JUDITH ARNOLD
Zapisane w gwiazdach
In The Stars
Cykl: Zapisane w gwiazdach/Written In The Stars
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Koziorożec. Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca. Bądź szczególnie
ostrożny w kontaktach ze zwierzętami i przedstawicielami przeciwnej płci. Jeśli
nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę. Ktoś w kapeluszu
przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście ma wiele postaci i nie
zawsze łatwo je rozpoznać.
Derek Palmer upił łyk gorącej kawy, ziewnął i jeszcze raz przeczytał
horoskop. Siedem wyrazów w pierwszym zdaniu i ostrzeżenie przed ryzykiem.
Interesujące.
Zanotował: siedem i ryzyko. Po chwili wypisał z tekstu rzeczowniki:
głupiec, płeć, szansa, kapelusz, szczęście. Pozostałe ominął, ponieważ pojawiły
się w liczbie mnogiej.
– Mój system. – Potrząsnął głową. – Kompletna bzdura.
Nie miał żadnego systemu i wolał, żeby jego partnerzy, ani tym bardziej
klienci, o tym się nie dowiedzieli. Gdyby ta metoda wyszła na jaw, zarówno on,
jak i firma byliby skończeni.
Jednak prawda była taka, że horoskop działał. Dopóki tak było, Derek nie
zamierzał nic zmieniać w swoim systemie.
Znów uniósł kubek z kawą, która wystygła na tyle, by już nie parzyć ust.
Gdy kofeina zaczynała działać, świat powoli nabierał wyrazistości.
Zamyślony Derek siedział przy stoliku w swojej malutkiej kuchni. Szafki
z jasnego, klonowego drewna i białe dekoracje przyjemnie kontrastowały z
dębową podłogą. Okno wychodziło na niewielki ogródek otoczony kamiennym
murkiem. Wiedział, że na wiosnę sąsiadka z parteru posadzi kwiatki i obsieje
trawą pozostały skrawek ziemi. Nie miał pojęcia, czemu z uporem starała się
wprowadzić do Upper East Side posmak przedmieścia. Sam, gdy miał ochotę
znaleźć się wśród zieleni, udawał się do pobliskiego Central Parku. Patrząc
przez okno, doszedł do wniosku, że właśnie teraz przydałby się mu pobyt wśród
bujnej roślinności, jednak w połowie stycznia Central Park nie miał zbyt wiele
do zaoferowania. W powietrzu zaczynały już tańczyć pierwsze płatki śniegu. Na
razie nie osiadały na ubraniach przechodniów ani nie okrywały ziemi białym
kobiercem, ale w powietrzu czuło się zimę.
Wepchnął do ust resztę ciastka i zerknął na pierwszą stronę gazety.
Pobieżnie przeczytał nagłówki artykułów i powrócił na stronę z horoskopem.
Gdy dotrze do biura, przeczyta „New York Timesa” i „Wall Street Journal”. Oba
dzienniki rzetelnie opisywały wydarzenia, ale żaden nie miał horoskopu. Pewnie
wydawcy uznali, że inteligentny czytelnik nie kieruje się w życiu
przepowiedniami astrologów.
Derek nie uważał się za szczególnie inteligentnego, choć w jego biurze
wisiał dyplom znanego uniwersytetu i liczne zaświadczenia ukończenia
poważnych kursów oraz szkoleń. Kiedyś, dla zabawy, postanowił zainwestować
pieniądze na giełdzie, kierując się systemem opartym na horoskopie. Ku jego
zdumieniu dokonane w ten sposób inwestycje okazały się o wiele korzystniejsze
od tych, które sporządził, wykorzystując logiczne przesłanki. Od tej pory
wypracował sobie szyfr oparty na horoskopie z gazety „America Today”,
którym posługiwał się w swoich maklerskich działaniach.
Początkowo ostrożnie korzystał z tego dziwacznego źródła informacji,
jednak wyniki giełdowych operacji mówiły same za siebie. Po niedługim czasie
doszedł więc do wniosku, że nie powinien się wahać, skoro w ten sposób
pomnaża zyski swoich klientów i pozwala firmie rozkwitać. Partnerzy w spółce
uznali go za giełdowego geniusza, przezwali nawet Magikiem. Pseudonim
przylgnął do niego na dobre i stał się znany również poza biurem. Nikt nie
musiał wiedzieć, skąd Derek czerpie natchnienie do swoich trafnych inwestycji.
Póki jego pomysły pozwalały zarobić klientom pieniądze na giełdzie, system,
którym się kierował, nie miał znaczenia.
Dopił kawę, zwinął gazetę i opłukał kubek. Szybko umył zęby i wrzucił
do plecaka aktówkę i wygodne buty. Na ramiona zarzucił skórzaną kurtkę,
nałożył kask i zapiął rolki. Może łatwiej byłoby zejść po schodach w
skarpetkach, a rolki założyć na dole, ale Derek nabrał już wprawy w poruszaniu
się tym nietypowym środkiem komunikacji.
Nie zawsze zdarzała się okazja, by jechać do pracy na rolkach. Było to
możliwe tylko w te dni, w które nie czekały go żadne oficjalne spotkania,
wymagające marynarki i krawata. Jednak poranna jazda dostarczała mu
przyjemności i energii na cały dzień, poza tym miło było poruszać się po
zakorkowanych ulicach szybciej niż samochody i autobusy. Do pracy nie
dotarłby w tak krótkim czasie nawet metrem, szczególnie że czekała go
przesiadka na potwornie zatłoczonej stacji.
Padający leniwie śnieg nie spowalniał jazdy. Mimo niskiej temperatury
powietrze było raczej rześkie niż mroźne.
Dotarł już do skraju Central Parku, gdy nagle pojawił się Herman. Była to
uparta wiewiórka, która niemal codziennie odwiedzała go, żeby rzucać
żołędziami w szyby jego domu, budząc go upartym stukotem. Derek nawiązał z
Hermanem niechętną znajomość, nawet nadał mu imię. Do tej pory był
przekonany, że wiewiórki przesypiają zimę, ale widocznie te z Nowego Jorku
miały własne poglądy na sprawę hibernacji. Włóczyły się po okolicy, obgryzając
bezlistne gałązki, lub też siedziały na chodniku i bezwstydnie żebrały o
okruszki.
Inni mogli sądzić, że Herman jest tak naprawdę całą armią wiewiórek, tak
do siebie podobnych, że aż nierozpoznawalnych, ale Derek wiedział swoje. Z
łatwością rozpoznałby Hermana wśród innych zwierzątek. Jego futerko było
bardziej srebrzyste, a w wypukłych czarnych oczkach czaiła się inteligentna
złośliwość. Zawsze patrzył na Dereka z irytacją i niechęcią. Derek nie miał
pojęcia, czemu ta szalona wiewiórka go nienawidzi. Mógł się tylko domyślać, że
zazdrości mu domowego ciepełka, podczas gdy sama musi marznąć na zimnych,
szarych ulicach. A może Herman nie lubi go dlatego, że Derek nie nabierał się
na jego przymilne minki. Jako jedyny nie karmił wiewiórek smakołykami, nie
przemawiał do nich przymilnie.
Zazwyczaj po prostu ignorował Hermana, jednak dziś zwierzak
postanowił dokonać samobójczego zamachu. Widząc zbliżającego się Dereka,
błyskawicznie zeskoczył z drzewa i przycupnął na środku chodnika, rozkładając
szeroko srebrzysty ogon. W jego szalonych oczach płonęła złośliwa satysfakcja.
Przy zderzeniu Derek nie odniósłby większych obrażeń, nie chciał jednak
przejechać tej zwariowanej bestii. Uniósł jedną rolkę, żeby uderzeniem o
chodnik uruchomić hamulec, ale w tej samej chwili Herman znalazł się wprost
pod jego nogami. Derek wykonał niekontrolowany pląs i upadł na chodnik.
Mógłby przysiąc, że usłyszał szatański chichot podłej wiewiórki.
Przechodnie zaoferowali mu pomoc, ale nie była ona konieczna. Derek
wiedział, jak upadać, by zminimalizować ryzyko obrażeń. Mimo to ubrudził
spodnie, a lewe kolano nieprzyjemnie piekło. Był pewien, że do wieczora
pojawi się na nim spory siniak. Poza tym nic mu nie dolegało. Plecak nawet się
nie rozpiął.
Przez chwilę rozważał powrót do domu i zmianę spodni, ale szybki rzut
oka na zegarek uświadomił mu, że spóźni się do firmy.
– To niebezpieczny sport – oznajmił jeden z przechodniów, patrząc na
jego rolki i spodnie ubrudzone ziemią.
– Jedyne niebezpieczeństwo na trasie stanowią zwariowane wiewiórki –
odparł Derek, spoglądając spode łba na Hermana, który usiadłszy na barierce
oddzielającej chodniki i ścieżki rowerowe od trawników, z zadowoleniem
czyścił sobie futerko.
Herman nie był głupi. Gdy tylko wyczuł, że Derek mu się przygląda,
przeskoczył na pobliskie drzewo, gdzie był całkowicie bezpieczny.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – dokończył po chwili Derek. –
Naprawdę nic mi nie jest.
Wstał, poprawił plecak i sprawnie odjechał z miejsca katastrofy. Nic
poważnego mu nie dolegało, ale lewe kolano wciąż bolało i, co gorsza,
zaczynało puchnąć. Gdy dotrę do biura, natychmiast przyłożę lód, pocieszył się
w myślach. Dobre i tyle, że nie podarłem spodni.
W połowie drogi do biura kolano zaczęło sztywnieć, a chodniki stawały
się coraz bardziej zatłoczone, co dodatkowo utrudniało jazdę. Derek posunął się
nawet do tego, że chwilami zjeżdżał na jezdnię pomiędzy stojące w porannym
korku samochody. Nie było to najbezpieczniejsze, ale doszedł do wniosku, że
skoro uniknął kraksy z małą wiewiórką, tym bardziej da radę omijać spore
wozy.
Wreszcie dotarł do dzielnicy biurowców. W jednym ze szklanych
drapaczy chmur mieściło się biuro firmy maklerskiej Dayton, Palmer &
Schwartz. Przejechał przez obszerny hol, dotarł do windy i nacisnął guzik. Już w
windzie zdjął kask i zmierzwił dłonią przyklepane włosy. Zanim drzwi
zamknęły się bezszelestnie, dołączyła do niego kobieta z pobliskiej kawiarni z
tacą pełną kubeczków aromatycznego napoju. Derek uśmiechnął się do niej
przepraszająco, rozpiął zapięcia rolki i wysunął ze sztywnego buta lewą stopę.
Kobieta popatrzyła na niego pogardliwie i wysiadła na czwartym piętrze.
– No co? Noga mnie boli – wymruczał, gdy już nie mogła go słyszeć.
Z ulgą zmienił pozycję i poczuł, że ból nieco zelżał. Schylił się, żeby
odpiąć drugą rolkę i niemal stracił równowagę, gdy winda zatrzymała się na
ósmym piętrze. Wypadł z windy głową naprzód, jadąc na jednej rolce i
odpychając się bosą stopą, jakby korzystał z hulajnogi.
– Gdzieś ty był? – syknęła Gloria, która pełniła w firmie funkcję
recepcjonistki i sekretarki.
Derek, z gracją przejeżdżając obok biurka Glorii, posłał jej zabójczy
uśmiech i przytulił do łona kask i zdjętą z nogi rolkę.
– Nie spóźniłem się aż tak bardzo.
– Wiem, ale...
– Najpierw zdejmę kurtkę, a potem możesz na mnie pokrzyczeć! –
zawołał przez ramię, pokonując korytarzyk, który prowadził do pokoi jego
wspólników.
– Derek... – powiedziała Abby Schwartz, otwierając drzwi swego
gabinetu.
– Tak, tak – mruknął, spodziewając się następnych wyrzutów za
niewielkie spóźnienie.
– Ktoś przyszedł i...
Jednak Derek już ją minął i pojechał dalej.
– Derek, musisz... – zaczął Stan Dayton, widząc zbliżającego się kolegę.
– Dajcie mi chwilę oddechu, dobra? – Obrzucił wspólników zbolałym
spojrzeniem. – Wiem, że się spóźniłem, ale zaatakowała mnie wiewiórka!
– Zanim zdążyli cokolwiek dodać, odwrócił się i niczym na hulajnodze
dojechał do swego biura.
Gdy z niezgrabnym impetem przedostał się przez drzwi, zauważył, że w
jego pokoju stoi kobieta. Od razu zwrócił uwagę na jej przepyszne włosy,
których czarne sploty kaskadą spływały do połowy pleców. Potem przyjrzał się
jej twarzy w kształcie serca. Mała spiczasta broda przywodziła na myśl
bajkowego elfa. Nieznajoma miała też duże, ciemne oczy, niewielki nosek i
pełne, jakby stworzone do pocałunków, usta. Smukłą szyję ozdabiał cienki złoty
łańcuszek. Pojedyncza, misternie oprawiona w złoto perła usadowiła się w
zagłębieniu jej szyi. Kobieta miała na sobie prosty, lecz elegancki wełniany
kostium w kolorze starego wina. Krótka spódnica odsłaniała zgrabne kolana i
niewielkie stópki w czarnych szpilkach. Interesujące, pomyślał Derek.
Po chwili zauważył, że ładna interesantka obserwuje go ze
zmarszczonymi brwiami. Natychmiast uświadomił sobie swój wygląd. Nie dość,
że gapił się na nią, jak, nie przymierzając, cielę na malowane wrota, to jeszcze
odziany był w wymięte i brudne spodnie, jedną stopę miał bosą, a drugą obutą w
potężnych rozmiarów but z rolką. Na włosach odcisnął mu się ślad kasku, a
spod rozchylonej znoszonej skórzanej kurtki zawadiacko wyglądał
przekrzywiony krawat. Zdecydowanie nie był w najlepszej formie, by
oczarować nową klientkę.
Zmrużyła oczy i zacisnęła wargi w grymasie dezaprobaty. Nie trzeba było
geniusza, by odgadnąć, że zrobiła na nim o wiele lepsze wrażenie niż on na niej.
– Hm... Cześć – wykrztusił, starając się, by zabrzmiało to możliwie
wesoło.
Nieznajoma spojrzała ponad ramieniem Dereka. Czuł, że za nim tłoczą się
w drzwiach Abby i Stan.
– To z pewnością nie może być Magik – prychnęła z niesmakiem.
Spodziewała się czegoś innego. Gdyby wszedł do biura w czarnych
powłóczystych szatach z tajemniczą księgą i w szpiczastym kapeluszu na
głowie, byłaby mniej zaskoczona. Kiedy usłyszała o genialnym Dereku
Palmerze, o Magiku, wyobrażała sobie kogoś... przynajmniej nieco czystszego.
Tymczasem na jednej nodze miał przypiętą monstrualnych rozmiarów
rolkę, na drugiej jedynie skarpetkę. Jego jasnobrązowe włosy, proste jak źdźbła
słomy, sterczały pod dziwnymi kątami. Spodnie wprost błagały o wizytę w
pralni.
Przyszła do biura maklerskiego Dayton, Palmer & Schwartz wyłącznie z
powodu reputacji Magika. W Nowym Jorku było zatrzęsienie takich firm.
Większych, starszych, bardziej doświadczonych. Ona jednak chciała zadziwić
swego nowego szefa i zdobyć pokaźne odsetki dla funduszu dobroczynnego, by
udowodnić, że słusznie ją zatrudniono. W pewnych kręgach mówiło się, że
opłaca się współpracować z Dayton, Palmer & Schwartz, bo ich pakietem
genialnie zarządza sam Magik.
Wiązała z tym biurem wielkie nadzieje, więc umówiła się na spotkanie.
Przyszła punktualnie o dziewiątej. Najpierw rozmawiała z rozsądnymi i
sympatycznymi partnerami, Stanleyem Daytonem i Abigail Schwartz.
Opowiedzieli jej, że przed trzema laty wszyscy pracowali w jednej z większych
firm na Wall Street, aż w końcu postanowili zaryzykować i otworzyć własne
biuro maklerskie. Przedstawili jej kwartalne sprawozdania ze swej działalności.
Mieli olśniewające wyniki. Sprawili na niej wrażenie profesjonalistów. Była
prawie pewna, że wybrała właściwą firmę, by powierzyć jej pieniądze fundacji.
– Zanim podejmę ostateczną decyzję, chciałabym jeszcze poznać pana
Palmera – oznajmiła po zakończeniu prezentacji. – Jak rozumiem, to on
decyduje o strategiach inwestowania?
– Owszem – przytaknęła Abigail. – Zazwyczaj jest już w biurze o tej
porze. Zapewne utknął w korku, ale zaraz się pojawi, o ile zechce pani zaczekać.
– Zaprowadzę panią do jego biura – zaproponował Dayton.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. W pokoju nie było nic, co zdradzałoby
charakter pracującej w nim osoby. Dwa komputery, biurko z jasnego drewna z
zamkniętymi szufladami, akt Modiglianiego na ścianie, a na podłodze dywan w
neutralnym beżowym kolorze. Na wieszaku przy drzwiach błękitny blezer.
Domyśliła się, że Magik lubi ubierać się w niezobowiązującym stylu. Nie
liczyła więc na to, że zjawi się w garniturze. Nie podejrzewała jednak, że
przyjdzie prawie boso!
Derek jeszcze raz zerknął na minę nieznajomej, westchnął i zrzucił z
ramion plecak. Niczym czarodziej z kapelusza wyciągnął z plecaka parę
zamszowych mokasynów. Nie odrywając wzroku od młodej kobiety, wsunął
lewy but, zdjął prawą rolkę i nałożył prawy but.
Nawet obuty nie sprawiał wrażenia osoby solidnej. Na jego twarzy gościł
zawadiacki uśmiech, a linia szczęki zdradzała upór. Łagodne spojrzenie
piwnych oczu stanowczo łagodziło wrażenie szorstkości czy nawet
nieokrzesania. Kąciki ust były lekko wygięte ku górze, co wyglądało jak
ironiczny grymas. Mimo że skórzana kurtka raczej nie kojarzyła się ze strojem
biurowym, pasowała do tego mężczyzny, dodając mu łobuzerskiego uroku.
– Wiewiórka? – spytała ze zdumieniem. Derek rzucił rolki i kask w kąt
pokoju. Zanim odpowiedział, rozpiął do końca kurtkę.
– Diabeł z piekła rodem. – Wyciągnął dłoń. – Nazywam się Derek Palmer,
a pani?
– Melissa Giordano – odparła, zastanawiając się jednocześnie, jak można
powierzyć pieniądze mężczyźnie, który haniebnie spóźnia się do pracy i w
dodatku wygląda jak uczestnik maratonu szalonych wrotkarzy.
– Najpierw przyłożę lód na obolałe kolano, a potem chętnie wysłucham,
co pani robi w moim pokoju.
– Czekała na ciebie. Sam ją przyprowadziłem – wtrącił Stanley Dayton,
który w nienagannie skrojonym garniturze roztaczał aurę pewności, spokoju i
kompetencji.
Jednak to nie on miałby inwestować pieniądze Ronalda Towersa.
– Nie powiedziałem, że nie powinna tu być – burknął Derek, poprawił
krawat i kulejąc, podszedł do biurka. – Powiedziałem, że chcę się dowiedzieć,
czemu zawdzięczam jej wizytę. Proszę wybaczyć, pani Giordano – dodał z
przepraszającym uśmiechem. – Cierpię, strasznie boli mnie kolano. Chętnie z
panią porozmawiam, gdy tylko przyłożę lód.
– Może będzie lepiej, jeśli sobie pójdę. – Skierowała się do drzwi.
