Wiek luksusu
1
Z ajrzyj n a chom ika
W edłu g zasady starego N ow ego Jorku n ależało brać życie „bez rozlew u krw i”. B ył
to zw yczaj lu dzi, którzy bardziej lękają się skan dalu n iż choroby, którzy zasady
przyzw oitości przekładają n ad odw agę, którzy uw ażają że w złym ton ie jest robien ie
„scen ”, n ie m ów iąc ju ż o tych którzy dali pow ód do tych scen.
E dith W harton „W iek n iew inn ości”
(przeł. Urszula Łada-Zabłocka)
P rolog
Rankiem, czwartego października 1899 roku, Panna Elizabeth Adora Holland – starsza córka świętej
pamięci Pana Edwarda Hollanda i wdowy po nim, Pani Louisy Gansevoort Holland odeszła do Królestwa
Niebieskiego. Uroczystości pogrzebowe odbędą się jutro, w niedzielę, ósmego października, o godzinie 10.00,
w kościele Łaski Bożej na Manhattanie.
Z
a życia Elizabeth Adora Holland słynęła nie tylko ze swej urody, ale
także z nieposzlakowanej opinii, można więc było przypuszczać, że w
zaświatach zajmie wysokie miejsce z bardzo dobrym widokiem. Gdyby
Elizabeth spojrzała w dół ze swojej niebiańskiej ławy w ten szczególny
październikowy poranek, poranek swojego pogrzebu, byłaby zaszczycona,
widząc, że najlepsze nowojorskie rodziny stawiły się w komplecie, by ją
Wiek luksusu
2
pożegnać.
Wzdłuż Broadwayu ciągnął się sznur czarnych, zaprzeczonych w konie
powozów, zmierzających uroczyście do skrzyżowania ze wschodnią Dziesiątą
Ulicą, gdzie znajdował się kościół. Choć nie świeciło słońce, ani nie padał
deszcz, służący osłaniali wysiadających wielkimi, czarnymi parasolami,
ukrywając ich twarze – ściągnięte smutkiem i niedowierzaniem – przed
wścibskim spojrzeniem gapiów. Elizabeth pochwaliłaby powagę żałobników
oraz ich obojętność wobec zgromadzonych ciekawskich, stłoczonych za
policyjnymi barierkami. Zwykli śmiertelnicy przybyli tłumnie, żeby zobaczyć
ostatnią drogę tej niezwykłej, osiemnastoletniej dziewczyny, o której życiu tak
często czytali w porannych gazetach.
Ranek przywitał Nowy Jork nagłym ochłodzeniem, a niebo zasnuła gęsta
mgła. Zupełnie, mruknął wielebny Needlehouse, kiedy jego powóz zatrzymał się
przed kościołem, jakby Bóg zapomniał, co to piękno gdy Elizabeth Holland
przestała chodzić po ziemi. Młodzi mężczyźni mający nieść trumnę przytaknęli
mu skinieniem głowy, wysiedli z powozu i skierowali się za wielebnym w
stronę gotyckiej świątyni. Byli to rówieśnicy Liz, z którymi tańczyła kadryle na
niezliczonych balach, dopóki nie wyjechali do prywatnych szkół, St. Paul i
Exeter, skąd wrócili, uważając siebie za poważnych mężczyzn. Teraz, w
czarnych surdutach i opaskach żałobnych, pierwszy raz w życiu naprawdę byli
poważni.
Pierwszy wysiadł Teddy Cutting, beztroski lekkoduch, który dwukrotnie
oświadczył się Elizabeth, przez nikogo nie został potraktowany poważnie.
