FRID INGULSTAD
CECILIA
1
Dwór królewski w Bergen, dziewiąty dzień świąt Bo
żego Narodzenia, roku 1240
Cecilia stała przy oknie i wyglądała w zimową, pogod
ną noc. Na dole w Vagen ciemna tafla wody mieniła się
blaskiem wielu pochodni, a na niebie migotały niezliczo
ne roje gwiazd. Wszystko było takie piękne i spokojne.
Panna westchnęła zadowolona. Jej ojciec, król H a k o n
Hakonsson, wydał wspaniałą bożonarodzeniową ucztę,
i to wbrew wszystkim przeciwnościom, z jakimi musiał się
zmagać.
Jakie to do niego podobne! Kiedy sprawy miały się jak
najgorzej, on urządzał przyjęcie, by wszystkich swoich
bliskich rozweselić. Twarz Cecilii rozjaśnił uśmiech. N i k t
nie może się równać z jej ojcem!
Nagle zamarła. Wysoko na czarnym zimowym niebie
dostrzegła niezwykłe światło, otoczone czymś w rodzaju
połyskliwego, mglistego welonu. Gdy tak trwała wpatrzo
na, światło stawało się coraz silniejsze i silniejsze, aż
wkrótce Cecilia mogła rozróżnić za gwiazdą długi, świe
cący ogon. Ognista kula przybliżała się i Cecilia wstrzy
mała dech. Teraz światło było już takie mocne, że cała osa
da targowa leżała skąpana jakby w strugach niezwykłego
blasku. A poza nim nocne niebo wznosiło się ciemniejsze
niż zazwyczaj - niczym czarna ściana.
Cecilia zasłoniła usta dłonią, by powstrzymać krzyk.
Wiedziała, co oznaczają takie nagłe, obce światła na niebie.
Ognista kula przesuwała się ponad dworskimi zabudo
waniami, ponad portem, w końcu daleko na horyzoncie
pogrążyła się w morzu. Cecilia wciąż stała nieruchomo,
nie miała nawet odwagi oddychać. Zaraz potem usłyszała
podniecone okrzyki z zewnątrz, ludzie na królewskim
dworze dostrzegli znak. Nie trwało długo, a dotarł do niej
szloch i tupot dziecięcych stóp na długim, ciemnym ko
rytarzu. Pobiegła otworzyć drzwi i do pokoju wpadli Kri-
stin oraz Hakon, jej małe przyrodnie rodzeństwo.
- Cecilia! - łkała Kristin nieprzytomna ze strachu. - Na
niebie pokazało się złe światło!
- Ono wieszczy nieszczęście! - przerwał jej o dwa lata
starszy brat, Hakon Unge, również wstrząśnięty. Głos mu
drżał. - Mistrz Vilhjalm powiada, że jakiś wódz, jakiś
wielki hovding będzie musiał umrzeć!
Cecilia przyciągnęła do siebie dzieci i objęła je mocno.
Współczuła biedactwom, choć sama też bardzo się bała.
W ostatnich latach trwały nieustanne walki, niepokoje,
morderstwa i nic tylko trwoga, od kiedy między ich oj
cem, królem Hakonem, a księciem Skulę rozgorzała jaw
na wrogość. Dla Kristin i Hakona było to jeszcze bardziej
przykre niż dla niej, Skulę bowiem był ojcem ich matki
i dzieci znały go przedtem jako miłego i dobrego dziad
ka. Ale już najgorsza była ta sytuacja dla królowej Mar-
grete, która musiała patrzeć, jak jej ojciec i mąż nastają
nawzajem na własne życie.
- Jak myślisz, który z wielkich hovdingów umrze? -
spytał Hakon cieniutkim głosikiem. - Ojciec czy dziadek?
Kristin szlochała.
- Ja nie chcę! Nie chcę, żeby którykolwiek umierał!
- No, no, już cicho - pocieszała ich Cecilia. - I tak nie
m a m y na to wpływu. Jeśli zła gwiazda naprawdę wiesz
czy śmierć, będziemy się musieli z tym pogodzić.
O wszystkim, co się dzieje, decydują siły wyższe.
- Mistrz Vilhjalm powiedział, że ognista kula nazywa
się Kometa i że to naprawdę wielkie zjawisko - rzekł Ha
kon, który trochę się już uspokoił i zainteresowanie dla
tej niezwykłości, z jaką się zetknęli, zaczynało przeważać
nad strachem.
- Mistrz Vilhjalm wie wszystko - powiedziała Cecilia. -
On wie więcej niż ktokolwiek inny na ziemi!
H a k o n kiwał głową z wyraźnym szacunkiem dla stare
go kapelana. Wiedział przecież, że nawet ich ojciec, król,
chodzi do mistrza Vilhjalma po radę i po to, by uzyskać
wytłumaczenie swoich snów.
- A gdzie jest królowa, wasza matka? - spytała Cecilia,
dziwiąc się po raz kolejny, dlaczego dzieci, kiedy coś się
dzieje, zwracają się do niej, a nie do matki.
- O n a wciąż tylko płacze - Kristin pociągnęła nosem.
- Mama trzyma stronę ojca - wyjaśnił H a k o n dorosłym
tonem. - Ale kocha też dziadka.
- No tak - westchnęła Cecilia. - Niełatwo być królową.
- Ja się boję - zawodziła Kristin. - Nie chcę spać z dwor
kami.
- Dzisiaj możecie spać u mnie - zdecydowała Cecilia. -
H a k o n , biegnij i powiedz to dworkom Kristin i swoim
służącym.
Dzieci, nie zwlekając, rozebrały się i ułożyły na posła
niu starszej siostry. Wkrótce Cecilia podążyła za ich przy
kładem. Żadne jednak nie mogło zasnąć. H a k o n i Kristin
jedno przez drugie wciąż opowiadali o niezwykłym świet
le na niebie i minęło wiele czasu, zanim się w końcu uspo
koili. Przez chwilę leżeli cicho, Cecilia już myślała, że po
snęli, kiedy nagle Kristin zapytała:
- Cecilia, dlaczego twoja mama nie jest królową?
Cecilia chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Moja mama nie pochodzi z wystarczająco wysokiego
rodu, by zostać małżonką króla. Ale ona i ojciec kochali
się bardzo na długo przedtem, zanim ojciec spotkał kró
lową. Mieli dwoje dzieci, mnie i Sigurda.
- No właśnie - potwierdził Hakon. - To dlatego ja zo
stanę królem, a nie Sigurd, chociaż on jest ode mnie du
żo starszy. Bo Sigurd nie pochodzi z prawego łoża, a jak
tak.
- Ale będziesz musiał walczyć z wrogami - wtrąciła Kri-
stin naburmuszona. - A Sigurd tego uniknie.
- O, niestety, on też będzie musiał uczestniczyć w bit
wach - sprostowała Cecilia. - Tyle tylko że nigdy nie bę
dzie musiał podejmować decyzji.
- Ja to najbardziej chciałbym zostać szewcem - oznaj
mił Hakon. - Wtedy przez całe życie mógłbym mieszkać
w jednym domu, nie potrzebowałbym przenosić się z jed
nego królewskiego dworu na drugi.
Cecilia uśmiechnęła się i potargała mu z czułością włosy.
- Jak trochę podrośniesz, to pokochasz polowanie,
strzelanie z łuku i machanie mieczem. Zostałeś stworzo
ny na wielkiego hovdinga.
Znowu przez jakiś czas panowała cisza. W końcu Kri-
stin westchnęła i zapytała:
- Dlaczego ojciec jest taki wściekły na to, że dziadek
każe się nazywać królem?
- Bo jedynym prawowitym królem jest właśnie ojciec -
odparła pospiesznie Cecilia.
- Ale dziadek mówi, że to on, bo jest przyrodnim bra
tem króla Ingę.
- Nie jest jednak królewskim synem. A nasz ojciec jest.
Jest wnukiem króla Sverre i został przez króla Ingę uzna-
ny za królewskiego syna - stwierdziła Cecilia stanowczo. -
Mistrz Vilhjalm powiada, że jest największym królem, ja
kiego mieliśmy.
- A czy obaj nie mogliby być królami?
Cecilia westchnęła.
- Nie, to niemożliwe. Ojciec nadał Skulemu tytuł ksią
żęcy, żeby go udobruchać, ale to nie pomogło. W ubieg
łym roku Skulę na tingu w 0 r e nadał sobie tytuł królew
ski i w ten sposób zmusił ojca do sięgnięcia po broń.
- Ty myślisz, że jeden z nich będzie musiał umrzeć? -
zapytał piskliwym głosikiem Hakon.
- Obawiam się, że tak - szepnęła Cecilia, tuląc do sie
bie dzieci.
Kristin znowu zaczęła płakać.
Kiedy dzieci nareszcie zapadły w sen, Cecilia długo jesz
cze leżała, nie śpiąc, i myślała. Co się stanie z Hakonem,
Kristin i królową Margrete, jeśli ojciec zginie? I jak poto
czą się losy jej samej? Ojciec ostatnio wciąż powtarza, że
czas najwyższy poszukać jej narzeczonego, i wiedziała, że
robi, co może, by znaleźć dla niej naprawdę dobrego czło
wieka. Gdyby ojciec zginął, to książę Skulę z pewnością
zmusiłby ją do poślubienia jednego ze swoich ludzi i nie
miałby najmniejszego względu dla jej uczuć. Boże, a co by
się stało z maleńkim królewiczem Magnusem, synem ojca
i królowej Margrete, który ledwie skończył rok? Czy lu
dzie Skulego nastawaliby również na jego życie?
Cecilia głośno przełknęła ślinę. Wszystko przedstawia
ło się strasznie, naprawdę dramatycznie, cała rodzina zna
lazłaby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Święty Olafie - szeptała cichutko. - Nie pozwól, by
ojciec umarł! Ojciec jest dobrym królem dla kraju. To on
sprawił, że zemsta przestała już być obowiązującym pra
wem i uczynił więcej, by wzmocnić panowanie Boga
w Norwegii, niż którykolwiek król przed nim od czasu
twojej śmierci, mówi mistrz Vilhjalm. Budował kościoły
daleko na północy kraju, ochrzcił wielu pogan, zbudował
dwór królewski w Nidaros i kościół pod wezwaniem
Świętych Apostołów tutaj, w Bjorgyin*, oraz wiele innych
świątyń. Kochany, drogi, święty królu Olafie, nie pozwól
mojemu ojcu umrzeć!
Dopiero następnego dnia Cecilia zrozumiała naprawdę,
jakiego strasznego ostrzeżenia była świadkiem. Wszyscy
na królewskim dworze byli głęboko wstrząśnięci, nawet
drużynnicy króla wyglądali na przestraszonych. Ludzie
z osady handlowej tłumnie przybywali na dwór, by na
własne uszy usłyszeć, co mówi mistrz Vilhjalm. Nikt nie
miał odwagi wątpić w jego słowa, że ognista kula na nie
bie jest zwiastunem śmierci władcy.
- Śmierć króla... - szeptali spłoszeni ludzie.
W dzień później przyszła z wizytą matka Cecilii, Kan-
ga Unge. Jej syn, Sigurd, starszy brat Cecilii, znajdował
się na pokładzie jednego z królewskich okrętów, więc
matka i córka mogły być same. Poszły do jadalni, w któ
rej zwykły siadywać, kiedy matka przybywała w odwie
dziny. Cecilia natychmiast dostrzegła, że matka jest wzbu
rzona i zdenerwowana.
- Tak się o was martwię, Cecilio - mówiła. - Skulę to
niebezpieczny człowiek i kiedy już raz zdecydował się wy
powiedzieć twojemu ojcu otwartą wojnę, to wszyscy je
steście zagrożeni!
- Minęło wiele miesięcy, matko, odkąd obwołał się kró
lem, i jakoś nic nam się nie stało - próbowała ją uspoka
jać Cecilia.
::
'Bjorgvin - średniowieczna nazwa Bergen.
- Ja dobrze znam jarla Skulę - rzekła Kanga Unge z gory
czą. Tytuł książęcy za nic nie chciał jej przejść przez gardło. -
On się przygotowywał przez wszystkie minione lata, wysyłał
fałszywe listy, zagarniał więcej dóbr, niż mu prawnie przysłu
giwało, dla interesu uciekał się do zdrady. Twój ojciec, król
Hakon, nie dalej jak zeszłej jesieni opowiadał mi, że Skulę
przejął list od biskupa Arne do arcybiskupa i w zamian wy
słał inny, zawierający nieprawdziwe treści! Kiedy więc usły
szałam o tym świetle, które ukazało się na niebie poprzedniej
nocy, i o tym, że zdaniem mistrza Vilhjalma może ono ozna
czać zapowiedź śmierci wielkiego hoydinga, uznałam, że tym
łi0vdingiem musi być Hakon. Bo on jest zbyt sprawiedliwy,
zbyt honorowy i przykładny, by zrobić coś złego, a Skulę uży
je każdego podstępu, jaki istnieje, by go pokonać.
Cecilia nie odpowiadała z lęku, że matka ma rację.
- A kiedy już usunie z drogi H a k o n a - mówiła dalej mat
ka - to będzie nastawa! na życie jego synów, H a k o n a Unge
i królewicza Magnusa, by się pozbyć wszystkich preten
dentów do korony. A dla wszelkiej pewności nie pominie
też Sigurda, choć przecież wasz ojciec ogłosił, że jedynie
synowie z prawego łoża mogą być następcami tronu.
Cecilia patrzyła na nią przerażona.
- Ale on jest przecież dziadkiem królewiczów H a k o n a
Unge i Magnusa! - protestowała głośno, choć w głębi du
szy myślała tak jak matka.
- Ty, która umiesz czytać i pisać, i uczyłaś się więcej niż
inni młodzi ludzie, dobrze wiesz, jak rzadko w dziejach
zwracano uwagę na takie rzeczy — odparła Kanga Unge. -
Przypomnij sobie tylko własnego ojca i wszystko, co mu
siał przeżyć jako dziecko. Nie miał jeszcze nawet roku, kie
dy w mróz i śnieżycę został przewieziony przez góry, bo
tylko w ten sposób oddani rodzinie ludzie mogli go urato
wać przed nastającymi na jego życie. W H a m a r zostali za-
proszeni do domu biskupiego, ale nie odważyli się zaufać
kościelnemu dostojnikowi, biskup Ivar bowiem był wro
giem rodu króla Sverre i wszystkich jego zwolenników.
Możesz sobie wyobrazić biskupa, który zaprasza pod swój
dach rocznego syna swego władcy po to, by go zabić?
Cecilia słuchała wstrząśnięta. Nie znała tej opowieści
o biskupie Ivarze.
- Miej się na baczności, Cecilio - powtarzała Kanga
Unge z naciskiem. - Gdybyś tylko usłyszała, że wrogie
okręty zbliżają się do miasta, musisz niezwłocznie błagać
swego ojca, by razem z wami opuścił zamek.
Cecilia obiecywała, kiwając głową.
- Rozmawiałyśmy już o tym nieraz, matko.
- I musimy się modlić do świętego Olafa i wszystkich
świętych, by zachował waszego ojca przy życiu - powta
rzała matka z powagą.
Cecilia przyjrzała jej się uważnie.
- Ty go nadal kochasz, prawda? - odważyła się zapy
tać. Po raz pierwszy w życiu zadała matce takie pytanie
wprost.
Kanga Unge spojrzała na nią swoimi pięknymi, brązo
wymi oczyma.
- Tak, Cecilio. Kocham go i będę kochać zawsze. Two
jego ojca i mnie łączyło szczere i głębokie uczucie. Za nic
nie chciałam spojrzeć prawdzie w oczy i uznać, że nie bę
dziemy razem do końca życia. Kiedy doradcy przekonali
go, by poślubił córkę Skulego i w ten sposób przeciął
trwającą latami wrogość między nimi, myśłałam, że od
biorę sobie życie. Ale to niezwykłe, ile człowiek potrafi
znieść i z czym się w miarę upływu czasu pogodzić. Te
raz już nawet nie jestem zazdrosna, kiedy widzę królową
Margrete, żywię jedynie współczucie dla niej. H a k o n ni
gdy jej naprawdę nie kochał ani nie pragnął. Dzieli z nią
łoże z przymusu i z powodu wyrzutów sumienia, że nie
potrafił dać jej nic poza dziećmi i tytułem królowej. A ja
wiem, że ciebie i Sigurda kocha co najmniej tak samo
mocno jak dzieci, które ona mu urodziła.
Cecilia skinęła.
- Tak, ja też to wiem. Okazuje mi to we wszystkim, co
czyni.
- Zegnaj, Cecilio! Będę się modlić za was. I pamiętaj,
co ci powiedziałam: miej się na baczności i nie ufaj Sku
leniu. To niebezpieczny i podstępny przeciwnik.
Nadeszły ponure dni. Groza ciążyła nad królewskim
dworem, nad twierdzą i osadą handlową. Wielu nerwowo
spoglądało w stronę morza, czy nie ukażą się na horyzon
cie wrogie okręty, które w każdej chwili mogłyby zaata
kować, inni znów śledzili króla zatroskanym wzrokiem.
Kristin i Hakon Unge chodzili bladzi ze strachu, nie by
li w stanie skupić się na żadnej zabawie ani grze, nawet
na historiach opowiadanych wieczorami w halli przez is
landzkich gości, chociaż Islandczycy robili, co mogli, by
rozweselić królewskie dzieci.
Król Hakon przyjmował wszystko z pozoru bardzo spo
kojnie, Cecilia jednak widziała, że jest zmartwiony. Wielmo
że i królewscy drużynnicy okazywali nerwowość, wyraźnie
pragnęli wyruszyć na północ, by tam wydać walkę księciu
Skulę, ale król nakazywał im cierpliwość. Wkrótce dotarły
do dworu pogłoski, że ludzie Skulego nazywają króla pogar
dliwie „król Sen" dlatego, że zwleka z podjęciem jakichkol
wiek działań. Król Hakon jednak zdawał się nic sobie z tego
nie robić. Cecilia nie kryła troski, była przekonana, że powo
dem jego wahania jest szacunek dla królowej Margrete, nie
spieszno mu do zbrojnej rozprawy z jej ojcem.
Dni mijały w nieznośnym napięciu. Wciąż oczekiwano
wiadomości o miejscu pobytu księcia Skulę.
Pewnego razu przybyło piętnastu zbrojnych, jechali od
południa, z Oslo, i gnali co koń wyskoczy, by przyłączyć
się do króla, bo dotarły do nich pogłoski o zdradzie Sku-
lego. Wódz tej grupy nazywał się Gregorius Andresson
i król okazywał szczerą radość na jego widok. Dwa lata
temu oddał mu zarząd nad dzielnicą Romerike, był jed
nak oburzony i rozczarowany, Gregorius bowiem porzu
cił urząd i ze swoimi ludźmi pociągnął do Danii, by słu
żyć królowi Valdemarowi. Gdy tylko stało się wiadome,
że książę Skulę przybrał tytuł królewski, Hakon posłał do
Danii jednego ze swoiclj ludzi, by odnalazł Gregoriusa
i prosił o powrót do kraju. Obiecał mu wysokie stanowi
sko w zamian za okazaną wierność.
No i oto Gregorius przybył do Bjorgvin! Król Hakon
natychmiast rozkazał, by przygotowano powitalną ucztę
w halli. Powrót Gregoriusa Andressona należało uczcić!
Cecilia otrzymała miejsce po prawej ręce dostojnego
gościa. Trochę się temu dziwiła. Byłoby bardziej natural
ne, gdyby to królowa Margrete zajęła tak godne miejsce.
Wyglądało na to, że królowa też tak uważa, posyłała bo
wiem Cecilii i Gregoriusowi pełne urazy spojrzenia. Mar
grete miała ledwie siedemnaście lat, kiedy poślubiła króla
Hakona, teraz skończyła trzydzieści dwa, ale wyglądała
na niewiele starszą od Cecilii, osiemnastoletniej. Była mę
żatką siedem lat, zanim urodziła pierwsze dziecko, a po
nieważ małżeństwo zostało zawarte z przyczyn politycz
nych, Cecilia od dawna myślała to, co teraz potwierdziła
jej matka: że mianowicie nie było w nim wiele miłości.
Matka Cecilii była też o wiele ładniejsza i miała łagodniej
sze usposobienie niż Margrete.
Cecilia zerkała ukradkiem na ojca w poszukiwaniu odpo
wiedzi na pytanie, dlaczego to jej przypadło najlepsze miej
sce przy stole. On mrugał do niej porozumiewawczo i uśmie-
chał się rozbawiony. Czyżby miał jakieś ukryte zamiary, sa
dzając ją przy stole obok Gregoriusa Andressona...?
A skoro taka myśl już raz zaświtała w głowie młodej
panny, t r u d n o było się jej pozbyć. Z uwagą wsłuchiwa
ła się w to, co mówił Gregorius, i co chwila spoglądała
na niego ukradkiem. Kiedy przed południem tego dnia
witała się z nim pierwszy raz, uznała, że to mężczyzna
dość p o s p o l i t y , niespecjalnie w y s o k i ani barczysty,
o ciemnych, gładko przyczesanych włosach i wąskich
oczach. Miał jednak pełen wdzięku, szczery uśmiech
i było w nim coś, co budziło zaufanie i sympatię. N i e
przechwalał się też swoimi czynami tak jak wielu innych
mężów, raczej chciał wiedzieć, co ją interesuje, niż wy
głaszał swoje poglądy. Nigdy jeszcze żaden mężczyzna
nie zapytał Cecilii, co sądzi o sytuacji w kraju, a on tak,
i to nie zdawkowo czy żeby z nią żartować, ale napraw
dę chciał znać jej zdanie.
- Panienka jest pewnie zmartwiona tym, że kometa
ukazała się na zimowym niebie - mówił ze współczu
ciem. - Znajdowałem się w Oslo, kiedy przeleciała nad
naszymi głowami. Ludzie byli przerażeni.
- Kometa była widzialna aż tam? - wykrzyknęła Ceci-
lia przestraszona.
- Tej zimy przeszła po niebie nad wieloma krajami -
odparł spokojnie.
- Mistrz Vilhjalm powiada, że jej pojawienie się może
oznaczać zapowiedź śmierci wielkiego wodza - westchnę
ła Cecilia. - Wszyscy się bardzo boimy, że może to być
król, mój ojciec.
Gregorius Andresson skinął głową.
- Król sam też się tego obawia - przyznał. - Dlatego
właśnie postanowił zabrać H a k o n a Unge na ting w 0 r e
i nadać mu tam tytuł królewski.
Cecilia patrzyła na niego wstrząśnięta.
- Nie miałam o tym pojęcia! - zawołała z lękiem.
Gregorius natychmiast pożałował swoich słów.
- Przepraszam, że powiedziałem coś, czego nie powi
nienem. Ale myślałem, że wszyscy o tym wiedzą.
- No ale mały Hakon nie skończył jeszcze siedmiu lat -
protestowała Cecilia. - Ojciec nie może zabrać go na pół
noc, na wojnę z księciem Skulę, dopóki chłopiec nie będzie
starszy. A poza tym Skulę jest jego dziadkiem!
- Ingę Krokrygg miał ledwie dwa lata, kiedy uczestni
czył w wojnie między Magnusem Blinde i Haraldem Gil-
le - odparł Gregorius Andresson pospiesznie.
- I w czasie bitwy uszkodzono mu kręgosłup - dodała
Cecilia wzburzona.
Gregorius spojrzał na nią ze smutkiem.
- A ja dzisiaj mówię same przykre rzeczy. - I dodał
z wielką powagą: - Obiecuję panience, że zrobię wszyst
ko, co będę mógł, by nie spuszczać pani braciszka z oczu
i chronić go w każdej sytuacji.
- Dziękuję - bąknęła zawstydzona, że taka jest nieopa
nowana.
- A może mi panienka opowie, jak doszło do tego, że
Skulę nadal sobie królewski tytuł - poprosił Gregorius, by
zająć ją czym innym.
- Po prostu ogłosił się królem i już, chociaż ojciec zro
bił wszystko, by się z nim pogodzić, uczynił go nawet
księciem.
Gregorius Andresson kiwał głową.
- Tak, niewdzięczność często jest zapłatą na tym świecie.
- My o tym nie wiedzieliśmy, wiadomości dotarły do
piero w jakiś czas po koronacji. To Grim Keikan przy
jechał z taką nowiną do Bjorgvin. Ojciec od dawna się
czegoś spodziewał, czekał bowiem odpowiedzi na list, ja^
ki wysłał do Skulego, i dziwił się, że tej odpowiedzi nie
ma. Doradcy mówili, że trzeba się mieć na baczności,
więc okręty stały gotowe przy nabrzeżu Holdhella
z ludźmi króla na pokładach. Każdego ranka wracali do
Bjorgvin, a wieczorami znowu wiosłowali w stronę
otwartego morza. Pewnego dnia zobaczyli okręt, który
dosłownie gnał wzdłuż brzegu od północnej strony. To
był właśnie Grim Keikan. Bardzo się spieszył, by poin
formować ojca, że Skulę obwołał się królem i zerwał
wszelkie porozumienia. Początkowo ojciec nie chciał
w to uwierzyć, ale kiedy Keikan ostrzegł, że Skulę
rozesłał swoich ludzi na wszystkie strony, by mordowa
li zwolenników króla, i że do Bjorgyin zbliża się czter
naście szkut skierowanych przeciw siłom ojca, uznał, że
tamten mówi prawdę.
- Jak Grim Keikan zdołał się wymknąć i bez szwanku
przybyć tutaj? - spytał Gregorius Andresson zdumiony.
- Zabrało mu to dziewięć dni, najpierw jechał konno
przez lasy w Gaudal, a następnie morzem.
- Co powiedział król Hakon, ojciec panienki?
- Otrząsnął się bardzo szybko i rzekł: „Teraz, Bogu
dzięki, wiem, co powinienem robić!" Skulę musiał to pla
nować od bardzo dawna - wyjaśniła Cecilia. - Potem oj
ciec poszedł do królowej Margrete i opowiedział jej, co
się stało. Królowa wybuchnęła płaczem, ale ona wciąż
uważa, że to ojciec jest jedynym prawowitym królem
Norwegii.
Gregorius Andresson długo siedział pogrążony w my
ślach, a potem zapytał:
- Czy Grim Keikan opowiedział, jak się to wszystko
odbyło?
Cecilia przytaknęła.
- Mówił, że książę Skule w dzień świętego Leonarda
wszedł do kościoła Zbawiciela, w połowie nabożeństwa
wkroczył na chór i zażądał od mnichów, by wynieśli szka
tułę z relikwiami świętego Olafa. W tej samej chwili miej
scy trębacze ogłosili, że chłopi, kupcy i wszyscy mieszkań
cy zostali wezwani na ting do 0 r e .
- A mnisi nie protestowali? - zdziwił się Gregorius.
- Owszem, ale to się na nic nie zdało. Syn Skulego, Pe
ter, wskoczył na ołtarz i wyrwał szkatułę. Krzyż zawiera
jący drzazgę z krzyża Chrystusowego też został wyniesio
ny z kościoła, prócz tego topór i dzida świętego Olafa.
Wszystko zabrano do 0 r e , a tam podczas tingu Ivar Lag-
mann nadał Skulemu tytuł króla całej Norwegii i wszyst
kich ziem płacących podatki norweskiej koronie.
Gregorius Andresson wzburzony kręcił głową.
- Teraz rozumiem tych, którzy się niecierpliwią, bo
chcieliby ruszać na północ.
Cecilia drżała z przejęcia.
- Ale przecież Skulę może wygrać.
- Proszę nam zaufać, panno Cecilio - rzekł Gregorius
Andresson spokojnie.
Uśmiechnął się do niej, Cecilia przypomniała sobie ta
jemnicze spojrzenie ojca, kiedy do niej mrugnął, i zaru
mieniła się po korzonki włosów. Gdyby się okazało, że
Gregorius Adresson przybył nie tylko po to, by p o m ó c
ojcu, lecz także zamierzał prosić o jej rękę, to ona by nie
protestowała, pomyślała zdziwiona własną reakcją. Ale po
raz pierwszy spotkała mężczyznę, który wzbudził w niej
takie sympatyczne uczucia.
Sama nie wiedząc czemu, przesunęła wzrok na królo
wą Margrete. Tamta siedziała i patrzyła na nich z jawną
niechęcią w twarzy. Cecilia pospiesznie spojrzała w inną
stronę. Przeniknął ją niepokój. Dlaczego Margrete nie po
doba się, że Cecilia rozmawia z Gregoriusem Andresso-
nem? Czy ona go zna, czy też po prostu jest zazdrosna
o wszystkich, którzy zdają się dobrze czuć we własnym
towarzystwie?
Cecilia nie miała okazji wyjaśnić, jak było naprawdę,
bo już następnego dnia król H a k o n postanowił nie
zwłocznie wyruszyć na północ. H a k o n Unge płakał, kie
dy się dowiedział, że musi ojcu towarzyszyć, a Kristin pła
kała nie mniej szczerze, że musi się rozdzielić z bratem.
Dzieci zawsze stanowiły nierozłączną parę.
Cecilia została wezwana do ojca.
- M a m nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć, moje
dziecko. Muszę zabrać z sobą Hakona, a dzieci są tak do
siebie przywiązane i tak rozpieszczone przez to ciągłe
mieszkanie z królową i jej dworkami, że nie chcą się ze so
bą rozstać. Ty więc pojedziesz z nami, by się nimi zająć.
A potem dodał z wesołym błyskiem w oczach:
- I coś mi się zdaje, że jest jeszcze ktoś, kto bardzo by
chciał mieć cię na pokładzie okrętu.
Cecilia zarumieniła się i spuściła wzrok.
Kiedy potem wracała do swojej izby, czuła w całym cie
le nieoczekiwane, ale radosne napięcie. Powinna lękać się
na myśl, że popłynie z flotą ojca prosto w szpony wroga,
ale jakoś walki nie wydawały jej się już takie przerażają
ce. Coś innego coraz bardziej zajmowało jej myśli...
W dzień po święcie Matki Boskiej Gromnicznej, które
wypada drugiego lutego, król i jego orszak wyruszyli
w drogę. Król H a k o n zebrał wszystkie swoje siły, razem
czterdzieści okrętów.
Zanim opuścili port, królowa Margrete i mały Magnus
przeprowadzili się do twierdzy. Nigdy nie wiadomo, co
może się stać...
Cecilia zadrżała. Książę Skulę nastaje na życie ich
wszystkich, nawet na życie swojego najmłodszego wnu
ka, rocznego Magnusa. To się po prostu w głowie nie mie
ści - jeszcze parę lat temu Skulę bywał serdecznie wita
nym gościem na królewskim dworze i bawił się wesoło ze
swoimi wnukami!
Ku wielkiej radości Cecilii Gregorius Andresson płynął
na pokładzie okrętu królewskiego. Uśmiechał się do niej
i pomagał jej, kiedy wchodziła po trapie. Ciepła radość
napełniła wtedy jej duszę, więc i ona odpowiedziała mu
nieśmiałym uśmiechem. Niepokój i lęk opuszczały ją, kie
dy on był blisko, nagle zaczęła się cieszyć podróżą i tym,
że tak dużo czasu spędzą razem na tym samym pokładzie.
2
Cecilia nie wiedziała, dokąd ją los prowadzi, kiedy za
czynała się cieszyć wyjazdem. Tymczasem czekała ją wiel
ka próba przede wszystkim z powodu zimowej pogody.
Nie ustawały śnieżne zadymki, a wiejący nieprzerwanie
z północy lodowaty wiatr czynił życie trudnym do znie
sienia. Nawet załoga okrętu, przywykła towarzyszyć kró
lowi przy każdej pogodzie, we wszystkich porach roku,
nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek przeżyła
takie straszne wichury.
Cecilia, Kristin i Hakon kulili się w pomieszczeniu na
pokładzie z nadzieją, że znajdą tam odrobinę ciepła i osło
nę przed wiatrem, ale nic nie pomagało, żeby nie wiem ile
ubrań na siebie 'włożyli. Wszyscy troje dzwonili zębami i dy
gotali z zimna. Kristin płakała, a Hakon siedział skulony
i ponury, wciąż od nowa mówił, jak bardzo źle jest być kró
lewskim synem, a już zwłaszcza takim jak on, urodzonym
z prawego łoża i zobowiązanym do dziedziczenia korony.
Ratunkiem był Gregorius Andresson. Kiedy tylko król
Hakon zdał sobie sprawę z tego, jak źle czują się jego dzie
ci, posłał do nich Gregoriusa, by je trochę rozweselił. Nie
mógł wymyślić nic lepszego. Gregorius przywykł do dzie
ci swojej siostry, a przy tym potrafił jak nikt rozmawiać
z malcami. Opowiadał im baśnie i legendy z takim zapa
łem, że Kristin i Hakon prawie zapominali o lodowatym
wietrze, zacinającym śniegu i mrozie. Słuchali z wytrzesz-
czonymi oczyma i otwartymi buziami. Nigdy nie spotka
li nikogo, kto potrafił opowiadać o smokach, morskich
potworach, o trójgłowych trollach tak, że wprost czuło
się, jakby te bestie siedziały tuż obok.
Cecilia widziała tylko Gregoriusa. A im dłużej patrzy
ła, tym bardziej była nim zajęta. Miał taki miły i ciepły
głos, a uśmiech szczery, od którego serce biło jej szybciej.
Kiedy się uśmiechał, a zwłaszcza śmiał, oczy robiły mu się
wąskie niczym szparki w otoczeniu siateczki zmarszczek.
W jednym policzku miał dołeczek i trzeba powiedzieć, że
Gregorius śmiał się często i chętnie. Kiedy Cecilia traciła
z zimna czucie w stopach, a czubki palców bolały ją tak,
że nie mogła wytrzymać, zdjął jej buty i rozcierał stopy,
dopóki ciepło znowu do nich nie wróciło. Potem wszyscy
troje bawili się w różne zabawy wymagające ruchu i róż
nych wygibasów, żeby się rozgrzać, na przykład kucali
i skakali jak króliki, robili rozmaite miny i w ogóle wy
głupiali się. Wszystko było jeszcze bardziej komiczne, bo
statkiem kiwało i ciągle tracili równowagę. W rezultacie
jednak ciepło wracało do ich ciał, a razem z ciepłem po
prawiały się humory. Kristin przestawała płakać, a H a k o n
zapominał, że ma w przyszłości zostać królem.
Po kilku dniach spędzonych w towarzystwie Grego
riusa dzieci były nim absolutnie zachwycone. Rozpro
mieniały się, kiedy przychodził, i smutniały, gdy musiał
je opuścić. Cecilia myślała tylko o nim, marzyła o nim
wieczorami przed zaśnięciem, a rano siedziała i czekała
niecierpliwie, kiedy się znowu pojawi. Ku jej wielkiemu
rozczarowaniu jednak on nie okazywał jej nic więcej
oprócz przyjaźni. Był tak samo zajęty nią, jak Kristin
i H a k o n e m , a w jego wzroku, słowach czy zachowaniu
nie było nic, co mogłoby wskazywać, że zamierza prosić
o jej rękę. Cecilia cierpiała. Zaczynała wierzyć, że źle so-
bie wytłumaczyła zachowanie ojca i to, że mrugał do niej
tajemniczo przed wyjazdem. Gregorius Andresson pew
nie nigdy nawet o czymś takim nie pomyślał. Z pewno
ścią na duńskim dworze otaczały go piękne kobiety,
a przecież każda kobieta musiała ulec jego czarowi i temu
ciepłemu uśmiechowi. Może nawet, już wybrał sobie ja
kąś piękność, myślała zawiedziona. Dojrzałą kobietę,
która potrafi powiedzieć właściwe słowa we właściwym
czasie i zna sztukę uwodzenia mężczyzn.
Ona zaś była dość pospolitą dziewczyną, z urody po
dobna raczej do ojca niż do matki. Co prawda paru oj
cowskich drużynników powiedziało jej, że szczęśliwy bę
dzie ten mężczyzna, który poślubi taki kwiat jak ona, ale
pewnie mówili tak tylko dla żartu. Fakt, że odziedziczy
ła brązowe oczy matki, jej ciemne rzęsy i jasne włosy i że
wielu dziwiło się temu rzadkiemu połączeniu, dobrze jed
nak wiedziała, że z matką w żadnym razie równać się nie
może. No i nie dodają jej z pewnością urody te wszystkie
ubrania, w które jest tutaj opatulona, te futra i koce, spod
których widać tylko czerwony nos i sine wargi. Cecilia by
ła przygnębiona.
Zanim opuścili Bjorgvin, do króla Hakona dotarła wia
domość, że Skulę wysłał swoich ludzi do Sunnmore oraz
do Romsdal, ale później już żadne informacje nie nade
szły. Wszystkie drogi były tak uważnie strzeżone przez
ludzi samozwańca, że żaden śmiałek nie mógłby się pota
jemnie przemknąć. Flota królewska minęła już Knarrar-
skeid, pogoda nadal była wietrzna, śnieżyce nie ustawały,
postanowiono więc przybić do brzegu w Hitra. Tutaj po
wiedziano im, że Skulę na wieść o zbliżaniu się króla za
jął drogę lądową prowadzącą na południe, do Oslo. Król
postanowił, że dla wszelkiej pewności wyśle najpierw do
Nidaros piętnaście okrętów, na wypadek gdyby meldun
ki okazały się fałszywe. Cecilia śmiertelnie się bała, że
Gregorius zostanie dowódcą tych właśnie piętnastu okrę
tów, skoro ojciec okazuje mu tyle zaufania, na szczęście
jednak Hakon wysłał Asulva z Austratt i Gunnara, kró
lewskiego kuzyna.
W coraz większym napięciu reszta królewskiej floty
podążyła za tamtymi do fiordu Trondheim i zatrzymała
się przy skalnej wyspie Holmen, gdzie znajdował się
klasztor Nidarholm. Wkrótce dowiedzieli się, że na klasz
tornej wyspie aż się roi od ludzi Skulego, i król Hakon
postanowił nie schodzić na ląd, a zamiast tego popłynąć
do miasta łodzią. Cecilia, Kristin i Hakon mieli mu towa
rzyszyć, bo jak sam król powiedział, pozostawienie ich na
pokładzie byłoby bardzo ryzykowne.
Udali się prosto na dwór biskupi, gdzie biskup Sigurd
i zakonnicy przyjęli króla z honorami. Cecilia, Kristin
i Hakon rozkoszowali się tym, że znowu znaleźli się pod
dachem, w cieplej izbie, Cecilia jednak była niespokojna.
Wiedziała, że są na terenie, który Skulę uważa za swój,
i że całe Nidaros pełne jest jego zwolenników. Zwróciła
też uwagę na duchownych, stwierdziła, że nie wszyscy oni
myślą to, co mówią, i że w istocie wielu z nich jest po
stronie Skulego.
Arcybiskup Sigurd oznajmił, że Skulę wysłał swoją
małżonkę i całą rodzinę do kościoła Elgeseter, kościelny
dostojnik prosił więc, by król zagwarantował im bezpie
czeństwo, a Hakon mu to obiecał. Następnego dnia kazał
zwołać ting, gdzie wyraźnie oznajmił, że domostwa zwo
lenników Skulego, którzy na wieść o zbliżaniu się króla
uciekli, mają stać nietknięte do pierwszego dnia lata, czy
li 14 kwietnia. Na tym samym tingu nadał królewski ty
tuł Hakonowi Unge.
Cecilia dostrzegała zdziwienie wielmożów i ludzi kró
la. Uważali pewnie, że Hakon, zaledwie siedmioletni chło
piec, jest za młody, ale rozumieli też, że król tak postąpił,
bo wie, jak poważna jest sytuacja.
Hakon był blady, milczący i najwyraźniej przytłoczo
ny tą chwilą. Cecilii było go żal. Gdyby ojcu coś się sta
ło, Hakon zostałby królem kraju i znalazłby się natych
miast na liście śmierci księcia Skulę. Jeśli nawet Hakon
nie wszystko rozumiał, to na pewno pojmował, że jego
życie znalazło się w niebezpieczeństwie.
Po powrocie z tingu na królewski dwór Gregorius usiadł
przy niej.
- Wszystko będzie dobrze, panno Cecilio - pocieszał ją.
Ona spojrzała na niego z powagą.
- Myślę o Hakonie. Jest naprawdę za małym dzieckiem,
żeby go mieszać do takich niebezpiecznych rozgrywek.
- Zgadzam się. Ale takie właśnie bywa życie człowieka
urodzonego w królewskiej rodzinie.
Cecilia uśmiechnęła się smutno.
- Hakon mówi, że najbardziej ze wszystkiego chciałby
zostać szewcem.
Gregorius wybuchnął śmiechem.
- Ciekawe, co by szewc na to rzekł. Na pewno chciał
by zamienić swój warsztat szewski na królewski dwór
i skromne posiłki na uczty w królewskiej halli.
Cecilia spoważniała.
- No ale co będzie teraz? Słyszałam, że Skulę szybko
posuwa się na południe i że odniósł już poważne zwycię
stwo nad zwolennikami króla w Romerike.
Gregorius ponuro kiwał głową.
- Tak się stało - przyznał. - Chociaż zwolennicy króla
mieli trzy tysiące zbrojnych - mówił wzburzony. Zaraz
się jednak znowu rozjaśnił. - Ale my go w końcu dosta-
niemy! Już na dniach wyruszamy na południe, po drodze
dołączą do nas inne okręty z zachodniej części kraju i ra
zem popłyniemy do Oslo.
Spojrzał Cecilii w oczy.
- Król chce, by Hakon Unge mu towarzyszył, ale pa
nienka i jej mała siostrzyczka mają być wysadzone na ląd
w Bj0rgvin.
- Naprawdę? - wykrzyknęła Cecilia i poczuła bolesne
rozczarowanie, choć przecież tak bardzo się bała znaleźć
w ogniu walk. - A ty popłyniesz z królem? - spytała i za
raz przestraszyła się, że ujawniła swoje uczucia.
Gregorius słuchał jej z uśmiechem.
- Po to właśnie wróciłem do Norwegii. Chcemy prze
cież mieć w tym kraju pokój i chcemy mieć na tronie kró
lewskiego syna. A nie syna jakiegoś jarla! Bard z Rein, oj
ciec Skulego, był równie słaby jak jego syn, król Ingę, i tę
samą słabość odziedziczył syn Skulego, Petter. To jest ce
cha ich rodu. Nie chcemy, bo to się nie godzi, skradać się
po górach i lasach, jak to robi Skulę. Zwyczajem Norwe
gów jest przybywać na okrętach, kiedy idą na wojnę.
Nagle chwycił ją za rękę.
- Proszę mieć do nas zaufanie, panno Cecilio! Król Ha
kon jest wybitnym hovdingiem, stworzonym do rządze
nia krajem. On doprowadzi do końca tę wojnę domową
i wyciszy wszelkie nieporozumienia w kraju. Proszę pa
miętać, jak sobie poradził na przykład z wprowadzeniem
zakazu tych wszystkich morderstw z zemsty, których do
konywano tutaj od stuleci, czy z zakazem obcinania dło
ni lub stóp mężczyznom za uwiedzenie cudzej żony!
Cecilia potakiwała.
- Wiem, że ojciec jest wielkim władcą, ale dlatego też
ma tak wielu wrogów.
- I jeszcze więcej przyjaciół - uciął Gregorius.
Puścił jej rękę, choć pragnęła, by trzymał ją tak jeszcze
bardzo długo. Tylko że dla niego był to pewnie gest wy
łącznie przyjacielski, tak samo by postąpił w obecności każ
dej innej kobiety czy wobec dziecka, myślała ze smutkiem.
W dwa dni później królewska flota ponownie wyruszy
ła z fiordu Trondheim. Śnieżyce ustały i nie było już tak
strasznie zimno, ale Gregorius wiernie dotrzymywał to
warzystwa królewskim dzieciom i większość czasu spę
dzał z nimi w pomieszczeniu na pokładzie.
Pewnego dnia, gdy opowiadał im jakąś historię, Hakon
nieoczekiwanie spytał z zaciekawieniem:
- Czy ty i Cecilia jesteście w sobie zakochani?
Cecilia zrobiła się purpurowo czerwona i zaczęła przy
woływać go do porządku, ale Gregorius przyjął całą spra
wę z wielkim spokojem. Uśmiechnął się i powiedział:
- A co skłoniło królewskiego syna do takich pytań?
Hakon patrzył na niego zmieszany.
- Bo Cecilia rumieni się zawsze, kiedy przychodzisz,
a w twojej obecności śmieje się i żartuje więcej niż zwykle.
Gregorius wybuchnął śmiechem.
- A ja myślałem, że panna Cecilia jest zawsze pogodna!
I podjął przerwane opowiadanie, a później już nikt nie
wracał do niezbyt grzecznego pytania Hakona.
Cecilia cierpiała. Jeśli Gregorius żywi dla niej jakiekol
wiek cieplejsze uczucia, to pytanie chłopca powinno go
jakoś poruszyć, on jednak najmniejszym nawet znakiem
nie dał poznać, że go to obeszło. On nigdy nie poprosi oj
ca o moją rękę, myślała zgnębiona.
Podróż z powrotem do Bjorgvin minęła naprawdę zbyt
szybko, a kiedy Cecilia zeszła na ląd przy królewskim na
brzeżu, pragnęła jedynie, by mogła jeszcze przez wiele dni
zostać na pokładzie, obok Gregoriusa.
Król postanowił, że nadanie tytułu królewskiego Hako-
nowi Unge należy powtórzyć w Bj0rgvin, co wszystkim się
ogromnie spodobało. Już następnego dnia, a byl to Wielki
Czwartek, zwołano ting na cmentarzu kościoła Zbawiciela
i nadano Hakonowi tytuł króla. Chłopiec stał wyprostowa
ny, śmiertelnie poważny, ale przysięgi składał już bez lęku,
zaczynał się przyzwyczajać. Potem możnowładcy przysięga
li mu na wierność, po nich chłopi z Gulatingslag i reprezen
tanci Orkadów, Szetlandów oraz Islandii. Na koniec prze
mówił król H a k o n i oznajmił swoim ludziom, że już jutro
wyruszają na południe, na wyprawę wojenną. Każdy, kto ze
chciałby zostać w domu, będzie uznany za zdrajcę kraju.
Wieczorem wszyscy zebrali się w wielkiej halli. Ku roz
czarowaniu Cecilii Gregorius musiał pozostać na królew
skim okręcie. N i e rozumiała, dlaczego, i wieczór ciągnął
się dla niej niemiłosiernie.
Następnego dnia o świcie przybył okręt ze wschodu.
Ludzie na pokładzie opowiadali, że mieszkańcy Viken*
nie wiedzą, co robić, jeśli król rychło się nie pojawi, to
też H a k o n zdecydował, że należy zostawić wszystko i ru
szać na południe. Wziął bardzo szybki żaglowiec „Kuven-
hetta", a na pokład weszli wszyscy jego najbardziej zaufa
ni ludzie. Otrzymali oni rozkaz, by w razie śmierci króla
i przegranej jego zwolenników jak najszybciej odstawić
H a k o n a Unge z powrotem do Bjorgvin.
Cecilia patrzyła z nabrzeża, jak okręty znikają na wo
dach fiordu. Gregorius stał przy relingu i machał w stro
nę lądu, ale wcale nie była taka pewna, że pożegnanie ad
resowane jest do niej.
Kiedy zdała sobie sprawę, że oto flota wyruszyła na roz
strzygającą bitwę, znowu przeniknął ją strach. Zresztą nie
tylko ją, wszyscy na dworze wiedzieli, że nadszedł czas
*Viken - średniowieczna nazwa Oslo.
wielkiej próby. Kiedy dotarły wieści, że ludzie Skulego są
w drodze do Oslo, królowa Margrete z maleńkim królewi
czem Magnusem wyprowadziła się z dolnego zamku Sver-
resbor, a zarządca królewskiej siedziby, Gudleik z Ask,
otrzymał surowy rozkaz, by królowa i dzieci natychmiast
wrócili do twierdzy, gdyby na wodach fiordu pojawiły się
wrogie okręty lub groziło inne niebezpieczeństwo.
Cecilia zauważyła, że w stosunku królowej do niej za
szła wyraźna zmiana.
- Czy widziałaś Gregoriusa Andressona przed wyjaz
dem? - spytała z udaną obojętnością, a Cecilia doznała
nieprzyjemnego uczucia, że za tym pytaniem kryje się coś
więcej niż zwyczajna ciekawość.
- Hakon mówi, że Cecilia i Gregorius są w sobie zako
chani! - wtrąciła się do rozmowy mała Kristin.
- Co to znowu za głupstwa! - zaprotestowała Cecilia
wzburzona, ale poczuła, że się czerwieni. - Gregorius An-
dresson był miły i pomagał nam jak mógł w tej strasznej
podróży na północ - tłumaczyła królowej. - Opowiadał
dzieciom bajki, dzięki czemu zapominały o chłodzie.
Królowa Margrete spojrzała na nią pospiesznie i jakoś
podejrzliwie, potem zwróciła się do Kristin:
- A z jakiego to powodu Hakon tak myśli?
- No bo Cecilia robiła się czerwona na twarzy za każ
dym razem, kiedy Gregorius do nas przychodził. I przez
cały czas się śmiała.
- Miejmy nadzieję, że Hakon się myli - rzekła królo
wa z wymuszonym spokojem. - Gregorius Adresson jest
zakochany w innej kobiecie.
Cecilia przestała oddychać, serce przeszył jej bolesny skurcz.
- Naprawdę? - zawołała Kristin. - A w kim?
- Tego, niestety, powiedzieć nie mogę - odparła Mar
grete. - Przyrzekłam mu dochować tajemnicy.
- I on się z nią ożeni? - dopytywała się Kristin zacieka
wiona.
- Nie, ożenić się z nią nie może. Ale o nic więcej mnie
już nie pytaj. N i e mogę złamać danego słowa.
Cecilia siedziała milcząca, choć tysiące pytań cisnęły się
jej na usta. Do wieczora jakoś się opanowała, ale kiedy się
już położyła, zaczęła się zastanawiać nad tym, co powie
działa królowa Margrete. Znowu wróciła ta budząca niepo
kój myśl, że królowa ma z Gregoriusem coś wspólnego, że
coś ich łączy. Sposób, w jaki patrzyła na nich tamtego
pierwszego wieczora w halli, gdy Gregorius siedział obok
Cecilii przy stole. No i teraz ten pełen rezerwy i chłodu
stosunek, a także nieukrywane zainteresowanie, jak im by
ło razem w podróży do Nidaros. Nie umknęła też uwagi
Cecilii reakcja królowej, kiedy Kristin powiedziała, że Ce
cilia i Gregorius są w sobie zakochani.
C z y to możliwe, że królowa jest zakochana w Grego-
riusie...? I czy to ona jest jego ukochaną? I że nie może jej
mieć, bo ona już jest mężatką?
Pytania i wątpliwości długo nie dawały Cecilii spokoju,
aż któregoś dnia nie była już w stanie się powstrzymać.
- Bardzo się cieszę, że ojciec ma przy sobie tylu zdol
nych ludzi - zaczęła ostrożnie. - No i musi darzyć wiel
kim zaufaniem Gregoriusa Andressona, skoro tak się
ucieszył z jego powrotu. N i e rozumiem tylko, jak Gre
gorius mógł go zawieść przed dwoma laty, kiedy odrzu
cił urząd w Romerike i pociągnął do Danii, na służbę do
króla Valdemara.
Królowa Margrete siedziała obok z robótką, ale nie
podniosła znad niej wzroku.
- Tak, to rzeczywiście dziwne - mruknęła.
- Niewdzięczność często bywa zapłatą na tym świecie -
powiedziała Cecilia i nagle zdała sobie sprawę, że powta-
rza słowa Gregoriusa. - Uważam, że to nie było zbyt pięk
ne z jego strony!
- Z pewnością miał jakiś powód! - zaprotestowała Mar-
grete.
- Być może tym powodem była owa kobieta, w której jest
zakochany - odważyła się powiedzieć Cecilia, ale nie star
czyło jej sił, by spojrzeć królowej w oczy. - Może ona żyje
na dworze króla Valdemara i Gregorius chciał być blisko?
- Strasznie jesteś ciekawa spraw Gregoriusa - rzekła
królowa uszczypliwie. - A może Kristin i Hakon mają tro
chę racji? - spytała, mierząc spojrzeniem twarz pasierbicy.
Cecilia ze złością stwierdziła, że twarz jej płonie, ale
nie zamierzała się poddawać.
- Bardzo go lubię i wiem, że ojciec szuka dla mnie od
powiedniego męża. Skoro pierwszego wieczora posadził
mnie obok Gregoriusa, pomyślałam, że może miał w tym
jakiś ukryty zamiar.
Królowa prychnęła ze złością.
- Nawet o niczym takim nie myśl! Łudzisz się fałszy
wymi marzeniami, dokładnie tak samo jak twój ojciec. Ja
dobrze znam Gregoriusa i, jak powiedziałam, on kocha
inną. Nigdy nie poprosi ojca o twoją rękę!
- Ale przecież królowa sama powiedziała, że tamtej ko
biety nie może mieć - bąknęła Cecilia.
Królowa Margrete z całej siły zacisnęła wargi.
- To prawda. W każdym razie teraz. Ale nie będziemy
już więcej o tym rozmawiać. Powinnaś swoje zaintereso
wania skierować na kogo innego.
