bente pedersen
podcięte
skrzydła
Prolog
- Mikkal! Mikkal! Śpisz? - Sigga lekko szturchnę
ła mężczyznę, który pociemniałym wzrokiem wpa
trywał się w żar paleniska. To niepogoda działała na
niego przygnębiająco, ale są przecież jakieś granice
złego humoru.
Zareagował, kiedy podsunęła mu pod nos to, co
znalazła w skórzanym woreczku.
Ze zwinnością gronostaja wyrwał jej z ręki kościa
nego ptaszka i czule pogładził go silnymi palcami.
Sigga zacisnęła zęby. Ile minęło już czasu od chwili,
kiedy ją tak pieścił? Dwa miesiące? Trzy? To ostatnie
było bliższe prawdy.
- Znalazłam go - powiedziała na swój zwykły
miękki sposób. - Aiło mógłby się nim bawić.
- Trzymaj się z dala od moich rzeczy - warknął.
Cofnęła się. Kiedy był w takim nastroju, musiała
postępować roztropnie. Powinna pójść do Ravny
i poprosić ją, by przemówiła do rozsądku swemu
upartemu i kapryśnemu synowi. Sigga nie miała przy
stępu do jego serca.
Uniosła kołyskę z dzieckiem i wyszła z namiotu.
Nawet tego nie zauważył.
Mikkal wpatrywał się w ptaszka, czubkami palców
dotykał chłodnej gładzi kostki, delikatnie pieścił skrzy
dełka, tułów - skarb, który utracił.
5
Jak dawno temu? Raija miała wtedy trzynaście lat
i była jak pączek kwiatu, który właśnie się otwiera.
Minęły cztery lata. Tylko cztery, choć jemu zdały się
całym życiem.
Mikkal wciąż pamiętał tamten ciepły czerwcowy
dzień. Samotnie doglądał reniferów na płaskowyżu,
tylko komary dotrzymywały mu towarzystwa.
Z nudów zaczął dłubać nożem w kawałku kości
i zrobił dla Raiji coś pięknego. Coś, co mówiło wie
le, nie mówiąc wszystkiego. Wtedy był jej starszym
bratem...
Mikkal uśmiechnął się gorzko do kościanego kru
ka. Nigdy go nie dostała. Renifery rozpierzchły się,
z wielkim trudem zdołał je zatrzymać i skupić na po
wrót w stado.
Raija cięła turzycę w pobliżu i przybiegła na poga
wędkę. Mała kobietka, jakże wydała się mu zachwy
cająca. Dała prawdziwy spektakl zazdrości, sądząc, że
rzeźbi coś dla Siggi. Mikkal roześmiał się cicho na sa
mo wspomnienie. Pamiętał też, jak spontanicznie ob
jęła go, zrozumiawszy, że podarunek jest dla niej.
Cztery lata. I wciąż czuł zapach wrzosu, widział
szeroki, letni nieboskłon, widział ją. Chociaż... Obraz
Raiji z tamtych dni na płaskowyżu pod fińską grani
cą zatarł mu się w pamięci. Oczami duszy widział tę
inną Raiję, dorosłą, sprzed dwóch lat. Tę, która po
wiedziała, że go kocha. Ich losy nigdy się nie splotły,
jedynie skrzyżowały, a potem każde znów poszło
własną drogą.
Nie byli sobie pisani. Ani teraz, ani przedtem. Po
winien właściwie być wdzięczny za te krótkie chwi
le, które spędzili razem. Żadne z nich nie mogło pro-
6
sic o więcej. Mikkal wciąż jednak tęsknił i tęsknota
doprowadzała go na skraj obłędu. Relacja Aslaka
z wizyty u Raiji przygnębiła go na długie tygodnie.
Nie uwierzył w nią, nie wierzył słowom Aslaka. Ra-
ija należała przecież do niego, nie mogła być szczęśli
wa z kimś innym. Szwagier musiał się mylić, upierał
się jednak przy swoim. Twierdził, że Raija jest pięk
niejsza niż kiedykolwiek, jaśnieje jakimś wewnętrz
nym blaskiem. Szczęśliwa i brzemienna. Raija urodzi
ła dziecko w tym samym czasie co Sigga. Czy i w tym
objawia się ironia losu?
Myśl, że Raija została matką, odebrała Mikkalowi
radość z syna. To Sigga zajęła się małym, to ona nada
ła mu imię Ailo. To ona wreszcie przelała na dziecko
całą swą miłość. Mikkal spoglądał na nie z rzadka, nie
zdołało wzbudzić w nim gorących ojcowskich uczuć.
Ailo zapewne nie różnił się od innych dzieci. I był
jego synem, co do tego Mikkal nie miał żadnych wąt
pliwości. Powinien szaleć ze szczęścia. Powinien...
Byłby szczęśliwy, gdyby inna kobieta urodziła mu
chłopca.
Po co zaprzątać sobie tym myśli? To nie ma sen
su. Raija Alatalo z rozległej fińskiej doliny wzdłuż
rzeki Torne i Mikkal syn Pehra z zalanych światłem
płaskowyżów północnej Norwegii daremnie wpatry
wali się w gwiazdy.
Raija była córką zubożałego, dumnego chłopa Erk-
kiego Alatalo. Lata nieurodzaju i zawieruchy wojen
nej zmusiły go do wysłania ukochanej najstarszej cór
ki na północ, do krainy zwanej Ruiją. Powierzył ją
pieczy Lapończyka Pehra, ojca Mikkala.
Wtedy po raz pierwszy Mikkal ujrzał dziewczyn-
7
kę o czarnych lokach tańczących na bezlitosnym wie
trze. Od tamtej chwili ich losy splotły się ze sobą.
Raija została jego Małym Krukiem i młodszą sio
strą. Pehr i Ravna przyjęli ją do rodziny. Zostałoby
tak do dziś, gdyby uczucia Mikkala nie przekroczyły
granic braterskiego przywiązania.
Dostrzegł to ojciec i odprawił dziewczynę.
Dwa lata Mikkal żył marzeniami o pewnym dziec
ku. Ujrzał je znów, kiedy pojechał w konkury do Sig-
gi. Ponowne spotkanie z Raiją przesłoniło mu cały
świat i kazało zapomnieć o celu wyprawy. Raija nie
była już dzieckiem, stała się ponętną kobietą. Na jej
widok krew zagotowała mu się w żyłach, a rozsądek
wyparował jak rosa o poranku.
Tamtej nocy spędził w jej ramionach kilka upoj
nych godzin. Ich ciasno splecione ciała przemawiały
do siebie językiem miłości, w gorzkim przekonaniu,
że odnalazły się zbyt późno.
Ostatnie dwa lata Mikkal żył wspomnieniami tam
tej nocy. Zaklął cicho i zacisnął zęby. Napięta skóra
wokół ust pobladła, nozdrza drżały jak u rannego
zwierzęcia.
Pamiętał dobrze, kto wtedy odwoływał się do szla
chetności, kto mówił, że nie powinni się spotykać. Pa
miętał dobrze, kto perorował o rozsądku, o potrzebie
darzenia miłością tych, którzy ich kochali. Mikkal
miał dobrą pamięć i przeklinał sam siebie za słowa,
które wypowiedział.
Błagała go, by został, a on mówił o obowiązkach.
Sam pchnął ją w ramiona tego jasnowłosego, słabo
witego chłopca z Lyngen. Prosił ją, by uczyniła go
szczęśliwym.
8
Słowa Aslaka powiedziały mu, że Raija potrakto
wała jego prośbę dosłownie. Zrobiła nawet więcej,
znalazła szczęście u boku syna rybaka.
Mikkal nie mógł tego pojąć, zżerała go zazdrość.
Sam ożenił się z dziewczyną, która cały czas była
mu pisana. Mądrą i piękną Siggą, która znała swoje
miejsce. Dbała o dom, kochała go, zawsze go kocha
ła. Dała mu syna, spełniała wszystkie małżeńskie po
winności.
Ale Mikkal nie osiągnął pełni szczęścia. Raija Ala-
talo nazywała się teraz Elvejord. Nie pojmował, dla
czego było jej z tym dobrze, uznał, że zbrukała to, co
ich niegdyś łączyło. On cierpiał. Jakże więc Raija mo
gła czuć się inaczej?
Może dlatego, że tkwiło w niej coś, co dostrzegł
dawno temu - prawdziwa wola przetrwania. Raiji
Alatalo nie sposób złamać.
Mały Kruk przypominał jeden z tych upartych
kwiatków, które czepiają się nagiej skały i kwitną rok
po roku. Raija... Mikkal zagłębił się w marzenie, w pu
stkę, od której nie mógł, nie chciał uciec. Miał dwa
dzieścia trzy lata, a czul, jakby przeżył dwa razy ty
le. Znał Raiję od dziewięciu lat i przez cały ten czas
była jego błogosławieństwem i jego przekleństwem.
Czy mieli się jeszcze kiedyś spotkać? Bezwiednie
pogładził ptaszka, w kąciku warg igrał mu uśmiech.
Jego twarz wokół oczu i ust pokryła się siecią drob
nych zmarszczek. Trudne życie wyciskało bezlitosne
piętno na twarzach synów płaskowyżu.
Sam musiał zdecydować, czy się jeszcze spotkają,
był tego świadom. Dotąd trzymał się z dala od Lyn-
gen, bogowie jedynie wiedzieli, jakim kosztem. Miał
9
tyle okazji, tysiące dobrych wymówek, ale się po
wstrzymywał. Może teraz ptaszek dawał mu znak?
Może Raija go potrzebowała?
Pobożne życzenia. Sigga znalazła figurkę przypad
kiem i chciała dać ją synowi do zabawy. Mikkał spoj
rzał na ptaszka. Kość całkiem już pożółkła. Rzeźba
była niezdarna, wtedy niezbyt sprawnie posługiwał
się nożem. Teraz, po latach ćwiczeń, mógłby stwo
rzyć dzieło warte Raiji.
Sigga miała rację. Ailo powinien dostać ptaszka,
ściskać go w małych paluszkach, znajdować radość
w zabawie. Po co chować skarby dla kogoś, kto nie
może ich przyjąć? Zresztą Mikkal ofiarował Raiji rze
czy najcenniejsze: swą miłość - i broszkę babki.
Dał jej też dar znacznie hojniejszy, sam o tym nie
wiedząc. Raija przysięgła sobie, że nigdy mu o nim
nie powie, a Raija Alatalo zawsze dotrzymywała
słowa.
Mikkal znalazł żonę i syna u swojej matki. Nie
zdziwił się, Ravna potrafiła godzić zwaśnionych mał
żonków. Stawała pomiędzy nimi z dobrą radą, otwie
rała im oczy. Kochała ich, a w samotności roniła nad
nimi łzy.
Rzucił ptaszka na kolana Siggi tak, jakby nic dla
niego nie był wart.
- Daj go chłopcu - powiedział.
- Sądziłam, że to jeden z twoich tajemniczych skar
bów - zdobyła się na odwagę Sigga. Wiedziała, że
w obecności matki Mikkal powściągnie język.
- To jedynie pamiątka z dzieciństwa.
Sigga złapała ptaszka w dwa palce, jakby figurka
napawała ją obrzydzeniem.
10
- Jeśli to pamiątka po... niej, to Ailo jej nie dosta
nie! - rzuciła zapalczywie.
- To ptaszek, Siggo, ptaszek z kości. Chcesz go
użyć jako oręża przeciwko mnie?
- Kruk? - drażniła go z ogniem w oczach.
- Ptak. - Mikkal machnął rękoma z rezygnacją. -
Wrona. Kruk. Nazwij go, jak chcesz, dla mnie to po
prostu ptaszek!
- Dorośli, a zachowują się jak dzieci! - westchnęła
Ravna. - Uważajcie, by Pehr was nie posłyszał.
Ukradkiem spojrzała na figurkę, dzieło Mikkala
sprzed czterech lat.
- To ptaszek - zdecydowała. - Wygląda zresztą na
mewę, w życiu nie widziałam białego kruka. Skąd ci
coś podobnego przyszło do głowy, Siggo?
Sigga zacisnęła usta. Ravna wzięła stronę Mikkala
- i Raiji. Nic dziwnego, zawsze czuła słabość do tej
małej Finki.
Sigga była zbyt mądra, by sprzeciwić się teściowej.
Z westchnieniem rezygnacji wcisnęła ptaszka w dło
nie synka. Mały zamruczał z zadowoleniem.
Czy Ailo miał się znaleźć pod działaniem tego sa
mego czaru, który opętał Mikkala? Złe przeczucie
ścięło jej krew w żyłach.
Był rok 1727.
Fryderyk IV wciąż zasiadał na tronie Danii i Nor
wegii. W siedem lat po zakończeniu wojny północnej
połączone królestwa trzymały się z dala od kłótni
wielkich mocarstw. Tak było korzystniej dla państwa
i dla poddanych, kasa królewska, dotąd świecąca pu
stkami, zapełniała się dzięki handlowi z wojującymi
11
stronami. U progu absolutyzmu zubożała północna
monarchia potrzebowała pieniędzy.
Finnmark.
Na dworze kopenhaskim traktowano tę północną
część ponad miarę rozciągniętej Norwegii jak pro
wincję w prowincji, jak kolonię, na równi z Grenlan
dią, Islandią i Wyspami Owczymi.
Finnmark.
Trzy państwa rościły sobie prawo do obszarów da
lekiej północy: Dania, Szwecja i Rosja. Na rozległych
terenach Finnmarku ścierały się interesy kilku mo
carstw, każde z nich wysyłało tam swoich poborców
podatkowych.
Granice Finnmarku były płynne. Sąsiedzi, każdy
na swój sposób, usiłowali zaznaczyć tu własny
wpływ. Szwedzi zbudowali kościoły w Kautokeino
i Utsjok. Nie mieli zamiaru dobrowolnie zrzec się
praw do tych ziem.
Królestwo Danii i Norwegii starało się zasiedlać
nadmorskie tereny odległej północy i bezkresne ob
szary płaskowyżu Norwegami. W dobrych domach
Bergen i Trondheim namawiano służbę, by jako pio
nierzy ruszała do Finnmarku.
To samo czyniono z obywatelami gorszej katego
rii. Czyszczono południowe krańce monarchii z prze
stępców i wolnych ptaków. Z żelazną konsekwencją
wysyłano ich na północ, motywując to postępowanie
dobrem państwa i, obłudnie, wspaniałomyślnością.
Lapończycy, pradawni mieszkańcy północy, nie
zdobyli zaufania królewskiej Kopenhagi, traktowano
ich jak dziwaczny, egzotyczny lud, któremu nie przy
sługuje miano godnych zaufania obywateli. Stołeczni
12
mędrcy nie wiedzieli prawie nic o tych dzieciach na
tury i pomijali je w swoich rachubach.
Lapończycy byli ludem koczowniczym, a dwór
królewski pragnął, by tę odległą krainę zasiedlili lu
dzie pracowici i obeznani z rolą.
Lata dwudzieste XVIII wieku przyniosły pozytyw
ne zmiany. Po latach upadku prowincja Finnmark
odradzała się jak Feniks z popiołów.
Ludziom żyło się lepiej, klimat ocieplał się. Od naj
zimniejszego roku 1720 temperatury stale rosły. Ode
brano to jako znak, zapowiedź pomyślności.
Zlikwidowano monopole, wprowadzono zasadę
wolnego handlu. Choć miasta Bergen i Trondheim
odmówiły wjazdu cudzoziemcom i same podzieliły
się wpływami z handlu, to i tak ludzie dalekiej pół
nocy odczuli poprawę swego losu.
Ożywiły się kontakty ze światem. W Finnmarku
pojawili się podróżnicy, ze wschodu nadciągnęli pier
wsi kupcy rosyjscy.
Finnmark zasiedlały dwa ludy, Norwegowie i La
pończycy; z południa, z Finlandii, przybywali przed
stawiciele trzeciego narodu. Uciekając od wojny, głodu
i nieurodzaju, w poszukiwaniu lepszego życia dociera
li aż do północnych fiordów. W roku 1727 przybyszów
było wciąż niewielu, pojawiali się pojedynczo lub
w nielicznych grupkach. Obsiedli brzegi fiordu Lyngen
lub wędrowali jeszcze dalej, aż do Alty.
Byli to dobrzy, pracowici chłopi z rolniczych obsza
rów Finlandii. Z różnych powodów nie widzieli dla
siebie przyszłości w ojczyźnie, a Ruija, nadmorska kra
ina, jawiła im się rajem na ziemi. Byli, rzecz jasna, po
śród nich także ludzie pośledniejszego autoramentu.
13
We wsiach Tornedalen mówiono, iż jeśli ktoś bez
powodzenia próbował odmienić swój los, zostawało
mu jedno wyjście: podróż do Ruiji. Czasami w dro
gę wyruszały dzieci, wysyłane w nieznane przez nie
szczęśliwych rodziców. Może w obcej krainie czekał
je lepszy los? Powierzano je opiece wędrownych La
pończyków, którzy u kresu drogi sprzedawali dzieci
miejscowym rodzinom. Trudno ten proceder okre
ślić inaczej niż jako handel żywym towarem.
W Ruiji czekała dzieci niejasna przyszłość. Dla nie
których rodzin były z dawna oczekiwanymi potom
kami, dla innych jedynie tanią siłą roboczą. Jeden los
niepodobny do drugiego.
Pośród wielu dzieci, które w ten sposób znalazły
się w Ruiji, była Raija. Mały Kruk Mikkala.
1
Raija skończyła siedemnaście wiosen, od dwóch lat
była żoną Karla, zaledwie dziewiętnastolatka. Trzeci
członek rodziny, Maria, przez wszystkich zwana Ma
ją, niespełna roczne dziecko, właśnie zaczęło stawać
na nóżki. Ciekawe świata kręciło się wokół i nie raz
rodzice musieli ratować je z opresji.
Niedługo Raija miała zostać sama z córką. Jak więk
szość mieszkańców nadbrzeżnych okolic fiordu Lyn-
gen rodzina Elvejordów prowadziła niewielkie gospo
darstwo i żyła z rybołówstwa. Raija doglądała zwierząt
i uprawiała niewielki spłachetek ziemi, Karl miał za so
bą kilka sezonów spędzonych na morzu. Zeszłej zimy
był na Lofotach, a teraz zbliżał się kolejny okres po
łowów. Każdy, kto pragnął zapewnić rodzinie strawę
i odzienie, musiał myśleć o wyprawie. Karl ruszał na
północ, na łowiska położone u wybrzeży Finnmarku.
Raija była żoną rybaka i do niej należało dbanie
o ekwipunek męża. Czekało ją mnóstwo obowiąz
ków, zbyt wiele dla dziewczyny, która najchętniej
spędzałaby dni na marzeniach. Lecz Raija Elvejord od
dawna już nie oddawała się marzeniom. Biedne żony
rybaków wypełniały całe dnie znojną pracą.
Kiedy Karl wyruszy na wyprawę, zostanie sama.
Rei jo, najlepszy przyjaciel Karla, wyprawił się wcze
śniej z inną załogą na te same łowiska Finnmarku.
15
W przeciwieństwie do Karla Reijo dawno już porzu
cił mrzonki o złożach złota w górach otaczających
fiord Lyngen.
Reijo i jego ojciec, Antti Kesaniemi, byli oprócz te
ścia Kristiana jedynymi przyjaciółmi Raiji w tej nad
morskiej osadzie. Matka Karla, Marta, zachorowała
i zmarła poprzedniej zimy.
Kristian również ruszał na morze. Tylko Antti zo
stawał w domu.
Raija uważała, że czynił tak ze względu na nią,
choć Antti gorąco zaprzeczał. Na swój sposób był jej
ojcem, którego tak potrzebowała - ten godny zaufa
nia Kwen z domku na cyplu zawsze spieszył jej z po
mocą. Raija nie bała się ciężkiej pracy i była gotowa
zrobić wiele dla ludzi, których darzyła sympatią.
Wrogom nie pobłażała, nie leżało to w jej naturze.
Ludziom, których kochała, poświęcała wszystkie si
ły. Tej wiosny przygotowała ekwipunek dla męża, ale
nie zapomniała o teściu i Reijo. Raija dbała o swoich.
Szycie nie było jej mocną stroną, ale zdołała zapew
nić wszystkim trzem mężczyznom ciepłe odzienie.
Tylko ona wiedziała, ile bezsennych nocy spędziła na
tym zajęciu.
Zbliżał się czas wypłynięcia, więc Raija piekła od
rana do wieczora. Zapasy cennej mąki kurczyły się
w oczach, ale Raija uznała, że da sobie radę. Zdarza
ło się latem, iż do Lyngen docierał ten czy ów kupiec
znad Zatoki Botnickiej, często poza wyznaczonymi
terminami targowisk. Da sobie radę. Jak wróci Karl,
wszystko znów będzie po staremu.
Trzej mężczyźni dostaną na podróż wystarczający
zapas chleba i sucharów. Nikt nie zarzuci jej, że lek-
16
ko traktuje obowiązki. Żaden z nich nie zazna głodu
na łowiskach.
Karl oczekiwał wyprawy z niechęcią. Nosił w so
bie przekonanie, że nie urodził się do zawodu ryba
ka. Miał tysiące planów i jedno wielkie marzenie, nie
dość jednak czasu, by je spełnić.
Życie dziewiętnastolatka układało się w jednostaj
ny ciąg obowiązków. Jako ojciec rodziny musiał prze
de wszystkim dbać o żonę i dziecko. Walka o chleb
codzienny trwała okrągły rok. Na marzenia zostawa
ło niewiele czasu.
Wciąż natykał się na przeszkody, które skazywały
go na ten sam los, jakby na zawsze już miał pozostać
zgarbionym od pracy rybakiem.
Trzeba odwagi, by się przeciwstawić przeznacze
niu. Znacznie ^więcej odwagi, niż Karl Elvejord był
w stanie z siebie wykrzesać. Kiedy już jednak minie
czas połowów... jesienią, wtedy porozmawia z Raiją...
Najtrudniejsza jest zawsze ostatnia noc. Dla tego,
kto rusza w drogę, i dla tej, która zostaje z brzemie
niem odpowiedzialności za dom, inwentarz i rodzinę.
- Może nie powinienem wypłynąć - szepnął Karl ze
wzrokiem utkwionym w powałę. I on, i Raija wiedzie
li, że nie ma wyboru. - Tylu podłych ludzi się tu kręci.
Zostaniesz sama z Mają, wszystko się może zdarzyć...
Raija roześmiała się.
- Kalle, Kalle - rzekła pieszczotliwie - nie ty jeden
ruszasz w drogę. Zostają kobiety, dzieci i starcy. Dam
sobie radę. Jeśli ktoś zechce mi się naprzykrzać, będę
mruczeć pod nosem zaklęcia. Jak wrócisz, dowiesz
się, że masz czarownicę za żonę...
I 1 7
i
- Nie igraj z ogniem, Raiju - wzdrygnął się. - Cza
rownice się pali...
Jego uwaga wydała się Raiji niezwykle zabawna.
Dziewczyna miała szczególne poczucie humoru.
- Nic mi się nie stanie - zapewniła męża z mło
dzieńczą pewnością siebie. - Antti będzie mnie odwie
dzał, założę się, że kilka razy dziennie, tak niby przy
padkiem. Co może mi grozić?
Karl nie odpowiedział, ale pomyślał o czymś bar
dzo konkretnym. Kiedy wyjeżdżał z domu, zawsze
prześladowały go te same natrętne myśli.
Najgorsze mówiły mu, że Raija go opuściła. Na
Lofotach zlany potem budził się z koszmaru, w któ
rym widział opustoszałe domostwo.
Raija nigdy nie zrobi tego z własnej woli. Nie dla
tego, że brak jej odwagi, raczej z nadmiaru lojalno
ści. Karl wiedział jednak, że jej lojalność kończy się
tam, gdzie zaczynają uczucia.
Istniał jeden człowiek, dla którego Raija rzuciłaby
wszystko. Człowiek, który mógł urzeczywistnić ko
szmary Karla.
Minęły dwa lata, odkąd widzieli go po raz ostat
ni, i zapewne sporo jeszcze upłynie wody w strumie
niu, zanim ujrzą go ponownie. Mimo to Karl nie
wątpił, że tamten w końcu się pojawi. Nikt, kto da
rzy Raiję uczuciem, nie oprze się pokusie. A jego ry
wal kochał Raiję. Tego właśnie Karl Elvejord oba
wiał się najbardziej - że tamten zjawi się w Lyngen
pod jego nieobecność.
- Masz szczęście, że możesz się stąd wyrwać. -
W głosie Raiji pojawiła się nuta rozmarzenia.
Strach złapał Karla za gardło.
18
- Więc tęsknisz? Chcesz wyjechać? Dokąd? - W tych
urywanych słowach zawarł cały swój niepokój.
- Nie mogę przecież ruszyć z wami na połów.
Komu potrzebna kobieta na łodzi? - roześmiała się
głośno.
- Gdybyś jednak mogła wyjechać - drążył, unosząc
się na łokciu. Wpatrywał się w żonę poprzez mrok,
ale nie potrafił wyczytać nic z jej twarzy. Ledwo ją
widział. - Gdybyś mogła, Raiju, wyjechałabyś?
- A ty nie? - rzuciła wymijająco.
Obojętny ton jej głosu wzbudził czujność Karla.
Zdradziła się. Nie odpowiedziała wprost, ale i tak się
zdradziła.
- Do Finlandii? - zapytał, choć znał odpowiedź.
- Czego miałabym tam szukać? - spytała bezna
miętnie. - Wszyscy pewnie pomarli.
- Więc na północ?
Jej wahanie trwało o ułamek sekundy zbyt długo.
- Nie wiem...
Karl jednak wiedział. Raija nie miała nikogo w Fin
landii, ale na północy ktoś na nią czekał...
- Ale to się nigdy nie stanie... - Raija zwracała się
bardziej do siebie niż do niego. - W naszej rodzinie
ty jesteś podróżnikiem. Zostanę z Mają tutaj, gdzie
nasze miejsce.
Karl nie był tego taki pewien. Mocne więzy łączy
ły Raiję i Maję z innym miejscem na ziemi. Pilnował
się, by głośno nie wyrazić swoich przypuszczeń.
Przysunął się do żony i objął ją.
- Długo mnie nie będzie - mruknął, wtulając war
gi w zagłębienie na jej szyi. Zanurzył się w świeżym
zapachu jej włosów. Raija pogłaskała go po ramio-
19
nach. Przez ostatni rok Karl bardzo zmężniał. Tak,
długo go nie będzie.
Znalazł ustami jej wargi, a ona się nie cofnęła. Nie
była stworzona do życia w samotności, potrzebowa
ła fizycznej miłości równie mocno jak on. Trzymając
ją w objęciach, Karl mógł nieomal wyobrazić sobie,
że Raija go kocha. Nie był już tym niezdarnym ko
chankiem z nocy poślubnej.
Wiele się nauczył, również w tej dziedzinie.
Delikatnie pieścił dłońmi każdy skrawek jej ciała.
Uwielbiała pieszczoty i potrafiła je odwzajemnić.
Pocałował ją, a Raija się uśmiechnęła. Jej miękkie
wargi potrafiły doprowadzić go do szaleństwa, obsy
pując pocałunkami w niezwykłych miejscach.
Raija przywarła do męża, zachęcając, by w nią
wszedł. Ciała obojga błagały o spełnienie. Karl przy
krył ustami jej wargi i kiedy ich języki spotkały się
w namiętnym tańcu, zniknął rozsądek, słowa i świat
wokół.
Nie istniało nic poza niewyobrażalnym szczęściem.
Karl usłyszał własny głos, szepczący słowa pełne
miłości, słyszał jęki Raiji, czuł jej gorący oddech na
policzku. Paznokciami wpiła się w jego ramiona, ale
nie sprawiło mu to bólu. Unosił się na falach miło
ści, póki świat wokół nie eksplodował w spazmie
rozkoszy.
Doszedł do siebie po dłuższej chwili. Leżał wciąż
u boku Raiji, spocony i rozgrzany bliskością jej rozpa
lonej skóry. Futrzana kapa zsunęła się na ziemię, ale
Karl nie czuł chłodu. Jakże mógł marznąć w objęciach
Raiji? Było w niej więcej ognia niż w palenisku.
Żaden z mężczyzn w osadzie nie dzielił łoża z rów-
20
nie namiętną kobietą. Słuchał ich rubasznych opo
wieści i wiedział, że fantazjowali, ale nawet w ich naj
odważniejszych relacjach nie znajdował nic, co rów
nałoby się jego doznaniom w ramionach Raiji.
A kiedy ze znaczącymi uśmieszkami pytali go o to
samo, Karl zaciskał usta. Nigdy nie przyznałby, jaki
skarb przypadł mu w udziale. Nie mógł znieść pożądli
wych spojrzeń, którymi obrzucali jego żonę, nie chciał
kusić ich ponad miarę intymnymi zwierzeniami.
- Będziesz tęsknić? - szepnął, przykrywając ją fu
trem. - Do tego...? - dodał w przypływie odwagi.
- Oczywiście - odpowiedziała leniwie. - Przecież
wiesz...
Wiedział. Nie był tylko pewien, czy jej tęsknota
obejmowała coś więcej. Łóżko to jedyne miejsce,
w którym potrafił ją zadowolić. Poza nim nie speł
niał jej oczekiwań.
Tylko w takiej chwili, w czułych objęciach nocy,
Karl miał pewność, że jest w nim dość męskiej siły,
by zaspokoić pragnienia Raiji. Było zbyt ciemno, by
dostrzegł ten nieuchwytny cień, który kładł się mię
dzy nimi.
Dość tych ponurych myśli!
Dłoń Karla spoczywała na udzie żony. Ciało Raiji
nabrało krągłych, kobiecych kształtów, a jej skóra by
ła niewyobrażalnie miękka. Nie mógł się powstrzy
mać, jego palce zaczęły wędrówkę. Miał przed sobą
długie miesiące rozłąki.
Wiedział, że może dać upust żądzom w inny spo
sób. Chętnych dziewcząt nie brakowało. Na poprzed
nich wyprawach zdarzało mu się znaleźć chwile uko
jenia u obcych kobiet, ale nie pozostało mu po nich
21
nic poza wyrzutami sumienia. Żadna nie potrafiła
ofiarować mu tego, co Raija.
- Uspokój się, Kalle! - szepnęła ze śmiechem, kie
dy ponownie usiłował ją do siebie przytulić, ale nie
stawiała zbytniego oporu. - N o c jest długa...
Jej głos tchnął miękkością, był pełen obietnic,
brzmiał niemal miłośnie.
Karl wyciągnął się na łóżku, a Raija łasiła się jak
kotka. Miała rację, noc jest długa. Lato będzie jeszcze
dłuższe...
Kochali się raz jeszcze, zanim poranek nie rozja
śnił mroku. Oddali się sobie nawzajem z większą czu
łością niż za pierwszym razem. Tak było zawsze, ko
lejne zbliżenie było bardziej udane niż poprzednie.
Karl usypiał, rozgrzany i zaspokojony, trzymając
żonę w objęciach. Zdołał nieomal wmówić sobie, że
stal się cud, i Raija go pokochała.
Nie pozwolił, by odprowadziła go nad fiord. Kie
dyś Marta żegnała tak Kristiana i wrócili z pustymi
rękami. Od tego czasu Kristian twardo obstawał przy
tym, by żadna kobieta nie stała na brzegu, gdy łódź
wychodzi w morze.
Kristian Elvejord zdawał się wiedzieć, co przynio
sło im pecha, i nie chciał ryzykować powtórnego nie
powodzenia. Członkowie jego załogi musieli poże
gnać się ze swoimi kobietami na progu domu. Od tej
prostej reguły nie było wyjątków.
Oprócz Kristiana i jego syna Karla załogę stanowi
ło trzech mężczyzn, ojców rodzin, i najmłodszy brat
jednego z nich. Miał czternaście lat, był kuchcikiem,
po raz pierwszy ruszał do Finnmarku. W przeciwień-
22
stwie do pozostałych nie powierzono mu stałych
obowiązków podczas żeglugi, miał być pomocnikiem
od wszystkiego i zbierać doświadczenia.
Karl spełniał kiedyś taką samą funkcję na kutrze oj
ca, teraz został przeniesiony na śródokręcie. Nikt nie
mógł powiedzieć, że Kristian faworyzował syna - miał
dość rozsądku, by przydzielać ludzi na stanowiska
zgodnie z ich doświadczeniem. Karl wiedział niewie
le o pracy na morzu i Kristian uznał za rzecz najzu
pełniej naturalną, by ustawić go najniżej w hierarchii
załogi. Nikt nie protestował.
Podczas żeglugi na północ czekała Karla znojna
praca, wcale nie marzył o jeszcze cięższej harówce na
dziobie i rufie czy obowiązkach sternika.
Kristian był szyprem, krótko mówiąc, pierwszym
po Bogu. To on wydawał rozkazy, on dowodził ku
trem. Sternik pilnował kursu i informował szypra
o zdarzeniach godnych uwagi, miał jeszcze inne za
dania, całkiem nie do pozazdroszczenia. Jeśli statek
przy pełnych żaglach przechylał się niebezpiecznie,
sternik służył za balast, wychylając się za okrężnicę.
W czasie żeglugi nie raz czekała go zimna kąpiel
w słonej wodzie.
Człowiek na rufie pilnował brasów, poza tym po
magał szyprowi przy szotach i żaglach. Stawianie ża
gli na łodziach o sześciu przedziałach wiosłowych
wymagało współpracy dwóch ludzi. Rufowy także
czerpał wodę, bywało, że podczas żeglugi w ogóle nie
odrywał się od tego zajęcia.
Rybak na dziobie pomagał sternikowi, tak jak ru
fowy asystował szyprowi. Obsługiwał również wio
sło, którym obracano statek podczas zwrotów. Ra-
23
zem ze sternikiem musiał siadać na okrężnicy, by
utrzymać statek na równej stępce.
Rybak na śródokręciu pracował w najgorszych wa
runkach, stojąc na balaście. W łodziach używanych
na północy balast umieszczano za masztem. Stojąc na
kupie kamieni, marynarz pomagał wylewać wodę
i pilnował żagla gniezdnego, jeśli kuter był weń wy
posażony. Łódź Kristiana nie miała takiego żagla,
więc Karl nie musiał zawracać sobie nim głowy. I tak
cała szóstka nie narzekała na brak obowiązków. Przy
szłość rodzin spoczywała w ich rękach i zależała od
łaskawości morza u brzegów Finnmarku.
Raija nie poszła ich żegnać. Później miała żałować,
że nie sprzeciwiła się woli Karla.
2
Raija cieszyła się z samotności, zawsze cieszyła się,
kiedy Karl wyruszał z domu. Lubiła go mieć przy so
bie, ale nie na długo, wtedy stawała się niespokojna.
Nie podzieliła się z nim tymi zdradzieckimi myśla
mi, uznała więc, że go nie ranią.
Jak przewidziała, Antti Kesaniemi odwiedził ją po
południem, niby zupełnie przypadkiem. Ojciec Reijo
znał Raiję lepiej niż inni, nie zdziwił się więc, kiedy
znalazł ją przed domem pogrążoną w całkowitej bez
czynności.
Ludzie nie powinni mieć czasu na korzystanie
z uroków ładnej pogody. Bezczynność była grzechem,
istota ludzkiej egzystencji zawierała się w pracy. Rai
ja miała czas, bo nawet w wirze nieustannych zajęć
potrafiła wygospodarować chwilkę dla siebie. Siedzia
ła w słońcu, na pół drzemiąc, jednym okiem dogląda
jąc harców córki. Maja biegała po łące, skryta nieomal
pośród traw i kwiatów. Zapowiadało się piękne lato.
- Fiord wyglądał dziś naprawdę ładnie - rzucił Ant
ti, siadając koło Raiji. Nie miała wątpliwości, że cho
dzi mu o wypływające statki rybackie.
- Z pewnością - odrzekła. - Potrafię to sobie wyo
brazić. Rzeczywistość mogłaby mnie rozczarować.
Obraz, który mam w sobie, jest bowiem niezwykle
uroczy.
25
Antti zrozumiał. Kto potrafi marzyć, unika rzeczy
wistości, żeby nie stracić złudzeń.
- Ładne! - Maja przycisnęła złocisty mlecz do no
sa Anttiego, żeby go lepiej widział.
Antti roześmiał się głośno. Gestykulując zabawnie,
powąchał kwiat i przyznał Mai rację. Dziewczynka,
zadowolona z pochwały, potuptala z powrotem na łą
kę. Śmiała się i gaworzyła, pośród zieleni sama wy
glądała jak mały kwiatuszek. Antti ściskał niezdarnie
mlecz w silnych palcach. Kwiat zwiesił główkę, po
mięty rękami ledwie rocznego dziecka.
- Zauważyłaś, że robi się do niego podobna?
Raija wzdrygnęła się.
- Do Karla?
Pokręcił głową. Słońce podświetliło siwe pasemka
w jego jasnych włosach. Posunął się w latach. Raija
nigdy nie myślała o nim jak o starym człowieku.
- Mnie nie zwiedziesz - uśmiechnął się. - Wiedzia
łem od początku, kiedy tylko ujrzałem ją pierwszy
raz. Inni coś podejrzewali, ja miałem pewność. Wie
działem, Raiju, a teraz trudno już ukryć prawdę. Tam
ci jednak chyba już zapomnieli...
- Są tacy, którzy nigdy nie zapomną - odrzekła
gorzko.
Z cichym westchnieniem odgarnęła włosy z czoła
i podążyła za jego spojrzeniem. Maja siedziała pośród
kwiatów, jej oczy błyszczały dziecięcą radością. Brązo
we oczy z niezwykłą miodową otoczką źrenicy. Wło
sy okalały czarną chmurą okrągłą twarzyczkę o oliw
kowej cerze i wyrazistych rysach, znacznie bardziej
wyrazistych niż rysy matki i kogokolwiek z jej rodu.
- Masz rację - przyznała Raija, nie skrywając du-
26
my. - Jest do niego podobna, z każdym dniem coraz
bardziej. To mnie przeraża. Powinna być podobna do
mnie, ale może kryje się w tym jakiś sens...
- A może kara? - spytał żartobliwie.
Raija wzruszyła ramionami, ale Antti wyczuł, że
trafił w czuły punkt.
- Nie sądziłem, że takie myśli roją ci się w głowie.
To wbrew twojej naturze - dodał.
Raija wybuchnęła śmiechem. Położyła się w trawie
i śmiała serdecznie. Taką ją znał.
- Nie mam takich myśli - stwierdziła szczerze. -
Inni je mają. Słyszałam, jak szepczą. Na tyle głośno,
by ich słowa dotarły do moich uszu...
- Nauczyłbym ich szacunku - wybuchnął Antti.
- Już nauczyłeś - odparła, zniżając głos. - Isaka. Si-
gurda i... Sarę - dodała z błyskiem w oku.
Antti wykrzywił twarz w grymasie.
- Babsko - wycedził z odrazą. Sara nie zdobyła uzna
nia u tego dumnego Kwena, choć próbowała usilnie.
Przez długi czas ta przebiegła kobieta po trzydziestce
chodziła za nim krok w krok. Dopóki, nie przebiera
jąc w słowach, nie powiedział jej, gdzie jej miejsce.
Wtedy to uczucia Sary do Anttiego Kesaniemi ule
gły znacznemu ochłodzeniu. Nie ma groźniejszej ko
biety od kobiety wzgardzonej. Wzgardzona kobieta
nie zapomni mężczyzny, który zranił jej dumę. A Sa
ra z natury była pamiętliwa i nie puszczała płazem
obrazy. Przynajmniej nie takiej.
- Cóż z tego, że mnie nie lubi? Dlaczego miałaby
mścić się na tobie?
- Taka już jest - powiedziała Raija. - Nie dbam
o nią. Nic mi nie zrobi.
27
- Isak może skorzystać z okazji. Sigurd też.
Antti pamiętał napaść na Raiję przed paru laty.
Isak potrafił długo chować w sercu urazę. Poprzysiągł
Raiji zemstę.
- Są na morzu - uśmiechnęła się Raija beztrosko. -
I niech tam zostaną! Co roku jakieś łodzie nie wracają.
Antti zrozumiał aluzję i wcale mu się nie spodoba
ła. Zresztą nie miała racji.
- Isak nie wypłynął - stwierdził ponuro. - Choru
je, ktoś inny zajął jego miejsce.
Raija zbladła na chwilkę.
-Jest mocny tylko w gębie! - prychnęła, ale jej oczy
z lekka pociemniały.
- Jednak miej się na baczności!
Antti pamiętał czasy, kiedy Isak przeszedł od słów
do czynów. Dwa razy usiłował zgwałcić Raiję. Nie
kochał jej, budziła w nim tylko pożądanie. Była pięk
na i inna. Ludzie gadali o niej różne rzeczy, zarzuca
li nieprzyzwoitość. Fakt, że wychowała się wśród La
pończyków, tylko wzmacniał ich podejrzenia.
Zbyt wielu widziało w niej łatwą zdobycz. Za pierw
szym razem Antti powstrzymał Isaka i pobił drania do
nieprzytomności. Za drugim uratował ją Mikkal i dał
Isakowi nauczkę, której tamten długo nie zapomni, nie
omal bowiem postradał życie. Od tamtej pory Isak wie
lokrotnie obiecywał zemstę „kweńskiej suce". Śmiał się
przy tym ordynarnie, mówił, że jak z nią potańcuje, to
dziewczyna zapomni o Lapończykach i tym bladym
podrostku, którego miała za męża.
Antti nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju.
Raija położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzała na
niego tak, jak córka patrzy na ojca.
28
- Nic mi się nie może stać, prawda? Wszak ty tu
jesteś. Obronisz mnie, wiem to dobrze. Nie muszę się
bać, dopóki jesteś przy mnie, Antti Kesaniemi. Za
wsze byłeś dla mnie jak ojciec...
Zakłopotany pomachał rękoma. Oczywiście, że za
dba o nią, przecież pochodziła z tego samego ludu.
- A przecież wcale nie musisz... Och, Antti, jesteś
taki dobry.
Spontanicznym gestem zarzuciła mu ręce na szyję.
Znów była tą żywiołową dziewczyną z Tornedalen, za
pomniała o powadze należnej zamężnej kobiecie. Po
całunek powiedział mu, że go ceniła - i nic więcej. Dla
najbliższych miała w sobie niezmierzone pokłady cie
pła. Przed kolejną demonstracją przywiązania ze stro
ny Raiji uratowała Anttiego Maja. Złapała go za kost
kę, upominając się o zainteresowanie swoją osobą.
Antti podniósł dziewczynkę, posadził ją sobie na
barkach i zaczął biegać po obejściu. Córka Raiji krzy
czała z zachwytu.
Raija nie bała się. Rozumiała nienawiść Isaka, wie
działa, dlaczego się nią syci. Znała podobne odczucia.
Był pewien człowiek, którego nienawidziła równie
mocno, jak Isak nienawidził jej, i miała niemal pew
ność, że to się nigdy nie zmieni. Pehr, ojciec Mikka-
la. Zniszczył jej życie. Gdyby nie on...
Nie!
Raija odsunęła od siebie te myśli. Cóż po nich
przyjdzie? Zycie potoczyło się ścieżką, której może
by nie wybrała, ale wcale nie było takie złe. I wciąż
widziała przed sobą przyszłość.
Mikkal mógł sprzeciwić się ojcu, gdyby tylko ze
chciał, ale nie leżało to w jego naturze. Na niego po-
29
winna się złościć, nie na Pehra. Tyle że złość na Mik-
kala była dla Raiji czymś równie nieprawdopodob
nym jak śnieg w środku lata. Z dna skrzyni wydoby
ła swój największy skarb.
Z namaszczeniem zaczęła rozwijać mały pakunek.
Lampa stojąca na podłodze obok niej rzucała magicz
ne cienie. Nieświadomie wstrzymała oddech, odsu
wając ostatnią warstwę płótna. Jej oczom ukazała się
broszka, znak miłości Mikkala, ozdoba odziedziczo
na po przodkach, którą miał wręczyć swojej żonie.
W tym jednym Mikkal odważył się sprzeciwić ojcu.
Dał broszkę dziewczynie, którą kochał. Sigga nigdy
jej nie przypnie.
Raija podniosła ostrożnie broszkę, która błyszcza
ła jak światło księżyca, jak zorza polarna.
Raija uwielbiała przyglądać się harcom zorzy po
larnej na skraju nieba. Pamiętała noce na dalekiej pół
nocy, gdy zorza rozjaśniała niebo całymi godzinami,
przyoblekając je w niezwykłe barwy i kształty. Była
dla niej jak muzyka, zimne języki ognia opętane dzi
kim tańcem nad pustkowiem.
Zorza polarna tańczyła również nad Mikkalem,
gdziekolwiek przebywał. Raija wyobrażała sobie, że
zorza jest drogą prowadzącą na północ. Gdyby tylko
zapragnęła, światło zeszłoby do niej i po świetle, jak
po ścieżce, pobiegłaby do niego...
Marzenie, czcza fantazja. A jednak dobrze jest ma
rzyć, dobrze jest fantazjować. To wszystko, co jej zo
stało.
Wiatr zakołysał drzewami i Raija wzdrygnęła się
bezwiednie. Była taka samotna...
Nic złego się nie stanie. Antti przestraszył ją, choć
30
wcale nie miał takiego zamiaru. Wcześniej też zosta
wała sama i nic się nie zdarzyło. Nachodziły ją złoś
liwe baby, ale z nimi dawała sobie radę. Miała cięty
język, potrafiła się odgryźć.
Nie ma powodu, by nasłuchiwać odgłosów i wyo
brażać sobie najgorsze. Trzaskające gałęzie i tajemni
czy szum drzew nie zmuszą jej do wyjścia na ze
wnątrz w poszukiwaniu nieproszonych gości.
Następnego ranka Raija wpadła we wściekłość. Jed
nak powinna była zachować czujność. Myliła się, to
Antti miał rację. Ktoś chciał ją skrzywdzić, za wszel
ką cenę. Teraz zaczęła się bać.
3
Antti patrzył na Raiję z niedowierzaniem. W jego
zielonych oczach odczytywała ból.
- Co znalazłaś?
Raija przytuliła Maję mocniej do siebie. Ubrała ją
w pośpiechu i przybiegła do Anttiego.
- Martwą owcę. Ktoś poderżnął jej gardło.
- Pod drzwiami? - dopytywał się.
Raija skinęła głową, wciąż miała przed oczyma ten
straszny widok. Z nosidłem na ramionach i dwoma
pustymi wiadrami wychodziła po wodę.
- Potknęłam się o nią...
Nosidło uderzyło w ścianę, kiedy się cofnęła. Wia
dra jeszcze tam leżały. Jak długo stała w progu drzwi
z wzrokiem utkwionym w martwym zwierzęciu?
Zakrzepła krew na sierści pod gardłem. Nierucho
me ciało, zwierzę, które ktoś zabił z nienawiści do
niej.
- Posuwać się tak daleko... - Wargi Raiji zbielały,
a oczy pociemniały. - Bezbronna istota...
Antti zacisnął usta. Tym razem padło na zwierzę.
Kto będzie następny? Raija nie stawi większego opo
ru niż ta owca. Teraz jej kolej.
Isak jej nie zabije, na to się nie odważy. Są jednak
rzeczy gorsze od śmierci.
32
- Więc teraz przyjmiesz moją opiekę? - zapytał to
nem ostrzejszym, niż zamierzał.
Raija nie zwróciła uwagi na brzmienie jego głosu
i bez słowa skinęła głową. Takiej nienawiści się nie
spodziewała, nie była gotowa jej się przeciwstawić.
- Przeprowadzisz się do mnie.
Raija otworzyła szeroko oczy, a potem gwałtow
nie potrząsnęła głową.
Antti westchnął z rezygnacją.
- Masz mnie za wszetecznika? Jak możesz tak o mnie
myśleć? Chodzi o bezpieczeństwo, twoje i Mai. Masz
dziecko, co się z nim stanie? A z tobą?
- Nie wprowadzę się do ciebie - odrzekła miękko,
lecz z całą siłą, na jaką było ją stać.
- Boisz się ludzkich języków?
Znów potrząsnęła głową.
- Mnie?
