Pora na romans
Debbie Macomber
Tytuł oryginału:
Ready For Romance
Przekład:
Ludwik Stawowy
PROLOG
Jessica Kellerman rozejrzała się na wszystkie strony i przemknęła za
róg garażu Drydenów. Przyciśnięta do ściany, posuwała się ostrożnie, ma-
leńkimi kroczkami. Absolutnie nikt nie powinien jej zobaczyć.
Samochód Evana, modne sportowe auto, stał przed garażem i było go
widać z okien domu. Musiała zrobić to szybko.
Przykucnęła przy bocznym lusterku, wyjęła z kieszeni jaskrawoczer-
woną szminkę i grubo pomalowała sobie wargi. Przetarła lusterko białą
chusteczką i pocałowała je kilkakrotnie. Na szkle pozostały wyraźne czer-
wone ślady ust.
Jessica westchnęła z zadowoleniem, ostrożnie otworzyła drzwi samo-
chodu i wczołgała się na przednie siedzenie po stronie kierowcy. Tutaj też
było lusterko. Serce jej waliło nie tylko ze strachu, że zostanie zauważona.
Jej serce miało skłonność do przyspieszania, kiedy tylko pomyślała o Eva-
nie.
W całym Bostonie nie było mężczyzny, który mógłby się równać z
Evanem Drydenem. I pomyśleć, że przez te wszystkie lata mieszkała po są-
siedzku, a dopiero niedawno zauważyła, jaki jest wspaniały! Dla Jessiki
Evan był najprzystojniejszym mężczyzną na świecie.
Dokładnie pamiętała moment, kiedy odkryła swoje przeznaczenie. Od
tamtej chwili nie była już sobą.
Szepczące Wierzby, posiadłość Drydenów, sąsiadowały z posesją jej
rodziców. Jessica często przesiadywała na potężnym dębie, obserwując sy-
nów sąsiadów. Damian studiował prawo, Evan chodził do college'u. Dla
Jessiki, która jako jedynaczka była skazana na wymyślanie sobie własnych
rozrywek, obserwowanie braci Drydenów stało się wspaniałą zabawą.
Gdy pewnego dnia jak zwykle siedziała na dębie, nad staw tuż obok
przyszedł Evan, stanął na kładce i zaczaj wrzucać kamyki do wody. Choć
był do niej odwrócony plecami, Jessica wstrzymała oddech, zastanawiając
się, czy ją zauważył, ukrytą wśród gęstych liści.
Widocznie coś usłyszał, bo odwrócił się gwałtownie i wlepił wzrok w
drzewo.
– Jessica?
Nie miała odwagi poruszyć się ani zaczerpnąć powietrza.
Spojrzał w górę i słońce oświetliło jego przystojną twarz. Właśnie
wtedy Jessica zrozumiała, że Evan nie jest takim sobie zwyczajnym chłop-
cem. Był piękny jak Apollo. Doskonały pod każdym względem.
Od tej chwili zaczęły się jej marzenia. Cudowne marzenia o Evanie
zakochanym w niej po uszy. O ich małżeństwie, o dzieciach. Wydawało się
to takie... takie oczywiste, dobre. Tydzień później miała już pewność, że los
ich zetknął, że są stworzeni dla siebie. Był tylko jeden problem – żeby i
Evan dokonał tego odkrycia.
Jessica niedawno skończyła czternaście lat, a Evan był dużo starszy. O
całe sześć lat. Ponieważ jednak wcale się nią nie interesował, równie dobrze
mogło to być i sto lat.
Właśnie wtedy postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Była przecież
dziewczyną światową, która wie, czego chce, i stara się to uzyskać. Tym
razem miał to być Evan Dryden.
Szybko przekonała się, że nie jest tak odważna, jak by chciała. Telefo-
nowała do niego co najmniej dziesięć razy i gdy podnosił słuchawkę, zaw-
sze brakowało jej odwagi, by w ogóle się odezwać, a co dopiero wyznać
swą nieustającą miłość. Po każdym takim telefonie wpadała w coraz więk-
szą frustrację.
Ponieważ zawsze potrafiła ładnie pisać, zaczęła układać liściki do
Evana, wyrażając w nich swoje oddanie. Jeden pozwoliła nawet przeczytać
najlepszej przyjaciółce, a ta oznajmiła, że tak pięknego listu miłosnego
jeszcze nigdy nie czytała. Niestety, Jessica nie odważyła się na podpisywa-
nie swych listów.
Była pewna, że jej najnowszy pomysł, całowanie lusterek samochodu,
da najlepszy rezultat. Evan domyśli się, że to Jessica, przyjdzie wreszcie po
nią i pojadą jego sportowym autem ku zachodzącemu słońcu.
Pokryła wargi świeżą warstwą jaskrawej czerwieni i właśnie miała za-
cząć całować wewnętrzne lusterko, kiedy ktoś nagle otworzył drzwi sa-
mochodu.
– A więc to ty!
Serce podskoczyło jej do gardła. Powoli podniosła oczy i zobaczyła
Damiana Drydena. Był wyższy od młodszego brata, opalony i na swój
sposób przystojny. Jessica była pewna, że nadejdzie dzień, kiedy jakaś
dziewczyna pokocha go tak mocno jak ona Evana.
– Cześć – powiedziała, jakby nie było w tym nic niezwykłego, że siedzi
w samochodzie jego brata i całuje lusterka.
– Założę się, że to ty dzwonisz w nocy co godzina.
– Nigdy nie dzwoniłam po dziesiątej – zaprzeczyła gwałtownie, po
czym zdała sobie sprawę, że właśnie się przyznała. Chyba najlepiej byłoby
udawać, że nie wie, o czym on mówi.
– Karteczki za wycieraczką też były od ciebie, prawda?
Zaprzeczanie nie miało sensu. Czując się w samochodzie Evana jak w
pułapce, obróciła się na siedzeniu i powoli wysiadła.
– Powiesz mu, że to ja?
– Nie wiem. – Damian zamyślił się. – Ile masz łat?
– Czternaście – odparła z dumą. – Wiem, że Evan jest starszy, ale mam
nadzieję, że zechce poczekać, aż dorosnę, żebyśmy mogli się pobrać.
– Pobrać! – W głosie Damiana zabrzmiała kpina, a Jessica nastroszyła
się.
– Poczekaj, aż sam się zakochasz! – wykrzyknęła. – Wtedy się przeko-
nasz, jak to jest.
– Nie jesteś zakochana w Evanie – powiedział łagodnie. – Jesteś za
młoda, żeby rozumieć te sprawy. Zawróciłaś sobie nim głowę, bo jest star-
szy i...
– To więcej niż pewne, że kocham Evana! – wybuchnęła.
Wepchnęła szminkę do kieszeni. Nie zamierzała sterczeć tu i pozwalać
mu na kpiny. Miała co prawda tylko czternaście lat, ale posiadała serce
dojrzałej kobiety i podjęła już decyzję. Damian może sobie mówić lub robić
co zechce, a ona i tak pewnego dnia poślubi Evana Drydena.
– Mojego brata na pewno cieszy twoje oddanie.
– No pewnie. Mężczyzna, który się ze mną ożeni, stanie się najszczę-
śliwszy na świecie – szarżowała, niewiele się namyślając. Damian roześmiał
się.
Jessica już zamierzała darować mu to, co mówił przedtem, ale teraz
zmieniła zdanie. Trzymając się pod boki, przeszyła go wzrokiem z takim
oburzeniem, na jakie tylko było ją stać.
– Możesz być starszy od Evana, ale i tak nic nie wiesz o miłości.
Wyglądał na rozbawionego, a to rozzłościło ją jeszcze bardziej.
– Kiedy kobieta wybierze mężczyznę, nic nie może zmienić jej uczuć.
Zdecydowałam się poślubić twojego brata, i cokolwiek byś powiedział lub
zrobił, nie wpłynie to na moją decyzję. Więc szkoda twoich słów. Evan jest
moim przeznaczeniem.
– Jesteś tego pewna?
Był przynajmniej na tyle uprzejmy, że przestał się śmiać.
– Oczywiście – odparła z przeświadczeniem w głosie. – Zapamiętaj
moje słowa, Damianie Drydenie. Czas pokaże, że się nie mylę.
– Czy mój brat też może mieć coś do powiedzenia w tej sprawie?
– Naturalnie.
– A co będzie, jeśli zechce się ożenić z kimś innym?
– Nie... nie wiem.
Damian jakby wyczuł, czego obawiała się najbardziej – że Evan ożeni
się, zanim Jessica zdoła pokazać, co jest warta.
– Jest jeszcze coś, czego nie wzięłaś pod uwagę – dodał.
– Co takiego?
– Że to ja mogę chcieć się z tobą ożenić – uśmiechnął się szeroko Da-
mian.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dla Jessiki Kellerman nadszedł czas rozrachunku. Po raz pierwszy od
ośmiu lat miała stanąć przed braćmi Drydenami. Nie czuła niepokoju na
myśl o Evanie. Przypuszczała, że nawet nie będzie pamiętał, jaka była nie-
znośna. Chociaż właściwie mógłby. Bardziej obawiała się Damiana. To on
złapał ją na gorącym uczynku. On się z niej wyśmiewał i twierdził, że jej
uczucie do Evana to przemijający kaprys. Teraz była zmuszona przyznać
mu rację. Miała nadzieję, że Damian nie będzie miał ochoty wracać do
przeszłości.
Pokonując lęk, Jessica weszła do wysokiego biurowca w najeksklu-
zywniejszej części śródmieścia Bostonu. Był to nowy budynek, o połysku-
jącej czernią lustrzanej fasadzie, wznoszący się na trzydzieści pięter w górę.
Firma prawnicza Drydenów należała do najlepszych w mieście.
Pantofelki Jessiki zastukotały na marmurowej posadzce holu. Bywała
w tej części miasta często – uniwersytet leżał w pobliżu dzielnicy biurowej
– ale po raz pierwszy znalazła się w tym imponującym budynku.
Była zdenerwowana, i nie bez powodu. Przecież ostatni raz miała do
czynienia z braćmi Drydenami, gdy została przyłapana na całowaniu lu-
sterka samochodu jednego z nich.
Kiedy wracała myślami do przeszłości, musiała przyznać, że bezu-
stannie dostarczała rozrywki zarówno braciom, jak i rodzicom – ich i jej.
Jednak nie mogłaby wyprzeć się młodzieńczej miłości. Narażając się na
krytykę rodziny, przez całą szkołę średnią wytrwale starała się pozyskać
serce Evana. Dopiero gdy Benny Wilcox zaprosił ją na bal maturalny, za-
uważyła, że są jeszcze inni chłopcy, równie mili, grzeczni, przystojni. Evan
był mężczyzną jej marzeń, tym, który rozbudził w niej poczucie kobiecości.
Dla miłości do niego zarezerwowała specjalne miejsce w sercu, lecz z chęcią
zapomniałaby, jak mu się naprzykrzała, i wiele by dała, żeby on też o tym
nie pamiętał.
Chociaż Jessica pozwoliła, by jej zauroczenie Evanem łagodnie prze-
minęło, ich rodzice ciągle do tego wracali, zwłaszcza Lois i Walter Dryde-
nowie. Uważali, że jej sposób wyrażania uczuć do Evana był „oryginalny”,
i wspominali o tym od czasu do czasu, wprawiając ją na nowo w zakłopo-
tanie.
Gdy Walter Dryden dowiedział się, że Jessica właśnie ukończyła szko-
łę biznesu i ma dyplom asystentki prawnej, zaczął nalegać, by podjęła sta-
rania o posadę w firmie należącej do ich rodziny. Początkowo Jessica
wzbraniała się, ale o pracę było wtedy trudno, więc po bezowocnych po-
szukiwaniach na własną rękę zdecydowała się zapomnieć o dumie i stawić
czoło braciom.
Recepcjonistka przywitała ją serdecznym uśmiechem. Jessica odwza-
jemniła uśmiech, mając nadzieję, że wygląda na opanowaną i dojrzałą.
– Jestem umówiona z Damianem Drydenem – powiedziała.
Recepcjonistka, kobieta około trzydziestki, o dużych niebieskich
oczach i gładkiej cerze, zerknęła do rejestru spotkań.
– Pani Kellerman?
– Tak.
– Proszę usiąść, powiem panu Drydenowi, że już pani jest.
– Dziękuję.
Jessica usiadła na jednym z miękkich krzeseł i sięgnęła po kolorowy
magazyn. Przed tą rozmową ubrała się szczególnie starannie. Miała na so-
bie jasnoszary kostium; dwurzędowy żakiet był zapięty na perłowe guziki
wielkości srebrnych dolarówek, połyskujące ciemnoniebiesko i biało. Na
nogach miała szpilki. Spodziewała się, że wygląda nie tylko na profes-
jonalistkę, ale także na kobietę o wyrafinowanym smaku. Jej lśniące kasz-
tanowate włosy były ostrzyżone na pazia, co miało pogłębić to wrażenie.
Była już dorosła i Damian powinien o tym wiedzieć.
Nie zdążyła przeczytać nawet spisu treści, kiedy w drzwiach naprze-
ciwko pojawił się starszy z braci Drydenów. Często widywała Damiana z
daleka, lecz nie rozmawiała z nim od miesięcy, a może nawet lat. Zapo-
mniała już, że miał szerokie ramiona i szczupłe biodra. Pamiętała, jak bar-
dzo lubił grać w piłkę jako chłopiec i jak skutecznie potrafił zaatakować
przeciwnika; równie dobrze umiał przeciwstawiać się trudnościom. Znała
go jako człowieka energicznego, pracowitego i ambitnego. Kiedy przed
trzema laty Walter Dryden przeszedł na emeryturę, Damian przejął po nim
firmę, która specjalizowała się w obsłudze prawnej spółek akcyjnych. Pod
jego kierownictwem firma kwitła.
– Witaj, Jessico. Cieszę się, że znów cię widzę – odezwał się Damian,
idąc ku niej.
– Ja też się cieszę. – Wstała i podała mu rękę. Był średniego wzrostu,
lecz jej dłoń zginęła w jego dłoniach. Uścisk jego ręki był twardy i silny, taki
jak on sam.
– Przyszłam, żeby porozmawiać z tobą o posadzie asystentki prawnej –
powiedziała. Czuła, że bezpośredniość zrobi na Damianie najlepsze wraże-
nie.
– Świetnie. Chodźmy do mojego gabinetu, dobrze?
Uderzyła ją szorstkość jego głębokiego, mocnego głosu, w którym
brzmiała pewność siebie. Nic dziwnego, że Damian należał do najbardziej
poszukiwanych adwokatów w Bostonie.
Gestem zaprosił ją do zajęcia miejsca w fotelu, a sam obszedł szerokie
mahoniowe biurko i usiadł na krześle obitym czarną skórą. Lekko odchylił
się do tyłu, sprawiając wrażenie spokojnego i odprężonego.
Jessica nie dała się oszukać. Nie wierzyła, by Damian potrafił się od-
prężyć. Lois, jego matka, często wyrażała niepokój o swego starszego syna,
żaląc się, że Damian za dużo pracuje.
– Dziękuję, że tak szybko znalazłeś czas na rozmowę ze mną – powie-
działa, zakładając nogę na nogę.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Damian bawił się piórem, obra-
cając je w dłoniach. – Słyszałem, że niedawno skończyłaś studia.
Jessica skinęła głową.
– Mam stopień naukowy w dziedzinie historii Ameryki.
Pióro przestało się poruszać w dłoniach Damiana, a na jego czole po-
jawiła się zmarszczka.
– Niestety, w naszej firmie nie mamy dużego zapotrzebowania na hi-
storyków.
– Wiem o tym – powiedziała pospiesznie. – W połowie ostatniego roku
doszłam do wniosku, że chociaż bardzo lubię historię, nie jestem całkiem
pewna, co chciałabym robić po studiach. Zastanawiałam się, czy nie zostać
nauczycielką, a potem zmieniłam zdanie.
– I teraz chcesz być asystentką prawną?
– Tak. Miałam chłopaka, który studiował prawo; często razem się uczy-
liśmy, i wtedy przekonałam się, jak bardzo mi ono odpowiada. Ale zamiast
zapisać się na prawo i poświęcić mu cały swój czas i wszystkie siły, zdecy-
dowałam, że najpierw powinnam podjąć pracę jako asystentka prawna,
żeby się przekonać, czy naprawdę chciałabym zostać adwokatem. Dlatego
poszłam do szkoły biznesu i skończyłam ją. – Powiedziała to wszystko
jednym tchem. – Twój ojciec nakłonił mnie do rozmowy z tobą – dodała.
Wyjęła z torebki dyplom i pokazała go Damianowi.
– Dziękuję. – Pióro znów zaczęło się obracać.
– Potrafię ciężko pracować.
– Nie mam wątpliwości. – Na jego twarzy na chwilę pojawił się
uśmiech.
– Mogę pracować, kiedy tylko będzie potrzeba, nawet w weekendy.
Jeśli chcesz, przyjmij mnie na okres próbny. – Zamierzała nie dać po sobie
poznać, jak bardzo jej zależy na tej pracy, lecz zdradzała ją niecierpliwość w
głosie.
– Ta praca dużo dla ciebie znaczy, prawda?
Jessica kiwnęła twierdząco głową.
– Myślę – rzucił od niechcenia Damian – że ciągle jesteś zadurzona w
moim bracie.
Powiedział to tak, jakby minęło zaledwie kilka dni od chwili, gdy omal
nie rzuciła się Evanowi na szyję. Jessica poczuła gorący rumieniec na po-
liczkach.
– Nie wydaje mi się, żeby tak było.
Damian uśmiechnął się, patrząc na nią badawczo.
– Od lat jesteś pod jego urokiem.
– Być może, lecz nie ma to nic wspólnego z moimi staraniami o pracę. –
Zacisnęła wargi i próbowała odzyskać zimną krew. Powinna była się do-
myślić, że Damian nie zapomni tak łatwo ich spotkania sprzed lat.
– A więc to prawda? – Damian sprawiał wrażenie, jakby dokuczał jej z
zadowoleniem, a Jessicę doprowadzało to do wściekłości. Wolała jednak
milczeć, zamiast spierać się z człowiekiem, który, jak oczekiwała, da jej
pracę. – Byłem przy tym, jak obcałowywałaś lusterka jego samochodu, pa-
miętasz?
Skinęła głową, bojąc się odezwać.
– Widziałem, jak patrzyłaś na niego swoimi wielkimi, pełnymi uwiel-
bienia oczami. I widziałem, jak wiele innych kobiet robiło to samo, wszyst-
kie wpatrzone w mojego brata, jakby był Apollem.
Jessica zdumiała się, kiedy usłyszała to słowo. Właśnie tak wyglądał w
jej oczach Evan. Jak grecki bóg.
– Więc to prawda czy nieprawda?
Usta Jessiki odmówiły posłuszeństwa. W zakłopotaniu otworzyła i
zamknęła je kilka razy, nie wiedząc jak zareagować, ani czy w ogóle pró-
bować coś powiedzieć.
Cathy Hudson, jej najbliższa przyjaciółka, uważała, że to nie jest naj-
lepszy pomysł starać się o pracę u ludzi, którzy znali ją tak dobrze. I chyba
miała rację.
– Rzeczywiście, Evan był kiedyś moją szkolną miłością – przyznała –
ale minęło już tyle lat. Nie rozmawiałam z nim od... mój Boże, nie pamię-
tam. Na pewno równie dawno jak z tobą. Jeśli przypuszczasz, że moje stare
uczucie do Evana przeszkadzałoby mi w pracy, to mogę zrobić tylko jed-
no... podziękować ci za czas poświęcony na rozmowę ze mną.
Na twarzy Damiana pojawił się niewyraźny uśmiech, a w oczach
zdziwienie, jakby wbrew samemu sobie podziwiał ją za to, co powiedziała.
Z wolna miejsce uśmiechu zajął smutek.
– Wiesz, Evan się zmienił. To nie jest ten sam człowiek, którego znałaś.
– Słyszałam od mojej matki, że nie jest szczęśliwy. – Jessica nie znała
szczegółów i miała nadzieję, że dowie się czegoś więcej od Damiana.
– Czy wiesz dlaczego?
– Nie.
Damian westchnął z ubolewaniem.
– Powiem ci, bo wkrótce i tak sama byś się dowiedziała. Zakochał się,
przypuszczalnie po raz pierwszy, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiem dla-
czego, i nikt nie wie, ale nie to jest najważniejsze. Evan, niestety, nie może
się otrząsnąć z depresji.
– Musiał ją bardzo kochać – wyszeptała, obserwując Damiana. Widać
było, że naprawdę niepokoi się o brata.
– Jestem pewien, że tak. – Damian zmarszczył brwi, najwyraźniej nie
wiedząc, jak pomóc Evanowi, i pokiwał głową. – Odeszliśmy daleko od
tematu, prawda?
Jessica wyprostowała się i położyła splecione dłonie na kolanach, za-
stanawiając się, czy Damian zaryzykuje i przyjmie ją do pracy mimo jej
braku doświadczenia.
– Czy na pewno chcesz tu pracować? – zapytał, przyglądając się jej
badawczo.
– Bardzo.
Damian początkowo nic na to nie odpowiedział. Z powodu jego mil-
czenia poczuła się tak nieswojo, że zapragnęła wypełnić czymś tę ciszę,
choćby nawet niepotrzebną paplaniną.
– Wiem, co myślisz – wyrzuciła z siebie. – W twoich oczach nadal je-
stem zakochaną po uszy czternastolatką, pewną, że Evan i ja jesteśmy
stworzeni dla siebie. – Potrząsnęła głową. – Nie wiem, co powiedzieć, żeby
cię przekonać, że jestem dorosła i mam już te głupstwa za sobą.
– Sam to widzę. – W oczach Damiana błysnęło uznanie. – Wygląda na
to, że masz szczęście, bo jeszcze nie zatrudniliśmy asystentki prawnej. Jeśli
chcesz tę posadę, jest twoja.
Jessica ledwie się powstrzymała, by nie zerwać się z fotela i nie rzucić
Damianowi na szyję.
– Nie sprawię ci zawodu – obiecała.
– Będziesz pracować z Evanem – odpowiedział, znów patrząc na nią
badawczo.
– Z Evanem?
– Czy to problem?
– Nie... oczywiście, że nie.
– Pamiętaj o jednym. Nie ma znaczenia, od jak dawna przyjaźnią się
nasi rodzice. Jeśli nie będziesz dobrze pracować, nie będzie tu dla ciebie
miejsca.
– Nie oczekuję, że zostanę, jeśli nie podołam zadaniom – powiedziała,
starając się, by nie zabrzmiało to jak próba obrony.
– Świetnie. – Sięgnął do telefonu i spojrzał na nią.
– Kiedy chciałabyś zacząć?
– Już, jeśli można.
– Doskonale. Powiem pani Sterling, sekretarce Evana, żeby cię zapo-
znała ze wszystkim.
Jessica wstała i wyciągnęła rękę.
– Obiecuję, że nie będziesz żałował. – Z entuzjazmem potrząsała jego
ręką, aż zdała sobie sprawę, że robi to dłużej, niżby wypadało.
Damian wyszedł zza biurka z uśmiechem na twarzy.
– Jeśli będziesz potrzebowała mojej pomocy, daj mi znać.
– Zrobię to na pewno. Dziękuję, Damianie.
Mimo że zwracała się do niego po imieniu, wiedziała, że łączą ich teraz
stosunki służbowe; ale trudno jej było myśleć o Damianie jako o szefie. Ist-
niała między nimi osobista więź, lecz uświadomiła to sobie dopiero w cza-
sie tej rozmowy. Ku swemu zdziwieniu odkryła, że nie ma tego problemu,
jeśli chodzi o Evana.
Jessica i Damian wyszli z gabinetu na korytarz i podeszli do drzwi, na
których była złota tabliczka z imieniem i nazwiskiem Evana.
Damian otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Jessica zobaczyła se-
kretarkę Evana. Była to kobieta w średnim wieku, o ostrych, lecz sympa-
tycznych rysach twarzy. Emanowała z niej energia i kompetencja. Wystar-
czyło na nią spojrzeć, by dojść do wniosku, że w razie potrzeby na pewno
poradziłaby sobie nie tylko z biurem Evana, lecz z całą firmą.
– Pani Sterling – odezwał się Damian – to jest Jessica Kellerman, nowa
asystentka prawna Evana. Czy mogłaby pani pokazać jej wszystko, żeby
czuła się u nas jak u siebie w domu?
– Naturalnie.
Damian zwrócił się do Jessiki.
– Pamiętaj, w razie jakichkolwiek problemów przychodź do mnie.
– Dziękuję ci.
– Nie, Jessico – powiedział tajemniczo Damian, wychodząc – to ja
dziękuję tobie. – Drzwi zamknęły się za nim z lekkim trzaskiem.
Pani Sterling podniosła się z krzesła. Była niska w porównaniu z wy-
soką i szczupłą Jessicą. Jej szpakowate włosy były krótko przycięte, miała
na sobie prostą spódnicę i cienki sweter.
– Pokażę pani bibliotekę – powiedziała. Jessica zerknęła w kierunku
zamkniętych drzwi, zastanawiając się, czy jest tam Evan. Widocznie jednak
go nie było, w przeciwnym razie Damian nie omieszkałby zawiadomić
brata, że Jessica będzie jego pracownicą.
Sekretarka poprowadziła ją przez hol do biblioteki, gdzie rząd za rzę-
dem stały grube, zakurzone tomy. Duże pomieszczenie wypełnione było
wąskimi stołami i krzesłami. Jessica z zadowoleniem stwierdziła, że jest tu
przytulnie i miło. Wiedziała, że właśnie w tym miejscu będzie spędzać
większość czasu pracy. Poczuła delikatny zapach olejku cytrynowego i
uśmiechnęła się, widząc tu i ówdzie rośliny w doniczkach, a wśród nich
bluszcz o szerokich cętkowanych liściach, zwieszający się z jednego z rega-
łów.
– Ale tu ładnie...
– Pan Dryden bardzo się stara, żebyśmy pracowali w miłym otoczeniu
– wyjaśniła z emfazą sekretarka.
– Taki właśnie jest Damian – powiedziała półgłosem Jessica.
– Miałam na myśli młodszego pana Drydena. – Usłyszała zdziwiony
głos.
– Ach tak, oczywiście – przytaknęła szybko.
Zanim dobiegł końca jej pierwszy dzień w firmie, Jessica czuła się,
jakby miała za sobą czterdziestogodzinny tydzień pracy. Dostała małe
biurko w rogu pokoju i własny telefon. Pani Sterling sprawiała wrażenie, że
poczytuje sobie za obowiązek, by Jessica miała różnorodne zajęcia, na
przykład zbieranie zamówień na lunch, porządkowanie szaf z aktami i
przekazywanie wiadomości na terenie biura.
Kiedy już myślała, że widocznie tego dnia nawet nie rzuci na Evana
okiem, on nagle wpadł do biura i zatrzymał się gwałtownie, gdy ją zoba-
czył. Był wzrostu Damiana, miał jasne włosy i uduchowione oczy. Zdaniem
Jessiki to było po prostu niesprawiedliwe, że mężczyzna mógł być tak
oszałamiająco przystojny.
– Julia – wyszeptał takim tonem, jakby znalazł kufer pełen skarbów.
Oczy jaśniały mu radością. – Co tu robisz?
– Jessica – poprawiła, starając się nie czuć urazy o to, że nie pamiętał jej
imienia. – Jestem tutaj, ponieważ od dziś pracuję dla ciebie.
– Pana brat zatrudnił panią Kellerman jako nową asystentkę prawną –
wyjaśniła sekretarka.
Evan podszedł bliżej i ujął dłoń Jessiki.
– No to mamy Gwiazdkę w lipcu! Bo inaczej Damian nie obdarowałby
mnie tak niezwykłym prezentem.
– Gwiazdka w lipcu – powtórzyła Jessica, z trudem hamując śmiech. A
więc to prawda, co słyszała o Evanie. Był flirciarzem, lecz tak miłym i bez-
troskim, że wydawało się to bez znaczenia. Wiedziała, że nie mówi poważ-
nie.
– Jest kilka spraw, którymi powinien się pan zająć – odezwała się
sztywno pani Sterling zza pleców Evana.
– Przyjdę do pani za parę minut – powiedział.
– Wiem, że pan przyjdzie. Tylko proszę nie wyjechać, zanim nie pod-
pisze pan tych pism. A skoro już o tym mowa, to trzeba przedyskutować
niektóre punkty... jeśli znajdzie pan czas.
– Obiecuję, że zaraz zajmę się tymi pismami. – Powiedział to tak, jakby
nie interesowało go nic, oprócz wpatrywania się w stojącą przed nim młodą
kobietę.
– Proszę położyć wszystko na moim biurku; przejrzę, zanim wyjdę.
– Nie zapomni pan?
Evan stłumił śmiech.
– Jakbym słyszał swoją matkę.
– Ktoś musi się panem opiekować. – Sekretarka Evana zmrużyła oczy
w promiennym uśmiechu.
Jessica ze zdumieniem obserwowała, jak Evan oczarował starszą panią.
Zanim pokazał się w drzwiach, pani Sterling była wzorem chłodnego pro-
fesjonalizmu. W chwilę potem przeobraziła się w kwokę niespokojną o
swoje pisklę. Nim Jessice udało się zastanowić nad jej reakcją, Evan ode-
zwał się ze śmiechem.
– Kochasz mnie, Mary, i dobrze o tym wiesz.
– Po prostu jest pan ostatnio trochę zapominalski – odparła pani Ster-
ling, marszcząc brwi z troską. Nachyliła się nad stosem pism i przerzuciła je
jeszcze raz. – Czy to źle, że od czasu do czasu o czymś panu przypomnę?
– Myślę, że nie. – Evan zabrał pisma i wszedł do swego gabinetu.
– Czy pracuje pan nad sprawą Korporacji Portera? – zapytała pani
Sterling, depcząc mu po piętach.
– Korporacja Portera – powtórzył Evan, jakby nigdy przedtem nie sły-
szał tej nazwy. – To chyba nie jest jeszcze pilne, prawda?
– Ależ jest – odrzekła sekretarka, a Jessica usłyszała w jej głosie nutę
paniki. – To pierwsza sprawa w piątek rano.
– Będę gotów na czas. A jaki dzień mamy dzisiaj?
– Panie Dryden, musi pan zacząć przychodzić do biura przed za-
mknięciem!
– Niech się pani nie niepokoi. Przygotuję wszystko tak jak zawsze –
powiedział, odprowadzając sekretarkę do drzwi. Zatrzymał się na moment,
kiedy jego wzrok napotkał Jessicę, i mrugnął do niej. Potem zniknął za za-
mkniętymi drzwiami.
Pani Sterling pokręciła głową i zerknęła w kierunku Jessiki. – Pan
Dryden miał ostatnio ciężkie przeżycia – wyjaśniła.
– Od kiedy nie ma asystentki?
– Już od dawna. Wyglądało na to, że nie będzie mu potrzebna. Damian
ograniczył jego obowiązki i, jak by to powiedzieć, wszystko tu po prostu
wygląda już inaczej.
Wychodząc z pracy, Jessica natknęła się na Damiana, który rozmawiał
z sekretarką. Sprawiał wrażenie człowieka poważnego i solidnego, a kilka
siwych włosów na skroniach nadawało mu dystyngowany wygląd. Był
nietuzinkową postacią i Jessica przez chwilę pomyślała, że to dziwne, iż się
nie ożenił. Ta myśl pociągnęła za sobą następną, zaskakującą dla niej samej.
Poczuła, że jest szczęśliwa, bo Damian się nie ożenił.
Widocznie zauważył ją kątem oka, ponieważ wyprostował się,
uśmiechnął i podszedł do niej.
– Jak ci minął pierwszy dzień, Jessico?
– Naprawdę dobrze.
– Czy Mary nie wykorzystuje cię za bardzo?
– Skądże, jest wspaniała.
– Mary to jedna z najlepszych sekretarek, z jakimi dotychczas praco-
wałem. Może być nieco szorstka, ale przyzwyczaisz się do tego. – Szedł te-
raz obok Jessiki, z rękami założonymi do tyłu. Być może Mary była szorst-
ka, zamyśliła się Jessica, ale nie dla Evana.
– Zawsze będę ci wdzięczna za to, że zechciałeś zaryzykować i przyją-
łeś mnie – powiedziała swobodnym tonem.
Damian uśmiechnął się ze smutkiem.
– Kto wie, czy później też będziesz mi dziękować. Mój brat może być
nieprzyjemny, lecz jeśli jest ktoś, kto mógłby zawrócić go ze złej drogi, to
właśnie ty.
– Ja? – zapytała, niczego nie rozumiejąc. Damian oderwał wzrok od jej
oczu i spojrzał przed siebie.
– Każdy potrzebuje, by od czasu do czasu ktoś popatrzył na niego du-
żymi, pełnymi uwielbienia oczami, jak myślisz?
– Ale... – Jessica nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jedno stało się jasne:
Damian nie zatrudnił jej z powodu dobrych stopni w college'u.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Naprawdę dostałaś tę pracę? – Cathy Hudson pytała przez telefon
głosem pełnym zaskoczenia.
– Tak po prostu przyjęła cię do pracy jedna z najbardziej znanych firm
prawniczych w mieście?
– Przyjaciele pomogli. – Radość Jessiki mąciła świadomość, że została
przyjęta, ponieważ ich rodziny były tak bardzo zaprzyjaźnione. Chociaż
Damian nie ukrywał, że będzie musiała dobrze wywiązywać się ze swoich
obowiązków, Jessica sama była zdecydowana dowieść swej wartości; zo-
stanie najlepszą asystentką prawną, jaka kiedykolwiek pracowała w tej fir-
mie. To sprawa honoru.
– Dlaczego wszystko przychodzi ci tak łatwo? – biadoliła
Cathy.
–
Mierzysz wysoko i...
– Ja? To ty starasz się o główną rolę w „Chłopakach i dziewczynach”. I
kto tu mierzy wysoko?
– Już dobrze, dobrze – powiedziała Cathy z dramatycznym westchnie-
niem. – Niech ci będzie.
– A jak było na dzisiejszej próbie?
– Czy ja wiem? To tak trudno ocenić. Wszystko bym oddała za rolę
Adelajdy, ale patrzę na innych i widzę, jacy są dobrzy. Dziś wracałam do
domu z myślą, że nie mam szans. David, reżyser, jest wspaniały. Praca z
nim dałaby mi bardzo dużo, ale boję się, że nie dostanę tej roli.
– A ja w ciebie wierzę. Masz wrodzony talent, Cath. – Jessica mówiła
prawdę. Jej przyjaciółka zawsze była uzdolniona aktorsko, dzięki czemu
ich przyjaźń była tak interesująca.
Cathy zaśmiała się cicho.
– Jak może mi się nie udać, skoro i ty, i moja matka jesteście przekona-
ne, że moim przeznaczeniem jest być gwiazdą? A teraz powiedz, jak prze-
biegła rozmowa z Damianem.
– Uważam, że naprawdę dobrze. – Przez całe popołudnie nie mogła
przestać myśleć o Damianie. Doszła do wniosku, że się zmienił. A może to
ona była inna? Wszystko jedno, w każdym razie oczarował ją. Myśl o pracy
z nim była podniecająca.
– A jak tam młodszy z braci?
