiem dostatecznie długo, by wiedzieć, jaką pu­

łapką może stać się bogactwo. Zresztą, nie miała zbyt wiel­
kich wymagań. No, może przydałaby się większa wanna,
bardziej przestronna kuchnia, wygodniejsze łóżko...

background image

Ale dość tego!
Szybko ścierając kurze, pomyślała, że chyba jednak prze­

sadza. Jakie znaczenie może mieć dla Holta wygląd jej mie­
szkania? Ostatecznie i jego dom, przynajmniej na razie, był
zaniedbany i w niczym nie przypominał wymuskanych przez
projektantów rezydencji. Najwyżej posądzi ją o brak gustu,
ale co ją to obchodzi.

Nieprawda, obchodziło ją to, i to bardzo.
Gdy dzisiaj ujrzała Holta, oślepiło ją nie tylko słońce. Jego

postać, jego emanujące męską siłą ciało sprawiło, że poczuła
w sobie dziwne ciepło. Podniecało ją nawet to, w jaki sposób
pił herbatę. A gdy jej dotknął...

Próbował ją uspokoić, pewnie tylko o to mu chodziło, lecz

jej ciało zareagowało inaczej. Łzy obeschły szybko, a nią

zawładnęły inne emocje. Pragnęła wtulić się w jego ramio­
na, utonąć w nich. Tylko z wielkim trudem zdołała się opa­

nować.

Dobry Boże, a jeżeli naprawdę jest matką Briana? To by­

łoby zbyt piękne - i zbyt straszne. Już fakt, że coś czuła do
swojego klienta, był wystarczająco okropny. Ale myśl o tym,
że podnieca ją przybrany ojciec jej syna, była wprost przera­
żająca. Jakie z tego powstaną komplikacje, jak wszystko się
pogmatwa!

Z gorączkowych rozmyślań wyrwał ją dźwięk dzwonka.

Z trudem przywołała na twarz obojętny uśmiech i otworzyła
drzwi.

- Przyjechałeś za wcześnie - powiedziała, chociaż na ze­

garze była dokładnie siódma.

- Przepraszam, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Me­

gan, jak ty to robisz? Od tylu dni jest potworny upał, a ty
zawsze wyglądasz tak świeżo.

- Obsypuję się tonami talku dla dzieci. - Holt wyglądał

background image

równie świeżo, ale nie zamierzała mówić mu o tym. Nie
będzie przecież z nim flirtować. - Znajdę tylko klucze i mo­

żemy iść.

- Podoba mi się twoje mieszkanie, pasuje do ciebie.
- Miło mi. - Nie wiedziała, czy to komplement, ale ucie­

szyła się, że Holt zwrócił uwagę na jej dom. Szybko zamknę­
ła drzwi i wyszli na zewnątrz. - Czy możemy pojechać two­

im wozem? Mój jest, hm...

- Po co trzymasz w nim te wszystkie toboły?
- Sama nie wiem, tak jakoś...

Wielka mi rzecz! Po prostu zapomniała wyjąć z samocho­

du rzeczy przywiezione z pralni.

- Twój samochód wygląda dużo lepiej. - Megan pogła­

skała niedawno umytą karoserię porsche i westchnęła. - Po­
doba mi się. Mój ojciec miał taki sam, ale tylko raz pozwolił
mi się nim przejechać.

- Może masz ochotę spróbować jeszcze raz? - powie­

dział Holt obojętnym tonem, jakby proponował jej pożycze­
nie długopisu.

- Nie, chyba nie.
- Śmiało! Weź kluczyki.
- Naprawdę mogę?
- Przecież prowadzisz ostrożnie, prawda?

Nie było to trafne określenie; styl jazdy, jaki reprezen­

towała Megan, bardzo przypominał styl jej życia, ale Holt

nie musiał o tym wiedzieć. Lecz jego samochód, podobnie

jak on sam, pachniał tak pięknie... Jeszcze raz, odczuwając

zmysłową rozkosz, dotknęła karoserii. Kątem oka zobaczyła,
że Holta bawi jej podniecenie. Nieważne, i tak miała zamiar
cieszyć się tą chwilą.

Jak cudownie i lekko prowadzi się porsche! Uczucia, ja­

kich doznawała Megan, podobne były miłosnemu uniesieniu.

background image

Holt nadal uważnie się jej przyglądał. Do diabła, chyba nie

potrafi czytać w myślach?

- Gdzie mieszka twoja matka?
Przypomniała sobie, dokąd oraz po co jadą, i natychmiast

straciła humor. A jeszcze przed chwilą czuła się tak, jakby

jechała na randkę. Niestety, Holt nie uznawał randek, a oni
jechali do jej matki, by ustalić, czy dziecko Megan naprawdę

zmarło.

- Moja matka mieszka na Strait Lane.

Megan miała nadzieję, że Holt nie zauważy, iż jechali

w złym kierunku. Skręciła w prawo. Czekała ją naprawdę
trudna rozmowa. Poczuła ucisk w żołądku.

Holt dostrzegł zmianę jej nastroju. Był na siebie zły. Nie­

potrzebnie zadał to pytanie. Przed chwilą jeszcze Megan
z taką radością prowadziła porsche, była rozpromieniona
i szczęśliwa, a jej tajemniczy uśmiech krył w sobie tyle ero­
tyzmu.

Od kiedy wspomniała o talku dla niemowląt, obsesyjnie

myślał o jej skórze i wciąż widział swoją rękę pieszczącą
gładkie ciało Megan.

Po co w ogóle się odzywał? Jechałaby dalej przed siebie,

nie wiadomo dokąd, a on patrzyłby na nią i w nieskończo­
ność snuł swoje fantazje. Mogliby tak dojechać choćby do
Meksyku. Niestety, stało się: otworzył puszkę Pandory i czar
chwili prysł jak mydlana bańka.

- Czy odwiedziny u matki zawsze psują ci humor? A mo­

że obawiasz się tego, co możesz usłyszeć?

- I jedno, i drugie.
- Co zaszło między wami? A może nie chcesz o tym

rozmawiać?

- To stara historia. Widzisz, moje życie potoczyło się

inaczej, niż zaplanowali to rodzice. A zaplanowali wszystko:

background image

moje studia, a nawet płeć i liczbę dzieci, które urodzę. Jed­
nego tylko nie było na tej liście, a mianowicie ciąży w wieku
siedemnastu lat.

- Megan, to wydarzyło się tak dawno. Jak długo można

rozpamiętywać urazy?

- Och, stało się jeszcze coś. Po porodzie byłam przez jakiś

czas grzeczną dziewczynką. Wróciłam do szkoły, a potem

poślubiłam Darrena Clemsona. Nie był on wprawdzie bogaty,
lecz pochodził z dobrej rodziny i rodzice w pełni go zaakcep­
towali.

Boże, przecież oni traktowali ją jak rasowego pudelka,

a nie jak własną córkę! Holt nie mógł tego zrozumieć.

- Wszyscy mnie przekonywali, że z uwagi na moją sytu­

ację miałam dużo szczęścia, iż Darren w ogóle zechciał mnie
poślubić.

W jej głosie było dużo goryczy. Holt czuł, że powinien

zmienić temat, jednak ogromnie mu zależało na tym, by jak
najwięcej dowiedzieć się o Megan Carlisle. By zrozumieć,
dlaczego chwilami staje się tak krucha i bezbronna.

- A zatem Clemson był twoim księciem z bajki?
- Nie, wręcz przeciwnie. Był szowinistyczną, zapatrzoną

w siebie męską świnią.

- To po co za niego wychodziłaś?
- Do dzisiaj nie rozumiem, jak mogłam być tak głupia.

Myślę, że zrobiłam to dla moich rodziców. Chciałam się im
przypodobać, udowodnić, że nie zmarnowałam życia.

- Długo byliście ze sobą?
- Pięć lat. Zresztą, nie od razu było źle. Jednak pewnego

dnia zrozumiałam, że muszę zacząć żyć własnym życiem i po
prostu stać się sobą. Darren nie był w stanie tego zrozumieć,
sprzeciwiał się ze wszystkich sił. Opuściłam go więc.

Holt miał wrażenie, że Megan nie mówi wszystkiego.

background image

Chciał zrezygnować z dalszych pytań, które mogły okazać

się dla niej zbyt bolesne. Była już wystarczająco zdenerwo­
wana. Być może kiedyś nadejdzie sposobniejsza chwila na

taką rozmowę. Megan jednak mówiła dalej:

- Rozwód ostatecznie przekonał moich rodziców, że je­

stem czarną owcą, niewdzięczną i głupią. Mimo to kilka razy
byli bliscy wybaczenia mi, stawiali jednak mnóstwo warun­
ków, które wcześniej powinnam spełnić. Po prostu nie potra­
fili zrezygnować z kontrolowania mojego życia. Pewnego

dnia strasznie pokłóciłam się z ojcem, a więczorem tata do­

stał ataku serca. Umierając, przeklął mnie.

- A co na to matka?
- Mama nigdy nie przeciwstawiała się ojcu. Wychowano

ją w przekonaniu, że mężczyźni zawsze mają rację. Była

i pozostała lojalną żoną.

- A co się stało z twoim mężem?
- Rozstał się ze mną bez żalu. Zawsze podejrzewałam, że

poślubił mnie dla pieniędzy. Zresztą, już po rozwodzie, wy­
raźnie dał mi to do zrozumienia.

Holta ogarnęła wściekłość. Jak ktoś mógł tak traktować

Megan? Miał ochotę odnaleźć jej męża i złoić draniowi skó­

rę. Cedząc słowa, powiedział:

- I twoi rodzice naprawdę obwiniali cię o rozwód z kimś

takim?

- Po prostu się wściekli, podobnie jak z powodu ciąży.

- Spojrzawszy na Holta, szybko dodała: - Doszłam z tym do
ładu. Teraz już nie jest to takie ważne. Oczywiście żałuję, że

nie pogodziłam się z ojcem przed jego śmiercią. Kiedyś by­
liśmy sobie bardzo bliscy. Ale z matką pewnego dnia wresz­
cie się dogadam. Taką mam nadzieję. W tym roku dostałam
od niej nawet na urodziny kartkę z życzeniami.

Nonszalancja Megan nie zwiodła Holta, wyraz jej twarzy

background image

świadczył bowiem dobitnie, jak ciężko przeżywa całą spra­
wę. Holt był zaszokowany okrucieństwem jej rodziców. Wie­
dział, że sam, niezależnie od okoliczności, nigdy nie odwró­
ciłby się od Briana. Instynktownie położył swoją rękę na jej
dłoni. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, lecz nie odsunęła
ręki.

Widok rezydencji rodziny Carlisle poraził Holta. Była to

ogromna posiadłość w stylu kolonialnym, jakby żywcem
przeniesiona z kart powieści .Przeminęło z wiatrem".

Megan zatrzymała samochód przed bramą, wypowiedzia­

ła kilka słów do interkomu, a następnie zwróciła się do Holta:

- Musiałam powiedzieć, że sprawa jest naprawdę ważna.

To zaintryguje matkę. Może zgodzi się ze mną spotkać.

- A mogłaby się nie zgodzić?
- Mogłaby. Po raz pierwszy odwiedzam ją bez uprzedze­

nia. Dziękuję, że pozwoliłeś mi prowadzić. To było wspaniałe
przeżycie.

Przez otwartą bramę wjechali do środka i zaparkowali

samochód. Lokaj zaprowadził ich do umeblowanej antykami
bawialni. Holt niepewnie usiadł na brzegu krzesła. Nie zali­
czał się do ludzi biednych, lecz taki przepych onieśmielał go.

Po kilku chwilach pojawiła się pani domu. Była drobna

i ciemnowłosa jak jej córka, lecz na tym kończyły się wszel­
kie podobieństwa. Pani Carlisle sprawiała wrażenie osoby
chłodnej i wyniosłej, podczas gdy Megan wydawała się cie­
pła, krucha i delikatna.

Holt ze zdumieniem uzmysłowił sobie, że zna panią Car­

lisle, a ściślej mówiąc, spotkał ją na jakiejś imprezie dobro­

czynnej.

- Mamo. - Megan wstała i w pierwszym odruchu chciała

pocałować matkę, jednak nie uczyniła tego.

- Witaj, Megan. Świetnie wyglądasz.

background image

- Dziękuję, mamo. Przedstawiam ci pana Ramseya.

Jest...

- Pan Ramsey! - Twarz pani Carlisle rozjaśniła się

w uśmiechu. - Spotkaliśmy się na balu dobroczynnym, pra­
wda? Był pan w towarzystwie tej czarującej Grace Bonwinn.

- Oczywiście, przypominam sobie ów bal. Jak się pani

miewa? - zapytał uprzejmie. Był zdziwiony, że pani Carlisle
zapamiętała jakąś Grace Bonwinn. ponieważ on zupełnie
o niej zapomniał.

- Na imię mam Rolanda. Czy jedliście już kolację? Mój

kucharz właśnie kończy...

- Mamo, to nie jest towarzyska wizyta - ostro przerwała

Megan.

Rolanda spojrzała na nią poirytowana.

- Ach tak, wspomniałaś, że to coś ważnego. Więc po­

wiedz, co to za sprawa?

Megan podała jej dwa dokumenty i odchyliła się wraz

z krzesłem, czekając na reakcję matki. Holt zauważył, że obie
kobiety są bardzo poruszone. On również był ogromnie zde­
nerwowany.

Rolanda powoli podniosła wzrok znad papierów.
- Co to ma znaczyć?
- Myśleliśmy, że ty nam to wyjaśnisz. Na pewno pozna­

jesz metrykę swojej wnuczki. Ale druga metryka dotyczy

chłopca, który również nosi nazwisko Carlisle i jest to świa­
dectwo urodzenia Briana, adoptowanego syna Holta. Nie

urodziłam bliźniąt, więc może... - Głos uwiązł jej w gardle.

Rolanda spojrzała na Holta.

- Skąd masz ten dokument?
- Od adwokata, który załatwiał adopcję Briana. Mam

w domu poświadczoną kopię.

- Megan, to nieprawda! - Rolanda była bardzo wzburzo-

background image

na. - Nie mogę wprost uwierzyć, że tak łatwo dałaś się oszu­
kać. Ktoś chce od ciebie wyciągnąć pieniądze. Przecież nie
można sfałszować takich dokumentów.

Megan zerwała się z krzesła.

- Właśnie o to chodzi, że wszystkie dokumenty można

sfałszować! Tylko który z nich jest prawdziwy? Nigdy nie

widziałam oryginału metryki Danielle ani nawet jej poświad­

czonej kopii. Ale widziałam natomiast oryginał metryki Bria-

na. Jest wspaniałym, czternastoletnim chłopcem, który po­
szukuje swojej naturalnej matki. Nie chodzi tu o pieniądze,
uwierz mi.

Rolanda również wstała, spod makijażu przebijała bladość

jej twarzy.

- Więc co sugerujesz?
- To, że ja pragnęłam zatrzymać moje dziecko, a ty i tata

byliście temu przeciwni. Nigdy przecież nie liczyliście się
z moimi uczuciami. - Mówiąc to, Megan ruszyła w kierunku

matki, aż stanęła przed nią twarzą w twarz. - Urodziłam
zdrowego chłopca, a wy oszukaliście mnie. Wmówiliście mi,
że to była martwa dziewczynka.

- To kłamstwo! Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że potra­

fiłabym zrobić coś takiego własnej córce?

- A nie potrafiłabyś? Oczywiście, zrobiłaś to dla mojego

dobra, bo sama zawsze najlepiej wiedziałaś, co jest dla mnie
dobre, prawda? Dlatego zmusiłaś mnie do małżeństwa z Dar-

renem, ponieważ to miało mnie uszczęśliwić.

Rolanda zacisnęła usta i bezwładnie opadła na krzesło.

- Jeśli chodzi o Darrena, zgadzam się, że to była po­

myłka.

- Pomyłka... Czy wiesz, że przez niego omal nie popeł­

niłam samobójstwa?! Dostałam od waszego szanownego le­
karza proszki nasenne, ale w ostatniej chwili stchórzyłam.

background image

Holt z trudem się powstrzymał, by nie zainterweniować,

ponieważ rzeczywistość przerosła jego najgorsze obawy
związane z tą wizytą. Naprawdę, nie w ten sposób chciał
poznać przeszłość Megan. Ta rozmowa nie była przeznaczo-

na dla jego uszu. Czuł się jak intruz.

- Przepraszam. - Obie kobiety spojrzały na niego ze

zdziwieniem, jakby dopiero teraz zorientowały się, że nie są
same. - Proponuję, byśmy skupili się na dziecku Megan. Pani
Carlisle, czy to możliwe, by pani mąż oszukał Megan bez
pani wiedzy?

- Mój mąż mnie nie okłamywał. - Rolanda wyraźnie od-

zyskiwała pewność siebie.

- Daj spokój - wtrąciła się Megan. - Oszukiwał cię przez

cały czas. Przecież chyba nie zapomniałaś, że miał romans...

- Megan! Nie pozwalam ci mówić tak o ojcu. Tym bar-

dziej że nie może się już bronić.

- Wystarczy, że ma ciebie. Wciąż jesteś mu ślepo oddana

i nie przyjmujesz do wiadomości, że daleko mu było do

ideału.

- Nikt nie jest bez skazy. A lojalność i oddanie nie są

niczym nagannym. Posłuchajcie, wszystko możemy bez tru-
du wyjaśnić. Cramer trzymał twoje dokumenty w specjalnej

teczce. Na pewno jest tam również poświadczona notarialnie
metryka Danielle. Poszukajmy tych papierów.

Holt ujął Megan za rękę i szepnął jej do ucha:

- Nie przejmuj się tak, proszę. Ta sprawa jest trudna dla

nas wszystkich.

- Masz rację. Postaram się.

Rolanda zaprowadziła ich do ogromnego pokoju, pełnego

wysokich, sięgających aż do sufitu półek, na których stały
oprawione w skórę tomy. niektóre bardzo stare. Na podłodze
leżał perski dywan, a w centralnym punkcie gabinetu stało

background image

wielkie, wyczyszczone do połysku mahoniowe biurko. Leża­
ło na nim mnóstwo różnych drobiazgów - papiery, otwarte
książki, pióra - tak jakby ich właściciel tylko na chwilę ode­
rwał się od pracy. Było w tym coś niesamowitego.

Rolanda wyjęła z szuflady grubą teczkę. Zawierała pro­

gramy przedstawień szkolnych, dziecięce rysunki, dyplomy;
wszystko, co związane było z przeszłością Megan.

Wreszcie znalazła właściwy dokument.

- Proszę, tu jest poświadczona kopia metryki Danielle.

Sądzę, że jesteś swojemu ojcu winna przeprosiny.

Megan nie widzącymi oczami wpatrywała się w kartkę

papieru. Holt bez powodzenia starał się przeniknąć jej myśli,
ale odniósł wrażenie, że miotało nią uczucie ulgi pomieszanej
ze smutkiem.

Sam był bardzo zawiedziony. Nie tylko szukał matki Bria-

na, pragnął również, by Megan odzyskała swoje dziecko.
Wziął dokument i uważnie mu się przyjrzał.

O co tu chodzi?! Schwycił leżące na biurku szkło powię­

kszające i obejrzał metrykę pod światło.

- Niektóre miejsca mają inną fakturę.

Biały ślad po korektorze! Holt zaczął go delikatnie zdra­

pywać, aż wreszcie dokument ujawnił swoją prawdziwą
treść. Megan urodziła zdrowego chłopca, jednak ktoś, a mógł
to być tylko jej ojciec, starannie ukrył przed nią prawdę.

- Mój Boże... - Rolanda bezwładnie osunęła się na

krzesło.

Jej reakcja była absolutnie szczera. Holt nie miał co do

tego wątpliwości, w przeciwieństwie do zaślepionej bólem
i wściekłością Megan.

- Jak mogłaś?! Jak mogłaś ukraść mi moje dziecko? I od­

dać go obcym ludziom? Przecież to twój wnuk!

- Megan, ja nie... - Rolanda zaczęła płakać.

background image

Holt spojrzał na Megan. W jej oczach nie było współczu­

cia dla matki, jedynie pełna rozpaczy wściekłość. Nie winił

jej za to.

Zapewne nie miał prawa się wtrącać, ale nie mógł dłużej

patrzeć, jak matka i córka niszczą się nawzajem. Delikatnie
wziął za rękę Megan, by skierować ją do wyjścia.

- Proszę, uspokój się. Na pewno poznamy całą prawdę,

ale teraz powinniśmy już iść. Dobranoc, pani Carlisle.

Po krótkiej chwili Megan przestała się opierać i pozwoliła

mu wyprowadzić się na zewnątrz. Poruszała się jak we śnie.
Zaintrygowany niezwykłą sytuacją lokaj odprowadził ich
spojrzeniem, gdy wsiadali do samochodu.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdy wracali. Megan przez długi czas milczała. Zdejmo­

wała i wkładała pierścionek, palcami przeczesywała włosy,
zagryzała wargi.

- Dziękuję - powiedziała wreszcie.
- Za co?

- Że wyprowadziłeś mnie stamtąd, zanim zrobiłam coś

naprawdę strasznego. Zupełnie nad sobą nie panowałam!
Nigdy dotąd nie byłam w takiej furii.

