1
Nr 4 (1) Warszawa, marzec 2006 r.
Zapraszamy do naszej siedziby w gościnnych progach Muzeum Ziemi PAN, Al. Na Skarpie
26 /w willi Pniewskiego/. Początek spotkań zawsze o godzinie 18ºº.
Tematy najbliższych spotkań:
9 marca – Słowackie Tatry /Vel’ká kalamita/ - prowadzi Tomasz Gutry
23 marca – „Helikopter nad Tatrami” film dok.- prowadzi Wiesław Furmaniuk
6 kwietnia – „Bieszczadzkie historie” – filmy dok. – prowadzi Zbyszek Muszyński
po projekcji spotkanie wielkanocne
Uwaga! W związku z nowymi warunkami umowy z Muzeum, terminy naszych spotkań
mogą ulec zmianie.
Sekretarz Oddziału
Małgorzata Muszyńska
•
Wiadomości z zaprzyjaźnionej z nami Grupy Podhalańskiej GOPR
W tym roku Grupa Podhalańska GOPR, podobnie jak inne grupy ratownicze na terenie
kraju, nie dostanie więcej pieniędzy z budżetu państwa, niż w roku ubiegłym. Państwo
przekaże goprowcom zaledwie połowę kwoty, której potrzebują. Jak informuje Mariusz
Zaród, naczelnik Grupy Podhalańskiej GOPR, w tym roku ratownicy otrzymają z
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji 4 miliony 600 tysięcy zł, z czego do
Grupy Podhalańskiej trafi ok. 600 tysięcy złotych. Jak co roku GOPR będzie "łatać" budżet
pieniędzmi od sponsorów oraz samorządów. W ubiegłym roku środki przekazane przez
darczyńców stanowiły 27 procent budżetu Grupy Podhalańskiej. Ratownicy, aby nie zabrakło
im pieniędzy, będą musieli również sami zarabiać na swoje utrzymanie, wykonując m.in.
specjalistyczne prace wysokościowe. Tymczasem nie dość, że goprowcom brakuje pieniędzy,
bywa, że dopłacają za niesioną kontuzjowanym narciarzom pomoc. Zdarza się, że ofiary
białego szaleństwa do szpitala transportuje GOPR - na swój koszt. Tak było podczas
tegorocznych ferii zimowych. Tymczasem zadanie to należy do SP ZOZ-ów, a opłacane
powinno być przez NFZ. - Ze szpitalami współpracuje nam się dobrze. To, że karetka nie
dociera natychmiast do kontuzjowanego narciarza, nie jest winą SP ZOZ-ów. Szpitale mają
po prostu za mało karetek. Tymczasem w sezonie turystycznym, zwłaszcza zaś podczas ferii,
liczba ludzi na terenie Podhala zwiększa się kilkakrotnie, podobnie jak liczba wypadków -
mówi Mariusz Zaród. Jak stwierdza naczelnik, GOPR nie może podpisać umowy z
Narodowym Funduszem Zdrowia, ponieważ nie jest zakładem opieki zdrowotnej.
Grupa Podhalańska GOPR zrzesza ponad 300 ratowników ochotników, którzy pełnią służbę
BIULETYN INFORMACYJNY
ODDZIAŁU
WARSZAWSKIEGO PTT
im. Mieczysława Karłowicza
2
w czynie społecznym, oraz 10 ratowników zawodowych, którzy zarabiają miesięcznie ok.
1000 złotych netto. - To kolejny "twardy orzech do zgryzienia" dla zdolnego goprowca, który
chciałby zostać ratownikiem zawodowym. Z tych pieniędzy przecież nie utrzyma siebie i
rodziny. A praca jest bardzo wymagająca - mówi naczelnik.
•
Wiadomości z Pienin
Tańsze wyciągi narciarskie, baseny oraz noclegi. Od kilku lat Słowacy skutecznie
podbierają Polakom turystów. W tym roku konkurencja prawdopodobnie uderzy w
pienińskich flisaków.
