background image

Zimowe żniwa "Znaku" 
Nasz Dziennik, 2011-03-10 

W krótkim odstępie czasu krakowski "Znak" 
wydał dwie książki, natomiast odmówił wydania 
trzeciej, uprzednio zamówionej. Ta odmowa 
zasługuje na osobną uwagę. "Znak" opublikował 
"Światłość świata", czyli zapis rozmowy Benedykta 
XVI z Peterem Seewaldem, oraz "Złote żniwa" 
Jana T. Grossa. W obu przypadkach widać 
mechanizmy i prawidłowości, obok których nie 
powinno się obojętnie przechodzić.
 

 
Ukazanie się książki, której autorem jest Papież, stanowi wydarzenie ogromnej wagi. O jej 
publikację w językach narodowych zabiega mnóstwo wydawnictw, które mają na względzie 
zarówno swój prestiż, jak i spodziewane dochody. Rozsądek i sprawiedliwość nakazują, by 
odpowiednią koncesję otrzymało wydawnictwo kościelne, również dlatego, że kondycja 
finansowa większości z nich w Polsce jest kiepska. Libreria Editrice Vaticana, ustalając 
warunki i podpisując umowę, otrzymuje od zainteresowanych podmiotów zagranicznych 
stosowną rekomendację, bo nie jest obojętne, kto drukuje i rozpowszechnia myśli Papieża 
oraz czerpie z tego wymierne zyski. Nie jest zatem obojętne, kto i dlaczego skutecznie poparł 
w Watykanie wydawnictwo "Znak", wprawdzie jakoś związane z Kościołem, ale od pewnego 
czasu coraz luźniej, a już na pewno niekościelne. Tego rodzaju starania powinny się odbywać 
przy otwartej kurtynie, czyli przejrzyście, powinny stwarzać szansę wszystkim, dając 
preferencje wydawcom, którzy na co dzień szerzą nauczanie Kościoła. Chętnych do opłacenia 
koncesji i przekładu książki Benedykta XVI na język polski na pewno nie brakowało, a więc 
nie jest bez znaczenia, kto i dlaczego rozstrzygnął o wyborze "Znaku". Egzemplarz 
wyceniono na 30 złotych (bez 10 groszy). Biorąc pod uwagę wielotysięczny nakład i to, że 
książka została wydana w miękkiej okładce, jej cena jest bardzo wysoka, co utrudnia nabycie 
publikacji, powiększa za to dochody bogatego wydawnictwa. 
 
"Światłość świata" 
Na okładce papieskiej książki dużą, wyróżnioną czcionką napisano: "Benedykt XVI odważnie 
o grzechach Kościoła. Wywiad, który wstrząsnął opinią społeczną na całym świecie". W taki 
sposób polski wydawca podaje konkretny klucz do odczytania całego wywiadu Benedykta 
XVI, który go wypacza i spłaszcza. Rozmowa składa się z trzech dość obszernych części, po 
sześć rozdziałów w każdej. Papież nie stroni od poruszania żadnego tematu, o jaki został 
zapytany. Wątek występków o charakterze pedofilskim - dodajmy - głównie o podłożu 
homoseksualnym, jest ważny, ale nie jedyny ani najważniejszy. Nieco niżej wydawca 
ponownie uwypukla ów wątek: "molestowanie dzieci przez duchownych". A przecież w tym 
wstydliwym i bolesnym temacie chodzi nie tylko o duchownych, lecz także o świeckich, 
którzy dopuszczali się takich nadużyć. Nie relatywizuje to win duchowieństwa, za to pełniej 
odsłania mroczne aspekty ludzkich zachowań i postaw. Papież mówi o nich z największym 
bólem, traktując godne napiętnowania występki nie jako "grzechy Kościoła", lecz jako winy 
ludzi, którzy w Kościele nadużyli zaufania wierzących i sprzeniewierzyli się wzniosłemu 
posłannictwu. W tych drażliwych sprawach ważne jest to, co się mówi oraz jak się mówi. 
Wydawca polski nie zauważył słów Benedykta XVI: "Nie można było przeoczyć, że nie tylko 
czyste pragnienie prawdy napędzało rewelacje prasy, ale także była w tym radość ze 
skompromitowania i zdyskredytowania Kościoła" (s. 39). Papież dodaje: "Prawda połączona 
z właściwie rozumianą miłością jest wartością numer jeden. W końcu media nie mogłyby w 