– No cóż, przyznaję, czasami bywa nieco ekscentryczny – westchnął
Stanley Dayton, nie ruszając się z przejścia – ale sama pani widziała raporty.
Gdy chodzi o inwestycje, to prawdziwy geniusz.
– Ale teraz cierpi – rzuciła z ironią, żałując, że w ogóle tu przyszła. –
Zaatakowała go wściekła wiewiórka.
– Nie wściekła, tylko piekielna – sprostował Derek i sięgnął po telefon. –
Gloria, czy mogłabyś zorganizować mi lód? Zraniłem się w kolano. Może
podasz też kawę pani Giordano? Nie mam pojęcia, czemu ci moi wspólnicy nie
zaproponowali jej drobnego poczęstunku.
– Nie chciałam kawy – wtrąciła Melissa. Odmówiła również herbaty,
soku, wody i gorącej czekolady, które jej kolejno proponowano, gdy czekała na
pojawienie się Magika.
– Bez kawy – rzucił w słuchawkę, kiwając głową do Melissy. – Ale lód
przynieś koniecznie... Nie wiem skąd. Może z kawiarni na przeciwko? –
zaproponował bez przekonania, odłożył słuchawkę, oparł nogę na blacie biurka i
znów rozbrajająco się uśmiechnął. – Co mogę dla ciebie zrobić?
Niewiele, pomyślała Melissa. Chciała się z nim spotkać, by przekonać się,
kim jest człowiek, który potrafi w czarodziejski sposób podwajać zyski z
powierzonych pieniędzy. Miała zamiar bliżej poznać osobę, której przekaże
dochód fundacji swego szefa. Ronald Towers sam zarządzał swoją firmą, ale
ludziom zatrudnionym w fundacji zajmującej się działalnością charytatywną
zostawił wolną rękę. Zatrudnianym pracownikom wyjaśniał, że im lepiej będą
zarządzali funduszami, tym więcej pieniędzy zyskają na pomoc potrzebującym.
Jednak w tej sytuacji powierzenie sporej kwoty firmie Dayton, Palmer &
Schwartz nie wydawało się dobrym posunięciem. Nie, jeśli o pieniądzach
miałby decydować ktoś taki jak Derek Palmer. Ten facet nie potrafił nawet
dotrzeć do własnego biura w jednym kawałku!
– Dziękuję za poświęcony mi czas – zwróciła się do Stanleya, nie
zaszczycając Dereka spojrzeniem. – Zanim podejmę decyzję, spotkam się
jeszcze z przedstawicielami innych firm maklerskich. Zadzwonię do państwa –
oznajmiła kurtuazyjnie i zdecydowanie postąpiła do przodu, zmuszając Stanleya
do opuszczenia posterunku w drzwiach.
Wymowne spojrzenie, którym obdarzył niesubordynowanego wspólnika,
nie uszło jej uwagi.
– Proszę zrozumieć, że geniusze bywają ekscentryczni – próbował
ratować sytuację. – Jedyne, co naprawdę ma znaczenie, to fakt, że Derek jest
geniuszem.
– Widziała pani kwartalne sprawozdania. Liczy się przecież realny zysk –
przekonywała Abigail Schwartz, odprowadzając ją do windy. – Żaden inny
makler nie zapewni wam tak dużych przychodów.
Prawdopodobnie miała rację, ale.... Ekscentryczność to jedna sprawa, lecz
gdy do tego dochodzi brak dyscypliny, zrzędliwość i niepunktualność, sprawa
wydaje się przesądzona. To prawda, że był obolały. Ale walka z wiewiórką?
Chciało jej się śmiać. Stanowczo wolała współpracować z kimś solidnym,
godnym szacunku i... normalnym.
Może Derek Palmer był normalny przez większość czasu. Może potrafił
zdziałać cuda z akcjami na giełdzie. Możliwe też, że mógłby zapewnić
najwyższy zysk fundacji Towersa.
A może po prostu miał najpiękniejsze oczy, jakie widziała u mężczyzny.
Musiała jednak pamiętać, że Ronald Towers dał jej szansę, by się
wykazała. Nie mogła ryzykować utraty jego pieniędzy, powierzając je
nieodpowiedniej osobie. Czy mogła zaufać komuś, kto stanął w szranki z
wiewiórką i przegrał?
ROZDZIAŁ DRUGI
Melissa nie miała pojęcia, dlaczego jest taka rozdrażniona. Gdy wróciła
do biura, wciąż jeszcze przeżywała spotkanie z Magikiem. Była na tyle
wytrącona z równowagi, że nie zauważała wyszukanej elegancji przeszklonego
budynku, w którym mieściły się biura należące do korporacji Towersa.
Zazwyczaj była pod wrażeniem panującego wokół przepychu, tym
bardziej że jeszcze miesiąc temu pracowała w skromniutkim pokoiku w dziale
księgowości w miejskim ratuszu. Gdy dwa lata wcześniej zrobiła dyplom, była
zachwycona możliwością pracy w pobliżu domu rodziców. Wprawdzie
brakowało jej dreszczyku emocji, ale przynajmniej posada była pewna i
bezpieczna. Płaca pozwoliła jej na wynajęcie wraz z koleżanką maleńkiego
mieszkanka. JoAnn, która była asystentką projektanta obuwia, miała bardziej
ekscytującą pracę, choć nieco mniej płatną. Szybko wypracowały sobie
zadowalający system podziału obowiązków. Melissa zajmowała się
zaopatrywaniem kuchni w smakołyki, a JoAnn starała się o zaproszenia na
interesujące imprezy.
Nie było to złe życie dla samotnej dwudziestosześciolatki, jednak widmo
trzydziestki zmuszało Melissę do przemyśleń. Podliczanie rachunków w ratuszu
w maleńkiej klitce pozbawionej okien nie rokowało wspaniałej przyszłości. Gdy
dowiedziała się, że Ronald Towers, król handlu nieruchomościami, będzie
zatrudniał nowych pracowników, natychmiast wysłała swoją ofertę.
Miała cichą nadzieję na posadę asystentki w księgowości, więc z
zaskoczeniem przyjęła wiadomość, że ma szansę na samodzielne stanowisko w
charytatywnej fundacji Towersa.
– Założyłem fundację, by zrobić coś dobrego – oznajmił przyszły szef w
czasie rozmowy kwalifikacyjnej. – Jak wiesz, zarabiam miliony na handlu
nieruchomościami – pochwalił się z nieskrywaną satysfakcją. – Jeśli czegoś z
tego nie oddam, ludzie mnie znienawidzą. Stworzyłem więc fundację i
przekazałem na jej rzecz pokaźną kwotę. Kilka osób zarządza tymi funduszami,
ale wszyscy przekroczyli już dawno czterdziestkę. Potrzebujemy świeżej krwi, a
twoje doświadczenie zawodowe też nie jest bez znaczenia. Co ty na to?
Gdy Melissa otrząsnęła się z pierwszego szoku wywołanego
oszałamiającymi warunkami zatrudnienia, natychmiast się zgodziła.
Od zawsze była zwolenniczką ostrożnego planowania, wyznaczania
kolejnych etapów kariery, wizualizowania przyszłości. Jednak w najśmielszych
marzeniach nie przypuszczała, że spotka ją coś takiego. Była to duża szansa i
warto było zaryzykować. Tym bardziej że jej pensja miała dwukrotnie wzrosnąć
w stosunku do poprzednich zarobków.
Przyjemniejszą część jej nowych obowiązków stanowiło wyszukiwanie
projektów wartych wspierania, ocena nadsyłanych próśb i świadomość, ile
dobrego można zdziałać, gdy się dysponuje dużymi zasobami finansowymi.
Natomiast zarządzanie tak wielką kwotą powodowało liczne stresy. Jeśli odsetki
będą większe, więcej pieniędzy zostanie przeznaczonych na dobroczynność. Jak
sprawić, by zysk z kapitału wzrósł, nie ryzykując jego utraty?
Gdy tylko zaaklimatyzowała się w swoim nowym biurze, zlecono jej
analizę inwestycji fundacji i przeprowadzenie rozeznania rynku pod kątem
pomnożenia zysków. Właśnie to przywiodło ją do firmy Dayton, Palmer &
Schwartz.
Magik. Co za kiepski żart! Derek Palmer sprawiał raczej wrażenie
szaleńca. Jak klienci mogli mu ufać i powierzać swoje fortuny?
Nie miała pojęcia, w jaki sposób osiągał tak spektakularne sukcesy w
zarządzaniu finansami, ale po pięciu minutach w jego towarzystwie doszła do
wniosku, że musiał to być wynik szczęścia, a nie geniuszu.
– Jak poszło? – zapytał Tom, jeden ze starszych współpracowników, który
nigdy nie traktował jej jak żółtodzioba. – Czy w plotkach o firmie Dayton,
Palmer & Schwartz jest ziarno prawdy?
Melissa zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku stojącym w kącie
pokoju, który dzieliła z Tomem. Cóż to było za biuro! Jego połówka była
dwukrotnie większa niż jej kąt w ratuszu, a z okna roztaczał się widok, który
zapierał dech w piersiach.
– Dwoje wspólników to świetni ludzie, ale trzeci co najmniej dziwny.
– Przecież nie musisz pracować z całą trójką – stwierdził Tom.
Melissa mimowolnie porównała go z Derekiem. O ileż porządniej
wyglądał jej kolega w świeżej, różowej koszuli z dopasowanym kolorystycznie
krawatem i beżowych spodniach, których kant był tak ostry, że mógłby ciąć
papier.
– Właśnie ten dziwny zajmuje się operacjami giełdowymi – odparła z
ciężkim westchnieniem.
– Magik? – Brwi Toma podjechały wysoko w górę. – Podobno dokonuje
cudów z powierzonymi pieniędzmi. Gdybym miał jakieś wolne fundusze,
natychmiast zgłosiłbym się właśnie do niego.
– Nie mam pojęcia, jak zdobył taką reputację – prychnęła, opadając na
krzesło. – Najpierw musiałam na niego długo czekać, a potem wysłuchać, że
spóźnił się, bo zaatakowała go wiewiórka.
– Nie! – Tom był wyraźnie poruszony. – Czy złapano już to zwierzę i
przeprowadzono testy na wściekliznę?
Dopiero teraz Melissa dopuściła do siebie myśl, że historia z wiewiórką
mogła być prawdziwa. Z drugiej strony Derek nie wyglądał na rannego, był
jedynie niesamowicie brudny, no i narzekał na ból w kolanie.
– Nie zdziwiłabym się, gdyby jego opowiastka była wyssana z palca, żeby
usprawiedliwić spóźnienie. Coś na zasadzie szkolnej wymówki, że pies zjadł mi
zeszyt. Mówię ci, ten gość jest szurnięty!
– Coś mi się zdaje, że raczej go nie polubiłaś. Melissa znów westchnęła i
spróbowała się uspokoić. Dlaczego rozmowa z Derekiem Palmerem tak bardzo
wytrąciła ją z równowagi? Owszem, wspólnicy mogli się na niego złościć, skoro
nieodpowiedzialnym zachowaniem zraził potencjalną klientkę, lecz ona jedynie
straciła trochę czasu. Czemu więc jest tak poruszona?
Czyżby przez jego piwne oczy? A może z powodu cudownie zgrabnego
ciała? Albo złotych refleksów we włosach, ironicznego uśmiechu i chłopięcego
uroku.
Oczywiście w ciągu dwóch lat spędzonych w Nowym Jorku spotykała się
z różnymi mężczyznami. Niektórzy nie nadawali się do niczego, inni byli
sympatyczni, a nawet interesujący, lecz żaden z nich nie wywarł na niej takiego
wrażenia, nie poruszył jej tak mocno i tak całkowicie nie zajął myśli. I to bez
specjalnego zachodu!
Może zaskoczył ją fakt, że Derek był tak inny od jej wyobrażeń.
Spodziewała się... Magika. Liczyła, że olśni ją nadzwyczajną bystrością i
porażającą wręcz inteligencją. Obawiała się, że pod jego przemożnym wpływem
natychmiast wypisze czek na potężną sumę.
Gdy wyobrażała sobie ich spotkanie, w jej wizji nie było miejsca na
brudne spodnie i pomazany jaskrawymi farbami kask.
– On po prostu do nas nie pasuje – oznajmiła w końcu, świadoma, że z jej
słów przebija rozczarowanie.
Tom przez chwilę uważnie ją obserwował, jakby próbował odgadnąć,
skąd u niej ten nietypowy nastrój. W końcu zrezygnował i wzruszył ramionami.
– Za chwilę mamy spotkanie z przedstawicielem Mealson-Wheels,
organizacji dożywiającej ubogich – przypomniał. – Daj już spokój Magikowi.
Skoro to świr, z pewnością nie chcemy powierzać mu pieniędzy Towersa.
Derek pojawił się w budynku korporacji Towersa za kwadrans piąta.
Gdyby zależało to od Abby i Stana, trafiłby tu o wiele wcześniej, musiał jednak
uczciwie przepracować cały dzień, a potem jeszcze wrócić do domu, żeby
zmienić zabrudzone spodnie. Dopiero teraz gotów był błagać Melissę Giordano
o ponowne przemyślenie decyzji i powierzenie pieniędzy Towersa firmie
Dayton, Palmer & Schwartz.
Cóż, to prawda, że nie oczarował jej tego ranka. Nie tylko bolało go
kolano, ale jeszcze w potyczce z Hermanem ucierpiała jego duma. Na dodatek
przez resztę dnia wspólnicy prześladowali go katastroficzną wizją upadku firmy,
która się ziści, jeśli nie zdobędą zlecenia Towersa.
Derek zaklął w duchu. To do nich należało zwabianie i oczarowywanie
klientów, natomiast on był odpowiedzialny za kontrolę giełdowych pakietów.
Mimo to dzwonił do biura Melissy aż cztery razy. Ciągle słyszał, że chwilowo
nie ma jej w pobliżu. Właśnie dlatego zdecydował się zjawić osobiście.
Pomiędzy kolejnymi telefonami do jej biura operował dużymi sumami
pieniędzy na giełdzie. Kierując się astrologiczną przepowiednią, której pierwsze
zdanie miało siedem słów, puścił w ruch siedem procent aktywów, którymi
zarządzał.
Kupił akcje firmy zajmującej się sprzętem komputerowym, której nazwa
skojarzyła mu się ze słowem „płeć”. Nie był pewien, czy to bezpieczna lokata,
więc postanowił mieć na oku wszelkie wahania rynku. Następnie znalazł
przedsiębiorstwo o długiej nazwie, z której liter udało mu się ułożyć słowo
„kapelusz”. W ciągu sześciu godzin dzięki niej zyskał sporą sumę. Wyraz
„głupiec” pozwolił mu dokonać kolejnej trafnej inwestycji w akcje firmy
związanej z przemysłem rozrywkowym. Reszta słów z horoskopu nie została
wykorzystana, bo nie mógł znaleźć ich odpowiedników w giełdowych
propozycjach. Miał dobre przeczucia co do tych trzech inwestycji. Gdy
sprawdził historię ich notowań, jego humor jeszcze się polepszył. Jedyne, co
psuło mu nieco nastrój, to wyrzuty Abby i Stana, że pozwolił wymknąć się
takiej klientce.
Wyszedł z pracy przed czwartą, dojechał na rolkach do domu i wziął
szybki prysznic, przyglądając się purpurowemu siniakowi na lewym kolanie.
Następnie włożył czyste spodnie, koszulę prosto z pralni i najbardziej klasyczny
krawat, jaki znalazł w szafie. Skórzaną kurtkę zamienił na elegancki wełniany
płaszcz. Zanim wyszedł na ulicę, przezornie rozejrzał się za Hermanem. Gdy
nigdzie go nie dostrzegł, zatrzymał taksówkę i kazał się zawieźć do centrum.
Adres fundacji Towersa widniał na wizytówce, którą otrzymał od niedoszłej
klientki.
Melissa nie sprawiła na nim wrażenia osoby, która pracuje w takim
towarzystwie i w takiej dzielnicy. Oczywiście była elegancka i wykształcona,
ale na jej twarzy malowały się szczerość i przystępność, brakowało natomiast
pychy i zadęcia, typowych dla osób z tej sfery. Cóż, z pewnością nie miała
wpływu na lokalizację biur Towersa, pomyślał z rozbawieniem. Jednak kiedy
wszedł do supernowoczesnego budynku z szybkobieżnymi windami,
ozdobionego szkłem i chromem, zastanowił się, czy rzeczywiście było to
właściwe miejsce dla osoby pokroju Melissy. W przestronnym holu skrywały się
eleganckie butiki, marmurowe posadzki lśniły nieskazitelnym blaskiem.
Nieopodal wejścia znajdował się punkt ochrony ze srogim strażnikiem. Nikt
niepowołany nie miał wstępu do tego przybytku. Dopiero gdy Derek pokazał mu
wizytówkę Melissy, został skierowany na piąte piętro i odprowadzony uważnym
spojrzeniem. Nawet podłoga windy była wyłożona marmurem. Za jazdę na
rolkach w tym budynku najpewniej czekałaby go rozmowa z policją.
Wysiadł z windy i znalazł się na piątym piętrze w holu z miękką
wykładziną i skórzanymi kanapami. Eleganckie lampy rzucały przyćmione
światło na ozdabiające ściany obrazy znanego malarza. Pomieszczenie
wyglądało raczej jak salon w bogatej rezydencji niż biurowy korytarz. Dopiero
po chwili dostrzegł recepcyjne biurko ukryte wśród egzotycznej zieleni.
– Nazywam się Derek Palmer i chciałbym się widzieć z Melissą Giordano
– oznajmił.
Młoda dziewczyna, która swobodnie mogłaby być modelką z pierwszych
stron czasopism, przycisnęła jeden z klawiszy interkomu i melodyjnym głosem
zamieniła z kimś kilka zdań. Po chwili na niego spojrzała.
– Pani Giordano nie ma w biurze, ale jej kolega, pan Trumbull, chętnie z
panem porozmawia – wyjaśniła z uśmiechem.
Derek nie miał ochoty rozmawiać z Trumbullem. Chciał spotkać się z
kobietą o cudownych włosach, fantastycznych nogach i szacującym spojrzeniu.
Przyszedł jednak zdobyć zlecenie od przedstawiciela Towersa i być może
łatwiej tego dokona z jej kolegą niż z Melissą. Przełknął rozczarowanie,
podziękował recepcjonistce i pozwolił się zaprowadzić w głąb korytarza.
Dziewczyna zapukała do drzwi, poczekała na zaproszenie i zaanonsowała jego
przybycie.
W biurze czekał na niego starszawy, szczupły mężczyzna w różowej
koszuli i tweedowym irlandzkim kapeluszu. Z powitalnym uśmiechem
wyciągnął dłoń.
– Witam, jestem Tom Trumbull.
– Derek Palmer.
– Znany jako Magik?
Derek miał ochotę wykrzyczeć, że żaden z niego czarodziej, że ma po
prostu niesamowite szczęście, a jego system oparty jest na przypadkowych
rzeczownikach wydłubanych z horoskopu. Nie zrobił tego. Wciąż czuł na sobie
wymowne spojrzenia Abby i Stana. Potrząsnął dłonią Toma i zdobył się na
skromny uśmiech.
– Nazywanie mnie Magikiem to lekka przesada. Rozumiem, że pani
Giordano poszła już do domu?
– Godzinę temu miała umówioną wizytę u dentysty, a potem zamierzała
pójść do siebie – wyjaśnił Trumbull i sięgnął po płaszcz przewieszony przez
poręcz krzesła.
– Cholera – burknął Derek i szybkim spojrzeniem omiótł biurko Melissy.