Holt ją rozumiał. Sam kiedyś czuł się podobnie. Gdy Shel­

ley zmarła, prawie pobił lekarza, który ją leczył, obwiniał go
bowiem o jej śmierć.

- Są takie chwile, kiedy tracimy nad sobą kontrolę.
- Przez cały dzień oswajałam się z myślą, że to właśnie

Brian jest moim dzieckiem. Gdy jednak przypuszczenia za­
mieniły się w pewność, bardzo to przeżyłam. - Megan zawa­
hała się. - Poczułam nienawiść do mojej matki. Trwało to
chwilę, ale nienawidziłam jej.

- Megan, myślę, że twoja matka w niczym nie zawiniła.

Była naprawdę wstrząśnięta, gdy dowiedziała się, że metryka
została sfałszowana.

- Może masz rację - przyznała niechętnie.
- Nie sądzisz, że potraktowałaś ją zbyt ostro?
- Należało jej się.

background image

- Naprawdę tak myślisz?
- Jeżeli nie znała prawdy, to tylko dlatego, że nie chciała

jej znać. Zawsze tak robiła. A gdy ojciec wywoził mnie do

Oklahomy, nawet nie próbowała protestować.

- Uważasz, że mogła wielu rzeczom zapobiec?
- To właśnie chcę powiedzieć.
- Nie sadzisz jednak, że gdyby wiedziała, co planuje twój

ojciec, nie dopuściłaby do tego?

- Sama nie wiem - odparła po dłuższej chwili Megan.

Holt nadal uważał, że Megan zachowała się wobec matki

zbyt bezwzględnie, nie zamierzał jednak dłużej drążyć tej
sprawy. To jej problem, on natomiast musi dbać o dobro

Briana.

- Nie musisz wchodzić do środka - powiedziała Megan,

gdy otworzył drzwi od jej mieszkania.

- A jednak wejdę.

Nie chciał w tym stanie nerwów zostawiać jej samej, przy­

pominała bowiem gotujący się do wybuchu wulkan.

- Naprawdę sobie poradzę.
Jej udawana beztroska nie zwiodła jednak Holta, który

uparcie szedł za nią.

- Musimy ustalić, co powiemy Brianowi.

Zatrzymała się i ciężko westchnęła.
- Mój Boże, Brian!
- Widzę, że zupełnie o nim zapomniałaś.

Nie rozumiał jej. Dostała furii, to prawda, ale żeby wście­

kłość przeważyła nad radością z odnalezienia utraconego
dziecka?

- Tak, zapomniałam o Brianie. Zbyt mocno skoncentro­

wałam się na własnej osobie.

W mieszkaniu było gorąco i parno. Megan rzuciła torebkę

na podłogę, włączyła klimatyzację i poszła do kuchni.

background image

- Napijesz się czegoś zimnego? Może mrożonej herbaty?
Holt udał się za nią. Zamyślona stała przed otwartą lodów­

ką, jakby już nie pamiętała, po co tu przyszła.

- Byłaś bardzo dzielna, ale już nie musisz udawać. - Po­

łożył ręce na ramionach Megan i odwrócił jej twarz w swoją
stronę. - Nie wiem, co naprawdę czujesz, ale dłużej nie mu­

sisz tego ukrywać. Krzycz, ciskaj, czym popadnie. Zrozu­
miem to.

- Naprawdę jest już mi lepiej, jakbym wyrzuciła z siebie

całą wściekłość. Było jej tyle, że coś się przelało, skończyło.
Nie ma już we mnie miejsca na złość.

- Megan, czy tak jest naprawdę?

Mówiąc to, patrzył jej w oczy. Najpierw pojawiła się

w nich niepewność, potem zakłopotanie, wreszcie łzy.

Spontanicznie przytulił ją do siebie. Bezradnie szlochała

w jego ramionach. Na koszuli Holta pojawiła się ogromna
mokra plama.

Holt spodziewał się takiej reakcji, ale ogrom bólu i żalu

Megan poraził go. Bezradnie gładził ją po plecach, próbował
coś mówić, wreszcie zaczął masować jej głowę i ramiona.

Dopiero wtedy trochę się uspokoiła.

Cudownie pachniała talkiem, a jej ciało było tak delikatne

i kruche. Przytulił twarz do jej włosów. Miały inny, cytryno­
wy zapach. Chłonął go całą mocą swych zmysłów.

Co on wyrabia? Megan już się uspokoiła i musiała spo­

strzec, jak na niego działa. A przecież tu nie ma miejsca na
seks, bowiem sytuacja jest wystarczająco zagmatwana.

Opanowując narastające pożądanie. Holt delikatnie się od­

sunął i podał Megan papierowy ręcznik.

- Gdybyś był prawdziwym dżentelmenem, jak Cary

Grant, podarowałbyś mi jedwabną chusteczkę.

- No cóż, chyba nie jestem takim facetem jak on.

background image

- Trzeba było mnie posłuchać i wyjść. Teraz cała twoja

koszula wymazana jest tuszem do rzęs.

- Tusz na pewno się spierze.
- Głupio mi, że zachowałam się zupełnie bez godności

i to na dodatek w twojej obecności. Odkryłeś moje najgorsze
cechy.

- Większość ludzi ma fioła na punkcie własnej godności.

Lepiej usiądź, a ja wreszcie przyniosę ci coś do picia.

Megan skinęła głową i wytarła policzki ręcznikiem.
Holt znalazł w lodówce pół dzbanka mrożonej herba­

ty i otwartą butelkę białego wina. Wybrał wino, a nie

mogąc znaleźć kieliszków, rozlał je do plastikowych ku­
beczków.

W mieszkaniu było już chłodniej. Megan z podwiniętymi

nogami siedziała na sofie. Gdy Holt podawał jej wino, blado

się uśmiechnęła, a po pierwszym łyku zdobyła się nawet na

komentarz:

- Hm, może sposób podania pozostawia wiele do życze­

nia, ale to działa.

- Czy już czujesz się lepiej? - zapytał, siadając obok niej.
- Trochę.

Delikatnie musnął ją dłonią. Było to silniejsze od niego.

Odgarnął z jej twarzy włosy, zachwycając się ich puszystą

miękkością.

- Megan, czy pamiętasz, co powiedziałaś, gdy w sobotę

byłaś u mnie?

- Mówiłam mnóstwo rzeczy.
- Chodzi mi o Briana. Gdy powiedziałem ci, że jesteś

jego matką, wyraziłaś żal, że nie jest to prawdą. Czy myślałaś

tak naprawdę?

- Wiem, co cię niepokoi. Dziwisz się, że tak chłodno

reaguję na wieść o tym, że Brian jest naprawdę moim synem.

background image

Pewnie spodziewałeś się, że będę szalała z radości, skakała

do góry i tak dalej.

- Myślałem, że tak właśnie będzie. Pragnąłem, byś to ty

okazała się matką Briana, mając na uwadze dobro mojego
syna, ale również i twoje. Bardzo chciałem, byś odzyskała

dziecko, które ci odebrano.

Megan przyłożyła do ust zaciśnięte w pięści dłonie i szyb­

ko odwróciła głowę.

- Megan, nie płacz, proszę. Nie chciałem cię urazić. Ja

tylko próbuję zrozumieć' pewne rzeczy.

Kilka razy głęboko odetchnęła i na pozór już spokojna,

lecz z niebezpiecznymi błyskami w oczach, zwróciła się ku
Holtowi:

- Czy ty nic nie rozumiesz? Jak byś się czuł, gdyby to

twój własny ojciec ukradł ci dziecko? Już zawsze będę o nim

myślała jako o kimś, kto wyrządził mi wielką krzywdę.

Holt zrozumiał, jak bardzo wszystko upraszczał, a ona

mówiła dalej:

- Chodzi jeszcze o moją córeczkę, o Danielle. Przez te

wszystkie lata opłakiwałam nie istniejące dziecko. Każdego

dnia o niej myślałam, wyobrażałam sobie, jak by wyglądała,

jaki by miała charakter i kim chciałaby zostać. A teraz umar­

ła po raz drugi.

- Ale przecież jest Brian. On istnieje naprawdę.
- Masz rację, zgadzam się. Ale straciłam czternaście lat

jego życia. Nigdy nie trzymałam go w ramionach, nie karmi­

łam, nie pieściłam, gdy był malutki. Nie widziałam jego

pierwszych kroków, nie słyszałam pierwszych słów. Nie od­
prowadzałam go, gdy po raz pierwszy szedł do szkoły.

Holt poczuł ogromny wstyd, że trzeba mu tłumaczyć tak

oczywiste sprawy.

- Megan, jeżeli możesz, nie myśl już o przeszłości.

background image

W życiu Briana jeszcze wiele rzeczy wydarzy się po raz
pierwszy: pierwsza randka, pierwszy dzień w nowej szkole,
pierwszy mecz piłkarski w szkolnej reprezentacji. A w tym
wszystkim będziesz już uczestniczyć.

- Naprawdę?
- Możesz widywać się z nim, kiedy tylko zechcesz.

Megan nigdy się nie dowie, jak wiele wysiłku kosztowały

go ostatnie słowa. Przez cały czas bardzo się bał, że naturalna
matka zajmie w sercu Briana miejsce należne Shelley, a teraz
sam stwarzał Megan wszelkie warunki, by osiągnęła ten cel. Ale
czy mógł postąpić inaczej? Przecież Megan na to zasługiwała.

- Nigdy nie będę dla Briana prawdziwą matką - stwier­

dziła ze smutkiem Megan. - To Shelley nią była i ja tego nie
zmienię. Mogę być co najwyżej nieudolną namiastką.

Holt milczał, nie wiedząc, jak ją pocieszyć. Jednak Megan

sama zmieniła temat:

- Ciekawe, co dzieje się z Danielem. On też powinien się

dowiedzieć, że ma syna.

- Czy wiesz, gdzie teraz jest Daniel Turner?
Musiał zadać to pytanie, choć bardzo bał się odpowiedzi.

Przecież Megan o swym byłym chłopaku mówiła z taką czu­
łością. Do tej pory Holt niewiele myślał o rodzonym ojcu
Briana, o dawnym kochanku Megan. To, że niegdyś łączył ją
z nim intymny związek, było dla Holta wprost nie do znie­
sienia.

- Gdy wróciłam z Oklahomy, okazało się, że wyjechał

z rodziną, nie pozostawiwszy nowego adresu. Nigdy nie mo­
głam pojąć, dlaczego tak postąpił. To prawda, że Daniel
z ojcem wielokrotnie się przeprowadzali, ale nic nie tłuma­
czyło ich zniknięcia bez śladu.

- I nigdy więcej go nie widziałaś? - Holt poczuł wstyd,

że tak go to ucieszyło.

background image

- Nie. Mój ojciec obiecał, że go odnajdzie, ale nie sądzę,

by zbytnio się starał. A ja też nic naciskałam, gdyż byłoby

mi trudno powiedzieć Danielowi, że nasze dziecko nie żyje.

- Kochałaś go? - Holt niemal obsesyjnie chciał poznać

całą prawdę.

- Tak.
- Czy chciałabyś znów go zobaczyć?

Megan uniosła brwi.

- Czy ty wiesz, gdzie jest Daniel?
- Jeszcze nie. Ale poszukuje go ten sam detektyw, który

dotarł do ciebie. Brian chce poznać oboje rodziców.

- Tak, chciałabym go znów zobaczyć - powiedziała

z czułością. - Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak po
prostu zniknął.

Holt nie potrafił zwalczyć uczucia zazdrości. Pragnął, by

to jego imię Megan wymawiała tak ciepłym i rozmarzonym
głosem. Chciał się z nią kochać tak długo, aż zapomni o Da­
nielu i o wszystkich innych mężczyznach. Ku swemu zasko­
czeniu, zrozumiał, że nie jest to zwykły fizyczny popęd, nad

którym można zapanować, lecz coś znacznie poważniejsze­
go, bo również czułość i opiekuńczość.

Bezwiednie objął Megan ramieniem, a bliskość jej ciała

wprost go oszołomiła. Gdy przytulił ją mocniej, wydało mu
się, że zaczęła gwałtowniej oddychać.

Chcąc mieć pewność co do jej uczuć, wzmocnił uścisk,

a ona uniosła twarz i zwilżyła wargi koniuszkiem języka.
Najpierw patrzyli sobie w oczy. A po sekundzie Holt poczuł,
że ich usta łączą się w pocałunku.

Megan zastanawiała się, jak mogło do tego dojść. Rozma­

wiali o Danielu i nagle znalazła się w objęciach Holta. Ten
wspaniały mężczyzna przyciągał ją z niewiarygodną siłą.

Były tysiące powodów, dla których nie powinna tego ro-

background image

bić, ale żaden z nich nie był wystarczająco poważny, by
przerwała ten pocałunek. Dzięki Holtowi zapomniała
o wszystkim i pozwoliła, by wreszcie przemówiły zmysły.

Jej ciało budziło się do życia, wypełniało się pełnym roz­

koszy ciepłem, domagało się pieszczot. Megan nagle uzmy­
słowiła sobie, że od dawna, od zbyt dawna nie przeżywała
miłosnych uniesień.

Dotknęła włosów i szyi Holta, a on całował ją coraz

mocniej i mocniej. Uniesiona żarem pocałunku, jęknęła
w ekstazie.

Holt, nadal trzymając ją w ramionach, lekko odsunął się

od niej.

- To nie było najmądrzejsze posunięcie w moim życiu

- wyszeptał.

Tak, miał rację. Megan dobrze o tym wiedziała, jednak

mimo to nie zamierzała pozwolić mu odejść. Chciała zabić
pustkę, przez tyle lat wypełniającą jej duszę, i tylko to się
liczyło. Holt był jedynym człowiekiem, który ją rozumiał,
wiedział, przez jakie piekło przeszła. Nie było to rozsądne,
ale pragnęła, by został.

- Nie odchodź - szepnęła. Gdy zostanie sama, dopadną

ją demony przeszłości. Jeśli będzie z Holtem, wspólnie od­

najdą dobro i spokój.

- To szaleństwo! Nie powinniśmy tego robić. - Tym

razem w głosie Holta nie było, tak typowej dla niego, pew­
ności.

- Zawsze uważałam, że jestem szalona.
- Nie jesteś. Miałaś okropny dzień. Nie powinnaś w tym

stanie ducha decydować się na coś, co... - Gdy na swojej
szyi poczuł jej pocałunki, głos mu się załamał. A ona pomy­
ślała, że Holt cudownie pachnie.

- Szanowna pani, igra pani z ogniem. - Mimo nagany

background image

wyczuwalnej w jego głosie, zaczął powoli i rytmicznie
masować jej plecy. Bluzka Megan uniosła się do góry i Holt
dotknął dłonią nagiego, gładkiego ciała, aż wreszcie

wsunął pałce pod jej szorty. Poczuła gwałtowne uderzenia
serca.

- Lubię ogień - szepnęła, nim Holt ponownie przywarł

wargami do jej ust. Płomień rozpalony przez tego mężczyznę

ogarniał ją całą, spopielał pustkę i ból, przynosił ukojenie.

Holt przestał się wahać i wreszcie ujawnił Megan cały ogrom
swego pożądania. Utonęli w nim oboje. Holt pieścił najbar­
dziej sekretne zakamarki jej ciała, a ją zaczęły przeszywać
fale rozkoszy.

- Czy ty w ogóle wiesz, co się ze mną dzieje? - zapytał

ochryple. Pchnął Megan na sofę i nakrył ją swoim muskular­
nym, rozpalonym ciałem. - Nigdy nikogo tak nie pragnąłem

jak ciebie. Ale za żadne skarby nie chcę cię skrzywdzić.

- Nie możesz mnie skrzywdzisz. Ja też cię pragnę... i po­

trzebuję.

Nie kłamała. Naprawdę potrzebowała Holta Ramseya,

prawego, silnego i mądrego mężczyzny, który rozumiał

jej ból.

Słowa już nie były potrzebne, przemówiły zmysły. Szyb­

ko i bezładnie pozbyli się ubrań. Megan nie czuła wstydu ani
skrępowania. Pragnęła, by jej nagie ciało równie potężnie
zawładnęło Holtem, jak jego ciało zawładnęło nią.

W gasnących promieniach słońca spojrzała na jego tors,

podobny do torsu wspaniałej, antycznej rzeźby. Chciała go
dotykać wszędzie, lecz on zdecydowanym ruchem ujął jej
niespokojną dłoń i pokrył jej wnętrze pocałunkami. Megan
zadrżała. Holt drugą ręką pieścił jej szyję, obojczyk, na­

brzmiałe w miłosnym oczekiwaniu piersi.

Ich spojrzenia spotkały się. Holt zamknął piersi Megan

background image

w swoich dłoniach i choć ścisnął je mocno, jednak nie zadał

jej bólu. Megan z trudem stłumiła krzyk ponaglenia. Piesz­

czoty stały się dla niej słodką torturą. Głowę odrzuciła do
tyłu, jej oddech stał się szybki i nieregularny.

Gdy pomyślała, że dłużej już tego nie wytrzyma, Holt

przyciągnął ją gwałtownym ruchem. Przylgnęła do jego ciała

i wreszcie poczuła, jak bardzo Holt jej pożąda.

Stali się jednością. Megan doznała nie tylko erotycznej

rozkoszy, przepełniła ją również niezwykła, oczyszczająca
radość i ukojenie. Ku swemu bezbrzeżnemu szczęściu in­
stynktownie zrozumiała, że Holt w ten sam sposób przeżywa
ich miłosne zbliżenie.

Potem, bardziej podobni do marmurowych rzeźb niż do

żywych ludzi, długo odpoczywali. Zapadł zmrok, jedynie
refleksy miejskich neonów rozświetlały pokój.

Megan pierwsza przerwała milczenie:

- Holt, myślę, że zachowaliśmy się tak nie z powodu tej

odrobiny alkoholu, którą wypiliśmy.

- Nie, na pewno nie. Sami zawiniliśmy... i nasze hor­

mony.

Nieprawda, nie chodziło tylko o hormony. Megan była

tego pewna, jednak nie potrafiła nazwać swoich uczuć do
Holta. Jeszcze nie teraz. To wszystko stało się zbyt nagle.

- Czy czujesz się lepiej? - zapytał Holt z troską.
- O wiele lepiej. Dziękuję ci.

- Nie dziękuj, nie zasłużyłem na to. - Wstał z sofy i za­

czął po omacku szukać ubrania. Megan pozostała naga, tylko

szczelnie otuliła się kocem.

- Nieprawda, bardzo mi pomogłeś.
- Nie mam powodów do dumy. Byłaś roztrzęsiona, prze­

żywałaś utraconą miłość, myślałaś o ojcu swojego dziecka,
a ja wykorzystałem tę chwilę słabości.

background image

- Przestałam myśleć o Danielu, gdy po raz pierwszy mnie

pocałowałeś.

- Powinienem cię przynajmniej zanieść do sypialni.

Zachichotała. Dopiero by Holt zrobił minę, gdyby zoba­

czył, jaki tam panuje bałagan!

- Co cię tak rozśmieszyło?
- Może kiedyś się dowiesz. Hm, wygląda na to, że szy­

kujesz się do wyjścia?

- Chyba tak będzie najlepiej, nie sądzisz?

Odpowiedziało mu milczenie.
- Muszę myśleć o Brianie - dodał po chwili.

Boże, zupełnie o nim zapomniała.

- Tak, chyba masz rację. I tak nie jest mu łatwo. Nie

musimy dodatkowo utrudniać mu życia. Czy powinniśmy
udawać, że między nami do niczego nie doszło?

- Tak będzie lepiej - odpowiedział po długiej chwili mil­

czenia Holt.

Niestety, Megan musiała się z nim zgodzić.
- Dobrze, ale nie żałuję tego, co się stało.

Holt usiadł obok niej i ujął jej dłoń.

- Ani ja. Megan, jesteś naprawdę niezwykłą kobietą.
Zalała ją fala radości, pomieszanej jednak ze smut­

kiem. To okropne, że tego wspaniałego mężczyznę musiała
poznać w tak niezwykłych i skomplikowanych okolicz­
nościach.

- Czy powiesz dzisiaj Brianowi prawdę? No wiesz, że

jestem jego biologiczną matką.

- Chyba będę musiał to zrobić. Nie mogę tego odkładać.

Na pewno sam będzie chciał z tobą o tym porozmawiać.

Megan wpadła w panikę. Co będzie, jeżeli nie sprosta

oczekiwaniom syna? A może Brian nie wcale nie będzie
chciał, by uczestniczyła w jego życiu? Przecież bardzo ko-

background image

chał Shelley, matkę, która go wychowywała. Zawsze ją bę­
dzie z nią porównywał.

- Myślę, że wszystko dobrze się ułoży - mówił dalej

Holt.

Megan skinęła głową.
- Brian jest rozsądnym chłopcem.

- Kiedy masz zamiar się z nim spotkać?

- Potrzebuję trochę czasu. Muszę nabrać pewności, że

uporałam się z własnymi problemami. Brian nie powinien
mnie widzieć w tak podłym nastroju. To mogłoby na niego
źle wpłynąć.

Nie bardzo ją rozumiał. Może rzeczywiście jest z nią go­

rzej, niż sądził?

