MILITARNE SEKRETY
PODZIEMNY ŚWIAT
Gór Sowich
WYDANIE ROZSZERZONE
RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER
MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)
Projekt i wykonanie okładki: Tomasz Supcziński
Korekta: Anna Piekarowicz
Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski
Copyright © 2002 by Mariusz Aniszewski
Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków
ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3
WYDAWNICTWO TECHNOL
30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4 tel. (012) 633-72-07 lub 509-371-564 e-mail:
internet:
Kraków 2006. Wydanie II
(rozszerzone)
Druk: Drukarnia Technet
30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A
tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78
Informacje na temat innych publikacji Wydawnictwa TECHNOL znaleść można na
WSTĘP
Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozjaśnić mroki
tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich podziemny świat.
Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to takiego ten Olbrzym? Jest to
gigantyczne przedsięwzięcie techniczno-budowlane o nieznanym dokładnie
przeznaczeniu, które w latach 1943-1945 realizowane było na terenie Gór
Sowich.
Dziś określa się je mianem „Lochów Walimia", choć tak naprawdę sam
Walim niewiele z lochami ma wspólnego, bowiem roboty budowlane
realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni, jak i pod
powierzchnią okolicznych gór.
Kwatera Hitlera czy zakłady zbrojeniowe? Laboratoria czy schrony dla
wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i będzie
możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić tajemnice Gór
Sowich.
Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich kolegów i
przyjaciół nie szczędziło sił i środków, biorąc udział w ciężkich pracach
terenowych. To właśnie dzięki nim stało się możliwe pokonanie tak wielu
zawałów, odkrycie nowych nieznanych dotąd fragmentów podziemi oraz
dokonanie dokładnej inwentaryzacji obiektów podziemnych i naziemnych.
Ponadto, dzięki życzliwości wielu osób, zaistniała możliwość skorzystania z
wielu nieznanych dotąd faktów dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim
im dziękuję.
Natomiast moje specjalne podziękowania winien jestem człowiekowi, który
przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat największych tajemnic
Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie
z nich mogę ujawnić.
WPROWADZENIE
Mniej więcej pośrodku rozległego pasma Sudetów, w tzw. Sudetach
Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opawską), leżą
Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomiędzy Wałbrzychem a
Przełęczą Srebrnej Góry na długości ponad 25 km. Od północnego zachodu
Góry Sowie ograniczone są Górami Wałbrzyskimi (w rejonie Doliny
Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od południowego zachodu
Doliną Włodzicy, a od wschodu (poprzez Uskok Brzeżny) graniczą z krainą
geograficzną, której polska nazwa brzmi Dolny Śląsk, niemiecka natomiast
Niederschlesien.
Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów porośniętych w
części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzystywanych pod uprawy.
Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych szczytach,
stromych zboczach, od których odchodzą krótkie grzbiety poprzecinane
głębokimi dolinami licznych potoków. Jednak t o n i e potoki, lecz wody
podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa będzie w tej książce.
Tworzą one bowiem specyficzny układ cieków i żył wodnych, który okazał się
idealny dla niemieckich planów związanych z Górami Sowimi. Ważne dla owych
zamierzeń było również doskonałe ukształtowanie terenu, a także jego
stosunkowo rzadkie zaludnienie oraz bogate zaplecze surowcowe (węgiel
kamienny i energia elektryczna). Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz
kolei, pozwalała na łatwe dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejonów gór.
Umożliwiały one wywiezienie w głąb Rzeszy sporych ilości ładunku, bez
niepotrzebnego i kłopotliwego zwracania na to uwagi osób postronnych. A
ponieważ nowych dróg oraz torowisk nie trzeba było budować, to i nagłe
„uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie niezauważalne.
Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego terenu jest
sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez Mariusza Kisiela
doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się, że Góry Sowie są częścią
składową potężnego węzła łączności o kryptonimie „Rüdiger", który swoim
zasięgiem obejmował FHQ Riese. W jego skład wchodzą: przyłącza dla
pociągów specjalnych w tunelach kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca
oraz co najmniej dwie centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w
nieustalonej lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele-
graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania stwierdzają, iż
ważnym elementem związanym z powyższym tematem były również stacje
wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka.
W tym ustronnym rejonie Gór Sowich życie toczyło się spokojnie aż do
pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami przejął pewien
człowiek niepozornej postury - nazywał się Adolf Hitler. Pod jego rządami
omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień uprzemysłowienia i stały się
trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec.
Pod koniec 1944 roku miały one również zostać jedynym miejscem, do którego
nie dotrze zawierucha wojenna, a zlokalizowany tam przemysł będzie mógł
funkcjonować bez zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbrojeniowym. A
działo się w Górach Sowich wiele, bardzo wiele...
Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser - niemal
każda górska miejscowość ma „swoją" kopalnię, sztolnię czy też szyb
wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do ulokowania
na nim wielu zakładów zbrojeniowych, których byt w głębi Rzeszy był już
zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i oddalone od teatru
działań wojennych Góry Sowie „wpadły w oko" strategom z Naczelnego
Dowództwa. Pojawił się „stwór", który do życia potrzebował dobrych dróg,
kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza surowcowego, wielkiej ilości wody,
niewielu świadków i zwartych, gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł
właśnie tutaj - w Górach Sowich - rozpoczął bez przeszkód swój wzrost,
osiągając ostatecznie adekwatne do nazwy rozmiary. Był naprawdę
OLBRZYMI
1
Więcej na ten temat w rozdziałach: „Pozostałości" i „Sieć telefoniczna w FHQ Riese".
CZĘŚĆ I
OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH
Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze III Rzeszy
położyły duży nacisk na zapewnienie sobie odpowiednich warunków
bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych systemów podziemnych
kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie zbudowano trzy schrony: dla Führera,
Bormanna i Brigadeführera Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie
prawie każdy bardziej znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron
przeciwlotniczy. W szczególności zaś lubowali się w nich: Hitler, Göring i
Bormann. Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny schron zarówno
pod rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod Norymbergą. Co
ciekawe, wzdłuż drogi z Karinhall do Berlina stały w regularnych odstępach
potężne, żelbetowe bunkry, aby w razie nalotu Göring mógł się natychmiast
schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu Pracy - Robert Ley - gdy zobaczył
skutki trafienia ciężkiej bomby w schron publiczny, interesował się tylko
grubością jego stropu. Wynikało to z faktu, że posiadał podobny w swojej
posiadłości na przedmieściach. Hitler przesadnie dbał o własne życie, np.
uwielbiał szybką jazdę samochodem, dopóki nie zobaczył skutków wypadku
drogowego. Wtedy momentalnie zakazał swojemu kierowcy przekraczania pręd-
kości 80 km/h. Fiihrer lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił
specjalną czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali.
W jego samolocie zamontowano specjalną pancerną kabinę-kapsułę ze
spadochronem, w której odbywał podróż. Do samolotu tego Hitler i tak bał się
wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf 200 Condor z chowanym podwoziem, a
nowości techniczne go przerażały. Jak wiemy Führer posiadał także sobowtórów.
Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler planował się
udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych schronów. Grubość ich stropów
rosła wraz ze zwiększającym się wagomiarem bomb i w 1945 roku osiągnęła
około 8 metrów żelbetonu, często pokrytego 2-3 metrową warstwą ziemi.
Podobnie rzecz miała się z naczelnymi dowództwami armii. Wybudowano
dla nich wiele polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w
pobliżu kwater Führera. W rejonie Berlina powstały kwatery dla OKW, w
Dahlem, Zossen oraz w Wünsdorf dla Naczelnego Dowództwa Wojsk
Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berlinie dla OKM.
Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego kierowania siłami zbrojnymi
III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w Zossen. Powstał tam cały
zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które na zewnątrz przypominały domki
mieszkalne, tymczasem były połączone siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w
Zossen wykorzystywano przez całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszcze-
gólnych kampanii wojennych powstawały coraz to nowe kwatery - np. dla
kierowania działaniami wojennymi na zachodzie powstały aż cztery zespoły
kwater:
I
- w górach Taunus - zamek Ziegenberg (kryptonim Adlerhorst) dla
Hitlera i Dowództwa Sił Zbrojnych, zamek Kransberg dla OKL oraz
schrony w pobliżu Giesen (kryptonim Gisela) dla OKH. Kompleks ten
zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale zamaskowanych,
potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano dopiero w grudniu 1944
roku, podczas ofensywy w Ardenach,
II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg),
III - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów dowództw,
IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla Führera i
jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg (kryptonim Forsterei)
dla OKH.
W trakcie działań wojennych przeciw Grecji i Jugosławii Naczelne
Dowództwo oraz Führer przebywali w pociągach specjalnych, ukrytych w
tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część dowództwa
przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych korzystano także w
początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzieckim. Wtedy też w okolicy
Spały powstały dwa żelbetowe schrony mające chronić pociągi specjalne przed
skutkami nalotów. Miały one po 380 m długości, 15 m szerokości i 10 m
wysokości. Grubość żelbetu dochodziła do 3 m. Wewnątrz, obok peronu,
znajdowały się pomieszczenia do pracy i odpoczynku.
W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie ZSRR, w
Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną wielką i najbardziej
chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw. Wilczy Szaniec. W skład
tego kompleksu wchodziło siedem grup schronów, przewidzianych dla
wszystkich naczelnych organów państwa.
•
W lesie koło Gierłoży zlokalizowano główny zespół schronów, w
których przebywał Führer, jego otoczenie i OKW. W skład zespołu wchodziło
kilkanaście żelbetowych bunkrów, przy czym główny bunkier Führera miał strop
o grubości blisko 8 m. Poza tym powstało tam wiele baraków i budowli
pomocniczych. W pobliżu, na południe od szosy Giżycko-Kętrzyn, znajdowało się
lotnisko polowe.
•
W lesie koło miejscowości Przystań (w pobliżu Węgorzewa) znajdowała
się kwatera polowa wojsk lądowych - Anna. W jej skład wchodziło kilka
bunkrów i baraków a także schrony mieszczące urządzenia techniczne (siłownia,
ciepłownia itd.). Łączyła się bez jakiejkolwiek granicy z kwaterą wojsk
kwatermistrzowskich - Quelle — która także miała kilkanaście żelbetowych
schronów o grubości stropów 2 i 4 m.
•
W pobliżu jeziora Śniardwy, koło miejscowości Ruciane, zloka-
lizowano kwaterę główną dowództwa wojsk lotniczych - Robinson.
•
Polowa kwatera dowódcy SS i policji mieściła się w miejscowości
Mamerki, gdzie powstało także kilka żelbetowych bunkrów.
•
Polowa kwatera szefa kancelarii Rzeszy ulokowana została w
schronach koło wsi Radzieje.
•
Polowa kwatera Ministra Spraw Zagranicznych miała swoją siedzibę
na zamku Sztynort.
Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i drutem
kolczastym, wzmocnione patrole bez przerwy przeczesywały okolicę, zaś
wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki bezpieczeństwa.
Ponadto w Winnicy na Ukrainie powstała tymczasowa kwatera główna
(kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej i kaukaskiej. Składała
się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków, rozproszonych po lesie. Do
kierowania operacjami przeciwko Aliantom, w przypadku ich lądowania we
Francji, przygotowano dwie kwatery główne, z których jedna położona była koło
Soissons (kryptonim W2, czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu
kolejowym w miejscowości Margival (W3). Poza tym jeszcze jedna kwatera
znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie znamy
natomiast dokładnej lokalizacji kwatery o kryptonimie Brunhildę.
Prawdopodobnie mieściła się koło Metz, tuż przy granicy Francji z
Luksemburgiem. Inne mniej znane kwatery znajdowały się w Pullach koło
Monachium (S3 Siegfried), w zamku Kessheim koło Salzburga oraz w Bad
Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba luksusowa rezydencja Führera istniała
w alpejskiej miejscowości Obersalzberg (S3 Serail), gdzie obok wspaniałego
domku wypoczynkowego na szczycie „prywatnej góry" Hitlera - Zugspitze -
wybudowano niewielki zamek, umeblowany bogato w stylu kajutowym.
Prowadząca do zamku szosa (jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do
wykutego w skale szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego
Gniazda - tak bowiem nazwano ów zamek.
Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz wybudowania
dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one znajdować w Turyngii oraz na
Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w
największej tajemnicy w dolinie Jonasza (Jonastal). Z braku oryginalnych
dokumentów cały ten obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec
wojny został on częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w
1947 roku stacjonujące w dolinie wojska radzieckie dokonały ostatecznego
zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się odnaleźć część
dokumentacji technicznej obiektu z 1945 roku, którą wykonało lokalne biuro
geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji tej wynika, że zinwentaryzowano
wówczas 2 135,8 m sztolni (z których 620 m było obetonowanych) i 817 m
wyrobisk poprzecznych. Puste przestrzenie między betonem zapełniano żużlem.
Ściany i sufity miały być zaizolowane supremą a następnie otynkowane.
Planowano tam elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z
zewnętrznego zbiornika. W pobliżu obiektu powstały dwie centrale
telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę prowadzono do
kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na nadchodzące wojska
amerykańskie. Do środka tego gigantycznego obiektu prowadziło aż 25 wejść.
Warto też dodać, że istnieją pewne przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto
wiele transportów z drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na
wystrój przyszłej kwatery. Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne,
kwatera ta wymieniana jest jako jedno z przypuszczalnych miejsc ukrycia
Bursztynowej Komnaty.
Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest nieco
bardziej skomplikowana. Do dziś bowiem nie udało się precyzyjnie określić
jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej wymieniany
jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie możemy natomiast
stwierdzić czy obiekty rejonu Walim - Głuszyca miały także należeć do
kwatery, czy też planowano wykorzystać je dla potrzeb przemysłu
zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty jako S3 Riese, to
znaczy kwatery, ale może to być tylko sprytny wybieg, który miał na celu
ukrycie lokalizacji supertajnych zakładów Wunderwaffe. Nie wiemy tego na
pewno, dlatego też musimy brać pod uwagę obie możliwości.
W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:
„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20 czerwca 1944
roku poinformowałem, że przy rozbudowie jego głównej kwatery
pracuje aktualnie 28 tys. robotników... Według mojego pisma do
adiutanta Hitlera do spraw Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku
na budowę schronów w Kętrzynie wydano 36 min RM, na schrony w
Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów Olbrzym
(Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do wykonania tych
budów potrzeba było, według mojego pisma, 257 tys. m betonu
zbrojonego stalą, wykonano 213 tys. m tuneli, 58 km dróg z
sześcioma mostami i 100 km rurociągów. Tylko sam projekt 'Olbrzym'
pochłonął więcej betonu niż w 1944 roku przyznano ludności cywilnej na
budowę schronów"
Cytuję ten tekst, podobnie jak wszyscy inni piszący o podziemiach Gór
Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go dlatego, żeby
uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono w „Olbrzyma". Gdy trwała
wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu potęgi, do kierowania swoją machiną
wojenną wystarczały im skromne" bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała
się ku końcowi i nie było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację
projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne kilkakrotnie! Dlaczego?
Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszystko na to wskazuje.
2
Speer Albert, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990
CZĘŚĆ II
BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ
W 1943 roku stało się dla Niemców jasne, że ich przewaga w powietrzu
należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równocześnie prowadzić
równorzędnej walki na rozległym teatrze działań wojennych oraz skutecznie
bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami Aliantów. Zapewnienia Goringa, że
żaden obcy samolot nie pojawi się nad terenem Niemiec, można już było
spokojnie włożyć między bajki. Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie
było w stanie tego zmienić.
Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpoczęciu
wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna sytuacja swego
rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali Brytyjczycy. Po kilku
miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na niemieckie miasta i zakłady
zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty miały miejsce już w 1939 roku, jednak
były to sporadyczne przypadki, jako że Bomber Command posiadało w tamtym
czasie bardzo ograniczoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940
roku RAF rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia
do inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką Brytanię
(operacja Lew Morski - niem. Seelöwe), wiosną 1940 roku bombowce
brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i fabryki samolotów.
Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały się jednak nieskuteczne.
Ponieważ niemiecka obrona przeciwlotnicza zadawała Aliantom wielkie straty,
zimą 1942 roku wydano rozkaz do rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na
niemieckie miasta. Głównym wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur
Harris, dowódca Bomber Command. Jego samoloty swój pierwszy „występ"
miały nad Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał
miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał w pełni grozę nalotów
dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Hamburgu, gdzie między 24 lipca a 3
sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7 nalotów, które zrównały miasto
z ziemią. Straty w Hamburgu oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld
USD. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że to właśnie Hamburg ujawnił
wszelkie braki w systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dosta-
tecznej ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały
w początkowym okresie wojny dobrych, nocnych samolotów myśliwskich,
zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych alianckich bombowców.
Alianci tymczasem coraz częściej i skuteczniej obracali w puch niemieckie
miasta i przemysł. Ginęły więc miasta, dziesiątki tysięcy ludzi, płonął ich
dobytek. Sytuacja uległa poprawie w latach 1944-1945, jednak mimo że straty
Aliantów rosły, nie zaprzestali oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich
częstotliwość. W nocy z 16 na 17 lutego 1945 roku angielskie lotnictwo
dokonało największej masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami
Drezna zginęło ponad 200 tys. ludzi. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem ten
typowo terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strategicznego.
Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy kwietnia
1945 roku i spowodowała ogromne zniszczenia w ich zwartej zabudowie.
Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w 95,6%. Sam Berlin
przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak lotnictwo Aliantów działało nie
tylko nad miastami. Alianccy dowódcy uważali, że należy także walczyć z
przemysłem. Niemcy potrafili jednak dobrze chronić swoje zakłady
zbrojeniowe. Dużo fabryk umieszczono w betonowych schronach i doskonale
zamaskowano. Zabezpieczenia te spowodowały, że ówcześnie stosowane
bomby musiały przejść ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku
produkowano bomby 2000-funtowe (910 kg.), to w 1945 roku używano już
„potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie wzrastała
także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osiągnęła ona wartość
około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla ludności cywilnej około 4 m.
W ten sposób ciężko było jednak zabezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów
zbrojeniowych i straty w niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły.
Pierwszym większym i udanym nalotem na fabryki zbrojeniowe było
zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942 roku.
Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż systematycznie
wzrastał zasięg bombowców. Wizytujący w listopadzie 1943 roku zakłady
Junkersa, naczelny dowódca Luftwaffe - Hermann Göring — wydał rozkaz
przeniesienia części taśm produkcyjnych do koszar w Zittau oraz do budowanej w
górach nad Łabą podziemnej fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa
Rzeszy rozpoczęli dokładne penetrowanie całych Niemiec w poszukiwaniu
kopalń, jaskiń i tuneli nadających się do uruchomienia w nich produkcji
zbrojeniowej. Prace adaptacyjne w tych obiektach należały do Centralnego
Urzędu Planowania (Zentrale Planung), działającego od października 1943 roku.
W pobliżu Monachium i koło Gendorf, w lasach wschodniej Bawarii,
powstały dwa wielkie zakłady Messerschmitta. Przykładowo w Gendorf
(kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i 35 m
wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a w środku na
8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262 powstała także w
kopalni piasku porcelanowego w Kahla w Turyngii. Zakłady wyposażone w
najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę REIMAHG im Kahla. Był to skrót od
nazwy: REIchs Marschall Hermann Göring, a ich kryptonim brzmiał Lachs.
Podziemne wyrobiska zakładów miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90
000 m2, w których produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały
też montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i
Schwarzt w Tyrolu (wyrobiska kopalni miedzi), Oberammengau (kryptonim
Cerusit), Jenbach (kryptonim Almandin), Igling, Engeln, Kaufening
(kryptonim Fritz) oraz Augsburgu (kryptonim Arno). Kolejną wielką
montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt Georgen koło Gusen.
i nosiła kryptonim B5 Bergkristall. Montowano
w niej odrzutowe Me 262.
Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa specjalnego są,
wspomniane już wcześniej, zakłady Junkersa w górach nad Łabą niedaleko
Dessau (dah). Zbudowano je w górskiej dolinie wewnątrz stosunkowo
niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów prowadziło 6 tuneli,
z których dwa były przelotowe i miały po 1 800 m długości. Dodatkowo do
3
Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS
obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu. Przekrój tuneli był prostokątny o
wymiarach: 12,5 x 7 m. Obiekt składał się z sieci równoległych komór
połączonych chodnikami. Ogólna kubatura wynosiła ponad 5 mln m3,
powierzchnia około 700 000 m2. Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał
bezpieczeństwo przed bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego
załoga składała się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks (pod kryptonimem
Reh), przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej kopalni potasu
w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in. fabrykę samolotów
Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę silników BMW oraz zakłady
Siemensa.
Wszystkie te prace spowodowały, że Aliantom nie udało się zatrzymać
produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku wyprodukowano w
Niemczech blisko 25 tys. sztuk samolotów, to w 1944 roku, w czasie
największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.
W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze dalej.
Oto plan „programu Geilenberga":
•
8 zakładów destylatorni (zlokalizowanych w kamieniołomach i w
stokach gór w Niemczech środkowych i Austrii) miało produkować półfabrykat
wyjściowy do dalszej obróbki w ilości 648 tys. ton rocznie. Zakłady te miały
kryptonim Offen I-VIII.
•
4 rafinerie zlokalizowane w sztolniach i jaskiniach, które miały
przerabiać ropę przygotowaną wcześniej w destylatorniach. Rafinerie te nosiły
kryptonim Dachs i mieściły się w: Jakobsberg w Westfalii (Dachs 1), Ebensee w
Austrii (Dachs 2), Havlickuv Brod w Czechach (Dachs 3), Osterode w Górach
Harzu (Dachs 4). Fabryki te miały rozpocząć pracę w styczniu 1945 roku i
produkować 564 tys. ton paliwa rocznie.
•
Taube - zakład krakingowy o produkcji 276 tys. ton zlokalizowano w
sztolni w Ebensee w Austrii.
•
Kuckkuck - zakład produkcji benzyny syntetycznej o wydajności 240
tyś. ton zbudowano w Górach Harzu wewnątrz góry Kohnstein.
•
Meise - zakład katalizy o produkcji 158 tys. ton w Górach Harzu.
•
Zakład produkcji benzyny syntetycznej o kryptonimie Schwalbe i
wydajności 1 min ton. Został zlokalizowany w starym kamieniołomie koło
Neuenrade.
Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw płynnych
pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca. Zdołano uruchomić
bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto jeszcze dodać, że plan ten
był ostatnią deską ratunku dla przemysłu niemieckiego. Alianci tymczasem mieli
przygotowany plan całkowitego zniszczenia przemysłu paliw płynnych w
Rzeszy (poprzez bombardowania), do realizacji którego potrzebowali 25
pogodnych dni.
Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo budowanymi
podziemiami, wykorzystano istniejące stare kopalnie, jaskinie, piwnice
zamkowe, piwnice browarów, tunele metra i kolei a także wszelkie inne
„podziemne pustki". Samych tylko tuneli kolejowych wykorzystano około 50.
Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:
•
Auerhahn - tunel w Tuttlingen,
•
Birkhahn - tunel w Wiesenstein,
•
Dompfaff - tunel w Bleicht,
•
Eisvogel - tunel w Oberndorf i wiele innych.
Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browaru Hansa
w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w Plauen. Sztolnie
w kamieniołomach w Lammle dały tymczasem schronienie zakładom o
kryptonimie Obsidian I i Obsidian II, zaś stare sztolnie w Rottleberode
zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podziemiach twierdzy Erfurt ulokowano
zakłady o kryptonimie Tanne, natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben
Emael swoją pracę rozpoczęły zakłady o kryptonimie Maiglocken. W
Litomierzycach w Czechach zlokalizowano potężny kompleks zbrojeniowy,
mający produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do
różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o kryptonimie
Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są to tylko wybrane
przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk zbrojeniowych.
Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli Vergeltungswaffe.
Ich montownie byty bowiem szczególnie pilnie tropione przez Aliantów i
niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku ponad
600 bombowców RAF-u, pod dowództwem płk J. H. Searby'ego, dokonało
nalotu na ośrodek badań rakietowych w Peenemunde na wyspie Uznam. W
wyniku poczynionych zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących
w końcowej fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz
rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa, podjęto
decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W miejscowości Blizna, na
istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o kryptonimie Heidelager. Wkrótce
zaczęto przeprowadzać na nim próbne odpalenia rakiet V-2, dowożonych z
głównej montowni w Górach Harzu. Tam bowiem, w wapiennym masywie góry
Kohnstein koło Nordhausen, wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o
kryptonimie Dora. Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle
tunele, oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi komorami w
liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymiary: 12,5 x 8,5
m. Wiele komór podzielono dodatkowo na dwie kondygnacje, na górnej
urządzając biura i magazyny. W północnej części wyrobisk, noszących nazwę
Nordwerke i obejmujących komory 1-27, zlokalizowano linię montażu
latających bomb V-l, natomiast w części południowej produkowano rakiety V-2.
W części tej (w tunelu A) przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i
gotowych rakiet, a w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której prze-
suwał się podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15
km, powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m Wewnątrz rozlokowano
ponad 20 tys. najnowocześniejszych obrabiarek i agregatów wymagających
szczególnych warunków mikroklima-tycznych. Aby sprostać tym wymogom,
powstało 12 szybów wentylacyjnych, które zapewniały cogodzinną wymianę
powietrza w obiekcie. Nowoczesne urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą
temperaturę 17°C i wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie
sprawiały, że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.
Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych obiektów
jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykładowe kompleksy
miały mieć następujące parametry:
•B11 Eber-251 tys.m2,
• B12 Kaolin - 600 tys. m2.
B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko 20-krotnie
większy od znanych obecnie podziemi w Górach Sowich. Miał to być także
największy ze wszystkich podziemnych obiektów zbrojeniowych podległych
WVHA der SS. Gwoli ścisłości, jeden z dwóch największych, bowiem
wszystko wskazuje na to, że drugim z owych gigantów miał być... S3 Riese!
Z zakładami Dora powiązany był inny podziemny zakład firmy Borsig w
Düseldorfie, który produkował zbiorniki napędowe i nosił kryptonim Berta.
Głowice bojowe produkowano w fabryce Laura we Frankfurcie, płynny tlen
powstawał w fabryce o kryptonimie Helene w Puchheim, zaś zapalniki
wytwarzano w Rothenstein koło Jeny (kryptonim Albit). Wymienione tutaj
zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i pracowały nieprzerwanie
aż do końca wojny. W efekcie dawały one Führerowi tysiące rakiet, którymi
dokonywano ataków „odwetowych" za zniszczone niemieckie fabryki i miasta.
Omówione dotychczas niemieckie podziemne fabryki nowych broni nie
zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była budowana
we wnętrzu wzgórza koło Eperlecques, 30 km na południe od Dunkierki.
Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w Wizernes, w żelbetowym
bunkrze o średnicy 90 m, natomiast w Watten, Wizernes, Predefin, Siracourt,
Rinxent i Lottinghen budowano wyrzutnie. Ponadto powstawała też baza
radarowa dla przyszłych wyrzutni, która miała się znajdować w Predefin.
Natomiast niedaleko Eperlecąues, we wnętrzu niewielkiego wzniesienia obok
Mimoyecques, powstawał jeden z najtajniejszych obiektów III Rzeszy.
Budowano tam mianowicie gigantyczną działobitnię nowej superbroni V-3.
Obiekt nosił kryptonim Wiese.
Warto tutaj dodać, że cały mechanizm powstawania nowych fabryk
zbrojeniowych dla Broni Odwetowych (Vergeltungswaffe) oraz tzw.
Cudownych Broni (Wunderwaffe) podlegał WVHA der SS, czyli Głównemu
Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W" dzielił się na:
•
Przedsięwzięcia A - budowa podziemnych obiektów różnego
przeznaczenia o kryptonimach Al, A2, A3 itd.,
•
Przedsięwzięcia B - budowa podziemnych obiektów specjalnego
przeznaczenia o kryptonimach B1, B2, B3 itd.,
•
Przedsięwzięcia S - tzw. budowy specjalne, tzn. kwatery główne i
fabryki broni specjalnych o kryptonimach S1, S2, S3 itd.
Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1. Przedsięwzięcia A:
•
A5 Heinrich - Rottleberode,
•
A6 Wilhelm - Wansleben,
•
A8 Goldfisch - Obrigheim.
2. Przedsięwzięcia B:
•
B1 Zement - Ebensee,
•
B2 Malachit - Langenstein,
•
B8 Bergkristall — St. Georgen,
•
B11 Eber — Niedersachsenwerfen,
•
B12 Kaolin - Wolffleben.
3. Przedsięwzięcia S:
•
S3 Riese - Bad Charlottenbrunn,
•
S3 Olga - Jonastal,
•
S3 Serail — Obersalzberg,
•
S3 Siegfried - Pullach,
•
S3 Rüdiger - Waldenburg/am Schl.
Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo ważne
obiekty powiązane z kwaterami. Jak już wspomniałem, na liście kodowej
podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się ponad 800 pozycji,
z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukończone i prowadzące produkcję.
Ogółem wybudowano 13 mln m2 powierzchni fabryk z planowanych 94 mln.
To właśnie dzięki tym poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko
rosła, mimo wzrastających bombardowań.
W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną rolę
wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te znajdowały się
poza zasięgiem alianckich bombowców, od samego początku wzbudzały
zainteresowanie kierownictwa Sztabu Myśliwskiego. Mało tego, po pewnym
czasie ziemie te zaczęto nawet określać mianem „schronu Rzeszy", co chyba
najlepiej świadczy o roli jaką im wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej
III Rzeszy. Kiedy rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na
Dolny Śląsk zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w
październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys. przesiedleńców
- tzw. Luftkriegsbetroffene. Na tereny te rozpoczęto też przenoszenie
ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym personelem (październik
1943 roku ponad 12 tys. pracowników). Szczególną rolę przywiązywano do
jak najszybszego uruchomienia produkcji w przeniesionych z Essen do
Głuszycy zakładach koncernu Kruppa (bwn). Miano w nich produkować
podzespoły do Me 262.
Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie Dolnego
Śląska:
•
Afra- Jawor,
•
Balthasar - Strzegom,
•
Beate — Namysłów,
•
Birnbaum - Twierdza Kłodzko,
•
Eisenglanz — Leśna,
•
Else - Zgorzelec,
•
Lehm —Bolków,
•
Seehund - Sobótka,
•
Sylvinit - Kowary,
•
Trude —Nysa,
•
Willemit - Grochów, koło Kłodzka.
Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie, bowiem
wiele z powstających nie posiadało jeszcze kodów. Piechowice, Mieroszów,
Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu przykłady. Podobnie ma się
sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich.
Ponadto na terenie Dolnego Śląska zlokalizowano jeszcze co najmniej
kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji mamy
tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać to na liście
kodów, gdzie obok kodu fabryki pozostaje puste miejsce na jej lokalizację.
Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie udało się trafić na ich
ślad.
Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca wojny
niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną
dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie przekształciły ten rejon w
jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności cywilnej. Urządziły tu również
dziesiątki skrytek dla wszelkiego rodzaju dóbr materialnych, zdobytych
zarówno na podbitych narodach jak i przewiezionych z terenów Rzeszy.
Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmasowanych
nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie udało się złamać
potęgi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który właśnie w okresie
największego nasilenia nalotów osiągnął najwyższy poziom produkcji, dając
armii broń do dalszego prowadzenia walki. Trzeba także przyznać, że nie
byłoby to możliwe bez ogromnych ofiar i wyrzeczeń, wyjątkowo
zdyscyplinowanego społeczeństwa niemieckiego oraz bez sprowadzenia
najważniejszych gałęzi przemysłu pod ziemię, dzięki czemu nie przerwał on
produkcji ani na jeden dzień, co w warunkach, w jakich to realizowano, jest
naprawdę zadziwiające.
CZĘŚĆ III
POCZĄTKI BUDOWY
Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na powierzchni
około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych należały: Wielka Sowa
(Hohe Eule), Włodarz (Wolfsberg), Jedlińska Kopa (Saalberg), Moszna
(Mulenberg), Soboń (Ramenberg), Osówka (Sauferhöhen), Ostra (Spitzenberg),
wzniesienia Działu Jawornickiego (Mittelberg), Gontowa
pas wzniesień, który ciągnie się od Gontowej aż po Włodykę, Książówkę i
Tyńcową. Ponadto prace prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o
nazwie Wilk (Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres
prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie podziemnych wyrobisk we
wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych żelbetowych budowli.
Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na pewno) i
co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi kompleksami w Górach
Sowich są:
•
Włodarz,
•
Osówka,
•
Jugowice Górne,
•
Soboń,
•
Rzeczka,
•
Sokolec,
•
oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ.
Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych kompleksów: na górze
Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypuszczenia, że kompleks na górze
Wielka Sowa to gotowy i całkowicie ukończony system. Ponadto, na terenie objętym
budową znajdują się jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one
jednak związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o podziemnych
4
Góra Gontowa jest nieco oddalona od głównej części budowy i położona niedaleko
Sokołca.
tunelach w Głuszycy.
Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub budowli
które znajdowały się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Chodzi tutaj o takie
miejscowości jak: Walim (Wüstewaltersdorf), Rzeczka (Dorfbach), Głuszyca
(Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec (Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen),
Zimna Woda (Kaltwasser), Kolce (Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule),
Ludwikowice Kłodzkie (Ludwigsdorf) oraz Książ (Fürstenstein). Rozmieszczenie
wszystkich kompleksów w Górach Sowich, lokalizację obozów oraz zasięg
poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.
Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego Śląska w
zasadzie juz około 1940. Wtedy to, w związku z masowym wcielaniem
obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na tereny Dolnego Śląska
pierwsze transporty polskich jeńców wojennych. Wraz z upływem czasu liczba
robotników zaczęła wzrastać. Dla przykładu, 25 września 1941 roku przebywało
tam 96 836 robotników, zaś 15 sierpnia 1944 roku było ich już 256 996.
Ogromną część wśród pracujących stanowili jeńcy wojenni, którzy na mocy
Konwencji Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z
przemysłem zbrojeniowym. Kiedy zatem zapadła decyzja o rozpoczęciu prac
budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie brakowało. W
początkowym okresie budowy ( wiosna 1943 roku) kierownictwo
przedsięwzięcia podporządkowane zostało specjalnie utworzonej w tym celu
spółce akcyjnej o nazwie Śląska Wspólnota Przemysłowa (Schlesische
Industriegemeinschaft AG). To właśnie ona zaczęła wykorzystywać rzesze
skierowanych w ten rejon robotników.
