background image

MBP Zabrze 
nr inw. : K17 - 2085 
F 17 IIIp/P 
0890000225774 
Część I 
DENNIS ADAIR / JANET ROSENSTOCK 
Sara wyrusza w podróŜ 
PrzełoŜyła Anna Bańkowska 
Część II GAIL HAMILTON 
Bajarka 
PrzełoŜyła Agnieszka Chodorowska 
Sara w Auonlea 
RóŜany Dworek 
Na podstawie serialu telewizyjnego opartego na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery 
MIEJSKA BBUSTfiKA PU1LUSU1 w Zabrzu 

 

 

ZN. KLAS. lii p.lp 82-93            1 

 

NR \UW.^ĆJS ^ 

Nasza Księgarnia 
Tytuły oryginałów angielskich 
The Journey Begins The Story Girl Earns Her Name 
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995 
The Journey Begins Storybook written by Dennis Adair and Janet Rosenstock. 
Copyright © 1991 by HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth 
Macdonald and 
David Macdonald Teleplay written by Heather Conkie. Copyright © 1989 by Sullivan Films 
Distribution Inc. 
The Story Girl Earns Her Name Storybook written by Gail Hamilton. Copyright © 1991 by 
HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and. Ruth Macdonald and 
David Macdonald. Teleplay Wftttfeh by Heathef inkier. Copyright © 1989 py Sullivan Films 
Distribution Jhc. 
I Published by arrangement wit^ HarperCollins Publishers Ltd, Toitonto. Based aîTthe 
Sullivan Films production! produced by Sullivdfr Films Inc. in association with $he CBS and 
the Disney Channel with the particfration of ^Telefilm Canada 
adaptea*FroH'Tucy'Mau3^MOT^ômery's novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of 
Sullivan Films Inc. 
Translation © 1995 by Anna Bańkowska Translation © 1995 by Agnieszka Chodorowska 
© Cover illustration by Ulrike Heyne, Arena Verlag GmbH, Wurzburg 
Opracowanie typograficzne Zenon Porada 
Części 
Sara wyrusza w podróŜ 
Części 
Sara wyrusza w podróŜ 
Rozdział pierwszy 
- ChodźŜe wreszcie! - nawoływała niania Luiza. - Śnisz na jawie, czy co? 
Sara Stanley odbywała właśnie przechadzkę ze swoją nianią. Było piękne, słoneczne 
popołudnie, jakie często zdarza się u schyłku lata. Trawniki Westmount, dzielnicy Montrealu, 
gdzie dziewczynka mieszkała z ojcem, wyglądały na idealnie zadbanej otaczające je 
Ŝ

ywopłoty były perfekcyjnie przystrzyŜone, a starannie wyplewione rabatki kipiały wprost 

kwiatami. Sara nie mogła oderwać oczu od kolorowych chryzantem, kołyszących się na 
długich łodygach jak roztańczone baletnice. 

background image

- WyobraŜałam sobie właśnie, Ŝe kwiaty tańczą walca... 
Niania Luiza uśmiechnęła się pobłaŜliwie. 
- Saro Stanley, co teŜ ci chodzi po głowie? Doprawdy, chyba nigdy nie przestaniesz mnie 
zadziwiać! 
Niania przywykła juŜ do porywów bogatej wyobraźni swej podopiecznej, której często 
zdarzało się uciekać w świat marzeń. Inne osoby z kręgu znajomych dwunastoletniej Sary 
zazdrościły małej bądź się nad nią litowały. 

- Biedne, osamotnione dziecko - wzdychała jedna z pań za kaŜdym razem, gdy spotykała Sarę 
z nianią. 
- Rozpuszczona pannica, która spędza za duŜo czasu z dorosłymi - syczała druga kumoszka. 
- Powinna mieć towarzystwo - mówiła jeszcze inna. 
- Pomyślcie tylko! Jak moŜna ciągać ze sobą dziecko aŜ do Egiptu! To skandal. Kto wie, na 
co moŜe się napatrzyć w takim miejscu? - gorszyła się pewna stara panna. 
Ci, którzy litowali się nad Sarą, wiedzieli, Ŝe duŜo podróŜuje, Ŝe nie ma prawie wcale 
koleŜanek w swoim wieku, a nade wszystko, Ŝe straciła matkę, kiedy skończyła trzy lata. Ci 
natomiast, którzy jej zazdrościli, uwaŜali, Ŝe niania Luiza troszczy się o dziewczynkę aŜ do 
przesady, Ŝe ojciec ją rozpuszcza i wydaje stanowczo za duŜo pieniędzy na jej ubrania, 
zabawki i prywatnych nauczycieli. 
Jak było naprawdę, trudno powiedzieć. Sara stanowiła zagadkę dla wielu osób, a czasami 
nawet dla siebie samej. W jednej chwili czuła, Ŝe jest dzielna i odwaŜna, w następnej 
zmieniała się w wylęknioną myszkę. 
Dziewczynka i jej niania skręciły w Victoria Avenue, szeroką aleję wysadzaną klonami. 
Drzewa te doskonale osłaniały chodnik przed sierpniowym słońcem. Panie i panowie, którzy 
tu spacerowali, ubrani byli według najnowszej mody. Panie miały na głowach wspaniałe 
słomkowe    kapelusze    z    atłasowymi   kokardami 

i kwiatami z jedwabiu, w rękach trzymały fal-baniaste parasolki i rozsiewały wokół siebie 
zapach wykwintnych perfum. 
Sara ścisnęła nianię za rękę i wyrwała się do przodu. Niania, nieduŜa starsza pani, 
bezskutecznie starała się dotrzymać kroku Ŝywej jak iskra dziewczynce. 
- Nie odbiegaj zbyt daleko. Zatrzymaj się natychmiast i wracaj do mnie! - wołała za swą 
wychowanką, przytrzymując słomkowy kapelusz, chwiejący się niebezpiecznie na czubku 
duŜego siwego koka. 
Sara posłusznie przystanęła. Kiedy była młodsza, niania Luiza pilnowała jej na kaŜdym 
kroku, bawiła się z nią i uczyła ją róŜnych rzeczy. Teraz jednak dziewczynka wolałaby być 
bardziej samodzielna. Kochała nianię, ale nie przepadała za morałami, które ta prawiła jej 
przy kaŜdej sposobności. A zwłaszcza wtedy, kiedy tak jak dzisiaj, robiły zakupy. 
- Jeszcze nie skończyłam mówić, moja panno - zrzędziła niania kręcąc głową. - Kupno tej 
sukienki to czysta ekstrawagancja. 
Sara uśmiechnęła się przymilnie. 
- Och, nianiu, nie gniewaj się juŜ, proszę! PrzecieŜ wiesz, Ŝe tatuś pozwolił mi samej wybrać 
sukienkę! Poza tym sprzedawczyni powiedziała, Ŝe jest w kolorze blasku księŜyca. Taka 
srebrzysta i połyskliwa... Czy moŜesz sobie wyobrazić siebie w sukni koloru księŜyca? 
- Phi, teŜ coś. Jak gdyby księŜyc miał kolor. 
A zresztą taka suknia musiałaby być zupełnie przezroczysta. Kolor blasku księŜyca, 
rzeczywiście! Nie wiem, skąd ci się biorą takie pomysły. Nie, nie wyobraŜam sobie, bym 
mogła włoŜyć taką suknię. I pamiętaj, Saro Stanley, nie ma nic bardziej niestosownego niŜ 
młoda dama z naburmuszoną miną. 

background image

Sara chciała odpowiedzieć, Ŝe doskonale widzi księŜycowy kolor oczami duszy, ale w końcu, 
jakie to miało znaczenie? Słuchała morałów niani jednym uchem, a wypuszczała je drugim. 
ZbliŜały się juŜ do domu i Sara spostrzegła, Ŝe na podjeździe stoi nowy, błyszczący packard 
jej ojca. 
- Patrz, nianiu, tatuś przyjechał! 
Serce zabiło jej z radości. Zapominając o wszystkim, pobiegła w stronę domu. Jak to będzie 
cudownie, kiedy dorośnie na tyle, by móc towarzyszyć tacie we wszystkich podróŜach. Wtedy 
juŜ nigdy nie będzie musiała zostawać w domu z nianią. Oczywiście, zdarzało się jej 
podróŜować z ojcem, ale tylko w czasie wakacji. A ona chciała być z tatusiem przez cały 
czas. 
- Saro! Zaczekaj! Słyszysz? 
Głos niani dobiegał z daleka. Sara była juŜ na szerokim, półkolistym podjeździe. Szofer Karol 
w swym nieskazitelnym czarnym uniformie stał przy samochodzie ze ściereczką do 
polerowania karoserii. 
- Dzień dobry, panienko - skinął jej głową. 
- Dzień dobry. 
Sara przemknęła koło niego i pobiegła do drzwi. Wychodzili z nich właśnie dwaj panowie. 
Mieli takie miny, jakby się napili octu. Pokojówka Em- 
10 
ma stała za nimi z chusteczką przy oczach, wygładzając nerwowo ciemną spódnicę. 
- Dziękujemy panience - poŜegnał ją jeden z męŜczyzn. 
- Do widzenia panom - wykrztusiła Emma z wyraźnym wysiłkiem. 
Sarze wydało się, Ŝe z gardłem Emmy jest coś nie w porządku. Dlaczego płakała? MoŜe ci 
obcy panowie przekazali jej jakąś złą nowinę? 
- Źle się czujesz? - zapytała. Emma potrząsnęła głową. 
- Gdzie tatuś? 
- W gabinecie, ale nie moŜe panienka... 
Sara nie słuchała. Pędziła juŜ na piętro przeskakując po dwa stopnie na raz. Zdyszana wpadła 
do gabinetu ojca. 
W tym samym czasie niania Luiza dotarła wreszcie do głównego wejścia. 
- To dziecko jest nieznośne - powiedziała uśmiechając się do Emmy, która wciąŜ jeszcze stała 
przy drzwiach z pobladłą twarzą. Po policzkach dziewczyny spływały łzy. - Co się stało? - 
spytała kładąc jej rękę na ramieniu. 
Emma zacisnęła usta. 
- Och, nie słyszała pani? - odezwała się po chwili. - To okropne. Co teraz z nami będzie? 
Niania zmarszczyła brwi. 
- Natychmiast przestań się mazać - rzekła sucho. - Chodź do salonu i powiedz mi, w czym 
rzecz. Wolno i dokładnie, jeśli łaska. Płacz nic ci nie pomoŜe. Będziesz tylko miała 
zaczerwienione oczy i spuchnięty nos. 
II 
Emma podniosła wzrok na surową twarz niani i rozszlochała się na dobre. 
- To straszne, po prostu straszne! - powtarzała wśród łkań. - Co się z nami wszystkimi stanie? 
Rozdział drugi 
Kiedy Sara śpieszyła na powitanie ojca, który wrócił z podróŜy do Anglii, nie domyślała się 
nawet, Ŝe przeŜywał on właśnie najtrudniejsze chwile w całym swoim Ŝyciu. 
Otworzyła z rozmachem drzwi do ogromnego gabinetu. Obok przepastnego skórzanego fotela 
- ulubionego fotela taty - stał obcy męŜczyzna w ciemnym garniturze. Miał rzadkie włosy, a 
na jego kościstej twarzy malował się wyraz powagi. 
W gabinecie obecni byli jeszcze dwaj panowie. Siedzieli na krzesłach naprzeciwko 
masywnego mahoniowego biurka. Jeden miał wąsiki, a drugi brodę i śmieszne małe binokle 

background image

na nosie. Ale Sara w tej chwili widziała tylko ojca. Sprawiał wraŜenie, Ŝe jest zmartwiony i 
zmęczony, więc podbiegła do niego, tknięta niepokojem. 
- Tatusiu! Jesteś nareszcie! Tak się za tobą stęskniłam! - Rzuciła mu się na szyję. - Czy 
wszystko w porządku? - spytała po chwili, zaglądając mu w oczy. 
Blair Stanley zmusił się do uśmiechu i przytulił córeczkę z iście niedźwiedzią siłą. 
- Saro, moje kochanie! Cudownie, Ŝe znowu cię widzę! 
12 
- Jak tam było w Anglii? 
Goście na pewno zrozumieją, Ŝe musi zamienić z ojcem choć parę słów. W końcu nie było go 
w domu naprawdę długo i okropnie się za sobą stęsknili. Dziewczynka nie miała ani matki, 
ani rodzeństwa. Jedynie tatusia... no i oczywiście nianię Luizę. Ale tylko ojciec znał 
tajemnice cudownego świata jej wyobraźni. Nikt inny nie rozumiał jej artystycznych 
zamiłowań, jej pragnień i marzeń. I ona teŜ rozumiała go najlepiej ze wszystkich. Był 
wraŜliwym, utalentowanym człowiekiem. Był teŜ przystojny i dzielny. Zdaniem Sary 
stanowił wcielenie wszelkich cnót i zalet. Ogromnie go kochała i zdawała sobie sprawę z 
tego, jak bardzo potrzebują się nawzajem. 
Mocno go uścisnęła. Dziś wieczorem nareszcie wszystko będzie tak, jak być powinno. Tatuś 
zasiądzie w swoim ulubionym fotelu, ona wdrapie mu się na kolana i coś sobie razem 
poczytają. Na przykład „Magazyn Świętego Mikołaja", baśnie Grimmów albo Andersena - te 
cudowne historie o wróŜkach i elfach, królach, królowych, księŜniczkach i ksiąŜętach. 
Zazwyczaj to Sara czytała na głos, a ojciec słuchał jej z wielką uwagą. „Czytasz z ogromnym 
wyczuciem", chwalił ją, a ona starała się wtedy jeszcze bardziej. KaŜdą opowiastkę 
odgrywała przed nim jak sztukę teatralną. Naśladowała głosy, wcielała się w poszczególne 
postacie. Dzisiaj odegra mu coś absolutnie wyjątkowego, coś, co przygotowała specjalnie na 
jego powrót. 
Ojciec wypuścił ją z ramion i uśmiechnął się. 
- Saro, znasz juŜ pana Bartholomew, mojego prawnika, i pana Heinricha, mojego zastępcę... 
- Dzień dobry panom - powitała ich z uśmiechem. 
Starała się być tak uprzejmą, jak zapewne ojciec od niej oczekiwał. Ale czemu, na miłość 
boską, wszyscy mieli takie powaŜne miny? Teraz dopiero przypomniała sobie płaczącą Emmę 
i ogarnęło ją jakieś złe przeczucie. 
Pan Heinrich przestępował z nogi na nogę. Był czerwony na twarzy. 
- Witaj, Saro. BoŜe, aleŜ ty urosłaś! 
Zawsze to mówił, gdy się spotykali. Brzmiało to dość głupio, poniewaŜ widywali się mniej 
więcej co pół roku i było oczywiste, Ŝe dziewczynka musiała w tym czasie urosnąć. 
- A to pan Stewart - przedstawił jej ojciec dŜentelmena, który stał obok skórzanego fotela. 
- Miło mi pana poznać, panie Stewart - odezwała się grzecznie Sara. 
Ale pan Stewart nie zachował się zbyt uprzejmie. Po prostu skinął głową i tyle. 
Sara spojrzała pytająco na ojca. Miał ściągnięte brwi. 
- Saro, niestety nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Będę dziś pracował do późnej nocy. 
Czy to znaczy, Ŝe jej historyjka musi poczekać? Sara spojrzała w zatroskane oczy ojca. On nie 
potrafi niczego przed nią ukryć. Coś się musiało stać. 
Blair Stanley podszedł do drzwi. 
- Luizo! - zawołał. 
Niania Luiza zjawiła się w mgnieniu oka. Wtedy powiedział wolno, nie patrząc na córkę: 
14 
- Przykro mi, Saro. Coś... coś się stało i... muszę się tym zająć. 
- Ale tatusiu... 
- Zobaczymy się później, kochanie. Pomówię z tobą, zanim pójdziesz spać. Teraz bądź 
grzeczną dziewczynką i idź na podwieczorek. 

background image

Sara skrzywiła się. Jest przecieŜ wczesne popołudnie. Czy tatuś ma zamiar zamknąć się z 
tymi ponurymi panami na tyle długich godzin? 
Spojrzał na nią błagalnie. 
- Proszę cię, Saro. Idź z nianią. 
Zawahała się. Jeśli działo się coś złego, chciała o tym wiedzieć. Lecz kiedy niania ujęła 
łagodnie jej dłoń, przestała protestować i pozwoliła się wyprowadzić. 
Zanim wyszła, odwróciła się i jeszcze raz ucałowała ojca. 
- Obiecaj, Ŝe przyjdziesz później. Zacisnął wargi i skinął głową. 
- Obiecuję. 
Blair Stanley zaczekał, aŜ cięŜkie drzwi zamkną się za jego córeczką. Dopiero potem wrócił 
do biurka i zagłębił się w fotelu, zakrywając twarz rękami. Zastanawiał się w skupieniu, jak to 
się mogło stać, Ŝe sprawy przybrały tak fatalny obrót. Następnie podniósł wzrok na swych 
posępnych towarzyszy. 
- Nic z tego nie rozumiem. Co to znaczy, Ŝe nie moŜecie nigdzie znaleźć Abernathy'ego? 
Lawrence Abernathy był głównym księgowym w firmie Stanley Imports. Blair Stanley ufał 
mu, jak nikomu innemu, lecz widocznie niesłusznie. 
15 
Gordon Bartholomew pocierał w zamyśleniu podbródek. 
- Ten twój Abernathy po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. 
- Kasa Stanley Imports została opróŜniona do czysta - mówił pan Heinrich. - I Abernathy nie 
ograniczył się do zabrania twoich pieniędzy, Blair. Zdaje się, Ŝe ma doświadczenie w 
popełnianiu malwersacji. Jest tak przebiegły, Ŝe postanowił ciebie umieścić na ławie 
oskarŜonych. Pobrano przedpłaty na zakup kosztownych mebli i dzieł sztuki. PowaŜni klienci 
nie otrzymali jednak zamówionych towarów, a dostawcy pieniędzy. 
- Tych zamówień dokonały w większości duŜe magazyny, z których część utrzymywana jest 
przez instytucje publiczne - dodał pan Bartholomew. 
- Na pewno będzie duŜo krzyku w prasie, zwłaszcza gdy wiadomość dotrze na giełdę - 
dorzucił pan Heinrich. 
Blair Stanley potrząsał głową z niedowierzaniem. 
- Abernathy pracował u mnie od lat. Ufałem mu bezgranicznie... - Wzruszył ramionami. - 
CóŜ, panowie, będziecie musieli jakoś sobie z tym poradzić. W przyszłym tygodniu 
wyjeŜdŜam do Toronto. Nie mogę tego odwołać. 
Trzeci męŜczyzna, pan Stewart, który dotąd milczał, wyszedł zza skórzanego fotela i zbliŜył 
się do biurka. 
- Obawiam się, panie Stanley, Ŝe nie rozumie pan warunków poręczenia - rzekł chłodnym, 
obojętnym tonem. - Nigdzie pan nie pojedzie. Jest pan w areszcie domowym. 
16 
Blair Stanley spojrzał mu w oczy i dopiero teraz dotarło do niego, w jak okropnej sytuacji się 
znalazł. Dziś rano w sądzie wszystko potoczyło się gładko. Bartholomew zapewnił sędziego, 
Ŝ

e nie ma mowy o unikaniu odpowiedzialności, podpisał jakieś dokumenty... poręczenie i coś 

jeszcze, po czym Blair Stanley został zwolniony. Teraz Bartholomew, napotkawszy pytające 
spojrzenie swojego klienta, pokiwał w milczeniu głową. 
- Areszt domowy... - powtórzył Blair drŜącym głosem. 
Brzmiało to tak złowrogo... Lecz pierwsza jego myśl dotyczyła Sary. Jak uchronić ją przed tą 
wiadomością? 
Rozdział trzeci 
Wieczorem, kiedy Sara leŜała juŜ w łóŜku czekając na ojca, niania Luiza skradała się przez 
ciemny hol. Dzięki Bogu dywan był na tyle gruby, Ŝe tłumił odgłos jej kroków, więc całą 
uwagę mogła skupić na tym, by naczynia na tacy, którą niosła, nie zabrzęczały i nie zdradziły 
jej. 

background image

Zatrzymała się przed gabinetem. W szparze pod zamkniętymi drzwiami widać było smugę 
ś

wiatła. Luiza bezszelestnie otworzyła drzwi, balansując wprawnie tacą, trzymaną teraz jedną 

ręką, i wślizgnęła się do środka. 
Blair podniósł głowę. To dziwne, Ŝe dotychczas nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo stara jest 
niania Luiza. W ogóle nie myślał o jej wieku. Teraz jednak, ubrana w ciemny aksamitny 
szlaf- 
2 — RóŜany dworek 
17 
rok, z siwymi włosami upiętymi ciasno na czubku głowy, robiła wraŜenie znacznie starszej, 
niŜ to mu się dotąd wydawało. Oczywiście, przecieŜ gdy jego Ŝona Ruth umarła dziewięć lat 
temu, Luiza zbliŜała się do sześćdziesiątki. Kiedyś była jego własną piastunką, ale nie potrafił 
sobie przypomnieć, jak wtedy wyglądała... Po prostu stanowiła cząstkę tego domu. Nie 
wyobraŜał sobie Ŝycia bez niej. 
Jak to miło z jej strony, Ŝe przyniosła mu coś do jedzenia! A jednak potrząsnął głową. 
- Nie, Luizo, proszę cię! Nie jestem głodny. 
- Masz jeść - rzekła niania stanowczo. 
Znał ten ton. Często mówiła w ten sposób do Sary, a kiedyś, gdy był małym chłopcem, i do 
niego. Luiza wychowywała dzieci surowo, choć nie skąpiła im serdeczności. Była jak stara 
wierzba, która coraz bardziej chyli się ku ziemi. W obronie jego i Sary potrafiła jednak 
walczyć z młodzieńczą zaciekłością. 
Teraz patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. 
- Kiedy masz pusty Ŝołądek, robisz się nieznośny. JuŜ jako mały chłopiec miewałeś humo... 
- Nianiu, przestań zrzędzić. 
Postawiła przed nim tacę i oparła się rękami o biurko. 
- A teraz, mój drogi - powiedziała tonem, jakim mówi się do dziesięcioletniego chłopca - chcę 
wiedzieć dokładnie, co się stało. Emma i kucharka miauczą bez przerwy na dole o jakimś 
bankructwie, areszcie domowym i Bóg wie o czym jeszcze! 
Spojrzał jej prosto w oczy. Nie były juŜ tak 
18 
błękitne i nie widziały tak dobrze, jak kiedyś. Ale - choć głos Luizy brzmiał stanowczo - nie 
dostrzegł w jej oczach oskarŜenia, tylko troskę. To dziwne, ale gderanie niani zdawało się 
uśmierzać jego niepokój. Wiedział, Ŝe zawsze moŜe na nią liczyć. Była najbardziej 
zrównowaŜoną kobietą na świecie. Chwilami aŜ za bardzo. 
- No więc słucham - rzekła, gdy nie odzywał się dłuŜszą chwilę. 
- Obawiam się, Ŝe przesadziłem nieco z zaufaniem do mojego księgowego, pana 
Abernathy'ego. 
Luiza splotła ręce na piersi. 
- Ha! No proszę, wyszło szydło z worka! Nigdy nie wierzyłam temu dwulicowemu 
spryciarzowi. Więc to znaczy, Ŝe na dole słyszałam prawdę? 
Blair pokiwał głową. 
- Kiedy tylko wróciłem z Anglii, przedstawiono mi nakaz aresztowania. 
- Aresztowania? PrzecieŜ jesteś człowiekiem o nieposzlakowanej reputacji. Na pewno Ŝaden 
sąd nie da wiary jego słowu przeciwko twojemu. 
- Obawiam się, Ŝe słowa nie wystarczą. Aber-nathy zatarł po sobie ślady. Zabrał pieniądze i 
po prostu zniknął. Będę musiał jakoś pospłacać wszystkie wierzytelności... To mnie zrujnuje. 
Blair potrząsał głową, jakby straszliwa prawda nie całkiem jeszcze do niego dotarła. 
- Czy nie masz dość pieniędzy, Ŝeby zaspokoić Ŝądania swoich wierzycieli? 
- Prawdopodobnie nie, moja droga. Mogą mnie wsadzić do więzienia. 
Luiza odetchnęła głęboko, jak gdyby w jej piersi nagromadziło się za duŜo powietrza. 
19 

background image

- Och, to naprawdę niedobrze. A co będzie z Sarą? 
Patrzył na nią z przejęciem. 
- Sarą martwię się najbardziej. Trzeba ją ochronić za wszelką cenę. Nie chcę jej wciągać w 
sprawy, których nie potrafi jeszcze zrozumieć. To prawda, Ŝe będę musiał podjąć parę 
nieprzyjemnych decyzji, jeśli chodzi o interesy, ale na litość boską, co ja mam zrobić z tym 
dzieckiem? 
Luiza odwróciła się i podeszła wolno do zimnego, pustego kominka. 
- Tak, ją trzeba ochronić. Powinna wyjechać na jakiś czas. Dopóki nie udowodnisz swojej 
niewinności. 
- To byłoby idealne wyjście. Ale dokąd mogłaby się udać? Najchętniej wysłałbym was obie 
do Europy, ale nie mam pieniędzy... 
Zapadła cisza. Niania Luiza spacerowała przed kominkiem. Nagle przystanęła. 
- Zdaje się, Ŝe Ruth miała krewnych na Wyspie Księcia Edwarda. Tak, to znakomity pomysł. 
Sara znajdzie się poza zasięgiem złych języków. To wprawdzie o setki mil stąd, ale 
słyszałam, Ŝe jest tam dość przyjemnie. 
Blair zerwał się na równe nogi. 
- Po moim trupie! - wybuchnął. - Nigdy nie pozwolę, Ŝeby ta pyszałkowata siostrunia Ruth 
dowiedziała się o moich kłopotach. Dopiero by się cieszyła! PrzecieŜ zawsze była przeciwna 
naszemu małŜeństwu. Pamiętasz? Opowiadałem ci o Hetty King. Nie, to absolutnie 
wykluczone. 
Luiza obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. 
20 
Ona teŜ potrafiła się uprzeć, a teraz zdawała sobie sprawę, Ŝe Blair właściwie nie ma wyboru. 
- Twoja duma kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Hetty nie musi się dowiedzieć o twojej 
sytuacji. Po prostu zatelegrafujesz do niej, Ŝe wyjeŜdŜasz na dłuŜszy czas w interesach. 
Dlatego uznałeś, iŜ jest to znakomita okazja, by Sara poznała krewnych swojej matki. 
Blair wpatrywał się w nianię tępym wzrokiem. Przez jakiś czas rozwaŜał tę dość 
kategorycznie brzmiącą propozycję. Wreszcie pokiwał wolno głową. 
- Myślę, Ŝe to się da załatwić. 
- Ta cała Hetty King moŜe i jest despotką, ale to przecieŜ nie jedyna krewna Sary na Wyspie 
Księcia Edwarda? 
- Hetty trzęsie całą rodziną. Jest najstarsza. Nastawiła wszystkich przeciwko mnie. Kiedy 
Ruth umarła, oświadczyła, Ŝe to moja wina. 
- Powściągnij swą dumę. Pomyśl o małej. Ona naprawdę musi wyjechać z Montrealu. 
Blair znowu pokiwał głową. 
- Myślę, Ŝe masz rację. I moŜe Sara polubi swoich kuzynów, choć tak bardzo się od nich 
róŜni. 
Luiza uśmiechnęła się ciepło. 
- Nikt nie jest taki, jak nasza Sara. Teraz pójdź do niej, mój drogi, ucałuj ją na dobranoc i 
powiedz, co uradziliśmy. Dobrze wiem, Ŝe czeka na ciebie i nie zaśnie, póki się nie zjawisz. 
W czasie gdy toczyła się ta rozmowa, Sara leŜała w łóŜku, rozmyślając z troską o swoim ojcu. 
Pró- 
21 
bowała czytać, ale jednocześnie nie przestawała nasłuchiwać. Wreszcie usłyszała znajome 
kroki i odłoŜyła ksiąŜkę. 
- Tatusiu... - zawołała, gdy otworzył cichutko drzwi. 
- Ach, nie śpisz jeszcze? 
- Czekałam na ciebie. Niania powiedziała, Ŝe przyjdziesz. 
Ojciec uśmiechnął się i przysiadł na skraju łóŜka. Pogładził Sarę po włosach, odsuwając parę 
niesfornych kosmyków z jej czoła. 

background image

- Przykro mi, córeczko, Ŝe nie miałem dziś dla ciebie czasu. Otrzymałem złe wiadomości... 
wyłoniły się pewne kłopoty w moich interesach. Obawiam się, Ŝe problem jest zbyt 
skomplikowany, byś go mogła zrozumieć. 
Sara spojrzała na niego z niepokojem. 
- Masz bardzo powaŜne zmartwienie, prawda? Potrząsnął głową. 
- Nie, niezupełnie. To drobna komplikacja natury finansowej, która powinna się wyjaśnić w 
ciągu miesiąca. Ani się obejrzysz, jak będzie po wszystkim. Miesiąc szybko zleci... 
- Szybko zleci? Czy to znaczy... 
- Saro, czeka mnie teraz mnóstwo roboty. I większość moich spraw toczyć się będzie tutaj, w 
naszym domu. Obawiam się, Ŝe przeszkadzałoby nam obojgu, gdybyś się tu kręciła... - Zmusił 
się do uśmiechu. - Twoja obecność mogłaby mnie rozpraszać, a ja naprawdę nie znajdę czasu 
dla ciebie. 
- Jeśli nie mogę być tutaj, to co ze mną zrobisz? 
- Mam zamiar wysłać cię razem z nianią na cudowne wakacje. Pojedziecie na Wyspę Księcia 
22 
Edwarda. Poznasz tam swoich krewnych: ciocie, wujków, kuzynów. - Pochylił się nad nią. - 
Będziesz się znakomicie bawić. 
- A co z moimi nauczycielami? 
- MoŜe przez jakiś czas będziesz chodziła do szkoły na wyspie. - Uśmiechnął się. - Saro, 
wierz mi, to będzie wspaniała przygoda. 
- Wolałabym zostać tutaj. Och, tatusiu, czy naprawdę muszę wyjechać? 
- Kochanie, jestem pewien, Ŝe niedługo wszystko się wyjaśni. 
Sara spojrzała mu w oczy. 
- Na wakacje zawsze jeździliśmy razem. Pocałował ją w policzek. 
- Wiem, malutka, ale tym razem muszę tu zostać. Postaram się sprowadzić was z powrotem 
jak najszybciej. Wiesz, Ŝe dotrzymuję słowa. 
- Obiecujesz? 
- Obiecuję. A ty naprawdę potraktuj ten wyjazd jak przygodę. Pamiętasz, jak płynęliśmy po 
Nilu? Pamiętasz piramidy? 
- Oczywiście, Ŝe pamiętam. Ale wtedy byliśmy razem. Och, dlaczego nie moŜesz z nami 
jechać? 
- Gdybym tylko mógł... Ale chcę, Ŝebyś mimo to dobrze się bawiła. Mama zawsze pragnęła, 
byś poznała jej rodzinę z Avonlea. Teraz, kiedy juŜ jesteś duŜa, wypada ci ich odwiedzić. 
Sara przechyliła z namysłem głowę. 
- To nawet ciekawe mieć prawdziwą rodzinę... Mam na myśli duŜą rodzinę, z ciotkami, 
wujami i tak dalej. Prawda? 
Ojciec uśmiechnął się szeroko i klepnął kołdrę z udawanym entuzjazmem. 
23 
- Teraz mówisz jak moja córeczka! Sara zagryzła wargi. 
- Będę za tobą tęskniła. Uściskał ją z całej siły. 
- A ja jeszcze bardziej. Och, Saro, będę liczył godziny do twojego powrotu... 
- A napiszesz do mnie? 
- Oczywiście, Ŝe napiszę. 
- Ja teŜ do ciebie napiszę. Będę pisać codziennie. 
- Niestety, ja nie mogę się do tego zobowiązać. MoŜe co parę dni, ewentualnie raz na 
tydzień... 
Sara cmoknęła go w policzek. 
- Przynajmniej raz na tydzień - szepnęła. 
Po wyjściu ojca długo nie mogła zasnąć. Rozglądała się po swoim pokoju. JakŜe będzie za 
nim tęskniła! Pod jednym z okien była wygodna ławeczka, a po obu jej stronach półki z 

background image

ulubionymi ksiąŜkami. Wiele zabawek z okresu jej dzieciństwa schowano, ale kilka zostało. 
Szmaciana lalka, duŜa piłka i oczywiście obręcz do turlania, ze specjalnym kijkiem, którym 
się ją „poganiało". Wprawdzie rzadko się nimi bawiła, ale lubiła mieć je koło siebie. Był tam 
takŜe prześliczny teatrzyk kukiełkowy z czterema róŜnymi zestawami dekoracji i jedenastoma 
pacynkami. Poza tym miała jeszcze trzy lalki w atłasowych sukniach z koronkami i w 
pantofelkach na wysokich obcasach. 
Ale największą dumą i radością Sary był piętrowy domek dla lalek, o dziewięciu pokojach 
kompletnie urządzonych miniaturowymi mebelkami. W salonie wisiały nawet prawdziwe, 
ręcznie malowane obrazki w ramkach. Na stole w jadalni stał 
2Ą 
malutki porcelanowy serwis, a w kuchni na malutkim piecyku - imbryk do herbaty. 
„Najwspanialszy domek dla lalek w całym Montrealu - mówiła niania Luiza. - No, moŜe nie 
aŜ tak piękny jak ten, który ma angielska królowa, ale podobny". 
A jednak Sara musiała przyznać, Ŝe nawet najpiękniejsze zabawki nie mogą nic pomóc, jeśli 
jest się smutnym... Nie tak dawno temu zdarzało się jej troszeczkę smucić. Myślała wówczas 
o tym, Ŝe moŜe bawić się tylko pod okiem niani, Ŝe nie ma koleŜanek ani kolegów, tak jak 
inne dzieci... Zerknęła na ciemny pokój. Owszem, będzie tęsknić za tatusiem, ale moŜe on ma 
rację. MoŜe na Wyspie Księcia Edwarda naprawdę czeka ją przygoda... 
Rozdział szósty 
Za oknami pociągu przesuwał się sielankowy krajobraz, jakiego Sara jeszcze nigdy w Ŝyciu 
nie widziała. Pola i stojące z dala od siebie domki wyglądały jak na obrazach wielkiego 
artysty Vin-centa van Gogha. 
Tak, nie ma co do tego wątpliwości: ziemia na Wyspie Księcia Edwarda - przynajmniej ta, 
którą widać było z pociągu, łącznie z polną drogą ciągnącą się wzdłuŜ torów - była jaskrawo-
czerwona. Sara zastanawiała się, czy jej nauczyciel przyrody potrafiłby objaśnić to 
zadziwiające zjawisko. Na tle czerwonej ziemi trawa wydawała się jeszcze zieleńsza niŜ 
zwykle, szczególnie na usianych kwiatami wzgórzach. Wszystko razem wyglądało niezwykle 
kolorowo. Domki 
25 
teŜ były niezwykłe, podobne do bajkowych chatek zamieszkałych przez elfy. 
- To coś nadzwyczajnego! - powiedziała Sara do niani nie odrywając wzroku od okna. - 
Wyobraź sobie, jak te wzgórza i morze muszą wyglądać w blasku księŜyca... 
- Pustkowie! Oto, jak bym to określiła! - prych-nęła niania. 
Sara zignorowała ten komentarz. Niania Luiza źle znosiła zmiany i zawsze gderała, gdy 
stykała się z czymś, do czego nie była przyzwyczajona. W oczach Sary jednak okolica wcale 
nie wyglądała odludnie. Raczej ekscytująco, a co waŜniejsze - wydawała się gościnna. 
Rzeczywiście zanosiło się na przygodę. 
Sara wróciła myślą do ostatnich dni przed wyjazdem. Wszystko wydarzyło się tak nagle... I 
nadal nie rozumiała, dlaczego to pan Bartholomew, a nie tatuś, odprowadził je na stację. 
Miejsce na przeciwległym siedzeniu, w kącie, zajmował chłopiec nieco starszy od Sary. Nikt 
mu nie towarzyszył. Niania Luiza prawie przez godzinę świdrowała go wzrokiem. Wyglądał 
mniej więcej na trzynaście lat i był silnie zbudowany. Brązowe włosy ciągle opadały mu na 
czoło. 
- Czy podróŜujesz sam, chłopcze? Chłopiec uśmiechnął się szeroko i uchylił kamizelki. 
Wyjrzała stamtąd mała myszka. 
- Tylko z Edgarem, proszę pani. 
Ledwie zdąŜył wypowiedzieć te słowa, gdy myszka wymknęła się z kieszonki i czmychnęła 
w stronę nianj. 
Sara nigdy w Ŝyciu nie pomyślałaby, Ŝe niania 
26 

background image

potrafi tak szybko się poruszać. Starsza pani wydala przeraźliwy okrzyk i nagle wskoczyła na 
siedzenie. Oszołomiona Sara czym prędzej zrobiła to samo. Niemal natychmiast pojawił się 
konduktor. 
- Co tu się dzieje? - spytał ze srogą miną. 
- Ten chłopiec wiezie Ŝywego gryzonia! - poskarŜyła się niania. 
Sara odzyskała rezon. 
- Ten łobuziak przestraszył moją nianię! 
Konduktor natychmiast usunął chłopca z przedziału, ale mysz gdzieś przepadła. Przez kilka 
następnych godzin niania rozglądała się czujnie, wreszcie wstała i poprawiła kapelusz. 
- Lepiej się zbierajmy. 
- Tak prędko? Jesteśmy juŜ na miejscu? 
- AleŜ skąd! - westchnęła niania. - Ten pociąg dowiezie nas tylko do Szerokiej Rzeki. Ma tam 
czekać brat twojej matki. Mój BoŜe, co za koszmarna podróŜ! 
Do przedziału zapukali dwaj bagaŜowi i zaczęli wynosić na korytarz rozliczne torby i pudła 
na kapelusze. Niania Luiza nie odstępowała ich ani na krok. 
- OstroŜnie! - gderała bez przerwy. - Och, nie zgniećcie tego białego pudła! Proszę uwaŜać! 
Sara szła za nią tłumiąc śmiech. 
Pociąg zatrzymał się gwałtownie i konduktor wysunął Ŝelazne schodki. Tragarze wynieśli 
bagaŜ. Musieli obrócić dwa razy. 
- Czy nie zaniesiecie rzeczy na stację? - zaniepokoiła się niania. - Gdzie tu właściwie jest 
stacja? 
- Tam - pokazała Sara. 
27 
Właściwie nie była to stacja, tylko osłonięty częściowo peron. Z czerwonego daszku zwisał 
szyld, na którym wypisano duŜymi ozdobnymi literami: SZEROKA RZEKA. 
BagaŜowi wskoczyli z powrotem do pociągu i konduktor dał znak do odjazdu. Sara i niania 
Luiza nie zauwaŜyły, Ŝe z ostatniego wagonu wysiadł chłopiec, z którym - wprawdzie dość 
krótko - jechały w tym samym przedziale. Przemknął szybko przez peron i zniknął za 
węgłem. W tym samym momencie lokomotywa wydała z siebie potęŜny gwizd i pociąg 
ruszył z miejsca. 
- Mój BoŜe - wzdychała niania. - Nie ma tutaj Ŝywej duszy. 
- Ale jak tu ładnie! Takie błękitne niebo i taka zielona trawa! - Sara rozglądała się dookoła, 
wciągając głęboko powietrze przesycone zapachem świeŜej trawy. 
- Na pewno ciągle tu pada - burknęła ponuro niania. 
- Gderasz i gderasz! 
- A kto by nie gderał? Najpierw transportowano nas jak sardynki w puszce, a teraz porzucono 
niczym śnięte ryby w jakimś opuszczonym przez Boga i ludzi miejscu! PodróŜowanie 
pociągiem nie jest juŜ takie jak dawniej! 
- Jestem pewna, Ŝe wuj Alek zaraz się zjawi. 
- DŜentelmena poznaje się po punktualności. CóŜ, nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam tu 
czekać. Lepiej przenieśmy bagaŜe pod daszek. Na wypadek, gdyby zaczęło padać. 
- AleŜ nianiu, na niebie nie ma ani jednej chmurki! 
28 
- Wszystko jedno. Nigdy za duŜo ostroŜności w podróŜy. Chodź, Saro, musisz mi pomóc. 
Wzięły kaŜda po jednej torbie i obróciły aŜ trzy razy, zanim przeniosły wszystkie rzeczy. 
- Tu je postawimy - oznajmiła niania, układając bagaŜe w zgrabny stosik przy ławce. 
Uporawszy się z tym zadaniem, opadła zdyszana na ławkę i zaczęła przeliczać pakunki. Miały 
ze sobą trzy torby, trzy wiklinowe walizki i cztery pudła z kapeluszami. Sara rozejrzała się po 
niegościnnej stacyjce i usiadła sztywno ze splecionymi rękami. Miała nadzieję, Ŝe będzie tu 

background image

choćby skromny bufet, gdzie mogłyby się napić herbaty, ale niczego takiego nie zauwaŜyła. 
Poczuła się jak na końcu świata... 
- No i masz babo placek - mruczała pod nosem niania. - Wylądowałyśmy na kompletnym 
odludziu i nikt na nas nie czeka. Gdzie, u diabła, podziewa się ten cały Alek King? 
Sara dalej rozglądała się z ciekawością, niania zaś nie ustawała w narzekaniach: 
- Co za straszna podróŜ! Myślałam, Ŝe ten prom zatonie. Bałam się, Ŝe jeszcze chwila, a stanę 
przed Stwórcą. Nie wypuszczaj torby z rąk, kochanie. Na stacjach zawsze kręcą się złodzieje. 
Nigdy nie dość ostroŜności. 
- Nianiu, przecieŜ tu nikogo nie ma. Nie musisz się tak przejmować. 
Sara wstała i zaczęła spacerować po peronie. 
Zaniepokojona Luiza zastanawiała się, czy pomysł przyjazdu do Avoulea był rzeczywiście 
tak dobry, jak jej się zdawało. Urodzona i wychowana w Londynie, nigdy nie mieszkała na 
wsi. Będąc 
29 
Brytyjką do szpiku kości, przywykła do pewnych standardów i uwaŜała cały kontynent 
północnoamerykański - poza Montrealem i Bostonem - za wielce prymitywny. Teraz, gdy 
zbliŜała się juŜ do siedemdziesiątki, dawno nie widziany Londyn jawił się w jej 
wspomnieniach jako idealne, niemal % mityczne miasto. 
- A jednak przyjazd tutaj to jedyne rozsądne wyjście - mruczała pod nosem. - CóŜ, trzeba 
będzie polubić to miejsce, nawet na przekór sobie. Ewentualnie dokonać pewnych zmian. 
Niania przerwała rozmyślania i krzyknęła: 
- Saro, proszę nigdzie nie odchodzić! - Po czym burknęła do siebie: - Dzieci powinno się w 
podróŜy trzymać na smyczy. I to krótkiej. 
Następnie zaczęła poprawiać pudło z kapeluszem, które o mało co nie obsunęło się na ziemię. 
Nagle zza rogu wyszedł chłopiec. Niósł starą, wytartą torbę. Na widok pań uchylił grzecznie 
czapki i pozdrowił je niewyraźnie. 
- To znowu ty! - wykrzyknęła niania, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. 
- Znalazłeś swoją mysz? - zapytała Sara. 
- Nie rozmawiaj z obcymi! - upomniała ją niania. 
W czasie tej krótkiej wymiany zdań przed stację zajechała dwukółka. Zeskoczył z niej 
wysoki, potęŜnie zbudowany męŜczyzna. 
- Jesteście juŜ! - zawołał, kiedy zobaczył dzieci. - Doprawdy, ten pociąg chyba przyjechał za 
wcześnie! 
Sara popatrzyła na męŜczyznę, potem na chłop- 
ca. Chłopiec popatrzył na nią, potem na męŜczyznę. Ten wybuchnął śmiechem. 
- No i znalazły się zguby z rodziny Kingów! Saro, Andrzeju, witajcie na Wyspie Księcia 
Edwarda. Jestem waszym wujem, nazywam się Alek King. 
Sara patrzyła ze zdumieniem na chłopca, którego nie tak dawno nazwała łobuziakiem. Potem 
oboje jednocześnie wykrzyknęli: 
- Jesteśmy kuzynami! 
- Jazda, wsiadajcie! - ponaglał ich wesoło wuj. Sara przystanęła. 
- To moja niania Luiza. 
Alek King obrzucił starszą panią nieco zdziwionym spojrzeniem, ale zaraz wymamrotał, Ŝe 
miło mu ją poznać. Potem potarł z namysłem podbródek. 
- Słuchaj no, młody człowieku - zwrócił się do Andrzeja - pomoŜesz mi z tymi pakunkami? 
Patrząc na Alka Kinga, niania znów zaczęła powątpiewać, czy dobrze doradziła Blairowi. To 
miejsce wydawało się o wiele bardziej prymitywne, niŜ przypuszczała, a juŜ pan Alek King z 
pewnością nie robił wraŜenia nobliwego dŜentelmena, jak by się tego naleŜało spodziewać po 
krewnym Ruth. 
- Moje panie, powóz zajechał - obwieścił Ŝartobliwie Alek King. 

background image

- Powóz, teŜ coś! - mruknęła niania, przyglądając się dwukółce. 
Alek King pomógł Luizie wsiąść, po czym wskazał Sarze miejsce obok. 
- Będziesz musiał usiąść ze mną na koźle - zwrócił się do Andrzeja. - Wio, maluśkie! 
31 
I rozklekotany wehikuł potoczył się naprzód. 
- BagaŜe na pewno pospadają - prorokowała ponuro niania. - Wózek moŜe się przewrócić. 
Och! Co za wyboje! Trzymaj się, Saro. Ojej! 
Alek King odwrócił się do nich bokiem. 
- Oczekiwaliśmy Andrzeja od jakiegoś czasu. Jego ojciec, a mój brat, dostał posadę w 
Ameryce Południowej. Szuka jakichś kamieni, prawda? 
- Jest geologiem - odparł wyniośle chłopiec. Niania Luiza wygładzała nerwowo spódnicę. 
- Nie przyszło mi do głowy, Ŝe będziesz tu mieszkać z innym dzieckiem pod jednym dachem 
- mówiła do Sary. - W dodatku z takim nicponiem. - Zmarszczyła nieznacznie nos. -Mam 
nadzieję, Ŝe znajdzie się dla mnie jakieś miejsce. 
- Oczywiście, Ŝe tak - roześmiał się Alek King. - Na jedną noc znajdzie się u nas miejsce dla 
kaŜdego. 
Niania wyprostowała się. 
- Jak to „na jedną noc", mój panie? Mam zamiar zostać z Sarą do końca jej pobytu. I niech 
Bóg ma was w swej opiece, jeśli nie zapewnicie nam odpowiednich warunków! 
Alek King zrobił głęboki wdech, ale powstrzymał się od komentarza. Ta cała niania Luiza ma 
chyba za duŜe wymagania. CóŜ, nie będzie dyskutował z taką przewraŜliwioną osobą. 
Znacznie lepiej da sobie z nią radę jego Ŝona albo siostra - Hetty. Uśmiechnął się pod nosem. 
Tak, juŜ Hetty pokaŜe tej damuli, gdzie jej miejsce... i bez wątpienia odeśle ją pierwszym 
pociągiem do domu. 
Sarę zdziwiło, Ŝe wuj nie spodziewał się niani, 
32 
ale nie przejęła się tym specjalnie. Ten dzień dostarczył jej tylu nowych wraŜeń! Oparta 
wygodnie, chłonęła pełną piersią to cudowne powietrze i syciła oczy pięknym widokiem. 
Błękitne wody oceanu migotały, jakby je ktoś posypał diamentowym pyłem. Za zielonymi 
wzgórzami rozciągały się złociste wzgórza, w oddali majaczyły domy farmerów. Ziemia, 
którą widziała z okien pociągu, wydawała się teraz jeszcze czerwieńsza. Błękit morza, 
czerwień klifów, zieleń trawy... 
- Jak tu pięknie! - westchnęła. - Prawda, nia-niu? Teraz rozumiem, dlaczego mama tak 
kochała te strony... 
Ale niania nie dawała się ugłaskać. PrzecieŜ wychowała się nad Tamizą i uznawała tylko 
białe klify Dover. 
- Ujdzie - burknęła. - Jak na kolonię brytyjską. Sara zignorowała tę uwagę. Była to przecieŜ 
ziemia rodzinna jej mamy. UwaŜała, Ŝe jest cudowna. Tylko ludzie tu jacyś dziwni. 
Zastanawiała się, czy ją polubią. I czy tatuś o niej myśli? Bo ona, mimo wszystko, czuje się 
trochę smutna i zagubiona... 
Rozdział piąty 
Kiedy przejeŜdŜali przez malowniczą wioskę, Sara rozglądała się ciekawie na wszystkie 
strony. Dostrzegła biały kościół ze strzelistą wieŜą, budynek z napisem SKLEP 
WIELOBRANśOWY, aptekę, szkołę, sklepik z gazetami, ratusz, kuźnię i stajnie. 
- To Avonlea - obwieścił z dumą Alek King. 
Sara przypomniała sobie miniaturową wioskę z drewnianych klocków, którą bawiła się, gdy 
była młodsza. Wyglądała zupełnie tak samo, były tam nawet malutkie zielone jodełki. 
Wkrótce skręcili w wijącą się, wysadzaną drzewami drogę. Minęli niewielki staw otoczony 
zaroślami. Rosła nad nim ogromna wierzba płacząca z nisko zwieszającymi się gałązkami. 
Wydawało się, Ŝe kaŜda z nich pije przejrzystą wodę. 