Wyglądał elegancko, jak zawsze, choć Liz zauważyłaby cień zarostu na jego
brodzie – wyraźny znak głębokiego przegłębienia. Teddy, którego codziennie
rano golił jego osobisty kamerdyner, nigdy nie pokazywał się publicznie bez
gładkiej twarzy. Za nim w drzwiach powozu ukazał się pełen fantazji James
Hazen Hyde, od niedawna właściciel większości udziałów w Towarzystwie
Wiek luksusu
3
Ubezpieczeniowym Equitable Life. Ten sam, który pewnego razu nachylił się do
skropionej zapachem gardenii szyi Elizabeth i powiedział, że pachnie ładniej od
wszystkich mademoiselles w Fabourg ST. Germain. Za Jamesem wysiadł Brody
Parker Fish, którego rodzina mieszkała po sąsiedzku z Hollandami w Germency
Park, a potem Nicholas Livingston i Amos Vreewold, dawni rywale o względy
Elizabeth na parkiecie.
Wszyscy stali nieruchomo, wpatrując się w chodnik i czekając na
Henry’ego Schoonmakera, który wyłonił się z powozu jako ostatni. Wytworni
żałobnicy nie mogli się powstrzymać od westchnień na jego widok, nie tylko
dlatego, ze zwykle miał szelmowski błysk w oku, a w ręku drinka. Tragicznym
zrządzeniem losu, w dniu, w którym Henry miał poprowadzić Elizabeth do
ołtarza, przyszło mu nieść jej trumnę; była to wyjątkowa niesprawiedliwość.
Konie ciągnące karawan były czarne i błyszczące, ale trumnę
udekorowano olbrzymią kokardą z białej satyny, ponieważ Elizabeth umarła,
będąc dziewicą. Co za pech, szeptali wszyscy, wypuszczając z ust obłoczki
pary, że przedwczesna śmierć spotkała taką porządną dziewczynę.
Zaciskając wąskie usta, Henry podszedł do karawanu. Pozostali zrobili to
samo. Podnieśli wyjątkowo lekką trumnę i skierowali się do drzwi kościoła.
Rozległo się kilka stłumionych szlochów. Nowy Jork uświadomił sobie, że już
nigdy nie zobaczy pięknej Liz, jej porcelanowej skóry i szczerego uśmiechu. W
rzeczywistości trumna była pusta, bo ciała Liz nie wydobyto jeszcze z rzeki,
pomimo dwudniowych poszukiwań i nagrody wyznaczonej przez burmistrza
Van Wycka.
Biorąc pod uwagę okoliczności, pogrzeb zorganizowano wyjątkowo
szybko, ale wszyscy byli zbyt wstrząśnięci, by się nad tym zastanawiać.
Na czele orszaku żałobników szła matka Elizabeth, ubrana w suknie i
woal w swoim ulubionym, czarnym kolorze. Louisa Gansvoort Holland zawsze
sprawiała wrażenie surowej i wyniosłej – uważały tak nawet jej córki – a po
Wiek luksusu
4
śmierci męża, ostatniej zimy, stała się bardziej nieprzystępna. Edward Holland
był dziwnym człowiekiem, a jego dziwactwo tylko się pogłębiło w ostatnich
latach życia. Ponieważ był jednak najstarszym synem najstarszego syna
Hollandów – rodziny, która zamieszkiwała Manhattan od czasów gdy Nowy
Jork nazywano jeszcze Nowym Amsterdamem – towarzystwo zwykło
przymykać oko na jego wybryki. Jednak w tygodniach poprzedzających jej
własną śmierć, Elizabeth zauważyła coś nowego w zachowaniu matki, coś, co
wzbudziło jej litość. Louisa szła pochylona lekko w bok, jakby pragnęła
wesprzeć się na ramieniu zmarłego męża.
Tuż za nią szła ciotka Elizabeth, Edith, najmłodsza siostra jej świętej
pamięci ojca. Edith Holland była jedną z pierwszych kobiet, które po rozwodzie
nadal czynnie uczestniczyły w życiu nowojorskiej socjety; domyślano się, choć
raczej o tym nie mówiono, ze po wczesnym małżeństwie z utytułowanym
Hiszpanem Edith miała dość pijaństwa i rozpusty do końca życia. Wróciłą do
panieńskiego nazwiska. Wyglądało na to, że śmierć bratanicy dotknęła jej
równie mocno, jakby Elizabeth była jej własną córką.
Potem w orszaku następowała dziwna przerwa, ale wszyscy byli zbyt
taktowni, by to skomentować.