- Dobrze, niech tak będzie. Zadzwoń, kiedy będziesz

miała ochotę. Powiem ci też, czy mój detektyw coś ustalił
w sprawie Daniela. Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał
niemal oficjalnym tonem.

- Tak, na pewno.
- Aha, jeszcze jedno. Przejrzałem twój kosztorys. Wszy­

stko się zgadza. Jutro prześlę do twojego biura podpisaną
umowę.

Zupełnie zapomniała o tej przeklętej kuchni! No cóż, nie­

zależnie od wszystkiego, będzie teraz widywać Ramseyów
bardzo często.

W drodze powrotnej do domu Holt myślał o Shelley.

Przed śmiercią powiedziała mu, by próbował ułożyć sobie
życie od nowa. Chciała, by znów kogoś pokochał i by Brian
miał matkę. No cóż, spełniał życzenia zmarłej żony nad
wyraz skrupulatnie. Dlaczego ze wszystkich kobiet na święcie wybrał właśnie tę jedyną, której nie powinien był wybrać?

Tak, życie czasami bywa naprawdę podłe.

background image

- Tato? Czy to ty?
- Tak, to ja.
Zderzył się z Brianem w drzwiach.
- Widziałeś się z matką pani Carlisle? - Brian zauważył

ślady tuszu na koszuli ojca, lecz nie mrugnął nawet okiem.

- Tak, rozmawialiśmy z nią. Miałeś rację, Megan jest

twoją biologiczną matką.

Miło znów było zobaczyć na twarzy Briana radosny

uśmiech. Od kiedy zmarła Shelley, chłopak nie miał zbyt
wielu powodów do radości. Lecz ten szczery entuzjazm prze­
straszył Holta, który nie chciał, by jego syn przeżył nowe
rozczarowania. Tymczasem Brian zasypał ojca pytaniami:

- Kiedy mogę się z nią zobaczyć? Dlaczego jej nie przy­

wiozłeś? To znaczy, że mam też babcię. Jaka ona jest? Tato,
czy coś się stało?

- Nic takiego. Tylko tyle, że sprawa jest bardziej skom­

plikowana, niż nam się to wydawało.

Usiedli przy stole i Holt opowiedział Brianowi, jak prze­

biegło spotkanie ze starszą panią Carlisle. Opowiedział rów­

nież o konflikcie matki z córką oraz próbował opisać stan
psychiczny Megan.

- Czy to znaczy, że nie chce się ze mną spotkać? - Brian

z trudem ukrywał rozpacz.

- Na pewno się z tobą spotka - zapewnił go szybko Holt,

modląc się w duchu, by okazało się to prawdą. - Ale zrozum,
Megan przeżyła szok i musi mieć trochę czasu, by to wszy­
stko uporządkować.

Briana zadowoliła taka odpowiedź.

- Czy mówiła coś o moim ojcu?
- Nie ma pojęcia, gdzie on jest. Powiedziała mi tylko, że

kiedyś bardzo go kochała. - I być może kocha nadal, pomy­
ślał Holt. - Gdy Megan zaszła w ciążę, chcieli wziąć ślub,

background image

ale jej rodzice nie dopuścili do tego. Paskudnie ją potrakto­

wali.

- Tak, nie było jej łatwo. Ale cieszę się, że mnie jej

zabrali.

- Dlaczego? - zapytał ostrym tonem Holt. Nikt, nawet

Brian nie miał prawa krytykować Megan!

- Gdyby stało się inaczej, ty i mama nie moglibyście

mnie zaadoptować.

Holt pomyślał z uznaniem, że jego syn powinien zostać

dyplomatą. Zawsze wiedział, co powiedzieć, by złagodzić

gniew ojca. Objął Briana i pomyślał, że czasami zapomina
o tym, że jest naprawdę szczęśliwym człowiekiem.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Megan dotarła przed dom Ramseyów. Była podekscyto­

wana, ponieważ po raz pierwszy miała spotkać się z Brianem

jako jego matka. Gdy rozmawiała z nim przez telefon, pro­

mieniował radością. Jednak zupełnie inaczej zwracał się do
niej Holt, chłodno i oficjalnie. Niemile ją to zaskoczyło
i wzbudziło niepokój. Czyżby już zapomniał, do czego mię­
dzy nimi tak niedawno doszło?

Jednak, zgodnie z obietnicą, Holt nie stwarzał żadnych

przeszkód, jeśli chodzi o jej kontakty z Brianem, uzależnia­

jąc je jedynie od zgody chłopca. Ale w głosie Holta Megan

wyczuła ostrzeżenie. Zrozumiała je dobrze. Chodziło o to, że

jeśli zdecyduje się widywać Briana, pod żadnym pozorem nie

wolno jej się z tego wycofać.

Ubodło ją to. To prawda, że Holt starał się wszelkimi

sposobami chronić syna przed następnymi rozczarowaniami

i stresami, ale czy ona sama nie zasługiwała na większe za­
ufanie? Dlaczego wątpił w szczerość jej intencji?

Gdy zadzwoniła, drzwi otworzyły się niemal natychmiast.

Przywitał ją Brian i z uśmiechem zaprosił do środka.

- Wejdź, proszę. Tata poszedł po bilety, ale zaraz powi­

nien wrócić.

Z trudem powstrzymywała się od płaczu. A więc to na­

prawdę jej syn. Wciąż jeszcze nie mogła w to uwierzyć.

- Czy napijesz się czegoś?

background image

Zwróciła uwagę na maniery Briana. Były bez zarzutu.

Holt i Shelley świetnie go wychowali.

- Poproszę o wodę.
Wyjął z lodówki butelkę z wodą i lód. Ponieważ trwały

już prace adaptacyjne, robotnicy zdjęli wszystkie szafki i ku­

chnia wyglądała jak po przejściu huraganu.

Megan z uśmiechem przyjęła szklankę, modląc się w du­

chu, by Holt wrócił jak najprędzej. Mogliby wtedy gdzieś
pójść, czymś się zająć. Była zdenerwowana i nie miała po­

mysłu na rozmowę z własnym synem.

- Jak mam do ciebie mówić? - zapytał nagle Brian.
- Pani Carlisle to chyba zbyt oficjalnie w stosunku do

własnej matki - odpowiedziała z namysłem.

Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało.
- Myślę, że zrozumiesz, dlaczego nie mogę do ciebie

mówić „mamo". Kiedyś już tak do kogoś mówiłem.

- Rozumiem to dobrze. - Megan postanowiła, że nigdy

nie zdradzi się przed Brianem, jak zabolały ją jego słowa.
- Może po prostu mów mi po imieniu?

- Ale tak mówią do ciebie wszyscy.
- Więc może Meg? Tak mówił do mnie tylko Daniel.
- Mój prawdziwy ojciec - skomentował ze smutkiem

Brian. - To znaczy mój biologiczny ojciec. Tata nie lubi, gdy

ciebie i Daniela nazywam „prawdziwymi" rodzicami. Za­
wsze mi wtedy przypomina, że to on i Shelley nimi są, po­

nieważ mnie wychowali.

- Nie powinieneś się temu dziwić. Gdybym to ja cię

wychowała, też byłabym zazdrosna. - Widząc zmieszanie
Briana, szybko dodała: - Zrozum, nie mam zamiaru zajmo­
wać miejsca, które należy się twojej mamie. Ale zależy mi
na tym, by lepiej cię poznać. Więc jak, będziesz nazywać
mnie Meg?

background image

- Dobrze, spróbuję. Czy możesz mi opowiedzieć o moim

ojcu, to znaczy o Danielu?

Spodziewała się tego pytania. Daniel był od niej sporo star­

szy. Otaczała go aura buntu i gniewu, a Megan była niedoświad­
czoną nastolatką. Do dzisiaj nie wiedziała, czy przeżyła wtedy

prawdziwą miłość, czy tylko niezwykłą fascynację.

- Jesteś do niego podobny.

Poczuła ulgę na dźwięk otwieranych drzwi. Holt wreszcie

wybawił ją z opresji. Brian wyszedł na spotkanie ojca i Me­
gan usłyszała ich rozmowę:

- Tato, dostałeś bilety?
- Tak, dostałem - usłyszała jego niski, ciepły głos.

Na widok Holta zaschło jej w gardle, a twarz oblał ru­

mieniec.

- Cześć, Megan - przywitał ją.

- Cześć. - Tylko tyle zdołała odpowiedzieć.
- Tato, idź szybko się wykąpać. Nie chcę przegapić po­

czątku meczu.

- Ja zostaję w domu - odpowiedział Holt szorstko. -

Niestety, dostałem tylko dwa bilety. Zresztą myślę, że macie
sobie z Megan wiele do powiedzenia i moja obecność będzie
zbędna.

Megan spojrzała na niego zdziwiona, lecz Holt starannie

unikał jej wzroku.

Planowała, że jej pierwsza rozmowa z Brianem odbędzie

się w obecności Holta. Czułaby się wtedy bezpieczniej. Ale
może rzeczywiście Holt miał rację. Chyba powinna spędzić
trochę czasu sam na sam z chłopcem. Gdyby bowiem na
stadionie siedziała obok jego ojca, czuła jego bliskość, gdyby

ich ramiona i kolana zetknęły się, to wówczas...

Wówczas trudno byłoby jej zebrać myśli. A przecież tyle

spraw ma do przemyślenia.

background image

- Powinniście już iść. Mogą być korki. - Holt podał Bria-

nowi bilety.

- Oczywiście - odpowiedział Brian.

Holt ze ściśniętym gardłem odprowadził ich wzrokiem.

Potem wyjął z kieszeni trzeci bilet. Długo wpatrywał się
w niego z taką intensywnością, jakby były na nim zaszyfro­
wane odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania.

Naprawdę chciał z nimi pójść na ten mecz. Ale gdy zoba­

czył Megan, tak piękną, ponętną i świeżą, zrozumiał, że po­

winien zostać w domu. Przecież gdyby poszedł z nimi, gdy­

by był blisko Megan, nie potrafiłby się powstrzymać od
dotknięcia jej. Byłoby to ponad jego siły.

Naprawdę oszalał, zostając wtedy u niej. Biorąc ją w ra­

miona, chciał tylko ukoić jej ból, nie mógł bowiem spokojnie
patrzeć na jej cierpienie. Pragnął, by na jej twarzy znów
zagościł uśmiech. Lecz okazało się, że nie o zwyczajny
uśmiech im obojgu chodziło. Gdy Megan spojrzała na niego
błyszczącymi, ufnymi oczami, doszło do pierwszego poca­
łunku.

I to go zgubiło.
Lecz to nie powinno się więcej powtórzyć. Nawet gdyby

Holt zdecydował się na związek z jakąś kobietą, ze względu
na Briana nie może nią być Megan. Jego synowi trudno
byłoby się pogodzić z tak wielkimi zmianami w ich życiu.

Nie, Holt nie uczyni niczego, co mogłoby zburzyć spokój

Briana.

Na kolację zjadł niesmaczną kanapkę, wykąpał się, bez­

skutecznie próbował coś czytać, wreszcie włączył telewizor
i bezmyślnie wpatrywał się w jego ekran. O jedenastej zaczął
nerwowo krążyć po całym domu. Był naprawdę w fatalnym
nastroju.

Brian wrócił przed północą. Holt wstrzymał oddech, gdy

background image

usłyszał szczęk zamka, miał bowiem nadzieję, że jeszcze raz
tego dnia spojrzy na Megan. Niestety, Brian był sam.

- Tato, straciłeś" fantastyczny mecz. Dzięki Gonzalesowi

wygraliśmy siedem do sześciu.

- To wspaniale - powiedział obojętnie Holt, mimo że

wygrali ,jego" Rangersi. - A poza tym jak było? No wiesz,
czy dogadałeś się z Megan?

Brian spojrzał na niego jak na człowieka z innej planety.

- Oczywiście! Miałeś jakieś obawy? Opowiedziała mi

o swoim dzieciństwie. Jej rodzice byli bardzo bogaci. Miała

nianię i własnego konika.

- Naprawdę? O czym ci jeszcze opowiadała? A może

macie już swoje sekrety? - zapytał nerwowo, przeklinając
siebie za wścibstwo.

- Opowiadała mi o moim praw... no, o moim biologicz­

nym ojcu. Wygląda na to, że był fajnym facetem. Mam na­
dzieję, że twój detektyw go odnajdzie.

Holt zacisnął zęby. Nie chciał, by ojciec Briana pojawił

się w ich życiu. Ani w życiu Megan. Tak. jest zazdrosny
o miłość, która kiedyś łączyła tych dwoje i z której zrodził
się Brian. Owszem, boi się, że jeśli Megan i Daniel znów się
spotkają, ta miłość odżyje. Nie będzie tego dłużej ukrywał

przed samym sobą.

Ale czy nie byłoby to najlepsze rozwiązanie? Gdyby Me­

gan ułożyła sobie życie z Danielem? Wtedy Holt wyzwoliłby
się spod jej wpływu i sytuacja by się unormowała.

- ...ale niczego mi nie obiecywała.

Wreszcie zauważył, że Brian cały czas do niego mówi.
- O jakich obietnicach mówisz?
- O spotkaniu z jej mamą. Fajnie byłoby mieć też babcię.

Przecież nigdy żadnej nie znałem. Chociaż wygląda na to, że
matka Meg nie jest taką zupełnie typową babcią. Meg powie-

background image

działa, że ona i matka nie bardzo się rozumieją i nie wiado­
mo, czy ona w ogóle zechce mnie poznać. Czy to nie dziwne?
Może jednak przeważy ciekawość? Jak myślisz?

- Może. - Holt nie mógł sobie wyobrazić Rolandy Car-

lisle w roli babci. Poza tym jej mąż, umierając, wyklął Me­

gan, a Rolanda była w stosunku do niego bezwzględnie lo­

jalna. Czy będzie w stanie sprzeniewierzyć się jego pamięci

i nawiąże normalne, rodzinne stosunki z córką i z wnukiem?

- Powiedziałem Meg o Lidze Gwiazd. Uznała to za dobry

pomysł.

- Brian, rozmawialiśmy już o tym. Uważam, że będzie

to dla ciebie zbyt wielkie obciążenie. Masz dopiero czterna­
ście lat.

- Ależ tato, tam grają dzieciaki młodsze ode mnie. Trener

mówił, że jeśli poważnie traktuję piłkarstwo, powinienem
wstąpić do tej drużyny, bo jest najlepsza.

Holt słyszał to już tysiące razy.

- Myślałem, że już dawno wszystko wyjaśniliśmy. Jeżeli

będziesz dobry, i tak dostaniesz się do reprezentacji uniwer­
sytetu. A teraz myśl przede wszystkim o nauce.

- Dobrze, dobrze! Ale zawsze warto spróbować.
- To, że Meg na coś się zgadza, jeszcze nie oznacza

automatycznie mojej zgody. - Holt był wyraźnie poirytowa­
ny. - Ona chyba nie bardzo wie, o czym mówi.

- Tak uważasz? W takim razie również nie będę brał po­

ważnie tego, co mówiła o seksie.

- Do diabła, a co ona ci nagadała o seksie?! - Holt był

przerażony.

- Nagadała mi, żebym z pewnymi sprawami poczekał, aż

będę na tyle dorosły, by móc ponosić konsekwencje swoich
czynów. - Brian szeroko się uśmiechnął, wiedział bowiem,

że ojciec nie będzie mógł nic zarzucić takiej opinii.

background image

- Wiesz, że niektórych rad Megan możesz słuchać. A te­

raz idź spać. I nie zapomnij umyć zębów.

Holt został sam. Był wściekły. Pozwolił Megan na konta­

kty z Brianem, ale nie upoważnił jej do udzielania rodziciel­

skich porad. A ona zabrała się do uświadamianie jego syna!
Nie miał zamiaru tego tolerować.

Megan miała nadzieję, że za dwa tygodnie kuchnia Ram-

seyów wreszcie zacznie wyglądać w miarę normalnie. Nawet
teraz, pomimo panującego rozgardiaszu, potrafiła sobie wy­
obrazić wspaniałe, drewniane szafki, brązowe blaty i czarno­
białą podłogę. Zamówiła już nową lodówkę i kuchenkę, uda­

ło się też jej znaleźć tańszą zmywarkę do naczyń. Holt będzie
zadowolony, że nie przekroczyła budżetu.

A może wcale go to nie interesuje? Gdy umawiali się na

spotkanie, jego głos nie brzmiał zbyt przyjaźnie. Wiedziała,
że Briana nie będzie jeszcze w domu.

Nie mogła przestać myśleć o spotkaniu z Holtem. Była

podniecona, ale również zaniepokojona. Nie podobał się jej
ton jego głosu. A ona była zupełnie nie przygotowana. Po­
winna się chociaż uczesać i przypudrować nos. Niestety, już
nie zdąży tego zrobić, bo Holt właśnie wszedł do kuchni. Gdy

ujrzała jego złowrogie spojrzenie, poczuła się jak zwierzątko
złapane w potrzask. Będzie się jednak bronić.

- W samą porę- powiedział głosem, który nie wróżył nic

dobrego.

- Nie jesteś zadowolony z postępu prac w kuchni? - Mó­

wiąc to, Megan nerwowo spojrzała na robotnika, który wsta­
wiał nowe okno.

- Nie chodzi o kuchnię - odpowiedział szorstko.
To mogło oznaczać tylko jedno. Megan poczuła ucisk

w gardle.

background image

- Porozmawiajmy w spokojniejszym miejscu.
Jej stosunki z Brianem świetnie się rozwijały. Chłopak

swoją osobą zapełniał pustkę po nie istniejącej Danielle. Nie
pozwoli sobie tego zabrać, nie dopuści, by Holt ograniczył

jej kontakty z synem.

Poszli na patio.
Mimo panujących upałów, było tu przyjemnie i spokoj­

nie. Megan pomyślała, że jeśli tutaj będą się odbywać ich
wszystkie nieprzyjemne rozmowy, wkrótce obrzydnie jej to

miejsce.

- Ostatnio musiałeś dużo pracować w ogrodzie - zauwa­

żyła. - Teraz jest tu bardzo ładnie.

- Nie przyszliśmy podziwiać ogrodu. Usiądź. Musimy

porozmawiać o Brianie.

Jednak Megan nie posłuchała go.
- Czy coś się stało?

- Tak, i to dużo. Być może jeszcze nie zauważyłaś, że

Brian uważa cię za wyrocznię. Po prostu wierzy w każde
twoje słowo. Dlatego chciałbym, byś w stosunku do niego

ostrożniej szafowała swoimi radami.

- O czym ty, do licha, mówisz? - Megan pomyślała, że

Holt postradał zmysły.

- Straciłem wiele czasu, by wybić mu z głowy pomysł

o wstąpieniu do drużyny Gwiazd. I prawie udało mi się go
przekonać. A ty nagle mówisz mu, że to wspaniała okazja
i wszystko wróciło do punktu wyjścia. Musisz bardziej uwa­
żać, gdy rozmawiasz z nastolatkiem, łatwo bowiem skiero­
wać go na złą drogę.

Protekcjonalny ton głosu Holta był wprost nie do zniesie­

nia. Megan spojrzała tęsknie na fontannę. Chętnie oblałaby
się zimną wodą, ale jeszcze chętniej zaproponowałaby taką
kurację Holtowi.

background image

- A więc sugerujesz mi. że wywieram zły wpływ na

Briana?

- Nie, nie to miałem na myśli. - Holt był już dużo łagod­

niejszy. - Brian po raz pierwszy od śmierci Shelley jest na­
prawdę szczęśliwy. Chcę tylko, byś bardziej uważała na to,
co mówisz.

Megan miała ochotę go uderzyć.

- Zapewniam cię, że bardzo uważam na to, co mó­

wię. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to wyrządzić synowi
krzywdę.

- Nie wątpię w twoje dobre intencje. Ale przyznaj szcze­

rze, że masz niewielkie doświadczenie w postępowaniu
z dziećmi.

- Owszem. - Megan poczuła ukłucie w sercu. Śmiało.

Holt, dobij mnie, pomyślała. - Nie oznacza to jednak, że nie

zważam na to, co mówię. Ta drużyna piłkarska jest wspania­
ła. Tak przynajmniej sądzi Brian.

- Zapomnij o piłce nożnej. Co masz do powiedzenia na

temat swoich porad seksualnych?

- Co takiego? - Aha, tu cię ubodło, pomyślała. - A więc,

o co konkretnie masz pretensję? Czy uważasz, że źle pora­
dziłam Brianowi?

- Nie, ale wolałbym sam udzielać mu takich rad.

Megan miała tego już serdecznie dosyć.

- Posłuchaj, ekspercie od wychowania, chłopiec w wieku

Briana będzie wypytywał o sprawy seksu wszystkich, z wy­

jątkiem własnych rodziców. Powinieneś się cieszyć, że roz­

mawia na te tematy z kimś, kto ma do nich właściwy stosu­
nek. Kiedy byłam nastolatką, popełniłam błąd i zapłaciłam
za to wysoką cenę. Chcę, by mój... by Brian wyciągnął
wnioski z moich doświadczeń.

