background image

Nie istnieje żadna teologia bez podstawy 
filozoficznej

 

Nasz Dziennik, Sobota, 14 marca 2015 (02:10) 

Z ks. prof. Tadeuszem Guzem, kierownikiem Katedry Filozofii Prawa KUL, rozmawia Stefan 
Meetschen
 

Księże Profesorze, wykłada Ksiądz jako filozof i duchowny na Katolickim Uniwersytecie 
Lubelskim. Księdza wielki Rodak, św. Jan Paweł II, również nauczał na tej Uczelni jako 
Ksiądz, a potem Kardynał. 2 kwietnia będziemy obchodzić 10. rocznicę jego śmierci. Na czym 
polega jego aktualność?
 

– Jan Paweł II poruszał się zawsze na granicy teologii i filozofii. Wraz z innym wielkimi 
osobistościami założył tak zwaną realistyczną Lubelską Szkołę Filozoficzną. Był to kierunek 
nauczania, któremu zawdzięczamy upadek komunizmu na poziomie teoretycznym. Pomimo że 
Karol Wojtyła zajmował się bardzo fenomenologią, wiedział, iż realistyczna filozofia bytu Tomasza 
z Akwinu jest jako filozoficzna podstawa dla badań teologicznych nadal nieodzowna. 

Zatem Wojtyła wierzył, że filozofia musi być podstawą teologii? 

– Z pewnością. Filozofia jest w przypadku ludzkiego rozumu najważniejszą nauką. Ona jest 
pierwszą nauką w historii nauki świata, z której wynikają wszystkie inne nauki, również teologia. 
Jako warsztat myślenia filozofia jest również nadal nieodzowna dla teologii. Zasady nauki, zasady 
bytu, myślenia i poznania – wszystko to pochodzi z filozofii. Dlatego można stwierdzić: jako teolog 
jesteś takim teologiem, jaką podstawę filozoficzną uwzględniasz. Nie ma teologii bez podstawy 
filozoficznej. 

„Człowiek jest drogą Kościoła”, czytamy w encyklice „Redemptor hominis”. Brzmi to jednak 
bardziej jak nowoczesna filozofia niż jak Tomasz z Akwinu. Czy Jan Paweł II nie był również 
rzecznikiem postępowej antropologii w kontekście Kościoła?
 

– Uwaga! W żadnym razie nie wolno mylić teorii Wojtyły z koncepcją „Kościoła oddolnego”, którą 
sformułował Karl Rahner i inni. Karol Wojtyła dobrze wiedział, że zdanie to można właściwie 
interpretować wtedy, gdy postrzega się je w powiązaniu z nauczaniem Kościoła, z „depositum 
fidei”. Według Wojtyły, to, co ludzkie, z całą pewnością nie było zasadniczym kryterium dla 
Kościoła. On nie wierzył w żadnego „deus humanatus”, gdyż to nie jest Bóg Objawienia, to nie jest 
Bóg, którego naucza Kościół Jezusa Chrystusa. Wojtyle chodziło o wyróżnienie człowieka jako 
osoby w czasie, gdy była ona zwalczana przez ówczesną marksistowsko-leninowską ideologię. 

Kiedy przyjrzymy się dyskusji wokół synodu o rodzinie oraz sprawozdaniu częściowemu, ma 
się wrażenie, że dla niektórych hierarchów Kościoła nie jest już takie oczywiste, jakiego Boga 
naucza Kościół. Niektórzy opowiadają się za Bogiem miłosiernym, inni podkreślają, że Bóg 
jest surowym sędzią… 

– Ta sprzeczność nie jest właściwie żadną sprzecznością, gdyż Bóg jest nieskończenie miłosierny i 
zarazem nieskończenie sprawiedliwy. Bowiem w istocie Boga, w Jego Bóstwie, nie ma żadnej 
realnej różnicy. Poza tym Bóg jest Święty i doskonale Dobry, nawet wtedy, gdy absolutnie 
sprawiedliwie sądzi. Pod tym względem doświadczyliśmy podczas synodu tylko małego, ale 
poważnego nieporozumienia. Nieporozumienia o długiej tradycji, jako że zawdzięczamy je 

background image

reformacji. 

Uważa Ksiądz, że Marcin Luter winny jest aktualnym kontrowersjom? 