Znów zaprzeczyła, tym razem z rozbawieniem
w oczach.
- Więc o co ci chodzi, dziewczyno? Co, na niebio
sa, cię powstrzymuje?
- Tutaj jest mój dom. Zostaję. Maja też zostaje. Mo
żesz i ty...
- To taka różnica?
Tym razem poważnie skinęła głową. Antti wie
dział, że nigdy nie zrozumie jej do końca. Znał ją do
brze, lepiej niż inni, ale żadnemu człowiekowi nie by
ło dane zgłębić tajemnic jej duszy.
- Ludzie zaczną gadać...
Teraz on zachowywał się z rezerwą. Chciał unik
nąć niedomówień. Nie przejmował się plotkami, ale
zdawał sobie sprawę, że słowa potrafią ranić.
33
- Niech gadają. Gadania się nie boję. Boję się lu
dzi, którzy zabijają moje zwierzęta.
W całkowitym milczeniu Antti sprawił owcę. Rai
ja przełknęła ostatnie łzy i wzięła się w garść. Nikt
jej nie złamie. Jeśli będą nastawać na nią, czeka ich
niespodzianka - trafią na Anttiego.
Uwaga Anttiego kazała Raiji przyjrzeć się człowie
kowi, którego traktowała jak ojca. Nigdy nie widzia
ła w nim mężczyzny, w tym szczególnym znaczeniu
tego słowa. Pomagając Anttiemu w pracy, ukradkiem
zerkała na niego.
Nie był wcale stary, miał może czterdzieści lat, ale
nie wyglądał nawet na tyle. Reijo przypominał ojca,
a Antti zachował coś chłopięcego w rysach. Podobnie
jak syn, unosił brwi w pozornym geście naiwności.
Miał zwinne, silne ciało i szerokie ramiona. Reijo spra
wiał wrażenie mocniej zbudowanego, ale i tak podo
bieństwo między ojcem i synem było uderzające.
Natura obdarzyła ich identycznymi, przejrzyście
zielonymi oczyma, błyszczącymi jak woda w górskim
potoku. Te oczy wszystko widziały, ale nieodgadnio-
ne w wyrazie potrafiły również skrywać sekrety. Nie
miał szans ten, kto chciał czytać w nich jak w otwar
tej księdze.
Z bujną czupryną i płową brodą Antti wyróżniał
się z tłumu. Siwe pasemka dodawały mu jedynie uro
ku. Raija musiała przyznać, że jej przyszywany ojciec
jest przystojnym mężczyzną.
Wiedziała, że ludzie we wsi podejrzliwie traktowa
li ich zażyłość. Bawiło ją to, a jednocześnie przypra
wiało o odrobinę ekscytacji, która nadawała szarej co
dzienności jaśniejszy odcień.
34
Przyszłość napawała ją niepokojem. Lękała się, co
może nastąpić, wiedziała przecież, że kolejny akt ze
msty czeka ją nieuchronnie. Odczuwała jednocześnie
lekkie podniecenie, żywiąc niezachwianą pewność, że
Antti jej pomoże.
Przykrości stanowiły odmianę, a Raija nie znosiła
monotonii. Dalsze dni przyniosły oczekiwaną reak
cję: ludzie z wioski zaczęli plotkować. Z ust do ust
niosły się pogłoski o Anttim z cypla i bezwstydnej
żonie tego biedaka, Karla Elvejorda. Naiwny mło
dzieniec wypruwał z siebie flaki na łodzi. Jeszcze nie
zdążył wypłynąć z fiordu, a Kwen przeniósł się do je
go żony. Ludzie śmiali się znacząco i wymieniali po
rozumiewawcze spojrzenia.
Antti źle znosił ludzkie gadanie. Nie podobały mu
się uśmiechy i złośliwe insynuacje, które słyszał,
gdziekolwiek się ruszył. Uważał jednak, by powstrzy
mać się od komentarzy. Dolałby jedynie oliwy do
ognia, a tego wszak nie chciał.
Wystarczyło, że sam wiedział, iż jego łoże jest na ła
wie kuchennej, a drzwi do izby Raiji nietykalne, jakby
chroniły je grube sztaby. Inni mogli myśleć, co chcieli.
Raija była piękna i pociągająca, ale dla niego wciąż
pozostawała dzieckiem. Młodszym od jego syna.
Mógłby być jej teściem, jeśli nie ojcem.
Upłynął tydzień. Raija nie mogła pozbyć się wra
żenia, że ktoś ją śledzi. Nie wychodziła często z do
mu, tyle by przynieść wodę, ale za każdym razem
czuła na sobie czyjś uważny wzrok.
- Póki co, nic się nie stało - uspokajała Anttiego. -
Może mi się przywidziało, wszak wiesz, że mam buj
ną wyobraźnię. Widzę rzeczy, które nie istnieją...
35
Antti traktował jej obawy znacznie poważniej.
Martwa owca nie była przywidzeniem.
- Nikogo nie dostrzegłaś?
Potrząsnęła energicznie głową, a włosy upięte
w wysoki kok rozsypały się długimi lokami wokół jej
kształtnej twarzy. Wyglądała teraz jak nastroszony
ptak, z którym kiedyś porównał ją Mikkal. Rozczo
chrana, lecz mimo to nieopisanie piękna.
- To mogło być jakieś zwierzę - stwierdziła lekko.
Antti nie uwierzył. Coś niedobrego wisiało w po
wietrzu.
- Wciąż uważam, że u mnie byłabyś bezpieczniej
sza. Wokół zabudowań jest mniej drzew i trudniej
przemknąć się niepostrzeżenie.
Rai ja ponownie potrząsnęła głową.
- Muszę zostać. Tutaj jest mój dom...
Antti nie rozumiał jej uporu i stanowczości. Co
wiązało ją z tym miejscem? Przecież nie dobre wspo
mnienia, życie nad otoczonym górami fiordem jej nie
rozpieszczało. Antti często się zastanawiał, dlaczego
Raija i Karl nie wyjechali. Byli młodzi, mogli szukać
szczęścia gdzie indziej.
Wokół rozciągał się świat, gdzie ich nie znano.
A mimo to Raija i Karl trzymali się ludzi, którzy trak
towali ich chłodno, jak obcych.
- Musisz? Nikt cię nie zmusza, Raiju. Dlaczego nie
ruszyliście na północ?
Zbladła i zacisnęła wargi.
Antti Kesaniemi zrozumiał w lot, dlaczego.
- Północna kraina jest rozległa - dorzucił ze zro
zumieniem. - Nigdy byście ich nie spotkali. Byłoby
wam dobrze. Lepiej niż tutaj...
36
- N i e .
- Wolisz żyć w strachu? Bać się o własny los? O los
własnych zwierząt?
- Nie mam teraz wyboru. Kalle wypłynął. Może
zmienię zdanie, jak wróci...
- Niełatwo cię zrozumieć, Raiju...
- Pewna stara kobieta wróżyła mi kiedyś z ręki. -
Raija uśmiechnęła się lekko i wbiła wzrok w jakiś
punkt za Anttim. - Powiedziała, że czeka mnie trud
na przyszłość, ale muszę przeżyć ją po swojemu. Do
dała, że ludzie będą mnie nienawidzić. Teraz wróżba
się spełnia.
- Sama w to nie wierzysz! - wybuchnął Antti. -
Wróżby! Zwykłe bajanie. Ja także potrafię opowiadać
historie, a przecież nie mam daru przewidywania...
- Mikkal też tak twierdził - odrzekła - lecz nie
mógł zaprzeczyć faktom. Wszystko dotąd się spraw
dziło i w przyszłości też tak będzie. Nie zaznam wiel
kiego szczęścia, ale też nic złego mi się nie stanie.
- Tak mówi wróżba?
- Tak mówi Elle. Może jest szalona, ale zna się na
rzeczy. Byłam małą dziewczynką, kiedy mi wróży
ła. I wciąż mają miejsce zdarzenia, o których wtedy
mówiła.
Antti nie zapytał, kim jest Elle. Nie chciał wdawać
się w dyskusję o wróżbach i przesądach. Imię było la-
pońskie, chodziło więc zapewne o kogoś, kogo Raija
spotkała, mieszkając u Ravny i Pehra. Mikkal też u niej
bywał. Pewnie jakaś stara lapońska wiedźma, której
widok pozostawił trwały ślad w pamięci małej dziew
czynki z Tornedalen.
- Nie myśl o tym - poprosił. - Myśl o sobie. I o Mai.
37
- I o Karlu? - spytała z błyskiem w oczach.
- O Karlu też! Nie jest ci z nim źle. Daj chłopako
wi choć odrobinę nadziei.
- Czyż nie robię tego? - rzuciła napastliwie.
Antti westchnął. Nie mógł jej zmusić do miłowa
nia kogoś, kogo traktowała wyłącznie jak przyjaciela.
- Karl ma się dobrze - stwierdziła. - Jest szczęśliwy.
- A ty?
Wzruszyła ramionami.
- Ja też. Oboje jesteśmy szczęśliwi.
- A od niego dochodzą jakieś wieści?
Przygarbiła się, w milczeniu upinając włosy w kok.
- Nie - odrzekła wreszcie bezbarwnym głosem. -
I niech tak zostanie. Nie mamy sobie nic do powie
dzenia, nic do ofiarowania...
- Nie wie...? - Antti nie skończył, tylko skinął gło
wą w kierunku izby.
- Oszalałeś? Prędzej bym umarła. Nigdy się nie do
wie! Przenigdy!
Taką ją znał. Porywczą, gwałtowną, z rozpłomie
nionymi policzkami i iskrami w oczach.
- Jest tylko moja.
Antti zamierzał wygłosić komentarz na temat nie
bezpieczeństw nadmiernego zadufania, ale coś go po
wstrzymało, coś, co w ułamku sekundy przykuło ca
łą jego uwagę.
Zerwał się na równe nogi i z dłonią na rękojeści
noża szarpnął za drzwi. Poczuł znajomy zapach, sła
by, dochodzący z daleka.
Przerażonym wzrokiem objął łąkę. Pomiędzy wy
schniętą trawą a rachitycznymi krzakami tańczyły
płomienie. Wiatr pchał ogień w kierunku zabudowań.
38
- Do diabła, Raiju, ktoś podpalił twoją łąkę!
Antti Kesaniemi nie wahał się ani chwili. Poleciw
szy Raiji szukać z córką bezpiecznego schronienia,
pochwycił narzędzia Karla i zaczął kopać rów w pew
nej odległości od domu. Ogień nadciągał z zachodu,
wiatr też, jak dwaj kompani skradali się wzdłuż rze
ki. Połączone żywioły mogły zniszczyć cały majątek
dziewczyny.
Od wschodniej strony rósł gęsty las. Jeśli płomie
nie dotrą do niego, tragedia się dopełni.
Antti kopał jak szalony, ale wobec zbliżającego się
ognia jego wysiłki wyglądały więcej niż mizernie.
- Raija, dziecko!
Wbrew jego poleceniu Raija wzięła się za duszenie
płomieni, waląc w nie gałęzią brzozową. Stała w de
szczu iskier tak blisko żywiołu, że jej suknie zaczęły
się tlić, i w dzikim zapamiętaniu broniła swego domo
stwa. Na spoconym, pokrytym sadzą obliczu dziew
czyny malował się wyraz niezwykłego zdecydowania.
- Maja jest bezpieczna - odkrzyknęła, nie przery
wając walki.
Antti nie zrozumiał, dopóki nie usłyszał dochodzą
cego od rzeki płaczu małej. Mimo powagi sytuacji
uśmiechnął się pod wąsem, podziwiając roztropność
Raiji. Owinęła Maję w kawał sukna, krępując jej nóż
ki i rączki, wsadziła do wiadra i zaniosła na niewiel
ką wysepkę na środek rzeki.
Wysepkę oddzielała od brzegu płycizna na tyle sze
roka, że ogień nie mógł jej sforsować. Maja była bez
pieczna. Antti nie mógł pojąć, jak Raija zdołała tego
dokonać, ale nie miał czasu na myślenie.
- Kop! Kop! - krzyknęła chrapliwie i Antti wrócił
39
do przerwanego zajęcia. Pot zalewał mu oczy, nie wi
dział nic poza tańczącymi cieniami.
Szczypało go pod powiekami, do nosa wciskał się
gryzący dym, wokół strzelały płomienie, głodne języ
ki ognia, zżerające suchą trawę i nieubłaganie zbliża
jące się do domu.
Gdzie jest Raija? Nie miał czasu się rozglądać, mu
siał pracować. Jego twarz owionęła fala gorąca. Więc
ogień był już tak blisko? Rzucił okiem na bruzdę, któ
rą zdołał wykopać, szeroką ledwie na pół metra, dość
głęboką na początku, ale stopniowo zwężającą się
i coraz płytszą. Musiał doprowadzić ją do rzeki, ale
ta przeklęta łąka była bardzo szeroka, a wokół rosło
całe mnóstwo drzew. Kapryśny podmuch wiatru czy
rozżarzone polano mogły zniweczyć cały wysiłek.
Gdyby las koło domu zajął się ogniem, nic by nie ura
towało gospodarstwa.
Nie mógł pozwolić sobie na takie myśli, nie mógł
stawiać sobie żadnych pytań. Musiał walczyć i zwy
ciężyć. Dla Raiji.
Wbijał motykę koło płomieni i przysypywał je zie
mią. Nie miał zamiaru ich przepuścić. Tak się nie sta
nie, chyba że nie nazywa się Antti Kesaniemi!
Zacisnąwszy pięści na drzewcu, wytężył wszystkie
siły. Kopal, rzucał ziemię na zdradzieckie języki
ognia, deptał je stopami, dusił.
Chyba zmierzał w dobrym kierunku? Spojrzał w le
wo, ku rzece, ale poprzez gęsty dym nic nie widział.
Kopać, trzeba kopać dalej...
Kiedy w końcu poczuł żwir pod nogami, stracił ra
chubę czasu. Wbił motykę po raz ostatni, wyżłobił
zagłębienie w piasku i pod stopami ujrzał wodę.
40
Wtedy dopiero otarł rękawem twarz z potu i sa
dzy. Poślinił palce i przetarł oczy. Zapiekło, ale odzy
skał wzrok i mógł rozejrzeć się wokół.
Spalony pas łąki ciągnął się nierówną linią od rze
ki i mijał zabudowania. Ogień podłożono tuż koło
brzegu, ze sto metrów od miejsca, gdzie Antti stał.
Pośród żywiołu ujrzał Raiję, jak z diabelskim bły
skiem w oczach waliła w płomienie ogromną gałęzią.
Antti odrzucił motykę i odłamał konar z najbliższe
go drzewa. Zanurzył go w wodzie i kątem oka dostrzegł,
że Maja wciąż znajduje się na wysepce. Była bezpieczna,
lecz darła się wniebogłosy. Nie zdziwiło to Anttiego,
kwaśny, gęsty dym skrył całą okolicę. Żeby tylko mała
się nie udusiła! Choć dopóki starcza jej sił, by krzyczeć...
Przeskoczył bruzdę i rzucił się do walki z żywiołem.
Upłynęła cała wieczność, zanim stłumili ostatnie
języki ognia. Łąka dymiła, tu i tam z czarnych popio
łów wyskakiwały niewielkie ogniki i gasły szybko.
Pożar zatrzymał się pięć metrów od domu, rów Ant
tiego spełnił swoje zadanie. Wspólnym wysiłkiem
opanowali niszczycielski żywioł.
Zataczając się, Raija ruszyła ku rzece. Opadła na
kolana w chłodnej wodzie i zaczęła przemywać
twarz. Krzyki Mai wyrwały ją z transu, z trudem pod
niosła się na nogi, ale nie była w stanie przejść kilku
metrów dzielących ją od córki.
Antti, brodząc w wodzie, wyprowadził Raiję na
brzeg i położył na ocalałym skrawku zielonej trawy.
Potem ruszył na wysepkę, wyjął dziewczynkę z wiadra
i uwolnił z krępującego ją sukna. Dziecko zamachało
rączkami i nóżkami, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Antti przemówił do Mai po fińsku, dopiero później
41
zdał sobie z tego sprawę. Zanim wrócił do Raiji, mała
zdążyła się uspokoić. Patrzyła na Anttiego oczkami peł
nymi ufności, choć w swym krótkim życiu nie widzia
ła jeszcze człowieka o tak czarnej twarzy. Włożyła
kciuk do buzi, nie miała już powodów do niepokoju.
Raija uchwyciła się dłoni Anttiego, wstała z tru
dem i położyła mu głowę na piersi.
Był zmęczony, nie na tyle jednak, by nie wesprzeć
tej kruchej dziewczyny i jej małej córeczki. Antti
Kesaniemi zwykł był dźwigać większe ciężary na
swoich barkach.
- Udało się - stęknęła Raija z twarzą przyciśniętą
do jego piersi. - Udało się, dzięki tobie!
Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie Raiję
z ogromną gałęzią.
- Ty też nieźle się sprawiłaś...
- Dlaczego? - spytała, kiedy prowadził ją do domu.
Byli tak zmęczeni, że ten krótki odcinek rozciągał się
w nieskończoność.
- Z nienawiści - odrzekł. - Znajdę ich. Albo jego.
A wtedy... - W jego głosie czaiła się groźba. Raija nie
miała nic przeciwko temu, by ją spełnił.
- Isak?
Antti zatrzymał się i spojrzał na nią. Nie wiedział,
żadne z nich nie mogło mieć pewności, ale ich myśli
podążyły w tym samym kierunku.
- Dowiem się - obiecał.
Raija zatrzymała się w progu i odwróciła w kierun
ku pogorzeliska.
- Ogień użyźni glebę - uśmiechnęła się krzywo.
Antti odwzajemnił się uśmiechem, ale w jego wzro
ku kryła się powaga.
42
- Rozumiesz teraz, że to nie żarty? Rozumiesz, że
u mnie na cyplu będziesz bezpieczniejsza?
Raija spojrzała mu prosto w oczy i odrzekła zde
cydowanie:
- Nie. Zostaję. Co jeszcze mogą mi zrobić?
- Wielkie nieba, dziewczyno, nie pojmujesz, co ci
grozi?
- Zostaję.
- Dlaczego?
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, nieomal ma
rzycielsko.
- Muszę, Antti, muszę...
Isak uśmiechał się z ironią, kiedy Antti mówił
o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia.
- Pożar? U Raiji? jak dobrze, że u niej byłeś, Ant
ti, bo to się mogło źle skończyć.
- Już ty coś o tym wiesz - wycedził Antti, ledwie
panując nad sobą. Grymas zadowolenia rysujący się
na prostackiej twarzy Isaka wystarczył mu za przy
znanie się do winy.
- Niepotrzebnie się gorączkujesz, Kesaniemi.
- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
Isak wzruszył ramionami. Uśmieszek nie schodził
mu z warg. Z kilkudniowym zarostem wyglądał odra
żająco.
- Nic ci do tego.
Antti postąpił dwa kroki naprzód i stanął na roz
stawionych nogach, położywszy ręce na biodrach.
Uśmiech na twarzy Isaka stężał. Nerwowo oblizał
wargi.
- U dziewczyny, i nic ci do tego - powtórzył. - Nie
43
masz praw do wszystkich dziewcząt we wsi. Trzymaj
się mężatek, Antti...
- Zamknij gębę! Nie byłeś przypadkiem nad rze
ką? Koło domu Raiji?
- Nie, nie byłem koło domu Karla. Nie mam sła
bości do jego żony, jak co poniektórzy. Kiedy młody
Elvejord wróci z ryb, trzeba będzie szepnąć mu coś
na ucho.
- U kogo byłeś?
- U Sary - odrzekł z zadowoleniem Isak. Wiedział,
że Sara żywi wrogie uczucia do tego jasnowłosego
Kwena.
- I tak ci nie wierzę.
- Nie ma znaczenia, w co wierzysz, Antti - powie
dział zjadliwie Isak. - Możesz snuć domysły, aż cię
głowa rozboli, a i tak nic na mnie nie znajdziesz. Bo
o to ci chodzi? Bierzesz mnie za podpalacza? Przy
kro mi, Antti Kesaniemi, to ci się nie uda. Nie byłem
w pobliżu jej domu ani wczoraj, ani kiedy indziej.
Nie zadaję się z takimi jak ona...
- Nie wierzę ci - powtórzył Antti. - Trzymaj się
z daleka od Raiji! Mówiłem to już kiedyś, ale chętnie
powtórzę: trzymaj się od niej z daleka.
- A jeśli cię nie posłucham?
Antti spojrzał na Isaka. Jego wzrok mówił więcej niż
słowa, ale z takimi ludźmi jak Isak trzeba użyć słów,
inaczej nic nie rozumieli. Prześlizgnął się spojrzeniem
po bliźnie na obliczu Isaka, która biegła od prawej
skroni aż do podbródka. Straszliwe cięcie, nie zrosło
się dobrze. Nóż Mikkala naznaczył go na całe życie.
- Następna rana może być poważniejsza.
4
- Ailo często ostatnio płacze.
Sigga nie spojrzała na męża. Wpatrywała się bez
myślnie w dach namiotu.
Mikkal obrócił się na plecy. Więc Sigga chciała roz
mawiać. Nawet nie pomyślała, że może być zmęczo
ny po całym dniu pędzenia reniferów.
- Wszystkie dzieci płaczą.
Sigga westchnęła niedosłyszalnie. Mikkal leżał tak
blisko, że czuła ciepło jego ciała, ale w postawie mę
ża było coś wrogiego. Nawet w łóżku trzymał ją na
dystans.
- On nic cię nie obchodzi i nigdy nie obchodził.
Dlaczego, Mikkal? To twój syn, nie miej wątpliwo
ści. O mnie nie musisz dbać, ale daj trochę uczucia
chłopcu...
- Dbam o was oboje - odrzekł beznamiętnie. Ła
two mu przyszły te słowa, bo nie przykładał do nich
wielkiej wagi. - Mały nie wyzdrowieje od mojego pa
trzenia - dodał. - Lepiej się na tym znasz, daj mu coś...
Porozmawiaj z matką... Tylko nie dręcz mnie, kiedy
próbuję złapać chwilę snu.
Sigga powstrzymała się od ostrej odpowiedzi. Ła
godnym ruchem przytuliła się do męża, położyła rę
kę na jego udzie i zaczęła gładzić napięte mięśnie.
45
- Nie myślisz nigdy o mnie, Mikkal? O moich po
trzebach? Jedzenie i sen to nie wszystko. Prawda? Ile
czasu już minęło?
Zacisnął zęby i zobaczył parę płonących, ciemnych
oczu.
Dłonie Siggi badały jego ciało, już nie tak ostroż
nie. Ośmielona powodzeniem, Sigga przysunęła się
bliżej. Była ciepła i miękka. Kiedy Mikkal przymknął
oczy, mógł niemal wyobrazić sobie, że w jego ramio
nach leży inna dziewczyna...
Z jękiem rozpaczy odegnał od siebie ten widok,
który prześladował go w dzień i w nocy. Przecież nie
mógł jej zawieść. To ona go zawiodła, znajdując szczę
ście u boku innego mężczyzny.
Sigga nie dała mu szczęścia, dawała jednak chwile
zapomnienia. I łatwiej było z nią żyć, kiedy ofiaro
wywał jej nadzieję, której tak gorąco pragnęła.
Objął ją ramionami i nie otwierając oczu, przycią
gnął do piersi. Jego usta pokryły twarz Siggi pocałun
kami. Dłonie pieściły jej ciało, mocno, gwałtownie,
gorączkowo - nie tak, jak by pieściły ciało tamtej...
Nawet przez chwilę nie dotknął jej włosów. Niewie
le trzeba było, by złudzenie prysło jak bańka mydlana.
Choć Mikkal traktował Siggę brutalnie, była szczę
śliwa. Jednak jej potrzebował, w tych krótkich chwi
lach potrafiła przełamać dzielący ich dystans. Wie
dział, jak wzbudzić w niej ogień i jak go ugasić.
Jego pieszczoty zostawiały ślady na jej ciele, ale nie
zrezygnowałaby z nich za żadne skarby świata. Sigga
gotowa była zapłacić każdą cenę, by móc leżeć na je
go ramieniu, czuć jego oddech na rozgrzanej skórze.
Był jej mężem. Należał do niej.
46
- Dlaczego nie robimy tego częściej? - spytała ci
cho, dziwiąc się własnej odwadze.
Nie zareagował, poruszył tylko lekko ramieniem,
oddychając spokojnie.
Sigga wiedziała, że było mu dobrze, potrafiła go za
spokoić. Wiedziała też, że nie szukał towarzystwa in
nych kobiet. Zdradzał ją jednak w myślach, a ona
chciała mieć go całego na własność.
- Daj mi spać - wymruczał, ale nie odsunął jej od
siebie.
Sigga zamilkła. Patrzyła, jak zasypia. Jego ciało od
prężyło się, oddech stał się miarowy.
Kiedy w końcu zasnął, usiadła na łóżku. W słabym
blasku paleniska studiowała jego rysy, ostre, lecz nie
zwykle regularne. Twarz Mikkala przypominała rzeź
bę. Delikatnie przeciągnęła palcami po jego policz
kach, czole, nosie, zarysie brwi, lekko dotknęła warg.
Chrząknął przez sen.
Sigga odsunęła dłoń.
Mikkal, ten silny Mikkal, we śnie przypominał
dziecko. Tak jak Ailo, byli do siebie bardzo podobni.
Sigga radowała się z tego powodu, w ten sposób mia
ła cząstkę męża na własność. Mógł ją lekceważyć, nie
mógł jednak ukryć, że dał jej syna. Tylko oczy Ailo
odziedziczył po niej i Sigga uznała to za dobry znak.
Nigdy nie zdołała się przyzwyczaić do niezwykłych
oczu Mikkala, które przenikały do najskrytszych za
kamarków jej duszy. Dawały mu przewagę, z którą
czuła się nieswojo.
Ogień zaczął trzaskać, czerwonawe światło oblało
twarz jej męża, silny kark i muskularne ramiona.
Blask padł na skórzany rzemyk. Sigga machinalnie
47
wyciągnęła rękę. Woreczek, który zawsze nosił na
szyi, niezmiernie ją ciekawił. Mikkal strzegł go jak
źrenicy oka.
Teraz spał i miała okazję, by poznać tajemnicę.
Ostrożnie wsunęła dłoń pod ramię męża. Woreczek
zsunął się na plecy, ale Mikkal pogrążony był w tak
głębokim śnie, że nie powinien nic poczuć. Wreszcie
się dowie, co jest w środku.
Mikkal poruszył się lekko, a Sigga wstrzymała od
dech. Wymruczał jakieś niezrozumiałe słowa i uśmiech
nął się.
Pociągnęła lekko za rzemyk i woreczek zsunął się
z szyi Mikkala. Sigga podniosła go do światła. Węzeł
stawił opór. Szarpnęła poirytowana...
- Do diabła!
Stalowa dłoń wyrwała jej woreczek. Mikkal usiadł
i odsunął się od niej. Jego oczy błyszczały w półmro
ku, zaciśnięte usta utworzyły prostą kreskę.
- Nigdy się nie poddajesz? Gotowa jesteś na wie
le, żeby grzebać w moich rzeczach.
A więc sądził, że poszła z nim do łóżka tylko
w tym celu! Nie rozumiał, że go potrzebuje? Że chce
dzielić z nim wszystko? Ze go kocha?
- Nie wiedziałam, że masz tyle tajemnic, Mikkal -
powiedziała z nie zamierzoną ironią.
Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzy
mać. Spłynęły dwiema strużkami po policzkach,
wzbudzając jedynie jego wzgardę. Pragnęła tylko
odrobiny czułości, a on nie pozwalał jej nawet oka
zywać uczuć. Jak długo miała dawać, skoro on nie
chciał nic od niej przyjąć?
Sigga wiedziała, że słowami go nie udobrucha.
48
Otarła łzy, pełna złości, odwróciła się do niego ple
cami, udając, że zasypia.
Mikkal zaklął cicho i odsunął się jeszcze dalej od
żony. Chciał wierzyć, że ich desperacki akt miłosny
był początkiem czegoś nowego. Niezbyt czułym i go
rącym, ale jednak początkiem czegoś nowego.
Pragnął zawrzeć pokój z nią, a może z samym so
bą. Nie miał czystego sumienia, zdawał sobie sprawę,
że traktuje Siggę z niepotrzebną brutalnością. Akcep
towała ją, tak jak skłonna była przyjąć wszystko, co
brała za akt dobrej woli. Choćby to, że pozwolił jej
zasnąć na swoim ramieniu.
Gdyby potraktował Raiję w ten sposób, uderzyła
by go, był tego pewien. Raija miała nad nim władzę,
której Sigga nigdy nie posiądzie. I Sigga znała swoje
miejsce, ale kurczowo trzymała się nadziei.
Nie potrafiła jednak oprzeć się pokusie. Woreczek,
którego nigdy nie zdejmował, zawsze fascynował ją.
Dla Mikkala stanowił świętość, tajemnicę, którą za
nic w świecie nie podzieliłby się z żoną.
Nosił kosmyk włosów Raiji na sercu od czterech
lat i tam miał pozostać aż do jego śmierci, nawet gdy
by przestał ją kochać. Póki żył, woreczek stanowił
amulet, dowód na istnienie miłości, niepojętej dla
większości ludzi.
Sigga nie spała, ale nie odzywała się, czekała, aż on
coś powie. Mikkal jednak nie miał takiego zamiaru.
Wstał bez słowa, naciągnął futrzane portki, wcisnął
nogi w kumagi wysłane źdźbłami turzycy, które chro
niły stopy przed mrozem i wilgocią. Trzymając na ra
mieniu dork, futrzaną bluzę obróconą włosem do we
wnątrz, wyszedł z namiotu.
49
Noc majowa była łagodna. Zbliżali się już do let
nich pastwisk, zdążając ku terenom przygranicznym
na wschodzie. Niektórzy ciągnęli na wybrzeże, ale je
go ojciec trzymał się traktów wschodnich. Renifery
same szły na wschód.
Mikkal pozwolił, by chłodne powietrze ostudziło
jego rozpalone ciało i zmysły, zanim wciągnął kaftan
przez głowę.
Może to wszystko jego wina? Ilekroć o tym myślał,
dochodził do wniosku, że nie mógł postąpić inaczej.
Zniszczyłby tak wiele, gdyby nie posłuchał rodziciel
skiego nakazu i odszedł z Raiją. Ojciec odtrąciłby go,
Pawa obraziłby się śmiertelnie. Obaj mieli przyjaciół
i krewnych, którzy prześladowaliby jego i Raiję przez
resztę ich dni. Byliby samotni na tym świecie, mieli
by tylko siebie.
Jak wyglądałoby ich życie?
Noc nie udzieliła mu odpowiedzi.
W namiotach panowała cisza. Zbliżało się lato, no
ce pojaśniały, lecz powietrze wciąż pozostawało
chłodne, a barwy przejrzyste. Za dnia przyroda grza
ła się leniwie w ciepłych pieszczotach słońca.
Nocą słońce nie było równie szczodre. Barwiło
chmury czerwienią i przyoblekało się w płaszcz, któ
ry tłumił ciepło. Nocą żółtość emanowała chłodem.
Słońce rozpalało płaskowyż gamą kolorów, ale w pa
lecie nie miało odcieni złocistych.
Mikkal przykucnął obok namiotu i schował twarz
w dłonie. Tęsknota doprowadzała go do szaleństwa.
Z sąsiedniej jurty doszedł go monotonny, zawo
dzący śpiew, tak cichy, że ledwo go dosłyszał.
Czy to miała być odpowiedź?
50
Poruszał się jak we śnie, nogi prowadziły go same
w kierunku głosu. Odchylił płachtę namiotu i wszedł
do środka. Podniosła głowę, w jej mądrych oczach nie
było zaskoczenia. Dłonią wskazała mu miejsce, cią
gnąc swój joik.
Mikkal nie usiadł...
Chuda, koścista i zgarbiona Elle się nie zmieniła, na
jej twarzy nie było już miejsca na nowe zmarszczki.
Na głowie nosiła czapkę. Nigdy jej nie zdejmowała,
skrywając resztki włosów, które dawno przestały ją
zdobić. Suknie wisiały na wychudzonym ciele, łyko
watym jak łozinowa witka. Niebiosa jedynie wiedzia
ły, ile ma lat. Powinna była dawno umrzeć, ale wciąż
tliła się w niej chęć do życia. W pajęczynie zmarszczek
oczy Elle błyszczały z dawną wyrazistością.
Skończyła joik i otworzyła usta w bezzębnym
uśmiechu.
- Czekałam na ciebie, Mikkal. Nie usiądziesz?
Oboje myśleli o tym samym. Cztery lata temu
przyszedł do niej z Raiją. Wtedy śmiał się ze słów
ciotki...
- Opowiedz mi o moim życiu, Elle - wymamrotał.
- Twierdziłeś, że to bzdury, Mikkal - odrzekła ła
godnie stara. - Dlaczego zmieniłeś zdanie?
Milczał. Wbił wzrok w zaciśnięte pięści.
- Rób, co chcesz, Elle - westchnął, unosząc twarz,
z której wyzierała rozpacz. - Kłam, jeśli musisz, ale
daj mi chociaż nadzieję!
Uśmiechnęła się słabo, ale jej twarz pozostała nie
przenikniona. Może naprawdę była niespełna rozu
mu. Mikkal nie wiedział. Wróżba dla Raiji przerazi
ła go tym bardziej, że tyle z niej się sprawdziło.
51
- Kiedyś dostrzegłam w tobie coś, co mnie dało na
dzieję - odrzekła po chwili. - Myślałam, że jesteś stwo
rzony do wielkich rzeczy, ale się myliłam. Nie przy
wiązuj zbyt wielkiej wagi do słów starej kobiety...
- Co masz na myśli? - wychrypiał i złapał ją za ra
mię. Zdawało mu się, że chwyta suchą gałąź brzozy.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Mikkal, masz wiele
przymiotów. Nie pojmuję tylko, czemu ich nie uży
wasz. Gardzisz rodziną. Myślisz, że jesteś pępkiem
świata, lecz bardzo się mylisz, mój chłopcze. Co cię
odmieniło? Mogłeś to powstrzymać...
Skinął lekko głową. Od dawna nikt nie mówił doń
w taki sposób, a ponad wszystko potrzebował roz
mowy. Elle przejrzała go na wylot dzięki znajomości
ludzkiej natury, a nie siłom nadprzyrodzonym. Pod
niósł wzrok.
- Wiem. Stąd biorą się wszystkie kłopoty. Co je
szcze widzisz, Elle? Co jeszcze...
- Może już nic?
Błagał ją wzrokiem, obnażał duszę. Elle zawsze
czuła słabość do Mikkala, upartego syna Pehra. Było
w nim coś, co wynosiło go ponad przeciętność. Mia
ła nadzieję, że pójdzie pod prąd, sprzeciwi się ojcu,
ale Mikkal się ugiął. Z każdym dniem coraz bardziej
przypominał Pehra. Chciała mu pomóc.
- Jest ciemno, mogę tylko snuć domysły - uspra
wiedliwiała się, ale ujęła jego dłoń w obie ręce. - Spo
tkasz się z nią - rzuciła i zamilkła na dłuższą chwilę.
- To chciałeś usłyszeć, prawda?
- Tylko tyle?
Elle opuściła wzrok, potem zacisnęła mu dłoń
w pięść i złożyła ręce na kolanach.
52
- Niedługo umrę. To dobrze, Mikkal. Nie chcę do
świadczyć tego, co przyniesie przyszłość. Jedyna po
ciecha, że nie będziesz taki jak ojciec. Nie zostaniesz
jednak mężczyzną, którego widziałam w moich ma
rzeniach.
- Co z nią? Z Rai ją?
W oczach staruszki pojawił się ból.
- Byłeś zbyt młody. Zbyt młody, by uczynić decy
dujący krok. Oszczędziłbyś nieszczęść wam obojgu.
Spotkasz się z nią, powiedziałam już. Lepiej by było,
gdybyście nie ujrzeli się już więcej, ale wasze losy
splecione są ze sobą. Daj jej to ciepło, które płonie
w tobie, Mikkal! Nie bądź zawzięty! Nie duś uczuć
w sobie!
- To Wszystko?
Pokręciła głową.
- Więcej nic ci nie powiem, mnie samej robi się
straszno. Musisz stawić czoło przyszłości. Powie
działam jej, że będzie walczyć o szczęście. Tobie
mówię to samo, chłopcze. N i e zapominaj tylko
o swojej rodzinie. Nie zniszcz ich, szukając radości
życia dla siebie...
Mikkal delikatnie pogładził staruszkę po policzku
i wyszedł w jasną noc.
Chciał wróżby, a otrzymał dobre rady. Może to
jedno i to samo.
Nie zauważył, że Elle odchyliła płachtę namiotu,
i przestraszył się jej chrapliwego głosu. W jej słowach
kryły się żal i smutek:
- Muszę ci to powiedzieć, Mikkal. Ty i Raija prze
żyjecie razem wielki ból.
- Powiedziałabyś mi to wtedy, gdybym pozwolił
53
ci powróżyć? - spytał pod wpływem impulsu.
- Powiedziałabym więcej.
Znów został sam. Słowa Elle nie przyniosły mu po
ciechy. Były brutalne, ale zasłużył na nie. Szukał jed
nak innych słów. Musiał porozmawiać z kimś, kto nie
będzie go wyłącznie potępiał.
Z kim?
Z Aslakiem. Tylko on przyszedł mu na myśl. Aslak
mógł opowiedzieć mu więcej o spotkaniu z Rai ją.
Może coś sobie przypomni, może coś pominął. Spo
tkanie Aslaka z Raiją sprzed roku wciąż nie dawało
Mikkalowi spokoju. Nie wierzył, że Raija może być
szczęśliwa.
Aslak dzielił namiot z bratem, Andersem. Kiedy
Mikkal stanął przed wejściem, zaczął żałować swego
kroku. Na całe szczęście Aslak był sam. Spał. Mikkal
trącił szwagra.
- Co się stało?
Aslak potarł oczy i spojrzał na Mikkala, nasłuchu
jąc dźwięków, które mogły zdradzić cel jego wizyty.
- Nic. Gdzie Anders?
- Wyszedł razem z Pawą i Pehrem - wyjaśnił Aslak.
- Doglądać stada.
Mikkal poczuł, jak opada go zmęczenie.
- Mogę spać u ciebie?
- Pokłóciłeś się z Siggą? - Aslak uśmiechnął się nie
wyraźnie. - O co poszło tym razem?
- Nic wielkiego. - Mikkal stracił nagle ochotę na
zwierzenia. - Muszę wyjechać. Duszę się, brak mi
swobody.
Aslak wsparł się na ramieniu.
54
- Ożeniłeś się za wcześnie, chłopie. Popatrz na
mnie, żadna dziewczyna nie zdybie Aslaka, póki sam
nie będzie tego chciał.
Mikkal zgrzytnął zębami. Aslak udawał, że nie do
myśla się celu jego wizyty.
Mikkal oparł ramiona o kolana. Miał trudne zada
nie, w końcu Sigga była siostrą Aslaka. Pamiętał jed
nak czasy, kiedy Aslak słał tęskne spojrzenia za Raiją.
- Marzyłeś kiedyś o tym, by żyć dwa razy?
Aslak roześmiał się głośno.
- Pewnie. Zwłaszcza podczas targowisk...
Nie traktował Mikkala poważnie. Mikkal wes
tchnął i położył się. Oliwkowe oczy Aslaka przewier
cały go na wylot.
- Znam twoje myśli, Mikkal. Pozbądź się ich. Do
konaliście wyboru, prawda? Daj już spokój, nie dręcz
siebie, Siggi... i jej.
- Jaka była? Opowiedz jeszcze raz!
Aslak pokręcił głową.
- Nie. Nie chcę karmić twoich szalonych myśli.
- Muszę znać prawdę!
Aslak uśmiechnął się, ale jego oczy patrzyły na
Mikkala z powagą.
- Więc dlaczego nie pojedziesz do niej? Boisz się,
że mam rację? A może obawiasz się, że wszystkie
twoje marzenia legną w gruzach? Ze może los, który
przypadł ci w udziale, wcale nie jest taki zły?
- Zamknij się! - krzyknął z bólem Mikkal.
Aslak zlekceważył jego wybuch.
- Delektujesz się cierpieniem, zatruwasz życie bli
skim. Chciałbym, żebyś pojechał i przekonał się, że
zapomniała o tobie...
55
Aslak przewrócił się na plecy i skierował wzrok na
dach namiotu. Dym z paleniska układał się w prze
dziwne wzory i znikał w ciemności.
- Nie masz dość dziecinnych fantazji? - spytał. -
Nie widzisz, że zachowujesz się jak chłopiec, a nie
dorosły mężczyzna, który jest odpowiedzialny za żo
nę i syna?
Mikkal słuchał bez słowa.
- Nie jesteś już dzieckiem! - ciągnął Aslak z pasją.
- Lata wypełnione śmiechem i marzeniami minęły
bezpowrotnie. Dla większości z nas. Obietnice, spoj
rzenia, pocałunki, to wszystko należy do przeszłości.
Jesteśmy dorośli, Mikkal. Inne rzeczy powinny wy
pełniać nasze myśli, już nie ma czasu na marzenia.
Nie chcesz uznać rzeczywistości, wolisz żyć w świe
cie ułudy. Ale młodość pozostawiłeś za sobą i nic nie
wiąże jej z dniem dzisiejszym. Jeśli zbłądziłeś, wiń za
to siebie. Żyj teraźniejszością, żyj tak, byś nie musiał
budzić się z uczuciem wstydu. Masz syna, Mikkal.
Chcesz, by dorastał w upokorzeniu, mając za ojca
marzyciela oderwanego od świata i ludzi?
- Ty nigdy nie kochałeś - przerwał mu Mikkal bez
barwnym głosem. - Nigdy nie kochałeś, Aslak. Gdy
byś kochał, nie byłbyś tak surowy w swoim sądzie...
- Jeśli miłość czyni człowieka nieczułym na dobro
bliskich - Aslak akcentował każde słowo - to jestem
szczęśliwy, że jej nie zaznałem. Mam nadzieję, że nie
będę traktował rodziny, tak jak ty traktujesz Siggę
i chłopca.
- Powinienem rozgniewać się na ciebie - Mikkal
uśmiechnął się kwaśno. - Powinienem wyjść. Ale zo
stanę. Możesz obrzucać mnie wyzwiskami, Aslak,
56
lecz i tak nie sprawisz, że pokocham Siggę. To dobra
dziewczyna, ale to nie ona wypełnia mnie tęsknotą.
- Kobieta, którą ujrzałem - mówił twardo Aslak
- była szczęśliwa. Miała męża, spodziewała się dziec
ka i nie wspomniała o tobie ani jednym słowem. Czy
to oznaka nieśmiertelnej miłości, Mikkal? Myślisz,
że płacze po tobie? Zaniedbuje męża i dziecko? Na
prawdę tak uważasz? Sądzisz, że kocha ciebie tak,
jak ty ją?
Aslak zaczerpnął tchu i bezlitośnie ciągnął:
- W takim razie nie znasz jej. Przez tę wydumaną
miłość wyglądasz starzej, moja siostra wypłakuje so
bie oczy, a chłopiec krzyczy ze strachu, kiedy z rzad
ka weźmiesz go na ręce. Myślisz, że kochałaby cię ta
kim, jaki się stałeś?
- Ty nigdy nie kochałeś - powtórzył Mikkal.
Aslak westchnął i obrócił się do niego plecami. Nie
mógł się jednak powstrzymać od dodatkowego ko
mentarza:
- Jesteś chory. Jedź do Lyngen, człowieku! Jedź,
a ujrzysz wszystko na własne oczy. Jedź, obudź się
ze snu i bądź sobą!
- Nie mogę teraz jechać.
- Nie możesz? A może nie chcesz?
Mikkal nie znalazł odpowiedzi. Może wszystko by
ło snem, nie tak pięknym jak ten, który przechowy
wał w pamięci. Może Sigga była mu przeznaczona.
Może dla tamtej stał się jedynie bladym wspomnie
niem z dzieciństwa, słodkim, lecz pozbawionym zna
czenia. Może. Może... Chciał się upewnić, czy wciąż
żyć marzeniami? I cierpieć?
57
Źle spał. Pół nocy spędził między jawą a snem, po
cąc się niemiłosiernie na całym ciele. W mroku nocy
słyszał jej głos, łagodny, lecz zdecydowany. Widział
powagę kryjącą się na dnie jej ciemnych oczu. Jej usta
ułożyły się w coś na kształt uśmiechu, lecz się nie
uśmiechnęły. Wargi wyszeptały jedno słowo: „nie".
Nie, przybywasz za późno. Za późno. Za późno.
Nie uśmiechała się. Złożyła ramiona na piersiach,
nie dając mu do nich dostępu. Tylko to jedno słowo.
Nie.
Wstawał dzień, kiedy Mikkal zapadł w sen, które
go tak bardzo potrzebował. Zbyt wiele nocy spędził
bezsennie podczas tego spędu. Zbyt wiele bezsennych
nocy miał za sobą tej zimy.
Wokół zaległa cudowna cisza. Słońce pieściło jego
skórę. Zdjął kaftan i pozwolił promieniom lizać na
gie ciało. Wiatr muskał delikatnie kępy wrzosu. Przy
roda wstrzymywała oddech. Mikkal wyciągnął ramio
na, jakby chciał objąć cały świat. Tu pragnął zostać,
na całą wieczność.
Zielony, potężny płaskowyż rozciągał się po krań
ce horyzontu, wydawało się, że sięga słońca, jakby
chciał wzrastać w jego rozpalonej żółtości. Na grani
cy błękitnego bezchmurnego nieba zmieniał się w ro
zedrgane wzgórze.
Mikkal wyciągnął nóż zza pasa i położył palce na
kawałku kości. Ze zdumieniem spoglądał na ptaka,
którego wyrzeźbił, ptaka o rozpostartych skrzydłach.
To był kruk.
To niemożliwe, wyrzeźbił tego ptaka wcześniej,
nie mógł zrobić tego ponownie. Pakami sprawdził
58
wyżłobienia, to był ten sam ptak. Teraz miał go Ai-
lo, stał się zabawką jego syna. Nie mógł przecież
zrobić dwóch takich samych figurek z jednego ka
wałka kości.
- Ailo? - szepnął wiatr. - Kto to jest Aiło?
Promienie słoneczne obdarzyły go delikatną pie
szczotą.
- Syn? - śmiały się. - Masz syna, Mikkal?
Położył dłoń na policzku, nic nie pojmując. Gdzie
podziały się zmarszczki? Koniuszki palców dotykały
gładkiej skóry młodzieńca.
- Kim jest Ailo? - śmiał się wiatr.
Mikkal nie odpowiedział. Nic nie rozumiał, ale nie
miało to wielkiego znaczenia. Ailo nie istniał, a on
znów był młody. Rozpoznawał miejsce, tylko pora
się nie zgadzała. Powinna być jesień, tak jak wtedy...
- Wtedy? - spytały wiatr i promienie. - Czyż nie
jest teraz?
Mikkal przełknął ślinę. Czyżby dostał jeszcze jed
ną szansę, o którą tak się modlił? Czy teraz postąpi
właściwie?
Właściwie? Raija była dzieckiem, a on młodzień
cem. Dzieci nie bierze się siłą.
- Dzieckiem? - przekomarzał się wiatr. - Sądzisz,
że prowadzę ci dziecko? Ją nazywasz dzieckiem?
Podniósł wzrok i poczuł dławienie w gardle.
W uszach rozbrzmiał jej śmiech, perlisty jak letni
strumień. Twarz Raiji jaśniała, a oczy błyszczały, kie
dy biegła ku niemu, machając rękoma.
Podniósł się i wybiegł jej naprzeciw. Jej włosy, łasko
czące go w nos, pachniały cudnie. Kiedy zanurzył w nich
twarz, wiatr splątał razem ich loki. Nóż i ptaszek leża-
59
ły u stóp Mikkala. Nawet nie wiedział, kiedy je upuścił.
- Czekałeś? - spytała, a w jej głosie zadźwięczało
tysiąc obietnic.