Kierownictwo spółki miało swoją siedzibę w Jedlinie Zdroju. Struktura
organizacyjna spółki przedstawiała się następująco: na jej czele stał Hatwig,
któremu podlegała placówka o nazwie Frontführung. Była ona zarazem
właściwym kierownictwem budowy i poprzez komendantów zarządzała
obozami robotników. Z Pomocą wydziału sanitarnego (pod kierownictwem
Oberwachtführera Lachmanna) miała także zapewnić robotnikom opiekę
lekarską. Siedziba Frontführung mieściła się w Walimiu, a szefem owej
placówki był Kramer. Własnego lekarza do nadzorowania obozów kierownictwo
uzyskało dopiero 9 lutego 1944 roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb
spółki oddano znaczną część przybywających na Śląsk robotników, a w
listopadzie 1943 roku rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów
w Górach Sowich. Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein-
schaftlager), w większości zlokalizowane w budynkach zakładów
włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to następujące
obozy:
•
Lager I im Wüstewaltersdorf (Walim),
•
Lager II im Dörnhau (Kolce),
•
Lager III im Wüstegiersdorf (Głuszyca),
•
Lager IV im Ober Wüstegiersdorf (Głuszyca Górna).
W początkowym okresie w obozach tych miało przebywać około 5 200
robotników.
Obóz nr 1 założono w piętrowym budynku przędzalni Websky GmbH.
Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio oraz Polacy,
Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z okupowanych terenów ZSRR.
Obóz posiadał dwie filie. Pierwsza mieściła się w starej kuchni przędzalni
Websky. Przebywało tam 40 Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją
siedzibę w restauracji Gasthaus zum Bergfrieden.
Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie przebywali
głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego obozu pracowali przy
pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie dróg.
Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki włókienniczej
(obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.
Natomiast obóz nr 4 w Głuszycy Górnej ulokowano w budynkach fabryki
włókienniczej, koło wiaduktu kolejowego linii kolejowej Wałbrzych-Kłodzko.
Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.
Według stanu na koniec marca 1944 roku w obozach spółki przebywało
ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przedsięwzięcia budowlanego ich
liczba wzrastała szybko i docelowo miała osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy
jednak do tego nie doszło, bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne
Dowództwo wydało rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację
Todta (OT). Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko
to działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował prace
w Górach Sowich. Szefem tego departamentu został inż. Xavier Dorsch z
Ministerstwa Rzeszy ds. Zbrojeń i Produkcji Zbrojeniowej. Kierownictwo
techniczne budowy powierzono majorowi Wehrmachtu - Anthonowi
Dalmusowi natomiast sprawy finansowe przejął SS Hauptsturmführer Karl
Maria Hettlage. Tymczasem Naczelnym Dyrektorem całości był minister
przemysłu i zbrojeń III Rzeszy – Albert Speer. Warto w tym miejscu dodać, że
ludzie ci nigdy nie stanęli przed sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po
wojnie Xavier Dorsch był współwłaścicielem dużego biura konstrukcyjnego,
Karl-Otto Saur (zastępca A Speera) prowadził w Monachium biuro
dokumentacji technicznej i uczestniczył w produkcji rakiet, zaś Karl Maria
Hettlage był sekretarzem w bońskim ministerstwie finansów. Jedynie Albert
Speer został skazany na 20 lat więzienia jako główny zbrodniarz
wojenny.
W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych więźniów KL
Gross Rosen, wyznaczono osobę odpowiedzialną za dostarczanie ich w rejon
budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz Schmelter. Siedziba generalnego
zarządu budowy - której kryptonim w pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung
RIESE Sonderbauforhaben im Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie
urzędował także kierownik budowy - inż. Oberhahm. Wkrótce po przejęciu
budowy przez OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.
Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach Sowich, jest
technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest to o tyle
ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie wykorzystywanych wcześniej
rozwiązań technicznych. Część z nich była w latach wojny absolutną nowością i
trzeba było wielu lat rozwoju myśli technicznej, aby zaczęto je stosować
powszechnie.
Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze trzeba
było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A wyglądało to
mniej więcej tak.
Pierwsze transporty więźniów (zima 1943 roku) skierowane zostały do
budowy obozów dla dalszych tysięcy niewolników, którzy mieli niebawem
przybyć w Góry Sowie. Z cegły i pustaków stawiano murowane, piętrowe
baraki dla obsługi technicznej z OT, straży z SS oraz z przeznaczeniem na
najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, magazyn i revier. Były to zazwyczaj
budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi, na betonowych fundamentach,
stawiano drewniane baraki dla więźniów. Abram Kajzer - były więzień -
zapamiętał je następująco:
„Było to dość długie pomieszczenie, jak zresztą wszystkie inne.
Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach korytarza
było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały się zupełnie puste,
numerowane pokoje, bez prycz, bez stołków, tylko ściany z dwoma
oknami".
Warto zauważyć, że opisane baraki do złudzenia przypominają żelbetowe
budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach budowano także
bardziej prymitywne obiekty - tzw. fińskie celty Były to okrągłe baraki na
betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza tym często zdarzało się,
że więźniów lokowano w zwykłych namiotach lub wręcz w jamach
wygrzebanych w ziemi.
Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł czas na
przygotowanie placu budowy. Więźniów zatrudniono przy wyrębie lasów i
regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac, polegała na obudowywaniu
fragmentów koryta kamienno-betonowym murem oraz budowie przepustów,
małych tam i punktów czerpania wody. W tym samym czasie inne grupy
robocze plantowały i równały zbocza gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na
nim tory kolejki wąskotorowej. Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie
nią do wszystkich rejonów budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w
Głuszycy Górnej i Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać
tzw. główna droga ruchu. Biegła ona z budowanego właśnie dworca dla
pociągów specjalnych (w Kolcach) przez Osówkę, Mosznę, Włodarz do
Jugowic oraz poprzez odgałęzienie także na Soboń i dalej do Głuszycy.
Komanda robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem.
Następnie układano kamienny bruk; kamienia było sporo, bowiem właśnie
zaczęto drążyć podziemia. Zaczęły też powstawać żelbetowe magazyny i
platformy - tam swoją pracę rozpoczęły potężne betoniarki o pojemności 3-4
tys. litrów. Cementu był ogrom - jego składy zlokalizowano na platformach
obok betoniarek. Leżał w równych, wielkich jak dom stertach, worek przy
worku. Zaraz obok, w ogromnych żelbetowych zbiornikach (o przekroju
trapezu), zgromadzono duże ilości piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją,
natomiast kruszywo powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-
młyny do kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny
tłuczeń.
Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany; powstały
setki mniejszych lub większych wykopów, w których „wyrastały" różnorakie
budowle. Obok, w uprzednio przygotowanych rowach, inne grupy robocze
kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz kanalizację i wodociągi (sprawne
do dziś). W kompleksie Osowka rozpoczęto budowę specjalnej platformy
wyciągowej, która poruszała się po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był
transport kruszywa z położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z
betoniarkami Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do
zbocza i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym.
Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec.
Powoli w lesie „wyrastały" nowe magazyny, bunkry, wartownie i bu
dynki obsługi. Rosły składy cementu, piasku i kruszywa oraz hałdy
urobku z podziemi, w których dniem i nocą trwały gorączkowe prace.
Wydłużały się też podziemne labirynty...
Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże wybranie z
platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej platformy, przy pomocy
pneumatycznych świdrów i donaritu - materiału wybuchowego produkowanego
w pobliskiej fabryce amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich
- drążyło się tunel. Z reguły nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m,
przy czym poboczne otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia
zasięgu wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było
gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie opadł
pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando odpowiedzialne za
załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi, metalowymi tykami strącali
wiszące u stropu, poruszone wybuchem skały. Kiedy skończyli (a koniec często
był tragiczny, bowiem powstawał zawał grzebiący dziesiątki osób), na ich
miejsce wkraczali ładowacze. Do stojących z tyłu wagoników przerzucali oni
urobek. Dla lepszego załadunku kamienia, przed wybuchem stawiano na
przodku stalową płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się
dużo lepiej, a przede wszystkim szybciej.
Po oczyszczeniu tunelu z urobku, na
przodek znowu wchodzili wiertacze. Długimi na 2 metry świdrami nawiercali
ścianę, zakładali donarit i... koniec. Czas na drugą zmianę, która wchodziła na
przodek gotowy do odstrzelenia. Kilkanaście metrów dalej inne komanda kładły
tory kolejki, wzmacniały tunel drewnianą obudową oraz na wbitych w stropy i
ściany kołkach montowały instalację elektryczną do oświetlenia oraz do
odpalania nowych ładunków
. W tym samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka
metrów, zgodnie z postępem prac na przodku, zawieszony u stropu rurociąg o
średnicy około 500 mm. Było nim tłoczone do podziemi powietrze, w celu
wentylacji.
Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali, to pod lub
nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak samo po prawej i po
lewej stronie, a następnie wybierano skałę między nimi. W ten sposób
uzyskiwano komorę o wymaganej wielkości. W gotowych już odcinkach
korytarzy i komór kolejne ekipy rozpoczynały betonowanie. Montowano
szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton przygotowywany przez betoniarki
na powierzchni. Beton podawany był do podziemi specjalnym rurociągiem.
5
Jedna z takich płyt do dziś leży na przodku w sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,
6
W systemie istniało centralne odpalanie ładunków na wszystkich przodkach
jednocześnie, co bardzo przyśpieszało prace.
Ciśnienie w rurach uzyskiwano poprzez podłączenie go do wielkich
kompresorów, które stały obok wejść do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi
przez główny tunel lub szyb. W większych halach stosowano podwójny strop,
którego zadaniem było wygłuszenie i amortyzacja. Z kolei w betonowych
podłogach hal tworzono głębokie kanały, w których miały następnie biec
wszelkie instalacje niezbędne do funkcjonowania obiektu. W kilku
kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych oraz
transportowych. Natomiast w każdym wylotowym tunelu, po jego dwóch
stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe wartownie. Miały one
bronić obiekt przed wtargnięciem do niego osób niepowołanych oraz
zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz więźniów, którzy w nim
pracowali
Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:
„W okolice Głuszycy przywieziono mnie i innych na początku
grudnia 1942 roku. Byliśmy pierwszym transportem, który tam
umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało mi jako jedyna
pamiątka po tamtych ciężkich czasach, mam numer 48, co może
świadczyć, że przed nami nie było tam żadnych więźniów.
Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam budynek istnieje do dziś, ale
nazwy zakładu w tej chwili nie pamiętam). Z Wałbrzycha
przywieziono nas traktorami na odkrytych przyczepach. W transporcie
było około 200 osób. W samej fabryce dywanów, w której nas
skoszarowano, znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie
Polacy i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami
robotnicy innych narodowości. Wydaje mi się, że nie. Z czasem
dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w marcu 1943
roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie należy jednak
oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na oko".
Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek był nie
7
Obecnie wartownie te są w sowiogórskich kompleksach w różnym stanie zaawansowania; od
gotowych obiektów do początków drążenia komór.
opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie dostawaliśmy
tylko czarną kawę. Wojska w tym czasie nie było zbyt dużo. Przy
bramie, jak pamiętam, stał jeden umundurowany i uzbrojony
wartownik.
Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943 roku -
pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg. Plantowaliśmy
teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy oraz dowoziliśmy ręczną
kolejką szynową gruz i piach. Inni robotnicy pracowali przy innych
pracach. Podczas pracy pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to
przeważnie ludzie już nie pierwszej młodości. Nad planowością
wykonania robót czuwało kilku niemieckich majstrów.
Na początku marca 1943 roku zostałem zabrany z 42 innymi
więźniami do pracy przy drążeniu tunelu w górach. Tunel
zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy nas tam
zabrano, mieliśmy przed sobą tylko ścianę litej skały i stopniowo,
poprzez użycie dynamitu i wiertarek spalinowych, wchodziliśmy w
głąb góry.
Praca wyglądała w ten sposób, że nawiercaliśmy otwory
wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z lontem i
detonowaliśmy. Następnie wybieraliśmy rękoma powstały gruz do
kolib (wózki na szynach) i przewoziliśmy na zgniatarki. Stamtąd
kamień transportowano do budowy dróg. Po około tygodniu drążenia
w tej górze można już było wejść w głąb tunelu. Po wykopaniu około
10 m tunelu zabezpieczaliśmy strop drewnianymi ślepiami.
Przychodząc do pracy mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit
również był przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia
były zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu
tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały podczas
drążenia kamień, jak już pisałem, ładowano na koliby, które
sprowadzano po szynach w dół. Puste już wózki pchano pod górę
ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy kilkaset metrów
tunelu; ciężko mi dokładnie określić ile tego było, ale dużo. Po
miesiącu pracy w tunelu przeniesiono nas do pracy przy budowie
mostów i torów wokół góry. (...)
Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu tunelu w
drugiej górze w połowie 1944 roku. Ale trwało to krótko, bo około
dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko 3 lub 4 osoby (w środku
tunelu, a był on już dosyć długi). Pracując przy drążeniu tunelu w tej
górze miałem ciekawy przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory
wiertarką spalinową pod dynamit, nagle, z otworu zaczęła tryskać
woda. Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już w
tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować to miejsce i
wyznaczono inny kierunek kopania tunelu. Kilka dni później
przeniesiono mnie znowu do budowy dróg i mostów.
Po pracy w obozie rozmawialiśmy nieraz między sobą, gdzie kto
pracował. Słyszałem, że niektórzy pracowali przy drążeniu tunelu
pionowo od wierzchołka góry w głąb. W tym przypadku robotnicy,
którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wyciągarki, którymi wciągali
wózki na szczyt góry. Niestety w tej chwili nie pamiętam już kto gdzie
pracował i co to były za prace. W każdym bądź razie pracowało tam
wielu więźniów, wielu narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele
mniejszych i większych obozów".
W tym samym czasie na powierzchni powstawały tzw. budowle główne.
Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obiektu. W zasadzie
żadna z tych budowli nie została w całości ukończona. Podobnie było z
podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które znamy, bowiem wiele,
jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za zawałami mogą posiadać obudowę
żelbetową i być w znacznym stopniu wykończone.
Na terenie budowy w Górach Sowich zaangażowanych było ponad 40
specjalistycznych firm. Przedstawiam tutaj pełny wykaz tych firm z
wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała.
1.
Budowa sztolni: Sanger und Laninger, Kemma und Co., Sager und
Wörner, Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer, Tebe, Lenz,
Ackermann, Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin, Gepperdt, Hotze,
Krauss, Wayss und Freytag, Deutsche Hoch und Tiefbaugessellschaft, Messinger
oraz włoska firma Ghiseri.
2.
Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.
3.
Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma und
Co.
4.
Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.
5.
Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke, Pischel.
6.
Regulacja rzek i potoków: Lingen.
7.
Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.
8.
Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).
9.
Maszyny i osprzęt: Krupp AG.
10.
Demontaż: Websky.
Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który prowadził
roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z reguły do jednego
kompleksu.
Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zorientować się w
typach powstających obiektów.
Na „Wielkiej Budowie" możemy rozpoznać kilka rodzajów obiektów, które
miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budowle główne. Do
obiektów tych zaliczymy: „Kasyno", „Siłownię", podziemne przejście z
„Kasyna" do szybu w kompleksie Osówka, żelbetowe budynki budowane w
kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego przeznaczenia powstałe przy
wlotach sztolni nr 1 i 4 w kompleksie Włodarz, centralę telekomunikacyjną w
Rzeczce oraz wszystkie budynki techniczne powstałe na terenie wsi Jugowice
Górne. Ponadto należą do nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak i
zamknięte), przepompownie, przepływki przy drogach, tamy, przepusty,
studzienki, rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze
wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część torowisk po
zakończeniu budowy miała być przebudowana na drogi) oraz kamienno-
żelbetowe obudowy rzek i potoków.
Drugim typem są tzw. budowle pomocnicze, czyli wszelkie magazyny
materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę itd.),
fundamenty betoniarek, kruszarek kamienia, urządzeń przeładunkowych i
kompresorów, platformy wyciągowe na Osówce i Soboniu, sieć kolejek
wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami i wiaduktami, magazyny sprzętu
budowlanego (świdrów, łopat, kilofów, taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie,
stolarnie, tartaki itd.) oraz warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz
środków transportu. Do budowli tych zaliczymy także wszystkie żelbetowe
platformy, na których przygotowywano beton oraz wiele mniejszych obiektów.
Wszystkie obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania budowy i
po jej zakończeniu miały zostać rozebrane, a teren po ich lokalizacji
uporządkowany i zrekultywowany. Trzeba dodać, że do zespołu budowli
pomocniczych należy także zaliczyć (choć fakt ten jest makabryczny) wszystkie
funkcjonujące na terenie budowy obozy koncentracyjne i pracy przymusowej. Po
zakończeniu prac miały być one zlikwidowane, zaś więźniowie -jako
„wtajemniczeni" - mieli być wymordowani.
Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk obrony
przeciwlotniczej (w Głuszycy i Sierpnicach). W skład tej grupy wchodzą:
„duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy wartownie w kompleksie
Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i Książu oraz bunkier w Kolcach.
Warto też dodać, że w skład systemu obrony wchodziła również wieża
widokowa zlokalizowana na szczycie góry Wielka Sowa, na której umieszczono
punkt obserwacyjny obrony przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym
znaczeniu dla Olbrzyma zaliczymy jeszcze jeden, który, na swój sposób,
spełniał bardzo ważną rolę. W jego wnętrzu dbano bowiem o dobre
samopoczucie esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek
więźniów. Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten
mieścił kasyno oraz dom publiczny.
Na terenie budowy prowadzono zakrojone na szeroką skalę prace ziemne.
Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w związku z przyszłym
maskowaniem gotowych już obiektów, a także zacieraniem śladów po pracach
budowlanych.
CZĘŚĆ IV
HIMMELSTRASSE - CZYLI
OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI
Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na placu budowy
pojawiły się charakterystyczne żółto-brązowe mundury pracowników Organizacji
Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w budowie wszelkich obiektów specjalnego
przeznaczenia, to i w Górach Sowich prace nabrały tempa.
Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano czerpać z
KL Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie budowy obozem. KL
Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku z filii KL Sachsenhausen, na
zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się
około 1,5 km od wsi Rogoźnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych
lagrów III Rzeszy. Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący
na targanym huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz. Od
samego początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na
terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się zakładanie na zewnątrz
obozu macierzystego (Stammlager) obozów filialnych (Aussenkommando),
których liczba szybko rosła i pod koniec wojny przekraczała sto. W zasadzie
pierwsze transporty więźniów w Góry Sowie nie pokrywają się czasowo z
przejęciem budowy przez Organizację Todta. Już w zimie 1943 roku w
omawiany rejon skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za
zadanie przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów
narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz greckiej. Te
rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później znaleźli się tam także
jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na terenie Gór Sowich przebywało
w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów wysłanych ze stanu osobowego KL Gross
Rosen. Nie można jednak wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo
więcej obcej siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w
tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojennych. Wszystkim obozom
na terenie budowy nadano wspólną nazwę - przypuszczalnie w celach
dezorientacji i utajnienia - która brzmiała Arbeitslager (AL) Riese. Nie
precyzowała dokładnie lokalizacji poszczególnych obozów, których na pewno
było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia. Rozległy obszar budowy
spowodował, że obozy rozrzucone były po całym terenie. Znajdowały się one w
następujących miejscach:
1.
Tannhausen (Jedlinka) - dawny obóz nr 5 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono jeszcze dwa
obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie jest obecnie
znana,
2.
Wüstegiersdorf (Głuszyca) - dawny obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej,
3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),
4. Dörnhau (Kolce) - dawny obóz nr 2 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej,
5. Lärche (koło Głuszycy),
6. Märzbachtal (koło Głuszycy),
7. Kaltwasser (Zimna Woda),
8. Säuferwasser (koło Głuszycy),
9. Wolfsberg (góra Włodarz),
10. Erlenbusch (Olszyniec),
11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),
12. Falkenberg (Sokolec),
13. Fürstenstein (Książ).
Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich zostało
ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został zlikwidowany pod koniec
1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do końca wojny. Komendantem AL Riese
był SS Hauptsturmführer Albert Lüdkemeyer, który miał swoją siedzibę w
Głuszycy. Poza wymienionymi wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka
innych. Nie wchodziły jednak w skład AL Riese. Były to:
•
Wüstewaltersdorf (Walim),
•
Eule (Sowina),
•
Hausdorf (Jugowice),
•
oraz trzy obozy o nazwie Waldlager I, II, III - o których lokalizacji
mamy tylko mgliste pojęcie.
Istniało również kilka małych, tymczasowych komand roboczych,
zlokalizowanych w prowizorycznych barakach, gdzieś na górskich zboczach.
Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na górze Włodarz, na
południowych stokach góry Moszna oraz ruiny po barakach typu celta na
południowo-wschodnim zboczu Działu Jawornickiego (niemiecka nazwa tego
obozu brzmiała Stenzelberg).
Teraz przyjrzyjmy się bliżej, jak wyglądały wyżej wymienione obozy AL
Riese i co do dziś z nich pozostało.
1.
KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja
1944 roku w zabudowaniach produkcyjnych firmy Websky, na pograniczu
Jedliny Górnej i Głuszycy. Brak jest danych co do administracji obozu,
wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi greccy i węgierscy, a nieco
później zaczęły napływać transporty Żydów polskich i Żydów z państw Europy
Zachodniej. Ostatni udokumentowany transport przybył do obozu 30 kwietnia
1945 roku. Więźniowie pracowali przy różnych robotach budowlanych.
Śmiertelność w obozie była wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten
temat. Obóz wyzwolono w maju 1945 roku.
2.
KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na terenie
fabryki włókienniczej, w której poprzednio mieścił się obóz nr 3 Śląskiej
Wspólnoty Przemysłowej. Lagerführerem komanda był SS-Scharführer
Schwarz. Na terenie obozu zlokalizowano centralny magazyn żywności oraz
odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw. Zentralverpflegunglager. W
obozie przebywało około 1 000 więźniów, głównie Żydów polskich i
węgierskich. Wykonywali prace związane z działalnością obozu, jako centrum
administracyjnego dla pozostałych obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy
jak: Messinger, Sager und Worner, Fix, Krupp AG, Websky, Holzmann,
Schalhorn, Lenz oraz Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy
dla firmy Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka,
choć na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8
maja 1945 roku.
3. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok wytwórni
żwiru, tuż przy stacji kolejowej Głuszyca Górna. Obóz ten składał się z co
najmniej 11 baraków. Przebywali w nim głównie Żydzi polscy, czescy,
słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez obóz przeszło również
21 transportów skierowanych do innych obozów. Więźniowie zatrudnieni byli
przy obróbce kamienia, przeładunku materiałów budowlanych, pracach
stolarskich i budowie kolejki wąskotorowej. Pracowali dla firm: Lenz,
Holzmann, Steinhage i Schallhorn. Śmiertelność w tym obozie była bardzo
wysoka, głównie za sprawą epidemii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945
roku - zorganizowano na jego terenie szpital dla chorych więźniów.
4.
KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jeniecki dla
żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów. Jesienią 1943
roku jeńcy przystąpili do urządzania pomieszczeń dla robotników
przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona długość około 100 m i
trzy kondygnacje wysokości, Można więc przyjąć, że obóz powstał jesienią
1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Jednakże zimą 1944
roku - w związku z licznymi zachorowaniami na tyfus - obóz został zamknięty i po
zakończeniu kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL
Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku obóz
zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy. Przeszli przez
niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich obozów.
Komendantem obozu był SS-Unterscharführer Wolf. Dzienny stan obozu
wynosił od 1 000 do 1 400 więźniów, głównie Żydów. Ponadto przez obóz
przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo wysoka śmiertelność.
Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła większość więźniów z Gór Sowich.
To właśnie w Kolcach powstał kompleks masowych grobów, w liczbie 25.
Pochowano tam minimum 1943 osoby. Wysoka śmiertelność w obozie
spowodowana była przerażającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na
trzecim piętrze hali, gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie,
którzy tam przebywali, byli zupełnie nadzy i otrzymywali zmniejszone racje
żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:
„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa moczu. Pływały
w nim drewniaki i mniej lub bardziej rozpuszczone kawałki kału. Tuż
przy pryczach, a także między nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w
najbardziej nieprawdopodobnych pozach, najczęściej na brzuchu,
rozkraczone, z twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów
leżały również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki życia".
Jak wspomina Adam Lau - więzień przebywający w obozie od lutego
1945 roku - wiosną 1945 roku umierało około 70 osób dziennie,
przeważnie z głodu. On sam tydzień przed wyzwoleniem zaczął
puchnąć. Po wyzwoleniu musiał opuścić obóz ze względu na epidemię
tyfusu. Przewieziono go do Pragi, gdzie przeleżał w beznadziejnym
stanie 6 miesięcy. Więźniowie tego obozu pracowali dla OT oraz firm:
Krause, Putzer, Schallhorn i Arthur Becker Tiefbau AG. Ich podstawowymi
zajęciami były roboty budowlane i transportowe, a pod koniec wojny także
demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak wspomina Abram Kajzer:
„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części baraków, maszyny,
rury i szyny... Dziś pracowałem w innej grupie, u Madziara, w tunelu nr 4.
Demontujemy urządzenia tunelu, wyrywamy olbrzymie, ciężkie rury i
składamy je przed tunelem (...)".
Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorganizowano w
obozie szpital dla byłych więźniów.
5.
KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w wąskiej
dolinie Marcowego Potoku Dużego, około 200 m przed jego połączeniem z
Marcowym Potokiem Małym. W terenie zachowały się resztki kamiennych
umywalni i fundamenty baraków. W obozie przebywali więźniowie z kilku
państw - głównie Żydzi węgierscy i polscy - którzy pracowali dla firm:
Otto Trebitz, Argo Waldenburg, Mülhausen oraz Weiden. Byli
wykorzystywani przy budowie drogi w górach, wykonywaniu podziemnych
tuneli (prawdopodobnie w kompleksie Soboń) oraz innych pracach budowlanych.
Co do śmiertelności, to brak szczegółowych danych, ale z pewnością była ona
wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.
6.
KL Lärche. Powstał około połowy października 1944 roku na
zalesionym zboczu góry Soboń - stąd jego nazwa Lärche (Modrzew)
Składał się z baraków zbudowanych z cienkiej dykty. Przebywali w nim
więźniowie przeniesieni tu z likwidowanego obozu KL Kaltwasser.
Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z administracją. W
Larche znaleźli się wszyscy funkcyjni i esesmani z KL
Kaltwasser. Więźniowie pracowali dla firm: Butzer, Holzmann, Argo
Waldenburg i Lingen przy budowie ujęć wodnych oraz na bocznicy
kolejowej na zboczu Sobonia. Śmiertelność, podobnie jak i w innych
obozach, była bardzo wysoka. Nie rozstrzygnięto do końca sprawy
ewakuacji obozu, bowiem część więźniów skierowano do KL Dörnhau,
a część przewieziono do KL Flössenburg. Jednak przyjmuje się, że obóz
istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.
7.
KL Kaltwasser - zlokalizowano na północ od zabudowań fabryki
Karla Tommka w Głuszycy. Pozostałości po obozie widoczne są przy
drodze biegnącej przez wieś Zimna Woda. Założony został w sierpniu
1944 roku. Obóz składał się z pięciu baraków oddalonych od siebie
o około 50 m i otoczonych drutem kolczastym. Wartownicy SS po
czątkowo stali wewnątrz obozu, jednak później zostali przeniesieni
za druty. Jednym z komendantów obozu był esesman o przezwisku
„Gołębiarz". Jego ulubionym miejscem bicia była czaszka ofiary.
Przyjmuje się, że w obozie przebywało od 1 000 do 10 000 więźniów,
przeważnie Żydów łódzkich. Byli zatrudniani do karczowania lasów,
budowy nasypów kolejki wąskotorowej, przy regulacji rzek i potoków
oraz do prac transportowych na terenie kompleksu Soboń. Śmiertelność
w obozie była bardzo duża, ale obecnie nie jest możliwe ustalenie jej
wysokości. Obóz został zlikwidowany w grudniu 1944 roku (ostatni
transport więźniów do KL Larche odszedł 18 grudnia 1944) i tę datę
przyjmuje się za dzień rozwiązania obozu. Natomiast według M.C.K.
całkowita ewakuacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku, wcześniej
oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów
8.
KL Säuferwasser. Powstał w maju lub czerwcu 1944 roku na
zboczu wzgórza obok strumienia o nazwie Kłobia, około 250 m na
południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z kilkunastu
baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi węgierscy, czescy i
polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w okolicy sztolni nr 3, zachowały się do
dziś fundamenty po barakach, mała oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki
kanalizacji. Więźniowie pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w
kompleksie Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów była
bardzo wysoka, np. znany jest przypadek oberwania się całej ściany w jednej z
podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów oraz wielu Niemców.
Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.
9.
KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był największym obozem w
systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na
początku maja 1944 roku i składał się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt
zbudowanych z pilśniowych płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po
budowlach obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani ścieków oraz kilku
betonowych baraków. Według zebranych dokumentów i zeznań świadków
ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf Kugelmeyer - człowiek o
stalowych oczach i jednej ręce bezwładnej. Jego poprzednik - o przezwisku
„Szewc" - miał około 50 lat i zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie
przebywali wyłącznie Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22
listopada 1944 roku - 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli,
pracach transportowych oraz budowlanych na terenie kompleksu Włodarz przez
takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze, Geppardt, Jank, VDM oraz
szereg innych (kooperujących z Baustelle), których było blisko 40. Warto dodać, że
więźniowie pracowali w komandach o podwójnych nazwach. Jedną nazwę
używano w obozie, a drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-
kommando. Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich
obozów AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar.
8
W żargonie obozowym, „muzułmanami" określano więźniów będących w najgorszej kondycji fizycznej i
zdrowotnej.
Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen oraz do
KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem przeniesieni do KL
Dörnhau.
10.
KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja i czerwca
1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego
Alfreda Sprotte, który z ramienia
NSDAP (jako Kreislagerführer) nadzorował wszystkie obozy w powiecie
wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież strażniczych, ogrodzonych
drutem kolczastym. Przebywało w nim około 600-700 więźniów, głównie Żydów
z wielu krajów europejskich.
Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalowane na
kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu przybyła jakaś
nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS
Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni. Do egzekucji na szczęście
już nie doszło.
Więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli i przygotowywaniu infrastruktury
budowlanej w bliżej nieokreślonym kompleksie w Górach Sowich. Byli także
zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w nieustalonym miejscu.
Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał miejsce 21
kwietnia 1945 roku, jednak -jak zeznaje Arnold Mostowicz — jeszcze po 30
kwietnia w obozie przebywali ludzie. Na Poparcie tego faktu Mostowicz
wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł kawałek gazety, w której
była mowa o samobójstwie Führera. Tak więc na początku maja 1945 roku
musiał mieć miejsce jeszcze jeden transport do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja
1945 roku - podawana przez ITS Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo
prawdopodobna. Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia,
tj. do 9 maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:
„Przed przyjściem Armii Czerwonej, pewnego dnia wieczorem,
dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a nocna nie
poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a załoga SS zniknęła".
9
Gospodarstwo to miało powierzchnię około 1 ha
10
W skład przybyłej komisji wchodził m.in. doktor Thilo - ten sam, który razem
doktorem Mengele dokonywał
selekcji na rampach Oświęcimia.
11.
KL Tannhausen Zentralrevier (Zentralkrankenrevier) - mieścił się
w 4 murowanych barakach (2 dalsze pozostały w budowie) przy drodze
z Jedlinki do Głuszycy. Został założony w czerwcu 1944 roku
i stanowił Centralny Szpital Obozowy dla ciężko chorych więźniów
kompleksu AL Riese. W szpitalu przebywało jednocześnie około 1 000
chorych, rozlokowanych w jasnych, czystych pokojach, w których
znajdowały się prycze i piece. Mimo że nigdzie nie pracowali, ich
położenie było bardzo trudne. Mieli bowiem zmniejszone racje żywno
ściowe, gdyż w opinii władz niemieckich obóz był bezproduktywny.
Leczenie polegało na leżeniu w łóżku, jako że brak było jakichkolwiek
lekarstw i środków opatrunkowych. Po wojnie zlokalizowano w nim
szpital Blumenau dla byłych więźniów. Należy jeszcze dodać, że szpital
ten nie miał nic wspólnego z KL Tannhausen, który był odrębnym
obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.
12.
KL Falkenberg - powstał w kwietniu lub maju 1944 roku
u podnóża góry Gontowa. Obóz podzielony był na dwie części.
W pierwszej przebywali Żydzi greccy, którzy mieszkali w małych
namiotach, natomiast w drugiej mieszkali w barakach Żydzi polscy
i węgierscy. Dopiero pod koniec lipca 1944 roku uruchomiono kuchnię
obozową, a zimą urządzenia sanitarne. Pierwszym więźniem-lekarzem,
który został dopuszczony do leczenia więźniów, był dr Bronisław Rubin
przybyły z transportem więźniów z Płaszowa. W leczeniu pomocą
służyli mu również sami więźniowie, którzy zaopatrzyli apteczkę w
wazelinę, materiały opatrunkowe itd. Dla uzyskania salicylu gotowano korę z
wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali lancety, szyny i
kule. Do szycia ran używano zaś igieł z warsztatu krawieckiego. Ze strony
Niemców nie było żadnej pomocy. Śmiertelność wśród więźniów niestety
szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo selekcje przeprowadzane przez SS
pod kierownictwem SS Obersturmführera dr Heinricha Rindfleischa. Po
przeniesieniu z Majdanka pełnił w obozach AL Riese funkcję szefa służby
sanitarnej. Oto jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:
„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüstegiersdorf młody
lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku chorych, lecz
ograniczał się do kilku pytań lub wydania kilku poleceń i odebrania
raportów, które musiałem składać biegiem".
Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix, Wayss
und Freytag, Seidenspiner, Urban, Dybno oraz Deutsche Hoch und
Tiefbaugesellschaft. Oto jak opisuje spotkanie z więźniami tego obozu Fritz
Kirschte:
„Zobaczyłem grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów, których
eskortowali wrzeszczący, pozbawieni wszelkich ludzkich uczuć
esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicrutami i drewnianymi
pałkami w rękach".
Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się precyzyjnie
ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do KL Mauthausen i
KL Bergen Belsen.
13. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na południe od
zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne rozbieżności dotyczą
wyglądu obozu. Udało się jednak ustalić, że początkowo więźniowie
zamieszkiwali w okrągłych, zbudowanych z dykty barakach (tzw. fińskich
celtach). Spali na siennikach ułożonych bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną
jesienią 1944 roku postawiono duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.
Niewiele wiadomo także o władzach obozowych, ale udało się ustalić
nazwiska kilku esesmanów z załogi obozu. Byli nimi: Krieger, Schwerk,
Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak danych o
ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów polskich, węgierskich i
greckich. Pracowali dla kilku firm, min,: Pischel, Kemma, Singer und Müller,
Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca obejmowała drążenie tuneli, obróbkę
kamienia i prace budowlane na terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar
jednak nie ulega wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w
związku z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane, zaś
więźniowie przewiezieni do KL Flössenburg Jednakże, po ustabilizowaniu się
frontu, do Książa przywieziono nową grupę więźniów i roboty wznowiono.
