Fot. MR
Automat do gier, czy taca? Czyli o własnym miejscu w Kościele.
Gdy byłem małym chłopcem i razem z
bratem wychodziliśmy do kościoła...
trafialiśmy zwykle do „salonu gier”. Było
to miejsce o wiele ciekawsze i znacznie
lepiej można tam było ulokować monety,
które Mama dawała nam na tacę. Gdy
od czasu do czasu trafiałem jednak na
mszę, to po prostu widziałem dziwnie
ubranych ludzi, którzy mówili coś, czego
ja wtedy zupełnie nie rozumiałem. W szóstej klasie podstawówki poprosiłem
Tatę, by napisał mi zwolnienie z lekcji religii. W liceum, poszedłem tylko na
pierwszą katechezę, tylko po to, żeby z nieukrywaną dumą powiedzieć księdzu,
że jestem niewierzący i że na „te” lekcje nie będę chodził. I znów poprosiłem
Tatę o zwolnienie. Nie chciałem mieć nic wspólnego z Kościołem.
…
Ten sam ksiądz katecheta z liceum - poznałem go później dzięki przyjaciołom z
klasy - naprawdę mocno się zdziwił, gdy pewnego dnia, jakieś pół roku po
skończeniu liceum, zapukałem do jego mieszkania i poprosiłem o spowiedź.
Poszedłem do Niego, bo był jedynym księdzem jakiego znałem, który szanował
moje nie-wierzenie. Witając się z moimi kolegami mówił „Szczęść Boże”, a
witając się ze mną „Dzień dobry”. Tamta spowiedź była z całego życia, a gdy
udzielał mi rozgrzeszenia, obaj mieliśmy łzy w oczach. Kilka lat później, kiedy
byłem w nowicjacie, dotarła do mnie smutna wiadomość, że odszedł z
kapłaństwa. Próbowałem kiedyś odnowić z Nim kontakt przez Naszą-Klasę. Nie
udało się.
Jak zatem spotkać Kościół i gdzie Go szukać? Taki Kościół, w którym spełniać
się będzie moja i Twoja Boża przygoda. Tym chcę się z Wami dzisiaj podzielić.
Ale żeby znaleźć cokolwiek, trzeba zacząć szukać. Dlatego przede wszystkim
chciałbym Was zachęcić do poszukiwań Kościoła wokół siebie i swojego
miejsca w tym Kościele. Podzielę się z Wami doświadczeniem takich trzech
przestrzeni, których sam doświadczam, ale oczywiście Kościół w żadnym razie
się do nich nie ogranicza! Dlatego moją intencją jedynie zainspirować Was do
osobistych poszukiwań.
Spowiedź
Konfesjonał, to jest miejsce, w którym - przynajmniej w założeniu - Kościół
staje się bardzo osobowy, a zwyczajny dystans pomiędzy ołtarzem a ławkami
ulega radykalnemu skróceniu.
Miałem to szczęście, że krótko po powrocie do Kościoła znajdowałem dobrych
spowiedników. Takich spowiedników na dłużej. Ludzi, którym pozwalałem się
poznać. Nie powiem, czasem bywało ciężko iść z tymi samymi grzechami do
tego samego człowieka. Często uciekałem. Z czasem jednak odkryłem, że
przez spojrzenie spowiednika, przez jego przyjęcie mnie wraz z moim
grzechem, przez trud znalezienia we mnie dobra - gdy ja już tego dobra nie
widziałem, przebija spojrzenie samego Boga. Wiem, że to może być trudne,
zwłaszcza, gdy mamy złe doświadczenia z konfesjonału. Dlatego warto
poszukać spowiednika, popróbować. O ile to możliwe, w różnych miejscach, z
różnymi księżmi. Jakimś śladem może być to, że czyjeś kazanie do mnie trafia,
albo że przy zwyczajnej spowiedzi ksiądz miał dobrą intuicję. Często wystarczy
po prostu spytać: następną spowiedź chciałbym odbyć u księdza, czy to
możliwe? Sam kiedyś po prostu zadzwoniłem do Franciszkanów mówiąc, że
szukam spowiednika. Umówiłem się i przez kilka miesięcy jeden z nich był
moim ojcem duchownym – bardzo sobie cenię ten czas do dziś.
Grupa modlitewna lub wspólnota.
Zazwyczaj w takich grupach kontakty między ludźmi są o wiele bliższe niż te,
które oferuje zwyczajne życie parafialne i co ważne, w tych kontaktach obecna
jest wiara.
Przed wstąpieniem do zakonu byłem dość mocno zaangażowany we
wspólnocie charyzmatycznej. Potem, jako jezuita współtworzyłem kilka
różnych wspólnot. Oczywiście grupy te mają swoje słabe strony. Można w nich
spotkać wiele przykrości i słabości innych. I chyba jeszcze więcej własnej.
Wciąż doświadczam, że choć żyję z Bogiem, to wciąż jestem
nieuporządkowany, omylny, grzeszny i nawet w Bożych sprawach, wciąż wyłazi
ze mnie kawałek świni. I nie ukrywam, że to boli. Ale może właśnie dzięki
temu wiara we wspólnotach staje się doświadczeniem bardzo konkretnym i
życiowym, np. gdy w sytuacji konfliktu, zaproszeni jesteśmy do przebaczenia –
innym i sobie.
Taka grupa, czy wspólnota, o ile pozwolę sobie by stała się w dla mnie ważna,
staje się też miejscem, gdzie rodzą się głębokie przyjaźnie i gdzie bez
trudności mogę podzielić bożymi inspiracjami, albo trudnościami w wierze,
gdzie bez wstydu mogę poprosić o modlitwę. Ze spotkań modlitewnych, często
wracałem tramwajem razem z jedną z animatorek, mieszkaliśmy niedaleko od
siebie. Jako neofita pytałem o wszystko, słuchałem, chłonąłem odpowiedzi.
Ania była moim Ananiaszem, trudno mi ocenić jak wiele jej zawdzięczam. Do
dziś łączy nas wielka przyjaźń, stała się dla mnie kimś tak bliskim jak rodzona
siostra.
[dzień 21] - Automat do gier, czy taca? Czyli o własnym miejscu w Koś...
http://www.facebook.com/home.php?sk=lf
1 z 1
2010-12-21 22:14