Technologia obcych w rękach rządu:
Bob Lazar
W 1989 roku Bob Lazar wywołał sensację, twierdząc, że pracował nad ściśle tajnym projektem
rządowym, dotyczącym badań systemu napędowego obcego statku kosmicznego, przetrzymywa-
nego przez wojsko w warsztatach zwanych S4 w pobliżu Groom Lake w Newadzie.
Po raz pierwszy Bob Lazar pojawił się pod pseudonimem
„Dennis” jako czarna sylwetka w wiadomościach telewizji Las
Vegas wiosną 1989 roku, później, już pod własnym
nazwiskiem, wystąpił w dziewiątej części programu specjal-
nego UFO: The Best Evidence, prowadzonego przez dzien-
nikarza z Las Vegas, George'a Knappa dla CBS na antenie
Kanału 8 KLAS-TV w październiku tego samego roku.
Program omawiał nie tylko niezwykłe twierdzenia Lazara, lecz
takie jego osobiste losy podczas i po rzekomym zatrudnieniu w
S4.
Jeśli Lazar mówi prawdę, jego opowieść może mieć
wstrząsające następstwa. Nie trzeba dodawać, że wielu badaczy
grzebało w jego przeszłości i odkryło, że akta personalne
Lazara nie zawsze zgadzają się z tym, co mówi. Jednakże
George Knapp zgodził się z Lazarem, że akta młodego
naukowca zostały z rozmysłem zmienione. Na antenie
potwierdził, że według niego Bob Lazar mówi prawdę. Nieco później, w magazynie UFO Knapp
podkreślał, że od początku do końca historia Lazara wykazuje konsekwencję, że istotnie pracował w
Laboratorium w Los Alamos, a ostatnio zdobyta kopia akt personalnych W-2 potwierdza, że
pracował również dla Biura Wywiadu Marynarki Wojennej, rzekomego zleceniodawcy projektu
związanego z obcymi. Tak czy inaczej „prawdziwa tożsamość Boba Lazara” do tej pory pozostaje
przedmiotem gorącej dyskusji.
Ralph Steiner [RS] i ja zaaranżowaliśmy wywiad z Bobem [BL] 22 września 1990 roku.
Towarzyszył nam fizyk nuklearny [PH], obecnie zatrudniony w warsztatach rządowych, których
nazwę na jego prośbę zatajamy, oraz biznesmen z Las Vegas, Gene Huff [GH], który
prawdopodobnie zna historię Lazara lepiej niż ktokolwiek inny, nie licząc samego Lazara i od
początku jest jego zagorzałym orędownikiem. Przedstawiany poniżej wywiad stanowi najpełniejszą
z opublikowanych wersji historii Boba Lazara. Na jego prośbę nie ujawniliśmy pewnych
technicznych detali opisywanego statku.
Jednakże, być może niektóre z nich wkrótce ujrzą światło dzienne. Latem 1991 roku Bob
przygotował na kasecie video własną wersję opowieści: The Lazar Tape, and Excerpts from the
Government Bibie. Jak wyjaśnił:
„Nie wiedząc niczego o niezidentyfikowanych obiektach latających i podróży międzyplane-
tarnej, spędzamy niezliczone godziny, analizując nie potwierdzone spekulacje szarlatanów...
Większość z tego, co ufologia uważa za magię, jest nauka, której nie znamy. The Lazar Tape
przedstawia punkt widzenia laika”.
Wywiad z Bobem Lazarem
Michael Lindemann: Bob, krąży o tobie wiele plotek i hipotez, toteż mam nadzieję, że podczas
tej rozmowy oddzielimy prawdę od fałszu. Na początek, dlaczego podjąłeś pracę w S4 i dlaczego
ją porzuciłeś?
Bob Lazar: Początkowo nie miałem pojęcia, czego naprawdę dotyczy projekt. Wiedziałem
jedynie, że mam pracować nad zaawansowanym systemem napędowym. Z czasem dowie-
działem się, że prawdopodobnie chodzi o system napędowy oparty na polu magnetycznym i tym
bardziej pragnąłem podjąć proponowaną pracę. Pomyślałem, że to fantastyczna okazja i tak też
było.
Wracając do S4, początkowo sądziłem, że będę pracował w Strefie 51, gdzie realizuje się
ogromną liczbę projektów, w tym wiele nieoficjalnych projektów rządowych typu SR-71.
Znałem kilku ludzi pracujących w Strefie 51, więc nie podejrzewałem, że będzie to coś ściśle
tajnego czy związanego z technologią obcych. W rzeczywistości, po raz pierwszy dowiedziałem
się, że pracuję w S4, kiedy tam się znalazłem. Wylądowaliśmy w Strefie 51, chwilę później
wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy. Jechaliśmy tak długo, że uświadomiłem sobie, Jezu, nie
pracuję w Strefie 51. Później, po przejechaniu mniej więcej piętnastu mil na południe,
powiedziano mi, że będę pracował w S4. Tak czy inaczej, pojechałbym tam, ponieważ sądziłem,
że wezmę udział w niezwykle interesującym projekcie.
ML: Od kogo dowiedziałeś się o pracy? Kto poprosił cię o wzięcie udziału w projekcie?
BL: Nikt pierwszy nie poprosił mnie o wzięciu udziału w projekcie. Rozesłałem curriculum
vitae wraz z prośbą o zatrudnienie do kilku laboratoriów w kraju. Chciałem ponownie znaleźć się
w centrum wydarzeń. Jedną z kopii wysłałem także do Eda Tellera. Spotkałem go wcześniej w
czerwcu 1982 roku w Los Alamos, porozmawialiśmy chwilę i trudno powiedzieć, że
zaprzyjaźniliśmy, ale zawarliśmy znajomość. W dniu naszego spotkania gazeta z Los Alamos na
pierwszej stronie zamieściła artykuł i zdjęcie zbudowanego przeze mnie samochodu
odrzutowego. Poszedłem na wykład Tellera, lecz przyszedłem jakieś dwadzieścia czy trzydzieści
minut za wcześnie. Podchodząc do sali wykładowej, zobaczyłem go przy automacie do gazet,
opierającego się o ścianę i czytającego gazetę na pierwszej stronie. Powiedziałem więc, hej, miło
pana spotkać i dodałem: „Przy okazji, to o mnie pan czyta” i tak zaczęliśmy rozmowę. Jako że w
pobliżu była niewielka kafejka, usiedliśmy i porozmawialiśmy chwilę.
Pisząc do niego, przypomniałem o naszym spotkaniu. Napisałem o wyjeździe z Los Alamos i
projektach, nad którymi później pracowałem. Widać mnie zapamiętał. Nieco później zadzwonił i
chociaż nie pamiętam dokładnie rozmowy, sądzę, że powiedział coś w tym stylu: zadzwonią do
ciebie z..., lub przesłałem twoją prośbę do..., w każdym razie kogoś z EG&G. Jednak już po
dziesięciu, czy piętnastu minutach po jego telefonie, zadzwonili do mnie z EG&G Special
Projects i zaprosili na rozmowę wstępną. Więc w ten sposób, jeśli można to tak nazwać,
poproszono mnie o wzięcie udziału w projekcie.
GH: Teller powiedział, że sam nie może nic zrobić, ale jako szef konsultantów załatwi, że
zadzwoni do ciebie ktoś inny.
BL: Właśnie.
ML: Czy EG&G w końcu cię zatrudnili?
BL: Nie.
ML: Czy przyjęło cię Biuro Badań Marynarki Wojennej?
BL: Tak. EG&G nie miało z tym nic wspólnego. Z uwagi na projekty przeprowadzane w Sferze
51, z budynku i samolotów EG&G korzysta kilka innych firm i komórek rządowych. W budynku
EG&G najczęściej przeprowadza się rozmowy wstępne. Niektórzy powiadają, że EG&G jest
przykrywką dla agend rządowych, może nawet kiedyś i ja coś takiego powiedziałem; ale w tej
chwili wydaje mi się, że EG&G dostarcza im jedynie zaplecza.
A dlaczego porzuciłem tę pracę? To dosyć dziwne i złożone zagadnienie. W momencie
podpisywania umowy, a jeśli chodzi o ścisłość, nawet wcześniej, zgodziłem się na podsłuch
rozmów telefonicznych, niespodziewane przeszukiwania samochodu i domu i tym podobne
zabezpieczenia. Korzystali z tego przez cały czas. Od czasu do czasu rozmawiałem z
przyjacielem, który pracował na poligonie do testowania urządzeń maskujących Tonopah.