Skinął głową, bo nie udało mu się wydobyć słowa
spomiędzy zaschniętych warg. Był szczęśliwy, mógł
umrzeć, trzymając ją w ramionach. Wiatr miał rację,
to niepojęte, ale miał rację. Nie była dzieckiem, lecz
Raiją z jego wspomnienia.
Trzymał w ramionach kobietę, tę, która budziła
w nim pożądanie. O niej marzył codziennie przez
ostatnie dwa lata.
- Mamy mało czasu - szepnęła.
Mikkał napotkał spojrzenie brązowych oczu i zro
zumiał. Były lustrem dla jego oczu. Lustrem jego du
szy, jego namiętności.
- Ukochana - mruknął w miękkość jej skóry na szyi.
Drżącymi dłońmi zaczął rozplątywać tasiemki sukni.
- Pragnę cię - szepnęła, gorącym tchem omiatając
jego policzek. - Tylko ciebie zawsze pragnęłam. Ma
my tak mało czasu...
Niecierpliwe palce szarpały oporny pasek. Mikkal
wstrzymał oddech, kiedy jej dłoń znalazła się na jego
brzuchu i powędrowała w dół...
Zamknął oczy, przyciskając usta do jej jędrnych
piersi i walcząc ze spódnicą, która zaplątała się na jej
biodrach. Śmiejąc się, pomogła mu ją zdjąć. Miękka
skóra Raiji zapłonęła pod dotykiem szorstkich pal
ców. Jęknęła cicho, odwzajemniając się podobnymi
pieszczotami, jej dłonie nie pominęły ani jednego
skrawka jego skóry.
Mikkal dotknął rozpalonymi wargami lekko roz
chylonych ust ukochanej. Westchnęła i przywarła do
60
niego całym ciałem. Wyglądali jak wyciosani z jedne
go kawałka drewna, jakby na całą wieczność mieli za
pamiętać, że należą do siebie.
Splotła ręce na jego ramionach, on objął ją w ta
lii. Nikt nie mógł ich rozdzielić. Wsunął kolano mię
dzy jej nogi, przycisnął do niej biodra. Był gotów,
ona też, oboje pragnęli tego z równą siłą, równie
mocno tęsknili.
Napotkał wzrok Raiji, zamglony, ciemniejszy niż
kiedykolwiek. Jej wargi pod jego ustami były jak pączek
kwiatu, czerwone jak krew, gorące jak ogień, drżące...
- Chodź, kochany! - błagała.
Położył się na niej z czułą delikatnością, pogładził
jej ciało, śledząc dłonią krągłość bioder...
Kiedy miał w nią wejść, jej twarz wykrzywił ból,
a z gardła wydarł się krzyk, straszny, bolesny.
Usiadł, trzymając Raiję w ramionach, zaglądając
jej w oczy. Patrzyła na niego, ale go nie widziała.
Krzyk wybrzmiał i przeszedł w jęk. Jej ciało zapadło
się, a blask w oczach zmącił, jak mąci wodę rzucony
kamień.
Nóż. Położył ją na nożu...
Przesunął dłonią po wciąż rozgrzanych plecach
dziewczyny, po skórze, na której odcisnęły się kwiat
ki wrzosu.
Ciepła, gęsta krew pociekła mu między palcami
i dała pewność, zanim dłoń trafiła na stal.
- Nie! Nie! Nie umarła!
Krzyk przeszedł w łkanie.
- Zabiłem ją! Zabiłem! Kochana moja, zabiłem cię...
- Mikkal! Mikkal! Co cię napadło? Obudź się!
61
Dłonie na jego ramionach należały do innej rzeczy
wistości. Tak jak i głos Aslaka.
- Umarła! - jęknął słabo Mikkal. - Zabiłem ją...
- Do diabła, ocknij się!
Jego głowa eksplodowała tysiącem gwiazd, w uszach
mu zadzwoniło, zapiekły policzki... Aslak siedział
przed nim w kucki i zmrużywszy powieki, przyglądał
się mu z niepokojem. Uśmiechnął się gorzko, kiedy
spotkał wzrok Mikkala.
- Niech będą dzięki! - szepnął Mikkal. Wciąż miał
przed oczyma tamte obrazy. Bezwiednie podniósł
dłonie i przyjrzał się im. Nie było na nich krwi.
- Obudziłeś pół obozowiska - rzucił sucho Aslak.
- Co cię napadło, człowieku? Przepraszam, że cię ude
rzyłem - dodał - ale nic innego nie przyszło mi do
głowy.
- Dziękuję! - powiedział Mikkal. Wstał rozdygota
ny i wyszedł z namiotu.
Krew pulsowała mu w skroniach. Wszystko zdało
mu się tak prawdziwe, jego ciało wciąż drżało na
wspomnienie namiętności, która nie znalazła ujścia.
Wciąż czuł ten niewypowiedziany ból, kiedy trzymał
w ramionach martwe ciało Raiji.
To był tylko sen, nocny koszmar. Aslak mógł są
dzić, że Mikkal zwariował. Mikkal wiedział jednak,
że dano mu znak.
Wpatrując się w horyzont na zachodzie, podjął de
cyzję.
Musi jechać do Lyngen. Musi ją zobaczyć. Jeśli to
nie było wołanie o pomoc, to znaczy, że zwariował.
Raija go potrzebowała.
Natychmiast.
5
Od pożaru nic nowego nie zaszło. Nic, co pachnia
łoby prześladowaniem.
Nienawistnymi spojrzeniami Raija nie zawracała so
bie głowy. Bolały, ale stały się poniekąd stałym elemen
tem dnia codziennego. Słowa towarzyszące spojrze
niom również nie były niczym nowym, już wcześniej
nazywano ją dziwką i suką. Słowa raniły, ale Raija za
ciskała zęby i prostowała się z godnością, w myślach
przeklinając oszczerców.
Obraźliwe słowa świadczyły gorzej o tych, którzy
je wypowiadali, niż o niej samej. Tak twierdził Ant-
ti, a on się na tym znał. Odkąd wprowadził się do Ra-
iji, sam wiele razy spotkał się z przejawami ludzkiej
niechęci.
Raija prała. To była żmudna praca. Przynosiła wo
dę i podgrzewała w dużym kociołku nad brzegiem
rzeki. Musiała przydźwigać wiele wiader, zbyt wiele
jak na drobną kobietę. Raija nigdy nie unikała pracy.
I nikt nie mógł powiedzieć, że nie dbała o czystość.
Nazywali ją „zawszoną Kwenką", ale wszy nie
miały przystępu do domu Raiji. W przeciwieństwie
do domostw najmocniejszych w gębie plotkarzy. Na
samo wspomnienie o tym Raija wzdrygnęła się
z obrzydzenia.
63
Wczesną zimą Maja bawiła się z dziećmi pewnej
rodziny mieszkającej tuż nad morzem. Karl znał go
spodarza, zdarzało się, że się odwiedzali. Kiedy sa
motność doskwierała Raiji, z wdzięcznością przyjmo
wała ich towarzystwo. Aż do chwili, gdy najmłodszy
chłopiec owych ludzi, po dłuższej chwili spędzonej
na dzikiej zabawie z Mają, podpełzi do Raiji i czule
objął za kolana. Nachyliła się, by pogłaskać malucha
po głowie, ale gwałtownie cofnęła wyciągniętą rękę.
Wciąż robiło jej się niedobrze, kiedy o tym myśla
ła. W czuprynie chłopca roiło się od wszy.
Ze wstrętem odepchnęła dziecko od siebie i wybie
gła z Mają na jednej ręce i okryciami całej ich trójki
na drugiej.
Nie podziękowała za gościnę, nie pożegnała się,
wypadła za drzwi bez słowa. Karl musiał przepraszać
za jej zachowanie. Nie znalazł dla niej zrozumienia,
był rozgniewany nie na żarty. Rai ja aż popłakała się
ze złości. Wyszorowała Maję, Karla i samą siebie
w gorącej wodzie.
Mąż wyzwał ją od histeryczek i ze stoickim spoko
jem odmówił pójścia po wodę. Raija sama ją przynio
sła i wygotowała wszystkie ubrania, które miały na
sobie podczas tamtej wizyty. Nie chciała robactwa
w swoim domu, nie mógł tego zrozumieć?
Nie mógł. Zamiast tego powiedział jej, że w życiu
rybaka na północy wszy są wszechobecne. Żaden
mężczyzna znad fiordu nie umarł od ich ugryzień.
Histeria dobra jest dla bab.
Co ci ludzie pomyślą o jej zachowaniu? Gotowi się
obrazić.
Raija nie odpowiedziała. Zacisnęła usta i milczała.
64
Karla nie zaczepiali, Raija spotykała się z docin
kami. Nie przejmowała się jednak ludzkim gada
niem. Patrzyła mieszkańcom Lyngen prosto w oczy
z niezachwianą pewnością, że nie jest mniej warta.
Rzecz jasna, ten epizod był wodą na ich młyn. Par
szywi Kwenowie nie będą uczyć Norwegów czysto
ści. A już zwłaszcza nie ona, Raija Elvejord, która
wiele lat spędziła pośród Lapończyków. O, nie, zwła
szcza nie ona. Najwyższy czas nauczyć ją pokory.
Może powinna była postąpić roztropniej, ale z per
spektywy czasu wszystko wygląda inaczej, niż kiedy
tkwi się w środku zdarzeń. W głębi duszy wiedziała
jednak, że dziś uczyniłaby tak samo.
Zacisnęła zęby i wyciągnęła bieliznę z wrzątku. By
ła ciężka, ale Raija zdołała ją unieść. Chwyciła stare
wiosło, na którym nosiła pranie nad rzekę. Dostała
parę wioseł od Kristiana, nadawały się znakomicie do
tego celu.
Zmęczona, z jękiem zrzuciła wygotowaną bieliznę
na płaski kamień nad brzegiem i wróciła po resztę.
Płukania nie znosiła, zwłaszcza o tej porze roku, kie
dy zima wciąż nie chciała się poddać, a lato jeszcze
nie nadeszło. Woda w rzece była zimna, wydawała się
chłodniejsza niż zimą. Wtedy człowiek przynajmniej
się nie dziwił, że jest lodowata.
Złapała parującą koszulę, parząc sobie pałce, i za
nurzyła ją w wodzie. Z początku poczuła ulgę, potem
woda stawała się coraz zimniej sza. Mechanicznym ru
chem wyjęła koszulę, wyżęła ją, odłożyła, potarła si
ne dłonie i znów sięgnęła do zawiniątka z bielizną.
Płukała, wyżymała, tarła dłonie...
Kiedy skończyła i rozwiesiła pranie na rei, którą
65
Kalle umocował między dwoma drzewami niedaleko
domu, nie czuła palców.
Następnego dnia pranie wciąż tam wisiało, koły
sząc się na słońcu, prawie suche. Ale Raija nie miała
już nigdy użyć ani jednej sztuki. Ktoś pociął je na wą
skie paski. Trzepotały teraz wyzywająco w lekkiej
bryzie.
Raija oparła się o ścianę domu i zaczęła płakać.
Podłość nieznanego dręczyciela przekroczyła wszel
kie granice. Ludziom znad fiordu Lyngen nie przele
wało się, a Raija i Karl nie mieli więcej niż inni. Ten
czyn bolał bardziej niż obelżywe słowa.
Nowe sukno kosztowało fortunę, a szycie ubrań
było dla Raiji udręką, natura poskąpiła jej umiejętno
ści na tym polu. Miała wrażenie, że ten, kto to zro
bił, wiedział o jej ułomności.
Antti zaklął szpetnie, kiedy Raija pokazała mu po
cięte strzępy.
- Dwie koszule należały do ciebie - powiedziała.
Wiedziała, że uszyła je Leena, żona Anttiego. Antti
utracił ją w drodze na północ. Wyruszyli z domu
w Finlandii we trójkę, lecz do krainy, z którą wiąza
li tyle nadziei, dotarł tylko z synem.
Raija była jedną z niewielu osób, które znały histo
rię życia Anttiego Kesaniemi. Nigdy nie nadużyła za
ufania, którym ją obdarzył, powierzając jej cząstkę
swej przeszłości.
Antti - ojciec, który nie był jej ojcem, lecz znał ją
lepiej niż rodzony. Wszystkie jej tajemnice były
u niego bezpieczne, a ona nikomu nie zdradzała se
kretów, którymi się z nią dzielił. Łączyły ich silne
więzy, równie silne jak więzy krwi.
66
- Do diabła z koszulami, Raiju! Jakiś szatan wyrzą
dził ci krzywdę i teraz rechocze z zadowolenia. Do
stanę go w swoje ręce!
- Jak? - spytała ze znużeniem. - Nie ma śladów.
Nie sposób przewidzieć, kiedy ponownie uderzy.
- To właśnie jest najgorsze!
W głosie Anttiego zabrzmiało zdecydowanie,
a w zielonych oczach pojawiły się iskierki gniewu.
Czuł się wyzwany i gotował się do zemsty. Tego Ra-
ija bała się najbardziej. Nie mogła go utracić, Antti
był jak skała w rwącym strumieniu zdarzeń. Ten ro
sły mężczyzna z ojczystych stron, wyrozumiały
i godny zaufania, zastąpił jej ojca. Ojca, do którego
tęskniła od dnia, kiedy rodzony ojciec zniknął z jej
życia w pewien wietrzny, zimowy dzień nad rzeką
Torne. Anttiego nie może utracić, życie nie byłoby
już takie same.
Przez wszystkie młode lata Raija traciła tych, któ
rych kochała. Moja czara jest już pusta, pomyślała
z goryczą. A zresztą, skąd mogła wiedzieć, co los jej
gotuje. Nie miała złudzeń co do przyszłości. Dawno
już porzuciła marzenia o srebrnych rybach, które go
łymi rękami łowi się w morzach północy.
Wszędzie był głód, wszędzie tęsknota i ból. I nie
spełnione marzenia. Nawet w Ruiji.
Szkoda, że nie mogła wrócić do domu i opowie
dzieć wszystkim o rzeczywistej Ruiji. Piękne opowie
ści różniły się od codzienności po tej stronie granicy.
Zresztą pewnie by jej nie uwierzyli...
Zbyt wiele powtarzano legend o szczęśliwej krai
nie. Jeden krytyczny głos utonąłby w morzu sag
o złocie i srebrnych rybach.
67
- Karl nie powinien był wypływać! - westchnął
Antti. Trzymał Maję na kolanach. Dziewczynka
śmiała się radośnie, nie zdając sobie sprawy, że są
ludzie, którzy chętnie widzieliby jej krzywdę.
- Musiał - odrzekła hardo Raija. - Trzeba jakoś żyć.
Utkwił w niej spojrzenie mądrych oczu.
- Nie rozumiem, dlaczego tu zamieszkaliście. Kri-
stian da sobie radę bez was. Powinniście wyjechać,
jak tylko Kalle wróci. Jesteście młodzi, znajdziecie
lepsze miejsce do życia.
Zamachał ramionami, by podkreślić wagę swych
słów, i Maja omal nie spadła z jego kolan. Kiedy ją
złapał, dziewczynka roześmiała się z zachwytem, my
śląc, że to nowa zabawa.
Nie dała mu spokoju, póki nie powtórzył tego ge
stu ze sześć razy. Śmiech dziecka rozbrzmiewał perli
ście w skromnych ścianach izby, łagodząc powagę sy
tuacji. Pod czulą opieką matki Maja nie zaznała je
szcze bólu.
- Zostaniemy - odrzekła R siia. - Jeszcze jakiś czas...
W jej wzroku kryło się zdecydowanie.
- Żebym tylko wiedział, dlaczego...
- Muszę.
Stara śpiewka. Antti przeklął w duchu jej upór. Je
śli Raija coś sobie postanowiła, nikt nie mógł jej od
tego odwieść.
Nie rozumiał, co ją tu trzymało, pewnie coś ważne
go, ale nie zapytał. Zresztą nie chciał, by wyjechała.
Raija i dziewczynka stanowiły jasny punkt jego co
dzienności, dla nich warto było żyć. Szkoda, że Kri-
stina nie chciała Reijo za zięcia. Jego syn, Reijo, lepiej
by pasował na męża dla Raiji niż Karl. Karl Elvejord
68
F
był dobrym człowiekiem, zbyt jednak uległym. Raija
potrzebowała silnej ręki, inaczej zyskiwała niebez
piecznie dużą przewagę nad mężczyzną.
Ta drobna kobieta sprawowała władzę nad wielo
ma duszami, Antti mógł dopisać swoje nazwisko do
listy. Miał tylko nadzieję, że nie do końca zdawała so
bie sprawę ze swojej magicznej siły. Taka świado
mość mogłaby ją zniszczyć.
- Znajdę ich - wycedził. Musiał głośno wypowie
dzieć te słowa, by nabrały mocy wiążącej obietnicy.
- Wyprą się wszystkiego... - uśmiechnęła się krzy
wo Raija. - Powiedzą, że sama pocięłam własne rze
czy, żeby się wyróżnić...
Antti posadził Maję i wyszedł z izby. Nie radził so
bie ze świadomością, że zna sprawcę, a nie może po
wstrzymać go przed dalszymi niegodziwościami.
Mógł stłuc Isaka, ale w gruncie rzeczy był zbyt po
ważny na takie zachowanie. Nie powstrzymałoby to
napastnika, wręcz przeciwnie, podjudziło do nowych
występków. Antti dobrze go znał.
Był bezradny.
Isak pojawił się tego samego wieczora tuż po wyj
ściu Anttiego. Antti poszedł po rzeczy, tak przynaj
mniej powiedział, ale Raija przypuszczała, że chce
ochłonąć na świeżym powietrzu. Incydent z praniem
wyraźnie nie dawał mu spokoju.
Isak zjawił się jak duch, nagle stanął w progu i wbił
w Raiję wzrok.
Poczuła w sercu ukłucie strachu, ale ukryła to mi
strzowsko. Nie chciała sprawiać mu satysfakcji.
Na całe szczęście Maja już spała. Isak rozchylił
69
grube wargi w uśmiechu, ukazując żółte od tytoniu
zęby. Raija zadrżała mimowolnie, ale natychmiast te
go pożałowała, jego wzrok bowiem stwardniał.
Isak wyglądał odrażająco, ale nie mogła okazywać
niechęci zbyt ostentacyjnie. Był pamiętliwy, a teraz
dała mu jeszcze jeden powód do nienawiści.
- Jesteś sama? - spytał. Uśmieszek zadowolenia na
jego twarzy świadczył, że doskonale zna odpowiedź.
Musiał obserwować dom i widzieć wychodzącego
Anttiego. Raija poczuła cierpki smak w ustach.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nie było w tym
za grosz życzliwości. Raija tkwiła w bezruchu przy
kołowrotku.
- Często myślałem, co moglibyśmy robić we dwój
kę - ciągnął Isak, wycierając ręce o spodnie na udach.
Raija rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie,
gdzie położyła nóż - nóż, który mąż kazał jej zawsze
trzymać w pogotowiu. Używała go dzisiaj, czyściła
nim ryby. Jej obawy przerodziły się w pewność:
w wyobraźni ujrzała nóż w zielonej trawie nad brze
giem rzeki. Ryby zabrała do domu, ale o nożu zapo
mniała. Była bezbronna, a Isak z pewnością nie miał
dobrych zamiarów.
Leniwie oderwał się od drzwi i kocim krokiem
przeciął izbę. Sprężystość jego ruchów zdumiewała,
był bowiem dość przysadzisty i krępy. Z pozoru wy
dawał się silnym mężczyzną, ale wystający brzuch
świadczył o czymś wręcz przeciwnym.
Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Będzie gryźć, ko
pać i bić. Nie zdoła się obronić, ale tanio się nie
sprzeda.
Kiedy Isak nachylił się nad Raiją, odór przyprawił
70
ją o mdłości. Czy ten człowiek nigdy się nie myje?
Śmierdzi gorzej niż śnięta ryba...
Mocne palce zacisnęły się na jej włosach. Z bły
skiem w oku zmusił ją brutalnie, by wstała. Raija syk
nęła z bólu, ale ugryzła się w wargę i powstrzymała
od krzyku. Poczuła smak krwi. Nie krzyknie ze stra
chu na oczach tego nikczemnika, nawet gdyby miała
utoczyć jej więcej.
Isak pociągnął mocniej, jakby chciał wyrwać jej
włosy wraz ze skórą. Raija wbiła zęby w wargę i unio
sła się na palcach. Ból trochę zelżał.
Isak zaśmiał się chrapliwie i oblizał usta. Jego
cuchnący oddech zemdlił Raiję, a kiedy przycisnął
brzuch do jej ciała, myślała, że zwymiotuje. Podnio
sła instynktownie ręce, by go odepchnąć, a Isak na
tychmiast to wykorzystał. Chwycił ją za nadgarstki,
pozbawiając szans na obronę, jednocześnie jednak
puścił jej włosy.
Ból ustąpił, pozostało jedynie uczucie swędzenia
w miejscach, gdzie pozbawił ją paru kosmyków.
Isak zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi. Raija
była sama, Antti dopiero co wyszedł. Miał mnóstwo
czasu na to, by zrobić z nią, co zechce. Raija bała się
śmiertelnie, ale nie okazywała tego. Nie chciała dawać
napastnikowi powodów do złośliwej satysfakcji, a już
najmniej pragnęła obudzić Maję. Sądziła, że Isak
w ogóle nie pomyślał o dziewczynce. Był przepełnio
ny pragnieniem zemsty i nie uświadamiał sobie, że
najboleśniej zraniłby Raiję, krzywdząc jej córkę. Nie
wpadnie na ten pomysł tak długo, jak Raija zdoła od
ciągnąć jego uwagę od Mai. Była gotowa oddać życie
za swoją małą córeczkę.
71
- Milczysz, fińska dziwko? - Isak obnażył żółte
zęby w uśmiechu. Raija wstrzymała oddech, ale bez
drżenia wytrzymała jego spojrzenie. Ujrzała w nim
zwierzęce pożądanie i ślepą nienawiść.
Isak oblizał wargi. Opór Raiji zwiększał jego pod
niecenie. Wsunął kolano między jej uda. Szarpnęła
się, ale widząc niebezpieczny błysk w wyblakłych
oczach Isaka, poddała się jego woli. Przylgnął do niej
udami i stęknął. Pięść zaciśnięta do tej pory na ple
cach Raiji powędrowała w dół po miękkim zaokrą
gleniu biodra.
Raija plunęła mu w twarz.
Jego oczy zwęziły się do szparek ukrytych w fał
dach twarzy, a usta wykrzywiły w okrutnym gry
masie.
- Diabelska suko! - warknął. - Pożałujesz! Tak cię
urządzę, że już nigdy żaden mężczyzna nie będzie
miał na ciebie ochoty...
Wierzchem dłoni otarł twarz. Dotknął przy tym
blizny, która odcinała się wyraźną, jasną smugą.
- Już ja lepiej cię przyozdobię - dodał z groźbą
w głosie. - Ale najpierw pokażę ci, co prawdziwi
mężczyźni mają w spodniach. Smarkacze, którzy cię
dotąd ujeżdżali, nie mogą się ze mną mierzyć... - za
rechotał.
Wsadził brudną, spoconą łapę pod spódnicę Raiji,
położył na biodrze, potem wsunął między uda i wtar
gnął w nią pożądliwymi palcami...
Raija omal nie zemdlała. Jej oczy wypełniły się łza
mi, ale zdołała powstrzymać się od płaczu. Brutalne
palce wciskały się głębiej, natarczywie. Isak nie zwa
żał na to, że sprawia jej ból, uśmiechał się i jęczał z za-
72
chwytu. Z kącików jego ust ściekała ślina. Wygiął się
ku Raiji, ocierał obrzydliwie o jej brzuch swoją na
brzmiałą męskością. Nie przestawał penetrować jej
palcami, stękał z podniecenia, myśląc, że obudzi
w niej żądzę. Nie mógł mylić się bardziej.
Jednym ruchem dłoni podniósł jej spódnicę i przy
warł do jej obnażonego brzucha. Drugą ręką złapał
Raiję z tyłu i ścisnął aż do bólu.
- Ilu fińskich prostaków głaskało cię po futerku? -
wyszeptał. Z ust spływała mu strużka śliny, ale nie
zważał na to. - Nie liczyłaś, moja damo? Dla nich
chętnie rozkładałaś nogi?
Szarpał się z guzikami przy spodniach, a Raija
przeszkadzała mu, jak mogła. Ze skrępowanymi rę
koma mogła niewiele.
Isak dyszał ciężko. Z czerwoną, zlaną potem twa
rzą i nabiegłymi krwią oczyma wyglądał jeszcze
bardziej odrażająco niż zazwyczaj. Raija zdołała
przekręcić się na bok i uwolnić uda od nacisku je
go kolana. W ogóle tego nie zauważył, zajęty rozpi
naniem spodni. Żądza dawno już przyćmiła mu re
sztki rozsądku.
Cały czas obrzucał Raiję wyzwiskami, znajdując
widoczną satysfakcję w okazywaniu jej pogardy.
- Schowaj pazurki, lapońska dziwko! Wiem, że te
go właśnie chcesz! Nigdy nie masz dość. Najpierw za
bawiałaś się z każdym parszywym Finem, który za
pukał do twoich drzwi. Potem napatoczył się ten
młokos, Karl Elvejord. Pewnie niejednego go nauczy
łaś, po to tylko by mu przyprawić rogi z mężczyzna
mi z rodu Kesaniemi... Wpuścić i ojca, i syna między
nogi... Jesteś nienasycona...
73
Obnażył się. Raija zagryzła zęby i wbiła mu kola
no w krocze, raz, drugi... Isak zatoczył się do tyłu, po
tknął o ławę przy stole i runął jak długi na podłogę.
Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, z ust po
płynęła ślina. Wycharczał przekleństwa i skulił się
u jej stóp. Raija obciągnęła spódnicę. Uda paliły ją
nieznośnym bólem, ale nie zważała na to. Wyjęła za
płakaną Maję z kołyski i pobiegła do drzwi.
Śmiała się z ostrzeżeń Anttiego, twierdziła, że prze
sadza. Nic nie może się zdarzyć, Isak nie ośmieli się
zaatakować w biały dzień. Jak bardzo się myliła!
O mały włos jej nie zgwałcił. Groził, że ją oszpeci. Te
raz wierzyła już, że jest w stanie to uczynić, nienawi
dził jej bezgranicznie.
Dlaczego nie wyjedzie? Zanim ktoś nie wpadnie na
pomysł, by ją zabić? Ludzie traktowali ją z wzgardą,
życie nad fiordem nie przyniosło jej szczęścia. Jedy
ne chwile szczęścia zdobyła ukradkiem, drogocenne
sekundy w ramionach mężczyzny obiecanego innej
kobiecie. Bolesny poród jego dziecka.
Mikkal, Mikkal!
Nie mógł słyszeć jej cichego krzyku, nie była w sta
nie go przywołać. A bardziej niż kiedykolwiek po
trzebowała jego obecności.
Tęskniła do jego czułych ramion, tylko w nich bo
wiem znajdowała ukojenie. Nikt inny jej nie rozu
miał. Potrzebowała go rozpaczliwie. To dla niego zo
stała w tym miejscu, które kochała i nienawidziła jed
nocześnie. Dla niego tłumiła w sobie tęsknotę do lep
szego życia. Dla niego...
Pewnego dnia zjawi się, a ona będzie czekać. Mu
si czekać.
74
- Mikkal! - zaszlochała, przytulając córeczkę do
piersi. - Mikkal!
Nie mógł jej usłyszeć. Znajdował się daleko na
wschodzie, gdzie równiny stroiły się we wrzosy na
przekór upartemu śniegowi, gdzie niebo czerwieniło
się, a szron osiadał na policzkach. Żył własnym ży
ciem. Tak jak Raija swoim.
Tylko Antti mógł dać jej schronienie.
6
Sigga nie rozmawiała z Mikkalem od nocy, którą
spędził w namiocie Aslaka. Mikkal zdawał sobie spra
wę, że musi pierwszy wyciągnąć rękę do zgody. Nie
chciał. Tak było lepiej.
Z rodziną przebywał ciałem, duchem był w dro
dze na zachód. Rozmyślał, pracował, a każdy dzień
marszu oddalał go od Raiji. Zdradzał Siggę niegod
nym zachowaniem i złymi myślami, ale nie poczyty
wał tego sobie za grzech. Sigga sama sobie była win
na. Miała oczy, nikt jej nie zmuszał do niczego - on
najmniej ze wszystkich.
Ale od tamtej koszmarnej nocy nie opuszczało go
poczucie, bardziej dojmujące niż ból fizyczny, że
zdradza Raiję.
W głębi duszy żywił przeświadczenie, że to nie był
zwykły sen. Więź łącząca go z Raiją przekraczała gra
nice wyobraźni. Kiedyś potrafili zgadywać własne na
stroje i rzadko się mylili.
Ta więź nie osłabła mimo dzielących ich rzek i gór.
Rai ja wysłała do niego wołanie o pomoc, a przecież
nie była skora do próśb. Potrzebowała go, a on nie
mógł jej zawieść.
Znajdowali się już niedaleko letnich pastwisk.
Mikkal poganiał, dni marszu dłużyły się niemiłosier-
76
nie. Wszyscy byli zmęczeni ponad miarę, dzieci gry
masiły, kobiety narzekały. Nawet ojciec uważał, że
Mikkal przesadza.
- Możesz sobie pofolgować w inny sposób - zau
ważył, niedwuznacznie wskazując na Siggę. Ten ko
mentarz zirytował oboje. Sigga zaczerwieniła się i ka
zała teściowi pilnować własnych spraw.
Ludzie gadali. Wszyscy wiedzieli, jak rzadko i nie
chętnie kładł się u boku Siggi. Dla niej gorycz poraż
ki była podwójna. Mikkal wiedział o tym, ale nie po
trafił wzbudzić w sobie pożądania.
Zresztą pożądanie budziło w nim wiele kobiet, a je
szcze więcej skłonnych było je zaspokoić. Mikkal jed
nak pozostał wierny żonie. Sigga znajdowała w tym
fakcie niejaką pociechę, choć nie umniejszało to w ni
czym jej przygnębienia.
Tak więc Mikkal trzymał się od niej z daleka. Kładł
się, kiedy Sigga spała, jadał samotnie, pracował za
dwóch, byle tylko uniknąć spotkania z żoną.
O chłopcu dowiedział się od matki. Ravna znala
zła go pewnego poranka przed namiotem Elle. Całą
noc spędzili w marszu po coraz cieńszej pokrywie
śniegu. Pastwiska leżały o dzień drogi. Jeszcze tylko
ostatni etap i będzie wolny. Mikkal spędzał dużo
czasu w namiocie Elle. Stara nie dręczyła go już swo
im gadaniem. Mikkal wiedział, że ją irytuje, choć te
go nie okazywała. Zawsze ją lubił, a ona odpłacała
mu przywiązaniem. Nie akceptowała jego stylu ży
cia, ale i nie czyniła mu z tego powodu wyrzutów.
Odzywała się tylko wtedy, kiedy Mikkal zaczynał
rozmowę. Chciał siedzieć przed wejściem do namio
tu, mógł siedzieć. Chciał wejść do środka, wpuszcza-
77
ła go. Elle nie wtrącała się do jego życia, a on już nie
prosił jej o rady czy wróżby. Zaprzątały go własne
myśli i zmartwienia.
- Szukałam cię.
Ravna była niewielkiego wzrostu, ale z jej postaci
emanowała siła. Zaczęła rozmowę ostrym tonem, do
którego Mikkal nie przywykł. Ravna kochała Raiję
i zwykle brała jego stronę.
- Sigga cię potrzebuje - ciągnęła tym samym to
nem, nie ruszając się z miejsca.
- Być może - westchnął Mikkal - ale ja jej nie po
trzebuję. Ma braci do pomocy. Chętnych do jej łoża
znajdzie się wielu. Ma moje błogosławieństwo, nie bę
dę dla takiej błahostki sięgał po nóż...
- Zamilcz, chłopcze! - Oczy Ravny zalśniły gnie
wem. - Wstyd mi za ciebie, Mikkal! Nie spodziewa
łam się, że do tego dojdzie!
Mikkal wzruszył ramionami. Nie mógł nic pora
dzić na to, że tak myśli.
- Sigga potrzebuje mężczyzny, który jest ojcem jej
syna. Nieważne, co do niej czujesz, wciąż jednak po
zostajesz ojcem Ailo. Nie znasz go wprawdzie, chło
pak wrzeszczy na twój widok, jakby ujrzał kogoś ob
cego, ale i tak jesteś jego ojcem, Mikkal...
- Tak, tak, to mój syn... - przerwał jej niecierpli
wie. Miał dość matczynej tyrady.
- Jest chory. Pluje krwią, płacze, jest rozpalony.
Wykaż choć trochę przyzwoitości i poczucia obo
wiązku i stań u boku Siggi w takiej chwili.
Mikkal wstał bez słowa i ruszył za matką.
Ravna nie przesadzała, zresztą nigdy nie rzucała
słów na wiatr. Chłopiec rzeczywiście był w złym sta-
78
nie. Poznaczona strugami łez twarzyczka płonęła ru
mieńcem. Sigga podała Mikkalowi dziecko, nie mó
wiąc ani słowa. Nie musiała, wszystko można było
odczytać z jej spojrzenia. Kiedyś jej duże oczy wy
pełniała miłość, teraz pogarda. Mikkal zdziwił się,
w swej naiwności wierzył, że będzie go wielbić przez
całe życie.
Ailo krzyczał wniebogłosy. Jego buzia poczerwie
niała jeszcze mocniej i chłopiec zaczął kaszleć. Mik
kal ujrzał z przerażeniem, że matka mówiła prawdę
- ślina dziecka zmieszana była z krwią.
Sigga wyciągnęła ręce po synka, otarła mu usta ka
wałkiem sukna i przytuliła. Na jej twarzy malował
się ból.
Mikkal poczuł, jak ten sam ból kładzie się cięża
rem na jego piersi. Wreszcie pojął, że kocha tego
chłopca, choć go prawie nie zna.
- Przyrządziłaś dla niego jakąś mieszankę? - spytał
matkę. - Zeszłego lata napełniłaś tobołek po brzegi,
przecież nie zużyłaś wszystkiego?
Ravna zbierała zioła każdego lata. Znała się na zie
larstwie, choć nie przyznawała się głośno do swego
kunsztu. Do północnej krainy przybywało wielu Nor
wegów. Nauczali o Chrystusie i głośno potępiali wia
rę w starych bogów. Ravna wciąż jednak pokładała za
ufanie w tajemnych mocach przyrody, choć nie od
rzucała nowej nauki przybyszów.
W swej mądrości nie przyznawała się do znajomo
ści ziół, bo wiedziała, że patrzono by na to podejrz
liwie. Misjonarze uznaliby jej sztukę za podarunek
diabła i ukarali stosownie do przewiny.
Ravna nigdy nikogo nie skrzywdziła. Całą wiedzę
79
przekazała jej matka, która zdobyła ją od własnej
matki. W rodzie Ravny kunszt leczenia ziołami od
wielu pokoleń dziedziczono po kądzieli. Miał przejść
na córeczkę Ravny, ale Laila umarła, potem na Rai-
ję, ale i ją Ravna utraciła. Sigga nie chciała się uczyć,
jak to nazywała, czarnej magii. A przecież Ravna swo
imi ziołami nie wyrządziła krzywdy żadnej żywej
istocie. Znała trujące rośliny, lecz ich nie zbierała.
Niosła ludziom dobro, nie była czarownicą, potrafi
ła leczyć. Ta umiejętność, jakże rzadka i niezwykła
w tamtych czasach, budziła w ludziach nieufność. Sy
nowa nie stanowiła wyjątku.
- Chyba nie chcesz, by Ailo pił to świństwo? - Głos
Siggi zabrzmiał piskliwie, ale w jej niedowierzaniu
kryła się iskierka nadziei. - Nie będziesz wypróbowy-
wał pogańskich sztuczek na własnym dziecku?
Mikkal objął żonę ramieniem. Uczynił to mecha
nicznie, lecz kiedy Sigga skuliła się pod dotykiem, na
tychmiast pożałował swego gestu.
- Te pogańskie sztuczki zdziałają więcej niż twoje
łzy. Masz coś, matko?
Błagał ją wzrokiem i Ravna uśmiechnęła się słabo
mimo powagi sytuacji. Lekarstwo przygotowała już
dawno, kiedy Ailo zaczął kaszleć. Kiedyś podała je
Laili, zbyt późno jednak, by uratować dziecko. Cho
roba Ailo przypominała tę straszną dolegliwość, któ
ra posłała jej córkę do grobu. Wciąż żywiła nadzieję,
że jest jeszcze szansa na ratunek.
Mikkal okazał się mądrzejszy od synowej. Szkoda,
że nie dostała mu się Raija, ona też miała dość oleju
w głowie.
Ravna wydobyła miseczkę z lekarstwem i podała
80
ją Mikkalowi. Sigga nie powstrzymała go, kiedy wle
wał wywar do ust chłopca, ale też nie uczyniła nic,
by mu pomóc.
Mikkal nie potrafił obchodzić się z małymi dzieć
mi, a Ailo się go bał. Chłopczyk bronił się z całych
sił przed wypiciem niesmacznego napoju, lecz Mik
kal zmusił go do przełknięcia jednej porcji na pięć
wyplutych i wykaszlanych. Pozostawało wierzyć, że
tyle wystarczy.
- Musisz podawać mu lekarstwo co jakiś czas - rzu
ciła sucho Ravna, patrząc synowi prosto w oczy. Mik
kal zrozumiał, że matka uznaje to za jego obowiązek.
On jednak miał do wykonania poważniejsze zadanie.
Postawił miseczkę u stóp Siggi, spojrzał na nią su
rowo i rozkazał:
- Dopilnuj, by mały przełknął to, co przyniesie
matka. Nie zaszkodzi, a jeśli będziesz się modlić, mo
że pomóc. Ja muszę już iść.
Sigga nie odpowiedziała, wykrzywiła usta w gorz
kim grymasie. Natomiast Ravna zaprotestowała:
- Chyba nie masz zamiaru ruszać z innymi? Pastwi
ska są o dzień drogi stąd, dadzą sobie radę bez ciebie.
Mikkal założył kciuki za pas. Nie patrzył na syna.
- Do niczego się wam nie przydam - stwierdził
z przesadną szorstkością. - Poproszę Andersa, by zo
stał. On ma lepsze podejście do dzieci...
- Przecież chodzi o twojego syna!
Mikkal wytrzymał niewzruszenie zdumiony wzrok
matki.
- I tak tu więcej niż Anders nie zdziałam, za to le
piej niż on znam się na reniferach. Od zwierząt zale
ży życie mojego syna. I od mojej żony...
81
Wyszedł, czując pogardę do samego siebie. Wie
dział jednocześnie, że los znów dał mu szansę.
Dotąd zastanawiał się, jakich użyć wymówek.
Spędzał bezsenne noce, wymyślając kłamstwa, choć
zdawał sobie sprawę, że Sigga w żadne z nich nie
uwierzy. A teraz niebiosa zsyłały mu okazję, o któ
rej marzył. Minie jeszcze jedna noc, ludziom przy
niesie sen i odpoczynek, a jemu da wolność. Nie
wieczną wolność, jedynie jej namiastkę. Wystarczy
jednak, by podążyć za głosem, który wzywał go nie
ustannie. Minie jeszcze jedna noc i skieruje swe sa
nie na zachód.
7
Antti nie mógł sobie wybaczyć, że zostawił Raiję
samą tamtego dnia, kiedy zjawił się Isak.
Niewielką pociechę znajdował w tym, że zajście
skończyło się szczęśliwie. Kiedy Raija przybiegła do
niego, zapłakana, w potarganym odzieniu i z Mają na
ręku, oślepiony gniewem ruszył szukać Isaka.
Nie znalazł go ani wtedy, ani później. Isak wie
dział, że Antti Kesaniemi ruszy jego tropem. Choć
Fin był od niego sporo starszy, wciąż zachował siłę
i temperament młodzieńca, więc Isak wolał się nie
narażać. Siedząc w ukryciu, wymyślał nowe sposo
by, by zranić Raiję.
Zapłaci, drogo mu zapłaci. Wszystkiego jej pozba
wi - domu, dziecka, pięknej twarzy, ale nie życia...
Isak uśmiechał się do swoich fantazji. W końcu spra
wiedliwość zatriumfuje, tymczasem trzeba ją trochę
nastraszyć. Sam nie mógł zbliżyć się do domu nad
rzeką, ale znał kogoś, kto chętnie wyświadczy mu
przysługę. Sara nienawidziła Raiji równie mocno jak
on, a z Anttim też miała na pieńku. Isak wiedział, jak '
ją wykorzystać. Na różne zresztą sposoby...
Złe przeczucia dręczyły Raiję od chwili, gdy Maja
zgubiła lalkę. Lalka była jej jedyną zabawką. To Rei-
jo wystrugał ją dla niej. Dla Mai stanowiła najdroż-
83
szy skarb. Reijo nazwał lalkę imieniem matki: Leena.
Maja zgubiła Leenę w czasie zabawy na łące. Raija
i Antti próżno szukali jej przez kilka godzin. Antti
uważał, że lalka wpadła do rzeki, która o tej porze
roku niosła znacznie więcej wody niż zwykle.
Raija była przerażona.
Jej przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy następnego
poranka znalazła lalkę pod drzwiami. Ktoś postąpił
z nią podobnie jak z owcą. Połamał ręce i nogi, ode
rwał głowę od tułowia. Sukienka lalki, pocięta na
drobne paseczki, leżała obok.
Antti pociemniał na twarzy.
- Jak można zrobić coś takiego dziecku? - za
grzmiał. - Jak można nienawidzić dziecko? To chore!
- Isak jest chory - odrzekła bezsilnie Raija. Wie
działa, że to znak. Zapowiedź. Teraz lalka, następ
nym razem Maja. Dziewczynka często bawiła się sa
ma. Antti i Raija oddawali się obowiązkom, pewni,
że mała jest bezpieczna.
Jednak nie była bezpieczna. Lalkę ukradziono,
choć oboje znajdowali się w pobliżu. Maję może spo
tkać podobny los.
Raiję może spotkać podobny los.
Od tej chwili nie pozwalali dziewczynce na swo
bodę, do której była przyzwyczajona. Raija miała
wrażenie, że za każdym drzewem czają się cienie.
Zdawała sobie sprawę, że to wyobraźnia płata jej fi
gle, ale wolała nie ryzykować.
Antti wyciął zagajnik rosnący wokół domu, ale
Raija nie poczuła się bezpieczniej. Wiele wieczorów
spędziła, pochlipując, wsparta na jego silnym ramie
niu. Antti pocieszał ją po ojcowsku i przysięgał, że
84
powstrzyma zło, choćby przyszło mu za to zapła
cić życiem.
Wypowiadał te słowa z taką mocą, że Raija się
przestraszyła. Nie cofała się przed niczym, zawsze
gotowa odpłacać pięknym za nadobne, ale tym razem
coś w postawie Anttiego niezwykle ją zaniepokoiło.
Nie mogła określić przyczyn tego niepokoju i popa
dała w coraz większe przygnębienie.
Tydzień pracy dobiegał końca. Raija siedziała
z Anttim przed domem, wypatrując cieni pomiędzy
drzewami. Maja spała. Od dnia, w którym znaleźli lal
kę, nikt nie kręcił się koło domu, ale Raija nie mogła
pozbyć się uczucia lęku. Ten, kto zniszczył zabawkę,
dopiął swego.
Gwałtownym ruchem złapała Anttiego za ramię.
Jej oczy zaokrągliły się, wpatrując czujnie w jakiś
punkt pomiędzy brzozami. Nie myliła się.
- Spójrz! - syknęła, nie odwracając głowy.
Antti podążył za jej wzrokiem. W lesie coś się po
ruszyło. Wstał i przyjął wyczekującą postawę, rozsta
wiwszy szeroko nogi. Raija też się podniosła i stanęła
blisko Anttiego, tak blisko, że przez cienką koszulę
czuła ciepło jego ciała. Promieniował spokojem, mo
gła mu ufać. Przysunęła się jeszcze bliżej, chwyciła go
za ramię, znajdując w tym uścisku wsparcie, którego
potrzebowała.
Cień zbliżał się, stał się wyraźniejszy na tle lasu
i zmienił w sylwetkę człowieka. Postać ubrana była
na brązowo i poruszała się kołyszącym krokiem, któ
ry Raiji wydał się dziwnie znajomy. Bezwiednie ści
snęła mocniej ramię Anttiego, wbiła mu paznokcie
w skórę. Kiedy postać zbliżyła się do skraju lasu, z ust
85
Raiji wydobyło się westchnienie. Była blada jak stycz
niowy śnieg.
Antti uwolnił się z uścisku, odruchowo pogładził
Raiję po włosach i zajrzał jej w oczy.
- Pójdę, Raiju. On cię obroni. Wrócę, kiedy ze
chcesz.
Mężczyzna wyszedł z lasu i znieruchomiał. Antti
podniósł rękę w geście pozdrowienia i pomaszerował
w dół rzeki. Nie chciał się z nim spotkać.
Raija nie mogła się poruszyć. Syciła oczy wido
kiem. Niepojęte! To był on! O n ! Tylko dlaczego nie
podchodził?
Mikkal wbił badawczy wzrok w plecy Anttiego.
W jego oczach pojawił się wyraz niedowierzania
i podejrzliwości.
Zrobił kilka kroków, teraz widziała go dokładnie
i mogła usłyszeć pytanie.
- Żyjesz z... nim?
To samo niedowierzanie w głosie, znajomym, ko
chanym głosie, który zachowała w pamięci przez
wszystkie lata. Te słowa miały być pierwszymi, któ
re wypowiedział, kiedy marzenia stały się rzeczywi
stością.
Wytarła ręce o fartuch, czuła niezwykłą suchość
w gardle.
Musi coś powiedzieć! Zaprzeczyć! Wyznać praw
dę! Wciąż jest taki przystojny...
A jednak odmieniony...
Omiotła wzrokiem jego postać. Widać małżeństwo
mu służy... Raija poczuła ukłucie w sercu.
Znów spotkały się ich spojrzenia, w jego oczach
wciąż tkwił niemy wyrzut.
86
- Potrzebuję przyjaciół - powiedziała z odcieniem
dumy, którą pamiętał z dawnych lat.
Mikkal uznał z zawstydzeniem, że się pomylił. Na
ułamek sekundy zazdrość przyćmiła mu umysł.
Tyle o niej myślał, tak bardzo tęsknił, marzył... Wy
pełniała mu cały świat na jawie i we śnie. Raija. Jego
Raija. Na zawsze.
- Oczywiście - odrzekł, a potem jego wargi wyszep
tały jej imię, cicho i delikatnie jak powiew wiatru. Ką
ciki ust uniosły się w górę w znajomym uśmiechu.
W oczach Raiji dostrzegł to, co tak skrzętnie ukrywał.
Nogi poniosły go ku ukochanej. Poczuł zapach jej
włosów, a kiedy objął ją ramionami, wspomnienie lat
pełnych smutku i tęsknoty rozwiało się. Mógł wręcz
uwierzyć, że nigdy się z nią nie rozstawał.
Raija poddała mu się, pragnęła tego. Wciąż nie wie
rzyła, że to dzieje się naprawdę. W jej myślach jak nie
my wyrzut sumienia pojawił się Karl. Kalle, nie mogę
nic na to poradzić! Mikkal jest wiatrem w koronach
drzew, wodą w rzece, słońcem grzejącym mą zziębnię
tą duszę. Był przed tobą i pozostanie na zawsze. To,
kim jesteś dla mnie, Karl, nie przysłoni Mikkala...
- Przyszedłeś - szepnęła, wtulona w jego ramię.
Czuła szorstkość jego skóry na wargach, jego zapach.
Zapach potu, wiatru, otwartych przestrzeni, do któ
rych wciąż tęskniła.
Fiordy i góry miały w sobie dość uroku, ale Raija
urodziła się w innym krajobrazie. Krainę jej marzeń
stanowiły rozległe płaskowyże i łagodne, porośnięte
lasem wzgórza Finlandii i północnej Norwegii.
Przestrzenie, na których mogła z wiatrem iść w za
wody.
87
- Wątpiłaś? - spytał cicho.
