background image

Antonio Labriola

Proletariat

i radykałowie

Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej

WARSZAWA 2008

background image

Antonio Labriola – Proletariat i radykałowie (1890 rok)

© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej

– 2 –

www.skfm.w.pl

Artykuł   Antonio   Labrioli   „Proletariat   i 
radykałowie” („Proletariato e radicali”)  to list do 
Ettore   Socciego   z   okazji   Kongresu 
Demokratycznego. Został napisany 5 maja 1890 r., 
i   opublikowany  następnie   w   broszurce   10   maja 
1890.

Podstawa niniejszego wydania: Antonio Labriola, 
„Pisma   filozoficzne   i   polityczne”,   tom   2,   wyd. 
Książka i Wiedza, Warszawa 1963.

Tłumaczenie   z   języka   włoskiego:   Barbara 
Sieroszewska.

background image

Antonio Labriola – Proletariat i radykałowie (1890 rok)

Drogi Socci.
Nasz  Klub   Radykalny  od   czasu   swego   powstania,   czyli   od   roku,   żyje   życiem,   jeśli   nie 

znakomitym,   to   co   najmniej   uczciwym   i   zdyscyplinowanym.   Był   pomyślany  jako   miejsce   spotkań   i 
palestra demokratów wszelkich szkół, którzy, dalecy od nieprzejednanych, z góry powziętych uprzedzeń, 
pragnęliby spokojnie podyskutować i działać, jeśli wypadnie, z poczuciem, że działają pożytecznie. Żadna 
formuła nazbyt rygorystyczna nie gwałci tam sumień, zmuszając do sekciarskiej hipokryzji; a jako że my, 
wszyscy członkowie,  jesteśmy ludźmi  wolnego ducha i wolnej myśli,  nie zdarzyło  się nigdy, aby w 
naszych dyskusjach pojawił się duch kumoterstwa, czy też aby płytkie, łatwe manifestacje rewolucyjne 
doprowadziły   nas   do   zaprzeczania   zdrowemu   rozsądkowi   i   do   utraty   tego   umiaru,   który   wynika   z 
opanowania, ale nigdy ze słabości.

Głosić, że się jest zwolennikiem wszystkich reform, które byłyby zgodne z zasadą władzy ludu

jak to jest napisane w naszym, dwukrotnie już przerabianym statucie, to myśl tak szeroka, tak łatwo 
dająca się pogodzić z każdym demokratycznym temperamentem intelektualnym, iż nic w tym dziwnego, 
że trzymamy się razem, choć jedni z nas są radykałami z programami dotyczącymi tylko instytucji, inni 
republikanami czy socjologami, czy wręcz socjalistami. Na to, by przeciwstawiać się korupcji politycznej, 
szerzącej się w sferach parlamentarnych i we wszystkich dziedzinach administracji publicznej, by stać się 
obrońcami prawa i wolności, by zachować nietknięte dziedzictwo idei demokratycznych i wzbogacać je 
nowymi doświadczeniami, by głosić, że się jest przeciwnikiem trójprzymierza i militaryzmu, nie ufać 
bezstronności   sądów,   wypowiadać   się   w   sprawie   nieszczęśliwych   wypadków   przy  pracy,   obchodzić 
stulecie Rewolucji Francuskiej czy przesłać wyrazy sympatii socjalistom niemieckim – by robić, jednym 
słowem, to wszystko, co się w naszym Klubie skromnie i uczciwie robiło od trzynastu miesięcy – nie było 
wcale potrzeba, aby członkowie zamknęli swoje umysły w ciasnych ramach katechizmu albo wymieniali 
karty rozpoznawcze w imię starych, sekciarskich i dogmatycznych formułek.

Tak też zapewne to rozumiesz, kiedy piszesz i mówisz, że Klub również przy najbliższej okazji 

Kongresu Stowarzyszeń Demokratycznych, zwołanego z jego inicjatywy, a nawet zwłaszcza z tej okazji, 
inspirować się będzie zasadami  szkoły pozytywistycznej; albowiem jakkolwiek niektórzy źle rozumieją 
szeroki, włoski sens tego terminu, zacieśniając go do akceptacji pewnej określonej szkoły filozoficznej, 
oznacza on przecież, że  Kongres  jest eksperymentem, a jakiekolwiek byłyby jego wyniki,  Klub  będzie 
wiódł nadal swoje własne życie.

Demokracja   nie   może   się   ograniczać   do   adoracji   fantastycznych   formułek,   niby   konstelacji 

widniejących   na   niebie   nadziei,   ani   też   nie   jest   powołana   do   pełnienia   funkcji   strażnika   doktryny 
abstrakcyjnej i tajemnej, która, nieświadoma czasu i okoliczności, przekształca swoich zwolenników w 
ascetów.