Ktokolwiek podsłuchiwał nasze rozmowy, nawet nie wiem, z jakiego wydziału pochodzili,
zjawiał się w domu w chwilę po telefonie. Pokazywali mi zapis niedawnej rozmowy z
niektórymi zdaniami podkreślonymi na czerwono i musiałem im tłumaczyć, o czym mówiliśmy,
albo co mieliśmy na myśli. Upewniłem się, że byli niedaleko, zapisywali wszystko, co
powiedziałem, analizowali rozmowę i natychmiast ją weryfikowali. Trudno odmówić im
czujności i znajomości rzeczy. Tak czy inaczej, podsłuchiwali moje rozmowy telefoniczne i
wiedzieli o wszystkim, co się działo, także w moim życiu osobistym.
W tym czasie moje małżeństwo przeżywało kryzys, powoli zaczęliśmy z żoną oddalać się od
siebie. Nie sądzę, bym wspominał o tym publicznie, chociaż George Knapp i inni wiedzieli o
wszystkim. Moja żona wdała się z kimś w romans i, oczywiście, rozmawiali przez telefon.
Wszyscy, oprócz mnie, o tym wiedzieli. FBI czy też inna agencja, która założyła mi podsłuch,
zastanawiała się, co z tym począć. Właśnie zacząłem pracować w S4. Nie zostałem zatrudniony
na pełnym etacie, wzywano mnie jedynie od czasu do czasu. Przełożeni zaczęli się zastanawiać,
czy nie powinni mnie zwolnić, obawiali się, czy kiedy odkryję, co się dzieje, nie ulegnę zbyt
wielkiemu stresowi i nie będę stanowił zagrożenia dla bezpieczeństwa projektu.
Dlatego właśnie cofnięto mi pozwolenie na dostęp do spraw ściśle tajnych. Obawiali się, że
stanę się, jak to określili „emocjonalnie niestabilny”.
RS: Czy zwolnili cię po tym, jak zabrałeś Gene'a i Johna [Lear] na miejsce testów, czy
wcześniej?
1
BL: Później.
GH: Wszyscy podejrzewali, że wyrugowano go z projektu i uniemożliwiono dostęp do tajnych
akt, ponieważ zabrał nas na poligon, ale to nieprawda. Nadal pracował dla nich, ale nie wzywali
go zbyt często, a nadmiar wolnego czasu mu nie służył. Przełożeni nie chcieli, by dowiedział się
o romansie żony, lecz pewnego dnia zadzwoniła do matki i powiedziała: „Mam romans i
powiedziałam o wszystkim Bobowi”. Podsłuchawszy tę rozmowę, wezwali Boba i cofnęli mu
dostęp do tajnych danych, twierdząc, że pozwolenie na wgląd w tego typu akta otrzymują
jedynie ludzie zrównoważeni emocjonalnie. Chyba nawet łudzili cię nadzieją, że po sześciu czy
dziewięciu miesiącach przywrócą ci dawny status, prawda?
BL: Tak. Dlatego zostawiłem pracę w S4. Nie rzuciłem jej, po prostu cofnięto mi dostęp do akt.
Mimo wszystko znaleźli się w kłopotliwym położeniu, ponieważ sporo wiedziałem i miałem
bezpośredni kontakt z badaniami. Pojawiły się spięcia... Jednak to nie należy do historii o
początkach i końcu pracy.
ML: Mówisz, że zabrałeś Gene'a i Johna Leara, by pokazać im migoczące światełko nad
górami...?
BL: Gene'a i Johna Leara, Jima Taliama, byłą żonę i jej siostrę... tak, to prawda.
GH: Nie wszystkich jednocześnie. Było kilka wypraw.
ML: ...zabrałeś tam tych ludzi i to, samo w sobie, nie wystarczyło, by cię zwolnić?
BL: [śmiejąc się] Och, tak, jak dla nich, starczyło. Lecz nigdy nie usłyszałem: „Odbieramy ci
dostęp do tajnych akt”, „Już tu nie pracujesz” czy „Nigdy tu nie wracaj”. Następnego dnia
przesłuchali mnie i nie było to zbyt przyjemne doświadczenie. Ogólnie mówiąc, dostałem po
łapach.
ML: Zabranie Gene'a i kilku innych, by pokazać im światełko nad górami, to jedno, ale
pojawienie się w telewizji, to zupełnie coś innego. Co popchnęło cię do tego kroku?
BL: Dobre pytanie. Co popchnęło mnie do tego kroku...? [do GH] Kiedy mnie postrzelili?
Przedtem czy potem?
GH: Cóż, na początku wziął udział w programie George'a Knappa jako anonim, chcąc zapewnić
sobie bezpieczeństwo. Na miesiąc przed wystąpieniem w telewizji nie godził się na podanie
jakichkolwiek danych.
BL: Występowałem pod postacią „Dennisa”.
GH: Postrzelili cię później.
BL: Później? Sądziłem, że właśnie dlatego wystąpiłem. Może po prostu zwariowałem!
[śmiechy] George zadzwonił do mnie, kiedy byłem w domu Johna Leara, ale powiedziałem:
„Nie, nie, nie! Zapomnij o tym!? Jednak nalegał i w końcu zgodziłem się wystąpić jako postać
bez twarzy. Mówiliśmy o cyfrowym przetworzeniu twarzy i głosu; przypuszczam, że w głębi
duszy sądziłem, że mnie nie rozpoznają. Program miał miejsce dość dawno temu. Tyle się od
tego czasu zdarzyło, że trudno mi ułożyć wszystko w pewnym chronologicznym porządku.
Jednak naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Być może czułem się zobowiązany. Tak czy
inaczej, nie był to najlepszy pomysł. Natychmiast spowodował mnóstwo kłopotów.
ML: Wielokrotnie publicznie dałeś do zrozumienia, że nad projektem stulecia pracowali nie
najlepsi naukowcy, a także ubolewałeś nad sposobem, w jaki cię potraktowano.
BL: Tak, przede wszystkim miałam im za złe ukrywanie projektu o tak istotnej wartości, a po
drugie nieumiejętne korzystanie ze zdobyczy nauki.
ML: A sposób, w jaki cię potraktowano?
BL: Cóż, oczywiście o wiele bardziej przejmujemy się tym, jak nas traktują niż jak traktują
innych, lecz biorąc pod uwagę wszystko, co się zdarzyło, potrafię ich zrozumieć. Nie to było
moim głównym zarzutem.
ML: Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, zgadzasz się, że potraktowano cię słusznie, mimo
że nie było to zbyt przyjemne?
BL: Nie mówię, że słusznie. Ale potrafię ich zrozumieć.
ML: Chciałbym wtrącić pewną dygresję. Ostatnio wiele się mówi, że rząd zmienia swą politykę.
Od dawna ukrywał istnienie obcych, lecz od kilku lat zmienia nastawienie. Czy to możliwe, że
to, co zrobiłeś, czy wiedziałeś o tym, czy nie, było zaplanowane przez rząd, który dąży do
stopniowego wyjawienia całej historii? Co o tym sądzisz?
BL: Możliwe. Nie przeczę, że to możliwe, chociaż z pewnością nic o tym nie wiedziałem. Masz
na myśli „kontrolowany przeciek informacji”, prawda?
GH: Mogło się tak zdarzyć, ale czy się zdarzyło? To zupełnie inne pytanie.
BL: Nie, nie sądzę. Skąd mogliby wiedzieć, że zamierzam coś ujawnić? Na początku sam nie
miałem takiego zamiaru. Gene był moim najbliższym przyjacielem, a nie powiedziałem mu ani
słowa. Nie powiedziałem niczego nawet własnej żonie. Dopóki pracowałem dla Biura Badań
Marynarki Wojennej, nie złamałem zasad bezpieczeństwa. Nie wiem jakim sposobem mogliby
odgadnąć, co zrobię.
ML: Niektórzy twierdzą, że, chociaż to mało prawdopodobne, rząd zaplanował twoje
wystąpienie. A może skorzystali z okazji: „Och, spójrzcie. Lazar chce to ujawnić, co za
sposobność”. Postanowiłeś opowiedzieć o wszystkim z własnej inicjatywy, a w rzeczywistości
posłużyłeś ich celom.
BL: To możliwe.
ML: Czy masz na to dowody?
BL: Nie.
GH: Nie doceniasz sposobu, w jaki to przeprowadził. Nie spieszył się, nawet z udziałem w
programie George'a Knappa, a później ni stąd, ni zowąd pojawił się w telewizji. Po wszystkim
mogą mówić: „Och, tak, planowaliśmy, że Lazar to zrobi”. Lecz co mogli wtedy zrobić?
Aresztować go? Zabić? I udowodnić tym samym, że wszystko, co mówi jest prawdą?
Przechytrzył ich. Nie wiedzieli, z iloma ludźmi rozmawiał i co im powiedział. Wiemy, że
podsłuchiwali rozmowy telefoniczne, lecz nie wiedzieli, ile z tego, co mówił Bob i inni jest
prawdą. Musieliby uciszyć wielu ludzi, wszystkich, o których wiedzieli. Tak więc, sprawił im
więcej kłopotu, niż się na ogół sądzi.