Potrząsnęła głową. Nigdy nie wątpiła, inaczej daw
no by stąd wyjechała. Tylko tu mógł ją znaleźć,
w osadzie rad fiordem, dlatego została. Mikkal ujął
w dłonie je; twarz.
- Nie miałem powodów, by wyruszyć - wyrzucił
z siebie chrapliwie. - Zostawiłem wszystkich. Potrze
bowali mnie, a jednak ich zostawiłem. Dla ciebie, Ra-
iju. Nienawidzisz mnie za to?
Raija uwolniła się z jego uścisku. Obrzuciła wzro
kiem okolicę, nie czuła się bezpieczna. Las ją obser
wował, śledził każdy jej krok.
Otworzyła drzwi do izby i zaprosiła Mikkala do
środka. Na szczęście Maja się nie przebudziła.
- Jakże mogłabym cię nienawidzić? - odpowiedzia
ła pytaniem. - Wobec ciebie nigdy nie kierowałam się
rozsądkiem...
Popchnął stopą drzwi. Rozsądek. Mikkal nie zno
sił tego słowa. W związku z Raiją wykazał go zbyt
wiele. W całym życiu wykazał go zbyt wiele.
- Karl? - spytał z napięciem, podchodząc do niej.
Raija rozchyliła wargi w lekkim uśmiechu.
- Wypłynął. Jestem żoną rybaka, Mikkal.
Nie słuchał jej. Wbił w nią wzrok przepełniony
uwielbieniem i miłością. Nie ukrywał swych uczuć,
nie chciał ich skrywać. Czyż nie po to przybył do
niej, by w pełni być sobą?
- Mały Kruku! - szepnął miękko, wtulony w jej
włosy.
Raija podniosła twarz. Musiał czuć, jak mocno bi
je jej serce!
Czuł i rozumiał.
88
Oczy Mikkala płonęły blaskiem, którego dotąd nie
znała. Na dnie źrenic o przedziwnej miodowej bar
wie kryła się jakaś tajemna moc.
- Pocałuj mnie! - poprosiła. - Pocałuj, zanim zbu
dzę się ze snu!
Dotknął ustami jej ust. Jego wargi spękane były od
wiatru, ale nie straciły nic z dawnej namiętności. Wre
szcie znalazł ujście dla swojej tęsknoty.
- Zmieniłaś się! - wykrzyknął, puszczając ją nie
chętnie. Odsunął ukochaną na długość wyciągniętych
ramion, by się jej lepiej przyjrzeć.
Miała pełniejsze kształty, inaczej układała usta.
Ciemne oczy były oczami doświadczonej kobiety.
- Wydoroślałaś, Raiju - stwierdził ze zdumieniem
w głosie.
Raija roześmiała się.
- A czego się spodziewałeś? - spytała filuternie. -
Że na wieki zostanę twoją młodszą siostrzyczką?
- Tylko nie siostrą! - odrzekł ostro.
Raija pchnęła go na ławę, a sama usiadła na stole.
Nerwowo mięła fartuch, nie mogła zapanować nad
rękoma. Myślami była w sąsiedniej izbie.
Żeby tylko Maja się nie obudziła! Wiedziała, że po
pełnia zdradę, ale nie mogła postąpić inaczej.
- Jesteś głodny? - To banalne pytanie ostudziło emocje.
Mikkal potrząsnął głową i chwycił ją za kostkę.
- Nie odchodź!
Jego dłoń powędrowała w górę. Silna, spracowana,
a jednocześnie czuła i delikatna.
- Mikkal!
Raija cofnęła gwałtownie nogę. Jego pieszczoty
sprawiały, że zbyt łatwo traciła głowę.
89
Uśmiechnął się niemądrze, ale w jego stęsknio
nym i rozczarowanym spojrzeniu dostrzegła błysk
zrozumienia.
Odsunął się nieco. Nie patrząc na Raiję, oparł łok
cie o blat stołu.
Musiał zadać pytanie, które od dawna gnębiło je
go myśli i duszę.
- Co u ciebie, Raiju? Jesteś szczęśliwa?
- Szczęśliwa? - powtórzyła beznamiętnie. - A co to
jest szczęście?
Jego oczy domagały się jaśniejszej odpowiedzi.
- Kiedyś człowiek przestaje marzyć - powiedziała,
utkwiwszy wzrok w swoich dłoniach. - Może wtedy
zrozumiem twoje pytanie. Może wtedy będę wiedzia
ła, co to jest szczęście...
Raija delektowała się tym słowem.
- A ty, Mikkal, jesteś szczęśliwy?
Roześmiał się, krótko, szyderczo. Jego urodziwą
twarz o wyrazistych rysach wykrzywił grymas bólu.
-Ja wiem, co to szczęście. Wypuściłem je z rąk. Pa
miętasz, ptaszyno? Byłaś przy tym...
Raija poczuła dławienie w gardle. Dobrze go rozu
miała. Skłamała, mówiąc, że nie zna tego uczucia.
Uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było krzty
radości.
- Nie powinienem narzekać, czyż nie, Raiju? Sam
postawiłem ściany mojego piekła. Doprowadzam sie
bie do udręki, a na dodatek wszystko wokół zarażam
swoim bólem. Nawet smutku nie potrafię utrzymać
we własnym sercu!
Raija nie przerywała mu, wciąż wiązała ich nie
widzialna, ale mocna nić wzajemnego zrozumienia.
90
Mikkal musiał się wygadać, wyrzucić z siebie tro
ski. Rai ja potrafiła spojrzeć prawdzie w oczy. Jego
słowa sprawiały jej ból, ale była jedyną osobą, któ
rej mógł zawierzyć.
- Pamiętasz wróżby Elle?
Raija skinęła głową, ale Mikkal tego nie zauważył
i sam pospieszył z odpowiedzią.
- Na pewno. A pamiętasz, że i mnie namawiałaś,
bym wysłuchał przepowiedni?
Twarz Raiji pojaśniała w uśmiechu.
- Wtedy tego nie rozumiałam - przyznała - lecz te
raz już wiem dlaczego. Chciałam znaleźć sobie miej
sce w twoim życiu...
- A ja się tego bałem! - odrzekł z rozbrajającą
szczerością. - Zabrakło mi odwagi i za wszelką cenę
chciałem to ukryć. Teraz jest inaczej...
Raija uniosła pytająco brwi.
- Dzisiaj u innych szukam nadziei.
Mikkal skrzywił się, a Raiji ścisnęło się serce. Czy
z jej winy tak bardzo się zmienił? Czy ich wzajemna
ofiara przyniosła jedynie smutek i ból?
- Poprosiłem Elle o wróżbę...
Powtórzył jej słowa starej kobiety. Raija zachowa
ła kamienną twarz.
- Więc uwierzyłeś? Wtedy byłeś pełen wątpliwości.
Mikkal wzruszył ramionami.
- To nie ma znaczenia. Wcale nie dodała mi otu
chy...
- Musisz ufać, że jesteś panem swego losu! - Głos
Raiji zabrzmiał niespodziewanie ostro.
- Tak sądzisz? - Na jego ustach malował się uśmiech
pobłażliwości.
91
Raija spojrzała mu odważnie w oczy.
- Jaki sens miałoby życie, gdyby wszystkie nasze
postępki były nieuchronne?
- W takim razie dlaczego Elle nie pomyliła się, czy
tając ci z dłoni? - spytał wyzywająco. - Nazwiesz to
przypadkiem?
Raija odrzuciła włosy z czoła. Zanim zdążyła opu
ścić wzrok, dostrzegł w nim błysk rozpaczy.
- Nie wiem! Chciałabym wierzyć, że jest inaczej!
- Aslak twierdził, że jesteś szczęśliwa.
Raija posłała mu ukradkowe spojrzenie. Mieli nie
wiele czasu. Nie zdziwiła się, że tak nagle zmienił
temat.
- Wtedy... - Raija nabrała tchu i dokończyła drżą
cym głosem: - ...zrozumiałbyś... - Ugryzła się w ję
zyk. O mały włos nie wydała swojej najdroższej ta
jemnicy. - Nie życzysz mi szczęścia? - dodała zdzi
wiona.
Mikkal zacisnął bezsilnie pięści. Pod skórą na ra
mionach uwydatniły się mięśnie, nozdrza mu drga
ły. Mikkal walczył z samym sobą. I przegrał. Despe
rackim gestem objął Raiję i położył ciężko głowę na
jej kolanach.
Raija patrzyła na niego ze zdumieniem, ale tylko
przez chwilę. Potem sama go objęła, pochyliła nad je
go głową, głaszcząc sztywną, czarną czuprynę. Znala
zła ustami jego skroń, pocałowała go, czując pod war
gami przyspieszony rytm pulsu.
Mikkal uniósł lekko głowę, wystarczająco jednak,
by napotkała spojrzenie jego miodowych oczu.
Twarz wykrzywiał mu grymas bólu, w zwężonych
źrenicach Raija wyczytała samotność.
92
- Mógłbym teraz przychylić ci nieba! - wyszeptał
chrapliwie. Jego wargi drżały.
Raija poczuła falę ciepła w piersiach. Tylko jej da
ne było zobaczyć Mikkala w chwili słabości. I wła
śnie owa słabość świadczyła mocniej o jego przywią
zaniu niż jakiekolwiek słowa.
Tęsknił do jej ciała, to prawda, ale równocześnie
pokładał w niej wiarę i zaufanie. Łączyło ich więcej
niż pociąg fizyczny, znacznie więcej.
- Tobie miałbym odmawiać prawa do szczęścia,
Raiju?
W ustach Mikkala jej imię brzmiało jak pieszczo
ta, jak pocałunek.
Przyłożył usta do dłoni ukochanej, musnął spierz
chłymi wargami miękką skórę na jej przedramieniu.
Raija westchnęła ciężko i powoli cofnęła rękę.
Nie była w stanie nic powiedzieć, gardło miała ści
śnięte, usta suche, a po ciele rozlewało się znajome
omdlewające ciepło.
Wiedziała dobrze, co oznacza.
Wzrok Mikkala wyrażał nieme zdziwienie.
- Nie mogę! - Raija zmusiła się, by spojrzeć na nie
go. - Nie poprzestaniemy na tym. Oboje jesteśmy
wystarczająco dorośli, by zdawać sobie z tego spra
wę. Po pierwszym pocałunku przestają istnieć wszel
kie granice...
- Przecież tego chcesz! - wychrypiał.
W jej spojrzeniu krył się ból i zdecydowanie.
- Chcę - odparła, drżąc. - Chcę, Mikkal. Ale nie
mogę. Nie mogę. Słyszysz?
- Dlaczego?
Raija westchnęła i potargała lekko jego niesforną
93
grzywkę. Nie patrząc na niego, odpowiedziała:
- Próbuję żyć normalnie. Staram się być dobrą żo
ną dla Karla. On robi, co może, więc odpłacam mu
tym samym. Rozumiesz?
- A co z nami? - zapytał po chwili milczenia. - Co
z nami, Mały Kruku? Nie mamy do tego prawa?
- Może je zmarnowaliśmy - odpowiedziała powo
li. - Wypuściliśmy z rąk.
Mikkal roześmiał się gorzko.
- Wciąż pamiętam te wielkie, szlachetne słowa,
które wtedy wypowiadałem. Jak mogłem być aż tak
głupi? Możesz to zrozumieć, Raiju?
Skinęła głową.
- Byłeś dobry, Mikkal...
- Byłem?
Łagodnym ruchem palca pogładziła go po podbród
ku. Chwycił ją za nadgarstek, przerywając pieszczotę.
Jej uśmiech zgasł. Wobec Mikkala musiała zdobyć
się na szczerość.
- Zmieniłeś się. Może Elle miała rację?
- W czym?
Raija kontynuowała z niechęcią:
- Sigga, jak się czuje Sigga? Dobrze ją traktujesz,
Mikkal?
Wstał gwałtownie i odwrócił się do niej plecami.
Drżącą dłoń oparł o kamienie paleniska.
- Co mnie obchodzi Sigga? Ona...
Nie panował nad uczuciami. Odwrócił się i posłał
Raiji błagalne spojrzenie.
- To ty jesteś mi najdroższa! Ptaszyno, ty...
Podszedł bliżej, ale Raija powstrzymała go, krzy
żując ręce na piersiach.
94
- Ale wybrałeś Siggę - odrzekła cicho. - Nie zapo
mnij o tym, Mikkal! Ona nie może na to nic pora
dzić, że cię kocha. Przez wzgląd na mnie obdarz ją
uczuciem, bądź dla niej dobry.
- Wstawiasz się za nią? - spytał zdumiony.
Raija skinęła słabo głową, mnąc w dłoniach poły
fartucha. Nigdy się nie dowie, ile kosztowała ją ta
prośba.
Mikkal schylił głowę ze wstydem. Ta niezwykła
kobieta dała mu kiedyś miłość większą niż ktokol
wiek przedtem. Mógł przysiąc, że jej uczucia są rów
nie szczere i głębokie jak jego.
A mimo to miała dość miejsca w sercu, by prosić
go o odrobinę ciepła dla innej kobiety.
Sam ją wybrałeś, szeptał mu wewnętrzny głos, sam
wybrałeś Siggę. Odrzuciłeś tę, której serce biło jedna
kim rytmem z twoim sercem. Dałeś jej tylko broszkę,
choć kochałeś nad życie. Zwykłą broszkę i garść
wspomnień.
- Lubisz go? Karla? - Zacisnął pięści, aż mu pobie
lały kostki.
-Tak.
Uśmiech zgasł na jego ustach.
- Kochasz? - spytał i poczuł, jak umiera, czekając
na odpowiedź.
Raija ściągnęła usta i prychnęła. Mikkal znał tę re
akcję i w tej chwili nic bardziej nie mogło go uszczę
śliwić. Objął ją delikatnie. Gdyby tylko zechciała,
mogła się wyswobodzić z jego ramion.
- Jestem zazdrosny, Mały Kruku - mówił ledwie
słyszalnym szeptem. - Dręczą mnie myśli. I obrazy....
- Obrazy? Jestem w nich?
95
Skinął smutno głową.
- On też - dodał, czerwieniąc się.
Raija nie była wstydliwa, ale od jego słów zapłonę
ły jej policzki.
- To mój mąż - wycedziła. - A ty żyjesz z Siggą,
nie mów, że jest inaczej. Aslak opowiadał, że spodzie
wacie się dziecka. Co się urodziło?
- Chłopiec. A u ciebie?
- Dziewczynka.
Raija miała białe usta, Mikkal sądził, że ze złości.
- Śpi - dodała szybko, widząc pytanie w jego spoj
rzeniu. - Maja ostatnio chorowała...
Nic więcej nie rzekła, jej brązowe oczy zalśniły
dziwnym blaskiem. Przyciągnął ją do siebie. Miękkim
głosem powtórzył imię córki.
- Maja?
Raija starała się opanować. Tak łatwo byłoby po
wiedzieć całą prawdę. Zatopić się w jego spojrzeniu,
zapomnieć o konsekwencjach i obietnicy złożonej
Karlowi w dniu urodzenia dziewczynki.
Przemogła chwilę słabości. Co by to przyniosło?
Kilka zmarszczek na twarzy Mikkala, kolejny powód
do nienawiści dla Siggi, nowe zmartwienia dla Karla.
Żadne z nich na to nie zasługiwało.
Miała dość sił, by unieść sekret.
- Moja matka miała na imię Marja - wyjaśniła -
a matka Kallego Marta. Nazwaliśmy ją Maria, ale naj
częściej wołamy Maja...
Mikkal westchnął słabo i uśmiechnął się. Tłuma
czenie wydało mu się aż nazbyt drobiazgowe.
- Pozwól mi wierzyć, że za wyborem imienia kry
je się jeszcze jedno wspomnienie...
%
Raija nie zaprzeczyła.
- Mój syn ma na imię Ailo. To była decyzja Siggi.
Raija nie rozumiała, dlaczego jego głos zabrzmiał
wrogo, kiedy wspomniał o synu.
- Mogę ją zobaczyć?
Najbardziej bała się tego pytania. Od dnia urodzin
Mai wiedziała, że ta chwila musi nadejść. Nie mogła
mu odmówić. Gdzieś w głębi serca czaiła się nadzie
ja, że wszystko zrozumie...
Oswobodziła się z jego objęć i otworzyła drzwi do
sąsiedniej izby. Kładąc palec na wargach, pierwsza
przekroczyła próg. Mikkal obrzucił wnętrze ponu
rym spojrzeniem. Ściany z bali.
Skrzynia.
Kołyska.
Łóżko.
Usta zacisnął w wąską kreskę. Tego łóżka nie za
pomni. Nocne koszmary nabiorą wyrazistości. Wie
dział już, jak wygląda. Wyobraźnia podsunie mu no
we obrazy ich dwojga.
Raija zatrzymała się przy kołysce i spojrzała na
Mikkala z wyczekiwaniem.
Mikkal nie rozumiał, dlaczego się tak dręczy. By
łoby lepiej, gdyby nigdy nie ujrzał dziecka i łoża, któ
re Raija dzieliła z innym mężczyzną.
Zatrzymał się za nią, położył jej dłonie na ramio
nach i zajrzał do kołyski.
Raija wstrzymała oddech, ale Mikkal tego nie zau
ważył, zajęty samym sobą.
- Wykapana mama - skomentował z bolesnym
uśmiechem. Na widok córki Raiji serce wezbrało mu
żalem, że dziecko nie jest jego.
97
- Więc górujesz nad nim? - droczył się, bezwiednie
pieszcząc jej ramiona. - Mała w ogóle nie przypomi
na ojca...
Raija nie odpowiedziała. Poczuła ulgę i rozczaro
wanie jednocześnie. W głębi duszy marzyła, że Mik-
kal rozpozna siebie w dziewczynce. Tymczasem on
w ogóle nie dostrzegł, że dziecko w kołysce to jego
córka.
Dała mu szansę, jedna wystarczy. Leżała przed nim
wierna kopia jego osoby, ale on był ślepy.
Mikkal nie rozumiał milczenia Raiji.
- Wiesz - powiedział w końcu, uśmiechając się -
ona przypomina Ailo.
Raija wstrzymała oddech. Więc teraz to nastąpi.
Odkrycie. Przyznanie.
- Pewnie dlatego, że wszystkie małe dzieci są po
dobne do siebie - dodał lekko, ani się domyślając, jak
blisko jest prawdy.
Raija miała dość zgadywanek. Wyciągnęła go
z izby.
- Może się obudzić.
- A ty? - spytał.
- Ja? - Raija oparła się o drzwi. Tego pytania też
się obawiała. Antti poszedł, zostawiając ją sam na sam
z Mikkalem. Antti, który znał prawdę, oddał ją pod
opiekę Mikkala.
Bała się zostać sama. Bała się iść nad fiord i dalej,
na cypel.
Antti utrudnił jej decyzję. Czy zdawał sobie z te
go sprawę?
- Musisz zostać - zdecydowała, wzdychając ciężko.
- Nie mogę być sama. Powiem ci dlaczego...
98
I
Mikkał domyślał się, że nie chodzi o błahostki. Nie
zważając na protesty, objął ją i zaciągnął na długą ła
wę stojącą przy stole. Oparł ją sobie na ramieniu, po
gładził po włosach i przytulił mocno, tak jak to robił
w czasach, gdy była małą dziewczynką i przychodzi
ła do niego ze swoimi troskami.
- Mów, Mały Kruku! - dodał jej odwagi. - Mnie
możesz zawierzyć wszystkie troski...
Kiedy skończyła, Mikkal już się nie uśmiechał. Po
ruszał nerwowo szczękami i oddychał przez nos.
- Powinienem był zdusić tę wesz, kiedy miałem
okazję po temu - wysyczał z ustami tuż przy jej po
liczku. - Zabiję go. Znajdę i zabiję...
Raija zarzuciła mu ramiona na szyję. Pokręciła
przecząco głową.
- Zostaniesz ze mną - odrzekła z desperacją. - Nie
zostawiaj mnie samej. Boję się, Mikkal!
Na jej policzkach zalśniły łzy. Naprawdę się bala.
Mikkal pojął, że jego sen był proroczy. Raija go po
trzebowała.
- Jestem z tobą - wyszeptał miękko. Grzywa czar
nych włosów opadła mu na czoło, kiedy pochylił się
nad nią. Wargi Raiji drżały. Dziewczyna walczyła
z uczuciami, które w niej budził.
Pocałował ją. Raija rozwarła powieki i zajrzała
w miodowe oczy Mikkala. Nie ukrywały niczego, wi
dniała w nich bezdenna czułość. To, co inni zwali mi
łością. Nieskończone pokłady ciepła.
Jego oczy były zwierciadłem jej duszy. Bliźniaczej
duszy. Skazanej na wspólny z nim los, na jego miłość.
Kradzione chwile szczęścia nie powinny być tak
cudowne. Powinny być przyćmione koniecznością
99
ukrywania się, zbrukane podnieceniem. Chwile skra
dzione szczęściu powinny być grzechem...
- To szaleństwo - mruknęła, oddając pocałunek.
- Przeznaczenie - odrzekł miękko, nie odrywając
się od jej ust. - Poddaj się mu, Mały Kruku!
Jego ręce wyczyniały rzeczy, które powinny ją za
wstydzić. Tymczasem Raija drżała ze szczęścia.
- Mamy mało czasu... - przypomniał jej.
Sumienie przegrało walkę z uczuciami.
Nie miała nic do stracenia. Może widzieli się po
raz ostatni?
- Nie przekroczyłem płaskowyżu Finnmark, by
usłyszeć, że nie możesz - szepnął jej do ucha. - Prze
cież chcesz. I ja chcę. Istnieją uczucia, których nie da
się okiełznać.
- Byliśmy głupi - stwierdziła i ukryła twarz na je
go szyi. Jego skóra była ciepła, żywa, nie mogła się
nią nasycić...
- Tylko nie w łóżku! - wyrzucił z siebie. Oczy miał
rozwarte, ale nie patrzał na Raiję.
Raija zesztywniała w jego ramionach, potem roz
luźniła się i roześmiała cicho. Ze zrozumieniem.
Przyniosła futrzaną kapę i rozłożyła ją na podło
dze przed paleniskiem.
- Czy to posłanie ci odpowiada?
Mikkal zdjął skórzany kaftan i po krótkiej chwili
wahania pozbył się spodni.
Stanął przed nią nagi, niepewnie usiłując odczytać
reakcję z jej twarzy. Raija potrafiła jednak ukrywać
uczucia, jeśli tylko tego chciała.
W istocie z trudem nad sobą panowała. Przez cale
lata nie odważyła się myśleć o nim w ten sposób, na-
100
wet wspomnienie jego harmonijnie zbudowanego cia
ła wyparła z pamięci. Teraz przeżyła wstrząs. Gasną
cy płomień paleniska rzucał słabe światło, ale i tak
musiała przyznać, że Mikkal wyglądał wspaniale. Je
go atletyczne, sprężyste ciało dojrzało, nabrało kla
sycznych form. To był Mikkal z jej marzeń.
W gruncie rzeczy przewyższał postać z jej snów,
nigdy bowiem nie pozwalała na to, by fantazje przy
bierały tak realny kształt.
Spoconymi palcami rozwiązała supeł fartucha.
Mikkal opadł na kolana przed nią. Powoli, niemal
z nabożeństwem zdjął z niej cieniutką koszulę. Z je
go twarzy nie znikał wyraz zadziwienia.
Musnął dłońmi jej skórę. Jak łagodny wiatr pieścił
ramiona, piersi, brzuch...
Raija rozwiązała rzemyki skórzanych bucików
i z lekkim zawstydzeniem wyślizgnęła się ze spódni
cy i bielizny. Za pierwszym razem nie wstydziła się
swego ciała, wtedy z dumą oddała mu całą siebie. Te
raz miała tyle do ukrycia...
A przecież chciała wzbudzić w nim pożądanie,
chciała przyćmić wszystko to, co dostał od innych
kobiet. Może miał inne oprócz Siggi. Nie wiedziała,
nie chciała wiedzieć. Pragnęła jedynie znaczyć dla nie
go więcej niż jakakolwiek kobieta na świecie.
Zdradzała Karla, sprzeniewierzała się obietnicom
danym samej sobie. Ale pragnęła Mikkała, pragnęła
go do szaleństwa. Jeśli życie miało ofiarować jej tyl
ko rzadkie chwile szczęścia, to zamierzała z nich ko
rzystać.
- Czy mówiłem ci już, że jesteś piękna? - Pocią
gnął ją na kapę, nakrył własnym ciałem.
101
Skinęła głową.
- Tak tęskniłem - jęknął i wtulił twarz w jej aksa
mitną skórę, pozwolił się odurzyć zapachom jej cia
ła. - To przekleństwo tak tęsknić.
Raija poczuła jego palące łzy. Ona też płakała bez
głośnie.
- Spalam się, Raiju, i tylko ty przynosisz mi ulgę.
Tylko przy tobie znajduję spokój...
Teraz już łkała, tuląc się do jego policzka. Ich po
całunki miały smak soli, ich miłość miała smak soli.
Płakali i śmiali się na przemian, kochając się na skó
rzanej kapie przed paleniskiem.
Mieli do odrobienia lata rozłąki.
Dopiero nad ranem ich pieszczoty wypaliły się
z namiętności i złagodniały.
Palce Raiji bawiły się skórzanym woreczkiem, któ
ry Mikkal wciąż nosił. Woreczek był wytarty, budził
smutne wspomnienia, Raija dobrze pamiętała dzień,
w którym zawiesiła go na szyi Mikkala. To, że nie
zdjął amuletu, znaczyło więcej niż słowa.
- Zdejmiesz go, kiedy przestaniesz mnie kochać -
odezwała się z powagą.
- Zabiorę go ze sobą do grobu - odrzekł równie po
ważnie.
Przyciągnął Raiję do siebie i oparł policzek o jej
czoło. Patrząc w dal, powiedział:
- Chciałbym móc dać ci dziecko, Raiju. Powinni
śmy mieć potomka, znak naszej miłości...
Raija wstrzymała oddech. Znów stwarzał okazję do
wyznań. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ją dręczy!
Mikkal zauważył jej wahanie, ale zrozumiał je
opacznie.
102
- Czy to nie byłoby wspaniałe? - ciągnął rozma
rzony.
- Już masz dziecko - odrzekła. - Ja też. - Przerwa
ła na chwilę i dokończyła brutalnie: - I noszę w so
bie dziecko Kallego.
- C o ?
Mikkal uniósł się, patrząc na nią niedowierzająco.
Rai ja skinęła głową.
- Musimy porzucić marzenia - dodała z bólem. -
Mamy tylko tę noc. Jutro musisz odejść.
- Co będzie z tobą? Ten szaleniec ci nie popuści,
bądź pewna...
- Antti mnie obroni.
- Nie dobierał się do ciebie? - Mikkal stał się po
dejrzliwy. Nie mógł sobie wyobrazić mężczyzny,
który oparłby się jej urokowi.
Roześmiała się z taką szczerością, że pozbył się
wszelkich podejrzeń.
- Antti znaczy dla mnie więcej niż ojciec, który od
dał mnie z domu. Poza tym ciebie jednego kocham.
- Ale odsyłasz...
Nic nie odrzekła, tylko przytuliła się do niego,
przywarła doń tak, że ich ciała stopiły się w jedno.
- Mamy tylko tę noc - powtórzyła. - Jutro znowu
będziesz mężem Siggi, a ja żoną rybaka. Ta noc jest
zaczarowana, a ty należysz do mnie.
Mikkal nie zaprzeczył, nie miał wyboru. Przybył
do niej, by się upewnić, i zyskał tę pewność. Dostał
coś więcej. Garść wspomnień, skrawek nieba na czas,
kiedy rzeczywistość wyda się zbyt brutalna.
I nową tęsknotę.
Przybył z pustymi rękoma i wróci bez niczego. Na
103
wschodzie czeka żona z synem. Tylko w ramionach
Raiji mógł o tym zapomnieć.
Zasnęli przytuleni. Obudzą się razem i wszystko
się skończy.
U skraju lasu czujne oczy zarejestrowały jego przy
bycie. Te same złe oczy obserwowały jego odejście.
1
8
Antti nigdy nie zapytał, co zaszło między Raiją
a Mikkalem.
Widział, jak Lapończyk odprowadza ją nad fiord,
i czeka, póki Raija nie dojdzie do domu na cyplu.
Widział, jak Raija ukrywa twarz dziecka w szalu,
i wiedział, dlaczego to robi.
Była niezwykle dumna. Być może popełniała błąd,
ale Antti Kesaniemi nie uważał siebie za odpowiednią
osobę, by jej o tym powiedzieć.
Antti ujrzał, jak Mikkal odwraca się i znika między
sosenkami, ani razu nie oglądnąwszy się za siebie.
Antti niechętnie przyznawał, że podziwia tego chłop
ca. Był na tyle młody, że mógłby uchodzić za jego sy
na, a odznaczał się przymiotami, które starszych przy
prawiłyby o zazdrość.
A jednak... choć przybysz z północnej krainy ko
chał Raiję, zniszczył jej życie.
Nie mógł żyć bez niej, to akurat Antti rozumiał
bez trudu. Powinien jednak znaleźć w sobie dość si
ły, by zostawić ją w spokoju. Z czasem Raija nauczy
łaby się żyć normalnie, z czasem może by zapomnia
ła, gdyby Mikkal nie podsycał w niej zakazanych
uczuć. Przyciągali się jak dwa bieguny i za każdym
razem za chwile szczęścia płacili cierpieniem.
Jak zwykle zaczęło się od szeptów. Wkrótce cala
105
wieś mówiła o tym samym, Raija i Mikkal byli na
ustach wszystkich. Jakieś oczy widziały przybycie
Mikkala i śledziły jego odejście. Następnego ranka.
Niektórzy zdmuchnęli kurz ze wspomnień z prze
szłości i porównali je z dniem dzisiejszym.
Kiedy brzuch Raiji urósł, ludzie poskładali fakty
w jedną całość i wyciągnęli ten sam wniosek.
Historia zatoczyła koło.
Raija milczała, nawet wobec Anttiego. Raniło go
jej milczenie, ale nie przyznał się do tego ani słowem.
Antti też potrafił trzymać język za zębami.
Kiedy Mikkal maszerował przez płaskowyż, który
rozdzielał jego dwie kobiety, żonę i kochankę, obie
tęskniły do niego. Jedna zachowała go w smutnych
wspomnieniach. Druga poprzysięgła zemstę tej, która
stanęła pomiędzy nią a mężem.
Sigga i Raija skazane były na ten sam obiekt miło
ści i obie cierpiały z tego powodu.
Sigga przeklinała Mikkala. Kochała go i przeklinała.
W skrytości ducha. Ani słowem nie okazała, jak
bardzo ją zawiódł. Ani jednym grymasem twarzy nie
dała znać o swoich podejrzeniach. Ludzie milkli w jej
obecności, lecz Sigga potrafiła poruszać się lekko,
prawie bezszelestnie.
Słyszała, jak szepczą na jej temat.
Znała ich dobrze. Tych, którzy uważali, że Mik
kal powinien był sprzeciwić się ojcu i ożenić z Rai
ja Alatalo. Tych, którzy mieli Mikkala za romantycz
nego, niedojrzałego marzyciela. Tych, którzy jej
współczuli.
Tymi ostatnimi gardziła najsilniej.
106
Sigga była dumną kobietą. Nie potrzebowała współ
czucia. Współczucie ją poniżało.
Zamierzała pokazać wszystkim, że potrafi sobie ra
dzić z niewiernym, kochliwym mężem.
Od dawna myślała o zemście. I od dawna wiedzia
ła, że nie dozna satysfakcji, kierując ostrze gniewu
przeciwko Mikkalowi.
Nie mogła go skrzywdzić, nie krzywdząc samej
siebie.
Musiała uderzyć w tę fińską dziewkę, która spra
wowała taką władzę nad Mikkalem, że gotów był po
rzucić żonę i chore dziecko i przemierzyć góry i rów
niny, by ją zobaczyć.
W Raiję Alatalo.
Tylko w ten sposób mogła odzyskać Mikkala. Jak
nie jego miłość, to przynajmniej obecność.
Sama nie była w stanie tego dokonać. Fiord Lyn-
gen leżał daleko. Nie mogła porzucić wszystkiego
i tak jak Mikkal, kierując się emocjami, wyruszyć na
zachód. Znalazła jednak lepsze wyjście.
Nie był stary, na dodatek dość przystojny. Nie był
też taki młody, dawno przekroczył trzydziestkę. Sig
ga pamiętała z czasów dzieciństwa, że on już wtedy
należał do świata dorosłych, ale przez te lata niewie
le się zmienił.
Ten sam czujny wzrok, wyraziste i bystre spojrze
nie jak u gronostaja. Sprężyste ciało. Dość niewyso
ki, ale zwinny.
Nosił krótkie, równo obcięte włosy, ale w tej fry
zurze było mu do twarzy. Miał regularne rysy. Dość
pospolite, jednym wydałyby się ładne, innym wręcz
przeciwnie.
107
W porównaniu z Mikkalem Matte przegrywał, ale
przecież nie wygląd fizyczny ciągnął Siggę do jego
namiotu, który stał w pewnej odległości od obozo
wiska.
Jego ojciec był noaidą, szamanem. Matte odziedzi
czył po nim coś więcej niż magiczny bęben.
Wizyta Siggi nie zaskoczyła go. Jego oczy emano
wały dziwnym blaskiem.
- Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz - powie
dział śpiewnym głosem. - Wiem, czego chcesz. Nic
się przede mną nie ukryje.
Sigga usiadła w stosownej odległości. Z takimi
mężczyznami należało mieć się na baczności. Choć
twierdził, że wie wszystko, Sigga uznała, że powinna
opowiedzieć mu całą historię.
Szamani też się mogą mylić.
- Masz ją skrzywdzić - wyrzekła przez spierzch
nięte wargi, a potem wypluła z siebie nazwisko: - Ra-
iję Alatalo. Masz ją skrzywdzić tak, by nie rzucała
czarów na mojego męża.
Skinął głową. Jego oczy świeciły jak rozżarzone
kule w półmroku. Tak złowieszczo, że Sigga przez
chwilę poczuła strach. Opanowała się jednak, pra
gnienie zemsty dodawało jej odwagi.
Wysiliła wzrok. W namiocie panowała ciemność,
a dym z paleniska nie ułatwiał jej zadania. W środku by
ło mroczniej niż pod rozgwieżdżonym letnim niebem.
Słońce rzucało czerwone promienie, kiedy Sigga
szła przez wrzosowisko do namiotu Mattego. Czer
wony kolor był znakiem dla niej. Dobrym znakiem...
- Czym zapłacisz? - spytał chciwie. - Mój ojciec
nie dbał o zapłatę i zmarł w nędzy. Nie popełnię te-
108
go samego błędu. Więc pytam cię Siggo, córko Pawy,
co możesz mi ofiarować, by pozbyć się zagrożenia?
- Pozbyć się?
Sigga chciała mieć pewność. Matte skinął głową.
- Cokolwiek zechcesz - odrzekła zdecydowanie. -
To, czego zażądasz.
Ogniste kule zwęziły się w dwie wąskie szparki.
- Cokolwiek, powiadasz? Silna musi być twoja nie
nawiść... - Roześmiał się zimno. - Pomogę ci, Siggo.
I nie bój się, nie będę zachłanny...
Matte wyciągnął szamański bęben. Instrument wy
glądał dość niewinnie, wydrążona drewniana skoru
pa z otworami po obu stronach służącymi jako
uchwyty. Skorupę pokrywał kawałek skóry umoco
wany kościanymi gwoździami i wzmocniony nicią
z turzycy.
Membranę bębna Mattego zdobiły figury wymalo
wane czerwonym barwnikiem z przeżutej kory olcho
wej. Umieszczone pomiędzy równoległymi liniami
wyobrażały bóstwa. Matte podniósł instrument do
oczu Siggi i wskazał na rysunek postaci na koniu.
Sigga zadrżała mimowolnie ku wyraźnemu rozba
wieniu Mattego.
- Nie obawiaj się swego pomocnika, Siggo. To Ro
to, on da mi moc, bym pojechał do Lyngen i dopełnił
twojej zemsty. Nie bój się Roto, bóg śmierci i choro
by będzie z tobą. Któż lepiej się nadaje do tego zada
nia? Przy tym nie jest zbyt wymagający...
- A czego zażąda ode mnie? - spytała, drżąc, czy
władca śmierci nie zapragnie renifera lub nawet ko
nia. Z takiej ofiary nie zdołałaby się wytłumaczyć,
zresztą prawo nie zezwalało na nią.
109
Sprawujący władzę głosili, że bogowie Saamów nie
istnieją. Zakazywali oddawać im cześć i składać ofia
ry. Tylko Bóg króla był wystarczająco dobry, nawet
Ravna w niego wierzyła.
Wizyta u szamana mogła mieć przykre konse
kwencje, należało utrzymać ją w tajemnicy.
- Roto nie jest wymagający - powtórzył Matte. -
Roto chce spać z tobą...
Sigga pobladła i położyła dłoń na sercu. Spać z de
monem? Co Matte miał na myśli?
- Roto chce cię posiąść przeze mnie - wyszeptał. -
Spłacisz w ten sposób dług wobec niego i wobec mnie.
- Matte oblizał wargi. - Zdecyduj. Możemy zniszczyć
tę, której nienawidzisz. Jesteś gotowa za to zapłacić?
Sigga skinęła głową.
Uśmiechnął się, jakby z góry znał odpowiedź.
Sigga poczuła mrowienie na plecach. Patrząc na te
go człowieka, nietrudno było uwierzyć, że obdarzo
ny został ponadnaturainymi zdolnościami. Twarz
Mattego przybrała zwierzęcy wyraz.
Nie był teraz zwykłym człowiekiem. Stał się noa-
idą. Szamanem, czarownikiem.
Powolnym ruchem wydobył rozszczepioną na koń
cu pałeczkę wykonaną z kawałka poroża renifera.
Poprzez dym Sigga dostrzegła, że pałeczka też po
kryta jest ornamentami.
Słyszała o noaidach, ale nigdy nie widziała ich
w trakcie obrzędów.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w Mattego,
który ukląkł i zaczął uderzać w bęben.
Zaczął powoli i rytmicznie, koncentrując się na
graniu i lekceważąc jej obecność. Ledwie słyszalnym,
110
monotonnym głosem wypowiadał słowa, których Sig
ga nie potrafiła zrozumieć. Może mówił w obcym ję
zyku, może składał ze sobą nic nieznaczące sylaby,
dość że mruczenie miało w sobie coś przerażającego.
Skuliła się tuż przy wyjściu z jurty, jak najdalej od
niego, gotowa do ucieczki.
Rytm zgęstniał, ton bębna nabrał dzikości.
Matte tracił kontakt z rzeczywistością.
Jego oczy błyszczały silniej niż kiedykolwiek, ale
wzrok szamana stał się nieuchwytny.
Poruszał ciałem w takt uderzeń, kołysał się jak drze
wo na wietrze.
Sigga wstrzymała oddech, bojąc się zakłócić jego trans.
Odgadła, co ma nastąpić. Nasłuchała się opowieści
starych ludzi, choć dotąd nie bardzo w nie wierzyła.
Waląc w bęben, Matte oddalał się od rzeczywistego
świata. Przemieszczał się do krainy bogów, tam gdzie
panował Roto. Roto, który mógł jej pomóc zemścić się
na Raiji. Niech ją posiądzie!
W Saivo, czyli w zaświatach, nie było rzeczy nie
możliwych dla noaidy. Słusznie postąpiła, zwracając
się do Mattego. Mimo przerażenia Sigga nie mogła
oderwać od niego oczu. Czoło szamana pokrył perli
sty pot, niepokojący rytm z wolna uspokajał się.
Cisza pomiędzy uderzeniami nabrzmiała czaro
dziejską, obezwładniającą mocą.
Uświadomiła sobie, że robi to samo co on, kołysze
się w takt wyznaczany przez bęben. Dźwięk instru
mentu odmierzał rytm uderzeń serca.
Kościana pałeczka coraz rzadziej uderzała w skórza
ną membranę, monotonna pieśń, która rozkołysała gę
ste powietrze pomiędzy nimi, ucichła.
111
Matte patrzył na Siggę nie widzącymi oczyma,
przezroczystymi jak szklane kule i równie pozbawio
nymi wyrazu.
Patrzył za nią, przez nią, na coś, czego sama nie
potrafiła dojrzeć.
Potem upadł jak martwy.
Bęben leżał na nim, pałeczka potoczyła się aż do
paleniska, na którym ogień ledwie się żarzył.
Sigga budziła się z wolna. Ile czasu spędziła w jur
cie szamana? Jak długo bił w bęben?
Nie wiedziała. Bała się.
Umarł? Wyglądał jak trup!
Upiornie blady mimo ciemnej karnacji skóry, o spoj
rzeniu, które nie miało w sobie nic ludzkiego! Był jej
ostatnią deską ratunku. Dotąd nie wierzyła, że Saivo
istnieje.
Teraz zaczęła rozumieć, że poza rzeczywistością
zmysłów istnieje to, o czym opowiadali starzy ludzie.
Matte opuścił ciało i przeniósł się do świata bogów.
Stamtąd mógł dosięgnąć Raiję, gdziekolwiek się znaj
dowała. W Saivo odległości nic nie znaczyły. W asyście
bogów i noaidów wszystko stawało się możliwe.
Sigga wpatrywała się w nieruchome ciało Mattego.
A może rzeczywiście pożegnał się z życiem?
Poczuła mrowienie na plecach. Za nic w świecie nie
odważyłaby się sprawdzić. Zbyt wiele miała szacun
ku do bogów, w których ponoć nie wierzyła.
Nie chciała przeszkadzać szamanowi, bała się prze
rwać stan, w który popadł.
Nie starczyło jej jednak odwagi, by z nim zostać.
Wyślizgnęła się z jurty.
Wciąż była noc i wciąż czerwonozłote barwy no-
112
cy znaczyły niebo. Wokół panowała cisza. Z oddalo
nych o sto metrów namiotów unosiły się smużki dy
mu, ale nigdzie nie było widać żywej duszy.
Namiot Mattego stał na osobności, ale wiatr za
niósł zapewne odgłosy bębna do obozowiska. Mimo
to Sigga czuła się bezpiecznie. Jej tajemnica pozosta
wała nienaruszona.
Nikt nie odważyłby się zakłócić spokoju noaidy.
Wszyscy utrzymywali pełen respektu dystans.
. Jeśli nikt nie wyjrzy z jurty, a ona dotrze do swe
go namiotu nie zauważona, to będzie bezpieczna. Se
kret pozostanie sekretem.
Pokonała drogę bez przeszkód. Ailo spał słodko
w kołysce, tak jak go zostawiła.
W pulchnych paluszkach chłopca tkwiła zabawka,
głupi ptaszek wyrzeźbiony ręką Mikkala.
W nagłym przypływie wściekłości Sigga wyrwała
ptaszka z dłoni dziecka i zgniotła stopą.
Kawałki kości leżące na ubitej ziemi przestały wre
szcie przypominać ptaka, przeklętego kruka!
Niedługo Raija skończy jak idiotyczna zabawka
Mikkala!
Już Matte się o to postara.
Sigga wślizgnęła się między futrzane kapy, ale nie
mogła zasnąć, była zbyt podniecona.
Jak długo szaman mógł tak leżeć? Usiłowała przy
pomnieć sobie opowieści starych ludzi. Nigdy nie
miała cierpliwości wysłuchać ich do końca.
To pewnie zależało od zadania i odległości, którą
Matte musiał pokonać.
Do Lyngen był szmat drogi, a zadanie do łatwych
nie należało.
113
Co jeszcze opowiadali starcy?
Że jeśli noaida nie zdołał wykonać polecenia, to je
go duch nie powracał już do tego świata...
Wtedy nie budził się z transu.
Przerażające.
Sigga obgryzła paznokcie do krwi. Chciała pobiec
z powrotem do jurty Mattego, ale nie miała odwagi.
Bała się tego, co mogła tam zobaczyć.
Ale nie żałowała.
Jeśli szaman dotrzyma słowa, gotowa była zapła
cić właściwą cenę.
Raija spała niespokojnie. Śniła.
Słońce stało rozżarzoną kulą na niebie. Była sama.
Poszukała wzrokiem Mai, ale jej nie znalazła. Antti,
Karł, Reijo, Mikkal - wszyscy zniknęli. Była sama.
Potem spostrzegła, że miejsce, w którym się znajdu
je, w niczym nie przypomina Lyngen z jego stromymi
zboczami wynurzającymi się wprost z błękitnego fior
du. Wokół niej nie było sosnowych lasów i pagórków
porośniętych brzozami. Otaczał ją krajobraz, do któ
rego wracała w tęsknych myślach, otwarty, szeroki,
piękny krajobraz. Jak okiem sięgnąć, rozpościerały się
falujące równiny pokryte kępami wrzosu i zaroślami
łozy, poprzecinane strumykami. Żadnych gór w zasię
gu wzroku, gór, które rzucają długie cienie i dławią du
szę człowieka nawykłego do otwartych przestrzeni.
Rozległe płaskowyże Laponii były dla Raiji naj
wspanialszą częścią Finlandii i Norwegii, krainą,
którą kochała, ziemią, do której należała. Ziemią
Mikkala...
Poczuła się wolna. Chciała biec i czuć pieszczotę
114
wiatru na skórze. Chciała poczuć tę ziemię pod sto
pami, nasycić się powietrzem i wspomnieniami...
Pobiegła...
Daleko za nią pędził ogromny renifer, potężniejszy
i szybszy od wszystkich zwierząt, które przemierzały
równiny. Wydawało się, że unosi się ponad ziemią,
w tanecznym pędzie pomykając przez wrzosowiska,
których dotknęły stopy Raiji.
Raija nie zauważyła go. Przepełniona niewypowie
dzianym szczęściem upadła na kępy wrzosu i przy
mknęła powieki. Wdychała zapachy roślin i ziemi,
marząc, że kiedy otworzy oczy, ujrzy Mikkala. W ma
rzeniach wszystko jest możliwe...
W przedziwny sposób naprawdę żyła we śnie. To
było zupełnie nowe doznanie, ale nie napawało jej
strachem. Czuła czyjąś obecność.
Z początku wydało się jej, że to zwierzę, renifer.
Kiedy mieszkała u Ravny i Pehra, nieraz słyszała ci
che stąpanie renów.
Kroki zbliżały się, kroki człowieka. Raija zadrżała
z emocji, w głowie kołatała się jej jedna natrętna
myśl. To musi być on.
Kroki zatrzymały się tuż przy niej. Poczuła na so
bie czyjś wzrok.
Powoli otworzyła powieki. Zobaczyła niebo nad so
bą, płonącą kulę słońca, przysłoniętą czarną sylwetką.
Zmrużyła oczy i przekręciła głowę. Zobaczyła zna
jome kumagi, skórzane portki, kaftan i zupełnie ob
cą twarz.
W gruncie rzeczy dość przystojną. Wyraźne szare
oczy obserwowały ją spod prawie niewidocznych
brwi. Regularne rysy twarzy, wąskie wargi. Nos lek-
115
ko wygięty, nie na tyle jednak, by nadać obliczu
szczególny charakter. Ciemne, równo obcięte włosy.
Był niewysoki, ale proporcjonalnie zbudowany.
- Raija Alatalo? - spytał.
Raiji spodobało się miękkie brzmienie jego głosu.
Przemknęło jej przez głowę, że ten człowiek z pew
nością potrafi śpiewać.
Skinęła głową. Nie podniosła się z ziemi, leżała
wsparta na łokciu, nie odrywając wzroku od przybysza.
- Czego chcesz ode mnie?
Nieznajomy ukucnął, złożył ręce i posłał spojrze
nie, które w innym miejscu uznać by musiała za nie
uprzejme.
W innym świecie...
- Nie powiedziano mi, że jesteś taka piękna - rzekł
nieznajomy z nie tajonym podziwem.
Raija nie spytała, kto przemilczał ten szczegół. Nie
miało to żadnego znaczenia. W innych okolicznoś
ciach spytałaby, ale teraz nie miało to żadnego zna
czenia. Była sama i zaczęła zdawać sobie sprawę, że
musi samotnie stawić czoło temu, co ją czeka. Nie
wiedziała, jakie zamiary ma wobec niej ten obcy czło
wiek, ale nie odczuwała lęku.