Słowa „w każdym razie teraz" przeraziły Cecilię. Co
właściwie Margrete miała na myśli?
Znowu przypomniała sobie tamto światło na niebie i wy
raźną przepowiednię mistrza Vilhjalma. Gdyby ojciec zgi
nął, królowa Margrete mogłaby ponownie wyjść za mąż...
Przeniknął ją lodowaty dreszcz. W pamięci przesuwa
ły jej się jakieś wydarzenia, które miały miejsce na kró
lewskim dworze, słowa, które były wypowiadane. Miny
i zachowania królowej, jej nieustannie zapłakana twarz
i wyjaśnienia ojca, że Margrete cierpi z powodu zdrady
swego ojca, księcia Skulę.
Czy można przypuszczać, że królowa opłakuje coś zu
pełnie innego?
Jak to zauważyła matka Cecilii, we wzajemnym stosun
ku Hakona i Margrete nie było ciepła. Ojciec nigdy nie
zapomniał swojej pierwszej miłości, prawdopodobnie na
dal kocha matkę Cecilii. Margrete zaś musiała za niego
wyjść, by w kraju można było przywrócić pokój. Nie by
łoby więc nic nieprawdopodobnego w tym, że kocha in
nego, coś takiego przeżywa wielu ludzi.
Jeśli domyślała się właściwie, to musiała wprowadzić do
swojego rozumowania jedną poprawkę. Bardzo nieprzyjem
ną poprawkę. Otóż, o ile ojciec poddał się konieczności i po
godził z myślą, że będzie musiał żyć z Margrete, a nie ze
swoją ukochaną, to Margrete nigdy tego nie uczyni.
To straszne. Cecilia na myśl o tym poczuła ból w sercu
i wzburzenie. Takie życie jest po prostu nie do zniesienia.
A teraz ojciec na czele swojej floty zbliża się do Oslo,
gdzie czeka na niego książę Skulę, gotów ruszyć do boju...
3
Kiedy flota królewska dotarła do Jseren, pogoda się za
łamała. Sztorm szalał, wył i gwizdał w szczelinach masz
tów i linach, a okręt trzeszczał złowieszczo. Chmury gna
ły po niebie ciemne i masywne, a morze ziało grozą w pie
kielnym wzburzeniu.
Gregorius spoglądał przestraszony na pędzącą ku
nim, narastającą potężną falę, która wyglądała jak czar
na, gigantyczna góra. Mamrotał ciche modlitwy do Naj
świętszej Maryi Panny, na moment mocno zacisnął oczy
i czekał na nieuniknione. Ale statek jakimś cudem nie
rozleciał się na kawałki, wciąż to wznosił się na wielkich
falach, to znowu spadał na dół, w ziejącą czeluść. Nagle
rozległ się trzask głośniejszy niż huk sztormu, złamało
się wiosło sterowe!
Całe życie przesuwało się teraz Gregoriusowi przed
oczami w przerażająco jasnych obrazach, był przekona
ny, że jego godzina wybiła. Myśli kierowały się ku mło
dej, niewinnej pannie Cecilii i wyraźnemu życzeniu kró
la, by ją poślubił. No cóż, wszystko wskazuje na to, że
nie będzie już musiał podejmować trudnej decyzji, ale
umierać przecież nie chciał. Tyle było jeszcze przed nim
spraw niezałatwionych, między innymi trzeba przecież
wyrwać kraj z rąk zdrajcy Skulego. Gdyby teraz król Ha-
kon zginął, Skulę miałby ułatwione zadanie.
W szałasie pokładowym leżał Hakon Unge i szlochał
ze strachu, ale tylko paziowie mogli to słyszeć, huk burzy
zagłuszał bowiem wszelkie odgłosy.
Ludzie na rufie podejmowali rozpaczliwe próby stero
wania okrętem, nikt jednak nie wierzył, że im się to uda.
Wstrzymywali dech z napięcia i strachu. Mimo wszystko
okręt utrzymywał się na falach. W okolicach Kvine odpa
dła cała oprawa steru, łamały się kolejne wiosła, ale dziel
na załoga króla Hakona wciąż się nie poddawała. Zacie
kle walczyli z morzem i śmiercią i jakby unoszeni przez
jakieś niewidzialne ręce, dotarli nareszcie do Lindesnes.
Wiosłując ile sił i posługując się resztkami steru, weszli
w końcu do portu.
Gregorius myślał o komecie. Jeśli przestrzegała o śmier
ci króla Hakona, to w jakiś cudowny sposób los odroczył
wykonanie wyroku.
Następnego dnia popłynęli dalej, ku wyspom Hesnes
w okolicy Fjaere, i zdołali tam dotrzeć jeszcze za dnia.
Większość floty przetrwała sztorm, kilka okrętów jednak
padło ofiarą łapczywych szponów rozszalałego morza. Ci,
którzy przeżyli, niezwłocznie udali się w drogę do Viken
i portu Oslo. Przy Jomfruland dopadł ich sztorm nadcho
dzący od południa i bardzo nieprzyjemna pogoda, musieli
szukać schronienia w porcie, bo okręty nie były w stanie
płynąć pod wiatr. Królewski okręt zacumował w Slattenes
i miał tam zostać na noc.
Myśli Gregoriusa ponownie skierowały się ku pannie
Ceciłii. To taka dobra dziewczyna i taka ładna, nie miał
by nic przeciwko temu, żeby ją poślubić. Westchnął cięż
ko. Tylko że król Hakon nawet nie przeczuwa kłopotów,
jakie staną się udziałem wszystkich zainteresowanych,
gdyby Gregorius poprosił o rękę jego córki.
Załogi piły tęgo tego wieczora - śmiertelny strach wciąż
jeszcze tkwił pod skórą. Rankiem następnego dnia król
wstał wcześnie, ale nie był w stanie tchnąć życia w swo
ich ludzi. Po wielu nieudanych próbach obudzenia ich za
wołał głośno:
- Myślę, że dzisiaj załogi Skulego szybciej by się ubra
ły i ruszyły wam naprzeciw, niż wy bylibyście w stanie to
zrobić!
Pomogło. Zerwali się wszyscy, jak jeden mąż.
Wyszli z portu jak można najszybciej, a kiedy dotarli
do wyspy Aur, mogli postawić żagle. Zaczynało już dnieć
i ukazała się reszta floty, która tutaj spędziła noc. Siły kró
la Hakona zostały połączone.
- Chciałem w tym miejscu złożyć pewną obietnicę i mam
nadzieję, że wszyscy pójdą za moim przykładem - oznajmił
król. - Od dzisiaj wszyscy moi zwolennicy będą pościć
przed świętym Olafem, dwudziestego dziewiątego lipca,
spożywać będą tylko chleb i wodę, a gdyby ktoś zaniechał
postu, będzie musiał zapłacić piętnaście sztuk srebra.
Po złożeniu przysięgi cała flota ruszyła przez cieśniny
Vrengen, obok wyspy Jers król kazał dąć w rogi, wiedział
bowiem, że znajduje się tam wielu jego ludzi. Oni też na
tychmiast na swoich okrętach wyruszyli na spotkanie
z władcą. Tymczasem król posłał łodzią kilku swoich lu
dzi do Tunsberg, by zawiadomić o wyprawie i ustalić, kto
ma bronić miasta.
Koło południa wiatr ucichł, a kiedy dotarli do Steilene,
wypogodziło się całkiem. Zaczynało już zmierzchać i za
łogi, wiosłując, wpłynęły do Nesodden. Tam król spotkał
się ze wszystkimi swoimi naczelnikami oraz wodzami
drużyn i przedstawił im dokładne plany: Kilka okrętów,
posługując się wiosłami, opłynie Hovedoya od zachodu
i uda się ku wschodowi, w stronę mostu Frysja, by tam
w razie potrzeby zagrodzić drogę ludziom księcia Skulę.
Inni znowu mają zaczaić się przy brzegach i stamtąd na
padać na wrogów, a tymczasem sam król z większością
swoich sil zejdzie na ląd pod Eikeberg na południe od
Trelleborga i wkroczy do miasta od tamtej strony. Żaden
okręt nie powinien wypłynąć z Hovedoya, dopóki o świ
cie wszyscy nie będą gotowi.
Wczesnym rankiem dnia następnego Hakon Unge zo
stał przewieziony na pokład „Kuvenhetta". Towarzyszy
ło mu wielu najlepszych ludzi króla, między nimi mistrz
Vilhjalm, Andres Kjeft oraz Peter Muse. Otrzymali oni
rozkaz przepłynięcia na zachodni brzeg Hovedoya i ukry
cia się tam, kilku wartowników miało zająć pozycję na
szczycie wzniesienia na wyspie i pilnie obserwować, co się
dzieje w mieście.
Gregorius ze współczuciem śledził postać Hakona
Unge, gdy chłopiec wchodził na pokład żaglowca. Malec
był blady i skulony. Lęk, że ojciec może zginąć w walce,
najwyraźniej nie opuszczał go ani na chwilę. Przepowied
nia mistrza Vilhjalma, że kometa może oznaczać śmierć
wielkiego hovdinga, wcale mu sytuacji nie ułatwiała. Gre
gorius przyłapał się na myśli, że on również najchętniej
zostałby tu, na wyspie, by móc dotrzymać danej pannie
Cecilii obietnicy i zaopiekować się jej braciszkiem.
W stosunku królewskich dzieci do ojca było coś wyjąt
kowego. Gregorius nigdy przedtem nie spotkał rodziny tak
bardzo do siebie przywiązanej. Mimo woli jego myśli skie
rowały się do królowej Margrete. Tylko ona była tu wyjąt
kiem, bardziej chyba zajęta pielęgnowaniem swojej chorob
liwej potrzeby kochania niż losem własnych dzieci.
Zanim król Hakon wyruszył do miasta, odbył poważ
ną rozmowę z ludźmi, którzy mieli zostać na wyspie:
- Gdyby Bóg chciał, że przegramy, a wy będziecie pew
ni, że na zwycięstwo nie ma już co liczyć, nie czekajcie tu
dłużej! Wiosłując, opuśćcie wody fiordu i nie ufajcie za
tokom! Nie zatrzymujcie się, zanim nie dotrzecie do
Bjorgvin, żeby nie wiem jakie przeszkody Bóg stawiał na
waszej drodze!
Potem się odwrócił, porozmawiał ze swoim młodocia
nym synem, aż na koniec poświęcił całą uwagę tym, któ
rzy mieli mu towarzyszyć w walce. Wyjaśnił krótko, dla
czego ta walka jest konieczna:
- Nigdy jeszcze nie zdarzyło się w Norwegii, by ktoś
samozwańczo przywłaszczył sobie tytuł królewski i zbu
rzył wszelkie bariery między władcą i podwładnymi. Mój
przeciwnik rozesłał swoich ludzi na wszystkie strony, by
podstępnie zabijali tych, którzy przysięgali wierność nam
obu, a teraz idzie na nas, by wymordować nas i naszych
synów lub spalić nas wszystkich w domach. A zatem do
trzymajcie przysięgi i okażcie odwagę, jaka przystoi mę
żowi! Pamiętajcie, coście już utracili w tej wojnie, ilu
krewnych, jakie włości, i jaką wielką krzywdę wyrządzili
nam ludzie Skulego! Walczmy o zapewnienie bezpieczeń
stwa i wolności i pamiętajmy, że po naszej stronie są naj
lepsi! Uważajcie więc, byście nie podnosili broni na siebie
nawzajem, i nigdy nie zapominajcie zawołania, jakim się
zawsze posługiwaliśmy: „Naprzód, słudzy Chrystusa, wy
znawcy Krzyża, potomkowie świętego Olafa!"
Wkrótce potem okręty króla wyruszyły w stronę Oslo.
Gdy tylko ludzie w mieście dostrzegli zbliżającą się flo
tę, natychmiast zaczęto bić w dzwony na trwogę, a na
stępnie tłum ruszył do królewskiego dworu, gdzie noco
wał Skulę. Zerwał się on pospiesznie, chwycił za broń i po
biegł do kościoła świętego Hallvarda. Stamtąd na czele
swoich ludzi pociągnął na Wzgórze Wisielców.
Tam zaatakował ich król Hakon. Teren u stóp wzgó-
rza pokrywało gęste błoto, nogi idących grzęzły w nim po
kolana albo jeszcze głębiej, gdy ktoś usiłował wyciągnąć
jedną nogę, to druga pogrążała się tymczasem w mazi.
Zwolennicy Skulego próbowali zerwać część mostu
Geita od strony miasta, ale na widok oddziałów królew
skich uciekli. Z mostu zostały jednak tylko dwie belki i to
po nich królewscy musieli się przedostać - szli po jednej
i wspierali dzidy o drugą, by utrzymać równowagę.
Uszli ledwie parę jardów, gdy dogonił ich Sigurd, brat
Cecilii. Płynął za nimi z północy, żeglując dzień i noc.
Król bardzo się ucieszył na jego widok, a Gregorius zno
wu pomyślał o tej wyjątkowej więzi między królem i je
go dziećmi, choć troje z nich urodziła Margrete, a dwoje
Kanga Unge.
Wkrótce napotkali ludzi księcia Skulę i dwie drużyny
starły się w boju. Król H a k o n sam szedł na czele swoich
pod sztandarem bojowym. G d y przeciwnicy ich zobaczy
li, niektórzy rzucili się do ucieczki, inni jednak dzielnie
stawiali opór, strzelali z łuków i ciskali kamieniami.
Wtem Gregorius spostrzegł, że król znajduje się w bar
dzo niebezpiecznej sytuacji. Podeszli właśnie pod dziedzi
niec klasztoru braci krzyżowców i zobaczyli przed sobą
księcia Skulę na koniu. W o k ó ł niego aż się roiło od wo
jów, a tymczasem król akurat w tym momencie rozporzą
dzał co najwyżej dwudziestoma zbrojnymi. Gregorius
przestał oddychać, król i jego ludzie zostali zepchnięci
w róg i nie mieli żadnych szans!
I wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy, do końca ży
cia nie pojął. Kiedy Skulę wydał swoim ludziom rozkaz
natarcia, jego chorąży odparł:
- Przecież to chorągiew króla H a k o n a ! To król!
- No to co? - wołał wzburzony Skulę. - Atakujcie!
Zamiast jednak rzucić się do ataku, chorąży księcia
chwycił lejce konia swego wodza i powstrzymał go. Wte
dy Skulę odwrócił się i uciekł razem z pozostałymi.
Król Hakon głęboko odetchnął z ulgą.
- Bóg okazał nam swoją łaskę - rzekł w pokorze.
Kiedy książęcy ludzie zostali sami, mogli jedynie opóźnić
klęskę, ale zapobiec jej nie byli w stanie. Zwycięstwo króla
było pewne. Przeciwnicy, których nie zabito, rozpierzchli się
każdy w swoją stronę, a tym, których pojmano, król okazał
miłosierdzie. Skulę na czele niedobitków skierował się na
północ, zamierzał pewnie wrócić do Nidaros.
Ci z jego ludzi, którzy ocaleli, ale nie zostali wzięci do nie
woli i nie skorzystali z królewskiej łaski, szukali schronienia
w kościele Hallvarda. W panice tłoczyli się w drzwiach, wie
lu zostało stratowanych na śmierć, a jeszcze więcej poniosło
śmierć z rąk ludzi króla. Przed drzwiami świątyni leżało po
nad siedemdziesiąt trupów. Król Hakon przemówił do swo
ich ludzi i powiedział, że nie chce naruszać spokoju kościo
ła, przenosząc walkę do jego wnętrza.
- Powinniśmy zadowolić się odniesionym zwycię
stwem - mówił. - A Bóg niech rozsądzi sprawę między
mną a księciem Skulę.
Na pokładzie „Kuvenhetta" stał siedmioletni chłopiec
sinoblady ze strachu i zmęczenia i spoglądał na pogrąża
jący się w mroku fiord. Nie chciał iść spać, zanim nie do
wie się czegoś o losach ojca.
Gdy w końcu późnym wieczorem zobaczył w blasku
księżyca zbliżającą się łódź, strach znowu chwycił go za
gardło. Ludzie na pokładzie sięgnęli po broń, szykując się
na spotkanie z wrogiem. Hakon z taką siłą trzymał się
skrzyni, na której siedział, że palce mu zbielały. I nagle
usłyszeli jakiś glos wołający w oddali:
- Zwyciężyliśmy! Zwyciężyliśmy!
T y m słowom odpowiedziało gromkie „hurra" na pokła
dzie „Kuvenhetta", ale trzeba było sporo czasu, by H a k o n
U n g e oswoił się z tą radosną nowiną. Był po prostu pe
wien, że tego dnia jego ojciec miał z woli Boga umrzeć.
Kiedy jednak w końcu dotarło do niego, że to nieprawda,
zdradzieckie łzy popłynęły po dziecięcych policzkach,
ocierał je jednak pospiesznie, żeby nikt nie zauważył.
- Teraz możemy wrócić do miasta i nie obawiać się
wrogów! - zawołał radośnie ktoś tuż przy nim.
- Wroga... - wyszeptał H a k o n Młodszy i zaczął się za
stanawiać, czy dziadek zginął.
Zasnął na pokładzie, zanim dotarli na miejsce, śpiącego
przeniesiono na królewski dwór, gdzie nie obudził się przez
całą noc, choć wojowie ojca świętowali zwycięstwo jak ni
gdy przedtem. Rano dowiedział się, że książę Skulę uciekł
na północ. Mały H a k o n długo leżał bez ruchu, nie mogąc
się nadziwić wydarzeniom. Ani ojciec, ani dziadek nie po
nieśli śmierci. Kim więc jest ów wielki hovding, przed któ
rego śmiercią ostrzegała ognista kula na zimowym niebie?
Po prawej ręce króla na honorowym miejscu w wiel
kiej halli siedział Gregorius, który pił i weselił się podob
nie jak inni. Nieoczekiwanie król H a k o n pochylił się ku
niemu, uniósł w górę róg z piwem i powiedział:
- Napij się ze mną, Gregoriusie. I wypowiedz wreszcie te
słowa, na które od dawna czekałem! Spotkałeś już moją pięk
ną córkę i wiesz, dlaczego tamtego wieczora w Bjorgyin posa
dziłem cię u jej boku i dlaczego w drodze na północ kazałem
ci tyle czasu spędzać z moimi dziećmi. Jeśli o mnie chodzi, to
uważam, że nie mogłaby mieć lepszego męża nad ciebie, i nie
chcę nawet myśleć, że coś prócz nieśmiałości skłoniło cię, byś
tak długo zwlekał z poproszeniem o jej rękę.
Słowa króla były dla Gregoriusa zaskoczeniem. W ta-
ki wieczór, tuż po zwycięskiej bitwie, myśli króla mogły
być zajęte wszystkim innym, ale nie wydawaniem córki
za mąż. Młody mężczyzna skulił się, poczuł się źle.
- Tak, król ma piękną córkę - powiedział. - I nie tylko
to, jest to poza tym osoba delikatna i życzliwa światu.
Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, móc ją poślubić.
- No właśnie - przytakiwał król niecierpliwie. - To na
co się oglądasz?
Gregorius uśmiechał się niepewnie.
- Nie lubię, by sprawy małżeństwa rozstrzygane były
między mężczyznami bez pytania zainteresowanej kobie
ty o zdanie - odparł nerwowo.
Król Hakon roześmiał się hałaśliwie.
- No i co, taki jesteś nieśmiały, że myślisz, iż Cecilia
mogłaby cię nie chcieć? W takim razie coś ci powiem,
młody człowieku: Nigdy nie widziałem mojej córki tak
cudownie podnieconej i rozradowanej, takiej zarumienio
nej jak podczas spotkań z tobą. Jeśli się nie mylę, to ona
już jest w tobie zakochana, a to dobrze wróży małżeń
stwu. - Twarz króla nagle przygasła. - Kto by nie chciał
poślubić kobiety, która go pożąda? A do tego pięknej?
Gregorius zarumienił się zmieszany i skinął głową. Po
jął, że nie ma innego wyjścia.
- W takim razie proszę cię, panie i królu, bym mógł po
ślubić twoją córkę, pannę Cecilię - powiedział uroczyście.
- Świetnie! - zawołał Hakon. - Napijcie się ze mną, moi
dzielni mężowie - zachęcał, rozglądając się wokół siebie. -
Napij się ze mną, Gregoriusie Andressonie, narzeczony
mojej córki, Cecilii!
Oświadczenie króla wywołało zachwyt. Mężowie klas
kali w dłonie i wołali: „hurra!" Poczucie zwycięstwa szu
miało im w głowach. Poza tym wszyscy lubili sympatycz
nego Gregoriusa Andressona i choć może ten i ów nosił
w sercu tajemne marzenie, by samemu starać się o kró
lewnę, to woleli, by została właśnie jego żoną niż innego
z królewskich zwolenników.
Gregorius pił więcej niż zwykle i starał się odsunąć od
siebie myśl o czekających go trudnościach. Ale im bardziej
był pijany, tym wyraźniej widział przed sobą twarz Mar-
grete w chwili, gdy ktoś przekazuje jej nowinę. Dobrze wie
dział, że jeśli Margrete nie dostaje tego, czego pragnie, to
staje się zagrożeniem dla wszystkich. Będzie zdolna nawet
do ujawnienia swoich zdrad, jakich się dopuściła wobec
króla, choćby ją to miało kosztować utratę tytułu królo
wej, dzieci i szacunku ludzi. I może nawet zdoła wmówić
królowi, że Gregorius wziął ją silą, choć tak naprawdę by
ło niemal odwrotnie, jakkolwiek trudno to sobie wyobra
zić. Przyłapał się na tym, że pragnie dalszych walk z ludź
mi Skulego, by odwlec jak tylko się da powrót do Bjorgvin
i spotkanie z królową.
W dzień później król Hakon oddał Gregoriusowi
w lenno dzielnicę Borgarsyssel na znak radości ze znako
mitego zięcia. Wychwalał go też przed wszystkimi i mó
wił, jaki to Gregorius jest mądry i -wykształcony pod
wszelkimi względami. Gregorius dziękował i miał coraz
więcej wyszutów sumienia.
W Oslo zostali przez tydzień. Król Hakon wysłał pięt
naście okrętów na północ, do Nidaros, by wiedzieć, co się
tam dzieje.
1
^
Nagle zaczął się niecierpliwić i chciał jak najprędzej
wracać do Bjorgvin, toteż niedługo potem opuścili Viken.
Dzień Wniebowstąpienia Pańskiego spędzili w Selbjorns-
sund, a zaraz po święcie pożeglowali do Vagen.
Meldunek o królewskim zwycięstwie dotarł do Bjorgvin
na kilka dni przed ukazaniem się okrętów. W pobliżu por
tu i na zamku zapanowała powszechna radość.
Cecilia chodziła niespokojnie tam i z powrotem po swo
jej izbie, raz po raz podbiegała do okna i spoglądała ku
morzu. Na dworze było już wiadomo, że trzystu ludzi pa
dło w walce, ale nie wiedziała, co się stało z Gregoriusem.
Kiedy więc nareszcie ukazała się powracająca do domu
flota, Cecilia wprost nie mogła znieść napięcia. Trzyma
jąc małą Kristin za rękę, pobiegła wraz z dworzanami,
służbą i strażnikami dworskimi na królewskie nabrzeże,
by witać przybywających.
Spoglądała w stronę królewskiego okrętu i śledziła
znajdujących się na pokładzie mężów, ale nie mogła roz
różnić ani rozpoznać poszczególnych postaci skrytych
pod hełmami i kolczugami.
Teraz oto jej ojciec, król H a k o n , stanął wysoko na tra
pie i pełen godności zaczął schodzić na dół, a zebrani na
nabrzeżu ludzie klaskali w ręce i wołali: „hurra! hurra!
Niech żyje kroi H a k o n ! "
Zaraz za królem ukazał się roześmiany Gregorius.
Zdjął już hełm i kolczugę, miał na sobie szaroniebieską
kurtkę, obcisłe spodnie i wysokie buty. Wiatr rozwiewał
mu włosy, białe zęby lśniły na tle rozgrzanej twarzy.
Cecilia czuła, że serce bije jej jak szalone, kiedy tak stała,
wchłaniając w siebie jego obraz. Była tym tak zaabsorbowa
na, że zapomniała o własnym ojcu, ocknęła się dopiero, kie
dy mała Kristin puściła rękę siostry, rzuciła się do ojca
i z krzykiem wpadła w jego objęcia. Jak tylko Kristin
wycałowała ojca, król H a k o n wyciągnął ramiona do Ceciłii.
Między jednym a drugim uściskiem szepnął jej do ucha:
- M a m dla ciebie wielką nowinę, córko. Gregorius An-
dresson poprosił o twoją rękę.
Cecilia opuściła ręce i patrzyła na niego przestraszona.
Bała się, że to nieprawda, że się przesłyszała.
Król śmiał się głośno.
- N i e powinnaś się martwić. To prawda!
W tej samej chwili rozległ się za nimi głęboki głos:
- Takie przyjęcie po powrocie do d o m u może być za
płatą za wszystkie trudy.
Król H a k o n odwrócił się uradowany, a Cecilia zaczer
wieniła się po korzonki włosów. Gregorius stał przed ni
mi z uśmiechem na wargach.
- Tylko poczekaj! - powiedział król. - Niebawem przyj
dzie kolej na ciebie! Dopiero co szepnąłem mojej córce
do ucha tę wielką nowinę i, jak widzisz, ani nie uciekła,
żeby zaprotestować, ani nie wybuchnęla płaczem. Wręcz
przeciwnie, wygląda na bardzo zadowoloną!
Cecilia zrobiła się jeszcze bardziej czerwona i skrępo
wana pochylała głowę. Na szczęście zaraz podeszli do
króla jego wojowie i zaczęli mówić o sprawach niecierpią-
cych zwłoki. Cecilia biegiem wróciła do dworu zła na sie
bie, że jest taka tchórzliwa i uszczęśliwiona równocześnie.
Bardzo starannie stroiła się na ucztę, jaką wieczorem
król wydawał w halli. Włożyła najpiękniejszą ze swoich
sukien z błękitnego jedwabiu przywiezionego ze Wscho
du. Suknia ciasno opinała sylwetkę, miała szerokie ręka
wy, a obszerny dół sięgał podłogi.
Serce tłukło się w piersi i zasychało jej w ustach, kiedy
ciemnym korytarzem szła do największej i najpiękniejszej
halli na królewskim dworze. W drzwiach zalał ją strumień
światła dziesiątków świec. Przy stolach siedziało już mnó
stwo ludzi, na h o n o r o w y m miejscu zobaczyła króla,
a obok niego, z lewej strony, małego Hakona. Po raz
pierwszy jej brat zajął to miejsce; wszyscy powinni wie
dzieć, że chłopiec otrzymał tytuł królewski. Wydał się Ce-
cilii taki mały i dziecinny na wielkim krześle.
Po drugiej stronie u boku ojca siedziała królowa Mar-
grete. Cecilia natychmiast dostrzegła, że królowa ma na so-
bie nową czerwoną suknię ozdobioną gronostajami. Stanę
ła jak wryta. Królowa mówiła jej przecież, że suknia zosta
ła przygotowana na uroczystość koronacji ojca na króla.
Nogi się pod nią uginały, kiedy szła w stronę honoro
wego miejsca. Nie miała odwagi spoglądać ani w prawo,
ani w lewo, nie słuchała też, co ludzie mówią, ale przez
cały czas miała intensywne poczucie, że Gregorius Adres-
son gdzieś tu siedzi, prawdopodobnie przy honorowej
części stołu.
Nareszcie doszła.
- Spóźniasz się - szepnął Hakon zirytowany. - Zaczę
liśmy już dawno temu.
Wskazano jej miejsce po prawej ręce Gregoriusa. Po le
wej siedziała królowa Margrete. Na lewo od królowej oj
ciec, jak zawsze przy bardzo uroczystych okazjach.
Gregorius powitał ją z uśmiechem.
- Jaką piękną suknię panna Cecilia włożyła dziś wie
czór - powiedział i patrzył na nią wzrokiem, który świad
czył, że bardzo mu się podoba to, co widzi.
Cecilia odpowiedziała uśmiechem, ale nie była w stanie
wykrztusić ani słowa. Miała wrażenie, że język przyrósł
jej do podniebienia.
Na szczęście służba zaczęła nalewać wino, wnoszono je
dzenie i stawiano na stołach. Przez dłuższy czas ludzie sie
dzieli w milczeniu, jedli i pili, później zaczęły się mowy,
jedna po drugiej. Albo na cześć młodego królewicza, któ
ry właśnie otrzymał tytuł królewski, albo na cześć wielkie
go króla tego kraju, Hakona Hakonssona, który pokonał
wroga i zmusił go do ucieczki. Wszyscy się oczywiście wy
strzegali wspominania księcia Skulę, dopóki jego córka,
królowa Margrete, siedziała w halli, wszyscy jednak świet
nie wiedzieli, kto mianowicie jest tym wrogiem.
Cecilia zwróciła uwagę, że Gregorius kręcił się i wiercił
niespokojnie, kiedy mówiono o walkach w Oslo i padały
takie określenia, jak „zdrajca", „nędznik" czy „haniebny
postępek". Domyślała się, że przykro mu z powodu kró
lowej Margrete, zresztą ona sama też jej współczuła. Była
zadowolona, że walki nie przyniosły ostatecznego roz
strzygnięcia, zresztą tak na pewno to nie wiadomo, czy ta
kie znaki jak ognista kula zawsze przepowiadają prawdę,
myślała optymistycznie.
Nastała krótka przerwa w przemówieniach, Gregorius
rozmawiał półgłosem z królową Margrete. Od czasu do
czasu Cecilia słyszała jakieś słowo lub fragment rozmo
wy i dziwiła się, że głos królowej jest taki podniecony.
Znowu pojawiło się owo złe przeczucie, że między tymi
dwojgiem coś jest, no ale gdyby tak było, to on by prze
cież nie prosił ojca o rękę Cecilii.
I wtedy ojciec odstawił puchar i gromkim głosem oznaj
mił, że chce mówić. Podziękował swoim wojownikom za
ich służbę w Oslo, wychwalał ich i mówił, że są najzdolniej
szymi wojownikami Norwegii. Potem odsunął się nieco
w prawo tak, że mógł widzieć Cecilię i Gregoriusa, i rzekł:
- A na koniec chciałbym wszystkim, którzy jeszcze
o tym nie wiedzą, oznajmić radosną nowinę. O t ó ż Gre
gorius Andresson poprosił o rękę mojej córki Cecilii, a ja
przystałem na jego prośbę z największą radością. Ślub od
będzie się za rok, najpóźniej na Boże Narodzenie roku ty
siąc dwieście czterdziestego pierwszego, a uroczyste zarę
czyny ogłosimy już za kilka dni.
Oświadczenie zostało przyjęte z aplauzem, rozlegały się
okrzyki: „hurra" i „niech żyją". W środku radosnego zamie
szania królowa Margrete nagle zerwała się z miejsca i wy-
maszerowała z halli z ogniście czerwoną twarzą i wściekłym
spojrzeniem. Ludzie przestali klaskać i odprowadzali królo
wą wzrokiem zdziwieni, nie wiedząc, co się stało.
Cecilia patrzyła za macochą przestraszona. Bała się, że kró
lowa ściągnie wstyd na ojca. Zresztą nie po raz pierwszy. Mar-
grete miała bardzo gwałtowne usposobienie i już dawniej zda
rzało się, że wychodziła gniewnie z halli, bo coś jej się nie
spodobało. Dzisiaj sytuacja była jednak bardziej delikatna niż
zwykle, bo na pewno sprawa ma związek z zaręczynami.
Zdenerwowana zerknęła na Gregoriusa.
- Biedna królowa Margrete - powiedział. - To chyba dla
niej zbyt wielkie obciążenie.
- Masz na myśli walki w Oslo? - spytała Cecilia ostrożnie.
Gregorius przytaknął.
- I wszystko, co się stało od listopada ubiegłego roku,
kiedy to jej ojciec przybrał samozwańczo tytuł królewski,
wbrew woli króla Hakona. Odkąd ukazała się na niebie
ta kometa, bała się o życie swego ojca lub swego męża. To
musiało być trudne.
Cecilia wpatrywała się w blat stołu. Słowa Gregoriusa
brzmiały w jej uszach nieszczerze.
W tym momencie król Hakon klasnął w ręce.
- Tańczymy! - zawołał. - Teraz będziemy tańczyć!
Muzykanci wyjęli swoje bębenki, flety, piszczałki oraz
inne instrumenty i zaczęli grać, goście zaś wstawali
z miejsc i formowali taneczny krąg na otwartym placu
między stołami.
Gregorius wstał i skłonił się przed Cecilia, ona zaś czu
ła, że nogi jej drżą, kręciło jej się w głowie, była oszołomio
na i szczęśliwa. Królowa Margrete poszła w zapomnienie.
Cecilia zapamiętywała się w tańcu, muzyce, biciu własne
go serca i bliskości Gregoriusa.
On mocno ściskał jej rękę i ani na sekundę nie spusz
czał z niej oczu. Taniec wymagał, by raz po raz zbliżali
się do siebie, wtedy on pochylał się ku niej i leciutko do
tykał jej policzka wargami lub szeptał jej do ucha:
- Taki jestem szczęśliwy, że panienka zgodziła się zo
stać moją żoną.
I potem znowu odpływali od siebie, a Cecilia tęskniła
za chwilą, kiedy on dotknie jej jeszcze raz. Wino, wszy
scy ci pięknie ubrani ludzie, pochodnie, muzyka, taniec,
wszystko wzmagało jej radość i wprawiało w oszołomie
nie, budziło tęsknotę i nieznane dotychczas pragnienia.
Kiedy Gregorius dotknął jej znowu, zauważyła, że nie
spuszcza wzroku z jej piersi, i po raz pierwszy poczuła się
dumna i zadowolona, że tak właśnie wygląda, oraz z te
go, że zdecydowała się na suknię ze śmiałym wycięciem.
Cecilia pragnęła, aby ten wieczór trwał wiecznie, i po
czuła się głęboko rozczarowana, gdy ojciec dał znak, że
wieczór dobiegł końca. Miała nadzieję, że Gregorius odpro
wadzi ją przez ciemne korytarze, może zatrzyma się gdzieś
na chwilę, zarzuci jej ramiona na szyję i złoży na jej war
gach ten pocałunek, którego tak pragnęła przez cały wie
czór, ale zamiast tego on powiedział dwornie „dobranoc",
ukłonił się głęboko i po rycersku ucałował jej dłoń.
Była już blisko swojej sypialni, gdy nagle przystanęła.
Gdzieś w pobliżu brzmiały stłumione, podniecone głosy.
Trochę trwało, zanim uświadomiła sobie, że to w sy
pialni królowej Margrete. Chciała pospiesznie przejść
obok tego miejsca, gdy dotarły do niej słowa ojca:
- Ale, kochana Magrete, dlaczego ty się temu sprzeci
wiasz? Gregorius Andresson to dobry człowiek, ze zna
komitego rodu, bardzo wysoko sobie cenię jego obecność
przy mnie w tych niedobrych czasach.
- Dobry człowiek ze znakomitego rodu! - prychnęła
Margrete ze złością. - Syn pana Andresa...
- Pan Andres był dla nas wielkim wsparciem podczas
zamieszek przed trzynastoma, czternastoma laty - tłuma
czył Hakon zirytowany. - A poza tym nie mogę już teraz
cofnąć obietnicy zaręczyn. To by dla mnie samego było
zbyt przykre.
- Przykre? - wrzasnęła Margrete. - A jak ja się czułam,
kiedy siedziałam jak o niczym niepoinformowana kukła,
kiedy zaprezentowano mi w obecności wszystkich narze
czonego Cecilii, choć przedtem nic o nim nie wiedziałam!
Nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą, po prostu nie
zgadzam się na to, by Gregorius Andresson wszedł do
królewskiego rodu!
Cecilia przestała oddychać. Po chwili zdjęła buty i bez
szelestnie pobiegła do swojej izby. Tam oparła się o drzwi
i długo z niedowierzaniem kręciła głową. Ani przez mo
ment nie wierzyła, że to przeszłość pana Andresa nie po
zwala Margrete zgodzić się na te zaręczyny. Przypomnia
ły jej się teraz słowa królowej tamtego dnia, kiedy Ceci
lia zdradziła się ze swoją nadzieją, że Gregorius poprosi
o jej rękę: „Możesz o tym zapomnieć! Ja znam Gregoriu-
sa i jak powiedziałam, on jest zakochany w innej".
Cecilię przeniknął lodowaty dreszcz. Znowu pomyśla
ła, że królowa Margrete sama kocha Gregoriusa i pragnie
go zachować dla siebie. Zagryzała wargi, w gardle narasta
ła jej bolesna kula. Wobec takiej rywalki jak królowa Mar
grete nie ma żadnych szans...
4
Rano Cecilia szła na śniadanie zdenerwowana, ale ku
jej zdumieniu ani Margrete, ani Gregoriusa w halli nie by
ło. Bardzo chciała o nich zapytać, ale nie miała odwagi.
Oprócz niepokoju związanego ze sprawami królowej
Margrete, jej samej i Gregoriusa, męczył ją strach, odkąd
pojęła, że to, co uważała za spokój na królewskim dwo
rze, po wszystkim, co powiedziano na temat księcia Sku
lę, to jedynie cisza przed burzą. Pierwsze oszołomienie
zwycięstwem minęło i teraz trzeba było spojrzeć w oczy
ponurej rzeczywistości. To, że Skulę uciekł do Nidaros,
nie oznaczało, że niebezpieczeństwa już nie ma. Cecilia
rozmawiała z jednym z drużynników ojca, który nie ukry
wał zatroskania.
- Książę jest żądnym władzy i stanowczym człowie
kiem, który się nie poddaje, jeśli już raz coś postanowi.
Problem polega tylko na tym, kiedy możemy się spodzie
wać kolejnego ataku - dodał ponuro.
Wychodząc z halli, Cecilia wpadła wprost na Gregoriu
sa. Przywitał ją przyjaznym uśmiechem, ona jednak zauwa
żyła, że coś się jakby zmieniło. Powiedział, że wybiera się
do górnego zamku Sverresborg, by sprawdzić urządzenia
obronne, i Cecilia próbowała przekonywać samą siebie, że
jego pełne rezerwy zachowanie wynika z zaniepokojenia sy
tuacją. Gdy w jakiś czas potem jej brat, Sigurd, również wy
bierał się do Sverresborg, ubłagała go, by ją ze sobą zabrał.
- Już dawno tam nie byłam, a skoro teraz mamy się
przeprowadzić do twierdzy, to chciałabym się rozejrzeć -
przekonywała go.
Sigurd nie miał nic przeciwko temu, więc nie zwleka
jąc, ruszyli w drogę. Minęli dwór biskupi i podążali dróż
ką wzdłuż rozległych bagnisk Veisan. Wspinaczka na
wzgórze zamkowe była męcząca, ale Cecilia nie narzeka
ła i szła szybko. Miała nadzieję na rozmowę z Gregoriu-
sem w cztery oczy i postanowiła, że zapyta go wprost, co
jest między nim a królową Margrete.
Na górze podeszli najpierw do głównej bramy, skąd
wiodła droga do kasztelu oraz na wieżę. Dopiero stamtąd
wchodziło się do centralnego zamku, najlepszej i najbez
pieczniej części całej twierdzy.
W korytarzach słychać było nawoływania wojowni
ków, ludzie przygotowywali się do obrony twierdzy, gdy
by Skulę zaatakował.
Sigurd zwrócił się do siostry:
- Ja długo tutaj nie zostanę. Zaraz muszę wracać do oj
ca, który czeka na mnie we dworze.
- Czy naprawdę poważnie się obawiacie, że Skulę ze
chce zaatakować? - spytała Cecilia przerażona.
- Może nie akurat w tej chwili. Dopiero zdążył dotrzeć
do Nidaros. Nie ma jednak wątpliwości, że będzie się
chciał mścić.
Cecilia patrzyła na brata.
- Ojciec mówił, że gnałeś do Oslo co koń wyskoczy
i uczestniczyłeś w walce. Jest z ciebie bardzo dumny.
Sigurd uśmiechnął się.
- Czyż ojciec nie jest zawsze dumny ze swoich dzieci? -
powiedział wesoło. - Na przykład z ciebie. Czy w przeciw
nym razie zmuszałby swojego ulubieńca, Gregoriusa An-
dressona, by prosił o twoją rękę?
Cecilia patrzyła na niego odrętwiała.
- Więc to ojciec go do tego zmusił?
Sigurd wybuchnął śmiechem.
- Nie wyglądało, byś miała coś przeciwko temu.
- Nie - wyszeptała Cecilia. - Ale może Gregorius miał.
- A to dlaczego? - zdziwił się Sigurd. - Czy w ogóle któ
rykolwiek z ludzi ojca mógłby mieć coś przeciwko poślu
bieniu samej królewny? W dodatku takiej ładnej i godnej
pożądania jak ty?
Cecilia się zarumieniła. Już miała powiedzieć, że może
Gregorius jest zakochany w innej, ale się powstrzymała.
Sigurd uszczypnął ją żartobliwie w policzek.
- Musisz mieć trochę więcej wiary w siebie, droga sio
stro. Ale teraz muszę spieszyć do moich obowiązków. Za
wołam cię, jak będę wracał.
Odwrócił się i zostawił Cecilię samą.
Wobec tego ona ruszyła w stronę komnat kobiecych.
Tam zwykle przebywała żona komendanta z córką i Ce
cilia lubiła z nimi porozmawiać. Może jej powiedzą, gdzie
jest Gregorius.
Kiedy przechodziła korytarzem na tyłach izb kobiecych,
przypominała sobie, co jej opowiadano o wydarzeniach
z dzieciństwa ojca. O t ó ż H a k o n mógł mieć ze trzy lata, gdy
wybuchła wojna domowa, przeciwnicy króla napadli na
twierdzę, a mały Hakon, jego matka, Inga z Varteig, i wie
le innych kobiet z dziećmi szukało schronienia właśnie
w tych komnatach. Napastnicy podpalili twierdzę i w kil
ku skrzydłach elrewniane części płonęły. Na szczęście nie
udało im się podpalić głównego zamku, chociaż zamknięci
w nim ludzie przeżyli wiele złowrogich chwil, gdy płomie
nie lizały ściany. Oblężenie zamku trwało długo i przez ca
ły ten czas nieszczęsne kobiety pozostawały prawie bez je
dzenia i picia. Ojciec jej opowiadał, że jeszcze pamięta te
przerażone twarze kobiet i trudne do wytrzymania gorąco.
Przeniknął ją zimny dreszcz. Istniało ryzyko, że sytuacja
mogłaby się powtórzyć, gdyby Skulę zaatakował Bjorgyin.
Znajdowała się już przy wejściu do kobiecych pokojów,
gdy spostrzegła, że po drugiej stronie korytarza drzwi do
pomieszczeń małżonki zarządcy są uchylone. Zamierzała
je minąć, ale nagle dotarły do niej głosy, jeden kobiecy i je
den męski. Kobiecy był ostry i podniecony i trudno było
go nie rozpoznać: należał do królowej Margrete! Przez mo
ment Cecilia nie wiedziała, co począć, miała wrażenie, że
przeżywa wciąż wczorajszy wieczór, kiedy ojciec i królo
wa Margrete kłócili się o Gregoriusa. Miała zamiar uciekać,
kiedy dotarły do niej słowa mężczyzny. To Gregorius!
Cecilia zatrzymała się i przestała oddychać. Nie powin
na była podsłuchiwać, coś jednak mówiło jej, że ta roz
mowa dotyczy również jej samej.
Królowa Margrete roześmiała się histerycznie.
- A ty nie miałeś odwagi zaprotestować? Pozwalasz
królowi decydować, kogo masz poślubić, jakbyś był jego
córką? Ty, ten wielki Gregorius Andresson, oczko w gło
wie króla - mówiła szyderczo. - Ty, który byłeś niezależ
ny przez całe swoje życie i nikomu nie pozwoliłeś wywie
rać na siebie nacisku? Potrafiłeś przecież uciec do Danii,
gdy pojawiły się kłopoty!
- Margrete... Proszę cię... - mówił błagalnie Gregorius. - Prze
cież cały czas wiedziałaś, że prędzej czy później się ożenię.
- Nie, wcale nie wiedziałam! Mężczyzna, który przez
wiele lat przyjmuje łaski królowej, nie odpycha jej potem!
A może zapomniałeś, co masz mi do zawdzięczenia? Czy
myślisz, że otrzymałbyś okręg Borgar, najlepszy okręg
w kraju, gdyby nie ja? Myślisz, że wtedy, wiele lat temu
dostałbyś Romerike? Nie, kochany Gregoriusie! Beze
mnie nie dostałbyś nic! Byłbyś nędznym biedakiem!
- Nigdy nie prosiłem ani o Romerike, ani o Borgar.
Zresztą to pierwsze zwróciłem, wyjeżdżając do Danii.
A ty dobrze wiesz, dlaczego wyjeżdżałem.
- Bo jesteś tchórzem - oświadczyła Margrete szyder
czym głosem. - Bo się bałeś, że król Hakon może nas
przyłapać w intymnej sytuacji. Bałeś się, że zacznie podej
rzewać, czy Kristin aby na pewno jest jego córką...
- Margrete...! - jęknął Gregorius. - Przecież sama najle
piej wiesz, że ona jest jego córką! I wiesz także, że zrobiłem
wszystko, by się wyplątać z tej sytuacji. Jesteś żoną króla
Hakona, a ja za nic nie chciałbym sprawić mu bólu. Cenię
go bardzo wysoko i jako króla, i jako człowieka. Od mo
mentu, kiedy zostało postanowione, że za niego wyjdziesz,
próbowałem trzymać się z daleka od ciebie, ty jednak nie
chciałaś spojrzeć prawdzie w oczy, nie zamierzałaś pogo
dzić się z losem. Zostaw mnie w spokoju dla własnego do
bra, a także ze względu na mnie, króla Hakona i Cecilię!
Cecilia usłyszała, że królowa wybuchnęla płaczem.
Ona sama już dawno pragnęła stąd uciec, uwolnić się
od straszliwego przeżycia, ale nie mogła, nogi jakby wros
ły jej w podłogę. Nie mogła znieść myśli, że Margrete by
ła kochanką,Gregoriusa, jeszcze zanim poślubiła jej ojca.
W pokoju zapanowała cisza przerywana tylko bolesnym
szlochem Margrete. Cecilia wyobrażała sobie, że Gregorius
oplótł królową ramionami i że stoją tak przytuleni do sie
bie. Z uczuciem, że serce zaraz jej pęknie z bólu i zazdrości,
odwróciła się i biegiem wróciła tą samą drogą, którą tutaj
przyszła. Zapomniała o Sigurdzie i o umowie, nie przejmo
wała się też zaciekawionymi spojrzeniami wojowników i słu
żących, których spotykała na dziedzińcu i w przejściach.
Biegła do dworu, nie oglądając się.
Ledwo weszła do swojego pokoju, gdy zapukano do
drzwi i w progu ukazał się jej ojciec.
- Cecilio - zaczął, a ona natychmiast po tonie jego gło
su poznała, że chodzi o coś bardzo nieprzyjemnego.
Odwróciła się ku niemu, nie bacząc na spływające po
twarzy łzy.
Król wpatrywał się w podłogę. Widać było, że ta sytu
acja jest dla niego trudna.
-Ja... Ja myślę, że będziemy musieli trochę odłożyć
twoje zaręczyny - wykrztusił. - Pojawiły się nowe spra
wy... ech... jak wiesz, spodziewamy się ataku - dodał, za
dowolony, że znalazł wymówkę.
- N i e musisz niczego tłumaczyć, ojcze - powiedziała
Cecilia wzburzona. - Słyszałam wczoraj wieczorem, jak
kłóciliście się, ty i królowa, i że ona nie życzy sobie, by
Gregorius Andresson wszedł do naszego rodu.
Król H a k o n patrzył na nią przerażony.
- Wracałam do siebie i drzwi były uchylone. N i e zamie
rzałam podsłuchiwać - usprawiedliwiała się.
Król bezradnie opuścił ręce.
- Wiesz, o n a nigdy nie miała łatwego charakteru, a jesz
cze teraz, te nieporozumienia między mną i jej ojcem,
wojna, wszystko to dało jej się bardziej we znaki, niż
przypuszczamy. Bądź dla niej wyrozumiała, Cecilio, a ja
zrobię wszystko, żeby ją przekonać.
Westchnął ciężko.
- Najtrudniej jednak będzie to wytłumaczyć Gregoriu-
sowi - uśmiechnął się ze smutkiem. - Wszelkie nieszczęś
cia i kłopoty w kraju potrafię jakoś rozwiązać, ale jeśli
chodzi o to, czego chcą kobiety, to naprawdę trudno mi
się połapać.
Cecilia milczała. W tej chwili mogła tylko nienawidzić
królowej Margrete, która zdradzała jej ojca przez tyle lat,
a do tego potrafiła go tak owinąć sobie wokół palca, że to
on czuje się winny i nieszczęśliwy.
Ojciec spoglądał na nią badawczo.
- Chyba się nie pomyliłem, sądząc, że ucieszyła cię pro
pozycja małżeństwa z Gregoriusem Andressonem?
- Nie - zapewniła Cecilia. - Nie pomyliłeś się. Nigdy
żaden mężczyzna nie podobał mi się tak jak on. Ale nie
chciałabym być przyczyną jeszcze większych kłótni w ro
dzinie - dodała pospiesznie, choć tak naprawdę chciałaby
wyznać ojcu, że nie chce wychodzić za mężczyznę, który
kocha inną.
Ojciec podszedł i niezdarnie pogłaskał ją po policzku.
- I dlatego dzisiaj płakałaś?
Cecilia skinęła głową.
, Król znowu westchnął.
- Zrobię, co będę mógł, Cecilio.
Przy kolacji w halli miejsce królowej było tego wieczo
ra puste, ale Gregorius przyszedł. Cecilia usiadła obok nie
go i starała się ukryć wzburzenie.
- C z y król H a k o n powiedział coś pannie Cecilii? - za
pytał półgłosem i popatrzył na nią z wielką powagą.
Cecilia skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
- A czy przekazał jakieś wyjaśnienia? - pytał Gregorius
niepewnie.
- Wczoraj wieczorem p o d s ł u c h a ł a m r o z m o w ę ojca
z królową Margrete, a dzisiaj przed południem na górze
w Sverresborg miałam nieszczęście usłyszeć fragmenty in
nej rozmowy. To było w izbie żony komendanta - doda
ła pospiesznie.
Zapadło milczenie.
- Czy jest jakaś możliwość, bym mógł porozmawiać
z panną Cecilia w cztery oczy? - spytał po chwili Grego
rius udręczonym głosem.
Cecilia życzyłaby sobie siły, by okazać mu dumną obo-
jętność i odmówić, ale nie mogła. Tak strasznie chciała,
żeby Gregorius powiedział coś, co złagodzi jej ból.
- Po kolacji możemy pójść do rozmównicy ojca - od
parła cicho.
Reszta kolacji upłynęła w milczeniu. Trudno było roz
mawiać o czym innym, gdy myśli krążyły natrętnie tylko
wokół tej jednej sprawy. Nawet groźba zbrojnego ataku
została stłumiona.
Gdy tylko uprzątnięto jedzenie i mężczyźni zaczęli nale
wać sobie piwa, Cecilia podeszła do ojca i powiedziała, że
oni z Gregoriusem chcieliby porozmawiać w spokoju. Za
pytała też, czy mogą skorzystać z królewskiej rozmównicy.
Hakon z ożywieniem przytakiwał.
- Dobrze, kochanie. Idźcie tam! I postaraj się, żeby nas
dobrze zrozumiał.
Cecilia uśmiechnęła się, ale poczuła bolesny skurcz
w sercu. Biedny, dobry, ufny i szczery ojciec!
Niespodziewany, prawdziwie letni upał dławił miasto,
choć to dopiero dwa dni po świętym Hallvardzie, którego
uroczystość wypada siedemnastego maja. W rozmównicy
było wprawdzie chłodno, ale ponieważ od dawna nikt tu
nie zachodził, panował zaduch. Cecilia zostawiła drzwi
szeroko otwarte, by wpuścić do środka ciepło z dworu.
Odwróciła się do Gregoriusa. Stał przed nią taki dobry,
budzący zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Z całego ser
ca zapragnęła wrócić do tamtej zimowej podróży, kiedy
nie wiedziała jeszcze o niczym, mogła tylko marzyć, tęsk
nić i mieć nadzieję.
By nie przedłużać milczenia, rzekła pospiesznie:
- Zdaje mi się, że większość wiem. Kiedy byliście
w Oslo, królowa Margrete powiedziała mi, że jesteś zako
chany w innej kobiecie i dlatego nigdy nie poprosisz o mo-
ją rękę. Toteż moje zaskoczenie było wielkie, kiedy wczo
raj ojciec mi powiedział, że jednak się oświadczyłeś. Ale,
niestety, dziś przed południem Sigurd się wygadał, że to
nie ty prosiłeś o mnie, że było odwrotnie. No i wtedy zro
zumiałam więcej.
Gregorius nie spuszcza! z niej wzroku. Rozumiał, że
Cecilia cierpi, i jemu też było ciężko.