background image

ten sposób informować, gdyby w samym Kościele nie było zła. Tylko dlatego, że w Kościele 
było zło, mogło ono przez innych zostać przeciw Kościołowi wykorzystane". Taki jest 
prawdziwy i godny polecenia, bo papieski, klucz do refleksji na ten obolały temat. Uczciwe 
kościelne wydawnictwo, kierując się zasadą, że prawda powinna być przekazywana z 
miłością, na pewno by tego spojrzenia nie przeoczyło ani nie zlekceważyło. Wyolbrzymiając i 
nagłaśniając wątek "grzechów Kościoła", "Znak" w gruncie rzeczy dołącza do tych mediów, 
których ostrze w ostatecznym rozrachunku obraca się przeciw Kościołowi. 
W polskim wydaniu książki umieszczono, dla kamuflażu obok dwóch innych dodatków, 
przedruk fragmentów "Listu pasterskiego do katolików w Irlandii z 19 marca 2010 roku". 
Wybrano fragmenty najbardziej dosadne, co nie daje pojęcia o tonie całego dokumentu. 
Rozmowa Ojca Świętego z Peterem Seewaldem odbyła się znacznie wcześniej i ów list nie 
stanowi jej kontynuacji. Przytoczony na końcu jako swoista pointa sprawia, że czytelnikowi 
dosadnie się sugeruje, by pod tym kątem przyswoił sobie całość rozmowy. To chytry wybieg, 
skutkujący psychologicznie i duchowo, o wyraźnej orientacji antyklerykalnej, raczej typowej 
dla środowiska "Znaku". O ile co się tyczy "naprawiania" Kościoła, nie czuje ono większych 
zahamowań, o tyle naprawianie własnych błędów i zaniedbań odbywa się tam z wielkimi 
oporami albo wcale. 
Absurdalne są okoliczności i miejsce, w których odbyła się wiodąca prezentacja tej książki, a 
mianowicie... siedziba "Gazety Wyborczej". Wprawdzie Peter Seewald udzielił kilku 
wywiadów na innych łamach, ale "Znak" nie uczynił wiele, by papieską książkę promować 
tam, gdzie promowana być powinna, na skutek czego przeszła niemal bez echa. Nie można 
wykluczyć, że właśnie o to chodziło pomysłodawcom i wykonawcom odgórnie profilowanej 
akcji promocyjnej. Co na to kościelne instytucje i decyzyjne gremia, wydziały teologiczne i 
seminaria duchowne, teologowie, publicyści i dziennikarze katoliccy? Nastawienie "Gazety 
Wyborczej" wobec Kościoła katolickiego jest zbyt wyraziste, by podtrzymywać jakiekolwiek 
złudzenia. Na jej łamach trwa systematyczne "przeczyszczanie" Kościoła, jątrzące i dzielące 
biskupów, duchownych i wiernych. Ulubioną specjalnością gazety jest reformowanie 
wiernych od pasa w dół, poprzez narzucanie reguł etycznych i moralnych, które z wiarą 
chrześcijańską nie mają nic wspólnego, lecz ją podmywają i jej przeczą. Nie bez znaczenia 
jest i to, że w gazecie nie brakowało tekstów niesprawiedliwie krytykanckich wobec 
Benedykta XVI, postponujących jego wypowiedzi i narzucających Papieżowi to, co ma głosić 
i czego nauczać. W kontekście najnowszej publikacji Katarzyna Wiśniewska nie omieszkała 
nadmienić, że Papieżowi nie udało się uniknąć języka oblężonej twierdzy (to jej ulubiony 
zwrot) ani nie zdaje się on słyszeć pytań, jakie stawiają katolicy. "Gazeta Wyborcza" uzurpuje 
więc sobie tę przewagę nad Papieżem, że zna zarówno komplet pytań, jak i komplet 
odpowiedzi, na które czekają katolicy w Polsce.  
Wydanie papieskiej książki przez "Znak" i jej ograniczona prezentacja mają również drugie 
dno. Upływa trzeci miesiąc, a książka właściwie przechodzi w Polsce bez echa. Jej promocja 
jest znikoma, a jeżeli już coś się w tej sprawie robi, to wedle klucza umieszczonego na 
okładce. Nic dziwnego, że wiele osób, także duchownych, wcale jej nie zna. Ale może 
właśnie o to chodziło i chodzi? Nauczanie Benedykta XVI jest dla wielu kręgów, niestety 
również wewnątrz Kościoła, po prostu niewygodne, tak zresztą jak i osoba Papieża. 
Uzyskanie zgody na polską edycję tej ważnej książki skutkuje niemałym wpływem na jej 
recepcję i oddziaływanie. 
 