- Jednak...

background image

- Chwileczkę, zaraz skończę. Otóż wiedz, że na niektóre

pytania nie będziesz umiał synowi odpowiedzieć. Brian pytał
o mnie o Daniela. Uważam, że ma do tego prawo. Nie owijał
niczego w bawełnę i ja też niczego nie ukrywałam. Mam
zamiar nadal tak postępować. Jeżeli ci się to nie podoba,
lepiej powiedz to teraz.

Holt długo milczał. Wreszcie z niechęcią wycedził:

- Tak, to mi się chyba nie podoba.

Megan nieco się uspokoiła. Rozumiała, jak ciężkie chwile

przeżywa Holt. Od dwóch lat był jedynym opiekunem i po­

wiernikiem Briana, jedynym jego autorytetem i oto nagle
wszystko się zmienia, bo ktoś, czyli Megan, przejmuje część
odpowiedzialności za jego syna. Tak, to musi być dla niego

bardzo trudne. Ale dlaczego tak uparcie nie chce dostrzec, że

Brian po prostu dorasta?

- No dobrze, co jest złego w piłce nożnej? - Megan z ul­

gą porzuciła temat seksu. - Czy to nie jest wspaniała i zdro­
wa gra?

- Nie mam nic przeciwko samej grze, ale chodzi mi o ze­

spół. Werbują w szkołach średnich najlepszych graczy i roz­

grywają mecze z reprezentacjami innych miast. A to oznacza
dużo treningów i częste wyjazdy. Brian jest na to jeszcze za

młody.

Tak samo nadopiekuńczy byli jej rodzice.
- Brian musi być naprawdę dobrym zawodnikiem, jeśli

ubiega się o niego trener najlepszego zespołu.

- Jest świetny. Był gwiazdą szkolnej drużyny - odpowie­

dział z dumą Holt.

- Dlaczego więc zabraniasz mu grać w najlepszym ze­

spole w Dallas? Nie znam Briana tak dobrze jak ty, ale myślę,
że jest inteligentnym i odpowiedzialnym chłopcem. Nie są­
dzisz, że da sobie radę?

background image

- Chyba tak. Ale nie chcę, by zapomniał, co jest w życiu

najważniejsze.

- A co jest najważniejsze?
- Musi się dobrze uczyć, by potem pójść na studia.
- A może Brian to drugi Pele? A już na pewno piłka

nożna bardzo wiele dla niego znaczy. Nie powinieneś go tak
zniechęcać.

- Wydaje mi się, że nie chodzi ci tylko o Briana. W tej

sprawie jesteś niezwykle uparta.

- Kiedyś przeżyłam coś podobnego. - Odwróciła twarz

od Holta.

- Co takiego?
Czy powinna zdradzać Holtowi następną rodzinną taje­

mnicę? Nie ma jednak innego sposobu, by wreszcie ten upar­

ciuch zrozumiał, o co jej chodzi.

- Tak, przyznaję, opieram się na moich osobistych do­

świadczeniach. Miałam kiedyś fioła na punkcie koni. Marzy­
łam, żeby jeździć zawodowo. Posiadałam nawet własnego
konia. Nazywał się Tar i był wspaniały. Zapraszano mnie na
różne zawody i często wygrywałam. Moi rodzice mieli do
tego taki sam stosunek, jak ty do piłkarstwa. Uważali, iż sport

jest zbyt absorbujący i męczący, że poświęcam mu zbyt wie­

le czasu, gdy tymczasem powinnam się skoncentrować na
nauce.

- I co było dalej?
- Podczas zawodów w Kansas City Tar przewrócił się na

jednej przeszkodzie, a ja złamałam rękę.

- A więc twoi rodzice mieli rację?
- Do diabła, wcale jej nie mieli! Każdy jeździec musi

kilka razy spaść z konia. Potraktowałam to jak rzecz normal­
ną, ale oni wpadli w histerię. Natychmiast sprzedali Tara i tak

to się skończyło.

background image

Holt nie był zadowolony, że Megan porównuje go do

swoich rodziców.

- Zrobili, co uważali za słuszne. Mieli przecież na uwa­

dze twoje dobro.

- Tak, masz rację, ale sam wiesz, do czego to doprowa­

dziło. Ojciec, oczywiście dla mojego dobra, odmawiał mi

prawa do wszystkiego, co kochałam.

Spojrzał uważnie na Megan.
- Chyba nie porównujesz tego, co ojciec zrobił z twoim

dzieckiem, z moim sprzeciwem wobec planów Briana?

- Nie porównuję cię do swojego ojca. Chodzi mi tylko

o to, że rodzice nie zawsze wiedzą, co jest najlepsze dla ich
dziecka. Jeżeli piłka nożna jest dla Briana tak ważna, zgódź
się na kompromis. Pozwól mu grad w tej drużynie, pod wa­

runkiem, że nie opuści się w nauce.

Holt stał się czujny.
- Czy to Brian cię do tego namówił?

- Holt! Naprawdę nie możesz mi zaufać? Przecież to ty

zacząłeś rozmowę o piłce nożnej. Powiem ci jeszcze coś.

Byłam grzeczną dziewczynką, dopóki rodzice nie sprzedali

mojego konia. Wtedy się zbuntowałam. Zaczęłam lekcewa­
żyć swoje obowiązki, aż wreszcie wpakowałam się w napra­
wdę duże kłopoty. Przez nadopiekuńczość rodziców straci­
łam z nimi kontakt. Zastanów się nad tym.

- Brian nigdy nie zwróci się przeciwko mnie - powie­

dział Holt z niczym nie zmąconą pewnością.

- Mam nadzieję, bo ma więcej oleju w głowie niż ja,

będąc w jego wieku.

Czy aby na pewno? Brian się zmieniał. Z pozoru niby nic

się z nim nie działo, ale te jego nagłe wybuchy złości, chwi­

lowa arogancja, buntownicze akcentowanie własnego
zdania...

background image

Holt już raz postąpił bardzo źle w stosunku do syna, nie

informując go o chorobie Shelley. A może Megan ma rację?
Może jest naprawdę nadopiekuńczy?

- Muszę to przemyśleć. - Mówiąc to, nieświadomie ujął

dłoń Megan. - Czy miałaś potem innego konia?

- Niestety, ojciec nie chciał o tym słyszeć. Później nie

zgadzał się na to mój mąż, Darren. A po rozwodzie nie mo­
głam już sobie pozwolić na taki luksus.

Holt zapragnął natychmiast kupić jej konia.

- Megan... chciałbym cię bardzo przeprosić za moje za­

chowanie.

- Przeprosiny zostały przyjęte.
Chciał ją ostrzec, że nie powinni stać tak blisko siebie, ale

było za późno: jego ciało już nie słuchało żadnych rozkazów.
Słyszał tylko własny oddech, widział tylko oczy Megan,
pełne obietnic i pożądania i jej różowe, wilgotne usta.

Ale czy może im zaszkodzić jeszcze jeden pocałunek?

Dlaczego tak się przed tym broni?

- Nie powinniśmy tego robić - zdążyła jeszcze szepnąć

Megan.

Holt rozwiązał opaskę przytrzymującą jej włosy i zanu­

rzył w nich ręce. Megan była piękna i bezbronna jak uwię­
ziony ptak. Nie może pozwolić jej odejść!

Gdy trzasnęły drzwi, gwałtownie odskoczyli od siebie.
- Brian - z trudem wyszeptała Megan.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Byli zawstydzeni jak para nastolatków przyłapana na go­

rącym uczynku.

- Może to nie Brian - powiedział Holt bez przekonania.

- Raczej któryś z robotników.

Ale Megan wiedziała, że sam w to nie wierzy.
- Naprawdę nie powinniśmy tego robić. - Wypowiedze­

nie tych słów kosztowało ją wiele. W głębi ducha liczyła, że
Holt zaprzeczy. Jednak nie zrobił tego.

- Chodźmy zobaczyć, kto naprawdę przyszedł - zapro­

ponował i wszedł do domu. Megan na uginających się no­
gach podążyła za nim. Usłyszeli włączony telewizor. A więc
to na pewno Brian był świadkiem niedawnej sceny.

- Chyba nie uda mu się wmówić, że wyjmowałeś mi coś

z oka? - zażartowała Megan.

- Brian jest na to za mądry - z rezygnacją w głosie odparł

Holt. - Trzeba z nim porozmawiać.

- I co mu powiemy?
- Prawdę. Że działaliśmy impulsywnie i taka sytuacja

nigdy się nie powtórzy. No i że to nie ma żadnego znaczenia.

A więc to tak? Megan nagle zabrakło tchu.
- Może lepiej sam to załatwię? - zaproponował Holt.

- Jestem winna tak samo jak ty - odpowiedziała chłod­

no. Boże, jak trudno udawać obojętność. - Załatwmy to
wspólnie.

background image

Holt skinął głową.
Brian przywitał ich znaczącym uśmieszkiem.

- Cześć, tato! Cześć, Meg! Nie wiedziałem, ze tu jesteś.

A ja jestem angielską królową, pomyślała Megan.

- Jak było w szkole? - zapytał Holt.
- Ujdzie, chociaż matematyk to sztywniak, a nauczyciel­

ka od angielskiego traktuje nas jak małe dzieci.

Holt słuchał niezbyt uważnie słów syna i co chwila zerkał

na zegarek.

- Spieszysz się, tato? - spytał Brian niewinnym głosem.
- W zasadzie tak. Ale zanim wyjdę, chciałbym... - Ner­

wowo spojrzał na Megan. - Wiesz, czasami niektóre rzeczy
nie są takie, jakimi się wydają na pierwszy rzut oka.

- Masz na myśli coś w rodzaju omamu wzrokowego?

- Wyraz twarzy Briana osiągnął szczyt niewinności.

- Tak, właśnie tak. Chodzi mi o to, że gdy coś widzisz,

to tak naprawdę widzisz nie to, co widzisz. Nie, powiem

inaczej, widzisz to, co widzisz, ale to, co widzisz, nie oznacza
wcale tego, co widzisz. - Holt spojrzał z rozpaczą na Megan.

- Mieliśmy razem przeprowadzić tę rozmowę.

- Czy nie musisz już iść do pracy? - spytała, z trudem

tłumiąc rozbawienie.

Brian przyglądał im się, chcąc zrozumieć, o co tu właści­

wie chodzi.

- Tak, powinienem już iść. Ale...

Megan wskazała na drzwi:
- No to idź. Ja porozmawiam z Brianem.

Holt tylko na to czekał. Z wdzięcznością uśmiechnął się

do Megan i zniknął.

- Tchórz - mruknęła pod nosem.
Została sama z synem. Chłopak z uwagą patrzył na nią

i był już zupełnie poważny. Megan wyłączyła telewizor.

background image

- No dobrze, przejdźmy do rzeczy. Widziałeś nas na pa­

tio, prawda?

Brian wzruszył ramionami.

- Słuchaj. Meg, to nie moja sprawa. I naprawdę nie chcia­

łem wam przeszkodzić.

- Ale on jest twoim ojcem, a ja twoją... Nie powinniśmy

tego robić.

- To znaczy, że powinniście lepiej się przede mną ukry­

wać?

- Nie, chodzi o to, że powinniśmy lepiej nad sobą pano­

wać. Nie powinno mnie nic łączyć z twoim ojcem.

- Dlaczego?
- Bo to nie jest w porządku w stosunku do ciebie.
- Dlaczego?

- Ponieważ... - Trudno przekonywać kogoś do sprawy,

w którą samemu się nie wierzy. Mimo to Megan brnęła dalej.
- Ponieważ moja rola w twoim życiu jest już i tak wystar­
czająco skomplikowana.

- Nie dla mnie. Wszystko dobrze przemyślałem.
- To dobrze, ale spójrz na to z innej strony. Załóżmy, że

ja i twój ojciec połączymy się, ale potem ten związek się

rozpadnie. Jak się wtedy będziesz czuł?

- Na pewno będzie mi przykro. Ale przecież nie zacznie­

cie mnie wtedy inaczej traktować, prawda?

- Oczywiście, że nie.
- Więc o co ci chodzi? - Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Posłuchaj, Meg, moja mama zmarła już dwa lata temu. A ja

nie chcę, by ojciec był do końca życia samotny.

Brian wciąż wprawiał Megan w zdumienie. Przecież miał

dopiero czternaście lat, a wszystko tak świetnie rozumiał.

Może nieco upraszczał sytuację, ale był niezwykle pragma­
tyczny.

background image

- Nie sądzę, by twój ojciec chciał sobie w ten sposób

komplikować życie - powiedziała ostrożnie. - Ma i tak dość
problemów, jeśli chodzi o moje stosunki z tobą. Okazał się

jednak bardzo wspaniałomyślny i wyrozumiały, skoro po­

zwolił mi się z tobą spotykać bez żadnych ograniczeń.

- Jeśli się obawiasz, że po kłótni z tobą ojciec zabroni się

nam kontaktować, to jesteś w błędzie. To zupełnie nie w jego
stylu.

Megan również była o tym absolutnie przekonana.
- Myślę, że to naprawdę nie moja sprawa - z uporem

podkreślił jeszcze raz Brian. - Ale powinnaś wiedzieć, że nie
mam nic przeciwko twojemu związkowi z ojcem.

Po tym oświadczeniu Megan trudno było pozbierać myśli.
- Będę o tym pamiętać - odpowiedziała po długiej

chwili.

A więc Brian zachęcał ją do małżeństwa z Holtem. Chyba

nie robił tego zupełnie bezinteresownie, tylko podświadomie
dążył do odbudowania swojej rodziny... w której ona ma
zastąpić zmarłą Shelley.

Megan zrozumiała, jak bardzo tego pragnie. Ale nie,

to niemożliwe. Gdy zabrano jej dziecko, a Daniel ją opu­
ścił, bezpowrotnie utraciła szansę na stworzenie normal­

nej, kochającej się rodziny. A teraz los częściowo ją wyna­
gradzał, mogła bowiem odegrać jakąś rolę w życiu Briana.
To wystarczy. Nie może wymagać zbyt wiele. To musi wy­
starczyć.

Holt stał przed bramą domu Megan. Bał się tej wizyty, ale

jeszcze bardziej pragnął ujrzeć matkę swego syna. Przyspo­

rzył jej już wystarczająco dużo bólu.

W ciągu ostatnich tygodni unikał Megan, lecz nie potrafił

przestać o niej myśleć. Nigdy tak nie pragnął żadnej kobiety,

background image

nawet Shelley. Marzył o Megan, o jej gładkiej i cudownie
pachnącej skórze, o krągłych, pięknych piersiach. Często bu­
dził się w nocy i czuł jej obecność.

Wtedy, za pierwszym razem, nie powinien dać się ponieść

zmysłom. Ale czy jest na święcie choć jeden normalny męż­
czyzna, który oparłby się Megan? Holt czuł się jak przestępca

powracający na miejsce zbrodni. Nie miał jednak wyboru,
bowiem informacje, z którymi przyszedł, mógł jej przekazać
tylko w cztery oczy.

Nacisnął przycisk domofonu i usłyszał głos Megan:
- Kto tam?

Dlaczego Megan jest taka zdyszana? Nawet jej głos przy­

prawiał go o szaleństwo.

- Tu Holt Ramsey.

Po długiej chwili wpuściła go do środka.
Gdy wszedł do mieszkania, jej widok poraził go. Stała

przed nim owinięta w błękitny szlafrok, z mokrymi włosami,
bez makijażu. Pachniała czystością. Już wiedział, w czym jej
przeszkodził.

- Wychodzisz z domu? - Wiedział, że nie powinno go to

obchodzić. Był piątkowy więczór i Megan mogła się z kimś

umówić.

- Nie, po prostu chciałam się odświeżyć po pracy.

Holt odetchnął z ulgą. Gdyby jednak dostał odpowiedź

twierdzącą, wówczas trudno byłoby mu ręczyć za swoje ma­
niery. Pewnie zacząłby wypytywać Megan, z kim ma zamiar
się spotkać, a gdyby to był mężczyzna, zaczekałby na niego,
by pięścią wybić facetowi z głowy dalsze zaloty.

Dlaczego jest taki zaborczy w stosunku do Megan? Prze­

cież nie ma do tego prawa...

- Napijesz się czegoś? A może jesteś głodny? Właśnie

miałam zjeść trochę gazpacho.

background image

- Dziękuję, Megan, niczego nie potrzebuję. Możemy

usiąść? Musimy porozmawiać o czymś ważnym.

- Chodzi o Briana? Czy coś się stało? - zapytała gorącz­

kowo Megan.

- Nie, z Brianem wszystko w porządku - uspokoił ją. -

Wracam właśnie ze spotkania z Bennym Powellem.

- Mówisz o tym detektywie. Na pewno znalazł Daniela?

- Była bardzo poruszona.

- Tak, znalazł.
- No cóż, ożenił się i ma dzieci, prawda? I pewnie nawet

nie chciał zobaczyć Briana. Albo siedzi w więzieniu.

- Nie, jest o wiele gorzej. On... nie żyje. - Holtowi nie

było łatwo przekazywać jej tak złą wiadomość.

- Czy jesteś pewien? - Megan pobladła.
- Tak, zginął w wypadku dziesięć lat temu.

Holt pragnął przytulić i pocieszyć Megan. Wiedział jed­

nak, że gdy to uczyni, już jej nie puści.

Po kilku minutach uniosła poszarzałą twarz.

- Daniel mawiał, że lubi szybkie życie i że czeka go

szybka śmierć. Nie mylił się.

- Przepraszam, że powiedziałem ci o tym w ten sposób.
- A jak inaczej można to powiedzieć? - Megan nagle

wstała. - Muszę sobie zrobić drinka. Jesteś pewien, że na nic
nie masz ochoty?

- Naprawdę dziękuję.

W pierwszym odruchu Holt chciał pójść za Megan do

kuchni, bał się bowiem o nią. Potem jednak pomyślał,
że pewnie przez chwilę chce być sama, by się wypłakać.
Gdy po minucie wróciła, ręce wprawdzie lekko jej drżały, ale
oczy miała suche. Postawiła przed Holtem kieliszek białego
wina.

- To na wypadek, gdybyś zmienił zdanie.

background image

- Świetnie zniosłaś tę wiadomość. - Holt nie potrafił po­

wstrzymać się od uwagi.

- Tak sądzisz? - Megan usiadła wygodniej na sofie, od­

słaniając przy tym nogi, a Holt heroicznie postanowił nie
zwracać na to uwagi. - Wbrew temu co widziałeś, nie jestem
histeryczką. Daniel jest częścią mojej przeszłości, mojej mło­
dości. Dawno pogodziłam się z jego odejściem.

- Myślałem, że nadal jest dla ciebie kimś bardzo ważnym.
- Kochałam go, ale to się skończyło w dniu, w którym

zrozumiałam, że nigdy do mnie nie wróci. Może nie dorósł
do roli ojca.

Słysząc to, Holt poczuł ulgę. Był jednak niespokojny, nie

powiedział jej bowiem całej prawdy. Czy powinien to zrobić
i obarczać Megan opowieścią o następnej, okrutnej manipu­
lacji jej ojca? Nie mógł jednak pozwolić, by Megan nadal
uważała, że Danielowi przestało na niej zależeć.

- Megan, Daniel musiał szybko wyjechać z Dallas. I je­

stem pewien, że przez cały czas pamiętał o tobie.

- A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
- Benny rozmawiał z ojcem Daniela, Billem Turnerem. Czy

wiesz, że wyjechał wraz z synem po wpłaceniu za niego kaucji?

- Wiedziałam, że miał jakieś kłopoty w Kalifornii i czę­

sto zmieniał adres. Ale niezbyt się tym interesowałam.

- Bill był hazardzistą. Pewni ludzie w Los Angeles wpła­

cili za niego dwadzieścia pięć tysięcy dolarów kaucji. Twój
ojciec o tym wiedział.

- Mój... Och, nie!
- Gdy byłaś w Oklahomie, twój ojciec odwiedził Turne­

rów. Obiecał im, że jeżeli opuszczą stan i jeśli Daniel będzie
się trzymał od ciebie z daleka, to on nie złoży doniesienia na

Billa. Daniel opuścił cię, by chronić swojego ojca przed
więzieniem.

background image

Megan zamknęła oczy, by ukryć ból.

- Powinnam się domyślić. Wmawiałam sobie, że tata ro­

bił tylko to, co uważał za najlepsze...

- Megan, nawet najbardziej wyrozumiały człowiek nie

mógłby usprawiedliwić tego, co zrobił ci ojciec. - Holt z tru­

dem zmusił się do wypowiedzenia następnych słów. - Daniel
kochał cię do końca swoich dni. Bill Turner ma pudełko
z listami, których jego syn nigdy do ciebie nie wysłał. Jeśli

tylko zechcesz, odda ci je.

Wreszcie powiedział już wszystko. Wiele go to kosztowa­

ło, ale teraz ma czyste sumienie. Przynajmniej w tej sprawie.

- Tak, chciałabym je przeczytać. - Megan uśmiechnęła

się smutno. - Trudno w to wszystko uwierzyć. Gdy ja oskar­
żałam Daniela o zdradę, on chronił swojego ojca przed mo­

im. Możemy więc powiedzieć Brianowi, że jego biologiczny

ojciec był szlachetnym człowiekiem.

Holt nawet przez chwilę nie pomyślał o swoim synu. Był

zbyt zaabsorbowany tym, jak Megan przyjmie złe wiadomo­

ści, oraz zazdrością o zmarłego Daniela.