PH: Uważasz, że nie wykryli niczego wcześniej? A kiedy wystąpiłeś w programie Knappa?
Podejrzewam, że szybko doszli do tego, kim jesteś, prawda?
BL: Natychmiast. Jak tylko wyszedłem [z biura ochrony], zadzwonił Dennis Mariam...
PH: Wtedy mieli okazję zamknąć ci usta.
BL: Wkrótce zostałem postrzelony. Chociaż nie był to najcelniejszy strzał w historii ludzkości...
PH: Sądzę, że dla jakiejś przyczyny, postanowili pozwolić ci mówić.
GH: Kilka dni przed programem w telewizji, Biuro Sił Powietrznych do Badań Specjalnych
[AFOSI] przesłuchało przyjaciela Boba...
BL: Przyszli i wyciągnęli go z pracy.
GH: ...chcieli się dowiedzieć, gdzie jest Bob, ponieważ „pragnęli mu jakoś pomóc”. Jednak być
może to zbieg okoliczności, AFOSI nie jest we wszystko wtajemniczane i mogli nie orientować
się, o co chodzi. Przecież ludzie z S4 wiedzieli, gdzie Bob mieszka. Byli u niego tysiące razy. Co
mogli mieć na myśli, pytając gdzie jest?
BL: W tym czasie mieszkałem gdzie indziej.
GH: To prawda. Lecz AFOSI bezskutecznie szukało go wcześniej, przed programem.
PH: Nie można posądzać ich o całkowitą nieudolność.
BL: Z pewnością miałem łut szczęścia.
PH: Nie rozmawiałbym z tobą, gdybym sądził, że zamierzasz wyjawić coś, co zagrozi
bezpieczeństwu narodowemu. Rząd miał mnóstwo czasu, by cię powstrzymać i nie zrobił tego.
Przypuszczalnie, godzą się na ujawnienie większości tego, co mówisz, nie widząc zagrożenia dla
bezpieczeństwa narodowego. Inaczej już nie byłoby cię na świecie.
GH: Czy jednak mogą coś zrobić? Mogliby go zabić, lecz co wtedy? Pośrednio przyznaliby mu
rację.
PH: Nie sądzę, by się do tego posunęli. W programie badań nad bronią atomową, rozpoczętym
w Los Alamos, brali udział ludzie, którzy okazali się zbyt gadatliwi. Powstrzymano ich. Zniknęli
i nie wiem, czy kiedykolwiek czegoś się o nich dowiemy. Nie przypuszczam, by ich zabito, lecz
jestem pewien, że ich odizolowano. A może usłyszeli: „Wyjedźcie, a jeśli jeszcze raz
przyłapiemy was na gadaniu, bardzo tego pożałujecie”. Potrafią uciszyć ludzi. Jestem pewien, że
przekonaliby i ciebie, gdyby zabrali się do tego odpowiednio agresywnie.
BL: Ależ starali się. Grozili mi, powtarzając: „Zabijemy cię” i...
PH: Ciekawe, że mimo to odważyłeś się ciągnąć to dalej...
GH: Pamiętaj, że właśnie dowiedział się o romansie żony. Był w takim stanie, że było mu
wszystko jedno, czy umrze, czy przeżyje.
BL: To prawda. W rzeczywistości to mi pomogło. Nie obchodziło mnie, o czym mówią.
Pewnego razu jeden z nich zaczął mi grozić: „Pomyśl o okaleczeniu, śmierci, zakładzie
psychiatrycznym”. Powtarzał to w kółko, a ja czułem się jak ogłuszony. W pewnej chwili
zacząłem się uśmiechać. Nie potrafili w to uwierzyć. Po prostu zacząłem się uśmiechać. Zupełnie
nie wiem dlaczego. A wtedy powiedzieli: „Tak? Dobrze, dostaniemy twoją żonę”. Chyba
naprawdę nie wiedzieli, co powiedzieć.
GH: „Dobrze, bierzcie ją sobie”.
BL: Otóż to.
GH: Podejrzewam, że nigdy nie dowiemy się, co o tym wszystkim sądzili. Ktoś,
prawdopodobnie Dennis Mariam wpakował się w poważne kłopoty. Miał dopilnować, by Bob
przestał udzielać się publicznie. Tymczasem Bob wystąpił w programie telewizyjnym. Jak
sądzicie, kto musiał za to zapłacić? Ktoś zapłaci.
ML: Będąc gościem w programie radiowym u Billa Goodmana w listopadzie 1989 roku
2
,
odebrałeś telefon od człowieka, nazywającego siebie „pracownikiem Merkurego”, który
twierdził, że inni również pragną się ujawnić. Czy od tego czasu coś się wydarzyło?
BL: To niepoważni ludzie. Naprawdę nie mam pojęcia, o co im chodzi. Po jakimś czasie
zadzwonili do mnie z programu Billa Goodmana. Podobno ten facet skontaktował się z nimi.
Mówił, że wszyscy pracownicy Merkurego są przetrzymywani w S4 i torturowani. Prosił o
pomoc. Wiesz, wydaje mi się, że to po prostu wariat.
GH: Pytaliśmy go, czy powiadomił ich rodziny? Czy ktoś wie, że zaginęli? Nie odpowiedział.
BL: Oczekiwał, że pobiegnę do S4 i ich uwolnię? To śmieszne.
RS: Być może jednak planowali, że przekażesz informacje dalej. Wspomniałeś, że w pokoju akt,
oprócz informacji technicznych widziałeś raporty z sekcji zwłok i inne dane o istotach
pozaziemskich. Biorąc pod uwagę daleko idącą specjalizację nauki, po co by je tam umiesz-
czono?
BL: Nigdy nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak akta nie były kompletne.
Zawierały może półtora stronicowe streszczenia wielu zagadnień. Być może umieszczono je tam
dla zaspokojenia ciekawości. „Masz do czynienia z tym i z tym, a teraz zamknij się i nie zadawaj
więcej pytań” zamiast „Pracuj nad statkiem i w ogóle nie zadawaj pytań”.
RS: Czy widziałeś jakieś zdjęcia?
BL: Tak.
ML: Zdjęcia istot pozaziemskich?
BL: Tak, przeważnie raporty z sekcji zwłok. Zwłoki były rozerwane, miały otwartą klatkę
piersiową, wyjęte organy wewnętrzne. Większość fotografii przedstawiała narządy. Co to miało
wspólnego z moją pracą? Nie mam wykształcenia medycznego. Jestem słaby z biologii. A trudno
mi uwierzyć, że zostawiono je przez przypadek. Z pewnością istniała jakaś przyczyna, dla której
pokazano mi tamte zdjęcia, chociaż nie mam pojęcia jaka.
GH: Wyjaśnijmy to. Będąc w pokoju zawierającym sto dwadzieścia akt ze streszczeniami, Bob
widział sprawozdania dotyczące wielu rzeczy: sekcji zwłok, obcej cywilizacji itd. Wygląda na to,
że każdy naukowiec znalazłby tam coś dla siebie. Bob znalazł także nieco danych o najbardziej
interesujących go układach napędowych. Wygląda na to, że ów pokój ze streszczeniami czekał
na naukowców ze wszystkich dziedzin, a każdy z nich miał otrzymać całość informacji,
ponieważ trudno zmusić naukowców, by pracowali nad czymś, nie pytając: „Przy okazji, czy to
ma coś wspólnego z obcymi?” Lepiej pozwolić im poznać prawdę. Tak więc, przypuszczam, że
początkowo przekazywano naukowcom streszczenia ze wszystkich dziedzin, a następnie bardziej
szczegółowo opracowane informacje z interesujących ich pól badawczych.
BL: Wciąż zadaję sobie pytanie: dlaczego zatrudnili mnie przy tym projekcie?
ML: Czy znasz odpowiedź?
BL: Nie, nie znam. Z pewnością nie należę do wybitnych fizyków, zajmujących się tego typu
napędem. Nie mam pojęcia o metalurgii. Niewiele wiem o wielu rzeczach, których wymagał
projekt. Jestem ściśle wyspecjalizowany, chociaż posiadam szeroki wachlarz zainteresowań i
jestem niespokojnym duchem, że tak powiem. Zwykle zabieram się do pracy w niecodzienny
sposób. Nie opieram się na znanych, wypróbowanych regułach. Zazwyczaj schodzę z utartej
ścieżki i próbuję czegoś dziwnego. Dzięki temu powiodło mi się w Los Alamos i nie tylko.
Przypuszczam, że chcieli kogoś z zewnątrz, z nowymi pomysłami i niecodziennym podejściem
do sprawy. Jeżeli tego szukali, to właśnie znaleźli.