background image

- Jakie to romantyczne... - westchnęła Sara. Niania skrzywiła się z niesmakiem. 
- Ta wioska jest tak mała, Ŝe trudno ją w ogóle zauwaŜyć - mruknęła. 
- Czy twój ojciec, Andrzeju, opowiadał ci kiedyś, jak topił się w naszym stawie? - zagadnął 
chłopca Alek King. 
Andrzej uśmiechnął się szeroko. 
- Mówił mi, Ŝe podpuściłeś go, Ŝeby przepłynął na drugą stronę. To prawda? 
Alek trzepnął się w kolano ze śmiechem i odwrócił się do Sary. 
- Gdyby nie twoja matka, Saro, juŜ byłoby po nim! Ruth wskoczyła w ubraniu do wody i 
uratowała ojca Andrzeja. 
Dziewczynka uśmiechnęła się, uszczęśliwiona. Miło jest wiedzieć, Ŝe miało się bohaterską 
matkę. 
- Naprawdę? - Tak bardzo pragnęła usłyszeć coś więcej o swojej mamie! - Chciałabym 
popływać tu kiedyś. Ta woda jest jak lustro, taka przejrzysta i kusząca! 
- Tylko tego brakowało! - prychnęła niania. - Bóg wie jakiej choroby mogłabyś się nabawić! 
34 
Sara nic nie powiedziała, ale naprawdę wolałaby, Ŝeby niania nie martwiła się tak o wszystko. 
Kiedyś, gdy podróŜowała z ojcem, widziała, jak grupka dzieci bawi się nad stawem. Tatuś 
powiedział, Ŝe to łobuzeria, poniewaŜ dzieci miały brudne ubranka i nikt ich nie pilnował. 
Sara zaś pomyślała, Ŝe wyglądają na szczęśliwe, i zastanawiała się, jak to jest, gdy się tak 
biega i bawi w gromadzie. I co się czuje, gdy ma się od czasu do czasu brudną sukienkę. 
- Chcesz cukierka? - spytał Andrzej, pogrzebawszy w kieszeni. 
Sara wyciągnęła rękę, ale niania trzepnęła ją po palcach i powiedziała: 
- śadnych słodyczy przed kolacją. Dziewczynka szybko cofnęła dłoń. Klapsy niani 
nigdy naprawdę nie bolały. To było tylko upomnienie. 
Odprowadziła wzrokiem znikający w tyle staw. Od strony wzgórz nadleciał chłodny wiaterek 
i zaszeleścił w gałęziach drzew. 
- Zawsze wyobraŜałam sobie, Ŝe mama jest pochowana w pobliŜu takiego stawu... 
- W rzeczy samej, pochowana jest niedaleko stąd. Cmentarzyk Kingów znajduje się tuŜ za 
tym wzgórzem. - Alek wskazał łagodny pagórek usiany polnymi kwiatami. 
- Pomyśl tylko, nianiu. Tą samą drogą chodziła moja mama. I spójrz tylko na te drzewa! 
Muszę jutro wspiąć się na wszystkie po kolei! 
- Nie będzie Ŝadnego chodzenia po drzewach, moja panno. To nie jest zajęcie dla młodych 
dam. 
I niania pogroziła jej palcem. 
35 
Sara nie mogła oderwać oczu od drzew. Jest tyle rzeczy, których nigdy dotąd nie robiła, mimo 
Ŝ

e miała ochotę... Zaczęła się nad tym zastanawiać, lecz w tym momencie dwukółka 

zatrzymała się przed białym wiejskim domkiem z duŜą werandą. 
- No to jesteśmy na miejscu! - oznajmił Alek King z szerokim uśmiechem. - A na końcu tej 
drogi jest RóŜany Dworek. Mieszkają tam Hetty i Oliwia. To moje siostry, a wasze ciocie. 
Zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce do Sary, a następnie pomógł wysiąść niani. 
Dziewczynka aŜ klasnęła w ręce na widok domku. 
- Jest taki rozkoszny, taki malutki! Wygląda jak mój domek dla lalek! 
Nigdy w Ŝyciu nie przyszłoby jej do głowy, Ŝe ktoś mógłby się poczuć uraŜony tą uwagą. 
Lecz kuzynka Sary, Felicja King, która obserwowała ich ukryta za krzakami, aŜ Ŝachnęła się 
na te słowa. 
- Rozkoszny i malutki! - powtórzyła przedrzeźniając Sarę. - A czego się spodziewała, moŜe 
pałacu? 
Niania Luiza szepnęła tylko: 

background image

- Wygląda na dość wygodny. - Po czym zwróciła się władczym tonem do Alka: - Proszę się 
zająć bagaŜami. 
- Mamy czas - mruknął Alek. 
Tej kobiecie wydaje się chyba, Ŝe jest królową Saby i na jej rozkazy czekają tysiące 
niewolników. CóŜ, Jana da sobie z nią radę. Po kolacji będzie mnóstwo czasu, aby 
wytłumaczyć zarozumiałej staruszce, Ŝe nie ma tu dla niej miejsca. Zresztą zapadła decyzja, 
Ŝ

e Sara zamieszka w RóŜanym Dworku u Hetty i Oliwii. Uśmiechnął się na samą 

36 
myśl o spotkaniu aroganckiej niani Luizy z jego apodyktyczną siostrą Hetty. MoŜe się to 
skończyć niezłą awanturą. 
- Przyjechaliśmy! - zawołał donośnie. 
Drzwi domku otworzyły się i wyszła z nich Ŝona Alka, Jana. Wycierając po drodze ręce w 
nieskazitelnie czysty i wykrochmalony fartuch, pośpieszyła im na spotkanie. Za nią stała 
trójka dzieci. 
- Dzięki Bogu! Prosimy do środka. 
Alek wprowadził całą trójkę. Jana spojrzała z ciekawością na nianię. 
- Witam. Przepraszam, ale kim pani jest? - zapytała. 
- Jestem Luiza Banks. Domyślam się, Ŝe mam przed sobą panią King. 
Zaskoczona gospodyni skinęła głową. Niania zaś po prostu przeszła koło niej i wkroczyła do 
największego pokoju. 
- Co to za kobieta? - zaszeptała gorączkowo Jana do męŜa. 
- UwaŜa się za Bóg wie kogo, ale to tylko niania Sary. Myśli, Ŝe tu zostanie. 
- Skąd, na miłość boską, przyszło jej to do głowy? Chyba powiedziałeś wyraźnie, Ŝe nie 
mamy dla niej miejsca. Ach, ten Blair Stanley! Nie zmienił się ani trochę! Kiedy pisał do 
Hetty i Oliwii o Sarze, nie wspomniał ani słowem o Ŝadnej niańce. 
- Daj teraz spokój, kochanie. Sara moŜe cię usłyszeć. Wyjaśnimy wszystko po kolacji. 
Jana skinęła głową i oboje weszli do bawialni. 
- A więc - zabrał głos Alek - czas juŜ, Ŝebyście się zapoznali. To Felicja, Felek i Cecylka. A 
to, 
37 
moi drodzy, wasi kuzyni: Sara Stanley i Andrzej King. 
Felicja była ładniutką dziewczynką o złocistych włosach i duŜych brązowych oczach. Jej 
młodsza siostra Cecylka miała długie, sięgające pasa jasne warkocze i miłą buzię. Felek, 
chłopiec o okrągłej, rumianej twarzy, wyglądał na psotnika. Sara natychmiast zauwaŜyła, Ŝe 
cała trójka stoi razem, jakby nie chciała dopuścić do siebie nikogo obcego. 
Sara, podobnie jak Andrzej, sztywno podała rękę dzieciom. 
- Mam nadzieję, Ŝe się zaprzyjaźnicie - za-szczebiotała Jana. 
Sara miała co do tego wątpliwości. Felicja uśmiechnęła się do niej z przymusem i wcale nie 
miała Ŝyczliwej miny. Co do Felka... no cóŜ, po prostu pokazał jej język. Musiał być z niego 
tęgi urwis. 
Felicja, jak się Sara wkrótce dowiedziała, liczyła sobie trzynaście i pół roku, Felek zaś 
jedenaście. Cecylka skończyła dziesiąty rok i rzeczywiście była bardzo miła. 
- Na kolację mamy jagnię - poinformowała Sarę. - MoŜesz usiąść koło mnie. 
- Najpierw musimy się umyć po podróŜy - wtrąciła niania. - Mam nadzieję, Ŝe w tym domu 
są... wygody? 
Jana King posłała męŜowi gniewne spojrzenie. 
- W końcu korytarza. 
Sara przesunęła wzrokiem po twarzach gospodarzy i poczuła się niepewnie. Nie wyglądali na 
zadowolonych z jej wizyty. MoŜe nawet wcale jej tu nie chcieli. 
38 

background image


Rozdział szósty 
Obładowana bagaŜami dwukółka ruszyła sprzed farmy Kingów i skierowała się w stronę 
RóŜanego Dworku. Sara siedziała sztywno obok niani. Miała nadzieję, Ŝe dla ciotek Hetty i 
Oliwii okaŜe się bardziej poŜądanym gościem niŜ dla swych kuzynów. Przygoda... Powtarzała 
sobie ciągle, Ŝe to ma być przygoda. A jednak w tym momencie trochę się obawiała, czy 
sprawy ułoŜą się dobrze. 
Gdy tylko Sara i niania wsiadły do powoziku Alka Kinga, trójka dzieci pobiegła na górę, do 
pokoju dziewczynek, i natychmiast pobiła się o najlepsze miejsce przy oknie. 
- Odsuń się, Felicjo! - Felek szturchnął siostrę łokciem i odepchnął ją na bok. - Jesteś za 
gruba! 
- Sam jesteś gruby! - odcięła się. - Gruby, gruby! I masz gębę jak księŜyc w pełni! 
- Pojechali - oznajmiła Cecylka. - JuŜ ich nie widać. 
- Gdzie ten Andrzej? - Felicja rozejrzała się podejrzliwie. - Nie chcę, Ŝeby nas słyszał. Nie 
ufam mu. 
- Rozpakowuje się - odparł Felek z kwaśną miną. - Teraz w moim pokoju nie będzie w ogóle 
miejsca dla mnie. Widziałyście, co on tu nazwoził? 
- Miał tylko jedną małą torbę - zauwaŜyła Cecylka. 
- Małą! To duŜa torba i w dodatku nieźle wypchana - skrzywił się Felek. - Ma w niej pełno 
kamieni i innych śmieci. I bez przerwy gada tylko o kamieniach, jak to je będzie tutaj zbierał. 
Ani się 
39 
obejrzę, jak się znajdę w kurniku, a mój pokój zostanie zapchany wielkimi głazami. 
- A największym z nich będzie twój łeb - zachichotała Felicja. Zadowolona z własnego 
dowcipu, zaczęła krąŜyć tanecznym krokiem po pokoju, wyginając się w biodrach. - Taki 
rozkoszny i malutki... - powtórzyła przedrzeźniając znowu Sarę. - Za kogo ta lala się uwaŜa? 
- PrzecieŜ jej prawie nie znamy - rzekła łagodnie Cecylka. 
Felicja zignorowała tę uwagę. 
- WyobraŜasz sobie? śeby w jej wieku mieć jeszcze niańkę! - Spojrzała w lustro i przesunęła 
ręką po policzku. - I ma paskudną cerę. Na pewno dlatego, Ŝe mieszka w Montrealu. 
Słyszałam, Ŝe tamtejsze powietrze jest okropne. Nie to co u nas. 
- Jesteś podła. - Cecylka śledziła kaŜdy ruch siostry. - Ja tam lubię Sarę. I uwaŜam, Ŝe 
Andrzej jest całkiem przystojny. 
- Och, Cecylko, ty zawsze gadasz takie rzeczy. Dla ciebie byle kto jest przystojny. Zresztą 
moŜe i jest... przy Felku. 
- I kto to mówi? - wykrzywił się do niej brat. 
- NiewaŜne, kto mówi. Sara Stanley nikomu nie moŜe się wydać pięknością. - Felicja 
wybuch-nęła śmiechem. - Ten jej okropny kapelusz! Wyglądała w nim, jakby się miała za 
chwilę przewrócić. Albo pofrunąć z wiatrem. 
- Jest brzydka, bo podobna do ciebie - prychnął Felek, który nieustannie próbował zdobyć 
przewagę nad siostrą. 
Teraz Felicja pokazała mu język. 
40 
- Ciekawe, co się stanie, kiedy ta niania zmierzy się z ciocią Hetty? - zastanawiała się Cecylia. 
- Co się stanie? Będzie fajerwerk jak na Dzień Królowej Wiktorii! - Felek klasnął w dłonie i 
przewrócił oczami. - Polecą iskry pod samo niebo! 
- JuŜ widzę, jak ona mówi, Ŝe Sara nie moŜe pić herbaty z wody ze stawu. Albo jak pyta o 
te... „wygody". - Felicja rzuciła się na łóŜko. - Co to ona powiedziała mamie, kiedy się 
dowiedziała, Ŝe mają jechać do RóŜanego Dworku? „Nie pozwolimy się przesuwać z miejsca 
na miejsce jak jakieś śmieci! Sara nie moŜe wychodzić o tej porze z domu, bo wieczorne 

background image

powietrze jej szkodzi! To będzie cud, jeśli się nie przeziębi na śmierć!" Słyszeliście coś 
takiego? 
- A mnie tam Ŝal Sary - odezwała się Cecylka ze swojego łóŜka. - Naprawdę jest biedna. Nie 
ma matki, jej ojciec wpadł w jakieś tarapaty i jeszcze ta surowa niania... 
- Więc przyjechała tutaj razem z Andrzejem i teraz my będziemy przez nich biedni - rzekł 
ponuro Felek. 
Otworzyły się drzwi i weszła Jana King. 
- Spodziewałam się, Ŝe was tu zastanę. Felek, w tej chwili marsz do łazienki i proszę mi się 
porządnie umyć. - Odwróciła się do córek. - A potem wy. Powinniście juŜ wszyscy spać. 
Felek zniknął za drzwiami, zanim jego mama zdąŜyła wspomnieć o ćwiczeniach 
ortograficznych, których miał juŜ po dziurki w nosie, oraz o wieczornym pacierzu. 
- Ciekawe, co się teraz dzieje w RóŜanym Dworku - mruknęła Felicja. 
41 
Jana stłumiła uśmiech. Ona teŜ Ŝałowała, Ŝe ominie ją scena spotkania panny Luizy Banks z 
panną Hetty King. 
W tej samej chwili dwukółka zatrzymała się przed RóŜanym Dworkiem. Był on jeszcze 
mnieJT szy niŜ dom na farmie, za to miał pochyły okap, uroczy ganeczek, a w oknach 
skrzynki z kwiatami. Ukryty wśród drzew, wyglądał wygodnie i przytulnie, jak na dworek 
przystało. 
Pierwszą osobą, jaką Sara tam zobaczyła, była wysoka, chuda kobieta, ubrana w ciemną 
spódnicę i skromną bluzkę. Ze ściągniętych do tyłu włosów nie zdołał umknąć nawet jeden 
kosmyk. Miała pociągłą twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i bystre ciemne oczy. Nie 
uśmiechnęła się na powitanie, tylko stała z miotłą w ręku, wyprostowana jak tyka i sztywna 
niczym jej wykroch-malona bluzka. 
Po chwili zeszła ze schodków, wyciągnęła szyję i zawołała ostrym tonem: 
- Piotrek! Gdzie się podziewasz? - Następnie ruszyła wydłuŜonym krokiem w stronę dwu-
kółki. 
- Doprawdy, z tymi parobkami tylko same kłopoty! 
Nim ktoś zdołał cokolwiek powiedzieć, zza węgła domu wypadł zdyszany chłopak. 
- Przepraszam, panno King. Pomagałem pannie Oliwii przy kurczętach. 
- Miały szczęście, Ŝe to przeŜyły. - Zmierzyła go wzrokiem. - Widzisz tę górę bagaŜy? 
Przeniesiesz je do domu. Tylko migiem, bo zimno. 
42 
Sara uśmiechnęła się do chłopca. On teŜ się do niej uśmiechnął, ale widać obawiał się panny 
King, bo nie odezwał się ani słowem, tylko zaczął spiesznie wypełniać polecenie. 
Alek pomógł Sarze i jej niani przy wysiadaniu. 
Panna King przyglądała się dziewczynce takim wzrokiem, jakby ta była owadem na szpilce. 
- Więc to jest córka Ruth - powiedziała do Alka ponad głową Sary. - Z tego, co widzę w tych 
ciemnościach, o wiele bardziej przypomina Stan-leyów niŜ Kingów. 
Sara poczuła na ramieniu uścisk kościstych palców. Podniosła głowę i spojrzała ciotce w 
oczy. 
- CóŜ, Saro... Tak masz na imię, prawda? PoniewaŜ na farmie Kingów nie było dla ciebie 
miejsca, twój ojciec powinien być wdzięczny, Ŝe Oliwia i ja zgodziłyśmy się ciebie przyjąć. 
On dla nas nie kiwnąłby nawet palcem. Zresztą nie spodziewam się podziękowań. 
Sara patrzyła na Hetty King, czując narastający bunt. Dlaczego mówi w ten sposób o jej ojcu? 
Lecz zanim zdąŜyła coś powiedzieć, ciotka zwróciła się do niani. 
- A pani kim jest, jeśli wolno spytać? 
- Nazywam się Luiza Banks, moja pani. Sara Stanley jest pod moją opieką. 

background image

- Teraz juŜ nie. - Hetty łypnęła groźnie okiem. - Od tej chwili my jesteśmy jej opiekunkami. 
A poniewaŜ nikt tu pani nie oczekiwał, najlepiej będzie, jeśli Alek odwiezie panią teraz do 
pensjonatu w Avonlea. Są tam dość dobre warunki. Potem pomyślimy o podróŜy powrotnej. 
Niania Luiza zesztywniała. 
43 
- Przepraszam panią, ale nigdzie nie wyjadę. Opiekowałam się Sarą od jej narodzin, podobnie 
jak przedtem jej ojcem. I nie mam najmniejszego zamiaru opuścić tego dziecka. 
Hetty uniosła brwi. 
- Mój dom to nie hotel - prychnęła. 
Po czym odwróciła się na pięcie i weszła do środka. Reszta obecnych udała się za nią. 
Kiedy z niepewnymi minami stali w bawialni, od strony kuchni wpadła Oliwia King. Bez 
chwili zastanowienia podeszła prosto do dziewczynki. 
- Saro! - Przyklękła przy siostrzenicy i uściskała ją serdecznie. - Och, Saro! Niech no ci się 
przyjrzę. PrzecieŜ to wykapana Ruth! 
Sara spojrzała w łagodne oczy ciotki Oliwii. Była taka sama jak na fotografii, którą przysłała 
na ostatnie BoŜe Narodzenie. 
- Cieszę, się, Ŝe cię widzę - wykrztusiła. Oliwia zwróciła się teraz do niani. Wyciągnęła 
do niej rękę. 
- Dobry wieczór, panno... 
- Jestem Luiza Banks. A co do wieczoru, to juŜ dawno minął. To dziecko powinno się 
natychmiast połoŜyć. 
Oliwia spojrzała na Sarę. 
- Zmęczona jesteś, prawda? Sara pokiwała głową. 
- Hetty, nie moŜemy jej dłuŜej przetrzymywać. OdłóŜmy zapoznawanie się do jutra. Chodź, 
kochanie, zaprowadzę cię do twojego pokoju. Poświęciłam wiele czasu, aby go przygotować 
na twój przyjazd. Mam nadzieję, Ŝe ci się spodoba. 
Niania rzuciła się za nimi. 
44 
- Przepraszam, ale to ja ją zaprowadzę. Sarze wydało się, Ŝe ciotka zdziwiła się nieco. 
Oliwia nie chciała być nieuprzejma, przy tym była z natury dość bojaźliwa. 
- PokaŜę tylko drogę - zaproponowała, przepuszczając nianię. 
Lecz wtedy stanęła przed nimi Hetty. 
- Mówiłam przecieŜ. Nie ma tu dla pani miejsca. Chyba Ŝe chce pani spać w kurniku. 
Niania Luiza nie poddawała się tak łatwo. 
- Jeśli zajdzie potrzeba, będę spała na podłodze koło Sary - ucięła dyskusję, po czym 
okrąŜając Hetty weszła na schody. 
Gdy się znalazła na piętrze, zaczęła wydawać rozkazy. 
- Proszę natychmiast wnieść nasze bagaŜe! A co do śniadania, to Sara ma dostać jajko. 
Gotowane przez trzy minuty, nie krócej i nie dłuŜej. Proszę tego dopilnować. 
U podnóŜa schodów Hetty King splotła ramiona i patrzyła na swego brata zwęŜonymi 
oczami. Wyglądała jak chmura gradowa i była w tej chwili tak wściekła, Ŝe mogłaby udusić 
Luizę Banks gołymi rękami. Hetty King nie zwykła przyjmować rozkazów. Wprost 
przeciwnie. To ona je wydawała. 
Alek, który znał dobrze swoją siostrę, cofnął się o krok, jakby obawiał się eksplozji. 
- Alek, masz tu być o siódmej rano. Ta kobieta musi stąd wyjechać pierwszym pociągiem. 
Alek King otworzył usta, ale po namyśle zamknął je z powrotem. Stało się jasne, Ŝe godziny 
pobytu niani Luizy na Wyspie Księcia Edwarda są policzone. 
45 
Rozdział siódmy 
Okno pokoju Sary w RóŜanym Dworku wychodziło na pola i stodołę. 

background image

- Czuje się tu zapach oceanu - powiedziała Oliwia. - A kiedy wzejdzie księŜyc, świeci prosto 
w to okno. 
Blask księŜyca i zapach oceanu. To miłe, a Oliwia teŜ wydaje się sympatyczna. Ale wszyscy 
inni są okropni. 
- Ciasno tu - prychnęła niania. 
Sarze pokój się podobał, ale nic nie powiedziała. Były tu ładne, kwieciste tapety oraz łóŜko z 
wielką kołdrą i miękkimi poduszkami. Ale najciekawszy ze wszystkiego był kształt tego 
pokoiku: nie prostokątny, jak w Montrealu, tylko jak ścięty kwadrat z jedną ścianą dłuŜszą. 
Przypomniała sobie, Ŝe w wielu starych domach są sekretne przejścia i właśnie dlatego 
niektóre pokoje mają dziwne kształty. Ciekawe, czy w RóŜanym Dworku teŜ są jakieś 
tajemnicze korytarze. 
ŁóŜko okazało się stanowczo za wąskie dla nich obu. Sara i niania Luiza przez jakiś czas 
wierciły się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Wreszcie niania wstała i stwierdziła, Ŝe 
tym, czego najbardziej teraz potrzebują, jest filiŜanka gorącej herbaty. MoŜe potem uda się im 
zasnąć. I zeszła na dół. 
Sara leŜała z zamkniętymi oczami i czekała. JuŜ po chwili dobiegły ją podniesione głosy niani 
i ciotki Hetty. Oliwia teŜ coś mówiła, ale tak cicho, Ŝe Sara jej prawie nie słyszała. 
Dziewczynka wyślizgnęła się z łóŜka i przyklękła 
46 
przy kracie w podłodze. Zainstalowano ją po to, aby ciepło z kuchennego pieca przedostawało 
się na górę, ale tą samą drogą przedostawały się i dźwięki. Sara słyszała więc teraz kaŜde 
słowo. 
- Chciałabym zrobić Sarze herbatę - mówiła niania poirytowanym głosem. - Czy w tym domu 
nie ma wrzątku? 
- Jest. Jeśli się zagotuje wodę - odparła sarkastycznie Hetty. 
- Chwileczkę, zaraz nastawię czajnik - ofiarowała się Oliwia. - To Ŝaden kłopot. 
- Chyba myjecie tu naczynia w gorącej wodzie? Inaczej trudno usunąć brud - pouczała je 
niania. 
- Oczywiście, Ŝe tak - Ŝachnęła się rozgniewana Hetty. 
- Chodzi mi tylko o dobro Sary. 
- Proszę się nie obawiać, zaopiekujemy się nią jak własnym dzieckiem - uspokajała ją Oliwia. 
- Wprawdzie nie jestem zwolenniczką stawiania dziecka na pierwszym miejscu, ale spełnię 
swój obowiązek wobec Ruth i dopilnuję, by Sara miała tu wszystko, co potrzeba. Nie 
zwykłam uchylać się od obowiązków - dodała Hetty lodowatym tonem. 
- Och, Hetty, to przecieŜ nie tylko obowiązek - wtrąciła Oliwia. 
- To ja mam opiekować się Sarą. Ja teŜ wypełniam, co do mnie naleŜy - odparła 
kategorycznie niania, usiłując za wszelką cenę pokazać, kto tu rządzi. 
Sara słuchała tego i zbierało się jej na płacz. Dlaczego wszyscy mówią o obowiązku? Czy 
nikt 
47 
jej tu w gruncie rzeczy nie lubi? I dlaczego Hetty i Oliwia nie potrafią zrozumieć niani Luizy? 
To prawda, za bardzo się wszystkim przejmuje, ale taka juŜ jest i tyle. 
Glosy na dole rozbrzmiewały coraz głośniej. 
- Jest z naszej krwi. Odpowiadamy za nią. Ale Blair nie wspomniał w liście, Ŝe będziemy 
musiały karmić jeszcze jedną osobę. 
- Jeśli tylko o to chodzi, tp zapewniam, Ŝe mogę płacić za siebie - odparła zimno uraŜona do 
Ŝ

ywego niania. 

- Nie ma takiej sumy, za jaką zgodziłabym się wytrzymać z kimś takim jak pani! Pani miny i 
fochy to czysta obraza dla zdrowego rozsądku! 
Nawet ze swego stanowiska przy kracie Sara słyszała wrogość dźwięczącą w ich głosach. 

background image

- Pan Stanley ostrzegał mnie, Ŝe pani jest bez serca. Odwróciła się pani od własnej siostry 
tylko dlatego, Ŝe postanowiła opuścić tę przeklętą wyspę i poślubić Blaira! 
- Ten człowiek ciągał ze sobą Ruth po całym świecie. Nie pomyślał ani minuty o jej zdrowiu. 
Ani minuty! - prawie krzyczała Hetty. 
- Po prostu towarzyszyła mu w podróŜach. Robiła to z przyjemnością. Kochała go. 
- I przypłaciła jego lekkomyślność Ŝyciem! - Głos Hetty brzmiał oskarŜycielsko. 
- Jak pani śmie mówić takie rzeczy? On uwielbiał swoją Ŝonę! Och, ostrzegał mnie przed 
panią. Nie wierzyłam, Ŝe pani moŜe być taką Ŝmiją. Ale teraz widzę, Ŝe mówił prawdę. 
- To mój dom. Ośmiela się pani obraŜać mnie pod moim własnym dachem! Wyjedzie pani 
stąd 
48 
z samego rana, jeśli oczywiście nie wyrzucę pani wcześniej. Słyszy pani? 
Trudno było nie słyszeć. 
Oliwia znowu spróbowała mediacji. 
- Hetty, doprawdy... Rano, po dobrze przespanej nocy, wszystko się wyda łatwiejsze. 
- Ostrzegam panią - warknęła Hetty. - Jeśli będzie pani robić trudności z wyjazdem, powiem 
małej całą prawdę o sytuacji Blaira i o przyczynach, dla których się tu znalazła. 
Sarę przeszedł zimny dreszcz. Wstrzymała oddech, Ŝeby nie uronić ani słowa z tej okropnej 
kłótni. 
- Co pani rozumie przez „sytuację"? - spytała niania. 
- Dobrze pani wie. 
- Blair musi wyjaśnić pewne drobne nieporozumienie związane z finansami swojej firmy, to 
wszystko. 
- Drobne nieporozumienie! Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Jak się pani zdaje, gdzie 
pani jest? Wyspa Księcia Edwarda nie leŜy na KsięŜycu. W końcu grzechy Blaira Stanleya 
odbijają się takŜe i na nas. 
- Nie rozumiem, o co pani chodzi - wyjąkała niania. 
- No dobrze, przeczytam pani urywek z tutejszej gazety. „Skandaliczna defraudacja w firmie 
Stanley Imports z Montrealu. Prezes Blair Stanley aresztowany za kradzieŜ". I co pani na to? 
Chce pani, Ŝeby dziecko przeŜyło szok? Czy moŜe raczej wyjedzie pani stąd szybko i bez 
hałasu? 
Niania Luiza nie odpowiedziała. Odwróciła się 
4 — RóŜany dworek 
49 
na pięcie i wyszła z kuchni. Usłyszawszy na schodach jej kroki, Sara szybko wskoczyła do 
łóŜka i nakryła się kołdrą. Zamknęła oczy udając, Ŝe śpi, choć łzy cisnęły się jej do oczu. 
Tatuś ma jakieś straszliwe kłopoty, a rodzina matki jej nie chce... 
Niania Luiza szybko zdjęła szlafrok, mrucząc cały czas pod nosem. 
- Nie spędzę więcej ani jednej nocy pod dachem tej okropnej kobiety! 
Sara przestała udawać i usiadła na łóŜku. 
- Nie zostawisz mnie z nią, prawda? I rozpłakała się. 
- Oczywiście, Ŝe nie - odparła niania. 
Nagle zbladła i przyjrzała się bacznie dziewczynce. 
- Słyszałaś? 
Sara pokiwała głową. Nie było sensu zaprzeczać. 
- Wszystko? 
- Tak, wszystko. Nianiu, czy w gazecie napisali prawdę? 
Luiza potrząsnęła energicznie głową. 
- Nie, kochanie. Gazety nigdy nie podają całej prawdy. Teraz śpij. - I niania wsunęła się pod 
kołdrę. - Jutro czeka nas cięŜki dzień. Musimy wstać bardzo wcześnie... gdy tylko pierwsza 

background image

kura zapieje. Zabierzemy bagaŜe, pójdziemy pieszo do miasteczka, a potem jakoś dostaniemy 
się do stacji. Opuścimy to straszne miejsce. Więc tylko słuchaj, kiedy kura... 
- Kogut, nianiu. To koguty pieją. 
- Koguty, kury, czy to nie wszystko jedno? Śpij juŜ. 
50 
Sara usnęła w końcu, ale szybko zmarzła i obudziła się na tyle wcześnie, by usłyszeć pierwsze 
pianie koguta. Zimno zrobiło się z powodu bryzy, która zaczęła wiać o brzasku, gdy zza 
horyzontu nad oceanem wyjrzało słońce. Sara przetarła oczy i lekko szturchnęła nianię w bok. 
W największej ciszy ubrały się, spakowały rzeczy i na palcach zeszły na dół. 
- Po namyśle zdecydowałam, Ŝe zostawimy bagaŜe tutaj - rzekła niania. - Poślemy po nie 
później, a za to prędzej będziemy na miejscu. 
- To dobry pomysł - przyznała Sara. Z pewnością taszczenie rzeczy byłoby szaleństwem. Bez 
nich moŜna iść o wiele szybciej. 
I raźno ruszyły przed siebie. Sara Ŝałowała trochę, Ŝe wyjeŜdŜa, zanim zdąŜyła obejrzeć sad i 
popływać w stawie, czy chociaŜ pobiegać po piaszczystej plaŜy. Ale niestety, ciotka Hetty to 
okropna jędza, a ciotka Oliwia, choć wydawała się bardzo miła, niewiele mogła pomóc. W 
dodatku poza Oliwią nikt tu Sary nie lubił. Felicja zadzierała nosa, a Felek to wstrętny 
chłopak. Cecyl-ka... tak, Cecylka była milutka, a wuj Alek i ciotka Jana dość sympatyczni, ale 
nawet oni tak naprawdę jej tu nie chcieli. Z tego jednak, co słyszała, wszystko tu zaleŜało od 
Hetty. 
- Ona nienawidzi tatusia - mruknęła Sara pod nosem. - A ja jestem dla niej jakimś strasznym 
cięŜarem... obowiązkiem. 
- Co tam mruczysz? 
- śe ciotka Hetty nienawidzi tatusia. 
Ale niania Luiza juŜ jej nie słuchała, bo oto z tyłu rozległ się turkot nadjeŜdŜającego pędem 
powoziku. 
- O BoŜe, i co teraz? - westchnęła niania, zatrzymując się w pół kroku na piaszczystej drodze 
do Avonlea. 
PowoŜona przez wuja Alka dwukółka wkrótce się z nimi zrównała. 
- Dzień dobry, panno Banks. Wolno zapytać, co tu robicie? 
- Czy zechce pan wyświadczyć nam przysługę i odwieźć nas na stację? 
Alek King się nachmurzył. 
- Nie, panno Banks, nie mogę tego zrobić. Sarę oddano nam pod opiekę. Jesteśmy za nią 
odpowiedzialni, a pani nie ma prawa się wtrącać. To sprawa rodzinna. 
Sarze ciarki przeszły po plecach. 
- JuŜ prędzej zostawiłabym ją w gnieździe grze-chotników niŜ u was. 
Alek wyglądał teraz bardzo powaŜnie. 
- Proszę być rozsądną i zrozumieć, Ŝe narobi sobie pani kłopotów, jeŜeli... 
Niania Luiza tupnęła nogą. 
- Skoro nie chce pan nas podwieźć, będziemy musiały pójść pieszo. 
- O nie, nigdzie nie pójdziecie - odezwała się Hetty King, która nagle wyrosła przy nich jak 
spod ziemi. 
Sarze zrobiło się słabo. Hetty nie była sama. Stał za nią jakiś męŜczyzna, nie ogolony i 
rozczochrany, jakby go dopiero co wyciągnięto z łóŜka. 
52 
- Widzisz? - zwróciła się do niego Hetty. -Wiedziałam, Ŝe spróbuje uprowadzić Sarę. 
Złapaliśmy ją na gorącym uczynku. Komisarzu Jeffries, proszę spełnić swój obowiązek. - 
Potem obrzuciła nianię nienawistnym spojrzeniem. - Musiałaby pani naprawdę wcześnie 
wstać, Ŝeby mnie prześcignąć. Wyszłam po komisarza, zanim zdąŜyła pani otworzyć oczy. 
Pan Abner Jeffries wystąpił do przodu. 

background image

- Tego tam... Panna Luiza Banks? Niania zadarła wyzywająco głowę. 
- Tak jest. 
- Jestem ... eee... okręgowym komisarzem policji w Avonlea. Zdaje się... tego... zdaje się, Ŝe 
mamy drobny problem. 
- Abnerze, to nie Ŝaden „drobny problem". To klasyczny przypadek uprowadzenia dziecka. 
- Uprowadzenia? - powtórzyła zaskoczona niania. - Zwariowała pani? 
Ciotka Hetty pomachała kawałkiem papieru. 
- Otrzymałam ten telegram od ojca Sary, Blaira Stanleya. Jest w nim wyraźnie napisane, Ŝe 
opiekę nad obecnym tu dzieckiem powierza się nam, Kingom. Proszę, mam to czarno na 
białym. 
Komisarz Jeffries zwrócił się do Luizy: 
- Obecna tu panna King posiada dowód w postaci rzeczonego telegramu. Dziecko ma 
pozostać z siostrami swojej matki. Tak więc, jako przedstawiciel prawa na Wyspie Księcia 
Edwarda, czuję się w obowiązku poprosić panią... 
- Tam do licha, Abnerze! - huknęła Hetty. - Skończ z tymi frazesami! 
- Musi pani wyjechać - stwierdził komisarz. 
53 
- Bez Sary nie wyjadę - upierała się niania. Od strony RóŜanego Dworku nadbiegła Oliwia 
w szlafroku kąpielowym. Długie kasztanowe włosy rozwiewały się jej na wietrze. 
- Co tu się dzieje? - spytała zdyszana. 
- Nie kłóćcie się z powodu Sary - ostrzegł siostrę Alek. 
- A ty się w to nie mieszaj. Ta osoba tylko pracuje u Blaira Stanleya. Polecono jej dowieźć 
dziecko pod nasze drzwi. I jak widać, właśnie wybiera się z powrotem. Ta kobieta ma opuścić 
moją ziemię i tę wyspę. 
Ciotka Hetty z nikim się nie liczy, myślała Sara z goryczą. Zwraca się nawet przeciwko 
własnemu bratu. 
- Mam zamiar odwieźć Sarę bezpiecznie do ojca - rzekła z mocą niania. - Pani nie nadaje się 
nawet na opiekunkę psa, a co dopiero dziecka! 
Na twarzy Hetty ukazały się ceglaste rumieńce. Była tak wściekła, Ŝe przez chwilę nie mogła 
wydusić z siebie ani słowa. Szybko jednak odzyskała głos. 
- Och, zapewne towarzystwo słuŜącej, której pana aresztowano za pospolitą kradzieŜ, jest 
zdrowsze dla dziecka niŜ pobyt w Avonlea - wysyczała. 
- To nieprawda! - krzyknęła Sara, zaciskając pięści. - Jak śmiesz tak mówić o moim ojcu?! 
Alek wyprostował się. 
- Hetty, bądźŜe rozsądna. PrzecieŜ Sara przyjechała tylko z wizytą. 
- Z wizytą, jasne! Jej ojciec pójdzie siedzieć, jak 
54 
amen w pacierzu. A ona zostanie u nas, póki tego ptaszka nie wypuszczą z klatki. 
Sara jeszcze mocniej zacisnęła pięści i tupnęła nogą. 
- Jesteś pomarszczoną, złośliwą jędzą! - wrzasnęła. - Wcale nie będę cię słuchać! 
Hetty rzuciła Luizie twarde spojrzenie. 
- To tak się wychowuje dzieci w Montrealu? No cóŜ, wystarczy mi tydzień na przytarcie jej 
rogów. 
Abner Jeffries ujął nianię Luizę pod ramię. 
- Czy moŜemy juŜ iść? Jeśli pani będzie się upierać, to obawiam się, Ŝe będę zmuszony 
oskarŜyć panią o uprowadzenie dziecka. Ale jeŜeli z własnej woli pójdzie pani teraz ze mną 
do pociągu, to mogę... no, powiedzmy, zgodzę się zapomnieć o całej sprawie... W końcu nic 
takiego się nie stało. 
BagaŜ niani Luizy został załadowany na dwu-kółkę. Abner Jeffries poŜyczył ją od Alka, by 
odwieźć starszą panią na stację. 

background image

Ta wyprostowała się dumnie. 
- Nigdy w Ŝyciu nie byłam świadkiem takich kpin ze sprawiedliwości! Jestem praworządną 
kobietą i dlatego wyjadę, ale zapewniam was, Ŝe to nie koniec. Ja wam jeszcze pokaŜę! - 
Następnie odwróciła się do Sary i połoŜyła jej ręce na ramionach. - Saro, kochanie. Nie 
zostawiłabym cię za Ŝadne skarby świata, ale nie mam wyboru. Obiecuję, Ŝe gdy tylko 
poczynię odpowiednie przygotowania, wrócę i zabiorę cię stąd. Twój ojciec nie chciałby, 
Ŝ

ebyś okazała słabość. On chce być z ciebie dumny. Bądź dzielna. 

55 
Po twarzy Sary spływały łzy gniewu. 
- Nie! Nie pozwolę ci odejść! Co ze mną będzie? Co mam robić? 
- Nikt nie ma zamiaru cię skrzywdzić. Zobaczysz, kochanie, wszystko będzie dobrze. 
Sara próbowała przytulić się do niani, ale rozdzielono je. Pobiegła więc prosto do domu, do 
swojego pokoju, gdzie zamknęła się na klucz i padła na łóŜko. 
Dlaczego ciotka Hetty upiera się, by ją zatrzymać? PrzecieŜ jej nawet nie lubi. Dziewczynka 
przewracała się na łóŜku i w bezsilnym gniewie tłukła piąstkami w poduszkę. Tatuś 
aresztowany... Siostra mamy okazała się starą wiedźmą... Niania wyjechała... Cały świat 
raptownie zawirował, a kiedy się zatrzymał, wszystko w Ŝyciu Sary się zmieniło. 
Minęła juŜ doba, odkąd Sara przybyła do RóŜanego Dworku, a dziewczynka wciąŜ leŜała na 
łóŜku, wpatrując się w belkowany sufit. To był najpotworniejszy dzień w jej Ŝyciu. 
Ktoś lekko zapukał do drzwi. 
- Saro? Saro, kochanie, zejdź na dół i zjedz coś, proszę cię. 
Sara prychnęła gniewnie i skrzyŜowała ramiona na piersi. 
- Prędzej się zagłodzę na śmierć, niŜ siądę do stołu z tą sekutnicą! 
- Saro... Proszę cię, zejdź. Jeśli nie będziesz jadła, to zachorujesz - mówiła błagalnie Oliwia. 
Wtem rozległ się głos Hetty: 
- Więcej nie będziemy cię prosić, młoda damo. 
56 
Uprzedzam tylko, Ŝe spiŜarnię po kolacji zamyka się na klucz, zatem myszkowanie po nocy 
na nic się nie zda. Gdy będziesz głodna, idź na jagody. 
Sara zaczekała, aŜ kroki oddalą się i umilkną. Zacisnęła usta i odwróciła się na drugi bok. 
- Nie poddam się - szepnęła. - Nie ma mowy. 
Rozdział ósmy 
Sara usiadła i otworzyła oczy. Pokój ciągle wyglądał obco. Za kaŜdym razem, kiedy budziła 
się z głębokiego snu, stawiała sobie pytanie, gdzie się właściwie znajduje. W róŜowawym 
ś

wietle brzasku dostrzegła dębową toaletkę oraz drewnianą umywalnię z duŜym 

porcelanowym dzbankiem i porcelanową miską. Na piętro bowiem nie dochodziła bieŜąca 
woda. Po obu stronach umywalni były wieszaki na ręczniki, pod blatem zaś znajdowała się 
półka z dodatkowym stosem ręczników i białą mydelniczką z kostką mydła. 
Pod ścianą stało małe biurko, a na nim lampa z zielonym kloszem, przy której moŜna było 
czytać w zimowe wieczory, kiedy wcześnie zapada zmierzch. Przy biurku było krzesło z 
wyplatanym siedzeniem, pod oknem zaś drugie, wygodniejsze, obite kretonem w Ŝółte 
kwiaty, takim samym jak zasłony. 
To Oliwia urządziła i ozdobiła tę izdebkę. Sarę ogarnęło poczucie winy. Wprawdzie pokój nie 
dorównywał wielkością temu, który zajmowała w Montrealu, ale był przytulny. W innych 
okolicznościach mogłaby go nawet uznać za wesoły. 
57 
Sara polubiła ciotkę Oliwię. Nie mogła jej przecieŜ winić za paskudne uczynki i szorstkie 
słowa ciotki Hetty. Oliwia była aniołem, a Hetty starą diablicą. Sara zadygotała i owinęła się 
szczelniej kołdrą. Ciekawe, czy jej mama teŜ spała pod tą ręcznie zszywaną kołdrą? A moŜe 
nawet pomagała ją szyć? 

background image

Po paru minutach przetarła oczy. Długo wczoraj płakała i teraz piekło ją pod powiekami, 
jakby miała tam piasek. CóŜ, nie ma sensu dłuŜej rozpaczać. Niania wyjechała, a ona jest 
zdana na siebie. I jest głodna. W pociągu nie jadła prawie nic, potem u Kingów ledwie coś 
skubnęła na kolację, a wczoraj cały dzień nie miała nic w ustach. Ale bez względu na to, jak 
bardzo jest głodna teraz i jak bardzo będzie głodna w przyszłości, nie usiądzie przy jednym 
stole z tą kobietą! Zmarszczyła czoło. Hetty mówiła coś o jagodach, a przy domu był sad. 
MoŜe znajdzie się juŜ parę dojrzałych jabłek. Im dłuŜej myślała o soczystych owocach, tym 
mocniej głód ściskał jej Ŝołądek. Będzie udawać, Ŝe jest Robinsonem na bezludnej wyspie... 
Zdobędzie jakieś jedzenie. To moŜe być dobra zabawa. W końcu po raz pierwszy w Ŝyciu 
musi sama troszczyć się o siebie. 
Siedziała w łóŜku z kołdrą podciągniętą pod brodę, układając plan działania. Trzeba szybko 
się ubrać, Ŝeby nie zmarznąć. I zachowywać się cicho, Ŝeby nie zbudzić ciotki Hetty. Nie 
moŜna dopuścić, Ŝeby się dowiedziała, jak bardzo Sara jest głodna. Nie, na pewno nie da jej 
tej satysfakcji. Rozejrzała się po pokoju. śeby tak ktoś przygotował jej ubranie! W końcu to 
dopiero koniec sierp- 
58 
nia - a juŜ jest tak zimno! Kto by pomyślał, Ŝe poranki są tu takie chłodne? Oczywiście, nie 
wzięła pod uwagę bliskości oceanu. Nad morzem powietrze jest zawsze chłodniejsze i 
bardziej przesiąknięte wilgocią. 
Odszukała wzrokiem wszystkie części garderoby. Potem szybko zeskoczyła na podłogę i 
pośpiesznie zaczęła wciągać bieliznę, pończochy, wreszcie sukienkę i fartuszek. Przewróciła 
całą torbę w poszukiwaniu ciepłego szala, sądząc, Ŝe będzie jej potrzebny tylko do czasu, gdy 
słońce znajdzie się wysoko na niebie. 
Gotowe. Sara uchyliła drzwi - bardzo ostroŜnie, Ŝeby nie skrzypnęły. Z bucikami w ręku 
przemknęła na palcach przez ciemny korytarz i cichutko zeszła na dół krętymi schodami. 
Przechodząc przez kuchnię zatrzymała się, aby wziąć z półki małą filiŜankę. Potem 
wyślizgnęła się przez kuchenne drzwi, załoŜyła buciki i przez okryty rosą trawnik pobiegła w 
stronę sadu. 
W połowie drogi natrafiła na jakieś czerwone jagody. Przyjrzała się im dokładnie, ale nie 
znając ich, nie odwaŜyła się spróbować. Potem zobaczyła tuŜ przy ziemi, na zboczu wzgórza, 
znajome krzaczki czarnych jagód. Szybko napełniła filiŜankę, a następnie buzię, i ruszyła 
dalej. 
Na drzewach wiśni nie było juŜ Ŝadnych owoców, jabłka jeszcze nie dojrzały, ale znalazła 
dwie gruszki. Schowała je do kieszeni na później. Potem wyszła z sadu i skierowała się w 
stronę cmentarzyka Kingów. Po paru minutach stała nad grobem swojej mamy. Szybko 
nazbierała polnych 
59 
kwiatków i połoŜyła bukiecik przed kamienną płytą z napisem: 
Ruth King Stanley 1871-1893 Ukochana Córka Abrahama Kinga, śona Blaira Stanley a, 
Matka Sary. Kochała tę piękną wyspę za Ŝycia i w godzinie śmierci. Pozostanie tutaj na 
zawsze. 
Sara uklękła. Łzy napłynęły jej do oczu. Słońce właśnie wynurzało się zza horyzontu i niebo 
nad lśniącym w oddali morzem poróŜowiało. Ptaki zaczęły śpiewać, a wilgotna trawa 
pachniała świeŜością. 
- Och, mamusiu, teraz rozumiem, dlaczego tak kochałaś tę wyspę! - powiedziała Sara głośno. 
Słyszała, Ŝe głos jej drŜy, ale otarła łzy i zagryzła wargi. Potem westchnęła, bo przypomniała 
jej się niedobra ciotka Hetty. - Ciekawe, jak ty wytrzymywałaś ze swoją rodziną? 
Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok i obejrzała się gwałtownie. 
O parę kroków od niej stał Piotrek Craig, pomocnik ciotki Hetty. Uśmiechnął się do niej 
nieśmiało i Sara zauwaŜyła, Ŝe jest zakłopotany. 

background image

- Dzień dobry - wykrztusiła. Piotrek potrząsnął głową. 
- Wziąłem cię za Felicję King, chociaŜ ona na pewno nie klęczałaby na ziemi. Zwłaszcza o 
tak wczesnej porze. Felicja lubi długo spać. 
- To grób mojej matki. Piotrek pokiwał głową. 
60 
- To cmentarz Kingów. Chciałbym mieć taki ładny prywatny cmentarzyk. Moi krewni leŜą po 
prostu tam, gdzie zdarzy im się umrzeć. - Piotrek poskrobał się w głowę. - Wiesz, twoja 
ciocia Oliwia jest ostatnio bardzo nieszczęśliwa... 
Sara zacisnęła usta. 
- No cóŜ, nie będzie się długo smucić, bo wkrótce wyjeŜdŜam. 
- Nie miałaś Ŝadnych listów z domu? Prawda, jesteś tu za krótko. 
- Skąd wiesz, Ŝe czekam na list? 
Piotrek roześmiał się głośnym, swobodnym śmiechem. 
- W Avonlea wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. 
Sara nie odezwała się. Przyglądała się Piotrkowi, który, jak sądziła, mógł mieć około 
czternastu lat. Był wysoki, szczupły i opalony. 
- Polubisz to miejsce, tylko musisz się przyzwyczaić - próbował ją pocieszyć. 
- Wcale nie chcę się przyzwyczajać. Wracam do domu. 
- Ale moŜe... moŜe chociaŜ spróbujesz? Chcesz, to pokaŜę ci tu wszystko. Skoro masz tu 
spędzić jakiś czas... No, chodź, pościgamy się do stawu! 
- Uśmiechnął się znowu, tym razem wyzywająco. 
- Chyba Ŝe wy, miastowi, nie umiecie biegać. Sara odczekała sekundę, aŜ Piotrek ruszy 
pierwszy. Potem popędziła za nim co sił w nogach. JuŜ ona mu pokaŜe „miastowych". 
Co za wspaniałe uczucie! Wiatr chłodził jej policzki, wilgotna od rosy trawa uginała się pod 
nogami. Sara zatrzymała się dopiero przy stawie. 
61 
- Jak tu cicho! 
W gładkiej jak lustro wodzie widziała wyraźnie swoje odbicie - długie jasne włosy związane 
błękitną wstąŜką i zaróŜowione od biegu policzki. 
- Teraz jest cicho. - Piotrek przysiadł na kamieniu. - Ale na wiosnę Ŝaby świergolą pod 
wieczór jak opętane. 
Sara przechyliła głowę. 
- Świergolą? Myślałam, Ŝe Ŝaby rechoczą. 
- MoŜe ropuchy rechoczą. Ale tutaj są takie malutkie zielone Ŝabki. Nazywamy je „świergo-
tki". Są ich dosłownie tysiące i świergolą wszystkie na raz. 
- Nie zostanę tu do wiosny, więc ich nie usłyszę. 
Piotrek włoŜył rękę do wody. 
- Ciepła jak w oceanie. Da się popływać. 
- Jak to? Zawsze słyszałam, Ŝe na północy morze jest bardzo zimne. 
- Nie tutaj. Ma to jakiś związek z prądami, zdaje się, Ŝe z Golfsztromem. W kaŜdym razie 
woda w morzu jest tu ciepła aŜ do września, zwłaszcza tam, gdzie jest płytko, na przykład w 
zatoce. 
- Podoba mi się ten staw. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby pływała po nim para łabędzi? — 
rozmarzyła się Sara. 
- Nie, juŜ i tak mam dość kłopotu z karmieniem gęsi. Zresztą są przyjemniejsze od łabędzi. 
Sara pominęła milczeniem ten przyziemny komentarz. 
- Czy zaprowadzisz mnie na wybrzeŜe? - spytała wstając. Tak bardzo chciała lepiej poznać tę 
wyspę! 
62 
- Jasne, chodź. 

background image

- MoŜe znajdziemy jakieś muszelki? 
- MoŜliwe. Wiesz co? Mam jedną muszlę, nawet dość duŜą. Jak ją przyłoŜysz do ucha, to 
usłyszysz szum oceanu. 
- Naprawdę? 
- No. PokaŜę ci kiedyś. Teraz chodźmy juŜ, bo to kawał drogi. 
Sara podniosła szal. Przez pola i pagórki pobiegli na piaszczyste wydmy. Zeszli aŜ na plaŜę, 
gdzie fale łagodnie lizały brzeg. Dziewczynka pomyślała, Ŝe dobrze jest mieć w Avonlea 
chociaŜ jedną przyjazną duszę. Nawet jeśli nie zamierza się tu zostać. 
Rozdział dziewiąty 
W palenisku kuchennym buzował ogień. Płonące bierwiona ogrzewały piecyk, w którym 
duŜy kurczak nabierał właśnie pięknego, złocistego koloru. TuŜ obok kurczaka piekły się 
ziemniaki w mundurkach, słynne ziemniaki z Wyspy Księcia Edwarda. 
Ciotka Hetty, ubrana jak zwykle w ciemną spódnicę, śnieŜnobiałą bluzkę i wykrochmalony 
fartuch, łuskała zielony groszek z własnego ogrodu. Okrągłe, twarde ziarenka stukały głośno 
o dno duŜego Ŝeliwnego garnka. 
Oliwia stała przy kuchni i mieszała pracowicie sos, starając się, aby nie przywarł do dna 
rondelka i aby nie porobiły się w nim grudki. 
- Niedługo wygotujesz sos zupełnie - zauwaŜyła zgryźliwie Hetty. 
63 
Jej słowom towarzyszył odgłos sypiących się do garnka groszków. 
- Martwię się, Hetty. Myślę, Ŝe moŜna by spróbować jakiegoś innego wyjścia. Obawiam się, 
Ŝ

e to biedactwo zagłodzi się na śmierć. Jest chudziutka jak patyk. 