Właśnie dlatego nie wolno wykorzystywania okoliczności sprzyjających (opportunità), które jest 

mądrością,   utożsamiać   z  oportunizmem,   który   jest   zwykłym   rozkładem;   i   nikt   nie   może   poważnie 
twierdzić, jakoby zwołany na najbliższą niedzielę Kongres – przez sam fakt, iż dąży on do zacieśnienia 
działalności demokratów włoskich do tego minimum praktycznych zamierzeń, jakie wydaje się możliwe 
do pogodzenia  z tym celem,  jakim  jest przyciągnięcie ludzi  do urn wyborczych – krył w sobie coś 
bezpośrednio   kolidującego   z   najszerszymi   planami   i   najszczytniejszymi   aspiracjami  socjalistów  i 
republikanów. Do Izby nie wchodzi się po to, by trybunę parlamentarną zmienić w kazalnicę, a tym mniej 
po to, by przygotowywać rewolucję, bądź polityczną, bądź socjalną. Arena parlamentarna jest zbyt ciasna, 
by stronnictwa dążące do radykalnej odnowy ustrojów politycznych i społecznych, jeśli chcą się posłużyć 
parlamentem jako polem działania, nie były siłą rzeczy zmuszone, przed wstąpieniem na tę arenę, do 
zacieśnienia swoich żądań, protestów i propozycji do granic możliwości realnej w danym momencie i 
danych okolicznościach.

Parlamenty, jako przejściowa forma demokracji pochodzenia mieszczańskiego, znikną z chwilą 

zwycięstwa proletariatu; w jego też imieniu otwiera się dzisiaj nowy okres historii. Ale dopóki istnieją, 
parlamenty   są   takie,   jakie   są,   czyli   takie,   jakie   dają   się   pogodzić   z   monarchiami   czy   republikami 
burżuazyjnymi   przy   pomocy   zasady   pośredniego   prawodawstwa,   koordynowania   biurokracji   z 
przedstawicielstwem,  powiązania  autonomicznych  zarządów  lokalnych z  działalnością  agentów  rządu 
centralnego, hipotetycznej niezawisłości sądownictwa – tak żeby koniec końców stały się jedną z wielu 

© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej

– 3 –

www.skfm.w.pl

background image

Antonio Labriola – Proletariat i radykałowie (1890 rok)

instytucji usługowych administracji publicznej; są takie, jakie są, czyli takie, jakimi  je czyni historia 
współczesna  demokracji   liberalnej,  która z   czasem  nieodwołalnie   ustąpi  przed  wciąż  potężniejącym, 
niezawodnym   i   skoncentrowanym   naciskiem  demokracji   socjalnej.   Posłużyć   się   nimi   zawsze   wolno 
każdej partii nie składającej się z czystych utopistów i wizjonerów; a czy się do nich ma zaufanie, czy nie, 
oraz   stopień   tego   zaufania   –   to   już   zależy  od   okoliczności,   faktów,   czasu   czy  miejsca.   Socjaliści   i 
radykałowie, którzy wchodzą do parlamentu, przez sam ten fakt redukują swój program do najmniejszych 
rozmiarów, rezygnują. Logika nieprzejednanych, którzy odrzucają a priori działalność parlamentarną, jest 
zbyt abstrakcyjna, aby zasługiwać na uwagę; ale socjaliści i radykałowie zawsze powinni pamiętać, że 
przeciwko malarii żadne środki ostrożności nie wystarczają.

Czyż nie jesteśmy wszyscy zgodni co do tych zasadniczych punktów, zarówno poza Klubem, jak 

wewnątrz   niego?   I  któż   by  chciał   abstrakcyjnie   dyskutować   nad   efektami  Kongresu,   który  nie   jest 
powołany do dyktowania praw historii ani do układania  Magna Charta  światowej demokracji, lecz do 
spełnienia skromnej a praktycznej roli pomnożenia w Montecitorio liczby deputowanych skrajnej lewicy 
wokół pewnego praktycznego programu, który by pozwolił obezwładnić zarówno grube ryby, jak i drobne 
płotki kapitału?

Nie   zgadzam   się   natomiast   –   nie   powiem:   z   Tobą,   ani   z   tym   czy  owym,   ale   z   większością 

radykalnych   polityków   –   w   pewnym   punkcie,   który   dla   mnie   jest   tak   zasadniczy   i   decydujący,   że 
jakkolwiek   jestem   jednym   z   najgorliwszych   członków  Klubu,   to   teraz,   w   odniesieniu   do  Kongresu
przyjąłem postawę niejako półabsencyjną, aż do rezygnacji z funkcji, która dawała mi prawo i sposobność 
wzięcia udziału, przynajmniej pośrednio, w redagowaniu programu.