Kolejną żałobniczą była, głośno pociągająca nosem, Agnes Jones. Mimo,
ze Agnes nie była wysoką dziewczyną, gapie napierający na policyjny kordon
uważali, że dobrze się prezentuje. Czarna suknia, którą miała na sobie, była
dobrze znana zmarłej. Elizabeth miała ją na sobie tylko raz, na pogrzebie ojca.
Potem ją oddała. Suknia została skrócona i poszerzona w pasie. Jak dobrze
wiedziała Elizabeth, Agnes miała zaledwie jedenaście lat, kiedy jej ojciec
zbankrutował i rzucił się z mostu Brooklyńskiego. Agnes lubiła opowiadać
ludziom, ze Elizabeth była jedyną osoba, na której przyjaźń mogła liczyć w
tamtych trudnych czasach. Często powtarzała, że Liz byłą jej najlepszą
przyjaciółką, i choć Elizabeth była zażenowana tak przesadnym stwierdzeniem,
Wiek luksusu
5
nie miała serca wyprowadzać biednej dziewczyny z błędu.
Za Agnes szła Penelope Hayes, którą uważano za prawdziwą najlepszą
przyjaciółkę zmarłej. Gdyby Elizabeth ją widziała, zauważyłaby na jej twarzy
zniecierpliwienie. Penelope nie lubiła czekać, zwłaszcza na zewnątrz. Jej
niecierpliwienie nie umknęło uwadze stojącej w pobliżu pani Vanderbilt, która
ledwo słyszalnie mlasnęła z dezaprobatą. Penelope – dziewczyna o czarnych,
błyszczących włosach, egipskim profilu, dużych oczach i gęstych rzęsach – choć
podziwiana ze względu na urodę, nie cieszyła się opinią osoby godnej zaufania.
Poza tym, zebrani wiedzieli – i czuli się z tym trochę nieswojo – ze to
właśnie Penelope była z Elizabeth, kiedy ta przepadła w zimnych wodach
Hudsonu. To ona jako ostatnia widziała Elizabeth żywą. Nie, żeby o cokolwiek
ją podejrzewano. Oczywiście, ze nie. Choć z drugiej strony… nie wyglądała na
szczególnie zrozpaczoną. Jej szyję zdobiły wspaniałe brylanty, a u boku miała
potężnego Isaaca Phillipsa Bucka.
Isaac był dalekim krewnym starego klanu Bucków – tak dalekim, że jego
pochodzenia nie sposób było ani udowodnić, ani podważyć. Był ogromnym
mężczyzną wyższym o dwie głowy od Penelope, z wydatnym brzuchem. Liz
nigdy go nie lubiła; zawsze wyżej cenił uczciwość i prawość od sprytu i
przebiegłości. Uważała Isaaca za fircyka, i rzeczywiście, złota korona na jego
kle idealnie pasowała do łańcuszka od zegarka, biegnącego spod poły marynarki
do kieszeni spodni. Gdyby stojąca w pobliżu pani Vanderbilt powiedziała na
głos, co myśli – że wystroił się bardzo krzykliwie jak na pogrzeb – z pewnością
uznałby to za komplement.
Za Penelope i Isaakiem do kościoła weszła reszta żałobników i skierowała
się do swoich ławek. Wielebny Needlehouse stał w milczeniu przy pulpicie,
kiedy najlepsze nowojorskie rodziny – Schermerhornowie i Van Peyeserowie,
Harrimanowie i Buckowie, McBreyowie i Astorowie – zajmowały swoje
miejsca. Ci, którzy nie mogli dłużej się powstrzymać, nawet pod wspaniałym,
Wiek luksusu
6
sklepionym sufitem świątyni, zaczęli szeptać o pustym miejscu w żałobnym
orszaku. W końcu pani Holland skinęła szorstko głową, dając znak wielebnemu.