Nieznajomy nie był już taki młody.
Wyciągnął rękę i chwycił pukiel jej włosów między
palce.
Na jego twarzy pojawił się wyraz ekstazy. Owinął
kruczoczarny lok wokół palca wskazującego, bawił
się nim.
Raija nie poruszyła się. Nic nie czuła, zdziwiła się
jedynie, że jej włosy są rozpuszczone. Pamiętała, że
upięła je starannie przed pójściem do łóżka. Włosy
116
spływały połyskującą czarną kaskadą na ramiona
i plecy, przykuwając uwagę nieznajomego. Jego zain
teresowanie pochlebiło Raiji. Lubiła wzbudzać po
dziw, a jej włosy były naprawdę piękne.
- Miałam być stara i brzydka? - spytała.
Drgnął, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczyn
ku. Niechętnie puścił lok, który ułożył się miękko
przy uchu Raiji, dodając jej powabu.
- To by mi ułatwiło zadanie - powiedział, przeły
kając ślinę.
- Czego chcesz? - powtórzyła. - Jakie zadanie? Kim
jesteś?
- Mam cię zaprowadzić do Roto.
Znała to imię. Demon na koniu. Bóg śmierci i cho
roby.
- Dlaczego?
- Muszę. Takie dano mi polecenie. Jeśli go nie speł
nię...
- Co wtedy?
Uśmiechnął się smutno.
- Tego nie mogę zdradzić.
- Kim jesteś?
Usiadł obok Raiji, nie spuszczając z niej wzroku.
W istocie był młody!
- Noaidą - odrzekł. - Szamanem. Muszę zaprowa
dzić cię do Roto.
Sprawiał wrażenie, jakby przekonywał samego sie
bie. Raija uznała, że nieznajomy żartuje.
- Nie jesteś szamanem! - roześmiała się i przyja
źnie potargała mu włosy, tak jak się karci młodszego
brata przyłapanego na kłamstwie.
Wzdrygnął się i odtrącił jej rękę.
117
- Nie rób tak! - warknął. Minęła dłuższa chwila,
nim odzyskał panowanie nad sobą.
- Czego Roto chce ode mnie? - spytała wreszcie,
nie odwracając od niego wzroku. Nieznajomy unikał
jej spojrzenia.
Dziwnie wyglądał ten człowiek, który twierdził, że
jest szamanem. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie
noaidów.
- Roto bierze to, co dostaje - stwierdził dwuznacz
nie.
- Więc mnie mu nie dawaj. - Raija zrozumiała alu
zję nieznajomego i rozchyliła wargi w uśmiechu. -
Nie mogę opuścić mojego świata - dodała. - Mam ty
le jeszcze do zrobienia. I dziecko...
- O tym mi nie powiedziano... - Przygryzł wargę
i westchnął. Dotąd wszystko wydawało się takie pro
ste. Tylko słyszał o niej, nigdy jej nie widział.
Znał plotki. Niektórzy nazywali ją aniołem, inni
dziwką i czarownicą.
Tak bardzo pragnął wreszcie dokonać wielkiego
czynu, pokazać, że posiadł wielką moc. Ze potrafi
znacznie więcej poza odnalezieniem zabłąkanego re
na czy wytropieniem wilka.
Marzył o czymś innym. Obserwował Siggę, wychu
dłą i pogrążoną w smutku. Wiedział, że jakaś kobie
ta jest przyczyną jej cierpienia.
Długo myślał o tym, a kiedy w końcu przywołał
Siggę, zmusił ją do postawienia wygórowanych żądań.
Sigga chciała jedynie, by pozbawił tamtą władzy
nad Mikkalem. Z łatwością mógł to uczynić.
Parł jednak do trudniejszych zadań. Chciał usunąć
istotę, która stanęła między Siggą a mężem, pragnął
118
udowodnić sobie i bogom, że posiadł moc większą
niż inni noaidzi.
Nikt jednak nie wspomniał o dziecku. Nikt nie po
wiedział, że Raija jest najpiękniejszą istotą na świe
cie, że w przepastnych głębinach jej oczu mieści się
tysiąc tajemnic.
Nikt nie napomknął o jej jedwabistych włosach,
czarnych i błyszczących jak skrzydła kruka.
Nikt nie powiedział, że jest księżniczką. Sigga, któ
rą dotąd uważał za piękność, stała się wyblakłym cie
niem, kiedy jego oczy spoczęły na Raiji.
Nie była zwykłą kobietą. Jej miejsce było w Saivo,
zdawała się boginią raczej niż zwykłą śmiertelniczką.
Miał doprowadzić ją przed oblicze Roto. Zabić ją
własnymi rękami. Dłoń powędrowała do pasa, trąci
ła rękojeść noża.
Jej oczy śledziły każdy jego ruch. Wiedziała, co za
mierza, znała jego myśli, była świadoma walki, jaką
toczył z samym sobą...
Dotąd nie spotkał takiej istoty. Całe życie skrywał
myśli i uczucia. Żadna kobieta nie zajrzała w głąb je
go duszy.
A ta przejrzała go na wylot. Jej poważne ciemne
oczy znały całą prawdę o nim, choć nie dały tego po
znać po sobie. Czuł, że moc go opuszcza. Powinien
napić się wody. Woda z Saivo była jedynym lekar
stwem, kiedy tracił siły.
Niedaleko szemrał strumyk. Wystarczyło zaczerp
nąć pełną garść, by odzyskać pełnię władzy i przeciw
stawić się tej dziwnej kobiecie. Zdołała już usidlić jed
nego mężczyznę, teraz jego pragnie wciągnąć w pu
łapkę...
119
A jednak nie poruszył się. Oblizał jedynie spękane
wargi.
- Czemu tu przybyłeś? - usłyszał jej głos. - Nie mo
głeś zostać kimś innym? Słyszałam, że ostatni noai-
dzi umarli. Myślałam, że spalili swe bębny...
- Jestem nim - odrzekł. - Nie mogłem stać się ni
kim innym. Musiałem... - W nagłym przebłysku zro
zumiał, dlaczego podążył tą drogą.
Całe dotychczasowe życie wiodło go do tej chwili,
w której dane mu było osiągnąć prawdziwą wielkość.
Nikt nie dowie się o niej, ale też uznanie ludzi prze
stało mu być potrzebne.
Dzięki niej wreszcie to dostrzegł i uwolnił się od
ludzkich sądów i opinii. Dzięki niej mógł uwolnić się
od wielu rzeczy...
- Ktoś pragnie twej śmierci - stwierdził bezbarw
nym głosem.
Raija usiadła i wzruszyła ramionami, potem spoj
rzała na niego przyjaźnie. Tysiąc lat skrywało się
w tym spojrzeniu, choć przecież nie przeżyła nawet
połowy tego, co on. A jednak wiedział, że żyła dłużej
od niego. Nieskończenie dłużej.
- Powiedz mi lepiej coś, o czym nie wiem.
- Ktoś prosił mnie o twoją śmierć - ciągnął, jakby
pragnąc ją przekonać, że nie czyni tego z własnej wo
li. Lecz przecież przejrzała go i znała prawdę. Wykrę
ty na nic się nie zdadzą. Wiedziała...
Trafiła kosa na kamień. Była silniejsza od niego.
- Wielu mnie nienawidzi - powiedziała głosem cien
kim jak u malej dziewczynki. - Nie chcę być zniena
widzona. Chcę, by ludzie mnie lubili, lecz oni skąpią
mi przyjaźni. Moje życie się pogmatwało. Nie życzę
120
nikomu złego... no, może prawie nikomu - dodała
szczerze - ale wszystko, co dobre, przecieka mi przez
palce. Nie dane mi zatrzymać tego, co mi drogie...
- Ja nigdy nie kochałem.
- Doprawdy? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem,
współczuciem nieomal. - Nigdy nie kochałeś?
Potrząsnął przecząco głową. Patrząc na nią, zdał
sobie sprawę, jak wiele utracił. Tak było może lepiej.
Teraz nie potrafił już wyobrazić sobie innej kobiety,
a ona przecież nigdy nie obdarzyłaby go miłością.
- Lubię cię i nie dbam o to, kim jesteś... - Raija po
głaskała go po policzku.
Nie zaprotestował, choć pieszczota paliła mu skó
rę jak ogień. Nie odtrącił jej dłoni. Podążył za nią, by
ją zabić. Ona powitała go przyjaźnią i polubiła.
Wszystka woda z Saivo nie mogła mu teraz pomóc!
- Nazywam się Matte - powiedział. - Nie zapo
mnisz mnie?
Raija spojrzała na niego zdziwiona.
- Przecież miałeś zabrać mnie do Roto?
Znów potrząsnął głową.
- Odejdź! Roto cię nie dostanie. Uciekaj z Saivo,
Raiju Alatalo! Tutaj nikt nie chce twojej krzywdy!
Wstała, obdarzyła go długim spojrzeniem i pobie
gła. Z rozwianymi włosami mknęła przez otwarte
wrzosowiska i zniknęła mu z oczu.
Matte położył się i spojrzał w niebo. Teraz będzie
mógł w nieskończoność patrzeć w niebo.
Znał reguły, jego życie w zamian za życie dziew
czyny. Nie spełnione zadanie oznaczało śmierć.
Odnalazł sens istnienia. Gdyby nie został szama
nem, Sigga poszłaby do kogoś innego. Stał się noaidą
121
po to, by ocalić życie tej kruchej, drobnej kobiety,
którą kochał Mikkal.
Siggę obudził harmider panujący wśród jurt. Ze
ściśniętym sercem zabrała się za poranną toaletę.
Ravna przekazała jej nowiny.
- Matte zmarł w nocy. Ten przeklęty bęben! Wie
działam, że prędzej czy później to nadejdzie. Z kon
szachtów ze starymi bogami nic dobrego nie wynik
nie. Musiało stać się nieszczęście...
Sigga nie słuchała. Starała się, by jej zdumienie nie
wyrażało zbyt wiele. Nie mogli się dowiedzieć, że sza
man bił w bęben dla niej!
Nikt nie mógł odkryć, że Matte dla niej wyruszył
w drogę! I że z jej powodu spotkał się ze śmiercią!
Matte był martwy, plan spalił na panewce.
Sigga martwiła się bardziej z drugiego powodu...
Raija obudziła się sztywna, nogi bolały ją jak po
długim biegu. Maja wciąż spała. Raija uświadomiła
sobie nagle, że córeczka nie zapłakała ani razu przez
całą noc. To dobrze, że spała.
Pamiętała każdy szczegół swojego dziwnego snu.
Saivo. Matte. Roto.
Uśmiechnęła się. Postacie z dawnych legend, które
Mikkal opowiadał jej w dzieciństwie. W jej wyobra
źni sny pomieszały się ze starymi lapońskimi klech
dami.
Noaida, który przybył, by ją zabić! Znów uśmiech
nęła się do własnych myśli.
Kiedyś opowie Mikkalowi o tym śnie. Może...
Albo Mai.
122
Baśń o tym, jak matka targowała się z wysłanni
kiem Roto o własne życie.
Raija ubrała się. Musiała przestać myśleć o Mikka-
lu, przestać marzyć. Po prostu żyć.
To był doprawdy dziwny sen...
Raija nigdy nie miała dowiedzieć się o tych dwóch,
którzy ze skraju lasu obserwowali jej dom. Zastana
wiali się, z której strony podłożyć ogień, by strawił
wszystkie zabudowania.
Ciemne deszczowe chmury ponad górami na za
chodzie odwiodły ich od tego zamiaru.
Przepełnieni nienawiścią ruszyli w stronę fiordu.
Raija nie wiedziała, że śmierć stała już na progu.
I nie wiedziała też, jak potężnych ma opiekunów.
9
Minął środek lata. Słoneczne światło nocą barwiło
góry na czerwono, za dnia szczyty pyszniły się zielo
nym listowiem. Było już po żniwach, siano schło na
żerdziach wbitych w ziemię. Wieczorami kopy siana
wyglądały jak milcząca armia, straszne postacie roz
budzające wyobraźnię. Raija widziała w nich trolle
i straszydła.
Maja uwielbiała się bawić pośród snopków, ale Ra
ija była przerażona.
Od dłuższego czasu nic złego nie zaszło, ale lęk
tkwił jak kolec w jej sercu.
Prześladowcy Raiji znali się na ludzkiej duszy. Wy
straszyli ją, a potem trzymali się z daleka, pozwala
jąc, by wyobraźnia powiększyła strach do niebotycz
nych rozmiarów. A może zechcą uderzyć wtedy, gdy
już zapomni o zagrożeniu? Te rozterki dręczyły jej
duszę. Raija cierpiała.
Kiedy Maja bawiła się na polu, Raija lub Antti by
li zawsze w pobliżu. Ich czujne spojrzenia śledziły
każdy ruch dziewczynki.
Maja nie przejmowała się niczym. Zainteresowa
nie dorosłych sprawiało jej radość, a zresztą przyj
mowała je za rzecz oczywistą. Była najmniejsza,
a tych dwoje od zawsze towarzyszyło wszelkim jej
poczynaniom.
124
Raija zdawała sobie sprawę, że nie ma czasu, by
zajmować się dzieckiem cały dzień. Maja była jednak
jej najdroższym skarbem. Utraciłaby cząstkę siebie,
gdyby córce stała się jakaś krzywda.
Nie miała czasu, ale musiała poświęcić go Mai.
I tak, gdy przyroda w pełnym rozkwicie otwierała
się ku niebu i słońcu, czekano na powrót rybaków
z Finnmarku.
Zbliżał się czas, kiedy statki ruszą w stronę fiordu
Lyngen. Ludzie na brzegu ujrzą żagle na północy i bę
dą wiedzieć, że rybacy wracają z pieniędzmi na dani
ny, na zakup najniezbędniej szych rzeczy. Dość, by
przeżyć do następnych połowów.
Chodziły pogłoski, że tym razem ryby w morzu
było ponad wszelką obfitość.
Mieli za sobą lata nieurodzajne, lecz przyszłość ry
sowała się w jaśniejszych barwach.
Raija też czekała. Zapasy zostawione przez Karla
wystarczyły jej na przeżycie, a dzięki pomocy Anttie-
go nie zaznała głodu. Mogła nawet podzielić się
z kimś, kto miał mniej od niej. Z młodą kobietą znad
fiordu, której mąż, Fredrik, wypłynął razem z Kri-
stianem i Karlem na północ.
Tego roku dołączył do rybaków brat Fredrika, czter
nastoletni Hans. Cztery lata temu zmarli ich rodzice
i chłopiec zamieszkał z bratem i szwagierką. Hans miał
wprawdzie zamężne siostry na wyspach na północy
i zachodzie, ale nie chciał opuszczać brzegu fiordu, nad
którym przeszło jego dzieciństwo. Tak było z tymi,
którzy rodzili się u ujścia rzeki, gdzie góry sięgały nie
ba, a sosnowe lasy porastały równiny - nie mogli się
obejść bez zapachu sośniny i szmeru płynącej wody.
125
Eva była drobnej postury, nawet Rai ja wydawała
się przy niej wyższa niż w rzeczywistości. Hans słu
żył bratowej za pomocnika, a choć był ledwo podro
stkiem i nie miał siły mężczyzny, oznaczał dodatko
wą parę rąk do pracy.
Tej wiosny musiała obejść się bez niego, zdana na
własne siły i towarzystwo czteroletniej córeczki Elise.
Wszystko szło więc jej jak po grudzie. Eva była
w ciąży, spodziewała się rychłego rozwiązania, tym nie
cierpliwiej więc wypatrywała powrotu męża i szwagra.
Raija nie znała jej dobrze, ale wiedziała, że Evie źle
się powodzi. Nie urodziła się nad fiordem, a rodzina
Fredrika przeniosła się w inne strony, nikt więc nie
poczuwał się do tego, by wyciągnąć do niej pomocną
dłoń. Dlatego też Raija posłała jej przez Anttiego rze
czy, na których jej zbywało.
Gest przyjaźni, ani nazbyt nachalny, ani uwłacza
jący dumie tamtej kobiety. Raija nie prosiła o podzię
kowania, nie żądała przysług. Robiło jej się jedynie
ciepło na sercu, gdy mogła okazać pomoc bliźniemu.
Kiedy wrócą mężczyźni, życie Evy, dziewczynki i no
wo narodzonego dziecka pobiegnie znów normal
nym torem.
Dobrze było myśleć o tym.
A jednak świadomość rychłego powrotu rybaków
napawała ją także przestrachem. Na pewien sposób
tęskniła za Kallem. Nawet po wizycie Mikkala tęsk
niła za mężem.
Należeli do siebie. Nie mogła żyć samotnie, a Mik
kal był dla niej stracony. Mikkal ją kochał, ale nie
potrafił nawet rozpoznać własnej córki w dziecku
zrodzonym z ich miłości, dziecku, którego tak pra-
126
gnał. Marzenia o Mikkalu nie służyły niczemu. Kal
le był jej mężem, w nim musiała pokładać wszelkie
nadzieje.
Dlatego właśnie się bała.
Obawiała się, jak przyjmie ludzkie gadanie. Pamię
tała dobrze ciężkie chwile, które przeżywał wraz
z narodzeniem Mai. Ludzie gadali tamtym razem, ga
dali i teraz. Wtedy Raija żyła w strachu, bo wiedzia
ła, że rodzi dziecko Mikkala. Teraz żyła w strachu,
bo wiedziała, że Kalle będzie podejrzewał to samo.
Cała wieś tak myślała. Tylko Raija znała prawdę.
Dziecko, które nosiła pod sercem, poczęła z Kallem,
ale nie mogła tego udowodnić. Będzie patrzył na nią
z powątpiewaniem i rozczarowaniem aż do narodzin,
może dłużej.
Ta świadomość sprawiała jej ból. Chciała oszczę
dzić mu cierpień, ale nie za cenę nocy z Mikkalem.
Jej życie podążało krętą ścieżką.
Rybacy wrócili z Finnmarku wcześniej, niż się
spodziewano.
Antti był przypadkiem w domu. Z cypla otwierał
się wspaniały widok na północ. Stojąc w progu, Ant
ti dostrzegł żagiel i prowadził go wzrokiem, aż ten
stał się czymś więcej niż niewyraźną plamką na po
wierzchni wody.
Z trwożnym przeczuciem śledził łódź wpływającą
do fiordu i biorącą kurs na wschód, ku zabudowa
niom na brzegu.
Tylko jedna łódź.
W cichości ducha podziękował, że to ten kuter, by
zaraz przekląć tę myśl.
127
Kiedy łódź zbliżyła się do lądu na tyle blisko, że
mógł rozróżnić sylwetki, przepełniły go radość i ból.
Sam nie wiedział, co z większą mocą.
Przygarbiony zszedł nad wodę, minął dom z bali,
który od wiosny czekał na powrót właściciela. Tuż
obok leżało kolejne opuszczone gospodarstwo.
Wreszcie rybacy postawili stopy na kamienistej
plaży swojej wioski.
Uśmiechali się z ulgą, drapali po brodach i po wło
sach, dowcipkując o wszach, pasażerkach na gapę.
Tubalnymi głosami wychwalali obfitość połowów.
Kieszenie mieli pełne brzęczących monet.
Dość na daninę, dość na jedzenie i spłatę długów.
Dość na własne zachcianki.
Mrugali porozumiewawczo do Anttiego. Część
pieniędzy zmieniła już właściciela. Taki był zwyczaj
i Kesaniemi znał go dobrze. Mężczyzna potrzebował
rozrywek na północnym szlaku. Wódka grzała duszę
zmarzniętego rybaka. Nie tylko wódka...
Śmiali się rubasznie. Rzecz jasna, wieźli ze sobą po
darki dla pań serca. Płat sukna, szykowną chustę,
ozdobną spinkę. Zony nie będą narzekać, kiedy do
staną prezenty z Finnmarku i własnego męża na
okrasę. Znów wybuchnęli śmiechem.
Antti milczał. Znał kogoś, kto nie dostanie podar
ków. Znał dwie takie kobiety.
Śmiech ucichł. Rybacy przycumowali łódź i zeszli
na ląd, niosąc skrzynie i worki. Wiedzieli, że ich po
wrót nie umknął uwagi mieszkańców wioski. Zaraz
zjawią się rodziny z wozami, na których zawiozą do
domów swój dobytek.
Cisza stała się bolesna, spojrzenia ukradkowe.
128
Mężczyźni chrząkali, ale nikt się nie odezwał. Nie
mieli odwagi.
Antti zwrócił się do syna. Nie ogolona twarz Rei-
jo była spalona słońcem i osmagana wiatrem, włosy
zwisały mu do ramion. Wokół ust pojawił się wyraz
zaciętości.
Zrobił krok w kierunku ojca. Zdawał sobie spra
wę, że ojciec zna już prawdę, i wiedział, co powinien
zrobić.
Myślał nad tym podczas żeglugi na południe,
wzdłuż wybrzeża. Myślał nad tym od tamtej chwili,
kiedy zdarzyła się tragedia.
- Rozbili się - powiedział spokojnie, jakby w odpo
wiedzi na nieme pytanie ojca. - Zaraz jak dotarliśmy
na łowiska. Wszystko dobrze szło, ryba brała. Trzy
maliśmy się razem, ale tamtego dnia odpłynęli dalej
niż my. Za daleko. Poprzedniego wieczora zanosiło się
na niepogodę i uznaliśmy, że trzeba dać baczenie...
- Co się stało?
Pozostali mężczyźni zbili się w gromadę, czekając
na swoich bliskich. Czekali i na tych, którym mieli
przekazać złe nowiny. Byli posłańcami śmierci, ale
zdążyli się już przyzwyczaić do tej myśli. Wypadek
napełnił ich bólem i goryczą, ale przecież czas goi ra
ny, a życie musi toczyć się dalej. Tyle innych zdarzeń
oddzielało tragedię od teraźniejszości. Sprzyjało im
szczęście, a teraz nie dane im było okazać radości.
Musieli ukryć ją głęboko pod maską żałoby, którą
dawno już wyrzucili z serc.
Tyle tylko byli winni rodzinom zaginionych ryba
ków.
Reijo usiadł ciężko na swoim worku żeglarskim
129
i nie patrząc na ojca, ciągnął beznamiętnym tonem:
- Wiatr się wzmógł i przyszła nagła zmiana pogo
dy. Większość łodzi szukała schronienia na lądzie.
Wiatr przygnał mgłę, nie widzieliśmy, kto jest z na
mi, a kogo brakuje. Myśleliśmy, że Karl i Kristian po
zostali z tyłu...
Nabrał powietrza. Wspomnienia sprawiały mu wy
raźny ból, dotąd ukrywał je głęboko.
- Sztorm szalał przez dwa dni i nikt nie mógł wy
płynąć. Chcieliśmy ruszyć z pomocą, ale byliśmy bez
radni. Stawiać żagle w taką pogodę to czyste szaleń
stwo. Myśleliśmy o nich, ale nie mogliśmy zapominać
o własnym życiu. Kiedy się rozjaśniło, straciliśmy już
wszelką nadzieję, ale opłynęliśmy wyspy, sprawdzili
śmy każdą zatoczkę, gdzie mogli szukać schronienia.
Nic nie znaleźliśmy, żadnych szczątków łodzi. Ryba
cy z wysp twierdzili, że musiało zwiać ich na pełne
morze, a tam szukaj igły w stogu siana. Ciągnęliśmy
to jeszcze przez tydzień...
Antti nie odezwał się. Zgadzał się z Reijo, że nie
mogli zapobiec nieszczęściu.
Jakże miał przekazać te wieści Raiji? Została sama,
bardziej osamotniona niż kiedykolwiek przedtem.
- Jak ona się czuje?
Głos syna przerwał mu rozmyślania.
- Jak się ma Raija?
- Nie najlepiej - Antti niczego nie ukrywał.
W krótkich zdaniach zrelacjonował synowi wyda
rzenia, nie pominął żadnego szczegółu. Z każdym oj
cowskim słowem rysy twarzy Reijo twardniały. Ant
ti znal jego myśli, byli podobni do siebie jak dwie
krople wody.
130
- Sam jej o wszystkim powiem!
Reijo podniósł się. Miał ledwie dziewiętnaście lat,
a zachowywał się jak dojrzały mężczyzna. Dla Ant-
tiego wciąż był chłopcem, jego synem.
Przez te miesiące zdążył jednak nabrać powagi,
która usunęła z jego duszy resztki chłopięcości.
Antti ujrzał to wyraźnie.
Reijo zawsze był rozwinięty ponad wiek, psychicz
nie i fizycznie.
Teraz rozrósł się jeszcze w barach, nabrał krzepy,
urósł kilka cali. Nie był wysoki, ale z pewnością wyż
szy niż na przednówku. Z dumą przyglądając się sy
nowi, Antti postanowił ułatwić mu zadanie.
- Idź do Raiji - powiedział, jakby nie słyszał słów
Reijo. - Zanieś rzeczy do domu, ogarnij się i idź do
niej...
Reijo nie poruszył się i nie odwrócił wzroku.
- Nie rozumiesz mnie, ojcze - odrzekł powoli. -
Wezmę ze sobą worek.
Antti spojrzał na niego przeciągle. W jego wzroku
kryło się nieme pytanie. Czy syn wiedział, na co się
poważa?
Zdecydowany wyraz zielonych oczu Reijo powie
dział mu, że syn dobrze przemyślał swój krok.
- Niech sama zdecyduje - rzekł jedynie. - Ja zajmę
się Evą. Idź do Raiji...
Na podwórzu przed domem Raiji panowała cisza.
Reijo miał nadzieję, że dotrze do drzwi nie zauważo
ny, nie chciał przysparzać dziewczynie dodatkowych
cierpień. Wieści, które niósł, były i tak nazbyt okrutne.
Zapukał do drzwi, ale nikt nie odpowiedział.
131
Pchnął je z wahaniem i wszedł do środka. W izbie pa
nował idealny porządek. Reijo wiedział, że Raija po
czytywała sobie za punkt honoru, by dbać o obejście.
Wielu zazdrościło jej nawet tego, że mieszka w solid
nym domu. Dla właścicieli chat okładanych darnią
dziewczyna z Tornedalen była solą w oku.
Cicho wypowiedział jej imię.
Nikt nie odpowiedział.
Reijo położył worek przy drzwiach i zrobił trzy
kroki, by otworzyć drzwi do sąsiedniej izdebki.
W środku było równie schludnie. Reijo zamknął
drzwi i wyszedł na podwórze. Gdzie mogła być?
Zaniepokoił się, może Isak wpadł na kolejny sza
tański pomysł... Niemożliwe. Isak zobaczył żagiel
i powracającą łódź. Zdążał teraz zapewne nad fiord,
bardziej zainteresowany nowinami z północy niż lo
sem Raiji.
Raija nie mogła odejść daleko, skoro Anttiego nie
było w pobliżu.
Zszedł nad rzekę, która przecinała równinę, a jed
nocześnie jak niebieska, falująca wstążka łączyła ze
sobą porozrzucane domostwa osady.
Dla Reijo była niebieską nitką, na którą nanizały
się kolejne wydarzenia z jego życia. Tyle się zdarzy
ło nad brzegami tej rzeki...
Tutaj po raz pierwszy zrozumiał, że kocha Raiję,
tutaj bil się o nią z Karlem, w tym samym miejscu
porzucił nadzieję, że ją zdobędzie.
A teraz?
Reijo nie wiedział, co myśleć. Karl nie żył, on zo
stał przy życiu. Raija nie kochała żadnego z nich
prawdziwą miłością.
132
Nigdy jej jednak nie zawiedzie. Przenigdy.
Znalazł Raiję nad wodą, zajętą praniem. Maja ba
wiła się kamykami.
Jego zielone oczy wypełniły się czułością dla tych
dwu istot. Stał chwilę, sycąc się widokiem. Nie chciał
zakłócać tej idyllicznej sceny.
Jak zwierzęta potrafią zwietrzyć intruza, tak i Ra-
ija poczuła na sobie czyjś wzrok.
Podniosła spłoszona oczy, ale zaraz potem jej
twarz się rozjaśniła. Wargi bezgłośnie wyszeptały je
go imię. Uśmiech zgasł, patrzyła na niego rozszerzo
nymi źrenicami.
Maja też go zauważyła. Widok silnego jasnowłose
go mężczyzny obudził w dziewczynce mgliste wspo
mnienia. Podreptała niezdarnie w jego kierunku
i ufnie objęła za nogę.
- Jeijo! - krzyknęła triumfalnie.
Reijo zwichrzył jej włosy, nie odrywając wzroku
od Raiji. Podniosła się ociężale i otarła zaczerwienio
ne dłonie o rąbek fartucha.
Ujrzał to, o czym wioska wiedziała od dawna. Jej
kibić nie była już wiotka i wąska, Raija spodziewała
się dziecka. Złe nowiny nie mogły przyjść w gorszym
momencie.
Poczuł, jak bardzo jest bezsilny.
- Gdzie jest Karl, Reijo? - spytała sztywno. - Gdzie
jest Kalle?
Nawet Maja poczuła zmianę jego nastroju. Nie
głaskał już jej, jego dłoń ciężko i nieruchomo spoczy
wała na głowie dziewczynki.
Matka Mai nie poruszyła się, tylko patrzyła na
przybysza. Maja też się nie odezwała, choć miała
133
ochotę krzyczeć, by zwrócić uwagę na siebie. In
stynkt podpowiadał jej, że tym razem na nic się to
nie zda. Zaczęła ssać kciuk, drugą rączką trzymając
się nogi Reijo. Tak było bezpiecznie.
- Karl nie wrócił - odrzekł głucho Reijo.
Światło w oczach Raiji zgasło. Zachwiała się.
Nie myśląc o dziecku, rzucił się do przodu, by ją
podtrzymać.
Z tyłu, za nim, Maja uderzyła w krzyk. Kiedy Re
ijo wyrwał się z jej uścisku, dziewczynka przewróci
ła się i potłukła, ale rozczarowanie, że ją opuścił, by
ło boleśniejsze od zadrapań. Reijo podtrzymał Raiję
i ułożył ją na miękkiej trawie na brzegu.
Nadąsana Maja podążyła za nim i bez słowa za
trzymała się przy matce. Reijo ocierał policzki Raiji
skrawkiem fartucha zmoczonym w wodzie.
W końcu Raija przyszła do siebie. Zacisnęła zęby
i odgarnąwszy włosy z czoła, usiadła z trudem.
- Opowiedz mi wszystko - wyszeptała, zwracając
na niego wzrok.
Reijo ukucnął przed nią. Nie odrywając od niej
spojrzenia, zaczął mówić.
Trochę się zdziwił, że mu nie przerywała, ani jed
nym drgnieniem twarzy nie okazała uczuć. Zamknę
ła się w sobie, nawet jemu broniąc dostępu do swego
wnętrza.
Skonstatował w duchu, że go to zabolało.
Maja usiadła obok matki. Na swój dziecięcy spo
sób czuła, że stało się coś złego, i chciała pomóc. Przy
tuliła się do Raiji i głaskała ją po ręce.
Raija zdawała się tego nie dostrzegać. Patrzyła
przed siebie, na Reijo, a poprzez niego w wieczność,
134
której nie widział. Nigdy nie lubił tego jej stanu za
dziwiającej nieobecności.
- Może jednak przeżyli, mimo że ich nie odnale
źliście? - spytała z próżną nadzieją w głosie.
Reijo potrząsnął przecząco głową.
- Przepatrzyliśmy wszystkie wyspy, Raiju. Za da
leko wypłynęli, nie mieli żadnych szans... Sami ledwie
dobiliśmy do brzegu. Mgła była tak gęsta, że ginął
w niej dziób łodzi...
- Rozumiem...
Schyliła głowę, wargi jej zbielały, twarz pokryła się
bladością, uwydatnioną przez kontrast z kruczoczar
nymi włosami. W oczach kryła się rozpacz, której nie
musiała wyrażać słowami, Reijo i tak ją rozumiał.
Kiedy się odezwała, była na krawędzi płaczu:
- Co będzie ze mną, Reijo? Co będzie ze mną, Ma
ją i dzieckiem, którego oczekuję?
Jej rozpacz miała uzasadnienie. Los samotnej ko
biety był nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza zaś los
kobiety obdarzonej dziećmi i nie cieszącej się sympa
tią otoczenia.
Prowadzenie gospodarstwa w pojedynkę nie nale
żało do łatwych zadań, choć Raija dawała sobie radę
pod nieobecność Karla. Bez dodatkowych dochodów
z ryb ich życie stałoby się nie do zniesienia.
- Tutaj nie mogę łowić... - pisnęła.
Mimo powagi sytuacji Reijo uśmiechnął się. Raija
nie lubiła wody. Odnoga fiordu, przy której mieszka
li, wydawała jej się morzem.
- Znajdziemy na to radę - odrzekł spokojnie. Je
szcze nie nadszedł odpowiedni moment, by powie
dzieć jej o postanowieniu, które powziął.
135
Raija wciąż znajdowała się w stanie szoku, musiał
dać jej ochłonąć i wtedy wyłożyć swoje argumenty.
Ojciec miał rację, decyzja należy do Raiji. Jeśli odmó
wi, nie pozostanie mu nic innego, jak strzec jej z da
leka, tak jak to czynił do tej pory.
- Idź do domu.
- Pranie - sprzeciwiła się drżącym głosem.
Reijo spojrzał na nią z czułością.
- Ja to zrobię, moja mała. Zabierz Maję do domu.
Przyjdę, jak się uporam z twoim praniem.
Skinęła mechanicznie głową i ruszyła do domu
z Mają na ręku. Biedaczki, westchnął. Jedna straciła
męża, którego na swój sposób kochała, druga jedyne
go ojca, jakiego znała.
Nim wszedł do domu, Raija zdążyła zaparzyć ka
wę. Na stole stal kubek Karla. Udał, że tego nie wi
dzi, choć w tej samej chwili zrozumiał, że Raija do
myśla się jego zamiarów.
Nie zdradził się ani słowem, lecz ona już wiedziała.
Wszak zostawił worek pod drzwiami! Worek go
zdradził i tych kilka słów pociechy, które rzucił.
- Ostatnie ziarna kawy - powiedziała Raija, siada
jąc po drugiej stronie stołu. Maja bawiła się na podło
dze. Reijo zauważył, że dziewczynka potrafiła zająć
się sama sobą.
Raija sięgnęła po swój kubek i napełniła go do po
łowy.
- Oszczędzałam kawę na powrót Karla...
Pociągnęła spory łyk. Reijo nie mógł pozwolić, by
drogocenny płyn wystygł. Zaczął pić, choć w takich
okolicznościach kawa nabrała aż nadto gorzkiego
smaku.
136
- Ale wyjdzie na to samo...
Reijo wiedział, że Raija czyta w jego myślach. Po
zostało tylko ubrać je w słowa, zapytać ją o zdanie.
Proste, a takie trudne!
Znali się od dawna. Na dobrą sprawę był jej bliż
szy niż Karl, lepiej rozumiał jej marzenia, uczucia, na
stroje...
Łączyły ich wspólne korzenie.
A jednak trudno mu było zdobyć się na szczerość.
Wiedział, że Raija nie ma wyboru, musi się zgodzić.
To mąciło jego radość, wolałby dać jej możliwość
odmowy.
Z drugiej strony Raija była nieobliczalna, patrzyła
na świat z innej perspektywy. I miała nadzwyczaj roz
winięty instynkt przeżycia.
Ściskał kubek w silnych, spracowanych dłoniach,
poznaczonych pajęczyną nie domytego brudu. Bał się
spojrzeć jej w oczy, ale musiał. Odrzucił z czoła jasne
włosy i poszukał jej wzroku. Raija spoglądała na nie
go wyczekująco, jakby już dawno odgadła jego plany.
- Dużo myślałem od tamtego wypadku - wykrztu
sił w końcu. - Nie możesz zostać sama. Myślałem
o Mai... - Uśmiechnął się miękko, a jego twarz przy
brała wyraz łagodności. - Będzie ci trudno bez dodat
kowej pary rąk do pracy. Tobie, malej i dziecku, któ
re nosisz...
- Wyrzuć to z siebie - uśmiechnęła się Raija. - Nie
musisz się tłumaczyć, Reijo. Mów!
Wysunął w przód podbródek pokryty jasnym za
rostem.
- Zajmę się tobą, Mają i dzieckiem, jeśli mi na to
pozwolisz.
137
Wreszcie!
Teraz wszystko zależało od niej. Chyba nie była
niechętna jego zamiarom, skoro się tak zachowała,
zmusiła nieomal do tych słów. Prawdę mówiąc, Rei-
jo zwlekałby dłużej.
- Czego oczekujesz w zamian?
Spojrzał na nią ze zdumieniem. Co miała na my
śli? Raija nie odwróciła spojrzenia, jej twarz nie
drgnęła. Zadała to pytanie z pełną powagą.
- O co ci chodzi? - spytał podenerwowany. Wstał
i znów usiadł. - O co ci właściwie chodzi, Raiju?
- Chcesz się nami zająć - odrzekła. - Niewielu
uczyniłoby to bez zapłaty. Pytam, czego oczekujesz
za opiekę. Jeszcze nie odpowiedziałeś.
Reijo był w szoku. Jakże mogła myśleć w ten spo
sób? Jak mogła sądzić, że chce ją kupić? Za kogo go
uważa?
- Więc, twoim zdaniem, takim się stałem mężczy
zną? - rzucił wzburzony. - Jesteś żoną mojego najlep
szego przyjaciela, który niedawno zginął. Jesteś oso
bą, którą cenię ponad wszystko w świecie...
- Wiem - przerwała mu łagodnie. - Właśnie dlate
go pytam...
- Co to byłaby za miłość? - rzucił ze złością.
Raija znała jego uczucia, od samego początku
o nich wiedziała. Nie mogli udawać, że nic się nie sta
ło. Nie mogli tkwić w kłamstwie.
- Czy naprawdę uważasz, że mógłbym zmusić cię
do czegokolwiek, Raiju? - Chwycił ją za dłonie i ści
snął mocno. Zajrzał jej prosto w oczy i nie pozwolił,
by odwróciła wzrok. - Sądzisz, że chcę kupić uczucie
właśnie teraz, kiedy potrzebna ci moja pomoc i wspar-
138
cie? Robię to w imię przyjaźni, uparta kobieto! Wiem,
komu dałaś serce, i nie proszę o nic. Nie proszę o twe
ciało, Raiju Alatalo Elvejord. Nie proszę o nic, czego
sama nie zechcesz mi ofiarować. Chcę ci jedynie po
móc, a to uczynię najlepiej, mieszkając z tobą. Nie
proszę o miejsce w twoim łożu. Chcę tylko być bli
sko ciebie, chronić cię, być ci przyjacielem i podporą,
tak byś i ty była moją przyjaciółką i podporą...
Zgięła dumny kark. Reijo uśmiechnął się słabo, bo
nieczęsto jej się to zdarzało.
- Nie powinnam była pytać - westchnęła. - Wy
bacz mi podejrzliwość. To tak boli, Reijo, tak stra
sznie boli. Nie to, że moje życie będzie jeszcze tru
dniejsze. Chodzi o Kallego. Kochałam go, nie tak jak
Mikkala, ale kochałam. Teraz dopiero rozumiem, jak
bardzo... To tak boli...
Reijo skinął głową ze zrozumieniem.
Znał to uczucie, ale uważał, że nie można zbyt dłu
go nosić w sercu żałoby, bo zamieszka tam na zawsze.
- Więc jak będzie, Raiju, mogę zostać?
Skinęła głową prawie niezauważalnie. Potem
chrząknęła i powiedziała:
- Tak, Reijo, będę wdzięczna, jeśli zostaniesz. Po
zbędę się wyrzutów sumienia, że składam wszystkie
ciężary na barki twego ojca. Ma przecież własne życie.
Urwała, lecz po chwili dodała:
- Co na to powie? Co sobie pomyśli?
Reijo westchnął. Teraz nie żałował już, że powie
dział ojcu o swym postanowieniu.
- Co sobie pomyśli? To samo, co inni. A co po
wie? Rozmawiałem z nim na brzegu. Kazał mi iść do
ciebie...
139
- To dobrze - odrzekła, uprzedzając kolejne pyta
nia. - Nie dbam o to, co inni powiedzą, ale liczę się
ze zdaniem Anttiego. Twój ojciec jest mądrym czło
wiekiem, Reijo...
- Cieszę się, że przyjmujesz moją pomoc - powie
dział Reijo z szerokim uśmiechem. - Jestem pewien,
że Kalle życzyłby sobie tego...
Raija spojrzała na niego z powątpiewaniem, a po
tem uśmiechnęła się. Reijo uczynił to samo.
- Jestem pewien, że nie chciał, by tak się stało - po
prawił się. - Nie ma jednak lepszego rozwiązania, pa
miętaj o tym. Znam jeszcze jednego człowieka, który
przyznałby mi rację w tym względzie...
Oboje wiedzieli, jak bardzo Karl potrafił być za
zdrosny. Raija podejrzewała jednak, że Mikkal do
równywał mu na tym polu. W czasie ostatniej wizy
ty dał popis zazdrości. Pochlebiło to jej próżności, ale
kiedy Mikkal odszedł, zmieniła zdanie. Uznała, że
powinien pozbyć się tej przywary. Zazdrość nie pro
wadzi do niczego dobrego.
- To moje życie - urwała rozmowę na ten temat.
W chwilę potem mieli już inne zmartwienie. Do
izby wszedł Antti, wzburzony i zadyszany. Od razu
spostrzegli, że zgubił gdzieś swój nieodłączny kape
lusz, który nosił w słońce i w niepogodę. Teraz na
wet nie zauważył jego braku. Musiało zajść coś po
ważnego.
Dopiero kiedy usiadł na drugim końcu ławy, którą
zajmował Reijo, dostrzegli, że nie jest sam.
W cieniu drzwi, tam gdzie nie docierało światło
z małego okienka, stała dziewczynka o dużych nie
bieskich oczach. W jej długich jasnych warkoczach
140
tkwiły źdźbła słomy i listki, ale mała nie zwracała na
to uwagi.
Oba kciuki wsadziła do buzi, w jej wzroku kryło
się przerażenie. Oczy czteroletniej dziewczynki uj
rzały coś, czego nie powinny były zobaczyć.
- Elise? - Raija rozpoznała w dziecku córkę Evy. -
Dlaczego przyprowadziłeś ją ze sobą?
Pożałowała swoich słów, kiedy na ich dźwięk dziew
czynka skuliła się w sobie, jakby ktoś ją uderzył.
- Nie powinna być u Evy? - dodała bezradnie. -
Nie sądzisz, że matka jej potrzebuje? Ona też kogoś
straciła...
Zamilkła pod ciężarem spojrzenia Anttiego. Jego
zielone oczy wyrażały ból. Zmieniły kolor, tak jak
morze zmienia barwę przed sztormem.
- Zabrałem ją ze sobą, Raiju... - zaczął zduszonym
głosem. - Nie mogła tam zostać, nie chciałem, by ci pa
dlinożercy dostali ją w swoje łapy. Bogowie jedynie wie
dzą, co by się z nią stało. Musiałem zabrać ją ze sobą...
- Co zaszło?
Reijo chwycił ojca za ramiona i potrząsnął nim.
Oczy Anttiego Kesaniemi rozjaśniły się, ale ból wciąż
malował się na jego twarzy.
Musiał zaczerpnąć tchu, zanim zaczął opowiadać.
Elise córka Fredrika nie poruszyła się w kącie za
drzwiami.
- Znad fiordu poszedłem prosto do Evy. Chciałem
powiedzieć jej o wszystkim. Czekał ją równie ciężki
los jak ciebie, Raiju... Wciąż jednak zatrzymywano
mnie po drodze, musiałem opowiadać, com wiedział.
Na miejsce dotarłem zbyt późno. Ktoś był tam prze
de mną. Spóźniłem się...
141
- Chyba nic złego się nie stało? - spytała ostro Ra
ija. Była przerażona.
- Stało się najgorsze. Usłyszałem krzyk dziewczyn
ki dochodzący ze stodoły. Wszedłem do środka. Eva...
powiesiła się. Elise siedziała u jej stóp.
Mówił po fińsku, by oszczędzić małej cierpień.
Dość już widziała, po co budzić w niej straszne wspo
mnienia.
- O, nie! - jęknęła Raija, instynktownie kładąc rę
ce na brzuchu. - Eva spodziewała się... na dniach...
Antti skinął głową.
- Tego było dla niej za wiele. Ta wiosna ciężko ją
doświadczyła. Eva musiała ujrzeć swe przyszłe życie
w samym tylko ponurym świetle...
Raija pochyliła głowę nad blatem stołu i rozpłaka
ła się. Płakała za siebie, Karla, Kristiana, Fredrika, in
nych zaginionych rybaków, ich żony i dzieci, za Ma
ję, Evę i za Elise... Najmocniej za Elise.
Reijo ścisnął jej dłoń.
- Zajmiemy się Elise - powiedział zdecydowanie.
- Będziesz miał liczną rodzinę, synu - zauważył
Antti. - Bierzesz na siebie dużą odpowiedzialność...
Reijo skinął głową, a Raija otarła łzy grzbietem
dłoni.
- Wiem. Damy sobie radę.
Raija wstała i wolno podeszła do dziecka. Przestra
szone oczy Elise śledziły każdy jej krok, dziewczyn
ka bała się, ale rozpoznała Raiję. Wiedziała, że Raija
jest miła. A mamy nie było. Wisiała w stodole, tak ja
koś dziwnie, i nie odpowiadała na jej wołania. Milcza
ła nawet wtedy, kiedy Elise zaczęła ją szarpać. Twarz
nie przypominała twarzy mamy. Taka straszna...
142
- Elise... - Głos Raiji brzmiał miękko. Jej głos za
wsze nabierał miękkości w rozmowie z kimś, kogo
lubiła.
Wyciągnęła ręce ku dziecku.
- Podejdź do mnie, Elise.
- Mama - zażądała mała. Jej wargi drżały.
- Mama nie może przyjść - ciągnęła łagodnie Rai-
ja. - Tata też nie. Są razem, daleko stąd, a my nie mo
żemy pójść do nich.
- N i e ?
Raija potrząsnęła przecząco głową i uklękła przed
dziewczynką. Wciąż wyciągała ręce, ale nie chciała
małej do niczego zmuszać. W nagłym przebłysku my
śli ujrzała inne dziecko i inną kobietę. Jak długo ra
niła Ravnę, zanim w obcej kobiecie ujrzała matkę, za
nim nazwała ją matką?
Zrozumiała, ile bólu i cierpienia kryło się w braku
akceptacji, bo teraz czuła lęk przed tym samym.
- Możesz zostać ze mną, Elise. I z Mają. Możesz
się z nią bawić, czy to nie byłoby przyjemne? I zosta
niesz z Reijo, a Antti będzie nas odwiedzać. Chcesz?
Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Raija rozmawia
ła z córką Evy. Nawet Maja przyglądała się tej scenie
z ciekawością. Wiele z niej nie rozumiała, ale w powie
trzu wisiało napięcie, które instynktownie wyczuwała.
- Chcesz zostać moją małą dziewczynką, Elise?
Dziecko nie odpowiedziało. Stało nieruchomo, pa
trząc na Raiję, taksując ją wzrokiem. Jej strach znik
nął, ale wyraz bólu, którego nie powinno być w oczach
czteroletniej dziewczynki, pozostał. Wyjęła kciuki
z buzi i zrobiła dwa kroki do przodu, prosto w obję
cia Raiji.
143
Zamknęła ramiona na jej szyi i przytuliła się mocno.
- Moja mała dziewczynka - powiedziała Raija. -
Nikt nam ciebie nie odbierze. Tu jesteś bezpieczna.
Maja nie rozumiała, dlaczego matka tuli obce
dziecko, więc wdrapała się na kolana Reijo, by zdo
być zainteresowanie dorosłych.
Reijo uśmiechnął się do niej.
- Masz siostrzyczkę - powiedział.
O tym Maja wiedziała od dawna, od mamy. Nie
sądziła jednak, że siostrzyczka zjawi się tak szybko.
Zresztą tak było lepiej, zyskała towarzyszkę zabaw.
- To dobrze - uznała, nawet nie wiedząc, że ro
dzeństwo, o którym wspomniała matka, miało zjawić
się później.