– Właśnie z nim mam pracować.
Cathy widocznie usłyszała niepewność w głosie Jessiki, bo zapytała:
– Czy to cię niepokoi? Dlaczego? Myślisz, że znowu zgłupiejesz na jego
punkcie?
Tego już było za wiele.
– Nie ma mowy. Na litość boską, przecież wtedy miałam czternaście
lat.
Kiedy odłożyła słuchawkę, znalazła płytę z przebojami jazzowymi,
wsunęła ją do odtwarzacza i zabrała się do obiadu. Przyrządzała kurczaka
ze szpinakiem, stojąc boso w kuchni i mrucząc w takt muzyki, a jej serce
śpiewało swą własną melodię.
Wieczorem odpoczywała, próbując czytać gazetę. Mimo wysiłków jej
myśli błądziły wokół Damiana. Na pewno nie chciałaby stracić głowy dla
jeszcze jednego Drydena.
Według informacji, których dostarczyła jej matka, Damian obecnie nie
był z nikim związany. Joyce Kellerman powiedziała, że Lois Dryden skar-
żyła się, iż jej starszy syn zbyt mało czasu przeznacza na rozrywki. Zako-
chać się w kobiecie, która oderwałaby go od pracy – oto, czego potrzeba
Damianowi, zdecydowała Jessica. W kimś wesołym. W kimś, kto skłoniłby
go do śmiechu i cieszenia się życiem. W kimś, kto go ceni.
Godzinę później, kiedy kładła się spać, zdała sobie sprawę, że prawie
przez cały wieczór myślała o Damianie. Ale to zrozumiałe, wyjaśniła sama
sobie. Przecież to szef firmy, w której jestem zatrudniona.
Następnego dnia Evan pokazał się w biurze dopiero po jedenastej. Gdy
tylko tanecznym krokiem wszedł do sekretariatu, pani Sterling zaczęła mu
nadskakiwać.
– Dzień dobry, panie Dryden – przywitała go wylewnie, niemal zry-
wając się z krzesła. – Prawda, że mamy dziś piękny dzień?
Widać było, że Evan musi to przez chwilę przemyśleć.
– Nie zwróciłem uwagi, ale ma pani rację, to wspaniały dzień – odpo-
wiedział i zaczaj wertować plik czekających na niego kopert.
Kiedy szedł do gabinetu, zauważył Jessicę siedzącą przy biurku. Po-
czuła na sobie jego badawczy wzrok.
– Dzień dobry, panie Dryden – powiedziała.
– Evan – poprawił ją z naciskiem. – Jeśli koniecznie chcesz, panem
Drydenem możesz nazywać Damiana, ale ja jestem Evan.
– Zgoda. Dzień dobry, Evanie.
– Prawda, że mamy dziś dobry dzień? – zapytał, posyłając jej łobuzer-
ski uśmiech, którego nie mogła nie odwzajemnić. Dopiero teraz zauważyła,
jakie przez te lata zaszły w nim zmiany. Wyszczuplał, a w jego uśmiechach
rzadko brały udział oczy. Trudno było również nie zauważyć, że wszyscy
chodzą wokół niego na paluszkach. Pani Sterling nie omieszkała jej poin-
formować, że Evan ma ostatnio mniej pracy, a Damian powiedział, że jego
brat nie przyszedł jeszcze do siebie po zerwanym romansie. To musiało być
coś poważnego, zamyśliła się Jessica.
– Już dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać, prawda? – Podszedł i
siadł na krawędzi jej biurka.
– Bardzo dawno – przyznała, modląc się w duchu, by nie zaczaj
wspominać jej dziewczęcych błazeństw. Czuła się dostatecznie zakłopota-
na, kiedy zrobił to Damian.
– Myślę, że powinniśmy nadrobić zaległości, co ty na to? Zapraszam
cię na lunch. – Spojrzał na zegarek i zrobił zdziwioną minę. – Pojedziemy
za pół godziny. To wystarczy, żebym uporał się z papierami, które mam na
biurku.
– Chcesz mnie zabrać na lunch? Dzisiaj?
– To drobiazg. – Wzruszył ramionami. – Poproszę Mary, żeby zare-
zerwowała stolik.
– Ale...
– Świetny pomysł – wtrąciła pani Sterling, wyraźnie zadowolona.
– Ale przecież ja dopiero zaczęłam tu pracować. Chętnie poszłabym na
lunch powiedzmy za tydzień, kiedy już się ze wszystkim zapoznam. –
Bardzo nie chciała, by Damian odniósł wrażenie, że zaniedbuje swoje obo-
wiązki.
Evan dotknął palcem czubka nosa Jessiki i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Żadnych ale. Jedziemy na lunch i będziesz mogła zdać mi sprawoz-
danie ze wszystkiego, co robiłaś przez ostatnie pięć czy sześć lat.
Pani Sterling, która wyglądała na niezmiernie zadowoloną z takiego
obrotu rzeczy, weszła za Evanem do jego gabinetu. Po paru minutach wró-
ciła. Rzucając na Jessicę radosne spojrzenie, podniosła słuchawkę, żeby za-
rezerwować stolik w restauracji „U Henriego”, jednej z najlepszych w Bo-
stonie, słynącej z elegancji. Na dojazd do niej potrzebny był co najmniej
kwadrans, a to znaczyło, że ich lunch potrwa znacznie dłużej niż zwykle.
– Wątpię, czy będziemy z powrotem za godzinę, jeśli to ma być lunch
„U Henriego” – odezwała się Jessica.
– Proszę się nie martwić. Jestem pewna, że odrobi to pani przy naj-
bliższej okazji.
– Pracuję tu dopiero drugi dzień i nie chciałabym sprawiać złego wra-
żenia.
– Moja droga, pan Dryden jest pani szefem. Jeśli chce bez pośpiechu
zjeść z panią lunch, to zamiast mieć wątpliwości, powinna pani raczej
uznać to za sukces.
– To prawda, ale...
– Z tego, co wiem, jesteście od dawna zaprzyjaźnieni – przerwała pani
Sterling. – Więc to przecież zupełnie naturalne z jego strony, że chce w ten
sposób osobiście powitać panią w firmie.
Ledwie pani Sterling zdążyła odłożyć słuchawkę, pojawił się Evan.
– Czy jesteś gotowa?
– Tak, już za chwilę. – Zaskoczona Jessica skończyła wpisywanie nota-
tek do komputera i wstała zza biurka.
Evan ujął ją za ramię.
– Wrócimy za kilka godzin – zwrócił się do sekretarki.
Szli korytarzem w kierunku wyjścia, gdy pojawił się Damian.
– Właśnie wybieramy się na lunch – wyjaśnił Evan. – Czy jestem ci po-
trzebny?
– Nie. Idźcie, idźcie. Porozmawiamy później.
Damian skinął głową, a Jessica ledwie powstrzymała się, by nie zacząć
tłumaczyć, że to nie był jej pomysł. Uznała jednak, że już jest za późno, a
zresztą nie była pewna, czy to w ogóle potrzebne. Damian chyba wie, że nie
wprosiła się na ten lunch. Jednak nie chciała, żeby myślał o niej źle.
– Chyba wrócimy późno – powiedział Evan do brata.
Do restauracji pojechali taksówką. Stolik już czekał. Uroczystą atmos-
ferę podkreślała dyskretna muzyka. Kelnerzy, ubrani jak dyplomaci, byli
nadzwyczaj uprzejmi, a potrawy podawano ze specjalnym ceremoniałem.
Evan wyraźnie nie miał ochoty mówić o sobie, za to wypytywał Jessicę
o szkołę, przyjaciół, zainteresowania. Sprawiał wrażenie troskliwego, lecz
przypuszczała, że myślami był daleko od niej i ich lunchu. Nie wracał do
przeszłości, nie wspominał, jak była w nim zakochana. Chętnie by go za to
ucałowała.
Kiedy talerze zostały sprzątnięte, wyjął notatnik i ołówek.
– Mam zamiar zająć się pewną sprawą cywilną, co będzie wymagało
wielu poszukiwań w aktach – powiedział z entuzjazmem, jakiego do tej
pory Jessica u niego nie widziała. – Sprawa dotyczy Earla Kressa, pewnie o
nim czytałaś.
– Oczywiście. – Lokalne gazety od tygodni były pełne niezwykłych
szczegółów tej sprawy. Dwudziestoletni były sportowiec pozwał do sądu
okręg szkolny w Spring Valley.
Jessica z zainteresowaniem słuchała wyjaśnień Evana. Earl był utalen-
towanym sportowcem, podporą reprezentacji szkoły w futbolu, koszy-
kówce i trójboju lekkoatletycznym. Aby mógł uprawiać sport, musiał jed-
nak mieć odpowiednie wyniki w nauce. Niestety, nigdy nie opanował
umiejętności czytania i pisania. Chociaż skończył szkołę średnią, a nawet
dostawał stypendium, w praktyce był analfabetą.
Władze okręgu szkolnego zmuszały nauczycieli Earla do wystawiania
mu pozytywnych ocen. Po szkole średniej poszedł do college'u. Na obozie
treningowym odniósł poważną kontuzję kolana i na tym skończyła się jego
kariera. Nie minęły dwa miesiące pierwszego roku nauki, kiedy Earl został
wyrzucony ze szkoły.
– Jakie to niesprawiedliwe – powiedziała Jessica, gdy Evan skończył.
Pomyślała, że Damian, niespokojny o brata, dobrze zrobił, powierzając mu
tę niezwykłą sprawę. Na pewno oderwie go ona od innych problemów.
Teraz Evan będzie miał cel, powód, by przyjść do pracy rano, by nie myśleć
o osobistych kłopotach.
– Były już podobne sprawy – ciągnął Evan. – Chciałbym, żebyś
sprawdziła, jak się skończyły.
– Będę szczęśliwa, jeśli okażę się pomocna.
Evan uśmiechnął się z uznaniem.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
A więc to był prawdziwy powód ich lunchu we dwoje, ta sprawa naj-
widoczniej wiele znaczyła dla Evana, musiała więc być ważna również dla
niej. Jessica była zadowolona, że ma okazję się wykazać.
Godzinna przerwa na lunch wydłużyła się do trzech godzin. Gdy wró-
cili do biura, Jessice wydawało się, że wszyscy na nich patrzą i czuła się
bardzo nieswojo.
Chciała już siedzieć za biurkiem. Przechodząc obok gabinetu Damiana,
odwróciła głowę. Jednak zobaczył ją, gdyż drzwi były otwarte. Wstał i za-
wołał ją po imieniu, a potem chyba spojrzał na zegarek. Jessica ledwie po-
wstrzymała się, by nie powiedzieć, że był to służbowy lunch.
Damian od początku stawiał sprawę jasno: oczekiwał, że będzie robić,
co do niej należy. Nie płacił jej przecież za romansowanie z bratem podczas
trzygodzinnych lunchów, a Jessica nie chciałaby, by odniósł takie wrażenie.
Pragnęła się wytłumaczyć, lecz wyglądałoby to dziwnie w obecności Eva-
na. Jedyne co mogła zrobić, to zostać dłużej tego wieczora, żeby odpraco-
wać czas spędzony na lunchu.
Kiedy wychodziła, było już po siódmej. Mimo to kilka osób jeszcze
pracowało. Szła korytarzem ze swetrem przerzuconym przez ramię, gdy
usłyszała głos Damiana.
- Jessica.
– Cześć, Damianie – odezwała się. Stał w drzwiach swego biura, w
swobodnej pozie, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
– Jak się udał lunch z moim bratem?
– Dobrze, ale...
– Ale? – zapytał, gdy zawahała się i nie od razu dokończyła.
– Chcę, żebyś wiedział, że to był służbowy lunch – powiedziała po-
spiesznie, pragnąc się czym prędzej wytłumaczyć. – Omawialiśmy sprawę
Earla Kressa. Nie chciałabym, żebyś sądził, że spędziliśmy tam trzy godzi-
ny tylko dla przyjemności.
– Nic by się nie stało.
– Ale tak nie było! – nie ustępowała. – Evan zaprosił mnie na lunch w
związku z procesem. Nie chodziło mu o odnowienie starej przyjaźni.
– Czy wydawał się zadowolony, że jemu przypadła ta sprawa? – za-
pytał Damian z troską.
– Bardzo zadowolony. – Przypomniała sobie panią Sterling, która wy-
jaśniła, że „wszystko tu po prostu wygląda już inaczej”, dając do zrozu-
mienia, że to Evan był inny. Ciekawa była, czy Damian zdaje sobie sprawę,
jak głęboko nieszczęśliwy jest jego brat.
Damian uśmiechnął się; Jessica wiedziała, że nie robi tego często. Bar-
dzo podobały się jej iskierki w jego szarych oczach.
– Pomyślałem sobie, że dobrze mu zrobi zmiana tempa życia. A czy
powspominaliście dawne czasy?
Domyśliła się, że Damian chciałby wiedzieć, czy dostrzegła zmiany w
jego bracie.
– Troszkę. Wydaje mi się, że Evan naprawdę cierpi.
Damian skinął głową.
– Stara się z tym nie zdradzać. Ciekaw jestem, czy zauważyłaś, jak się
zmienił.
– Trudno tego nie zauważyć. – Już od pierwszej chwili zdawała sobie
sprawę, że jest inny niż kiedyś. Mimo że nie widzieli się tak dawno, za-
uważyła, jak wiele go kosztuje, żeby ukryć cierpienie. Nic dziwnego, że je-
go rodzice i brat tak się o niego martwili.
Damian zerknął na zegarek i podniósł brwi ze zdziwienia.
– Późno już. Porozmawiamy kiedy indziej. Dobranoc, Jessico.
– Dobranoc, Damianie.
Kiedy czekała na pociąg na stacji metra, zrozumiała nareszcie, co Da-
mian miał na myśli, mówiąc, że każdy potrzebuje, by czasem ktoś na niego
spojrzał wielkimi, pełnymi uwielbienia oczami. Damian ciągle uważał ją za
nastolatkę zadurzoną w jego młodszym bracie. A Evan nigdy bardziej niż
teraz nie potrzebował kobiety, dla której byłby idolem. Została zatrudniona
nie dzięki umiejętnościom prawniczym, lecz by pomóc Evanowi zapomnieć
o tej, którą kochał i utracił. Damian liczył na to, że Jessica uleczy ból jego
brata.
Następnego dnia około dziesiątej Evan wbiegł do biura promiennie
uśmiechnięty i wręczył Jessice tuzin purpurowych róż. Ich zapach natych-
miast wypełnił pokój.
Jessica zaniemówiła.
– To dla mnie? – Była zaskoczona, a po minie pani Sterling widać było,
że ona też.
– Proszę cię o przysługę – powiedział Evan, pochylając się nad biur-
kiem, tak że jego twarz znalazła się o centymetry od twarzy Jessiki.
– Dobrze. – Obejmowała bukiet jak królowa piękności, wdychając
upajający zapach.
Evan sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął złożony arkusz żółtego pa-
pieru.
– Chcę, żebyś pilnie coś dla mnie znalazła.
– Proszę bardzo.
– Chodzi o pewne przepisy... odszukaj je i dostarcz mi jak najszybciej.
Przykro mi, ale to nudne zajęcie.
– Nic nie szkodzi. – Jessica spojrzała na spis, który przyniósł Evan i
przestraszyła się widząc, ile zawiera punktów. – Na kiedy ci to potrzebne?
– Na jutro – odpowiedział zupełnie poważnie. Pani Sterling syknęła
znacząco zza pleców Evana, wywołując tym uśmiech na twarzy Jessiki.
Evan zmrużył oczy i wyszeptał:
– Nie ma nic gorszego niż kobieta, która nie może się powstrzymać, by
nie powiedzieć: „A nie mówiłam?”. Pamiętaj o tym, Jessico.
– Dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Zabieram się do roboty. In-
formacje dla ciebie będą gotowe, zanim wyjdę z pracy wieczorem.
– Grzeczna dziewczynka.
Umieściła róże w wazonie, który dała jej pani Sterling, ustawiła go na
biurku i zaszyła się w bibliotece. Nawet nie zauważyła, kiedy minęła pora
lunchu. Spojrzała na zegar dopiero o trzeciej, gdy jej żołądek zaczął upo-
minać się o swoje prawa. Ale i wtedy, zamiast tracić czas na jedzenie, przy-
niosła sobie jabłko, i chrupiąc je, szukała dalej.
Kiedy znowu podniosła oczy znad notatek, zegar na ścianie wskazy-
wał siódmą czterdzieści pięć. Słyszała wcześniej, jak inni wychodzili, lecz
wydawało jej się, że było to zaledwie przed paroma minutami. Wstała,
wyprostowała zesztywniały kręgosłup i głęboko odetchnęła. Bolały ją oczy
i plecy.
Zebrała papiery i poszła do swego pokoju. Zatrzymała się w progu,
zdziwiona, że jest w nim ciemno. Zapaliła światło i rozejrzała się, pewna, że
Evan zostawił dla niej wiadomość.
Nie zostawił.
Wyjęła z wazonu jedną różę, podniosła do nosa i zamknęła oczy, sta-
rając się pokonać zmęczenie i rozczarowanie.
– Jessico, co tu robisz?
– Damian? – To samo pytanie mogła zadać jemu.
– Jest prawie ósma.
– Wiem. – Poruszyła obolałymi ramionami. – Straciłam poczucie czasu.
– Właśnie widzę. Odrabiałem zaległości w czytaniu, ale nie przypusz-
czałem, że jest tu ktoś jeszcze. Nie ma powodu, żebyś zostawała tak długo.
Zerknęła w stronę gabinetu Evana.
– O której wyszedł Evan? – zapytała obojętnie, nie chcąc pokazać, jak
czuje się urażona.
– Kilka godzin temu. A dlaczego pytasz?
– Powiedział, że bardzo pilnie potrzebuje tych informacji. – Pracowała
jak szalona, starając się skończyć robotę jak najszybciej. Była pewna, że
Evan poczeka, aż ona znajdzie to, czego podobno potrzebował bezzwłocz-
nie.
– Zdaje mi się, że był umówiony na kolację – wyjaśnił Damian.
– Rozumiem – mruknęła. Jednym słowem, beztrosko o niej zapomniał.
– Mam wrażenie, że jesteś zła – rzekł Damian.
– Jestem. Nawet nie zrobiłam sobie przerwy na lunch, żeby miał to, o
co prosił. – Ani na kolację, pomyślała, czując, jak złość w niej narasta. Po-
niewczasie uświadomiła sobie, że pewnie sprawia wrażenie również za-
zdrosnej.
– Przykro mi, Jessico.
Damian nie był winien bezmyślności Evana. Powiedziała mu to, a po-
tem zapytała wprost:
– Czy jest tu coś do zjedzenia? – Zamrugała oczami, chcąc ukryć nie-
spodziewane łzy. Głód zawsze wpływał na jej emocje. Była zakłopotana,
bojąc się, że Damian coś zauważy.
– To znaczy, że od lunchu nic nie jadłaś?
– Od śniadania, nie licząc jabłka. I jeśli zaraz czegoś nie zjem, to się
rozpłaczę, a naprawdę byłoby lepiej, żebyś tego nie widział. – Wyrzuciła z
siebie te słowa i zaczęła pociągać nosem. – Nie zwracaj na mnie uwagi. –
Odwróciła się, wytarła nos rękawem i wróciła do biblioteki. Na stołach le-
żało kilka otwartych opasłych tomów. Zamknęła je i zaczęła taszczyć na
półkę.
– Znalazłem pudełko krakersów – powiedział Damian, wchodząc do
biblioteki.
– Dziękuję. – Rozerwała celofan i znów zaczęła pociągać nosem. –
Przepraszam za moje zachowanie. – Zjadła szybko krakersa i udało jej się
powstrzymać szloch. – Nie przejmuj się. Po prostu musiałam coś zjeść.
– Pozwól, że zabiorę cię na kolację. – Damian wziął ze stołu kilka to-
mów i ustawił je na półce.
– Nie trzeba. – Włożyła do ust drugiego krakersa i poczuła, że zaczyna
przychodzić do siebie.
– Zasłużyłaś na to – odparł. – A poza tym, ja też umieram z głodu.
– Mógł chociaż poczekać – warknęła nagle.
Damian zignorował tę uwagę, a po chwili zaproponował pobliską po-
pularną restaurację z potrawami z ryb morskich.
– Tak o tym mówił, jakby to była sprawa życia lub śmierci, a potem
nawet nie chciało mu się powiedzieć mi, że wychodzi. – Jessica dalej się
wyładowywała. – Masz rację – powiedziała, kiedy Damian wziął ją pod rę-
kę i poprowadził do wyjścia. – Evan się zmienił.
Na tę uwagę Damian również nie zareagował.
Do restauracji poszli piechotą. Nie była zatłoczona, więc od razu do-
stali stolik w pobliżu okna. Kelnerka przyniosła zupę rybną i gorące kromki
chleba w minutę po przyjęciu zamówienia. Damian musi być tu stałym go-
ściem, pomyślała Jessica, odzyskując dobry humor na myśl o tym, że zaraz
zje coś ciepłego.
– To było pyszne – powiedziała. – Dziękuję. – Westchnęła z zadowole-
niem, wyskrobując talerz.
Damian uśmiechnął się, skończył swoją zupę i sięgnął po jeszcze jedną
kromkę chleba.
– Z czego się śmiejesz? – zapytała.
– Wydaje mi się, że właśnie zapobiegłem procesowi. Nie słyszałaś o
tym? „Pracownica oskarża szefa o stratę posiłków”.
– Uzyskałam dostateczną rekompensatę. – Kąciki jej ust podniosły się.
Spojrzeli sobie w oczy i po chwili wybuchnęli śmiechem.
Ma bardzo ładne oczy, pomyślała Jessica. Ciemnoszare, zdradzające
głęboką inteligencję i przenikliwość.
Chciała przekonać Damiana, że jego mniemanie o Evanie i o niej jest
od dawna błędne, lecz nie wiedziała, jak to zrobić. Zastanawiała się, kogo
Damian widzi, kiedy na nią patrzy. Czy widzi kobietę, którą się stała, czy
nieznośną dziewczynę z sąsiedztwa, twierdzącą uparcie, że Evan to jej
przeznaczenie?
Kelnerka przyniosła drugie danie: dla Damiana ostrygi, dla Jessiki
pieczonego dorsza, który jej bardzo smakował. Kiedy skończyli, czuła się
jak nowo narodzona.
– Zanim wyszliśmy z biura, powiedziałam coś, czego nie powinnam
była mówić – zaczęła nieśmiało. – Chciałabym...
– Nie martw się tym. Pracowałaś tak długo, a na dodatek byłaś głodna
jak wilk – przerwał jej Damian.
– Chciałam się tylko upewnić, czy z tego powodu nie zamierzasz mnie
zwolnić.
– Samo domaganie się jedzenia nie wystarczy, żebym to zrobił – za-
pewnił, z trudem kryjąc rozbawienie.
Kiedy wyszli na ulicę, poczuli chłód. Czerwcowe niebo było ciemne i
zasnute chmurami.
– Zanosi się na deszcz. – Ledwie to powiedział, spadły pierwsze grube
krople. Żadne z nich nie miało parasola, więc Damian wziął Jessicę pod rę-
kę i pobiegli przez ulicę w kierunku księgarni. Wprawdzie była już dawno
zamknięta, lecz zaopatrzone w daszek wejście stanowiło dobre miejsce do
przeczekania ulewy.
Zdyszana Jessica zadygotała z zimna i zaczęła energicznie rozcierać
sobie ramiona. Po chwili jego duże ręce zastąpiły jej drobne dłonie, a potem
Damian okrył ją swą marynarką.
– Nie trzeba – zaprotestowała, bojąc się, by sam się nie przeziębił.
– Przecież cała drżysz.
Ciepło jego marynarki było przyjemniejsze, niż chciała się do tego
przyznać. Damian był bez wątpienia dżentelmenem w każdym calu.
Ulewa trwała ponad dziesięć minut. Jessica była zaskoczona – jak
szybko minął ten czas! Gdy deszcz przeszedł w mżawkę, a potem ustał,
poczuła, że jest jej niemal przykro. Rozmawiała z Damianem o książkach i
okazało się, że oboje lubią kryminały i mogą bez zastanowienia wymieniać
dziesiątki tytułów i nazwisk autorów.
– Czy dziś rano przyjechałaś do pracy samochodem? – zapytał.
Potrząsnęła głową, ponieważ przyjechała metrem.
– W takim razie odwiozę cię do domu.
– To naprawdę nie jest konieczne, Damianie. Nie mam nic przeciwko
komunikacji miejskiej.
– A ja mam – powiedział stanowczo. – Jest za późno, żebym mógł cię
zostawić samą na ulicy. Jak to miło, że się o mnie martwi, pomyślała.
– Ale i tak mam ci za co dziękować.
– Co masz na myśli?
– Bezustannie jestem twoją dłużniczką. Masz złote serce.
Zaśmiał się cicho.
– Nie jestem pewien, miła Jessico.
– Przyjąłeś mnie do pracy, mimo że nie mam przecież doświadczenia,
zaprosiłeś na kolację, a teraz chcesz mnie odwieźć do domu.
Wrócili do biurowca i weszli do garażu w podziemiach. Damian
otworzył drzwi samochodu i Jessica usadowiła się wygodnie na pokrytym
skórą siedzeniu.
Podczas rozmów z Damianem nabrała przekonania, że stara się on
chronić brata, choć nie była pewna, czy Evan to docenia.
– Niepokoisz się o niego, prawda? – zapytała bez żadnych wstępów,
lecz Damian wiedział, co miała na myśli.
– Tak – przyznał.
– I to on jest prawdziwym powodem, dla którego mnie zatrudniłeś.
Myślisz, że mogłabym może pomóc mu w tym... trudnym okresie. – To nie
były obowiązki, których by sobie życzyła. Chciała to właśnie wytłumaczyć,
ale gdy zauważyła jego rozbawioną minę, odezwała się ostro: – Nie jestem
głupią czternastolatką, która straciła głowę dla dorosłego mężczyzny. To
było po prostu zauroczenie. I dawno się skończyło.
Damian lekko wzruszył ramionami.
– Więc jednak przyjąłeś mnie z powodu Evana? – nie dawała za wy-
graną.
Przez długą chwilę w samochodzie panowała cisza.
– Czasem sam nie wiem – powiedział wreszcie. – Czasem sam nie
wiem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia Jessica przyjechała do pracy wcześnie. Chciała jesz-
cze raz podziękować Damianowi za kolację, a przede wszystkim dać mu do
zrozumienia, jak przyjemne były spędzone z nim chwile. Lecz drzwi jego
gabinetu były zamknięte, a sekretarka gorączkowo szukała czegoś w szafie
z segregatorami. To nie był dobry moment, by wpaść do niego nie-
spodziewanie.
Evana nigdzie nie zauważyła, co nie było zaskakujące. Pani Sterling
zjawiła się dziesięć minut po Jessice, przywitała ją pełnym aprobaty
uśmiechem i zabrała się do rozdzielania poczty.
Połowę przedpołudnia Jessica spędziła na porządkowaniu materiałów,
które wyszukała poprzedniego dnia, i na przepisywaniu ich do komputera,
by Evan nie musiał tracić czasu na odcyfrowywanie jej pospiesznie robio-
nych notatek.
Właśnie skończyła składanie wydruku, gdy zdyszany wpadł do biura.
Widać było, że biegł przez całą drogę z parkingu. Pomaszerował prosto do
jej biurka.
– Czy to już jest gotowe? – zapytał, po czym chwycił plik zadrukowa-
nego papieru, zanim zdążyła mu go podać. Wstała, chcąc omówić z nim
kilka punktów, lecz minął ją szybko i bez słowa wszedł do gabinetu.
Chciała pójść za nim, ale zamknął drzwi.
Jessica była zaskoczona. Patrzyła na panią Sterling i nie wiedziała, co
zrobić. Sekretarka westchnęła i rozłożyła ręce.
Po chwili Evan wyszedł z gabinetu, na pozór opanowany i pewny sie-
bie. Był już bez płaszcza, w ręku trzymał wydruk, bez celu przerzucając je-
go arkusze. Spojrzał na Jessicę i szeroko się uśmiechnął.
– Jesteś aniołem – powiedział. Przechodząc obok, pocałował ją w poli-
czek. Zauważyła, że równie czule pocałował panią Sterling.
– Będę u Damiana na posiedzeniu – powiedział wychodząc.
Poranne godziny mijały, a Jessica zastanawiała się, jaka jest właściwie
jej rola w biurze. Wprawdzie Evan dostał teraz sprawę Earla Kressa, lecz
przedtem przez kilka miesięcy nie był zbyt obciążony. Wyszukała to, o co
prosił, i niewiele miała do roboty.
Zorientowała się, że ostatnio Evan przestał się interesować przepisami
dotyczącymi spółek akcyjnych. Chyba Damian nie spodziewał się cudów,
przyjmując ją do pracy! Ponieważ tak niechętnie mówił o kłopotach Evana,
Jessica pomyślała, że może dowie się szczegółów od pani Sterling. Nie
chciała pytać wprost, bo mogłoby to być niebezpieczne; niewątpliwie se-
kretarka była bardzo oddana swemu pracodawcy.
– Evan jest naprawdę czarujący, prawda? – zaczęła swobodnym to-
nem.
– Zawsze był taki – odparła pani Sterling z dumą.
– Jednak jest teraz inny niż przed laty. Bardziej... napięty.
Sekretarka Evana kiwnęła głową.
– Chętnie bym zastrzeliła tę kobietę – powiedziała pod nosem.
Serce Jessiki zabiło mocniej.
– Jaką kobietę? – zapytała, starając się ukryć niecierpliwość. Za chwilę
się dowie, co spowodowało, że Evan tak bardzo się zmienił.
Pani Sterling podniosła oczy, zdziwiona, że jej pomruki zostały dosły-
szane.
– Och, nie... nie ma o czym mówić.
– Ależ musi być o czym. Evan jest zupełnie inny niż przed kilku laty,
oczywiście czarujący i miły, lecz jest w nim teraz coś szorstkiego, ostrego.
Coś, czego nie potrafię określić. – Spojrzała z oczekiwaniem na sekretarkę.
– To prawda – zgodziła się pani Sterling niechętnie.
– Twierdzi pani, że to kobieta jest przyczyną zmian, jakie zaszły w
Evanie?
– A czy nie jest tak zawsze?
– Co się właściwie stało? – Jessica doszła do wniosku, że delikatnością
nic tu nie wskóra.
– To przykre, naprawdę przykre.
– Tak, Evan już nie jest taki jak kiedyś – powiedziała Jessica, z nadzieją,
że zachęci panią Sterling do dalszych wynurzeń.
– To, co się stało, nie powinno właściwie nikogo dziwić. A jednak dzi-
wi, ponieważ pan Dryden jest taki uroczy. Zakochał się szczerze i prosto-
dusznie w kimś, kto nie darzył go podobnym uczuciem. – Pani Sterling na-
gle zacisnęła usta, jakby już powiedziała znacznie więcej, niż powinna,
znacznie więcej, niż wypadało powiedzieć sekretarce na temat szefa.
Tyle Jessica wiedziała już wcześniej. Chodziło jej o szczegóły. Kim była
kobieta, która tak bardzo zmieniła Evana? To nie do wiary, że ktoś dał mu
kosza. Jej idolowi z czasów, gdy była nastolatką. Kimkolwiek była ta ko-
bieta, musiała być niespełna rozumu.
Koło jedenastej Evan wrócił. Z uśmiechem podszedł do jej biurka.
– Wspaniale to zrobiłaś, Jessico. Dziękuję.
Ta pochwała zaskoczyła ją. Zaczęła się zastanawiać, czy Damian coś
mu powiedział.
– Doceniam twój wysiłek – ciągnął. – Bardzo dobrze pracujesz.
– Ja... ja to robiłam z przyjemnością. To... to należy do moich obowiąz-
ków – wykrztusiła jąkając się. Ze zdumieniem stwierdziła, jak bardzo
wzburzyła ją jego pochwała. Czuła się teraz zawstydzona swą przesadną
reakcją poprzedniego dnia, gdy zauważyła, że Evana już nie ma w biurze.
Sama sobie winna, że nie zjadła lunchu. Wcale by się nie przejęła znik-
nięciem Evana, gdyby...
– Dowiedziałem się od Damiana, że byłaś tu prawie do ósmej wieczór.
Więc Damian jednak wspomniał o tym.
– Powiedziałam już, że po prostu wykonywałam swoje obowiązki.
– W sobotę moi rodzice urządzają przyjęcie na świeżym powietrzu –
ciągnął Evan. – Zacznie się o czwartej. Chciałbym, żebyś poszła ze mną.
Zaproszenie Evana zbiło ją z tropu. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Chociaż nie miała doświadczenia, zdawała sobie sprawę, że umawianie się
z szefem może doprowadzić do kłopotów.
– To nie powinna być trudna decyzja – powiedział ze śmiechem.
Jego duma już raz została zraniona. Jessica doszła do wniosku, że nie
chce, by i ona była tego przyczyną.
– Będzie mi bardzo przyjemnie – odparła. – Cieszę się, że pomyślałeś o
mnie.
– Zawsze byłaś miłą dziewczyną – uśmiechnął się czule.
Jako nastolatka Jessica marzyła właśnie o tym. Zamykała oczy i wy-
obrażała sobie, że Evan ją gdzieś zaprasza. Teraz, gdy jej marzenie się speł-
niło, wolałaby, żeby to był Damian.
– Przyjadę po ciebie. Mieszkasz w śródmieściu, prawda?
Skinęła głową.
– A czy nie będzie prościej, jeśli spotkamy się na przyjęciu? Tak się
składa, że spędzam ten weekend u rodziców i mogłabym przyjść z nimi.
Evan wyglądał na nieco zdziwionego jej propozycją.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście.
– W takim razie spotkamy się na miejscu.
Był w jej życiu taki okres, że bez wahania poszłaby z Evanem na każde
przyjęcie. Wszędzie. Czy Damian nie na to liczył, kiedy ją przyjmował –
nawet jeśli twierdził, iż wie, że jej zauroczenie dawno minęło?
– Przyjęcie jest urządzane na cześć pewnego dygnitarza – ciągnął Evan.
– Mama wychodzi z siebie, żeby wszystko się udało. Gwarantuję, że to bę-
dzie takie party, jakiego Boston jeszcze nie widział. Ostatnio słyszałem, że
mama wynajęła zespół country.
– Zanosi się na niezłą zabawę.
– Jestem pewien, że tak będzie. Chyba umiesz tańczyć polkę?
– Naturalnie. – Prawdę mówiąc, dotychczas tańczyła polkę najwyżej
dwa razy. – Ale dawno tego nie robiłam – dodała na wszelki wypadek.
– Ja też. Zostawimy te wymyślne kroki Damianowi.
Westchnęła na myśl o Damianie, a potem pomyślała, że najwyraźniej
dzieje się z nią coś niedobrego, pewnie mającego początki w dzieciństwie –
jeśli może spotykać się z jednym z braci i równocześnie tęsknić do drugie-
go.
Godziny mijały i zanim się obejrzała, skończył się dzień pracy. Pani
Sterling właśnie wyszła na chwilę, a wtedy zjawił się Damian.
– Evana już nie ma – powiedziała Jessica. Była nieco podekscytowana
widokiem Damiana stojącego przed biurkiem, zwłaszcza że znów zaczęła
myśleć o tym, jak bardzo chciałaby pójść na przyjęcie właśnie z nim.