Ostatecznie przerwano je dopiero w pierwszych dniach maja 1945 roku, a
więźniów wywieziono prawdopodobnie w rejon Walimia i tam pozostawiono.
Oczywiście chodzi tu o tych więźniów, którzy nie brali udziału w maskowaniu
podziemi, bowiem tych przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego
niezbadanych podziemiach.
Na tym przykładzie możemy zakończyć prezentację obozów AL Riese,
istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór Sowich. Jak już
pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze kilka innych obozów.
Obóz pracy dla robotników przymusowych w Wüstewaltersdorf to nic
innego, jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza nim w
okolicy Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów pracy. O ich
lokalizacji niewiele wiadomo. Jeden z nich miał się znajdować przy drodze
Walim - Jugowice i składał się z około 20 baraków ogrodzonych
naelektryzowanym drutem kolczastym. Więźniowie mieszkali także w
ziemiankach pobudowanych w okolicznych lasach. Oto co zeznał E.
Szenkowski:
„(...) mieszkaliśmy w norach wydłubanych w ziemi. Zbudowano je
jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m wiodły w głąb
góry małe lochy, a w nich była tylko dwuosobowa prycza i garść
słomy. Tych nor było około 20. Teren wokół nich odgrodzono
prowizoryczną zaporą z drutu kolczastego. My, ludzie, jak krety
mieszkaliśmy w ziemi (...)".
Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali przy
drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach. Warunki
życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych tam więźniów
(byłych powstańców warszawskich) po dwóch tygodniach zostało zaledwie
kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia w obozie i spotykając
się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli ,jak muchy". Likwidacja obozu
nastąpiła w lutym 1945 roku. Zdrowych więźniów wywieziono do Bawarii,
chorych pozostawiono swojemu losowi, skazując ich de facto na śmierć.
Obóz pracy dla robotników przymusowych w Hausdorf (Jugowice) został
założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego jego budowę
rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na terenie Jugowic znajduje
się kilkanaście żelbetowych, piętrowych baraków pozostałość po obozie
a wybudowanie ich wymagało czasu. Obóz znajdował się przy drodze do
Walimia. Lagerführerem był esesman o przezwisku Szewc. Uchodził za
człowieka wymagającego i surowego — poprzednio „szefował" w KL
Wolfsberg. w obozie przebywało kilka tysięcy więźniów z Polski, ZSRR,
Francji oraz Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy
budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice. Ponadto
w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce Alfreda Humberta przy
produkcji silników samolotowych Około 120 włoskich i czeskich fachowców z
dziedziny górnictwa pracowało przy drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni
byli kontaktu z innymi więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku.
Ewakuację obozu rozpoczęto w marcu 1945 roku, nakazując zdrowym więźniom
wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz zlikwidowano 9 maja 1945 roku.
Udało się ustalić, że w Jugowicach znajdowała się też siedziba SS, SD i III Amt
Abwehra, ochraniających teren budowy.
Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej Poznanym miejscem
pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej lokalizacji ani nie posiadamy żadnych
danych na jego temat. Wiemy tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na
pewno nie należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne
ślady. Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.
Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest raport
lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich, datowany na 27
maja 1944 roku. Jest w nim mowa o obozie noszącym nazwę Stenzelberg.
Według śladów na powierzchni góry (położonej na południe od Chłopskiej
Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz. Widoczne są okrągłe płyty
betonowe, na których stały baraki typu celta oraz resztki kanalizacji. Jednak
nie możemy jednoznacznie stwierdzić czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy
też ruiny jakiegoś nieznanego, zupełnie innego obozu.
Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodobnie były
to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy drodze na zboczu
Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o nieznanej nazwie.
Na terenie Gór Sowich istniało co najmniej kilkanaście małych,
prowizorycznie urządzonych obozów bez nazwy, które nadawały się do
szybkiego przeniesienia w inne miejsce, w związku z postępem prac
budowlanych. Były to często kilkudziesięcioosobowe komanda o nazwach
tworzonych od nazwisk ich dowódców.
Po ich działalności (a raczej bytności)
nie zostały żadne ślady i obecnie nie jest możliwe odnalezienie miejsc, w
których komanda owe przebywały.
Podsumowując. Instytucje odpowiedzialne za zapewnienie budowie w
Górach Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały szereg
obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej oraz wiele luźnych
komand roboczych. Przebywali w nich więźniowie, jeńcy wojenni oraz
robotnicy przymusowi, którzy pod nadzorem specjalistów z OT prowadzili
zakrojone na szeroką skalę prace, zarówno na powierzchni jak i pod
powierzchnią Gór Sowich.
W kontekście opisu robót prowadzonych w Górach Sowich nie można
również nie wspomnieć o unikalnym wręcz systemie różnych zabezpieczeń.
Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru realizowanych tam zadań.
Dla zapewnienia „ochrony" kontrwywiadowczej powołano specjalną placówkę
III Amt Abwehra - liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również
agenci SD i Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w
pobliżu terenów budowy - zabroniono jej nawet opuszczania domów w czasie
wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunęło się do tego stopnia,
że oficerom dowodzącym oddziałami wartowniczymi w podziemiach wolno było
się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu tunelu, który był strzeżony przez ich
oddział. Komanda robocze nosiły podwójne nazwy, inne w czasie pracy w
podziemiach, inne w obozie. Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę
11
Za przykład może tu posłużyć komando Lüdecke, które notabene było komandem śmierci. Przebywali w nim
więźniowie skazani na śmierć, a ich dowódca - SS-Unter-sturmruhrer Lüdecke - był wyjątkowym
sadystą i
zbrodniarzem
wspominał, że w kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów,
wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym stopniem. Plany
robót znało prawdopodobnie wąskie grono z kierownictwa budowy i kilku
wyższych funkcjonariuszy wojska i SS. Poza wspomnianymi już ograniczeniami,
ludność miejscowa miała także zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia
oraz przyjmowania gości spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło
około 4 tys. żołnierzy Waffen-SS z oddziałów SS-Totenkopf (oddziały
wartownicze z obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do
podziemi. Jak wspomina E. Szenkowski przed tunelem zawsze stało dwóch
żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzali wszystkie osoby wchodzące
i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet pracownikom OT, mimo że
byli oni ogólnie znani. Podobnie troskliwą opieką otaczano komanda pracujące
pod ziemią. Wejście do tunelu przez osobę postronną oraz kontakt z pracującymi
pod ziemią ludźmi było praktycznie niemożliwe. Na całym terenie budowy
rozstawione były posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które
pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym bardziej go
opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem nawet zastrzelenia tych,
którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało
ponad miesiąc w wałbrzyskim więzieniu tylko za to, że zwykła dziecięca
ciekawość zaprowadziła ich w pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół
całego terenu budowy rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co
jednak okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie
zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały jedynie na
wpół zasypane i zarośnięte krzakami transzeje oraz ruiny bunkrów-schronów
przeciwlotniczych. Niestety nie udało się odtworzyć w całości rozlokowania
tych stanowisk. Znajdowały się bowiem przeważnie na odsłoniętych zboczach
górskich, które obecnie wykorzystuje się pod pola uprawne.
Dzień powszedni więźnia był niekończącą się męką i katorgą, pasmem
cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach urągających
wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostępnych wspomnień świadków tamtych
wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd takiego „normalnego" dnia na
budowie. Najlepiej określić by ją można stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i
łez.
Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi - potrzebom
organizacji wykonywanych robót. Dzień powszedni na budowie, w
przybliżeniu, wyglądał następująco: rozpoczynał się zazwyczaj o godzinie
czwartej rano, dosyć brutalną pobudką, na którą składały się krzyki i bicie.
Więźniowie byli następnie wyganiani na plac apelowy, gdzie stali niezależnie od
pogody do godziny szóstej rano. W tym czasie obozowi kapo przygotowywali
wszystkie bloki do apelu porannego. Komanda robocze formowane były
zgodnie z przysłanym na dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy.
Szeregi więźniów wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas
apelu. Rozpoczynało się doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie,
ostateczne równanie szeregów, co trwało aż do pojawienia się na placu
Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung, Mützen
ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze raz przeliczał
szeregi i w końcu podawał komendę: Abmarsch! Lageraltester rozkazywał:
Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch! Apel był skończony.
Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały najczęściej 10-
cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym miejscu dodać, że długość
dnia roboczego na różnych odcinkach budowy nie była taka sama. O ile
komanda pracujące na powierzchni obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o
tyle komanda drążące podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy
zmiany). Na powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się
codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na Apelplatzu.
Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda panująca danego
dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina Abram Kajzer:
„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej rano na
apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej nitki. Łudziliśmy się,
że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o to w duchu Boga, ale to nic nie
dało. Deszcz lał przez cały dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do
ciał. Przestało skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć
łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy krył się w
lesie, pod drzewem i szczękał zębami".
Od godziny siódmej do dwunastej trwała nieprzerwana praca, której
towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci ostatni, jak
zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od esesmanów i kapo. Od
godziny dwunastej do trzynastej trwała przerwa na obiad. Składał się z
zabarwionej wody o jakimś nierozpoznanym smaku. Komanda „spożywały"
zupę, a następnie szybko powracały na miejsce pracy. Ta trwała już do zmroku.
Słaniające się na nogach szeregi niewolników wracały do obozu w zupełnych
ciemnościach. Jeszcze przy bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od
ciosu pałką, zadanego przez wściekłego kapo. Obok bramy stał bowiem
Lagerführer i razem z Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu
czekała na nich, jak zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie,
około godziny dwudziestej trzeciej, zmordowani ludzie padali, jak kłody, na
wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich kolejny dzień
pracy, męki, a być może... śmierci.
Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy", musimy
jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych) rzeczach, a mianowicie:
jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o
ubiór więźnia, to nie było tutaj jakichś specjalnych norm. Więźniowie w
przeważającej części byli ubrani w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe
pasy. Pod spodem nosili cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i
wszy, za „posiadanie" których groziła notabene kara śmierci. Na nogach nosili
drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie noszono przez
cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną zimą. Możemy sobie tylko
wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili więźniowie, przebywający w tych kilku
podartych łachmanach na trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:
„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie rady
przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypalane żywym
ogniem. Chodzę boso. Moje drewniane trepy są całkiem zdarte,
pasiasta bluza za ciasna, toteż w odstępach między guzikami
prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny wiatr. Drżę z głodu i
zimna".
Więźniowie, ryzykując nierzadko życiem, próbowali radzić sobie na różne
sposoby. Pod bluzę wpychali papier z worków po cemencie, zaś na nogach
obwiązywali sobie drutem kolczastym kawałki desek, aby tylko nie chodzić
boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie przemrożonymi stopami po
ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały dzień w lodowatej wodzie potoku,
przy jego regulacji. Do wyżej opisywanych ubiorów dodawano jeszcze
najrozmaitsze cywilne ubrania z wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia
kategorii więźnia, np. Żydzi - żółty).
Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od "jadłospisu"
stosowanego we wszystkich innych obozach. Na śniadanie podawano jedynie
miskę kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę o smaku, np. grochówki, w
której pływały kawałeczki rozgotowanych ziemniaków lub brukwi. Często też
dodawano odrobinę nadpsutego końskiego mięsa. Na kolację więzień
otrzymywał ponownie zupo-podobną wodę i około 250 gramów chleba
(kilogramowy bochenek przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny
i kiełbasy. Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała
400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący pracę przewidzianą dla dobrze
odżywionego siłacza, padali jak muchy z głodu i wyczerpania. Znane są
przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę jedzono regularnie),
co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie jaki panował na budowie.
Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie zapewniono
żadnych, nawet elementarnych, warunków higieny. Więźniowie nie mieli się
gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma się zatem co dziwić, że w
końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu, która pochłonęła około 7 tys.
ofiar.
„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały bok, na
którym leżał, palił go i swędział, obsypany pulchnymi. bąblami. Nad
siennikiem ujrzał coś, co przypominało opar unoszący się nad
mokradłem. Zjawisko to wywoływały dziesiątki tysięcy, a może
miliony skaczących pcheł".
O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były najczęściej
umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułmanów. Po kilku dniach
jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub trafiali do któregoś z
masowych grobów, jakże licznych na terenie budowy. Najczęstszym powodem
śmierci było wyczerpanie. Wielu umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę
głodową czy też zwykłe przeziębienie, które w warunkach obozu najczęściej
kończyło się w krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami
ciała więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły,
aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie przedstawiał już
żadnej wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że wartość siły roboczej firmy
przeliczały w markach - 5 RM za robotnika wykwalifikowanego i 4 RM za
zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę firmy wnosiły do Głównego
Urzędu Administracyjno--Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport
lekarza obozowego AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na
terenie „Wielkiej Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy
zdawali sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały
na budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:
„LagerArzt AL Riese Wüstegiersdorf 26.01.45 r.
SS Standortarzt Gross Rosen
Wpłynęło 06.02.45 r.
Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od 26.12.44 do
25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do lekarza
garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa
l/wielkość obsady wojskowej
7/192/621
2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie
23
3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie
135
II.
Więźniowie .
l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie
7140
2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45 3496
3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie 29750
4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45 0
5/liczba lekarzy 63
6/liczba pielęgniarzy 56
7/liczba lekarzy-więźniów 60
8/liczba pielęgniarzy-więźniów 66
9/przeciętne obłożenie szpitala 3 216
W relacjonowanym okresie liczba zachorowań wśród więźniów znacznie
wzrosła. Należało się spodziewać, ze zimna pora roku przyczyni się do tego
szczególnie. Dochodzi do tego szczególna nieodporność na choroby
więźniów nie przyzwyczajonych do tego surowego klimatu. Warunki
zakwaterowania w obozach bardzo poprawiły się. Przede wszystkim dba się
o to, aby więźniowie nie musieli już leżeć na podłodze. Baraki są wszędzie
ogrzewane, poza tym więźniowie mają przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono
szczepienia większości więźniów. Pozostałe szczepienia wykonywane są na
bieżąco. Urządzenia sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Latryny w
niektórych obozach usytuowane są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało.
Zawszenie obozów jest duże. Urządzenia służące do odwszawiania są
niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO NIEWYSTARCZA-
JĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych narzędzi do drobnych zabiegów
chirurgicznych. Jedynym sposobem leczenia wielu więźniów jest zalecanie
leżenia w łóżku. Centralny szpital w Tannhausen jest całkowicie obłożony i
dysponuje obecnie jedynie prowizoryczną salą operacyjną. Wszystkie lżejsze
ale i BEZNADZIEJNE przypadki kierowane są do szpitala w Dörnhau.
Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne warunki.
W kuchniach prowadzonych przez OT nie stwierdzono uchybień.
LagerArzt SS
Obersturmführer
podpis nieczytelny"
Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym, ze
więźniowie chodzili prawie nadzy, głodni do nieprzytomności, brudni i
schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie - okrucieństwu i
zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo oraz każdego, kto miał
jakąkolwiek władzę nad nimi. Ta właśnie przeszkoda była najtrudniejsza do
pokonania. Do historii przeszły już nazwiska takich sadystów, jak np. SS
Unterscharführer Lüdecke który zabijał więźniów młotkiem czy też Maxa
Krause - zwanego Krwawym Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa
pałka Wielkim okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który
rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego przerzucania
zwałów śniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu przypłaciło ten
„pomysł" życiem.
Nie sposób wymienić tutaj każdego, znęcającego się nad więźniami i
dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni Świadek - T.
Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów założyło się o to, czy
uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć więźnia na pół (!!!). Zwycięzca
miał otrzymać skrzynkę wódki. Więźniów zabijano drewnianymi styliskami
łopat, duszono poprzez stawanie na kołku przyłożonym do szyi, zakłuwano
bagnetami, topiono w beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu
kończono ich życie strzałem w tył głowy. Według świadków i istniejących
dokumentów dziennie umierało około 50 więźniów. Możemy więc sobie
wyobrazić, jakim piekłem była sowiogórska budowa. Dokładna liczba ofiar
przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona. Przypuszcza się, że
zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba może być znacznie większa.
Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około 20 tys. więźniów, których skreślono
z ewidencji KL Gross Rosen w grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon
AL Riese, dokąd nigdy nie dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:
„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia zniknęło
tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmującemu meldunki
esesmanowi, na co ten odparł, że meldunek jest prawdziwy.
Wydarzenie to było szeroko komentowane przez esesmanów, że ilość
więźniów zmniejszyła się o taką wysoką liczbę".
Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych wśród SS
wywnioskował, iż transportu tego pozbyto się poprzez wprowadzenie go do
jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.
Z kolei Pan Czesław S. z Bytomia tak wspomina swój pobyt w Górach
Sowich w latach wojny:
„Byłem więźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerführerem był
niewysoki oficer SS, z którego twarzy me schodziło rozbawienie.
Jeździł zawsze po terenie budowy na koniu z małokalibrowym
karabinkiem w ręce i strzelił śrutem do więźniów, którzy na
uboczu załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. Kiedyś był
zapalonym myśliwym i teraz tak sobie polował. Moim hauptkapo był
Wilhelm Weiss, który wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W
obozie był też jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest.
Starał się go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli.
Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak widziałem jej
ogrom. Mnóstwo wejść do sztolni przy drogach prowadzących
poziomo wzdłuż pasma górskiego, na kilku poziomach. Urobek
wywożono lorami z podziemi. Lory toczyły się same w dół i nabierały
niebezpiecznej szybkości. Toteż przy każdym wózku był hamulcowy.
Byli to żydowscy chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były
zepsute hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie
lub po prostu butami. Codziennie było kilka wykolejeń i często
hamulcowi ginęli pod zwałami kamienia, ciężko rannych zaś
dobijano. Ja też przez pewien czas byłem hamulcowym. Była to
najlżejsza praca. W podziemia puste lory ciągnęły lokomotywy. W
pobliżu wejść do drążonych korytarzy stały potężne kompresory
tłoczące powietrze do sztolni. Od nich odbiegały grube rury. Hałas
był okropny. Wewnątrz, mimo urządzeń ssących i tłoczących
powietrze, widoczny w świetle lamp kamienny pył wdzierał się do
płuc i wywoływał paroksyzmy kaszlu. Z głównych korytarzy
odchodziły boczne. Często u sufitu korytarza wiercono otwory, a
stamtąd nowe korytarze prowadziły w głąb góry. Można było do nich
wejść po drabinie albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku
praca wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz
przy pomocy młotów pneumatycznych. Nadzorowali to włoscy
strzelniczy z firmy Ghiseri. My borowaliśmy kilka, czasem
kilkanaście otworów. Włosi umieszczali ładunki. Strzelano, potem
wchodzili ładowacze. Najpierw długimi tykami stukali w sklepienie,
aby strącić luźno wiszące kamienie. Często nie tylko ogromny głaz,
ale cały wyraźny wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy
widziałem jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc
ludzi. Urobek ładowaliśmy na lory i wierciliśmy dalej. Całe ciało
wibrowało. Z podziemi wychodziliśmy jak pijani, na całym ciele
kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach. Na plecach i w
pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu nie wytrzymywało tego
wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy po pracy do obozu kilka trupów.
Każdego dnia schodziły z gór żałobne karawany. Przy wejściu do
obozu „przybijaliśmy" drewniakami. Szlaban otwierał śliczny,
żydowski chłopiec w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich
tam zawsze kilku. Wszyscy byli piękni, z długimi włosami, starannie
uczesani. Obok szlabanu stała wartownia, a w niej roześmiani
esesmani. Młodzi, wypasieni, rumiani... Potem ci rumiani zniknęli i
zastąpili ich starsi, często inwalidzi... Esesmani wylewali ze swoich
menażek nadmiar jedzenia do stojącego
obok baraku
administracyjnego korytka, do którego pchali się zgłodniali więźniowie.
Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż świnie, kiedy wybieraliśmy
resztki do ust. Głód skręcał wnętrzności. Rzeczywiście, ginęły w
nas resztki człowieczeństwa. Jednej nocy nie pozwolono mi
usnąć, rzężący w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku
ciasnoty, był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego
podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wystający mu
spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed śmiercią zjeść.
Chleba przesiąkniętego przedśmiertnym potem, obrzydliwego ale
chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł, wyciągnąłem mu ten kawałek
chleba i skrycie połykałem dużymi kęsami. Obrzydzenie przyszło
potem. I wstyd, że byłem jak ta hiena cmentarna... Mówiłem o
Wilhelmie Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To
znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił mocno, żeby
nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak, żeby mu niczego nie
uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił mnie też kapo Schranck, którego
nazywano szafą. To było po tym, jak chciałem zabić kapo Kulę i
wykoleiłem na niego lorę z kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod
ręki kapo Schrancka mało kto wychodził żywy. Kiedyś do
wyładowywania cementu Schranck ustawił małego chłopca. To było
ponad siły tego dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement,
kapo krzycząc, że to sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie
rozrobili cement z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać szybko
schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do nieprzytomności. Schranck
wygładzał zaprawę na żywym ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle
oficer SS, zanim „plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że
zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle pokornej
gębie Schrancka. Chłopiec zmarł w drodze do obozu. Kiedyś kapo
Schranck załatwiał się w krzakach i wypatrzył go jadący na koniu
Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego tyłka, ale śrut trafił Schrancka w
jądra. Kapo zwijał się z bólu na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla
swego ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale kazał
go zanieść do izby chorych i tam wykastrować... Co ładniejszy
żydowski chłopak za olbrzymie szczęście poczytywał sobie być
wybranym na kochanka jakiegoś funkcjonariusza obozowego.
Przeważająca część funkcyjnych więźniów miała swego młodego
przyjaciela. Bywało, że cały harem. Po znudzeniu się jednym wymieniali
na innego swoje, jak mówili, „pupki". Tylko jeden nie poddał się. Na
niedwuznaczną propozycję napluł w twarz samemu blokowemu.
Widzący to apelowy zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On odmówił.
Kazano więc wychłostać opornego. Bił go stary kapo, niegdyś dyrektor
węgierskiego banku. Kapo był chudy, a chłopak jak na swoje 14 lat
wyjątkowo dobrze rozwinięty i muskularny. I w końcu 14-latek wpadł
w szał i pobił bijącego. Rzucili się na niego inni kapo i zabiliby
chłopaka, gdyby nie przeszkodził temu Wilhelm. Pod koniec 1944
roku racje żywnościowe zmniejszyły się tak, że ludzie zaczęli
częściej umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to chodziło.
Szkoda było na nas kul".
Przygotowania do ewakuacji obozów podległych komendantowi AL Riese
rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła na zachód
realizując plany tzw. Ofensywy Styczniowej. Wtedy właśnie komendant KL
Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu. Jednak po 15 lutego
1945 roku front na Dolnym Śląsku ustabilizował się i pozostał w
niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło stąd duże zamieszanie,
wydano wiele sprzecznym rozkazów i, co najważniejsze, wstrzymano
ewakuację wielu obozów lub ograniczono się tylko do ewakuacji części
więźniów. Tak właśnie stało się w Górach Sowich. Początkowy etap ewakuacji
z Gór Sowich miał charakter porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do
szpitala w Kolcach, a front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku
leżących blisko siebie obozach, na przełomie stycznia i lutego zlikwidowano
znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg przez co dalsza, szybka
ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie udało się dokładnie
ustalić przebiegu ewakuacji więźniów AL Riese. Nie wiadomo też ilu więźniów
opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie akcji oraz w ilu transportach i do jakich
obozów dotarli. Nie budzące wątpliwości dane posiadamy tylko o trzech
transportach, które miały miejsce na przełomie lutego i marca. 25 lutego do KL
Flössenburg przybył transport 3 059 więźniów, złożony z więźniów KL
Wolfsbergu i KL Falkenbergu, w którym było 256 ofiar śmiertelnych. KL
Mauthausen przyjął 3 marca 2 048 więźniów ewakuowanych z KL Wolfsberg.
Jeszcze tego samego dnia zostali oni przeniesieni do Ebensee i umieszczeni w
komando Solway.
Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więźniów z
transportu zebranego we wszystkich obozach AL Riese. Posiadamy także pewne
dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej. Ta przez Trutnov dotarła do KL
Bergen Belsen. Wyruszyła ona prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu
Włodarza i 19 lutego, po dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana
została do składu, który dostarczył ją do KL Bergen Belsen. W omawianej
kolumnie znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na
terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same prace, co
przed ewakuacją. Teraz więźniowie pracowali głównie przy likwidacji firm,
demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów, bądź całych podziemi,
które ze względu na swoją zawartość nie mogły wpaść w ręce Sowietów. Jednak
nie wszystko zostało wywiezione. Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów
budowlanych, które wpadły w ręce Armii Czerwonej. Jeszcze przed
rozpoczęciem operacji maskowania, do Wiednia wyjechało kierownictwo
budowy. Na dwa dni przed wkroczeniem Sowietów Niemcy opuścili teren
budowy, pozostawiając własnemu losowi tysiące konających więźniów. Dla
nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utworzono na terenie Głuszycy kilka szpitali.
Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie. Do niesienia pomocy lekarskiej
przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych, gdyż stan kilkuset osób
uniemożliwiał ich przetransportowanie. W utworzonych szpitalach jeszcze do
początku 1946 roku przebywało 600 chorych. Były to szpitale: Blumenau -
kontynuacja szpitala o nazwie Zentralrevier w Jedlince, Banhof - na terenie
byłego obozu Schötterwerk, Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej
nazwie, Schule i Kinderheim - zlokalizowane w budynkach przy ulicy
Grunwaldzkiej. Po likwidacji trzech pierwszych, pozostałych chorych
przeniesiono w lecie 1945 roku do najlepiej urządzonych szpitali - Stohr i
Kinderheim. W szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.
CZĘŚĆ V
WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA
Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945 powstało na i pod
powierzchnią Gór Sowich. Poszczególne kompleksy można podzielić na trzy
zasadnicze grupy:
•
Część centralną (STREFA I), w której zlokalizowane są kompleksy Włodarz,
Osówka, Jugowice Górne, Soboń, Rzeczka i Moszna,
•
Część zewnętrzną (STREFA II), w której zlokalizowane są kompleksy: Sokolec i
Wielka Sowa oraz fabryka zbrojeniowa o kryptonimie Mölke Werke w Ludwikowicach
Kłodzkich w masywie góry Włodyka,
•
Podziemia Zamku Książ.
Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną informacje o innych,
występujących w interesującym nas rejonie obiektach podziemnych. Zatem... do dzieła!
CZĘŚĆ CENTRALNA
Kompleks Włodarz - część naziemna
Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów spośród wszystkich
istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął duże obszary lasu, głównie
na północno wschodnich zboczach góry Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni
prowadzono wiele prac ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych
budowli. Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w
Olszyńcu doprowadzono kolejkę wąskotorową, której tory biegną zakosami po
zboczach Jedlińskiej Kopy i Włodarza, kończąc się stacją przeładunkową na
północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na budowę prowadzi gęsta sieć
torowisk, gdyż kolejka była głównym źródłem transportu na teren budowy na
Włodarzu. Ponadto do celów zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z
innymi kompleksami wybudowano kamienną drogę, która biegnie z Jugowic
przez Włodarz, Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku ze
zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza wybudowano duży
zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbudowano cały system ujęć wodnych
i podziemnych rurociągów. Obok wspomnianej już stacji przeładunkowej
zlokalizowano ciąg baraków i magazynów na materiały budowlane, w których
znajdują się części osprzętu elektrycznego, kabli, cegieł oraz tysiące worków
skamieniałego cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano też
składowisko piasku i żwiru. Dziś na tym miejscu jest sporej wielkości góra
usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków, na poboczu, leżą
potężne, żelbetowe stropice, które były używane do obudowy stropu w
podziemnych halach. Drugi, wielki skład materiałów zlokalizowano na
południowym krańcu budowy. Na betonowych platformach leży tam kilkanaście
tysięcy skamieniałych worków cementu oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy
skład znajduje się nad dużym wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych
barakach zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cementu. W wielu miejscach
napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na całym terenie
kompleksu zlokalizowano też dwa duże wysypiska kamienia, pochodzącego z
drążonych podziemi.
Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazynów. Główne
usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy, obok stert cementu. Na
jego terenie hałda ma kilkanaście metrów wysokości i wygląda naprawdę
potężnie. Niewielka hałda znajduje się także na wprost wlotu sztolni nr 3, a
kolejna, nieco większa, na przeciwko tzw. „Żabnika" obok sztolni nr 4. Na
hałdzie tej wykonano kilka wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów
pod baraki. Za hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na
których stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygotowujące
beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje zakończenia
tory kolejki, która transportowała od stojących w tym miejscu kruszarek
zmielony kamień, używany do zagęszczania betonu. Obok kruszarek stoją
wielkie fundamenty po ładowarkach i innych urządzeniach technicznych.
Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z nich wylano już
ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami a platformami wybudowano
ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na
betonowych podstawach spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia.
Natomiast poniżej platformy wybudowano zbiornik wody do chłodzenia owych
kompresorów, od którego wykopano rów biegnący aż do żelbetowych baraków
obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wykonano kilka wykopów
oraz fundament pod barak, od którego biegnie niewielkiej głębokości rów w
okolice sztolni nr 1.
Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży, żelbetowy
bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami i usypano wiele pryzm
ziemi. W kilku wykopach rozpoczęto wylewanie fundamentów. Platformy po
barakach znajdują się także obok wlotu sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi
dziwna, żelbetowa budowla - przypominać może zarówno rampę przeładunkową
kolejki jak i jakiś magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok
niej wylano betonowy, ośmiokątny fundament. Jego przeznaczenie jest także
niewyjaśnione. Pomiędzy drogą a północnym ciągiem magazynów, w dolinie
potoku, wykonano także kilka wykopów, a obok rozgałęziających się w tym
miejscu torów kolejki stoją fundamenty po ładowarkach. Natomiast na samych
torach umiejscowiono kanał naprawczy dla parowozów i wagoników. W pobliżu
wlotów sztolni nr 1 i 4 wykonano dwa wykopy, w których mieścić się miały
główne budowle kompleksu. Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o
długości około 80 m, szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15
m. Piszę prawdopodobnie, bowiem przez wiele lat do wykopu tego zwożono
śmieci, przez co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając głębokość 15 m,
opieram się na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który wykop ten widział jeszcze
przed zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu rozpoczęto wylewanie fundamentów;
jeden z nich miał podobno kilka metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m
ponad warstwę śmieci. Na dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe
fragmenty muru lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów
dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu sztolni nr
4. Ma on długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość około 10 m. W
wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie dużego fundamentu pod
nieznaną budowlę. Obecnie część wykopu zalana jest wodą, która stała się
miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też wzięła się nazwa - Żabnik. Na
południowym krańcu kompleksu, na wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny
baraków po nieznanym obozie, którego więźniowie pracowali na terenie
Włodarza lub Moszny. Na terenie kompleksu wykonano wiele mniejszych
wykopów, rowów, pryzm, składów materiałów oraz niewielkich betonowych
fundamentów. Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną
lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu Włodarz.
Kompleks Włodarz - część podziemna
Na północno-wschodnich zboczach góry znajduje się największy z
dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System składa się
z czterech sztolni, które leżą na wysokości 585-590 m n.p.m. i biegną
równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2 o 80 m, 2-3 o
80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu wchodzą wyrobiska
chodnikowe i komorowe. W każdej ze sztolni, w odległości około 50 m od
wejścia, wykuto po dwie leżące po przeciwnych stronach wartownie. Stan
zaawansowania Prac nad nimi jest różny - od początkowej fazy drążenia komory,
aż do etapu obetonowanej wartowni w sztolni nr 4.
Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek obwałów przy
wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.
Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo niebezpieczny obwał.
Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawalony gnijącą obudową, pod którą
stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego odcinka, po około 50 m, dochodzimy do
wartowni. Ta po stronie lewej jest w większości już obetonowana. Z części betonu
nie zdjęto nawet szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli.
Komora po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory
leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania stropu. Dalej,
po około 80-100 m dochodzimy do „szachownicy" tuneli i wyrobisk, na które
składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9
tuneli równoległych do nich i 4 poprzeczne.
W prawo mamy tunel A, którym posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi
głowami pojawiają się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego
poziomu. W końcowym odcinku tunelu A szybiki te mają prawie 10 m
wysokości i po kilka poziomych drewnianych pomostów, zamocowanych na
wbitych w skałę wiertłach. Te ostatnie połączone są drabinkami, które do dziś stoją
na pomostach. Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i skręcimy w prawo, po
kilku metrach natrafimy na wodę. Im dalej będziemy próbowali się poruszać, tym
będzie głębsza. Musimy zatem wracać.
W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po pewnym
czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa w tunelu D. Idąc nim
prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej więcej 50 m dochodzimy
do krzyżówki. Tam kończy się nasze zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie
idąc w prawo dotrzemy do miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z
powierzchni. To wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek
lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, docieramy do dosyć
dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr 2. Po wpłynięciu i pokonaniu
około 50 m docieramy do komór wartowni. W Prawej komorze natrafiamy na
ciekawą rzecz. Otóż na głębokości około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po
materiale wybuchowym - donaricie. Za wartownią jest niewielki zawał, za
którym jest już sucho i możemy wyjść na powierzchnię.
Wracamy pontonem aż do tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m dopływamy do
czegoś, co... zapiera nam dech w piersiach. Wpływamy bowiem na prawdziwe
podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m szerokości 9 m i wysokości ponad 10
m zalana jest do głębokości 1 5 m krystalicznie czystą i piekielnie zimną wodą.
Doskonale widać w niej leżące na dnie różne przedmioty, służące kiedyś
budowniczym Na końcu hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej
tajemniczych zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale
omawiającym działalność SGP KRET.
Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z potężnych
żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej zalana w całym systemie.
Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m. Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero
drążyć. Gotowa jest jedna komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o
poziom I podziemi w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej
ciąg tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej się
między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie ciąg korytarzy
biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez liczne szybiki, którymi
zsypywano na stojące na dole wagoniki urobek z górnego poziomu. Ponadto
fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami A i B oraz nad tunelem D przy zalanej
hali, gdzie dodatkowo górne korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary
korytarzy górnego poziomu są o wiele większe od korytarzy poziomu dolnego.
Przeważnie ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby uzyskać wymiary
dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między tymi poziomami, ale
trzeba byłoby jeszcze poszerzać dolny tunel. Widzimy tutaj podobieństwo tych
tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu Osówka, gdzie podziemia są jakby
o jeden stopień wyżej - mają już wyburzony strop.
Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i średnicy 4 m. Jest w
połowie zablokowany przez zator z gałęzi, liści i ziemi. Długość korytarzy w
kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, powierzchnia 10 710 m2, natomiast kubatura:
31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3 poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .
Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy wejściach istnieją
obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są przeszkodą w swobodnej penetracji
podziemi.
Kompleks Włodarz - badania
W podziemiach kompleksu Włodarz nasze szczególne zainteresowanie
wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej przedłużeniem
sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą do najcięższych w całym
„Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne i wiedzie przez głęboką wodę i
wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak wyzwanie.
Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993 roku oraz
w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków skał (kilof, młot,
przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka metrów za siebie. Po paru
dniach udało się nam odsłonić kilka metrów chodnika wychodzącego nieco poza
obrys hali. Niestety, kończy się on przodkiem. Dalsze prace przerwało
pojawienie się w wykopie wody, która przesiąka ze wspomnianego „Jeziora
Łabędziego".
Podczas rozkopywania zawału natrafiliśmy na sporo części sprzętu
budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu wraz z
odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe odcinki). Może to
świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w tym odcinku podziemi.
Wystające z zawału w jednym miejscu pogięte szyny kolejki zdają się to
potwierdzać. Obecnie prace w tym rejonie możliwe będą chyba dopiero po
osuszeniu podziemi, jednak aby tego dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy
zawały w sztolni nr 1. Blokują one bowiem odpływ wody z kompleksu,
„zalewając" go do głębokości 1,7 m w rejonie wartowni. Bez osuszenia
podziemi ciężko będzie całkowicie spenetrować zawał i wyjaśnić tajemnicę
Włodarza. Według wszelkich znaków zawał ten kryje dostęp do dalszych,
dużych partii podziemi oraz sztolni nr 5 - największego mitu kompleksu
Włodarz. Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „siedzący" w
temacie Gór Sowich.
Tak się złożyło, że jako jeden ze szczęśliwców miałem okazję widzieć
fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona prowadzi. A
prowadzi w bardzo ciekawe miejsca. Sztolnia ta dochodzi do systemu
podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek badawczy, a dalej
biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw. „Centrum". Cóż to takiego owo
„Centrum"? Jest to duży podziemny kompleks ulokowany wewnątrz Góry
Moszna który pełni rolę głównego skrzyżowania w podziemnych Górach
Sowich. Do niego schodzą się wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy
Możemy więc stwierdzić, że odkrycie wejścia do „Centrum" rozwiąże tajemnice
„Olbrzyma". Tak, o ile oczywiście ktoś kiedyś zainwestuje odpowiednią sumę
pieniędzy, aby zlokalizować i odkopać wloty sztolni (prawdopodobnie dwóch)
prowadzące do „Centrum" lub do zamaskowanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę
szybu windowego.
Wiadomo, że kompleksy podziemi wykuto na różnych poziomach i że w
szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na różnych poziomach.
Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają przejście między kompleksami, np.
z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w „Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już
prosta droga do Rzeczki.
Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych sztolni
Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też nie znam odchylenia
kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za to, że posiada połączenie poprzez
korytarz komunikacyjny i wąską sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami
oraz że właśnie dlatego podziemny Włodarz zalany jest dziś wodą. Niech o
prawdziwości tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr
1 przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona następujący
napis: A II. Wyjaśniam, że jest to tabliczka z numerem sztolni, a konkretnie z
numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang (wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten
tunel sztolnią nr 1, ale w rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza.
Tunelem nr 1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser"
zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę
(patrz ryc. 39).
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszystkich kompleksów
w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części naziemnej jak i podziemnej.
Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejonie podziemi,
wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych pojedynczych obiektów rozrzuconych po
lesie w promieniu około 1 km od szczytu góry.
Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej pozostałościom
po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na przedpolu kompleksu Osówka, we
wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej
znanych obozów sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w
nim magazyn zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się
wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów specjalnych. Fakt
ten sugeruje zamiar rozbudowy podziemi aż pod rejon wsi. Obok wykopów
umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami naprawczymi dla kolejek wąskotorowych,
które kursowały na Osówkę i Soboń. Fundamenty oraz resztki nasypów kolej
pozostały po nich do dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna
się szeroka, brukowana droga, biegnąca przez cały kompleks oraz dalej przez
Mosznę aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i
cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano. Zanim
droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki wąskotorowej, która
zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano
główną część budowy. Idąc tą drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie
duże wykopy, pryzmy gleby i splantowane platformy pod budowę jakichś
obiektów. Przy drodze znajduje się także niewielki kamieniołom - jak się
niedawno okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb
lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie wlotów sztolni.
W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów zatrudnionych
przy budowie kompleksu o nazwie KL Saüferwasser Dziś pozostały po nim
fundamenty baraków i ujęcia wody. Nad wlotem sztolni nr 3 wykonano duży
wykop, poszerzający wlot do sztolni lub przygotowany pod obiekt nieznanego
przeznaczenia.
Obok torowiska kolejki, która transportowała urobek ze sztolni nr 3 na
pobliskie usypisko w dolinie potoku Kłobia, stoi fundament kompresora. Jest
usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do najbliższego wlotu sztolni (nr
3) jest około 250 m. Tymczasem naprzeciw fundamentu droga jest mocno
poszerzona - niestety nie wiadomo w jakim celu. Około 300 m dalej
zlokalizowano główne usypisko kamienia z podziemi. Zajmuje ono całą dolinę
potoku i jest naprawdę potężne. Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod
zwałów kamienia wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?
Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urządzeniu
wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu góry do poziomu
„górnej" budowy. Pomiędzy wlotem sztolni nr 2 a hałdą stoi fundament ze
schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje sil tam również gruba, żelbetowa
płyta nieznanego przeznaczenia. Tworzy ona na potoku swego rodzaju most.
Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się niewielki skład cementu, natomiast po drugiej
stronie drogi stoją fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po
niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.). Znajduje się
tam także fundament po nieznanym urządzeniu, pryzmy gleby oraz krótkie
wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1 leży betonowy, otwarty zbiornik
przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomiędzy sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże
fundamenty po stacji kompresorów, zaopatrujących podziemia w powietrze.
Około 300 m dalej, na zboczu, wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie.
Są to jakby betonowe klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna
konstrukcja znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie
naprzeciw opisywanej budowli.
Jeżeli chodzi o tzw. część dolną, to w zasadzie już wszystko. O wiele
ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...
Tory kolejki wąskotorowej, biegnącej od wsi Kolce, wznoszą się na
wysokość około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części budowy na
Osówce. Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się bezpośrednio nad
podziemiami na kilka bocznych torowisk, docierających do wszystkich
najważniejszych części budowy.
Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w samym
środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni około 680 m2 i
kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym - ściany o grubości 0,5
m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o grubości 0,6 m ma kształt koryta,
jako że był on przygotowywany do maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier
posiada 8 połączonych ze sobą pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien.
Jedna ze ścian jest zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze rozbudowy
obiektu. Potwierdzeniem tego jest rozległy wykop obok budowli, w którym
miano wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14
m szerokości. Wśród ludności miejscowej funkcjonują aż 3 nazwy, jakimi
określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno". Nazwy
rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie, jak w wielu
innych przypadkach również dla tego obiektu nie udało się określić
przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia mieszkalne dla
obsługi technicznej gotowego obiektu lub był przygotowany na pomieszczenia
produkcyjno -laboratoryjne. Nie możemy jednak stwierdzić tego ze
stuprocentową pewnością. Poniżej „Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano
ciąg sześciu żelbetowych zbiorników przeznaczonych do magazynowania
piasku i żwiru. Mają one łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5
m. Część z nich jest wypełniona piaskiem i kruszywem. Pod zbiornikami
usytuowano na kilku poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki,
kruszarki, być może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do
przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do podziemi.
Na jednej z platform zmagazynowano kilka tysięcy worków cementu. Obok
nich stoi wielka bryła zastygłego nie wykorzystanego betonu. Pomiędzy
"Kasynem" a zbiornikami znajduje się wejście do podziemnego tunelu o
wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie około 8°. Tunel ten miał
łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część tunelu ma wylot w betonowym
pomieszczeniu, przykrytym żelbetową płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie
ma kształt nieforemnego sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy.
Wykonano tylko wykop, dochodzący do szybu Na podstawie jego
wewnętrznego kształtu przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym
biegłyby różne kable łączące „Kasyno" z podziemiami. Jego wymiary są
bowiem zbyt małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza,
że mieli to być najważniejsi ludzie w Rzeszy.
Na tej samej platformie, gdzie zmagazynowano worki cementu, stoi
żelbetowy magazyn, do którego dochodził tor kolejki. Wokół magazynu
znajdują się rozległe składy cegieł, rur kamionkowych i innych elementów
ceramicznych używanych na budowie. Od głównego toru poprowadzono też
boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wyciągowej. Po platformie
pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po zboczu betonowe podstawy,
po których się poruszała. Na linii nasypu platformy widzimy m.in. ślady po
wiadukcie kolejki wąskotorowej, która kursowała nad platformą. Prowadziła do
najbardziej tajemniczej budowli systemu - „Siłowni".
„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego monolitu
prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone obecnie zejścia,
świadczące o kilkupiętrowej głębokości obiektu. Cała dostępna jego część
połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni są też doskonale widoczne
elementy hydrauliki przemysłowej: rury kamionkowe, studzienki i śluzy. Do
środka budowli prowadzą jeszcze dwa ciekawe otwory. Pierwszy z nich
przypomina szyb windy, natomiast drugi jest bez wątpienia klatką schodową.
Jak głęboko sięga ta budowla i co kryją niedostępne od 1945 roku dolne
poziomy Siłowni? To dwa pytania, na które wciąż brak jednoznacznej
odpowiedzi.
Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym sterczące z
niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po wojnie miały one
po 4-5 m wysokości, ale niestety zostały w latach 50. ścięte przez
szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.
Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace ziemne
- wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli, a około 450
m od szczytu Osówki wybudowano dwukkomorowy zbiornik na wodę o
pojemności 350 m3. Zbiornik zasilany był w wodę rurociągiem biegnącym
przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy. Ślady wykopów wskazują, że miał
zaopatrywać w wodę cały rejon budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także
fundamenty po kilku barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół
magazynów zlokalizowano także na wschód od „Kasyna", gdzie przy za-
kończeniach torowisk znajdują się duże składowiska piasku i ceramiki
budowlanej. Na brzegu lasu stoi duża ceglana budowla z zakratowanymi
oknami, o nieznanym przeznaczeniu. Nieco głębiej w lesie, przy punkcie
węzłowym szlaków, zbudowano niewielki zbiornik na wodę. Obok tego
miejsca, w świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a
cały teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z
Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono po
zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów kolejki. Na
platformie w zboczu góry wybudowano niewielki żelbetowy magazyn, w
którym prawdopodobnie przechowywano materiał wybuchowy używany na
budowie. Magazyn zamykano pancerno-betonowymi drzwiami. Dziś pozostały
po nich jedynie zawiasy i... wspomnienia.
Jak już nadmienialiśmy, zaopatrzenie kompleksu Osówka w materiały
budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją bocznicę na
stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę poprowadzono przez
Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej kolei widać filary po wiadukcie
kolejki wąskotorowej), dalej do Kole obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu
budowy.
Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w Głuszycy. Jak
widać kompleks Osówka w swojej naziemnej części jest najbardziej rozległym i
zaawansowanym w budowie kompleksem Mimo to nie daje nam odpowiedzi na
pytanie: jak miała ostatecznie wyglądać naziemna część obiektu budowanego
wewnątrz góry?
Kompleks Osówka - część podziemna
Przy leśnej drodze Kolce-Walim, w dolinie, którą płynie potok Kłobia,
znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu podziemnego w Górach
Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na południowych stokach niepozornej góry o
nazwie Osówka. Dość trudno odnaleźć ją w przewyższających masywach
Włodarza, Sobonia i Moszny. Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze
góry kryje potężny system, ustępujący swoimi rozmiarami tylko podziemiom
Włodarza.
System składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza (większa) obejmuje
sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska chodnikowe. Druga część to
sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej części podziemi o około 500 m i tworzy
osobny system niepołączony z częścią główną. Wyrobiska sztolni leżą na
następujących wysokościach: nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy
poziom dostępny z wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim
zawałem. O wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa
poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokruszonej skały. W miejscu
tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż, spływająca do uskoku woda wsiąka w
niego, co wydaje się naturalne, natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w
położonej niżej wartowni po owej wodzie nie ma już śladu.
Teraz wejdźmy do środka.
Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast zimą
natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się i częściowego
zamarzania pary wodnej (efekt ruchu turystycznego) naszym oczom ukazuje się
prawdziwie bajkowy świat. Duże i małe, cieniutkie jak szpilki i grube jak
drzewa, wiszące i sterczące ze spągu lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście
polecam zwiedzanie podziemi szczególnie zimą - to doprawdy niezapomniane
przeżycie.
Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel biegnący od
komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzimy wszystkie fazy budowy,
od małych tuneli aż po gigantyczne hale o wymiarach boiska sportowego. Doskonale
wyeksponowane są tunele o przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw
części dolnej, potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów.
Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczyniono,
powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m. Takie hale
wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obetonowane; jedna w
całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego szalunku i dziś tworzy
on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w nieco węższe tunele. Tunel
sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw. uskoku i wartowni. Pod nogami
szumi woda. Spływa w kierunku uskoku. Dochodzimy do niego. Dziś jest
zagruzowany i przykryty schodami, ale kiedyś, aby dostać się do wartowni
trzeba było się nieco pogimnastykować.
Schodzimy do wartowni. Jest niemal całkowicie ukończona. Doskonale
widoczne są podwójne żelbetowe stropy nad komorami, działające niczym
poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano pancerne płyty,
które były dodatkowo chronione przez obudowę przeciwodłamkową (mowa o
schodkach z betonu naokoło płyty). Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały
stan. Okienka strzelnic znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do
siebie przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia
strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.
Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia. Po drodze
mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym powietrze do tunelu. Jeszcze
kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie światła.
Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą halę w
stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w kierunku Włodarz-
Soboń oraz Rzeczka. Można tam także podejść od spodu pod szyb
wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną komorę, położoną dokładnie pod
tzw. „Siłownią". Wszystko wskazuje, że stąd właśnie zamierzano wykuć szyb
łączący oba te miejsca.
Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdopodobnie nie będzie
udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m od głównych wyrobisk. Kiedy
idziemy na Osówkę drogą z Kolc, w pewnym momencie ją mijamy - jest to
wybranie w zboczu z drewnianymi stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem
skromności i samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w
której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed nami sztolnię
rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż, sztolnia ma razem z bocznymi
chochlikami długość około 120 m i dwie ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją
do wysokości 90 cm i 60 cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast bardzo
skutecznie przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości 90
cm.
Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m, powierzchnia 6
700 m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym (pomijając
prace zabezpieczające) jest dobry i przy penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego
zagrożenia.
Kompleks Osówka - badania
Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992 roku od
przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne technicznie, ale bardzo
męczące fizycznie. Po prostu trzeba było przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić
wlot sztolni, aby woda wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o
możliwość spenetrowania tunelu, co też powiodło się 28 sierpnia 1992 roku Po
przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam obniżyć poziom
wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po ponownym osunięciu się ziemi) poziom
wody w tunelu oscyluje w granicach 80 cm. Innymi słowy, aby swobodnie
penetrować tunel ponownie należałoby oczyścić obwał.
Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty przy tzw.
uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas znacznie więcej skał
do przerzucenia, a do tego prace utrudniały ciemności oraz lejąca się na głowy
woda, pochodząca z żyły wodnej odsłoniętej w czasie drążenia chodników w
latach 1943-1945. Jednak uporczywe przekopywanie zawału, powoli dawało
efekty. Byliśmy coraz głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się
szalunki (belki i deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zale-
wająca ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie są
pewne szanse, aby jeszcze raz zmierzyć się z uskokiem, tym razem z pomocą
techniki. Piszę „pewne szanse", bowiem gospodarz obiektu do końca nie jest
zdecydowany czy prowadzić prace badawcze, czy też zadowolić się stanem obecnym.
Stan obecny to efekt „dziwnej" adaptacji obiektu, w wyniku której, co prawda
ułatwiono przejścia głównymi tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano
rumoszem skalnym wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie
utrudniając dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłumacząc to chęcią
szybkiego otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie zaprzepaszczono
przy tym ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.
Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest niedostępna
od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży zawał, który powstał
gdzieś między 1945 a 1950 rokiem
w wyniku wysadzenia części nie
obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata do wnętrza izby bojowej można
było zaglądać jedynie przez nieco uchylone okienko strzelnicy. Można też było
obejrzeć sobie leżącą naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to
samo.
18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym postanowieniem jej
zbadania. Skąd wzięła się szansa? Otóż, izba bojowa posiada (oprócz otworu
strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju prostokąta o wymiarach mniej
więcej 25 x 40 cm, przez który miały z niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na
Piotra, najszczuplejszego.
Po kilku minutach przeciskania (otwór jest długi na około 1 m), Piotr
oznajmił o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie ma nic
poza pustą skrzynką narzędziową i dwoma budowlanymi „koziołkami".
Tajemnica przestała być tajemnicą.
Z kolei w maju i czerwcu 1998 roku postanowiliśmy wyjaśnić jedną z
zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około 4 x 5
m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu, bowiem
ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały, które powinny
tu być. Po wykonaniu wykopu o wymiarach 2 x 3 m i głębokości 2,5-3,0 m,
dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy już przebić. Fakt ten bardzo
nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone różnymi technikami (m.in. przez
radiestetów) wskazywały na istnienie w tym miejscu zejścia do podziemnej części
obiektu. Ponadto z tego właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy
12
Niestety ustalenie dokładnej daty nie jest możliwe.
biegnie on faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć
wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część naziemną.
Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć dróg i torowisk.
Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejowego na trasie Świdnica-
Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane połączenie do Walimia, które
zaopatrywało w materiały kompleks Rzeczka. Sama stacja była też punktem
przeładunkowym dla materiałów używanych na budowie w górach. Po wojnie
znajdowało się na niej dużo sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu
technicznego). Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bocznicy kolejowej
na stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowadzono kolejkę wąskotorową do
kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych Jugowicach (około 200 m za
wiaduktem kolejowym; wybudowano basen, prawdopodobnie na potrzeby
przebywającej na terenie kompleksu załogi. Uregulowano też płynący przez
wieś strumień Jaworzynka, którego brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym
murem. Wzdłuż drogi na terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi
technicznej. Baraki, to raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków
zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były to
piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 12 m.
Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną oraz
elektryczność. Część pomieszczeń wykończono płytkami ceramicznymi.
Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z nich pustaków,
częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary trzymające stropy. W
efekcie, baraki stały się ruiną.
W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację końcową
kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład materiałów budowlanych.
Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamieniałego cementu oraz duże ilości
metalowego osprzętu używanego na budowie. Stoi tam także fundament po dużym
baraku magazynowym. Na zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla
robotników przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały
jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił nazwę Hausdorf
i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.
Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, wymienić należy
fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu sztolni nr 2, fundament po takim
samym urządzeniu, stojący na wybraniu przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz
fundament po baraku, który stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed
sztolnią nr 4 znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że
stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy jednak nip więcej
o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest duża hałda kamienia z
podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, znajdują się przed wlotami sztolni nr
6 i 7. W związku ze zwiększonym ruchem samochodowym, drogę biegnącą
przez wieś poszerzono i utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono
betonowymi murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek.
Na wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy,
wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię. Zbiornik
jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być częściowo zasilany
wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do niego z okolicznych
betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza Włodarza i Jedlińskiej
Kopy.
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system Jugowice nie
cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, do 1992 roku udało
się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 6) i to jedynie częściom.
Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu pozostawały niedostępne. Dopiero
badania prowadzone przez SGP KRET pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść
i doprowadziły do spenetrowania większości z nich.
Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu wzgórza o
wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego. System można
podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie nr 1-5, do drugiej zaś
sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na wysokości 486-495 m n.p.m.,
natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wysokości 492-495 m n.p.m.
Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie. Sama
sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m i kończy się
przodkiem.
Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 31
października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama sztolnia ma
109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W końcowym odcinku
wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z
odejściem do sztolni nr 4 tworzy system wyrobisk chodnikowych o łącznej
długości około 230 m. Wyrobiska są w stanie surowym, częściowo
wzmocnione drewnianą obudową. W kilku tunelach stoi woda - około 30 cm.
Jest jej szczególnie dużo w rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.
Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00
wierceniach otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie potwierdziły, że
sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się możliwe po przekopaniu zawału
na jej wlocie na wybraniu w rejonie tzw. piekarni. Nieubłaganie nasuwają się
pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4, w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze
niedostępny? Co takiego kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami,
w którym szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość sztolni
nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od największych tuneli
znanych nam obecnie. W sztolni występują pomalowane farbą fosforową słupy,
stojące na wlocie do tunelu, niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w
biało-czerwone pasy mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet
samochody ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi
przez całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, co
wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.
Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie jak ona ma
zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-3 m.
Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie sztolni nr 5. W
zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości około 3 m w kierunku
wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że sztolnie te miały stanowić
zwartą całość.
Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie systemu
Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 492 m n.p.m., nr 7 -
495 m n.p.m.
Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie korytarz
przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której zamontowano stalowe
drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi korytarz jest zawalony na odcinku około 5
m. Tuż za zawałem znajdują się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i
pierwsze. Jednak za nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m,
która dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał ten
utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy około 5-6 m i
głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były próby dostania się do tunelu
poprzez wykonanie szybu.
Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w systemie Jugowice.
Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim rozkopaniu przez koparkę około
dziesięciometrowego, zawalonego odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu
zawału natrafiono na skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki
wąskotorowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku sztolnia
posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się on na bocznych
ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe części. Pod stropem
wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają stropu. Końcowy odcinek o
długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości.
Odcinki sztolni przed i za betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe,
cała sztolnia pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas
nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku odkryto starą
gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, aby w sztolni był pożar, na
co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana warstwa „sadzy".
Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi około 460
m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 4 200 m3. Stan
wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, choć w kilku miejscach
są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi o wartości poznawcze, to
podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i w zasadzie niczym od innych się
nie różnią. Jedynie wyrobiska między sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania,
choć przeszkodą będzie tu dosyć trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu
ciągle obsypującej się ze zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez
SGP KRET w 1992 roku.
Kompleks Jugowice Górne - badania
Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie
przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede wszystkim
wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami „wykopkach".
24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo szybko
udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się zaraz
przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie szybko
„skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!
31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokonaliśmy
penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączonego z nią
systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników natrafiliśmy na zawał
odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy więc przekopu, jednak zaraz
się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale zawał wygląda „paskudnie" i
mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces
był i tak ogromny.
Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostępna od
wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy
ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,
usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,
mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch
dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie
łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale
worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.
Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia
nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.
Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a my
już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i można
wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i wodzie, częściowo
otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. Podobnie jak 1 zawał,
który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego - tędy nie przejdziemy.
Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami Jest 31
października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty szelkami i liną
do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być ponoć szybem
wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie przekonać „dzięki"
grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski, czego osobiście
doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-tym metrze. Niestety,
tędy również nie dostaniemy się do podziemi.
Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w
miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół jest
spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?
Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem „robimy"
zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło. Wiadro za
wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian: łopata, kilof i
przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na miejscu i dopiero w
kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co chwilę wzmocnić belką
obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać drabinę. Blokowisko skał jest
coraz większe i ciaśniejsze. W końcu stajemy w miejscu.
Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: albo
my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i prześwitów
między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - prowadzącą do tunelu.
Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro tunel jest zawalony. Zawał jest
potężny. Skupiamy na nim wszystkie nasze siły i możliwości, lecz po dwóch
tygodniach odpuszczamy. Bez koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a
później jego obudowania - nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie
tyłów i zrobienie miejsca na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak
ciasno, że nie da się tam nic zrobić.
Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. Ale już
nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka staje przed
zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na opór, ześlizguje się z
niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest nerwowa. W poprzek tunelu z
zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz otwarte do połowy stalowe drzwi.
Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 6 zbudowano standartową śluzę gazową -
dwie żelbetowe przegrody, dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop
tunelu między nimi zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka
podjeżdża pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o
głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie nowego
szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do tunelu pozostało
nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary scenariusz: łopata, kilof,
przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące plecy i najważniejsze - „wspaniałe"
letnie słońce. Na porośniętej trawą łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z
nieba, pot na plecach, odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec
sierpnia dojdzie do 8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2
metrów - lecz dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała
się twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, nie
dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu, szyb wytrzymał
do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały
się nasze nadzieje na wejście do tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!
W czerwcu 1998 roku postanowiliśmy ostatecznie rozwiązać tajemnicę
sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne jest rozkopanie
zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się koparka Fadroma i mozolnie,
godzina po godzinie, odkrywała wielką tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu
góry, pojawił się olbrzymi wykop. Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów
sześciennych skalnego gruzu - krajobraz iście księżycowy.
17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił się
funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał nasze prace.
Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem do środka tunelu. Trochę
krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy przestępcami. Uznano nas za
szkodliwy element, przedstawiono nam wiele bardzo poważnych zarzutów oraz
grożono poważnymi konsekwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście
przełożeni dzielnych Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku.
Niemniej, zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo-
podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych tajemnic Gór
Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono młody las. A chyba nie
ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasami Państwowymi o to, aby
pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.
Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym
wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy historia,
jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie ma
prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, szybkie
zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni nr 6 oraz
nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No cóż, może to
prawda, a może nie...
Kompleks Soboń - część naziemna
W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty ziemne
prowadzono głównie w rejonie szczytu góry, w promieniu około 500 m.
Zaopatrzenie w materiały budowlane odbywało się przy pomocy kolejki
wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej przez Kolce
na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od szczytu góry) od głównego
toru odchodziło odgałęzienie do kompleksu Soboń. Torowisko kolejki okalało
cały rejon budowy i dochodziło w dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego
źródeł zlokalizowano główny skład materiałów budowlanych. W miejscu tym
powstała wielotorowa bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku.
O tym, jak było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:
„Pracuję w nocy przy kipowaniu. Co godzinę nadchodzi
pociąg składający się z 16 wagonów z zamarzniętym piaskiem.
Po wykipowaniu piasku i wyrównaniu terenu przesuwani
za pomocą knypli szyny. Gdy tylko skończymy prace przy
jednym pociągu, już nadchodzi następny i znów bierzemy się
za kilofy".
Do jakich celów gromadzono tak wielkie ilości piasku, że w miejscu jego
składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co na Soboniu, nie
nagromadzono na pozostałych budowach. Oprócz piasku, na platformie poniżej,
złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki skład cementu zlokalizowano też na
platformie bliżej szczytu góry, niedaleko zbiornika na wodę.
Dla potrzeb komunikacji wybudowano drogę biegnącą z rejonu budowy
(zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy była natomiast druga
droga, biegnąca w kierunku Moszny - miała połączyć kompleks Sobonia z
pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę odbywało się z położonego około 100 m
poniżej bocznicy niewielkiego stawu oraz ze zbiornika na szczycie góry, o
pojemności 350 m3, zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach
Włodarza. Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku powyżej bocznicy.
Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.
Należy dodać, że system transportowo-komunikacyjny kompleksu zamierzano
rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i torowiskami budowano nowy tor
kolejki biegnący ponad drogą, po zboczu Jagodzińca. Na terenie kompleksu
zlokalizowano trzy główne usypiska kamienia z podziemi. Pierwsze znajduje się
około 50 m obok wlotu sztolni nr 1, drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie
(największe) zlokalizowano między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi
Zimna Woda. W rejonie bocznicy i składu materiałów budowlanych ulokowano
najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej składu piasku
powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on trapezowy przekrój, a po
dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na wprost rowu zlokalizowano dużą
stację urządzeń technicznych, typu ładowarka-dźwig.
powstała betonowa śluza lub pochylnia wyładunkowa sypkich materiałów z
kolejki. Jej tor biegnie tuż nad nasypem, na którym owa śluza powstała.
Pomiędzy torem a drogą, znajduje się betonowy fundament po baraku
13
Ślady po grubych słupach i wystające z betonu potężne stalowe haki sugerują iż w miejscu tym mógł stać
np. duży przeładunkowy żuraw.
warsztatowym, a zaraz obok stoją ceglane ruiny niewielkiego murowanego
budynku. Poniżej betonowego rowu widać ślady po istniejących tam
dwóch betonowych budowlach. Około 100 m na północny-zachód od tego
miejsca (po drugiej stronie drogi) zlokalizowano drugą, mniejszą bocznicę.
Dokonywano tam napraw lokomotywek i wagoników. Świadczą o tym kanały
naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela niewielki mur oporowy. Obok
torowiska znajduje się także fundament po baraku warsztatowym, w którym
pracowały komanda naprawcze.
Około 150 m dalej, na trójkątnej platformie obok torowiska, rozpoczęto
budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki basen z wystającymi z
dna podstawami pod urządzenia techniczne. Przeznaczenie tej budowli nie jest
znane. Kilka metrów obok stoi fundament po, najprawdopodobniej, murowanym
budynku.
Szeroko zakrojone prace, głównie ziemne, prowadzono także na zboczach
wzgórza, w którym drążono podziemia. Idąc torowiskiem od bocznicy na
południowy-wschód, docieramy do miejsca, gdzie w prawo odchodzi krótki,
boczny tor. Wybudowano tu jednokondygnacyjny, żelbetowy bunkier o
wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi na około 50 m wykop w
kształcie litery T. W swojej środkowej części wykop jest dwukrotnie głębszy niż
na skrzydłach. Poniżej niego rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów
pod duże, żelbetowe budynki. Ślady wskazują na zamiar wybudowania 8-9
tego typu konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto
już stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej wokół Sobonia. Są to
jednopiętrowe budowle, mające 24,4 m długości oraz 11,5 m szerokości. W
rejonie wykopów znaleźć można ślady maskowania robót, które wykonywano
dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu na specjalnych słupach (ich
podstawy widać obok bunkra) drobnej metalowej siatki, z wplecionymi
plastikowymi, różnokolorowymi liśćmi. Drugim sposobem było sadzenie wokół
budowli kilkunastoletnich drzew, wkopywanych w ziemię w wielkich, betono-
wych donicach. W opisywanym rejonie znajduje się około 100 drzew
posadzonych w ten sposób.
W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10 drzew
oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku, poniżej wlotu sztolni,
wybudowano małą ceglaną wartownię, natomiast na zboczu ponad sztolnią
zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100 m od niego stoi na niewielkiej
platformie fundament po kompresorze, a 300 m dalej, za hałdą, przy samym
torze kolejki, znajduje się ujęcie wody w postaci hydrantu. Obok leży
fundament po ceglanym budynku. Dalej tor kolejki krzyżuje się z nowo
budowaną drogą, a jeszcze dalej zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego
toru, które kończy się ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm
gleby. Tymczasem na zboczu wzgórza położonego pomiędzy Włodarzem a
Moszną, nieco powyżej szczytu Sobonia, wykonano duży wykop.
Prawdopodobnie zamierzano tu wybudować zbiornik wodny
lub przepompownię.
Z gotowych budowli należy jeszcze wymienić małą, ceglaną wartownię,
wybudowaną przy trasie, wzdłuż Marcowego Potoku Dużego do Głuszycy.
Ponadto przy drodze biegnącej zboczami Jagodzińca do Głuszycy, na jej
pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się ruiny nie znanego z nazwy obozu.
Kompleks Soboń - część podziemna
Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masywie Włodarza,
kryje w swoim wnętrzu najmniej chyba znany podziemny system. Jego
tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony w samym sercu góry, w środku
gęstego lasu. Ludziom, nie znającym dobrze terenu, bardzo trudno odnaleźć w
labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą, prowadzącą do wlotów tuneli.
Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę z trzech
kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim zboczu na wysokości
650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-zachodnim zboczu na wysokości
648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na południowo-wschodnim stoku na wysokości 652
m n.p.m. Wszystkie wloty leżą przy wybudowanej w czasie wojny kamiennej
drodze, biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni zasłonięte są
obwałami oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować. Szczególne
problemy sprawia odnalezienie wlotu sztolni nr 1, a jest to jedyne wejście, którym
można dostać się do środka, co też ..czynimy".
Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto jesteśmy w
tunelu. Biegnie on w kierunku południowo-wschodnim i ma 216 m długości.
Początkowy odcinek jest „klasyczny": trochę wody, wszechobecne błoto, co
kawałek kilka metrów obudowy, siady instalacji elektrycznej i torów kolejki.
Dopiero po około 100 m zadają się poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej
stronie, na drugim skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach
3 x 2,5 m, posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to
proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie tunel, leżący
naprzeciw sztolni nr 2, poszerza się i zyskuje czworoboczny przekrój.
Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.
Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego skrzyżowania
w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze sztolnią nr 2. W miejscu
tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m, będący efektem niewielkiej różnicy w
poziomach, przy kuciu tuneli z obu stron.
Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m.
Sztolnia ma wlot przy tej samej drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia
natrafiamy na naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz,
natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawianego zawału, idąc ze sztolni
nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do głębokości 1 m.
W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad wspomnianym
zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.
Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie góry), leży
wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to około 350 m na północ
od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z powodu zbyt małej grubości skał nad
stropem, początkowy odcinek (około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można
wykluczyć) został wysadzony, tworząc niewielkiej głębokości podłużne
zapadlisko z widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście ostatnich
metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika Grupy Badawczej
„Góry Sowie" z lat 1975-77, czyli okresu, kiedy podjęto próbę pokonania
14
O drążeniu tunelu z dwóch stron świadczą kierunki wierceń otworów strzałowych.
wspomnianego zawału):
„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3, natrafiając
na sztucznie wywołane zawały. W jednym z nich znajduje się
niewielki metalowy zbiornik. Natomiast w ostatni zawał, do
którego udało się dotrzeć, ale którego ze względów technicznych
nie udało się przejść, wchodzą tory kolejki wąskotorowej oraz
przewody elektryczne".
Zawał ten jest jednym z najciekawszych, z jakimi się spotykamy, a
równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że coś się
za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co? Warto tutaj
dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z Krakowa. Ma, jak
dotąd, niezłe wyniki.
Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m, powierzchnia 1
900 m2 a kubatura 4 000 m3. W wielu pomieszczeniach znajduje się woda. Pod
względem górniczym stan wyrobisk jest dobry choć w kilku miejscach powstały
niewielkie obwały na skutek wietrzenia popękanych już od wybuchów skał.
Ciekawostką tych podziemi jest występowanie w nich kilku luźno leżących
fragmentów żelbetowego monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.
