Sandra Field
W krainie fiordów
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w
domu. choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil.
Rodzice wyjechali z Norwegii, gdy miała trzy latka.
Wychowała się na farmie wśród kanadyjskich lasów. A
jednak ta północna metropolia, leżąca nad wielkim
fiordem, wtopiona w łańcuch wzgórz i lasów, była jej
dziwnie znajoma.
Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny
handlowy deptak, oglądając kolorowe witryny sklepowe
i zatłoczone ogródki niezliczonych restauracji. Jasny,
lipcowy wieczór ściągnął na ulice tłumy rozkoszujące
się łagodną letnią atmosferą. Kristine spoglądała na
wesołe, rozgadane twarze, ignorując pełne uznania
spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod ogródkowych
parasoli. Jej umysł coraz bardziej zaprzątała myśl o
apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz
wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.
Jeszcze rano, na granicy, zastanawiała się, czy nie
zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się
powrotu do miejsca swoich narodzin i tego, co może tam
odkryć. Dlatego cieszyła się, że znalazła w sobie
odwagę, by przejechać pod szlabanem z czerwono -
biało - niebieską flagą.
Minęła dokazujących na chodniku klaunów i grupę
ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian,
ś
piewających tradycyjne pieśni. Marząc o polse, czymś
w rodzaju norweskiego hot doga, lub o pieczonych
ziemniakach, oferowanych przez ulicznych
sprzedawców, Kristine zatrzymała się na chwilę, by
posłuchać egzotycznej muzyki. Rozkoszowała się
poczuciem wolności, jakie dawał jej ten długi, ciepły
wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego się
zatrzymała, wróci dopiero w weekend.
Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć
dorodną różę o morelowym odcieniu. Potrząsnęła głową
i z uśmiechem, niepewnie, odparła: nci takk. śałowała,
ż
e nie zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem -
teraz byłoby jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej
soboty, kiedy to zadzwoniła do Haralda, nie miała
pewności, czy w ogóle tu przyjedzie...
Z eleganckiego, zbyt drogiego dla niej baru
dobiegały dźwięki jazzu. Gdy go minęła, zza budynków
wyłoniła się zieleń niewielkiego parku. Słyszała
dochodzący z oddali śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na
jedzenie w lokalach, lecz ogromną radość sprawiało jej
samo obserwowanie ludzi i ulic. Zwłaszcza ludzi tego
kraju, z którym łączyły ją więzy krwi. Tym chętniej
ruszyła w kierunku parku.
W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała
wiele po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z
tych miejsc nie pozwoliłaby sobie na samotny, nocny
spacer po parku. Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie
bezpieczna, niemal jak w domu. W jej umyśle w
dalszym ciągu toczyła się walka. Przyjazd tutaj nie był
jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W Fjaerland, w
małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od Oslo,
mieszkał dziadek ze strony ojca. Czy powinna go
odwiedzić? Nie mogła zbytnio zwlekać z decyzją, bo
pieniądze topniały szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze
chwila, a będzie musiała szukać pracy. Zatopiona w
rozważaniach, Kristine weszła do parku i zanurzyła się w
ciemnawą alejkę.
Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać
rodem z horroru, z pomalowaną na biało twarzą,
krwistoczerwonymi, zastygłymi w uśmiechu ustami i
oczami w grubych, czarnych obwódkach. Czarny
kostium rozpływał się wśród nocnych cieni i upiorna
maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. Poczuła
silne szarpniecie za torebkę. To nie był senny koszmar!
Kristine zobaczyła męskie dłonie z brudem za
paznokciami. Niewiele myśląc, cisnęła resztkę lodów
napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć -
lecz wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.
A więc jest ich dwóch! Jak mogła być tak głupia, lak
niewiarygodnie naiwna? Palce napastnika wpijały się w
jej policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny.
Jeszcze parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby
panice, jednak podczas ostatnich podróży nauczyła się
pewnych pożytecznych obronnych sztuczek. Udając
strach, przywarła do napastnika, sięgając jednocześnie
po nożyczki do paznokci, które zawsze nosiła w
kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w rękę pierwszego
mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i niemal
jednocześnie kopnęła drugiego, stojącego za nią.
Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży
po Turcji, nie miał sobie równych w sztukach walki,
choć wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.
Kopniak zadziałał. Poza tym miała dużo szczęścia,
bo klaun, przeklinając po norwesku, potknął się o
metalową ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine
nabrała powietrza w płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej,
jak potrafiła. Pierwszy z rabusiów rzucił się na nią z
pięściami, lecz zdołała się uchylić i uniknąć ciosu.
Ponownie skierowała ku niemu swą niepozorną, lecz
jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w ciało,
szarpnął się tak, że oboje stracili równowagę. Wy -
puściła z ręki nożyczki, ale ta chwila wystarczyła jej, by
wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.
Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi,
bolesne niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie
ruszą w pościg. Kluczyła miedzy drzewami, potem
wybiegła na parkową alejkę - i wpadła prosto w objęcia
czekającego tam mężczyzny. Była przerażona, lecz nie
poddała się. Philippe nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.
- Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie
wystarcza. Wcześniej czy później możesz się znaleźć w
prawdziwych opałach.
W tylnej kieszeni spodni nosiła więc scyzoryk.
Zanim kolejny prześladowca zdążył wykonać
jakikolwiek ruch, sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w
jego nagie ramię. Jęknął z bólu, lecz nie wycofał się.
Mocnym chwytem złapał ją za ramiona, szybko mówiąc
coś po norwesku. I to był błąd. Kristine podwinęła nogę,
celując kolanem w czułe miejsce. Jednak reakcja
nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w pustkę.
- Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc. Je suis un
ami... ein Freund.
Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce.
Nagle dotarło do niej, że ten facet nie ma na sobie
przeklętego kostiumu klauna. Nie walczył, starał się
jedynie chronić przed jej obronnymi posunięciami.
- Co pan powiedział? - wykrztusiła. Nadal czuła na
ramionach ciepło jego rąk.
- Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. -
Zdaje się jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony.
Wołała pani o pomoc?
- Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z
nich. To znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali.
- Zadrżała. Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała
pewności, czy może mu ufać.
- Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła -
powiedział, jakby czytał w jej myślach. Bez wahania
wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku wyjścia z
parku.
Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty.
Potykając się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli
w krąg światła latarni, zauważyła, że jest wysoki i
barczysty, a ruchy ma stanowcze i szybkie.
Wyszli na wąską uliczkę, przy której stały masywne,
kamienne budynki. Zatrzymali się pod najbliższą
latarnią, udekorowaną malowniczo koszami pełnymi
kwiatów. Nieznajomy, nadal trzymając Kristine,
odwrócił się ku niej i w milczeniu taksował wzrokiem od
stóp do głów.
Zobaczył młodą kobietę średniego wzrostu, ubraną w
jasnozieloną koszulkę i szorty koloru khaki. Nie była
umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało
się w błękitnych, szeroko otwartych z przerażenia
oczach. Ich zadziorny błysk i uniesione kąciki ust
ś
wiadczyły o kobiecości, której nie musiała w żaden
inny sposób podkreślać.
Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę,
stwierdziła. że bez przeszkód mógłby pozować do zdjęć
reklamujących Norwegię jako kraj wikingów. Tak jak
ona należał do blondynów o niebieskich oczach, lecz na
tym podobieństwo się kończyło. Miał włosy ciemniejsze,
choć spłowiałe od słońca, a oczy lśniły stalowoszarym
odcieniem, niczym morze w mglisty dzień. Nos miał
prosty, ładnie zarysowane usta i mocną, męską szczękę.
Przeciągająca się cisza skłoniła Kristine do dalszych
rozważań. Z pobieżnej obserwacji wyglądu
nieznajomego wynikało, że niewątpliwie ma męski urok,
i to w niepokojącym nadmiarze.
- Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.
- Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze
mnie.
- Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji.
Mówił po angielsku z niemal idealnym akcentem.
- Ja... Myślałam, że mnie gonią - wykrztusiła
Kristine, uświadamiając sobie, że znów cała drży.
- Kto to był?
- Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za
klaunów.
- Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.
- Od razu widać, że pani nie jest stad. Co też pani
przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku?
Owszem, Oslo należy do najbezpieczniejszych miast
Europy, ale w dzisiejszych czasach kieszonkowcy i
narkomani są wszędzie.
- Zazwyczaj nie jestem aż tak beztroska - Naprawdę
głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek
zasługuje na uczciwą odpowiedź.
- Więcej niż głupio. Po prostu bezmyślnie! Jest pani
młodą, bardzo atrakcyjną kobietą i najprawdopodobniej
ci dranie nie poprzestaliby na kradzieży.
Kristine hardo spojrzała mu w oczy.
- Dopiero co powiedział pan, że nieźle sobie z nimi
poradziłam.
- Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także
nieustraszona
- skomentował z przekąsem.
- Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.
- Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?
- To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając
pięści. Niespodziewanie poczuła chłód wpijającego się w
dłoń scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak
ugodziła swego wybawcę w ramię. Skonsternowana
wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie
pana zraniłam... Proszę mi pokazać ramię.
Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której
sączyła się krew.
- Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. -
Nie chciałam panu zrobić krzywdy.
Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi
pierścionków.
- Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem,
którego nie potrafiła zinterpretować.
Spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku,
zapominając o strachu.
- Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła
- i zrobiłam z nich odpowiedni użytek.
Brwi mężczyzny zabawnie podjechały do góry. Nie
odrywał wzroku od twarzy Kristine.
- Czy nosi pani także przy sobie zestaw pierwszej
pomocy, żeby opatrywać rany tych, którzy stanęli w jej
obronie?
- Niestety, nie wzięłam apteczki na spacer, ale
zatrzymałam się jakieś pięć minut drogi stąd. Może pan
wpadnie do mnie i pozwoli mi przemyć i opatrzyć
skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane
słowa odbijały się echem w jej głowie. To szaleństwo.
Kristine. myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed
tym mężczyzną szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.
Uprzejmie skłonił głowę.
- Dziękuję. A tak przy okazji, nazywam się Lars
Bronstad.
- Kristine Kleiven.
- To chyba norweskie nazwisko?
- Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?
- Ale nie mówi pani po norwesku.
Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim
dzieciństwie, a już zwłaszcza zabójczo przystojnym
nieznajomym.
- Mieszkam w Kanadzie od trzeciego roku życia -
wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?
- Nieustraszona, nierozsądna i tajemnicza -
westchnął, kręcąc głową.
- Każdy ma jakieś tajemnice.
- To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała
go wypytywać.
- Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.
- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na
północ od miasta. To miejsce nazywa się Asgard.
Rozumie pani, pradziadek miał aspiracje.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Asgard to dawne określenie domu bogów ze
skandynawskich wierzeń.
- W takim razie powinni dać panu na imię Thor! -
zachichotała.
- Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który
nie grzeszył inteligencją. Wątpliwy to komplement,
panno Kleiven.
- Mów mi po imieniu, dobrze?
- Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?
- Nie mam jeszcze konkretnych planów - odparła
wymijająco. - Na szczęście mogę pomieszkać u mojego
kuzyna, Haralda.
Rozmawiając o wysokich cenach mieszkań i
kosztach utrzymania, doszli do eleganckiego,
kamiennego budynku, gdzie na czwartym piętrze
mieściło się mieszkanie Haralda. Gdy wchodzili po
schodach, Kristine zaczęła całować pochopnego
zaproszenia Larsa Bronstada. Nigdy dotąd nie
zachowywała się tak beztrosko. Miała wrażenie, że Oslo
wywiera na nią zgubny wpływ. A może nawet nie samo
miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga.
Zawahała się z ręką na klamce.
- Kuzyn niedługo wróci.
- Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się
przez to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem
Lars.
Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na
jej policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.
- Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością
mężczyzna i delikatnie musnął palcami zaczerwienione
miejsce.
- Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed
nimi uciekałam...
- Przyłożę ci lód.
Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do
ś
rodka. I zamknęła je. Doskonale rozumiała, że jej
poczucie bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma
nic wspólnego z otwartymi drzwiami.
Kristine nie zdążyła jeszcze poznać swojego kuzyna.
Haralda, lecz sądząc po mieszkaniu, był człowiekiem
zamożnym. Dębowe podłogi i antyki kontrastowały z
wszechobecnym, iście twórczym bałaganem. Zauważyła
także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od
piwa i - sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym
na drzwiach w łazience - ma przynajmniej jedną
dziewczynę o równie ekstrawaganckich upodobaniach.
A jednak Lars Bronstad od razu zdominował swoją
postacią przestronny salon Haralda. Zresztą i on sprawiał
wrażenie człowieka zamożnego: miał na sobie szyte na
zamówienie, płócienne spodnie, dopasowaną koszulkę i
skórzane, eleganckie pantofle. W niczym nie
przypominał Andreasa, Billa czy Philippe'a -
włóczykijów, którzy towarzyszyli jej w podróżach. Nie
chodziło tylko o to, że był starszy i wyglądał jak
chodząca definicja męskości. To było coś więcej.
- Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.
- Chętnie - odparł, nie odrywając wzroku od obrazu
zdobiącego marmurowy kominek. - Twój kuzyn ma
niezły gust.
Poszli do kuchni, gdzie nalała piwa do kufli. Z
pokoju gościnnego wzięła apteczkę.
- Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do
łazienki, to przemyję ci ranę - zaproponowała.
- Wyglądasz na zmęczoną. Kiedy przyjechałaś do
Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła
głową. - Nie byłaś tu od dzieciństwa?
- Zgadza się.
- Domyślam się, że jest ci ciężko?
Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było
rozpatrywanie stanu jej ducha i portfela od chwili, gdy
zdecydowała się wyruszyć do Oslo.
- Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho.
- Dlaczego jesteś tak zgnębiona?
- Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i
bardzo mi przykro, że cię zraniłam, ale moje życie i
uczucia nic cię nic powinny obchodzić - wycedziła,
dziwiąc się własnej złości. - To ciebie nie dotyczy.
- Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił,
ż
e jest mężczyzną, który nie da się zlekceważyć.
Kristine zaklętą w duchu i gwałtownym ruchem
odkręciła kran umywalki. Na środku pomieszczenia stała
wielka wanna z jacuzzi, a całe ściany pokryte były
lustrami. W jednym z nich ukradkiem obserwowała
rozglądającego się ciekawie Larsa.
- Prawdziwy hedonista - skomentował. - Czemu nie
towarzyszył kuzynce z Kanady podczas jej pierwszego
spaceru po Oslo?
- Był bardzo zajęty - odparła częściowo
przynajmniej zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk.
Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione
przedramię pod strumień zimnej wody. Rana zasklepiła
się, lecz była opuchnięta. Bladoczerwona strużka
spłynęła do umywalki. Kristine zakręciła wodę i
osuszyła papierowym ręcznikiem umięśnioną, opaloną
rękę. Z uczuciem niespodziewanej suchości w ustach
schyliła się do apteczki po maść. Zdezynfekowała ranę i
przygryzając dolną wargę, w skupieniu nakładała maść
wzdłuż długiego, czerwonego nacięcia. W czasie
licznych podróży nie raz opatrywała pokaleczonych
towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc
się na swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła
własne dzieło:
- Teraz wygląda znacznie lepiej.
Ich twarze niespodziewanie znalazły się bardzo
blisko siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten
człowiek. Pragnęła zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim
ją obdarzył, lecz czuła, że nic ma prawa o nic pytać.
Teraz Lars przejął inicjatywę. Odkręcił ponownie
zimną wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod
kranem.
- Siedź spokojnie - nakazał.
Kristine przymknęła oczy, czując na policzku
wilgotny dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy
policzek ogrzewał ciepły oddech, który sprawił, że jej
serce ruszyło galopem.
Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten
sposób na mężczyznę!
- Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie
napięty ton głosu Larsa wyrwał ją z zamyślenia. Przez
krótką, szaloną chwilę miała wrażenie, że zaraz ją
pocałuje. Poczuła, że się rumieni.
- Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego
chciałem - powiedział, jakby czytał w jej myślach.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Kristine
uświadomiła sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro
i nie odczuwała tak wyraźnie. Ciepło palców na policzku
rozchodziło się po jej ciele jak prąd. Miała wrażenie, że
tonie w stalowym błękicie oczu Larsa. Nie byli parą
nieznajomych. Byli kobietą i mężczyzną.
przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia.
Gdy Lars opuścił rękę, czar chwili prysł. Kristine
dłużej niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku.
- Czy to już ci się kiedyś przytrafiło? - zapytał
Potrząsnęła głową.
- Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?
- Nic! Jestem zmęczona, najadłam się strachu,
jesteśmy sami... To wszystko.
- Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine
po raz pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół
ciszy.
- Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo.
- Wojownicza z ciebie istota, Kristine Kleiven. - Z
tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone
ramię.
- Powinienem już o tym wiedzieć. Chodźmy do
kuchni, piwo się grzeje.
Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu.
- Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre.
- Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację?
- Tak, będzie dopiero w weekend.
- A jednak zaprosiłaś obcego faceta do mieszkania.
Szukasz kłopotów?
- Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie
obrażał!
- fuknęła.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars -
odparła z drwiącym uśmieszkiem.
- Nadawałabyś się na kobietę wikinga, nie ma co -
zawyrokował kpiąco. - A skoro już o tym mowa, może
wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w
Bygdy?
W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem.
Niech nie myśli, że łatwo mu pójdzie!
- Nie, dziękuję - odparła chłodno.
- Każdy turysta powinien tam się wybrać.
- W takim razie ja też się wybiorę, ale sama.
- Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował.
- Niedługo.
- W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny
wypad - powiedział z czarującym uśmiechem.
- Sam mówiłeś, że głupio się zachowuję. Jeśli
przyjmę twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo.
- Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać?
Gdyby potrafiła zachować resztki zdrowego rozsądku,
odmówiłaby, Ale nie potrafiła.
- Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści,
okay?
- Okay. - Lars z wyraźnym zadowoleniem
wyprostował się i ruszył przez hol w kierunku wyjścia. -
Zamknij za mną drzwi. śyczę słodkich snów.
Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę
wcześniej zastanawiała się, jak się zachowa, jeśli ten
facet zechce ją pocałować na dobranoc. Doprawdy, nie
pozostało jej nic innego. jak mieć nadzieję, że wreszcie
zmądrzeje i nigdy już nie popełni tylu głupstw, co
pierwszego dnia pobytu w Norwegii.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kristine długo nie mogła zasnąć. Następnego dnia rano
wzięła prysznic i zrobiła małą przepierkę. Ubrała się w
niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym
wyszła kupić coś do jedzenia.
Całą noc myślała o Larsie, lecz teraz, w świetle nowego
dnia, nie robił już na niej tak piorunującego wrażenia.
Ot. przystojny facet, jakich wielu. Pojedzie z nim do
muzeum wikingów, a później ich drogi się rozejdą.
Zadowolona z siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na
targ warzywny,
W drodze powrotnej wstąpiła na pocztę, gdzie - ku jej
zaskoczeniu - czekał na nią list od Paula, najmłodszego i
najukochańszego z braci, któremu zwierzyła się z
zamiaru odwiedzenia Oslo. Kristine usiadła na
rozgrzanym słońcem kamiennym murku i otworzyła
kopertę.
W wieku osiemnastu lat Paul kochał koszykówkę i
kobiety, w takiej dokładnie kolejności. Studiował dzięki
sportowemu stypendium, a lato spędzał na
koedukacyjnym obozie treningowym. Po dwóch
stronach opisu jakiejś słodkiej Lisy przeszedł do swojej
ostatniej wizyty u rodziców. U mamy nic się nie
zmieniło, natomiast ojciec pozwał do sądu sąsiada, który
postawił płot na jego ziemi.
Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach
i utkwiła wzrok w chodniku. Słusznie postąpiła,
opuszczając dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła
wszystkie długi wobec rodziny. A jednak każdy list z
domu sprawiał, że czuła się winna...
- Złe wieści? - zapylał głęboki, męski głos. Podnosząc
głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska
zobaczyć długie, umięśnione nogi, marynarskie szorty i
przylegającą do płaskiego brzucha koszulkę. Lars... Rana
na ramieniu za dnia wyglądała znacznie gorzej niż w
nocy. Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę.
Mężczyzna usiadł obok i objął ją przyjacielsko
ramieniem.
- Coś nie tak, Kristine?
- Nic takiego. Dostałam list od jednego z braci, którego
nie widziałam od dwóch lat - odparła, usiłując włożyć
zapisane arkusiki z powrotem do koperty.
- Wyjechałaś z Kanady dwa lata temu i od tamtej pory
cały czas jesteś w podróży? - zapytał z niedowierzaniem,
zerkając na znaczek. Przytaknęła, nie odrywając wzroku
od koperty. - Uciekasz od czegoś?
Czuła irracjonalne pragnienie zwierzenia mu się ze
wszystkiego, lecz to oznaczałoby niedotrzymanie słowa
danego samej sobie.
- Już ci mówiłam, że moje życie osobiste jest moją
prywatna sprawą - odparła ostrzej, niż zamierzała.
Wstała, uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia.
Ten gest miał znaczenie symboliczne - pomimo iż miała
matkę, ojca i czterech braci, zawsze starała się być
samodzielna. Zadowolona z siebie, wzięła do ręki torby
z zakupami i oznajmiła stanowczo:
- Zaniosę to do domu i możemy iść. Lars schylił się po
jedną z toreb.
- Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama
podróżować i załatwiać swoje sprawy.
- Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem.
- W takim razie nie będziemy w ogóle podróżowali -
oznajmiła niemal wrogo.
- Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło
do naszego pierwszego spotkania. Potrzebowałaś
pomocy, a ja usłyszałem twoje wołanie.
- Bardzo sprytnie to sobie wykombinowałeś - syknęła. -
Nie możesz mnie do niczego zmusić.
- Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.
- Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. -
Opowiedz mi o wikingach, o starych, poczciwych
wikingach, którzy myśleli głównie o gwałtach i
grabieżach.
Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż
po smukłe kostki.
- Wiesz, czasami wyzwalasz we mnie barbarzyńcę -
stwierdził, parząc, jak się rumieni.
- Nawet o tym nie myśl - zagroziła.
- Nie tutaj. Nie teraz.
- W ogóle! Nigdy.
- Moja filozofia życiowa każe mi nie akceptować słowa
„nigdy" - odparł z błyskiem w oku.
W parę godzin później dotarli do muzeum. Przejażdżka
promem i spacer na wzgórze pomogły Kristine uspokoić
skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z
dachami krytymi czerwoną dachówką, otoczone
zadbanymi ogrodami, pełnymi róż i ostróżek.
Weszli do przestronnego, łukowo sklepionego holu z
podłużnymi oknami po obu stronach. Pośrodku stał
majestatyczny, smukły drewniany drakkar. Dziób,
ozdobiony rzeźbioną głową smoka, wznosił się ponad
ich głowami. Maszt nikł wysoko pod sufitem.
Kristine nie kryła, że zrobiło to na niej wrażenie.
Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma
łodziami, weszła na galerię, by z góry podziwiać
drewniane twory ludzkiej wyobraźni i odwagi, na
których twardzi wojownicy żeglowali po lodowatych
oceanach. Uważnie oglądała szeroki kokpit z lawami dla
wioślarzy, gdzie ludzi przed działaniem żywiołów
chroniły jedynie niskie burty, obite skórami.
- To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła
w zamyśleniu. - Wyruszali w nieznane taką niepozorna
łódką - Trzydzieści osób na pokładzie i morze...
- Statek kształtem przypomina kobietę.
- A zdobią go rzeźby przedstawiające wojnę i śmierć -
dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: -
Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu
czuje się historię!
Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku.
- Ja nie...
- Co takiego? - zaniepokoiła się.
- Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść.
- Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła
niespodziewanie.
- Ty także jesteś bardzo tajemnicza, Kristine. Chodź,
umieram z głodu.
Znaleźli restaurację nad wodą i zjedli smorbrod, rodzaj
kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine
zauważyła, że jej partner jest nie tylko inteligentny, lecz
także tolerancyjny w swoich poglądach. Świetnie się
bawiła w jego towarzystwie. Jedyny problem stanowił
niepokojący pociąg fizyczny, jaki do niego czuła. To nie
pozwalało jej traktować Larsa jak zwykłego towarzysza
podróży. Wystarczyło, że wziął ją za rękę, a nogi się pod
nią ugięły i zaschło jej w ustach. Kiedy skończyli
posiłek, nie pozwoliła za siebie zapłacić.
Wstali i ruszyli dalej przez labirynt urokliwych uliczek.
Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i
poczęstował Kristine. Były wielkie i soczyste jak te,
które uprawiał jej ojciec, zanim zbankrutował. Zapach
owocu przyniósł wspomnienie o farmie, na której
spędziła dzieciństwo i gdzie po raz pierwszy zrozumiała,
ż
e małżeństwo rodziców nie należy do idealnych. Z
zamyślenia wyrwał ją kapiący po brodzie lepki sok.
Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars zręcznym
ruchem otarł jej buzię i - na co zupełnie nie była
przygotowana - pocałował.
- Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go
od siebie.
- Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru
- wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby
nigdy nic zaproponował jej kolejną wisienkę.
Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Miała dwadzieścia
trzy lata i zarówno Philippe, jak i Andreas pocałowali ją,
zanim zdążyła wyjaśnić, że oczekuje od nich jedynie
towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w
piersi. Nie chcąc, by Lars zauważył zmieszanie, sięgnęła
do torebki, udając, że szuka chusteczki.
Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i
masyw zamku Arnhus. Spacerowali po mieście,
oglądając wystawy, gdy Lars zatrzymał się nagle przed
sklepem oferującym typowe norweskie swetry i zapytał:
- Pójdziemy na kolację?
- Nie stać mnie na jedzenie w restauracjach dwa razy
dziennie - odparła zgodnie z prawda.
- Zapraszam cię, będziesz moim gościem - nalegał
ostrożnie;
- Nie mogę się zgodzić. Lars. Nie mam tyle pieniędzy,
ż
eby się odwdzięczyć.
- Twoje towarzystwo jest dla mnie największym
podziękowaniem.
- Może tobie to wystarcza, ale mnie nie - odparta
niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie.
- Kristine, jesteś gościem w moim mieście!
- Nie chcę cię wykorzystywać. Lars. W ciągu ostatnich
dwóch lat poznałam wielu mężczyzn i nie lubiłam być
ich dłużniczką.
- Jesteś niebywale skrupulatna. - Wzruszył ramionami,
usiłując pohamować złość. - I do tego masz chorobliwie
niezłomne zasady.
- Po prostu mam zasady.
- Zasady są po to, by je łamać.
- Nic, Lars, mylisz się.
- Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcesz zjeść ze mną
kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali
hałaśliwą grupkę Amerykanów.
Kristine westchnęła, wspominając bogato rzeźbiony sta -
tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy
wdzięk.
- Nie wiem, Lars, sama nie wiem. Nie interesuje mnie
letnia przygoda...
- Mnie też nie.
- Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie
wrócę.
- Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną
- Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać.
- W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci,
do Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się
sprzeciwić.
- Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł
odwiedzenia prawdziwej norweskiej rodziny bardzo
przypadł jej do gustu.
- Spodobasz się babci - uśmiechnął się przewrotnie. -
Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - dodał i ruszył
przez plac, zostawiając Kristine samą pod domem.
Zła z powodu tak bezceremonialnego porzucenia,
zawołała za nim:
- Widać, że żadna ci nie odmawia! Zatrzymał się i
spojrzał w jej kierunku.
- Kristine, na Boga, czy wyobrażasz mnie sobie jako
donżuana pośród kobiet?!
Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość.
- Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii,
aby móc w pełni docenić seksownego mężczyznę -
odpaliła, zapominając o ostrożności i dobrym
wychowaniu.
Lars zaśmiał się.
- Dziewczynka, która wyjechała z Norwegii w wieku
trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.
- Kto, ja? - zapytała z niedowierzaniem. Rozejrzał się
wokoło.
- Nikogo innego tu nie ma.
- Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i chodzą
do fryzjera. Ja obcinam sobie włosy sama nożyczkami
do paznokci.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek
widziałem - odparł niewinnie.
Kristine wiedziała tylko jedno: pragnie tego mężczyzny
jak żadnego innego. Czuła się wprost opętana przez
palące, zwierzęce pożądanie. Doprawdy, plac w centrum
miasta nie jest odpowiednim miejscem na dawanie
upustu żądzom?
- Ja... Muszę już iść - wymamrotała. - Zobaczymy się
jutro. - Odwróciła się i ruszyła prawie biegiem. Miała
rozpalone policzki i błyszczące oczy.
Powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna
ryzykować kolejnego spotkania.
Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową.
Jej uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy
przedstawiał młodą kobietę w czarnej sukni z wysokim
kołnierzem, z rękami złożonymi skromnie na podołku i
włosami spiętymi w ciasny kok. Drugi - półnagą
Madonnę z rozwianym włosem. Do której z nich była
bardziej podobna? A może do żadnej?
W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których
większość pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o
wieczornym spotkaniu z Larsem napawała ją
przerażeniem. Usiłowała nawet znaleźć jego numer w
książce telefonicznej, ale widocznie musiał mieć
zastrzeżony. Czy zresztą potrafiłaby się zdobyć na
odwołanie spotkania?
Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała
się w jedyną sukienkę, jaką ze sobą przywiozła. Gdy
zadzwonił dzwonek do drzwi, przeglądała się w
łazienkowych lunach. Nim poszła otworzyć, wzięła
głęboki oddech, usiłując uspokoić rozszalałe serce.
Lars był ubrany w jasnopopielatą, letnią marynarkę,
dobraną kolorem koszulę i gustowny krawat. Wyglądał
imponująco.
- Cześć - przywitała się, gestem zapraszając gościa do
pokoju.
Nie odpowiedział, przyglądał się jej w milczeniu.
Sukienka dyskretnie podkreślała jej kształtne piersi i
biodra. Odłożył na stolik bukiet kwiatów i położył dłonie
na nagich ramionach Kristine.
- Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc
no cię pragnę - powiedział po chwili.
- Jeszcze się nigdy z nikim nie kochałam - odparła
szczerze.
- Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia.
- Na nikogo. Po prostu...
- Jesteś taka piękna! Przy tobie zapominam o bożym
ś
wiecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją
spojrzeniem.
Gdyby ją teraz pocałował, byłaby zgubiona Cofnęła się
gwałtownie.
- Lars, zrozum, nie chcę się angażować... Pogłaskał ją
czule po ramionach.
- Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego
- szepnął.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odparła, na moment
odzyskując rezon. - Miejmy nadzieję, że twoja babcia
jest mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem.
- Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos
babci, przywiozłem ci róże z Asgardu - powiedział,
wręczając Kristine wyczarowany nie wiadomo skąd
bukiet kwiatów o wielkich, wonnych płatkach. - I uważaj
- dodał, uśmiechając się przekornie - bo mają kolce
równie ostre, jak twój scyzoryk.
- Są piękne, dziękuję.
Wstawiła kwiaty do kryształowego wazonu i opuścili
mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony
jaguar już jej nie zaskoczył; taki wóz pasował do Larsa.
Wkrótce jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród
zieleni po zboczu niewysokiego wzgórza.
- To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars.
- Zaraz dojedziemy do domu.
Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek.
- Mieszkasz tutaj? - zapytała .Kristine spłoszona
widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji.
- Na razie tak.
Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia
z szerokimi schodami, których strzegły dwa potężne
gryfy. Na progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu.
Kristine zdążyła rzucić okiem na ciemną podłogę,
bogato zdobione meble i ponure obrazy na ścianach, gdy
usłyszała, jak Lars mówi:
- Bestemor, chciałbym ci przedstawić Kristine Kleiven.
Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad.
Dostojna, siwowłosa dama, odziana w ciężką
ciemnozieloną suknię z tafty, uprzejmie podsunęła jej
pomarszczoną dłoń. Na bladych wargach pojawił się
ledwie widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję
ją w mankiet, pomyślała Kristine, czując, iż jest
poddawana próbie.
- Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie na kolację - dodała i
uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Fru Bronstad - poprawiła starsza pani.
- Niestety, prawie nie mówię po norwesku.
- Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego
ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj?
- Być może, podobnie jak jego przodkowie wikingowie,
pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie
Kristine,
częstując się przyniesioną przez lokaja sherry.
- A co zrobił, gdy już je odkrył?
- Kupił sad i hodował wiśnie. Kirsbaer - tak się mówi,
prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale
natychmiastowe
wspomnienie pocałunku sprawiło, iż musiała odwrócić
głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm
Bronstad?
- Tak. Po mojej śmierci majątek odziedziczy mój
najstarszy wnuk, Lars.