– Nie przyszedłem do brata.
– Pani Sterling wróci za chwilę.
– Przyszedłem do ciebie – wyjaśnił Damian, patrząc na nią z uwagą
ciemnymi oczami.
Jessica czekała w napięciu. Czyżby miał zastrzeżenia do jej pracy?
– Niepotrzebnie się niepokoisz. Przyszedłem ci powiedzieć, że moi ro-
dzice wydają w sobotę przyjęcie. Będzie rożen na świeżym powietrzu.
– Tak, wiem. Evan już o tym wspominał.
Jessica przysięgłaby, że w oczach Damiana zabłysło zainteresowanie.
Skrzyżował ramiona i oparł się o biurko.
– Co powiedział?
– Niewiele. Podobno jest to przyjęcie na cześć jakiegoś dygnitarza.
– Aha. – Zawahał się, jakby stracił pewność siebie, co przecież, pomy-
ślała, byłoby zupełnie niezgodne z jego charakterem. – Zastanawiałem się...
– zaczął, po czym wyprostował się i wsunął ręce głęboko w kieszenie. – Czy
zechciałabyś pójść na to przyjęcie ze mną?
Ramiona jej opadły i już otwierała usta, by wyjaśnić, że zaprosił ją
Evan, lecz zanim zdążyła to zrobić, Damian dodał:
– Wiem, że późno ci o tym mówię, ale sam dowiedziałem się szczegó-
łów dopiero dziś rano. – Uśmiechnął się. – Mama telefonowała, chciała się
upewnić, że tam będę. Wygląda na to, że bardzo poważnie traktuje swoje
obowiązki.
– Ale...
– Nie możesz – domyślił się.
Ponuro skinęła głową.
– Już zaprosił mnie Evan... jako swoją partnerkę. – Chciała powiedzieć
Damianowi, że o wiele bardziej wolałaby pójść z nim, ale nie odważyła się.
– Przepraszam – dodała.
– Zaprosił cię? – Zamiast wyglądać na niezadowolonego, Damian wy-
dawał się wprost zachwycony.
– Nie przepraszaj.
Jego reakcja zirytowała ją.
– To nie jest prywatna randka. – Chciała, żeby to było jasne. – A przy-
najmniej Evan tak tego nie przedstawił. On chce mi w ten sposób podzię-
kować za ciężką pracę przy wyszukiwaniu potrzebnych mu informacji.
– Mój brat nie zaprosiłby cię, gdyby mu nie zależało na twoim towa-
rzystwie. A poza tym nie chciałbym, żeby myślał, że wkraczam na jego te-
rytorium.
Jego terytorium.
Widocznie domyślał się, co czuła, bo dodał:
– Evan był pierwszy.
Co do tego ma rację, pomyślała, ale tylko co do tego.
Damian odwrócił się ku wyjściu, a Jessica poczuła, że musi się wytłu-
maczyć.
– Myślę, że nie powinieneś przywiązywać zbytniej wagi do tego, że
mnie zaprosił. To naprawdę było tylko podziękowanie.
– Ale to początek, nie sądzisz? – powiedział przez ramię. – Dobry po-
czątek. – Wyszedł, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
W domu Jessica doszła do wniosku, że Damian zaprosił ją na przyjęcie
nie dlatego, że pragnął jej towarzystwa. Założył, że Evan tego nie zrobił – i
szukał okazji, by zbliżyć ich do siebie.
Jessica przyjechała do rodziców wczesnym sobotnim popołudniem.
Całe rano spędziła, chodząc po sklepach w poszukiwaniu najodpowied-
niejszego stroju. Cathy dodawała jej odwagi i służyła radą.
Chociaż nie będzie na przyjęciu w towarzystwie Damiana, to jeśli zja-
wi się wyglądając jak gwiazda filmowa, powinien żałować, że nie są razem.
Taki był jej plan – jasny i prosty.
Evan wspomniał o zespole country, ale powiedział też, że przyjęcie ma
być na cześć pewnego dostojnika. Te nieco nie pasujące do siebie informacje
spowodowały, że zupełnie nie wiedziała, jak się ubrać. W szafie nie znala-
zła nic odpowiedniego, w sklepach też było niewiele.
W jednym stroju wyglądała jak Annie Oakley, w innym jak Jackie
Kennedy. Już myślała, że nie znajdzie nic pośredniego, gdy zauważyła
długą dżinsową spódnicę, czerwoną bluzkę z karczkiem obszytym tęczo-
wymi frędzlami i białe kowbojskie buty. Elegancji temu zestawowi doda-
wał biały jedwabny szal.
Gdy przymierzyła nowy strój, w oczach matki zobaczyła aprobatę.
– Szkoda, że też nie poszłam po zakupy i nie kupiłam sobie czegoś
nowego. Wyglądasz świetnie.
– Dziękuję. – Matczyna pochwała dodała Jessice pewności. Cathy, któ-
ra zwykle ubierała się jak postać z filmu science–fiction, powiedziała to
samo, ale Jessica nie była pewna, czy może ufać jej poczuciu dobrego sma-
ku.
– Jak to miło ze strony Evana, że cię zaprosił – kontynuowała Joyce
Kellerman. – Wcale nie jestem zaskoczona, choć jest twoim szefem. W życiu
wszystko może się zmienić, nieprawdaż?
– Masz rację – powiedziała Jessica sucho.
– Bardzo jestem zadowolona, że pracujesz z Evanem.
– Jest miły.
– Jest wspaniały. Zawsze marzyłam... wiem, że to głupie, ale przecież
tak dawno się przyjaźnimy z Drydenami... Miałam nadzieję, że jak doro-
śniesz, wyjdziesz za któregoś z chłopców Lois.
– Pod żadnym pozorem – powiedziała Jessica szybko – nie mów tego
przy Damianie lub Evanie.
– Dlaczego, moja droga?
– Mamo, to mnie strasznie peszy!
– Ale przecież kilka lat temu byłaś taka zakochana w Evanie, więc my-
ślałam... spodziewałam się...
– Miałam wtedy czternaście lat! – Dawne zauroczenie Evanem zaczy-
nało być dla niej balastem... przez Damiana i matkę. Gdyby nie oni, nikt by
już o tym nie pamiętał.
– Będzie z ciebie śliczna panna młoda – powiedziała Joyce Kellerman,
wprowadzając ostatnie poprawki do własnego ubioru.
Nagle zmieniła temat.
– Lois jest chora ze zdenerwowania w związku z tym party.
– Ale dlaczego? – Pani Dryden wydawała już setki nie mniej wystaw-
nych przyjęć.
– Myślę, że nie ma powodu, aby trzymać to w tajemnicy. Walter dostał
propozycję kandydowania do senatu.
Walter Dryden od lat aktywnie zajmował się sprawami społecznymi.
Chociaż sam nigdy nie piastował żadnej publicznej funkcji, wielokrotnie z
powodzeniem kierował kampaniami wyborczymi innych. Wcześnie prze-
szedł na emeryturę i – jak Jessica słyszała – bardzo doskwierała mu bez-
czynność. Na pewno z zadowoleniem podjąłby taką próbę sił.
– Czy już się zdecydował?
– Ojciec i ja myślimy, że tak. Jeszcze nie zgłosił swej kandydatury, ale
jesteśmy pewni, że to zrobi. Dzisiejsze party to badanie gruntu. Ma być
kilku polityków. Nic dziwnego, że Lois jest kłębkiem nerwów.
Zanim Jessica i jej rodzice przyszli na przyjęcie, zza ogrodzenia już
dolatywał intensywny zapach sosu pomidorowego, przypraw i pieczonego
mięsa.
Kiedy witali się przy wejściu, serdeczne uściski Lois i jej matki przy-
pomniały Jessice o ich wielkiej przyjaźni. Od dwudziestu lat były jak sio-
stry. Podobne uczucie łączyło ją z Cathy. Poznały się w college'u, gdzie
przez trzy lata mieszkały w tym samym pokoju.
Nie zauważyła żadnego z braci, więc wyszła przed dom. Na bujnym
trawniku stały okrągłe stoły przykryte kraciastymi obrusami. Dzień był
przepiękny, ciepły, lecz nie upalny, niebo bezchmurne. Łagodny wietrzyk
szeleścił liśćmi wysokich drzew, którymi obsadzono posiadłość, by dawały
cień. Lato w Nowej Anglii było w pełni. Smakowite zapachy przypomniały
Jessice o głodzie. Z powodu zakupów i przygotowań do przyjęcia zabrakło
jej czasu na lunch.
Wśród tłumu gości zauważyła Evana, który stał obok ślicznej blon-
dynki w eleganckiej białej sukni obszytej frędzlami. Jej zgrabną sylwetkę
podkreślał turkusowy pasek ze srebrną klamrą. Dyskretne próby zasię-
gnięcia informacji o nieznajomej nie dały rezultatów, co jeszcze bardziej
wzmogło ciekawość Jessiki. Spróbowała podejść do Evana – swego oficjal-
nego partnera. W gruncie rzeczy chciała poznać śliczną blondynkę. Może to
nowy obiekt jego romantycznych zainteresowań, pomyślała z nadzieją. Za-
nim jednak do niego dotarła, zatrzymała ją grupa przyjaciół rodziny. Jak
większość zaproszonych gości, byli to starsi ludzie o znanych nazwiskach,
z którymi stykała się od dziecka.
– Witaj, Jessico. – Usłyszała głos Damiana i odwróciła się. Stał przed
nią, ubrany w garnitur podobny do tego, jaki nosił w pracy. Jedyną próbą
dostosowania stroju do okazji był czarny kowbojski kapelusz, który, zda-
niem Jessiki, zupełnie nie pasował do jego bardzo bostońskiej głowy.
W jego oczach dojrzała uznanie.
– Wyglądasz... – zawahał się, jakby nie wiedział, co powiedzieć –
...dobrze.
Była pewna, że nieczęsto się zdarza, by mu brakowało słów. Tym bar-
dziej ją to podniosło na duchu.
– Pewnie jesteś ciekawa, kim jest ta blondynka; ta, która nie odstępuje
mojego brata – rzucił obojętnym tonem.
Prawdę mówiąc, była wdzięczna nieznajomej za absorbowanie Evana.
Gdyby nie ta kobieta, mógłby się czuć zobowiązany do zajmowania się
Jessicą, a ona znacznie bardziej wolała towarzystwo Damiana.
– Kto to jest?
– Czyżbym słyszał zazdrość w twoim głosie?
– Nic podobnego. – Pytanie Damiana zirytowało ją.
– Nazywa się Romilda Sidonie. Jest córką dygnitarza z Europy.
To wyjaśniało wszystko. Naturalnie Evan uznał za swój obowiązek
okazanie Romildzie gościnności. Jessica była zadowolona, widząc, że robi
to z radością.
– Czy chciałabyś, żebym cię przedstawił? – spytał Damian.
– Nie – odpowiedziała. Evan i Romilda szli właśnie w kierunku miej-
sca do tańca. – Evan dobrze się bawi. Nie widzę powodu, żeby mu prze-
szkadzać.
– Jesteś przez niego zaproszona.
– Tylko dlatego, że go do tego namówiłeś.
Damian zmrużył oczy.
– Dlaczego tak uważasz?
– Nie myśl, że jestem naiwna. Sądzę, że chciałeś mnie zaprosić, bo nie
przypuszczałeś, by zrobił to Evan. Chciałeś mieć pewność, że spotkam się z
nim na towarzyskim gruncie, i móc obserwować, co z tego wyniknie. Czy
mam rację?
Założył ręce za siebie i odszedł dwa kroki, po czym odwrócił się i
znów przed nią stanął. W jego oczach zauważyła błysk uśmiechu.
– Jeśli masz rację, choć nie twierdzę, że ją masz, nigdy się do tego nie
przyznam.
– Ława przysięgłych musi mieć z tobą niełatwe zadanie.
– Za to właśnie klienci mi płacą.
Jessica popatrzyła na tańczących i nie dostrzegła wśród nich Evana i
Europejki. Rozejrzała się i zauważyła ich na ławce, w cieniu rozłożystego
wiązu. Jedli z apetytem kanapki przełożone mięsem z rusztu.
– Jest śliczna – mruknęła Jessica. – Nic dziwnego, że Evan o mnie za-
pomniał.
– Możliwe, że Romilda jest śliczna, ale ty też – powiedział szybko Da-
mian, a potem spojrzał na nią tak, jakby żałował wypowiedzianych słów.
– Dziękuję.
– Nie powinienem tego mówić.
– Dlaczego? Czy to znaczy, że myślisz coś innego?
– To nie ja powinienem mówić ci takie rzeczy – odparł Damian. – Za-
prosił cię tu Evan.
– Widocznie zapomniał. Nic nie szkodzi. Wolę ten czas spędzić z tobą.
– Ze mną? – Damian wydawał się przestraszony na samą myśl o tym. –
Jadłaś już coś? – zapytał szybko. Na stole obok piętrzył się tort cytrynowy,
który skusiłby świętego, leżało czekoladowe ciasto, przybrane świeżymi
truskawkami, stał dzbanek z zimnym napojem z jagód.
– Jeszcze nie jestem głodna – odparła, bojąc się, że chęć zjedzenia cze-
goś mogłaby być dla Damiana pretekstem do zostawienia jej przy którymś
ze stołów.
Damian spojrzał na nią podejrzliwie.
– Jesteś pewna? Nie chciałbym, by znów zdarzyło się to, co wieczorem
w biurze.
– No więc dobrze, może zjadłabym kawałek... Ale może usiądziemy
razem?
– Jeśli bardzo chcesz.
Chciała. Damian podał jej talerz i przeszli wzdłuż stołu–bufetu. Wy-
brała sałatkę z ziemniaków, prażony bób i kotlet schabowy.
Orkiestra zaczęła grać popularną melodię. Jessica jadła z apetytem,
wystukując stopą rytm, zadowolona, że siedzą na uboczu. Okazało się, że
Evan o niej zapomniał, lecz wcale nie była urażona, przeciwnie – czuła
ulgę.
Zaproszenie do tańca zaskoczyło ją.
– Dlaczego chcesz ze mną tańczyć? – zapytała Damiana. Podejrzewała,
że może to mieć jakiś związek z jego bratem.
– Czy muszę mieć powód?
Po chwili wahania przytaknęła.
– Jeśli myślisz, że to jest sposób, by Evan mnie zauważył, wolałabym
nie wstawać z miejsca.
– A gdybym powiedział, że chcę sprawdzić, jak będziesz się czuła w
moich ramionach?
Serce zabiło jej mocniej.
– Wtedy bym się zgodziła. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Więc jak to
będzie, Damianie?
Długo się zastanawiał, znacznie dłużej, niż było to konieczne. Powoli
odsunął krzesło i wstał.
– Dlaczego nie mielibyśmy sprawdzić? – Wziął ją za rękę i poprowadził
w stronę tańczących.
Zabawa rozkręciła się na dobre. Wiele par tańczyło polkę. Po drodze
Jessicę i Damiana zatrzymywali na chwilę pogawędki starzy znajomi. Czu-
ła, że go to irytuje.
Wreszcie dotarli na miejsce i Damian otoczył Jessicę ramieniem. Tań-
czył świetnie, płynnie i pewnie. Trzymał ją lekko w talii i spoglądał na nią
tak, jakby tańczyli razem od zawsze.
– Dobrze tańczysz. – Jej zaskoczenie było tak widoczne, że odrzucił
głowę w tył i zaczaj się śmiać. Nie pamiętała, by kiedykolwiek przedtem
śmiał się tak serdecznie.
– Dziwi cię to, prawda?
– Tak. – Zaprzeczanie nie miałoby sensu. Odkrywam w nim coraz
więcej niespodzianek, pomyślała i w tym momencie poczuła, że ktoś deli-
katnie dotyka jej ramienia. Odwróciła głowę i zobaczyła Evana w towarzy-
stwie córki europejskiego dostojnika.
– Patrzcie, patrzcie, czy to nie Damian i Jessica? – odezwał się Evan,
bez cienia zazdrości w głosie.
Szybko nas zauważył, jęknęła w duchu, zastanawiając się, czy Damian
tak to zaplanował.
– Chyba nie znasz jeszcze Romildy? – Nie czekając na odpowiedź, Evan
przedstawił je sobie.
Widać było, że piękna blondynka jest pod urokiem Evana, jak więk-
szość kobiet, które postanowił oczarować. Jego wdzięk był nieprzeparty.
Jessice było trochę żal niczego nie podejrzewającej kobiety. Evan przecież
zaczynał mieć reputację playboya.
Cała czwórka udała się na poszukiwanie czegoś do picia. Gawędzili,
popijając poncz, gdy Damian nagle poprosił Romildę do tańca. Ta spojrzała
z niepokojem na Evana i widać było, że nie ma ochoty go opuścić. Jessica
uśmiechnęła się do siebie, domyślając się, że Damian dąży do tego, by zo-
stała sama z Evanem.
Damian i Romilda przyłączyli się do tańczących.
– Wspaniałe przyjęcie – powiedziała do Evana. –
Świetnie się ba-
wię.
– Cieszę się – odparł z roztargnieniem, wodząc oczami za tańczącą pa-
rą. – Czy mogę cię prosić? – zapytał i wyciągnął ku niej rękę.
Wiedziała, że Evanowi chodzi o to, by nie stracić z oczu Romildy.
Prowadzili uprzejmą konwersację, lecz oboje myśleli o czymś innym. I
oboje nie mogli się doczekać końca tańca.
Kiedy orkiestra przestała grać, ucieszyła się, że Damian i Romilda są
daleko, ponieważ potrzebowała czasu na uporządkowanie myśli. Do Evana
podeszli jacyś starsi państwo i poprosili o chwilę rozmowy. Rzucił Jessice
przepraszające spojrzenie i zostawił ją samą.
Noga za nogą poszła na sam koniec ogrodu, w pobliże płotu okalają-
cego dom jej rodziców. Stanęła na środku białej kładki łączącej brzegi sta-
wu i zaczęła wrzucać kamyki do wody, obserwując rozchodzące się kręgi.
Pochłonięta tym zajęciem, nie zauważyła zbliżającego się Damiana,
była więc zaskoczona, gdy usłyszała jego głos:
– Zastanawiałem się, czy cię tu znajdę.
– Często tu przychodziłam jako dziecko – przyznała. – Mogliście
oskarżyć mnie o wtargnięcie na cudzy teren.
– Nikomu by to nie przyszło do głowy.
– Wiem, dlatego właśnie tu przychodziłam. Tu było tak spokojnie,
bezpiecznie.
Po chwili milczenia odezwał się Damian:
– Jesteś zniechęcona, prawda?
– Czym?
– To się już skończyło – zapewnił cichym głosem. – Już dawno, ponad
pół roku temu. Myślałem, że Evan zapomni o niej, ale się myliłem.
O, mój Boże, pomyślała Jessica. Widocznie Damian myśli, że przyszła
nad staw rozmyślać o Evanie. Nic bardziej błędnego. Stała na kładce, za-
stanawiając się, jak ułożą się jej stosunki z Damianem.
– Kto to był? – Jessica była nadal ciekawa.
– Jakaś dziewczyna, którą poznał na plaży. Nikt z nas przedtem o niej
nie słyszał. Mary Jo Summerhill.
– I co się stało?
– Tego chyba nikt naprawdę nie wie. W każdym razie zniszczyło to
Evana. Od tamtej pory nie przyszedł do siebie. Mój brat nie należy do tych,
którzy obarczają innych swoimi kłopotami. Wydaje się, że wszystko spływa
po nim niczym woda, jak po tej kaczce... o, tam. Nawiązał i zerwał niejedną
znajomość. Już myślałem, że nigdy nie zainteresuje się poważnie żadną ko-
bietą. Ale nie miałem racji.
– Nie domyślasz się, co zaszło między nim i tą dziewczyną?
– Nie. Po zerwaniu zmienił się nagle, zaczął pracować po godzinach.
Ale robił wszystko bez przekonania, więc ograniczyłem jego obowiązki. To
na trochę pomogło, ale teraz nie mam pewności, czy dobrze zrobiłem. Nie
pamiętam, żeby był kiedyś bardziej przygnębiony.
– Próbowałeś z nim porozmawiać?
– Dziesiątki razy, ale to nic nie dało. Tylko złościło go moje wścibstwo.
Ten zerwany romans zranił go chyba głębiej, niż sam chce przyznać.
– Zapomni o niej – powiedziała Jessica uspokajająco. – To tylko kwe-
stia czasu.
– Ja też tak myślałem. – Damian wzruszył ramionami. – Ale teraz w to
wątpię. Minęło już ponad sześć miesięcy. – Przerwał i spojrzał w wodę. –
On potrzebuje ciebie, Jessico. Chyba tylko ty mogłabyś do niego dotrzeć.
– Ja?
– Kiedy ojciec wspomniał, że masz zamiar przyjść w sprawie pracy, od
razu wiedziałem, że możesz być dla nas wybawieniem. – Chciała coś po-
wiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu. – Musisz być tylko bardzo cierpliwa.
Jessica westchnęła ze złością.
– Jeśli potrzebna mi cierpliwość, to wyłącznie do ciebie. Ty i twoi ro-
dzice ciągle myślicie, że nadal jestem dziewczynką zadurzoną w Evanie.
Oczy Damiana pociemniały.
– W porządku, nie miałem zamiaru cię urazić. Jesteś wystarczająco
dorosła, by decydować o sobie.
– Dziękuję – odpowiedziała. Odwróciła się, oparła dłonie o poręcz i
spojrzała na spokojną wodę. – Pamiętam, jak kiedyś... miałam wtedy chyba
sześć lat, przybiegłam na tę kładkę i wypłakiwałam oczy z żalu.
– Kto cię wtedy tak bardzo zranił?
– Ty – odrzekła, odwracając się, i uderzyła go palcem w pierś.
– Ja? – Jessica nigdy jeszcze nie widziała twarzy tak pełnej urażonej
niewinności. – Cóż ja takiego zrobiłem?
– Wasz ojciec wybierał się z tobą i Evanem na diabelską kolejkę na
Cannon Beach. Mój pojechał do miasta w interesach, a nasze matki popra-
wiały sobie humory zakupami. Nie miały ochoty ciągnąć mnie ze sobą,
więc któraś z nich zaproponowała, żebyście zabrali mnie do wesołego mia-
steczka.
– A ja nie chciałem się na to zgodzić – dokończył Damian.
– Nie mam ci tego za złe. Żaden piętnastolatek nie chciałby, żeby pęta-
ła się za nim sześcioletnia dziewczynka.
Damian roześmiał się.
– Wszystko się zmieniło, prawda? – Chwycił ją za rękę i pociągnął za
sobą.
– Dokąd idziemy? – zapytała zaskoczona.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, że jeszcze nie odgadła.
– A gdzieżby, jeśli nie na Cannon Beach? O ile wiem, ta kolejka jest tam
nadal. Nasze przyjęcie zbliża się do końca, więc chyba nikt nie będzie nas
szukał. Jak myślisz?
Musiała przyznać mu rację.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie spiesząc się, szli po molo. Jessica w jednej ręce niosła lepką kulę
różowej cukrowej waty, w drugiej ściskała czerwonego pluszowego słonia.
Od strony karuzeli dobiegały metaliczne dźwięki muzyki, mieszając się z
dziecięcym śmiechem. Zapach morza i świeżo prażonej kukurydzy spowi-
jał ich jak dym z dogasającego ogniska. Wieczór był piękny. Słońce już za-
szło, a roje jasnych gwiazd mrugały do nich z aprobatą.
– Chyba nigdy nie bawiłam się lepiej – powiedziała Jessica do Damia-
na.
– Jeszcze nie jeździliśmy diabelską kolejką – przypomniał.
– Bo straciłeś tyle czasu, żeby wygrać głupiego wypchanego słonia. –
Przytuliła zabawkę, zadając kłam własnym słowom.
– Nie boisz się? – zapytał i spojrzał w kierunku wielkiej stalowej kon-
strukcji.
Jessica nie okazała entuzjazmu.
– Nie... nie wiem, czy to dobry pomysł po tym wszystkim, co zjedli-
śmy.
– Zaufaj mi. – Objął ją ramieniem i pociągnął za sobą, nie pytając o
zgodę.
– Wspaniale, najpierw karmisz mnie prażoną kukurydzą i watą z cu-
kru, a potem każesz jeździć jedną z największych diabelskich kolejek w
Stanach. To wcale nie jest rozsądne, Damianie, ani trochę.
Tłum był większy niż zwykle. Damian wziął ją za rękę i zaprowadził
na koniec długiego rzędu oczekujących. Mieli przed sobą co najmniej pół
godziny.
Jessice kłębiła się w głowie cała lista argumentów, ale wiedziała, ze nic
nie wskóra.
– Co mam zrobić z tym słoniem? – zapytała, przyciskając go kurczowo
do siebie.
– Trzymaj go.
– Jeśli mam trzymać słonia, to kto będzie trzymał mnie?
– J a – zapewnił spokojnie. – Przestań się tak denerwować.
– Damianie Drydenie, muszę ci powiedzieć, że gdy ostatni raz jecha-
łam tym piekielnym urządzeniem, omal nie umarłam. Nie przypuszczam,
żebyś wiedział, kiedy była tu kontrola bezpieczeństwa.
– W czwartek.
– Przecież ty tego nie wiesz!
Roześmiał się.
– Masz rację, ale zabrzmiało to nieźle. Posłuchaj, ta kolejka jeździ od
dwudziestu lat bez żadnego wypadku. No, może z wyjątkiem tego jednego
razu...
– Damianie!
– Żartowałem.
– Nie drażnij się ze mną – mruknęła z wściekłością. Przyłożyła dłoń do
brzucha i westchnęła głośno. – Mój żołądek nie czuje się najlepiej.
– Nic ci nie będzie.
– Skąd ta pewność?
– Z doświadczenia. Najgorsze jest oczekiwanie. Sama jazda to uciecha.
Jedyny problem polega na tym, że trwa za krótko. Cała zabawa kończy się
w mgnieniu oka.
Mimo obaw niecierpliwie czekała na ich kolej. Wreszcie srebrzysty
wagonik zatrzymał się gwałtownie tuż przed nimi.
– Przyrzeknij mi tylko, że nie będziesz podnosił rąk do nieba tym dzi-
wacznym rytualnym gestem, gdy będziemy opadać – poprosiła.
– Nigdy bym się na to nie odważył, przecież obiecałem, że cię nie
puszczę.
Jessica zaczerwieniła się, lecz nic nie powiedziała. Wolała nie patrzeć w
dół. Zawsze unikała wysokości, skazując się na zamykanie oczu. Wypcha-
ny słoń spoczywał w jej ramionach, zupełnie jak ona w ramionach Damia-
na.
Wagonik powoli ruszył, wspinając się z mozołem stromo do góry i
wydając dźwięki, jakby był za bardzo obciążony. Osiągnął najwyższy
punkt i zaczął gwałtownie opadać. Okrzyk emocji zamarł jej w gardle. Da-
mian objął ją mocniej. Wolną ręką chwyciła jego dłoń i wbiła w nią paznok-
cie. Kiedy już myślała, że zaraz przekroczą prędkość dźwięku, wagonik
stracił rozpęd i znów zaczął się wspinać, by za chwilę jeszcze raz runąć w
dół. Wydawało jej się, że żołądek ma w gardle. Powieki zacisnęła tak moc-
no, że zaczęły ją boleć.
Kiedy wagonik się zatrzymał i Jessica zdała sobie sprawę, że to już ko-
niec jazdy, poczuła jednak rozczarowanie.
– No i jak? – zapytał Damian, pomagając jej wysiąść. – Jesteś zadowo-
lona?
Pierwsze kroki zrobiła na drżących nogach.
– Daj mi chwilę na zastanowienie się... jeszcze nie wiem, co czuję.
Damian roześmiał się.
– Przyznaj się. Dobrze się bawiłaś, prawda?
– Tak – odpowiedziała ociągając się.
Zaśmiał się znowu i objął ją ramieniem. Wyglądało to zupełnie natu-
ralnie, zwłaszcza że jeszcze nie całkiem mogła stać o własnych siłach, co
wyraźnie było widać. Choć zrobił to bezwiednie, sprawiło jej przyjemność
dotknięcie Damiana, bliskość jego ciała. Podobnego uczucia doznała, gdy
tańczyli.
– Chcesz już wracać? – zapytał.
Skinęła głową, choć w gruncie rzeczy chciała, żeby ten wieczór trwał
wiecznie. To były wspaniałe chwile. Może teraz Damian zrozumie, że to
jego towarzystwa szukała, nie jego brata. Może dojrzy w niej kobietę, a nie
dokuczliwą dziewczynkę z sąsiedztwa.
A może wyraźne zainteresowanie Evana Romildą przerodzi się w coś
więcej i rodzina Drydenów przestanie szukać pomocy u niej. Miała szczerą
nadzieję, że tak będzie.
Damian i Jessica szli w stronę samochodu przez wysypany trocinami
parking. Wesołe miasteczko huczało za ich plecami, a jego światła rozja-
śniały nocne niebo.
– Cudownie się bawiłam – powiedziała, gdy już siedzieli w samocho-
dzie.
– Ja też – odparł. – Od lat nie byłem na Cannon Beach. Od lat... –
przerwał nagle.
Jessica wiedziała, że Damian jest przepracowany i nie umie cieszyć się
życiem. Tym bardziej więc było jej przyjemnie, że dobrze się bawił w jej
towarzystwie. Na myśl o tym, jak śmiał się radośnie, sama się uśmiechnęła.
To się zdarzało rzadko, więc czuła się wtedy, jakby ją obdarowywał bez-
cennym prezentem.
Damian zawiózł Jessicę przed dom, w którym mieszkała. Było już po
jedenastej, ale podekscytowanie dodało jej odwagi. Czuła, że wszystko się
skończy, kiedy Damian odjedzie, i nie chciała się z tym pogodzić.
– Chcesz wjechać na górę? – zapytała, właściwie nie spodziewając się,
by chciał, lecz z nadzieją, że może zmieni zdanie.
Spojrzał na nią, jakby oceniał szczerość zaproszenia.
– Chętnie.
– Zaparzę kawę, a ty możesz się napawać moją radością z jazdy dia-
belską kolejką.
– Będę się napawał, nawet bez kawy. – Znalazł miejsce do zaparkowa-
nia, wysiadł i otworzył drzwi po jej stronie. Prawdziwy dżentelmen, po-
myślała nie po raz pierwszy.
Śmiejąc się i żartując weszli do budynku. Odźwierny uśmiechnął się na
widok Jessiki z czerwonym słoniem.
Śmiali się i przekomarzali, wsiadając do windy, którą mieli wjechać na
dziesiąte piętro. Drzwi kabiny zamknęły się, a Jessica osunęła się na lu-
strzaną ścianę, udając wyczerpanie.
– Na pewno nie chcesz zamknąć oczu? – zapytał.
– Po co?
– Ta winda jedzie ze straszliwą prędkością. A kto wie, kiedy po raz
ostatni była sprawdzana.
– W czwartek – odpowiedziała bez namysłu. Damian roześmiał się,
zachwycony.
– Nie wiem, czy masz rację – przekomarzała się. Z żartobliwą miną
mrużyła oczy i wreszcie je zamknęła. Wtedy Damian ją pocałował.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co się stało. Damian naprawdę
ją pocałował. To był zwyczajny pocałunek, jak kiedy brat całuje siostrę.
Wargi dotknęły warg.
Tylko że to, co czuła, nie było zwyczajne. Pocałunek wzbudził w niej
ochotę na coś więcej, znacznie więcej. Patrzyła na Damiana oniemiała, nie
wiedząc, jak zareagować.
– Nie bądź taka zaskoczona – powiedział cicho.
– Ja... – Zamknęła usta, by nie poprosić, żeby pocałował ją jeszcze raz.
– To był po prostu pocałunek.
– Wiem – szepnęła. Zdała sobie sprawę, że to był impuls, którego Da-
mian żałuje. Chciała dać mu do zrozumienia, jak bardzo jej było przyjem-
nie, ale, zanim znalazła właściwe słowa, winda zatrzymała się.
Weszli do mieszkania i Jessica skierowała pierwsze kroki do swej we-
sołej, pomalowanej na żółto kuchni, by jak zwykle przełączyć automatycz-
ną sekretarkę. Przywitał ją głos Cathy Hudson.
– Cześć, Jess. To ja. Nie dzwoniłaś do mnie od paru dni, a ja, oczywi-
ście, chcę wiedzieć, jak było na dzisiejszym przyjęciu w towarzystwie tego
kochasia. Zadzwoń, jak tylko będziesz mogła.
– Więc twoja przyjaciółka wie o Evanie? – zapytał Damian od niechce-
nia. Usiadł za okrągłym dębowym stołem i zaczął przeglądać gazetę, którą
Jessica czytała rano.
– Możliwe, że o nim wspomniałam, ale, rzecz jasna, nie nazwałam go
kochasiem, jeśli to masz na myśli.
– Ona tego nie powiedziała.
– Chce mi dokuczyć – wyjaśniła Jessica. Nie rozmawiała z nią o swym
uczuciu do Damiana i teraz tego żałowała. Cathy, podobnie jak inni, była
bardzo zainteresowana stosunkami między nią a Evanem. – Popełniłam
błąd, opowiadając jej o dziewczęcej miłości do Evana, i teraz myśli... Sam
słyszałeś. – Jessica nasypała kawy do ekspresu. Przyjemny mocny zapach
wypełnił pokój. – To potrwa tylko chwilę – obiecała.
– Wiesz, nie rób sobie kłopotu. Jest później, niż myślałem.
– Na pewno? – zapytała rozczarowana.
– Na pewno. – Odłożył gazetę, wstał i podszedł do niej. Wyciągnął rę-
kę i pogładził ją po policzku. –Dziękuję ci za wspaniały dzień, Jessico.
– To ja dziękuję – odszepnęła.
Kiedy wyszedł, mieszkanie wydało jej się nienaturalnie puste. Spo-
dziewała się, że ją pocałuje, zanim wyjdzie. Miał na to ochotę, widziała to w
jego oczach, ale powstrzymał się, pragnąc najwidoczniej, by pozostał uczu-
ciowy dystans między nimi.
Nie czuła się wcale zmęczona, więc wykręciła numer przyjaciółki.
Zaspany głos odezwał się w słuchawce dopiero po długiej chwili.
– Prawda, że cię nie obudziłam? – Jessica zachichotała, zachwycona, że
może odpłacić Cathy za wszystkie telefony w środku nocy.
– Spałam jak zabita. Co się stało, że dzwonisz tak późno, taka weso-
lutka? To powinno być ustawowo zabronione. Spróbuję zgadnąć. Byłaś z
Evanem...
– Nie! Damian i ja poszliśmy...
– Damian? Umówiłaś się z Damianem? – W głosie Cathy nie było już
senności, lecz zainteresowanie. Duże zainteresowanie.
– Wiem, że twoje głupie romantyczne serce podpowiadało ci, że skoro
pracuję z Evanem, to ta cała nie odwzajemniona miłość nagle rozkwitnie.
– Właśnie tak myślałam – powiedziała Cathy.
– Posłuchaj. Evan Dryden jest wspaniałym chłopakiem, ale to mężczy-
zna nie dla mnie.