Jeśli jednak szukali wybitnego fizyka nuklearnego, nie spełniłem ich oczekiwań. Projekt
zyskałby na zatrudnieniu wybitnych naukowców, lecz takich nie spotkałem, nie widziałem także
specjalistycznego sprzętu.
RS: Chcesz powiedzieć, że brakowało im wyposażenia i wykwalifikowanego personelu?
BL: Z pewnością mieli za mało ludzi, by coś osiągnąć. Nie wiem, jakim cudem udało im się tak
wiele dokonać z dwudziestoma dwoma ludźmi. Być może zatrudniali ich więcej, lecz z tego, co
zrozumiałem i przeczytałem, tylko tylu pracowało nad projektem. Jeśli chodzi o sprzęt, nie, nie
widziałem go zbyt wiele. Mówimy o minimum.
PH: Czy potrafią pilotować statek obcych? Czy znają wszystkie zasady działania? A może mieli
kłopoty z pilotażem i zdarzyło im się go rozbić?
BL: Naprawdę nie wiem. Żaden ze statków nie wyglądał na zniszczony, czy choćby poobijany i
porysowany przy próbach pilotażu. Nie mam pojęcia jak daleko są zaawansowani w nawigacji. Z
bliska w działaniu widziałem jedynie model sportowy. Ani przez moment nie tracili nad nim
kontroli.
PH: Czy sądzisz, że ktoś go pilotował?
BL: Tak przypuszczam, chociaż nie potrafię tego potwierdzić. Zakładam, że był pilotowany od
środka.
PH: Manewrował?
BL: Przesunął się jedynie w lewo, a później w prawo. W czasie, kiedy go obserwowałem, nie
wykonał żadnego gwałtownego manewru. Owej środowej nocy, gdy nas pochwycono,
przeprowadzano testy modelu sportowego. Gdyby nie pech, powstałby fantastyczny film wideo.
GH: Skasowali go.
PH: Z jak bliska obserwowaliście statek?
BL: Nie jestem zbyt dobry w ocenianiu odległości, ale myślę, że staliśmy jakieś pięćdziesiąt czy
sto stóp dalej. Stałem tuż przy wrotach hangaru, kiedy wzniósł się w powietrze.
ML: Czy wiesz, w jaki sposób zdobyliśmy model sportowy?
BL: Nie.
ML: Czy pracując w S4 dowiedziałeś się o czymś, co świadczyłoby o pewnego rodzaju
współpracy z obcymi?
BL: [długa przerwa, nerwowy śmiech] Jeśli jeden z przeczytanych przeze mnie dokumentów
okazałby się prawdziwy, to możliwe. Nie przypuszczam, bym miał do czynienia z dezinformacją
czy fałszem, lecz jedno ze streszczeń odnosiło się do wydarzenia związanego z wymianą
informacji między obcymi, a naukowcami pracującymi nad statkiem, oraz zaistniałym
konfliktem. Mogło to mieć miejsce w 1978 lub 1979 roku. Nie mam pewności, co do wymiany
informacji, lecz dokument potwierdzał istnienie obcych pracujących nad jakimś projektem, toteż
zakładam ich współpracę z ludźmi.
Jeśli to prawda, być może model sportowy nie pochodzi z katastrofy, lecz otrzymaliśmy go od
obcych. Jednakże w tym momencie rodzą się nowe pytania. Czym wrócili? Dlaczego dziś nie
kontynuuje się badań? Po co stworzyliśmy projekt S4, zaczynając badania od początku?
Dlaczego budujemy coś od podstaw, jeśli otrzymaliśmy to w prezencie? Widocznie nie
dostaliśmy książki z instrukcjami, specyfikacji technicznych, czy czegoś podobnego.
ML: Czy mógłbyś powiedzieć, co dokładnie wyczytałeś w raporcie?
BL: Istoty pozaziemskie pracowały w odizolowanym laboratorium. Obszar był ściśle strzeżony.
Z pewnością strzegło go wielu uzbrojonych wojskowych, tak jak w S4, gdzie wszyscy chodzili z
bronią automatyczną. Z tego, co zrozumiałem i pamiętam, nastąpiło nieporozumienie. Jeden z
wojskowych próbował wejść na obszar badań, gdy dano mu znak, by się zatrzymał.
ML: Obcy dali znak?
BL: Tak, obcy dali znak. Tak przeczytałem. Obcy zakazali wnosić broń na obszar badań.
Przypuszczam, że wiązało się to z rodzajem wytwarzanego pola. Prawdopodobnie obawiali się
wybuchu. Istniała zasada, by broń zostawiać przed wejściem na obszar badań bądź nie wchodzić
dalej. Tymczasem jakiś mało bystry strażnik czy wojskowy potraktował to jako próbę sił i
postanowił pójść dalej. Co dziwne, zginął, nim zdążył wejść do pokoju.
Streszczenie nie podawało żadnych szczegółów, jedynie, że zmarł z powodu rany głowy. Obie
strony zareagowały zbyt gwałtownie. W wyniku konfliktu zginęli wszyscy wojskowi i ani jeden
z obcych. Wszyscy ludzie zginęli niemal natychmiast, z powodu ran głowy.
BL: Nie sądzę, żeby obcy mieli wrogie zamiary. Prawdopodobnie chcieli zapobiec katastrofie.
Oczywiście, mogli po prostu wpaść we wściekłość, boom, i wszyscy giną. Raport nie wspomina
o rodzaju użytej broni, lecz z pewnością żadna z istot pozaziemskich nie ucierpiała.
PH: Czytałeś o tym, czy słyszałeś?
BL: Czytałem.
ML: Znalazłeś ów raport we wspomnianym archiwum?
BL: Leżał w stosie dokumentów, które zdążyłem przejrzeć. Później słyszałem tę historię raz
jeszcze, podobno wydarzyła się w Dulce w Nowym Meksyku.
ML: A według tego, czego się dowiedziałeś, gdzie to się zdarzyło?
BL: Na poligonie badawczym w Newadzie, w Strefie 51, S4. Nie znam dokładnego miejsca.
ML: I, o ile wiesz, od tego czasu nie było w bazie obcych?
BL: Nie, jeśli w ogóle kiedyś byli. Ów raport to jedyna wzmianka o jakiejkolwiek współpracy
pomiędzy nami a obcymi. Jednakże, zakładając, że mówi prawdę, sądzę, że otrzymaliśmy owe
statki w darze, a nie odzyskaliśmy z katastrofy czy zdobyliśmy podstępem.
RS: Co należało do twoich zadań? Nad czym pracowałeś, zajmując się układem napędowym?
BL: Nie pracowałem według ustalonego grafiku. Większość czasu spędziłem na obserwacjach i
zapoznawaniu się z tym, co już zrobiono. Niewątpliwie koncentrowałem się na układzie
napędowym, a dokładniej na działaniu wzmacniaczy grawitacji. Istnieją dwa tryby pilotażu, w
atmosferze i przestrzeni kosmicznej. Wojskowi przede wszystkim pragnęli poznać sztukę
nawigacji w przestrzeni kosmicznej, co wiązało się z działaniem wzmacniaczy grawitacji,
wytwarzaną przez nie energią i fizyką fal grawitacyjnych, ich wytwarzania, rozprzestrzeniania,
wzmacniania i zmiany faz.
ML: Miałeś pracować nad pilotażem w przestrzeni kosmicznej, lecz zacząłeś od czegoś zupełnie
innego, prawda?
BL: Cóż, zastanawiając się nad konkretnym problemem, pomyślałem o reaktorze. Stwierdziłem,
że nie da się rozgryzać problemu od środka. Nie znaliśmy nawet źródła zasilania. Rozpocząłem
od reaktora i zacząłem się zastanawiać, skąd pochodzi wzmacniana przez pędniki fala
grawitacyjna. Oczywiście, nie byłem pierwszym, który zajmował się reaktorem, ale jak dotąd
nikt nie odkrył, dlaczego fala grawitacyjna rozprzestrzenia się w górę poprzez prowadnicę fali.
Założyli to z góry, nie zgłębiając problemu, a ja również o tym nie myślałem. Zaczynając pracę,
skupiłem się na samym paliwie, na pierwiastku 115. Miałem do dyspozycji podstawowe dane,
ale żadnych szczegółów. W chwili, gdy przystępowałem do projektu, nie znali nawet natury
paliwa.
ML: Nie zidentyfikowali pierwiastka 115?
BL: To ja go zidentyfikowałem. To mój jedyny wkład do projektu. Nie upieram się, że to na
pewno pierwiastek 115. Może nosi nieco niższą liczbę atomową, na przykład 114, ale mieści się
mniej więcej w tym przedziale układu pierwiastkowego.
ML: Przed spotkaniem rozmawialiśmy o nowych pojęciach. Pierwiastek 115 nie jest zbyt
precyzyjnym określeniem?