A zatem ta ponura posiadłość pewnego dnia będzie
należała do Larsa, pomyślała Kristine. bezskutecznie
usiłując sobie wyobrazić, że sama czeka na spadek. W
głębi duszy poczuła ulgę. Odkrycie, kim jest. Lars,
sprawiło, że stał się znacznie mniej interesujący.
Typowy synek z dobrego rodu. który nie musi martwić
się o byt, bo zapewniły mu go całe pokolenia przodków.
- To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars.
Marta Bronstad zmierzyła wnuka bacznym wzrokiem, by
po chwili ponownie zwrócić się do Kristine:
- Przyjechała pani do Norwegii odwiedzić krewnych,
panno Kleiven?
- Między innymi - odparła Kristine, tracąc na chwilę
pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego
kuzyna.
- Skąd pochodzi pani ojciec?
- Z Fjaerland.
- Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle
Fru Bronstad.
Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w
ż
yłach. Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy
zjawił się lokaj i poprosił do stołu. Babcia Larsa wstała,
szeleszcząc suknią i połyskując diamentowymi
kolczykami. Wnuk podał jej ramię i ruszyli do jadalni.
Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi.
Kolację podano na stole, przy którym zmieściłoby się
swobodnie dwadzieścia osób. Onieśmielający blask
sreber i kryształów sprawił, iż Kristine Z rozczuleniem
wróciła myślami do starego stołu z sosnowego drewna w
kuchni matki. przy którym jadano prostymi, chłopskimi
sztućcami, przywiezionymi z Fjaerland.
Ucztę otworzyły dzwonka śledzia w smakowitym sosie.
Niepewna, jak ma się zachować, czekała, aż Lars
wybierze odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos
Marty Bronstad - Czy rodzice pani jeszcze żyją, panno
Kleiven? Kristine przytaknęła.
- Ma pani braci tub siostry?
- Mam czterech młodszych braci - odparła, maskując
zniecierpliwienie. - Praktycznie ich wychowałam, bo
moja mama od lat ma kłopoty ze zdrowiem. Gdy
najmłodszy z chłopców skończył szesnaście lat i
wyjechał z domu, ja także wyjechałam. Od tej pory cały
czas jestem w podróży.
- śeby podróżować, trzeba mieć pieniądze - zauważyła
staruszka.
- Pracowałam od szesnastego roku życia, oszczędzając
każdy grosz. Ponadto w Grecji i Francji znajdowałam
sobie dorywcze zajęcia. W Norwegii też będę musiała to
zrobić, jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie.
Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie.
- A więc nie ma pani pieniędzy.
Lars poruszył się niespokojnie, lecz Kristine, od
dzieciństwa przyzwyczajona radzić sobie z ojcem, nie
zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad.
- To prawda, nie mam pieniędzy. Nie mam też zamiaru
korzystać z cudzych - powiedziała, zanim Lars zdążył
się odezwać.
- Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za
moich czasów młode panienki tak się nie zachowywały.
- Byłam dziś w Galerii Narodowej i widziałam portret
młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie
dobrze mogłaby być kaftanem bezpieczeństwa - odparła
Kristine. nie dając się zbić z tropu. - Jestem wdzięczna
losowi, że urodziłam się w czasach, kiedy kobiety mogą
same podróżować i zarabiać na swoje utrzymanie. Marta
Bronstad zmrużyła oczy.
- I nie zamierza pani zmienić stylu życia?
- Będę podróżowała tak długo, jak długo starczy mi
ś
rodków i chęci.
- Nie ma pani żadnych zobowiązań wobec rodziców?
Wobec słabującej matki?
Kristine poczuła ucisk w dołku. Każdy list z domu
wywoływał u niej nieuzasadnione wyrzuty sumienia.
Spojrzała nieprzyjaznej damie prosto w oczy, kryjąc ból.
- Zajmowałam się braćmi od czasu, gdy skończyłam
sześć lat, Fru Bronstad. Praktycznie nie miałam
własnego dzieciństwa. Co jeszcze, pani zdaniem,
powinnam zrobić?
- Zawsze będzie pani dłużniczką rodziców. Zawsze.
Lokaj przyniósł dymiącą wazę z zupą, a zadowolona z
siebie Marta Bronstad zmieniła temat rozmowy.
Opowiadała o Munchu, wybitnym malarzu i przyjacielu
jej matki, oraz o rzeźbiarzu Vigelandzie - jej własnym
znajomym z lat młodości. Po obiedzie podano niezwykłe
mocną kawę w maleńkich filiżankach, a gdy została
wypita, Lars podszedł do babci i oznajmił:
- Odwiozę Kristine do domu, bestemor. Kristine wstała.
- Dziękuję za gościnę, Fru Bronstad - powiedziała, siląc
się na życzliwość.
- Skoro wkrótce pani wyjeżdża z Oslo, nie sądzę,
ż
ebyśmy miały się jeszcze spotkać - odparła Marta
Bronstad. po raz ostatni mierząc ją spojrzeniem. -
Dobranoc, panno Kleiven.
Kristine zeszła szerokimi schodami między gryfami, po
czym wsiadła do samochodu i z rozmachem trzasnęła
drzwiami.
- Co to było, u diabła? Test? - wyrzuciła z siebie z
wściekłością. - Jeśli tak, to na pewno oblałam.
- Wręcz przeciwnie, zdałaś w pokazowym stylu.
Proponowałem ci zresztą kolację w lokalu, ale ty sama
wybrałaś wizytę u mojej, babci.
- Ona myśli, że lecę na ciebie dla pieniędzy! - Kristine
nie kryla wzburzenia.
- Ale się myli, prawda?
- Wcale na ciebie nie lecę!
- Babcia swata mnie z sąsiadką, słodką, uległą i
obrzydliwie bogatą. Sigrid się jej boi... Ona nie stawia
się tak, jak ty.
- No to ożeń się z nią i daj mi święty spokój! -
wykrzyknęła Kristine, której na wieść o innej kobiecie w
ż
yciu Larsa do reszty puściły nerwy. - A tymczasem
proszę, żebyś odwiózł ranie do domu. Jestem
wykończona,
- Sekundkę. - Zanim zdążyła zareagować,
zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie i zaczął
całować.
Kristine poczuła, jak krew pulsuje jej w żyłach. Drżąc z
pożądania i nie myśląc, co robi, zarzuciła mu ręce na
szyję, zatapiając palce w gęstych włosach. Niczego
bardziej nie pragnęła, jak kochać się z Larsem - na
tylnym siedzeniu auta, tu i teraz.
- A może jednak odrobinę na mnie lecisz? - szepnął
figlarnie.
Czy mogła odmówić mu racji? Odsunęła się i
nerwowym ruchem poprawiła spódnicę.
- Odwieź mnie do domu.
Bez słowa włączył silnik i ruszył. Rozświetlone
tysiącami świateł miasto malowniczymi estakadami
kładło się na wzgórzach. Gdy stanęli pod domem
Haralda, Lars zacisnął palce na kierownicy i jednym
tchem wyrzucił z siebie:
- Chcę się z tobą kochać, Kristine, dzisiaj, zaraz, już!
Wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa dni temu i że
ż
adne z nas tak się zazwyczaj nie zachowuje. Ale muszę
się upewnić, że to się dzieje naprawdę, że nie śnię. I
mogę zaufać... Ech, do diabła, sam już nie wiem, co
właściwie chcę ci powiedzieć.
Wieczorna przejażdżka z Asgardu zdążyła nieco
ostudzić zapał Kristine i przywrócić jej trzeźwość
myślenia.
- Nie mogę, Lars, dobrze o tym wiesz - powiedziała
spokojniej. - Pochodzimy z innych światów. Niedługo
wyjadę i już się więcej nic zobaczymy. Nigdy cię nie
zapomnę, ale nie pójdę z tobą do łóżka.
- Nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia! -
zaprotestował.
- To nie zależy od ciebie.
- Kristine, zbyt długo czekałem na kobietę taką jak ty,
aby tak po prostu pozwolić ci odejść. Możemy
podróżować we dwoje. O której mam po ciebie jutro
przyjechać?
- Nigdzie się z tobą nie wybieram!
- Jeśli to będzie konieczne, jestem gotów spać na
wycieraczce pod twoimi drzwiami - powiedział ze
ś
miertelną powagą.
Czując, że Lars naprawdę jest w stanie posunąć się do
tak desperackiego kroku, powtórzyła miękko:
- Nie zobaczymy się więcej, Lars, więc rozstańmy się
szybko i w spokoju, dobrze?
- Moja babcia ma trudny charakter i nie była dla ciebie
zbyt miła, lecz jestem przekonany, że szanuje cię o wiele
bardziej niż Sigrid.
- To bez znaczenia, nie rozumiesz?
- Na pewno masz jej dosyć, ale tak się składa, że jutro
są jej urodziny i zabieram ją na obiad do restauracji.
Chciałbym, żebyś z nami poszła.
- Wykluczone - odparła Kristine bez chwili wahania. -
Jutro wraca Harald, a potem znikam stąd.
- Czy on znaczy dla ciebie więcej niż ja? - zapylał Lars
z nutą goryczy w głosie.
- Jest moim kuzynem, pierwszym członkiem norweskiej
rodziny, jakiego poznam. To dla mnie bardzo ważne.
- W takim razie zadzwonię - zapewnił Lars,
wzdychając.
- Nie odbiorę! - krzyknęła, zastanawiając się, czy będzie
miała wystarczająco dużo silnej woli.
Wysiadła z wozu ze świadomością, że nie by się nie
wydarzyło, gdyby dwa dni temu nie poszła do parku,
tylko grzecznie spacerowała po deptaku Johansgate.
Winda skrzypiała niemiłosiernie. Pogrążona w myślach
Kristine wyjęła klucze i otworzyła drzwi do mieszkania.
W sypialni Haralda paliło się światło.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kristine zatrzymała się w przedpokoju i niepewnie
zawołała:
- Haraldzie? Cześć!
- Kristine, to ty? Wróciłem wcześniej. - Z sypialni
wynurzył się młody mężczyzna. Biodra miał owinięte
czarnym ręcznikiem. Figlarny kosmyk mokrych,
brązowych włosów opadał mu na czoło. Uściskał ją
serdecznie i ucałował w oba policzki. - Chodź,
otworzymy szampana, żeby uczcić nasze spotkanie. Nie
wiedziałem, że mam taką piękną kuzynkę! - dodał
szarmancko.
Kristine z przerażeniem stwierdziła, że łzy napływają jej
do oczu. Harald popatrzył na nią z niepokojem.
- Masz siniaka na policzku. Czy coś się stało? - zapytał,
poważniejąc.
- To długa historia - odparła niepewnym głosem.
- Uwielbiam długie historie i uwielbiam pić szampana
- rozpromienił się. - Poczekaj chwilkę, zarzucę tylko coś
na siebie i wszystko mi opowiesz.
Pod wpływem szampana Kristine opowiedziała
Haraldowi znacznie więcej, niż zamierzała. Gdy
skończyła, kuzyn oznajmił stanowczo:
- Zabiorę cię jutro na kolację i na tańce. Nie będziesz
już musiała spędzać czasu z babciami. Tylko czy
przypadkiem nie zakochałaś się we wnuku? To byłoby
niezwykle romantyczne!
- Seks i romantyczna miłość to nie to samo - stwierdziła,
choć tak naprawdę nie miała zbytniego pojęcia ani o
jednym, ani o drugim.
- Za to gdy występują razem, nie sposób im się oprzeć -
odparł Harald, wznosząc kolejny toast i puszczając oko
do Kristine.
Jeszcze parę godzin wcześniej nie uwierzyłaby, gdyby
jej powiedziano, że do trzeciej nad ranem będzie
wznosiła toasty z nowo poznanym kuzynem. O dziesiątej
obudził ją silny ból głowy. Zimny prysznic nie zdołał
usunąć objawów potężnego kaca. Gdy dotarła do kuchni,
Haraldowi wystarczył jeden fachowy rzut oka.
- Lekkie śniadanie i mocna kawa w jakiejś miłej kafejce,
oto, czego ci potrzeba - stwierdził.
- Niech ci będzie - zgodziła się, uznając, iż nie jest to
najlepszy moment, by podkreślać własną niezależność
finansową.
Gdy wyszli na ulicę, jęknęła, oślepiona blaskiem
porannego słońca. Harald domyślnie sięgnął do kieszeni
koszuli i wręczył jej swoje okulary przeciwsłoneczne.
Ś
wiat widziały zza niebieskich szkieł wyglądał tak
surrealistycznie, że w pierwszym momencie nie zwróciła
uwagi na idącego ku nim mężczyznę.
- Witaj, Kristine. - Na dźwięk znajomego głosu
oprzytomniała i rozejrzała się wokoło. A więc jednak
czekał pod drzwiami, dokładnie tak, jak obiecywał.
- Mój kuzyn Harald, Lars Bronstad.
Lars uprzejmie skinął głową i zdjął jej okulary.
- Coś ty ze sobą zrobiła!
- Najpierw wino z tobą, potem szampan z Haraldem, to
wszystko - wyjaśniła, nie puszczając ramienia kuzyna. -
A co ty tutaj robisz?
- Muszę dziś jechać do Lillehammer w interesach. Ale
chciałbym, żebyś spędziła ze mną jutrzejszy dzień.
- Jutro rano jadę na lotnisko odebrać moją dziewczynę,
która przylatuje z Mediolanu - wtrącił Harald z
podstępną miną.
Kristine posłała mu piorunujące spojrzenie, po czym
zwróciła się do Larsa:
- Możesz do mnie zadzwonić rano, jeśli masz ochotę.
- Czy tak bardzo nie lubisz zobowiązań, że nie możesz
zaplanować swojego życia jeden dzień naprzód? -
wykrzyknął Lars.
- Nie wrzeszcz, głowa mi pęka - jęknęła. - Dzisiaj nie
jestem nawet w stanie zdecydować, którą stroną ulicy
powinnam iść.
Lars, nie zwracając uwagi na Haralda, ujął twarz
Christine w dłonie i złożył na jej wargach ciepły
pocałunek.
- Jutro rano, pamiętaj - rzucił na pożegnanie i oddalił się
niespiesznym krokiem.
Harald pokręcił głową z podziwem.
- O rany, kuzyneczko, widzę, że nieźle zawróciłaś
facetowi w głowie.
- On po prostu nie przywykł do kobiet, które mu
odmawiają. Słuchaj, Haraldzie, umrę, jeśli nie napiję się
kawy. Musi być czarna jak smoła i mocna jak siekiera!
- On jest w tobie zakochany - ciągnął bezlitośnie.
- Nic opowiadaj głupstw. Znamy się od trzech dni i cały
czas się kłócimy!
- Jest nadziany, przystojny i szaleje za tobą. Czy
wszystkie Kanadyjki tak kręcą nosem?
- Jego arystokratyczna babka życzy sobie, żeby się
ożenił z zamożną sąsiadką.
- Bez obaw. - Harald z lekceważeniem machnął ręką -
To człowiek, który robi tylko to, co sam chce... Myślę,
ż
e powinnaś zostać jeszcze tydzień i dać mu szansę.
Fjaerland może okazać się pomocne.
- Harald! - w tonie Kristine brzmiała desperacja.
Wreszcie posłuchał i zaprowadził ją do kafejki. Tam
musiała wysłuchać barwnej opowieści o nowej pani jego
serca.
Gdy wrócili do domu, Kristine położyła się do łóżka i
przespała całe popołudnie. Wstała, czując się jak nowo
narodzona. Kuzyn przywitał ]ą słowami:
- Ubieraj się, idziemy do restauracji.
- Mam tylko jedną sukienkę, widziałeś ją wczoraj -
odparła z bezradnym uśmiechem,
- Chodź, zobaczymy, może coś z rzeczy Gianerty będzie
na ciebie pasować.
- Przecież jej nie znam i nie mogę pożyczać sobie ubrań
bez jej wiedzy - zaprotestowała Kristine, niepewna, jak
właściwie powinna się zachować.
- Na pewno chętnie by ci coś pożyczyła - . zapewnił
rozkoszny kuzynek, mrugając porozumiewawczo.
Gdy weszli do mieszczącej się naprzeciw pałacu
królewskiego restauracji, Kristine wyglądała, jakby w jej
ż
yłach płynęła błękitna krew. Smukła sylwetka w
seksownej, eleganckiej kreacji przyciągała męskie
spojrzenia. W tym również spojrzenie Larsa. Dostrzegła
go natychmiast - siedział w rogu sali i nie odrywał od
niej wzroku. Wyglądał, jakby dostał obuchem w głowę.
Kelner przyniósł oprawne w skórę menu i zapytał o coś
po norwesku. Harald odwrócił się, skinął Larsowi i
uśmiechnął się z rozbawieniem.
- No tak, urodziny babuni - zachichotał. - Powinienem
się domyślić, że to idealne miejsce do świętowania.
- Pewnie się od razu domyśliłeś - syknęła.
- Niczego mi nie udowodnisz - odpowiedział z
bezczelnym uśmiechem. - Czego się napijesz, śliczna
kuzynko?
- Byle nie szampana - szepnęła i zajęła się
studiowaniem karty. Znad okładki zerkała na Larsa,
siedzącego przy owalnym stoliku w towarzystwie
czterech innych osób. Dziewczyna w białej koronkowej
sukni była zapewne ową słodziutką i bogatą Sigrid.
Szybko się pocieszył, stwierdziła Kristine z niesmakiem.
Gdy podano koktajle i udało się wreszcie złożyć
zamówienie, Harald wskazał parkiet.
- Zatańczymy?
- Jasne - odparła zadowolona, że będzie miała jakieś
zajęcie.
Harald okazał się doskonałym tancerzem, dzięki czemu
bez trudu złapała szybki i skomplikowany rytm granej
przez orkiestrę melodii. Gdy skończyli taniec, kuzyn
zdecydowanym ruchem wziął ją za rękę.
- Myślę, że powinnaś złożyć starszej pani życzenia
urodzinowe - oznajmił, ruszając w stronę owalnego
stolika.
- Nie, Haraldzie! - szepnęła, usiłując wyrwać dłoń.
Zaróżowione od tańca policzki pulsowały z bezsilnej
złości.
Na ich widok Lars i młodszy, bardzo do niego podobny
mężczyzna, wstali z krzeseł. Harald przywitał się z
Larsem, który następnie przedstawił babcię, brata,
bratową oraz Sigrid Christensen, jeszcze ładniejszą z
bliska niż z oddali. Kristine złożyła życzenia Marcie
Bronstad, która wcale nie wyglądała na zadowoloną.
Okruchy tortu dobitnie świadczyły o tym, że uroczysta
kolacja dobiegała końca.
Orkiestra zagrała walca, a Harald z czarującym
uśmiechem poprosił Sigrid do tańca. Lars obszedł stół
dookoła i nie pytając o zgodę, wziął Kristine za rękę i
zaprowadził na parkiet.
- To bestemor zaprosiła Sigrid, nie ja - wyjaśnił nie
pytany, po czym jedną ręką objął Kristine w talii, a
drugą mocno przyciągnął do siebie. Zatopiwszy policzek
w jej aksamitnych włosach, pozwolił się prowadzić
muzyce.
Czując pod palcami mocne uderzenia serca Larsa,
Kristine westchnęła, przepełniona nie znanym jej dotąd
uczuciem bliskości.
Melodia zdawała się trwać wiecznie, a zarazem
skończyła się o wiele za wcześnie. Lars odprowadził
Kristine do stolika babci. Marta Bronstad siedziała
sztywno, nie przyłączając się do rozmowy Haralda z
bratem Larsa. Miało się wrażenie, że jedynie dobre
wychowanie nic pozwala jej okazać głębokiej irytacji.
Gdy wrócili do swojego stolika, na srebrnej tacy czekał
wybór smakowicie wyglądających przekąsek. Harald
podsunął je Kristine.
- Mała Sigrid jest przeurocza i zupełnie nieodpowiednia
dla Larsa - oznajmił ze znawstwem. - To tak, jakby
stręczyć gołębicę jastrzębiowi. W twardym ręku babuni
będzie miękka jak wosk. A propos, muszę powiedzieć,
ż
e z prawdziwą przyjemnością obserwowałem twój
wyzwolony taniec, droga kuzynko.
Kristine wypuściła z ręki widelec wraz z przygotowaną
na nim porcją wędzonego łososia z kaparami.
- Haraldzie, zlituj się, możemy rozmawiać o
kimkolwiek chcesz, tylko nie o Larsie - wyszeptała
błagalnie.
- W zeszłym miesiącu skończyłem trzydzieści lat, moja
droga - powiedział tonem mędrca - i wiem, że życie nie
rozdaje nam tylu drugich szans, ile byśmy sobie życzyli.
Uważaj, Kristine. Ten twój Lars... o ile się nie mylę, dla
was obojga to nie był zwyczajny taniec. Kristine posłała
mu rozpaczliwe spojrzenie i raz jeszcze z błaganiem w
glosie poprosiła, by przestał, Harald zrozumiał i zmienił
temat. W zamian zaczął opowiadać niezwykle barwnie,
jak poznał Gianettę na zatłoczonym peronie dworca
wiedeńskiego. Gdy skończył, Larsa z rodziną już nie
było, a Kristine odzyskała spokój.
O dziewiątej trzydzieści rano obudził ją dzwonek
telefonu. Gdy Harald podał jej słuchawkę, z udawaną
swobodą rzuciła:
- Cześć, Lars.
- Już wróciłem. Możemy się spotkać?
- Harald poleca park Vigelanda. Co ty na to?
- Przy pomniku, o dwunastej. Dzięki, Kristine. -
Szczęknęła odkładana słuchawka.
- Gratuluję! - uśmiechnął się Harald.
- Chyba jestem szalona - odparła bez przekonania. -
Chodź, pomogę ci w sprzątaniu - zaproponowała i nie
czekając na odpowiedź, zabrała się do odkurzania.
W drodze na spotkanie Kristine zdążyła przejrzeć
przewodnik pożyczony od Haralda. Wchodząc do parku,
wiedziała, że znajdują się tam liczne rzeźby Gustava
Vigelanda przedstawiające cykl życia ludzkiego od
narodzin po śmierć. Mijając kolejne posągi, uznała, że
fotografie w książce nie oddają rzeczywistości. Przeszła
mostem ozdobionym wielkimi figurami z brązu, a potem
spacerowała wśród róż, wsłuchując się w plusk wody w
fontannie podtrzymywanej przez sześciu nagich
mężczyzn. Fontannę otaczały splecione z drzewami
ludzkie postacie wyobrażające mężczyzn i kobiety,
młodych i starych, początek łączący się z końcem w
wiecznym cyklu śmierci i narodzin. Masywne, granitów.
rzeźby stały wzdłuż schodów prowadzących do
monumentu, przy którym miała się spotkać z Larsem.
Kristine przyglądała się wysokiej na pięćdziesiąt stóp
granitowej kolumnie pokrytej płaskorzeźbami setek
nagich kształtów ludzkich: życie obok życia, pragnienia,
trudy, ból i wola istnienia. Potrzeba drugiego człowieka,
pomyślała z żalem. śadna z tych postaci nie jest
oddzielona od reszty. Poczuła, jak łzy napływają jej do
oczu. Nie możesz być całkiem niezależna, pomyślała. To
niemożliwe. To wbrew ludzkiej naturze. Wszystkie byty
są od siebie zależne.
Kątem oka zauważyła zbliżającego się Larsa. Szedł
swobodnym, pełnym swoistego wdzięku krokiem, i
równie swobodnie wziął Kristine w ramiona. Nadmiar
emocji spowodował, iż wtuliła twarz w jego koszulę i
wybuchnęła płaczem. Uspokoiła się równie szybko. Lars
przytomnie wcisnął jej do ręki paczkę chusteczek.
Niespodziewanie dla samej siebie Kristine poczuła się
zagubiona niczym mała dziewczynka.
- Chodź, usiądźmy gdzieś - zaproponował Lars.
U stóp schodów stała rzeźba przedstawiająca kobietę i
mężczyznę przytulających do siebie dziecko, owoc ich
miłości.
- W mojej rodzinie tak nie było. Nigdy nie widziałam.
by ojciec przytulał mamę. I to ja zajmowałam się
chłopcami, nie oni - wyznała cicho.
- Nic dziwnego, że nie chcesz się z nikim wiązać.
- Jesteś na mnie zły? - wyszeptała, gdy przechodzili po
okalającej fontannę mozaice. - Strasznie się nad sobą
rozczulam
- Nie, Kristine. Nie jestem zły na ciebie, tylko na twoich
rodziców - zapewnił Lars z przekonaniem i poprowadził
ją do ukrytego w gęstych krzakach kręgu posągów.
- Nazywają to miejsce dziecięcym kącikiem - oznajmił.
Lars usiadł na jednej z ławek, a Kristine spacerowała.
Przyglądając się brązowym rzeźbom niemowląt i dzieci,
które nieodparcie przywodziły jej na myśl braci.
Wreszcie usiadła na ławce, odchyliła głowę do tyłu i
przymknęła oczy. Dopiero teraz poczuła zmęczenie,
ogarniające ją jak szara, ciężka fala.
- Opowiedz mi, jak było z tobą i z twoją rodziną -
poprosił Lars.
Zaczęła opowiadać, nie otwierając oczu, a z jej słów
wyłonił się obraz ojca, stale mającego o coś pretensję,
maiki, która rodziła pięcioro dzieci rok po roku. oraz
małej dziewczynki, obarczanej obowiązkami ponad
wiek.
- Czułam, ze nie mam wyboru - ciągnęła - Gdybym nie
zajmowała się chłopcami, nikt by tego nie robił.
Kochałam ich...
- Kochałaś ich i miałaś do nich żal, że cię ograbili z
dzieciństwa.
- Pewnie tak. Nie miałam czasu na zabawę z innymi
dzieciakami. Bracia opuścili dom najszybciej, jak mogli,
i nie potrafię ich za to winić. Zostałam z Paulem do
czasu, gdy skończył szesnaście lat i przeprowadził się do
Carla, do Manitoby. Potem ja także wyjechałam. Matka
płakała...
- Oczekiwała, że zostaniesz? Chłopcy mogli wyjechać,
a ty nie?
- Takie są zasady w mojej rodzinie.
- Musiałaś stamtąd uciec, by móc zacząć żyć własnym
ż
yciem - podsumował.
- Właśnie - powiedziała z uczuciem ogromnej ulgi.
Cieszyła się, że Lars zrozumiał. I współczuł.
Od strony fontanny dochodziły dźwięki skrzypiec.
Gdzieś na moście płakało dziecko. Kristine westchnęła,
wspominając ukojenie, jakie znalazła w ramionach
mężczyzny.
- Już dawno zdecydowałam, że nie wyjdę za mąż i nie
będę miała dzieci, Lars - wyznała. - Miłość umiera, a jej
miejsce zajmują złość i przygnębienie. Dzieci odbierają
ci życie i odchodzą. Dlatego nie chcę się wiązać.
Lars w milczeniu patrzył w błyszczące od łez. wielkie
oczy.
- Wszystkie rzeźby w tym parku mówią o miłości i jej
braku, o radościach, jakie daje, i o cenie, jaką każe sobie
płacić. Miłość jest wszędzie, a tam, gdzie jej nie ma, jest
ś
mierć - powiedział dobitnie.
- Wiem, co myśleć o małżeństwie i dzieciach -
stwierdziła uparcie. - Dorastałam z ludźmi, którzy z cała
pewnością nie byli dobraną parą. i wychowałam czworo
dzieci.
- Nie chodziło o twoje małżeństwo ani o twoje dzieci -
zaznaczył z naciskiem.
- Wystarczy mi takie doświadczenie, jakie mam.
- Twoje własne dzieci pokażą ci, że może być inaczej.
- Mina, z którą mówił te słowa, świadczyła, iż głęboko
w nie wierzy. - Pozwól mi jechać z tobą, jeśli
zdecydujesz się wyjechać z Oslo. - Nie spuszczał
wzroku z błękitnych oczu Kristine. - Udowodnię ci, że
kobieta i mężczyzna mogą dobrze się, razem bawić i być
szczęśliwi.
- Nie musisz, wiem to. Po Tajlandii podróżowałam z
Billem, po Grecji z Andreasem, a z Philippe'em
zwiedziłam Grecję i Francję. Dobrze się z nimi bawiłam.
- Spałaś z nimi?
- Przecież ci mówiłam, że nie!
- My bylibyśmy razem w każdym znaczeniu tego słowa,
Kristine. Dzień i noc, jak w małżeństwie. Dopiero wtedy
szczęście może być pełne. - Przesunął opuszkiem palca
wzdłuż dolnej wargi dziewczyny.
- Zachowujesz się nie fair, Lars.
- Nie, to tylko szczerość. Pragniemy siebie nawzajem -
po co więc udawać, że tak nie jest?
- Nie mogę ci się ofiarować. Nie potrafię. - Spuszczone
oczy i drżenie rąk najdobitniej świadczyły, jak ciężko
jest jej mówić te stawa. - Boję się, Lars. Jestem
przerażona, sparaliżowana strachem.
- Boisz się, ale nie jesteś tchórzem. Nie jest twoją winą,
ż
e nie miałaś normalnej rodziny ani dzieciństwa -
powiedział ze współczuciem. - W każdym razie wiedz,
ż
e nie zrezygnuję z ciebie. W pewnym sensie walczę
także o samego siebie.
- Nie rozumiem? - Kristine zmarszczyła brwi.
- Nigdy wcześniej nie pragnąłem tak żadnej kobiety.
Usilnie dajesz mi do zrozumienia, że mnie nie chcesz,
ale nie jestem w stanie z ciebie zrezygnować.
Kristine poderwała się ze złością.
- Nie zamierzam wychodzić za mąż i nie jestem
zainteresowana romansem. Przestań za mną chodzić!
- śyjesz życiem rodziców, przedkładając strach nad
namiętność. - Lars wyrósł obok niej jak dominujący
cień.
- To moja sprawa i przestańmy w kółko wałkować ten
temat Lepiej oszczędźmy sobie późniejszych
rozczarowań i żalu,
- Nie dajesz nam szansy. Kristine. Kiedy sobie
wyobrażam nas dwoje razem, czuję, że tak właśnie
powinno być.
- Przestań! Nienawidzę, gdy tak mówisz.
- Nienawidzę? Mocne słowo!
- Lars, musisz zostawić mnie w spokoju! Tu nie chodzi
o żadne gierki z mojej strony, o zgrywanie niedostępnej i
temu podobne chwyty. Po prostu nie chcę cię więcej
widzieć. Koniec, kropka.
- Oboje będziemy tego żałować.
- Trudno. Nie mogę inaczej. Nie wyobrażam sobie. że
mogłabym się z kimś związać - powiedziała, zaciskając
usta.
- W takim razie nic pozostaje mi nic innego, jak odejść -
stwierdził krótko. Rysy twarzy stężały mu jak maska. -
ś
egnaj i powodzenia.
Opadła na ławkę, patrząc, jak odchodzi w stronę mostu.
Tak bardzo pragnęła, by dał jej spokój. Posłuchał.
Dlaczego więc czuje w sercu straszliwą pustkę?
Jeszcze przez godzinę Kristine siedziała na ławce,
zatopiona w niewesołych rozmyślaniach. Gdy wreszcie
wstała, postanowiła wrócić piechotą. Przed wejściem do
domu parkował długi, czarny samochód. Ody podeszła
bliżej, wysiadł z niego szofer.
- Fru Bronstad pragnie z panią rozmawiać - oznajmił,
otwierając tylne drzwi.
Kristine wsiadła po chwili wahania, nie kryjąc
niezadowolenia.
- Dzień dobry, pani Bronstad - wydusiła z siebie
powitanie, siląc się na uprzejmość.
Marta Bronstad wyniośle skinęła głową.
- Nie zabiorę pani zbyt wiele czasu, panno Kleiven.
Chcę. aby zostawiła pani mojego wnuka w spokoju.
Co za ironia losu, pomyślała Kristine z przekąsem.
- Mogła się pani nie fatygować. Właśnie mu
powiedziałam, że nie będziemy się więcej widywać -
oznajmiła nie bez satysfakcji.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- To pani sprawa, czy pani mi wierzy, czy nie. - Kristine
była tak sfrustrowana, że nie zamierzała szukać miłych
słów.
Marta Bronstad wyprostowała się.
- Sigrid to dobra partnerka dla Larsa. Pobiorą się i będą
mieli zdrowych synów.
- Nie daj Boże, by miała mu urodzić córki - zakpiła
Kristine, usiłując odpędzić od siebie myśl o Sigrid
noszącej dziecko Larsa. - W każdym razie traci pani
czas, Fru Bronstad. Jutro wyjeżdżam z Oslo i nie
zamierzam tu wracać. Już się pożegnałam z pani
wnukiem. A jeśli mam być szczera... Myślę, że Lars
ożeni się z dziewczyną, którą sam sobie wybierze.
- Sigrid nigdy by się tak do mnie nie odezwała!