– Jestem o tym przekonany! Przy całej miłości do Niemiec, a naprawdę bardzo szanuję Niemcy ze 
względu na ich wielkie osiągnięcia w życiu Kościoła powszechnego i to wszystko, co ludzkość 
zawdzięcza genialnym niemieckim umysłom, jak chociażby Albertowi Wielkiemu. Problem 
Niemiec, a zarazem problem historii myśli i wiary zaczął się jednak wtedy, gdy Marcin Luter 
przeniósł grzech na Boga. Postawił on pytania: skąd pochodzi u ludzi grzech i jak może być 
człowiek usprawiedliwiony? Po czym doszedł do dziwnego wniosku, że to „nie biedny człowiek 
jest winny, ale niesprawiedliwy Bóg”. 

W ten sposób pozbawia Luter naukę katolicką doskonale Dobrego Boga i zła, którego 
ucieleśnieniem jest szatan. Obie te zasady, dobro i zło, łączy on w Bogu, co w tej postaci miało 
miejsce po raz pierwszy. Takie zespolenie pociąga za sobą skutki. Niesprawiedliwy, niespójny Bóg 
traci swoją boskość i w gruncie rzeczy przestaje być Bogiem. 

A co to ma wspólnego z synodem? 

– Nieprzypadkowo najpierw Luter wyszydził małżeństwo jako „rzecz światową”, a potem 
zrelatywizował sakrament małżeństwa. Wszystko to da się wyprowadzić z jego obrazu Boga i 
człowieka. Już Tomasz Morus wiedział, że to, co sformułował Luter, było rzeczywistym atakiem na 
Kościół katolicki. Patrząc na to w ten sposób, Morus oddał swoje życie za ocalenie sakramentu 
małżeństwa. 

Uważa Ksiądz zatem, że kiedy człowiek opiera się na Lutrze, nie może się już zdać na Boga i 
dlatego sam musi zadbać o Absolut? 

– Dokładnie! W chwili, kiedy ludzki rozum zakłada, że Bóg jest niesprawiedliwy i że nie jest 
święty, pozostaje człowiekowi tylko „słaby Bóg”, jak nazwał Go Max Scheler. Taki jest w zasadzie 
obraz Boga, który w następstwie Lutra można znaleźć w niemieckim idealizmie. W obliczu takiego 
Boga człowiek może i musi wziąć we własne ręce losy świata. Kant, Fichte, Hegel, Schelling – 
wszyscy oni powołują się expressis verbis na obraz Boga zawarty u Lutra. Hegel pisze w swojej 
filozofii prawa: „Co Luter zapoczątkował jako wiarę w uczuciu i świadectwie ducha jest tym 
samym, co bardziej dojrzały duch dąży do zawarcia w pojęciu i uwolnienia się w teraźniejszości, a 
poprzez to odnalezienia się w niej”. Dla Hegla rzeczywistość nie stała się przedmiotem jego myśli, 
co byłoby w porządku, ale on rozumie rzeczywistość poprzez protestanckie okulary Lutra. 

Jednakże tak jak Luter poszukiwał łaskawego Boga, tak dziś człowiek stara się znaleźć tylko 
miłosierne rozwiązania względem małżeństwa i życia rodzinnego. Co w tym złego? 

– Tak jak już powiedziałem: kto usiłuje przeciwstawić w Bogu miłosierdzie i sprawiedliwość, ma 
głęboki problem myślowy, gdyż nie umie pojąć Boga jako jedynego Świętego, który jest 
jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. Te przymioty są u Niego wieczne i nierozłączne. Hegel i 
Schelling posiadali jednak ten problem myślowy na podstawie teologii Lutra, bowiem rozumieli 
Boga jako całość z części. Również kardynał Walter Kasper ma najwyraźniej ten sam problem. Jego 
pisma, jak chociażby „Absolut w historii. Filozofia i teologia historii w późnej filozofii Schellinga”, 
ale również te dotyczące małżeństwa i rodziny pokazują w każdym razie, że zbyt mocno tkwi on w 
filozofii Hegla i Schellinga. Przez to powstają ogromne problemy. Na takiej filozoficznej podstawie 
nie można niestety osiągnąć żadnego uzdrowienia ani wzmocnienia współczesnego małżeństwa, ale 
wręcz przeciwnie, jedynie relatywizację bytu małżeńskiego i sakramentu małżeństwa. Dotyczy to 
zresztą reformacji, która doprowadziła w Europie do systematycznego wprowadzania instytucji 

background image

rozwodu. 