– Dlaczego?
– Bo... – Nawet teraz było jej trudno mówić o tym, co czuła do Damia-
na. Nie wiedziała, jak to opisać. – Po pierwsze, Evan nie jest emocjonalnie
gotów do następnego romansu, co mi odpowiada.
– Co się stało? – zapytała Cathy. – Myślałam, że cię zaprosił na przyję-
cie zorganizowane przez jego rodzinę.
– Zaprosił, ale tylko dlatego, że namówił go Damian. Zanim tam przy-
szłam, poznał piękną Europejkę i potem byli nierozłączni.
– To świństwo!
– Wcale nie.
– Nie jesteś rozczarowana?
Najwidoczniej Cathy nie całkiem jeszcze się obudziła, jak sądziła
Jessica.
– Ani trochę. Pojechałam z Damianem na Cannon Beach i jeździłam
diabelską kolejką.
– Ty, taka delikatna i ta potworna jazda? To nieprawda, przyznaj się.
– To prawda – stwierdziła Jessica z dumą. – I było świetnie. – Przez
następne pięć minut relacjonowała najważniejsze wydarzenia wieczoru:
wygranie przez Damiana wypchanego słonia, spacer po molo, wspólne je-
dzenie cukrowej waty. Kiedy skończyła, w słuchawce przez chwilę pano-
wała cisza.
– Hmm – odezwała się wreszcie przyjaciółka zatroskanym głosem. –
To mogło być bardzo interesujące.
W poniedziałek rano zadowolona Jessica zjawiła się w biurze pierw-
sza. Evan był widocznie w pracy podczas weekendu, bo znalazła kartkę z
poleceniami od niego, w tym cały spis ustaw, które miała przeanalizować.
Od razu zabrała się do pracy.
Damian znalazł ją w bibliotece.
– Więc jesteś – powiedział ze zdziwieniem. – Pani Sterling myślała, że
dzisiaj nie przyszłaś. Zadzwoniłem do ciebie do domu i usłyszałem auto-
matyczną sekretarkę.
Jessica wyprostowała się na krześle i przeciągnęła, chcąc rozruszać
zmęczone mięśnie. Rzuciła okiem na zegarek – była już prawie jedenasta.
Czytała tak zapamiętale, że zapomniała o czasie.
– Jestem tu od rana – wyjaśniła, pocierając grzbiet nosa. Litery zaczęły
jej się zamazywać przed oczami. Niektóre teksty były nudne, lecz kilka ją
zainteresowało.
Damian wyszedł i za chwilę wrócił z parującą filiżanką kawy.
– Proszę – powiedział. – Zrób sobie przerwę, bo oślepniesz.
– Czy Evan już jest? – Kawa smakowała jej jak ambrozja.
Damian westchnął.
– Jeszcze nie. Ale on od kilku miesięcy przychodzi i wychodzi, kiedy
chce.
– Zostawił dla mnie kartkę z poleceniami, więc musiał być tu wczoraj.
– Przerwała. – A co z nim i Romildą? – Szczerze pragnęła, by zainteresowali
się sobą.
– Jeszcze trudno powiedzieć, ale kto wie, czy nie można się czegoś
spodziewać.
Dobrze. Wyglądało na to, że Damian naprawdę tak myśli.
– Chciałabym, żeby Evan był szczęśliwy – powiedziała. Czuła, że Da-
mian powinien o tym wiedzieć.
– Właśnie. – Damian uśmiechnął się, wstał i podszedł do półki z
książkami. Wziął z niej zniszczony tom.
– Posłuchaj mojej rady – powiedział i włożył książkę pod pachę.
– Słucham?
– Nie przegap lunchu.
– Dobrze – obiecała.
Wyszedł, a Jessica uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Po chwili zaczęła
czytać, ale uśmiech na długo pozostał na jej twarzy.
Zgodnie z obietnicą poszła na lunch. Po powrocie zastała w bibliotece
Evana. Usiadł obok i przeglądał jej notatki. Zadawał dużo inteligentnych
pytań, kilka razy ją pochwalił. Sam zrobił parę notatek, a potem prawie
przez godzinę omawiali różne aspekty sprawy Earla Kressa.
Po wyjściu Evana Jessica ożywiła się. Damian wykazał dobrą znajo-
mość osobowości brata, powierzając mu tę sprawę. Reprezentowanie Earla
Kressa stało się dla Evana wyzwaniem, którego potrzebował, stanowiło cel
godny walki. Evan znów był dynamiczny, skoncentrowany, gotów do wy-
korzystania wszystkich swych umiejętności i możliwości, jakie dawało
prawo.
Zostało jej jeszcze roboty na kilka godzin. Było już późno, lecz posta-
nowiła pracować, dopóki nie skończy.
– Jest szósta, pora, żebyś poszła do domu – powiedział za jej plecami
Damian, tonem, który już znała. Mówił tak wtedy, gdy nie przekonywały
go żadne argumenty. Ten ton wpływał na decyzje ławy przysięgłych.
– Za moment skończę.
– Już skończyłaś.
– Damianie...
– Nie sprzeczaj się ze mną, Jessico. Nie warto.
Zamknęła książkę, którą właśnie czytała, i podniosła się z krzesła.
Każdym ruchem giętkiego ciała pokazywała, że robi to niechętnie.
– Czy jadłaś lunch?
– Zaczynasz się zachowywać, jakbym była pod twoją opieką!
– Pewnie nie jadłaś, skoro tak się odgryzasz.
– Jadłam... i wcale się nie odgryzam!
– Właśnie to robisz!
A może ją zwolni za niesubordynację? Spojrzała na Damiana i zaczęła
się zastanawiać, co teraz będzie.
– Idziemy na kolację – mruknął.
– Na kolację! Ale przecież już...
– Na specjalną pizzę. Za rogiem jest mała włoska restauracja. To jedna
z największych tajemnic Bostonu, przysięgam.
– Pizza – powiedziała Jessica powoli i poczuła, że burczy jej w brzu-
chu. – Zgoda, jeśli koniecznie chcesz. – Sięgnęła po torebkę.
Restauracja mieściła się w suterenie starego domu, którego architektu-
ra świadczyła o tym, że pochodzi z początku lat trzydziestych. Marmurowe
posadzki były mocno zniszczone. Jessica mijała ten budynek setki razy, ale
nie zwracała na niego uwagi.
– Skąd wiedziałeś o tej restauracji? – zapytała.
– Od strażnika. Polecił mi ją, bo często tam jada. Włoskie potrawy nig-
dzie mi bardziej nie smakowały.
Właściciel powitał Damiana jak długo oczekiwanego kuzyna. Pocało-
wał go w oba policzki i mówił coś po włosku, spoglądając z aprobatą na
Jessicę.
– Co on powiedział? – zapytała, kiedy usiedli przy stole nakrytym ob-
rusem w czerwono–białą kratę. W czerwonej miseczce stała migocąca
świeca, rzucająca na ścianę tańczące cienie. .
– Nie jestem pewien. Znam tylko kilka włoskich słów.
– W takim razie nieźle potrafisz to ukryć.
– No dobrze. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, Antonio myśli, że je-
steśmy kochankami – powiedział swobodnie i otworzył menu.
– Wyprowadziłeś go z błędu, prawda? – zapytała, przykładając rękę
do piersi. Czuła, że się czerwieni.
– Nie.
– Damianie, nie możesz pozwolić, żeby ten człowiek przypuszczał, że
ty i ja...
– Chyba masz rację. Nie powinienem. Zwłaszcza dlatego, że kochasz
mojego brata, nie mnie.
Jessica odłożyła menu i pochyliła się w jego stronę. Powinni to sobie
wyjaśnić raz na zawsze.
– Nie kocham Evana – powiedziała gniewnym szeptem.
– No, dobrze, dobrze.
– Wydaje mi się, że nie jesteś o tym przekonany.
– Jestem – odpowiedział, nie patrząc na nią.
Całą jego uwagę zdawał się teraz pochłaniać spis potraw.
– W porządku – powiedziała i też sięgnęła po menu. Właśnie chciała
poprosić o pizzę z kiełbasą, gdy miła ciemnowłosa kobieta postawiła na
stole koszyczek z gorącym chlebem, a potem ujęła twarz Damiana w dłonie
i głośno pocałowała go w oba policzki. Jessica musiała wyglądać na bardzo
zaskoczoną, bo starsza pani roześmiała się głośno.
– Nie musisz się niepokoić, nie ukradnę ci Damiana – powiedziała i
dodała coś po włosku.
Jessice wydawało się, że Damian zbladł. Nie znała włoskiego, ale wie-
działa, co znaczy bambino.
– Damianie, co ona powiedziała?
Czekał, aż Włoszka naleje im wina i przyniesie talerze z przystawkami.
Potem westchnął.
– Nona mówi, że wyglądasz na uczciwą i silną dziewczynę.
– Co? Na pewno powiedziała więcej.
– Jessico, już ci tłumaczyłem, że znam tylko kilka włoskich słów.
– Znasz więcej niż ja. Powiedziała bambino. Czy to nie znaczy dziec-
ko?
Damian znów westchnął.
– Tak. Jeśli musisz wiedzieć, Nona powiedziała, że będziesz dobrą
matką moich dzieci.
– Och. – Jessica zerknęła na kobietę, która w drugim końcu sali łyżką
wazową nalewała minestrone do fajansowych miseczek. Po chwili postawiła
je przed nimi.
– Przypuszczam, że nie dadzą nam pizzy – mruknął Damian, gdy
odeszła.
Antonio przyniósł butelkę włoskiego wina i znów napełnił kieliszki,
wydając przy tym okrzyk zadowolenia. Damian podziękował mu po wło-
sku, a potem rozmawiali przez kilka minut.
– Kiedy nauczyłeś się mówić po włosku? – zapytała.
– Nigdy się nie uczyłem. Liznąłem odrobinę tu i ówdzie. Przed pój-
ściem na studia spędziłem kilka miesięcy we Włoszech. To wszystko.
– Jesteś wszechstronnie uzdolniony – powiedziała. Zjadła łyżkę zupy.
Była gęsta i pachnąca. Prawdę mówiąc, wszystko było wyśmienite – i ła-
godne czerwone wino, i deser, i kawa cappuccino. Za każdym razem, gdy
myślała, że nie przełknie już ani kęsa, Nona przynosiła coś nowego i na-
mawiała, by spróbowali. – Albo już wyjdziemy, albo będziesz musiał mnie
stąd wyturlać – powiedziała.
Damian zaśmiał się, zapłacił rachunek i wrócili do biurowca. Wieczór
był piękny, a Jessica czuła się wspaniale. Nie była pewna, czy dzięki pogo-
dzie, smacznemu jedzeniu i winu, czy towarzystwu – a może wszystkiemu
naraz.
– Dziękuję – powiedziała w windzie.
– Proszę bardzo. – Damian był dziwnie milczący, gdy szli do biblioteki.
Przed wyjściem Jessica chciała ustawić na półkach książki, z których korzy-
stała. Pomagał jej bez słowa. Kiedy skończyli, pierwszy poszedł w stronę
drzwi i bezwiednie zgasił światło.
W pokoju nagle zrobiło się ciemno i Jessica uderzyła w stół.
– Jessico.
– Wszystko dobrze – zapewniła, idąc do światła wpadającego z holu.
– Rzecz w tym... – wyciągnął ku niej ręce i, zanim zdała sobie z tego
sprawę, znalazła się w jego ramionach – ...że ze mną nie. – W tym momen-
cie ich usta się spotkały.
ROZDZIAŁ PIĄTY
To nie był niewinny pocałunek. Gorące wargi Damiana przywarły do
jej ust. Jessica westchnęła i przytuliła się do niego, oddając się bez reszty
doznaniom. Było jej dobrze w jego ramionach.
Zacisnęła dłonie, gniotąc mu klapy marynarki, gdy całował ją coraz
namiętniej. Na szyi poczuła dotyk jego palców, tak delikatny, jakby oba-
wiał się, że może zrobić jej krzywdę.
Jeszcze żaden pocałunek nie dostarczył jej takich przeżyć. Każdym
nerwem czuła jego zmysłowość – zapierającą dech w piersiach, wyzwala-
jącą u obojga pomruk rozkoszy. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie,
żadne nie odezwało się ani słowem. Chciała, żeby coś powiedział, cokol-
wiek, byle przerwać tę ciszę. Oczekiwała, że wytłumaczy jej, co się stało, bo
czuła się zagubiona i zaskoczona – a jednocześnie bezgranicznie zadowo-
lona.
Damian odwrócił się i odszedł.
Nie mogła w to uwierzyć. Łza spłynęła jej po policzku i spadła na
bluzkę, pozostawiając na jedwabiu wilgotne kółeczko. Podniosła rękę i ze
zdziwieniem dotknęła twarzy.
Ta łza mówiła bardzo dużo, lecz Jessica nie do końca rozumiała jej
znaczenie.
Nagle poczuła przemożną chęć ucieczki. Chwyciła torebkę, wyszła z
biblioteki i szybkim krokiem podążyła przez hol. Przystanęła obok otwar-
tych drzwi gabinetu Damiana. Stał przy oknie z rękami założonymi za sie-
bie i patrzył w noc.
– Dobranoc – powiedziała cicho.
Odwrócił się i lekko uśmiechnął.
– Dobranoc, Jessico. Do zobaczenia jutro rano.
Chętnie usiadłaby i porozmawiała o tym, co się zdarzyło, ale wystar-
czył jeden rzut oka, by spostrzegła, że Damian jest zakłopotany i bez po-
równania mniej zadowolony niż ona. Wyglądał na zmartwionego, nawet
przybitego. Zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie żałuje, że ją pocałował.
– Dziękuję ci za kolację – powiedziała. – Miałeś rację. Nigdzie nie ja-
dłam tak dobrych włoskich potraw. – Nie chciała odejść, ale nie miała pre-
tekstu, żeby zostać.
– Cieszę się, że ci smakowało.
Poszła do windy. Jadąc metrem do domu, w głowie miała zamęt. Omal
nie przegapiła przystanku, na którym powinna wysiąść. Zanim cokolwiek
zrobiła po wejściu do mieszkania, odnalazła czerwonego słonia, którego
wygrał dla niej Damian. Otoczyła go ramionami i mocno przytuliła. Dzięki
temu czuła, że jest bliżej Damiana. Wystarczyło, że zamknęła oczy, i znów
była z nim na Cannon Beach. Niemal słyszała hałas karuzeli, własny
śmiech, gdy pytał, czy chce słonia. Słyszała krzyki pasażerów kolejki, czuła
zapach prażonej kukurydzy, kandyzowanych jabłek i hot–dogów.
Ciągle obejmując słonia, usadowiła się wygodnie w miękkim fotelu,
sięgnęła po telefon i wykręciła numer. W tych sprawach Cathy miała
znacznie lepszą intuicję, więc Jessica spodziewała się, że pomoże jej wyja-
śnić sens pocałunku Damiana.
– Cześć – powiedziała, kiedy przyjaciółka podniosła słuchawkę.
– Co się stało?
– A dlaczego myślisz, że coś się stało?
– Słyszę to w twoim głosie.
Jessica uśmiechnęła się, podciągnęła kolana pod brodę i zebrała myśli.
Nie wiedziała, jak opowiedzieć, co się przydarzyło. Chyba im prościej, tym
lepiej.
– Damian pocałował mnie dziś wieczorem.
– A tobie to sprawiło przyjemność, prawda? – W głosie Cathy brzmia-
ła radość, jakby za moment miała zaśpiewać.
– No, tak... ale jestem zupełnie zdezorientowana – przyznała Jessica
cicho.
– Zaskoczył cię, co? – zapytała Cathy, a potem zachichotała, nie kryjąc
zadowolenia. – Przeczuwałam to, od kiedy wspomniałaś o nim w sobotę.
Wydaje mi się, że on świetnie do ciebie pasuje.
– Nie bądź śmieszna.
– A co w tym śmiesznego?
– Nigdy o nim nie myślałam... w ten sposób. A właściwie ostatnio tak,
ale, mówiąc szczerze, bardzo się tego boję. Już raz zrobiłam z siebie wa-
riatkę z powodu jednego z Drydenów. Nie mam ochoty powtórzyć tego
błędu z powodu drugiego.
– Wtedy byłaś dzieckiem. Jest ogromna różnica między tym, co było
wtedy, a co dzieje się teraz.
– Być może – zgodziła się Jessica bez przekonania.
– Myśl, kobieto – powiedziała Cathy dramatycznie. – On na pewno coś
do ciebie czuje. Inaczej by cię nie całował.
– Tego nie wiem, i ty też nie. Całowaliśmy się, a potem zachował się
tak, jakby już nic gorszego nie mógł zrobić. Nie powiedział ani słowa i po
prostu poszedł sobie. Nie wiem, co o tym sądzić. – Przycisnęła dłoń do
czoła.
– Myślisz, że żałował?
– Na pewno. W przeciwnym razie... wszystko potoczyłoby się inaczej.
Patrzył na mnie, jakbym była obca, jakby nie chciał mnie więcej widzieć.
– A czego się spodziewałaś? Że ci wyzna miłość do grobowej deski?
Przecież mi mówiłaś, jak oceniasz tę całą sytuację. Damian zatrudnił cię
przede wszystkim po to, żebyś podtrzymywała na duchu jego brata. Prze-
myśl to, Jess. On jest uczciwy. Nie bardzo może zacząć spotykać się z tobą,
jeśli uważa, że nadal wzdychasz do Evana.
– Wściekła jestem, że tak myśli!
– Wiem, ale musisz spojrzeć na to z jego punktu widzenia.
– Wbrew sobie?
– Przynajmniej na razie – powiedziała Cathy patetycznie.
– Nie wiem, co robić! – wykrzyknęła Jessica.
– To nie wszystko – powiedziała Cathy, coraz bardziej się zapalając. –
Jeśli jesteś zainteresowana Damianem, to, logicznie rzecz biorąc, do ciebie
należy pierwszy krok. Damian ma związane ręce, dopóki istnieje cień po-
dejrzenia, że interesujesz się jego bratem. Chłopak nie ma wyjścia.
– Akurat! Ta cała sprawa z Evanem to przesada. Biedak dusi się od cu-
dzej troskliwości. Naprawdę mi go żal. Został skrzywdzony, ale czas byłby
dla niego najlepszym lekarstwem. Nic więcej mu nie było potrzebne. A tu
Damian ograniczył mu obowiązki, jakby chciał, żeby się zanudził na
śmierć. Rodzice, zwłaszcza matka, bez umiaru demonstrują współczucie.
Zaczerpnęła powietrza i mówiła dalej.
– Damian dał mi pracę tylko dlatego, że sądził, iż wyciągnę Evana z
depresji. Nie rozmawiałam o tym z Evanem, ale jestem pewna, że złości go
to wszystko. I wcale mu się nie dziwię.
– A co z tobą i Damianem?
– Sama chciałabym wiedzieć. Jeśli jest mną zainteresowany, to właśnie
on powinien coś powiedzieć, coś zrobić. Bez względu na to, co sądzi o mnie
i Evanie.
– Ejże...
– Znam Damiana.
– Hmm... Podobno znasz też E vana.
– Tak myślę, a raczej myślałam. – Z minuty na minutę rozmowa sta-
wała się coraz bardziej denerwująca. – Poza tym powiedziałam ci już, że nie
zamierzam zrobić z siebie wariatki dla jeszcze jednego Drydena. Już mia-
łam nauczkę. Do diabła, tyle lat minęło, a moi rodzice ciągle o tym mówią.
Nie dalej jak w zeszłym tygodniu mama napomknęła, jaka byłaby zado-
wolona, gdybym wyszła za Evana!
– Mam pomysł – powiedziała Cathy powoli, jakby właśnie teraz rodził
się w jej głowie. – Przedstaw mnie Damianowi.
– A dlaczegóż to chciałabyś go poznać? – Jessica nie była zachwycona.
– Tak sobie. Z Davidem nie układa mi się dobrze...
– Z Davidem? – wykrzyknęła Jessica. – Kto to jest David?
– Reżyser „Chłopaków i dziewczyn”. A teraz posłuchaj. Wiem, że to
wygląda na zwariowany pomysł, ale może być skuteczne.
– Co może być skuteczne? – Jessica zaczęła tracić resztki cierpliwości.
– Nasze spotkanie. Będę czarująca, zrobię, co potrafię, żeby wpadł w
zachwyt, i wtedy...
– Chwileczkę, Cath, mówisz o mężczyźnie, którym ja jestem zaintere-
sowana.
– Wiem – odparła, jakby to wszystko było całkiem logiczne. – Ale
chcesz się przekonać, jak poważne są jego zamiary względem ciebie,
prawda? Oprócz tego, może obserwowanie go w towarzystwie innej ko-
biety pomoże ci zrozumieć własne uczucia.
– Tak, ale...
– Słuchaj, Jess. Sama powiedziałaś, że nie masz ochoty zrobić z siebie
wariatki po raz drugi. W ten sposób przekonasz się...
– To mi się wydaje bez sensu.
– A poza tym – ciągnęła Cathy, jakby Jessica nic nie powiedziała – będę
miała okazję do wypróbowania paru moich najlepszych ról. Przedstaw nas
tylko sobie, a ja obiecuję, że nie zrobię nic, co mogłoby być dla ciebie kłopo-
tliwe.
– No, dobrze – zgodziła się Jessica bez entuzjazmu. – Jak to mamy zro-
bić?
– Mogłabym za parę dni wpaść do ciebie do pracy i zaproponować ci
lunch. A ty zwyczajnie przedstawiłabyś mnie wszystkim. Co ty na to?
– Bo ja wiem... Czy to nie będzie szyte zbyt grubymi nićmi?
– Możliwe. Masz lepszy pomysł?
– Nie. – Westchnęła. – W porządku. Czy chcesz, żebym zaprosiła Da-
miana, żeby poszedł z nami? Idę do pracy w sobotę, muszę przygotować
jeszcze coś dla Evana na jego wielką rozprawę, która zaczyna się w przy-
szłym tygodniu. Przypuszczam, że Damian też będzie w biurze.
– To jeszcze lepiej. Do zobaczenia w sobotę koło południa.
Jessica miała wątpliwości.
– Jesteś pewna, że się uda?
– Absolutnie! Mam swoje sposoby, żeby nakłonić mężczyznę do mó-
wienia.
– To brzmi jak zdanie z filmu.
Cathy roześmiała się.
– Bo tak jest.
– Tego się spodziewałam – mruknęła Jessica.
Punktualnie o dwunastej Cathy wkroczyła do biura. Jessica zazdrościła
przyjaciółce figlarnego wyglądu, krótkich ciemnych włosów i wielkich nie-
bieskich oczu. Cathy wyglądała frapująco w czarnych spodniach w wielkie
białe grochy i pasiastych różnokolorowych szelkach. Oprócz tego miała na
sobie białą bluzkę w czarne groszki i czarne szpilki. Na ulicy z pewnością
nie umknęła niczyjej uwagi. Gdyby Evan był w biurze, bez wątpienia bar-
dzo chciałby ją poznać.
– Chyba zapomniałaś o naszym lunchu – powiedziała głośno, stając w
drzwiach pokoju Jessiki. Tak głośno, żeby usłyszał ją Damian.
Fortel się udał, ponieważ za chwilę wyszedł z gabinetu.
– Damianie, to moja przyjaciółka, Cathy Hudson. Chyba ci o niej
wspominałam.
Damian i Cathy uścisnęli sobie ręce.
– Jessica zapomniała, że miałyśmy się spotkać dzisiaj na lunchu.
– Kto jak kto, ale Jessica powinna jadać regularnie – powiedział. Oczy
mu błysnęły, a kąciki ust zadrgały, kiedy starał się ukryć uśmiech.
– Więc już wie pan, co się dzieje, kiedy jej burczy w brzuchu. Łatwiej
się dogadać z rannym niedźwiedziem niż z głodną Jessicą.
– Hej, to nieprawda! – rozzłościła się Jessica. Rozmawiali, jakby jej tam
nie było. Wzięła się pod boki i patrzyła na tych dwoje. Od początku nie by-
ła przekonana do pomysłu Cathy i okazało się, że przeczucie jej nie myliło.
Cathy przysunęła się do Damiana i zalotnie patrzyła mu w oczy. Nie
wyglądało na to, żeby miał cokolwiek przeciwko temu; prawdę mówiąc,
sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Pójdę po torebkę – powiedziała Jessica sucho. Zostawiła ich wpa-
trzonych w siebie i wróciła za biurko. Ta cała gra irytowała ją; była wście-
kła, że pozwoliła się w nią wciągnąć.
Cathy udało się oderwać oczy od Damiana i posłać przyjaciółce zna-
czące spojrzenie. Dopiero po chwili Jessica zrozumiała sygnał. Prawda –
miała poprosić, by poszedł z nimi.
– Czy masz ochotę wybrać się z nami na lunch? – zapytała uprzejmie,
lecz bez entuzjazmu.
– Bardzo proszę – powiedziała Cathy słodkim głosem.
Damian spojrzał na Jessicę, jakby szukał potwierdzenia. Udało się jej
uśmiechnąć, choć sama nie wiedziała, dlaczego się na to godzi.
– Z przyjemnością się do was przyłączę. – Odpowiedź Damiana za-
skoczyła ją. Ten człowiek ciągle sprawiał jej niespodzianki.
– Wspaniale, po prostu świetnie – powiedziała półgłosem.
– Fantastycznie. – Usłyszała melodyjny głos Cathy.
Jessica wzniosła oczy do nieba. Po chwili cała trójka wyszła z biura.
Damian zaproponował znaną, drogą restaurację i zanim Jessica zdołała co-
kolwiek powiedzieć, Cathy się zgodziła. Jessica zacisnęła mocno usta, bojąc
się, że powie coś, czego mogłaby żałować. Było jej przykro, że Damian tak
łatwo dał się usidlić jej przyjaciółce. Nawet jeśli była to tylko gra.
Damian przywołał taksówkę i Cathy udało się zająć miejsce na tylnym
siedzeniu, obok niego. Jessica siedziała obok kierowcy, a jej najlepsza przy-
jaciółka chichotała, kiedy jechali ulicami Bostonu.
Nagle Jessica uświadomiła sobie, że zachowuje się jak zazdrosna
idiotka. Zazdrosna o Damiana i Cathy? Mgła, która od paru dni zaciemnia-
ła jej myśli, zniknęła.
Była coraz bardziej zakochana w Damianie Drydenie. Nic bardziej
oczywistego. Właśnie to postanowiła udowodnić Cathy – i dopięła swego.
Kochała Damiana. Od chwili gdy weszła do jego gabinetu i poprosiła o
pracę. Gdy zabrał ją do wesołego miasteczka. Gdy ją pocałował.
Właśnie o tym Cathy starała się ją przekonać.
W restauracji przeprosiła Damiana i zaciągnęła Jessicę do toalety.
Zanim Jessica zdołała otworzyć usta, Cathy wykrzyknęła:
– Damian jest wspaniały!
– Wiem.
– Nie znam Evana, ale mówię ci od razu, że jeśli nie jesteś zaintereso-
wana jego starszym bratem, to ja owszem. Jest bardzo inteligentny, jest
piękny, jest...
– Wszystko to wiem. – I jeszcze więcej, pomyślała.
– Słuchaj – powiedziała Cathy. – Chcę, żebyś znalazła jakąś wymówkę
i poszła.
Jessica nie wierzyła własnym uszom.
– Co mam zrobić?
Cathy stanęła przed lustrem i zaczęła poprawiać makijaż.
– Przypomnij sobie pilne spotkanie, coś, co zmusi cię do wyjścia, że-
byśmy mogli być sami, we dwoje. Tylko zrób to przekonywająco, żeby się
nie domyślił, o co chodzi.
– Sama nie wiem, o co chodzi.
– Chcę, żebyś mi pozwoliła zostać z nim trochę sam na sam.
– Dlaczego? Posłuchaj, już dowiodłaś, że miałaś rację. Zależy mi na
Damianie. I nie zamierzam dzielić się nim z tobą.
– Wiem, co czujesz – powiedziała Cathy powoli, jakby to było oczywi-
ste od samego początku. – Ale nasze sam na sam pokaże, kim jesteś dla
niego, a to przecież był główny cel mojego planu.
– Jesteś tego pewna?
– Ile razy będziesz mnie o to pytać? Oczywiście, że jestem pewna.
– Mam wrażenie, że obie powinnyśmy pójść do psychoanalityka!
Cathy roześmiała się.
– Nie martw się, nie ukradnę ci go, chociaż słowo daję, że miałabym
ochotę. Ten chłopak to łakomy kąsek. Dlaczego się nie ożenił?
– Skąd miałabym wiedzieć?
– A próbowałaś zapytać? – Dla Cathy wszystko było proste. – Nie
szkodzi. Sama się tego dowiem. I całej reszty też.
Jessica zawahała się. Ufała Cathy – na ogół. Wiedziała też, że jej naj-
lepszą przyjaciółkę stać na nierozważny krok. To ją właśnie niepokoiło.
– Wracaj do domu – wydała polecenie Cathy i przystąpiła do nakłada-
nia na swe pełne usta nowej warstwy błyszczącej szminki.
– Nadal nie rozumiem, co robisz.
Cathy spokojnie schowała szminkę do torebki i potrząsnęła głową, co
miało chyba znaczyć, że odpowiedź jest oczywista.
– Nie musisz. Kiedy Damian i ja skończymy lunch, zdam ci sprawoz-
danie. Czy już wszystko jest jasne?
– Ani trochę.
Cathy wzniosła oczy do góry.
– Staram się być pomocna. A ty mogłabyś chociaż mi w tym nie prze-
szkadzać.
– Dobrze, już dobrze – mruknęła Jessica, choć to wszystko coraz mniej
jej się podobało.
– Nie każmy naszemu księciu czekać dłużej – powiedziała Cathy i
wzięła przyjaciółkę pod rękę. – Pamiętaj, że musisz mieć jakieś inteligentne
usprawiedliwienie.
Wróciły do stołu. Jessica postawiła torebkę na podłodze. Po chwili to-
rebka przewróciła się, więc nachyliła się i z jej zewnętrznej kieszeni wyjęła
karteczkę. Wyprostowała się i zaczęła ją czytać.
– Którego dziś mamy?
– Dwunastego. A dlaczego pytasz? – Oczy Cathy nigdy nie były bar-
dziej okrągłe i niewinne.
– Tu jest napisane, że mam dzisiaj wizytę u dentysty. – Ostentacyjnie
spojrzała na zegarek. – Za pół godziny.
– W sobotę? – spytał Damian.
– Wielu dentystów przyjmuje w soboty – wyjaśniła Cathy, rozkładając
serwetkę na kolanach. – Nie dalej jak miesiąc temu sama byłam u dentysty
właśnie w sobotę.
– Już za późno, żeby zadzwonić i odwołać wizytę – powiedziała Jessica
z zawiedzioną miną. – A poza tym, wyznaczono mi ją przed paroma mie-
siącami. W sobotę zawsze jest dużo chętnych.
– Nic dziwnego, że zapomniałaś, skoro to było kilka miesięcy temu. –
Cathy starała się usprawiedliwić przyjaciółkę.
– Spróbuję złapać taksówkę – powiedziała pod nosem Jessica. Czuła,
że już dłużej nie jest w stanie ciągnąć tego przedstawienia. To byłby cud,
gdyby Damian się nie zorientował.
– Szkoda, że musisz iść. – Cathy powiedziała to w taki sposób, że
można było uwierzyć w szczerość jej słów.
Damian się nie odezwał. Gdyby teoria Cathy była prawdziwa, powi-
nien powiedzieć, że mu przykro, pomyślała. Zamiast tego uśmiechnął się i
skinął głową, jakby był zadowolony, że będzie sam z jej przyjaciółką. Jessi-
ca zacisnęła dłonie na pasku torebki, wstała i pożegnała się.
Portier przywołał taksówkę. Usiadła na tylnym siedzeniu, podała kie-
rowcy adres swego mieszkania i pomyślała, że czeka ją pewnie najdłuższe
popołudnie w życiu.
Miała rację.
Przez dwie godziny krążyła po pokoju i nerwowo gryzła precle. Wiel-
ka torba była prawie pusta, gdy odezwał się dzwonek. Cathy! Pobiegła do
drzwi, chcąc czym prędzej usłyszeć, czego się dowiedziała.
Za drzwiami stał Damian. Jej osłupienie musiało rzucać się w oczy, bo
roześmiał się i wszedł do mieszkania, nie poczekawszy na zaproszenie.
– Jak tam wizyta u dentysty?
– Ja... ja nie miałam wizyty.
– Wiem. – Podszedł do szafy z książkami i zaczął studiować tytuły,
jakby właśnie w tym celu przyjechał.
– Wiedziałeś?
– Ani trochę nie dorównujesz przyjaciółce zdolnościami aktorskimi –
powiedział i odwrócił się do niej.
Powinna była się domyślić, że przejrzy ich grę.
– To był głupi pomysł – przyznała. Czuła żal i skruchę. Pozwoliła się
namówić na udział w tym zwariowanym planie i poprowadzić jak owca na
rzeź. – Ja... my nie chciałyśmy cię urazić. Nie gniewasz się, prawda?
– Nie, to było przemiłe, ale niepotrzebne. – Na jego twarzy na chwilę
pojawił się uśmiech.
Mrugała oczami, nie wiedząc, co powiedzieć, gdyż nie była pewna, czy
go dobrze rozumie.
Damian podszedł bliżej, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej policz-
ka. Patrzył na nią poważnie szarymi oczami.
– Doceniam twoje starania, ale sam sobie potrafię znaleźć dziewczynę.
– Mówił, jakby słowa sprawiały mu ból. Potem pochylił się i lekko dotknął
ustami jej warg. Kiedy podniósł głowę, poczuła, jak bardzo pragnie, żeby
całował ją jeszcze.
– Do zobaczenia w poniedziałek. – Odwrócił się i poszedł do drzwi.
Chciała poprosić, żeby został, ale zanim zdołała wykrztusić słowo, już
go nie było. Najwyraźniej sądził, że próbuje związać go z Cathy. I nic
dziwnego, bo przecież wszystko właśnie na to wskazywało. Dlaczego nie
pomyślała o tym przedtem? Jessica osunęła się na sofę, zakryła twarz rę-
kami i ledwie powstrzymała się od płaczu.
Nie minęło pięć minut od wyjścia Damiana, kiedy zjawiła się Cathy.
Rzuciła się na kanapę i zsunęła z nóg szpilki.
– To twardy orzech do zgryzienia.
– Co to znaczy?
– Myślę, że jest tylko jeden możliwy wniosek z tego, że nic na twój te-
mat nie chciał powiedzieć.
– Jaki?
Cathy przerwała rozcieranie dużych palców u nóg i zwróciła swe
wielkie niebieskie oczy na Jessicę.
– Pytasz poważnie? Naprawdę nie wiesz?
– Nie pytałabym, gdybym wiedziała!
– Jest w tobie zakochany.
– To niemożliwe.
– Dlaczego? Czy jest gdzieś napisane, że zakochać się w Jessice Kel-
lerman to przestępstwo?
– No, nie...
– Mną nie jest zainteresowany, a możesz mi wierzyć, że się starałam.
