MBP Zabrze
nr inw. : K17 - 2085
F 17 IIIp/P
0890000225774
Część I
DENNIS ADAIR / JANET ROSENSTOCK
Sara wyrusza w podróż
Przełożyła Anna Bańkowska
Część II GAIL HAMILTON
Bajarka
Przełożyła Agnieszka Chodorowska
Sara w Auonlea
Różany Dworek
Na podstawie serialu telewizyjnego opartego na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery
MIEJSKA BBUSTfiKA PU1LUSU1 w Zabrzu
ZN. KLAS. lii p.lp 82-93 1
NR \UW.^ĆJS ^
Nasza Księgarnia
Tytuły oryginałów angielskich
The Journey Begins The Story Girl Earns Her Name
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995
The Journey Begins Storybook written by Dennis Adair and Janet Rosenstock.
Copyright © 1991 by HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth
Macdonald and
David Macdonald Teleplay written by Heather Conkie. Copyright © 1989 by Sullivan Films
Distribution Inc.
The Story Girl Earns Her Name Storybook written by Gail Hamilton. Copyright © 1991 by
HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and. Ruth Macdonald and
David Macdonald. Teleplay Wftttfeh by Heathef inkier. Copyright © 1989 py Sullivan Films
Distribution Jhc.
I Published by arrangement wit^ HarperCollins Publishers Ltd, Toitonto. Based aîTthe
Sullivan Films production! produced by Sullivdfr Films Inc. in association with $he CBS and
the Disney Channel with the particfration of ^Telefilm Canada
adaptea*FroH'Tucy'Mau3^MOT^ômery's novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of
Sullivan Films Inc.
Translation © 1995 by Anna Bańkowska Translation © 1995 by Agnieszka Chodorowska
© Cover illustration by Ulrike Heyne, Arena Verlag GmbH, Wurzburg
Opracowanie typograficzne Zenon Porada
Części
Sara wyrusza w podróż
Części
Sara wyrusza w podróż
Rozdział pierwszy
- Chodźże wreszcie! - nawoływała niania Luiza. - Śnisz na jawie, czy co?
Sara Stanley odbywała właśnie przechadzkę ze swoją nianią. Było piękne, słoneczne
popołudnie, jakie często zdarza się u schyłku lata. Trawniki Westmount, dzielnicy Montrealu,
gdzie dziewczynka mieszkała z ojcem, wyglądały na idealnie zadbanej otaczające je
ż
ywopłoty były perfekcyjnie przystrzyżone, a starannie wyplewione rabatki kipiały wprost
kwiatami. Sara nie mogła oderwać oczu od kolorowych chryzantem, kołyszących się na
długich łodygach jak roztańczone baletnice.
- Wyobrażałam sobie właśnie, że kwiaty tańczą walca...
Niania Luiza uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Saro Stanley, co też ci chodzi po głowie? Doprawdy, chyba nigdy nie przestaniesz mnie
zadziwiać!
Niania przywykła już do porywów bogatej wyobraźni swej podopiecznej, której często
zdarzało się uciekać w świat marzeń. Inne osoby z kręgu znajomych dwunastoletniej Sary
zazdrościły małej bądź się nad nią litowały.
7
- Biedne, osamotnione dziecko - wzdychała jedna z pań za każdym razem, gdy spotykała Sarę
z nianią.
- Rozpuszczona pannica, która spędza za dużo czasu z dorosłymi - syczała druga kumoszka.
- Powinna mieć towarzystwo - mówiła jeszcze inna.
- Pomyślcie tylko! Jak można ciągać ze sobą dziecko aż do Egiptu! To skandal. Kto wie, na
co może się napatrzyć w takim miejscu? - gorszyła się pewna stara panna.
Ci, którzy litowali się nad Sarą, wiedzieli, że dużo podróżuje, że nie ma prawie wcale
koleżanek w swoim wieku, a nade wszystko, że straciła matkę, kiedy skończyła trzy lata. Ci
natomiast, którzy jej zazdrościli, uważali, że niania Luiza troszczy się o dziewczynkę aż do
przesady, że ojciec ją rozpuszcza i wydaje stanowczo za dużo pieniędzy na jej ubrania,
zabawki i prywatnych nauczycieli.
Jak było naprawdę, trudno powiedzieć. Sara stanowiła zagadkę dla wielu osób, a czasami
nawet dla siebie samej. W jednej chwili czuła, że jest dzielna i odważna, w następnej
zmieniała się w wylęknioną myszkę.
Dziewczynka i jej niania skręciły w Victoria Avenue, szeroką aleję wysadzaną klonami.
Drzewa te doskonale osłaniały chodnik przed sierpniowym słońcem. Panie i panowie, którzy
tu spacerowali, ubrani byli według najnowszej mody. Panie miały na głowach wspaniałe
słomkowe kapelusze z atłasowymi kokardami
8
i kwiatami z jedwabiu, w rękach trzymały fal-baniaste parasolki i rozsiewały wokół siebie
zapach wykwintnych perfum.
Sara ścisnęła nianię za rękę i wyrwała się do przodu. Niania, nieduża starsza pani,
bezskutecznie starała się dotrzymać kroku żywej jak iskra dziewczynce.
- Nie odbiegaj zbyt daleko. Zatrzymaj się natychmiast i wracaj do mnie! - wołała za swą
wychowanką, przytrzymując słomkowy kapelusz, chwiejący się niebezpiecznie na czubku
dużego siwego koka.
Sara posłusznie przystanęła. Kiedy była młodsza, niania Luiza pilnowała jej na każdym
kroku, bawiła się z nią i uczyła ją różnych rzeczy. Teraz jednak dziewczynka wolałaby być
bardziej samodzielna. Kochała nianię, ale nie przepadała za morałami, które ta prawiła jej
przy każdej sposobności. A zwłaszcza wtedy, kiedy tak jak dzisiaj, robiły zakupy.
- Jeszcze nie skończyłam mówić, moja panno - zrzędziła niania kręcąc głową. - Kupno tej
sukienki to czysta ekstrawagancja.
Sara uśmiechnęła się przymilnie.
- Och, nianiu, nie gniewaj się już, proszę! Przecież wiesz, że tatuś pozwolił mi samej wybrać
sukienkę! Poza tym sprzedawczyni powiedziała, że jest w kolorze blasku księżyca. Taka
srebrzysta i połyskliwa... Czy możesz sobie wyobrazić siebie w sukni koloru księżyca?
- Phi, też coś. Jak gdyby księżyc miał kolor.
A zresztą taka suknia musiałaby być zupełnie przezroczysta. Kolor blasku księżyca,
rzeczywiście! Nie wiem, skąd ci się biorą takie pomysły. Nie, nie wyobrażam sobie, bym
mogła włożyć taką suknię. I pamiętaj, Saro Stanley, nie ma nic bardziej niestosownego niż
młoda dama z naburmuszoną miną.
Sara chciała odpowiedzieć, że doskonale widzi księżycowy kolor oczami duszy, ale w końcu,
jakie to miało znaczenie? Słuchała morałów niani jednym uchem, a wypuszczała je drugim.
Zbliżały się już do domu i Sara spostrzegła, że na podjeździe stoi nowy, błyszczący packard
jej ojca.
- Patrz, nianiu, tatuś przyjechał!
Serce zabiło jej z radości. Zapominając o wszystkim, pobiegła w stronę domu. Jak to będzie
cudownie, kiedy dorośnie na tyle, by móc towarzyszyć tacie we wszystkich podróżach. Wtedy
już nigdy nie będzie musiała zostawać w domu z nianią. Oczywiście, zdarzało się jej
podróżować z ojcem, ale tylko w czasie wakacji. A ona chciała być z tatusiem przez cały
czas.
- Saro! Zaczekaj! Słyszysz?
Głos niani dobiegał z daleka. Sara była już na szerokim, półkolistym podjeździe. Szofer Karol
w swym nieskazitelnym czarnym uniformie stał przy samochodzie ze ściereczką do
polerowania karoserii.
- Dzień dobry, panienko - skinął jej głową.
- Dzień dobry.
Sara przemknęła koło niego i pobiegła do drzwi. Wychodzili z nich właśnie dwaj panowie.
Mieli takie miny, jakby się napili octu. Pokojówka Em-
10
ma stała za nimi z chusteczką przy oczach, wygładzając nerwowo ciemną spódnicę.
- Dziękujemy panience - pożegnał ją jeden z mężczyzn.
- Do widzenia panom - wykrztusiła Emma z wyraźnym wysiłkiem.
Sarze wydało się, że z gardłem Emmy jest coś nie w porządku. Dlaczego płakała? Może ci
obcy panowie przekazali jej jakąś złą nowinę?
- Źle się czujesz? - zapytała. Emma potrząsnęła głową.
- Gdzie tatuś?
- W gabinecie, ale nie może panienka...
Sara nie słuchała. Pędziła już na piętro przeskakując po dwa stopnie na raz. Zdyszana wpadła
do gabinetu ojca.
W tym samym czasie niania Luiza dotarła wreszcie do głównego wejścia.
- To dziecko jest nieznośne - powiedziała uśmiechając się do Emmy, która wciąż jeszcze stała
przy drzwiach z pobladłą twarzą. Po policzkach dziewczyny spływały łzy. - Co się stało? -
spytała kładąc jej rękę na ramieniu.
Emma zacisnęła usta.
- Och, nie słyszała pani? - odezwała się po chwili. - To okropne. Co teraz z nami będzie?
Niania zmarszczyła brwi.
- Natychmiast przestań się mazać - rzekła sucho. - Chodź do salonu i powiedz mi, w czym
rzecz. Wolno i dokładnie, jeśli łaska. Płacz nic ci nie pomoże. Będziesz tylko miała
zaczerwienione oczy i spuchnięty nos.
II
Emma podniosła wzrok na surową twarz niani i rozszlochała się na dobre.
- To straszne, po prostu straszne! - powtarzała wśród łkań. - Co się z nami wszystkimi stanie?
Rozdział drugi
Kiedy Sara śpieszyła na powitanie ojca, który wrócił z podróży do Anglii, nie domyślała się
nawet, że przeżywał on właśnie najtrudniejsze chwile w całym swoim życiu.
Otworzyła z rozmachem drzwi do ogromnego gabinetu. Obok przepastnego skórzanego fotela
- ulubionego fotela taty - stał obcy mężczyzna w ciemnym garniturze. Miał rzadkie włosy, a
na jego kościstej twarzy malował się wyraz powagi.
W gabinecie obecni byli jeszcze dwaj panowie. Siedzieli na krzesłach naprzeciwko
masywnego mahoniowego biurka. Jeden miał wąsiki, a drugi brodę i śmieszne małe binokle
na nosie. Ale Sara w tej chwili widziała tylko ojca. Sprawiał wrażenie, że jest zmartwiony i
zmęczony, więc podbiegła do niego, tknięta niepokojem.
- Tatusiu! Jesteś nareszcie! Tak się za tobą stęskniłam! - Rzuciła mu się na szyję. - Czy
wszystko w porządku? - spytała po chwili, zaglądając mu w oczy.
Blair Stanley zmusił się do uśmiechu i przytulił córeczkę z iście niedźwiedzią siłą.
- Saro, moje kochanie! Cudownie, że znowu cię widzę!
12
- Jak tam było w Anglii?
Goście na pewno zrozumieją, że musi zamienić z ojcem choć parę słów. W końcu nie było go
w domu naprawdę długo i okropnie się za sobą stęsknili. Dziewczynka nie miała ani matki,
ani rodzeństwa. Jedynie tatusia... no i oczywiście nianię Luizę. Ale tylko ojciec znał
tajemnice cudownego świata jej wyobraźni. Nikt inny nie rozumiał jej artystycznych
zamiłowań, jej pragnień i marzeń. I ona też rozumiała go najlepiej ze wszystkich. Był
wrażliwym, utalentowanym człowiekiem. Był też przystojny i dzielny. Zdaniem Sary
stanowił wcielenie wszelkich cnót i zalet. Ogromnie go kochała i zdawała sobie sprawę z
tego, jak bardzo potrzebują się nawzajem.
Mocno go uścisnęła. Dziś wieczorem nareszcie wszystko będzie tak, jak być powinno. Tatuś
zasiądzie w swoim ulubionym fotelu, ona wdrapie mu się na kolana i coś sobie razem
poczytają. Na przykład „Magazyn Świętego Mikołaja", baśnie Grimmów albo Andersena - te
cudowne historie o wróżkach i elfach, królach, królowych, księżniczkach i książętach.
Zazwyczaj to Sara czytała na głos, a ojciec słuchał jej z wielką uwagą. „Czytasz z ogromnym
wyczuciem", chwalił ją, a ona starała się wtedy jeszcze bardziej. Każdą opowiastkę
odgrywała przed nim jak sztukę teatralną. Naśladowała głosy, wcielała się w poszczególne
postacie. Dzisiaj odegra mu coś absolutnie wyjątkowego, coś, co przygotowała specjalnie na
jego powrót.
Ojciec wypuścił ją z ramion i uśmiechnął się.
- Saro, znasz już pana Bartholomew, mojego prawnika, i pana Heinricha, mojego zastępcę...
- Dzień dobry panom - powitała ich z uśmiechem.
Starała się być tak uprzejmą, jak zapewne ojciec od niej oczekiwał. Ale czemu, na miłość
boską, wszyscy mieli takie poważne miny? Teraz dopiero przypomniała sobie płaczącą Emmę
i ogarnęło ją jakieś złe przeczucie.
Pan Heinrich przestępował z nogi na nogę. Był czerwony na twarzy.
- Witaj, Saro. Boże, ależ ty urosłaś!
Zawsze to mówił, gdy się spotykali. Brzmiało to dość głupio, ponieważ widywali się mniej
więcej co pół roku i było oczywiste, że dziewczynka musiała w tym czasie urosnąć.
- A to pan Stewart - przedstawił jej ojciec dżentelmena, który stał obok skórzanego fotela.
- Miło mi pana poznać, panie Stewart - odezwała się grzecznie Sara.
Ale pan Stewart nie zachował się zbyt uprzejmie. Po prostu skinął głową i tyle.
Sara spojrzała pytająco na ojca. Miał ściągnięte brwi.
- Saro, niestety nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Będę dziś pracował do późnej nocy.
Czy to znaczy, że jej historyjka musi poczekać? Sara spojrzała w zatroskane oczy ojca. On nie
potrafi niczego przed nią ukryć. Coś się musiało stać.
Blair Stanley podszedł do drzwi.
- Luizo! - zawołał.
Niania Luiza zjawiła się w mgnieniu oka. Wtedy powiedział wolno, nie patrząc na córkę:
14
- Przykro mi, Saro. Coś... coś się stało i... muszę się tym zająć.
- Ale tatusiu...
- Zobaczymy się później, kochanie. Pomówię z tobą, zanim pójdziesz spać. Teraz bądź
grzeczną dziewczynką i idź na podwieczorek.
Sara skrzywiła się. Jest przecież wczesne popołudnie. Czy tatuś ma zamiar zamknąć się z
tymi ponurymi panami na tyle długich godzin?
Spojrzał na nią błagalnie.
- Proszę cię, Saro. Idź z nianią.
Zawahała się. Jeśli działo się coś złego, chciała o tym wiedzieć. Lecz kiedy niania ujęła
łagodnie jej dłoń, przestała protestować i pozwoliła się wyprowadzić.
Zanim wyszła, odwróciła się i jeszcze raz ucałowała ojca.
- Obiecaj, że przyjdziesz później. Zacisnął wargi i skinął głową.
- Obiecuję.
Blair Stanley zaczekał, aż ciężkie drzwi zamkną się za jego córeczką. Dopiero potem wrócił
do biurka i zagłębił się w fotelu, zakrywając twarz rękami. Zastanawiał się w skupieniu, jak to
się mogło stać, że sprawy przybrały tak fatalny obrót. Następnie podniósł wzrok na swych
posępnych towarzyszy.
- Nic z tego nie rozumiem. Co to znaczy, że nie możecie nigdzie znaleźć Abernathy'ego?
Lawrence Abernathy był głównym księgowym w firmie Stanley Imports. Blair Stanley ufał
mu, jak nikomu innemu, lecz widocznie niesłusznie.
15
Gordon Bartholomew pocierał w zamyśleniu podbródek.
- Ten twój Abernathy po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.
- Kasa Stanley Imports została opróżniona do czysta - mówił pan Heinrich. - I Abernathy nie
ograniczył się do zabrania twoich pieniędzy, Blair. Zdaje się, że ma doświadczenie w
popełnianiu malwersacji. Jest tak przebiegły, że postanowił ciebie umieścić na ławie
oskarżonych. Pobrano przedpłaty na zakup kosztownych mebli i dzieł sztuki. Poważni klienci
nie otrzymali jednak zamówionych towarów, a dostawcy pieniędzy.
- Tych zamówień dokonały w większości duże magazyny, z których część utrzymywana jest
przez instytucje publiczne - dodał pan Bartholomew.
- Na pewno będzie dużo krzyku w prasie, zwłaszcza gdy wiadomość dotrze na giełdę -
dorzucił pan Heinrich.
Blair Stanley potrząsał głową z niedowierzaniem.
- Abernathy pracował u mnie od lat. Ufałem mu bezgranicznie... - Wzruszył ramionami. -
Cóż, panowie, będziecie musieli jakoś sobie z tym poradzić. W przyszłym tygodniu
wyjeżdżam do Toronto. Nie mogę tego odwołać.
Trzeci mężczyzna, pan Stewart, który dotąd milczał, wyszedł zza skórzanego fotela i zbliżył
się do biurka.
- Obawiam się, panie Stanley, że nie rozumie pan warunków poręczenia - rzekł chłodnym,
obojętnym tonem. - Nigdzie pan nie pojedzie. Jest pan w areszcie domowym.
16
Blair Stanley spojrzał mu w oczy i dopiero teraz dotarło do niego, w jak okropnej sytuacji się
znalazł. Dziś rano w sądzie wszystko potoczyło się gładko. Bartholomew zapewnił sędziego,
ż
e nie ma mowy o unikaniu odpowiedzialności, podpisał jakieś dokumenty... poręczenie i coś
jeszcze, po czym Blair Stanley został zwolniony. Teraz Bartholomew, napotkawszy pytające
spojrzenie swojego klienta, pokiwał w milczeniu głową.
- Areszt domowy... - powtórzył Blair drżącym głosem.
Brzmiało to tak złowrogo... Lecz pierwsza jego myśl dotyczyła Sary. Jak uchronić ją przed tą
wiadomością?
Rozdział trzeci
Wieczorem, kiedy Sara leżała już w łóżku czekając na ojca, niania Luiza skradała się przez
ciemny hol. Dzięki Bogu dywan był na tyle gruby, że tłumił odgłos jej kroków, więc całą
uwagę mogła skupić na tym, by naczynia na tacy, którą niosła, nie zabrzęczały i nie zdradziły
jej.
Zatrzymała się przed gabinetem. W szparze pod zamkniętymi drzwiami widać było smugę
ś
wiatła. Luiza bezszelestnie otworzyła drzwi, balansując wprawnie tacą, trzymaną teraz jedną
ręką, i wślizgnęła się do środka.
Blair podniósł głowę. To dziwne, że dotychczas nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo stara jest
niania Luiza. W ogóle nie myślał o jej wieku. Teraz jednak, ubrana w ciemny aksamitny
szlaf-
2 — Różany dworek
17
rok, z siwymi włosami upiętymi ciasno na czubku głowy, robiła wrażenie znacznie starszej,
niż to mu się dotąd wydawało. Oczywiście, przecież gdy jego żona Ruth umarła dziewięć lat
temu, Luiza zbliżała się do sześćdziesiątki. Kiedyś była jego własną piastunką, ale nie potrafił
sobie przypomnieć, jak wtedy wyglądała... Po prostu stanowiła cząstkę tego domu. Nie
wyobrażał sobie życia bez niej.
Jak to miło z jej strony, że przyniosła mu coś do jedzenia! A jednak potrząsnął głową.
- Nie, Luizo, proszę cię! Nie jestem głodny.
- Masz jeść - rzekła niania stanowczo.
Znał ten ton. Często mówiła w ten sposób do Sary, a kiedyś, gdy był małym chłopcem, i do
niego. Luiza wychowywała dzieci surowo, choć nie skąpiła im serdeczności. Była jak stara
wierzba, która coraz bardziej chyli się ku ziemi. W obronie jego i Sary potrafiła jednak
walczyć z młodzieńczą zaciekłością.
Teraz patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi.
- Kiedy masz pusty żołądek, robisz się nieznośny. Już jako mały chłopiec miewałeś humo...
- Nianiu, przestań zrzędzić.
Postawiła przed nim tacę i oparła się rękami o biurko.
- A teraz, mój drogi - powiedziała tonem, jakim mówi się do dziesięcioletniego chłopca - chcę
wiedzieć dokładnie, co się stało. Emma i kucharka miauczą bez przerwy na dole o jakimś
bankructwie, areszcie domowym i Bóg wie o czym jeszcze!
Spojrzał jej prosto w oczy. Nie były już tak
18
błękitne i nie widziały tak dobrze, jak kiedyś. Ale - choć głos Luizy brzmiał stanowczo - nie
dostrzegł w jej oczach oskarżenia, tylko troskę. To dziwne, ale gderanie niani zdawało się
uśmierzać jego niepokój. Wiedział, że zawsze może na nią liczyć. Była najbardziej
zrównoważoną kobietą na świecie. Chwilami aż za bardzo.
- No więc słucham - rzekła, gdy nie odzywał się dłuższą chwilę.
- Obawiam się, że przesadziłem nieco z zaufaniem do mojego księgowego, pana
Abernathy'ego.
Luiza splotła ręce na piersi.
- Ha! No proszę, wyszło szydło z worka! Nigdy nie wierzyłam temu dwulicowemu
spryciarzowi. Więc to znaczy, że na dole słyszałam prawdę?
Blair pokiwał głową.
- Kiedy tylko wróciłem z Anglii, przedstawiono mi nakaz aresztowania.
- Aresztowania? Przecież jesteś człowiekiem o nieposzlakowanej reputacji. Na pewno żaden
sąd nie da wiary jego słowu przeciwko twojemu.
- Obawiam się, że słowa nie wystarczą. Aber-nathy zatarł po sobie ślady. Zabrał pieniądze i
po prostu zniknął. Będę musiał jakoś pospłacać wszystkie wierzytelności... To mnie zrujnuje.
Blair potrząsał głową, jakby straszliwa prawda nie całkiem jeszcze do niego dotarła.
- Czy nie masz dość pieniędzy, żeby zaspokoić żądania swoich wierzycieli?
- Prawdopodobnie nie, moja droga. Mogą mnie wsadzić do więzienia.
Luiza odetchnęła głęboko, jak gdyby w jej piersi nagromadziło się za dużo powietrza.
19
- Och, to naprawdę niedobrze. A co będzie z Sarą?
Patrzył na nią z przejęciem.
- Sarą martwię się najbardziej. Trzeba ją ochronić za wszelką cenę. Nie chcę jej wciągać w
sprawy, których nie potrafi jeszcze zrozumieć. To prawda, że będę musiał podjąć parę
nieprzyjemnych decyzji, jeśli chodzi o interesy, ale na litość boską, co ja mam zrobić z tym
dzieckiem?
Luiza odwróciła się i podeszła wolno do zimnego, pustego kominka.
- Tak, ją trzeba ochronić. Powinna wyjechać na jakiś czas. Dopóki nie udowodnisz swojej
niewinności.
- To byłoby idealne wyjście. Ale dokąd mogłaby się udać? Najchętniej wysłałbym was obie
do Europy, ale nie mam pieniędzy...
Zapadła cisza. Niania Luiza spacerowała przed kominkiem. Nagle przystanęła.
- Zdaje się, że Ruth miała krewnych na Wyspie Księcia Edwarda. Tak, to znakomity pomysł.
Sara znajdzie się poza zasięgiem złych języków. To wprawdzie o setki mil stąd, ale
słyszałam, że jest tam dość przyjemnie.
Blair zerwał się na równe nogi.
- Po moim trupie! - wybuchnął. - Nigdy nie pozwolę, żeby ta pyszałkowata siostrunia Ruth
dowiedziała się o moich kłopotach. Dopiero by się cieszyła! Przecież zawsze była przeciwna
naszemu małżeństwu. Pamiętasz? Opowiadałem ci o Hetty King. Nie, to absolutnie
wykluczone.
Luiza obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
20
Ona też potrafiła się uprzeć, a teraz zdawała sobie sprawę, że Blair właściwie nie ma wyboru.
- Twoja duma kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Hetty nie musi się dowiedzieć o twojej
sytuacji. Po prostu zatelegrafujesz do niej, że wyjeżdżasz na dłuższy czas w interesach.
Dlatego uznałeś, iż jest to znakomita okazja, by Sara poznała krewnych swojej matki.
Blair wpatrywał się w nianię tępym wzrokiem. Przez jakiś czas rozważał tę dość
kategorycznie brzmiącą propozycję. Wreszcie pokiwał wolno głową.
- Myślę, że to się da załatwić.
- Ta cała Hetty King może i jest despotką, ale to przecież nie jedyna krewna Sary na Wyspie
Księcia Edwarda?
- Hetty trzęsie całą rodziną. Jest najstarsza. Nastawiła wszystkich przeciwko mnie. Kiedy
Ruth umarła, oświadczyła, że to moja wina.
- Powściągnij swą dumę. Pomyśl o małej. Ona naprawdę musi wyjechać z Montrealu.
Blair znowu pokiwał głową.
- Myślę, że masz rację. I może Sara polubi swoich kuzynów, choć tak bardzo się od nich
różni.
Luiza uśmiechnęła się ciepło.
- Nikt nie jest taki, jak nasza Sara. Teraz pójdź do niej, mój drogi, ucałuj ją na dobranoc i
powiedz, co uradziliśmy. Dobrze wiem, że czeka na ciebie i nie zaśnie, póki się nie zjawisz.
W czasie gdy toczyła się ta rozmowa, Sara leżała w łóżku, rozmyślając z troską o swoim ojcu.
Pró-
21
bowała czytać, ale jednocześnie nie przestawała nasłuchiwać. Wreszcie usłyszała znajome
kroki i odłożyła książkę.
- Tatusiu... - zawołała, gdy otworzył cichutko drzwi.
- Ach, nie śpisz jeszcze?
- Czekałam na ciebie. Niania powiedziała, że przyjdziesz.
Ojciec uśmiechnął się i przysiadł na skraju łóżka. Pogładził Sarę po włosach, odsuwając parę
niesfornych kosmyków z jej czoła.
- Przykro mi, córeczko, że nie miałem dziś dla ciebie czasu. Otrzymałem złe wiadomości...
wyłoniły się pewne kłopoty w moich interesach. Obawiam się, że problem jest zbyt
skomplikowany, byś go mogła zrozumieć.
Sara spojrzała na niego z niepokojem.
- Masz bardzo poważne zmartwienie, prawda? Potrząsnął głową.
- Nie, niezupełnie. To drobna komplikacja natury finansowej, która powinna się wyjaśnić w
ciągu miesiąca. Ani się obejrzysz, jak będzie po wszystkim. Miesiąc szybko zleci...
- Szybko zleci? Czy to znaczy...
- Saro, czeka mnie teraz mnóstwo roboty. I większość moich spraw toczyć się będzie tutaj, w
naszym domu. Obawiam się, że przeszkadzałoby nam obojgu, gdybyś się tu kręciła... - Zmusił
się do uśmiechu. - Twoja obecność mogłaby mnie rozpraszać, a ja naprawdę nie znajdę czasu
dla ciebie.
- Jeśli nie mogę być tutaj, to co ze mną zrobisz?
- Mam zamiar wysłać cię razem z nianią na cudowne wakacje. Pojedziecie na Wyspę Księcia
22
Edwarda. Poznasz tam swoich krewnych: ciocie, wujków, kuzynów. - Pochylił się nad nią. -
Będziesz się znakomicie bawić.
- A co z moimi nauczycielami?
- Może przez jakiś czas będziesz chodziła do szkoły na wyspie. - Uśmiechnął się. - Saro,
wierz mi, to będzie wspaniała przygoda.
- Wolałabym zostać tutaj. Och, tatusiu, czy naprawdę muszę wyjechać?
- Kochanie, jestem pewien, że niedługo wszystko się wyjaśni.
Sara spojrzała mu w oczy.
- Na wakacje zawsze jeździliśmy razem. Pocałował ją w policzek.
- Wiem, malutka, ale tym razem muszę tu zostać. Postaram się sprowadzić was z powrotem
jak najszybciej. Wiesz, że dotrzymuję słowa.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. A ty naprawdę potraktuj ten wyjazd jak przygodę. Pamiętasz, jak płynęliśmy po
Nilu? Pamiętasz piramidy?
- Oczywiście, że pamiętam. Ale wtedy byliśmy razem. Och, dlaczego nie możesz z nami
jechać?
- Gdybym tylko mógł... Ale chcę, żebyś mimo to dobrze się bawiła. Mama zawsze pragnęła,
byś poznała jej rodzinę z Avonlea. Teraz, kiedy już jesteś duża, wypada ci ich odwiedzić.
Sara przechyliła z namysłem głowę.
- To nawet ciekawe mieć prawdziwą rodzinę... Mam na myśli dużą rodzinę, z ciotkami,
wujami i tak dalej. Prawda?
Ojciec uśmiechnął się szeroko i klepnął kołdrę z udawanym entuzjazmem.
23
- Teraz mówisz jak moja córeczka! Sara zagryzła wargi.
- Będę za tobą tęskniła. Uściskał ją z całej siły.
- A ja jeszcze bardziej. Och, Saro, będę liczył godziny do twojego powrotu...
- A napiszesz do mnie?
- Oczywiście, że napiszę.
- Ja też do ciebie napiszę. Będę pisać codziennie.
- Niestety, ja nie mogę się do tego zobowiązać. Może co parę dni, ewentualnie raz na
tydzień...
Sara cmoknęła go w policzek.
- Przynajmniej raz na tydzień - szepnęła.
Po wyjściu ojca długo nie mogła zasnąć. Rozglądała się po swoim pokoju. Jakże będzie za
nim tęskniła! Pod jednym z okien była wygodna ławeczka, a po obu jej stronach półki z
ulubionymi książkami. Wiele zabawek z okresu jej dzieciństwa schowano, ale kilka zostało.
Szmaciana lalka, duża piłka i oczywiście obręcz do turlania, ze specjalnym kijkiem, którym
się ją „poganiało". Wprawdzie rzadko się nimi bawiła, ale lubiła mieć je koło siebie. Był tam
także prześliczny teatrzyk kukiełkowy z czterema różnymi zestawami dekoracji i jedenastoma
pacynkami. Poza tym miała jeszcze trzy lalki w atłasowych sukniach z koronkami i w
pantofelkach na wysokich obcasach.
Ale największą dumą i radością Sary był piętrowy domek dla lalek, o dziewięciu pokojach
kompletnie urządzonych miniaturowymi mebelkami. W salonie wisiały nawet prawdziwe,
ręcznie malowane obrazki w ramkach. Na stole w jadalni stał
2Ą
malutki porcelanowy serwis, a w kuchni na malutkim piecyku - imbryk do herbaty.
„Najwspanialszy domek dla lalek w całym Montrealu - mówiła niania Luiza. - No, może nie
aż tak piękny jak ten, który ma angielska królowa, ale podobny".
A jednak Sara musiała przyznać, że nawet najpiękniejsze zabawki nie mogą nic pomóc, jeśli
jest się smutnym... Nie tak dawno temu zdarzało się jej troszeczkę smucić. Myślała wówczas
o tym, że może bawić się tylko pod okiem niani, że nie ma koleżanek ani kolegów, tak jak
inne dzieci... Zerknęła na ciemny pokój. Owszem, będzie tęsknić za tatusiem, ale może on ma
rację. Może na Wyspie Księcia Edwarda naprawdę czeka ją przygoda...
Rozdział szósty
Za oknami pociągu przesuwał się sielankowy krajobraz, jakiego Sara jeszcze nigdy w życiu
nie widziała. Pola i stojące z dala od siebie domki wyglądały jak na obrazach wielkiego
artysty Vin-centa van Gogha.
Tak, nie ma co do tego wątpliwości: ziemia na Wyspie Księcia Edwarda - przynajmniej ta,
którą widać było z pociągu, łącznie z polną drogą ciągnącą się wzdłuż torów - była jaskrawo-
czerwona. Sara zastanawiała się, czy jej nauczyciel przyrody potrafiłby objaśnić to
zadziwiające zjawisko. Na tle czerwonej ziemi trawa wydawała się jeszcze zieleńsza niż
zwykle, szczególnie na usianych kwiatami wzgórzach. Wszystko razem wyglądało niezwykle
kolorowo. Domki
25
też były niezwykłe, podobne do bajkowych chatek zamieszkałych przez elfy.
- To coś nadzwyczajnego! - powiedziała Sara do niani nie odrywając wzroku od okna. -
Wyobraź sobie, jak te wzgórza i morze muszą wyglądać w blasku księżyca...
- Pustkowie! Oto, jak bym to określiła! - prych-nęła niania.
Sara zignorowała ten komentarz. Niania Luiza źle znosiła zmiany i zawsze gderała, gdy
stykała się z czymś, do czego nie była przyzwyczajona. W oczach Sary jednak okolica wcale
nie wyglądała odludnie. Raczej ekscytująco, a co ważniejsze - wydawała się gościnna.
Rzeczywiście zanosiło się na przygodę.
Sara wróciła myślą do ostatnich dni przed wyjazdem. Wszystko wydarzyło się tak nagle... I
nadal nie rozumiała, dlaczego to pan Bartholomew, a nie tatuś, odprowadził je na stację.
Miejsce na przeciwległym siedzeniu, w kącie, zajmował chłopiec nieco starszy od Sary. Nikt
mu nie towarzyszył. Niania Luiza prawie przez godzinę świdrowała go wzrokiem. Wyglądał
mniej więcej na trzynaście lat i był silnie zbudowany. Brązowe włosy ciągle opadały mu na
czoło.
- Czy podróżujesz sam, chłopcze? Chłopiec uśmiechnął się szeroko i uchylił kamizelki.
Wyjrzała stamtąd mała myszka.
- Tylko z Edgarem, proszę pani.
Ledwie zdążył wypowiedzieć te słowa, gdy myszka wymknęła się z kieszonki i czmychnęła
w stronę nianj.
Sara nigdy w życiu nie pomyślałaby, że niania
26
potrafi tak szybko się poruszać. Starsza pani wydala przeraźliwy okrzyk i nagle wskoczyła na
siedzenie. Oszołomiona Sara czym prędzej zrobiła to samo. Niemal natychmiast pojawił się
konduktor.
- Co tu się dzieje? - spytał ze srogą miną.
- Ten chłopiec wiezie żywego gryzonia! - poskarżyła się niania.
Sara odzyskała rezon.
- Ten łobuziak przestraszył moją nianię!
Konduktor natychmiast usunął chłopca z przedziału, ale mysz gdzieś przepadła. Przez kilka
następnych godzin niania rozglądała się czujnie, wreszcie wstała i poprawiła kapelusz.
- Lepiej się zbierajmy.
- Tak prędko? Jesteśmy już na miejscu?
- Ależ skąd! - westchnęła niania. - Ten pociąg dowiezie nas tylko do Szerokiej Rzeki. Ma tam
czekać brat twojej matki. Mój Boże, co za koszmarna podróż!
Do przedziału zapukali dwaj bagażowi i zaczęli wynosić na korytarz rozliczne torby i pudła
na kapelusze. Niania Luiza nie odstępowała ich ani na krok.
- Ostrożnie! - gderała bez przerwy. - Och, nie zgniećcie tego białego pudła! Proszę uważać!
Sara szła za nią tłumiąc śmiech.
Pociąg zatrzymał się gwałtownie i konduktor wysunął żelazne schodki. Tragarze wynieśli
bagaż. Musieli obrócić dwa razy.
- Czy nie zaniesiecie rzeczy na stację? - zaniepokoiła się niania. - Gdzie tu właściwie jest
stacja?
- Tam - pokazała Sara.
27
Właściwie nie była to stacja, tylko osłonięty częściowo peron. Z czerwonego daszku zwisał
szyld, na którym wypisano dużymi ozdobnymi literami: SZEROKA RZEKA.
Bagażowi wskoczyli z powrotem do pociągu i konduktor dał znak do odjazdu. Sara i niania
Luiza nie zauważyły, że z ostatniego wagonu wysiadł chłopiec, z którym - wprawdzie dość
krótko - jechały w tym samym przedziale. Przemknął szybko przez peron i zniknął za
węgłem. W tym samym momencie lokomotywa wydała z siebie potężny gwizd i pociąg
ruszył z miejsca.
- Mój Boże - wzdychała niania. - Nie ma tutaj żywej duszy.
- Ale jak tu ładnie! Takie błękitne niebo i taka zielona trawa! - Sara rozglądała się dookoła,
wciągając głęboko powietrze przesycone zapachem świeżej trawy.
- Na pewno ciągle tu pada - burknęła ponuro niania.
- Gderasz i gderasz!
- A kto by nie gderał? Najpierw transportowano nas jak sardynki w puszce, a teraz porzucono
niczym śnięte ryby w jakimś opuszczonym przez Boga i ludzi miejscu! Podróżowanie
pociągiem nie jest już takie jak dawniej!
- Jestem pewna, że wuj Alek zaraz się zjawi.
- Dżentelmena poznaje się po punktualności. Cóż, nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam tu
czekać. Lepiej przenieśmy bagaże pod daszek. Na wypadek, gdyby zaczęło padać.
- Ależ nianiu, na niebie nie ma ani jednej chmurki!
28
- Wszystko jedno. Nigdy za dużo ostrożności w podróży. Chodź, Saro, musisz mi pomóc.
Wzięły każda po jednej torbie i obróciły aż trzy razy, zanim przeniosły wszystkie rzeczy.
- Tu je postawimy - oznajmiła niania, układając bagaże w zgrabny stosik przy ławce.
Uporawszy się z tym zadaniem, opadła zdyszana na ławkę i zaczęła przeliczać pakunki. Miały
ze sobą trzy torby, trzy wiklinowe walizki i cztery pudła z kapeluszami. Sara rozejrzała się po
niegościnnej stacyjce i usiadła sztywno ze splecionymi rękami. Miała nadzieję, że będzie tu
choćby skromny bufet, gdzie mogłyby się napić herbaty, ale niczego takiego nie zauważyła.
Poczuła się jak na końcu świata...
- No i masz babo placek - mruczała pod nosem niania. - Wylądowałyśmy na kompletnym
odludziu i nikt na nas nie czeka. Gdzie, u diabła, podziewa się ten cały Alek King?
Sara dalej rozglądała się z ciekawością, niania zaś nie ustawała w narzekaniach:
- Co za straszna podróż! Myślałam, że ten prom zatonie. Bałam się, że jeszcze chwila, a stanę
przed Stwórcą. Nie wypuszczaj torby z rąk, kochanie. Na stacjach zawsze kręcą się złodzieje.
Nigdy nie dość ostrożności.
- Nianiu, przecież tu nikogo nie ma. Nie musisz się tak przejmować.
Sara wstała i zaczęła spacerować po peronie.
Zaniepokojona Luiza zastanawiała się, czy pomysł przyjazdu do Avoulea był rzeczywiście
tak dobry, jak jej się zdawało. Urodzona i wychowana w Londynie, nigdy nie mieszkała na
wsi. Będąc
29
Brytyjką do szpiku kości, przywykła do pewnych standardów i uważała cały kontynent
północnoamerykański - poza Montrealem i Bostonem - za wielce prymitywny. Teraz, gdy
zbliżała się już do siedemdziesiątki, dawno nie widziany Londyn jawił się w jej
wspomnieniach jako idealne, niemal % mityczne miasto.
- A jednak przyjazd tutaj to jedyne rozsądne wyjście - mruczała pod nosem. - Cóż, trzeba
będzie polubić to miejsce, nawet na przekór sobie. Ewentualnie dokonać pewnych zmian.
Niania przerwała rozmyślania i krzyknęła:
- Saro, proszę nigdzie nie odchodzić! - Po czym burknęła do siebie: - Dzieci powinno się w
podróży trzymać na smyczy. I to krótkiej.
Następnie zaczęła poprawiać pudło z kapeluszem, które o mało co nie obsunęło się na ziemię.
Nagle zza rogu wyszedł chłopiec. Niósł starą, wytartą torbę. Na widok pań uchylił grzecznie
czapki i pozdrowił je niewyraźnie.
- To znowu ty! - wykrzyknęła niania, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem.
- Znalazłeś swoją mysz? - zapytała Sara.
- Nie rozmawiaj z obcymi! - upomniała ją niania.
W czasie tej krótkiej wymiany zdań przed stację zajechała dwukółka. Zeskoczył z niej
wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna.
- Jesteście już! - zawołał, kiedy zobaczył dzieci. - Doprawdy, ten pociąg chyba przyjechał za
wcześnie!
Sara popatrzyła na mężczyznę, potem na chłop-
ca. Chłopiec popatrzył na nią, potem na mężczyznę. Ten wybuchnął śmiechem.
- No i znalazły się zguby z rodziny Kingów! Saro, Andrzeju, witajcie na Wyspie Księcia
Edwarda. Jestem waszym wujem, nazywam się Alek King.
Sara patrzyła ze zdumieniem na chłopca, którego nie tak dawno nazwała łobuziakiem. Potem
oboje jednocześnie wykrzyknęli:
- Jesteśmy kuzynami!
- Jazda, wsiadajcie! - ponaglał ich wesoło wuj. Sara przystanęła.
- To moja niania Luiza.
Alek King obrzucił starszą panią nieco zdziwionym spojrzeniem, ale zaraz wymamrotał, że
miło mu ją poznać. Potem potarł z namysłem podbródek.
- Słuchaj no, młody człowieku - zwrócił się do Andrzeja - pomożesz mi z tymi pakunkami?
Patrząc na Alka Kinga, niania znów zaczęła powątpiewać, czy dobrze doradziła Blairowi. To
miejsce wydawało się o wiele bardziej prymitywne, niż przypuszczała, a już pan Alek King z
pewnością nie robił wrażenia nobliwego dżentelmena, jak by się tego należało spodziewać po
krewnym Ruth.
- Moje panie, powóz zajechał - obwieścił żartobliwie Alek King.
- Powóz, też coś! - mruknęła niania, przyglądając się dwukółce.
Alek King pomógł Luizie wsiąść, po czym wskazał Sarze miejsce obok.
- Będziesz musiał usiąść ze mną na koźle - zwrócił się do Andrzeja. - Wio, maluśkie!
31
I rozklekotany wehikuł potoczył się naprzód.
- Bagaże na pewno pospadają - prorokowała ponuro niania. - Wózek może się przewrócić.
Och! Co za wyboje! Trzymaj się, Saro. Ojej!
Alek King odwrócił się do nich bokiem.
- Oczekiwaliśmy Andrzeja od jakiegoś czasu. Jego ojciec, a mój brat, dostał posadę w
Ameryce Południowej. Szuka jakichś kamieni, prawda?
- Jest geologiem - odparł wyniośle chłopiec. Niania Luiza wygładzała nerwowo spódnicę.
- Nie przyszło mi do głowy, że będziesz tu mieszkać z innym dzieckiem pod jednym dachem
- mówiła do Sary. - W dodatku z takim nicponiem. - Zmarszczyła nieznacznie nos. -Mam
nadzieję, że znajdzie się dla mnie jakieś miejsce.
- Oczywiście, że tak - roześmiał się Alek King. - Na jedną noc znajdzie się u nas miejsce dla
każdego.
Niania wyprostowała się.
- Jak to „na jedną noc", mój panie? Mam zamiar zostać z Sarą do końca jej pobytu. I niech
Bóg ma was w swej opiece, jeśli nie zapewnicie nam odpowiednich warunków!
Alek King zrobił głęboki wdech, ale powstrzymał się od komentarza. Ta cała niania Luiza ma
chyba za duże wymagania. Cóż, nie będzie dyskutował z taką przewrażliwioną osobą.
Znacznie lepiej da sobie z nią radę jego żona albo siostra - Hetty. Uśmiechnął się pod nosem.
Tak, już Hetty pokaże tej damuli, gdzie jej miejsce... i bez wątpienia odeśle ją pierwszym
pociągiem do domu.
Sarę zdziwiło, że wuj nie spodziewał się niani,
32
ale nie przejęła się tym specjalnie. Ten dzień dostarczył jej tylu nowych wrażeń! Oparta
wygodnie, chłonęła pełną piersią to cudowne powietrze i syciła oczy pięknym widokiem.
Błękitne wody oceanu migotały, jakby je ktoś posypał diamentowym pyłem. Za zielonymi
wzgórzami rozciągały się złociste wzgórza, w oddali majaczyły domy farmerów. Ziemia,
którą widziała z okien pociągu, wydawała się teraz jeszcze czerwieńsza. Błękit morza,
czerwień klifów, zieleń trawy...
- Jak tu pięknie! - westchnęła. - Prawda, nia-niu? Teraz rozumiem, dlaczego mama tak
kochała te strony...
