background image

 

..M. Piwińska, Juliusz Słowacki od duchów, Warszawa 1972, s. 200-211 
2. Historia przez znaki: „Ksiądz Marek" 
Nową  fazę  twórczości  Słowackiego  otwiera  Ksiądz  Marek,  który  powstał  latem  1843  roku. 
Pisząc go, Słowacki nie domyślił jeszcze teorii „roztajemniczania" znaków, nie zagłębił się w 
otchłanie  genezyjskie.  Miał  za  to  świeżo  w  pamięci  Mickiewiczowską  interpretację 
konfederacji barskiej i własne obszerne lektury o tych czasach, które z obrazem stworzonym 
przez  Mickiewicza  niezupełnie  się  zgadzały.  Spór  o  konfederację  był  wówczas  jeszcze 
jednym  sposobem  dyskusji  o  powstaniu  listopadowym  i  o  przyszłym  powstaniu,  o  sensie 
wałki zbrojnej z przeważającym wrogiem. Słowacki, który nigdy dotąd nie korzystał z prac 
historyków  przy  pisaniu,  w  Księdzu  Marku  zaczerpnął  zadziwiająco  wiele  ze  swych  lektur. 
Różnych:  z  książek  autorów,  którzy  potępiali  Bar,  rozpaczali  nad  krwawym  szaleństwem 
księdza  Marka  i  którzy  donosili  o  jego  cudach.  Wykorzystał  wszystko:  fakty,  plotki, 
zabobonną  sarmacką  tradycję  i  współczesne,  właśnie  na  emigracji  powstające,  mity. 
Wszystko było ważne. Słowacki widział, co znaczy wybór tradycji. 

Uczył  się  czytać  znaki  nie  tylko  od  Boehmego,  lecz  także  od  Mickiewicza,  może 

nawet  bardziej  od  Mickiewicza  niż  od  Boehmego.  Mickiewicz  dał  jasną  i  jednoznaczną 
interpretację konfederacji. Słowacki bardzo zawiłą. Właśnie dlatego, że poważnie potraktował 
przekazy  tradycji,  zobaczył  w  Barze  wiele  różnych  znaków,  nie  jeden.  I  napisał  — 
korzystając z pamiętnikarzy i historyków — dramat zupełnie niehistoryczny, dramat niemal 
bez udziału konfederatów. O tym, co działo się w Barze między księdzem Markiem, Judytą a 
Kosakowskim — i jak te wydarzenia zachodzące w mieście wpływały na koleje walki między 
Polakami a Rosjanami. Jak zwycięstwa i klęski w walce zła i dobra w Barze decydowały o 
zwycięstwach i klęskach na zewnątrz. Bo Bar, oczywiście, jest Polską. Jest symbolem narodu 
w  latach  konfederacji,  gdy  przesilały  się  jego  losy.  Ostatnim  słowem  starej  Polski  i 
pierwszym  słowem  nowej.  Dlatego  taka  ważna  jest  tradycja  Baru.  Co  emigracja  w  niej 
wyczyta, tym naród się stanie, tak się rozpozna w swym jestestwie. 

Słowacki pisał więc o księdzu Marku i obronie Baru dlatego, że wtedy wszyscy pisali 

o  tym.  Dlatego,  że  mówił  o  tym  Mickiewicz.  Dlatego,  że  w  tej  tradycji  szukano  znaków  i 
proroctw. Jak kiedyś w Balladynie nadpisywał krytyczną rewizję do słowiańskich baśni, które 
zapanowały  nad  współczesną  literaturą  romantyczną,  tak  teraz  pisał  nadinterpretację 
tworzącego się właśnie mitu konfederacji. Oczywiście — całkiem inną niż w Balladynie. Nie 
tu  miejsce  na  pełną  analizę  dramatu

1

.

 

Tu  zostanie  przedstawiony  tylko  jeden  jego  wątek, 

bardzo ważny w dziejach Słowackiego, jako czytelnika Księgi. Bo w Księdzu Marku po raz 
pierwszy szedł za znakami. Można tu śledzić powstawanie jego semiotycznej wizji historii. 