Kompleks Rzeczka - część naziemna
W kompleksie Rzeczka teren budowy właściwie objął tylko dolinę między
Małą Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele. Przed wlotami
sztolni powstała jedna wspólna dla tuneli platforma, kończąca się od strony
Walimia niewielką hałdą. Jej skromność wynika z faktu, że część urobku wywieziono
samochodami do Olszyńca i dalej, np. na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano
go do budowy Dziś oprócz skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po
moście, który sięgał aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody Na
tych właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II wojny
światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem, że jest to most...
amerykański!
Wyżej wymieniona platforma ma około 10 m szerokości i ponad
100 m długości. W kierunku Rzeczki biegnie od niej nasyp torowiska
kolejki wąskotorowej - wywożono nim część urobku na pobliskie niewielkie
usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma (prawdopodobnie stał na
niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3
znajdują się betonowe fundamenty kompresorów. Na drugim brzegu rzeki
Walimki są też ruiny po ceglanych budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco
niżej,
około
200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po tartaku oraz
bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi tylko na 3-4 m, ale za to
szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na małej rzeczce, tak potężny most, którego
grubość sięga blisko 50 cm? Powody są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w
zboczu góry Ostra, przygotowano wybranie pod kolejną, czwartą sztolnię
systemu Rzeczka, toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek i
samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu odwadniającego o
wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie niewidoczny z drogi, właśnie dzięki
szerokości mostu. Tunel po około 20 m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ
prawdopodobnie prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez
studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych, nieznanych
dotąd wyrobisk.
Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m powyżej
wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza (odcinek drogi, toru?) oraz
duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące do jednego z zawałów w hali, między
sztolnią nr 2 a 3. W tym miejscu znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny,
obecnie zasypany.
Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w rejonie
podziemi, to już w zasadzie wszystko. Nieco dalej, na początku wsi,
wybudowano dużą i jak na owe czasy super nowoczesną centralę
telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem Oberbauleitung Riese a
Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym, już w samej Rzeczce, istnieją
fundamenty po bliżej nierozpoznanych barakach oraz znajduje się jedna ze
studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-Osówka.
System Rzeczka jest chyba najsłabiej rozbudowanym na powierzchni
systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada żadnej
gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o początku ich
budowy.
Kompleks Rzeczka - część podziemna
Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka. Jawnym,
dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy przejeżdżając,
zawiesza na nim, a ściślej mówiąc na wejściach do niego, wzrok. Wejścia
położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to bardzo stromej góry Ostra,
między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na wysokości 557-559 m n.p.m.
Jest to najmniejszy z obecnie znanych systemów, oczywiście jeżeli nie
bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za dwoma
zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone
od siebie o około 40 m. Tunele główne biegną równolegle i są połączone
poprzecznymi halami.
Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy żelbetową
wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po prawej stronie, jest
wybetonowana wnęka, a po kilku metrach dochodzimy do całkowicie
obetonowanej komory o długości 33 m, szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m.
Komora posiada podwójny, betonowy strop i fundament z rowkami na
przewody. Hala łączy się z tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze
jedno połączenie z betonową halą. Tworzy je krótki tunel, odchodzący od
sztolni pod kątem prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim
samym kątem. W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m,
całkowicie zalany wodą i wypełniony przegnitymi resztkami obudowy, przez co
niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą podłogą,
na którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się możliwe dzięki pracom
prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w Walimiu.
Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze wszystkich
znanych obecnie hal. Jej wymiary są imponujące: długość około 80 m, szerokość
8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 posiada w swojej środkowej części (z lewej
strony) dwie komory we wstępnej fazie drążenia. Miały się tam znajdować
wartownie. Właściwie nie są to komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia,
którym daleko jeszcze do wymiarów wartowni.
Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w środkowej
części przegrodzona zawałem.
Za nim łączy się z tunelem nr 2, na wysokości
obetonowanej hali. Komora jest nie obudowana i ma następujące wymiary:
długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m. Sztolnia nr 3 dochodzi też do
opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie trzy tunele. Niestety, nie możemy w
pełni podziwiać jej ogromu, bowiem w środkowej części (na wprost tunelu nr
2) przegrodzona jest zawałem, na który składa się nie wybrana część urobku,
mogąca zakrywać wlot do dalszej części wyrobisk. Tak więc pomiędzy
sztolniami nr 2 i 3 istnieje tylko wąskie przejście pod stropem, w dodatku
niezbyt bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się
zawał liniowy o długości 12-15 m. Powstał przez wysadzenie warstwy skał
między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się kryje? Nie.
Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby tunel biegł dalej.
Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest dostępna
dla zwiedzających. Całkowita długość wyrobisk kompleksu Rzeczka wynosi
500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m . Pod względem górniczym
stan wyrobisk jest dobry.
Kompleks Rzeczka - badania
Prace badawcze w podziemiach kompleksu Rzeczka podjęliśmy pomiędzy
styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowaniu obiektu, okazało
się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty". Najpierw dokonaliśmy
przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1. Warto było spróbować, gdyż
zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych części podziemi. Przerzucenie około
dwóch ton skał i rumoszu, pozwoliło stwierdzić, że tunel kończy się ponad
wszelką wątpliwość przodkiem, a sam zawał powstał poprzez odpalenie
15
Co ciekawe zawał ten doskonale pasuje do zapadliska na zboczu i może to być zawalony szyb.
stropowej części chodnika. Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze
oraz resztki łopaty i kilofa.
Jeżeli chodzi o dwa pozostałe miejsca, to... niestety, zabrakło nam czasu.
Zaczęła się bowiem adaptacja obiektu dla celów turystycznych i dla
eksploratorów nie było już miejsca. Co ciekawe, pomimo posiadanych sił i
środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc, choć wie o nich każde
dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownictwo obiektu, lecz mimo ze taka
akcja sprowadziłaby nowe rzesze turystów (a co za tym idzie dodatkowe
pieniądze), nie podjęto żadnych działań, mogących wyjaśnić choćby jedną z
tajemnic kompleksu Rzeczka. W tym przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia
i samego szybu wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o
przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo mało poznany,
a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG KRET badań, nie udało się
natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia
w zboczach nie były niestety tymi, których szukaliśmy.
Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie niewielkiego
kamieniołomu, na wschodnich zboczach góry Moszna. Istnieją tam ślady po
torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam
też zlokalizowana mała hałda, obok której stoi fundament po ładowarce oraz
niewielkie fundamenty prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w
zboczu dwa wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypo-
minające wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami, znajduje
się głęboka na około 4 m, betonowa studzienka.
Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie, którego budowę
rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na Soboń. Ponadto w dolinie potoku,
między Włodarzem a Moszna, wybudowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi
(w zboczu góry) wykonano dwa wybrania, których boczne ściany obłożono
kamieniem.
Kompleks Moszna - badania
Pod nazwą kompleksu „Moszna" kryje się rejon góry Moszna wraz ze
wszystkimi śladami na powierzchni, mogącymi świadczyć o istnieniu w tym
miejscu obiektu podziemnego.
Prace w tym rejonie rozpoczęliśmy od sprawdzenia przekopem jednego z
wybrań, w którym zamontowano tzw. „futrynę". Po wykonaniu głębokiego
wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje w tym miejscu tunel.
W kwietniu 1997 roku przystąpiliśmy do przekopania jednego z dwóch
wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry Moszna. Wybrania
te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają obłożone kamiennym murem
boczne ściany i do złudzenia przypominają wloty sztolni. Po przebraniu około 2
m gruzowiska, nie udało nam się ani zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o
istnieniu tunelu. Sprawa ta wymaga dalszych badań. Gdyby bowiem w tym
miejscu miało nie być tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzo-
wisko. Twardy, skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.
CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA
Kompleks Sokolec - część naziemna
Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie całą
górę Gontową oraz część doliny potoku bez nazwy, spływającego z
południowych zboczy Wielkiej Sowy do Ludwikowic Kłodzkich. W trakcie
budowy wykonywano głównie prace ziemne, a budowle stałe dopiero
rozpoczęto stawiać.
Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica utwardzając jej
nawierzchnię oraz budując cały system studzienek i przepustów
odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4 budowano od podstaw
drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu styku obydwu dróg postawiono
mur oporowy o długości 47 m. Jego zadaniem było umocnienie skarpy, na
stromym w tym miejscu stoku.
Zaopatrzenie kompleksu w materiały budowlane odbywało się za pomocą
kolejki wąskotorowej. Biegła ona z bocznicy kolei normalnotorowej w
Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu o około 3 km. W
Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż do poziomu sztolni nr 3 i
4 za pomocą platformy, poruszającej się po szynach ułożonych na stoku góry.
Była to taka sama platforma jak na Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki
wyżej, na poziom sztolni nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach
sztolni i służyły do wywożenia urobku na hałdy oraz transportu materiałów
budowlanych do sztolni.
W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budowlanych. Pierwsze
zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie zmagazynowano pewne ilości worków
cementu oraz kruszyna Drugie składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów
sztolni nr 1 i 2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków skamieniałego
cementu.
W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi Przed wlotami sztolni nr
3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne usypisko znajduje się przy drodze Sowina-
Sierpnica około 200 m od wlotów sztolni nr 1 i 2.
Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry. Istniały
tam także wszelkiego rodzaju warsztaty i baraki techniczne. Przy budowie
kompleksu pracowali więźniowie KL Gross Rosen, dla których obóz
zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie Kłodzkich.
Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały jedynie fundamenty
pod kompresory, znajdujące się w dolinie poniżej wlotu sztolni nr 3. Jeżeli
chodzi o budowle naziemne w kompleksie, to w zasadzie żadnej nie
„wydźwignięto" powyżej fundamentów. Największe zgrupowanie obiektów
powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1 i 2, przy drodze Sowina-
Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów pod fundamenty, a kilka już
wybetonowano. Kilka wykopów powstało również na zboczu powyżej sztolni nr
3.
To w zasadzie wszystko, co można obecnie napisać na temat naziemnej
części kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na powierzchni
systemów w Górach Sowich.
Kompleks Sokolec - część podziemna
Około 5 km od centralnej części budowy, wewnątrz góry Gontowa -
najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) - istnieje jeden z
mniej znanych podziemnych kompleksów. W nomenklaturze badaczy nosi nazwę
„Sokolec". Jego mała popularność wynika prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na
uboczu całej Wielkiej Budowy, przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o
pozostałych kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.
Podziemia Sokolca (leżące w tzw. Strefie Zewnętrznej) przez wielu badaczy
wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojeniowym zlokalizowanym
we wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się mieć rację bytu z kilku powodów.
Po pierwsze: Włodyka leży dużo bliżej niż np. Osówka. Po drugie: kolejka
wąskotorowa łączyła kiedyś Gontową z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi
Włodyki jest bardzo blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na
Włodyce) zlokalizowany był właśnie w miejscu rozgałęzień kolejki. W jedną
stronę biegła ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą prosto na Włodykę.
Zresztą kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na samej górze Włodyce,
tylko sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa, Księżówka) i „kierował się" w stronę
Gontowej.
Powróćmy jednak do podziemi Sokolca. Składają się z co najmniej dwóch
zespołów. Tzw. poziom I tworzą dwie sztolnie, mające wloty na północnym
zboczu góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze łączącej Sowinę z Sierpnicą.
Do podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m
trafiamy na wielki zawał, jaki powstał na skrzyżowaniu sztolni z wyrobiskami
wartowni. Aby go obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy
ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk chodnikowych,
gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi stemplami. Po drodze mijamy
hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy
do końca wyrobisk i skręcamy w lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się
do wyjścia. Znowu mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała
część chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m.
16
Woda nie odpływa z tunelu, ponieważ około 40 m od wyjścia powstał niewielki obwał.
wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2. Wyrobiska
tej części są w stanie surowym, nie stwierdzono także istnienia szybu
transportowego lub wentylacyjnego. Ze względu na bardzo kruchy piaskowiec
(w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie wietrzenie, podziemia są bardzo
niebezpieczne. Istnieje w nich dużo obwałów, zwłaszcza na skrzyżowaniach
chodników. Ciągle też powstają nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że
będąc w środku, słyszy się niemal sypiący ze stropu gruz. Dlatego
zdecydowanie odradzam zwiedzanie tego systemu. Nie ma w nim nic
ciekawego, a cena, jaką przyjdzie za tę „przyjemność" zapłacić, może być
wysoka.
O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II (oddalonym
od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580 m n.p.m. Odległość
miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom prowadzonym w 1994 roku
przez SGP KRET, udało się po części wyjaśnić ich tajemnicę. Szczególnie
interesująca jest sztolnia nr 3. Już sama wielkość wybrania i platformy przed jej
wlotem zapowiadają, że nie jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni
dochodził podwójny tor kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego
korytarza. Tymczasem...
Grupie Poszukiwawczej KRET udało się rozkopać zawał przed wlotem
sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak, że jego
spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż myśleliśmy - już po
około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki zawał. Sterczały z niego duże
stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z niego też woda. Świadczyć to może o
dużej długości tunelu i jego całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam
pod dużym ciśnieniem woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego
zawału wiąże się obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi i raczej nie
będzie prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika
3,5 m a wysokość 3 m.
Natomiast jeszcze przed pracami przy sztolni nr 3, dokonana została
penetracja sztolni nr 4. Jej wlot został wysadzony w powietrze w czasie
maskowania obiektu. Świadczą o tym resztki lontów znalezione podczas
odkopywania zawału oraz wyraźnie widoczne w tunelu przemieszczenie
powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe wymiary,
tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m szerokości. Jej długość razem ze zniszczoną
częścią wylotową zamyka się w 100 m.
Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia zachowała
(jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wyposażenie. Na całej długości
tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym że na przodku nie są to tory na
podkładach drewnianych, lecz wymienne zestawy o długości 5 m, połączone
metalowymi kształtownikami. Montowano je na przodku tylko na okres wybierania
świeżego urobku i po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka
metrów za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma do
przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny jak dotąd, oryginalny,
zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!
W prawym, górnym rogu tunelu, na wbitych w strop drewnianych kołkach
zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu świeże powietrze. Dziś
rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym miejscu wznosi się pod strop, trzymany
jedną nieco mocniejszą obejmą. Zerwany został prawdopodobnie siłą wybuchu.
Rurociąg składa się z pięciometrowych odcinków rury o średnicy 500 mm,
połączonych ze sobą na wcisk.
W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane podczas jego
budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części osprzętu elektrycznego. Niestety,
sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem
górotworu w wyniku eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle
się pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w 1995 roku
powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.
Całkowita długość znanych tuneli kompleksu Sokolec wynosi 860 m. Ich
powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m
3
.
W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla Niemców nie
było ważne w jakiej skale kuto podziemia. Skoro wszystko miało być
obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku. Liczyło się miejsce.
Kompleks Sokolec - badania
Prace badawcze w kompleksie Sokolec należą do najlżejszych i zarazem
najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto podziemia. Jest nim
piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko wietrzejący i rozkładający się zarówno
na „fajny" piasek, jak i „przeklęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu
przekopu, konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego) i
oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.
24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania i wykonaniu
wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze tunelu - tunel stał się
rzeczywistością. Okazało się, iż jest w nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną
zawartością. Nie chodzi tu oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko
(a może aż) o torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i
elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał znać o sobie
piaskowiec - z hukiem i trzaskiem powodował kolejny zawał. Szczęście, że
zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.
Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy "wykopki" przy
wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny, zlokalizowany w 1991 roku
przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplozyjne), niestety nie został przez odkrywców
„zdobyty". Czyżby „Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej
tunel aż po strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.
Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie wody
ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że po 10 m w
sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu stwierdziliśmy, iż jest on zalany
prawie do połowy swej wysokości. Mimo to, rozpoczęliśmy przebieranie
zawału. Po ciężkiej pracy udało nam się odsłonić z zawału jeden stempel,
przerzucić około 2 ton ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału
tryska woda! Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i
należy go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.
Obecnie, aby ostatecznie zbadać sztolnię nr 3, trzeba zaangażować ciężki
sprzęt (koparka), szeroko odsłonić wlot tunelu, wybrać muł z jego
początkowego odcinka i bardzo ostrożnie zacząć przebierać zawał, mając
nadzieję, że woda nie przebije się przez niego w sposób niekontrolowany.
Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.
Kompleks Wielka Sowa - ogólnie
Kolejnym rejonem prac, prawdopodobnie zlokalizowanym w tzw. Strefie
Zewnętrznej, jest obszar masywu Wielkiej i Małej Sowy. Wnioskować tak
można z faktu, iż więźniowie pracujący w rejonie Sokolca, na bocznicy
przeładunkowej, rozdzielali materiały budowlane na dwie części (zezname
świadka). Ta mniejsza część "wędrowała" platformami na Gontową. Natomiast,
zdecydowanie większa część Materiałów ładowana była na ciężarówki i
transportowana prosto do Sowiej Doliny, gdzie w czasie wojny Niemcy
prowadzili wielką, podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w
rzeczywistości to w masywie Wielkiej Sowy należałoby oczekiwać istnienia
gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem pośrednim na
istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień nie udało się ustalić zakresu
robót wykonywanych przez komando Eule. Takie komando istniało, tyle tylko, że nie
wiadomo co robiło. A może budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche
Eule"? Jeżeli tak było, to nie wykonało swojej pracy dokładnie do końca,
bowiem na powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne
ślady, wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy drodze
opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam można klamry
do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe worki cementu oraz drobne elementy
techniczne, charakterystyczne dla budowy podziemnego obiektu. Kilka małych hałd
znajduje się także w rejonie Łąki Sikorskiego. W dolinie Sowiego Spławu
wybudowano niewielki zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie
potoku Walimka wybudowano kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik, sieć
rurociągów oraz przebudowano drogę trawersującą zbocza masywu. Natomiast,
w samej Sowiej Dolinie powstał duży zbiornik na wodę i kilka studzienek
zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia podziemi jest odnalezienie
na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego odcinka nasypu, po którym poruszała się
kolejka wąskotorowa (znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkładach).
Udało się odkryć kilka bardzo ciekawych małych tuneli, wchodzących do
wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały badania, są to stare
wyrobiska górnicze pochodzące z XIX wieku i nie kryją żadnych tajemnic. Na
wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich tuneli poszukiwawczych (najdłuższy
ma 70 m) o nieregularnym przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył
kwarcowo-barytowych. Łączna długość wyrobisk nie przekracza 200 m.
Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.
W Kompleks Wielka Sowa - badania
W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy całą górę
wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie... jeszcze raz wzdłuż i
wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani jednego tunelu z lat 1943-1945.
Ich maskowanie jest perfekcyjne choć kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już
na ich tropie...
Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko - zaczynamy
czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni. Jesteśmy zaskoczeni. W
twarde dno wchodzi kamionkowa rura o średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A
„bulgot" słychać dalej...
Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni), przynajmniej dla
nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo', może nie tyle tunel, co szczelinę
między skałami. Rozkopanie poszło nam bardzo sprawnie do momentu, gdy
stwierdziliśmy, że owa szczelina przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co
robić? Szybka decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc",
głowa powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na początku
brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej jest już znośnie - aż do
27 metra - gdzie powstał zawał.
Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opada. Jesteśmy
przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,, gruz, błoto, błoto, błoto i
wciąż przybywa wody. Jest jej za mało, aby pompa ją wessała, a za dużo, aby
siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.
- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" - pyta Piotr.
Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze świeży
odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię (dziękujemy!). Następuje
chwila konsternacji, potem szybki powrót do domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie
straszne błoto - żółte, lepkie i ciężkie. Tunele ciasne, nieregularne, kończą się
obwałami. Gdy wychodzimy na zewnątrz, wyglądamy jak wielkie kule błota.
Niestety, znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele
to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).
W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy około 5 m.
Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki (kantówki) oraz stalowe
pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie wzrosło, gdy zeszliśmy na dno
wykopu - okazało się wybetonowane. Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy
wykopki. Czyścimy beton z ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i
znowu rozczarowanie To nie zamaskowany szyb a zwykły fundament,
pospiesznie wylany i niedokończony.
Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować jeszcze jedno
ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło, wycieka woda, słowem jest
interesująco. Przydałaby się koparka, ale niestety koszty...
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicji
Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG
Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich był kompletny,
należy również kilka słów poświęcić kompleksowi zbrojeniowemu w Miłkowie.
W jego skład wchodziła fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu
Dynamit AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych wyrobiskach nieczynnej
kopalni węgla kamiennego Wenceslaus oraz w wydrążonej przez więźniów części
podziemnej we wnętrzu góry Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po
pierwsze: Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli
podlegało de facto AL Riese. Po drugie: znaczna część produkcji materiałów
wybuchowych z Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką Budowę. To właśnie z
podziemi Włodyki pochodził donarit - materiał wybuchowy, którym drążono tunele
Olbrzyma. Po trzecie: na terenie fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie
ona poprzez podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma. Po
czwarte: rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się właśnie w stronę
Sokolca, który prawdopodobnie miał stanowić podziemne zaplecze magazynowe
dla obydwu fabryk.
Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki zbrojeniowe.
Ich lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i wyrobisk kopalni, zamkniętej
jeszcze w latach 30. z powodu częstych wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło
151 górników). Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów
dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano liczne schrony,
bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach ziemią i małymi drzewkami. Do
wszystkich tych obiektów doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony
był przez liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.
Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część kompleksu. Nie
ma o tym żadnych wzmianek. Wiadomo natomiast, że podziemia te istnieją.
Zeznania więźniów pracujących na powierzchni mówią o gigantycznych tunelach we
Włodyce, w których ginęły tysiące ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż
nieraz widziała ludzi pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do
szybu windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem wyglądali
upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo wlokło
się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników prochu.
Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit AG.
Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych wlotów tuneli leży w
tzw. gorącej strefie. Do dnia dzisiejszego cały masyw Włodyki jest bowiem
wprost naszpikowany amunicją różnego kalibru i wszelkie prace w tym rejonie są
zdecydowanie niewskazane. Podobnie rzecz się ma z penetracją wyrobisk
kopalni. Tutaj metan jest najlepszym strażnikiem.
Niestety, nie mogę, tak jak to robiłem przy opisach innych kompleksów,
podać danych liczbowych dotyczących podziemi, bowiem ich po prostu nie
znam. Przynajmniej na razie.
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania
W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszelkie prace terenowe
są bardzo ryzykowne. Z powodu ogromnych wprost ilość amunicji artyleryjskiej
zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej w marcu 1997 roku podjęliśmy próbę
przekopu jednego z wklęśnięć w zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu.
Niestety mimo przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze
przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.
Podobnie rzecz się miała z penetracją sztolni o polskiej nazwie Wacław I
(niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb wentylacyjny, udało się
nam zbadać jej przebieg na długości około 200 m. Do połowy długości jest ona
obudowana betonem, ciąg dalszy to obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą,
około 50 m od przodka, po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdo-
podobnie kryją dostęp do dalszych chodników. Zawały są jednak na tyle
niebezpieczne, że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto
ryzykować.
KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ
Kompleks Zamku Książ - część naziemna
Jeżeli chodzi o naziemną część kompleksu zamku Książ, to prace w nim
prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w promieniu około
1 km. W zamku prowadzono roboty polegające na przebudowie części
pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych celów. Niestety, w wyniku tej
przebudowy bardzo ucierpiało wyposażenie zamku - m.in. w sali Krzywej,
Konrada i w hallu Bolka zerwano zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej
części zamku wzmocniono drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto
przebudowę dużych sal na mniejsze pokoje, prawdopodobnie dla żołnierzy
pułku ochrony Führera.
Z drugiego poziomu piwnic zamkowych wykuto do pierwszego poziomu
podziemi szyb klatki schodowej. W związku z tymi pracami, w jednym z
pomieszczeń na parterze zamku ustawiono kompresor, niszcząc przy okazji
piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.
Na głównym tarasie przed zamkiem, obok wlotu szybu wentylacyjnego,
zlokalizowano skład materiałów budowlanych, natomiast przed budynkiem
biblioteki zbudowano tajemniczy, żelbetowy zbiornik, w którym, jak mówią
świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby jakieś próby z uranem?
Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji kolejowej
Wałbrzych- Szczawienko poprowadzono do kompleksu torowisko kolejki
wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego parkingu i amfiteatru, do
rejonu podziemi. Obok parkingu na zalesionym wzgórzu zbudowano dwa duże
zbiorniki na wodę, zasilane ze studni głębinowych w rejonie Lubiechowa.
Natomiast rejon samego parkingu zajmował obóz koncentracyjny KL
Furstenstein. Tuż za parkingiem zlokalizowano także dużą przepompownię.
Jednak zdecydowanie najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki
rodu von Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą
komorę, do której doprowadzono z powierzchni 9 okrągłych otworów o
średnicy około 500 mm. Otwory dają jednoznaczne skojarzenie, że
przeznaczeniem budowli była stacja wentylacyjna dla jakiegoś dużego,
podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane studzienki, niestety,
obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je oczyścić?
Po drugiej stronie zamku znajdowały się wloty trzech sztolni, toteż na
platformie przed sztolniami powstało kilka baraków magazynowych oraz kilka
fundamentów pod urządzenia techniczne. Nieco poniżej, na zboczu góry,
rozpoczęto budowę niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której wykopano rów w
kierunku rzeki Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie oddalonej od trzech pozostałych
- nie ma żadnych budowli. Jest tam natomiast duża hałda, sięgająca aż do rzeki
Pełcznicy. Po przeciwnej stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie
Stary Książ, wokół którego istnieją ślady po nierozpoznanych pracach. Równie
ciekawy jest głęboki wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach niemieckich całe
zamkowe wzgórze miało zostać odcięte od świata, a dojazd do zamku możliwy
tylko poprzez podziemne tunele. Tunel dla samochodów miał biec od strony
Świebodzic, natomiast tunel kolejowy od strony tzw. Łuku Świebodzickiego. W
rejonie tym można znaleźć pewne ślady po prowadzonych pracach. Są one
widoczne m.in. w odsłonięciu, gdzie przemieszane warstwy ziemi i skał
świadczy o ingerencji człowieka w głąb zbocza.
Kompleks Zamku Książ - część podziemna
Podziemia pod zamkiem Książ składają się z nieznanej dokładnie liczby
poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy: pierwszy na głębokości
15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m pod dziedzińcem, położonym na
wysokości 399 m n.p.m. Tunele wykute zostały w zlepieńcu kulmowym.
Do podziemi poziomu pierwszego wchodzimy wejściem, znajdującym się na
tarasie bogini Flory. Zaraz za wejściem dostrzegamy wylot strzelnicy wartowni
ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy wartownię i skręcamy w prawo. Idąc
tunelem mijamy wejście do windy, łączącej poszczególne kondygnacje zamku z
podziemiami oraz szyb klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.
Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana część chodnika,
dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamkowych podziemi, który obecnie jest
całkowicie zagruzowany. Tunel dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził,
wspomniany wyżej, szyb aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie
komory znajduje się jeszcze jedno dojście z tarasu bogini Flory, obecnie
zamurowane. Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powie-
rzchnię 180 m2 i kubaturę 400 m3.
Podziemia poziomu pierwszego są obecnie całkowicie niedostępne z racji
ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej PAN. Jako jedyne
znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki stopień wykończenia, co świadczyć
może o wysokim zaawansowaniu budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni
dolotowych oraz sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię-
kszono do rozmiarów hal (5 m wysokości i 5,5 m szerokości). Ponadto w
podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o wymiarach 13
x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby, Pełniące następujące zadania:
•
szyb nr 1 - o średnicy 5 m - miał pomieścić windę oraz urządzenia
wentylacyjne,
•
szyb nr 2 - o średnicy 3,5 m - służyć miał celom wentylacyjnym, natomiast w
trakcie budowy podawano nim do podziemi beton,
•
szyb nr 3 - o średnicy 0,7 m - wykonany był tylko do podawania betonu.
Podziemia zamku Książ są doskonałym przykładem na to, jak pra-
wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach Sowich,
gdyby je ukończono.
Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4 100 m2, a
kubatura sięga 14 200 m
3
.
POZOSTAŁOŚCI
Kompleks schronów w Głuszycy
Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odnajdujemy za
Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie sztolnie wydrążone
w skale gnejsowej. Wloty sztolni znajdują się na wysokości 480 m n.p.m.
Jedyne możliwe wejście znajduje się przy drodze, za zakładami. Tunel ma
wymiary 2,5 x 3 m. Od głównego chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska
poprzeczne, a po około 100 m sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod
kątem prostym. Tuż przed skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy
niewielkie, ceglane komory. Znaczna część sztolni nr 1 posiada obudowę z
żelbetowych prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni
nr 2, wydrążono komory na wartownię. W miejscu tym istnieje dziś wielki
zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita długość wyrobisk
wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr.
Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókienniczego
nr 1. Zespół ten składa się z dwóch sztolni połączonych wyrobiskami
poprzecznymi. Wiemy o tym dzięki zachowanemu w Urzędzie Gminy w
Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez Wojsko Polskie
podczas penetracji podziemi. Po spenetrowaniu, wloty do obiektu zostały
wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa się prawdopodobnie z
dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z
powodu zawałów systemie był penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się
przy drodze leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W
zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.
Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój
Na początku XX wieku, pomiędzy Wałbrzychem a Jedlina Zdrój,
powstał jeden z najdłuższych tuneli kolejowych na dzisiejszych
ziemiach polskich. Ma długość 1 612 m. W jego skład wchodzą dwa
równoległe tunele, połączone kilkoma poprzecznymi chodnikami
technicznymi. Lewy tunel (tak go nazwijmy) posiada niewielką komorę
w której wykuto na powierzchnię góry szyb wentylacyjny o głębokości
80 m.
Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu powstał
schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel poszerzono i
obudowano żelbetem (cały tunel posiada obudowę ceglano-kamienną). Co
kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się wnęki techniczne oraz
wyloty systemu odwadniającego! Wszystko niby pasuje, tyle tylko, że podobne
tunele-schrony, istniejące w innych miejscach, posiadają znacząco rozbudowane
zaplecze techniczne dla pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i
pomieszczeń. Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma. Pozostaje
tylko możliwość, że wloty do zaplecza zamurowano. Jest to wielce
prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest sprawa centrali
telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej lokalizację w rejonie tunelu
potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast w terenie nie ma po niej śladu.
Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko, że bardzo enigmatyczny. W 1996 roku w
wyniku prac terenowych udało się nam odkryć bardzo interesujący tunel,
zakończony komorą z zalanym szybem, prowadzącym prawdopodobnie do centrali
i zaplecza technicznego schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, bada-
jący szyb, potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które
kierują się prosto w stronę tunelu.
Inne
Poza wymienionymi wcześniej podziemiami w Głuszycy oraz
tunelem-schronem, na interesującym nas terenie znajduje się wiele
innych, nie związanych z II wojną światową obiektów podziemnych.
Są to następujące budowle:
•
„Silberloch" - kopalnia srebra na Przełęczy Walimskiej,
•
tzw. sztolnia uranowa na zboczu Strażowej Góry,
•
kopalnia węgla kamiennego koło Sierpnicy,
•
nieznane z nazwy wyrobiska kopalniane w Jedlinie Zdroju,
•
sztolnia poszukiwawcza w rejonie Lasocina,
•
tajemnicze obiekty podziemne na południowo-wschodnich zboczach
masywu Wielkiej Sowy - prawdopodobnie kopalnie rud srebra,
•
kopalnie rud srebra w Złotym Lesie,
•
kopalnia barytu w Bystrzycy Górnej,
•
kopalnie barytu „Augusta" w Kamionkach,
•
sieć wyrobisk pokopalnianych zagłębia węglowego Wałbrzych--Nowa
Ruda-Jugów-Jedlina.
Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich. Przedstawiłem
Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć zdaję sobie sprawę, że jest to
zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry Sowie.
Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyjątkiem podziemi
Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa z budowlami naziemnymi. Przez
wszystkie powojenne lata były one narażone na działanie różnych czynników
atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej ludności, która dokonała
wielu poważnych zniszczeń. Dziś większość jest w stanie ruiny. Oparły się
jedynie masywne, żelbetowe bunkry i fundamenty urządzeń technicznych.
Najgorzej wyglądają budowle ceglane, zdewastowane całkowicie w wyniku
odzyskiwania z nich cegieł i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś
opuszczone i zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny
mech, przez co proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym jest
fakt, że zaplanowano oczyszczenie wszystkich obiektów z roślinności i
odpowiednie oznakowanie całego terenu tak, aby każdy mógł bez przeszkód
dotrzeć do tych ciekawych i unikatowych przykładów niemieckiej myśli
technicznej i budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II wojny światowej.
W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:
Jacek Duszczak
Andrzej Hercuń
Dariusz Korólczyk
Mariusz Mirosław
Piotr Rodziewicz
Paweł Rodziewicz
Andrzej Stasiak
Robert Stonkus
Grzegorz Urbański
Tomasz Witkowski
Andrzej Wojtoń
Piotr Zagórski
oraz
MARIUSZ ANISZEWSKI
Uczestniczyło w nich także kilku innych naszych kolegów, którzy
dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skalnego gruzu
w poszukiwaniu nowych tuneli.
CZĘŚĆ VI
PO WOJNIE
12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój znacząco wpłynął
na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch tygodniach walk armie sowieckie
znalazły się w samym sercu Śląska, zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie
sowietów skierowane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów
i Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie rozpoczęły jedną
z ostatnich, wielkich operacji ofensywnych tej wojny - operację berlińską -
zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem nie liczyć walk o Wrocław, to na
terenie tym panował niczym niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia
operacji opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii
Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej zdobycie. 8 maja 1945
roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując zadania operacji praskiej i
prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie
tereny Dolnego Śląska. Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego
zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny wokół tych miast.
Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem Wielkiej Budowy, nikt nie bronił
Walimia, Głuszycy, setek ton specjalistycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności...
Rosjanie dostali wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego,
co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie bardzo, jako że
schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan napotykano na każdym pobojowisku.
Tak więc i w tym przypadku nie robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu
(z inicjatywy więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i
wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów, którzy przetrwali
sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na krawędzi śmierci. Niestety, mimo
starań lekarzy sowieckich oddelegowanych do tej pracy wielu byłych więźniów
niedługo cieszyło się wolnością. Miesiące morderczej pracy, chorób, bicia,
głodzenia zrobiły swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci
nieszczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły także
tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim osadnikom
w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukcesywnie Niemcach.
Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co działo
się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddziały wojska wybrane
ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej przeczesują rejon Wielkiej Budowy
w poszukiwaniu ukrytych dóbr materialnych, pobierają próbki ziemi, aby
ustalić w niej zawartość rudy uranu, starają się dotrzeć do wysadzonych
podziemi. Mimo że przedsięwzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa
nadal i polega na regularnej grabieży sprzętu technicznego oraz materiałów
budowlanych pozostawionych na budowie. Dzień i noc na wschód podążają
transporty cementu, cegieł, stali, rozebranych torów kolejki wąskotorowej,
instalacji elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkiego, co dla
wyzwoleńczej Armii Czerwonej i ludu uczciwie pracującego przedstawia
jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja przyjrzyjmy
się raportowi S. Styczyńskiego (pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Sztuki
d/s rewindykacji dóbr zrabowanych w Polsce) dotyczącemu postępowania
Sowietów na zamku Książ:
„(...) gospodarka Rosjan przez cały 1945 rok, jeżeli chodzi o
ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym wywożeniu
rzeczy cenniejszych, co jednak nie miało charakteru zor-
ganizowanej akcji. Wywożono meble, dywany, obrazy, rzeźby itd.
Dopiero w styczniu 1946 roku zjechała komisja złożona z
wyższych oficerów kwatery marszałka Rokossowskiego, która
dokonała przeglądu całości... W kilka dni później rozpoczął się
zorganizowany wywóz na wielką skalę, który w lutym objął
bibliotekę, w marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju w
barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych ruchomości
dokładnie łamiąc wszelkie meble, wyrąbując drzwi, okna,
wyrywając parkiety, boazerie i malowidła tak, że wnętrza
kompletnie spustoszone przedstawiają stan kompletnej ruiny,
szczęśliwie jak dotąd chronionej przez nieuszkodzony dach. W
tym stanie zamek został w początkach czerwca przekazany
władzom polskim".
Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i pałaców Dolnego
Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo wysoko rozwinięty na
tych terenach przemysł oraz komunikacja Właśnie wtedy demontuje się i wywozi do
Rosji jedną linię torów z odcinka Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do
ruiny dolnośląski przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie słyszał.
Razem z Sowietami rabunek prowadzą setki band szabrowników kradnących to
wszystko, czego nie wywiozła Armia Wyzwoliciela. Szczególnie tragicznie los
obchodzi się z Wielką Budową która przeżywa prawdziwy najazd złodziei oraz
„legalnie" działających firm, zajmujących się odzyskiem materiałów budowlanych. Inż.
I. Gisges wspomina:
„Przypomniały mi się lata 1945-47 kiedy to na własną rękę
organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych zakamarków, opuszczonych
zamków, dziwnych schronów, podziemi, a nawet starych stodół
zapchanych różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w
Wałbrzychu, a zapasów było brak. Walim stanowił wtedy kopalnię
materiałów i urządzeń nie tylko dla energetyki. Przywieźliśmy stamtąd m.in.
kilka samochodów samych tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza
profilowego i rur kamionkowych...".
A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:
„W miejscowości Jugowice natrafiliśmy na wykopany otwór
imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów kupa żelastwa i
materiałów, w szopie kilkadziesiąt silników elektrycznych,
niezabezpieczony magazyn wszelkich typów amunicji. Tam
urządziliśmy sobie strzelanie z Panzerfaustów. Stwierdzam, że
otwór ten był już częściowo zasypany prawdopodobnie przez
wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w Walimiu
był wybudowany duży schron (!) obok stosy amunicji, granatów,
Panzerfaustów. Aż strach ogarnia na myśl, że podpali to ktoś
niepowołany. A dostęp ma każdy".
Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze w latach
1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy eksplozji. Jest wielce
prawdopodobne, że walimskie podziemia mogły służyć przez jakiś czas za
kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim
działała jedna z najliczniejszych grup Werwolfu, licząca około 150 osób. Jej
dowódcą był esesman Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred
Kramer, Kreisgruppe - dowódca Helmuth Nowak i Panzergruppe - dowódca
Elsner, która dokonywała wszelkich akcji dywersyjnych. Dla porównania
działająca w powiecie jeleniogórskim grupa Paula Schmidta liczyła około 20
osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7 osób.
O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowiedzieć się z
serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w Słowie Polskim:
„Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziemnego
miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny sposób zbadane.
Mieszkańcy Głuszycy często na własną rękę udają się na
poszukiwania rzekomo ukrytych tam skarbów, ale w swych
wędrówkach dochodzą jedynie do głównego tunelu. Bocznych
tuneli nikt dotychczas nie zbadał. Przygodnych poszukiwaczy
skarbów odstraszają groźne bunkry i pogłoski o zaminowaniu
przejść".
Dobiegają końca burzliwe lata 40. Podziemia są już lepiej znane. Armia
Czerwona nie znalazła w nich złota ani uranu i w efekcie straciła nimi
zainteresowanie. Nie stracili go natomiast szabrownicy. Nieprzerwanie
penetrują podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się oderwać, odkuć,
podnieść i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom jest w cenie. Jednak poza
nimi niewielu jest śmiałków gotowych zmierzyć się z Olbrzymem, i tylko
czasami komendanci okolicznych posterunków MO polecali wysadzić wejście
do tego czy innego tunelu lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ
ginęło im pasące się tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po
zęby w znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...
Pojawiają się w końcu pierwsze osoby próbujące rozwikłać tajemnicę
„walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor. Radek,
który wraz z trzema kompanami prowadzi oględziny budowy. Jednak ppor
Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal pozostaje tajemnicą.
Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w 1948 roku w niewyjaśnionych
okolicznościach wylatuje w powietrze jedno z wejść do podziemi Sokolca, co
jeszcze bardziej utajnią ten kompleks.
Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego. Dopiero
w sierpniu 1954 roku na terenie Gór Sowieh pojawia się kilkuosobowa grupa
wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni nr 2 w kompleksie Jugowice. To
właśnie tej grupie zawdzięczamy błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego
narosło tyle nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu pojawia
się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała na tym terenie i czego
dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczynaniach następnej ekipy. Ta zawitała na te
tereny 23 lipca 1964 roku.
Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie ostateczne
rozwiązanie zagadki walimskich lochów oraz zebranie materiału dowodowego o
zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyniku zakrojonych na szeroką skalę prac
ekipie dr Wilczura udało się zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy
oraz zebrać wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią-
żających dowodów należą niewątpliwie odkryte w kilku miejscach masowe groby
więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz zeznania naocznych świadków
zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur Żołnierzowi Polskiemu w kilka dni po
zakończeniu wyprawy:
„Wyprawa w Góry Sowie wzbogaciła naszą wiedzę o
hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia, wzbogaciła naszą
wiedzę o sposobach technicznych eksterminacji. (...) Góry Sowie
to klasyczny przykład współpracy kapitału i przemysłu
niemieckiego z SS. (...) Świadkowie obliczają że przy budowie
labiryntów i urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm.
Istnieją jednak dowody, które pozwalają przypuszczał, że ta, w
Górach Sowich przygotowywano kwaterę Hitlera i kwaterę dla
OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w których prowadzono roboty
tunelowe, drążono góry i budowano naziemne urządzenia
obowiązywał zakaz przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z
sąsiedniej wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy".
Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego terenu panów
Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych w Jugowicach, których zeznania
okazały się bezcenne przy odtwarzaniu wyglądu budowy i warunków na niej
panujących. Niestety do wielu rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą
bardzo złej atmosfery panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że
poczynaniami członków wyprawy interesowało się KGB i SB, co bardzo
utrudniało wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku plano-
wane rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim.
Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do tego
stopnia, że zainteresowanie Wielką Budową znikło na kilka lat. Walerian
Skrzypczak tak oto wspomina:
„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na stację w
Walimiu transport więźniów w pasiakach z jakiegoś obozu, ale z
jakiego nie wiem. Wagonów tych było 5. Ilu więźniów
przywieziono również dokładnie nie wiem. Więźniowie ci zaczęli
budować baraki najpierw w Walimiu a później w Jugowicach.
Więcej transportu koleją z więźniami do pracy w Walimiu nie
przychodziło. Z opowiadań Niemców zamieszkałych wtedy w
Walimiu, którzy kontaktowali się z pracownikami OM wiem,
że ogółem miało być tam zatrudnionych co najmniej 38 tys.
ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince w zamku,
i chyba ono tylko mogło być zorientowane jakiego rodzaju miały
być te budowle i czemu miały służyć. Sami Niemcy snuli różne
domysły na temat prowadzonych prac w głębi gór, jedni mówili,
że miała to być jakaś fabryka prochu a inni, że miała to być
kwatera główna Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy
gestapowcy z Kętrzyna, gdzie poprzednio taka kwatera się
mieściła. Z niedożywienia i złych warunków higienicznych
wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus zmarło około 700
osób a na cmentarzu w Walimiu znajdują się trzy masowe
groby, w których pochowano zmarłych. Pracowali także w
Walimiu jeńcy włoscy, których zmarło około 22 osoby.
Niezależnie od tego pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a
także cywilni robotnicy włoscy, minerzy którzy wysadzali
chodniki w skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy
budowach w Walimiu, znajdował się w Jugowicach, które za
czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten znajdował
się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także obóz więźniarski
w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace były ściśle izolowane, na
drogach wiodących do góry, gdzie prowadzono roboty, stały
tablice ostrzegawcze, grożące karą śmierci za wejście na teren
budowy. Niemcy mówili także, że w Głuszycy istniało
krematorium, ale ,gdzie nie wiem. Mój pracodawca Szymura nie
mówił mi nigdy o tym, aby malował jakieś kotły wewnątrz
pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".
Latem 1972 roku w Walimiu pojawił się pchor. Jerzy Cera Dysponując
ludźmi i sprzętem, rozpoczął dokładne badania nad walimskimi podziemiami.
Przez kolejnych pięć lat Jerzy Cera przybywał w Góry Sowie i prowadził
inwentaryzację budowy. Owocem tych wypraw stała się obszerna praca
dyplomowa, która bardzo dokładnie, jak na owe czasy, przedstawiała wygląd
budowy oraz problematykę więźniów pracujących w jej kompleksach. Poza tym
Jerzy Cera zainteresował się szczególnie kompleksem Jugowice, gdzie też
rozpoczął prace ziemne. Niestety, nie udało mu się odkryć żadnych rewelacji i
poza inwentaryzacją kompleksu nic nowego nie odkrył.
Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upalne lato
1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca zmierzyć się z
Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci Politechniki Wałbrzyskiej,
kieruje Piotr Kruszyński, późniejszy pracownik Centralnego Archiwum Gross
Rosen, autor wielu prac o Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się
jeszcze dwaj interesujący ludzie: Tadeusz Słowikowski i Andrzej Nowicki,
których chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasadzie
do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich występujących,
co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwentaryzacji budowli naziemnych,
ekipa podjęła próbę przekopania zawału przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie
Soboń. Próba zakończyła się w zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu
udało im się dotrzeć do kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego
zawałem. Zawału jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy,
że wchodzą w niego poderwane wybuchem tory kolejki oraz przewody
elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą Badawczą
Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej, Podjęła jeszcze jedną
próbę rozebrania zawału w kompleksie Soboń - tym razem na zawalonym
odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się nim dotrzeć do zawalonej
części chodnika. Niestety, żadnych rewelacji nie odkryto. W trzecim roku
prowadzenia badan na terenie pór Sowich, ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła
już poważny zespół badawczy. W jego skład wchodzili studenci Politechniki
Wałbrzyskiej, górnicy i ratownicy z Wałbrzycha, przedstawiciele LOK, delegat
Zakładu Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg badań
na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele anomalii geofizycznych
wskazujących na istnienie podziemnych próżni, czyli pomieszczeń, korytarzy lub
tuneli, o których dotychczas jeszcze nie wiedziano. W tym samym czasie na
terenie stacji kolejowej w Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono
na drewniane paki z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że
nie są to paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zakończenia
działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawałów. Podstawiono
koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono na caliznę skalną, ponad
wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani oskardem.
Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry Sowie. Na
placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który nadal prowadził
prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie. Związane to było z
jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów rozpoczął pracę w C. A. Gross
Rosen w Wałbrzychu. Jego wieloletnia praca zaowocowała w 1989 roku
wydaniem przez C. A. Gross Rosen broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i
Zamku Książ, która jest bardzo konkretnym, pobawionym sensacji i fantazji
wydaniem prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.
W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem 1985 roku
ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła pracę przy zawale na
wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po wykonaniu głębokiego przekopu
prace przerwano ze względu na obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad
wlotem sztolni.
W roku 1991 podjęto jeszcze jedną próbę zgłębienia tajemnic budowy.
Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kompleksie Głuszyca
oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole. Wyniki badań pozwalają
przypuszczać, że w pobliżu KL Dörnhau w Kolcach znajduje się kilka
nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga dalszych prac terenowych.
Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:
„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym czasie przed
tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja stały obrabiarki różnego rodzaju.
M.in. rozpoznałem kolosa-betoniarkę sporo narzędzi, wewnątrz
znaleźliśmy dwa motory dieslowskie masę drutu zbrojeniowego i masę
drewna. Do wewnątrz wchodziło się po torach wąskotorówki. Od
Niemców w cywilu niczego nie można się było dowiedzieć. Nigdy
nikt w okresie moich 19 lat pobytu tutaj nie wpadł na minę, nie
słyszałem aby komukolwiek cos się stało. Od pana Stroińskiego,
mieszkańca Walimia, słyszałem, że w lochach zamku
hitlerowskiego są pancerne drzwi, których nie można otworzyć. Nie
pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także powiedziała mi o tych
drzwiach".
Wczesną wiosną 1992 roku powstała Sowiogórska Grupa Poszukiwawcza
KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.
Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam odkryć przez
4 lata działalności:
•
czerwiec-sierpień 1992 - prace przy odkopaniu i inwentaryzacji sztolni
nr 3 w kompleksie Osówka,
•
sierpień-paździemik 1992 - inwentaryzacja Olbrzyma,
•
24 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 1 i 3 w
kompleksie Jugowice Górne,
•
31 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 2 w
kompleksie Jugowice Górne,
•
styczeń-luty 1993 - prace w kompleksie Rzeczka, gdzie po
oczyszczeniu zawału na przedłużeniu sztolni nr 1 wyjaśniamy kolejną
zagadkę; stwierdzamy ponad wszelką wątpliwość, że zawał kończy się
przodkiem, a nie jak wielu uparcie twierdziło dalszym ciągiem korytarza, do
których, co ciekawe, niejeden z nich kiedyś wchodził,
•
luty-czerwiec 1993 - inwentaryzacja Olbrzyma,
•
czerwiec 1993 - realizacja dla potrzeb TVP SA filmu o Górach Sowich,
•
lipiec 1993 - rozkopanie zawału przy sztolni nr 7 w kompleksie Jugowice
Górne,
•
lipiec-październik 1993 - prace przy zawale sztolni nr 6 w kompleksie
Jugowice Górne,
•
listopad 1993 - odkopanie szybu w kompleksie Jugowice Górne,
•
grudzień 1993 - marzec 1994 - prace na zawale w kompleksie
Włodarz,
•
marzec-kwiecień 1994 - prace poszukiwawcze na terenie kompleksu
Wielka Sowa,
•
kwiecień 1994 - pierwsze prace przy sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne,
•
kwiecień-maj 1994 - prace przy uskoku w kompleksie Osówka,
•
24 wrzesień 1994 - odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie Sokolec,
•
kwiecień-maj 1995 - ostateczne odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne,
17
Warto dodać, że system ten badany był już w 1954 roku przez nieznaną ekipę wojskową. Wykonała ona
błędnie plan tych podziemi, co doprowadziło w następnych latach do powstania wielu wręcz fantastycznych
historii, dotyczących kształtu i zawartości tuneli.
•
lipiec 1995 - odkopanie pancernych drzwi oraz dalsze prace na zawale
przy sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne, niestety ciągle bez
rezultatu,
•
wrzesień 1995 - działalność SGP KRET zostaje zawieszona.
Po zawieszeniu działalności powstała nowa grupa badawcza o nazwie
THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:
•
wrzesień-listopad 1995 - prace przy starych kopalniach srebra na
Wielkiej Sowie. Pierwsza informacja o tzw. „CENTRUM",
•
marzec-sierpień 1996 - prace badawcze w rejonie lokalizacji centrali
telefonicznej „Rüdiger", m.in. odkrycie tunelu z szybem (niestety zalanym),
wgląd w tajne plany kompleksu Włodarz.
•
wstępne badania terenowe (odkop zawału) na terenie fabryki w
Miłkowie,
•
lato-jesień 1997 - prace na Siłowni w kompleksie Osówka,
•
jesień-zima 1997 - prace badawcze w podziemiach Osówki (m.in. prace
na betonowej hali,
•
18 stycznia 1998 - penetracja dotychczas niedostępnej drugiej
wartowni,
•
wiosna 1998 - wznowione zostają prace badawcze w kompleksach
Osówki i Jugowic Górnych,
•
druga (konkretna) wzmianka o „CENTRUM",
•
maj-czerwiec 1998 -prace przy „tajemnicach" Kasyna,
•
czerwiec-lipiec 1998 - prace badawcze na sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne.
CZĘŚĆ VII
ZAGADKI
W chwili, gdy Wilhelm Keitel podpisywał akt bezwarunkowej
kapitulacji Trzeciej Rzeszy, w ludzkich umysłach zaczynały powstawać
pierwsze opowieści o Górach Sowich i ich tajemnicach. W myśl
założenia, że to, co jest nieznane, musi być tajemnicze i nieprawdo
podobne, wymyślano różne nowe teorie o wielokilometrowych korytarzach,
podziemnych komnatach pełnych złota i kosztowności oraz
o przeznaczeniu „Wielkiej Budowy". W poniższym rozdziale zebrane
zostały wszystkie znane nam historie dotyczące sowiogórskich pod
ziemi.
"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu się
natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał samochód.
Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to ostrzegali - jeśli
otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku minutach pełnej ostrych
zakrętów jazdy wiedział, że udaje się gdzieś w otaczające Walim
góry. Samochód stanął, uniosło go kilka par rąk. Położono go na
drewnianej podłodze. Po chwili podłoga drgnęła. Jechali nowym
samochodem. W końcu samochód zatrzymał się, kazano mu
wysiąść. Dwóch ludzi wzięło go pod ręce, szli długo, a za
każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Pod stopami była
gładka, betonowa powierzchnia. Gdy odwiązali mu oczy
stwierdził, że znajduje się w jakimś podziemnym tunelu
wyposażonym w wiele skomplikowanych urządzeń techni-
cznych. Kazano mu poddać konserwacji i wybielić duży kocioł.
Praca trwała trzy dni, a przez cały czas pilnowało go dwóch
esesmanów. Nie wolno mu było rozmawiać ani patrzeć na
przechodzących obok ludzi. Po trzech dniach SS z tym samym co
poprzednio ceremoniałem odwiozło go do domu".
To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nasuwa się tylko
jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego podziemia?
„Opowiadał mi pewien felczer, Niemiec, że jednej nocy
przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów. Ludzie ci
byli potwornie owrzodzeni, a właściwie były to ślady jakiś
ogromnych poparzeń skóry".
Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadczeniach Hiroszimy -
mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy choroby popromiennej. Czyżby
jednak bomba atomowa?
Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy umocnień Wału
Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza w Kętrzynie - wspomina o 70
wagonach dziennie, które przywoziły setki maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one
potrzebne rzekomemu miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone
pytanie: Czy plotki na temat mającego tu powstać atomowego miasteczka
podziemnego to prawda? Czerwona twarz Dalmusa robi się blada, a szare,
stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz nerwowym ruchem i
dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest prawda, plany podziemnego miasta
widziałem w głównym biurze OT w Berlinie i mogę na to przysiąc.
W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energetycznych o
grubości od 60 do 120 mm? Dalmus, inżynier przecież, mówi, że takich kabli
jeszcze w swym życiu nie widział!!!
Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:
„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali na północny-
zachód i mówili, że za tymi górami jest Waldenburg, a za nimi wielki
zamek, w którym mieści się ich kwatera.
Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi betonowy tunel,
którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą kolejką
przyjeżdżają do
nich na inspekcję ich szefowie".
A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi prawdę, to
dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z drugiej jednak strony,
wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak długiego tunelu - w końcu to
ponad 20 km! Znane jest wprawdzie zeznanie jednego z więźniów, który pod
koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry,
ale 20 km to już chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia
takiego chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km.
Przy siedmiu metrach postępu prac dziennie, to około... 8 lat. Tak więc
wszystko jest chyba jasne?
„W grudniu 1944 roku zapędzono nas do niezwykle ciężkiej
pracy. Nosiliśmy olbrzymie, ponad dwustukilogramowe rury, z
których układano rurociąg. Później dowiedzieliśmy się, że
Niemcy tą drogą tłoczą w głąb tuneli płynny beton. Rurociąg
pracował dzień i noc".
W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne bunkry, które
dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich budowli? W którym
kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy na Włodarzu? A może na
Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie? Kto wie?
„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po zapadnięciu
zmroku na ulicach Walimia pojawiły się patrole złożone z SS i
SD. Tuż przed jedenastą rozległ się warkot silników. Na ulicy
pojawiła się jadąca z dużą prędkością kolumna ciężarówek,
wiozących ukryty pod wysoko upiętymi plandekami ładunek.
Kolumna jechała gdzieś w okolice wlotów sztolni. Nasz
obserwator nie spał tej nocy. Tuż przed świtem zawarczały znowu
silniki. Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie, nie było
także przykrywających ładunek plandek".
A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:
„Żołnierze obstawili wieś. Przez blisko dwie godziny ludzie
słyszeli hałas silników ciężarówek, które przejeżdżały przez wieś
i kierowały się w góry. Po jakimś czasie nastąpiła seria potężnych
wybuchów. Wydawało się, że grzmią całe góry, że Niemcy za
pomocą dynamitu chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś
o świcie. Ciężarówki nie powróciły z gór".
Tyle cytat, a nam jakoś dziwnie pasuje do tej opowieści jeszcze jedna
historia, mówiąca o osobliwym wydarzeniu.
W połowie lat 60. do redakcji Żołnierza Wolności nadszedł list od byłego
partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach Sowich. Zetknął
się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem wprowadzenia owej kolumny do
podziemi. Wejście następnie wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie
zasadzonymi drzewami, przywiezionymi w beczkach. Niemiec chciał wskazać
Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych okoliczno-
ściach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te relacje mówią o
jednym transporcie, który przybył drogą od strony Dzierżoniowa i został
wprowadzony do jednej ze sztolni, prawdopodobnie w rejonie Wielkiej Sowy.
Niestety, nie wiemy nic na temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto
Wrocławia", czy depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu
coś z rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... "
Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadkowie zwracają też
uwagę na o wiele większy obiekt budowany w Sowiej Dolinie, bezpośrednio
schodzącej spod szczytu Wielkiej Sowy. Przebywający w tym rejonie na robotach
pan Kosma, mówi, że na początku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała
kolumna ciężarówek. Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie
Niemcy prowadzili wielką budowę. Podobne transporty kierowały się także do
podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie udało się
nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w dokumentach, jak i
w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu w masywie Wielkiej Sowy.
Tuż przed zakończeniem wojny na terenie Baustelle, miał miejsce jeszcze
jeden ciekawy wypadek. Otóż, żołnierze niemieccy, którym powierzono
eskortowanie samochodu z dokumentacją obozową, po przełamaniu frontu
polostawili samochód na polu minowym, uprzednio oczywiście odpowiednio go
zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się do niewoli, wskazali to miejsce.
Wojsko ściągnęło ciężarówkę zawierającą dokumentację obozową wraz z
planami Walimia oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk
zeznaje:
„Po ściągnięciu samochodu z pola minowego, stwierdziłem że
zawartość konwojowanego przez ujętych esesmanów samochodu
stanowiły materiały zawierające pełną dokumentację
założeniową wraz z planami Walimia, planami zatrudnienia
więźniów oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi. Z
dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera Lüidecke.
Dokumenty te przekazałem w całości Wojskowej Komendzie m.
Wrocławia Jak sobie przypominam dokumenty te opatrzone były
hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą numeracją. Wśród
tych dokumentów widziałem nazwiska, stopnie i przydziały służbowe
niemieckich członków załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy
więźniów. Wspomniane dokumenty, gdyby stały się dostępne, dla
OKBZH we Wrocławiu stanowiłyby stuprocentowy materiał
dowodowy dotyczący tego zagadnienia".
Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich zaginął.
Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się już nigdy.
Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybuchów.
Właśnie tej nocy jeden z mieszkańców Walimia postanowił zrobić sobie
wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami zakołysała się
ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna w panice ukrył się w
krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku idzie kilka postaci. Szli
gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków od niego. Zapalili latarki. W
świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna zauważył, że wszystkie mundury są
mocno zakurzone. - Docierały do niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez
Niemców: No nareszcie koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüstewaltersdorf
mogli słyszeć wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło
się jasno mężczyzna stwierdził, że znajduje się blisko jednego z wejść do
podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy, że ów
człowiek zetknął się, prawdopodobnie, z jedną z grup Werwolfu, wysadzającą
partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga. Niestety, nie udało się
nam ustalić, o które podziemia chodzi.
Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w 1945
roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz, że wszyscy
bali się okropnie wychodzić z domów, bo jak mówi: Werwolf maskował
niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą. Prawdą jest, że w
powiecie wałbrzyskim działała wtedy jedna z najliczniejszych grup tej
organizacji i na pewno robiła „coś" w walimskich podziemiach. A przecież
miejscowa ludność wiedziała, co znajduje się w górach. Trudno bowiem było
utrzymać w tajemnicy prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak
uchylić choć rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co
spotkało pewnego Niemca, który za próbę zdrady tajemnic podziemi w
Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamiętano także o znalezionym w
okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka mężczyźnie - zginął od
ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były zupełnie nagie. Warto tutaj dodać,
że zostawianie nagich zwłok było typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym
okresie (aż do dnia dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w
pobliżu Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkrycia
tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.
Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamowitych opowieści o
skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w przepastnych magazynach Niemcy
zgromadzili ogromne ilości artykułów żywnościowych. W pierwszych latach po
wojnie, kiedy z wyżywieniem na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród
Niemców i Polaków, znajdowała chętnych słuchaczy. Inne wersje mówiły o
wielkich składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd. Inni
wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych, tak szumnie
okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej odważni próbowali
natrafić na ślad, prowadzący do podziemnego skarbca. Szukano robotników,
majstrów i wszystkich mających coś do powiedzenia o walimskich podziemiach.
Obdarzeni wyobraźnią, gotowi byli wędrować podziemnymi tunelami do
Wałbrzycha, Świdnicy a nawet do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na
dzień. Ktoś słyszał w górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś
wreszcie widział w lesie dym. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał suszące się na
drzewie mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na
gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej, gdy w
Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor. Radek. Ci z
mieszkańców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor. pokazał im jakiś
plan - zaznaczone były wszystkie budynki, drogi i wejścia do podziemi.
Pamiętają także, że na planie widać było dwa wejścia do podziemi,
zlokalizowane na zboczach Wielkiej Sowy. Ludzie, mieszkający w czasie
wojny w Walimiu, wiedzieli, że w tamtym rejonie są strzeżone wejścia do
podziemi, tymczasem po wojnie zniknęły one z powierzchni ziemi. Wejścia
miały się znajdować na południowym stoku góry... czyżby więc jednak Sowia
Dolina?
Z osobą wspomnianego już inż. Anthona Dalmusa - majora Wehrmachtu,
jednego z najważniejszych ludzi na budowie - związane są bardzo ciekawe
wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kierownictwo budowy) do
Niemiec, ale osiedlił się w Głuszycy. Tam przez kilka powojennych lat
pracował w zakładach włókienniczych. Chętnie rozmawiał o budowie z
władzami i udzielił wielu ważnych informacji, dotyczących wyglądu budowy.
Oto, jak według niego, wyglądałaby kwatera główna w tym rejonie: w
Kolcach miał powstać duży dworzec kolejowy, od którego doskonałe drogi
asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfikacji. Specjalne
lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu Wielkiej Sowy obok
drogi Walim-Dzierżoniów. Główne budynki kwatery usytuowano na
powierzchni, pod 1,5 metrową warstwą ziemi i betonu. Z chwilą ogłoszenia
alarmu przeciwlotniczego szybkobieżne windy zjeżdżałyby wraz z
dostojnikami do podziemi. Tam miały znajdować się wielkie elektrownie, a
specjalne rurociągi dostarczałyby świeżą wodę. Przed niespodziewanymi
nalotami chronić miały duże stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu
kilometrów wokół Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi mia-
stami i ośrodkami dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi
450 żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej tajemnicy na trasie
Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-Królewiec-Kętrzyn. Nocami specjalne
brygady OT kopały rów i układały kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej
ziemi. Ponadto wszystkie kompleksy miały być połączone tunelami w których
kursowały kolejki elektryczne.
Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał nigdy zastrzeżeń i nie
posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do tego stopnia poczuł się bezpieczny, że
postanowił sprzedać polskim władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata
50. było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propozycję odrzucono. Co
gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkrywając jego wojenną przeszłość. Dalmus
zniknął z dnia na dzień, po prostu zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii,
jednak nam wydaje się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwidowany za zdradę
przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek, przez UB.
Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do powiedzenia na temat
budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej Niemki, kochanki jednego z oficerów
niemieckich, zatrudnionych na budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka
innych osób, znających część tajemnic budowy. Inni, mniej ważni, dostawali listy z
ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce zamieszkania. Wobec
takiej sytuacji, do dziś pozostało bardzo niewielu ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej
sprawie. Niestety nie żyją już panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach,
którzy swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką Budowę.
Niestety, nie żyje już większość więźniów, którzy przetrwali sowiogórskie piekło i składali
zeznania przed GKBZHwP w roku 1964. Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu
niewiele wiedzą. Być może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u
którego po śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu
państwa, znaleziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to legitymacja
SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie panującej na tym terenie
nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc
o strażniku Gór Sowich i niesłusznie oczerniając tego człowieka. Zamieszczone
później sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na
zawsze pozostanie strażnikiem sowiogórskich skarbów i esesmanem. Jak się
okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko zaświadczeniem o pracy
na terenie Rzeszy w latach wojny.
Swego czasu wśród miejscowej ludności krążyła opowieść o kilku
niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i nigdy
nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza jeżeli chodzi o
rzeczy nieznane. Autor osobiście słyszał niesamowitą opowieść o
kilometrowych tunelach, w których stoją całe pociągi cennych rzeczy, snutą
przez pewnego mieszkańca Walimia w jednej z piwiarni. Co ciekawe, ów
człowiek, jak twierdził, może bez problemu wskazać miejsce, gdzie znajduje się
wejście do owych tuneli. Na prośbę, aby to uczynił, zasłonił się złym stanem
zdrowia (chyba po alkoholu) i brakiem czasu.
Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP, nadano
sprawie Gór Sowich duży rozgłos, pisząc m.in. o zawalonych wejściach i
niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do Konsulatu Generalnego
PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez Bernharda P. Oto treść tego listu:
„W połowie 1950 roku zetknąłem się w lokalu z górnikiem
pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w podpitym stanie.
Zapytał mnie skąd pochodzę, więc powiedziałem, że z
Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał się bardziej poufały i zaczął
mi sugerować, że zapewne zostałem stamtąd wyrzucony przez
Polaczków. Zataiłem, że opuściłem Górny Śląsk dobrowolnie
jeszcze przed wojną i potakiwałem mu kiedy wyzywał na
Ruskich i Polaczków. W pewnym momencie zaczął mówić o
Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobowiązany do pracy
na terenie budowy w charakterze sztygara i odpowiadał za
stanowiskowy postęp robót. W wielu chodnikach magazynowano
amunicję, granaty, pięści pancerne i bomby lotnicze. W miejscu
gdzie zamontowano drzwi pancerne znajduje się wiele skrzyń z
zamku księcia von Pless, który koło Wałbrzycha miał zamek na
wysokiej górze. Czy stamtąd coś wydobyto nie mógł mi
powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany i ponad dwa lata
spędził w więzieniu. Teraz już nie pamiętam jak się nazywał ale
wiem, że miał krótkie niemieckie nazwisko. Całą tą sprawę
przyjąłem jako bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby
kłamał. Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.
Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard Pióretzki
P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu, Drezna Lipska,
Sudetów. Tego on dowiedział się od SS gdyż był mężem zaufania
NSDAP. Czyżby więc skarbiec Rzeszy zlokalizowano właśnie w
Górach Sowich? Wiele wskazuje, że tak "
Równie sensacyjne są historie poszczególnych kompleksów. Krąży o nich
niezliczona ilość, nieprawdopodobnych wręcz, opowieści. Przedstawię je
poniżej, opisując każdy kompleks osobno.
Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia. Wspomina
on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km w
głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno miejsce, w którym zawał zamyka
dalszą drogę, a gdzie możliwe jest występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o
zawał na przedłużeniu dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono
całą ścianę, tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi.
Niestety, trudności techniczne w postaci wielotonowych odłamków skalnych
uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945 roku właśnie
stamtąd wydobywał się na powierzchnię charakterystyczny, mdły zapach
rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o nim jeden ze świadków, który
znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele wskazuje, że właśnie w podziemiach
Włodarza zamknięto skazując na straszną śmierć kilka tysięcy więźniów z
transportów, których losu nie znamy:
„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami wyprowadziły kilka
tysięcy odzianych w strzępy ubrań szkieletów. Kolumny ruszyły w
głąb Gór Sowich. Jedno jest pewne. Te ostatnie kilka tysięcy
więźniów nigdy nie dotarło do stacji w Jugowicach, ani nie
przeszło przez Walim".
Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w 1938
roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś prace pod
nadzorem SS. Jak ustaliliśmy, wyżej opisywany fakt miał miejsce nie na
Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie faktycznie wydobywano rudę
uranu. Niemniej nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu
Włodarza nie prowadzono żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.
W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany kompleks
Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna historia. W zasadzie
jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie jest, opisywany już dokładnie,
zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez Jerzego Cerę w latach 70., w którym
natrafiono na ślady istnienia dalszych tuneli, być może wykończonych w
całości.
Stosunkowo dużo ciekawych informacji udało nam się zebrać na temat
następnego kompleksu o nazwie Osówka. Zdecydowanie najbardziej
tajemniczym obiektem naziemnym tego kompleksu jest tzw. Siłownia,
żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny tylko na
jednym poziomie. O istnieniu dalszych poziomów świadczą zawalone klatki
schodowe, szyb windy oraz kanały o głębokości przekraczającej głębokość
dostępnego poziomu:
„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich otworów.
Plut. czołgał się 8 m w głąb. Dalszą drogę odcięła mu woda.
Próbne sondowanie wykazało, że woda sięga jeszcze głębokości
kilkunastu metrów (patrz akapit poniżej). Otwór, o którym mowa
skierowany jest mniej więcej pod kątem 45
o
w głąb budowli. Istnieją
pewne przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się idealnie pod
omawianą budowlą są z nią połączone".