BL: Nie. Nazywam go pierwiastkiem 115, ponieważ przyzwyczaiłem się do tej nazwy. Uważam
jednak, że prawdopodobnie nosi taką liczbę atomową.
PH: Jak udało ci się poznać jego właściwości? Korzystałeś ze spektrografu masy?
BL: Cóż, istnieje wiele sposobów, lecz wykorzystałem przede wszystkim spektrograf masy.
Wymyślaliśmy różne dziwne testy. Analizą pierwiastka 115 zajmowało się także laboratorium w
Los Alamos, chociaż nie wiem, czy zdawali sobie sprawę, z czym mają do czynienia.
PH: Jakimi właściwościami wykazuje się ów pierwiastek? Czy jest radioaktywny, a jeśli tak, ile
wynosi czas rozpadu?
BL: Pierwiastek 115 nie jest radioaktywny.
PH: W układzie pierwiastkowym pierwiastek 115 stałby blisko bizmutu. Przypomina więc
ołów? Rodzaj srebrzystego, miękkiego metalu...?
BL: Nie, barwą przypomina ciemną pomarańczę. Ponadto jest niezwykle miękki, z łatwością
daje się rzeźbić paznokciem. Przy tym jest niebywale ciężki. Podnosząc niewielki kawałek, łatwo
stwierdzimy, że to nie ołów. Jest zdumiewająco ciężki.
ML: Tak więc dopiero dzięki tobie zidentyfikowali paliwo?
BL: Tak, co potwierdza moje spostrzeżenie, że pracując od kilku lat nad projektem, nie mieli
pojęcia o naturze paliwa. A przecież paliwo to podstawa, uzasadniony punkt wyjścia.
PH: Nad projektem pracowali laicy? Naukowcy?
BL: Nie wiem.
GH: [do pozostałych pytających] Czy wiecie, dlaczego potrzebowali kolejnego człowieka?
Słyszeliście tę historię?
RS: Może nam opowiesz?
GH: Powyższa historia dowodzi nieudolności prowadzonych badań.
BL: Mieli do dyspozycji sprawny reaktor. Wiem, że usunęli kilka ze statków, a wszystkie były
zasadniczo takie same. Postanowili zajrzeć do wnętrza działającego reaktora i otworzyli go. Cóż,
reaktor wybuchł i zabił pracujących przy nim ludzi. Trudno nazwać to naukowym podejściem do
problemu. To szaleństwo. Zatrudnili mnie w miejsce ludzi, którzy zginęli podczas próby z
reaktorem. Wielokrotnie widziałem rzeczy, które świadczyły o nieprofesjonalnym, graniczącym
ze śmiesznością prowadzeniu projektu.
PH: Co masz na myśli, twierdząc, że nie wiesz, kim byli pracujący w S4 ludzie? Byłeś tam zbyt
krótko, ukrywali wszystko w tajemnicy, czy nie chcesz o tym mówić? Podejrzewam, że gdybym
poznał ludzi pracujących nad układem zasilania czy reaktorem, zorientowałbym się, czy mam do
czynienia z laikami, technikami czy naukowcami. Jednak z tego, co opowiadasz, pracujący w S4
ludzie wychodzą na idiotów, niezbyt lotnych wojskowych, pozbawionych jakichkolwiek podstaw
naukowych.
BL: Zgadza się, w S4 pracowali prawdopodobnie sami wojskowi. Być może byłem jedynym
cywilem. Nie wiem.
PH: Dlaczego nie wiesz? Nie byłeś tam dość długo? Przecież musiałeś z nimi rozmawiać,
prawda?
BL: Nie, nie pozwolono mi na rozmowy. W S4 nie można po prostu podejść do kogoś i zacząć
rozmowę. Każdy ma wyznaczonego opiekuna, jedyną osobę, która z nim rozmawia. Zapomnij o
zaczepieniu kogoś w holu. Nawet w drodze do toalety towarzyszy ci ochrona.
PH: Jak sądzisz, czego się do tej pory dowiedzieli? Czego dokonali? Nie czytałeś raportów? Z
nikim nie rozmawiałeś?
BL: Cóż, rozmawiałem z Barrym. Był moim opiekunem. Nie wiem, czy później nie zostałbym
dopuszczony do rozmów z innymi, jednak rozmawiałem jedynie z Barrym. Ponadto miałem w
ręku skoroszyt z wyjmowanymi kartkami, podstawowy raport o dotąd przeprowadzonych
analizach i badaniach...
PH: Od jak dawna pracowali nad projektem?
BL: Przynajmniej parę lat.
GH: W ten sposób wracamy do początkowego pytania o zatrudnienie Boba. Prawdopodobnie
Teller, dla jakiejś przyczyny, zapamiętał go i polubił. Pomógł mu dostać się do programu. Nie
wszyscy widzieli Boba w S4, lecz nie chcieli odmówić Edwardowi Tellerowi. [do BL] Wiesz,
nie byłeś jednym z nich.
BL: Tak, nie mam co do tego wątpliwości.
RS: Kim zatem byli pracujący nad projektem? Czego wymagano od kandydatów? Poddano cię
jakimś specjalnym testom?
BL: Przeszedłem standardową rozmowę wstępną, chyba nawet łatwiejszą od tej przeprowa-
dzonej przed przyjęciem do Los Alamos. Nie dostrzegłem w niej niczego niezwykłego. Z
pewnością niezwykłe były zasady bezpieczeństwa. Nigdy przedtem nie przeszukiwano mi domu
ani nie zakładano podsłuchu. Jednak tego typu zabezpieczenia dotyczyły wszystkich
zatrudnionych przy projekcie. Naprawdę nie wiem, jak decydowali, kto wejdzie do gry.
RS: Czy nie uważasz, że podstawowy problem polega na konflikcie interesów między wyna-
jęciem wybitnych naukowców, a przestrzeganiem wymogów bezpieczeństwa?
BL: Tak sądzę. Jednak nie wydaje mi się, by poszukiwali wybitnych ludzi.
RS: O to mi chodzi. Zatrudniając sławnych naukowców, musieliby zrezygnować z tajemnicy.
Dlatego są zmuszani szukać ludzi mniej wybitnych, którzy z kolei nie radzą sobie z problemami
projektu.
BL: Możliwe.
GH: Podejrzewam, że potrafiliby namówić jakiegoś wybitnego fizyka na milczącą współpracę,
więc chodzi o coś innego.
ML: Czy wiesz, i możesz powiedzieć, kto opłaca ów program?
BL: Nie wiem. Nie pamiętam już czy słyszałem, a może czytałem, że jest refundowany przez
SDI (Inicjatywę Obrony Strategicznej).
GH: Prowadzimy obecnie badania nad jego aktami personalnymi W-2. Może coś się wyjaśni.
RS: Czy to prawda, że na identyfikatorach nosiliście symbol MAJ (Majestic)?
BL: Tak. Kiedy je po raz pierwszy zobaczyłem, uśmiechnąłem się i zacząłem się zastanawiać,
czy to naprawdę projekt Majestic, o którym wszyscy mówią, czy, zakładając, że dokumenty
Majestic-12 są fałszywe, rodzaj żartu, a może nostalgia za czymś, co się skończyło? Tak, czy
inaczej, na naszych identyfikatorach widniał symbol MAJ. Jedyną osobą z napisem MAJESTIC
na identyfikatorze był Dennic. Sądzę, że był szefem ochrony, lub kimś takim. Z pewnością nie
był naukowcem. Nie miał nic wspólnego z fizyką. Ale za każdym razem kiedy pojawiały się
kłopoty, zjawiał się Dennic. Kiedyś zabrałem Gene'a na tajne zebranie w jednym z kasyn na
dole, by go sobie obejrzał. Dennic nawet wyglądał jak komandos. Nie pasował do stereotypu
naukowca.
ML: Myślisz, że brałeś udział w programie Majestic, czy to tylko mit?
BL: Nie wiem. Na identyfikatorze Dennica widziałem nazwę Majestic. Dowiedziałem się także,
że Majestic oznacza poziom dostępu do tajnych danych, o trzydzieści osiem poziomów wyższy
od poziomu Q. Może ktoś, wiedząc o tym, stworzył dokument MJ-12. A może sam pracowałem
dla MJ-12. Naprawdę nie wiem.
RS: Nazwa Majestic pojawiła się w twoich aktach personalnych W-2. Co oznaczała?
BL: Właśnie nad tym pracujemy.
ML: Czy wiesz coś o innych sprawnych obiektach latających na terenie S4?
BL: Podejrzewam, że mieli do dyspozycji sprawne statki, ale nie jestem do końca pewien.
ML: Chodzą pogłoski, że ludzie we współpracy z obcymi stworzyli bazy na Księżycu, a nawet
na Marsie. Czy posiadasz jakieś informacje, potwierdzające tego typu doniesienia?