Czy rozumowanie Hegla i Schellinga jest w ogóle możliwe do pogodzenia z wiarą katolicką? 

– Powiedziałbym, że poważne odstępstwo od nauczania Kościoła jest herezją. Kiedy zgadzam się z 
tezą, że Bóg jest podzielony i w dodatku jest grzeszny, jestem heretykiem. Dlatego ojcowie 
Kościoła i sobory zawsze podkreślali, że co do Boskiego Bytu nie ma zasadniczych otwartych 
kwestii i być nie może, jako że Bóg z pewnością jest na wieki wieków całkowicie Święty. Zatem 
Boga należy rozumieć i wierzyć w Niego jako doskonałego Stwórcę sakramentu małżeństwa jednej 
kobiety i jednego mężczyzny. 

W sprawozdaniu częściowym z synodu znajdują się fragmenty, które brzmią jak 
przekazywane nauczanie Kościoła, ale zawierające nowe akcenty właśnie odnośnie do kultury 
duszpasterskiej wobec osób o skłonnościach homoseksualnych oraz rozwiedzionych żyjących 
w powtórnych związkach. Czy taka synteza jest w ogóle możliwa z punktu widzenia filozofii? 

– Niestety nie, bowiem o syntezie można mówić tylko wtedy, gdy po jednej stronie mamy to, co 
dobre, prawdziwe i sprawiedliwe, i po drugiej stronie mamy również to, co dobre, prawdziwe i 
sprawiedliwe. Kiedy jednak ktoś próbuje mieszać to, co zgodne z prawem, z tym, co niezgodne z 
prawem, to, co dobre, z tym, co złe, wtedy wkracza na grunt sprzeczności, który nie pokrywa się z 
tym, co na wszystkich soborach zostało uznane jako wolne od błędu i co oznacza klasycznie 
rozumiane prawo naturalne: „pacta sunt servanda”. Nie może być jednocześnie prawdziwe, że 
człowiek zawiera umowę z drugą osobą (…dopóki śmierć nas nie rozłączy…), a następnie wyznaje 
to samo wobec innej osoby. Już Cyceron jasno się wyraził, podkreślając właściwe rozumienie takiej 
niemożności. Stary Testament nazywa taką postawę ciężkim grzechem, gdyż zostaje złamane 
przyrzeczone słowo. 

Czy jest jednak nie do pomyślenia, że takie osoby jak rozwodnicy żyjący w powtórnych 
związkach czy homoseksualiści pozostający w związku z drugą osobą tej samej płci są zdolni 
do dobrych czynów?
 

– Oczywiście, że są zdolni! Nikt tego nie neguje. Człowiek popada jednak w filozoficzny i 
moralno-teologiczny kryzys, kiedy myśli, że ludzki związek, którego status ontologiczny jest 
jednoznacznie grzeszny, poprzez pojedyncze akty dobra można usprawiedliwić lub poprawić. 
Mamy tutaj do czynienia ze stylami życia, w których z moralnego punktu widzenia dochodzi do 
stałej grzeszności dwóch podmiotów. Przy czym moralność zawsze następuje po bycie. Takiej pary 
w żadnym wypadku nie wolno dopuścić do sakramentu Komunii, bowiem ten sakrament stanowi 
Communio ze świętym Bogiem. Warunek włączenia się w tę sakramentalną Communio nie jest 
możliwy dla człowieka, który znajduje się w stanie grzechu ciężkiego. 

Kiedy zatem – parafrazując Adorna – nie może być prawdziwie dobrego życia w grzeszności, 
jaką pociechę przygotował Kościół wobec tych osób? Bądź co bądź jest możliwe, że te osoby 
się kochają. Czy to już nie jest wartością? 