- Ja też nie. - Kristine poczuła, że jej irytacja zmienia się
w czarną rozpacz. - Ale nic lubię, gdy ktoś, kogo
właściwie nie znam, wtrąca się w moje życie i mówi mi,
co mam robić.
Marta Bronstad nerwowo obracała na palcu diamentowy
pierścionek.
- Nie rozumiem pani, panno Kleiven.
- Nie próbowała pani.
Staruszka rzuciła Kristine badawcze spojrzenie i po raz
pierwszy jej oczy złagodniały.
- Chyba ma pani rację - przyznała uczciwie.
- Jestem dla pani tylko biedną turystką o wątpliwej
postawie moralnej, która zastawia sidła na pani
wychuchanego. przystojnego wnuka. - Odgarnęła włosy
właściwym sobie. buntowniczym gestem. - To prawda,
nie mam pieniędzy, ale osiedlenie się w Norwegii jest
ostatnią rzeczą, o jakiej marzę. Zresztą nie zamierzam
nigdzie zapuszczać korzeni.
- Zaczynam sądzić, że jest pani niezwykłą młodą
kobietą. Chyba źle panią oceniłam - przyznała starsza
dama.
- Dziękuję.
- Naprawdę niezwykłą.
Po raz pierwszy Kristine dostrzegła w spojrzeniu
arystokratycznej babci Larsa coś na kształt szacunku.
Była przekonana, że ta dama nieczęsto przyznaje się do
błędu.
- Miło mi, że pani tak myśli, ale na mnie już czas. -
Zawahała się, przypominając sobie odpowiednie słowo. -
Far - vel, Fm Bronstad - powiedziała, podając jej rękę.
- Do widzenia, panno Kleiven. - Mana Bronstad
uścisnęła podaną dłoń.
Kristine szybkim krokiem pokonywała odległość
dzieląca ją od mieszkania Haralda. Była zdecydowana
wyjechać z Oslo jeszcze tego samego dnia. jeśli tylko
zdąży się spakować. Im szybciej oddali się od Larsa, tym
lepiej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W dwie godziny później była już w drodze. Harald
spakował prowiant, a Gianetta, słodka czarnooka
piękność, uparła się, aby Kristine zabrała jej sukienkę w
kolorze morskiej zieleni.
- Nie zajmuje miejsca, a pasuje do twoich oczu,
bellissima!
- Co z Larsem? - zapytał Harald bez ogródek.
- Radzę sobie - odrzekła Kristine bojowo.
- Wybierasz się do Fjaerland?
- Możliwe. Ale nie uprzedzaj ich, że przyjeżdżam.
Harald rzucił jej uważne spojrzenie. Widać było, że
chciałby wiedzieć więcej, ale w końcu ucałował kuzynkę
serdecznie w obydwa policzki i kazał obiecać, że będzie
dzwoniła. Na pożegnanie wręczył jej pięknie
wyrysowany plan wyjazdu z miasta.
Wyjechała trasą El8, na południe. Był to kierunek
przeciwny do Fjaerland, ale potrzebowała czasu, nim
stanie przed dziadkiem. Prowadziła spokojnie. Stary fiat
pokonywał kolejne mile. Chciała odjechać jak najdalej
od Oslo, zanim zatrzyma się na nocny postój.
Krajobraz był uroczy, sielski - pola dojrzewających
zbóż. czerwone dachy stodół, chaty wśród ruskich
pagórków. Zatrzymała się za Larvik, nad morzem.
Zjadła połowę zapasów i spacerowała wzdłuż brzegu,
klucząc między skałami. Choć była już poza zasięgiem
Larsa, nie mogła przestać o nim myśleć. Jej mózg
odtwarzał uparcie każdą chwilę spędzoną razem.
Zdumiewające, ile miała wspomnień związanych z tym
człowiekiem, choć tak krótko się znali. Właściwie,
pomyślała zgnębiona, niewiele się o nim dowiedziałam.
Czy musiała go opuścić, żeby dojść do tego wniosku?
Obserwowała, jak mewa śmiga nad wodą, raz po raz
nurkując po upatrzoną rybę. Gdzie Lars nauczył się tak
dobrze angielskiego? Jak zarabiał na życie? Czy kręcił
się po Oslo, oczekując, że odziedziczy Asgard? Nie
zadała mu tych pytań. Czyżby nie chciała znać
odpowiedzi? A może przeciwnie, za bardzo chciała je
poznać?
Lars wiedział o jej rodzicach, o czterech braciach i o
stosunku do małżeństwa Sam musiał mieć trzydzieści lat
i jeszcze się nie ożenił. Dlaczego?
Czy był kiedyś zakochany?
Podniosła płaski kamień i cisnęła w wodę, usiłując
puścić kaczkę. Czy jej brak zainteresowania zranił jego
uczucia?
- Nie poznasz odpowiedzi na te pytania ani na pozostałe
- powiedziała do siebie, gapiąc się na ciężkie szare
chmury nad horyzontem - bo nie chciałaś ich zadać. -
Zrezygnowała ze znajomości z Larsem, człowiekiem tak
różnym od mężczyzn jej życia, czterech braci, gdyż
histerycznie bała się tego, co może się wydarzyć.
Zajechała na kemping, rozbiła namiot i wczołgała się do
ś
piwora. Szum fał utulił ją do snu. Rano resztka zapasów
Haralda posłużyła jej jako śniadanie. Zjadła je pod wiatą,
kryjąc się przed ciężką, mglistą mżawką.
Deszcz nasilił się, kiedy ruszyła w drogę. Popołudnie
spędziła w Kristiansand. a kolejną noc - koło Mandal.
Prognozy w biurze turystycznym na plaży w Mandal nie
zapowiadały poprawy pogody na następny dzień.
Do licha, z jakiego powodu miałabym się czuć
nieszczęśliwa? myślała z irytacją, mocując się z
suwakiem śpiwora. Właściwie Lars dokonał jednego:
obudził w niej uśpioną seksualność. Ale była normalną
młodą kobietą i prędzej czy później ktoś i lak pobudziłby
jej hormony. Larsowi się to udało, Billowi, Andreasowi i
Philippe'owi nie. Co nie oznacza, że musi o nim myśleć
przez cały czas.
Zwinęła sweter pod głową i zamknęła oczy. Gdzieś na
wzgórzu trwała zabawa. Spomiędzy drzew dobiegały
urywki piosenek i śmiechy. Kiedy zaszyła się głębiej w
ś
piworze, zdradziecki umysł wyprodukował wizję Larsa
leżącego obok. męskich dłoni błądzących po jej ciele
oraz ust, całujących ją namiętnie.
Wzdychając w ciemności i przeklinając rabusiów z
parku w Oslo, w końcu zasnęła.
Następny dzień był niespodziewanie słoneczny i ciepły.
Kristine nie spała dobrze, lecz poranny błękit nieba i
łagodna bryza podniosły ją na duchu. Zjadła kilka
owoców i rogalików, a potem przespacerowała się do
miasteczka. Na głównej ulicy stały kramy z kolorowymi
latawcami i balonami. Pobliska plaża była długą łachą
czystego, jasnego piasku. Czas na kąpiel, zdecydowała i
wróciła na kemping, aby przebrać się w kostium.
Idąc ku swemu namiotowi, rozbitemu pod drzewami, z
dala od innych, zobaczyła, że przed wejściem siedzi
mały chłopczyk. Wpychał piąstkę w usta. a na jego buzi
brud mieszał się ze łzami. Kristine uklękła przy nim.
- Co się stało? - spytała miękko.
Spojrzał na nią mokrymi, niebieskimi oczkami,
wymamrotał coś po norwesku i rozpłakał się na dobre.
Kristine strzepnęła mu komara z uszka, usiadła na trawie
i wzięła malucha w ramiona. Język gestów, pomyślała
kwaśno, jest uniwersalny. Kołysząc łagodnie dzieciaka,
zaśpiewała kołysankę, która zawsze uspokajała Carla,
gdy jako brzdąc miewał napady kolki. Kiedy dzieciak
ucichł, obtarta mu łzy i zademonstrowała palcami
sztuczkę, znaną również jej braciszkom. Chłopczyk
wymamrotał kolejne proste zdanie.
- Nie rozumiem ani słowa, malutki - oświadczyła
Kristine. - Ale podejrzewam, że się zgubiłeś. Pójdziemy
poszukać twojej mamy?
Pociągnął ją za palce.
- Om igjen, om igjen - powiedział.
- Om igjen? - powtórzyła niezdecydowanie. Trzasnęła
gałązka. Kristine spojrzała w górę i zobaczyła
wysokiego, barczystego mężczyznę, idącego ku nim.
- Chce, żebyś to zrobiła jeszcze raz - powiedział. Serce
podskoczyło jej w piersi, a chłopczyk powtórzył
niecierpliwie:
- Om igjen.
Lars? Tutaj, na kampingu w Mandal, setki kilometrów
od Oslo? Wysoka posiać na tle zieleni drzew, jasne
włosy rozświetlone promieniami słońca... Pokazała
sztuczkę jeszcze raz, żeby dać sobie czas do namysłu.
Zastanawiała się, jak długo ją obserwował. Gdy chłopiec
przytulił się do niej, zaśmiewając się do rozpuku,
powiedziała z udawanym spokojem:
- Cześć, Lars. Co tu robisz?
- Szukam cię... Czy ten mały się zgubił?
- Sam go zapytaj. Nie rozumiem ani słowa.
Słońce, prześwitujące spomiędzy drzew, układało na
ciele Kristine wzór ze światła i cienia. Dziecko leżało
ufnie w jej ramionach. Lars ukucnął obok nich i
zagadnął chłopca. Ciepły uśmiech rozjaśnił
szaroniebieskie oczy. Był tak blisko Kristine. że poczuła
zapach jego wody kolońskiej. Miał na sobie luźny
koszulkę i bawełniane spodnie. Chłopczyk wymamrotał
odpowiedź, a łzy znów zawisły na końcach długich rzęs.
- Nazywa się Leif i nie może trafić do mamy -
zaraportował Lars. - Tu go znalazłaś?
- Tak, na moment przed tym, jak ty znalazłeś mnie -
odrzekła, wyzywająco unosząc podbródek.
Mężczyzna zerknął na nią krótko i kiwnął głową.
- Chodźmy do recepcji. Jeśli to nie pomoże, pójdziemy
na policję.
Pochylił się i pomógł Kristine wstać. Przez moment jego
dłonie spoczęły na jej łopatkach. Szarpnęła się, a dziecko
pisnęło ze strachu. W nagłym odruchu pocałowała jasną
główkę.
Lars przystawał przy każdym namiocie i pytał o chłopca,
ale nikt nic nie wiedział. Dopiero recepcjonistka przy
bramie wiedziała o poszukiwaniu dziecka.
- Dwie ulice stąd - przetłumaczył Lars. - Matka
dzwoniła do nich pół godziny temu.
- Musi być strasznie zdenerwowana. Szukałam kiedyś
Carla, kiedy uciekł... To były najdłuższe dwie godziny w
moim życiu.
- Pozwól, że ja go wezmę. Ciężko ci.
- Poradzę sobie.
Lars pochylił się i wyjął chłopca z jej objęć.
- Wiem, ale to nie jest konieczne - powiedział ciepło.
Leif uśmiechnął się sennie i znów zamknął oczy.
Kristine zauroczyły jego długie rzęsy, których cień padał
na pucołowate policzki. A przecież nie chciała już mieć
nic wspólnego z małymi dziećmi, zwłaszcza z
chłopcami.
Jaguar Larsa stał w cieniu niedaleko wejścia na kemping.
Byli w połowie drogi, kiedy szczerbata dziewczynka na
rowerze wyhamowała przy nich, zawołała coś z
uśmiechem i zawróciła w dół ulicy.
- Jego kuzynka - wyjaśnił Lars. - Pojechała powiadomić
matkę.
Po kilku minutach zobaczyli biegnąca ku nim kobietę w
kwiecistej sukni. Gdy zobaczyła dziecko w ramionach
Larsa, zaczęła śmiać się i płakać jednocześnie.
Natychmiast przekazał jej Leifa, Chłopczyk obudził się i
zobaczywszy matkę, chwycił ją pulchnymi ramionkami
za szyję, po czym rozwrzeszczał się na całe gardło.
Kobieta przytuliła go i zaczęła dziękować, a Lars
wyjaśnił, że odnalezienie chłopca jest zasługa Kristine.
Kiedy już rozstali się z uszczęśliwioną mamą i jej zgubą,
zaproponował.
- Chodź, kupię ci loda.
- Chciałam popływać.
- Jedno nie przeszkadza drugiemu. - Uśmiechał się tak
uroczo, że wrogość Kristine natychmiast stopniała jak
lody w słońcu.
- Czy twoja babcia wie, że tu jesteś? - zapytała z
niepohamowaną ciekawością.
- Wie. Kiedy odkryłem, że była u ciebie, mieliśmy coś,
co bestemor nazwałaby zasadniczą różnicą zdań, a ja -
awantura. Powiedziałem jej między innymi, że nigdy nie
ożenię się z Sigrid.
- To dlatego jesteś taki zadowolony?
- Owszem, bo choć zbyt łatwo pozwoliłem ci opuścić
Oslo,. bardzo mi się spodobało śledzenie cię. Jakiego
chcesz loda?
Kristine nie miała jeszcze zamiaru kapitulować.
- Jak mnie znalazłeś?
- Mam dobrego przyjaciela, który przypadkiem jest
komisarzem policji. Harald opisał mi twoje auto i
namierzenie go nie było zbyt trudne. Niewiele tak
starych fiatów jeździ jeszcze po drogach.
- Niech tylko dorwę tego zdrajcę!
- Był całkiem zadowolony, widząc mnie.
- Coś takiego!
. - Bardziej zadowolony niż ty.
- Lars, nic się nie zmieniło! - powiedziała
ostrzegawczym tonem.
- Wręcz przeciwnie. Wreszcie wiem, co myśleć...
- Ja wiem już od dłuższego czasu - odparowała.
- Cóż, pozostaje mi tylko zmienić twoją opinię, prawda?
- podsumował spokojnie. - O, budka z lodami. Co
chcesz?
- Chcę trzy kulki z polewą czekoladową - oznajmiła. - A
potem idę popływać.
- Utoniesz.
- Nie martw się o mnie.
- Będę cię musiał ratować. Znów.
Błysk w jego oku był po prostu porywający. Nie mogła
dłużej ukrywać radości z tego spotkania.
- I żeby lód był posypany orzeszkami - zażyczyła sobie,
oblizując się jak łakome dziecko.
- Czegokolwiek pragnie twoje serce, o pani -
odpowiedział z komicznym ukłonem.
Kiedy wędrowali między kramikami, Kristine udało się
poplamić bluzkę wszystkimi trzema rodzajami lodów.
Wrócili na kemping po kostium i spacerem ruszyli ku
plaży.
Weszli na jasny, gorący piasek i rozłożyli ręczniki. Lars
zdjął koszulę i spodnie. Kristine odwróciła wzrok i
ś
ciągnęła koszulkę przez głowę. Miała nadzieję, że
Morze Północne jest wystarczająco zimne, aby ostudzić
jej rozpaloną krew.
- Na tej plaży można chodzić topless - zauważył
niedbale Lars.
- O, nie, to nie dla mnie - ucięła natychmiast.
- Szkoda - westchnął.
- Lars, powiedz mi, co ty tu naprawdę robisz? - zapytała
z napięciem, choć wiedziała, że nie dostanie konkretnej
odpowiedzi.
- Dobrze się bawię.
- Cieszę się, ze chociaż jedno z nas... Teraz śmiał się z
niej otwarcie.
- Lepiej, gdybyśmy się dobrze bawili we dwoje.
- Nie rób mi tego!
- Niczego ci nie robię. Nawet cię nie dotknąłem. -
Zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem. - Za co zresztą
należy mi się medal.
- Bardzo zabawne! - prychnęła. Niespodziewanie
zrezygnował z żartobliwego tonu.
- Wcale nie było mi do śmiechu w sobotnią noc, kiedy
zrozumiałem, że już nigdy cię nie zobaczę. Wypiłem za
dużo i obudziłem się w niedzielę z dobrze zasłużonym,
paskudnym kacem - i to też nie było zabawne. Nie wiem,
co tu robię, Kristine. Wiem tylko, że muszę być z tobą.
Po tej wyczerpującej przemowie pobiegł w kierunku
morza i rzucił się szczupakiem w fale. Kristine podążyła
za nim. Zanurzywszy palec w wodzie, stwierdziła, że
Morze Północne jest bardzo zimne. Lars wypłynął na
powierzchnię. Jego oczy na tle wody stały się bardzo
jasne i niebieskie.
- Temperatura oceanu i skandynawski brak
temperamentu są ze sobą, ściśle powiązane! - krzyknął.
Ś
miejąc się, pobiegła ku niemu. Skurczyła się, gdy fala
sięgnęła jej talii. Potem zanurkowała pod wodą, aż
zamajaczył przed nią tors pływaka. Wynurzyła się i
głęboko nabrała powietrza.
- Gdzie nauczyłeś się tak dobrze mówić po angielsku?
- W Londynie, w Nowym Jorku i w Brisbane.
Jej oczy zwęziły się, ale nim zdążyła zadać następne
pytanie, ostrzegł:
- Nie można się chlapać w tym morzu, Kristine, trzeba
pływać. To się nazywa szkoła przeżycia.
Pacnęła go dłonią. Ruszył ku niej. ale umknęła mu
zgrabnie. Była dobrą pływaczką, bo dwaj bracia należeli
do szkolnej drużyny pływackiej, a ona sama kochała
wodę. Ale nigdy nie bawiła się tak świetnie w żadnym
basenie, jak przez następny kwadrans z Larsem w tych
lodowatych falach. I nie była już tak pewna, czy
temperatura wody może zabić temperament.
W końcu wrócili na plażę. Kristine energicznie
rozcierała ręcznikiem ramiona, pokryte gęsią skórką.
- Czy ktoś ci już dzisiaj powiedział, jaka jesteś piękna?
Zerknęła na Larsa. Kropelki wody ściekały mu po torsie.
Przełknęła ślinę.
- Jeszcze nie.
- I ty mnie pytasz, dlaczego tu jestem? - Wycierał się,
szukając wzrokiem jej oczu. - Ktoś musi ci mówić takie
rzeczy i wolałbym to robić osobiście.
Dłonie Kristine, trzymające ręcznik, znieruchomiały.
Mężczyzna podziwiał każdy szczegół jej ciała - od
długich smukłych nóg, przez wdzięczny łuk bioder, po
zacieniony rowek między piersiami. Na krótką chwilę
cała nieokiełznana tęsknota za tym kobiecym ciałem
ujawniła się w jego spojrzeniu,
W końcu z ociąganiem rozłożył na piasku ręcznik i legł
na nim. ukrywając twarz w zgięciu łokcia. Kristine
usiadła obok. Nareszcie mogła przyjrzeć mu się, nie
będąc jednocześnie obserwowaną.
- Skąd ta blizna na plecach? - zapytała.
- Po katastrofie lotniczej.
- Gdzie? - napierała.
- W Malezji.
- Właściwie jak długo mieszkałeś z babcią? I gdzie
byłeś wcześniej? - Kristine z trudem zmuszała się do
zadawania pytali lekkim tonem.
- Dwa miesiące. W Brazylii. Babcia była po zawale, a ja
potrzebowałem odpoczynku, więc przyjechałem, aby
pomóc jej dojść do siebie.
Podejrzenia Kristine, iż Lars kręcił się koło swojej babci
w oczekiwaniu na spadek, nie mogły być bardziej
chybione.
- Ile masz lat, Lars? - Już nie kryła ciekawości.
- Trzydzieści jeden.
Miała w zanadrzu więcej pytań, ale słoneczna plaża nie
sprzyjała dalszym indagacjom, a Lars odpowiadał
monosylabami. Kristine wyjęła z torby olejek do
opalania, roztarta odrobinę w dłoniach i zebrawszy się
na odwagę, klęknęła przy boku Larsa.
Mięśnie pod gładką, chłodną skórą napięły się pod jej
dotykiem. Kristine wcierała olejek, przesuwając dłonie
od żeber po łopatki. Czuła, że igra z ogniem. Kiedy
skończyła, Lars przyciągnął ją do siebie gwałtownie i
pocałował.
- Można na plaży chodzić topless - wymruczał - a nie
można się kochać. Skandaliczne!
- Starzy, nudni Skandynawowie - odszepnęła
prowokująco, choć wcale nie miała takiego namiaru.
Następnym pocałunkiem wyraźnie zapragnął jej
udowodnić, że nie ma racji. Błyskawicznie uległa jego
argumentom.
- Lars, musimy przestać - wykrztusiła z wysiłkiem. -
Skończymy w areszcie i twój przyjaciel komisarz będzie
musiał interweniować.
- A babcia by się załamała - zachichotał.
Kiedy odsuwał się od niej, zmusiła się, by go nie
przytrzymać.
- Odwróć się, bo zaraz się przypalisz - rzucił.
Nie kuś licha, kochana, pomyślała, odwracając się, jak
kazał. Nie zaprotestowała, kiedy rozpiął jej stanik. Tak
samo jak ona kilka chwil wcześniej, studiował teraz linie
jej ciała. Każdą cząstką pragnęła połączyć się z nim,
doświadczyć nieznanego. Po raz pierwszy w życiu
odczuła tłumioną siłę własnej seksualności.
Wreszcie Lars powoli położył się koło Kristine. Powoli,
bardzo powoli wracała do rzeczywistości. Poczuła
drapanie piasku. Zachciało jej się pić, ale tylko oblizała
usta. I usłyszała chłodny, racjonalny głos rozsądku,
tłumiący emocje wzbudzone przez Larsa.
Nigdy się z nikim nie kochałaś, bo histerycznie bałaś się,
ż
e zajdziesz w ciążę i skończysz jak twoja matka -
mówił głos. A teraz chciałabyś kochać się z Larsem na
plaży, namiętnie, nie zważając na konsekwencję. Nie
zamierzasz za niego wyjść. Jak możesz ryzykować
ciążę? Oszalałaś?
Zawsze taka byłam, pomyślała. Ale teraz dostała się we
władanie nieznanych sił. Nie była pewna, czy potrafiłaby
mu się oprzeć, gdyby Lars pocałował ją w bardziej
dyskretnym miejscu.
Wiedziała, że ma tylko dwa wyjścia. Albo związać się z
Larsem i zabezpieczyć przed ciążą, albo wsiąść do
samochodu i znowu uciec. Tym razem na zawsze.
Z rytmu jego oddechu wywnioskowała, że zasnął.
Obserwowała rzęsy, ocieniające policzki, jak u małego
Leifa. Zastanawiała się, co robił w Brisbane, Brazylii i
Malezji. Jego twarz zdradzała siłę i doświadczenie.
Dokładnie zdawała sobie sprawę, że im więcej czasu z
nim spędzi, tym trudniejsze będzie odejście.
Zapięta bikini i wtedy Lars otworzył oczy. Patrzył na nią
z otwartością, która odbierała jej siły.
- Od kiedy cię spotkałem, marzyłem, by obudzić się z
tobą u boku - powiedział cicho.
Co mogła odpowiedzieć? - Spuściła oczy i skubała rąbek
ręcznika, myśląc o tym, że powinna odejść. Ale jak
przechytrzyć Larsa?
- Nie wstydzisz się tego, co robiliśmy razem, prawda,
Kristine? - spytał gwałtownie,
- Nie - odrzekła zgodnie z prawdą. - Nie wstydzę się.
Jestem tylko przerażona, pomyślała. Moje całe
dwudziestotrzyletnie życiowe doświadczenie nakazuje
mi uciekać, podczas gdy najbardziej ze wszystkiego
pragnę pozostać...
- Chodźmy gdzieś na lunch. Kiedy zjedli w uroczej
małej restauracji z widokiem na przybrzeżne wysepki,
powiedział:
- Kilka przecznic stąd jest hotel. Zamówię pokój na noc.
Nie sprecyzował, czy pokój będzie dla niego, czy dla
nich obojga. Ale kiedy mówił, w głowie Kristine ułożył
się plan. Udając spokój i brak zainteresowania kwestią
hotelu, a jednocześnie czując się paskudnie nieuczciwa,
rzuciła lekkim tonem:
- Daj mi kluczyki, to odstawię twój wóz pod hotel. Mam
ochotę poprowadzić jaguara.
Lars bez namysłu sięgnął do kieszeni.
- Hotel jest przy następnej ulicy, za domem Leifa -
powiedział, wręczając kluczyki Kristine.
- Za krótki dystans - mruknęła. - Może jutro poszaleję
sobie na autostradzie.
- Albo dziś wieczorem, kiedy pojedziemy do
Kristianstand, żeby potańczyć.
O, nie, taniec z nim był sporym ryzykiem!
- Pomyślimy jeszcze. - Machnęła ręką. - Do zobaczenia
za parę minut.
Czekał na rachunek. Prześlizgnęła się miedzy stolikami i
wyszła na ulicę. Za rogiem zaczęła biec. Zdyszana,
dopadła kempingu, zwinęła namiot w rekordowym
tempie i wrzuciła go do samochodu. Z fatalistycznym
poczuciem, że odmienia swoje przeznaczenie na zawsze,
cisnęła kluczyki Larsa między drzewa. Usłyszała, jak
uderzają o pień i spadają na ziemię.
Wskoczyła do samochodu, przy bramie zapłaciła
recepcjonistce i wyjechała na drogę. Wybrała trasę, która
omijała hotel i główną ulicę. Wkrótce znalazła się na
autostradzie. Zamierzała jechać prosto do Stavanger. Na
mapie wydawało się na tyle duże, by można było się w
nim zaszyć bez śladu.
Podświadomie obawiała się, że Lars będzie ją dalej
ś
cigał. choć tak naprawdę nie powinien. Dała mu do
zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Oszukała go i wpędziła w kłopoty. Nie, tym razem już
nie pojedzie za nią. Nie będzie chciał jej znać.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez kilka pierwszych kilometrów po opuszczeniu
Mandal Kristine była zbyt zdenerwowana, by zauważać
krajobraz. Złapała się na ciągłym zerkaniu we wsteczne
lusterko. jakby bała się zobaczyć tam samochód Larsa.
Niemożliwe, przecież wyrzuciła mu kluczyki.
Mógł wysłać za nią wóz policyjny. Tylko wówczas
musiałby się tłumaczyć, dlaczego młoda kobieta ucieka
przed nim w popłochu...
Nie, nie zrobiłby tego. Wstydziłby się. Zaakceptuje jej
wybór i wróci do Asgardu, do babki.
Ale nie do Sigrid.
Z niecierpliwym westchnieniem Kristine zredukowała
bieg. Fiat nie lubił ostrych wzniesień. Nie obchodzi ją, z
kim ożeni się Lars. Odwracając się plecami do
wszystkiego, co sobą reprezentował, wybrała beztroskie
podróżowanie. Dlaczego więc wciąż o nim myśli? Jest
przecież w Norwegii, w swoim rodzinnym kraju.
Powinna chociaż zwrócić uwagę na krajobraz.
Uciekając z Mandal w kierunku Stavanger, skierowała
się ku północy. Tam leżało Fjaerland.
Ale na razie nie mogła myśleć o dziadku. Wspomnienie
Larsa i chwil na plaży było zbyt świeże.
Górski strumień, wijący się wzdłuż drogi, przerodził się
wyżej w serię małych wodospadów kipiących śnieżną
pianą. Za następnym zakrętem Kristine po raz pierwszy
w życiu zobaczyła fiord. Mijała cuchnące spalinami
tunele, farmy przy Heskestad i pasterskie tereny Algardu
W lusterku wstecznym nadal nie pojawił się Lars w
policyjnym wozie z wyjącą syreną.
Nie pojechał za nią. Załatwiła to sobie jednym, wrednym
kłamstwem.
Wjechała do Stavanger, zgubiła się, lecz w końcu
znalazła biuro turystyczne w pobliżu portu. Od razu
zwrócił jej uwagę kolorowy plakat przedstawiający
poszarpany klif, opadający pionową ścianą w błękitne
wody fiordu.
- Gdzie to jest? - zapytała młodą kobietę za kontuarem.
Okazało się, że był to szczyt Prekestolen, czyli Ambona.
ś
eby się tam dostać, należało przeprawić się promem
przez fiord, podjechać samochodem i odbyć
dwugodzinną pieszą wędrówkę. Najbliższy prom
odpływał następnego ranka. Musiała gdzieś
przenocować.
Opuściła biuro zaopatrzona w listę tanich hoteli i
kempingów. Pomyślała, że Lars mógłby jej szukać w
obozowiskach, więc postanowiła iść do najtańszego
hotelu. Wybrała piąty do którego się dodzwoniła.
Hotel mieścił się w starym budynku, wciśniętym między
dwa inne, i potwierdzał powiedzenie, że dostaniesz
dokładnie to, za co zapłacisz. Weszła do środka i
obejrzała pokój, nie większy od przedziału kolejowego,
wyposażony tylko w stare łóżko i szafkę. Zapłaciła.
Właścicielka miała rzadkie, siwe włosy, przygaszony
głos i denerwujący zwyczaj ciągłego oglądania się przez
ramię, jakby zaczajony w kącie złoczyńca miał rzucić się
na nią w każdej chwili. Kristine, która również miała
powody, by przez cały dzień zerkać do tyłu, szybko
wniosła bagaż, aby nie patrzeć na nią.
Popołudnie spędziła nad wodą, karmiąc mewy i
obserwując turystów. W końcu przekąsiwszy coś w
niewielkiej kawiarence, z niechęcią zawróciła w stronę
hoteliku.
Po zmroku małe, ciemne okna i kamienna klatka
schodowa wyglądały przygnębiająco. Kristine dotarta do
swego pokoju i zamknęła się od środka. Cisza aż
dzwoniła w uszach, jakby nikt prócz niej tu nic mieszkał.
Dreszcz przebiegł jej po plecach i przez, moment miała
wrażenie, że coś wisi w powietrzu. Odnalazła przybory
toaletowe. Czuła, że musi wreszcie zmyć z siebie morską
sól, która boleśnie przypominała jej o zabawie wśród fal
i pocałunkach na piasku.
Zdała sobie sprawę, że znów myśli o Larsie. Skrzywiła
się pośpieszyła do ciasnej łazienki. Po letnim, niezbyt
miłym prysznicu znalazła się wreszcie w łóżku.
Nie spała. Myślała ze smutkiem o tym, jak podle i z
premedytacją okłamała Larsa. Ojciec uderzył ją tylko raz
w życiu. - kiedy miała pięć lat i usiłowała oszukać go,
patrząc mu w oczy. Później strach zawsze
powstrzymywał ją przed kłamstwem. Lars z pewnością
zasługiwał na lepsze traktowanie. Czemu nie
powiedziała mu po prostu, że nie chce go już widzieć?
Mówiła to już w Oslo. I nie podziałało.
Może chodziło o inny, głębszy strach - strach przed
bliskością i oddaniem? Jej matka i ojciec, rodzice
pięciorga dzieci nie odnosili się do siebie z miłością.
Może nawet się nienawidzili.
Łóżko było krzywe, a poduszka twarda jak skała.
Kristine zamknęła powieki. Liczyła owce, a potem
mewy i pingwiny. Poszła do łazienki, gdzie rury
bulgotały niczym starzec płukający gardło. Wczołgała
się ponownie pod kołdrę i rozważała sprzedaż
samochodu, przeprawę promem do Bergen i odlot do
domu. Byle dalej od Larsa. Gdzieś w pobliżu co
piętnaście minut rozlegało się piknięcie budzika. O
drugiej czterdzieści pięć Kristine znienawidziła
koszmarne urządzenie. Kolejny raz usłyszała go dopiero,
kiedy wydzwaniał ósmą rano.
Postanowiła, że jutro pojedzie do Bergen i zdecyduje,
czy odwiedzić dziadka, a dzisiaj zobaczy Prekestolen. I
będzie się zachowywać tak, jakby Lars nigdy nie istniał.
Opuściła hotel z przekonaniem, ze następną noc w
Stavanger spędzi na kempingu. Na bazarze kupiła owoce
i naleśniki na śniadanie. Zjadła je na kamiennych
schodkach, rozmawiając z przygodnie poznanymi
turystami ze Szwecji. Potem zeszła do doków i kupiła
bilet na prom do Tau. W tłumie kręcącym się wokół
straganów z rybami zobaczyła nagle wysokiego,
jasnowłosego człowieka. Stał tyłem do niej. Serce
podskoczyło jej do gardła i przez chwilę nie mogła
złapać tchu.
Mężczyzna zniknął w jednej z pobliskich kafejek. Czy to
był Lars? Choć widziała jedynie tył jego głowy, coś w
samym jej kształcie, w układzie włosów, niepokojąco
przypominało tego, przed którym uciekała.