- To, że król Hakon dodał mi odwagi do oświadczenia
się o rękę panienki, nie znaczy, że ja sam tego nie pragną
łem - rzekł spokojnie. - Marzyłem o tym od chwili, kie
dy byłem tutaj przed dwoma laty, nie mogłem jednak wte
dy uwierzyć, bym mógł dostać królewską córkę.
Cecilia patrzyła na niego zaskoczona.
- Przecież nie widziałam cię nigdy przedtem, dopiero
kiedy wróciłeś z Danii, ostatniej zimy...
Gregorius się uśmiechnął.
- Ale ja widziałem panienkę - rzekł.
Cecilia pomyślała o królowej Margrete i jej wyzna
niach. On musiał to przeczuć, bo postąpił dwa kroki w jej
stronę i z powagą patrzył jej w oczy.
- Chyba będę musiał opowiedzieć wszystko po kolei,
jak było. Czy mógłbym zwracać się do panienki po imie
niu? - zapytał trochę skrępowany.
Skinęła głową z przelotnym uśmiechem. Zaczynał jej
wracać spokój. Kiedy widziała tę jego szczerą, otwartą
twarz, nie była w stanie uwierzyć, by mógł oszukiwać
swego króla.
- Poznałem Margrete, kiedy miała jakieś piętnaście czy
szesnaście lat - zaczął. - Mój ojciec znał jarla, późniejsze
go księcia Skulę, i często bywaliśmy w ich domu. Zadu
rzyliśmy się w sobie, Margrete i ja, w końcu zostaliśmy
kochankami. Kiedy postanowiono, że ona ma poślubić
króla Hakona, ja cierpiałem chyba bardziej niż ona. Dla
mnie oznaczało to koniec naszego związku, Margrete jed
nak inaczej patrzyła na sprawy. Szybko zrozumiałem, że
to nie jest ta kobieta, o jakiej śniłem. Ona chciała mieć
i jedno, i drugie, króla Hakona po to, by zostać królową
Norwegii, i mnie, bym zaspokajał jej pragnienia zmysło
we. Nie brała tylko pod uwagę, że ja mógłbym pragnąć
czegoś innego, i była pewna, że niech no tylko uroczysto
ści ślubne miną, to znowu zdoła mnie uwieść.
Umilkł na chwilę. Było jasne, że przywoływanie daw
nych wspomnień sprawia mu ból. Zdołał się jednak opa
nować i mówił dalej:
- W tym mniej więcej czasie stałem się jednym z najbar
dziej zaufanych ludzi króla Hakona, zapraszano mnie na
dwór podczas świąt i wszelkich ważniejszych uroczystości,
w których brali udział i król, i książę Skulę. Wtedy, jak
wiesz, byli oni przyjaciółmi, a po tym, jak król wziął za żo
nę córkę Skulego, widywali się jeszcze częściej. Ja zaś bar
dzo szybko straciłem zainteresowanie dla Margrete, kiedy
przekonałem się, jaka to wyrachowana istota. Niestety
równie szybko zdałem sobie sprawę z tego, że znalazłem
się w pułapce. Gdy gościłem u króla lub u księcia Skulę,
a król z Margrete też tam właśnie byli, przychodziła do
mnie po nocach i domagała się tego, czego pragnęła.
Cecilia poczuła, że czerwieni się ze skrępowania, a rów
nocześnie dławiła ją zazdrość.
- Groziła mi, że powie swojemu ojcu i królowi, że wzią
łem ją siłą - ciągnął swą opowieść Gregorius. - I dobrze
wiedziała, że takie oskarżenie mogłoby mnie kosztować
życie. Bałem się i pozwalałem, by spełniała się jej wola. Co
raz bardziej starałem się trzymać od niej z daleka. Nie od
czuwałem już do niej pożądania. Wyłącznie obrzydzenie.
To wszystko było jak koszmar. W końcu nie widziałem
innego wyjścia, jak tylko opuścić kraj, i zaciągnąłem się na
służbę do króla Valdemara. Gdyby sytuacja w Norwegii
nie skomplikowała się tak bardzo i gdyby król Hakon nie
błagał mnie, bym 'wrócił, zostałbym w Danii. Kiedy zjawi
łem się tutaj w zimie i zrozumiałem, że król Hakon prag
nie, byśmy się poznali, ty i ja, miałem nadzieję, że Margre
te w końcu wypuści mnie ze swoich szponów. Dla mnie
to ty jesteś najpiękniejszą i najmilszą istotą na świecie,
w czasie naszej wyprawy do Nidaros zakochałem się w to
bie naprawdę. Kiedy więc podczas uczty na cześć zwycię
stwa w Oslo król Hakon sam powiedział, żebym się
oświadczył, poczułem wielką radość, ale równocześnie lęk.
Już wiedziałem, że Margrete się nie zmieniła, i bałem się,
jak zareaguje na wiadomość o zaręczynach. Dzisiaj okaza
ło się, że mój lęk był w pełni uzasadniony.
Cecilia stała bez ruchu i słuchała jego wyznań. W głę
bi duszy wiedziała, że każde jego słowo jest prawdą.
- Nie muszę chyba mówić, że to wszystko powinno zo
stać między nami - dodał na koniec Gregorius. - Czuję
się nędznikiem, wyjawiając w ten sposób prawdę o kró
lowej, ale nie mogłem po prostu odejść i zostawić cię
w przekonaniu, że z własnej woli zdradzałem mojego kró
la. Król Hakon jest honorowym, uczciwym człowiekiem.
Ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął, to zdradzić go.
Cecilia patrzyła na niego zrozpaczona.
- No i co teraz zrobimy?
- Chyba powinniśmy grać na zwlokę, niecierpliwość to
zły doradca. No i trzeba ufać, że w końcu Margrete od
zyska rozsądek.
Podszedł bliżej.
- Tak strasznie mi przykro, Cecilio. Nie zasługujesz na
to, by mieć do czynienia z czymś takim. Jeśli zapragniesz
się od tego odwrócić i znaleźć sobie mężczyznę, którego
będziesz mogła otwarcie kochać, to zrozumiem.
Cecilia pokręciła głową.
- Nie pragnę innego, tylko ciebie.
Uśmiechnął się uszczęśliwiony, uniósł delikatnie jej
twarz i popatrzył jej w oczy.
- Więc będziesz na mnie czekać, dopóki nie znajdzie
my jakiegoś rozwiązania?
Cecilia z powagą skinęła głową, wtedy on się pochylił
i musnął lekko wargami jej usta. A potem gwałtownie
przyciągnął do siebie i całował. Długo i namiętnie.
- Kochana moja - jęknął, wypuszczając ją z objęć. - Nie
pozwól zniszczyć tego, co jest między nami! To ciebie ko
cham, i tylko ciebie. Nawet gdybyśmy musieli uciekać na
koniec świata, to nigdy, przenigdy żaden człowiek nie
zdoła zniszczyć tego, co nas łączy.
Cecilia potrząsnęła głową.
- Tak, Gregoriusie. O n a nie zniszczy naszej miłości!
5
W następnych dniach Cecilia rzadko widywała Grego-
riusa. Wszyscy ludzie króla mieli ręce pełne roboty z przy
gotowaniami do obrony zamku i miasta przed spodziewa
nym atakiem. Wyglądało na to, że odłożenie uroczystych
zaręczyn Cecilii i Gregoriusa Adressona wszyscy przyję
li jako rzecz w tej sytuacji naturalną. Królowa Margrete
znowu zasiadała na swoim miejscu w halli, bardzo zado
wolona, że i tym razem przeprowadziła swoją wolę. Ce
cilii nie sadzano już obok Gregoriusa, ale on uśmiechał
się i mrugał do niej porozumiewawczo, kiedy ich spojrze
nia się spotykały, a królowa Margrete nie mogła tego wi
dzieć, gdy czasem przypadkiem natknęli się na siebie
gdzieś na dziedzińcu, wsuwał jej potajemnie do ręki ka
wałeczki cielęcej skóry, na których pisał słowa miłości,
lub ściskał pospiesznie jej dłoń i szeptał coś czule do ucha.
Cecilii to wystarczało. Chciała tylko wiedzieć, że on ją
kocha, i już samo to czyniło dni jaśniejszymi i sprawiało,
że strach i zło wokół przestawały mieć znaczenie. Grego-
rius prosił ją o cierpliwość, a ona obiecała, że będzie cze
kać. Może będą zmuszeni uciekać z kraju, ale to jej nie
przerażało, byleby tylko mogła być z nim.
Pewnego dnia królowa wybierała się z wizytą do żony
biskupa, Gregorius więc zakradł się pod drzwi Cecilii, za
pukał i spytał, czy nie miałaby ochoty na przejażdżkę w ta
ki piękny wiosenny dzień. Ucieszyło ją to ponad wszelkie
wyobrażenie i już po chwili była gotowa do drogi. Wyru
szyli z królewskich stajni, pojechali obok kościoła Świętych
Apostołów i letniej halli, minęli nowe budynki z kamienia
i stamtąd ruszyli do głównej bramy. Cecilia przez cały czas
bała się, że królowa może się nieoczekiwanie pokazać na
ich drodze i unicestwić piękne plany, ale nic takiego nie
nastąpiło i szybko, przez nikogo nie niepokojeni, znaleźli
się poza murami zamku i kierowali w stronę lasu.
- Pogoda jest bezwietrzna - stwierdził Gregorius. - Dzi
siaj żadne wrogie statki nie pojawią się w porcie. Powia
domiłem króla Hakona, że wybieramy się na małą wy
cieczkę, ale obiecałem mu, że za daleko nie pojedziemy.
Gdyby Skulę i jego ludzie mieli przybyć lądem, to musie
liby najpierw pokazać się w Sandviken.
Cecilia słuchała tego jednym uchem. W towarzystwie
Gregoriusa czuła się bezpieczna. Serce biło jej w piersi
m o c n o i głośno, rozpierała ją radość, czuła się lekka, mog
łaby się unosić w powietrzu niczym ptak.
Gregorius obserwował ją, widział jej radosną, roze
śmianą twarz, promienne brązowe oczy i długie jasne wło
sy, spływające na ramiona w miękkich lokach.
- Jesteś taka piękna! - zawołał impulsywnie. - Tak sa
mo piękna jak twoja matka.
Cecilia spojrzała na niego zarumieniona.
- Znasz moją matkę?
Gregorius potwierdził skinieniem.
- Widziałem ją nie dalej jak wczoraj.
- Wczoraj? - zdziwiła się Cecilia. - O n a od dawna nie
pokazywała się na dworze.
- Była u twojego ojca, króla Hakona. Wczoraj przed
południem, kiedy królowa Margrete pojechała odwiedzić
żonę komendanta.
- Królowa Margrete nie cierpi jej widoku - powiedzia-
ła Cecilia. - Chociaż wie, że zachowaniu ojca nic nie mo
że zarzucić, to...
Zagryzła wargę i umilkła.
- I chociaż go nie kocha - dokończył za nią Gregorius. -
Margrete chce mieć wszystko. Nawet to, czego nie potrze
buje. Twoja matka przyszła dowiedzieć się, czy nie ma
jakichś nowych wiadomości o księciu Skulę. Po prostu się
niepokoi - dodał.
Cecilia przytaknęła.
- Wiem o tym. Mamie też nie jest lekko. Ona wciąż ko
cha ojca, ale pogodziła się z losem.
- To wspaniali ludzie, oboje twoi rodzice. Jesteś szczęś
liwa, nosząc w sobie takie dziedzictwo.
Cecilia roześmiała się.
- Ale kto wie, czy jestem do nich podobna? - zawoła
ła wesoło. - A może odziedziczyłam charakter po moim
przodku, królu Sigurdzie Munn, który brał gwałtem każ
dą kobietę, na którą miał ochotę. Nie darował nawet cór
ce króla Sigurda Jerozolimskiego.
Gregorius roześmiał się.
- No tak, różni bywali w twoim rodzie. Muszę mieć
nadzieję, że okażesz się raczej podobna do Kristiny Ma-
gnusdatter, która tak się zakochała w swoim wybranku,
że gotowa była dla niego iść w ogień i wodę, godziła się
na nędzę, a nawet na niewolę, bo wierzyła, że kiedyś bę
dzie mogła do niego należeć.
Uśmiechał się łobuzersko, a Cecilia udawała zagniewaną:
- A więc o to ci chodzi! Żebym gotowa była skoczyć
w ogień i wodę w nadziei, że w końcu cię dostanę?
Gregorius spoważniał.
- Nie chcę, żebyś cierpiała z mojego powodu, ale z ca
łego serca ufam, że zechcesz na mnie czekać.
Zatrzymał konia i zsunął się na ziemię, Cecilia poszła
za jego przykładem. Konie przywiązali do drzewa, Gre-
gorius wziął Cecilię za rękę i zaczęli spacerować po brzo
zowym zagajniku. Leśne poszycie usypane było białymi
zawilcami, a liście nie straciły jeszcze wiosennej, seledy
nowej barwy. Ptaki śpiewały, niebo było niebieskie, wy
sokie. Nigdy Cecilia nie widziała, żeby las był taki pięk
ny i rozjaśniony jak dzisiaj.
- Zastanawiałem się też nad tym, czy nie powinienem po
prostu zlekceważyć gróźb królowej Margrete - zaczął cicho
Gregorius. - Król H a k o n jest po naszej stronie, a książę
Skulę i tak nie może być większym wrogiem, niż jest.
Cecilia przytakiwała.
- Ojciec nigdy nie zrobi nic złego, zanim nie wysłucha,
co ja m a m do powiedzenia o sprawie - zapewniła.
Gregorius westchnął.
- Problem polega tylko na tym, że ja popełniłem prze
stępstwo, sypiałem z żoną innego mężczyzny, choć właśnie
tego król H a k o n zabronił! A jeśli na dodatek tym mężczy
zną jest sam król, to on nie może sobie pozwolić, by prze
kreślić taki uczynek, nawet gdyby chciał. W momencie kie
dy królowa Margrete ujawni, co było między nami, król
będzie musiał zareagować. Gdyby tego nie uczynił, ona
mogłaby wszystko ogłosić przed jego poddanymi.
Cecilia słuchała wstrząśnięta.
- W ten sposób szkodziłaby sama sobie.
- Jeśli oznajmi, że wziąłem ją siłą, to nie. Ludzie będą
czuli gniew do mnie, a wobec niej współczucie. I będą żą
dać, żeby król mnie ukarał.
- No ale ty możesz powiedzieć, że było dokładnie od
wrotnie.
- Myślałem i o tym. Król może by mi uwierzył. Ale
przecież nie można czegoś takiego podać do publicznej
wiadomości. To oczernianie królowej kraju.
Milczał chwilę.
- Gdybym tylko wiedział, że pogróżki Margrete to tylko
pusta próba zastraszenia mnie. Przecież mimo wszystko mu
si myśleć o własnych dzieciach, Hakon Młodszy już otrzy
mał królewski tytuł. Ech, niezależnie od tego, jak Margrete
by to przedstawiła, i tak rodzina królewska nie uniknie skan
dalu. To przecież Hakon ustala takie surowe prawa...
Cecilia w zamyśleniu marszczyła czoło.
- Trudno mi uwierzyć, że ona mogłaby być aż taka zła.
Gregorius uścisnął jej rękę.
- To dlatego, że ty sama jesteś dobrym człowiekiem.
Cecilia zakłopotana kręciła głową.
- Zycie nie wystawiło mnie jeszcze na poważną próbę.
Nigdy w nikim nie byłam tak naprawdę zakochana. Ale
w ciągu ostatnich kilku dni mogłam się przekonać, jak to
jest. Nienawidzę królowej Margrete za to, co zrobiła mo
jemu ojcu, i boję się, że znienawidzę ją jeszcze bardziej,
jeśli nie zaniecha próbodebrania mi ciebie.
Gregorius wciąż ściskał dłoń ukochanej.
- Ona nie ma prawa tego zrobić!
Zatrzymał się. Promienie wiosennego słońca przenika
ły przez seledynowe korony brzóz i padały na jego ciepłą
twarz. Uśmiechał się do niej serdecznie.
- Nigdy cię nie opuszczę, Cecilio. Jeśli uznam, że kró
lowa Margrete chce spełnić swoje groźby, porozmawiam
w cztery oczy z królem Hakonem, opowiem mu tyle, ile
uznam za konieczne, i poproszę, by pozwolił mi zabrać
ciebie do innego kraju. Wyjedziemy potajemnie.
Cecilia patrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem.
- Pojadę z tobą, Gregoriusie. Chcę być tam, gdzie ty.
Długo patrzył na nią z czułością i oddaniem, potem
przygarnął do siebie i zamknął w ramionach.
- Dopiero teraz rozumiem, czym tak naprawdę jest mi-
łość - wyszeptał z głębokim westchnieniem. - Kocham cię,
Cecilio. Na myśl o tobie przenika mnie ciepło, szczęście
wypełnia moje serce, kiedy na ciebie patrzę. Tamto było
tylko zwyczajną żądzą. Ty jesteś kobietą, jakiej zawsze szu
kałem. Wiesz - mówił, odsuwając ją troszkę od siebie -
wiesz, że zawsze marzyłem, bym mógł kogoś tak szczerze
kochać jak ciebie, by samo przytulenie tego kogoś do pier
si było największym szczęściem. No i znalazłem ciebie!
Cecilia uśmiechała się rozradowana.
- Możesz... wolno ci prosić o wiele więcej... - szepnęła
zakłopotana.
Gregorius roześmiał się, zbliżył wargi do jej ust i cało
wał, najpierw delikatnie i z oddaniem, ale w miarę jak to
czynił, narastała w nim coraz większa tęsknota. Z jękiem,
gwałtownie przyciągnął ją do siebie, zasypywał pocałun
kami jej twarz i szyję, znowu odnalazł wargi i zatopili się
oboje w zmysłowym pocałunku. Niecierpliwe męskie dło
nie błądziły po jej ciele, dotykały jędrnych piersi pod je
dwabną szatą, Gregorius wyszeptał gorączkowo:
- Patrzyłem na ciebie i cierpiałem męki. Kiedy tańczy
liśmy tamtego wieczora, a ty byłaś tak cudownie kusząca
w tej głęboko wyciętej sukni, widziałem twoje piersi i by
łem chory z pragnienia, żeby ich dotknąć.
Rozpiął zapięcie pod szyją i odnalazł drogę pod ubra
nie. Z n o w u jęknął.
- Cecilio moja. Ukochana. Jesteś taka cudowna. Być
z tobą, to szczęście na ziemi.
Pieszczoty stawały się coraz bardziej gwałtowne, nie
cierpliwe, podniecenie narastało. Gregorius bardzo chciał
być delikatny, dotykał Cecilii, jakby była drogocennym
szlachetnym kamieniem, dotychczas nietkniętym, ale zmy
sły zaczynały brać górę. Szarpnął jej ubranie i obnażył pier
si, potem pochylił się i pieścił językiem nagą skórę.
Nagle w powietrzu rozległ się świst bicza, zadudniły
końskie kopyta. Gregorius wyprostował się gwałtownie, •
Cecilia podskoczyła, przerażona patrzyła na ścieżkę, pró
bując równocześnie doprowadzić do porządku ubranie, co
jej się w zdenerwowaniu nie udawało. Między drzewami
gnała na swoim białym koniu królowa Margrete, a za nią
dwaj paziowie. Dopadła do stojących i zanim Cecilia i Gre
gorius zdołali pojąć, co się dzieje, uniosła szpicrutę i z ca
łej siły uderzyła Cecilię. Bicz trafił w twarz i piersi, Cecilia
krzyknęła z bólu. Gregorius aż podskoczył z gniewu.
- Margrete! - wrzasnął oburzony, ale królowa znowu
uniosła ramię i kolejny cios trafił jego twarz. Potem gwał
townie zawróciła konia i galopem odjechała tam, skąd
przybyła, a wierni paziowie za nią.
Cecilia wybuchnęła płaczem, Gregorius próbował ją
pocieszać, ale był tak wzburzony i wściekły, że nie mógł
się opanować. Cecilia w końcu zdołała uporządkować
ubranie i trzymając się za ręce, ruszyli do swoich koni.
Tam z przerażeniem stwierdzili, że koni nie ma.
- Ta diablica... - wykrzyknął Gregorius, zaraz się jed
nak opanował. - Nigdy bym jej o to nie posądzał... - po
wtarzał bez sensu, nie mogąc się otrząsnąć z szoku.
Droga p o w r o t n a do d o m u była długa i męcząca, ale
Cecilia dzielnie zaciskała zęby i nie skarżyła się. Policzek
jej płonął, rana na piersiach pulsowała. Widziała, że Gre
gorius miał na twarzy paskudną, siną pręgę, wiedziała,
że ona wygląda tak samo. Wzbudzą powszechne zainte
resowanie, kiedy zjawią się na dworskim dziedzińcu, bez
wątpienia wystawią się na pośmiewisko, a już na pewno
na plotki. Jak wyjaśnią całą sprawę ojcu i innym, nie mia
ła pojęcia.
- Może byłoby lepiej, gdyby każde z nas wróciło samo -
zaproponowała cieniutkim głosikiem.
Gregorius przytaknął.
- Pojęcia nie mam, co ludzie sobie pomyślą na nasz wi
dok - westchnął ponuro. Starał się widzieć sprawę od we
selszej strony i posłał narzeczonej przelotny uśmiech. -
Powiemy tak, jak było, że królowa oćwiczyła nas biczem
za karę, bośmy się nieprzystojnie zachowali.
Cecilia nie potrafiła się śmiać.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie zdolna do cze
goś takiego, że posunie się... Widziałeś jej oczy? Mieniło się
w nich zło! Idę teraz i zastanawiam się, co zrobi jutro.
Gregorius natychmiast spoważniał.
- I ja się nad tym zastanawiam.
Cecilia potrząsnęła głową.
- Nie rozumiem. Chociaż nigdy nie byłam jej szczegól
nie bliska, to przecież żyłyśmy razem bez większych
konfliktów.
- Tylko dlatego, że ty jesteś dobra i uległa. Gdybyś jej
nie słuchała, pokazałaby ci inną twarz. A teraz oszalała ze
złości. Jej pycha doznała uszczerbku. Oparłem się jej tam
tego dnia w Sverresborg, kiedy słyszałaś naszą rozmowę.
Próbowała zaciągnąć mnie do łóżka. Upokorzyła się, od
słoniła piersi w nadziei, że mnie to skusi. A teraz zoba
czyła mnie w twoich objęciach bliskiego utraty zmysłów!
To więcej niż taka kobieta jak ona może ścierpieć!
- No i jak myślisz, co ona może zrobić? - spytała Ce
cilia ze strachem.
- Tego nie wiem. Przecież żadne z nas nie ma takiej
podstępnej wyobraźni, żeby móc zgadywać jej uczynki.
Myślę jednak, że przez jakiś czas powinnaś trzymać się
od niej z daleka. Zamknij się w swoim pokoju, powiedz,
że jesteś chora, i niech ci przynoszą jedzenia.
- No a ty? - spytała Cecilia zatroskana.
- Ja dam sobie radę. Może poproszę króla, żeby mnie
wysłał na północ. Ktoś musi się rozejrzeć, co zamierza
Skulę.
Cecilia nie mówiła nic, ale się bała.
Kiedy znaleźli się pod murami królewskiego dworu,
rozdzielili się i każde poszło w swoją stronę. Cecilia czę
ściowo zasłoniła twarz kapeluszem i z pochyloną głową
przemknęła przez bramy. Nie zatrzymując się nigdzie,
skierowała się do swojej sypialni, gdzie na szczęście spo
tkała swoje służące. Powiedziała im, że spadła z konia, i to
tak nieszczęśliwie, że uderzyła twarzą w ogrodzenie.
Kłamstwo zostało przyjęte, służące przyniosły jej jedze
nie i Cecilia postanowiła pójść za radą Gregoriusa, nie po
kazywać się przez jakiś czas w halli.
Następnego ranka dowiedziała się, że Gregorius An-
dresson na czele dziesięciu zbrojnych ludzi udał się na
północ, by podjąć próbę poznania planów księcia Skulę.
Powiedziano jej też, że królowa dostała bolesnej kolki i le
ży w łóżku.
Już ja wiem, co jej dolega, myślała Cecilia z goryczą.
W dwa dni później zastukano do drzwi i w progu sta
nął jej ojciec, król Hakon. W ręce trzymał list.
- Książę Skulę nie żyje - rzekł z powagą.
- Nie żyje? - powtórzyła Cecilia zdumiona. - Co się
stało?
Przyszła jej do głowy straszna myśl. Czy Gregorius nie
miał przypadkiem z tym coś wspólnego? A jeśli tak, to co
z nim?
Król Hakon podszedł ciężkim krokiem do ławy pod
oknem wychodzącym na Vagen i usiadł.
- Dostałem długi list od Asulva z Austratt, który po bit
wie w Oslo popłynął ze swoją flotą na północ - zaczął po
woli. - Pisze mi, że kiedy przybył do Nidaros i Skulę się
o tym dowiedział, nakazał, żeby wszyscy mężowie zebrali
się na królewskim dziedzińcu, ale nikt nie przyszedł. Wi
dząc, co się dzieje, syn Skulego, Peter, szukał schronienia
w kościele Zbawiciela, natomiast Skulę przeprawił się ło
dzią przez rzekę Nid i uciekł do lasu. Później Peter zdołał
uciec do Elgeseter i schronić się w jakimś domu, w którym
kobiety piekły chleb. Te kobiety dały mu stare ubrania, że
by trudniej było go poznać. Wszyscy zwolennicy Skulego
w całym mieście szukali schronienia w kościołach.
Król Hakon zamilkł na chwilę. Cecilia widziała, że nie
ma odwagi mówić dalej.
- Moi zwolennicy dopadli Petera w piekarni. Wypro
wadzili go na dwór i natychmiast zamordowali. Potem po
chowali zwłoki i podjęli pościg za jego ojcem.
Cecilia skuliła się. Peter był bratem Margrete. Jak ona
to przyjmie? Choć król HSkon nie brał udziału w pości
gu, to przecież Peter został zabity w jego imieniu.
- Skulę ukrywał się w lesie przez dwie doby - ciągnął
opowieść Hakon. - Ale w środę przed Wniebowstąpie
niem Pańskim, kiedy kanonicy wychodzą z procesją, nio
sąc krzyż, zdołali wynieść z klasztoru habity dla Skulego
i jego ludzi. W tym przebraniu wrócili z procesją do klasz
toru, gdzie ukryli się na wieży. Moi ludzie dowiedzieli się
tymczasem, że z lasu wyszli jacyś nieznajomi w habitach
i podążyli do Elgeseter, i domyślili się, kto to mógł być.
Zdobyli łódź i przeprawili się przez rzekę. Arcybiskup Si-
gurd pojął, jakie mają zamiary, i w towarzystwie wielu za
ufanych ludzi, zarówno księży, kupców, jak i zwykłych
mieszkańców miasta, udał się do Elgeseter. Kiedy królew
scy zbliżali się do klasztoru, ludzie Skulego zaczęli do
nich strzelać z łuków. Arcybiskup Sigurd robił co mógł,
by zapobiec rozlewowi krwi, ale na próżno. Klasztor zo
stał podpalony, a Skulę i jego pomocnicy wykurzeni
z wieży. Książę wyszedł, zasłaniając twarz niewielką tar
czą, i powiedział: „Nie mierzcie toporem w moją twarz,
nie godzi się tak postępować z hoydingiem!"
Niedługo potem i on, i jego zwolennicy zostali pozba
wieni życia. Klasztor spłonął doszczętnie.
Król H a k o n skończył, Cecilia siedziała jak sparaliżo
wana i spoglądała na niego. Chociaż wiedziała od dawna,
że albo ojciec, albo Skulę musi umrzeć, i miała nadzieję,
że to jednak będzie Skulę, to teraz m i m o wszystko odczu
wała ból. Był przecież dziadkiem Kristin i H a k o n a Młod
szego, kochał ich. Nie miała nawet odwagi pomyśleć, jak
to przyjmie królowa Margrete.
- Powiedziałeś już królowej? - spytała niepewnie.
Ojciec potrząsnął głową, w jego oczach widziała lęk.
- Teraz muszę to zrobić, ale wszystko się we mnie bu
rzy. Ona... O n a jest jakaś zmieniona w ostatnich dniach.
Żeby uniknąć nieprzyjemnych pytań, wymyśliła sobie
kolkę, ale ja uważam, że to co innego.
Cecilia nie odzywała się, a ojciec patrzył uważnie na jej
twarz.
- C u d od Boga, że nie skręciłaś sobie karku przy tym
upadku. Jak to się mogło stać? I to ty, taka zdolna do kon
nej jazdy!
- N i e myśl już o tym - mruknęła. - Teraz masz inne
zmartwienia.
Ojciec westchnął ciężko.
- Bóg wie, że to prawda. Asulv pisze, że moi ludzie po
szli do arcybiskupa Sigurda, by się wyspowiadać i prosić
o odpuszczenie grzechów, przede wszystkim zamordowa
nia Skulego. Arcybiskup jednak odmówił, powiedział, że
będzie czekał, aż ja przybędę i wydam wyrok w tej po
ważnej sprawie.
- O n i zrobili to w twoim imieniu - powiedziała Cecilia.
Hakon przytaknął.
- I to jest właśnie najtrudniejsze. Byłoby łatwiej, gdy
by jeden z nas padł w otwartej walce.
Ciężko podniósł się z miejsca.
- Pewnie wiesz, że Gregorius Andresson wyruszył na
północ, żeby się dowiedzieć, gdzie przebywa Skulę?
Cecilia skinęła głową.
Król odwrócił się i spojrzał na nią jeszcze raz.
- A mieliście chociaż ładną przejażdżkę oboje? To zna
czy zanim doszło do tego nieszczęśliwego upadku? Nie
rozmawiałem z Gregoriusem, zanim wyjechał.
- Tak, to byl bardzo piękny dzień - odparła Cecilia
zmieszana. - Gregorius jest bardzo miły. Jestem w nim co
raz bardziej zakochana, ojcze. Mam nadzieję, że jednak
dojdzie do zaręczyn.
- Ja też marn taką nadzieję - odparł ojciec z westchnie
niem. - Rozmawiałem o tym z twoją mamą. Była tu przed
paroma dniami.
-1 co ona powiedziała? - spytała Cecilia podekscyto
wana.
Król Hakon zmarszczył czoło.
- Bardzo chciała wiedzieć, co królowa Margrete na to
małżeństwo. Nie wiem dlaczego. Gregorius Andresson to
wspaniały człowiek i z bardzo dobrego rodu. Ale teraz
muszę już iść do mojej małżonki z żałobną wieścią. Życz
mi szczęścia, Cecilio. I na Boga, nie daj po sobie poznać,
że najpierw przyszedłem z tym do ciebie!
Cecilia potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do niego,
jakby potwierdzała sprzysiężenie.
Cecilia nigdy się nie dowiedziała, jak królowa Margrete
przyjęła wiadomość, że jej brat i ojciec zostali zamordo
wani przez ludzi króla. Królowa w dalszym ciągu pozosta-
wała w swoich komnatach pod pozorem owej kolki, nato
miast król Hakon musiał wyjechać do Nidaros. Książę zo
stał już dawno pochowany w południowej ścianie kościo
ła Zbawiciela, trochę poniżej kamiennej krypty, w której
spoczywały doczesne szczątki jego brata, króla Ingę.
Rana na policzku Cecilii zagoiła się bardzo szybko, za
pomocą odrobiny maskującego pudru mogła ukryć bliznę
i znowu pokazywać się ludziom. Czekała na Gregoriusa.
Musiał już wiedzieć o śmierci Skulego... takie wieści roz
chodzą się szybko, zwłaszcza jeśli interesują wszystkich
mieszkańców kraju, zarówno zwolenników króla, jak i je
go przeciwników.
Po odwiedzinach ojca wiele myślała o reakcji matki na
wieść o planowanym małżeństwie. Skąd matka mogła wie
dzieć, że Margrete będzie temu przeciwna? Czy wie coś
o związku Margrete i Gregoriusa?
Postanowiła odwiedzić matkę. Był dzień świętego Bot-
tolfa, szesnasty czerwca, od rana deszcz wisiał w powietrzu,
ale potem nagle się wypogodziło i zapanowała piękna let
nia pogoda. Cecilia zabrała swoje dworki, Astę i Torę. Ja
każ to ulga móc wyjść do miasta i nie obawiać się ataku
nieprzyjaciół z morza lub lądu.
Kanga Unge mieszkała po wschodniej stronie Vagen.
Król Hakon wybudował jej piękny dwór z mnóstwem za
budowań do letniego i zimowego użytku, z mieszkaniami
dla wszystkich służących i domowników.
Znalazła matkę przy warsztacie tkackim. Drzwi były
otwarte, dzienne światło wpadało do środka. Świeże, jasne
drewno ścian nadawało izbie bardzo miły i przytulny cha
rakter. Pod ścianami stały piękne rzeźbione skrzynie, a w ką
cie narożna szafa. Na ścianach rozwieszono kilimy. Była to
najprzyjemniejsza komnata, jaką Cecilia znała. Nawet nowa
izba w królewskim dworze nie mogła się z nią równać.
Asta i Tora poszły do czeladnej, odwiedzić tutejsze słu
żące, Cecilia i Kanga Unge zostały same.
- Słyszałam, że byłaś u nas niedawno i rozmawiałaś
z ojcem - zaczęła Cecilia.
Kanga U n g e z powagą skinęła głową.
- Rozglądałam się za tobą, ale nigdzie cię nie było.
- Chyba już wiesz, że książę Skulę nie żyje?
Matka przytaknęła i zrobiła znak krzyża.
- Niech mi Bóg odpuści grzech, ale przyjęłam to z ulgą.
A jak królowa Margrete?
- Nie wiem. Od wielu dni się nie pokazuje. Nie widzia
łam jej po tym, jak przyszedł list od Asulva.
Kanga Unge przyglądała się córce.
- I nie wiecie, dlaczego zamknęła się w swoich komna
tach? - spytała niepewnie.
- Ja myślę, że wiem, większość domowników jednak są
dzi, że dręczy ją kolka.
- Przyszłaś do mnie, żeby o tym porozmawiać?
- Tak - potwierdziła Cecilia.
- To siadaj. Zaraz ci przyniosę ciepłego miodu, który
tak lubiłaś w dzieciństwie.
Cecilia uśmiechnęła się.
- J u ż nie jestem dzieckiem, mamo.
- Wiem, moja kochana. Ojciec mi mówił, że Gregorius
Andresson poprosił o twoją rękę, ale że zaręczyny trzeba
było odłożyć z powodu niepokojów w kraju.
- Niepokoje już się chyba skończyły - westchnęła Ce
cilia cicho.
- N i e wszystkie - rzekła Kanga Unge tajemniczo.
Cecilia podniosła pytająco oczy.
- Co masz na myśli?
- Bywają niepokoje gorsze i poważniejsze niż walki
zbrojne.
- Ty coś wiesz! - zawołała Cecilia.
- Wiem - przytaknęła Kanga Unge. - Nigdy jednak nie
myślałam, że znajdę się w sytuacji, gdy będę musiała cię
tym obciążać. Milczałam w tej sprawie przez wiele lat, by
nie ranić twojego ojca.
- I ja też milczałam - odparła Cecilia. - Choć ja wiem
o tym od niedawna. Ojciec ma dosyć innych zmartwień.
- A zatem zgadzamy się obie, jeśli o to chodzi - Kan
ga Unge odetchnęła z ulgą.
- Chyba nie myślałaś, że będę dręczyć ojca takimi spra
wami?
- Może nie dręczyć, ale powiedzieć na znak buntu, gdy
by inni ludzie chcieli zniszczyć ci życie.
- Ja nie zamierzam pozwolić, żeby ona zniszczyła mi
życie. Jeśli nie będzie innego sposobu, to uciekniemy
z kraju.
Kanga Unge patrzyła na nią długo.
- Pokładam w Bogu ufność, że to nie będzie koniecz
ne! - zawołała wzburzona.
- Ale przecież sama mówisz, że ona mogłaby zniszczyć
mi życie.
Kanga Unge nie natychmiast odpowiedziała.
- Musi się znaleźć jakieś rozwiązanie - rzekła po chwili.
Cecilia nie ukrywała zaciekawienia.
- A w jaki sposób dowiedziałaś się o niej i o Gregoriu-
sie? Bo chyba to masz na myśli?
Kanga skinęła głową.
-Ja ich widziałam. Widziałam ich kiedyś w gorącym
uścisku. Innym razem znowu byłam świadkiem, jak ona
go uderzyła. Z pojedynczych słów, jakie do mnie dotarły,
zrozumiałam, że on chce się od tego uwolnić, ale ona nie
zamierza go wypuścić. - Zamilkła na moment, a potem
mówiła dalej: - Strasznie mnie to zabolało. Bo twój ojciec
tak cierpiał, kiedy musieliśmy się rozstać, a tymczasem ona
robi co chce i wcale się nim nie przejmuje. Poza tym by
ło mi serdecznie żal Gregoriusa Andressona. Ona miała
nad nim władzę i wykorzystywała to. Nieszczęsny kilka
krotnie próbował uciekać, ale wtedy wysyłała za nim swo
ich ludzi. Gdyby twój ojciec dowiedział się o ich stosun
ku, musiałby jak naj surowiej ukarać Gregoriusa. Kiedy ten
biedak nareszcie opuścił kraj, przyjęłam to z wielką ulgą.
Kanga odetchnęła głęboko.
- Teraz jednak musisz mi powiedzieć, co się stało. Sły
szałam, że spadłaś z konia, ale mnie ten ślad na twoim po
liczku wygląda raczej na cięcie biczem.
Cecilia wpatrywała się w blat stołu.
- Margrete przyłapała nas w lesie i uderzyła oboje,
i mnie, i Gregoriusa. Potem on wyjechał, żeby uniknąć
ciekawskich spojrzeń. Postarał się, by myśleli, że pojechał
szukać Skulego.
Matka słuchała z uwagą.
- I dotychczas nie wrócił?
Cecilia potrząsnęła głową.
Matka położyła rękę na jej dłoni.
- Bądź przygotowana na najgorsze, Cecilio. Są ludzie
stworzeni z innego, bardziej niebezpiecznego materiału
niż my.
- Co masz na myśli? - wyszeptała Cecilia przerażona. -
Myślisz, że królowa Margrete winna jest temu, że Grego-
rius dotychczas nie wrócił?
Matka milczała, ale wyraz jej twarzy wskazywał, że to
właśnie chciała powiedzieć.
- Ale co ona mogłaby mu zrobić? - pytała Cecilia peł
na jak najgorszych przeczuć.
- Wszystko - odparła matka z goryczą.
6
Kiedy Cecilia wróciła na królewski dwór, otrzymała
wiadomość, że królowa Margrete czeka na nią w swojej
sypialni. Cecilia przestraszyła się. Choć bowiem królowa
posunęła się za daleko, to jednak i ona zrobiła coś nagan
nego. Pozwoliła, by mężczyzna rozebrał ją niemal do po
łowy i całował nagie ciało, a to w oczach kościoła zacho
wanie nieprzyzwoite i grzeszne, przynajmniej do chwili,
gdy ona i Gregorius zostaną oficjalnie zaręczeni.
Wysoko uniosła głowę i zacisnęła zęby. Nie miała wyj
ścia.
Królowa Margrete siedziała w fotelu z wysokimi opar
ciami, otoczona mnóstwem poduszek. Miała na sobie
piękną suknię z zielonego aksamitu, głęboko wyciętą pod
szyją, włosy kunsztownie upięte, a na szyi i rękach cięż
kie ozdoby ze złota. Nic nie wskazywało na to, że dręczy
ją kolka czy jakakolwiek inna choroba.
Niecierpliwym ruchem ręki odprawiła służące i wska
zała Cecilii mniejszy fotelik po drugiej stronie orientalne
go stolika.
- Usiądź — powiedziała, a Cecilia starała się jak naj
szybciej spełnić jej polecenie. Prawie nigdy nie bywała
w komnatach królowej i nie wiedziała, że są tak kosztow
nie urządzone, z tymi jedwabnymi i aksamitnymi drape-
riami, ze srebrnymi lichtarzami i paterami, pięknymi ki
limami na ścianach, szklanymi dzbanami do wina i skórą
białego niedźwiedzia na podłodze. Paliły się liczne po
chodnie, a przecież było lato, najwyraźniej tutaj na ni
czym nie oszczędzano. Cecilia pomyślała o ojcu. Chociaż
był szczodry, jeśli idzie o jedzenie i picie, światło i ciepło,
gdy do dworu przybywali goście, to zawsze upominał i za
lecał oszczędność w normalnym dniu.
Oczekiwała, że powita ją rozgniewana Margrete, po
dobna do tej w lesie, z uniesionym biczem, a tymczasem,
ku jej wielkiemu zaskoczeniu, powitała ją osoba łagodna
i przyjazna,
- Chciałam z tobą porozmawiać zaraz po tym nieszczęś
ciu w lesie, Cecilio, ale byłam zbyt chora - zaczęła. - Dłu
go myślałam nad tym, jak mogłabym ci pomóc - ciągnęła
dalej. - Nie jesteś pierwszą niewinną panienką, która za
kochała się bez pamięci w mężczyźnie goniącym za wła
dzą, pozycją i bogactwem, żeby już nie wspominać o spra
wach alkowy!
Cecilia zaczerwieniła się z oburzenia i już otworzyła
usta, by protestować, ale królowa powstrzymała ją ru
chem ręki.
- Pozwól mi skończyć, moja droga. Oczywiście ty nie
widzisz jego wad i właśnie na tym polega twoje nieszczęś
cie. Wierzysz w każde jego słowo, bo jesteś w nim zako
chana i pragniesz widzieć w nim tylko to, co najlepsze.
To zrozumiałe. Nawet król Hakon dał się przecież zwieść
jego pięknym słówkom i pochlebstwom. Ale ja znam Gre-
goriusa, moja droga Cecilio. Otóż ja też byłam kiedyś na
rażona na to samo co ty i podobnie jak ty byłam wtedy
młoda i niewinna, tak samo ufna, widziałam wszystko
w różowych kolorach. On był przyjacielem mojego ojca
i często nas odwiedzał. Kiedy wyznał, że ma zamiar po
prosić ojca o moją rękę, uwierzyłam mu i traktowałam go
jak narzeczonego, chociaż nie odbyły się uroczyste zarę-
czyny i stosowne umowy nie zostały zawarte. Miałam tak
wielkie zaufanie dla jego słowa, że uległam i poszłam
z nim do łóżka, choć wiedziałam, że to grzech. Ale on tak
pięknie prosił, byl taki zmysłowy i miał tak wielkie po
trzeby pod tym względem, że nie potrafiłam mu odmó
wić. A kiedy już raz tego popróbował, był jak opętany,
musiał mnie mieć niemal we wszystkich porach doby. Mi
mo że byłam w nim zakochana i że współczułam tej jego
chorobliwej namiętności, byłam kompletnie wyczerpana
tym, co się działo. Z czasem zaczęłam się go bać. Lękałam
się też, że te jego nienormalne potrzeby są może wyrazem
jakiejś ułomności duszy, choroby po prostu. W końcu nie
mogłam już dłużej wytrzymać i chciałam się od niego
uwolnić, ale on jakby oszalał. Krzyczał, awanturował się,
zdarł ze mnie ubranie i bił mnie nagą batem.
Cecilia siedziała sztywna z przerażenia i słuchała opo
wieści Margrete. Najchętniej by wstała i opuściła pokój
na znak protestu wobec kłamstw królowej, lecz coś ją za
trzymywało. Ciekawość, ale też odrobina wątpliwości.
Królowa głęboko wciągnęła powietrze i mówiła dalej:
- Kiedy zobaczyłam cię wtedy w lesie, półnagą i chęt
ną, zbyt łatwą ofiarę jego chorej żądzy, pociemniało mi
w oczach i było tak, jakby tamte lata upokorzeń i cierpie
nia znowu wróciły. Ja nie ciebie chciałam uderzyć, lecz
moje straszne wspomnienia. Kolejny cios skierowany był
na niego, z zemsty za to, co mi zrobił. Dopiero kiedy wró
ciłam do domu, zdałam sobie sprawę, że przecież uderzy
łam ciebie. Niewinną. Chociaż ty nic nie możesz poradzić
na to, co się stało wiele lat temu! A potem zachorowałam.
Ale dzień i noc martwiłam się o ciebie, Cecilio, bo zawsze
byłaś mi droga. Wiem z własnego doświadczenia, jakie to
trudne być bez pamięci zakochaną młodą dziewczyną
i zobaczyć swego ukochanego w innym świetle. Dlatego
tak długo zwlekałam z tą rozmową. A teraz proszę cię tyl
ko o jedno: Miej się na baczności! Słuchaj, co ci podpo
wiada własny rozsądek! Zwracaj uwagę na wszystko, co
Gregorius Andresson mówi i robi, i nie popełniaj tych sa
mych głupstw co ja. Musiałam cierpieć za swoją łatwo
wierność. Obyś ty zdołała tego uniknąć!
Dała znak, że posłuchanie jest skończone, i Cecilia
wstała. W głowie miała k o m p l e t n y zamęt. Oburzenie
i protest przeciwko jawnym kłamstwom królowej miesza
ły się z zazdrością z powodu tego, co tamci dwoje razem
przeżyli, oraz kiełkującym niepokojem, że być może kró
lowa mówi jednak prawdę.
W drodze powrotnej przez mroczne korytarze przyłapa
ła się na tym, że myśli o rozmowie Margrete z Gregoriu-
sem, którą kiedyś podsłuchała, i o słowach matki wypowie
dzianych dziś przed południem. Ani jedno, ani drugie nie
zgadzało się z tym, co usłyszała przed chwilą od królowej.
W sypialni długo siedziała przy oknie i patrzyła na stat
ki w porcie Vagen. Przybyły tu z różnych stron świata.
Jedne przywiozły towary, które teraz należało wyładować,
inne, przeciwnie, załadowywano towarami, które miały
płynąć z Norwegii w świat. Cecilia zapragnęła nagle stąd
wyjechać. Znaleźć się razem z Gregoriusem daleko, dale
ko stąd, jak najdalej od tych wojen, zdrad i morderstw, da
leko od kłamstw, podstępnych gier i wyrachowania.
Królowa mówiła tak przekonująco. Początkowo Ceci
lia była tylko wzburzona, potem jednak dała się wciągnąć,
a teraz czuła się kompletnie zbita z tropu. Ktoś ją okła
muje, albo królowa Margrete, albo Gregorius. Królową
znała od chwili, gdy skończyła trzy lata, Gregoriusa po
raz pierwszy zobaczyła tej zimy. Z wyjątkiem podróży do
Nidaros nie mieli wielu okazji, by się lepiej poznać.
Ale matka nawet nie próbowała ukrywać, co myśli
o Margrete. Uważa, że królowa zagraża wszystkim. „Ist
nieją ludzie stworzeni z innego, niebezpieczniejszego ma
teriału niż my..."
Z drugiej strony jednak matka była rywalką królowej, od
kąd ojciec poślubił Margrete piętnaście lat temu. A zaręczył
się z nią, kiedy miała piętnaście lat, to znaczy dwadzieścia
jeden lat temu, na trzy lata przed urodzeniem Cecilii. Mat
ka musiała zostać nałożnicą króla już po ogłoszeniu jego za
ręczyn z Margrete, a przecież zaręczyny uważa się za tak
samo zobowiązujące jak ślub. Mama i ojciec doczekali się
dwojga dzieci - Sigurda i jej, Cecilii - i stało się to w czasie,
kiedy on był zaręczony z inną. Później, przez wszystkie la
ta, utrzymywał ten związek, to do matki Cecilii poszedł się
zwierzyć ze swoich niepokojów, kiedy książę Skulę przejął
ważny list biskupa Arne do arcybiskupa i zamiast niego wy
słał fałszywe pismo.
Fragmenty rozmowy, jaką odbyła z matką następnego
dnia po tym, jak na niebie pojawiła się ognista kula, zacho
wały się w pamięci Cecilii: „Tak, Cecilio, ja go nadal kocham
i będę kochać zawsze. Twojego ojca i mnie łączyło szczere,
głębokie uczucie". I jeszcze: „On nigdy nie kochał Margrete.
Dzieli z nią łoże, ponieważ jest jego żoną, ale jej nie kocha".
To oczywiste, że matka ocenia królową pod wpływem
własnych uczuć. Jeśli więc Cecilia chce otrzymać pomoc
w uporządkowaniu własnych myśli, powinna iść do ko
goś, kto nie jest stroną w tej sprawie.
Wobec tego Cecilia postanowiła się zwrócić do pani Ra-
gny, żony zarządcy królewskiego dworu. To była zawsze
dla niej miła i życzliwa osoba, córka króla już nie raz jej
się zwierzała, kiedy miała jakieś zmartwienia. Pani Ragna
przeważnie przebywała w Sverresborg i nie brała udziału
w uczcie tamtego dnia, gdy królewska flota wróciła z Oslo.
Sigurd pojechał z ojcem do Nidaros, poprosiła więc
jednego z członków królewskiej drużyny, żeby jej towa
rzyszył. Ojciec nie lubił, kiedy sama chodziła do twierdzy.
Było późne popołudnie i akurat słońce wyjrzało zza
chmur. Pani Ragna wyszła właśnie z zamku, by zaczerp
nąć świeżego powietrza, i gdy Cecilia poprosiła ją o roz
mowę, obie uznały, że najlepiej będzie pójść na królew
skie łąki, usiąść gdzieś na trawie i cieszyć się słońcem.
- Pani Ragno, najpierw chciałam prosić, aby to, co po
wiem, zostało między nami - zaczęła Cecilia niepewnie.
- To oczywiste, moje dziecko - odparła starzejąca się
już kobieta, która uważała się za kogoś w rodzaju drugiej
matki dla królewskich dzieci. - Co ci leży na sercu?
- Zakochałam się w mężczyźnie, który poprosił ojca
o moją rękę - wybąkała Cecilia.
Pani Ragna klasnęła w dłonie.
- Jakie to szczęście! - zawołała zachwycona. - Taka ra
dość nie każdemu jest w życiu dana, a już zwłaszcza cór
k o m królów.
- Ale królowa Margrete nie chce nawet słyszeć o tym
małżeństwie - pospiesznie dodała Cecilia. - Była tym ta
ka oburzona, że ojciec musiał odłożyć zaręczyny.
- C z y ten mężczyzna nie jest dla ciebie dość dobry?
- N i e , ojciec uważa, że lepszego nie ma, i pochodzi
z dobrego rodu.
- A ja go znam?
- N i e wiem. Nazywa się Gregorius Andresson, jest sy
nem pana Andresa, brata Filippusa, przywódcy dawnych
buntowników z północy...
Pani Ragna zwróciła się ku niej wstrząśnięta.
- I on prosił króla o twoją rękę?
- Tak - potwierdziła Cecilia, patrząc na nią wyczeku
jąco. Skoro jednak Ragna nie powiedziała nic więcej, spy
tała niespokojnie: - Pani coś o nim wie?
Starsza kobieta potrząsnęła głową.
- Absolutnie nic. Myślałam tylko, że... no skoro brat je
go ojca był wodzem buntowników i... - Ragna jąkała się
okropnie.
- Pani Ragno, to było tak dawno temu - rzekła Cecilia,
wpatrując się uważnie w twarz tamtej. - Musi być inny
powód, dla którego królowa Margrete się przeciwstawia,
pomyślałam sobie, że może pani mogłaby mi pomóc.
Pani Ragna energicznie kręciła głową.
- Absolutnie nic nie wiem - powtórzyła i podniosła się. -
Słońce się schowało, zaczyna być zimno.
Ruszyły z powrotem do zamku.
- Tylu jest przystojnych młodych mężczyzn, p a n n o
Cecilio. Poproś raczej ojca, żeby ci znalazł kogoś w two
im wieku, to dłużej będziecie razem.
Cecilia w zamyśleniu kiwała głową.
Pani Ragna wiedziała coś, o czym jednak nie zamierza
ła mówić. Jeśli nie zna Gregoriusa, to skąd wie, że jest spo
ro od Cecilii starszy?
D n i mijały i Cecilia niecierpliwie wyczekiwała wieści
od Gregoriusa. Lęk, który zagościł w jej sercu, nie dawał
się stłumić. Dlaczego on nie wraca? I gdzie jest? C z y Mar
grete ma z tym coś wspólnego?
Jesteś po prostu przewrażliwiona, przemawiała do siebie
surowo. Matka zaś jest uprzedzona. Może Gregorius dowie
dział się, że ojciec przebywa w Nidaros, i pojechał tam do
niego? Królowa Margrete została przecież tutaj! W takim
razie nie może mieć nic wspólnego z jego nieobecnością.
Ale wtedy znowu zabrzmiał jej w uszach głos matki:
„Wysłała za nim swoich ludzi..."
C z y królowa Margrete mogłaby nakazać swoim lu
dziom pojmać Gregoriusa i trzymać go z dala od Cecilii?
Jęknęła przerażona:
- Puszczasz wodze fantazji, Cecilio! - upomniała sama
siebie głośno.
Próbowała zdławić niepokój i żeby skrócić czas ocze
kiwania, postanowiła zająć się Kristin i H a k o n e m Młod
szym. Ponieważ mamka małego junkra Magnusa miała in
ną pracę, Cecilia wzięła wszystkie dzieci i poszła z nimi
na nabrzeże, popatrzeć na statki.