Do relacji tej idealnie pasuje wiadomość, jaką przekazał nam Piotr
Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza świecę dymną. Po
kilku minutach dym buchnął z kilkunastu otworów na jej powierzchni. Kilka dni
później jego kolega, przebywający w podziemiach Osówki, mówił mu, że
podziemia są zadymione tłustym, żółtawym dymem, takim samym jak dym ze świecy
dymnej. Człowiek ten nie wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby
więc istniało połączenie między Siłownią a podziemiami? Jeżeli tak, to byłaby to
niemała sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się konieczne
oczyszczenie szybu klatki schodowej, jako że jest to jedyne miejsce rokujące nadzieję
na odkrycie czegoś ciekawego. Jak bowiem wiadomo, każde schody dokądś prowadzą, w
tym przypadku do wnętrza Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.
Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, doprowadziły do bardzo
ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu klatki schodowej oraz wybraniu
zalegającego w niej gruzu okazało się, iż jest ona połączona z szybem domniemanej
windy. Szyb windy, mający początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe
pomieszczenie o średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią
kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu wychodzą liczne
rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku możliwości technicznych nie dokonano
gruntownego zbadania dna pomieszczenia. Wstępne badania wykazały, że jest
wybetonowane i posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów
stalowych średnicy 30 mm.
Ciekawostką jest fakt, że uderzenia młotem w ściany okrągłego
pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało między
nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za uskokiem, w niezbadanych jeszcze
tunelach.
Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe studnie o
średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie pozwala stwierdzić,
że mają po kilkanaście metrów głębokości. Przeprowadziliśmy także kilka
doświadczeń ze świecami dymnymi. Zaowocowało to ustaleniem ciekawych
połączeń w systemie Kamionkowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania,
które prawdopodobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.
Dużo interesujących miejsc znajduje się także w części podziemnej
kompleksu. Na przykład, do dziś nie zbadano dokładnie dna szybu
wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż z trzech
stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu? Podobnie ma się
sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał między poziomami tuneli
w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele jest niemal pewne, a to z racji
wody, która spływając z górnego poziomu ginie w nim całkowicie, nie
wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie miała innego odpływu, już dawno
zalałaby wartownię pod strop, tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od
miejsca wsiąkania wody dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam
moment powstania zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku
w trakcie maskowania podziemi. Wersja ta funkcjonuje wszędzie do dnia
dzisiejszego, jednak my dotarliśmy przy pomocy Piotra Kruszyńskiego do
zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego człowieka
penetrującego po wojnie podziemia Osówki. W lipcu 1945 roku, kiedy ów
człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze światło (!), a wszystko
wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka godzin temu. Leśniczy zeznaje, że
był w rejonie wartowni i nie widział żadnego zawału. Widział natomiast tunel
biegnący prosto w głąb góry, w który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od
tunelu odchodziły w obu kierunkach boczne tunele i hale. Jak twierdzi, ze
strachu nie penetrował całego labiryntu. Wspomina także, że po zajęciu budowy
przez Rosjan został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik
po kompleksie. Kiedy Rosjanie poznali system, szybko zrezygnowali z jego
pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko. Leśniczy był jednak ciekaw
co tam robią i podpatrzył, że ze sztolni nr 2 wychodzi na powierzchnię
taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz że wynoszą ze środka
dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra. Co ciekawe, jeden pojemnik
niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy. Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś
możemy tylko przypuszczać, że były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki
ziemi, do badań na obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później
leśniczy znowu odwiedził rejon wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący
dalszą drogę a jednocześnie sztucznie łączący obydwa poziomy podziemi.
Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wyposażenie. W jakim
bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybudowano aż dwie ceglano-betonowe
tamy z urządzeniami hydraulicznymi? Nam nasuwa się tylko jedno przypuszczenie.
Sztolnia nr 3 miała służyć jako punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym
fakt, że tuż nad wejściem do niej wykonano dużych rozmiarów wykop pod
nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna wersja sugeruje, że w
trakcie budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w związku z tym
budowę przerwano, a tamy postawiono, aby regulować wypływ wody na powierzchnię.
Na przykład tylko nocą.
Kompleks Jugowice jest sam w sobie sensacyjną historią - żaden inny
nie wprowadził tyle zamieszania. Stało się tak z powodu niedostępności
wnętrza kompleksu do penetracji. Dopiero nasze prace w ostatnich
latach wyjaśniły większość niewiadomych. Według mieszkającego
w pobliżu sztolni pana Milanowskiego, te słynne stalowe drzwi w szto
lni nr 6 były po wojnie otwarte! Przed nimi, natomiast, leżały na powie
rzchni dwie stalowe szafy pancerne zawierające jakieś papiery. Jakie,
nie wiadomo. Szafy zabrano na złom w latach 50. Poza tym, aż do
wczesnych lat 50. większość wejść była dostępna i sama natura doko
nała ich zawalenia. Od wojny była zamaskowana tylko sztolnia nr 4,
która wydaje się być centralną w całym systemie. Podobnie jak odkryty
Przez nas szyb wentylacyjny na zboczu Chłopskiej Góry. Bardzo cieka
wy szczegół podaje pan Maciejewski w swojej pracy o górach. Jak
Pisze: W ciągu czterech miesięcy od zbudowania pierwszego baraku
więźniowie wykuli 18 otworów w skałach. No cóż, my dotychczas
zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przypuszczenia, ale gdzie
pozostałe?
Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według pewnej relacji,
w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór Sowich, penetrowała m.in.
podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas prosto jedną ze sztolni, minęli po
kolei sześć poprzecznych hal, a dalej nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy
tylko dwa poprzeczne ciągi hal, a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć -
zbadaliśmy go dokładnie i ponad wszelką wątpliwość kończy się przodkiem.
Pozostaje zatem tylko zawał na przedłużeniu sztolni nr 2. Jego przekopanie
może wnieść wiele nowego do kształtu podziemi w tym kompleksie. Nasza
grupa na razie nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze
jedno osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym mostem
naprzeciw platformy pod sztolnię nr 4. Istniejący w nim zawał może
doprowadzić do rozwiązania tajemnicy kompleksu, ponieważ tunel biegnie
prosto pod znane nam podziemia, które prawdopodobnie miał odwadniać.
Wiele tajemnic kryje w sobie także nieco oddalony od serca budowy
kompleks Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko 4
wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje mówią aż
o 11 wejściach zgrupowanych na trzech poziomach. Gdzie zatem szukać
pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do niektórych sztolni można
dostać się za pomocą ceglano-betonowych studzienek z powierzchni ziemi. My
dodamy jedynie, że faktycznie zlokalizowaliśmy kilka takich studzienek,
leżących poza zasięgiem znanych podziemi. Co ciekawe, studzienki są
zagruzowane, lecz mimo to słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej
głębokości. Czy sięgają do podziemi? Tylko ich oczyszczenie może dać
odpowiedź na to pytanie.
A teraz ciekawostka. Od wielu mieszkańców tych okolic słyszeliśmy o
pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urządzenia do...
wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta Pani. My
osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród miejscowej
ludności bardzo często prowadzi do wymyślania opowieści pozbawionych
jakichkolwiek realnych podstaw.
Na koniec warto dodać, że w rejonie kompleksu Sokolec istnieje jeszcze
jedna sztolnia, której kształt i historia owiane są tajemnicą. Chodzi o
zlokalizowaną przy dolnych hałdach u podnóża góry sztolnię, powstałą
prawdopodobnie w latach 50. Według naszych ustaleń próbowano tam
eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod nadzorem KGB i UB żołnierze
karnego batalionu. Do dziś żyje niewielu żołnierzy tego batalionu. Wejście do
sztolni jest obecnie zamurowane ze względu na wzmożone promieniowanie.
Niestety, nie udało nam się znaleźć powiązania tej sztolni z wyrobiskami z
okresu wojny, choć nie jest wykluczone, że jest to jedna ze sztolni kompleksu
Sokolec, rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w
rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go należy szukać
w pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej wysokości.
Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związanych jest z
zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której stoi. W zasadzie do dnia
dzisiejszego nie ustalono ostatecznie ilości poziomów podziemnych wyrobisk.
Znane są dwa poziomy, jednak może być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są
jeszcze nie odkryte pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu,
aby spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały charakter
amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej zawartości tych tuneli jest
po prostu nietaktem. Nie zadano sobie też trudu sprawdzenia całego szybu
transportowego - w bezmyślny sposób zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano
szybu windy, choć na jej tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że
zamek ma 5 pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w
których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym poziomie
podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał wieloletni opiekun zamku,
niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione wiosną 1945 roku i obok nich posadzono
bluszcz, którego gałęzie pnąc się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku.
W okresie zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono pewne prace
poszukiwawcze, podobnie jak i wcześniej czyniła to Armia Czerwona. Nie
doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdzających istnienia podziemnych
skrytek, ani je negujących. A przecież z analizy dokumentacji zamku i zeznań
świadków jednoznacznie wynika, że nie wszystkie pomieszczenia zamku zostały
dokładnie zbadane, Czy te wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel?
Jeżeli tak, to kto miał interes, aby tajemnice zamku nie zostały odkryte? Nie
wiadomo.
Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w skałach, na
których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi z KL Fürstenstein pod
nadzorem OT, a obóz mieścił się w okolicy dzisiejszego parkingu. Niewiele
natomiast wiadomo o tym, że w dolinie rzeki Pełcznicy istniał drugi obóz.
Przebywali tam górnicy z Donbasu, zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe,
górnicy nie pracowali w znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o
nazwisku Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych
górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatrudniano tych
kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje) zlikwidowano pod
koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy sprowadzono pana Weissa
do podziemi stwierdził, że obok jednego z bocznych korytarzy znajdowało się
duże pomieszczenie. Dziś jest tam gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że
kiedy 26 lutego 1945 roku opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był
obetonowany. Na to samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z
OT - który wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych
okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszczenia, które
obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów pracujących przy
betonowaniu chodników zlikwidowano. W miejscu, wskazanym przez tych
dwóch panów, przeprowadzono w latach 80. próbne odwierty, jednak na
głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i trzeba było przerwać prace. Kilka
metrów dalej ściana, gdzie dokonywano odwiertu, kończy się. Grubość betonu
nie przekracza tam 60 cm. Dlaczego więc kilka metrów dalej beton ma już
ponad 1,5 m grubości?
Oto słowa człowieka, który był w czasie wojny zatrudniony w OT jako
kierowca:
„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane, takie jak
cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze siedział mój szef,
sierżant SS, poczciwy człowiek. Materiały dowoziłem na
dziedziniec zamku, z którego wybito szyb do podziemi. W czasie
rozładunku musiałem opuścić samochód. Myślę, że dlatego, bym
nie widział więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego
razu, a było to w ostatnich tygodniach wojny, jak zawsze
poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę oddalił
się i wrócił z wiadomością, że w kursie powrotnym zabierzemy
pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku, gdzie w dużym
pomieszczeniu leżała masa drewnianych, izolowanych papą
skrzyń. Miały napisy w języku niemieckim — Ostrożnie!!!
Cenny ładunek!!! oraz wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste.
Sierżant powiedział, że jeżeli chcę, to mogę pogrzebać w nich.
Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic w nich
nie znalazłem. Potem zaczął się załadunek. Wszystkie skrzynie
wywieźliśmy na leśną polanę i spaliliśmy. Sierżant mówił, abym
jak najszybciej zapomniał o tym wydarzeniu, gdyż skrzynie
zawierały ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i
lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich dniach wojny
sierżant ostrzegł mnie, że SS likwiduje wszystkich mających
związek z tymi skrzyniami. Uciekłem ".
Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam ustalić, pod
koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z cennymi rzeczami, a w
momencie zajęcia zamku przez Armię Czerwoną po transportach tych nie
pozostał nawet najmniejszy ślad Należy przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w
podziemnych komorach, w metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście
lat temu T. Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic
zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku. Niestety, była
już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych podziemi dotrzeć można
przez kilka zamaskowanych studzienek znajdujących się na zalesionym zboczu.
„Byłem wtedy strażnikiem na parkingu. Zajechał mercedes z
niemieckimi tablicami. Wysiadło 4 eleganckich panów. Spytałem
jak długo pozostaną na zamku. Odpowiedzieli, że jakieś 4-5
godzin, bo chcą odpocząć i posiedzieć na tarasie. Czas płynął
powoli. Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś
taki niespokojny, więc poszedłem na zamek. Niestety nikt tam nie
widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad dwie godziny i
zacząłem się denerwować. Zaczęło się ściemniać, gdy Niemcy
wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli do samochodu - zabłądziliśmy -
rzucił jeden z nich i bez słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie
pytanie - czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych
studzienek?"
Do podziemi - twierdzi pan Słowikowski - można dostać się np. Przez
kolektor ściekowy. Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono go w
najmniej dogodnym terenie, pod skalnym masywem zamkowego wzgórza.
Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki Pełcznicy. Nasuwa się
pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie poprowadzono w tym miejscu,
dlaczego poprowadzono go pod dwoma hipotetycznymi tunelami kolejowymi
dochodzącymi do zamku. Komu na tym zależało, bo przecież z kolektora, przy
niewielkim wysiłku, można przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż
kolektora biegnie tor kolejki wąskotorowej. Można stąd wywieźć przedmioty o
dużym ciężarze i objętości. A propos tuneli kolejowych, to chodzi
przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi miały
dojeżdżać pociągi specjalne. Tunele mają biec od torów linii kolejowej
Wrocław-Wałbrzych, a ich wloty mają znajdować się w rejonie tzw. Łuku
Świebodzickiego i obok stacji Wałbrzych Szczawienko. W rejonie Łuku
faktycznie istnieje odcinek zbocza góry nienaturalnie płaski z młodym
drzewostanem, zbudowany, jak wykazały badania, z luźnych skalnych
okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod ostrym kątem -
idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do takiej oto opowieści:
żołnierz Wehrmachtu jechał na urlop pociągiem do Wałbrzycha. W
Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał wszystkim, aby przesiedli
się na lewą stronę i pod żadnym pozorem nie patrzyli w prawo. Żołnierz
pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał w jakby tunel zbudowany z siatki
maskującej rozpostartej nad wąską w tym miejscu doliną. Wtedy właśnie
ukradkiem zerknął w prawo. Zobaczył kilka rzędów wagoników kolejki
wąskotorowej, wypełnionych urobkiem oraz wlot tunelu w zboczu. Czyżby
jednak prawda?
Z tunelem tym związana jest jeszcze jedna historia: pod koniec wojny z
kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km trasy
zapadł się pod ziemię. Jedno jest pewne. Pociąg ten nigdy nie dotarł do
Wałbrzycha. Na 61,1 km była bocznica, z której tor prowadził tunelem do
podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z lokomotywy,
dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz dwóch wagonów z
nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch wagonach? Czy złoto Wrocławia?
Bardzo możliwe.
Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą stronę
rzeki przerzucony był most pneumatyczny (!), którym Niemcy mogli toczyć
nawet wózki kolejki wąskotorowej. Most ten, a także to co tam robiono,
chronione było największą tajemnicą. Wawrzyszek zeznaje ponadto, że pod
koniec wojny w podzamkowych tunelach ukryto wiele transportów
napływających z całych Niemiec. Mówiło się wówczas, że w skrzyniach
zgromadzono skarby kultury francuskiej, w tym Bibliotekę Narodową z Paryża.
A na koniec taka oto ciekawostka (czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold
- naukowiec przeprowadzający doświadczenia z medycyny lotniczej, w tym
testy w kabinach ciśnieniowych — wspomina:
„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany. Ewakuowano nas
na Śląsk, do zamku baronowej. Nie pamiętam jak się nazywał.
W podziemiach zamku próbowałem lotu w rakiecie. Badałem
swoje reakcje. Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".
Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie, bo go to nie
interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono produkcję jakiś części do
samolotów. Było to na krótko przed zakończeniem wojny.
A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający się na front,
nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy zostali zaproszeni przez SS na
kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu
nie tknął. Kiedy zobaczył, że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął
udawać, że z nim także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z innymi
zupełnie nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w nieznanym kierunku. Uciekł
wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z Górami Sowimi, skoro
razem z więźniami pogrzebano tam także strażników?
Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac i zbrodni. Z
każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach, niszczeją budowle naziemne,
umierają świadkowie. Coraz trudniej nam odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc.
Czy zdążymy? Jedno jest pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym
tematem jak Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić
Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w sposób racjonalny je
wytłumaczyć. Za dużo bowiem narosło mitów, nieporozumień i kłamstw, nie
przynoszących nikomu pożytku, a często prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co
działo się na ich terenie w latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny
światowej i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba w
końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie wojny nazywano
Górami Śmierci...
CZĘŚĆ VIII
ZAKOŃCZENIE
Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z największych
tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybitniejsi badacze historii
wojskowości, techniki fortyfikacyjnej i poszukiwacze skarbów. Każdy z nich
znajduje w Górach Sowich „coś" dla siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę
budowy i jej przeznaczenie, miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy
i dokonują inwentaryzacji, poszukiwacze skarbów pędzą za „nieznanym". Są i
tacy, którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się rozwikłać
tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od szeregu
lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej Budowy, staram się dotrzeć do
nowych tajemnic, tuneli i... skarbów. A do odkrycia zostało jeszcze wiele -
bardzo wiele. Poza ostatecznym wyjaśnieniem przeznaczenia przedsięwzięcia
budowlanego Olbrzym, koniecznie trzeba rozkopać i zinwentaryzować wszystkie
zawały, które zagradzają dziś dostęp do tajemnic. Są to:
•
zawał w podziemiach kompleksu Osówka - tzw. uskok,
•
zawał sztolni nr 4 w kompleksie Osówka,
•
zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego nr 2 w kompleksie
Osówka,
•
zawał w sztolni nr 1 w kompleksie Włodarz,
•
zawał (po zlokalizowaniu) sztolni nr 5 w kompleksie Włodarz,
•
zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Soboń,
•
zawał w sztolni nr 2 w kompleksie Rzeczka,
•
zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego w kompleksie Rzeczka,
•
zawał w sztolni nr 4 w kompleksie Jugowice Górne,
•
zawał w sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne,
•
zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Sokolec,
•
zawały sztolni fabryki zbrojeniowej Mölke-Werke,
•
zawał na wlocie tunelu kolejowego prowadzącego do podziemi kompleksu
Książ,
•
odgruzowanie obiektu tzw. Siłowni w kompleksie Osówka,
•
lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Moszna,
•
lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Wielka Sowa
•
oraz wiele pomniejszych zawałów i osuwisk.
Aby zadanie to stało się wykonalne, potrzebne są pieniądze i to,
niestety, niemałe. Potrzebni są sponsorzy, aby prowadzić trudne prace
terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.
Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryzacji oraz biorąc
udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem sobie prywatne zdanie na
temat przeznaczenia Olbrzyma. Otóż uważam, że zespół kompleksów
zlokalizowanych w Górach Sowich miał stanowić (po ukończeniu budowy)
gigantyczny kompleks zbrojeniowy, który poprzez kompleks Sokolca byłby
połączony z istniejącymi już zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku
Książ miał być natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym
opieram swoje przemyślenia? Porównując plany podziemi Włodarza, Osówki,
Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się w oczy ich „inność".
Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne obiekty. Z jednej strony proste
sztolnie, regularne skrzyżowania, monotonia powtarzających się przecznic i hal,
a z drugiej strony nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby
wind i klatek schodowych. Te obiekty nie mogą służyć temu samemu
Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki V-2 o
kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba wszystko. Te
same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.
Mieczysław Mołdawa w swojej pracy pt: Gross Rosen, obóz koncentracyjny na
Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:
"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach przy
budowie ukrytych w Górach Sowich zakładów zbrojeniowych
podlegających Luftwaffe (broń rakietowa) i mających służyć
programowi Riese. Dla tego programu założono w 1944 roku szereg
komand polowych do drążenia wyrobisk pod hale tunelowe
podziemnych fabryk".
Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:
„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z ośrod-
kiem studiów broni powietrznych oraz inspekcją specjalną
(Sonderinspektion) budowy fabryk podziemnych w masywie Gór
Sowich. Komando małe założone w 1944 roku. powiązane z
pobliskim komandem Wustegiersdorf budującym kompleks
zbrojeniowy (...)".
Myślę, że jest to, jak do tej pory, najbardziej wiarygodna i sensowna
charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.
CZĘŚĆ IX
KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA
KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?
Najbardziej prawdopodobna wersja „wydarzeń", choć wydaje się, że także
najbardziej... błędna. Podstawą rozpowszechniania tej wersji są opublikowane
wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa, którzy właśnie o „Riese" piszą
jako o nowej kwaterze głównej budowanej w górach koło Wałbrzycha. Pozornie
wszystko pasuje, bowiem właśnie w górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek
Książ, gdzie właśnie powstawała kwatera główna, natomiast „Riese" wcale nie jest
zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by pasowało: w
górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd. Ale i o tym wspomina Albert
Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.
Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych budowano? Jedną,
dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą fantazją badaczy twierdzi nawet, że
wszystkie podziemia rejonu Walim - Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór
podobnego zespołu z rejonu Kętrzyna. Co więcej, niektórzy już nawet podzielili
podziemia dla poszczególnych organów, i tak np.: Rzeczka przypadła Goebelsowi,
Włodarz miał być dla Goeringa a Osówka dla Hitlera. Fantazja ludzka
nie zna granic.
SCHRONY DLA WOJSKA?
Wersja szeroko propagowana we wczesnych latach powojennych przez
przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podziemia "Riese" miały
służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej armii. Totalna bzdura - nikt
przy zdrowych zmysłach nie "zapychałby" podziemi wojskiem, gdyż w ten
sposób przestawało być mobilne i nie posiadało kontaktu z rzeczywistością.
Chyba, że miałyby to być schrony przeciwatomowe ...
TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?
Wersja raczej nierealna. Nikt normalny nie buduje centrum badawczego,
którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy wojna zbliża się
ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze, że pod koniec 1944 roku wydał
rozkaz przerwania wszystkich budów, których ukończenie przewidziano po 1945
roku. Może to sugerować, że „Riese" miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to
nie do końca odpowiada prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią o 1948
roku, co świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".
BROŃ ATOMOWA?
Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli przyjąć, że
„Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia, budowanego w Sudetach z
wielkim rozmachem, a w jego skład wchodziły m.in.:
•
zakłady elektroniki rakietowej w Litomierzycach,
•
zakłady wzbogacania ciężkiej wody w Mieroszowie,
•
zakłady wzbogacania uranu w Kowarach,
•
zakłady systemów rakietowych w Górach Izerskich,
•
i być może zakłady-montownie broni „A" w Walimiu i Głuszycy.
Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowadzeniu w
Góry Sowie grupy fizyków i chemików ze Skandynawii, którzy podobno
prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.
ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?
Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i - jak sądzę - jedyne
możliwe do zrealizowania. Jak wiadomo w marcu 1944 roku w związku z
nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który pod dowództwem
gen. Erharda Milcha zajmował się budową nowych, najczęściej podziemnych
zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z narad Sztabu Myśliwskiego mówi o
rozpoczęciu pod koniec 1943 roku budowy 6 wielkich zespołów fabryk dla
przemysłu lotniczego. „Riese" zaczęto budować również pod koniec 1943
roku - czyżby zbieg okoliczności?
VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?
Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich jedni mówią o
lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2 ale tek naprawdę nie ma żadnego
znaczenia co miało być produkowane Rakiety czy samoloty - nie istotne, ważne, że
miała to być produkcja zbrojeniowa.
V-7?
Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora Witkowskiego i
jego „bardzo interesujących" informacji (ciekawe skąd?) o wszelkiego rodzaju
latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach. Jednak wartość tych informacji jest,
powiedzmy, dyskusyjna.
Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twierdzi, że w
Ludwikowicach Kłodzkich, w dawnej kopalni Venceslaus istniał wielki ośrodek
badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka" (żelbetowa konstrukcja w kształcie
wielokąta służąca do testowania startujących z niej obiektów dyskoidalnych).
Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt znajduje się w
Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym innym jak chłodnią (zdjęcia
obiektu do wglądu na stronach: 220-221).
Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatunkowy, to ja nie
mam nic więcej do dodania.
WUNDERWAFFE?
Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla jednych miała to
być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń wysokich temperatur lub broń
radiologiczna, jeszcze inni wspominają o działach elektromagnetycznych lub o
wielkich działach, czołgach i rakietach, które swoimi wagomiarami miały
rozstrzygnąć losy wojny. Ale zejdźmy na ziemię. Niemcy, owszem, byli
wizjonerami przyszłości - wymyślili i wyprodukowali bronie naprawdę
fantastyczne - ale...bez przesady.
Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to | on
oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować jakąkolwiek
nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć, poza tym, trzeba by przeznaczyć na to
niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli
żadnej z tych rzeczy. Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace
nad wieloma rodzajami nowych broni, jednak w większości jedynym ich
efektem było wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie bu-
dowy prototypu. Gdzie więc byłby sens budowy tak wielkim nakładem sił i
środków skomplikowanych technicznie zakładów produkujących ową
Wunderwaffe, skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku zapaleńców?
Poza tym, to nie Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę 1945 roku na polu
bitwy, tylko setki nowych Tygrysów, Messer-schmittów i U-bootów.
Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia, co do
przeznaczenia „Olbrzyma", jednak rozsądek podpowiada, że tylko produkcja
zbrojeniowa mogła tutaj wchodzić w rachubę. Natomiast podziemia Zamku
Książ bez wątpienia miały stanowić część składową nowej kwatery głównej
Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to przypuszczenia, na których poparcie nie
mamy niestety dowodów, bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek
dokumentacji technicznej dotyczącej Gór Sowich. Wielu uważa, że
dokumentacja ta została zniszczona, jednak bardziej prawdopodobne jest jej
utajnienie z bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak
przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może stał
się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze długo nie
poznamy prawdy.
CZĘŚĆ X
NA SZLAKU
Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku martyrologii. Poprowadzi
on nas przez całą, główną część sowiogórskiej budowy.
Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej samej, na której
wyładowywano transporty więźniów pędzonych do pracy w górach. Idziemy drogą w
kierunku Wałbrzycha i przed rzeką Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze,
gruntownie przebudowywanej jeszcze podczas wojny. Więźniowie układali kostkę,
budowali przepusty i studzienki, aby droga była zdolna do przyjmowania ciężkich
transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był do wysadzenia,
o czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i po około 200 m, po lewej
stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i wysoki na 5 m (w części centralnej) mur
oporowy. Mur wykonany został w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie
strumień Jaworzynka - przy jego regulacji pracowali więźniowie. Również po
stronie lewej, ale nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie
nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca na Włodarz. Po
minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez typową, polską wieś, z walącymi
się zagrodami, dziurawymi płotami i ogólnym nieporządkiem. Po około 20 minutach
marszu dochodzimy do drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim
ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On także powstał w
czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej stronie, za rzeką, pojawiają
się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej o wymiarach 46 x 16m. Baraki te -
posiadające m.in. ogrzewanie, wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie inne
wygody - zostały zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że
trzeba było je wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi
betonowy fundament wartowni. Mijamy most na Jaworzynce i po kilku
minutach, tym razem po lewej, znowu widzimy ruiny baraków, jeden o
wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi znajduje się
niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle pod górę. Po prawej
stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny dwóch kolejnych baraków i
po prawej podobnie. Jesteśmy w centrum kompleksu Jugowice. Dochodzimy
do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo przez kamienny mostek w polną drogę.
Od razu przed naszymi oczami wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej
znajdują się wloty sztolni nr 1, 2 i 3. Obok hałdy stoi fundament po
kompresorze. Idziemy dalej, mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny
baraku i dwie niewielkie hałdy. Przystańmy teraz na moment przed wlotem
sztolni nr 7. W roku 1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się
do środka. Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około
100 m ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w
lesie stoją ruiny sześciu baraków obsługi technicznej kompleksu Włodarz
-jesteśmy już na terenie tego kompleksu. Baraki te także zostały zupełnie
zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się ruiny
największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego Wolfsberg. Był
wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach więźniów. Obóz ten
pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą przez około 500 m, mijamy
resztki zabudowań obozu, dalej posuwamy się w kierunku Walimia. Około
kilometr za obozem zaczynamy ostre podejście pod górę, za którą leży Walim.
Na górze tej od strony Walimia mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości.
Szlak wiedzie nas przez miasteczko główną drogą i mimo że jest to szlak
martyrologii, nie przechodzi przez położony nieco na uboczu, przy żółtym
szlaku, cmentarz ofiar zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów
zamęczonych w fabrykach zbrojeniowych Walimia oraz przy budowie w
górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak skręca w
prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi kompleksu Rzeczka.
Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po drodze ruiny tartaku, filary
mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki ceglanych baraków obsługi. Przed
wlotem tuneli postawiono mały, kamienny obelisk ku czci więźniów, którzy
oddali życie przy drążeniu tuneli. Obecnie podziemia są udostępnione dla
turystów, natomiast na platformie przed tunelami odtworzony został plac
budowy. Przywieziono m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i
wielkie żelbetowe stropice. Udało się odnaleźć kilka wagoników kolejki
wąskotorowej - ustawiono je na kilkunastometrowym odcinku torowiska.
Idziemy w kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po
lewej, na wzniesieniu, stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym. To
zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w czasie wojny.
Była to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co chyba najlepiej świadczy o
ważności sowiogórskiej budowy. Około 500 m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu
skręcamy w prawo. Szlak prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po
około 15 minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie polną drogą,
wśród rzadko rozrzuconych zabudowań kolonii o nazwie Rzeczka Górna lub
Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25 minutach dochodzimy do węzła
szlaków turystycznych, przecinających całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek,
zbiornik wody dla kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi
przez ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w lewo i
schodzi nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym dziwnego, bowiem
idziemy po nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta sieć oplatała teren budowy. W pewnym
momencie zauważymy po lewej stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o
trapezowym przekroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale
zamaskowany, potężny bunkier. To Kasyno. Obok niego widać betonowy
fundament stacji kolejki oraz wejście do podziemnego tunelu - przejścia pod
zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach drogi (torowiska),
mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej. Wśród drzew jest mogiła. Tu leży
jeden z tych, którzy za wielką przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w
podziękach i kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już
sił, aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.
Szlak skręca w lewo, w dół. Po chwili docieramy do wielkiego betonowego
monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść któregoś z otworów.
Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni
schodzimy w dół, tuż obok nasypu, po którym poruszała się platforma wyciągowa.
Jesteśmy już na dole. Obok drogi widzimy podstawy owej platformy (cztery
słupy).Skręcając ze szlaku w lewo, po około 200 m docieramy do
udostępnionych dla zwiedzających podziemi Osówki. Koniecznie trzeba je
zobaczyć.
Wracamy drogą w dół. Mijamy podmokłą dolinę potoku Kłobia i tu
znajdowała się część obozu Saüferwasser. Dużo ciekawszy widok mamy jednak
po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście to uprzednio
zawalone, zostało rozkopane w lecie 1992 roku przez SGP KRET. Idziemy
szeroką, brukowaną drogą i co kilkadziesiąt metrów mijamy studzienki
odwadniające. Droga jest doskonale zdrenowana. Kilometr dalej
wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga biegnie do Kole. Szlak
wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi. Z lewej widzimy budynek
fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital Dörnhau. Dalej przechodzimy
obok głębokich wykopów, częściowo zalanych wodą. W tym miejscu
budowano podziemny dworzec dla pociągów specjalnych, które miały
przybywać w ten rejon. Za wykopami trzeba skręcić w prawo i po krótkim
podejściu jesteśmy na kolejnym cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni
przez faszystów więźniowie. Ku ich czci wzniesiono pomnik. Po wyjściu z
cmentarza szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W
miasteczku tym, obok wiaduktu kolejowego, stoją obecnie opuszczone
zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4 dla
robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji PKP, w
którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec. Przeszliśmy cały
szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba najciekawszym szlakiem pro-
wadzącym przez Góry Sowie.
Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mogą bez
większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy, Dzierżoniowa i
Wałbrzycha, zarówno do Jugowic jak i do Kole i Walimia. Do 1989 roku
istniało jeszcze jedno dogodne połączenie, chodzi o linie kolejową ze Świdnicy
do Jedliny Zdrój. Niestety, ze względów finansowych zostało ono
zlikwidowane. Nie zlikwidowano natomiast połączenia Wałbrzych-Kłodzko,
które doprowadzi nas do Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na
terenie Gór Sowich istnieje dobrze rozbudowana baza noclegowa, na którą
składają się:
•
w Rzeczce cała sieć pensjonatów prywatnych i domów wypoczyn-
kowych (Rzeczka, Borsuk, Krokus, Bartek, Warszawianka),
•
w Zagórzu Śląskim - Dom Wycieczkowy Gawra, schronisko mło-
dzieżowe oraz hotel TKKF nad Jeziorem Bystrzyckim,
•
w Walimiu nocować można w kilku domach wczasowych oraz jeździe
„U Huberta", w Sokolcu - pensjonaty Wisła oraz Zachęta.
Ponadto o noclegi nietrudno u wielu miejscowych gospodarzy. Niektórzy
turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,
gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych gałązkach". Są i tacy
zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do takiego noclegu potrzebne są cieple,
puchowe śpiwory i odrobina doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec
chciałbym prosić o kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego
ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.
Świdnica, 2001
KALENDARIUM BUDOWY
1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje w Rogoźnicy kl
Gross Rosen
1942
- Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.
1943.03
- Początek budowy obozu w Jugowicach.
1943.06.06 - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze Skandynawii
1943.06.10 - Początek ofensywy bombowej Aliantów.
1943.06
- Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross Rosen
1943.11
- Początek transportów robotników dla potrzeb Śląskiej
Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.
1943.12
- Powstaje obóz w Głuszycy.
1944.01
- Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek drążenia
tuneli.
1944.04
- Przejęcie budowy przez Organisation Todt.
1944.04.22 -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL Falkenberg
1944.05 - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL Wolfsberg,
KL Tannhausen.
1944.06
- Powstają obozy KL Erlenbusch, KL Dörnhau, KL Märzbachtal
i Zentralrevier im Tannhausen.
1944.08
- Powstaje obóz KL Kaltwasser.
1944.09.22 - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.
1944.09.29 - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.
1944.10
- Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.
1944.10.19 - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.
1944.12
- Wysianie w rejon Gór Sowich transportu 20 tys. więźniów,
których los pozostaje nieznany.
1944.12.18 - Likwidacja obozu KL Kaltwasser.
1945.01.14 - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa Styczniowa), w
KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.
1945.02.14 - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand roboczych do
KL Mauthausen, KL Flössenburg i KL Bergen-Belsen - około
6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche.