To mógł być Lars! Puls wybijał wściekły rytm w żyłach
Kristine, gdy pędziła po kamiennych schodach w górę,
do ogromnej dwunastowiecznej katedry. Masywny
westybul nawa o wysokich gotyckich łukach i
prezbiterium zwieńczone świetlistymi witrażami
przemknęły jej przed oczami, nie zapadając w pamięć.
Ź
le się dzieje, zaczynasz mieć zwidy - ofuknęła się w
myśli.
Ktoś potrącił ją. Odskoczyła i zobaczyła przed sobą
młodego mężczyznę, który w niczym nie przypominał
Larsa. Z trudem znajdując słowa przeprosin, wyjąkała:
Unnskyld meg.
- Spoko, dziecinko! - odkrzyknął w radosnym
amerykańskim slangu i odwrócił się do swego
towarzysza.
Kristine bezsilnie opadła na najbliższą ławkę. To było
szaleństwo! Nie może wypatrywać Larsa na każdym
kroku, bo zwariuje. Wzięła kilka głębokich oddechów,
pozwalając, aby stopniowo przeniknął ją odwieczny
spokój świątyni. W końcu doszła do wniosku, że
człowiek na targu rybnym był po prostu wysokim
Norwegiem o jasnych włosach, mężczyzną, jakich były
w tym kraju tysiące. Zarzuciła swój mały plecak na
ramię i ruszyła do samochodu.
Miała szczęście, znalazła miejsce do parkowania tuż
przy biurze turystycznym. Właśnie otwierała drzwi,
kiedy ktoś bez ostrzeżenia wyjął jej kluczyki z dłoni.
- Pozwól, że ja to zrobię - usłyszała za sobą
nieprzyjemny głos Larsa. - Okazało się, że masz
skłonność do gubienia kluczyków.
Otworzył przed nią drzwi. Jak automat usiadła za
kierownicą, rzucając na tylne siedzenie plecak z
wycieczkowym prowiantem. Lars otworzył drugie drzwi,
wsunął do środka swoje długie ciało i zapytał, wciąż
trzymając w ręku talerzyki:
- Dokąd jedziesz?
- Na prom do Tau.
- Wiedziałem, że nie oprzesz się urokowi Ambony. -
Rzucił jej kluczyki na kolana. - Nie ma po co brać
dwóch aut. Jedźmy.
Kątem oka zauważyła, że miał na sobie traperskie
spodnie i znoszone górskie buty. - A jeśli nie zechcę
jechać z tobą?
- Jeśli chodzisz szybciej niż ja, zgubisz mnie w drodze
rzekł zimno. - Nie marudziłbym dłużej na twoim
miejscu.
Prom nie będzie czekać. Włożyła kluczyk do stacyjki i
ruszyła. Następnym razem powinna bardziej ufać
własnym instynktom. Tam, na targu rybnym,
rzeczywiście widziała Larsa.
Wjechała na prom, zaparkowała na dolnym pokładzie i
zamknęła samochód. W ciszy ciężkiej od napięcia weszli
na górny pokład. Prom odbił od brzegu, wzbijając
kaskady piany. Pokład był pełen turystów, którzy zaczęli
robić zdjęcia już przy wyjściu z portu.
- Nie chce mi się stać tu z tobą i prowadzić grzeczną
konwersację, a nie jest to najlepsze miejsce na awanturę
- powiedział Lars lodowatym tonem. - Spotkamy się
przy samochodzie, w Tau.
Przepchnął się pomiędzy ludźmi stłoczonymi przy
relingu i zniknął w mesie.
Kristine odetchnęła głęboko, wypuszczając długo
wstrzymywane powietrze. Minęli most i kilka portowych
dźwigów. Powietrze chłodziło jej twarz. Dobry dzień na
wycieczkę - pomyślała.
Ton Larsa sugerował niedwuznacznie, że najchętniej
zepchnąłby ją z Ambony w zielone odmęty fiordu.
Spacerowała po wietrznym pokładzie. Pod chmurnym
niebem morze stało się ciemnoszare. Mijali małe
pasterskie wysepki. Stanowczo zbyt szybko ogłoszono,
ż
e prom zbliża się do Tau. Zwlekała jak najdłużej, nim
zeszła na dół, gdzie przy fiacie czekał Lars. Na moment
ich spojrzenia spotkał się ponad rzędem pojazdów -
twarde, napięte i pełne emocji Kristine odwróciła wzrok
i wsiadła do samochodu.
W tej samej chwili prom przybił do nabrzeża.
- Na lądzie skręć w prawo - nakazał Lars szorstko i
ukrył twarz za płachta gazety.
Ucieszyła się, że nic muszą rozmawiać. Nie wiedziałaby,
co mówić, a kręta droga i rzadko umieszczone
drogowskazy wymagały pełnej koncentracji.
Kiedy wreszcie dotarli do szlaku wycieczkowego,
zaparkowała przy kiosku i rzuciła Larsowi kluczyki na
kolana.
- Nie musisz ze mną iść - burknęła. - Oddaję, więc nic
ucieknę.
Wsunął je do kieszeni i wzruszył ramionami.
- Czuję przemożną potrzebę wspięcia się na co najmniej
jedną górę. To się chyba W psychologii nazywa
sublimacją. Jesteś gotowa?
Kristine sięgnęła po plecak, starannie unikając
dotknięcia Larsa.
Nie czekając, ruszyła ku ścieżce między drzewami - Lars
wkrótce się z nią zrównał. Czuła każdym nerwem jego
obecność za plecami i wiedziała, że nie wytrzyma tego
napięcia ani minuty dłużej - a cóż dopiero mówić o
dwóch godzinach! Odsunęła się na bok i zaproponowała
ironicznie:
- Może byś tak poszedł przodem? Nie chcę cię
zatrzymywać.
Spiorunował ją spojrzeniem z taką furią, że aż cofnęła
się
w paprocie. Potem, jakby nagle ktoś zaciągnął zasłonę,
wzrok Larsa stracił agresywny wyraz.
- Dobrze - powiedział tylko i wyminął ją na ścieżce. Tak
wymierzył tempo, aby przez cały czas pozostawać w jej
polu widzenia, gdy wędrowali przez świerkowe i
brzozowe zagajniki. Paprocie kołysały się na wietrze.
Nad ich głowami kruki krążyły po szarym niebie, a ich
ponure krakanie odbijało się echem wśród gór.
Przeszli po kładce nad trzęsawiskiem. Kristine chciwie
chłonęła w nozdrza bogaty aromat torfu, próbując
odwrócić uwagę od długiej, zgrabnej postaci Larsa.
Wydaje się, że mogłaby tak iść godzinami, pomyślała,
oganiając się od komarów. Dotarli do podstawy klifu i
szlak zaczął się piąć coraz wyżej.
W połowie drogi zatrzymała się, by sięgnąć po jabłko do
plecaka, lecz tak naprawdę musiała złapać oddech.
Drugie jabłko podała swemu milczącemu
przewodnikowi. Podziękował i wbił w nie białe zęby.
Odwróciła się i ujrzała figurki czworga ludzi,
przekraczających trzęsawisko.
Lars wyrzucił ogryzek w las i ruszył przed siebie.
Czerwone strzałki wyznaczały szlak pomiędzy
wygładzonymi przez lodowiec skałami. Kępy różowego
wrzosu i żółtej skalnicy zwisały nad ciemną wodą
górskich oczek. Rzędy granitowych klifów piętrzyły się
aż po horyzont.
Gdyby nie Lars, byłaby bardzo szczęśliwa. Jego długie
nogi zdobywały skały tak łatwo, jak gdyby to były
schody na piętro w domu, myślała z rozdrażnieniem,
czując narastające napięcie w kolanach i udach. Kiedy
przekraczał szczelinę, mięśnie napięły się pod
podkoszulkiem. Kristine złapała się na kontemplacji jego
ramion, czesanych wiatrem włosów i linii ud pod materią
spodni.
- Skupiona na tym widoku, przestała patrzeć pod nogi,
co szybko zaowocowało poślizgnięciem się na żwirowej
ś
cieżce i bolesnym uderzeniem kolanem o granitowy
głaz. Choć momentalnie stłumiła jęk bólu, Lars odwrócił
się gwałtownie, zbiegi ku niej i pomógł wstać.
- W porządku? - spytał z niepokojem.
Nie mogła znieść ciepła jego dłoni i łatwości, z jaką ją
podniósł. Wyszarpnęła rękę.
- Nic dotykaj mnie! Lars zagryzł wargi.
- Tak bardzo mnie nie znosisz? - warknął. - Tak bardzo,
ż
e musisz kraść i kłamać?
Jego dotyk palii jej dłoń. Zaśmiała się nerwowo.
- Więc tak o tym myślisz?
- A jak mam myśleć? Okłamałaś mnie, zabrałaś
kluczyki żebym nie mógł za tobą jechać. Czemu
pozwoliłaś całować się na plaży, skoro tak okropnie się
ze mną czujesz? Naprawdę umiesz tak świetnie grać?
Taka jesteś fałszywa? - wyrzucił z siebie gwałtownie.
Postąpił krok ku niej. Cofając się, połknęła się o ten sam
głaz. Wyciągnął ku niej ręce, ale w ostatniej chwili
cofnął je i zacisnął w pięści dramatycznym gestem.
- Boże - jęknął, potrząsając głową, jakby chciał się
obudzić z przykrego snu. - Co ja wyprawiam? Ścigam
przez pół kraju kobietę, która nienawidzi nawet mojego
dotyku. śałosny dureń!
Kristine nie mogła znieść pogardy wobec samego siebie,
emanującej z jego twarzy.
- Spróbuj innej wersji, Lars! - podsunęła z ryzykancką
szczerością. - Wyobraź sobie, że polubiłam twój dotyk i
twoje pocałunki tak bardzo, że przestraszyłam się jak
nigdy w życia. Dlatego okłamałam cię, ukradłam ci
kluczyki i uciekłam od ciebie.
Gwałtownie usiadła na głazie. Ponad ich głowami
rozległ się chrzęst butów i opadającego żwiru. Minęła
ich schodząca w dół roześmiana para.
- God morgen... God margen.
Kristine milczała. Powiedziała już i tak za dużo i teraz
czekała na jego odpowiedź. Kiedy młodzi ludzie znikli z
pola widzenia, odezwał się tak cicho, że ledwie
usłyszała.
- Czy to prawda. Kristine?
- Tak, Lars, to prawda. - Nagle poczuła zniechęcenie.
Nie miała już siły walczyć dłużej. - Pomyślałam, że jeśli
cię okłamię i zabiorę kluczyki, będziesz tak wściekły, że
nie pojedziesz za mną. Jej twarz muskała paprotka,
wyrastająca ze skalnej szczeliny, a wiatr zabawiał się
jasnymi włosami. Spokojnie wytrzymała spojrzenie
Larsa.
- Chcę ci uwierzyć - powiedział.
- Przepraszam, że kłamałam - zagryzła wargę. - Nie
potrafiłam wymyślić nic lepszego, wierz mi.
- Chciałbym, żebyś się mnie tak nie bała. - Lars z
trudnością wypowiadał słowa.
- Nic nie mogę na to poradzić!
- Historia się powtarza... - westchnął z udręką.
A więc miał własne demony z przeszłości i to ona je
przywołała.
- Zraniłam cię - rzekła ze smutkiem. - Przepraszam.
Chciała móc go pocieszyć, lecz nie ośmieliła się. Nagle
ujął jej dłoń i czule pocałował wnętrze, przymykając
oczy.
Kristine, bliska łez, zdała sobie sprawę, że ów drobny
gest zrodził intymność nieporównywalnie głębszą niż
pocałunki na plaży. Już miała mu o tym powiedzieć, lecz
Lars nagle puścił jej dłoń, zerknął w niebo i stwierdził:
- Za parę godzin będzie padać. Pospieszmy się.
Ruszyli. Piął się w górę szybko, jakby gonił go legion
trolli. Kristine zaciskała zęby. zmuszając się do
ż
mudnego marszu. Wiatr przybrał na sile i chmury
ż
wawo sunęły po niebie. Stąpała po wyślizganych
skałach i torfowej ziemi. Nie pierwszy raz żałowała, że
nie może poznać myśli Larsa,
Za zakrętem zaczekał na nią przed wyjątkowo ostrym
podejściem.
- Daj mi rękę - nakazał.
Przez kilka ostatnich metrów po prostu ją wciągał. Kiedy
stanęła na górze, dyszała ciężko. Zerknęła na Larsa.
Patrzył na nią z posępną miną.
- Wciąż jesteś na mnie zły? - spytała niepewnie. - Nie.
- Naprawdę mi przykro, że cię oszukałam.
- Było, minęło - uśmiechnął się blado. - Lepiej
chodźmy.
Czy był szczery? Czy uwierzył, że panicznie bała się
własnych uczuć? I co znaczyło: „historia się powtarza"?
Ś
cieżka wyrównała poziom i łatwiej było iść. Lars
zniknął za zakrętem. Pospieszyła za nim i nagle
zatrzymała się w osłupieniu - Przed nią wyłonił się
Prekestolen - Ambona - klif o krawędziach ostrych jak
nóż.
Jego ściany stanowiły prawie perfekcyjny kąt prosty,
odcinający się na tle nieba. Podstawa tonęła w
szmaragdowoniebieskiej głębi fiordu. W żadnej ze
swoich podróży Kristine nie widziała czegoś tak
olśniewającego.
Dwoje ludzi spacerowało po płaskiej powierzchni skały.
ich sylwetki rysowały się na tle chmur. Zapragnęła
również być tam, wysoko, gdzie niebo spotyka się z
granitem,
- Chodźmy - zachęcił Lars, uśmiechając się na widok jej
zachwyconej miny.
To byt jego pierwszy prawdziwy uśmiech od chwili,
kiedy zostawiła go w Mandat.
- Mówiłeś że widok jest wart wspinaczki. Powiedziała -
bym, że jest wart wszystkiego.
- Nie chciałem, żebyś oskarżyła mnie o przesadną
promocję swojego kraju. Nie masz kłopotów na
wysokości?
- Chyba nie. Wchodziłam bez problemu na wyższe
skały w Grecji.
Przepuścił ją przodem. Walcząc z przeciwnym wiatrem,
podążyła szlakiem i wkrótce, sama nie wiedząc kiedy,
wkroczyła na ogromny, kwadratowy szczyt
Prekestolenu.
Kręty fiord otoczony szarymi klifami niknął tajemniczo
w chmurach i we mgle. Ambona urywała się gwałtownie
jak ostrze topora wikinga, jak przeszywające wezwanie
do śmiertelnego boju.
Kristine szła po spękanej skale, kuląc się pod
podmuchami gwałtownego wiatru. Opadła na kolana, a
potem doczołgała się do miejsca, gdzie materia łączyła
się z nicością, i wyjrzała za krawędź.
Przepaść skoczyła ku niej jak zwierz z zasadzki.
Chropowata skała, na której leżała, zdawała się
rozpływać w niebyt. Kristine poczuła z przerażeniem, że
coś pcha ją dalej; palce traciły czucie, a ciało stawało się
lekkie jak liść na wietrze. Niebo i woda zawirowały,
nieubłaganie wciągając ją w swoje objęcia.
Ręce, które chwyciły ją za biodra i mocno szarpnęły do
tyłu, zdawały się należeć do innego wymiaru, do kogoś z
innej planety. Drapała paznokciami wyszczerbiony
granit, a z jej gardła wydobył się pisk strachu. Zamknęła
oczy, ale niebo wciąż wirowało, a ona spadała, spadała,
spadała...
Zatrzymał ją głęboki głos Larsa.
- Kristine, puść. Jesteś bezpieczna. Trzymam cię.
Uderzyła policzkiem o występ skalny. Nagły ból
przywrócił jej świadomość. Otworzyła oczy i zobaczyła
skałę porysowaną żyłkami jak twarz starca. Niebo
zniknęło.
Lars ukląkł przy niej i objął ją w pasie. Ciało miała
wiotkie, jakby pozbawione kości. Po chwili wstał. Z
oddali usłyszała obcy głos zadający pytanie i
uspokajającą odpowiedź Larsa. Odprowadził ją jak
najdalej od krawędzi, pod skalny nawis, gdzie nie
docierał wiatr i spojrzenia ciekawskich. Tam długo
rozgrzewał jej zziębnięte dłonie. Nic mogła
powstrzymać drżenia, tak jak wtedy, gdy ją całował.
Tulił ją do siebie i szeptał coś uspokajająco po
norwesku. Nie potrzebowała tłumacza - to były słowa
czułości i pocieszenia. Wtulona w Larsa, zaczęła mówić
drżącym głosem, bezładnie wyrzucając słowa:
- Lars, nigdy się z nikim nie kochałam, bo bałam się
fizycznej bliskości... Przez lata widziałam, jak moi
rodzice oddalali się od siebie. Z każdym nowym
dzieckiem nienawidzili się bardziej. Kiedy miałam
dwanaście lat, postanowiłam, że nigdy nie wyjdę za maż
i nie urodzę dziecka - bo po co? To jest jak klatka,
pułapka. Nie ma w tym radości... tylko wiecznie zły
ojciec i matka, która chowa się przed życiem w choroby.
Dzieci to ciągła harówka - zawsze trzeba coś dla nich
zrobić, martwić się o nie, być za nie odpowiedzialnym.
Jeśli się coś stanie, wina spada na ciebie. A ja chciałam
się bawić z koleżankami ze szkoły. Czy to znaczy, że
jestem zła?
- Nie, wcale nie.
- A potem zjawiłeś się ty. - Spojrzała na niego smutno.
Irysowy błękit jej oczu przetykany był drobnymi
czarnymi cętkami. - I okazało się, że wytrwałam w
postanowieniu tyle lat, bo żadnemu mężczyźnie
wcześniej nie udało się sprawić, abym poczuła się jak
kobieta. Jak seksowna kobieta. Twój dotyk, pocałunki,
nawet spojrzenia, czyniły moje lęki bezsensownymi.
Zapragnęłam cię całą sobą - nerwowo wciągnęła
powietrze. - Ale gdy się rozstawaliśmy, lęki wracały.
Przerażała mnie myśl, że skończę jak moi rodzice. Więc
w Oslo i w Mandal uciekałam. Nie widziałam innego
wyjścia. Spróbuj mnie zrozumieć, Lars.
Nie miała już nic do powiedzenia. Czuła się pusta i
zarazem dziwnie spokojna, bo wyjawiła całą prawdę.
Oparta głowę o jego tors.
Milczał długo - tak długo, że zaczęła się znowu bać.
Może źle go oceniła? Może chodziło mu tylko o łóżko, a
nie o szczerość? Wówczas odebrałby jej spowiedź jako
niewygodne obciążenie.
W końcu odezwał się.
- Nie wiedziałem, że to tak poważna sprawa, Kristine.
Nie wyczułem... nawet kiedy płakałaś tam, przy
pomniku.
- Może chodzi ci tylko o letni romans?
- Nie mów tak, proszę!
Więc czego chcesz? Kristine miała to pytanie na końcu
języka. Ale nie spytała, gdyż sama nie wiedziała, czego
chce. Lars puścił ją.
- Lepiej się czujesz? Rozejrzyj się jeszcze przez chwile.
tylko nie podchodź do krawędzi.
Skinęła głową z bladym uśmiechem. Nic nie zostało
ustalone, ale na razie nie miała siły na dalsze
wyjaśnienia. Poszła za jego radą i pozwoliła zmysłom
czerpać radość z piękna świata. Przyszło jej do głowy, że
Lars ma w sobie zarówno twardość skały, jak tajemniczą
głębię otaczającego ją fiordu. Coś jednak stało się jasne.
W chwili śmiertelnego przerażenia na krawędzi
przepaści podjęła dwie decyzje. Postanowiła zobaczyć
się z dziadkiem. I zapragnęła, żeby Lars - jeśli nie
zarzucił tego zamiaru - pojechał z nią.
Zbyt długo uciekała przed bliskością tego człowieka.
W cztery godziny później Lars wyjeżdżał fiatem z
promu w Stavanger. Przepuścił inne auta i oznajmił bez
emocji:
- Mam zarezerwowany hotel na tej ulicy. Chciałbym cię
zabrać na obiad.
- Dobrze. Jakieś trudne do odgadnięcia uczucie mignęło
na jego twarzy.
- śadnych wątpliwości w związku z pieniędzmi? -
zapytał z wymuszoną lekkością.
- Dzisiaj żadnych, Lars. Może jutro - odparła zuchwale.
- W takim razie zamówimy kawior i szampana. -
Wyraźnie mu ulżyło. - Gdzie się zatrzymałaś?
Opisała w skrócie swój podły hotelik i stwierdziła, że
woli nocować na kempingu.
- Skoro twoje skrupuły finansowe mają dzisiaj wolne,
zamówię ci pokój w hotelu.
- Z wanną i z gorącą wodą?
- To bardzo dobry hotel, moja droga.
Kristine przypomniała sobie, jak niedawno tańczyli
razem w pewnej restauracji w Oslo, i zgodziła się.
Hotel był rzeczywiście elegancki, a Lars - w brudnych
wojskowych spodniach i w górskich butach - wyglądał
na całkiem zadomowionego. Jej plecak i torbę
załadowano ceremonialnie na wózek, a auto
odprowadzono na parking. Dostała pokój na tym samym
piętrze co Lars. Odprowadził ją i dał napiwek
tragarzowi. Zostali sami. Wzrok Kristine zatrzymał się
na królewskim łożu, okrytym piękna wzorzystą kapą.
- Postawmy sprawy jasno, Kristine. To chyba
odpowiedni moment. Nie zamierzam pozwolić ci znów
zniknąć - powiedział, stając przed nią.
- Nie chcę znikać - odparła, patrząc mu prosto w oczy.
Triumf, szczęście i ulga rozjaśniły mu twarz.
- To pięknie - rozpromienił się. - Ja ze swojej strony
zamierzam na razie zrezygnować z wszelkich wymagań
wobec ciebie. Fizycznych wymagań. Bawmy się razem
jak turyści - wspinajmy się, pływajmy, zwiedzajmy. Nie
wiem, czy zamierzasz odwiedzić dziadka, ale powinnaś
zobaczyć takie miejsca jak Geiranger czy Dalsnibba...
Chcę ci towarzyszyć, jeśli pozwolisz. Zadanie tego
pytania przyszło jej z ogromnym trudem, jakby miała
pokonać stromą ścianę.
- Już nie chcesz się ze mną kochać, Lars? - Nie o to mi
chodziło, Kristine. Oczywiście, że chcę, ale nie będę
nalegał, ponieważ rozumiem twój problem. - Pochylił się
i pocałował ją w czubek nosa. - Chciałbym, żebyś
zabrała turkusowy kostium, ale moja samokontrola ma
swoje granice.
Coś tu nie grało. Marszcząc brwi, bez wahania
sformułowała swoje wątpliwości;
- A jeśli ja zmienię zdanie i będę chciała iść z tobą do
łóżka?
Nie poruszył się, ale zdradził go wyraz oczu, mierzących
ją od stóp do głów.
- Chcę, żebyś zdecydowała o tym, gdy nie będziemy w
bezpośredniej bliskości. Nawet nic w tym samym
pokoju. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Skinęła głową, choć wątpiła, czy będzie w stanie podjąć
jakiekolwiek decyzje w tych sprawach.
Lars ruszył do drzwi i po raz pierwszy Kristine wydało
się, że on także boi się łóżka.
- Zabiorę cię na obiad za godzinę.
- W porządku - odparła i drzwi zamknęły się za nim
cicho.
Poza braterskim pocałunkiem wcale jej nie dotknął. I nie
dotknie. Następny ruch należał do niej.
Popatrzyła koso na spore łóżko, wypróbowała dłonią
materac i zdusiła wszelkie fantazje na temat dzielenia go
z Larsem. Miał rację. Oboje wiedzieli, że potrafiłby ją
uwieść jednym pocałunkiem.
Wyjęła z torby niebieską sukienkę, a turkusowy kostium
upchnęła jeszcze głębiej. Odkręciła wodę w wannie i
poweselała na widok baterii hotelowych mydełek,
pianek i szamponów. Było się z czego cieszyć!
Wszystko zostało powiedziane i Lars nadal chciał z nią
podróżować.
Dziwne tylko, że jeszcze nie zapytał, co zrobiła z jego
kluczykami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kristine, porzuciwszy na ten wieczór skrupuły,
rozkoszowała się obiadem. Jedzenie było wyśmienite, a
wino dało jej pewność siebie i poczucie własnej
atrakcyjności. Na szczęście w lokalu nie było parkietu
do tańca.
Po kolacji poszli na spacer w stronę portu, wstępując po
drodze do kilku barów. W jednym z nich pośpiewali
nawet z rozbawionym towarzystwem. W sali było
tłoczno, trzymali się więc blisko siebie. Lars opiekuńczo
objął Kristine ramieniem. Usiłując nie myśleć o jego
dotyku, próbowała policzyć, ile języków słyszy wokół
siebie. Jakiś czas temu zdecydowała, że gdy wróci do
domu, będzie studiować języki, aby zostać tłumaczem.
Już teraz powinna korzystać z okazji i pracować nad
norweskim.
Jej towarzysz właśnie zamówił drugie piwo, kiedy rudy
mężczyzna w jego wieku przepchnął się ku nim przez
tłum. Uśmiechając się od ucha do ucha, zagadnął:
- Lars Bronstad, jeśli się nie mylę? Pamiętasz mnie?
Kevine Armstrong, drużyna kanadyjska, slalom.
Wyciągnął rękę. Lars uścisnął ja z widoczną rezerwą.
Kevine przeniósł uśmiech na Kristine, podał jej rękę i
przedstawił się ponownie. Od razu poczuła do niego
sympatię. Wkrótce okazało się, że mieszkał kiedyś
kilkanaście kilometrów od niej w Welland.
- Więc jesteś z kanadyjskiej drużyny narciarskiej? -
spytała.
- Tak... Ten facet pokonał mnie nie raz. - Po
przyjacielsku klepnął Larsa w ramię.
- Co tu robisz, Kevin? - Lars niezbyt subtelnie zmienił
temat.
- Kręcę reklamy piwa. Fiordy, ładne dziewczyny w
strojach ludowych, tutejsze klimaty. Dobrze płacą. A co
u ciebie?
- Mieszkam w Oslo. Mam tam sprawy rodzinne.
- No cóż, napijmy się - Kevin uniósł kufel. - Szkoda, że
przestałeś jeździć, Lars. Mogłeś dużo osiągnąć. - Jego
twarz spoważniała. - Przykro mi z powodu twojej żony.
Pewnie dlatego zerwałeś ze sportem. Musiałeś przejść
ciężkie chwile.
- Tak - uciął Lars. - W każdym razie cieszę się, że się
spotkaliśmy, Kev. Baw się dobrze. Kristine i ja
wyruszamy jutro wcześnie rano, więc musimy już
wracać do hotelu.
Jego stanowczy gest nie pozostawił Kristine wyboru.
Słowo „żona" wciąż rozbrzmiewało jej w głowie.
Pożegnała się, podziwiając własne opanowanie.
Lars sterował nią w tłumie. Po raz pierwszy jego dotyk
nie budził żądzy. Kiedy wyszli na dwór, puścił ją. Jego
mina nie zachęcała do rozmowy. Pospieszyli do hotelu.
Kristine miała niewygodne sandały, no i czuła w nogach
wyprawę na Prekestolen.
- Zwolnij, przecież Kevin nas nie goni - wysapała, bojąc
się, że zaraz zacznie kuleć.
- Przepraszam.
- Na pewno wyczuł, że nie odpowiadała ci wzmianka o
ż
onie. Nie wyglądał na gruboskórnego prostaczka.
Odpowiedziało jej kamienne spojrzenie.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Nawet nie wiedziałam, że byłeś żonaty - wyrzuciła z
siebie spiesznie. - Zakładam, że już nie jesteś - dodała z
nadzieją.
- Umarła osiem lat temu. Mówiłem, że nie chcę o niej
rozmawiać.
Nie powinna tego komentować, ale czuła, że musi.
- Ciągle ją kochasz.
- Nie! Na Boga, Kristine, zmień temat.
- Czy są inne niespodzianki, które poznam w czasie
naszej wspólnej podróży? Jeśli tak, wolałabym, żebyś
ostrzegł mnie teraz.
- Powiedziałbym ci o niej prędzej czy później.
- Wybacz, ale nie bardzo w to wierzę. - Jej rozżalenie
minęło i po chwili spytała łagodnie: - Może
przynajmniej powiesz mi, co się z nią stało?
- Może kiedyś. Nie dzisiaj.
- Myślałam, że jesteś inny. śe potrafisz rozmawiać o
uczuciach.
- Nie mam ochoty rozmawiać o najgorszym roku w
moim życiu, nocą, na zatłoczonej ulicy, z kobietą, której
prawie nie znam. Tylko tyle - oznajmił dobitnie.
Z kobietą, której prawie nie zna... Rzeczywiście, nie
było o czym mówić. Kristine przyśpieszyła kroku, na ile
tylko pozwalały jej sandały. W tej chwili najbardziej
pragnęła pozbyć się towarzystwa Larsa. Dobrze, że mają
osobne pokoje. Wkroczyła do hotelu i, ostentacyjnie
milcząc, czekała, aż winda powiezie ich na właściwe
piętro. Powiedziała „dobranoc", aby zachować minimum
grzeczności.
- Spotkamy się na śniadaniu o ósmej - rzucił, znikając w
swoim pokoju.
Może, tak, a może nie - pomyślała, starannie zamykając
za sobą drzwi. Pomimo obaw, że kipiące emocje nie
pozwolą jej zmrużyć oka, spała całkiem dobrze. Rano
nie była już zła, może tylko trochę rozżalona. Obudziła
się z myślą, że Lars, tak jak ona, ma blizny z przeszłości.
Traktował jej problemy z respektem, więc jest mu winna
to samo. Za pięć ósma, ubrana w dżinsy i jasnożółty
podkoszulek, zapukała do pokoju Larsa.
- Nie powinnam się tak wczoraj złościć - oznajmiła już
od progu.
Lars uśmiechnął się smętnie.
- Ja również nie zachowałem się najlepiej. To nie od
Kevina powinnaś się dowiedzieć o moim małżeństwie.
Miał na sobie dżinsy, mokre włosy zwijały mu się nad
uszami, a z nagiego ramienia zwisał wilgotny ręcznik.
Kristine zmieszała się.
- Przyszłam za wcześnie...
- Nie, zaczekaj. Za chwilę będę gotowy.
Odsunął się, żeby mogła wejść, i zaczął energicznie
wycierać włosy. Mięśnie zagrały na jego płaskim
brzuchu. Kristine przełknęła ślinę, odwróciła się i
usłyszała szept:
- Nawet nie musimy się dotykać, prawda?
- Powinieneś włożyć podkoszulek - odrzekła, szukając
tonu, którym strofowała braci.
- Podejrzewam, że poranny pocałunek byłby wbrew
regułom, które tak głupio ustaliłem.
- Zdecydowanie.
- W twoim głosie nie słyszę stuprocentowego
przekonania - stwierdził, i nie czekając na wyjaśnienie,
podszedł i pocałował Kristine w usta. Kiedy ją puścił,
sięgnął po koszulę i tylko niezwykle uważny obserwator
dostrzegłby lekkie drżenie palców, gdy zapinał guziki.
- To nie fair - oburzyła się, czując zdradziecki rumieniec
wypływający jej na twarz.
- Daj spokój. Kris, tak to już jest w życiu.
- Moi bracia mówili do mnie Kris.
- Jakoś nie obawiam się, że mnie z nimi pomylisz -
powiedział z rozbawieniem.
Kristine zmieniła temat:
- Co będziemy dzisiaj robić?
- Popłyniemy promem do Bergen. Weźmiemy mój
samochód, bo jest wygodniejszy, a twój zostawimy na
parkingu.
- Myślałam o tym - przyznała otwarcie - i sądzę, że
mino wyższych kosztów lepiej wziąć obydwa auta,
choćby tylko do Fjaerland. Nie wiem, jak mnie lam
przyjmą, bo ojciec nigdy nie chciał mi powiedzieć,
czemu wyjechał. Dziadek może równie dobrze nie
wpuścić mnie za próg, jak i zatrzymać na miesiąc. Nie
sądzę, żebyś chciał tkwić tam zbyt długo. Pewnie
będziesz wolał wrócić do Oslo.
- To brzmi rozsądnie, chociaż nie bardzo podoba mi się
pomysł, żebyś sama prowadziła swojego weterana po
górskich drogach. Ten fiat jest chyba w twoim wieku.
- Trudno, na lepszy mnie nie stać... i jak dotąd nie
zawiódł. Zresztą będziemy jechali razem.
- Dobrze. Zarezerwuję bilety na prom i zostaniemy kilka
dni w Bergen.
Postanowiła ustalić wszystko od razu.
- Jestem ci wdzięczna za pobyt w tym pięknym hotelu,
Lars, ale nie chcę, żebyś za mnie płacił. Będę korzystać
z kempingów.
