Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 15
Początek czegoś nowego?
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie Frie-
dera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, że
ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w
Ameryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van
Dahlena, dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia,
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas
Lena poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy
i podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów,
które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Lena została zaproszona przez Isabellę Wood na bal
charytatywny do Herrenburga. Podczas imprezy aktorka miała
wygłosić laudację w zastępstwie chorego kolegi. Co prawda
przed rozpoczęciem uroczystości zaplanowano jeszcze kilka
oficjalnych konferencji, ale Isabella w przerwie między
jednym a drugim spotkaniem wygospodarowała godzinkę dla
Leny.
Miała w sobie niesamowitą naturalność. Aż trudno uwierzyć,
że to sławna, znana na całym świecie gwiazda filmowa.
Isabella przede wszystkim chciała poznać nowiny dotyczące
Słonecznego Wzgórza oraz jego mieszkańców. Lena nie miała
okazji, żeby spytać, co u Jana. Zagadnie o niego, kiedy obie
spotkają się na wieczornym balu.
Hala miejska była położona w pobliżu hotelu Grand. Przybyły
tłumy. W związku z tym trzeba
było się uzbroić w cierpliwość, żeby oddać płaszcz do szatni.
Lena okazała zaproszenie i portier zaprowadził ją do
pierwszego rzędu. Na szczęście nie siedziała obok Isabelli, bo
znowu trafiłaby na okładki gazet, na co nie miała ochoty.
Przystanęła przy jednym z okien i obserwowała ludzi.
Czasami rozpoznawała osoby znane z mediów. Niektóre z nich
w dziwacznych pozach wyginały się przed fotografami, co
wyglądało dość karykaturalnie. Lena nie mogła ukryć
rozbawienia. Grit i Mona świetnie by się odnalazły wśród tego
targowiska próżności - ludzi próbujących zabłysnąć za wszelką
cenę.
Przesunęła się lekko do przodu, żeby dokładnie się przyjrzeć
jednej z pań. Pulchna kobieta ubrała się w szarą, bardzo obcisłą
sukienkę. Żal było na nią patrzeć. Ledwie w nią się wcisnęła.
Wyglądała jak baleron. Jak ona oddychała? Czy wytrzyma tak
cały wieczór? Wystarczy, że złapie głębszy oddech, a sukienka
pęknie w szwach!
Nagle Lena poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Owionął ją
subtelny zapach drewna sandałowego, cyprysu i limonki.
Zamknęła oczy. Wiedziała, kto tak pachnie.
Jan... Jan tu był!
Nagłe ktoś ją objął. Lena rozluźniła się, zatapiając się w
męskich ramionach. Czuła się nieopisanie błogo, ba, wręcz
niebiańsko, i tak bezpiecznie...
Odpłynęła. Przeniosła się w inny wymiar, nie docierały do
niej żadne odgłosy z zewnątrz, poza oddechem mężczyzny
stojącego za nią.
Jan...
Zupełnie straciła poczucie czasu.
Wreszcie powoli się odwróciła, nadal pozostając w jego
ramionach.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
- Cześć, moja piękna - powiedział.
Pochylił się nad nią i pocałował w usta.
Trochę jakby nieświadomie, ale z zaangażowaniem
odwzajemniła jego namiętny pocałunek.
Nagle potrącił ich ktoś przepychający się przez tłum. Lena
ocknęła się. Jakby obudziła się z pięknego snu na jawie.
Docierały do niej gwar, błyski fleszy...
Przyjechała Isabella i tłum gapiów spieszył się, żeby ją
zobaczyć.
Lena uwolniła się z objęć Jana i głęboko odetchnęła. Zerknęła
na niego zakłopotana. Dlaczego dała się ponieść emocjom?
- Wyglądasz fantastycznie, Leno - zagadnął ją beztrosko. -
Zaraz się zacznie. Chodź, zajmiemy miejsca. O ile mi
wiadomo, siedzimy obok siebie.
To pewnie sprawka Isabelli. Ona rezerwowała te miejsca.
Lena nerwowo się rozglądała. Była bardzo zawstydzona -
pocałowała Jana przy tylu ludziach! On zaś niczym się nie
przejmował.
- O Chryste, aleś ty piękna - szepnął jej na ucho. Jego bliskość
sprawiła, że przeszły ją ciarki.
Przełknęła ślinę. Nie powinna była dopuścić do tego
pocałunku. Przecież robiła mu złudne nadzieje.