- Jestem starą nauczycielką i umiem postępować z dziećmi. Nie potrafiłabym zapanować nad 
klasą, gdybym nie ustanowiła pewnych zasad i nie przestrzegała ich. Jeśli nie dasz im jasno i 
wyraźnie do zrozumienia, kto rządzi, wlezą ci na głowę. 
Oliwia przestała mieszać sos. 
- To nie jest jakieś tam dziecko. To córka Ruth. 
- W rzeczy samej. Przyjrzyjmy się więc faktom: najpierw Blair Stanley wpędził Ruth do 
grobu, a teraz nie potrafi zadbać o własne dziecko, więc przysyła je do nas. Pozbywa się jej 
jak niepotrzebnej pary rękawiczek. CóŜ, Oliwio, nie pomoŜemy juŜ Ruth, ale moŜemy pomóc 
Sarze, jeśli naprawimy błędy popełnione przy jej wychowaniu. 
Oliwia nie odezwała się. Znała swoją siostrę wystarczająco dobrze, by się z nią nie kłócić. 
Hetty wcale nie była z kamienia i Oliwia wiedziała, Ŝe na pewno szczerze pragnie dobra Sary. 
Hetty skończyła wreszcie z groszkiem i podeszła do zlewu, by opłukać ręce. Przez okno nad 
zlewem zobaczyła nadbiegających Sarę i Piotrka. 
- Jest - oznajmiła. - Nabrała rumieńców. Myślę, Ŝe teraz zechce coś zjeść. 
- Mam nadzieję - ucieszyła się Oliwia. - Naprawdę boję się, Ŝe zachoruje. 
Tylne drzwi otworzyły się i weszła Sara. Uśmie- 
64 
chnęła się do Oliwii, ale od Hetty odwróciła głowę. 
- Proszę, więc jednak postanowiłaś zaszczycić nas swoją obecnością! - Hetty uniosła jedną 
brew, spoglądając z wyraźną satysfakcją. - Przypuszczam, Ŝe zgłodniałaś. 
- Ani trochę - skłamała Sara. 
Kurczak pachniał wprost rozkosznie. Sarze ślinka napływała do ust na myśl o parujących 
ziemniakach z sosem, groszku, ciepłych bułeczkach i mleku. Zacisnęła jednak wargi, starając 
się nie zwracać uwagi na zapachy i nie myśleć o głodzie, który ciągle czuła mimo zjedzonych 
jagód i gruszek. 
- PrzecieŜ jadłaś mniej niŜ ptaszek w ciągu tych dwóch dni - biadała Oliwia. 
Sara wyminęła obie ciotki i weszła na schody. Hetty, a po chwili i Oliwia, ruszyły za nią. 
- Teraz, moja panno, porozmawiamy sobie 

background image

- powiedziała Hetty tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Mam zamiar zadać ci parę pytań. - 
Ujęła Sarę za ramię i popchnęła ją w stronę bawialni. 
- Siadaj. 
Sara zajęła miejsce na środku sofy, Hetty przysiadła na krześle z haftowaną krzyŜykami 
poduszką. 
Dziewczynka domyślała się, Ŝe zostanie zmuszona do odpowiedzi, ale postanowiła mówić jak 
najmniej. I nie będzie patrzeć na Hetty. Wzięła ze stolika ksiąŜkę i zaczęła udawać, Ŝe czyta. 
Ciotka natychmiast wyrwała Sarze ksiąŜkę i zamknęła ją z trzaskiem. 
- Oczekuję, Ŝe wysłuchasz mnie z uwagę, młoda damo. 
5 — RóŜany dworek 
65 
Sara nadal na nią nie patrzyła, ale zerknęła na ciotkę Oliwię, która przystanęła w drzwiach z 
niepewną miną. Potem juŜ tylko wpatrywała się w czubki swych bucików. 
- Wcale nie musisz na mnie patrzeć - rzekła poirytowana Hętty. - Wystarczy, Ŝe słuchasz. - 
Zrobiła głęboki wdech. - A więc, Saro Stanley, widzę jasno, Ŝe jesteś źle wychowana i moim 
zadaniem będzie to naprawić. Podoba ci się czy nie, zostajesz w Avonlea, a na naukę nigdy 
nie jest za późno. Po pierwsze, pod tym dachem nie ma mowy o próŜnowaniu i 
wygodnictwie. Będziesz miała wyznaczone obowiązki. 
Sara podniosła głowę, marszcząc czoło. 
- Obowiązki? 
- Właśnie. Po pierwsze - zmywanie naczyń po kolacji, bez względu na to, czy jesz, czy nie. 
Po drugie - będziesz utrzymywać swój pokój w czystości. Zaczniesz od tego, Ŝe rozpakujesz 
swoje rzeczy i porządnie je rozwiesisz. Po trzecie - wyznaczę ci pewne prace przy 
gospodarstwie. Będziesz przynosić z kurnika jajka, zbierać jagody i zioła, zrywać jabłka, a 
czasem doić krowę. Uprzedzam cię, Ŝe teraz jest najbardziej pracowita pora roku. Niewiele 
czasu zostało do pierwszych chłodów. Trzeba porobić przetwory. SmaŜymy konfitury, 
niektóre owoce i jarzyny pasteryzujemy, inne solimy, jeszcze inne suszymy. Będzie mnóstwo 
roboty dla twoich białych rączek. 
Sara spojrzała na ciotkę roziskrzonymi od gniewu oczami. 
- Nie zostanę tutaj i nie mam zamiaru cię słuchać. 
66 
- Zobaczymy - odparła Hetty i odczekawszy, aŜ Sara się uspokoi, zmieniła temat. - Do której 
klasy chodzisz? 
- Nie chodzę do szkoły - odpowiedziała Sara dość aroganckim tonem. 
- AleŜ... to niedorzeczne! Wszystkie dzieci chodzą do szkoły. 
- A ja nie. Tatuś nie pochwala tradycyjnej edukacji. 
Hetty przechyliła głowę. 
- Chcesz mi powiedzieć, Ŝe twoja mózgownica jest zupełnie pusta? Nie ma w niej ani 
strzępka wiedzy? 
- Wcale tego nie powiedziałam. Miałam prywatnych nauczycieli. 
- Prywatnych? Proszę, co za wielka dama! I czegóŜ to cię uczyli? 
- Angielskiej literatury, historii sztuki, malarstwa, muzyki i tańca. 
- Patrzcie no tylko! A co z matematyką i geografią? - dziwiła się Hetty. 
- Tatuś uwaŜa, Ŝe geografii najlepiej jest się uczyć podróŜując po róŜnych krajach. 
Objechałam pół świata. Płynęłam nawet statkiem po Nilu i widziałam piramidy. 
- To znakomicie. Piramid, co prawda, nie ma w programie, ale kształt ich podstawy moŜe się 
przydać przy nauce geometrii. 
- W programie? Jakim? 
- Więc naprawdę nie masz pojęcia o podstawowym programie szkolnym? 
- Nawet nie wiem, co to jest. 

background image

Hetty splotła ręce z satysfakcją. Spojrzała zna- 
67 
cząco na Oliwię, po czym znów skupiła uwagę na Sarze. 
- To wykaz przedmiotów, których uczą się dzieci w szkole. Program podstawowy obejmuje 
naukę czytania, pisania, matematykę, historię i geografię. Oczywiście w starszych klasach 
naucza się bardziej skomplikowanych działów matematyki, jak algebra i geometria. Do tego 
dochodzi łacina. 
- Nie będę tu aŜ tak długo, aby zawracać sobie głowę szkołą - próbowała się bronić Sara. 
- Och, przypuszczam, Ŝe będziesz. Szkoła zaczyna się za parę tygodni. Tak się składa, Ŝe w 
niej uczę. I nie licz na Ŝadne względy tylko dlatego, Ŝe jestem twoją ciotką, od razu cię 
uprzedzam! 
- A ty nie licz na to, Ŝe polubię to miejsce tylko dlatego, Ŝe jestem twoją siostrzenicą! - 
prychnęła gniewnie dziewczynka. 
- Nie zaleŜy mi na tym. 
Hetty wstała i wygładziła spódnicę. Oliwia odczekała, aŜ jej siostra zniknie w głębi holu, po 
czym usiadła przy Sarze. 
- Kochanie, proszę cię, zjedz coś wreszcie. Tak bardzo się o ciebie martwię! 
Sara spojrzała na szczerze zaniepokojoną twarz ciotki i znowu poczuła łzy pod powiekami. 
Pokiwała wolno głową. 
- Nie chcę, Ŝeby ci było przykro, ciociu. Usiądę z nią do stołu, ale z własnej woli nie będę z 
nią rozmawiać. 
Oliwia uściskała ją serdecznie. 
- Chodź, Saro - rzekła z uśmiechem. - Nie będzie tak źle, obiecuję ci. 
68 
Rozdział dziesiąty 
Rozpoczęcie roku szkolnego w Avonlea wiązało się zwykle ze szczególnym 
współzawodnictwem. Chłopcy przychodzili tego dnia wyjątkowo dokładnie umyci i świeŜo 
ostrzyŜeni. KaŜdy przynosił nauczycielce największe, najczerwieńsze i najbardziej soczyste 
jabłko, jakie zdołał znaleźć w swoim sadzie. Dziewczynki rywalizowały ze sobą o to, która 
ładniej się ubierze. Wszystkie wkładały tego dnia najpiękniejsze sukienki i wiązały na 
głowach ogromne kokardy. Wszystkie, z wyjątkiem Klementynki Ray. Matka Klementynki 
była bowiem wyznawczynią surowych zasad i nie pozwalała córce się stroić. Jana King 
mawiała, Ŝe jest to osoba tak zasadnicza, iŜ w porównaniu z nią Hetty wydaje się uosobieniem 
tolerancji. śartowała teŜ, Ŝe matka Klementynki musi mieć całe ciało w siniakach, bo ciągle 
się szczypie, Ŝeby nie ulec jakiejś pokusie. 
Felicja King traktowała pierwszy dzień szkoły nadzwyczaj powaŜnie. We własnym 
skromnym mniemamiu to ona była zawsze najlepiej ubraną dziewczynką. A jakŜe! PrzecieŜ 
przygotowywała się do tego występu od tygodni. 
Zmierzając w stronę szkoły Felicja potrząsała raz po raz głową, Ŝeby poczuć dotyk swoich 
delikatnych włosów. Wieczorem zakręciła je na papiloty i teraz miała piętnaście loków 
misternie skręconych „w korkociąg" i związanych Ŝółtą wstąŜką. Wystroiła się przy tym w 
Ŝ

ółtą sukienkę z duŜymi falbankami i nowy biały fartuszek równieŜ wykończony falbankami 

na dole i na ramionach. 
69 
Felicja wkroczyła do klasy i rozejrzała się uwaŜnie. Nic się tu nie zmieniło od ostatniego 
roku. Tu nigdy nic się nie zmienia. Pociągnąwszy nosem, stwierdziła, Ŝe nie zmienia się 
nawet zapach. Zawsze unosi się woń kredowego pyłu i starych butów, suszących się przy 
piecyku. 
W długiej szkolnej izbie ławki stały rzędami, jedna za drugą. KaŜda miała podnoszony pulpit, 
pod którym znajdował się spory schowek. LeŜały tam tabliczka, kreda, gumka, rysik i 

background image

kałamarz. A takŜe ksiąŜka z czy tankami. Wkrótce kaŜdy uczeń dostanie nowy zeszyt do 
wypracowań - nowiutki zeszyt w sztywnych, czarnych „marmur-kowych" okładkach. Ciotka 
Hetty nie rozdała im jeszcze tych zeszytów, ale kiedy to nastąpi, będą musieli bardzo o nie 
dbać. Mają być przeznaczone wyłącznie do specjalnych zadań. 
Frontem do ławek stało biurko ciotki Hetty. Na samym środku blatu królował zielony 
bibularz, a w rogu tkwił wazonik. Między dwie podpórki wciśnięte były cztery grube ksiąŜki. 
Za biurkiem wisiała na ścianie duŜa tablica. 
Nagle za drzwiami rozległy się głosy innych dzieci. 
- Wcześnie przyszłaś - powiedziała, wchodząc, Klementynka Ray. 
Jej głosik zawsze kojarzył się Felicji z popiskiwaniem myszy. Klementynka była trochę 
starsza od jej siostry Cecylki, ale o wiele bardziej dziecinna. Była nudna jak przesłodzony 
budyń i do tego gruba. Felicja uwaŜała Klementynkę za płaksę, choć trochę jej współczuła. 
Kto by nie płakał, 
70 
mając najsurowszą i najbardziej bezwzględną matkę w całym Avonlea? Do klasy zajrzał 
Felek. 
- Widzę, Ŝe biegłaś! - zawołał do siostry. - Wiem, dlaczego! Chciałaś po prostu przyjść przed 
Sarą. 
- Wcale nie - rozzłościła się Felicja. - Sara Stanley nic mnie nie obchodzi. 
- Jasne. Nie obchodzi cię nawet tyle. I Felek wysunął koniuszek języka. 
- Wlecą ci muchy i zjedzą mózg... jeśli w ogóle go masz. 
- Zamknij się. 
- Sam się zamknij - odcięła się Felicja. Wszedł Andrzej i przystanął niepewnie w końcu 
sali. Był wyŜszy od innych dzieci. Przedtem chodził do szkoły dla chłopców podzielonej na 
klasy, więc wszyscy jego koledzy byli podobnego wzrostu. Szkoła w Avonlea była 
jednoklasowa i wszystkie dzieci - starsze i młodsze, z przewagą tych ostatnich - uczyły się 
razem. Sala zaczynała się zapełniać. Niektórzy siedzieli juŜ grzecznie w ławkach. Inni - 
szczególnie dziewczynki, które chciały być podziwiane - kręcili się w przejściu. 
Sara zjawiła się ostatnia. Felicja natychmiast doszła do wniosku, Ŝe jej kuzynka ukrywała się 
pewnie do ostatniej chwili w zagajniku, Ŝeby teraz ściągnąć na siebie uwagę. 
Ale Sara wcale nie była zadowolona z powodu zainteresowania, jakie wzbudzała w nowych 
koleŜankach. Zachowywała się spokojnie i z godnością, lecz i tak wszyscy na nią patrzyli. 
Jasne, Ŝe nikt jej 
7* 
tu nie lubi. Podniosła jednak wysoko głowę i wsunęła się szybko do ławki, marząc o tym, by 
stać się niewidzialną. 
Felicja aŜ podskoczyła. 
- To moja ławka! 
- Przepraszam - szepnęła potulnie Sara, wycofując się. 
Stanęła z boku i zaczęła się rozglądać za wolnym miejscem. 
- MoŜesz usiąść koło mnie! - zawołała Cecylka. 
Sara skorzystała z propozycji. Usiadła i wygładziła spódnicę. Starała się juŜ nie słuchać uwag 
innych dzieci. Po chwili jednak dobiegł ją szept jednej z dziewczynek: 
- Słyszałam, Ŝe jej ojciec to bogacz. Inna pociągnęła Felicję za rękaw. 
- Moja mama mówi, Ŝe ona ma wszystkie ubrania z ParyŜa. To prawda? 
Felicja zesztywniała. 
- Nie jestem pewna - odparła na tyle głośno, Ŝeby Sara słyszała. - Ona jest tylko moją daleką 
kuzynką i nic mnie nie obchodzi. 
Sara zastanawiała się, czy czegoś nie powiedzieć, ale w tej chwili do klasy wkroczyła ciotka 
Hetty. Trzymała w ręku długą linijkę. 

background image

- Spokój! - krzyknęła uderzając linijką o biurko. - Cisza! - Następnie przymknęła oczy i 
nasłuchiwała, czekając chyba, aŜ wszyscy wstrzymają oddech. Dopiero wtedy ogarnęła 
wzrokiem klasę i po chwili namysłu wskazała swego bratanka. - Feliks King! Odmówisz 
Modlitwę Pańską. 
Felek odchrząknął i z zamkniętymi oczami zaczął recytować: 
72 
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, zaświeć Imię Twoje... 
W klasie rozległ się szmer, ale nikt nie przerywał. Dopiero gdy chłopiec skończył, napotkał 
groźne spojrzenie ciotki. 
- Wiem, Ŝe po raz pierwszy prowadziłeś dziś modlitwę, bo w zeszłym roku byłeś za mały, ale 
doprawdy sądziłam, Ŝe umiesz „Ojcze nasz". Posłuchaj, dziecko, nie mówi się „zaświeć Imię 
Twoje", tylko „święć się Imię Twoje". 
- Święć się... - wyjąkał Felek. - Nie wiem, co to znaczy. 
- Ale wiesz, co to jest święto? 
- Jasne, to wtedy, kiedy dostajemy cukierki. 
W klasie znowu rozległy się szmery, ale wystarczyło jedno trzaśniecie linijką i zaraz zapadła 
cisza. 
- To znaczy, Ŝe coś ma być święte. Uświęcone. Chyba teraz rozumiesz? 
Felek kiwnął energicznie głową, modląc się w duchu, Ŝeby nie kazano mu niczego wyjaśniać. 
Ale Hetty King nie przedłuŜała dyskusji. 
- Wstać! - rozkazała. - Felicja King! Na środek! Felicja posłusznie wyszła z ławki i stanęła 
przed 
klasą. 
- Zaintonujesz hymn państwowy. Wszyscy staną na baczność. - Hetty King weszła między 
rzędy i zręcznie trzepnęła Andrzeja linijką po siedzeniu. 
- Ciebie teŜ to dotyczy. W leniwym ciele leniwy duch. Dobre maniery poznaje się po 
postawie. 
- Dopiero gdy wszyscy uczniowie stali prosto jak ołowiane Ŝołnierzyki w szeregu, Hetty King 
skinęła na Felicję: - Zaczynaj! 
73 
Kiedy hymn dobiegi końca i wszyscy usiedli, uśmiechnęła się i rzekła: 
- Dzieci, chciałabym, Ŝebyście przywitali Sarę Stanley i Andrzeja Kinga. Są nowi w Avonlea 
i mam nadzieję, Ŝe postaracie się, aby było im miło w naszej szkole. Teraz, Saro, proszę 
wyrecytować tabliczkę mnoŜenia przez dwa. 
Sara wpatrywała się w ciotkę, czując, jak krew napływa jej do twarzy. Wszystkie oczy 
zwróciły się na nią, a po chwili rozległy się chichoty. „Jaką tabliczkę?" - myślała 
gorączkowo. 
- No, Saro, nie gap się, jakbyś była niespełna rozumu. 
- Nie rozumiem... o co chodzi - wyznała dziewczynka. 
Hetty King wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową. 
- CóŜ, póki się nie dowiesz, będziesz siedziała z młodszymi dziećmi. 
Sara zaczęła zbierać swoje rzeczy. 
- Proszę bardzo - odparła wyniośle. 
Twarz ciotki Hetty przypominała chmurę gradową. 
- Poza tym zostaniesz po lekcjach w szkole i będziesz się uczyć tabliczki mnoŜenia. 
Sara przeszła na wskazane miejsce z zadartą dumnie głową. Ciotka nawet na nią nie spojrzała. 
- Andrzej King! Tabliczka mnoŜenia przez dwanaście, począwszy od dwanaście razy sześć! 
Andrzej zaczerwienił się po białka oczu, ale zaraz wyciągnął się jak struna i rozpoczął: 
- Dwanaście razy sześć jest siedemdziesiąt dwa, dwanaście razy siedem jest osiemdziesiąt 
cztery, 

background image

74 
dwanaście razy osiem jest dziewięćdziesiąt sześć, dwanaście razy dziewięć jest sto osiem, 
dwanaście razy dziesięć jest sto dwadzieścia. 
- Bardzo dobrze, Andrzeju - pochwaliła go miło zaskoczona Hetty King. 
Sara wierciła się niespokojnie na krześle. Więc ta cała tabliczka to nic innego, jak zwykłe 
mnoŜenie liczb! No, skoro tak, to nie będzie siedzieć długo po lekcjach. 
Rozdział jedenasty 
Wskazówki zegara zbliŜały się do godziny piątej. Przytulna, ciepła kuchnia RóŜanego 
Dworku pachniała dopiero co wyjętym z pieca plackiem jagodowym roboty Oliwii. Na płycie 
dusił się gulasz, obok zaś stygły bochenki domowego chleba i cała taca bułeczek upieczonych 
specjalnie na kolację. Oliwia krzątała się po kuchni, przygotowując potrawy, ale jej myśli 
zajęte były czymś zupełnie innym. Zastanawiała się, czy Sara przywyknie do Avonlea, jak jej 
minął pierwszy dzień w szkole, jak ułoŜyły się jej stosunki z innymi dziećmi, a nade wszystko 
z Hetty. Wiedziała dobrze, Ŝe jej siostra jest jak ten pies, który głośno szczeka, ale prawie 
nigdy nie gryzie. 
- Muszę przestać o tym myśleć - westchnęła mieszając gulasz. - Niewiele mogę zrobić, by 
ułatwić Ŝycie Sarze, mogę tylko ją kochać i pilnować, aby się dobrze odŜywiała. 
Nie zaprzątała sobie głowy siostrą aŜ do chwi- 
75 
li, gdy ta wkroczyła do kuchni z ksiąŜkami pod pachą. 
Oliwia powitała ją uśmiechem. 
- No i jakŜe ci minął dzień? 
- Tak, jak się spodziewałam - odparła cierpko Hetty. 
Oliwia miała nadzieję, Ŝe siostra powie coś więcej. Ale cóŜ, nie powinna się łudzić. Hetty nie 
była rozmowna. Zwykle odpowiadała tylko krótko na pytania. 
- Jak tam Sara? 
Hetty potrząsnęła głową. 
- To jasne, Ŝe ma powaŜne braki w edukacji, chociaŜ... - na jej wąskich ustach pojawił się cień 
uśmiechu - powiedziałabym, Ŝe jest inteligentną dziewuszką. Wyglądało na to, Ŝe nie zna 
tabliczki mnoŜenia, więc zatrzymałam ją po lekcjach. I prawie bez Ŝadnej pomocy przyswoiła 
sobie dość szybko to, co jej zadałam. Tak, nie mam wątpliwości, Ŝe nauka przychodzi jej 
łatwo. 
Oliwia rozpromieniła się. 
- Och, wiedziałam, Ŝe jest inteligentna. Wyczuwałam to od pierwszej chwili. Ma takie bystre, 
Ŝ

ywe oczy! 

- Nauczyciele muszą kierować się przy wydawaniu opinii czymś więcej niŜ odczuciami. W 
szkole liczą się odpowiedzi. A „bystre oczy" mają nawet kurczęta. 
Oliwia stłumiła uśmiech. 
- Oczywiście, Hetty, ty zawsze opierasz swoje oceny wyłącznie na wynikach w nauce. W 
ogóle nie kierujesz się uczuciami. 
Hetty przyjrzała się jej czujnie. 
- Chcesz mi dokuczyć? Oliwia otworzyła szeroko oczy. 
- AleŜ skąd! Chodzi mi tylko o to, Ŝe wiem, jak powaŜnie traktujesz swoje obowiązki. 
- W przeciwnym razie oszukiwałabym dzieci. Nauczanie to straszliwa odpowiedzialność. W 
kaŜdym razie znacznie mi ulŜyło, kiedy się przekonałam, Ŝe Sara nie jest podobna wyłącznie 
do Stanley ów. I nie tak łatwo poddaje się wpływom. Ruth... Ruth była inna. Czasem 
zachowywała się jak trzcina na wietrze. 
Hetty usiadła i zapatrzyła się w dal. Oliwia dobrze znała to spojrzenie. Pojawiało się zawsze, 
gdy jej siostra wspominała o Ruth. 

background image

- Pamiętasz, Oliwio, jak Ruth postanowiła zostać aktorką? Przebierała się i odgrywała róŜne 
role... I wymyślała rozmaite historie. A potem... fiu! Wszystko jej przeszło i nagle zapragnęła 
malować. 
- Pamiętam. Siadywała nad morzem i malowała. Hetty potrząsnęła głową, jakby chciała 
odsunąć 
od siebie myśli o zmarłej siostrze. 
- I skończyło się tak samo. Pojawił się Blair Stanley i wszystko poświęciła dla niego. 
Wszystko! Taka właśnie była Ruth. 
Oliwia pokiwała wolno głową. 
- A jednak myślę - rzekła cicho - Ŝe Sara jest podobna do swojej matki. 
- Tak - zgodziła się Hetty. - Pochwyciłam dziś jej spojrzenie. Zupełnie jakbym patrzyła w 
oczy Ruth. AŜ się przelękłam, powiadam ci. Jakby nagle czas się cofnął... 
Hetty zacisnęła usta i odwróciła głowę. Oliwia 
77 
doskonale wiedziała, co czuje jej starsza siostra, jednak szybko się opanowała i zaczęła 
układać w koszyku bułeczki. 
- Lepiej je przykryj, Oliwio, i postaw na płycie. Wtedy utrzymają ciepło do samej kolacji. 
- Cieszę się, Ŝe doceniasz inteligencję Sary. - Oliwia próbowała wrócić do tematu. 
- Owszem, jest bystra i śmiała. Ale nie próbuje się popisywać. Doskonale wie, kiedy powinna 
milczeć. No i ma w sobie sporo dumy Kingów. 
- Zdaje się - Oliwia tym razem nie tłumiła uśmiechu - Ŝe przez ciebie teŜ przemawia teraz 
duma Kingów. 
- Phi, teŜ coś! - Hetty za nic w świecie nie przyznałaby się do tej słabości. - Ale gdzie 
właściwie podziewa się to dziecko? Mam nadzieję, Ŝe uczy się na górze tabliczki mnoŜenia? 
- Ach, nie ma jej w domu. Sądziłam, Ŝe wiesz, gdzie jest. 
- Nie ma jej w domu? Zwolniłam ją dobrą godzinę temu! 
- Nie przejmuj się, Hetty. Na pewno bawi się z kuzynkami. 
- Bez pozwolenia? Jakie to typowe dla Stan-leyówny, takie szwendanie się! No cóŜ, w tym 
domu obowiązują pewne zasady i wyłoŜy się je pannie Sarze, gdy tylko raczy się pojawić. - 
Hetty była wyraźnie zdenerowana. 
Oliwia potrząsnęła głową. 
- Dzieci są tylko dziećmi. Na pewno świetnie się bawi. Dobrze, Ŝe zaczyna się oswajać z 
otoczeniem, zawierać przyjaźnie. Muszę przyznać, Ŝe to dla mnie wielka ulga. 
78 
- Owszem, jeśli tylko nie spóźni się przez to na kolację. 
Słońce zaczynało juŜ staczać się za pagórek. Niebo stało się najpierw róŜowe, a potem złote. 
Sarze wydawało się, Ŝe duŜe białe mewy bawią się w berka nad wodami oceanu. Na 
pobliskiej skale przysiadł czarny kormoran, rozpostarł szeroko skrzydła i zamarł, czekając, aŜ 
w spokojnej wodzie zatoczki pojawi się jakaś zdobycz. 
Sara przez dłuŜszą chwilę wpatrywała się w morze. Potem skończyła układać bukiecik z 
polnych kwiatów i skierowała się w stronę grobu matki. Przyklękła i usunąwszy wczorajsze 
zwiędłe kwiaty, zastąpiła je świeŜymi fioletowymi astrami. To juŜ ostatnie kwiaty tego lata. 
Wkrótce barwny akcent stanowić będą tylko czerwone Ŝurawiny, brusznice i jagody 
ostrokrzewu. Trzeba będzie wtedy układać bukieciki z gałązek jagód. 
RozłoŜyła na ziemi szal i usiadła na wprost grobu. 
- Coraz bardziej lubię tę twoją wyspę, wiesz? - wyznała niemal szeptem. - I ciotka Oliwia jest 
bardzo miła. - Zmarszczyła czoło. - A jednak zanosi się na to, Ŝe będę bardzo samotna. 
Większość dzieci chyba mnie nie lubi. Andrzeja teŜ nie lubią. Traktują nas jak wyrzutki i 
ciągle powtarzają, Ŝe „jesteśmy nietutejsi". Tak bym chciała, Ŝeby tatuś napisał! - westchnęła. 

background image

- I bardzo brakuje mi niani. - Ściszyła głos jeszcze bardziej. - Sprawy nie układają się po 
mojej myśli. - Głos jej zadrŜał, ale nie rozpłakała się. Wszystkie łzy wypłakała juŜ przedtem. 
79 
- Saro? 
Odwróciła się gwałtownie. O parę kroków od niej stał Andrzej w przekrzywionej jak zwykle 
czapce. Trzymał pod pachą ksiąŜki ściągnięte rzemykiem. 
- Co tu robisz? - spytała. 
- Szukałem cię. 
Była zaskoczona, ale właściwie cieszyła się, Ŝe przyszedł. Andrzej był w jeszcze gorszej 
sytuacji. Ona musiała, co prawda, znosić kąśliwe uwagi ciotki Hetty, ale miała przynajmniej 
w RóŜanym Dworku własny pokój. Ten biedak natomiast mieszkał na farmie Kingów w 
jednym pokoju z Felkiem, a co gorsza, pod tym samym dachem co Felicja. 
- Jak się czujesz, Saro? - spytał Andrzej troskliwie. - Ciotka Jana uwaŜa, Ŝe prawie się 
zagłodziłaś. 
Sara wpatrywała się w trawę. 
- Teraz juŜ jem. 
- Słyszałem takŜe o twoim ojcu. Przykro mi. Sara podniosła nagle głowę. Oczy jej zapłonęły 
gniewem. 
- Nie waŜ się nic mówić na mojego ojca! Cokolwiek słyszałeś, to stek kłamstw, rozumiesz? 
Andrzej poczuł się zakłopotany. Nerwowo prze-stępował z nogi na nogę. 
- Jasne, Ŝe rozumiem - rzekł w końcu. - Chodźmy juŜ. Zaraz będzie kolacja. Nie wiem, jak 
tam u ciebie, ale ciotka Jana źle znosi spóźnienia. 
- Ciotka Hetty niemal wszystko źle znosi - roześmiała się Sara. 
- Chcesz jutro wracać ze mną ze szkoły? 
80 
Sara skinęła głową z uśmiechem. 
- Jeśli ci nie przeszkadza, Ŝe nas razem zobaczą. 
- Kto pierwszy zbiegnie ze wzgórza? 
O, nie! Nie prześcignie jej, tak jak Piotrek wczoraj! 
- Kto przegrywa, ten jest zgniłe jajo! - krzyknęła na cały głos i pomknęła w dól jak strzała. 
Rozdział dwunasty 
- Stańcie bliŜej siebie, bo skakanka zaczepia mi się o włosy! - komenderowała Felicja. 
Dzieci znajdowały się na szkolnym podwórku. Felek siedział na kamieniu i obserwował z 
niesmakiem trzy dziewczynki, które skakały przez skakankę. On sam chętnie pobawiłby się w 
berka, ale inni chłopcy juŜ poszli. 
- Aniołek, fiołek, róŜa, bez! Konwalia, dalia, wściekły pies! - wyliczała, skacząc, zasapana 
Felicja. Wreszcie zatrzymała się, a Cecylka i Klementynka opuściły sznurek. - Pamiętajcie, Ŝe 
wcale nie skusiłam - przypomniała im. 
- Ty nigdy nie skusisz - naburmuszyła się Klementynka. - I nigdy nie przyjdzie nasza kolej. 
- MoŜe nauczyć was nowej wyliczanki? - odezwał się Felek. 
- Te twoje są nieprzyzwoite. Wcale nie chcemy ich słuchać - osadziła go Felicja. 
Felek wstał. 
- Chodźcie juŜ. Robota czeka - przypomniał siostrom. 
6 — RóŜany dworek 
81 
Wszyscy zabrali ksiąŜki i ruszyli czerwoną drogą w stronę domu. Cecylka i Klementynka, 
które były przyjaciółkami, szły nieco z tyłu. 
Felicja owinięta szczelnie ciepłą chustką maszerowała zdecydowanym krokiem. 
- Cieszę się, Ŝe Sara musiała wczoraj zostać po lekcjach. Dobrze jej tak. Niech nie zadziera 
nosa. 

background image

- A ten Andrzej jest jeszcze gorszy - narzekał Felek. - Gada tylko o tym, ile to on umie. Ty 
przynajmniej nie musisz sypiać z Sarą w jednym pokoju, tak jak ja z nim. Zresztą oboje mają 
przewrócone w głowie. 
- I jak ona się stroi do szkoły! Co sobie myśli, Ŝe jest królową Anglii? 
Cecylka zerknęła na swoją odziedziczoną po Felicji sukienkę. Była tak sprana, Ŝe z trudem 
dawało się odróŜnić kolory kratki. 
- UwaŜam, Ŝe jej ubrania są śliczne... - westchnęła. 
Klementynka Ray, której sukienka uszyta była z tego samego materiału co worki na mąkę, 
podzielała to zdanie. 
- TeŜ tak myślę. Chciałabym kiedyś mieć coś takiego. Ale mama nigdy by się nie zgodziła. 
Klementynka nie dodała: „nawet gdybyśmy mieli duŜo pieniędzy." 
Felicja tupnęła nogą, Ŝe aŜ wzbił się tuman kurzu. 
- śeby tak przyjechał jej ojciec i zabrał ją sobie! I to jak najprędzej! 
Klementynka potrząsnęła głową. 
- Mama mówi, Ŝe raczej nic z tego. I jeszcze, Ŝe 
82 
jej ojciec zrobił skandal. Ale nie wiem, co to znaczy. 
Felicja obejrzała się i zmierzyła Klementynę wzrokiem. 
- To znaczy, moja Klementynko, Ŝe splamił dobre imię rodziny. Co do mnie, to wstydzę się, 
Ŝ

e jestem z nim spokrewniona. 

- A ja lubię Sarę - powiedziała spokojnie, lecz stanowczo Cecylka. - I Andrzeja takŜe lubię. 
To nasi kuzyni, i ty, Felicjo, nie powinnaś mówić w ten sposób. 
- Kuzyni jeŜdŜą na świni! Kuzyni jeŜdŜą na świni! - zadeklamowała drwiąco Felicja. - Lepiej, 
Ŝ

ebyć nie robiła z siebie takiej świętej, bo jeszcze cię Ŝywcem wezmą do nieba. 

Felek uśmiechnął się chytrze. 
- Słuchaj, Felicjo, a moŜe byśmy tak pokazali ich wysokościom, kto tu rządzi? 
- Chyba nawet wiem, jak to zrobić. 
- No jak? 
Felek poskrobał się w głowę. Felicja zawsze była dla niego za szybka. Jego umysł nie nadąŜał 
za jej pomysłami. 
- Klapa... - szepnęła, tak Ŝeby Cecylka i Klementynka nie słyszały. - Ta... no wiesz, która. 
Feliks aŜ trzepnął się w kolano z uciechy. 
- Ale ich załatwimy! 
- Chodź, biegniemy do domu. Jeśli się nie mylę, Sara i Andrzej będą tamtędy przechodzić 
akurat, kiedy skończymy pracę w kurniku. 
- Trzeba pomyśleć, jak ich zwabić. Felicja zachichotała. 
- Wiem, jak. Sam zobaczysz. 
83 

Niski, pochyły kurnik przylegał do stodoły. Felicja i Felek zbierali jajka, cały czas zerkając, 
czy nie zbliŜają się kuzyni. 
- Zaraz skończymy... i po robocie! - oznajmiła Felicja. 
Nagle Felek szturchnął ją łokciem. 
- Idą - szepnął z nieskrywaną radością. 
- Ale jaśnie panienka dostanie za swoje! 
- I jaśnie panicz teŜ! - dodał Felek rozkoszując się myślą o tym, co za chwilę nastąpi. Postawił 
koszyk z jajkami na ziemi i krzyknął: - Hej, Saro! Andrzeju! Chodźcie do nas! 
I wskoczył szybko razem z Felicją do stodoły, po czym oboje wspięli się po drabinie na 
stryszek. 
- Tutaj! - nawoływał dalej Felek. 

background image

- Kotka ma kocięta! - wtórowała mu Felicja, wychylając się z okienka. - Chcecie zobaczyć? 
Są takie malutkie i śliczne! 
- Są tu, na górze! - Felek pomachał im ręką, po czym odwrócił się do siostry. - Teraz, szybko! 
Czas zastawić pułapkę! 
- Ojej! - Sara pociągnęła Andrzeja do stodoły. - Jeszcze nigdy nie widziałam nowo 
narodzonych kociąt! 
Andrzej nie protestował. Bo czyŜ miał jej powiedzieć, Ŝe nowo narodzone kocięta 
przypominają myszy? 
W stodole pachniało świeŜym sianem i nawozem. Sara zamrugała oczami. 
- Na dworze jest tak jasno, Ŝe tutaj prawie oślepłam. 
84 
- Ja teŜ nic nie widzę. 
- Felku! Felicjo! Gdzie jesteście? 
- Na górze - odkrzyknął Felek. 
- Pośpieszcie się - nagliła Felicja. - Kotka właśnie je gdzieś wynosi! 
Wspięli się po drabinie na stryszek. Wydało im się, Ŝe jest tam jeszcze ciemniej. 
- Felicja? 
- Tutaj, Saro - odpowiedział przymilny głosik. Brnęli przez grubą warstwę siana w kierunku 
głosu, gdy nagle podłoga zapadła się pod nimi i polecieli w dół. Sara krzyknęła przeraźliwie. 
Przez klapę w podłodze stryszku wpadli po pas do gnojowiska. Coś poruszyło się w 
ciemności i po chwili zaskoczoną Sarę trąciła ryjem wielka świnia. 
Na górze Felicja i Felek wybuchnęli głośnym śmiechem. 
- Udało się! - krzyczeli, wsuwając głowy przez klapę. 
- Teraz juŜ nie wyglądasz, jakbyś wróciła z ParyŜa - szydziła Felicja. - A juŜ na pewno nie 
pachniesz francuskimi perfumami! 
Felek pociągnął ją za rękaw. 
- Zabierajmy jajka i chodu! Są wściekli, a Andrzej jest ode mnie silniejszy. 
Szybko zeszli na dół i zniknęli w ciemności. 
- Nawet nie patrz na nich - rzekła Sara, wygrzebując się ze śmierdzącej mazi. 
Jak mogła się łudzić, Ŝe Felicja pragnie się z nią zaprzyjaźnić? To był tylko podstęp. 
- Zabiję ich, zobaczysz, Ŝe zabiję! - powtarzał Andrzej zaciskając pięści. 
85 
Sara potrząsnęła głową. 
- Właśnie o to im chodzi. Chcą nas sprowokować. 
- No to powiem wujkowi. Tak właśnie zrobię. Wtedy dostaną za swoje. 
- Nie, to za proste. Posłuchaj, Andrzeju, zamiast się wściekać, spróbujmy się zemścić. 
- Masz jakiś pomysł? 
- Jeszcze nie, ale na pewno coś wymyślę. Muszę tylko dobrze się zastanowić. Tymczasem 
biegnijmy do stawu. Trzeba się umyć. 
- Okropnie śmierdzę - skarŜył się Andrzej po drodze. - A woda na pewno będzie zimna - 
dodał potrząsając głową. 
- Weź się w garść. Musimy udawać, Ŝe nic się nie stało. 
- Obawiam się, Ŝe jestem kiepskim aktorem. 
Nad brzegiem stawu Sara zdjęła sukienkę i wypłukała ją starannie. Nie było jej zimno w 
samej halce, poniewaŜ po ciepłym dniu powietrze nie zdąŜyło się jeszcze ochłodzić. 
Powiesiła suknię na gałęzi. Kiedyś myślała, Ŝe to całkiem zabawne - choć raz wybrudzić się 
od stóp do głów - ale teraz wcale nie czuła się przyjemnie. Bo to nie była Ŝadna zabawa. 
Felicja i Felek chcieli im dokuczyć. To czysta złośliwość z ich strony. 
Sara i Andrzej niechętnie umyli się w zimnym stawie. 

background image

- Dobrze przynajmniej, Ŝe cały dzień świeciło słońce - pocieszał się Andrzej. - Inaczej woda 
byłaby jak lód. 
- Nie wykręcą się z tego tak łatwo. Wymyślimy jakiś wspaniały sposób, by się odegrać. 
86 
Z krzaków wysunęła się głowa Piotrka Craiga. 
- Dostali was, co? Mam na myśli Felicję i Felka. Wcale nie jesteście pierwsi... 
- Tobie teŜ to zrobili? - spytał Andrzej. 
- Taak - odparł niechętnie Piotrek czerwieniąc się. - Prawie rok temu. 
- Jak nas znalazłeś? - zainteresowała się Sara, zajęta opłukiwaniem swoich ramion i nóg. 
- Po... hm... zapachu. - Roześmiał się, ale zaraz dodał powaŜnie: - Widziałem, jak biegliście 
ze stodoły. 
- Zemścimy się - rzekła Sara. 
- Jeśli chcecie się zemścić, to idźcie do Peg Bo wen. Tylko ona moŜe wam pomóc. 
- Kto to jest? - Sarze zdawało się, Ŝe gdzieś juŜ słyszała to nazwisko, ale nic więcej nie mogła 
sobie przypomnieć. 
- Mówią, Ŝe to czarownica. - Piotrek ściszył głos. - Wszyscy się jej boją. 
No tak, Klementynka Ray mówiła coś o czarownicy Peg Bowen. 
- Czy Felicja i Felek teŜ się jej boją? 
- Och, jeszcze jak! 
- MoŜesz nas do niej zaprowadzić? 
- CóŜ... miałem jej właśnie zanieść jajka, ale nie jestem pewien, jak zareaguje na widok 
obcych... 
- W takim razie zobaczymy tylko, gdzie mieszka, i wybierzemy się innym razem. 
- Nie uwaŜam tego za dobry pomysł - wtrącił się Andrzej. 
Piotrek z niepewną miną tarł sobie brodę. 
- Zaprowadzę was - zdecydował się w końcu. - Tylko się nie przestraszcie. 
87 
Sara rzuciła mu harde spojrzenie. 
- Wcale się nie boję - rzekła stanowczo. - Nie wierzę w czarownice... to znaczy, niezupełnie. 
Piotrek okrył koszyk z jajkami ściereczką. 
- Tędy. 
I ruszył w stronę sosnowego lasu. 
Peg Bo wen była dość wyjątkową osobą, a choć niektórzy rzeczywiście nazywali ją 
czarownicą, nie znaczyło to, iŜ nie darzyli jej szacunkiem. Podobnie jak jej matka, wiedziała 
duŜo o ziołach rosnących na wyspie. Umiała sporządzać z nich lekarstwa na róŜne 
dolegliwości. Mieszkała w pewnej odległości od Avonlea, w małym domku pośrodku lasu, a 
jednak zdawała się wiedzieć o wszystkim, co działo się w miasteczku. Dzieci, które uwaŜały 
ją za czarownicę, zdziwiłyby się bardzo, gdyby wiedziały, Ŝe najbardziej szanowani 
mieszkańcy Avonlea odwiedzali Peg Bowen i korzystali z jej rad. 
Ziemia w lesie pokryta była grubą warstwą igieł sosnowych. Tylko miejsca kompletnie 
zacienione porastał dziwny kędzierzawy mech. Gdzieniegdzie tryskały z ziemi źródełka, przy 
których tworzyły się małe sadzawki. W wilgotnym podłoŜu rosły róŜne gatunki grzybów. 
- Peg Bowen wie wszystko - mówił Piotrek. - Ja teŜ zresztą znam się trochę na tutejszych 
roślinach. Na przykład lekarstwo na zaczerwienione oczy Peg robi z indiańskiej fajki... to ta 
ś

mieszna biała roślina. Wygląda trochę jak bukiet z grzybów zawieszony na gałęzi. Niektórzy 

nazywają to „trupim zielem". 
- Dlaczego? - spytała Sara. 
88 
- Nie wiem dokładnie. - Piotrek zwolnił kroku. - Chyba dlatego, Ŝe jest cała biała: liście, 
łodyga, wszystko. Jak trup... trup zielonej rośliny. 

background image

- Nie jestem pewien, czy dobrze robimy, Ŝe tam idziemy - wahał się Andrzej, którego 
zaniepokoiła nieco ta rozmowa o trupach. 
- Za późno. - Piotrek wyciągnął rękę w stronę drzew. - To jej domek. I jeśli się nie mylę, ona 
juŜ wie, Ŝe tu jesteśmy. 
Chatka Peg Bowen stała na środku małej polanki. Była to drewniana rudera, obrośnięta 
wokoło kwiatami i ziołami. Grube pęki roślin suszyły się na ścianach. Sara spodziewała się, 
Ŝ

e domek będzie większy. W środku mógł być najwyŜej jeden pokój. 