- Kiedy będę duża, wyjadę daleko, daleko stąd, do ob
cego kraju, gdzie zostanę żoną mężczyzny o czarnych
włosach i ciemnych oczach - powiedziała nagle Kristin.
Cecilia odwróciła się ku niej zdumiona i wybuchnęła
śmiechem.
- Kto tak powiedział?
- Mistrz Vilhjalm. Wyczytał to w gwiazdach.
Cecilia milczała, uważała jednak, że mówienie takich
rzeczy sześciolatce nie jest najmądrzejsze.
- A ja będę największym rycerzem w całej Norwegii,
będę polował z sokołami i psami - oznajmił H a k o n Unge
z dumą.
- To też powiedział mistrz Vilhjalm? - spytała Cecilia.
H a k o n potwierdził z pełnym powagi uśmiechem.
- Sama mówiłaś, że mistrz Vilhjalm wie wszystko, wię
cej niż jakikolwiek inny człowiek na ziemi.
- No tak, mówiłam - westchnęła Cecilia i pożałowała
dawnych swoich słów.
- Ognista kula na niebie zwiastowała śmierć wielkiego
hovdinga, no i dziadek umarł - oznajmił H a k o n , patrząc
jej wyzywająco w oczy.
- Tak, to prawda - przyznała Cecilia.
- I mistrz Vilhjalm powiedział jeszcze coś, o czym nikt
nie wie, ale nie wolno mi tego powtarzać - paplał dalej
H a k o n Unge.
- Dlaczego nie możesz?
- Bo to jest o tobie.
- O mnie? - roześmiała się Cecilia. - To mistrz Vilh-
jalm rozpowiada o mnie jakieś tajemnice?
Hakon potwierdził uroczyście.
- Mistrz Vilhjalm wyczytał w gwiazdach, że poślubisz
króla, który przybędzie z obcego kraju - wypaliła Kristin
rozpromieniona.
- Kristin, cicho bądź! - wykrzyknął Hakon Unge roz
gniewany i zarazem przestraszony. - Nikt ci przecież nie
pozwolił.
Zawstydzona dziewczynka zagryzała wargi i patrzyła
w ziemię.
- Nie przejmuj się - pocieszała ją Cecilia. - Przepowied
nie mistrza Vilhjalma nie zawsze się spełniają. Baliśmy się
na przykład, że ojciec umrze, a on na szczęście żyje. A ja nie
wyjdę za żadnego króla, tylko za jarla - dodała pospiesznie.
Kiedy jednak po południu wróciła do siebie, zaczęła
rozmyślać o tym, co mówiły dzieci. Zdjął ją strach. Prze
powiednie mistrza Vilhjalma zawsze się spełniają. On się
różni od innych ludzi, ma zdolność zaglądania w przy
szłość. Jak mógł powiedzieć, że Cecilia poślubi króla ja
kiegoś kraju, skoro właśnie Gregorius poprosił o jej rękę
i otrzymał zgodę ojca? To, że zaręczyny zostały odłożo
ne, nie musi oznaczać, że ojciec się rozmyślił, po prostu
chce mieć czas, żeby przekonać królową Margrete.
I znowu tamten niepokój: dlaczego Gregorius nie wra
ca? Gdzie on się podział? Co się stało?
Królowa Margrete jak poprzednio przy posiłkach zasia
dała na swoim miejscu w halli, a popołudnia spędzała
w komnatach kobiecych. Była w uderzająco dobrym hu
morze, nic nie wskazywało na to, że coś ją dręczyło, kolka
czy śmierć ojca i brata. Cecilia spoglądała na nią podejrzli-
wie znad swojej robótki. Co sprawia, że królowa jest taka
ożywiona i zadowolona?
Z każdym mijającym dniem niepokój Cecilii narastał.
W końcu nie mogła już dłużej tego znieść i odwiedziła
Bjarne Mosessona, zaufanego człowieka króla, który
z częścią drużyny został we dworze. To właśnie Bjarne
Mosesson jeździł do Danii, by w imieniu króla prosić
Gregoriusa o powrót. Musiał go znać lepiej niż inni.
Znalazła go w twierdzy, tam gdzie znajdowały się po
mieszczenia dla jeńców i więźniów. Cecilia nie lubiła tej
części zamku. Nieraz słyszała krzyki, płacze i błagania do
bywające się z piwnic i wiedziała, że wtrąceni tam bieda
cy żyją w nieludzkich warunkach, w zimnych, wilgotnych
lochach, bez powietrza i światła, przykuci kajdanami do
kamiennej podłogi.
Bjarne Mosesson siedział sam w wartowni i wyraźnie
się zdziwił na jej widok.
- W czym mógłbym panience pomóc? - zapytał przy
jaźnie i nie bez zaciekawienia.
- No... zastanawiałam się po prostu, gdzie też może
przebywać Gregorius Andresson - Cecilia nie owijała
w bawełnę.
Bjarne Mosesson westchnął.
- To on nie wyjechał z królem do Nidaros?
- N i e - odparła Cecilia. - Na kilka dni przed śmiercią
księcia Skulę Gregorius Andresson wyjechał na północ,
by się tam rozeznać w sytuacji. Mój ojciec, król Hakon,
wyruszył do Nidaros, zanim Gregorius i jego ludzie wró
cili do domu.
- Hm - rzekł Bjarne Mosesson zdziwiony. - Głowę
bym sobie dał uciąć, że królowa Margrete mówiła, jako
by Gregorius Andresson miał na czele innych członków
drużyny podążyć za królem do Nidaros.
- Dziękuję - powiedziała Cecilia. - W takim razie za
pytam królową - dodała z udaną swobodą i pożegnała
Mosessona.
Więc królowa Margrete wiedziała, że Gregorius jest...
Znowu wróciły paskudne podejrzenia. Ten wspaniały hu
mor królowej. Gregorius, po którym słuch zaginął. Co to
wszystko oznacza?
Zmartwiona i zamyślona szła do siebie. Na ganku
przed pokojami dzieci zobaczyła Kristin i Hakona Unge.
Hakon uczył Kristin strzelać z łuku. Na jej widok prze
rwali zabawę i przybiegli.
- Cecilio, czy możemy pójść do ciebie? Nasza mama
wyjechała i wróci dopiero w przyszłym tygodniu!
Cecilia patrzyła na nich zdziwiona.
Królowa Margrete wyjechała...
- A nie wiecie, dokąd pojechała? - spytała z bolesnym
skurczem serca.
- Do jakichś znajomych w Alrekstad.
Alrekstad... Stary dwór Haralda Pięknowłosego, który
stanowił centrum tej części kraju, dopóki 01av Kyrre nie
założył osady w Bjorgvin. Teraz dwór popadł w ruinę, ale
ojciec często powtarza, że go odbuduje. O ile jej było wia
domo, nikt tam teraz nie mieszkał.
- Czy to ktoś, kto mieszka w starym dworze? - spyta
ła jeszcze dzieci.
Hakon wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Mama powiedziała tylko, że musi jechać,
ale będzie w domu przed powrotem ojca.
- Pójdziemy do mnie za chwileczkę - obiecała dzie
ciom. - Najpierw muszę porozmawiać z dworkami kró
lowej.
- Gunnhild z nią pojechała - poinformował Hakon.
Sypialnia królowej była pusta, ale kiedy Cecilia szła da-
lej korytarzem, natknęła się na nową służącą królowej,
Ulvhild.
- Nie wiesz, gdzie jest królowa? - spytała.
- Pani wyjechała przedwczoraj - odparła Ulvhild.
- A nie wiesz, dokąd?
- Nam powiedziała, że jedzie z wizytą do pani Astrid,
żony jarla Amunda z Dal, ale i dzieci, i ja słyszeliśmy, jak
do Gunnhild mówiła, że pojadą do Alrekstad. Czy ten sta
ry dwór królewski jeszcze stoi, panno Cecilio? Ja myśla
łam, że to ruina - paplała dworka jednym tchem.
- To ruina - potwierdziła Cecilia. - Musieliście źle usły
szeć albo pani się przejęzyczyła. Powiedz innym służącym,
że Kristin i Hakon Unge są ze mną - dodała, zanim odeszła.
Znowu się rozpadało, niebo było ołowianoszare. Ceci
lia kazała służącym rozpalić ogień, usiadła z dziećmi na
ławie blisko paleniska i zaczęła czytać im książkę, którą
dostała od swojej matki. Oprawiona w czerwoną skórę ze
złoconymi literami opowiadała o rycerzach i królewskich
córkach w jakimś kraju, w innej części świata.
Nagle Kristin ziewnęła głośno i powiedziała:
- Dlaczego Gregorius nie przyjeżdża? On umie dużo
lepiej niż ty opowiadać bajki!
Cecilia spojrzała uważnie na dziewczynkę.
- Zgadzam się z tobą, ale nie wiem, gdzie on się podziewa.
- Jest w Alrekstad - odparła mała.
Hakon Unge prychnął:
- Co ty tam wiesz!
- Właśnie że wiem, słyszałam, jak mama z nim rozma
wiała!
- Przecież on stąd wyjechał jeszcze przed śmiercią
dziadka Skulę - odparł Hakon stanowczo.
- To ty nic nie wiesz! Ja słyszałam jego głos, a ty wte
dy spałeś!
- Śniło ci się - powiedział Hakon szyderczo.
Kristin zaczęła płakać.
- Cecilia, on się ze mną drażni!
- Cicho, cicho, dzieci - uspokajała Cecilia. - Gregorius
pewnie niedługo wróci. Może pojechał z ojcem do Nidaros?
Kiedy jednak dzieci poszły do siebie, ona długo chodzi
ła w tę i z powrotem po pokoju. Kristin skądś musiała
wziąć tę informację, nie wymyśliłaby sobie tego.
A jeśli królowa Margrete i Gregorius są razem w Alrek-
stad... zazdrość dławiła ją. Królowa Margrete jest żoną ojca!
Nie wolno jej zadawać się z innymi mężczyznami! To grzech!
Wzburzenie Cecilii było coraz większe. Gregorius na
leży do niej! Prosił ojca o jej rękę. Królowa Margrete nie
może sobie tak po prostu brać wszystkiego, na co jej
przyjdzie ochota, nawet królowej tego nie wolno.
Była coraz bardziej podniecona, w końcu zdecydowa
ła, że musi pojechać do Alrekstad. Nie zazna spokoju, je
śli będzie się tak tłuc sama po domu i wyobrażać sobie
wszystko, co podsuwa jej zazdrość. W takim razie już le
piej, by podejrzenia się potwierdziły. Musi się przekonać,
czy Margrete więzi Gregoriusa wbrew jego woli, czy spo
tkanie w opuszczonym dworze zostało umówione. Coraz
mniej natomiast wierzyła w to, co jej powiedziała Mar
grete: że Gregorius dopuszczał się wobec niej gwałtu.
Serce biło jej mocno z oburzenia i gniewu, kiedy zno
wu szła do Bjarniego Mosessona.
- Gregorius Andresson znajduje się w Alrekstad - oznaj
miła zdyszana. - Czy mógłbyś wziąć paru ludzi i pojechać
tam ze mną? Niepokoi mnie, że coś się tam mogło stać.
Bjarne Mosesson nie ukrywał zdumienia, ale nie od
rzekł nic. Wiedział, że król Hakon zgodził się na małżeń
stwo Cecilii z Gregoriusem Andressonem, i o tym, że za
ręczyny zostały odłożone z powodu niepokojów w kraju.
Wkrótce potem w towarzystwie ośmiu królewskich lu
dzi Cecilia opuszczała Bjorgvin, by udać się do starego
dworu.
Nigdy jeszcze nie była taka zdenerwowana. Ręce miała
lodowato zimne, nie mogła przełykać śliny, sprawiało jej to
ból. Co będzie, jeśli zaskoczą królową Margrete i Gregoriu-
sa w intymnej sytuacji? Królowa będzie wściekła. Gregorius
najpierw zawstydzony, ale potem zły na Cecilię. A co zro
bią ludzie króla? Jeśli nawet Margrete zdoła wymusić na
nich obietnicę milczenia, to prędzej czy później prawda
i tak dotrze do uszu króla. A wtedy Cecilia osiągnie dokład
nie odwrotny cel, niż zamierzała: unieszczęśliwi ojca i sama
nigdy nie będzie mogła poślubić Gregoriusa.
Ale czy naprawdę pragnie poślubić mężczyznę, który
ją zdradza jeszcze przed zaręczynami?
Ojciec też tak czynił, przypomniała sobie. Ale ojciec
jest mimo wszystko dobrym i pełnym szacunku dla żony
mężem.
Ż niepokojem patrzyła na czerniejący w oddali dwór.
Spięła konia i popędziła naprzód, żeby się nie rozmyślić.
7
- Dym wydobywa się z dachu! - zawołał jeden z jadą
cych za nią mężczyzn.
Cecilia zwolniła. Aż do tej chwili miała nadzieję, że
Ulvhild źle usłyszała, jakoby królowa miała pojechać do
starego, opuszczonego dworu Alrekstad i że tak napraw
dę znajduje się ona u żony jarla, jak to zapowiedziała.
Teraz ta nadzieja osłabła. Ktoś jednak był w ruinach
dworu. Skoro Kristin słyszała, że Gregorius tam pojedzie,
a Ulvhild słyszała, że będzie tam Margrete, to chyba to
prawda.
Zbliżali się wolno do zabudowań, a Cecilia miała coraz
więcej wątpliwości. Nagle zdała sobie sprawę, jaki to był
dziecinny i nierozsądny pomysł, żeby tu przyjeżdżać.
Przyłapanie królowej Margrete i Gregoriusa mogło ściąg
nąć ból i cierpienie na ojca, lecz również na nią.
Zatrzymała się.
- Chyba nie ma sensu jechać dalej - powiedziała. - Naj
wyraźniej tu wszystko jest w porządku.
Bjarne Mosesson gwałtownie zwrócił konia w jej stronę.
- Wszystko w porządku? - wybuchnął. - A skąd my to
możemy wiedzieć? •
Popędził konia i nie przejmował się wątpliwościami
Cecilii.
- Bjarne Mosesson! - zawołała za nim. - Ja myślę, że
nie warto!
Nie zwracał uwagi na jej protesty. W tym momencie
uznał za swój obowiązek sprawdzić, kto pozwolił sobie
przebywać w starym dworze.
Cecilia podjęła jeszcze jedną próbę zatrzymania go, ale
uznała, że to nic nie da. Zdenerwowana i przerażona ru
szyła w jego ślady.
Widziała teraz wyraźnie szaroniebieską smużkę dymu,
wydobywającą się z otworu w dachu jednego z na pół zawa
lonych budynków. Serce biło jej jak szalone. W wyobraźni
widziała, że Margrete i Gregorius leżą na posłaniu w miłos
nym uścisku. Sprawiało jej to trudny do zniesienia ból.
A równocześnie obawiała się reakcji Gregoriusa i królowej
Margrete, gdyby zostali przyłapani w taki upokarzający spo
sób, z całym oddziałem królewskich ludzi w roli świadków.
Jechała obok Bjarnego Mosessona.
- Wydaje mi się, że chyba naprawdę nie warto tam je
chać - próbowała znowu nerwowo. - Nie sądzę, żeby Gre
gorius Andresson się ucieszył, że przybywamy do niego
tak znienacka... i w ten sposób. Musiał mieć chyba jakieś
powody, skoro nie dawał znaku życia.
Bjarne Mosesson znowu popatrzył na nią nic nie rozu
miejącym wzrokiem.
- Wydawało mi się, że panienka się o niego martwi.
A skąd mamy wiedzieć, czy wszystko jest w porządku.
Może tu leżeć sam, ciężko chory, albo spotkało go jakieś
nieszczęście i nie może sobie poradzić.
Cecilia dobrze rozumiała, dlaczego Bjarne dziwi się jej
zachowaniu. Przecież nie znał jej podejrzeń, wiedział tyl
ko, że Gregorius zniknął dawno temu i nie ma od niego
żadnych wiadomości. Dla Bjarnego było oczywiste, że
trzeba dokładnie sprawdzić, jak się sprawy mają. I teraz,
kiedy są już tak daleko, ona nie może po prostu zawró
cić, by nie budzić podejrzeń Bjarnego i jego ludzi. Nie
mogła im powiedzieć, czego się obawia, miała tylko na
dzieję, że Gregorius i królowa Margrete dostrzegą w po
rę zbliżający się orszak i przygotują się na spotkanie.
- Masz rację - odparła, starając się z całych sil opanować
zdenerwowanie. - Myślałam tylko, że Gregorius Andres-
son to człowiek umiejący dawać sobie radę, no a gdyby
otrzymał jakieś zadanie od mojego ojca, króla Hakona, to
może nie byłby zadowolony, że zaskakujemy go w ten spo
sób, z oddziałem zbrojnych ludzi.
Bjarne Mosesson znowu nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Jeśli coś się stało, jak panienka się obawiała, to Gre
gorius Andresson powinien się ucieszyć, że ktoś go zna
lazł - burknął szorstko.
Nie mówili już nic więcej, wkrótce bowiem wjechali na
dziedziniec.
Nigdzie żywej duszy. Gdyby nie ta cienka smużka dy
mu, Cecilia myślałaby, że żadnego człowieka nie było tu
od bardzo dawna. Budynki pozapadały się, podwórze za
rosło pokrzywami, od lat nie było tu zwierząt.
Nagle usłyszeli rżenie konia i wszyscy spojrzeli w stro
nę stajni. W błocie przed wejściem widać było wyraźne
ślady kopyt.
Bjarne Mosesson zsunął się na ziemię, ale inni pozosta
li w siodłach. Spokojnie ruszył w kierunku domu, nad
którym unosił się dym.
- Gregoriusie Andresson! - zawołał.
Cecilia wstrzymała oddech.
Niedługo potem niskie, dwuskrzydłowe drzwi otwo
rzyły się i w progu stanął Gregorius.
- Co to ma znaczyć? - spytał dziwnie głośno.
Cecilia skuliła się. Gregorius był zirytowany.
Bjarne Mosesson podszedł do niego, ale Ceciłia znajdo
wała się dostatecznie blisko, by słyszeć rozmowę.
- Panna Cecilia martwiła się o ciebie i prosiła, żebyśmy
sprawdzili, czy cię tu nie ma. Myśleliśmy, że stało się coś
złego.
- Nie, tutaj wszystko w porządku - zapewnił Gregorius
spokojnie. - Byłem razem z królem H a k o n e m w Nidaros,
a potem on mnie prosił, bym w drodze powrotnej wstąpił
do dworu i zobaczył, czy warto te stare domy odbudowy
wać. Pozdrów ode mnie panienkę i powiedz, że nie ma po
wodu do niepokoju. Już za kilka dni wrócę do Bjorgyin.
Cecilia poczuła, że żołądek jej się kurczy. Głos Grego-
riusa był taki oficjalny, niechętny wręcz. Ani razu nie
spojrzał w jej stronę, choć byłoby w najwyższym stopniu
zdumiewające, gdyby jej nie widział.
Bjarne Mosesson zawrócił.
- No to wyjaśniliśmy, co do nas należało. Zobaczymy
się w Bjorgyin - powiedział, podszedł do swojego konia
i wskoczył na siodło.
Cecilia przestała oddychać. Najchętniej zsunęłaby się
na ziemię, rzuciła Gregoriusowi w ramiona i błagała go,
by ją uwolnił od strachu. Ale się nie poruszyła, najcich
szy nawet dźwięk nie przeszedł przez jej usta.
Gregorius wszedł do budynku i zamknął za sobą drzwi.
Królewscy popędzali konie.
Cecilia wciąż trwała w bezruchu. Nie mogła uwierzyć,
że Gregorius jej nie widział. Kobiece ubranie odcinało się
ostro od szarych kurtek towarzyszących jej jeźdźców, by
ła z odkrytą głową i wiedziała, że jej jasne, długie włosy
muszą być widoczne z daleka. Czyżby on tylko udawał,
że jej nie zauważa? I dlaczego sam do niej nie podszedł?
Z drżeniem wciągnęła powietrze i już miała zawrócić
konia, gdy nagle doznała wstrząsu. G ó r n a część drzwi
uchyliła się leciutko i w otworze ukazała się na moment
kobieca twarz, potem drzwi natychmiast zamknięto. Ce-
cilia nie miała najmniejszych wątpliwości. Mignęła jej oto
twarz królowej Margrete...
Szarpnęła lejce i w pełnym galopie popędziła po zaroś
niętym trawą zboczu. Serce o mało jej nie pękło, była cho
ra z gniewu, zazdrości, upokorzenia. Gregorius ją okłamy
wał! Nie jest ani odrobinę lepszy od Margrete, którą tak
krytykuje. Chce się ożenić z Cecilią, by zostać królewskim
zięciem, ale zamierza nadal być kochankiem Margrete!
Łzy ciekły jej po twarzy. Widocznie ona jest dla niego
za mało namiętna. Nie posiada wieloletniego doświadcze
nia królowej Margrete ani jej zmysłowej rozwiązłości! By
ła jedynie naiwnym, nie mającym pojęcia o życiu cielę
ciem, które wierzy w każde jego słowo i nie wie, jak się
zachowywać wobec mężczyzn takich jak on. Jakże musia
ła go bawić jej niewinność tamtego dnia w lesie! Gdyby
nie pojawiła się królowa Margrete z biczem, prawdopo
dobnie dostałby wszystko, czego chciał, i potraktował to
jako rozrywkę dla zabicia czasu. Mała odmiana od gwał
townej zmysłowości królowej.
W gniewie uderzyła konia lejcami i nie zwracając uwagi
na Bjarniego Mosessona i jego ludzi, pognała do dworu.
Kiedy się tam w końcu znalazła, oddała konia stajen
nemu, który na szczęście znajdował się na dziedzińcu,
i pobiegła do swojej sypialni. Tora wietrzyła jej pościel,
ale Cecilia odesłała ją do innych zajęć. W samotności
zamknęła drzwi, w ubraniu i butach padła na posłanie, na
reszcie mogła płakać. Płakała i płakała, aż w końcu za
brakło jej łez. Szlochała nad swoją głupotą, a także nad
tym, co utraciła. I z niepohamowanej złości na Margrete
i Gregoriusa, którzy ją tak haniebnie oszukali.
Została w swojej izbie, aż czas było iść na kolację. Wte
dy wezwała Torę, zażądała, by jej przyniesiono wody,
umyła się i włożyła piękną żółtą suknię ze złotymi łamów-
kami. Wyszczotkowane włosy lśniły pięknie, gdy z pod
niesioną wysoko głową szła do halli. N i k t nie powinien
się nawet domyślać, co przeżyła. N i k t się nie dowie, że
cierpi nad utratą Gregoriusa Andressona!
Przy stole śmiała się i żartowała z Kristin, z H a k o n e m
Unge, choć wciąż pulsował w niej ból. Z przerażeniem
myślała o dniu, kiedy będzie musiała tutaj siedzieć w obec
ności królowej i Gregoriusa i udawać, że nic się nie stało.
Postanowiła jednak, że nigdy nie da Margrete satysfakcji,
nie pokaże, iż została dotknięta do żywego! Niech sobie
królowa zabiera swojego Gregoriusa! To człowiek pozba
wiony wszelkiej wartości. Nigdy w życiu nie poślubiłaby
mężczyzny, który nocami wymyka się do innych kobiet.
Kiedy jednak po skończonej kolacji wróciła do siebie,
ból znowu dal o sobie znać. Jak mogła się tak pomylić co
do niego? Mój Boże, Gregorius, taki czuły, taki opiekuń
czy w czasie pełnej niebezpieczeństw podróży na północ,
kiedy sztorm i śnieżyce czyniły życie na pokładzie trud
nym do zniesienia. Taki pełen zrozumienia, kiedy bała się
o życie ojca po znaku na niebie, taki troskliwy, niosący
pociechę. Gregorius, który bawił się z dziećmi, który oka
zywał jej tyle serdeczności podczas tamtej fatalnej prze
jażdżki do lasu. Jak ktoś może być jednego dnia wspania
łym człowiekiem, a drugiego tak kompletnie się zmienić?
Potrząsała głową i raz po raz znowu wybuchała płaczem.
W dwa dni później Gregorius wrócił. Ledwo Cecilia
zdążyła zobaczyć go na dziedzińcu, a już przybiegli słu
żący z wiadomością, że królewska flota zbliża się do por
tu. Królowej Margrete nie było nigdzie widać.
Cecilia bardzo się ucieszyła, że ojciec przyjeżdża aku
rat teraz. D w ó r się ożywi, podczas posiłków będzie weso-
ło i gwarnie, ona sama będzie miała mnóstwo zajęć i nie
starczy jej czasu na roztrząsanie smutków.
Zabrała dzieci i pobiegła z nimi na nabrzeże, jak to zro
bili wtedy, gdy królewskie okręty wróciły z Oslo. Mnó
stwo ludzi biegło w tę samą stronę, i z królewskiego dwo
ru, i z zamku, i z osady handlowej, wszyscy chcieli witać
wracającego do domu władcę.
Nagle rozległ się głęboki głos:
- Cecilia...
Odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stał Gregorius.
Nie uśmiechał się, jak to miał w zwyczaju, patrzył na nią
posępnym, udręczonym wzrokiem.
- Cecilio - powtórzył. - Ja...
Więcej powiedzieć nie zdążył, Kristin i Hakon Unge
odkryli jego obecność i witali go uradowani.
- Gregorius! - wołali chórem, a Kristin rzuciła mu się
na szyję. - Gdzieś ty się podziewał? Czekaliśmy na ciebie!
Cecilia wcale nie umie tak dobrze opowiadać bajek jak ty.
Dlaczego wyjechałeś na tak długo?
Pytania spadały na niego niczym grad, nie pozostawa
ło mu nic innego, jak tylko się uśmiechać.
- Mówicie, że panna Cecilia nie umie tak dobrze opo
wiadać bajek? - próbował żartować, Cecilia jednak zdała
sobie sprawę, że wcale mu nie do śmiechu, że musi się bar
dzo wysilać. Był taki zmieniony, że to się rzucało w oczy.
Coś się musiało stać!
- Uderzyłeś się? - spytał Hakon Unge, patrząc z wiel
ką powagą na swojego bohatera. - Masz paskudną bliznę
na twarzy i sprawiasz wrażenie smutnego.
Gregorius przytaknął.
- Tak, uderzyłem się mocno i jestem bardzo smutny,
ale modlę się do Boga, żeby wszystko znowu było do
brze.
- Idź do mistrza Vilhjalma - doradziła mu Kristin. - On
wszystko może.
Gregorius odpowiedział jej z uśmiechem:
- Wierzę, że Bóg też wszystko może, jeśli tylko chce.
- A dlaczego miałby nie chcieć? - spytała Kristin, nie
rozumiejąc.
- Bywa, że zwleka jakiś czas z pomocą, żebyśmy mogli
zrozumieć, jakie głupstwa robimy - odparł zagadkowo.
Właśnie w tej chwili królewski okręt przybił do nabrzeża,
więc Kristin i Hakon Unge z radości zapomnieli o wszyst
kim innym, wypatrywali tylko na pokładzie postaci ojca.
Cecilia spoglądała na Gregoriusa pytająco. Domyślała
się, że jego słowa miały znaczyć więcej niż to, co mówił
dzieciom, i że były skierowane raczej do niej. Gniew i roz
goryczenie ustąpiły. Co mu się stało i co miał na myśli,
mówiąc, że uderzył się paskudnie?
- Kiedy opuszczaliśmy Alrekstad, zobaczyłam więcej,
niż bym chciała widzieć - powiedziała cicho.
Gregorius westchnął.
- Tak myślałem.
- I mnie widziałeś także?
Skinął głową.
- I co, nie masz mi nic do powiedzenia?
- Mam, Cecilio. I niczego bardziej na świecie nie prag
nę, ale nie mogę.
- Nie możesz?
Czuła, że znowu narasta w niej wzburzenie.
- Zamknąłeś się w opuszczonym dworze z inną kobie
tą i nie możesz mi wytłumaczyć, co to znaczy?
Gregorius rozglądał się nerwowo.
- Jest tylko jeden powód, dlaczego nie mogę ci nic po
wiedzieć, mianowicie szacunek, jaki dla ciebie żywię -
szepnął.
- Dla mnie? Nazywasz szacunkiem to, że pozwalasz mi
tonąć w najstraszniejszych domysłach?
- Zobaczymy się później, panno Cecilio - rzekł nie
oczekiwanie oficjalnie i odszedł.
Równie nieoczekiwanie stwierdziła, że stoją przy niej
jacyś obcy mężczyźni. Jeden nie spuszczał z niej czujne
go wzroku, królewskie okręty zdawały się go wcale nie in
teresować. Nie byłaby w stanie powiedzieć, gdzie już go
kiedyś widziała, przypominał jej jednak o czymś...
o czymś nieprzyjemnym.
Ponad tłumem przeszedł szum, oto król Hakon ukazał
się na szczycie trapu. Kristin i Hakon Unge rzucili się ku
niemu, Cecilia została sama. Wtedy podszedł do niej ten
mężczyzna, który tak uważnie się jej przyglądał. Teraz nie
patrzył na nią, jego wzrok szybował gdzieś ponad głowa
mi, jakby ów człowiek nie chciał, by ktokolwiek widział,
że to do Cecilii kieruje swoje słowa:
- Panna powinna się od Gregoriusa Andressona trzymać
z daleka. Bo jak nie, to może to pannę drogo kosztować.
I zniknął.
Cecilia przywitała się z ojcem, a potem wracała sama
do dworu, czując, że lodowate szpony zaciskają się na jej
sercu. Co się dzieje? Co przytrafiło się Gregoriusowi i kim
jest ten człowiek o złym spojrzeniu?
Jeśli królowa Margrete jeszcze nie wróciła, to może
Gregorius zdąży jej powiedzieć, o co chodzi. Nikomu by
przecież nie zdradziła, że coś wie.
Podekscytowana czekała na spotkanie z Gregoriusem
przy kolacji, ale, niestety, ku jej wielkiemu rozczarowa
niu, on siedział daleko, w towarzystwie swoich ludzi, i na
wet nie spoglądał w jej stronę.
Przed drzwiami sypialni spotkała nieoczekiwanie ojca,
jakby tu na nią czekał.
- Cecilio? - zapytał niepewnie. - Co z tobą dzisiaj? Nie
cieszysz się widokiem swego starego ojca?
Cecilia spojrzała na niego z czułością.
- Ależ tak, ojcze. Bardzo się cieszę, że znowu jesteś
z nami.
- To dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa?
Cecilia zawahała się.
- Przykro mi, bo nigdy nie mogę ani przez chwilę po
rozmawiać w cztery oczy z Gregoriusem Andressonem.
Król Hakon roześmiał się wesoło:
- A, tu cię mam! Ale widzisz, tak to już jest. Wszystkie
narzeczone to przeżywają! I dobrze, panna młoda powin
na tęsknić za swoim narzeczonym!
Ale Cecilia się nie śmiała.
- Zaręczyny zostały odłożone, a ja wcale już nie jestem
taka pewna, czy chcę za niego wyjść.
Król Hakon patrzył na nią osłupiały.
- Ależ Cecilio! - zawołał wzburzony. - Dopiero co by
łaś nim taka zachwycona! Chyba nie jesteś zła, że był ze
mną w Nidaros? Musisz się przyzwyczaić do tego, że twój
małżonek będzie od czasu do czasu wyjeżdżał, skoro
chcesz poślubić mojego dworzanina i lennika.
- On był w Nidaros? - spytała Cecilia zaciekawiona.
- Drogie dziecko, czy nikt ci o tym nie powiedział? Sam
chciał wracać drogą lądową i nawet zgodził się obejrzeć
stary dwór w Alrekstad.
Pochylił się do córki i szepnął poufale:
- Pomyślałem sobie, żeby tę starą siedzibę wodzów od
budować i dać wam w prezencie ślubnym! Już się nawet
zwierzyłem z tych planów Gregoriusowi.
Cecilia słuchała wstrząśnięta.
Jak Gregorius mógł wprowadzić Margrete do domu
przeznaczonego na ślubny prezent Cecilii...!
Król Hakon spoważniał.
- Co się z tobą dzieje, moje dziecko? Myślałem, że się
ucieszysz, a tymczasem ty stoisz blada, jakbyś zobaczyła
ducha.
- Bo... bo jest tyle spraw związanych z Gregoriusem,
których nie rozumiem - wyznała bezradnie. Z całego ser
ca pragnęła móc zwierzyć się ojcu.
- Tego to ja nie rozumiem. Moim zdaniem to przyzwo
ity człowiek, który nigdy nikomu nie zrobi krzywdy. To
dlatego wybrałem jego ze wszystkich moich ludzi. Mam
do niego pełne zaufanie i wiem, że będzie dla ciebie do
brym mężem. A poza tym, kiedy ostatnio byłem w domu,
jakoś nie zauważyłem twoich obiekcji - dodał. - Czy ktoś
powiedział ci o nim coś, co ci się nie spodobało?
Cecilia uchwyciła się tego tłumaczenia.
- Tak, pani Ragna, małżonka zarządcy Sverresborg.
- Pani Ragna! - prychnął król Hakon z niechęcią. - Nie
powinnaś słuchać tej baby! Nie raz mnie złościło, kiedy
Margrete przesiadywała u niej na plotkach, a potem trud
no się było z nią porozumieć. A poza tym co ona wie
o Gregoriusie? Wcale go nie zna, o ile mi wiadomo, nigdy
go nie widziała! Och, Cecilio, moje dziecko - mówił król
po chwili milczenia. - Słuchaj raczej własnego serca, a nie
złośliwych języków! Są tacy ludzie, których jedynym ce
lem na tej ziemi jest obgadywanie bliźnich.
Cecilia przytaknęła.
- No to dobranoc, ojcze. Tak się cieszę, że wróciłeś do
domu!
Ojciec pogłaskał ją po policzku i uśmiechał się zado
wolony.
- I obiecuję ci, że tym razem zostanę tu przez całą je
sień i zimę.
Tego wieczora Cecilia nie mogła zasnąć. Z zachwytu,
jaki ogarnął ją zaledwie przed kilkoma dniami, wpadła te
raz w rozpacz. Raz po raz pojawiało się zwątpienie. Czy
Gregorius jest niewinny? A ten człowiek na nabrzeżu, czy
to jeden z ludzi Margrete? Czy Margrete groziła czymś
Gregoriusowi, skoro nie odważył się wyjaśnić Cecilii, o co
chodzi? Czy mężczyzna z nabrzeża ma pilnować Grego-
riusa i dbać, żeby ten nie zbliżał się do Cecilii?
W takim razie groźby królowej muszą być śmiertelnie
poważne...
Cecilię przeszedł zimny dreszcz. Nagle zdała sobie
sprawę, że jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Nie
musiała cofać się dalej w przeszłość jak do dzieciństwa oj
ca, kiedy to Christina, żona jarla, została posądzona o to,
że podała truciznę Guttormowi Lavardowi i ów zwolen
nik prawowitej władzy zmarł. Potem dosypała trucizny
do kubka z mlekiem przeznaczonym dla ojca Cecilii,
wówczas małego Hakona. Na szczęście to kot wypił mle
ko, nie Hakon, i to kot stracił życie. Wszędzie spotkać
można ludzi, którzy nastają na życie innych, zwłaszcza
w królewskich rodach, gdzie wielu walczy o koronę, albo
w rodzinach wielkich hovdingów, gdzie poszczególni
członkowie biją się o bogactwa, władzę i spadki.
Królowa Margrete chce mieć Gregoriusa i posługuje się
wszelkimi środkami, jakie ma do dyspozycji. A królowa
ma też do dyspozycji ludzi! Ci, którzy są od niej zależni,
bo służąc jej zarabiają na życie, ci robią wszystko, co kró
lowa każe, czy im się to podoba, czy nie.
Muszę porozmawiać z Gregoriusem, myślała zrozpa
czona. Muszę wiedzieć, co się stało!
Następnego dnia królowa Margrete również się nie po
kazała. Król Hakon bez protestów przyjął uprzejme za
wiadomienie, że jego żona jest w gościnie u pani Astrid,
żony jarla, i Cecilia była oburzona w jego imieniu. Nie
kiedy zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby ojciec
poznał prawdę. Nawet jeśli poczułby się zraniony, rozbi
ty i nieszczęśliwy, to po pewnym czasie mniej by go to
upokarzało niż zdrady Margrete.
Cecilia odkryła, że mężczyzna, który jej groził na na
brzeżu, najczęściej przebywa z innymi wojownikami
w budynku niedaleko zamkowej wieży. Ustaliła też,
z którymi członkami drużyny się najczęściej spotyka,
i okazało się, że to najbardziej zaufani strażnicy królo
wej. Kiedy więc po obiedzie spostrzegła, że wszyscy oni
wyjeżdżają z dworu, pobiegła czym prędzej do strażnika
na wieży, którym na szczęście nie był tego dnia Bjarne
Mosesson, i zapytała, gdzie może znaleźć Gregoriusa An-
dressona. Dowiedziała się, że w Sverresborg, i postano
wiła tam pójść.
Dłonie jej się pociły ze zdenerwowania. Królowa Mar
grete mogła w każdej chwili wrócić, a jeśli taki wojownik
jak Gregorius aż tak jej się boi, to musi mieć po temu po
wody. Wcale też nie zapomniała wzroku mężczyzny z na
brzeża. To było spojrzenie człowieka gotowego na
wszystko.
Z ociąganiem skierowała się ku głównej bramie, prze
szła pod wieżą, a potem, żeby się znaleźć w głównej twier
dzy, musiała pokonać wysokie schody.
Była już w połowie schodów, gdy usłyszała, że ktoś
schodzi po nich z góry. Zwolniła. Mógł to być ktokol
wiek, pewnie jeden z licznych mieszkańców twierdzy,
mimo wszystko jednak serce zaczęło jej bić głośniej. Wo
kół panował mrok, tylko słabe smugi światła 'wciskały
się przez wąskie otwory strzelnicze. Było też ciasno.
Gdyby nadchodzący okazał się tęgim mężczyzną, trud
no by im było się wyminąć. Kroki się zbliżały. Ciężkie
kroki. Nie była to żadna zwinna służąca. Przez moment
Cecilia zastanawiała się, czy by nie zawrócić, ale zacisnę
ła zęby. Dziesiątki razy w swoim życiu wchodziła po
tych schodach, ale nigdy przedtem nie przeżywała z te
go powodu nic strasznego. Teraz bała się tak, jakby
w biały dzień szła na spotkanie upiora. Z tłukącym ser
cem zmusiła się, by iść dalej.
I wtedy tuż przed jej oczyma ukazały się dwa ciężkie
buty i dwie odziane na czarno męskie nogi. W następnym
momencie zobaczyła całego człowieka. To mężczyzna
z nabrzeża...
8
Przez moment Cecilia zastanawiała się, czy by nie za
wrócić i nie uciec, ale człowiek na górze już ją zobaczył.
- Ach, tak - wycedził przez zęby złowrogo. - Więc to
sama panna Cecilia skrada się po schodach na wieżę!
Był wielki i potężny, Cecilii serce podchodziło do gard
ła, modliła się w duchu, żeby ją wyminął i zostawił w spo
koju. On jednak, kiedy znalazł się na tym samym stopniu
co ona, przystanął. Było tak ciasno, że choć Cecilia przy
warła do ściany, to i tak ich ciała się dotykały. Dokładnie
nad jej głową znajdował się otwór strzelniczy i smuga
światła padała na twarz mężczyzny. Cecilię zdjął śmier
telny strach. Znowu wróciła ta sama myśl co wtedy, na
królewskim nabrzeżu: w tym człowieku jest coś straszne
go, jakieś potworne zło.
- Ach, tak - powtórzył i stanął tak, że nie mogła się ru
szyć.
Jezu Chryste, przemknęło Cecilii przez myśl. On mnie
teraz zgwałci!
Ale to nie żądza kierowała tym człowiekiem, lecz zu
pełnie inne uczucia. Położył wielkie łapy na szyi dziew
czyny i ścisnął. Cecilia nie mogła złapać powietrza, była
jak sparaliżowana ze strachu, nie wykrztusiłaby ani sło
wa, nawet gdyby miała taką możliwość.
- Ach, tak - syknął po raz trzeci. - Nasza panienka wy
brała się do twierdzy, żeby poszukać swojego ukochanego?
Zacisnął łapy jeszcze raz, jakieś nieartykułowane dźwię
ki wydobywały się z gardła Cecilii.
- I dobrze panienka zgadła - mówił dalej napastnik tym
samym złowrogim głosem. - On tutaj jest, ale rozmawiać
z nim panienka nie będzie. Ani dzisiaj, ani kiedy indziej.
Teraz mnie zamorduje, myślała Cecilia, ale nie odczu
wała ani paniki, ani histerii. Strach uniemożliwiał jej nor
malne reakcje.
Nieoczekiwanie tamten oderwał jedną rękę od jej szyi.
Odbyło się to tak błyskawicznie, że nie zdążyła nawet po
myśleć, by zacząć wzywać pomocy, zwłaszcza że drugą
łapą wciąż ją ściskał. A w tamtej, którą teraz podnosił,
błysnęło coś metalicznie. Nóż!
Cecilia wytrzeszczała oczy, serce tłukło się w piersi.
W tym momencie bardziej niż śmierci bała się bólu. Czy
on zamierza zrobić to szybko i brutalnie, czy będzie się
znęcał, kazał cierpieć...? Znowu zacisnęła powieki i z ca
łego serca prosiła Najświętszą Panienkę o pomoc. Łzy
spływały jej po twarzy, ze strachu kręciło się jej w głowie,
tamten cofnął łapy od jej szyi, ale za to przystawił nóż.
Przeciągnął ostrzem, Cecilia poczuła piekący ból, rana nie
była chyba głęboka, ale krew spływała obficie.
A więc taki będzie koniec mojego krótkiego życia... za
mordowana na schodach wieży w Sverresborg. Nikt się
nie dowie, kto to zrobił. Tylko Gregorius się domyśli, ale
nie ogłosi prawdy ze strachu o własne życie. Ojciec i mat
ka będą rozpaczać, Kristin i mały Hakon także. Tylko jed
na osoba będzie wylewać fałszywe łzy - opętana przez dia
bła kobieta zasiadająca po prawicy ojca.
Konwulsyjnie zaciskała powieki, nie była w stanie spoj
rzeć w pełne zła oczy napastnika, który zamierzał pozba
wić ją życia. Żeby tylko zrobił to szybko. Ból ją przerażał.
Dlaczego to się jeszcze nie stało? Dlaczego on nic nie
mówi? Lewą ręką trzymał jak w żelaznych kleszczach jej
ramię, prawą nadal przyciskał ostrze noża do jej szyi. Na
cierał na nią swoim ciałem tak, że nie mogła się poruszyć.
Leciutko rozchyliła powieki. Stał i wpatrywał się w nią
ze złowieszczym błyskiem w ciemnych oczach. On się
tym rozkoszuje, przemknęło jej przez głowę. Rozkoszuje
się widokiem mojego przerażenia!
W końcu prześladowca cofnął ostrze i schował nóż do
kieszeni.
- Na dzisiaj starczy - burknął. - Następnym razem bę
dzie gorzej!
Ujął jej podbródek i mocno przechylił głowę w tył. Jak
by chciał złamać jej kark.
- Zapamiętaj sobie, panno Cecilio. Następnym razem
będzie gorzej!
Potem ją puścił i ruszył w dół. Wkrótce zniknął za za
krętem schodów.
Cecilia jeszcze przez jakiś czas nie mogła się ruszyć.
Śmiertelny strach paraliżował ją niczym zaciśnięta na cie
le żelazna obręcz. Było jej niedobrze, kręciło jej się w gło
wie, wciąż do niej nie docierało, że niebezpieczeństwo mi
nęło, że żyje i może iść dalej.
Powoli dochodziła do siebie, myślała przytomnie.
Tamten człowiek wyraził się jasno: Jeśli Cecilia nie bę
dzie się trzymać z daleka od Gregoriusa, to może się spo
dziewać kolejnych takich przerażających spotkań. A jeśli
się komuś poskarży, może to przypłacić życiem.
Nagle przypomniała sobie słowa Gregoriusa: „Tak,
uderzyłem się paskudnie, ale modlę się do Boga, żeby
wszystko znowu było dobrze". Czyżby mu grozili, że
obejdą się z nim tak samo?
W takim razie nic dziwnego, że tak pospiesznie odszedł
od niej na nabrzeżu. Najpewniej zobaczył jednego z lu-
dzi Margrete! A skoro tak, to chyba już nigdy nie odwa
ży się rozmawiać z Cecilią w cztery oczy.
Co oni robili z nim w Ałrekstad? Jeśli go torturowali
i męczyli, to dlaczego królowa Margrete też tam była?
Chyba nie jest do tego stopnia zła, by patrzeć, jak cierpi
człowiek, którego ona kocha? A może?
Cecilia czuła lodowaty chłód na całym ciele. Jakiego ro
dzaju człowiekiem jest królowa Margrete? Królowa,
z którą Cecilia żyła pod jednym dachem przez większą
część swego życia, zawsze widocznie ukrywała się za ma
ską. Cecilia zaczęła dygotać jak w febrze. W końcu jed
nak odzyskała zdolność ruchu, przez moment zmagała się
z pokusą, żeby mimo wszystko wbiec po tych schodach,
odszukać Gregoriusa w górnej twierdzy i opowiedzieć
mu, co się stało. Ale zwyciężył rozsądek. Powoli, szlocha
jąc ze strachu, ruszyła na dół. W każdej chwili spodziewa
ła się kolejnej zasadzki. Nic się jednak nie stało i znalazła
się znowu na dworze, w blasku dnia.
Jej prześladowca stał przed bramą. Ani jeden mięsień
nie drgnął mu w twarzy, kiedy go mijała. Nikomu, kto by
teraz na niego patrzył, nie przyszłoby do głowy, że przed
chwilą groził królewskiej córce śmiercią.
Oniemiała z oburzenia i strachu Cecilia wracała do
dworu.
Na korytarzu przed swoją sypialnią omal się nie zde
rzyła z ojcem.
- Cecilia! - zawołał król przerażony. - Co się stało?
Cecilia była tak wstrząśnięta strasznymi przeżyciami,
że zapomniała o ranie na szyi i o tym, że krew pewnie
spływała jej na suknię. Dopiero teraz zrozumiała, dlacze
go ojciec tak się przeraził.
- Ja... Ja upadłam - jąkała się, szukając rozpaczliwie
w myślach jakiejś wymówki. Gdyby bowiem dotarło do
ludzi Margrete, że naskarżyła ojcu, zemściliby się na Gre-
goriusie albo nawet ją zamordowali.
- Upadłaś? - król nie mógł tego pojąć. - Znowu? -
Ostrożnie ujął jej podbródek, uniósł głowę i obejrzał ska
leczenie. Potem popatrzył jej w oczy z niemym wyrzu
tem. - Powinnaś być ostrożniejsza, Cecilio. Nie jesteś już
dzieckiem.
Cecilia potrząsnęła głową, a płacz dławił ją w gardle.
Ojciec rozumiał więcej, niż chciałaby mu powiedzieć.
Wiedział, że dworskie ściany mają oczy i uszy i że nie
wszystkie te oczy i uszy są przyjazne.
- Poproś którąś służącą, żeby ci opatrzyła skaleczenie,
i przebierz się - dodał Hakon, jakby się zmuszał do natu
ralnego zachowania.
Cecilia widziała, że kosztuje go to wiele.
- Dobrze, ojcze - odparła posłusznie i ruszyła ku swoim
drzwiom. Nie mogła znieść, że ojciec wygląda tak bezrad
nie. Ojciec, najmądrzejszy i najsilniejszy z nich wszystkich.
Obciążony tylko jedną słabością: miłością do swoich dzieci!
Kolejne dni Cecilia najchętniej spędzała w samotności.
Strach jej nie odstępował. Chodziła do halli na posiłki,
uprzejmie rozmawiała z licznymi gośćmi odwiedzającymi
królewski dwór, ale opuszczała towarzystwo najszybciej jak
mogła i za wszelką cenę unikała spotkań z Gregoriusem.
Nie tylko ze strachu o własną skórę, lecz przede wszystkim
z lęku o jego życie i z troski o ojca. Widziała, że ojciec wo
dzi za nią smutnym wzrokiem, musiał się jednak domyślać
prawdy i rozumiał, że to strach nie pozwala jej się zwierzyć.
Możliwe nawet, że wiedział, kto prześladuje jego córkę.
Wkrótce Cecilia stwierdziła, że nieustannie, choć
w dyskretnej odległości, chodzi za nią strażnik. Kręcił się
w pobliżu jej sypialni, był wszędzie, gdziekolwiek szła.
Przedtem jakoś nie zwróciła uwagi na tego człowieka i za
stanawiała się, czy to nie jeden z zaufanych królowej Mar-
grete, z czasem przekonała się jednak, że należy on do lo
jalnych drużynników ojca.
Dopiero po czterech dniach od przygody Cecilii
w Sverresborg królowa Margrete wróciła do domu. Na
pierwszy rzut oka zachowywała się jak dawniej, ale teraz
Cecilia wiedziała więcej, zwróciła więc uwagę na to, że
królowa gra. Dostała niemal mdłości z obrzydzenia, kie
dy słuchała jej rozmowy z ojcem zaraz po powrocie do
domu. Ojciec przyjął ją serdecznie, jak to zwykle on.
- No jak ci tam było, moja droga? Jak to uprzejmie ze
strony pani Astrid, że cię zaprosiła do siebie. Od dawna
pragnę, byście się do siebie zbliżyły.
Królowa Margrete uśmiechnięta kiwała głową.
- To naprawdę bardzo mila istota - zapewniała. - Tak
nam było dobrze razem, że wprost nie chciało mi się od
niej wyjeżdżać. Zaprosiła mnie znowu, za kilka tygodni,
kiedy jarl wybierze się na polowanie.
- 2 radością słucham, że było ci tam dobrze. Po tym
wszystkim, co przeżyłaś w ostatnim czasie...
Królowa Margrete natychmiast sposępniała, jej twarz
przybrała wyraz żałoby.
- Tak, to był dla mnie trudny okres, dlatego muszę się
od czasu do czasu rozerwać. Pani Astrid zabierała mnie
na konne przejażdżki, raz nawet pojechałyśmy do stare
go dworu, który zbudował Harald Pięknowłosy. Nigdy
przedtem go nie widziałam. Pomyśleć, że wzniesiono go
przed czterystu laty!
Król Hakon ucieszył się bardzo.
- No właśnie, to niewiarygodne, że nadal jest w takim
stanie! Wiesz, ja mam taki plan, żeby odbudować królew-
ską siedzibę. Wiele budynków popadło w ruinę, ale... po
myślałem sobie...
Umilkł.
- Co sobie pomyślałeś, mój drogi? - pytała Margrete
z anielskim uśmiechem, choć Cecilia widziała wyraźnie
podejrzliwe błyski w jej wzroku.
- No więc pomyślałem... że może z czasem ktoś chciał
by ten dwór przejąć - wyznał niepewnie król.
W Cecilii wszystko się burzyło, kiedy widziała, jaki jej włas
ny ojciec jest bezradny wobec swojej żony. I za nic nie chce
spojrzeć prawdzie w oczy, uznać, jaka ona jest naprawdę.
- Masz na myśli jedno z naszych dzieci? - rzekła kró
lowa jakby zainteresowana. - Jestem pewna, że Hakon
Unge polubiłby to miejsce. To znaczy dopóki pewnego
dnia nie przejmie tutejszego dworu. I niech Bóg da, by na
stąpiło to jak najpóźniej - dodała z pełnym pochlebstwa
uśmiechem.
Król Hakon nie odpowiedział, posłał tylko Cecilii bo
lesny uśmiech.
Ta zaś nie mogła się nadziwić, jaką to straszną władzę
ma królowa Margrete nad ojcem. Nad tym królem szano
wanym i kochanym przez lud właśnie za siłę i stanowczość,
za sprawiedliwość, mądrość i odwagę. To on dał nauczkę
swoim wrogom i w Oslo, i w Nidaros, i doprowadził do
pokoju w kraju. To on pracuje z poświęceniem, by utrzy
mać wpływy w Islandii i Grenlandii, jak dotychczas z po
wodzeniem. To on ożywił handel Norwegii z innymi kra
jami i zawarł traktat z Lubeką. I oto ten człowiek okazuje
taką słabość wobec własnej żony. Nie z miłości do niej,
o tym Cecilia była przekonana, lecz dlatego, że pragnie za
chować pokój, z obawy, co ona mogłaby zrobić w swoim
chorobliwym pragnieniu władzy nad innymi ludźmi. To
oburzające, ale i bolesne stwierdzenie.
- A ty, Ceciiio, jak tu żyłaś pod moją nieobecność? -
zwróciła się królowa do pasierbicy takim słodziutkim gło
sem, że Cecilia aż się zaczerwieniła z gniewu. Od tamtego
wydarzenia w wieży nosiła na szyi jedwabny szal i teraz
miała ochotę go zerwać, odsłonić pręgę po nożu i powie
dzieć królowej, kto jej to zrobił. N i e uczyniła tego jednak
ze względu na ojca.
- Miałam się znakomicie - odparła, próbując tej samej
sztuki udawania, w której królowa była taka biegła. - Mie
liśmy bardzo miłych gości przez cały czas, dużo śpiewu
i muzyki. Jeden z panów wciąż mi asystował. A jak on
pięknie tańczy! M a m nadzieję, że ojciec niedługo go od
kryje i pozna się na jego talentach - szczebiotała, posyła
jąc ojcu szelmowskie spojrzenia.