Oprócz biurowych przyborów i roślinki w kolorowej, ceramicznej
doniczce, stało tam jeszcze zdjęcie starszej pary. Pewnie jej rodzice, trafnie
odgadł.
– To jakiś problem? – zapytał Tom.
– Nie wywarłem dziś na niej najlepszego wrażenia – skrzywił się Derek. –
Chciałbym to zmienić. Dla dobra waszych inwestycji, oczywiście – dodał
natychmiast. – Jeśli uda mi się przekonać ją do współpracy z naszą firmą,
możecie być pewni sporych zysków.
– Teraz rzeczywiście mówi pan jak Magik – ucieszył się Tom, wyjmując
szalik z rękawa płaszcza i okręcając go wokół szyi.
– Bardzo chciałem z nią porozmawiać jeszcze dziś, zanim jej wrażenie o
mnie utrwali się na mur. – Derek popatrzył na Toma z nadzieją.
– Pewnie nie wie pan, gdzie jest jej dentysta?
Trumbull posłał mu szacujące spojrzenie, naciągnął głębiej kapelusz i
wsunął ramiona w rękawy płaszcza.
– Nie mam pojęcia.
Derek westchnął z rezygnacją. Trudno. Zresztą po zastanowieniu doszedł
do wniosku, że nie byłby to najlepszy pomysł. Bo jakie wrażenie mógł na niej
wywrzeć, jeśli dopadłby ją tuż po dentyście, obolałą po zabiegu i otumanioną
znieczuleniem?
– Chodzi nie tylko o inwestycje, prawda?
– domyślił się Tom.
Derek już otworzył usta, żeby zdecydowanie zaprzeczyć, ale pomyślał, że
wyznanie prawdy może mu pomóc.
– Chciałbym z nią porozmawiać – powtórzył, patrząc mu prosto w oczy.
– No dobrze... Dam panu jej domowy adres, ale proszę się nie
przyznawać, że to ode mnie – zastrzegł stanowczo, sięgnął po notes, kartkę i
długopis i zanotował kilka słów. – Nie powinienem tego robić, ale pomyślałem
sobie, że chociaż jest pan Magikiem, sprawy zwykłych śmiertelników również
muszą być panu nieobce.
Derek pomyślał, że będzie musiał użyć czarów, aby Melissa zechciała go
wysłuchać. Sięgnął po karteczkę, złożył ją i wsunął do kieszeni. Uśmiechnął się
z wdzięcznością i potrząsnął dłonią Toma.
– Dziękuję. Ja... po prostu dziękuję.
Derek wyczul, o czym Tom pomyślał. Mianowicie że wcale nie chodzi
mu tylko o inwestycje. Co więcej, dlatego właśnie zdradził prywatny adres
koleżanki. Czyżby pan Trumbull po cichu zabawiał się w swaty?
O ile Derek mógł zwieść innych, nigdy nie oszukiwał siebie. Doskonale
wiedział, że gdy znów spotka Melissę, sprawy zawodowe nie będą
najważniejsze.
Zęby Melissy były cudownie gładkie, a usta aż szczypały od świeżości
mięty. Większość ludzi nie lubiła wizyt u dentysty, ale ona nigdy nie miała
kłopotów z zębami. Okazjonalne kontrole i profesjonalne czyszczenie zawsze
wielce ją radowały.
Jednak nawet przyjemna wizyta u stomatologa nie poprawiła na długo jej
nastroju. Gdy dotarła do domu, znów wróciła myślami do porannego spotkania.
Z przyjemnością schroniła się na klatce schodowej przed popołudniowym
chłodem. Kątem oka dostrzegła, że w skrzynce na listy znajduje się jakaś
koperta. Wyciągnęła ją, dostrzegła swoje nazwisko i pod palcami poczuła coś
twardego. Cofnęła się o krok. Ze zmarszczonym czołem podejrzliwie rozejrzała
się po korytarzu. Bladozielone ściany i zamknięte szklane drzwi wewnętrzne
były takie same jak zawsze. Ostrożnie sięgnęła po niewielki pakunek, który
znajomo zaszeleścił. Odważniej rozdarła papier i wyciągnęła z niego sporą
tabliczkę szwajcarskiej czekolady zawiniętą w złotą folię. Obok leżała mała
karteczka, którą Melissa czym prędzej przebiegła wzrokiem.
Melisso, Proszę o jeszcze jedną szansę. Obiecuję, że nie będziesz
rozczarowana. Zaufaj mi – to jest zapisane w gwiazdach.
Gdyby nie znała nadawcy podarunku, mogłaby przypuszczać, że to
prezent od wielbiciela. Zarówno słodycze, jak i treść notatki sugerowały o wiele
więcej, niż rutynowe spotkanie w interesach.
Zapisane w gwiazdach. Dość tajemnicze zdanie. Na mroczniejącym
niebie nie było żadnych gwiazd, bo szare chmury przesłaniały widok. Na
wszelki wypadek wyjrzała na zewnątrz.
Nie dalej niż dziesięć kroków od wejścia do budynku, w świetle latarni,
stał Derek Palmer. Nie był to ten sam mężczyzna, którego spotkała rano. Miał na
sobie długi, elegancki płaszcz z postawionym kołnierzem, a na nogach porządne
buty zamiast niepoważnych rolek. Na jego włosach osiadały płatki śniegu i
powoli zamieniały się w drobne kropelki, które skrzyły się w świetle latarni.
Derek dostrzegł, że Melissa pytająco mu się przygląda. Skoro na jego
widok nie cofnęła się gwałtownie w głąb budynku, oderwał się od latarni i
utykając nieznacznie, ruszył w jej stronę.
Miała już okazję rano podziwiać jego oczy, lecz nie uśmiech, który teraz
rozjaśnił mu twarz. No tak, ale czy ktoś, kogo pognębiła jakaś tam nędzna
wiewiórka, nosi radość w sercu?
Teraz jednak nosił. Miał wspaniały uśmiech, który ogarniał oczy i
dodawał mu uroku. Mimo to Derek czuł się cokolwiek niepewnie, dlatego
zatrzymał się nieopodal.
– Jeśli powiesz, że masz alergię na czekoladę, chyba popełnię
samobójstwo – mruknął.
– Nie jestem uczulona na czekoladę. Uśmiechnął się szerzej i poszedł za
ciosem.
– Jeśli nie zgodzisz się pójść ze mną na kawę, bym zyskał szansę
przekonać cię do współpracy z naszą firmą, to moi partnerzy mnie zabiją.
– Aż tak? Jak widzę, prowadzisz bardzo niebezpieczne życie.
– Rolki, wiewiórki i wspólnicy. Gdzie się nie ruszę, ryzykuję.
Roześmiała się i poczuła, że napięcie powoli ją opuszcza. Wiedziała, że
nie oprze się temu zaproszeniu.
– Pozwól, że zaniosę pocztę na górę i zostawię teczkę.
Zamiast wychodzić gdzieś po ciężkim dniu, łatwiej byłoby zaprosić go do
siebie, ale, po pierwsze, jak większość mieszkańców Nowego Jorku Melissa
była do przesady ostrożna, a po drugie to Derek miał do niej sprawę i to on ją
zapraszał.
– Ale wrócisz, prawda? – spytał z mieszaniną obawy i nadziei w głosie.
– Obiecuję. Może zaczekasz wewnątrz, bo pada coraz mocniej. –
Otworzyła szerzej drzwi do holu.
Wszedł i niewielka przestrzeń skurczyła się jeszcze bardziej. Melissa nie
zdawała sobie sprawy, że jest aż tak wysoki. Rano widziała go z jedną stopą
bosą, a drugą uwięzioną w monstrualnym rolkowym bucie, więc nie mogła
ocenić jego wzrostu, lecz teraz okazało się, że przewyższa ją o głowę. Poczuła
też świeży zapach mydła i wody kolońskiej o cytrusowej nucie. Policzki Dereka
były zaczerwienione od chłodu, a na rzęsach wisiały kropelki z topniejącego
śniegu.
Nagle się odwróciła, gdy zdała sobie sprawę, że mu się przygląda od
dłuższej chwili. Wyciągnęła pozostałe listy ze skrzynki. Nic specjalnego,
stwierdziła, przerzucając korespondencję. Kilka rachunków, reklamy i
zawiadomienie z banku.
– Zaraz wracam – mruknęła i otworzyła wewnętrzne drzwi.
Wiedziała, że nie powinna się spieszyć, by Derek swoje odczekał, ale była
zbyt ciekawa, co ma jej do powiedzenia. A tu jak na złość winda wlokła się
wolniej niż zwykle. Gdy wreszcie się zatrzymała, Melissa niemal wypadła z
kabiny i z niecierpliwością szarpnęła drzwi mieszkania.
– Co? – zawołała, zanim zdała sobie sprawę, że gdyby współlokatorka
wróciła przed nią do domu, z pewnością odebrałaby pocztę.
Otworzyła więc drzwi własnym kluczem, rzuciła teczkę i korespondencję
w przedpokoju na drewnianą ławę, a potem pobiegła do łazienki poprawić
fryzurę i makijaż. Przez wilgoć w powietrzu jej włosy skręciły się w drobne
pierścionki. Zaatakowała je szczotką, ale nie dostrzegła znaczącej różnicy.
Pociągnęła usta świeżą warstwą szminki, tłumacząc sobie, że starania o wygląd
należą do jej zawodowych obowiązków. Bo spotkanie z Derekiem miało
charakter ściśle służbowy i ani jego oczy, ani uśmiech, ani nawet ekskluzywna
czekolada tego nie zmienią.
Jednak kiedy biegła z powrotem do windy, nie potrafiła przekonać samej
siebie, że zależy jej tylko i wyłącznie na zawodowych kontaktach z Derekiem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Restauracja, do której trafili, była bardzo przyjemna. W powietrzu unosiły
się smakowite zapachy, a goście siedzieli w zacisznych zakątkach przy
niewielkich stoliczkach, nakrytych lnianymi, zielonymi obrusami. Światło świec
tworzyło specyficzną atmosferę.
Kelner poprowadził ich do stolika w głębi sali i podał karty dań. Derek
szybko pojął, że nie powinien tracić okazji i poprzestać jedynie na kawie.
– Moglibyśmy zamówić coś do jedzenia – zaproponował, gdy Melissa
powiesiła płaszcz na oparciu kanapy i wygodnie usiadła.
Nie zamierzał być natrętny, ale uznał, że posiedzą dłużej, jeśli zamówią
przekąskę lub drinka.
– Właściwie to jestem troszkę głodna – wyznała, zerkając na menu. –
Pozwól, że gdzieś zadzwonię. To będzie krótka rozmowa. – Wyciągnęła
komórkę i wybrała numer. – Jo? Dobrze, że jesteś. To ja. Nie wrócę na kolację,
mam spotkanie w interesach. Do zobaczenia w domu. – Wysłuchała odpowiedzi
i rozłączyła rozmowę. – Wybacz. Wiem, że niegrzecznie jest używać komórki
przy stole.
Derek nie przejął się tym zbytnio, natomiast nie na żarty zmartwił go
tajemniczy Jo. Kim był? Mężem? Kochankiem? Dlaczego musiała mu się
tłumaczyć?
Wiedział, że to nie jego sprawa, a jednak to go ubodło, szczególnie że
siedzieli w bajecznej restauracji, przy świetle świec.
Melissa oznajmiła owemu Jo, że to tylko spotkanie w interesach. Derek
powinien wziąć z niej przykład, skupić się na zdobywaniu nowego i jakże
ważnego klienta, a nie gapić się na jej cudownie pełne usta i błyszczące oczy.
Gdy ponownie pojawił się kelner, Derek pożałował, że zaproponował
posiłek. Zanim zdążył wybrnąć z niezręcznej sytuacji, Melissa zamówiła sałatkę
z grillowanym kurczakiem i kieliszek wina. Teraz nie miał już wyjścia. Wziął
więc hamburgera z bekonem i serem oraz piwo. Kelner zabrał karty i zostawił
ich samych.
– Kim jest Jo? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.
– Moją współlokatorką. – Przyjrzała mu się uważnie. – JoAnn – dodała
po chwili ze znaczącym uśmiechem.
Derek poczuł, że ta informacja spływa na niego niczym balsam. Melissa
nie tylko okazała się wolna, ale nawet nie obraziła się za wścibstwo. Na jego
twarz wypłynął promienny uśmiech. Kiedy więc kelner przyniósł zamówione
napoje, uradowany Derek wzniósł toast:
– Za trafne inwestycje!
Melissa upiła łyk chłodnego wina i popatrzyła na niego ze wzmożoną
uwagą.
– Wyjaśnij mi, proszę, dlaczego uważasz, że powierzenie ci pieniędzy
Towersa jest zapisane w gwiazdach.
Wrzuconą do skrzynki czekoladą i króciutką notatką zamierzał ją jedynie
zaintrygować. Wiedział, że łakomy kąsek i tajemnica zaowocują rozmową.
Chcąc zyskać na czasie, uśmiechnął się znacząco. Nie mógł przecież wyjaśnić
potencjalnej klientce, że jego posunięcia są dyktowane astrologią.
– Chciałem jedynie powiedzieć, że twoim przeznaczeniem jest
współpraca z nami, więc nie możesz z tym walczyć.
– Jak trafiłeś do mojego domu? – spytała nagle z głupia frant.
– Znalazłem cię w książce telefonicznej – skłamał, by nie wydać
Trumbulla.
– Telefon zarejestrowany jest na JoAnn – oznajmiła, kręcąc głową.
Derek pociągnął długi łyk piwa, starając się wymyślić inną historyjkę.
– W waszej wewnętrznej, służbowej książce telefonicznej. Poszedłem do
twojego biura, bo przez cały dzień nie odbierałaś telefonów, zauważyłem ją na
biurku i przejrzałem. – Wiedział, że temat jest śliski, więc spróbował go
zmienić. – Jak udało ci się zaczepić u Towersa? Czy naprawdę jest taki
arogancki jak w wywiadach telewizyjnych?
– Jest bardzo hojny – powiedziała lojalnie. – Może trochę zadziera nosa,
ale przecież sam zarobił te wszystkie miliony i dobrowolnie przekazuje część
pieniędzy dla potrzebujących.
– Wspólnicy uświadomili mi, że majątek fundacji jest dość pokaźny –
mruknął, ciesząc się, że rozmowa podryfowała w bezpieczne rejony. – Jak dużą
kwotę chcesz u nas zainwestować?
– Nie wiem, czy w ogóle chcę z wami współpracować – zaśmiała się. –
Jeszcze nie przekonałeś mnie do tego, bym powierzyła pieniądze Towersa
człowiekowi, który padł w starciu z jakąś tam wiewiórką.
Pogawędkę przerwał im kelner, przynosząc zamówione dania. Porcja
frytek, którą podano Derekowi do hamburgera, była tak wielka, że natychmiast
ustawił talerz na środku stołu i zachęcił Melissę do jedzenia. W czasie kolacji
zabawiał ją opowieścią o złowrogim zwierzęciu.
– Herman ma w oczach diabelskie ogniki, a jego ogon jest jak bukiet
żyletek. Gdyby cię nim musnął, pewnie pociąłby cię do krwi. Nie mam pojęcia,
czemu mnie zaatakował, mogę tylko powiedzieć, że gdybym był taki podły jak
on, po prostu bym go przejechał. Lecz jestem dobrym człowiekiem i nie
chciałem zrobić krzywdy małej wiewiórce. Właśnie dlatego jej nic nie jest, a ja
stłukłem kolano.
Historia ubawiła Melissę do tego stopnia, że roześmiała się na całe gardło.
Miała przyjemny, niski śmiech. Jej oczy błyszczały z radości, choć zdawała
sobie sprawę, że Derek przesadza.
Rozmowa zeszła na jazdę na rolkach. Opowiedział jej, jak zaczął się
interesować tym sportem w szkole podstawowej, że godzinami uczył się
różnych sztuczek na specjalnych placach, przez co jego stopnie się pogorszyły i
rodzice zabrali mu rolki do czasu, aż poprawi się w nauce.
– Sama więc widzisz, że dzięki rolkom zostałem najlepszym studentem na
roku – zakończył opowieść.
– Lata całe nie miałam wrotek na nogach, a na rolkach nawet nie
próbowałam jeździć – wyznała z westchnieniem.
– Nigdy? Koniecznie powinnaś spróbować! Jaki masz rozmiar buta?
– Dlaczego pytasz?
– Tak sobie. Więc jakiś– Siedem i pół. Mam nadzieję, że nie zamierzasz
mi kupić rolek... – Urwała przerażona.
– Wolisz czekoladę, prawda? – zapytał ze śmiechem.
Oczywiście nie miał zamiaru ofiarować jej rolek, ale uznał, że informacja
zawsze się może przydać.
– Owszem – potwierdziła, choć niskokaloryczna sałatka i szczupła figura
stanowczo przeczyły jej słowom.
– A jeździsz na łyżwach albo na rowerze? A może na desce?
– Nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Kiedy ty uprawiałeś sporty, ja
pomagałam ojcu w sklepie.
– Jakim sklepie?
– Ojciec do spółki z wujem prowadzi sklep wielobranżowy w Sunnyside
w Queens. Zazwyczaj pomagałam mu w weekendy. Teraz też czasami w
weekendy u nich bywam, bo prowadzę im księgi.
– Naprawdę?
Derek spróbował wyobrazić sobie nastoletnią Melissę. Włosy zebrane w
koński ogon, dżinsy, kolorowa koszulka, sandały na bosych stopach i zabawna
bransoletka wokół kostki. Pewnie nuciła przeboje Madonny, układając towar na
półkach. Wszyscy chłopcy z okolicy odwiedzali sklep w nadziei, że poświęci im
odrobinę uwagi. Gdyby jako nastolatek mieszkał w pobliżu, błagałby rodziców,
żeby wysyłali go po mleko i bułeczki lub po cokolwiek, by mieć okazję
poflirtować z piękną córką pana Giordana.
Ona z pewnością nie flirtowała. Pewnie była równie szczera i poważna
jak teraz. Zwróciłaby mu uwagę zasadniczym tonem, że po sklepie nie wolno
jeździć na rolkach. Skoro pracowała u ojca, raczej nie miała zbyt wiele czasu na
próżne zabawy. Derek zrozumiał, że będzie się długo namyślała, zanim
powierzy pieniądze maklerowi, który nie dość, że spóźniony, to przyjeżdża do
pracy na rolkach. O astrologicznych metodach inwestycji nawet nie warto
wspominać.
– Opowiedz mi więcej o waszej firmie – poprosiła, jakby wyczuwała jego
myśli.
– Abby i Stana poznałem na Wall Street. – Odsunął pusty talerz i usadowił
się wygodniej na kanapie.
Mimo że wolałby dłużej porozmawiać na inne tematy, pamiętał, że ma
zadanie do wykonania. Zamierzał zdobyć pieniądze Towersa. Czekolada i
kolacja już ją przekonały, że nie jest kompletnym nieudacznikiem, a teraz
zamierzał zaprezentować się jako niekwestionowany zwycięzca.
– Pracowaliśmy w dużej firmie jako specjaliści od inwestycji funduszy
emerytalnych – wyjaśnił po chwili namysłu. – Operowaliśmy olbrzymimi
sumami i spoczywała na nas wielka odpowiedzialność, lecz dokuczały fatalne
godziny pracy i uciążliwi przełożeni. Zdecydowaliśmy się więc porzucić firmę i
wspólnie otworzyć biuro maklerskie. Abby zajmuje się organizacją. Wie, co
trzeba zrobić, żeby wszystko działało jak w zegarku. Stan jest odpowiedzialny
za obsługę klientów. Do niego należy marketing, dba o wizerunek firmy i
umożliwia kontakt z nami w każdej chwili.