Atmosfera  tego  dramatu  pełna  jest  „cudów  i  sił  pokrzyżowanych"  tak,  że 

interpretatorzy, przyzwyczajeni do mniej więcej jednoznacznej symboliki mesjanistycznej w 
romantyzmie polskim, mogą ją uznać za nieprzejrzystą, wręcz sprzeczną wewnętrznie. Cuda, 
wizje  i  sny  mówią  prawdę;  takie  jest  założenie.  W  nich  odbija  się  walka  sił  zła  i  dobra,  w 
misterium  bowiem  historia  rozpoznaje  swój  sens  etyczny  i  metafizyczny.  Lecz  jeśli  różni 
ludzie mają różne wizje i sny, jeśli nawet ten sam człowiek widzi odmienne znaki, jeśli same 
znaki są dwuznaczne? 

Czy  Bar  jest  Golgotą  Polski  czy  Betlejem?  Czy  skazanym  na  zagładę  ręką 

sprawiedliwego Jehowy, „zatraciciela narodów / Wywrotnika twierdz i grodów", grzesznym 
miastem, podobnym do Sodomy i Gomory? Oto ginie pod bożymi plagami w ogniu, wojnie, 
zarazie. Ksiądz Marek widzi na niebie straszny znak: tańczącego Kościotrupa. I widzi karzący 
Bar-Polskę  miecz  Archanioła.  Ale  ten  miecz  za  chwilę  przemieni  się  w  wieniec  męczeński. 

                                                           

1

 

Rozdział ten powtarza niektóre wątki szerzej potraktowane we Wstępie do Księdza Marka, (wyd. BN, w druku). 

background image

 

Ale to miasto jest umajonym na świętą ofiarę ołtarzem. Tu, w dniu Zesłania Ducha Świętego, 
gdy  Rosjanie  wzięli  Bar,  wydano  narodowi  nowe  prawo:  odtąd  będzie  walczył  z 
przeważającym wrogiem w każdym następnym powstaniu. Czy w tym dniu Duch zstąpił na 
Polskę?  Czy  nad  tym  dramatem  panuje  Jehowa  czy  Chrystus?  Judyta  —  jest  ręką 
nadprzyrodzonej sprawiedliwości czy zbrodniarką? Kosakowski — bohaterem czy diabłem? 

Wizje i sny w Księdzu  Marku nie wędrują tak swobodnie z jednej ludzkiej głowy do 

drugiej jak w Samuelu Zborowskim, gdzie chodzi o inne rozpoznanie. Ten dramat jest jeszcze 
dość bliski szekspirowskim dramatom Słowackiego. To znaczy, że treść widzenia tłumaczy w 
tym  dramacie  człowiek,  który  je  widzi.  Ale  nie  jest  ono  już  tylko  tworem  jego  strachu  i 
imaginacji. Jest znakiem — a znaki zawsze mówią prawdę. 
Znaki mówią prawdę każdemu. Jego własną prawdę, więc muszą być różne. Bar jest Golgotą 
Rzeczypospolitej  szlacheckiej,  która  właśnie  schodzi  ze  sceny  historycznej  zostawiając  swe 
szable i  kobierce  —  więc tak  go  widzi  —  jako  Golgotę  —  najlepszy z  dawnych Sarmatów: 
Regimentarz. I jest on Betlejem dla proroka, który stamtąd, z przeszłości już widzi, jak w tym 
mieście rodzi się krwawa i umęczona Polska powstańców i emigrantów, przyszła Polska  — 
Chrystus narodów, która oto w dziejach ojców ogląda swój początek. 