- Jak tu strasznie! - rzekł Andrzej, gdy zatrzymali się na skraju polanki. - Dobrze, Ŝe jeszcze 
nie jest ciemno. 
Sara skrzywiła się. 
- Naczytałeś się baśni Grimmów. To nie jest Ciemny Bór, a my nie jesteśmy Jasiem i 
Małgosią. 
- W kaŜdym razie nie mam zamiaru wkładać głowy do jej pieca - odparł Andrzej. 
Piotrek ruszył przez polanę w stronę domku. Sara i Andrzej szli za nim. Sara czuła się 
dziwnie. Zupełnie jakby ta chatka wabiła ją do siebie, jakby chciała jej wyjawić wszystkie 
swoje tajemnice. 
Drzwi otworzyły się, zanim zdąŜyli podejść. W progu stanęła stara kobieta. 
Sara przyjrzała się jej uwaŜnie. Peg Bowen była ubrana w kilka warstw odzieŜy, włosy miała 
poskręcane, a pociągłą twarz pokrytą głębokimi 
89 

zmarszczkami. Bystrymi, przenikliwymi oczyma wodziła kolejno po twarzach dzieci. 
- Dzień dobry, Peg... - bąknął Piotrek. 
Sara poczuła lekki niepokój, gdy wzrok kobiety zatrzymał się na jej twarzy. 
- Proszę, proszę. Zastanawiałam się, kiedy mnie odwiedzisz, Saro Stanley. 
Ta dziwna kobieta znała jej imię i nazwisko! Zdaje się, Ŝe w ogóle wiedziała o niej wszystko. 
Te świdrujące oczy przewiercały ją na wylot. 
- Skąd pani wie, kim jestem? 
Nie odpowiedziała, tylko zwróciła się do Piotrka: 
- To dla mnie jajka? Widzę, Ŝe kury znowu się niosą. 
- Tak, wszystko w porządku. - Piotrek poruszył się niespokojnie. W końcu zdecydował się 
wyłoŜyć jasno całą sprawę. - Chcemy zrobić kawał Felicji i Feliksowi Kingom. Potrzebujemy 
twojej pomocy. 
Wzrok Peg znów powędrował w kierunku Sary i to do niej kobieta skierowała odpowiedź. 
- Ach, tak. Te dzieci zasługują na porządną nauczkę. Nigdy nie miały litości dla starej Peg, a 
teraz dokuczają tobie... 
Sara odwaŜnie patrzyła Peg prosto w oczy. 
- Ale nie chcemy robić im krzywdy - powiedziała. 
- Chcemy tylko, Ŝeby poczuły to samo, co my - dodał Andrzej. 
Peg Bowen uśmiechnęła się. Przez chwilę szukała czegoś w kieszeni. 
90 
- Myślę, Ŝe wasi kuzyni powinni spróbować moich magicznych ziaren. - Pochyliła się do 
Sary. 
- Zobaczysz, Saro, Ŝe sam umysł potrafi płatać figle. Wcale nie trzeba posuwać się do 
czynów. 
- Chyba rozumiem, co pani ma na myśli - odrzekła Sara. 
- CóŜ, wejdźcie do środka i napijmy się herbaty. Opowiem wam, jak działają moje magiczne 
ziarna. 
Sara kiwnęła głową i weszła na schodek. 
- Czy... w piecu się pali? - spytał znienacka Andrzej. 

background image

Peg Bo wen nie uśmiechnęła się. 
- Herbata jest gotowa, jeśli o to ci chodzi. 
Ciotka Hetty nie posiadałaby się ze zdumienia, gdyby wiedziała, Ŝe Sara pije teraz herbatę u 
Peg Bo wen. Kłopot jednak polegał na tym, Ŝe nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej 
siostrzenica. 
- Mówiłam, Ŝe ma wracać prosto do domu 
- gderała. - A juŜ minęło parę goodzin. Czy to dziecko w ogóle mnie nie słucha? Zresztą, co 
to za pytanie! Jej matka teŜ nikogo nie słuchała. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. 
- Na pewno straciła poczucie czasu. Kończy się lato, Hetty. Wkrótce nastaną chłody. Niech 
się nacieszy słońcem. Zobaczysz, Ŝe zaraz wróci. PrzecieŜ wczoraj teŜ się trochę spóźniła. 
- Chcę wiedzieć, gdzie ona się podziewa przez całe dnie. 
Oliwia uśmiechnęła się. 
91 
- Widziałam świeŜe kwiaty na grobie Ruth. Myślę, Ŝe Sara często tam zachodzi. 
Hetty spojrzała bacznie na siostrę. Teraz zawstydziła się swej dociekliwości, ale za nic by się 
do tego nie przyznała. - CóŜ - rzekła z wahaniem 
- myślę, Ŝe wróci na kolację. - Odsunęła rąbek zasłony i wyjrzała na drogę. - Robi się późno. 
- Wiesz - powiedziała Oliwia kryjąc uśmiech 
- gdybym cię lepiej nie znała, pomyślałabym, Ŝe się o nią martwisz. 
- Dobry BoŜe, idzie wreszcie! - wykrzyknęła poirytowana Hetty. - Co ona zrobiła z 
sukienką?! Biegnie w samej halce! 
Sara wpadła do domu, modląc się w duchu, by nikt jej nie zauwaŜył, póki się porządnie nie 
umyje. 
- Na miłość boską! - jęknęła Hetty. - Nie, nie chcę niczego słyszeć. MoŜe w Montrealu biega 
się po ulicy w samej bieliźnie, ale w Avonlea nie ma takich zwyczajów! 
Sara zatrzymała się i milcząc spojrzała najpierw na Hetty, potem na Oliwię. 
- Marsz do łazienki! - rozkazała Hetty. - śebyś mi się zaraz doprowadziła do porządku! 
Potem pomoŜesz mi przy kolacji. 
Oliwia mocno wciągnęła powietrze. Nawóz - nie mogło być mowy o pomyłce. Uśmiechnęła 
się i ujęła Sarę za ramię. 
- Idę z tobą. Mój BoŜe, Saro! - wybuchnęła, gdy obie zniknęły Hetty z oczu. - Co się stało? 
Musisz się porządnie umyć. Zaraz przygotuję kąpiel. 
- Chyba... rzeczywiście. 
- Domyślam się, Ŝe to jakaś dziwna historia. 
92 
Ale zaczekam, aŜ sama zechcesz mi ją opowiedzieć. 
Sara pokiwała głową. 
- Opowiem ci, ale dopiero za parę dni. Ta historia jeszcze się nie zakończyła. 
Rozdział trzynasty 
Punktualnie o wpół do czwartej ciotka Hetty potrząsnęła stojącym na biurku duŜym 
dzwonkiem, aby ogłosić koniec lekcji. 
- Nie przepychajcie się! Wychodźcie z klasy parami! - wołała. 
Lecz o tej porze dnia jej słowa trafiały w próŜnię. Uczniowie tłoczyli się przy drzwiach, 
popychając się nawzajem i wrzeszcząc, jakby w budynku szkolnym nagle wybuchł poŜar. 
Hetty westchnęła i rozejrzała się po pustej klasie. Potem zabrała się do porządkowania 
papierów, jak zawsze przed wyjściem do domu. 
Dzieci wysypały się na zewnątrz i szybko rozproszyły. Kilka dziewczynek skakało przez ska-
kanki, niektórzy chłopcy bawili się w berka. Jeszcze inni kierowali się z wolna w stronę 
domu. 

background image

- Pamiętaj - rzekła Sara do Andrzeja, gdy tylko odeszli kawałek drogi od szkoły i nikt ich nie 
mógł słyszeć - uda się tylko wtedy, jeśli uwierzą, Ŝe to oni nas nabierają. 
- Nie potrafię tak dobrze udawać, jak ty - protestował Andrzej. 
- Na pewno dasz sobie radę. Oni teraz obserwują kaŜdy nasz ruch. Gdy tylko podejdą bli- 
93 
Ŝ

ej, przysuniesz się do mnie i pokaŜesz mi ziarenka. 

Andrzej kiwnął głową, zastanawiając się, czy ten dobrze obmyślony plan ma szansę się 
powieść. 
- Teraz - szepnęła Sara. - Są juŜ blisko. 
Andrzej wyciągnął z kieszeni paczuszkę z ziarenkami. Pochylili się nad nią oboje, szepcząc 
coś z przejęciem, póki Felek i Felicja nie znaleźli się tuŜ za nimi. 
- Co tam macie? - spytał Felek, zaglądając ciekawie przez ramię. 
Andrzej szybko ukrył paczuszkę w dłoni. 
- Nic. 
- PrzecieŜ widziałam, Ŝe coś oglądaliście. Co to było? - dopytywała się Felicja. 
Sara pociągnęła Andrzeja za rękę. 
- Idziemy. 
Starała się nie okazać zadowolenia, gdy Andrzej, tak jak zaplanowali, upuścił paczuszkę na 
ziemię. 
- Co to takiego? - Felek usiłował podnieść rzekomą zgubę, ale Andrzej szybko zakrył 
paczuszkę ręką. - Te, spryciarz! - Felek kopnął ze złością grudkę ziemi. 
Andrzej rzucił mu wyzywające spojrzenie. 
- Wiesz chociaŜ, dlaczego jestem sprytny? Sara dała mu sójkę w bok. 
- Cicho bądź. Nic im nie mów. To nasz sekret. 
- A to dlaczego? - Felicja uniosła ze zdumieniem brwi. 
Andrzej otworzył zaciśniętą dłoń. 
- Dlatego. 
- Och, Andrzeju! - Sara tupnęła gniewnie nogą. - Wiedziałam, Ŝe nie dochowasz tajemnicy! 
94 

- Co to za nasiona? - spytała Felicja pochylając się, jakby chciała je powąchać. 
- To magiczne ziarenka - rzekł Andrzej. Bardzo się starał, by jego głos zabrzmiał tajemniczo. 
- Nie wierzę. Wyglądają jak zwykłe nasiona ogórka. 
Sara zasłoniła sobą Andrzeja. 
- Właśnie. To nasiona ogórka. Jesteś bardzo sprytna. Nie dasz się nabrać. 
Andrzej, udając złość, nie chciał ruszyć się z miejsca, mimo Ŝe Sara ciągnęła go za rękaw. 
- Dostałem je od Peg Bowen. Była na dworcu, kiedy przyjechałem. Powiedziała mi, jak 
działają. Trzeba zjeść jedno ziarenko i wypowiedzieć Ŝyczenie. Na pewno się sprawdzi. 
- Andrzej! - krzyczała na niego Sara. - Nie mów im nic więcej! 
- Peg Bowen? - Felicja patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. - Ta, która mieszka w lesie? 
- Czarownica! - szepnął z szacunkiem Felek. 
- Nie wierzę ci! - rzekła Felicja, ale w jej głosie wyczuwało się niepewność. 
- No i dobrze. - Sara odetchnęła głęboko. - Andrzeju, naprawdę musimy juŜ iść. Dość się 
nagadałeś. Zresztą to i tak twoje ziarenka. 
- Wiem tylko tyle - mówił Andrzej, czując się coraz lepiej w swojej roli - Ŝe przedtem nie 
potrafiłem nigdy zapamiętać tabliczki mnoŜenia. Udało mi się dopiero, jak zjadłem ziarenko. 
A pamiętacie pierwszy dzień Sary w szkole? Nawet nie wiedziała, co to jest tabliczka 
mnoŜenia! A następnego dnia juŜ ją umiała. Zgadnijcie, dlaczego? Nigdy w Ŝyciu nie 
słyszałem wcześniej o magicz- 
95 

background image

nych ziarenkach, ale one naprawdę mają niezwykłą moc. 
- Więc daj i mnie spróbować. Albo nie, daj Felkowi. Przyda mu się trochę rozumu, bardziej 
niŜ komu innemu. 
Andrzej potrząsnął głową. 
- Niestety, nie wystarczy po prostu zjeść ziarenka. Trzeba spełnić pewne warunki. 
- Jakie warunki? - spytała podejrzliwie Felicja. 
- Trzeba to zrobić w piątkową noc, wyłącznie w czasie pełni księŜyca. I w dodatku na 
cmentarzu. 
Felicja skrzywiła się. 
- To potworne. 
- Dlaczego koniecznie na cmentarzu? - spytał zdumiony Felek. 
- Dlatego - Andrzej znów cedził tajemniczo słowa - Ŝe tak kazała Peg Bowen. Podobno 
potrzebna jest do tego energia ukryta w kościach nieboszczyków. 
Felicja podniosła dumnie głowę. 
- Nie nabierzesz mnie na takie bzdury. 
- Ani mnie - dodał Feliks, rozgrzebując nogą piach na drodze. Po chwili jednak mruknął pod 
nosem: - ChociaŜ przydałyby mi się takie ziarenka... 
Andrzej schował paczuszkę do kieszeni. Wzruszył ramionami i pokazał kuzynom puste ręce. 
- Dobra, dobra. śałuję, Ŝe o tym wspomniałem. Sara znowu pociągnęła go za rękę i tym 
razem 
poszedł za nią. 
- Mówiłam ci. Teraz na pewno wszystko wy-klepią rodzicom - mówiła głośno. - PrzecieŜ to 
paple. 
96 
- Wcale nie! - zawołał za nią Felek. ChociaŜ udawał, Ŝe jest inaczej, cały czas myślał 
o tajemniczych ziarenkach. Jak bardzo odmieniłyby jego Ŝycie! śyczyłby sobie... oczywiście, 
Ŝ

yczyłby sobie, aby być sprytnym... sprytniejszym od Felicji. I Ŝeby przyjęto do szkoły ładną, 

miłą nauczycielkę, która nigdy nie zadawałaby lekcji do domu. I Ŝeby nie musiał pomagać w 
gospodarstwie, i Ŝeby był bogaty. Mógłby wtedy wykupić wszystkie cukierki ze sklepiku... 
- Felek! - krzyknęła na niego siostra. - Co z tobą? 
- Nic, tak sobie myślę. 
Felicja teŜ się rozmarzyła. Jakby to było cudownie mieć wszystko, czego się zapragnie! Nagle 
odwróciła się i pobiegła za Andrzejem. Złapała go za rękę. 
- Przepraszam! Wcale tak nie myślałam. -Zajrzała mu w oczy, uśmiechając się przemilnie. - 
Słuchaj, bardzo cię proszę, daj mi parę tych ziarenek! 
„Złapała się" - pomyślała Sara z satysfakcją. Jeśli Felicja zdecydowała się być mila, to 
znaczy, Ŝe jej naprawdę zaleŜy. 
- Och, no juŜ dobrze - ustąpił Andrzej. - Ale pamiętaj, w piątek o północy na cmentarzu. 
Odliczył starannie kilka ziarenek dla niej i dla Felka. 
- Jeśli naprawdę mają magiczną moc - rzekła zuchwale Felicja - to podziałają bez twoich 
głupich warunków. Nie idę na Ŝaden cmentarz. 
- Ani ja - powtórzył jak echo Felek. 
- Proszę bardzo - odparł złowieszczo Andrzej, 
7 — RóŜany dworek 
97 
- Piotrek, przestań siorbać, bo pójdziesz jeść do kurnika. 
Oliwia poruszyła się niespokojnie. Nie mogła juŜ znieść tego milczenia. 
- Opowiedz mi, jak było dziś w szkole - zwróciła się do Sary. - Czy widziałaś Felicję? 
- Tak - odparła krótko Sara. Nie chciała podtrzymywać rozmowy, Ŝeby uniknąć kontaktu z 
ciotką Hetty. 

background image

- Mam nadzieję, Ŝe zostaniecie wielkimi przyjaciółkami... kiedy juŜ się dobrze poznacie. A ja 
muszę poznać lepiej Andrzeja. Pójdzie mi na pewno trudniej niŜ z tobą, bo on mieszka na 
farmie. Podobno jest bardzo powaŜnym chłopcem, ale to akurat nikogo nie dziwi. Jego ojciec 
teŜ był powaŜny. Wiesz, Saro, ojciec Andrzeja i twoja matka urodzili się tego samego dnia i 
miesiąca, tyle Ŝe ona była o rok młodsza. A jednak róŜnili się charakterami, tak jak dzień 
róŜni się od nocy. Matka zawsze mówiła... 
Hetty spojrzała na siostrę spod oka. 
- Przestań pleść trzy po trzy! Gdybyś jadła tak szybko, jak gadasz, nie musielibyśmy teraz 
czekać, aŜ skończysz zupę. 
- Ach, przepraszam - zreflektowała się Oliwia. - Nie chciałam, Ŝebyście na mnie czekali. 
Zaraz pozbieram talerze. 
W gruncie rzeczy nie mogła się juŜ doczekać końca posiłku. 
- Rusz się, Saro. PomóŜ cioci sprzątnąć ze stołu. 
Sara wstała posłusznie i zabrała się do pracy. 
99 
- Piotrek, przestań siorbać, bo pójdziesz jeść do kurnika. 
Oliwia poruszyła się niespokojnie. Nie mogła juŜ znieść tego milczenia. 
- Opowiedz mi, jak było dziś w szkole - zwróciła się do Sary. - Czy widziałaś Felicję? 
- Tak - odparła krótko Sara. Nie chciała podtrzymywać rozmowy, Ŝeby uniknąć kontaktu z 
ciotką Hetty. 
- Mam nadzieję, Ŝe zostaniecie wielkimi przyjaciółkami... kiedy juŜ się dobrze poznacie. A ja 
muszę poznać lepiej Andrzeja. Pójdzie mi na pewno trudniej niŜ z tobą, bo on mieszka na 
farmie. Podobno jest bardzo powaŜnym chłopcem, ale to akurat nikogo nie dziwi. Jego ojciec 
teŜ był powaŜny. Wiesz, Saro, ojciec Andrzeja i twoja matka urodzili się tego samego dnia i 
miesiąca, tyle Ŝe ona była o rok młodsza. A jednak róŜnili się charakterami, tak jak dzień 
róŜni się od nocy. Matka zawsze mówiła... 
Hetty spojrzała na siostrę spod oka. 
- Przestań pleść trzy po trzy! Gdybyś jadła tak szybko, jak gadasz, nie musielibyśmy teraz 
czekać, aŜ skończysz zupę. 
- Ach, przepraszam - zreflektowała się Oliwia. - Nie chciałam, Ŝebyście na mnie czekali. 
Zaraz pozbieram talerze. 
W gruncie rzeczy nie mogła się juŜ doczekać końca posiłku. 
- Rusz się, Saro. PomóŜ cioci sprzątnąć ze stołu. 
Sara wstała posłusznie i zabrała się do pracy. 
99 
Wzięła na raz tyle talerzy, Ŝe mało brakowało, a upuściłaby wszystkie na ziemię. 
- UwaŜaj trochę - upomniała ją ciocia Hetty. 
- Porcelanowa zastawa prababki ElŜbiety jest w tej rodzinie od trzech pokoleń. Chciałabym, 
aby przetrwała jeszcze długie lata. Teraz podaj pieczeń. 
Sara zdjęła z kredensu cięŜki półmisek. Oliwia zagryzła wargi. 
- Och, Hetty, ona tego nie udźwignie! 
- Sara doskonale da sobie radę. Musi pomagać, jeśli chce się czegoś nauczyć. 
Półmisek z wielką pieczenia, obłoŜoną jarzynami i ziemniakami, rzeczywiście był cięŜki. 
- JuŜ najwyŜszy czas - ciągnęła Hetty - Ŝeby Sara zrozumiała, Ŝe nie mogą wszyscy koło niej.. 
- Och! 
Dziewczynka właśnie miała postawić półmisek na stole, gdy pieczeń zsunęła się prosto na 
kolana ciotki Hetty. Co gorsza, naczynie wyśliznęło się Sarze z rąk, upadło na podłogę i 
rozbiło się w drobny mak. 
- ...skakać - dokończyła Hetty, wpatrując się w główne danie kolacji na swych kolanach. 

background image

Sarze wydało się, Ŝe za chwilę zemdleje. Zbladła jak płótno. Nagle odwróciła się i pobiegła z 
płaczem na górę. PrzecieŜ nie chciała upuścić pieczeni ani rozbić półmiska prababki! 
Zatrzasnęła drzwi swojego pokoju i łkając rzuciła się na łóŜko. 
- Nic nie potrafię zrobić dobrze! - szlochała. 
- Po prostu nic! 
Próbowała się opanować, ale łzy stumieniami płynęły jej po policzkach. Nikt jej tu nie chce... 
no, 
IOO 
moŜe z wyjątkiem ciotki Oliwii. Sprawia wszystkim tylko kłopot. Trzymają ją z obowiązku. 
Czują się za nią odpowiedzialni i to wszystko. A teraz stłukła na dodatek cenną rodzinną 
pamiątkę! 
Zwlokła się z łóŜka. Podeszła do biurka, wzięła kartkę i pióro i zaczęła pisać. Nie był to 
pierwszy list do ojca, ale na pewno najbardziej rozpaczliwy ze wszystkich. 
Kochany Tatusiu! 
Proszę, proszę, proszę, przyjedź i zabierz mnie do domu... 
Skrzypnęły drzwi: Sara odwróciła się gwałtownie. W progu stała ciocia Hetty w poplamionej 
spódnicy. Trzymała w ręku ściereczkę. Miała zaciśnięte usta, ale dziewczynka od razu 
spostrzegła, Ŝe ciotka właściwie się nie gniewa. Była raczej zatroskana. 
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, moje dziecko. 
Z oczu Sary lały się potoki łez. 
- Prze... przepraszam. Ja naprawdę nie chciałam stłuc tego półmiska. To był... wypadek. 
Hetty przyglądała się jej w milczeniu. Tak bardzo podobna do matki! W pierwszym odruchu 
chciała Sarę przytulić, powiedzieć, Ŝe się nie gniewa... Ŝe ją kocha... Ale nie potrafiła. Przez 
całe Ŝycie Hetty King walczyła z okazywaniem uczuć, więc jakŜe mogłaby postąpić teraz 
wbrew własnym zasadom? 
Sarze wydało się, Ŝe widzi cień uśmiechu na ustach ciotki. 
- CóŜ, właściwie cieszę się, Ŝe nie rzuciłaś we 
101 
mnie tą pieczenia umyślnie - rzekła Hetty. Nie omieszkała jednak dodać: - Choć doprawdy 
nie pojmuję, jak moŜna być taką fajtłapą! Sara spojrzała jej prosto w oczy. 
- Nigdy dotąd nie podawałam do stołu. W domu mamy do tego słuŜbę. 
- Wiem o tym. Ale w Avonlea Ŝyje się inaczej. Tu nikt nie ma słuŜących. 
- Nie musisz mi ciągle przypominać. - Sarze znowu napłynęły łzy do oczu. - Dla ciebie jestem 
tylko obowiązkiem - rzekła naśladując ton ciotki w rozmowie z nianią Luizą. 
- Ach! - Hetty pojęła wreszcie, o co jej chodzi. - Nie mów takich głupstw, moje dziecko. 
- To prawda! Tak powiedziałaś do niani Luizy! Po raz pierwszy Hetty spuściła oczy. Usiadła 
na 
brzegu łóŜka i potrząsnęła głową. 
- Wszyscy byliśmy tacy... rozdraŜnieni tamtego wieczoru. Czasem człowiekowi wymknie się 
coś, czego wcale nie chciał powiedzieć. 
- Wiem, ja do was nie pasuję! MoŜesz mnie odesłać z powrotem do domu. Nie musisz 
spełniać tego obowiązku! 
Hetty podniosła wzrok i oświadczyła stanowczym głosem: 
- Nigdzie cię nie odeślę. Zostaniesz w Avonlea na długo, młoda damo, i uwaŜam, Ŝe dla 
własnego dobra powinnaś nauczyć się tu Ŝyć. 
Ciotka wstała i podeszła do biurka. Podniosła do oczu list, przeczytała go i odłoŜyła na 
miejsce. 
- A juŜ na pewno nie pomoŜe ci ciągłe wypisy- 
102 

background image

wanie listów do ojca. Lepiej nie trać na to czasu, bo Bóg raczy wiedzieć, czy w ogóle 
docierają do adresata. 
Dziewczynka zaczerwieniła się. Szybkim ruchem otarła łzy. 
- Nic mnie to nie obchodzi! Piszę, bo do niego tęsknię! I do mojej niani teŜ! 
- Za duŜa jesteś, by cię niańczyć. 
- Luiza Banks nie jest dla mnie tylko nianią. Jest moją przyjaciółką! Jedyną, jaką mam! 
Ciocia Hetty ponownie usiadła na łóŜku. Obrzuciła Sarę stanowczym spojrzeniem, po czym 
dotknęła jej ramienia. 
- Saro, naprawdę nie ma powodu do takich wybuchów. 
- Ty nic nie rozumiesz. Ale czyŜ moŜna się temu dziwić? Czy tęskniłaś kiedyś za kimś tak 
okropnie, Ŝe aŜ czułaś, iŜ coś w tobie umiera? 
Właściwie był to strzał w dziesiątkę. Hetty spojrzała spokojnie na dziewczynkę. Twarz jej 
złagodniała. Poczuła łzy pod powiekami. Czy to dziecko naprawdę o niczym nie wie? 
Przez chwilę Sara miała wraŜenie, Ŝe Hetty się rozpłacze, ale ciotka odwróciła nagle wzrok. 
- Owszem, przeŜyłam coś takiego - wyznała. - Wtedy, gdy umarła twoja matka. Byłam od niej 
starsza o piętnaście lat. Wychowałam ją i traktowałam bardziej jak swoją córkę niŜ siostrę... 
Zerwała się z łóŜka, wygładzając nerwowo spódnicę. 
- No, dość tego! - ucięła starając się ukryć zmieszanie. - Dokończ ten list, jeśli musisz, i zejdź 
103 
na dół. MoŜe mi poczytasz? Na półkach w salonie jest duŜo ciekawych ksiąŜek. Niektóre 
naleŜały do twojej matki. 
Sara dopiero teraz spostrzegła, Ŝe nie kapią jej juŜ łzy. Doprawdy, ciotka Hetty wcale nie jest 
aŜ tak surowa, jak się wydaje. 
Ciotka odwróciła się od drzwi. Na ustach błąkał się jej rzadki gość - uśmiech. 
- Nawiasem mówiąc, nie przepadałam za tym półmiskiem prababki. 
Rozdział czternasty 
Piątek wlókł się w nieskończoność. 
- Myślisz, Ŝe przyjdą? - zastanawiał się Andrzej, gdy wracali ze szkoły. 
- Jestem absolutnie pewna - odparła Sara. Uśmiechnął się pod nosem. 
- Wyjdę przez okno i pobiegnę szybko, Ŝeby ich wyprzedzić. Kiedy będę mijał RóŜany 
Dworek, zawyję jak pies. Ty zsuniesz się po dachu i spotkamy się przy kościele. Zaczekamy 
na nich na cmentarzu. W ten sposób będziemy wszystko słyszeć, a potem sprawimy im 
niespodziankę. 
- O słodka zemsto! - uśmiechnęła się Sara. - Nie mogę się juŜ doczekać! 
Wreszcie zbliŜała się godzina odwetu. Sara stała ubrana przy otwartym oknie. Czekając na 
Andrzeja, wdychała głęboko powietrze. 
Myślała o ostatnich kilku dniach. Od tego wieczoru, gdy niechcący stłukła półmisek, coś się 
104 
zmieniło między nią a ciotką Hetty. Nie potrafiłaby określić, na czym polegała ta zmiana. 
Ciotka nadal była apodyktycna i przy kaŜdej okazji prawiła morały. Wymagała wiele i 
zgodnie z zapowiedzią traktowała ją w szkole tak samo, jak inne dzieci. Ale mimo wszystko... 
Westchnęła. Teraz wiedziała, Ŝe ciotce Hetty naprawdę na niej zaleŜy. Mimo całej surowości, 
nie była przecieŜ pozbawiona ludzkich uczuć. Sara wychyliła się z okna, aby po raz drugi 
zaczerpnąć świeŜego powietrza, gdy usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Szybko wskoczyła do 
łóŜka i podciągnęła kołdrę pod brodę. 
- Saro, kochanie, czy juŜ leŜysz? - usłyszała ściszony głos Oliwii. 
- Tak, ciociu. 
- Więc gaszę światło. Za chwilę przyjdę otulić cię kołdrą. 
Kroki się oddaliły, ale po paru sekundach Oliwia wróciła i wsunęła się cicho do pokoju.. 
- Brrr... aleŜ tu zimno - wzdrygnęła się i zamknęła okno. 

background image

- Wdychałam świeŜe powietrze - wyjaśniła Sara. - Miałaś rację, ciociu. Tu naprawdę czuje się 
ocean. 
- Pewnie jest wiatr - uśmiechnęła się Oliwia. - I mamy pełnię księŜyca. O tej porze roku w 
czasie pełni przypływy są bardzo wysokie. Zawsze mi się zdaje, Ŝe podczas przypływu ocean 
pachnie intensywniej... moŜe z powodu wodorostów, które wyrzuca na brzeg. 
- Dzisiaj jest pełnia? - spytała z niedowierzaniem Sara. 
105 
Oliwia zerknęła za okno. 
- Och, tak. KsięŜyc właśnie wychodzi zza chmur. Jest duŜy i zupełnie okrągły. 
- To doskonale. 
Ciotka zdmuchnęła lampę. Potem przy smudze światła z holu podeszła do łóŜka i ucałowała 
Sarę w czoło. 
- Dobranoc, kochanie. Miłych snów. 
- Dobranoc, ciociu. 
Sara skuliła się pod kołdrą. Trwała tak przez chwilę, chociaŜ zdawało się jej, Ŝe czeka juŜ całą 
wieczność. Kiedy wreszcie zdecydowała się wstać i była w połowie drogi do okna, znowu 
rozległy się kroki. Ciotka Hetty! Dziewczynka zdąŜyła dać nura pod kołdrę, gdy usłyszała 
znajomy głos: 
- Dobranoc, Saro! 
- Dobranoc, ciociu Hetty. 
Ciotka wślizgnęła się na palcach do pokoju. W jednej ręce trzymała lampę, w drugiej ksiąŜkę. 
Postawiła lampę na stoliku. 
- Znalazłam pewną ksiąŜkę... MoŜe ci się spodoba. To ulubiona ksiąŜka twojej matki. 
Szukałam jej kilka dni. 
Jeśli Sara wysunie teraz rękę spod kołdry, wyda się, Ŝe jest ubrana. 
- Dziękuję, ciociu. Czy moŜesz połoŜyć ją tam, na stoliku? 
Hetty spełniła jej prośbę, po czym usiadła na brzegu łóŜka. 
- Saro, nie chcę, Ŝebyś myślała, Ŝe jestem bez serca. - Umilkła na chwilę. - Rozumiem, jak 
trudno ci mieszkać w Avonlea. To nie jest wytwor- 
106 
ny Montreal... - Nagle urwała i zaczęła nasłuchiwać. - Dobry BoŜe, a cóŜ to znowu? Sara z 
trudem udała zdziwienie. 
- Co takiego? 
- Ten odgłos... - Hetty wstała i podeszła do okna. - Jakby wył chory pies... 
- MoŜe to wilk? 
- Tu nie ma wilków. - Ciotka wyjrzała przez okno, ale w ciemności niczego nie mogła 
dojrzeć. Potrząsnęła z irytacją głową. - To pewnie pies sąsiadów. Muszę z nimi porozmawiać. 
To niesłychane, Ŝeby jakieś obce zwierzęta włóczyły się po nocy koło domu! Straszą tylko 
kury, a potem one przestają się nieść. - Podeszła z powrotem do łóŜka. - BoŜe, ty masz 
wypieki! - Pochyliła się niŜej. - I jesteś taka rozpalona! MoŜe masz gorączkę? 
- Jestem zupełnie zdrowa - rzekła szybko Sara. 
- Odkryj się trochę. Pewno jest ci za gorąco. 
- Nie, nie. Zawsze kiedy się zmęczę, mam rumieńce. Niania dobrze o tym wie. 
Hetty podniosła się i pokiwała głową. 
- No cóŜ, w takim razie lepiej juŜ śpij. Porozmawiamy innym razem. - Potem z pewnym 
wahaniem dotknęła lekko ramienia dziewczynki. - Dobranoc, Saro. 
Sara spojrzała jej w oczy. Dostrzegła w nich wzruszenie. 
- Dobranoc, ciociu Hetto. 
Naprawdę Ŝałowała, Ŝe nie mogła dłuŜej z nią rozmawiać. Ale dzisiejsza noc naleŜała do 
Felicji i Felka. 

background image

Gdy tylko ucichły kroki ciotki, Sara wyskoczyła z łóŜka i podbiegła do okna. Najciszej, jak 
tylko się dało, otworzyła je i wyszła na dach. Potem prze-czołgała się na tył domu i niemal 
bezszelestnie ześlizgnęła się na daszek tylnego ganku. Stamtąd po kracie, na której rozpięte 
były róŜe, zeszła do ogrodu. Znalazłszy się wreszcie na ziemi, popędziła co sił przez pole. 
KsięŜyc i gwiazdy świeciły tak jasno, Ŝe było widno jak w dzień. 
DuŜa pomarańczowa tarcza księŜyca wyraźnie oświetlała wysoki, strzelisty kościół, ale 
cmentarz pogrąŜony był w mroku. Otaczały go stare drzewa, a róŜane krzewy zdawały się 
stać na straŜy. Poprzez niemal bezlistne konary wpadało jednak trochę światła, które rzucało 
na groby długie, tajemnicze cienie. Za rogiem kościoła cicho pogwizdywał wiatr... a moŜe to 
był śpiew duchów? 
Wtem w zaroślach ktoś syknął: 
- Saro! - Nim dziewczynka zorientowała się, Ŝe to głos Andrzeja, omal nie wyskoczyła ze 
skóry, tak się przeraziła. - Biegłem na skróty. Zaraz powinni tu być. - Pociągnął ją za rękę i 
oboje skryli się za duŜym nagrobkiem. 
Sara aŜ drŜała z podniecenia. To najwspanialsze przeŜycie, jakie ją dotąd spotkało. Nigdy 
przecieŜ nie była w nocy poza domem, a cóŜ dopiero na cmentarzu przy pełni księŜyca! MoŜe 
to naprawdę początek jakiejś wielkiej przygody? 
- Wiem, Ŝe juŜ są w drodze - szepnął Andrzej, dając jej sójkę w bok. 
- Myślałam, Ŝe w ogóle nie uda mi się wyjść z domu - tłumaczyła się Sara. - Ciotka Hetty 
108 
słyszała twój skowyt. Powiedziała, Ŝe to wyje jakiś chory pies. 
Andrzej uśmiechnął się, ale" zaraz potem zatkał jej usta ręką. 
- Cicho! Idą! 
Felicja, Felek i Cecylka z latarniami w rękach skradali się między grobami. 
- Nie powinniśmy cię zabierać - narzekała Felicja, patrząc pogardliwie na kulącą się z tyłu 
Cecylkę. 
- Wcale nie musieliście mnie tutaj ciągnąć. Chciałam tylko wiedzieć, co macie w tym 
woreczku i dokąd idziecie. 
- Zaraz wygadałabyś wszystko mamie, ty lizusie. 
Cecylka zignorowała tę uwagę. 
- A jakie będzie twoje Ŝyczenie? - spytała. - Ja myślałam, Ŝeby poprosić o kręcone włosy, ale 
teraz zaleŜy mi tylko na tym, aby być odwaŜną. Czy myślisz, Ŝe kości umarłych naprawdę 
wydzielają energię? 
- Cicho! - syknęła Felicja. 
- Co to było? - wyszeptał przeraŜony Feliks. Zatrzymał się tak raptownie, Ŝe Felicja z Cecylka 
omal na niego nie wpadły. 
- Ttto chyba czyjś oddech... - odparła nie mniej wystraszona Felicja. 
- Boję się! - jęknęła Cecylka. - Chcę do domu! Zaraz pojawią się duchy! 
- Uspokój się! - rzuciła Felicja. Wyprostowała się i wyciągnęła z kieszeni mały woreczek. 
WłoŜyła parę ziarenek do ust i zaraz okropnie się wykrzywiła. - Fuj, jakie to świństwo! 
ZOO 
- Mów szybko Ŝyczenie! - ponaglał ją Felek. Felicja spojrzała na księŜyc. 
- Chcę być taka piękna jak dama na okładce „Poradnika Rodzinnego". 
- TeŜ coś! - skrzywił się Felek. - Aleś wymyśliła! 
Sara zatkała sobie usta ręką, Ŝeby nie wybuchnąć śmiechem. Andrzej zagryzł wargi i 
przewrócił oczami. 
- Co tu się dzieje? - rozległ się nagle w ciemności męski głos. 
Felicja, Cecylka i Felek zamarli ze strachu. 
W świetle księŜyca ukazała się sylwetka komisarza Abnera Jeffriesa. Wyglądał jak jakiś 
olbrzym. W kilku susach znalazł się przy dzieciach i wyciągnął Andrzeja zza nagrobka. 

background image

- Ani kroku, młoda damo - rzekł do Sary. 
- Teraz całe towarzystwo uda się ze mną prosto do RóŜanego Dworku. Tam sobie wszystko 
wyjaśnimy. 
- To przez ciebie, ty głupku - napadła Felicja na brata. 
- Przeze mnie? Ja nawet nie zdąŜyłem wypowiedzieć Ŝyczenia. 
- Szkoda, Ŝe nie powiedziałam mamie - wtrąciła Cecylka. 
- Cicho bądźcie! - upomniał ich Abner Jeffries. 
- Ani słowa. 
Drzwi otworzyła ciotka Hetty. Włosy, zwykle upięte w ciasny kok, miała rozpuszczone i 
związane z tyłu w koński ogon. Ubrana była w długą nocną koszulę z czerwonej flaneli i 
gruby wełniany szlafrok. Zza jej pleców wyjrzała zaciekawiona 
770 
Oliwia, równieŜ w szlafroku, lecz z włosami splecionymi w dwa warkocze. 
- A cóŜ to, na miłość boską, znaczy? - spytała obrzucając dzieci gniewnym spojrzeniem. 
- Lepiej wejdźmy do środka i porozmawiajmy - odparł Abner Jeffries, zaganiając swoich 
więźniów. 
W tym momencie przed ganek zajechała dwu-kółka. Wysiadł z niej Alek King. On teŜ 
wyraźnie ubierał się w pośpiechu, gdyŜ flanelową czerwoną koszulę włoŜył na lewą stronę. 
- Wielebny Leonard kazał mi tu natychmiast przyjechać... - urwał gwałtownie i spojrzał na 
dzieci. - No i co się tu dzieje? - spytał ostro, idąc spiesznie do drzwi. 
Siostry wpuściły go do środka, po czym wszyscy udali się do salonu. Ciotka Hetty zapaliła 
lampę. Dzieci poczuły się przy świetle pewniej, bo natychmiast rozwiązały się im języki. 
- Wpadliśmy przez nich do gnoju. Musieliśmy się odegrać - tłumaczył się Andrzej. 
- I uwierzyli, Ŝe Peg Bowen dała nam magiczne ziarenka - dodała Sara, uśmiechając się mimo 
wszystko. 
- Ja wcale nie uwierzyłam - zaprzeczyła szybko Felicja. - To wszystko ich wina! Oni nas 
zwabili! 
- Ja tam nawet nie chciałam iść - poskarŜyła się Cecylka. 
- A ja nawet nie wypowiedziałem Ŝyczenia - lamentował Felek. 
- Ten głąb nadal nic nie rozumie! - prychnęła Felicja. 
III 
Wśród tych wzajemnych oskarŜeń rozległ się spokojny głos Abnera Jeffriesa: 
- Panie i panowie, pozwólcie mi dojść do słowa. Szczerze mówiąc, wielebny Leonard nie był 
zachwycony, Ŝe ci mali wandale wyrwali go ze snu w środku nocy. Złapałem ich na 
przykościelnym cmentarzu. Muszę przyznać, panno King, Ŝe mam juŜ dość waszych 
rodzinnych waśni. Wyciągacie mnie z łóŜka o najdziwniejszych porach. 
Hetty wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. KaŜdy, kto znał ją choć trochę, 
wiedział, Ŝe w środku aŜ kipi ze złości. 
- Chyba zdajecie sobie sprawę, Ŝe świętokradztwo to przestępstwo ścigane z mocy prawa - 
ciągnął Jeffries. - Grozi za to surowa kara. 
- My przecieŜ nie świę... nie świętokradliśmy niczego - jęknął Felek. 
Alek King wystąpił naprzód. 
- Wszyscy zostaliśmy wyciągnięci z łóŜek -rzekł pojednawczo. - JeŜeli dasz spokój, Abnerze, 
z tymi formalnościami, to moŜe jeszcze choć trochę pośpimy. 
Hetty, która siedziała dotąd skulona na stołku przy pianinie, wstała, by równieŜ zabrać głos. 
- Masz zupełną rację, Alku. To sprawa rodzinna, Abnerze, i załatwimy ją sami. Proponuję, 
Ŝ

ebyś poszedł do domu. Byłoby mi naprawdę przykro, gdybyś się nie wyspał z naszego 

powodu - dodała z ironicznym uśmieszkiem. 
Abner Jeffries przesunął wzrokiem po twarzach dzieci i dorosłych. W końcu wzruszył 
ramionami. Wiedział, Ŝe lepiej nie naraŜać się Hetty King. 

background image

- Dobranoc - burknął i wyszedł pośpiesznie. 
112 
Wśród tych wzajemnych oskarŜeń rozległ się spokojny głos Abnera Jeffriesa: 
- Panie i panowie, pozwólcie mi dojść do słowa. Szczerze mówiąc, wielebny Leonard nie był 
zachwycony, Ŝe ci mali wandale wyrwali go ze snu w środku nocy. Złapałem ich na 
przykościelnym cmentarzu. Muszę przyznać, panno King, Ŝe mam juŜ dość waszych 
rodzinnych waśni. Wyciągacie mnie z łóŜka o najdziwniejszych porach. 
Hetty wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. KaŜdy, kto znał ją choć trochę, 
wiedział, Ŝe w środku aŜ kipi ze złości. 
- Chyba zdajecie sobie sprawę, Ŝe świętokradztwo to przestępstwo ścigane z mocy prawa - 
ciągnął Jeffries. - Grozi za to surowa kara. 
- My przecieŜ nie świę... nie świętokradliśmy niczego - jęknął Felek. 
Alek King wystąpił naprzód. 
- Wszyscy zostaliśmy wyciągnięci z łóŜek -rzekł pojednawczo. - JeŜeli dasz spokój, Abnerze, 
z tymi formalnościami, to moŜe jeszcze choć trochę pośpimy. 
Hetty, która siedziała dotąd skulona na stołku przy pianinie, wstała, by równieŜ zabrać głos. 
- Masz zupełną rację, Alku. To sprawa rodzinna, Abnerze, i załatwimy ją sami. Proponuję, 
Ŝ

ebyś poszedł do domu. Byłoby mi naprawdę przykro, gdybyś się nie wyspał z naszego 

powodu - dodała z ironicznym uśmieszkiem. 
Abner Jeffries przesunął wzrokiem po twarzach dzieci i dorosłych. W końcu wzruszył 
ramionami. Wiedział, Ŝe lepiej nie naraŜać się Hetty King. 
- Dobranoc - burknął i wyszedł pośpiesznie. 
112 
Alek King pocierał w zamyśleniu podbródek. 
- Chodźmy do kuchni, Hetty. Chyba obmyśliłem przyzwoitą karę dla tej bandy urwisów. 
Gospodyni skinęła głową. 
- Saro - rzekła - w tej chwili marsz do łóŜka. 
- A wy - zwrócił się Alek do swoich dzieci z surową miną - zaczekajcie na dworze. 
Rozdział piętnasty 
Część stodoły na farmie Kingów przeznaczono na gnojowisko, wypełnione nawozem, 
pierzem i słomą. Właśnie tam za sprawą Felicji i Felka wpadli Sara i Andrzej. Teraz cała 
piątka dzieci musiała wygarnąć gnój i posprzątać to paskudne, śmierdzące miejsce. Taką 
właśnie karę obmyślił Alek King. 
Andrzej nie załoŜył tym razem swoich tweedo-wych spodni do kolan, tylko wypłowiałe 
niebieskie „ogrodniczki" i starą niebieską koszulę. RównieŜ Felek ubrany był w mocno 
sfatygowaną koszulę flanelową, tyle Ŝe czerwoną. Dziewczynki miały na sobie stare, wytarte 
sukienki i podobnie jak chłopcy - wysokie boty. 
- Nie daruję tacie, Ŝe wymyślił taką karę - narzekała Felicja, ładując nawóz na taczki. 
- Nigdy tego nie skończymy, jeśli nie będziesz nabierać więcej na łopatę - upomniał ją 
Andrzej, upychając gnój widłami. 
Feliks rzucił mu wściekłe spojrzenie. 
- To wszystko wasza wina. Kto wymyślił te głupie magiczne ziarenka?! 
8 — RóŜany dworek 
"5 
- ZasłuŜyliście sobie - odciął się Andrzej. 
- Najlepiej, Ŝebyście oboje wrócili tam, skąd przyjechaliście, mądrale! 
- Od samego początku dajecie nam do zrozumienia, Ŝe nas tu nie chcecie - rzekła Sara. 
- A wy, Ŝe nie chcecie tu być. Nie jesteśmy odpowiednim towarzystwem dla takiej 
wystrojonej lali! - wykłócała się Felicja. 
Sara przyglądała się uwaŜnie kuzynce. Czy ona naprawdę tak myślała? 

background image

- Nigdy nic takiego nie mówiłam. 
- Od początku są z wami same kłopoty! -stwierdziła oskarŜycielsko Felicja. 
- Wcale nie - zaprotestował Andrzej. 
- I to wy przecieŜ zaczęliście - dodała Sara. Felicja wbiła ze złością łopatę w ziemię. 
- No jasne, wasza wysokość! Ty umiesz tylko zadawać szyku jedwabnymi kieckami. I 
zadzierać nosa. Ale to się skończy, kiedy twój ojciec wreszcie znajdzie się za kratkami! 
Sara zaczerwieniła się z gniewu. 
- Jak śmiesz tak mówić! - wrzasnęła i rzuciła w Felicję zawartością swojej łopaty. - Ja nigdy 
bym tak nie powiedziała o twoim ojcu! 
- CóŜ, moŜemy się pobawić, czemu nie? - krzyknęła Felicja i cisnęła w kuzynkę umazanym w 
gnoju sianem. Co prawda to prawda: gdyby Sara odezwała się tak o jej tacie, ona teŜ by się 
rozzłościła. 
- Przestańcie! Przestańcie! - krzyknęła Cecylka. Lecz w tej samej chwili Felicja i Sara, jakby 
na 
dany znak, obrzuciły ją sianem. Na chwilę zapadła 
114 
cisza, po czym wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem. 
- Powiedz „przepraszam"! - zawołała Sara do Felicji. W powietrzu fruwało coraz więcej 
siana. 
- Przepraszam, przepraszam! No, teraz ty mnie przeproś! - wykrztusiła Felicja zanosząc się od 
ś

miechu. 