10
Droga powrotna na północny wschód zabrała
Mikkalowi miesiąc. Śnieg zdążył stopnieć, więc mu
siał pieszo wędrować przez płaskowyż. Wdrapywał
się na góry, przeprawiał przez rzeki, mijał wrzoso
wiska. Miejscami, nawet o tym nie wiedząc, przekra
czał granice.
To była jego ojczyzna. Laponia, kraina Saamów na
długo przedtem, zanim Szwedzi, Finowie i Norwe
gowie nazwali ten kraj swoim. Na długo przedtem,
zanim obcy zaczęli ściągać daninę z tych, którzy ży
wili się darami przyrody. Zanim przysłali osadników
na ich ziemie.
Laponia należała do Lapończyków, zanim najeźdź
cy wybudowali kościoły Chrystusa na pustkowiach,
zabronili oddawać cześć innym bogom, spalili szamań
skie bębny i kazali chrzcić dzieci swoimi imionami.
Norwegowie mogli nazywać go Mikkelem Perse-
nem i zmuszać do wiary w Zbawiciela, lecz on na za
wsze pozostanie Mikkalem synem Pehra i zawsze wie
rzyć będzie w to, co oczy widzą i uszy słyszą. A ten
kraj nie przestanie być własnością jego ludu.
Przez całą drogę żył wspomnieniami godzin spę
dzonych z Raiją w Lyngen. Wspaniałych, choć zbyt
krótkich godzin.
145
Spotkania z Raiją nie mogły ukoić tęsknoty Mik-
kala, jedynie wzmagały jego ból. Dziewczyna stawa
ła się coraz bardziej nieosiągalna, a powrót do szarej
rzeczywistości coraz trudniejszy. Zastanawiał się, jak
Sigga przyjmie jego powrót.
I ojciec...
Reakcji ojca Mikkal obawiał się bardziej. Siggę
zdoła sobie podporządkować, zresztą mógł żyć bez
jej miłości. Jego serce biło dla tej, której lok nosił
w skórzanym woreczku na piersi. Dopiero teraz
w pełni uświadomił sobie, co utracił.
Mikkal gardził sobą. Wybierając między rodowym
zobowiązaniem a uczuciem, sprzedał miłość...
Dotarł do domu pod wieczór, prawie dwa miesią
ce od dnia, kiedy wyruszył.
Sigga przywitała go tak, jak się spodziewał. Milcze
niem. Ojciec - gniewem.
Zaciągnął go do swojej jurty i zaczął prawić mu
wymówki tak głośno, że słyszeli go wszyscy w obo
zowisku.
- Co, do diabła, przyszło ci do głowy, chłopcze?
Czy przystoi dorosłemu mężczyźnie zachowywać się
jak głupiec? Byłeś nam tutaj potrzebny, nie rozu
miesz? To twój psi obowiązek, słyszysz, co mówię,
Mikkal?
- Znam swoje obowiązki - odparł z uporem Mik
kal, lekceważąc ostrzegawcze spojrzenia matki. Nig
dy dotąd nie sprzeciwił się ojcu, milczał, przedkłada
jąc obowiązek wobec rodziny ponad wszystko. To
właśnie stanowiło tragedię jego życia.
- I ja mam w to uwierzyć - powiedział Pehr z gory
czą. Poczerwieniał na twarzy, z trudem hamował
146
gniew. Podczas nieobecności syna układał przemowę
na jego powrót i poprzysiągł sobie, że nie będzie ni
czego owijać w bawełnę. Teraz zaś, kiedy winowajca
siedział naprzeciwko niego, nie potrafił znaleźć właści
wych słów. Chłopak miał czelność mu się sprzeciwiać!
- Całe dwa miesiące musieliśmy dawać sobie radę
bez ciebie, kiedy ty gziłeś się z tym diabelskim nasie
niem, z tą przeklętą córką Erkkiego Alatalo. Przekli
nam dzień, w którym moja stopa stanęła w domu te
go wieśniaka z Tornedalen. Przyniósł mi jedynie ból
i okrył hańbą całą moją rodzinę. Przejrzyj na oczy,
synu, przynosisz wstyd mnie, matce, żonie i synowi.
Zapomniałeś o nich? Ta kweńska dziewka sprawiła,
że zapomniałeś o takich drobnostkach?
Twarz Mikkala była jak wykuta z kamienia. Miał
ochotę rzucić się na ojca, zmusić go, by odwołał po
gardliwe słowa, które cisnął mu w twarz. Wiedział
jednak, że niczego nie zyska. Zrozumiał, że tu jest je
go miejsce. Podczas wędrówki przez płaskowyż Mik-
kal uświadomił sobie, że Raija ma swój dom nad fior
dem, a on należy do tej niezmierzonej krainy pod
otwartym niebem, pachnącej dymem z ognisk, skórą,
suszonym mięsem i turzycą.
Nie powinien prowokować ojca. Pehr puści słowa
mimo uszu, sam bowiem był mocny w gębie, ale nie
wybaczy, jeśli syn podniesie na niego rękę.
Pehr nie umiał się bić i musiał zdawać sobie spra
wę, że syn bez trudu powaliłby go na ziemię.
Mikkal przewyższał ojca siłą fizyczną i Pehr nie do
końca potrafił to zaakceptować. Wobec innych py
sznił się synem, ale w głębi duszy zazdrościł mu
sprawności, którą natura go nie obdarzyła. Uważał
147
przy tym, że Mikkal marnuje życie. Pehr widział
świat w ostrych kontrastach. Wygrać lub przegrać,
przeżyć lub zginąć, mieć więcej lub stracić wszystko.
Wyższe uczucia, które targały Mikkalem, były mu
obce. Nie mógł zrozumieć, że istnieje miłość, dla któ
rej mężczyzna ryzykuje swoje mienie i cześć.
Dlatego właśnie Mikkal ograniczył się do jednego
zdania, które wypowiedział przez zaciśnięte zęby:
- To było konieczne.
Pehr roześmiał się wzgardliwie, uderzając się
w kolana. W ostatnim czasie stracił kilka zębów, co
Mikkal skonstatował z odrazą. Podświadomie szu
kał w ojcu cech, które wzmacniały niechęć i wstręt
do niego. Czynił tak, by znaleźć nową pożywkę dla
nienawiści.
- Konieczne! Dobre sobie! Konieczne! Myślałby
kto, że w domu nie masz kobiety. Takiej, że lepsza
nie mogłaby ci się trafić.
- Siggi w to nie mieszaj! - syknął Mikkal.
- Już jest zamieszana - odrzekł Pehr. - Zapomnia
łeś o odpowiedzialności za nią? Za żonę? Matkę two
jego potomka? Gdybyś był mężczyzną, postarałbyś
się o kolejne, na jednym synu nie zbudujesz rodu.
Skoro jednak nie potrafisz dbać o jedyne dziecko, nie
rób następnych. Bardziej ci chyba zależy na tym, by
zapłodnić tę sukę z Lyngen...
- Milcz! - Mikkal pobladł. Ręce mu się zatrzęsły,
ale zdołał opanować wściekłość. Gdyby na miejscu
ojca był ktoś inny, pożałowałby takich słów.
- Prawda bywa gorzka - stwierdził Pehr z uśmie
chem - ale przez to nie staje się nieprawdą. Mówiłem
ci to już wcześniej, ale powtórzę po raz kolejny
148
i ostatni: Trzymaj się z daleka od córki Erkkiego Ala-
talo - niech jego ród będzie przeklęty na wieki! Trzy
maj się z daleka od tej czarnowłosej wiedźmy! Niech
więcej nie słyszę, że mój syn zhańbił swoją rodzinę
przez nią, tę dumną i upartą diablicę, Raiję Alatalo!
Wypluł te słowa, jakby zawierały truciznę lub jakby
wypowiedzenie imienia dziewczyny ściągało chorobę.
- Jeśli choć raz sprzeciwisz się mojej woli, możesz
nie wracać od tej bezwstydnicy.
Pehr przerwał i spojrzał na Mikkala z ukosa. Jego
uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- Nie wierzysz, że dotrzymam przyrzeczenia? -
Pehr podniósł palec wskazujący. - Więc pozwól, że
wyjaśnię. Moje przyrzeczenia są więcej warte niż
obietnice mego syna. Zawsze dotrzymuję słowa. Jeśli
twoje oczy spoczną na tej ladacznicy, wyrzeknę się
ciebie. Tak się stanie!
Pehr wstał demonstracyjnie i sztywno wyprosto
wany opuścił jurtę, zostawiając syna z własnymi my
ślami. Żadne słowa, Mikkala czy Ravny, nie mogły
odwieść go od postanowienia. Stanowczość Pehra by
ła powszechnie znana.
Matka i syn milczeli, póki nie nabrali pewności, że
Pehr się oddalił.
Kłótnia przypominała wszystkie poprzednie scy
sje między ojcem a synem, które wybuchały regular
nie od chwili, kiedy Mikkal dorósł na tyle, by prze
ciwstawiać się woli Pehra. Od chwili, kiedy poko
chał Raiję...
I zawsze Ravna zgadzała się z Mikkalem, ale nig
dy otwarcie nie występowała przeciwko mężowi. Do
piero po jego wyjściu wygłaszała swoją opinię. Potem
149
usiłowała udobruchać Pehra, skłonić go, by spojrzał
na świat oczami syna.
Ten rytuał niezmiennie się powtarza, pomyślał
z rezygnacją Mikkal. Nie ukrywał jednak, że rozmo
wy z matką były mu pociechą, i bardzo cenił jej mil
czące poparcie.
Potrzebował przyjaznej duszy.
Tym bardziej się zdziwił, kiedy Ravna nie wyrazi
ła zachwytu jego długą nieobecnością.
- Nie powinieneś był wyjeżdżać - powiedziała
krótko. - Ailo zachorował, potrzebowaliśmy cię. Ty
le pracy spadło na barki innych. Nie pomyślałeś
o tym?
- To było konieczne - powtórzył Mikkal.
Spojrzała na niego oczami, w których kryła się mą
drość. Wzrok matki zawsze sprawiał, że Mikkal czuł
się lekkomyślnym dzieckiem.
- Aż tak konieczne, by nam zatruć życie? By poni
żyć rodziców, żonę i dziecko? By obciążyć wspólno
tę dodatkowymi obowiązkami? Jesteś lepszy od in
nych, Mikkal?
Spuścił głowę.
- Coś zżerało mnie od środka - odrzekł po dłuż
szej chwili. - Byłem na krawędzi szaleństwa, nie mo
głem spać, nie mogłem pracować. Coś pochłaniało
wszystkie moje myśli, całą uwagę. Zatraciłbym się zu
pełnie, gdybym został...
- Teraz czujesz się lepiej? - spytała.
Ravna umiała trafić w sedno rzeczy.
- Pozbyłeś się potwora, który zżerał ci duszę, sy
nu?
Mikkal uśmiechnął się krzywo. Wyznanie przyszło
150
mu z trudem, ale nie chciał okłamywać matki. Tylko
ona gotowa była go zrozumieć.
- Nie - wyrzekł z bólem w głosie. - Wciąż tam tkwi,
równie potężny jak przedtem.
- Więc nie osiągnąłeś niczego? Jedynie nas zasmu
ciłeś...
- Przeżyłem chwile szczęścia - szepnął Mikkal tak ci
cho, że Ravna z trudem go dosłyszała. - Ona też. Dla
mnie jest najważniejsza. Nieważne, co powiesz, matko,
co on powie. Co ludzie gadają. Na zawsze pozostanie
najważniejsza w moim życiu. Dałem jej chwile szczę
ścia, to wystarczy. Z tą pewnością mogłem ruszyć
w drogę powrotną, choć wiedziałem, co mnie tu czeka...
Ravna westchnęła. Los tych dwojga przejmował ją
niepokojem. Dawniej delikatnie podsycała ich mi
łość, marzyła o tym, by Raija zajęła miejsce jej zmar
łej córeczki, Laili.
Teraz żałowała. Powinna była zrozumieć już wte
dy, że związek Mikkala i Raiji nie miał perspektyw.
Pehr nigdy by go nie zaakceptował.
Młodzi cierpieli, każde w samotności, a cierpie
nie jest pożywką miłości. Im bardziej wyrzekali się
siebie, tym mocniej tęsknili. Rozumiała ich ból, kie
dyś sama kochała bez wzajemności. Nauczyła się
jednak znosić swój los z godnością i cenić jasne
strony życia.
Szkoda, że Mikkal nie miał dość rozsądku, by
uczynić to samo.
Sigga była dobrą kobietą i zasługiwała na lepsze
traktowanie. Zgorzknienie i rozczarowanie wyżłobi
ły pierwsze zmarszczki na jej młodej twarzy. Młoda
żona nie powinna mieć zmarszczek.
151
Ravna nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy na
ustach synowej gościł uśmiech. To też obciążało su
mienie Mikkala. Miłość czasem buduje, lecz równie
często rujnuje.
- Jak ona wygląda? - spytała, i tym razem rezygnu
jąc z matczynych napomnień.
- Pięknie - odrzekł Mikkal, łagodniejąc. Takim lu
biła go najbardziej.
Z czułością w głosie opisał jej wszystko, co zdarzy
ło się w domku nad rzeką pomiędzy górami daleko
na zachodzie. Nie pominął żadnego szczegółu. I choć
Ravnę zabolały szczere słowa syna, była mu wdzięcz
na za zaufanie.
Mikkal wiedział, że Ravna kocha jak własną córkę
tę niezwykłą dziewczynę z otwartych równin nad
rzeką Torne na południu Finlandii. I zdawał sobie
sprawę, że nie zatajając niczego, wciąga matkę do spi
sku. Po tym wszystkim nie mogła go zawieść.
Ravna też o tym wiedziała i ta świadomość budzi
ła w niej mieszane uczucia.
- To był ostatni raz - zapewnił ją Mikkal. Jego ścią
gnięta cierpieniem twarz przyprawiała Ravnę o ból
serca. - Nie spotkamy się więcej. Nikt jednak nie mo
że zabronić nam czuć...
Mikkal mówił poważnie, lecz Ravna wiedziała lepiej.
To nie był ostatni raz, to nie było ostateczne pożegnanie.
I Raija, i Mikkal w to wierzyli, ale nie sposób prze
rwać łączących ich więzi w tak łatwy sposób. Przed
nimi jeszcze wiele zaprawionych bólem pożegnań...
- Sigga czeka na ciebie - rzuciła. - Powinieneś był
wpierw pójść do niej, ale zawsze możesz zrzucić wi
nę na Pehra...
152
- Co z Ailo? - Dopiero teraz Mikkal spytał o syna.
Ravna wzruszyła ramionami, z trudem ukrywając
uśmiech satysfakcji.
- Moje zioła pomogły, ale Sigga mi nie wybaczyła.
Unika mnie, choć może przez wzgląd na ciebie. Chło
piec ma się dobrze. Zaprzyjaźnij się z nim, Mikkal! -
Słowa matki zabrzmiały jak prośba i ostrzeżenie jed
nocześnie. Mikkal uniósł brwi w zdziwieniu.
- Co masz na myśli?
Nie chciała odpowiedzieć, ale w końcu uległa.
- Sądzę, że zbuntuje syna przeciwko tobie, Mikkal
- stwierdziła z powagą. - Nie pozwól, by tak się sta
ło! Pokochaj go! Ofiaruj mu miłość, będzie musiał od
płacić ci tym samym!
Mikkal uśmiechnął się, ale żarliwość, z jaką mówi
ła matka, wzbudziła jego niepokój. Sigga była zdolna
do wszystkiego...
Żona przywitała go milcząco i ozięble. Jej twarz
nie wyrażała żadnych uczuć.
- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział Mikkal,
nie wiedząc, jak zacząć. Nie poczuwał się do przepro
sin, ale postąpił zgodnie z wolą matki.
- Doprawdy? - Głos Siggi był przesiąknięty sarka
zmem. Spojrzała na niego pogardliwie. - Dała ci to,
czego chciałeś?
Mikkal rozłożył ramiona.
- Spróbuj mnie zrozumieć, Siggo! Nie chodzi o cie
bie. Gdyby na twoim miejscu była inna, postąpiłbym
tak samo...
Dopiero kiedy ujrzał wyraz twarzy Siggi, zrozu
miał, że zachował się niezręcznie.
Żadna kobieta nie chciałaby usłyszeć takich słów
153
z ust mężczyzny, któremu poświęciła wszystko.
Mikkal zranił żonę silniej niż wtedy, kiedy nieo
czekiwanie wyruszył na zachód.
- Wielkie nieba! - mruknął, ale było już za późno.
Twarz Siggi pociemniała. Spojrzała na niego przeni
kliwie.
- Możemy spróbować od początku - dodał ostroż
nie. - Będę się starał, obiecuję. Dla dobra dziecka. Dla
twojego dobra... Daj mi jeszcze jedną szansę, Siggo!
Wypowiadając te słowa, Mikkal widział przed so
bą twarz Raiji. Wzbudziłby jej szacunek takim za
chowaniem, może zdołałby jej udowodnić, że te
wszystkie lata wcale go nie zmieniły. Prosił Siggę, by
mu dała nową nadzieję.
Te słowa Sigga powinna potraktować jak dar nie
bios. Przecież go kochała, zawsze go kochała, a choć
Mikkal nie potrafił odpłacić jej uczuciem, gotów był
uczynić dla niej wszystko. Poza tym, co pozostawiał
dla tej jedynej, dla Raiji. Nie rozumiał, dlaczego Sig
ga przygląda się mu oczyma pełnymi wzgardy. Ofia
rowuje jej życie, jakiego pragnie, czyż nie?
Słowa żony raniły jak pchnięcia nożem.
- Spróbować od początku? Za kogo się uważasz,
Mikkal? - roześmiała się drwiąco, jej oczy lśniły zim
nym blaskiem. - Kiedy odszedłeś, zobaczyłam cię
w nowym świetle - ciągnęła z dziwnym, dwuznacz
nym uśmiechem na wargach.
Mikkal nic nie rozumiał. Chciał zadać jakieś pyta
nie, ale Sigga nie dopuściła go do głosu.
- Nigdy nie pojmiesz, jak bardzo cię kochałam.
Próbowałam tysiące razy. Próbowałam wybaczyć ci,
że myślisz o niej. Próbowałam wybaczyć ci, że nie ko-
154
chasz własnego syna, bo nie ona go zrodziła. I że
szepczesz jej imię, kiedy leżysz ze mną. Starałam się
wybaczyć, że nosisz na szyi skórzany woreczek, że
przez sen zwracasz się do niej. I że żyjesz przeszło
ścią, odgradzasz się ode mnie murem wspomnień.
Próbowałam zapomnieć, że porzuciłeś chore dziecko,
by pojechać do niej. Naprawdę próbowałam, Mikkal,
więc nie każ mi zaczynać od początku! Wystarczy!
- Mam cię zwolnić ze słowa? - spytał, skrywając
starannie nadzieję w głosie.
- Zwolnić? - roześmiała się i potrząsnęła dumnie
głową. Włosy starannie upięła w kok na karku, do
brze wiedziała, że nie wytrzymują porównania z wło
sami Raiji. - Wtedy nie miałabym nic - stwierdziła
gorzko - ty zaś wszystko. Nie pozwolę na to, Mik
kal. Odtąd zajmę się chłopcem. Sobą i chłopcem, two
im synem. Dostanie to, co mu się należy...
- Czego więc chcesz?
Oddał jej inicjatywę. Wyrachowanie Siggi przera
ziło go, napełniło poczuciem winy. Kiedyś była po
godną dziewczyną. To on sprawił, że przybyło jej lat.
To przez niego twarz Siggi przedwcześnie pokry
ła się zmarszczkami.
- Pozostanę twoją żoną do końca moich dni - cią
gnęła z zawziętością. - Przysięgam, nigdy nie wypu
szczę cię z rąk. Możesz łajdaczyć się, z kim chcesz,
także z nią. Póki jednak żyję, nie zwolnię cię z przy
sięgi. Zostaniesz mój. Mój, rozumiesz?
- Przecież tego właśnie pragnę - zdziwił się.
Sigga pokręciła głową.
- To nie wszystko. Nie dotkniesz mnie. Jeśli zbli
żysz się do mnie, poproszę pierwszego lepszego noa-
155
idę, by rzucił na ciebie urok. Gdybym była na twoim
miejscu, nawet bym nie próbowała. Pozostanę twoją
żoną przez resztę życia, Mikkal, ale nigdy już nie od
poczniesz na moim łonie. Może wezmę sobie innego
mężczyznę, nic ci do tego. Pozostaniemy mężem i żo
ną, Mikkal...
- Co z chłopcem?
- To twój syn, czyż nie? A ty jesteś jego ojcem. Je
śli jednak usłyszę, że zadajesz się z tą dziewką, to już
go nie zobaczysz!
- Stawiasz ciężkie warunki, żono...
- A ty nie masz wyboru - odrzekła niemal kokie
teryjnie. - Musisz je przyjąć, dobrze to przemyślałam.
Miałam mnóstwo czasu na myślenie.
Mikkal nie odrywał od niej wzroku.
- Czemu to robisz? - spytał w końcu głosem mięk
kim i pełnym współczucia. Nie uszło to uwagi Siggi.
Sigga była wrażliwą kobietą.
- Z nienawiści - powiedziała, niemal sycząc. - Z nie
nawiści. Wiele mnie nauczyłeś, Mikkal. Nauczyłeś
mnie kochać, nauczyłeś nienawidzić. Nikt nie potra
fił miłować jak ja. Nikt nie będzie silniej nienawidził,
niż ja nienawidzę ciebie i jej. Dlatego to robię, Mik
kal, dlatego.
Rozumiał, co gorsza, nie mógł jej za to winić. Sam
był sobie winien.
- Masz rację - westchnął. - Muszę przystać na two
je warunki.
I pomyślał o Raiji, która wstawiła się za Siggą. Co
by teraz powiedziała? Uznałaby, że się starał? Zrozu
miałaby Siggę? A może postąpiłaby podobnie? Mik
kal wątpił. Raija potrafiła kochać i nienawidzić, ale
156
instynkt samozachowawczy pozwalał jej zachować
wewnętrzną siłę i odwagę do działania. Zawsze znaj
dowała najlepsze wyjście z sytuacji. Poza tym potra
fiła dzielić się uczuciem. To bolało najmocniej, ale
Mikkal musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Raija umia
ła kochać na wiele sposobów i miała dar uszczęśliwia
nia ludzi.
Tej właśnie umiejętności Mikkal, dla spokoju wła
snej duszy, chętnie by jej odmówił. Dla Raiji była ona
jednak błogosławieństwem.
11
Daleko na południu, nad brzegiem rzeki zwanej
Tornionjoki, rzeką Tome, leżało cmentarzysko osło
nięte posępnymi świerkami.
Drewniane krzyże opowiadały proste historie lu
dzi, którzy żyli po obu stronach szerokiej, leniwie to
czącej swe wody rzeki, i znaleźli spoczynek w rodzin
nej ziemi.
Krewni i przyjaciele zmarłych wyryli na krzyżach
ich nazwiska, nazwiska chłopów, ich żon i dzieci.
Najwięcej było grobów dzieci.
Większość mogił nosiła podobne daty z nieuro
dzajnych lat 1717 i 1718. Pamięć o nich wciąż była ży
wa wśród ludzi z doliny.
Każda rodzina straciła kogoś w tamtym czasie,
dziecko, dziadka, babkę, chorą żonę lub męża. Tych,
którzy nie mieli dość sił, by przetrzymać głód na chle
bie z kory. Tych, którym zabrakło grudki soli w wo
dnistej zupie, udającej posiłek.
Najsłabsi pomarli. Nędza i głód przerzedziły mie
szkańców Tornedalen.
Niektórzy stawiali wszystko na jedną kartę, porzu
cali domostwa i ruszali na północ. Do Ruiji - krainy,
w której ponoć żyło się lepiej niż w Finlandii. Tam,
gdzie w morzu była obfitość srebrzystych ryb, wiel
kich jak wieloryby.
158
Nadmorska kraina, mlekiem i miodem płynąca,
kraina marzeń.
Inni trwali, zapewniając byt rodzinie w sposób,
który mógł wydać się brutalny, choć dla nich stano
wił najwyższą ofiarę. Zostawali w dolinie, wysyłając
potomstwo do Ruiji. Zbyt mocno wrośli w tę ziemię,
by ją opuścić, lecz pragnęli dać własnym dzieciom
szansę lepszego życia.
Oznaczało to rozstanie na zawsze, wieczną niepew
ność co do losów ukochanych synów i córek. Z miło
ści do dzieci gotowi byli wziąć na siebie ten ciężar.
Małe istoty opuszczały rodzinne strony, zdane tyl
ko na siebie i życzliwość ludzi, którzy przyjmowali
je pod swój dach...
Pewnego czerwcowego dnia na nadrzecznym
cmentarzu złożono w ziemi prostego chłopa. Gro
madka sąsiadów, przyjaciół i krewnych odprowadzi
ła go na wieczny spoczynek. Zmówiono modlitwę
i odśpiewano kilka psalmów. Żałobnicy zasypali mo
giłę i rozeszli się do domów, złożywszy wyrazy
współczucia wdowie i synowi.
Matka i syn stali w milczeniu nad grobem. Wymi-
zerowana kobieta nosiła jeszcze ślady dawnej urody
w błyszczących od płaczu błękitnych oczach i złoci
stych włosach upiętych na karku. Była niewielkiego
wzrostu, trzymała się prosto jak leśny świerk. W czer
ni wyglądała na szczuplejszą i starszą niż w rzeczy
wistości. Miała trzydzieści osiem lat.
Jej syn był drobny jak na swoje dziesięć lat. Po mat
ce odziedziczył złocistą barwę włosów, po ojcu ciem
nobrązowe oczy. Najbardziej brązowe oczy w całej
Tornedalen.
159
Erkki Alatalo dożył w zdrowiu czterdziestu jeden
lat. Całe życie ciężko pracował dla rodziny. Własny
mi rękami wykarczował spłachetek ziemi i uprawiał
go ze zmiennym szczęściem. Zazwyczaj nie cierpieli
głodu, poza tymi dwoma pamiętnymi latami, kiedy
doprowadzony do rozpaczy Erkki odesłał córkę do
Ruiji. Wtedy nie znalazł lepszego rozwiązania. Wła
śnie urodził się Matti i ojciec musiał dokonać drama
tycznego wyboru.
Raija zawsze była jego oczkiem w głowie. Kiedy
kolejnego roku zebrali przyzwoity plon, na tyle ob
fity, by móc spłacić długi i nie przymierać głodem,
Erkki wyrzucał sobie tamtą decyzję.
Marja, jego żona, od początku sprzeciwiała się ode
słaniu córki, ale Erkki upierał się przy swoim. Teraz
Marja musiała utwierdzać go w przekonaniu, że po
stąpił właściwie. Że Raiji żyło się lepiej na północy.
Marja wątpiła, czy córce się poszczęściło, ale nie
odważyła się dzielić tych obaw z mężem. Nie chcia
ła burzyć kruchego fundamentu, na którym Erkki
opierał nadzieję. Zbyt dobrze wiedziała, że mąż nie
sie większy ciężar na swoich barkach.
Erkki zabawiał Mattiego historiami z dzieciństwa
Raiji. Malec niewiele jeszcze pojmował z otaczające
go go świata, a już ojciec bral go na kolana i opowia
dał o siostrze w dalekiej nadmorskiej krainie.
W umyśle dziecka Raija nabrała cech nadludzkich,
stała się aniołem pod postacią małej dziewczynki.
Dla Mattiego starsza siostra była na poły człowie
kiem, na poły boginią, postacią z baśni i snów, kimś
szczególnie ważnym.
Matti miał bujną wyobraźnię, podobnie jak siostra.
160
Karmił się obrazami i choć nie mógł pamiętać Raiji,
czuł, że ją zna. Jeszcze będąc małym dzieckiem, obiecał
sobie i ojcu, że wyruszy na północ, do Ruiji, i odnajdzie
siostrę. Teraz obietnica nabrała szczególnej mocy.
Ojciec nie żył.
Nić jego życia urwała się nagle. Był sam w lesie na
wyrębie i przygniotło go upadające drzewo.
Marja i Matti znajdowali pociechę w tym, że nie
cierpiał. Zginął na miejscu. Zaczęli szukać go wieczo
rem, zaniepokojeni, że nie wraca do domu. Nie mo
gli mu pomóc.
Matti wiedział, jak bardzo ojciec czekał na wieści
z północy. Trzymał się nadziei, że pewnego dnia pier
worodna córka da znak życia.
Może prześle pozdrowienia przez jakiegoś wę
drowca, może napisze list.
Na próżno.
Matti marzył o tym, by wyruszyć na północ, od
naleźć siostrę i sprowadzić ją do domu. Dać ojcu wię
cej niż ulotną wiadomość - dać mu ukochaną córkę.
Teraz było już za późno. Wciąż jednak Matti mógł
odnaleźć Raiję i odnowić rodzinne więzy zerwane
pewnego dnia przed dziewięciu laty.
Matti czuł, że jest to winien ojcu. Dzieci Erkkiego
Alatalo nie mogły pozostać sobie obce. Poza tym
wciąż żyła matka i tęskniła do córki.
Matti nabrał powietrza. Raija miała siedemnaście
lat, była dorosła, on nie przekroczył dziesięciu.
Upłynie kilka lat, zanim będzie mógł wyruszyć
w drogę i spełnić obietnicę daną ojcu.
Wyruszy do Ruiji, kiedy tylko przyjdzie na to czas.
Do siostry.
12
Listopad.
Pierwszy śnieg zalegał od dawna na wzgórzach, po
krył grubą warstwą zalesione zbocza gór, a w wiosce
sięgał ludziom do kostek.
Niepogoda, która jesienią wciskała się w ramiona
fiordu, ustąpiła pola. Najpierw zdusiła górskie osady
w żelaznym uścisku ulewnych deszczów i północno-
zachodniego wiatru, a potem złagodniała i wycofała
się pod naporem mrozu.
Ludzie i przyroda gotowali się do zimy. Nadchodzi
ła pora wiecznego mroku, dni stawały się krótsze. Kil
ka godzin słonecznego światła poświęcano na prace
w obejściu, zajęcia domowe szybko męczyły wzrok.
Lampy parafinowe paliły się przez całą dobę. Dla
większości gospodarstw parafina stanowiła poważną
pozycję na liście niezbędnych wydatków.
Do świąt zostało pięć tygodni. Najbardziej zapo
biegliwi zdążyli już rozpocząć przygotowania, zmniej
szając codzienne porcje, by na Boże Narodzenie najeść
się do syta.
Nadszedł czas płacenia daniny. Dla tych, którzy
mieli pieniądze, i dla tych, którzy musieli zaciągnąć
nowe długi.
Nad fiordem zaś rozpoczął się targ.
Od ponad pięćdziesięciu lat urządzano targowisko
162
na polanach w miejscu, gdzie rzeka Skibotn wlewa
się do fiordu Lyngen i miesza ze słoną wodą morską.
Było to miejsce spotkań ludzi z wybrzeża i z gór.
Tu wymieniano towary, tu przybywali kupcy z odle
głych nadmorskich miast Norwegii i znad Zatoki
Botnickiej. W atmosferze wzajemnej życzliwości spo
tykali się ze sobą przedstawiciele czterech narodowo
ści: Norwegowie, Lapończycy, Finowie i Szwedzi.
Jarmarki w Lyngen urządzano od początku siedem
nastego wieku, jeden przed świętami, drugi po Bo
żym Narodzeniu. Od razu tak mocno wrosły w tu
tejszą obyczajowość, że stali bywalcy powystawiali
własne stragany, do których wracali rok w rok.
W roku 1608 Norwegowie uznali, że Szwedzi mo
gliby skorzystać z bud jarmarcznych, gdyby przyszła
im myśl o łupieżczej wyprawie na zachód.
Zarządzono likwidację straganów. Norweski na
miestnik Nils Palsen dopilnował, by tak się stało.
Stragany rozebrano, a budulec wywieziono, by nie
wpadł w ręce ewentualnym napastnikom.
Pomimo tego rodzaju zarządzeń tradycja targów
utrzymała się. W latach dwudziestych osiemnastego
wieku pierwszy jarmark odbywał się na pięć tygodni
przed Bożym Narodzeniem, drugi w kilka tygodni po
świętach. Okolicznym mieszkańcom te dwie daty wy
znaczały najważniejsze wydarzenia roku.
Mała, nic nie znacząca osada przemieniała się na kil
ka dni w ośrodek handlu. Ludzie napływali z bliska
i z daleka. Wokół rozbrzmiewał gwar głosów, niósł się
śmiech, a towary nieustannie zmieniały właściciela.
Trzy, nawet cztery języki mieszały się ze sobą. Je
śli brakowało słów, pomagano sobie żywą gestykula-
163
cją. Zwykle szare i smutne skupisko gospodarstw tęt
niło życiem.
Rozpoczynał się właśnie ostatni dzień targu. Reijo
wrócił z placu zadowolony. Udało mu się sprzedać
swoje towary: ryby, trochę masła, drewniane łyżki
i narzędzia, które zrobił po powrocie z tragicznej wy
prawy do Finnmarku. I jeszcze całą górę rękawiczek,
które Raija udziergała z owczej wełny. Nie miała ser
ca do tej roboty, ale kupujący tego przecież wiedzieć
nie mogli, więc Reijo sprzedał wszystkie pary. Zda
wał sobie sprawę, że zapłata, choć niewspółmierna do
wysiłku Raiji, dawała jej poczucie przydatności.
Żyli razem od pięciu miesięcy. Od śmierci Karla,
która z wolna zacierała się w świadomości ludzi znad
fiordu.
Wspominali go znacznie rzadziej niż w pierwszych
tygodniach po powrocie rybaków z Finnmarku.
Od pięciu miesięcy Raija i Reijo mieszkali pod
wspólnym dachem, jadali przy tym samym stole, mie
li te same smutki i radości.
Nie dzielili jednak łoża.
Ludzie we wsi znaleźli nową pożywkę dla plotek.
Tej jesieni Raija znów była na ustach wszystkich.
Nikt nie wierzył, że związek między piękną wdo
wą po Karlu Elvejordzie a synem Anttiego ma wyłącz
nie duchowy charakter. Są zbyt młodzi, szeptano
w ciasnych, ciemnych izbach, zbyt pełni temperamen
tu, w ich żyłach płynie gorąca krew. Jaki ojciec, taki
syn, śmiano się nie bez złośliwej satysfakcji. Antti
Kesaniemi musiał ustąpić pola młodszemu. Raija po
trzebuje silniejszych doznań, dodawali kąśliwie, prze
ścigając się w brudnych fantazjach.
164
Przeprowadzka Reijo pogorszyła i tak kiepską re
putację dziewczyny, ale Raija nie przejmowała się
ludzkim gadaniem. Reijo też nie, lecz to akurat nie
dziwiło mężczyzn we wsi. Raija Elvejord, a właściwie
Alatalo, bo tak zaczęła się nazywać po śmierci Karla,
warta była poświęceń.
Spoglądali na Reijo z podziwem, choć nie wyraża
li go słowami. Potępiali, rzecz jasna, grzeszne poży
cie tych dwojga, ale nie traktowali chłopaka z dystan
sem. Drzwi ich domostw stały dla niego otworem
i chętnie wdawali się z nim w pogawędkę. Jednak ci
sami mężczyźni, którzy wodzili za Raiją pożądliwym
wzrokiem, nie omieszkaliby splunąć za jej plecami...
Ludziom we wsi nie spodobało się również i to, że
Raija wzięła do siebie córkę Evy i Fredrika. Przekli
nali matkę i nie chcieli zrozumieć rozpaczy, która
pchnęła ją w objęcia śmierci.
Nie przyjęliby Elise do siebie, ale niechętnie akcep
towali fakt, że Raija i Reijo podjęli się opieki nad
dzieckiem.
Elise i Raija były jak dwie ciemne plamy na hono
rze wioski. Mieszkańcy osady najchętniej odesłaliby
je w siną dal i zapomnieli o nich na zawsze.
Gadanie przeszło w szept, kiedy Antti, z pociem
niałymi od gniewu oczyma i groźbą w głosie, wezwał
najmocniejszych w gębie do przejęcia odpowiedzial
ności za dziecko.
Nikt go nie posłuchał.
Lecz szeptanie nie ustało. Łajanie Anttiego nie przy
padło ludziom do gustu, ale nikt nie zechciał wziąć na
siebie ciężaru wykarmienia dziecka samobójczyni.
Plotki o Raiji także nie cichły...
165
Reijo zapłacił daninę poborcy.
Lyngen i Ullsfjorden należały do Karlsoy, ale po
borcy przybywali aż z odległej wyspy Helgoy, leżą
cej z dala od wybrzeża nad otwartym morzem.
Reijo przedstawił się jako Karl Elvejord. Raija ba
ła się, że straci ziemię, jeśli wieść o śmierci Karla wy
dostanie się z wioski, dlatego właśnie Reijo podał fał
szywe nazwisko. Istniało niebezpieczeństwo, że ktoś
znający prawdę wygada się, ale nikt nie puścił pary
z ust. Taka była niepisana umowa, mieszkańcy osady
sami prali swoje brudy i mieli własny kodeks postę
powania. Poborcy podatków zmieniali się i Reijo nie
przypuszczał, by któryś z nich pamiętał twarz Karla
Elvejorda ze Skibotn.
Poszło jak z płatka. Reijo zapłacił żądaną sumę.
Urzędnik spojrzał na niego obojętnie, a Reijo nie od
wrócił wzroku. Na papierze nic się nie zmieniło.
Teraz zapragnął kontaktu z ludźmi. Był ostatni
dzień jarmarku, najżywszy, najweselszy dzień. Plac
targowy tętnił życiem.
Reijo wiedział, że nie musi zdawać Raiji relacji ze
swoich uczynków. Gdyby tak postąpił, wyśmiałaby
go i kazałaby mu robić to, na co ma ochotę. Mimo to
Reijo zwlekał z wyjściem, jakby czekał na jej radę.
Machinalnie ubrał się w najlepsze rzeczy i zaczął
niespokojnie krążyć po izbie. Miał na sobie koszulę,
prawie nową, ledwie co cerowaną, spodnie, które
przywdziewał zwykle w niedzielę, i kamizelkę. Wy
glądał całkiem paradnie.
Elise pierwsza wyczuła jego niezdecydowanie. Dziew
czynka zdążyła już zaakceptować nową rodzinę, ale
w jej niebieskich oczach wciąż czaił się strach.
166
- Dokąd się wybierasz, Rei jo? - spytała z typową
dla siebie bezpośredniością. - Pięknie wyglądasz. Bę
dziesz się żenić?
Raija uśmiechnęła się szeroko, a Reijo popadł w za
kłopotanie. Mała potrafiła dopiec im pytaniami. Cał
kiem niedawno usiłowała dociec, dlaczego Reijo nie
śpi razem z Raiją w tym szerokim łóżku. Tak robią
mamusie i tatusiowie, dodała rezolutnie. Tak przynaj
mniej czynili jej mama i tata, a dziewczynka trakto
wała Raiję i Reijo w podobny sposób.
Elise dotąd nie mówiła o swoich rodzicach. Zresztą
nikt jej nie zmuszał do wspomnień, z wiekiem przyj
dą same.
- Muszę poczekać, aż dorośniesz - odrzekł Reijo.
Podniósł Elise wysoko i zakręcił się dokoła.
Mała roześmiała się radośnie. Maja poczuła się ura
żona. Reijo najpierw należał do niej!
- Ja też! - zażądała stanowczo, kiedy Reijo opuścił
Elise na podłogę. Ten nie potrafił odmówić jej prośbie.
Maja pofrunęła w powietrze z takim samym piskiem
radości. Na ustach Raiji wciąż błąkał się uśmiech. By
ła w zaawansowanej ciąży i wyglądała tak pięknie, że
Reijo poczuł ukłucie bólu w sercu.
- Reijo idzie na targ - wyjaśniła dziewczynkom, choć
on dotąd nie wspomniał o swym zamiarze. Raija rozu
miała go bez słów, a Reijo wciąż nie mógł się nadziwić
jej przenikliwości. Nie pomyślał o tym, że zdradza go
odświętny strój. Uważał, że Raija w cudowny sposób
trafia za każdym razem w sedno sprawy.
Jego uczucia do niej rosły. To było coś więcej niż
zwykłe zadurzenie i pożądanie. Lubił ją, kochał, zre
sztą od samego początku. I wciąż znajdował w niej
167
nowe źródło zadziwienia, które brało się z tego nie
zwykłego zrozumienia, na którym opierali swój zwią
zek. Nie przyznawał się do tego, ale pragnął, by po
łączyła ich mocniejsza nić.
Raija nigdy nie okazała, że odwzajemnia to pra
gnienie. Reijo nie pytał, nie chciał niszczyć ich przy
jaźni.
- Dobrze ci zrobi, jak pobędziesz wśród ludzi - po
wiedziała lekko, kiedy narzucił na siebie kaftan i za
czął go zapinać. - Tylko się w nic nie wmieszaj - do
dała z wzrokiem utkwionym w nożu, który wisiał
u jego pasa.
- Niby w co? - spytał ze złością, głównie dlatego, że
znów go przejrzała. Zwykle nie nosił broni, ale docin
ki ludzkie drażniły go niepomiernie. Dziś nie puści ich
płazem. Jeśli zajdzie taka potrzeba, użyje noża...
Raija nie wdawała się w szczegóły.
- Zachowaj spokój! - poradziła jedynie, kiedy za
mykał drzwi.
Kiedy zbliżał się do placu Nalovuoppe nad błękit
nym fiordem, czul narastające podniecenie.
Na zdeptanej ziemi nie było śniegu. Wokół placu
rozstawiono naprędce sklecone budy, które służyły za
miejsce handlu doświadczonym kupcom z norweskie
go wybrzeża, znad brzegów rzeki Torne i Zatoki Bot-
nickiej. Nie wszystkie były zajęte, część kupców zdąży
ła już pozbyć się własnych towarów i nabyć miejscowe;
Norwegowie kupowali mięso renifera, Finowie i Szwe
dzi ryby. Na pozostałych straganach wciąż kwitł han
del, w paru miejscach niezwykle ożywiony.
Kupiec z Tromso nie narzekał na brak. klientów.
Wokół niego kłębił się tłum zainteresowanych i wciąż
168
przybywali nowi. Sprzedaż szła jak po maśle, ale też
i towar należał do najbardziej poszukiwanych.
Kupiec z Tromso handlował wódką.
Reijo nie był świętoszkiem, jak większość męż
czyzn nie wylewał za kołnierz. Tym razem jednak nie
dołączył do klientów sprzedawcy alkoholu, zdążył
zrobić zakupy poprzedniego dnia. Badawczy wzrok
Raiji nie zarejestrował butelki, którą Reijo ukrył
w wewnętrznej kieszeni kaftana.
Ostatni dzień jarmarku miał charakter powszechne
go święta i Reijo zamierzał w nim uczestniczyć. Był
młody, potrzebował towarzystwa innych ludzi poza
ojcem, Raiją i dziećmi. Potrzebował nowych bodźców.
Wraz ze śmiercią Kallego stracił najlepszego przy
jaciela.
Duchowa więź z Raiją miała ogromne znaczenie,
ale była czymś innym. Kochał ją, jak się kocha kobie
tę, i to odróżniało ich związek. Sam o tym nie wie
dząc, Reijo szukał przyjaciela, kogoś, kto zająłby
miejsce Karla, powiernika myśli.
Zapewne nie mógł go znaleźć pośród bud na Na-
lovuoppe, ale z mężczyznami na placu łączyła go
wspólnota przeżytych trosk i radości, atmosfera za
tęchłych i zawszonych łodzi rybackich. Obecność
Isaka przyjął z niechęcią, ale stanął z dala od niego
i starał się go nie zauważać.
Nie było to proste zadanie, więc żeby dodać sobie
otuchy, Reijo odkorkował butelkę i pociągnął kilka
łyków palącej gorzałki. Peder, ledwie kilka lat starszy
od Reijo, lecz już ojciec czworga dzieci, szturchnął
go przyjaźnie w bok i uczynił to samo.
- Więc udało ci się wyrwać?
169
Reijo spojrzał zdumiony na kompana z wypraw na
północ. Peder miał jasne włosy i wodniste niebieskie
oczy o lekko zalęknionym wyrazie. Jego twarz była
pokryta zmarszczkami i wyglądał staro jak na swój
wiek. Reijo lubił go. W ciągu długich tygodni w cia
snych chatach rybackich Finnmarku Peder był duszą
towarzystwa, zawsze pełen życia, urodzony gawę
dziarz. Potrafił zrobić z siebie błazna tylko po to, by
rozbawić znajomych. Wtedy jeszcze jego oczy pa
trzyły jasno i nie czaił się w nich strach. Może dopie
ro teraz poczuł na sobie brzemię odpowiedzialności?
Reijo bez trudu dostrzegł, że Peder jest mocno wsta
wiony. Musiał przebywać na placu od dawna, zdążył
już bowiem do polowy opróżnić butelkę. Jego śmiech
brzmiał złośliwie, zupełnie inaczej niż podczas dłu
gich wieczorów na północy, kiedy ugryzienia wszy
bolały dotkliwiej niż smaganie mroźnego wiatru.
- Wyszedłem - odrzekł Reijo. - Nie musiałem się
wyrywać.
- Nie mów, że pozwala ci wychodzić? Z flaszką
w kieszeni?
Reijo zlekceważył prowokacyjny ton kompana
i wzruszył ramionami.
- Robię to, na co mam ochotę. Jestem wolnym czło
wiekiem...
Śmiech zabrzmiał zjadliwiej, mniej przyjaźnie. Re
ijo zauważył to, ale zmiana w zachowaniu Pedera nie
wzbudziła jego podejrzliwości.
Nie zwracał też uwagi na Isaka. Isak trzymał się na
uboczu, milczał ze wzgardliwym uśmiechem przyle
pionym do warg.
- Ty to się urządziłeś, chłopie! - rzucił któryś
170
z mężczyzn. - Mieszkasz z najpiękniejszą kobietą
nad fiordem, a mimo to czujesz się wolnym człowie
kiem.
Nowy wybuch śmiechu.
Reijo nie zdążył zareagować, ktoś inny bowiem po
spieszył z kolejną ciętą repliką:
- Szkoda, że ma tyle bachorów do wyżywienia.
Tylko nie zrób jej nowego...
- Skoro ty jesteś wolny, to ona też? - rzucił kolej
ny z mężczyzn, podochocony zawartością butelki.
- Każdy ma prawo spróbować, no nie? Tobie nic
do tego, Reijo. Słodka mała Raija...
Reijo starannie zakorkował butelkę, zanim ją od
stawił. Kiedy odwrócił się do rozochoconych męż
czyzn, dłonie miał zaciśnięte w pięści i twarz ściągnię
tą gniewem. Oczy błyszczały mu wojowniczo. Szy
derczy śmiech ucichł.
- Jeszcze jedno słowo o Raiji, a ktoś za to zapłaci!
- warknął i zaklął po fińsku. Któryś z mężczyzn ro
ześmiał się, ale pozostali go uciszyli.
Peder, od którego wszystko się zaczęło, podszedł
zakłopotany do Reijo, poklepał go po ramieniu
i uśmiechnął się głupkowato, choć zdecydowanie
przyjaźnie.
- Uspokój się, Kesaniemi! - powiedział i w pojed
nawczym geście wyciągnął do niego butelkę. Reijo
pociągnął spory łyk mocnej gorzałki.
- Nie znasz się na żartach, człowieku? - dodał Pe
der. - Jesteśmy mocni w gębie, ale przecież nie mamy
złych zamiarów, prawda, chłopcy?
Mężczyźni potwierdzili ze śmiechem. Rzecz jasna,
Raija jest kobietą Reijo. Nikt nie ośmieli się nasta-
171
wać na jej cześć. Zaczęli prześcigać się w wychwala
niu własnych żon i narzeczonych. Obdarzali je przy
miotami, których nie miały i nigdy nie posiądą. Zda
wały się greckimi boginiami w ustach mężczyzn, któ
rzy w życiu o greckich boginiach nie słyszeli.