– Kiedy posługujemy się pojęciem miłości w tym kontekście, pozbawiamy je niestety fundamentu 
prawdy. Tak uczynili Theodor W. Adorno i Szkoła Frankfurcka, co Max Horkheimer częściowo 
rozpoznał pod koniec swego życia. Miłość, na przykład w obrębie małżeństwa czy rodziny, zakłada 
zawsze prawdę osobowego, małżeńskiego i rodzinnego bytu. Kiedy zasadniczo narusza się prawdę 
o człowieku, małżeństwie i rodzinie, wtedy nie można mówić o miłości, ale o nadużywaniu miłości. 
Dzieje się to wtedy, gdy uświęca się cudzołóstwo lub to, co narusza porządek stworzenia. Ani 
Biblia, ani Kościół tego nie naucza. Również prawdziwa afirmacja protestanckiej zasady „sola 
scriptura” powinna konsekwentnie podzielać takie nauczanie. 

background image

Myślę, iż wielką pociechą jest wiedzieć, że Bóg kocha każdego człowieka i przed każdym otwiera 
możliwość intensywnej modlitwy. Każdy człowiek potrzebuje łaski nawrócenia. Każdy musi 
pracować nad jakością własnego życia, ażeby móc pozostać w przestrzeni Boskiej obecności. Jak 
długo żyjemy, nasza natura jest przypadłościowo słaba, pomimo chrztu. Musimy być czujni, aby 
żyć na miarę świętości. Jesteśmy do tego zdolni, gdyż grzech nie może w istocie zmienić naszej 
natury. Nie jesteśmy aż tak zepsuci, jak uważał Marcin Luter. Kto prosi o łaskę i prawdę, temu 
może być ona dana. Człowiek nie musi pozostawać w stanie grzechu i negacji. Wielka święta, 
Edyta Stein, tak to właśnie przeżyła i opisała. 

Czy obawia się Ksiądz, że zmiany rozpoczęte podczas synodu będą miały ciąg dalszy podczas 
jesiennego zgromadzenia? Czy boi się Ksiądz wpływu niemieckich kardynałów i teologów? 

– (śmiech) Kocham ludzi, naturalnie także niemieckich teologów i kardynałów. I przede wszystkim 
mocno wierzę, że Jezus Chrystus jest Panem Kościoła i prowadzi go! Dlatego nie lękam się. 
Musimy tylko uważać, abyśmy podczas synodu nie doświadczyli jakiegoś zastosowania zasad 
reformacji odnośnie do kwestii małżeństwa i rodziny. Byłby to rozłam, rewolucja, która prowadzi 
do schizmy. Musimy bronić się przed interpretacją nauki Soboru Watykańskiego II w kluczu 
niemieckiego idealizmu. Przyjmując Schellinga za klucz, znajdziemy się na takich bezdrożach i 
wręcz sprzecznościach, których przypuszczalnie nie będziemy w stanie pokonać w wielu 
następnych pokoleniach ludzkości. 

W jaki sposób nauczanie Jana Pawła II może być bardziej obecne na synodzie? 

– Kiedy biskupi i kardynałowie pozwolą się naprawdę prowadzić Duchowi Świętemu ku prawdzie i 
przy tym będą mieli zawsze przed oczami dwie kolumny, na których Kościół stoi od stuleci: 
prawowierny rozsądek i łaska Boża prawowiernej wiary. Kto tak czyni, musi uświadomić sobie, że 
nauczanie Jana Pawła II, zwłaszcza to, co napisał o małżeństwie i rodzinie, nie da się 
zrelatywizować, dopóki byt istnieje jako byt. Bo wtedy trzeba byłoby również zrelatywizować 
rzeczywistość. Co zresztą już nieraz próbowano zrobić. Poczynając od sofistów w starożytnej 
Grecji aż po współczesnych ideologów. Kiedy człowiek decyduje się na taką negację bytu, może 
tylko obiektywnie stracić, również w przypadku ludzi cierpiących w wyniku różnorodnych potrzeb 
małżeńskich i rodzinnych, którym chce się pomóc. W końcu chodzi z jednej strony o całkowitą 
otwartość wszystkich Ojców synodalnych na Boskie i tym samym absolutnie doskonałe zrządzenie 
Ducha Świętego, a z drugiej o nieokrojoną i odważną kontynuację wielkiego nauczania Kościoła 
Chrystusowego o małżeństwie i rodzinie zamiast jego istotnego relatywizowania w świetle zasad 
reformacji. 

Dziękuję za rozmowę. 

Wywiad ukazał się 24 lutego 2015 r. w niemieckiej gazecie katolickiej „Die Tagespost”, 
www.die-tagespost.de. 

Stefan Meetschen, tłum. dr Anna Meetschen 

Aktualizacja 14 marca 2015 (02:10) Nasz Dziennik

Artykuł opublikowany na stronie: 

http://www.naszdziennik.pl/mysl/132581,nie-istnieje-zadna-

teologia-bez-podstawy-filozoficznej.html