Stary i Nowy Testament mieszają się w tym dramacie, w tym Barze, gdzie mieszkają 

obok siebie i wciąż się ze sobą spotykają Marek i Judyta. Bo w Barze mieszkają Żydzi. Stary 
naród.  I  może  to  nie  przypadek,  że  konfederacja,  którą  wszyscy  uznali  za  testament  starej 
Rzeczypospolitej,  wzięła  swoje  imię  od  Baru,  który  był  „żydowską  mieściną"?  Był  nią 
naprawdę. Tak Słowacki zapamiętał go z dzieciństwa, tak pisał o nim konfederat, Wybicki, na 
którego  pamiętnikach,  między  innymi,  Słowacki  się  oparł.  Ale  ten  fakt  Słowacki  także 
skłonny był uznać za znak. W Barze mieszkają Żydzi  — ten naród wiecznych emigrantów, 
który  się  nie  przemienił,  który  został  wierny  swemu  staremu  Bogu  i  siedzi  „zamknięty  w 
trumnie jak ogromne archanioły". To znak ostrzegawczy. Niech emigracja patrzy na Żydów w 
Barze i  niech zobaczy w nich swój los,  jeśli  się nie przemieni  w nowy, inny naród, jeśli  w 
Paryżu  będzie  chodzić  na  grzybobrania,  gotować  barszcz,  zachowywać  wszystkie  swe 
rytuały, tęsknić jak Żydzi nad rzekami Babilonu i drogę do wolności widzieć w sprawiedliwej 
zemście Jehowy. Tradycja jest rzeczą niezmiernie cenną, o ile nie zamknąć się w niej jak w 
trumnie, jak właśnie zrobili to Żydzi... 

Słowacki  pisał  Księdza Marka  szybko, w wielkim  natchnieniu,  bo wszystko  już było 

w  nim  gotowe.  Nie  musiał  studiować  źródeł  historycznych  specjalnie  do  tego  dramatu,  bo 
znał je doskonale, bo autor Beniowskiego historią konfederacji interesował się od dawna. Nie 
musiał  wgłębiać  się  w  symboliczną  interpretację  historii,  bo  ta  wiedza  wisiała  w  powietrzu 
epoki. Nie musiał słuchać prelekcji paryskich, by wiedzieć, że o przyszłości Polski ma inny 
sąd  niż  Mickiewicz.  Musiał  tylko  uwierzyć  we  wszystko,  co  wiedział  do  tej  pory.  Ironia 
buduje dwa plany i mistyka buduje dwa plany. Ironista i mistyk w Słowackim nie są chyba od 
siebie  tak  bardzo  dalecy.  Słowacki  nie  zrywa  ze  sobą,  on  się  przetwarza.  Jakby  w  nim  od 
dawna był prorok — który długo nie mógł sam sobie uwierzyć... 

Jehowa,  Bóg  Starego  Testamentu,  osądził  i  zgładził  starą  Polskę.  Bóg  narodowy 

skazał  ją  za  grzechy  wobec  narodów.  Słowacki  we  wszystkich  dramatach,  jakie  napisał  po 
roku 1842, szuka winy Polski. Sąd nad umarłymi to podstawowy temat Księdza Marka, Snu 
srebrnego, Samuela  Zborowskiego.  
Bo Polska nie jest  dla niego niewinną ofiarą rozpiętą  na 
drzewie  krzyża  przez  trzy  zbrodnicze  narody,  jak  ją  zobaczył  ks.  Piotr.  Polska  jest  winna. 
Wszystkie grzechy dawnej Polski zostają popełnione w Barze: kradzież, morderstwo, zdrada, 
gwałt, pogarda dla innych narodów, oszustwo, pycha. Fabularnie rzecz biorąc, Bar upadł, bo 
Kosakowski okradł i zamordował Żyda. Taki więc w historii wyczytał Słowacki znak, obok 
cudów: grzechy Polski wobec innych narodów. Lecz Kosakowski ukradł narodowe pieniądze, 

background image

 