– A ty jesteś geniuszem od inwestycji – wpadła mu w słowo.
Derek nie zamierzał zdradzać źródeł swojego natchnienia.
– Cóż, oni robią swoje i ja im ufam. Oni również wiedzą, że na mnie
mogą polegać.
– Oglądałam raporty kwartalne. Robią spore wrażenie.
– Tylko tyle? Moim skromnym zdaniem są imponujące – natychmiast
skontrował z bezczelnym uśmiechem.
– Na tyle imponujące, że zamierzam się zwrócić do giełdowej komisji,
żeby przekonać się, czy nie przesadzacie z kreatywnością.
– Masz na myśli oszustwo? – Rozłożył ręce. – Nie winię cię za to.
Sprawdź nas, a przekonasz się, że działamy zgodnie z zasadami.
– Nie brak ci Wall Street?
– Rok po moim odejściu spółka, w której pracowałem, próbowała mnie na
powrót ściągnąć, kusząc podwojoną pensją i innymi korzyściami. Ja jednak
polubiłem samodzielność. Jesteśmy niewielką firmą, co daje nam większą
swobodę. Tworząc kapitał zakładowy, zaryzykowaliśmy własne pieniądze, ale
za to wszystko, co zarobimy, jest nasze.
– Dlaczego macie siedzibę tak daleko od Wall Street?
– Obecnie nie ma to już tak wielkiego znaczenia. Oczywiście mamy
swojego przedstawiciela na giełdzie, ale i tak większość operacji wykonujemy
przez komputer. – Uśmiechnął się przebiegle. – Poza tym mam tak blisko do
pracy, że mogę przyjeżdżać na rolkach.
– A gdzie mieszkasz?
– Na piętrze, w szeregowcu, w pobliżu Central Parku – dodał
zachwycony, że właśnie o to zapytała.
– Na piętrze? To jak radzisz sobie z kolanem?
– Sam sobie jestem winny. – Wzruszył ramionami. – Zresztą to tylko
siniak.
– Zauważyłam, że lekko kulejesz.
Derek był szczęśliwy. Przyglądała mu się tak uważnie, że dostrzegła, iż
oszczędza zranione kolano. Skoro tak się o niego troszczy, może zechciałaby
rozmasować mu spięte mięśnie? Do diabła z nogą! Marzył, by go dotknęła. Gdy
zobaczył ją w biurze dziś rano, zapomniał o bożym świecie. Podobało mu się w
niej wszystko. Kręcone włosy, kremowa cera, a nawet spiczasty podbródek.
Derek zganił się w myślach. Abby i Stan na niego liczyli. Nie przysłali go
tu ze względu na urodę panny Giordano. Powinien wrócić do zasadniczego
tematu i wymóc na niej zainwestowanie choć części pieniędzy Towersa.
– Najważniejsze jest to, że jeśli wybierzesz Dayton, Palmer & Schwartz, z
całą pewnością zarobisz. Jeśli fundacja Towersa chce mieć szybko spory zysk,
powinna rozsądnie inwestować. Nikt inny nie zapewni wam takich przychodów.
– Jak wspominałam, zaintrygowały mnie wasze raporty. – Upiła kolejny
łyczek wina. – Chciałabym jednak wiedzieć, skąd biorą się te zyski.
– Jestem dobry w tym, co robię – oznajmił bez fałszywej skromności.
– Abby mówiła, że ukończyłeś wydział zarządzania na Yale.
Derek skinął głową. Profesorowie starannie nabijali mu głowę teoriami,
które były o wiele bardziej logiczne, niż wybieranie rzeczowników z horoskopu.
Już widział ich miny, gdyby dowiedzieli się, że osiąga znacznie lepsze rezultaty
dzięki swej dziwnej metodzie, niż gdyby stosował powszechnie uznane sposoby
zarządzania finansami.
– Cóż... – Osuszyła usta serwetką i porządnie ułożyła ją z powrotem obok
talerza. – Nie dam ci klucza do skarbca fundacji, ale poważnie rozważam
przekazanie wam części pieniędzy, żeby zobaczyć, co potraficie z nimi zrobić.
Zapamiętaj jedynie, że jeśli je stracicie, nie dofinansujemy badań nad AIDS,
szkoły publiczne dostaną mniej pieniędzy na podręczniki i komputery, a liczni
bezdomni położą się spać głodni. Fundacja Towersa nie zarabia dla siebie, tylko
dla innych. Wspieramy potrzebujących – dodała z emfazą.
– Rozumiem – zapewnił Derek, którego poruszyło jej wyjaśnienie. Lubił
pomnażać majątek klientów, ale o ileż milej jest wiedzieć, że dzięki jego
staraniom zostanie uczynione trochę dobra.
– Cieszę się, że dałaś mi drugą szansę – dodał cicho.
– Pierwsze wrażenie było dość niekorzystne – przyznała, krzywiąc się
zabawnie.
– Z winy Hermana, tej upiornej wiewiórki.
Melissa zaśmiała się, a Derek poczuł wewnętrzne ciepło. Było mu
przyjemnie nie dlatego, że zdobył dobrego klienta, ale dlatego, że jej śmiech
budził w nim głębsze uczucia. Nagle odkrył, że bardziej niż współpracy,
bardziej niż zapewnienia jej szalonych zysków, które można wydać na
społecznie wartościowe projekty, po prostu pragnie ją rozśmieszać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Absolutnie nie powinien dźwigać takich ciężarów niecały rok po zawale
– zrzędziła Melissa, siedząc za kontuarem w sklepie i obserwując, jak ojciec
wyładowuje z ciężarówki kartony z zupą w puszkach.
– Cóż mogę zrobić? – westchnęła jej matka ze swego miejsca przy kasie.
– Ciągle proszę go, by na siebie uważał, ale on mnie nie słucha.
– Wujek Eddie...
– Wujek Eddie mówi mu dokładnie to samo. Lekarze też. Ojciec obiecuje
poprawę, ale potem, wiedząc, ile jest do zrobienia, sam przenosi kartony.
– Powinni zatrudnić kogoś do pomocy – oznajmiła stanowczo Melissa. –
Nie jakiegoś dzieciaka podczas wakacji, ale dorosłego, silnego mężczyznę na
stałe.
– Jasne. Tylko że musieliby mu płacić pełną pensję i odjąć to od zysków
ojca.
Melissa doskonale znała finanse sklepu. Odkąd ukończyła kursy
księgowości, ojciec i wuj całkowicie na niej polegali. Cieszyła się, że może im
pomóc, dzięki czemu nie muszą płacić komuś obcemu za prowadzenie ksiąg.
Sklep przynosił godziwy dochód, ale dzielenie zysków na pół sprawiało,
że żaden ze wspólników nie mógł liczyć na góry złota. Rodzice Melissy wciąż
jeszcze spłacali długi za pobyt ojca w szpitalu po zawale, więc okrojenie pensji
nie wchodziło w rachubę.
Gdy do sklepu wbiegło dwóch chłopców, matka Melissy spojrzała w
strategicznie umieszczone lustro, w którym widać było całe wnętrze lokalu.
Chłopcy wzięli napoje z lodówki i podeszli do kontuaru, żeby zapłacić. Pani
Giordano wydała im resztę i życzyła miłego dnia. Mruknęli coś grzecznie w
odpowiedzi i już ich nie było.
– No dobrze – westchnęła matka, gdy opuścili sklep. – A co u ciebie?
Znów masz to dziwne spojrzenie.
– Tak? – zdziwiła się Melissa.
– Jakbyś błądziła myślami gdzieś daleko. Lepiej nie narób bałaganu w
rachunkach. – Pogroziła córce palcem.
Melissa nie miała jej za złe, że wiecznie narzekała. Mimo groźnego
spojrzenia i ostrego tonu matka po prostu troszczyła się o nią. Do tego całymi
dniami martwiła się o ojca i nie miała siły na zabawę w uprzejmości.
– Nie ośmieliłabym się – odparła ze śmiechem.
– A na co się ośmieliłaś?
Melissa zaczęła bawić się długopisem. Matka bezbłędnie wyczuła, że
myśli córki zaprzątają jakieś poważne sprawy, ta jednak nie zamierzała jej
zdradzić swoich marzeń. A marzyła o mężczyźnie, z którym poprzedniego
wieczoru jadła kolację.
– Coś ci dolega – drążyła dalej. – Wyglądasz, jakby coś cię gryzło.
Zdeprawowana wiewiórka, pomyślała Melissa i zachichotała.
Kolacja z Derekiem miała być spotkaniem w interesach, i do pewnego
stopnia była. Po spokojnej, rzeczowej rozmowie Melissa postanowiła zatrudnić
jego firmę do zarządzania kapitałem fundacji. Wieczorem Derek wydał jej się
zupełnie inny od tego wymiętego, brudnego, na poły szalonego mężczyzny w
jednym rolkowym bucie. W czasie posiłku olśnił ją humorem i inteligencją.
Przekonał ją, że jego giełdowe czary przyniosą spore zyski. Można więc
powiedzieć, że było to spotkanie w interesach.
Jednak zdawała sobie sprawę, że było w tym coś więcej. Za każdym
razem, kiedy się do niej uśmiechnął, gdy ich spojrzenia się łączyły...
„Zapisane w gwiazdach”, przeczytała w jego liściku. Za każdym razem,
gdy na niego patrzyła, czuła, że ich spotkanie rzeczywiście było nieuniknione.
Melisa nie była romantyczką. Twardo stąpała po ziemi. Nie wierzyła, że
gwiazdy mogą decydować o losie, a jednak... A jednak wczorajszy wieczór
sprawił, że zapragnęła w to uwierzyć.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi i powiew chłodnego
powietrza. Odwróciła się, by powitać kolejnego klienta, i słowa zamarły jej na
ustach.
– Witaj – powiedział Derek z uśmiechem. Co on tu robi? – pomyślała
zdezorientowana.
Z pewnością nie przypadkiem zabłąkał się w te strony. Zamierzał robić
zakupy w sklepie jej ojca? Raczej na to się nie zanosiło. Miał na sobie dżinsy,
tenisówki i tę samą skórzaną kurtkę co wczoraj w biurze. Przez ramię przewiesił
dużą, sportową torbę. Zaczerwienione policzki, potargane wiatrem włosy i
wełniany szalik omotany wokół szyi dopełniały obrazu.
Melissa czuła, że jej matka ciekawie mu się przygląda. Zgarnęła rachunki
i wstała.
– Mamo, to jest Derek Palmer, znajomy z pracy – przedstawiła gościa.
– Pracujesz dzisiaj? Powinnaś mi powiedzieć! Gdybym wiedziała, nie
pozwoliłabym ci zajmować się księgami.
– Nie pracuję. – Spojrzała na łobuzersko uśmiechniętego Dereka, usiłując
odgadnąć, co oznacza jego wizyta. – Jak mnie tu znalazłeś? Tylko nie mów, że
szukałeś w książce telefonicznej – zastrzegła od razu, wciąż zastanawiając się,
jak odkrył jej domowy adres. Nie do pomyślenia było, żeby ktoś w fundacji
Towersa zostawił na wierzchu dokumenty z danymi pracowników.
– Wspominałaś, gdzie mniej więcej znajduje się sklep, więc przyjechałem
metrem i zacząłem pytać. Już druga osoba wskazała mi sklep pana Giordana.
Niezbyt oszałamiający sukces detektywistyczny. – Z uśmiechem wskazał szyld z
nazwiskiem właściciela. – Masz wolną chwilę?
Melissa nie zdążyła nawet otworzyć ust, gdy jej matka się wtrąciła:
– Idź, idź! Rachunki mogą poczekać.
Zerknęła na nią przez ramię i dostrzegła szeroki uśmiech. Pani Giordano
nigdy nie robiła tajemnicy z faktu, że marzy o tym, by córka znalazła
przyzwoitego mężczyznę i się ustatkowała. Widocznie zdecydowała, że Derek
jest obiecującym kandydatem.
– Tylko kilka minut – powiedziała Melissa, wstając.
– Lepiej weź płaszcz – poradził Derek z uśmiechem, który pozwolił jej
matce niemal słyszeć weselne dzwony.
– Zaraz wracam.
– Nie ma pośpiechu – odparła pani Giordano, na tyle głośno, by Derek
mógł ją usłyszeć. – O! Pani Manetta! – zawołała, gdy do sklepu weszła klientka.
– Właśnie przyszła dostawa pani ulubionych lodów.
Melissa tylko pokręciła głową i wraz z Derekiem wyszła ze sklepu. Po
wczorajszym śniegu nie było śladu, a przebłyskujące zza chmur słońce
sprawiało, że dzień wydawał się cieplejszy.
Derek poprowadził ją wzdłuż ulicy, przy której przycupnęły zadbane,
skromne domki. Wzdłuż chodnika rosły drzewa pozbawione liści, a
zaparkowane samochody zostawiały ledwie tyle miejsca, by się obok nich
przecisnąć.
Za następnym skrzyżowaniem stał dom, w którym wyrosła. Jej rodzice
wciąż tu mieszkali. Znała tę okolicę lepiej niż miejsce, w którym teraz
mieszkała. Była to dzielnica średniozamożnych, ciężko pracujących ludzi. Choć
wykształcenie przeniosło Melissę do świata Ronalda Towersa, to właśnie tu
czuła się jak w domu.
Derek poprowadził ją do niskiego murku odgradzającego posesje od ulicy,
usiadł, sięgnął do torby i wyjął dwie pary rolek i ochraniaczy.
– Derek! – Nie wiedziała, śmiać się czy pogniewać.
Szybko rozłożył pustą torbę na murku i zmusił Melissę, by na niej
usiadła.
– Zrobimy sobie małą przejażdżkę – oznajmił radośnie.
– Świetnie, tylko, że nie umiem na tym jeździć.
– Skąd wiesz, skoro nie próbowałaś?
– Właśnie dlatego, że nie próbowałam.
– Zanim zaczęłaś pracować u Towersa, nigdy wcześniej nie pracowałaś w
fundacji – argumentował z zapałem. – Dopiero gdy zaczęłaś, przekonałaś się, że
umiesz. No, dalej! Specjalnie je dla ciebie wypożyczyłem. – Przypiął sobie
rolki.
Niejaką pociechą dla Melissy była myśl, że wypożyczył sprzęt, a nie
kupił. Cały czas patrzyła z powątpiewaniem na turkusowe rolki.
– Zaufaj mi – szepnął. – Zobaczysz, że będzie miło.
– Co cię opętało? – broniła się słabo, przyglądając się podejrzliwie
rolkom.
– Zdradziłaś mi rozmiar stopy, a ja uznałem, że mam moralny obowiązek
wykorzystać tę wiedzę do wzniosłego celu – oznajmił ze śmiechem, skończył
zakładanie rolek i klęknął przed nią, podając but niczym królewicz ze
współczesnej bajki o kopciuszku. – Objedziemy tylko osiedle – obiecał
uspokajająco. – Będziesz się dobrze bawiła. Chyba nie ma w tym nic złego?
– A jeśli zaatakuje mnie wiewiórka?
– Myślisz, że Herman ma kuzynów w Queens? – Roześmiał się. – Daj
spokój! Wkładaj, zaraz poczujesz dreszczyk emocji.
Już samo patrzenie na Dereka przyprawiało Melissę o dreszcze. Spuściła
wzrok, nie chcąc, by się zorientował w jej uczuciach. Już i tak udało mu się ją
wytropić, porwać ze sklepu rodziców i namówić do zdjęcia butów. Lepiej, by
nie wiedział, że przestała go uważać za wariata i zaczyna się w nim zakochiwać.
Z drugiej strony kilka upadków i niezgrabna jazda powinny szybko mnie
wyleczyć z głupich mrzonek, pomyślała i zaczęła się niepewnie podnosić. Derek
natychmiast pomógł jej wstać i pochylił się, żeby jej podopinać klamry. Potem
schował buty Melissy do swojej torby. Założył jej też ochraniacze. Jego dłonie
mimo chłodnego dnia były przyjemnie ciepłe. Bardzo starała się nie okazać,
jakie wrażenie zrobił na niej jego dotyk. Poczuła zręczne palce na swoich
dłoniach, nadgarstkach i łokciach. Przez chwilę marzyła o tym, by poczuć je na
całym ciele.
– W porządku! – Oznajmił Derek radośnie, gdy skończył sprawdzać
ochraniacze. – Jeszcze tylko kolana.
Kiedy pochylił się i musnął jej uda, ściągając zapięcia, przed oczami
stanęły jej kolejne, lecz o wiele śmielsze erotyczne wizje. Szybko odwróciła
zaczerwienioną twarz, pozwalając, by rześki wiatr ochłodził rozpalone policzki.
Nic to nie pomogło, bo po chwili Derek oderwał dłonie od kolan i ujął jej ręce.
Gdy uświadomiła sobie, że stoi na chybotliwych rolkach, podniecenie
natychmiast ustąpiło przerażeniu. Z pewnością przewróciłaby się, gdyby Derek
błyskawicznie nie objął jej mocno w talii. Zagryzła wargi, żeby nie szczękać
zębami.
– Spokojnie – wyszeptał, a ona poczuła ciepło jego oddechu przy swoim
uchu. – Bez paniki. Nie upadniesz.
– Chcesz się założyć?
– Jasne. O kolację dziś wieczorem.
– To znaczy, że jeśli się przewrócę, nie zjem z tobą kolacji?
– Taki jest zakład – przytaknął z pełnym nadziei uśmiechem. – Oboje
więc musimy się starać o zachowanie równowagi. Jak się czujesz? W porządku?
– Nie – prychnęła nerwowo. – Ale bardziej gotowa już nie będę.
– Powiedziałaś, że jeździłaś kiedyś na wrotkach.
– Nie zdejmując rąk z jej talii, obrócił się w stronę chodnika. – To niemal
to samo, tylko na węższej podstawie. Też masz cztery koła, ale w jednej linii.
Kiedy będziesz chciała się zatrzymać, unieś stopę i uderz o chodnik hamulcem.
– Zademonstrował całą operację. – Widzisz, jakie to proste?
– Jasne, że widzę, ale to nie to samo, co zrobić.
– Powoli. – Puścił ją, przerzucił torbę przez ramię i kawałek przejechał.
Melissa została na chodniku sama i pozbawiona oparcia. Rozłożyła
szeroko ręce, by łatwiej zachować równowagę, i starała się uspokoić łomoczące
serce.
– Powolutku – powtórzył, ujął jej dłoń i jadąc do tyłu, pociągnął ją za
sobą.
Mogła albo go puścić, albo poruszać się wraz z nim. Sztywno przesuwała
stopy, starając się za nim nadążyć. Derek robił to z wielką gracją, a ona czuła się
jak klaun.
– Nie patrz w dół, bo stracisz równowagę – ostrzegł.
Patrzenie przed siebie oznaczało patrzenie wprost w uwodzicielskie oczy
Dereka. Uśmiechał się do niej, a Melissa mogła tylko myśleć o tym, że pragnie
poczuć jego wargi na swoich. Serce, zamiast się uspokoić, zaczęło jej bić
jeszcze mocniej.
Dlaczego tak na niego reagowała? Jak dotąd wykazał się jedynie tym, że
zdołał zmienić jej opinię na temat swoich umiejętności zawodowych. Według
Melissy nie była to zaleta. Nie lubiła, gdy ktoś na nią wpływał, ceniła sobie
własne zdanie i swój sposób myślenia, a także ostrożne planowanie kolejnych
kroków. Lubiła logikę.