Niewątpliwie spływ Dunajcem to jedna z największych atrakcji w Polsce. Rocznie korzysta z
niej około 230 tys. turystów. Za 18-kilometrową przeprawę ze Sromowiec Kątów do
Szczawnicy polscy flisacy kasują 39 zł. Połowę mniej płacą jedynie dzieci oraz szkolne
wycieczki. Słowaccy przewoźnicy, których przystań główna znajduje się w Czerwonym
Klasztorze, chcą za bilet od 200 do 250 koron. 50-procentową zniżką objęte są dzieci od 3 do
10 lat. Przeprawa Dunajcem jest krótsza o 8 km od tej oferowanej przez polskich
przewoźników. Do tej pory polscy i słowaccy flisacy nie wchodzili sobie w drogę. Jedni i
drudzy mieli swoich klientów. Niewykluczone jednak, że po otwarciu kładki pieszo-
rowerowej, łączącej Sromowce Wyżne z Czerwonym Klasztorem, sytuacja na przystaniach
flisackich może się zmienić. - Po otwarciu granic przybędzie nam turystów, tylko się z tego
powodu cieszyć - próbuje żartować Stefan Laskowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia
Flisaków Pienińskich na Dunajcu. Podobne żarty padały kilka lat temu, choć wówczas polscy
flisacy próbowali wszelkimi możliwymi sposobami zablokować transgraniczną inwestycję.
Tymczasem przyjeżdżający w Pieniny turyści chętnie korzystają z usług słowackich
przewoźników. – Ze względu na niższe koszty, zakopiańskie biura turystyczne chętnie oferują
swoim klientom Spływ Dunajcem, rozpoczynający się po słowackiej stronie - mówi
zakopiański przewodnik. Słowacy oferują także polskim turystom tańsze wyciągi narciarskie i
baseny, niższe koszty wyżywienia oraz noclegów. Władze gminy Czorsztyn liczą, że kładka
łącząca Sromowce Wyżne i Czerwony Klasztor otwarta zostanie 31 lipca.
•
Udana wyprawa do Szczawnicy.
W dniach 24 – 26 lutego 2006 r. Radomski Oddział PTT im. dr T. Chałubińskiego
zorganizował IV Zimową Wyrypę „Przez Zaspy i Zamiecie” z bazą w bacówce PTTK pod
Bereśnikiem. Ta wielce udana impreza, w której wzięli też udział członkowie naszego
Oddziału pozwoliła chociaż na chwilę oderwać się od warszawskiej codzienności. Zaśnieżone
Pieniny też są pełne uroku, a zachód słońca z Tatrami w tle pozostaje na wiele dni w pamięci.
Korzystając z tej okazji podaję kilka informacji o dawnej Szczawnicy – kiedyś perle polskich
uzdrowisk.
•
Szczawnickie reminiscencje
100 lat temu pienińskie uzdrowisko wyglądało zupełnie inaczej. Plac Dietla tętnił życiem
przez cały rok. W podziemiach kawiarni "Zbójnicka Piwnica" leżakowały butelki ze
szczawnicką wodą, a w Parku Górnym goście grali w krykieta i tenisa.
Na występy do Dworca Gościnnego przyjeżdżali aktorzy z całej Polski. Podobnie jak
kuracjuszom, szczawę przynosiły im ubrane w stroje góralskie „podawajki”. W pijalniach
3
można było posłuchać, jak gra wojskowa orkiestra. Nad czystością miasta czuwała komisja
zdrojowa, która pilnowała, by „chorzy piersiowo” korzystali z kieszonkowych spluwaczek.
Kiedyś Szczawnicę nazywano „Królową wód Polskich”, „Polską Szwajcarią”.
Wędrówkę po dawnym uzdrowisku należy zacząć od...