a  potem  okradł  i  zabił  Rabina,  bo  się  zgrał  w  karty,  bo  ratuje  honor,  a  jest  biedny.  Chodzi 
przecież,  jak  zauważa  Judyta,  „w  szaraczku",  gdy  inni  „w  karmazynach".  To  także  znak. 
Takie  znaki:  nierówności  narodowej,  znaki  klasowe  i  finansowe  czytał  Słowacki  w  Barze 
obok przekazanych przez tradycję wieści o tym, że ksiądz Marek rozrywał duchem armaty i 
rozpętywał burze. Słowacki pokazał w Barze wszystko, o czym wspominali pamiętnikarze, a 
było to bardzo dwuznaczne. Więc czytał wiele różnych znaków przeciw Mickiewiczowi, dla 
którego  tradycja  barska  to  był  jeden  znak:  wezwanie  do  walki  przeciw  starym  potęgom 
Europy,  wezwanie  dla  Polaków,  by  zapomnieli  nie  tylko  o  płaskim  rozsądku,  lecz  także  o 
wszystkich klasowych i narodowych grzechach, by stali się jednym legionem. 

Tak, powinni stać się jednym legionem, lecz Polska nie zwycięży, póki nie oczyści się 

ze  starych  grzechów  jak  z  zarazy.  Póki  się  nie  przemieni  wewnątrz  i  nie  stanie  nowym 
narodem,  nie  ma  szans  wobec  starych  potęg,  dopowiadał  Słowacki.  I  dlatego  od  pierwszej 
sceny  znaki  nad  Barem  są  wieloznaczne:  obrońcy  miasta  widzą  na  niebie  Chrystusa  z 
siedmioma mieczami wbitymi w serce. Takie miecze na obrazach świętych ma wbite w serce 
Matka Boska, oznaczają one ludzkie grzechy. Lecz te miecze są także i promieniami, które się 
rozchodzą  z  serca  Chrystusa  nad  Barem  w  zachodzącym  słońcu.  Znak  bólu  i  znak  łaski 
mieszają się ze sobą. Atmosfera jest „pełna cudów i sił pokrzyżowanych". 

Pismo boże jest szyfrem osobliwego rodzaju i mieni się w oczach ludzi je czytających 

wielu znaczeniami. Później Słowacki rozwinął tę myśl i wiele  razy do niej wracał. Jakby w 
pismach filozoficznych interpretował to, co odkrył w natchnieniu pisząc  Księdza Marka. Bo 
w  tym  dramacie,  jak  w  ziarnie,  mieści  się  cała  jego  późniejsza  twórczość,  od  Genezis  do 
Króla-Ducha. 

Ksiądz Marek dzieje się w wieku osiemnastym. W pełni czasów sarmackich. Słowacki 

napisał  go  językiem  pełnym  barokowych  figur  i  tropów  stylistycznych.  Ujął  w  formę 
misterium. Oparł na tradycji wiernie powtarzając wszystko, co pisano i mówiono, jak pisano i 
mówiono  w  Barze.  I  wydaje  się,  że  w  dramacie  z  form  wyłania  się  znaczenie.  Jakby 
wystarczyło ująć narodowe dzieje w formę misterium, by się oddzieliły walczące ze sobą siły 
zła i dobra. I jakby wystarczyło pozwolić tylko mówić postaciom, by powiedziały, kim są. Bo 
w  długich,  zbyt  długich  nawet  jak  na  romantyczny  dramat  monologach,  każda  z  nich  się 
rozpoznaje w jakimś świętym lub przeklętym wzorze. Sam język do tego ludzi doprowadza. 
Barokowe  i  mistyczne  słowa  wybuchają  w  Księdzu  Marku  wizjami.  Co  w  języku  poezji 
Słowacki  pisze,  to  obrońcy  Baru  widzą  na  niebie.  Nad  sobą  i  przed  sobą.  Pierwiastek 
nadprzyrodzony  wybucha  w  tym  dramacie  ze  słów  i  obrazów  przekazanych  przez  tradycję. 
Język,  jak  u  Novalisa,  ma  moc  inspirującą,  której  Słowacki  zawierzył.  Pomogli  mu  w  tym 
Calderon i  Mickiewicz, najbardziej jednak pomógł  sobie sam,  gdy pozwolił  mówić i mówić 
bez  końca  swym  bohaterom.  Gdy  nie  hamował,  nie  kontrolował  i  nie  przycinał  ironią  ich 
„egzaltacji", lecz wręcz przeciwnie, rozżarzał ją i unosił. 