Każdy po kolei przedstawiał zalety swojej pani,
a pozostali kiwali głowami, stwierdzając, że mówią
cy jest zbyt skromny. Po czym dorzucali własne po
chlebstwa, które mąż rzeczonej kobiety przyjmował
bez mrugnięcia okiem. Po każdej turze wznosili to
ast za zdrowie wychwalanej pod niebiosa niewiasty.
Kiedy przyszła pora na Reijo, ten już dosięgną! dna
butelki. Gdyby miał wznieść toast za Raiję, który
choć w części oddawałby przymioty jej charakteru,
musiałby dysponować większą ilością trunku. Podjął
jednak wyzwanie. Obrócił się do grupy słuchaczy,
którzy w napięciu oczekiwali jego przemowy.
- Raija - wydeklamował nieomal - jest cudowna.
Jego słowa przyjęto z aplauzem.
- Piękna - ciągnął rozochocony Reijo.
Nowy wybuch entuzjazmu.
- I mądra. Diabelnie mądra. I jest miła, rozumie
mnie. Gospodarna. Dobra kobieta, mówię wam, do
bra kobieta...
Tamci czekali na coś, ale Reijo zakończył pean po
chwalny. Jeden z mężczyzn wychynął z tłumu i spy
tał szeptem:
- A w łóżku, człowieku? Jaka jest w łóżku?
Reijo zaczerwienił się lekko. Miał dziewiętnaście
lat, był już mężczyzną i takie pytania nie powinny
przyprawiać go o rumieniec, ale przecież nie mógł od
powiedzieć, że nie żyje z Raiją. Momentalnie stracił-
172
by ich szacunek, a w tej chwili na niczym innym bar
dziej mu nie zależało.
- Wspaniała - odrzekł i ponownie się zaczerwienił.
Odpowiedź wywołała znaczące uśmiechy. To jed
no słowo i barwa policzków Reijo wystarczyły, by
każdy z mężczyzn dopowiedział sobie resztę. Wie
dzieli o tym od dawna: Raija nie była zwykłą kobie
tą. Zwłaszcza w łóżku.
Zanim przyszła kolej następnego chwalipięty, zrzu
cono się na butelkę gorzałki. Kupiec z Tromso nie
wróci do domu z towarem, to jedno było pewne.
Nikt nie zauważył braku Isaka. Zniknął bezszele
stnie, zanim zaczęli przepijać do swoich ukochanych.
Z uśmiechem, który nie zwiastował nic dobrego,
ruszył na północny wschód wzdłuż rzeki.
Wypito jeszcze morze wódki. Zmierzchało już,
kiedy na placu pojawiła się ubrana na czarno kobie
ca postać owinięta brązowym szalem i ciągnąca za so
bą zapłakane dziecko.
Tylko w nielicznych straganach panował ruch.
Targowisko pustoszało z wolna, ślady reniferów, ko
ni i sań rozbiegały się w kierunku gór na południu
i fiordu na północy.
Nieliczni mieszkańcy osady kręcili się jeszcze
w pobliżu. Kiedy Raija ukazała się na skraju lasu,
spojrzeli znacząco po sobie; wiedzieli, w jakim stanie
jest Reijo. Pojawienie się dziewczyny przyjęli pogar
dliwymi uśmieszkami. Raija Alatalo musiała być bar
dzo zdesperowana, skoro przyszła po syna Anttiego
z cypla. Pewnie się bała, że młodzieniec znajdzie so
bie lepszą partię niż wdowa w zaawansowanej ciąży
i z dwójką dzieci.
173
Uśmiechy zamarły, kiedy ujrzeli ją z bliska. Oczy
Raiji błyszczały gorączkowo w nienaturalnie bladej
twarzy, widać było, że płakała. Drżącym głosem za
pytała o Reijo.
Nikt nie ośmielił się zażartować. Powstrzymali się
od złośliwych uwag, które mieli na końcu języka. Kil
ka rąk wskazało grupkę straganów na południowym
skraju placu, który graniczył z sosnowym zagajnikiem.
Najodważniejsi zarzucili ją pytaniami, ale Raija nie
odpowiedziała. Ciągnąc za sobą płaczące i wyrywają
ce się dziecko, pobiegła we wskazanym kierunku.
- Czy to nie mała od Evy i Fredrika? - spytał któ
ryś, a pozostali potwierdzili, kiwając głowami.
- Przecież ma jeszcze jedno dziecko?
Ma, przyznali i ruszyli gromadnie za Raiją. Zapo
wiadało się niezłe widowisko, prawie tak dobre jak
pijacka bijatyka, która zazwyczaj kończyła jarmark
i na którą, po prawdzie, czekali.
Za budami mężczyźni ustawili pod ścianą ławę
z pieńków, ale mało który potrafił zachować pionową
postawę. Niektórzy pogrążeni byli w niespokojnej
drzemce, inni, dopijając resztki z butelek, opowiadali
grube dowcipy, które śmieszyły wyłącznie ich samych.
Reijo wspierał się ciężko o ramię Pedera. Bełkotał
coś pod nosem, ale wciąż zachowywał przytomność.
Najpierw zobaczył czarny skraj jej sukni, potem je
go przyćmiony umysł przeszył krzyk Elise. Podniósł
ociężale głowę i z trudem uchwycił spojrzenie Raiji.
- Mój kwiatuszku... - wymamrotał i wyciągnął do
niej ręce.
Raija cofnęła się, wpadając na tłumek ciekawskich,
który podążał za nią. Oszczędziła im widowiska.
174
Głosem wezbranym pogardą powiedziała tylko:
- Do niczego mi się nie przydasz, Reijo Kesaniemi.
Z jej oczu popłynęły łzy. Płakała z bezsilności
i wściekłości. Nieomal po omacku ruszyła dalej, przez
plac, wzdłuż brzegu, ku cyplowi, gdzie stał samotny
domek z bali. Do Anttiego. Jemu mogła zaufać!
Reijo potrząsnął głową, co przyprawiło go o mdło
ści, i spojrzał za dziewczyną. Dręczyło go przeczu
cie, że coś jest nie w porządku. Minęło parę minut
od chwili, gdy Raija i Elise zniknęły w mroku, kie
dy Reijo zrozumiał. Wyprostował się gwałtownie
i ześlizgnął się z pieńka. Pozostali w ogóle tego nie
zauważyli.
- Maja! - ryknął. Jego mózg wciąż pracował na
zwolnionych obrotach. - Gdzie, do diabła, jest Maja?
Towarzysze pijackiej biesiady nie odpowiedzieli.
Jeśli któryś z nich zrozumiał pytanie, to i tak uznał
je za mało ważne.
Reijo usiłował wstać, ale nogi odmówiły mu posłu
szeństwa.
Był kompletnie pijany. Spocony leżał na śniegu,
opierając się policzkiem o kolano Pedera.
- Maja - bełkotał nieustannie. Po policzkach spły
wały mu łzy. Załkał i znów wykrzyknął imię dziew
czynki: - Maja...!
Nikt się nie zainteresował. Gromada gapiów roze
szła się, kiedy spotkanie Raiji z kochankiem, bo tak
traktowali Reijo, nie zakończyło się awanturą. Jego
krzyki przyjęli za zwyczajny pijacki bełkot i nie przy
wiązywali do niego żadnej wagi. Nikt nie miał ocho
ty wszczynać kłótni z pijakiem.
175
Reijo obudził się, ktoś potrząsał nim gwałtownie.
Całą twarz miał w śniegu. Splunął, żeby usunąć śnieg
z ust.
Utrzymywał się na nogach tylko dlatego, że nie
zdarnie wspierał się o drewnianą ścianę straganu.
W głosie ojca nie było współczucia.
- Do diabła, chłopcze! Właśnie teraz musiałeś się
upić?
Reijo zmusił się do rozwarcia powiek, chociaż naj
chętniej położyłby się i zasnął.
- Maja - wykrztusił.
Antti pchnął go bezlitośnie na ścianę.
- Maja zniknęła - powiedział. - Elise twierdzi, że
widziała brzydkiego człowieka. Bawiły się razem na
dworze. Raija czuła się bezpieczna, od ostatnich zda
rzeń minęło sporo czasu. To zapewne sprawka Isaka.
Teraz mu nie daruję!
- Ja... - zaczął Reijo, ale język odmówił mu posłu
szeństwa.
- Nie mogłeś się upić w gorszym momencie! - wes
tchnął ojciec. - Wracaj do mojego domu, choćbyś
miał się czołgać całą drogę. Wytrzeźwiej. Raija po
trzebuje twojej obecności. Jest wyczerpana, a Elise hi
steryzuje. Wracaj do domu, chłopcze!
Reijo skinął głową. Zbierało mu się na wymioty,
ale zdołał się opanować. Wsparł się ciężko o ścianę,
a Antti ruszył biegiem w ciemność.
W głowie Reijo kołatała się jedna myśl: Maja znik
nęła. Zawiódł Raiję...
Łapczywie wciągał w płuca zimne powietrze. Po
wiał silny wiatr i mróz się wzmógł. Reijo miał szczę
ście, że nie zasnął.
176
Oderwał się od ściany, zakołysał niebezpiecznie,
ale mobilizując całą siłę woli, utrzymał równowagę.
Świat zawirował, ale Reijo zdołał wyznaczyć so
bie cel wędrówki - nikłe światełko z domu na cy
plu.
Ruszył powoli. Co chwila w brutalny sposób wra
cała mu świadomość, kiedy twarzą padał w śnieg.
Wrodzony upór, siła charakteru i sprawność fizycz
na kazały mu się za każdym razem podźwignąć
i brnąć do przodu. I z każdego upadku podnosił się
odrobinę trzeźwiejszy. Nie miał pojęcia, ile minęło
czasu, kiedy stanął na progu ojcowskiego domu.
Potknął się o próg i wtoczył się do ciepłej izby. Ra-
ija o twarzy białej jak papier siedziała na ławie przy
stoie. Elise spała.
Raija skierowała na niego spojrzenie pełne rozpa
czy. Spodziewał się znaleźć w nim pogardę, zamiast
tego dostrzegł przejmujący smutek i b ó l Wiedział,
jak wiele znaczyła dla niej Maja. Ukochane dziecko,
córka Mikkała.
- Zrobiłam ci kawy - powiedziała beznamiętnie.
Reijo zatoczył się w kierunku paleniska, na którym
stał garnek z kawą. Napełnił kubek gorącym, moc
nym napojem i wypił wszystko kilkoma łykami.
Opróżniwszy zawartość garnka, poczuł się na tyle
dobrze, by wysłuchać jej relacji. Było tak, jak powie
dział ojciec. Raija uznała, że dzieciom nic nie grozi,
i pozwoliła im na zabawę w śniegu. Od złych wyda
rzeń minęło sporo czasu. Trwał jarmark, wszyscy
przebywali na placu.
Siedziała w izbie, porządkując rzeczy dla maleń
stwa, które miało się narodzić. Drzwi na zewnątrz by-
177
ły zamknięte i nie usłyszała krzyku dziewczynek.
Zrozumiała, że stało się coś złego, dopiero wtedy, kie
dy do izby wpadła Elise i nieskładnie, przez łzy, za
częła opowiadać o jakimś złym człowieku. Brzydkim
człowieku. Raija wybiegła przed dom i nie znalazła
córki. Elise zdołała wykrztusić, że brzydki mężczy
zna porwał Maję.
W rozpaczy Raija ruszyła za śladami, ale doprowa
dziły ją one do ścieżki zdeptanej wieloma stopami.
Biegała tam i z powrotem, wykrzykując imię córecz
ki, ale jedyną odpowiedzią było złośliwe wycie wia
tru pośród drzew. Wtedy ruszyła na plac targowy.
Biegła trzy kilometry, ciągnąc za sobą Elise, kawał
drogi dla ciężarnej kobiety.
- Żeby tylko nic się jej nie stało!
Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Z jej zaczerwie
nionych oczu wciąż płynęły łzy, a głos drżał. Reijo
chciał ją przytulić, ale się nie odważył. Zawiódł ją.
Oddał się pijaństwu i teraz nie miał dość sił, by
szukać córki Raiji. Maja - mała, niewinna istota, któ
rą tak kochali. Mógł przysiąc, że to sprawka Isaka.
Pamiętał jak przez mgłę, że Isak dość wcześnie odłą
czył się od gromady. Wtedy nie zwrócił na to uwa
gi. Co za głupota! Może któreś z jego słów pchnęły
Isaka do działania.
Może sama obecność Reijo na jarmarku wyzwoli
ła w tamtym szatańskie myśli. Zorientował się, że Ra
ija jest sama i nikt jej nie chroni.
Reijo raczył się gorzałką, a Isak wykorzystał szan
sę. Reijo czuł się podle. Nigdy nie zdoła naprawić
błędu.
Jeśli Mai stanie się krzywda...
178
Nie miał odwagi myśleć o tym. Wiedział jedynie,
że nigdy by sobie tego nie wybaczył. Postanowił od
tąd zmienić swój stosunek do alkoholu. Czuł się taki
dorosły, kiedy trunek drapał go w gardło i palił w żo
łądku. Teraz już wiedział, że to nie były myśli godne
mężczyzny, tylko naiwne mrzonki głupca.
Reijo zaklął po fińsku, jakby chciał przydać sło
wom więcej wagi, choć w tej sytuacji przekleństwa na
niewiele się zdały. Nagle przerwał niespokojny marsz
po izbie.
Dostrzegł wykrzywioną bólem twarz Raiji, prze
straszone oczy, kropelki potu u nasady czarnych
włosów.
Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego
dźwięku.
Raija uśmiechnęła się słabo i odrzuciła kosmyk
włosów z czoła. Nieznacznie skinęła głową.
- Mam bóle - szepnęła. - Dziecko urodzi się wcześ
niej...
- Wielki Boże!
Reijo osunął się na ławę i patrzył na nią z przera
żeniem.
- Wszystko w tym samym czasie - dodał, zdumio
ny spokojem Raiji.
Miała, zdaje się, zamiar urodzić przy kuchennym
stole. Co począć? Skąd sprowadzić pomoc?
Podniósł się niezdarnie.
- Muszę znaleźć jakąś kobietę - wykrztusił i ruszył
ku drzwiom.
Mała dłoń chwyciła go za ramię. Raija zatrzymała
go, przywarła do niego, nie chciała puścić.
- Nie zostawiaj mnie, Reijo! Tak się boję...
179
- Doprawdy, potrafisz mnie uspokoić - odrzekł
i usiadł.
Na jej ustach pojawił się blady, smutny uśmiech.
- Nie tego się boję. - Poklepała się po brzuchu. -
Kiedy przyjdzie właściwy czas, wszystko pójdzie do
brze. Boję się o Maję. Co on może jej zrobić?
Reijo nie odpowiedział. Sam się nad tym zastana
wiał, też się bał.
Zmienił temat.
- Ojciec ją znajdzie - stwierdził z przekonaniem. -
Nigdy nie przyjmowałem porodu. Nie dam sobie ra
dy, Raiju.
Jego przerażenie było aż nadto widoczne.
Znowu się uśmiechnęła i lekko dotknęła jego ra
mienia.
- Zajmę twoje łóżko, Reijo. Powiem ci, co powi
nieneś zrobić, zanim się zacznie. Mamy jeszcze dużo
czasu.
Reijo brakowało jej pewności siebie. Kobiety wie
działy wszystko o rodzeniu dzieci, on nic. Mężczyzn
trzymano od tych spraw z daleka. Byłaby niezła sen
sacja, gdyby wyszło na jaw, że pomógł dziecku Raiji
przyjść na świat.
Potrzebowała go jednak i tylko to się liczyło. Bar
dziej przyda się jej tutaj, niż krążąc w pijanym wi
dzie po okolicy.
- Zagotuj wodę - powiedziała. - Wrzuć żar do garn
ka. Trochę soli. I nożyce. Znajdź czystą bieliznę. Mo
że masz koszulę, z której wyrosłeś? Wsuń nóż pod
poduszkę...
Reijo skinął głową. Odpiął nóż od pasa i położył
na stole. Stal odgania złe moce.
180
- Nie wierzysz w Boga, Raiju?
Spojrzenie, jakie mu posłała, było twarde jak klin
ga noża.
- A powinnam? - spytała.
Nie odpowiedział. Może miała rację. Życie nie
przyniosło jej wiele dobrego i ta noc niczego nie
zmieniała. Urodzi drugie dziecko, ale żadne z nich nie
wiedziało, czy nie straci pierwszego...
13
Urodził się w ciemną listopadową noc, niebiesko
oki, z jasnymi loczkami na głowie, rozkrzyczany i ka
pryśny.
Dziewiętnastoletni Kwen pomógł mu przyjść na
świat, przyjął go trzęsącymi rękoma, zlany potem,
z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- To się nie uda! - powtarzał Reijo raz po raz
w trakcie porodu.
Gdyby Raija nie rodziła wcześniej, podzielałaby je
go obawy.
Zdyszanym głosem tłumaczyła mu, co ma robić,
przeklinając swój los po fińsku. W chwilach najo
strzejszego bólu przechodziła na lapoński.
W innej sytuacji Reijo by się roześmiał. Nie spo
tkał nikogo, kto by znał tyle soczystych określeń
w różnych językach.
Teraz nie było mu do śmiechu. Stał nachylony,
podwinął rękawy koszuli, odsłaniając muskularne
przedramiona, nie wiedząc, co począć z niezdarnymi
dłońmi. Cierpiał wraz z Raiją, jakże chętnie ująłby jej
bólu. Złapał się na zdziwieniu, że dziecko rodzi się ta
kie duże, usiłował wyobrazić sobie ukłucia bólu, na
wracające fale cierpienia i coraz mniej rozumiał kobie
ty. Gdyby choć raz przeszedł przez taką mękę, nigdy
nie zdecydowałby się na to ponownie. To był najgor-
182
szy kac w jego życiu - tego jednego mógł być pewien.
Spełniać funkcję akuszera, kiedy ręce drżą jak w go
rączce, a głowa odmawia posłuszeństwa...
I myśleć o drugim dziecku Raiji, o Mai, która znik
nęła.,.
Unikał słów „na zawsze", choć same cisnęły się mu
na usta,
Jeśli Raija utraci Maję...
Nie narodzone dziecko stawało się przez to jeszcze
ważniejsze, choć przecież każde dziecko jest ważne
przez sam fakt istnienia. Reijo dotkliwie odczuwał
własną bezradność. Zamknął oczy i czekał na cud,
kiedy z ust Raiji wydobył się krzyk niepodobny do
poprzednich. Dotąd była dzielna, zagryzała wargi do
krwi i z rzadka pojękiwała.
W wyobraźni Reijo poród jawił się jako koncert
nieustających postękiwań i wrzasków.
Ukazała się czerwona główka. Reijo zatoczył się
i nic nie usłyszał, choć widział, jak wargi Raiji ukła
dają się w słowa. Nachylił się instynktownie i objął
główkę dziecka.
Ciało Raiji wygięło się, jej twarz błyszczała od po
tu. Poiawiły się ramiona niemowlęcia. Reijo był jak
w transie. Doświadczał cudu narodzin i wiedział już,
że od tej chwili pragnie ponosić odpowiedzialność za
to nowe życie. Pomógł maleństwu przyjść na świat,
trzymał jego drobne ciałko w dłoniach...
Przeciął pępowinę, tak jak mu Raija kazała, choć
nie sprawiło mu to przyjemności.
Potem umył niemowlę. Czuł, że jego ręce są za du
że dla tego małego człowieka, ale chłopczyk nie pro
testował. Pojawił się na świecie wśród krzyków, lecz
183
teraz ucichł i pozwolił owinąć się w starą zniszczoną
koszulę.
Raija była wykończona. Strach o Maję, trudy dłu
giego marszu do wioski z Elise, przedwczesny poród
- wszystko to wyczerpało jej siły.
Nie potrafiła zdobyć się na uśmiech, kiedy Reijo
podał jej synka. Pogłaskała go palcem po policzku.
Reijo poczuł łaskotanie w gardle, najchętniej roz
płakałby się na ten widok, ale jakoś się opanował.
Miał zamiar zachować to wspomnienie na chwile
samotności.
- To syn Kallego, taki sam jak Kalle! - powiedział.
Raija uniosła wzrok, a po jej twarzy przemknął
cień zawodu.
- A czego się spodziewałeś? Mikkal dał mi Maję.
To jest syn Kallego, Knut.
Położyła dziecko obok siebie na łóżku. Patrzyła,
jak zasypia, ale sama czuwała.
Reijo sądził, że już po wszystkim, i zdawało się, że
na widok pojawiającego się łożyska padnie trupem.
Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego
dźwięku.
- Tak ma być - stwierdziła. - Wyrzuć to. Zapakuj
w coś i wyrzuć.
Reijo nic nie rozumiał, ale posłusznie owinął krwa
wą masę w jakąś brudną szmatę. Niechętnie podniósł
pakunek i wyszedł z nim w noc. Wyrzuć, powiedzia
ła. Ale gdzie?
Do piwnicy z nawozem? Ten pomysł nie przypadł
mu do gustu. Znalazł stary parciany worek, włożył
do niego zawiniątko i dorzucił parę kamieni.
Zszedł do łodzi, odpłynął na piętnaście uderzeń
184
wiosła od brzegu i opuścił tę tajemniczą, zakrwawio
ną rzecz w głębiny. Kiedy wciągał łódź na brzeg, był
zupełnie trzeźwy. Niech Bóg da, by nigdy już nie mu
siał przyjmować porodu!
Wszedł bezszelestnie do domu, spodziewając się
ujrzeć - matkę śpiącą z nowo narodzonym dzieckiem
na ramieniu.
Chłopczyk spał, ale Raija siedziała na łóżku, obej
mując Elise.
Dziewczynka zacisnęła piąstki na włosach Raiji,
kurczowo ściskała czarne loki opiekunki, a jej ciałem
wstrząsało łkanie.
- Myślałam, że umrzesz! - wykrztusiła pomiędzy
kolejnymi spazmami płaczu.
Dotąd nie wracała do złych wspomnień, nie roz
mawiała ani o ojcu, ani o matce, choć Raija i Reijo
wiedzieli, że ich pamięta. Teraz długo skrywane lęki
powróciły z całą mocą.
- Mama była gruba... jak ty, matko Raiju - szlocha
ła Elise.
Reijo zatrzymał się przy drzwiach, bojąc się, że
swoją obecnością zamknie małej usta. Dziewczynka
nie zwracała jednak uwagi na niego. Jej świat mieścił
się teraz między ramionami Raiji. Raiji, która nie
umarła!
- Mama nie żyła. Nie rozmawiała ze mną. Krzy
czałam do niej, dotknęłam jej, ale była jakaś dziwna.
I twarz miała dziwną. I oczy... To było okropne. Po
tem zrozumiałam, że nic nie mówi, bo umarła. Tak
się bałam. Myślałam, że też umrzesz. W oborze jak
mama. Bałam się, że pójdziesz tam sama...
Raija i Reijo wymienili spojrzenia. Zrozumieli, dla-
185
czego Elise tak chętnie ostatnio doglądała zwierząt.
Zrozumieli i poczuli ból w sercach.
Po policzkach Raiji toczyły się łzy. Na chwilę za
pomniała o Mai, przez tę jedną chwilę nie było waż
niejszej rzeczy niż wyjaśnienie tej małej dziewczynce,
że ludzie nie umierają tylko dlatego, że spodziewają
się dziecka.
- Byłam gruba, żebyś ty i Maja miały małego bra
ciszka - wyjaśniała łagodnie, gładząc Elise po jasnych
włosach. - Mama nie umarła dlatego, że była gruba.
Spodziewała się dziecka, ale Bóg zabrał ją do siebie,
bo jej potrzebował. Mama nie zachorowała i nie
umarła przez dziecko. Tak po prostu musiało być. Te
raz jesteś z nami i masz brata. Chcesz mu się przyj
rzeć? jest piękny. Dałam mu na imię Knut...
Zagadywała dziewczynkę. Elise uspokajała się
z wolna, pociągnęła nosem, otarła twarz i zapłakane
oczy i wspięła się na kolana, by się przyjrzeć niemow
lęciu.
- Jest taki mały - stwierdziła po chwili z lekkim
rozczarowaniem w głosie.
Skoro już miała brata, to mógłby być nieco więk
szy. Z tego malca nie będzie dużego pożytku, to zro
zumiała od razu. Z kimś takim trudno się bawić.
- Gdzie jest Maja? - spytała, wstając. Dostrzegła
Reijo i skierowała pytanie do niego.
Jasny dziecięcy głosik wyraził to, o czym wszyscy
myśleli. Raija skuliła się pod futrzaną narzutą i zbla
dła. Reijo poczuł, jak bardzo jest bezradny.
- Maja jest z Anttim - powiedział powoli. - Jest
u mojego ojca. Z pewnością już śpi. Ty też musisz się
położyć. Maja wróci jutro.
186
Miał nadzieję, że się nie myli. Elise uspokojona
wsunęła się do łóżka Anttiego.
Reijo wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Usiadł
przy stole, wsparł głowę na dłoniach, i zaczął się mo
dlić, unikając wzroku Raiji.
- Nie możesz tam teraz iść - przerwała mu Raija,
znów czytając w jego myślach. - To nic nie da. Jest
za ciemno. Nie chcę zostać sama i niepokoić się tak
że o ciebie...
Podniósł głowę i spojrzał na nią płonącym wzrokiem.
- A więc mimo wszystko coś dla ciebie znaczę?
- Oczywiście - odrzekła lekko obrażona. - Jesteś
tutaj moim najbliższym i najlepszym przyjacielem.
Westchnął cicho. Tutaj. To małe słowo brzmiało
jak obelga. Wiedział jednak, że nie mogła ofiarować
mu nic więcej.
Tutaj.
Znał doskonale najbliższego i najlepszego przyja
ciela Raiji i nie potrafił go nienawidzić.
W tej chwili Reijo nienawidził tylko samego siebie.
Wciąż była noc, kiedy Reijo zamknął za sobą drzwi
i ruszył przed siebie.
Pojaśniało już jednak na tyle, że wyraźnie widział
ścieżkę. Zanim dotrze do domu Raiji nad rzeką, wsta
nie świt.
Nie miał planu. Nie wiedział, w którym kierunku
pójść, gdzie i czego szukać.
Bał się. Ojciec powinien był wrócić dawno temu.
Poprzedniego wieczora, może w nocy.
Las szeptał do niego w tajemniczym języku, które
go Reijo nie rozumiał.
187
Trzymał się brzegu rzeki, oddalając od zabudowań.
Pomyślał, że tym szlakiem ruszyłby ktoś mający złe
zamiary.
Nie patrzył na ślady, ścieżka w tym miejscu roz
szerzała się i była zdeptana przez ludzi i zwierzęta.
Goście, zaludniający osadę przez ostatnie dni, zdą
żyli już ją opuścić, większość z nich tą właśnie dro
gą. Reijo miał przeczucie, że ojciec zmierzał w tym
samym kierunku. A przed nim... Nie, nie wolno
o tym myśleć.
Jego oczy lustrowały badawczo ścieżkę, ale nie
mogły odróżnić pojedynczych śladów. Dopiero kilka
kilometrów od domu, w miejscu gdzie ścieżka styka
ła się z rzeką, dostrzegł ślad oddzielający się od szla
ku ku Laponii.
Serce załomotało mu w piersiach. Było zimno,
mróz szczypał w policzki, ale Reijo nic nie czuł. Tyl
ko jedno go zajmowało. Ślady.
Należały do dwóch osób. Dwóch mężczyzn. Jedne
były głębsze.
Wszystko się zgadzało. Isak ważył więcej niż Ant-
ti i niósł dziecko.
Strach ścisnął mu gardło, wzrok stężał, dłonie za
cisnęły się w pięści.
Obraz, jaki czekał go w miejscu, gdzie podwójny
ślad się kończył, miał na zawsze zapaść mu w pamięć,
prześladować w koszmarnych snach i do końca życia
napełniać poczuciem winy.
Gdyby się nie upił, może by do tego nie doszło.
Reijo zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Wprost ze
śniegu wyrastało ciemne, groźne zbocze górskie,
gdzieniegdzie stały nagie brzozy pokryte szadzią,
188
w której odbijało się światło wstającego dnia.
N a d jego głową stalowe zimowe niebo.
Na bieli śniegu krew.
Reijo wiedział, że odtąd na zawsze znienawidzi
czerwień. Będzie przywoływała na pamięć ten obraz,
przypominała o krwi. Zrobiło mu się słabo, ale mu
siał postawić jeszcze kilka kroków.
Przy skalnym zboczu leżał człowiek ubrany tak, jak
Reijo go zapamiętał, w czarne liche spodnie z wełny,
pocerowane w wielu miejscach, i gruby szaro-biały
sweter. Obrzmiałe ciało rozciągnięte było na śniegu
w nienaturalnej pozycji.
Jasną grzywę włosów pokrywał szron, zmrożone
kosmyki zwisały wokół okrągłej jak księżyc twarzy,
z której spozierały nic nie widzące szkliste oczy.
Twarz zastygła w przerażającym grymasie nienawi
ści, bólu i szaleństwa.
Rana biegnąca od skroni do podbródka nadawała
trupowi groteskowy wygląd.
Sweter na piersi zbroczony był krwią, śnieg wokół
zlany czerwienią. Krew cieplejsza od białych kryształ
ków rozpłynęła się na boki, tworząc rdzawe wzory
we wszechobecnej bieli.
W dłoni wciąż ściskał nóż o długiej klindze, jakie
go używa się do szlachtowania zwierząt.
Reijo wzdrygnął się, ale jednocześnie poczuł ulgę.
Ten człowiek nikomu już nie wyrządzi krzywdy.
Isak był zimny jak lód.
Reijo zrobił kilka kroków, nogi miał jak z ołowiu.
Parę metrów dalej, połączony z Isakiem strużką krwi,
leżał ojciec. Ślady na śniegu opowiadały historię, Ant-
ti czołgał się na czworakach, aby oddalić się od Isaka.
189
Może bał się, że tamten jeszcze żyje. Może szukał Mai.
Reijo widział ślady brutalnej walki. Głębokie wy
rwy w śniegu, którego fontanny zatrzymały się na
skale, czerwone strużki zakrzepłej krwi na kamieniu
i na ziemi. Za nieruchomą sylwetką ojca ślady drob
nych stopek, rozbiegające się niespokojnie we wszy
stkich kierunkach jak tropy spłoszonego zwierzęcia.
Reijo pojął, że walka musiała przerazić Maję, ale zna
ki na śniegu głosiły radosną nowinę. Dziewczynka ży
ła! Serce Reijo wezbrało radością.
Nie myślał o tym, że noc była długa i mroźna. Nie
chciał myśleć o tym, że małe dziecko samotnie prze
mierzało las w tę listopadową noc.
Żyła poprzedniego wieczora, ale czy przetrwała?
Reijo zamierzał ruszyć śladami Mai, najpierw jednak
przykucnął przy skulonym ciele ojca.
Przeniknęła go fala czułości. Mógł wyobrazić so
bie, jak Antti się kuli, by utrzymać ciepło i zatamo
wać upływ krwi.
Nie użyli pięści, od razu poszły w ruch noże. Za
krwawione pobojowisko świadczyło o tym aż nadto
wymownie.
Ojciec, który był mu rodzicielem i przyjacielem
jednocześnie. Ojciec, który tyle wiedział, tyle go na
uczył, skała i opoka, nie żył...
Wysunął dłoń z rękawicy i łagodnie pogłaskał za
krwawiony policzek. N ó ż Isaka zostawił na nim taki
sam ślad, jak kiedyś nóż Mikkala na policzku Isaka.
Twarz Anttiego była sztywna, ale dotyk zrobił swoje.
Ten, którego Reijo uznał za martwego, otworzył
wolno powieki.
Reijo upadł na kolana, nie wierząc własnym oczom.
190
W Anttim Kesaniemi wciąż tliło się życie.
- Poika... Chłopcze...
W lodowatych objęciach śmierci wargi Anttiego wy
szeptały to słowo w ojczystym języku. Reijo ujął dłonie
ojca i zaczął na nie chuchać, chował je pod kaftan, by
tchnąć w nie choć odrobinę ciepła. Antti nie czuł już nic,
ani bólu. ani dotyku synowskich rąk. Poruszył z trudem
wargami, dobywając z siebie ledwie słyszalny szept. Re
ijo wpił się wzrokiem w usta ojca, zgadując, co mu chce
przekazać. Zdawał sobie sprawę, że Antti umiera i nic
nie może zatrzymać go po tej stronie granicy między ży
ciem a śmiercią. Stał u progu nieskończoności. Mimo to
Reijo nie puszczał pomarszczonych i lodowatych rąk oj
ca, tarł je w swoich dłoniach, nie odwracając spojrzenia
od twarzy człowieka, którego tak ukochał.
- Znalazłem go - wyjąkał Antti. - Policzki Mai.
Włosy. Przeklęty nóż...
Reijo zmartwiał, ale nie powiedział ani słowa. Oj
ciec miał niewiele czasu. To cud, że wciąż trzymał się
życia. Czyżby czekał, by mu to przekazać? Czekał na
przybycie syna?
- Musiałem... go zabić. On albo ja. Raija...
- Raija ma się dobrze - wyrzekł szybko Reijo, kie
dy ojciec chrapliwie nabierał powietrza. Sądził, że
chce o nią zapytać. - Urodziła syna w nocy.
Antti zdawał się go nie słuchać. Oczy skierowane
na syna nic nie widziały. Zawędrował już tam, gdzie
rozum ludzki nie sięga. Wciąż jednak miał coś do
przekazania.
- Dla niej. Tylko dla niej. Zawsze dla niej. Raija...
Teraz dopiero Reijo pojął sens słów ojca i jego ser
ce wezbrało bólem.
191
- To dla niej. Jestem... szczęśliwy... nigdy... jej nie
mów o mojej... miłości...
- Nigdy!
Reijo ułożył wargi w to jedno słowo i miał wraże
nie, że ojciec zrozumiał lub odczytał je z ruchu ust.
To była obietnica, której nie można złamać.
- Raija - powiedział jeszcze Antti Kesaniemi i wy
zionął ducha. Zasnął na zawsze z uśmiechem na
ustach.
Zakrwawiony, poraniony, odszedł w śmierć, ale
odszedł, uśmiechając się, ponieważ wspomnienie ko
biety, którą kochał, ogrzewało jego duszę. Raija była
światłem jego życia.
Mikkal obdarował Raiję córką, Karl synem. Reijo
dał jej opiekę.
Lecz tylko Antti Kesaniemi oddał za nią życie.
Nigdy nie miała się o tym dowiedzieć. Reijo był to
winien ojcu.
Nie okłamywał Raiji, ale teraz zamierzał to uczy
nić. Powie, że przybył za późno.
Położył martwe ciało na śniegu. Nie mógł już po
móc ojcu. Teraz musiał ruszyć za śladem, który
chwiejną linią biegł wzdłuż skał do lasu. W gąszczu
pokrytych szronem gałęzi znajdzie może Maję.
Musi ją znaleźć. Słowa ojca o nożu i dziecku prze
raziły go.
Odsunął myśli o Anttim w głąb świadomości. Re
ijo nie mógł pozwolić sobie na to, by żal odebrał mu
siły do działania.
Ślad prowadził nierówną, chaotyczną linią. Dziew
czynka musiała przeciskać się między drzewami,
192
chwilami chodziła w kółko, biegła, potykała się
i przewracała. Serce Reijo biło w oszalałym rytmie.
Nigdzie nie dostrzegł plamek krwi na śniegu i za
czął wierzyć, że ojciec się pomylił albo miał co inne
go na myśli. Antti umierał i nie był w stanie mówić
składnie ani myśleć jasno. Ból poplątał mu rozum.
Reijo chciał w to wierzyć.
Myśl o rannej dziewczynce, samotnie przemierza
jącej las, przyprawiała go o szaleństwo. Liczyła sobie
raptem półtora roku.
Co mogło myśleć takie maleństwo? Nie wiedział,
sam nie pamiętał wiele z okresu wczesnego dzieciństwa.
Maja była rozpieszczona, większość czasu spędza
ła w towarzystwie dorosłych. Raija zrobiła wszystko,
by uchronić dziecko przed trudami i niebezpieczeń
stwami życia.
Reijo nie wiedział, czy małe dziecko'miało jakąś
szansę przeżycia. Noc była mroźna. Myśl o zimnie
najbardziej go przerażała, rozpraszała tę nikłą na
dzieję, która towarzyszyła mu w drodze z cypla i roz
kwitła na widok sznureczka śladów drobnych stóp
na śniegu.
Reijo ze strachem zastanawiał się, co znajdzie na
końcu tego śladu, którym szedł na podobieństwo psa
myśliwskiego lub dzikiego zwierzęcia ścigającego
ofiarę. W duchu układał zdania.
Słowa, które łagodnie przekazywały prawdę. Po
cieszające słowa.
Oczyma wyobraźni widział, jak wnosi dwoje
zmarłych do domku nad rzeką.
I zbija dwie trumny. Czy ojciec miał jakieś deski?
Zwykle trzymał mały zapas.
193
Musi być silny, by wspierać Raiję. Ta tragedia nie
może jej złamać, zniszczyć.
Utrata dwojga bliskich osób w tak krótkim czasie
przekraczała granice ludzkiej wytrzymałości, ale jego
Raija nie utonie w odmętach rozpaczy.
Będzie przy niej, we dwójkę stawią czoło żałobie,
obydwoje zapłaczą.
Wywiezie ją z Lyngen, na północ, tropem marzeń.
Może wreszcie przemieni chłopięce rojenia w rze
czywistość. Może spełni to, o czym śnili on i Karl:
znajdzie złoto i da Raiji wszystko, czego dziewczyna
zapragnie. N o , prawie wszystko...
Reijo zatrzymał się zdezorientowany. Okolica wy
dała mu się dziwnie znajoma.
Bywał tu często, skrycie wymykając się z domu po
skończonej pracy.
W tę stronę wyruszali razem z Karlem co wieczór,
dobywali narzędzi i dzień po dniu usiłowali wyrwać
przyrodzie skarby, których zazdrośnie strzegła.
Ślad prowadził w tym samym kierunku. Nieświa
domie dziewczynka wybrała właściwą drogę. W górę,
cały czas w górę...
Jeśli nie zboczyła z obranego szlaku, miała szansę
ocalenia...
Serce Reijo biło jak oszalałe. Jeśli, jeśli...
Wdrapał się na wierzchołek wzgórza i zobaczył śla
dy prowadzące do zagajnika, który porastały sosny
i brzozy.
Zagajnik był rzadki i na tyle duży, że mierzące nie
spełna metr dziecko mogło w nim zabłądzić i nie tra
fić na drugą stronę.
Razem z Karlem uznali, że miejsce jest idealne. Le-
194
żało w pobliżu rzeki. Widzieli ją doskonale, sami
ukryci przed okiem przypadkowego wędrowca.
Zbudowali pokrytą darnią chatę u podnóża zbo
cza, gdzie nie docierał wiatr.
Drzewa osłaniały ją przed spojrzeniami ciekaw
skich, nie rosły jednak na tyle gęsto, by przesłonić
wspaniały widok na okolicę. W tej chacie rodziły się
chłopięce marzenia. Tutaj spędzali długie godziny, za
stanawiając się, co poczną ze znalezionym złotem.
Zycie nijak się ma do marzeń, pomyślał Reijo z go
ryczą. Ślad po raz pierwszy biegł równą linią, prosto
do wejścia do chaty.
Reijo starał się uspokoić oddech, nie wpadać w hi
sterię.
Maja znalazła schronienie, miała dach nad głową.
Reijo pamiętał jednak, że chata chroniła przed wia
trem, ale darń nie mogła zatrzymać chłodu wciskają
cego się tysiącem drobnych szczelin. Dawno nikt tu
nie był, nikt nie uzupełnił ubytków świeżym torfem
i mchem. Poza tym zawsze rozpalali ognisko. Maja
nie potrafiła obchodzić się z ogniem.
Ręka bez wahania odnalazła wejście. Darń pokry
ta była szronem. Reijo wstrzymał oddech, podniósł
prymitywną zasłonę służącą za drzwi i schylił się, aby
wejść. Nie zasłonił otworu wejściowego, tak że słabe
światło dnia mogło rozjaśnić wnętrze.
Jego oczy z wolna przyzwyczajały się do mroku.
Rozejrzał się wokół.
Wszystko wyglądało jak za dawnych czasów, przy
było tylko szczelin w poszyciu. W środku panował
taki sam chłód jak na zewnątrz, ale dach i ściany two
rzyły iluzoryczną namiastkę ciepła.
195
Odważył się spojrzeć w najciemniejszy kąt i postą
pił parę kroków do przodu. Chata była niewielka, wy
starczająco duża na chłopięce potrzeby. Dawała im
osłonę, kiedy pracowali ponad siły., by spełnić swe
marzenia.
Tej nocy stała się schronieniem dla Mai, dziecka,
które obaj kochali, któremu obaj zastępowali ojca.
Upadł na kolana przed skulonym ciałem i zamknął
oczy. Modlił się. Czuł łzy płynące po policzkach, łzy
ulgi, szczęścia, żalu i wściekłości...
Owcza skóra, którą dawno temu zostawił w cha
cie, uratowała życie córki Raiji.
Przegniła i brzydko pachniała, ale zapewniła dziew
czynce ciepło.
Maja spała, owinięta w skórę, jej policzki były bia
łe jak śnieg, ale słabe światło wpadające przez otwór
wejściowy powiedziało Reijo, że ojciec się nie mylił.
Teraz zrozumiał, dlaczego Antti musiał zabić Isaka.
Isak, zaślepiony nienawiścią do Raiji, nie cofnął się
przed najgorszą podłością.
Użył noża. Oba policzki dziewczynki nosiły ślady
nacięć.
Obciął jej włosy, miejscami brutalnie kalecząc
skórę.
To musiało bardzo boleć. Reijo zobaczył zaschnię
te łzy, zakrzepłą krew w nacięciach.
Isak oszpecił dziewczynkę, naznaczył na całe życie
tak, jak kiedyś sam został naznaczony przez jej ojca.
Wypisał swą nienawiść na pulchnych policzkach
dziecka. Reijo płakał.
Powinien krzyczeć z radości, że ją odnalazł, ale nie
potrafił. Wiara w nadprzyrodzoną moc, która miała
196
baczenie na wszystkie ludzkie potrzeby, ta wiara
w nim przygasła.
To nie powinno było się wydarzyć. Wysoką cenę
przyszło zapłacić za ocalenie dziecka.
Zbyt wiele nieszczęść, by usunąć ze świata jedne
go nikczemnika. Po Isaku nikt nie uroni łzy. Mai
przyjdzie żyć z oszpeconą twarzą, tak dorastać i ko
chać. Bóg raczy wiedzieć, ile goryczy przyniosą jej te
blizny...
Reijo złożył sobie nowe obietnice. Będzie chronił
Maję przed złem tego świata. Zaopiekuje się nią, osło
ni przed drwinami i szyderczym śmiechem. Obdarzy
radością i pięknymi przedmiotami, które wynagrodzą
jej krzywdę.
Objął ją ramionami. Maja obudziła się z krzykiem
i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Jej wrza
ski wypełniły chatę, wymachiwała rękoma. Usiłowa
ła wyplątać nogi spod skóry, by go kopnąć.
- Malutka, to ja, Reijo. Nie zrobię ci krzywdy. Nie
ma już brzydkiego człowieka. Jesteś z Reijo. Już do
brze... - Przemawiał do niej z aksamitną łagodnością.
- Uspokój się, Maja. Zaraz się ogrzejesz, skarbie.
Nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję. Wyjedziemy
stąd, nigdy tu nie wrócimy...
Jego słowa padały jak ciepły letni deszcz, przyja
zne i kojące.
Maja rozbudziła się całkiem. Szczękała zębami
i płakała, tarła bolące policzki i krzyczała jeszcze
głośniej, kiedy dotykała świeżych ran. Łzy zaczęły ją
szczypać, rozpłakała się na dobre...
W końcu jednak rozpoznała Reijo.
Wyplątał ją ze skóry i schował pod kaftan. Tam by-
197
ło ciepło i sucho i ładniej pachniało. Maja nie stawia
ła oporu, ale wciąż łkała żałośnie.
Wyniósł dziewczynkę na światło dzienne i zoba
czył, że rany wyglądają gorzej, niż przypuszczał.
Poczuł ucisk w gardle. Łzy ponownie napłynęły mu
do oczu, ale się powstrzymał. Nie było czasu na la
ment, musiał być silny, musiał okazać się mężczyzną.
Żyła mimo wszystko. Przyniesie Raiji żywe dziec
ko. Wiedział jednak, że rany na twarzy małej będą dla
matki ogromnym wstrząsem. Będzie cierpieć razem
z Mają.
- Reijoi - wyszeptała dziewczynka. Z westchnie
niem objęła go drobnymi rączętami.
Chciał jej powiedzieć, by schowała dłonie pod kaf
tan, ale się powstrzymał. Maja czuła się bezpieczna.
Wtuliła główkę w zagłębienie na szyi Rei jo. Oznaka
zaufania ze strony okaleczonego dziecka.
Była lekka jak drozd i równie bezbronna.
- Wracamy do domu, do mamy i Elise, i do małe
go braciszka - powiedział z wymuszoną wesołością.
- Masz braciszka, Maju. Urodził się w nocy. Mama
dała mu na imię Knut. Ładnie, prawda?
Nie odpowiedziała, w ogóle nie zareagowała, tyl
ko płakała, nie otwierając oczu. Desperacko ściskała
go za szyję.
Reijo przemawiał do niej, zastanawiając się, jakie
okropne obrazy przemykały pod przymkniętymi po
wiekami dziecka.
Elise miała cztery lata i przez pół roku oswajała się
ze strasznymi wspomnieniami. Minęło sześć długich
miesięcy, zanim zdołała ubrać w słowa myśli, ko
szmary i lęki, które ją prześladowały.
198
Maja nie skończyła jeszcze dwóch lat. Na własnej
skórze doznała przemocy, poczuła chłód stali na po
liczkach. Reijo nie wiedział jeszcze, jakich innych
krzywd doznała od Isaka.
I nie wiedział, czy była świadkiem okrutnej walki
dwóch mężczyzn.
Nie miał pojęcia, jakie ślady w duszy małej zosta
wi ucieczka przez ciemny las, samotność w zimnej
chacie, ból...
Jeśli Isak nie byłby martwy, Reijo z przyjemnością
wysłałby go na tamten świat.
Ominął zakrwawione pobojowisko przy skale i ru
szył truchtem do cypla. Nie zatrzymał się w domu
Raiji nad rzeką. Wiedział, że potrzebuje mnóstwa
drobiazgów, ale teraz liczyła się tylko Maja.
Najgorsza jest niepewność.
Nie spała już, kiedy stanął w progu. Była blada,
miała sińce pod oczyma, a jej włosy zwisały w nieła
dzie.
Reijo zatrzymał się w drzwiach, trzymając dziec
ko w ramionach.
Kiedy Raija podbiegła do niego, bez słów podał jej
córeczkę. Zanim oswobodził się z uścisku małych
rąk, Raija zdążyła przyjrzeć się Mai.
Krzyknęła urywanie, ale zaraz mocniej przytuliła
małą. Powstrzymała łzy. Jej oczy pociemniały.
-- Nie żyje - powiedział beznamiętnie. - I ojciec nie
żyje. Muszę iść po niego...
Raija nie poruszyła się, tuląc śpiące okaleczone
dziecko. Jej twarz zmieniła się na wieść o śmierci Ant-
tiego, ale skinęła jedynie głową.
199
- Dziękuję, Reijo - wyszeptała.
Kiedy zamykał za sobą drzwi, usłyszał:
- I dziękuję ci, Antti...
Reijo miał nadzieję, że ojciec, gdziekolwiek jest,
wie już, że nie oddał życia na próżno...
14
Nadmorska osada była w szoku. Wiadomości prze
chodziły z ust do ust. Ludzie wzdrygali się na okru
cieństwo zdarzeń, ale też na swój sposób ekscytowa
li się nimi.
Takie rzeczy rzadko miały miejsce. I to tuż po jar
marku! Niesłychane, tyle sensacji w tak krótkim czasie.
Kiwano głowami nad losem dwóch zabitych. Ci
cho szeptano o tragediach spowodowanych wódką.