Placu Dietla - który nazwę zawdzięcza Józefowi Szalay’owi, ówczesnemu właścicielowi
uzdrowiska. Długo miejsce to szczawniczanie i kuracjusze nazywali po prostu rynkiem. Rano
odbywały się tutaj targi, a wieczorami zabawy i rauty przy lampionach. Tak było do lipca
1971 r. i powodzi, która zniszczyła plac.
Kawiarnia Zbójnicka Piwnica u wylotu drogi na Bryjarkę - do połowy XIX w. właściciele
uzdrowiska w podziemiach budynku magazynowali butelkowaną wodę. Szczawą z
pienińskiego kurortu zachwycała się cała Polska. Przy źródłach od rana ustawiały się kolejki
kuracjuszy. Kurację wodą rozpoczynało się od wypijania jednego kubka szczawy. Do
podawania wody we wszystkich pijalniach zatrudnione były najładniejsze włościańskie
dziewczęta, tzw. „podawajki”, ubrane w regionalne stroje.
Park Górny - założył go w 1824 r. Jan Kutschera. Przez wiele lat miejsce to było
przedmiotem szczególnej troski kolejnych właścicieli uzdrowiska. Józef Szalay z rzadkich
okazów drzew szpilkowych komponował gaje i skwery. Cały park obsadzony był mnóstwem
kwiatów, których zapach przeplatał się z balsamiczną wonią drzew. Ulubioną rozrywką
kuracjuszy była gra w krykieta. W latach osiemdziesiątych XIX w. na jednym z wyższych
tarasów parkowych powstał chodnik, z którego rozpościerał się widok na górną Szczawnicę.
Kuracjuszom, wypoczywającym w Parku Górnym, każdego dnia przygrywała kapela
wojskowa. W Dworcu Gościnnym, który spłonął w 1962 r., można było w czytelni
zakładowej zagłębić się w lekturze pism codziennych oraz tygodników. Była w nim także
duża sala, w której odbywały się przedstawienia teatralne, koncerty śpiewaków, muzyków i
monologistów, rauty oraz dancingi.
Park Dolny - urządził go Władysław Dąbski w latach w 1861-68. Przeszło 100 lat temu było
tu pastwisko. W górnej części parku stoją 2 branżowe domy sanatoryjno-wypoczynkowe.
Znajduje się tu także nieczynna altana zdroju „Wanda”, a obok niej murowana kaplica, która
jeszcze w latach 1867-88 służyła jako pijalnia. To właśnie przy tej pijalni do 1880 r. był
dzwonek, którym kuracjusze dzwonili na podawajkę, by przyniosła im wodę ze źródła
„Wanda”.
Komunikacja - Już w latach 1920-25 ze Szczawnicy do Nowego Targu i Nowego Sącza
kursowały autobusy i auta luksusowe. Przejazd w jedną stronę kosztował 10 zł. Na stacjach
kolejowych w obu miastach do dyspozycji podróżnych były wygodne powozy i landa. Jazda
do uzdrowiska powozem, za który trzeba było zapłacić 30-35 zł, trwała około 4 godz.
•
Warto przypomnieć historię skoków narciarskich w Szczawnicy. Czas zaciera fakty,
prawdopodobnie nie zachowała się już żadna dokumentacja z tego okresu, a tych, którzy
próbowali swoich sił w skokach narciarskich jest coraz mniej.
Zaczęło się wszystko od turystyki górskiej, którą propagowano w Polskim Towarzystwie
Tatrzańskim, a po pożodze wojennej z wielkim trudem reaktywowanym w Szczawnicy w
1923 roku Oddziale Towarzystwa. Pionierami okazali się Czesław Winiarski i dr Artur Karol
Werner. Pierwszy dokooptowany został do zarządu oddziału 9 marca 1930 r., drugi wybrany
w 1931. Obaj uznawani są za współzałożycieli sekcji narciarskiej, która wystartowała od razu
4
z inicjatywą zbudowania skoczni narciarskiej, której skromny kosztorys opiewał na 2 500 zł,
a
kwota,
jaką
zarząd
przyznał
na
ten
cel,
wyniosła
zaledwie...