Królowa śmiała się sztucznie.
- To ekscytujące! Musisz mi go pokazać! Czy pocho
dzi z dobrego rodu?
- Z wystarczająco dobrego jak dla nieślubnej córki kró
la - odparła Cecilia swobodnie.
Dostrzegła zdziwione spojrzenie ojca, ale udawała, że
tego nie widzi.
- A teraz muszę już iść - oznajmiła. - Obiecałam Kri-
stin i H a k o n o w i Młodszemu, że się z nimi pobawię.
Z ulgą opuściła królewską parę, ale kiedy tylko znala
zła się w swojej sypialni, opadła na krzesło przy małym
stoliku i wybuchnęła płaczem.
- Nienawidzę jej! - szlochała i tłukła zaciśniętą pięścią
w blat stołu.
Tego wieczora w halli Gregorius siedział przy stole obok
Margrete. Królowa śmiała się i flirtowała z nim, że aż przy
kro było patrzeć. Cecilia siedziała po przeciwległej stronie
stołu, na wprost zaś znalazł się ten zausznik królowej, któ
ry na nią napadł na wieży, a teraz wbijał w nią swoje ciem-
ne, złe oczy. Cecilia czuła się od tego chora. Nie ulega wąt
pliwości, że wszystko zostało dokładnie zaplanowane.
Chodziło o to, by wystawiać ją na wszelkie możliwe pró
by: strach, ból, zazdrość. Teraz ów człowiek próbował od
wracać wzrok, ciągle jednak czuła na sobie jego kłujące
spojrzenie, słyszała śmiech królowej, jej uwodzicielski
śmiech. Można było od tego zwariować! Narastało w niej
wzburzenie. Serce tłukło jak młotem, policzki płonęły.
W końcu była tak zdenerwowana, że bała się, iż powie lub
zrobi coś, czego potem będzie żałować. Bezradnie spoglą
dała na ojca. W pewnym momencie on też na nią spojrzał
tym swoim dobrym, ciepłym wzrokiem. Musiał zauważyć
jej zdenerwowanie, nie wiedział tylko, co je spowodowało.
Nagle ponad gwarem panującym przy stole rozległ się
głos Margrete:
- No to teraz musisz nam pokazać, który to jest, Ce-
cilio! Czy on siedzi tutaj, przy honorowym stole?
Tego było Cecilii za wiele. Podniosła się, choć nogi pod
nią drżały, a policzki płonęły z gniewu.
- Tak, królowo Margrete. On siedzi przy honorowym
stole - powiedziała nienaturalnie opanowanym głosem.
Potem odwróciła się i wyszła z halli, nie oglądając się ani
w prawo, ani w lewo.
Gdy tylko znalazła się za drzwiami, zaczęła biec. Dopie
ro kiedy zamknęła drzwi swojej sypialni na klucz, zdała so
bie sprawę, że jej słowa mogły zaszkodzić Gregoriusowi.
- Muszę stąd uciekać! - powiedziała półgłosem. - Jeśli
zostanę na dworze ojca i będę musiała znosić te diabelskie
gry Margrete, zwariuję. Może ona właśnie tego pragnie?
Zaraz następnego ranka udała się do ojca.
- Ojcze, chciałabym na kilka dni odwiedzić mamę. Nie
będziesz miał nic przeciwko temu?
Król Hakon przyglądał się córce z powagą.
- Oczywiście, że nie, moje dziecko. - Zerknął ukrad
kiem na strażników, nim zaczął mówić dalej. Cecilia zro
zumiała. Król nie ma odwagi swobodnie mówić nawet
w obecności swoich drużynników. Przygnębiło ją to. Kró
lowa Margrete prowadzi taką zręczną grę, że nawet król
nie wie, którzy z podwładnych stoją po jego stronie!
- Zadbam, byś miała odpowiedni orszak - dodał, pa
trząc na nią boleśnie.
Cecilia dygnęła.
- Dziękuję, ojcze.
'Wyjeżdżając później z królewskiego dworu, zastana
wiała się, na którym z towarzyszących jej mężczyzn mog
łaby w razie czego polegać, któremu mogłaby zaufać.
Zwróciła uwagę na jasnowłosego imłodzieńca, który za
wsze był gdzieś w pobliżu niej od czasu, gdy ojciec za
uważył skaleczenie na jej szyi. Przeczuwała, że on akurat
należy do ludzi króla. Był młody, ale silnej budowy, spoj
rzenie miał łagodne i przyjazne. N i e chciało jej się wie
rzyć, by ktoś taki pozostawał w służbie zła.
Na uliczkach i placach życie aż buzowało, wszędzie tłu
my ludzi, tu i ówdzie słyszało się obce języki. W porcie sta
ły gęsto przy sobie handlowe statki, przeważnie hanzeatyc-
kie, ale również przybyłe z bardzo odległych stron świata. Na
nabrzeżach zaś trwała gorączkowa praca, ładowano ryby
i ziarno, wino i ubrania. Cudzoziemscy żeglarze wynajmo
wali w kupieckich zagrodach pomieszczenia i dla siebie, i dla
swoich towarów. Niektórzy zamierzali spędzić tu zimę.
Cecilia kochała to pełne ruchu i gwaru miasto. W różnych
okresach swego życia mieszkała i w Oslo, i w Nidaros,
i w Tunsberg. Dobrze się czuła w Nidaros, gdzie znała wie
lu księży i mnichów, i za każdym razem, gdy słyszała bicie
kościelnych dzwonów, była tak samo wzruszona. Lubiła też
Tunsberg, gdzie dwór królewski położony jest na wzniesie
niu, rozciągają się stamtąd piękne widoki na morze i ląd, a la
ta są suche i ciepłe. Dwór w Oslo też ma swoje zalety, po
łożony jest niemal nad samą wodą. Żadne z tych miejsc
jednak nie może się równać z Bjorgyin. I ludzie w tym mie
ście też coś w sobie mają. Są pełni życia i radości, otwarci
i rozmowni. Kiedy zdarzało jej się jechać przez miasto tak
jak teraz, ludzie wiwatowali i wznosili okrzyki, śmiali się,
robili miny, by ją rozbawić, i wkrótce była nimi zaintereso
wana tak samo, jak ci wszyscy, którzy wylegli, żeby zoba
czyć królewską córkę i jej orszak.
Z rozkosznym drżeniem wciągała powietrze do płuc.
Jak dobrze było •wyjechać z dworu! Jak najdalej od tam
tego zatęchłego powietrza. Nie mogła patrzeć na to, że
i ojciec, i Gregorius są bezwolnymi pionkami w rękach
Margrete. Nawet nie miała odwagi myśleć, co musi zno
sić Gregorius. Ale nikt człowieka nie zmusi do miłości!
Cecilia nie wiedziała, ile może powiedzieć matce, z cze
go jej się zwierzyć. Mama będzie wzburzona, wściekła
i przestraszona równocześnie. W każdym razie nie powin
na jej mówić o przeżyciu na schodach twierdzy. Wciąż
nosiła jedwabny szal na szyi i nie zamierzała go zdejmo
wać, a jeśli ktoś pytał, to wymawiała się bólem gardła.
Kierowali się do wschodniej części miasta, najbardziej
zaludnionej. Domy z bali stały tu bardzo blisko siebie,
frontem zwrócone ku morzu. Zbudowano je w równych
szeregach po obu stronach niezbyt szerokich ulic. Na ty
łach każdego z nich znajdowały się obejścia z dodatkowy
mi zabudowaniami i mieszkalnymi, i gospodarskimi.
Większość domów miała wsparte na kolumnach balkony,
niektóre posiadały też ganki, inne nie.
Odór z gromadzonych w przejściach między domami
i w ulicznych rynsztokach odpadów był trudny do znie-
sienią i Cecilia przeniosła się w myślach do Alrekstad, tak
pięknie położonego na uboczu, w morzu traw, kwiatów
i drzew. Ów stary, owiany legendą dwór, który ojciec
przeznaczył na ślubny dar dla niej i Gregoriusa... Wiedzia
ła, że to najwspanialszy dar, jaki mogła od niego dostać.
N i e pomyślał o Kristin ani o Hakonie Młodszym czy jun-
krze Magnusie, czyli dzieciach, które miał z Margrete,
lecz o niej, dziecku miłości, które niegdyś urodziła mu
ukochana Kanga Unge.
I teraz Margrete odebrała mu tę radość.
A zaledwie przed kilkoma miesiącami Cecilia nawet się
nie domyślała, jaka jest prawdziwa natura królowej. Gdy
by nie pojawił się Gregorius, może by jej nawet nigdy nie
przejrzała. Królowa przeważnie zajmowała się sobą, nie
wiele czasu poświęcała dzieciom.
Dojeżdżali już do d o m u matki. Jasne, nowe bale budyn
ków odcinały się od ciemnego tła miejskich zabudowań.
Ojciec posłał gońca z wiadomością, bo chciał się upewnić,
że Kanga Unge będzie w domu, i teraz Cecilia zauważyła, że
matka wypatruje jej przybycia. Natychmiast też zauważyła,
że matka sprawia wrażenie zatroskanej, i zastanawiała się, czy
może ojciec napisał do niej list z wyjaśnieniami.
Kanga Unge już zawczasu przygotowała nakryty stół
przy palenisku i Cecilia musiała się uśmiechnąć, gdy zo
baczyła kubek ciepłej wody z miodem. Mama zawsze jest
taka troskliwa.
- Ojciec pisał, że nie czujesz się dzisiaj całkiem dobrze -
zaczęła Kanga Unge ostrożnie, przyglądając się córce.
Cecilia spuściła wzrok. Czy powinna wyjawić prawdę...?
- Czy to ma coś wspólnego z naszą ostatnią rozmową? -
wypytywała matka.
Cecilia rozejrzała się przestraszona, ale matka poklepa
ła ją uspokajająco po dłoni.
- Tu żadni wrogowie pod drzwiami nie podsłuchują.
Poza tym kazałam moim ludziom mieć na oku twój or
szak. Do nich nie powinnaś chyba mieć przesadnego za
ufania, z wyjątkiem tego młodego Sveina Gudbrandsso-
na, na którym ojciec polega bez zastrzeżeń.
- Svein Gudbrandsson? - Cecilia nie zrozumiała, o ko
go chodzi.
- Ten jasnowłosy, młody człowiek, który jechał tuż za
tobą.
- Mój strażnik? - wyrwało się Cecilii. - Nie wiedziałam
tylko, jak on się nazywa.
- Co to znaczy strażnik? - przestraszyła się Kanga
Unge.
- Nie, tak tylko żartowałam, bo wciąż kręci się gdzieś
w pobliżu mnie - próbowała zbagatelizować sprawę Cecilia.
- Ale to nie jest przypadek - powiedziała Kanga Unge
z powagą. - Ojciec musiał go wyznaczyć, by ciebie pilno
wał. Bardzo bym chciała wiedzieć dlaczego.
Cecilia milczała.
- Cecilio, naprawdę nie musisz mnie oszczędzać. Prę
dzej czy później ojciec mi wszystko powie.
- Ojciec wszystkiego nie wie - rzekła Cecilia cicho.
- Czy jest aż tak źle?
Cecilia nie odpowiedziała.
- Czy Gregorius Andresson wrócił?
- Wrócił. - Cecilia podniosła wzrok i spojrzała matce
w oczy, a po policzkach spływały jej łzy. - Ja nie mogę go
poślubić, mamo! Jestem jak opętana przez niego i kocham
go najbardziej na świecie. Przez jakiś czas podejrzewałam
go, że prowadzi podwójną grę, ale przekonałam się, że jest
niewinny, tylko że nie wolno mi z nim rozmawiać.
pytanie. - I wykorzystuje wszelkie środki - dodała z goryczą.
- Strzeż się, Cecilio - mówiła dalej przerażona. - Teraz po
wiem ci coś, czym nigdy nie zamierzałam cię zadręczać. Kie
dyś, wiele lat temu, królowa Margrete próbowała mnie otruć.
Ojciec dał mi dom na terenie królewskiego dworu. Miał na
dzieję, że królowej Margrete nie będzie to przeszkadzać, bo
przecież ich małżeństwo zostało zawarte z przyczyn poli
tycznych i ona go nie kochała. Wszyscy wiedzieli, że byłam
nałożnicą twojego ojca, zanim oni wzięli ślub, i że chętnie
bym została blisko moich dzieci. Przestraszyłam się tą próbą
otrucia i wyprowadziłam do wiejskiego dworu, który należy
do królewskiej rodziny, ale tak strasznie tęskniłam za tobą
i Sigurdem, że po pewnym czasie ojciec kazał wybudować
dla mnie to domostwo tutaj. Od tamtej pory Margrete zosta
wiała mnie w spokoju. Ona dobrze wie, że twój ojciec jest
uczciwym, honorowym człowiekiem, który żyje według bo
skich przykazań i nie chce grzeszyć. Nie protestowała nawet
przeciw moim krótkim wizytom we dworze, żeby spotkać
się z wami, ale zawsze trzymała się ode mnie z daleka.
Cecilia siedziała bez ruchu i słuchała opowieści matki.
Była wstrząśnięta.
- No a skoro ja ci opowiedziałam o swoich przeży
ciach, to ty możesz mi opowiedzieć o twoich. Wiem, ja
ka to niebezpieczna kobieta, i nie musisz się obawiać, że
zrobię coś nieostrożnego.
Cecilia postanowiła więc opowiedzieć matce wszystko.
I poczuła ulgę.
- Ona kazała swoim ludziom mnie obserwować - zaczę
ła. - Jeden z nich zatrzymał mnie na schodach na wieżę,
kiedy szłam do twierdzy szukać Gregoriusa. - Zerwała je
dwabny szal i pokazała matce bliznę na szyi. - Drasnął
mnie nożem i zapowiedział, że będzie dużo gorzej, jeśli nie
zostawię Gregoriusa w spokoju.
Kanga Unge jęknęła z oburzenia.
- Jezu Chryste - powtarzała przerażona. - Nie wolno
ci się narażać, Cecilio!
Cecilia potrząsnęła głową.
- Właśnie dlatego prosiłam ojca, by pozwolił mi pobyć
u ciebie. Nie wytrzymałabym dłużej posiłków w halli, kie
dy ona mizdrzy się do Gregoriusa, a naprzeciwko mnie
siedzi ten jej kat i wpija we mnie ślepia.
Kanga Unge znowu jęknęła.
- Ta diablica! Musisz zapomnieć o Gregoriusie, Ceci
lio. Ona nigdy nie ustąpi.
Cecilia milczała. Nie chciała się zgodzić na to, by Mar-
grete osiągnęła cel.
Upłynęło im kilka spokojnych dni. Cecilia i Kanga
Unge przeważnie siedziały nad szyciem przy ogniu, bo na
dworze lało. Rozmawiały i rozmawiały o tym, co zajmo
wało je najbardziej: o królowej Margrete, o Gregoriusie,
o królu Hakonie, wciąż szukały jakiegoś wyjścia z sytu
acji, ale jak dotychczas żadnego nie znalazły.
- Tylko żebyś nie mówiła nic Sigurdowi - przestrzegła
Kanga Unge córkę. - On jest taki w gorącej wodzie kąpa
ny, mógłby zrobić coś, czego będziemy żałować.
Cecilia przytaknęła.
- Tak, wiem. Nigdy bym się nie odważyła nic mu po
wiedzieć, ale on się chyba musi dziwić. Przecież wie, że
jestem zakochana w Gregoriusie i że Gregorius prosił oj
ca o moją rękę, a widzi, że omijamy się z daleka.
- Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zapytał Gregoriu
sa wprost, o co chodzi - westchnęła Kanga Unge z niepo
kojem. - Ufam Bogu, że będzie ostrożny!
Zapukano do drzwi i jedna ze służących stanęła w progu.
- Przyszedł syn pani i prosi o rozmowę z matką.
Matka i córka patrzyły na siebie zaskoczone.
- O wilku mowa! - wykrzyknęła matka zdumiona.
Po chwili Sigurd wszedł do izby.
- Właśnie o tobie mówiłyśmy - powiedziała Kanga
Unge i wstała. - Usiądź, mój chłopcze. Zaraz podam coś
do jedzenia i picia.
Sigurd witał się z siostrą, a Kanga wyszła zawołać słu
żące.
Pochylił się do Cecilii i szepnął:
- Będziesz miała gościa dzisiaj wieczorem. Wyjdź na ga
nek przed swoim pokojem, kiedy dzwony w kościele za
dzwonią na nieszpory.
Kanga wróciła.
- Pomyśleć, że mam przy sobie was oboje! - wołała ura
dowana. - To rzadkość.
Zaczęła rozmawiać z Sigurdem, ale Cecilia nie była
w stanie za nimi nadążyć. Słowa Sigurda sprawiły, że ser
ce podskoczyło jej do gardła i teraz nie chciało się uspoko
ić. Brat nie mógł mieć nikogo innego na myśli, jak tylko
Gregoriusa. Ale jak Gregorius zdoła się tu dostać? Matka
sama mówiła, że nie 'wolno ufać nikomu z ludzi króla z wy
jątkiem tego młodego, jasnowłosego strażnika. Żeby tylko
Gregorius nie zrobił czegoś, czego musiałby żałować...!
9
Kiedy Sigurd poszedł, Cecilia z trudem ukrywała przed
matką podniecenie. Prawie nie mogła jeść, trudno jej było
siedzieć na miejscu i miotała się od paraliżującego strachu
do oszałamiającej nadziei. Gregorius podejmował wielkie
ryzyko, zarazem jednak była szczęśliwa, że zdecydował się
to zrobić. Po konnej przejażdżce do lasu tamtego dnia oraz
jej pierwszego i jak dotychczas ostatniego spotkania z mi
łością żyła wyłącznie tęsknotą, by doznać takiej rozkoszy
jeszcze raz.
Popołudnie wlokło się bez końca. Cecilia wiedziała, że
matka kładzie się wcześnie do łóżka i wstaje razem ze
słońcem. W czasie nieszporów będzie już według wszel
kiego prawdopodobieństwa głęboko spać, w każdym ra
zie będzie od dawna w łóżku.
Dostrzegała czasami, że matka zerka na nią spod oka.
Gdyby Kanga powzięła jakieś podejrzenia, mogłaby
wszystko popsuć ze strachu o córkę.
Zarazem Cecilia dziwiła się, że Sigurd miał odwagę
przyjść tutaj w charakterze posłańca. Przypuszczalnie nie
miał pojęcia o tym, co się stało. Wiedział jedynie, że kró
lowa Margrete przeciwstawia się zaręczynom, ale nie do
myślał się nawet dlaczego i nic nie wiedział o diabelskich
metodach, jakimi się posługiwała, by zapobiec małżeń
stwu jego siostry. Podobnie jak Cecilia nigdy tak napraw
dę królowej nie poznał.
Próbowała odepchnąć od siebie lęk, ale nie do końca
jej się to udawało. Sigurd, jako brat Cecilii, też się na pew
no znajdował pod nadzorem. Jeśli ludzie królowej zauwa
żyli, że Sigurd wyjeżdża z dworu, to śledzili go, choć on
nawet nie zauważył niebezpieczeństwa.
Zdenerwowanie narastało. I oczekiwanie również. Na
dzieja na spotkanie z Gregoriusem sam na sam, choć by to
nawet miało trwać tylko krótką chwilę, sprawiała, że stru
mienie gorąca przenikały jej ciało i rozpalały policzki. Wciąż
powracały do niej tamte chwile w brzozowym zagajniku,
szczęście, zanim pojawiła się królowa Margrete. Czuła jego
wargi na swoich, czuła rękę pieszczącą jej piersi i omdlewa
ła na to wspomnienie prawie tak samo jak wtedy.
Królowa Margrete nie postawi na swoim! Cecilia bę
dzie walczyć, nawet gdyby miało ją to kosztować życie!
Może żyć krótko, ale z Gregoriusem, z jego miłością, al
bo woli nie żyć wcale! Żaden inny mężczyzna nie zdołał
wzbudzić w niej takich uczuć. I chyba nikt nigdy by już
tego nie potrafił.
Deszcz ustał, pokazało się słońce. Cecilia miała nadzie
ję, że jednak znowu wróci niepogoda tak, by ludzie jak
najszybciej poszli spać, a w każdym razie przestali się krę
cić po dworze. Modliła się, by deszcz znowu się rozpadał,
jeszcze bardziej gwałtowny niż dotychczas.
Nagle gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Kanga Unge
podniosła wzrok znad robótki.
- Chyba będzie burza - powiedziała zatroskana.
Cecilia wiedziała, że matka boi się burzy i dawnych
nordyckich bogów. Nadal wierzyła, że to bóg uderzenia
mi swojego młota wywołuje błyskawice i grzmoty, by ze
mścić się na ludziach, którzy się od niego odwrócili.
Kanga Unge podeszła do drzwi, uchyliła je lekko i spo
glądała w niebo.
- Grzmiało daleko - stwierdziła, jakby sama siebie chcia
ła pocieszyć. - Ale on się mimo wszystko zbliża - dodała
z wyraźnym lękiem w glosie. Pospiesznie zamknęła drzwi,
jakby w geście obrony, podeszła do paleniska i zaczęła wy
gaszać ogień.
- W każdym razie nie wolno go drażnić - rzekła ner
wowo. - Zostań tutaj, Cecilio. To niebezpieczne kłaść się
do łóżka, kiedy on tam w górze wścieka się na nas...
- Ja się nie boję, matko. Bóg czuwa nad nami.
- Tylko że on nie zawsze ma coś do powiedzenia. Sama
wiesz, że czasem przegrywa w walce ze starymi bogami.
- Nigdy żaden dom, w którym byłam, nie zaczął się pa
lić od pioruna, chociaż nawałnica przewalała się nad naszy
mi głowami - upierała się Cecilia, poważnie zatroskana
tym, że burza może pokrzyżować plany Gregoriusowi i jej.
- Tacy jesteście pewni siebie, wy, młodzi - westchnęła
Kanga Unge. - Ale my, którzy wiele w życiu doświadczy
liśmy, wiemy, co się może stać.
W tym momencie huknął grzmot tak potężny, że dom
się zatrząsł.
- Widzisz? - zawołała Kanga Unge przerażona. - On
słyszy, co ty wygadujesz! Powinnam była złożyć mu ofia
rę - wymamrotała zbielałymi wargami. - Ale teraz jest już
za późno.
- Mamo! - przeraziła się Cecilia. - Chyba nie składasz
ofiar starym bogom?
Kanga Unge milczała.
- Gdyby ojciec się o tym dowiedział, byłoby mu na
prawdę bardzo przykro - mówiła z wyrzutem Cecilia. -
Thor i Odin to diabły. Oni działają przeciwko Białemu
Chrystusowi!
Kanga Unge skinęła głową.
- I właśnie dlatego musimy ich udobruchać. Ale ja ni-
gdy nie robię tego jawnie, tak żeby inni widzieli - doda
ła. - A gdyby ojciec zaczął się tym interesować, to prze
cież nie musisz mu nic mówić. Posłuchaj no! - zawołała
radośnie po chwili milczenia. - Przeniósł się gdzieś dalej!
Zrozumiał, że żywię dla niego szacunek, i zostawił nas
w spokoju, choć nie złożyłam ofiary.
Wszystkie inne domy też zostawił w spokoju, pomy
ślała Cecilia, ale głośno tego nie powiedziała.
Kolejny huk grzmotu dotarł do nich z daleka i Kanga
Unge ziewnęła uspokojona.
- W takim razie chyba pójdę się położyć. Ale gdyby
wrócił, to wstanę. Nie przyłapie mnie w pościeli!
- Dobranoc, mamo, i dziękuję za dzisiejszy dzień. I ja
jestem zmęczona, pewnie też się położę.
W królewskim dworze Cecilia zawsze sypiała z dwor
kami, jedną lub dwiema, wtedy jednak, kiedy nocowała
u matki, one szły spać do izby czeladnej. Tutejsza sypial
nia była o wiele mniejsza i w ogóle wszystko tu było in
ne. Dzisiaj bardzo ją to cieszyło.
Tora przyniosła wody do mycia i wyłożyła nocną ko
szulę swojej pani. Przez moment Cecilia zastanawiała się,
czy nie powinna zostać w dziennym ubraniu, ale bała się,
że matka może wejść i co będzie, jeśli zobaczy, że ona się
nie rozbiera? Gotowa nabrać podejrzeń. Pospiesznie zrzu
ciła więc ubranie, umyła się i włożyła cieniutką koszulę.
Potem wyszczotkowała włosy, że mieniły się niczym zło
ta chmura nad jej głową, mocno natarła policzki, by je za
barwić na różowo, a w końcu ostrożnie uchyliła drzwi,
żeby czasami nie przegapić bicia dzwonów.
Deszcz przestał padać, ale było ciemno i nieprzyjem
nie, znajome głosy w całym obejściu dawno ucichły. Tyl
ko gdzieś w oddali szczekał pies, a z obory dochodziło po
rykiwanie krowy, poza tym panowała cisza.
Cecilia była zdenerwowana. Nie przypuszczała, że bę
dzie tutaj aż tak cicho. Na dworze królewskim zawsze sły
szała jakieś odgłosy, nawet kiedy się czasami obudziła
w nocy, docierały do niej hałasy. A to rozmowy strażni
ków, a to rżenie koni, a to członkowie drużyny mieli ja
kieś sprawy.
A tutaj, jeśli pojawi się jeździec, to gdyby nawet pro
wadził konia przez ostatni kawałek drogi, i tak zaraz
wszyscy usłyszą. A ci z królewskich ludzi, którzy się tu
znaleźli nie po to, by ochraniać królewską córkę przed
niebezpieczeństwem, są szczególnie podejrzliwi i wyczu
leni na nieoczekiwane hałasy.
Serce biło jej tak głośno, że chyba było to słychać. Zno
wu ogarnęły ją gwałtowne i pełne sprzeczności uczucia:
lęk o życie Gregoriusa i swoje oraz straszliwa tęsknota,
by być z nim.
Z napiętymi do ostateczności zmysłami stała przy szpa
rze w drzwiach i nasłuchiwała. Wydawało jej się, że trwa
to całą wieczność. Dlaczego te dzwony nie biją? Umówio
ny termin musiał już dawno minąć.
Czas wlókł się niemiłosiernie, Cecilia była bliska roz
paczy. Raz wydawało jej się, że wyraźnie słyszy stukot
końskich kopyt na dziedzińcu, i pobiegła, żeby wyjrzeć
na ganek, ale nikogo tam nie było. Teraz, w lecie, świat
ło dnia długo jeszcze po zachodzie utrzymywało się nad
horyzontem, cieszyła się więc, że dzisiaj niebo jest za
chmurzone.
Zaczęła niecierpliwie chodzić tam i z powrotem po
izbie. Czasami przystawała i nasłuchiwała, potem zaczy
nała znowu. Była boso, poruszała się więc bezgłośnie, ale
niekiedy jakaś deska w podłodze skrzypnęła i wtedy Ce
cilia zamierała, przerażona, że matka może ją usłyszeć.
Nigdy jeszcze czas nie wlókł się tak wolno. Cecilia zło-
żyła ręce i modliła się: „Drogi święty Olafie i Panienko
Dziewico, sprawcie, żeby Gregorius przyszedł! I żeby nikt
go nie widział, pozwólcie nam przeżyć tę drogocenną
chwilę w spokoju!"
I znowu chodziła tam i z powrotem.
Napięcie stało się niemal nie do zniesienia. Aby stłu
mić lęk, zmuszała się do myślenia o ich wspólnej podró
ży zimą do Nidaros. Przypominała sobie Gregoriusa, jak
siedzi uśmiechnięty w pomieszczeniu na pokładzie i opo
wiada bajki Kristin i Hakonowi Unge, ona sama zaś
wchłania każde jego słowo, każde drgnienie jego twarzy.
Chociaż dokuczało im straszne zimno, były to najszczęś
liwsze chwile, jakie przeżyła, zanim dotarła do niej okrut
na prawda o królowej Margrete.
Nawet gdyby miała przyczynić smutku ojcu, matce
i rodzeństwu, za nic nie chciała pozwolić, by królowa
Margrete dopięła swego. To by oznaczało tyle samo, co
dopuścić do zwycięstwa zła. Ludzie tacy jak królowa Mar
grete muszą się dowiedzieć, że nie wszystko w życiu moż
na kupić za pieniądze i że są sprawy, którymi nie można
zarządzać, choćby się miało do dyspozycji wszelkie bo
gactwa i całą władzę świata.
Cecilia ożywiła się pod wpływem własnych myśli.
W tej chwili gotowa byłaby ofiarować życie, gdyby to by
ło konieczne.
I właśnie wtedy odezwały się dzwony, delikatne dźwię
ki klasztornych sygnaturek, wzywające mnichów na jed
ną z ich licznych w ciągu doby modlitw. Cecilia przycis
nęła lodowate palce do policzków w napięciu i strachu.
Ponownie zakradła się w pobliże drzwi, otworzyła je tro
chę szerzej i wchłaniała powietrze letniego wieczoru.
Dźwięki dzwonów ucichły, nic więcej się nie działo.
Cecilia wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Dlaczego Gre-
gorius nie przyszedł? Jeszcze bardziej otworzyła drzwi.
I jeszcze trochę. Czyżby się przesłyszała? A może Sigurd
nie o nieszporach mówił?
Albo coś się stało. Ludzie królowej Margrete przyłapali
Gregoriusa i zatrzymali go po drodze. Wszystko możliwe...
Cecilia z drżeniem wciągała powietrze. Bliska szaleń
stwa z niepokoju, wyszła na ganek i rozejrzała się jesz
cze raz. I właśnie w tym samym momencie mignął jej za
rogiem jakiś cień. W pierwszej chwili, przerażona, pomy
ślała, że to tamten człowiek ze schodów na wieżę, zaraz
jednak poznała Gregoriusa. Spojrzał w stronę ganku, zo
baczył ją, kilkoma skokami pokonał schody. I nim zdo
łała pomyśleć, był przy niej.
Cecilia starała się jak najprędzej wejść do pokoju, on
podążał za nią. Zamknęła drzwi i znalazła się w jego ob
jęciach.
To spotkanie i powitanie obojgu zapierało dech w pier
siach. Cała tęsknota, wszystkie próby, jakim los ich pod
dawał, lęk i niepewność tak długo tłumione, wszystkie te
uczucia uwolniły się teraz i porwały ich niczym wartki,
górski strumień. Całowali się jak szaleni, z trudem chwy
tali powietrze i znowu się całowali, wczepiali się w siebie
nawzajem niczym dwoje tonących, chwytających się
ostatniej deski ratunku. Zapomnieli o Bożym świecie do
tego stopnia, że pewnie by nie zauważyli, gdyby zjawił się
ktoś niepożądany. Radość ze spotkania była tak wielka,
tak wszechogarniająca, że Gregorius dopiero po dłuższej
chwili zauważył, iż Cecilia jest w samej tylko koszuli.
- Czyś ty oszalała? - szeptał jej do ucha. - Jak mam ci się
oprzeć w tej sytuacji, skoro stoisz przede mną prawie naga?
- Wcale nie chcę, żebyś mi się opierał - odpowiedziała
mu również szeptem. - Weź mnie, Gregoriusie! Gdybym
miała tej nocy umrzeć, to chciałabym, żebyś mnie wziął!
Jęknął z pożądania, położył rękę na jej piersiach. Po
tem uniósł jej koszulę i zdjął przez głowę, aż stanęła przed
nim kompletnie naga. Nocna poświata spływała z dymni
ka na skórę Cecylii. Gregorius wziął ją na ręce i zaniósł
do łóżka, potem pospiesznie zerwał z siebie ubranie i po
łożył się obok.
- Nie chciałem tego robić - szeptał Gregorius z żalem,
kiedy burza zmysłów ucichła. - Wystarczyło mi już samo
to, że cię widzę, wiem, że pragniesz tego samego co ja.
Cecilia z czułością głaskała go po włosach.
- To ja tego chciałam, Gregoriusie. Bardzo chciałam to
przeżyć, tym bardziej gdyby wszystko miało się ułożyć
źle. I nie żałuję.
Gregorius westchnął ciężko.
- Wszystko ułoży się w końcu dobrze, Cecilio. Wciąż
jeszcze nie wiem, jak do tego doprowadzę, ale nie zamie
rzam pozwolić, żeby zło zwyciężyło.
Cecilia uśmiechnęła się radośnie.
- To samo myślałam, zanim przyszedłeś. Powtarzałam
sama sobie, że mogę żyć krótko, ale dobrze, a jeśli nie, to
mogę nie żyć wcale.
Gregorius ucałował ją z czułością.
- Kocham cię, Cecilio. I nigdy nie porzucę nadziei, że
będę mógł cię poślubić.
Leżeli przez chwilę i całowali się gorąco, rozkoszowa
li tą chwilą, o której oboje marzyli, lecz bali się, czy bę
dzie im dana.
Nagle Cecilii wydało się, że słyszy jakieś hałasy i za
marła, nasłuchując.
- Co to? - spytał Gregorius niespokojnie. - Zdawało mi
się, że coś słyszę.
- I mnie się tak zdawało.
Oboje wstrzymali oddech i nasłuchiwali, ale nic się nie
działo.
- Najlepiej będzie, jak się ubiorę - powiedział Grego-
rius. - Nigdy nie wiadomo...
Cecilia przestraszyła się, ale też ucieszyło ją, że Gregorius
jest ostrożny. Poszła za jego przykładem i włożyła na siebie
nocną koszulę. Kiedy oboje byli znowu ubrani, on usiadł na
brzegu łóżka, a ona otuliła się kołdrą pod samą brodę.
- Musisz już iść? - spytała niechętnie, bo najbardziej ze
wszystkie pragnęła, by został u niej przez całą noc.
- Nie - szepnął Gregorius, przysunął się bliżej i objął
ją ramieniem. - Mam wrażenie, że te dźwięki dochodziły
z pokoju obok. Czy twoja matka tam śpi?
Cecilia potwierdziła i odetchnęła z ulgą. Matka byłaby
z pewnością przerażona, gdyby ich odkryła, ale mieliby
się znacznie gorzej, gdyby te hałasy pochodziły z dworu.
Gregorius przytulał ją mocno.
- Nie bój się, moja kochana. Królowa Margrete nie ma
prawa zrobić ci nic złego.
Cecilia nie powiedziała nic.
- Chyba ona ci nie dokuczała? - dodał zatroskany jej
milczeniem.
Cecilia wahała się przez moment, niepewna, czy po
winna mu o tym powiedzieć. Uległa jednak pokusie.
- Ona nie, ale jej pomocnik.
Gregorius był naprawdę przerażony. Blask sączący się
przez dymnik gasł, ledwo dostrzegali zarysy swoich twa
rzy w mroku.
- Co ci zrobił?
- Wpadłam na niego na schodach w Sverresborg, kiedy
poszłam cię szukać. Dławił mnie za gardło, naciął mi skó
rę ostrzem noża i powiedział, że to dopiero początek, je
śli nie będę się trzymać z daleka od ciebie.
Gregorius milczał, ale Cecilia czuła, jak walczy ze
wzburzeniem.
Zwróciła się ku niemu.
- A co oni tobie zrobili? Dlaczego siedziałeś w Alrek-
stad razem z królową Margrete?
Gregorius ciężko westchnął.
- Wracałem do d o m u z Nidaros. Król H a k o n prosił
mnie, żebym rzucił okiem na stary dwór, kiedy znajdę się
już w Bjorgvin, a ja pomyślałem sobie, że równie dobrze
mógłbym to zrobić po drodze. Odesłałem swoich ludzi
do osady handlowej, a sam zostałem we dworze. Twój oj
ciec zwierzył mi się ze swoich tajnych planów i miałem
ochotę być sam, kiedy będę oglądał twoją i moją przy
szłą siedzibę.
Zamilkł na m o m e n t i jeszcze mocniej przygarnął ją do
siebie. Cecilia uśmiechała się uszczęśliwiona.
- Królowa Margrete musiała wypytać moich ludzi,
gdzie się podziewam, bo zjawiła się jeszcze tego samego
wieczora. Odesłała swój orszak i przyszła do mnie sama.
Nie miałem wątpliwości, czego chce.
Z n o w u umilkł. Cecilia czuła, jak zazdrość rozlewa się
po jej sercu niczym trucizna, choć przecież wiedziała, że
Gregorius nie czuje do królowej nic prócz niechęci.
- No i przeprowadziła swoją wolę? - spytała ochryple.
Gregorius potrząsnął głową.
- O t ó ż nie była w stanie mnie pobudzić. N i e mogłem,
choćbym nawet i chciał. Byłem zmęczony po długiej po
dróży, a poza tym ona budzi we mnie wstręt. Wiem też,
jaka jest niebezpieczna. Zresztą niczego nie udawała, stra
szyła, że każe mnie torturować, jeśli nie będę dla niej „mi
ły". Leżała przez całą noc na moim posłaniu i próbowa
ła mnie nakłonić. Bogu dzięki, że byłem taki zmęczony
i moje ciało nie reagowało na jej zachęty. Rozmawiałem
z nią spokojnie, próbowałem się dogadać po dobroci.
Przypomniałem jej, że niegdyś była bardziej niż chętna
do małżeństwa z królem Hakonem, choć oświadczyłem
wyraźnie, że nie zamierzam być jej kochankiem za ple
cami króla.
Znowu zrobił krótką przerwę. Zazdrość niczym ostrze
noża wbijała się w serce Cecilii na myśl, że królowa Mar-
grete leżała w tym samym łóżku co Gregorius, może cał
kiem naga, i robiła wszystko, co można, by wzbudzić je
go pożądanie.
- Ona zrozumiała, że kocham ciebie, Cecilio - ciągnął
Gregorius, jakby domyślał się jej cierpienia. - Zresztą sam
jej to powiedziałem. Zapewniłem, że chcę się z tobą oże
nić, mieć dzieci, jak większość ludzi, i radziłem, żeby i ona
zajęła się tym, co ma, a nie próbowała mnie uwodzić. Ma
przecież wspaniałego męża, który w dodatku jest najpo
tężniejszym człowiekiem w tym kraju, jest bogata, ma tro
je zdrowych dzieci, piękny dom, sama jest zdrowa i nic
jej nie dolega. Ale takie słowa to dla niej jak groch o ścia
nę. Ona chce więcej! Chce wszystkiego! Więcej władzy
i więcej kochania, ale jeśli tego nie dostanie, to się zemści!
Płacz dławił Cecilię w gardle.
- I chce się zemścić na nas, bośmy ją zlekceważyli. A to
przecież oznacza, że nigdy nie będziemy mogli być razem,
Gregoriusie.
Przytulił ją znowu i pocałował.
- To nieprawda, Cecilio - powiedział cicho. - Pewnego
dnia będzie musiała pojąć, że to na nic, że nigdy się nie
poddam.
- Ale ona będzie chciała nas ukarać za każde takie spo
tkanie jak dzisiejsze.
- Jakie?
- Pamiętasz, jak zabrałaś Bjarne Mosessona, żeby mnie
szukać? Znam go od tamtych czasów, kiedy w zimie przy
jechał na prośbę króla po mnie do Danii. Uznałem, że
potrzebuję sojusznika, a wiedziałem, że na nim mogę po
legać, zwierzyłem mu się więc z mojej sytuacji. No i dzi
siaj, kiedy miałem wyjechać z królewskiego dworu, Bjar
ne wyruszył jakiś czas przede mną. Spotkaliśmy się
w u m ó w i o n y m miejscu w lesie, zamieniliśmy ubraniami
i końmi, po czym on, przebrany za mnie, pojechał dalej
do Alrekstad. M a m nadzieję, że teraz tam spokojnie śpi,
a mój koń stoi na dziedzińcu. Jeśli ludzie królowej mnie
śledzili, to wiedzą, że pojechałem do Alrekstad na noc,
i taką wiadomość jej przekażą.
- Ale istnieje niebezpieczeństwo, że ona pojedzie tam
za tobą! - wykrzyknęła Cecilia przerażona.
- To się źle dla niej skończy - odparł Gregorius cierpko.
Nagle w pokoju obok dały się słyszeć kroki i drzwi
gwałtownie się otworzyły. W progu stała Kanga Unge
z oliwną lampką w dłoni.
- Cecilio! - wyszeptała podniecona. - O n i tu są! Grego
rius musi uciekać! Szybko!
Gregorius zerwał się z łóżka, pospiesznie wciągnął bu
ty i ruszył w stronę ganku, ale Kanga Unge zastąpiła mu
drogę.
- Nie, nie tam! O n i właśnie stamtąd przyjdą. U mnie
się schowaj! A ty, Cecilio, połóż się i udawaj, że śpisz. Kie
dy oni się pojawią, to krzycz z całych sił i sprawiaj wra
żenie, że chcieli cię zgwałcić.
W następnej sekundzie Gregorius i Kanga Unge znik
nęli, drzwi się za nimi zamknęły.
Cecilia była półprzytomna ze strachu. Jak Gregorius
zdoła wyjść z domu, żeby go nie zauważyli? Skoro nabra-
li podejrzeń, to pewnie ustawili warty przy wszystkich
drzwiach.
Serce biło jej głośno, zasychało w ustach. Mimo to po
szła za radą matki, położyła się i podciągnęła kołdrę pod
brodę, zamknęła oczy i modliła się rozpaczliwie do Pan
ny Maryi, by ratowała Gregoriusa.
Myśli wirowały w głowie, zdumienie nie dawało jej
spokoju. Jakim sposobem ludzie królowej dowiedzieli
się prawdy? Plan Gregoriusa zdawał się bezpieczny.
Czyżby wdarli się do Alrekstad i zobaczyli, że śpi tam
Bjarne Mosesson, a nie Gregorius? Przeniknął ją lodo
waty dreszcz. W takim razie musieli torturami wydobyć
prawdę z Bjarnego.
Na ganku rozległy się szybkie, ciężkie kroki, a w se
kundę później drzwi rozwarły się łoskotem. Trzej męż
czyźni wpadli do pokoju, jeden z pochodnią w dłoni.
Cecilia zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała głośno i przej
mująco, nigdy by nawet nie przypuszczała, że jest do cze
goś takiego zdolna.
- Mamo! Tora! Napastnicy! Napadli mnie jacyś dranie!
Obcy zatrzymali się. Cecilia ich zaskoczyła.
- Gdzie on jest, do diabła? - warknął jeden z nich. Męż
czyzna ze schodów na wieżę, ten ze złym błyskiem
w oczach.
Już zamierzał wpaść do sypialni Kangi, zdążył otwo
rzyć drzwi, gdy na progu ukazała się Kanga Unge oraz jej
trzy służące, wszystkie w nocnych koszulach i z pochod
niami w rękach.
- Jezu Chryste! - krzyknęła Kanga. - A to kto?
Cecilia szlochała głośno.
- To gwałciciel! Oni chcieli mnie zgwałcić!
Jej histeria nie do końca była udawana. Lęk przed ludź
mi królowej Margrete i niepokój, że Gregoriusowi mogło-
by się coś stać, sprawiły, że nie mogła odzyskać panowa
nia nad sobą.
Mężczyzna ze schodów brutalnie odepchnął Kangę na
bok i wpadł mimo wszystko do jej sypialni, ale stanął, nie
bardzo wiedząc, co dalej. Jedyne wyjście wiodło na ganek,
a tam jego ludzie trzymali straż. Okien nie było.
Zawrócił wściekły i wybiegł na ganek.
- Widzieliście go? - ryknął w ciemność.
W tej samej chwili nadbiegli wszyscy słudzy Kangi
Unge i ludzie królewscy z orszaku Cecilii, otoczyli
dom, zastąpili wyjście z ganku. Słudzy królowej Mar-
grete nie mieli szans wobec przewagi przeciwnika.
Wkrótce zostali powiązani i zamknięci w jednym z po
mieszczeń gospodarskich, rano zostaną przewiezieni na
królewski dwór.
Cecilia wciąż bardzo zdenerwowana siedziała na posła
niu, Kanga Unge usiadła przy niej i objęła córkę serdecz
nie. Kazała służbie wrócić do łóżek, a kiedy wszyscy ode
szli, szepnęła do Cecilii:
- Nie bój się, udało mu się uciec.
Cecilia patrzyła na nią zdumiona.
- Jak to możliwe?
Kanga Unge uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie wiem, czy powinnam to komukolwiek wyzna
wać, ale chyba sprawa zostanie między nami? Kiedy oj
ciec budował ten dom, kazał zrobić tajne wyjście z mojej
sypialni. Młody, zwinny człowiek bez trudu stąd wyjdzie.
Ojciec czytał sagę o Torfinnie Sigurdssonie, jarlu z Orka-
dów, który zbudował sobie takie tajemne wyjście z sypial
ni, by mógł uciec w razie napadu.
- Ale skąd wiedziałaś, że oni się zbliżają? - spytała Ce
cilia.
Kanga Unge uśmiechnęła się.
- Wiedziałam, że Sigurd miał ci dzisiaj po południu coś
do powiedzenia. Taki był podniecony. A potem ty zdener
wowana i podekscytowana, trudno było nie domyślić się
prawdy. No i bałam się. Z królową Margrete nie ma żar
tów. Dlatego powiedziałam moim ludziom, że mają być
gotowi. Wielu stało na warcie, a ja wzięłam swoje służą
ce, żeby mieć świadków. Tym razem ją mamy, Cecilio! -
zakończyła z dumą.
- Mamy ją? - nie zrozumiała Cecilia.
- Kiedy trzej napastnicy zostaną doprowadzeni przed
oblicze Hakona, będą mieli do wyboru wyjawić, z czyje
go rozkazu działali, albo zostaną oskarżeni o próbę zgwał
cenia królewskiej córki. Myślę, że raczej zechcą powie
dzieć prawdę.
- Uważasz, że ujawnią plany królowej Margrete?
Kanga Unge potwierdziła.
- To dla ojca będzie bardzo trudna sprawa - westchnę
ła Cecilia zatroskana.
- Owszem, to będzie trudne, ale już nie mamy wybo
ru, Cecilio. Kiedy sprawy zaszły tak daleko, to nie może
my milczeć.
Siedziały obie przez chwilę zamyślone, po czym Kan
ga Unge położyła rękę na dłoni córki.
- Nie chciałam wam przeszkadzać - powiedziała łagod
nie. - Chociaż strasznie się bałam, to nie miałam serca was
niepokoić, dopóki to naprawdę nie było konieczne. Mam
nadzieję, że nie popełniłam błędu.
Cecilia potrząsnęła głową.
- Nie, mamo. Ja sama sobie powiedziałam, że mogę żyć
krótko, ale chciałabym zaznać szczęścia, bo jak nie, to wo
lę nie żyć wcale. Żaden inny mężczyzna nie zdołał wzbu
dzić we mnie takich uczuć jak Gregorius. I chyba żaden
inny również w przyszłości tego nie zrobi.
Kanga U n g e uśmiechnęła się smutno.
- Jesteś kobietą, która kocha tylko jednego mężczyznę,
tak samo jak ja. Ja też do nikogo nigdy nie czułam tego,
co do twojego ojca.
- Musiałaś bardzo cierpieć, kiedy poślubił inną?
- O, tak. Dlatego tak bardzo pragnę, żeby ciebie to nie
spotkało.
- Po tym złowieszczym świetle, które się zimą ukaza
ło na niebie i mogło przepowiadać śmierć ojca, byłam
pewna, że królowa Margrete zamierza wyjść za mąż za
Gregoriusa, gdyby ojciec zginął w Oslo.
Kanga Unge przytaknęła.
- Ja myślałam to samo.
Z n o w u zaległo milczenie.
- Jak sądzisz, co królowa Margrete zrobi, kiedy cała
sprawa się wyda? - spytała po chwili zmartwiona Cecilia.
- D o p ó k i się da, będzie wszystkiemu zaprzeczać, ale
H a k o n już tym razem nie pozwoli się okłamywać. Od
dawna podejrzewa, że królowa go za plecami oszukuje,
jestem tego pewna. N i e wie tylko, o co chodzi.
- Myślisz, że będzie chciał się z nią rozwieść?
Kanga Unge potrząsnęła głową.
- Nie, tego nie zrobi. Zdarza się co prawda, że ludzie
w tym kraju się rozwodzą, ale to wbrew kościelnym pra
wom, a dla króla to chyba w ogóle niemożliwe. W każ
dym razie dla króla, który pragnie żyć w zgodzie z ko
ścielnymi przykazaniami.
- Biedny ojciec - westchnęła Cecilia ciężko.
Kanga Unge przytaknęła.
- Tak, wygląda na to, że to już będzie jego krzyż na ca
łe życie. N i e powinien był na wszystko jej pozwalać, ale
ściągnąć od czasu do czasu cugle. W ostatnich latach jed
nak współczuł jej z powodu tych wszystkich walk z księ-
ciem Skulę. Może zresztą współczuje jej też dlatego, że
musiała go poślubić, choć kochała innego.
- Ale przecież ojciec był w takiej samej sytuacji!
Kanga Unge znowu skinęła głową.
- Właśnie dlatego. Bo wiedział, jak to boli.
Wstała.
- A teraz spróbujmy trochę się przespać, to było trud
ne przeżycie.
- Wciąż się zastanawiam, co królowa Margrete zrobi? -
wróciła do tematu Cecilia.
- Ja też jestem tego ciekawa, ale dzisiaj nie chcę już
o niej myśleć. Dobranoc, Cecilio.
10
Następnego ranka więźniowie zostali przewiezieni na
dwór królewski, mieli tam być doprowadzeni przed obli
cze króla, by on sam zadecydował o karze.
Cecilia była niezmiernie ciekawa, czy się przyznają.
Miała ochotę wrócić do domu, by zobaczyć, jak to będzie,
Kanga Unge jednak bardzo jej to odradzała.
- Poczekaj, Cecilio! Nie jesteś jeszcze bezpieczna. Wca
le nie wiemy, jak wielu ludzi królewskich stoi po stronie
Margrete.
- Nie wiem, jak w ogóle ktoś może ją wspierać, znając
jej postępki! - wybuchnęła Cecilia wzburzona.
- To niewiarygodne, co ludzie gotowi są zrobić za pie
niądze - rzekła Kanga Unge ponuro.
W dwa dni później Kanga Unge otrzymała wiadomość,
że Cecilia powinna wracać do domu, król bowiem prag
nie z nią rozmawiać.
Cecilia spoglądała na matkę niepewnie.
-Jak myślisz, matko, czego on może ode mnie chcieć?
- Chce, żebyś potwierdziła zeznania mężczyzn - odpar
ła tamta spokojnie.
- Uważasz, że będę musiała stawać z nimi twarzą w twarz?
- To nie jest pewne, ale możliwe. Musisz przez to
przejść, Cecilio. Ci trzej nie mogą więcej nastawać na two
je życie ani na twój spokój.
- O n i może nie, ale inni? - zastanawiała się Cecilia zde
nerwowana.
Kiedy po południu wjeżdżała z całym swoim orsza
kiem na królewski dziedziniec, nie opuszczał jej strach.
Rozglądała się nerwowo na boki i wyobrażała sobie, że
w każdym kącie czają się ludzie królowej Margrete.
G d y tylko się umyła i przebrała, służąca oznajmiła jej,
że powinna pójść na spotkanie w jadalni, a kiedy się tam
znalazła, jej niepokój jeszcze się wzmógł. Ojciec siedział
pośrodku izby, na wysokim krześle przy stole i miał bar
dzo surową minę. Po obu bokach stali członkowie jego
drużyny, też poważni, pod bronią.
- Proszę bliżej, panno Cecilio - rzekł król H a k o n do
stojącej przy drzwiach córki. Ze strachem postąpiła kilka
kroków naprzód. - Oczywiście wiesz, dlaczego tu jeste
śmy - zaczął król, odkładając pióro. Odchylił się do tyłu
i patrzył na nią z powagą. - Trzej moi ludzie dopuścili się
napadu na ciebie, a to jest przestępstwo domagające się
jak najsurowszej kary. Wszyscy oni twierdzą jednak, że
nie mieli najmniejszego pojęcia, iż w tamtej izbie miała
by się znajdować królewska córka. Otrzymali mianowicie
wiadomość, że mieszka tam pewna kobieta lekkich oby
czajów z kraju hanzeatyckiego, kobieta imieniem G u d r u n
Toresdatter, i byli przerażeni, kiedy dotarła do nich praw
da. Najpierw nie chciałem wierzyć ich wyjaśnieniom, ale
oni wszyscy mieszkają w Bjorgvin dopiero od maja i jest
prawdopodobne, że nie znali położenia d o m u twojej mat
ki. Są oni przede wszystkim ochroną królowej Margrete,
a ona jest z nich bardzo zadowolona.
Król milczał przez chwilę.
Cecilia czuła, że policzki jej płoną z oburzenia. A więc
królowa jeszcze raz potrafiła uniknąć odpowiedzialności!
I stanie się jeszcze bardziej niebezpieczna, niż była. Do-
myślą się, oczywiście, że jej ludzie wpadli w pułapkę. Sko
ro znaleźli w Alrekstad samotnego Bjarne Mosessona, to
nietrudno było zgadnąć, gdzie jest Gregorius.
- Pragnę więc, byś przy świadkach opowiedziała, co
przeżyłaś - mówił król H a k o n spokojnie.