Ci  ludzie  wybuchają  wielkimi  potokami  słów  i  działają  jak  szaleni  —  bo  też  i  są  w 

krańcowej  sytuacji.  To  „ludzie  szaleni"  z  prelekcji  paryskich,  którzy  kierując  się 
namiętnościami, w pasji i uniesieniu mogą zrobić wszystko. Działają i mówią „w najwyższej 
egzaltacji", ale to jeszcze jakby nie wystarcza. Bo gdy bez reszty poddadzą się namiętności, 
rzeczywistość  zmienia  się  im  w  oczach.  Wszystko  nabiera  znaczeń.  Każda  rzecz,  każde 
zdarzenie  staje  się  symbolicznym  komunikatem  i  na  tym  polega  ów  wyższy  rozum  ludzi 
szalonych.  Obrońcy  Baru  widzieli  cuda  i  znaki,  mówi  tradycja.  Słowacki  przekazuje 
wszystkie „znaki", o których pisali pamiętnikarze, o których krążyły legendy  — dodając do 
nich  jako  cud  najwyższy  zdolność  ich  widzenia.  Bo  w  tym  dramacie  w  każdym  zjawisku 
można  zobaczyć  znak.  W  łojówce  oświetlającej  Judytę  i  w  dymie  pożaru  nad  miastem 

background image

 

odsłania  się  nadprzyrodzony  porządek.  To  jakby  dokładne  odwrócenie  ironicznej  i 
fantastycznej gry przypadku w Balladynie. 

Zanim  Słowacki  przemyślał  teorię  czytania  znaków,  uwierzył  w  ich  siłę,  w  Słowo 

zawarte w słowie. Wydaje się jednak, że zabieg mesjanistyczny, który w historii ludzkiej albo 
w  historii  narodu  widział  powtórzenie  żywota  Chrystusa,  Słowacki  w  Księdzu  Marku 
rozszerza na całą Biblię, więcej, na całą kulturę. Bohaterowie dramatu widzą i czynią to, co 
zostało napisane w Starym i w Nowym Testamencie, co oglądali na malowidłach kościelnych 
w Barze lub  w Berdyczowie, co wyczytali,  co pamiętają. W sytuacji ostatecznej,  w obliczu 
śmierci wszyscy w Barze stają się wizjonerami. Wyrzucona na zewnątrz w jasnowidzeniach 
wisi cudami nad Barem cała ich duchowa wiedza, wara i siła. 

Ci wizjonerzy patrząc na rzeczywistość widzą Golgotę i Betlejem, Chrystusa i Jehowę, 

miecz  Archanioła,  złote  lilie,  palmy  i  wieńce  męczeńskie,  harfy,  tańczące  kościotrupy, 
rycerzy,  smoki,  bohaterów,  Machabeuszy,  szatany  i  anioły.  Zjawiają  im  się  obrazy 
ubiczowanych  męczenników,  palonych  na  stosie  świętych,  obrazy  sądu  ostatecznego,  raz 
nawet  szlachta  widzi  Wulkana  ze  szkolnego  Alwara.  I  w  tych  obrazach  obrońcy  Baru 
rozpoznają  swój  los.  Oglądają  w  jasnowidzeniu  to,  co  właściwie  zawsze  wiedzieli,  co  stale 
mieli przed oczami  —  lecz dopiero teraz,  gdy świat  im się chwieje pod nogami,  gdy muszą 
wiedzieć, co robić wśród Apokalipsy i w dniu sądu, rozpoznają się w znakach i symbolach. I 
już wiedzą, co dalej, bo wiedzą, kim są. Sposobem nadprzyrodzonym rozpoznają prawdziwy 
sens  zdarzeń,  w  których  uczestniczą.  Które  właśnie  tworzą.  Na  niebie  zjawia  się  to,  co  w 
głębi. W głębi duszy to, co w głębi czasu i tradycji. Tajemnicza droga prowadzi z wnętrza do 
cudu, rzekłby może Słowacki. 