Ale niania nie dawała się ugłaskać. Przecież wychowała się nad Tamizą i uznawała tylko
białe klify Dover.
- Ujdzie - burknęła. - Jak na kolonię brytyjską. Sara zignorowała tę uwagę. Była to przecież
ziemia rodzinna jej mamy. Uważała, że jest cudowna. Tylko ludzie tu jacyś dziwni.
Zastanawiała się, czy ją polubią. I czy tatuś o niej myśli? Bo ona, mimo wszystko, czuje się
trochę smutna i zagubiona...
Rozdział piąty
Kiedy przejeżdżali przez malowniczą wioskę, Sara rozglądała się ciekawie na wszystkie
strony. Dostrzegła biały kościół ze strzelistą wieżą, budynek z napisem SKLEP
WIELOBRANśOWY, aptekę, szkołę, sklepik z gazetami, ratusz, kuźnię i stajnie.
- To Avonlea - obwieścił z dumą Alek King.
Sara przypomniała sobie miniaturową wioskę z drewnianych klocków, którą bawiła się, gdy
była młodsza. Wyglądała zupełnie tak samo, były tam nawet malutkie zielone jodełki.
Wkrótce skręcili w wijącą się, wysadzaną drzewami drogę. Minęli niewielki staw otoczony
zaroślami. Rosła nad nim ogromna wierzba płacząca z nisko zwieszającymi się gałązkami.
Wydawało się, że każda z nich pije przejrzystą wodę.
- Jakie to romantyczne... - westchnęła Sara. Niania skrzywiła się z niesmakiem.
- Ta wioska jest tak mała, że trudno ją w ogóle zauważyć - mruknęła.
- Czy twój ojciec, Andrzeju, opowiadał ci kiedyś, jak topił się w naszym stawie? - zagadnął
chłopca Alek King.
Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Mówił mi, że podpuściłeś go, żeby przepłynął na drugą stronę. To prawda?
Alek trzepnął się w kolano ze śmiechem i odwrócił się do Sary.
- Gdyby nie twoja matka, Saro, już byłoby po nim! Ruth wskoczyła w ubraniu do wody i
uratowała ojca Andrzeja.
Dziewczynka uśmiechnęła się, uszczęśliwiona. Miło jest wiedzieć, że miało się bohaterską
matkę.
- Naprawdę? - Tak bardzo pragnęła usłyszeć coś więcej o swojej mamie! - Chciałabym
popływać tu kiedyś. Ta woda jest jak lustro, taka przejrzysta i kusząca!
- Tylko tego brakowało! - prychnęła niania. - Bóg wie jakiej choroby mogłabyś się nabawić!
34
Sara nic nie powiedziała, ale naprawdę wolałaby, żeby niania nie martwiła się tak o wszystko.
Kiedyś, gdy podróżowała z ojcem, widziała, jak grupka dzieci bawi się nad stawem. Tatuś
powiedział, że to łobuzeria, ponieważ dzieci miały brudne ubranka i nikt ich nie pilnował.
Sara zaś pomyślała, że wyglądają na szczęśliwe, i zastanawiała się, jak to jest, gdy się tak
biega i bawi w gromadzie. I co się czuje, gdy ma się od czasu do czasu brudną sukienkę.
- Chcesz cukierka? - spytał Andrzej, pogrzebawszy w kieszeni.
Sara wyciągnęła rękę, ale niania trzepnęła ją po palcach i powiedziała:
- śadnych słodyczy przed kolacją. Dziewczynka szybko cofnęła dłoń. Klapsy niani
nigdy naprawdę nie bolały. To było tylko upomnienie.
Odprowadziła wzrokiem znikający w tyle staw. Od strony wzgórz nadleciał chłodny wiaterek
i zaszeleścił w gałęziach drzew.
- Zawsze wyobrażałam sobie, że mama jest pochowana w pobliżu takiego stawu...
- W rzeczy samej, pochowana jest niedaleko stąd. Cmentarzyk Kingów znajduje się tuż za
tym wzgórzem. - Alek wskazał łagodny pagórek usiany polnymi kwiatami.
- Pomyśl tylko, nianiu. Tą samą drogą chodziła moja mama. I spójrz tylko na te drzewa!
Muszę jutro wspiąć się na wszystkie po kolei!
- Nie będzie żadnego chodzenia po drzewach, moja panno. To nie jest zajęcie dla młodych
dam.
I niania pogroziła jej palcem.
35
Sara nie mogła oderwać oczu od drzew. Jest tyle rzeczy, których nigdy dotąd nie robiła, mimo
ż
e miała ochotę... Zaczęła się nad tym zastanawiać, lecz w tym momencie dwukółka
zatrzymała się przed białym wiejskim domkiem z dużą werandą.
- No to jesteśmy na miejscu! - oznajmił Alek King z szerokim uśmiechem. - A na końcu tej
drogi jest Różany Dworek. Mieszkają tam Hetty i Oliwia. To moje siostry, a wasze ciocie.
Zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce do Sary, a następnie pomógł wysiąść niani.
Dziewczynka aż klasnęła w ręce na widok domku.
- Jest taki rozkoszny, taki malutki! Wygląda jak mój domek dla lalek!
Nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że ktoś mógłby się poczuć urażony tą uwagą.
Lecz kuzynka Sary, Felicja King, która obserwowała ich ukryta za krzakami, aż żachnęła się
na te słowa.
- Rozkoszny i malutki! - powtórzyła przedrzeźniając Sarę. - A czego się spodziewała, może
pałacu?
Niania Luiza szepnęła tylko:
- Wygląda na dość wygodny. - Po czym zwróciła się władczym tonem do Alka: - Proszę się
zająć bagażami.
- Mamy czas - mruknął Alek.
Tej kobiecie wydaje się chyba, że jest królową Saby i na jej rozkazy czekają tysiące
niewolników. Cóż, Jana da sobie z nią radę. Po kolacji będzie mnóstwo czasu, aby
wytłumaczyć zarozumiałej staruszce, że nie ma tu dla niej miejsca. Zresztą zapadła decyzja,
ż
e Sara zamieszka w Różanym Dworku u Hetty i Oliwii. Uśmiechnął się na samą
36
myśl o spotkaniu aroganckiej niani Luizy z jego apodyktyczną siostrą Hetty. Może się to
skończyć niezłą awanturą.
- Przyjechaliśmy! - zawołał donośnie.
Drzwi domku otworzyły się i wyszła z nich żona Alka, Jana. Wycierając po drodze ręce w
nieskazitelnie czysty i wykrochmalony fartuch, pośpieszyła im na spotkanie. Za nią stała
trójka dzieci.
- Dzięki Bogu! Prosimy do środka.
Alek wprowadził całą trójkę. Jana spojrzała z ciekawością na nianię.
- Witam. Przepraszam, ale kim pani jest? - zapytała.
- Jestem Luiza Banks. Domyślam się, że mam przed sobą panią King.
Zaskoczona gospodyni skinęła głową. Niania zaś po prostu przeszła koło niej i wkroczyła do
największego pokoju.
- Co to za kobieta? - zaszeptała gorączkowo Jana do męża.
- Uważa się za Bóg wie kogo, ale to tylko niania Sary. Myśli, że tu zostanie.
- Skąd, na miłość boską, przyszło jej to do głowy? Chyba powiedziałeś wyraźnie, że nie
mamy dla niej miejsca. Ach, ten Blair Stanley! Nie zmienił się ani trochę! Kiedy pisał do
Hetty i Oliwii o Sarze, nie wspomniał ani słowem o żadnej niańce.
- Daj teraz spokój, kochanie. Sara może cię usłyszeć. Wyjaśnimy wszystko po kolacji.
Jana skinęła głową i oboje weszli do bawialni.
- A więc - zabrał głos Alek - czas już, żebyście się zapoznali. To Felicja, Felek i Cecylka. A
to,
37
moi drodzy, wasi kuzyni: Sara Stanley i Andrzej King.
Felicja była ładniutką dziewczynką o złocistych włosach i dużych brązowych oczach. Jej
młodsza siostra Cecylka miała długie, sięgające pasa jasne warkocze i miłą buzię. Felek,
chłopiec o okrągłej, rumianej twarzy, wyglądał na psotnika. Sara natychmiast zauważyła, że
cała trójka stoi razem, jakby nie chciała dopuścić do siebie nikogo obcego.
Sara, podobnie jak Andrzej, sztywno podała rękę dzieciom.
- Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie - za-szczebiotała Jana.
Sara miała co do tego wątpliwości. Felicja uśmiechnęła się do niej z przymusem i wcale nie
miała życzliwej miny. Co do Felka... no cóż, po prostu pokazał jej język. Musiał być z niego
tęgi urwis.
Felicja, jak się Sara wkrótce dowiedziała, liczyła sobie trzynaście i pół roku, Felek zaś
jedenaście. Cecylka skończyła dziesiąty rok i rzeczywiście była bardzo miła.
- Na kolację mamy jagnię - poinformowała Sarę. - Możesz usiąść koło mnie.
- Najpierw musimy się umyć po podróży - wtrąciła niania. - Mam nadzieję, że w tym domu
są... wygody?
Jana King posłała mężowi gniewne spojrzenie.
- W końcu korytarza.
Sara przesunęła wzrokiem po twarzach gospodarzy i poczuła się niepewnie. Nie wyglądali na
zadowolonych z jej wizyty. Może nawet wcale jej tu nie chcieli.
38
V
Rozdział szósty
Obładowana bagażami dwukółka ruszyła sprzed farmy Kingów i skierowała się w stronę
Różanego Dworku. Sara siedziała sztywno obok niani. Miała nadzieję, że dla ciotek Hetty i
Oliwii okaże się bardziej pożądanym gościem niż dla swych kuzynów. Przygoda... Powtarzała
sobie ciągle, że to ma być przygoda. A jednak w tym momencie trochę się obawiała, czy
sprawy ułożą się dobrze.
Gdy tylko Sara i niania wsiadły do powoziku Alka Kinga, trójka dzieci pobiegła na górę, do
pokoju dziewczynek, i natychmiast pobiła się o najlepsze miejsce przy oknie.
- Odsuń się, Felicjo! - Felek szturchnął siostrę łokciem i odepchnął ją na bok. - Jesteś za
gruba!
- Sam jesteś gruby! - odcięła się. - Gruby, gruby! I masz gębę jak księżyc w pełni!
- Pojechali - oznajmiła Cecylka. - Już ich nie widać.
- Gdzie ten Andrzej? - Felicja rozejrzała się podejrzliwie. - Nie chcę, żeby nas słyszał. Nie
ufam mu.
- Rozpakowuje się - odparł Felek z kwaśną miną. - Teraz w moim pokoju nie będzie w ogóle
miejsca dla mnie. Widziałyście, co on tu nazwoził?
- Miał tylko jedną małą torbę - zauważyła Cecylka.
- Małą! To duża torba i w dodatku nieźle wypchana - skrzywił się Felek. - Ma w niej pełno
kamieni i innych śmieci. I bez przerwy gada tylko o kamieniach, jak to je będzie tutaj zbierał.
Ani się
39
obejrzę, jak się znajdę w kurniku, a mój pokój zostanie zapchany wielkimi głazami.
- A największym z nich będzie twój łeb - zachichotała Felicja. Zadowolona z własnego
dowcipu, zaczęła krążyć tanecznym krokiem po pokoju, wyginając się w biodrach. - Taki
rozkoszny i malutki... - powtórzyła przedrzeźniając znowu Sarę. - Za kogo ta lala się uważa?
- Przecież jej prawie nie znamy - rzekła łagodnie Cecylka.
Felicja zignorowała tę uwagę.
- Wyobrażasz sobie? śeby w jej wieku mieć jeszcze niańkę! - Spojrzała w lustro i przesunęła
ręką po policzku. - I ma paskudną cerę. Na pewno dlatego, że mieszka w Montrealu.
Słyszałam, że tamtejsze powietrze jest okropne. Nie to co u nas.
- Jesteś podła. - Cecylka śledziła każdy ruch siostry. - Ja tam lubię Sarę. I uważam, że
Andrzej jest całkiem przystojny.
- Och, Cecylko, ty zawsze gadasz takie rzeczy. Dla ciebie byle kto jest przystojny. Zresztą
może i jest... przy Felku.
- I kto to mówi? - wykrzywił się do niej brat.
- Nieważne, kto mówi. Sara Stanley nikomu nie może się wydać pięknością. - Felicja
wybuch-nęła śmiechem. - Ten jej okropny kapelusz! Wyglądała w nim, jakby się miała za
chwilę przewrócić. Albo pofrunąć z wiatrem.
- Jest brzydka, bo podobna do ciebie - prychnął Felek, który nieustannie próbował zdobyć
przewagę nad siostrą.
Teraz Felicja pokazała mu język.
40
- Ciekawe, co się stanie, kiedy ta niania zmierzy się z ciocią Hetty? - zastanawiała się Cecylia.
- Co się stanie? Będzie fajerwerk jak na Dzień Królowej Wiktorii! - Felek klasnął w dłonie i
przewrócił oczami. - Polecą iskry pod samo niebo!
- Już widzę, jak ona mówi, że Sara nie może pić herbaty z wody ze stawu. Albo jak pyta o
te... „wygody". - Felicja rzuciła się na łóżko. - Co to ona powiedziała mamie, kiedy się
dowiedziała, że mają jechać do Różanego Dworku? „Nie pozwolimy się przesuwać z miejsca
na miejsce jak jakieś śmieci! Sara nie może wychodzić o tej porze z domu, bo wieczorne
powietrze jej szkodzi! To będzie cud, jeśli się nie przeziębi na śmierć!" Słyszeliście coś
takiego?
- A mnie tam żal Sary - odezwała się Cecylka ze swojego łóżka. - Naprawdę jest biedna. Nie
ma matki, jej ojciec wpadł w jakieś tarapaty i jeszcze ta surowa niania...
- Więc przyjechała tutaj razem z Andrzejem i teraz my będziemy przez nich biedni - rzekł
ponuro Felek.
Otworzyły się drzwi i weszła Jana King.
- Spodziewałam się, że was tu zastanę. Felek, w tej chwili marsz do łazienki i proszę mi się
porządnie umyć. - Odwróciła się do córek. - A potem wy. Powinniście już wszyscy spać.
Felek zniknął za drzwiami, zanim jego mama zdążyła wspomnieć o ćwiczeniach
ortograficznych, których miał już po dziurki w nosie, oraz o wieczornym pacierzu.
- Ciekawe, co się teraz dzieje w Różanym Dworku - mruknęła Felicja.
41
Jana stłumiła uśmiech. Ona też żałowała, że ominie ją scena spotkania panny Luizy Banks z
panną Hetty King.
W tej samej chwili dwukółka zatrzymała się przed Różanym Dworkiem. Był on jeszcze
mnieJT szy niż dom na farmie, za to miał pochyły okap, uroczy ganeczek, a w oknach
skrzynki z kwiatami. Ukryty wśród drzew, wyglądał wygodnie i przytulnie, jak na dworek
przystało.
Pierwszą osobą, jaką Sara tam zobaczyła, była wysoka, chuda kobieta, ubrana w ciemną
spódnicę i skromną bluzkę. Ze ściągniętych do tyłu włosów nie zdołał umknąć nawet jeden
kosmyk. Miała pociągłą twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i bystre ciemne oczy. Nie
uśmiechnęła się na powitanie, tylko stała z miotłą w ręku, wyprostowana jak tyka i sztywna
niczym jej wykroch-malona bluzka.
Po chwili zeszła ze schodków, wyciągnęła szyję i zawołała ostrym tonem:
- Piotrek! Gdzie się podziewasz? - Następnie ruszyła wydłużonym krokiem w stronę dwu-
kółki.
- Doprawdy, z tymi parobkami tylko same kłopoty!
Nim ktoś zdołał cokolwiek powiedzieć, zza węgła domu wypadł zdyszany chłopak.
- Przepraszam, panno King. Pomagałem pannie Oliwii przy kurczętach.
- Miały szczęście, że to przeżyły. - Zmierzyła go wzrokiem. - Widzisz tę górę bagaży?
Przeniesiesz je do domu. Tylko migiem, bo zimno.
42
Sara uśmiechnęła się do chłopca. On też się do niej uśmiechnął, ale widać obawiał się panny
King, bo nie odezwał się ani słowem, tylko zaczął spiesznie wypełniać polecenie.
Alek pomógł Sarze i jej niani przy wysiadaniu.
Panna King przyglądała się dziewczynce takim wzrokiem, jakby ta była owadem na szpilce.
- Więc to jest córka Ruth - powiedziała do Alka ponad głową Sary. - Z tego, co widzę w tych
ciemnościach, o wiele bardziej przypomina Stan-leyów niż Kingów.
Sara poczuła na ramieniu uścisk kościstych palców. Podniosła głowę i spojrzała ciotce w
oczy.
- Cóż, Saro... Tak masz na imię, prawda? Ponieważ na farmie Kingów nie było dla ciebie
miejsca, twój ojciec powinien być wdzięczny, że Oliwia i ja zgodziłyśmy się ciebie przyjąć.
On dla nas nie kiwnąłby nawet palcem. Zresztą nie spodziewam się podziękowań.
Sara patrzyła na Hetty King, czując narastający bunt. Dlaczego mówi w ten sposób o jej ojcu?
Lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, ciotka zwróciła się do niani.
- A pani kim jest, jeśli wolno spytać?
- Nazywam się Luiza Banks, moja pani. Sara Stanley jest pod moją opieką.
- Teraz już nie. - Hetty łypnęła groźnie okiem. - Od tej chwili my jesteśmy jej opiekunkami.
A ponieważ nikt tu pani nie oczekiwał, najlepiej będzie, jeśli Alek odwiezie panią teraz do
pensjonatu w Avonlea. Są tam dość dobre warunki. Potem pomyślimy o podróży powrotnej.
Niania Luiza zesztywniała.
43
- Przepraszam panią, ale nigdzie nie wyjadę. Opiekowałam się Sarą od jej narodzin, podobnie
jak przedtem jej ojcem. I nie mam najmniejszego zamiaru opuścić tego dziecka.
Hetty uniosła brwi.
- Mój dom to nie hotel - prychnęła.
Po czym odwróciła się na pięcie i weszła do środka. Reszta obecnych udała się za nią.
Kiedy z niepewnymi minami stali w bawialni, od strony kuchni wpadła Oliwia King. Bez
chwili zastanowienia podeszła prosto do dziewczynki.
- Saro! - Przyklękła przy siostrzenicy i uściskała ją serdecznie. - Och, Saro! Niech no ci się
przyjrzę. Przecież to wykapana Ruth!
Sara spojrzała w łagodne oczy ciotki Oliwii. Była taka sama jak na fotografii, którą przysłała
na ostatnie Boże Narodzenie.
- Cieszę, się, że cię widzę - wykrztusiła. Oliwia zwróciła się teraz do niani. Wyciągnęła
do niej rękę.
- Dobry wieczór, panno...
- Jestem Luiza Banks. A co do wieczoru, to już dawno minął. To dziecko powinno się
natychmiast położyć.
Oliwia spojrzała na Sarę.
- Zmęczona jesteś, prawda? Sara pokiwała głową.
- Hetty, nie możemy jej dłużej przetrzymywać. Odłóżmy zapoznawanie się do jutra. Chodź,
kochanie, zaprowadzę cię do twojego pokoju. Poświęciłam wiele czasu, aby go przygotować
na twój przyjazd. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Niania rzuciła się za nimi.
44
- Przepraszam, ale to ja ją zaprowadzę. Sarze wydało się, że ciotka zdziwiła się nieco.
Oliwia nie chciała być nieuprzejma, przy tym była z natury dość bojaźliwa.
- Pokażę tylko drogę - zaproponowała, przepuszczając nianię.
Lecz wtedy stanęła przed nimi Hetty.
- Mówiłam przecież. Nie ma tu dla pani miejsca. Chyba że chce pani spać w kurniku.
Niania Luiza nie poddawała się tak łatwo.
- Jeśli zajdzie potrzeba, będę spała na podłodze koło Sary - ucięła dyskusję, po czym
okrążając Hetty weszła na schody.
Gdy się znalazła na piętrze, zaczęła wydawać rozkazy.
- Proszę natychmiast wnieść nasze bagaże! A co do śniadania, to Sara ma dostać jajko.
Gotowane przez trzy minuty, nie krócej i nie dłużej. Proszę tego dopilnować.
U podnóża schodów Hetty King splotła ramiona i patrzyła na swego brata zwężonymi
oczami. Wyglądała jak chmura gradowa i była w tej chwili tak wściekła, że mogłaby udusić
Luizę Banks gołymi rękami. Hetty King nie zwykła przyjmować rozkazów. Wprost
przeciwnie. To ona je wydawała.
Alek, który znał dobrze swoją siostrę, cofnął się o krok, jakby obawiał się eksplozji.
- Alek, masz tu być o siódmej rano. Ta kobieta musi stąd wyjechać pierwszym pociągiem.
Alek King otworzył usta, ale po namyśle zamknął je z powrotem. Stało się jasne, że godziny
pobytu niani Luizy na Wyspie Księcia Edwarda są policzone.
45
Rozdział siódmy
Okno pokoju Sary w Różanym Dworku wychodziło na pola i stodołę.
- Czuje się tu zapach oceanu - powiedziała Oliwia. - A kiedy wzejdzie księżyc, świeci prosto
w to okno.
Blask księżyca i zapach oceanu. To miłe, a Oliwia też wydaje się sympatyczna. Ale wszyscy
inni są okropni.
- Ciasno tu - prychnęła niania.
Sarze pokój się podobał, ale nic nie powiedziała. Były tu ładne, kwieciste tapety oraz łóżko z
wielką kołdrą i miękkimi poduszkami. Ale najciekawszy ze wszystkiego był kształt tego
pokoiku: nie prostokątny, jak w Montrealu, tylko jak ścięty kwadrat z jedną ścianą dłuższą.
Przypomniała sobie, że w wielu starych domach są sekretne przejścia i właśnie dlatego
niektóre pokoje mają dziwne kształty. Ciekawe, czy w Różanym Dworku też są jakieś
tajemnicze korytarze.
Łóżko okazało się stanowczo za wąskie dla nich obu. Sara i niania Luiza przez jakiś czas
wierciły się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Wreszcie niania wstała i stwierdziła, że
tym, czego najbardziej teraz potrzebują, jest filiżanka gorącej herbaty. Może potem uda się im
zasnąć. I zeszła na dół.
Sara leżała z zamkniętymi oczami i czekała. Już po chwili dobiegły ją podniesione głosy niani
i ciotki Hetty. Oliwia też coś mówiła, ale tak cicho, że Sara jej prawie nie słyszała.
Dziewczynka wyślizgnęła się z łóżka i przyklękła
46
przy kracie w podłodze. Zainstalowano ją po to, aby ciepło z kuchennego pieca przedostawało
się na górę, ale tą samą drogą przedostawały się i dźwięki. Sara słyszała więc teraz każde
słowo.
- Chciałabym zrobić Sarze herbatę - mówiła niania poirytowanym głosem. - Czy w tym domu
nie ma wrzątku?
- Jest. Jeśli się zagotuje wodę - odparła sarkastycznie Hetty.
- Chwileczkę, zaraz nastawię czajnik - ofiarowała się Oliwia. - To żaden kłopot.
- Chyba myjecie tu naczynia w gorącej wodzie? Inaczej trudno usunąć brud - pouczała je
niania.
- Oczywiście, że tak - żachnęła się rozgniewana Hetty.
- Chodzi mi tylko o dobro Sary.
- Proszę się nie obawiać, zaopiekujemy się nią jak własnym dzieckiem - uspokajała ją Oliwia.
- Wprawdzie nie jestem zwolenniczką stawiania dziecka na pierwszym miejscu, ale spełnię
swój obowiązek wobec Ruth i dopilnuję, by Sara miała tu wszystko, co potrzeba. Nie
zwykłam uchylać się od obowiązków - dodała Hetty lodowatym tonem.
- Och, Hetty, to przecież nie tylko obowiązek - wtrąciła Oliwia.
- To ja mam opiekować się Sarą. Ja też wypełniam, co do mnie należy - odparła
kategorycznie niania, usiłując za wszelką cenę pokazać, kto tu rządzi.
Sara słuchała tego i zbierało się jej na płacz. Dlaczego wszyscy mówią o obowiązku? Czy
nikt
47
jej tu w gruncie rzeczy nie lubi? I dlaczego Hetty i Oliwia nie potrafią zrozumieć niani Luizy?
To prawda, za bardzo się wszystkim przejmuje, ale taka już jest i tyle.
Glosy na dole rozbrzmiewały coraz głośniej.
- Jest z naszej krwi. Odpowiadamy za nią. Ale Blair nie wspomniał w liście, że będziemy
musiały karmić jeszcze jedną osobę.
- Jeśli tylko o to chodzi, tp zapewniam, że mogę płacić za siebie - odparła zimno urażona do
ż
ywego niania.
- Nie ma takiej sumy, za jaką zgodziłabym się wytrzymać z kimś takim jak pani! Pani miny i
fochy to czysta obraza dla zdrowego rozsądku!
Nawet ze swego stanowiska przy kracie Sara słyszała wrogość dźwięczącą w ich głosach.
- Pan Stanley ostrzegał mnie, że pani jest bez serca. Odwróciła się pani od własnej siostry
tylko dlatego, że postanowiła opuścić tę przeklętą wyspę i poślubić Blaira!
- Ten człowiek ciągał ze sobą Ruth po całym świecie. Nie pomyślał ani minuty o jej zdrowiu.
Ani minuty! - prawie krzyczała Hetty.
- Po prostu towarzyszyła mu w podróżach. Robiła to z przyjemnością. Kochała go.
- I przypłaciła jego lekkomyślność życiem! - Głos Hetty brzmiał oskarżycielsko.
- Jak pani śmie mówić takie rzeczy? On uwielbiał swoją żonę! Och, ostrzegał mnie przed
panią. Nie wierzyłam, że pani może być taką żmiją. Ale teraz widzę, że mówił prawdę.
- To mój dom. Ośmiela się pani obrażać mnie pod moim własnym dachem! Wyjedzie pani
stąd
48
z samego rana, jeśli oczywiście nie wyrzucę pani wcześniej. Słyszy pani?
Trudno było nie słyszeć.
Oliwia znowu spróbowała mediacji.
- Hetty, doprawdy... Rano, po dobrze przespanej nocy, wszystko się wyda łatwiejsze.
- Ostrzegam panią - warknęła Hetty. - Jeśli będzie pani robić trudności z wyjazdem, powiem
małej całą prawdę o sytuacji Blaira i o przyczynach, dla których się tu znalazła.
Sarę przeszedł zimny dreszcz. Wstrzymała oddech, żeby nie uronić ani słowa z tej okropnej
kłótni.
- Co pani rozumie przez „sytuację"? - spytała niania.
- Dobrze pani wie.
- Blair musi wyjaśnić pewne drobne nieporozumienie związane z finansami swojej firmy, to
wszystko.
- Drobne nieporozumienie! Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Jak się pani zdaje, gdzie
pani jest? Wyspa Księcia Edwarda nie leży na Księżycu. W końcu grzechy Blaira Stanleya
odbijają się także i na nas.
- Nie rozumiem, o co pani chodzi - wyjąkała niania.
- No dobrze, przeczytam pani urywek z tutejszej gazety. „Skandaliczna defraudacja w firmie
Stanley Imports z Montrealu. Prezes Blair Stanley aresztowany za kradzież". I co pani na to?
Chce pani, żeby dziecko przeżyło szok? Czy może raczej wyjedzie pani stąd szybko i bez
hałasu?
Niania Luiza nie odpowiedziała. Odwróciła się
4 — Różany dworek
49
na pięcie i wyszła z kuchni. Usłyszawszy na schodach jej kroki, Sara szybko wskoczyła do
łóżka i nakryła się kołdrą. Zamknęła oczy udając, że śpi, choć łzy cisnęły się jej do oczu.
Tatuś ma jakieś straszliwe kłopoty, a rodzina matki jej nie chce...
Niania Luiza szybko zdjęła szlafrok, mrucząc cały czas pod nosem.
- Nie spędzę więcej ani jednej nocy pod dachem tej okropnej kobiety!
Sara przestała udawać i usiadła na łóżku.
- Nie zostawisz mnie z nią, prawda? I rozpłakała się.
- Oczywiście, że nie - odparła niania.
Nagle zbladła i przyjrzała się bacznie dziewczynce.
- Słyszałaś?
Sara pokiwała głową. Nie było sensu zaprzeczać.
- Wszystko?
- Tak, wszystko. Nianiu, czy w gazecie napisali prawdę?
Luiza potrząsnęła energicznie głową.
- Nie, kochanie. Gazety nigdy nie podają całej prawdy. Teraz śpij. - I niania wsunęła się pod
kołdrę. - Jutro czeka nas ciężki dzień. Musimy wstać bardzo wcześnie... gdy tylko pierwsza
kura zapieje. Zabierzemy bagaże, pójdziemy pieszo do miasteczka, a potem jakoś dostaniemy
się do stacji. Opuścimy to straszne miejsce. Więc tylko słuchaj, kiedy kura...
- Kogut, nianiu. To koguty pieją.
- Koguty, kury, czy to nie wszystko jedno? Śpij już.
50
Sara usnęła w końcu, ale szybko zmarzła i obudziła się na tyle wcześnie, by usłyszeć pierwsze
pianie koguta. Zimno zrobiło się z powodu bryzy, która zaczęła wiać o brzasku, gdy zza
horyzontu nad oceanem wyjrzało słońce. Sara przetarła oczy i lekko szturchnęła nianię w bok.
W największej ciszy ubrały się, spakowały rzeczy i na palcach zeszły na dół.
- Po namyśle zdecydowałam, że zostawimy bagaże tutaj - rzekła niania. - Poślemy po nie
później, a za to prędzej będziemy na miejscu.
- To dobry pomysł - przyznała Sara. Z pewnością taszczenie rzeczy byłoby szaleństwem. Bez
nich można iść o wiele szybciej.
I raźno ruszyły przed siebie. Sara żałowała trochę, że wyjeżdża, zanim zdążyła obejrzeć sad i
popływać w stawie, czy chociaż pobiegać po piaszczystej plaży. Ale niestety, ciotka Hetty to
okropna jędza, a ciotka Oliwia, choć wydawała się bardzo miła, niewiele mogła pomóc. W
dodatku poza Oliwią nikt tu Sary nie lubił. Felicja zadzierała nosa, a Felek to wstrętny
chłopak. Cecyl-ka... tak, Cecylka była milutka, a wuj Alek i ciotka Jana dość sympatyczni, ale
nawet oni tak naprawdę jej tu nie chcieli. Z tego jednak, co słyszała, wszystko tu zależało od
Hetty.
- Ona nienawidzi tatusia - mruknęła Sara pod nosem. - A ja jestem dla niej jakimś strasznym
ciężarem... obowiązkiem.
- Co tam mruczysz?
- śe ciotka Hetty nienawidzi tatusia.
Ale niania Luiza już jej nie słuchała, bo oto z tyłu rozległ się turkot nadjeżdżającego pędem
powoziku.
- O Boże, i co teraz? - westchnęła niania, zatrzymując się w pół kroku na piaszczystej drodze
do Avonlea.
Powożona przez wuja Alka dwukółka wkrótce się z nimi zrównała.
- Dzień dobry, panno Banks. Wolno zapytać, co tu robicie?
- Czy zechce pan wyświadczyć nam przysługę i odwieźć nas na stację?
Alek King się nachmurzył.
- Nie, panno Banks, nie mogę tego zrobić. Sarę oddano nam pod opiekę. Jesteśmy za nią
odpowiedzialni, a pani nie ma prawa się wtrącać. To sprawa rodzinna.
Sarze ciarki przeszły po plecach.
- Już prędzej zostawiłabym ją w gnieździe grze-chotników niż u was.
Alek wyglądał teraz bardzo poważnie.
- Proszę być rozsądną i zrozumieć, że narobi sobie pani kłopotów, jeżeli...
Niania Luiza tupnęła nogą.
- Skoro nie chce pan nas podwieźć, będziemy musiały pójść pieszo.
- O nie, nigdzie nie pójdziecie - odezwała się Hetty King, która nagle wyrosła przy nich jak
spod ziemi.
Sarze zrobiło się słabo. Hetty nie była sama. Stał za nią jakiś mężczyzna, nie ogolony i
rozczochrany, jakby go dopiero co wyciągnięto z łóżka.
52
- Widzisz? - zwróciła się do niego Hetty. -Wiedziałam, że spróbuje uprowadzić Sarę.
Złapaliśmy ją na gorącym uczynku. Komisarzu Jeffries, proszę spełnić swój obowiązek. -
Potem obrzuciła nianię nienawistnym spojrzeniem. - Musiałaby pani naprawdę wcześnie
wstać, żeby mnie prześcignąć. Wyszłam po komisarza, zanim zdążyła pani otworzyć oczy.
Pan Abner Jeffries wystąpił do przodu.
- Tego tam... Panna Luiza Banks? Niania zadarła wyzywająco głowę.
- Tak jest.
- Jestem ... eee... okręgowym komisarzem policji w Avonlea. Zdaje się... tego... zdaje się, że
mamy drobny problem.
- Abnerze, to nie żaden „drobny problem". To klasyczny przypadek uprowadzenia dziecka.
- Uprowadzenia? - powtórzyła zaskoczona niania. - Zwariowała pani?
Ciotka Hetty pomachała kawałkiem papieru.
- Otrzymałam ten telegram od ojca Sary, Blaira Stanleya. Jest w nim wyraźnie napisane, że
opiekę nad obecnym tu dzieckiem powierza się nam, Kingom. Proszę, mam to czarno na
białym.
Komisarz Jeffries zwrócił się do Luizy:
- Obecna tu panna King posiada dowód w postaci rzeczonego telegramu. Dziecko ma
pozostać z siostrami swojej matki. Tak więc, jako przedstawiciel prawa na Wyspie Księcia
Edwarda, czuję się w obowiązku poprosić panią...
- Tam do licha, Abnerze! - huknęła Hetty. - Skończ z tymi frazesami!
- Musi pani wyjechać - stwierdził komisarz.
53
- Bez Sary nie wyjadę - upierała się niania. Od strony Różanego Dworku nadbiegła Oliwia
w szlafroku kąpielowym. Długie kasztanowe włosy rozwiewały się jej na wietrze.
- Co tu się dzieje? - spytała zdyszana.
- Nie kłóćcie się z powodu Sary - ostrzegł siostrę Alek.
- A ty się w to nie mieszaj. Ta osoba tylko pracuje u Blaira Stanleya. Polecono jej dowieźć
dziecko pod nasze drzwi. I jak widać, właśnie wybiera się z powrotem. Ta kobieta ma opuścić
moją ziemię i tę wyspę.
Ciotka Hetty z nikim się nie liczy, myślała Sara z goryczą. Zwraca się nawet przeciwko
własnemu bratu.
- Mam zamiar odwieźć Sarę bezpiecznie do ojca - rzekła z mocą niania. - Pani nie nadaje się
nawet na opiekunkę psa, a co dopiero dziecka!
Na twarzy Hetty ukazały się ceglaste rumieńce. Była tak wściekła, że przez chwilę nie mogła
wydusić z siebie ani słowa. Szybko jednak odzyskała głos.
- Och, zapewne towarzystwo służącej, której pana aresztowano za pospolitą kradzież, jest
zdrowsze dla dziecka niż pobyt w Avonlea - wysyczała.
- To nieprawda! - krzyknęła Sara, zaciskając pięści. - Jak śmiesz tak mówić o moim ojcu?!
Alek wyprostował się.
- Hetty, bądźże rozsądna. Przecież Sara przyjechała tylko z wizytą.
- Z wizytą, jasne! Jej ojciec pójdzie siedzieć, jak
54
amen w pacierzu. A ona zostanie u nas, póki tego ptaszka nie wypuszczą z klatki.
Sara jeszcze mocniej zacisnęła pięści i tupnęła nogą.
- Jesteś pomarszczoną, złośliwą jędzą! - wrzasnęła. - Wcale nie będę cię słuchać!
Hetty rzuciła Luizie twarde spojrzenie.
- To tak się wychowuje dzieci w Montrealu? No cóż, wystarczy mi tydzień na przytarcie jej
rogów.
Abner Jeffries ujął nianię Luizę pod ramię.
- Czy możemy już iść? Jeśli pani będzie się upierać, to obawiam się, że będę zmuszony
oskarżyć panią o uprowadzenie dziecka. Ale jeżeli z własnej woli pójdzie pani teraz ze mną
do pociągu, to mogę... no, powiedzmy, zgodzę się zapomnieć o całej sprawie... W końcu nic
takiego się nie stało.
Bagaż niani Luizy został załadowany na dwu-kółkę. Abner Jeffries pożyczył ją od Alka, by
odwieźć starszą panią na stację.
Ta wyprostowała się dumnie.
- Nigdy w życiu nie byłam świadkiem takich kpin ze sprawiedliwości! Jestem praworządną
kobietą i dlatego wyjadę, ale zapewniam was, że to nie koniec. Ja wam jeszcze pokażę! -
Następnie odwróciła się do Sary i położyła jej ręce na ramionach. - Saro, kochanie. Nie
zostawiłabym cię za żadne skarby świata, ale nie mam wyboru. Obiecuję, że gdy tylko
poczynię odpowiednie przygotowania, wrócę i zabiorę cię stąd. Twój ojciec nie chciałby,
ż
ebyś okazała słabość. On chce być z ciebie dumny. Bądź dzielna.
55
Po twarzy Sary spływały łzy gniewu.
- Nie! Nie pozwolę ci odejść! Co ze mną będzie? Co mam robić?
- Nikt nie ma zamiaru cię skrzywdzić. Zobaczysz, kochanie, wszystko będzie dobrze.
Sara próbowała przytulić się do niani, ale rozdzielono je. Pobiegła więc prosto do domu, do
swojego pokoju, gdzie zamknęła się na klucz i padła na łóżko.
Dlaczego ciotka Hetty upiera się, by ją zatrzymać? Przecież jej nawet nie lubi. Dziewczynka
przewracała się na łóżku i w bezsilnym gniewie tłukła piąstkami w poduszkę. Tatuś
aresztowany... Siostra mamy okazała się starą wiedźmą... Niania wyjechała... Cały świat
raptownie zawirował, a kiedy się zatrzymał, wszystko w życiu Sary się zmieniło.
Minęła już doba, odkąd Sara przybyła do Różanego Dworku, a dziewczynka wciąż leżała na
łóżku, wpatrując się w belkowany sufit. To był najpotworniejszy dzień w jej życiu.
Ktoś lekko zapukał do drzwi.
- Saro? Saro, kochanie, zejdź na dół i zjedz coś, proszę cię.
Sara prychnęła gniewnie i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Prędzej się zagłodzę na śmierć, niż siądę do stołu z tą sekutnicą!
- Saro... Proszę cię, zejdź. Jeśli nie będziesz jadła, to zachorujesz - mówiła błagalnie Oliwia.
Wtem rozległ się głos Hetty:
- Więcej nie będziemy cię prosić, młoda damo.
56
Uprzedzam tylko, że spiżarnię po kolacji zamyka się na klucz, zatem myszkowanie po nocy
na nic się nie zda. Gdy będziesz głodna, idź na jagody.
Sara zaczekała, aż kroki oddalą się i umilkną. Zacisnęła usta i odwróciła się na drugi bok.
- Nie poddam się - szepnęła. - Nie ma mowy.
Rozdział ósmy
Sara usiadła i otworzyła oczy. Pokój ciągle wyglądał obco. Za każdym razem, kiedy budziła
się z głębokiego snu, stawiała sobie pytanie, gdzie się właściwie znajduje. W różowawym
ś
wietle brzasku dostrzegła dębową toaletkę oraz drewnianą umywalnię z dużym
porcelanowym dzbankiem i porcelanową miską. Na piętro bowiem nie dochodziła bieżąca
woda. Po obu stronach umywalni były wieszaki na ręczniki, pod blatem zaś znajdowała się
półka z dodatkowym stosem ręczników i białą mydelniczką z kostką mydła.
Pod ścianą stało małe biurko, a na nim lampa z zielonym kloszem, przy której można było
czytać w zimowe wieczory, kiedy wcześnie zapada zmierzch. Przy biurku było krzesło z
wyplatanym siedzeniem, pod oknem zaś drugie, wygodniejsze, obite kretonem w żółte
kwiaty, takim samym jak zasłony.
To Oliwia urządziła i ozdobiła tę izdebkę. Sarę ogarnęło poczucie winy. Wprawdzie pokój nie
dorównywał wielkością temu, który zajmowała w Montrealu, ale był przytulny. W innych
okolicznościach mogłaby go nawet uznać za wesoły.
57
Sara polubiła ciotkę Oliwię. Nie mogła jej przecież winić za paskudne uczynki i szorstkie
słowa ciotki Hetty. Oliwia była aniołem, a Hetty starą diablicą. Sara zadygotała i owinęła się
szczelniej kołdrą. Ciekawe, czy jej mama też spała pod tą ręcznie zszywaną kołdrą? A może
nawet pomagała ją szyć?
Po paru minutach przetarła oczy. Długo wczoraj płakała i teraz piekło ją pod powiekami,
jakby miała tam piasek. Cóż, nie ma sensu dłużej rozpaczać. Niania wyjechała, a ona jest
zdana na siebie. I jest głodna. W pociągu nie jadła prawie nic, potem u Kingów ledwie coś
skubnęła na kolację, a wczoraj cały dzień nie miała nic w ustach. Ale bez względu na to, jak
bardzo jest głodna teraz i jak bardzo będzie głodna w przyszłości, nie usiądzie przy jednym
stole z tą kobietą! Zmarszczyła czoło. Hetty mówiła coś o jagodach, a przy domu był sad.
Może znajdzie się już parę dojrzałych jabłek. Im dłużej myślała o soczystych owocach, tym
mocniej głód ściskał jej żołądek. Będzie udawać, że jest Robinsonem na bezludnej wyspie...
Zdobędzie jakieś jedzenie. To może być dobra zabawa. W końcu po raz pierwszy w życiu
musi sama troszczyć się o siebie.
Siedziała w łóżku z kołdrą podciągniętą pod brodę, układając plan działania. Trzeba szybko
się ubrać, żeby nie zmarznąć. I zachowywać się cicho, żeby nie zbudzić ciotki Hetty. Nie
można dopuścić, żeby się dowiedziała, jak bardzo Sara jest głodna. Nie, na pewno nie da jej
tej satysfakcji. Rozejrzała się po pokoju. śeby tak ktoś przygotował jej ubranie! W końcu to
dopiero koniec sierp-
58
nia - a już jest tak zimno! Kto by pomyślał, że poranki są tu takie chłodne? Oczywiście, nie
wzięła pod uwagę bliskości oceanu. Nad morzem powietrze jest zawsze chłodniejsze i
bardziej przesiąknięte wilgocią.
Odszukała wzrokiem wszystkie części garderoby. Potem szybko zeskoczyła na podłogę i
pośpiesznie zaczęła wciągać bieliznę, pończochy, wreszcie sukienkę i fartuszek. Przewróciła
całą torbę w poszukiwaniu ciepłego szala, sądząc, że będzie jej potrzebny tylko do czasu, gdy
słońce znajdzie się wysoko na niebie.
Gotowe. Sara uchyliła drzwi - bardzo ostrożnie, żeby nie skrzypnęły. Z bucikami w ręku
przemknęła na palcach przez ciemny korytarz i cichutko zeszła na dół krętymi schodami.
Przechodząc przez kuchnię zatrzymała się, aby wziąć z półki małą filiżankę. Potem
wyślizgnęła się przez kuchenne drzwi, założyła buciki i przez okryty rosą trawnik pobiegła w
stronę sadu.
W połowie drogi natrafiła na jakieś czerwone jagody. Przyjrzała się im dokładnie, ale nie
znając ich, nie odważyła się spróbować. Potem zobaczyła tuż przy ziemi, na zboczu wzgórza,
znajome krzaczki czarnych jagód. Szybko napełniła filiżankę, a następnie buzię, i ruszyła
dalej.
Na drzewach wiśni nie było już żadnych owoców, jabłka jeszcze nie dojrzały, ale znalazła
dwie gruszki. Schowała je do kieszeni na później. Potem wyszła z sadu i skierowała się w
stronę cmentarzyka Kingów. Po paru minutach stała nad grobem swojej mamy. Szybko
nazbierała polnych
59
kwiatków i położyła bukiecik przed kamienną płytą z napisem:
Ruth King Stanley 1871-1893 Ukochana Córka Abrahama Kinga, śona Blaira Stanley a,
Matka Sary. Kochała tę piękną wyspę za życia i w godzinie śmierci. Pozostanie tutaj na
zawsze.
Sara uklękła. Łzy napłynęły jej do oczu. Słońce właśnie wynurzało się zza horyzontu i niebo
nad lśniącym w oddali morzem poróżowiało. Ptaki zaczęły śpiewać, a wilgotna trawa
pachniała świeżością.