Cecilia doznała nieprzyjemnego wrażenia, że jest bar
dziej zirytowany niż oburzony w jej imieniu tym, co się
stało.
N e r w o w o zwilżyła wargi.
- Ja już się dawno położyłam i... nagle obudziły mnie
jakieś hałasy - zaczęła niepewnie. - Niedługo potem usły
szałam ciężkie, szybkie kroki na ganku, a w następnym
momencie moje drzwi ktoś gwałtownie otworzył.
- A dlaczego nie zamknęłaś ich na skobel? - spytał król
zdumiony.
Policzki Cecilii zaczerwieniły się jeszcze bardziej. Obo
je z Gregoriusem byli tak oszołomieni, że zapomnieli
o Bożym świecie.
- Zdawało mi się, że to zrobiłam - bąknęła zawstydzona.
- I dlaczego twoje dworki nie spały z tobą? - dopyty
wał się król tym samym, pełnym irytacji tonem.
- Izdebka jest bardzo mała - odparła. - Kiedy jestem
u matki, one sypiają w izbie czeladnej.
- D w a łóżka zmieściłyby się tam z powodzeniem - od
parł król H a k o n . - I zawsze was upominam, by nie sypiać
samotnie. No dobrze, m ó w dalej!
- Do... do pokoju wpadło trzech mężczyzn.
- Widziałaś ich wyraźnie? Poznałabyś ich?
Cecilia wahała się.
- J e d n e g o przynajmniej widziałam - mruknęła, patrząc
w bok.
- Paliło się w pokoju jakieś światło?
- Nie, ale ten mężczyzna miał pochodnię w ręce.
- Widziałaś go już przedtem? - ciągnął król swoje prze
słuchanie.
Cecilia miała nieprzyjemne uczucie, jakby to ona zro
biła coś złego, a nie tamci trzej.
- Tak. Widziałam tego samego człowieka na królew
skim nabrzeżu w dniu, kiedy flota wróciła z Nidaros,
i jeszcze w Sverresborg, kiedy... upadłam i skaleczyłam się
w szyję - dodała pospiesznie, patrząc ojcu błagalnie
w oczy. Teraz to przecież już chyba król zrozumie.
- A czegoś ty szukała w Sverresborg? - spytał zdumiony.
Pytanie było takie nieoczekiwane, że Cecilia nie wie
działa, co powiedzieć.
- Ja... Ja chciałam porozmawiać z Gregoriusem Andres-
sonem - wybąkała w końcu.
- Hm - król Hakon zamyślił się na chwilę, a potem
kontynuował: - Powiedziano mi, że strasznie krzyczałaś,
kiedy ci trzej wpadli do twojej sypialni, wzywałaś matkę
i wołałaś, że chcieli cię zgwałcić. Oni jednak przysięgają
na Boga, że cię nie tknęli, że się nawet nie zbliżyli do two
jego łóżka. Kiedy zrozumieli, kim jesteś, stanęli jak wry
ci pośrodku pokoju.
- Możliwe - bąknęła Cecilia, czując, że grunt usuwa jej
się spod nóg. Nie ma znaczenia, co ona powie, skoro oj
ciec jest zdecydowany wierzyć ludziom królowej Margre-
te! - Pamiętam tylko, że byłam przerażona i wrzeszczałam.
Król Hakon wziął pióro i zapisał coś na skrawku cie
lęcej skóry. Najwyraźniej przesłuchanie było skończone.
Zanim Cecilia opuściła salę, próbowała pochwycić spoj
rzenie ojca, ale on na nią nie patrzył. Rozczarowana wró
ciła do siebie.
Musi porozmawiać z ojcem w cztery oczy! Jest tak, jak
mówi matka: nie ma innego wyjścia.
Czatowała przy drzwiach, nieustannie wyglądała na ko-
rytarz, by nie przegapić chwili, kiedy ojciec będzie ze swo
imi towarzyszami wychodził, a gdy go w końcu zobaczy
ła, nie czekając ani chwili, pobiegła do jego komnat.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, gdy zapuka
ła, na progu stał królewski paź.
- Król jest bardzo zajęty - rzekł pospiesznie.
- Powiedz, że proszę o rozmowę w ciągu dnia - Ceci-
lia starała się być stanowcza.
- To niemożliwe, panno Cecilio. Król zaraz wyrusza do
Konghelle.
- Do Konghelle? - zawołała Cecilia wzburzona. - Ale
ja muszę z nim porozmawiać przed wyjazdem!
Król chyba usłyszał jej głos, bo nagle stanął obok swo
jego pazia.
- O co chodzi, Cecilio? - mówił teraz o wiele życzli
wiej niż podczas przesłuchania.
- Ojcze, muszę ci to wytłumaczyć. To nie jest tak, jak
myślisz.
Hakon westchnął ciężko.
- Margrete już mi wszystko wytłumaczyła, Cecilio.
Przykro mi z powodu tego, co się stało, ale spróbuj być
rozsądna. Muszę pojechać do Konghelle, dopóki jeszcze
jest po co. Erik, król Szwedów, skarży się, że moi ludzie
spalili mu Warmlandię, i muszę wyjaśnić dlaczego, zanim
nas w odwecie zaatakuje. Idź do Margrete, Cecilio! Mó
wiła, że chciałaby z tobą porozmawiać.
- Ale ojcze...
- Przykro mi, moje dziecko, ale nie mam czasu - uciął
król Hakon, odwrócił się od niej i zniknął w komnatach.
Paź posłał Cecilii niepewny uśmiech i zamknął drzwi.
Cecilia nie posiadała się ze wzburzenia. Ojciec wierzy
każdemu słowu królowej Margrete i nawet nie domyśla
się, jakie niebezpieczeństwo grozi Cecilii! Teraz wyjedzie
aż do Konghelle i nie wróci przez wiele tygodni! A ona
nie ma pojęcia, na kim mogłaby polegać, nie wie, co się
stało z Gregoriusem i Bjarne Mosessonem, była śmiertel
nie przerażona zemstą, jaką mogą wymyślić ludzie królo
wej. Biegiem wróciła do swojego pokoju, zamknęła drzwi
na skobel i siedziała samotnie, dygocząc ze strachu.
Słyszała hałasy na dziedzińcu, kiedy król i jego świta
schodzili na nabrzeże, by odpłynąć, nie odważyła się jed
nak wyjrzeć. Po raz pierwszy w życiu nie machała na po
żegnanie odjeżdżającemu ojcu. W jakiś czas potem znowu
rozległy się krzyki, śmiechy, nawoływania; to domownicy
wrócili z portu.
A wkrótce usłyszała pukanie do drzwi. Jedna ze służą
cych królowej Margrete przyniosła rozkaz, by Cecilia nie
zwłocznie zjawiła się u macochy.
Pierwszą myślą Cecilii było, żeby odmówić, ale nie zdo
była się na tyle odwagi. Poza tym Margrete nie mogła jej
nic zrobić tutaj, na królewskim dworze, gdzie aż się roi
od drużynników, służby i dworzan, a królowa nie może
wiedzieć, którzy z nich są lojalni wobec króla, choć kil
koro udało jej się przekupić.
Postanowiła więc, że będzie się odzywać jak najmniej,
poza tym zrobi wszystko, by zachować spokój. Królowa
Margrete nie będzie mogła się cieszyć, widząc ją zdener
wowaną i przerażoną.
Królowa siedziała w tym samym fotelu co ostatnio i by
ła jak zawsze starannie wypielęgnowana, miała na sobie
piękne, kosztowne szaty i mnóstwo złotych ozdób na rę
kach i szyi.
- Siadaj, Cecilio! - poleciła, wskazując mały stołeczek
przed sobą. Był tak niski, że Cecilia musiała spoglądać na
królową z dołu. Gospodyni dala znak służącym, by wy
szły, a gdy tylko zniknęły, jej głos stał się twardy i złośli-
wy. Cecilia zrozumiała, że tym razem nie będzie żadnego
przypochlebiania się ani poufałych kłamstw.
- A więc nie przyjęłaś do wiadomości, że my mówili
śmy poważnie, Cecilio... - zaczęła Margrete, patrząc na pa
sierbicę ze złością.
Cecilia milczała.
- Będą więc chyba potrzebne inne środki, byś pojęła... -
mówiła tamta, cedząc słowa.
Cecilia zmuszała się, by sprawiać wrażenie niewzruszo
nej, i wpatrywała się w jakiś przedmiot na szafie za ple
cami królowej, by nie patrzeć na nią.
- No i widzisz, twój ojciec i jego lojalni dworzanie wy
jechali. Do kogo teraz pójdziesz, Cecilio?
Ta nadal milczała.
- Gregorius Andresson i Bjarne Mosesson też zniknęli -
ciągnęła dalej królowa.
T y m razem Cecilia spojrzała na nią przerażona i kró
lowa wybuchnęła śmiechem.
- O, nareszcie się ocknęłaś? Więc nikt ci nic nie szep
nął do ucha, odkąd wróciłaś?
Cecilia znowu patrzyła w bok.
- To wszystko twoja wina, Cecilio. Gdybyś postępowa
ła, jak ci mówiłam, nic by się nie stało. Nie mogę się go
dzić na to, by królewska córka okazywała mi nieposłu
szeństwo na moim własnym dworze. Któreś z was musi
zniknąć, albo ty, albo on.
Cecilia się przeraziła. Co królowa ma na myśli, mó
wiąc: „zniknąć"? Chyba nie mogła pozbawić życia Grego-
riusa i Bjarne Mosessona? Zamordować mężczyznę, któ
rego się pożąda?
- Teraz ja też wyjadę na jakiś czas - poinformowała
królowa. - Ale paru moich ludzi tu zostanie, w tym twój
przyjaciel ze schodów na wieżę. On nie jest zbyt dobrze
usposobiony po tym, jak go potraktowano, i chyba to ro
zumiesz. Radziłabym ci go nie drażnić, ma niebezpieczny
charakter. Chociaż mu powiedziałam, że powinien nad
sobą panować, to wcale nie jestem pewna, czy nie zechce
działać według własnej woli.
Wzięła stojący na stole dzwoneczek i zadzwoniła.
W chwilę później dworki stanęły na progu. Królowa da
ła znak Cecylii, że może wstać.
A w niej wszystko się gotowało, kiedy szła ku drzwiom.
Mimo że postanowiła zachowywać się poprawnie, nie
złożyła ukłonu, lecz opuściła komnatę, odwróciwszy się
do królowej plecami.
Resztę dnia spędziła w swojej sypialni, wściekała się
i wybuchała płaczem. Na zmianę.
Posłała Torę do halli z wiadomością, że źle się czuje,
nie przyjdzie na kolację i żeby jej przyniesiono jedzenie.
Tora nie zadawała żadnych pytań, ale rzucała jej zatroska
ne ukradkowe spojrzenia.
Tora, dworka Cecilii, była córką jednego z drużynni
ków króla Hakona, miała dwadzieścia osiem lat. Wyszła
za mąż za Ołava Hvite, jednego z najbardziej zaufanych
dworzan króla, ale on został zamordowany przez Roe
Hallkjelssona, jednego z ludzi księcia Skulę jeszcze w cza
sach, kiedy Skulę pozostawał w przyjacielskich stosun
kach z Hakonem. Tora i 01av Hvite byli wtedy małżeń
stwem zaledwie od roku i nie mieli dzieci. Ona nigdy nie
pogodziła się ze śmiercią męża i wciąż miała żal do kró
la, ponieważ Roe nie został za swoje przestępstwo ukara
ny. Otóż zaraz po morderstwie Roe pobiegł do ówczesnej
siedziby króla, gdzie znajdował się również Skulę. Król
mieszkał w tym czasie w Oslo. Roe oddał się władzy kró
lewskiej i wyznał, co zrobił. Król go ułaskawił za to, że
nie ukrył swojego postępku.
Cecilia zwierzyła się Torze, że zaręczyny zostały odło
żone, bo królowa Margrete przeciwstawiła się jej małżeń
stwu, ale poza tym była ostrożna, żeby nie powiedzieć za
wiele. Bała się, by Tora nie rozgadała innym służącym. Te
raz kusiło ją, żeby powiedzieć jej wszystko. Tora musiała
widzieć większość z tego, co się wydarzyło w domu Kan-
gi Unge. Jeśli nawet nie wie, że stoi za tym królowa Mar
grete, to przecież musi pojmować, że życie Cecilii jest
w niebezpieczeństwie. To ona opatrywała ranę na szyi
tamtego dnia, kiedy ów napastnik ciął ją nożem na scho
dach na wieżę, i choć wtedy nic nie zostało powiedziane,
to Cecilia widziała, iż Tora jest przerażona.
Pozostałe służące były nadal w halli, Cecilia i Tora sie
działy same.
- Musimy uważać, żeby drzwi zawsze były zamknięte
na skobel - zaczęła Cecilia ostrożnie.
Tora skinęła głową.
- Tak, wiem.
Cecilia spojrzała jej w oczy.
- Ty oczywiście rozumiesz, o co w tym wszystkim cho
dzi, prawda?
Tora nalała wina i podała na stół. Znowu przytaknęła
skinieniem głowy.
- Tak mi się zdaje. Ale jeśli panna Cecilia nie chce, to
nie muszę nic więcej wiedzieć.
- Ja chcę. Tylko wolałabym nie narażać cię na niebez
pieczeństwo. Bo mamy do czynienia z bardzo niebez
piecznymi ludźmi.
- Tak - przyznała Tora. - Oni są bardzo niebezpieczni.
Cecilia patrzyła na nią bez słowa. Zastanawiała się, ile
mieszkańcy dworu właściwie wiedzą.
Tora musiała czytać w jej myślach.
- Ale większość to uczciwi ludzie - dodała.
- Chcesz powiedzieć, że są lojalni wobec króla?
Tora przytaknęła.
- A wiesz, kto nie jest?
- Tak mniej więcej.
Cecilia odetchnęła z ulgą.
- Musisz mi ich w najbliższych dniach pokazać, Toro.
Dworka spojrzała na nią z przerażeniem w oczach,
więc dodała pospiesznie:
- W największej tajemnicy, rzecz jasna.
Tej nocy Cecilia długo nie mogła zasnąć, ale kiedy już
jej się to udało, spała jak kamień. Ocknęła się dopiero, gdy
Tora zawołała cicho:
- Kto tam?
Wtedy zerwała się na posłaniu i szepnęła:
- Bądź ostrożna, Toro!
W tej samej chwili usłyszała męski glos:
- Sigurd, syn króla.
Natychmiast poznała głos brata i bosa pobiegła do
drzwi, by otworzyć. Sigurd wślizgnął się do pokoju.
- Słyszałam, że wyjechałeś na północ! - zawołała z nie
wypowiedzianą ulgą, że go widzi.
- No i wyjechałem, ale zdążyłem wrócić, zanim ojciec
wszedł na pokład swojego okrętu - odpowiedział Sigurd
zdyszany. - Muszę z tobą porozmawiać, Cecilio.
Tora zapaliła mały kaganek. Cecilia spojrzała pospiesz
nie na łóżka, na których spały pozostałe dwie służące. To
ra uspokoiła ją:
- Panna Cecilia może polegać na wszystkich, które są
w tym pokoju.
- Dziękuję ci - uśmiechnęła się Cecilia. - Chodź i usiądź,
Sigurdzie. Dyszysz ciężko, musiałeś się bardzo spieszyć.
Sigurd usiadł na ławie przy długim stole, Cecilia na
przeciwko niego.
- Nic nie wiedziałem o tym, co się tamtego dnia stało
w domu naszej matki - zaczął królewicz. - Po tym, jak
przekazałem ci wiadomość, że będziesz miała odwiedziny,
pojechałem prosto na północ, licząc, że wszystko pójdzie
zgodnie z planem. I tak się cieszyłem w twoim imieniu,
Cecilio. Oburzało mnie to, że królowa Margrete uważa
Gregoriusa Andressona za niegodnego twojej ręki.
Cecilia otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on po
wstrzymał ją ruchem dłoni.
- Zaczekaj, teraz wiem dużo więcej. W drodze na pół
noc wstąpiłem najpierw do domu mojego pazia, Gaute,
który zmarł tego lata. Chciałem zobaczyć, jak wdowa po
nim i dzieci dają sobie radę. Spędziłem tam sporo czasu,
zawarłem umowę, że najstarszy syn Gautego rozpocznie
u mnie służbę, o czym od dawna marzył. Zaczynało się
już ściemniać, kiedy ruszyłem dalej, i chyba pod wpły
wem jakiegoś przeczucia, nie wiem sam, postanowiłem je
chać przez Alrekstad i tam przenocować. Ojciec mówił
mi, że pragnie odnowić stare zabudowania, i chciałem się
osobiście przekonać, jak to wygląda.
Cecilia zaczynała się domyślać, jak się ta cała historia
potoczyła, i słuchała w napięciu.
- Możesz sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie,
kiedy na dziedzińcu zobaczyłem czarnego ogiera Grego
riusa Andressona. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, Gre-
gorius miał przecież być u ciebie. Przywiązałem konia do
drzewa niedaleko, niepewnie podszedłem do drzwi tego
domu, który niegdyś zbudował Harald Pięknowłosy, i za
pukałem. Znowu musiałem się bardzo zdziwić, bowiem
drzwi otworzył mi Bjarne Mosesson, i to z mieczem go
towym do ciosu! Nie wiem, który z nas był bardziej prze
rażony, ale widziałem, że mój widok sprawił mu ulgę, za
prosił mnie do środka, żeby mi wszystko wytłumaczyć.
Cecilia patrzyła na brata wyczekująco.
- Powiedział ci wszystko? - spytała z ożywieniem.
- Nie wiem dokładnie, co to jest „wszystko", wyjawił
jednak dość, by mnie wzburzyć i przestraszyć. Musiałem
koniecznie załatwić sprawę, którą zlecił mi ojciec, i powi
nienem był wyjechać, nie czekając na przybycie Gregoriu-
sa Andressona, obiecałem sobie jednak, że opowiem
wszystko ojcu, jak tylko wróci do domu. Zaskoczyło mnie
to, że tak nieoczekiwanie wyruszył do Konghelle akurat
teraz; miałem okazję zamienić z nim tylko parę słów. No
i właśnie wtedy jeden z moich ludzi powiedział mi, co się
wydarzyło w domu naszej matki. Ani przez chwilę nie
wierzyłem, że ludzie królowej pomylili się i myśleli, że
atakują dom jakiejś ladacznicy.
W oczach Cecilii pojawiły się łzy.
- Nareszcie ktoś, kto mi wierzy - wykrztusiła.
- Ojciec też zaczął się czegoś domyślać, Cecilio - rzekł
Sigurd ze współczuciem. - Ostatnie słowa, jakie do mnie
powiedział przed wyjazdem, to była prośba, żebym się to
bą opiekował. A ja powiedziałem mu: „Dobrze, będę się
nią opiekował. Po tym, czego się dowiedziałem dzisiaj, wi
dzę, że są po temu powody". „A co słyszałeś?" spytał mnie
ojciec zatroskany. „A to, że okazałeś się zbyt łatwowier
ny wobec twojej żony i puściłeś wolno jej sprzymierzeń
ców, chociaż chcieli skrzywdzić Cecilię" - odparłem. Czu
łem się nędznie, że jestem taki bezlitosny, ojciec wybierał
się w drogę, z daleka od domu nie może nic zrobić, ale
byłem taki wzburzony, że nie mogłem przestać.
- Biedny ojciec - westchnęła Cecilia. - Teraz naprawdę
ma o czym myśleć.
- Nie mieliśmy innego wyjścia, Cecilio. Królowa Mar-
grete wyrządziła mu już dosyć zła, nie możemy pozwo
lić, żeby dalej tak postępowała. A teraz zamierzam zabrać
cię do Nidaros, żebyś nie musiała tu siedzieć, zanim oj
ciec wróci. Nie pozwolę ci tu zostać po tym, co się stało.
- Czy wiesz, co się dzieje z Gregoriusem i Bjarne Mo-
sessonem?
Sigurd spojrzał na nią przerażony.
- A coś się z nimi stało?
- Nie wiem, ale bardzo się boję. Jak tylko ojciec dzisiaj
odpłynął, zostałam wezwana do królowej Margrete, która
nie ukrywała gniewu ani nie szczędziła mi pogróżek. Po
wiedziała, że Gregoriusa i Bjarne Mosessona nie ma już na
królewskim dworze. Albo Gregorius, albo ja musimy znik
nąć, oznajmiła. I powiedziała jeszcze, że „mój przyjaciel
ze schodów na wieżę" nie jest specjalnie łagodny po tym,
jak został potraktowany, i że ona mi radzi go nie drażnić.
- „Twój przyjaciel ze schodów na wieżę"? - powtórzył
Sigurd, nie rozumiejąc, o co chodzi.
- A więc o tym nie słyszałeś? Jeden z ludzi królowej
Margrete zatrzymał mnie na schodach na wieżę w Sver-
resborg, gdzie szłam w poszukiwaniu Gregoriusa. Przeje
chał mi nożem po szyi i powiedział, że to dopiero począ
tek, jeśli nie będę się trzymać z daleka od Gregoriusa.
- To najokropniejsze, co słyszałem! - zawołał Sigurd
wzburzony. - Pojąć nie mogę, że ona się odważyła! Tyl
ko dlaczego nie powiedziałaś o tym ojcu?
- Bo byłam głupia - odparła Cecilia. - Bałam się skar
żyć, a poza tym żal było mi ojca. Przecież mimo wszyst
ko on będzie musiał z nią dalej żyć. Dzisiaj postanowiłam
mu jednak powiedzieć o wszystkim, ale wtedy on zrobił
się jakiś dziwny. W czasie przesłuchania miałam wraże
nie, że jest na mnie zirytowany. Królowa Margrete mu
siała zmyślić jakąś historię, w którą on uwierzył.
Sigurd westchnął.
- Ojcu trudno pojąć, że ludzie są źli, nawet jeśli mu wy-
łożyć dowody na stół. Mimo wszystko jednak twoje sło
wa musiały wzbudzić jego niepokój, skoro z takim nacis
kiem prosił mnie, żebym się tobą opiekował.
Cecilia słuchała z lękiem. A potem spytała:
- Jak myślisz, co mogło się stać z Gregoriusem? Czy
ona mogła go zabić?
Sigurd potrząsnął głową.
- Jeśli dobrze rozumiem, to przed wielu laty Gregoriu-
sa i Margrete coś łączyło i ona nadal nie ma ochoty wy
puścić go ze swoich rąk. A przecież nie zabija się człowie
ka, którego się pożąda!
- Ja też się tym pocieszam, ale bezpieczna się nie czu
ję. Kiedy dzisiaj zobaczyłam jej spojrzenie, pomyślałam,
że ona nie może być normalna.
- Ja tak myślałem wielokrotnie.
Cecilia przyjrzała mu się przestraszona.
- Naprawdę?
I nagle wybuchnęla:
- Właśnie przyszło mi coś do głowy! Królowa Margrete
powiedziała, że Gregorius musi na pewien czas wyjechać.
Po wyjściu od niej byłam taka wstrząśnięta i wściekła, że
nie pamiętałam o tym. Teraz jednak wydaje mi się praw
dopodobne, że ona zamierza pojechać tam, gdzie jest Gre
gorius. Tym bardziej że ojca nie ma w domu.
Sigurd strzelił palcami.
- Przygotuj się, droga siostro! Gdy tylko królowa wy
ruszy, pojedziemy za nią!
- Ale czy to bezpieczne? Będą z nią jej wierni słudzy.
- Ja też mam wiernych ludzi - odparł Sigurd cierpko.
11
Jeszcze tej nocy Cecilia i Tora zaczęły pakować rzeczy.
Cecilia wciąż była zdenerwowana, ale myśl o tym, że nie
bawem stanie się coś, co być może powstrzyma Margrete,
stanowiła ulgę dla jej skołatanego serca. Ufała, że Sigurd
jest na tyle mądry i rozsądny, by nie popełnić jakiegoś
głupstwa. Ludzie króla go lubią, myślała, jest zdecydowa
ny, świetnie włada bronią. Zarazem jednak bardzo się ba
ła, co też ludzie królowej Margrete mogą zrobić, kiedy się
zorientują, że są śledzeni. Ich życie byłoby niewiele warte,
gdyby król się dowiedział, jaką grę prowadzą.
Po skończonym pakowaniu nie była w stanie położyć
się ponownie, siedziała po prostu przy palenisku i czeka
ła świtu. W końcu królewski dwór zaczął się budzić - a to
zapiał kogut, to zaszczekał pies, to służba coraz liczniej
wylęgała na dziedziniec, by zabrać się do codziennych za
jęć. Wtedy Cecilia nie mogła już usiedzieć spokojnie, ale
zaczęła nerwowo chodzić po izbie. Tora i dwie inne słu
żące nieustannie obserwowały ukradkiem sypialnię królo
wej, ale jak dotychczas nic nie wskazywało, by Margrete
zamierzała dzisiaj gdzieś wyjeżdżać.
Cecilia nie poszła do halli na poranny posiłek, znowu
wymówiła się chorobą i przyniesiono jej jedzenie do sy
pialni. N i e byłaby w stanie spotkać królowej Margrete
twarzą w twarz.
Problemy pojawiły się, kiedy zmartwiona mała Kristin
zapukała do drzwi i zapytała, czy Cecilia jest chora. Star
szej siostrze zrobiło się jej żal. Odkąd Hakonowi Unge
nadano tytuł królewski, nie mógł się już bawić z małą jak
przedtem, często wyjeżdżał konno z sokolnikiem i treno
wał nowego sokola, którego niedawno dostał w podarunku.
- Głowa mnie boli - tłumaczyła Cecilia. - Nie mogła
byś się pobawić z małym junkrem Magnusem?
- Ale on przez cały czas płacze. Mamka mówi, że ząb
kuje.
- No to pobaw się ze swoim szczeniakiem albo pokarm
kaczki nad stawem.
- Już to robiłam.
Cecilia westchnęła.
- No to chodź, opowiem ci bajkę, chociaż uważasz, że
nie robię tego tak dobrze jak Gregorius.
- Gregorius nigdy nie ma czasu - odparła Kristin roz
czarowana. - A teraz znowu wyjechał.
- I gdzie pojechał tym razem? - spytała Cecilia tak obo
jętnie, jak tylko mogła.
- Słyszałam, że do Nidaros.
Raczej w to wątpię, pomyślała Cecilia. Tak daleko kró
lowa Margrete by się nie wybrała pod nieobecność ojca.
Wzięła Kristin za rękę i poprowadziła ją do paleniska,
tam usiadły obie w cieple i Cecilia zaczęła opowiadać.
Doszła mniej więcej do polowy bajki, gdy w drzwiach
ukazała się podekscytowana Tora, dając swojej pani gwał
towne znaki. Cecilia zrozumiała. Na zewnątrz coś się
działo. Tora natychmiast znowu zniknęła.
- Kristin, przykro mi, ale dzisiaj nie zdołam ci już nic
więcej opowiedzieć - skarżyła się małej siostrze. - Strasz
nie mnie boli głowa. Ale patrz, wypogodziło się, idź więc
na dwór i pobaw się trochę!
Kristin wstała niechętnie.
- Tylko obiecaj, że następnym razem zaczniesz dokład
nie w tym miejscu, kiedy smok wystawia głowę z wody.
- Dobrze, obiecuję - zapewniała Cecilia nerwowo, od
prowadziła małą do drzwi i wypchnęła na zalany słonecz
nym blaskiem dziedziniec. Pospiesznie wróciła do swoich
skrzyń podróżnych, wrzuciła ostatnie rzeczy, włożyła po
dróżne buty i płaszcz. Wtedy wróciła Tora.
- Wyjeżdżają? - spytała Cecilia bez tchu.
Tora skinęła głową.
- Królewicz Sigurd już wszystko przygotował, ale musi
my trochę zaczekać, orszak królowej powinien mieć nad na
mi sporą przewagę. Jeden z ludzi królewicza Sigurda poje
dzie przodem i będzie obserwował, dokąd tamci się udają.
- A jak wytłumaczono domownikom, że gdzie my je
dziemy?
- Do Alrekstad, żeby dokładnie obejrzeć dwór, zanim
zacznie się odbudowa.
- To brzmi prawdopodobnie. I nikogo nie zdziwi, że to
warzyszę bratu. - Z drżeniem wciągała powietrze. - Och,
Tora, mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli!
- Na pewno, panno Cecilio! Bóg jest po naszej stronie.
Czekanie było trudne do zniesienia. Za każdym razem,
kiedy ktoś otwierał drzwi, Cecilia zrywała się z miejsca.
W końcu przyszła Tora z wiadomością, że wszystko go
towe.
Na szczęście' małej Kristin nie było na dziedzińcu,
z pewnością by marudziła, że też chce jechać. Wszyscy ode
tchnęli z ulgą, kiedy dwór królewski został daleko za nimi.
Jechali przez cały dzień. Kiedy zaczęło się ściemniać,
stanęli w przydrożnej gospodzie, by tam przenocować,
i po południu dnia następnego dojechali do Vors. Cecilia
była bardzo zmęczona, zastanawiała się, jak też daleko
wybiera się Margrete, zanim jednak znalazła odpowiedź
na to pytanie, pełnym galopem przyjechał do nich prze
wodnik i zatrzymał konia przed Sigurdem.
- Królowa zajechała do dworu Asmunda Bodvardsso-
na, to wielki dwór niedaleko kościoła - mówił zdyszany.
- Hu ludzi jest z królową? - spytał Sigurd.
- Mniej więcej tylu co nas.
- Znasz tego Asmunda Bodvardssona?
- Bardzo mało. Należał do obozu księcia Skulę, ale kie
dy zobaczył, w jaką stronę tamten zmierza, poprosił kró
la H a k o n a o opiekę.
Sigurd kiwał głową zamyślony.
- No tak, a teraz przyjmuje z otwartymi ramionami
córkę księcia Skulę.
Wyprostował się w siodle.
- Poczekamy, aż tamci wprowadzą konie do stajni, a sa
mi znajdą się w domu, ale nie na tyle długo, by zdążyli
zasiąść do stołu.
Cecilia poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. Nie wie
działa, jakie plany ma brat, on sam niczego nie zdradzał.
Podjechali jeszcze kawałek i zgromadzili się w zagajni
ku niedaleko zabudowań. Sigurd zwrócił się do Cecilii:
- Ty, kobiety i paru moich mężczyzn pojedziecie do
kościoła i tam się schronicie. Gdyby się tak stało, że nie
wrócę, to ci mężczyźni zawiozą was do dworu Finne,
gdzie zostaniesz przyjęta jak królewska córka. To lojalni
ludzie ojca.
Cecilia słuchała przerażona.
- Obawiasz się walki, Sigurdzie?
- N i e wiem, jak się sprawy potoczą. Najpierw spróbu
ję perswazji. Bądź dobrej myśli, siostro. Miałem trudniej
sze sprawy do załatwienia niż ta. - Posłał jej przelotny
uśmiech i zawrócił konia, cały orszak królewicza ruszył
spokojnie do dworu Asmunda Bodvardssona.
Cecilia jakiś czas patrzyła w ślad za nim. Jeśli Sigurdowi
coś się stanie, będzie to moja wina, myślała zatroskana.
Zwróciła się do drużynnika, któremu zlecono opiekę nad
nią i jej kobietami. Skinął głową i ruszył w stronę kościoła.
Stary, zbudowany z gontów kościół z czasów wikiń-
skich stał niedaleko wody. W mroku jego smukła sylwet
ka rysowała się pięknie na tle wysokich świerków. W po
bliżu wznoszono nowy kościół z kamienia. Wielkie bloki
leżały przygotowane do obróbki. Tuż przy placu budowy
Cecilia dostrzegła wysoki krzyż, jeden z tych, które wzno
sił święty Olaf, kiedy chrzcił te ziemie.
Któryś z drużynników pojechał przodem, żeby się po
starać o klucze od świątyni, wkrótce wszyscy znaleźli się
pod osłoną solidnych kościelnych ścian.
Cecilia podeszła do ołtarza, uklękła i modliła się długo
do Panny Maryi, żeby się Sigurdowi nie stało nic złego.
Na koniec przeżegnała się i wstała.
Jedna z kobiet zapaliła mały kaganek, chybotliwy pło
mień oświetlał twarze ludzi. Drużynnicy przynieśli derki
i okrycia, rozłożyli je na podłodze i zaproponowali, by
Cecilia i jej dworki ułożyły się tam na odpoczynek.
- Noc będzie długa - mówili. - A nie wiemy, czy nie
bawem nie trzeba będzie ruszać dalej.
Zrobiły więc, jak radzili, ale Cecilia była tak podekscy
towana, że o spaniu nie mogło być mowy.
A jednak musiała się zdrzemnąć mimo wszystko, bo ze
rwała się przerażona i nie wiedziała, co się dzieje, kiedy
drzwi zostały otwarte i gromada zbrojnych wtargnęła do
środka. Opiekunowie Cecilii też chwycili za broń, ale za
raz rozpoznali przybyłych.
Na czele szli Sigurd i Gregorius. Cecilia zerwała się na
równe nogi, a radość rozpaliła jej policzki. Natychmiast
znalazła się w ramionach Gregoriusa. Oboje zapomnieli
o Bożym świecie, obejmowali się i całowali uszczęśliwieni.
Oboje bali się, że nigdy już nie przeżyją takiego spotkania.
W końcu Cecilia wyrwała się ukochanemu i zapytała
brata:
- Jak ci się to udało?
Sigurd uśmiechnął się radośnie, ale zaraz spoważniał.
- Podjechaliśmy pod ścianę domu, w którym, jak się
domyślaliśmy, znajdowała się królowa i jej ludzie. Zapro
szono ich do wielkiej halli na piętrze, gdzie miała się od
być uczta. Ja z dwoma ludźmi wszedłem po schodach na
ganek przed hallą i zapukałem, a reszta moich, ustawiona
w podkowę, czekała na dole. Kiedy otwarto drzwi, oznaj
miłem, że w Bjorgvin wybuchły nagle rozruchy i muszę
zabrać Gregoriusa Andressona oraz Bjarniego Mosessona
i ich ludzi z powrotem do miasta. Królowa podeszła do
mnie i widziałem, że mi nie dowierza. Już otworzyła usta,
by zaprotestować, ale jeden z jej ludzi wyszedł na ganek
i zobaczył zbrojnych, czekających na dole. Wrócił do
Margrete i coś jej szepnął na ucho. Twarz jej pociemnia
ła, zrozumiała jednak, że w tym starciu poniosła porażkę.
Wielu jej ludzi wyraźnie okazywało chęć towarzyszenia
mi. Wtedy królowa rzekła: „No dobrze, Sigurdzie. Ze
względu na twoje własne dobro mam nadzieję, że zdołasz
położyć kres niepokojom. Porozmawiam z tobą, jak tyl
ko wrócę do Bjorgvin". Bardzo dobrze zrozumiałem, co
chciała powiedzieć przez to „twoje własne dobro" i „po
rozmawiam z tobą". Podejrzewa, że została wyprowadzo
na w pole. Zresztą to dosyć dziwne, że tak nagle wybu
chły jakieś niepokoje w Bjorgvin - dodał z wesołym
uśmiechem. - Przecież dopiero co stamtąd wyjechała i nic
na to nie wskazywało. Jestem pewien, że przejrzała moją
grę, ale miała dość rozumu, żeby ustąpić. W przeciwnym
razie miałaby trudności z wytłumaczeniem się ojcu.
- Zatem teraz nie tylko ja i Gregorius jesteśmy naraże
ni na jej zemstę, ale ty także - westchnęła Cecilia ponuro.
Sigurd wzruszył ramionami.
- Mnie to nie przeraża, ale ona powinna się niedługo
zacząć bać - odpowiedział zagadkowo. Po czym odwrócił
się do czekających w kościele członków drużyny królew
skiej i powiedział głośno: - Jedziemy do Finne, tam zosta
niemy przyjęci z radością.
Wojowie zaczęli wychodzić i wkrótce cały orszak zna
lazł się w drodze do wielkiego dworu należącego do jed
nego z najbardziej lojalnych lenników króla Hakona.
Dwór był nowy, zbudowany w typowym dla zachod
niej części kraju stylu, obejmował łącznie osiemnaście bu
dynków. Piętrowy dom z wielką hallą, przeznaczoną na
uczty, lśnił jasnym drewnem, większość domów podob
nie, tylko kilka budynków musiało należeć do starego
dworu, ale i te zostały odrestaurowane.
Jeden z ludzi Sigurda pojechał jak zwykle przodem, by
uprzedzić o przybyciu znamienitych gości.
Kiedy już na dziedzińcu zsiadali z koni, Cecilia zwró
ciła się do Gregoriusa.
- Nic ci nie zrobili? - spytała z niepokojem w glosie.
Gregorius potrząsnął głową.
- Nic, tylko straszyli, co mogą mi zrobić.
- Znaleźli was w Alrekstad?
Skinął głową.
- Tak, przyjechałem zaraz po tym, jak twój brat opu
ścił dwór. Wstąpił tam przypadkiem i znalazł Bjarniego
Mosessona.
Cecilia potwierdziła.
- Sigurd mi opowiadał, jak to było. No i co potem?
Zmusili cię, żebyś z nimi pojechał?
- Tak. Musieli widzieć, jak wyjeżdżam, i jechali za mną
w bezpiecznej odległości. Okazało się jednak, że jadą za
Bjarnim, którego brali za mnie. Stwierdzili, że pojechał
do Alrekstad, przywiązał konia i wszedł do środka. Oni
zaczaili się i czekali, aż zapadnie zmierzch, by ruszyć za
nim. I tu się pomyliłem w swoich rachubach. Myślałem,
że wrócą do Bjorgvin powiedzieć królowej, gdzie jestem,
tymczasem oni mieli rozkaz zabrać mnie ze sobą siłą.
Cecilia westchnęła.
- Gdyby Sigurd nie wrócił do domu i natychmiast nie
zdecydował się śledzić królowej Margrete, akurat teraz
znajdowałbyś się w jej władzy.
Gregorius uśmiechnął się.
- Kobieta nie może wziąć mężczyzny gwałtem.
- To prawda - przytaknęła Cecilia. - Ale taka kobieta jak
ona posługuje się podstępem, kłamstwem i groźbami. Nie
byłam w stanie znieść myśli, co ona z tobą wyprawia - do
dała wzburzona.
Gregorius pogłaskał ją czule po policzku.
- Tak strasznie się cieszę, że królewicz Sigurd przyjechał.
Wszyscy byli bardzo ciekawi, czy ludzie królowej Mar
grete zauważyli, że nie jadą prosto do Bjorgvin, ale wstę
pują do jakiegoś dworu po drodze. Dwaj ludzie Sigurda
strzegli siedziby Asmunda Bodvardssona i następnego
dnia relacjonowali, że orszak królowej Margrete, teraz
bardzo nieliczny, został na miejscu. Królowa musiała więc
sądzić, że Sigurd udał się prosto do domu.
Kiedy następnego dnia również nic nie wskazywało, by
królowa zamierzała wyruszyć w drogę, Sigurd postanowił to
zrobić. Jeśli on i jego wojownicy wyjadą, królowej trudniej
będzie odnaleźć kryjówkę Cecilii i Gregoriusa. Zostać mieli
tylko oni, to znaczy Cecilia i Gregorius, dworki królewny,
Bjarne Mosesson i ośmiu członków drużyny dla ochrony.
Ledwie Sigurd wyjechał, a już obserwatorzy donieśli,
że królowa też jest gotowa do podróży. Wkrótce wyru
szyła do Bjorgvin.
Cecilia i Gregorius mogli odetchnąć z ulgą.
Nastały szczęśliwe dni w Finne. Lato przechyliło się
już wyraźnie na drugą stronę, wieczorami w powietrzu
czuło się nadchodzącą jesień. Zmrok zapadał wcześniej,
a poranki wstawały chłodne i wilgotne, ale Cecilia nie ba
ła się zimy, jak to bywało w poprzednich latach. Rozko
szowała się każdym dniem, który mogła spędzić z Grego-
riusem, i starała się nie myśleć o przyszłości. Jeździli na
polowania, łowili ryby w Vangsvatnet, robili przejażdżki
w góry do Lonahorgi i 01sskavlen albo po prostu siedzie
li spokojnie na ławce w słońcu i rozmawiali.
Zycie z Gregoriusem miało inną barwę. Słońce było go
rętsze, niebo bardziej niebieskie i Cecilia zauważała wię
cej wokół siebie. Gregorius był urodzonym gawędziarzem
i opowiadał jej wszystko, od starych sag do historii z ży
cia króla Valdemara w Danii. Mówił o bohaterstwie swo
jego ojca pod Gunnersby.
- Ty chyba wiesz, że mój ojciec należał w swoim cza
sie do obozu przeciwników króla? - spytał któregoś dnia
ostrożnie.
- Tak, wiem. Był bratem ich wodza, Fillipusa, ożenio
nego z Kristin, córką króla Sverre, to znaczy siostrą mo
jego dziadka - odparła Cecilia spokojnie.
Gregorius przytaknął.
- Ale później ojciec był przyjacielem i księcia Skulę,
i twojego ojca króla Hakona i zabiegał o zakończenie nie
snasek. Umarł w roku tysiąc dwieście siedemnastym, dwa
dzieścia trzy lata temu. Byłem wtedy małym chłopcem.
On został ranny pod Gunnersby, dostał cios mieczem
w policzek. Kiedy go zraniono, odrzucił swoją tarczę, le
wą ręką złapał za tarczę przeciwnika i wyrwał mu ją. Po
tem prawą ręką ściął po kolei wielu ludzi. To był bardzo
silny mężczyzna, a poza tym miał niebywale ostry miecz,
nazywał go Skarde. Po bitwie długo chorował, rana się
otworzyła, ciekła z niej ropa i ojciec czuł, że zbliża się ko
niec. Napisał wtedy list do jarla Skulę, posłał mu swój
miecz i nabijaną złotem tarczę. Wkrótce potem umarł.
- Gdzie został pochowany?
- Na cmentarzu kościoła Hallvarda w Oslo.
- To był pewnie dla ciebie straszny cios - rzekła Ceci-
lia cicho.
- Wielka żałoba spadla nie tylko na mnie, na wielu in
nych ludzi również - odparł Gregorius.
Ujął jej rękę i uścisnął.
- Bardzo bym chciał, żeby on teraz żył i mógł poznać
ciebie. Cieszyłby się i byłby dumny, że jego syn zaręczył
się z córką króla Hakona, i na pewno by cię polubił.
-Jeszcze nie jesteśmy zaręczeni - wtrąciła Cecilia żartem.
- Ale będziemy, zobaczysz! Po tym, co się stało, król
nie będzie dłużej zwlekał.
Cecilia westchnęła.
- Mam nadzieję. Taka jestem w tobie zakochana, Gre-
goriusie.
- I ja w tobie - rzekł Gregorius z tęsknym uśmiechem. -
Może zrobimy sobie małą przejażdżkę do lasu? Będziemy
tam sami...
Cecilia zgodziła się uszczęśliwiona i w chwilę potem
galopowali w stronę gęsto rosnących świerków.
Znaleźli sobie piękny kobierzec mchu pod osłoną gę
stych drzew, położyli się tam na płaszczu Gregoriusa
i mogli oddać miłosnym pieszczotom.
Z każdym pocałunkiem, z każdym dotknięciem wza-
jemna tęsknota stawała się coraz większa, a rozsądek tra
cił znaczenie. W końcu oboje nie potrafili już opanować
rozgrzanych zmysłów, zdarli z siebie ubrania i pogrążyli
w miłosnym oszołomieniu.
- To się musi źle skończyć! - powiedział Gregorius, kie
dy później, rozmarzony, opierał się na łokciu i z miłością
wpatrywał w twarz ukochanej. - Będziesz brzemienna, za
nim twój ojciec zdecyduje się na zaręczyny.
Cecilia uśmiechnęła się.
- Przynajmniej królowa Margrete nie będzie już mogła
protestować!
- W każdym razie nigdy z ciebie nie zrezygnuję - zapew
nił Gregorius ciepło, pochylił się i ucałował ją gorąco. Dłu
go podziwiał jej nagie ciało. - Nigdy jeszcze nie widziałem
kobiety, która byłaby taka wysoka, taka szczupła, cienka
w pasie, a zarazem taka okrągła, prawie pulchna - mówił
ze śmiechem, pieszcząc jej piersi koniuszkami palców.
Potem pochylił się i robił to samo wargami, wkrótce
oboje znowu pogrążyli się w miłosnym zapamiętaniu.
I tak mijały dni. Cecilia i Gregorius żyli tylko dla sie
bie i rozkoszowali się każdą sekundą. Rzadko poświęcali
jakąś myśl temu, co ma nadejść jutro. Kiedy wieczorami
Cecilia kładła się do łóżka, była tak cudownie zmęczona
dniem spędzonym na świeżym powietrzu, taka oszoło
miona szczęściem, że natychmiast zasypiała jak kamień
i spała do piania kogutów.
Każdy dzień był niczym cudowna przygoda. Gregorius
nieustannie wymyślał jakieś nowe ekscytujące zajęcia. Był
pomysłowy i pełen fantazji, zawsze w dobrym humorze,
jego zachwyt i radosny śmiech zarażał wszystkich w po
bliżu. Miałam rację, myślała Cecilia uszczęśliwiona. Od
pierwszej chwili wiedziałam, że Gregorius różni się od in
nych mężczyzn. Zycie z nim będzie dobre i szczęśliwe.
I specjalnie jej nie martwiło, że mogłaby być brzemien
na, zanim odbędą się uroczyste zaręczyny. Wkrótce ojciec
wróci do domu i będzie mu mogła wszystko opowiedzieć.
Kiedy ojciec dowie się od Sigurda, co spotkało Gregoriu-
sa i Bjarniego Mosessona oraz co królowa Margrete i jej
ludzie zrobili Cecilii, przestanie wierzyć swojej żonie.
Od czasu do czasu Cecilia odczuwała ukłucie w sercu na
myśl o malej Kristin i Hakonie Unge, jakie to wszystko
sprowadzi na nich nieszczęście, pocieszała się jednak tym,
że dzieci nigdy nie miały bliskiego kontaktu z matką.
- Chciałbyś zamieszkać w Alrekstad? - spytała Grego-
riusa podczas jakiejś wycieczki w góry.
On odwrócił się ku ukochanej.
- Czy bym chciał? Nie mógłbym wyobrazić sobie lep
szego miejsca! Dwór jest nie tylko piękny, ale i położony
jest wspaniale. I ten historyczny szum w koronach sta
rych drzew...
Cecilia roześmiała się uszczęśliwiona.
- Bałam się, że wolałbyś mieszkać w Viken. Tam prze
cież dorastałeś.
Gregorius potrząsnął głową i patrzył na nią rozkocha
nym wzrokiem.
- Najważniejsze dla mnie teraz, to być tam, gdzie bę
dziesz ty, Cecilio moja. Czy myślisz, że możemy mieć na
dzieję na zaręczyny w Boże Narodzenie, a ślub najszyb
ciej, jak to będzie możliwe?
Cecilia uśmiechała się.
Tej nocy miała zły sen. Śniło jej się, że stoi na wieży
w Sverresborg, a przed nią mistrz Vilhjalm w swojej czar
nej pelerynie wbija w nią wzrok.
„Nie, panno Cecilio, powiedziałem, że wyjdziesz za
mąż za króla obcego kraju".
„Przecież jestem zaręczona z Gregoriusem Andresso-
nem" - próbowała protestować, ale słowa brzmiały jak
ostry, niezrozumiały szept.
Starzec się uśmiechał, pokazując swój jedyny, żółty
ząb, kontury jego ciała rozmazywały się i po chwili roz
płynął się w powietrzu. Na miejscu gdzie siedział, znajdo
wała się teraz królowa Margrete. Jej złowieszczy śmiech
odbijał się upiornie od ścian wieży i sprawiał, że Cecilii
włosy jeżyły się na głowie. Królowa śmiała się i śmiała,
nie mogła przestać, a w końcu wykrztusiła:
„A ty myślałaś, że mnie można oszukać! Mnie nikt
oszukać nie zdoła!"
Cecilia obudziła się zlana potem i natychmiast przypo
mniała sobie, co Hakon Unge i Kristin mówili o przepo
wiedniach mistrza Vilhjalma. Powiedział on mianowicie,
że Kristin poślubi mężczyznę o czarnych włosach i ciem
nych oczach, z bardzo dalekiego kraju. I powiedział coś
jeszcze, czego dzieciom nie wolno było powtarzać, ale
Kristin złamała zakaz i wyjawiła, jakoby Cecilia miała po
ślubić króla innego kraju.
Cecilia wstrzymała oddech. Prawie zapomniała o tej
przepowiedni mistrza Vilhjalma. Gdyby nie ten koszmar
ny sen, nigdy by nawet o niej nie pomyślała.
Czy zdarzyło się kiedyś, że przepowiednie mistrza Yilh
jalma okazały się fałszywe...? Powiedział, że ognista kula
na niebie zapowiada śmierć wielkiego hovdinga, i wkrót
ce potem przyszła wiadomość o śmierci księcia Skulę.
Cecilia rzucała się na posłaniu, chciała odegnać od sie
bie straszną myśl, ale nie mogła.
Trzy dni później, akurat w cztery tygodnie po ich przy
byciu do Finne, posłaniec z Bjorgvin gnał co koń wysko
czy z wiadomością, że król Hakon wrócił do domu i pro
si, by panna Cecilia też wróciła.
Cecilia zastanawiała się, co to może oznaczać, że ojciec
prosi... Niepokój zakiełkował w jej sercu. Czyżby Sigurd
nie zdołał króla przekonać...?
Zwierzyła się Gregoriusowi, ale on traktował sprawy
znacznie lżej.
- Król Hakon nie może przekazywać przez posłańca,
co myśli. Oczywiście, że królewicz Sigurd zdołał ojca
przekonać.
Następnego dnia z samego rana wszystko było spako
wane i mogli ruszać do Bjorgvin. Padało i wiał zimny
wiatr, ze względu na kobiety Gregorius chciał czekać, ale
Cecilia była zbyt niecierpliwa.
Kiedy pod wieczór dotarli do gospody nad Hardanger-
fiordem, mniej więcej w połowie drogi między Vors
a Bjorgvin, gdzie zamierzali przenocować, wszyscy byli
przemoczeni do suchej nitki. Gregorius poradził Cecilii,
by natychmiast poszła do łaźni, to może w ten sposób
uniknie przeziębienia. Później, kiedy już przebrali się w su
che rzeczy i zjedli posiłek, zabrał ją nad brzeg fiordu, gdzie
usiedli na wielkim kamieniu i spoglądali na wodę. Wypo
godziło się, słońce chyliło się ku zachodowi i złociło czer
wonawym blaskiem gładką powierzchnię wody.
- Widzisz te pokryte śniegiem góry po drugiej stronie?
Tam śnieg na szczytach leży przez okrągły rok - opowia
dał Gregorius. - Zawsze marzyłem, żeby tam pojechać
w lecie i chodzić po śniegu.
- A może tam żyją huldry - powiedziała Cecilia. - Oj
ciec był kiedyś na Fillefjell. W jednym takim miejscu
w Smeddalen, gdzie krzyżują się drogi, jest kościół zbudo
wany w tyrri samym miejscu, gdzie dawniej stała pogańska
świątynia. Kościół jest poświęcony świętemu Tomaszowi,
który jakiś czas temu został zamordowany w swojej kate
drze, ale tak naprawdę kościół zajęły huldry, które żyły też
w świątyni starych bogów. Ci bogowie są dobrzy, na przy
kład uzdrawiają ludzi. Teraz mnóstwo chorych z całego
kraju tam pielgrzymuje, składają dary bogom i odzyskują
zdrowie. Pewna ślepa kobieta odzyskała wzrok po tym, jak
złożyła ofiarę przed kościołem świętego Tomasza.
- Chcesz powiedzieć, że to jest kościół Białego Chry
stusa i jednocześnie świątynia dawnych bogów? - spytał
Gregorius zdumiony.
- Tak. Tam nawet kościelne dzwony są inne. Zostały
odlane przez ludzi ze Smeddalen z rudy żelaza wykopa
nej na bagnach. Kiedy dzwony były gotowe, załadowano
je na pokład łodzi, ale jeden się stoczył i wpadł do wody,
więc trzeba było odlać nowy. Ten nowy dzwon jest mniej
szy i kiedy bije, to słychać piękną muzykę z Valhalli.
- Hm - mruknął Gregorius zamyślony. - Chciałbym
ten kościół odwiedzić.
- Chcesz złożyć ofiarę dawnym bogom? - spytała Ce-
cilia przerażona.
-Tak.
- I o co byś ich prosił?
- Żeby królowa Margrete zostawiła nas w spokoju.
Cecilia spojrzała na niego.
- A myślisz, że tego nie zrobi, nawet jeśli ojciec ją su
rowo ukarze?
Gregorius patrzył w dal.
- Mam nadzieję, że tak się stanie, ale mimo wszystko
boję się, że będzie dokładnie odwrotnie.
- Że zrobi się jeszcze bardziej mściwa?
Gregorius nie odpowiedział, zeskoczył z kamienia i po
dał jej rękę.
- Wracajmy, Cecilio. Słońce zachodzi.
12
Kiedy po południu następnego dnia zbliżali się do
Bjorgvin, Cecilia była zdenerwowana. Gregorius to za
uważył i uśmiechał się, chcąc dodać jej odwagi.