- Niech ci będzie: przepraszam! 
Andrzej znienacka rzucił sianem w Felka, a ten nie pozostał mu dłuŜny. Nie minęła sekunda, 
a wszystkie dzieci tarzały się po ziemi, obrzucały sianem, walczyły, zaśmiewając się przy tym 
do łez. Cecylka i Sara przewróciły Felicję i zaczęły ją łaskotać. 
- Koniec z tobą! - wrzeszczały, podczas gdy ofiara skręcała się ze śmiechu. 
Sara jeszcze raz rzuciła w Felicję garścią słomy i roześmiała się głośno. Nigdy, przenigdy w 
całym swoim Ŝyciu nie bawiła się tak cudownie! 
- Dzieci! 
Zaniepokojony głos Oliwii przywołał ich do porządku. Śmiechy umilkły. Zgorszona ciotka 
przyglądała się im przez chwilę, po czym zwróciła się do Sary z wyrazem smutku na twarzy: 
- Są listy z Montrealu. Do cioci Hetty i do ciebie. 
- To od tatusia! 
Sara skoczyła na równe nogi i porwała list. Szybko przeleciała go wzrokiem. Litery tańczyły 
jej przed oczami. 
- Co się stało? - spytał zaniepokojony Andrzej. 
- Niania wyjechała do Anglii. Musiała zaopie- 
115 
kować się swoją chorą siostrą. Tatuś pisze, Ŝe mogę wrócić do domu, ale nie wie, czy będzie 
mógł się mną zająć. Okropnie za tobą tęsknię i bez względu na to, czy zdecydujesz się zostać, 
czy wrócić, kocham cię jak zawsze. Proszę, nie trać wiary, Ŝe wkrótce będziemy razem. Tak 
napisał. 
- I co teraz zrobisz? - spytał Andrzej. Chciał ją poprosić, by została, ale słowa uwięzły mu w 
gardle. 
Wyręczyła go Cecylka. Podeszła do Sary i zajrzała jej prosto w oczy. 
- Proszę cię, Saro, zostań! Bo się rozpłaczę. Felicja, brudna i zaczerwieniona, szurała nogami 
w sianie. 
- Wcale nie musi jechać. Jej ojciec napisał, Ŝe jeśli Sara zechce, moŜe zostać. 
Sara patrzyła na kuzynów i próbowała zebrać myśli. Tak wiele ma do rozwaŜenia... 
Odwróciła się do Oliwii. 

background image

- Czy moŜemy zaraz wrócić do RóŜanego Dworku? 
- Oczywiście - odparła ciotka. Potem spojrzała na pozostałe dzieci. - Powiem Alkowi i Hetty, 
Ŝ

eby pozwoli wam dokończyć tę pracę kiedy indziej. Idźcie się teraz umyć. 

Ciotka i siostrzenica, trzymając się za ręce, szły wolno w stronę domu. 
- Saro - odezwała się Oliwia - decyzja naleŜy do ciebie, ale wiedz, Ŝe jeśli wrócisz do 
Montrealu, to będę okropnie za tobą tęsknić. 
- Ale moŜe ciocia Hetty się ucieszy, Ŝe wreszcie będzie miała spokój - rzekła przekornie Sara. 
7/6 
Wiedziała, Ŝe to nieprawda, i gorąco pragnęła by Oliwia zaprzeczyła. - Tyle jej 
przysporzyłam trosk. 
- Nie osądzaj cioci Hetty zbyt pochopnie. Jest inna, niŜ myślisz. Jesteś inteligentną 
dziewczynką i ona cię podziwia. Bez względu na to, jak się zachowa, wiem, Ŝe nie chce się z 
tobą rozstawać. 
Sara podniosła głowę i zobaczyła, Ŝe Oliwia ma łzy w oczach. Zatrzymała się i objęła ją 
mocno. 
- Nie płacz, ciociu. Proszę cię, nie płacz! 
- Tak mi przypominasz swoją matkę! Ona teŜ była bardzo inteligentna. Och, Saro, zostań z 
nami! Twoje miejsce jest tutaj! 
Sara nie odezwała się. Tam, w stodole, w czasie zabawy po raz pierwszy w Ŝyciu poczuła, iŜ 
naleŜy do prawdziwej, wielkiej rodziny. śe ma wujków, ciotki, kuzynki i kuzynów. 
Wiedziała, Ŝe ją zaakceptowano, chociaŜ nie wszystko jeszcze rozumiała. Wkrótce miała się 
przekonać, Ŝe kuzyni, owszem stroili sobie z niej Ŝarty, ale tak samo zachowywali się w 
stosunku do siebie. Tworzyli klan, do którego nie dopuszczali obcych. 
Teraz juŜ jednak czuła, Ŝe i ona przynaleŜy do tego klanu. Decyzja została podjęta. Jeszcze 
raz dziewczynka uściskała ciotkę Oliwię i weszła do domu. 
Ciocia Hetty stała w salonie. 
- CóŜ, Saro - rzekła przez zaciśnięte gardło - zdaje się, Ŝe tracę uczennicę. I to dobrą, jak się 
okazało. 
Dziewczynka spojrzała na nią powaŜnie. 
- Zostaję. 
777 
- Zapewne zechcesz wyjechać jak najszyb... 
- urwała, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, z tego, co usłyszała. 
- Powiedziałam, Ŝe zostaję - powtórzyła Sara. Hetty wlepiła w nią zdumione oczy. Sarze się 
wydało, Ŝe w tych oczach nagle pojawiły się łzy. 
- Płaczesz? - spytała niepewnie. 
Ciotka szybko potrząsnęła głową i spojrzała w bok. 
- SkądŜe znowu! Przed chwilą obierałam cebulę... A moŜe to od tego zapachu nawozu pieką 
mnie oczy. Słuchaj no, moja panno. Jeśli myślisz, Ŝe będziesz mi rozwlekała te brudy po 
całym domu, to się grubo mylisz. Idź się zaraz umyć, a potem przyjdź tu i pozbieraj rzeczy, 
które porozrzucałaś rano. Nie mam najmniejszego zamiaru ciągle po tobie sprzątać... 
Sara uśmiechnęła się i nagle ją uściskała. 
- Postaram się to zrobić jak najlepiej - obiecała. Potem, nie chcąc, by Hetty widziała jej łzy, 
pobiegła na dwór do pompy. 
Chłodny wiatr szeleścił w gałązkach krzewów dzikiej róŜy, gdy dziewczynka myła zimną 
wodą twarz i ręce. Wciągnęła głęboko powietrze i spojrzała w stronę morza. 
- To naprawdę cudowny zapach, mamusiu 
- szepnęła. - Myślę, Ŝe polubię to miejsce. 
- Uśmiechnęła się nagle. - I ta twoja rodzina teŜ jest całkiem miła... Gdy się ją bliŜej pozna, 
oczywiście. 

background image

Rozdział pierwszy 
- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknął Feliks King. - W Avonlea odbędzie się prawdziwy 
pokaz latarni magicznej. 
Feliks miał buzię pełną twardych cukierków, które ssał stojąc na stopniach największego 
sklepu w Avonlea. Razem ze swymi siostrami Felicją i Cecylką oraz z kuzynką Sarą Stanley i 
kuzynem Andrzejem Kingiem przyglądał się tablicy, na której wywieszano ogłoszenia o 
wszystkich waŜnych wydarzeniach w Avonlea. Tego dnia na tablicy widniał tylko jeden 
plakat. POKAZ LATARNI MAGICZNEJ, głosił napis, odbędzie się w ratuszu dziś 
wieczorem. „Wszystkie miejsca wyprzedane" - informował wielki stempel, który 
przystawiono pośrodku. Cały dochód miał zostać przekazany bibliotece szkolnej w Avonlea. 
Felicja King kilkakrotnie przeczytała ogłoszenie, jakby chcąc się upewnić, Ŝe ten wspaniały 
pokaz ma się rzeczywiście odbyć. Avonlea było małym i cichym miasteczkiem i jego 
mieszkańcy rzadko mieli okazję uczestniczyć w podobnie niezwykłych widowiskach. 
- JuŜ się nie mogę doczekać. Mama pozwoliła mi włoŜyć moją najlepszą róŜową sukienkę z 
muślinu. 
121 
Felicji nigdy nie przyszłoby do głowy mówić z pełnymi ustami. Była schludna, praktyczna i 
ś

wiadoma własnej wartości. Oczy lśniły jej juŜ na myśl, Ŝe wkrótce ubrana w elegancką, 

szeleszczącą suknię pojawi się na schodach ratusza. Cecylka była jeszcze zbyt mała, by 
interesować się strojami. Stała przed tablicą i ssąc cukierka wyobraŜała sobie cuda, jakie ujrzy 
podczas pokazu. 
- Nie mogę się doczekać! Nigdy jeszcze nie widziałam latarni magicznej. 
- Ja widziałam ich mnóstwo - powiedziała Sara Stanley. - W Montrealu ojciec często zabierał 
mnie na takie pokazy. 
- Chwalipięta - mruknęła Felicja, nie chcąc dopuścić, by Sara znów zaczęła opowiadać o 
wspaniałościach wielkomiejskiego Ŝycia. 
Sara mieszkała przedtem w Montrealu, gdzie miała własną nianię i więcej muślinowych 
sukienek niŜ jakakolwiek inna dziewczynka. Wszystko to jednak skończyło się, gdy jej ojciec 
popadł w tarapaty finansowe i wysłał córkę do Avonlea pod opiekę ciotek Hetty i Oliwii. Sara 
przebywała w Avonlea od niedawna i próbowała, nie bez problemów, zaprzyjaźnić się z jego 
mieszkańcami. Zwłaszcza dzieci nie były przekonane, czy lubią tę dziwną, miastową 
kuzynkę. Pochodziła przecieŜ „z daleka". Tak właśnie mieszkańcy Wyspy Księcia Edwarda 
nazywali kaŜde miejsce połoŜone poza granicami ich otoczonej morzem prowincji. 
Felicja przeŜywała cięŜkie chwile, odkąd Sara przybyła do Avonlea. Była najstarszym 
dzieckiem w rodzinie Kingów i do tej pory niepodzielnie 
122 
króiowała nad innymi. A teraz, młodsza od niej, dwunastoletnia Sara postawiła jej 
przywództwo pod znakiem zapytania. 
Felka ciekawiła przede wszystkim sama projekcja. Zawsze marzył o tym, Ŝeby zobaczyć na 
własne oczy prawdziwą latarnię magiczną. 
- MoŜe ten magik pokaŜe nam, jak taki projektor działa - powiedział z westchnieniem. 
- To bardzo proste - włączył się do rozmowy Andrzej King. 
Andrzej wychowywał się u wujostwa Jany i Alka Kingów. Jego ojciec Alan, brat Alka, 
pracował jako geolog w Ameryce Południowej. Andrzej miał zręczne ręce, a poza tym znał 
się na bardzo wielu rzeczach. 
- Och, świetnie, a więc jest szansa, Ŝe nawet Felek coś zrozumie - zauwaŜyła Felicja 
sarkastycznie. WłoŜyła do ust kolejnego cukierka i wróciła do gry w kamyczki z Cecylką. 
Wszyscy czekali przed sklepem na ciotkę Oliwię. 

background image

- Za to nie ma Ŝadnych szans, aby tobie się to udało - odciął się Felek. UwaŜał za punkt 
honoru, Ŝeby nie dać się poniewierać siostrze, chociaŜ jego starania nie zawsze odnosiły 
skutek. 
- To jest tak - zaczął wyjaśniać Andrzej, kreśląc w powietrzu rysunek latarni magicznej - 
szklane płytki z obrazkami wkłada się między soczewki, umieszcza przed źródłem światła i 
obraz pojawia się na ekranie... Rozumiecie? 
Felek gorliwie przytakiwał, choć trudno byłoby stwierdzić, czy rzeczywiście zrozumiał, o co 
chodzi. Andrzej postanowił udzielić bardziej szczegółowych wyjaśnień. 
123 
Sara zbliŜyła się do dziewcząt grających w kamyczki, ale Felicja pozostała odwrócona do niej 
plecami. Sara westchnęła i odeszła na bok. Postanowiła pospacerować za sklepem, delektując 
się miętowym cukierkiem. 
Był wczesny ranek i to sprawiło, Ŝe cukierek smakował w specjalny sposób. Rosa perliła się 
na trawie, a zapach przygotowywanych śniadań roznosił się po głównej ulicy Avonlea. Sarę 
niezwykle interesowały pokazy latarni magicznej, chociaŜ widziała ich juŜ bardzo duŜo. Ona 
teŜ niecierpliwie czekała na przedstawienie, z nadzieją, Ŝe zobaczy prawdziwą, ekscytującą 
historię, a nie jakieś pouczające obrazki z podróŜy. Sara miała bogatą wyobraźnię - zbyt 
bogatą, jak sądziła ciotka Hetty - i uwielbiała opowieści, im bardziej dramatyczne i 
chwytające za serce, tym lepiej. Opowieści o duchach czy tajemniczych wrakach 
przyprawiały ją o dreszcze, nawet jeśli kończyły się dobrze. Wzruszała się do głębi losami 
nieszczęśliwych kochanków, rozdzielonych przez okrutny los, a takŜe... 
Głuchy odgłos tuŜ nad głową przestraszył Sarę i w mgnieniu oka sprowadził na ziemię. 
Spojrzała w górę, nie wierząc własnym oczom. Z okna nad schodami ukazała się walizka, a 
za nią wyłoniła się noga męŜczyzny, który tą właśnie drogą usiłował wydostać się na 
zewnątrz. 
A wszystko to działo się w spokojnym pensjonacie w Avonlea. 
Widok był tak niezwykły, Ŝe Sara aŜ zamarła ze zdumienia. MęŜczyzna usiłował przecisnąć 
resztę ciała przez okno, ugrzązł jednak w połowie drogi, 
124 
przewieszony przez parapet. Gdy wreszcie udało mu się wydostać, wzrok jego spoczął na 
Sarze, która mu się przyglądała, oparta o sztachetki płotu. Był to muskularny człowiek o 
rumianej twarzy. Kiedy spostrzegł, Ŝe jest obserwowany, zbladł, po czym zachichotał 
nerwowo. W jednej ręce ściskał kurczowo walizkę, a drugą wyciągnął oskarŜyciels-ko w 
kierunku drzwi. 
- Cha, cha, te drzwi znów się zatrzasnęły. Musiałem sobie poradzić inaczej. 
Sarze swego czasu równieŜ zdarzały się podobne przygody i wiedziała, Ŝe wychodzenie przez 
okno nie jest rzeczą łatwą. 
- Mógł się pan zranić - powiedziała, odzyskując w końcu zdolność mówienia. - Trzeba 
koniecznie zrobić coś z tymi drzwiami. Chce pan, Ŝebym kogoś zawołała? 
- Och, nie, nie, dziękuję! 
Pomysł, aby o tak wczesnej porze niepokoić kogokolwiek sprawą zepsutych drzwi, wzburzył 
jegomościa tak bardzo, Ŝe gwałtownie poruszył głową i uderzył czołem w skrzydło okna. Z 
wnętrza domu dobiegł kobiecy głos. 
- Panie Beatty, śniadanie gotowe. Wiadomość ta najwyraźniej wstrząsnęła panem 
Beattym, bo jednym susem zeskoczył na dach werandy i powiódł dokoła dzikim spojrzeniem. 
Jego wzrok spoczął na stojącym przed sklepem powoziku. OstroŜnie zsunął się aŜ do okapu i 
zwrócił do Sary. 
- Myślę... Ŝe mogłabyś coś dla mnie zrobić. Przyprowadź tu mojego konia i powóz, dobrze? 
12$ 
- Panie Beatty, panie Beatty! - rozległo się znów wołanie. - Jest pan tam? 

background image

MęŜczyzna przełoŜył jedną nogę przez krawędź dachu. Najwyraźniej pragnął jak najszybciej 
opuścić to miejsce. Sara nie miała zwyczaju długo się wahać. Odwiązała konia i właśnie 
prowadziła go w stronę pensjonatu, gdy zauwaŜył ją Andrzej. 
- Hej! - krzyknął. - Co ty robisz? 
- Och, nic takiego. Pomagam tylko jednemu panu. 
Sara była z natury usłuŜna i zawsze cieszyła się, gdy mogła pomóc komuś, kto znalazł się w 
tarapatach. Tymczasem męŜczyzna wykonał śmiały skok z krawędzi dachu wprost na klomb 
petunii. 
- PrzecieŜ to powóz pana Bigginsa! - krzyknęła Felicja i poderwała się na równe nogi. 
- Nic podobnego - prychnęła Sara. AleŜ ta Felicja ma pomysły! Wszak ten męŜczyzna z 
pewnością wie, jak wygląda jego własny powóz! 
- A właśnie, Ŝe tak! - wybuchnęła Felicja, ruszając za kuzynką. - Widziałam, jak pan Biggins 
przed chwilą wysiadł z niego i wszedł do sklepu. 
Było jednak za późno. MęŜczyzna przeskoczył juŜ przez płot, cisnął walizkę na tył powoziku 
i wdrapał się na kozioł. 
- Dziękuję, panienko - zwrócił się do Sary chwytając lejce, a na jego usta wypłynął chytry, 
triumfalny uśmiech. Zaciął konia tak mocno, Ŝe zdumione zwierzę rzuciło się cwałem w dół 
ulicy, ciągnąc za sobą kołyszący się powóz. W tej samej chwili ze sklepu wypadli panowie 
Biggins i Law-son, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem. Pan Biggins natychmiast pojął, co 
się stało. 
126 
- Stój! - krzyknął. - To mój powóz! - Cisnął na ziemię torbę, którą trzymał w ręku, i rzucił się 
w pościg za uciekinierem. Torba pękła, a wokół uniosły się tumany mąki. Pan Lawson, 
właściciel sklepu, który właśnie przed chwilą sprzedał panu Bigginsowi ową mąkę, nie 
zwrócił na to najmniejszej uwagi. W tym bowiem momencie rozpoznał człowieka, który 
siedział na koźle. 
- On jest mi winien pięćdziesiąt dolarów. Zatrzymać go! - wołał machając rękami w bezsilnej 
złości. Słysząc krzyki, jego Ŝona i Oliwia King wybiegły ze sklepu. 
- Mój koń! - wrzeszczał pan Biggins, pędząc za powozem. Nie był w stanie go doścignąć, ale 
jego okrzyki usłyszał posterunkowy Jeffries, który stał spokojnie przed kuźnią z kciukami 
zatkniętymi za szelki spodni. Widząc zbliŜający się powóz, Jeffries zaczął zapamiętale 
gwizdać. 
- Stój, w imieniu prawa! 
Ale powóz przemknął obok niego jak strzała, wzniecając kłęby czerwonego kurzu. Jeffries w 
ostatniej chwili zdołał odskoczyć na bok i wylądował na stosie siana. Mniej szczęścia miały 
dwie kobiety, które podąŜały dalszym odcinkiem drogi - ich ucieczka przed rozpędzonym 
powozem skończyła się rozpaczliwym skokiem do przydroŜnego rowu. 
Pan Biggins musiał zaniechać pościgu, gdyŜ nogi odmówiły mu posłuszeństwa. 
- Stój... złodzieju - wykrztusił po raz ostatni, prawie bez tchu. Jego twarz pałała gniewem; był 
za stary i za gruby, aby gonić po gościńcu skradzione powozy, i to o ósmej rano. 
727 
Wszystkie próby zatrzymania powozu okazały się zatem daremne. Pojazd zatoczył się na 
zakręcie, prawie najeŜdŜając na rowerzystę, po czym zniknął z pola widzenia. 
Przed sklepem zawrzało. 
- AleŜ to był pan Beatty! - Oliwia King nie wierzyła własnym oczom. 
Felicja spojrzała na Sarę, która wciąŜ stała jak wrośnięta w ziemię. 
- Mówiłam ci, Ŝe to powóz pana Bigginsa - syknęła. WyraŜanie słusznego oburzenia naleŜało 
do jej specjalności. 
- Beatty zadłuŜył się u nas na duŜą sumę - mówiła pani Lawson. - Ostrzegałam męŜa, aby mu 
nie ufał. 

background image

Oliwia zdawała się tego nie słyszeć. W geście przeraŜenia uniosła dłoń do ust. Chodziło 
wszak o tego samego pana Beatty'ego, którego nazwisko widniało na plakacie! 
- O mój BoŜe! A co z pokazem latarni magicznej?! - krzyknęła. 
Nadzieja na wspaniałą zabawę prysła jak bańka mydlana. Ale Oliwia, która była z natury 
optymistką, natychmiast znalazła pozytywną stronę tego wydarzenia. 
- Och, jak to dobrze, Ŝe przynajmniej pieniądze za bilety są bezpieczne u pana, panie Lawson. 
- AleŜ pan Beatty twierdził, Ŝe cały dochód znajduje się w pani rękach, Oliwio - odparł pan 
Lawson ze zdumieniem. 
- SkądŜe znowu! Mnie powiedział, Ŝe to pan ma pieniądze... 
128 
Nagle wszyscy uświadomili sobie straszną prawdę i zapadło milczenie. 
- Och, nie - jęknęła Oliwia, gdy juŜ ochłonęła z pierwszego wraŜenia. Pieniądze, tak 
pracowicie zbierane, podąŜały teraz w nieznanym kierunku w walizce pana Beatty'ego. 
Pan Biggins wolnym krokiem zbliŜał się do zgromadzonych przed sklepem osób, rozmyślając 
nad krzywdę, jaka go spotkała. Konie i powozy wszak nie przychodzą łatwo. Ani teŜ worki 
mąki. 
- Chciałbym wiedzieć, jak ten człowiek zdołał porwać mojego konia i powóz - wypalił nagle, 
a jego twarz przybrała tak groźny wyraz, jakby Lawson zamierzał posiekać winnego na 
kawałki. 
Felicja oskarŜycielskim gestem wskazała na Sarę. 
-Ona mu pomogła. 
Wszystkie spojrzenia spoczęły na Sarze, która nadal stała nieruchomo, z włosami pokrytymi 
czerwonym pyłem, bezradna i przeraŜona. 
- Och, Saro - krzyknęła Oliwia. - Jak mogłaś? 
- Nie wiedziałam, Ŝe to nie jego powóz. MoŜe i była to prawda, ale zgromadzonym 
przed sklepem ludziom słowa te wydały się jedynie kiepską wymówką. „To wszystko przeze 
mnie" - pomyślała Sara, wiedząc, Ŝe od tej pory będą ją dręczyć wyrzuty sumienia. Teraz całe 
Avonlea ją znienawidzi. 
A Felicja! Gdyby Sara miała mieszkać w Avon-lea nawet przez sto lat, Felicja nigdy nie 
pozwoli jej zapomnieć o tym, co się stało!!! 
9 — RóŜany dworek 
129 
Rozdział drugi 
Wieść o katastrofie rozeszła się po Avonlea z prędkością błyskawicy. Oczywiście dotarła do 
RóŜanego Dworku, zanim jeszcze Oliwia wraz z Sara zdąŜyły wrócić ze sklepu. W domu obie 
musiały stawić czoło ciotce Hetty. Siostra Oliwii, jako najstarsza spośród rodzeństwa 
Kingów, uwaŜała się za przywódczynię całej rodziny i za wyrocznię w sprawach moralności i 
dobrych obyczajów. Tę ostatnią rolę traktowała zresztą bardzo powaŜnie. Pracując jako 
nauczycielka w szkole w Avonlea, wbijała w co bardziej oporne głowy więcej nauk 
moralnych niŜ ktokolwiek inny w promieniu najbliŜszych stu kilometrów. Obie z Oliwią były 
niezamęŜne i mieszkały razem w RóŜanym Dworku. Ich wzajemne stosunki układały się 
harmonijnie dopóty, dopóki Oliwia zgadzała się ze zdaniem Hetty. 
Oliwia zdjęła kapelusz i zaczęła przygotowywać herbatę, aby uspokoić skołatane nerwy. 
Wzięła ładny czajniczek z wymalowanymi fiołkami i pokroiła placek na cienkie kawałki, tak 
jak lubiła Hetty. 
Sara skierowała się wprost do kąta pokoju i usiadła z głową schyloną w poczuciu hańby, 
niezdolna wydobyć z siebie ani jednego słowa. 
- Pan Beatty wyglądał na takiego miłego, uczciwego człowieka - odezwała się Oliwia, kiedy 
obie z Hetty usiadły w końcu do herbaty. 

background image

Placek nie zdołał, niestety, ułagodzić ciotki Hetty. Jej brwi uniosły się w niemym: „A nie 
mówiłam?" Hetty zawsze odczuwała zadowolenie, kiedy okazywało się, Ŝe to ona miała rację. 
130 
- Wędrowni artyści rzadko są ludźmi honoru, Oliwio. Ładna historia. Nie pojmuję, jak 
mogłam przyzwolić na ten jarmarczny pokaz. 
- AleŜ, Hetty... 
Oliwia pamiętała, ile trudu kosztowało ją przekonanie siostry. Na pewno nie naleŜało jej teraz 
tego wypominać. 
- Pokaz latarni magicznej, doprawdy! - prych-nęła Hetty, wciąŜ nie zwracając uwagi na 
pięknie pokrojone ciasto. 
Oliwia rzuciła okiem na Sarę i postanowiła zastosować inną taktykę. Miała niezmiernie czułe 
serce i nie mogła patrzeć na rozpacz dziewczynki. 
- Ten pomysł wszystkim się spodobał - zaryzykowała. - Wszystkie bilety sprzedano i... 
- I nic! - ucięła Hetty i zwróciła się do siedzącej w rogu pokoju Sary: - Kiedy wreszcie 
zaczniesz zastanawiać się nad tym, co robisz? Jesteś ulepiona z tej samej gliny, co Oliwia. 
Jesteś tak samo... naiwna. Czasem zastanawiam się, czy wy w ogóle posiadacie choć odrobinę 
rozsądku. 
Zadowolona z udzielenia słusznej nagany, w milczeniu dokończyła herbatę, po czym opuściła 
pokój. Od pierwszego dnia pobytu Sary w Avon-lea, Hetty uwaŜała ją za skandalicznie 
rozpuszczone stworzenie, które trzeba nauczyć dyscypliny. Niezwłocznie więc podjęła się 
tego zadania. Od tego czasu między nią a Sarą doszło do szeregu spięć, które jedynie 
utwierdziły Hetty w przeświadczeniu, Ŝe trafnie oceniła charakter dziewczynki. Tym razem i 
Oliwia nie była bez winy, jako Ŝe entuzjastycznie odniosła się do pomysłu zorganizowania 
projekcji. 
131 
Hetty wyszła, a Sara i Oliwia popatrzyły na siebie posępnie. Było im smutno i cięŜko na 
sercu. 
Wraz z ucieczką pana Beatty'ego z pieniędzmi za bilety prysła nadzieja na szybkie zebranie 
funduszy dla biblioteki szkolnej. Ale ciotka Hetty, która uwaŜała się za krzewicielkę kultury 
w Avon-lea i pragnęła zakupić jak najwięcej nowych ksiąŜek, nie zamierzała zniechęcać się 
tym niepowodzeniem. Jako kobieta o silnej woli i niezachwianych zasadach moralnych, 
nieufnie odnosiła się do pomysłu urządzenia pokazu latarni magicznej. Teraz, gdy plan Oliwii 
spalił na panewce, Hetty powróciła do swojej starej metody: systematycznej, wytrwałej pracy. 
Następnego dnia, tuŜ przed końcem lekcji, zastukała linijką w biurko i zwróciła się do 
zgromadzonych w sali dzieci. 
- Jak juŜ pewnie wszyscy wiecie, próba przysporzenia pieniędzy bibliotece szkolnej przy 
współpracy z panem Beattym zakończyła się niepowodzeniem. 
Przerwała, jak zwykle, kiedy szykowała się do wypowiedzenia jakiegoś morału. Nastała 
cisza. Wszyscy, nie wyłączając ciotki Hetty, spojrzeli na wydłuŜoną twarz Sary. 
- Zły początek niekoniecznie musi oznaczać zły koniec - ciągnęła Hetty, zadowolona z siebie. 
- Wprowadzimy w Ŝycie mój pierwotny plan. Pragnę, aby kaŜde z was działało na własną 
rękę. 
- Teraz będzie o „uczciwej pracy" - szepnął Felek do Andrzeja. 
- Spróbujcie zarobić trochę pieniędzy uczciwą pracą - podjęła Hetty - albo poproście o 
wsparcie 
132 
rodzinę i przyjaciół. Pamiętajcie, aby dokładnie wyjaśnić im cel zbiórki i jej znaczenie. 
Koniec lekcji. 

background image

Dzieci wyprysnęły ze szkoły i rozbiegły się na wszystkie strony. Wiele miało przed sobą 
daleką drogę do domu, a tam czekały je liczne obowiązki. Sara, przygnębiona, zeszła po 
schodach razem z Felicją i Cecylką. TuŜ za nimi dreptała Klementynka Ray. 
- Musimy się zastanowić, skąd wziąć pieniądze - odezwała się Sara, którą bez przerwy 
dręczyły wyrzuty sumienia. - Czuję się tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna. 
- Jesteś wszystkiemu winna - powiedziała Felicja. Miała zamiar jeszcze coś dodać, ale w tej 
samej chwili przebiegający obok Edek Ray potrącił ją tak mocno, Ŝe omal nie upadła. Edek 
był nieokrzesanym chłopakiem, miał sterczące jak słoma włosy i nosił wielkie, kłapiące buty. 
- Lepiej się pośpiesz, Klementyno - zawołał do siostry - bo mama da ci w skórę! 
ChociaŜ pani Ray istotnie znana była z wyjątkowej surowości, Klementynka nie posłuchała 
rady brata i dalej dreptała za idącymi powoli przyjaciółkami. Podeszło do nich kilka innych 
dziewczynek i obrzuciło Klementynkę ironicznym spojrzeniem. 
- Pewnie nie przyniesiesz zbyt wiele pieniędzy, prawda? - zapytała Sally Potts. 
Klementynka zdecydowanie potrząsnęła głową. 
- Mama nie da mi ani centa. UwaŜa, Ŝe ksiąŜkami wybrukowana jest droga do piekła. 
- A do mnie przyjechał bogaty wujek z Charlot-tetown - pyszniła się Sally. - Ucieszy się, Ŝe 
będzie 
133 
mógł pomóc bibliotece szkolnej. Na pewno przyniosę najwięcej pieniędzy ze wszystkich. 
Mówiąc to, Sally chciała sprawić przykrość Sarze. Taki to juŜ los nowych uczniów, Ŝe muszą 
znieść wiele upokorzeń, zanim zostaną zaakceptowani przez resztę klasy. Sara, która miała 
kołnierzyki z najprawdziwszej koronki, wykwintne maniery i na dodatek Felicję King za 
kuzynkę, wielokrotnie przeŜywała bardzo cięŜkie chwile. A najbardziej dokuczała jej właśnie 
Sally Potts, złośliwa i nieprzyjemna osóbka o twarzy jak księŜyc w pełni. Sally zazdrościła 
Sarze wszystkiego, ale nie czyniła najmniejszych wysiłków, by się do niej upodobnić. 
Sara jednak nie naleŜała do osób, które potulnie znoszą docinki innych. Teraz teŜ wykrzywiła 
się okropnie do Sally za jej plecami. Sally chyba to wyczuła, poniewaŜ odwróciła się 
niespodziewanie. 
- Saro, skąd masz tę sukienkę? 
- Ojciec mi ją przysłał z ParyŜa. 
Sara po prostu stwierdziła fakt, ale poniewaŜ w Avonlea nikt nie miewał sukienek z ParyŜa, 
jej odpowiedź świadczyła o zadzieraniu nosa. Sally przewróciła oczami i spojrzała na swoją 
przyjaciółkę Jankę. 
- Och, czyŜ to nie wspaniałe? Czy mogłabym ją kiedyś od ciebie poŜyczyć, Saro? 
- Jeśli uwaŜasz, Ŝe będzie na ciebie pasować. Sara obrzuciła wzrokiem pulchne kształty Sally. 
Ta jednak roześmiała się szyderczo. 
- Nie miałam zamiaru jej wkładać. Pomyślałam, Ŝe przyda mi się do szorowania podłogi. 
134 
Tego juŜ było za wiele dla Felicji. Kingo wie zawsze występowali w obronie członków swojej 
rodziny, bez względu na to, czy ich lubili, czy nie. Poza tym Felicja wiedziała o mieszkańcach 
Avon-lea takie rzeczy, o których Sara nie miała pojęcia, i potrafiła to wykorzystać, aby 
osiągnąć zamierzony cel. 
- Na twoim miejscu nie byłabym taka zarozumiała, Sally Potts! Ty nawet nie masz w kuchni 
prawdziwej podłogi, tylko klepisko! 
Strzał okazał się celny. Sally i Janka równocześnie pokazały jej języki i odeszły, przybierając 
wyniosłe miny. Sally lubiła dokuczać innym, ale gdy sama stawała się przedmiotem czyichś 
docinków, nie potrafiła wymyślić Ŝadnej ciętej odpowiedzi. 
- Nie przejmuj się nimi, Saro - pisnęła Cecylka. Podziwiała swoją kuzynkę z Montrealu i 
zawsze stawała po jej stronie. 

background image

- Nie mam takiego zamiaru - odpowiedziała Sara z roztargnieniem; jej myśli zaprzątał teraz 
zupełnie inny problem. - Musimy pomówić o waŜniejszych sprawach. Trzeba się zastanowić, 
skąd wziąć pieniądze i jak zebrać większą sumę niŜ Sally Potts. 
Twarz Sary rozjaśniła się i nabrała wyrazu zdecydowania, jak zawsze, gdy dziewczynka 
wyznaczała sobie jakieś trudne zadanie. Jeśli tylko zdoła zebrać odpowiednio duŜą sumę, 
sumienie nie będzie jej juŜ dręczyć i przestanie się jej wydawać, Ŝe wszyscy patrzą na nią jak 
na kryminalistkę. 
Klementynka miała swój własny pomysł. 
- Będę się modlić do Boga, aby zesłał mi pieniądze. 
135 
- To nic nie da - odparł z przekonaniem Felek. Sam miał niemałe doświadczenie w proszeniu 
Boga o rzeczy, które chciał dostać. Modlił się juŜ o rower, kolejkę i lepsze stopnie z 
ortografii, ale Ŝadna z tych próśb nie została spełniona. 
Felicja, która wiedziała znacznie więcej o działaniu boskiej Opatrzności, rzuciła mu 
pogardliwe spojrzenie. 
- Bóg zsyła wiele rzeczy, ale nie pieniądze. PrzecieŜ ludzie sami mogą je zarobić. 
- Ja nie - zauwaŜyła Klementynka rezolutnie. - Sądzę, Ŝe On powinien wziąć to pod uwagę. 
Felek wiedział jednak, Ŝe nie mają co liczyć na Boga i przystąpił do rozpatrywania ziemskich 
moŜliwości. 
- MoŜna by poprosić o pomoc naszych krewnych. ZałoŜę się, Ŝe kaŜdy z nich da po dolarze. 
Felicji spodobał się ten pomysł. * 
- Ojciec da nam więcej. Zobaczycie - powiedziała z entuzjazmem. 
Ale Felek i Felicja zawiedli się w swoich rachubach. Wieczorem ich ojciec wyjął z portfela 
pięć ćwierćdolarówek i połoŜył je w rządku na stole kuchennym. 
- Proszę bardzo, dwadzieścia pięć centów dla kaŜdego. Zadowoleni? 
Wuj Alek był tak zachwycony swoją hojnością, Ŝe upłynęła dobra chwila, nim dotarło do 
niego, iŜ pięć dziecięcych twarzyczek bynajmniej nie jaśnieje wdzięcznością i zachwytem. 
- Hm... Coś nie tak? - spytał. 
- Nic takiego, wujku - zaczęła Sara. - Tyl- 
l36 
ko... - przerwała. Trudno jej było wyznać, jak wielkie nadzieje pokładała w swoich dorosłych 
krewnych. 
- Aha, spodziewaliście się więcej? - Wujek uśmiechnął się ironicznie. - CóŜ, obawiam się, Ŝe 
to musi wam wystarczyć. Na resztę zapracujcie sami. - Wuj Alek, podobnie jak ciotka Hetty, 
miał własne zdanie na temat metod kształtowania charakteru u młodych ludzi. 
Trzeba oddać sprawiedliwość Felicji, Ŝe potrafiła stanąć na wysokości zadania. 
- Mogłabym urządzić sprzedaŜ wypieków, a ty, Felku, mógłbyś pielić chwasty - powiedziała 
po chwili namysłu. 
- Nie lubię pielić! - wrzasnął Felek, przeraŜony. Felicja za wiele sobie pozwalała, dyktując 
innym, co mają robić, a on nie miał zamiaru dać się zapędzić do roboty. 
Wszyscy leniwi chłopcy tego nie lubią - powiedziała Felicja, marszcząc nos. Sara westchnęła. 
- Na sprzedaŜy wypieków i pieleniu nie uda się nam duŜo zarobić. 
- Skoro jesteś taka mądra - wycedziła Felicja - to sama coś wymyśl. 
Sara, której nigdy nie brakowało pomysłów, natychmiast podjęła wyzwanie. 
- Obejdziemy wszystkie domy w Avonlea - powiedziała. - Ludzie na pewno wesprą tak 
szlachetny cel. 
Sarze bardzo zaleŜało na tym, aby szkolna biblioteka wzbogaciła się o nowe pozycje. KsiąŜki 
były dla niej tym, czym woda dla spragnionego 
137 

background image

wędrowca przemierzającego piaski pustyni. Podczas swojego krótkiego pobytu w Avonlea 
zdąŜyła juŜ przeczytać większość ksiąŜek ze szkolnej biblioteki. Jeśli szkoła nie zakupi 
wkrótce nowych pozycji, Sara będzie zmuszona zacząć czytanie od początku. 
- Nie będę chodzić od drzwi do drzwi i Ŝebrać 
- stwierdziła Felicja. 
Sara uśmiechnęła się leciutko. Felicja była dumna, ale Sara Stanley wiedziała, jak ją podejść. 
- Czy wobec tego zamierzasz pozwolić, aby panna Sally Potts zebrała więcej pieniędzy niŜ 
Kingowie? - spytała. 
Następnego dnia Felicja, burcząc coś pod nosem, wyruszyła z resztą dzieci na obchód domów 
w Avonlea. Ich wysiłki nie przyniosły jednak oczekiwanego efektu. Po zakończeniu zbiórki 
kwestorzy zasiedli zmordowani wokół stołu w kuchni Kingów i obliczyli wpływy. 
- Dwa dolary i piętnaście centów. 
Andrzej ułoŜył monety jedną przy drugiej, ale nie zapełniłyby one nawet kapelusza 
krasnoludka. 
- To wszystko? - spytał Felek rozczarowany. 
- Macie jeszcze to, co dostaliście ode mnie 
- przypomniał wuj Alek, który siedział w kącie kuchni i czytał gazetę. 
- Razem trzy dolary i czterdzieści centów 
- podsumował Andrzej ponuro. 
- Za to nie kupi się zbyt wielu ksiąŜek - westchnęła Sara. Istotnie, kwota ta mogła jej 
zapewnić lekturę najwyŜej na tydzień lub dwa. 
Felicja, wciąŜ boleśnie przeŜywająca poniŜenie, 
I38 
jakiego doznała na progach domów Avonlea, spojrzała pogardliwie na pieniądze. 
- „Ludzie na pewno wesprą tak szlachetny cel" - powtórzyła szyderczym tonem słowa Sary. - 
Co za wsparcie! WciąŜ jeszcze mam we włosach gęsie pióra! 
Mieszkańcy Avonlea byli zwyczajni, cięŜko pracującymi ludźmi. W najlepszym razie uwaŜali 
czytanie ksiąŜek za zwykłą stratę czasu, w najgorszym zaś - za prostą drogę do rozleniwienia 
i upadku. I nie zamierzali dawać pieniędzy na ksiąŜki dzieciom, które powinny zająć się 
czymś poŜytecznym. 
Okrzyki: „błazenada!", „głupota!", „niedorzeczność!" goniły gromadkę kwestujących. Od 
większości drzwi dzieci odchodziły z pustymi rękami. Najgorsze zaś nastąpiło wówczas, gdy 
Sara i Felicja wychodząc od pani Simpson zostawiły przez nieuwagę otwartą furtkę i stadko 
gęsi wydostało się na drogę. Dziewczynkom udało się jakoś zagonić je z powrotem, ale w 
efekcie tej przygody wróciły do domu podrapane, zabłocone i skrajnie wyczerpane. 
Wuj Alek nie wtrącał się więcej do dyskusji i dalej czytał gazetę. Zapoznał się pobieŜnie z 
wiadomościami politycznymi, ogłoszeniami kościelnymi i rubryką poświęconą problemom 
wsi. Na dłuŜej zatrzymał się dopiero przy rubryce towarzyskiej. 
- Posłuchaj, Jano - zwrócił się do Ŝony. - Piszą, Ŝe Wellington Campbell powrócił do 
rodzinnego Avonlea i pragnie nabyć tu jakąś posiadłość. Pamiętasz go? 
Ciocia Jana przestała szydełkować. 
139 
- Tak. Pamiętam, jak wyglądał przed laty, zanim zrobił karierę. 
- Zdaje się, Ŝe szuka na wyspie jakiegoś przytulnego miejsca, gdzie mógłby przyjeŜdŜać na 
odpoczynek. 
Wuj Alek zatopił się ponownie w lekturze artykułu, nieświadomy faktu, Ŝe jego słowa 
wzbudziły zaciekawienie Sary. Dziewczynka powoli podniosła się z krzesła i zaglądając 
wujowi przez ramię, zerknęła na zamieszczoną w gazecie fotografię. 
- Przystojny. Czy jest bogaty? 