Lars uniósł brwi.
- W takim razie muszę kupić sobie namiot, zanim
wyjedziemy. Inaczej wspólne podróżowanie stanie się
tylko iluzją. - Przynajmniej nie będzie okazji do ulegania
pokusom - zaznaczyła.
- Zanudzisz się!
- Z tobą? Nie wierzę.
- Dobrze, skończmy te dyskusje. Umieram z głodu i
marzę o śniadaniu, Kristine. A ponieważ nadal jesteśmy
w hotelu, ja płacę.
Uciekła na korytarz, zanim złapał ją w objęcia.
Wchodząc do windy, nie mogli powstrzymać śmiechu.
Ten poranek nadal ton trzem następnym dniom, które
spędzili w Bergen - mieście siedmiu gór. Obiady jadali
w tawernie w Bryggen, w miejscu, gdzie miasto zostało
założone w XI wieku. Tego popołudnia pojechali kolejką
na szczyt jednej z gór i odwiedzili drewniany kościółek
w Fantoft, liczący ponad osiemset lat. Poskrzypywał w
porywach wiatru tak, jak musiały skrzypieć na morzu
łodzie wikingów. Wieczorem trafili na koncert do domu
Griega - Troldhaugen - i obejrzeli jego maleńką
pracownię nad jeziorem, wśród drzew. Ostatniego dnia
Lars kupił Kristine na bazarze bukiet pachnącego
groszku. W tajemnicy schowała dwa kwiatki między
strony paszportu, na pamiątkę najszczęśliwszych dni w
jej życiu.
Chociaż obydwoje zachowywali się z rezerwą,
zmysłowe napięcie miedzy nimi narastało nieznośnie.
Kristine wiele dowiedziała się o Larsie - o jego kontroli
nad własną seksualnością, o wrażliwości muzycznej, o
skłonności do wygłupów i opiekuńczości. Z kolei
opowiedziana przez Kristine historia jej dzieciństwa i
młodości ujawniła straszliwe osamotnienie dziewczyny,
ż
yjącej w siedmioosobowej rodzinie. Lars pragnął jej
teraz pokazać na każdym kroku, że z nim nigdy nie
będzie samotna.
Było to dla niej coś pięknego i nieznanego. Czuła, że
otwiera się jak kwiat do słońca.
Padało, kiedy opuszczali Bergen, ale Kristine miała iście
słoneczny nastrój. Podśpiewywała, jadąc za
ciemnozielonym jaguarem przez kolejne tunele, mijając
wodospady, zalesione wzgórza i wiśniowe sady. W
Kvanndal przepłynęli promem przez wcinający się
głęboko w ląd Hardangerfjord. Kristine spotkała tam
parę amerykańskich turystów, którzy z zachwytem
opowiadali o Ulvik - małym miasteczku na brzegu
fiordu. Gdy Lars dołączył do niej na pokładzie,
natychmiast zapytała:
- Odwiedzimy Ulvik?
- Nie. - Jego twarz zmieniła się, przeszedł po niej cień. -
To nie po drodze... Chciałem, żebyś za to obejrzała sady
w Lofthus.
- Rozmawiałam właśnie z jakimiś ludźmi, którzy byli w
Ulvik i mówili, że tam jest ślicznie. - Nieoczekiwana
niechęć Larsa zwiększyła tylko u Kristine chęć
zobaczenia tego miasteczka. - Podobno jest tam ciepła
woda, bo ono leży na końcu fiordu, więc można
popływać. Przecież się nigdzie nie spieszymy?
Pojedźmy tam, proszę.
- Jedź sama, jeśli chcesz.
Miał taką samą minę, jak po rozmowie z Kevinem w
barze. Popatrzyła na niego uważnie.
- Dobrze, wobec tego pojadę sama. Spotkamy się
później, w Voss albo w Gudvangen.
Lars uderzył zaciśniętą dłonią w poręcz z
gwałtownością. która ją przestraszyła.
- Rób, jak uważasz - wycedził.
Kristine nie rozumiała tych nagłych emocji, ale czuła, że
nie ma sensu pytać. Odeszła, by popatrzeć, jak zbliżają
się do wsi Utne z małymi, białymi domkami
przylepionymi do stoków. Na następnym przystanku
opuścili prom i pojechali na południe, do Lofthus,
leżącego wśród sadów pełnych dojrzałych owoców.
Zaparkowali i ruszyli dróżką pomiędzy konarami drzew.
Pomimo lekkiej mżawki Kristine zobaczyła na drugim
brzegu dwie góry, roziskrzone spływającym pomiędzy
nimi jęzorem lodowca.
- Pojadę z tobą do Ulvik - powiedział nagle Lars
dziwnym, bezbarwnym tonem.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Powiesz mi wreszcie, co jest nie tak?
- Moja żona jest tam pochowana. Nie wracałem tam
przez lata. - Po wyrazie jego twarzy można było poznać,
z jakim bólem wydarł z siebie te słowa.
- A więc nie tylko ja podróżuję samotnie.
- Widzisz zbyt wiele, Kristine.
Nie była pewna, czy te słowa miały być komplementem.
Miała już na końcu języka uwagę, że zmieniła zdanie i
nie chce jechać do Ulvik, ale w ostatniej chwili coś ją
powstrzymało.
- Może pojedziemy tam od razu? - zapytała rzeczowo.
- Zgoda, miejmy to już za sobą - odrzekł poważnie. -
Jedź za mną, poprowadzę cię.
Wsiedli do aut. Z głową pełną pytań Kristine podążała
ś
ladem Larsa. Przepłynęli promem z Brimnes do Ulvik.
Miasteczko było zachwycające. Na tle gór, pokrytych
białymi czapami śniegu i lodu, widniały zielone wzgórza
z punkcikami domów o czerwonych dachówkach. Wody
fiordu były krystalicznie czyste.
Lars poprowadził ich na kemping, który ku jej radości
mieścił się nad brzegiem Fiordu. Deszcz powoli ustawał
i niebo pojaśniało nad górami. Odczytała to jako dobry
znak. Kiedy rozstawili namioty pod drzewami, Lars
powiedział:
- Idę się przejść. Wrócę za godzinę.
Odszedł drogą w kierunku wioski. Ponieważ nie zabrał
jej ze sobą, Kristine wywnioskowała, że chce odwiedzić
grób żony. Rozpakowała rzeczy, rozejrzała się po
kempingu i porozmawiała z parą młodych Niemców.
Potem wróciła do namiotu i czekała niespokojnie.
Nieobecność Larsa przedłużała się. W końcu - mając
nadzieję, że nie oskarży jej o śledzenie go - ruszyła ku
wiosce.
Przestało padać i las pachniał butwiejącymi liśćmi i
wilgotną ziemią. W ogrodach maki zwieszały ciężkie
głowy. Przyśpieszyła kroku, czując, że potrzebuje ruchu.
Z bocznej uliczki wynurzył się starszy kościsty
mężczyzna i żwawo ruszył w dół drogi.
Zatrzymała się, aby powąchać czerwone róże pnące się
po żelaznym ogrodzeniu kościoła, i kątem oka
zauważyła, że starszy pan wszedł na dziedziniec. Może
tu pochowano żonę Larsa? Miała nadzieję, że kiedyś
opowie jej więcej o swoim małżeństwie.
Nagle ciszę popołudnia przecięły podniesione głosy.
Rozpoznała głos Larsa. Dochodził z kościelnego
dziedzińca.
Ukryta za krzewami, przysunęła się bliżej. Poprzez
mokre liście zobaczyła Larsa i owego chudego
mężczyznę, stojących po dwóch stronach porośniętego
bujnymi kwiatami grobu. Usłyszała słowa starego, który
mówił z wyostrzonym przez złość brytyjskim akcentem.
- Jak śmiałeś wrócić?
- Mam prawo tu być, Edwardzie. - Lars mówił
spokojnie lecz Kristine dostrzegła, jak zaciska pięści.
- Osiem lat temu straciłeś wszelkie prawa.
Powiedziałem ci wtedy, że nie chcę cię więcej widzieć, i
nic się od tego czasu nie zmieniło. - Mężczyzna o
imieniu Edward wyprostował się bojowo. Pełna pasji
groźba w jego głosie sprawiała, że był daleki od
ś
mieszności. - Odejdź stąd, Lars. Nie chcę cię tu widzieć
- powiedział twardym tonem.
- Ona była moją żoną.
- Zabiłeś ją! Ją i dziecko.
- To dziecko było moją córką!
Kristine tak mocno zaciskała ręce na ogrodzeniu, że
zdobienia boleśnie wbijały się w jej dłonie. Nigdy nie
słyszała takiej desperacji w głosie człowieka - a fakt, iż
był to głos Larsa, sprawiał, że czuła, jakby wbijano jej
nóż w trzewia. Edward zgarbił się, chude ramiona
zadrżały.
- Przeklinam dzień, w którym spotkałeś moją piękną
Annę. Jej matka nigdy nie doszła do siebie po śmierci
córki. Wszystko to twoja wina, draniu!
- Byłem młody, a ona pojechała na zawody narciarskie z
własnej woli - odparł Lars drżącym głosem.
- Pojechała, bo nie mogła bez ciebie żyć! Musiała, tak
bardzo się o ciebie bała. Umierała ze strachu za każdym
razem, kiedy wyjeżdżałeś, żeby prowokować śmierć na
stoku... śałuję, że ci się nie udało.
Lars westchnął.
- Nie umiesz znaleźć w sobie przebaczenia? Anna nigdy
nie pozwoliłaby ci wyhodować w sobie tak zażartej
nienawiści.
Edward odepchnął Larsa. Kristine stłumiła okrzyk
przerażenia.
- Nigdy ci nie wybaczę! Nigdy! I nie chcę cię widzieć w
Ulvik!
Kristine skuliła się za krzewami, kiedy rozsierdzony
Edward zmierzał W kierunku furtki. Minął ją, obojętny
na wszystko poza własnym cierpieniem. Apoplektycznie
zaczerwienioną twarz wykrzywiał grymas, a w oczach
lśniły łzy.
Lars stał nieruchomo przy grobie żony, z rękami
wbitymi w kieszenie. Dopiero teraz zauważyła drugi
grób - mniejszy, pokryty delikatnymi biało - niebieskimi
kwiatkami. Grób jego córki, pomyślała z bólem.
Teraz zrozumiała, czemu Lars nie chciał jechać do
Ulvik. Wiedziała również, czemu zmienił zdanie - miał
nadzieję, że teść przebaczy mu po latach, i ta nadzieja
warta była ryzyka.
Ale ojciec Anny nie przebaczył, a Lars - była tego
prawie pewna - także nie przebaczył samemu sobie.
Nic jej o tym wszystkim nie powiedział. Gdyby nie
Kevin, nie wiedziałaby nawet, że jest wdowcem. Jednak
ostatnią rzeczą, jaką mogła zrobić, było narzucanie się ze
swoją obecnością w takiej chwili. Wycofała się cichutko.
Postanowiła zawrócić i nie wspomnieć ani słowem o
tym, co usłyszała. Cały urok tego miejsca prysnął. Kiedy
wyszła zza rogu kościoła, zamarła. Nie mogła trafić
gorzej - Lars właśnie wyłonił się z bramy.
Zobaczył ją od razu i spytał ze złością:
- Co tu robisz?
Kristine z wielkim wysiłkiem zachowała neutralny
wyraz twarzy. Nie zamierzała kłamać.
- Słyszałam twoją rozmowę z tamtym człowiekiem.
Przypadkowo... Nie chciałam...
- I przypadkiem znalazłaś się to, kiedy wychodziłem?
Kristine bojowo uniosła głowę.
- śebyś wiedział, to też przypadek.
- Oczywiście - zgodził się z ironiczną miną. Zbliżyła się
do niego. Stał nieruchomo, odsunął tylko gałąź, z której
skapywały mu na ramię krople wody. Jak łzy, pomyślała
i poprosiła cicho.
- Opowiedz mi, co się stało, Lars.
- Słyszałaś, więc wiesz. Jestem odpowiedzialny za
ś
mierć mojej żony i córki.
- To była wersja twojego teścia. Chcę poznać twoją,
- Dobrze, powiem ci - zgodził się, choć ton jego głosu
brzmiał nieprzyjemny. - To jedyny sposób, żebyś dała
mi spokój, prawda? Co chcesz wiedzieć, Kristine?
- Co się stało na zawodach? - spytała. Zerwał liść i
metodycznie darł go na kawałki.
- Anna nienawidziła ryzyka. Nie wiedziałem o tym,
kiedy się z nią żeniłem. Prosto po uniwersytecie, pełen
książkowej wiedzy, chciałem podbić świat. Kiedy się
poznaliśmy, byłem pasjonatem narciarstwa zjazdowego i
należałem do kadry narodowej. Rodzice Anny żyli z
emerytury w Ulvik. a ona pracowała w Oslo. Była
piękna i delikatna jak wiosenny deszcz. Kochaliśmy
się... więc wzięliśmy ślub. Pracowałem w Asgardzie i
wykorzystywałem każdą okazję, żeby jeździć na nartach.
- Zerwał następny liść tylko po to, by go znów
unicestwić. - Nienawidziła zawodów i przed każdym
zgrupowaniem błagała mnie, żebym został w domu. Ale
ja nie mogłem. Potrzebowałem tej dawki adrenaliny i nie
mogłem zrozumieć jej lęku. Czułem się
ubezwłasnowolniony przez jej strach. Kiedy zaszła w
ciążę, nie ryzykowała chodzenia na stoki, żeby mnie
oglądać, i przez chwilę było lepiej. Ale po urodzeniu
Elisabet znów zaczęła płakać i prosić... w końcu
obiecałem jej, że najbliższy sezon będzie dla mnie
ostatnim.
Jego myśli wypełniły wspomnienia.
- Przyjechała na ostatnie zawody, wiosną, z małą w
nosidełku na plecach. Była szczęśliwa, bo obiecałem, że
to ostatni raz, i wiedziała, że dotrzymam słowa. Zeszła
lawina... - może słyszałaś o tym? - i zabiła ponad sto
osób. Anna i Elisabet były wśród nich. Ich ciała
znaleziono dwa dni potem.
Upuścił strzępki liścia i wytarł ręce o spodnie.
- Edward wini mnie za ich śmierć. Nie musi. Sam siebie
obwiniam. Gdybym zrezygnował z kariery sportowej od
razu, kiedy po raz pierwszy Anna mnie o to poprosiła,
obie by żyły... Ale ja egoistycznie nie chciałem tego
zostawić... - Spojrzał na Kristine pustym wzrokiem. -
Koniec historii.
Mogłaby mu powiedzieć tyle rzeczy. śe był bardzo
młody. śe zamierzał porzucić coś, co kochał, dla dobra
ż
ony i dziecka. śe nie może się winić za zejście lawiny.
Ale milczała. Nie próbowała go też dotknąć. Była prawie
pewna, że odepchnąłby ją tak, jak Edward odepchnął
jego. Powiedziała tylko zdawkowo:
- Dzięki, że mi o tym opowiedziałeś. Bardzo, bardzo ci
współczuję.
Spojrzał na nią uważniej, jakby zaczął wracać do
rzeczywistości.
- Współczujesz, no, tak. Dzięki. Jesteś zupełnie inna od
niej, Kristine. Nie wyobrażam sobie Anny broniącej się
przed parą zbirów nożyczkami do paznokci.
- Ale kiedy mówię ci, jak bardzo się boję, przypominam
ci ją. To miałeś na myśli, mówiąc o powtarzaniu się
historii.
Chociaż przytaknął, jego spojrzenie straciło ostrość.
- Wracajmy na kemping. Jestem w kiepskim nastroju i
potrzebuję samotności za kierownicą. Jedźmy na
wycieczkę.
- Możemy wyjechać z Ulvik teraz, jeśli zechcesz.
- Nie, skoro już tu się znalazłem, wolę zostać.
W kwadrans później już go nie było. Kristine poszła
popływać, zwiedziła wioskę i zjadła samotną kolację.
Położyła się do łóżka o dziesiątej trzydzieści i przez
następną godzinę leżała, nasłuchując. Przebudziła się z
ciężkiego snu o trzeciej nad ranem. Wyjrzała przez
moskitierę i zobaczyła, że jaguar jest zaparkowany obok
jej fiata. Lars wrócił.
Próbowała znów zasnąć, ale nie mogła uspokoić myśli.
W końcu wyślizgnęła się ze śpiwora i na bosaka
powędrowała nad brzeg wody. Usiadła na skale i
owinęła kolana koszulą nocną. Niebo było czyste i
gwiazdy migotały nad linią gór. Sierp księżyca wyglądał
jak namalowany. Drobne fale pluskały między skałami.
Słuchała ich szumu, zagubiona w myślach.
Przypominała sobie, jak Lars prosił o przebaczenie.
Chciała pomóc i wiedziała, że nie potrafi. Wiedziała
jeszcze jedno - skończyło się beztroskie podróżowanie.
Czy tego chciała, czy nie, Lars Bronstad stał się częścią
jej życia.
Pod nocnym niebem woda migotała jak obsydian. Nagły
powiew wiatru zburzył jej gładką powierzchnie i fale
hałaśliwie uderzały o brzeg. Jeśli pojedzie odwiedzić
dziadka, podróż stanie się jeszcze cięższa...
Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się z krzykiem,
omal spadając ze skały. Lars chwycił ją mocno i objął
ramionami.
- Myślałem, że usłyszysz. Wołałem cię.
- Byłam lata świetlne stąd - szepnęła niepewnie. Ramię
mężczyzny dotykało jej piersi, a kolano wbijało się w
jego nagie udo. Poczuła gwałtowne bicie serca. Jej oczy
pociemniały. Lars pocałował ją.
Zmysłowy głód wzburzył w niej krew. Tęskniła za tym
uczuciem, od kiedy pocałował ją na plaży w Mandal.
Teraz już nie chciała uciekać.
Pocałunek był długi, aż do utraty tchu. Potem usta Larsa
powędrowały wzdłuż szyi Kristine. Rozdarta między
podnieceniem a rzeczywistością, wyszeptała stłumionym
głosem:
- Lars, nie chcę, żebyś przestał mnie całować, ale jeśli
nie zejdziemy z tej skały, spadnę.
- To drobnostka - mruknął, przenosząc ją lekko na
trawę. Zsunął ramiączko koszuli i muskał ustami
obnażone ramię. Kiedy wsunęła dłonie w jego włosy,
dotknął jej piersi Słodko - gorzki spazm targnął ciałem
Kristine. Uniosła głowę i poczuła, że spogląda wprost w
dusze Larsa - poprzez pociemniałe oczy o głębi wód
fiordu.
- Chcę się z tobą kochać. Już się nic boję - wyszeptała.
Oboje byli prawie nadzy i oboje poddali się
zniewalającemu urokowi letniej nocy. Lars objął
Kristine. Teraz była gotowa na wszystko. Miała
wrażenie, że przez całe lata czekała, by pokochać tego
człowieka. Nagle puścił ją i postawił na nogi, trzymając
dłonie w mocnym uścisku.
- Umówiliśmy się, że podejmiemy te decyzję, kiedy nie
będziemy nawet w tym samym pokoju, nie mówiąc już o
trzymaniu się w ramionach - powiedział. - Poza tym
mam tu za dużo wspomnień, Kris... Nie chcę, żebyśmy
pierwszy raz byli ze sobą w tym miejscu. Jeszcze nie
teraz.
- Ale niedługo?
Jego palec sunął powoli od gładkiego policzka, przez
szyję, ku piersi, a oczy śledziły cień pragnienia na jej
twarzy.
- Tak. bardzo niedługo, Kris. Usiłowała nadać głosowi
lekki ton,
- Miałam kłopoty ze snem, dlatego wstałam -
powiedziała. - Ale teraz chyba nie będzie lepiej. Zaśmiał
się.
- Nie proponuję, że będę cię trzymał za rękę, gdy
będziesz zasypiać, bo oboje wiemy, do czego by to
doprowadziło.
- W takim razie dobranoc, Lars. Na moment oparła
dłonie na jego nagiej, rozgrzanej piersi, wspięła się na
palce i pocałowała go w usta. W odpowiedzi przyciągnął
ją mocno do siebie i objął tak, jakby nie było jutra ani
wczoraj, tylko ta jedna, jedyna chwila, jakby oznajmiał,
ż
e należy do niego. Marzyła, aby być gdziekolwiek, byle
nie w Ulvik. W każdym innym miejscu, gdzie by jej od
siebie nie odsunął. - No, to tyle w kwestii dobrych
intencji - mruknął. - Nie zawsze będziemy w Ulvik -
zaznaczyła. - Przysięgam, że nie pragnąłem żadnej
kobiety tak bardzo, jak ciebie teraz.
Kristine zrozumiała, że zaznał w życiu równie wiele
samotności, co ona. i oczy zaszły jej Izami. Uśmiechnęła
się blado, lecz nie miała odwagi znów go dotknąć, więc
pospieszyła do namiotu. Kilka minut później usłyszała
zgrzyt suwaka, gdy Lars wchodził do swojego namiotu.
Fale obijały się o skały, wiatr czesał trawy, a Kristine nie
mogła zasnąć z tęsknoty za mężczyzną, który leżał
zaledwie parę metrów od niej.
Noc ustąpiła różanemu światłu świtu. Ptaki rozśpiewały
się, jakby nigdy wcześniej nic widziały wschodu słońca.
Kristine naciągnęła śpiwór na głowę i po raz kolejny
zacisnęła powieki. Kiedy w końcu zasnęła, przyśniło się
jej, że znajduje się na tonącym promie. Obudziła się,
zlana potem. Ktoś niedaleko włączał motor i ten hałas
rozbudził ją do końca.
Przebrała się w kostium kąpielowy. Była zmęczona i
sfrustrowana. Jej frustracja sięgnęła zenitu, kiedy
zobaczyła Larsa wracającego z kąpieli. Woda ściekała
mu z włosów. Uśmiechnął się do niej radośnie.
- Woda jest świetna.
- Mam nadzieję, że jest zimna - powiedziała, odwracając
głowę od widoku jego nagiej piersi.
- Wiesz, mój brat ma chatę w Vetlefjord i wyjechał do
Danii na dwa tygodnie! - krzyknął za nią.
- Jak daleko stąd do Vetlefjord?
- Moglibyśmy dotrzeć tam wieczorem, jeśli złapiemy
promy.
- Spałam tylko parę godzin i chyba padnę, jeśli się
wreszcie nie wyśpię - ziewnęła.
- To bardzo ładna chata, Z wygodnymi łóżkami.
- Wystarczy jedno. I nie mów mi, że zachowuję się jak
zepsuty dzieciak. Wiem o tym.
- Kiedy się złościsz, masz oczy zielone jak kotka.
Otwarcie śmiał się z niej. Poczęstowała go paroma
dosadnymi słowami, których nauczył ją Andreas, i
poszła się wykąpać Woda była wprawdzie zimna, ale nie
zdołała odpędzić senności.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po śniadaniu Kristine i Lars spakowali się i ruszyli w
dalszą drogę. Gdy dotarli do przystani, prom włośnię
wypływał z portu.
- Następny za dwie godziny - poinformował Lars. -
Przejdziemy się?
- Wolałabym się zdrzemnąć - odparła bez entuzjazmu,
odwracając twarz do słońca. - Przyjemnego spaceru. -
Ziewnęła przeciągle.
- Możemy nie dotrzeć dzisiaj do chaty. - Lars nie
odchodził od samochodu. - Kristine... - zaczął po chwili
z napięciem. - Nikogo nie pragnąłem tak mocno, jak
ciebie. I nigdy nie byłem tak bardzo niepewny uczuć
drugiej osoby.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, stała w milczeniu. Lars
popatrzył na nią z wyrzutem, odwrócił się na pięcie i
oddalił szybkim krokiem. Kristine zwinęła się na tylnym
siedzeniu, podłożywszy pod głowę zwiniętą kurtkę, i
zasnęła w ułamku sekundy.
Obudził ją ból głowy. Wysiadła, usiłując rozruszać
zesztywniały kark, gdy nagle za plecami usłyszała
znajomy głos:
- Kristine... c'est toi?
- Philippe! - wykrzyknęła, rozpoznając go. Podróżowali
razem przez pięć miesięcy. - Mówiłeś, ze się wybierasz
do Norwegii, ale nie przypuszczałam, że się spotkamy!
Siary kumpel chwycił ją w ramiona, okręcił dokoła i
ucałował w policzki.
- Widocznie los tak chciał - odparł ze śmiechem.
Stali przytuleni i Kristine musiała przyznać, iż zdążyła
już zapomnieć, jak piękne oczy ma ten chłopak. Mimo to
nie czuła w jego objęciach nawet ułamka tego, co czuła
przy Larsie.
- Dokąd jedziesz? - zapytała. - Jesteś sam?
- Zmieniłaś się - odpowiedział, przyglądając się jej
uważnie.
- Naprawdę? Czy ja wiem... - Zawahała się, widząc
nadchodzącego Larsa. - W każdym razie nie podróżuję
sama. O, mój towarzysz właśnie tu idzie. Nazywa się
Lars.
- Norweg? - Spojrzenie, jakim Philippe obrzucił Larsa,
było równie niechętne, jak chłodny był wzrok potomka
wikingów. - Oni są oziębli, Kristine. Nie mów mi, że
napaliłaś się na Norwega!
- Daj spokój! - syknęła, nie zamierzając wyjaśniać, jak
bardzo pragnie tego konkretnego Norwega. - Jesteśmy
przyjaciółmi, to wszystko.
- To dlaczego on patrzy tak, jakby chciał mnie
poćwiartować i rzucić rybom na pożarcie?
- Chodź, przedstawię was sobie. - Przeczesała palcami
zwichrzone włosy, ignorując pytanie.
- Dobry pomysł. - W oczach Philippe'a pojawił się
tajemniczy ognik. - Muszę sprawdzić, czy ten wiking
jest wystarczająco dobry dla ciebie.
Kristine podeszła do Larsa, siląc się na uśmiech.
- Lars, poznaj Philippe'a. Opowiadałam ci o nim - to on
nauczył mnie sztuczki z nożyczkami do paznokci.
Philippe Aubin, Lars Bronstad.
Francuz skłonił się sztywno.
- Kristine i ja podróżowaliśmy razem przez wiele
miesięcy. To wspaniała dziewczyna.
- Całkowicie zgadzam się z tą oceną - odparł Lars z
wymuszonym uśmiechem.
- Jak się poznaliście? - zagadnął Philippe podejrzliwie.
Kristine opowiedziała przygodę z klaunami.
- Dzięki chwytowi, którego cię nauczyłem, nie
potrzebowałaś pomocy - zaznaczył, tak jak się
spodziewała.
W oczach Larsa pojawił się szatański ognik. Swobodnie
oparł rękę na ramieniu Kristine.
- Fakt, dobrze ją uczyłeś. Kiedy się zjawiłem, nie
miałem już nic do roboty.
Philippe był wystarczająco bystry, by zauważyć, że
zadrżała pod dotykiem Larsa. Wyprostował się, a jego
mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę -
wtrąciła pospiesznie. - Mam nadzieję, że się
zaprzyjaźnicie.
Philippe oderwał wzrok od Larsa i posłał Kristine
czarujący uśmiech.
- Byłoby cudownie powspominać stare czasy. Pamiętasz
Daniela i Suzette? Podróżujemy razem, rozbiliśmy się na
noc na Kaupanger, tam, dokąd płynie prom. Chcemy
wieczorem upiec steki na ognisku. Przyłączycie się do
nas? - rzucił rywalowi wyzywające spojrzenie.
- Wspaniały pomysł, prawda, Lars? - zachwyciła się
Kristine pewna, iż dzięki wspólnej kolacji na pewno nie
dotrą do chaty.
- Bien. - Philippe nie czekał na odpowiedź Larsa. - No
to spotkamy się na miejscu. Nadpływa prom.
Kristine podskoczyła, spłoszona przeszywającym
dźwiękiem syreny. Philippe posłał Larsowi zwycięskie
spojrzenie i odszedł.
- Zdecyduj się, panno Kleiven: chcesz w końcu iść ze
mną do łóżka, czy nie? - warknął Lars.
- Nie spałam z Philippe'em.
- Bo tego nie chciał!
- Nie, ja nie chciałam!
- Dobrze, pojedziemy do chały jutro. Tam są dwie
sypialnie i hamak. Sama zdecydujesz, gdzie zamierzasz
spać. Nie mam zwyczaju zapraszać do swojego łóżka
osób, które nie mają ochoty być tam ze mną,
- Spóźnimy się na prom - powiedziała chłodno.
- Jasne, nie możemy ryzykować, że nie zdążymy na
wspaniałą kolację w towarzystwie namiętnego
Francuzika!
- Jesteś zazdrosny - stwierdziła z rozbawieniem. -
Zupełnie niepotrzebnie.
- Jestem zły, sfrustrowany i nie wiem, co mam o tym
wszystkim myśleć. Jeśli chcesz do tej listy dodać
zazdrość, bardzo proszę, nie krępuj się. - Pocałował ją
krótko, ze złością, po czym szybkim krokiem ruszył w
stronę samochodu. Kristine przez dobrą chwilę stała
otumaniona, niezdolna do żadnego ruchu.
Kolacja z Philippe'em nie była koszmarem, jakiego
obawiała się Kristine. Lars starał się być przyjacielski, a
dobre wino zrobiło swoje. Wyśmienite pieczyste i
wspólne śpiewanie przy akompaniamencie gitary
wprowadziło wspaniałą atmosferę. Przez cały wieczór
Lars nie poświęcał swojej towarzyszce więcej uwagi niż
pozostałym uczestnikom spotkania, aż Philippe w końcu
zwątpił, czy rzeczywiście są kochankami.
Gdy późnym wieczorem szli spać - każde do własnego
ś
piwora - Lars nie pocałował Kristine na dobranoc.
Pojęła, że pragnie konsekwentnie dotrzymać zasady, w
myśl której Kristine sama zadecyduje, czy będzie dzielić
z nim łóżko. Zrozumiała jeszcze coś: jeśli zdecyduje się
na to, Lars nie odejdzie z jej życia. Już nigdy nie będzie
wolna i niezależna. Czy tego właśnie pragnie? Czy jeden
człowiek może sprawić, iż zapomni o swoich
postanowieniach?
Ranek przywitał ich ciepłą, słoneczną pogodą. Gdy
pakowali bagaże, Kristine ostrzegła:
- Będę jechała dość wolno. Wczoraj coś się działo z
silnikiem.
- Mogliśmy zatrzymać się na przegląd w Balestrand.
Mechanicy kosztują, pomyślała niechętnie.
- Już niedaleko do Fjaerland, prawda? Może ktoś z
rodziny pomoże mi naprawić tego grata. - Mówiła te
słowa z nadzieją, choć równie dobrze rodzina mogła jej
nie wpuścić do domu.
- Więc jednak zamierzasz odwiedzić dziadka?
- Chyba tak - westchnęła. - Muszę się dowiedzieć,
dlaczego ojciec wyjechał stąd dwadzieścia lat temu. Sam
nigdy mi tego nie powie. Pamiętam, jak na samym
początku naszego pobytu w Kanadzie, kiedy byłam
jeszcze bardzo mała, przyszedł list ze ślicznym
znaczkiem, a tata podarł go na drobne kawałeczki.
Mama zanosiła się płaczem. Nigdy nie lubiła Kanady i
nadal źle się tam czuje. Jedyny kontakt, jaki ma z
Norwegią, to kartka świąteczna, którą co roku wysyła do
matki Haralda.
- W takim razie powinnaś tam jechać - powiedział czule
Lars. - Ale to nie będzie proste. Kristine.
- Nic nie jest proste! - wybuchła. - Gdy tak na mnie
patrzysz, mam ochotę kochać się z tobą na tylnym
siedzeniu samochodu. Wystarczy, że znikniesz na
chwilę, a znów nachodzą mnie wątpliwości. Mam dosyć!
- Do tej pory nie myślałaś o jutrze. Teraz przyszedł czas
na decyzję, jak chcesz spędzić resztę życia. Nie
ukrywam, że chciałbym, abyś ją podjęła, lecz takie
zmiany zawsze są przerażające. Decyzja należy do
ciebie. Ja poczekam. Kristine.
- To, że pójdę z tobą do łóżka, nie zmieni mojego życia!
- Obyś się nie zdziwiła, jeśli się okaże, że jednak
zmieni. - Ciepły tembr jego głosu sprawiał, iż nie była w
stanie spokojnie ciągnąć tej rozmowy.
- Jedźmy już, dobrze?
- Jedź przodem. Gdybyś tylko miała jakieś problemy z
silnikiem, daj znak i zjedź na pobocze - zaproponował,
rozkładając atlas na masce auta.
Kristine obserwowała wodzące po mapie pałce i
wydawało się jej, że czuje ich dotyk na własnych
piersiach. Usiłowała skupić wzrok na czerwonych i
ż
ółtych wstążkach dróg, poprzecinanych błękitem
fiordów.