- Nie obawiaj się, moja kochana. Ona nie może nam
już nic zrobić. Przecież twój brat, Sigurd, i król Hakon
są po naszej stronie.
Cecilia odpowiadała mu uśmiechem, wdzięczna za po
ciechę, ale w gruncie rzeczy bezpieczna się nie czuła. Na
dal nie mogła się nadziwić temu, że ojciec ją prosi o po
wrót. Nigdy nie miał zwyczaju zwracać się do swoich
dzieci w ten sposób.
Widziała przed sobą wieże królewskiego zamku, jego
bramy i serce zaczęło bić szybciej.
Błagam cię, święty Olafie, spraw, by ojciec zrozumiał,
kto mówi prawdę, modliła się w duchu.
Wjechali na dziedziniec i stajenni chłopcy natychmiast za
jęli się końmi. Cecilia niepewnie szła między zabudowa
niami z płomyczkiem nadziei w sercu, że zaraz gdzieś tu po
każe się ojciec. Gregorius zachowywał odpowiedni dystans.
Nieoczekiwanie drzwi halli otworzyły się i stanął
w nich król Hakon. Natychmiast spostrzegł Cecilię i jej
orszak, pospieszył jej na spotkanie. Objął córkę mocniej
niż zwykle i trzymał dłużej.
- Cecilio, córeczko, tak mi przykro z powodu tego, co
cię spotkało. Wybaczysz mi, że byłem taki zaślepiony?
Z oczu Cecilii popłynęły łzy, przytuliła się gwałtownie
do ojca.
- Och, a ja tak się bałam! Nie chciałam cię zranić, dla
tego od początku nic nie mówiłam.
Hakon pogłaskał ją po włosach.
- Biedna, dobra, dzielna Cecilia. Jak to dobrze, że Si-
gurd zrozumiał to, co ja powinienem był rozumieć! Ale
teraz już wszystko będzie dobrze.
Wypuścił córkę z objęć, odsunął ją od siebie i dodał:
- Kristin była niepocieszona. Przez cały czas marudzi
w sprawie jakiegoś smoka, co wystawił głowę z wody,
i powtarza, że obiecałaś jej powiedzieć, co było dalej.
Cecilia uśmiechała się przez łzy.
- Teraz będę jej opowiadać bajki codziennie, by napra
wić to, że nie dotrzymałam obietnicy.
Zaraz jednak spoważniała i zapytała cicho:
- A co się stało z królową Margrete?
- Bardzo się wstydzi i żałuje. Tak, tak się tym wszyst
kim przejęła, że prawie nie je i nie pije. Zamierza złożyć
wielkie dary kościołowi jako zadośćuczynienie za grze
chy, które popełniła. Właściwie chciała twojego dobra,
Cecilio, i była taka zdesperowana, kiedy nikt nie chciał jej
słuchać, że sięgnęła po niebezpieczne środki. Naprawdę
nie pojmuję, dlaczego była taka przeciwna Gregoriusowi.
Wiesz, Cecilio - król zmienił temat i opowiadał z przeję
ciem. - Kiedy byłem w Konghelle, przybył tam do mnie
pewien mąż imieniem Matheus. Został przysłany przez
cesarza Fredrika, przywiózł kosztowne dary i wyobraź so
bie, towarzyszyło mu pięciu czarnych ludzi, wiesz, takich,
co to mieszkają w Afryce!
- A jak ci poszło z królem Erikiem? - spytała Cecilia
uprzejmie, w głębi duszy czuła jednak dawny bunt. Wy
starczyło, by Margrete wylała kilka fałszywych łez, a już
uniknęła wszelkiej kary i ojciec niemal jej współczuje!
Hakon westchnął głęboko.
- Król Erik pojechał na Gotlandię i nie chciał się ze
mną spotkać. W zastępstwie przysłał swojego szwagra Bir-
gera. Wiesz, tego, co poślubił siostrę króla, Ingebjorg.
Mam nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży po mojej
myśli. Bardzo bym nie chciał konfliktu z królem Szwe
dów. Ale oto nadchodzą moi doradcy, porozmawiam z to
bą później, Cecilio.
I król zniknął.
Królowa Margrete nie pokazała się w halli na wieczor
nym posiłku. Po kolacji Cecilia poprosiła o krótką roz
mowę z Sigurdem.
- Chyba niewiele się zmieniło - oznajmiła rozczarowa
na. - Nie minie dużo czasu, a wszystko zostanie zapo
mniane i królowa Margrete ponownie wstąpi na wojenną
ścieżkę.
- Ojciec był wyraźnie wstrząśnięty, kiedy mu o wszyst
kim opowiedziałem, i mówił, że bardzo się martwił pod
czas podróży - odparł Sigurd. - Ale rozumiem, o co ci
chodzi, Cecilio. Zresztą ja też nie mogę się nadziwić, jak
ona potrafi mamić ludzi. Nawet kogoś tak mądrego jak
ojciec. Zaproponowałem, żeby twoje zaręczyny z Grego-
riusem odbyły się możliwie jak najprędzej i żebyś na
okres dzielący zaręczyny od ślubu wyjechała z domu. Gre-
gorius dostał właśnie wiadomość wzywającą go na połu
dnie, gdzie ma do załatwienia różne sprawy majątkowe.
Gdyby zechciał osiedlić się w Alrekstad, to ojciec zamie
ni mu majątek na coś położonego bliżej.
- Dziękuję ci, Sigurdzie - rzekła Cecilia z ulgą. -Już się
bałam, że do tych zaręczyn nigdy nie dojdzie.
- To, że ojciec jest słaby wobec kobiecych łez, nie ozna
cza, że łamie obietnice - odparł Sigurd z uśmiechem.
- Masz rację - zgodziła się Cecilia z powagą. - Ale ja
kiś czas temu miałam zły sen. Śnił mi się mistrz Vilhjalm,
który wieszczył, że poślubię króla obcego kraju.
Sigurd patrzył na nią z przerażeniem.
- Tak ci się śniło?
- Owszem.
- Czy mistrz Vilhjalm mówił to do ciebie? - spytał spło
szony.
Cecilia przypomniała sobie, że Kristin i Hakon Unge
nie mieli pozwolenia, żeby jej o tym powiedzieć, i potrząs
nęła głową.
Sigurd przez chwilę przyglądał jej się z uwagą, a potem
zaczął mówić o czym innym.
Dopiero teraz Cecilia zaczęła się dziwić. Bo było tak,
jakby Sigurd wiedział coś, czego nie chciał wyjawić. Zno
wu pojawiło się to niejasne przeczucie - niepokój, lęk, że
jakieś siły poza nimi pociągają za sznurki, za które nie na
leżałoby pociągać.
W trzy tygodnie później król Hakon urządził uroczy
ste zaręczyny swojej najstarszej córki z wielmożą Grego-
riusem Andressonem. Odpowiednie formuły odczytał bi
skup Bjorgvin, a potem w królewskiej halli odbyła się
uczta z mnóstwem gości. Królowa Margrete też w niej
uczestniczyła, ale siedziała sztywna, jakby połknęła kij,
i nie uśmiechnęła się ani razu. Cecilia próbowała się nią
nie przejmować, ale nie bardzo jej się to udawało. Dzień,
który miał być najszczęśliwszym dniem w jej dotychcza
sowym życiu, stał się próbą, i odetchnęła z ulgą, kiedy
uroczystość dobiegła końca.
Po siedmiu dniach Gregorius wyjechał do Viken, a Ce
cilia wsiadła na statek, by odpłynąć do Trondheims-
fjorden, gdzie w klasztorze w Rein miała spędzić czas,
jaki jej został do ślubu. Miejsce pobytu wybrała królo
wa Margrete. Przeoryszą klasztoru była siostra ojca
królowej, Sigrid Bardsdatter, i to dzięki ojcu Margrete,
księciu Skulę, majątek Rein został oddany na potrzeby
zakonu i wzniesiono tam klasztor. Początkowo znajdo
wał się tam dwór królewski, zbudowany jeszcze za cza
sów Haralda Pięknowłosego. W swoim czasie 01av Kyr-
re ofiarował go synowi angielskiego szlachcica, Skulego
Tostessona, za to, że Skulę przywiózł młodego Ołava do
Norwegii po nieudanej próbie podbicia Anglii przez oj
ca 01ava, Haralda Hardrade. Potem dwór należał do ro
du Skulego. Jakiś czas temu jednak ojciec królowej Mar
grete zapadł na jakąś niebezpieczną chorobę i bał się, że
umrze. W ostatniej próbie ratowania życia obiecał, że
ofiaruje dwór Kościołowi.
Siostra Skulego, Sigrid, otrzymała rangę książęcą w hie
rarchii kościelnej, klasztor bowiem podlegał bezpośred
nio arcybiskupowi. Cecilia spotkała ją kilkakrotnie, ostat
nio zimą, kiedy Hakon Młodszy otrzymywał tytuł kró
lewski w Nidaros, i myślała sobie, że nigdy przedtem nie
widziała kobiety bardziej władczej i stanowczej. A to, że
pani Sigrid była ciotką królowej Margrete, wcale nie bu
dziło w Cecilii większej do niej sympatii. Cecilia sama
chciała przekonać ojca, by ją wysłał do klasztoru Bakke
w Nidaros, ale o mało go tym nie rozzłościła.
- Cecilio, królowa Margrete zrobiła wszystko, co mog
ła, żeby stosunki między wami dwiema znowu ułożyły się
dobrze! - mówił z naganą w głosie. - Podjęła naprawdę
duży wysiłek, żeby załatwić ci to miejsce w Rein, a na do
datek złożyła poważną sumę pieniędzy na klasztor, więc
i ty powinnaś wykazać skłonność do zgody!
Cecilia nie miała wobec tego nic do powiedzenia, dzi
wiła się tylko bardzo, dlaczego królowej tak zależy, żeby
ją wysłać do Rein. Gdyby chodziło o to, by trzymać ją
z daleko od Gregoriusa, to przecież i tak nie miałoby to
sensu, skoro są zaręczeni.
Czternaście dni po świętym Michale królewski statek
przybił do nabrzeża w Rein, u wschodnich wybrzeży
Trondheimsfjorden. Była piękna pogoda i ciepło jak na tę
porę roku, podróż była wprawdzie długa, ale przebiegła
spokojniej, niż Cecilia się spodziewała.
Stała teraz przed zejściem na ląd jakiś czas na pokła
dzie i patrzyła na górujący nad doliną klasztor, z dwudzie
stoma czterema drzewami zasadzonymi w określonym
porządku, po jednym dla każdej członkini zakonu, jak po
wiedział jej ojciec, i z wieżyczką kościoła celującą w nie
bo. Przeorysza, pani Sigrid, zburzyła zachodnią część ko
ścioła i na jej miejsce zbudowała wielką, wspaniałą nawę.
Ojciec szepnął Cecilii do ucha tak, żeby Margrete nie sły
szała, że kościół był dostatecznie duży już i przedtem, ale
że pani Sigrid chciała w ten sposób ogłosić całemu świa
tu, że jej ranga jest równa biskupiej. Zbudowana przez nią
nawa ma czterdzieści metrów długości, opowiadał ojciec,
i wznosi się na piętnaście metrów w górę, a wieża jeszcze
wyżej. Położony na wzniesieniu klasztor wyglądał impo
nująco, ale Cecilię bardziej zajmowała myśl o kobiecie,
która za tym wszystkim stoi. Wyglądało na to, że królo
wa Margrete jest bardzo podobna do swojej ciotki. Obie
dobrze wiedzą, czego chcą.
Pełna jak najgorszych przeczuć ruszyła pod górę, ku
klasztorowi. To miał być jej dom na długo, może nawet na
cały rok. A jeśli pojawią się trudności? Nie będzie miała
sposobu, żeby się stąd wyrwać, dopóki ludzie króla po nią
nie przybędą. Starała się odegnać od siebie złe myśli i kon
centrować raczej na tym, co ojciec opowiadał jej o klaszto-
rze. O ile kościół wzniesiono z kamienia, to zabudowania
klasztorne były drewniane. Klasztor, należący do zakonu
cystersów, jest bogaty, posiada ponad dwieście dworów
i gospodarstw. Ksiądz z tutejszego kościoła to stary du
chowny, który kiedyś należał do męskiego zgromadzenia
na wyspie Tautra, położonej w głębi Trondheimsfjorden.
Cecilia zbliżała się do bram klasztoru z coraz więk
szym niepokojem w sercu.
Młoda nowicjuszka dygnęła zakłopotana, gdy Cecilia
wyjawiła jej, kim jest, odwróciła się na pięcie i pobiegła
sprowadzić swoją zwierzchniczkę. Cecilia weszła przez
bramę i patrzyła na roztaczający się przed nią klasztorny
krajobraz. Klasztor był imponujący, znacznie większy niż
Bakke w Nidaros, kamienny kościół pięknie kontrastował
z drewnianymi budynkami.
Cecilia w napięciu oczekiwała na spotkanie z zakonni
cami. Miała nadzieję, że znajdą się tu osoby w jej wieku.
W domu na królewskim dworze nie miała żadnej przyja
ciółki i myśl, że tutaj mogłaby kogoś takiego zdobyć, spra
wiła, że nieoczekiwanie ogarnął ją nastrój oczekiwania.
Mieć nareszcie kogoś, komu mogłaby się zwierzyć! Ojciec
jej mówił, że mieszkają tu przede wszystkim córki boga
tych rodów w Trondelag. Jest kilka wdów, a także córki za
możnych mieszkańców miast i dobrze sytuowanych chło
pów, choć te ostatnie wolą klasztor w Bakke, w którym jest
więcej sióstr z niżej postawionych rodzin. I tam jest z pew
nością dużo milej, myślała Cecilia. Wodzów i wysoko po
stawionych osób miała pod dostatkiem w domu.
Zobaczyła, że młodziutka nowicjuszka wraca, drepcząc
obok wysokiej, potężnie zbudowanej kobiety, i obok jesz
cze jednej, drobnej i kruchej. Obie młode siostry miały na
sobie szaro-białe habity i czarne peleryny.
Zatrzymały się tuż przed Cecilia, mała i drobna dygnę
ła, natomiast rosła i duża, która, jak się Cecilia dawno do
myśliła, musiała być przeoryszą we własnej osobie, wy
ciągnęła rękę na powitanie i rzekła władczym głosem:
- Witaj w naszym siostrzanym domu, panno Cecilio.
To jest siostra Gudrun, a to nasza młoda nowicjuszka,
która ma na imię Ragnfrid. One pokażą pannie Cecilii
klasztor, a potem chętnie bym odbyła krótką rozmowę
w naszej rozmównicy.
Potem ledwie dostrzegalnie skinęła głową, odwróciła
się i odeszła.
Cecilia z trudem ukrywała swoje uczucia. Wprawdzie
nie oczekiwała żadnych gorących powitań ze strony ciotki
królowej Margrete, do głowy by jej jednak nie przyszło, że
zostanie przyjęta w aż tak chłodny i odpychający sposób!
Cała postawa pani Sigrid wyrażała niechęć, a spojrze
nie było otwarcie wrogie.
Jezu Chryste, jęknęła w duchu. To będzie trudniejsze,
niż myślałam!
Obie młode zakonnice musiały rozumieć jej uczucia,
bo siostra Gudrun uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy tylko
przeorysza zniknęła, i powiedziała z życzliwością:
- To dla nas wielki honor gościć w konwencie królew
ską córkę, wszystkie siostry oczekują tego spotkania
z wielkim napięciem, przez cały dzień o niczym innym
nie rozmawiają.
Cecilia odpowiedziała jej uśmiechem.
- Dziękuję. Ja sama też jestem podekscytowana. Wiele
słyszałam o waszym klasztorze i jeśli chodzi o jego wspa
niałość i piękne położenie, to nie było w tym żadnej prze
sady. Bardzo tu pięknie.
Szły krużgankiem. Czterech ludzi z załogi statku, któ
ry przywiózł Cecilię, niosło za nią dwa kufry z rzeczami.
Na początek Cecilia miała spać w pokoiku gościnnym,
pomiędzy izbą chorych a komnatą przeoryszy, dopóki pa
ni Sigrid nie postanowi, którą celę jej oddać. Siostra Gu
drun wskazywała drogę przez dormitorium, gdzie sypia
ły zakonnice. Znajdowało się ono po wschodniej stronie
klasztornych zabudowań. Siostry sypiały po dwie na pry
czach, na podściółkach ze słomy okrytej grubym samo
działowym płótnem. Sypiają w ubraniach, których nigdy
nie zdejmują, wyjaśniała siostra Gudrun. Cecilia zadrżała
na myśl o tym, w ogromnym pomieszczeniu nie było pa
leniska, i ze zgrozą wyobrażała sobie, jak musi tu być zi
mą, kiedy sztormy szaleją na morzach i lądzie, a wiatr
wciska się przez dziurawe ściany.
Z dormitorium wiodło zadaszone przejście do tkalni.
Właśnie kilka mniszek zajmowało się tam obróbką lnu,
inne przędły, jeszcze inne tkały płótno. Kiedy Gudrun
wprowadziła gościa, wszystkie siostry wstały i kłaniały się
królewskiej córce, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
Cecilia wolałaby, żeby nie wiedziały, kim jest, i traktowa
ły ją jak równą sobie.
Z tkalni poszły do refektarza, zbudowanego z drewnia
nych bali pomieszczenia, w którym wszystkie mieszkanki
klasztoru spożywały posiłki. Siostra Gudrun wskazała wy
sokie krzesło przy stole zakonnic, które należało do pani
Sigrid. Przy stołach bliżej drzwi siadywały mniej ważne
siostry i rezydentki klasztoru. Cecilia spoglądała na nie tę
sknym wzrokiem. To pewnie tam jadają posiłki zakonni
ce w jej wieku, ale z pewnością ona będzie musiała zajmo
wać miejsce przy stole przeoryszy i starszych zakonnic.
Kiedy potem wędrowały krużgankiem do kościoła, Ce
cilia bardzo ostrożnie spytała Gudrun, czy do klasztoru
przybywają czasami jacyś goście.
- O, to się zdarza bardzo rzadko - odparła Gudrun. -
Niekiedy przyjeżdżają zarządcy klasztornych majątków.
Bywa czasami, że do nabrzeża przybije jakiś statek nale
żący do rodu hovdinga, bowiem krewni chcą odwiedzić
należącą do rodziny siostrę.
Cecilia nie pytała więcej. Lepiej posuwać się ostrożnie
naprzód.
- Niekiedy przychodzą też ludzie z najbliższych wsi,
żeby obchodzić tutaj wielkie święta, jak dzień Wniebo
wstąpienia Pańskiego albo dzień świętego Andreasa - mó
wiła dalej siostra Gudrun. - Bo normalnie to nie ma zbyt
wielu modlących się w kościele - dodała onieśmielona.
A potem szepnęła poufale: - Jeśli chcemy dowiedzieć się
czegoś o świecie poza murami, to rozmawiamy z żebra
kami, którzy przychodzą tu, by dostać coś do jedzenia
i picia. Niemal każdego dnia ktoś taki się pojawia, a to
chorzy, a to kalecy, a nawet trędowaci. Siadają przy ogniu,
jedzą i chętnie z nami rozmawiają, można się dowiedzieć
wszystkiego o ich życiu i przejściach. Dzięki temu nie czu
jemy się tak całkiem odcięte od świata - zakończyła z wes
tchnieniem, które świadczyło, że strasznie by chciała na
leżeć do tamtego świata, „świata żywych".
Cecilia słuchała jej ze współczuciem.
- Nigdy nie macie żadnych spraw do załatwienia w osa
dzie handlowej? - spytała zdumiona.
Siostra Gudrun potrząsnęła głową.
- Nie wolno nam. Gdybym żyła w klasztorze w Bakke,
wszystko by było inaczej. Tam reguła nie jest taka suro
wa. A tutaj, ech... zostałam przyjęta do klasztoru cztery la
ta temu i od tamtej pory ani razu nie byłam za murami.
- A bardzo byś chciała, prawda? - Cecilia nie mogła się
powstrzymać od tego pytania.
Siostra Gudrun spuściła wzrok.
- Zostałam oddana do klasztoru przez stryja, kiedy
miałam dwanaście lat. Moi rodzice zmarli w czasie zara
zy i stryj nie mógł mnie wziąć do siebie.
Tymczasem doszły do kościoła i Cecilia musiała przy
znać, że świątynia księcia Skulę i jego siostry jest bardzo
ładna. Mały kaganek palił się na głównym ołtarzu, przed
tabernakulum zbudowanym w kształcie maleńkiej wieży
z kości słoniowej. W kościele nie było wielu kamieni na
grobnych, a każdym razie mniej niż w innych znanych
Cecilii kościołach.
Wszystkie trzy uklękły przed Najświętszym Sakramen
tem. Podczas gdy obie, Gudrun i Rangfrid, mamrotały
swoje zwykłe pacierze, Cecilia modliła się żarliwie do
Najświętszej Panienki, by czas w tym klasztorze minął jej
szybko i spokojnie, żeby nie przytrafiło się jej tu nic złe
go i żeby nic złego nie spotkało Gregoriusa.
Po obejrzeniu kościoła Cecilia nareszcie została zapro
wadzona do gościnnego pokoju, w którym miała sypiać,
nim przeorysza znajdzie dla niej stałe miejsce. Pokoik go
ścinny był maleńki i nie miał paleniska, Cecilia ze zgrozą
myślała o nadchodzącej zimie.
Niedługo potem zaczynała się kolacja i wszystkie sio
stry zebrały się w refektarzu. Pani Sigrid odczytała sto
sowne modlitwy, po czym wszystkie jadły w milczeniu.
Cecilia wciąż jeszcze nie została wezwana do rozmów
nicy i to ją niepokoiło. Powtarzała sobie, że to nic dziw
nego, iż przeorysza okazuje jej niechęć. Przecież jej brat,
książę Skulę, został zamordowany przez ludzi ojca Ceci
lii. Gdyby sprawy przybrały inny obrót, pani Sigrid była
by teraz siostrą króla, a dla osoby z takim pragnieniem
władzy, jakie ujawniła, burząc część kościoła, by pokazać,
jaką budowlę ona potrafi wznieść, śmierć brata i utrata
wpływów musiała być strasznym ciosem.
Cecilia, tak jak się obawiała, została umieszczona przy
głównym stole i gdy tylko siostry zjadły i odmówiły
dziękczynną modlitwę, przeorysza dala znak, by królew
na poszła za nią.
Rozmównica znajdowała się po drugiej stronie izby
chorych. Było w niej i palenisko, i kilimy na ścianach, na
wet narzuty na ławach do siedzenia, wszystko dużo ład
niejsze niż w innych częściach tego domu zakonnego.
Pani Sigrid usiadła na krześle przy stole i ruchem gło
wy wskazała miejsce naprzeciw siebie. Cecilia zajęła je,
czując, że ręce jej się pocą.
Przez jakiś czas przeorysza siedziała bez słowa, lustrując
swojego gościa ostrym wzrokiem, w końcu powiedziała:
- Królowa Margrete pisała mi wiele na temat trudnego
charakteru królewny. Zrobiła wszystko, co mogła, by
uchronić pannę przed upokorzeniem, ale jak dotychczas
przemawiała do głuchej. Nie mając innego wyjścia, ratun
ku szuka we mnie, jeszcze tylko do mnie ma w tym wzglę
dzie zaufanie, do swojej ciotki i przełożonej najznakomit
szego klasztoru w Norwegii. Żywi nadzieję, że ja zdołam
wypędzić diabła z duszy panny.
Otworzyła leżącą na stole księgę homilii i zaczęła głoś
no czytać jakieś kazanie. Zawierało ono wiele ostrzeżeń
przed grzechami oraz opisy kar piekielnych, jakie czeka
ją grzeszników.
Przede wszystkim odnosiło się to do siedmiu grzechów
głównych. Kiedy pani Sigrid skończyła odczytywanie wizji
wszystkich najstraszliwszych męczarni przeznaczonych
dla takich grzeszników jak Cecilia i opowiedziała historię
pewnej kobiety w wieku Ceciłii, która zaprzedała duszę
diabłu, występując przeciw szóstemu przykazaniu, i okaza
ła się brzemienna, choć nie była ani zamężna, ani nawet za
ręczona, uniosła głowę i wbiła świdrujące oczka w Cecilię.
- W klasztorze nie tolerujemy żadnych wizyt, kuzy-
nów, kuzynek ani nawet narzeczonych. I jest też zabro
nione opuszczanie terenu klasztoru. W czasie posiłków
będziesz siadywać przy mnie. Tutaj zwracamy się po imie
niu do wszystkich, bez względu na to, czy noszą królew
skie tytuły, czy nie - dodała pospiesznie. - Codziennie bę
dę ci zadawać pytania o różne sprawy duchowe i zadbam,
by wszystkie twoje myśli krążyły wokół takich właśnie te
matów. W kościele też będziesz siedzieć przy moim bo
ku, poza tym wiele czasu będziesz spędzać w czytelni
i zajmować się tam studiowaniem Pisma, kiedy inne sio
stry pracować będą w polu nad uprawą lnu. Kiedy jesteś
w tkalni, masz nie rozmawiać z innymi siostrami, ale sku
piać swoje myśli na kwestiach, które ci podałam, oraz na
tekstach, które przeczytałaś. Mam nadzieję, że w ten spo
sób wyplenimy chwasty z twojego serca.
Umilkła na moment, a potem wyzywająco spojrzała na
Cecilię. Cecilia dzielnie wytrzymała jej wzrok.
- A co ja złego zrobiłam, pani Sigrid? - spytała zdumiona.
Przeorysza patrzyła na nią, jakby nie wierzyła własnym
oczom i uszom.
- Czy ja muszę odpowiadać na takie pytania? - wybuch-
nęła oburzona. Potem wstała gwałtownie z krzesła i ze
złością machnęła ręką Cecilii na znak, by sobie poszła.
Cecilia wybiegła, a płacz dławił ją w gardle. Pragnęła te
raz być brzemienna, bo to by zmusiło ojca do wydania jej
za mąż i nie musiałaby siedzieć w tym klasztorze. Oj, wy
buchłoby prawdziwe zamieszanie, gdyby się okazało, że
córka króla Hakona żyła w grzechu, duchowni pewnie
prawiliby jej morały, ale naprawdę wolałaby to, niż żyć
pod pełnym wrogości, jastrzębim wzrokiem pani Sigrid!
Trudno pojąć, dlaczego gorące spotkania miłosne jej
i Gregoriusa dotychczas nie uczyniły jej brzemienną.
Przez ponad cztery tygodnie sycili się nawzajem swoimi
ciałami dzień w dzień. Pani Sigrid miałaby zatem prawo
mówić o rozpuście, tylko skąd by o tym wiedziała. Nikt
ich nigdy nie widział, nikt nie wiedział, że Cecilia oddała
się Gregoriusowi całkowicie, i duszą, i ciałem. Oskarżenie
mogło być oparte wyłącznie na doniesieniach królowej
Margrete, płynących z jej chorobliwej zazdrości i obaw,
że Cecilia i Gregorius mogliby się kochać.
Cecilia weszła do pokoju gościnnego i usiadła na wą
skiej pryczy. Długo tak siedziała, wpatrzona w ścianę, za
myślona i pełna niepokoju.
Nieoczekiwanie zapukano cichutko do drzwi i siostra
Gudrun wsunęła głowę.
- Mogę? - spytała pokornie.
- Oczywiście - ucieszyła się Cecilia. - Akurat teraz po
trzebuję czegoś, czym mogłabym zająć myśli.
- Tak też myślałam - rzekła siostra Gudrun cicho i usia
dła obok niej. - Przeżywałam to samo tamtego dnia, kie
dy mnie tu przywieziono. Moi rodzice mieli duży mają
tek, dorastałam w poczuciu bezpieczeństwa, miłości i cie
ple rodzinnym. Kiedy umarli, zjawił się bratanek ojca
z roszczeniami wobec dworu, twierdził, że to dziedzicz
ny dwór jego ojca. Spadek, jaki został dla mnie, przezna
czyli na opłatę dla klasztoru. Byłam za mała, żeby coś z te
go wszystkiego zrozumieć, a po wielu latach gróźb
i próśb, przymusu i przekonywania, pani Sigrid zdołała
mnie namówić na śluby zakonne. Nie powinnam była ni
gdy tego robić, bo z natury nie jestem pobożna. Nie zo
stałam stworzona do postu, nocnego czuwania, modlitwy
i pracy, nigdy nie opuściła mnie tęsknota do życia za mu
rami - mówiła, wskazując głową w stronę fiordu, spoza
którego wabiły ją ludzkie osiedla. Potem głęboko wciąg
nęła powietrze i milczała przez jakiś czas. Była wyczerpa
na tym, że tak dużo powiedziała za jednym razem. Ceci-
Hę zdumiała jej otwartość. Pojmowała, że te wyznania nie
szczęsna siostra Gudrun długo musiała nosić w duszy i ni
gdy nie znalazła okazji, by je z siebie wyrzucić.
Nagle drobna istota zwróciła się gwałtownie do kró
lewny:
- Niech panienka nie pozwoli jej sobą zawładnąć! Pro
szę nie słuchać jej słów, nie wypełniać poleceń! Udawaj,
że słuchasz, ale zmuszaj się do myślenia o czym innym!
Jeśli nie będziesz tego robić, wkrótce również ty możesz
się stać jej niewolnicą. A jeśli raz ulegniesz, to nigdy się
już nie uwolnisz!
13
Słowa siostry Gudrun przeraziły Cecilię. Sama obser
wowała, jak królowa Margrete zdobywa władzę nad inny
mi ludźmi, i wiedziała, że siostra Gudrun ma rację: ci, któ
rzy ulegną wpływowi, stają się posłusznymi niewolnikami
takiego człowieka, tracą zdolność samodzielnego myślenia
i działania na własną rękę. Bez zbrojnych mężów z mie
czami i nożami w pochwach mogą być równie niebez
pieczni dla innych i czynić równie dużo zła jedynie za po
mocą słów i nakazujących spojrzeń. Postanowiła więc, że
będzie się stosować do rady siostry Gudrun: będzie uda
wać, że słucha, ale kierować myśli na inne sprawy, będzie
odgrywać posłuszną i oddaną i na pozór dawać pani Sigrid
wszystko, czego ta sobie życzy.
Czekał ją ponury czas. Siedzenie obok pani Sigrid za
równo w refektarzu, jak i podczas wszystkich ośmiu
dziennych modlitw, już było wystarczająco przykre, ale
spotkania w rozmównicy wydawały jej się najgorsze ze
wszystkiego. Zaczynała pojmować, jak ludzie pokroju pa
ni Sigrid zdobywają władzę nad innymi. Było coś szcze
gólnego w proszącym głosie, w doborze słów. Chociaż
Cecilia robiła co mogła, by być głucha na wszystko, co
tamta mówi, to słowa i tak znajdowały drogę do jej uszu.
Przeorysza posługiwała się tekstami Pana, czerpanymi
przede wszystkim ze Starego Testamentu, zaś wybór przy
powieści wcale nie był przypadkowy. Wciąż mówiło się
w nich o karze, udrękach i strachach, a wszystko dobrane
tak, by pasowało do sytuacji Cecilii. Gdyby Cecilia nie po
siadała takiej mocnej wiary w miłującego Boga, który jest
w niebie po to, by pomagać, wybaczać i okazywać łaskę, sło
wa pani Sigrid przerażałyby ją nie na żarty i stałaby się po
wolną ofiarą ulegającą jej wpływowi. To, co robi przeory
sza, myślała, kiedy nie udało jej się skierować uwagi na inne
sprawy, to nie używanie słów Pana, lecz ich nadużywanie.
Pani Sigrid nie jest pokorną służebnicą Kościoła, jest osobą,
która Pismo Święte wykorzystuje dla własnych celów.
Na dobre zapanowała jesień i siostry nie wychodziły już
na pola lnu, lecz siedziały w tkalni, gdzie przędły, robiły
płótno i szyły. Kiedy miała ich pilnować siostra Arnhild,
jedna z najstarszych mniszek w konwencie, szeptom i chi
chotom nie było końca, ponieważ siostra Arnhild była
przygłucha i niedowidziała. Wtedy właśnie Cecilia mogła
się dowiedzieć nieco więcej na temat innych sióstr, a to,
czego się nasłuchała, przerażało ją jeszcze bardziej. Te sio
stry, które złożyły śluby zakonne i przebywały w klaszto
rze już jakiś czas, były posłusznymi niewolnicami pani Si
grid i nie znosiły nawet słowa krytyki pod jej adresem. Aż
nieprzyjemnie było patrzeć, jak bardzo ulegają jej wpły
wom. Cecilia rozpoznawała w ich wypowiedziach słowa
i zwroty, jakich używała pani Sigrid, i pojmowała, że te
biedaczki całkowicie zatraciły zdolność samodzielnego
myślenia. Zapomniały, że za murami klasztoru istnieje in
ne życie i inni ludzie, one dosłownie umarły już dla świa
ta. Bez cienia protestu robiły, co pani Sigrid kazała, nie za
dawały żadnych pytań, czciły ją niczym bóstwo, starały się
i pracowały od wczesnego ranka do późnego wieczora,
trwały posłusznie w lodowatym kościele na ostatniej mo
dlitwie, choć na dworze szalała jesienna wichura, i żyły tyl
ko w jednym celu: by wielbić Boga i panią Sigrid!
Wieczorami, kiedy Cecylia kładła się do łóżka, była ta
ka zmęczona, że nie miała nawet siły pomyśleć o Grego-
riusie, i o to pewnie chodziło, myślała rozgoryczona.
Nadal sypiała w małym pokoiku gościnnym tuż za ścia
ną pokoju pani Sigrid. Mówiono, że nie znalazło się do
tychczas wolne łóżko, które mogłaby zająć. Ale Cecilia
już dawno się zorientowała, że to nieprawda. Policzyła
łóżka w dormitorium, poza tym wiedziała przecież, ile
jest w klasztorze zakonnic i rezydentek. Rozumiała też,
po co to cale kłamstwo: pani Sigrid nie chciała pozwolić
na to, by Cecilia dzieliła posłanie z inną mniszką, która
może pod osłoną nocy szeptałaby jej to i owo do ucha.
Cecilia uśmiechała się do siebie gorzko. W takim razie
pani Sigrid nadal musiała się obawiać, że ona wciąż za
chowuje własne myśli i poglądy.
Najgorsze w klasztornym życiu były nocne modlitwy.
To, że wyrywano człowieka z najgłębszego snu i trzeba
było biec w deszczu i jesiennej wichurze przez dziedzi
niec do lodowatego, zbudowanego z kamieni kościoła,
w którego ścianach czaił się chłód, a północny wiatr
wdzierał się do środka. Marzła tak, że dzwoniła zębami,
a jej modlitwy, kiedy zziębnięta klęczała przed ołtarzem,
były zupełnie odmienne od modlitw pobożnych mniszek.
Cecilia błagała, by ją Bóg uwolnił od tej udręki, pozwolił
wrócić do domu, do ojca, Kristin, H&kona Młodszego
i maleńkiego królewicza Magnusa, a przede wszystkim,
by pozwolił jej być razem z Gregoriusem. Dziękowała Bo
gu za wszystko i zanosiła kolejne prośby, znowu dzięko
wała i znowu prosiła, aż łzy zaczynały jej spływać po po
liczkach, a zakonnice dziwiły się, jak szczerze królewska
córka przeżywa modlitwę.
Tutaj w klasztorze Rein było nadal czymś normalnym,
że zakonnice otrzymywały przy ołtarzu sakrament pod
postacią i chleba, i wina. W innych kościołach w kraju
przeważnie wierni otrzymywali sakrament jedynie pod
postacią chleba. Szacunek dla rzeczy świętych był tak
wielki, iż obawiano się, by jakaś kropla wina, krwi Chry
stusowej, nie upadła, gdyby przystępujący do komunii pi
li też z kielicha.
Cecilia ku swemu wielkiemu zdziwieniu zauważyła, że
kiedy kapłan, sira Simon, podawał kielich, to podchodząc
do niej jakby się lekko zatoczył. Ponieważ musiała klę
czeć przed ołtarzem z nisko opuszczoną głową, nie mog
ła sprawdzić, dlaczego kapłan jej poświęca więcej czasu
niż innym siostrom. Początkowo myślała, że biedak się
denerwuje, ponieważ ona jest królewską córką. Był to
drobny, pełen pokory i nieśmiały stary człowiek, nie rzu
cał się w oczy, a przed przeoryszą nieomal padał na kola
na. Cecilia nie raz myślała, że oto pani Sigrid znalazła ta
kiego kapłana, jak chciała.
Jedyną pociechą Cecilii tutaj w Rein była siostra Gu
drun. Każdego dnia potrafiła znaleźć chwilę, by wemknąć
się po kryjomu do pokoiku królewskiej córki. Często uda
wało się jej to dopiero późnym wieczorem, po modlitwie,
kiedy siostry kładły się już spać. Siadała wtedy na krawę
dzi łóżka i opowiadała Cecilii nowiny ze świata, które
zbierała od starych i chorych ludzi, przychodzących do
klasztoru, żeby się ogrzać i dostać coś do zjedzenia. To
ona opowiedziała Cecilii, że w Bjorgvin rozpoczęto pra
ce nad odbudową starego królewskiego dworu Haralda
Picknowłosego, a myśli Cecilii natychmiast skierowały się
do Gregoriusa. Zastanawiała się, czy wrócił już z południa
i czy brał udział w planowaniu nowego Alrekstad. A jeśli
tak, to jak królowa Margrete potrafi trzymać się z daleka
od niego...? Czy już wie, że ojciec postanowił ofiarować
Alrekstad Cecilii i Gregoriusowi jako prezent ślubny?
Cecilia czuła się chora z tęsknoty i z wielkiego pragnie
nia, by dowiedzieć się jak najwięcej o swoich bliskich
w domu. Zastanawiała się, dlaczego nigdy nie przyślą jej
listu, kiedy jednak zapytała Gudrun, co o tym sądzi, spra
wa się wyjaśniła. Otóż pani Sigrid czyta wszystkie listy,
jakie przychodzą do klasztoru, i oddaje zainteresowanym
tylko te, które uzna za godne czy też warte przekazania.
Zbliżało się Boże Narodzenie, ale Cecilia nie cieszyła się
nadejściem świąt tak jak zwykle w domu. Tutaj z pewno
ścią nie będzie żadnych podarunków, dobrego jedzenia i pi
cia ani wzajemnych odwiedzin. Będzie za to jeszcze więcej
nabożeństw w lodowato zimnym kościele, a całe święta zo
staną przeznaczone na gorliwą modlitwę. Cecilia czuła, że
ma bliski i pełen ufności stosunek do Dziewicy Maryi
i świętego Olafa, chętnie się do nich modliła, ale teraz wszy
scy święci wiedzą już tak dokładnie, czego ona pragnie, że
nie miała odwagi więcej im się naprzykrzać. Zastanawiała
się też często, co inne mniszki mówią Bogu w swoich mo
dlitwach, kiedy skończą już wymagane pacierze.
Pani Sigrid nieustannie żądała, by się przed nią spowiada
ły, i gdy Cecilia uznała, że się od tego nie uwolni, wyjawiła
przeoryszy, udając wielkie poczucie winy, iż jej najwięk
szym grzechem jest tęsknota za ciepłą odzieżą, większą ilo
ścią jedzenia i miejscem do spania w jakiejś opalanej izbie.
Przeorysza ukarała ją za to, dając jej jeszcze mniej jedzenia
i zabierając jeden z dwóch koców, którymi Cecilia okrywa
ła się na noc. I wyjaśniła, że przez cierpienie osiąga się po
bożność.
Od dłuższego czasu Cecilia czuła się słaba i wciąż zmę
czona. Zaczęło się od silnych bólów brzucha, potem po
jawiły się bóle głowy i mdłości. Całe dnie żyła jak we mgle.
Chodziła na nabożeństwa, kiedy dźwięk sygnaturki wzy
wał siostry do kościoła, kierowała swoje kroki do refek-
tarza, kiedy inne siostry szły na posiłek, ale sama całkiem
straciła ochotę do jedzenia i przełykała swoją porcję tyl
ko dlatego, że pani Sigrid siedziała obok i nie spuszczała
z niej jastrzębiego spojrzenia.
Siostra Gudrun zauważyła, co się dzieje, i nie ukrywa
ła troski.
- Zrobiłaś się taka blada - powiedziała któregoś dnia,
przyglądając się Cecilii badawczo. - Czy coś ci dolega?
Cecilia potrząsnęła głową.
- Sama nie wiem, co mi jest. Wciąż jestem zmęczona,
okropnie marznę i strasznie szumi mi w głowie.
- Nie czujesz się dobrze w tym klasztorze, prawda?
Cecilia przerażona spojrzała w stronę drzwi.
- Nie - odparła cicho. - Nie przestaję prosić Najświęt
szej Panienki, żeby mnie stąd zabrała. Codziennie się o to
modlę.
Usłyszały jakiś szmer na korytarzu. Teraz siostra Gu
drun niespokojnie spojrzała na drzwi i wstała.
- Najlepiej już sobie pójdę - szepnęła. - Mam wraże
nie, że pani Sigrid mnie śledzi.
- Tego się właśnie bałam - odparła szeptem Cecilia. - Za
czekaj teraz jeszcze chwilę, zanim wyjdziesz. I nie przychodź
do mnie, dopóki nie będziesz pewna, że nikt cię nie widzi.
Następnego dnia siostra Gudrun zniknęła. Kiedy Ceci
lia spytała jedną z zakonnic, czy nie wie, co się stało, usły
szała w odpowiedzi, że siostrę Gudrun za nieposłuszeń
stwo zamknięto w ciemnicy.
Cecilia zaś z każdym mijającym dniem czuła się coraz
gorzej. Nigdy przedtem czegoś takiego nie przeżywała.
Byłoby zrozumiałe, gdyby się przeziębiła, bo przecież
wciąż okropnie marzła i często chodziła w przemoczo
nym habicie. Rozumiałaby bóle brzucha i w najgorszym
razie nawet biegunkę, bo przecież jedzenie w klasztorze
było obrzydliwe. Ją jednak dręczyło coś niezrozumiałego
i nieokreślonego. Czuła się śmiertelnie zmęczona, miała
nieustanne bóle głowy i mdłości, kręciło jej się w głowie,
jakby traciła przytomność.
Pani Sigrid w czasie kolejnego przemówienia w roz
mównicy, kiedy to po raz nie wiadomo który powtarza
ła swoje o grzechu i piekielnych mękach, nagle umilkła
i wbiła wzrok w Cecilię.
- Jesteś bardzo blada, siostro Cecilio, i wyglądasz na
zmęczoną. Nic, tylko diabeł musiał obrać sobie mieszka
nie w twojej duszy. Spróbujemy wypędzić z ciebie Złego
i postaramy się, żeby już nie chciał wrócić. Najpierw ty
sama będziesz musiała odprawić pokutę. Jutro po rannej
modlitwie okrążysz osiem razy kościół. Boso i z zapalo
ną świecą w ręce. Będziesz się przy tym głośno modlić do
świętego Olafa i wszystkich świętych, by pomogli ci uwol
nić się od grzechów.
Cecilia "wstała, miała mdłości i musiała się oprzeć o blat
stołu.
W czasie komunii tego wieczora mdłości dopadły ją
znowu i z nieznaną dotychczas siłą. Czuła, że w każdej
chwili może stracić przytomność, i kiedy sira Simon zbli
żył się do jej miejsca, uniosła głowę, by dać kapłanowi
znać, że jest jej niedobrze. W najwyższym zdumieniu zo
baczyła, że on, zamiast nalać wina z normalnej karafki,
wyjmuje z rękawa maleńką buteleczkę i wlewa jej zawar
tość do kielicha, by podać Cecilii. Nie rozumiejąc, o co
chodzi, Cecilia przyjęła kielich, nie przestawała przy tym
patrzeć księdzu w oczy. On skinął uspokajająco głową,
więc wypiła wino. Miało ten sam smak, co zwykle.
Wczesnym rankiem następnego dnia, po pierwszej mo-
dlitwie, wszystkie siostry, dygocząc z zimna, wracały jesz
cze do łóżek, Cecilia miała zacząć swoją pokutę, którą na
łożyła na nią pani Sigrid. Śnieg wisiał w powietrzu, było
potwornie zimno. Przed kościołem został z nią tylko sira
Simon. Teraz podszedł, by podać jej małą świeczkę, któ
rą miała trzymać w ręce w czasie całej pokuty.
- Modlę się za ciebie, siostro Cecilio - powiedział ka
płan swoim łagodnym głosem. - Pan jest surowym mi
strzem, ale nie powinnaś zapominać, że wszystko, co czy
ni, robi dla twojego dobra.
- Czy to dlatego dostaję przy komunii inne wino, siro
Simonie? - zapytała ostrożnie.
Sira Simon poważnie skinął głową.
- Nasza wyjątkowa, niespotykana przeorysza, pani Si
grid, cierpiała z twojego powodu, siostro Cecilio. Ona
opłakuje wszystkie grzechy świata, zwłaszcza te, które ob
ciążają taką niewinną dziewicę jak ty. To ona prosiła
mnie, bym podał ci krew Chrystusa pod postacią tego wi
na, które przeznaczone jest tylko dla jej najbliższych i naj
bardziej cenionych sióstr zakonnych. Weź więc tę świecę
i wypełniaj swoją pokutę z radością. Bądź pewna, że dzię
ki temu uzyskasz wybaczenie, łaskę i błogosławieństwo
Pana. Pamiętaj, że kogo Bóg kocha, tego doświadcza!
Cecilia nie wyrzekła ani słowa, przyjęła świecę i obe
szła kościół w kółko, bosa brnęła w rozmokłym śniegu,
ale nie przestawała myśleć o tym winie, które jej ksiądz
podawał przy komunii. Narastało w niej potworne podej
rzenie. Czyżby to wino, przygotowane przez panią Sigrid,
było odpowiedzialne za jej samopoczucie ostatnimi cza
sy? Myśl była zbyt straszna, żeby ją przyjąć, mimo to nie
mogła się od niej uwolnić, a wręcz przeciwnie: z każdym
kolejnym krokiem była coraz bardziej pewna, że pani Si
grid chce ją otruć. Nie trucizną, która działa szybko
i gwałtownie i mogłaby wzbudzić podejrzenia, lecz jadem
o spowolnionym działaniu, który sprawi, że otoczenie
uzna, iż Cecilia została dotknięta jakąś chorobą, która
stopniowo odbierała jej siły, aż ją w końcu pokonała.
Kiedy zakończyła pierwsze okrążenie i zostało jej jesz
cze siedem, zdecydowanie podeszła do siry Simona, któ
ry 'wiernie trwał na schodach kościoła i nadzorował jej po
kutę, oddała mu świeczkę i powiedziała głosem drżącym
od chłodu, wzburzenia i buntu:
- Nie uważam, by odebranie mi życia było zamiarem
Pana, siro Simonie.
Potem odwróciła się do niego plecami i pomaszerowa
ła do swojej sypialni, a stary kapłan stał i patrzył w ślad
za nią z głęboką zmarszczką na czole.
Przez cały dzień Cecilia czekała na wezwanie przed ob
licze pani Sigrid, która wymierzy jej jeszcze bardziej su
rową karę, na przykład każe ją zamknąć w ciemnicy, ale
ku jej szczeremu zdziwieniu nic takiego się nie stało. Al
bo pani Sigrid była tak wściekła, że straciła wszelką zdol
ność działania, albo też wymyśliła szybszy sposób na po
zbawienie jej życia niż trucizna w mszalnym winie.
Cecilia starała się jak najlepiej wykorzystać tę ciszę
przed burzą. Wyjęła jedną ze srebrnych monet, które mia
ła na dnie swojej skrzyni, i pospieszyła do izby, w której
przez cały dzień na palenisku płonął ogień, by zziębnięci
żebracy, ludzie biedni i chorzy mogli się ogrzać i dostać
coś ciepłego do jedzenia. Rozejrzała się po zebranych, po
czym zaczęła rozmawiać z jedną z nich, młodą dziewczy
ną, mniej więcej równą jej wiekiem, która w pożarze stra
ciła całą rodzinę, została na świecie sama bez środków do
życia. Klasztorne służebnice miały pełne ręce roboty
z przygotowaniem codziennego posiłku, mieszały w wiel
kich kamiennych garnkach, a jednocześnie wydawały je-
dzenie głodnym przybyszom, którzy siedzieli na lawach
pod ścianami i cierpliwie czekali.
Cecilia nie była jedyną z sióstr, rozmawiającą z bieda
kami. To zresztą należało do obowiązku zakonnic - zaj
mowanie się tymi ludźmi i przy okazji nauczanie ich sło
wa pańskiego. Nie wzbudziło więc niczyjego zdziwienia
to, że Cecilia usiadła na ławie i półgłosem rozmawiała
z dziewczyną.
- Miałabym dla ciebie zadanie - powiedziała tak cicho,
że tamta musiała się pochylić, by słyszeć. Dookoła roz
brzmiewały podniesione głosy i panował zgiełk. - Jeśli ze
chcesz je dla mnie wykonać, to dostaniesz srebrną mone
tę, a poza tym postaram się, by cię przyjęto do służby na
królewskim dworze.
Dziewczyna patrzyła na nią, nie rozumiejąc, o co chodzi.
- Nie jestem zwyczajną mniszką ani klasztorną rezydent-
ką - mówiła dalej Cecilia. - Szczerze mówiąc, moje miejsce
jest na królewskim dworze w Bjorgyin, ale zostałam umiesz
czona na jakiś czas tutaj, bym mogła się stać lepszą chrześci
janką. Teraz jednak pragnę przesłać wiadomość do królew
skiej siedziby w Nidaros, gdzie proboszczem w kościele
Chrystusa niedawno został Erling Ljodhorn. Dawniej był
mnichem w klasztorze w Trauta, odkąd wypowiedział służ
bę księciu Skulę. Proszę więc ciebie, byś go prosiła o przesła
nie wiadomości do Bjorgvin. Proszę, by syn królewski Sigurd
przybył tutaj do Rein najszybciej jak to możliwe. Daję ci
srebrną monetę, którą oddasz księdzu jako podziękowanie.
Jeśli ulegniesz pokusie zachowania jej dla siebie, nie dosta
niesz miejsca na królewskim dworze. Jeśli jednak zrobisz,
o co cię proszę, wynagrodzę cię sowicie, kiedy przyjdziesz tu
następnym razem.
Powiedziawszy to, wstała i opuściła izbę, zanim młoda
kobieta zdążyła cokolwiek odrzec. Siedziała teraz, nie do-
wierzając w to, co się stało, i w zdrętwiałych palcach ścis
kała monetę.
Do końca dnia Cecilia nie usłyszała ani słowa ze stro
ny pani Sigrid, co przyjmowała z ulgą, lecz także ze stra
chem. Siostra G u d r u n szczęśliwie wyszła z ciemnicy i wie
czorem, kiedy cały klasztor pogrążył się we śnie, potajem
nie wślizgnęła się do przyjaciółki. Cecilia była wstrząśnię
ta jej wyglądem. Siostra G u d r u n już i przedtem była bla
da i chuda, teraz jednak wyglądała jak upiór.
- Nie powinnaś tu przychodzić! - wybuchnęła Cecilia. -
O n a znowu zamknie cię w ciemnicy!
Siostra G u d r u n potrząsnęła głową.
- J a się nie boję. Moje życie i tak nie jest niewarte. Opo
wiedz mi raczej, co się stało. Siostry mówią, że miałaś dzi
siaj rano za pokutę chodzić ze świecą w ręce dookoła ko
ścioła, bosa, ubrana tylko w lnianą koszulę.
Cecilia przytaknęła.
- Ale zrobiłam tylko jedno okrążenie z wyznaczonych
ośmiu. Więcej nie wytrzymałam, podeszłam do siry Si
mona, oddałam mu świecę i powiedziałam, że nie jest
chyba zamiarem Pana pozbawiać mnie życia. Przez cały
dzień z lękiem oczekiwałam kary, ale dotychczas nic się
nie wydarzyło.
Siostra G u d r u n przyglądała jej się zamyślona.
- M o i m zdaniem sira Simon nie powiedział jej o two
im zachowaniu - rzekła w końcu. - To się już przedtem
zdarzało.
- Zdobył się na taką odwagę? - zdumiała się Cecilia. -
Byłam przekonana, że on jest pokornym niewolnikiem
pani Sigrid!
- Z pozoru tak, ale pod kapłańskim strojem w jego pier
si bije gorące serce.
Cecilia spoglądała na G u d r u n i zastanawiała się, czy
może jej powiedzieć o swoich podejrzeniach. W końcu
jednak nie potrafiła się powstrzymać.
- Dzisiaj odkryłam coś dziwnego - zaczęła ostrożnie. -
Sira Simon podawał mi przy komunii inne wino niż po
zostałym siostrom.
Siostra Gudrun wytrzeszczyła oczy.
- Inne wino?
Cecilia skinęła głową.
- Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłaś?
- Nie. Ale dlaczego, twoim zdaniem, to zrobił?
- Zapytałam go wprost, a on odparł, że pani Sigrid prag
nie dać jednej ze swoich najdroższych i najbardziej cenio
nych sióstr zakonnych większą szansę na otrzymanie pań
skiego błogosławieństwa i wybaczenia grzechów. A przecież
sama wiesz, co pani Sigrid o mnie myśli. Przyszło mi do gło
wy straszliwe podejrzenie, że ona chce mnie otruć.