- Z ciężkim sercem…- zaczął pastor, ale tylko tyle zdążył powiedzieć,
zanim gwałtownie otworzyły się drzwi kościoła, uderzając głośno o kamienny
mur. Damy z nowojorskiego towarzystwa miały ogromną ochotę się odwrócić,
ale, oczywiście, dobre maniery im na to nie pozwalały. Ich głowy w misternych
nakryciach pozostały niewzruszone, a oczy utkwione w wielebnym
Needlehouse, którego mina wcale nie ułatwiała im zadana.
Środkiem kościoła szła bowiem Diana Holland, młodsza siostra zmarłej.
Jej lśniące, kręcone włosy były rozwiane, a policzki zaróżowione z wysiłku.
Tylko Elizabeth, gdyby rzeczywiście obserwowała te wydarzenia z nieba,
wiedziałaby, co myśleć o uśmiechu na twarzy Diany, który zniknął dopiero, gdy
zajęła swoje miejsce w pierwszej ławce.
Wiek luksusu
7
R ozdział 1
RODZINA RICHMONDÓW HAYESÓW
MA ZASZCZYT ZAPROSI
Ć SZANOWNYCH PAŃSTWA
NA BAL DLA UHONOROWANIA
PANA WEBSTERA YOUNGHAMA, ARCHITEKTA
W SOBOT
Ę SZESNASTEGO WRZEŚNIA
O GODZINIE DZIEWIATEJ WIECZOREM
W ICH NOWEJ REZYDENCJI
PZY PI
ĄTEJ ALEJI, NUMER 670
W NOWYM JORKU
OBOWI
ĄZUJĄ KOSTIUMY
W
szyscy o ciebie pytają – powiedziała Louisa Holland do Elizabeth
Wiek luksusu
8
cicho, ale stanowczo. Elizabeth tresowana przez matkę od osiemnastu lat, już
dawno nauczyła się bezbłędnie interpretować ton jej głosu. Ten oznaczał, że ma
natychmiast wracać do sali balowej i zatańczyć z wybranym przez matkę
partnerem, młodym mężczyzną o godnym pozazdroszczenia rodowodzie i
koneksjach. Elizabeth uśmiechnęła się przepraszająco do swoich towarzyszek –
Annemarie D’Alembert i Evy Barbey, które poznała wiosna we Francji; obie
przebrały się za kurtyzany z czasów Ludwika XIV. Elizabeth właśnie mówiła
im, jak odległy wydaje jej się Paryż, choć dopiero tego ranka wysiadła z
pokładu parowca transatlantyckiego, który przypłynął z Francji. Na małej sofie
obitej pasiastym adamaszkiem w kolorze złota i kości słoniowej siedziała także
stara przyjaciółka Elizabeth, Agnes Jones, ale nigdzie nie było widać młodszej
siostry Elizabeth, Diany. Pewnie domyślała się, że jej zachowanie jest pilnie
obserwowane i, oczywiście, miała rację. Elizabeth zirytowało dziecinne
zachowanie siostry, ale szybko zwalczyła te uczucie.
Bądź co bądź, Diana nie uczestniczyła w oficjalnym balu debiutantek z
całą jego otoczką, czego Elizabeth doświadczyła dwa lata temu, tuz po swoich
szesnastych urodzinach. Starsza siostra Holland przez rok poprzedzający debiut
miała guwernantkę – wspólna z Penelope Hades – a także różnych nauczycieli,
u których pobierała lekcje dobrych manier, tańca i języków. Diana skonczyła
szesnaście lat ostatniej wiosny, kiedy Elizabeth była za granicą, co przeszło bez
większego echa. Po prostu zaczęła chodzić na bale z ciotkę Edith, podczas ich
letniego pobytu w Saratodze. Nic dziwnego, że była trochę nieokrzesana.
- Domyślam się, że ciężko ci się rozstać z przyjaciółkami – powiedziała
pani Holland, wyprowadzając córkę z zajmowanego przez panie saloniku do
Sali balowej. Elizabeth w kostiumie pasterki z białego brokatu wyglądała
niezwykle promiennie. Górowała nad swoja matką, która nosiła wdowią czerń.
Edward Holland zmarł na początku roku, więc jej matka miała pozostać w
formalnej żałobie jeszcze co najmniej przez kolejny rok – Ale wygląda na to, że
Wiek luksusu
9
jesteś najbardziej rozchwytywaną panną do walca.