Derek miał tylko jedną logiczną cechę. Talent do inwestycji. Reszta nie
tylko wymykała się rozsądkowi, ale była wręcz szalona. Do pracy zjawiał się
niczym uczniak: brudny, spóźniony, na rolkach. Klientów wabił tajemniczymi
liścikami i ekskluzywnymi szwajcarskimi słodyczami. Miał gorące dłonie i
uśmiech, choć wokół szalała zima. W dodatku jechał tyłem, żeby ona mogła
jechać przodem.
Nagle Melissa zdała sobie sprawę, że jedzie szybciej niż na początku.
– Miało być powoli – zaprotestowała bez tchu, widząc, jak chodnik
szybko umyka spod kółek.
– Nie patrz w dół – upomniał.
– Jedziesz za szybko – jęknęła.
– Im szybciej jedziesz, tym łatwiej zachowasz równowagę. To jak z jazdą
na rowerze.
– Im szybciej jadę, tym łatwiej upadnę.
– Uważasz, że ci na to pozwolę, kiedy w grę wchodzi taki zakład? –
spytał z udawaną zgrozą i posłał jej uspokajający uśmiech. – Spójrz na mnie i
wyprostuj się. No widzisz!
Powoli przekonywała się, że jazda nie jest tak straszna, jak jej się
wydawało. Pęd powietrza na policzkach zaczął jej sprawiać przyjemność.
Zimowe słońce co chwila wyglądało zza chmur i przydawało światu weselszych
kolorów. Zaczęła się odprężać. Kiedy przejeżdżali obok domu rodziców
Melissy, odważyła się nawet puścić jedną dłoń Dereka i machnąć we właściwym
kierunku.
– Tu dorastałam.
– Naprawdę? – Gwałtownie się zatrzymał i Melissa natychmiast na niego
wpadła. – Niemal widzę tę dziewczynkę, jak jedzie ulicą na metalowych
wrotkach, przykręcanych do butów specjalnym kluczem.
– Moja mama miała takie wrotki – zaprotestowała ze śmiechem. – Moje
były z jaskrawego plastiku i miały masywne kółka.
– Ale i tak się je doczepiało do butów, prawda?
– Owszem. Nie można w nich było szybko jeździć. Pewnie dlatego je
lubiłam.
– Nie myśl o jeździe, pomyśl, że lecisz! – Puścił jej dłoń i odjechał.
Po paru metrach zatrzymał się i rozłożył szeroko ramiona, czekając, aż
Melissa do niego dołączy. Zagryzła wargę, wzięła głęboki wdech i ruszyła.
Kolana jej drżały, a każdy ruch przenosił ją o wiele dalej, niż przypuszczała.
Rozłożone na boki ręce przypominały skrzydła ptaka, który nie potrafi
poderwać się do lotu. Wyglądam jak indyk, pomyślała i roześmiała się.
To pozwoliło jej się odprężyć. Stopniowo ośmielała się i nawet zaczęła
balansować biodrami. Nabrała prędkości, opuściła ręce i uwierzyła, że potrafi
już jeździć. Rozchylone ramiona Dereka wyglądały zapraszająco, lecz
zauważyła, że zbliża się do niego za szybko.
Postanowiła zwolnić. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jak się
zatrzymać. Chciała unieść rolkę i przytknąć hamulec do chodnika, ale
natychmiast straciła równowagę. Spanikowana opuściła stopę z powrotem.
Gdyby potrafiła lepiej skręcać, zjechałaby na uschniętą trawę, ale wtedy
najpewniej by się przewróciła, a to oznaczało koniec marzeń o kolacji z
Derekiem. Jednak jeśli utrzyma ten kierunek, wpadnie wprost na niego i
przewrócą się obydwoje.
– Przepraszam! – zawołała. – Nie mogę się zatrzymać! – Z impetem
wpadła na Dereka.
Nawet się nie zachwiał. Jak niewzruszona skała przyjął uderzenie i
natychmiast objął ją ramionami, dzięki czemu zachowała równowagę.
Naprawdę zależy mu na wspólnej kolacji, pomyślała.
Chwyciła poły jego kurtki i zacisnęła dłonie. Próbowała odzyskać oddech.
Nie było to łatwe, bo stali spleceni w uścisku niczym kochankowie. Jej piersi
przyciskały się do jego torsu, biodra wtulały się w biodra, a głowę ułożyła na
jego ramieniu. Poczuła zapach jego wody po goleniu. Gdy odchylił ją lekko do
tyłu, spojrzała wprost w jego roześmiane oczy. Słowa „nie mogę się zatrzymać”
nabrały nagle innego znaczenia. Po chwili poczuła jego wargi na swoich ustach.
Teraz już nie chciała się zatrzymać.
Ponownie zadrżały jej kolana, ale tym razem nie była to wina rolek. Serce
znów łomotało, ale nie ze strachu. Przynajmniej nie ze strachu, że połamie sobie
wszystkie kości. Tym razem mogło ucierpieć jej serce.
Dłoń Dereka wspięła się po plecach Melissy i wsunęła się w jej włosy.
Gdy zachwiała się lekko, przygarnął ją mocniej i zbliżył wargi do jej ust.
Westchnęła i pozwoliła mu na śmielsze pieszczoty. Rzeczywiście, tak jak
obiecał, czuła dreszczyk emocji. Nawet nie przypuszczała, że jazda na rolkach
może być tak... podniecająca. Derek całował ją coraz bardziej zapamiętale i
Melissa zupełnie straciła poczucie rzeczywistości. Zapomniała, że stoją na ulicy,
w sąsiedztwie domu jej rodziców. Ludzie, których znała całe życie, mogli
widzieć przez okna, jak całuje się z mężczyzną. Do diabła z nimi, pomyślała
półprzytomnie. Niech sobie patrzą. Dla niej liczył się jedynie Derek.
– Nie upadłaś – wydyszał, odrywając się niechętnie od jej słodkich ust.
– Innymi słowy – szepnęła drżącym głosem – nie mam innego wyjścia,
jak tylko iść z tobą na kolację?
– Obawiam się, że tak. – Smutnemu tonowi głosu przeczyły wesołe
iskierki w oczach.
– Mam za swoje. To mnie oduczy jazdy na rolkach – zażartowała.
– Myślę, że oboje czegoś się nauczyliśmy.
– Czule się uśmiechnął.
Melissa zgodziłaby się teraz z każdym jego słowem. Mimo
najszczerszych chęci, nie miała jednak pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
I wcale się tym nie martwiła.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Derek poprawił poduszkę pod głową i uśmiechnął się, słysząc szum wody
w łazience. To Melissa robiła poranną toaletę. Nie miał pojęcia, jak sobie
poradzi bez szczoteczki do zębów. Nieczęsto zdarzali mu się goście, więc nie
trzymał zapasowej. Na szczęście miał jednak zapas prezerwatyw, i to całkiem
pokaźny.
Pożądał jej od pierwszej chwili, gdy ujrzał ją w swoim biurze. Z początku
pragnął, by zainwestowała u nich pieniądze fundacji, potem zależało mu na jej
szacunku zamiast tego przerażenia, które wzbudził, pojawiając się w biurze po
przeprawie z wiewiórką. A teraz wylądowali w łóżku.
Gdy wrócił z wczorajszej kolacji, dostrzegł porzuconą na kuchennym
stole gazetę. W pierwszym odruchu zamierzał ją wyrzucić, ale wtedy jego wzrok
padł na horoskop.
Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca.
Nie tylko groziło, ale nawet zrobił z siebie głupca przy pierwszym
spotkaniu z Melissą. Potem też ryzykował, gdy posłał jej liścik i czekoladę.
Bądź szczególnie ostrożny w kontaktach ze zwierzętami i
przedstawicielami przeciwnej płci.
Zazwyczaj uważał na pewną psychopatyczną wiewiórkę. Gdyby bardziej
wziął sobie do serca astrologiczną poradę, może byłby lepiej przygotowany do
spotkania z Hermanem. A jeśli chodzi o przedstawicielkę przeciwnej płci, sam
jest sobie winien. Melissa bez reszty zawładnęła jego myślami.
Jeśli nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę.
Niemal stracił szansę na duży kontrakt z ważnym klientem. Gdyby nie
interwencja Abby i Stana, którzy zmusili go do działania, pieniądze Towersa
znikłyby mu sprzed nosa.
Ktoś w kapeluszu przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście
ma wiele postaci i nie zawsze łatwo je rozpoznać.
Jak miał na imię kolega Melissy? Trumbull. Tom Trumbull, przypomniał
sobie Derek. Nosił kapelusz i dał mu domowy adres Melissy. To był prawdziwy
uśmiech losu.
Każde słowo wczorajszego horoskopu się sprawdziło. Jakoś nigdy do tej
pory Derek nie pomyślał, że przepowiednie z gazety mogą go bezpośrednio
dotyczyć. Używał ich jedynie jako wskazówek przy inwestycjach. Może
powinien poświęcić im więcej uwagi.
Szum wody w łazience ustał i Derek szerzej się uśmiechnął. Dzisiejsza
kolacja była jeszcze milsza od wczorajszej. Gdy przyjechał po Melissę o
siódmej, przedstawiła go swojej współlokatorce. Jo, którą początkowo uważał
za swego rywala, okazała się szczupłą kobietą, ubraną według najnowszej mody.
Na paznokciach miała błyszczący, czerwony lakier, a buty ze sztucznej
krokodylej skóry sięgały do kolana i miały niebotycznie wysokie obcasy.
Wybierała się na szaloną imprezę. Zaprosiła ich, lecz na szczęście Melissa
odmówiła.
Potem zjedli spokojny posiłek we włoskiej knajpce, a Melissa wyjaśniała
mu różnicę między kulinarnymi zwyczajami północnych i południowych Włoch.
– Moi przodkowie pochodzą z Neapolu, ale ja wolę północną kuchnię –
oznajmiła.
Opowiedziała, że jej rodzice wychowali się w Sunnyside, w Queens,
zakochali się w sobie jeszcze w szkole i odtąd już nigdy się nie rozstali. Pobrali
się, gdy tylko ojciec wrócił z Wietnamu i wraz z bratem otworzył sklep.
Początki nie były łatwe. Konkurowali z sieciami dużych marketów, żeby się
więc odróżnić, osobiście zaopatrywali sąsiadów i stałych klientów. Melissa
opowiedziała też o chorobie ojca i dławiącym strachu, że go stracą.
– Nie chodzi tylko o to, że często dźwiga ciężary. Ćwiczenia są nawet
dobre dla zdrowia, o ile tak można nazwać szarpaninę z kartonami puszek.
Jednak stres związany z prowadzeniem własnego interesu stał się dla niego zbyt
dużym obciążeniem. Wiem, że gdyby mógł sobie na to pozwolić, zwolniłby
tempo. Pomagam rodzicom, jak mogę. Jeśli się postaram, może dostanę
podwyżkę i będę mogła bardziej im ulżyć.
Melissa wypytała go także o jego rodzinę, jednak Derek uważał, że nie
jest tak interesująca jak jej. Ale Melissa uznała, że bycie synem nauczycielki i
aptekarza na zielonych przedmieściach Filadelfii brzmi dla niej wystarczająco
egzotyczne. Zwierzył się jej, że w porównaniu ze starszymi od niego o trzy lata
anielskimi bliźniaczkami, jego chłopięce wybryki wydawały się o wiele gorsze,
niż były w rzeczywistości.
Do tiramisu zamówili chianti. Jednak Derek, zamiast smakować słodycz
deseru, wciąż wspominał smak ust Melissy. Pocałunek wydawał mu się
rozkoszniejszy od kremowej włoskiej delicji i bardziej odurzający niż wino.
Kiedy uregulował rachunek, znów naraził się na ryzyko zrobienia z siebie
głupca, bo zaproponował, by resztę wieczoru spędzili u niego w domu.
Nie spodziewał się, że Melissa się zgodzi. Zdążył się zorientować, że
przygodny seks był absolutnie nie w jej stylu. Mógł tylko liczyć, że czuła to
samo nieodparte przyciąganie i tęsknotę.
Okazało się, że Melissa, tak jak i on, uznała, że są sobie przeznaczeni.
Zupełnie jakby było to zapisane w gwiazdach.
Usłyszał, że drzwi łazienki otworzyły się i zerknął w głąb korytarza.
Melissa miała na sobie jego flanelową koszulę, która sięgała jej do pół uda.
Dostrzegł, że dwa górne guziki są odpięte i pomyślał, że ma przed sobą
najbardziej pociągającą kobietę pod słońcem.
Ciało Dereka natychmiast zareagowało na jej obecność. Zapraszającym
gestem poklepał pościel obok siebie, a wtedy Melissa z nieśmiałym uśmiechem
podbiegła do łóżka i wsunęła się między prześcieradła.
– Masz cudowną łazienkę. Uwielbiam marmurowe umywalki. A te
czteroramienne kurki wyglądają szalenie elegancko.
Derek uśmiechnął się. Wiedział, że jego łazienka może się podobać, ale
zachwycał go entuzjazm Melissy. Zachwycała go też jej jedwabista, kremowo-
biała skóra i sposób, w który rozpuszczone włosy ciemnymi falami okalały
drobną twarz. Z fascynacją przyglądał się jej szczupłym nadgarstkom, długim,
kształtnym palcom i konturowi bioder, rysującemu się pod flanelową koszulą.
Wyciągnął ramiona i przygarnął ją do siebie.
– Gdybym wiedział, że tak cię kręcą łazienki, z miejsca wspomniałbym o
marmurowej umywalce – wymruczał, wtulając twarz w jej włosy.
– Cóż, jak widać, nie musiałeś stosować dodatkowych podstępów –
wyznała nieco zarumieniona.
– Nie wiem, jak mi się udało tu cię ściągnąć, ale jestem zachwycony. –
Odgarnął jej loki i ucałował czoło.
– Nie wiesz? – Opadła na poduszki i uważnie wpatrzyła się w jego oczy. –
Naprawdę nie wiesz, czemu przyszłam?
– Miałem szczęście?
– Dla ciebie. – Pogładziła jego policzki. – Przyszłam tu z twojego
powodu.
Derekowi zabrakło tchu. Serce tłukło się boleśnie w piersiach. Nigdy
dotąd nie słyszał tak romantycznego wyznania. Ani tak przerażającego. Może
nie był jeszcze gotów na prawdziwe deklaracje uczuć, ale przecież od początku
zdawał sobie sprawę, że Melissa nie jest kobietą na jedną noc. Czuł, że ich
znajomość może przerodzić się w coś poważniejszego. Nieważne, co pchnęło
ich ku sobie, szczęście czy gwiazdy. Ważne, że była z nim tu i teraz.
Pocałował ją mocno, głęboko. Tą pieszczotą chciał wyrazić to, co ona
powiedziała słowami. Jego ręce, błądząc po ciele Melissy, dotarły do guzików.
Derek rozpiął je i rozchylił poły koszuli. Gdy ukazały się piersi, bez namysłu
pochylił głowę i zaczął obsypywać je pocałunkami. Jęknęła. Ten odgłos
podniecił go jeszcze bardziej.
Melissa pogładziła jego włosy i zsunęła dłonie na plecy Dereka. Miała
wciąż chłodne i wilgotne palce po porannej kąpieli, więc wydawało się, że jego
skóra jest bardzo rozgrzana. Czuł jej paznokcie na swoich plecach i z trudem
hamował swoje reakcje. Pragnął, by wszędzie go dotykała.
Nieraz był z kobietą, więc wiedział, że miał wyjątkowe szczęście. Nie
zawsze doznania były tak intensywne i upajające. Melissa wydawała się wprost
dla niego stworzona. Nie musiała mu nic mówić. Sam wiedział, gdzie i jak ma ją
dotykać. Wszystko, co robił, dawało jej przyjemność i nie wahała się tego
okazywać. To sprawiało, że Derek wprost płonął.
Sięgnął po zabezpieczenie. Zaskoczyła go, gdy wyjęła mu prezerwatywę
z drżących palców i sama umieściła ją na właściwym miejscu. Po chwili pchnęła
go na plecy i znalazła się nad nim. Jej włosy rozsypały się po twarzy Dereka i
odcięły ich od świata kruczoczarną kurtyną. Melissa przejęła całkowitą kontrolę,
co spodobało mu się jeszcze bardziej. Panował nad sobą z największym trudem.
Kiedy poczuł, że rytm się zmienia, otworzył oczy i ujrzał nad sobą jej
rozkołysane piersi. Sięgnął i zamknął dłonie na kształtnych półkulach. Melissa z
rozkoszy przygryzła wargę. Po chwili świat zawirował i zalała ich cudowna fala
najwspanialszego doznania.
Kiedy Derek przyszedł do siebie, pomyślał, że przydarzyło mu się coś
niesamowitego. Nie wiedział, czy sprawiła to miłosna chemia, szczęśliwy los,
czy gwiazdy. Poczuł, że w jego życiu coś się zmieniło.
Melissa nie była pewna, jak długo bez przytomności leżała w jego
ramionach. Była szczęśliwa i gdyby nie rozległo się pukanie, pozostałaby w
jego ramionach na zawsze.
– Co to? – szepnęła schrypniętym głosem.
– Mmm – wymruczał przez sen.
– Słyszałam pukanie. – Uniosła się na łokciu.
– Nikogo się nie spodziewam. – Zmarszczył brwi i zaczął bawić się jej
włosami. – Chyba nie narobiliśmy aż takiego hałasu, by zdenerwować sąsiadów.
Chociaż – zaczął z łobuzerskim uśmiechem – myślę, że moglibyśmy nad tym
popracować.
Mimo tej deklaracji, Derek wyglądał na zmęczonego. Mnie też przyda się
chwila odpoczynku, pomyślała Melissa. Cudownie było leżeć w jego ramionach,
wtulać się w męskie ciało, czuć jego ciepło i zapach. Zresztą potrzebowała
chwili na zastanowienie.
To, co zrobiła, uczyniła świadomie. Przez cały wieczór ani na chwilę nie
straciła poczucia rzeczywistości. Nawet wtedy, gdy kompletnie niezgodnie ze
swym charakterem, zgodziła się spędzić noc z człowiekiem, którego dopiero co
poznała. Postanowiła kochać się z Derekiem nie dla chwilowej zachcianki, lecz
z kilku uzasadnionych powodów.
Przede wszystkim pociągał ją wprost niesamowicie. No, może to nie
całkiem racjonalne, pomyślała, ale nikt do tej pory tak na mnie nie działał. Jego
uśmiech poruszał ją do głębi. Jego oczy zaglądały jej wprost do duszy, a każdy
dotyk, nawet najbardziej niewinny, natychmiast ją podniecał.
Istniały też inne przyczyny. Melissa nigdy nie była impulsywna, lubiła
najpierw wszystko przemyśleć i zaplanować. Jednak nagle wszystko stanęło na
głowie, a ona to zaakceptowała. Zamiast skrupulatnie przeglądać sklepowe
księgi, uczyła się, jak jeździć na rolkach. Derek miał ciekawą metodę nauczania.
Już po kilku pocałunkach szło jej całkiem nieźle. Nie upadła ani razu.
I bardzo dobrze, pomyślała. Gdyby upadła, nie zjedliby razem kolacji i
nie byliby teraz razem. Oczywiście różnili się charakterami, ale Melissie
spodobało się rozrywkowe podejście do życia Dereka. Wiedziała, że w
rzeczywistości twardo stąpa po ziemi. Był śmiały i odważny. Potrafił porzucić
dużą firmę na Wall Street, żeby z kolegami otworzyć własny interes. Miał więc
fantazję. Skoro jednak firma błyskawicznie odniosła sukces, był również pilny,
pracowity, bystry, kompetentny i godny zaufania.