Choć, oczywiście, przyjemnie było się do niego przytulić. I
ten pocałunek... Boski!
Uroczystość została oficjalnie rozpoczęta. Lena jednak nie
była w stanie się skoncentrować.
Dygotała z podniecenia. Czuła na sobie wzrok Jana.
On ją objął. Znów się nad nią pochylił.
-
Lena, nie popełniliśmy przestępstwa na skalę
międzynarodową - szepnął żartobliwie. - Tylko się
pocałowaliśmy.
Zaczerwieniła się. Żenowało ją własne zachowanie. W końcu
była dorosłą kobietą, a przytulanie i pocałunek jej się podobały.
Skupiła się na widowisku na scenie. A ponieważ sporo się tam
działo, powoli odzyskiwała równowagę i trochę się rozluźniła.
Na scenę weszła Isabella. Wygłosiła laudację dla młodej
skrzypaczki uhonorowanej nagrodą Borisa Adrimanowa.
Zarówno o młodej artystce, jak i o Borisie, wypowiadała się w
samych superlatywach. Swoją mową porwała publiczność.
Ci, którzy ją znali, domyślali się, ile ją to musiało kosztować.
Nic dziwnego. Adrimanow był jej wielką miłością. Do tej
pory nie przebolała jego nagłej śmierci.
- Ona cierpi - szepnęła Janowi na ucho. - Z zewnątrz tego nie
widać, ale cała w środku drży. Rozdrapuje swoje rany...
Pokiwał głową.
- Tak, nie pogodziła się z utratą ukochanego, ale świetnie się
maskuje. Czy nie wygląda olśniewająco?
Po zakończonej mowie Isabella opuściła halę miejską,
oczywiście w asyście tłumu fotoreporterów. Uśmiechała się,
pomachała ręką na pożegnanie i wyraziła ubolewanie, że musi
już iść, ale spieszy się na następną imprezę charytatywną.
Lena domyśliła się, że robi dobrą minę do złej gry i zaraz
gdzieś się zaszyje, żeby w samotności przeżywać swoją
rozpacz. Oprócz bycia gwiazdą była przede wszystkim
człowiekiem.
Dreszcz przebiegł Lenie po plecach. Jan ponownie ją objął.
Przez cienki jedwabny szal czuła ciepło jego dłoni, co ją
uspokoiło.
Cudownie było siedzieć u jego boku. Aż westchnęła. Dawno
nie czuła się tak wspaniale.
Mieli niemal identyczny gust - podobały im się te same
rzeczy, mieli podobne poczucie humoru,
oglądali te same
filmy, nawet słuchali podobnej muzyki...
Jak fajnie, że Jan tu z nią był.
Bez wstydu puściła wodze fantazji.
Lena i Jan nie poszli na wieczorny bankiet. Bez żalu
zrezygnowali z towarzystwa rozgorączkowanego tłumu.
Spacerowali ulicami miasteczka w świetle księżyca,
trzymając się za ręce. Szli do hotelu Grand, w którym Jan
również nocował.
Otaczała ich magiczna aura. Milczeli. Napawali się ciszą,
wsłuchani w rytm swoich oddechów. Ich milczenie wyrażało
harmonię, którą odzwierciedlały również stawiane przez nich
kroki.
Lena skrycie marzyła o tym, żeby Jan znów ją pocałował, a
jednocześnie ciągle obawiała się, że za chwilę poczuje jego
miękkie wargi na swoich ustach.
Pociągał ją...
Zaczynała darzyć go prawdziwym uczuciem czy to
samotność kazała jej delektować się jego bliskością, ciepłem i
czułością?
Jan jakby czytał w jej myślach.
- Lena, nie zastanawiaj się, czy coś z tego wyjdzie. Nie snuj
planów, co będzie dalej. Po prostu ciesz się chwilą...
Zarumieniła się. Na szczęście w ciemności nie było tego
widać. Przystanęła.
- Ja... Tak... To znaczy nie... - plątała się, sama nie wiedząc, co
chciała powiedzieć.
Jan ujął jej twarz, zamykając usta pocałunkiem. Lena
oniemiała z rozkoszy. Serce waliło jej jak młotem. Poddała mu
się całkowicie, po prostu odpłynęła... Nasyceni płomiennym
pocałunkiem ruszyli dalej.
- Napijemy się jeszcze czegoś w barze? - spytał Jan, gdy
doszli do hotelu.
Lena pokiwała głową.