BL: Nie.
ML: Czy wiesz coś o próbnych lotach w przestrzeni kosmicznej?
BL: Nie. I nie sądzę, by się na to odważyli. Wątpię, że potrafiliby zawrócić przy zerowej
grawitacji. Wyraźnie nie są obeznani z pilotażem w trybie „Beta”. Wiem, że to naprawdę nie
nazywa się tryb „Beta” i przez ostatni rok usiłowałem zapamiętać, jak się naprawdę nazywa, ale
nie udało mi się, toteż pozostanę przy nazwie tryb „Beta”. Prawdopodobnie przy wejściu w
obszar niskiej grawitacji, zaczynają się wielkie problemy z pilotowaniem statku. Zaczynając
manewr obracania, statek wchodzi w niższy poziom grawitacji, a jednocześnie w tryb „Beta” i
trudno jest go utrzymać pod kontrolą. Prawdopodobnie dlatego tak im zależało na poznaniu
zasad pilotażu w przestrzeni kosmicznej. Tak więc nie sądzę, by, jak dotąd, udało im się opuścić
atmosferę Ziemi.
GH: Poza tym, myślą logicznie i pamiętają czym jest paliwo, co się stanie, gdy rozbiją statek?
Nastąpi wybuch nuklearny? Jak by to wytłumaczyli?
ML: Czy katastrofa z udziałem pierwiastka 115 mogłaby doprowadzić do wybuchu
nuklearnego?
BL: Nie, chociaż nastąpiłaby niewielka eksplozja, ponieważ w reaktorze znajdują się śladowe
ilości antymaterii. Wszystko zależałoby od poziomu zasilania, lecz nie sądzę, że nastąpiłaby
wielka eksplozja. Przypuszczam ponadto, że w chwili katastrofy większość systemów
automatycznie uległaby wyłączeniu.
GH: Ludzie, którzy otworzyli pracujący reaktor, zginęli w wybuchu.
ML: Tak, ale wybuch nie był zbyt wielki.
GH: Cóż, mógłbym dyskutować, czy wybuch, który zmiótł opancerzone drzwi można nazwać
niezbyt wielkim.
BL: Masz rację. To było duże boom, powiedziałbym około 20 kiloton lub coś koło tego.
ML: Tak potężny wybuch? No dobrze.
PH: Czy nadal rozmawiamy o modelu sportowym?
BL: To jedyny, który widziałem.
PH: Jaką miał średnicę?
BL: Trzydzieści lub trzydzieści pięć stóp.
PH: Moc reaktora?
BL: Straszliwa. Nie pamiętam dokładnie, ale...
PH: W megawatach?
BL: Większa, chyba ze sto lub dwieście megawatów.
ML: Mając do dyspozycji odrobinę pierwiastka 115 i wiedząc, co robić, potrafiłbyś odtworzyć
reaktor lub wzmacniacze?
BL: Wzmacniacze tak. Reaktor nie.
ML: Nie wiedziałbyś jak odtworzyć reaktor?
BL: I mieć go pod kontrolą? Nie. Wzmacniacze to drobiazg, ale nie znam budowy reaktora na
tyle, by zaryzykować jego odtworzenie. Mógłbym zbudować działający reaktor, ale... [śmiech]
Może za jakiś czas by mi się udało.
ML: Czy bez urządzenia przenoszącego fale grawitacyjne, sam wzmacniacz jest coś wart?
BL: Nie.
ML: Czy wiesz, jak w kontrolowanych warunkach przenosić i wzmacniać fale grawitacyjne?
BL: Tak, wiem.
PH: Może istnieją inne sposoby...
BL: Przypuszczam, że czyniono próby z użyciem plutonu. Podejrzewam, że wiąże się to z
przypadkiem Cash-Landrum.
ML: Czy sugerujesz, że w przypadku Cash-Landrum mieliśmy do czynienia ze statkiem
wykorzystującym technologię obcych, lecz zbudowanym przez człowieka i zasilanym plutonem?
BL: Tak, to właśnie sugeruję. Nie znalazłem niczego w przeczytanej dokumentacji, ale
parokrotnie słyszałem o silnie skażonym obiekcie pogrzebanym gdzieś w Strefie 51. Sądzę, że
dokonywali prób ze statkiem zasilanym plutonem, lecz trudno było nad nim zapanować, a
zasilanie się nie sprawdziło.
PH: Czy bombardowanie atomów wystarczy do wytworzenia fali grawitacyjnej?
BL: Nie. Może ją do pewnego stopnia wzmocnić czy stymulować. Jednak jedynie pierwiastek
115 wytwarza dostatecznie silną falę grawitacyjną, by odchylić wystrzelony w jego kierunku
promień lasera.
Nie wiem, czy wspomniałem o tym wcześniej, ale wzmacniacze zawsze działają na pełnych
obrotach, wytwarzając maksymalną moc fali grawitacyjnej, dzielonej następnie na fazy od zera
do 180 stopni. Mamy do czynienia z polami magnetycznymi, przyciągającym i odpychającym.
Wyłączenie reaktora oznacza ustawienie wzmacniaczy w pozycji zerowej, pomiędzy oboma
polami. Zasada działania jest niezwykle prosta. Przypomina bardziej silnik parowy, niż wysoko
rozwiniętą technologię obcych. Powszechnie uważa się, że technicznie obcy wyprzedzają nas o
dziesiątki tysięcy lat, jednak według mnie górują nad nami najwyżej o sto lub dwieście lat.
RS: Bob, mówiłeś, że w pokoju archiwum czytałeś o związku obcych z ewolucją i genetyką
człowieka. W jakim kontekście? Co widziałeś?
BL: Nie cierpię się powtarzać. Opowiadam o tym za każdym razem, gdy mnie pytają, ponieważ
to, co widziałem stanowi jedyny dowód prawdy moich słów. Nie omieszkam dodać, że wszystko,
co znalazłem wtedy na temat układu napędowego, okazało się prawdą. Jednak, chociaż sam
pracowałem przy technologii obcych, wiem, że trudno uwierzyć w ich istnienie. W archiwum
znalazłem książkę, opisującą historię rozwoju naszego gatunku, napisaną z innego niż nasz
punktu widzenia. Nie nosiła żadnego tytułu. Ludzi opisywano w niej jako „naczynia”, a Ziemię
nazywano Sol 3. Stanowiła rodzaj raportu.
ML: Nazywano ludzi „naczyniami”?
BL: Tak, chociaż nie wiem, co miały przechowywać owe naczynia. Możliwość interpretacji jest
dowolna.
ML: Chcesz powiedzieć, że ową książkę napisali obcy?
BL: Pozwólcie, że opowiem wam, jak wyglądała. Z pewnością napisano ją z dziwnego, zupełnie
odmiennego punktu widzenia, przedstawiając dzieje Ziemi, jej historię i mieszkańców. Jeśli
pamiętacie, dawna Encyklopedia Culliera w rozdziale poświęconym anatomii zawierała puste
strony. Po nich znajdowały się rysunki układu krążenia, narządów wewnętrznych i tak dalej. W
omawianej książce najbardziej niesamowite okazały się ilustracje. Przewracając stronę, natrafiało
się, powiedzmy, na obrazek budynku z suszonej cegły, a poruszając stroną, dostrzegało się
poszczególne poziomy domu. Ilustracje przypominały obrazy trójwymiarowe, chociaż były o
wiele wyraźniejsze. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie wiem, czy stworzyli je ludzie, czy
obcy, ale odpowiednio poruszając stroną, widziało się fronton, drewniany szkielet domu, a nawet
fundamenty.
Ilustracje mnie zafascynowały. W nich także ludzi nazywano „naczyniami”.
ML: Jesteś pewien, że pojęcie „naczyń” odnosiło się do ludzi?
BL: Tak.
ML: O czym wspominano w owej książce, opisując ludzi? O naszej historii? Sposobie
zachowania?
BL: Mówiono o zaletach i trwałości „naczyń”. Czy mieli na myśli naczynia duszy? Czy ciało
jest naczyniem duszy? W każdym razie w książce pisano o potrzebie zachowania „naczyń”, o
tym, jakie są wyjątkowe, niezwykle wyjątkowe...
GH: Trudno spotkać życie podobne do naszego.
BL: Bardzo trudno. Notabene, na odwrocie książki odkryłem drugą, czytaną odwrotnie część,
dotyczącą cywilizacji obcych z gwiazdozbioru Sieci. Dwie książki w jednej.
ML: Zatem z jednej strony książka opisywała historię Ziemi z perspektywy obcych, a z drugiej
dzieje planety z gwiazdozbioru Sieci, z której przypuszczalnie...