- Megan, czy wszystko z tobą w porządku?
- Chyba tak. Może odreaguję to później. W tej chwili

czuję się tak, jakby w moim życiu skończył się pewien roz­
dział. - Położyła dłonie na ramionach Holta. - Dziękuję ci.
Za to, że zdobyłeś te informacje, i za to, że troszczyłeś się,

jak je przyjmę.

Holt gwałtownie się od niej odsunął, jakby oparzyła go

swym dotykiem.

- Nie dziękuj mi.

Wstał i podszedł do uchylonych drzwi balkonowych.

Zbliżał się deszcz i powietrze było chłodne.

- Dlaczego nie powinnam ci dziękować?
- Chcesz znać prawdę? Miałem nadzieję, że Benny nie

background image

znajdzie Daniela. A gdy dowiedziałem się o jego śmierci,
poczułem ulgę, uzyskałem bowiem pewność, że już nigdy
nie pojawi się w naszym życiu.

Oparł się o framugę i patrzył na wyginane przez wichurę

korony drzew. Dopiero po chwili poczuł, że Megan stoi obok
niego. Wiatr rozwiewał poły jej szlafroka, odsłaniając smukłe
uda.

- Myślę, że twoje odczucia były zupełnie naturalne. Brian

z taką łatwością mnie zaakceptował, pewnie podobnie zare­
agowałby na Daniela, a to postawiłoby ciebie w trudnej sy­
tuacji. Lubimy myśleć, że jesteśmy niezastąpieni. Ale bądź
pewien, że nikt nie jest w stanie zająć twego miejsca w sercu

Briana. Tylko ty jesteś dla niego prawdziwym ojcem, tak jak
Shelley była dla niego prawdziwą matką i ja też nie potrafię

jej zastąpić.

- Czyżby? - agresywnie zapytał Holt.
- Taka jest prawda.
Odpowiedziała z takim przekonaniem, że Holtowi zrobiło

się głupio.

- No cóż, pewnie masz rację. Czułem się fatalnie, bo

obawiałem się, że ktoś może zająć moje miejsce w życiu
syna. Bałem się tego od chwili, gdy zapragnął odszukać
swoich naturalnych rodziców. Ale chodzi o coś jeszcze. By­
łem zadowolony, że Daniel na zawsze zniknął z twojego
życia.

- Uważasz, że mnie skrzywdził?
- Nie. Byłem o niego zazdrosny. - Holt był zdumiony

własną szczerością.

- Byłeś zazdrosny o to, że ja i Daniel jesteśmy rodzicami

Briana?

- Do diabła, byłem zazdrosny, ponieważ go kochałaś.

Bałem się, że wasze uczucie odżyje.

background image

Milcząc, Megan obserwowała Holta z zagadkowym

uśmiechem. Przybliżył się do niej. Za plecami miała już tylko
framugę. Nim cokolwiek zdążyła powiedzieć, Holt przywarł
wargami do jej ust. Poczuł na nich zapach chablis.

Wiedział, że powinien natychmiast przestać, nie mógł jed­

nak tego uczynić. Ta chwila była stokroć wspanialsza od
najcudniejszych marzeń sennych.

Jej usta były równie żarliwe, a ręce tak samo niecierpliwe.

Gdy jeszcze mocniej przytulił Megan, poły jej szlafroka roz­
sunęły się i ujrzał olśniewające piersi. Zsunął szlafrok z jej
ramion i ustami zaczął pieścić jej sutki.

Świat zawirował przed oczami Megan. Cicho jęknęła,

a jej oddech stał się szybki i urywany.

O balkon uderzyły pierwsze krople deszczu, spadły rów­

nież na nich, ale nie były w stanie ochłodzić ich żaru.

- Holt, proszę... - W oczach Megan, oprócz pożądania,

był również lęk.

- Chcesz, bym przestał?
- Nie, ale... czy to znów będzie tylko nieważny incydent?
Gdy kochali się po raz pierwszy, Holt zaraz potem po

prostu uciekł. W ten sposób podkreślił, że tak naprawdę nic

ich nie łączy. Podczas rozmowy na patio powtórzył to sło­
wami, stwierdził przecież, że tamte chwile nie mają żadnego
znaczenia i nigdy się nie powtórzą. Był więc kłamcą i nieod­
powiedzialnym głupcem. To cud, że Megan w ogóle pozwo­
liła mu się pocałować.

- Gdybym mógł, zostałbym z tobą przez całą noc.

- Nie proszę cię o to. Wiem, że to niemożliwe ze względu

na Briana. Chciałabym tylko...

- Żebym stąd później nie uciekał jak z gniazda dzi­

kich os.

- Właśnie.

background image

- Przyrzekam. - Mówiąc to, Holt uniósł podbródek Me­

gan. - Jeśli pozwolisz mi przekroczyć próg twojej sypialni,
będzie to znaczyło, że naprawdę coś nas łączy. I nigdy się
tego nie wyprę. Czy właśnie tego chcesz?

Szukał odpowiedzi w jej oczach. Megan odwróciła się, by

zamknąć drzwi balkonowe, a gdy ponownie na niego spo­

jrzała, wyczytał w jej wzroku tę jedyną, cudowną odpowiedź.

- Sypialnia jest za kuchnią. - Uśmiechnęła się łobuzer­

sko. - Dzisiaj nie powinniśmy mieć problemów ze znalezie­
niem łóżka.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wziął Megan na ręce. Była lekka jak piórko. W gasnącym

blasku dnia Holt po raz pierwszy przekroczył próg jej sypial­

ni, która była równie niezwykła, jak reszta mieszkania. Wi­
ktoriańskie meble, a na ścianach plakaty w stylu Andy War­
hola. Łóżko art deco stało na kolorowym dywaniku. Stary
wiklinowy wózek dziecięcy wypełniony był kolekcją dziwa­
cznych kapeluszy.

To miejsce emanowało tajemniczą magią. Holt zrozumiał,

jak niewiele wie o Megan Carlisle. Na przykład te niezwykłe

kapelusze. Czy ona naprawdę je nosiła?

Gdy rozwiązał pasek, jej szlafrok miękko opadł na łóżko.

Holt zaczął gładzić nagie ramiona Megan, doznając przy tym
niezwykłego uczucia. Jej skóra była nieporównywalna z ni­
czym, ani z satyną, ani z porcelaną. Była niepowtarzalnym
cudem.

Gdy kochali się po raz pierwszy, w zbyt małym stopniu

delektował się pięknem jej ciała. Teraz z nieporównywalną

rozkoszą odkrywał delikatne piegi na jej ramionach, zachwy­
cał się gracją, z jaką siedziała naga na łóżku. Jej oczy płonęły.

Holt błyskawicznie się rozebrał.

- Czy już ci mówiłam, że lubię na ciebie patrzeć? Masz

piękne ruchy.

Słowa Megan bardzo go ucieszyły. Zależało mu, by po-

background image

strzegała go jako silnego i przystojnego mężczyznę. Ułożył

ją na łóżku i zaczął pieścić jej piersi.

- Jesteś taka piękna. Myślę o twoim ciele i o twojej duszy

-rzekł.

- Dziękuję. - Z wielkiej radości głos Megan się załamał.

- Jeszcze nikt mi tego nie powiedział, przynajmniej w taki
sposób.

- A powinni ci to wciąż powtarzać. - Miał na myśli jej

ojca, Daniela oraz owego nieszczęsnego męża. Szybko jed­
nak zapomniał o innych mężczyznach. Teraz Megan należała
tylko do niego, a on sprawi, by zapomniała o wszystkich
przeciwnościach losu. Zaborczo ją pocałował.

Wiedział, że nie powinien się spieszyć, miał zamiar w peł­

ni cieszyć się tymi darowanymi przez los chwilami, jednak

jego ciało było innego zdania. Gdy Megan odpowiedziała na

pocałunek, Holtem zawładnęło silne pożądanie.

- Pragnę cię - szepnęła Megan niecierpliwie. - Chcę, byś

był we mnie.

Dobry Bóg stworzył jej i moje ciało, byśmy się kochali,

zdążył jeszcze pomyśleć, a potem zatracił się w miłosnej jed­
ności z Megan. Była taka krucha. Holt starał się być delikat­
ny, ale ona nie tego pragnęła. Gwałtownie uniosła biodra,
gorączkowo dążąc do spełnienia.

Zamknęła oczy i namiętnie, dziko krzyczała, dotarła bo­

wiem do tajemnicy najwyższej rozkoszy. Holt podążył za nią,

jakby wiedziony nieodgadnionym zegarem miłości.

Gdy odpoczywali, Holt zauważył, że deszcz już ustał.

Wstał, by otworzyć okno. Megan bacznie go obserwowała.
Wiedział, dlaczego. Bała się, że zaraz ją opuści, nie w pełni

więc mu ufała. Tak być nie powinno. Tym razem jej nie
zawiedzie.

Wrócił do łóżka i przytulił się do Megan.

background image

- Czy chcesz, żebym to ja porozmawiała z Brianem

o Danielu? - przerwała milczenie.

Gdy wymówiła imię Daniela, zdziwił się, że tym razem

nie poczuł zazdrości. Ale Megan przed chwilą udowodniła
mu, że nie ma powodu do niepokoju.

- Masz rację, tak będzie lepiej. Wiesz przecież, że nie

mam tałentu do przekazywania złych wiadomości. Gdybyś

jednak wolała...

- W porządku, niech tak zostanie. Gdy Brian poczuje, że

ja pogodziłam się ze śmiercią Daniela, będzie mu łatwiej ją

zaakceptować. Ale bardziej martwię się tym, co mu powiemy
o naszym związku.

- Nie trzeba mu niczego mówić. Przecież i tak już wszy­

stko wie. Od dawna musiał się czegoś domyślać, chociaż
o nic mnie nie pytał. Gdybym uważał, że choćby w najmniej­
szym stopniu go krzywdzimy, nie dopuściłbym, by sprawy
zaszły tak daleko. Ale po tym, co mi powiedział Brian, gdy
zaskoczył nas na patio...

- Więc jednak rozmawialiście ze sobą? Właśnie o tym

chciałam z tobą pomówić. Przyznaj, że zachowałeś się wtedy

jak tchórz, zostawiając mnie z nim sam na sam.

- Zgoda, jestem tchórzem. Ale nie mogłem w żywe oczy

kłamać, że ten pocałunek nic nie znaczy i że to się już nigdy
nie powtórzy.

- Co dokładnie mu powiedziałeś?
- Że sam nie wiem, jak do tego doszło i jak to się skończy.

Ale Brian natychmiast mnie zapewnił, że nie ma nic prze­
ciwko naszemu związkowi.

- Mnie powiedział to samo. Ale nadal się martwię. Ten

związek... - Megan długo się wahała, zanim dokończyła
zdanie - może mieć wpływ nie tylko na nas, ale również na

bliskich nam ludzi.

background image

Lecz Holt myślał w tej chwili o czymś zupełnie innym.

O tym, jak bardzo mu zależy na Megan. A ona przypatrywała

mu się uważnie.

- Wiem, że nigdy nie będę w stanie zastąpić wam Shelley.

Ale może... Nie, zresztą to nieważne.

- Co masz na myśli? - Holt stał się czujny.
- To, że wszyscy możemy skorzystać na takim rozwoju

sytuacji. Ty i Brian potrzebujecie kobiecej ręki, a ja przynaj­
mniej miałabym namiastkę rodziny, którą mi odebrano. -
Bardzo z siebie zadowolona, położyła głowę na ramieniu
Holta.

Drgnął, gdy usłyszał słowo „rodzina". Brianowi tak bar­

dzo zależało na związku między Holtem i Megan. Wspomi­

nał o tym już wtedy, gdy jeszcze nie wiedział, kto jest jego
naturalną matką. Czyżby przede wszystkim pragnął znowu
mieć normalną rodzinę?

Czy Megan też do tego dąży? A więc może jest tak, że

nieświadomie myli to pragnienie z uczuciami do Holta?

Tak, dzięki ich związkowi łatwiej pogodził się ze śmiercią

Shelley. Ale to nie miało nic wspólnego z Brianem, a mał­
żeństwo z Megan w ogóle nie wchodziło w rachubę. Jeżeli
ona i Brian marzą o nowej rodzinie, to wyłącznie ich sprawa.
On nie chce z tym mieć nic wspólnego.

Pewnego październikowego popołudnia Megan siedziała

na stadionie piłkarskim i myślała o tym, jak wspaniałym
dzieckiem jest Brian. Wiadomość o śmierci Daniela przyjął
wprawdzie znacznie gorzej, niż się tego spodziewała, ale
dzisiaj powiedział jej, że wszystko już przemyślał.

- Tak jest chyba lepiej - stwierdził pragmatycznie. - Da­

niel mógłby mnie nie polubić, a poza tym nie wiadomo, jak
ułożyłyby się jego stosunki z tatą.

background image

- Daniel oszalałby na twoim punkcie - przekonywała go

Megan. Musiała jednak przyznać, że obawy Briana były jak
najbardziej uzasadnione.

Czekając na rozpoczęcie gry, zastanawiała się, gdzie po-

dziewa się Holt. Na pewno zależało mu na tym, by obejrzeć
pierwszy występ syna w drużynie Dallas Sparks.

Cieszyła się, że Holt ostatecznie zgodził się na grę Briana

w tym zespole. Postawił tylko jeden warunek: by sport nie
wpłynął na wyniki w nauce. Jak do tej pory, wszystko ukła­
dało się pomyślnie i Brian coraz bardziej wierzył we własne

możliwości.

Rozpoczął się mecz i Megan z uwagą śledziła poczynania

Briana. Nigdy przedtem nie interesowała się piłką nożną, ale
teraz zaczynała rozumieć obawy Holta. Do tej pory sądziła,
że jest to gra łagodna, lecz już po kilku minutach wielu
chłopców miało otarte kolana i dłonie.

Nagle Megan zwróciła uwagę na kobietę w eleganckim

kostiumie i w kapeluszu. Przyglądając się jej dłużej, zauwa­
żyła, że jest niezwykle podobna do matki, znajdowała się

jednak za daleko, by Megan mogła uzyskać całkowitą pew­

ność. Zresztą, nie mogła to być Rolanda. Ona na meczu
piłkarskim?! To po prostu niemożliwe.

W ostatnim czasie Megan prawie zapomniała o swojej

matce. Żyła jak w cudownym śnie. Poznawała swojego syna,
odnowiła przyjaźń z Heather Shipman, nie mówiąc już
o wspaniałym związku z Holtem. Tak, chyba zbyt ostro po­
traktowała matkę. Jednak po pamiętnej i burzliwej scenie

Rolanda ani razu nie próbowała się z nią skontaktować, co
świadczyło samo za siebie. Po prostu nie chciała mieć nic do

czynienia ze swoją córką i wnukiem.

Lecz Megan nie mogła zapomnieć wyrazu twarzy matki,

gdy ta dowiedziała się o tym, co uczynił jej mąż. Na pewno

background image

trudno jej było pogodzić się z tym, że człowiek, którego całe
życie kochała i któremu bezgranicznie ufała, po prostu ją
oszukał. Megan świetnie to rozumiała, przecież sama była
ofiarą jego matactw.

Postanowiła dłużej o tym nie myśleć. Zawsze tak robiła,

gdy coś zbyt mocno ją przygnębiało.

Jednak Brian wielokrotnie pytał ją o dziadków, a zwłasz­

cza o Rolandę, która mieszkała przecież w tym samym mie­

ście, i to, że się jeszcze nie poznali, było trudne do wytłuma­
czenia. Megan postanowiła zadzwonić do matki i namówić

ją na spotkanie. Była to winna Brianowi.

Tak rozmyślając, przez cały czas obserwowała, co się

dzieje na boisku. Brian radził sobie naprawdę dobrze, a to

napawało ją macierzyńską dumą.

- Brianie, nie daj się! - usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się i zobaczyła Holta, siedzącego z jakimś to­

warzystwem kilka rzędów wyżej. Wpatrywał się w boisko
i chyba jej nie widział.

Kiedy przyszedł? Jak mogła go nie zauważyć? Najważ­

niejsze, że już tu jest.

Wzięła torebkę i zaczęła przeciskać się w jego kierunku.

Marzyła o tym, by usiąść obok niego i ogrzać w jego dło­
niach zziębnięte palce.

Gdy wreszcie ją zauważył, na jego twarzy nie pojawił się

jednak, tak przez nią lubiany, ciepły uśmiech. Wręcz prze­

ciwnie, Holt przywitał ją chłodno i obojętnie.

- Cześć, Megan. - Nawet nie ruszył się z miejsca, by

mogła usiąść obok niego.

Był w towarzystwie młodej pary z małym dzieckiem,

starszego małżeństwa i samotnego mężczyzny z wąsami.
Wszyscy oni z ciekawością zerkali na Megan.

- Przepraszam. - Holt wreszcie przypomniał sobie o do-

background image

brych manierach, jednak Megan i tak czuła się urażona. - To

jest Megan Carlisle. Megan, poznaj panią i pana Brewers...

- Niewyraźnie wymamrotał resztę nazwisk.

Megan podczas witania się ze znajomymi Holta z najwię­

kszym trudem zachowywała zimną krew. Holt odnosił się do
niej z rezerwą, był zakłopotany i obcy. Nie oznajmił, że Me­
gan jest matką Briana oraz że coś go z nią łączy.

- Brian świetnie sobie radzi - powiedziała, by przerwać

krępującą ciszę.

- Tak, nieźle - odparł Holt, nie zaszczyciwszy jej nawet

spojrzeniem.

- Shelley znakomicie jeździła na łyżwach. Pewnie Brian

po niej odziedziczył talent sportowy - zauważyła jedna z ko­
biet.

Holt przecząco pokręcił głową, ale nie odezwał się ani

słowem.

Megan zrozumiała, że ci ludzie nie orientują się, iż Brian

jest adoptowanym dzieckiem. Zrobiło się jej przykro, ale to

Holt powinien poinformować ich o tym. Gdyby zrobiła to

ona, Holt znalazłby się w bardzo niezręcznej sytuacji.

- Megan, usiądź z nami - zaprosił ją mężczyzna z wą­

sami.

- Nie, dziękuję, chciałam się tylko przywitać. - Mówiąc

to, nie potrafiła opanować miotających nią emocji. Wróciła
na swoje miejsce i choć przez cały czas czuła na plecach

spojrzenie Holta, postanowiła to ignorować.

Po pierwszej połowie meczu zespół Briana prowadził.

Ponieważ po meczu Holt miał zabrać syna do domu, Megan
uznała, że może już opuścić stadion. Gdy przeciskała się
w kierunku parkingu, napotkała spojrzenie Holta. Przyglądał
się jej uważnie, ale nie uczynił nic, by ją zatrzymać.

Przez ostatnie tygodnie był czułym, namiętnym i opiekun-

background image

czym kochankiem. Obdarowywał ją kwiatami i upominkami,

zapraszał na romantyczne kolacje. Z uwagi na Briana nie
spotykali się tak często, jak pragnęłaby tego Megan, ale
wykorzystywali każdą sposobność, by być razem.

W pewnej chwili zrozumiała, że jest w Holcie naprawdę

zakochana. I że każdy dzień pogłębia to uczucie. Była prze­

konana, że Holt odwzajemnia jej miłość.

A teraz zrozumiała, że on wstydzi się ich związku. Prawie

ją zignorował, potraktował jak zwyczajną znajomą.

Głęboko zatopiona w myślach, dopiero po kilku minutach

zdała sobie sprawę, że ktoś przez cały czas za nią idzie.
Parking był ciemny i pusty.

A może to tylko Holt, pomyślała z nadzieją. Będzie ją

przepraszać, poprosi, by wróciła na stadion i przyłączyła się
do jego przyjaciół. Podeszła do dżipa i wyjęła kluczyki. Na­
gle szybko się odwróciła.

Ku jej zdumieniu, stała przed nią kobieta, na którą zwró­

ciła uwagę na stadionie.

- Mama?

- Cześć, Megan.
- Co ty tu robisz?
- Śledziłam cię. Szczerze mówiąc, robię to już od kilku

dni. Dzięki temu zobaczyłam wreszcie Briana.

- Mówisz serio? Naprawdę chciałaś go zobaczyć?
- Tak, ale nie chciałam, by on zobaczył mnie. - Rolanda

zadrżała na zimnym wietrze. - Słuchaj, Megan, a może pó­

jdziemy na kawę?

Starsza pani Carlisle w niczym nie przypominała zawsze

pewnej siebie i wyniosłej damy. Nieśmiało prosiła córkę
o chwilę rozmowy i Megan nie potrafiła odmówić.

- Zgoda, chodźmy na kawę.

Gdy wsiadały do srebrnego mercedesa matki, Megan

background image

uświadomiła sobie, że kilkakrotnie widziała ten samochód
przed swoim domem. Zastanawiała się, którego z jej sąsia­
dów stać na tak kosztowną ekstrawagancję.

Rolanda jechała powoli i ostrożnie, jak początkujący kie­

rowca, którym w istocie była, zazwyczaj bowiem poruszała
się limuzyną prowadzoną przez szofera.