Jessica zesztywniała. Nie podobały jej się próby nawiązania przez Ca-
thy flirtu z Damianem. Jeszcze nigdy żaden z jej zwariowanych pomysłów
nie zagroził ich przyjaźni, lecz teraz mogło się tak stać. Damian był nie dla
niej i Jessica chciała się upewnić, że Cathy zdaje sobie z tego sprawę.
– On myśli, że próbowałam zbliżyć go do ciebie.
– Nie rób z tego tragedii. Przecież właśnie o to chodziło, żeby tak my-
ślał.
– Ale dlaczego?
Na twarzy Cathy powoli pojawił się pewny siebie uśmiech.
– Bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Dzięki mojemu dzisiejszemu
przedstawieniu odniosłaś podwójną korzyść: poznałaś nie tylko jego, ale i
swoje uczucia. Chyba się nie mylę?
Jessica niechętnie przytaknęła. Musiała przyznać, że plan Cathy się
powiódł. Ale pozostał pewien problem.
– Damian uważa, że zaaranżowałam wasze spotkanie, ponieważ nie
jestem nim zainteresowana.
– Dlaczego tak myślisz?
– On właśnie to powiedział.
– Kiedy?
– Kilka minut temu. Był tutaj. Ten cały eksperyment ma nie przewi-
dziane skutki.
– Wyprowadziłaś go z błędu?
– Nie... Nie zdążyłam. – Jessica czuła się coraz gorzej. Za wszystko
mogła winić tylko siebie. To ona pozwoliła wciągnąć się do tej idiotycznej
gry i teraz ponosiła konsekwencje.
Cathy niespodziewanie ucichła.
– Ale myślę, że z nim porozmawiasz, prawda? – zapytała powoli.
– Nie... nie wiem. Chyba tak.
– To dobrze. Powiedz mu, co czujesz, bo inaczej będzie myślał, że ci na
nim nie zależy.
Jessica zamknęła oczy i jęknęła.
– To nie będzie trudne – zapewniła Cathy. – On za tobą szaleje, Jess.
Kiedy po paru minutach wyszła, Jessica uświadomiła sobie, że zawsze
miała w niej oddaną przyjaciółkę – mimo jej skłonności do przedstawień.
Rozmyślała nad radą Cathy przez resztę weekendu. W poniedziałek
przyszła do pracy wcześnie i ze zdziwieniem ujrzała, że Evan już siedzi
przy biurku. Przywitał ją szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry, miła Jessico. – Był w świetnym humorze. – Właśnie cie-
bie chciałem zobaczyć.
Postawiła torebkę na biurku i weszła do jego gabinetu z notatnikiem
pod pachą, spodziewając się kolejnego czasochłonnego zadania.
– Siadaj, proszę – wskazał krzesło. – A teraz powiedz mi coś.
– Chętnie. – Próbowała się domyślić, o co mu chodzi.
– Ostatnio jestem tutaj kimś w rodzaju niegrzecznego chłopca, nie ro-
bię tego, co powinienem, i tak dalej. Wiesz o tym, prawda?
– Ja... ja pracuję tu niedługo – powiedziała, chcąc zyskać na czasie. – I
nie do mnie należy ocenianie, czy się wywiązujesz ze swoich obowiązków.
– Jess, naprawdę nie musisz się krępować.
– No, dobrze – powiedziała, niezadowolona, że się znalazła w takiej
sytuacji. – Wiem, że doznałeś zawodu, ale wszystkich spotykają w życiu
rozczarowania. Pora, żebyś wziął się w garść.
Evan roześmiał się. Nie był urażony, przeciwnie – sprawiał wrażenie
ucieszonego.
– Jak ja lubię kobiety, które mówią to, co myślą.
Jessica poczuła odprężenie.
– Czy to już wszystko?
– Nie. – Odchylił się do tyłu, potarł policzek i przyjrzał się jej uważnie.
– Kiedyś byłaś zakochana we mnie, prawda?
– Tak. – Zaczerwieniła się. – Dawno.
– Masz rację, przeżyłem zawód – ciągnął. – Czułem potrzebę spraw-
dzenia się. Kiedy teraz spoglądam wstecz, widzę, jaki byłem powierz-
chowny. Nie mogę się szczycić moim postępowaniem w ciągu ostatnich
miesięcy, ale mam nadzieję, że zrehabilituję się dzięki sprawie Earla Kressa.
Jessica nie wiedziała, co na to powiedzieć, ani czy w ogóle powinna
cokolwiek mówić.
– W niedzielę miałem długą rozmowę z ojcem – dodał.
– Słyszałam, że zastanawia się nad kandydowaniem do senatu.
– Już się zdecydował. Damian i ja włączymy się do jego kampanii.
Wniosek z naszej rozmowy był prosty. Mam sobie uporządkować życie i
kogoś znaleźć.
– Nic bardziej słusznego – zgodziła się bez wahania, sądząc, że Evan
ma na myśli córkę europejskiego dyplomaty.
– Wspaniale. – Posłał jej zabójczy uśmiech. – Miałem nadzieję, że tak
powiesz.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Ponieważ, droga Jessie, postanowiłem poznać cię lepiej. Jesteś bardzo
miła i szalenie pracowita. Ojciec przypomniał mi, że byłaś we mnie zako-
chana przed paru laty, a ja mam nadzieję, że uda mi się to wykorzystać.
– Ale... – To nie był chyba odpowiedni moment, by mówić o uczuciu
do Damiana. A z drugiej strony lepiej to zrobić, zanim sprawy znów wy-
mkną jej się z rąk.
– Nie muszę ci mówić – dodał, nim zdążyła się odezwać – jak to
wszystko nadwerężyło moją pewność siebie. Z tobą czuję się bezpieczny.
Szczerze mówiąc, nie wiem, jak bym teraz dał sobie radę z jeszcze jedną
odmową.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Czy nie widujesz Romildy? – zapytała Jessica, ogarnięta nagłym
przygnębieniem. Powinna coś powiedzieć, wyjaśnić wszystko, ale Evan
przyglądał się jej badawczo z niecierpliwym oczekiwaniem, i nie potrafiła
się na to zdobyć. – Wydaje mi się, że dobrze się z nią bawiłeś na przyjęciu, a
jej polityczne koneksje mogłyby się przydać w kampanii twojego ojca.
– Już wróciła do Europy.
– Aha...
– Zrozum mnie dobrze. Romilda jest sympatyczna, ale mi nie odpo-
wiada – wyjaśnił. – Ja chcę mieć zwyczajną, trochę staroświecką dziewczy-
nę, która ceni to co ja: mamę, dom, ciasto z jabłkami. Kobietę, która wie, co
naprawdę się liczy w życiu. Kogoś takiego jak ty, Jessico.
Ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że słyszy echo słów ojca Eva-
na. Może rzeczywiście opisana kobieta byłaby dla niego odpowiednia, ale
Jessica nią nie była. Właśnie miała dyplomatycznie wytłumaczyć mu, że już
jest ktoś w jej życiu – nie mówiąc kto – gdy znów się odezwał.
– Dzisiaj mam jeszcze mnóstwo roboty, ale rodzice prosili, żebym się z
nimi spotkał, więc myślę, że moglibyśmy zjeść lunch w piątkę.
– W piątkę?
– Będzie też Damian. Czy dwunasta ci odpowiada?
– Świetnie. – Zajął się leżącymi przed nim papierami.
Poczekała chwilę, potem wstała i wyszła z gabinetu. Blada jak ściana,
dotarła do biurka i opadła na krzesło.
– Czy jest tu pan Dryden? – Jessica nie zauważyła wejścia pani Sterling.
Podniosła oczy i skinęła głową.
– Ale przecież dopiero dziewiąta.
– Wiem – mruknęła.
– Co mu się stało? – Sekretarka nie mogła ukryć zdziwienia. – Wszyst-
ko jedno, nie ma co się zastanawiać. Ważne, że coś się zaczyna zmieniać.
Już niewiele brakowało, żebym się do niego zniechęciła. Bałam się, że Da-
mian za bardzo mu popuścił.
Jessica zdobyła się na niewyraźny uśmiech. Pani Sterling krzątała się
po pokoju z właściwą sobie energią. Zapach świeżo zaparzonej kawy oży-
wił Jessicę. Pani Sterling napełniła filiżankę i zaniosła Evanowi. Wróciła
radośnie uśmiechnięta – widocznie Evan był w dobrym humorze.
Jessica siedziała za biurkiem w odrętwieniu. Straciła okazję, by po-
wiedzieć Evanowi, że kocha Damiana. Ale czy nie byłoby nieuczciwie wy-
znać to jego bratu, jeśli jemu samemu nie powiedziała ani słowa? Nie była
też przekonana co do uczuć Damiana. Pozostawało jej tylko polegać na
opinii Cathy.
Jej przyjaciółka miała skłonność do teatralnej przesady, do poszerzania
prawdy, nadawania jej znaczenia, jakiego wcale nie musiała mieć. Jessica
nie wątpiła, że Damian ją lubi. Ale czy jest w niej zakochany?
Powinna uzbroić się w cierpliwość i czekać na rozwój wydarzeń. Evan
postępował zgodnie z wolą ojca, ale nie oznaczało to, że chciałby, aby ich
związek był czymś więcej niż tylko grą na pokaz. Na pewno nie zabiegał o
jej względy. Zwłaszcza że był tak mocno związany z ową nie znaną Mary
Jo.
Przedpołudnie minęło im szybko na przygotowaniach do sprawy Ear-
la Kressa, która miała się rozpocząć następnego dnia. Zwróciła ona uwagę
lokalnych stacji telewizyjnych, było więc pewne, że wzbudzi zainteresowa-
nie firmą Drydenów i kandydowaniem ojca Evana do senatu. Mogła mieć
też wpływ na jakość kształcenia w okręgach szkolnych w całym kraju.
Na kwadrans przed południem Evan wyszedł z gabinetu, posłał Jessi-
ce ciepły uśmiech i powiedział do sekretarki:
– Zabieram pani tę śliczną dziewczynę na kilka godzin.
Pani Sterling z aprobatą skinęła głową. Jessica wstała i sięgnęła po to-
rebkę. Spodziewała się, że podczas lunchu będzie mogła choć przez chwilę
porozmawiać tylko z Damianem. Bardzo chciała wszystko mu wytłuma-
czyć i poprosić o radę.
Niestety, ku jej rozczarowaniu okazja do takiej rozmowy się nie nada-
rzyła. Lunch w restauracji hotelu „Hilton” był bardzo smaczny, atmosfera
serdeczna, wszyscy sprawiali wrażenie zadowolonych. Damian ignorował
Jessicę, prawie wcale nie zwracał na nią uwagi.
Postanowiła spróbować ujawnić swoje uczucia dla starszego z braci.
– Damian i ja byliśmy niedawno na Cannon Beach – obwieściła rado-
śnie, gdy konwersacja przy stole na chwilę ucichła. Lois i Walter wymienili
znaczące spojrzenia.
– Od dzisiaj to Evan będzie cię tam zabierał, prawda? – odezwał się
Damian do brata.
– Szkoda, że nie powiedziałaś nic wcześniej, Jess – podchwycił Evan. –
Bardzo lubię Cannon Beach. Będziemy tam czasem chodzić, dobrze? Jak
tylko zakończy się sprawa Earla Kressa.
– Dobrze – zgodziła się Jessica ze ściśniętym sercem. Spojrzała na Da-
miana, który z apetytem jadł sałatkę. Wszystko świadczyło o tym, że było
mu obojętne, z kim ona będzie się spotykać. Najwidoczniej myśl o Evanie,
przytulającym ją w wagoniku diabelskiej kolejki, nie sprawiała mu przy-
krości. Najmniejszej.
Po lunchu przeszli do sali na piętrze. Rozpoczęła się konferencja pra-
sowa. Walter Dryden, w otoczeniu rodziny, ogłosił zamiar ubiegania się o
fotel senatora.
Jessica wmieszała się w tłum dziennikarzy, sympatyków i członków
partii politycznej, i z daleka przyglądała się czwórce Drydenów. Stanowili
wspaniałą rodzinę, pełną wiary w amerykańskie ideały. Czuła dla nich
podziw i życzyła Walterowi Drydenowi sukcesu.
Rozbłysły flesze, Jessica wycofała się na koniec sali. Evan nalegał, żeby
poszła z nimi na konferencję; chyba tylko po to, by przekonać ojca, że wziął
sobie ich rozmowę do serca.
Zdawała sobie sprawę, że życie często bywa powikłane, lecz dlaczego
właśnie ona musiała być narażona na takie frustracje? Była niemal pewna,
że to ojciec podsunął Evanowi pomysł, by zaczął się z nią spotykać. Wła-
ściwie trudno się temu dziwić. Przecież wszyscy wiedzieli, że kiedyś była
w nim zakochana. A ich rodziny są blisko zaprzyjaźnione. To był rozsądny
wybór, zwłaszcza że teraz pracowała z Evanem.
Młodszy z braci Drydenów pragnął poprawić swój wizerunek, pomóc
ojcu w kampanii wyborczej i dowieść, że już otrząsnął się z miłosnej poraż-
ki. Cóż prostszego, jak przystąpić do tego z kobietą, dla której kiedyś był
idolem?
Tyle tylko, że teraz jego miejsce zajął ktoś inny. Jego starszy brat, który
jednak, powodowany szlachetnością, postanowił się usunąć.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy Evan okazał chęć, by zapomnieć o
przeszłości i żyć normalnie. Damian uważał, że była tego powodem. Dla-
tego nic nie zrobi, by to się zmieniło – nawet jeśli sam ją kocha.
Przez następny tydzień nazwisko Dryden pojawiało się codziennie we
wszystkich środkach masowego przekazu. Stacje radiowe i telewizyjne re-
lacjonowały rozprawę na bieżąco, a popołudniówki zamieszczały spra-
wozdania z sali sądowej. Tam właśnie Jessica spotkała po raz pierwszy
Earla Kressa, który zrobił na niej dobre wrażenie swą szczerością. Młody
człowiek nie dążył do uzyskania wysokiego odszkodowania; jego celem
były zmiany w systemie szkolnym, pomocne dla innych sportowców.
Dzięki staraniom Evana, Earl miał prywatnego nauczyciela. Spodziewał się,
że za rok wróci do college'u.
Ława przysięgłych zebrała się w piątek. Na wynik rozprawy Jessica
wolała czekać w biurze. Mimo pewności co do wygranej Earla, oczekiwanie
na werdykt było udręką.
W biurze był hałas, jak zwykle po południu. Szumiały komputery, te-
lefaksy i fotokopiarki, gońcy biegali z pokoju do pokoju. Panowała atmos-
fera oczekiwania.
Jessica podeszła do biurka, zsunęła z nóg pantofelki i zaczęła przebie-
rać obolałymi palcami. Bolały ją mięśnie, czuła się psychicznie wyczerpana.
To był bardzo pracowity tydzień. Miała zamiar od razu po powrocie do
domu zrobić sobie gorącą kąpiel, trochę poczytać dobrą książkę, a potem
spać aż do południa następnego dnia.
Pani Sterling wyszła po coś do miasta, a Jessica właśnie z ulgą osunęła
się na krzesło, gdy do biura wszedł Damian. Zatrzymał się gwałtownie,
zobaczywszy, że jest sama.
Jessica zamarła.
– Dzień dobry, Jessico – powiedział sztywno.
– Dzień dobry – wykrztusiła.
– Gdzie jest pani Sterling? – zapytał, odzyskawszy równowagę. Był
ożywiony, lecz poważny, jakby nigdy nie trzymał jej w ramionach, jakby
nigdy nie była dla niego niczym więcej niż tylko znajomą, w dodatku mało
ważną.
– Wyszła w jakiejś sprawie – odparła, a po chwili dodała: – Przysięgli
jeszcze obradują.
– Domyślam się. – Podszedł do biurka pani Sterling i położył na nim
stos dokumentów.
– Czy byłeś ostatnio we włoskiej restauracji? – zapytała, pragnąc za
wszelką cenę podtrzymać rozmowę. Bardzo chciała przypomnieć mu ra-
zem spędzone chwile i wytłumaczyć, co stało się potem. Pragnęła, żeby
zrozumiał, co te chwile dla niej znaczyły, i że ma nadzieję, iż dla niego też
są ważne. Żeby zdał sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskni.
– Ostatnio nie jadam na mieście. – Odwrócił się nagle i szybko wyszedł
z pokoju.
Obrażona i zła, Jessica miała ochotę krzyknąć, żeby wrócił. Ale wie-
działa, że to by nic nie pomogło. Bez namysłu i chyba bez żalu wyłączył ją
ze swego życia.
Godzinę później wpadł do biura Evan. Zatrzymał się w progu, odrzu-
cił głowę do tyłu i wydał ogłuszający okrzyk.
– Udało się!
Wstała, żeby mu pogratulować, a on podbiegł, uniósł ją do góry i za-
wirował z nią po pokoju.
– Wygraliśmy! – krzyknął.
- Evan! – śmiała się, obejmując go za ramiona. Wirował tak szybko, że
poczuła zawrót głowy.
Jego triumfalne okrzyki zwróciły uwagę obecnych w biurze, lecz ani
myślał puścić Jessicę. Postawił ją ostrożnie, objął ramieniem i przyciągnął
do siebie. Wszyscy z entuzjazmem składali mu gratulacje.
– To byłoby niemożliwe bez Jessiki – oświadczył. – I bez Damiana –
dodał, wyciągając ku niemu wolną rękę. – Trudno sobie wyobrazić lepsze-
go brata.
Jessica patrzyła na Damiana, on spojrzał w jej kierunku – przypusz-
czała, że przypadkiem – i ich oczy się spotkały. Już nie był taki nieprzy-
stępny, a jego twarz wyrażała tak intensywne uczucia, że nie mogła ode-
rwać od niego wzroku. Były to duma, lojalność i oddanie. Widać było, że
nie zrobiłby niczego, co mogłoby zranić brata, nawet gdyby musiał po-
święcić własne szczęście.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jak przez mgłę widziała otaczające ją twa-
rze, lecz zmusiła się do uśmiechu. Starała się wyglądać tak, jakby to była
najszczęśliwsza chwila w jej życiu, choć naprawdę nigdy nie była bardziej
przygnębiona.
Evan uparł się, że wieczorem zabierze ją na uroczystą kolację dla
uczczenia zwycięstwa. Wybrał restaurację znaną z doskonałego jedzenia i
świetnej obsługi. Gdy usiedli przy stole, Jessica zorientowała się, że za-
zdroszczą jej wszystkie kobiety wokół. Evan nigdy nie był bardziej przy-
stojny i pełen uroku.
Kiedy wyszli z restauracji i czekali, aż podjedzie taksówka, zatrzymał
ich fotograf z agencji prasowej i zrobił zdjęcie. Jessica zaprotestowała, lecz
Evan powiedział, że to cena sławy i powinna się uśmiechnąć.
Następnego dnia obudził ją wcześnie rano telefon od matki, choć za-
mierzała wstać dopiero w południe. Czuła się strasznie przygnębiona i sen
był dla niej ratunkiem.
– Widziałaś? – zapytała Joyce Kellerman podekscytowanym głosem. –
Już zadzwoniłam do redakcji i zrobią odbitki dla mnie i dla Lois. Oboje
wyglądacie świetnie.
– Czy co widziałam, mamo? – odezwała się zaspanym głosem Jessica.
– Zdjęcie w gazecie, kochanie. Twoje i Evana. Z miłym podpisem. A
może nie wiesz, że w czwartek twoje nazwisko było wymienione w kronice
towarzyskiej, w związku z Evanem. Och, kochanie, tak się cieszę.
– O Boże – wyszeptała Jessica. – Już sobie przypomniałam. Wczoraj
wieczorem zaczepił nas fotograf.
– Wiem, właśnie o tym mówię. Zdjęcie jest w porannym wydaniu.
Oboje z ojcem jesteśmy wzruszeni, o Lois i Walterze nawet nie wspomi-
nam. Jessice daleko było do wzruszenia.
– To tylko zdjęcie, mamo.
– To coś więcej, Jessico. To marzenie, które się ziszcza, twoje i moje
także. Twoje uczucie do Evana zawsze było tak silne i nareszcie, po tylu la-
tach, on je odwzajemnia.
– Mamo, ty nic nie rozumiesz. Ja i Evan...
– Nie wyobrażasz sobie, jak się cieszymy... Lois i ja. Zdajemy sobie
sprawę, że jest jeszcze dużo za wcześnie na plany związane ze ślubem, ale
przyjaciółki przepadają za tym, kiedy ich dzieci są sobą zainteresowane.
Jesteś naszą jedyną córką i już teraz mogę powiedzieć, że to będzie ślub
roku. Twojemu ojcu i mnie bardzo na tym zależy. – Przerwała na chwilę,
żeby nabrać oddechu, i ciągnęła dalej. – Bylibyśmy bardzo zadowoleni,
gdybyście się zdecydowali na ślub jesienią. Lois jest moją przyjaciółką od
tylu lat, i pomyśleć, że kiedyś będziemy miały wspólne wnuki!
Jessica tarła oczy, starając się powstrzymać płacz.
– Mamo...
– Naturalnie nie chcę wywierać na ciebie nacisku.
– Wiem, że nie chcesz.
– To dobrze. Przepraszam, że cię obudziłam, kochanie. Powinnam była
się domyślić, że jesteś zmęczona tym pracowitym tygodniem. Spij sobie
dalej. Porozmawiamy później.
O śnie nie było już mowy. Jessica powędrowała boso do kuchni, zapa-
rzyła kawę, wlała ją do kubka i obejmując go dłońmi usiadła na kuchen-
nym stole.
Oparła stopy na krawędzi krzesła, kolana podciągnęła pod brodę i
czekała, aż kawa wystygnie na tyle, że będzie mogła wypić pierwszy łyk.
Kawa niewiele poprawiła jej nastrój, który stawał się coraz gorszy, gdy za-
stanawiała się, co robić dalej.
Czuła się jak w pułapce, skrępowana tym, co wszyscy uznali za naj-
lepsze, przekonani, że ona tego chce. A Jessica kochała przecież Damiana,
nie Evana.
Podskoczyła, gdy nagle zadzwonił telefon, i oblała sobie dłonie kawą.
– Halo – mruknęła do słuchawki.
– Co się dzieje, do diabła? – W głosie Cathy brzmiało oburzenie.
– Przepraszam! – Jeszcze tylko tego brakowało, by naraziła się swej
najlepszej przyjaciółce.
– Biorę rano gazetę do ręki, a tu wita mnie twoja buźka, cała w pro-
miennym uśmiechu.
– No, właśnie...
– Tylko że coś tu się nie zgadza. Jesteś nie z tym bratem, co trzeba. Czy
byłabyś łaskawa to wytłumaczyć?
– Nie.
– Czemu nie?
Jessica westchnęła.
– To długa historia.
– To ją streść.
Westchnęła jeszcze raz.
– Evan postanowił wydobyć się z depresji...
– W samą porę, jak myślisz?
– Tak, oczywiście, ale nie robi tego dla siebie. Jego ojciec ubiega się o
stanowisko senatora, więc Evan stara się być uśmiechnięty i mieć za-
dowoloną minę.
– Dzięki spotkaniom z tobą.
– Na to wygląda.
– Wiem wszystko o jego ojcu. Nazwisko Walter Dryden było przez ca-
ły tydzień na pierwszych stronach gazet, obok Evana i Earla Kressa – po-
wiedziała Cathy niecierpliwie. – Wytłumacz mi lepiej, dlaczego byłaś tam z
Evanem, a nie z Damianem.
Jessica nie potrafiła wyjaśnić tego w prosty sposób. To było najbardziej
skomplikowane niepowodzenie w jej życiu.
– Nie miałaś racji, Cath – odezwała się nieszczęśliwym głosem. – Da-
mian wcale nie jest mną tak zainteresowany, jak myślałaś. Inaczej już daw-
no coś by powiedział.
– Co miałby powiedzieć? – jęknęła Cathy.
– Że mu na mnie zależy – wyszeptała. Czuła się tak, jakby była po pa-
chy zanurzona w grzęzawisku, bez szans na wydostanie się.
– No dobrze. Widzę, że nie ma mowy, żeby ci się udało skrócić tę
smętną historię. Zacznij od początku i staraj się opowiedzieć wszystko.
Cathy uważnie wysłuchała sprawozdania z minionego tygodnia, o
wszystkim, co się wydarzyło po rozmowie Jessiki i Evana w poniedział-
kowy ranek. Gdy Jessica skończyła, w słuchawce niespodziewanie długo
panowała cisza.
– Teraz już rozumiem – odezwała się wreszcie Cathy, bynajmniej nie
wesołym głosem. – Damian jest między młotem a kowadłem. Szaleje za to-
bą, Jess. Wiem to od czasu naszego wspólnego lunchu.
– Widać jeszcze za mało. – Myśl o tym była tak bolesna, że Jessica za-
mknęła oczy.
– Mylisz się. Damian ma tak silne poczucie więzi rodzinnej i obowiąz-
ku, że gotów jest poświęcić własne szczęście. Nie o to chodzi, że kocha cię
za mało, moja droga. Chodzi o to, że kocha cię, i Evana, za bardzo.
– Jeśli tak, to dlaczego chętnie skoczyłabym z mostu? Moja matka i Lo-
is Dryden już rozmawiają o ślubie i wnukach.
Cathy puściła to mimo uszu.
– Jak często spotykasz Evana? – spytała.
– Codziennie. Nie pamiętasz, że pracujemy razem?
– Chodzi mi o spotkania we dwoje.
To nie było uczciwe pytanie. W związku z rozprawą byli razem każ-
dego wieczoru, nie tylko każdego dnia. W czasie lunchów i kolacji omawia-
li szczegóły, dyskutowali nad strategią. To były służbowe spotkania, nic
więcej.
– Widujemy się często – odparła, i wyjaśniła, co to znaczy.
– Rozumiem. I co teraz sądzisz o Evanie?
– Cieszę się, że próbuje uporządkować swoje życie. Ale nie jest we
mnie zakochany ani nie stara się tego udawać.
– W takim razie, dlaczego nic nie powiedziałaś Damianowi? Nie wy-
jaśniłaś?
– Nie mogłam – odpowiedziała z goryczą, bo sama myślała dziesiątki
razy, żeby to zrobić. – Oboje byliśmy bardzo zaabsorbowani sprawą Earla
Kressa, więc to nie byłby dobry moment. Może bym coś powiedziała w
czasie ostatniej kolacji, gdyby Damian choć trochę dodał mi odwagi, ale nie
zrobił tego. Nic na to nie poradzę, ale myślę, że mylisz się co do nas.
– O tym już nie będziemy dyskutować – przerwała jej Cathy głosem
pełnym zniecierpliwienia.
– Wiem, że Evan spotyka się ze mną na pokaz. Nie byłabym zdziwio-
na, gdyby to on zamówił tego fotografa. To do niego podobne.
– Czy się nie boisz, że się w tobie zakocha?
– Nie. Jego serce zostało tak zranione, że dużo czasu upłynie, nim
znów odważy się kochać.
– Pilnuj się, Jess – powiedziała Cathy niespodziewanie łagodnym to-
nem. – On jest teraz wrażliwszy niż zwykle i łatwo może się w tobie roz-
kochać. A to byłaby katastrofa.
Jessica niepokoiła się tym już wcześniej i poczuła wielką ulgę, gdy
okazało się, że ich związek jest czysto platoniczny.
– Widzę, że nie brak ci wesołych pomysłów – odparła.
– Kiedy się z nim spotkasz? – Cathy pominęła jej uwagę milczeniem.
– Jutro po południu. Zabiera mnie na piknik, gdzie będą zbierane pie-
niądze na fundusz wyborczy jego ojca. – Nie miała na to ochoty. Gdyby nie
chęć spotkania Damiana, znalazłaby wymówkę, żeby się wycofać.
– Baw się dobrze.
– Dziękuję – odpowiedziała, choć była przekonana, że to wcale nie bę-
dzie zabawne.
Odłożyła słuchawkę i poszła do łazienki. Stanęła pod prysznicem i
poddała się kłującym strumyczkom wody. Kiedy skończyła, czuła się lepiej
– i wiedziała, co zrobi.
Następnego dnia Evan przyjechał wcześnie. Gdy zobaczył Jessicę w
wesołej letniej sukience i białym żakiecie, oczy mu zabłysły.
– Nie mogę wyjść z podziwu, wyrosłaś na piękną dziewczynę. – Miał
świetny humor.
– A ty zawsze byłeś niepoprawnym komplemen–ciarzem – próbowała
mu dokuczyć.
Sportowy samochód Evana stał pod domem. Otworzył przed nią
drzwi i pomógł wsiąść. Droga do Szepczących Wierzb, gdzie odbywał się
piknik, minęła im na uprzejmej wymianie zdań. Cała posiadłość została
udekorowana transparentami i flagami, była też mała trybuna i orkiestra.
Postanowiła, że znajdzie okazję do rozmowy z Damianem, aby wyja-
wić mu swoje uczucia. Nie może przecież bezustannie mnie unikać, pomy-
ślała.
Rodzice Jessiki byli tam już wcześniej. Teraz wręczali nadchodzącym
gościom małe amerykańskie flagi. Przed trybuną, z której miał przemówić
Walter Dryden, stały rzędy składanych krzeseł.
Wszyscy byli czymś zajęci. Jessica pomagała, rozglądając się za Da-
mianem.
Właśnie nakładała na talerz sałatkę ziemniaczaną, gdy go zobaczyła. Z
kimś rozmawiał i przypadkowo spojrzał w jej kierunku. Ich oczy spotkały
się na ułamek sekundy, a potem szybko odwrócił wzrok. Sprawiło jej to
ból.
Kiedy jedzenie zostało już podane, podszedł do niej Walter Dryden.
Był to mężczyzna wysoki i silny, o równie silnym charakterze. Uścisnął ją i
podziękował za pomoc.
– Wyrosłaś na piękną młodą kobietę, Jessico. – Głębokim głosem po-
wtórzył to, co wcześniej usłyszała od Evana.
– Dziękuję. Jeszcze nie miałam okazji, żeby powiedzieć, jak się cieszę,
że zdecydował się pan kandydować do senatu.
– Żałuję, że nie rozpocząłem kampanii dużo wcześniej. Muszę to nad-
robić przez najbliższe miesiące i czeka mnie w związku z tym mnóstwo
ciężkiej pracy.
– Ten stan potrzebuje właśnie kogoś takiego jak pan – powiedziała
Jessica szczerze.
– Twoje zaufanie bardzo mnie cieszy. – Szli powoli obok siebie. – A ja
ostatnio dużo myślałem o tym, że jesteś właśnie taką kobietą, jakiej potrze-
buje mój syn.
– Słucham?
– Myślę o tobie i Evanie.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Powinna od razu wyjaśnić, że kocha
Damiana, ale gardło miała ściśnięte, a język jakby jej przyrósł do podnie-
bienia.
– Jesteś mu potrzebna – powtórzył Walter Dryden.
– On już wraca do siebie, proszę pana. Myślę, że nie powinien się pan
niepokoić.
– Lois i ja uważamy, że dzięki tobie.
– Jestem pewna, że to nieprawda. – Zaczynała wpadać w popłoch.
– Nic podobnego. Musisz się nauczyć przyjmowania pochwał, młoda
damo. To ci się później przyda w życiu. I Evanowi też, jeśli już o tym mo-
wa. – Przerwał i zamyślił się na chwilę. – Sądzę, że mój syn też się kiedyś
zajmie polityką. To urodzony polityk, ale trzeba jeszcze kilku lat, żeby na-
brał doświadczenia. Muszę się gryźć w język, żeby zbytnio na niego nie
wpływać. Lois nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym go popchnął do czegoś,
czego sam nie chce.
Jessica miała nadzieję, że Walter Dryden podobnie myśli o nakłanianiu
Evana do nie chcianego związku z kobietą.
– Odeszliśmy od tematu – powiedział. – Chcę ci podziękować, moja
droga. Za to, że pomogłaś Evanowi.
– Ależ ja mu w niczym nie pomogłam.
– Mylisz się. W ciągu kilku tygodni mój syn dzięki tobie zmienił się nie
do poznania. Jak to dobrze, że Damian cię zatrudnił. Sam nie wpadłbym na
lepszy pomysł.
– Mam Damianowi dużo do zawdzięczenia – powiedziała tak cicho, że
nie była pewna, czy ją usłyszał.
– A, tu jesteście – odezwał się zza ich pleców Evan. – Czyżby własny
ojciec podrywał moją dziewczynę?
– Nie ma obawy, synu – zaśmiał się Walter Dryden. – Nacieszcie się te-
raz sobą. Pracowaliście przez całe popołudnie, więc zróbcie sobie przerwę,
wymknijcie się stąd i bawcie się dobrze.
– Ale pana przemówienie... – zaprotestowała Jessica.
– To nieważne. Możesz mnie usłyszeć każdego dnia. Idźcie już sobie.
Evan wziął ją za rękę i, omijając trybunę, poszli w kierunku kępy
wierzb płaczących. Jessica zauważyła, że nastrój Evana nieco się zmienił.
Wyglądał na zakłopotanego. Czekała, aż sam coś powie.
– Czy chcesz porozmawiać ze mną trochę? – zapytał po chwili.
– Bardzo chętnie. – Jej serce wezbrało poczuciem ulgi. Właśnie tego
potrzebowali – szczerej rozmowy.
Przystanęła i oparła się o pień drzewa. Byli tu prawie ukryci przed
ludzkim wzrokiem.
– Nie czuję, żebyśmy byli ze sobą związani, Jessico.
– Wiem. – Pomyślała o matce, o tym, co mówiła na temat ślubu i wnu-
ków. Przypomniała sobie rozmowę z ojcem Evana przed paroma minuta-
mi. To wszystko zaszło za daleko.
– Już od tygodnia chcę z tobą porozmawiać, ale to były takie gorącz-
kowe dni; sprawa Earla Kressa, zgłoszenie kandydatury ojca.
– To był wyjątkowy tydzień – zgodziła się Jessica.
– Gazeta napisała o nas obojgu.
– Twoje nazwisko często pojawia się w gazetach. – Nie na darmo po-
chodził z jednej z najsłynniejszych bostońskich rodzin.
Evan roześmiał się.
– To prawda. – Ujął jej rękę w dłonie. – Chciałbym, żeby skończyły się
te wszystkie domysły na nasz temat. Jestem gotów związać się z jedną ko-
bietą.
Serce w niej zamarło. Jeśli zaproponuje jej małżeństwo, nie wytrzyma i
wybuchnie płaczem. Wszyscy się sprzysięgli przeciwko niej, nawet rodzice.
– Ja... ja cię zawsze lubiłam, Evanie, ale myślę, że powinieneś wie-
dzieć...
– „Lubić” to zbyt zwyczajne słowo – przerwał jej, marszcząc brwi.
Nie chciała deptać jego i tak poranionego ja.
– Wiem, ale...
– Czy zdajesz sobie sprawę, że nawet się nie pocałowaliśmy? –
Uśmiechnął się, patrząc na nią oczami iskrzącymi się chłopięcym zapałem.
– Zaraz to naprawimy, moja miła Jessico. – Ujął jej twarz w dłonie i, zanim
zdążyła zaprotestować, dotknął ustami jej ust.
To był delikatny pocałunek, i nienatarczywy. Jessica nie czuła nic
prócz coraz większej ochoty do płaczu. Jak zresztą mogłaby czuć cokol-
wiek, skoro tak jej zależało na Damianie? Skoro kochała Damiana?