- Och, mamusiu, teraz rozumiem, dlaczego tak kochałaś tę wyspę! - powiedziała Sara głośno.
Słyszała, że głos jej drży, ale otarła łzy i zagryzła wargi. Potem westchnęła, bo przypomniała
jej się niedobra ciotka Hetty. - Ciekawe, jak ty wytrzymywałaś ze swoją rodziną?
Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok i obejrzała się gwałtownie.
O parę kroków od niej stał Piotrek Craig, pomocnik ciotki Hetty. Uśmiechnął się do niej
nieśmiało i Sara zauważyła, że jest zakłopotany.
- Dzień dobry - wykrztusiła. Piotrek potrząsnął głową.
- Wziąłem cię za Felicję King, chociaż ona na pewno nie klęczałaby na ziemi. Zwłaszcza o
tak wczesnej porze. Felicja lubi długo spać.
- To grób mojej matki. Piotrek pokiwał głową.
60
- To cmentarz Kingów. Chciałbym mieć taki ładny prywatny cmentarzyk. Moi krewni leżą po
prostu tam, gdzie zdarzy im się umrzeć. - Piotrek poskrobał się w głowę. - Wiesz, twoja
ciocia Oliwia jest ostatnio bardzo nieszczęśliwa...
Sara zacisnęła usta.
- No cóż, nie będzie się długo smucić, bo wkrótce wyjeżdżam.
- Nie miałaś żadnych listów z domu? Prawda, jesteś tu za krótko.
- Skąd wiesz, że czekam na list?
Piotrek roześmiał się głośnym, swobodnym śmiechem.
- W Avonlea wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.
Sara nie odezwała się. Przyglądała się Piotrkowi, który, jak sądziła, mógł mieć około
czternastu lat. Był wysoki, szczupły i opalony.
- Polubisz to miejsce, tylko musisz się przyzwyczaić - próbował ją pocieszyć.
- Wcale nie chcę się przyzwyczajać. Wracam do domu.
- Ale może... może chociaż spróbujesz? Chcesz, to pokażę ci tu wszystko. Skoro masz tu
spędzić jakiś czas... No, chodź, pościgamy się do stawu!
- Uśmiechnął się znowu, tym razem wyzywająco.
- Chyba że wy, miastowi, nie umiecie biegać. Sara odczekała sekundę, aż Piotrek ruszy
pierwszy. Potem popędziła za nim co sił w nogach. Już ona mu pokaże „miastowych".
Co za wspaniałe uczucie! Wiatr chłodził jej policzki, wilgotna od rosy trawa uginała się pod
nogami. Sara zatrzymała się dopiero przy stawie.
61
- Jak tu cicho!
W gładkiej jak lustro wodzie widziała wyraźnie swoje odbicie - długie jasne włosy związane
błękitną wstążką i zaróżowione od biegu policzki.
- Teraz jest cicho. - Piotrek przysiadł na kamieniu. - Ale na wiosnę żaby świergolą pod
wieczór jak opętane.
Sara przechyliła głowę.
- Świergolą? Myślałam, że żaby rechoczą.
- Może ropuchy rechoczą. Ale tutaj są takie malutkie zielone żabki. Nazywamy je „świergo-
tki". Są ich dosłownie tysiące i świergolą wszystkie na raz.
- Nie zostanę tu do wiosny, więc ich nie usłyszę.
Piotrek włożył rękę do wody.
- Ciepła jak w oceanie. Da się popływać.
- Jak to? Zawsze słyszałam, że na północy morze jest bardzo zimne.
- Nie tutaj. Ma to jakiś związek z prądami, zdaje się, że z Golfsztromem. W każdym razie
woda w morzu jest tu ciepła aż do września, zwłaszcza tam, gdzie jest płytko, na przykład w
zatoce.
- Podoba mi się ten staw. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby pływała po nim para łabędzi? —
rozmarzyła się Sara.
- Nie, już i tak mam dość kłopotu z karmieniem gęsi. Zresztą są przyjemniejsze od łabędzi.
Sara pominęła milczeniem ten przyziemny komentarz.
- Czy zaprowadzisz mnie na wybrzeże? - spytała wstając. Tak bardzo chciała lepiej poznać tę
wyspę!
62
- Jasne, chodź.
- Może znajdziemy jakieś muszelki?
- Możliwe. Wiesz co? Mam jedną muszlę, nawet dość dużą. Jak ją przyłożysz do ucha, to
usłyszysz szum oceanu.
- Naprawdę?
- No. Pokażę ci kiedyś. Teraz chodźmy już, bo to kawał drogi.
Sara podniosła szal. Przez pola i pagórki pobiegli na piaszczyste wydmy. Zeszli aż na plażę,
gdzie fale łagodnie lizały brzeg. Dziewczynka pomyślała, że dobrze jest mieć w Avonlea
chociaż jedną przyjazną duszę. Nawet jeśli nie zamierza się tu zostać.
Rozdział dziewiąty
W palenisku kuchennym buzował ogień. Płonące bierwiona ogrzewały piecyk, w którym
duży kurczak nabierał właśnie pięknego, złocistego koloru. Tuż obok kurczaka piekły się
ziemniaki w mundurkach, słynne ziemniaki z Wyspy Księcia Edwarda.
Ciotka Hetty, ubrana jak zwykle w ciemną spódnicę, śnieżnobiałą bluzkę i wykrochmalony
fartuch, łuskała zielony groszek z własnego ogrodu. Okrągłe, twarde ziarenka stukały głośno
o dno dużego żeliwnego garnka.
Oliwia stała przy kuchni i mieszała pracowicie sos, starając się, aby nie przywarł do dna
rondelka i aby nie porobiły się w nim grudki.
- Niedługo wygotujesz sos zupełnie - zauważyła zgryźliwie Hetty.
63
Jej słowom towarzyszył odgłos sypiących się do garnka groszków.
- Martwię się, Hetty. Myślę, że można by spróbować jakiegoś innego wyjścia. Obawiam się,
ż
e to biedactwo zagłodzi się na śmierć. Jest chudziutka jak patyk.
- Jestem starą nauczycielką i umiem postępować z dziećmi. Nie potrafiłabym zapanować nad
klasą, gdybym nie ustanowiła pewnych zasad i nie przestrzegała ich. Jeśli nie dasz im jasno i
wyraźnie do zrozumienia, kto rządzi, wlezą ci na głowę.
Oliwia przestała mieszać sos.
- To nie jest jakieś tam dziecko. To córka Ruth.
- W rzeczy samej. Przyjrzyjmy się więc faktom: najpierw Blair Stanley wpędził Ruth do
grobu, a teraz nie potrafi zadbać o własne dziecko, więc przysyła je do nas. Pozbywa się jej
jak niepotrzebnej pary rękawiczek. Cóż, Oliwio, nie pomożemy już Ruth, ale możemy pomóc
Sarze, jeśli naprawimy błędy popełnione przy jej wychowaniu.
Oliwia nie odezwała się. Znała swoją siostrę wystarczająco dobrze, by się z nią nie kłócić.
Hetty wcale nie była z kamienia i Oliwia wiedziała, że na pewno szczerze pragnie dobra Sary.
Hetty skończyła wreszcie z groszkiem i podeszła do zlewu, by opłukać ręce. Przez okno nad
zlewem zobaczyła nadbiegających Sarę i Piotrka.
- Jest - oznajmiła. - Nabrała rumieńców. Myślę, że teraz zechce coś zjeść.
- Mam nadzieję - ucieszyła się Oliwia. - Naprawdę boję się, że zachoruje.
Tylne drzwi otworzyły się i weszła Sara. Uśmie-
64
chnęła się do Oliwii, ale od Hetty odwróciła głowę.
- Proszę, więc jednak postanowiłaś zaszczycić nas swoją obecnością! - Hetty uniosła jedną
brew, spoglądając z wyraźną satysfakcją. - Przypuszczam, że zgłodniałaś.
- Ani trochę - skłamała Sara.
Kurczak pachniał wprost rozkosznie. Sarze ślinka napływała do ust na myśl o parujących
ziemniakach z sosem, groszku, ciepłych bułeczkach i mleku. Zacisnęła jednak wargi, starając
się nie zwracać uwagi na zapachy i nie myśleć o głodzie, który ciągle czuła mimo zjedzonych
jagód i gruszek.
- Przecież jadłaś mniej niż ptaszek w ciągu tych dwóch dni - biadała Oliwia.
Sara wyminęła obie ciotki i weszła na schody. Hetty, a po chwili i Oliwia, ruszyły za nią.
- Teraz, moja panno, porozmawiamy sobie
- powiedziała Hetty tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Mam zamiar zadać ci parę pytań. -
Ujęła Sarę za ramię i popchnęła ją w stronę bawialni.
- Siadaj.
Sara zajęła miejsce na środku sofy, Hetty przysiadła na krześle z haftowaną krzyżykami
poduszką.
Dziewczynka domyślała się, że zostanie zmuszona do odpowiedzi, ale postanowiła mówić jak
najmniej. I nie będzie patrzeć na Hetty. Wzięła ze stolika książkę i zaczęła udawać, że czyta.
Ciotka natychmiast wyrwała Sarze książkę i zamknęła ją z trzaskiem.
- Oczekuję, że wysłuchasz mnie z uwagę, młoda damo.
5 — Różany dworek
65
Sara nadal na nią nie patrzyła, ale zerknęła na ciotkę Oliwię, która przystanęła w drzwiach z
niepewną miną. Potem już tylko wpatrywała się w czubki swych bucików.
- Wcale nie musisz na mnie patrzeć - rzekła poirytowana Hętty. - Wystarczy, że słuchasz. -
Zrobiła głęboki wdech. - A więc, Saro Stanley, widzę jasno, że jesteś źle wychowana i moim
zadaniem będzie to naprawić. Podoba ci się czy nie, zostajesz w Avonlea, a na naukę nigdy
nie jest za późno. Po pierwsze, pod tym dachem nie ma mowy o próżnowaniu i
wygodnictwie. Będziesz miała wyznaczone obowiązki.
Sara podniosła głowę, marszcząc czoło.
- Obowiązki?
- Właśnie. Po pierwsze - zmywanie naczyń po kolacji, bez względu na to, czy jesz, czy nie.
Po drugie - będziesz utrzymywać swój pokój w czystości. Zaczniesz od tego, że rozpakujesz
swoje rzeczy i porządnie je rozwiesisz. Po trzecie - wyznaczę ci pewne prace przy
gospodarstwie. Będziesz przynosić z kurnika jajka, zbierać jagody i zioła, zrywać jabłka, a
czasem doić krowę. Uprzedzam cię, że teraz jest najbardziej pracowita pora roku. Niewiele
czasu zostało do pierwszych chłodów. Trzeba porobić przetwory. Smażymy konfitury,
niektóre owoce i jarzyny pasteryzujemy, inne solimy, jeszcze inne suszymy. Będzie mnóstwo
roboty dla twoich białych rączek.
Sara spojrzała na ciotkę roziskrzonymi od gniewu oczami.
- Nie zostanę tutaj i nie mam zamiaru cię słuchać.
66
- Zobaczymy - odparła Hetty i odczekawszy, aż Sara się uspokoi, zmieniła temat. - Do której
klasy chodzisz?
- Nie chodzę do szkoły - odpowiedziała Sara dość aroganckim tonem.
- Ależ... to niedorzeczne! Wszystkie dzieci chodzą do szkoły.
- A ja nie. Tatuś nie pochwala tradycyjnej edukacji.
Hetty przechyliła głowę.
- Chcesz mi powiedzieć, że twoja mózgownica jest zupełnie pusta? Nie ma w niej ani
strzępka wiedzy?
- Wcale tego nie powiedziałam. Miałam prywatnych nauczycieli.
- Prywatnych? Proszę, co za wielka dama! I czegóż to cię uczyli?
- Angielskiej literatury, historii sztuki, malarstwa, muzyki i tańca.
- Patrzcie no tylko! A co z matematyką i geografią? - dziwiła się Hetty.
- Tatuś uważa, że geografii najlepiej jest się uczyć podróżując po różnych krajach.
Objechałam pół świata. Płynęłam nawet statkiem po Nilu i widziałam piramidy.
- To znakomicie. Piramid, co prawda, nie ma w programie, ale kształt ich podstawy może się
przydać przy nauce geometrii.
- W programie? Jakim?
- Więc naprawdę nie masz pojęcia o podstawowym programie szkolnym?
- Nawet nie wiem, co to jest.
Hetty splotła ręce z satysfakcją. Spojrzała zna-
67
cząco na Oliwię, po czym znów skupiła uwagę na Sarze.
- To wykaz przedmiotów, których uczą się dzieci w szkole. Program podstawowy obejmuje
naukę czytania, pisania, matematykę, historię i geografię. Oczywiście w starszych klasach
naucza się bardziej skomplikowanych działów matematyki, jak algebra i geometria. Do tego
dochodzi łacina.
- Nie będę tu aż tak długo, aby zawracać sobie głowę szkołą - próbowała się bronić Sara.
- Och, przypuszczam, że będziesz. Szkoła zaczyna się za parę tygodni. Tak się składa, że w
niej uczę. I nie licz na żadne względy tylko dlatego, że jestem twoją ciotką, od razu cię
uprzedzam!
- A ty nie licz na to, że polubię to miejsce tylko dlatego, że jestem twoją siostrzenicą! -
prychnęła gniewnie dziewczynka.
- Nie zależy mi na tym.
Hetty wstała i wygładziła spódnicę. Oliwia odczekała, aż jej siostra zniknie w głębi holu, po
czym usiadła przy Sarze.
- Kochanie, proszę cię, zjedz coś wreszcie. Tak bardzo się o ciebie martwię!
Sara spojrzała na szczerze zaniepokojoną twarz ciotki i znowu poczuła łzy pod powiekami.
Pokiwała wolno głową.
- Nie chcę, żeby ci było przykro, ciociu. Usiądę z nią do stołu, ale z własnej woli nie będę z
nią rozmawiać.
Oliwia uściskała ją serdecznie.
- Chodź, Saro - rzekła z uśmiechem. - Nie będzie tak źle, obiecuję ci.
68
Rozdział dziesiąty
Rozpoczęcie roku szkolnego w Avonlea wiązało się zwykle ze szczególnym
współzawodnictwem. Chłopcy przychodzili tego dnia wyjątkowo dokładnie umyci i świeżo
ostrzyżeni. Każdy przynosił nauczycielce największe, najczerwieńsze i najbardziej soczyste
jabłko, jakie zdołał znaleźć w swoim sadzie. Dziewczynki rywalizowały ze sobą o to, która
ładniej się ubierze. Wszystkie wkładały tego dnia najpiękniejsze sukienki i wiązały na
głowach ogromne kokardy. Wszystkie, z wyjątkiem Klementynki Ray. Matka Klementynki
była bowiem wyznawczynią surowych zasad i nie pozwalała córce się stroić. Jana King
mawiała, że jest to osoba tak zasadnicza, iż w porównaniu z nią Hetty wydaje się uosobieniem
tolerancji. śartowała też, że matka Klementynki musi mieć całe ciało w siniakach, bo ciągle
się szczypie, żeby nie ulec jakiejś pokusie.
Felicja King traktowała pierwszy dzień szkoły nadzwyczaj poważnie. We własnym
skromnym mniemamiu to ona była zawsze najlepiej ubraną dziewczynką. A jakże! Przecież
przygotowywała się do tego występu od tygodni.
Zmierzając w stronę szkoły Felicja potrząsała raz po raz głową, żeby poczuć dotyk swoich
delikatnych włosów. Wieczorem zakręciła je na papiloty i teraz miała piętnaście loków
misternie skręconych „w korkociąg" i związanych żółtą wstążką. Wystroiła się przy tym w
ż
ółtą sukienkę z dużymi falbankami i nowy biały fartuszek również wykończony falbankami
na dole i na ramionach.
69
Felicja wkroczyła do klasy i rozejrzała się uważnie. Nic się tu nie zmieniło od ostatniego
roku. Tu nigdy nic się nie zmienia. Pociągnąwszy nosem, stwierdziła, że nie zmienia się
nawet zapach. Zawsze unosi się woń kredowego pyłu i starych butów, suszących się przy
piecyku.
W długiej szkolnej izbie ławki stały rzędami, jedna za drugą. Każda miała podnoszony pulpit,
pod którym znajdował się spory schowek. Leżały tam tabliczka, kreda, gumka, rysik i
kałamarz. A także książka z czy tankami. Wkrótce każdy uczeń dostanie nowy zeszyt do
wypracowań - nowiutki zeszyt w sztywnych, czarnych „marmur-kowych" okładkach. Ciotka
Hetty nie rozdała im jeszcze tych zeszytów, ale kiedy to nastąpi, będą musieli bardzo o nie
dbać. Mają być przeznaczone wyłącznie do specjalnych zadań.
Frontem do ławek stało biurko ciotki Hetty. Na samym środku blatu królował zielony
bibularz, a w rogu tkwił wazonik. Między dwie podpórki wciśnięte były cztery grube książki.
Za biurkiem wisiała na ścianie duża tablica.
Nagle za drzwiami rozległy się głosy innych dzieci.
- Wcześnie przyszłaś - powiedziała, wchodząc, Klementynka Ray.
Jej głosik zawsze kojarzył się Felicji z popiskiwaniem myszy. Klementynka była trochę
starsza od jej siostry Cecylki, ale o wiele bardziej dziecinna. Była nudna jak przesłodzony
budyń i do tego gruba. Felicja uważała Klementynkę za płaksę, choć trochę jej współczuła.
Kto by nie płakał,
70
mając najsurowszą i najbardziej bezwzględną matkę w całym Avonlea? Do klasy zajrzał
Felek.
- Widzę, że biegłaś! - zawołał do siostry. - Wiem, dlaczego! Chciałaś po prostu przyjść przed
Sarą.
- Wcale nie - rozzłościła się Felicja. - Sara Stanley nic mnie nie obchodzi.
- Jasne. Nie obchodzi cię nawet tyle. I Felek wysunął koniuszek języka.
- Wlecą ci muchy i zjedzą mózg... jeśli w ogóle go masz.
- Zamknij się.
- Sam się zamknij - odcięła się Felicja. Wszedł Andrzej i przystanął niepewnie w końcu
sali. Był wyższy od innych dzieci. Przedtem chodził do szkoły dla chłopców podzielonej na
klasy, więc wszyscy jego koledzy byli podobnego wzrostu. Szkoła w Avonlea była
jednoklasowa i wszystkie dzieci - starsze i młodsze, z przewagą tych ostatnich - uczyły się
razem. Sala zaczynała się zapełniać. Niektórzy siedzieli już grzecznie w ławkach. Inni -
szczególnie dziewczynki, które chciały być podziwiane - kręcili się w przejściu.
Sara zjawiła się ostatnia. Felicja natychmiast doszła do wniosku, że jej kuzynka ukrywała się
pewnie do ostatniej chwili w zagajniku, żeby teraz ściągnąć na siebie uwagę.
Ale Sara wcale nie była zadowolona z powodu zainteresowania, jakie wzbudzała w nowych
koleżankach. Zachowywała się spokojnie i z godnością, lecz i tak wszyscy na nią patrzyli.
Jasne, że nikt jej
7*
tu nie lubi. Podniosła jednak wysoko głowę i wsunęła się szybko do ławki, marząc o tym, by
stać się niewidzialną.
Felicja aż podskoczyła.
- To moja ławka!
- Przepraszam - szepnęła potulnie Sara, wycofując się.
Stanęła z boku i zaczęła się rozglądać za wolnym miejscem.
- Możesz usiąść koło mnie! - zawołała Cecylka.
Sara skorzystała z propozycji. Usiadła i wygładziła spódnicę. Starała się już nie słuchać uwag
innych dzieci. Po chwili jednak dobiegł ją szept jednej z dziewczynek:
- Słyszałam, że jej ojciec to bogacz. Inna pociągnęła Felicję za rękaw.
- Moja mama mówi, że ona ma wszystkie ubrania z Paryża. To prawda?
Felicja zesztywniała.
- Nie jestem pewna - odparła na tyle głośno, żeby Sara słyszała. - Ona jest tylko moją daleką
kuzynką i nic mnie nie obchodzi.
Sara zastanawiała się, czy czegoś nie powiedzieć, ale w tej chwili do klasy wkroczyła ciotka
Hetty. Trzymała w ręku długą linijkę.
- Spokój! - krzyknęła uderzając linijką o biurko. - Cisza! - Następnie przymknęła oczy i
nasłuchiwała, czekając chyba, aż wszyscy wstrzymają oddech. Dopiero wtedy ogarnęła
wzrokiem klasę i po chwili namysłu wskazała swego bratanka. - Feliks King! Odmówisz
Modlitwę Pańską.
Felek odchrząknął i z zamkniętymi oczami zaczął recytować:
72
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, zaświeć Imię Twoje...
W klasie rozległ się szmer, ale nikt nie przerywał. Dopiero gdy chłopiec skończył, napotkał
groźne spojrzenie ciotki.
- Wiem, że po raz pierwszy prowadziłeś dziś modlitwę, bo w zeszłym roku byłeś za mały, ale
doprawdy sądziłam, że umiesz „Ojcze nasz". Posłuchaj, dziecko, nie mówi się „zaświeć Imię
Twoje", tylko „święć się Imię Twoje".
- Święć się... - wyjąkał Felek. - Nie wiem, co to znaczy.
- Ale wiesz, co to jest święto?
- Jasne, to wtedy, kiedy dostajemy cukierki.
W klasie znowu rozległy się szmery, ale wystarczyło jedno trzaśniecie linijką i zaraz zapadła
cisza.
- To znaczy, że coś ma być święte. Uświęcone. Chyba teraz rozumiesz?
Felek kiwnął energicznie głową, modląc się w duchu, żeby nie kazano mu niczego wyjaśniać.
Ale Hetty King nie przedłużała dyskusji.
- Wstać! - rozkazała. - Felicja King! Na środek! Felicja posłusznie wyszła z ławki i stanęła
przed
klasą.
- Zaintonujesz hymn państwowy. Wszyscy staną na baczność. - Hetty King weszła między
rzędy i zręcznie trzepnęła Andrzeja linijką po siedzeniu.
- Ciebie też to dotyczy. W leniwym ciele leniwy duch. Dobre maniery poznaje się po
postawie.
- Dopiero gdy wszyscy uczniowie stali prosto jak ołowiane żołnierzyki w szeregu, Hetty King
skinęła na Felicję: - Zaczynaj!
73
Kiedy hymn dobiegi końca i wszyscy usiedli, uśmiechnęła się i rzekła:
- Dzieci, chciałabym, żebyście przywitali Sarę Stanley i Andrzeja Kinga. Są nowi w Avonlea
i mam nadzieję, że postaracie się, aby było im miło w naszej szkole. Teraz, Saro, proszę
wyrecytować tabliczkę mnożenia przez dwa.
Sara wpatrywała się w ciotkę, czując, jak krew napływa jej do twarzy. Wszystkie oczy
zwróciły się na nią, a po chwili rozległy się chichoty. „Jaką tabliczkę?" - myślała
gorączkowo.
- No, Saro, nie gap się, jakbyś była niespełna rozumu.
- Nie rozumiem... o co chodzi - wyznała dziewczynka.
Hetty King wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową.
- Cóż, póki się nie dowiesz, będziesz siedziała z młodszymi dziećmi.
Sara zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Proszę bardzo - odparła wyniośle.
Twarz ciotki Hetty przypominała chmurę gradową.
- Poza tym zostaniesz po lekcjach w szkole i będziesz się uczyć tabliczki mnożenia.
Sara przeszła na wskazane miejsce z zadartą dumnie głową. Ciotka nawet na nią nie spojrzała.
- Andrzej King! Tabliczka mnożenia przez dwanaście, począwszy od dwanaście razy sześć!
Andrzej zaczerwienił się po białka oczu, ale zaraz wyciągnął się jak struna i rozpoczął:
- Dwanaście razy sześć jest siedemdziesiąt dwa, dwanaście razy siedem jest osiemdziesiąt
cztery,
74
dwanaście razy osiem jest dziewięćdziesiąt sześć, dwanaście razy dziewięć jest sto osiem,
dwanaście razy dziesięć jest sto dwadzieścia.
- Bardzo dobrze, Andrzeju - pochwaliła go miło zaskoczona Hetty King.
Sara wierciła się niespokojnie na krześle. Więc ta cała tabliczka to nic innego, jak zwykłe
mnożenie liczb! No, skoro tak, to nie będzie siedzieć długo po lekcjach.
Rozdział jedenasty
Wskazówki zegara zbliżały się do godziny piątej. Przytulna, ciepła kuchnia Różanego
Dworku pachniała dopiero co wyjętym z pieca plackiem jagodowym roboty Oliwii. Na płycie
dusił się gulasz, obok zaś stygły bochenki domowego chleba i cała taca bułeczek upieczonych
specjalnie na kolację. Oliwia krzątała się po kuchni, przygotowując potrawy, ale jej myśli
zajęte były czymś zupełnie innym. Zastanawiała się, czy Sara przywyknie do Avonlea, jak jej
minął pierwszy dzień w szkole, jak ułożyły się jej stosunki z innymi dziećmi, a nade wszystko
z Hetty. Wiedziała dobrze, że jej siostra jest jak ten pies, który głośno szczeka, ale prawie
nigdy nie gryzie.
- Muszę przestać o tym myśleć - westchnęła mieszając gulasz. - Niewiele mogę zrobić, by
ułatwić życie Sarze, mogę tylko ją kochać i pilnować, aby się dobrze odżywiała.
Nie zaprzątała sobie głowy siostrą aż do chwi-
75
li, gdy ta wkroczyła do kuchni z książkami pod pachą.
Oliwia powitała ją uśmiechem.
- No i jakże ci minął dzień?
- Tak, jak się spodziewałam - odparła cierpko Hetty.
Oliwia miała nadzieję, że siostra powie coś więcej. Ale cóż, nie powinna się łudzić. Hetty nie
była rozmowna. Zwykle odpowiadała tylko krótko na pytania.
- Jak tam Sara?
Hetty potrząsnęła głową.
- To jasne, że ma poważne braki w edukacji, chociaż... - na jej wąskich ustach pojawił się cień
uśmiechu - powiedziałabym, że jest inteligentną dziewuszką. Wyglądało na to, że nie zna
tabliczki mnożenia, więc zatrzymałam ją po lekcjach. I prawie bez żadnej pomocy przyswoiła
sobie dość szybko to, co jej zadałam. Tak, nie mam wątpliwości, że nauka przychodzi jej
łatwo.
Oliwia rozpromieniła się.
- Och, wiedziałam, że jest inteligentna. Wyczuwałam to od pierwszej chwili. Ma takie bystre,
ż
ywe oczy!
- Nauczyciele muszą kierować się przy wydawaniu opinii czymś więcej niż odczuciami. W
szkole liczą się odpowiedzi. A „bystre oczy" mają nawet kurczęta.
Oliwia stłumiła uśmiech.
- Oczywiście, Hetty, ty zawsze opierasz swoje oceny wyłącznie na wynikach w nauce. W
ogóle nie kierujesz się uczuciami.
Hetty przyjrzała się jej czujnie.
- Chcesz mi dokuczyć? Oliwia otworzyła szeroko oczy.
- Ależ skąd! Chodzi mi tylko o to, że wiem, jak poważnie traktujesz swoje obowiązki.
- W przeciwnym razie oszukiwałabym dzieci. Nauczanie to straszliwa odpowiedzialność. W
każdym razie znacznie mi ulżyło, kiedy się przekonałam, że Sara nie jest podobna wyłącznie
do Stanley ów. I nie tak łatwo poddaje się wpływom. Ruth... Ruth była inna. Czasem
zachowywała się jak trzcina na wietrze.
Hetty usiadła i zapatrzyła się w dal. Oliwia dobrze znała to spojrzenie. Pojawiało się zawsze,
gdy jej siostra wspominała o Ruth.
- Pamiętasz, Oliwio, jak Ruth postanowiła zostać aktorką? Przebierała się i odgrywała różne
role... I wymyślała rozmaite historie. A potem... fiu! Wszystko jej przeszło i nagle zapragnęła
malować.
- Pamiętam. Siadywała nad morzem i malowała. Hetty potrząsnęła głową, jakby chciała
odsunąć
od siebie myśli o zmarłej siostrze.
- I skończyło się tak samo. Pojawił się Blair Stanley i wszystko poświęciła dla niego.
Wszystko! Taka właśnie była Ruth.
Oliwia pokiwała wolno głową.
- A jednak myślę - rzekła cicho - że Sara jest podobna do swojej matki.
- Tak - zgodziła się Hetty. - Pochwyciłam dziś jej spojrzenie. Zupełnie jakbym patrzyła w
oczy Ruth. Aż się przelękłam, powiadam ci. Jakby nagle czas się cofnął...
Hetty zacisnęła usta i odwróciła głowę. Oliwia
77
doskonale wiedziała, co czuje jej starsza siostra, jednak szybko się opanowała i zaczęła
układać w koszyku bułeczki.
- Lepiej je przykryj, Oliwio, i postaw na płycie. Wtedy utrzymają ciepło do samej kolacji.
- Cieszę się, że doceniasz inteligencję Sary. - Oliwia próbowała wrócić do tematu.
- Owszem, jest bystra i śmiała. Ale nie próbuje się popisywać. Doskonale wie, kiedy powinna
milczeć. No i ma w sobie sporo dumy Kingów.
- Zdaje się - Oliwia tym razem nie tłumiła uśmiechu - że przez ciebie też przemawia teraz
duma Kingów.
- Phi, też coś! - Hetty za nic w świecie nie przyznałaby się do tej słabości. - Ale gdzie
właściwie podziewa się to dziecko? Mam nadzieję, że uczy się na górze tabliczki mnożenia?
- Ach, nie ma jej w domu. Sądziłam, że wiesz, gdzie jest.
- Nie ma jej w domu? Zwolniłam ją dobrą godzinę temu!
- Nie przejmuj się, Hetty. Na pewno bawi się z kuzynkami.
- Bez pozwolenia? Jakie to typowe dla Stan-leyówny, takie szwendanie się! No cóż, w tym
domu obowiązują pewne zasady i wyłoży się je pannie Sarze, gdy tylko raczy się pojawić. -
Hetty była wyraźnie zdenerowana.
Oliwia potrząsnęła głową.
- Dzieci są tylko dziećmi. Na pewno świetnie się bawi. Dobrze, że zaczyna się oswajać z
otoczeniem, zawierać przyjaźnie. Muszę przyznać, że to dla mnie wielka ulga.
78
- Owszem, jeśli tylko nie spóźni się przez to na kolację.
Słońce zaczynało już staczać się za pagórek. Niebo stało się najpierw różowe, a potem złote.
Sarze wydawało się, że duże białe mewy bawią się w berka nad wodami oceanu. Na
pobliskiej skale przysiadł czarny kormoran, rozpostarł szeroko skrzydła i zamarł, czekając, aż
w spokojnej wodzie zatoczki pojawi się jakaś zdobycz.
Sara przez dłuższą chwilę wpatrywała się w morze. Potem skończyła układać bukiecik z
polnych kwiatów i skierowała się w stronę grobu matki. Przyklękła i usunąwszy wczorajsze
zwiędłe kwiaty, zastąpiła je świeżymi fioletowymi astrami. To już ostatnie kwiaty tego lata.
Wkrótce barwny akcent stanowić będą tylko czerwone żurawiny, brusznice i jagody
ostrokrzewu. Trzeba będzie wtedy układać bukieciki z gałązek jagód.
Rozłożyła na ziemi szal i usiadła na wprost grobu.
- Coraz bardziej lubię tę twoją wyspę, wiesz? - wyznała niemal szeptem. - I ciotka Oliwia jest
bardzo miła. - Zmarszczyła czoło. - A jednak zanosi się na to, że będę bardzo samotna.
Większość dzieci chyba mnie nie lubi. Andrzeja też nie lubią. Traktują nas jak wyrzutki i
ciągle powtarzają, że „jesteśmy nietutejsi". Tak bym chciała, żeby tatuś napisał! - westchnęła.
- I bardzo brakuje mi niani. - Ściszyła głos jeszcze bardziej. - Sprawy nie układają się po
mojej myśli. - Głos jej zadrżał, ale nie rozpłakała się. Wszystkie łzy wypłakała już przedtem.
79
- Saro?
Odwróciła się gwałtownie. O parę kroków od niej stał Andrzej w przekrzywionej jak zwykle
czapce. Trzymał pod pachą książki ściągnięte rzemykiem.
- Co tu robisz? - spytała.
- Szukałem cię.
Była zaskoczona, ale właściwie cieszyła się, że przyszedł. Andrzej był w jeszcze gorszej
sytuacji. Ona musiała, co prawda, znosić kąśliwe uwagi ciotki Hetty, ale miała przynajmniej
w Różanym Dworku własny pokój. Ten biedak natomiast mieszkał na farmie Kingów w
jednym pokoju z Felkiem, a co gorsza, pod tym samym dachem co Felicja.
- Jak się czujesz, Saro? - spytał Andrzej troskliwie. - Ciotka Jana uważa, że prawie się
zagłodziłaś.
Sara wpatrywała się w trawę.
- Teraz już jem.
- Słyszałem także o twoim ojcu. Przykro mi. Sara podniosła nagle głowę. Oczy jej zapłonęły
gniewem.
- Nie waż się nic mówić na mojego ojca! Cokolwiek słyszałeś, to stek kłamstw, rozumiesz?
Andrzej poczuł się zakłopotany. Nerwowo prze-stępował z nogi na nogę.
- Jasne, że rozumiem - rzekł w końcu. - Chodźmy już. Zaraz będzie kolacja. Nie wiem, jak
tam u ciebie, ale ciotka Jana źle znosi spóźnienia.
- Ciotka Hetty niemal wszystko źle znosi - roześmiała się Sara.
- Chcesz jutro wracać ze mną ze szkoły?
80
Sara skinęła głową z uśmiechem.
- Jeśli ci nie przeszkadza, że nas razem zobaczą.
- Kto pierwszy zbiegnie ze wzgórza?
O, nie! Nie prześcignie jej, tak jak Piotrek wczoraj!
- Kto przegrywa, ten jest zgniłe jajo! - krzyknęła na cały głos i pomknęła w dól jak strzała.
Rozdział dwunasty
- Stańcie bliżej siebie, bo skakanka zaczepia mi się o włosy! - komenderowała Felicja.
Dzieci znajdowały się na szkolnym podwórku. Felek siedział na kamieniu i obserwował z
niesmakiem trzy dziewczynki, które skakały przez skakankę. On sam chętnie pobawiłby się w
berka, ale inni chłopcy już poszli.
- Aniołek, fiołek, róża, bez! Konwalia, dalia, wściekły pies! - wyliczała, skacząc, zasapana
Felicja. Wreszcie zatrzymała się, a Cecylka i Klementynka opuściły sznurek. - Pamiętajcie, że
wcale nie skusiłam - przypomniała im.
- Ty nigdy nie skusisz - naburmuszyła się Klementynka. - I nigdy nie przyjdzie nasza kolej.
- Może nauczyć was nowej wyliczanki? - odezwał się Felek.
- Te twoje są nieprzyzwoite. Wcale nie chcemy ich słuchać - osadziła go Felicja.
Felek wstał.
- Chodźcie już. Robota czeka - przypomniał siostrom.
6 — Różany dworek
81
Wszyscy zabrali książki i ruszyli czerwoną drogą w stronę domu. Cecylka i Klementynka,
które były przyjaciółkami, szły nieco z tyłu.
Felicja owinięta szczelnie ciepłą chustką maszerowała zdecydowanym krokiem.
- Cieszę się, że Sara musiała wczoraj zostać po lekcjach. Dobrze jej tak. Niech nie zadziera
nosa.
- A ten Andrzej jest jeszcze gorszy - narzekał Felek. - Gada tylko o tym, ile to on umie. Ty
przynajmniej nie musisz sypiać z Sarą w jednym pokoju, tak jak ja z nim. Zresztą oboje mają
przewrócone w głowie.
- I jak ona się stroi do szkoły! Co sobie myśli, że jest królową Anglii?
Cecylka zerknęła na swoją odziedziczoną po Felicji sukienkę. Była tak sprana, że z trudem
dawało się odróżnić kolory kratki.
- Uważam, że jej ubrania są śliczne... - westchnęła.
Klementynka Ray, której sukienka uszyta była z tego samego materiału co worki na mąkę,
podzielała to zdanie.
- Też tak myślę. Chciałabym kiedyś mieć coś takiego. Ale mama nigdy by się nie zgodziła.
Klementynka nie dodała: „nawet gdybyśmy mieli dużo pieniędzy."
Felicja tupnęła nogą, że aż wzbił się tuman kurzu.
- śeby tak przyjechał jej ojciec i zabrał ją sobie! I to jak najprędzej!
Klementynka potrząsnęła głową.
- Mama mówi, że raczej nic z tego. I jeszcze, że
82
jej ojciec zrobił skandal. Ale nie wiem, co to znaczy.
Felicja obejrzała się i zmierzyła Klementynę wzrokiem.
- To znaczy, moja Klementynko, że splamił dobre imię rodziny. Co do mnie, to wstydzę się,
ż
e jestem z nim spokrewniona.
- A ja lubię Sarę - powiedziała spokojnie, lecz stanowczo Cecylka. - I Andrzeja także lubię.
To nasi kuzyni, i ty, Felicjo, nie powinnaś mówić w ten sposób.
- Kuzyni jeżdżą na świni! Kuzyni jeżdżą na świni! - zadeklamowała drwiąco Felicja. - Lepiej,
ż
ebyć nie robiła z siebie takiej świętej, bo jeszcze cię żywcem wezmą do nieba.
Felek uśmiechnął się chytrze.
- Słuchaj, Felicjo, a może byśmy tak pokazali ich wysokościom, kto tu rządzi?
- Chyba nawet wiem, jak to zrobić.
- No jak?
Felek poskrobał się w głowę. Felicja zawsze była dla niego za szybka. Jego umysł nie nadążał
za jej pomysłami.
- Klapa... - szepnęła, tak żeby Cecylka i Klementynka nie słyszały. - Ta... no wiesz, która.
Feliks aż trzepnął się w kolano z uciechy.
- Ale ich załatwimy!
- Chodź, biegniemy do domu. Jeśli się nie mylę, Sara i Andrzej będą tamtędy przechodzić
akurat, kiedy skończymy pracę w kurniku.
- Trzeba pomyśleć, jak ich zwabić. Felicja zachichotała.
- Wiem, jak. Sam zobaczysz.
83
?
Niski, pochyły kurnik przylegał do stodoły. Felicja i Felek zbierali jajka, cały czas zerkając,
czy nie zbliżają się kuzyni.
- Zaraz skończymy... i po robocie! - oznajmiła Felicja.
Nagle Felek szturchnął ją łokciem.
- Idą - szepnął z nieskrywaną radością.
- Ale jaśnie panienka dostanie za swoje!
- I jaśnie panicz też! - dodał Felek rozkoszując się myślą o tym, co za chwilę nastąpi. Postawił
koszyk z jajkami na ziemi i krzyknął: - Hej, Saro! Andrzeju! Chodźcie do nas!
I wskoczył szybko razem z Felicją do stodoły, po czym oboje wspięli się po drabinie na
stryszek.
- Tutaj! - nawoływał dalej Felek.
- Kotka ma kocięta! - wtórowała mu Felicja, wychylając się z okienka. - Chcecie zobaczyć?
Są takie malutkie i śliczne!
- Są tu, na górze! - Felek pomachał im ręką, po czym odwrócił się do siostry. - Teraz, szybko!
Czas zastawić pułapkę!
- Ojej! - Sara pociągnęła Andrzeja do stodoły. - Jeszcze nigdy nie widziałam nowo
narodzonych kociąt!
Andrzej nie protestował. Bo czyż miał jej powiedzieć, że nowo narodzone kocięta
przypominają myszy?
W stodole pachniało świeżym sianem i nawozem. Sara zamrugała oczami.
- Na dworze jest tak jasno, że tutaj prawie oślepłam.
84
- Ja też nic nie widzę.
- Felku! Felicjo! Gdzie jesteście?
- Na górze - odkrzyknął Felek.
- Pośpieszcie się - nagliła Felicja. - Kotka właśnie je gdzieś wynosi!
Wspięli się po drabinie na stryszek. Wydało im się, że jest tam jeszcze ciemniej.
- Felicja?
- Tutaj, Saro - odpowiedział przymilny głosik. Brnęli przez grubą warstwę siana w kierunku
głosu, gdy nagle podłoga zapadła się pod nimi i polecieli w dół. Sara krzyknęła przeraźliwie.
Przez klapę w podłodze stryszku wpadli po pas do gnojowiska. Coś poruszyło się w
ciemności i po chwili zaskoczoną Sarę trąciła ryjem wielka świnia.
Na górze Felicja i Felek wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Udało się! - krzyczeli, wsuwając głowy przez klapę.
- Teraz już nie wyglądasz, jakbyś wróciła z Paryża - szydziła Felicja. - A już na pewno nie
pachniesz francuskimi perfumami!
Felek pociągnął ją za rękaw.
- Zabierajmy jajka i chodu! Są wściekli, a Andrzej jest ode mnie silniejszy.
Szybko zeszli na dół i zniknęli w ciemności.
- Nawet nie patrz na nich - rzekła Sara, wygrzebując się ze śmierdzącej mazi.
Jak mogła się łudzić, że Felicja pragnie się z nią zaprzyjaźnić? To był tylko podstęp.
- Zabiję ich, zobaczysz, że zabiję! - powtarzał Andrzej zaciskając pięści.
85
Sara potrząsnęła głową.
- Właśnie o to im chodzi. Chcą nas sprowokować.
- No to powiem wujkowi. Tak właśnie zrobię. Wtedy dostaną za swoje.
- Nie, to za proste. Posłuchaj, Andrzeju, zamiast się wściekać, spróbujmy się zemścić.
- Masz jakiś pomysł?
- Jeszcze nie, ale na pewno coś wymyślę. Muszę tylko dobrze się zastanowić. Tymczasem
biegnijmy do stawu. Trzeba się umyć.
- Okropnie śmierdzę - skarżył się Andrzej po drodze. - A woda na pewno będzie zimna -
dodał potrząsając głową.
- Weź się w garść. Musimy udawać, że nic się nie stało.
- Obawiam się, że jestem kiepskim aktorem.
Nad brzegiem stawu Sara zdjęła sukienkę i wypłukała ją starannie. Nie było jej zimno w
samej halce, ponieważ po ciepłym dniu powietrze nie zdążyło się jeszcze ochłodzić.
Powiesiła suknię na gałęzi. Kiedyś myślała, że to całkiem zabawne - choć raz wybrudzić się
od stóp do głów - ale teraz wcale nie czuła się przyjemnie. Bo to nie była żadna zabawa.
Felicja i Felek chcieli im dokuczyć. To czysta złośliwość z ich strony.
Sara i Andrzej niechętnie umyli się w zimnym stawie.
- Dobrze przynajmniej, że cały dzień świeciło słońce - pocieszał się Andrzej. - Inaczej woda
byłaby jak lód.
- Nie wykręcą się z tego tak łatwo. Wymyślimy jakiś wspaniały sposób, by się odegrać.
86
Z krzaków wysunęła się głowa Piotrka Craiga.
- Dostali was, co? Mam na myśli Felicję i Felka. Wcale nie jesteście pierwsi...
- Tobie też to zrobili? - spytał Andrzej.
- Taak - odparł niechętnie Piotrek czerwieniąc się. - Prawie rok temu.
- Jak nas znalazłeś? - zainteresowała się Sara, zajęta opłukiwaniem swoich ramion i nóg.
- Po... hm... zapachu. - Roześmiał się, ale zaraz dodał poważnie: - Widziałem, jak biegliście
ze stodoły.
- Zemścimy się - rzekła Sara.
- Jeśli chcecie się zemścić, to idźcie do Peg Bo wen. Tylko ona może wam pomóc.
- Kto to jest? - Sarze zdawało się, że gdzieś już słyszała to nazwisko, ale nic więcej nie mogła
sobie przypomnieć.
- Mówią, że to czarownica. - Piotrek ściszył głos. - Wszyscy się jej boją.
No tak, Klementynka Ray mówiła coś o czarownicy Peg Bowen.
- Czy Felicja i Felek też się jej boją?
- Och, jeszcze jak!
- Możesz nas do niej zaprowadzić?
- Cóż... miałem jej właśnie zanieść jajka, ale nie jestem pewien, jak zareaguje na widok
obcych...
- W takim razie zobaczymy tylko, gdzie mieszka, i wybierzemy się innym razem.
- Nie uważam tego za dobry pomysł - wtrącił się Andrzej.
Piotrek z niepewną miną tarł sobie brodę.
- Zaprowadzę was - zdecydował się w końcu. - Tylko się nie przestraszcie.
87
Sara rzuciła mu harde spojrzenie.
- Wcale się nie boję - rzekła stanowczo. - Nie wierzę w czarownice... to znaczy, niezupełnie.
Piotrek okrył koszyk z jajkami ściereczką.
- Tędy.