- Tutaj wsiądziemy na prom i przedostaniemy się na
drugą stronę fiordu, by zaraz potem znów skierować się
na północ - zakończył Lars.
- W porządku. - Wsiadła do samochodu i uruchomiła
silnik.
Jechali drogą wykutą w stromych zboczach gór
otaczających fiord. Widoki, zapierające dech w
piersiach, pozwoliły Kristine na krótko zapomnieć o
dręczących ją wątpliwościach. Oślepiająco białe, lodowe
czapy na szczytach kontrastowały z kwitnącymi poniżej
polami różowych goździków, chabrów i stokrotek. W
dole cieszyły oko błękitne wody fiordu.
Po krótkiej przeprawie promowej ruszyli w dalszą drogę.
Stromy podjazd zdawał się nie mieć końca i Kristine z
rosnącym niepokojem obserwowała wskaźnik
temperatury silnika. Droga niczym wąż wiła się
serpentynami po zboczu. W duchu przekonywała samą
siebie, że dojedzie do Fjaerland, a tam spotka ją
ż
yczliwe przyjęcie. Pragnęła wierzyć, iż dziadek, który
przed laty wyrzucił syna z domu, chętnie pozna
kanadyjską wnuczkę.
Silnik ciężko pracował na wysokich obrotach, a Kristine
ze zgrozą odnotowywała kolejne znaki ostrzegające o
ostrych zakrętach i stromych wzniesieniach. W lusterku
wstecznym raz za razem pojawiał się i znikał trzymający
się w bezpiecznej odległości jaguar. Gdy wreszcie
dotarli na szczyt, otworzyła się przed nimi zapierająca
dech w piersiach panorama. Aż po horyzont ciągnęły się
wysokie, surowe szczyty. Kristine, urzeczona dzikim
krajobrazem, w ostatniej chwili zauważyła ostry zakręt
zaczynającego się stromego zjazdu. Z całej siły wcisnęła
pedał hamulca, lecz wóz nie zmniejszył prędkości. Mimo
iż odruchowo zredukowała bieg, auto weszło w zakręt
zdecydowanie za szybko. Pisk opon zlał się z trąbieniem
klaksonu nadjeżdżającego z przeciwka samochodu.
Przy kolejnej próbie pedał bez najmniejszego oporu
wcisnął się aż do podłogi. Mimo prędkości zredukowała
bieg do dwójki. Miała wrażenie, że skrzynia biegów za
chwilę rozpadnie się na kawałki. Wóz zaczął
podskakiwać jak znarowiony koń.
Zza skal wyłonił się następny zakręt, zawieszony nad
urwiskiem. Ogarnęły ją mdłości. Za wszelką cenę
pragnęła przezwyciężyć panikę. Wrzuciła jedynkę i
szarpnęła ręczny hamulec. Samochód zatańczył na
drodze. Kristine ujrzała zbliżającą się z drugiej strony
ciężarówkę. Z całej siły chwyciła kierownicę, modląc
się, by fiat dał się sprowadzić na drugą stronę. Gdy auto
posłusznie skręciło, przed oczami Kristine ukazała się
ponura, szara ściana skalna. Chwytając się kierownicy
niczym koła ratunkowego, zdołała jeszcze pomyśleć:
Boże, dlaczego byłam tak głupia, by ani razu nie kochać
się z Larsem - po czym zacisnęła powieki w oczekiwaniu
na uderzenie.
Usłyszała przeraźliwy huk, zgrzyt blach, dartych przez
skały, brzęk tłuczonego szkła... A potem zapadła
dzwoniąca w uszach cisza.
Przez rozbitą przednią szybę do wnętrza wozu wdarły się
brzozowe gałązki. Kristine podniosła rękę, by je
odgarnąć, i zobaczyła krew na mankiecie bluzki.
Krwawię, pomyślała. A więc żyję. W bocznym okienku
pojawiła się trupioblada, znajoma twarz. Lars. O coś
pytał, lecz nie potrafiła zrozumieć słów. Chce wiedzieć,
czy nie jest ranna? Jak ma mu odpowiedzieć, skoro sama
nie wie?
Lars rozpoczął walkę ze stawiającymi opór drzwiami. Po
serii zgrzytów i pisków otworzyły się wreszcie z
łomotem, który przyprawił Kristine o atak paniki. Lars
odpiął pasy i powolutku, ostrożnie, wyciągnął ją z
samochodu. Poczuła przeszywający ból w nadgarstku i
w kolanie. Oparłszy bezsilnie głowę na jego piersi,
oddychała ciężko.
Lars odwrócił się i biegiem począł się oddalać od
rozbitego auta. Półprzytomna z bólu wymamrotała słowa
protestu, gdy nagle z tyłu dobiegł ich huk
przypominający uderzenie pioruna. Lars stanął w
miejscu, a gdy się odwrócił, oczom Kristine ukazał się
wrak fiata w chmurze czarnego dymu i płomieni.
- Dzięki Boga, że jechałem tuż za tobą - wyszeptał Lars
zbielałymi wargami.
Kristine zamknęła oczy, wsłuchując się w rytmiczne
bicie jego serca.
Leżała sama, w obcym, bardzo przytulnym pokoju.
Ś
ciany były pomalowane na bladoróżowo, a przez
wysokie okna wpadało ciepłe złociste światło. W
powietrzu unosił się zapach róż.
Chata? Nie, zdecydowanie nie. Nie miałaby tak
wysokiego sufitu i eleganckiego wystroju.
Leżała płasko na plecach na szerokim małżeńskim łożu,
w pościeli pachnącej słońcem i letnim wiatrem. Ręce
spoczywały płasko na kocu, jeden z nadgarstków miała
zabandażowany. Głowa pękała jej z bólu. a gdy
usiłowała zmienić pozycję, poczuła, że cała jest bardzo
obolała. Otworzyły się drzwi. Wszedł Lars.
- Gdzie jesteśmy? - Głos miała słaby, skrzekliwy.
- Obudziłaś się! - wykrzyknął radośnie i w paru susach
znalazł się przy łóżku. Ostrożnie przysiadł na krawędzi.
- Lekarz naszpikował cię środkami przeciwbólowymi.
Powiedział, że obudzisz się dopiero wieczorem.
- Lekarz? Ja... - Nagle przypomniała sobie, co się
wydarzyło. - Samochód... hamulce wysiadły... Och,
Lars, tak się bałam, myślałam, że zginę!
Kristine uniosła się na poduszkach, wyciągnęła do niego
ręce. Przytulił ją, pozwalając wyrzucić z siebie cały
bezmiar strachu, jaki przeżyła w ciągu kilku chwil
poprzedzających wypadek. Nagle podniosła głowę i
spojrzała mu w oczy.
- Uratowałeś mi życie - szepnęła. - Tak, już pamiętam,
samochód wybuchł, prawda? Bałeś się, że to może
nastąpić, dlatego starałeś się jak najszybciej mnie
wydostać. - Nagły dreszcz wstrząsnął jej ciałem. - Lars,
jak ja ci mam dziękować? Czy kiedykolwiek zdołam ci
się odwdzięczyć?
- Nie musisz mi dziękować, Kristine. - Jego głos drżał
ze wzruszenia. - Wystarczy, że jesteś tu ze mną.
- Wiesz, o czym myślałam, zanim samochód się rozbił?
- przerwała drżącym głosem. - śe byłam głupia i... nie
kochaliśmy się. Bałam się... że już za późno... - Łzy
napłynęły jej do oczu.
- Powinnaś odpoczywać, a o kochaniu się zapomnij na
jakiś czas - powiedział takim tonem, jakim mówi się do
małego dziecka. - Masz stłuczone kolana i nadgarstek, a
na ciele piękną kolekcję siniaków. Jutro pojedziemy do
chaty, tam spokojnie wydobrzejesz.
- A gdzie teraz jesteśmy?
- W najlepszym hotelu w Balestrand. Nawet nie próbuj
dyskutować o kosztach.
Zdołała się roześmiać.
- Nie ma obawy, nie mam siły się kłócić. Czy jest już
wieczór? - Przytaknął. - Zostaniesz ze mną na noc?
- Obsługa przyniesie dodatkowe łóżko, abyśmy mogli
spać w jednym pokoju. A, jeszcze jedno - nie martw się
o swoje rzeczy: facet, który jechał za nami, zdążył
wyciągnąć twój plecak z płonącego wraku.
Gdy pochylił się, by poprawić poduszki. Kristine
wyszeptała:
- Lars, nie udało ci się uratować Anny i dziecka, ale
zdołałeś uratować moje życie.
W milczeniu bawił się jej szczupłymi palcami.
- Kiedy wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem twój wóz,
rozbity o skały, pomyślałem, że ciebie także straciłem.
Nic wytrzymałbym takiego cierpienia, Kristine.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wyczerpana opadła
na poduszki.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W cztery dni później Kristine leżała w hamaku
rozwieszonym na ganku chaty należącej do brata Larsa.
W oddali lśnił bielą w promieniach słońca lodowiec
Veggebreen,
Lars ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. Nawet kiedy
przyrządzał posiłki, obserwował ją przez kuchenne okno.
Zmieniał Kristine opatrunki i trzymał za rękę, gdy
budziła się z krzykiem w nocy. Skaleczenia na kolanach
goiły się. a posiniaczone ciało mieniło się wszystkimi
odcieniami żółci, fioletu i zieleni. Rano po raz pierwszy
poszła popływać w jeziorze za chatą. Szok, przeżyty
podczas wypadku, osłabił ją znacznie bardziej, niż
przypuszczała. Teraz, gdy czuła się lepiej, znów zaczęta
się zastanawiać nad sobą i Larsem. W chwilach
zwątpienia martwiła się, że nie jest już dla niego
wystarczająco atrakcyjna. Coś w głębi duszy
podpowiadało jej jednak, że nie ma powodu, by się
martwić. Dobrze pamiętała rozmowę podczas
oczekiwania na prom w Gudvagen. Czuła, że to ona
musi zdecydować, czy i kiedy chce się z nim kochać.
Wypadek pozwolił jej zrozumieć, co jest naprawdę
ważne w życiu. Dostała od losu drugą szansę. śałowała,
ż
e podczas ich pierwszego razu Lars będzie musiał
oglądać szwy i siniaki, lecz była już zmęczona
czekaniem.
Sycząc z bólu, wstała z hamaka i wolnym krokiem
poszła do kuchni. Przywitała Larsa promiennym
uśmiechem.
- Kiedy kolacja?
- Za pół godziny - odparł, z krytyczną miną wpatrując
się w sos. Krótkie szorty i wycięty podkoszulek, które
miał na sobie, utwierdziły Kristine w przekonaniu, iż
podjęła właściwą decyzję.
- Wezmę prysznic.
- Idź, idź.
Urażona faktem, że nie zwraca na nią uwagi, podreptała
do łazienki. Wzięła prysznic i umyła włosy, po czym
owinięta ręcznikiem wróciła do sypialni. Podsuszyła
włosy, pozwalając im niesforną falą opaść na
posiniaczone czoło. Przez następne dwadzieścia minut
nakładała na twarz staranny makijaż. Włożyła sukienkę
w kolorze morskim, prezent od Gianetty, pomalowała
paznokcie u rąk i nóg i włożyła sandałki na obcasach.
Usłyszała z kuchni wołanie Larsa. Zawahała się przez
chwilę. Sukienka zakrywała co prawda pokaleczone
kolana, lecz ogólnie zasłaniała bardzo niewiele. Nie była
pewna, czy znajdzie w sobie tyle odwagi, by się w niej
pokazać. Zerknęła w lustro, ćwicząc uwodzicielski
uśmiech, i ruszyła w stronę kuchni, usiłując nie zważać
na ból, jaki sprawiało jej chodzenie na wysokich
obcasach.
Lars nakrywał do stołu z takim zapałem, że nawet jej nie
zauważył. Wzięła świece z kominka, zaniosła na stojący
pod oknem stół, a potem szybko wymknęła się do
ogrodu, by zerwać kwiat jednej z pnących dzikich róż
rosnących wokół chaty. Gdy wróciła. Lars z łomotem
postawił na stole garnek, który trzymał w rękach.
- O mój Boże! - wyszeptał z zachwytem.
Stała na progu z różą przyciśniętą do piersi, ubrana w
turkusową sukienkę odsłaniającą delikatną biel ramion.
Zaróżowione policzki podkreślały wyrazisty błękit oczu.
Po chwili Lars zdołał otrząsnąć się z osłupienia.
- Kolacja tak prędko nic ostygnie. Czy możesz chwilę
poczekać?
- Jasne - odparła, zastanawiając się, co zamierza zrobić.
Lars skokiem przemierzył przedpokój i zniknął w swoim
pokoju.
Kristine odniosła garnek z powrotem do kuchni i nalała
sobie kieliszek schłodzonego białego wina. Serce waliło
jej jak oszalałe. Nie ulegało wątpliwości, że zrobiła na
Larsie wrażenie. Wstawiła różę do wazonu i stanęła w
oknie. Podziwiała rozległy widok na górskie szczyty i
błękitne jezioro, usiłując zapomnieć o zdenerwowaniu.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos zbliżających się kroków.
Gdy się odwróciła, zobaczyła, że Lars także się przebrał.
Miał na sobie zamszowe spodnie i koszulę z długim
rękawem. Wilgotne włosy opadały mu na czoło.
Podszedł do Kristine i przycisnął wargi do jej dłoni.
- Nigdy nie potrafię przewidzieć, jaki będzie twój
następny ruch - powiedział cicho.
Odgarnęła mu włosy z czoła, dostrzegła namiętny błysk
W oczach i uśmiechnęła się.
- A więc nadal mnie pragniesz.
- Miałaś co do tego wątpliwości?
- Tak się tylko zastanawiałam.
- A zatem ukrywanie własnych uczuć wychodzi mi
lepiej, niż się spodziewałem. Chciałbym, abyś była
pewna swojej decyzji.
- Jestem pewna. - Twardniejące pod delikatną tkaniną
sutki potwierdzały prawdziwość jej słów. - Nalać ci
wina?
- Chwileczkę. - Zamknął jej usta długim, gorącym
pocałunkiem. Drżąc z emocji, czuła, jak jej wargi
instynktownie odpowiadają na każdy ruch jego warg, jak
spragnione bliskości ciało tonie w jego objęciach.
Gdy Lars podniósł głowę, jego roziskrzone oczy
wyrażały coś więcej niż tylko żądzę - były pełne
czułości.
- To twój pierwszy raz. Chcę. żebyś go nigdy nie
zapomniała. I pamiętaj - dodał z mocą - nie musisz się
niczego obawiać.
Kristine nalała mu wina i wzniosła swój kieliszek.
- Za nasze zdrowie!
Zachodzące za górskimi szczytami słońce było niemym
towarzyszem ich kolacji. Na stole płonęły świece, cicho
grała muzyka. Rozmawiali, trzymali się za ręce i pieścili
pełnymi uczucia spojrzeniami. Po kolacji Lars poprosił
Kristine do tańca. Zarzuciwszy mu ramiona na szyję,
rozkoszowała się delikatnym dotykiem jego
spragnionych dłoni. Czuła, jak pożądanie wzbiera w niej
niepohamowaną falą.
W pewnej chwili Lars porwał Kristine w ramiona i
zaniósł do sypialni. Jednym ruchem zsunęła sandały.
Lars ściągnął koszulę. Poczuła na plecach ciepły dotyk
jego palców rozpinających suwak sukienki. Zsunął
paseczki podtrzymujące tkaninę na ramionach i
rozgrzanymi dłońmi objął jej piersi. Westchnęła z
rozkoszy i zaczęła na oślep szukać jego ust. Lars
powtarzał jej imię w dzikiej litanii namiętności.
Sukienka zsunęła się po biodrach Kristine i opadła
bezładnie na ziemię. Dumna z własnej nagości,
odwróciła się ku Larsowi, by zobaczyć w jego oczach
podziw, żądzę i... coś jeszcze.
- Coś nie tak. Lars? Potrząsnął głową.
- Jesteś taka piękna! I tak wiele chcesz mi dać.
Wiedziała, że mówi nie tylko o niej, lecz takie o zmarłej
ż
onie, lecz zrozumiała, że nie pora zadawać pytania.
- Nietrudno jest dawać komuś, kto chce brać - odparła,
rozpinając mu spodnie.
Za moment stał przed nią nagi. Gdy już leżeli na łóżku,
zapewnił szeptem;
- Będę tak delikatny, jak to tylko możliwe, elskling.
- Chcę być z tobą tu i teraz - odparła, ujmując jego
twarz w dłonie.
Najbliższe minuty należały do niej. Zapominając o
niedawnych lękach i niepewności, pozwalała się wieść
kobiecemu instynktowi. Spragnionymi dłońmi muskała
ramiona i pierś Larsa, całując każdy centymetr jego
opalonego ciała. Gdy pewna siebie przywarła ustami do
jego warg, ich języki rozpoczęły dziki taniec. Nagle
oderwała wargi od jego poszukujących ust. Muskając
językiem jego twarz, dotarła do ucha. Lars wykrzyknął
jej imię. Kristine zawahała się.
- Nie podoba ci się? Mam przestać?
- Ależ nie! Jest naprawdę cudownie! Tylko boję się, że
sprawię ci ból.
Czuła, że gra na zwłokę, lecz nie potrafiła sobie
wytłumaczyć, dlaczego.
- Nie bój się, nie jestem aż tak delikatna. - Wiedziona
intuicją położyła jego dłonie na swoich piersiach.
Lars popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. Długo
tłumiony żar sprawiał, że był bliski eksplozji. Wilgotne,
rozgorączkowane wargi przywarty do śnieżnobiałej
skóry. Kristine jęknęła, zaskoczona nieznaną siłą tego
zmysłowego doznania. Ich ciała splotły się w ciasnym,
gorącym uścisku. Oddając się bogactwu nowych doznań,
odpowiadała pocałunkiem na pocałunek, pieszczotą na
pieszczotę. Gdy Lars odkrył delikatny kwiat jej
kobiecości, wiedział, że gotowa jest go przyjąć.
Nawet najgorętsze pragnienie nie zdołało zabić czułej
troski, jaką jej okazywał. Świadoma, że boi się sprawić
jej ból, objęła go rękami i przyciągnęła do siebie.
- Teraz, Lars, proszę - wyszeptała. - Teraz...
Wszedł w nią, śledząc w jej oczach wszystkie odcienie
uczuć - resztki lęku, krótki błysk bólu, a potem
narastający zachwyt i zdumienie, że można przeżywać
tak piękne chwile. Słowa przestały być ważne, bo
zagarnął ich rozkołysany wir namiętności.
Po raz pierwszy w życiu Kristine czuła pełnię swego
jestestwa; nareszcie była naprawdę sobą. Coraz
spieszniejszemu biciu serc towarzyszyły westchnienia,
które po chwili przerodziły cię w niepohamowane jęki
bezgranicznej rozkoszy. Nagle, gdy obojgu wydawało
się, że nie są w stanie sprostać narastającym emocjom,
ich ciałami wstrząsnął cudowny w swej potędze dreszcz
rozkoszy.
A potem, po szaleńczym sztormie, zapanowała wielka
cisza. Osiągnęli spokój. Kristine leżała na plecach,
nakryta rozpalonym ciałem kochanka. Oddech
mężczyzny powoli się uspokajał.
- Wszystko w porządku? - wyszeptał z twarzą wtuloną
w jej włosy.
- W porządku? - żachnęła się. - Dlaczego mnie nie
uprzedziłeś, jakie to wspaniałe przeżycie?
- Nie chciałem się przechwalać.
Twarz Larsa rozświetlił promienny uśmiech.
- Pewnie i tak bym nie uwierzyła. Uniósł się, prężąc
umięśniony tors.
- Czy było ci równie wspaniale jak mnie?
- A nie było tego widać? - zapytał z rozbawieniem.
- Cóż, nie mam porównania. Poza tym byłam dość
zajęta własną osobą.
Uśmiech zamarł mu na ustach.
- Tak Kris, było mi cudownie. Nie powinienem ci tego
mówić, ale... chcę, żebyś mnie zrozumiała. Kochałem
Annę, gdy się pobieraliśmy. Była piękną kobietą, czułą i
kochającą matką dla naszej córki. Lecz bała się
wszystkiego, nad czym nie mogła sprawować kontroli -
stromego zbocza, miłości - wszystkiego, co dzikie,
szalone i radosne. Przy niej nie mogłem być naprawdę
sobą, musiałem zapomnieć o własnych przyjemnościach,
zaspokajając wyłącznie jej potrzeby. W przeciwnym
razie zaczynała się bać, a ja bardzo nie chciałem sprawić
jej przykrości. Kristine leżała nieruchomo.
- Bałeś się ze mną kochać, prawda? Prawie tak samo jak
ja. - Współczuła mu głęboko.
- Niesłusznie. Jesteś odważna i namiętna, potrafisz dać
wiele. Dzięki tobie odzyskałem wiarę w siebie, min
kjaere elskling.
- Przy mnie możesz być sobą.
- Jestem sobą, Kristine. A następnym razem, gdy zagoją
się twoje rany, będę czuł się jeszcze bardziej wolny.
- Następnym razem? - zachichotała. - Ledwie zjedliśmy
obiad, a ty już myślisz o kolacji?
Ucałował ją w czoło i przytulił. Oparła mu głowę na
ramieniu i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, za oknem
ś
wieciło słońce. Upewniwszy się, że nie śni,
przeciągnęła się i zagadnęła kokieteryjnie:
- Nie przyniesiesz mi kawy do łóżka?
- Za chwilę. Najpierw daj całusa.
- Zgoda - odparła, prężąc się jak kotka.
- Zrób tak jeszcze raz, a będziesz miała kłopoty.
Niewiele myśląc, wyprężyła się z jeszcze bardziej
prowokującym wdziękiem. Lars zapomniał o
kontrolowaniu samego siebie, a Kristine o porannej
kawie.
Tydzień minął im w prawdziwie idyllicznej atmosferze.
Kristine była roześmiana. Ćwiczyła swój norweski. Po
siniakach nie pozostał nawet ślad. Lars gotował
wyszukane potrawy i naprawiał pomost nad jeziorem.
Nigdy dotąd nie widziała, by tyle się śmiał.
Kochali się codziennie, raz miłością, dziką i szaloną,
innym razem zaspokajając potrzebę czułości i
delikatności. Kochali się za dnia i przy świetle świec,
leżąc w hamaku i wsłuchując się w szum wiatru wśród
drzew. Kristine wiedziała, że nigdy nie zapomni
człowieka, który nauczył ją kochać i być kochaną.
Obserwując Larsa, z radością zauważyła pogodną stronę
jego duszy. Wygłupia! się i dowcipkował. Doskonale się
razem bawili. Była pewna, że jej rodzicom nigdy nie
było dane przeżyć niczego podobnego. Czuła ponadto,
ż
e Lars powoli wyzwala się spod władzy dręczących go
demonów przeszłości.
- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła pewnego dnia
przy kolacji. - Wiem, że jeździłeś na nartach, startowałeś
w zawodach, a teraz zajmujesz się majątkiem babci. Ale
musisz przecież robić coś jeszcze.
- Zawsze marzyłem o zdobyciu licencji pilota. - Utkwił
zamyślony wzrok w kieliszku wina, obserwując odblask
ś
wiecy, tańczący po jego szklanych ściankach. - Po
ś
mierci Anny i Elisabet zapisałem się na kurs. Gdy
wylatałem odpowiednią liczbę godzin, pojechałem za
ocean i zatrudniłem się w małej firmie przewozowej,
specjalizującej się w dostarczaniu żywności uchodźcom
wojennym i ofiarom susz. Często latałem w
niebezpiecznych misjach i bardzo mi to odpowiadało.
Nie podejmowałem niepotrzebnego ryzyka, gdy miałem
ludzi na pokładzie, ale gdyby mnie zestrzelono... chyba
nie miałbym im tego za złe.
- O rany, a pomyśleć, że gdy się poznaliśmy, miałam cię
za bezczynnie czekającego na spadek lowelasa!
- Po pewnym czasie zaproponowano mi pracę w firmie
inżynieryjnej, która zajmowała się rozwojem Trzeciego
Ś
wiata. Mieli bardzo rozsądne projekty, które dawały
szansę rzeczywistej poprawy warunków życia. Z Malezji
przeniosłem się do Brazylii. Właśnie kończyliśmy pracę
nad kolejnym projektem, gdy bestemor dostała wylewu.
Wróciłem do domu, a w niecały miesiąc później
poznałem ciebie.
- Zamierzasz wrócić do Brazylii?
- Starałem się o pracę przy ONZ i dostałem ją. Czeka
mnie mnóstwo podróżowania. - Posłał Kristine pełne
ciepła, poważne spojrzenie. - Spodobałoby ci się.
Nie była pewna, co Lars ma na myśli. Nagłe dotarło do
niej, że prędzej czy później będą musieli przerwać
trwającą od przeszło tygodnia idyllę. Wstała z ponurą
miną.
- Zebrałam trochę poziomek, chcesz spróbować?
- Znów uciekasz.
- Nie, po prostu póki mogę, wolę żyć teraźniejszością.
- Musimy kiedyś porozmawiać o przyszłości - nie
ustępował.
- Ale nie teraz. Jeszcze nie - rzuciła, znikając za
kuchennymi drzwiami.
Wiedziała, że przyszłość coraz natarczywiej puka do ich
drzwi. Za dzień, dwa przyjedzie tu brat Larsa i będą
musieli opuścić chatę. Fjaerland, przypomniała sobie.
Muszę tam pojechać i dowiedzieć się, czy dziadek
zechce ze mną rozmawiać. Jeśli nie, będę musiała wrócić
do Oslo, a to nie będzie proste. Nie mam samochodu ani
pieniędzy, a nie zamierzam pozostać na utrzymaniu
Larsa.
Mimo iż Lars zajął się sprawą należnego odszkodowania
za samochód, Kristine nie liczyła na dużą sumę. Musiała
znaleźć pracę lub wrócić do domu.
Kątem oka zobaczyła, że Lars idzie w jej stronę.
- Zawieziesz mnie do Fjaerland? - zapytała, zanim
zdążył się odezwać.
- Kiedy?
- Jutro.
- Nie musimy jeszcze wyjeżdżać.
- Muszę się dowiedzieć, czy dziadek będzie chciał się ze
mną zobaczyć, czy nie. - W jej głosie zabrzmiał tak
dobrze mu znany, uparty ton.
- A jeśli poprosi, abyś została u niego na miesiąc?
Oczekujesz, że grzecznie się pożegnam i wrócę do Oslo,
napominając o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło?
- Lars, nie złość się. Było cudownie, ale przecież nic nie
trwa wiecznie. Muszę tam pojechać. Zrozum...
- Ależ rozumiem doskonale - wycedził przez zaciśnięte
zęby. - Zawiozę cię, lecz nie mogę, obiecać, że wrócę do
Oslo, kiedy tylko przestanę ci być potrzebny.
- Przestań! - głos Kristine załamał się. - Zupełnie
opacznie interpretujesz moje słowa. Jesteśmy
przyjaciółmi i wcale nic zamierzam znikać z twojego
ż
ycia.
- Jesteśmy kochankami, Kristine.
- Tak, jesteśmy! Ale twój brat wkrótce przyjeżdża, a ja
muszę jechać do Fjaerland. I kłócimy się po raz pierwszy
od prawie dwóch tygodni...
Objął ją czule i poprowadził w stronę hamaka.
- Tak, jeszcze tylko tego nie robiliśmy - szepnął.
Kristine uspokoiła się szybko, ukojona słodyczą jego
pocałunków.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Fjaerland. niewielka wioska, leżała na końcu długiego,
wąskiego fiordu o tej samej nazwie. Kristine od razu
zakochała się w tym malowniczym miejscu położonym
wśród gór. Z pokładu promu obserwowała farmy
wyrastające na niedostępnych skalnych półkach.
Otoczone drzewami, zdawały się oazami spokoju.
Przypomniały się jej opowieści o zwierzętach i dzieciach
trzymanych na postronku, by nie spadły w przepaść.
Wysoko nad ludzkimi siedzibami wznosiły się dumne,
tonące w chmurach czapy lodowców. Serce wioski
znajdowało się na zboczu lodowca Supphellebreen.
Radość, jaką sprawiało Kristine oglądanie drewnianych
domów, pomalowanych na czerwono stodół i starych
sieci porozwieszanych wzdłuż wybrzeża, zakłócały
myśli o ojcu, który dwadzieścia lat temu, targany
złością, uciekał z tego miejsca za ocean.
Gdy prom zacumował w porcie, Larsowi udało się
szybko dowiedzieć, że dziadek Kleiven mieszka wyżej,
w górach. Pojechali drogą wzdłuż rzeki, przez wąską
dolinę, w której leżało kilka farm.
- Podobno dom twojego dziadka jest żółty - powiedział
Lars, gdy mijali jedno z gospodarstw. - Powinniśmy być
już blisko.
Rzeczywiście, niedługo potem zza zakrętu wyłonił się
ż
ółty dom otoczony licznymi zabudowaniami
gospodarskimi. Kristine zauważyła z niepokojem, że
duży dziedziniec jest zastawiony samochodami.
- Jesteś pewien, że to tu?
- Raczej tak. Zdaje się, że trafiliśmy na jakąś
uroczystość. Może wolałabyś przyjechać tu później?
Kristine pokręciła przecząco głową. Cała wyprawa zbyt
wiele ją kosztowała i czuła, że jutro mogłaby nie znaleźć
w sobie dość odwagi, by przekroczyć tę bramę.
Lars skręcił na drogę prowadzącą ku zabudowaniom.
Dom dziadka był równie uroczy, jak inne, które mijali
po drodze. Fasadę zdobiły rzeźbienia, a po kamiennej
podmurówce pięły się róże. Na podwórku nie było widać
ż
ywej duszy. Kristine zerknęła na zegarek.
- Trochę za wcześnie na kolację. A jeżeli coś się stało?
- To wyjedziemy - odparł spokojnie Lars, parkując wóz,
w cieniu kępy drzew.
Kristine wzięła głęboki oddech.
- Chciałabym mieć już to za sobą - westchnęła,
wysiadając z samochodu.
Miejsce, w którym spędziła pierwsze lata swojego
dzieciństwa, powitało ją intensywnym zapachem róż.
Upewniwszy się, że Lars idzie z tyłu, weszła na
drewniane schodki i zapukała do drzwi.
Ze środka dochodził śmiech i odgłos ożywionych
rozmów. Kristine słyszała płacz dziecka, po czym męski
głos zawołał coś, czego nie zrozumiała, i usłyszała
odgłos kroków zbliżających się do drzwi. Siląc się na
uśmiech, wytarła spocone dłonie o spodnie.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i na progu stanął
postawny starszy mężczyzna w białej koszuli i wełnianej
kamizelce. Wyglądał na siedemdziesiąt kilka lat, miał
kędzierzawą, siwą brodę i wyraziste, błękitne oczy. Moje
oczy, pomyślała z niedowierzaniem. Była pewna, że stoi
przed nią Jakob Kleiven, jej rodzony dziadek. W jednej
chwili wyleciały jej z głowy słowa powitania po
norwesku, które miesiącami ćwiczyła.
- Jestem Kristine. Z Kanady - powiedziała drżącym
głosem po angielsku.
Gdy uśmiech zamarł na twarzy mężczyzny, uświadomiła
sobie, jak bardzo jest podobny do jej ojca. Z rozpaczą
pomyślała, że nie wpuści jej do środka i że na darmo
przejechała pół świata.
Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu. Niepewna, czy
dziadek mówi po angielsku, wybełkotała:
- Gustav Kleiven... d - datter.
- Czy sprowadza cię tu gniew? - zapytał Jakob Kleiven
płynnie po angielsku.
- Nie! - wykrzyknęła, zbierając odwagę do pytania,
które od lat pozostawało bez odpowiedzi. - A ty
gniewasz się na mnie?
- Nie, dziecino, ależ skąd... Przyjechałaś aż z Kanady,
ż
eby się ze mną zobaczyć?
- Od dwóch lat jestem w podróży. Ojciec nie wie, że tu
przyjechałam.
- Ach, Gustav... - Twarz mężczyzny pociemniała. -
Przez te wszystkie lata nie raz do niego pisałem, lecz
nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.
- Myślę, że niszczył listy - westchnęła, wspominając
kopertę z pięknym znaczkiem.
Jakob pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Ale ty nie jesteś Gustavem. Jesteś jego córką, która
przyjechała do mnie aż z Kanady. - Szeroki uśmiech
rozświetlił zasmuconą twarz. - Velkommen, Kristine,
velkommen. Witaj w moim domu.
Nagle znalazła się w ramionach dziadka. W oczach
starszego mężczyzny zakręciły się łzy. Jego koszula
pachniała krochmalem i tytoniem.