Elizabeth miała twarz w kształcie serca, delikatne rysy i alabastrową cerę.
Jaj jej powiedział kiedyś pewien chłopiec, którego tu dzisiaj nie było, jej usta
miały kształt i wielkość śliwki. Starała się teraz zmusić te usta do uprzejmego
uśmiechu, choć niepokoił ją ton matki. Louisa Holland słynęła ze swojej
rezerwy, ale gdy tylko Elizabeth zeszła ze statku, natychmiast wyczuła u niej
pewną nerwowość. Wyjechała tuż po pogrzebie ojca, dziewięć miesięcy temu;
całą wiosnę i lato bywała na salonach, gdzie uczyła się towarzyskiej ogłady,
oraz na Rue de la Paris, gdzie uczyła się jak się ubierać, a wszystkie te zajęcia
nie pozostawiały jej zbyt wiele czasu na żałobę.
- Sporo już dzisiaj tańczyłam – powiedziała do matki.
- Możliwe – odparła Louisa. – Ale wiesz, jak bardzo by mnie
uszczęśliwiło, gdyby któryś z partnerów ci się oświadczył.
Elizabeth roześmiała się, żeby ukryć niepokój jaki wzbudziły w niej
słowa matki.
- Na szczęście jestem bardzo młoda i mina całe lata, zanim będę musiała
wybrać któregoś z nich.
- Och. – Pani Holland obrzuciła wzrokiem salę balową, która mogła
przyprawić o zawrót głowy. Ściany zdobiły wspaniałe malowidła i lustra w
złoconych ramach, a sklepienie wykonane było z matowego szkła. Sala
znajdowała się pośrodku mniejszych, ale równie zatłoczonych i wytwornych
pomieszczeń. Wielkie donice z palmami stały rzędem wzdłuż ścian,
odgradzając znajdujące się tam damy od tancerzy wywijających zamaszyście na
mozaikowej, marmurowej posadzce. Na każdego gościa przypadało czworo
służących, co wydawało się zbyt ostentacyjne nawet dziewczynie, która
spędziła dwa ostatnie sezony, ucząc się jak być damą w Mieście Świateł.- Sęk
w tym, że nie mamy zbyt wiele czasu – dokończyła pani Holland.
Elizabeth poczuła ciarki na kręgosłupie, ale zanim zdążyła zapytać
Wiek luksusu
10
matkę, co ma na myśli, znalazły się w Sali balowej, gdzie ich przyjaciele i
znajomi tańczyli walca. Matka i córka zaczęły pozdrawiać skinieniem głowy
elegancko ubrane pary sunące po parkiecie.
Byli to ludzie równi Hollandom – siedemdziesiąt rodzin, ponad czterysta
osób – tańczących z takim zapałem, jakby jutra miało nie być. Większość
zapewne naprawdę prześpi niedzielę, przewracając się pod jedwabnymi
baldachimami swoich łóżek, budząc się tylko po to, by odebrać od pokojówki
kolejną karafkę z zimną wodą. Powinni pójść do kościoła, ale po tak
olśniewającym wieczorze wiernych będzie można policzyć na palcach jednej
ręki. Byli stworzeni do tego, by się bawic i być zabawianym, od czasu do czasu
robiąc sobie przerwę na pomnażanie swoich bajecznych fortun, dzieki jakiemuś
lukratywnemu przedsięwzięciu.
- Ostatni pytał o ciebie Percival Coddington – powiedziała pani Holland,
lokując córkę obok gigantycznej kolumny z różowego marmuru. Kolumn było
kilkanaście i Elizabeth była przekonana, że ich przeznaczeniem , na równi z
podtrzymywaniem sufitu, było robienie wrażenia na gościach. Budując swoją
nową rezydencję, Hayesowie nie szczędzili środków, by każdy element wnętrza
podkreślał ogólny rozmach przedsięwzięcia. – Który, jak wiesz, odziedziczył
tego lata cały majątek ojca.