I ruszył w stronę sosnowego lasu.
Peg Bo wen była dość wyjątkową osobą, a choć niektórzy rzeczywiście nazywali ją
czarownicą, nie znaczyło to, iż nie darzyli jej szacunkiem. Podobnie jak jej matka, wiedziała
dużo o ziołach rosnących na wyspie. Umiała sporządzać z nich lekarstwa na różne
dolegliwości. Mieszkała w pewnej odległości od Avonlea, w małym domku pośrodku lasu, a
jednak zdawała się wiedzieć o wszystkim, co działo się w miasteczku. Dzieci, które uważały
ją za czarownicę, zdziwiłyby się bardzo, gdyby wiedziały, że najbardziej szanowani
mieszkańcy Avonlea odwiedzali Peg Bowen i korzystali z jej rad.
Ziemia w lesie pokryta była grubą warstwą igieł sosnowych. Tylko miejsca kompletnie
zacienione porastał dziwny kędzierzawy mech. Gdzieniegdzie tryskały z ziemi źródełka, przy
których tworzyły się małe sadzawki. W wilgotnym podłożu rosły różne gatunki grzybów.
- Peg Bowen wie wszystko - mówił Piotrek. - Ja też zresztą znam się trochę na tutejszych
roślinach. Na przykład lekarstwo na zaczerwienione oczy Peg robi z indiańskiej fajki... to ta
ś
mieszna biała roślina. Wygląda trochę jak bukiet z grzybów zawieszony na gałęzi. Niektórzy
nazywają to „trupim zielem".
- Dlaczego? - spytała Sara.
88
- Nie wiem dokładnie. - Piotrek zwolnił kroku. - Chyba dlatego, że jest cała biała: liście,
łodyga, wszystko. Jak trup... trup zielonej rośliny.
- Nie jestem pewien, czy dobrze robimy, że tam idziemy - wahał się Andrzej, którego
zaniepokoiła nieco ta rozmowa o trupach.
- Za późno. - Piotrek wyciągnął rękę w stronę drzew. - To jej domek. I jeśli się nie mylę, ona
już wie, że tu jesteśmy.
Chatka Peg Bowen stała na środku małej polanki. Była to drewniana rudera, obrośnięta
wokoło kwiatami i ziołami. Grube pęki roślin suszyły się na ścianach. Sara spodziewała się,
ż
e domek będzie większy. W środku mógł być najwyżej jeden pokój.
- Jak tu strasznie! - rzekł Andrzej, gdy zatrzymali się na skraju polanki. - Dobrze, że jeszcze
nie jest ciemno.
Sara skrzywiła się.
- Naczytałeś się baśni Grimmów. To nie jest Ciemny Bór, a my nie jesteśmy Jasiem i
Małgosią.
- W każdym razie nie mam zamiaru wkładać głowy do jej pieca - odparł Andrzej.
Piotrek ruszył przez polanę w stronę domku. Sara i Andrzej szli za nim. Sara czuła się
dziwnie. Zupełnie jakby ta chatka wabiła ją do siebie, jakby chciała jej wyjawić wszystkie
swoje tajemnice.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyli podejść. W progu stanęła stara kobieta.
Sara przyjrzała się jej uważnie. Peg Bowen była ubrana w kilka warstw odzieży, włosy miała
poskręcane, a pociągłą twarz pokrytą głębokimi
89
I
zmarszczkami. Bystrymi, przenikliwymi oczyma wodziła kolejno po twarzach dzieci.
- Dzień dobry, Peg... - bąknął Piotrek.
Sara poczuła lekki niepokój, gdy wzrok kobiety zatrzymał się na jej twarzy.
- Proszę, proszę. Zastanawiałam się, kiedy mnie odwiedzisz, Saro Stanley.
Ta dziwna kobieta znała jej imię i nazwisko! Zdaje się, że w ogóle wiedziała o niej wszystko.
Te świdrujące oczy przewiercały ją na wylot.
- Skąd pani wie, kim jestem?
Nie odpowiedziała, tylko zwróciła się do Piotrka:
- To dla mnie jajka? Widzę, że kury znowu się niosą.
- Tak, wszystko w porządku. - Piotrek poruszył się niespokojnie. W końcu zdecydował się
wyłożyć jasno całą sprawę. - Chcemy zrobić kawał Felicji i Feliksowi Kingom. Potrzebujemy
twojej pomocy.
Wzrok Peg znów powędrował w kierunku Sary i to do niej kobieta skierowała odpowiedź.
- Ach, tak. Te dzieci zasługują na porządną nauczkę. Nigdy nie miały litości dla starej Peg, a
teraz dokuczają tobie...
Sara odważnie patrzyła Peg prosto w oczy.
- Ale nie chcemy robić im krzywdy - powiedziała.
- Chcemy tylko, żeby poczuły to samo, co my - dodał Andrzej.
Peg Bowen uśmiechnęła się. Przez chwilę szukała czegoś w kieszeni.
90
- Myślę, że wasi kuzyni powinni spróbować moich magicznych ziaren. - Pochyliła się do
Sary.
- Zobaczysz, Saro, że sam umysł potrafi płatać figle. Wcale nie trzeba posuwać się do
czynów.
- Chyba rozumiem, co pani ma na myśli - odrzekła Sara.
- Cóż, wejdźcie do środka i napijmy się herbaty. Opowiem wam, jak działają moje magiczne
ziarna.
Sara kiwnęła głową i weszła na schodek.
- Czy... w piecu się pali? - spytał znienacka Andrzej.
Peg Bo wen nie uśmiechnęła się.
- Herbata jest gotowa, jeśli o to ci chodzi.
Ciotka Hetty nie posiadałaby się ze zdumienia, gdyby wiedziała, że Sara pije teraz herbatę u
Peg Bo wen. Kłopot jednak polegał na tym, że nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej
siostrzenica.
- Mówiłam, że ma wracać prosto do domu
- gderała. - A już minęło parę goodzin. Czy to dziecko w ogóle mnie nie słucha? Zresztą, co
to za pytanie! Jej matka też nikogo nie słuchała. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Na pewno straciła poczucie czasu. Kończy się lato, Hetty. Wkrótce nastaną chłody. Niech
się nacieszy słońcem. Zobaczysz, że zaraz wróci. Przecież wczoraj też się trochę spóźniła.
- Chcę wiedzieć, gdzie ona się podziewa przez całe dnie.
Oliwia uśmiechnęła się.
91
- Widziałam świeże kwiaty na grobie Ruth. Myślę, że Sara często tam zachodzi.
Hetty spojrzała bacznie na siostrę. Teraz zawstydziła się swej dociekliwości, ale za nic by się
do tego nie przyznała. - Cóż - rzekła z wahaniem
- myślę, że wróci na kolację. - Odsunęła rąbek zasłony i wyjrzała na drogę. - Robi się późno.
- Wiesz - powiedziała Oliwia kryjąc uśmiech
- gdybym cię lepiej nie znała, pomyślałabym, że się o nią martwisz.
- Dobry Boże, idzie wreszcie! - wykrzyknęła poirytowana Hetty. - Co ona zrobiła z
sukienką?! Biegnie w samej halce!
Sara wpadła do domu, modląc się w duchu, by nikt jej nie zauważył, póki się porządnie nie
umyje.
- Na miłość boską! - jęknęła Hetty. - Nie, nie chcę niczego słyszeć. Może w Montrealu biega
się po ulicy w samej bieliźnie, ale w Avonlea nie ma takich zwyczajów!
Sara zatrzymała się i milcząc spojrzała najpierw na Hetty, potem na Oliwię.
- Marsz do łazienki! - rozkazała Hetty. - śebyś mi się zaraz doprowadziła do porządku!
Potem pomożesz mi przy kolacji.
Oliwia mocno wciągnęła powietrze. Nawóz - nie mogło być mowy o pomyłce. Uśmiechnęła
się i ujęła Sarę za ramię.
- Idę z tobą. Mój Boże, Saro! - wybuchnęła, gdy obie zniknęły Hetty z oczu. - Co się stało?
Musisz się porządnie umyć. Zaraz przygotuję kąpiel.
- Chyba... rzeczywiście.
- Domyślam się, że to jakaś dziwna historia.
92
Ale zaczekam, aż sama zechcesz mi ją opowiedzieć.
Sara pokiwała głową.
- Opowiem ci, ale dopiero za parę dni. Ta historia jeszcze się nie zakończyła.
Rozdział trzynasty
Punktualnie o wpół do czwartej ciotka Hetty potrząsnęła stojącym na biurku dużym
dzwonkiem, aby ogłosić koniec lekcji.
- Nie przepychajcie się! Wychodźcie z klasy parami! - wołała.
Lecz o tej porze dnia jej słowa trafiały w próżnię. Uczniowie tłoczyli się przy drzwiach,
popychając się nawzajem i wrzeszcząc, jakby w budynku szkolnym nagle wybuchł pożar.
Hetty westchnęła i rozejrzała się po pustej klasie. Potem zabrała się do porządkowania
papierów, jak zawsze przed wyjściem do domu.
Dzieci wysypały się na zewnątrz i szybko rozproszyły. Kilka dziewczynek skakało przez ska-
kanki, niektórzy chłopcy bawili się w berka. Jeszcze inni kierowali się z wolna w stronę
domu.
- Pamiętaj - rzekła Sara do Andrzeja, gdy tylko odeszli kawałek drogi od szkoły i nikt ich nie
mógł słyszeć - uda się tylko wtedy, jeśli uwierzą, że to oni nas nabierają.
- Nie potrafię tak dobrze udawać, jak ty - protestował Andrzej.
- Na pewno dasz sobie radę. Oni teraz obserwują każdy nasz ruch. Gdy tylko podejdą bli-
93
ż
ej, przysuniesz się do mnie i pokażesz mi ziarenka.
Andrzej kiwnął głową, zastanawiając się, czy ten dobrze obmyślony plan ma szansę się
powieść.
- Teraz - szepnęła Sara. - Są już blisko.
Andrzej wyciągnął z kieszeni paczuszkę z ziarenkami. Pochylili się nad nią oboje, szepcząc
coś z przejęciem, póki Felek i Felicja nie znaleźli się tuż za nimi.
- Co tam macie? - spytał Felek, zaglądając ciekawie przez ramię.
Andrzej szybko ukrył paczuszkę w dłoni.
- Nic.
- Przecież widziałam, że coś oglądaliście. Co to było? - dopytywała się Felicja.
Sara pociągnęła Andrzeja za rękę.
- Idziemy.
Starała się nie okazać zadowolenia, gdy Andrzej, tak jak zaplanowali, upuścił paczuszkę na
ziemię.
- Co to takiego? - Felek usiłował podnieść rzekomą zgubę, ale Andrzej szybko zakrył
paczuszkę ręką. - Te, spryciarz! - Felek kopnął ze złością grudkę ziemi.
Andrzej rzucił mu wyzywające spojrzenie.
- Wiesz chociaż, dlaczego jestem sprytny? Sara dała mu sójkę w bok.
- Cicho bądź. Nic im nie mów. To nasz sekret.
- A to dlaczego? - Felicja uniosła ze zdumieniem brwi.
Andrzej otworzył zaciśniętą dłoń.
- Dlatego.
- Och, Andrzeju! - Sara tupnęła gniewnie nogą. - Wiedziałam, że nie dochowasz tajemnicy!
94
V
- Co to za nasiona? - spytała Felicja pochylając się, jakby chciała je powąchać.
- To magiczne ziarenka - rzekł Andrzej. Bardzo się starał, by jego głos zabrzmiał tajemniczo.
- Nie wierzę. Wyglądają jak zwykłe nasiona ogórka.
Sara zasłoniła sobą Andrzeja.
- Właśnie. To nasiona ogórka. Jesteś bardzo sprytna. Nie dasz się nabrać.
Andrzej, udając złość, nie chciał ruszyć się z miejsca, mimo że Sara ciągnęła go za rękaw.
- Dostałem je od Peg Bowen. Była na dworcu, kiedy przyjechałem. Powiedziała mi, jak
działają. Trzeba zjeść jedno ziarenko i wypowiedzieć życzenie. Na pewno się sprawdzi.
- Andrzej! - krzyczała na niego Sara. - Nie mów im nic więcej!
- Peg Bowen? - Felicja patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. - Ta, która mieszka w lesie?
- Czarownica! - szepnął z szacunkiem Felek.
- Nie wierzę ci! - rzekła Felicja, ale w jej głosie wyczuwało się niepewność.
- No i dobrze. - Sara odetchnęła głęboko. - Andrzeju, naprawdę musimy już iść. Dość się
nagadałeś. Zresztą to i tak twoje ziarenka.
- Wiem tylko tyle - mówił Andrzej, czując się coraz lepiej w swojej roli - że przedtem nie
potrafiłem nigdy zapamiętać tabliczki mnożenia. Udało mi się dopiero, jak zjadłem ziarenko.
A pamiętacie pierwszy dzień Sary w szkole? Nawet nie wiedziała, co to jest tabliczka
mnożenia! A następnego dnia już ją umiała. Zgadnijcie, dlaczego? Nigdy w życiu nie
słyszałem wcześniej o magicz-
95
nych ziarenkach, ale one naprawdę mają niezwykłą moc.
- Więc daj i mnie spróbować. Albo nie, daj Felkowi. Przyda mu się trochę rozumu, bardziej
niż komu innemu.
Andrzej potrząsnął głową.
- Niestety, nie wystarczy po prostu zjeść ziarenka. Trzeba spełnić pewne warunki.
- Jakie warunki? - spytała podejrzliwie Felicja.
- Trzeba to zrobić w piątkową noc, wyłącznie w czasie pełni księżyca. I w dodatku na
cmentarzu.
Felicja skrzywiła się.
- To potworne.
- Dlaczego koniecznie na cmentarzu? - spytał zdumiony Felek.
- Dlatego - Andrzej znów cedził tajemniczo słowa - że tak kazała Peg Bowen. Podobno
potrzebna jest do tego energia ukryta w kościach nieboszczyków.
Felicja podniosła dumnie głowę.
- Nie nabierzesz mnie na takie bzdury.
- Ani mnie - dodał Feliks, rozgrzebując nogą piach na drodze. Po chwili jednak mruknął pod
nosem: - Chociaż przydałyby mi się takie ziarenka...
Andrzej schował paczuszkę do kieszeni. Wzruszył ramionami i pokazał kuzynom puste ręce.
- Dobra, dobra. śałuję, że o tym wspomniałem. Sara znowu pociągnęła go za rękę i tym
razem
poszedł za nią.
- Mówiłam ci. Teraz na pewno wszystko wy-klepią rodzicom - mówiła głośno. - Przecież to
paple.
96
- Wcale nie! - zawołał za nią Felek. Chociaż udawał, że jest inaczej, cały czas myślał
o tajemniczych ziarenkach. Jak bardzo odmieniłyby jego życie! śyczyłby sobie... oczywiście,
ż
yczyłby sobie, aby być sprytnym... sprytniejszym od Felicji. I żeby przyjęto do szkoły ładną,
miłą nauczycielkę, która nigdy nie zadawałaby lekcji do domu. I żeby nie musiał pomagać w
gospodarstwie, i żeby był bogaty. Mógłby wtedy wykupić wszystkie cukierki ze sklepiku...
- Felek! - krzyknęła na niego siostra. - Co z tobą?
- Nic, tak sobie myślę.
Felicja też się rozmarzyła. Jakby to było cudownie mieć wszystko, czego się zapragnie! Nagle
odwróciła się i pobiegła za Andrzejem. Złapała go za rękę.
- Przepraszam! Wcale tak nie myślałam. -Zajrzała mu w oczy, uśmiechając się przemilnie. -
Słuchaj, bardzo cię proszę, daj mi parę tych ziarenek!
„Złapała się" - pomyślała Sara z satysfakcją. Jeśli Felicja zdecydowała się być mila, to
znaczy, że jej naprawdę zależy.
- Och, no już dobrze - ustąpił Andrzej. - Ale pamiętaj, w piątek o północy na cmentarzu.
Odliczył starannie kilka ziarenek dla niej i dla Felka.
- Jeśli naprawdę mają magiczną moc - rzekła zuchwale Felicja - to podziałają bez twoich
głupich warunków. Nie idę na żaden cmentarz.
- Ani ja - powtórzył jak echo Felek.
- Proszę bardzo - odparł złowieszczo Andrzej,
7 — Różany dworek
97
- Piotrek, przestań siorbać, bo pójdziesz jeść do kurnika.
Oliwia poruszyła się niespokojnie. Nie mogła już znieść tego milczenia.
- Opowiedz mi, jak było dziś w szkole - zwróciła się do Sary. - Czy widziałaś Felicję?
- Tak - odparła krótko Sara. Nie chciała podtrzymywać rozmowy, żeby uniknąć kontaktu z
ciotką Hetty.
- Mam nadzieję, że zostaniecie wielkimi przyjaciółkami... kiedy już się dobrze poznacie. A ja
muszę poznać lepiej Andrzeja. Pójdzie mi na pewno trudniej niż z tobą, bo on mieszka na
farmie. Podobno jest bardzo poważnym chłopcem, ale to akurat nikogo nie dziwi. Jego ojciec
też był poważny. Wiesz, Saro, ojciec Andrzeja i twoja matka urodzili się tego samego dnia i
miesiąca, tyle że ona była o rok młodsza. A jednak różnili się charakterami, tak jak dzień
różni się od nocy. Matka zawsze mówiła...
Hetty spojrzała na siostrę spod oka.
- Przestań pleść trzy po trzy! Gdybyś jadła tak szybko, jak gadasz, nie musielibyśmy teraz
czekać, aż skończysz zupę.
- Ach, przepraszam - zreflektowała się Oliwia. - Nie chciałam, żebyście na mnie czekali.
Zaraz pozbieram talerze.
W gruncie rzeczy nie mogła się już doczekać końca posiłku.
- Rusz się, Saro. Pomóż cioci sprzątnąć ze stołu.
Sara wstała posłusznie i zabrała się do pracy.
99
- Piotrek, przestań siorbać, bo pójdziesz jeść do kurnika.
Oliwia poruszyła się niespokojnie. Nie mogła już znieść tego milczenia.
- Opowiedz mi, jak było dziś w szkole - zwróciła się do Sary. - Czy widziałaś Felicję?
- Tak - odparła krótko Sara. Nie chciała podtrzymywać rozmowy, żeby uniknąć kontaktu z
ciotką Hetty.
- Mam nadzieję, że zostaniecie wielkimi przyjaciółkami... kiedy już się dobrze poznacie. A ja
muszę poznać lepiej Andrzeja. Pójdzie mi na pewno trudniej niż z tobą, bo on mieszka na
farmie. Podobno jest bardzo poważnym chłopcem, ale to akurat nikogo nie dziwi. Jego ojciec
też był poważny. Wiesz, Saro, ojciec Andrzeja i twoja matka urodzili się tego samego dnia i
miesiąca, tyle że ona była o rok młodsza. A jednak różnili się charakterami, tak jak dzień
różni się od nocy. Matka zawsze mówiła...
Hetty spojrzała na siostrę spod oka.
- Przestań pleść trzy po trzy! Gdybyś jadła tak szybko, jak gadasz, nie musielibyśmy teraz
czekać, aż skończysz zupę.
- Ach, przepraszam - zreflektowała się Oliwia. - Nie chciałam, żebyście na mnie czekali.
Zaraz pozbieram talerze.
W gruncie rzeczy nie mogła się już doczekać końca posiłku.
- Rusz się, Saro. Pomóż cioci sprzątnąć ze stołu.
Sara wstała posłusznie i zabrała się do pracy.
99
Wzięła na raz tyle talerzy, że mało brakowało, a upuściłaby wszystkie na ziemię.
- Uważaj trochę - upomniała ją ciocia Hetty.
- Porcelanowa zastawa prababki Elżbiety jest w tej rodzinie od trzech pokoleń. Chciałabym,
aby przetrwała jeszcze długie lata. Teraz podaj pieczeń.
Sara zdjęła z kredensu ciężki półmisek. Oliwia zagryzła wargi.
- Och, Hetty, ona tego nie udźwignie!
- Sara doskonale da sobie radę. Musi pomagać, jeśli chce się czegoś nauczyć.
Półmisek z wielką pieczenia, obłożoną jarzynami i ziemniakami, rzeczywiście był ciężki.
- Już najwyższy czas - ciągnęła Hetty - żeby Sara zrozumiała, że nie mogą wszyscy koło niej..
- Och!
Dziewczynka właśnie miała postawić półmisek na stole, gdy pieczeń zsunęła się prosto na
kolana ciotki Hetty. Co gorsza, naczynie wyśliznęło się Sarze z rąk, upadło na podłogę i
rozbiło się w drobny mak.
- ...skakać - dokończyła Hetty, wpatrując się w główne danie kolacji na swych kolanach.
Sarze wydało się, że za chwilę zemdleje. Zbladła jak płótno. Nagle odwróciła się i pobiegła z
płaczem na górę. Przecież nie chciała upuścić pieczeni ani rozbić półmiska prababki!
Zatrzasnęła drzwi swojego pokoju i łkając rzuciła się na łóżko.
- Nic nie potrafię zrobić dobrze! - szlochała.
- Po prostu nic!
Próbowała się opanować, ale łzy stumieniami płynęły jej po policzkach. Nikt jej tu nie chce...
no,
IOO
może z wyjątkiem ciotki Oliwii. Sprawia wszystkim tylko kłopot. Trzymają ją z obowiązku.
Czują się za nią odpowiedzialni i to wszystko. A teraz stłukła na dodatek cenną rodzinną
pamiątkę!
Zwlokła się z łóżka. Podeszła do biurka, wzięła kartkę i pióro i zaczęła pisać. Nie był to
pierwszy list do ojca, ale na pewno najbardziej rozpaczliwy ze wszystkich.
Kochany Tatusiu!
Proszę, proszę, proszę, przyjedź i zabierz mnie do domu...
Skrzypnęły drzwi: Sara odwróciła się gwałtownie. W progu stała ciocia Hetty w poplamionej
spódnicy. Trzymała w ręku ściereczkę. Miała zaciśnięte usta, ale dziewczynka od razu
spostrzegła, że ciotka właściwie się nie gniewa. Była raczej zatroskana.
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, moje dziecko.
Z oczu Sary lały się potoki łez.
- Prze... przepraszam. Ja naprawdę nie chciałam stłuc tego półmiska. To był... wypadek.
Hetty przyglądała się jej w milczeniu. Tak bardzo podobna do matki! W pierwszym odruchu
chciała Sarę przytulić, powiedzieć, że się nie gniewa... że ją kocha... Ale nie potrafiła. Przez
całe życie Hetty King walczyła z okazywaniem uczuć, więc jakże mogłaby postąpić teraz
wbrew własnym zasadom?
Sarze wydało się, że widzi cień uśmiechu na ustach ciotki.
- Cóż, właściwie cieszę się, że nie rzuciłaś we
101
mnie tą pieczenia umyślnie - rzekła Hetty. Nie omieszkała jednak dodać: - Choć doprawdy
nie pojmuję, jak można być taką fajtłapą! Sara spojrzała jej prosto w oczy.
- Nigdy dotąd nie podawałam do stołu. W domu mamy do tego służbę.
- Wiem o tym. Ale w Avonlea żyje się inaczej. Tu nikt nie ma służących.
- Nie musisz mi ciągle przypominać. - Sarze znowu napłynęły łzy do oczu. - Dla ciebie jestem
tylko obowiązkiem - rzekła naśladując ton ciotki w rozmowie z nianią Luizą.
- Ach! - Hetty pojęła wreszcie, o co jej chodzi. - Nie mów takich głupstw, moje dziecko.
- To prawda! Tak powiedziałaś do niani Luizy! Po raz pierwszy Hetty spuściła oczy. Usiadła
na
brzegu łóżka i potrząsnęła głową.
- Wszyscy byliśmy tacy... rozdrażnieni tamtego wieczoru. Czasem człowiekowi wymknie się
coś, czego wcale nie chciał powiedzieć.
- Wiem, ja do was nie pasuję! Możesz mnie odesłać z powrotem do domu. Nie musisz
spełniać tego obowiązku!
Hetty podniosła wzrok i oświadczyła stanowczym głosem:
- Nigdzie cię nie odeślę. Zostaniesz w Avonlea na długo, młoda damo, i uważam, że dla
własnego dobra powinnaś nauczyć się tu żyć.
Ciotka wstała i podeszła do biurka. Podniosła do oczu list, przeczytała go i odłożyła na
miejsce.
- A już na pewno nie pomoże ci ciągłe wypisy-
102
wanie listów do ojca. Lepiej nie trać na to czasu, bo Bóg raczy wiedzieć, czy w ogóle
docierają do adresata.
Dziewczynka zaczerwieniła się. Szybkim ruchem otarła łzy.
- Nic mnie to nie obchodzi! Piszę, bo do niego tęsknię! I do mojej niani też!
- Za duża jesteś, by cię niańczyć.
- Luiza Banks nie jest dla mnie tylko nianią. Jest moją przyjaciółką! Jedyną, jaką mam!
Ciocia Hetty ponownie usiadła na łóżku. Obrzuciła Sarę stanowczym spojrzeniem, po czym
dotknęła jej ramienia.
- Saro, naprawdę nie ma powodu do takich wybuchów.
- Ty nic nie rozumiesz. Ale czyż można się temu dziwić? Czy tęskniłaś kiedyś za kimś tak
okropnie, że aż czułaś, iż coś w tobie umiera?
Właściwie był to strzał w dziesiątkę. Hetty spojrzała spokojnie na dziewczynkę. Twarz jej
złagodniała. Poczuła łzy pod powiekami. Czy to dziecko naprawdę o niczym nie wie?
Przez chwilę Sara miała wrażenie, że Hetty się rozpłacze, ale ciotka odwróciła nagle wzrok.
- Owszem, przeżyłam coś takiego - wyznała. - Wtedy, gdy umarła twoja matka. Byłam od niej
starsza o piętnaście lat. Wychowałam ją i traktowałam bardziej jak swoją córkę niż siostrę...
Zerwała się z łóżka, wygładzając nerwowo spódnicę.
- No, dość tego! - ucięła starając się ukryć zmieszanie. - Dokończ ten list, jeśli musisz, i zejdź
103
na dół. Może mi poczytasz? Na półkach w salonie jest dużo ciekawych książek. Niektóre
należały do twojej matki.
Sara dopiero teraz spostrzegła, że nie kapią jej już łzy. Doprawdy, ciotka Hetty wcale nie jest
aż tak surowa, jak się wydaje.
Ciotka odwróciła się od drzwi. Na ustach błąkał się jej rzadki gość - uśmiech.
- Nawiasem mówiąc, nie przepadałam za tym półmiskiem prababki.
Rozdział czternasty
Piątek wlókł się w nieskończoność.
- Myślisz, że przyjdą? - zastanawiał się Andrzej, gdy wracali ze szkoły.
- Jestem absolutnie pewna - odparła Sara. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wyjdę przez okno i pobiegnę szybko, żeby ich wyprzedzić. Kiedy będę mijał Różany
Dworek, zawyję jak pies. Ty zsuniesz się po dachu i spotkamy się przy kościele. Zaczekamy
na nich na cmentarzu. W ten sposób będziemy wszystko słyszeć, a potem sprawimy im
niespodziankę.
- O słodka zemsto! - uśmiechnęła się Sara. - Nie mogę się już doczekać!
Wreszcie zbliżała się godzina odwetu. Sara stała ubrana przy otwartym oknie. Czekając na
Andrzeja, wdychała głęboko powietrze.
Myślała o ostatnich kilku dniach. Od tego wieczoru, gdy niechcący stłukła półmisek, coś się
104
zmieniło między nią a ciotką Hetty. Nie potrafiłaby określić, na czym polegała ta zmiana.
Ciotka nadal była apodyktycna i przy każdej okazji prawiła morały. Wymagała wiele i
zgodnie z zapowiedzią traktowała ją w szkole tak samo, jak inne dzieci. Ale mimo wszystko...
Westchnęła. Teraz wiedziała, że ciotce Hetty naprawdę na niej zależy. Mimo całej surowości,
nie była przecież pozbawiona ludzkich uczuć. Sara wychyliła się z okna, aby po raz drugi
zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Szybko wskoczyła do
łóżka i podciągnęła kołdrę pod brodę.
- Saro, kochanie, czy już leżysz? - usłyszała ściszony głos Oliwii.
- Tak, ciociu.
- Więc gaszę światło. Za chwilę przyjdę otulić cię kołdrą.
Kroki się oddaliły, ale po paru sekundach Oliwia wróciła i wsunęła się cicho do pokoju..
- Brrr... ależ tu zimno - wzdrygnęła się i zamknęła okno.
- Wdychałam świeże powietrze - wyjaśniła Sara. - Miałaś rację, ciociu. Tu naprawdę czuje się
ocean.
- Pewnie jest wiatr - uśmiechnęła się Oliwia. - I mamy pełnię księżyca. O tej porze roku w
czasie pełni przypływy są bardzo wysokie. Zawsze mi się zdaje, że podczas przypływu ocean
pachnie intensywniej... może z powodu wodorostów, które wyrzuca na brzeg.
- Dzisiaj jest pełnia? - spytała z niedowierzaniem Sara.
105
Oliwia zerknęła za okno.
- Och, tak. Księżyc właśnie wychodzi zza chmur. Jest duży i zupełnie okrągły.
- To doskonale.
Ciotka zdmuchnęła lampę. Potem przy smudze światła z holu podeszła do łóżka i ucałowała
Sarę w czoło.
- Dobranoc, kochanie. Miłych snów.
- Dobranoc, ciociu.
Sara skuliła się pod kołdrą. Trwała tak przez chwilę, chociaż zdawało się jej, że czeka już całą
wieczność. Kiedy wreszcie zdecydowała się wstać i była w połowie drogi do okna, znowu
rozległy się kroki. Ciotka Hetty! Dziewczynka zdążyła dać nura pod kołdrę, gdy usłyszała
znajomy głos:
- Dobranoc, Saro!
- Dobranoc, ciociu Hetty.
Ciotka wślizgnęła się na palcach do pokoju. W jednej ręce trzymała lampę, w drugiej książkę.
Postawiła lampę na stoliku.
- Znalazłam pewną książkę... Może ci się spodoba. To ulubiona książka twojej matki.
Szukałam jej kilka dni.
Jeśli Sara wysunie teraz rękę spod kołdry, wyda się, że jest ubrana.
- Dziękuję, ciociu. Czy możesz położyć ją tam, na stoliku?
Hetty spełniła jej prośbę, po czym usiadła na brzegu łóżka.
- Saro, nie chcę, żebyś myślała, że jestem bez serca. - Umilkła na chwilę. - Rozumiem, jak
trudno ci mieszkać w Avonlea. To nie jest wytwor-
106
ny Montreal... - Nagle urwała i zaczęła nasłuchiwać. - Dobry Boże, a cóż to znowu? Sara z
trudem udała zdziwienie.
- Co takiego?
- Ten odgłos... - Hetty wstała i podeszła do okna. - Jakby wył chory pies...
- Może to wilk?
- Tu nie ma wilków. - Ciotka wyjrzała przez okno, ale w ciemności niczego nie mogła
dojrzeć. Potrząsnęła z irytacją głową. - To pewnie pies sąsiadów. Muszę z nimi porozmawiać.
To niesłychane, żeby jakieś obce zwierzęta włóczyły się po nocy koło domu! Straszą tylko
kury, a potem one przestają się nieść. - Podeszła z powrotem do łóżka. - Boże, ty masz
wypieki! - Pochyliła się niżej. - I jesteś taka rozpalona! Może masz gorączkę?
- Jestem zupełnie zdrowa - rzekła szybko Sara.
- Odkryj się trochę. Pewno jest ci za gorąco.
- Nie, nie. Zawsze kiedy się zmęczę, mam rumieńce. Niania dobrze o tym wie.
Hetty podniosła się i pokiwała głową.
- No cóż, w takim razie lepiej już śpij. Porozmawiamy innym razem. - Potem z pewnym
wahaniem dotknęła lekko ramienia dziewczynki. - Dobranoc, Saro.
Sara spojrzała jej w oczy. Dostrzegła w nich wzruszenie.
- Dobranoc, ciociu Hetto.
Naprawdę żałowała, że nie mogła dłużej z nią rozmawiać. Ale dzisiejsza noc należała do
Felicji i Felka.
Gdy tylko ucichły kroki ciotki, Sara wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna. Najciszej, jak
tylko się dało, otworzyła je i wyszła na dach. Potem prze-czołgała się na tył domu i niemal
bezszelestnie ześlizgnęła się na daszek tylnego ganku. Stamtąd po kracie, na której rozpięte
były róże, zeszła do ogrodu. Znalazłszy się wreszcie na ziemi, popędziła co sił przez pole.
Księżyc i gwiazdy świeciły tak jasno, że było widno jak w dzień.
Duża pomarańczowa tarcza księżyca wyraźnie oświetlała wysoki, strzelisty kościół, ale
cmentarz pogrążony był w mroku. Otaczały go stare drzewa, a różane krzewy zdawały się
stać na straży. Poprzez niemal bezlistne konary wpadało jednak trochę światła, które rzucało
na groby długie, tajemnicze cienie. Za rogiem kościoła cicho pogwizdywał wiatr... a może to
był śpiew duchów?
Wtem w zaroślach ktoś syknął:
- Saro! - Nim dziewczynka zorientowała się, że to głos Andrzeja, omal nie wyskoczyła ze
skóry, tak się przeraziła. - Biegłem na skróty. Zaraz powinni tu być. - Pociągnął ją za rękę i
oboje skryli się za dużym nagrobkiem.
Sara aż drżała z podniecenia. To najwspanialsze przeżycie, jakie ją dotąd spotkało. Nigdy
przecież nie była w nocy poza domem, a cóż dopiero na cmentarzu przy pełni księżyca! Może
to naprawdę początek jakiejś wielkiej przygody?
- Wiem, że już są w drodze - szepnął Andrzej, dając jej sójkę w bok.
- Myślałam, że w ogóle nie uda mi się wyjść z domu - tłumaczyła się Sara. - Ciotka Hetty
108
słyszała twój skowyt. Powiedziała, że to wyje jakiś chory pies.
Andrzej uśmiechnął się, ale" zaraz potem zatkał jej usta ręką.
- Cicho! Idą!
Felicja, Felek i Cecylka z latarniami w rękach skradali się między grobami.
- Nie powinniśmy cię zabierać - narzekała Felicja, patrząc pogardliwie na kulącą się z tyłu
Cecylkę.
- Wcale nie musieliście mnie tutaj ciągnąć. Chciałam tylko wiedzieć, co macie w tym
woreczku i dokąd idziecie.
- Zaraz wygadałabyś wszystko mamie, ty lizusie.
Cecylka zignorowała tę uwagę.
- A jakie będzie twoje życzenie? - spytała. - Ja myślałam, żeby poprosić o kręcone włosy, ale
teraz zależy mi tylko na tym, aby być odważną. Czy myślisz, że kości umarłych naprawdę
wydzielają energię?
- Cicho! - syknęła Felicja.
- Co to było? - wyszeptał przerażony Feliks. Zatrzymał się tak raptownie, że Felicja z Cecylka
omal na niego nie wpadły.
- Ttto chyba czyjś oddech... - odparła nie mniej wystraszona Felicja.
- Boję się! - jęknęła Cecylka. - Chcę do domu! Zaraz pojawią się duchy!
- Uspokój się! - rzuciła Felicja. Wyprostowała się i wyciągnęła z kieszeni mały woreczek.
Włożyła parę ziarenek do ust i zaraz okropnie się wykrzywiła. - Fuj, jakie to świństwo!
ZOO
- Mów szybko życzenie! - ponaglał ją Felek. Felicja spojrzała na księżyc.
- Chcę być taka piękna jak dama na okładce „Poradnika Rodzinnego".
- Też coś! - skrzywił się Felek. - Aleś wymyśliła!
Sara zatkała sobie usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Andrzej zagryzł wargi i
przewrócił oczami.
- Co tu się dzieje? - rozległ się nagle w ciemności męski głos.
Felicja, Cecylka i Felek zamarli ze strachu.
W świetle księżyca ukazała się sylwetka komisarza Abnera Jeffriesa. Wyglądał jak jakiś
olbrzym. W kilku susach znalazł się przy dzieciach i wyciągnął Andrzeja zza nagrobka.
- Ani kroku, młoda damo - rzekł do Sary.
- Teraz całe towarzystwo uda się ze mną prosto do Różanego Dworku. Tam sobie wszystko
wyjaśnimy.
- To przez ciebie, ty głupku - napadła Felicja na brata.
- Przeze mnie? Ja nawet nie zdążyłem wypowiedzieć życzenia.
- Szkoda, że nie powiedziałam mamie - wtrąciła Cecylka.
- Cicho bądźcie! - upomniał ich Abner Jeffries.
- Ani słowa.
Drzwi otworzyła ciotka Hetty. Włosy, zwykle upięte w ciasny kok, miała rozpuszczone i
związane z tyłu w koński ogon. Ubrana była w długą nocną koszulę z czerwonej flaneli i
gruby wełniany szlafrok. Zza jej pleców wyjrzała zaciekawiona
770
Oliwia, również w szlafroku, lecz z włosami splecionymi w dwa warkocze.
- A cóż to, na miłość boską, znaczy? - spytała obrzucając dzieci gniewnym spojrzeniem.
- Lepiej wejdźmy do środka i porozmawiajmy - odparł Abner Jeffries, zaganiając swoich
więźniów.
W tym momencie przed ganek zajechała dwu-kółka. Wysiadł z niej Alek King. On też
wyraźnie ubierał się w pośpiechu, gdyż flanelową czerwoną koszulę włożył na lewą stronę.
- Wielebny Leonard kazał mi tu natychmiast przyjechać... - urwał gwałtownie i spojrzał na
dzieci. - No i co się tu dzieje? - spytał ostro, idąc spiesznie do drzwi.
Siostry wpuściły go do środka, po czym wszyscy udali się do salonu. Ciotka Hetty zapaliła
lampę. Dzieci poczuły się przy świetle pewniej, bo natychmiast rozwiązały się im języki.
- Wpadliśmy przez nich do gnoju. Musieliśmy się odegrać - tłumaczył się Andrzej.
- I uwierzyli, że Peg Bowen dała nam magiczne ziarenka - dodała Sara, uśmiechając się mimo
wszystko.
- Ja wcale nie uwierzyłam - zaprzeczyła szybko Felicja. - To wszystko ich wina! Oni nas
zwabili!
- Ja tam nawet nie chciałam iść - poskarżyła się Cecylka.
- A ja nawet nie wypowiedziałem życzenia - lamentował Felek.
- Ten głąb nadal nic nie rozumie! - prychnęła Felicja.
III
Wśród tych wzajemnych oskarżeń rozległ się spokojny głos Abnera Jeffriesa:
- Panie i panowie, pozwólcie mi dojść do słowa. Szczerze mówiąc, wielebny Leonard nie był
zachwycony, że ci mali wandale wyrwali go ze snu w środku nocy. Złapałem ich na
przykościelnym cmentarzu. Muszę przyznać, panno King, że mam już dość waszych
rodzinnych waśni. Wyciągacie mnie z łóżka o najdziwniejszych porach.
Hetty wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Każdy, kto znał ją choć trochę,
wiedział, że w środku aż kipi ze złości.
- Chyba zdajecie sobie sprawę, że świętokradztwo to przestępstwo ścigane z mocy prawa -
ciągnął Jeffries. - Grozi za to surowa kara.
- My przecież nie świę... nie świętokradliśmy niczego - jęknął Felek.
Alek King wystąpił naprzód.
- Wszyscy zostaliśmy wyciągnięci z łóżek -rzekł pojednawczo. - Jeżeli dasz spokój, Abnerze,
z tymi formalnościami, to może jeszcze choć trochę pośpimy.
Hetty, która siedziała dotąd skulona na stołku przy pianinie, wstała, by również zabrać głos.
- Masz zupełną rację, Alku. To sprawa rodzinna, Abnerze, i załatwimy ją sami. Proponuję,
ż
ebyś poszedł do domu. Byłoby mi naprawdę przykro, gdybyś się nie wyspał z naszego
powodu - dodała z ironicznym uśmieszkiem.
Abner Jeffries przesunął wzrokiem po twarzach dzieci i dorosłych. W końcu wzruszył
ramionami. Wiedział, że lepiej nie narażać się Hetty King.
- Dobranoc - burknął i wyszedł pośpiesznie.
112
Wśród tych wzajemnych oskarżeń rozległ się spokojny głos Abnera Jeffriesa:
- Panie i panowie, pozwólcie mi dojść do słowa. Szczerze mówiąc, wielebny Leonard nie był
zachwycony, że ci mali wandale wyrwali go ze snu w środku nocy. Złapałem ich na
przykościelnym cmentarzu. Muszę przyznać, panno King, że mam już dość waszych
rodzinnych waśni. Wyciągacie mnie z łóżka o najdziwniejszych porach.
Hetty wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Każdy, kto znał ją choć trochę,
wiedział, że w środku aż kipi ze złości.
- Chyba zdajecie sobie sprawę, że świętokradztwo to przestępstwo ścigane z mocy prawa -
ciągnął Jeffries. - Grozi za to surowa kara.
- My przecież nie świę... nie świętokradliśmy niczego - jęknął Felek.
Alek King wystąpił naprzód.
- Wszyscy zostaliśmy wyciągnięci z łóżek -rzekł pojednawczo. - Jeżeli dasz spokój, Abnerze,
z tymi formalnościami, to może jeszcze choć trochę pośpimy.
Hetty, która siedziała dotąd skulona na stołku przy pianinie, wstała, by również zabrać głos.
- Masz zupełną rację, Alku. To sprawa rodzinna, Abnerze, i załatwimy ją sami. Proponuję,
ż
ebyś poszedł do domu. Byłoby mi naprawdę przykro, gdybyś się nie wyspał z naszego
powodu - dodała z ironicznym uśmieszkiem.
Abner Jeffries przesunął wzrokiem po twarzach dzieci i dorosłych. W końcu wzruszył
ramionami. Wiedział, że lepiej nie narażać się Hetty King.
- Dobranoc - burknął i wyszedł pośpiesznie.
112
Alek King pocierał w zamyśleniu podbródek.
- Chodźmy do kuchni, Hetty. Chyba obmyśliłem przyzwoitą karę dla tej bandy urwisów.
Gospodyni skinęła głową.
- Saro - rzekła - w tej chwili marsz do łóżka.
- A wy - zwrócił się Alek do swoich dzieci z surową miną - zaczekajcie na dworze.
Rozdział piętnasty
Część stodoły na farmie Kingów przeznaczono na gnojowisko, wypełnione nawozem,
pierzem i słomą. Właśnie tam za sprawą Felicji i Felka wpadli Sara i Andrzej. Teraz cała
piątka dzieci musiała wygarnąć gnój i posprzątać to paskudne, śmierdzące miejsce. Taką
właśnie karę obmyślił Alek King.
Andrzej nie założył tym razem swoich tweedo-wych spodni do kolan, tylko wypłowiałe
niebieskie „ogrodniczki" i starą niebieską koszulę. Również Felek ubrany był w mocno
sfatygowaną koszulę flanelową, tyle że czerwoną. Dziewczynki miały na sobie stare, wytarte
sukienki i podobnie jak chłopcy - wysokie boty.
- Nie daruję tacie, że wymyślił taką karę - narzekała Felicja, ładując nawóz na taczki.
- Nigdy tego nie skończymy, jeśli nie będziesz nabierać więcej na łopatę - upomniał ją
Andrzej, upychając gnój widłami.
Feliks rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- To wszystko wasza wina. Kto wymyślił te głupie magiczne ziarenka?!
8 — Różany dworek
"5
- Zasłużyliście sobie - odciął się Andrzej.
- Najlepiej, żebyście oboje wrócili tam, skąd przyjechaliście, mądrale!
- Od samego początku dajecie nam do zrozumienia, że nas tu nie chcecie - rzekła Sara.
- A wy, że nie chcecie tu być. Nie jesteśmy odpowiednim towarzystwem dla takiej
wystrojonej lali! - wykłócała się Felicja.
Sara przyglądała się uważnie kuzynce. Czy ona naprawdę tak myślała?
- Nigdy nic takiego nie mówiłam.
- Od początku są z wami same kłopoty! -stwierdziła oskarżycielsko Felicja.
- Wcale nie - zaprotestował Andrzej.
- I to wy przecież zaczęliście - dodała Sara. Felicja wbiła ze złością łopatę w ziemię.
- No jasne, wasza wysokość! Ty umiesz tylko zadawać szyku jedwabnymi kieckami. I
zadzierać nosa. Ale to się skończy, kiedy twój ojciec wreszcie znajdzie się za kratkami!
Sara zaczerwieniła się z gniewu.
- Jak śmiesz tak mówić! - wrzasnęła i rzuciła w Felicję zawartością swojej łopaty. - Ja nigdy
bym tak nie powiedziała o twoim ojcu!