Bo  kto  zobaczył  przed  sobą  wzór  świętego  Jana  i  Mojżesza,  ten  nada  ludowi  nowe 

prawo, zostanie prorokiem. Kto widzi się jako Judytę, ten zetnie jakąś wrogą i potężną głowę. 
Kto  mówi  o  sobie,  że  jest  jak  lew  i  ogień,  ten  nie  rozpoznał  się  jeszcze  człowiekiem. 
Nadprzyrodzone jest tu, w porządku rzeczywistym, tylko trzeba je zobaczyć. Rzeczywistość 
jest przezroczysta, pełna znaków. A stare obrazy, symbole, herby, emblematy, religie i mity, 
święte  księgi  ludzkości  i  wszystkie  książki  od  wieków  przekazują  wskazówki  i  proroctwa. 
Tylko  trzeba  w  tym,  co  dzieje  się  teraz,  co  stoi  przed  oczami,  rozpoznać  święty  wzór. 
Wówczas skanonizowany, martwy język ożyje i  zacznie mówić do ducha. Wzór retoryczny 
stanie się wzorem na życie i działanie. Mit — drogowskazem. Przeszłość zostawiła po sobie 
nie tylko fakty historyczne, ale i symboliczny kod, który te fakty układa w znaczące całości. 

Cuda,  które  sarmacka  szlachta  widziała  w  Barze,  należą  także  do  symbolicznego 

języka. Można by rzec, że ręce Boże u Słowackiego piszą przez proroków, którzy opisali w 
Biblii historię Judyty i Holofernesa oraz historię Sodomy. Przez malarzy i rzeźbiarzy, którzy 
stworzyli wizerunki ubiczowanych męczenników, cierniowych koron, aniołów ze skrzydłami. 
I przez poetów. Przeszłość zostawiła w kulturze kod, który jest zaszyfrowanym, potencjalnym 
cudem.  Bo  spojrzeć  na  rzeczywistość  przez  symboliczny  wzór  —  to  właśnie  wyczytać  na 
firance przeszłości napis rąk bożych, w których jest wskazanie, co robić tu i teraz.  Obrońcy 
Baru widzą jak z głębi tradycji i z głębi ich dusz wynurzają się wielkie zasady, które tworzą 
świat.  Idąc  za  znakami  działają,  więc  uczestniczą  w  dziele  kreacji.  Inaczej  mówiąc, 
symboliczny język kultury ma dla Słowackiego moc dziejotwórczą. 

Powtarzając  święty  wzór  ludzie  piszą  dalej  księgę  historii,  bo  powtórzenie  nie  jest 

powieleniem. Wizje i sny w Księdzu Marku otaczają proroka, Judytę i Kosakowskiego jakimś 
wirem symbolicznym. Ci ludzie mienią się w oczach czytelnika i we własnych oczach. Judyta 
z Baru nie jest Judytą z Biblii, bo jest już wychylona w przyszłość. Ksiądz Marek — no tak, 

background image

 

to po trosze on sam. Bo zobaczył nad sobą i przed sobą proroka z Baru, tak jak bohaterowie 
tego dramatu widzieli przed sobą i nad sobą znaki. 

W  Księdza  Marka  jest  wpisany  autor  tego  dramatu,  podobnie  jak  w  sytuację 

historyczną  została  wpisana  współczesność.  Ten  dramat  dzieje  się  wtedy  i  zawsze  —  to 
misterium,  które  się  powtarza  w  każdym  powstaniu.  U  Słowackiego  głośniej  niż  „zawsze" 
słychać  „teraz"  w  tym  dramacie.  Cały  jest  pisany  jak  gdyby  z  perspektywy 
dziewiętnastowiecznej,  z  odległości  emigracji.  I  Słowacki  tego  wcale  nie  ukrywa,  wręcz 
przeciwnie.  W  akcie  drugim  nagle  czytamy,  jak  ksiądz  Marek  mówi  do  Judyty,  że  jej 
przebaczy,  bo  miał  wizję  ognistą  jak  Mojżesz,  wizję,  która  mu  każe  głosić  nowe  prawo 
narodowi, więc nie może zaczynać od zemsty: 
 
I ja, przez tych świateł krocie  
Oświecony? miałbym, córo,  
Nie przebaczać tu ślepocie?  
Lecz we krwi umoczyć pióro? 
 