Evan podniósł głowę i spojrzał na nią ciemnymi oczami, z których te-
raz nic nie mogła wyczytać. Przyglądał jej się przez chwilę.
– Nie będę nalegał, Jessico. Nie musimy się spieszyć. – Odsunął loczek
z jej policzka i pocałował ją. Wargi miał wilgotne i ciepłe.
W tym momencie Jessica zobaczyła Damiana. Stał wśród tłumu słu-
chających przemówienia Waltera Drydena. Jego oczy były utkwione w
Jessicę i Evana. Kiedy dostrzegł, że go zauważyła, odwrócił się i odszedł
szybkim krokiem.
Przez chwilę Jessica zastanawiała się, czy za nim nie pobiec, lecz Evan
objął ją władczo i poprowadził w kierunku trybuny.
Już było za późno.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– No i co? – zapytała Cathy bez słowa przywitania, stojąc w niedzielny
wieczór na progu mieszkania przyjaciółki. Zsunęła z ramion plecak i nie-
dbale rzuciła go w kąt przedpokoju. – Jak się udał piknik?
– To był polityczny sukces. Słyszałam, że fundusz wyborczy pana
Drydena bardzo się powiększył. – Wiedziała, że nie to interesuje Cathy,
lecz temat Evana i Damiana stał się zbyt bolesny, żeby chciała o nim choćby
myśleć.
Cathy znała ją za dobrze, by nie rozpoznać niepokojących objawów.
– Siadaj – wydała polecenie, wskazując miękki fotel, najulubieńsze
miejsce Jessiki w całym mieszkaniu. Cathy potrafiła zachowywać się wręcz
po dyktatorsku, jeśli tylko była czegoś pewna; najwidoczniej teraz była.
Jessica potulnie posłuchała. Brak jej było siły woli, by się sprzeciwić.
Usadowiła się w fotelu i czekała, a Cathy nerwowo przemierzała pokój.
– Trochę zastanawiałam się nad tą sprawą – zaczęła.
– To widać – odparła Jessica, próbując się domyślić, co też tym razem
wykoncypowała jej rozgorączkowana przyjaciółka.
– Chcę, żebyś zaczęła kuleć – zakomunikowała takim tonem, jakby to
był pomysł godny geniusza.
– Chyba żartujesz?
– Mówię najpoważniej w świecie. Ale chcę, żebyś kulała tylko w obec-
ności Damiana, nie przy Evanie.
Jessica potrząsnęła głową, jakby to miało poprawić jej słuch.
– A w jakim, do licha, celu miałabym robić coś tak idiotycznego, jak
udawanie kulawej?
– Tylko pamiętaj, żebyś utykała na tę samą nogę. – Cathy zignorowała
pytanie Jessiki. – Najlepiej zrób znak na czubku buta, wtedy się nie pogu-
bisz.
Jessica podniosła ręce do góry.
– Cathy, czy ty aby na pewno dobrze się czujesz? To najbardziej zwa-
riowany z twoich dotychczasowych pomysłów.
– Zaufaj mi – powiedziała Cathy z niecierpliwością. – Pracuję w te-
atrze, więc wiem, co robię.
– Twoja pewność siebie wcale mnie nie przekonuje.
– Powinna. Znam się na tym.
– Czy nie będę zbyt wymagająca, jeśli poproszę, żebyś mi wyjaśniła, co
się kryje za twoim nowym planem?
– Ani trochę. – Cathy lekkim krokiem podeszła do sofy, usiadła i zało-
żyła nogę na nogę. – Współczucie. Chcę, żeby Damian myślał, że coś ci się
stało: skręcona kostka, zwichnięte kolano, coś z tych rzeczy. Jeśli kocha cię
choć w połowie tak mocno, jak przypuszczam, to nie będzie mógł pozostać
obojętny. Pospieszy z pomocą, a kiedy tylko cię dotknie, nie będzie w sta-
nie ukryć swoich uczuć. – Nagle przerwała. – Ale pilnuj się. Musisz być
przygotowana...
– Na co?
– On może być na ciebie po prostu wściekły. Złość u mężczyzny to coś
znacznie bardziej skomplikowanego niż u nas, kobiet. Będzie myślał, że nie
dbasz o siebie, i będzie się poczuwał do odpowiedzialności za to. Z męż-
czyznami tak bywa. Może nawet dojść do wniosku, że to wina Evana. Weź
to wszystko pod uwagę.
– Pewnie, że Damian będzie zły! – wykrzyknęła Jessica. – Będzie miał
pełne prawo, by się wściec, kiedy odkryje, że udaję, aby wywołać w nim
współczucie.
– Nie może o tym wiedzieć – stwierdziła po prostu Cathy.
– Słuchaj – Jessica głęboko westchnęła – doceniam twoją pomysłowość,
naprawdę, ale nie potrafię udawać. Damian od razu by się zorientował. Nie
jestem tak dobrą aktorką jak ty, więc przejrzałby mój podstęp w jednej
chwili. Zapominasz, że jest doświadczonym adwokatem.
Cathy zmarszczyła brwi, przygryzła dolną wargę i zamyśliła się.
– Zgoda – powiedziała po minucie. – Nie myśl już o skręconej nodze.
Jedyne, co mogę ci zaproponować, to całkowita szczerość. Nie masz poję-
cia, jak to czasem dobrze działa. Może teraz właśnie tak będzie.
– Tak się składa, że zgadzam się z tobą w zupełności. Ta cała sytuacja
stała się bezsensowna. Ani trochę nie umiem grać. Chciałabym pomóc
Evanowi, lecz nie kosztem mojego dobrego samopoczucia.
– Co zamierzasz powiedzieć Damianowi?
– Jeszcze nie wiem. – Myśl o tym przygnębiła ją. – Najbardziej się boję,
że Damian uśmiechnie się czule i powie, że moje wyznanie mu pochlebia i
że czuje się zaszczycony...
– A jego głos będzie pełen smutku – dokończyła Cathy, demonstrując
właściwą sobie skłonność do dramatyzowania.
– Właśnie. Potem westchnie i doda, że niestety nie może odwzajemnić
moich uczuć.
– To do niego podobne – zgodziła się Cathy.
– Oczywiście będzie łgał jak najęty... przez wzgląd na brata. Po prostu
go nie słuchaj. Uwierz mi, Jess, on cię kocha.
Jessica całym sercem pragnęła, żeby to była prawda. Spojrzała na
przyjaciółkę, uświadomiła sobie, jak bardzo ceni jej wsparcie, i podniosła
kciuki w geście uznania. Cathy roześmiała się i zrobiła to samo.
Evan był już w swoim gabinecie, kiedy Jessica weszła do biura w po-
niedziałek rano.
– Dzień dobry – zawołał wesoło. – Cieszę się, że już jesteś.
– Czy chcesz, żebym zaparzyła kawę? – zapytała. Spojrzała na ekspres
i zauważyła, że Evan już to zrobił.
Wyszedł z gabinetu z kubkiem w ręku i przysiadł na rogu jej biurka.
Patrzył na nią iskrzącymi się oczami.
– Czy jesteś wypoczęta i gotowa stawić czoło światu?
Jessica uśmiechnęła się. Tego nie mogłaby powiedzieć nawet w naj-
lepszy z poniedziałkowych poranków.
– Niezupełnie. Zapytaj mnie o to w środę albo w czwartek.
– W takim razie może to poprawi ci humor – powiedział. Podał jej dwa
bilety, które wyjął z kieszeni marynarki. – Dwa miejsca w loży na mecz
drużyny Red Sox dziś wieczorem.
– Moja ulubiona drużyna! – wykrzyknęła.
– To właśnie powiedziała mi twoja mama. Przygotuj się, moja śliczna
Jessico. Zaplanowałem sobie, że cię usidlę.
Spojrzała na niego badawczo. Tego ranka obudziła się z postanowie-
niem, że raz na zawsze wyjaśni wszystko między sobą i braćmi Drydenami,
a tu Evan krzyżuje jej szyki. Na domiar złego, wspomagany przez matkę.
– Evanie, musimy porozmawiać – powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
Przez całą drogę do biura powtarzała w myślach to, co zamierzała mu
oznajmić.
– Teraz nie mogę, Jess. Przepraszam. Zaraz muszę być w sądzie w
związku ze sprawą Portera. Ale nie martw się, później będzie dużo czasu
na rozmowę. Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej, dobrze?
– Dobrze. – Zmusiła się do uśmiechu.
Kiedy Evan zjawił się wieczorem, była już zdecydowana – po meczu
powie mu, co jej leży na sercu.
Mieli bardzo dobre miejsca, wszystko widzieli doskonale. Jedli paru-
jące hot–dogi i słone orzeszki, pili piwo z kufli. Evan już dawno nie był w
tak dobrym nastroju. Dopingował swoją drużynę, krzyczał na sędziego.
Kiedy Red Sox uzyskali przewagę, przeraźliwie zagwizdał.
W pewnej chwili wziął ją za rękę i ścisnął jej drobne palce. Zawsze lu-
biła Evana i nie potrafiła dłużej się na niego złościć. Na tym polegał jego
czar. To było to, o czym mówił jego ojciec na pikniku. Evan miał dar zjed-
nywania sobie ludzi, był urodzonym liderem. Zawsze był mile widziany,
podziwiany, szanowany. W trudnych sytuacjach u niego szukano rozwią-
zania.
Nagle wyczuła w nim zmianę. Puścił je dłoń i zamarł w bezruchu.
Wydawało się, że nie oddycha.
– Evan?
Próbował się uśmiechnąć. W tym momencie trybuny ryknęły, a kibice
wstali z miejsc, lecz Jessica nie wiedziała, co się dzieje na boisku. Patrzyła
na Evana.
– Co ci jest? – zapytała, kiedy okrzyki ucichły.
– Nic. – Próbował przekonać ją o tym uśmiechem, lecz mu się nie uda-
ło. Na pewno zdarzyło się coś złego; musiała się dowiedzieć, co.
– Chodź – powiedziała, i wstała, nie czekając na niego. – Idziemy.
– Jessico, nie trzeba, nic mi nie jest.
– To nieprawda i nawet nie próbuj mnie przekonywać, że nie mam ra-
cji.
– Nic się nie stało – powtórzył.
Nie zwracając na niego uwagi, wzięła torebkę i wyszła z loży. Nie miał
innego wyjścia, musiał pójść za nią.
– Czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, jaka jesteś uparta? – zapytał,
kiedy ją dogonił. Ich kroki dźwięczały na betonowych stopniach, prowa-
dzących ku wyjściu ze stadionu. Od czasu do czasu słyszeli za plecami
okrzyki kibiców. Evan obejrzał się z żalem kilka razy.
– No, teraz powiedz, co się tam z tobą działo – zażądała Jessica, kiedy
byli już blisko parkingu.
– Nic się nie działo.
– Jeśli jeszcze raz powiesz „nic”, zacznę krzyczeć. Kogo zobaczyłeś? –
zapytała, choć już znała odpowiedź. Tylko jedna osoba mogła wywołać tak
pełną bólu reakcję Evana – kobieta, którą kochał i którą utracił.
– Dlaczego myślisz, że kogoś zobaczyłem? – żachnął się. Był zdener-
wowany i nie próbował tego ukryć.
– Czy to była Mary Jo?
Zatrzymał się tak gwałtownie, że zrobiła kilka kroków, zanim się zo-
rientowała, że nie ma go obok.
– Kto ci powiedział o Mary Jo? – zapytał ochrypłym głosem.
– Jeszcze nikt, lecz zaraz ty to zrobisz.
– Przykro mi, Jess, ale...
– Posłuchaj mnie, Evanie Drydenie. Musisz zrzucić z siebie ten ciężar
raz na zawsze. Już dostatecznie długo starasz się ukryć ból, jaki ci sprawiła.
Najwyższy czas się go pozbyć! – Włożyła mu rękę pod ramię i zaczęli klu-
czyć po parkingu w poszukiwaniu samochodu.
Kiedy wchodzili do jej mieszkania, Evan był ponury i zamyślony. Nie
była pewna, czy dobrze zrobiła, nalegając, by opowiedział jej o kobiecie,
którą kiedyś kochał. Bała się, że jej upór mógł otworzyć na wpół zagojoną
ranę, ale wiedziała też, że nie powinien dłużej tłumić tego w sobie.
Poszła od razu do kuchni i zaczęła parzyć kawę. Evan usiadł przy ku-
chennym stole, lecz prawie natychmiast wstał i zaczął krążyć niecierpliwie
po jej małym mieszkaniu.
Z filiżanką kawy w ręku usiadła w swym ulubionym fotelu i obser-
wowała Evana. Czekała, aż zacznie mówić.
– Spotkaliśmy się przypadkowo – zaczął przytłumionym, pełnym na-
pięcia głosem – chociaż nie jestem pewien, czy to naprawdę był przypadek.
– Przypuszczasz, że zaaranżowała spotkanie?
Evan spojrzał na nią zdumionym wzrokiem.
– Nie... nie to. Myślę, że w życiu niewiele się zdarza naprawdę przez
przypadek.
– Rozumiem – powiedziała cichym głosem.
– Byłem na plaży z przyjaciółmi. Graliśmy w piłkę, piliśmy piwo i było
nam dobrze. Wyrwaliśmy się z kieratu codziennych obowiązków. Chłonę-
liśmy słońce i pozbywaliśmy się nadmiaru energii.
Zatrzymał się przed Jessicą i mówił dalej.
– Większość moich przyjaciół już poszła, a ja szedłem brzegiem plaży i
wtedy spotkałem Mary Jo. Wyszła na spacer z psem i on jej się wyrwał.
Goniła go po plaży, a ja, jak przystało na dżentelmena, złapałem smycz.
Podziękowała mi i zaczęliśmy rozmawiać. Ona jest mała i ładna, ma brą-
zowe oczy, które... Ale to wszystko już nieważne.
– Od razu ją polubiłeś?
Evan skinął głową.
– Była w niej jakaś świeżość, entuzjazm, który aż kipiał. Od pierwszej
chwili wiedziałem, że chcę ją lepiej poznać, więc zaproponowałem jej kola-
cję. Odmowa zaskoczyła mnie.
Dla Evana to rzeczywiście musiała być nowość, pomyślała Jessica.
– Czy podała ci powód odmowy?
– Niejeden, ale udało mi się ją przekonać, że niepotrzebnie ma obiekcje.
Cudownie się śmiała. Łapałem się na tym, że mówię różne absurdalne rze-
czy tylko po to, żeby usłyszeć jej śmiech. Jej bliskość mnie samego skłaniała
do śmiechu. To był mój najweselszy dzień od wielu lat.
– Więc umówiła się z tobą?
– Niezupełnie. – Evan zatopił się we wspomnieniach i milczał przez
długą chwilę. – Spędziłem z nią resztę dnia i prawie całą noc. Rozpaliliśmy
na plaży ognisko i rozmawialiśmy do rana. Potem zaczęliśmy się regularnie
spotykać. Przynosiła ze sobą ożywienie i wesołość. Żyliśmy w zupełnie in-
nych warunkach. Mary Jo jest najmłodsza z całej sześcioosobowej rodziny, i
jest jedyną córką. Którejś soboty jej matka zaprosiła mnie na obiad. Jeszcze
nigdy nie widziałem takiej gromady pod jednym dachem. Wszędzie biega-
ły dzieci. Kilka szwagierek Mary Jo było w ciąży. Wcześniej nie znałem ta-
kiej rodziny, tych przekomarzań, żartów, wesołości. Zrozum mnie dobrze.
Sam mam dużą rodzinę, lecz tamta jest inna. Czułem się wśród nich na-
prawdę dobrze.
– A oni na pewno czuli się dobrze z tobą.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Chciałbym, żeby tak było.
– Co się wydarzyło potem? – ponagliła Jessica, gdy zamilkł na chwilę.
Była ciekawa szczegółów.
– Już pierwszego dnia, na plaży, wiedziałem, że się w niej zakocham. –
Mówił tak cicho, że z trudem odróżniała słowa. – Nie traktuję miłości lek-
ko, ale wtedy czułem się jak porażony... dlatego wiedziałem.
– Doskonale to rozumiem – powiedziała. Tak samo się czuła przy Da-
mianie.
– Kiedy poznałem jej rodzinę, zdałem sobie sprawę, jak bardzo chcę się
z nią ożenić, jak bardzo chcę, żebyśmy mieli pięcioro albo sześcioro dzieci.
Dom Summerhillów był pełen miłości i chciałem, żeby kiedyś moje dzieci
też wyrosły w takiej szczęśliwej, swobodnej atmosferze.
– Zdaje się, że Mary Jo to niezwykła kobieta – powiedziała Jessica ła-
godnie.
– Niezwykła – wyszeptał.
– Poprosiłeś, żeby została twoją żoną, prawda?
– Tak. – Na twarzy Evana pojawił się bolesny uśmiech. – Potem przed-
stawiłem ją rodzicom. Była onieśmielona bogactwem mojej rodziny, od ra-
zu to zauważyłem. Kto by nie był, zobaczywszy po raz pierwszy Szepczące
Wierzby. Moi rodzice mieli wątpliwości, czy pasujemy do siebie, ale kiedy
poznali Mary Jo, zmienili zdanie.
– Nie przypominam sobie, żebym słyszała o zaręczynach – powiedzia-
ła Jessica.
– Chciałem dać jej pierścionek z brylantem, ale wybrała z perłą. Wła-
śnie skończyła praktykę po studiach i zaczęła pracować jako nauczycielka.
Wołała odwlec formalne ogłoszenie zaręczyn, do czasu gdy zaaklimatyzuje
się w pracy, a przede wszystkim, gdy minie czterdziesta rocznica ślubu jej
rodziców, która przypadała w październiku. Nie miałem specjalnej ochoty
na czekanie – przyznał Evan – ale zgodziłem się, ponieważ... no cóż... po-
nieważ byłem gotów zrobić wszystko, czego chciała Mary Jo. – Przerwał i
nabrał głęboko powietrza. – Po raz pierwszy zacząłem coś podejrzewać na
początku października. Wynajdywała coraz to inne usprawiedliwienia,
żeby się ze mną nie zobaczyć. Początkowo je akceptowałem, bo sam byłem
zajęty, i choć tęskniłem, nie robiłem z tego problemu. Oczywiście nie byłem
z tego zadowolony, ale rozumiałem, że jest pochłonięta pracą i obowiąz-
kami rodzinnymi. Kilka razy zajrzałem do jej rodziców. Wydawało mi się,
że cieszą ich moje odwiedziny, a jej matka zawsze zapraszała mnie na
obiad, jakby była przekonana, że głoduję. – Uśmiechnął się.
– To chyba bardzo mili ludzie.
Evan mówił dalej, jakby jej w ogóle nie słyszał.
– Kiedy Mary Jo odesłała mi pierścionek pocztą, czułem się ogłuszony.
Miałem już kilka niespodzianek w życiu, przyjemnych i nieprzyjemnych,
ale żadna nie była dla mnie takim szokiem.
Jessica poczuła złość do Mary Jo za brak odwagi, by spotkać się z Eva-
nem twarzą w twarz. Jeśli chciała zerwać zaręczyny, nawet nieformalne, to
mogłaby przynajmniej powiedzieć mu to osobiście. Odsyłanie pierścionka
pocztą było tchórzliwe i okrutne.
– Pojechałem do niej wściekły – ciągnął Evan.
– Miałeś pełne prawo być wściekły.
Pokręcił głową.
– Powinienem był odczekać, ochłonąć. Żałuję, że tak nie zrobiłem. Kie-
dy stanąłem przed nią, powiedziała, że jest ktoś inny – wyszeptał. – Po-
czątkowo jej nie uwierzyłem. Broniłem się przed myślą, że kobieta, której
podstawową zasadą była uczciwość, mogłaby spotykać się z kimś za moimi
plecami. To mi się nie mieściło w głowie. Ale myliłem się. – Znów zniżył
głos do szeptu. – Widocznie spotykali się w szkole, gdzie ona uczy. On też
jest nauczycielem. Być zaręczoną ze mną i jednocześnie kochać innego, to
musiała być dla niej udręka.
Jessica spuściła oczy. Wprawdzie nie była zaręczona z Evanem, lecz
spotykała się z nim – a jednocześnie kochała Damiana. Słuchając Evana, w
myślach potępiała Mary Jo, a sama robiła właściwie to, co tamta.
– Zobaczyłeś ją na meczu?
Evan skinął głową.
– Była z nim... Sądzę, że to był on. – W jego oczach znów pojawił się ból
i Jessica miała ochotę się rozpłakać. Nad Evanem, ale i nad samą sobą.
Ładna z nich para... każde zakochane w kimś innym, każde nieszczęśliwe.
– Mary Jo to niezwykła kobieta – wyszeptał. – Szczęśliwy ten, kto się z nią
ożeni... – przerwał, a na jego twarz powrócił dziwny uśmiech, będący po-
łączeniem zachwytu i bólu. – Będzie wspaniałą żoną i matką.
– To wielkoduszne, co mówisz. W twojej sytuacji...
– Gdybyś znała Mary Jo, mówiłabyś to samo. Podczas tych miesięcy,
które upłynęły od naszego rozstania, doszedłem do wniosku, że w tym
wszystkim istotną rolę odgrywała moja osobowość. Mary Jo była pierwszą
kobietą, która ze mną zerwała. – Uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć,
że wcześniej dobrze na to zasłużył. – Myślę, że stałem się trochę zbyt pew-
ny siebie.
– Wszyscy jesteśmy temu w jakiś sposób winni.
Spojrzał na Jessicę i twarz mu spoważniała.
– Zepsułem cały nasz wieczór, prawda?
– Wcale nie – odparła, spodziewając się, że wyczuje szczerość w jej gło-
sie. Zrozumiała, jak żarliwie Evan kochał i jak głęboko tkwił w nim ciągle
ból rozstania.
Po wysłuchaniu opowieści Evana o utracie ukochanej kobiety, utwier-
dziła się w przekonaniu, że nie może dopuścić, by teraz przez nią stało się
to samo. Nie może dalej wprowadzać go w błąd, pozwalając mu wierzyć,
że ich znajomość przerodzi się w coś, czym nigdy nie mogłaby być.
Minął tydzień. Przy każdej okazji Evan opowiadał jej coraz więcej o
swym związku z Mary Jo. Doszła do wniosku, że każde zaproszenie, na
kolację czy do teatru, to tylko pretekst do dalszych opowieści. Było to tak,
jakby pękła w nim tama, jakby potrzeba, by dać ujście długo tłumionym
emocjom, była zbyt silna, żeby mógł się jej przeciwstawić.
Ich spotkania przestały Jessicę niepokoić. Byli przyjaciółmi, nic więcej.
Dzięki częstym rozmowom jej też udało się trochę przed nim otworzyć.
– Czy jesteś zakochana? – spytał niespodziewanie któregoś wieczora,
gdy szli przez Boston Common.
– Chyba tak – odparła niepewnie. – Tak – potwierdziła szybko. – Ale to
nie to, o czym myślisz.
– To znaczy...?
– Nie w tobie, więc niech ci się nie przewraca w głowie. – Zdała sobie
sprawę, że to zabrzmiało obraźliwie, więc natychmiast przeprosiła.
Evan roześmiał się.
Wieczór był piękny. Gwiazdy przypominały iskrzące się cekiny, za-
wieszone tak nisko, że wydawały się przyczepione do gałęzi drzew.
– Wiesz, że to miłość, prawda?
– O, tak – szepnęła.
– Czy ten tajemniczy mężczyzna też cię kocha?
– Nie... nie wiem. Chciałabym, żeby tak było. Prawdę mówiąc, nic na to
nie wskazywało.
Damian nadal jej unikał. Od czasu gdy przez chwilę spotkali się w
biurze, nie rozmawiała z nim ani razu.
Codziennie przychodził do biura punktualnie o ósmej i wychodził o
piątej po południu. Przypuszczała, że jego rozkład dnia jest związany z
zaangażowaniem w kampanię wyborczą ojca, więc jeśli chciała się z nim
spotkać, musiała szukać okazji w czasie pracy. Okazało się, że chyba łatwiej
uzyskałaby audiencję u papieża. Nie mogła pojąć, jak to możliwe, żeby ktoś
potrafił tyle zrobić w ciągu jednego dnia. Próbowała z nim porozmawiać,
lecz zawsze ktoś był w pobliżu.
Zaczęła tracić cierpliwość. I gdy już była gotowa podnieść ręce do nie-
ba i krzyczeć ze złości, nadarzyła się okazja. Zupełnie przypadkowo, kiedy
najmniej się tego spodziewała.
Szepczące Wierzby. Jego dom rodzinny.
Evan dowiedział się od jej matki, że Jessica grała w college'u w tenisa.
Zaintrygowany, zaproponował jej mecz. Uznała, że to może być miły spo-
sób spędzenia sobotniego popołudnia, i zgodziła się. Ponieważ zapomniał
zarezerwować kort w klubie tenisowym, pojechali do Szepczących Wierzb.
Odbijali piłkę przez całą godzinę i Evan zdecydowanie wygrywał.
Jessica nie była zaskoczona jego sportowymi umiejętnościami, ale chciała
mu zaimponować i nadwerężyła sobie kolano. To nie było nic poważnego,
ale nalegał, by przerwali grę.
Poszli roześmiani w kierunku domu. Szybko zapomnieli o kolanie. Z
daleka zauważyli matkę Evana, która siedziała w samochodzie i bezsku-
tecznie próbowała go uruchomić. Za godzinę musiała być w sztabie wy-
borczym, więc denerwowała się coraz bardziej.
– Nie martw się, mamo – powiedział Evan i pocałował ją czule w poli-
czek. – Zawiozę cię.
– Nie ma mowy – zaprotestowała Lois Dryden i spojrzała na jego
dwuosobowe sportowe auto.
– Przecież mówiłaś, że dałaś Richmondowi wolny dzień – powiedział i
otworzył drzwi swego samochodu. – Wsiadaj, mamo, nie ma rady.
– A co będzie z Jessicą?
– Doskonale potrafię zająć się sama sobą – zapewniła Jessica. Poczeka-
ła, aż samochód odjechał, otarła ramieniem pot z czoła i weszła do domu.
W lodówce w kuchni znalazła zimną wodę mineralną.
Nuciła pod nosem popularną melodię, gdy drzwi kuchni nagle się
otworzyły.
– Mamo, co ty tu jeszcze robisz? Powinnaś już być... – Damian stanął
jak wryty. – Jessica?
– Twoja mama nie mogła uruchomić samochodu, więc pojechała z
Evanem – wyjaśniła.
– Pojechała z Evanem... W takim razie zobaczę, co się stało z jej samo-
chodem. – Już chciał być od niej daleko.
– Damianie... – Nagle przypomniała sobie pomysł Cathy: bolące kola-
no. Właśnie ją bolało, co prawda lekko, ale trudno byłoby o lepszy moment,
by to wykorzystać.
Skupiła się na swej prawej nodze i pokuśtykała w jego stronę. Niena-
widziła uciekania się do tego rodzaju podstępnych metod, lecz za wszelką
cenę chciała z nim porozmawiać. Na pewno jej wybaczy, jeśli pozna praw-
dę.
Spojrzał na jej kolano z wyraźnym niepokojem. Miała na sobie białą
koszulkę i krótką tenisową spódniczkę.
– Co z twoim kolanem? – zapytał i podszedł do niej.
– Nic mi nie jest – szepnęła.
– Usiądź. – W jego głosie bynajmniej nie było czułości. – Czy Evan o
tym wie?
– Tak, ale to nic wielkiego – wykrztusiła. Przysunął taboret i posadził
ją. Zamknęła oczy, poczuwszy dotknięcie jego rąk. Boże, jak za nim tęskni-
ła! Od wielu dni czekała na okazję, żeby być z nim sam na sam, i teraz nie
miała zamiaru jej stracić. – Musimy porozmawiać – powiedziała. – Słuchaj,
ja...
– Porozmawiamy, jak obejrzę twoje kolano. Co u licha opętało mojego
brata, że cię zostawił w takim stanie?
– Damianie, posłuchaj, proszę.
– Później. – Zaczął wkładać lód do plastikowej torebki.
Zdenerwowana, wstała i, kulejąc, poszła w jego stronę.
– Nic mi nie będzie. To pewnie tylko naciągnięty mięsień.
– Powinien cię zbadać lekarz – powiedział stanowczo. Jeszcze raz po-
sadził ją na taborecie, a na drugim oparł jej nogę. Do kolana przyłożył to-
rebkę z lodem.
– Muszę z tobą porozmawiać o Evanie i o mnie. Nie kocham Evana, a
on nie kocha mnie. Jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej. On kocha Mary Jo, a
ja kocham...
– Masz trzymać lód na kolanie co najmniej przez dwadzieścia minut,
rozumiesz?
Jessica podniosła się z taboretu i wrzuciła lód do zlewu. Była wściekła.
– Musisz mnie wysłuchać, Damianie! Wiem, że sama wszystko kom-
plikuję. Nie powinnam była wykorzystywać kolana, żeby cię tu zatrzymać,
ale wydawało mi się, że to jedyny sposób.
– Więc skręciłaś nogę, czy nie?
– Tak, ale tylko trochę. Chcę porozmawiać o nas. O tobie i o mnie.
– Jessico – odparł, z trudem ukrywając zniecierpliwienie – spotykasz
się z moim bratem.
– Twój brat i ja jesteśmy przyjaciółmi, to wszystko. Ile razy muszę ci to
powtarzać?
– Evan się zmienił – stwierdził stanowczo. – Sądzisz, że tego nie za-
uważyłem? Po wielu miesiącach jest wreszcie sobą. Odzyskaliśmy Evana
dzięki tobie.
– Być może, ale nie w taki sposób, jak myślisz.
– Nieważne, co myślę – powiedział ze złością. – Spotykasz się z moim
bratem, więc nie może być żadnego „ty i ja”. Rozumiesz?
– Nie! – krzyknęła. – Nie rozumiem!
– Musi tak być, Jessico.
– Ale dlaczego? – Ledwie go widziała przez łzy. Nie odpowiadał przez
kilka długich jak wieczność sekund.
– Bo już tak jest.
– Czy... czy to znaczy, że chcesz, żeby tak było? – Gardło miała ści-
śnięte. Dłonie zwinęła w pięści.
– Tak – odparł po chwili, która wydawała się najdłuższą chwilą w jej
życiu. – Chcę, żeby tak było.
Odwróciła się do niego plecami. Jak to dobrze, że nie wyznała mu swej
miłości! I bez tego czuła się upokorzona.
– Jessico... – W jego ustach zabrzmiało to jak wymówka.
Zwiesiła głowę. Była pewna, że zaraz odejdzie, tak jak zwykle – ale nie
zrobił tego. Odwrócił ją ku sobie i objął, jakby musiał poczuć jej bliskość,
jakby tylko dzięki temu mógł się uchronić przed szaleństwem. A potem
przycisnął wargi do jej ust.
Ten pocałunek był gwałtowny i pełen pożądania, zupełnie inny niż
poprzednie. Przywarła do niego i zapomniała o wszystkim. Był tylko on i
radość, że jest w jego ramionach. Pieściła twarz Damiana rozbieganymi
palcami. Odchyliła głowę, a on pokrywał pocałunkami jej policzki i szyję.
– Dość – jęknął i spróbował uwolnić się z jej ramion. Nie puściła go.
Objęła za szyję i ukryła twarz na jego piersi. – Jessico, proszę. – Kiedy roz-
rywał jej splecione ręce, czuła, że drży podobnie jak ona. Objął jej dłonie i
pochylił się ku niej.
Dźwięk zamykanych frontowych drzwi zabrzmiał jak grzmot. Damian
odsunął się i stał już do niej tyłem, gdy do kuchni wszedł Evan, pogwizdu-
jąc. Zobaczył brata i zatrzymał się.
– Cześć, Damianie. Cieszę się, że dotrzymałeś towarzystwa mojej
dziewczynie.
Damian mruknął coś na temat samochodu matki i wyszedł z kuchni,
ledwie skinąwszy bratu głową.
Jessica myślała, że pęknie jej serce.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Dziękuję ci – powiedział Evan, gdy pół godziny później wysiadali z
samochodu pod jej domem. – Wiesz, w poniedziałek będzie uroczysta kola-
cja, na którą mój ojciec zaprasza trzystu najbliższych znajomych. Chciał-
bym, żebyś poszła na nią ze mną.
Jessica spojrzała na Evana i uświadomiła sobie, że nie wie, co powie-
dział. Była pełna bólu. Damian nie kochał jej, nie chciał. Prawie wyznała
mu miłość, a on ją odtrącił i odszedł.
– Jessico, nic ci nie jest?
– Czuję się świetnie – skłamała, choć była bliska płaczu.
– Mówiłem ci o kolacji.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Kolacja?
– W poniedziałek wieczorem – powiedział powoli i pomachał jej ręką
przed oczami. – Może jednak mi powiesz, co się z tobą dzieje?
– Czy mogę już pójść na górę? – zapytała, zamiast mu odpowiedzieć.
Nie miała nastroju do wyjaśniania czegokolwiek, a zwłaszcza tego, co się
wydarzyło między nią a Damianem.
– Proszę bardzo.
Odprowadził ją do mieszkania, wyjął jej z rąk rakietę tenisową i scho-
wał do szafki w przedpokoju, a potem poszedł za nią do kuchni i podał jej
szklankę wody z lodem.
Jessica usiadła przy stole i uśmiechnęła się.
– Czuję się świetnie – powiedziała, i tym razem kłamała już nieco
mniej. Owszem, została zraniona, lecz było to precyzyjne ciecie, głębokie i
szybkie.
Wiedziała teraz to, czego się spodziewała od początku. Damian jej nie
kochał.
– Dziękuję, Jess – powiedział jeszcze raz Evan, i choć były to zwykłe
słowa, wyczuła w nich głębsze znaczenie.
– Za to, że pozwoliłam się pokonać w tenisa? – zapytała, choć wie-
działa, że miał na myśli coś znacznie więcej.
Uśmiech zniknął z jego oczu.
– Za to również, lecz przede wszystkim za cierpliwe wysłuchiwanie
mnie przez kilka dni. Rozmowa o Mary Jo rozjaśniła mi w głowie. Uświa-
domiłem sobie, co było złego między nami i jak bardzo ciągle ją kocham. –
Westchnął z bólem.
– To nie grzech, Evanie.
– Pomogła mi rozmowa. Może więc warto, żebyś i ty mi opowiedziała,
co cię gnębi? Nie oszukasz mnie, widzę łzy w twoich oczach.
Spuściła wzrok i zaczęła się wpatrywać w szklankę.
– Nie... nie jestem jeszcze przygotowana, żeby o tym mówić. Nie złość
się na mnie. Muszę najpierw uporządkować swoje uczucia.
– Rozumiem. – Ujął jej dłoń. – Czy pójdziesz ze mną na poniedziałko-
wą kolację?
– Dobrze – zgodziła się, choć początkowo chciała odmówić. Doszła do
wniosku, że siedzenie w domu i użalanie się nad sobą nic nie pomoże. Od
tej chwili miała zamiar bawić się i cieszyć życiem.
– Damian też tam będzie – zawiesił głos, jakby spodziewał się komen-
tarza.
Skinęła głową. Po dzisiejszym popołudniu to nie robiło jej różnicy.