Elizabeth westchnęła. Ciepłe mysli o młodzieńcu, którego próżno by
szukać na balu kostiumowym u Hadesów, sprawiły, że perspektywa spotkania z
Percivalem Coddingtonem stała się jeszcze mniej pociągająca. Elizabeth znała
Percivala jeszcze z dzieciństwa, kiedy stronił od ludzi i lubił dręczyć małe
zwierzęta. Wyrósł na mężczyznę o rozszerzonych porach i nieprzyjemnym
nawyku prychania. Poza tym obsesyjnie kolekcjonował artefakty
antropologiczne, choć zbyt wrażliwy żołądek nie pozwalał mu popłynąć w rejs
statkiem badawczym.
- Przestań – zganiła ją matka. Elizabeth zamrugała oczami. Nie sadziła,
Wiek luksusu
11
że zdradza się ze swoimi uczuciami. – Nie narzekałabyś tak, gdyby był tu twój
ojciec.
Wspomnienie o ojcu sprawiło, że oczy Elizabeth powilgotniały. Czuła, ze
mięknie.
- Przepraszam, mamo – powiedziała, starając się panować nad swoim
głosem. Czuła suchość w gardle, co zawsze zapowiadało łzy, zwalczyła jej
jednak siłą woli. – Zastanawiam się tylko, czy pan Coddington mnie w ogóle
pamięta, biorąc pod uwagę, jak długo mnie nie było.
Pani Holland pociągnęła nosem, kiedy obok przeszły panny Wetmore,
starsze od Elizabeth odpowiednio o rok i o trzy lata.
- naturalnie, że cię pamięta. Zwłaszcza że alternatywą są dziewczęta jak
one. Wyglądają jakby uciekły z cyrku – skomentowała chłodno pani Holland.
Elizabeth usilnie zastanawiała się, co miłego mogłaby powiedzieć o
Percivalu Coddingtonie, więc nie słuchała uważnie dalszych wywodów matki.
Dopiero, kiedy Louisa użyła słowa „wulgarna”, Elizabeth podniosła wzrok i
zauważyła na półpiętrze swoją przyjaciółkę, Penelope Hayes. Penelope miała na
sobie wydekoltowaną, marszczoną suknię w kolorze maków. Elizabeth nigdy
nie przyznała by się przed matką, ale czuła dumę z powodu olśniewającego
wyglądu przyjaciółki.
- Nie powinnam była zaszczycać tego balu swoją obecnością – ciągnęła
pani Holland. W przeszłości nie utrzymywała stosunków z paniami hayes,
uważając całą rodzinę za parweniuszy, mimo że jej mąż przyjaźnił się z
Mike’em Hayesem. Ponieważ jednak zostali oni zaakceptowani w towarzystwie
i ona musiała zmienić podejście. – Gazety napiszą, że brałam udział w tym
tandetnym widowisku, i nabawię się tylko bólu głowy.
- Wiesz przecież, ze wybuchłby jeszcze większy skandal, gdybyśmy nie
przyszły. – Elizabeth wyciągnęła długa, smukła szyję i posłała przyjaciółce
lekki, porozumiewawczy uśmiech. Żałowała, że nie stoi teraz obok niej, śmiejąc
Wiek luksusu
12
się z biedne, pechowej dziewczyny, skazanej na taniec z Percivalem
Coddingtonem. Penelope opuściła pomalowaną na ciemno powiekę, puszczając
do niej oczko. – Po za tym – dodała Elizabeth, zwracając się do matki – ty
nigdy nie czytasz gazet.
- Masz rację – przyznała Louisa. – Nie czytam. – Wysunęła drobny
podbródek z dołkiem – taki sam, jaki miała jej córka. Elizabeth wzruszyła lekko
ramionami, nadal obserwując swoją najlepszą przyjaciółkę.
Dziewczęta zaprzyjaźniły się kilka lat wcześniej. Elizabeth najbardziej
interesowało wtedy, jak stać się wytworną młodą damą. Penelope, choć
podzielała te zainteresowania, była zupełna ignorantką, jeśli chodzi o
konwenanse rządzące społecznością, do której tak bardzo chciała należeć.