background image

Pytanie to zostało zadane całkowicie obojętnym tonem, ale w oczach Sary pojawiły się juŜ 
znajome błyski. Wuj jednak niczego nie zauwaŜył. Zazwyczaj jako ostatni dowiadywał się o 
nowych pomysłach, jakie wylęgały się w głowie Sary Stanley. Uśmiechnął się. 
- Jeszcze jak! Zrobił fortunę na obróbce drewna i produkcji papieru. * 
- Ale dzięki pracy innych ludzi - wtrąciła cierpko ciocia Jana, pociągając gwałtownie nić swej 
szydełkowej robótki. UwaŜała, Ŝe jeśli człowiek chce dojść do bogactwa, powinien sam się 
napocić. 
- Nareszcie! - wykrzyknęła Sara, do której dotarła jedynie wiadomość o wielkich pieniądzach. 
- Nareszcie ktoś bogaty! Jego właśnie powinniśmy poprosić o datek. 
Ciocia Jana wybuchnęła śmiechem. 
- Ludzie mówią, Ŝe odkąd Wellington Campbell zbił fortunę, równie trudno z nim 
porozmawiać jak z królem Anglii. 
Jeśli ciocia Jana sądziła, Ŝe tą uwagą zniechęci Sarę, była w wielkim błędzie. W głowie Sary 
140 
zakiełkowała juŜ pewna myśl. Dziewczynka obwiniała się nie tylko za niepowodzenie 
projekcji, ale takŜe za nieudaną kwestę, i wiedziała, Ŝe musi się jakoś zrehabilitować. Kiedy 
jej twarz przybierała tak stanowczy wyraz, nawet król Anglii powinien był mieć się na 
baczności. 
- Gdzie on mieszka? - zapytała. 
Wuj Alek wskazał palcem ostatnie zdanie artykułu. 
- W hotelu „Białe Piaski". 
Sara uśmiechnęła się. Jeśli się pragnie schwytać tygrysa, naleŜy najpierw wyśledzić jego 
legowisko. 
Rozdział trzeci 
Hotel „Białe Piaski" był jedną z najokazalszych budowli na Wyspie Księcia Edwarda. 
Wznosił się majestatycznie nad brzegiem morza, otoczony ze wszystkich stron 
wypielęgnowanymi trawnikami. Nazwa „Białe Piaski" wzięła się stąd, Ŝe od hotelu aŜ do 
morza ciągnęła się szeroka, biała plaŜa. Budowlę wieńczyły strzeliste wieŜyczki, po obu 
stronach drzwi wejściowych wznosiły się marmurowe kolumny, a ogromne tarasy, na których 
ubrani w śnieŜnobiałe stroje kelnerzy podawali herbatę, tonęły w kwiatach. Bogaci turyści 
przybywali tu ze wszystkich krańców świata, aby podziwiać piękne nadmorskie widoki i 
delektować się owocami morza, które stanowiły specjalność hotelowej restauracji. 
Przed tą właśnie majestatyczną budowlą stała teraz grupka dzieci: Andrzej, Felek, Felicja, 
Cecy- 
141 
lka oraz Piotrek Craig. Przywiodła ich tu Sara Stanley. 
Felek, który nigdy dotąd nie był w „Białych Piaskach", poczuł się nagle nieswojo. Właściwie 
wszyscy poza Sarą stracili pewność siebie. 
- Nie wpuszczą nas tam - jęknął i zagryzł wargi. 
- Nonsens - powiedziała Sara zdecydowanie. - Bywałam w lepszych hotelach niŜ „Białe 
Piaski". 
Zdołała nakłonić przyjaciół, by weszli po szerokich frontowych schodach. Gdy jednak 
znaleźli się w holu, sama poczuła się niepewnie. Istotnie, bywała juŜ w znacznie lepszych 
hotelach, ale zawsze w towarzystwie ojca. Ojciec w eleganckim fraku i jedwabnym krawacie 
był kimś, kto naleŜał do tego świata, czego nie moŜna było powiedzieć 
0 dzieciach, z którymi tu dzisiaj przyszła. Cała grupka stała więc teraz niezdecydowanie 
pośród wschodnich dywanów, marmurowych posągów 
1 sof obitych eleganckim czerwonym aksamitem. Na domiar złego zza kontuaru wyłonił się 
nagle groźnie wyglądający męŜczyzna i rozpoczął pogawędkę z rumianą parą, która właśnie 
wróciła z przechadzki. Miał władcze i przenikliwe spojrzenie, dzieci więc domyśliły się od 

background image

razu, Ŝe jest on kierownikiem hotelu. A Sara doskonale wiedziała, Ŝe kierownicy nie tolerują 
w swoich hotelach Ŝadnych intruzów. 
Felkowi zrobiło się niedobrze ze strachu. 
- Lepiej dajmy sobie spokój i wracajmy do domu. To jest miejsce tylko dla bogaczy. 
Ale oni właśnie potrzebowali bogaczy! Sara postanowiła przemówić Felkowi do rozumu. 
- Jeśli chcesz, to wracaj do domu. Ja zamierzam 
142 
spotkać się z panem Campbellem. Ale ostrzegam cię: jeŜeli da mi jakieś pieniądze, przekaŜę 
je bibliotece jako własny wkład. 
Groźba ta jednak nie odniosła poŜądanego skutku, w tym samym bowiem momencie Felek 
dostrzegł zbliŜającego się do nich kierownika i zamarł, sparaliŜowany strachem. Kierownik 
szedł ku nim energicznym krokiem, wymachując przy tym rękami, jakby zamierzał wygonić z 
hotelu stado kurcząt. 
- Zmykajcie stąd. Dzieciom nie wolno tu wchodzić i przeszkadzać gościom. 
Sara jednak postanowiła się bronić. 
- My nikomu nie przeszkadzamy - powiedziała, patrząc męŜczyźnie prosto w oczy. 
Jej wielkopański ton sprawił, Ŝe kierownik stanął, zaskoczony, i przestał wymachiwać rękami. 
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się pięknie ubrana para. MęŜczyzna był wysoki i 
postawny, miał gęste czarne włosy i wypomadowane wąsy. Kobieta bez przerwy uśmiechała 
się do niego. Miała na sobie tyle prąŜkowanego adamaszku, Ŝe starczyłoby go na pokrycie 
kilku kanap. Musieli to być jacyś bogaci goście, bo kierownik natychmiast rzucił się w ich 
stronę. 
- Ach, panie Campbell, pani Tarbush! Jak miło państwa widzieć! Czy zjedzą państwo lunch? - 
zapytał kłaniając się w pas. 
- Tak - odpowiedział krótko pan Campbell, ujmując swoją towarzyszkę pod ramię. Pani 
Tarbush rozpromieniła się jeszcze bardziej i oboje podąŜyli za kierownikiem do restauracji 
hotelowej. 
Dzieci pobiegły za nimi. 
- To on! Wygląda dokładnie tak samo jak na fotografii w gazecie - szepnęła Sara w 
podnieceniu, gdy znaleźli się juŜ przy drzwiach restauracji. Do głowy by jej wcześniej nie 
przyszło, Ŝe uda im się tak szybko odnaleźć poszukiwaną osobę. 
Omal nie stuknęły się z Felicją czołami, gdy 
- kryjąc się za palmą - usiłowały dostrzec, co dzieje się w restauracji. 
- Jest z wdową Tarbush - powiedziała Felicja. 
- Ciocia Hetty jej nie znosi, bo ciągle przychodzi do nas poŜyczać jajka i nigdy za nie nie 
płaci. 
Przyglądali się, jak kierownik sadza gości przy eleganckim stole zastawionym cięŜkim 
srebrem i kryształami. 
- Pani pozwoli? - Kierownik z galanterią podsunął krzesło wdowie Tarbush i ukłonił się nisko 
panu Campbellowi. 
Dzieci pomyślały z rozbawieniem, Ŝe pieniądze potrafią jednak czynić cuda. 
- Mamy dziś w karcie jedno z pańskjch ulubionych dań, sir. Zupę z homarów. 
Kiedy kierownik odszedł wreszcie od stolika, Sara zrozumiała, Ŝe nie ma chwili do stracenia. 
Błyskawicznie obróciła się i chwyciła za rękę przeraŜonego Felka. 
- Szybko! Mam świetny pomysł! 
Felek nie był wcale ciekaw pomysłów Sary, został jednak przemocą wyciągnięty z kąta. 
- Saro, Felku, dokąd idziecie? - spytała szeptem Felicja, po czym ruszyła za nimi. Znaleźli się 
w wielkiej restauracji, do której z pewnością nie powinni byli wchodzić, co do tego Felicja 
nie miała najmniejszych wątpliwości. And- 
144 

background image

rzej, Cecylka i Piotrek zostali w holu i teraz z przeraŜeniem patrzyli na zbliŜającego się do 
nich kierownika. 
- Zdaje się, Ŝe kazałem wam się wynosić. Jazda stąd. Szybko! - krzyknął rozgniewany. 
Dzieci błyskawicznie przemknęły przez pełen ludzi hol i wypadły na zewnątrz. Cała trójka, 
przeraŜona, rzuciła się do ucieczki, pozostawiając Sarę, Felicję i Felka na pastwę losu. 
Sara tymczasem rozpoczęła juŜ wędrówkę przez jadalnię. Felicja szeptem nawoływała ją do 
powrotu, poniewaŜ jednak próby te nie odniosły Ŝadnego skutku, odepchnęła uwieszonego u 
jej ramienia brata i ruszyła za kuzynką. Być moŜe Sara rzeczywiście postradała zmysły, ale 
nie moŜna było dopuścić do tego, aby zdobycie ewentualnego datku stało się wyłącznie jej 
zasługą. 
- Nie pozwolę jej zatrzymać wszystkich pieniędzy - mruczała. - Chodź, Felku. 
Zaczęli przemykać się między palmami, usiłując dogonić kuzynkę. Byli juŜ o krok od niej, 
gdy nagle Sara rzuciła się na kolana, wczołgała pod wolny stolik i zniknęła pod cięŜką, lnianą 
serwetą. 
Felicja zatrzymała się. Była wściekła. Miała właśnie zamiar zapytać Sarę, co ona właściwie 
wyprawia, ale w tej samej chwili spostrzegła, Ŝe w odległości zaledwie paru metrów od nich 
stoi maitre d'hotel i omawia menu z jakąś elegancko ubraną parą. Felicja i Felek w mgnieniu 
oka czmychnęli pod stolik. W kaŜdym luksusowym hotelu maitre d'hotel jest władcą 
restauracji i naleŜy się go bać jeszcze bardziej niŜ kierownika. 
10 — RóŜany dworek 
145 
- Saro, oni nas zaraz złapią - syknęła Felicja przez zaciśnięte zęby, zastanawiając się 
jednocześnie, czy Andrzej, Piotrek i Cecylka zostali juŜ aresztowani i zabrani do więzienia. 
- Bądźcie cicho, bo nas usłyszy - ostrzegła Sara. 
- Strasznie tu ciasno - dodała starając się z całych sił nie dać się wypchnąć z kryjówki. 
Maitre d'hotel spostrzegł nagle, Ŝe jeden ze stolików się poruszył. Nie wierzył własnym 
oczom. Spojrzał ponownie; tym razem stół stał spokojnie. Maitre d'hotel nie zauwaŜył na 
szczęście dwóch dziwnych wybrzuszeń na zwisającej serwecie; były to kolana Sary. 
Pod stołem Felicja zatykała sobie nos, a Sara usiłowała uchronić głowę przed rozbiciem o 
blat. 
- Felek, nogi ci śmierdzą - poŜaliła się Felicja zduszonym, pełnym obrzydzenia głosem. 
- Przygniotłaś mi stopę, Felicjo. Przesuń się. 
- Przepraszam, Saro. 
Po jakimś czasie Sara zdobyła się na odwagę i ostroŜnie wyjrzała spod serwety. Zobaczyła, 
jak pani Tarbush pochyla się poufale do pana Camp-bella. Siedzieli w niewielkiej odległości 
od stolika, pod którym ukryły się dzieci. 
- Wahałam się, czy skontaktować się z panem 
- mówiła pani Tarbush - ale gdy przeczytałam, Ŝe szuka pan posiadłości w Avonlea, 
pomyślałam, iŜ to Opatrzność znów skrzyŜowała nasze drogi. 
Pan Campbell zdawał się mieć co do tego niejakie wątpliwości. 
- CóŜ, sam nie wiem, czy... - zaczął ze wzrokiem utkwionym w talerzu. 
146 
- Saro, oni nas zaraz złapią - syknęła Felicja przez zaciśnięte zęby, zastanawiając się 
jednocześnie, czy Andrzej, Piotrek i Cecylka zostali juŜ aresztowani i zabrani do więzienia. 
- Bądźcie cicho, bo nas usłyszy - ostrzegła Sara. 
- Strasznie tu ciasno - dodała starając się z całych sił nie dać się wypchnąć z kryjówki. 
Maitre d'hotel spostrzegł nagle, Ŝe jeden ze stolików się poruszył. Nie wierzył własnym 
oczom. Spojrzał ponownie; tym razem stół stał spokojnie. Maitre d'hotel nie zauwaŜył na 
szczęście dwóch dziwnych wybrzuszeń na zwisającej serwecie; były to kolana Sary. 

background image

Pod stołem Felicja zatykała sobie nos, a Sara usiłowała uchronić głowę przed rozbiciem o 
blat. 
- Felek, nogi ci śmierdzą - poŜaliła się Felicja zduszonym, pełnym obrzydzenia głosem. 
- Przygniotłaś mi stopę, Felicjo. Przesuń się. 
- Przepraszam, Saro. 
Po jakimś czasie Sara zdobyła się na odwagę i ostroŜnie wyjrzała spod serwety. Zobaczyła, 
jak pani Tarbush pochyla się poufale do pana Camp-bella. Siedzieli w niewielkiej odległości 
od stolika, pod którym ukryły się dzieci. 
- Wahałam się, czy skontaktować się z panem 
- mówiła pani Tarbush - ale gdy przeczytałam, Ŝe szuka pan posiadłości w Avonlea, 
pomyślałam, iŜ to Opatrzność znów skrzyŜowała nasze drogi. 
Pan Campbell zdawał się mieć co do tego niejakie wątpliwości. 
- CóŜ, sam nie wiem, czy... - zaczął ze wzrokiem utkwionym w talerzu. 
146 
- To jedna z najbardziej urokliwych posiadłości na wyspie, sam pan wie. 
Pani Tarbush zatrzepotała rzęsami. Z pewnością była równieŜ przekonana o własnym uroku. 
- Istotnie, jest piękna - przyznał pan Campbell, wciąŜ nie odrywając wzroku od zupy. 
- Skoro juŜ muszę ją sprzedać, pragnęłabym, Ŝeby nabył ją ktoś, kogo znam i darzę 
zaufaniem. 
- Pochlebia mi to, iŜ pomyślała pani o mnie, ale nie jestem pewny... 
Pan Campbell najwyraźniej starał się być uprzejmy. Wiedział, Ŝe od ludzi sławnych i 
bogatych oczekuje się szczególnie dobrych manier. Zorientował się teŜ, Ŝe wpadł w ręce 
upartej kobiety i nie pozostało mu nic innego, jak tylko wysłuchać jej do końca. 
- Człowiek z pańską pozycją - ciągnęła pani Tarbush - zasługuje na tak piękną posiadłość, na 
prawdziwy raj, gdzie moŜna wypoczywać i cieszyć się towarzystwem... 
Dalszy ciąg tej przemowy został jednak panu Campbellowi oszczędzony dzięki nagłemu 
pojawieniu się Sary, Felicji i Felka. Maitre d'hotel opuścił juŜ restaurację i Sara wiedziała, Ŝe 
musi wykorzystać nadarzającą się sposobność. Wydostała się spod serwety, ciągnąc za sobą 
Felicję i Felka, i teraz wszyscy troje stali przed panem Campbellem, usiłując wyglądać 
zupełnie normalnie, jakby zaledwie chwilę wcześniej nie siedzieli, przeraŜeni, pod stołem. 
Sara postanowiła z miejsca przystąpić do rzeczy. 
147 
- Przepraszam, czy pan Wellington Campbell? Przyszliśmy prosić pana o datek na cel, który z 
pewnością pan poprze. 
Wellington Campbell zrobił niezadowoloną minę. Jako człowiek znany ze swej zamoŜności 
był bez przerwy nagabywany o róŜne datki. A w tej chwili nie tylko bawił na wakacjach, ale 
właśnie usiłował w spokoju zjeść obiad. 
- Chwileczkę. Nie jestem... 
Pani Tarbush roześmiała się lekko i poklepała pana Campbella po ręku. Nie mogła dopuścić 
do tego, aby prysnął jego Ŝyczliwy nastrój. 
- Proszę, niech pan wysłucha tych dzieci, są takie przejęte. Czego sobie Ŝyczycie, moi 
drodzy? 
Sara, choć nieco zaskoczona, z wdzięcznością przyjęła tę nieoczekiwaną pomoc. Śledząc 
wzrokiem maitre d'hotel, który właśnie pojawił się na horyzoncie, zaczęła pośpiesznie 
wyjaśniać cel ich zbiórki. Przez całą drogę do „Białych Piasków" zastanawiała się, co 
naleŜałoby powiedzieć, i wydawało jej się, Ŝe juŜ wie, jak przekonać pana Camp-bella. 
- Kwestujemy na rzecz biblioteki szkolnej w Avonlea. WciąŜ są tam te same ksiąŜki, które 
były za pana czasów, panie Campbell. MoŜe więc pan sobie wyobrazić... 
- Przepraszam, młody człowieku. 

background image

Kelner z kryształowym dzbanem napełnionym wodą przesunął się koło Felka, obrzucając 
nieprzyjaznym spojrzeniem stojącą mu na drodze grupkę dzieci. Jego nagłe pojawienie się tak 
przestraszyło Felka, Ŝe chłopiec mimowolnie uskoczył w tył, dokładnie w chwili, gdy kelner 
pochylił się, 
148 
aby napełnić wodą szklankę pana Campbella. Woda chlusnęła na obrus, na kolana pani 
Tarbush i do talerza z zupą. 
Pani Tarbush krzyknęła piskliwie, a Sara i Felicja wrzasnęły równocześnie: 
- Felek! Coś ty zrobił?! 
- To ... niechcący - Felek był bliski płaczu. Nagle, w tej samej chwili, rzucił się na dzieci 
maitre d'hotel niczym jastrząb na swoją ofiarę. Jedną ręką chwycił Sarę, a drugą Felicję. 
Felek, ujrzawszy go, zaczął trząść się jak galareta. 
- Bardzo mi przykro, panie Campbell - przepraszał maitre d'hotel. - Sądziłem, Ŝe pan zna te 
dzieci. Zapewniam, Ŝe to się więcej nie powtórzy. Tędy, nicponie! 
Kelner w pośpiechu ścierał rozlaną wodę, a maitre d'hotel ciągnął za sobą intruzów, sapiąc 
przy tym cięŜko. Sara usiłowała się wyrwać, ale dłoń męŜczyzny zacisnęła się na jej ramieniu 
niczym Ŝelazne kleszcze. 
- Jeszcze nikt dotąd tak mnie nie traktował - protestowała gwałtownie. 
Maitre d'hotel wypchnął całą trójkę do holu. Uwolnieni z jego uścisku zatoczyli się na 
popiersie królowej Wiktorii, która zdawała się spoglądać na nich z pozłacanego piedestału 
wzrokiem pełnym potępienia. 
- Jeśli jeszcze kiedyś przekroczycie ten próg, będziecie tłumaczyć się przed policją! - 
krzyknął na poŜegnanie ich prześladowca. 
Zanim zdołali nieco ochłonąć, wpadli w szpony kierownika. Był on jeszcze bardziej 
rozgniewany niŜ wyniosły maitre d'hotel. 
149 
- Zdaje się, Ŝe kazałem wam się wynosić! Jazda stąd i nie waŜcie się tu wracać! 
Dzieci w popłochu czmychnęły na zewnątrz. Felek przewrócił się i stoczył ze schodów, 
wprost pod kopyta konia, który stanął dęba z przeraŜenia. Felicja i Sara zdołały pochwycić 
chłopca w ostatniej chwili i wszyscy troje rzucili się do ucieczki. Dopiero gdy znaleźli się 
pośród wysokich, dzikich traw na wydmach, odwaŜyli się zatrzymać, aby złapać oddech. 
Nikt ich nie ścigał. Dzieci zaczęły powoli przychodzić do siebie. Sara pomyślała z goryczą o 
panu Campbellu, który nie zdąŜył nawet wysłuchać wszystkiego, co pragnęła mu powiedzieć, 
i który wciąŜ siedział przy stole z kieszeniami pełnymi pieniędzy. Tyle trudu i wszystko na 
marne! 
- Jak mogłeś być taki niezdarny, Felku? On był gotów dać nam pieniądze - powiedziała z 
wyrzutem. 
Ale Felek, szczęśliwy, Ŝe wyszedł cało z tej niebezpiecznej przygody, nie przejął się zbytnio 
jej słowami. Felicja natomiast była aŜ purpurowa z oburzenia. Zwróciła płonące spojrzenie na 
kuzynkę. 
- Ach, panno Saro Stanley, nigdy w Ŝyciu nie czułam się tak upokorzona, ale przypuszczam, 
Ŝ

e ciebie wyrzucano juŜ ze znacznie lepszych hoteli! 

Duma Felicji została zraniona tak bardzo, iŜ dziewczynka sądziła, Ŝe nic juŜ nie zdoła zmazać 
jej hańby. Nawet Felek poczuł dla niej współczucie. Zwrócił zarumienioną twarz do Sary. 
150 
- Ty i twoje wspaniałe pomysły! Najpierw pomagasz w ucieczce temu człowiekowi... 
- ... a potem ciągniesz mnie jak Ŝebraczkę od drzwi do drzwi - wtrąciła ostro Felicja. - 
Doprawdy nie wiem, dlaczego w ogóle cię posłuchaliśmy. 

background image

Felek szedł powoli za dziewczętami. Myślał o tym, Ŝe cała ta szaleńcza eskapada była 
wymysłem kuzynki, o której istnieniu przed kilkoma tygodniami nawet nie wiedział. Lepiej 
będzie na przyszłość trzymać się od niej z daleka. 
- Chodź, Felicjo, sami coś wymyślimy - powiedział. 
Felek i Felicja oddalili się bez słowa. Biedna Sara pozostała z tyłu, skazana na samotny 
powrót do domu. 
Rozdział czwarty 
Lasy klonowe miały w sobie jakiś nieprzeparty urok. Sara, wychowywana w murach 
wielkiego miasta, od razu je pokochała, tak jak pokochała całą tę malowniczą okolicę. Nie 
wiedziała wcześniej, Ŝe powietrze moŜe być tak czyste. Nigdy przedtem nie widziała paproci 
równie wysokich, jak ona sama, nie przyglądała się harcującym na skałach wiewiórkom. Nie 
domyślała się nawet, jak przyjemnie jest wyciągnąć się na omszałym pniu i pogrąŜyć w 
marzeniach. 
TakŜe i dziś, gdy szła powoli ścieŜką między drzewami, las wabił ją swoim urokiem. Fakt, iŜ 
Sara pozostawała głucha na te wołania, świadczył o tym, jak cięŜko jej było na sercu. To 
właśnie przez nią szkoła nie zakupi nowych ksiąŜek. Wszystkie jej wysiłki spełzły na niczym 
i Sara nie widziała juŜ Ŝadnego sposobu zdobycia choćby centa. Czuła, Ŝe wyrzuty sumienia 
będą ją dręczyć przez długie lata, a ona sama stanie się pośmiewiskiem całego Avonlea. Te 
ponure rozmyślania tak ją pochłonęły, Ŝe o mały włos nie wpadła na stojącego na ścieŜce 
męŜczyznę. Ujrzawszy go zatrzymała się raptownie. Właściwie zobaczyła tylko jego nogi, 
górną połowę ciała przykrywała bowiem czarna narzuta, jakiej fotografowie zwykli uŜywać 
przy robieniu zdjęć. MęŜczyzna był całkowicie pochłonięty pracą i nie domyślał się nawet, Ŝe 
ktoś go obserwuje. 
Sara w jednej chwili zapomniała o sprawie szkolnej biblioteki i zaczęła śledzić z uwagą ów 
niezwykły spektakl. Do tej pory sądziła, Ŝe zdjęcia robi się jedynie w atelier. Nie miała 
pojęcia, Ŝe moŜna tak po prostu wziąć aparat i wędrować z nim po bezdroŜach. 
Po kilku minutach przyszło jej jednak do głowy, Ŝe to niegrzecznie obserwować kogoś, gdy 
ten ktoś o tym nie wie. 
- Dzień dobry! - zawołała więc wesoło, gdy męŜczyzna zaczął wysuwać się spod narzuty. 
Chyba tylko wystrzał z pistoletu wywołałby podobny efekt, bo męŜczyzna poderwał się i 
rozejrzał dokoła. Był wysoki, szczupły i ubrany w zbyt obszerną kurtkę. Kiedy ujrzał Sarę, 
która stała spokojnie przy kępie brzóz, znieruchomiał. Przypominał wielkiego, przeraŜonego 
królika. Gdy 
752 
dziewczynka zrobiła krok naprzód, jednym ruchem chwycił aparat i statyw i rzucił się do 
ucieczki. 
- Co pan wyprawia?! - krzyknęła Sara. - Niech pan zaczeka! Dokąd pan biegnie? 
Była tak zaskoczona widokiem umykającego przed nią dorosłego człowieka, Ŝe nie 
zastanawiając się nawet, co robi, błyskawicznie puściła się za nim w pogoń. Przypomniała 
sobie, Ŝe kilkakrotnie widziała juŜ tego męŜczyznę w Avonlea. Zawsze jednak tak szybko 
przemykał się między domami, Ŝe nie zdołała mu się lepiej przyjrzeć. 
- Och! - prychnęła kiedyś Felicja - to Dziwak. On nie pozwala nikomu zbliŜyć się do siebie. 
Kiedy Sarą dotarła do płotu, który uciekinier przesadził jednym skokiem, dostrzegła leŜący w 
trawie kapelusz i czym prędzej go pochwyciła. 
- Zgubił pan kapelusz! 
Słysząc to męŜczyzna zaczął biec jeszcze szybciej, ściskając kurczowo aparat i statyw. W 
pewnej chwili czarne sukno zaczepiło się o gałęzie i zostało na krzaku. Nie zawrócił jednak 
po nie, podobnie jak nie zatrzymał się, aby podnieść kapelusz. 
- Proszę, niech pan zaczeka! 

background image

Sara przeskoczyła przez płot i zdjęła wiszącą na gałęziach narzutę. Kiedy wydostała się z 
krzaków, ujrzała, Ŝe męŜczyzna znika w starej stodole po drugiej stronie rozciągającego się 
przed nią pastwiska. 
- Zgubił pan sukno. Niech pan zaczeka! Proszę pana! Czego się pan boi? 
MęŜczyzna jednak nie zatrzymał się. MoŜe dowiedział się juŜ o sprawie szkolnej biblioteki i 
nie miał ochoty dostać się w ręce Sary Stanley? 
153 
Dziewczynka przystanęła zirytowana, ale po chwili ruszyła naprzód, trzymając w ręku 
kapelusz i narzutę. Ten człowiek prawdopodobnie nawet nie zauwaŜył, Ŝe je zgubił. A skoro 
juŜ sprawiła, Ŝe uciekał w takim popłochu, moŜe przynajmniej oszczędzić mu Ŝmudnego 
przeszukiwania zarośli. 
Drzwi stodoły otwarte były na ościeŜ. Sara ostroŜnie wsunęła głowę do środka i zaczęła 
nasłuchiwać, ale wokół panowała idealna cisza. Jedynie gołębie gruchały na strychu. „A moŜe 
ten człowiek dostał ze strachu ataku serca - pomyślała. Albo jest tylko wytworem mojej 
wyobraźni?" 
Wzrok Sary stopniowo przyzwyczajał się do ciemności i po chwili dziewczynka spostrzegła, 
Ŝ

e stodoła została przerobiona na coś w rodzaju warsztatu. Wokół stały dziwne metalowe 

urządzenia, przypominające części jakiejś maszynerii. W głębi zobaczyła zamknięte na rygiel 
drzwi. Ruszyła w ich kierunku. Nagle usłyszała jakiś słaby szmer i zatrzymała się przeraŜona. 
W odległości kilku metrów od niej stał męŜczyzna i przyglądał się jej tak, jakby była 
ziejącym ogniem smokiem, który ma właśnie zamiar go poŜreć. 
- Zgubił pan kapelusz i sukno - powiedziała szybko, obawiając się, Ŝe męŜczyzna znów rzuci 
się do ucieczki. Przyszło jej do głowy, Ŝe moŜe powinna połoŜyć obie rzeczy na podłodze i 
cofnąć się powoli, jak ktoś, kto próbuje oswoić dziką wiewiórkę. 
MęŜczyzna nie odezwał się ani nie wykonał Ŝadnego gestu. Teraz Sara była pewna, Ŝe ma 
przed sobą Dziwaka. Wiedziała o nim tylko tyle, Ŝe Ŝyje samotnie i stroni od ludzi. 
Comiesięczne wyprawy 
do sklepu stanowiły dla niego prawdziwą mękę, a kiedy ktoś usiłował nawiązać z nim 
rozmowę, rzucał się przeraŜony ku drzwiom. Powiadano, Ŝe potrafi naprawić kaŜdą rzecz, ale 
nikt nie wiedział, czym się na co dzień zajmuje i jak spędza czas. 
- Pozwoli pan, Ŝe się przedstawię - rzekła uprzejmie Sara. - Nazywam się Sara Stanley. A 
pan? 
MęŜczyzna nadal milczał i Sara pomyślała, Ŝe moŜe on w ogóle nie umie mówić. W końcu 
jednak otworzył usta i powiedział: 
- Jasper... D-Dale. Pro-proszę, wyjdź, chciałbym pozostać sam. 
W jednej chwili Sara pojęła, dlaczego ten człowiek wiedzie Ŝycie pustelnika i unika rozmów z 
innymi ludźmi. Jasper Dale jąkał się. 
- Dobrze, jeśli pan sobie tego Ŝyczy - odpowiedziała. MęŜczyzna intrygował ją coraz bardziej 
i postanowiła pozostać z nim tak długo, jak tylko będzie to moŜliwe. 
Nie wiadomo dlaczego wyobraŜała sobie dotychczas, Ŝe Dziwak jest stary. Tymczasem miała 
przed sobą całkiem młodego człowieka, w kaŜdym razie nie starszego od cioci Oliwii. 
Pomyślała sobie nawet, Ŝe wyglądałby całkiem miło, gdyby tylko przestał patrzeć na nią 
takim gniewnym wzrokiem. A jego imię, Jasper Dale, brzmiało bardzo poetycznie. 
- O-owszem - wyjąkał Jasper. - Proszę, wyjdź. Ruszył w stronę drzwi, które Sara spostrzegła 
juŜ wcześniej, otworzył je i z hukiem zatrzasnął za sobą. Był to niewątpliwie znak, Ŝe 
powinna odejść. Zaczęła właśnie rozglądać się w poszukiwaniu 
'55 
do sklepu stanowiły dla niego prawdziwą mękę, a kiedy ktoś usiłował nawiązać z nim 
rozmowę, rzucał się przeraŜony ku drzwiom. Powiadano, Ŝe potrafi naprawić kaŜdą rzecz, ale 
nikt nie wiedział, czym się na co dzień zajmuje i jak spędza czas. 

background image

- Pozwoli pan, Ŝe się przedstawię - rzekła uprzejmie Sara. - Nazywam się Sara Stanley. A 
pan? 
MęŜczyzna nadal milczał i Sara pomyślała, Ŝe moŜe on w ogóle nie umie mówić. W końcu 
jednak otworzył usta i powiedział: 
- Jasper... D-Dale. Pro-proszę, wyjdź, chciałbym pozostać sam. 
W jednej chwili Sara pojęła, dlaczego ten człowiek wiedzie Ŝycie pustelnika i unika rozmów z 
innymi ludźmi. Jasper Dale jąkał się. 
- Dobrze, jeśli pan sobie tego Ŝyczy - odpowiedziała. MęŜczyzna intrygował ją coraz bardziej 
i postanowiła pozostać z nim tak długo, jak tylko będzie to moŜliwe. 
Nie wiadomo dlaczego wyobraŜała sobie dotychczas, Ŝe Dziwak jest stary. Tymczasem miała 
przed sobą całkiem młodego człowieka, w kaŜdym razie nie starszego od cioci Oliwii. 
Pomyślała sobie nawet, Ŝe wyglądałby całkiem miło, gdyby tylko przestał patrzeć na nią 
takim gniewnym wzrokiem. A jego imię, Jasper Dale, brzmiało bardzo poetycznie. 
- O-owszem - wyjąkał Jasper. - Proszę, wyjdź. Ruszył w stronę drzwi, które Sara spostrzegła 
juŜ wcześniej, otworzył je i z hukiem zatrzasnął za sobą. Był to niewątpliwie znak, Ŝe 
powinna odejść. Zaczęła właśnie rozglądać się w poszukiwaniu 
155 
miejsca, gdzie mogłaby połoŜyć kapelusz i sukno, gdy za zamkniętymi drzwiami rozległ się 
potworny huk. Sara rzuciła się w tamtą stronę i gwałtownie otworzyła drzwi. Jasper klęczał 
na podłodze pośród pudełek, pojemników i róŜnych innych porozrzucanych przedmiotów. 
- Panie Dale, czy nic się panu nie stało? Czy mogę panu pomóc? 
- Nie. Idź so-sobie. 
Jasper, najwyraźniej wytrącony z równowagi, upuścił nagle wszystko, co zdołał juŜ zebrać. 
Wstał gwałtownie, wyrwał z rąk Sary narzutę i kapelusz, po czym zatrzasnął jej drzwi przed 
nosem. Sara, trochę juŜ zła, śmiało otworzyła je ponownie i stanęła w progu. Nagle 
zrozumiała, co mieści się w pokoju: było to coś w rodzaju pracowni fotograficznej. A więc 
odkryła jedną z tajemnic Jaspera Dale'a. 
Jasper zdenerwował się nie na Ŝarty. 
- Ra-radzę ci, wyjdź stąd natychmiast. Nie powinnaś włóczyć się za niez-nieznajomymi. 
- Gdybym słuchała dobrych rad, nie wpadałabym ciągle w tarapaty. Ciocia Hetty twierdzi, Ŝe 
jestem nieobliczalna. 
Jasper najwyraźniej podzielał tę opinię. Odwrócił się do Sary plecami i pochylił się nad 
stołem. 
- I-idź juŜ. Jestem bardzo zajęty. Nie lubię, gdy ktoś patrzy, jak wy-wywołuję klisze. 
Jego słowa odniosły jednak wręcz przeciwny skutek, Sarę bowiem fascynowało ostatnio 
wszystko, co miało związek z fotografią. 
- Proszę, czy nie mogłabym zostać? Zawsze chciałam zobaczyć, jak to się robi. Nie będę 
przeszkadzać. 
I56 
Jasper spojrzał na nią przeraŜony, ale najwyraźniej nie wiedział, jak się jej pozbyć. 
- Och, dobrze... więc-c zos-zostań - wymamrotał. - Ale zamknij d-drzwi. Musi być ciemno. 
- Tyle tu dziwnych przedmiotów, panie Dale - odezwała się Sara, spełniwszy jego prośbę. 
PoniewaŜ Jasper zdawał się jej nie słuchać, umilkła. Usiadła na taborecie i przyglądała się 
temu, co robił. 
Wywoływanie klisz trwało bardzo długo. W końcu Jasper ustawił lampkę oliwną za 
projektorem i umieścił w środku świeŜo wywołane przeźrocze. Jakby za dotknięciem 
czarodziejskiej róŜdŜki na przeciwległej ścianie ukazało się olbrzymie zdjęcie. Przedstawiało 
Sarę stojącą na skraju klonowego lasu. Jej włosy rozwiewał wiatr, a oczy błyszczały 
ciekawością. 
Sara nie posiadała się ze zdumienia. 

background image

- AleŜ to przepiękne. To ja. 
Jasper wzdrygnął się, jakby dopiero teraz spostrzegł, co przedstawia przeźrocze. 
- Prze-przepraszam. Nie-nie zauwaŜyłem, Ŝe zrobiłem ci zdjęcie. 
Sara wciąŜ siedziała oszołomiona. 
- To dziwne uczucie ujrzeć siebie taką duŜą. Zwykle czuję się bardzo mała. 
Być moŜe w jej słowach dało się wyczuć smutek z powodu doznanych ostatnio upokorzeń. 
Być moŜe zabrzmiała w nich nuta samotności, jaka często dręczyła Sarę, odkąd przybyła do 
Avonlea. W kaŜdym razie było w jej głosie coś takiego, co sprawiło, Ŝe Jasper Dale spojrzał 
na nią uwaŜnie zza okularów swymi duŜymi, brązowymi 
157 
oczyma, jakby dokładnie zrozumiał, co miała na myśli. 
- To latarnia magiczna - powiedział z dumą. - Najpiękniejsza na wyspie. 
Oczywiście nie mógł wiedzieć, co słowa „latarnia magiczna" znaczą dla Sary Stanley. 
Dziewczynka uniosła się ze stołka, a jej oczy rozbłysły nadzieją. 
- Czy ma pan inne przeźrocza? - spytała. 
- Tak. 
Nic nie podejrzewając, Jasper zdjął z półki pudło i wręczył je Sarze, która natychmiast 
zaczęła przeglądać jego zawartość. Chwilę później, cała rozpromieniona, uniosła głowę. 
- Ma pan ich strasznie duŜo. Czy ktoś juŜ je widział? 
- Nie. 
Sara wstała i spojrzała błagalnie na Jaspera Dale'a. 
- Panie Dale - powiedziała wolno. - Mam do pana wielką prośbę. Czy pomógłby mi pan 
zorganizować w Avonlea pokaz latarni magicznej? 
Gdyby poprosiła go, Ŝeby zeskoczył głową w dół z wysokiego na tysiąc metrów urwiska, 
pewnie nie przeraziłby się bardziej. 
- Nie - odparł zduszonym głosem. - Nie są-sądzę, abym mógł ci pomóc. 
Ale Sara wciąŜ patrzyła błagalnie, a w jej wzroku była jakaś nieprzeparta siła. 
- Pan nie wie, jakie to dla mnie waŜne. Bo widzi pan, ja sprawiłam wszystkim zawód. 
Jej głos zabrzmiał tak dramatycznie, Ŝe Jasper lekko drgnął. 
- Jesteś o wiele za młoda na to, by sprawić 
I58 
komuś zawód. - Na jego ustach pojawił się jakby cień uśmiechu. 
- A jednak tak właśnie było. To ja pomogłam panu Beatty'emu uciec z pieniędzmi 
przeznaczonymi na zakup ksiąŜek. Całe miasto o mnie mówi. 
- Ludzie moŜe i plotkują, ale w końcu zapomną. Ton, jakim wypowiedział te słowa, 
ś

wiadczył 

o tym, Ŝe Jasper doskonale wie, co to znaczy dostać się na ludzkie języki. 
- Ale ja nie zapomnę. Chcę, Ŝeby mnie lubili. Nareszcie! Nareszcie to powiedziała! Właściwie 
do tej pory nie zdawała sobie w pełni sprawy, jak bardzo tego pragnie. Kiedy przyjechała do 
Avon-lea, wszystko wydawało jej się tu obce. Nagle znalazła się pośród krewnych, których 
przedtem nawet nie znała. Teraz dojrzała juŜ do tego, aby pokochać Avonlea. Ale jak moŜe 
zyskać sympatię jego mieszkańców, skoro ponosi winę za skandal związany z kradzieŜą 
pieniędzy? Na twarzy Jaspera Dale'a pojawił się wyraz współczucia. 
- Naprawdę sądzisz, Ŝe po-pokaz latarni magicznej mógłby ci pomóc? - zapytał nieśmiało. 
- Na pewno pomoŜe. Ale nie zdołam zrobić go bez pana. 
A więc ktoś potrzebował Jaspera Dale'a! Nic takiego nie przytrafiło mu się od wielu lat. Nie 
potrafił się juŜ dłuŜej opierać. Roztargnionym ruchem odgarnął włosy, które wcale nie 
opadały mu na czoło, i powiedział: 
- No cóŜ... jeśli u-uwaŜasz, Ŝe nie będę przeszkadzać... 
- Przeszkadzać? - krzyknęła Sara. - Panie Dale, to przeznaczenie, Ŝe się dzisiaj spotkaliśmy! 

background image

159 
Rozdział piąty 
Namówienie Jaspera Dale'a do współpracy stanowiło najłatwiejszą część planu. Sarę czekało 
teraz znacznie trudniejsze zadanie: uzyskanie zgody ciotki Hetty. 
Sara spędziła całe przedpołudnie na wymyślaniu przekonywających argumentów. Przez resztę 
dnia zachowywała się bez zarzutu, wieczorem przy kolacji pamiętała, by najpierw podać 
jedzenie cioci Hetty, później zaś bez przypominania poszła do kuchni, Ŝeby pozmywać 
naczynia. W końcu uznała, Ŝe nadeszła właściwa chwila, aby ogłosić nowinę. Zanim jednak 
zdąŜyła przedstawić choć jeden argument, ciocia Hetty prychnęła z oburzeniem i zamachała 
rękami. 
- Pokaz latarni magicznej! Saro Stanley, czy ty masz dobrze w głowie? Jeśli usłyszę jeszcze 
jedno słowo o... 
- Jasper Dale ma własną latarnię magiczną 
- przerwała Sara, sądząc, Ŝe informacja ta moŜe mieć dla ciotki istotne znaczenie. Latarnda 
magiczna znajdowała się przecieŜ w zasięgu ręki! 
- Jasper Dale! - krzyknęła szyderczo ciocia. 
- Ten człowiek od lat nie odezwał się do nikogo w Avonlea. 
„Ale przynajmniej - pomyślała Sara - nie ukradłby pieniędzy i powozu". 
- Obiecał, Ŝe mi pomoŜe. Proszę, ciociu Hetty. Wiem, Ŝe potrafię zorganizować pokaz. 
- Wykluczone. JuŜ raz dałam się na to nabrać i wyszłam na kompletną idiotkę. 
MoŜna by pomyśleć, Ŝe pan Beatty uciekł z pie- 
160 
niędzmi tylko po to, by wystawić na pośmiewisko Hetty King. 
- Ale inaczej nie będziemy mieli za co kupić nowych ksiąŜek - perswadowała Sara, apelując 
do obywatelskich uczuć ciotki, a jej oczy zdawały się pytać: „Czy ciocia pragnie, aby dzieci z 
Avonlea wyrosły na analfabetów?" 
- Wiele osób miało ochotę zobaczyć taki pokaz, Hetty. - Olivia stanęła po stronie Sary. -
Czuję, Ŝe... 
- Czujesz! - Hetty utkwiła w Oliwii pełne wyrzutu spojrzenie. - A więc najwyŜszy czas, Ŝebyś 
zaczęła myśleć, Oliwio, a nie tylko czuć. Co się nie udało za pierwszym razem, nie uda się i 
za drugim. 
ZłoŜywszy to oświadczenie Hetty opuściła kuchnię, pozostawiając Sarę nad stosem brudnych 
naczyń. Oliwia oblała się rumieńcem. Obie z Sarą popatrzyły na siebie w milczeniu, a w ich 
wzroku zawarte było wszystko, co chciały powiedzieć o cioci Hetty. 
W końcu Oliwia uśmiechnęła się, a Sara odwzajemniła uśmiech; dobrze, Ŝe przynajmniej 
Oliwia stanęła po jej stronie. 
Sara zabrała się ponownie do zmywania naczyń. Nie zamierzała się poddawać. 
Zorganizowanie pokazu stanowiło jedyną szansę zrehabilitowania się w oczach mieszkańców 
Avonlea. 
Oliwia okazała się lojalnym sprzymierzeńcem. W ciągu następnych kilku dni ona i Sara 
uŜywały najróŜniejszych argumentów, aby przekonać ciocię Hetty. W końcu ich starania 
uwieńczone zostały 
11 — RóŜany dworek 
161 
sukcesem i na tablicy informacyjnej przy największym sklepie w Avonlea pojawił się afisz 
następującej treści: 
Na Ŝyczenie publiczności POKAZ LATARNI MAGICZNEJ! Cały dochód przekazany będzie 
bibliotece szkolnej w Avonlea Tekst: Panna Sara Stanley Zdjęcia: Pan Jasper Dale Sobota, 
godz.18 Ratusz w Avonlea 

background image

Kiedy tylko Oliwia i Sara dowiedziały się, Ŝe afisz został juŜ naklejony na tablicy, popędziły 
co tchu do sklepu, aby go zobaczyć. 
- WciąŜ nie mogę uwierzyć, Ŝe Hetty dała się jednak przekonać - szepnęła Oliwia. - Mam 
nadzieję, Ŝe odniesiesz sukces, bo inaczej nigdy nam tego nie wybaczy. 
Oczywiście ciotka Hetty nie omieszkała roztoczyć przed nimi wizji licznych nieszczęść, jakie 
mogą wydarzyć się w czasie pokazu. Ale Sara w ogóle nie przejmowała się tymi ponurymi 
przepowiedniami i nie zamierzała modlić się o to, aby się nie spełniły. W przeciwieństwie do 
Klementynki Ray nigdy nie mieszała Opatrzności w swoje sprawy. 
Kiedy Oliwia i Sara stały przed tablicą i podziwiały plakat, ze sklepu wyszedł pan Lawson. 
- No, Saro Stanley, musisz mi obiecać, Ŝe tym razem nie pomoŜesz w ucieczce Ŝadnemu 
złodziejowi. 
162 
Pan Lawson chciał być dowcipny, ale po twarzy Sary przebiegł grymas bólu. 
- Proszę się nie obawiać, panie Lawson. Przygotuję taki pokaz, Ŝe wszyscy będą go długo 
pamiętać. 
Sara pragnęła tego całym sercem. Tym razem pokaz latarni magicznej musi zakończyć się 
sukcesem. Pan Lawson roześmiał się, ubawiony. 
- Jestem tego pewien. Osoba, której udało się wyciągnąć Jaspera Dale'a z jego kryjówki, 
potrafi z pewnością dokonać jeszcze wielu niezwykłych wyczynów. 
W tym momencie ze sklepu wyszła pani Ray, matka Klementyny. Była to wysoka, koścista 
kobieta o' wyjątkowo niesympatycznym wyrazie twarzy. 
- Pokaz latarni magicznej! - wykrzyknęła, spoglądając na afisz. - Nie pochwalam takich 
przedstawień ani całej tej zbiórki pieniędzy. CięŜka praca - oto czego młodzi ludzie 
potrzebują bardziej niŜ ksiąŜek! - Pani Ray prawdopodobnie z radością zapędziłaby całą 
młodzieŜ do zwózki kamieni. 
Oliwia opiekuńczym gestem połoŜyła rękę na ramieniu Sary. 
- CóŜ, ma pani prawo do takiej opinii. Wolała nie wystawiać dłuŜej na próbę swych 
dobrych manier. Szybkim krokiem ruszyła wraz z Sarą w stronę domu. Pani Ray zwróciła się 
do Sally Potts i jej matki, które właśnie podeszły do tablicy, aby przeczytać ogłoszenie: 
- śeby pozwolić temu pisklęciu z Montrealu na coś takiego! Spójrzcie na nią, kroczy, jakby 
cały świat do niej naleŜał. A przecieŜ, nawet jeśli ma tu krewnych, nie jest prawdziwą 
Wyspiarką. 
163 
Pan Lawson chciaJ być dowcipny, ale po twarzy Sary przebiegł grymas bólu. 
- Proszę się nie obawiać, panie Lawson. Przygotuję taki pokaz, Ŝe wszyscy będą go długo 
pamiętać. 
Sara pragnęła tego całym sercem. Tym razem pokaz latarni magicznej musi zakończyć się 
sukcesem. Pan Lawson roześmiał się, ubawiony. 
- Jestem tego pewien. Osoba, której udało się wyciągnąć Jaspera Dale'a z jego kryjówki, 
potrafi z pewnością dokonać jeszcze wielu niezwykłych wyczynów. 
W tym momencie ze sklepu wyszła pani Ray, matka Klementyny. Była to wysoka, koścista 
kobieta o' wyjątkowo niesympatycznym wyrazie twarzy. 
- Pokaz latarni magicznej! - wykrzyknęła, spoglądając na afisz. - Nie pochwalam takich 
przedstawień ani całej tej zbiórki pieniędzy. CięŜka praca - oto czego młodzi ludzie 
potrzebują bardziej niŜ ksiąŜek! - Pani Ray prawdopodobnie z radością zapędziłaby całą 
młodzieŜ do zwózki kamieni. 
Oliwia opiekuńczym gestem połoŜyła rękę na ramieniu Sary. 
- CóŜ, ma pani prawo do takiej opinii. Wolała nie wystawiać dłuŜej na próbę swych 
dobrych manier. Szybkim krokiem ruszyła wraz z Sarą w stronę domu. Pani Ray zwróciła się 
do Sally Potts i jej matki, które właśnie podeszły do tablicy, aby przeczytać ogłoszenie: 

background image

- śeby pozwolić temu pisklęciu z Montrealu na coś takiego! Spójrzcie na nią, kroczy, jakby 
cały świat do niej naleŜał. A przecieŜ, nawet jeśli ma tu krewnych, nie jest prawdziwą 
Wyspiarką. 
I63 
Dla kaŜdego, kto mieszkał w Avonlea, była to najcięŜsza zniewaga. Szczęśliwie Sara była juŜ 
zbyt daleko, aby usłyszeć te słowa. W oczach Sally Potts zamigotały złośliwe iskierki. Teraz, 
gdy dowiedziała się o planach Sary, postanowiła zrobić wszystko, aby je pokrzyŜować. 
- Jasper Dale! - krzyknęła pani Potts. - Cudak i oberwaniec. 
Pani Ray skwapliwie przytaknęła. Ten pokaz to czyste szaleństwo. 
-Moja noga na pewno tam nie postanie - oznajmiła i schwyciwszy koszyk wyszła szybkim 
krokiem, wzniecając za sobą tumany kurzu. Na twarzy pani Potts pojawił się ten sam złośliwy 
uśmiech, który tak często gościł na ustach jej córki. 
- A ja myślę - powiedziała z ironią - Ŝe warto wydać tych parę centów, Ŝeby zobaczyć, jak 
Jasper Dale radzi sobie wśród takiego tłumu. 
Rozdział szósty 
Ale to, jak poradzi sobie Jasper Dale, nie było jedynym problemem. Sara szybko zauwaŜyła, 
Ŝ

e przygotowanie pokazu wymagać będzie olbrzymiej pracy. Rzuciła się więc w wir zajęć. 