– Ma kogoś przyprowadzić – dodał. – Czy masz coś przeciwko temu,
żebyśmy siedzieli przy jednym stole?
– Ani trochę – odparła pogodnie. – Im nas będzie więcej, tym będzie
weselej.
– Pomyślałam sobie, że przejrzymy twoją szafę, zanim pojedziesz na tę
kolację – powiedziała Cathy, wchodząc do mieszkania Jessiki. Jessica zro-
zumiała swój błąd już w chwilę po tym, gdy powiedziała przyjaciółce o za-
proszeniu. Cathy od razu uparła się, że to ona wybierze jej sukienkę.
– Od wielu lat bez problemów sama sobie radzę z ubieraniem się –
podjęła próbę obrony.
Cathy już buszowała wśród sukienek, przesuwając je to w tę, to w
drugą stronę, jakby to było zadanie o pierwszorzędnym znaczeniu. Prze-
rwała na chwilę i niecierpliwie tupnęła nogą.
– Nie masz pojęcia, jak się zawiodłam na Damianie. Czy jesteś pewna,
że go dobrze zrozumiałaś? – Mówiła takim tonem, jakby wszystkiemu była
winna Jessica.
– Nie ma mowy o nieporozumieniu – odparła stanowczo. Żałowała, że
w ogóle cokolwiek powiedziała przyjaciółce. Nie zrobiłaby tego, gdyby
Cathy nie była we wszystko wtajemniczona. – On nie chce mieć ze mną do
czynienia. Nie mógłby tego wyrazić w sposób bardziej oczywisty.
– Ja w to nie wierzę. Coś tu jest nie w porządku i ty to powinnaś wyja-
śnić.
– Wiem, co to jest – zaoponowała Jessica. Nie trzeba było dzielić włosa
na czworo, skoro odpowiedź była taka prosta. Gdyby Damianowi na-
prawdę na niej zależało, znalazłby sposób, żeby wszystko uporządkować.
Nie znalazł, bo mu nie zależało.
Cathy dalej badała zawartość szafy.
– Chyba przyjdziesz na premierę, prawda? – zapytała.
– Nic by mnie nie mogło zatrzymać. – Jessica była dumna z sukcesu
Cathy, która dostała świetną rolę Adelajdy w sztuce „Chłopaki i dziew-
czyny”, wystawianej przez bostońskiego producenta. Domyślała się też, że
Cathy jest zakochana w reżyserze, Davidzie Carsonie. Wspominała o nim
ostatnio kilkakrotnie i za każdym razem jej głos jakby lekko się załamywał.
– Myślę, że zaproszę też Damiana – rzuciła nonszalancko Cathy. –
Przecież go już znam. – Spojrzała na Jessicę. – Nic nie masz do powiedze-
nia?
– Rób, co chcesz, Cathy.
Cathy zaśmiała się krótko, ale wymownie.
– Nie oszukasz mnie, Jess, za dobrze cię znam. Nie wiem, co się stało
Damianowi, ale możesz mi wierzyć, że wkrótce powróci.
– Szczerze w to wątpię. – Nie potrafiła ukryć pesymizmu.
Cathy wyjęła z szafy trzy sukienki i rozłożyła je na łóżku. Wzięła się
pod boki, obeszła łóżko dookoła, a potem dwie z nich schowała z powro-
tem.
Pozostała długa czarna suknia, gładka i połyskująca, ze srebrnymi
ozdobami.
– Przymierz ją.
Jessica niechętnie zdjęła ubranie i włożyła sukienkę wybraną przez
Cathy. Odgarnęła włosy, żeby przyjaciółka mogła zapiąć suwak do końca.
Potem podeszła do lustra i wydała pełne zawodu westchnienie.
– Przypominam Natashę ze szpiegowskiej kreskówki.
– Nic podobnego. Sukienka jest świetna.
– Chyba tylko wśród szpiegów. – A z drugiej strony, może to właśnie
dobrze? Jeśli ma siedzieć przy jednym stole z Damianem i jego towarzysz-
ką, to chciałaby mieć pewność, że zwróci na siebie jego uwagę, i że będzie
wiedział, co traci.
Evan przyjechał po nią pięć minut przed czasem, kiedy właśnie koń-
czyła makijaż.
– Jesteś piękna – powiedział. – Naprawdę piękna.
Po tych słowach uznania czuła się pewniej – do czasu gdy znaleźli się
przy stole, gdzie siedzieli już Damian i towarzysząca mu kobieta, wysoka
blondynka, piękna i wyniosła.
– Nadine Powell – przedstawił ją Damian. – Mój brat Evan i Jessica
Kellerman.
Jessica zerknęła na Damiana i z zadowoleniem zauważyła, że patrzy
na nią jak dziecko na choinkę w dniu Bożego Narodzenia. Cathy miała rację
– suknia była świetna. Damian nagle odwrócił wzrok, jakby zły na samego
siebie, że nie potrafił zachować się obojętnie.
– Nadine. – Evan ujął jej dłoń i przytrzymał nieco dłużej, niż było to
konieczne.
Kolacja trwała bardzo długo, głównie z powodu przemówień wielu
gadatliwych polityków. Jessica straciła rachubę co do liczby mówców i
liczby podawanych potraw. Przemówienia prawie uniemożliwiały prowa-
dzenie konwersacji przy stole, lecz zdołała się dowiedzieć, że Nadine i Da-
mian byli od dawna przyjaciółmi. Przyjaciółmi i niczym więcej, zaczęła
wyjaśniać Nadine, oceniwszy sytuację zadziwiająco trafnie. Damian nato-
miast zachowywał się tak, jakby Jessiki tam nie było. Przez cały wieczór nie
odezwał się do niej ani słowem.
Kiedy talerzyki po deserze zostały uprzątnięte, na niskiej estradzie,
obok dębowego wypolerowanego parkietu do tańca, zaczęła grać dziesię-
cioosobowa orkiestra.
– Zatańczymy? – zapytał Evan i wyciągnął rękę do Jessiki. Orkiestra
grała jej ulubione bigbandowe melodie z lat czterdziestych. Evan wystuki-
wał rytm i kołysał się do taktu.
Odmówiła. Nie lubiła być pierwsza na parkiecie.
– Wolałabym przeczekać pierwsze tańce, jeśli pozwolisz.
– Ani myślę. – Poderwał ją z krzesła, zaprowadził na parkiet i, choć ta-
niec był szybki, otoczył ramieniem i przytulił do siebie.
– Evanie – syknęła, zdając sobie sprawę, jakie muszą robić wrażenie.
Wyglądali jak para zakochana do szaleństwa.
– Ciii... – szepnął jej do ucha.
– Co ci się stało?
– Mnie? – zapytał, po czym odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, jak-
by powiedziała coś bardzo zabawnego. – Nic. Po prostu dobrze się bawię.
– Moim kosztem – szepnęła ze złością. – Niedługo wszyscy będą o nas
mówić.
– Niech sobie mówią.
– Z tobą naprawdę jest niedobrze – stwierdziła. Znów się roześmiał.
– Niekoniecznie. Ale zaraz wszystko powinno być w porządku.
Nie miała pojęcia, co Evan ma na myśli, ale nie chciała ciągnąć tej farsy.
Gdy tylko melodia się skończyła, wysunęła się z jego objęć i wróciła do
stołu.
– Jessice dokucza kolano – wyjaśnił Evan, po czym bez żadnych wstę-
pów poprosił Nadine i poszedł z nią na parkiet. Damian wyglądał na wy-
prowadzonego z równowagi.
– No cóż – powiedziała Jessica z poważną miną. – Do odważnych
świat należy.
Damian zmarszczył brwi.
– Mógł poprosić kogoś innego. – Zacisnął palce wokół szklanki i skupił
się na obserwowaniu tańczących par. Dobrze, że nie chce ze mną rozma-
wiać, pomyślała Jessica. Bardzo dobrze. Uważała, że wszystko już zostało
powiedziane; Damian widocznie był tego samego zdania. – Jak twoje kola-
no? – zapytał niespodziewanie.
– Zupełnie dobrze. To tylko Evan znalazł sobie pretekst, żeby zatań-
czyć z Nadine.
Spowiły ich nastrojowe dźwięki muzyki. Po chwili Jessica zaczęła wy-
stukiwać rytm nogą. Żałowała, że nie chciała zostać dłużej na parkiecie.
– Chodźmy – powiedział Damian, wyraźnie bez entuzjazmu. Wstał i
podał jej rękę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie ma nic gorszego, niż siedzieć obok kobiety, która najwidoczniej
chce tańczyć.
– Ja... – Zamierzała powiedzieć, że nie ma nic gorszego, niż tańczyć z
kimś, kto najwidoczniej nie chce być jej partnerem. Ale zanim zdążyła się
odezwać, wziął ją za rękę i poprowadził na parkiet. Po drodze mruczał coś
pod nosem niewyraźnie. Zrozumiała tylko, że chodziło o Evana i że nie był
z niego zadowolony.
Chętnie udusiłaby Evana za to, że zostawił ją samą z Damianem. Or-
kiestra grała szybkie melodie, lecz kiedy weszli na parkiet, rozpoczęła
wolny, romantyczny utwór. Światła przygasły, a Jessica w duchu jęknęła.
– Poczekajmy na następny – zaproponowała.
– Nie ma mowy – odparł i wziął ją w ramiona. Nie rozumiała, dlaczego
poczuwał się do obowiązku zatańczenia z nią. Obejmował ją sztywno, jak-
by bał się jej bliskości. Był wyprostowany, patrzył wprost przed siebie. –
Rozluźnij się – szepnął niecierpliwie. – Przecież nie gryzę.
– Ja? – zapytała ze zdziwieniem. – Czuję się, jakbym tańczyła z mane-
kinem.
– No dobrze, spróbujmy oboje.
Nie zdawała sobie sprawy, że była tak spięta. Zamknęła oczy i głęboko
westchnęła. Czuła, jak opada napięcie z Damiana. Kiedy otworzyła oczy,
objął ją mocniej. Oparła głowę o jego policzek. Ich ciała poruszały się ła-
godnie w rytm muzyki. Ulga, jaką jej to przyniosło, była warta każdej mi-
nuty oczekiwania, by znaleźć się w jego ramionach.
To jest moje miejsce, pomyślała ze smutkiem; to zawsze było moje
miejsce. Damian na pewno też to czuje. Gdyby było inaczej, czy obejmo-
wałby mnie tak, jakbym była czymś najcenniejszym na świecie? Dlaczego
dotykałby ustami moich włosów, jakby nie mógł się doczekać pocałunku?
Oboje milczeli; obawiali się, że słowa zepsują nastrój. Muzyka ucichła,
a ona nadal tuliła się do Damiana, nie chcąc, by minęły te chwile błogości.
– Powinniśmy wrócić do stołu – odezwał się Damian. Brak przekona-
nia w jego głosie dał jej nadzieję.
– Nie widzę Evana ani Nadine. Czy chcesz zatańczyć jeszcze raz? –
zapytała.
Milczał przez długą chwilę, a potem powiedział ochryple: – Tak.
– Ja też chcę.
– Jessico, posłuchaj...
Nieśmiało podniosła głowę i spojrzała na niego. W oczach miała tęsk-
notę tak wielką, że nie potrafiła jej ukryć.
– Nie teraz, Damianie, proszę.
Zamknął na moment oczy, westchnął i kiwnął głową.
Straciła poczucie czasu. Wiedziała, że tańczą dużo dłużej niż powinni.
Spoglądała w kierunku stołu, lecz nie było tam ani Nadine, ani Evana.
Damian zaczął zdradzać oznaki zdenerwowania dopiero wtedy, gdy
orkiestra zagrała szybciej. Wiedziała, że coś jest nie w porządku, kiedy tyl-
ko wypuścił ją z ramion. Patrzyła na jego zaciętą minę i niczego nie rozu-
miała.
– Braciszek zapłaci mi za to – mruknął.
– Za co? – zapytała cichym głosem.
Zamiast odpowiedzieć, zacisnął zęby. Widać było, że stara się opano-
wać.
Usiedli przy stole jak obcy. Jessica nie mogła tego znieść. Wstała, prze-
prosiła i obeszła sąsiednie stoliki, witając się ze znajomymi. Gdy wróciła,
obok Damiana siedział Evan. Nadine nigdzie nie było widać. Bracia roz-
mawiali ze sobą gwałtownie, lecz na jej widok Damian zamilkł i zaczął pa-
trzeć w innym kierunku.
– Zaniedbuję cię – powiedział Evan ze skruchą, ująwszy jej rękę w
swoje dłonie. – Przepraszam, Jessico. Czy możesz mi wybaczyć?
– Oczywiście. – Cóż innego mogłaby zrobić? Zażądać, żeby ją natych-
miast odwiózł do domu? To byłoby idiotyczne. Zwłaszcza że uważała go
tylko za przyjaciela. A poza tym, dzięki niemu mogła być długo z Damia-
nem.
Kilka minut później wróciła Nadine, zdyszana i roześmiana. Cała
czwórka zamówiła drinki. Kelnerka właśnie je przyniosła, gdy do stołu
podeszli Walter i Lois Drydenowie.
– Mamy nadzieję, że się dobrze bawicie.
Evan powiedział, że oczywiście tak.
Lois uśmiechnęła się życzliwie do Jessiki, a potem delikatnie położyła
dłonie na jej ramionach, pochyliła się i zbliżyła twarz do jej twarzy.
– Tyle ci zawdzięczamy – powiedziała i pocałowała ją w policzek.
– Ależ nie. – Słowa pani Dryden wprawiły ją w zakłopotanie.
– To prawda. Powiedz sam, Walterze. Już niemal wpadliśmy w roz-
pacz w związku z tym, co się działo z Evanem, i nagle wszystko się zmie-
niło, gdy tylko zaczęłaś pracować w firmie.
– Mamo... – Evan też nie wyglądał na zachwyconego.
– To prawda. Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy zadowolone, Joyce
i ja, że się tak często oboje widujecie – ciągnęła Lois Dryden.
– Muszę przyznać rację twojej matce – powiedział Walter Dryden głę-
bokim, dźwięcznym głosem. – Jesteś zdolnym człowiekiem, Evanie, i przed
tobą wspaniała przyszłość. To było diabelnie przykre patrzeć, jak marnu-
jesz życie z powodu kobiety, która nie może być twoja. Wszystko się zmie-
niło, od kiedy spotykasz się z Jessicą.
Po tych słowach przy stole zapanowała nienaturalna cisza. W kilka
minut po odejściu państwa Drydenów pożegnali się pod jakimś pretekstem
Damian i Nadine. Evan też nie miał ochoty zostać dłużej. Jessica z przy-
jemnością znalazła się w domu. Miała już tego dość.
Prawie przez całą noc, zamiast spać, rozmyślała. O świcie podjęła de-
cyzję. Rano weszła do biura stanowczym krokiem, z oczami piekącymi z
niewyspania.
– Muszę się zobaczyć na chwilę z panem Drydenem – powiedziała se-
kretarce Damiana.
W jej głosie było tyle determinacji, że młoda kobieta natychmiast się-
gnęła po słuchawkę, aby ją zapowiedzieć.
Wkroczyła do gabinetu Damiana, który siedział za biurkiem i coś czy-
tał. Podniósł oczy i spojrzał na nią, jak zawsze z nieodgadniona miną.
– Czym mogę ci służyć, Jessico?
– Rezygnuję z pracy w tej firmie, od zaraz – powiedziała kategorycz-
nie. Serce jej waliło. Wiedziała, że ryzykuje, bo o pracę było trudno. Ale
ważniejsza była jej psychika. Gdy będzie trzeba, znajdzie sobie pracę do-
rywczą. Albo w innej dziedzinie.
Jeśli Damiana zaskoczyło jej oświadczenie, to nie pokazał tego po so-
bie. Był zupełnie spokojny.
– To nagła decyzja, prawda?
– Tak... ale konieczna.
– Czy Evan już wie?
– Jeszcze nie – odparła. – Ponieważ to ty mnie przyjmowałeś, czułam
się w obowiązku powiedzieć najpierw tobie.
– Byłbym ci wdzięczny, gdybyś mogła przepracować dwutygodniowy
okres wypowiedzenia.
Jessica nie była pewna, czego oczekiwała. Niczego, powiedziała sobie,
ale teraz wiedziała, że to nieprawda. W skrytości ducha modliła się, by
Damian poprosił, żeby powtórnie wszystko przemyślała, by chociaż spró-
bował ją nakłonić do zmiany decyzji. Zamiast tego spokojnie przyjął jej re-
zygnację, jakby był zadowolony, że odejdzie.
To było bolesne. Kiedy poczuła, że nie jest w stanie dłużej ukrywać
cierpienia, odwróciła się i poszła w kierunku drzwi.
– Jessico.
Przystanęła, lecz już się nie odwróciła.
– Byłaś wartościowym pracownikiem naszej firmy. Będzie nam ciebie
brakowało.
Tylko tyle miał jej do powiedzenia. Diabelnie mało.
– Dziękuję – szepnęła, a potem wyszła z gabinetu. Rozdygotana usiadła
przy biurku. Odczekała chwilę, żeby się uspokoić, a potem sięgnęła po
słuchawkę i wykręciła numer Cathy.
– Co takiego?! – wrzasnęła jej przyjaciółka. Jessica nigdy przedtem nie
prowadziła prywatnych rozmów przez służbowy telefon, ale tego dnia
zrobiła wyjątek.
– Przecież słyszysz. Zwolniłam się.
– Ale dlaczego?
– To długa historia – mruknęła. – Powiem ci tylko, że mam dość tej ca-
łej bezsensownej gry.
– Damian cię kocha.
Dała się zwieść opiniom Cathy i własnemu głupiemu sercu, bo bardzo
pragnęła, żeby tak było.
– Nie – wyszeptała. – Nie kocha.
– Jessico, Jessico, Jessico – powiedziała Cathy zniecierpliwionym gło-
sem – nie bądź taka w gorącej wodzie kąpana.
Miała do wyboru: zwolnić się albo oszaleć. Telefon do Cathy to był
błąd; jej przyjaciółka po prostu nic nie rozumiała.
– Co powiedział Evan?
– Jeszcze nie wie – odparła niechętnie. Choć to i tak niczego by nie
zmieniło. Evan nie miał takich argumentów, które mogłyby wpłynąć na jej
decyzję.
– Informuj mnie o wszystkim, dobrze? Śledzenie tego, co się dzieje w
twoim życiu, jest ciekawsze niż moje melodramatyczne seriale.
Do pokoju weszła pani Sterling. Patrzyła na Jessicę, jakby miała wy-
buchnąć płaczem.
– Odchodzi pani!
To biuro miało siatkę informacyjną, której i CIA mogłoby pozazdro-
ścić. Jessica nie zadała sobie trudu, żeby zapytać, skąd sekretarka Evana
wie; to nie miało znaczenia.
– Ale nie może pani tego zrobić teraz, kiedy pan Dryden znów jest so-
bą.
– Przykro mi, że opuszczam was w potrzebie.
– Może pani przemyśli to jeszcze? – Jessica potrząsnęła głową. – Jeśli o
mnie chodzi – powiedziała pani Sterling – to jestem zdania, że to niedobrze,
kiedy mężczyźni i kobiety z tego samego biura są sobą zainteresowani. To
się zwykle kończy źle.
– Co się kończy źle? – spytał Evan, wchodząc do pokoju. Zatrzymał się
przy biurku sekretarki i sięgnął po czekające na niego pisma.
– Jessica odchodzi – powiedziała pani Sterling otwarcie.
Evan rzucił pisma i odwrócił się w stronę Jessiki. Utkwił w niej wzrok i
z niedowierzaniem otworzył usta.
– Czy to prawda?
Kiwnęła głową. Nie wierzyła, by żywił do niej choć trochę prawdzi-
wego uczucia, dopóki teraz nie zobaczyła żalu na jego twarzy.
– Chodź do gabinetu – powiedział rozkazująco. Kiedy byli już w środ-
ku, zamknął drzwi. – O co tu chodzi?
Nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek Evan był taki. Wy-
glądał i zachowywał się jak Damian.
– Pora ruszyć dalej – odparła niepewnie.
Nie wiedziała, czy powiedzieć – i ile – o prawdziwych przyczynach.
– Po niecałych dwóch miesiącach?
Skrzyżowała ręce na piersi i wzruszyła ramionami.
– Czy dzień pracy jest za długi?
– Nie.
– Płacimy ci za mało?
– Mam dobrą pensję. – Nie podobało jej się, że zmusza ją do obrony,
więc zaczęła odzyskiwać stanowczość. A poza tym Evan jeszcze nie znał
pewnej jej cechy – uporu.
– Musi być jakiś powód, że praca ze mną stała się dla ciebie taka
okropna.
– Nigdy nie powiedziałam, że praca z tobą jest okropna. – Opuściła
ręce i zacisnęła pięści. Evan zachowywał się jak typowy prawnik.
– Więc nie podoba ci się firma. Czy cię czymś obraziliśmy?
– Nie! – krzyknęła. Miała już dość tego przesłuchania. Evan zareago-
wał zupełnie inaczej niż Damian. Był wyraźnie zdenerwowany myślą o
tym, że ją straci.
– W takim razie, dlaczego? Musisz mi to wyjaśnić – nalegał.
– Nie czuję się na siłach...
– Czy to ja coś zrobiłem? – Mówił teraz łagodniejszym tonem, jakby
chciał ją uspokoić, pozyskać jej zaufanie.
– Nie – zapewniła. – Jesteś wspaniały... jak prawdziwy przyjaciel. Za-
chowam w pamięci spędzone z tobą chwile, Evanie, ale nie kochasz mnie
ani ja ciebie nie kocham. Wydaje mi się, że powinniśmy cieszyć się tym, co
nas łączy, ale nie możemy doszukiwać się czegoś, czego nie ma. – Ani po-
zwalać na to rodzicom, dodała w myślach.
Wyglądał na zaskoczonego.
– To nie powód, żeby rzucać pracę w firmie.
– Być może, ale ja uważam, że tak trzeba. Damian prosił, żebym prze-
pracowała jeszcze dwa tygodnie, co oczywiście zrobię, ale nie zamierzam
zmienić zdania.
– Trudno – zgodził się niechętnie. – A tymczasem, czy masz coś prze-
ciwko temu, żebyśmy się nadal spotykali?
– Nie jestem pewna, czy to byłoby rozsądne.
Odrzucił gwałtownie głowę, zdumiony jej odpowiedzią.
– Chyba nie mówisz poważnie?
– Najzupełniej, Evanie. Czuję się dobrze w twoim towarzystwie i
uważam cię za przyjaciela, ale...
– To może umówimy się na kawę, żeby porozmawiać o dawnych cza-
sach?
– Może – odpowiedziała, a na twarzy Evana pojawił się uśmiech, ten
zniewalający uśmiech, któremu nie potrafiła się oprzeć żadna kobieta.
– Mimo wszystko nie zgadzam się, żebyś zrezygnowała z naszego
spotkania na żaglówce. Bardzo na nie liczę. Chyba mnie nie zawiedziesz?
– Nie zawiodę. – Poczuła przygnębienie, przypomniawszy sobie, że już
dawno obiecała Evanowi, że popływa z nim na żaglówce. Umówili się
jeszcze przed ostatnią uroczystą kolacją, zanim nabrała przekonania, że
chce się uwolnić od Drydenów.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
Jessica została w pracy trochę dłużej, żeby zrobić porządek w biurku.
Evan, nie zrażony jej niechęcią do dalszych spotkań, zaproponował kolację,
lecz odmówiła. Również dlatego, że po ostatniej nocy była niewyspana i
chciała jak najszybciej znaleźć się w domu.
Właśnie wychodziła, gdy w drzwiach swego gabinetu stanął Damian.
– Dobranoc – powiedziała uprzejmie i poszła korytarzem do windy.
Przez chwilę czekali razem i razem weszli do kabiny. Stali obok siebie
jak obcy. Jessica obserwowała zapalające się kolejno numerki nad drzwia-
mi. Zaledwie tydzień wcześniej byłaby podekscytowana takim kilku-
sekundowym sam na sam z Damianem; teraz dałaby wiele, żeby tego
uniknąć. Być tak blisko niego fizycznie, a tak daleko emocjonalnie – to była
udręka w najczystszej postaci.
Drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie i Jessica z ulgą znalazła się w
holu. Teraz każde pójdzie w swoją stronę.
– Jessico. – W głosie Damiana słychać było irytację; nie wiedziała, czy
na nią, czy na samego siebie. – Wracasz metrem?
– Tak. Stacja jest za rogiem. – Ruszyła ku wyjściu.
– Zawiozę cię do domu.
– Nie, dziękuję.
– Musisz się zgodzić – powiedział twardym tonem. – Pora,
żebyśmy
porozmawiali.
Gdy rano wchodziła do jego gabinetu, serce biło jej mocno, teraz waliło
jak oszalałe.
Bez słowa zaprowadził ją do podziemnego garażu. Kiedy już siedzieli
w samochodzie, zapytał:
– Czy rozmawiałaś z Evanem o swojej rezygnacji?
– Tak.
– Co powiedział?
Wykonała kilka niepewnych gestów.
– Poprosił, żebym się zastanowiła.
– I co?
– Nic. Przepracuję jeszcze dwa tygodnie, bo mnie o to prosiłeś, ale de-
cyzji nie zmienię.
Damian zacisnął ręce na kierownicy.
– Dlaczego, Jessico?
– A dlaczego miałoby cię to obchodzić, Damianie? – odparła, wypro-
wadzona z równowagi. – Dziś rano nie mogłeś się doczekać, kiedy się mnie
pozbędziesz.
– To nieprawda – powiedział ostro.
– Nie sądzę, żeby ta dyskusja cokolwiek rozwiązała. – Położyła rękę na
klamce, zamierzając wysiąść.
Atmosfera była jak naładowana elektrycznością.
– Jessico, zostań na kilka minut. Proszę. – Mówił cicho, pozornie bez
emocji.
Zawahała się.
– Dobrze. – Cofnęła rękę.
– Czy złożyłaś rezygnację z powodu tego, co zaszło podczas kolacji? –
zapytał.
Popatrzyła na niego zmieszana.
– Wczoraj wieczorem?
– Evan cię po prostu zostawił. Wiem, że twoje uczucia zostały zranio-
ne, ale...
– Poczekaj – powiedziała i odwróciła się do niego, spoglądając mu pro-
sto w oczy. – Szczerze mówiąc, sam w to nie wierzysz, prawda?
Na jego twarzy malował się wyraz zakłopotania.
– Mój brat, zostawiając cię w ten sposób, zachował się jak grubianin.
Od niepamiętnych czasów nie była tak wściekła. Rozsadzająca ją złość,
gdy dała jej upust, przybrała postać czkawki.
– Myślisz... hik... że jestem tak płytka, że rzuciłabym... hik... pracę w
napadzie... hik... zazdrości? Czy to... hik... chciałeś powiedzieć, Damianie?
Wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami.
– Uważam... hik... że ta rozmowa... hik... prowadzi donikąd.
To powiedziawszy, pomaszerowała do domu. Wydawało jej się, że
słyszy odgłos zamykania drzwi samochodu, ale nie zadała sobie trudu, że-
by się obejrzeć.
– Jessica! – zawołał, wpadając do pustego holu. Zawahała się. Czkawka
nie ustąpiła i trudno jej było normalnie oddychać.
– Przykro mi – powiedział po chwili pełnej napięcia.
Wtedy zrozumiała. Przepraszał za coś więcej niż ich sprzeczka w sa-
mochodzie. Chciał jej powiedzieć, jak bardzo żałuje, że jej nie kocha.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez następne dwa tygodnie Jessica widywała Damiana tylko prze-
lotnie. Firma zatrudniła nowego asystenta prawnego, Petera McNicholsa,
więc pomagała w szkoleniu tego sumiennego młodego człowieka.
Ostatniego dnia pani Sterling przyniosła wiadomość, że Damian chce
rozmawiać z Jessicą.
– Mam nadzieję, że zmieni pani zdanie – powiedziała smutnym gło-
sem. – Świetnie pani pracuje i bardzo mi przykro, że pani odchodzi. – Rzu-
ciła domyślne spojrzenie w kierunku drzwi gabinetu Evana. – Jestem pew-
na, że panu Drydenowi też będzie pani brakowało.
W ciągu minionych dwu tygodni Evan kilkakrotnie próbował ją prze-
kupić, lecz pozostała nieugięta. Jej decyzja, choć podjęta nagle, była słusz-
na.
Z przyzwyczajenia wzięła notatnik i pióro i poszła do Damiana. Se-
kretarka od razu ją wpuściła.
Stał przy oknie, odwrócony do niej tyłem. Ręce założył za siebie, jak
zwykle, gdy był zamyślony lub czymś się martwił. Zaczęła się zastanawiać,
czy zmartwiło go jej odejście, lecz doszła do wniosku, że gdyby tak było,
dawno by o tym powiedział.
– Chciałeś mnie widzieć? – zapytała spokojnie. Odwrócił się i
uśmiechnął uspokajająco.
– Tak. Siadaj, proszę. – Wskazał jej krzesło, a sam zajął miejsce za biur-
kiem. Wziął do ręki leżącą na środku kopertę i wręczył ją Jessice. – To dla
ciebie – wyjaśnił. – Pozwoliłem sobie dodać niewielką premię.
– To nie było konieczne – powiedziała zaskoczona.
– Być może, lecz chciałem, żebyś wiedziała, iż nasza firma wysoko
ocenia twoją pełną poświęcenia pracę nad sprawą Earla Kressa.
– Zostawałam dłużej, bo to było potrzebne.
– Wiem. – Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią z ciekawością. – Czy
znalazłaś już inną pracę?
– Nie. – Dopiero teraz będzie na to dość czasu, w ciągu następnych dni
i tygodni, pomyślała smutno.
– Jeśli chcesz, z przyjemnością napiszę ci list polecający.
To była cenna propozycja, tym bardziej że pracowała w firmie tak
krótko.
– Będę bardzo zobowiązana. – List polecający na pewno się przyda.
– Znam dużo firm, które mogą być zainteresowane tak dobrą asy-
stentką prawną. Mógłbym do kilku zadzwonić w twoim imieniu.
Damian jest naprawdę wielkoduszny, pomyślała.
– Dziękuję. Będę ci wdzięczna.
Skinął głową. Jessica podniosła się z krzesła. Pożegnanie z Damianem
okazało się o wiele trudniejsze, niż przypuszczała. Nie wiedziała, ile czasu
upłynie, zanim znów go zobaczy. Ich rodziny są zaprzyjaźnione, lecz oni
żyją własnym życiem. Mogą minąć miesiące, a nawet lata, zanim się spo-
tkają. Lecz może tak będzie najlepiej. Nerwowo bawiła się żółtym notatni-
kiem.
– Chcę, żebyś wiedział, że bardzo ceniłam sobie pracę z tobą i Evanem
– powiedziała łamiącym się głosem. – Daliście mi szansę, mimo że nie mia-
łam żadnego doświadczenia.
– Przez ten czas sprawdziłaś się wielokrotnie.
Cofała się małymi krokami, aż plecami dotknęła drzwi.
– Dziękuję ci też – powiedziała zduszonym głosem – za wszystko inne.
Podniósł brwi z wyrazem zdziwienia.
– Za wspólne kolacje i nasz wieczór na Cannon Beach – dodała. Więcej
nie odważyła się powiedzieć.
Była pewna, że gdyby teraz otworzyła przed nim serce, oboje czuliby
się zażenowani. W oczach Damiana odbijał się smutek.
– Żegnaj, Jessico.
Odwróciła się i nacisnęła klamkę, lecz zanim odeszła z jego życia, za-
nim zrobiła ten pierwszy krok, spojrzała przez ramię, żeby zobaczyć go
jeszcze raz, żeby zatrzymać w pamięci ostatnie wspomnienie o nim.
Damian stał tam, gdzie go widziała, gdy zjawiła się tu po raz pierwszy.
Patrzył przez okno, ręce założył za siebie.
– Nie mogę uwierzyć, że tak się to odbyło. – Cathy, pełna oburzenia,
chodziła po pokoju jak lew w klatce. Nie była w stanie usiedzieć na miejscu,
od chwili gdy Jessica opowiedziała jej o swoim ostatnim spotkaniu z Da-
mianem.
– A spodziewałaś się, że co mu powiem? – zapytała Jessica z irytacją.
Siedząca w niej romantyczka miała nadzieję, że Damian pobiegnie za nią,
ale nic takiego się nie stało. Nawet Evan zdawał się podporządkować jej
życzeniu. To był dla niej jeden z najbardziej emocjonalnie wyczerpujących
dni w życiu, i czego jak czego, ale zarzutów przyjaciółki teraz nie potrzebo-
wała. – Gdyby miał dla mnie choćby odrobinę uczucia, to byłaby to dla
niego najlepsza okazja, żeby coś powiedzieć. Jak myślisz?
– Lepiej, żebyś nie wiedziała, co myślę o tym człowieku – odparła po-
nuro Cathy.
– List polecający... na nic więcej nie było go stać. Damianowi Dryde-
nowi po prostu na mnie nie zależy. – Klęczała na dywanie przy stoliku.
Wyszarpnęła kawałek pizzy z pudełka. Ser spadł na podłogę.
– Czy on wie, że nie widujesz się z Evanem?
– Oczywiście.
– Jesteś pewna? Powiedziałaś mu o tym?
– Nie.
Cathy podniosła ręce w geście rozczarowania.
– No, to już wszystko jasne. On myśli, że spotykasz się z jego bratem.
–W tym tygodniu Evan dwa razy umówił się z Nadine Powell. Da-
mian o tym wie. A poza tym, Evan i ja zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi.
Powiedziałam to Damianowi. Jak by na to nie patrzeć, nie jest mną zainte-
resowany, więc nie ma o czym mówić.
Cathy usiadła na dywanie i wzięła sobie kawałek pizzy.
– Jestem naprawdę zawiedziona.
– Ja też. – To było przesadnie lakoniczne, ale Jessica nigdy nie należała
do ludzi, którzy rozwodzą się nad popełnionymi błędami. I jeszcze dużo
czasu musiałoby upłynąć, żeby mogła uznać miłość do Damiana za błąd.
Tymczasem dobrze poznała siebie i dużo się dowiedziała o miłości.
– Czy mi się zdaje, że mówiłaś, że podczas najbliższego weekendu
masz zamiar pływać z Evanem żaglówką? – zapytała Cathy z wyraźną cie-
kawością.
– Nie. W czasie następnego.
– Aha! – Cathy wolną ręką uderzyła w stolik. – Więc jednak nadal wi-
dujesz się z Evanem. Niemożliwe, żeby Damian o tym nie wiedział. Nic
dziwnego, że...
– Cathy – przerwała jej Jessica – daj spokój. Prawdopodobnie już nie
będę widywała Damiana, a on najwidoczniej też chce, żeby tak było. Bóg
mi świadkiem, że nie mogłam jaśniej wyrazić tego, co czułam.
Cathy ze smutkiem potrząsnęła głową.
– Jestem chyba większą romantyczką, niż myślałam. Byłam taka pew-
na, że on cię kocha. Przekonana, że mam rację. Chyba dlatego, że chciałam
ją mieć. Tyle lat czekałam, żebyś się zakochała, a teraz, kiedy masz... – Jej
głos cichł w miarę, jak robiła się coraz smutniejsza. – Taka byłam pewna –
wyszeptała, a jej twarz przybrała wyraz zdziwienia, jakby miała ochotę
zapytać, co u diabła było przyczyną niepowodzenia.