"Złote żniwa" 
Inaczej ma się sprawa z kolejną publikacją Jana Grossa. Autor, z ogromnym poparciem i przy 
wydatnym udziale "Znaku", dał się poznać jako człowiek usposobiony antypolsko, zwłaszcza 
antykatolicko. Ważne jest nie tylko to, co pisze, lecz i to, co mówi - w Polsce i za granicą. 
Termin promocji jego książki nie jest przypadkowy. Od kilku lat okres Adwentu i Wielkiego 

background image

Postu jest traktowany przez środowisko "Gazety Wyborczej", z którym związane są 
krakowski "Tygodnik Powszechny" i "Znak", jako najdogodniejszy czas na ponawianie, 
zawoalowanych bądź nie, napaści na Kościół. Dotąd przerobiono kilka tematów, ostatni to 
poufny list lubelskiego dominikanina adresowany do nuncjusza, który "wyciekł" i był 
forsowany jako przedmiot debaty zastępującej godziwe przeżywanie Adwentu. Na progu 
tegorocznego Wielkiego Postu podsuwa się katolikom w Polsce nowy/stary temat w 
przekonaniu, że gazety i środki masowego przekazu go "połkną", a zaprzyjaźnione grono 
medialnych "autorytetów" kolejny raz spróbuje zawładnąć świadomością i wyobraźnią 
wierzących. Byłoby nieszczęściem, gdyby ten fortel się powiódł. 
Książka Grossa ma swoją prehistorię, wyrasta bowiem z zastarzałych urazów i stereotypów, a 
także, co stanowi nowość, swoją protohistorię. Tekst został dostarczony do wydawnictwa 
kilka miesięcy temu i nie było żadnych powodów, by - skoro "Znak" się na to zdecydował - 
już dawno go wydrukować. Ale dostarczone do druku "Złote żniwa" były poprawiane i 
dopowiadane. Co najdziwniejsze, dokonywał tego nie tylko autor, który swoim nazwiskiem 
firmuje tę książkę, lecz także liczny zastęp ludzi, za którymi stoją gremia i instytucje opłacane 
z publicznych pieniędzy, jak Centrum Badań nad Zagładą Instytutu Filozofii i Socjologii 
Polskiej Akademii Nauk kierowane przez prof. Barbarę Engelking-Boni. Niemała część 
uczestników starannie wyreżyserowanej debaty popiera tezy Grossa, bez oglądania się na ich 
wiarygodność, za to cieszy się politycznie poprawną przychylnością sprzyjających im 
mediów. Mamy więc do czynienia ze zbiorowym opracowaniem, które, zanim się ukazało, 
próbuje wysondować wiedzę, wrażliwość i cierpliwość Polaków. Kolektywny trud, sowicie 
opłacany, służy temu, by wybadać, ile jesteśmy w stanie znieść i co da się przemycić do 
polskiej zbiorowej pamięci. Przykładowo, napisano wiele o fotografii, która posłużyła jako 
pretekst do książki Grossa, poprzedzonej między innymi taką oto jego wypowiedzią: 
"Podobnie jak myśliwi obok upolowanej zwierzyny fotografowali się mordercy Żydów na 
miejscach egzekucji, albo prześladowcy zebrani wokół torturowanej ofiary". Na nic zdało się 
wykazanie, że Gross dopuścił się wierutnego kłamstwa, takiego jak wiele innych w jego 
poprzednich publikacjach. "Znak" nie widzi nic nagannego ani niewłaściwego w tym, że 
Gross, wsłuchując się w napływające reakcje i wspierany przez popleczników, zmienia 
ustalenia i liczby oraz dokonuje silnie ideologicznej obróbki wykorzystanego materiału.  
Grzechem głównym Grossa są rażące i jątrzące uogólnienia. Podając różne relacje, nie dba o 
ich wiarygodność, jeśli tylko są dla niego wygodne, oraz wyprowadza z nich daleko idące 
wnioski. Spróbujmy powielić to nastawienie. Oto fragment wspomnień Adama Jóźwika, 
więźnia Auschwitz i Buchenwaldu, który opowiada o wydaniu na niego skandalicznego 
wyroku 30 czerwca 1946 r. w Siedlcach: "Po chwili wszedł do rozmównicy sędzia 
Aleksander Filiks i komendant naszego więzienia kapitan Bronisław Groberski. Sędzia 
odczytał mi wyrok: 'Jeden rok więzienia, tymczasowo'. Spytałem go, co to znaczy 'jeden rok 
więzienia, tymczasowo'. Odpowiedział ze swym żydowskim akcentem: 'Nu, ty bandyto, 
możesz siedzieć i 20 lat, bo ty niebeśpieczny śpieg'. Odpowiedziałem, że siedziałem prawie 5 
lat w obozach koncentracyjnych i wróciłem do kraju i do rodziny, a nie do szpiegowania 
własnej Ojczyzny" (Adam Jóźwik, Wspomnienia, Siedlce 2010, s. 124). Ile takich i 
podobnych relacji możemy (i powinniśmy!) zebrać... setki, tysiące? Czy Gross i promujący 
go "Znak" dokonają na ich podstawie analogicznych uogólnień jak te, których ostrze obraca 
się przeciwko Polakom? To samo dotyczy spojrzenia na Kościół.  
Gross powołuje się na słowa autora wstępu do swojej książki, prof. Jana Grabowskiego, 
redaktora naczelnego kontrowersyjnego periodyku "Zagłada Żydów", który badając 
"sierpniówki", czyli powojenne akta spraw karnych, "stwierdził ze zdumieniem, że słowo 
ksiądz nie pojawia się w nich ani razu". Mogłoby się wydawać, że przemawia to na korzyść 
duchowieństwa katolickiego, które nie brało udziału w inkryminowanych praktykach, ale 
konkluzja Grabowskiego i Grossa jest zupełnie inna: w milczeniu dokumentacji o 