Dopóki  radykałowie polityczni, którzy historycznie i faktycznie stanowią skrajnie lewe skrzydło 

mieszczańskiego i półmieszczańskiego liberalizmu, obiecują rozszerzyć i sprecyzować legalne warunki 
powszechnych swobód – w tym wszystkim, co dotyczy zgromadzeń, stowarzyszeń, prasy; dopóki wielkim 
i mocnym głosem bezinteresownie krytykują nadużycia administracji publicznej i starają się wprowadzić 
ulepszenia   w   jej   aparacie;   dopóki   dążą   do   zreformowania,   w   sensie   uporządkowania,   ustroju 
finansowego;   dopóki   popierają   szkołę   ludową   i   laicyzację   życia   społecznego;   dopóki   zwalczają 
militaryzm   i   na   różne   sposoby   podtrzymują   z   daleka  proletariat,   który   własnymi   siłami   wchodzi 
zaszczytnie do historii
; dopóki są humanitarnymi filantropami i idealistami – spełniają rolę pozytywną, 
realną, czasem uwieńczoną sukcesem, a zawsze uczciwą. Ale kiedy łudzą się, że nie ciąży na nich jarzmo 
kapitalizmu,  który  jest   jedynym  żywym,  realnym  i   zawsze  obecnym  władcą  zarówno  monarchii,  jak 
republik;  kiedy śni im się, że tylko oni jedni, dzięki  jakiemuś  niezrozumiałemu  wyjątkowi od reguł 
historii,   mają   przetrwać   nieuchronny  upadek   całego   mieszczaństwa;   kiedy  nie   wstępując   otwarcie   i 
zdecydowanie   w   szeregi   socjalistów,   głoszą,   że   są   strażą   przednią,   przewodnikami   i   nauczycielami 
nowego ruchu proletariackiego – o, wtedy  radykałowie polityczni, myląc czasy, fakty i okoliczności, 
żywią bardzo dziwne złudzenia! Złudzenia – dopóki w grę wchodzi szczupła garstka wspaniałomyślnych, 
duchów wybranych, niepoprawnych, ale nieposzlakowanych idealistów. Jeśli natomiast zdarzy się, że 
dokoła nich zgromadzi się tłum i w rezultacie zrobi się z tego rząd – złudzenie niewielu zmieni się 
wkrótce w hipokryzję szerokich rzesz, opóźniając i utrudniając postęp, czego liczne przykłady widzimy 
we Francji, tej wielkiej kuźni wszelkich złudzeń, tym muzeum rozczarowań politycznych i społecznych 
ostatniego stulecia!

Przeciwko tym niebezpieczeństwom nowych złudzeń i nowych rozczarowań my, socjaliści, którzy 

czerpiemy natchnienie ze ścisłej analizy faktów historycznych, my, socjaliści, twierdzimy stanowczo: dla 
proletariatu jedyna nadzieja zwycięstwa leży w zaufaniu wyłączanie do własnych sił, w zorganizowaniu 
się w partię ludzi  pracy, w nieuleganiu ani złudzeniom,  ani obietnicom  politycznych kombinatorów, 
niebezpiecznych rozmyślnie, jeśli są wstecznikami, a nie mniej niebezpiecznych, choć niechcący, jeśli są 
jakobinami, doktrynerami, idealistami.

Czy jasno się wypowiadam?  Jeżeli tak, to właśnie rzeczą  radykałów politycznych  jest określić 

samych   siebie,   opisać   z   całą   świadomością   własną   działalność   nie   tylko   w   stosunku   do   rządu,   do 
konserwatystów, do umiarkowanych, do postępowców, ale przede wszystkim w stosunku do proletariatu. 
Gdyż mogą zachodzić dwa wypadki. Tym spośród radykałów, którzy są socjalistami, powiedziałbym, 
nieświadomymi, wystarczy, jeśli otworzą oczy na fakty, na myśl przewodnią czasów – reszta przyjdzie 

© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej

– 4 –

www.skfm.w.pl

background image

Antonio Labriola – Proletariat i radykałowie (1890 rok)

sama. Ale ci wszyscy, którzy twierdzą, że kiedyś tam staną się socjalistami – jutro, a może w przyszłym 
tygodniu   –   ci,   którzy   wyobrażają   sobie,   że   można   zostać   socjalistą   ot   tak   sobie,   przypadkiem   czy 
mimochodem,   którzy   traktują   kwestię   socjalną   jako   pretekst   programów   politycznych   i   sądzą,   że 
socjalizm   jest   czymś   w   rodzaju  sportu   intelektualnego,   względnie   kodycylem,   dodatkiem   czy 
komentarzem do wielkiej księgi liberalizmu, a w ruchu proletariackim widzą jedynie zwykłą kontynuację 
ruchu liberalnego, nie dając się przekonać, że  rewolucja socjalna  to zgoła nie to samo, co rewolucja 
mieszczańska, że różni się od niej celami, środkami i taktyką; ci wszyscy, jednym słowem, którzy uparcie 
trwają przy próżnych złudzeniach i obiecują to, czego nie mogą dotrzymać, w końcu tracą zaufanie i 
kredyt także w działalności politycznej, do której zostali powołani.