Jednak Elizabeth nie zrezygnowała z tej przyjaźni. Szybko przekonała się, że
lubi przebywać z Penelope – w towarzystwie młodej panny Hayes wszystko
stawało się bardziej wyraziste, nabierało pełniejszego smaku. Wkrótce Penelope
stała się wytrawną bywalczynią salonów i Elizabeth nie znała nikogo, kogo
wolałaby mieć u swego boku na przyjęciu.
- Ach, spójrz! – głos matki przerwał rozmyślania Elizabeth. – Pan
Coddington!
Elizabeth zmusiła się do uśmiechu, zbierając siły na spotkanie z
nieuniknionym. Percival Coddington wykonał coś na kształt ukłonu,
prześlizgując wzrokiem po jej dekolcie. Elizabeth zesztywniała, kiedy
uświadomiła sobie, że jest przebrany za pasterza – miał na sobie zielone,
obcisłe spodnie, proste buty i kolorowe szelki. Pasowali do siebie. Oddychał
głośno przez usta, kiedy Elizabeth czekała aż poprosi ją do tańca.
Milczenie przeciągało się, przerwane w końcu szczebiotem louisy
Holland.
- Proszę, panie Coddington, przyprowadziłam ją specjalnie dla pana.
- Dziękuję – odkaszlnął. Elizabeth czuła się nieswojo, kiedy się w nią
Wiek luksusu
13
wpatrywał, ale nie przestała się uśmiechać. Nie na darmo pobierała niezliczone
lekcje dobrych manier. – Czy zechce pani zatańczyć, panno Holland?
- Z przyjemnością, panie Coddington. – uniosła dłoń, by mógł ją ująć.
Kiedy prowadził ją przez tłum tańczących, odwróciła się, chcąc posłać matce
pojednawczy uśmiech. Niech przynajmniej jedna z nich będzie zadowolona.
Jednak jej matka witała się właśnie z dwoma mężczyznami. Elizabeth
rozpoznała najpierw szczupłą sylwetkę Stanley Brendana, buchaltera jej ojca,
następnie okazałą posturę Williama Sackhouse’a Schoonmakera, głowę starego
klanu Schoonmakerów, który podwoił rodzinną fortunę, inwestując w
towarzystwo kolejowe. Jego jedyny syn, Henry, został wiosną wyrzucony z
Harvardu, i od tamtej pory wszystkie córki najlepszych nowojorskich rodzin
mówiły tylko o nim. W listach, które Elizabeth otzrymywałą od Agnes, podczas
pobytu w Paryżu, ciągle powtarzało się jego imię. Elizabeth miała mgliste
wyobrażenie na temat Henry’ego Schoonmakera, choć kilka lat wcześniej dość
często go widywała i słuchała opowieści o nim, zwykle dotyczących jakiś
wybryków.
Towarzysz Elizabeth musiał wyczuć, że jego partnerka myślami jest
daleko, bo sprowadził ją na ziemię słuszną uwaga.
- Może wolałaby pani zostać w salonie z innymi paniami? – W jego
głosie słychać było gorycz.
Elizabeth robiła, co mogła, by się nie potknąć, bowiem jej partner ciągle
mylił kroki.
- Nie, panie Coddington. Po prostu jestem nieco zmęczona – odparła, co
nie do końca było kłamstwem. Jej statek miał trzydniowe opóźnienie i do domu
wróciła niecałą dobę temu. Zanim zdążyła poczuć się pewnie na stałym lądzie,
już tańczyła. Jej matka nalegała w liście, aby odprawiła francuską pokojówkę,
więc przez całą podróż Elizabeth musiała sama dbać o swoje włosy i ubrania.
Po południu wpadła Penelope, żeby nauczyć ją kilku nowych kroków
Wiek luksusu
14
tanecznych i powiedzieć, jak bardzo byłaby wściekła, gdyby statek opóźnił się
jeszcze bardziej, a Liz ominął jeden z najważniejszych wieczorów w życiu jej
przyjaciółki. Potem opowiedziała o swoim nowym, tajemniczym adoratorze,
którego nazwisko obiecała wyjawić Elizabeth później, kiedy już będą same.