1945.02.17 - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy przybywa
grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.
1945.02.26 - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek prac
maskujących.
1945.03
- Likwidacja obozu AL Hausdorf.
1945.04
- Okres demontażu i maskowania robót w Górach Sowich.
1945.05.08 - Pierwsze jednostki Armii Czerwonej zajmują Góry Sowie
1945.05.10 - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese.
SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE
(Opracował: Mariusz Kisiel)
Poniższy rozdział ma na celu przybliżenie czytelnikowi problemu łączności
telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż właściwie można już
tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na stronach internetowych problem
ten jest poruszany bardzo marginalnie, a niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny.
Marginalnie przede wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą
dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów archiwalnych, które
znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle, aby pokusić się o rzeczowe
stwierdzenia.
Prace inwentaryzacyjne (terenowe) są utrudnione poprzez liczne przypadki
demontażu sieci telekomunikacyjnych, co miało miejsce zaraz po wojnie. Za
proceder ten odpowiedzialne były różne firmy oraz szereg „przedsiębiorczych"
obywateli. Raporty z prowadzonych demontaży, zachowane w archiwach, z różnych
względów nie zawsze są „wiarygodnym dokumentem". Pracami często kierowali
bowiem ludzie niedoświadczeni w branży łączności, a tym samym nieświadomie
przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich relacjach - na których
opiera się część współczesnych badaczy (autorów) - napotkać można przeinaczenia i
błędy, będące zasadniczo konsekwencją nieznajomości tematu.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem projektem „Riese", pojawiały się nowe,
sensacyjne wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem błędnego tłumaczenia
materiałów archiwalnych dostępnych w Polsce. Język techniczny zasadniczo różni się od
potocznego, oprócz tego starzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do
konwersacji. Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często nic
nie mówią badaczom tematu lub też mówią nie to, co powinny. Nierzadko bowiem
przypisuje się im zupełnie inne znaczenie, co wynika właśnie z nieznajomości języka
technicznego (niemieckiego) z lat 30. i 40.
Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpretacji, a
wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku Ochsenkopftunnel
(tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na zboczu Wołowca. Otóż,
odkrycie sztolni zostało szybko powiązane z węzłem łączności Rüdiger. W
konsekwencji zaczęły się pojawiać informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała
być umieszczona najważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za
sprawą pewnego dokumentu archiwalnego, w postaci mapy z zaznaczonym
węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.
Pamiętam dobrze atmosferę, jaka towarzyszyła odkryciu sztolni. Mariusz
Aniszewski (wraz ze swoją grupą) po odkopaniu sztolni znaleźli na jej końcu
szyb o głębokości około 15 m. Był on suchy i widać w nim było pomosty
wykonane do komunikacji. Pomiędzy tymi pomostami porozkładane były
drabiny. Ze względu na brak sprzętu, który konieczny był do ewentualnego
opuszczenia się na dno szybu, penetrację odłożono na następny dzień. Tymczasem
po przybyciu grupy (następnego dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po
same brzegi. Ze względu na trudne warunki (bardzo duże zamulenie wody i
przeszkody w postaci podestów), poczynione próby nurkowania nie przyniosły
żadnych rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekulacje na temat tego
zdarzenia. Ale jak tu nie spekulować, skoro podczas suchego lata szyb o
średnicy około dwóch metrów i głębokości około 15 m w ciągu kilkunastu
zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz niespotykana; matka natura
czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie poznaliśmy odpowiedzi jak to się
stało i co kryje zalany szyb; stan wody raz się podnosi innym razem opada.
Pozostawmy jednak domysły i wątki sensacyjne...
W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i fakty z
prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnienia. A zagadnieniem
tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejonie Gór Sowich. Temat ten,
zignorowany przez wiele lat, wbrew pozorom, może dać szereg ciekawych
wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez Riese.
ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH
W III RZESZY
Dobrze rozwinięta i elastyczna sieć telekomunikacyjna jest niezbędna do
zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowodzenia zarówno
na szczeblach wojskowych jak i cywilnych. Brak sprawnej łączności, a tym
samym przekazu informacji, często był przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno
w polityce, jak i w działaniach wojennych.
W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunikacyjnych
sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost). Sytuacja zmieniła się
diametralnie w 1937 roku, kiedy to w Zarządzie Dowództwa Wehrmachtu
utworzono dział łączności informacyjnej. Jednostka ta podlegała szefowi służb
łączności lądowej, zaś do jej zadań należała koordynacja i ujednolicenie systemów
łączności w kraju, a także zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w
szczególności zaś pomiędzy Fuhrerem a poszczególnymi dowództwami. Na
realizację tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe oraz duża
ilość kadry pracowniczej. Na wypadek konieczności obrony III Rzeszy
zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.
Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i początkowo
sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od 1940 roku, kiedy to
Wehrmacht otrzymał zgodę na wojskowe wykorzystanie sieci
telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.
Od 1937 roku Poczta Rzeszy stanęła przed koniecznością intensyfikacji
swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych sił i środków
szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie wysiłku nastąpiło po
przejęciu sieci telekomunikacyjnych Czech i Austrii oraz podczas przygotowań
do wojny z Polską. Powstało wtedy około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które
sfinansował Wehrmacht.
Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przygotowań
ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja działań rozbudowy
sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespotykaną. W ciągu tylko jednego
roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i napowietrznych. Na ukończeniu było
zaś dalszych 1 300 km kabli. Dodatkowo zbudowano 10 central i 35 stacji
wzmacniakowych, dla zapewnienia dobrej jakości połączeń na znacznych
odległościach. Przejęto też sieć telekomunikacyjną Poczty Polskiej, która w
wyniku działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po
dokonaniu niezbędnych napraw, dostosowano ją do potrzeb Poczty Rzeszy.
Nastąpiła też całkowita zmiana w planowaniu dalszego rozwoju łączy z
defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konieczność dalszych
inwestycji. Poczta Rzeszy rozważała możliwość budowy kabli
koncentrycznych na kierunku wschód-zachód. W owych czasach była to
technologia bardzo nowoczesna i o wiele wydajniejsza od dotychczas
stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była bowiem kilkakrotnie
większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku rozpoczęto prace budowlane dla
takiej właśnie linii, lecz zostały one przerwane w związku ze zbliżającym się końcem
III Rzeszy.
ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU PRZED
WYBUCHEM WOJNY
Pierwszy telefoniczny kabel dalekosiężny FK 34 na trasie Plauen--Wrocław o
długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał w latach 1927-1929. W
związku z budową FK 34 na terenie miasta wybudowano w pomieszczeniach
miejscowej poczty stację roboczą (centralę telefoniczną).
W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program budowy kabli
dalekosiężnych (międzymiastowych). 28 lipca 1936 roku Naczelne Dowództwo
Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do tego programu budowę kabla FK 221 na
trasie Legnica-Koźle o długości 208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i
wysokie koszty budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221
zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości 150 km).
W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM) położenie
kabla FK 221 na brakującym odcinku Biechów-Koźle. Zadanie to otrzymuje
najwyższy stopień pilności ze względu na przewidywane wykorzystanie tego kabla w
związku z „Planem Białym" czyli agresją na Polskę. Ze względu na nasilające się
kłopoty materiałowe budowa się przeciąga.
14 grudnia 1937 roku na naradzie z udziałem Niemieckiego Towa
rzystwa Kabli Dalekosiężnych (DFKG) stwierdza się konieczność
ułożenia FK 221 na odcinku Biechów-Koźle do 15 sierpnia 1938 roku.
Budowa tego odcinka została ukończona w terminie, jednak ze względu
na braki w wyposażeniu stacji wzmacniakowej Świdnica I, kabel jest
początkowo używany w ograniczonym zakresie.
W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW żąda od
Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK 221 Zw. Brzeg-
Biechów do Nysy. 15 lipca 1938 roku OKW żąda od Ministerstwa Poczty
ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-Wrocław o długości 73,5 km.
Ułożenie nowego 114 parowego kabla w tej relacji miało na celu zwiększenie
przepustowości łączy - istniejący na tym odcinku kabel FK 26 przestał być
wystarczający. Pod presją zbliżającego się ataku na Polskę OKW żąda od
Ministerstwa Poczty układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada 1938 roku
OKW zleca Ministerstwu Poczty (w ramach specjalnZ programu budowy
1939/1940) budowę kabla FK 285 na odcinku Jelenia Góra-Kamienna Góra-
Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica. Dnia 9
stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa przebiega na linii Gryfów-
Jelenia Góra-Kamienna Góra-Świebodzice-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw.
Świebodzice-Świdnica. Z początkiem 1940 roku następuje wstrzymanie prac przy budowie
FK 285.
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I
Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-cniakowej w
Świdnicy (Schweidnitz) w późniejszym okresie zwanej Świdnica I (Verst A I).
Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja nr 8-10 (Bismarckstrasse). W części
naziemnej przypomina dom wielorodzinny, natomiast część podziemna, znacznie
większa powierzchniowo od naziemnej, przeznaczona jest na pomieszczenia
robocze i wszelkie urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający dwa
niezależne zasilania energii elektrycznej wraz ze stacją transformatorów, własny
generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską, własną studnię, stację filtrów
powietrza na wypadek ataku gazowego i gazoszczelny system ochrony pomieszczeń
technicznych. Wyposażenie zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku -
świadczą o tym daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urządzeń,
takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatniania powietrza. Obiekt jest
wybudowany według standardów Deutsche Reichspost obowiązujących w czasie
pokoju, niemniej jednak jest on bardzo dobrze zabezpieczony przed
bombardowaniem z powietrza, atakiem gazowym oraz przed odcięciem od
mediów zewnętrznych, takich jak energia elektryczna i woda. W przypadku
odcięcia energii elektrycznej pierwszy ciężar zasilania obiektu przejmują baterie
akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory zasilają
najważniejsze .urządzenia do czasu załączenia się, co zresztą następuje
automatycznie, potężnego agregatu prądotwórczego napędzanego
dwunastocylindrowym silnikiem Diesla firmy Deuth Emisja spalin
wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z kominów budynku tak, aby me
wzbudzać podejrzeń osób obserwujących obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna
jest też praca agregatu umieszczonego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i
odpowiednio wygaszonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura budynku - nie
odbiegająca od ogólnych norm budownictwa cywilnego w tym rejonie -
zapewnia dodatkowy kamuflaż wespół z ogrodem założonym nad częścią
podziemną stacji wzmacniakowej. Inaczej mówiąc, ten bardzo ważny obiekt
łączności przy ul. Bismarckstrasse w żaden sposób nie wyróżnia się niczym
szczególnym ani też nie przyciąga uwagi nawet wprawnego i dobrze
poinformowanego obserwatora, zapewniając mu całkowitą anonimowość.
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)
26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW przedstawia
plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:
•
FK 81b - na trasie Liberec-Świdnica,
•
FK 82 - na trasie Wrocław-Świdnica-Szumprek-Opawa o długości 237 km ..
FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem FK 81
a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie została nigdy
ukończona.
Budowa FK 82 - najprawdopodobniej związana z planem agresji na Związek
Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na terenie Dolnego Śląska, a
tym samym na kierunku wschód-zachód. Wszystkie te działania powodują duży wzrost
znaczenia węzła Świdnickiego i wymuszają kolejne inwestycje w jego
infrastrukturę. Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Mini-
sterstwa Poczty z 1937 roku) powoduje potrzebę budowy kolejnej stacji
wzmacniakowej. Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka (Dorfbach) około
25 kilometrów od Świdnicy. Dokładna data oddania jej do użytku nie jest znana. Na
podstawie postępów prac przy budowie linii kablowych można jednak określić
przypuszczalny termin uruchomienia owej stacji na przełom lat 1941-1942.
Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst A II) w
Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy, częściowo zagłębionej w
ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak zachowania jakichkolwiek względów
bezpieczeństwa i ochrony urządzeń poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda
pomieszczeniu, ale nie posiadającym żadnej klasy odporności, ewidentnie sugeruje
konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak nadzwyczajna
sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu na budowę lub wykończenie
właściwego do tego celu obiektu oraz dużą pewnością, że obiekt ten nie będzie celem
żadnych ataków w najbliższym okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania
docelowych Pomieszczeń przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej. Tym
bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy bezpieczeństwa
dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako obiekty całkowicie
podziemne o dużej klasie odporności (nie mniejszej niż Schweidnitz I) zarówno
na ataki gazowe jak i bombowe Tymczasem w przypadku Rzeczki nie można
mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu, zaś porównując ją do stacji
wzmacniakowej w Świdnicy wygląda dosłownie jak piwnica do przechowywania
ziemniaków! Wieloletni, nieżyjący już pracownik PPTiT - pan Tadeusz
Krawczyk - tak relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:
„Pod koniec 1945 roku otrzymałem polecenie objęcia kiero-
wnictwa nad stacją wzmacniakową Świdnica II w miejscowości
Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak zbudowany z pustaków -
była to część socjalna stacji wzmacniakowej przewidziana dla
obsługi. Część techniczna znajdowała się natomiast w prowi-
zorycznej piwnicy obok baraku, gdzie były wszelkie urządzenia
stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym. Budynek
był w stanie nienaruszonym a wszystkie urządzenia cały czas
pracowały. Pieczę nad nimi sprawowali niemieccy pracownicy
Poczty Rzeszy, których byłem przełożonym do czasu wymiany
ich na polskich pracowników. Początkowo ruch na łączach był
bardzo niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie
urządzenia zostały zdemontowane i wywiezione do centralnej
Polski - o ile dobrze pamiętam mówiło się o Tarnowie. Nam
przysłano wojskową przewoźną stacje wzmacniakową, taką na
przyczepie. Później obok baraku powstał budynek nowej stacji a
barak po jakimś czasie rozebrano, pozostały po nim tylko
fundamenty i obok niego niewielka piwnica, w której pierwotnie
była stacja wzmacniakową".
Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacniakowej
była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na Związek Radziecki
czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą wersję, wydaje się, że prace
rozpoczęto zbyt późno, aby ukończyć je na czas. Pierwotnie plan ataku
przewidywał ofensywę na 15 maja 1941 roku, jednak w związku z
interwencją Hitlera na Bałkanach w Jugosławii i Grecji termin przesunięto
na 22 czerwiec 1941 roku. Nie mniej jednak plan był przygotowany i podpisany
przez Hitlera już 18 września 1940 roku. Opóźnień w planowanych
inwestycjach nie można raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym
czasie takie kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla
inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta miała
służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie powinno dziwić,
bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie według znanych dokumentów
nikt jej jeszcze nie planował. Gorączkowy pośpiech przy uruchamianiu linii
kablowej FK 82 i samej stacji wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie
zrzucić na karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji
na ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt pozostawienia stacji Schweidnitz II w
prowizorycznych pomieszczeniach do końca wojny, nawet biorąc pod uwagę fakt, że
Dolny Śląsk był w zasadzie do końca terenem względnie bezpiecznym.
Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą że na koniec
1944 roku był w pełni ukończony bunkier łączności dla stacji wzmacniakowej
Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc
w najbliższej okolicy, bo w zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa
okolica wchodzi w grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia
się paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczonych na stacje
wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka należy wyeliminować (!) ze
względu na niemieckie przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny
mówiły one wyraźnie, że tego typu obiekty mają być osobnymi budowlami,
zagłębionymi w ziemi i odpowiednio zabezpieczonymi przed atakami z ziemi i
powietrza.
RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE
W świetle znanych w Polsce dokumentów archiwalnych węzeł łączności o
kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapowo. Pierwszy etap w jego
historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy topograficznej z naniesionym dużym
okręgiem sygnowanym rzymską cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy
telefonicznych i teleksowych. Mniejsze okręgi obrysowują dwa tunele kolejowe
przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo niemieckie sztaby oraz
sam Hitler często wykorzystywali ruchome punkty dowodzenia w postaci pociągów
specjalnych, czyli mobilnych kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo
specjalne schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd) czy w
Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem wojny i koniecznością
coraz większej mobilności zaniechano ich budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące
budowle w postaci tuneli kolejowych. Rozwiązanie takie było mniej kosztowne i
bardziej uniwersalne. Problem włączenia ruchomych kwater w ogólnokrajową sieć
teletechniczną rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposobów. W tunelu, do części
gdzie miał zatrzymywać się pociąg specjalny, doprowadzano kabel telefoniczny, który
był zakończony głowicą kablową. Do niej obsługa wagonu łączności dopinała
specjalnie przygotowany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym
miejscem w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:
•
Ochsenkopftunnel niedaleko Wałbrzycha wydrążony pod górą Kleine
Ochsenkopf. W polskiej literaturze kolejowej góra znana jest pod nazwą Mały
Kozioł, zaś na mapach turystycznych oznaczana jest jako Mały Wołowiec,
•
tunel pod Przełęczą Kowarską nieopodal miejscowości Ogorzelec
(niemiecka nazwa Dittersbach).
Do obu tuneli doprowadzono kable, które zakończono głowicami
umieszczonymi w hermetycznie zamykanych skrzynkach, dodatkowo
zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku tunelu pod
Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na dworcu kolejowym w
Jedlinie Zdrój (Bad Charlottenbrunn), gdzie przewidywano zakwaterowanie
części sztabu. Przyłącz ten najprawdopodobniej znajdował się w pomieszczeniu
zawiadowcy stacji, w chwili obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała
pewnością.
Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dalekosiężne
o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony łączności ruchomych
kwater, posiadające urządzenia telefonii wielokrotnej umożliwiały zestawienie
kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych. Łączem sztywnym nazywa się połączenie
od punku do punktu, czyli np. tunel Ochsenkopf- Naczelne Dowództwo
Wermachtu, bez konieczności łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po
drodze. Upraszczając ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący
sposób: obsługa w wagonie łączności po wybraniu połączenia z Naczelnym
Dowództwem Wermachtu otrzymywała je bez ingerencji w to połączenie
obsługi central po trasie połączenia. W praktyce oznaczało to, że o takim
połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą, dodatkowo
dla bezpieczeństwa i ochrony przed ewentualnym podsłuchem np. gdyby ktoś
próbował wpinać się bezpośrednio na głowice kablowe w poszczególnych
centralach lub stacjach wzma-cniakowych, przez które takie połączenia
przechodziły, sygnał był kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych
na archiwalnej mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój
jednakowo.
Zestawiono łącznie 38 połączeń telefonicznych i 20 teleksowych z
najważniejszymi urzędami III Rzeszy oraz centrami łączności w różnych
miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich to łącza do różnego
rodzaju central telefonicznych wojskowych i cywilnych. Taka konfiguracja
oznacza bardzo elastyczny system połączeń, który daje praktycznie
nieograniczone możliwości porozumiewania się różnymi drogami, np. na
wypadek zniszczenia części tych obiektów lub linii kablowych je łączących.
Rozmowę w takim przypadku można przeprowadzić dowolną drogą obejściową.
Poniżej przedstawiony jest pełny wykaz połączeń wraz z tłumaczeniem nazw
kodowych.
4 łącza tel. do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu
6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne w Berlinie, lokalizacja
nieznana
2 łącza tel. do Annabu
centrala telefoniczna OKH w obiekcie
Zeppelin w Zossen koło Berlina, wydzielona część tej
centrali obsługiwała FHQ
1 łącze tel. do DV Hochland centrala telefoniczna lokalizacja nieznana
1 łącze tel. do DV Donau
centrala telefoniczna lokalizacja nieznana
1 łącze tel. do DV Hessen
centrala telefoniczna w Gizen
1 łącze tel. do DV San centrala telefoniczna w Rzeszowie
1 łącze tel. do DV Schlesien centrala telefoniczna w Mysłowicach
5 łączy tel. do LV 1000
centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden
10 łączy tel. do LV Irene
planowana centrala telefoniczna OKL w obiekcie Riese
podaje się także miejscowość Szczawienko
1 łącze tel. do FA Freiburg
centrala telefoniczna w Świebodzicach
1 łącze tel. do FA Glatz
centrala telefoniczna w Kłodzku
łącze tel. do FA Schweidnitz centrala telefoniczna w Świdnicy
łącza tel. do FA Breslau
centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel. do OT Breslau
Organizacja Todta we Wrocławiu
5 łączy telex, do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu
1 łącze telex, do Kürfurft
kwatera główna Luftwaffe w Wildpark
Werder koło Poczdamu
1 łącze telex, do Annabu
centrala telefoniczna OKH w obiekcie Zeppelin w
Zossen koło Berlina
1 łącze telex, do AA. Berlin Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie
1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau Naczelne Dowództwo Garnizonu Wrocław
2 łącza telex, do Irene planowana centrala telefoniczna OKL w obiekcie Riese
podaje się także miejscowość Szczawienko
2 łącza telex, do LV 1000
centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden
1 łącze telex, do DV Hochland
centrala telefoniczna
1 łącze telex, do Seftern
planowana centrala OKM w ramach Riese
1 łącze telex, do RKzl. Berlin Kancelaria Rzeszy w Berlinie
1 łącze telex, do RKzl. Munchen
Kancelaria Rzeszy Monachium
2 łącza telex, do DNB Berlin
Niemiecka Agencja Prasowa w Beninie
1 łącze telex, do Prop. Min. Ministerstwo Propagandy
Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów, co jakiś
czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w tajemnicy lokalizacji tychże
obiektów.
Przyłącz telefoniczny w wraz z głowicą w tunelu koło Ogorzelca został
zdemontowany na początku lat 90. Podobny los spotkał kabel w
Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastąpiło. W chwili
obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł nastąpiło włączenie
przyłączy z tuneli kolejowych do sieci ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio
wyposażonym węzłem była, FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak
nie był to węzeł wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności
powinna przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku
innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam. Logicznym
posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali głównej FHQ Riese,
ale ta według dokumentów była jeszcze w planowaniu.
Kolejnym dokumentem archiwalnym, w którym pojawia się Rüdiger, jest
Stand der Anlagen FHQ, pochodzący z archiwum w Londynie. Z tego
dokumentu, przygotowanego najprawdopodobniej na odprawę dotyczącą
łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu wzrasta do roli
węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się z niego, że w skład
Riidigera miały wchodzić dwie centrale telefoniczne, pierwsza główna,
planowana o pojemności 600 numerów telefonicznych i 45 teleksowych, nie
posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona w lipcu 1945 roku. Druga
300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi zlokalizowana w Książu była w
trakcie budowy, planowany termin jej uruchomienia określono na grudzień 1944
roku. Można przypuszczać, że została ukończona w planowym terminie, a
następnie była ewakuowana lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii
Radzieckiej. Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały
dla laika, centrala w Książu miała obsłużyć pomieszczenia w zamku i jego
okolicy - przewidziano tu możliwość podłączenia 300 linii telefonicznych dla
użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy miało nastąpić
najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową Świebodzice (Freiburg). Co do
pierwszej z nich można powiedzieć, że mając dwukrotną pojemność była przezna-
czona dla większej ilości użytkowników. Gdzie zatem mogła być
umiejscowiona? Odpowiedź w zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem,
gdzie występowało największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery
dowodzenia poszczególnych rodzajów wojsk, zwykle skupiane w niedalekiej
odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało takie zadanie, tutaj
należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak ważnym miejscem miał być kompleks
„Riese" piszą autorzy książki pt. „Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i
Dietera Zeigerta.
„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie górskim pośrodku
Dolnego Śląska miały powstać podziemne, chroniące przed bombami
kwatery robocze i mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe,
ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy, a także dla ich
pracowników pomocniczych i oddziałów zabezpieczenia (...)".
Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z Führerem na czele.
Takie skupisko dowódców i urzędników generuje duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że
11 maja 1944 roku Ministerstwo Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli
łącznikowych (OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją
wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje pozostawione po
wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wprowadzenia ich na stacje wzmacniakowe
w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc
pętlę wokół Gór Sowich! Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek
awarii lub sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach wybudowano
komorę kablową (przełączalnię), przez którą przechodził OFK n. Analogiczną kom|ę
kablową wybudowano w Kolcach dla OFK III. Obiekty tego typu występują w
miejscach, gdzie zachodzi potrzeba odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności
19
Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wydawnictwo Colori, Warszawa 2001
od potrzeb i sytuacji, zazwyczaj jednak takie obiekty powstają na łączach
strategicznych. Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać
łącza. Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci,
np. sieci Poczty Rzeszy i sieci wojskowych lub specjalnych. W przypadku
stwierdzenia awarii lub sabotażu w takich komorach kablowych zestawiano
drogi obejściowe niezależnie od central i stacji wzmacmakowych, w przypadku
przejecia jakiegoś obiektu przez dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności.
Samo zaś ułożenie kabli łącznikowycn OFK II i OFK III świadczy o planowanej
lokalizacji sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując
znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese miała być
ulokowana w Górach Sowich. Właściwym miejscem byłyby okolice stacji
wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie międzymiastowe i można
było bez problemu włączyć się do sieci ogólnokrajowej. Dodatkowo, dzięki
kablom OFK I i OFK II otrzymywano niezależne połączenie ze stacją
wzmacniakową i centralą w Świdnicy. Jak wspomniałem wcześniej - według
informacji otrzymanych ze źródeł niemieckich - taki obiekt powstał i był
gotowy do montażu okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą
informacją jest to, że według standardów ówcześnie panujących w
budownictwie łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie mniej niż 16
metrów, posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne.
Oczywiście musiał być obiektem w pełni niezależnym od źródeł energii i wody
dostarczanych z zewnątrz, w pełni odpornym na ataki bombowe i gazowe. W
jego wnętrzu przewidziano miejsce dla centrali telefonicznej, dalekopisowej,
stacji wzmacniakowej, pomieszczeń do pracy i wypoczynku załogi oraz
wszelkich urządzeń niezbędnych do jego funkcjonowania, czyli pomieszczenia
agregatu, stacji filtrów, zbiorników paliwa oraz ujęcia wody w postaci studni
głębinowej. Łączna powierzchnia znanych obiektów tego typu zawiera się
pomiędzy 1 000 a 2 500 m2. Wśród znanych obecnie budowli na terenie
kompleksu „Riese" taki obiekt o takim zaawansowaniu budowlanym jednak nie
występuje. Oznaczać to może, jeśli uwierzymy archiwalnym źródłom
niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!
ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"
Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny praktycznie
nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro planowano, a nawet
wykonano część kompleksów w sposób gotowy do użytku - a takie informacje
dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na
dzień dzisiejszy niewiele o niej wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20
parowym pomiędzy stacją wzmacniakową Rzeczka a centralą miejską w
Walimiu, wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli
wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie zachowały
się żadne znane dokumentacje techniczne ich budowy. Z relacji, jaką
otrzymałem od byłego pracownika Poczty Polskiej, biorącego udział w
uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele wynikało. Wspominał, ze po
wojnie do utrzymania i konserwacji sieci telefonicznej (kabli międzymiastowych
pomiędzy poszczególnymi stacjami wzmacniakowymi) zatrudniano Niemców, a
konkretnie byłych pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne
połączenia z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta mogła wynikać ze
struktury podziału uprawnień. Pracownicy Deutsche Reich Post zajmowali się
konserwacją linii będących własnością poczty, natomiast linie do obiektów
militarnych były w gestii wojskowych służb łączności. We wspomnieniach
pojawiła się informacja o przerwanym kablu na terenie stacji, który wychodził w
stronę kompleksu Rzeczka. Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego
budynku stacji wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej strony.
Próbowano zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na jego drugim końcu
mogą znajdować się cenne dla Poczty Polskiej urządzenia. Próby jednak, z braku
odpowiedniego sprzętu i trudnego terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią
o wydzieraniu z ziemi zaraz po wojnie różnego rodzaju okablowania, także
teletechnicznego z rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak
szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały budowę. Nie
bardzo można się też oprzeć na archiwalnych dokumentach Przedsiębiorstwa
Poszukiwań Terenowych, które są mało precyzyjne i w większości opisują majątek
przejmowany z magazynów, wspominając jedynie pobieżnie o pracach ziemnych,
podczas których odzyskiwano wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb
wojskowych oddelegowanych do pozyskiwania kabli telefonicznych także nie
rozjaśniają sytuacji z powodu fragmentarycznie przeprowadzonych prac i na
niewielkich odcinkach.
OKRES POWOJENNY
Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje przejęta
przez Pocztę Polską i użytkowana wraz z poniemiecką infrastrukturą do 2000
roku. Ze względu na zastąpienie kabli dalekosiężnych światłowodami pod
koniec lat 90. stacja wzmacniakowa zostaje wycofana z eksploatacji.
Ciekawostką jest fakt wykorzystywania do końca jej pracy urządzeń
zainstalowanych w 1939 roku, takich jak agregat prądotwórczy czy stacja
uzdatniania powietrza oraz wszystkich kabli dalekosiężnych przejętych po III
Rzeszy.
1. Charakterystyka FK 34
Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden - Bautzen
- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica - Wrocław
Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau, Gryfów, Świebodzice,
Wrocław
Pojemność kabla:
Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita),
FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)
FK 34b: Dresden - Wrocław (98a) - 288,0 km (długość odcinka)
Okres budowy: 1927 - 1929
Oddany do użytku:
19 lipca 1927 roku: Plauen – Dresden
1927 rok: Świebodzice – Wrocław
19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice
2. Charakterystyka FK 221
Przebieg: Legnica - Snowidza k/ Jawora - Strzegom - Świdnica – Piława -
Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy) - Pakosławice-
Korfantów-Głogówek- Większych - Koźle
Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle
Pojemność kabla:
Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),
FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka)
FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)
Okres budowy: 1937 - 1938
Oddany do użytku:
12 lipca 1938 roku: Legnica – Świdnica
15 sierpnia 1938 roku: Świdnica – Koźle
18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg
3. Charakterystyka FK 256
Przebieg: Legnica - Wrocław
Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław
Pojemność kabla: 114 par
Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a)
Okres budowy: 1938-1939
Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku
Koszt budowy: 1 960 000 RM
4. Charakterystyka FK 82
Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa Ruda - Kłodzko i
Szumprek - Opawa później przedłużony do Koźla
Stacje wzmacniakowe: Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa
Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa)
Długość kabla: FK 82 - 237,0 km
Okres budowy: 1941 - 1942
Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku
Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836 000 RM
(za odcinek Świdnica Szumprek)
5.
Charakterystyka OFK II
Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów - Jugowice
- Walim - Rzeczka
Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka
Pojemność kabla: 63 pary
Długość kabla: OFK II - 25,0 km
Okres budowy: 1944 rok
Oddany do użytku: brak danych
Koszt budowy: brak danych
6.
Charakterystyka OFK III
Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca - Kolce
- Rzeczka
Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka
Pojemność kabla: 63 pary
Długość kabla: OFK II - 32,0 km
Okres budowy: 1944 rok
Oddany do użytku: brak danych
Koszt budowy: brak danych
Przypisy:
•
Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wyda-
wnictwo Colori, Warszawa 2001
•
Kowalski Jacek, Kudelski J. Robert, Rekuć Zbigniew, Tajemnica „Riese", Biuro
Odkryć, Łódź 2002
Skróty i Tłumaczenia
Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy
PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych
FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy)
RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy
DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych
PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf
FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera
.
Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną Zdrój pod górą
Wołowiec
BIBLIOGRAFIA
1.
Adamczewski Leszek, Złowieszcze Góry, PDW Ławica, Warszawa
Poznań 1992
2.
Antkowiak Włodzimierz, Nie odbyte skarby - przewodnik dla
poszukiwaczy, COMER, Toruń 1991
3.
Bartek J. Marek., Joanna Szczepankiewicz, Słownik nazewnictwa krajo-
znawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994
4.
Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa 1990
5.
Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań 1974
6.
Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR 1990
7.
Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR 1987
8.
Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu koncentracyjnego Gross
Rosen w Głuszycy /943-1945/, Studia nad faszyzmem i zbrodniami
hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980
9.
Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj, Warszawa 1989
10.
Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej
w Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad faszyzmem i zbrodniami
hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980
11.
Konieczny Alfred, Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese w
świetle nowych dokumentów. Studia nad faszyzmem i zbrodniami
hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987
12.
Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962
13.
Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985
14.
Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR 1990
15.
Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-1945,
Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wrocław 1974
16.
Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa 1986
17.
Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś, MON,
Warszawa 1978
18.
Słownik geografii turystycznej Sudetów, tom 11, „Góry Sowie. Wyda-
wnictwo I-BIS, Wrocław 1995
19.
Sukmanowska Anna, Stolarczyk Stanisław, Tańcząc na wulkanie,
Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991
20.
Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990
21.
Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW 1970
22.
MSW Biuro C, Informator o nielegalnych, antypaństwowych
organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w latach
1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993
23.
Cykl artykułów Jerzego Cery z „Gazety Robotniczej" zatytułowany
Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974
24.
Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego":
−
Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy, 27 października 1947
−
W przepastnych korytarzach odkryto 6 drzemiących motorów Diesla 28
października 1947
−
10 milionów worków cementu pozostało jeszcze z olbrzymich zapasów
jakie nagromadzono w Głuszycy, 29 października 1947
−
„Akcja Adolfa" i luksusowe oranżerie na kamienistych zboczach
głuszyckiej góry, 30 października 1947
−
Co przygotowywał Hitler w Głuszycy, 1 listopada 1947
SPIS TREŚCl
WSTĘP
WPROWADZENIE
CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH
CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ
CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY
CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI
CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA
CZĘŚĆ CENTRALNA
Kompleks Włodarz-część naziemna
Kompleks Włodarz-część podziemna
Kompleks Włodarz-badania
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka - część podziemna
Kompleks Osówka-badania
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Kompleks Jugowice Górne – badania
Kompleks Soboń - część naziemna
Kompleks Soboń-część podziemna
Kompleks Rzeczka - część naziemna
Kompleks Rzeczka-część podziemna
Kompleks Rzeczka – badania
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna - badania
CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA
Kompleks Sokolec - część naziemna
Kompleks Sokolec - część podziemna
Kompleks Sokolec – badania
Kompleks Wielka Sowa – ogólnie
Kompleks Wielka Sowa-badania
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicj i
Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie – badania
KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ
Kompleks Zamku Książ - część naziemna
Kompleks Zamku Książ - część podziemna
POZOSTAŁOŚCI
Kompleks schronów w Głuszycy
Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój
Inne
CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE
CZĘŚĆ VII – ZAGADKI
CZĘŚĆ VIII – ZAKOŃCZENIE
CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA
KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?
SCHRONY DLA WOJSKA?
TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?
BROŃ ATOMOWA?
ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?
VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?
V-7?
WUNDERWAFFE?
CZĘŚĆ X - NA SZLAKU
KALENDARIUM BUDOWY
DANE LICZBOWE „RIESE"
SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE
ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY
ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU
PRZED WYBUCHEM WOJNY
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)
RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE
ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"
OKRES POWOJENNY
BIBLIOGRAFIA
PLANY I ZDJĘCIA.
SPIS TREŚCI