BL: Otóż to. Niestety, nie potrafię dowieść prawdy moich słów. Poza tym, kiedy otworzyłem
książkę, zafascynowałem się rysunkami i minęło trochę czasu, nim uświadomiłem sobie, co
mieści się po drugiej stronie. Tak więc zmarnowałem wiele czasu na czytanie o dziejach Ziemi.
Przekręciwszy książkę, zobaczyłem opisy obcej cywilizacji.
Gdybym zyskał trochę czasu, mógłbym dowiedzieć się o wiele więcej.
Ponadto tak naprawdę NIE interesowały mnie ani trójwymiarowe zdjęcia, ani raporty z sekcji
zwłok. To wszystko było fascynujące, zdumiewające i godne zainteresowania, ale ja szukałem
czegoś o układzie napędowym.
GH: Ludzie często pytają Boba, czy nie uważa, że miał do czynienia z dezinformacją. Jednak
trudno przypuszczać, by ktoś przygotował tak rozległą, dotyczącą tylu dziedzin mistyfikację.
ML: Nie wydaję mi się, by technologia tworzenia tego typu trójwymiarowych zdjęć była
szeroko rozpowszechniona.
BL: Może właśnie dlatego, że mam własną pracownię fotograficzną, tak wiele czasu straciłem
na ich oglądanie.
ML: Czy widziałeś kiedyś coś podobnego? Wiesz, jak je stworzono?
BL: Nie. Na pierwszy rzut oka ilustracje były ledwo dostrzegalne. Nie zmieniały się stopniowo,
lecz płynnie przechodziły z jednego poziomu w drugi.
PH: Czy czujesz niepokój, wiedząc o istnieniu istot pozaziemskich?
BL: Nie, dzięki temu wiele rzeczy nabrało sensu.
PH: Czy nie czujesz się, wybacz niezamierzony kalambur, wyobcowany? Nie czujesz się
odsunięty od reszty społeczeństwa, która nie wie o istnieniu obcych?
BL: Masz rację. Czuję się tak, jakbym jako jedyny wiedział, co się dzieje, a wszyscy inni
pozostawali w bezmyślnej nieświadomości. W tym wypadku słowo wyobcowany znakomicie
odzwierciedla moje odczucia.
PH: Czujesz się samotny?
BL: Nie, ponieważ nie sądzę, bym był jedynym, który wierzy...
PH: Ale jesteś jednym z niewielu, którzy to wiedzą.
BL: Tak.
PH: Byłem ciekaw twoich odczuć, ponieważ sam przez to przechodzę. Im więcej wiem, tym
bardziej oddalam się od innych ludzi...
BL: Prawda odsuwa nas od innych ludzi i coraz trudniej przekonać ich o tym, co wiemy.
GH: Jednak nie wolno nam ustawać w wysiłkach. My także musieliśmy w pewnym momencie
poznać i zrozumieć. Toteż nim oskarżymy kogoś o bezmyślne trwanie w nieświadomości, dajmy
mu szansę. Udzielmy wyjaśnień i dopiero, gdy zignoruje nasze starania, nazwijmy głupcem.
Jednakże sądzę, że istnieje wielu inteligentnych ludzi, którzy zasługują na naszą uwagę, a którzy,
jak dotąd, nie mieli okazji poznać prawdy.
RS: Jakie żywiłeś nastawienie wobec istot pozaziemskich przed wejściem do programu?
BL: Sceptyczne do granic możliwości. Pamiętam, jak chyba z rok temu przyjaciel, który później
pracował nad Tonopah, wpadł do mnie z artykułem wyciętym z gazety i zawołał: „Hej, zobacz,
piszą o tym facecie, Johnie Learze. Ma wykład o obcych i mistyfikacji rządu w bibliotece w
Spring Valley. Może chcesz iść ze mną?” A ja odpowiedziałem: „Jesteś skończonym idiotą. Po
cholerę tracić czas na słuchanie tego faceta?” Wziąłem to za żart.
Nieco później mówił mi: „Właśnie wróciłem ze Spring Valley i wiesz co, nie dostałem się do
biblioteki. Na tego faceta waliły tłumy.” Pomyślałem sobie, że to śmieszne. Często wracam
myślą do tego zdarzenia, przypominając sobie, jaki byłem ograniczony. Nie mając żadnego
oparcia, upierałem się, że to głupota i denerwowało mnie, że ktoś może w to wierzyć.
ML: Nie ty jeden. Prawdopodobnie wszyscy przeszliśmy przez to samo. Ja także nie chciałem
uwierzyć. Lecz kiedy w końcu uwierzyłem, przekonałem się, że informacje leżą na wyciągnięcie
ręki. Każdy z nas musi przekroczyć pewien próg.
BL: I do końca nie przestajemy walczyć sami ze sobą. W dniu, w którym wysiadłem z autobusu
w S4 i wszedłem do hangaru, zobaczyłem statek, model sportowy i przeżyłem wstrząs. Jednakże
natychmiast pomyślałem, że to wyjaśnia zjawisko UFO. Skonstruowaliśmy statek, testowaliśmy
go i... Stoi przede mną statek obcych, a ja usiłuję znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie,
zaprzeczyć świadectwu własnych oczu. Oczywiście, niewiele spałem tej nocy. Następnego dnia
miałem zaczerwienione oczy, a Gene spytał: „Wszystko w porządku, Bob? Co ci się stało?”
Pamiętam, jak leżałem w łóżku i chichotałem, przypominając sobie, że kiedy podszedłem do
statku i dotknąłem go, usiłowałem wytłumaczyć sam sobie, że to co prawda wygląda jak latający
talerz, ale...
RS: Wspomniałeś o „niewielkich rozmiarach wyposażenia”. Kiedy je widziałeś?
BL: Ujrzałem statek, gdy tylko po raz pierwszy wysiadłem z autobusu. Celowo ruszyłem w
tamtą stronę, by przejść obok niego i móc go dotknąć. Sądzę, że chciałem się upewnić, że to nie
karton czy coś w tym rodzaju. Wyczułem metal, a przechodząc obok, spojrzałem do wnętrza i
spostrzegłem, że całe wyposażenie jest dziwnie małych rozmiarów. Natychmiast kazano mi
patrzyć przed siebie. Oczywiście, przeprowadzili mnie tamtędy celowo. Jakiś czas później
wszedłem do wnętrza statku.
RS: Jak to się stało? I jakie to uczucie, znaleźć się we wnętrzu statku obcych?
BL: Cóż, moi przełożeni wcale nie chcieli, bym znalazł się w środku. Zgodzili się jedynie po to,
bym rozejrzał się w rozmieszczeniu wzmacniaczy grawitacji. Statek posiadał trzy poziomy.
Wchodząc na lewo, widziało się panel prowadzący na dół, gdzie zainstalowano wzmacniacze.
Panel był tak wąski, że aby przyjrzeć się rozmieszczeniu wzmacniaczy, musiałem wczołgać się
do środka. Inni pracowali na drugim, głównym poziomie. Trzeciego poziomu nigdy nie
zobaczyłem. Nie mam pojęcia, co mieściło się na górze. Domyślam się, lub po prostu zgaduję, że
może sprzęt do nawigacji i pilotażu, lub coś podobnego. Wiesz, mostek. Kto wie? Jednak ja
miałem jedynie rozejrzeć się na dole i przypuszczam, że zabierając mnie ze sobą, wybrali
moment przestoju na drugim poziomie.
Właz usunięto, lub wycięto, nie mam pojęcia. Zobaczyłem stopnie prowadzące w górę, lecz
natychmiast skierowano mój wzrok w dół. Zdjęli pokrywę panelu i jakoś wcisnąłem się do
środka. Przejście było ciasne, z pewnością nie stworzone dla człowieka. Znalazłem się w
ciasnym zamknięciu, ogarnięty klaustrofobią. Przerażające doświadczenie, widziałem... nie
potrafię nawet tego opisać... widziałem wiszące nade mną pędniki. To był naprawdę
wstrząsający widok. Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Tuż obok mieścił się reaktor.
Kiedy wyczołgałem się z tunelu, Barry stał odwrócony plecami, patrząc w dół na ludzi kręcących
się dookoła statku. Miałem okazję szybko się rozejrzeć. Zobaczyłem ludzi dźwigających jakieś
konsole. Mówię „konsole”, chociaż wnoszone na drugi poziom statku przedmioty przypominały
raczej spore skrzynki. Jedna z nich, wyraźnie rozerwana, wyglądała na pustą.
RS: Sądzisz, że wyjęli jej zawartość?
BL: Nie wiem.
GH: Czy wiecie, że Bob uważa model sportowy za jeden ze statków sfotografowanych przez
Billa Meiera! [do BL] Pamiętasz, mówiłeś mi, że z bliska wydawał ci się wyższy i bardziej
chropowaty i dopiero, gdy zobaczyłeś go w powietrzu, stwierdziłeś, że przypomina zdjęcie
Meiera?