Melissa nigdy nie mierzyła sukcesu bogactwem. Dla niej wygranym był
ten, kto potrafił spełnić swoje marzenia, oczywiście dzięki ciężkiej pracy,
uczciwości i rozsądnemu planowaniu. Według tej miary zarówno ojciec, jak i
wuj osiągnęli sukces. Pragnęli mieć swój sklep i udało im się to. Nieważne, że
nie przynosił gór złota. Najważniejsze było to, że dzięki swoim wysiłkom
spełnili własne marzenia.
Derek był taki sam. To dzięki jego geniuszowi firma pięła się na szczyty.
Nie można było też odmówić udziału w sukcesie jego współpracownikom. Bez
ich starań, bez doskonałej obsługi klienta i rewelacyjnej organizacji, tak mała
firma brokerska nie mogłaby przetrwać. Ale to Magik był motorem
przedsięwzięcia, to jego talent do wyszukiwania właściwych inwestycji i
wirtuozeria gry na giełdzie sprawiały, że ich wysiłki miały sens.
Melissa znała własne ograniczenia. Osiągała sukcesy, ale zawsze
okupione były ciężką pracą i ostrożną kalkulacją ryzyka. Szczerze podziwiała
więc tych ludzi, którzy niesieni swym geniuszem odnosili spektakularne
sukcesy. Nie zawsze ich rozumiała, ale ją fascynowali.
Derek należał do tej grupy uprzywilejowanych. Jak mogła się w nim nie
zakochać?
Dziwny dźwięk znów się powtórzył, wyrywając ją z zamyślenia.
– Słyszałeś? – spytała zaciekawiona.
– To Herman – odparł z westchnieniem.
– Kto?
– Herman. Piekielna wiewiórka. Rozśmieszyła ją absurdalność
odpowiedzi Dereka. Jasne, był geniuszem, certyfikowanym giełdowym
Magikiem, ale to nie musiało oznaczać braku poczucia humoru.
– Jak wiewiórka mogłaby...
Delikatne pukanie zamieniło się w uporczywy stukot. Bez słowa
wyjaśnienia Derek sięgnął po flanelową koszulę zaplątaną w prześcieradła i
podał ją Melissie. Naciągnął slipy i skinął głową w stronę gabinetu. Na
paluszkach ruszyła za nim.
Delikatnie odsunął zasłonę. Na zewnętrznym parapecie siedziała duża,
grubiutka wiewiórka i trzymała w łapkach spory żołądź. Przez chwilę patrzyła
na nich bez ruchu, potem poruszyła wąsami i kilkakrotnie uderzyła nim o szybę.
Stuk, stuk, stuk.
– Nie wierzę!
– Lepiej uwierz. To mój prześladowca. Robi wszystko, by wyprowadzić
mnie z równowagi. Zobacz, co za drań! Zdenerwował nawet piękną dziewczynę,
najcudowniejszą partnerkę, z którą spędzam rozkoszne chwile po
najwspanialszym seksie w dziejach kosmosu. Idź stąd, Herman! – warknął,
krzywiąc się do wiewiórki.
Stworzonko ściągnęło pyszczek, jakby parodiowało ludzki grymas.
Melissa straciła na chwilę świat z oczu, rozpamiętując słowa Dereka.
Piękna dziewczyna, najcudowniejsza partnerka, rozkoszne chwile,
najwspanialszy seks w dziejach kosmosu. Tak, to brzmiało rozsądnie. Ale
wiewiórka jako prześladowca? To chyba lekka przesada.
Najcudowniejsza partnerka. Czy naprawdę tak o niej myślał? Miała
ochotę porwać go w ramiona i zasypać gradem pocałunków. Chciała krzyczeć z
radości, że on również nie postrzega ich nocnej przygody jako jednorazowego
szaleństwa. Pragnęła zająć ważne miejsce w jego życiu. Nie mogła sobie
uświadomić, czy kiedykolwiek tak bardzo jej na czymś zależało.
Nawet jeśli oznaczało to sprzymierzenie się z nim przeciwko ślicznemu
zwierzątku.
– Jak możesz mówić, że on jest z piekła rodem? – mimo wszystko
wstawiła się za Hermanem. – Spójrz na te jego śliczne, błyszczące oczka.
– Oczy szatana! – Machnął dłonią, żeby odpędzić wiewiórkę. – Wynocha!
Herman po raz ostatni uderzył żołędziem w szybę, powęszył w powietrzu
i dostojnie ruszył na pobliskie drzewo. Jego wspaniała kita powiewała
triumfująco. Derek zerknął na parapet i jęknął. Zanim z powrotem przesunął
zasłonę, Melissa dostrzegła ślad po wizycie zwierzątka.
– No dobrze... – Pokiwała głową. – Może trochę brudzi. Ale jest taki
słodki!
– Uwziął się i chce mnie wpędzić do grobu – mruknął Derek
łagodniejszym tonem. – Powinienem go wczoraj załatwić, gdy miałem szansę.
Ominąłem go i sam ucierpiałem. Widzisz? – Wskazał fioletowy siniak na
opuchniętym kolanie. – Gdybym go rozjechał, nic by mi się nie stało.
– Ale potem gryzłoby cię sumienie – oznajmiła twardo Melissa.
– Ukatrupiłbym go bez wahania! – Derek zmarszczył brwi, ale czuły
uśmiech przeczył jego słowom. – Tylko że wtedy nie chciałabyś mnie widzieć
na oczy.
– Racja. – Ujęła jego dłoń i pociągnęła go w kierunku łóżka. – Połóż się
wygodnie i powiedz, co mogę zrobić, by ulżyć ci w cierpieniach –
zaproponowała z figlarnym błyskiem w oku.
– Mmm – wymruczał Derek, natychmiast zapominając o nieznośnej
wiewiórce. – Chyba mam parę pomysłów.
Zaczęli się znów całować i po chwili Melissa upewniła się, że zranione
kolano wcale mu tak bardzo nie dokucza.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Może masz ochotę iść ze mną dziś wieczorem na otwarcie galerii? –
spytała JoAnn siedzącą obok niej na kanapie przyjaciółkę.
Jadły właśnie z papierowych pudełek chińskie przysmaki, które Melissa
kupiła po drodze z pracy. Wciąż miała na sobie biurowy strój, ale zrzuciła buty i
oparła stopy na niskim stoliku. JoAnn również wyciągnęła nogi, jednak nie
bose, jak Melissa, lecz obute w plastikową, jadowicie zieloną pomyłkę jakiegoś
projektanta.
– Możliwe – odparła z namysłem, żując kawałek pikantnego kurczaka. –
Ale nie zostanę długo, bo jutro pracuję.
– Założę się, że w szkolnych czasach też zawsze chodziłaś wcześnie spać
– zaśmiała się JoAnn. – Kiedy rodzice oznajmiali, że czas do łóżka, nie
protestowałaś. Myślisz, że twój kochaś do nas dołączy?
Melissa westchnęła. Nie było mowy, żeby Derek gdzieś się z nimi wybrał
w czwartkowy wieczór.
Tak przyjemnie spędzała z nim czas. Każdy weekend do nich należał.
Mieli dla siebie piątkowy wieczór, sobotę, następną pełną wrażeń noc i
niedzielę. Czasem chodzili na wystawy, czasem do kina, parku lub pływali
statkiem. Innym razem spacerowali w pobliżu jego domu, odwiedzając sklepiki,
kawiarenki i knajpki. Gdy poczuli pierwszy powiew wiosny, zrobili sobie piknik
w Central Parku. Raz wybrali się z JoAnn i jej chłopakiem na szaloną imprezę w
nieczynnym teatrze, przetańczyli całą noc na scenie i następnego ranka obudzili
się z bólem głowy i opuchniętymi stopami.
W pewną sobotę zdecydowali się nawet na wspólny obiad z rodzicami
Melissy w Sunnyside. Derek przyniósł bukiet wiosennych kwiatów dla jej matki
i butelkę brandy dla ojca. Oczarował ich. Matka wyciągnęła stary album i
rozbawiona pokazywała zdjęcia nastoletniej Melissy, wdzięczącej się do
obiektywu. Znalazło się nawet zdjęcie, na którym stała niepewnie w
kolorowych, plastikowych wrotkach, otrzymanych od babci w prezencie na
piąte urodziny.
Rodzice polubili i zaakceptowali Dereka. Melissa zakochiwała się coraz
mocniej. Wszystko, poza jednym drobiazgiem, było idealne. Niepokoiło ją, że
Derek nie chce z nią spędzać żadnej nocy poza piątkową i sobotnią.
JoAnn śmiała się z Melissy, ale Derek był pod tym względem jeszcze
gorszy. W niedzielne popołudnie odprowadzał ją do domu, całował do utraty
tchu, a gdy tylko wrócił do siebie, dzwonił stęskniony. Jednak nigdy nie
pozwolił jej zostać w niedzielę na noc.
Melissa też nie była rannym ptaszkiem, więc doskonale rozumiała jego
niechęć do poranków po upojnej nocy, byli jednak dorośli i przy odrobinie
dyscypliny mogli wypracować zadowalający kompromis. Ale cóż, Derek nie
chciał nawet rozmawiać na ten temat.
Najpierw martwiła się, że w tygodniu spotyka się z inną kobietą, jednak
po głębokim namyśle uznała, że nie jest to możliwe. Co wieczór rozmawiał z
nią godzinami przez telefon, również w ciągu dnia zdarzało się, że zjawiał się w
jej biurze z kwiatami lub czekoladkami. Gdy przyszedł po raz pierwszy,
przywitał się z Tomem Trumbullem, jakby byli od dawna zaprzyjaźnieni.
Zresztą wszyscy w fundacji znali Dereka, bo już po dwóch miesiącach zdziałał
cuda z powierzonymi jego firmie pieniędzmi. Sam Ronald Towers pofatygował
się uścisnąć mu dłoń i wygłosił pochwałę. Poprosił nawet o zainwestowanie
swoich prywatnych kapitałów.
Melissa była szalenie dumna, że Derek cieszy się szacunkiem szefa i jej
współpracowników. Wiedziała, że jest genialnym strategiem i cieszyła się, że
inni również dostrzegają jego zalety. Jednak spotykanie się z Magikiem miało
swoje wady.
– Nie umiem ci tego wyjaśnić – odparł, gdy usiłowała dowiedzieć się,
czemu nie chce jej zaprosić na niedzielną noc. – To jest związane z moim
sposobem pracy. Mam pewne utarte zwyczaje i nie mogę sobie pozwolić na
wybicie z rytmu. Muszę być maksymalnie skupiony. Rano zbieram siły na cały
dzień stresującej pracy. Bez pewnych porannych rytuałów w ogóle nie umiem
funkcjonować. Gdybyś została, myślałbym tylko o tobie.
Mogła się z tym pogodzić, że czarodzieje mają swoje rytuały, ale Derek ją
znał. Naprawdę sądził, że przeszkadzałaby mu, gdyby rano miał ochotę sączyć
kawę i w skupieniu czytać giełdowe notowania? Albo gdyby pił zieloną herbatę
i medytował? Nie miała pojęcia, co może robić rano Magik, ale kochała Dereka
i nie zrobiłaby nic, co mogłoby go rozproszyć.
Gdy wyobrażała sobie przyszłość, widziała siebie u boku Dereka. Blisko i
na zawsze. Są małżeństwem, mieszkają pod jednym dachem. Zachowanie
Dereka pozwalało jej na takie fantazje. Gdy byli razem, okazywał jej miłość i
przywiązanie. Gdy nie mogli się spotkać, dzwonił, żeby porozmawiać o
spędzonym samotnie dniu, pożartować lub ponarzekać. Kochał ją tak, jak ona
jego. Tylko dlaczego nie chciał spędzać z nią wszystkich nocy?
Przez pierwsze dwa miesiące związku bez protestu się z tym godziła, lecz
wreszcie zaczęło jej to dokuczać ponad miarę. Nawet JoAnn dostrzegła, jak
bardzo ją to dręczy.
– Melissa, Derek to najlepsze, co ci się w życiu trafiło. Nie zmarnuj tego
tylko dlatego, że nie ma ochoty lub nie może towarzyszyć ci podczas kolejnego
wernisażu – poradziła z troską.
– Och, pewnie by poszedł, gdybym go zaprosiła, ale potem odstawiłby
mnie do domu, pocałował na dobranoc i wrócił do siebie – mruknęła z goryczą.
– Mogę się założyć, że w tygodniu torturuje tę biedną wiewiórkę i nie chce, bym
to oglądała.
– Cóż, jeśli on woli zabawiać się z wiewiórką, ty powinnaś pójść ze mną i
trochę się rozerwać. Posiedzimy do jedenastej i grzecznie wrócimy do domu. Co
ty na to?
Melissa nie była w nastroju do sączenia taniego wina z plastikowych
kubków i dziwnych pogawędek z szalonymi artystami w zatłoczonej galerii, ale
zamiast tego musiałaby zostać w domu i użalać się nad sobą.
– Jasne. – Zmusiła się do uśmiechu. – Chętnie z tobą pójdę.
Ona zabawi się w towarzystwie wesołej JoAnn, podczas gdy Derek
będzie cieszył się towarzystwem Hermana. Jego strata.
– Cześć. – Głos JoAnn popłynął z automatycznej sekretarki. – Melissa i
JoAnn nie mogą teraz odebrać telefonu. Pracujemy, śpimy, jesteśmy na
zakupach, myjemy włosy albo balangujemy. Zostaw wiadomość, jeśli nam nie
zazdrościsz.
Derek usłyszał sygnał, że maszyna jest gotowa do nagrania wiadomości,
ale nic nie powiedział. Odłożył słuchawkę, rozczarowany, że nie może pogadać
z Melissą.
Tęsknił za nią. Mieszkanie wydawało mu się za duże bez niej. A kuchnia?
Kiedyś sądził, że jest za ciasna, ale teraz w ogóle nie umiał z niej korzystać, gdy
Melissa nie krzątała się obok w jednej z jego koszul, z burzą potarganych,
czarnych włosów i kubkiem parującej kawy w dłoni. Nie potrafił wejść do
łazienki, nie wspominając jej zachwytów nad marmurową umywalką. Pod
prysznicem wspominał sposób, w jaki gorące strugi wody spływały po jej
piersiach.
A teraz wyszła gdzieś i nie mógł z nią porozmawiać. Sam był sobie
winny.
Chciała spędzać z nim więcej czasu. Sama to powiedziała. To też w niej
uwielbiał. Gdy miała na coś ochotę, mówiła o tym bez ogródek. Kiedy zbierało
się jej na seks, brała go za rękę i prowadziła do łóżka albo w inne miejsce, które
właśnie przyszło jej do głowy. Nie krygowała się i nie wstydziła. Gdy chciała
jeść, proponowała przekąskę. Gdy wybierali kasetę do oglądania i nie zgadzali
się co do filmu, zajadle walczyła o swoje.
To on miał przed nią tajemnicę, to on nie był do końca uczciwy. Gdyby
był tak prostolinijny jak Melissa, powiedziałby, czemu nie chce, by zostawała w
tygodniu na noce. Wyznałby prawdę o inwestycjach.
Uważała go za geniusza. Do diabła, wszyscy tak sądzą, pomyślał. Jego
rodzice, klienci firmy, współpracownicy Melissy i Ronald Towers. Czy szef
fundacji powierzyłby mu swoje miliony, gdyby wiedział, na jakiej podstawie
Derek dokonuje wyborów na giełdzie? Czy Melissa dalej uważałaby go za
geniusza, gdyby odkryła, że wróży z horoskopu zamieszczanego w „America
Today”?
Gdyby pracowała gdzie indziej, być może powiedziałby jej prawdę, lecz
ona była tak upiornie szczera i uczciwa, że czułaby się w obowiązku
poinformować szefa o jego metodach. Uważała go za geniusza i brała wszystko
śmiertelnie poważnie. Jak wyglądałby w jej oczach, gdyby weszła rano do
kuchni i zastała go przy liczeniu rzeczowników w pierwszym zdaniu
horoskopu? Nie obawiał się ryzyka w pracy, ale nie był gotów ryzykować utraty
szacunku Melissy.
Siedział więc w czwartkowy wieczór samotnie w domu, a ona była
nieosiągalna. Miał nadzieję, że nie balanguje bez niego. Jeśli tak było, mógł
winić jedynie siebie.
Otwarcie galerii było tak okropne, jak podejrzewała. Obrazy
pretensjonalne do granic możliwości. Kolorowe bohomazy ponumerowane na
czarno rzymskimi cyframi w dolnym prawym rogu. Dlaczego czerwone płótno
miało symbol IV, podczas gdy zielone MDC?
Gdyby Derek jej towarzyszył, natychmiast wysnułby jakąś zabawną
teorię, na przykład że czerwone malowidło ze znakiem IV wcale nie oznacza
czwórki, tylko inicjały ognistej kochanki autora. Natomiast symbol MDC na
zielonym arcydziele wcale nie oznacza liczby tysiąc sześćset, tylko skrót od
podsumowania twórczości początkującego artysty: Moja Durna Chałtura.
Razem zaśmiewaliby się do łez, a tak nudziła się jak mops, pijąc coś, co
nie zasługiwało nawet na miano wina. Zanim nadeszła dziesiąta, zaczęła się
zbierać do wyjścia. Żałowała, że w ogóle dała się namówić na tę imprezę,
jednak gdyby została w domu, rozmyślałaby nad dziwną niechęcią Dereka do
spotkań w dni powszednie.
Chciała mu ufać. Więcej, pragnęła, by też bezgranicznie jej wierzył. Jeśli
ich związek miał przetrwać, musiała mieć pewność, że Derek będzie ją kochał i
jej potrzebował nie tylko od piątku do niedzieli.
Jeśli tak nie jest, wolała zakończyć związek od razu, zanim zakocha się w
Magiku bez reszty.
Nie spała dobrze tej nocy i obudziła się z bólem głowy, niewątpliwym
śladzie po tanim winie. O świcie miała dość bezsennego przewracania się z
boku na bok. Wstała, wypiła poranną kawę i włożyła elegancki, wełniany
kostium ze spodniami. Upięła włosy, zrobiła lekki makijaż i wpięła w uszy
delikatne kolczyki. Zanim wyszła z domu, sprawdziła zawartość teczki.
Na peronie metra nie było jeszcze zbyt tłoczno. Wsiadła do wagonu i
znalazła miejsce siedzące. Po piętnastu minutach wysiadła na stacji w pobliżu
domu Dereka.
Po krótkim spacerze dotarła na miejsce. Na schodach siedziała puszysta
wiewiórka i pogryzała kawałek herbatnika. Melissa nie była pewna, czy to
Herman, bo dla niej wszystkie wiewiórki wyglądały podobnie. Zabawne
stworzonko wskoczyło na balustradę i wykonało taki gest, jakby ją zapraszało
do środka. Roześmiała się. Herman, oczywiście jeśli z nim miała przyjemność,
był o wiele bardziej przyjazny, niż wynikało to z paranoicznych opowieści
Dereka.
Zanim zdążyła nacisnąć guzik domofonu, drzwi otworzyły się i stanął w
nich John w stroju do biegania. Melissa poznała wcześniej tego prawnika, który
miał mieszkanie na tym samym piętrze co Derek. Poznał ją i przyjaźnie
uśmiechnął się do niej.
– Wcześnie dziś wstałaś.
– Nie tylko ja.
– Muszę zdążyć ze swoją poranną porcją ćwiczeń. – Przepuścił ją w
drzwiach i pobiegł w stronę parku.
Melissa wspięła się na piętro i zapukała do drzwi Dereka. Po krótkiej
chwili otworzył i wyjrzał na korytarz.
– Melissa – wymamrotał. Właśnie szykował się do wyjścia.
W pełni ubrany, ale z rozwiązanym krawatem i wilgotnymi włosami. W
oczach pojawił się błysk, ale na wargi nie wypłynął uśmiech.