Podczas przygotowań do balu dookoła kręciło się zbyt wielu służących, żeby
można było ryzykować ujawnianie podobnych sekretów. Penelope miała
nadzieję olśnić wszystkich swoją urodą i suknią. Elizabeth domyślała się, ze to
z powodu tajemniczego wielbiciela, a także dlatego, że bal był towarzyskim
debiutem nowego domu jej rodziny. Oczywiście dziwne zachowanie matki
również nie pozostawało bez wpływu na samopoczucie Elizabeth.
Do tego doszły niezliczone kadryle, kolacja i uprzejme rozmowy z
ciotkami i wujkami. Elizabeth musiała kilkakrotnie opowiedzieć historię swojej
wyczerpującej podróży przez Atlantyk. I kiedy wreszcie usiadła z
przyjaciółkami, aby napić się szampana i pogawędzić o tym uroczym
wieczorze, została zmuszona, by rzucić się z powrotem w wir zabawy. Ze
wszystkich na świecie przyszło jej akurat tańczyć z Coddingtonem. Oczywiście
znosiła to z uśmiechem. Taki już miała zwyczaj.
- W takim razie, o czym pani myśli? – Percival zmarszczył brwi i
przycisnął ją mocniej do siebie. Elizabeth nie znała nikogo, komu nie ufałaby
równie mocno, jeśli chodzi o prowadzenie jej tyłem po parkiecie pełnym
rozbawionych szampanem ludzi.
- Hm… - zaczęła Elizabeth, uświadamiając sobie, że myślała o tym, iż
nawet odpoczynek w saloniku nie był do końca wytchnieniem. Szczerze
mówiąc z ulgą opuściła Agnes, swoją starą i lojalną przyjaciółkę. Jej suknia ze
skórzanymi frędzlami była źle dopasowana i przesadnie obcisła, i przez całą
rozmowę Elizabeth było żal dziewczyny, która, w zestawieniu z jej nowymi,
wytwornymi, paryskimi przyjaciółkami, była niczym wstydliwe wspomnienie z
dzieciństwa.
Wiek luksusu
15
Spojrzała z powrotem na ożywioną, brzydką twarz Percivala, starając się
nie zgubić kroku. Raz, dwa, trzy. Rozmyślała o dzisiejszym wieczorze, o
niezliczonych godzinach błahych rozmów, przyjmowaniu komplementów i
zachowaniu pozorów. Przypomniała sobie rozrywki Paryża. Co tak naprawdę
robiła przez cały ten czas? Co robił on – chłopiec, którego tak bardzo starała się
zapomnieć, że prawie uwierzyła, iż jej się to udało – czasie, kiedy jej nie było?
Zastanawiała się, czy przestało mu na niej zależeć. Mimo, że przez ostatnie
miesiące robiła wszystko, by wymazać go z pamięci, teraz myśli o nim
powróciły ze zdwojoną siłą. W jednej chwili poczuła przytłaczający ciężar
życia bez niego, pełnego żalu, że pozwoliła mu odejść, i wiedziała, że to
wystarczy by pogrzebać ją żywcem. Nagle wszystko ucichło i zrobiło się
olśniewająco jasno. Elizabeth zamknęła oczy i poczuła w uchu gorący oddech
Percivala Coddington, który pytał ją, czy wszystko w porządku. Gorset, który
jej pokojówka, Lina, praktycznie zaszyła na niej kilka godzin wcześniej, zaczął
ją nieznośnie uciskać. Elizabeth uświadomiła sobie, że jej życie przypomina
stalową klatkę.
Panika ustąpiła równie nagle, jak przyszła. Elizabeth otworzyła oczy.
Znowu słyszała odgłosy radości, dekadencji, śmiechu. Spojrzała w górę na
wspaniały sklepiony sufit, błyszczący nad ich głowami, i upewniła się, ze nie
zawalił się jej na głowę.
- Tak, panie Coddington, dziękuję za troskę – odpowiedziała. – Nie
wiem, co mnie naszło.