BL: Z bliska w ogóle nie przypominał zdjęcia Meiera. Wydaje się szorstki, zbyt wysoki,
nieproporcjonalny. Przywodzi na myśl kobietę w ciąży. Wygląda jak typowy latający talerz z
filmu science fiction. Niczym się nie wyróżnia, prócz tego, że wydaje się odlany w całości, bez
jednego spawu. Nawet siedzenia zdają się potwierdzone do podłogi, jakby wszystko odlano z
jednej formy. Nie mam pojęcia, jak tego dokonano.
PH: Powiada się, że istoty pozaziemskie czasami posługują się telepatią. Co o tym sądzisz?
BL: Nie wydaje mi się, by chodziło o naturalną predyspozycję.
PH: Uważasz, że posługują się pewnego rodzaju przekaźnikiem?
BL: Tak.
RS: Innymi słowy, telepatię zawdzięczają postępowi technicznemu.
BL: Tak sądzę.
RS: Czytałeś o tym?
BL: Pamiętam, że czytałem wzmiankę o telepatii, czy pewnego rodzaju zdolnościach
psionicznych. Jednakże pomysł z przekaźnikiem pochodzi ode mnie.
RS: Żadnych wzmianek o wszczepach? O uprowadzeniach?
BL: Nie. Nie znalazłem niczego, ani o uprowadzeniach, ani o okaleczeniach zwierząt.
ML: A jeśli chodzi o hybrydyzację genetyczną, łączenie genów ludzkich i obcych?
BL: W pewnym miejscu wspomniano o sześćdziesięciu pięciu lub sześćdziesięciu trzech
odmianach, zwanych właściwą drogą ewolucji. Prawdopodobnie owe odmiany stanęły u
podstawy rozwoju rasy ludzkiej.
ML: Raport wspominał o sześćdziesięciu pięciu lub sześćdziesięciu trzech przypuszczalnie
stworzonych przez obcych genetycznych odmianach człowieka?
BL: Tak, chociaż manipulacji genetycznych nie dokonywano stricte na człowieku, lecz na
małpach.
ML: W ten sposób powstał homo sapiens?
BL: Tak wynikało z owej dziwnej książki, o której wspominałem.
ML: Podano choćby przybliżone ramy czasowe?
BL: Nie. Czytałem o zdarzeniach sprzed ponad dziesięciu tysięcy lat, ale...
ML: Mówiąc o manipulacjach genetycznych, sięgamy do bardzo odległych czasów.
BL: Masz rację, chociaż trudno mi powiedzieć jak odległych.
PH: Czy widziałeś zdjęcia sprzed 1947 roku?
BL: Nie.
GH: Czy w raporcie pojawiło się pojęcie „małpy”, czy też użyłeś potocznego wyrażenia, by
zastąpić obcą nazwę?
BL: W książce pojawiło się inne wyrażenie, niestety, czytałem ją tak dawno temu, że pamięć
mnie zawodzi...
PH: [do GH] Gene, co o tym wszystkim sądzisz? Czy to cię nie niepokoi?
GH: Nie, wcale nie. Przedtem nie potrafiliśmy nawet postawić właściwych pytań. Wolę znać
choćby część prawdy. Przecież od zawsze nękały nas pytania o sens istnienia. Kim jesteśmy?
Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy? Czy istnieje życie po śmierci? Czy istnieje Bóg?
Poznając prawdę o kontaktach z istotami pozaziemskimi, przybliżamy się do odpowiedzi. Jednak
ludzie nie chcą znać prawdy. Wolą nie wiedzieć.
ML: Bob, co o tym myślisz? Co to wszystko oznacza dla naszej przyszłości?
BL: Pozostaję sceptykiem. Nieufnie odnoszę się do wszystkiego, co słyszę i czytam. Kiedyś
miałem do czynienia jedynie z pogłoskami, lecz otarłem się o technologię obcych i teraz wiem
trochę więcej. I chociaż zasadniczo zgadzam się z Genem, tym trudniej uwierzyć mi w coś,
czego nie dotknąłem czy nie poznałem z bliska. Czy jesteśmy wynikiem manipulacji
genetycznej? Może. Naprawdę nie wiem.
PH: Pamiętam, że mój ojciec: interesował się zjawiskiem UFO już w latach 40., lecz w ostatnich
latach zainteresowanie wyraźnie wzrosło. Wychodzą na jaw coraz to nowe informacje i coraz
więcej ludzi skłonnych jest uwierzyć w UFO.
BL: Mistyfikacja rządowa zaczyna rozłazić się w szwach. Pojawiają się coraz to nowe przecieki,
którymi interesują się media. Nawet dezinformacja nie jest w stanie zapobiec ujawnieniu
prawdy. Lawina ruszyła. Rząd musi rozważyć możliwość stopniowego ujawnienia prawdy o
niezidentyfikowanych obiektach latających. Być może już zaczął. Możliwe nawet, że wybrał
mnie na pośrednika.
Terminologia Lazara
Bob Lazar pojawił się na scenie w połowie 1989 roku, wprowadzając kilka nowych pojęć do
ufologii. Dla nie obeznanych z terminologią Lazara, przedstawiamy poniższy słowniczek.
Pierwiastek 115: Niezwykle ciężka substancja, prawdopodobnie paliwo napędowe reaktora
obcego statku. „115” to przypuszczalna liczba atomowa owego nieznanego na Ziemi pierwiastka.
Lazar twierdzi, że pierwiastek 115 nie jest radioaktywny, co dopuszcza fizyka teoretyczna.
Pozostałe własności pierwiastka 115 opisano poniżej.
Wzmacniacze grawitacji (pędniki): Zestaw trzech urządzeń, zlokalizowanych pod statkiem
obcych, wzmacniających fale grawitacyjne wytwarzane przez reaktor. Dzięki „skręceniu” czy
„zwinięciu” przestrzeni, wzmacniacze grawitacji przyspieszają międzyplanetarną podróż
statków.
Fala grawitacyjna: Fala, wytwarzana przez jądra superciężkich pierwiastków. Jak twierdzi
Lazar, wytwarzaną przez reaktor falę kieruje się do góry poprzez umieszczony w centrum tunel
zwany prowadnikiem fali, a następnie w dół, wzdłuż krawędzi statku do wzmacniaczy
Grawitacji. Kontrola nad falami grawitacji stanowi istotę technologii napędowej obcych.
Reaktor (komora oscylacyjna): Na pierwszy rzut oko podobny do reaktorów budowanych na
Ziemi, w obcym wydaniu hemisferyczne źródło mocy wielkości potówki piłki do koszykówki,
umieszczone w centrum pojazdu opisanego przez Lazara. Reaktor wytwarza fale grawitacyjne z
pierwiastka 115 i elektryczność z reakcji antymaterii.
Model sportowy: Nazwa nadana przez Lazara statkowi, nad którym, jak twierdzi, pracował w
S4. Był to jeden z dziewięciu obiektów widzianych przez niego w warsztatach, ale jedyny, który
szczegółowo opisał i widział w działaniu. Podobno przypominał obiekt sfotografowany w
Szwajcarii przez Billa Meiera. Zdjęcia Meiera zostały wydrukowane w UFO ...Contact from the
Pleiades. Vol. I opracowanego przez Lee Eldersa, Wendelle Stevens i innych.
Pojazd Obcych
Rysunek ten został wykonany w oparciu o notatki Boba Lazara. Lazar nazywał statek „modelem
sportowym” z uwagi na jego opływowe kształty. Był to jeden z 9 różnych pojazdów składowanych w
bazie S4, jedyny, który Lazar widział od środka i w akcji.
Przypisy:
1. Lazar był pierwszą osobą, która ujawniła, że próbne loty rzekomo obcego obiektu latającego można
obserwować bezkarnie, jakieś piętnaście mil od poligonu, z opuszczonego odcinka lądowiska BLM
wzdłuż autostrady stanowej 375, w pobliżu miejsca prób nuklearnych w Newadzie. Obszar ów znany
jako Mailbox Road, słupek drogowy z oznaczeniem 29-1/2 przy drodze 375, stał się odtąd
najprawdopodobniej najdawniejszym na świecie miejscem odwiedzanym przez chętnych do obejrzenia
nie zidentyfikowanych obiektów latających.
2. The Billy Goodman Happening, nadawany późnym wieczorem talk show stacji radiowej KVEG z Las
Vegas często prezentował poglądy Boba Lazara i innych ekspertów UFO. Nagle został zdjęty z anteny.
Zdenerwowani słuchacze twierdzili, że Goodman musiał zbytnio zbliżyć się do prawdy, ponieważ jego
program cieszył się wielkim powodzeniem. Po jakimś czasie program Goodmana wrócił na antenę.
Autor: Michael Lindemann