Chyba mu w czymś przeszkodziłam, pomyślała spanikowana. Może nie
był sam i jej niezapowiedziana wizyta postawi ich w niezręcznej sytuacji?
– Stęskniłam się – szepnęła.
Derek pochwycił ją w ramiona, wciągnął do mieszkania i zaczął
zachłannie całować. Nie zachowałby się tak, gdyby w jego łóżku była inna
kobieta, pomyślała z ulgą.
– Ja też się stęskniłem – wymruczał, zanurzając twarz w jej włosach. –
Dzwoniłem wczoraj, ale nikogo nie było w domu. Pewnie balangowałaś z
JoAnn?
– O ile nudne otwarcie kiepskiej galerii można nazwać balangą –
powiedziała pomiędzy pocałunkami.
Tak cudownie było czuć jego usta i wtulać się w mocne ramiona. Była
pewna, że Derekowi również sprawia to przyjemność. Dlaczego więc nie mogli
tak zaczynać każdego dnia?
Poczuła się dużo lepiej. Spojrzała w jego roześmiane oczy.
– Zaproponuj mi kawę, a nie odmówię.
– Kawa – wymamrotał, a uśmiech znikł, jakby go nigdy nie było.
Melissa poczuła lodowaty dreszcz. Dlaczego filiżanka kawy o wpół do
ósmej miałaby stanowić problem? Może kobieta, o której pomyślała, już wstała
i teraz krząta się w kuchni?
– Ty ją pijesz – wytknęła, czując aromat kawy w jego oddechu. – Nie
chcesz się podzielić?
– Nie. Ja tylko... – Urwał i odwrócił wzrok.
– Dobrze. Niech będzie herbata – spróbowała zażartować, wyczuwając
jego niepokój.
– Mam mnóstwo kawy. – Na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. –
Jeśli chcesz kawy, zaraz dostaniesz.
Melissa zrozumiała, że mówił poważnie o swych porannych rytuałach.
Gdy minęła radość z jej nieoczekiwanego przybycia, poczuł się rozdrażniony
zburzonym porządkiem poranka. Niech będzie, pomyślała filozoficznie. Skoro
nie spotkała tu obcej kobiety, wytrzyma grymasy.
Poszła za nim do kuchni. W powietrzu unosił się aromat świeżo
zaparzonej kawy, a promienie słońca padały wprost na rozłożony na stole
egzemplarz „America Today”. Obok gazety stał pełny kubek, talerzyk z
ciastkiem i podręczny komputer. Nic nadzwyczajnego.
Nie była pewna, czego się właściwie spodziewała. Może maty do
ćwiczenia jogi? Grzmiącej symfonii Beethovena? Grubych tomów opisujących
strategie inwestycji? W każdym razie czegoś bardziej egzotycznego niż to, co
można zastać rano w kuchni niemal każdego mężczyzny, który nie jest
Magikiem.
Derek zwinął gazetę i zrobił Melissie miejsce przy stole.
– Chcesz ciastko, tost, a może miskę płatków z mlekiem? – wyliczał
nerwowo.
– Nie, dziękuję. – Patrzyła zdumiona, jak Derek miota się po kuchni.
– Siadaj. – Postawił jej kubek i sięgnął do lodówki po karton mleka.
– Piję czarną – przypomniała, coraz bardziej zdumiona jego
zachowaniem.
– Jasne. – Rozejrzał się nieprzytomnie wokół. – Co jeszcze mogę ci
podać? Sok?
– Derek – powiedziała ze śmiechem. – Usiądź i rozluźnij się. Dokończ
śniadanie. To tylko ja.
– Dobra – westchnął, przestał otwierać i zamykać kolejne szafki i
znużony opadł na krzesło.
– Przed twoim domem widziałam wiewiórkę. Myślisz, że to mógł być
Herman? – zagadnęła lekko, by nawiązać normalną rozmowę.
– A jak się zachowywała
?
– spytał ciekawie.
– Przyjaźnie. Prawie odprowadziła mnie do drzwi i machnęła łapką, jakby
mnie zapraszała do środka.
Pewnie, że Herman przyjaźnie ją powitał, skoro jej obecność mogła
ściągnąć mi na głowę kłopoty, pomyślał posępnie Derek.
– To był on. Podstępne bydlę... – Zmarszczył brwi i odwrócił się do okna.
– Derek, co się dzieje? Dobrze się czujesz?
– Tak. Może jestem troszkę wytrącony z równowagi, bo nie
spodziewałem się ciebie.
– Wiem. – Melissa upiła łyk kawy i westchnęła. – To niezwykłe, że
spędzamy z sobą ranek przed pracą.
– Wybacz – szepnął, doskonale wiedząc, co miała na myśli. – Wolałabyś,
żebyśmy spędzali razem więcej czasu. Wiem o tym.
– Jeśli jestem zbyt natrętna...
– Nie. Ja też tego pragnę, tylko że potrzebuję samotnych poranków.
– Rozpraszam cię?
– Tak – westchnął z czułym uśmiechem. – Nawet bardzo. – Przyjrzał się
jej uważniej.
– Ale nie bywasz wytrącony z równowagi, gdy w ciągu dnia dzwonisz do
mnie z biura – przypomniała, czerwieniąc się z powodu komplementu.
– To co innego. Rano muszę się rozbudzić, zaplanować dzień. Sama tak
robisz, więc powinnaś zrozumieć. Kiedy już podejmę wszystkie decyzje, reszta
dnia idzie zgodnie z planem i nic mnie nie zbija z pantałyku.
– Moja obecność, tu i teraz, zbija cię z pantałyku?
– Niestety tak – odparł ze smutkiem. Napiła się kawy, starając się zebrać
myśli.
Zazwyczaj Derek uwielbiał spontaniczne niespodzianki. To ona musiała
mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Dlaczego rano był taki sztywny? A co
będzie, gdy jej marzenie się spełni i pobiorą się? Derek będzie się wyprowadzał
po weekendzie z domu, żeby nie zbijała go przed pracą z pantałyku?
Przerażające.
– Kocham cię – wyznała. – Ale zupełnie tego nie pojmuję.
– Ja też cię kocham. – Ujął jej dłoń w swoje ręce. – I nie wiem, jak ci to
wyjaśnić.
– Dlaczego? – naciskała.
– Bo sam tego do końca nie rozumiem. – Pocałował koniuszki jej palców.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Derek miał kłopoty.
Siedział w biurze i wpatrywał się w pusty ekran przenośnego komputera.
Nie wiedział, co robić. Żadnych rzeczowników. Brak liczby słów. Zanim
rankiem zjawiła się Melissa, nie zdążył przeczytać astrologicznej przepowiedni
w „America Today” i przygotować sobie planu na dziś. Był kompletnie
zagubiony.
Brakowało mu wskazówek z codziennego horoskopu Koziorożca.
Rozpaczliwie ich potrzebował. Nie stanowiło to powodu do dumy, ale już
dawno doszedł do wniosku, że skoro jego metoda przynosiła dobre rezultaty,
powinien ją dalej stosować. Od trzech lat dokonywał tym sposobem wszelkich
giełdowych transakcji. Astrologia działała i nie zamierzał z niej rezygnować.
Mogłaby go wspomóc i dziś, gdyby Melissa nie pożyczyła od niego
gazety.
– Wyszłam z domu tak wcześnie, że nie zdążyłam przeczytać
wiadomości. Mogę skorzystać z „America Today”? – Sięgnęła po odrzucony na
bok dziennik, przekonana, że Derek już go przeczytał.
A on, jak idiota, się zgodził.
Był zwyczajnym tchórzem. Powinien skorzystać z okazji i wyjaśnić, do
czego używa horoskopu. Przyznać się, że nie jest Magikiem, i poczekać na
wyrok.
Czuł jednak, że Melissa go kocha między innymi za jego inwestycyjny
geniusz, bał się więc wyznać jej prawdę.
Przeszukiwał pliki w komputerze, aż dotarł do danych o największych
inwestycjach. Niepewnie przyglądał się liczbom i wykresom. Chyba lepiej nic
nie zmieniać, pomyślał, marszcząc brwi.
Ale co będzie, jeśli giełda niespodziewanie się załamie? Co, jeśli
natychmiastowe działanie jest absolutnie konieczne?
Zerwał się z krzesła i wybiegł z biura.
– Wychodzę na chwilę! – krzyknął w przelocie do Glorii.
– Jak długo...
– Minutkę – wpadł jej w słowo. Niecierpliwie czekał na windę. Podróż w
dół dłużyła się w nieskończoność. Wreszcie wysiadł. Niemal biegiem minął
sklepik z kanapkami, fryzjera, pralnię ekspresową i wreszcie dopadł do stoiska z
gazetami. Dostrzegł wiele tytułów, ale ani jednego egzemplarza „America
Today”.
Możliwe, że ten sam horoskop drukują inne gazety, pocieszył się w
myślach i sięgnął po „Post” z zamiarem zajrzenia na ostatnią stronę.
– Pan to czyta? Proszę zapłacić – warknął sprzedawca.
Derek wręczył mu kilka monet, potem znów zaczął się szarpać z wielką
płachtą. Odnalazł stronę z przepowiedniami, ale niestety przygotowywał ją inny
astrolog. Nie było więc pewności, że ten horoskop podziała. Co gorsza, był
krótki i prawie bez rzeczowników.
– Witaj, Derek! – zawołała Abby, która wyrosła jak spod ziemi. – Co
słychać?
Zmiął gazetę i nieudolnie skrył ją za plecami. Zdziwione spojrzenie
wspólniczki powiedziało mu, że dostrzegła jego dziwne zachowanie.
– Coś się stało? – spytała zaniepokojona.
– Nie...
– Właśnie wracam ze śniadania z Mulroneyami – oznajmiła, przyglądając
mu się uważnie.
– Byli zachwyceni przychodem z akcji i w ten sposób chcieli uczcić nasz
sukces.
– Bardzo się cieszę – wymamrotał, gorączkowo myśląc, że jeśli zaraz nie
dopadnie horoskopu, sytuacja może ulec zmianie na gorsze.
– Na pewno nic się nie stało? Z Melissą wszystko w porządku? – drążyła
Abby, coraz bardziej zaniepokojona jego zachowaniem.
– Jasne. Nawet jedliśmy dziś razem śniadanie.
– Skrzywił się. – Słuchaj, muszę lecieć. Za chwilę wrócę do biura, to
opowiesz mi o spotkaniu z Mulroneyami.
Zdumiona wspólniczka ruszyła do windy, a Derek upchnął gazetę w
koszu na śmieci i pobiegł szukać następnego kiosku. W trzech kolejnych cały
nakład „America Today” został wysprzedany. Z rozpaczliwą nadzieją pomyślał,
że może gazeta ma swoje internetowe wydanie. To dawało nadzieję, że uda mu
się jeszcze ocalić akcje od ruiny.
Biegiem wrócił do budynku i nacisnął przycisk windy. W czasie jazdy na
ósme piętro nerwowo przemierzał kabinę. Pędem minął stanowisko Glorii, która
wołała, że są dla niego trzy wiadomości. Rzucił się do komputera, zatrzaskując
za sobą drzwi.
Odnalazł internetowe wydanie gazety, lecz ku jego rozpaczy nie zawierało
horoskopu. W internecie było mnóstwo innych stron z przepowiedniami.
Niektóre proponowały porady astrologów na rok, inne na miesiąc czy konkretny
dzień. Zajrzał do kilku, ale żaden nie brzmiał właściwie.
W końcu doszedł do wniosku, że zły horoskop może bardziej zaszkodzić
niż żaden.
Do diabła! Mógł sobie wyobrazić swój horoskop na dziś.
Koziorożec. Twoje życie przewróci się do góry nogami. Kobieta, którą
kochasz, straci wiarę w ciebie, gdy odkryje prawdę o twoich sprawkach. Stanie
się to przez podstępną wiewiórkę.
Życie, pomyślał, wybierając rzeczowniki z wyimaginowanego horoskopu.
Kobieta, prawda, wiara, wiewiórka. Te słowa stanowiły dla niego najsilniejsze
źródło siły i radości. Były to cztery filary jego duszy. Nie mógłby ich
zbezcześcić, dokonując na ich podstawie inwestycji. Może jednak znajdzie się
na giełdzie coś, co skojarzy mu się z wiewiórką.
Jeśli znajdzie taką nazwę firmy, z pewnością ominie jej akcje szerokim
łukiem!
Melissa zauważyła podły nastrój Dereka. Zazwyczaj uwielbiał ich
piątkowe kolacje. To prawda, oboje lubili swoje prace, ale nadejście piątku
oznaczało, że będą mieli czas wyłącznie dla siebie. Dziś nawet chińska
restauracja, egzotyczne dania i trunki nie sprawiały Derekowi radości.
– Zły dzień? – zagadnęła wreszcie współczująco Melissa.
– Koszmarny.
– Przykro mi.
– I słusznie. Fundacja Towersa straciła dziś trochę pieniędzy.
Melissa spojrzała na niego uważniej. Wyglądał na nieszczęśliwego. Nie
powinien się aż tak przejmować, pomyślała.
– Wszystkie akcje mają swoje wzloty i upadki – stwierdziła. – Sytuacja
wkrótce znów się zmieni. Twoi klienci i tak są w lepszej sytuacji, niż gdyby
inwestowali u kogoś innego.
– Jasne – przytaknął bez entuzjazmu i upił łyk piwa z butelki. – Może
utraciłem swój talent.
– Wnioskujesz to po jednym kiepskim dniu?
– Kogo próbuję oszukać? Nie mam żadnego talentu. Dotąd miałem po
prostu szczęście.
– Sam się pogrążasz. – Ujęła jego dłoń. – Jesteś Magikiem. To, że zdarzył
się jeden gorszy dzień, nic nie znaczy. Jesteś giełdowym geniuszem.
– Cieszę się, że wciąż we mnie wierzysz – powiedział z bladym
uśmiechem.
– Oczywiście.
Melissa nie chciała dopuścić, by biadoleniem z powodu jednego
potknięcia popsuł im cały weekend. Postanowiła oderwać go od ponurych
rozmyślań. Zarządziła spacer po kolacji, więc do domu wrócili piechotą przez
Central Park. W powietrzu unosił się zapach budzącej się wiosny. Pojawiła się
już trawa, pierwsze liście i pąki. Zanim dotarli do mieszkania, nastrój Dereka
znów uległ zmianie. Melissa wiedziała, jak go rozchmurzyć. Zanim zdążył
zamknąć porządnie drzwi, rozpięła mu koszulę i zaczęła zmysłowy masaż.
W niedzielny wieczór wybuchła bomba.
Zegar pokazywał godzinę ósmą, gdy kończyli zmywać po kolacji. Derek
zamierzał odprowadzić Melissę do domu, pocałować na dobranoc i znów, na
cały tydzień, przestać zadręczać się koniecznością ukrywania przed nią prawdy
o horoskopach.
– Chcę zostać na noc – oznajmiła spokojnie. Derek z trudem przełknął
ślinę i nakazał sobie zachować spokój. Był zły na siebie, bo powinien był
wyczuć, że coś się szykuje. Poranna piątkowa wizyta Melissy była jedynie
preludium do prawdziwych zmian w ich związku.
Nie mógł jej odmówić. Bał się, że ją straci. Musiał to rozegrać ostrożnie,
bo wiedział, że jeśli Melissa zostanie, odkryje prawdę. Dla własnego dobra,
dobra firmy i klientów nie mógł zignorować poniedziałkowego horoskopu. Już
w piątek miał próbkę tego, co mogło go spotkać. Tylko cudem uniknął
prawdziwej katastrofy.
– Bardzo bym tego chciał – zaczął dyplomatycznie, odkładając na miejsce
ścierkę do naczyń. – Ale...
– Zabrałam z sobą strój do biura. – Wskazała podróżną torbę, w którą
zawsze pakowała się na weekend.
– Melisso...
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy.
– Chcę być z tobą – wyznała. – Nie tylko w weekendy, ale i w ciągu
tygodnia. Obawiałam się, że coś przede mną ukrywasz i dlatego mnie tu nie
chcesz. Jednak kiedy przyszłam w piątek, nie znalazłam nic, czego musiałbyś
się wstydzić. Nie wiem, o co ci chodzi, ale jeśli jest jakiś poważny powód, dla
którego nie chcesz mnie tu w tygodniu, muszę go poznać, zanim...
– Zanim co?
– Zanim się jeszcze bardziej w tobie zakocham – szepnęła i spuściła
wzrok.
Drgnął. Kochał Melissę i chciał z nią spędzać każdą chwilę. Miała rację.
Ukrywał coś, co stało na drodze ich uczuciom.
– Dobrze – skapitulował. – Mówiłem ci o moich porannych
przygotowaniach. – Wziął ją za rękę, poprowadził do salonu i posadził na
kanapie.
– Planuję swoje posunięcia...
– Wiem o tym, Derek – przerwała mu niecierpliwie. – Nie ma w tym nic
dziwnego. Jesteś geniuszem i nie zdziwi mnie nic, co pomaga ci się skupić.
– Nie jestem geniuszem...
– Oczywiście, że tak. Jesteś Magikiem – oznajmiła z wielką wiarą, a jemu
ścisnęło się serce.
– Czytam horoskop – wykrztusił.
– Horoskop? – Wybuchnęła śmiechem.
– Posłuchaj, ja...
– To jest ten wielki sekret? Derek, tysiące ludzi czytuje horoskopy. To
tylko niegroźna zabawa, bez większego znaczenia.
– Niezupełnie.
– Wierzysz w astrologiczne przepowiednie? Cóż, ja nie mam do nich
przekonania, ale to przecież nic strasznego.
– Nie wierzę. – Puścił jej dłoń. – Zresztą nie wiem, czy wierzę. Chodzi o
to, że używam ich do pracy.
– Na podstawie horoskopu odgadujesz, czy na giełdzie będzie hossa, czy
bessa?
– Coś w tym guście. Właściwie nie. Ja... – Ciężko westchnął, nie bardzo
wiedząc, jak opowiedzieć o tej dziwnej sprawie. – Wybieram niektóre słowa ze
swojego horoskopu w „America Today”. Muszą to być rzeczowniki w liczbie
pojedynczej. Porównuję je z nazwami firm, które wchodzą na giełdę. Jeśli w
pierwszym zdaniu jest parzysta liczba rzeczowników, sprzedaję. Gdy
nieparzysta, kupuję. Liczby słów w pierwszym zdaniu używam też do określenia
procentu sumy, którą wykorzystuję w tych operacjach. – Zebrał siły i zerknął w
jej stronę.
Gapiła się na niego z otwartymi ustami.
– Żartujesz – wykrztusiła ze zgrozą.
– Nie. Na początku to była zabawa. Kiedy zaczęła przynosić lepsze
wyniki niż naukowe wyliczenia, zacząłem się wahać. Rezultaty były
olśniewające, a inwestorzy tylko tego sobie życzą. Od trzech lat z powodzeniem
używam tej głupiej strategii do zarządzania funduszami. Nie jestem Magikiem.
Nie jestem genialny. Po prostu mam niesamowite szczęście – powiedział,
patrząc niespokojnie na oniemiałą Melissę. – Proszę, powiedz coś...
– Mój sukces w fundacji Towersa zależy od twoich inwestycji, których
dokonujesz, licząc słowa w horoskopach – jęknęła.
– Tylko w pierwszym zdaniu – spróbował zażartować.
– Namówiłam poważną instytucję, żeby zainwestowała w mrzonki
szaleńca.
– Nie jestem szalony. Przecież to działa!
– Bo miałeś szczęście! Nie studiujesz notowań? Nie śledzisz trendów?