Ci, którzy widzieli Reijo na placu targowym, opo
wiadali własną wersję wydarzeń. O przybyciu Raiji
w brązowym szalu zarzuconym na ramiona i z małą
Elise. Powtarzali w kółko, że Reijo się źle zachował.
Nie płakano po zmarłych. Isaka nikt nie lubił. Był
nikczemnym człowiekiem, ale należał do społeczno
ści. Jego rodzice nie żyli, a rodzeństwo nie szukało
zemsty.
Nie mieli powodów do dumy z brata, który nie raz
okrył rodzinę wstydem i hańbą. Jak żył, tak i umarł.
Ród Isaka miał przez lata nosić na sobie piętno jego
występków i to najbardziej niepokoiło krewniaków.
Zaś Antti Kesaniemi nie był jednym z nich.
Przybył wprawdzie dawno i żył z nimi szmat cza
su. Był nawet dobrym człowiekiem, ale chyba nie do
końca. Inaczej nie spotkałby go tak okrutny los. No
i pochodził z Kwenów.
201
Zgodzili się zatuszować sprawę. Nie chcieli, by ob
cy urzędnicy mieszali się do ich życia, takie sprawy
załatwiało się we własnym gronie. Ziemia wciąż była
skuta iodem. Nie można chować zmarłych, a zresztą
do kolejnej wizyty pastora zostało sporo czasu.
Zimową porą kładli zmarłych do trumien i czeka
li do wiosny, by ich złożyć do poświęconej ziemi. Do
stojnik w księżowskiej sukience nie dowie się, że tych
dwóch nie ma prawa do godnego pochówku. Zadba
ją o to, by dobrze zabić wieka.
Skoro Reijo zajął się swoim ojcem, oni sprawią
trumnę Isakowi.
I wszyscy będą milczeć.
Aie między sobą gadali o zdarzeniach nader chęt
nie. Trzeba było znaleźć winnego.
Raija.
To od niej wszystko się zaczęło. Przed jej przyby
ciem w wiosce panował ład i porządek, opowiadali
ludzie, zapominając o dawnych swarach.
Odgrzebywano stare wspomnienia.
Peder zmarł zaraz, jak przyjęli Raiję. Kristina też.
Wtedy wypadki potoczyły się jak lawina.
Najpierw ten niepoczytalny Lapończyk oszpecił
Isaka nożem.
Marta odeszła z tego świata, kiedy Raija została jej
synową. Kalle i Kristian zginęli na morzu, wreszcie
Antti i Isak. Wszystko przez nią. I jeszcze ten mały
bękart o pociętej twarzy...
Przecież to nie Kalle ją spłodził. Maja poczęła się
z grzechu i zasługiwała na karę. Teraz cały świat mógł
ujrzeć jej matkę we właściwym świetle.
Dobrze jej tak...
202
Rai ja przeniosła się do domku nad rzeką. Nie lu
biła mieszkać na cyplu. Góry przerażały ją swoją bli
skością, doskwierało jej surowe morskie powietrze.
Nienawidziła krzyku mew, który witał ją za progiem.
Nie mogła znieść bezpośredniego sąsiedztwa wsi.
Przed Bożym Narodzeniem podzieliła się swoim
zamiarem z Reijo. Nie pytając wiele, przeniósł się ra
zem z nią.
Knut dorastał. Ku radości Reijo z rysów twarzy co
raz bardziej przypominał ojca.
Mieli za swoje plotkarze, którzy rozpowiadali
o nowym bękarcie Raiji!
Reijo nie wiedział, że ludzie nie zaprzątali już so
bie tym głowy.
Elise została prawą ręką Raiji. Wymawiała się od
zabawy i chodziła krok w krok za przybraną matką.
Naśladowała ją we wszystkim i wyrastała na praw
dziwą gospodynię i troskliwą siostrę.
Rany Mai zagoiły się, być może dzięki ziołowej
kuracji matki. Blizny nie były tak wyraźne i szpecą
ce, jak się obawiał Reijo, ale Isak zadał dziecku inne
rany.
Stało się lękliwe i płochliwe jak ptaki, które przy
latują z wiosną.
Darzyła zaufaniem matkę i Reijo, ale nawet siedząc
u nich na kolanach, wodziła wokół przerażonym
wzrokiem, napięta, gotowa do ucieczki. Nie powie
działa ani słowa o wydarzeniach tamtej nocy.
Kiedy minęło kilka miesięcy, usiłowali coś z malej
wydobyć. Przemawiali do niej łagodnie, stawiali
ostrożne pytania.
W przedziwnych oczach Mai z miodową obwód-
203
ką wokół źrenic pojawił się strach. Ściągnęła buzię,
jej wargi drżały, ale nic nie powiedziała.
Zrozumieli wtedy, że jedynie pogarszają sprawę.
Pytania nie uwalniały Mai od lęków, lecz kazały prze
żywać na nowo koszmar tamtej nocy. Otwierały sta
re rany.
Pozwolili jej milczeć. Może zdoła zapomnieć. Nig
dy już nie wracali do tych wspomnień.
Tylko Knut nie wiedział nic o trudach życia.
Nadszedł rok 1728.
Zima była taka sama. Data nie miała znaczenia.
Zycie Raiji i Reijo nie uległo żadnym zmianom.
Reijo coraz częściej wracał myślami do obietnicy,
którą złożył samemu sobie w tę tragiczną noc.
Chciał wyjechać z Lyngen, znad fiordu wciśnięte
go pomiędzy góry. Opuścić wieś, z którą wiązało go
tyleż dobrych, co złych wspomnień.
Pragnął ruszyć na północ. Tam, gdzie krajobraz
otwierał się na podobieństwo kraju rodzinnego, lecz
klimat był surowszy, a ziemia mniej urodzajna. Tam,
gdzie czekało złoto, o którym śnił, zanim jeszcze za
mieszkał nad fiordami.
W pewien styczniowy wieczór zebrał się na odwa
gę i poprosił Raiję o rozmowę.
Raija właśnie położyła dzieci i sama szykowała się
do snu. Jej ciało nie nosiło już śladów połogu,
kształtnie zaokrąglone wyglądało równie powabnie
jak dawniej.
Policzki miała pełne, ale coś nieuchwytnego w jej
twarzy mówiło mu, że Raija na zawsze utraciła mło
dzieńczą naiwność. Zycie nauczyło ją, że sny się nie
204
spełniają. A teraz Reijo zapragnął wtajemniczyć ją
w swoje plany.
- Mieliśmy marzenia, Karl i ja - rozpoczął, zerka
jąc na nią ponad stołem.
Chociaż raz siedziała bezczynnie, nie zajęta robotą.
- Ja też miałam marzenia - odrzekła twardo. -
Dawno już je porzuciłam.
- Chcesz posłuchać o naszych? - zapytał. - Nie cie
kawi cię, gdzie Kalle znikał wieczorami?
- Ciekawi - wyszeptała. - Opowiadaj, Reijo:
Reijo zaczął snuć opowieść. O chłopięcych rozmo
wach. O tym, co kupią za znaleziony kruszec.
O ciężkiej pracy i nieustannym rozczarowaniu.
I o tęsknotach, którymi dodawali sobie otuchy.
Wszystkie biegły ku niej, to jej gotowi byli podaro
wać gwiazdkę z nieba.
Reijo uświadamiał sobie teraz niedojrzałość chło
pięcych pragnień. Pobłażliwy uśmiech Raiji świad
czył, że i ona miała podobne odczucia.
Tak jednak było.
- To naszą chatę znalazła Maja - zakończył Reijo.
- W końcu na coś się przydała.
- Ale nie dlatego opowiedziałeś mi tę historię.
Znowu się uśmiechnęła. Była piękna. Wyrzucona
poza nawias społeczności, zmęczona i tragicznie do
świadczona emanowała pięknem, jakiego Reijo dotąd
nie widział. Poruszała tajemne struny jego duszy
;
bu
dziła tęsknotę.
- Nie marzysz o wyjeździe stąd? - spytał, nachyla
jąc się ku niej.
- Codziennie - odpowiedziała bez zastanowienia^
- Wyjechałabyś, gdybyś mogła?
205
Raija pochyliła głowę.
- Sama? Z trójką dzieci?
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć - odrzekł roz
czarowany.
Napotkał spojrzenie jej mądrych oczu.
- Chcę, Reijo, ale się boję. Zaufam tobie, a ty za
kochasz się w jakiejś dziewczynie i zapragniesz zało
żyć własną rodzinę. I będziesz miał do tego prawo.
Nie mogę ci się narzucać...
- Mam ochotę wyjechać - przerwał jej, udając, że
nie słyszy jej argumentów. - Wielu wyruszy po na
stępnym jarmarku. Moglibyśmy dołączyć do nich
i uniknąć trudów samotnej wędrówki. Damy sobie
radę. Jesteście moją rodziną, to się nigdy nie zmieni...
Wzrok Reijo zdradzał to, o czym Raija wiedziała
od dawna.
- Jesteście mi potrzebni. Czuję się odpowiedzialny
za was. Tylko was mam!
- My ciebie też potrzebujemy, Reijo - przyznała
otwarcie. - Nic mnie tutaj nie trzyma. Nie zaznałam
ludzkiej życzliwości, a ten krajobraz mnie przytłacza.
Śnię o otwartych przestrzeniach, gdzie dzieci mogły
by iść z wiatrem w zawody... - Roześmiała się. - Nie
mądrze gadam?
Reijo potrząsnął głową. Cieszyło go zaufanie Raiji,
świadomość, że wciąż potrafią rozmawiać jak w cza
sach beztroskiej młodości.
Niewiele lat upłynęło, lecz jemu zdały się całym,
życiem.
- Pojedziesz ze mną?
Uśmiech Raiji ciepłem i urodą dorównywał słońcu.
Skinęła głową i położyła dłoń. na jego splecionych rękach.
206
- Pojedziemy z tobą. Choćbyśmy mieli wyruszyć
jutro...
Reijo poczuł się niewypowiedzianie szczęśliwy.
Uchwycił jej dłonie, pogładził kształtne palce, do
tknął stwardniałej skóry na szorstkich rękach chłop
ki i żony rybaka. Raija ciężko pracowała na chleb.
Lecz skóra na jej ramionach była miękka i gładka jak
sukna, których Reijo dotykał w kupieckich straga
nach na wybrzeżu Finnmarku.
Nie powiedział jej nigdy, że trzymał w rękach be
lę materiału, zdecydowany kupić dla niej skrawek tej
cudownej i drogiej tkaniny. W końcu ją odłożył. Wy
dałby mnóstwo pieniędzy na próżno. Raija nie po
trzebowała sukni. Pierwsza by mu wypomniała roz
rzutność.
Potrafiła oczarowywać ludzi. Nie tylko urodą, tak
że czymś, czego nie umiał nazwać słowami. Trudno
było nie ulec jej urokowi. Natura wyposażyła ją w tę
niezwykłą siłę, która od wieków fascynuje i pociąga
mężczyzn.
Natura hojnie też obdarowała ją przymiotami cia
ła. Dała jej cerę barwy złotej o jasnoróżowym odcie
niu, tej samej o każdej porze roku. Karnacją wyróż
niała się z tłumu dziewcząt, które Reijo znał. Obda
rzyła oczami, w których można było utonąć i które
w ciemnej bezdennej otchłani kryły tajemnice niedo
stępne innym ludziom.
I jeszcze innymi zaletami, których Reijo nie potra
fił nawet nazwać. A może nie chciał? Tajemniczość
jej natury podsycała jedynie jego fascynację.
Starczyło, że wypełniała mu wszystkie myśli, stała
się celem i istotą życia...
207
Bezwiednie podała mu drugą dłoń. Jej spojrzenie
przyprawiło Reijo o szybsze bicie serca.
Wokół nich panowała ciemność, rozpraszana ni
kłym światłem lampy, która rzucała długie cienie. Re
ijo nie zgasił jej. W słabym poblasku Raija wygląda
ła jak księżniczka. Światło igrało na jej policzkach,
odbijało się we włosach splecionych w warkocz.
Zapragnął ujrzeć, jak spływają po jej ramionach na
podobieństwo wiosennego wodospadu...
Puścił jej dłonie. W oczach Raiji pojawił się błysk
rozczarowania.
Reijo podniósł się i usiadł obok niej. Ławka była
wąska. Bliskość Raiji sprawiła, że krew w nim za
wrzała. Ich uda zetknęły się, przez nogawkę spodni
napiętymi mięśniami wyczuwał miękkość jej ciała.
Raija nie posunęła się nawet o cal.
Obiecał jej kiedyś, że nie uczyni nic wbrew jej wo
li. Że nie poprosi o coś, czego nie będzie mogła mu
ofiarować. Teraz czekał, by go odtrąciła.
Raija nie zrobiła tego.
Drżącymi rękoma rozplatał tasiemkę w jej włosach
i rozczesał je palcami. Poczuł chłodny dotyk jedwa
bistych loków.
Z głuchym jękiem objął ją w talii, przyciągnął do
siebie i zajrzał w brązowe oczy. Zdawało mu się, że
śni, ale na ustach Raiji pojawił się uśmiech, który przy
wołał Reijo do rzeczywistości. To nie był sen, napraw
dę trzymał ją w ramionach. Objęła go za szyję, wsunę
ła dłonie za kołnierz koszuli. Reijo nie mógł złapać
tchu, serce biło jak oszalałe, szumiało mu w głowie.
Od dawna wiedział, że to musi przyjść. Zawsze te
go pragnął, choć czasami bal się własnych myśli.
208
W oczach Raiji pojawiła się tęcza. Światło lampy
błysnęło wszystkimi kolorami pod jej powiekami.
- Raiju...
Usłyszał jej imię i dopiero po chwili zdał sobie
sprawę, że to jego głos wypowiedział je szeptem prze
pełnionym miłością i tęsknotą.
- Nie wstydź się mnie! - dodał niezdarnie.
Ręce Raiji błądziły po jego twarzy, śledziły jej ry
sy, niezbyt piękne, ale męskie i zdecydowane.
Całował palce Raiji. Jego spragnione ciało płonęło.
- Nie umiałabym wstydzić się ciebie - szepnęła.
Głos miała odmieniony, zachrypnięty. Zapowiadał
coś, czego Reijo nie potrafił nazwać.
Dostrzegł jedynie, że na jej twarzy pojawił się wy
raz pożądania.
Palce Raiji, które przed chwilą tańczyły na twarzy
Reijo, przesunęły się na jego szyję, zatrzymały na pul
sującej tętnem skórze i ponownie zamknęły na kar
ku. Potem wplątały się we włosy i pociągnęły twarz
Reijo w dół.
Ujrzał usta rozchylające się jak karminowy kwiat i nie
miał sił, by się im oprzeć. Nie chciał się im opierać.
Miękkość jej warg go upoiła. Błądził po nich leniwie
językiem, nie potrafił dłużej zapanować nad rękami.
Czuł pieszczoty na plecach, badawcze, spokojne,
cudowne.
Rozgorączkowanymi dłońmi sięgnął pod jej cien
ką koszulę. Jęknęła cicho, kiedy dotknął krągłych
piersi. Cofnęła się lekko, by zrobić mu więcej miej
sca na ławie.
Nie odrywając się od ust Raiji, zaczął walczyć
z opornymi guzikami jej koszuli. Omal ich nie poo-
209
drywał. Raija z promiennym uśmiechem wyślizgnęła
się z jego objęć. Przez ułamek sekundy Reijo sądził,
że mu się wymyka, że pożałowała...
Raija wstała nie po to, by go opuścić. Zebrała fu
tra leżące na lawie i rozpostarła je na podłodze.
Uśmiech wciąż błąkał się po jej wargach, jej policzki
pałały, a usta nabiegły czerwienią.
Reijo wstał jak pijany i chciał ją wziąć w ramiona,
ale powstrzymała go.
Utkwiwszy w nim lekko zawstydzony wzrok, roz
pięła guziki koszuli, jednym ruchem ściągnęła ją
przez głowę i stanęła przed nim naga od pasa w górę.
Reijo przełknął ślinę i cofnął się na widok białej
skóry, pełnych piersi, kusząco nachylonych ku niemu
jak dojrzale jesienne maliny.
Miał ochotę położyć na nich dłonie, pieścić je, do
tykać ustami, językiem zbadać stwardniałe sutki... Je
szcze raz przełknął ślinę, kiedy zobaczył, jak Raija
rozpina suknię, przyglądając się mu znacząco. Reijo
zrozumiał.
Pospiesznie ściągnął koszulę i rzucił ją w kąt. Poczuł
jej badawczy wzrok na swoim ciele i wiedział, że nie ma
się czego wstydzić. Zresztą nie po raz pierwszy widzia
ła jego obnażony tors. Jednak nie w takiej sytuacji...
Nigdy dotąd nie było w spojrzeniu Raiji takiej
zmysłowości i takiego podziwu. Reijo podobał się ko
bietom. Miał zresztą za sobą niejedno doświadczenie.
Młodzieniec szybko staje się mężczyzną na wypra
wach rybackich.
Zaczerwienił się, rozpinając spodnie.
Do diabła! Dotąd to dziewczęta czerwieniły się
z powodu jego natarczywości...
210
Wzrok Raiji wszystko odmienił. Wcześniej Reijo
nie liczył się z uczuciami kobiet, nie dbał o to, co są
dziły o nim i jego ciele. Nic nie znaczyły poza kolej
nym doświadczeniem.
Z Raiją to coś zupełnie innego.
Raija była najważniejsza. Wyraz rozczarowania
w jej ciemnych oczach stanowiłby wyrok. Reijo czuł
się jak młokos.
Teraz żałował, że nie zgasił lampy. Chciał patrzeć
na nią, ale oznaczało to przecież, że sam wystawiał
się na osąd jej oczu.
- Nie wstydź się, Reijo! Tak jest dobrze...
Jej dłonie puściły suknię. Stanęła przed nim naga.
Piękna. Niewypowiedzianie piękna.
Reijo zaczął niezdarnie wyplątywać się ze spodni.
Ledwie panował nad podnieceniem. Rzucał ukrad
kowe spojrzenia na jej wspaniałe ciało, jego ręce tę
skniły do miękkości skóry, usta do całowania.
Raija dawno już posiadła duszę Reijo. Teraz on
płonął, by posiąść jej ciało.
Uklęknęła na futrzanym posłaniu. Nie znać było
po niej ni cienia wstydu i Reijo w okamgnieniu po
zbył się natrętnych myśli, które przelatywały mu
przez głowę.
Nie miało żadnego znaczenia, że była kiedyś
z Mikkalem i Karlem.
Teraz jemu ofiarowywała siebie.
Reijo zapomniał o wstydzie. Z Raiją w ramionach
zatonął w miękkości futer.
Chciał powiedzieć jej o swojej miłości, ale się po
wstrzymał. Żadnych obietnic, żadnych zobowiązań.
Reijo wiedział, że tego właśnie chciała.
211
Pieścił ją odważniej niż w snach.
A ona oddawała pieszczoty inaczej niż kobiety,
z którymi Reijo uprawiał miłość.
Nie była bierna, każdy skrawek jej skóry płonął
ogniem. Drobne dłonie bez żenady szukały tych
miejsc na jego ciele, gdzie dotyk sprawiał największą
rozkosz.
Jej biegłość sprawiała, że jęczał z zachwytu.
Przewracali się po posłaniu, badali najtajniejsze
zakamarki ciała, upojeni wzajemną bliskością ofiaro
wywali sobie ciepło, czułość, aż do ostatecznego
spełnienia.
Reijo przykrył ją sobą, kompletnie wyczerpany.
Nigdy dotąd nie zaznał takiego szczęścia w ramio
nach kobiety.
Raija śmiała się cicho. Obejmowała go wpół, jej
oczy błyszczały.
- Udusisz mnie - szepnęła, lecz kiedy chciał się
unieść, zwinnie przewróciła go na plecy, nie puszcza
jąc z objęć.
Z westchnieniem zadowolenia położyła głowę na
piersi Reijo, wplotła palce w porastające ją jasne lo
ki, pogłaskała mięśnie rysujące się pod skórą.
Reijo zamknął oczy, rozkoszując się chwilą. Raija
poruszała się w takt jego oddechów.
Wciąż był w niej. Coś takiego przeżywał po raz
pierwszy. Nie był w stanie myśleć jasno, dłonie znów
zatęskniły za jej skórą.
Pogładził miękkie zaokrąglenia jej ramion, odrobi
nę za szerokich, ale wciąż niezwykle kobiecych. Prze
niósł dłonie na jej plecy, wzdłuż łagodnego zagłębie
nia na środku poprowadził je na miękkie pagórki bio-
212
der. Raija była zawsze chłopięco szczupła w talii, ale
ciąże dodały jej krągłości i w tym miejscu.
Reijo pocałował ją leniwie w czoło, nie przerywa
jąc badawczej podróży.
Pieścił jej pośladki, po czym wsunął ręce między
uda. Znalazł palcami to wilgotne i ciepłe miejsce. Ra
ija jęknęła, ocierając się o jego dłonie. Przekręciła do
niego twarz, wysunęła usta. Reijo przerwał pieszczo
tę, objął ją za ramiona i odwrócił na plecy.
Znalazł jej usta, pocałował namiętnie. Reijo po
czuł, jak jego ciało budzi się do miłości. Rósł w niej,
napełniał ją sobą, a ona tuliła się do niego w rado
snym oczekiwaniu.
Wygięła w górę biodra, przepełniona tą samą tęsk
notą.
Podniecała go, poruszała w nim nowe pokłady do
znań. Dotąd nie zawracał sobie głowy zadowoleniem
kobiety w miłosnym akcie. Dbał tylko o siebie.
Teraz nie mógł się obyć bez cichych jęków Raiji,
potrzebował dowodów na to, że rozkosz jest obopól
na. Potrzebował ognia namiętności w jej oczach.
Krzyków, które mówiły mu, że oboje znajdują się
w tym samym niebie.
Wargami, dłońmi robił bezwstydne rzeczy, by zy
skać nowe świadectwo jej miłosnego uniesienia.
Reijo sądził dotąd, że wie, co to miłość fizyczna.
Uważał, iż ma dość doświadczenia, by obdarzyć ko
bietę wspomnieniem na całe życie.
Teraz zdał sobie sprawę, że przedtem nie zaznał
namiętności.
Nie poznał prawdziwej miłości, zanim nie wziął
Raiji w ramiona. W jedną noc nauczyła go, czego
213
trzeba kobiecie i co kobieta może ofiarować.
Z wargami złączonymi w gorącym pocałunku się
gali po nowe szczyty.
Ich dłonie ofiarowywały więcej niż brały, a mimo
to oboje dostawali więcej, niż mogli dać. Znaleźli
wspólny rytm i razem osiągnęli rozkosz. Ich paznok
cie pozostawiły na skórze ślady tej nocy, kiedy stali
się jednością, kiedy leżeli spleceni, złączeni każdym
skrawkiem ciała. Nocy spełnionych marzeń. Tego im
było trzeba, by stawić czoło surowej rzeczywistości.
Tak długo musieli obywać się bez ciepła i blisko
ści drugiego człowieka, a przecież nie sposób wtedy
zachować wiarę w dobro. Cielesne zaspokojenie zła
godziło tęsknotę, wypełniło pustkę.
Wykorzystali tę szansę. W czułym uścisku nie mie
li nic do stracenia, ale też nic do wygrania...
Raija zapadła w sen. Reijo leżał z otwartymi oczy
ma, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.
Nie tracił czasu na próżne rozważania, poddał się
uczuciom. Przeżywał jeszcze raz każdą chwilę miło
snej nocy, póki wciąż była świeżym wspomnieniem.
Miał gorzkie przeczucie, że ta noc się nie powtó
rzy. Rozkosz miała smak skradzionego owocu...
Raija obudziła się przed świtem. Przeciągnęła dło
nią po czole i odrzuciła włosy na plecy. Reijo zrozu
miał, że wszystko jest jak dawniej. W jej oczach nie
było żalu i wstydu, ale i żadnych obietnic na przy
szłość.
A on?
Nie wiedział. Był zadowolony, przeżył coś wyjąt
kowego, a jednak... Czy w ich związku nie pojawi się
214
teraz nowe napięcie, niepodobne do tego, które zna
lazło ujście poprzedniej nocy?
- Dobrze się sprawiłeś - powiedziała, głaszcząc go
po policzku. - Potrzebowałam tego. Nie potrafię żyć
w samotności. Bez mężczyzny...
Reijo nie słyszał nigdy podobnych słów z ust ko
biety.
Takie potrzeby miały ponoć jedynie tanie dziewki,
choć nawet one rzadko sprawiały wrażenie zadowo
lonych. Leżały z nieporuszoną twarzą, brały zapłatę
i znikały.
Wszystkie porządne kobiety uprawiały miłość
z obowiązku - żeby rodzić dzieci.
Raija przyznawała, że to lubi i potrzebuje fizycz
nego spełnienia. Na przekór rozsądkowi Reijo przy
jął to szczere wyznanie z szacunkiem.
- Byłaś wspaniała - przyznał głosem zachrypnię
tym jak nigdy, ale też nigdy dotąd nie przeżył takiej
rozkoszy. Raija uśmiechnęła się pobłażliwie, jej twarz
tchnęła spokojem. Reijo wiedział, że ją kocha, że po
trzebuje jej przyjaźni, mądrości i siły. Jej całej.
I wiedział, czego musi sobie odmówić, by zatrzy
mać Raiję u swego boku.
- To nic nie zmienia - dodał, szukając jej wzroku.
- Wiesz o tym, Raiju, prawda?
Skinęła nieznacznie głową.
- Potrzebowałam kogoś - powiedziała. - Ty potrze
bowałeś kogoś. Było pięknie, nieomal zbyt pięknie,
Reijo. Będę wracała myślami do tej nocy. Będę ma
rzyć, by się powtórzyła...
Reijo przytaknął. Czuł to samo.
- Nie może się powtórzyć - wyszeptał. Pragnął do-
215
tknąć jej ciała, ale powstrzymywał się, nie podchodził
zbyt blisko.
Z łatwością mogli zerwać obietnice. Oboje czuli tę
samą słabość, oboje żyli wspomnieniem nocy.
A jednak nie byliby w stanie tego uczynić, nie ni
szcząc wszystkiego. Łączyło ich coś więcej niż fizycz
ne pożądanie.
- Pozbądźmy się niedomówień - rzuciła, błądząc
wzrokiem po jego ciele, tak jak on śledził spojrze
niem miękkie linie jej sylwetki. Pozostawały im
wspomnienia. Nikogo nie można pozbawić wspo
mnień. - Jesteś jednym z najlepszych ludzi, jakich
znam, Reijo. Nie chcę cię stracić, ale jeśli będziemy
spać ze sobą, zniszczymy to, co nas łączy. Potrzebu
ję twojej przyjaźni!
Ostatnie słowa nieomal wykrzyknęła.
Reijo chciał ją wziąć w ramiona i pocieszyć, ale po
wstrzymał się w ostatniej chwili.
Uśmiechnął się smutno.
- Wiem, Raiju, wiem. Obdarowałaś mnie najwspa
nialszym wspomnieniem. O więcej nie poproszę.
Utracimy to, co najcenniejsze, jeśli posuniemy się za
daleko. Wiem, do kogo należy twoje serce. Zbyt moc
no go szanuję, by zniszczyć nasz związek. Nie jeste
śmy sobie pisani - dodał z krzywym uśmiechem, ale
jego wzrok powiedział Raiji, że przyjmie to jak męż
czyzna. - Nic nie mogę na to poradzić, że czuję żal
z tego powodu...
Usiadła i włożyła koszulę przez głowę. Brak guzi
ka przywołał uśmiech na jej twarz.
- Nic nikomu nie jestem winna - stwierdziła. Nie
zwracała się do Reijo, sprawiała wrażenie, jakby usi-
216
łowała przekonać samą siebie. - Mikkal ma Siggę.
Gardzi nią, ale sam dokonał wyboru. Nie muszę do
chowywać mu wierności. Kalle nie żyje. Na pewno
nie życzyłby sobie, bym została wdową przez całe ży
cie. Jestem młoda. Mogę kochać, kogo zechcę.
Reijo leżał, przyglądając się jej. Uniósł kąciki ust
w górę.
- Sama sobie przeczysz, dziewczyno - powiedział
łagodnie. - Usiłujesz usprawiedliwić nasz związek?
Nie posuwaj się za daleko, Raiju. Chcę mieć wszyst
ko albo nic. Nie zadowolę się okruchami...
Westchnęła i sięgnęła po suknię. Założyła ją i za
pięła starannie.
- Gdybym mogła cię pokochać, Reijo! Zapewnił
byś mi życie, jakiego pragnę. Na dodatek mnie ko
chasz. - Jej słowa raniły mu serce, ?le szczerość jest
ważną cechą przyjaźni.
- Ale ty mnie nie kochasz - przypomniał jej. - Nie
mów o mrzonkach, bo ranisz nas oboje. Wszystko
zostanie bez zmian. Nie będziemy wracać do tej no
cy, była cudowna, ale nigdy się nie powtórzy. Lepiej
jest kochać i przegrać, niż nie kochać wcale.
Raija rzuciła mu długie spojrzenie i ponownie wes
tchnęła.
- Szkoda, że cię nie kocham. Mikkal jest częścią
mnie. Nic mu nie jestem winna - powtórzyła - nawet
nie zauważył, że Maja to jego córka. Ale nigdy nie bę
dę należeć do nikogo innego. Straszny los, ale nic na
to nie poradzę. Umrę jako stara zgorzkniała kobieta,
a on będzie wciąż płodził dzieci z Siggą. Ta kobieta
ma wszystko, o czym marzę, a ja nawet nie potrafię
jej nienawidzić...
217
- Bo go kochasz - rzekł Reijo.
Przytaknęła.
Reijo podniósł się i ubrał. Zwinęli futra i wsunęli
pod ławę. Wstał poranek. Noc, ich jedyna wspólna
noc, należała do przeszłości. Już nigdy się nie po
wtórzy.
- Wciąż chcę was zabrać na północ - stwierdził.
Raija uśmiechnęła się.
- A ja wciąż chcę jechać z tobą.
15
Kiedy decyzja zapadła, łatwiej było planować
podróż.
Przejrzeli skromny dobytek i spakowali najnie-
zbędniejsze rzeczy.
Resztę sprzętów złożyli w kącie w kuchni. Reijo
uważał, że można je sprzedać na targu i dostać tro
chę grosza. Ludzie gotowi byli kupić wszystko. No
i musieli pozbyć się zwierząt i łodzi.
Nie chcieli mieć nic, co łączyło ich z tym miejscem.
Wyjeżdżali, by nigdy nie wrócić. Decyzja była nie
odwołalna.
Zamierzali spalić za sobą wszystkie mosty i ruszyć
ku nowemu światu, zacząć nowe życie, dla siebie i dla
dzieci.
W Lyngen nic już ich nie trzymało. Byli młodzi,
pełni chęci do działania. Nie wątpili, że się im uda.
Nie przyjechali na jarmark. W nadmorskiej krai
nie upatrywali szansę na lepsze życie. Wyruszyli
w długą podróż bez grosza przy duszy.
Od rzeki T o m e do wioski Skibotn nad brzegiem
fiordu było pięćset kilometrów.
Przebyli tę drogę pieszo. Szli cały rok, najmując się
do pracy w czasie wędrówki, by zarobić na trochę
strawy.
219
Ludzie traktowali ich życzliwie, dawali skromną
zapłatę, choć sami nie mieli wiele.
Szli śladem innych wędrowców drogą wiodącą
wśród gór ku fiordowi, onieśmieleni przytłaczającym
ogromem krajobrazu, jakże odmiennego od tego, który
zostawili w rodzinnej Finlandii. Postępowali doliną,
słuchając ludzkich opowieści o wielkim targowisku.
Ludzie wychwalali pod niebiosa obfity w ryby
fiord i łagodny klimat. Tam zawsze świeci słońce, mó
wili, a zimą spada niewiele śniegu. Nie ma lepszego
miejsca na ziemi.
Wierzyli im, bo byli wyczerpani i chętnie słuchali
opowieści o Ruiji. Wierzyli z tęsknoty za lepszym losem.
Wstydzili się swego wyglądu i nie odważyli się wzo
rem innych wejść do wioski. Zostali z tyłu, niepewni,
co robić. Starali wesprzeć się nawzajem, tak jak zawsze
czynili. Nie mieli dobytku, ale wciąż mieli siebie.
Raija dostrzegła ich na ścieżce biegnącej koło do
mu. Była sama z dziećmi. Reijo wyruszył do wioski,
by sprzedać łódź ojca.
Przyjechało już sporo kupców i Reijo liczył, że
z którymś dobije targu. Łódź była w dobrym stanie,
spodziewał się niezłej ceny.
Tych dwoje oberwańców różniło się od tłumu lu
dzi zdążających na jarmark. Raiji ścisnęło się serce na
ich widok.
Nie musiała zgadywać, skąd pochodzą. Nie musia
ła pytać, po co przyjechali. Wiedziała jedynie, że po
winna przywitać ich ciepło i przyjaźnie, bo nikt inny
tego nie uczyni.
Wyszła na podwórze i zaprosiła do środka, zwra
cając się do nich w ich ojczystym języku.
220
Zdumieni posłuchali wezwania. Podeszli bliżej,
trzymając się za ręce. Mieli na sobie podarte łachma
ny i znoszone skórzane kierpce.
Raija od razu ich polubiła.
- Jesteś Finką? - spytał mężczyzna o jasnych wło
sach i typowo fińskich szarych oczach, wyciągając ku
niej silną dłoń.
Raija uścisnęła ją, zapewniając gościa, że pochodzi
z Finlandii.
Jego drobna żona dygnęła wstydliwie, wprawiając
Raiję Alatalo w zakłopotanie. Dotąd nikt się jej nie
kłaniał!
Posadziła ich w izbie i postawiła jedzenie na stole.
Coś jej mówiło, że tych dwoje od dawna nie miało
. nic ciepłego w ustach.
Przedstawili się jako Tarja i Taavi Parkkinen. Po
chodzili z wioski leżącej po przeciwnej stronie rzeki
Tome, z dala od jej rodzinnych stron, ale Raija i tak
uznała ich za ziomków. Przywozili ze sobą tchnienie
ojczystej ziemi.
Opowiedzieli swoją historię. Czasy nie były wca
le złe, lecz Taavi pochodził z licznej rodziny. Kiedy
ojciec umarł, synowie zamierzali podzielić ziemię
między siebie, ale było jej zbyt mało, by wyżywić
wszystkich.
Czterej najmłodsi bracia postanowili szukać szczę
ścia na własną rękę.
Taavi zabrał młodą żonę i ruszył w drogę. Tyle do
brego słyszał o Ruiji.
Raija wiedziała swoje i znała te opowieści. Nie
chciała jednak pierwszego dnia w nadmorskim kraju
pozbawiać przybyszów złudzeń.
221
Zaofiarowała im dach nad głową i wyszukała coś
do ubrania.
Fińska duma i godność kazały im odmówić przy
jęcia daru, ale Raija użyła mocnych argumentów.
- Nie kieruje mną współczucie! - zaczęła. - Nie ru
szyłabym palcem, by pomóc dwóm wędrownym obe-
rwańcom, ale jesteście moimi rodakami. Mam pozwo
lić wam chodzić w łachmanach, skoro mnie zbywa na
odzieniu? Nie obrażajcie mnie odmową! Chcę, byście
zostali jakiś czas. Już wieki całe nie miałam wieści
z rodzinnych stron.
Przemowa pomogła, a jej zdecydowanie wywołało
uśmiech na ustach gości. Przyjęli propozycję kąpieli
i wzięli ubranie, w.ramach pożyczki. Raija nie miała
nic przeciwko temu. Wysłała ich do drugiej izby, by
się oporządzili.
Maja i Elise z ciekawością przyglądały się scenie.
Obcy ludzie rzadko bywali w ich domu. W ogóle
rzadko kto zachodził do nich z wizytą.
- Kto to? - spytała Elise. Była starsza i zwykle
pierwsza zabierała głos.
- Przyjaciele - odrzekła Raija. Uśmiechała się, jej
policzki pokryły się rumieńcem. - Dobrzy przyjacie
le. Ciocia Tarja i wujek Taavi.
- Dziwne imiona - stwierdziła Elise.
- Są z Finlandii - wyjaśniła Raija. - Ja i Reijo też stam
tąd pochodzimy. Wyruszą z nami w długą podróż...
Nie zastanawiała się nad swoimi słowami, ale
z chwilą gdy je wymówiła, wiedziała, że nie może być
inaczej.
Tarja i Taavi mieli za sobą długą wędrówkę, ale Ra
ija czuła, że ich nie zostawi, zbyt bardzo ich polubi-
222
ła. Na północy czekały wspaniałe możliwości, tego
była pewna. Musi skłonić Reijo, by przemówił im do
rozsądku.
Dobrze by było wędrować razem. Rozmawiać,
czuć bliskość przyjaznych osób. Raija nie miała wie
lu przyjaciół w Ruiji.
Reijo wrócił z dobrymi nowinami. Sprzedał łódź
rybakowi z przeciwnej strony fiordu i dostał godzi
wą zapłatę. Starczyło na konia i jeszcze w kieszeni zo
stało kilka monet.
Dzieci przyglądały się zwierzęciu z zachwytem i od
razu zapałały do niego miłością. Był to niewielki koń
drobnej budowy, ale silny i wytrzymały, stworzony
do marszu po płaskowyżach północnej Norwegii.
Miał długą, szorstką sierść i raźnie parskał w mroź
nym powietrzu, które zdawało się sprawiać mu przy
jemność.
- Kasztan pomoże nam dostać się na północ -
stwierdził Reijo, dumny ze swego zakupu. - Nie jest
taki młody, ale ma silne nogi i da sobie radę nawet
w kopnym śniegu.
Kasztan okazał się taką sensacją, że dzieci zapo
mniały o wizycie gości z dalekich stron.
Koniecznie chciały zostać z nim w zagrodzie i Ra
ija nie widziała powodu, by im odmawiać. Przynaj
mniej nie czepiały się fartucha, a i robota szła żwa
wiej bez ich pomocy.
Para młodych Finów z rezerwą podeszła do spo
tkania z Reijo, ale jego zachwyt z powodu wizyty ro
daków był tak szczery, że rozwiał wszelkie ich oba
wy. Pierwsze zetknięcie z nowym krajem okazało się
223
nad wyraz łagodne, spotkali nawet rodaków. Taavi
zauważył rozgardiasz w ich domu i niepokoiło go to
trochę.
- Dlaczego wyjeżdżacie? - spytał. - Wszak macie
dzieci, dom, zwierzęta, trochę ziemi. Czego wam
brak? Chcecie porzucić to wszystko?
Raija wymieniła się spojrzeniami z Reijo. W ich
wzroku była goiycz, świadectwo złych doświadczeń,
świadomość, że nie była to kraina mlekiem i miodem
płynąca.
Dobre miejsce, by się osiedlić, złe, by czuć się jak
w domu...
Reijo pospieszył z wyjaśnieniami.
- Niełatwo tu mieszkać przybyszom z Finlandii. Od
dziesięcioleci Finowie zjeżdżali nad fiordy, by łowić ry
by. Nic w tym złego, ryb starczy dla wszystkich. Tyle
że wchodzimy w drogę ludziom, do których ta ziemia
należy. Oni żyją z rybołówstwa i opłacają podatki z po
łowów. Finowie jedzą z tego samego półmiska, a po
tem wracają do domu, nie dzieląc się z nikim zarob
kiem. To budzi niechęć...
- Finowie muszą opłacać się poborcom u siebie -
zauważył Taavi.
- Wytłumacz to tym z osady... - Reijo uśmiechnął
się krzywo. - Wojna na wschodzie nastroiła ludzi ła
godniej do przybyszów. Wszystkich stać na chwilę
miłosierdzia, ale pamięć ludzka jest krótka...
- Nie lubią was? - spytała ostrożnie Tar ja i znowu
spłoszyła się na widok znaczących spojrzeń gospodarzy.
- Nienawidzą - odrzekła Raija z brutalną szczero
ścią.
Reijo spojrzał na nią czule.
224
- Raija przyciąga nieszczęścia. Przyjechała tu jako
mała dziewczynka i miała w sobie tyle uporu, że mu
siała wpaść w tarapaty...
Nabrał powietrza w płuca i zaczął opowiadać o ży
ciu Raiji, nie opuszczając niczego poza najbardziej
osobistymi szczegółami.
Oczy przybyszów rozszerzały się ze zdumienia
w miarę, jak Reijo snuł swą opowieść. Zerkali raz po
raz na Raiję, jakby chcieli się upewnić, że jest istotą
z krwi i kości.
- Dlatego właśnie wyjeżdżamy - zakończył Reijo.
Zapadła cisza. Raija spojrzała na niego z ulgą. By
ła wdzięczna, że wtajemniczył ich we wszystko. Jeśli
mają razem ruszyć w drogę, muszą poznać się lepiej.
Sama nie potrafiłaby mówić o własnym losie.
Jednocześnie dręczyła ją niepewność. Jej życie nie by
ło piękne i nie brakowało łudzi, gotowych ją potępić,
obsypać wyzwiskami. Bała się, że młodzi przybysze
uznają ją za złą kobietę. Nie zniosłaby tego, potrzebo
wała ich przyjaźni. Pragnęła kontaktu z rówieśnikami.
Tarja odezwała się pierwsza.
- Nie potrafię zrozumieć, jak to wytrzymałaś, Ra-
ijo! I nie straciłaś pogody ducha!
Raija uśmiechnęła się promiennie, w oczach tam
tej kobiety ujrzała odbicie własnych pragnień.
- Też tego nie rozumiem - odrzekła szczerze. - Mo
że dlatego, że kocham życie...
Wiedziała już, że zyskała przyjaciółkę. To było
dziwne uczucie, nieznane jej, ale dobre.
- Dokąd chcecie pójść? - spytał poważnie Taavi. -
Czego szukacie?
Raija czuła, że spełnią się jej marzenia...
225
Poszło szybciej, niż się spodziewali. Z Tarją i Taa-
vim łatwiej było planować przyszłość, podzielić się
ciężarem odpowiedzialności. A że nadszedł czas jar
marku, mogli pozbyć się niepotrzebnych rzeczy.
Częścią podzielili się z nowymi przyjaciółmi, re
sztę wymienili na pożywienie i przedmioty niezbęd
ne w drodze.
Owce sprzedali. Raija z ciężkim sercem oddawała
zwierzęta nowym właścicielom, ale wiedziała, że cze
ka je dobry los.
Sama pragnęła tego samego. Miała nadzieję, że
przyszłość ofiaruje jej szansę na nowe życie.
Była gotowa na wszystko, by z niej skorzystać.
Smutkiem napawało ją tylko jedno. Musieli zosta
wić ciało Anttiego, nie złożywszy go w ziemi.
Jeden z towarzyszy rybackich wypraw Reijo obie
cał zająć się pochówkiem w zamian za drobną zapła
tę, ale i tak Raija czuła się winna. Anttiemu należy się
porządny pogrzeb, rodzina powinna zgromadzić się
nad trumną.
- Nie żyje - przekonywał ją Reijo. - Nic nie ma już
znaczenia. Najważniejsze, że kochaliśmy go za życia.
I tak zostało.
Trzeba było wyruszyć, póki leżał śnieg. Dorośli
mieli ułatwione zadanie, póki kasztan mógł ciągnąć
sanie z dziećmi i dobytkiem.
Czekała ich długa droga, ale patrzyli z optymi
zmem w przyszłość.
Pożegnanie przyszło im bez trudu. Ruszyli przez
góry na północ, nie roniąc łez. Na szczycie wzniesie
nia zatrzymali się, by po raz ostatni objąć spojrze
niem Lyngen.
226
Był piękny zimowy dzień. Majestatyczne, ośnieżo
ne góry opadały stromymi zboczami ku spokojnej to
ni wody. Wiecznie zielone lasy rozciągały się po sam
kres horyzontu, gdzie jak okiem sięgnąć rosły sosny.
Tylko gdzieniegdzie nagie szkielety drzew czekały,
by okryć się wiosennym listowiem.
Rzeka wciąż jeszcze skuta była lodem, zlewając się
w jedno z płaszczyzną śniegu. Mogli tylko wyobrazić
sobie jej błękitną wstęgę, kiedy letnie słońce przego
ni zimę.
Nad brzegiem morza stały ubogie chaty.
- Zegnaj - powiedział Reijo i odwrócił się pleca
mi do przeszłości. Droga wiodła na północ, ku no
wemu życiu. Jego wzrok wyrażał zdecydowanie
i wolę działania.
- Ruszamy?
Pozostali skinęli głowami.
Raija szła na końcu. Zatrzymała się i ostatnim spoj
rzeniem ogarnęła wioskę i fiord. Lata spędzone po
śród gór miały na zawsze zapaść jej w pamięć.
Była jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Musia
ła od nowa uczyć się życia, od nowa uczyć się latać.
Z nadzieją patrzyła w przyszłość. Z uniesioną gło
wą wychodziła na spotkanie nowego.
Nie pożegnała się z wioską, w której spędziła czte
ry lata.
Nigdy nie czuła się tu jak u siebie...
Daleko na północy, znacznie dalej niż sięgały ma
rzenia wędrowców, nad głowami dwojga młodych lu
dzi krążyło stado krzykliwych mew.
Siedzieli blisko siebie na łodzi i wpatrywali się
227
w horyzont. Rześkie morskie powietrze szczypało
ich w policzki, wciąż trzymał mróz.
Morze miało barwę zieleni. Kolor wody budził
w młodzieńcu niejasne wspomnienia, wyzwalał obra
zy odległych zdarzeń, które nie chciały ułożyć się
w logiczną całość. Sprawiało mu to ból.
Niewiele pamiętał, całe jego życie pogrążone było
w mroku.
Znał teraźniejszość i cieszył się każdym nowym
dniem. Od przeszłości odgradzał go mur. Czuł, że kry
je się za nim coś ważnego, ale nie potrafił tego nazwać.
Młodzieniec nie wiedział, kim jest.
Dziewczyna ściskała go za rękę. Była młoda, zale
dwie szesnastoletnia, ale jej wzrok wyrażał dojrzałość
i pewność siebie.
Jenny, bo takie nosiła imię, miała kręcone czarne
włosy i śmiałe brązowe oczy. To ona znalazła mło
dzieńca w pewien letni dzień po sztormie.
Z początku myśleli, że umrze. Był przemoczony,
podrapany i wycieńczony, bledszy niż śmierć, ale kie
dy zanieśli go do domu, jeszcze dychał.
Jenny wzięła go pod opiekę.
Miał jasne włosy, niebieskie oczy i mimo wieku
dziecinnie zaokrąglone policzki, co ją wzruszyło.
Nigdy nie spotkała piękniejszego mężczyzny i od ra
zu postanowiła, że będzie do niej należał.
Młodzieniec wyzdrowiał i nie wyjechał.
Nikt nie protestował. Rodzina Jenny była liczna, ale
w tej odciętej od świata wiosce rybackiej położonej na
małej wysepce nie narzekano na nadmiar rąk do pracy.
Młodzieniec, którego morze wyrzuciło na brzeg,
nie bał się obowiązków.
228
Mieszkańców wioski nie martwiło, że chłopak nie
ma przeszłości. Jego łódź zatonęła, okoliczności tego
zdarzenia i czasy wcześniejsze przestały się liczyć.
Są rzeczy, które chce się zapomnieć, zdarzenia,
które pragnie się wymazać z pamięci. Wielu marzy,
by zacząć wszystko od nowa i pozbyć się bagażu
wspomnień. W gruncie rzeczy uważali, że Karl, bo ta
kie imię przybrał młodzieniec, dostał nieoczekiwany
prezent od losu.
Postąpił tak, jak oczekiwali. Stał się jednym z nich.
I na pewien sposób pokochał Jenny.
W takich jednak chwilach jak ta stawał się niespo
kojny. Jego oczy przeszukiwały horyzont, nigdy nie
znajdując tego, czego wypatrywały.
Jenny wiedziała, że nie całkiem do niej należy. Tę
sknił za czymś lub za kimś. Nie miał zaznać spoko
ju, póki nie znajdzie tego, czego szukał.