Pomagała jej cała rodzina. 
Poza wydrukowaniem plakatu i sprawdzeniem, czy wiadomość o pokazie dotarła na kaŜdy 
kraniec Avonlea, naleŜało wybrać przeźrocza i przez cały czas dbać o spokój ducha Jaspera 
Dale'a. A na dzień przed pokazem trzeba było przygotować salę w ratuszu. 
164 
Sarze udało się dopilnować, aby wszyscy organizatorzy zjawili się tam wcześnie rano. Nawet 
Jasper przybył na czas. 
Cały obładowany sprzętem, potykając się, od razu skierował swe kroki na balkon, gdzie mógł 
pracować z dala od ludzkich oczu. Towarzyszył mu jedynie Andrzej. Andrzej był bardzo 
przejęty nowym wynalazkiem. Wziął do ręki kilka przeźroczy i wsuwał je po kolei do 
projektora. 
- Teraz rozumiem, jak to działa. Przeźrocze trzeba wsunąć dokładnie w chwili, gdy 
poprzednie pojawia się na ekranie. 
- Tak - wymamrotał Jasper. - Ale waŜne jest, by włoŜyć je prawidłowo. 
- Czy wiogę spróbować? 
- Pewnie. 
Jasperowi najwyraźniej nie przeszkadzało, Ŝe Andrzej manipuluje przy jego drogocennym 
aparacie. Przeciwnie, zdawał się być zadowolony, iŜ kogoś interesuje działanie tej maszyny. 
Andrzej obejrzał dokładnie kolorową obudowę, po czym dotknął umieszczonej z tyłu lampy 
oliwnej. 
- Czy to dzięki niej wszystko działa? 
- Uhm... 
Jasper zaczął przesuwać się ukradkiem w stronę drzwi balkonowych, nie zdając sobie sprawy, 
Ŝ

e obserwują go dyskretnie Hetty i Oliwia. Obie stały na krzesłach i chybotały się to w jedną, 

to w drugą stronę, próbując jak najwyŜej powiesić białe prześcieradło, które miało słuŜyć za 
ekran. TuŜ obok pani Lawson wypróbowywała pianino. CzymŜe bowiem byłby pokaz bez 
muzyki? Pani Lawson zmarszczyła brwi; niestety, liczne widowiska w ra- 
I65 
tuszu zrobiły swoje - instrument był mocno sfatygowany. 
- Albo to pianino jest do niczego, albo ja wyszłam z wprawy. 
Wzięła inny akord. Sara przywiązywała wielką wagę do muzyki i pani Lawson pragnęła dać z 
siebie wszystko, by dziewczynka była zadowolona. Odwróciła się chcąc zasięgnąć opini 

background image

panien King, ale Hetty i Oliwia z coraz większym zainteresowaniem przyglądały się scenie na 
balkonie. 
- Pomyśleć, Ŝe Jasper Dale zajmuje się pokazem - szepnęła Oliwia, której wciąŜ trudno było 
uwierzyć, Ŝe Sara zdołała wyciągnąć tego bojaźliwego człowieka z jego pustelni. 
- I pomyśleć, Ŝe Hetty King takŜe się tym zajmuje, Oliwio. CóŜ, czuję, Ŝe ty i to dziecko 
wpędzicie mnie do grobu. 
Hetty przybijała gwoździk i miała taką minę, jakby był to gwóźdź do jej trumny. Nie mogła 
zapomnieć postępku pana Beatty'ego i pojąć beztroskiego zachowania Oliwii. CzyŜby Oliwia 
zapomniała, Ŝe ich rodowe nazwisko zostało zszargane? 
Tymczasem Andrzej szybko uczył się obsługi projektora. Był bystrym chłopcem. Ciocia 
Hetty pokładała w nim wielkie nadzieje; pragnęła, by kiedyś dostał się na uniwersytet. 
- Wsuwam to tutaj... 
- Tak. - Jasperowi udało się juŜ prawie dojść do szczytu schodów, choć Andrzej nawet tego 
nie zauwaŜył. - Ale bądź o-ostroŜny... przeźrocza są de-delikatne. 
- Dobra. 
Jasper nerwowo zerknął przez balkon. Główna 
766 
sala była pusta, a więc droga ucieczki stała przed nim otworem. Jasperowi właśnie o to 
chodziło. Chwycił kapelusz i pognał schodami w dół. 
Andrzej, nieświadomy dezercji swego nauczyciela, oglądał uwaŜnie projektor. 
- Panie Dale, skąd wiadomo, czy przeźrocze nie jest włoŜone do góry nogami? - zapytał. - 
Panie Dale? 
Ale odpowiedziało mu jedynie echo cichnących w oddali kroków. 
Niestety, Jasper nie zdołał jednak wymknąć się niepostrzeŜenie z ratusza. Po drodze natknął 
się na Sarę i Felicję. Dziewczynki zajęte były ustawianiem krzeteł. 
- Nie rozumiem, dlaczego zaprzyjaźniłaś się z Dziwakiem, Saro - mówiła Felicja, zła, Ŝe musi 
brać udział w tych wszystkich Ŝmudnych przygotowaniach. To znów był pomysł Sary, a nie 
jej... 
- Nie nazywaj go tak. On jest po prostu bardzo nieśmiały. Gdybyś go znała lepiej, 
przekonałabyś się, Ŝe to mądry człowiek. 
Sara zawsze broniła swoich przyjaciół, a do Jaspera Dale'a czuła szczególną sympatię. Nie 
przeszkadzało jej, Ŝe się jąka. Podziwiała jego odwagę. DuŜo przecieŜ musiała go kosztować 
zgoda na udział w projekcji. W głowie Sary zaczął juŜ kiełkować pewien plan. Jeśli Jasper 
przeŜyje jakoś to pierwsze doświadczenie i pozna słodki smak sukcesu, moŜe łatwiej będzie 
mu odnosić następne zwycięstwa. A wkrótce przemieniony Jasper Dale... 
Felicja, która ponad wszystko ceniła u ludzi elegancki sposób poruszania się i mocne nerwy, 
nagle prychnęła głośno. 
167 
- MoŜe i jest mądry, ale potyka się o własne nogi. 
Bo Jasper w tej właśnie chwili potknął się na prostej drodze. W mgnieniu oka Sara znalazła 
się przy nim. 
- Panie Dale, dokąd pan idzie? 
Jasper przystanął. Wyglądał dosyć dziwacznie w tych swoich obszernych spodniach, 
pomiętym płaszczu i okularach w drucianej oprawie, które zsunęły mu się niemal na czubek 
nosa. 
- Em... wszy-wszystko us-ustawione, więc... em, juŜ sobie pó-pójdę. 
- Ale jutro przyjdzie pan na pokaz? - spytała Sara z obawą w głosie. Nie podobało jej się, Ŝe 
Jasper przestępuje z nogi na nogę i zerka niespokojnie na drzwi. 
- Andrzej mo-moŜe obsłuŜyć projektor. Wie, jak-k to robić. 

background image

Sara była przeraŜona. PrzecieŜ jeśli Jasper nie weźmie udziału w pokazie, jej nowy plan 
legnie w gruzach. 
- Panie Dale, obiecał pan! 
Tymi kilkoma słowami starała się wyrazić całą nadzieję, jaką pokładała w Jasperze. Jasper 
spoglądał na Sarę bezradnie, usiłując dać jej do zrozumienia, jak panicznie boi się występu 
przed tłumem. Im dłuŜej zastanawiał się, co powiedzieć, tym bardziej czuł się bezsilny. 
- Och, ja nie... ja nie... 
- Proszę pana, panie Dale. PrzecieŜ występujemy razem. 
Wyciągnęła rękę i ścisnęła mocno dłoń Jaspera. Chyba nawet generał dowodzący wojskami 
nie 
168 
potrafiłby wyrazić swoim spojrzeniem większego zdecydowania i stanowczości. „Bez pana, 
panie Dale - mówiły jej oczy - pokaz w ogóle się nie odbędzie." Jasper schylił głowę. Miał 
rozdarte serce. Tak bardzo chciał sprawić przyjemność Sarze i tak gorąco pragnął zniknąć 
wszystkim z oczu. 
- Och, cóŜ... 
I nagle w holu pojawiły się Hetty, Oliwia i pani Lawson. Zanim Jasper zorientował się, co się 
stało, był juŜ w pułapce. 
Sara szybko zaczęła mówić: 
- Musi pan poznać moje ciocie. To ciocia Oliwia, a to ciocia Hetty. 
Jasper przypominał teraz Ŝółwia, próbującego schronićAsię we własną skorupę. Okulary 
trzęsły mu się na nosie, a wzrok utkwiony miał w kolana Sary. Znaleźć się twarzą w twarz z 
nauczycielką, która znana była z tego, Ŝe bez ogódek mówi wszystkim, co o nich myśli - to 
było ponad jego siły. Ciocia Hetty i tym razem walnęła prosto z mostu: 
- Witaj, Jasperze. Mam nadzieję, Ŝe nie ucieknie pan z pieniędzmi, jak zrobił to nikczemny 
pan Beatty. 
- Pan Dale nigdy by tak nie postąpił - zapewniła Sara stanowczo i obrzuciła ciotkę 
spojrzeniem pełnym wyrzutu. Ale Jasper istotnie wyglądał nieco podejrzanie, kiedy stał tak 
milcząco i nerwowo miętosił w dłoniach swój kapelusz. Cień uśmiechu zamajaczył na ustach 
Hetty. W chwilę potem ciotka majestatycznie ruszyła przed siebie. Tymczasem Oliwia 
przyglądała się przyjaźnie Jasperowi. 
- Dziękuję, Ŝe zgodził się pan pomóc - powie- 
169 
potrafiłby wyrazić swoim spojrzeniem większego zdecydowania i stanowczości. „Bez pana, 
panie Dale - mówiły jej oczy - pokaz w ogóle się nie odbędzie." Jasper schylił głowę. Miał 
rozdarte serce. Tak bardzo chciał sprawić przyjemność Sarze i tak gorąco pragnął zniknąć 
wszystkim z oczu. 
- Och, cóŜ... 
I nagle w holu pojawiły się Hetty, Oliwia i pani Lawson. Zanim Jasper zorientował się, co się 
stało, był juŜ w pułapce. 
Sara szybko zaczęła mówić: 
- Musi pan poznać moje ciocie. To ciocia Oliwia, a to ciocia Hetty. 
Jasper przypominał teraz Ŝółwia, próbującego schronienie we własną skorupę. Okulary trzęsły 
mu się na nosie, a wzrok utkwiony miał w kolana Sary. Znaleźć się twarzą w twarz z 
nauczycielką, która znana była z tego, Ŝe bez ogódek mówi wszystkim, co o nich myśli - to 
było ponad jego siły. Ciocia Hetty i tym razem walnęła prosto z mostu: 
- Witaj, Jasperze. Mam nadzieję, Ŝe nie ucieknie pan z pieniędzmi, jak zrobił to nikczemny 
pan Beatty. 
- Pan Dale nigdy by tak nie postąpił - zapewniła Sara stanowczo i obrzuciła ciotkę 
spojrzeniem pełnym wyrzutu. Ale Jasper istotnie wyglądał nieco podejrzanie, kiedy stał tak 

background image

milcząco i nerwowo miętosił w dłoniach swój kapelusz. Cień uśmiechu zamajaczył na ustach 
Hetty. W chwilę potem ciotka majestatycznie ruszyła przed siebie. Tymczasem Oliwia 
przyglądała się przyjaźnie Jasperowi. 
- Dziękuję, Ŝe zgodził się pan pomóc - powie- 
169 
działa. - Jestem pewna, Ŝe pokaz się uda, tak jak tego wszyscy oczekujemy. 
Jasper poruszył ustami, ale nie zdołał wymówić ani słowa. Uszy poczerwieniały mu, kiedy 
niezdarnie ujął dłoń Oliwii. 
- Ach, panie Dale, panie Dale! - wykrzyknęła nagle pani Lawson, najwyraźniej podniecona 
faktem, Ŝe Jasper bierze udział w Ŝyciu społecznym Avonlea. - Jest pan najbardziej 
tajemniczym męŜczyzną, jakiego znam. Wiedzieliśmy, Ŝe ma pan uzdolnienia techniczne, ale 
kto by przypuszczał, Ŝe potrafi pan stworzyć tak wielkie widowisko? 
Pani Lawson miała dobre chęci, ale Jasper poczuł się tak oszołomiony jej słowami, Ŝe z 
wraŜenia zapomniał o tym, iŜ ściska dłoń Oliwii. Gdy w końcu zdał sobie z tego sprawę, 
wyszarpnął rękę, jakby dotknął właśnie gorącego kartofla, i rzucił się do drzwi. 
Na zewnątrz, na drabinie, stał Felek z pędzlem w garści. Robił, co mógł, aby nadać 
budynkowi odświętny wygląd. Sally Potts, której uwadze nie umykało nic, co działo się w 
Avonlea, zjawiła się nagle koło ratusza. Z całej duszy pragnęła ośmieszyć zbliŜający się 
pokaz. 
- Czego ta Sara nie zrobi dla pieniędzy - szydziła, zerkając z niechęcią na Felka. - Jak ona 
potrafi się popisywać. 
- Jesteś po prostu zazdrosna! - wybuchnął gniewem Piotrek Craig, który przytrzymywał 
drabinę. To słuszne spostrzeŜenie dolało jedynie oliwy do ognia. 
- MoŜna pomyśleć, Ŝe jesteś jej parobkiem, Piotrze Craig. Skaczesz koło niej jak pajac. 
770 
Ledwo Sally skończyła mówić, z ratusza wyłonił się Jasper Dale i począł pędzić długimi 
susami w górę drogi. Wyglądał tak, jakby składał się jedynie z kościstych kończyn i jakby 
wszystko razem, jego głowa, ręce, nogi i tułów, zupełnie do siebie nie pasowały. 
Spostrzegłszy nową ofiarę, Sally Potts ruszyła przed siebie. Po jakimś czasie wychyliła się 
zza krzaka bzu i krzyknęła niegrzecznie z całych sił: 
- Jasper Dale! Jasper Dale! Umyka do śmietnika, leci do kupy śmieci! 
Jasper słyszał kaŜde słowo i zrobiło mu się bardzo "przykro. Grymas wykrzywił mu twarz, 
uszy nabrały płomiennej barwy. Rzucił się do ucieczki, gubiąc po drodze kapelusz. Jeszcze 
długo dźwięczał mu w uszach śmiech Sally. Feliks odłoŜył pędzel. 
- W porównaniu z Sally Potts Felicja jest święta 
- mruknął do siebie. 
Kiedy sala została juŜ przygotowana i zaczęła się zbliŜać pora kolacji, Sara i Oliwia ruszyły w 
stronę domu. Sara była coraz bardziej zaintrygowana dziwnym zachowaniem Jaspera Dale'a. 
Teraz, kiedy została z ciocią Oliwią sam na sam, miała nadzieję dowiedzieć się o nim czegoś 
więcej. 
- Dlaczego on się chowa przede mną? - spytała. 
- CzyŜbym sprawiła mu jakąś przykrość? Oliwia uśmiechnęła się. 
- To nie chodzi o ciebie, Saro. Jasper Dale zachowuje się tak od dawna. 
- Ale dlaczego? Oliwia westchnęła. 
171 
- Istnieje chyba wiele powodów. Pamiętam go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego rodzice 
pokładali w nim wielkie nadzieje. Ale niezaleŜnie od tego, jak bardzo się ten chłopak starał, 
nigdy nie mógł zadowolić ani ojca, ani matki. 
Słowa te przywiodły Sarze na myśl ciocię Hetty. 
- To okropne. 

background image

- Gdy dorósł, jego matka zachorowała. Opiekowała się nią pielęgniarka, Addie McNeil, w 
której Jasper zakochał się do szaleństwa. Matka jednak sprzeciwiła się małŜeństwu i nie 
cofnęła swojego zakazu nawet na łoŜu śmierci. 
Pozostała nieczuła na pragnienia jego serca! Nawet na łoŜu śmierci! Sara aŜ otworzyła usta w 
niemym okrzyku. Skoro duszę Jaspera wypaliły płomienie nieszczęśliwej miłości, nic 
dziwnego, Ŝe odsunął się od świata. 
- Jak ona mogła?! - wykrzyknęła. Trudno jej było pojąć, Ŝe ktoś moŜe mieć aŜ tak twarde 
serce. 
Oliwia wzruszyła ramionami. 
- Jasper zbuntował się i postanowił wziąć ślub. CóŜ, matka odniosła zwycięstwo nawet zza 
grobu. Nadszedł dzień wesela, ale panna młoda jiie pojawiła się. Uciekła z farmerem z 
sąsiedniej posesji. Porzuciła Jaspera niemal przed ołtarzem. 
- Biedny Jasper! 
W jednej chwili wszystkie własne problemy wydały się Sarze błahe i śmieszne. Niechlubna 
sława, jaką zyskała Sara pomagając złodziejowi w ucieczce, była niczym w porównaniu z 
nieszczęściami Jaspera. 
- Od tego czasu Jasper stał się odludkiem - zakończyła Oliwia. 
172 
Sara świetnie to rozumiała. Przed kilkoma dniami, kiedy uciekł pan Beatty, sama miała 
ochotę skryć się przed ludźmi. Musi coś wymyślić, aby Jasper Dale nie chował się do końca 
Ŝ

ycia przed światem. Szczęśliwie się złoŜyło, Ŝe zdołała go namówić do wzięcia udziału w 

pokazie. To będzie jego ratunek. Sukces przekona Jaspera, Ŝe ludzie potrafią być 
wyrozumiali. Pokaz uczyni z niego bohatera w oczach mieszkańców Avonlea. 
Rozdział siódmy 
Nadszedł wreszcie dzień pokazu. Nie wszyscy jednak mieszkańcy Avonlea zamierzali wziąć 
w nim udział. Dzieci Rayów, na przykład, były skazane na pozostanie w domu. A ich matka, 
aby znaleźć się daleko od niebezpiecznych błazeństw w ratuszu, postanowiła pojechać do 
Newbridge i spędzić cały wieczór i noc z siostrą. Mała Klementynka miała pozostać pod 
opieką starszego brata, Edka. Dziewczynce taki układ zupełnie nie odpowiadał. Niechętnie 
poszła za bratem do furtki, aby pomachać matce na poŜegnanie. 
- Do widzenia, Klementyno! - zawołała pani Ray, rzucając ostatnie surowe spojrzenie na 
smutną twarz córki, po czym ostro zacięła konia. - Bądź grzeczny, Edwardzie! 
Na to jednak nie było wielkich szans. Gdy powóz minął juŜ pola kukurydzy, Edek chwycił 
niewielki kamień i cisnął go pod nogi Klementynki. 
- Mówiłem ci, Ŝe matka nie puści cię na ten głupi pokaz. 
'73 
Klementynka wzruszyła ramionami. Wiedziała, Ŝe Edek będzie jej dokuczał. A ona tak 
bardzo pragnęła zobaczyć magiczną latarnię... 
- To nie jest w porządku. Nie słyszałam, aby ktoś zachorował na odrę. Wszyscy idą do 
ratusza! 
Pani Ray zabroniła dzieciom pójść na pokaz twierdząc, Ŝe zaraŜą się tą straszną chorobą. 
Naraz w oczach Klementynki pojawiły się łzy, ale na Edku nie zrobiło to najmniejszego 
wraŜenia. Młodsza siostra często płakała. Gdy upewnił się, Ŝe powóz jest juŜ dostatecznie 
daleko i Ŝe moŜe mówić bezpiecznie, oznajmił: 
- Umówiłem się w lesie z Fredem Bellem. Wybudowaliśmy fort i zamierzamy spędzić tam 
noc. Planowaliśmy to przez całe wakacje. 
- Ale miałeś się mną opiekować, kiedy mamy nie będzie - zaprotestowała Klementynka, 
przeraŜona. Podły brat jest lepszy niŜ Ŝaden; Klementynka bała się pozostać sama na farmie. 
- Mam ciekawsze rzeczy do roboty. 
Edek ruszył przed siebie. Zrozpaczona Klementynka uciekła się do najstraszniejszej groźby. 

background image

- Powiem o wszystkim mamie! 
W mgnieniu oka Edek znalazł się przy niej i brutalnie wykręcił jej rękę. Był prawie dwa razy 
większy od Klementynki i bardzo silny. 
- Jeśli to zrobisz, zakopię cię w mrowisku. Mrówki pogryzą cię, a potem wejdą ci do uszu i 
nosa. 
Klementynka, która była na tyle mała, by wierzyć we wszystko, co mówią duzi chłopcy, 
wyobraziła sobie dokładnie całą scenę. I siebie, zakopa- 
174 
ną Ŝywcem w zimnym, brudnym piachu, i mrówki. Poczuła, Ŝe coś ściska ją w gardle. 
- Przestań - jęknęła. - Przestań! 
Edek puścił ją, po czym prychając ruszył w stronę lasu. Klementynka opadła na trawę i 
zaczęła pocierać bolącą dłoń. 
W RóŜanym Dworku, gdzie mieszkała Sara, panowała zupełnie inna atmosfera. Cały dom 
ogarnęło podniecenie; wszyscy w pośpiechu szykowali się do pokazu. Sara zauwaŜyła, Ŝe 
kiedy jest się odpowiedzialnym za tak wielkie przedsięwzięcie, na człowieka spadają nagle 
tysiące drobnych nieszczęść. Oto zgubiła notatki, gdzie zapisała sobie kolejność wyświetlania 
przeźroczy. Znalazła je w ostatniej chwili, wetknięte za wstąŜkę od kapelusza. Oliwia 
natomiast nie mogła sobie przypomnieć, czy uprzedziła panią Lawson, Ŝe na wejście Sary 
powinien być zagrany marsz. A ciocia Hetty odkryła, Ŝe w sali ratusza powiesiła jedno ze 
swoich najpiękniejszych lnianych prześcieradeł, a nie to, które zamierzała - bawełniane. 
Cała rodzina Kingów wybierała się na pokaz. Wuj Alek i ciocia Jana zajechali powozem 
przed RóŜany Dworek. Hetty dosiadła się do nich, a zaraz potem zjawiła się Oliwia. Hetty 
włoŜyła ciemnobrązową sukienkę z jedwabiu, która miała spełniać podwójną funkcję: sukni 
wyjściowej i Ŝałobnej na wypadek, gdyby wieczór okazał się katastrofą. 
Drugi powozik, z Piotrkiem na koźle, przeznaczony był dla dzieci. Andrzej, Felicja, Felek i 
Cecylka zajęli juŜ swoje miejsca. Felicja mogła 
175 
wreszcie wystąpić w róŜowej sukience z muślinu. Siedziała teraz w powozie i wygładzała jej 
fałdy, próbując trzymać się jak najdalej od nóg Felka. Wszyscy byli szalenie przejęci. 
- Gdzie jest Sara? - gderała Hetty. - Ta dziewczyna to kawał próŜniaka. 
Ale Sara wcale nie próŜnowała. Dwoiła się i troiła, by wyglądać jak najpiękniej. PrzecieŜ to 
ona będzie opowiadać baśniową historię, gdy na ekranie pojawią się obrazy, to ona stanie na 
scenie, to na nią publiczność skieruje spojrzenia. Musi stawić czoło wyzwaniu nie tylko ze 
względu na siebie, bibliotekę szkolną czy ciocię Hetty, która nikomu nie dowierza - Sara 
czuła, Ŝe powinna to zrobić dla Jaspera Dale'a. 
Kiedy w końcu wyłoniła się z RóŜanego Dworku, wszyscy zaniemówili z wraŜenia. Miała na 
sobie długą sukienkę w kolorze kości słoniowej. Tren sukni, cały obszyty połyskującą 
koronką, wlókł się po ziemi. We włosy, spięte wysoko, Sara wplotła świeŜe kwiaty. Chciała 
wyglądać jak syl-fida, która zstąpiła do ratusza w Avonlea 2 innego świata. 
Nawet Felicja była zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać. Mierzyła Sarę wzrokiem od 
stóp do głów. 
- Nie sądziłam, Ŝe się tak ubierzesz, Saro. Te kwiaty zaraz zwiędną. 
Nie zwracając uwagi na Felicję, Sara wsiadła do powozu i zajęła swoje miejsce. Zrobiła to z 
gracją godną arcyksięŜniczki wstępującej na tron. NajwaŜniejszy był nastrój! Podniosły, 
uroczysty... 
i76 
Długo pracowała nad tym, aby wytworzyć wokół siebie taki klimat. WaŜne było, aby 
przetrwał on aŜ do końca wieczoru. 
Dorośli patrzyli ze zdziwieniem na Sarę, nikt jednak się nie odezwał. W końcu wuj Alek 
cmoknął na konia. 

background image

- No to w drogę. Powóz ruszył z turkotem. 
- Śpieszcie się! - krzyknęła ciocia Jana przez ramię. - Spotkamy się na miejscu. 
Piotrek jechał wolniej, gdyŜ powozik był zdecydowanie przeciąŜony. Poza tym chłopak czuł 
się odpowiedzialny za podróŜujących. Nie mógł dopuścić, aby wiatr rozwiał dziewczętom 
włosy i aby suknia Sary zakurzyła się w czasie drogi. 
- Nie boisz się wyjść na scenę? - spytała Cecyl-ka, która nie mogła oderwać oczu od swej 
kuzynki. Myśl, Ŝe Sara stanie na scenie ratusza, by przemówić do publiczności, napełniała ją 
przeraŜeniem. 
- Trochę się boję - przyznała Sara, zstępując na chwilę z obłoków na ziemię. Czuła się tak, 
jakby kotłowała się w niej chmara motyli usiłujących wydostać się na zewnątrz. Czytała 
kiedyś, Ŝe kaŜdy wielki artysta cierpi przed występem podobne męki. 
Andrzej dał jej braterskiego kuksańca. 
- Ojciec twierdzi, Ŝe kiedy masz przemawiać do publiczności, powinnaś wmówić sobie, iŜ 
stoisz po prostu przed rzędami kapuścianych głów. Wtedy przestajesz się denerwować. 
Felek zachichotał, a Sara wyprostowała się dumnie. Jasne, czuła zdenerwowanie, ale przecieŜ 
12 — RóŜany dworek 
777 
chodziło jej o coś więcej, niŜ tylko o przezwycięŜenie tremy. 
- Nie sądzę, aby świadomość, iŜ przemawiam do kapuścianych głów, mogła działać na mnie 
inspirująco. Chcę mówić do ludzi, chcę wzbudzić w nich ciekawość, chcę ich wzruszyć. 
- Albo zanudzić na śmierć - dorzuciła Felicja lekcewaŜąco, widząc pełne natchnienia 
spojrzenie Sary. 
Sara nie zwróciła uwagi te słowa. Wiedziała jedynie, Ŝe jeśli tego wieczoru zdoła oczarować 
mieszkańców Avonlea, będzie to jej największe osiągnięcie artystyczne. Zatopiła się we 
własnych myślach i dzieci uznały, Ŝe powinny dać jej spokój. Jechały dalej w milczeniu. 
Przed domem Rayów, obok furtki, ujrzały skuloną Klementynkę. Dziewczynka bała się 
wrócić do pustego domu. Była juŜ prawie gotowa wyruszyć pieszo do Newbridge w 
poszukiwaniu mamy. 
Piotrek wstrzymał konia. 
- Co się stało tym razem, Klementynko? - spytała Felicja niecierpliwie. 
Klementynka zwróciła ku niej zalaną łzami twarzyczkę. *• 
- Edek zostawił mnie samą w domu, a mama zabroniła mi iść na pokaz. Mówi, Ŝe w Markdale 
panuje odra, a z pewnością parę osób stamtąd przyjdzie do ratusza. 
Widać było, Ŝe Klementynka z całej duszy pragnie zobaczyć pokaz. Nawet, gdyby w ratuszu 
panowała dŜuma. 
- Nie sądzę, by istniało niebezpieczeństwo zaraŜenia się odrą - powiedział Andrzej 
uspokajają- 
i78 
co. - Gdyby tak było, nam teŜ nie pozwolono by nigdzie pójść. 
Sara ocknęła się z zamyślenia. W jednej chwili dotarło do niej, Ŝe w tym wieczorze nie 
wezmą udziału wszyscy, którzy tego pragną, Ŝe jest ktoś, kogo siłą zatrzymuje się w domu. 
- Och, Klementynko, jeśli powiesz mamie, Ŝe jedziemy z dorosłymi... 
- Za późno. Mama wyjechała do Newbridge i wróci dopiero jutro rano. 
Cudownie! Więc nikt juŜ nie mógł niczego zabronić Klementynce. Sara wyciągnęła ku niej 
rękę. 
- Pojedź z nami na pokaz. Twoja mama nawet się o tym nie dowie. 
To było nie do pomyślenia - Sara próbowała lekcewaŜyć zakaz pani Ray. Felicja czuła się 
oburzona. 
- Saro, nie powinnaś nakłaniać Klementynki do nieposłuszeństwa! 

background image

- Felicjo, nie wtrącaj się. Posłuchaj, Klementynko - Sara zwróciła się znowu do dziewczynki, 
która kurczowo trzymała się słupka furtki, jakby znalazła w nim jedynego na świecie 
przyjaciela. - Jeśli juŜ coś robisz, złego czy dobrego, włóŜ w to całe swoje serce. Gdy 
popełniasz zły uczynek, korzystaj z tego, a nie wmawiaj sobie cały czas, Ŝe jesteś dobra. 
Ten filozoficzny wywód spowodował, Ŝe Klementynka znów zaczęła płakać. Bo jakŜe tu 
pławić się w rozkoszach nieposłuszeństwa, skoro w powietrzu wiszą tak straszne 
konsekwencje? 
- A jeśli mama się dowie? Sara westchnęła głęboko. 
IJ9 
co. - Gdyby tak było, nam teŜ nie pozwolono by nigdzie pójść. 
Sara ocknęła się z zamyślenia. W jednej chwili dotarło do niej, Ŝe w tym wieczorze nie 
wezmą udziału wszyscy, którzy tego pragną, Ŝe jest ktoś, kogo siłą zatrzymuje się w domu. 
- Och, Klementynko, jeśli powiesz mamie, Ŝe jedziemy z dorosłymi... 
- Za późno. Mama wyjechała do Newbridge i wróci dopiero jutro rano. 
Cudownie! Więc nikt juŜ nie mógł niczego zabronić Klementynce. Sara wyciągnęła ku niej 
rękę. 
- Pojedź z nami na pokaz. Twoja mama nawet się o tym nie dowie. 
To było nie do pomyślenia - Sara próbowała lekcewaŜyć zakaz pani Ray. Felicja czuła się 
oburzona. 
- Saro, nie powinnaś nakłaniać Klementynki do nieposłuszeństwa! 
- Felicjo, nie wtrącaj się. Posłuchaj, Klementynko - Sara zwróciła się znowu do dziewczynki, 
która kurczowo trzymała się słupka furtki, jakby znalazła w nim jedynego na świecie 
przyjaciela. - Jeśli juŜ coś robisz, złego czy dobrego, włóŜ w to całe swoje serce. Gdy 
popełniasz zły uczynek, korzystaj z tego, a nie wmawiaj sobie cały czas, Ŝe jesteś dobra. 
Ten filozoficzny wywód spowodował, Ŝe Klementynka znów zaczęła płakać. Bo jakŜe tu 
pławić się w rozkoszach nieposłuszeństwa, skoro w powietrzu wiszą tak straszne 
konsekwencje? 
- A jeśli mama się dowie? Sara westchnęła głęboko. 
179 
- Skoro się boisz, to lepiej nie jedź. W drogę, Piotrek. 
Powóz ruszył. Pięć sekund później ruszyła i Klementynka. 
- Zaczekajcie! Jadę z wami! - krzyczała biegnąc co sił. 
Piotrek zatrzymał powóz. Klementynka wdrapała się pośpiesznie i zajęła miejsce obok Sary. 
Lanie czy nawet odra były lepsze niŜ pozostanie przez całą noc w ciemnym, pustym domu. 
Rozdział ósmy 
W miarę jak powóz zbliŜał się do celu podróŜy, Sara czuła coraz silniejszy ucisk w gardle. A 
jeśli wszyscy wciąŜ są na nią źli z powodu pana Beat-ty'ego? Jeśli zdecydowali się 
zignorować pokaz, tak jak zrobiła to pani Ray? Jeśli nikt nie przyjdzie? 
W jednej chwili wyobraziła sobie nową katastrofę. Bo czyŜ moŜna było całkowicie ją 
wykluczyć? Tym razem, tak na wszelki wypadek, nie sprzedano wcześniej biletów. Dlatego 
do samego końca Sara nie miała pojęcia, ilu ludzi zjawi się w ratuszu. Przeraziła ją myśl, Ŝe 
być moŜe jedynymi gośćmi będą jej krewni. No i oczywiście niezawodny pan Lawson. On 
musiał przyjść na przedstawienie, w którym występować miała jego Ŝona. 
Kiedy Piotrek brał właśnie ostatni zakręt, Sara mocno zacisnęła powieki. Ale nim zdąŜyła 
złapać głęboki oddech, Cecylka krzyknęła: 
- Saro! Spójrz! 
180 
Cecylka, cała podniecona, szarpała ją za rękaw i wskazywała na coś przed sobą. Sara 
najpierw zerknęła niepewnie spod rzęs, a potem, jakby obudzona gwałtownie ze snu, 
otworzyła szeroko oczy. Przed ratuszem stało tyle powozów, Ŝe ludzie z trudem przeciskali 

background image

się między nimi do drzwi. Wszyscy pozdrawiali się serdecznie, gawędzili. W powietrzu czuło 
się atmosferę entuzjazmu i zabawy. Dzieci przebierały niecierpliwie nóŜkami, nie mogąc 
doczekać się początku spektaklu. WciąŜ pamiętały jeszcze tamto wielkie rozczarowanie... 
Serce Sary waliło jak młotem. CóŜ, sukces równieŜ moŜe okazać się przytłaczający. Kiedy 
Piotrek jeździł w koło, próbując znaleźć wolne miejsce, gdzie mógłby przywiązać konie, Sara 
spostrzegła Hetty i Oliwię. Były juŜ na posterunku. Sprzedawały w drzwiach bilety i 
pozdrawiały wchodzących. Sara odetchnęła z ulgą. Skoro kasa była tak dobrze strzeŜona, nie 
mogło zdarzyć się nic złego: pieniądze musiały trafić do szkolnej biblioteki. 
Oliwia witała wszystkich z promiennym uśmiechem. Na jej twarzy malowała się radość. 
Razem z Sarą cięŜko pracowały nad przygotowaniem pokazu. Przyjemnie było teraz widzieć 
takie rezultaty swego trudu. 
- Mój BoŜe, co za tłum - szepnęła do Hetty korzystając z chwili przerwy. - Biblioteka 
naprawdę się wzbogaci. 
Ale Hetty miała mocno zaciśnięte usta i wcale nie wyglądała na uradowaną. Nie potrafiła tak 
szybko zmieniać zdania. 
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu. Pokaz jeszcze się nawet nie zaczął. 
181 
PrzecieŜ w kaŜdej chwili mógł uderzyć piorun albo zawalić się dach. 
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Sara po wydostaniu się z powozu, było zaopiekowanie się 
Jasperem Dale'm, który, jak wcześniej spostrzegła, kręcił się niezdecydowanie koło sklepu, 
nie mając odwagi wejść do zatłoczonego ratusza. Zjawiła się w samą porę. Jasper, ubrany w 
swoją najlepszą marynarkę, o mały włos nie udusił się, próbując zawiązać krawat. Aby mu 
pomóc, Sara musiała co prawda stanąć na ławce, ale juŜ wkrótce Jasper prezentował się 
doskonale: miał porządnie zawiązany krawat i starannie zapiętą marynarkę. 
- Gotowe! Znakomicie pan wygląda - wyznała szczerze. Kiedy Jasper Dale trzymał się prosto, 
był całkiem przystojny. 
Ruszyli w stronę ratusza. Ale co kilka kroków Jasper przystawał i niepewnie rozglądał się 
wokół. Gdy Sara doprowadziła go wreszcie do drzwi, czuła się tak zmęczona, jak pies 
pasterski, któremu udało się uporać z całym stadem owiec. 
Jasper patrzył na zgromadzony tłum i chyba cięŜko oddychał, bo zaparowały mu okulary. 
Sara była pewna, Ŝe drŜą mu kolana. 
- Proszę się nie obawiać, panie Dale. Wszystko będzie dobrze. 
Podtrzymując na duchu Jaspera dziewczynka zupełnie zapomniała o własnym strachu. Z jej 
twarzy biło tyle wiary, Ŝe nawet Jasper ośmielił się spojrzeć na to, co go za chwilę czeka, z 
większym optymizmem. 
- Postaram się, Sa-Saro - powiedział z trudem. Dobrze się złoŜyło, Ŝe Sara towarzyszyła Jas- 
182 
perowi. Przed samymi drzwiami stały Sally Potts i jej przyjaciółka Janka. Rzuciwszy 
najpierw kpiące spojrzenie Jasperowi, Sally zmierzyła wzrokiem ekstrawagancki strój Sary i 
skrzywiła się. 
-Ja nigdy nie popisywałabym się tak przed całym miastem. 
Sara królewskim ruchem odwróciła głowę. 
- Och, zatem jest tu całe miasto? - spytała przeciągle. - Pomyśl więc, ile dzięki temu 
zarobimy. 
Zamknąwszy w ten sposób usta Sally, Sara poprowadziła Jaspera do środka, aŜ do schodów 
wiodących na balkon. Tam mógł schronić się przed tłumem. Wyprostował się trochę i nawet 
ukłonił się kilku zdziwionym jego obecnością osobom. Och, Sara czuła, Ŝe jej plan się 
powiedzie! 
Nie byłaby tego taka pewna, gdyby mogła teraz usłyszeć rozmowę Sally i Janki. Zanim Sara 
zniknęła za drzwiami, Sally nie spuszczała z niej wzroku. Później, popychana co chwila przez 

background image

tłum, patrzyła na stosy pieniędzy, które udało się juŜ zebrać. Zrozumiała, Ŝe ten wieczór 
stanie się triumfem Sary Stanley. A tego Sally Potts nie mogłaby znieść. 
Przez dłuŜszą chwilę stała nachmurzona i nic nie mówiła. Naraz w kącikach jej ust pojawił się 
lekki uśmiech. 
- ZałoŜę się, Ŝe nietrudno będzie popsuć trochę ten pokaz, zwłaszcza Ŝe Jasper Dale jest taki 
strachliwy. 
Oczy Janki zaokrągliły się ze zdziwienia. 
- Sally Potts! Nie zrobisz tego! - krzyknęła, zgorszona i zachwycona zarazem. 
I83 
Obie czmychnęły sprzed wejścia właśnie w chwili, gdy w centrum uwagi znalazł się 
wspaniały kabriolet. Wszyscy przyglądali mu się z zachwytem, podziwiając przepiękny 
powóz z baldachimem przybranym frędzlami i parę dystyngowanie poruszających się koni. 
Kabrioletem przybył nie kto inny, tylko Wellington Campbell we własnej osobie. 
Towarzyszyła mu oczywiście pani Tarbush. Gdy powóz zatrzymał się, pan Campbell pomógł 
pani Tarbush wysiąść. Wszystko odbywało się zaledwie parę kroków od miejsca, gdzie stali 
ciocia Jana i wujek Alek, zajęci rozmową ze znajomymi. 
- A juŜ zaczynaliśmy myśleć, Ŝe wyspa nie jest pana godna, panie Campbell - stwierdziła 
ciocia Jana. Jej uwadze nie umknęło świetnie skrojone, czarne palto gościa. Na pewno nie 
było ono dziełem miejscowego krawca. Pan Campbell miał teŜ na sobie jedwabny krawat ze 
złotą szpilką, na której z całą pewnością połyskiwał prawdziwy diament. W samej rzeczy 
człowiek ten nie wyglądał na kogoś, kto zhańbił się pracą. 
- Och, Wellington nie jest tak nieprzystępny, jak to piszą w gazetach. 
Wellington przekornie uniósł brwi. Tylko pani Tarbush wiedziała, ile wysiłku kosztuje ją 
podtrzymywanie znajomości z tym bogatym kawalerem. 
- Wyspiarze, wcześniej czy później, zawsze wracają do domu - odezwał się wujek Alek. - Czy 
znalazł pan juŜ dla siebie coś ciekawego? 
- Jeszcze się nie zdecydowałem. 
- Ale pracujemy nad tym - dodała szybko pani Tarbush, uśmiechając się do Wellingtona 
Camp-bella. 
184 
Ciocia Jana skrzywiła się lekko. 
- Nie wątpię, Fanny - rzuciła z przekąsem. Pani Tarbush szybko odciągnęła panna Camp- 
bella na stronę. Gdy kobieta próbuje sprzedać posiadłość i wiąŜe z tą transakcją plany 
matrymonialne, niekoniecznie zaleŜy jej na tym, aby wiedzieli o jej zamiarach wszyscy w 
miasteczku. 
Jednak pani Tarbush nie dane było zbyt łatwo uwolnić się od Kingów. 
Hetty i Oliwia juŜ z daleka spostrzegły jej olbrzymi kapelusz. Hetty jednym krótkim 
spojrzeniem obrzuciła farbowane pióra i gałązki sztucznych wiśni powtykane za kolorową 
wstąŜkę. Potem przeniosła wzrok na zieloną sukienkę z tafty, obficie ozdobioną falbanami. 
- No, no - mruknęła, na szczęście dosyć cicho. - Fanny Tarbush wygląda jak kiepska modelka 
i zmora nocna w jednej osobie. 
Rozdział dziewiąty 
Wkrótce jednak ciocia Jana, wuj Alec, Oliwia i nawet Hetty zapomnieli o pani Tarbush. 
Wszyscy siedzieli w zaciemnionej sali, całkowicie oczarowani występem Sary. 
Zainteresowanie pokazem latarni magicznej przeszło najśmielsze oczekiwania. Sala pękała w 
szwach. Niektórzy męŜczyźni musieli nawet stać pod ścianami, a dzieci siedziały po turecku 
tuŜ przed sceną. Atmosfera podniecenia udzieliła się takŜe Sarze. Dziewczynka zaczęła lekko 
drŜeć. Musi, po prostu musi dać z siebie wszystko. 
I85 

background image

Sara stała na brzegu sceny po lewej stronie ekranu, na którym wyświetlano przeźrocza. 
Wyglądała niczym istota z innego świata, czyli dokładnie tak, jak sobie to wymarzyła. Kiedy 
opowiadała 
0 zmieniających się obrazach, publiczność widziała jedynie jasną plamę jej sukni, koronę z 
kwiatów 
1 blask olbrzymich oczu. Jasper Dale, który czuł się bezpiecznie sam jeden na balkonie, takŜe 
stanął na wysokości zadania. Z wielką wprawą zmieniał przeźrocza, umiejętnie dopasowując 
się do rytmu słów Sary. GdybyŜ jego mowa mogła być równie płynna! 
Aby zrobić jak największe wraŜenie, Sara wybrała na pokaz „Dziewczynkę z zapałkami". Do 
tej historii Jasper posiadał akurat zestaw przeźroczy. Opowieść była niezwykle patetyczna, aŜ 
do przesady, i Sara słusznie sądziła, Ŝe łatwo wyciśnie Izy z oczu gości. PrzecieŜ widzowie 
rozjeŜdŜający się do domów po występie musieli czuć się zadowoleni. 
ZdąŜyła juŜ opowiedzieć o małej sierotce, która boso błąkała się po ulicach w przejmującym 
mrozie, nie mogąc sprzedać bezdusznym przechodniom ani jednej zapałki. 
- Jej małe, biedne dłonie - ciągnęła Sara - zdrętwiały z zimna. „Och - myślała - jak bardzo 
mogłaby mnie ogrzać jedna zapałka". Nie potrafiła się powstrzymać. Wyjęła zapałkę z 
pudełka. 
Pani Lawson, siedząca przy pianinie po drugiej stronie sceny, teŜ dawała z siebie wszystko. 
Teraz spod jej palców dobył się przeciągły dźwięk przypominający Ŝałosną skargę. 
- Trzask... Jak drŜy i kołysze się w nocnym wietrze płomyk! Zapałka wygląda jak mała 
ś

wiecz- 

186 
ka, ale... co to...? - Sara zawiesiła głos, a pani Lawson znów uderzyła w klawisze. - CóŜ to za 
dziwne światło! Naraz mała dziewczynka z zapałkami poczuła, Ŝe siedzi pod cudowną 
choinką. Tysiące świeczek płonęły na jej zielonych gałązkach. Wyciągnęła obie dłonie. I 
naraz jedna świeczka zaczęła wznosić się coraz wyŜej i wyŜej do ciemnego nieba. 
Teraz na ekranie pojawiła się dziewczynka unosząca chude, okryte łachmanami ramiona ku 
cudownemu światłu. Dźwięki granej przez panią Lawson melodii były coraz wyŜsze i 
zdawało się, Ŝe za chwilę ulecą gdzieś w zaświaty niczym małe srebrne gwiazdki. Wszyscy w 
sali pochylili się do przodu, wstrzymując oddechy. 
Wszyscy, prócz Sally Potts, która siedziała w ostatnim rzędzie i szeptała coś do Janki, 
chichocząc wesoło. Nawet tysiące nieszczęśliwych dziewczynek z zapałkami nie byłyby w 
stanie jej wzruszyć. 
Sara nie widziała Sally. Nie słyszała jej śmiechu, nie widziała w ogóle publiczności. Z ręką 
przyciśniętą do serca, otoczona setkami błyszczących świeczek, dryfowała w wyobraźni 
gdzieś daleko, do kraju dziewczynki z zapałkami. 
- Jedna z nich - ciągnęła powoli drŜącym głosem - zamieniła się w spadającą gwiazdę, która 
przecięła granatowe niebo. Nagle zapałka zgasła. Światło znikło. „Ktoś umiera" - pomyślała 
dziewczynka. Jej droga, dobra, od dawna nieŜyjąca babunia mawiała, Ŝe kiedy gwiazda spada, 
czyjaś dusza idzie do nieba. 
Na ekranie pojawiło się następne przeźrocze. Chude, biedne dziecko spoglądało radośnie na 
187 
twarz pochylonej nad nim starej kobiety. Palce pani Lawson drŜały na klawiszach. 
Publiczność siedziała jak zahipnotyzowana. Nawet ciocia Hetty nie spoglądała juŜ krytycznie 
na wymyślną dekorację sceny. Najwyraźniej była wzruszona. 
Oliwia z dumą patrzyła na swoją siostrzenicę. 
- Ta dziewczynka ma przed sobą przyszłość, Hetty - szepnęła. Policzki płonęły jej z 
podniecenia. 

background image

Głos Sary wznosił się i opadał. Nawet najmniej wraŜliwych słuchaczy wciągnęła ta opowieść. 
Mała dziewczynka nierozwaŜnie zapaliła ostatnią zapałkę, nie dbając o to, Ŝe następnego dnia 
nie będzie juŜ miała co sprzedawać. 
- Tym razem w świetle małego płomyczka ujrzała swą starą babunię, jedynego człowieka, 
który okazał jej serce. „Babuniu - zawołała - proszę, nie zostawiaj mnie. Zabierz mnie ze 
sobą! Nie zostawiaj!" 
Sally i Janka, nieczułe na losy dziewczynki z zapałkami, wyślizgnęły się z sali. 
Sara odrzuciła w tył głowę. Teraz w świetle przeźroczy jej twarzyczka zdawała się być 
pozbawiona realnych kształtów. 
- Dziewczynka nie przestawała błagać babuni. Blask płomyka okrywał ją niczym ciepły szal. 
Babunia wzięła swą drogą wnuczkę w ramiona... 
Sara zaniknęła oczy. Nie zdawała sobie sprawy, Ŝe ktoś skrada się bocznymi schodami na 
balkon. 
- ... i popłynęły razem wysoko, aŜ do nieba. Wznosiły się coraz wyŜej i wyŜej, tam gdzie nie 
było juŜ ani zimna, ani głodu, ani strachu... 
Tymczasem Sally i Janka, z trudem powstrzy- 
188 
mując się od śmiechu, zaczęły czołgać się po podłodze w stronę Jaspera. 
- Jej martwe, skostniałe od mrozu ciałko znaleziono następnego ranka, pierwszego dnia 
Nowego Roku. Dziewczynka trzymała w ręku zapałki. Wszystkie były wypalone. „Próbowała 
się ogrzać" - mówili ludzie, ale nikt nie miał pojęcia, w jakim blasku, jak radośnie, wstąpiła 
ona razem ze starą babką w szczęśliwość Nowego Roku. 
Ostatnie dźwięki rzewnej melodii rozproszyły się w ciszy. Sara stała bez ruchu i w tej swojej 
powiewnej jasnej sukni wyglądała tak lekko, Ŝe zdawało się, iŜ uleci zaraz w przestworza, 
jakby to ona sama była duchem dziewczynki z zapałkami, wstępującym do krainy wiecznego 
szczęścia. 
Powoli, bardzo powoli Sara wracała do rzeczywistości. Pozostając wciąŜ jeszcze pod urokiem 
opowiedzianej historii, coraz wyraźniej uświadamiała sobie fakt, iŜ odniosła wielki sukces. 
Nastrój prysł, gdy nagle skrzypnęło krzesło. To Wellington Campbell zerwał się gwałtownie z 
miejsca i począł przepychać się do wyjścia. Sarze mignęła tylko poła jego płaszcza, kiedy 
znikał w drzwiach. Fanny Tarbush równieŜ wstała, patrząc przed siebie niezdecydowanie; 
najwyraźniej nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. 
Sarę ogarnęły wątpliwości i niepokój, ale w tej samej chwili publiczność oprzytomniała. 
Szlochania i pociągania nosem zagłuszyła burza oklasków. Hetty, przekonana, Ŝe za ten 
pokaz całej rodzinie Kingów naleŜy się najwyŜszy szacunek, wstała, dając Oliwii znaki, by ta 
zrobiła to samo. Reszta publiczności natychmiast podąŜyła w ich ślady. 
189 
Okrzyki „brawo!", „świetnie!" rozbrzmiewały w całej sali, tłumiąc stukot oddalającego się 
powozu Wellingtona Campbella. 
Sara skłoniła się lekko, z godnością przyjmując te wyrazy uznania. Serce rosło jej w piersi. A 
więc udało się! Odniosła sukces! Nawet gdyby nie zdobyła ani centa na fundusz biblioteki, 
była szczęśliwa, widząc przed sobą rozradowane twarze publiczności. 
Ale nie tylko jej naleŜały się brawa. Sara przesunęła się w stronę balkonu, z którego wyłoniła 
się właśnie sylwetka Jaspera Dale'a. Zadziwiające, Ŝe Jasper nie uciekł w popłochu, kiedy 
tłum skierował na niego uwagę, pozdrawiając go burzą oklasków. Skinął głową, a potem 
zastygł rozpromieniony. Ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się na jego zarumienionej 
twarzy. 
„Mój plan się powiódł - myślała Sara, czując w sercu radość. - Teraz Jasper zapomni juŜ o 
krzywdzie, jaką wyrządziła mu Addie McNeil, teraz znowu będzie mógł ufać mieszkańcom 
Avonlea!" 