Nie prowadzisz badań rynku?
– Nie rozumiesz, że nie muszę? Zarabiam olbrzymie sumy swoim
sposobem.
– Nie mogę w to uwierzyć! – Zerwała się z kanapy i zaczęła niespokojnie
wędrować po pokoju. – Derek, twardo walczyłam, żeby fundacja powierzyła ci
te pieniądze. Jeśli inwestycje nie wypalą, jestem skończona.
– Nie sądzę...
– Jeśli tak się stanie, jak pomogę rodzicom? Potrzebuję tej pracy i muszę
być świetna, bo chcę, żeby ojciec przeszedł na emeryturę. Wierzyłam, że
przekazuję pieniądze fundacji w dobre ręce.
– Miałaś rację. Jak dotąd sporo zarobiliście.
– Dzięki durnemu horoskopowi! To zakrawa na ponury żart... Derek, sam
powiedziałeś, że to była gra!
– I wciąż wygrywam. Gram więc dalej. Póki zapewniam dochody z akcji,
nie musisz się martwić, jak to się dzieje.
– Wiesz, że muszę. Dlatego to przede mną ukrywałeś. Dlatego nie
chciałeś, żebym rano widziała, co robisz z horoskopem.
– Ukrywałem to przed tobą, bo nie chciałem, żebyś się denerwowała.
– Ukrywałeś to, bo chciałeś, żebym cię uważała za geniusza! – krzyknęła
gniewnie.
Gdy ich spojrzenia spotkały się, Derek szybko spuścił wzrok. Nie potrafił
znieść rozczarowania i zawodu, widocznych na jej twarzy. Pewnie, że chciał, by
uważała go za geniusza. Który mężczyzna by z tego zrezygnował?
– Jesteś oszustem – wycedziła zimno.
– Nigdy nikogo nie okłamałem.
– Pozwoliłeś mi wierzyć w coś, co nie było prawdą – oznajmiła łamiącym
się głosem. – Nie w takim mężczyźnie się zakochałam.
Nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Nie zamierzał błagać.
Przedstawił swoje argumenty, lecz nie przekonał Melissy. Uznała go za oszusta.
Może miała rację.
Bezsilnie patrzył, jak zabrała swoją torbę i wyszła z mieszkania. Po
drodze zatrzymała się, żeby włożyć płaszcz, ale nawet nie spojrzała na Dereka.
Pragnęła czarodzieja, a nie takiego zera jak on.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Więc czemu tu jesteś? – spytała matka. Melissa siedziała na tyłach
sklepu przy niewielkim biureczku. Uniosła głowę znad rachunków.
– Wiesz, dlaczego. Trzeba wysłać roczne rozliczenie podatkowe.
– Marnujesz piękną sobotę – lamentowała pani Giordano. – Powinnaś
wybrać się gdzieś z Derekiem.
Melissa spuściła wzrok. Jej rodzice dawno już zdecydowali, że Derek jest
wymarzonym mężczyzną dla ich córki. Melissa do niedawna też tak myślała.
Niestety, bardzo się pomyliła.
Minął tydzień, odkąd dowiedziała się, że Derek nie jest Magikiem,
giełdowym wirtuozem, geniuszem i inwestycyjną wyrocznią. Był szaleńcem
zapatrzonym w gwiazdy, przesądnym ekscentrykiem. Nie umiał nawet
poprawnie używać horoskopu. Nie, on liczył w nim słowa i wybierał
rzeczowniki. Tak bardzo chciała wierzyć, że jest natchnionym czarodziejem, a
okazał się nawiedzonym głupcem.
Westchnęła i wróciła do rzeczywistości. Matka wciąż narzekała.
– Mamo, chyba chcesz, żebym wypełniła zeznania podatkowe? –
przerwała jej szorstko.
– Chcę, żebyś była szczęśliwa. A ty nie wyglądasz na taką.
– Wyliczanie podatków nie nastraja mnie zbyt rozrywkowo.
– Po raz pierwszy od wielu lat nie martwię się o ojca, tylko o ciebie. Stało
się coś złego. Wiedziałam to od chwili, gdy rano przekroczyłaś próg sklepu.
Matki wiedzą takie rzeczy. Pokłóciłaś się z Derekiem?
– Nie. Po prostu się rozstaliśmy.
– Dlaczego? Był taki miły, przystojny i szalał za tobą.
Melissa nie miała ochoty na omawianie tej sprawy. Podwinęła rękawy
swetra i zmarszczyła brwi.
– Czeka mnie jeszcze przynajmniej godzina pracy przy rozliczeniach...
– Dlaczego się rozstaliście?
– Okazało się, że nie jest taki, jak sądziłam – odparła wymijająco,
wiedziała jednak, że matka tak łatwo nie zrezygnuje.
– A myślałaś, że jaki jest?
Dopóki nie odpowiem, nie zaznam chwili spokoju, pomyślała Melissa z
rozpaczą. Znacząco spojrzała na stertę papierów piętrzących się na biurku. Pani
Giordano ani myślała ustąpić. Stała, splatając ręce na piersiach, i czekała na
odpowiedź córki.
– Zwodził mnie, żebym uznała go za geniusza. Wcale nim nie jest. I
jeszcze pilnował, bym nie wykryła jego sekretu.
– Komu potrzebny jest geniusz? – Matka wzruszyła ramionami. – Kobieta
potrzebuje mężczyzny, który będzie ją kochał i szanował, takiego, który zrobi
wszystko, by ją uszczęśliwić. Derek dawał ci szczęście, tak jak twój ojciec daje
je mnie. Teraz się rozstaliście i wcale nie wyglądasz na szczęśliwą. Nie mów, że
podatki mają z tym coś wspólnego.
– Dobrze – odparła zrezygnowana. – Nie jestem szczęśliwa. O! Przyszedł
klient! – zawołała, wskazując gościa.
Niestety wujek Eddie siedział przy kasie i obecność pani Giordano nie
była konieczna. Melissa już się obawiała, że przesłuchanie nie będzie miało
końca, ale wreszcie matka pojęła aluzję, poklepała córkę po ramieniu i zostawiła
w spokoju.
Melissa wściekle zaatakowała formularze podatkowe. Z dziką zaciętością
uderzała w klawisze kalkulatora, dodawała, mnożyła, wyciągała procenty. W
pracy zajmowała się finansami, od lat prowadziła księgowość sklepu, więc
roczne rozliczenie nie sprawiało jej problemów. Było nawet dość nudne, bo
wiele rzeczy robiła zupełnie automatycznie. To pozostawiało jej wiele czasu na
myślenie.
Cóż, Derek nie był tym, za kogo go uważała. Ale tak naprawdę co o nim
myślała? Była olśniona jego reputacją, ale gdy spotkała go po raz pierwszy, sam
rozwiał ten mit. Spóźniony, brudny i kulejący wydał się jej raczej mało
poważnym człowiekiem. Kiedy spotkali się po raz drugi, był słodki i czarujący,
ofiarował jej pyszną czekoladę i zaprosił na kolację. Za trzecim razem zabrał ją
na rolki, namówił do podjęcia ryzyka, dbał, by nie zrobiła sobie krzywdy i
sprawił, że beztrosko się śmiała.
Owszem, wierzyła, że jest giełdowym czarodziejem, ale nie dlatego go
pokochała. Ujął ją poczuciem humoru, czułością i uwagą, którą jej poświęcał.
Miał niesamowite oczy i hipnotyczny uśmiech. Był namiętnym kochankiem.
Był też przesądny. Nie kierował się logiką, dokonując korzystnych
inwestycji. Myśl, że obracał dużymi kwotami na tak ulotnej podstawie,
wystraszyła Melissę. Wyobraziła sobie, że zwalniają ją z fundacji, bo Derek
myli rzeczowniki i traci wszystkie pieniądze. Potem oprzytomniała i zdała sobie
sprawę, że inne firmy maklerskie, bazujące na wyliczeniach i logicznych
systemach, również mogą tracić pieniądze klientów. Zatem czy poleganie na
horoskopie zwiększało ryzyko?
Melissa skończyła obliczenia i zaczęła wpisywać wyniki do formularza
podatkowego. Wyglądało na to, że wszystko było w porządku i obciążenia
rodziców nie wzrosną. Kiedy skończyła, włożyła wydruki do koperty, wstała,
przeciągnęła się i przeszła do części sklepowej. Przez wystawowe okna wpadały
promienie słońca, sprawiając, że cały towar wydawał się jeszcze bardziej
kuszący. Mimo to nie nabrała apetytu ani na owoce, ani na ciastka. Ostatnio nie
jadła wiele. Była zbyt przygnębiona.
Matka pomagała ojcu na zapleczu przekładać lody do zamrażarki, więc
Melissa była sama z wujem.
– Wszystkie gazety już poszły
?
– spytała z uśmiechem i ciekawie zerknęła
na stojak obok kasy.
– Coś tam jeszcze zostało. Weź, co chcesz. Obeszła kasę i przyjrzała się
tytułom. Prawie wszystko zostało sprzedane, ale ostał się jeden egzemplarz
„America Today”. Sięgnęła po gazetę i zaczęła ją przeglądać. Opuściła
wiadomości o światowym kryzysie paliwowym, chwytającą za serce opowieść o
psie zgubionym w czasie wakacji, który sam przebiegł wiele kilometrów, żeby
wrócić do domu, i dotarła do horoskopów.
Dopiero gdy spojrzała na daty przy znakach zodiaku, odkryła, że urodziła
się pod znakiem Byka.
Byk. Upór często bywa zaletą, ale również i wadą.
Uważaj, żeby przez swoje postępowanie nie sprowadzić na siebie
cierpienia. Jeśli wybierzesz łatwiejszą drogę, możesz tego żałować. Jeśli
zachowasz otwarty umysł, uda ci się przemienić wroga w przyjaciela.
Ogólnikowy bełkot i stwierdzanie oczywistych rzeczy, pomyślała z
niesmakiem. Oczywiście, że upór może być dobrą lub złą cechą, zależnie od
okoliczności. Pewnie, że przytomność umysłu pozwala łatwiej sobie poradzić z
przeciwnikiem.
Smutno się uśmiechnęła. Nawet czytanie horoskopu ujawniało jej upór.
Może rzeczywiście powinna mieć bardziej otwarty umysł?
– Proszę – powiedziała, wręczając wujowi kilka monet.
– Nie, nie. – Zamachał rękami. – Nie przyjmę od ciebie pieniędzy,
kochanie. Prowadzisz nam księgowość za darmo, więc nie pozwolę ci płacić za
towary w tym sklepie!
– Muszę lecieć – oznajmiła z uśmiechem i ucałowała wuja w policzek. –
Przekaż rodzicom, że wypełnione formularze są w kopercie na biurku.
– Masz, weź. – Podał jej z tacy gorącą drożdżówkę. – Jesteś taka
chudziutka. Mam nadzieję, że nie katujesz się żadną dietą?
Melissa nie chciała dyskutować z wujkiem, przyjęła więc poczęstunek.
– Przyda mi się mała przekąska. – Zabrała ciastko i gazetę i ruszyła do
drzwi. – Dzięki, wujku.
W powietrzu czuło się wiosnę. Na niebie leniwy wiatr pędził białe,
puszyste chmurki. Melissa przez chwilę wpatrywała się w obłoczki, usiłując
odgadnąć, co jej przypominają. Kłębek waty, kłębek waty i jeszcze jeden kłębek
waty. Niezbyt kreatywne, pomyślała niewesoło.
To też był jeden z powodów, dla których pokochała Dereka. Miał zawsze
tysiące pomysłów. Gdyby tu z nią był, nie widziałby na niebie kłębuszków waty,
tylko kraba, motocykl i odwróconą do góry nogami choinkę. Z pewnością
dostrzegłby też parę rolek.
Derek wciąż przyspieszał. Wybrał się na rolki, bo chciał się zmęczyć i
wypocić wściekłość. Po historii z wiewiórką pamiętał, jak ryzykowna bywa
szybka jazda w parku, więc włożył kask, ochraniacze na nadgarstki, łokcie i
kolana. Ścieżkę musiał dzielić z rowerzystami, biegaczami i licznymi
spacerowiczami, którzy poruszali się wolniej od niego. Kolizja z którymś z nich
mogła być o wiele poważniejsza w skutkach od potknięcia się o wiewiórkę.
Nawet jeśli tą wiewiórką był Herman.
Dzień był dość ciepły, więc Derek włożył koszulkę z krótkim rękawem i
szorty. Mimo to był mokry od potu. Wciąż zmuszał się do szybszej jazdy i
większego wysiłku, licząc na to, że zmęczenie pozwoli mu zapomnieć o
Melissie Giordano.
Starał się miarowo oddychać. Minął parę wrotkarzy, lawirował między
biegaczami i ostro podjechał pod wzniesienie. Czuł napięcie we wszystkich
mięśniach, zaczynały go boleć uda, a palce zesztywniały od zaciskania pięści.
Jeszcze jedno okrążenie i dam sobie spokój, pomyślał.
A może nie. Może będę jeździł, aż padnę z wyczerpania, pomyślał Derek.
To przynajmniej usunęłoby ją na zawsze z moich myśli.
Objechał wzgórze i skierował się w stronę zjazdu. Był tak zmęczony, że
już się nawet nie odpychał. Zjeżdżał swobodnie, nabierając powoli rozpędu. U
stóp pagórka dostrzegł dziewczynę, która z trudem utrzymywała równowagę na
rolkach. Początkująca, pomyślał. Stała do niego tyłem, z szeroko rozłożonymi
ramionami i zataczała się jak pijana. Jej długie, kręcone, czarne włosy
przypominały mu Melissę. Szczupła figura i niepewne ruchy również.
Zaklął w myślach i skupił się na jeździe. Ostry stok wzniesienia
nadmiernie zwiększył prędkość zjazdu, więc Derek zaczął jechać zygzakiem, by
trochę wyhamować. Zbliżając się do dziewczyny, docisnął hamulec do asfaltu i
zwolnił, by się jej przyjrzeć. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to jednak
Melissa.
Minął ją i gwałtownie zakręcił, żeby zobaczyć jej twarz. Gdy ją ujrzał,
drgnął, stracił równowagę i wylądował na trawie.
– Derek! Nic ci nie jest? – wykrzyknęła Melissa, powoli zbliżając się do
niego.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – warknął. Spróbowała się schylić, nie
tracąc równowagi, ale jedna rolka za daleko odjechała i Melissa z impetem
usiadła na kolanach Dereka. Jego ciało natychmiast zareagowało na ten
przyjemny ciężar. Znów zaklął w myślach, wiedząc doskonale, że przed nim
jeszcze daleka droga, jeśli chce zapomnieć o Melissie.
– Uznałam, że powinnam nauczyć się jeździć na rolkach. – Zaczęła
wstawać.
Przypadkiem jedną dłoń oparła wysoko na udzie Dereka, drugą na jego
ramieniu. Oblał go żar. Nagle zrozumiał, że jest mu wszystko jedno. Co z tego,
że Melissa uznała go za oszusta, odeszła i skradła mu serce. W tej chwili nie
miało to znaczenia. Cieszył się, że może choć przez chwilę mieć ją przy sobie.
Jej włosy musnęły jego policzek.
– Dlaczego? – spytał schrypniętym głosem.
– Na niebie były chmury, ale z niczym mi się nie skojarzyły – zaczęła
nieskładnie tłumaczyć.
– Gdybyś ty na nie patrzył, wyglądałyby dla ciebie jak rolki.
– Rolki?
– Nie umiem odgadywać kształtów chmur. Nie znam się na gwiazdach ani
znakach zodiaku – powiedziała żałośnie. – Nie mam też pojęcia o giełdzie.
Jestem kompletnie pozbawiona wyobraźni. Co gorsza, sądziłam, że powinieneś
być do mnie podobny.
– Nie jesteś pozbawiona wyobraźni. – Pogładził jej jedwabiste włosy.
– Wszystko, o czym myślę, to nudne, rozsądne sprawy. Co będę robiła za
trzy lata, jakie osiągnę stanowisko, ile powinnam zarabiać, jak długo będę
spłacała kredyt... Nie można tego nazwać wybujałą wyobraźnią.
– To rozsądek i planowanie.
– Powinnam zaakceptować, że ludzie żyją według innych reguł, które nie
zawsze rozumiem.
– Obróciła się na jego kolanach, żeby zdjąć mu kask. – Czytałam dziś
swój horoskop – wyznała, gładząc go czule po włosach. – Mówił, że jeśli
zachowam otwarty umysł, zamienię wroga w przyjaciela.
Derek spojrzał jej w oczy i przypomniał sobie ich wszystkie sprzeczki.
Kupić goudę czy ser edamski? Wybrać film z Tomem Hanksem czy Bradem
Pittem? – Przypomniał sobie, ile razy patrzył w te oczy, gdy rozmawiali i gdy
się kochali.
– Nie jestem twoim wrogiem – szepnął.
– Wrogiem, którego przemieniłam w przyjaciela, jest Herman – odparła z
uśmiechem.
– Kamikadze Herman?
– Kupiłam rolki i poszłam do twojego domu. Ciebie nie zastałam, ale
Herman tkwił na posterunku. On albo jakaś inna wiewiórka. Siedział na poręczy,
popiskiwał i bawił się żołędziem.
– To do niego podobne – potwierdził Derek.
– Pewnie namierzał cel.
– Zadzwoniłam do drzwi i chwilę odczekałam, ale nikt nie odpowiadał.
Wyszłam z powrotem na ganek, a on tam wciąż siedział. Wtedy przypomniałam
sobie, że wujek dał mi ciastko. Odłamałam więc kawałek i rzuciłam wiewiórce.
– Dałaś mu jeść? Zwariowałaś? Teraz już nigdy się nie odczepi!
– Możliwe. – Uśmiechnęła się szeroko. – W każdym razie zjadł, co dostał,
i odbiegł w stronę parku. Po chwili zatrzymał się, usiadł na tylnych łapkach i na
mnie spojrzał. Wyglądał, jakby chciał, żebym za nim poszła. Dałam mu znów
kawałek drożdżówki, a on biegł przodem. Doszłam za nim aż tutaj, ale kiedy
skończyło się ciastko, Herman uciekł.
– Typowe. Jest twoim najlepszym przyjacielem, póki go karmisz. Jak
tylko przestaniesz, natychmiast cię porzuci.
– Jednak doprowadził mnie tu, gdzie miałam nadzieję cię znaleźć.
Założyłam rolki i zamierzałam jeździć tak długo, aż cię spotkam.
Derek odgarnął jej włosy z twarzy i pogłaskał po policzku.
– A co zamierzałaś zrobić, jak już mnie znajdziesz?
– Powiedzieć ci, że cię kocham.
– Nawet jeśli nie jestem Magikiem
?
– Nie chcę czarodzieja, Derek. Pragnę ciebie. To mu w zupełności
wystarczało. Pochylił się i pocałował Melissę.
– Nie zdradzisz moim współpracownikom, jak dokonuję inwestycji,
prawda?
– To będzie nasz sekret.
– Podoba mi się twój horoskop. – Znów ją pocałował. – Polubię nawet
Hermana, jeśli to on cię do mnie przyprowadził.
– Muszę jeszcze poćwiczyć, Derek – oznajmiła Melissa z czułym
uśmiechem. – Pomóż mi wstać.
– Wolałbym cię raczej położyć – wymruczał, zanurzając twarz w jej
włosach.
Po chwili wstał i podał jej ręce. Kiedy Melissa podniosła się, przygarnął
ją do siebie i zamknął w ramionach. Tulił ją tak, jakby już nigdy nie zamierzał
jej wypuścić, nawet na krótką chwilę. Spleceni w uścisku powoli pojechali przez
park.