- Cóż, możemy się pobawić, czemu nie? - krzyknęła Felicja i cisnęła w kuzynkę umazanym w
gnoju sianem. Co prawda to prawda: gdyby Sara odezwała się tak o jej tacie, ona też by się
rozzłościła.
- Przestańcie! Przestańcie! - krzyknęła Cecylka. Lecz w tej samej chwili Felicja i Sara, jakby
na
dany znak, obrzuciły ją sianem. Na chwilę zapadła
114
cisza, po czym wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.
- Powiedz „przepraszam"! - zawołała Sara do Felicji. W powietrzu fruwało coraz więcej
siana.
- Przepraszam, przepraszam! No, teraz ty mnie przeproś! - wykrztusiła Felicja zanosząc się od
ś
miechu.
- Niech ci będzie: przepraszam!
Andrzej znienacka rzucił sianem w Felka, a ten nie pozostał mu dłużny. Nie minęła sekunda,
a wszystkie dzieci tarzały się po ziemi, obrzucały sianem, walczyły, zaśmiewając się przy tym
do łez. Cecylka i Sara przewróciły Felicję i zaczęły ją łaskotać.
- Koniec z tobą! - wrzeszczały, podczas gdy ofiara skręcała się ze śmiechu.
Sara jeszcze raz rzuciła w Felicję garścią słomy i roześmiała się głośno. Nigdy, przenigdy w
całym swoim życiu nie bawiła się tak cudownie!
- Dzieci!
Zaniepokojony głos Oliwii przywołał ich do porządku. Śmiechy umilkły. Zgorszona ciotka
przyglądała się im przez chwilę, po czym zwróciła się do Sary z wyrazem smutku na twarzy:
- Są listy z Montrealu. Do cioci Hetty i do ciebie.
- To od tatusia!
Sara skoczyła na równe nogi i porwała list. Szybko przeleciała go wzrokiem. Litery tańczyły
jej przed oczami.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony Andrzej.
- Niania wyjechała do Anglii. Musiała zaopie-
115
kować się swoją chorą siostrą. Tatuś pisze, że mogę wrócić do domu, ale nie wie, czy będzie
mógł się mną zająć. Okropnie za tobą tęsknię i bez względu na to, czy zdecydujesz się zostać,
czy wrócić, kocham cię jak zawsze. Proszę, nie trać wiary, że wkrótce będziemy razem. Tak
napisał.
- I co teraz zrobisz? - spytał Andrzej. Chciał ją poprosić, by została, ale słowa uwięzły mu w
gardle.
Wyręczyła go Cecylka. Podeszła do Sary i zajrzała jej prosto w oczy.
- Proszę cię, Saro, zostań! Bo się rozpłaczę. Felicja, brudna i zaczerwieniona, szurała nogami
w sianie.
- Wcale nie musi jechać. Jej ojciec napisał, że jeśli Sara zechce, może zostać.
Sara patrzyła na kuzynów i próbowała zebrać myśli. Tak wiele ma do rozważenia...
Odwróciła się do Oliwii.
- Czy możemy zaraz wrócić do Różanego Dworku?
- Oczywiście - odparła ciotka. Potem spojrzała na pozostałe dzieci. - Powiem Alkowi i Hetty,
ż
eby pozwoli wam dokończyć tę pracę kiedy indziej. Idźcie się teraz umyć.
Ciotka i siostrzenica, trzymając się za ręce, szły wolno w stronę domu.
- Saro - odezwała się Oliwia - decyzja należy do ciebie, ale wiedz, że jeśli wrócisz do
Montrealu, to będę okropnie za tobą tęsknić.
- Ale może ciocia Hetty się ucieszy, że wreszcie będzie miała spokój - rzekła przekornie Sara.
7/6
Wiedziała, że to nieprawda, i gorąco pragnęła by Oliwia zaprzeczyła. - Tyle jej
przysporzyłam trosk.
- Nie osądzaj cioci Hetty zbyt pochopnie. Jest inna, niż myślisz. Jesteś inteligentną
dziewczynką i ona cię podziwia. Bez względu na to, jak się zachowa, wiem, że nie chce się z
tobą rozstawać.
Sara podniosła głowę i zobaczyła, że Oliwia ma łzy w oczach. Zatrzymała się i objęła ją
mocno.
- Nie płacz, ciociu. Proszę cię, nie płacz!
- Tak mi przypominasz swoją matkę! Ona też była bardzo inteligentna. Och, Saro, zostań z
nami! Twoje miejsce jest tutaj!
Sara nie odezwała się. Tam, w stodole, w czasie zabawy po raz pierwszy w życiu poczuła, iż
należy do prawdziwej, wielkiej rodziny. śe ma wujków, ciotki, kuzynki i kuzynów.
Wiedziała, że ją zaakceptowano, chociaż nie wszystko jeszcze rozumiała. Wkrótce miała się
przekonać, że kuzyni, owszem stroili sobie z niej żarty, ale tak samo zachowywali się w
stosunku do siebie. Tworzyli klan, do którego nie dopuszczali obcych.
Teraz już jednak czuła, że i ona przynależy do tego klanu. Decyzja została podjęta. Jeszcze
raz dziewczynka uściskała ciotkę Oliwię i weszła do domu.
Ciocia Hetty stała w salonie.
- Cóż, Saro - rzekła przez zaciśnięte gardło - zdaje się, że tracę uczennicę. I to dobrą, jak się
okazało.
Dziewczynka spojrzała na nią poważnie.
- Zostaję.
777
- Zapewne zechcesz wyjechać jak najszyb...
- urwała, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, z tego, co usłyszała.
- Powiedziałam, że zostaję - powtórzyła Sara. Hetty wlepiła w nią zdumione oczy. Sarze się
wydało, że w tych oczach nagle pojawiły się łzy.
- Płaczesz? - spytała niepewnie.
Ciotka szybko potrząsnęła głową i spojrzała w bok.
- Skądże znowu! Przed chwilą obierałam cebulę... A może to od tego zapachu nawozu pieką
mnie oczy. Słuchaj no, moja panno. Jeśli myślisz, że będziesz mi rozwlekała te brudy po
całym domu, to się grubo mylisz. Idź się zaraz umyć, a potem przyjdź tu i pozbieraj rzeczy,
które porozrzucałaś rano. Nie mam najmniejszego zamiaru ciągle po tobie sprzątać...
Sara uśmiechnęła się i nagle ją uściskała.
- Postaram się to zrobić jak najlepiej - obiecała. Potem, nie chcąc, by Hetty widziała jej łzy,
pobiegła na dwór do pompy.
Chłodny wiatr szeleścił w gałązkach krzewów dzikiej róży, gdy dziewczynka myła zimną
wodą twarz i ręce. Wciągnęła głęboko powietrze i spojrzała w stronę morza.
- To naprawdę cudowny zapach, mamusiu
- szepnęła. - Myślę, że polubię to miejsce.
- Uśmiechnęła się nagle. - I ta twoja rodzina też jest całkiem miła... Gdy się ją bliżej pozna,
oczywiście.
Rozdział pierwszy
- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknął Feliks King. - W Avonlea odbędzie się prawdziwy
pokaz latarni magicznej.
Feliks miał buzię pełną twardych cukierków, które ssał stojąc na stopniach największego
sklepu w Avonlea. Razem ze swymi siostrami Felicją i Cecylką oraz z kuzynką Sarą Stanley i
kuzynem Andrzejem Kingiem przyglądał się tablicy, na której wywieszano ogłoszenia o
wszystkich ważnych wydarzeniach w Avonlea. Tego dnia na tablicy widniał tylko jeden
plakat. POKAZ LATARNI MAGICZNEJ, głosił napis, odbędzie się w ratuszu dziś
wieczorem. „Wszystkie miejsca wyprzedane" - informował wielki stempel, który
przystawiono pośrodku. Cały dochód miał zostać przekazany bibliotece szkolnej w Avonlea.
Felicja King kilkakrotnie przeczytała ogłoszenie, jakby chcąc się upewnić, że ten wspaniały
pokaz ma się rzeczywiście odbyć. Avonlea było małym i cichym miasteczkiem i jego
mieszkańcy rzadko mieli okazję uczestniczyć w podobnie niezwykłych widowiskach.
- Już się nie mogę doczekać. Mama pozwoliła mi włożyć moją najlepszą różową sukienkę z
muślinu.
121
Felicji nigdy nie przyszłoby do głowy mówić z pełnymi ustami. Była schludna, praktyczna i
ś
wiadoma własnej wartości. Oczy lśniły jej już na myśl, że wkrótce ubrana w elegancką,
szeleszczącą suknię pojawi się na schodach ratusza. Cecylka była jeszcze zbyt mała, by
interesować się strojami. Stała przed tablicą i ssąc cukierka wyobrażała sobie cuda, jakie ujrzy
podczas pokazu.
- Nie mogę się doczekać! Nigdy jeszcze nie widziałam latarni magicznej.
- Ja widziałam ich mnóstwo - powiedziała Sara Stanley. - W Montrealu ojciec często zabierał
mnie na takie pokazy.
- Chwalipięta - mruknęła Felicja, nie chcąc dopuścić, by Sara znów zaczęła opowiadać o
wspaniałościach wielkomiejskiego życia.
Sara mieszkała przedtem w Montrealu, gdzie miała własną nianię i więcej muślinowych
sukienek niż jakakolwiek inna dziewczynka. Wszystko to jednak skończyło się, gdy jej ojciec
popadł w tarapaty finansowe i wysłał córkę do Avonlea pod opiekę ciotek Hetty i Oliwii. Sara
przebywała w Avonlea od niedawna i próbowała, nie bez problemów, zaprzyjaźnić się z jego
mieszkańcami. Zwłaszcza dzieci nie były przekonane, czy lubią tę dziwną, miastową
kuzynkę. Pochodziła przecież „z daleka". Tak właśnie mieszkańcy Wyspy Księcia Edwarda
nazywali każde miejsce położone poza granicami ich otoczonej morzem prowincji.
Felicja przeżywała ciężkie chwile, odkąd Sara przybyła do Avonlea. Była najstarszym
dzieckiem w rodzinie Kingów i do tej pory niepodzielnie
122
króiowała nad innymi. A teraz, młodsza od niej, dwunastoletnia Sara postawiła jej
przywództwo pod znakiem zapytania.
Felka ciekawiła przede wszystkim sama projekcja. Zawsze marzył o tym, żeby zobaczyć na
własne oczy prawdziwą latarnię magiczną.
- Może ten magik pokaże nam, jak taki projektor działa - powiedział z westchnieniem.
- To bardzo proste - włączył się do rozmowy Andrzej King.
Andrzej wychowywał się u wujostwa Jany i Alka Kingów. Jego ojciec Alan, brat Alka,
pracował jako geolog w Ameryce Południowej. Andrzej miał zręczne ręce, a poza tym znał
się na bardzo wielu rzeczach.
- Och, świetnie, a więc jest szansa, że nawet Felek coś zrozumie - zauważyła Felicja
sarkastycznie. Włożyła do ust kolejnego cukierka i wróciła do gry w kamyczki z Cecylką.
Wszyscy czekali przed sklepem na ciotkę Oliwię.
- Za to nie ma żadnych szans, aby tobie się to udało - odciął się Felek. Uważał za punkt
honoru, żeby nie dać się poniewierać siostrze, chociaż jego starania nie zawsze odnosiły
skutek.
- To jest tak - zaczął wyjaśniać Andrzej, kreśląc w powietrzu rysunek latarni magicznej -
szklane płytki z obrazkami wkłada się między soczewki, umieszcza przed źródłem światła i
obraz pojawia się na ekranie... Rozumiecie?
Felek gorliwie przytakiwał, choć trudno byłoby stwierdzić, czy rzeczywiście zrozumiał, o co
chodzi. Andrzej postanowił udzielić bardziej szczegółowych wyjaśnień.
123
Sara zbliżyła się do dziewcząt grających w kamyczki, ale Felicja pozostała odwrócona do niej
plecami. Sara westchnęła i odeszła na bok. Postanowiła pospacerować za sklepem, delektując
się miętowym cukierkiem.
Był wczesny ranek i to sprawiło, że cukierek smakował w specjalny sposób. Rosa perliła się
na trawie, a zapach przygotowywanych śniadań roznosił się po głównej ulicy Avonlea. Sarę
niezwykle interesowały pokazy latarni magicznej, chociaż widziała ich już bardzo dużo. Ona
też niecierpliwie czekała na przedstawienie, z nadzieją, że zobaczy prawdziwą, ekscytującą
historię, a nie jakieś pouczające obrazki z podróży. Sara miała bogatą wyobraźnię - zbyt
bogatą, jak sądziła ciotka Hetty - i uwielbiała opowieści, im bardziej dramatyczne i
chwytające za serce, tym lepiej. Opowieści o duchach czy tajemniczych wrakach
przyprawiały ją o dreszcze, nawet jeśli kończyły się dobrze. Wzruszała się do głębi losami
nieszczęśliwych kochanków, rozdzielonych przez okrutny los, a także...
Głuchy odgłos tuż nad głową przestraszył Sarę i w mgnieniu oka sprowadził na ziemię.
Spojrzała w górę, nie wierząc własnym oczom. Z okna nad schodami ukazała się walizka, a
za nią wyłoniła się noga mężczyzny, który tą właśnie drogą usiłował wydostać się na
zewnątrz.
A wszystko to działo się w spokojnym pensjonacie w Avonlea.
Widok był tak niezwykły, że Sara aż zamarła ze zdumienia. Mężczyzna usiłował przecisnąć
resztę ciała przez okno, ugrzązł jednak w połowie drogi,
124
przewieszony przez parapet. Gdy wreszcie udało mu się wydostać, wzrok jego spoczął na
Sarze, która mu się przyglądała, oparta o sztachetki płotu. Był to muskularny człowiek o
rumianej twarzy. Kiedy spostrzegł, że jest obserwowany, zbladł, po czym zachichotał
nerwowo. W jednej ręce ściskał kurczowo walizkę, a drugą wyciągnął oskarżyciels-ko w
kierunku drzwi.
- Cha, cha, te drzwi znów się zatrzasnęły. Musiałem sobie poradzić inaczej.
Sarze swego czasu również zdarzały się podobne przygody i wiedziała, że wychodzenie przez
okno nie jest rzeczą łatwą.
- Mógł się pan zranić - powiedziała, odzyskując w końcu zdolność mówienia. - Trzeba
koniecznie zrobić coś z tymi drzwiami. Chce pan, żebym kogoś zawołała?
- Och, nie, nie, dziękuję!
Pomysł, aby o tak wczesnej porze niepokoić kogokolwiek sprawą zepsutych drzwi, wzburzył
jegomościa tak bardzo, że gwałtownie poruszył głową i uderzył czołem w skrzydło okna. Z
wnętrza domu dobiegł kobiecy głos.
- Panie Beatty, śniadanie gotowe. Wiadomość ta najwyraźniej wstrząsnęła panem
Beattym, bo jednym susem zeskoczył na dach werandy i powiódł dokoła dzikim spojrzeniem.
Jego wzrok spoczął na stojącym przed sklepem powoziku. Ostrożnie zsunął się aż do okapu i
zwrócił do Sary.
- Myślę... że mogłabyś coś dla mnie zrobić. Przyprowadź tu mojego konia i powóz, dobrze?
12$
- Panie Beatty, panie Beatty! - rozległo się znów wołanie. - Jest pan tam?
Mężczyzna przełożył jedną nogę przez krawędź dachu. Najwyraźniej pragnął jak najszybciej
opuścić to miejsce. Sara nie miała zwyczaju długo się wahać. Odwiązała konia i właśnie
prowadziła go w stronę pensjonatu, gdy zauważył ją Andrzej.
- Hej! - krzyknął. - Co ty robisz?
- Och, nic takiego. Pomagam tylko jednemu panu.
Sara była z natury usłużna i zawsze cieszyła się, gdy mogła pomóc komuś, kto znalazł się w
tarapatach. Tymczasem mężczyzna wykonał śmiały skok z krawędzi dachu wprost na klomb
petunii.
- Przecież to powóz pana Bigginsa! - krzyknęła Felicja i poderwała się na równe nogi.
- Nic podobnego - prychnęła Sara. Ależ ta Felicja ma pomysły! Wszak ten mężczyzna z
pewnością wie, jak wygląda jego własny powóz!
- A właśnie, że tak! - wybuchnęła Felicja, ruszając za kuzynką. - Widziałam, jak pan Biggins
przed chwilą wysiadł z niego i wszedł do sklepu.
Było jednak za późno. Mężczyzna przeskoczył już przez płot, cisnął walizkę na tył powoziku
i wdrapał się na kozioł.
- Dziękuję, panienko - zwrócił się do Sary chwytając lejce, a na jego usta wypłynął chytry,
triumfalny uśmiech. Zaciął konia tak mocno, że zdumione zwierzę rzuciło się cwałem w dół
ulicy, ciągnąc za sobą kołyszący się powóz. W tej samej chwili ze sklepu wypadli panowie
Biggins i Law-son, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem. Pan Biggins natychmiast pojął, co
się stało.
126
- Stój! - krzyknął. - To mój powóz! - Cisnął na ziemię torbę, którą trzymał w ręku, i rzucił się
w pościg za uciekinierem. Torba pękła, a wokół uniosły się tumany mąki. Pan Lawson,
właściciel sklepu, który właśnie przed chwilą sprzedał panu Bigginsowi ową mąkę, nie
zwrócił na to najmniejszej uwagi. W tym bowiem momencie rozpoznał człowieka, który
siedział na koźle.
- On jest mi winien pięćdziesiąt dolarów. Zatrzymać go! - wołał machając rękami w bezsilnej
złości. Słysząc krzyki, jego żona i Oliwia King wybiegły ze sklepu.
- Mój koń! - wrzeszczał pan Biggins, pędząc za powozem. Nie był w stanie go doścignąć, ale
jego okrzyki usłyszał posterunkowy Jeffries, który stał spokojnie przed kuźnią z kciukami
zatkniętymi za szelki spodni. Widząc zbliżający się powóz, Jeffries zaczął zapamiętale
gwizdać.
- Stój, w imieniu prawa!
Ale powóz przemknął obok niego jak strzała, wzniecając kłęby czerwonego kurzu. Jeffries w
ostatniej chwili zdołał odskoczyć na bok i wylądował na stosie siana. Mniej szczęścia miały
dwie kobiety, które podążały dalszym odcinkiem drogi - ich ucieczka przed rozpędzonym
powozem skończyła się rozpaczliwym skokiem do przydrożnego rowu.
Pan Biggins musiał zaniechać pościgu, gdyż nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
- Stój... złodzieju - wykrztusił po raz ostatni, prawie bez tchu. Jego twarz pałała gniewem; był
za stary i za gruby, aby gonić po gościńcu skradzione powozy, i to o ósmej rano.
727
Wszystkie próby zatrzymania powozu okazały się zatem daremne. Pojazd zatoczył się na
zakręcie, prawie najeżdżając na rowerzystę, po czym zniknął z pola widzenia.
Przed sklepem zawrzało.
- Ależ to był pan Beatty! - Oliwia King nie wierzyła własnym oczom.
Felicja spojrzała na Sarę, która wciąż stała jak wrośnięta w ziemię.
- Mówiłam ci, że to powóz pana Bigginsa - syknęła. Wyrażanie słusznego oburzenia należało
do jej specjalności.
- Beatty zadłużył się u nas na dużą sumę - mówiła pani Lawson. - Ostrzegałam męża, aby mu
nie ufał.
Oliwia zdawała się tego nie słyszeć. W geście przerażenia uniosła dłoń do ust. Chodziło
wszak o tego samego pana Beatty'ego, którego nazwisko widniało na plakacie!
- O mój Boże! A co z pokazem latarni magicznej?! - krzyknęła.
Nadzieja na wspaniałą zabawę prysła jak bańka mydlana. Ale Oliwia, która była z natury
optymistką, natychmiast znalazła pozytywną stronę tego wydarzenia.
- Och, jak to dobrze, że przynajmniej pieniądze za bilety są bezpieczne u pana, panie Lawson.
- Ależ pan Beatty twierdził, że cały dochód znajduje się w pani rękach, Oliwio - odparł pan
Lawson ze zdumieniem.
- Skądże znowu! Mnie powiedział, że to pan ma pieniądze...
128
Nagle wszyscy uświadomili sobie straszną prawdę i zapadło milczenie.
- Och, nie - jęknęła Oliwia, gdy już ochłonęła z pierwszego wrażenia. Pieniądze, tak
pracowicie zbierane, podążały teraz w nieznanym kierunku w walizce pana Beatty'ego.
Pan Biggins wolnym krokiem zbliżał się do zgromadzonych przed sklepem osób, rozmyślając
nad krzywdę, jaka go spotkała. Konie i powozy wszak nie przychodzą łatwo. Ani też worki
mąki.
- Chciałbym wiedzieć, jak ten człowiek zdołał porwać mojego konia i powóz - wypalił nagle,
a jego twarz przybrała tak groźny wyraz, jakby Lawson zamierzał posiekać winnego na
kawałki.
Felicja oskarżycielskim gestem wskazała na Sarę.
-Ona mu pomogła.
Wszystkie spojrzenia spoczęły na Sarze, która nadal stała nieruchomo, z włosami pokrytymi
czerwonym pyłem, bezradna i przerażona.
- Och, Saro - krzyknęła Oliwia. - Jak mogłaś?
- Nie wiedziałam, że to nie jego powóz. Może i była to prawda, ale zgromadzonym
przed sklepem ludziom słowa te wydały się jedynie kiepską wymówką. „To wszystko przeze
mnie" - pomyślała Sara, wiedząc, że od tej pory będą ją dręczyć wyrzuty sumienia. Teraz całe
Avonlea ją znienawidzi.
A Felicja! Gdyby Sara miała mieszkać w Avon-lea nawet przez sto lat, Felicja nigdy nie
pozwoli jej zapomnieć o tym, co się stało!!!
9 — Różany dworek
129
Rozdział drugi
Wieść o katastrofie rozeszła się po Avonlea z prędkością błyskawicy. Oczywiście dotarła do
Różanego Dworku, zanim jeszcze Oliwia wraz z Sara zdążyły wrócić ze sklepu. W domu obie
musiały stawić czoło ciotce Hetty. Siostra Oliwii, jako najstarsza spośród rodzeństwa
Kingów, uważała się za przywódczynię całej rodziny i za wyrocznię w sprawach moralności i
dobrych obyczajów. Tę ostatnią rolę traktowała zresztą bardzo poważnie. Pracując jako
nauczycielka w szkole w Avonlea, wbijała w co bardziej oporne głowy więcej nauk
moralnych niż ktokolwiek inny w promieniu najbliższych stu kilometrów. Obie z Oliwią były
niezamężne i mieszkały razem w Różanym Dworku. Ich wzajemne stosunki układały się
harmonijnie dopóty, dopóki Oliwia zgadzała się ze zdaniem Hetty.
Oliwia zdjęła kapelusz i zaczęła przygotowywać herbatę, aby uspokoić skołatane nerwy.
Wzięła ładny czajniczek z wymalowanymi fiołkami i pokroiła placek na cienkie kawałki, tak
jak lubiła Hetty.
Sara skierowała się wprost do kąta pokoju i usiadła z głową schyloną w poczuciu hańby,
niezdolna wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- Pan Beatty wyglądał na takiego miłego, uczciwego człowieka - odezwała się Oliwia, kiedy
obie z Hetty usiadły w końcu do herbaty.
Placek nie zdołał, niestety, ułagodzić ciotki Hetty. Jej brwi uniosły się w niemym: „A nie
mówiłam?" Hetty zawsze odczuwała zadowolenie, kiedy okazywało się, że to ona miała rację.
130
- Wędrowni artyści rzadko są ludźmi honoru, Oliwio. Ładna historia. Nie pojmuję, jak
mogłam przyzwolić na ten jarmarczny pokaz.
- Ależ, Hetty...
Oliwia pamiętała, ile trudu kosztowało ją przekonanie siostry. Na pewno nie należało jej teraz
tego wypominać.
- Pokaz latarni magicznej, doprawdy! - prych-nęła Hetty, wciąż nie zwracając uwagi na
pięknie pokrojone ciasto.
Oliwia rzuciła okiem na Sarę i postanowiła zastosować inną taktykę. Miała niezmiernie czułe
serce i nie mogła patrzeć na rozpacz dziewczynki.
- Ten pomysł wszystkim się spodobał - zaryzykowała. - Wszystkie bilety sprzedano i...
- I nic! - ucięła Hetty i zwróciła się do siedzącej w rogu pokoju Sary: - Kiedy wreszcie
zaczniesz zastanawiać się nad tym, co robisz? Jesteś ulepiona z tej samej gliny, co Oliwia.
Jesteś tak samo... naiwna. Czasem zastanawiam się, czy wy w ogóle posiadacie choć odrobinę
rozsądku.
Zadowolona z udzielenia słusznej nagany, w milczeniu dokończyła herbatę, po czym opuściła
pokój. Od pierwszego dnia pobytu Sary w Avon-lea, Hetty uważała ją za skandalicznie
rozpuszczone stworzenie, które trzeba nauczyć dyscypliny. Niezwłocznie więc podjęła się
tego zadania. Od tego czasu między nią a Sarą doszło do szeregu spięć, które jedynie
utwierdziły Hetty w przeświadczeniu, że trafnie oceniła charakter dziewczynki. Tym razem i
Oliwia nie była bez winy, jako że entuzjastycznie odniosła się do pomysłu zorganizowania
projekcji.
131
Hetty wyszła, a Sara i Oliwia popatrzyły na siebie posępnie. Było im smutno i ciężko na
sercu.
Wraz z ucieczką pana Beatty'ego z pieniędzmi za bilety prysła nadzieja na szybkie zebranie
funduszy dla biblioteki szkolnej. Ale ciotka Hetty, która uważała się za krzewicielkę kultury
w Avon-lea i pragnęła zakupić jak najwięcej nowych książek, nie zamierzała zniechęcać się
tym niepowodzeniem. Jako kobieta o silnej woli i niezachwianych zasadach moralnych,
nieufnie odnosiła się do pomysłu urządzenia pokazu latarni magicznej. Teraz, gdy plan Oliwii
spalił na panewce, Hetty powróciła do swojej starej metody: systematycznej, wytrwałej pracy.
Następnego dnia, tuż przed końcem lekcji, zastukała linijką w biurko i zwróciła się do
zgromadzonych w sali dzieci.
- Jak już pewnie wszyscy wiecie, próba przysporzenia pieniędzy bibliotece szkolnej przy
współpracy z panem Beattym zakończyła się niepowodzeniem.
Przerwała, jak zwykle, kiedy szykowała się do wypowiedzenia jakiegoś morału. Nastała
cisza. Wszyscy, nie wyłączając ciotki Hetty, spojrzeli na wydłużoną twarz Sary.
- Zły początek niekoniecznie musi oznaczać zły koniec - ciągnęła Hetty, zadowolona z siebie.
- Wprowadzimy w życie mój pierwotny plan. Pragnę, aby każde z was działało na własną
rękę.
- Teraz będzie o „uczciwej pracy" - szepnął Felek do Andrzeja.
- Spróbujcie zarobić trochę pieniędzy uczciwą pracą - podjęła Hetty - albo poproście o
wsparcie
132
rodzinę i przyjaciół. Pamiętajcie, aby dokładnie wyjaśnić im cel zbiórki i jej znaczenie.
Koniec lekcji.
Dzieci wyprysnęły ze szkoły i rozbiegły się na wszystkie strony. Wiele miało przed sobą
daleką drogę do domu, a tam czekały je liczne obowiązki. Sara, przygnębiona, zeszła po
schodach razem z Felicją i Cecylką. Tuż za nimi dreptała Klementynka Ray.
- Musimy się zastanowić, skąd wziąć pieniądze - odezwała się Sara, którą bez przerwy
dręczyły wyrzuty sumienia. - Czuję się tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna.
- Jesteś wszystkiemu winna - powiedziała Felicja. Miała zamiar jeszcze coś dodać, ale w tej
samej chwili przebiegający obok Edek Ray potrącił ją tak mocno, że omal nie upadła. Edek
był nieokrzesanym chłopakiem, miał sterczące jak słoma włosy i nosił wielkie, kłapiące buty.
- Lepiej się pośpiesz, Klementyno - zawołał do siostry - bo mama da ci w skórę!
Chociaż pani Ray istotnie znana była z wyjątkowej surowości, Klementynka nie posłuchała
rady brata i dalej dreptała za idącymi powoli przyjaciółkami. Podeszło do nich kilka innych
dziewczynek i obrzuciło Klementynkę ironicznym spojrzeniem.
- Pewnie nie przyniesiesz zbyt wiele pieniędzy, prawda? - zapytała Sally Potts.
Klementynka zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Mama nie da mi ani centa. Uważa, że książkami wybrukowana jest droga do piekła.
- A do mnie przyjechał bogaty wujek z Charlot-tetown - pyszniła się Sally. - Ucieszy się, że
będzie
133
mógł pomóc bibliotece szkolnej. Na pewno przyniosę najwięcej pieniędzy ze wszystkich.
Mówiąc to, Sally chciała sprawić przykrość Sarze. Taki to już los nowych uczniów, że muszą
znieść wiele upokorzeń, zanim zostaną zaakceptowani przez resztę klasy. Sara, która miała
kołnierzyki z najprawdziwszej koronki, wykwintne maniery i na dodatek Felicję King za
kuzynkę, wielokrotnie przeżywała bardzo ciężkie chwile. A najbardziej dokuczała jej właśnie
Sally Potts, złośliwa i nieprzyjemna osóbka o twarzy jak księżyc w pełni. Sally zazdrościła
Sarze wszystkiego, ale nie czyniła najmniejszych wysiłków, by się do niej upodobnić.
Sara jednak nie należała do osób, które potulnie znoszą docinki innych. Teraz też wykrzywiła
się okropnie do Sally za jej plecami. Sally chyba to wyczuła, ponieważ odwróciła się
niespodziewanie.
- Saro, skąd masz tę sukienkę?
- Ojciec mi ją przysłał z Paryża.
Sara po prostu stwierdziła fakt, ale ponieważ w Avonlea nikt nie miewał sukienek z Paryża,
jej odpowiedź świadczyła o zadzieraniu nosa. Sally przewróciła oczami i spojrzała na swoją
przyjaciółkę Jankę.
- Och, czyż to nie wspaniałe? Czy mogłabym ją kiedyś od ciebie pożyczyć, Saro?
- Jeśli uważasz, że będzie na ciebie pasować. Sara obrzuciła wzrokiem pulchne kształty Sally.
Ta jednak roześmiała się szyderczo.
- Nie miałam zamiaru jej wkładać. Pomyślałam, że przyda mi się do szorowania podłogi.
134
Tego już było za wiele dla Felicji. Kingo wie zawsze występowali w obronie członków swojej
rodziny, bez względu na to, czy ich lubili, czy nie. Poza tym Felicja wiedziała o mieszkańcach
Avon-lea takie rzeczy, o których Sara nie miała pojęcia, i potrafiła to wykorzystać, aby
osiągnąć zamierzony cel.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka zarozumiała, Sally Potts! Ty nawet nie masz w kuchni
prawdziwej podłogi, tylko klepisko!
Strzał okazał się celny. Sally i Janka równocześnie pokazały jej języki i odeszły, przybierając
wyniosłe miny. Sally lubiła dokuczać innym, ale gdy sama stawała się przedmiotem czyichś
docinków, nie potrafiła wymyślić żadnej ciętej odpowiedzi.
- Nie przejmuj się nimi, Saro - pisnęła Cecylka. Podziwiała swoją kuzynkę z Montrealu i
zawsze stawała po jej stronie.
- Nie mam takiego zamiaru - odpowiedziała Sara z roztargnieniem; jej myśli zaprzątał teraz
zupełnie inny problem. - Musimy pomówić o ważniejszych sprawach. Trzeba się zastanowić,
skąd wziąć pieniądze i jak zebrać większą sumę niż Sally Potts.
Twarz Sary rozjaśniła się i nabrała wyrazu zdecydowania, jak zawsze, gdy dziewczynka
wyznaczała sobie jakieś trudne zadanie. Jeśli tylko zdoła zebrać odpowiednio dużą sumę,
sumienie nie będzie jej już dręczyć i przestanie się jej wydawać, że wszyscy patrzą na nią jak
na kryminalistkę.
Klementynka miała swój własny pomysł.
- Będę się modlić do Boga, aby zesłał mi pieniądze.
135
- To nic nie da - odparł z przekonaniem Felek. Sam miał niemałe doświadczenie w proszeniu
Boga o rzeczy, które chciał dostać. Modlił się już o rower, kolejkę i lepsze stopnie z
ortografii, ale żadna z tych próśb nie została spełniona.
Felicja, która wiedziała znacznie więcej o działaniu boskiej Opatrzności, rzuciła mu
pogardliwe spojrzenie.
- Bóg zsyła wiele rzeczy, ale nie pieniądze. Przecież ludzie sami mogą je zarobić.
- Ja nie - zauważyła Klementynka rezolutnie. - Sądzę, że On powinien wziąć to pod uwagę.
Felek wiedział jednak, że nie mają co liczyć na Boga i przystąpił do rozpatrywania ziemskich
możliwości.
- Można by poprosić o pomoc naszych krewnych. Założę się, że każdy z nich da po dolarze.
Felicji spodobał się ten pomysł. *
- Ojciec da nam więcej. Zobaczycie - powiedziała z entuzjazmem.
Ale Felek i Felicja zawiedli się w swoich rachubach. Wieczorem ich ojciec wyjął z portfela
pięć ćwierćdolarówek i położył je w rządku na stole kuchennym.
- Proszę bardzo, dwadzieścia pięć centów dla każdego. Zadowoleni?
Wuj Alek był tak zachwycony swoją hojnością, że upłynęła dobra chwila, nim dotarło do
niego, iż pięć dziecięcych twarzyczek bynajmniej nie jaśnieje wdzięcznością i zachwytem.
- Hm... Coś nie tak? - spytał.
- Nic takiego, wujku - zaczęła Sara. - Tyl-
l36
ko... - przerwała. Trudno jej było wyznać, jak wielkie nadzieje pokładała w swoich dorosłych
krewnych.
- Aha, spodziewaliście się więcej? - Wujek uśmiechnął się ironicznie. - Cóż, obawiam się, że
to musi wam wystarczyć. Na resztę zapracujcie sami. - Wuj Alek, podobnie jak ciotka Hetty,
miał własne zdanie na temat metod kształtowania charakteru u młodych ludzi.
Trzeba oddać sprawiedliwość Felicji, że potrafiła stanąć na wysokości zadania.
- Mogłabym urządzić sprzedaż wypieków, a ty, Felku, mógłbyś pielić chwasty - powiedziała
po chwili namysłu.
- Nie lubię pielić! - wrzasnął Felek, przerażony. Felicja za wiele sobie pozwalała, dyktując
innym, co mają robić, a on nie miał zamiaru dać się zapędzić do roboty.
Wszyscy leniwi chłopcy tego nie lubią - powiedziała Felicja, marszcząc nos. Sara westchnęła.
- Na sprzedaży wypieków i pieleniu nie uda się nam dużo zarobić.
- Skoro jesteś taka mądra - wycedziła Felicja - to sama coś wymyśl.
Sara, której nigdy nie brakowało pomysłów, natychmiast podjęła wyzwanie.
- Obejdziemy wszystkie domy w Avonlea - powiedziała. - Ludzie na pewno wesprą tak
szlachetny cel.
Sarze bardzo zależało na tym, aby szkolna biblioteka wzbogaciła się o nowe pozycje. Książki
były dla niej tym, czym woda dla spragnionego
137
wędrowca przemierzającego piaski pustyni. Podczas swojego krótkiego pobytu w Avonlea
zdążyła już przeczytać większość książek ze szkolnej biblioteki. Jeśli szkoła nie zakupi
wkrótce nowych pozycji, Sara będzie zmuszona zacząć czytanie od początku.
- Nie będę chodzić od drzwi do drzwi i żebrać
- stwierdziła Felicja.
Sara uśmiechnęła się leciutko. Felicja była dumna, ale Sara Stanley wiedziała, jak ją podejść.
- Czy wobec tego zamierzasz pozwolić, aby panna Sally Potts zebrała więcej pieniędzy niż
Kingowie? - spytała.
Następnego dnia Felicja, burcząc coś pod nosem, wyruszyła z resztą dzieci na obchód domów
w Avonlea. Ich wysiłki nie przyniosły jednak oczekiwanego efektu. Po zakończeniu zbiórki
kwestorzy zasiedli zmordowani wokół stołu w kuchni Kingów i obliczyli wpływy.
- Dwa dolary i piętnaście centów.
Andrzej ułożył monety jedną przy drugiej, ale nie zapełniłyby one nawet kapelusza
krasnoludka.
- To wszystko? - spytał Felek rozczarowany.
- Macie jeszcze to, co dostaliście ode mnie
- przypomniał wuj Alek, który siedział w kącie kuchni i czytał gazetę.
- Razem trzy dolary i czterdzieści centów
- podsumował Andrzej ponuro.
- Za to nie kupi się zbyt wielu książek - westchnęła Sara. Istotnie, kwota ta mogła jej
zapewnić lekturę najwyżej na tydzień lub dwa.
Felicja, wciąż boleśnie przeżywająca poniżenie,
I38
jakiego doznała na progach domów Avonlea, spojrzała pogardliwie na pieniądze.
- „Ludzie na pewno wesprą tak szlachetny cel" - powtórzyła szyderczym tonem słowa Sary. -
Co za wsparcie! Wciąż jeszcze mam we włosach gęsie pióra!
Mieszkańcy Avonlea byli zwyczajni, ciężko pracującymi ludźmi. W najlepszym razie uważali
czytanie książek za zwykłą stratę czasu, w najgorszym zaś - za prostą drogę do rozleniwienia
i upadku. I nie zamierzali dawać pieniędzy na książki dzieciom, które powinny zająć się
czymś pożytecznym.
Okrzyki: „błazenada!", „głupota!", „niedorzeczność!" goniły gromadkę kwestujących. Od
większości drzwi dzieci odchodziły z pustymi rękami. Najgorsze zaś nastąpiło wówczas, gdy
Sara i Felicja wychodząc od pani Simpson zostawiły przez nieuwagę otwartą furtkę i stadko
gęsi wydostało się na drogę. Dziewczynkom udało się jakoś zagonić je z powrotem, ale w
efekcie tej przygody wróciły do domu podrapane, zabłocone i skrajnie wyczerpane.
Wuj Alek nie wtrącał się więcej do dyskusji i dalej czytał gazetę. Zapoznał się pobieżnie z
wiadomościami politycznymi, ogłoszeniami kościelnymi i rubryką poświęconą problemom
wsi. Na dłużej zatrzymał się dopiero przy rubryce towarzyskiej.
- Posłuchaj, Jano - zwrócił się do żony. - Piszą, że Wellington Campbell powrócił do
rodzinnego Avonlea i pragnie nabyć tu jakąś posiadłość. Pamiętasz go?
Ciocia Jana przestała szydełkować.
139
- Tak. Pamiętam, jak wyglądał przed laty, zanim zrobił karierę.
- Zdaje się, że szuka na wyspie jakiegoś przytulnego miejsca, gdzie mógłby przyjeżdżać na
odpoczynek.
Wuj Alek zatopił się ponownie w lekturze artykułu, nieświadomy faktu, że jego słowa
wzbudziły zaciekawienie Sary. Dziewczynka powoli podniosła się z krzesła i zaglądając
wujowi przez ramię, zerknęła na zamieszczoną w gazecie fotografię.
- Przystojny. Czy jest bogaty?
Pytanie to zostało zadane całkowicie obojętnym tonem, ale w oczach Sary pojawiły się już
znajome błyski. Wuj jednak niczego nie zauważył. Zazwyczaj jako ostatni dowiadywał się o
nowych pomysłach, jakie wylęgały się w głowie Sary Stanley. Uśmiechnął się.
- Jeszcze jak! Zrobił fortunę na obróbce drewna i produkcji papieru. *
- Ale dzięki pracy innych ludzi - wtrąciła cierpko ciocia Jana, pociągając gwałtownie nić swej
szydełkowej robótki. Uważała, że jeśli człowiek chce dojść do bogactwa, powinien sam się
napocić.
- Nareszcie! - wykrzyknęła Sara, do której dotarła jedynie wiadomość o wielkich pieniądzach.
- Nareszcie ktoś bogaty! Jego właśnie powinniśmy poprosić o datek.
Ciocia Jana wybuchnęła śmiechem.
- Ludzie mówią, że odkąd Wellington Campbell zbił fortunę, równie trudno z nim
porozmawiać jak z królem Anglii.
Jeśli ciocia Jana sądziła, że tą uwagą zniechęci Sarę, była w wielkim błędzie. W głowie Sary
140
zakiełkowała już pewna myśl. Dziewczynka obwiniała się nie tylko za niepowodzenie
projekcji, ale także za nieudaną kwestę, i wiedziała, że musi się jakoś zrehabilitować. Kiedy
jej twarz przybierała tak stanowczy wyraz, nawet król Anglii powinien był mieć się na
baczności.
- Gdzie on mieszka? - zapytała.
Wuj Alek wskazał palcem ostatnie zdanie artykułu.
- W hotelu „Białe Piaski".
Sara uśmiechnęła się. Jeśli się pragnie schwytać tygrysa, należy najpierw wyśledzić jego
legowisko.
Rozdział trzeci
Hotel „Białe Piaski" był jedną z najokazalszych budowli na Wyspie Księcia Edwarda.
Wznosił się majestatycznie nad brzegiem morza, otoczony ze wszystkich stron
wypielęgnowanymi trawnikami. Nazwa „Białe Piaski" wzięła się stąd, że od hotelu aż do
morza ciągnęła się szeroka, biała plaża. Budowlę wieńczyły strzeliste wieżyczki, po obu
stronach drzwi wejściowych wznosiły się marmurowe kolumny, a ogromne tarasy, na których
ubrani w śnieżnobiałe stroje kelnerzy podawali herbatę, tonęły w kwiatach. Bogaci turyści
przybywali tu ze wszystkich krańców świata, aby podziwiać piękne nadmorskie widoki i
delektować się owocami morza, które stanowiły specjalność hotelowej restauracji.
Przed tą właśnie majestatyczną budowlą stała teraz grupka dzieci: Andrzej, Felek, Felicja,
Cecy-
141
lka oraz Piotrek Craig. Przywiodła ich tu Sara Stanley.
Felek, który nigdy dotąd nie był w „Białych Piaskach", poczuł się nagle nieswojo. Właściwie
wszyscy poza Sarą stracili pewność siebie.
- Nie wpuszczą nas tam - jęknął i zagryzł wargi.
- Nonsens - powiedziała Sara zdecydowanie. - Bywałam w lepszych hotelach niż „Białe
Piaski".
Zdołała nakłonić przyjaciół, by weszli po szerokich frontowych schodach. Gdy jednak
znaleźli się w holu, sama poczuła się niepewnie. Istotnie, bywała już w znacznie lepszych
hotelach, ale zawsze w towarzystwie ojca. Ojciec w eleganckim fraku i jedwabnym krawacie
był kimś, kto należał do tego świata, czego nie można było powiedzieć
0 dzieciach, z którymi tu dzisiaj przyszła. Cała grupka stała więc teraz niezdecydowanie
pośród wschodnich dywanów, marmurowych posągów
1 sof obitych eleganckim czerwonym aksamitem. Na domiar złego zza kontuaru wyłonił się
nagle groźnie wyglądający mężczyzna i rozpoczął pogawędkę z rumianą parą, która właśnie
wróciła z przechadzki. Miał władcze i przenikliwe spojrzenie, dzieci więc domyśliły się od
razu, że jest on kierownikiem hotelu. A Sara doskonale wiedziała, że kierownicy nie tolerują
w swoich hotelach żadnych intruzów.
Felkowi zrobiło się niedobrze ze strachu.
- Lepiej dajmy sobie spokój i wracajmy do domu. To jest miejsce tylko dla bogaczy.
Ale oni właśnie potrzebowali bogaczy! Sara postanowiła przemówić Felkowi do rozumu.
- Jeśli chcesz, to wracaj do domu. Ja zamierzam
142
spotkać się z panem Campbellem. Ale ostrzegam cię: jeżeli da mi jakieś pieniądze, przekażę
je bibliotece jako własny wkład.
Groźba ta jednak nie odniosła pożądanego skutku, w tym samym bowiem momencie Felek
dostrzegł zbliżającego się do nich kierownika i zamarł, sparaliżowany strachem. Kierownik
szedł ku nim energicznym krokiem, wymachując przy tym rękami, jakby zamierzał wygonić z
hotelu stado kurcząt.
- Zmykajcie stąd. Dzieciom nie wolno tu wchodzić i przeszkadzać gościom.
Sara jednak postanowiła się bronić.
- My nikomu nie przeszkadzamy - powiedziała, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Jej wielkopański ton sprawił, że kierownik stanął, zaskoczony, i przestał wymachiwać rękami.