- Jesteś taka piękna - westchnął - i tak bardzo podobna
do ojca. Masz jego oczy, jego podbródek. Mój Boże.
Gustav... Złamał mi serce. Mój najstarszy, najdroższy
syn.
- Powiesz mi, dlaczego wyjechał?
- To ty nic nie wiesz? - zdziwił się Jakob.
- Tata nie chciał mi nic powiedzieć. Mama też nie.
- Ja ci wszystko opowiem. Ale nie teraz. - Uroczyście
ucałował ją w oba policzki. - Kristine, uczyniłaś mnie
dzisiaj szczęśliwym człowiekiem.
- Tak bardzo się bałam, że nie zechcesz ze mną
rozmawiać, wiesz? - wyznała, skrycie ocierając łzę.
- Chodź do środka! - Zaprosił ją gestem. - Mamy dzisiaj
małe przyjęcie. Wejdź i zaproś swojego przyjaciela -
dodał z uśmiechem.
Kristine przedstawiła Larsa. Jakob uścisnął mu dłoń, po
czym zwrócił się do wnuczki:
- Dziś są urodziny Margrethe, więc zgromadziła się cała
rodzina. Pewnie nawet nie przypuszczałaś, że od razu
wszystkich poznasz.
Salon, do którego ich wprowadził, był pełen ludzi. Jakob
w kilku krótkich słowach wyjaśnił zgromadzonym, kim
są nowi goście. Kristine w zakłopotaniu spoglądała na
uśmiechające się do niej twarze, by nagle z ogromną
ulgą wyłowić jedną, znajomą.
- Cześć, Haraldzie - przywitała się.
- Zastanawiałem się, kiedy tu dotrzesz - uśmiechnął się
jej kuzyn.
- Cieszę się, że jesteście razem - powiedział, zwracając
się do Larsa.
- To wy się znacie?! - wykrzyknął Jakob, żartobliwie
grożąc wnuczce palcem. - Jakim cudem?
- Poznaliśmy się w Oslo - wyjaśniła pospiesznie
Kristine. - Harald obiecał, że nie zdradzi ci, że jestem w
Norwegii. Naprawdę się bałam, że nie zechcesz ze mną
rozmawiać, bestefar.
- No i dotrzymał słowa. - Promienny uśmiech Jakoba
najdobitniej świadczył o jego szczęściu. - Chodź.
Kristine, przedstawię cię naszej szanownej rodzince.
Otoczyła ją gromadka rozgadanych ludzi. Chłopak
imieniem Iver wsunął jej do ręki kieliszek, a jakiś
rezolutny malec chciał koniecznie wiedzieć, czy
widziała polarnego niedźwiedzia. Niektórzy mówili po
angielsku, inni po norwesku, prosząc Larsa o
tłumaczenie. Harald narzekał, że Gianetta musiała
wyjechać do Genui i nie mogła mu towarzyszyć w
rodzinnym święcie.
Otumaniona Kristine upiła solidny łyk trunku i na
moment straciła oddech.
- Uważaj, to gorzałka, jest jak dynamit - szepnął jej
Lars. Jubilatka Margrethe podeszła do Kristine z małym,
może sześciomiesięcznym dzieckiem na ręku i nieśmiało
zaproponowała po angielsku:
- To Sonja, chcesz się z nią przywitać?
Kristine bez namysłu wzięła dziewczynkę na ręce.
Dziecko radośnie zamachało rączkami, a Kristine stanęło
przed oczami wspomnienie sprzed lat, gdy opiekowała
się młodszymi braćmi. Poczuła na plecach spojrzenie
Larsa. Przed laty przysięgała sobie, że nie będzie miała
dzieci. Teraz nic nie było jak dawniej.
Natłok wrażeń sprawił, że napięte nerwy nagle puściły.
Do jej oczu napłynęła fala łez. Zdezorientowani goście
przerwali rozmowy, nie wiedząc, jak się powinni
zachować. Kristine spiesznie oddała dziecko matce i
schroniła się w bezpiecznych ramionach Larsa, który
wyprowadził ja na podwórze.
Oślepiające słońce i ciepły powiew wiatru pomogły
Kristine odzyskać równowagę. Spacerowali wzdłuż łąki,
na której pasły się krowy, leniwie przeżuwając trawę.
- Wiesz - zaczął Lars spokojnie - kiedy patrzyłem, jak
tulisz tę małą w ramionach, przypomniała mi się
Elisabet. Ale nie tylko to; zrozumiałem, że chcę mieć
dzieci. I pragnę, abyś była ich matką.
Kristine niespokojnie wyszarpnęła rękę z jego dłoni.
- Nie, Lars, nie ja.
- Wiem, że kiedy trzymałaś Sonję, sama też o tym
pomyślałaś.
- Co nie znaczy, że tak musi być!
- Powiedziałem „kiedyś", Kris. Nie dziś, nie jutro. Może
za kilka lat.
- Jesteś jak lodowiec. Pochłaniasz mnie powoli, ale
nieustępliwie - prychnęła.
Uśmiechnął się figlarnie i ucałował jej rękę.
- Wracajmy do środka.
W czasie ich nieobecności na stole pojawiły się półmiski
z kanapkami, piwo i wino. Kristine dopiła wódkę i
postanowiła poukładać sobie w głowie rodzinne relacje.
Margrethe była siostrą Haralda. Ich matka, Mari, była
ciotką Kristine, jedyną osobą, która przez te wszystkie
lata utrzymywała kontakt z rodziną w Kanadzie. Knut i
Edvard to jej wujowie, a Iver był mężem Margrethe.
Kristine rozluźniła się i zadowolona z siebie próbowała
nawet rozmawiać po norwesku. Gdy Karoline, siostra
Jakoba, wniosła tort, Knut usiadł do pianina, a Edvard
wyciągnął skrzypce. Ucichły rozmowy. Zaczęły się
ś
piewy i tańce.
Nim się obejrzała, na dworze zapadł zmierzch. Około
północy Lars i Kristine rozstawili swoje namioty na łące
i poszli spać. Następnego dnia rano, kiedy rodzina
rozjechała się do swoich domów, ochoczo zabrali się do
pomocy w pracach polowych, których o tej porze roku
nie brakowało. Zajęci przerzucaniem siana, nie
zauważyli, że nadszedł kolejny wieczór. Jakob usiadł na
ganku w bujanym fotelu i zaprosił Kristine, by mu
towarzyszyła.
- Opowieść o tym, dlaczego Gustav wyjechał stąd, jest
krótka, ale smutna. Czy chcesz ją usłyszeć?
- Tak, dziadku. Mam nadzieję, że dzięki temu
zrozumiem moich rodziców...
- No cóż, Gustav nigdy nie lubił życia na farmie. Był
najstarszy i powinien odziedziczyć ziemię, ale on wolał
wy - jechać do Oslo. Mówił, że tutaj nic się nie dzieje.
Wyjechał do miasta, spodziewał się tam znaleźć
wspaniałą pracę. Po roku wrócił i nie chciał nam
powiedzieć, co się z nim przez ten czas działo. Potem
poznał śliczną Ninę, pobrali się i zamieszkali tutaj. Gdy
się urodziłaś, byłem szczęśliwy, bo miałem nadzieję, że
może Gustav wreszcie się ustatkuje. - Jakob ze smutkiem
pokiwał głową. - W tym czasie założył we wsi spółkę
zajmującą się rybołówstwem i uprawą roli. Został jej
skarbnikiem. Po dwóch latach wyszło na jaw, że kradł
pieniądze. Okradał ludzi z własnej wioski! Mój syn... -
głos Jakoba zadrżał - okazał się złodziejem.
Kristine siedziała bez ruchu.
- Strasznie się pokłóciliśmy - ciągnął dziadek. -
Chciałem, żeby pracował u mnie na farmie i zwrócił
zagrabione pieniądze. Roześmiał mi się w twarz, a dwa
dni później wyjechał, zabierając Ninę i ciebie.
Powiedział, że jedzie do Kanady i już nigdy tu nie wróci.
Po latach wszystko stało się jasne. Kristine w jednej
chwili pojęła, czemu jej ojciec tak bardzo nienawidził
sadów i farm, na których pracował, i czemu matka -
oderwana od korzeni i rzucona na obcą, nieznaną ziemię
- była przez całe życie nieszczęśliwa.
- Myślę, że nigdy więcej niczego nie ukradł. - Ponury
wyraz twarzy Jakoba świadczył o udręce, w jakiej żył
przez ostatnie dwadzieścia lat. - Ale myślę też, że nigdy
potem nie był szczęśliwy. Kiedy wrócisz do domu,
powiedz mu, że chętnie przyjmę go z powrotem.
- Przekażę mu - odparła smutno - ale nie wiem, jak
zareaguje. Nigdy nie pozwalał nam mówić po norwesku,
a chłopcom dał angielskie imiona.
- Może wystarczy, gdy zapomnimy o gniewie.
Przez resztę wieczoru Jakob i Kristine opowiadali sobie
nawzajem historie własnego życia. Gdy nadeszła pora
kolacji, Kristine poszła do kuchni, by pomóc Karoline
przygotowywać jedzenie. Krojąc świeżo zerwane
pomidory, uświadomiła sobie, iż osiągnęła cel, dla
którego przyjechała do Norwegii. Za kilka dni będzie
musiała wrócić do domu.
Do Kanady. I zostawić Larsa.
Minęły trzy dni. Lars pomagał Jakobowi w pracach
polowych. Gdy pogoda się popsuła, obaj panowie
zaszyli się w kącie, pochyleni nad szachownicą. Kristine
nie wiedziała, czy bardziej tęskni, gdy cały dzień nie
widzi Larsa, czy też gdy cały dzień ogląda go z bliska, a
jednak tak bardzo niedostępnego.
Wczesnym popołudniem przerwali grę. Lars,
wyprosiwszy Karoline z kuchni, zabrał się do zmywania
naczyń.
- Chodźmy na spacer. Kris. Możemy podejść aż pod
lodowiec - zaproponował, gdy skończył.
- Niedługo zacznie się ściemniać - odpowiedziała
wymijająco, oczyma wyobraźni widząc, jak zdziera z
Larsa ubrania.
- Jedna noc w chacie mojego brata poprawiłaby nam
humor. - Miała wrażenie, iż czyta w jej myślach.
- Pochlebiasz sobie.
- Może byśmy gdzieś wyskoczyli na parę dni?
Chciałbym pokazać ci fiord Geiranger... Potem byśmy
wrócili.
- Dobrze. - Czuła, że nic jest w stanie dłużej bez niego
wytrzymać.
Lars uśmiechnął się zawadiacko.
- Lubię, gdy kobieta wie, czego chce.
Dwadzieścia minut później szli ścieżką prowadzącą
między drzewami po zboczach Supphellebreen. Lars
nadawał marszowi dość szybkie tempo, a Kristine miała
nadzieję, że dzięki forsownemu spacerowi wieczorem
łatwo zaśnie. Czyżby uzależniła się od Larsa? Już nie
jesteś tak niezależna, jak przed kilkoma tygodniami,
szeptał drwiący głos. Odejdź, zamilknij, uciszała go. Tu
chodzi tylko o seks, o chwilowe zauroczenie.
Niespodziewanie zza drzew wyłonił się rozległy widok
na ostre szczyty. Surowe, ponure skały w górnych
partiach pokrywała gruba warstwa lodu.
- Ten lód może mieć nawet pięć tysięcy lat - oznajmił
Lars. - Co chwila schodzą tu lawiny. - Jakby na
potwierdzenie jego słów od lodowej bryły oderwał się
mniejszy fragment i z hukiem runął w dół, porywając za
sobą śnieżne masy.
Utkwiwszy wzrok w rysującym się na tle skalnej ściany
profilu Larsa. Kristine zastanawiała się, czy uda jej się
pogodzić z własną przeszłością, tak jak to się udało
jemu. Nagle poprzez towarzyszący im szum spienionej
rzeki przebił się inny, wyższy dźwięk. Brzmiał
rozpaczliwie, jak wołanie o pomoc.
- Co to? - zapytała zaciekawiona.
- Jakob mówił, że u stóp lodowca pasie się stado koni.
Chodź, rozejrzymy się.
Przeszli zaledwie parę kroków, gdy ich oczom ukazała
się zielona polana, na której pasło się nieduże stado koni.
Zwierzęta biegały niespokojnie, rzucały łbami i rżały
rozpaczliwie. Nagle Kristine pojęła przyczynę ich
niepokoju: na brzegu rzeki stało dwóch mężczyzn,
ubranych w skórzane kurtki, i rzucało kamieniami w
konie. Trafiona klacz zarżała żałośnie, krążąc wokół
ź
rebięcia. Lars skinieniem głowy nakazał, by szła za
nim. W milczeniu przemknęli na drugą stronę lodowatej
rzeki i zaczaili się w gęstych krzakach.
Kristine wiele czasu spędziła z braćmi na zabawach na
dworze. Starała się - zarówno ze względu na siebie, jak i
na nich - jak najmniej przebywać w domu z rodzicami.
Potrafiła wspinać się na drzewa ze sprawnością małpy i
ciskać kamieniami, bezbłędnie trafiając w odległy cel.
Teraz chwyciła spory, płaski odłamek skalny i rzuciła
nim w stojącego bliżej mężczyznę. Trafiony w kark,
wrzasnął z bólu i odwrócił się ku swemu niewidzialnemu
prześladowcy. Bezpiecznie ukryta w zaroślach,
wycelowała drugi, a potem trzeci i czwarty kamień,
trafiając zdezorientowanych mężczyzn to w kostkę, to w
brzuch. Lars patrzył na nią z podziwem, a po chwili
przyłączył się do ataku. Spłoszone łobuzy rzuciły się do
ucieczki.
- Za nimi! - nakazał Lars szeptem. - Spiszemy ich
numery, trzeba zawiadomić policję!
Biegli przez krzaki, nie zważając na ostre gałązki raniące
gołe nogi. Minęli porośniętą trawą łąkę i samotną kępę
drzew. Kątem oka Kristine zauważyła błysk metalu.
Wytężając wzrok, usiłowała zrozumieć, co zobaczyła.
Motory, pomyślała. To muszą być motory.
Zanim dotarło do niej, że zaparkowano tam trzy
maszyny, a nie dwie, wpadła prosto w ręce trzeciego
zbira. Słyszała, jak pozostali dwaj wołają coś do niego.
Spróbowała się uwolnić, lecz bezskutecznie. Śmierdział
potem i był silny.
Jej scyzoryk został na biurku, na farmie.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Z cienia
wyłoniła się postać, która rzuciwszy się napastnikowi na
plecy, zdołała ją uwolnić z brutalnego uścisku.
- Uciekamy, Kristine! - Poznała głos Larsa. - Tą samą
drogą, którą przyszliśmy!
Dwaj pozostali bandyci zbliżali się ku nim, torując sobie
drogę wśród krzaków. Kristine wyrwała kluczyki ze
stacyjki jednego z motorów, zapamiętała numer
rejestracyjny drugiego i pędem puściła się do domu. Tuż
za sobą czuła oddech swego towarzysza.
Biegli ile sił w nogach, usiłując kryć się w cieniu drzew.
Gdy dotarli do rzeki, Lars wszedł pierwszy i pomógł
Kristine przejść przez niespokojny nurt, a potem
wczołgać się na śliski brzeg.
Gorący pocałunek uświadomił jej, jak bardzo go pragnie.
- Musimy stąd znikać, Kris. Raczej nie chciałbym ich
spotkać jeszcze raz. Zapamiętałem dwa numery, a ty?
- Jeden, ale mam kluczyki - roześmiała się, wyciągając z
kieszeni brzęczące trofeum.
- Ty rzeczywiście masz jakąś kluczykową manię -
mruknął z podziwem. - Cieszę się, że tym razem jesteś
po mojej stronie.
- Dziękuję, że znów mnie uratowałeś.
- No cóż... Najwyższa pora, bym udowodnił swoją
męskość.
- Och, na to akurat są inne sposoby.
- Jutro pojedziemy do Geiranger - zapowiedział, biorąc
ją za rękę i prowadząc przez krzaki. - Cztery dni celibatu
w zupełności mi wystarczą.
Mnie także, pomyślała Kristine. Przemoczona i
zmarznięta zastanawiała się. czy kiedykolwiek będzie w
stanie wrócić bez niego za Atlantyk.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Do Geiranger prowadziła wąska szosa, wijąca się po
górskim zboczu. Zakręty ciasne jak agrafka pozwałaby
podziwiać iście odlotowy widok to z jednej, to z drugiej
strony. Poniżej rozpościerał się błękit jednego z
najpiękniejszych fiordów w Norwegii.
Lars jechał ostrożnie, zachowuje bezpieczną prędkość i
raz po raz zerkając na Kristine. Siedziała sztywno, z
zaciśniętymi dłońmi i z niepewną miną.
- Nie bój się, już prawie jesteśmy na miejscu.
- Czy ty... jeździłeś na nartach po tamtym wypadku?
- Dwa dni po pogrzebie zmusiłem się do paru zjazdów.
Gdybym tego nie zrobił, pewnie już nigdy bym się nie
przełamał. Bestemor uważała, że frywolną zabawą
bezczeszczę pamięć zmarłej.
Nie odrywając oczu od szosy, pokonał kolejny, ostry
zakręt.
- Później jeździłem jeszcze w Austrii i Szwajcarii. Już
nie potrzebowałem się zmuszać. Zobacz - zmienił temat
- widzisz ten budynek tuż nad wodą? Tam się
zatrzymamy. Nad samym fiordem jest spokojniej niż w
centrum miasta.
Tej nocy bez reszty oddali się tłumionej od wielu dni
namiętności. Kristine przerażała siła emocji, które nią
targały. Była całkowicie zależna od prymitywnych
instynktów, które wzięły we władanie jej ciało i umysł.
Na śniadanie wybrali się do niedużej knajpki niedaleko
portu. Kristine w milczeniu przyglądała się pająkowi
pracowicie tkającemu swoją sieć. Głos Larsa wyrwał ją z
zamyślenia.
- Pojedźmy dzisiaj do Dalsnihha. Jest piękna pogoda,
dobry dzień na wyprawę w góry.
- Mam nadzieję, że nie będę musiała się po nich
wspinać. - Kristine zdawała się nie podzielać jego
entuzjazmu.
Roześmiał się.
- Można wjechać samochodem na sam szczyt. To nie
Prekestolen.
Rzeczywiście. Krętą drogą dojechali prawie na sam
szczyt i zostawili samochód na parkingu położonym
ponad kilometr nad poziomem morza. Kristine włożyła
kurtkę, usiłując się ochronić przed silnym, zimnym
wiatrem.
Ze szczytu rozpościerał się niesamowity widok. Kristine
z niedowierzaniem patrzyła na szare, ciągnące się aż po
horyzont szeregi masywnych skał. W promieniu wielu
setek metrów nie rosło ani jedno drzewo, jedynie w
szczelinach wyrastały drobne roślinki. Ze wszystkich
stron otaczały ich spowite mgłą szczyty o oślepiająco
białych, ośnieżonych zboczach. Leżąca daleko w dole
zielona dolina, z której przyjechali, przecięta błękitną
wstążką fiordu Geiranger, zdawała się należeć do
zupełnie innego świata.
Na niebie pojawiło się kilka chmur. Kristine przysiadła
na okrągłym, głazie i wzięła głęboki oddech.
- To wspaniale, dzikie miejsce, Lars - wyszeptała. - Tak
się cieszę, że tu przyjechaliśmy.
- W ten właśnie sposób wyobrażałem sobie zawsze
małżeństwo: jako przestrzeń - wysokość, głębokość i
szerokość.
- Można i tak - odparła w roztargnieniu.
- Miejsce, by móc oddychać, i miejsce, by móc rosnąć.
- Małżeństwo może też wyglądać tak! - Kristine ze
złością kopnęła leżące kamienie. - Kamieniste i
bezowocne, nic tam nie rośnie, bo nie ma gdzie zaczepić
swoich korzeni.
- Najpiękniejsze kwiaty północy kwitną wiosną.
- Górskie szczyty lód pokrywa przez dziesięć miesięcy
w roku - zripostowała.
Lars oparł nogę na głazie, na którym siedziała, i
ś
miertelnie poważnym głosem powiedział:
- Kris, przecież dobrze wiesz, do czego zmierzam. Chcę,
ż
ebyś za mnie wyszła.
Powstrzymując odruch ucieczki, odpowiedziała słabym
głosem:
- Nie mogę, Lars. Nie chcę.
- Jest takie słowo, którego do tej pory nie
wypowiedzieliśmy. Potężne, magiczne zaklęcie. Miłość.
Kocham cię, Kristine. - Ostrożny uśmiech na krótką
chwilę zawitał na twarzy Larsa. - Nie wiem, czy
zakochałem się w tobie już tej pierwszej nocy, gdy
napadłaś na mnie w parku, czy może trochę później.
Wiem jedynie, że cię kocham i że to się nie zmieni. Chcę
z tobą dzielić noce i dni, radości i smutki; chcę, abyśmy
razem wychowywali nasze dzieci.
Kristine miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod
nóg. Drżącymi ustami, nie patrząc mu w oczy, poprosiła:
- Nie rób tego, Lars. Błagam, nie psuj wszystkiego...
- Nie popsuję. Przyrzekam - odpowiedział, przysuwając
się jeszcze bliżej.
Przerażona zakryła twarz rękami.
- Nie chcę nawet słyszeć słowa „miłość"!
- Nie udawaj, iż nie zauważyłaś, że się w tobie
zakochałem.
- Mówiłeś, że się będziemy razem dobrze bawili, tylko
tyle. śe będziemy się śmiać i przeżywać przygody. I tak
było! A teraz sam wszystko psujesz...
- Dla ciebie to była tylko gra? Miesięczny romans, a
potem każdy ma iść swoją drogą?
- Nie musiałeś się we mnie zakochiwać! Od początku
robiłam, co mogłam, by cię zniechęcić. I byłam
absolutnie szczera w kwestii małżeństwa.
- Naprawdę nic się nic zmieniło przez ostatnie trzy
tygodnie? Czy pobyt w chacie mojego brata nie
uprzytomnił ci, że miłość kobiety i mężczyzny może być
radosna i intymna?
- Nie mogę za ciebie wyjść - wyszeptała. - Nie
potrafiłabym spędzić całego życia w Asgardzie.
- Babcia zapisze Asgard mojemu bratu. To jedna z
rzeczy, jakie ustaliliśmy po twoim wyjeździe. Nigdy nie
pragnąłem tego miejsca tak jak on. Dlatego ubiegałem
się o pracę w ONZ. Nie musimy się pobierać od razu.
Kris. Ślub może poczekać.
- Nie o to chodzi! - wykrzyknęła z rozpaczą w głosie. -
Ja nie chcę się z nikim wiązać!
- Pamiętasz, co powiedziałaś, gdy się kochaliśmy po raz
pierwszy? Powiedziałaś, że nareszcie byłaś sobą.
- Tak.
- Przy tobie uwolniłem się od widma przeszłości.
Kocham cię i pragnę, abyś wyszła za mnie.
- Proszę... - Kristine mówiła cichym, pełnym bólu
głosem. - Chodźmy stąd i zapomnijmy o wszystkim.
- Może ty będziesz potrafiła zapomnieć. Ja nie. -
Przeciągnął dłońmi po włosach. - Kristine, masz prawo
być zła na swoich rodziców. Ale jeśli nie uwolnisz się od
przeszłości, nie będziesz potrafiła zbudować szczęśliwej
przyszłości. Czy ty tego nie rozumiesz?
Każde kolejne słowo Larsa sprawiało, że wszystko, w co
wierzyła przez tyle lat, zdawało się wywracać do góry
nogami. Czy dla mężczyzny, którego zna się od
miesiąca, można zapomnieć o wypracowanych przez lata
zasadach?
A przecież ten mężczyzna uratował jej życie i nauczył,
jak być szczęśliwą.
- Miłość przemija - rzuciła sentencjonalnie, jakby
chciała zapewnić o tym samą siebie.
- Mylisz się, lecz nie udowodnię ci tego, dopóki nie
będziemy bujali prawnuków na naszych artretycznych
kolanach.
Kristine schyliła się i podniosła płaski kamień.
- A jeśli powiem, że cię nie kocham? - Podniosła głowę
i spojrzała Larsowi prosto w oczy.
- Nic uwierzę ci - powiedział z absolutną pewnością.
- Będziesz musiał, bo taka jest prawda. Nie wyjdę za
ciebie, bo cię nie kocham. Chcę wracać do Fjaerland!
Lars zacisnął pięści w kieszeniach wiatrówki.
- W takim razie wracam do Oslo.
- Dobrze.
- I już nigdy się nie zobaczymy.
- Tak będzie najlepiej. Nie jestem w stanie dać ci tego,
czego pragniesz.
- Myślałem, że cię znam - powiedział gorzko. - Nawet
nie przypuszczałem, że jesteś takim tchórzem.
- Jestem realistką. To duża różnica,
- Anna potrafiła się przyznać do swoich lęków i obaw.
Była uczciwa. Ty nie potrafisz nawet tego.
- Nie jestem nieuczciwa, ja...
- Dość! Już raz dzieliłem życie z kobietą pełną lęków i
nie zamierzam tego powtarzać. Wracamy do Fjaerland.
Co do jednego się z tobą zgadzam: nie jesteś w stanie
dać mi tego, czego pragnę.
Lars odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w
stronę parkingu. Kristine utkwiła wzrok w obojętnych,
odległych szczytach gór. Małżeństwo nie niesie ze sobą
wolności i przestrzeni, myślała, można je raczej
przyrównać do klatki lub czarnej, obcisłej sukienki.
Małżeństwo to ograniczenia i wyrzeczenia. Miała prawo
się lego obawiać.
Po powrocie do hotelu w milczeniu spakowali bagaże.
Także w czasie podróży nie odezwali się ani słowem.
Gdy samochód zatrzymał się na podjeździe przed
domem Jakoba Kleivena, Lars odezwał się pierwszy.
- Wezmę swoje rzeczy i pożegnam się z Jakobem i
Karoline.
Wyszedł z samochodu, zanim zdążyła cokolwiek
odpowiedzieć. Sięgnęła po leżący na tylnym siedzeniu
plecak i wysiadła z auta. Na schodach pojawił się
dziadek.
- Karoline upiekła ciasteczka, całe mnóstwo, starczy dla
nas wszystkich! Spodziewaliśmy się was dopiero jutro.
- Lars wraca do Oslo - odparła Kristine beznamiętnie.
- Ale chyba zostanie na kolacji. Po co taki pośpiech?
Kristine milczała, nie chcąc kłamać. Po chwili Lars
zszedł z plecakiem, podał Jakobowi dłoń i powiedział
coś po norwesku. Dziadek usiłował protestować, lecz
Lars przecząco pokręcił głową, dodając kolejne
wyjaśnienia, których nie była w stanie zrozumieć.
Uścisnęli sobie dłonie i Lars zwrócił się do Kristine:
- W razie potrzeby wiesz, gdzie mieszka moja babcia.
Przyjemnych podróży, Kristine - bo to właśnie wybrałaś,
czyż nie?
- śegnaj - wymamrotała, z całej siły zaciskając pięści.
Nie kocha Larsa. Nie kocha. Tylko dlaczego ma
wrażenie, że serce zamiera jej w piersi?
Patrzyła przez okno, jak Lars wrzuca bagaże do
samochodu, wsiada, zapuszcza silnik i odjeżdża.
- Szkoda, że musiał już jechać - usłyszała głos dziadka
za plecami. - Będzie mi brakowało naszych partyjek
szachów. To niezły przeciwnik. Ale cóż. interesy są
interesami.
A wiec nic powiedział dziadkowi prawdy, pomyślała
Kristine i pobiegła na górę. W sypialni, która, zajmował,
wszystko było poukładane i uprzątnięte. Nie pozostał
ś
lad jego obecności. Weszła do łazienki i zamknęła
drzwi na klucz. Oparłszy się o umywalkę, utkwiła wzrok
w swoim odbiciu. Takie samo jak zwykłe. Jak to
możliwe, że twarz nie wyraża wszystkiego, co dzieje się
w duszy? Lars wyjechał na zawsze. Nie będzie się już za
nią uganiał, tak jak to było w Mandal i w Stavanger.
Wyjechał i nigdy nie wróci.
Nie mogę za niego wyjść, bo go nie kocham, powtarzała
sobie. Postąpiłam słusznie.
Karoline zawołała ją do stołu. Po męczącej kolacji, w
czasie której dziadek nie raz wspominał Larsa. Kristine
wyłgała się zmęczeniem i wcześnie poszła do łóżka. Nie
udało jej się jednak szybko zasnąć.
Gdy następnego dnia okazało się, że w polu przyda się
dodatkowa para rąk, Kristine bez wahania zaoferowała
pomoc. Potrzebowała zajęcia bardziej niż czegokolwiek
innego.
Następne dni przebiegały wedle sztywnego schematu.
Kristine wcześnie rano jechała pracować W polu.
wracała na kolację, a po posiłku siadała do szachownicy.
Dziadek uczył ją strategii gry, raz po raz wspominając
posunięcia Larsa. Gdy wreszcie padała zmęczona na
łóżko, targana sprzecznymi uczuciami i gnębiona przez
niezaspokojone pożądanie, zasypiała dopiero nad ranem.
Piątego dnia po wyjeździe Larsa rozpadał się deszcz.
Kristine pomogła Karoline robić dżem porzeczkowy, po
czym wymknęła się do stodoły pod pretekstem
porządków. Zapach siana i cisza sprawiły, że stanęła i
zamyśliła się.
- Kristine?
Aż podskoczyła w miejscu, upuszczając widły.
- Ach, to ty. Margrethe...
- Przestraszyłam cię. - Margrethe podeszła bliżej. - Nie
najlepiej wyglądasz. Źle się czujesz?
- Jestem tylko trochę zmęczona.
- Jakob cię wykorzystuje. Pójdziemy do domu na
herbatkę?
- Tu nie chodzi o pracę w polu - wyrzuciła z siebie
Kristine. - Chodzi o Larsa. Poprosił mnie o rękę, a ja
odmówiłam, no i wyjechał.
- Zmieniłaś zdanie?
- Nie! - krzyknęła. - Nic kocham go, wiec jak
mogłabym za niego wyjść?
- Rzeczywiście, nie mogłabyś. Słusznie postąpiłaś,
Kristine. Choć, jak widzę, nie było to proste. Sprawiał
wrażenie porządnego i miłego człowieka. - Słysząc tę
ocenę, Kristine nie poczuła się ani trochę lepiej. - Choć
ja na przykład uważam - dodała Margrethe po chwili - że
przyjaźń w małżeństwie jest co najmniej tak samo
ważna, jak miłość. Ale jestem mężatką dopiero pięć lat,
nie uważam się więc za eksperta.
- Miłość przemija - powiedziała Kristine z
rozdrażnieniem. - Moi rodzice już się nie kochają.
- Iver i ja się kochamy. Nic wiem, co będzie za dziesięć
czy dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że nadal będziemy
się kochali. Ale jeśli nie? Takie jest życie, Kristine.
- Więc myślisz, że chcę gwarancji?
- Myślę, że zanim kogoś poślubisz, powinnaś go dobrze
poznać. Lubisz Larsa? Ufasz mu? Czy jest dobrym
człowiekiem? To bardzo ważne, czy chcesz, aby
mężczyzna, którego wybierasz, był ojcem twoich dzieci.
- Czym jest miłość, Margrethe?
- Och, nie wiem... - Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. -
Miłość jest jak... płatki róży, które razem tworzą piękny
kwiat.
- Dziękuje, Margrethe. - Kristine postarała się o blady
uśmiech. - Chodźmy na herbatę.
Po obiedzie Jakob usiadł obok Kristine i zapalił fajkę.
- Margrethe powiedziała mi, żebym był dla ciebie miły,
bo jesteś nieszczęśliwa z powodu Larsa. Dlaczego mi nie
powiedziałaś, jaki był prawdziwy powód jego wyjazdu?
Wiedziała, że zraniła uczucia dziadka.
- Przepraszam... - wyszeptała. - Sama nie wiem, co mam
robić. Lars mi się oświadczył, a ja odmówiłam.
- Ach, więc to są te pilne sprawy, o których wspomniał
przed wyjazdem. No cóż, skoro nie chcesz za niego
wyjść, musisz o nim zapomnieć.
- Tak, dziadku.
- Zresztą i tak jest dla ciebie za stary.
- Wcale nie, ma dopiero trzydzieści jeden lat.
- Owszem, ale pochodzicie z zupełnie innych
ś
rodowisk. On jest zamożnym mieszkańcem Oslo, a twój
dom jest w Kanadzie. Takie rzeczy są bardzo ważne.
- Różnice pochodzenia nigdy nie stanowiły dla nas
problemu - odparła z uporem. - Poza tym on i tak nie
zamierza mieszkać w Asgardzie.