– Tu jest naprawdę przyjemnie – powiedziała Jessica. Siedziała naprze-
ciw matki w ich ulubionej restauracji morskiej, przy stole z widokiem na
Back Bay. Zielone wody zatoki były spokojne, w oddali, jak korki, podska-
kiwały rybackie łodzie.
Joyce Kellerman rozłożyła na kolanach płócienną serwetkę i uśmiech-
nęła się łagodnie.
Jessica w duchu jęknęła. Dobrze znała to spojrzenie, pełne bolesnego
zawodu. Właśnie tak patrzyła na nią matka, kiedy dowiedziała się, że
Jessica zrezygnowała z lekcji gry na fortepianie. Albo gdy jako dwunasto-
latka nie chciała pojechać na obóz skautowski, chociaż matka była druży-
nową. To był matczyny sposób wyrażania całkowitego rozczarowania po-
stępowaniem córki. Jessica nie próbowała udawać, że nie wie, jaki jest po-
wód tego wspólnego lunchu.
– Uważasz, że popełniłam błąd, zwalniając się z pracy, prawda, mamo?
Joyce Kellerman wyglądała na nieco zaskoczoną, że to Jessica zaczęła
mówić na ten temat.
– Po prostu nie rozumiem, dlaczego. Nic więcej. To była dla ciebie
wymarzona posada, u zaprzyjaźnionej rodziny. Wydawało się, że współ-
praca między tobą a Evanem układa się bardzo dobrze. I nagle, bez wi-
docznej przyczyny, zwalniasz się.
– Przyszła pora na zmianę – powiedziała Jessica niepewnie.
– Ależ przepracowałaś zaledwie dwa miesiące – zaprotestowała Joyce.
– Zmienianie pracy jak rękawiczek nie wygląda dobrze w życiorysie za-
wodowym. Wiesz, co o takim postępowaniu sądzi twój ojciec.
No tak, to było do przewidzenia. Zawiodła ojca, człowieka, który przez
całe życie poświęca się, aby zapewnić jej szczęście.
– Praca u Drydenów stała się... nieprzyjemna, mamo. – Cóż mogła
więcej powiedzieć?
– Muszę ci się przyznać, że Lois i ja same się za to winimy. Byłyśmy
obie tak podekscytowane, kiedy ty i Evan zaprzyjaźniliście się, że poniosła
nas wyobraźnia. My już rozmawiałyśmy o ślubie i wnukach, a wy przecież
dopiero zaczęliście się spotykać.
– Mamo, to nie było tak.
Joyce kurczowo zacisnęła dłonie na blacie stołu i nachyliła się do Jessi-
ki.
– Tak mi przykro z powodu tego wszystkiego. Mam nadzieję, że
przyjmiesz moje przeprosiny, Jessico.
– Mamo, posłuchaj. Między mną i Evanem nigdy nie było żadnych ro-
mantycznych uniesień. On kocha kogoś innego. Mieliśmy kilka długich
rozmów, i wiem, że on po prostu nie ma ochoty na zaangażowanie się w
nowy romans. To zupełnie zrozumiałe.
– Och, kochanie. Przepraszam, że się spóźniłam. – Do stołu podeszła
podniecona Lois Dryden.
Jessica była zaskoczona. To był jej pierwszy tydzień po rezygnacji z
posady w firmie Drydenów. Kiedy matka zaproponowała jej lunch, po-
traktowała to jako świetny sposób spędzenia kilku godzin między rozmo-
wami w sprawie pracy, na które umówił ją Damian. Nie wiedziała, że jej
matka zaprosiła też Lois Dryden.
– Chyba jeszcze nigdy nie byłam taka zajęta! Prawybory za niecałe trzy
tygodnie. – Lois odsunęła krzesło i usiadła obok przyjaciółki.
– Mama nic nie mówiła, że pani też tu będzie. – Jessica zerknęła na
matkę z łagodnym wyrzutem. Jeszcze tylko brakowało następnego śledz-
twa.
– Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza – powiedziała Lois skruszo-
nym tonem. – To rzeczywiście wygląda, jakbyśmy spiskowały przeciwko
tobie, prawda? Nie mamy zamiaru, kochanie. Po prostu jesteśmy bardzo
ciekawe, co się dzieje między tobą a Evanem.
Więc nie tylko jej matka szukała odpowiedzi. Pani Dryden także. I ta
para coś knuła przeciwko niej.
– Obie jesteśmy za bardzo wścibskie – ciągnęła Lois – ale tak to już jest
z matkami.
– Jessica mi powiedziała, że Evan nadal kocha kogoś innego – wyja-
śniła Joyce.
– Mój Boże – odezwała się smutnym głosem Lois. – Tego się właśnie
obawiałam. Czy to ta Mary Jo, w której był taki zakochany kilka miesięcy
temu?
Jessica spojrzała na zalane słońcem wody zatoki i westchnęła.
– Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało nieprzyjemnie, ale proszę zro-
zumieć, że Evan i ja jesteśmy przyjaciółmi i niezręcznie mi mówić o tym,
czego dowiedziałam się od niego w zaufaniu.
Joyce Kellerman spojrzała z dumą na przyjaciółkę.
– Mówi zupełnie jak adwokat, prawda?
– To skutek zbyt długiego przebywania w towarzystwie moich synów.
– Lois pochyliła się nad stołem z miną pełną ubolewania. – Obawiam się, że
popełniłam straszny błąd, gdy Evan przyprowadził Mary Jo do naszego
domu, żeby ją przedstawić.
– To przecież nie do pomyślenia, żebyś ty zrobiła cokolwiek, co mo-
głoby kogoś obrazić – powiedziała lojalnie Joyce.
– Nietrudno było zauważyć, że to nieśmiałe biedactwo czuje się strasz-
nie skrępowane w naszej obecności. Próbowałam ją przekonać, że powinna
być swobodniejsza, ale zdaje się, że kiepsko mi to poszło. Widzicie, to bar-
dzo ważne, żeby Evan ożenił się z... odpowiednią kobietą...
– Z odpowiednią kobietą? – zdziwiła się nieco Jessica. Znała państwa
Drydenów od dawna. Nie byli snobami. Tak wielkodusznych i prawych
ludzi jeszcze nie spotkała.
– W przyszłości czeka Evana kariera polityczna – wyjaśniła Lois. – Być
żoną polityka to być osobą publiczną. Wiem coś o tym. Przez ostatnie ty-
godnie czułam się tak, jakbym to ja kandydowała do senatu, nie Walter.
Jessica miała zdziwioną minę.
– Evan nigdy nic nie mówił o swoim zainteresowaniu polityką.
– Ostatnio może nie, ale dawniej był bardzo zainteresowany i dużo na
ten temat rozmawialiśmy.
– Powiedziałaś to wszystko Mary Jo? – spytała Joyce.
Lois skinęła głową. Jej spojrzenie zdradzało wyrzuty sumienia.
– Wiele razy myślałam o tamtej naszej rozmowie i teraz widzę, że zro-
biłam więcej złego niż dobrego.
– Czy Evan wie, co jej pani powiedziała? – zapytała Jessica.
– Jestem przekonana, że mu nie powtórzyła. Potem zastanawiałam się,
czy się z nią nie skontaktować. Może gdybym ją przeprosiła, potrafiłaby mi
wybaczyć okropną pewność siebie.
Teraz już pewnie można by wyjaśnić, co zaszło między Mary Jo a
Evanem, pomyślała z bólem Jessica. Niestety, za późno. Mary Jo prawdo-
podobnie wyszła za mąż. Pewnie za tego nauczyciela.
– Czuję się również odpowiedzialna za popsucie stosunków między
tobą a Evanem – ciągnęła Lois. – Naprawdę staram się nie wtrącać do życia
moich synów, słowo daję, ale nie zawsze mi się to udaje. Mam nadzieję, że
wybaczysz mnie i Walterowi, że próbowaliśmy wywierać na was nacisk.
– Ależ proszę pani, niczemu nie jest pani winna.
– Jesteś taką kochaną dziewczyną, mieliśmy z Walterem nadzieję, że
między wami wszystko będzie dobrze. – Przerwała i sięgnęła po menu. –
Piękna z was para.
– Dziękuję.
Podszedł kelner i przyjął zamówienie. Z Lois Dryden opadło napięcie.
– Coś gnębi Damiana – napomknęła. – Próbowałam go podpytywać,
ale wiecie, jaki jest Damian. Skryty jak jego ojciec. Evan, dzięki Bogu, bar-
dziej przypomina mnie. Zawsze... no, powiedzmy, do niedawna... wiedzia-
łam, co myśli, bo nie kryje się ze swoimi uczuciami.
– I co z Damianem? – zapytała Jessica, starając się, żeby zabrzmiało to
jak najbardziej zdawkowo.
– Kochanie, prawdopodobnie ty mogłabyś mi wyjaśnić więcej niż ja to-
bie – odparła Lois. – Widywałaś go znacznie częściej niż ja.
– Damian nie miał zwyczaju mi się zwierzać.
Lois westchnęła głośno.
– Domyślam się. Wspomnicie moje słowa, za tym się kryje kobieta.
Może sobie być skryty jak jego ojciec, ale znam swego syna. Myślę, że chy-
ba się zakochał.
Jessica spojrzała na zatokę. Wiedziała, że jeśli matka Damiana mą rację,
to chodzi tu o inną kobietę. Nie o nią.
– Jak już będziemy na łodzi, idź od razu na dół i rozpakuj jedzenie –
pouczył ją Evan. Szli przez teren przystani, obok pływającego doku. Gdy
dotarli na miejsce, pomógł Jessice wejść na pokład.
Zeszła na dół, a on zajął się żaglami. Postawił kliwer i zaczął przygo-
towywać spinaker.
– Wydaje mi się, że tego jedzenia wystarczyłoby na tydzień – krzyknę-
ła spod pokładu. Dzień był piękny, wiatr jak wymarzony do żeglowania.
Chociaż Evan odgrażał się wcześniej, że będzie kapitanem, a ona załogą,
sam zajął się prawie wszystkim.
– Zaraz odbijamy – krzyknął. – Nie przestrasz się, kiedy poczujesz, że
łódź się porusza.
Jessica miała niewielkie pojęcie o żeglarstwie. Evan już przed kilkoma
tygodniami oświadczył, że musi to zmienić. Wystarczy jeden dzień, twier-
dził, i będzie pierwszorzędną żeglarką. Widocznie naukę trzeba zacząć od
kuchni, pomyślała.
Podśpiewując, wypakowała zawartość trzech dużych toreb. Wyglądało
na to, że nie będą musieli żałować sobie jedzenia podczas tego weekendu.
Właśnie myła rzodkiewki, gdy z góry dobiegły ją głosy. Próbowała zoba-
czyć, z kim Evan rozmawia, ale nie mogła dojrzeć nikogo. Pewnie z kimś,
kto stoi na brzegu, doszła do wniosku.
Po minucie rozległ się szum silnika. Evan postawił żagle i łódź zanu-
rzyła się nieco. Gdy silnik ucichł, domyśliła się, że są już w bezpiecznej od-
ległości od przystani.
Uporała się ze swoim zadaniem, wzięła kilka puszek z zimną wodą
sodową i wspięła się na pokład. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest
tam ktoś oprócz nich.
To był Damian.
Rzuciła Evanowi oskarżycielskie spojrzenie, które jednak było niczym
w porównaniu z tym, co wyrażał wzrok Damiana.
– Nie wiedziałam, że Evan cię zaprosił – odezwała się pierwsza.
– Nie wiedziałem, że zaprosił ciebie – odparł Damian.
Evan śmiał się od ucha do ucha, najwyraźniej zachwycony własnym
sprytem.
– Czy nie wspomniałem, że wybiera się z nami Damian? – zapytał
niewinnie.
– Nie – odpowiedziała. Wręczyła każdemu z braci puszkę i wycofała
się do kuchni. Evan udawał, że ta sytuacja była wynikiem nieporozumienia,
lecz wiedziała, że doprowadzi do niej celowo.
Po kilku minutach Damian poszedł w jej ślady. Siedziała oparta o bur-
tę, z nogami wyciągniętymi wzdłuż miękkiej ławki. Otworzył lodówkę i
wstawił do niej puszkę, jakby tylko w tym celu zszedł na dół.
– Chcę ci powiedzieć, że nie ja zaaranżowałem to spotkanie, jeśli tak
myślisz.
Jessica nie miała mu nic do powiedzenia. Nie była na niego zła; on też
został w to wmanewrowany. Nie wiedziała, jaką grę prowadzi Evan, ale
nie chciała w niej uczestniczyć.
– Przypuszczam, że przez moją obecność masz zepsuty dzień, który
zamierzałaś spędzić z Evanem – powiedział tonem usprawiedliwienia.
Zajrzał do szafki, jakby szukał czegoś do zjedzenia. Wyjął torebkę chipsów.
– Czy znalazłaś już pracę?
– Jeszcze nie, ale jestem umówiona na rozmowę. – Przypuszczała, że
Damian o tym wie. Zorientowała się, że w nowej firmie zarekomendował ją
niczym zesłaną przez niebiosa gwiazdę prawniczej profesji. Taka opinia
bardzo zobowiązuje. – Czy mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście. – Usiadł naprzeciwko niej.
– Jeśli masz o mnie takie dobre zdanie, to dlaczego przyjąłeś moją re-
zygnację? – To niezupełnie uczciwe pytanie, uświadomiła sobie. Przecież
sama chciała odejść.
– Czy chciałaś, żebym poprosił, byś została?
Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
– Myślę, że trochę tak, chociaż trudno mi się teraz do tego przyznać.
– Dlaczego zdecydowałaś się odejść? – Otworzył torebkę i podał jej.
Jessica wyjęła garść chipsów i położyła je na stole, zadowolona, że może
czymś zająć ręce.
– Dlaczego zdecydowałam się odejść? – powtórzyła w zamyśleniu py-
tanie. – Przede wszystkim z powodu tego, co zaszło na kolacji.
W oczach Damiana zabłysło oburzenie.
– Więc to jednak miało coś wspólnego z zainteresowaniem Evana Na-
dine?
– Nie – wybuchnęła. – Zwolniłam się z powodu presji ze strony rodzi-
ców. Oni właściwie zaręczyli Evana i mnie.
– Małżeństwo z moim bratem nie byłoby taką złą rzeczą.
– Jak możesz choćby sugerować coś takiego? – zapytała drżącym gło-
sem. Nigdy nie wyszłaby za człowieka, którego by nie kochała. – Co się z
tobą dzieje, Damianie?
– Ze mną?
– Słyszałeś czy nie, co powiedziałam w kuchni, w domu twoich rodzi-
ców, niecałe trzy tygodnie temu?
Zmarszczył czoło.
– Tak – odpowiedział ze złością.
– Więc jak mogłeś powiedzieć coś tak głupiego?
W oczach Damiana widać było wściekłość. Nie należał do mężczyzn,
którzy tolerują obelgi.
Jessica chwyciła kilka chipsów i wszystkie naraz włożyła do ust.
Chrupanie czegoś kruchego i słonego pomagało jej rozładować napięcie.
– Ale Evan...
– Jeśli ośmielisz się sugerować, że Evan mnie kocha – przerwała mu w
pół słowa – to nie odpowiadam za siebie, przysięgam.
Damian wyglądał na zaskoczonego jej pełną złości ripostą. Zacisnął
usta i zmarszczył czoło, a potem sięgnął do torebki z chipsami. Przez chwi-
lę w ciasnej kuchni słychać było jedynie chrzęst ziemniaczanych płatków.
– Wiesz na czym polega mój problem?
– Czyżbyś miała tylko jeden? – zapytał z sarkazmem. Jessica pominęła
jego pytanie milczeniem.
– Założyłam, iż mężczyzna, który jest adwokatem i jednym z najlep-
szych w Bostonie specjalistów od prawa spółek, będzie...
– Co tam u was na dole słychać? – dobiegł ich okrzyk Evana. – Czy już
ze sobą rozmawiacie?
Jessica spojrzała w górę. Evan otworzył drzwi do kuchni i siedział te-
raz prawie prosto nad nimi, z ręką na sterze. Wiatr wichrzył mu włosy i
opinał kurtkę na piersiach.
– Wymieniamy obelgi! – odkrzyknął Damian.
– To dobry początek. – Głos Evana był irytująco wesoły. – Jedno musi-
cie wiedzieć – dodał. – Nie zamierzam zawrócić, dopóki nie dojdziecie do
porozumienia.
– W sprawie czego? – zapytała Jessica.
– Zaraz do tego dojdziemy. A teraz, Damianie, przyznaj się, że jesteś
zakochany w Jessice, i miej to już za sobą. Przestań grać tę bezsensowną
grę.
– Damian zakochany we mnie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – To
nieprawdopodobne.
– Więc już wiecie, co was czeka – zawołał Evan z góry. – Nie martwcie
się, jedzenia mamy dość na trzy albo i cztery dni.
– Nie pleć głupstw. – Damian zaczynał tracić cierpliwość.
– Posłuchaj, braciszku – krzyknął Evan. – Myślałeś, że nie widziałem,
jak całowałeś Jessicę w kuchni u mamy, ale ja widziałem. Szalejesz za nią.
Jednego nie rozumiem: dlaczego uparłeś się, żeby to ukryć.
– To ty się z nią spotykałeś.
– No to co?
– Nie wiążę się z kobietami, z którymi się spotykasz.
– Zawsze może się zdarzyć wyjątek od reguły. Jessica jest wolną ko-
bietą. Jeśli ją kochasz, jak podejrzewam, to dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Nie zrozumiałbyś.
– Sprawdź – zażądał Evan.
– Słuchajcie no – przerwała im Jessica. – Jeśli nie macie nic przeciwko
temu, wolałabym, żebyście nie rozmawiali o mnie tak, jakby mnie tu nie
było.
Bracia nie zwracali na nią uwagi.
– Jessica kochała się w tobie od dziecka – oznajmił Damian.
– No to co? – odparł Evan. – Dorosła i zakochała się w tobie. Kobiety
potrafią zmieniać zdanie, jeśli chcą. One są z tego znane.
– Ale ty ją kochasz! – upierał się Damian.
– Masz rację, ale jak siostrę. Byłaby z niej wspaniała bratowa. Świetnie
się zgadzamy.
Damian wpatrywał się w Jessicę. Jego pociemniałe oczy były pełne na-
pięcia.
– Czy chciałaś mi powiedzieć, że mnie kochasz? – zapytał ochrypłym
szeptem.
– I to nie jeden raz, ty idioto! Ale tak się przed tym broniłeś!
– Nie chciałbym ci dawać rad, braciszku – krzyknął Evan z góry – ale
teraz jest chyba dobry moment, żebyś ją pocałował.
– Doceniam twoją pomoc, braciszku, ale już sobie poradzę sam – od-
krzyknął Damian i wstał. Zamknął i zaryglował drzwi, a potem odwrócił
się do Jessiki. – Na pewno myślałaś, że jestem upartym głupcem – powie-
dział. Chwycił ją za kostki i pociągnął wzdłuż ławki, na której siedziała.
Potem objął, podniósł i wziął w ramiona.
– Czy mnie kochasz, Damianie? – spytała.
– Całym sercem – wyznał i ujął jej twarz w dłonie.
– Przecież mogłeś powiedzieć o tym wcześniej –
szepnęła.
– Nie miałem odwagi. Sądziłem, że Evan cię kocha i potrzebuje. Ale w
ciągu ostatnich tygodni przekonałem się, jak bardzo ja cię kocham i po-
trzebuję. – Pogłaskał jej włosy, jakby nawet teraz nie mógł uwierzyć, że jest
z nim.
Poszukał ustami jej warg. Oplotła go ramionami i przywarła do niego
całym ciałem. Całował ją raz po raz, aż do utraty tchu. Nie mogła pojąć, jak
potrafiła tak długo żyć bez jego miłości. Oboje nie mogli się sobą nasycić.
– To nie do uwierzenia, że jesteś tak blisko – szepnął między pocałun-
kami.
– Byłeś głupi, Damianie Drydenie.
– Wiem. Już nie będę. Sądziłem, że postępuję szlachetnie, usuwając się
z drogi Evanowi. Po tej uroczystej kolacji byłem na niego wściekły, ale
jeszcze bardziej na samego siebie.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie potrafiłem się powstrzymać od przytulania cię. – Objął
ją mocniej. Poczuła, jak jego pierś miarowo podnosi się i opada, i wtuliła się
w niego jeszcze bardziej.
– Pozwoliłeś, żebym odeszła z twego życia. – Przypomniała sobie, z ja-
kim bólem opuszczała firmę.
– Pozwoliłem ci odejść z mojego biura – przytulił policzek do jej wło-
sów – ale nie z mojego życia. Niecierpliwie czekałem, co wyniknie z twoich
spotkań z Evanem.
Przerwało mu dobiegające z góry głośne pukanie. Nie wypuszczając
Jessiki z objęć, Damian jedną ręką odciągnął zasuwę i otworzył drzwi.
– Słucham? – zapytał.
– Czy możemy już zawracać?
– Jeszcze nie! – krzyknęła Jessica.
– Daj nam jeszcze kilka minut – poprosił Damian. Evan zaśmiał się ci-
cho.
– Obiecaj mi jedną... nie, dwie rzeczy.
– Dobrze – odpowiedział Damian bez namysłu.
– Po pierwsze, muszę być drużbą na ślubie.
– Na ślubie... – powtórzyła powoli Jessica. Damian stanowczo kiwnął
głową.
– Im szybciej, tym lepiej. Już za długo na ciebie czekam.
– Będę drużbą, czy nie? – spytał Evan.
– Nigdy nikogo innego nie brałem pod uwagę, braciszku.
– A po drugie, chcę być przy tym, gdy oznajmisz mamie i tacie, że
Jessica wychodzi za ciebie, a nie za mnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Uspokoję się, jak mnie pocałujesz. – Jessica spojrzała na Damiana. Z
przystani zatelefonowali do jego rodziców i powiedzieli Lois, że chcą się z
nimi zobaczyć i żeby zaprosiła też państwa Kellermanów.
– Jeśli nie chcesz, to ja to zrobię – zażartował Evan, przyglądając się
spod oka bratu.
– Nie tym razem, braciszku. – Damian otoczył Jessicę ramieniem i de-
likatnie ją pocałował. Gdyby to się nie działo na środku przystani, oboje
chętnie przedłużyliby tę chwilę.
– Sama nie wiem, czemu jestem taka zdenerwowana – powiedziała
Jessica, wsuwając dłoń w rękę Damiana. Szli w kierunku parkingu.
– Ja wiem. – Wyglądało na to, że ostatnio tylko Evan ma na wszystko
odpowiedź. – Nasi rodzice, wszyscy czworo, myślą, że wychodzisz za
mnie. – Evan roześmiał się wesoło. Widać było, że cieszy go myśl o tym
spotkaniu.
To właśnie Evan nalegał, żeby od razu porozmawiali z rodzicami.
Zgodzili się, lecz Jessica teraz żałowała, że nie poprosiła, by najpierw poje-
chali do niej. Powinna się przebrać, uczesać potargane przez wiatr włosy,
przypudrować zaczerwienioną od słońca twarz.
Damian podniósł jej dłoń do ust.
– Nie martw się. Mama i tata będą zachwyceni.
Nie obawiała się reakcji rodziców. Nie będą przeciwni ich małżeństwu.
Pewnie się rozczulą. Po prostu sama myśl o tym, że Damian ją kocha, była
wciąż jeszcze tak nowa, że aż niewiarygodna.
Wsiadła do samochodu Damiana, Evan jechał za nimi. Na autostradzie
stracili go z oczu. Kiedy skręcili w długą krętą aleję prowadzącą do Szep-
czących Wierzb, Jessica z daleka zauważyła, że auto Evana już stoi na pod-
jeździe.
– Demon szybkości – rzucił ze śmiechem Damian. Zaparkował obok
samochodu brata i wyłączył silnik. Pochylił się ku Jessice i ostentacyjnie ją
pocałował. – Czy nie boisz się wejść tam ze mną?
Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Poszłabym za tobą wszędzie, po-
myślała.
Pomógł jej wysiąść z samochodu, Jessica wzięła go pod ramię i razem
weszli do jego rodzinnego domu. W salonie przywitały ich pełne ciekawo-
ści i niepokoju spojrzenia rodziców.
– Dzień dobry – powiedział Damian i podprowadził Jessicę do krzesła.
Stanął za oparciem i położył dłonie na jej ramionach. Podniosła ręce i na-
kryła jego pałce swoimi.
– Przypuszczam, że się zastanawiacie, dlaczego was tutaj poprosiliśmy
– zwróciła się Jessica do swoich rodziców.
– Poczekaj! – krzyknął Evan z kuchni. – Nie mów ani słowa więcej,
dopóki nie przyjdę.
– Synu – Walter Dryden posłał Damianowi zdziwione spojrzenie – co
to wszystko znaczy?
– No, to zaczynajcie – wydał polecenie Evan, wnosząc na srebrnej tacy
siedem kryształowych kieliszków i dwie butelki szampana.
Damian skłonił się w stronę rodziców Jessiki i powiedział oficjalnym
tonem:
– Mam zaszczyt prosić o rękę państwa córki.
Hamilton Kellerman spojrzał na żonę. Był wyraźnie zdezorientowany.
– Powiedziałaś, że wychodzi za Evana.
– To znaczy... spodziewaliśmy się... – wyjąkała Joyce.
– Kocham Damiana – oznajmiła Jessica.
Jej ojciec podrapał się po głowie.
– Pamiętam, że było inaczej. Przez całe lata szalałaś za Evanem. Sły-
szałem, że byłaś diablo dokuczliwa.
– Tatusiu, to było tak dawno.
– Ona teraz szaleje za mną – wtrącił Damian i lekko ścisnął jej ramiona.
– A ja za nią.
– Och, Damianie. – Lois Dryden zakryła usta dłonią. – Tak się cieszy-
my. Joyce, pomyśl tylko, jednak będziemy mieć wspólne wnuki!
Obie panie objęły się i prawie tańczyły z radości. Evan podał kieliszki
milczącym, nadal zaskoczonym ojcom.
– Czy coś z tego rozumiesz, Walterze?
– Nie jestem pewien, Ham.
– Jesteś przeciwny?
– Skądże znowu. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem
Lois tak pełną życia. A ty? Wolałbyś, żeby Jessica wyszła za kogoś innego?
– Ależ nie. – Hamilton potrząsnął głową. – Joyce przez całe lato mówi-
ła o związku między naszymi rodzinami, tylko myślała, że to będzie zwią-
zek Jessiki i Evana. A ja na to patrzę tak: związek to związek, a ci dwoje tu-
taj rzeczywiście wyglądają na zakochanych.
– Tak, nie mam co do tego wątpliwości – powiedział Walter i
uśmiechnął się do nich.
Rozległ się dźwięk korka wystrzelającego z butelki.
– Chciałbym wznieść toast – powiedział Evan, napełniając kieliszki –
za Jessicę i Damiana. – Odstawił butelkę i podniósł swój kieliszek do góry. –
Niech będą zawsze szczęśliwi, niech ich miłość trwa wiecznie.
– Jak pięknie, Evanie – powiedziała Lois, wycierając chusteczką kąciki
oczu.
– Niech trwa wiecznie – powtórzyła Joyce. Wszyscy podnieśli kieliszki
i napili się szampana.
– Teraz porozmawiajmy o ślubie. – Lois usiadła na sofie obok męża.
Była gotowa od razu uzgadniać szczegóły.
– Powinien się odbyć po listopadowych wyborach – powiedziała Joyce
w zamyśleniu.
– Poczekajmy na wynik prawyborów we wrześniu – odparła Lois. – Po
co opóźniać ślub, kiedy nie wiemy, czy Walter na pewno uzyska nominację.
– Ależ Lois, nie wątpię, że znajdzie się na liście.
– Czy to wszystko ma dla ciebie znaczenie? – zapytał Damian Jessicę.
Nachylił się i zbliżył usta do jej ucha. Gorący dreszcz przebiegł jej po ple-
cach.
Uśmiechnęła się łagodnie i potrząsnęła głową. Nic nie miało znaczenia
oprócz Damiana i jego miłości.
– Wyszłabym za ciebie choćby jutro.
– Nie kuś mnie, kochanie.
– Albo za pół roku, jeśli to konieczne. Czekałam na ciebie całe życie,
Damianie, więc jeszcze trochę też mogę poczekać.
Rodzice pogrążyli się w rozmowie. Rozważali terminy, ustalali szcze-
góły. Obie rodziny znały się od dawna, przeżyły w przyjaźni wiele lat –
lepszych i gorszych. Jessica była przekonana, że ich miłość – jej i Damiana –
też przetrwa lata i pokona przeciwności losu, które może przynieść czas.
Wiedziała teraz, że dotarła do kresu swej długiej podróży. Nareszcie
czuła się bezpieczna, pewna jego miłości.
EPILOG
Ktoś zapukał do drzwi. Evan z ulgą odłożył pióro i potarł zmęczone
oczy.
– Proszę wejść – zawołał.
Wszedł Damian. Przez kilka miesięcy, które minęły od ślubu z Jessicą,
znacznie się zmienił. Evan pamiętał okres, gdy jego życie było zdomino-
wane przez praktykę adwokacką. Pracował wieczorami i w czasie week-
endów, rzadko odpoczywał. Teraz wyglądał na młodszego, szczęśliwszego
i tak zakochanego, że Evan poczuł ukłucie zazdrości.
Obserwując zmiany zachodzące w Damianie, zastanawiał się, jak po-
toczyłoby się jego życie, gdyby poślubił Mary Jo. Do tej pory pewnie mie-
liby już dziecko. Przypomniał sobie, że zobaczył ją przelotnie na meczu,
prawie przed rokiem. Sprawiło mu to ból.
Starał się nie myśleć o Mary Jo, próbował wspomnienie o niej umieścić
w jakiejś odległej komórce pamięci, lecz od czasu do czasu wymykało się
ono i szydziło z niego za pomocą takich właśnie „co by było, gdyby”.
Od ich rozstania minęło prawie półtora roku, a ona wciąż miała nad
nim władzę. Czasem z kimś się spotkał, lecz nigdy nie było to nic poważ-
nego. Nie mógł o niej zapomnieć.
Zazdrościł bratu szczęścia i nie spodziewał się, by sam mógł być kie-
dyś taki szczęśliwy. Oczyma wyobraźni widział siebie za lat trzydzieści,
posiwiałego, siedzącego w bonżurce przed kominkiem, z fajką w zębach, z
czarnym nowofundlandem, drzemiącym u stóp.
– Wyglądasz na zamyślonego – powiedział Damian i przysunął sobie
krzesło.
– To tylko roztargnienie.
– Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu Jessica zadzwoniła od lekarza?
Evan roześmiał się.
– Jak mógłbym zapomnieć? – Całe biuro to pamiętało. Damian rzadko
bywał taki podekscytowany, wręcz pełen uniesienia. Do wszystkich szcze-
rzył zęby w uśmiechu, jakby był niespełna rozumu. Mężczyzna niecodzien-
nie się dowiaduje, że będzie ojcem, powiedział wtedy.
To zabawne, pomyślał Evan, ale mój brat znowu ma na twarzy po-
dobny uśmiech.
– Co się stało? Czyżby Jessica miała urodzić bliźnięta?
– Niezupełnie. Rada adwokacka zwróciła się do mnie z propozycją ob-
jęcia stanowiska sędziego.
– Damianie! – Evan wyszedł zza biurka i bracia się uściskali. – Przyj-
miesz ją. – To nie było pytanie. Nie mogło być inaczej.
– Jeśli Jessica się zgodzi.
– Na pewno. – Evan co do tego też nie miał wątpliwości. – Czy wybie-
racie się gdzieś, żeby to uczcić?
– Tak. Cathy Hudson, przyjaciółka Jessiki, gra główną rolę w nowej
sztuce, która ma dzisiaj premierę. Mówiłem ci chyba, że Cathy niedawno
zaręczyła się ze swym przyjacielem reżyserem?
Zanim Evan zdążył odpowiedzieć, odezwał się dzwonek. Pani Sterling
poinformowała Evana, że chce się z nim widzieć Earl Kress.
– Earl? – zdziwił się Evan. Nie miał z nim kontaktu od pół roku. –
Niech wejdzie.
– Porozmawiamy później – powiedział Damian od progu. – Pozdrów
go ode mnie.
Po chwili w drzwiach pojawił się Earl. Evan wyszedł mu naprzeciw.
Serdecznie uścisnęli sobie ręce.
– Cieszę się, że cię widzę. Siadaj, proszę.
– Mam mało czasu. – Earl przysiadł na brzegu krzesła. – Powinienem
się wcześniej zapowiedzieć, ale byłem w pobliżu...
– Dobrze, że przyszedłeś. Jak tam szkoła?
– W porządku. Niedawno zdałem egzamin komisyjny – oświadczył z
dumą.
– Gratuluję. – Evan też czuł się dumny z jego postępów.
– Jest dużo ludzi, którym powinienem za to dziękować, ale wszystko
zaczęło się od pana. Myślę, że nigdy nie zdawał pan sobie sprawy, jak bar-
dzo się bałem powiedzieć przed całym światem, że nie umiem czytać ani
pisać.
– Wiedziałem, że to było dla ciebie bardzo trudne.
– Myślę, że bez pana pomocy nie przebrnąłbym przez sprawę sądową.
– Naprawdę się cieszę, że ci się udało.
– Ja też. Jeszcze jak – zaśmiał się głośno Earl. – Bez tego moje życie by-
łoby na pewno inne. Wie pan, nie chcę zabierać panu czasu, ale musiałem
powiedzieć, jaki jestem za wszystko wdzięczny.
– Nie ma o czym mówić.
– Sam teraz pracuję w szkole, społecznie. Pomagam dzieciom, które
mają kłopoty z czytaniem. Nie wyrósłbym na analfabetę, gdyby mi ktoś
pomógł od razu w pierwszej klasie.
Evan uśmiechnął się szeroko.
– To wspaniale, Earl.
– Byłbym zapomniał. Spotkałem kogoś z pana znajomych. Też pracuje
tak jak ja.
– Tak?
– Nazywa się Mary Jo Summerhill.
– Mary Jo. – Evan wyszeptał jej imię z przejęciem.
– Dziwne, ale ona zareagowała tak samo, kiedy wspomniałem o panu.
– Myślałem, że wyszła za mąż.
– O ile wiem, nie. – Earl wstał i wyciągnął do Evana rękę. – Już nie za-
bieram panu czasu. Chciałem tylko wpaść na chwilę, żeby pan wiedział, co
u mnie.
– Dobrze zrobiłeś. – Evan odprowadził swego dawnego klienta do
drzwi. Stał tam przez chwilę. W głowie miał zamęt.
Kilka minut później znów przyszedł do niego Damian.
– Co Earl miał do powiedzenia? – zapytał.
– Mary Jo nie wyszła za mąż. – Specjalnie powiedział to głośno. Chciał
usłyszeć brzmienie własnych słów. Damian nie zrozumie w pełni ich wagi,
ale to nie jest ważne.
– Rozumiem. I co masz zamiar w związku z tym zrobić?
Evan długo się zastanawiał. Wreszcie na jego twarzy pojawił się
uśmiech.