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się pięknie ubrana para. Mężczyzna był wysoki i
postawny, miał gęste czarne włosy i wypomadowane wąsy. Kobieta bez przerwy uśmiechała
się do niego. Miała na sobie tyle prążkowanego adamaszku, że starczyłoby go na pokrycie
kilku kanap. Musieli to być jacyś bogaci goście, bo kierownik natychmiast rzucił się w ich
stronę.
- Ach, panie Campbell, pani Tarbush! Jak miło państwa widzieć! Czy zjedzą państwo lunch? -
zapytał kłaniając się w pas.
- Tak - odpowiedział krótko pan Campbell, ujmując swoją towarzyszkę pod ramię. Pani
Tarbush rozpromieniła się jeszcze bardziej i oboje podążyli za kierownikiem do restauracji
hotelowej.
Dzieci pobiegły za nimi.
- To on! Wygląda dokładnie tak samo jak na fotografii w gazecie - szepnęła Sara w
podnieceniu, gdy znaleźli się już przy drzwiach restauracji. Do głowy by jej wcześniej nie
przyszło, że uda im się tak szybko odnaleźć poszukiwaną osobę.
Omal nie stuknęły się z Felicją czołami, gdy
- kryjąc się za palmą - usiłowały dostrzec, co dzieje się w restauracji.
- Jest z wdową Tarbush - powiedziała Felicja.
- Ciocia Hetty jej nie znosi, bo ciągle przychodzi do nas pożyczać jajka i nigdy za nie nie
płaci.
Przyglądali się, jak kierownik sadza gości przy eleganckim stole zastawionym ciężkim
srebrem i kryształami.
- Pani pozwoli? - Kierownik z galanterią podsunął krzesło wdowie Tarbush i ukłonił się nisko
panu Campbellowi.
Dzieci pomyślały z rozbawieniem, że pieniądze potrafią jednak czynić cuda.
- Mamy dziś w karcie jedno z pańskjch ulubionych dań, sir. Zupę z homarów.
Kiedy kierownik odszedł wreszcie od stolika, Sara zrozumiała, że nie ma chwili do stracenia.
Błyskawicznie obróciła się i chwyciła za rękę przerażonego Felka.
- Szybko! Mam świetny pomysł!
Felek nie był wcale ciekaw pomysłów Sary, został jednak przemocą wyciągnięty z kąta.
- Saro, Felku, dokąd idziecie? - spytała szeptem Felicja, po czym ruszyła za nimi. Znaleźli się
w wielkiej restauracji, do której z pewnością nie powinni byli wchodzić, co do tego Felicja
nie miała najmniejszych wątpliwości. And-
144
rzej, Cecylka i Piotrek zostali w holu i teraz z przerażeniem patrzyli na zbliżającego się do
nich kierownika.
- Zdaje się, że kazałem wam się wynosić. Jazda stąd. Szybko! - krzyknął rozgniewany.
Dzieci błyskawicznie przemknęły przez pełen ludzi hol i wypadły na zewnątrz. Cała trójka,
przerażona, rzuciła się do ucieczki, pozostawiając Sarę, Felicję i Felka na pastwę losu.
Sara tymczasem rozpoczęła już wędrówkę przez jadalnię. Felicja szeptem nawoływała ją do
powrotu, ponieważ jednak próby te nie odniosły żadnego skutku, odepchnęła uwieszonego u
jej ramienia brata i ruszyła za kuzynką. Być może Sara rzeczywiście postradała zmysły, ale
nie można było dopuścić do tego, aby zdobycie ewentualnego datku stało się wyłącznie jej
zasługą.
- Nie pozwolę jej zatrzymać wszystkich pieniędzy - mruczała. - Chodź, Felku.
Zaczęli przemykać się między palmami, usiłując dogonić kuzynkę. Byli już o krok od niej,
gdy nagle Sara rzuciła się na kolana, wczołgała pod wolny stolik i zniknęła pod ciężką, lnianą
serwetą.
Felicja zatrzymała się. Była wściekła. Miała właśnie zamiar zapytać Sarę, co ona właściwie
wyprawia, ale w tej samej chwili spostrzegła, że w odległości zaledwie paru metrów od nich
stoi maitre d'hotel i omawia menu z jakąś elegancko ubraną parą. Felicja i Felek w mgnieniu
oka czmychnęli pod stolik. W każdym luksusowym hotelu maitre d'hotel jest władcą
restauracji i należy się go bać jeszcze bardziej niż kierownika.
10 — Różany dworek
145
- Saro, oni nas zaraz złapią - syknęła Felicja przez zaciśnięte zęby, zastanawiając się
jednocześnie, czy Andrzej, Piotrek i Cecylka zostali już aresztowani i zabrani do więzienia.
- Bądźcie cicho, bo nas usłyszy - ostrzegła Sara.
- Strasznie tu ciasno - dodała starając się z całych sił nie dać się wypchnąć z kryjówki.
Maitre d'hotel spostrzegł nagle, że jeden ze stolików się poruszył. Nie wierzył własnym
oczom. Spojrzał ponownie; tym razem stół stał spokojnie. Maitre d'hotel nie zauważył na
szczęście dwóch dziwnych wybrzuszeń na zwisającej serwecie; były to kolana Sary.
Pod stołem Felicja zatykała sobie nos, a Sara usiłowała uchronić głowę przed rozbiciem o
blat.
- Felek, nogi ci śmierdzą - pożaliła się Felicja zduszonym, pełnym obrzydzenia głosem.
- Przygniotłaś mi stopę, Felicjo. Przesuń się.
- Przepraszam, Saro.
Po jakimś czasie Sara zdobyła się na odwagę i ostrożnie wyjrzała spod serwety. Zobaczyła,
jak pani Tarbush pochyla się poufale do pana Camp-bella. Siedzieli w niewielkiej odległości
od stolika, pod którym ukryły się dzieci.
- Wahałam się, czy skontaktować się z panem
- mówiła pani Tarbush - ale gdy przeczytałam, że szuka pan posiadłości w Avonlea,
pomyślałam, iż to Opatrzność znów skrzyżowała nasze drogi.
Pan Campbell zdawał się mieć co do tego niejakie wątpliwości.
- Cóż, sam nie wiem, czy... - zaczął ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
146
- Saro, oni nas zaraz złapią - syknęła Felicja przez zaciśnięte zęby, zastanawiając się
jednocześnie, czy Andrzej, Piotrek i Cecylka zostali już aresztowani i zabrani do więzienia.
- Bądźcie cicho, bo nas usłyszy - ostrzegła Sara.
- Strasznie tu ciasno - dodała starając się z całych sił nie dać się wypchnąć z kryjówki.
Maitre d'hotel spostrzegł nagle, że jeden ze stolików się poruszył. Nie wierzył własnym
oczom. Spojrzał ponownie; tym razem stół stał spokojnie. Maitre d'hotel nie zauważył na
szczęście dwóch dziwnych wybrzuszeń na zwisającej serwecie; były to kolana Sary.
Pod stołem Felicja zatykała sobie nos, a Sara usiłowała uchronić głowę przed rozbiciem o
blat.
- Felek, nogi ci śmierdzą - pożaliła się Felicja zduszonym, pełnym obrzydzenia głosem.
- Przygniotłaś mi stopę, Felicjo. Przesuń się.
- Przepraszam, Saro.
Po jakimś czasie Sara zdobyła się na odwagę i ostrożnie wyjrzała spod serwety. Zobaczyła,
jak pani Tarbush pochyla się poufale do pana Camp-bella. Siedzieli w niewielkiej odległości
od stolika, pod którym ukryły się dzieci.
- Wahałam się, czy skontaktować się z panem
- mówiła pani Tarbush - ale gdy przeczytałam, że szuka pan posiadłości w Avonlea,
pomyślałam, iż to Opatrzność znów skrzyżowała nasze drogi.
Pan Campbell zdawał się mieć co do tego niejakie wątpliwości.
- Cóż, sam nie wiem, czy... - zaczął ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
146
- To jedna z najbardziej urokliwych posiadłości na wyspie, sam pan wie.
Pani Tarbush zatrzepotała rzęsami. Z pewnością była również przekonana o własnym uroku.
- Istotnie, jest piękna - przyznał pan Campbell, wciąż nie odrywając wzroku od zupy.
- Skoro już muszę ją sprzedać, pragnęłabym, żeby nabył ją ktoś, kogo znam i darzę
zaufaniem.
- Pochlebia mi to, iż pomyślała pani o mnie, ale nie jestem pewny...
Pan Campbell najwyraźniej starał się być uprzejmy. Wiedział, że od ludzi sławnych i
bogatych oczekuje się szczególnie dobrych manier. Zorientował się też, że wpadł w ręce
upartej kobiety i nie pozostało mu nic innego, jak tylko wysłuchać jej do końca.
- Człowiek z pańską pozycją - ciągnęła pani Tarbush - zasługuje na tak piękną posiadłość, na
prawdziwy raj, gdzie można wypoczywać i cieszyć się towarzystwem...
Dalszy ciąg tej przemowy został jednak panu Campbellowi oszczędzony dzięki nagłemu
pojawieniu się Sary, Felicji i Felka. Maitre d'hotel opuścił już restaurację i Sara wiedziała, że
musi wykorzystać nadarzającą się sposobność. Wydostała się spod serwety, ciągnąc za sobą
Felicję i Felka, i teraz wszyscy troje stali przed panem Campbellem, usiłując wyglądać
zupełnie normalnie, jakby zaledwie chwilę wcześniej nie siedzieli, przerażeni, pod stołem.
Sara postanowiła z miejsca przystąpić do rzeczy.
147
- Przepraszam, czy pan Wellington Campbell? Przyszliśmy prosić pana o datek na cel, który z
pewnością pan poprze.
Wellington Campbell zrobił niezadowoloną minę. Jako człowiek znany ze swej zamożności
był bez przerwy nagabywany o różne datki. A w tej chwili nie tylko bawił na wakacjach, ale
właśnie usiłował w spokoju zjeść obiad.
- Chwileczkę. Nie jestem...
Pani Tarbush roześmiała się lekko i poklepała pana Campbella po ręku. Nie mogła dopuścić
do tego, aby prysnął jego życzliwy nastrój.
- Proszę, niech pan wysłucha tych dzieci, są takie przejęte. Czego sobie życzycie, moi
drodzy?
Sara, choć nieco zaskoczona, z wdzięcznością przyjęła tę nieoczekiwaną pomoc. Śledząc
wzrokiem maitre d'hotel, który właśnie pojawił się na horyzoncie, zaczęła pośpiesznie
wyjaśniać cel ich zbiórki. Przez całą drogę do „Białych Piasków" zastanawiała się, co
należałoby powiedzieć, i wydawało jej się, że już wie, jak przekonać pana Camp-bella.
- Kwestujemy na rzecz biblioteki szkolnej w Avonlea. Wciąż są tam te same książki, które
były za pana czasów, panie Campbell. Może więc pan sobie wyobrazić...
- Przepraszam, młody człowieku.
Kelner z kryształowym dzbanem napełnionym wodą przesunął się koło Felka, obrzucając
nieprzyjaznym spojrzeniem stojącą mu na drodze grupkę dzieci. Jego nagłe pojawienie się tak
przestraszyło Felka, że chłopiec mimowolnie uskoczył w tył, dokładnie w chwili, gdy kelner
pochylił się,
148
aby napełnić wodą szklankę pana Campbella. Woda chlusnęła na obrus, na kolana pani
Tarbush i do talerza z zupą.
Pani Tarbush krzyknęła piskliwie, a Sara i Felicja wrzasnęły równocześnie:
- Felek! Coś ty zrobił?!
- To ... niechcący - Felek był bliski płaczu. Nagle, w tej samej chwili, rzucił się na dzieci
maitre d'hotel niczym jastrząb na swoją ofiarę. Jedną ręką chwycił Sarę, a drugą Felicję.
Felek, ujrzawszy go, zaczął trząść się jak galareta.
- Bardzo mi przykro, panie Campbell - przepraszał maitre d'hotel. - Sądziłem, że pan zna te
dzieci. Zapewniam, że to się więcej nie powtórzy. Tędy, nicponie!
Kelner w pośpiechu ścierał rozlaną wodę, a maitre d'hotel ciągnął za sobą intruzów, sapiąc
przy tym ciężko. Sara usiłowała się wyrwać, ale dłoń mężczyzny zacisnęła się na jej ramieniu
niczym żelazne kleszcze.
- Jeszcze nikt dotąd tak mnie nie traktował - protestowała gwałtownie.
Maitre d'hotel wypchnął całą trójkę do holu. Uwolnieni z jego uścisku zatoczyli się na
popiersie królowej Wiktorii, która zdawała się spoglądać na nich z pozłacanego piedestału
wzrokiem pełnym potępienia.
- Jeśli jeszcze kiedyś przekroczycie ten próg, będziecie tłumaczyć się przed policją! -
krzyknął na pożegnanie ich prześladowca.
Zanim zdołali nieco ochłonąć, wpadli w szpony kierownika. Był on jeszcze bardziej
rozgniewany niż wyniosły maitre d'hotel.
149
- Zdaje się, że kazałem wam się wynosić! Jazda stąd i nie ważcie się tu wracać!
Dzieci w popłochu czmychnęły na zewnątrz. Felek przewrócił się i stoczył ze schodów,
wprost pod kopyta konia, który stanął dęba z przerażenia. Felicja i Sara zdołały pochwycić
chłopca w ostatniej chwili i wszyscy troje rzucili się do ucieczki. Dopiero gdy znaleźli się
pośród wysokich, dzikich traw na wydmach, odważyli się zatrzymać, aby złapać oddech.
Nikt ich nie ścigał. Dzieci zaczęły powoli przychodzić do siebie. Sara pomyślała z goryczą o
panu Campbellu, który nie zdążył nawet wysłuchać wszystkiego, co pragnęła mu powiedzieć,
i który wciąż siedział przy stole z kieszeniami pełnymi pieniędzy. Tyle trudu i wszystko na
marne!
- Jak mogłeś być taki niezdarny, Felku? On był gotów dać nam pieniądze - powiedziała z
wyrzutem.
Ale Felek, szczęśliwy, że wyszedł cało z tej niebezpiecznej przygody, nie przejął się zbytnio
jej słowami. Felicja natomiast była aż purpurowa z oburzenia. Zwróciła płonące spojrzenie na
kuzynkę.
- Ach, panno Saro Stanley, nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona, ale przypuszczam,
ż
e ciebie wyrzucano już ze znacznie lepszych hoteli!
Duma Felicji została zraniona tak bardzo, iż dziewczynka sądziła, że nic już nie zdoła zmazać
jej hańby. Nawet Felek poczuł dla niej współczucie. Zwrócił zarumienioną twarz do Sary.
150
- Ty i twoje wspaniałe pomysły! Najpierw pomagasz w ucieczce temu człowiekowi...
- ... a potem ciągniesz mnie jak żebraczkę od drzwi do drzwi - wtrąciła ostro Felicja. -
Doprawdy nie wiem, dlaczego w ogóle cię posłuchaliśmy.
Felek szedł powoli za dziewczętami. Myślał o tym, że cała ta szaleńcza eskapada była
wymysłem kuzynki, o której istnieniu przed kilkoma tygodniami nawet nie wiedział. Lepiej
będzie na przyszłość trzymać się od niej z daleka.
- Chodź, Felicjo, sami coś wymyślimy - powiedział.
Felek i Felicja oddalili się bez słowa. Biedna Sara pozostała z tyłu, skazana na samotny
powrót do domu.
Rozdział czwarty
Lasy klonowe miały w sobie jakiś nieprzeparty urok. Sara, wychowywana w murach
wielkiego miasta, od razu je pokochała, tak jak pokochała całą tę malowniczą okolicę. Nie
wiedziała wcześniej, że powietrze może być tak czyste. Nigdy przedtem nie widziała paproci
równie wysokich, jak ona sama, nie przyglądała się harcującym na skałach wiewiórkom. Nie
domyślała się nawet, jak przyjemnie jest wyciągnąć się na omszałym pniu i pogrążyć w
marzeniach.
Także i dziś, gdy szła powoli ścieżką między drzewami, las wabił ją swoim urokiem. Fakt, iż
Sara pozostawała głucha na te wołania, świadczył o tym, jak ciężko jej było na sercu. To
właśnie przez nią szkoła nie zakupi nowych książek. Wszystkie jej wysiłki spełzły na niczym
i Sara nie widziała już żadnego sposobu zdobycia choćby centa. Czuła, że wyrzuty sumienia
będą ją dręczyć przez długie lata, a ona sama stanie się pośmiewiskiem całego Avonlea. Te
ponure rozmyślania tak ją pochłonęły, że o mały włos nie wpadła na stojącego na ścieżce
mężczyznę. Ujrzawszy go zatrzymała się raptownie. Właściwie zobaczyła tylko jego nogi,
górną połowę ciała przykrywała bowiem czarna narzuta, jakiej fotografowie zwykli używać
przy robieniu zdjęć. Mężczyzna był całkowicie pochłonięty pracą i nie domyślał się nawet, że
ktoś go obserwuje.
Sara w jednej chwili zapomniała o sprawie szkolnej biblioteki i zaczęła śledzić z uwagą ów
niezwykły spektakl. Do tej pory sądziła, że zdjęcia robi się jedynie w atelier. Nie miała
pojęcia, że można tak po prostu wziąć aparat i wędrować z nim po bezdrożach.
Po kilku minutach przyszło jej jednak do głowy, że to niegrzecznie obserwować kogoś, gdy
ten ktoś o tym nie wie.
- Dzień dobry! - zawołała więc wesoło, gdy mężczyzna zaczął wysuwać się spod narzuty.
Chyba tylko wystrzał z pistoletu wywołałby podobny efekt, bo mężczyzna poderwał się i
rozejrzał dokoła. Był wysoki, szczupły i ubrany w zbyt obszerną kurtkę. Kiedy ujrzał Sarę,
która stała spokojnie przy kępie brzóz, znieruchomiał. Przypominał wielkiego, przerażonego
królika. Gdy
752
dziewczynka zrobiła krok naprzód, jednym ruchem chwycił aparat i statyw i rzucił się do
ucieczki.
- Co pan wyprawia?! - krzyknęła Sara. - Niech pan zaczeka! Dokąd pan biegnie?
Była tak zaskoczona widokiem umykającego przed nią dorosłego człowieka, że nie
zastanawiając się nawet, co robi, błyskawicznie puściła się za nim w pogoń. Przypomniała
sobie, że kilkakrotnie widziała już tego mężczyznę w Avonlea. Zawsze jednak tak szybko
przemykał się między domami, że nie zdołała mu się lepiej przyjrzeć.
- Och! - prychnęła kiedyś Felicja - to Dziwak. On nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie.
Kiedy Sarą dotarła do płotu, który uciekinier przesadził jednym skokiem, dostrzegła leżący w
trawie kapelusz i czym prędzej go pochwyciła.
- Zgubił pan kapelusz!
Słysząc to mężczyzna zaczął biec jeszcze szybciej, ściskając kurczowo aparat i statyw. W
pewnej chwili czarne sukno zaczepiło się o gałęzie i zostało na krzaku. Nie zawrócił jednak
po nie, podobnie jak nie zatrzymał się, aby podnieść kapelusz.
- Proszę, niech pan zaczeka!
Sara przeskoczyła przez płot i zdjęła wiszącą na gałęziach narzutę. Kiedy wydostała się z
krzaków, ujrzała, że mężczyzna znika w starej stodole po drugiej stronie rozciągającego się
przed nią pastwiska.
- Zgubił pan sukno. Niech pan zaczeka! Proszę pana! Czego się pan boi?
Mężczyzna jednak nie zatrzymał się. Może dowiedział się już o sprawie szkolnej biblioteki i
nie miał ochoty dostać się w ręce Sary Stanley?
153
Dziewczynka przystanęła zirytowana, ale po chwili ruszyła naprzód, trzymając w ręku
kapelusz i narzutę. Ten człowiek prawdopodobnie nawet nie zauważył, że je zgubił. A skoro
już sprawiła, że uciekał w takim popłochu, może przynajmniej oszczędzić mu żmudnego
przeszukiwania zarośli.
Drzwi stodoły otwarte były na oścież. Sara ostrożnie wsunęła głowę do środka i zaczęła
nasłuchiwać, ale wokół panowała idealna cisza. Jedynie gołębie gruchały na strychu. „A może
ten człowiek dostał ze strachu ataku serca - pomyślała. Albo jest tylko wytworem mojej
wyobraźni?"
Wzrok Sary stopniowo przyzwyczajał się do ciemności i po chwili dziewczynka spostrzegła,
ż
e stodoła została przerobiona na coś w rodzaju warsztatu. Wokół stały dziwne metalowe
urządzenia, przypominające części jakiejś maszynerii. W głębi zobaczyła zamknięte na rygiel
drzwi. Ruszyła w ich kierunku. Nagle usłyszała jakiś słaby szmer i zatrzymała się przerażona.
W odległości kilku metrów od niej stał mężczyzna i przyglądał się jej tak, jakby była
ziejącym ogniem smokiem, który ma właśnie zamiar go pożreć.
- Zgubił pan kapelusz i sukno - powiedziała szybko, obawiając się, że mężczyzna znów rzuci
się do ucieczki. Przyszło jej do głowy, że może powinna położyć obie rzeczy na podłodze i
cofnąć się powoli, jak ktoś, kto próbuje oswoić dziką wiewiórkę.
Mężczyzna nie odezwał się ani nie wykonał żadnego gestu. Teraz Sara była pewna, że ma
przed sobą Dziwaka. Wiedziała o nim tylko tyle, że żyje samotnie i stroni od ludzi.
Comiesięczne wyprawy
do sklepu stanowiły dla niego prawdziwą mękę, a kiedy ktoś usiłował nawiązać z nim
rozmowę, rzucał się przerażony ku drzwiom. Powiadano, że potrafi naprawić każdą rzecz, ale
nikt nie wiedział, czym się na co dzień zajmuje i jak spędza czas.
- Pozwoli pan, że się przedstawię - rzekła uprzejmie Sara. - Nazywam się Sara Stanley. A
pan?
Mężczyzna nadal milczał i Sara pomyślała, że może on w ogóle nie umie mówić. W końcu
jednak otworzył usta i powiedział:
- Jasper... D-Dale. Pro-proszę, wyjdź, chciałbym pozostać sam.
W jednej chwili Sara pojęła, dlaczego ten człowiek wiedzie życie pustelnika i unika rozmów z
innymi ludźmi. Jasper Dale jąkał się.
- Dobrze, jeśli pan sobie tego życzy - odpowiedziała. Mężczyzna intrygował ją coraz bardziej
i postanowiła pozostać z nim tak długo, jak tylko będzie to możliwe.
Nie wiadomo dlaczego wyobrażała sobie dotychczas, że Dziwak jest stary. Tymczasem miała
przed sobą całkiem młodego człowieka, w każdym razie nie starszego od cioci Oliwii.
Pomyślała sobie nawet, że wyglądałby całkiem miło, gdyby tylko przestał patrzeć na nią
takim gniewnym wzrokiem. A jego imię, Jasper Dale, brzmiało bardzo poetycznie.
- O-owszem - wyjąkał Jasper. - Proszę, wyjdź. Ruszył w stronę drzwi, które Sara spostrzegła
już wcześniej, otworzył je i z hukiem zatrzasnął za sobą. Był to niewątpliwie znak, że
powinna odejść. Zaczęła właśnie rozglądać się w poszukiwaniu
'55
do sklepu stanowiły dla niego prawdziwą mękę, a kiedy ktoś usiłował nawiązać z nim
rozmowę, rzucał się przerażony ku drzwiom. Powiadano, że potrafi naprawić każdą rzecz, ale
nikt nie wiedział, czym się na co dzień zajmuje i jak spędza czas.
- Pozwoli pan, że się przedstawię - rzekła uprzejmie Sara. - Nazywam się Sara Stanley. A
pan?
Mężczyzna nadal milczał i Sara pomyślała, że może on w ogóle nie umie mówić. W końcu
jednak otworzył usta i powiedział:
- Jasper... D-Dale. Pro-proszę, wyjdź, chciałbym pozostać sam.
W jednej chwili Sara pojęła, dlaczego ten człowiek wiedzie życie pustelnika i unika rozmów z
innymi ludźmi. Jasper Dale jąkał się.
- Dobrze, jeśli pan sobie tego życzy - odpowiedziała. Mężczyzna intrygował ją coraz bardziej
i postanowiła pozostać z nim tak długo, jak tylko będzie to możliwe.
Nie wiadomo dlaczego wyobrażała sobie dotychczas, że Dziwak jest stary. Tymczasem miała
przed sobą całkiem młodego człowieka, w każdym razie nie starszego od cioci Oliwii.
Pomyślała sobie nawet, że wyglądałby całkiem miło, gdyby tylko przestał patrzeć na nią
takim gniewnym wzrokiem. A jego imię, Jasper Dale, brzmiało bardzo poetycznie.
- O-owszem - wyjąkał Jasper. - Proszę, wyjdź. Ruszył w stronę drzwi, które Sara spostrzegła
już wcześniej, otworzył je i z hukiem zatrzasnął za sobą. Był to niewątpliwie znak, że
powinna odejść. Zaczęła właśnie rozglądać się w poszukiwaniu
155
miejsca, gdzie mogłaby położyć kapelusz i sukno, gdy za zamkniętymi drzwiami rozległ się
potworny huk. Sara rzuciła się w tamtą stronę i gwałtownie otworzyła drzwi. Jasper klęczał
na podłodze pośród pudełek, pojemników i różnych innych porozrzucanych przedmiotów.
- Panie Dale, czy nic się panu nie stało? Czy mogę panu pomóc?
- Nie. Idź so-sobie.
Jasper, najwyraźniej wytrącony z równowagi, upuścił nagle wszystko, co zdołał już zebrać.
Wstał gwałtownie, wyrwał z rąk Sary narzutę i kapelusz, po czym zatrzasnął jej drzwi przed
nosem. Sara, trochę już zła, śmiało otworzyła je ponownie i stanęła w progu. Nagle
zrozumiała, co mieści się w pokoju: było to coś w rodzaju pracowni fotograficznej. A więc
odkryła jedną z tajemnic Jaspera Dale'a.
Jasper zdenerwował się nie na żarty.
- Ra-radzę ci, wyjdź stąd natychmiast. Nie powinnaś włóczyć się za niez-nieznajomymi.
- Gdybym słuchała dobrych rad, nie wpadałabym ciągle w tarapaty. Ciocia Hetty twierdzi, że
jestem nieobliczalna.
Jasper najwyraźniej podzielał tę opinię. Odwrócił się do Sary plecami i pochylił się nad
stołem.
- I-idź już. Jestem bardzo zajęty. Nie lubię, gdy ktoś patrzy, jak wy-wywołuję klisze.
Jego słowa odniosły jednak wręcz przeciwny skutek, Sarę bowiem fascynowało ostatnio
wszystko, co miało związek z fotografią.
- Proszę, czy nie mogłabym zostać? Zawsze chciałam zobaczyć, jak to się robi. Nie będę
przeszkadzać.
I56
Jasper spojrzał na nią przerażony, ale najwyraźniej nie wiedział, jak się jej pozbyć.
- Och, dobrze... więc-c zos-zostań - wymamrotał. - Ale zamknij d-drzwi. Musi być ciemno.
- Tyle tu dziwnych przedmiotów, panie Dale - odezwała się Sara, spełniwszy jego prośbę.
Ponieważ Jasper zdawał się jej nie słuchać, umilkła. Usiadła na taborecie i przyglądała się
temu, co robił.
Wywoływanie klisz trwało bardzo długo. W końcu Jasper ustawił lampkę oliwną za
projektorem i umieścił w środku świeżo wywołane przeźrocze. Jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki na przeciwległej ścianie ukazało się olbrzymie zdjęcie. Przedstawiało
Sarę stojącą na skraju klonowego lasu. Jej włosy rozwiewał wiatr, a oczy błyszczały
ciekawością.
Sara nie posiadała się ze zdumienia.
- Ależ to przepiękne. To ja.
Jasper wzdrygnął się, jakby dopiero teraz spostrzegł, co przedstawia przeźrocze.
- Prze-przepraszam. Nie-nie zauważyłem, że zrobiłem ci zdjęcie.
Sara wciąż siedziała oszołomiona.
- To dziwne uczucie ujrzeć siebie taką dużą. Zwykle czuję się bardzo mała.
Być może w jej słowach dało się wyczuć smutek z powodu doznanych ostatnio upokorzeń.
Być może zabrzmiała w nich nuta samotności, jaka często dręczyła Sarę, odkąd przybyła do
Avonlea. W każdym razie było w jej głosie coś takiego, co sprawiło, że Jasper Dale spojrzał
na nią uważnie zza okularów swymi dużymi, brązowymi
157
oczyma, jakby dokładnie zrozumiał, co miała na myśli.
- To latarnia magiczna - powiedział z dumą. - Najpiękniejsza na wyspie.
Oczywiście nie mógł wiedzieć, co słowa „latarnia magiczna" znaczą dla Sary Stanley.
Dziewczynka uniosła się ze stołka, a jej oczy rozbłysły nadzieją.
- Czy ma pan inne przeźrocza? - spytała.
- Tak.
Nic nie podejrzewając, Jasper zdjął z półki pudło i wręczył je Sarze, która natychmiast
zaczęła przeglądać jego zawartość. Chwilę później, cała rozpromieniona, uniosła głowę.
- Ma pan ich strasznie dużo. Czy ktoś już je widział?
- Nie.
Sara wstała i spojrzała błagalnie na Jaspera Dale'a.
- Panie Dale - powiedziała wolno. - Mam do pana wielką prośbę. Czy pomógłby mi pan
zorganizować w Avonlea pokaz latarni magicznej?
Gdyby poprosiła go, żeby zeskoczył głową w dół z wysokiego na tysiąc metrów urwiska,
pewnie nie przeraziłby się bardziej.
- Nie - odparł zduszonym głosem. - Nie są-sądzę, abym mógł ci pomóc.
Ale Sara wciąż patrzyła błagalnie, a w jej wzroku była jakaś nieprzeparta siła.
- Pan nie wie, jakie to dla mnie ważne. Bo widzi pan, ja sprawiłam wszystkim zawód.
Jej głos zabrzmiał tak dramatycznie, że Jasper lekko drgnął.
- Jesteś o wiele za młoda na to, by sprawić
I58
komuś zawód. - Na jego ustach pojawił się jakby cień uśmiechu.
- A jednak tak właśnie było. To ja pomogłam panu Beatty'emu uciec z pieniędzmi
przeznaczonymi na zakup książek. Całe miasto o mnie mówi.
- Ludzie może i plotkują, ale w końcu zapomną. Ton, jakim wypowiedział te słowa,
ś
wiadczył
o tym, że Jasper doskonale wie, co to znaczy dostać się na ludzkie języki.
- Ale ja nie zapomnę. Chcę, żeby mnie lubili. Nareszcie! Nareszcie to powiedziała! Właściwie
do tej pory nie zdawała sobie w pełni sprawy, jak bardzo tego pragnie. Kiedy przyjechała do
Avon-lea, wszystko wydawało jej się tu obce. Nagle znalazła się pośród krewnych, których
przedtem nawet nie znała. Teraz dojrzała już do tego, aby pokochać Avonlea. Ale jak może
zyskać sympatię jego mieszkańców, skoro ponosi winę za skandal związany z kradzieżą
pieniędzy? Na twarzy Jaspera Dale'a pojawił się wyraz współczucia.
- Naprawdę sądzisz, że po-pokaz latarni magicznej mógłby ci pomóc? - zapytał nieśmiało.
- Na pewno pomoże. Ale nie zdołam zrobić go bez pana.
A więc ktoś potrzebował Jaspera Dale'a! Nic takiego nie przytrafiło mu się od wielu lat. Nie
potrafił się już dłużej opierać. Roztargnionym ruchem odgarnął włosy, które wcale nie
opadały mu na czoło, i powiedział:
- No cóż... jeśli u-uważasz, że nie będę przeszkadzać...
- Przeszkadzać? - krzyknęła Sara. - Panie Dale, to przeznaczenie, że się dzisiaj spotkaliśmy!
159
Rozdział piąty
Namówienie Jaspera Dale'a do współpracy stanowiło najłatwiejszą część planu. Sarę czekało
teraz znacznie trudniejsze zadanie: uzyskanie zgody ciotki Hetty.
Sara spędziła całe przedpołudnie na wymyślaniu przekonywających argumentów. Przez resztę
dnia zachowywała się bez zarzutu, wieczorem przy kolacji pamiętała, by najpierw podać
jedzenie cioci Hetty, później zaś bez przypominania poszła do kuchni, żeby pozmywać
naczynia. W końcu uznała, że nadeszła właściwa chwila, aby ogłosić nowinę. Zanim jednak
zdążyła przedstawić choć jeden argument, ciocia Hetty prychnęła z oburzeniem i zamachała
rękami.
- Pokaz latarni magicznej! Saro Stanley, czy ty masz dobrze w głowie? Jeśli usłyszę jeszcze
jedno słowo o...
- Jasper Dale ma własną latarnię magiczną
- przerwała Sara, sądząc, że informacja ta może mieć dla ciotki istotne znaczenie. Latarnda
magiczna znajdowała się przecież w zasięgu ręki!
- Jasper Dale! - krzyknęła szyderczo ciocia.
- Ten człowiek od lat nie odezwał się do nikogo w Avonlea.
„Ale przynajmniej - pomyślała Sara - nie ukradłby pieniędzy i powozu".
- Obiecał, że mi pomoże. Proszę, ciociu Hetty. Wiem, że potrafię zorganizować pokaz.
- Wykluczone. Już raz dałam się na to nabrać i wyszłam na kompletną idiotkę.
Można by pomyśleć, że pan Beatty uciekł z pie-
160
niędzmi tylko po to, by wystawić na pośmiewisko Hetty King.
- Ale inaczej nie będziemy mieli za co kupić nowych książek - perswadowała Sara, apelując
do obywatelskich uczuć ciotki, a jej oczy zdawały się pytać: „Czy ciocia pragnie, aby dzieci z
Avonlea wyrosły na analfabetów?"
- Wiele osób miało ochotę zobaczyć taki pokaz, Hetty. - Olivia stanęła po stronie Sary. -
Czuję, że...
- Czujesz! - Hetty utkwiła w Oliwii pełne wyrzutu spojrzenie. - A więc najwyższy czas, żebyś
zaczęła myśleć, Oliwio, a nie tylko czuć. Co się nie udało za pierwszym razem, nie uda się i
za drugim.
Złożywszy to oświadczenie Hetty opuściła kuchnię, pozostawiając Sarę nad stosem brudnych
naczyń. Oliwia oblała się rumieńcem. Obie z Sarą popatrzyły na siebie w milczeniu, a w ich
wzroku zawarte było wszystko, co chciały powiedzieć o cioci Hetty.
W końcu Oliwia uśmiechnęła się, a Sara odwzajemniła uśmiech; dobrze, że przynajmniej
Oliwia stanęła po jej stronie.
Sara zabrała się ponownie do zmywania naczyń. Nie zamierzała się poddawać.
Zorganizowanie pokazu stanowiło jedyną szansę zrehabilitowania się w oczach mieszkańców
Avonlea.
Oliwia okazała się lojalnym sprzymierzeńcem. W ciągu następnych kilku dni ona i Sara
używały najróżniejszych argumentów, aby przekonać ciocię Hetty. W końcu ich starania
uwieńczone zostały
11 — Różany dworek
161
sukcesem i na tablicy informacyjnej przy największym sklepie w Avonlea pojawił się afisz
następującej treści:
Na życzenie publiczności POKAZ LATARNI MAGICZNEJ! Cały dochód przekazany będzie
bibliotece szkolnej w Avonlea Tekst: Panna Sara Stanley Zdjęcia: Pan Jasper Dale Sobota,
godz.18 Ratusz w Avonlea
Kiedy tylko Oliwia i Sara dowiedziały się, że afisz został już naklejony na tablicy, popędziły
co tchu do sklepu, aby go zobaczyć.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Hetty dała się jednak przekonać - szepnęła Oliwia. - Mam
nadzieję, że odniesiesz sukces, bo inaczej nigdy nam tego nie wybaczy.
Oczywiście ciotka Hetty nie omieszkała roztoczyć przed nimi wizji licznych nieszczęść, jakie
mogą wydarzyć się w czasie pokazu. Ale Sara w ogóle nie przejmowała się tymi ponurymi
przepowiedniami i nie zamierzała modlić się o to, aby się nie spełniły. W przeciwieństwie do
Klementynki Ray nigdy nie mieszała Opatrzności w swoje sprawy.
Kiedy Oliwia i Sara stały przed tablicą i podziwiały plakat, ze sklepu wyszedł pan Lawson.
- No, Saro Stanley, musisz mi obiecać, że tym razem nie pomożesz w ucieczce żadnemu
złodziejowi.
162
Pan Lawson chciał być dowcipny, ale po twarzy Sary przebiegł grymas bólu.
- Proszę się nie obawiać, panie Lawson. Przygotuję taki pokaz, że wszyscy będą go długo
pamiętać.
Sara pragnęła tego całym sercem. Tym razem pokaz latarni magicznej musi zakończyć się
sukcesem. Pan Lawson roześmiał się, ubawiony.
- Jestem tego pewien. Osoba, której udało się wyciągnąć Jaspera Dale'a z jego kryjówki,
potrafi z pewnością dokonać jeszcze wielu niezwykłych wyczynów.
W tym momencie ze sklepu wyszła pani Ray, matka Klementyny. Była to wysoka, koścista
kobieta o' wyjątkowo niesympatycznym wyrazie twarzy.
- Pokaz latarni magicznej! - wykrzyknęła, spoglądając na afisz. - Nie pochwalam takich
przedstawień ani całej tej zbiórki pieniędzy. Ciężka praca - oto czego młodzi ludzie
potrzebują bardziej niż książek! - Pani Ray prawdopodobnie z radością zapędziłaby całą
młodzież do zwózki kamieni.
Oliwia opiekuńczym gestem położyła rękę na ramieniu Sary.
- Cóż, ma pani prawo do takiej opinii. Wolała nie wystawiać dłużej na próbę swych
dobrych manier. Szybkim krokiem ruszyła wraz z Sarą w stronę domu. Pani Ray zwróciła się
do Sally Potts i jej matki, które właśnie podeszły do tablicy, aby przeczytać ogłoszenie:
- śeby pozwolić temu pisklęciu z Montrealu na coś takiego! Spójrzcie na nią, kroczy, jakby
cały świat do niej należał. A przecież, nawet jeśli ma tu krewnych, nie jest prawdziwą
Wyspiarką.
163
Pan Lawson chciaJ być dowcipny, ale po twarzy Sary przebiegł grymas bólu.
- Proszę się nie obawiać, panie Lawson. Przygotuję taki pokaz, że wszyscy będą go długo
pamiętać.
Sara pragnęła tego całym sercem. Tym razem pokaz latarni magicznej musi zakończyć się
sukcesem. Pan Lawson roześmiał się, ubawiony.
- Jestem tego pewien. Osoba, której udało się wyciągnąć Jaspera Dale'a z jego kryjówki,
potrafi z pewnością dokonać jeszcze wielu niezwykłych wyczynów.
W tym momencie ze sklepu wyszła pani Ray, matka Klementyny. Była to wysoka, koścista
kobieta o' wyjątkowo niesympatycznym wyrazie twarzy.
- Pokaz latarni magicznej! - wykrzyknęła, spoglądając na afisz. - Nie pochwalam takich
przedstawień ani całej tej zbiórki pieniędzy. Ciężka praca - oto czego młodzi ludzie
potrzebują bardziej niż książek! - Pani Ray prawdopodobnie z radością zapędziłaby całą
młodzież do zwózki kamieni.
Oliwia opiekuńczym gestem położyła rękę na ramieniu Sary.
- Cóż, ma pani prawo do takiej opinii. Wolała nie wystawiać dłużej na próbę swych
dobrych manier. Szybkim krokiem ruszyła wraz z Sarą w stronę domu. Pani Ray zwróciła się
do Sally Potts i jej matki, które właśnie podeszły do tablicy, aby przeczytać ogłoszenie:
- śeby pozwolić temu pisklęciu z Montrealu na coś takiego! Spójrzcie na nią, kroczy, jakby
cały świat do niej należał. A przecież, nawet jeśli ma tu krewnych, nie jest prawdziwą
Wyspiarką.
I63
Dla każdego, kto mieszkał w Avonlea, była to najcięższa zniewaga. Szczęśliwie Sara była już
zbyt daleko, aby usłyszeć te słowa. W oczach Sally Potts zamigotały złośliwe iskierki. Teraz,
gdy dowiedziała się o planach Sary, postanowiła zrobić wszystko, aby je pokrzyżować.
- Jasper Dale! - krzyknęła pani Potts. - Cudak i oberwaniec.
Pani Ray skwapliwie przytaknęła. Ten pokaz to czyste szaleństwo.
-Moja noga na pewno tam nie postanie - oznajmiła i schwyciwszy koszyk wyszła szybkim
krokiem, wzniecając za sobą tumany kurzu. Na twarzy pani Potts pojawił się ten sam złośliwy
uśmiech, który tak często gościł na ustach jej córki.
- A ja myślę - powiedziała z ironią - że warto wydać tych parę centów, żeby zobaczyć, jak
Jasper Dale radzi sobie wśród takiego tłumu.
Rozdział szósty
Ale to, jak poradzi sobie Jasper Dale, nie było jedynym problemem. Sara szybko zauważyła,
ż
e przygotowanie pokazu wymagać będzie olbrzymiej pracy. Rzuciła się więc w wir zajęć.
Pomagała jej cała rodzina.
Poza wydrukowaniem plakatu i sprawdzeniem, czy wiadomość o pokazie dotarła na każdy
kraniec Avonlea, należało wybrać przeźrocza i przez cały czas dbać o spokój ducha Jaspera
Dale'a. A na dzień przed pokazem trzeba było przygotować salę w ratuszu.
164
Sarze udało się dopilnować, aby wszyscy organizatorzy zjawili się tam wcześnie rano. Nawet
Jasper przybył na czas.
Cały obładowany sprzętem, potykając się, od razu skierował swe kroki na balkon, gdzie mógł
pracować z dala od ludzkich oczu. Towarzyszył mu jedynie Andrzej. Andrzej był bardzo
przejęty nowym wynalazkiem. Wziął do ręki kilka przeźroczy i wsuwał je po kolei do
projektora.
- Teraz rozumiem, jak to działa. Przeźrocze trzeba wsunąć dokładnie w chwili, gdy
poprzednie pojawia się na ekranie.
- Tak - wymamrotał Jasper. - Ale ważne jest, by włożyć je prawidłowo.
- Czy wiogę spróbować?
- Pewnie.
Jasperowi najwyraźniej nie przeszkadzało, że Andrzej manipuluje przy jego drogocennym
aparacie. Przeciwnie, zdawał się być zadowolony, iż kogoś interesuje działanie tej maszyny.
Andrzej obejrzał dokładnie kolorową obudowę, po czym dotknął umieszczonej z tyłu lampy
oliwnej.
- Czy to dzięki niej wszystko działa?
- Uhm...
Jasper zaczął przesuwać się ukradkiem w stronę drzwi balkonowych, nie zdając sobie sprawy,
ż
e obserwują go dyskretnie Hetty i Oliwia. Obie stały na krzesłach i chybotały się to w jedną,
to w drugą stronę, próbując jak najwyżej powiesić białe prześcieradło, które miało służyć za
ekran. Tuż obok pani Lawson wypróbowywała pianino. Czymże bowiem byłby pokaz bez
muzyki? Pani Lawson zmarszczyła brwi; niestety, liczne widowiska w ra-
I65
tuszu zrobiły swoje - instrument był mocno sfatygowany.
- Albo to pianino jest do niczego, albo ja wyszłam z wprawy.
Wzięła inny akord. Sara przywiązywała wielką wagę do muzyki i pani Lawson pragnęła dać z
siebie wszystko, by dziewczynka była zadowolona. Odwróciła się chcąc zasięgnąć opini
panien King, ale Hetty i Oliwia z coraz większym zainteresowaniem przyglądały się scenie na
balkonie.
- Pomyśleć, że Jasper Dale zajmuje się pokazem - szepnęła Oliwia, której wciąż trudno było
uwierzyć, że Sara zdołała wyciągnąć tego bojaźliwego człowieka z jego pustelni.
- I pomyśleć, że Hetty King także się tym zajmuje, Oliwio. Cóż, czuję, że ty i to dziecko
wpędzicie mnie do grobu.
Hetty przybijała gwoździk i miała taką minę, jakby był to gwóźdź do jej trumny. Nie mogła
zapomnieć postępku pana Beatty'ego i pojąć beztroskiego zachowania Oliwii. Czyżby Oliwia
zapomniała, że ich rodowe nazwisko zostało zszargane?
Tymczasem Andrzej szybko uczył się obsługi projektora. Był bystrym chłopcem. Ciocia
Hetty pokładała w nim wielkie nadzieje; pragnęła, by kiedyś dostał się na uniwersytet.
- Wsuwam to tutaj...