Otóż ta część robotników, która wie, czego chce – nie mówię tu o  servum pecus, wierzących 

liberałom tak samo, jak klerykałom, czyli nie wierzących nikomu – nie daje się już omamiać próżnym 
nadziejom, że prawa uchwalane przez mieszczańskie rzesze w parlamentach zdolne są teraz czy kiedyś 
zapobiec   temu,   żeby  kapitalistyczne   metody  produkcji   nie   pochłonęły  drobnej   własności   i   drobnego 
przemysłu,   przekształcając   wszystkich   rzemieślników   i   małorolnych   chłopów   w   pracowników 
najemnych.

Nie oczekują więc ci świadomi robotnicy od radykałów wskazania sposobów rozwiązania kwestii 

socjalnej; żądają od nich tylko ogólnych warunków umożliwiających swobodny rozwój kulturalny, mocne 
i świadome utwierdzenie własnej osobowości. A tym, którzy propagują panacea spółdzielczości, trzeba 
odpowiedzieć   z   całą   stanowczością,   że   to   jest   podstępny  sposób   przerobienia   części   robotników   na 
drobnomieszczaństwo, ze szkodą dla solidarności proletariatu.

Między polityką burżuazyjną  a  socjalizmem  (dwoma odrębnymi okresami historii!) istnieje taka 

wyraźna przepaść, że żadne machinacje ludzkiego umysłu nie zdołają wyprowadzić tego drugiego z tej 
pierwszej i żadna magia prawodawcza tego nie dokona.

Do tego stanowczego publicznego oświadczenia skłania mnie nie tylko moja nieposkromiona chęć 

mówienia wszystkim – zawsze, wszędzie i w każdych okolicznościach – tego, co uważam za prawdę, ale 
także ważny motyw obrony osobistej tudzież zrozumiały motyw miłości własnej.

Od kilku już lat, odkąd wyznaję publicznie socjalizm, odkąd ta doktryna i te przekonania dojrzały 

w   mojej   duszy  i   w   moim   umyśle,   przywykłem   zamykać   uszy  na   niepoważną   krytykę,   równie   mało 
uprzejmą, jak nierozumną, tych, którym się zdaje, że przychwycili człowieka na błędzie, kiedy stwierdzą, 
że   przekonania,   do   jakich   doszedł,   nie   są   tymi   samymi,   które   były   jego   punktem   wyjścia.   Takim 
oskarżeniom przeciwstawiałem zawsze głębokie przeświadczenie, że jeśli rzeczywiście w ciągu długich 
lat sposób myślenia ulega zmianie, nie jest to przeczeniem samemu sobie, lecz rozwojem; nie mówiąc już 
o tym, że nie wiem doprawdy, ilu spośród tych niefortunnych krytyków ma jakie takie pojęcie – skoro nie 
czytali i nie słyszeli tego, co pisałem, czego uczyłem i co mówiłem w ciągu dwudziestu lat – jaki był mój 
punkt   wyjścia   i   dokąd  naprawdę  doszedłem.   Ale  popadłbym   niewątpliwie   w   rzeczywistą   i   jaskrawą 
sprzeczność – rozumiem przez to robienie rzeczy sprzecznych z tym, co się myśli – gdybym z tolerancji, 
właściwej klubowi takiemu, jak nasz, stworzonemu po to, by służył za miejsce spotkań i dyskusji, czynił 
żelazną  regułę każdego postępku w moim  życiu.  Dlatego chciałem  powiedzieć  Tobie  właśnie,  drogi 
Socci,   w   przededniu   owego   Kongresu   na   wskroś   politycznego,   do   jakiego   punktu,   w   jakich 
nieprzekraczalnych   granicach   działalność  radykałów  –   byleby  była   poważna,   koncentrowana,   silna   i 
świadoma – wydaje mi się pożyteczna dla sprawy, której, jak wszyscy widzą, poświęcam swoje siły bez 
żadnych zastrzeżeń i niedomówień, z pełną wiarą: dla sprawy proletariatu.

Zawsze Twój

Antonio Labriola

Rzym, 5 maja 1890.

© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej

– 5 –

www.skfm.w.pl