Gdy siedziały już w kawiarni, Megan po długim wahaniu

zadała wreszcie nurtujące ją pytanie:

- A więc co sądzisz o swoim wnuczku?
- Myślę, że to dobry i ładny chłopak. Trochę przypomina

mojego brata, Ricka, ale przede wszystkim podobny jest do
Daniela. Czy już go odnalazłaś?

- Zmarł kilka lat temu. - Głos Megan wyprany był

z wszelkich emocji.

- Och, Megan, tak mi przykro.
- Czyżby? Nie obchodził cię zbytnio nawet wtedy, gdy

żył.

- Martwiłam się, że Daniel jest dla ciebie za stary, to

znaczy zbyt dojrzały. Ale nigdy nie uważałam go za złego
człowieka. A poza tym był diabelnie przystojny. Bardzo się
zdziwiłam, gdy cię tak po prostu zostawił.

- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak. Gdy powiadomiliście nas o twojej

ciąży, promieniował szczęściem. A gdy wspomniał, że chce
cię poślubić, byłam przekonana o jego szczerości. Ale jeśli

już mówimy o przystojnych mężczyznach, to dlaczego na

stadionie nie siedziałaś obok pana Ramseya?

- Bo nie chciał, bym obok niego siedziała. Chyba krępuje

go rola, jaką odgrywam w życiu Briana. Jego przyjaciele nie
wiedzą, że Brian jest adoptowanym dzieckiem. - Megan
z trudem powstrzymała łzy.

- Ach, ci mężczyźni i ich zakichana duma. Swoją głupotą

background image

i bezmyślnością tak łatwo potrafią nas zranić. Do łóżka jesteś
wystarczająco dobra, ale jak widać nie na tyle, by cię przed­

stawił swoim przyjaciołom.

- Mamo! - Tak drastycznie wyrażona opinia absolutnie

nie była w stylu Rolandy.

- Przepraszam cię, kochanie, że nie owijam niczego

w bawełnę, ale przez ostatnie dni zauważyłam, co łączy cię
z Holtem.

Ku swemu zaskoczeniu Megan nie wyczuła w głosie mat­

ki nagany ani złości.

- Holt jest dobrym człowiekiem. - Megan natychmiast

stanęła w jego obronie. - Zawsze będę wdzięczna, że tak
świetnie wychował Briana. Poza tym pozwala mi spotykać
się z synem, kiedy tylko mam na to ochotę.

- Zgoda, jest dobrym ojcem - przyznała Rolanda. - Ale

czy jest odpowiednim partnerem dla ciebie?

- Nie wiem - odpowiedziała Megan z wahaniem. Dzi­

siejsze zachowanie Holta dało jej wiele do myślenia.

- Jak Brian zareagował, gdy tak nagle pojawiłaś się w je­

go życiu?

Megan uśmiechnęła się ciepło.

- Cudownie. To najbardziej bezpośredni chłopiec, jakie­

go kiedykolwiek poznałam. Daje mi tyle radości. Często pyta
też o ciebie.

- O mnie?
- Nic dziwnego, że interesują go dziadkowie. Mecz się

jeszcze nie skończył, więc możemy tam wrócić. Będzie dobra

okazja, byś go poznała.

Rolanda zdecydowanie potrząsnęła głową.

- Nie, nie czuję się na siłach.
- Dlaczego?
- Chyba jeszcze nie jestem gotowa na spotkanie z dziec-

background image

kiem, którego istnienia nawet nie podejrzewałam. Może kie­
dy indziej.

A więc to tak! Rolanda wprawdzie była ciekawa Briana, lecz

nie stać ją było na to, by zaangażować się w bliższą z nim
znajomość. Wszystkie pozytywne emocje, które owładnęły Me­
gan podczas rozmowy z matką, natychmiast wyparowały.

- Robi się późno, mamo. Musimy się pożegnać. - Rzuciła

na stół pieniądze i szybko wstała od stolika.

Dźwięk domofonu wyrwał Megan z płytkiego, nerwowe­

go snu. Zerknęła na budzik stojący przy łóżku: było kilka
minut po północy. Co, do diabła?

- Kto tam? Mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego!

- warknęła wściekle.

- To ja, Holt. Muszę z tobą porozmawiać.

- Doprawdy? Ale ja nie muszę, zwłaszcza w środku nocy.

Może odwiedzisz mnie o bardziej dogodnej porze? A może
boisz się, że ktoś nas razem zobaczy?

- Megan, proszę, pozwól mi się wytłumaczyć.
Czuła, że nie powinna z nim rozmawiać. Jeżeli wpuści

go do mieszkania, jej złość się ulotni, a ona chciała być na

niego zła.

- Zejdę na dół - rzekła oschłym tonem. Owinęła się szla­

frokiem i zbiegła po schodach, nie tracąc czasu na szukanie
kapci. Pożałowała tego, gdy pod stopami poczuła chłód po­
sadzki. Holt siedział w holu i bacznie ją obserwował. Usiadła

jak najdalej od niego i skrzyżowała ramiona w obronie przed

zimnem.

- No dobrze, o co chodzi?
- Czy pamiętasz przyjaciela Briana, Petera Brewersa?

- Tak, gra w tym samym zespole co on.
- Ta młoda para, która siedziała obok mnie, to rodzice

background image

Petera. Bardzo mi pomogli podczas choroby Shelley, a po jej
śmierci okazali się jednymi z tych nielicznych przyjaciół,
którzy mnie nie opuścili. Mogłem zawsze na nich polegać.

- Dobrze jest mieć takich przyjaciół. - Megan nie bardzo

rozumiała, do czego Holt zmierza.

- Nie spodziewałem się, że spotkam ich na meczu, a gdy

się pojawiłaś, nie bardzo wiedziałem, jak mam cię przedsta­
wić. Oni orientują się, że Brian jest adoptowanym dzieckiem,
ale ta starsza para siedząca obok, czyli dziadkowie Petera,
nie mają o tym pojęcia. Ta sprawa jest trochę skomplikowana

i nie miałem ochoty wyjaśniać jej na stadionie.

- Wiem, że to nie jest takie proste. Ale nie podoba mi się

ukrywanie moich związków z Brianem. Nie zrobiłam prze­
cież nic złego. Nie chcę, by Brian wziął z ciebie przykład
i zaczął się mnie wstydzić.

- Wiesz, że nie o to chodzi. Ale masz rację. Nic nie może

usprawiedliwić mojego zachowania.

Te przeprosiny nie udobruchały jednak Megan.
- Przywitałeś się ze mną jak z kimś obcym i nawet się nie

uśmiechnąłeś.

- Megan, jeszcze raz cię przepraszam. Wiem, że źle się

zachowałem. Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

- Jak byś wtedy postąpił?
- Przedstawiłbym cię jako przyjaciółkę i poprosił, byś się

do nas przyłączyła.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała Megan.

- Jako bliską przyjaciółkę?

Holt zawahał się przez moment.

- Tak, chyba właśnie tak powinienem cię przedstawić.
- Och, cóż za entuzjazm.
- Megan, proszę, postaraj się mnie zrozumieć. Ci ludzie

od dwóch lat znają mnie jako pogrążonego w bólu wdowca

background image

i nagle musiałbym im tłumaczyć, że sytuacja się zmieniła, bo
z kimś jestem...

Megan świetnie rozumiała, co Holt miał na myśli.
- Wstydzisz się tego, co nas łączy.
- Nie ujmowałbym tego w ten sposób.
- Nieważne, jak to ujmiesz. Istotne jest to, jak jest napra­

wdę. Jeśli nie potrafisz powiedzieć swoim przyjaciołom, że
spotykasz się ze mną, znaczy to, że nie jesteś jeszcze gotów
do nowego związku.

- Megan, bądź rozsądna...
Ale ona gwałtownie mu przerwała:
- Gdy dojrzejesz do tego, by wszem i wobec oznajmić,

że jesteśmy parą, możemy znów spróbować być razem. Do
tego czasu nie mam zamiaru się z tobą spotykać, pojawiać

się i znikać w zależności od tego, w jakim w danym momen­

cie jesteś nastroju.

Podeszła do drzwi, ale powstrzymał ją głos Holta:
- Poczekaj, mam ci jeszcze coś do powiedzenia. Obieca­

liśmy sobie, że to, co nas łączy, nigdy nie powinno zranić
Briana. Chciałbym, byś dotrzymała tej obietnicy.

- Dlaczego sądzisz, że jej nie dotrzymam?
- Nie zostałaś na stadionie do końca meczu, co bardzo

zdziwiło Briana. Musiałem mu nakłamać, że się źle poczułaś

i dlatego wyszłaś wcześniej. Nie lubię takich sytuacji.

Megan zacisnęła dłonie w pięści, z trudem opanowując

wściekłość.

- Och, jeżeli tak bardzo brzydzisz się kłamstwem, po­

wiedz Brianowi, jak naprawdę zachowałeś się na stadionie!

- Trzasnęła drzwiami i pobiegła na górę, nie obejrzawszy się

nawet za siebie.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kuchnia w domu Holta wyglądała jak pobojowisko. Re­

mont, początkowo zaplanowany na sześć tygodni, przedłużał
się. Holt był już bardzo zmęczony bałaganem, hałasem
i wszechobecnym kurzem.

Męczyło go również to, że nie miał kogo obwiniać o zaist­

niały stan rzeczy, ponieważ od pamiętnej nocnej rozmowy Me­
gan była praktycznie nieuchwytna. W biurze prawie nie bywała,
a w domu Holta pojawiała się tylko podczas jego nieobecności.

Dzisiaj, z powodu nieznośnego bólu głowy, wcześniej wró­

cił z pracy, ale nie mógł znaleźć spokojnego miejsca. Jakby tego
było mało, że hałasowały maszyny, to jeszcze robotnicy nasta­
wili na cały regulator stację z muzyką country. Holt postanowił
więc uciec z tego piekła, jednak gdy wsiadał do samochodu,
zobaczył podjeżdżającego pod dom znajomego dżipa.

Mam cię! pomyślał ze złością. Zażąda od Megan, by zmu­

siła podwykonawców do szybszej pracy. Obserwował ją, gdy
wysiadała z samochodu, ubrana w pomarańczową dżersejo-
wą sukienkę. Nagły powiew wiatru spowodował, że materiał
przylgnął do jej ciała. Holt pomyślał o cudownych piersiach
i smukłych nogach Megan.

Do diabła z tym, musi bardziej nad sobą panować! Zamie­

rza przecież powiedzieć jej o kilku sprawach. Ruszył w kie­
runku Megan.

- Och, to ty, Holt. Nie wiedziałam, że już jesteś w domu.

background image

- Jasne, że nie wiedziałaś, bo inaczej by cię tu nie było.

Trzeba przyznać, że unikałaś mnie po mistrzowsku.

- Nie unikałam cię, tylko ostatnio byłam bardzo zajęta.

Odszedł jeden z naszych projektantów i musiałam przejąć
kilka jego zamówień. A poza tym nie sądziłam, że tak bardzo
chcesz się ze mną zobaczyć.

- I tu się myliłaś. Kiedy, na litość boską, będzie wreszcie

koniec tego remontu? Przekroczyłaś termin o tydzień.

Ton głosu Holta zaskoczył Megan. W jej brązowych

oczach pojawił się wyraz bólu i rozżalenia, natychmiast jed­

nak zgasł, zwyciężył bowiem profesjonalizm.

- Wykonanie niektórych rzeczy, na przykład tych drew­

nianych szafek, zajęło nam więcej czasu, niż się spodziewa­
liśmy. Powinieneś wiedzieć z własnego doświadczenia, że
nie wszystkie prace można dokładnie zaplanować. A do koń­
ca remontu jest bliżej, niż ci się wydaje.

- A co na środku salonu robi ta wielka skrzynia z narzę­

dziami?

Megan przygryzła wargi.

- Przepraszam, masz prawo być zły. Te rzeczy już dawno

powinny być sprzątnięte. Zaraz to załatwię. Czy masz jeszcze

jakieś uwagi?

A niech to! Odnosiła się do niego jak do uciążliwego

klienta, tak jakby nic więcej ich nie łączyło. No cóż, miał za
swoje. Przed tygodniem sam zachował się podobnie.

- Nie, nie mam więcej uwag. - Holt ścisnął palcami skro­

nie. - Może tylko mogłabyś spowodować, by ustał ten pie­
kielny hałas.

- Im szybciej będą pracowali, tym szybciej skończą. Ale

poproszę robotników, by ściszyli radio.

Gdy wróciła z kuchni, głos piosenkarza country gwałtow­

nie zamilkł, a w całym domu zgasło światło.

background image

- Co się stało? - zapytała Megan cicho.

Holtowi zrobiło się głupio. Jego złość miała niewiele

wspólnego z remontem.

Ale najwidoczniej Megan naprawdę nie żartowała, mó­

wiąc, że nie chce się z nim spotykać na dotychczasowych
zasadach. Pewnie sądziła, że pamięć o Shelley nie pozwala
Holtowi uznać faktu, że oto inna kobieta wkroczyła w jego
życie. Nie miała racji.

To prawda, podczas meczu zachował się fatalnie, ale wię­

cej już tego nie zrobi. Czego więc ona od niego oczekuje?
Co ją udobrucha? Może ma wydać przyjęcie i uroczyście
oznajmić zebranym, że Holt i Megan ze sobą sypiają? Albo
ogłosić to w prasie?

Jak ma ją przekonać, że powinni spróbować jeszcze

raz?

- Dzwoniłam do elektrowni - przerwała mu rozmyślania

Megan. - Jaka.ś awaria. Nie ma światła w całej dzielnicy.

Zwolniłam robotników, ale najpierw kazałam im uprzątnąć
salon. Wszystko w porządku?

- Tak, oczywiście.
- Czy chcesz jeszcze o czymś porozmawiać?

- Megan, wiem, że jesteś zajęta, ale poświęć mi jeszcze

kilka minut.

Zerknęła na zegarek, gorączkowo wymyślając jakąś wy­

mówkę. Nie czuła się jeszcze gotowa do rozmowy z Holtem.
W końcu postanowiła zaryzykować.

- Tak, mam jeszcze trochę czasu. Może pójdziemy na

patio?

- Wszystkie nasze pobyty na patio kończyły się raczej

niefortunnie - z wymuszoną swobodą powiedział Holt.

- Więc chodźmy do salonu.
- Dobrze.

background image

W ciemnym salonie Megan usiadła na krześle, podczas

gdy Holt nerwowo krążył wokół niej.

- Martwi mnie, że między nami tak się ułożyło.

Megan długo milczała. Oczekiwała przeprosin. Domagała

się tego jej urażona duma. Ale serce mówiło, że powinna
pogodzić się z Holtem.

- Mnie też to martwi. Zbyt się uniosłam.
- Miałaś prawo być wściekła. Nie powinienem przejmo­

wać się tym, co o mnie pomyślą moi przyjaciele.

- Nic dziwnego, że liczysz się z opinią przyjaciół. Ale

ważne jest również to, co ja myślę i czuję.

- Wiem, nie miałem prawa ranić cię tylko dlatego, że tak

głupio dbałem o swoją opinię. John i Eloise Brewersowie są

naprawdę moimi przyjaciółmi i powinienem wiedzieć, że
mnie zrozumieją. Chcą cię poznać.

- Rozmawiałeś z nimi?
- Tak, i wszystko im powiedziałem. O tym, kim jesteś dla

Briana i co łączy cię ze mną. Powiedziałem im też, że osza­
lałem na twoim punkcie. Przy okazji zdałem sobie sprawę,
że jeszcze nigdy ci tego nie wyznałem.

Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
- Megan, naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczysz.

Chcę, byś zrozumiała, że bez ciebie moje życie jest puste.
Wiem, nie zawsze moje postępowanie było zgodne z tym,
co mówiłem, ale czasami zachowuję się jak bezmyślny głu­

piec. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Zdaję sobie
sprawę, że cię zraniłem, ale obiecuję, że będę szanował twoje
uczucia.

Ten mężczyzna wiedział, jak przekonać kobietę. Teraz

z kolei Megan poczuła się winna, bowiem uświadomiła sobie,
że kierując się urażoną dumą, nie pomyślała o tym, co prze­
żywa Holt.

background image

- Chyba zbyt pochopnie cię osądziłam. - Mówiąc to,

swoją dłonią nakryła dłoń Holta.

A on drugą ręką uniósł w górę twarz Megan i spojrzał jej

prosto w oczy:

- Czy to oznacza, że możemy spróbować jeszcze raz?
Jej poprzedni opór nie miał już znaczenia, zwłaszcza że

usta Holta zbliżały się do jej warg. Nim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, złączyli się w długim, namiętnym pocałunku.

- Tak, spróbujmy jeszcze raz - odezwała się Megan po

chwili.

Holt objął ją ramieniem i ponownie pocałował. Usłyszeli

głosy wychodzących robotników. Holt powiedział zachry­
pniętym głosem:

- Brian jest na treningu, mamy więc dla siebie cały dom.
- Za godzinę czeka mnie ważne spotkanie.
- Przełóż je na inny termin.
- Nie mogę. Ścigam faceta od kilku tygodni.
- No cóż, zatem została nam tylko godzina.
- Holt, przestań - zaprotestowała bez przekonania. Cze­

kała na dotyk Holta. Poczuła ból w nabrzmiałych piersiach,
zalała ją fala gorąca. Gdy jednak zaczął zdejmować jej su­
kienkę, zaoponowała:

- Poczekaj. Chyba powinniśmy pójść do sypialni.
- Szkoda czasu.
- A jeżeli Brian wróci wcześniej?
- Nie wróci. - Pomarańczowa sukienka wylądowała na

środku salonu. Megan wciąż jednak myślała o Brianie.

- Skąd masz pewność, że on nie...
- No dobrze, chodźmy do sypialni. - Holt podniósł z zie­

mi jej sukienkę, wziął Megan za rękę i poprowadził w kie­
runku schodów. - Ale nie marnujmy czasu. Mamy go tak
niewiele.

background image

Megan też to martwiło. Kto wie, kiedy znów pojawi się

okazja, by mogli być sam na sam.

- Ścigajmy się do sypialni - zaproponowała Megan.

Prawie równocześnie wbiegli na górę i padli bez tchu na

łóżko.

Holt natychmiast zaczął rozbierać Megan. Jego ruchy były

delikatne, lecz stanowcze. Gdy była już naga, zaczął w po­

śpiechu zdejmować z siebie ubranie. Siła jego pożądania za­

władnęła Megan. Gdy przyciągnął ją do siebie, drżącą i nie­

cierpliwą, rozległ się dzwonek telefonu. Holt spojrzał nie­

chętnie na aparat.

- Niech dzwoni. Nie mam zamiaru odbierać.

- Może jednak powinieneś. - Megan ogarnął dziwny nie­

pokój. - A jeżeli to coś ważnego? Może to Brian?

- Zadzwoni jeszcze raz. - Pocałował Megan przy wtórze

kolejnych dzwonków. Ósmy dzwonek, dziewiąty... - No do­

brze, odbiorę. Słucham? Tak, tak...

Wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Miejsce

irytacji zajęły skupienie i troska. Megan intuicyjnie wyczuła,

co było tego przyczyną.

- Czy to Brian? - Gwałtownie wstała z łóżka i podbiegła

do telefonu.

Holt niecierpliwie machnął ręką. Przed odłożeniem słu­

chawki rzucił jeszcze:

- Zaraz tam będę. - Spojrzał na Megan. - Dzwonił trener.

Brian miał jakiś wypadek. - Mówiąc to, Holt szybko się

ubierał.

- Co się właściwie stało? - zdołała wykrztusić Megan

przez zaciśnięte gardło.

- Nie wiem dokładnie. Zabrali go do szpitala. Muszę tam

natychmiast jechać. Przepraszam, że znów cię zostawiam

samą.

background image

O czym on mówi? Megan przez chwilę nie mogła złapać

tchu. Gdy wreszcie odzyskała głos, Holt był już na schodach.

Zauważyła na dywanie jego kluczyki od samochodu, które

musiały mu wypaść z kieszeni. Chwyciła je i zbiegła na dół.
Znalazła Holta w salonie. Nerwowo czegoś szukał, potykając
się o sprzęty.

- Mam twoje kluczyki i jadę z tobą.
- Nie możesz ze mną jechać. Masz ważne spotkanie,

a poza tym...

- Do diabła ze spotkaniem! Wydaje ci się, że mogę my­

śleć o pracy, gdy mój syn leży w szpitalu?

Holt kilkakrotnie zamrugał powiekami, wreszcie przy­

mknął oczy i potrząsnął głową.

- Masz rację, jedźmy.

Podczas jazdy Megan zaprzątnięta była troską o Briana

i rozpamiętywaniem zachowania Holta. Obiecał jej przecież,
że będzie szanował jej uczucia, a znów zachował się bezmy­
ślnie. A już zaczynała uważać, że Holt zaakceptował ją w roli
matki Briana. Najwyraźniej była w błędzie.

Przejeżdżali przez miasto w godzinach szczytu i często

stawali w korkach. Wtedy Holt bacznie się jej przyglądał.
Zauważył, że Megan z trudem powstrzymuje łzy. A więc
znów popełnił błąd. Zbyt często zapominał, że Megan jest

matką Briana, i dostrzegał w niej tylko swoją kochankę.
Musnął dłonią jej rękę.