Siostra Gurdun patrzyła na nią wstrząśnięta, ale nie za
przeczała. Siedziała w zamyśleniu z głęboką zmarszczką
na czole. Kiedy się w końcu odezwała, mówiła z waha
niem, jakby nie była pewna, czy powinna się dzielić ze
swoimi myślami:
- Każdej jesieni zbieramy grzyby. W ubiegłym roku cho
dziłam z jedną starą zakonnicą. Ona potem wiosną umar
ła. Nagle zauważyłam, że moja towarzyszka zbiera zielone
muchomory. Myślałam, że się pomyliła, bo niedowidzi,
więc chciałam jak najszybciej wyjąć trującego grzyba z jej
koszyka, ale ona się na mnie zezłościła i powiedziała, że
zbiera je, bo chce. Pani Sigrid suszy muchomory i potem
sprzedaje, tłumaczyła mi zakonnica, bo trucizna w nich nie
zanika podczas gotowania czy suszenia jak przy innych tru
jących grzybach. Zapytałam ją, komu pani Sigrid te grzy
by sprzedaje, ale ona powiedziała, że nie wie dobrze, ale
nie jest chyba wykluczone, że sprzedaje je swojemu bratu,
księciu Skulę, który potrzebuje wszelkiej dostępnej broni
teraz, kiedy w kraju wciąż wybuchają niepokoje. Później
zapytałam pewnego starego mnicha, który zna się na zio
łach i czasami nas odwiedza, jak trucizna z zielonych mu
chomorów działa na ludzi. Powiedział mi, że przez pierw
szą dobę nie działa w ogóle. Na drugi albo i na trzeci dzień
człowiek ma mdłości i bóle brzucha, ale najgorsze objawy
przychodzą z czasem: człowiek robi się żółty na twarzy,
wciąż jest zmęczony i często traci przytomność. Jeśli wciąż
zażywa truciznę, po kilku dniach umiera.
Siostra Gudrun umilkła i przerażona patrzyła na Cecilię.
- Nie pij tego więcej, siostro Cecilio! Tylko udawaj, że
pijesz!
Cecilia kiwała głową, przestraszona.
- Przez jedną z ubogich kobiet, przychodzących do
klasztoru, wysłałam wiadomość dla mojego brata, ale nie
jestem pewna, czy ta kobieta nie przywłaszczy sobie
srebrnej monety, którą jej dałam, i nie przepadnie.
- To, oczywiście, możliwe. Podobnie jak to, że będzie
chciała wyciągnąć z ciebie jeszcze więcej.
Przez chwilę obie siedziały w milczeniu.
- Jeżeli wyjdę stąd żywa, to chciałabym zabrać ze sobą
ciebie - wyszeptała w końcu Cecilia gorączkowo.
- Gdybym złamała zakonne śluby, to zostanie na mnie
rzucona klątwa - rzekła siostra Gudrun bezradnie.
- W takim razie napiszę list do papieża i poproszę, by
cię zwolnił z przysięgi - oznajmiła Cecilia zdecydowanie.
- Mój ojciec, król Hakon, stara się teraz uzyskać papie
skie zezwolenie na koronację, choć urodził się z niepra
wego łoża. Jeśli dostanie zezwolenie, to do Norwegii przy
jedzie kardynał, przedstawiciel papieża Innocentego,
a wtedy spróbuję z nim porozmawiać.
Siostra Gudrun patrzyła na nią z podziwem.
- Odważyłabyś się na coś takiego dla mnie?
Cecilia uśmiechnęła się.
- Ja miałabym nie mieć odwagi porozmawiać o tobie
z kardynałem, skoro ty dla mnie lekceważysz panią Sigrid?
Kiedy G u d r u n wymknęła się do siebie, Cecilia długo
jeszcze leżała i rozmyślała. N i e wolno jej więcej pić mszal
nego wina! Ale co powie sira Simon, kiedy spostrzeże, że
nawet warg nie umoczyła w kielichu? Stary kapłan jest
niewinny. On robił tylko to, o co go prosiła pani Sigrid,
i ani przez chwilę nie wątpił w jej jak najlepsze intencje,
tego była pewna.
Muszę udawać, że jestem chora, i leżeć w łóżku, my
ślała zdesperowana. Pani Sigrid może się zdziwić, że to
wszystko nie trwało dłużej i trucizna zaczęła działać tak
szybko, ale przecież ludzie są różni, niektórzy mogą
znieść więcej, inni mniej. W każdym razie nie będzie
chciała narażać się na podejrzenia i wypędzać ze mnie dia
bła. Po co miałaby to robić, skoro zobaczy, że sprawy
układają się tak, jak chciała.
Nie była w stanie zasnąć. Myśl o tym, że za ścianą le
ży istota ludzka, która pragnie ją zgładzić z tego świata,
i to nie w wyniku nagłego napadu furii, w gniewie, lecz
podstępnie, z wyrachowaniem truć ją przez długi czas, by
ła jeszcze straszniejsza niż wiedza, że królowa Margrete
życzy jej śmierci. W d o m u ojca, na królewskim dworze,
miała wokół siebie ludzi, którzy ją kochali, oraz lojalnych
drużynników ojca. Tutaj nie miała nikogo prócz siostry
G u d r u n , która sama narażała się na śmiertelne niebezpie
czeństwo, potajemnie, wbrew woli przeoryszy, spotyka
jąc się z Cecilia.
Kiedy przyszła zakonnica budzić na poranną modlitwę,
Cecilia udała bardzo chorą. Jąkając się, z wysiłkiem wyją-
śniła siostrze, że nie jest w stanie utrzymać się na nogach.
Głowa jej pęka, ma mdłości i przez całą noc majaczyła
w gorączce.
Zakonnica zniknęła, najwyraźniej przestraszona, i nie
trwało długo, a pojawiła się pani Sigrid. Cecilia leżała
z zamkniętymi oczyma, a kiedy przeorysza do niej prze
mawiała, udawała ciężko chorą, mówiła jakieś słowa bez
związku i była taka przekonująca, że pani Sigrid natych
miast kazała ją przenieść do izby chorych.
Cecilia bała się tego, ale zarazem wierzyła, że tam ma więk
sze szanse, by leżeć w łóżku, niż gdyby została sama, w swo
im pokoju. W tej sytuacji nie będzie musiała przystępować
do komunii, a jedzenie podawane w izbie chorych przygoto
wywano dla wielu osób, nie mogło więc być zatrute.
Akurat teraz w izbie chorych leżały tylko dwie kobie
ty. Jedną była stara klasztorna rezydentka, wdowa, która
kupiła sobie tutaj miejsce i opiekę na stare lata, a którą
ostatnio dręczyła jakaś tajemnicza choroba. Druga należa
ła do młodszych sióstr. Cecilia z przerażeniem stwierdzi
ła, że biedaczka została przywiązana pasami do łóżka, a ze
słów, jakie wymieniały między sobą zakonnice opiekujące
się chorymi, wywnioskowała, że młodziutka dziewczyna
jest umysłowo chora. Przez całą noc krzyczała wniebogło
sy, mówiła, że przy jej łóżku stoi diabeł, który chce ją za
mordować. Cecilia zaczęła żałować, że wpadła na pomysł
udawania bardziej chorej, niż w istocie była. Krzyki szalo
nej zakonnicy były nie do zniesienia.
Kiedy przyniesiono jedzenie, Cecilia była m i m o
wszystko taka podejrzliwa i przestraszona, że nie odwa
żyła się go nawet tknąć. Naciągnęła kołdrę na głowę i pła
kała w samotności. Wszystko zdawało się takie bezna
dziejne.
Nagle ktoś usiadł na krawędzi jej łóżka i ostrożnie zsu-
nął kołdrę z twarzy. To młodsza z sióstr posługujących
w izbie chorych. Starsza już wyszła. Ponieważ one obie za
wsze pracowały przy chorych, Cecilia widywała je tylko
z daleka w refektarzu, ale nigdy z żadną nie rozmawiała.
- Przynoszę ci pozdrowienia od siostry Gudrun - po
wiedziała zakonnica łagodnie. - Była w kuchni i przygo
towała jedzenie, które z pewnością pomoże na twój żołą
dek. Siostra Gudrun zna się na leczniczych ziołach.
Cecilia zrozumiała przesłanie. Siostra Gudrun domyśli
ła się, że Cecilia będzie się podejrzliwie odnosić do jedze
nia podawanego jej przez obcych. Musiała mieć zaufanie
do tej siostry.
- Ja jestem siostra Ranveig - powiedziała tamta, jakby
czytając w jej myślach. - Składałam śluby zakonne w tym
samym roku co siostra Gudrun i od tamtej pory dzielimy
ze sobą nasze myśli, radości i smutki. Tylko że teraz, od
kiedy poświęciłam swoje życie pracy wśród chorych, wi
dujemy się rzadziej, ale zawsze szukamy możliwości spo
tkania się, bo jesteśmy sobie naprawdę bliskie.
Cecilia uśmiechnęła się z wdzięcznością. Zastanawiała
się, ile siostra Gudrun odważyła się powiedzieć przyjaciół
ce. Usiadła jednak na posłaniu i zjadła posiłek. Nie dlate
go, by miała apetyt, ale po to, by przeżyć.
Reszta dnia minęła spokojniej, niż myślała. Dotknięta
szaleństwem zakonnica dostała jakieś lekarstwo, które ją
uspokoiło, a stara rezydentka większość czasu trwała
w zamroczeniu.
Cecilia leżała i zastanawiała się, co zrobić, by wydostać
się z klasztoru. Nieustannie krążyła jej po głowie myśl
o ucieczce, ale bardzo niewiele wiedziała o okolicach
Rein, nie znała tutejszych dworów ani ich właścicieli.
Prawdopodobnie mieszkańcy żywili wielki respekt dla
przeoryszy klasztoru i gdyby się zorientowali, że Cecilia
jest zbiegłą mniszką, natychmiast odstawiliby ją z powro
tem. Poza tym nikt by nie uwierzył, że ma w istocie do
czynienia z królewską córką. Przypuszczaliby pewnie, że
jest wariatką i że uciekła z izby chorych.
Znowu wybuchnęła płaczem. Jeżeli nawet ta młoda,
uboga dziewczyna, która dostała srebrną monetę, okaże
się uczciwą osobą i będzie próbowała porozmawiać z Er-
lingiem Ljodhornem, to i tak minie wiele tygodni, zanim
wiadomość dotrze do Bjorgvin i zanim Sigurd zdoła tutaj
przyjechać.
Tymczasem nastała prawdziwa zima i większość stat
ków wyciągnięto na ląd. Sigurd będzie pewnie zmuszony
podróżować konno, a przecież zimą przedostać się przez
góry jest bardzo trudno. A ile czasu minie, zanim pani Si-
grid domyśli się wszystkiego i zrozumie, że Cecilia nie jest
umierająca? I co z tą drugą siostrą z izby chorych? Czy
do niej też można mieć zaufanie?
Cecilia składała ręce pod kołdrą i modliła się tak gorą
co, jak nigdy przedtem.
Następnego dnia pani Sigrid przyszła z wizytą. Na
szczęście przeorysza obawiała się, czy choroba dręcząca
starą rezydentkę nie jest przypadkiem jakąś zarazą, która
dotyka wielu, gdy się już pojawi. Stała więc tylko wielka
i władcza przed drzwiami i lustrowała trzy chore suro
wym wzrokiem. W jej klasztorze każda zakonnica udają
ca chorą po to, by uniknąć pracy, karana jest ciemnicą.
Cecilia była bardzo blada i leżała w łóżku bez ruchu.
Czuła się okropnie i akurat teraz była z tego zadowolo
na. Nawet gdyby pani Sigrid do niej podeszła, to sama się
przekona, że choroba nie jest udawana. Mimo to nie mog
ła się oprzeć pokusie, by nie wyjęczeć boleśnie paru słów
do siostry Ranveig, która natychmiast pojęła, o co chodzi.
Pochyliła się do przełożonej i rzekła pokornym głosem:
- Byłoby chyba najlepiej, gdyby pani Sigrid stąd wy
szła. Siostra Cecilia cierpi na straszne bóle brzucha.
Przeoryszy nie trzeba było tego powtarzać dwa razy.
Odeszła pospiesznie i do końca dnia już się nie pokazała.
Cecilia z pytającym wzrokiem zwróciła się ku siostrze
Ranveig. Chora psychicznie spała, rezydentka wciąż leża
ła w zamroczeniu, w izbie nie było nikogo więcej.
- Ile ci siostra Gudrun powiedziała? - spytała szeptem.
- Wystarczająco dużo - odparła siostra Ranveig. - Po
staramy się trzymać złe duchy z dala od izby chorych, sio
stro Cecilio. Próbuj teraz odpoczywać. Wiem, że w nocy
wiele nie spałaś.
Cecilia uśmiechnęła się z wdzięcznością i wkrótce spo
kojnie zasnęła.
14
W trzy dni później rozległo się pukanie do klasztornej
furty. Przed wejściem stał królewski syn, Sigurd, ze swo
im orszakiem i żądał natychmiastowej rozmowy z prze
oryszą. Pani Sigrid nie zwlekała z powitaniem dostojnego
gościa, a zakonnice obecne przy spotkaniu dziwiły się, że
zawsze taka władcza pani Sigrid wobec królewskiego sy
na jest uniżona i pokorna. Ona, która nawet biskupowi
nie okazuje przesadnego szacunku.
Sigurd ze swej strony świetnie opanował sztukę obcho
dzenia się z ludźmi, potrafił być władczy i surowy, jeśli
chciał, a teraz był podejrzliwy, bo przeraziły go wiadomo
ści od siostry. Odkąd Cecilia wyjechała do Rein, nie mógł
się pozbyć niepokoju. Przeorysza jest przecież ciotką kró
lowej Margrete i chociaż wydawało się nie do pomyślenia,
by w jakikolwiek sposób mogła wyrządzić Cecilii krzyw
dę w klasztorze, to jego wciąż dręczył jakiś nieokreślony
lęk. Zresztą od początku starał się przekonać ojca, by wy
brał raczej klasztor żeński w Bakke, wtedy jednak ojciec
się rozgniewał i powiedział, że Sigurd jest tak samo prze
wrażliwiony jak Cecilia, i dodał, że nie rozumie, co się z ni
mi dzieje. Sigurd próbował się więc uspokajać, że mimo
wszystko pani Sigrid posiada pozycję i reputację, której by
pewnie nie chciała narazić na szwank uleganiem królowej,
ale parę tygodni temu doznał nieoczekiwanie porażające
go uczucia, że Cecilia go potrzebuje. Znalazł więc sobie ja-
kąś wymówkę, by udać się na dwór królewski w Nidaros,
ale nikomu nawet nie wspomniał, że zamierza pojechać
jeszcze dalej: do klasztoru w Rein. Już następnego dnia po
przybyciu do Nidaros odszukał go jeden z księży kościo
ła Chrystusa, Erling Ljodhorn, o którym słyszał wiele od
ojca. Ów Erłing Ljodhorn był jednym z ludzi księcia Sku
lę, ale później wypowiedział mu służbę. No i ksiądz po
wiedział Sigurdowi, że pewna młoda uboga dziewczyna,
mieszkająca w pobliżu klasztoru w Rein, zdołała przyjść
do Nidaros, by go prosić o przekazanie wiadomości kró
lewskiemu synowi. Otóż Sigurd powinien jak najszybciej
udać się do klasztoru w Rein. Kapłan poczuł wielką radość
i ulgę, gdy zobaczył królewskiego syna w Nidaros.
Teraz więc Sigurd, wyprostowany niczym struna, rzekł
władczym tonem:
- Przywożę ważną wiadomość dla panny Cecilii od na
szego ojca, króla Hakona.
Pani Sigrid załamała ręce w udanym zakłopotaniu i po
wiedziała, jak niewymownie jest jej przykro, że właśnie
teraz ta droga i posłuszna siostra Cecilia nabawiła się cho
roby żołądka i przebywa w klasztornej izbie chorych.
Wiele sióstr cierpiało ostatnio na tę samą dolegliwość -
dodała pospiesznie, ale wygląda na to, że choroba na
szczęście szybko mija. Zresztą tutaj, w klasztorze, siostry
wiedzą wszystko na temat leczniczych ziół, są też dwie
zakonnice, które cały swój czas poświęcają na pielęgno
wanie chorych.
Po tym oświadczeniu Sigurd nabrał jeszcze większych
podejrzeń. Wcześniej spotkał panią Sigrid ubiegłej zimy
w Nidaros, podczas koronacji Hakona Młodszego,
a przedtem jeszcze parę razy, kiedy jeszcze siostra księcia
Skulę nosiła nazwisko Sigrid Bardsdatter, i nigdy jej nie
lubił. Było coś w jej postawie i spojrzeniu, co go mroziło.
- No dobrze, w takim razie chciałbym porozmawiać
z siostrą w rozmównicy. To ważna sprawa - dodał krótko.
- A czy nie mogłybyśmy przekazać jej wiadomości? Ja
wątpię... ech... nie sądzę, że ona będzie zadowolona z wi
zyty w tym.., w tym stanie, w którym się teraz znajduje.
Ja sama dopiero co u niej byłam, ale musiałam pospiesz
nie wyjść... jeśli królewski syn rozumie, co mam na myśli.
Sigurd nie odpowiedział, lecz zdecydowanym krokiem
ruszył korytarzem przed siebie. Pani Sigrid wbrew swojej
woli podążyła za nim.
Kiedy dotarli do izby chorych, pani Sigrid też chciała
wejść do środka, ale Sigurd ją zatrzymał.
- Dziękuję, ale muszę porozmawiać z moją siostrą
w cztery oczy.
- Tam leżą jeszcze dwie inne pacjentki - odparła pani
Sigrid pospiesznie.
- A co im dolega? - spytał Sigurd podejrzliwie.
- Jedna to szalona młoda zakonnica, która nie potrafi
ła się przystosować do klasztornego życia. Dostała zioła
uspokajające i śpi. Druga to stara rezydentka, która cał
kiem niedawno zapadła na jakąś nieznaną chorobę.
- Nieznaną chorobę? - powtórzył Sigurd ostro. - Czy
pani Sigrid jest pewna, że to nie jakaś zaraza?
- Gdyby to była zaraza, wszystkie zakonnice byłyby
już chore - odparła przeorysza niechętnie.
Sigurd zapukał i wszedł do środka, a pani Sigrid nie od
ważyła się protestować.
Był wstrząśnięty widokiem Cecilii na wąskim łóżku,
zmęczonej, wychudłej z pożółkłymi włosami i podkrążo
nymi oczyma.
- Cecilio! - wykrzyknął przerażony.
- Sigurd? - zawołała zdumiona Cecilia i próbowała usiąść
na posłaniu. - Jak ci się udało przyjechać tak szybko?
On się uśmiechał uradowany, że z siostrą nie jest aż tak
źle, jak początkowo przypuszcza!.
- Po prostu przeczułem, że mnie potrzebujesz, więc wy
ruszyłem do Nidaros, a tam Erling Ljodhorn przekazał mi
twoją wiadomość - wyjaśnił szeptem, bo zdawał sobie
sprawę z tego, że przeorysza podsłuchuje pod drzwiami.
Cecilia dała mu znak, by podszedł bliżej. Musiała się
spieszyć i porozmawiać z nim jak najszybciej, zanim wró
ci któraś z sióstr.
- Sigurdzie, musisz mnie stąd zabrać! Czuję, że oni
mnie trują.
Sigurd patrzył na nią wstrząśnięty, ale nie wątpił w to,
co powiedziała. Jedno spojrzenie na jej twarz wystarczy
ło, by wiedzieć, że to prawda.
Odwrócił się i w najwyższym oburzeniu wyszedł z po
koju. Tak jak się domyślał, pani Sigrid stała za drzwiami.
- Panna Cecilia jest poważnie chora, pani Sigrid! Bez
zwłocznie zabieram ją ze sobą do Nidaros!
- Ależ ona w tym stanie nie zniesie podróży - prote
stowała gniewnie przeorysza. - A poza tym nasze dwie
siostry, które opiekują się chorymi, mogą być uważane za
prawdziwe znachorki, nikt się lepiej nie zna na ziołach
i leczą ją najlepiej, jak to możliwe.
- To nie ma znaczenia - odparł Sigurd. - Zabieram ją
do Nidaros!
Po czym odwrócił się do przeoryszy plecami i wrócił
do chorej.
- Sigurd - wyszeptała Cecilia. Słyszała całą rozmowę
i była bardzo podniecona możliwością opuszczenia klasz
toru. - Sigurd, powiedz jej, że musisz zabrać ze sobą jed
ną zakonnicę, która będzie mnie pielęgnować. Chcę, żeby
siostra Gudrun z nami pojechała.
Kiedy sygnaturka na klasztornym kościele zaczęła wzy
wać siostry na mszę, ludzie króla przenieśli Cecilię na na
brzeże. Statek królewskiego syna Sigurda czekał gotowy do
drogi. Niemal depcząc im po piętach za orszakiem podążała
zakonnica w szaro-białym habicie i czarnej pelerynie, na gło
wie miała biały czepek, a twarz przesłaniał czarny welon.
Siostra G u d r u n doznawała wrażenia, że unosi się w po
wietrzu. Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że wsiądzie na
statek i popłynie do Nidaros. Wszystko to było niczym
sen, za nic nie chciała się obudzić...
Pani Sigrid bardzo niechętnie dała królewskiemu syno
wi, Sigurdowi, zgodę na zabranie jednej z zakonnic, by się
opiekowała Cecilią w czasie podróży. Podczas gdy Sigurd
rozmawiał z przeoryszą, siostra Ranveig pobiegła, by przy
prowadzić siostrę Gudrun, i dopiero kiedy cały orszak był
gotowy do drogi, przeorysza odkryła, która z jej podopiecz
nych została wybrana. Z wściekłości zrobiła się biała na twa
rzy, próbowała zapobiec wyjazdowi Gudrun, musiała się
też bardzo bać konsekwencji, widywała przecież, jak noca
mi Gudrun zakradała się do sypialni Cecilii. Jednak królew
ski syn był stanowczy i zachowywał się tak władczo, że nie
odważyła się protestować zbyt natarczywie.
Morska podróż do Nidaros minęła bez przeszkód. Ce
cilią i siostra G u d r u n przebywały w pomieszczeniu pod
p o k ł a d e m , gdzie u m o s z c z o n o im wygodne posłania
z mnóstwem ciepłych okryć. Śnieżyce ustały, wiatr sprzy
jał żeglarzom.
- Czy ja natychmiast będę musiała wracać? - spytała
z łękiem G u d r u n , kiedy zbliżali się do ujścia rzeki Nid,
żagle zostały zwinięte, a wioślarze zasiedli do wioseł, by
doprowadzić statek do nabrzeża królewskiej siedziby.
- Nic podobnego - oznajmiła Cecilia stanowczo. - Musisz
tu zostać i pielęgnować mnie, dopóki całkiem nie wydobrzeję.
Cecilia nie była w stanie dojść sama z nabrzeża do dwo
ru, gdy tylko znalazła się pod dachem, natychmiast mu
siała się położyć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak
bardzo jest chora.
- Uważam, że powinnaś zamieszkać w izbie jadalnej -
powiedział Sigurd. - Tam jest najcieplej. Ja tymczasem na
każę służbie, żeby napalono w pozostałych izbach. Sio
stro Gudrun, chciałbym zamienić z tobą kilka słów - do
dał pospiesznie.
Siostra Gudrun spojrzała na niego przestraszona. Była
pewna, że królewicz chce ją odesłać do klasztoru. Sigurd
pojął jej obawy i uśmiechnął się uspokajająco.
- Chciałem tylko porozmawiać o twoich możliwościach
dalszego opiekowania się panną Cecilią - rzekł przyjaźnie.
Cecilia weszła do izby jadalnej i ze zdumieniem stwier
dziła, że jest ona kompletnie pusta. Tylko ogień trzaskał
na palenisku. Jakie to dziwne, że służba opuściła izbę, sko
ro jest tu tak ciepło, pomyślała, nie bardzo rozumiejąc,
o co w tym wszystkim chodzi. Drżąca i przemarznięta ru
szyła w stronę paleniska, żeby się ogrzać, i wtedy usłysza
ła skrzypnięcie drzwi. Odwróciła się najzupełniej pewna,
że to służące jednak wracają, i nagle zastygła w bezruchu.
W drzwiach stał roześmiany Gregorius!
- Gregorius! - wykrztusiła, nie wierząc własnym oczom.
Natychmiast jednak rzuciła się ku niemu ze szlochem ra
dości.
Gregorius wybiegł jej na spotkanie, oplótł ją ramiona
mi, uniósł wysoko w górę i kręcił się z nią w kółko, nie
posiadając się z radości.
- Cecilia, moja Cecilia! - wołał raz po raz. W końcu po
stawił ją znowu na podłodze i wciąż obejmując, przyglą
dał jej się z troską. - Sigurd powiedział, że jesteś chora.
Cecilia uśmiechnęła się przytulona do jego ramienia.
- Byłam chora, Gregoriusie. Ale teraz czuję się taka
zdrowa jak nigdy przedtem!
Znowu ją objął, przytulił mocno do siebie i długo, bar
dzo długo stali tak przy sobie, jakby nie byli w stanie ode
rwać się jedno od drugiego. Kiedy w końcu się na to zde
cydowali, Gregorius wziął ją na ręce i zaniósł blisko ognia,
tam usiedli na ławie, a on znowu otoczył ją ramionami.
- Teraz musisz mi opowiedzieć wszystko od początku.
Sigurd nie powiedział nic prócz tego, że bardzo się o ciebie
niepokoi. Dopiero teraz dowiedziałem się, że jesteś chora.
Cecilia opowiedziała ukochanemu o wszystkim, co się
wydarzyło od chwili, gdy znalazła się w klasztorze
w Rein. Kiedy skończyła, twarz Gregoriusa była całkiem
biała. W gniewie zaciskał pięści i zgrzytał zębami.
- Nigdy bym czegoś takiego nie pomyślał! - wybuch
nął, a w jego glosie brzmiała tłumiona wściekłość. - Jak
człowiek może być taki fałszywy! Wychowywać młode
kobiety w pobożności i bojaźni Bożej, a jednocześnie pró
bować drugiego człowieka zgładzić z tego świata! Ona,
która ma innych nauczać życia według dziesięciorga przy
kazań! To straszne! A jeszcze wykorzystywać do takich
celów mszalne wino, symbol krwi Chrystusowej! To się
naprawdę nie mieści w głowie!
Cecilia kiwała głową, jej twarz była mroczna.
- Tak jest, pani Sigrid jest fałszywą służebnicą pańską.
Ona nadużywa słowa Bożego.
Potem dodała w zamyśleniu:
- Nic innego, tylko królowa Margrete musiała jej napi
sać jakieś paskudne rzeczy o mnie. Pani Sigrid źle mnie
traktowała od pierwszej chwili. I chyba się usprawiedliwia
ła, że to jej chrześcijański obowiązek wyrwać z ziemi taki
chwast jak ja. Najgorsze, że ojciec nigdy mi nie uwierzy,
a ja nie mam żadnych dowodów. Pomyśli, że zwariowa-
łam, bo jak inaczej wytłumaczyć oskarżenie najpotężniej
szej przeoryszy w kraju o to, że zatruwała mszalne wino.
- Ja ci wierzę - powiedział Gregorius z naciskiem. -
Twój brat Sigurd ci wierzy. I ta młodziutka zakonnica,
którą ze sobą przywiozłaś, ona chyba też się orientowała,
co się święci.
Cecilia skinęła głową.
- To ona opowiedziała mi, że pani Sigrid wysyła swo
je zaufane siostry, by zbierały dla niej trujące grzyby. To
właśnie G u d r u n wiedziała, jak na ludzi działa zielony mu
chomor. Ale sira Simon, który podawał mi zatrute wino,
nie żywił najmniejszych podejrzeń, tego jestem całkowi
cie pewna.
Gregorius głęboko wciągał powietrze, by opanować
wzburzenie.
- Nigdy nie zdołamy tego dowieść. Możesz być pewna,
że t a m t o wino już dawno zostało zastąpione normalnym.
Szkoda, że nie powiedziałaś o wszystkim Sigurdowi, kie
dy jeszcze byliście w klasztorze, bo wtedy on by może
zdołał wydostać choć odrobinę tego zatrutego.
- Niestety, myślałam tylko o tym, żeby jak najprędzej
się stamtąd wydostać - rzekła Cecilia z żalem.
- Bardzo dobrze to rozumiem, Cecilio. I tak nie potra
filibyśmy udowodnić, że wino było zatrute.
Myślał przez chwilę, potem dodał:
- Sądzę, że musimy trzymać się z daleko od wszystkich
i wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z królową Mar-
grete.
Cecilia przytaknęła.
- Może nie powinniśmy zamieszkać w Alerkstad - rze
kła z wahaniem.
- M o i m zdaniem powinniśmy wyjechać z kraju. Naj
pierw jednak ty musisz dojść do zdrowia, a twój ojciec,
król H a k o n , musi zadbać, byśmy nareszcie zostali sobie
poślubieni.
Uśmiechnął się i pocałował ją w usta. Ona, uszczęśli
wiona, odpowiedziała mu uśmiechem, więc pocałował ją
jeszcze raz, a potem jeszcze i jeszcze. Wkrótce byli tak po
chłonięci sobą nawzajem, że zapomnieli o całym świecie.
Kiedy w jakiś czas później Sigurd dowiedział się o za
trutym mszalnym winie, wpadł w taką wściekłość, że ze
brał swoich ludzi i pożeglował z powrotem do Rein. Wró
cił do Nidaros dopiero późnym wieczorem.
- Miałeś rację, Gregoriusie - powiedział. - Tam nie ma
innego mszalnego wina niż to, które podaje się wszystkim
mniszkom przy komunii. Udało mi się jednak zamienić
parę słów z księdzem, sirą Simonem, chociaż pani Sigrid
robiła wszystko, by mi w tym przeszkodzić. Zresztą już
to samo w sobie jest dowodem. Sira Simon powiedział mi,
że dawał Cecilii specjalne wino, ponieważ pani Sigrid pra
gnęła robić dla niej wszystko, co mogła. Niczego nie zdo
łamy udowodnić, ale panią Sigrid przestraszyliśmy na
prawdę. Powiedziałem jej, że wiemy, co się stało, i że to
sam król rozsądzi sprawę. Była szara ze strachu, kiedy
opuszczałem klasztor. Jutro wyruszam do Bjorgvin, by
o wszystkim poinformować ojca, i będę nalegał, by kró
lowa Margrete uczestniczyła w tej rozmowie. Wy tymcza
sem zostaniecie tutaj.
Zwrócił się do Cecilii:
- Raczej nie sądzę, by pani Sigrid domagała się natych
miastowego powrotu siostry Gudrun. Zwróciłem jej uwa
gę, że siostra Gudrun widziała, jak stara zakonnica zbiera
ła zielone muchomory i że ta opowiedziała siostrze Gudrun,
iż pani Sigrid sprzedaje truciznę. Musimy pomóc siostrze
Gudrun, by papież zwolnił ją ze ślubów zakonnych. Jeśli
dobrze zrozumiałem, to ona od dawna marzy o tym, by
uciec jak najdalej od Rein i życia klasztornego.
Cecilia przytakiwała uradowana.
- Gudrun zostanie moją dworką. Jestem przekonana,
że polubią się z Torą.
Minęło sporo czasu, zanim Sigurd przyjechał znowu do
Nidaros. Zimowa pogoda uniemożliwiała mu żeglowanie,
a w górach szalały śnieżyce, jedna za drugą. To była naj
surowsza zima, jaką ludzie pamiętali.
Na królewskim dworze w Nidaros Cecilia odzyskiwa
ła zdrowie i siły. Oboje z Gregoriusem byli bardzo szczęś
liwi i cieszyli się każdą razem spędzoną chwilą. Próbowa
li nie zastanawiać się nad tym, co stało się w Bjorgvin, ale
raz po raz Cecilię ogarniał niepokój na myśl, że królowa
Margrete może znowu wpłynąć na ojca i jeszcze raz prze
kabacić go na swoją stronę.
Gregorius ją uspokajał.
- Twój ojciec jest mądrym człowiekiem, Cecilio. W głę
bi duszy musiał podejrzewać, że coś z tego, co ty i Sigurd
mu opowiadacie, jest prawdą. W przeciwnym razie nie
zgodziłby się wysłać cię z Bj0rgvin ani na to, bym ja wciąż
otrzymywał zadania w innych częściach kraju. Od czasu,
gdy wyjechałaś, prawie nie odwiedzałem Bjorgvin, a w te
nieliczne dni, które tam spędziłem, on przez cały czas był
ze mną. Królowej Margrete właściwie nie widywałem.
- Czy ojciec był dla ciebie miły? To znaczy, kiedy do
wiedział się o uczuciach Margrete do ciebie...
- Nie dał niczego po sobie poznać. Jeśli pojmował ja
kiś związek między sprawami, to moim zdaniem uważał,
że to przykre dla Margrete i wstyd dla niego, że jego mał
żonka, królowa, nie widzi nic złego w takim nieprzyzwo
itym zachowaniu.
Po zakończeniu postu Cecilia i Gregorius zaczęli już
bardzo niecierpliwie wypatrywać statku z Bjorgyin, ale
dotychczas ani jeden królewski żaglowiec się nie pokazał.
Z Danii nadeszła wiadomość o tym, że król Valdemar nie
żyje, co bardzo przygnębiło Gregoriusa. Przez dwa lata słu
żył u duńskiego króla i mówił, że nie bez powodu Valde-
mar jest uważany na najzdolniejszego nordyckiego władcę.
W kilka dni po wiadomości o śmierci króla Valdemara
przybył nareszcie statek z Bjorgvin z królewskim herbem
na burcie. Cecilia i Gregorius pobiegli na nabrzeże, ale spo
tkało ich rozczarowanie, ani samego króla, ani Sigurda na
pokładzie nie było. Przypłynął natomiast jeden z zaufanych
ludzi króla, który poinformował, że władca wyruszył wła
śnie na wschód, do Viken, i nie będzie miał czasu natych
miast przygotowywać ślubu swojej córki z Gregoriusem.
Cecilia była tym bardzo zmartwiona. A równocześnie
pojawiło się dawne podejrzenie. Czy to znowu królowa
Margrete zdołała pokrzyżować im plany? I co ojciec zro
bił z przełożoną klasztoru w Rein? Czy tym razem też po
prostu wykreślił całą historię z pamięci, choć przecież pa
ni Sigrid próbowała otruć Cecilię?
I znowu Gregorius musiał ją uspokajać.
- Twój ojciec wie, że nie ma żadnych dowodów. Pani
Sigrid wszystkiemu zaprzeczy, a królowa Margrete nigdy
się nie przyzna, że nawypisywała o tobie takich paskud
nych rzeczy, aż jej ciotka postanowiła cię zamordować,
by uwolnić od ciebie ziemię. Król Hakon ma nadzieję, że
jeśli pozwoli nam mieszkać tutaj, w Nidaros, i będzie
trzymał z dala od nas Margrete i jej ludzi, to sprawy się
powoli jakoś ułożą. Przypuszczalnie odłożył nasz ślub
w przekonaniu, że czas zabliźni rany oraz stłumi złe uczu
cia i gniew.
Cecilia zarzuciła mu ręce na szyję.
- Tak b a r d z o cię kocham, Gregoriusie. Z k a ż d y m
dniem bardziej i bardziej.
- A ja kocham ciebie - szeptał Gregorius w odpowiedzi.
Siostra G u d r u n znakomicie się czuła na królewskim
dworze. Żyła teraz wyłącznie nadzieją, że wkrótce zosta
nie zwolniona z zakonnych ślubów i będzie mogła służyć
tylko pannie Cecilii.
Statek z Bjorgvin przywiózł też dawniejszą dworkę Ce
cilii, Torę, i tak jak Cecilia się spodziewała, obie jej słu
żebnice bardzo sobie przypadły do gustu. Miały podobne
charaktery i chociaż Tora była trochę starsza i miała też
za sobą małżeństwo, to z Gudrun, która wiele lat spędzi
ła w klasztorze, nie różniły się poglądami na wiele spraw
i śmiały się z tego samego. Obie były bystre i szybkie, do
brze im się razem pracowało. Cecilia patrzyła na nie i cie
szyła się z tego, że G u d r u n tak pięknie rozkwita, a Tora
ją lubi. Nie mogła sobie wymarzyć dwóch bardziej sym
patycznych, lojalnych i oddanych dworek.
Później tego samego roku wydarzyło się coś, co wywar
ło wielkie wrażenie na Cecilii i Gregoriusie, a także przy
czyniło się do tego, że król H a k o n raz jeszcze odłożył ich
ślub. Król przez wiele lat czynił starania, by podporządko
wać sobie Islandię. Kiedy jakiś czas temu dowiedział się, że
na Islandii panują wielkie niepokoje, poprosił Sturlę Si-
gyatssona, by ten wrócił do domu na Islandię i zbadał, ja
kie istnieją możliwości zaprowadzenia tam pokoju. Przy
puszczał, że być może w kraju się uspokoi, kiedy zamiast
wielu potężnyh hovdingów będzie tam panował jeden.
Tymczasem jednak Sturla nie dotrzymał danej królowi
obietnicy, że będzie działał rozsądnie i umiarkowanie. Prze
ciwnie, gwałty, jakich się dopuszczał, nie miały granic. Nie-
których swoich przeciwników zmusił, by wyjechali do
Norwegii. Jednym z nich był słynny Snorre Sturluson,
człowiek, który spisał przekazywane dotychczas w trady
cji ustnej sagi islandzkie, pochodzący z rodu uczonego Jo
na Loptssona. Sturla w krótkim czasie stał się najpotężniej
szym człowiekiem na Islandii, ale to i tak nie zmniejszyło
jego żądzy władzy. Chciał być jedynym władcą kraju, a to
doprowadziło do walk zbrojnych i w końcu do jego upad
ku. W tej sytuacji Snorre zapragnął wrócić do kraju, ale
tymczasem zaprzyjaźnił się bardzo z księciem Skulę
i uczestniczył w przygotowaniu jego buntowniczych pla
nów, dlatego król H a k o n zabronił mu opuszczać Norwe
gię. M i m o to Snorre wyjechał. Po śmierci księcia Skulę król
H a k o n wysłał posłańca do jednego z przeciwników Sturli,
Gissura Torvaidssona, by ten odesłał Snorego z powrotem
do Norwegii albo go zabił za zdradę. Gissur wybrał to dru
gie i w nocy 22 września siedemdziesięciu zbrojnych ludzi
wdarło się do siedziby Snorrego w Roikholt i zamordowa
ło go. Snorre miał 63 lata.
Cecilia była wstrząśnięta. Ojciec zawsze wyrażał się
o Snorrem Sturlusonie z wielkim szacunkiem i trudno jej
było uwierzyć, że to właśnie on nastawał na jego życie.
Była pewna, że teraz ojciec cierpi.
O n a sama czytała książkę Snorrego-zatytułowaną
„Heimskringla" i bardzo jej zaimponowało to, jak wielką
wiedzę w niej zawarł. Słyszała też wiele o przybranym oj
cu Snorrego, Jonie Loptssonie, który wychowywał się na
królewskim dworze w Konghelle i potajemnie kochał cór
kę Sigurda Jorsalfara.
- Wygląda na to, że nam zawsze musi coś stanąć na dro
dze - powiedziała zmartwiona do Gregoriusa.
- Najważniejsze, że mamy siebie, Cecilio - odparł Gre-
gorius, gładząc ją czule po policzku.
O n a z powagą kiwała głową.
- Poza tym nie wygląda na to, bym miała być płodna -
westchnęła. - A w takim razie to już nie ma znaczenia,
czy jesteśmy małżeństwem czy nie.
Gregorius spojrzał na nią ze współczuciem. Zaraz jed
nak powrócił jego niezłomny optymizm, powiedział więc
ze śmiechem:
- Któregoś dnia się okaże, że jednak jesteś. Widocznie
jednak Pan Bóg uważa, że lepiej z tym poczekać, aż bę
dziemy sobie poślubieni.
Cecilia uśmiechnęła się zadowolona i odetchnęła z ulgą.
- Ty Gregoriusie jesteś człowiekiem, z którym bardzo
dobrze się żyje.
Następnej wiosny, osiem dni po święcie Krzyża, wypa
dającym trzeciego dnia maja, w roku 1242, król H a k o n wy
prawił nareszcie wesele swojej najstarszej córki, panny Ce-
cilii, i pana Gregoriusa Andressona. Uroczystości odbyły się
w Nidaros, gdzie wydano wspaniałą ucztę weselną dla wie
lu setek gości. Stoły ustawiono w dwóch ogromnych salach.
W jednej siedział król Hakon, H a k o n Unge, królewski syn
Sigurd oraz trzyletni junker Magnus, a ponadto arcybiskup,
biskupi, wodzowie królewskich wojsk, drużynnicy i wielu
innych potężnych mężów. W drugiej sali ucztowała panna
młoda w towarzystwie królowej Margrete, jej matki pani
Ranghild, ciotki królowej - pani Sigrid, królewskiej córki
Kristiny i wielu pań wysokiego rodu i rangi, a także księży,
zakonników i zakonnic oraz hovdingów.
Cecilia widziała panią Sigrid po raz pierwszy od chwi
li, gdy opuściła klasztor w Rein, i po raz pierwszy od swo
jego wyjazdu na północ zobaczyła królową Margrete.
Przez wiele tygodni martwiła się czekającym ją spotka
niem z nimi i cieszyła potem bardzo, kiedy już wszystko
miała za sobą. Przywitała się z nimi prawie bez słowa
i z ulgą poszła witać innych znakomitych gości.
Wielkim szczęściem natomiast było ponowne spotkanie
z Kristin, Hakonem Unge i małym Magnusem. Ten ostat
ni miał dopiero trzy lata i naturalnie starszej siostry nie
poznawał. Za to Hakon Unge wyrósł na wysokiego, zwin
nego dziewięciolatka. Kristin zaś była śliczną dziewczyn
ką, liczącą sobie siedem i pól roku, niewysoką, jak ojciec,
z okrągłą twarzą i niebieskimi oczyma, które też po nim
odziedziczyła. Strasznie tęskniła za Cecilią i nie mogła zro
zumieć, dlaczego siostra prosto z klasztoru nie wróciła do
domu. Matka Kristin, królowa Margrete, powiedziała, że
Cecilia jest upartą i zbuntowaną panną, która robi, co chce
bez zwracania uwagi na innych i że Kristin powinna o niej
po prostu zapomnieć, bo Cecilia kocha tylko siebie.
Dziewczynka nie odpowiedziała, ale w głębi duszy była
przekonana, że matka nie wszystko na tym świecie rozu
mie, bo nie było nikogo tak miłego, nikogo, kto by się z nią
tyle bawił, co właśnie Cecilia. Teraz Kristin siedziała na
przeciwko panny młodej i obie mrugały do siebie porozu
miewawczo, bo Cecilia obiecała, że po zakończeniu uro
czystości opowie siostrzyczce mnóstwo ciekawych rzeczy.
Nareszcie trzeci dzień uroczystości weselnych dobiegł
końca. Cecilia była szczęśliwa, że wkrótce ona i Grego-
rius zostaną sami.
Kiedy panie opuszczały salę, podeszła do niej królowa
Margrete i powiedziała z uśmiechem:
- I pomyśleć, że ty naprawdę zostałaś żoną Gregoriu-
sa Andressona, Cecilio! Nie mogę się powstrzymać, by
nie powiedzieć, że mistrz Vilhjalm zaczyna się starzeć.
Po raz pierwszy, odkąd go znam, jego przepowiednia się
nie spełniła.
Cecilia najpierw patrzyła na nią zdumiona. Prawie za-
pomniała o tamtej przepowiedni, którą rozpowiedzieli
Hakon Unge i Kristin, choć im tego zabroniono. Nie wie
działa zresztą, że królowa Margrete też ją zna.
- I wiesz, co on mi wtedy powiedział? - dodała i za
śmiała się tym swoim dziwnym, sztucznym śmiechem. Jak
zawsze Cecilia zastanawiała się, czego tamta właściwie od
niej chce. - Otóż on popatrzył na mnie tymi swoimi czar
nymi oczyma i rzekł ze śmiertelną powagą: „Nie, królo
wo Margrete. Moje przepowiednie spełniają się zawsze".
- Tylko że panna Cecilia nie wychodzi za mąż za kró
la, lecz za królewskiego urzędnika - odparłam na to.
Mistrz Vilhjalm nadal przyglądał mi się tym nieprzy
jemnym wzrokiem, jakby chciał mnie przejrzeć na wylot.
Potem westchnął ciężko i rzekł:
- Krótkie intermezzo, królowo Margrete. Tragiczne,
krótkie intermezzo.
Cecilia nie rozumiała, o co chodzi.
- Co on chciał przez to powiedzieć? - spytała i nagle
ogarnął ją strach.
Królowa Margrete wzruszyła ramionami.
- Ze to małżeństwo nie potrwa długo, tak przypusz
czam - rzekła obojętnie. - Ale ty się, Cecilio, nie przej
muj. Wiesz przecież, że mistrz Vilhjalm jest starym czło
wiekiem. Zdolność wieszczenia z wiekiem zanika.
W tej samej chwili dostrzegła, że jej ciotka, pani Sigrid,
idzie w jej stronę, odwróciła się więc, ujęła przeoryszę pod
ramię i wyszły obie, rozmawiając i śmiejąc się.
Cecilia długo nie mogła się otrząsnąć, potem zaczęła się
niespokojnie rozglądać za Gregoriusem. Kiedy go zoba
czyła, podbiegła natychmiast, odciągnęła go od mężczyzn,
z którymi rozmawiał, i powiedziała na pół z płaczem:
- Gregorius, stało się coś strasznego! Królowa Margrete
powiedziała, że...
Nic więcej powiedzieć nie mogła, bo Gregorius pochy
lił się i zamknął jej usta pocałunkiem.
- Ciiii, Cecilio - wyszeptał po chwili. - W takim dniu
jak dzisiaj nie powinno być ani jednej chmurki na moim
niebie. Królowa Margrete nie może nam już zrobić nic
złego, a ty nie powinnaś słuchać ani jednego słowa, jakie
ta kobieta wypowiada. Teraz możemy udowodnić i jej,
i całemu światu, że nasza miłość ostatecznie zwyciężyła.
Ty i ja stanowimy jedno, kochana Cecilio, i będziemy się
kochać nawzajem, dopóki nas śmierć nie rozłączy.
Dopóki śmierć nas nie rozłączy, powtórzyła Cecilia
w duchu, czując, że mimo wszystko paraliżuje ją lodowa
ty strach.
Postaci historyczne występujące w książce
HAKON HAKONSSON, 1204-1263, królem został w ro
ku 1217, syn z nieprawego łoża króla Hakona Sverressona
oraz Ingi z Varteig. Po śmierci ojca w 1204 roku uznany przez
króla Ingę Bardssona za królewskiego syna i wychowywany
na jego dworze. Kiedy król Ingę zmarł, Hakon został obwo
łany królem na tingu w 0re, ale jego reprezentantem był jarl
Skulę Bardsson, przyrodni brat króla Ingę, który dziedziczył
prawo do tronu. On miał rządzić krajem, otrzymał też jego
trzecią część oraz trzecią część wpływów z podatków. W ro
ku 1218 Inga z Varteig przeszła próbę żelaza, by udowodnić,
że Hakon był królewskim synem. Niezgoda między królem
Hakonem i jarlem Skulę narastała i nie złagodziło sytuacji na
wet to, że Hakon nadał przeciwnikowi tytuł książęcy. Gdy
w 1239 roku Skulę samozwańczo przyznał sobie królewski ty
tuł, zmusił tym samym Hakona do zbrojnego protestu. Upa
dek Skulego zakończył trwające od ponad stu lat walki o tron
norweski. W roku 1260 król Hakon ustanowił nowe prawo,
zgodnie z którym najstarszy syn władcy z prawego łoża miał
zostać jedynym królem kraju. Małżeństwo Hakona z Margre-
te Skulesdatter zostało zawarte w nadziei, że zakończy ono
konflikt między księciem Skulę a królem.
CECILIA HAKONSDATTER, córka Hakona z nie
prawego łoża. Jej matką była Kanga Unge. Cecilia urodzi
ła się około roku 1220, a zmarła w 1248. Była żoną Gre-
goriusa Andressona.
GREGORIUS ANDRESSON, syn hwdinga pana An
dresa, który był bratem króla Fillipusa i ożenił się z córką
króla Sverre, Kristin, po to by przerwać walki między bag-
lerami a birkebeinerami. Po tym jak w 1239 roku książę
Skulę nadał sobie tytuł królewski i walki w kraju przybra
ły na sile, król Hakon posłał po Gregoriusa, który, mimo
że król Hakon uczynił go zarządcą Romerike, z niezna
nych powodów wyjechał jakiś czas temu do Danii, by słu
żyć królowi Valdemarowi. Wiosną 1248 roku Gregorius
poślubił najstarszą córkę króla Hakona, Cecilię.
MARGRETE SKULESDATTER, ok. 1210-1270, żona
Hakona Hakonssona. Zaręczyny Margrete z królem od
były się w 1219 roku, ale ślub miał miejsce sześć lat póź
niej. Urodziła królowi troje dzieci: Hakona Unge, Kristin
i Magnusa, który później otrzymał przydomek Lagaboter.
BJARNE MOSESSON, wymieniany jest w sagach ja
ko ten człowiek, który sprowadził Gregoriusa z Danii do
domu, gdy król Hakon go potrzebował.
SIGURD HAKONSSON, syn Hakona ze związku
z Kangą Unge, urodzony wkrótce po ślubie króla z Margrete.
SIGRID BARDSDATTER, siostra króla Ingę Bardsso-
na i księcia Skulę. Była przeoryszą klasztoru w Rein, za
łożonego w roku 1230. Otrzymała pozycję książęcą, po
nieważ administracyjnie klasztor podlegał arcybiskupowi.
Przeorysza Sigrid kazała rozebrać zachodnią część klasz
tornego kościoła i zbudować nową, wspaniałą nawę za
chodnią, według Sverre Morkhagena z czystego książęce
go kaprysu. Ruiny tego kościoła wciąż można oglądać
w Rein jako świadectwo dawnych czasów.
J U N K E R MAGNUS, później Magnus Lagaboter,
1238-1280, najmłodszy syn Hakona Hakonssona i królo-
wej Margrete. Godność królewską otrzymał w roku 1257,
po śmierci Hakona Unge. Koronował się w Bergen w ro
ku 1276. Kontynuował pracę swojego ojca w zakresie ko
dyfikacji prawa i w roku 1276 przedstawił „Wielkie pra
wo krajowe". Magnus był żonaty z Ingeborg, córką Erika
Plogpenning, i miał z nią synów Erika i Hakona.
HAKON UNGE, urodził się w roku 1234, następcą
tronu został w 1240, ale zmarł już w 1257. W wielu sie
demnastu lat poślubił Rikitsę, córkę jarla Birgera ze Szwe
cji. Znany był jako „najlepszy jeździec, jaki kiedykolwiek
istniał w Norwegii", kochał polowanie z sokołami i psa
mi. Był szczodry i kochany przez lud, ale brutalny i nie
ugięty w walkach, na przykład z Duńczykami.
KANGA U N G E , wymieniana jest w sagach jako na
łożnica króla Hakona Hakonssona z czasów przed jego
małżeństwem z Margrete Skulesdatter. Kanga Unge uro
dziła królowi dwoje dzieci: Sigurda i Cecilię.
SNORRE STURLASON (lub Sturluson), 1178-1241,
urodził się na Islandii i należał do szlachetnego rodu, któ
ry wywodził swoje pochodzenie od dawnych królów nor
weskich. W wieku trzech lat stracił ojca i został usynowio-
ny przez zamożnego i uczonego Jona Loptssona. Spędził
w jego domu szesnaście lat, gdzie ćwiczył się w „sztukach
książkowych". Sam był biedny, ale dzięki małżeństwu
z córką bogatego księdza zyskał znaczny majątek. Posia
dał sześć dużych dworów na Islandii i tylu ludzi, że na tin-
gi przybywał z orszakiem liczącym ponad ośmiuset mę
żów! Jego siedziba w Roikholt została przemieniona
w twierdzę, zbudowano w niej słynną łaźnię parową, zwa
ną Snorrelaug. Zaskarbił sobie przyjaźń zarówno księcia
Skulę, jak i króla Hakona, ten ostatni uczynił go swoim
podczaszym oraz wielmożą, któremu podlegała duża część
królewskich dóbr. Snorre obiecał królowi pomoc w przy
łączeniu Islandii do Norwegii, ale obietnicy nie dotrzymał.
W okresie walk między księciem Skulę i królem Hakonem
wziął stronę Skulego, potem uciekł na Islandię, ale 22
września 1241 roku został zamordowany na swoim dwo
rze. Snorre jest najbardziej znany jako autor sag tak zwa
nych królewskich, które zebrał w książce „Heimskringla"
(Krąg ziemski). Jest on również autorem Eddy Młodszej,
czyli podręcznika poezji skaldów, w której zostały też
przedstawione wierzenia i mitologia dawnych mieszkań
ców krajów nordyckich.