- Tak. - Jasperowi udało się już prawie dojść do szczytu schodów, choć Andrzej nawet tego
nie zauważył. - Ale bądź o-ostrożny... przeźrocza są de-delikatne.
- Dobra.
Jasper nerwowo zerknął przez balkon. Główna
766
sala była pusta, a więc droga ucieczki stała przed nim otworem. Jasperowi właśnie o to
chodziło. Chwycił kapelusz i pognał schodami w dół.
Andrzej, nieświadomy dezercji swego nauczyciela, oglądał uważnie projektor.
- Panie Dale, skąd wiadomo, czy przeźrocze nie jest włożone do góry nogami? - zapytał. -
Panie Dale?
Ale odpowiedziało mu jedynie echo cichnących w oddali kroków.
Niestety, Jasper nie zdołał jednak wymknąć się niepostrzeżenie z ratusza. Po drodze natknął
się na Sarę i Felicję. Dziewczynki zajęte były ustawianiem krzeteł.
- Nie rozumiem, dlaczego zaprzyjaźniłaś się z Dziwakiem, Saro - mówiła Felicja, zła, że musi
brać udział w tych wszystkich żmudnych przygotowaniach. To znów był pomysł Sary, a nie
jej...
- Nie nazywaj go tak. On jest po prostu bardzo nieśmiały. Gdybyś go znała lepiej,
przekonałabyś się, że to mądry człowiek.
Sara zawsze broniła swoich przyjaciół, a do Jaspera Dale'a czuła szczególną sympatię. Nie
przeszkadzało jej, że się jąka. Podziwiała jego odwagę. Dużo przecież musiała go kosztować
zgoda na udział w projekcji. W głowie Sary zaczął już kiełkować pewien plan. Jeśli Jasper
przeżyje jakoś to pierwsze doświadczenie i pozna słodki smak sukcesu, może łatwiej będzie
mu odnosić następne zwycięstwa. A wkrótce przemieniony Jasper Dale...
Felicja, która ponad wszystko ceniła u ludzi elegancki sposób poruszania się i mocne nerwy,
nagle prychnęła głośno.
167
- Może i jest mądry, ale potyka się o własne nogi.
Bo Jasper w tej właśnie chwili potknął się na prostej drodze. W mgnieniu oka Sara znalazła
się przy nim.
- Panie Dale, dokąd pan idzie?
Jasper przystanął. Wyglądał dosyć dziwacznie w tych swoich obszernych spodniach,
pomiętym płaszczu i okularach w drucianej oprawie, które zsunęły mu się niemal na czubek
nosa.
- Em... wszy-wszystko us-ustawione, więc... em, już sobie pó-pójdę.
- Ale jutro przyjdzie pan na pokaz? - spytała Sara z obawą w głosie. Nie podobało jej się, że
Jasper przestępuje z nogi na nogę i zerka niespokojnie na drzwi.
- Andrzej mo-może obsłużyć projektor. Wie, jak-k to robić.
Sara była przerażona. Przecież jeśli Jasper nie weźmie udziału w pokazie, jej nowy plan
legnie w gruzach.
- Panie Dale, obiecał pan!
Tymi kilkoma słowami starała się wyrazić całą nadzieję, jaką pokładała w Jasperze. Jasper
spoglądał na Sarę bezradnie, usiłując dać jej do zrozumienia, jak panicznie boi się występu
przed tłumem. Im dłużej zastanawiał się, co powiedzieć, tym bardziej czuł się bezsilny.
- Och, ja nie... ja nie...
- Proszę pana, panie Dale. Przecież występujemy razem.
Wyciągnęła rękę i ścisnęła mocno dłoń Jaspera. Chyba nawet generał dowodzący wojskami
nie
168
potrafiłby wyrazić swoim spojrzeniem większego zdecydowania i stanowczości. „Bez pana,
panie Dale - mówiły jej oczy - pokaz w ogóle się nie odbędzie." Jasper schylił głowę. Miał
rozdarte serce. Tak bardzo chciał sprawić przyjemność Sarze i tak gorąco pragnął zniknąć
wszystkim z oczu.
- Och, cóż...
I nagle w holu pojawiły się Hetty, Oliwia i pani Lawson. Zanim Jasper zorientował się, co się
stało, był już w pułapce.
Sara szybko zaczęła mówić:
- Musi pan poznać moje ciocie. To ciocia Oliwia, a to ciocia Hetty.
Jasper przypominał teraz żółwia, próbującego schronićAsię we własną skorupę. Okulary
trzęsły mu się na nosie, a wzrok utkwiony miał w kolana Sary. Znaleźć się twarzą w twarz z
nauczycielką, która znana była z tego, że bez ogódek mówi wszystkim, co o nich myśli - to
było ponad jego siły. Ciocia Hetty i tym razem walnęła prosto z mostu:
- Witaj, Jasperze. Mam nadzieję, że nie ucieknie pan z pieniędzmi, jak zrobił to nikczemny
pan Beatty.
- Pan Dale nigdy by tak nie postąpił - zapewniła Sara stanowczo i obrzuciła ciotkę
spojrzeniem pełnym wyrzutu. Ale Jasper istotnie wyglądał nieco podejrzanie, kiedy stał tak
milcząco i nerwowo miętosił w dłoniach swój kapelusz. Cień uśmiechu zamajaczył na ustach
Hetty. W chwilę potem ciotka majestatycznie ruszyła przed siebie. Tymczasem Oliwia
przyglądała się przyjaźnie Jasperowi.
- Dziękuję, że zgodził się pan pomóc - powie-
169
potrafiłby wyrazić swoim spojrzeniem większego zdecydowania i stanowczości. „Bez pana,
panie Dale - mówiły jej oczy - pokaz w ogóle się nie odbędzie." Jasper schylił głowę. Miał
rozdarte serce. Tak bardzo chciał sprawić przyjemność Sarze i tak gorąco pragnął zniknąć
wszystkim z oczu.
- Och, cóż...
I nagle w holu pojawiły się Hetty, Oliwia i pani Lawson. Zanim Jasper zorientował się, co się
stało, był już w pułapce.
Sara szybko zaczęła mówić:
- Musi pan poznać moje ciocie. To ciocia Oliwia, a to ciocia Hetty.
Jasper przypominał teraz żółwia, próbującego schronienie we własną skorupę. Okulary trzęsły
mu się na nosie, a wzrok utkwiony miał w kolana Sary. Znaleźć się twarzą w twarz z
nauczycielką, która znana była z tego, że bez ogódek mówi wszystkim, co o nich myśli - to
było ponad jego siły. Ciocia Hetty i tym razem walnęła prosto z mostu:
- Witaj, Jasperze. Mam nadzieję, że nie ucieknie pan z pieniędzmi, jak zrobił to nikczemny
pan Beatty.
- Pan Dale nigdy by tak nie postąpił - zapewniła Sara stanowczo i obrzuciła ciotkę
spojrzeniem pełnym wyrzutu. Ale Jasper istotnie wyglądał nieco podejrzanie, kiedy stał tak
milcząco i nerwowo miętosił w dłoniach swój kapelusz. Cień uśmiechu zamajaczył na ustach
Hetty. W chwilę potem ciotka majestatycznie ruszyła przed siebie. Tymczasem Oliwia
przyglądała się przyjaźnie Jasperowi.
- Dziękuję, że zgodził się pan pomóc - powie-
169
działa. - Jestem pewna, że pokaz się uda, tak jak tego wszyscy oczekujemy.
Jasper poruszył ustami, ale nie zdołał wymówić ani słowa. Uszy poczerwieniały mu, kiedy
niezdarnie ujął dłoń Oliwii.
- Ach, panie Dale, panie Dale! - wykrzyknęła nagle pani Lawson, najwyraźniej podniecona
faktem, że Jasper bierze udział w życiu społecznym Avonlea. - Jest pan najbardziej
tajemniczym mężczyzną, jakiego znam. Wiedzieliśmy, że ma pan uzdolnienia techniczne, ale
kto by przypuszczał, że potrafi pan stworzyć tak wielkie widowisko?
Pani Lawson miała dobre chęci, ale Jasper poczuł się tak oszołomiony jej słowami, że z
wrażenia zapomniał o tym, iż ściska dłoń Oliwii. Gdy w końcu zdał sobie z tego sprawę,
wyszarpnął rękę, jakby dotknął właśnie gorącego kartofla, i rzucił się do drzwi.
Na zewnątrz, na drabinie, stał Felek z pędzlem w garści. Robił, co mógł, aby nadać
budynkowi odświętny wygląd. Sally Potts, której uwadze nie umykało nic, co działo się w
Avonlea, zjawiła się nagle koło ratusza. Z całej duszy pragnęła ośmieszyć zbliżający się
pokaz.
- Czego ta Sara nie zrobi dla pieniędzy - szydziła, zerkając z niechęcią na Felka. - Jak ona
potrafi się popisywać.
- Jesteś po prostu zazdrosna! - wybuchnął gniewem Piotrek Craig, który przytrzymywał
drabinę. To słuszne spostrzeżenie dolało jedynie oliwy do ognia.
- Można pomyśleć, że jesteś jej parobkiem, Piotrze Craig. Skaczesz koło niej jak pajac.
770
Ledwo Sally skończyła mówić, z ratusza wyłonił się Jasper Dale i począł pędzić długimi
susami w górę drogi. Wyglądał tak, jakby składał się jedynie z kościstych kończyn i jakby
wszystko razem, jego głowa, ręce, nogi i tułów, zupełnie do siebie nie pasowały.
Spostrzegłszy nową ofiarę, Sally Potts ruszyła przed siebie. Po jakimś czasie wychyliła się
zza krzaka bzu i krzyknęła niegrzecznie z całych sił:
- Jasper Dale! Jasper Dale! Umyka do śmietnika, leci do kupy śmieci!
Jasper słyszał każde słowo i zrobiło mu się bardzo "przykro. Grymas wykrzywił mu twarz,
uszy nabrały płomiennej barwy. Rzucił się do ucieczki, gubiąc po drodze kapelusz. Jeszcze
długo dźwięczał mu w uszach śmiech Sally. Feliks odłożył pędzel.
- W porównaniu z Sally Potts Felicja jest święta
- mruknął do siebie.
Kiedy sala została już przygotowana i zaczęła się zbliżać pora kolacji, Sara i Oliwia ruszyły w
stronę domu. Sara była coraz bardziej zaintrygowana dziwnym zachowaniem Jaspera Dale'a.
Teraz, kiedy została z ciocią Oliwią sam na sam, miała nadzieję dowiedzieć się o nim czegoś
więcej.
- Dlaczego on się chowa przede mną? - spytała.
- Czyżbym sprawiła mu jakąś przykrość? Oliwia uśmiechnęła się.
- To nie chodzi o ciebie, Saro. Jasper Dale zachowuje się tak od dawna.
- Ale dlaczego? Oliwia westchnęła.
171
- Istnieje chyba wiele powodów. Pamiętam go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego rodzice
pokładali w nim wielkie nadzieje. Ale niezależnie od tego, jak bardzo się ten chłopak starał,
nigdy nie mógł zadowolić ani ojca, ani matki.
Słowa te przywiodły Sarze na myśl ciocię Hetty.
- To okropne.
- Gdy dorósł, jego matka zachorowała. Opiekowała się nią pielęgniarka, Addie McNeil, w
której Jasper zakochał się do szaleństwa. Matka jednak sprzeciwiła się małżeństwu i nie
cofnęła swojego zakazu nawet na łożu śmierci.
Pozostała nieczuła na pragnienia jego serca! Nawet na łożu śmierci! Sara aż otworzyła usta w
niemym okrzyku. Skoro duszę Jaspera wypaliły płomienie nieszczęśliwej miłości, nic
dziwnego, że odsunął się od świata.
- Jak ona mogła?! - wykrzyknęła. Trudno jej było pojąć, że ktoś może mieć aż tak twarde
serce.
Oliwia wzruszyła ramionami.
- Jasper zbuntował się i postanowił wziąć ślub. Cóż, matka odniosła zwycięstwo nawet zza
grobu. Nadszedł dzień wesela, ale panna młoda jiie pojawiła się. Uciekła z farmerem z
sąsiedniej posesji. Porzuciła Jaspera niemal przed ołtarzem.
- Biedny Jasper!
W jednej chwili wszystkie własne problemy wydały się Sarze błahe i śmieszne. Niechlubna
sława, jaką zyskała Sara pomagając złodziejowi w ucieczce, była niczym w porównaniu z
nieszczęściami Jaspera.
- Od tego czasu Jasper stał się odludkiem - zakończyła Oliwia.
172
Sara świetnie to rozumiała. Przed kilkoma dniami, kiedy uciekł pan Beatty, sama miała
ochotę skryć się przed ludźmi. Musi coś wymyślić, aby Jasper Dale nie chował się do końca
ż
ycia przed światem. Szczęśliwie się złożyło, że zdołała go namówić do wzięcia udziału w
pokazie. To będzie jego ratunek. Sukces przekona Jaspera, że ludzie potrafią być
wyrozumiali. Pokaz uczyni z niego bohatera w oczach mieszkańców Avonlea.
Rozdział siódmy
Nadszedł wreszcie dzień pokazu. Nie wszyscy jednak mieszkańcy Avonlea zamierzali wziąć
w nim udział. Dzieci Rayów, na przykład, były skazane na pozostanie w domu. A ich matka,
aby znaleźć się daleko od niebezpiecznych błazeństw w ratuszu, postanowiła pojechać do
Newbridge i spędzić cały wieczór i noc z siostrą. Mała Klementynka miała pozostać pod
opieką starszego brata, Edka. Dziewczynce taki układ zupełnie nie odpowiadał. Niechętnie
poszła za bratem do furtki, aby pomachać matce na pożegnanie.
- Do widzenia, Klementyno! - zawołała pani Ray, rzucając ostatnie surowe spojrzenie na
smutną twarz córki, po czym ostro zacięła konia. - Bądź grzeczny, Edwardzie!
Na to jednak nie było wielkich szans. Gdy powóz minął już pola kukurydzy, Edek chwycił
niewielki kamień i cisnął go pod nogi Klementynki.
- Mówiłem ci, że matka nie puści cię na ten głupi pokaz.
'73
Klementynka wzruszyła ramionami. Wiedziała, że Edek będzie jej dokuczał. A ona tak
bardzo pragnęła zobaczyć magiczną latarnię...
- To nie jest w porządku. Nie słyszałam, aby ktoś zachorował na odrę. Wszyscy idą do
ratusza!
Pani Ray zabroniła dzieciom pójść na pokaz twierdząc, że zarażą się tą straszną chorobą.
Naraz w oczach Klementynki pojawiły się łzy, ale na Edku nie zrobiło to najmniejszego
wrażenia. Młodsza siostra często płakała. Gdy upewnił się, że powóz jest już dostatecznie
daleko i że może mówić bezpiecznie, oznajmił:
- Umówiłem się w lesie z Fredem Bellem. Wybudowaliśmy fort i zamierzamy spędzić tam
noc. Planowaliśmy to przez całe wakacje.
- Ale miałeś się mną opiekować, kiedy mamy nie będzie - zaprotestowała Klementynka,
przerażona. Podły brat jest lepszy niż żaden; Klementynka bała się pozostać sama na farmie.
- Mam ciekawsze rzeczy do roboty.
Edek ruszył przed siebie. Zrozpaczona Klementynka uciekła się do najstraszniejszej groźby.
- Powiem o wszystkim mamie!
W mgnieniu oka Edek znalazł się przy niej i brutalnie wykręcił jej rękę. Był prawie dwa razy
większy od Klementynki i bardzo silny.
- Jeśli to zrobisz, zakopię cię w mrowisku. Mrówki pogryzą cię, a potem wejdą ci do uszu i
nosa.
Klementynka, która była na tyle mała, by wierzyć we wszystko, co mówią duzi chłopcy,
wyobraziła sobie dokładnie całą scenę. I siebie, zakopa-
174
ną żywcem w zimnym, brudnym piachu, i mrówki. Poczuła, że coś ściska ją w gardle.
- Przestań - jęknęła. - Przestań!
Edek puścił ją, po czym prychając ruszył w stronę lasu. Klementynka opadła na trawę i
zaczęła pocierać bolącą dłoń.
W Różanym Dworku, gdzie mieszkała Sara, panowała zupełnie inna atmosfera. Cały dom
ogarnęło podniecenie; wszyscy w pośpiechu szykowali się do pokazu. Sara zauważyła, że
kiedy jest się odpowiedzialnym za tak wielkie przedsięwzięcie, na człowieka spadają nagle
tysiące drobnych nieszczęść. Oto zgubiła notatki, gdzie zapisała sobie kolejność wyświetlania
przeźroczy. Znalazła je w ostatniej chwili, wetknięte za wstążkę od kapelusza. Oliwia
natomiast nie mogła sobie przypomnieć, czy uprzedziła panią Lawson, że na wejście Sary
powinien być zagrany marsz. A ciocia Hetty odkryła, że w sali ratusza powiesiła jedno ze
swoich najpiękniejszych lnianych prześcieradeł, a nie to, które zamierzała - bawełniane.
Cała rodzina Kingów wybierała się na pokaz. Wuj Alek i ciocia Jana zajechali powozem
przed Różany Dworek. Hetty dosiadła się do nich, a zaraz potem zjawiła się Oliwia. Hetty
włożyła ciemnobrązową sukienkę z jedwabiu, która miała spełniać podwójną funkcję: sukni
wyjściowej i żałobnej na wypadek, gdyby wieczór okazał się katastrofą.
Drugi powozik, z Piotrkiem na koźle, przeznaczony był dla dzieci. Andrzej, Felicja, Felek i
Cecylka zajęli już swoje miejsca. Felicja mogła
175
wreszcie wystąpić w różowej sukience z muślinu. Siedziała teraz w powozie i wygładzała jej
fałdy, próbując trzymać się jak najdalej od nóg Felka. Wszyscy byli szalenie przejęci.
- Gdzie jest Sara? - gderała Hetty. - Ta dziewczyna to kawał próżniaka.
Ale Sara wcale nie próżnowała. Dwoiła się i troiła, by wyglądać jak najpiękniej. Przecież to
ona będzie opowiadać baśniową historię, gdy na ekranie pojawią się obrazy, to ona stanie na
scenie, to na nią publiczność skieruje spojrzenia. Musi stawić czoło wyzwaniu nie tylko ze
względu na siebie, bibliotekę szkolną czy ciocię Hetty, która nikomu nie dowierza - Sara
czuła, że powinna to zrobić dla Jaspera Dale'a.
Kiedy w końcu wyłoniła się z Różanego Dworku, wszyscy zaniemówili z wrażenia. Miała na
sobie długą sukienkę w kolorze kości słoniowej. Tren sukni, cały obszyty połyskującą
koronką, wlókł się po ziemi. We włosy, spięte wysoko, Sara wplotła świeże kwiaty. Chciała
wyglądać jak syl-fida, która zstąpiła do ratusza w Avonlea 2 innego świata.
Nawet Felicja była zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać. Mierzyła Sarę wzrokiem od
stóp do głów.
- Nie sądziłam, że się tak ubierzesz, Saro. Te kwiaty zaraz zwiędną.
Nie zwracając uwagi na Felicję, Sara wsiadła do powozu i zajęła swoje miejsce. Zrobiła to z
gracją godną arcyksiężniczki wstępującej na tron. Najważniejszy był nastrój! Podniosły,
uroczysty...
i76
Długo pracowała nad tym, aby wytworzyć wokół siebie taki klimat. Ważne było, aby
przetrwał on aż do końca wieczoru.
Dorośli patrzyli ze zdziwieniem na Sarę, nikt jednak się nie odezwał. W końcu wuj Alek
cmoknął na konia.
- No to w drogę. Powóz ruszył z turkotem.
- Śpieszcie się! - krzyknęła ciocia Jana przez ramię. - Spotkamy się na miejscu.
Piotrek jechał wolniej, gdyż powozik był zdecydowanie przeciążony. Poza tym chłopak czuł
się odpowiedzialny za podróżujących. Nie mógł dopuścić, aby wiatr rozwiał dziewczętom
włosy i aby suknia Sary zakurzyła się w czasie drogi.
- Nie boisz się wyjść na scenę? - spytała Cecyl-ka, która nie mogła oderwać oczu od swej
kuzynki. Myśl, że Sara stanie na scenie ratusza, by przemówić do publiczności, napełniała ją
przerażeniem.
- Trochę się boję - przyznała Sara, zstępując na chwilę z obłoków na ziemię. Czuła się tak,
jakby kotłowała się w niej chmara motyli usiłujących wydostać się na zewnątrz. Czytała
kiedyś, że każdy wielki artysta cierpi przed występem podobne męki.
Andrzej dał jej braterskiego kuksańca.
- Ojciec twierdzi, że kiedy masz przemawiać do publiczności, powinnaś wmówić sobie, iż
stoisz po prostu przed rzędami kapuścianych głów. Wtedy przestajesz się denerwować.
Felek zachichotał, a Sara wyprostowała się dumnie. Jasne, czuła zdenerwowanie, ale przecież
12 — Różany dworek
777
chodziło jej o coś więcej, niż tylko o przezwyciężenie tremy.
- Nie sądzę, aby świadomość, iż przemawiam do kapuścianych głów, mogła działać na mnie
inspirująco. Chcę mówić do ludzi, chcę wzbudzić w nich ciekawość, chcę ich wzruszyć.
- Albo zanudzić na śmierć - dorzuciła Felicja lekceważąco, widząc pełne natchnienia
spojrzenie Sary.
Sara nie zwróciła uwagi te słowa. Wiedziała jedynie, że jeśli tego wieczoru zdoła oczarować
mieszkańców Avonlea, będzie to jej największe osiągnięcie artystyczne. Zatopiła się we
własnych myślach i dzieci uznały, że powinny dać jej spokój. Jechały dalej w milczeniu.
Przed domem Rayów, obok furtki, ujrzały skuloną Klementynkę. Dziewczynka bała się
wrócić do pustego domu. Była już prawie gotowa wyruszyć pieszo do Newbridge w
poszukiwaniu mamy.
Piotrek wstrzymał konia.
- Co się stało tym razem, Klementynko? - spytała Felicja niecierpliwie.
Klementynka zwróciła ku niej zalaną łzami twarzyczkę. *•
- Edek zostawił mnie samą w domu, a mama zabroniła mi iść na pokaz. Mówi, że w Markdale
panuje odra, a z pewnością parę osób stamtąd przyjdzie do ratusza.
Widać było, że Klementynka z całej duszy pragnie zobaczyć pokaz. Nawet, gdyby w ratuszu
panowała dżuma.
- Nie sądzę, by istniało niebezpieczeństwo zarażenia się odrą - powiedział Andrzej
uspokajają-
i78
co. - Gdyby tak było, nam też nie pozwolono by nigdzie pójść.
Sara ocknęła się z zamyślenia. W jednej chwili dotarło do niej, że w tym wieczorze nie
wezmą udziału wszyscy, którzy tego pragną, że jest ktoś, kogo siłą zatrzymuje się w domu.
- Och, Klementynko, jeśli powiesz mamie, że jedziemy z dorosłymi...
- Za późno. Mama wyjechała do Newbridge i wróci dopiero jutro rano.
Cudownie! Więc nikt już nie mógł niczego zabronić Klementynce. Sara wyciągnęła ku niej
rękę.
- Pojedź z nami na pokaz. Twoja mama nawet się o tym nie dowie.
To było nie do pomyślenia - Sara próbowała lekceważyć zakaz pani Ray. Felicja czuła się
oburzona.
- Saro, nie powinnaś nakłaniać Klementynki do nieposłuszeństwa!
- Felicjo, nie wtrącaj się. Posłuchaj, Klementynko - Sara zwróciła się znowu do dziewczynki,
która kurczowo trzymała się słupka furtki, jakby znalazła w nim jedynego na świecie
przyjaciela. - Jeśli już coś robisz, złego czy dobrego, włóż w to całe swoje serce. Gdy
popełniasz zły uczynek, korzystaj z tego, a nie wmawiaj sobie cały czas, że jesteś dobra.
Ten filozoficzny wywód spowodował, że Klementynka znów zaczęła płakać. Bo jakże tu
pławić się w rozkoszach nieposłuszeństwa, skoro w powietrzu wiszą tak straszne
konsekwencje?
- A jeśli mama się dowie? Sara westchnęła głęboko.
IJ9
co. - Gdyby tak było, nam też nie pozwolono by nigdzie pójść.
Sara ocknęła się z zamyślenia. W jednej chwili dotarło do niej, że w tym wieczorze nie
wezmą udziału wszyscy, którzy tego pragną, że jest ktoś, kogo siłą zatrzymuje się w domu.
- Och, Klementynko, jeśli powiesz mamie, że jedziemy z dorosłymi...
- Za późno. Mama wyjechała do Newbridge i wróci dopiero jutro rano.
Cudownie! Więc nikt już nie mógł niczego zabronić Klementynce. Sara wyciągnęła ku niej
rękę.
- Pojedź z nami na pokaz. Twoja mama nawet się o tym nie dowie.
To było nie do pomyślenia - Sara próbowała lekceważyć zakaz pani Ray. Felicja czuła się
oburzona.
- Saro, nie powinnaś nakłaniać Klementynki do nieposłuszeństwa!
- Felicjo, nie wtrącaj się. Posłuchaj, Klementynko - Sara zwróciła się znowu do dziewczynki,
która kurczowo trzymała się słupka furtki, jakby znalazła w nim jedynego na świecie
przyjaciela. - Jeśli już coś robisz, złego czy dobrego, włóż w to całe swoje serce. Gdy
popełniasz zły uczynek, korzystaj z tego, a nie wmawiaj sobie cały czas, że jesteś dobra.
Ten filozoficzny wywód spowodował, że Klementynka znów zaczęła płakać. Bo jakże tu
pławić się w rozkoszach nieposłuszeństwa, skoro w powietrzu wiszą tak straszne
konsekwencje?
- A jeśli mama się dowie? Sara westchnęła głęboko.
179
- Skoro się boisz, to lepiej nie jedź. W drogę, Piotrek.
Powóz ruszył. Pięć sekund później ruszyła i Klementynka.
- Zaczekajcie! Jadę z wami! - krzyczała biegnąc co sił.
Piotrek zatrzymał powóz. Klementynka wdrapała się pośpiesznie i zajęła miejsce obok Sary.
Lanie czy nawet odra były lepsze niż pozostanie przez całą noc w ciemnym, pustym domu.
Rozdział ósmy
W miarę jak powóz zbliżał się do celu podróży, Sara czuła coraz silniejszy ucisk w gardle. A
jeśli wszyscy wciąż są na nią źli z powodu pana Beat-ty'ego? Jeśli zdecydowali się
zignorować pokaz, tak jak zrobiła to pani Ray? Jeśli nikt nie przyjdzie?
W jednej chwili wyobraziła sobie nową katastrofę. Bo czyż można było całkowicie ją
wykluczyć? Tym razem, tak na wszelki wypadek, nie sprzedano wcześniej biletów. Dlatego
do samego końca Sara nie miała pojęcia, ilu ludzi zjawi się w ratuszu. Przeraziła ją myśl, że
być może jedynymi gośćmi będą jej krewni. No i oczywiście niezawodny pan Lawson. On
musiał przyjść na przedstawienie, w którym występować miała jego żona.
Kiedy Piotrek brał właśnie ostatni zakręt, Sara mocno zacisnęła powieki. Ale nim zdążyła
złapać głęboki oddech, Cecylka krzyknęła:
- Saro! Spójrz!
180
Cecylka, cała podniecona, szarpała ją za rękaw i wskazywała na coś przed sobą. Sara
najpierw zerknęła niepewnie spod rzęs, a potem, jakby obudzona gwałtownie ze snu,
otworzyła szeroko oczy. Przed ratuszem stało tyle powozów, że ludzie z trudem przeciskali
się między nimi do drzwi. Wszyscy pozdrawiali się serdecznie, gawędzili. W powietrzu czuło
się atmosferę entuzjazmu i zabawy. Dzieci przebierały niecierpliwie nóżkami, nie mogąc
doczekać się początku spektaklu. Wciąż pamiętały jeszcze tamto wielkie rozczarowanie...
Serce Sary waliło jak młotem. Cóż, sukces również może okazać się przytłaczający. Kiedy
Piotrek jeździł w koło, próbując znaleźć wolne miejsce, gdzie mógłby przywiązać konie, Sara
spostrzegła Hetty i Oliwię. Były już na posterunku. Sprzedawały w drzwiach bilety i
pozdrawiały wchodzących. Sara odetchnęła z ulgą. Skoro kasa była tak dobrze strzeżona, nie
mogło zdarzyć się nic złego: pieniądze musiały trafić do szkolnej biblioteki.
Oliwia witała wszystkich z promiennym uśmiechem. Na jej twarzy malowała się radość.
Razem z Sarą ciężko pracowały nad przygotowaniem pokazu. Przyjemnie było teraz widzieć
takie rezultaty swego trudu.
- Mój Boże, co za tłum - szepnęła do Hetty korzystając z chwili przerwy. - Biblioteka
naprawdę się wzbogaci.
Ale Hetty miała mocno zaciśnięte usta i wcale nie wyglądała na uradowaną. Nie potrafiła tak
szybko zmieniać zdania.
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu. Pokaz jeszcze się nawet nie zaczął.
181
Przecież w każdej chwili mógł uderzyć piorun albo zawalić się dach.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Sara po wydostaniu się z powozu, było zaopiekowanie się
Jasperem Dale'm, który, jak wcześniej spostrzegła, kręcił się niezdecydowanie koło sklepu,
nie mając odwagi wejść do zatłoczonego ratusza. Zjawiła się w samą porę. Jasper, ubrany w
swoją najlepszą marynarkę, o mały włos nie udusił się, próbując zawiązać krawat. Aby mu
pomóc, Sara musiała co prawda stanąć na ławce, ale już wkrótce Jasper prezentował się
doskonale: miał porządnie zawiązany krawat i starannie zapiętą marynarkę.
- Gotowe! Znakomicie pan wygląda - wyznała szczerze. Kiedy Jasper Dale trzymał się prosto,
był całkiem przystojny.
Ruszyli w stronę ratusza. Ale co kilka kroków Jasper przystawał i niepewnie rozglądał się
wokół. Gdy Sara doprowadziła go wreszcie do drzwi, czuła się tak zmęczona, jak pies
pasterski, któremu udało się uporać z całym stadem owiec.
Jasper patrzył na zgromadzony tłum i chyba ciężko oddychał, bo zaparowały mu okulary.
Sara była pewna, że drżą mu kolana.
- Proszę się nie obawiać, panie Dale. Wszystko będzie dobrze.
Podtrzymując na duchu Jaspera dziewczynka zupełnie zapomniała o własnym strachu. Z jej
twarzy biło tyle wiary, że nawet Jasper ośmielił się spojrzeć na to, co go za chwilę czeka, z
większym optymizmem.
- Postaram się, Sa-Saro - powiedział z trudem. Dobrze się złożyło, że Sara towarzyszyła Jas-
182
perowi. Przed samymi drzwiami stały Sally Potts i jej przyjaciółka Janka. Rzuciwszy
najpierw kpiące spojrzenie Jasperowi, Sally zmierzyła wzrokiem ekstrawagancki strój Sary i
skrzywiła się.
-Ja nigdy nie popisywałabym się tak przed całym miastem.
Sara królewskim ruchem odwróciła głowę.
- Och, zatem jest tu całe miasto? - spytała przeciągle. - Pomyśl więc, ile dzięki temu
zarobimy.
Zamknąwszy w ten sposób usta Sally, Sara poprowadziła Jaspera do środka, aż do schodów
wiodących na balkon. Tam mógł schronić się przed tłumem. Wyprostował się trochę i nawet
ukłonił się kilku zdziwionym jego obecnością osobom. Och, Sara czuła, że jej plan się
powiedzie!
Nie byłaby tego taka pewna, gdyby mogła teraz usłyszeć rozmowę Sally i Janki. Zanim Sara
zniknęła za drzwiami, Sally nie spuszczała z niej wzroku. Później, popychana co chwila przez
tłum, patrzyła na stosy pieniędzy, które udało się już zebrać. Zrozumiała, że ten wieczór
stanie się triumfem Sary Stanley. A tego Sally Potts nie mogłaby znieść.
Przez dłuższą chwilę stała nachmurzona i nic nie mówiła. Naraz w kącikach jej ust pojawił się
lekki uśmiech.
- Założę się, że nietrudno będzie popsuć trochę ten pokaz, zwłaszcza że Jasper Dale jest taki
strachliwy.
Oczy Janki zaokrągliły się ze zdziwienia.
- Sally Potts! Nie zrobisz tego! - krzyknęła, zgorszona i zachwycona zarazem.
I83
Obie czmychnęły sprzed wejścia właśnie w chwili, gdy w centrum uwagi znalazł się
wspaniały kabriolet. Wszyscy przyglądali mu się z zachwytem, podziwiając przepiękny
powóz z baldachimem przybranym frędzlami i parę dystyngowanie poruszających się koni.
Kabrioletem przybył nie kto inny, tylko Wellington Campbell we własnej osobie.
Towarzyszyła mu oczywiście pani Tarbush. Gdy powóz zatrzymał się, pan Campbell pomógł
pani Tarbush wysiąść. Wszystko odbywało się zaledwie parę kroków od miejsca, gdzie stali
ciocia Jana i wujek Alek, zajęci rozmową ze znajomymi.
- A już zaczynaliśmy myśleć, że wyspa nie jest pana godna, panie Campbell - stwierdziła
ciocia Jana. Jej uwadze nie umknęło świetnie skrojone, czarne palto gościa. Na pewno nie
było ono dziełem miejscowego krawca. Pan Campbell miał też na sobie jedwabny krawat ze
złotą szpilką, na której z całą pewnością połyskiwał prawdziwy diament. W samej rzeczy
człowiek ten nie wyglądał na kogoś, kto zhańbił się pracą.
- Och, Wellington nie jest tak nieprzystępny, jak to piszą w gazetach.
Wellington przekornie uniósł brwi. Tylko pani Tarbush wiedziała, ile wysiłku kosztuje ją
podtrzymywanie znajomości z tym bogatym kawalerem.
- Wyspiarze, wcześniej czy później, zawsze wracają do domu - odezwał się wujek Alek. - Czy
znalazł pan już dla siebie coś ciekawego?
- Jeszcze się nie zdecydowałem.
- Ale pracujemy nad tym - dodała szybko pani Tarbush, uśmiechając się do Wellingtona
Camp-bella.
184
Ciocia Jana skrzywiła się lekko.
- Nie wątpię, Fanny - rzuciła z przekąsem. Pani Tarbush szybko odciągnęła panna Camp-
bella na stronę. Gdy kobieta próbuje sprzedać posiadłość i wiąże z tą transakcją plany
matrymonialne, niekoniecznie zależy jej na tym, aby wiedzieli o jej zamiarach wszyscy w
miasteczku.
Jednak pani Tarbush nie dane było zbyt łatwo uwolnić się od Kingów.
Hetty i Oliwia już z daleka spostrzegły jej olbrzymi kapelusz. Hetty jednym krótkim
spojrzeniem obrzuciła farbowane pióra i gałązki sztucznych wiśni powtykane za kolorową
wstążkę. Potem przeniosła wzrok na zieloną sukienkę z tafty, obficie ozdobioną falbanami.
- No, no - mruknęła, na szczęście dosyć cicho. - Fanny Tarbush wygląda jak kiepska modelka
i zmora nocna w jednej osobie.
Rozdział dziewiąty
Wkrótce jednak ciocia Jana, wuj Alec, Oliwia i nawet Hetty zapomnieli o pani Tarbush.
Wszyscy siedzieli w zaciemnionej sali, całkowicie oczarowani występem Sary.
Zainteresowanie pokazem latarni magicznej przeszło najśmielsze oczekiwania. Sala pękała w
szwach. Niektórzy mężczyźni musieli nawet stać pod ścianami, a dzieci siedziały po turecku
tuż przed sceną. Atmosfera podniecenia udzieliła się także Sarze. Dziewczynka zaczęła lekko
drżeć. Musi, po prostu musi dać z siebie wszystko.
I85
Sara stała na brzegu sceny po lewej stronie ekranu, na którym wyświetlano przeźrocza.
Wyglądała niczym istota z innego świata, czyli dokładnie tak, jak sobie to wymarzyła. Kiedy
opowiadała
0 zmieniających się obrazach, publiczność widziała jedynie jasną plamę jej sukni, koronę z
kwiatów
1 blask olbrzymich oczu. Jasper Dale, który czuł się bezpiecznie sam jeden na balkonie, także
stanął na wysokości zadania. Z wielką wprawą zmieniał przeźrocza, umiejętnie dopasowując
się do rytmu słów Sary. Gdybyż jego mowa mogła być równie płynna!
Aby zrobić jak największe wrażenie, Sara wybrała na pokaz „Dziewczynkę z zapałkami". Do
tej historii Jasper posiadał akurat zestaw przeźroczy. Opowieść była niezwykle patetyczna, aż
do przesady, i Sara słusznie sądziła, że łatwo wyciśnie Izy z oczu gości. Przecież widzowie
rozjeżdżający się do domów po występie musieli czuć się zadowoleni.
Zdążyła już opowiedzieć o małej sierotce, która boso błąkała się po ulicach w przejmującym
mrozie, nie mogąc sprzedać bezdusznym przechodniom ani jednej zapałki.
- Jej małe, biedne dłonie - ciągnęła Sara - zdrętwiały z zimna. „Och - myślała - jak bardzo
mogłaby mnie ogrzać jedna zapałka". Nie potrafiła się powstrzymać. Wyjęła zapałkę z
pudełka.
Pani Lawson, siedząca przy pianinie po drugiej stronie sceny, też dawała z siebie wszystko.
Teraz spod jej palców dobył się przeciągły dźwięk przypominający żałosną skargę.
- Trzask... Jak drży i kołysze się w nocnym wietrze płomyk! Zapałka wygląda jak mała
ś
wiecz-
186
ka, ale... co to...? - Sara zawiesiła głos, a pani Lawson znów uderzyła w klawisze. - Cóż to za
dziwne światło! Naraz mała dziewczynka z zapałkami poczuła, że siedzi pod cudowną
choinką. Tysiące świeczek płonęły na jej zielonych gałązkach. Wyciągnęła obie dłonie. I
naraz jedna świeczka zaczęła wznosić się coraz wyżej i wyżej do ciemnego nieba.
Teraz na ekranie pojawiła się dziewczynka unosząca chude, okryte łachmanami ramiona ku
cudownemu światłu. Dźwięki granej przez panią Lawson melodii były coraz wyższe i
zdawało się, że za chwilę ulecą gdzieś w zaświaty niczym małe srebrne gwiazdki. Wszyscy w
sali pochylili się do przodu, wstrzymując oddechy.
Wszyscy, prócz Sally Potts, która siedziała w ostatnim rzędzie i szeptała coś do Janki,
chichocząc wesoło. Nawet tysiące nieszczęśliwych dziewczynek z zapałkami nie byłyby w
stanie jej wzruszyć.
Sara nie widziała Sally. Nie słyszała jej śmiechu, nie widziała w ogóle publiczności. Z ręką
przyciśniętą do serca, otoczona setkami błyszczących świeczek, dryfowała w wyobraźni
gdzieś daleko, do kraju dziewczynki z zapałkami.
- Jedna z nich - ciągnęła powoli drżącym głosem - zamieniła się w spadającą gwiazdę, która
przecięła granatowe niebo. Nagle zapałka zgasła. Światło znikło. „Ktoś umiera" - pomyślała
dziewczynka. Jej droga, dobra, od dawna nieżyjąca babunia mawiała, że kiedy gwiazda spada,
czyjaś dusza idzie do nieba.
Na ekranie pojawiło się następne przeźrocze. Chude, biedne dziecko spoglądało radośnie na
187
twarz pochylonej nad nim starej kobiety. Palce pani Lawson drżały na klawiszach.
Publiczność siedziała jak zahipnotyzowana. Nawet ciocia Hetty nie spoglądała już krytycznie
na wymyślną dekorację sceny. Najwyraźniej była wzruszona.
Oliwia z dumą patrzyła na swoją siostrzenicę.
- Ta dziewczynka ma przed sobą przyszłość, Hetty - szepnęła. Policzki płonęły jej z
podniecenia.
Głos Sary wznosił się i opadał. Nawet najmniej wrażliwych słuchaczy wciągnęła ta opowieść.
Mała dziewczynka nierozważnie zapaliła ostatnią zapałkę, nie dbając o to, że następnego dnia
nie będzie już miała co sprzedawać.
- Tym razem w świetle małego płomyczka ujrzała swą starą babunię, jedynego człowieka,
który okazał jej serce. „Babuniu - zawołała - proszę, nie zostawiaj mnie. Zabierz mnie ze
sobą! Nie zostawiaj!"
Sally i Janka, nieczułe na losy dziewczynki z zapałkami, wyślizgnęły się z sali.
Sara odrzuciła w tył głowę. Teraz w świetle przeźroczy jej twarzyczka zdawała się być
pozbawiona realnych kształtów.
- Dziewczynka nie przestawała błagać babuni. Blask płomyka okrywał ją niczym ciepły szal.
Babunia wzięła swą drogą wnuczkę w ramiona...
Sara zaniknęła oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że ktoś skrada się bocznymi schodami na
balkon.
- ... i popłynęły razem wysoko, aż do nieba. Wznosiły się coraz wyżej i wyżej, tam gdzie nie
było już ani zimna, ani głodu, ani strachu...
Tymczasem Sally i Janka, z trudem powstrzy-
188
mując się od śmiechu, zaczęły czołgać się po podłodze w stronę Jaspera.
- Jej martwe, skostniałe od mrozu ciałko znaleziono następnego ranka, pierwszego dnia
Nowego Roku. Dziewczynka trzymała w ręku zapałki. Wszystkie były wypalone. „Próbowała
się ogrzać" - mówili ludzie, ale nikt nie miał pojęcia, w jakim blasku, jak radośnie, wstąpiła
ona razem ze starą babką w szczęśliwość Nowego Roku.
Ostatnie dźwięki rzewnej melodii rozproszyły się w ciszy. Sara stała bez ruchu i w tej swojej
powiewnej jasnej sukni wyglądała tak lekko, że zdawało się, iż uleci zaraz w przestworza,
jakby to ona sama była duchem dziewczynki z zapałkami, wstępującym do krainy wiecznego
szczęścia.
Powoli, bardzo powoli Sara wracała do rzeczywistości. Pozostając wciąż jeszcze pod urokiem
opowiedzianej historii, coraz wyraźniej uświadamiała sobie fakt, iż odniosła wielki sukces.
Nastrój prysł, gdy nagle skrzypnęło krzesło. To Wellington Campbell zerwał się gwałtownie z
miejsca i począł przepychać się do wyjścia. Sarze mignęła tylko poła jego płaszcza, kiedy
znikał w drzwiach. Fanny Tarbush również wstała, patrząc przed siebie niezdecydowanie;
najwyraźniej nie wiedziała, co powinna teraz zrobić.
Sarę ogarnęły wątpliwości i niepokój, ale w tej samej chwili publiczność oprzytomniała.
Szlochania i pociągania nosem zagłuszyła burza oklasków. Hetty, przekonana, że za ten
pokaz całej rodzinie Kingów należy się najwyższy szacunek, wstała, dając Oliwii znaki, by ta
zrobiła to samo. Reszta publiczności natychmiast podążyła w ich ślady.
189
Okrzyki „brawo!", „świetnie!" rozbrzmiewały w całej sali, tłumiąc stukot oddalającego się
powozu Wellingtona Campbella.
Sara skłoniła się lekko, z godnością przyjmując te wyrazy uznania. Serce rosło jej w piersi. A
więc udało się! Odniosła sukces! Nawet gdyby nie zdobyła ani centa na fundusz biblioteki,
była szczęśliwa, widząc przed sobą rozradowane twarze publiczności.
Ale nie tylko jej należały się brawa. Sara przesunęła się w stronę balkonu, z którego wyłoniła
się właśnie sylwetka Jaspera Dale'a. Zadziwiające, że Jasper nie uciekł w popłochu, kiedy
tłum skierował na niego uwagę, pozdrawiając go burzą oklasków. Skinął głową, a potem
zastygł rozpromieniony. Ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się na jego zarumienionej
twarzy.
„Mój plan się powiódł - myślała Sara, czując w sercu radość. - Teraz Jasper zapomni już o
krzywdzie, jaką wyrządziła mu Addie McNeil, teraz znowu będzie mógł ufać mieszkańcom
Avonlea!"
Niestety, nie wszyscy mieszkańcy Avonlea byli godni zaufania. Jasper, oszołomiony swoim
szczęściem, nie widział, co się wokół niego dzieje. A Sally i Janka były już tak blisko... Gdy
znalazły się wreszcie tuż koło jego stóp, trzęsąc się całe ze śmiechu, wymieniły ostatnie
porozumiewawcze spojrzenia, wzięły głęboki oddech i...
- Trzy, dwa, jeden... JASPER DALE! - wy-buchnęły, a ich okrzyk utonął w gwarze.