- Megan, przepraszam. Powinienem wiedzieć, że bardzo

się tym przejmiesz. Jesteś przecież naturalną matką...

Megan gwałtownie wyszarpnęła swoją dłoń i spytała pod­

niesionym głosem:

- Czy już zawsze masz zamiar nazywać mnie naturalną

matką Briana? Tylko tyle? Nosiłam go przez dziewięć mie­
sięcy, dbałam o niego, miałam ciężki poród. To ja zmusiłam

background image

cię do odebrania telefonu, bo przeczuwałam, że stało się coś

złego. Mów sobie, co chcesz, jestem jego matką.

Holt wiedział, że Megan ma rację, ale w głębi duszy bun­

tował się przeciwko temu. Nie chciał, by Megan wyparła
Shelley z pamięci i z serca Briana. On sam potrafił być z nią,
nie niszcząc wspomnień o zmarłej żonie. Co innego Brian.
Jest jeszcze bardzo młody i podatny na wpływy, Megan mog­
ła stać się dla niego jedyną i prawdziwą matką, a to uwłacza­
łoby pamięci Shelley.

Jednak Megan była kobietą, która straciła dziecko. Obec­

nie, gdy odnalazła Briana, zasługiwała na to, by doznać
wszelkich radości i trosk macierzyństwa. Teraz Holt całą
uwagę musi poświęcić Brianowi, ale gdy minie najgorsze,

wynagrodzi Megan swoje bezmyślne zachowanie. Nie wie­
dział jeszcze, jak tego dokona, ale z pewnością coś wymyśli.

Megan gorączkowo krążyła po szpitalnej poczekalni. Była

zbyt zdenerwowana, by usiedzieć w miejscu. Okazało się, że
Brian doznał poważnej kontuzji w czasie treningu. Podczas
wyskoku do piłki zderzył się z innym zawodnikiem. Pode­

jrzewano uraz czaszki i pleców. Godzinę temu zabrano go na

badania i lekarze niewiele jeszcze mogli powiedzieć.

Wyrzucała sobie, że wymogła na Holcie, by pozwolił

Brianowi grać w tym zespole. Uprzedzał ją przecież, że gra

jest ostra i może być niebezpieczna.

Od czasu do czasu rzucała ukradkowe spojrzenia w jego

stronę. Siedział wciśnięty w plastikowe krzesło, z opuszczo­
nymi ramionami i zwieszoną głową. Jego ból był niemal
wyczuwalny.

Prawie ze sobą nie rozmawiali. Ciężkie chwile nie zbliży­

ły ich do siebie, ale wspólna troska o Briana łączyła oboje
niewidzialną nicią.

background image

Megan uzmysłowiła sobie, że wobec tragicznego wy­

padku Briana jej urażona duma jest żałosna i nie na miej­
scu. Usiadła obok Holta i dotknęła jego ręki. Drgnął gwał­
townie.

- Jak sobie radzisz? - Wiedziała, że to głupie pytanie, ale

chciała nawiązać z nim kontakt.

- Tak sobie, a ty?
- Czuję się okropnie. Nie powinnam nalegać, by Brian

grał w tym zespole.

Holt obdarzył ją badawczym spojrzeniem.
- Megan, na litość boską, to nie twoja wina. Brian miał

wypadek, który mógł się wydarzyć wszędzie. I to nie ty
przekonałaś mnie o tym, bym pozwolił Brianowi na grę
w tym zespole. Namówili mnie do tego Brewersowie. Ich syn
też gra w tej drużynie.

- Ach, to tak.

Megan poczuła się lekko urażona, że Holt znów zlekce­

ważył jej opinię.

- Wziąłem pod uwagę również twoje zdanie - dodał Holt

szybko, jakby czytając w jej myślach. - Zresztą, nie ma sen­
su mówić o winie. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz

skupmy się na Brianie.

- Jakim był dzieckiem? - Megan, zadając to pytanie,

uświadomiła sobie, że nigdy jeszcze o tym nie rozmawia­
li. Zawsze dotąd ten temat wydawał się jej drażliwy. W opo­
wieściach o dzieciństwie Briana musiałaby się pojawić
Shelley.

Ale Holt odpowiedział bez chwili wahania.

- Był ruchliwy jak mały niedźwiadek. Zaczął chodzić,

gdy miał dziewięć miesięcy, i wszędzie go było pełno. To nie

jest jego pierwszy pobyt w tym szpitalu.

- Opowiadał mi, że w przedszkolu złamał sobie rękę.

background image

- Tak, a później jeszcze obojczyk i nogę.
- A więc przyzwyczaiłeś się już do wizyt w szpitalu.

Holt potrząsnął głową:

- Nie, do tego chyba nie można się przyzwyczaić.
- Opowiedz mi coś jeszcze. Czym lubił się bawić? Czy

miał jakiegoś wymyślonego przyjaciela?

Holt uśmiechnął się. A rozmowa najwidoczniej przynosiła

mu ulgę.

- Tak, takim jego przyjacielem był Conan Barbarzyńca.

Mam w domu dużo albumów ze zdjęciami. Dziwiło mnie, że
nigdy o nie nie pytałaś.

- Miałam taki zamiar, ale wiedziałam, że będą tam też

zdjęcia Shelley. Nie byłam pewna, czy jesteś już w stanie...
Nie, to nie cała prawda. Tak naprawdę nie byłam przygoto­
wana do oglądania tych zdjęć.

- Co masz na myśli?
- Chyba bałam się porównań. Wiem, że Shelley była

cudowną żoną i matką. Oglądanie zdjęć rodzinnych to wcho­
dzenie z butami w czyjeś życie...

- Shelley była cudowna, to prawda, ale ty też jesteś wy­

jątkowa.

Megan nie skomentowała tej uwagi.

- Chciałabym zobaczyć te zdjęcia. Porozmawiajmy jesz­

cze o Brianie. Czy pamiętasz jego pierwszy dzień w szkole?

Podczas rozmowy czas przestał im się tak nieznośnie dłu­

żyć. Megan poszła po kawę, a gdy wróciła, Holt rozmawiał
z lekarzem, a na jej widok powiedział:

- Brian jest już po badaniach. Wszystko w porządku. Me­

gan, to doktor Lewis. Panie doktorze, to Megan Carlisle.

- Zabieramy go na neurochirurgię - powiedział doktor

Lewis.

- Czy można go zobaczyć? - zapytała Megan.

background image

Lekarz zawahał się:

- Tak, ale może go odwiedzać tylko najbliższa rodzina.
- Pani Carlisle należy do najbliższej rodziny - zareago­

wał szybko Holt, ujmując Megan pod rękę. - Jest matką

Briana.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Megan spojrzała na Holta z wdzięcznością. Wiedziała, że

publiczne przedstawienie jej jako matki Briana nie przyszło
mu łatwo.

Doktor Lewis towarzyszył im w drodze na oddział neuro­

chirurgii, objaśniając wyniki badań Briana. Dla Megan był

to tylko niezrozumiały, medyczny żargon, ale o nic nie pyta­
ła. Nie chciała znać wszystkich koszmarnych szczegółów.

Mimo wyjaśnień lekarza, nie była dostatecznie przygoto­

wana na to, co zobaczyła po dotarciu do łóżka Briana. Jej
serce zamarło, gdy ujrzała drobną postać, podłączoną do
różnych popiskujących i migających urządzeń.

- Dobry Boże... - W tych dwóch słowach Holt zawarł

całą ogarniającą go rozpacz. Megan ostatkiem sił powstrzy­
mała łzy. Musi być silna, bo Brian i Holt bardzo jej teraz
potrzebują.

Przygniatającą ciszę przerwał głos lekarza:
- Chyba się państwo nie przestraszyliście? To tylko mo­

nitory, które wskazują parametry życiowe. Na razie wszystko

jest w normie.

- Kiedy syn się obudzi? - ze ściśniętym gardłem zapytała

Megan.

- Daliśmy mu środki uspokajające, a więc to może trochę

potrwać.

background image

Holt zadał pytanie, którego Megan nie miała odwagi wy­

powiedzieć:

- Ale obudzi się, prawda?
Jednak lekarz odpowiedział wymijająco:
- No cóż, powinien się obudzić. Jednak gdy chodzi o ura­

zy głowy, trudno cokolwiek przewidzieć.

Śpiączka! Holt po omacku sięgnął po dłoń Megan. Poczu­

ła tak silny uścisk, że niemal krzyknęła z bólu.

Pozwolono im na krótkie wizyty co dwie godziny, więc

resztę czasu spędzali w poczekalni, prawie nie rozmawiając
i wypijając morze kawy.

Megan przypomniała sobie dawno zapomniane modlitwy.

Gdy była przy łóżku Briana, cały czas głośno do niego mó­
wiła. Miała nadzieję, że słowa otuchy przenikną do jego
podświadomości. Rozpaczliwie wzbudzała w sobie wiarę, że

wszystko dobrze się skończy. Bóg nie może być tak okrutny,
by najpierw Holtowi zabrać żonę, a potem syna. Przecież nie
po to w cudowny sposób oddał Megan dziecko, by zaraz
potem wezwać je do siebie.

Dochodziła ósma rano. Holt z troską spojrzał na Megan.

Głębokie cienie pod oczami świadczyły o jej wyczerpaniu.
Nie zgodziła się pojechać do domu, by trochę odpocząć.

W pełni ją rozumiał. Wspólne nieszczęście zbliżyło ich do
siebie. Po raz pierwszy od śmierci Shelley chciał z kimś
dzielić rodzicielskie troski. Przysunął się z krzesłem bliżej

Megan.

- Oprzyj się o mnie i spróbuj się zdrzemnąć - zapropo­

nował. - Obudzę cię, jeśli wydarzy się coś nowego.

Spojrzała na niego niepewnie. Wiedział, jak się czuła. Bała

się przespać coś ważnego.

- Tak, powinnam się zdrzemnąć - powiedziała bezradnie.

background image

- Chyba zaczynam majaczyć. Kiedy przed chwilą byliśmy
u Briana, wydawało mi się, że widzę za szybą czyjąś twarz.
Gdy spojrzałam uważniej, nikogo tam nie było. Może będzie­

my czuwać na zmianę.

- Dobrze. Spróbuj teraz odpocząć. - Holt przytulił ją do

siebie i już po chwili usłyszał jej głęboki, niespokojny od­
dech.

Obudziła się już po półgodzinie. Ziewnęła i przetarła oczy.
- Nie wypoczęłam i tylko zdrętwiał mi kark. Chyba

ochlapie się trochę zimną wodą.

- Zbliża się czas odwiedzin u Briana.
- Wiem. Zaraz wracam.

Holt postanowił nie czekać na Megan. Wiedział, że i tak

natychmiast do niego dołączy.

- Coś nowego? - zapytał pielęgniarkę, stojącą przy łóżku

Briana, ale ta tylko potrząsnęła głową.

Usiadł przy łóżku syna, zastanawiając się, gdzie podziała

się Megan. Czuł się o wiele silniejszy, mając ją u swego
boku.

Zamknął oczy i natychmiast nawiedziły go obrazy z prze­

szłości. Pierwsze kroki Briana, jego syn uczący się pływać,

jeździć na rowerze.

- Tato?

Pochylił się nad synem, omal nie spadając z krzesła. Oczy

Briana były otwarte.

- Co się stało? - spytał Brian słabym głosem.
- Och, dzięki Bogu. - Holt odetchnął z ulgą. - Jesteś

w szpitalu. Podczas treningu miałeś wypadek, pamiętasz?

- Tak, coś pamiętam. Boli mnie głowa.

Holt starał się zachować spokój.

- Nic dziwnego. - Postanowił nie wtajemniczać syna

w dalsze szczegóły.

background image

- Czy Meg jest tutaj? - zapytał Brian. Nie mógł ruszać

głową, ałe jego oczy gorączkowo omiatały szpitalny pokój.
- Wydawało mi się, że... chyba coś mi się śniło.

Holt uśmiechnął się:

- To nie był sen, Megan przez cały czas jest w szpitalu,

więc musiałeś usłyszeć jej głos. Poszła obmyć twarz. Zaraz
wróci.

Brian w widoczny sposób uspokoił się.

- Jak długo tu jestem?
- Około osiemnastu godzin.
- Niemożliwe!

Natychmiast po pierwszych słowach Briana pielęgniarka

wezwała lekarza. Holta poproszono o wyjście na korytarz,
a przy łóżku chorego rozstawiono parawan.

Za chwilę na korytarzu pojawiła się Megan, niosąc dwa

papierowe kubeczki z kawą.

- Pomyślałam, że może napijemy się... - Gdy przez szy­

bę zobaczyła parawan zasłaniający łóżko Briana, gwałtownie
się zatrzymała. Kubki z kawą wypadły jej z rąk.

- Boże, co się stało?

Holt szybko wyprowadził ją z błędu.
- Megan, kochanie, to nie to, co myślisz. Brian się obudził.
- Czy wszystko w porządku? Może mówić? Czy coś go

boli?

- Skarżył się na ból głowy. Pytał o ciebie. Teraz bada go

lekarz.

Megan wybuchnęła głośnym, oczyszczającym płaczem.

Holt przygarnął ją do siebie. Wiedział, że nigdy nie zapomni
tej chwili. Megan była mu teraz stokroć bliższa niż w chwi­
lach wspólnych miłosnych uniesień. Ich związek nabrał głę­
bokiego sensu. Podświadomie czuł, że gdyby zachował się
z rezerwą, mógłby utracić Megan na zawsze.

background image

Gdy wycierali rozlaną kawę, podszedł do nich lekarz opie­

kujący się Brianem. Nie stwierdzono żadnych poważnych
obrażeń, trzeba będzie jednak wykonać następne badania.
Mogą na chwilę zajrzeć do chorego.

W południe powiedziano im, że życiu Briana nie zagraża

niebezpieczeństwo, a jego stan powoli się poprawia. Chło­
piec nalegał, by Holt i Megan pojechali do domu i trochę
odpoczęli.

- Ma rację - stwierdził Holt. - Brian nie będzie miał

z nas żadnego pożytku, jeżeli doprowadzimy się do stanu
skrajnego wyczerpania.

Gdy wyszli na zewnątrz, Holt głęboko zachłysnął się świe­

żym, jesiennym powietrzem, by oczyścić płuca z powietrza
przesyconego szpitalnym zapachem.

- Mieszkasz bliżej szpitala - powiedział do Megan. -

Podrzucę cię do domu.

- Chodź do mnie - zaproponowała. - Nie wypoczniesz

u siebie, mając na karku ekipę remontową.

- No tak, zapomniałem. Nie będę ci przeszkadzał? - Holt

miał cichą nadzieję, że po dzisiejszych przeżyciach Megan
wybaczy mu wszystkie głupstwa, które popełnił. Ale Megan
szybko odpowiedziała:

- Posłuchaj, zaproponowałam ci nocleg u siebie, bo tak

będzie wygodniej. Nie miałam na myśli niczego więcej.

Holt, mimo fizycznego zmęczenia, poczuł przypływ ener­

gii. Gdyby tylko Megan wysłała odpowiedni sygnał, gotów
był natychmiast powrócić do sceny, którą przerwał złowie­
szczy telefon.

Megan zasnęła natychmiast po przyłożeniu głowy do po­

duszki. Holt położył się obok, lecz sen długo do niego nie
przychodził.

background image

Megan ocknęła się ze snu w ciepłych i bezpiecznych ob­

jęciach Holta. Nigdy dotąd nie budziła się obok niego. Było

to naprawdę wspaniałe uczucie.

Nagle uświadomiła sobie, że ma na sobie wciąż tę samą

pomarańczową sukienkę, i zrobiło się jej smutno. To prawda,
znów byli z Holtem w tym samym łóżku, ale w jakże innej
sytuacji. Dramatyczne wydarzenia ostatniej nocy przytłumiły
w Megan gorycz spowodowaną zachowaniem Holta, lecz nie
usunęły jej. Teraz z całą ostrością przypomniała sobie, jak z nią
rozmawiał po otrzymaniu wiadomości o wypadku Briana.

Trudno, musi się z tym pogodzić. Holt nigdy w pełni nie

zaakceptuje jej jako matki Briana. Był wobec niej opiekuńczy

i szczery, lecz nigdy nie dopuści do tego, by zajęła miejsce
Shelley.

Wsłuchała się w regularny oddech Holta, który wciąż

spał. Ale nawet przez sen emanowało z niego pożądanie.
Z trudem się powstrzymała, by nie obudzić go leniwym,
długim pocałunkiem. Jednak wiedziała, że nie powinna tego
robić, ponieważ tylko opóźniłoby to wykonanie postanowie­
nia, które właśnie podjęła.

Delikatnie wysunęła się z objęć Holta i czułym gestem

odgarnęła mu włosy z czoła. Był wspaniałym mężczyzną.

Nie potrafiła gniewać się na niego. Ku swemu zdziwieniu
zrozumiała, że podziwia go nawet za jego lojalność wzglę­
dem Shelley.

Na palcach poszła do kuchni, by zadzwonić do szpitala.

Brian spał i nadzwyczaj szybko wracał do zdrowia. Ucieszo­
na z nowin, wzięła prysznic, przebrała się i zadzwoniła do

biura. Na koniec postanowiła przygotować śniadanie i obu­
dzić Holta.

- Która godzina? - zapytał półprzytomnym głosem, gdy

potrząsnęła delikatnie jego ramieniem.

background image

- Dochodzi piąta. Sądzę, że czterogodzinna drzemka

w zupełności nam wystarczy. - Następnie Megan przekazała
mu wieści ze szpitala.

- Wspaniale. - Zamknął i ponownie otworzył oczy,

obrzucając Megan nieobecnym spojrzeniem. - Wyglądasz
bardzo rześko. Tylko mi nie mów, że należysz do tych lu­
dzi, którzy zrywają się z łóżka skoro świt, radośni jak skow­
ronki. W tym przypadku nasz związek nie ma szans po­

wodzenia.

Ich związek nie miał szans powodzenia z o wiele poważ­

niejszych powodów, ale Megan nie chciała psuć dobrego
nastroju.

- Tylko mi nie mów, że należysz do ponurych sów, które

budzą się dopiero po pierwszej filiżance kawy. Jeżeli tak, to
rzeczywiście do siebie nie pasujemy.

Holt nie skomentował tej wypowiedzi.

- Co tak smakowicie pachnie?
- Bekon, grzanki, jajka, kawa, sok pomarańczowy. Nie

wiem jak ty, ale ja umieram z głodu. Od wczorajszego lunchu
nic nie jedliśmy.

Szybko uwinęli się ze śniadaniem. Megan odzywała się

rzadko, ale nawet ona słyszała napięcie w swoim głosie. Holt
zdawał się tego nie zauważać. Musiała wytrzymać jeszcze
kilka godzin, by upewnić się, że Brianowi naprawdę już nic
nie grozi. A potem wróci do domu, zamknie się na cztery

spusty i będzie płakać. Zwątpienie i żal, tak głęboko w niej
tkwiące, wreszcie wypłyną na wierzch i przemówią. 1 będzie
to prawdziwy głos Megan.

- Cześć, Meg - radośnie powitał ją Brian. Był jeszcze

słaby, ale wyraźnie wracał do formy.

- Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytała Megan, stając przy

background image

jego łóżku. - Masz unieruchomiony kark i widzisz tylko

sufit.

- Poznałem cię po zapachu perfum. Gdzie tata?
- Zaraz tu będzie. Jak się czujesz?

- Okropnie. Faszerują mnie środkami przeciwbólowymi,

po których mam dziwaczne sny. Pewnie to głupie, ale śniło
mi się, że rozmawiam z moją babcią. Śpiewała piosenkę o łą­

ce, żółwiach, rybkach, pszczołach i królikach.

Megan na chwilę zaniemówiła. Znała tę piosenkę. Cichym

głosem zaśpiewała pierwszą zwrotkę.

- Tak, to ta piosenka! - wykrzyknął zdumiony Brian.

- Skąd ją znasz?

- Śpiewała mi ją mama, gdy byłam dzieckiem. - Megan

przypomniała sobie o twarzy, którą wczoraj ujrzała przez

szybę. Do tej pory sądziła, że były to halucynacje, ale teraz
nie była tego taka pewna. Rozejrzała się po pokoju. - Brianie,
czy widzisz te kwiaty na parapecie? Jestem pewna, że przy­
niosła je moja matka.

- Naprawdę?
- Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale babcia od jakiegoś

czasu cię obserwowała. Raz była na twoim meczu i wiem, że
chciała ciebie poznać, ale zabrakło jej odwagi.

- Czego się bała?
- Mój ojciec by sobie tego nie życzył, a ona zawsze by­

ła wobec niego lojalna, nawet wtedy, gdy dowiedziała się,
co mi zrobił. Mogła się również obawiać, że jej nie zaakcep­
tujesz.

- To głupie obawy.
- Nie bardzo. Ja też się tego początkowo bałam.
- Chciałbym się z nią zobaczyć.

- Na pewno tu jeszcze zajrzy. - Mówiąc to, Megan mod­

liła się, by jej słowa się sprawdziły. Nie miała zielonego

background image

pojęcia, skąd jej matka wiedziała o wypadku Briana. Megan
dzwoniła do niej, ale nikt nie podnosił słuchawki. Rolanda

musiała odwiedzić wnuka, bo jak inaczej Brian mógłby usły­
szeć tę piosenkę?