background image

duchownych upatrują "brak reakcji księży katolickich na zbrodnię ludobójstwa rozgrywającą 
się dokładnie w miejscu, gdzie pełnili służbę duszpasterską". Wrogość wobec Kościoła 
osiągnęła tutaj apogeum, w którym prym wiedzie karkołomna przewrotność. Czy to 
bałamutne oskarżenie zostanie z treści książki usunięte? Sytuuje się ono na przedłużeniu 
strategii polegającej na skwapliwym podkreślaniu rzymskokatolickiego wyznania każdego, 
kto wszedł w jakikolwiek konflikt z Żydami, a nawet miał z nimi styczność, która nie ulżyła 
ich losowi, zaś pomijaniu milczeniem żydowskiej proweniencji i tożsamości tych, których 
postawa wobec Polaków i katolików była rażąco niechlubna lub wroga. Wśród rozmaitych 
okoliczności i przyczyn warunkujących położenie i aktywność duchowieństwa katolickiego w 
okresie bezpośrednio powojennym trzeba uwzględnić i to, że około 40 proc. kierowniczych 
stanowisk Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zajmowali oficerowie pochodzenia 
żydowskiego, do których duchowni katoliccy, mówiąc eufemistycznie, nie mieli zaufania.  
Co powoduje, że oskarżanie Polski i Polaków, a także Kościoła katolickiego w Polsce, 
odbywa się bez skrupułów i tak łatwo? Oprócz innych czynników zapewne fakt, że tego typu 
opinie są wygłaszane zupełnie bezkarnie przez ludzi, którzy za nic mają polskość i wartości, 
jakie z niej wynikają, zbijają na tym interes polityczny i ekonomiczny. Patrząc z tej 
perspektywy, nader pouczająca jest lektura tekstów zamieszczanych w miesięczniku "Znak" 
na przełomie lat 80. i 90., a potem w "Tygodniku Powszechnym", o "Gazecie Wyborczej" nie 
wspominając. Od dawna staje się coraz bardziej widoczne, w jakim kierunku idzie 
historyczna i etyczna edukacja społeczeństwa polskiego promowana w dobie gruntownych 
przemian ustrojowych. Na szczęście jesteśmy mądrzejsi o nabyte doświadczenia, dzięki 
czemu dobrze widać, jakim celom służy ponawiane zmuszanie Polaków do nieustannego 
bicia się w piersi i jednostronnych obrachunków z przeszłością.  
Podobno w wydawnictwie "Znak" nie było pełnej zgody co do wydania książki Grossa. Nie 
wiadomo, ile w tym prawdy, a ile gry przeznaczonej na użytek publiczności, która ma 
podziwiać pluralizm i dialog. Jest faktem, że książka, wbrew głośnej i zasadnej krytyce, 
została wydana i teraz tylko to się liczy. Zawarte w niej informacje, insynuacje i domysły, 
bardzo często wątpliwe i kłamliwe, zmanipulowane i wyssane z palca, stoją na usługach 
wyrafinowanie antypolskiego "nauczania pogardy". Wydawnictwo zapowiedziało, że dochód 
z książki Grossa przeznaczy na cele "społeczne". Może to być następny sprytny wybieg, bo 
wydawcą jest Społeczny Instytut Wydawniczy "Znak", a więc pieniądze mogą, w zgodzie z 
deklaracją, pozostać w domu bądź zasilić konto zaprzyjaźnionych instytucji lub osób. 
Niezależnie od tego, czy i do kogo trafią, nie ulega żadnej wątpliwości, że nie jest ani nie 
może być obojętne, skąd pochodzą i za co zostały pozyskane. Wszystko wskazuje na to, że 
angielska wersja książki znów będzie odbiegała od jej polskiego pierwowzoru, oczywiście na 
niekorzyść Polski i Polaków, z czego wniosek, że edycja "znakowska" ma też na celu jej 
uwiarygodnienie przeznaczone na eksport. 

Ks. prof. Waldemar Chrostowski