Jasper podskoczył jak oparzony. Kolanami potrącił stolik, na którym znajdowała się magiczna
latarnia. Projektor z przeźroczami i lampą oliwną
190
przeleciał przez barierkę i runął na stojący niżej tłum. Sam Jasper omal nie wypadł z balkonu,
próbując pochwycić w locie magiczną latarnię.
Sara zauważyła, co się stało, dopiero wówczas, gdy latarnia dosięgła już ziemi. Lampa
roztrzaskała się w drobny mak, wzniecając ogień. Sekundę później od płonącej nafty zajęła
się spódnica zdumionej pani McGee, która na nieszczęście stała tuż obok.
Wystarczyło słowo „pożar!", by publiczność wpadła w panikę. Naraz przed oczami
przerażonej Sary rozpętało się piekło. Ci, którzy znajdowali się z tyłu, rzucili się w popłochu
ku drzwiom, aby wydostać się czym prędzej na zewnątrz. Pozostali, nie mając zamiaru czekać
na swoją kolej, poczęli otwierać okna i wyskakiwać przez nie prosto pod kopyta przerażonych
koni. Kilka bardziej przytomnych osób zdało sobie sprawę, że jeśli ratusz w Avonlea ma
przetrwać, należy próbować ugasić ogień.
Ze sceny, gdzie stała Sara, wszystko widać było jak na dłoni. Pan McGee skoczył na pomoc
swojej wrzeszczącej żonie i jednym zdecydowanym ruchem zerwał z niej spódnicę. Niestety,
zdarł z niej również halkę i wszyscy ujrzeli, że pani McGee miała na sobie obszerne
granatowe reformy, z naszytymi łatami z grubego płótna. Kilku mężczyzn deptało ogień, inni
głośnymi okrzykami dopominali się o wiadra wody. Kiedy pani McGee nie zagrażało już
niebezpieczeństwo, jakiś kościsty farmer wpadł na znakomity pomysł, aby do walki z ogniem
użyć lnianego prześcieradła cioci Hetty.
191
- Odsuń się, dziewczynko! - krzyknął do Sary, wdrapując się na scenę po prześcieradło.
Sara nie była w stanie się poruszyć. Patrzyła poprzez płomienie na balkon, gdzie wciąż tkwił
Jasper Dale. Wychylał się przez barierkę, próbując ogarnąć przerażonym wzrokiem całe
szaleństwo, jakie rozpętało się na dole.
- Panie Dale! - krzyknęła Sara. Ale Jasper spojrzał tylko na nią żałośnie, a potem odwrócił się
na pięcie i czmychnął schodami w dół.
Co odważniejsi obywatele Avonlea zdążyli już zorganizować pomoc i wracali teraz z
wiadrami pełnymi wody.
- Wychodzić! Wychodzić na dwór! - wydzierali się na całe gardło, jakby komukolwiek trzeba
było
0 tym przypominać. Ktoś popchnął Sarę. W końcu
1 ona rzuciła się do ucieczki.
Krztusząc się od dymu, który szybko zapełniał salę, Sara ominęła ogień i pobiegła na
korytarz. Wtem ujrzała Sally i Jankę, trzymające się kurczowo za ręce. Przepychały się przez
tłum, wciąż kłębiący się wokół drzwi. Na ich twarzach malowało się przerażenie, ale Sara
instynktownie wyczuła, że wcale nie z powodu pożaru.
Kiedy dziewczynki dostrzegły ją z daleka, Sara była już pewna, że przeczucie jej nie omyliło.
Ich twarze nagle pozieleniały. Sally i Jana o mały włos nie stratowały pani Woodley, próbując
czym prędzej wydostać się na zewnątrz. Sara mogłaby przysiąc, że zbiegły przed chwilą ze
schodów balkonowych.
Na dworze panował niesamowity zamęt. Każdy, komu udało się opuścić ratusz, próbował
ustalić,
192
kto jeszcze został w środku. Ojcowie i matki biegali wokół, nawołując swoje dzieci.
Poszczególni członkowie rodzin odnajdywali się w tłumie, by już za chwilę - pod naporem
nowej fali ludzi wysypujących się z ratusza - znów się rozproszyć. Dzieci płakały, „dzielni
strażacy" biegali tam i z powrotem, a wszyscy krzyczeli, ile sił w piersiach.
- Sara! Dzięki Bogu, jesteś nareszcie! Ale gdzie się podziała Klementynka?
Sara poczuła na ramieniu mocną dłoń cioci Jany i już za chwilę znalazła się w powozie. Obok
niej siedziały wszystkie dzieci Kingów, a dorośli bez przerwy sprawdzali, czy żadne się nie
zgubiło. W końcu znaleziono też Klementynkę. Błąkała się bez celu po ulicy.
Wyraz twarzy cioci Hetty trudno było opisać.
Ogień udało się szybko opanować, choć z ratusza wciąż jeszcze wydobywały się kłęby dymu.
Najbardziej ucierpiały: prześcieradło cioci Hetty, część podłogi w sali głównej ratusza i
godność pani McGee. Pani McGee, zawinięta w końską derkę, szybko została odwieziona
przez męża do domu.
Wkrótce tłum przerzedził się. Ludzie rozjechali się do swoich domów. Ruszył i powóz
Kingów. Sara siedziała z posępną miną; miała poplamioną sukienkę i przekrzywioną koronę z
kwiatów. Ale nie zastanawiała się teraz nad tym. Bardzo krótko dane jej było cieszyć się
swoim sukcesem. Pokaz znów się zakończył katastrofą, choć tym razem nie z jej winy.
Sara wiedziała, po prostu wiedziała, że to, co się zdarzyło, nie było zwykłym wypadkiem!
13 — Różany dworek
193
Rozdział dziesiąty
- Panie Dale! - wołała Sara niespokojnie. - Panie Dale, jest pan w domu?
Był wczesny ranek następnego dnia po pechowym wieczorze w ratuszu. Sara najboleśniej
przeżywała to, że Jaspera znów spotkało rozczarowanie. A zaczynał już w siebie wierzyć...
Dziewczynka rozmyślała o tym prawie całą noc. Jeszcze przed śniadaniem wyruszyła do
domu Jaspera i teraz pukała do jego drzwi.
Nikt jednak nie otwierał. W dodatku wszystkie zasłony w oknach były zasunięte. Podeszła
więc do tylnych drzwi, później zajrzała do stodoły i znowu wróciła do głównego wejścia.
- Panie Dale, proszę, niech się pan odezwie. Ale wołanie pozostawało bez odpowiedzi. W
domu było cicho jak w grobie.
Sara westchnęła. Nic tu po niej. Może rzeczywiście Jasper ukrył się w jakimś innym miejscu?
Chociaż najłatwiej było jej wyobrazić sobie, że siedzi skulony pod własnym łóżkiem. Bo
gdzież indziej mógłby schronić się człowiek, który przeżył taką hańbę? Sara nie zdążyła
jeszcze zejść z ganku, kiedy do jej uszu dobiegł jakiś dźwięk. Dźwięk nie był głośny, ale Sara
rozpoznała go od razu. Nie miała wątpliwości: ktoś zamykał okno na piętrze. Dziewczynka
pobiegła na podwórze. Nie dostrzegła już Jaspera, ale zasłony w oknie wciąż ruszały się
lekko.
- Panie Dale, wiem, że pan tam jest. Andrzej oglądał magiczną latarnię i powiedział, że bez
trudu da się ją naprawić. Proszę, niech pan wyjdzie!
194
Na szczęście magiczne latarnie nie należały do kruchych przedmiotów, a Andrzej doskonale
sobie radził z drobnymi naprawami.
Ale zasłony w oknie nie poruszyły się już więcej.
- Przykro mi z powodu tego, co się stało - zdobyła się na ostatnią próbę Sara. - Ale to nie była
pana wina. Wszyscy o tym wiedzą.
To oczywiste, że Jasper uważał inaczej. I że, jak przypuszczała Sara, nie zechce jej teraz
słuchać. Bo kto namawiał go do wzięcia udziału w pokazie? Kto gorąco zapewniał, że
wszystko się uda?
Z ciężkim sercem Sara wracała do domu.
W Różanym Dworku sprawy nie przedstawiały się lepiej. To prawda, Hetty zapomniała się na
chwilkę, kiedy po pokazie gorąco biła brawo, ale zdążyła już odzyskać zwykły stan ducha.
Przepowiadała katastrofę i katastrofa nastąpiła. Teraz nie mogła przestać myśleć o tym, że
pożar w ratuszu na wieki kojarzyć się będzie z nazwiskiem Hetty King.
Oliwia włożyła na siebie kolorowy fartuch. Stała przy piecu i gotowała jajka. Jednak myliła
się, sądząc, że smaczne śniadanie wprawi domowników w dobry nastrój. Hetty chodziła tam i
z powrotem, zbyt roztrzęsiona, by w ogóle zwracać uwagę na jedzenie.
- Nie przejmuj się tak, Hetty - odezwała się Oliwia sprawdzając, czy jajka są już gotowe. -
Mimo wszystko wieczór był wielkim sukcesem.
- Wielkim sukcesem? Pani McGee płonie jak pochodnia i ty to nazywasz sukcesem? Nigdy
już nie odważę się spojrzeć ludziom prosto w oczy.
Hetty wyobrażała sobie, że za wszystko, co
195
dzieje się w Avonlea, ponosi odpowiedzialność wyłącznie ona sama.
- Pani McGee wyszła z tego bez szwanku - zauważyła Oliwia. - Ucierpiała jedynie jej duma.
To, co zdarzyło się pani McGee, potwierdzało również zasadę, że pod spódnicą powinno się
nosić porządną bieliznę. Nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie pożar i człowiek będzie
zmuszony obnażyć się przed światem.
- Wiedziałam, że obecność Jaspera Dale'a nie wróży nic dobrego - Hetty nie dawała za
wygraną.
Na dźwięk tego imienia Oliwia lekko drgnęła. Na jej twarzy pojawił się wyraz współczucia.
Teraz, kiedy poznała Jaspera bliżej, czuła do niego sympatię. Wyobrażała sobie, jak bardzo
musi przeżywać to, co się wczoraj stało. Pocieszała się jedynie myślą, że Sara zdoła go jakoś
przekonać, iż jest niewinny.
Nagle Hetty zatrzymała się. Poprzez stojące na parapecie doniczki z geranium patrzyła
przerażonym wzrokiem na drogę.
- Dobry Boże! Spójrz, kto idzie. Szybko schowaj jajka!
Z bryczki wysiadła właśnie pani Tarbush i skierowała swe kroki do wejścia. Miała
wykrzywioną smutkiem twarz, a w dłoni mocno ściskała chusteczkę do nosa. Hetty otworzyła
drzwi, zanim wdowa zdążyła pchnąć je z impetem.
- Dzień dobry, Fanny - powiedziała'. Hetty, udając, że nie widzi w jej wyglądzie nic
nadzwyczajnego.
Fanny Tarbush ukryła twarz w dłoniach i cichutko załkała.
796
- Wcale nie jest dobry, Hetty King. Czuję się okropnie. Mam nadzieję, że dochód z waszego
pokazu wart jest mojej krzywdy.
- Dochód? - Hetty nie zamierzała przyznawać się tej kobiecie, ile zdobyła pieniędzy. Nie
cierpiała jej. - Dobrze będzie, jeśli po opłaceniu wszystkich szkód uda nam się kupić choćby
tuzin książek.
Spłonęło kilka krzeseł, część podłogi i suknia pani McGee, nie mówiąc już o wspaniałym
prześcieradle Hetty, które należało do kompletu przeznaczonego dla specjalnych gości. No i
nie ma wątpliwości: Jasper Dale zażąda pieniędzy za naprawę tego swojego żałosnego
urządzenia.
Fanny Tarbush usiadła na krześle i zaszlochała. W dłoni wciąż miętosiła chusteczkę.
- Poniosłam wielką stratę nie sprzedając farmy. Dziś rano mieliśmy podpisać umowę. - Była
dotknięta do żywego. Parę dolarów, które poszły z dymem, wydawały się niczym w
porównamiu z jej krzywdą. A tyle wysiłku kosztowały ją próby doprowadzenia tej transakcji
do pomyślnego końca...
- Nie sądzę, aby to była moja sprawa - ucięła ostro Hetty. Mimo wszystko istniały rzeczy, za
które nawet ona nie czuła się odpowiedzialna.
W tej chwili w drzwiach pojawiła się Sara. Wystarczyło spojrzeć na jej twarz, by stwierdzić,
ż
e wyprawa do domu Jaspera Dale'a zakończyła się porażką. Gdy wracała polami mokrymi
od rosy, rozmyślała o niesprawiedliwości, jaka panuje na świecie. Stała teraz w progu w
przemoczonych pończochach, smutna i zrezygnowana.
- Dzień dobry, pani Tarbush - powiedziała grzecznie. - Przykro mi z powodu pana Welling-
197
tona Campbella. - Dla nikogo nie było tajemnicą, że poprzedniej nocy pani Tarbush musiała
prosić pana Wade'a, aby ten odwiózł ją do domu swą rozklekotaną bryczką. Pan Wade
zajmował się hodowlą kurcząt i jego powozik cały upstrzony był ptasimi odchodami.
- Wszystko przepadło! - lamentowała pani Tarbush. - Przecież on pytał mnie już prawie o to,
czy moja żałoba się skończyła...
Zwyczaj nakazywał, by wdowy przynajmniej przez rok ubierały się na czarno i opłakiwały
swoich mężów. śaden dżentelmen nie powinien ubiegać się w tym czasie o ich względy. Ale
później, no cóż, później życie znów mogło nabrać kolorów. Pani Tarbush wiele obiecywała
sobie po znajomości z panem Campbellem.
Sara nie poświęcała już więcej uwagi nieszczęściu pani Tarbush. Z żałosną miną podeszła do
pieca.
- Czy jest w domu suchy groch, ciociu Oliwio? - spytała.
- A po co ci groch? - Oliwia patrzyła na nią ze zdumieniem.
- Chcę go włożyć sobie do butów. Na pokutę.
Gdy Sara rozmyślała o wczorajszej tragedii, jej twarz stawała się przezroczysta jak pergamin.
Dziewczynka uważała, że jeśli ktoś zasłużył na pokutę, to przede wszystkim ona sama.
Oliwia wciąż patrzyła na siostrzenicę zdumionymi oczyma. Chociaż właściwie zdążyła już
przywyknąć do tego, że dziewczynka lubi dramatyzować.
- Nie sądzę, aby prezbiterianie odprawiali po-
198
kuty, Saro - powiedziała ostrożnie, a w kącikach jej ust błysnął przekorny uśmiech.
Słysząc to, Sara nie mogła się już opanować. Krzyknęła głośno:
- Albo będę pokutować, albo zabiję Sally Potts! Na dnie swojego serca ukrywała bowiem
nienawiść do Sally.
- Wybij to sobie z głowy - oświadczyła stanowczo Oliwia. Groch w butach - to co innego. Ale
morderstwo...
- Wellington - jęknęła tymczasem pani Tar-bush, a z jej oczu spłynęły dwie wielkie łzy. - Co
ja teraz, biedna, pocznę?
Oliwia nie spuszczała wzroku z Sary, jakby obawiała się, że Sally Potts naprawdę grozi
poważne niebezpieczeństwo.
- Sprowadziłam na biednego Jaspera Dale'a upokorzenie i ból - lamentowała Sara, podnosząc
rękę do czoła niczym skazaniec prowadzony na miejsce egzekucji. - Może zamiast grochu
użyję kamyków z głównej drogi? Albo przez najbliższy tydzień będę chodzić boso?
- O nie, Saro Stanley. - Ciocia Hetty straciła w końcu cierpliwość. - Po prostu przełożę cię
przez kolano i spuszczę ci porządne lanie. To będzie twoja pokuta.
W tej samej chwili pani Tarbush zaniosła się spazmatycznym płaczem. Cała tonęła po prostu
we łzach. Jej kapelusz unosił się i opadał, ramiona trzęsły się jak galareta, a brzuch falował
niczym wzburzone morze.
- Dobre nieba, Oliwio - wyszeptała Hetty. - Daj jej trochę jajek i wyślij do domu.
199
Sarze absolutnie zabroniono wkładać kamyki do butów, za to musiała znosić niemało
upokorzeń od co mniej wrażliwych mieszkańców Avonlea. Po powrocie z Newbridge pani
Ray odkryła, że Klementynka poszła jednak na pokaz, a Edek, bez jej pozwolenia, nocował
pod gołym niebem. Oboje dosięgną! jej gniew. Edek, rozcierając obolałą tylną część ciała,
poprzysiągł Klementynce okrutną zemstę. Klementynka natomiast dostała gorączki.
Wszystko wskazywało na to, że złowróżebne ostrzeżenia matki nie były bezpodstawne. Kiedy
obie, pani Ray i pani Potts, spotkały się w sklepie, na dźwięk imienia Sary wzniosły ręce do
nieba.
- Czyż nie mówiłam, że to złe dziecko? - odezwała się pani Ray. - W Biblii czytamy:
„Człowiek rodzi się, by cierpieć, jak iskry rodzą się, by lecieć w górę." Czyż nie
przekonaliśmy się, że to prawda?
- Lecieć w górę i to ponad całym ratuszem - zgodziła się pani Potts, która oglądała już
miejsce po pożarze. - Wszyscy mogli spłonąć żywcem!
- Ale jak ona potrafi opowiadać! - wtrącił pan Lawson, który przysłuchiwał się rozmowie,
kręcąc się w pobliżu worków z mąką. Był zachwycony Sarą i pragnął stanąć w jej obronie,
chociaż miał przed sobą dwóch groźnych przeciwników. Pani Potts natychmiast podchwyciła
tę uwagę.
- Owszem, jedyne, co potrafi robić, to bajać. Ta Baj arka.
W tym właśnie momencie weszły do sklepu, jakby wkraczając do jaskini lwów, Oliwia i Sara.
200
Na widok Sary pani Ray napuszyła się niczym rozdrażniony jeżozwierz. Jej twarz
zesztywniała.
- Och, witam, panno Baj arko. Mam dla ciebie nową opowieść - pani Ray odezwała się
cierpkim głosem. - Klementyna jest bardzo chora. To może być odra, a Rayowie zwykle
ciężko ją przechodzą. Umierają albo ślepną.
Sara zbladła. Poczuła, że uginają się pod nią kolana. To ona namówiła Klementynkę, by
poszła do ratusza. Na myśl o tym, że przez nią Klementynka umrze, ogarnęło ją przerażenie.
- Czy lekarz powiedział, że to odra, pani Ray?
- spytała Oliwia, obejmując Sarę ramieniem.
- Nie, ale Klementyna ma gorączkę. Wysoką gorączkę i... - pani Ray spojrzała groźnie na
Sarę
- ... to wszystko przez te twoje diabelskie sztuczki. Gdy pani Ray wkraczała na wojenną
ś
cieżkę, wyglądała niczym wódz Apaczów, przed którym drży cały oddział wojska. Sara
skuliła się. Na ten widok spokojna zwykle Oliwia straciła panowanie nad sobą.
- Wystarczy, pani Ray. Która matka zostawia swoje dziecko samo na całą noc? Klementyna
była z nami o wiele bardziej bezpieczna. Przykro mi, że zachorowała, ale radzę, by
skonsultowała się pani z lekarzem, zanim zacznie pani stawiać własne diagnozy.
Nikt, kto znał łagodny charakter Oliwia, nie mógł się spodziewać się po niej takiego wybuchu
gniewu. Nawet pani Ray była zmieszana. Teraz Oliwia postanowiła rozprawić się z kolejnym
wrogiem.
- Nie wiem, czy córka opowiedziała pani o tym, pani Potts, ale to właśnie ona spowodowała
pożar.
14 — Różany dworek
201
Chciała pożartować trochę z Jaspera Dale'a. Więc zanim rozpowiem tę nikczemną historię po
całym Avonlea, radzę paniom powstrzymać swe jadowite języki! - zakończyła Oliwia
wzburzonym głosem. Stała patrząc gniewnie na obie panie, dopóki te nie zapakowały
sprawunków i nie zniknęły za drzwiami. Dopiero teraz Sara spostrzegła, że jej ciocia cała się
trzęsie. Spojrzała na nią zachwyconymi oczyma.
- Och, Saro - Oliwia odetchnęła głęboko. - Nie wyobrażasz sobie, jak wspaniale się teraz
czuję!
Serdecznie uśmiechnęła się do Sary. Powinna była pozwolić sobie na taki wybuch gniewu już
wiele lat temu.
Rozdział jedenasty
Pierwszego dnia po pokazie latarni magicznej w szkole wrzało jak w ulu. Utworzyły się dwie
grupy - zwolenników i przeciwników Sary Stanley. Większość dzieci wyznała, że występ
Sary „poruszył je do głębi". Dwie pierwszoklasistki paradowały nawet na przerwie z
koronami jaskrów na głowach, a córeczki Sloane'ów zwierzały się koleżankom, że bardzo
płakały, kiedy dziewczynka z zapałkami zamarzła na śniegu.
Sally Potts postanowiła natomiast dręczyć Sarę. Ona i Janka przewodziły nielicznej grupie
dzieci, które twierdziły, że Sara wyglądała jak idiotka, kiedy w „koszuli nocnej" stała na
scenie ratusza. Utrzymywano też, zresztą niezgodnie z prawdą, że szkoła wciąż ma strasznie
mało pieniędzy na zakup
202
książek. Szczególnie wytrwały w dokuczaniu Sarze okazał się Edek Ray. Kiedy po lekcjach
Sara czekała na podwórzu na swoich kuzynów, Edek rzucił jej mrożące krew w żyłach
spojrzenie. Cecy-lka i Felicja zbiegły ze schodów i dołączyły do Sary. Teraz one spojrzały na
Edek wyzywająco. Znów Kingo wie trzymali się razem.
- A właśnie, zupełnie zapomniałam powiedzieć - odezwała się Cecylka - że Klementynka
wcale nie ma odry. Po prostu się przeziębiła.
- Bogu dzięki - Sara odetchnęła z ulgą. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby
Klementynka umarła.
- E tam - prychnęła Felicja, której tego ranka nieźle oberwało się od pani Ray. - Klementynka
byłaby wówczas o całe niebo szczęśliwsza, bo życie z jej matką to koszmar.
Sally Potts obserwowała z daleka solidarną rodzinę Kingów. Doszła do wniosku, że czas już
na kolejny atak. Ruszyła więc w ich stronę wolnym krokiem, powiewając swoją długą
spódnicą. Była w towarzystwie trzech koleżanek.
- Och, spójrzcie - pisnęła z udanym zdziwieniem. - To Sara Stanley, Baj arka. Podpaliłaś coś
ostatnio, dziewczynko z zapałkami?
Tego było już za wiele dla Felicji. Poczuła, że nienawidzi Sally Potts. Nie miała zamiaru
znosić dłużej jej drwin.
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Sara zebrała więcej pieniędzy od ciebie na fundusz biblioteki,
nawet po zapłaceniu za szkody, które t y spowodowałaś. Lepiej idź do domu, wyszoruj
podłogę w kuchni i weź sobie kąpiel w tych pomyjach!
203
Sally otworzyła z wrażenia usta. Wydawało się, że straciła głos.
- Nie wiem, o czym mówisz - odezwała się w końcu. - Nie mam nic wspólnego z pożarem.
Jej kłamliwe słowa dolały jedynie oliwy do ognia. Właśnie w tej chwili wszyscy zdali sobie
sprawę z tego, że rozpoczyna się walka na noże, przed którą już nie można się cofnąć bez
utraty honoru. Sally popełniła więc błąd, kiedy odwróciła się na pięcie i odeszła. Ona i jej trzy
koleżanki dołączyły wkrótce do Janki stojącej przy płocie. Dziewczynki zaczęły coś szeptać
między sobą. Sally zachowywała się teraz tak, jakby cała sprawa była jej całkowicie obojętna.
Ale Sara nie miała zamiaru pozwolić jej odejść.
- Owszem, Sally, masz coś wspólnego z pożarem. Wiem, że maczałaś w tym palce! -
krzyknęła. - I zamierzam to udowodnić!
Wszyscy to słyszeli i wszyscy zaczęli spoglądać ciekawie na Sally Potts. Na twarzy Sary
malowała się stanowczość.
Sally zadrżała lekko i przysunęła się do Janki.
- Każdy wie, że to wina tego okropnego Jaspera Dale'a.
Wzmianka o Jasperze była kolejnym błędem. Sara pomyślała o zamkniętych drzwiach jego
domu i śmiertelnie urażonej dumie. Może Jasper już do końca życia pozostanie w swojej
kryjówce? Może nigdy nie zechce wyjść na dwór? Nawet jeśli Sarze nie uda się odzyskać
sympatii mieszkańców Avon-lea, musi przynajmniej uratować Jaspera Dale'a.
- Jesteś głupia, jeśli uważasz, że ujdzie ci to płazem. Przyznaj się do wszystkiego, Sally.
204
Sally powoli traciła pewność siebie. Zacisnęła jednak pięści i ściągnęła groźnie brwi.
- Wykluczone! I lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! Sara Baj arka bajała przez godzinę, a
kiedy już skończyła - wszystko poszło z dymem!
Teraz już policzki Sary płonęły gniewem. W środku również czuła ogień.
- Przyznaj się! - krzyknęła wściekle. - Przyznaj się!
Zewsząd zaczęły się schodzić dzieci, zaciekawione tą niezwykłą sceną. Ku zdziwieniu Sary
większość z nich stanęła po stronie Kingów. Sally i Janka wymieniły szybko spojrzenia.
Unosząc wysoko głowy, zaczęły oddalać się w kierunku furtki.
- Sara Bajarka bajała przez godzinę, a kiedy już skończyła - wszystko poszło z dymem! -
rzuciła Janka przez ramię. Sama nie potrafiła wymyślić niczego lepszego.
Sara ruszyła za nimi. Felicja i Cecylka deptały jej po piętach.
- No już, przyznaj się! - krzyczała bez opamiętania.
Ale Sally nie miała zamiaru do niczego się przyznawać. A ponieważ zauważyła, że nikt
specjalnie się nie kwapi, aby jej pomóc, postanowiła nie przeciągać struny. Obie z Janką
przyspieszyły kroku. Kiedy już znalazły się za szkolną bramą, rzuciły się pędem do ucieczki.
Sara również zaczęła biec. A za nią reszta dzieci. Spora gromadka ścigała Sally i Jankę po
szerokim polu, przylegającym do szkoły.
- Przyznaj się! Przyznaj się! Przyznaj się! - padały zewsząd okrzyki.
20$
Sally powoli traciła pewność siebie. Zacisnęła jednak pięści i ściągnęła groźnie brwi.
- Wykluczone! I lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! Sara Bajarka bajała przez godzinę, a
kiedy już skończyła - wszystko poszło z dymem!
Teraz już policzki Sary płonęły gniewem. W środku również czuła ogień.
- Przyznaj się! - krzyknęła wściekle. - Przyznaj się!
Zewsząd zaczęły się schodzić dzieci, zaciekawione tą niezwykłą sceną. Ku zdziwieniu Sary
większość z nich stanęła po stronie Kingów. Sally i Janka wymieniły szybko spojrzenia.
Unosząc wysoko głowy, zaczęły oddalać się w kierunku furtki.
- Sara Bajarka bajała przez godzinę, a kiedy już skończyła - wszystko poszło z dymem! -
rzuciła Janka przez ramię. Sama nie potrafiła wymyślić niczego lepszego.
Sara ruszyła za nimi. Felicja i Cecylka deptały jej po piętach.
- No już, przyznaj się! - krzyczała bez opamiętania.
Ale Sally nie miała zamiaru do niczego się przyznawać. A ponieważ zauważyła, że nikt
specjalnie się nie kwapi, aby jej pomóc, postanowiła nie przeciągać struny. Obie z Janką
przyspieszyły kroku. Kiedy już znalazły się za szkolną bramą, rzuciły się pędem do ucieczki.
Sara również zaczęła biec. A za nią reszta dzieci. Spora gromadka ścigała Sally i Jankę po
szerokim polu, przylegającym do szkoły.
- Przyznaj się! Przyznaj się! Przyznaj się! - padały zewsząd okrzyki.
20$
Piotrek, Felek i Andrzej jako pierwsi dopadli uciekinierek tuż nad strumykiem. Jego brzeg,
stromy i nierówny, tworzył w tym miejscu zakole. Felek rzucił się na Sally.
- Mam cię! - wrzasnął. Chwycił ją za łokieć i równocześnie przewrócił na ziemię Jankę.
Dziewczynka poturlała się na kępę rzepów.
Reszta dzieci nadbiegła pędem i zatoczyła krąg wokół cypla. Sally i Janka były w pułapce. I
jak to zwykle się zdarza, kiedy jedna ze stron nie ma już żadnych szans - Sally nagle została
sama. Nawet Janka, której poprzyczepiało się do ubrania mnóstwo rzepów, patrzyła na nią z
niechęcią.
Sara wysunęła się naprzód. Miała bardzo poważną minę. Tu nie chodziło o zwykłą dziecinną
sprzeczkę. Ważyły się losy Jaspera Dale'a.
- Przyznaj się albo zostaniesz wrzucona do wody - głos Sary brzmiał groźnie, a rwący
strumień huczał tak strasznie...
- Ohyda! Tutaj są przecież wielkie pijawki - ostrzegł Felek, wykrzywiając się okrutnie. - Sam
widziałem.
Sally potwornie bała się pijawek. Zmrużyła oczy i wpatrywała się, przerażona, w mroczną
głębię. Nie mogła się ruszyć, bo Felek i Piotrek trzymali ją mocno za ręce.
- Nie róbcie tego - poprosiła. Ale po chwili, jakby pragnąc ocalić resztki swojej godności,
rzekła pewnym głosem: - Jeśli się przyznam, czy ci idioci pozwolą mi odejść?
Sara upajała się zwycięstwem; jej wróg został całkowicie pokonany. Wiedziała, co robić
dalej.
206
- Powiedz: „To ja spowodowałam pożar w ratuszu, a nie Jasper Dale".
Słowa te najwyraźniej nie chciały przejść Sally przez gardło. W pewnym momencie Felek
zaczął się powoli przesuwać w stronę strumienia, delikatnie ciągnąc za sobą Sally.
Dziewczynka wyczuła pod nogami krawędź urwistego brzegu.
- Ja spowodowałam pożar w ratuszu, a nie Jasper Dale - wymamrotała, ale szum wody niemal
zupełnie zagłuszył jej słowa.
- Głośniej - rozkazała Sara. Pragnęła, aby usłyszało tę nowinę całe Avonlea.
Felek zrobił kolejny krok do przodu. Teraz już we trójkę - on, Piotrek i Sally - tłoczyli się na
niewielkim cypelku. W dole huczała spieniona woda.
- Ja spowodowałam pożar w ratuszu! - krzyknęła Sally histerycznie. - Ja, a nie Jasper Dale!
Puśćcie mnie!
Felek i Piotrek uczynili to natychmiast. Może nawet szybciej, niż Sally się tego spodziewała.
Dziewczynka próbowała jeszcze utrzymać równowagę, ale nie dała rady i nagle, rozłożywszy
szeroko ramiona, przechyliła się do tyłu. Wydała z siebie przeraźliwy krzyk i z wielkim
pluskiem wpadła do wody. Zniknęła na chwilę pod powierzchnią, po czym wypłynęła,
charcząc i prychając. Ponieważ strumyk był płytki, nikt nie ruszył jej na pomoc. Wszyscy
zwijali się ze śmiechu.
Gdyby Sally spróbowała wziąć się w garść, bez trudu udałoby jej się wyjść z wody. Ale była
bardzo roztrzęsiona. Zanim dotarła do brzegu,
207
upadla jeszcze dwa razy. Chwytając się trawy, wdrapała się w końcu na"brzeg i krztusząc się
opadła na ziemię. Cała ociekała wodą, jej sukienka była umazana błotem. Dusiła ją
wściekłość. Wyznała przecież prawdę, a i tak omal nie utonęła. Jeszcze chwila, a Sally
rzuciłaby się na Sarę. Gotowa była powyrywać jej wszystkie włosy. Ale nagle...
- Masz pijawkę na ręku - zarechotał Felek.
- Wszędzie masz pijawki!
W mgnieniu oka Sally zapomniała o Sarze Stanley. Spojrzała na swój nadgarstek. Gdy ujrzała
na nim przyssaną, napęcznialą, brązową kulkę, ogarnęło ją obrzydzenie. A brązowych kulek
miała więcej - na łokciach, nogach i na szyi!
Sally podniosła krzyk i rzuciła się do ucieczki. Biegła wrzeszcząc wniebogłosy i podskakując
wysoko, próbując strząsnąć z siebie to paskudztwo. Wydawało jej się, że pijawki zjadają ją
ż
ywcem.
Po chwili Sally w przemoczonej sukience i Janka, która pobiegła za nią, zniknęły w
brzozowym lasku.
Rozdział dwunasty
Wrzaski wywołały ze szkoły ciocię Hetty. Przegapiła, co prawda, kąpiel Sally w strumieniu,
spostrzegła jednak Sarę idącą na czele grupy dzieci. Wieloletnie doświadczenie mówiło jej, że
Sara została właśnie prawdziwą przywódczynią młodzieży z Avonlea.
- Saro Stanley! - zawołała ciocia Hetty.
- Chodź tu natychmiast.
208
„O rany" - pomyślała Sara.
Ale teraz, gdy Sally przyznała się do wszystkiego, Sara była w stanie znieść bardzo wiele.
Krzywda Jaspera została pomszczona.
Odwróciła się i spojrzała w stronę szkoły. Powitał ją niecodzienny widok; obok cioci stał
Wellington Campbell. Sara ruszyła przed siebie z godnością. Miała nadzieję, że nie widać po
niej, co robiła jeszcze kilka minut temu. Wrzucanie nieznośnych dziewcząt do strumienia nie
należy do rzeczy, którymi warto się chwalić.
- Dzień dobry, panie Campbell - powiedziała grzecznie, gdy mężczyzna uścisnął jej dłoń na
powitanie.
Podążyła za ciotką i panem Campbellem. Wkrótce weszli do środka. Gość usadowił się na
brzegu jednej z ławek. Zapewne nie zdawał sobie sprawy
- albo nie przywiązywał do tego wagi - że na tym miejscu miała prawo siedzieć jedynie ciocia
Hetty. Ta jednak nie odezwała się ani słowem.
- Ostatnim razem, kiedy widzieliśmy się, Saro Stanley, prosiłaś mnie o datek na rzecz
biblioteki
- powiedział pan Campbell.
A więc o to chodziło! Sara zacisnęła zęby. Tak bardzo pragnęła zapomnieć o wyprawie do
hotelu „Białe Piaski", że prawie jej się to udało, a teraz pan Campbell zamierzał do tego
wracać.
- Tak, panie Campbell.
Pan Campbell gładził wąsy, zastanawiając się, jak przejść do rzeczy. Tymczasem Sara
zbierała w sobie odwagę.
- Ale widzisz, młoda damo, ja nie cierpię dzielić się pieniędzmi, chyba że przyniesie mi to ja-
209
kieś korzyści. A teraz, co do twojego występu w ratuszu...
Sara przełknęła ślinę. Przypomniała sobie, że pierwszą rzeczą, jaką usłyszała, gdy ucichła
muzyka, był hałas, który spowodował pan Campbell ruszając ku drzwiom.
- Przykro mi, że pokaz nie podobał się panu - przerwała pośpiesznie. - Zwrócę panu pieniądze
za bilet, jeśli pan sobie tego życzy.
Cała ta przemowa najwyraźniej ubawiła pana Campbella.
- Dlaczego sądzisz, że pokaz mi się nie podobał?
- Bo wyszedł pan jeszcze przed końcem.
„I to w pośpiechu - pomyślała - jakby tylko pan czekał na dogodną chwilę, by zwiać".
- Saro... mogę się tak do ciebie zwracać, prawda?
Zabrzmiało to bardzo sympatycznie. Sara odniosła wrażenie, że ten mężczyzna, zwykle
chłodny i szorstki, nagle złagodniał.
- Oczywiście - odparła. - Lubię, gdy ktoś tak się do mnie zwraca. Bo teraz wszyscy nazywają
mnie Baj arką.
- I słusznie, Saro Stanley. Nie powinnaś się wstydzić swojego nowego imienia. Twój występ
tamtego wieczoru - ciągnął - wzruszył publiczność, a to nieczęsto się zdarza.
Sara aż wstrzymała oddech. Kiedy zdecydowała się stanąć na scenie, wobec wszystkich
mieszkańców Avonlea, taki właśnie efekt pragnęła osiągnąć. Miała nadzieję, że jej się to
udało. Czuła nawet, że tak było. Ale dopiero słowa pana Campbella sprawiły, że całym
sercem uwierzyła w swój sukces.
270
Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Poczuła nagle, że prowadzi z panem Campbellem
bardzo osobistą rozmowę. Nie było ważne, że obok siedzi ciocia Hetty.
- Mama czytywała mi tę bajkę - wyznała, przywołując swoje drogie wspomnienia.
- Musiała być bardzo dumna, patrząc na ciebie tego wieczoru.
Sara splotła dłonie.
- Umarła, kiedy byłam malutka - powiedziała prawie szeptem.
Pan Campbell wyglądał na zaskoczonego. Milczał przez chwilę, po czym uśmiechnął się
smutno.
- Moja mama też umarła, kiedy byłem mały. Twoja opowieść przypomniała mi ją.
Sara zdała sobie nagle sprawę, że ludzie nigdy nie zapominają swych matek, nawet kiedy
sami stają się dorośli, tak dorośli jak pan Campbell. I pomyśleć, że uważała, iż znudziła go
historia dziewczynki z zapałkami!
- Więc dlatego wyszedł pan wcześniej - pokiwała ze zrozumieniem głową. - Szkoda, że nie
zawsze wyczytać można z twarzy, co ktoś czuje się w sercu. Ale przypuszczam, że ludzie tak
ważni jak pan nie mogą zachowywać się inaczej. To tak, jakby chciało się zobaczyć króla
Anglii zanoszącego się płaczem.
Pan Campbell chrząknął lekko, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- No, do króla Anglii to mi jeszcze daleko.
- Ale problem ten sam - ciągnęła Sara, rozmyślając o potwornych niebezpieczeństwach, na
jakie naraziłby się taki człowiek, jak pan Campbell,
211
gdyby zdradził swe uczucia. - Przecież często musi pan zachowywać pozory. Ciocia Jana
mówi, że Fanny Tarbush, gdyby tylko mogła, zagadałaby każdego na śmierć.
Pan Campbell z niewinną miną skubał wąsy, choć tak naprawdę robił wszystko, by nie
wybuchnąć śmiechem. Nawet ciocia Hetty musiała zasłonić usta. W końcu pan Campbell
opanował się. Spokojnie wyjął z kieszeni jakiś papier i uroczyście wręczył go Sarze.
- Saro, oto moja dotacja dla szkolnej biblioteki. Papier wyglądał całkiem zwyczajnie, ale
kiedy Sara
przyjrzała mu się bliżej, zdumienie zaparło jej dech w piersiach. Ochłonęła dopiero wówczas,
gdy na swym ramieniu poczuła ciepłą dłoń pana Campbella.
- Tysiąc dolarów? Panie Campbell, przecież za to można wybudować nową bibliotekę, a nie
tylko zapełnić wszystkie nasze półki książkami.
Sara była pewna, że pan Campbell pomylił się przy wypełnianiu czeku. Ale gdy zobaczyła
jego minę, przekonała się, że o żadnej pomyłce nie mogło być mowy. Pan Campbell skinął
lekko głową. Zachowywał się tak, jakby budowanie bibliotek stanowiło jego codzienną
rozrywkę.
- Zgadza się, ale w życiu nie otrzymuje się nic za darmo. Pragnę, aby biblioteka nosiła imię
mojej matki.
- Tak się stanie, panie Campbell - zapewniła ciocia Hetty. - I wszyscy jesteśmy panu
ogromnie wdzięczni.
Z tonu jej głosu Sara wywnioskowała, że ciocia do końca życia nie powie złego słowa o
pokazach latarni magicznej.
212
Sara bardzo serdecznie pożegnała swego dobroczyńcę. Po wyjściu ze szkoły ruszyła biegiem
przez pola na farmę Jaspera Dale'a. Migały jej przed oczyma dęby, słupy ogrodzeniowe i
astry kołyszące się na wietrze. Wszystko w niej śpiewało i tańczyło. Nawet jeśli Jasper Dale
zdecydował się na zawsze zamknąć w domu przed całym światem, ona go stamtąd wyciągnie.
Ale Jasper sam odważył się już opuścić swoją kryjówkę. Sara ujrzała jego chudą postać u
szczytu pastwiska. Pochylał się nad aparatem dokładnie tak samo, jak wówczas, gdy spotkała
go po raz pierwszy. Na głowę naciągnięte miał czarne sukno. Usiłował właśnie zmieścić w
kadrze kilka rozetek polnych stokrotek.
- Panie Dale, panie Dale! - wołała Sara, wdzierając się przez furtkę i pędząc w górę stoku. -
Muszę panu powiedzieć, co się stało. Sally Potts przyznała się do wszystkiego! Teraz już
wiadomo, że to ona spowodowała pożar! I jeszcze jedno: pan Campbell przeznaczył dla
biblioteki szkolnej wielką sumę. Był oczarowany naszym pokazem!
Sara zupełnie nie zastawawiała się nad tym, co robi. Teraz dopiero dotarło do niej, że
wszystkie nowiny wykrzyczała biegnąc. Przystanęła w końcu i zgięła się wpół, nie mogąc
złapać tchu. Jasper Dale wydostał się spod narzuty i stał obok niczym wielki bocian. Patrzył
na Sarę zza szkieł. Kiedy Sara złapała wreszcie oddech, jeszcze raz opowiedziała i o Sally, i o
czeku na tysiąc dolarów. Potem umilkła. Jej twarz przybrała dostojny wyraz. Dzie-
213
wczynka postanowiła bowiem oznajmić Jasperowi coś bardzo ważnego.
- Chcę, aby pan wiedział - wyznała, a w jej głosie czuło się prawdziwą szczerość - że
wszystko to zawdzięczamy panu, panie Dale. Dziękuję, że mnie pan nie zawiódł.
Słowa Sary najwyraźniej poruszyły Jaspera. Z oczu dziewczynki biła wielka wdzięczność.
Twarz Jaspera najpierw spłonęła lekkim rumieńcem, a potem poczerwieniała niczym burak.
Mężczyzna zadrżał, poruszył bezgłośnie ustami i roześmiał się szeroko.
Sara poczuła wielką ulgę. Jasper mógł wreszcie odważnie kroczyć po Avonlea. Koniec
końców dobrze się stało, że Sara zdołała namówić go do wzięcia udziału w pokazie.
- Zabawnie się to wszystko ułożyło, prawda? - zadumała się. - Już zaczynałam myśleć, że
ciocia Hetty ma rację. Wie pan, ona uważa, że jeśli coś się raz nie udało, nie należy tego
powtarzać. Ale wydaje mi się, że czasem za drugim razem wszystko może wyjść lepiej. Nie
sądzi pan?
Jasper Dale chyba podzielał jej opinię, bo ze zrozumieniem pokiwał głową. W jego miłych,
brązowych oczach pojawił się uśmiech.
- Naprawdę jes-jesteś nie-nieobliczalna - wyrzucił z siebie z zapałem. Pragnął uścisnąć dłoń
Sary, ale spostrzegł, żę w jednej ręce trzyma sukno, a w drugiej statyw. - Te-teraz widzisz,
dlaczego nazywają mnie Dziwakiem - roześmiał się cicho.
Niesamowite! Jasper Dale żartował z samego siebie! Więc jego przezwisko nie sprawiało mu
już przykrości!
Niezdarnym ruchem rzucił na ziemię sukno, a potem serdecznie uścisnął rękę Sary. Twarz
dziewczynki rozjaśnił uśmiech.
- No cóż, oboje mamy przezwiska, bo na mnie wszyscy zaczęli mówić Bajarka. I wie pan,
teraz zupełnie mi to już nie przeszkadza!
Ale właściwie nigdy jej to nie przeszkadzało. Była bardzo dumna z tego przezwiska, bo
wiedziała, że zawsze będzie się jej ono kojarzyć z tym wieczorem, kiedy Sara Stanley i Jasper
Dale zyskali sympatię i szacunek Avonlea.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4
prowadzi sprzedaż
hurtową, wysyłkową i detaliczną książek własnych. Wszystkich informacji o zakupie
udzielają działy:
• handlowy tel. 26-31-65
• sprzedaży wysyłkowej tel. 26-24-31 w. 31 9 księgarnia firmowa tel. 26-24-31 w. 15
Redaktor serii Ewa Miszewska-Michalewicz Redaktorzy Ryszarda Grzybowska, Halina
Ostaszewska Redaktor techniczny Anna Nieporęcka
ISBN 83-10-09896-0
PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995 r. Wydanie
pierwsze. Skład: „Polico". Montaż, druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca
w Krakowie. Zam. nr 2620/95
0890000225774