Wszedł Holt, obładowany różnymi siatkami.
- Cześć, Brianie. Widzę, że nie śpisz.
- Cześć, tato.
- Co masz w tych siatkach? - spytała Megan.
- Gry wideo, komiksy i coś jeszcze. - Wyciągnął z siatki

najobrzydliwszą pluszową żabę, jaką Megan kiedykolwiek
widziała. - Oto pan Cheeks.

- Boże, tato! - Brian wyglądał na przerażonego.

Megan zachichotała i z zaciekawieniem spytała:

- A kto to jest pan Cheeks?
- Shelley kupiła tę zabawkę Brianowi, gdy był chory na

świnkę - wyjaśnił Holt.

- Miałem wtedy osiem lat - dodał Brian. - Skąd to wy­

dobyłeś?

- Spod twojego łóżka. Zrobiłeś mi piekielną awanturę,

gdy parę lat temu chciałem go wyrzucić.

- No dobrze, daj go tu. Ale chyba nie będę w stanie grać

w gry wideo.

- Uważasz, że przyniosłem je dla ciebie? Może ja i Me­

gan pogramy, kiedy zaśniesz.

- Hm, dobrze. Tato. chciałbym z tobą porozmawiać

w cztery oczy.

Megan zrobiło się przykro. Po raz pierwszy usłyszała od

Briana, że jej obecność mu przeszkadza. Z największym wy­
siłkiem opanowała ogarniający ją smutek.

- Trochę się tu rozejrzę. Może uda mi się znaleźć twego

tajemniczego gościa.

Brian uśmiechnął się.

background image

- Dziękuję.

Gdy Megan wyszła, Holt uważnie spojrzał na syna.
- O co chodzi? O czym nie chcesz rozmawiać przy

Megan?

Brian długo nie odpowiadał.

- Moje życie wisiało na włosku, prawda?

Holt głośno westchnął.

- Nieźle nas wystraszyłeś.
- Po wypadku...

Brian zamilkł, aż wreszcie wyrzucił z siebie:

- Widziałem mamę. Może to tylko sen, ale był on bardzo

realny. Jakbym oglądał film. Długi, ciemny tunel i światło na
końcu. W świetle zobaczyłem mamę. Wyglądała pięknie, jak
przed chorobą.

- Czy coś powiedziała? - zapytał Holt przez zaciśnięte

gardło.

- Tak. Mówiła, jak bardzo żałuje, że nie może być z nami.

Powiedziała też, że na zawsze zostanie moją matką, ale...

Tato, obiecaj, że nie będziesz wściekły.

- Wściekły? Dlaczego?
- Obiecaj.
- Obiecuję. No więc, co powiedziała?
- Powiedziała, że Meg też jest moją mamą i że można

mieć dwie prawdziwe matki. - Brian czekał na reakcję ojca.

Holt odchrząknął.

- Wszystko w porządku. Gdy twierdziłem, że Megan nie

jest twoją prawdziwą matką, jeszcze jej dobrze nie znałem.

Jest wspaniała i zasługuje... zasługuje na lepszy los.

- Tak. Życie jej nie rozpieszczało. Czasami wydaje się

taka smutna. Chciałbym, żebyśmy mogli jej jakoś pomóc.

- Może będziemy w stanie to zrobić - wykrztusił Holt.

- Czy mama jeszcze coś mówiła?

background image

- Tylko tyle pamiętam. To pewnie był jedynie sen, ale

niemal czułem jej obecność. Nie chciałem o tym mówić przy
Meg. Mogłaby pomyśleć, że wolałbym, by to Shelley była
przy mnie. Ale to nieprawda. Ja... kocham je obie.

- Ja również - przyznał Holt. - Ale nie potrafiłem Megan

tego okazać.

Nagle w drzwiach stanął jasnowłosy chłopiec.

- Brian?
- Cześć, Peter, wejdź - zaprosił go Holt.
- Dzień dobry panu. - Na widok aparatury, do której

podłączony był Brian, oczy Petera stały się wielkie jak spod­
ki. - Człowieku, wyglądasz jak senny koszmar doktora Fran­
kensteina.

- Sam wyglądasz nie lepiej, ale ja jestem przynajmniej

usprawiedliwiony. I ani słowa o żabie, bo gorzko pożałujesz!

Wiedząc, że Brian jest w dobrym towarzystwie, Holt po­

stanowił odnaleźć Megan. Zdawał sobie sprawę, że nie zdoła
naprawić wszystkich krzywd, których w przeszłości doznała,
ale był pewien, że może zapewnić jej szczęśliwą przyszłość.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Megan była pewna, że jej matka błąka się po szpita­

lu. Sprawdziła wszystkie poczekalnie, ale nigdzie jej nie
znalazła. Gdy chciała już zrezygnować z dalszych poszuki­
wań, ujrzała ją w barku kawowym. Rolanda łapczywie po­
chłaniała hamburgera, jakby był to jej ostatni posiłek w ży­
ciu. W niczym nie przypominała zawsze eleganckiej damy,
ubrana bowiem była w skromną bawełnianą sukienkę. Włosy

miała związane w kucyk, a jej makijaż był prawie nie­
widoczny.

Megan napełniła kawą z automatu papierowy kubek

i opadła na krzesło stojące obok tego, na którym siedziała
matka.

Rolanda długo milczała, patrząc na córkę oczami pełnymi

łez.

- Och, Megan, Brian wygląda okropnie. Czy wyjdzie

z tego?

Megan nakryła rękę matki swoją dłonią.
- Właśnie od niego wracam. Teraz nie śpi i czuje się

o wiele lepiej niż kilka godzin temu. Jak dowiedziałaś się
o wszystkim? Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale...

- Byłam przy tym - przyznała się Rolanda. - Obserwo­

wałam trening i widziałam, jak doszło do wypadku. Dzwo­
niłam do ciebie do biura z automatu, ale powiedzieli, że jesteś

nieuchwytna.

background image

- Byłam wtedy u Holta. Zawiadomił nas trener.
- Gdy zobaczyłam, że Briana zabiera karetka, zrozumia­

łam, jak idiotycznie postępowałam, ukrywając się. Wciąż
myślałam, co będzie, jeśli on umrze. Wtedy na wszystko
będzie już za późno. Brian jest moim jedynym wnukiem, a ja
z powodu ślepej lojalności wobec człowieka, który absolut­

nie na nią nie zasługiwał, unikałam z nim kontaktu.

Megan była zaszokowana. Nigdy dotąd nie słyszała, by

matka w taki sposób mówiła o ojcu.

- To wszystko prawda - ciągnęła Rolanda. - Im więcej

o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że Cramer

był podłym i okrutnym człowiekiem.

- Mamo!
- Może o umarłych nie powinno się źle mówić, ale nade­

szła chwila, by spojrzeć prawdzie w oczy. Cramer nas nie
kochał, on nas tyranizował.

- Na swój sposób troszczył się o nas. - Megan w tej

chwili naprawdę tak myślała. Czuła, że powinna bronić oj­
ca ze względu na matkę, która poświęciła mu całe swoje
życie.

- Traktował nas jak swoją własność - gorzko stwierdziła

Rolanda. - Ale koniec z tym! Nigdy więcej nie będę już
liczyła się z jego opinią. Mam przed sobą jeszcze długie lata
życia i Bóg mi świadkiem, że ich nie zmarnuję. Pragnę się
z tobą pogodzić i poznać mojego wnuka, o ile ty i Holt nie

macie nic przeciwko temu.

- Mamo, oczywiście, że nie. Wiem, że rano byłaś w po­

koju Briana. Śpiewałaś mu tę piosenkę o zwierzątkach na
łące.

Rolanda nerwowo zaczęła się bawić swoją obrączką.
- Myślałam, że Brian śpi.
- Pamięta to. Chce się z tobą spotkać. Skończ tego ham-

background image

burgera i chodźmy do niego. Holt i Brian wyrzucili mnie
z pokoju, żeby pogadać jak mężczyzna z mężczyzną, ale
pewnie już skończyli rozmowę.

Rolanda uśmiechnęła się i odłożyła hamburgera.

- Wydaje mi się, że jesteś na nich trochę obrażona.
- Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś miał przede mną sekrety,

ale wiem, że to dziecinada.

Holt bardzo naturalnie przywitał wchodzącą do pokoju

Briana Rolandę.

- Dzień dobry pani. Cieszę się, że panią widzę.

Skinęła mu głową i natychmiast przeniosła wzrok na

Briana.

- Cześć, Brianie.
- Cz... cześć - odpowiedział niepewnym głosem. - To

pani jest moją babcią.

- Tak, to ja. Być może nie zasłużyłam, byś mnie tak

nazywał, ale mam zamiar to zmienić.

- Dziękuję za kwiaty. Meg zwróciła mi na nie uwagę.
- To był dość głupi prezent jak dla syna projektanta ogro­

dów. Twój ojciec może ci podarować tysiące roślin.

- Bardzo lubię rośliny. Dziękuję.

Megan wskazała głową drzwi i razem z Holtem cicho

opuścili pokój. Babcia i wnuk mieli sobie na pewno dużo do
powiedzenia.

- Wyglądasz na zdenerwowanego - zauważyła Megan.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że moja matka tak

nagle się tu pojawiła.

- Nie, wcale mi to nie przeszkadza. Brian nigdy nie miał

babci.

- A moja matka nigdy przedtem nie była babcią. To może

być dla nich interesujące doświadczenie.

- Czy w tym szpitalu jest kaplica?

background image

- Tak. Na pierwszym piętrze. Chcesz się pomodlić?
- Szczerze mówiąc, wszystkie moje modlitwy zostały

wysłuchane. Z wyjątkiem jednej. - Ujął Megan za rękę. -
Chcę po prostu pobyć w jakimś cichym miejscu. Czy pó­

jdziesz tam ze mną?

- Dobrze.

Holt milczał, dopóki nie dotarli do małej kaplicy. Prze­

siąknięta była zapachem kwiatów i wosku. Gdy uklękli, dzię­
kował Bogu za życie Briana i czuł, że Megan modli się
w podobnej intencji.

- Megan, wiem, że nie zawsze byłem wobec ciebie w po­

rządku - wyszeptał Holt.

- Nieważne, już się na ciebie nie gniewam. Wszystko

rozumiem.

- Nie, myślę, że nie rozumiesz. - Ponownie dotknął jej

dłoni. - Oboje nie mieliśmy łatwego życia. Straciliśmy bli­

skich nam ludzi, przeżyliśmy tragedie, ale nie powinniśmy
się poddawać...

Nie, nie to chciał powiedzieć. Ale jak przekonać Megan

o szczerości swoich intencji?

- Nie jesteś ciekawa, która z moich modlitw nie została

wysłuchana? - zapytał po chwili. Z bijącym sercem czekał

na odpowiedź Megan.

- A jaka to modlitwa?
- Megan Carlisle, uczyń mnie najszczęśliwszym z ludzi

i wyjdź za mnie.

Patrzyła na niego w osłupieniu.
Mój Boże, Holt wiele by dał za to, by poznać jej myśli.
- Wiem, że Brian się ucieszy - powiedział, by przerwać

dręczącą ciszę. - On cię bardzo kocha.

- Ja... ja też go kocham - powiedziała ledwo słyszal­

nym głosem. - Ale... nie mogę cię poślubić. Wiem, że Brian

background image

potrzebuje matki i chętnie nią dla niego będę, ale muszę
też zadbać o siebie. Nie odpowiada mi rola namiastki

Shelley.

Holt był zdruzgotany.

- Nie, Megan, to nie tak! Przyznaję, iż początkowo oba­

wiałem się, że w sercu Briana zajmiesz miejsce Shelley. Dla­
tego unikałem spotkań we trójkę. Sądziłem, że dopóki nie

zachowujemy się jak prawdziwa rodzina, pamięci Shelley nic
nie zagraża. Wiem, że teraz brzmi to idiotycznie, ale wtedy
naprawdę tak myślałem.

- Nie ma w tym niczego idiotycznego - powiedziała Me­

gan. - Zrozumiałam to chyba nawet wcześniej niż ty. Twój

związek z Shelley był czymś wyjątkowym. Nie spodziewam
się, że...

- Megan, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Wszystko się

zmieniło. Brian uświadomił mi, że zachowywałem się wobec
ciebie jak głupek.

- To nieprawda. Po prostu słuchałeś głosu swego serca.

Lekko nią potrząsnął.
- I właśnie o to chodzi. O moje serce. Przez jakiś czas

czułem, jakby było rozdarte na pół. Jedna połowa chciała

zostać z Shelley, druga należała do ciebie. To Brian uzmy­
słowił mi, że pojemności serca nie da się zmierzyć. Można
mieć dwie mamy, można też przeżyć dwie miłości.

W oczach Megan pojawił się błysk zrozumienia.
- Żałuję, że nie mogłam poznać Shelley.
- To wielka szkoda - odpowiedział szczerze. - Na pewno

zostałybyście przyjaciółkami. Ale to ciebie kocham, bardziej
niż jestem w stanie wyrazić to słowami.

- Ja też ciebie kocham - wyszeptała Megan.
- Tak szybko się w tobie zakochałem i wydawało mi się,

że uwłacza to pamięci Shelley. Ale Shelley umarła. Teraz we

background image

trójkę możemy stworzyć nową rodzinę. Nie będzie ona taka
sama. Będzie inna, ale równie cudowna i wspaniała.

- Teraz tak mówisz, bo przeżyliśmy ciężkie chwile. Jutro

możesz na to spojrzeć inaczej.

- Nie, na pewno nie zmienię zdania. Rozumiem, dlaczego

mi nie dowierzasz, ale zrobię wszystko, by odzyskać twoje
zaufanie. Przysięgam. Megan, proszę cię, przemyśl to.

Megan nigdy jeszcze nie słyszała tak szczerego wyznania.
- Dobrze, zastanowię się.
Po wszystkim, co usłyszała od Holta, ta odpowiedź wy­

dała się jej brutalna. Jednak instynkt samozachowawczy na­
kazywał jej ostrożność. A jeśli Holt oświadczył sięjej tylko
pod wpływem chwili?

- Dziękuję. - Holt mimo wszystko zdobył się na

uśmiech.

Ujął jej twarz i pocałował ją tak żarliwie, że Megan za­

drżała. Wyobraziła sobie, że stoi z Holtem przed ołtarzem

w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Obraz ten stał się tak wy­
razisty, że aż zakręciło się jej w głowie.

- Powinniśmy pójść na górę i sprawdzić, jak radzą sobie

mama i Brian.

Holt skinął głową i wyszli z kaplicy.

Gdy byli w połowie drogi, Megan w nagłym przebłysku

zrozumiała, że jej obawy są zupełnie pozbawione sensu.
Oboje kochają Briana i kochają siebie nawzajem. Czegóż
więcej trzeba, by stworzyć szczęśliwą rodzinę?

Z uwagą spojrzała na Holta. Był zamyślony i mogła przy­

siąc, że to siebie obwinia za rozwój sytuacji. Boże, czyż nie
dość już oboje wycierpieli? Tyle lat żyła bez celu, a teraz,
kiedy wreszcie szczęście uśmiechnęło się do niej, udawała,
że tego nie dostrzega.

- Holt.

background image

Spojrzał na nią z nadzieją.
- Przemyślałam twoją propozycję. Moja odpowiedź

brzmi: tak.

Długo nie odpowiadał, aż wreszcie mocno przytulił ją do

siebie.

- Megan, kochanie, jesteś pewna? - wyszeptał. - Jeśli

potrzebujesz więcej czasu...

- Jestem pewna. Moje obawy wynikały przede wszy­

stkim z tego, że nie do końca wierzyłam w siebie. Zawsze
byłam trochę zazdrosna o Shelley i o twoją przeszłość, ale
my mamy przed sobą całą przyszłość. Dość użalania się nad
sobą. Jestem szczęśliwa. Ty i Brian jesteście najlepszą rodzi­

ną, jaką można sobie wymarzyć.

Holt wzmocnił uścisk.

- Ja też jestem szczęśliwy.

Wreszcie poczuli, że los połączył ich na dobre i na złe.

Nagłe pojawienie się babci było dla Briana wystarczająco

dużym przeżyciem, dlatego Holt i Megan o swych zaręczy­

nach poinformowali go dopiero następnego dnia.

- W porządku. - Zareagował na to, podnosząc pięść

w geście triumfu. - Wiedziałem, że tak to się skończy. Ale
musicie poczekać, aż odrosną mi włosy, bo nie mam zamiaru
w dniu waszego ślubu wyglądać jak łysy idiota.

- Możemy poczekać - powiedział Holt. - Mamy zamiar

pobrać się w Boże Narodzenie.

- W Boże Narodzenie! - zawołała Rolanda. - Oczekujecie,

że uda mi się wszystko zorganizować przez trzy miesiące?

- Mamo, to nie będzie wielka uroczystość - zastrzegła

szybko Megan. - Małe przyjęcie w gronie najbliższej rodzi­
ny i przyjaciół.

- Musicie ustalić termin w kościele! I zarezerwować od-

background image

powiedni lokal! Czy macie pojęcie, ile par się pobiera pod­
czas świąt?

- Jeśli nie będziemy mogli pobrać się w kościele,

weźmiemy ślub w domu - uspokajała matkę Megan. - Ale
nie mamy zamiaru tego odkładać.

Rolanda wzrokiem szukała wsparcia u Holta, ale bezsku­

tecznie. Wreszcie uśmiechnęła się:

- Macie rację. Bóg mi świadkiem, że czekałaś już wystar­

czająco długo.

Megan odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że matka będzie

się bardziej upierała przy tym, by z ich ślubu uczynić wyda­
rzenie towarzyskie.

- Dlaczego nie pójdziecie trochę odpocząć? - zapropono­

wała Rolanda. - Koczujecie w tym szpitalu już od dwóch dni.
Chętnie zostanę z Brianem. Będzie mnie uczył gier wideo.

Megan przygryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem.

Do czego to doszło, mama i gry wideo?

- Chyba wpadniemy na chwilę do domu - powiedział

Holt z łobuzerskim uśmiechem. - Megan, chciałbym ci coś
pokazać.

Podczas drogi do Lakewood Megan z trudem powstrzy­

mywała ciekawość, obserwując tajemniczą minę Holta. Może
chce jej podarować pierścionek zaręczynowy? Nie, to bez
sensu. Po pierwsze, nie miał kiedy go kupić. A poza tym na
pewno chciałby, by wybrali go razem.

Po zaparkowaniu samochodu kazał Megan zamknąć oczy,

wprowadził ją do domu i obrócił kilka razy dookoła.

- W porządku, możesz już otworzyć oczy.
Gdy je otworzyła, zobaczyła, że stoi pośrodku pięknej,

nowej kuchni.

- To niemożliwe! Kiedy skończyli? - Z wyrazem bezgra­

nicznego zdumienia oglądała wszystkie kąty. Szafki były

background image

zawieszone, sprzęty lśniły nowością. W centralnym miejscu
kuchni stał stary stół Holta, teraz odnowiony i dumnie pre­
zentujący swoje piękno.

- Twoja przyjaciółka Sheena wszystkiego dopilnowała.

Te zasłony to jej pomysł.

- Mówiłam ci, że Sheena jest świetna. Gdybyś zdecydo­

wał się z nią współpracować, na pewno skończyłaby pracę
w terminie. I co o tym sądzisz?

- Jestem zachwycony. Już widzę cię, jak w kusym fartu­

szku co więczór pichcisz nam wymyślne kolacje...

- Hola, hola, sprzeciw! Chciałeś powiedzieć, że wspólnie

pichcimy wymyślne kolacje. Ty i Brian nauczycie się goto­
wać. Moja w tym głowa!

Holt udał zawstydzonego.

- Tak, szanowna pani. wedle życzenia.

Uśmiechnęła się z triumfem. Jej przyszły mąż nie będzie

zadufanym w sobie macho.

- No dobrze - powiedział Holt. - Skoro tak świetnie po­

radziłaś sobie z kuchnią, za który pokój się teraz zabierzesz?

Megan udawała, że głęboko się namyśla. Potem powoli

podeszła do Holta i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Za sypialnię. Ale najpierw chciałabym przekonać się, jakich

poprawek wymaga. Muszę wiedzieć, co cię naprawdę zadowoli.

- Co nas zadowoli. - Uśmiechnął się i z pożądliwą czu­

łością pogłaskał ją po udzie.

- A co potem?
- Może pokój dziecinny?

Mimo że zrobił dosyć głupią minę, Megan otrzymała od­

powiedź, której oczekiwała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
382 Leabo Karen Szczęście raz się uśmiecha
napisy z murów, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
o pilotach, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
10 faktów, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
ćw. JOGI i korzysci picia alkoholu, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
SAMODOSKONALENIE, UBIERZ SIĘ W UŚMIECH
List z wojska, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
By zmienić swe szczęście i pozbyć się pecha
LIST MAMY BLONDYNKI DO SYNA, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
KU PRZESTRODZE DLA MĘŻCZYZN, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Mezczyzna ktory sie usmiechal Henning Mankell
Prośba o rower, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Frost, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Mezczyzna ktory sie usmiechal Henning Mankell
napisy z murów, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe

więcej podobnych podstron