500
zł.
Na przełomie 1931 i 1932 roku doprowadzono do rozmów z płk. Franciszkiem Wagnerem,
działaczem z zakopiańskiego TS "Wisła", w wyniku których w roku 1933 z sekcji narciarskiej
oddziału PTT utworzył się samodzielny klub sportowy w Szczawnicy. Jego pierwszym
prezesem został Czesław Winiarski. Do tego czasu sekcja uporała się z budową skoczni
narciarskiej na Jarmucie z zeskokiem do Malinowa. Wydatnej pomocy udzielił 1 Pułk
Strzelców Podhalańskich z Nowego Sącza. W inauguracyjnym konkursie skoków wzięli
udział - oprócz miejscowych zawodników - goście z Zakopanego, Krynicy, Nowego Sącza i...
Lwowa!
Pierwsza skocznia narciarska uległa zniszczeniu w czasie okupacji. Szkoda, bo była w miarę
nowoczesna, umożliwiająca oddawanie długich skoków. Pierwszym trenerem, który uczył
skakania, był dr Artur Karol Werner. Sam skakał niedaleko, chodziło przecież o pokazanie
zawodnikom, jak należy to robić. Często treningi i zawody odbywały się przy współudziale
zawodników z Zakopanego, których podglądano, jak skaczą; mieli większe doświadczenie.
Podczas okupacji Niemcy zabronili wszelkiej działalności, a narty rekwirowali, więc dr
Werner posłużył się fortelem, polecił narty skracać! Obciętych, a zatem niewymiarowych, nie
zabierano na potrzeby wojska. Drugą skocznię zbudowano już po wojnie na Palenicy z
zeskokiem na Polanki. Próg był z kamienia, murowany. W latach 1956-58 została
przebudowana według projektu Muniaka z Krakowa, najazd i zeskok poprawiał Kazimierz
Sowa, a całość nadzorował Wojciech Piecyk. Obok zeskoku usytuowano wieżę sędziowską,
liczyła
kilka
metrów
wysokości,
z
dwiema
platformami
i
schodkami.
Nie wiemy, ile i jakiej rangi zawody przeprowadzono na niej, rzekomo raz jedyny - z tych
liczących się - odbył się tam konkurs skoków o mistrzostwo województwa. Wtedy nart
skokówek nie było, wykorzystywano do tego celu narty zjazdowe. Najdalej ponoć lądował
Adam Majerczak, który skakał na odległość do 65 m. Patrząc jednak na archiwalne zdjęcia
zeskoku,
można
mieć
wątpliwości,
czy
były
one
aż
tak
długie.
Z niepotwierdzonych informacji wiemy, że w okresie międzywojennym miała się znajdować
w okolicy Grywałdu jeszcze jedna dość prosta i prymitywna skocznia, na której oddawano
skoki do 30 m. Ale to wszystko już odległa historia.
•
Kolejna śmierć w górach.
„Tam w górze jestem nikim. Z samotną wspinaczką jest tak - najpierw jedna droga,
potem druga i kolejna, aż w końcu przegram” – przepowiadał Jean Christophe Lafaille.
Stało się. Był wszechstronnym wspinaczem, wybitnym alpinistą i himalaistą. Jego pasją były
solowe wspinaczki. Wiele dokonał w górach. Ostatnim jego celem było pierwsze zimowe
wejście - solo i bez wsparcia tlenowego - na Makalu (8481 m), piąty co do wysokości szczyt
ś
wiata. Do bazy nie powrócił. Zostawił żonę Katię i pięcioletniego syna Toma, którym przed
dwoma laty dedykował nową drogę na Makalu II (7678 m).
Oprac. graficzne, redakcja i skład: Zbigniew Muszyński