background image

Niestety, nie wszyscy mieszkańcy Avonlea byli godni zaufania. Jasper, oszołomiony swoim 
szczęściem, nie widział, co się wokół niego dzieje. A Sally i Janka były juŜ tak blisko... Gdy 
znalazły się wreszcie tuŜ koło jego stóp, trzęsąc się całe ze śmiechu, wymieniły ostatnie 
porozumiewawcze spojrzenia, wzięły głęboki oddech i... 
- Trzy, dwa, jeden... JASPER DALE! - wy-buchnęły, a ich okrzyk utonął w gwarze. 
Jasper podskoczył jak oparzony. Kolanami potrącił stolik, na którym znajdowała się magiczna 
latarnia. Projektor z przeźroczami i lampą oliwną 
190 
przeleciał przez barierkę i runął na stojący niŜej tłum. Sam Jasper omal nie wypadł z balkonu, 
próbując pochwycić w locie magiczną latarnię. 
Sara zauwaŜyła, co się stało, dopiero wówczas, gdy latarnia dosięgła juŜ ziemi. Lampa 
roztrzaskała się w drobny mak, wzniecając ogień. Sekundę później od płonącej nafty zajęła 
się spódnica zdumionej pani McGee, która na nieszczęście stała tuŜ obok. 
Wystarczyło słowo „poŜar!", by publiczność wpadła w panikę. Naraz przed oczami 
przeraŜonej Sary rozpętało się piekło. Ci, którzy znajdowali się z tyłu, rzucili się w popłochu 
ku drzwiom, aby wydostać się czym prędzej na zewnątrz. Pozostali, nie mając zamiaru czekać 
na swoją kolej, poczęli otwierać okna i wyskakiwać przez nie prosto pod kopyta przeraŜonych 
koni. Kilka bardziej przytomnych osób zdało sobie sprawę, Ŝe jeśli ratusz w Avonlea ma 
przetrwać, naleŜy próbować ugasić ogień. 
Ze sceny, gdzie stała Sara, wszystko widać było jak na dłoni. Pan McGee skoczył na pomoc 
swojej wrzeszczącej Ŝonie i jednym zdecydowanym ruchem zerwał z niej spódnicę. Niestety, 
zdarł z niej równieŜ halkę i wszyscy ujrzeli, Ŝe pani McGee miała na sobie obszerne 
granatowe reformy, z naszytymi łatami z grubego płótna. Kilku męŜczyzn deptało ogień, inni 
głośnymi okrzykami dopominali się o wiadra wody. Kiedy pani McGee nie zagraŜało juŜ 
niebezpieczeństwo, jakiś kościsty farmer wpadł na znakomity pomysł, aby do walki z ogniem 
uŜyć lnianego prześcieradła cioci Hetty. 
191 
- Odsuń się, dziewczynko! - krzyknął do Sary, wdrapując się na scenę po prześcieradło. 
Sara nie była w stanie się poruszyć. Patrzyła poprzez płomienie na balkon, gdzie wciąŜ tkwił 
Jasper Dale. Wychylał się przez barierkę, próbując ogarnąć przeraŜonym wzrokiem całe 
szaleństwo, jakie rozpętało się na dole. 
- Panie Dale! - krzyknęła Sara. Ale Jasper spojrzał tylko na nią Ŝałośnie, a potem odwrócił się 
na pięcie i czmychnął schodami w dół. 
Co odwaŜniejsi obywatele Avonlea zdąŜyli juŜ zorganizować pomoc i wracali teraz z 
wiadrami pełnymi wody. 
- Wychodzić! Wychodzić na dwór! - wydzierali się na całe gardło, jakby komukolwiek trzeba 
było 
0 tym przypominać. Ktoś popchnął Sarę. W końcu 
1 ona rzuciła się do ucieczki. 
Krztusząc się od dymu, który szybko zapełniał salę, Sara ominęła ogień i pobiegła na 
korytarz. Wtem ujrzała Sally i Jankę, trzymające się kurczowo za ręce. Przepychały się przez 
tłum, wciąŜ kłębiący się wokół drzwi. Na ich twarzach malowało się przeraŜenie, ale Sara 
instynktownie wyczuła, Ŝe wcale nie z powodu poŜaru. 
Kiedy dziewczynki dostrzegły ją z daleka, Sara była juŜ pewna, Ŝe przeczucie jej nie omyliło. 
Ich twarze nagle pozieleniały. Sally i Jana o mały włos nie stratowały pani Woodley, próbując 
czym prędzej wydostać się na zewnątrz. Sara mogłaby przysiąc, Ŝe zbiegły przed chwilą ze 
schodów balkonowych. 
Na dworze panował niesamowity zamęt. KaŜdy, komu udało się opuścić ratusz, próbował 
ustalić, 
192 

background image

kto jeszcze został w środku. Ojcowie i matki biegali wokół, nawołując swoje dzieci. 
Poszczególni członkowie rodzin odnajdywali się w tłumie, by juŜ za chwilę - pod naporem 
nowej fali ludzi wysypujących się z ratusza - znów się rozproszyć. Dzieci płakały, „dzielni 
straŜacy" biegali tam i z powrotem, a wszyscy krzyczeli, ile sił w piersiach. 
- Sara! Dzięki Bogu, jesteś nareszcie! Ale gdzie się podziała Klementynka? 
Sara poczuła na ramieniu mocną dłoń cioci Jany i juŜ za chwilę znalazła się w powozie. Obok 
niej siedziały wszystkie dzieci Kingów, a dorośli bez przerwy sprawdzali, czy Ŝadne się nie 
zgubiło. W końcu znaleziono teŜ Klementynkę. Błąkała się bez celu po ulicy. 
Wyraz twarzy cioci Hetty trudno było opisać. 
Ogień udało się szybko opanować, choć z ratusza wciąŜ jeszcze wydobywały się kłęby dymu. 
Najbardziej ucierpiały: prześcieradło cioci Hetty, część podłogi w sali głównej ratusza i 
godność pani McGee. Pani McGee, zawinięta w końską derkę, szybko została odwieziona 
przez męŜa do domu. 
Wkrótce tłum przerzedził się. Ludzie rozjechali się do swoich domów. Ruszył i powóz 
Kingów. Sara siedziała z posępną miną; miała poplamioną sukienkę i przekrzywioną koronę z 
kwiatów. Ale nie zastanawiała się teraz nad tym. Bardzo krótko dane jej było cieszyć się 
swoim sukcesem. Pokaz znów się zakończył katastrofą, choć tym razem nie z jej winy. 
Sara wiedziała, po prostu wiedziała, Ŝe to, co się zdarzyło, nie było zwykłym wypadkiem! 
13 — RóŜany dworek 
193 
Rozdział dziesiąty 
- Panie Dale! - wołała Sara niespokojnie. - Panie Dale, jest pan w domu? 
Był wczesny ranek następnego dnia po pechowym wieczorze w ratuszu. Sara najboleśniej 
przeŜywała to, Ŝe Jaspera znów spotkało rozczarowanie. A zaczynał juŜ w siebie wierzyć... 
Dziewczynka rozmyślała o tym prawie całą noc. Jeszcze przed śniadaniem wyruszyła do 
domu Jaspera i teraz pukała do jego drzwi. 
Nikt jednak nie otwierał. W dodatku wszystkie zasłony w oknach były zasunięte. Podeszła 
więc do tylnych drzwi, później zajrzała do stodoły i znowu wróciła do głównego wejścia. 
- Panie Dale, proszę, niech się pan odezwie. Ale wołanie pozostawało bez odpowiedzi. W 
domu było cicho jak w grobie. 
Sara westchnęła. Nic tu po niej. MoŜe rzeczywiście Jasper ukrył się w jakimś innym miejscu? 
ChociaŜ najłatwiej było jej wyobrazić sobie, Ŝe siedzi skulony pod własnym łóŜkiem. Bo 
gdzieŜ indziej mógłby schronić się człowiek, który przeŜył taką hańbę? Sara nie zdąŜyła 
jeszcze zejść z ganku, kiedy do jej uszu dobiegł jakiś dźwięk. Dźwięk nie był głośny, ale Sara 
rozpoznała go od razu. Nie miała wątpliwości: ktoś zamykał okno na piętrze. Dziewczynka 
pobiegła na podwórze. Nie dostrzegła juŜ Jaspera, ale zasłony w oknie wciąŜ ruszały się 
lekko. 
- Panie Dale, wiem, Ŝe pan tam jest. Andrzej oglądał magiczną latarnię i powiedział, Ŝe bez 
trudu da się ją naprawić. Proszę, niech pan wyjdzie! 
194 
Na szczęście magiczne latarnie nie naleŜały do kruchych przedmiotów, a Andrzej doskonale 
sobie radził z drobnymi naprawami. 
Ale zasłony w oknie nie poruszyły się juŜ więcej. 
- Przykro mi z powodu tego, co się stało - zdobyła się na ostatnią próbę Sara. - Ale to nie była 
pana wina. Wszyscy o tym wiedzą. 
To oczywiste, Ŝe Jasper uwaŜał inaczej. I Ŝe, jak przypuszczała Sara, nie zechce jej teraz 
słuchać. Bo kto namawiał go do wzięcia udziału w pokazie? Kto gorąco zapewniał, Ŝe 
wszystko się uda? 
Z cięŜkim sercem Sara wracała do domu. 

background image

W RóŜanym Dworku sprawy nie przedstawiały się lepiej. To prawda, Hetty zapomniała się na 
chwilkę, kiedy po pokazie gorąco biła brawo, ale zdąŜyła juŜ odzyskać zwykły stan ducha. 
Przepowiadała katastrofę i katastrofa nastąpiła. Teraz nie mogła przestać myśleć o tym, Ŝe 
poŜar w ratuszu na wieki kojarzyć się będzie z nazwiskiem Hetty King. 
Oliwia włoŜyła na siebie kolorowy fartuch. Stała przy piecu i gotowała jajka. Jednak myliła 
się, sądząc, Ŝe smaczne śniadanie wprawi domowników w dobry nastrój. Hetty chodziła tam i 
z powrotem, zbyt roztrzęsiona, by w ogóle zwracać uwagę na jedzenie. 
- Nie przejmuj się tak, Hetty - odezwała się Oliwia sprawdzając, czy jajka są juŜ gotowe. - 
Mimo wszystko wieczór był wielkim sukcesem. 
- Wielkim sukcesem? Pani McGee płonie jak pochodnia i ty to nazywasz sukcesem? Nigdy 
juŜ nie odwaŜę się spojrzeć ludziom prosto w oczy. 
Hetty wyobraŜała sobie, Ŝe za wszystko, co 
195 
dzieje się w Avonlea, ponosi odpowiedzialność wyłącznie ona sama. 
- Pani McGee wyszła z tego bez szwanku - zauwaŜyła Oliwia. - Ucierpiała jedynie jej duma. 
To, co zdarzyło się pani McGee, potwierdzało równieŜ zasadę, Ŝe pod spódnicą powinno się 
nosić porządną bieliznę. Nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie poŜar i człowiek będzie 
zmuszony obnaŜyć się przed światem. 
- Wiedziałam, Ŝe obecność Jaspera Dale'a nie wróŜy nic dobrego - Hetty nie dawała za 
wygraną. 
Na dźwięk tego imienia Oliwia lekko drgnęła. Na jej twarzy pojawił się wyraz współczucia. 
Teraz, kiedy poznała Jaspera bliŜej, czuła do niego sympatię. WyobraŜała sobie, jak bardzo 
musi przeŜywać to, co się wczoraj stało. Pocieszała się jedynie myślą, Ŝe Sara zdoła go jakoś 
przekonać, iŜ jest niewinny. 
Nagle Hetty zatrzymała się. Poprzez stojące na parapecie doniczki z geranium patrzyła 
przeraŜonym wzrokiem na drogę. 
- Dobry BoŜe! Spójrz, kto idzie. Szybko schowaj jajka! 
Z bryczki wysiadła właśnie pani Tarbush i skierowała swe kroki do wejścia. Miała 
wykrzywioną smutkiem twarz, a w dłoni mocno ściskała chusteczkę do nosa. Hetty otworzyła 
drzwi, zanim wdowa zdąŜyła pchnąć je z impetem. 
- Dzień dobry, Fanny - powiedziała'. Hetty, udając, Ŝe nie widzi w jej wyglądzie nic 
nadzwyczajnego. 
Fanny Tarbush ukryła twarz w dłoniach i cichutko załkała. 
796 
- Wcale nie jest dobry, Hetty King. Czuję się okropnie. Mam nadzieję, Ŝe dochód z waszego 
pokazu wart jest mojej krzywdy. 
- Dochód? - Hetty nie zamierzała przyznawać się tej kobiecie, ile zdobyła pieniędzy. Nie 
cierpiała jej. - Dobrze będzie, jeśli po opłaceniu wszystkich szkód uda nam się kupić choćby 
tuzin ksiąŜek. 
Spłonęło kilka krzeseł, część podłogi i suknia pani McGee, nie mówiąc juŜ o wspaniałym 
prześcieradle Hetty, które naleŜało do kompletu przeznaczonego dla specjalnych gości. No i 
nie ma wątpliwości: Jasper Dale zaŜąda pieniędzy za naprawę tego swojego Ŝałosnego 
urządzenia. 
Fanny Tarbush usiadła na krześle i zaszlochała. W dłoni wciąŜ miętosiła chusteczkę. 
- Poniosłam wielką stratę nie sprzedając farmy. Dziś rano mieliśmy podpisać umowę. - Była 
dotknięta do Ŝywego. Parę dolarów, które poszły z dymem, wydawały się niczym w 
porównamiu z jej krzywdą. A tyle wysiłku kosztowały ją próby doprowadzenia tej transakcji 
do pomyślnego końca... 
- Nie sądzę, aby to była moja sprawa - ucięła ostro Hetty. Mimo wszystko istniały rzeczy, za 
które nawet ona nie czuła się odpowiedzialna. 

background image

W tej chwili w drzwiach pojawiła się Sara. Wystarczyło spojrzeć na jej twarz, by stwierdzić, 
Ŝ

e wyprawa do domu Jaspera Dale'a zakończyła się poraŜką. Gdy wracała polami mokrymi 

od rosy, rozmyślała o niesprawiedliwości, jaka panuje na świecie. Stała teraz w progu w 
przemoczonych pończochach, smutna i zrezygnowana. 
- Dzień dobry, pani Tarbush - powiedziała grzecznie. - Przykro mi z powodu pana Welling- 
197 
tona Campbella. - Dla nikogo nie było tajemnicą, Ŝe poprzedniej nocy pani Tarbush musiała 
prosić pana Wade'a, aby ten odwiózł ją do domu swą rozklekotaną bryczką. Pan Wade 
zajmował się hodowlą kurcząt i jego powozik cały upstrzony był ptasimi odchodami. 
- Wszystko przepadło! - lamentowała pani Tarbush. - PrzecieŜ on pytał mnie juŜ prawie o to, 
czy moja Ŝałoba się skończyła... 
Zwyczaj nakazywał, by wdowy przynajmniej przez rok ubierały się na czarno i opłakiwały 
swoich męŜów. śaden dŜentelmen nie powinien ubiegać się w tym czasie o ich względy. Ale 
później, no cóŜ, później Ŝycie znów mogło nabrać kolorów. Pani Tarbush wiele obiecywała 
sobie po znajomości z panem Campbellem. 
Sara nie poświęcała juŜ więcej uwagi nieszczęściu pani Tarbush. Z Ŝałosną miną podeszła do 
pieca. 
- Czy jest w domu suchy groch, ciociu Oliwio? - spytała. 
- A po co ci groch? - Oliwia patrzyła na nią ze zdumieniem. 
- Chcę go włoŜyć sobie do butów. Na pokutę. 
Gdy Sara rozmyślała o wczorajszej tragedii, jej twarz stawała się przezroczysta jak pergamin. 
Dziewczynka uwaŜała, Ŝe jeśli ktoś zasłuŜył na pokutę, to przede wszystkim ona sama. 
Oliwia wciąŜ patrzyła na siostrzenicę zdumionymi oczyma. ChociaŜ właściwie zdąŜyła juŜ 
przywyknąć do tego, Ŝe dziewczynka lubi dramatyzować. 
- Nie sądzę, aby prezbiterianie odprawiali po- 
198 
kuty, Saro - powiedziała ostroŜnie, a w kącikach jej ust błysnął przekorny uśmiech. 
Słysząc to, Sara nie mogła się juŜ opanować. Krzyknęła głośno: 
- Albo będę pokutować, albo zabiję Sally Potts! Na dnie swojego serca ukrywała bowiem 
nienawiść do Sally. 
- Wybij to sobie z głowy - oświadczyła stanowczo Oliwia. Groch w butach - to co innego. Ale 
morderstwo... 
- Wellington - jęknęła tymczasem pani Tar-bush, a z jej oczu spłynęły dwie wielkie łzy. - Co 
ja teraz, biedna, pocznę? 
Oliwia nie spuszczała wzroku z Sary, jakby obawiała się, Ŝe Sally Potts naprawdę grozi 
powaŜne niebezpieczeństwo. 
- Sprowadziłam na biednego Jaspera Dale'a upokorzenie i ból - lamentowała Sara, podnosząc 
rękę do czoła niczym skazaniec prowadzony na miejsce egzekucji. - MoŜe zamiast grochu 
uŜyję kamyków z głównej drogi? Albo przez najbliŜszy tydzień będę chodzić boso? 
 
- O nie, Saro Stanley. - Ciocia Hetty straciła w końcu cierpliwość. - Po prostu przełoŜę cię 
przez kolano i spuszczę ci porządne lanie. To będzie twoja pokuta. 
W tej samej chwili pani Tarbush zaniosła się spazmatycznym płaczem. Cała tonęła po prostu 
we łzach. Jej kapelusz unosił się i opadał, ramiona trzęsły się jak galareta, a brzuch falował 
niczym wzburzone morze. 
- Dobre nieba, Oliwio - wyszeptała Hetty. - Daj jej trochę jajek i wyślij do domu. 
199 
Sarze absolutnie zabroniono wkładać kamyki do butów, za to musiała znosić niemało 
upokorzeń od co mniej wraŜliwych mieszkańców Avonlea. Po powrocie z Newbridge pani 
Ray odkryła, Ŝe Klementynka poszła jednak na pokaz, a Edek, bez jej pozwolenia, nocował 

background image

pod gołym niebem. Oboje dosięgną! jej gniew. Edek, rozcierając obolałą tylną część ciała, 
poprzysiągł Klementynce okrutną zemstę. Klementynka natomiast dostała gorączki. 
Wszystko wskazywało na to, Ŝe złowróŜebne ostrzeŜenia matki nie były bezpodstawne. Kiedy 
obie, pani Ray i pani Potts, spotkały się w sklepie, na dźwięk imienia Sary wzniosły ręce do 
nieba. 
- CzyŜ nie mówiłam, Ŝe to złe dziecko? - odezwała się pani Ray. - W Biblii czytamy: 
„Człowiek rodzi się, by cierpieć, jak iskry rodzą się, by lecieć w górę." CzyŜ nie 
przekonaliśmy się, Ŝe to prawda? 
- Lecieć w górę i to ponad całym ratuszem - zgodziła się pani Potts, która oglądała juŜ 
miejsce po poŜarze. - Wszyscy mogli spłonąć Ŝywcem! 
- Ale jak ona potrafi opowiadać! - wtrącił pan Lawson, który przysłuchiwał się rozmowie, 
kręcąc się w pobliŜu worków z mąką. Był zachwycony Sarą i pragnął stanąć w jej obronie, 
chociaŜ miał przed sobą dwóch groźnych przeciwników. Pani Potts natychmiast podchwyciła 
tę uwagę. 
- Owszem, jedyne, co potrafi robić, to bajać. Ta Baj arka. 
W tym właśnie momencie weszły do sklepu, jakby wkraczając do jaskini lwów, Oliwia i Sara. 
200 
Na widok Sary pani Ray napuszyła się niczym rozdraŜniony jeŜozwierz. Jej twarz 
zesztywniała. 
- Och, witam, panno Baj arko. Mam dla ciebie nową opowieść - pani Ray odezwała się 
cierpkim głosem. - Klementyna jest bardzo chora. To moŜe być odra, a Rayowie zwykle 
cięŜko ją przechodzą. Umierają albo ślepną. 
Sara zbladła. Poczuła, Ŝe uginają się pod nią kolana. To ona namówiła Klementynkę, by 
poszła do ratusza. Na myśl o tym, Ŝe przez nią Klementynka umrze, ogarnęło ją przeraŜenie. 
- Czy lekarz powiedział, Ŝe to odra, pani Ray? 
- spytała Oliwia, obejmując Sarę ramieniem. 
- Nie, ale Klementyna ma gorączkę. Wysoką gorączkę i... - pani Ray spojrzała groźnie na 
Sarę 
- ... to wszystko przez te twoje diabelskie sztuczki. Gdy pani Ray wkraczała na wojenną 
ś

cieŜkę, wyglądała niczym wódz Apaczów, przed którym drŜy cały oddział wojska. Sara 

skuliła się. Na ten widok spokojna zwykle Oliwia straciła panowanie nad sobą. 
- Wystarczy, pani Ray. Która matka zostawia swoje dziecko samo na całą noc? Klementyna 
była z nami o wiele bardziej bezpieczna. Przykro mi, Ŝe zachorowała, ale radzę, by 
skonsultowała się pani z lekarzem, zanim zacznie pani stawiać własne diagnozy. 
Nikt, kto znał łagodny charakter Oliwia, nie mógł się spodziewać się po niej takiego wybuchu 
gniewu. Nawet pani Ray była zmieszana. Teraz Oliwia postanowiła rozprawić się z kolejnym 
wrogiem. 
- Nie wiem, czy córka opowiedziała pani o tym, pani Potts, ale to właśnie ona spowodowała 
poŜar. 
14 — RóŜany dworek 
201 
Chciała poŜartować trochę z Jaspera Dale'a. Więc zanim rozpowiem tę nikczemną historię po 
całym Avonlea, radzę paniom powstrzymać swe jadowite języki! - zakończyła Oliwia 
wzburzonym głosem. Stała patrząc gniewnie na obie panie, dopóki te nie zapakowały 
sprawunków i nie zniknęły za drzwiami. Dopiero teraz Sara spostrzegła, Ŝe jej ciocia cała się 
trzęsie. Spojrzała na nią zachwyconymi oczyma. 
- Och, Saro - Oliwia odetchnęła głęboko. - Nie wyobraŜasz sobie, jak wspaniale się teraz 
czuję! 
Serdecznie uśmiechnęła się do Sary. Powinna była pozwolić sobie na taki wybuch gniewu juŜ 
wiele lat temu. 

background image

Rozdział jedenasty 
Pierwszego dnia po pokazie latarni magicznej w szkole wrzało jak w ulu. Utworzyły się dwie 
grupy - zwolenników i przeciwników Sary Stanley. Większość dzieci wyznała, Ŝe występ 
Sary „poruszył je do głębi". Dwie pierwszoklasistki paradowały nawet na przerwie z 
koronami jaskrów na głowach, a córeczki Sloane'ów zwierzały się koleŜankom, Ŝe bardzo 
płakały, kiedy dziewczynka z zapałkami zamarzła na śniegu. 
Sally Potts postanowiła natomiast dręczyć Sarę. Ona i Janka przewodziły nielicznej grupie 
dzieci, które twierdziły, Ŝe Sara wyglądała jak idiotka, kiedy w „koszuli nocnej" stała na 
scenie ratusza. Utrzymywano teŜ, zresztą niezgodnie z prawdą, Ŝe szkoła wciąŜ ma strasznie 
mało pieniędzy na zakup 
202 
ksiąŜek. Szczególnie wytrwały w dokuczaniu Sarze okazał się Edek Ray. Kiedy po lekcjach 
Sara czekała na podwórzu na swoich kuzynów, Edek rzucił jej mroŜące krew w Ŝyłach 
spojrzenie. Cecy-lka i Felicja zbiegły ze schodów i dołączyły do Sary. Teraz one spojrzały na 
Edek wyzywająco. Znów Kingo wie trzymali się razem. 
- A właśnie, zupełnie zapomniałam powiedzieć - odezwała się Cecylka - Ŝe Klementynka 
wcale nie ma odry. Po prostu się przeziębiła. 
- Bogu dzięki - Sara odetchnęła z ulgą. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby 
Klementynka umarła. 
- E tam - prychnęła Felicja, której tego ranka nieźle oberwało się od pani Ray. - Klementynka 
byłaby wówczas o całe niebo szczęśliwsza, bo Ŝycie z jej matką to koszmar. 
Sally Potts obserwowała z daleka solidarną rodzinę Kingów. Doszła do wniosku, Ŝe czas juŜ 
na kolejny atak. Ruszyła więc w ich stronę wolnym krokiem, powiewając swoją długą 
spódnicą. Była w towarzystwie trzech koleŜanek. 
- Och, spójrzcie - pisnęła z udanym zdziwieniem. - To Sara Stanley, Baj arka. Podpaliłaś coś 
ostatnio, dziewczynko z zapałkami? 
Tego było juŜ za wiele dla Felicji. Poczuła, Ŝe nienawidzi Sally Potts. Nie miała zamiaru 
znosić dłuŜej jej drwin. 
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Sara zebrała więcej pieniędzy od ciebie na fundusz biblioteki, 
nawet po zapłaceniu za szkody, które t y spowodowałaś. Lepiej idź do domu, wyszoruj 
podłogę w kuchni i weź sobie kąpiel w tych pomyjach! 
203 
Sally otworzyła z wraŜenia usta. Wydawało się, Ŝe straciła głos. 
- Nie wiem, o czym mówisz - odezwała się w końcu. - Nie mam nic wspólnego z poŜarem. 
Jej kłamliwe słowa dolały jedynie oliwy do ognia. Właśnie w tej chwili wszyscy zdali sobie 
sprawę z tego, Ŝe rozpoczyna się walka na noŜe, przed którą juŜ nie moŜna się cofnąć bez 
utraty honoru. Sally popełniła więc błąd, kiedy odwróciła się na pięcie i odeszła. Ona i jej trzy 
koleŜanki dołączyły wkrótce do Janki stojącej przy płocie. Dziewczynki zaczęły coś szeptać 
między sobą. Sally zachowywała się teraz tak, jakby cała sprawa była jej całkowicie obojętna. 
Ale Sara nie miała zamiaru pozwolić jej odejść. 
- Owszem, Sally, masz coś wspólnego z poŜarem. Wiem, Ŝe maczałaś w tym palce! - 
krzyknęła. - I zamierzam to udowodnić! 
Wszyscy to słyszeli i wszyscy zaczęli spoglądać ciekawie na Sally Potts. Na twarzy Sary 
malowała się stanowczość. 
Sally zadrŜała lekko i przysunęła się do Janki. 
- KaŜdy wie, Ŝe to wina tego okropnego Jaspera Dale'a. 
Wzmianka o Jasperze była kolejnym błędem. Sara pomyślała o zamkniętych drzwiach jego 
domu i śmiertelnie uraŜonej dumie. MoŜe Jasper juŜ do końca Ŝycia pozostanie w swojej 
kryjówce? MoŜe nigdy nie zechce wyjść na dwór? Nawet jeśli Sarze nie uda się odzyskać 
sympatii mieszkańców Avon-lea, musi przynajmniej uratować Jaspera Dale'a. 

background image

- Jesteś głupia, jeśli uwaŜasz, Ŝe ujdzie ci to płazem. Przyznaj się do wszystkiego, Sally. 
204 
Sally powoli traciła pewność siebie. Zacisnęła jednak pięści i ściągnęła groźnie brwi. 
- Wykluczone! I lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! Sara Baj arka bajała przez godzinę, a 
kiedy juŜ skończyła - wszystko poszło z dymem! 
Teraz juŜ policzki Sary płonęły gniewem. W środku równieŜ czuła ogień. 
- Przyznaj się! - krzyknęła wściekle. - Przyznaj się! 
Zewsząd zaczęły się schodzić dzieci, zaciekawione tą niezwykłą sceną. Ku zdziwieniu Sary 
większość z nich stanęła po stronie Kingów. Sally i Janka wymieniły szybko spojrzenia. 
Unosząc wysoko głowy, zaczęły oddalać się w kierunku furtki. 
- Sara Bajarka bajała przez godzinę, a kiedy juŜ skończyła - wszystko poszło z dymem! - 
rzuciła Janka przez ramię. Sama nie potrafiła wymyślić niczego lepszego. 
Sara ruszyła za nimi. Felicja i Cecylka deptały jej po piętach. 
- No juŜ, przyznaj się! - krzyczała bez opamiętania. 
Ale Sally nie miała zamiaru do niczego się przyznawać. A poniewaŜ zauwaŜyła, Ŝe nikt 
specjalnie się nie kwapi, aby jej pomóc, postanowiła nie przeciągać struny. Obie z Janką 
przyspieszyły kroku. Kiedy juŜ znalazły się za szkolną bramą, rzuciły się pędem do ucieczki. 
Sara równieŜ zaczęła biec. A za nią reszta dzieci. Spora gromadka ścigała Sally i Jankę po 
szerokim polu, przylegającym do szkoły. 
- Przyznaj się! Przyznaj się! Przyznaj się! - padały zewsząd okrzyki. 
20$ 
Sally powoli traciła pewność siebie. Zacisnęła jednak pięści i ściągnęła groźnie brwi. 
- Wykluczone! I lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! Sara Bajarka bajała przez godzinę, a 
kiedy juŜ skończyła - wszystko poszło z dymem! 
Teraz juŜ policzki Sary płonęły gniewem. W środku równieŜ czuła ogień. 
- Przyznaj się! - krzyknęła wściekle. - Przyznaj się! 
Zewsząd zaczęły się schodzić dzieci, zaciekawione tą niezwykłą sceną. Ku zdziwieniu Sary 
większość z nich stanęła po stronie Kingów. Sally i Janka wymieniły szybko spojrzenia. 
Unosząc wysoko głowy, zaczęły oddalać się w kierunku furtki. 
- Sara Bajarka bajała przez godzinę, a kiedy juŜ skończyła - wszystko poszło z dymem! - 
rzuciła Janka przez ramię. Sama nie potrafiła wymyślić niczego lepszego. 
Sara ruszyła za nimi. Felicja i Cecylka deptały jej po piętach. 
- No juŜ, przyznaj się! - krzyczała bez opamiętania. 
Ale Sally nie miała zamiaru do niczego się przyznawać. A poniewaŜ zauwaŜyła, Ŝe nikt 
specjalnie się nie kwapi, aby jej pomóc, postanowiła nie przeciągać struny. Obie z Janką 
przyspieszyły kroku. Kiedy juŜ znalazły się za szkolną bramą, rzuciły się pędem do ucieczki. 
Sara równieŜ zaczęła biec. A za nią reszta dzieci. Spora gromadka ścigała Sally i Jankę po 
szerokim polu, przylegającym do szkoły. 
- Przyznaj się! Przyznaj się! Przyznaj się! - padały zewsząd okrzyki. 
20$ 
Piotrek, Felek i Andrzej jako pierwsi dopadli uciekinierek tuŜ nad strumykiem. Jego brzeg, 
stromy i nierówny, tworzył w tym miejscu zakole. Felek rzucił się na Sally. 
- Mam cię! - wrzasnął. Chwycił ją za łokieć i równocześnie przewrócił na ziemię Jankę. 
Dziewczynka poturlała się na kępę rzepów. 
Reszta dzieci nadbiegła pędem i zatoczyła krąg wokół cypla. Sally i Janka były w pułapce. I 
jak to zwykle się zdarza, kiedy jedna ze stron nie ma juŜ Ŝadnych szans - Sally nagle została 
sama. Nawet Janka, której poprzyczepiało się do ubrania mnóstwo rzepów, patrzyła na nią z 
niechęcią. 
Sara wysunęła się naprzód. Miała bardzo powaŜną minę. Tu nie chodziło o zwykłą dziecinną 
sprzeczkę. WaŜyły się losy Jaspera Dale'a. 

background image

- Przyznaj się albo zostaniesz wrzucona do wody - głos Sary brzmiał groźnie, a rwący 
strumień huczał tak strasznie... 
- Ohyda! Tutaj są przecieŜ wielkie pijawki - ostrzegł Felek, wykrzywiając się okrutnie. - Sam 
widziałem. 
Sally potwornie bała się pijawek. ZmruŜyła oczy i wpatrywała się, przeraŜona, w mroczną 
głębię. Nie mogła się ruszyć, bo Felek i Piotrek trzymali ją mocno za ręce. 
- Nie róbcie tego - poprosiła. Ale po chwili, jakby pragnąc ocalić resztki swojej godności, 
rzekła pewnym głosem: - Jeśli się przyznam, czy ci idioci pozwolą mi odejść? 
Sara upajała się zwycięstwem; jej wróg został całkowicie pokonany. Wiedziała, co robić 
dalej. 
206 
- Powiedz: „To ja spowodowałam poŜar w ratuszu, a nie Jasper Dale". 
Słowa te najwyraźniej nie chciały przejść Sally przez gardło. W pewnym momencie Felek 
zaczął się powoli przesuwać w stronę strumienia, delikatnie ciągnąc za sobą Sally. 
Dziewczynka wyczuła pod nogami krawędź urwistego brzegu. 
- Ja spowodowałam poŜar w ratuszu, a nie Jasper Dale - wymamrotała, ale szum wody niemal 
zupełnie zagłuszył jej słowa. 
- Głośniej - rozkazała Sara. Pragnęła, aby usłyszało tę nowinę całe Avonlea. 
Felek zrobił kolejny krok do przodu. Teraz juŜ we trójkę - on, Piotrek i Sally - tłoczyli się na 
niewielkim cypelku. W dole huczała spieniona woda. 
- Ja spowodowałam poŜar w ratuszu! - krzyknęła Sally histerycznie. - Ja, a nie Jasper Dale! 
Puśćcie mnie! 
Felek i Piotrek uczynili to natychmiast. MoŜe nawet szybciej, niŜ Sally się tego spodziewała. 
Dziewczynka próbowała jeszcze utrzymać równowagę, ale nie dała rady i nagle, rozłoŜywszy 
szeroko ramiona, przechyliła się do tyłu. Wydała z siebie przeraźliwy krzyk i z wielkim 
pluskiem wpadła do wody. Zniknęła na chwilę pod powierzchnią, po czym wypłynęła, 
charcząc i prychając. PoniewaŜ strumyk był płytki, nikt nie ruszył jej na pomoc. Wszyscy 
zwijali się ze śmiechu. 
Gdyby Sally spróbowała wziąć się w garść, bez trudu udałoby jej się wyjść z wody. Ale była 
bardzo roztrzęsiona. Zanim dotarła do brzegu, 
207 
upadla jeszcze dwa razy. Chwytając się trawy, wdrapała się w końcu na"brzeg i krztusząc się 
opadła na ziemię. Cała ociekała wodą, jej sukienka była umazana błotem. Dusiła ją 
wściekłość. Wyznała przecieŜ prawdę, a i tak omal nie utonęła. Jeszcze chwila, a Sally 
rzuciłaby się na Sarę. Gotowa była powyrywać jej wszystkie włosy. Ale nagle... 
- Masz pijawkę na ręku - zarechotał Felek. 
- Wszędzie masz pijawki! 
W mgnieniu oka Sally zapomniała o Sarze Stanley. Spojrzała na swój nadgarstek. Gdy ujrzała 
na nim przyssaną, napęcznialą, brązową kulkę, ogarnęło ją obrzydzenie. A brązowych kulek 
miała więcej - na łokciach, nogach i na szyi! 
Sally podniosła krzyk i rzuciła się do ucieczki. Biegła wrzeszcząc wniebogłosy i podskakując 
wysoko, próbując strząsnąć z siebie to paskudztwo. Wydawało jej się, Ŝe pijawki zjadają ją 
Ŝ

ywcem. 

Po chwili Sally w przemoczonej sukience i Janka, która pobiegła za nią, zniknęły w 
brzozowym lasku. 
Rozdział dwunasty 
Wrzaski wywołały ze szkoły ciocię Hetty. Przegapiła, co prawda, kąpiel Sally w strumieniu, 
spostrzegła jednak Sarę idącą na czele grupy dzieci. Wieloletnie doświadczenie mówiło jej, Ŝe 
Sara została właśnie prawdziwą przywódczynią młodzieŜy z Avonlea. 
- Saro   Stanley!   -  zawołała   ciocia   Hetty. 

background image

- Chodź tu natychmiast. 
208 
„O rany" - pomyślała Sara. 
Ale teraz, gdy Sally przyznała się do wszystkiego, Sara była w stanie znieść bardzo wiele. 
Krzywda Jaspera została pomszczona. 
Odwróciła się i spojrzała w stronę szkoły. Powitał ją niecodzienny widok; obok cioci stał 
Wellington Campbell. Sara ruszyła przed siebie z godnością. Miała nadzieję, Ŝe nie widać po 
niej, co robiła jeszcze kilka minut temu. Wrzucanie nieznośnych dziewcząt do strumienia nie 
naleŜy do rzeczy, którymi warto się chwalić. 
- Dzień dobry, panie Campbell - powiedziała grzecznie, gdy męŜczyzna uścisnął jej dłoń na 
powitanie. 
PodąŜyła za ciotką i panem Campbellem. Wkrótce weszli do środka. Gość usadowił się na 
brzegu jednej z ławek. Zapewne nie zdawał sobie sprawy 
- albo nie przywiązywał do tego wagi - Ŝe na tym miejscu miała prawo siedzieć jedynie ciocia 
Hetty. Ta jednak nie odezwała się ani słowem. 
- Ostatnim razem, kiedy widzieliśmy się, Saro Stanley, prosiłaś mnie o datek na rzecz 
biblioteki 
- powiedział pan Campbell. 
A więc o to chodziło! Sara zacisnęła zęby. Tak bardzo pragnęła zapomnieć o wyprawie do 
hotelu „Białe Piaski", Ŝe prawie jej się to udało, a teraz pan Campbell zamierzał do tego 
wracać. 
- Tak, panie Campbell. 
Pan Campbell gładził wąsy, zastanawiając się, jak przejść do rzeczy. Tymczasem Sara 
zbierała w sobie odwagę. 
- Ale widzisz, młoda damo, ja nie cierpię dzielić się pieniędzmi, chyba Ŝe przyniesie mi to ja- 
209 
kieś korzyści. A teraz, co do twojego występu w ratuszu... 
Sara przełknęła ślinę. Przypomniała sobie, Ŝe pierwszą rzeczą, jaką usłyszała, gdy ucichła 
muzyka, był hałas, który spowodował pan Campbell ruszając ku drzwiom. 
- Przykro mi, Ŝe pokaz nie podobał się panu - przerwała pośpiesznie. - Zwrócę panu pieniądze 
za bilet, jeśli pan sobie tego Ŝyczy. 
Cała ta przemowa najwyraźniej ubawiła pana Campbella. 
- Dlaczego sądzisz, Ŝe pokaz mi się nie podobał? 
- Bo wyszedł pan jeszcze przed końcem. 
„I to w pośpiechu - pomyślała - jakby tylko pan czekał na dogodną chwilę, by zwiać". 
- Saro... mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? 
Zabrzmiało to bardzo sympatycznie. Sara odniosła wraŜenie, Ŝe ten męŜczyzna, zwykle 
chłodny i szorstki, nagle złagodniał. 
- Oczywiście - odparła. - Lubię, gdy ktoś tak się do mnie zwraca. Bo teraz wszyscy nazywają 
mnie Baj arką. 
- I słusznie, Saro Stanley. Nie powinnaś się wstydzić swojego nowego imienia. Twój występ 
tamtego wieczoru - ciągnął - wzruszył publiczność, a to nieczęsto się zdarza. 
Sara aŜ wstrzymała oddech. Kiedy zdecydowała się stanąć na scenie, wobec wszystkich 
mieszkańców Avonlea, taki właśnie efekt pragnęła osiągnąć. Miała nadzieję, Ŝe jej się to 
udało. Czuła nawet, Ŝe tak było. Ale dopiero słowa pana Campbella sprawiły, Ŝe całym 
sercem uwierzyła w swój sukces. 
270 
Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Poczuła nagle, Ŝe prowadzi z panem Campbellem 
bardzo osobistą rozmowę. Nie było waŜne, Ŝe obok siedzi ciocia Hetty. 
- Mama czytywała mi tę bajkę - wyznała, przywołując swoje drogie wspomnienia. 

background image

- Musiała być bardzo dumna, patrząc na ciebie tego wieczoru. 
Sara splotła dłonie. 
- Umarła, kiedy byłam malutka - powiedziała prawie szeptem. 
Pan Campbell wyglądał na zaskoczonego. Milczał przez chwilę, po czym uśmiechnął się 
smutno. 
- Moja mama teŜ umarła, kiedy byłem mały. Twoja opowieść przypomniała mi ją. 
Sara zdała sobie nagle sprawę, Ŝe ludzie nigdy nie zapominają swych matek, nawet kiedy 
sami stają się dorośli, tak dorośli jak pan Campbell. I pomyśleć, Ŝe uwaŜała, iŜ znudziła go 
historia dziewczynki z zapałkami! 
- Więc dlatego wyszedł pan wcześniej - pokiwała ze zrozumieniem głową. - Szkoda, Ŝe nie 
zawsze wyczytać moŜna z twarzy, co ktoś czuje się w sercu. Ale przypuszczam, Ŝe ludzie tak 
waŜni jak pan nie mogą zachowywać się inaczej. To tak, jakby chciało się zobaczyć króla 
Anglii zanoszącego się płaczem. 
Pan Campbell chrząknął lekko, próbując powstrzymać się od śmiechu. 
- No, do króla Anglii to mi jeszcze daleko. 
- Ale problem ten sam - ciągnęła Sara, rozmyślając o potwornych niebezpieczeństwach, na 
jakie naraziłby się taki człowiek, jak pan Campbell, 
211 
gdyby zdradził swe uczucia. - PrzecieŜ często musi pan zachowywać pozory. Ciocia Jana 
mówi, Ŝe Fanny Tarbush, gdyby tylko mogła, zagadałaby kaŜdego na śmierć. 
Pan Campbell z niewinną miną skubał wąsy, choć tak naprawdę robił wszystko, by nie 
wybuchnąć śmiechem. Nawet ciocia Hetty musiała zasłonić usta. W końcu pan Campbell 
opanował się. Spokojnie wyjął z kieszeni jakiś papier i uroczyście wręczył go Sarze. 
- Saro, oto moja dotacja dla szkolnej biblioteki. Papier wyglądał całkiem zwyczajnie, ale 
kiedy Sara 
przyjrzała mu się bliŜej, zdumienie zaparło jej dech w piersiach. Ochłonęła dopiero wówczas, 
gdy na swym ramieniu poczuła ciepłą dłoń pana Campbella. 
- Tysiąc dolarów? Panie Campbell, przecieŜ za to moŜna wybudować nową bibliotekę, a nie 
tylko zapełnić wszystkie nasze półki ksiąŜkami. 
Sara była pewna, Ŝe pan Campbell pomylił się przy wypełnianiu czeku. Ale gdy zobaczyła 
jego minę, przekonała się, Ŝe o Ŝadnej pomyłce nie mogło być mowy. Pan Campbell skinął 
lekko głową. Zachowywał się tak, jakby budowanie bibliotek stanowiło jego codzienną 
rozrywkę. 
- Zgadza się, ale w Ŝyciu nie otrzymuje się nic za darmo. Pragnę, aby biblioteka nosiła imię 
mojej matki. 
- Tak się stanie, panie Campbell - zapewniła ciocia Hetty. - I wszyscy jesteśmy panu 
ogromnie wdzięczni. 
Z tonu jej głosu Sara wywnioskowała, Ŝe ciocia do końca Ŝycia nie powie złego słowa o 
pokazach latarni magicznej. 
212 
Sara bardzo serdecznie poŜegnała swego dobroczyńcę. Po wyjściu ze szkoły ruszyła biegiem 
przez pola na farmę Jaspera Dale'a. Migały jej przed oczyma dęby, słupy ogrodzeniowe i 
astry kołyszące się na wietrze. Wszystko w niej śpiewało i tańczyło. Nawet jeśli Jasper Dale 
zdecydował się na zawsze zamknąć w domu przed całym światem, ona go stamtąd wyciągnie. 
Ale Jasper sam odwaŜył się juŜ opuścić swoją kryjówkę. Sara ujrzała jego chudą postać u 
szczytu pastwiska. Pochylał się nad aparatem dokładnie tak samo, jak wówczas, gdy spotkała 
go po raz pierwszy. Na głowę naciągnięte miał czarne sukno. Usiłował właśnie zmieścić w 
kadrze kilka rozetek polnych stokrotek. 
- Panie Dale, panie Dale! - wołała Sara, wdzierając się przez furtkę i pędząc w górę stoku. - 
Muszę panu powiedzieć, co się stało. Sally Potts przyznała się do wszystkiego! Teraz juŜ 

background image

wiadomo, Ŝe to ona spowodowała poŜar! I jeszcze jedno: pan Campbell przeznaczył dla 
biblioteki szkolnej wielką sumę. Był oczarowany naszym pokazem! 
Sara zupełnie nie zastawawiała się nad tym, co robi. Teraz dopiero dotarło do niej, Ŝe 
wszystkie nowiny wykrzyczała biegnąc. Przystanęła w końcu i zgięła się wpół, nie mogąc 
złapać tchu. Jasper Dale wydostał się spod narzuty i stał obok niczym wielki bocian. Patrzył 
na Sarę zza szkieł. Kiedy Sara złapała wreszcie oddech, jeszcze raz opowiedziała i o Sally, i o 
czeku na tysiąc dolarów. Potem umilkła. Jej twarz przybrała dostojny wyraz. Dzie- 
213 
wczynka postanowiła bowiem oznajmić Jasperowi coś bardzo waŜnego. 
- Chcę, aby pan wiedział - wyznała, a w jej głosie czuło się prawdziwą szczerość - Ŝe 
wszystko to zawdzięczamy panu, panie Dale. Dziękuję, Ŝe mnie pan nie zawiódł. 
Słowa Sary najwyraźniej poruszyły Jaspera. Z oczu dziewczynki biła wielka wdzięczność. 
Twarz Jaspera najpierw spłonęła lekkim rumieńcem, a potem poczerwieniała niczym burak. 
MęŜczyzna zadrŜał, poruszył bezgłośnie ustami i roześmiał się szeroko. 
Sara poczuła wielką ulgę. Jasper mógł wreszcie odwaŜnie kroczyć po Avonlea. Koniec 
końców dobrze się stało, Ŝe Sara zdołała namówić go do wzięcia udziału w pokazie. 
- Zabawnie się to wszystko ułoŜyło, prawda? - zadumała się. - JuŜ zaczynałam myśleć, Ŝe 
ciocia Hetty ma rację. Wie pan, ona uwaŜa, Ŝe jeśli coś się raz nie udało, nie naleŜy tego 
powtarzać. Ale wydaje mi się, Ŝe czasem za drugim razem wszystko moŜe wyjść lepiej. Nie 
sądzi pan? 
Jasper Dale chyba podzielał jej opinię, bo ze zrozumieniem pokiwał głową. W jego miłych, 
brązowych oczach pojawił się uśmiech. 
- Naprawdę jes-jesteś nie-nieobliczalna - wyrzucił z siebie z zapałem. Pragnął uścisnąć dłoń 
Sary, ale spostrzegł, Ŝę w jednej ręce trzyma sukno, a w drugiej statyw. - Te-teraz widzisz, 
dlaczego nazywają mnie Dziwakiem - roześmiał się cicho. 
Niesamowite! Jasper Dale Ŝartował z samego siebie! Więc jego przezwisko nie sprawiało mu 
juŜ przykrości! 
Niezdarnym ruchem rzucił na ziemię sukno, a potem serdecznie uścisnął rękę Sary. Twarz 
dziewczynki rozjaśnił uśmiech. 
- No cóŜ, oboje mamy przezwiska, bo na mnie wszyscy zaczęli mówić Bajarka. I wie pan, 
teraz zupełnie mi to juŜ nie przeszkadza! 
Ale właściwie nigdy jej to nie przeszkadzało. Była bardzo dumna z tego przezwiska, bo 
wiedziała, Ŝe zawsze będzie się jej ono kojarzyć z tym wieczorem, kiedy Sara Stanley i Jasper 
Dale zyskali sympatię i szacunek Avonlea. 
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 
prowadzi sprzedaŜ 
hurtową, wysyłkową i detaliczną ksiąŜek własnych. Wszystkich informacji o zakupie 
udzielają działy: 
• handlowy tel. 26-31-65 
• sprzedaŜy wysyłkowej tel. 26-24-31 w. 31 9 księgarnia firmowa tel. 26-24-31 w. 15 
Redaktor serii Ewa Miszewska-Michalewicz Redaktorzy Ryszarda Grzybowska, Halina 
Ostaszewska Redaktor techniczny Anna Nieporęcka 
ISBN 83-10-09896-0 
PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995 r. Wydanie 
pierwsze. Skład: „Polico". MontaŜ, druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca 
w Krakowie. Zam. nr 2620/95 
0890000225774