- No i jest wdowcem. Te wszystkie przeszkody... Tak,
podjęłaś mądrą decyzję.
- Nie mówmy już o tym, dziadku.
- Jestem starym człowiekiem - zaczął Jakob ciepłym
głosem - mam doświadczenie zebrane w ciągu całego,
długiego życia. Czyżbyście mieli problem w sypialni?
Zaskoczona Kristine zarumieniła się jak pensjonarka.
- Nie, absolutnie nie - wyjąkała.
Do pokoju weszła Karoline z ciasteczkiem dla Sonji,
wiec zmienili lemat. Wieczorem, gdy grali w szachy,
Kristine nie potrafiła przestać myśleć o Larsie i popełniła
szkolny błąd.
- Dobrze, że Lars tego nie widzi - skomentował dziadek.
- Czy mógłbyś nie mówić o nim? - zapytała ze złością.
- Czemu? Przecież nie umarł. Dałaś mu tylko kosza, to
wszystko.
Przed oczami stanął jej obraz Larsa biorącego ślub z
Sigrid.
- Nie martwię się o niego, tylko o siebie - odparła bez
związku.
- Uważaj na gońca. Przecież to ty go spławiłaś, nie
rozumiem więc, dlaczego się zamartwiasz,
- Sama nie wiem. czego chcę.
Jakob wyprostował się i popatrzył uważnie na wnuczkę.
- Myślę, że twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki -
rzekł, wytrząsając popiół z fajki.
- Nigdy?
- Była ładna i zapatrzona w niego jak w obraz. Gdy nie
wyszło mu w Oslo, wrócił i ożenił się z nią. Ale miłość...
nie, on tego nie poznał.
Czyli miłość ojca do matki nie wygasła - ona się po
prostu nigdy nie narodziła. Kristine nigdy o tym nie
pomyślała
- A ty kochałeś swoją żonę?
- Naturalnie! Choć czasami się kłóciliśmy - i to jak! Ona
miała bardzo porywczy charakter. Ale żyliśmy razem
trzydzieści lat i przez cały ten czas kochałem ją całym
sercem.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś - szepnęła Kristine.
- Harald przyjeżdża na weekend. W niedzielę chce
wrócić do Oslo.
Wrócić z nim do Oslo? I co powiedzieć Larsowi? śe
miłość jest jak płatki róży?
Harald przyjechał w sobotę rano. Szybkim krokiem
przeszedł przez podwórze prosto ku grządkom, które
pełła Kristine.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Jak mogłaś tak po prostu
odesłać Larsa!
- To nie twoja sprawa, Haraldzie - odparła, zła, że znów
musi się tłumaczyć.
- Nie sądziłem, że jesteś zdolna do czegoś takiego.
- Chyba mam prawo nie wychodzić za mąż, jeśli tego
nie chcę!
- Przecież ty za nim szalejesz!
- I twoim zdaniem to wystarcza, by stworzyć trwały,
szczęśliwy związek?
- Dobra, to nie było właściwe określenie. Według mnie,
zakochaliście się w sobie od pierwszego wejrzenia.
- A według mnie, nie - ucięła Kristine. - Powtarzam do
znudzenia: nawet nie wiem, czym jest miłość!
- Przecież to oczywiste, kotku. Miłość zwycięża
podziały. Spójrz na mnie i Gianettę. Wychowaliśmy się
w innych kulturach, mówimy innymi językami. Ale gdy
jesteśmy razem - nie mam na myśli wyłącznie łóżka,
choć ono się bardzo liczy - czujemy się tak, jakbyśmy
stawali się jednością. Uzupełniamy się. - Wzruszył
ramionami. - Chemia uczuć także jest ważna. Jestem
przekonany, że pod tym względem niczego nie
brakowało waszemu związkowi.
- To prawda - przyznała zbolałym głosem.
- W takim razie daj mu drugą szansę. Pojedź jutro ze
mną do Oslo - zaproponować od niechcenia. - A
tymczasem napijmy się piwa.
- Chętnie.
Harald ruszył w stronę domu, zostawiając Kristine
zatopioną w rozmyślaniach. Wszystko, co usłyszała w
ciągu ostatnich kilku godzin, odbijało się echem w jej
głowie. A może tyle jest definicji miłości, ilu ludzi na
Ziemi? Jeśli pojedzie jutro z Haraldem, będzie mogła już
niedługo zobaczyć Larsa, usłyszeć jego głos, poczuć
dotyk dłoni.
Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich Harald z
dwiema butelkami piwa. Kristine pochyliła się nad
chwastami, wyobrażając sobie, że to Lars idzie ku niej.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W niedzielę wieczorem Harald zajechał pod
majestatyczną, kamienną rezydencję zwaną Asgardem.
- Zaczekam na ciebie w samochodzie - powiedział z
błyskiem w oku. - Ten ruch należy do ciebie, maleńka.
- A jeśli go nie ma? - zapytała w przypływie paniki.
- To zostaw wiadomość. Najlepiej jego babci, nikomu
innemu.
Kristine wysiadła z samochodu i strzepnęła niewidoczne
pyłki z błękitnej sukienki. Z wysoko podniesioną głową
weszła po schodach, ignorując posępne, kamienne gryfy.
Nacisnęła dzwonek.
Serce waliło jej jak miotem. Po chwili usłyszała odgłos
kroków i drzwi się otworzyły. Wymamrotała powitanie i
szukając w głowie norweskich zwrotów, zapytała o
Larsa.
- Nie ma go w domu, proszę pani - odparł lokaj. Kristine
przygryzła wargę, starając się ukryć rozczarowanie.
- A mogłabym w takim razie porozmawiać z Fm
Bronstad? - zapytała.
Lokaj wpuścił ją do środka i poprowadził do niedużego,
mrocznego pokoju, którego nie widziała podczas
poprzedniej wizyty. Marta Bronstad siedziała w fotelu i
czytała. Na widok Kristine podniosła głowę znad
książki. Nie wydawała się specjalnie zdziwiona.
- A, panna Kleiven... Proszę się rozgościć - zaprosiła
obojętnym głosem.
Kristine usiadła na najbliższym krześle - dębowym,
rzeźbionym niczym łódź wikingów i, jak się domyślała,
równie niewygodnym.
- Chciałam się zobaczyć z Larsem - oznajmiła, siląc się
na spokój.
- Niestety, nie zastała go pani.
Nagle Kristine uświadomiła sobie, że czeka ją
rozgrywka podobna do partii szachów: seria ruchów
dwóch przeciwników.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kiedy wróci?
- Nie mam pojęcia. On wyjechał w ogóle z Norwegii,
panno Kleiven.
Kristine nie spodziewała się usłyszeć niczego miłego,
lecz ta wiadomość całkowicie ją zaskoczyła.
- Wyjechał z Norwegii? - jęknęła.
Marta Bronstad skinęła głową i w doniosłej ciszy
czekała na następny ruch Kristine, która walcząc z
rozpaczą i poczuciem bezradności, postanowiła przejść
do ataku.
- Lars poprosił mnie o rękę, lecz nie przyjęłam
oświadczyn.
- Po co w takim razie pani przyjechała? - zapytała
starsza pani lodowatym tonem.
- To sprawa osobista - odparła Kristine świadoma, że
nie jest to najlepsza odpowiedź.
Marta Bronstad splotła dłonie na kolanach i uprzejmym
tonem powtórzyła:
- Niestety, jak już mówiłam. Lars wyjechał.
- Kiedy?
- W tym tygodniu.
- Kiedy wróci?
- Obiecał przyjechać na swoje urodziny w październiku.
- Lekki uśmiech na krótką chwile zawitał na wargach
Marty.
W październiku Kristine już od dawna będzie w
Kanadzie.
- Powie mi pani, dokąd pojechał?
- Dlaczego miałabym to zrobić, panno Kleiven? Kristine
straciła panowanie nad sobą.
- Jeśli pani wnuk mnie kocha i chce się ze mną ożenić
- powtarzam "jeśli", Fru Bronstad - czy pragnęłaby pani,
by był szczęśliwy ze mną? A może wolałaby pani
odmówić mu prawa do szczęścia tylko dlatego, że jestem
bezpruderyjną Kanadyjką bez grosza przy duszy, którą
pani najwyraźniej gardzi?
- Potrafi pani bezbłędnie trafić w sedno sprawy -
stwierdziła starsza pani z nutą szacunku w głosie. - Teraz
ja zadam pani pytanie: dlaczego odrzuciła pani jego
oświadczyny?
- Ponieważ się boję - odparła szczerze Kristine, nie
próbując nawet wymyślać wymówek. - Boję się miłości i
zaangażowania. Boję się, że moje małżeństwo okazałoby
się takim samym pasmem cierpień, jak małżeństwo
moich rodziców.
- Szkoda mi czasu na tchórzy - stwierdziła sucho Marta.
- śycie potrafi być okrutne. Trzeba brać z niego to, co
radosne, i nie marnować czasu, szukając gwarancji
wiecznego szczęścia.
Niespodziewanie Kristine otrzymała kolejną definicję
miłości.
- A więc w życiu nie ma nic pewnego?
- Nic - odparła stara kobieta, nieruchomym wzrokiem
wpatrzona gdzieś ponad głową Kristine. - Mój ukochany
mąż zginął na wojnie. Mój jedyny syn, ojciec Larsa,
zginął razem z żoną w wypadku, gdy Lars miał sześć lat.
Nie, w życiu nie ma nic pewnego.
- Pani bardzo kocha Larsa... - odezwała się Kristine
ostrożnie.
- Kocham obydwu moich wnuków. Miłość może nas
niszczyć, może być źródłem cierpienia. Masz prawo tego
się obawiać.
Po raz pierwszy od wyjazdu Larsa z Fjaerland Kristine
choć trochę się uspokoiła.
- Dziękuję, że jest pani tak otwarta w stosunku do mnie.
Marta nachyliła się ku młodej kobiecie, przeszywając ją
surowym spojrzeniem.
- Kocha pani Larsa?
Kristine spuściła oczy i utkwiła wzrok w płatkach róż,
stojących w wazonie na stoliku.
- Tak, kocham go. - Wypowiedzenie tych słów było dla
niej jak oczyszczający akt. Poczuła przepełniającą serce
radość. Nie była pewna, co znaczą, lecz podświadomie
czuła, iż właśnie odkryła swoją definicję miłości.
Marta Bronstad oparła się wygodnie i poprawiła fałdy
czarnej sukni.
- Lars jest w Nowym Jorku na rozmowie w sprawie
pracy dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Powiem
ci, w którym hotelu się zatrzymał.
- Dziękuję - wyszeptała Kristine, zaskoczona
niespodziewaną życzliwością. - Dziękuję - powtórzyła.
Jakaż to ironia losu, pomyślała: zrozumiałam, że kocham
Larsa, właśnie tu, w tym ponurym pokoju, w domu,
którego nie lubię, dzięki kobiecie, która jest moim
przeciwnikiem.
- Pojedzie pani do niego?
- Tak. Najszybciej, jak to będzie możliwe.
- Być może nie będzie już chciał się z panią ożenić. - W
głosie Marty zabrzmiała nutka złośliwości. W głębi serca
Kristine bała się tego bardziej niż czegokolwiek innego.
- Jeśli mnie nie zechce, będzie to znaczyło, że miałam
rację, odrzucając jego oświadczyny, prawda?
Ku wielkiemu zaskoczeniu Kristine, Marta Bronstad
wybuchła skrzekliwym, donośnym śmiechem. Sięgnęła
po srebrny dzwoneczek leżący na stole i zapytała z
nagłym ożywieniem:
- Napijesz się ze mną sherry, Kristine?
- Tak, chętnie - wykrztusiła Kristine. Nagle dotarło do
niej, jak ogromne odniosła zwycięstwo. Bestemor
jeszcze nigdy nie zwróciła się do niej po imieniu.
Kristine stała przed wejściem do hotelu, w którym
zatrzymał się Lars. W pobliskim Central Parku szumiały
drzewa, a na Piątej Alei toczyło się zwyczajne, miejskie
ż
ycie. Hotel, sądząc z jego lokalizacji i przepychu jego
fasady, musiał być jednym z najbardziej ekskluzywnych
w mieście.
W Nowym Jorku pito właśnie poranną kawę, lecz
wewnętrzny zegar Kristine wskazywał czwartą rano.
Zmęczona długim lotem, w czasie którego zdołała się
zdrzemnąć jedynie przez chwilę, nękana migreną, czuła
się zupełnie nie w formie. Miała poza tym świadomość,
ż
e nie wygląda najlepiej, mimo zgrabnych dżinsów i
nowej bluzki. Plecak, do którego zapakowała wszystkie
ubrania, namiot i śpiwór, gniótł jej ramiona.
Kristine wzięła głęboki oddech i weszła na czerwony
dywan prowadzący do przeszklonego wejścia. Stojący
przy drzwiach ubrany w zielony mundur boy hotelowy
otworzył przed nią drzwi. Uśmiechnęła się, konstatując,
iż jest traktowana jak księżna. Pewniejszym już krokiem
podeszła do recepcji.
- Pan Lars Bronstad jest gościem państwa hotelu. Czy
mógłby mnie pan z nim połączyć? - zapytała.
Młody mężczyzna zerknął na nią, nie przerywając pracy,
i odpowiedział z wyliczoną uprzejmością:
- Chwileczkę, proszę pani.
Przebiegł wprawnie palcami po klawiaturze komputera i
ponownie odwrócił się do Kristine.
- Niestety, pan Bronstad wymeldował się dziś rano -
oznajmił z lodowatą uprzejmością.
- Wymeldował się? To znaczy, że wyjechał?
- Tak, proszę pani.
- Nie wie pan... dokąd? - Czuła, że załamuje się jej głos.
- Nie, proszę pani.
- Nie zostawił żadnego adresu?
- Nie, proszę pani.
I tak byś mi go nie dał, pomyślała Kristine i siląc się na
uprzejmość, wycedziła:
- Dziękuję za pomoc.
Wyszła z hotelu i półprzytomnie, niczym nakręcona
lalka, szła prosto przed siebie. Po krótkim spacerze
postanowiła zebrać myśli w jednym z mijanych barków.
Zamówiła kawę i ciastko, zdjęła plecak i usiadła w
kącie.
Była sama w jednym z największych miast na świecie.
Nikogo nie znała, miała już tylko resztkę pieniędzy i
minęła się z Larsem o włos. Mógł wrócić do Norwegii
albo pojechać do Gwatemali, Meksyku lub
jakiegokolwiek innego, równie odległego miejsca na
ziemi. Mógł dostać pracę i zapomnieć o niej.
Odłożone na czarną godzinę czterysta dolarów było dla
niej gwarancją powrotu do Ontario. Zamierzała
przekazać ojcu pozdrowienia od dziadka bez względu na
to, czy będzie chciał ich wysłuchać, czy nie. Lecz
jeszcze nie teraz. Jeszcze nie była gotowa.
Miała dwie możliwości: poczekać kilka godzin i
zadzwonić do Asgardu w nadziei, że Lars poinformował
bestemor o swoich planach, lub skontaktować się z
odpowiednią agendą ONZ. Postanowiła najpierw
wypróbować pierwszy wariant
Dla zabicia czasu udała się do muzeum miejskiego, po
czym zjadła lekki lunch. Gdy nadeszła odpowiednia
pora, znalazła spokojną budkę telefoniczną i drżącą ręką
wykręciła numer. Po dłuższym oczekiwaniu usłyszała
wreszcie głos Marty Bronstad.
- Tu Kristine Kleiven. Jestem w Nowym Jorku. Lars
rano wymeldował się z hotelu.
- Cieszę się, że dzwonisz - odpowiedział ciepły głos w
słuchawce. - Rozmawiałam z Larsem wczoraj po twoim
wyjściu. Pojechał na wieś z jednym z szefów, Charlesem
Franklinem. Ma tam spędzić trzy dni. Miejscowość
nazywa się Lamboume, w Catskills. Najbliższe miasto to
Tranton. Dasz radę tam dotrzeć?
- Tak - odparła Kristine, pospiesznie notując informacje.
- Na pewno.
- Nie powiedziałam mu, że lecisz do Nowego Jorku.
Dobrze zrobiłam?
- Jak najbardziej - zgodziła się, zadowolona, że pani
Bronstad pyta ją o opinię.
- Masz pieniądze na odpowiedni hotel? Nowy Jork nie
jest bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety.
- Dałam sobie radę w Stambule, dam i tutaj - odparła
Kristine oschle.
Zapanowała cisza, którą przerwał ostry głos Fru
Bronstad:
- Rodzina zyska dzięki tobie znacznie więcej, niż
zyskałaby dzięki Sigrid. Powodzenia, moja droga. -
Bestemor zakończyła rozmowę.
Kristine tępo wpatrywała się w słuchawkę, nie mogąc
uwierzyć w to. co usłyszała. Po chwili ocknęła się i
zaczęła pospiesznie szukać numeru telefonu na dworzec
autobusowy. Dowiedziawszy się, że autobus do
Lambourne odjeżdża za pół godziny, bez wahania
zatrzymała taksówkę. Na dworcu kupiła bilet, znalazła
właściwe stanowisko i przeszła do poczekalni. W hali
kłębiły się tłumy wulgarnych, pełnych złości ludzi.
Kristine mocno trzymała plecak, ciesząc się w duchu, że
arystokratyczna babcia Larsa nie może jej w tej chwili
oglądać.
W końcu podjechał autobus. Podczas dwugodzinnej
jazdy Kristine siedziała wpatrzona w zmieniające się
krajobrazy za oknem. Wkrótce betonowe blokowiska
ustąpiły miejsca zielonym polom i niedużym, spokojnym
miasteczkom. Zastanawiała się, czy Lars ucieszy się na
jej widok. Było oczywiste, że nie przyjechała z Norwegii
tylko po to, by uścisnąć dłoń staremu kumplowi.
Zamierzała zburzyć spokój wiejskiego życia,
przerywając spotkanie, na które nie została zaproszona.
Co więcej, spotkanie dotyczące nowej pracy Larsa. Jeśli
naprawdę już jej nie kocha, dostanie za swoje!
Dorośnij, Kristine, przekonywał wewnętrzny głos. Czyż
nie widziałaś siły uczuć tego człowieka? Naprawdę
myślisz, że tydzień wystarczy, by zapomnieć o miłości?
Lars zostawił cię - i wyjechał z kraju - bo nie mógł
znieść myśli, że go nie kochasz. Oprzytomnij!
Ocknęła się, czując, że ktoś szarpie ją za ramię.
- Niech się pani obudzi! Kierowca mówi, że pani chciała
tu wysiąść. - Starsza pani siedząca na sąsiednim fotelu
szturchała delikatnie Kristine.
Bełkocząc podziękowania, przecisnęła się miedzy
fotelami, odebrała od kierowcy bagaż i odprowadziła
wzrokiem autobus, odjeżdżający w chmurze spalin.
Zapadał zmrok. Na pobliskiej stacji benzynowej
dowiedziała się o adres Charlesa Franklina, kupiła
batonik i coś do picia, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła
poboczem drogi we wskazanym kierunku.
Urokliwe, spokojne miasteczko pachniało
wiciokrzewem. Im dalej szła, tym większe odległości
oddzielały poszczególne domy. Za skrzyżowaniem
zaczęła liczyć mijane rezydencje. Franklin mieszkał
podobno w trzeciej po lewej stronie.
Dom, do którego zmierzała, otaczał równiutko
przystrzyżony żywopłot. Do ogrodu wchodziło się. przez
ozdobną furtkę. Sam budynek był znacznie większy od
pozostałych i pięknie oświetlony. Przed garażem
parkował samochód. A więc jest ktoś w domu,
pomyślała.
Serce Kristine waliło jak oszalałe. Weszła na podjazd,
minęła zaparkowane auto, dała się obwąchać dwóm
czarnym labradorom i nacisnęła na dzwonek. Miłość jest
jak płatki róży, pomyślała, patrząc na oplatające pergolę
krzewy.
- Idę! - oznajmił kobiecy głos.
Otworzyły się drzwi i oczom Kristine ukazała się duża,
zwalista postać.
- Czym mogę służyć? - zapytała pachnąca świeżym
chlebem kobieta.
- Szukam pana Larsa Bronstada z Norwegii, podobno
się tu zatrzymał. Mogłabym z nim porozmawiać?
- Mogłabyś, złotko, gdyby był w domu. Niestety, cała
czwórka niedawno wyszła.
- Cała czwórka? - zaniepokoiła się Kristine.
- Zgadza się: państwo Franklin, pan Bronstad i siostra
pana Franklina, Heidi. Pewnie nie wrócą przed północą,
bo są na przyjęciu u sąsiada.
Heidi... Oczyma wyobraźni Kristine zobaczyła zadbaną
brunetkę, uroczą, inteligentną i bogatą.
- W takim razie przyjdę jutro rano - wymamrotała,
wycofując się.
- Powiedz, jak się nazywasz, to przekażę panu
Bronstadowi. że pytałaś o niego. Albo nie, lepiej wejdź,
zaczekasz na niego. Oglądamy z Jackiem teleturnieje,
będzie nam miło. Lepiej, żebyś nie plątała się sama po
nocy.
Kristine cofnęła się jeszcze o krok i o mały włos nie
nadepnęła jednego z psów, który z miną konesera
obwąchiwał jej buty.
- Och, nie, nie chcę sprawiać kłopotu. Dziękuję. - Na jej
twarzy na chwilę zagościł wymuszony uśmiech. -
Przyjdę jutro.
Albo i nie, westchnęła w myśli.
- Poczekaj, Jack podwiezie cię do miasta. Jest już
ciemno, nie powinnaś iść sama szosą.
- Nic mi się nie stanie, naprawdę - zapewniła. -
Dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Do widzenia.
Szybkim krokiem doszła do furtki i skręciła w prawo. W
okolicy skrzyżowania zauważyła kępę drzew nad
strumieniem. Postanowiła tam spędzić noc, a rano
wrócić do Nowego Jorku.
Lars był na przyjęciu Z inną kobietą.
W oczach Kristine zakręciły się łzy. Nie miało
znaczenia, iż miał święte prawo spotykać się z inną
kobietą po tym, jak go potraktowała. Dręczona
niepowstrzymanym odruchem zazdrości, Kristine
przyśpieszyła kroku. Obawiała się, że Lars i piękna
Heidi - bo przecież musi być piękna! - mogą wcześniej
wrócić i zastać ją pod domem. Nie zniosłaby widoku
tego mężczyzny z inną kobietą.
W pobliżu drzew nie było żadnych domów. Dokoła
szumiało zboże, gdzieś niedaleko szemrał strumień.
Chcąc mieć pewność, że nie będzie widoczna z drogi,
Kristine przeskoczyła rów i weszła między drzewa.
Dopiero wtedy zrzuciła plecak na ziemię i wyciągnęła
latarkę.
Była zbyt zmęczona, by rozstawiać namiot. Zadarta
głowę. Gwiazdy, migocące na pogodnym niebie, nie
wróżyły rychłego pogorszenia pogody. Napompowała
materac, rozwinęła śpiwór i nie rozbierając się
wskoczyła do środka.
Zasłuchana w szelest liści i kumkanie żab w
ciemnościach, Kristine rozmyślała nad sensem miłości.
Ś
wiadomość, że Lars jednak jej nie kocha, zdawała się
potwierdzać najbardziej pesymistyczne poglądy. Bez
względu na to, co mówili Margrethe, Jakob czy Harald,
miłość jest równie zmienna jak przypływy i odpływy,
równie niestała, jak wiatr. Róże nie kwitną ciągle, ich
płatki więdną i opadają.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie samotna.
Łzy ciekły jej po policzkach i wsiąkały w śpiwór. Była
tak wyczerpana, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Niedźwiedź podchodził coraz bliżej. Małe, czarne oczka
wpatrywały się w znieruchomiałą ofiarę. Półotwarty
pysk odsłaniał pożółkłe kły. Wilgotny, czarny nos
węszył coraz bliżej, niemal dotykając jej gardła.
Kristine, zlana potem, poderwała się, odpychając od
siebie czarny, obwąchujący ją pysk.
Labrador stracił równowagę i przysiadł niezgrabnie na
zadzie. Czarne futro zlewało się z mrokami nocy. Z
oddali dobiegło znajome wołanie:
- Kristine, to ty?
Niepewna, co jest snem, a co jawą. Kristine mocniej
otuliła się śpiworem. Chrzęst żwiru pod stopami stawał
się coraz bliższy. Wreszcie z ciemności wyłoniła się
męska postać w towarzystwie drugiego z psów. Mocne
ś
wiatło latarki wystrzeliło z mroku.
- Odejdź!
- Kristine! Boże, jak dobrze, że cię znalazłem!
Lars padł obok niej na kolana, puścił latarkę i chciał ją
chwycić w ramiona. Odepchnęła go.
- Nie prosiłam, byś mnie szukał. Nie powinnam tu
przyjeżdżać - wyrzuciła z siebie. - Wracaj do Franklinów
i zapomnij, że mnie spotkałeś!
Wątłe światło leżącej w trawie latarki wystarczyło, by
zobaczyła, że Lars patrzy na nią jak na kogoś, kto
kompletnie postradał zmysły.
- Skoro nie chciałaś się ze mną zobaczyć, co w takim
razie robisz w Catskills? Przecież zostawiłem cię w
Fjaerland!
- Myślałam, że cię kocham, więc przyjechałam, aby ci o
tym powiedzieć. Tymczasem dowiedziałam się, że już
pocieszyłeś się inną - wyjaśniła. - Jak widzisz, od
początku miałam rację - miłość przemija!
- Co to znaczy: myślałaś, że mnie kochasz? Albo
kochasz, albo nie, zdecyduj się. Miłość to nie kurek,
który można zakręcać i odkręcać według własnego
widzimisię.
- No pewnie, że nie! Wiec jakim cudem udało ci się tak
szybko mnie zapomnieć. Larsie Bronstad?
- Wcale cię nie zapomniałem! - ryknął, zdesperowany.
- Nie wrzeszcz!
- Będę, jeśli dzięki temu przywołam cię do porządku -
odparł z irytacją. - Kochałem cię wczoraj, Kristine
Kleiven, kocham cię dzisiaj i będę kochał jutro. Szczerze
mówiąc, jestem przekonany, iż moim przeznaczeniem
jest kochać cię do końca moich dni. Jakim więc prawem
mnie oskarżasz o coś, czego nic zrobiłem?
- Wczoraj poszedłeś na przyjęcie z Heidi. Tylko nie
próbuj zaprzeczać.
- To było dzisiaj - poprawił. - Jest dokładnie za
piętnaście dwunasta. Wróciłem wcześniej, bo nie miałem
ochoty na głupawe rozmowy przy kieliszku. Po
powrocie pani Bentley powiedziała mi, że szukała mnie
młoda kobieta z plecakiem, blondynka o niebieskich
oczach. Jesteś jedyną znajomą kobietą, która odpowiada
temu opisowi, wiec zacząłem cię szukać.
- A gdzie jest Heidi? Lars wzruszył ramionami.
- Pewnie na przyjęciu, skąd mam wiedzieć.
- Ona cię nic nie obchodzi?
- Oczywiście, że nie! To miła i atrakcyjna dziewczyna,
lecz gdybym miał jej nigdy nie zobaczyć, ani trochę bym
się nie zmartwił. - Głos Larsa spoważniał. - Jeżeli
natomiast... jeżeli ty zamierzasz znów zniknąć. -
Kristine, przez ostatni tydzień nie wiedziałem, co mam z
sobą począć. Koszmarnie mi ciebie brakowało!
- Przecież powiedziałeś, że nie jestem w stanie ci dać
tego, czego potrzebujesz - wyszeptała.
- Myliłem się, kochana.
Nagle kolejny kawałek układanki, składającej się na
definicję słowa „miłość", wpasował się na swoje
miejsce: zaufanie. Teraz była pewna, że Lars nie kłamie,
ż
e naprawdę ją kocha. Zawstydzona swoim
zachowaniem, Kristine zaczęta się usprawiedliwiać.
- Wyleciałam z Oslo wczoraj wieczorem, choć wydaje
mi się, że to było wieki temu. Padałam ze zmęczenia, a
w hotelu powiedziano mi, że dopiero co wyjechałeś.
Kiedy gosposia zakomunikowała, że jesteś na przyjęciu
z inną kobietą, poczułam się koszmarnie. Niesłusznie,
powinnam była mieć do ciebie większe zaufanie.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Od twojej babci. - Uśmiechnęła się. - Nie uwierzysz,
ale bestemor stwierdziła, ze jestem bardziej interesująca
niż Sigrid!
- Mówiłem ci, że się na tobie poznała. - Lars odepchnął
gramolącego się na kolana psa. - Zatem przyjechałaś z
Fjaerland do Oslo, potem do Nowego Jorku i wreszcie
do Lamboume tylko po to, by mnie odnaleźć?
Przytaknęła, żałując, że nie potrafi czytać w cudzych
myślach.
- Dlaczego, Kristine? Po co przyjechałaś?
- Po twoim wyjeździe byłam taka nieszczęśliwa -
westchnęła. - Nie potrafię tego wyjaśnić... Chyba
wcześniej nie rozumiałam, czym jest miłość. Bałam się
przyznać, że zakochałam się w tobie, więc...
- Zakochałaś się? - przerwał.
- Oczywiście, że tak! Właśnie próbuję ci to powiedzieć.
Tylko kiedy tak na mnie patrzysz, nie jestem w stanie
zebrać myśli... - dodała drżącym głosem.
- Wyjaśnienia mogą poczekać - zawyrokował Lars i
złożył na ustach Kristine pocałunek pełen radości,
pragnienia i pokory.
Ś
wiadomość, że wreszcie kocha i jest kochana, napełniła
jej serce bezgraniczną radością.
- Kocham cię, Lars - wyznała, zanim zdążył cokolwiek
powiedzieć.
- Nigdy nie myślałem, że to od ciebie usłyszę. Ja też cię
kocham, elskling.
- Przepraszam, że kazałam ci odejść - wymamrotała
między jednym pocałunkiem, a drugim, czując, jak jej
ciało budzi się do życia. - Chyba musiałam zostać sama,
by zrozumieć, ile dla mnie znaczysz. Czy to ma sens?
- Musi, skoro dzięki temu do mnie przyjechałaś.
Kocham cię bardziej, niż potrafię to wyrazić, i ożenię się
z tobą, jak tylko... - Przerwał i podniósł ku niej głowę. -
Wyjdziesz za mnie, Kristine?
- Och, tak - odpowiedziała bez wahania, uśmiechając się
promiennie.
- To dobrze - odparł, głaszcząc jej piersi i całując szyję.
- Jedyne, o czym teraz marzę, to wziąć cię do łóżka. Psy
nie pozwolą nam się tutaj kochać. Zdajesz sobie sprawę,
ż
e dopiero jutro będę cię mógł zabrać do hotelu?
- Kiedy twoja babcia powiedziała mi, że wrócisz w
październiku, zabrzmiało to jak cała wieczność. - Męski
zapach jego skóry odświeżył nie tak dawne
wspomnienia.
- Teraz jutro wydaje mi się nie mniej odległe.
- Jak widać, wszystko jest względne! - roześmiał się.
- Kocham cię, Lars! - wykrzyknęła na cały głos, aż psy
zastrzygły uszami. - Definicja Margrethe była najbliższa
prawdy. Miłość jest jak płatki róży, które razem tworzą
piękny kwiat. Mam do ciebie zaufanie i wiem, że
czasami będziemy się kłócili. Wiem też, że się
wzajemnie uzupełniamy. Chcę się z tobą kochać i
urodzić nasze dziecko. Tak wiele płatków, żaden nie
utworzy kwiatu bez pozostałych.
- śadne z nas nie może istnieć w pełni bez drugiego -
dodał Lars cicho. - Nauczyłem się tego w ciągu ostatnich
kilku dni.
- Będziemy nadal niezależni - uzupełniła Kristine z
przekonaniem - lecz będziemy szli ramię w ramię.
- To najlepszy sposób podróżowania. Tak na marginesie
- dostałem tę pracę, więc będziemy podróżować także w
dosłownym sensie tego słowa.
- Co znaczy, że będę miała możliwość nauczenia się
wielu języków. Wspaniałe!
Coś zaszeleściło w poszyciu i uciekło spłoszone. Psy
nastawiły uszu, niespokojnie poruszyły nozdrzami i
ujadając puściły się w mroczną gęstwinę.
- Skorzystajmy z ich nieobecności - zaproponował Lars,
rozpinając suwak śpiwora. - Jutrzejsza noc jest zbyt
odległa. Zresztą jeszcze przynajmniej przez godzinę nie
musimy wracać do domu Franklina.
Gdy w trzy kwadranse później psy wróciły, zdyszane
i szczęśliwe mimo zakończonej fiaskiem pogoni, Lars i
Kristine właśnie ruszali w stronę domu. Szli. trzymając
się za ręce.