Tak  w  samym  środku  dramatu  Słowacki  zostawił  swoje  pióro  —  to,  którym  pisał  wielkie 
mowy  księdza.  Były  one  przecież  skierowane  nie  do  ludzi  z  roku  1768,  lecz  z  roku  1843. 
Znak konfederacji przenosi w swoją współczesność. Albo raczej widzi, że ten znak został już 
przeniesiony, że Rzewuski, Siemieński, Mickiewicz tworzą mit

2

. Ten mit on im wyrywa z rąk 

i przetwarza, bo się z nimi nie zgadza. Pewnie sądzi, że „cofają Polskę". 

Stawia na symbolu świadomie swój znak i pisze Księdza Marka jawnie swym piórem. 

Bo  tradycja  nie  jest  zawsze  taka  sama.  Ludzie,  podając  sobie  z  rąk  do  rąk  święte  wzory, 
zostawiają  na  nich  swe  ślady.  Piszą  księgę  historii  własnymi  charakterami  w  męce  i 
zachwycie,  a  symbole  i  mity  rosną  w  dziejach  podobnie  jak  żywe  organizmy.  W  tym 
dramacie  widać  jak  gdyby  „ręce  Boże"  piszące  szybko  jeden  znak  na  drugim  ciałami  i 
czynami  obrońców  Baru.  Nad  drugim,  należałoby  powiedzieć.  Bo  te  symbole,  znaki,  stare 
ujęcia  ikonograficzne,  biblijne  wzory  mieszając  się  i  nakładając  na  siebie,  otaczając  wirem 
symbolicznym  ludzi  i  zdarzenia  niejasno  i  sugestywnie  wprawiają  świat  przedstawiony  w 
ruch duchowy, który ma porwać i przetworzyć: czytelnika, ducha narodu. 

Na tym polega posłannictwo poety. On pisze na nowo dawny kod. Budzi uśpionego w 

formie  ducha  i  zaszyfrowanemu  w  kulturze  symbolicznej  językowi  zaklęć  dziejotwórczych 
przywraca jego moc. On stare wzory obraca w przyszłość. Wtedy, gdy odtworzy i powtórzy je 
w  głębi,  w  sobie.  Gdy  wszystko,  co  mówi,  stanie  się  jego  własną  historią,  przetworzoną  i 
wyrzuconą  na  zewnątrz  w  jasnowidzeniu.  Novalisa  można  nazwać  romantykiem-
impresjonistą. Słowacki jest ekspresjonistą. Wie o tym. Trudno lepiej niż on sam to wyrazić. 
W  jednym  z  brulionów  przedmowy  do  Króla-Ducha  autorem  poematu  chciał  uczynić 
fikcyjnego poetę. I scharakteryzował sposób pisania owego poety: co przeżył i co przeczytał 
„wszystko to zmieszane razem i pożartejakby z jednego ducha poety wyrzucone..." 

                                                           

2

 

W latach czterdziestych spór o ocenę konfederacji barskiej był szczególnie ważną metodą dyskusji o sposobach „wybicia się na nie-

podległość". Ukazały się w tych latach Pamiętniki Józefa Wybickiego, 1840, Pamiętniki Kitowicza, 1840. Także kilka pozycji pamiętnikar-
skich byłych konfederatów. Z dzieł literackich: Pamiątki Soplicy H. Rzewuskiego, 1839, Trzy wieszczby L. Siemieńskiego, 1841. Mic-
kiewicz poświęcił konfederacji i postaci księdza Marka, którego nazwał „człowiekiem najznamienitszym swoich czasów nie tyle przez swe 
czyny, jak raczej przez ideę, którą wyobrażał", trzy wykłady w lutym 1842 roku: Dzieła, t. X, s. 167.