Zajęli miejsca przy jednym ze stolików, skąd mieli doskonały
widok na pianistę. Jan podsunął Lenie krzesło i usiadł
naprzeciwko.
Pianista popatrzył na nich i zagrał „True love" Grace Kelly.
Prawdziwa miłość...
Wierzyła w nią przy Thomasie. I co? Czar prysł!
Zerknęła na Jana. Co wyniknie z ich znajomości? Nie da się
zaprzeczyć, że coś między nimi się zaczynało. Ale jak to
nazwać? I czy była gotowa na nowy związek?
- Czego się napijesz? - Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. -
Szampana?
Zanim odpowiedziała, do stolika podszedł kelner.
- Co państwu podać?
- Poproszę mojito - odezwali się niemal równocześnie.
Popatrzyli na siebie roziskrzonym wzrokiem i wybuchnęli
śmiechem. Spontanicznie oboje wybrali ten sam koktajl. Co za
zgodność!
- Nie przepadam za drinkami, ale w hotelach zwykle
zamawiam mojito. Nie gardzę również caipirinhą. Bardziej
jednak przemawia do mnie smak świeżej mięty.
- Moja piękna... - Jan nachylił się nad nią. - Chyba czytasz w
moich myślach. To samo chciałem powiedzieć... Pianista
nieźle sobie radzi, choć pewnie miewał lepsze wieczory.
Pokiwała głową.
- Odniosłam takie samo wrażenie, choć piosenka jest
banalna...
- Banalna? Chodzi w niej o miłość z prawdziwego zdarzenia!
- zareagował impulsywnie, chwytając jej dłonie.
- Lena, rzeczywistość wokół nas się zmienia. Nasze uczucia
także... Nie wzbraniaj się przed nimi. Tli się między nami
iskierka miłości. Pozwól jej zapłonąć. Bądźmy ze sobą i
zobaczymy, czy nam się uda. Dajmy sobie szansę. Wierz mi,
nie chcę zajmować miejsca pana Sibeliusa. Mam nadzieję, że
zasłużyłem na własne miejsce w twoim sercu.
- Dziękuję, Jan...
Podano im drinki, orzeszki ziemne i chipsy. Lena upiła łyk
mojito, z przyjemnością smakując listek mięty.
Jan uśmiechnął się do niej.
- Odpręż się, proszę. Nie przekroczę granicy, jeśli nie
będziesz tego chciała. Nie będę naciskał. Powtarzałem ci to już
wielokrotnie. Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
- Nie, zawsze dotrzymujesz... Jan uwielbiam cię, miło mi się
spędza z tobą czas, zgadzamy się w wielu kwestiach, potrafimy
się razem śmiać i rozmawiać na poważne tematy... Przy tobie
czuję się bajecznie, cudownie... Rozkoszowałam się
każdą sekundą dzisiejszego wieczoru... - mówiła coraz ciszej.
- I twoimi pocałunkami... Przeczesał palcami jej włosy.
- Super! A to dopiero początek. Fantastycznie, że mogę cię
całować.
Popatrzyła na Jana. Żartuje sobie z niej?
- Lena, naprawdę się cieszę...
Żeby pokryć zmieszanie, wzięła ze stolika mojito. Upiła spory
łyk. Alkohol zapiekł ją w gardle. Szybko zagryzła go garścią
orzeszków.
- Może zamówię jakiś mały posiłek - powiedział Jan. - Nie
przyszło mi do głowy, że jesteś głodna...
- Nie trzeba, Jan. Nic już nie przełknę. - Skierowała rozmowę
na inne tory. - Znowu się dokądś wybierasz? - spytała.
- Tak, we wtorek lecę do Hongkongu. Poleć ze mną. To
zjawiskowe miasto nad Morzem Południowochińskim.
Roztaczają się tam nieziemskie widoki.
- Brzmi kusząco. Ale nie mogę teraz wyjechać.
- Nawet na tydzień? Nie wierzę.
- Serio. Moja przyjaciółka Sylvia w każdej chwili może
zacząć rodzić. A do tego spodziewa się bliźniaków.
- Gratuluję jej, ale co ty masz z tym wspólnego? Przecież ma
męża. Zazwyczaj przyszli tatusiowie są przy narodzinach
dzieci.
- Masz rację, zazwyczaj. Sylvia już nie ma męża...
Zrelacjonowała mu pokrótce okoliczności, w jakich Sylvia
straciła ukochanego. Jan był wstrząśnięty.
- Straszne - stwierdził. - Faktycznie lepiej, żebyś wsparła
przyjaciółkę. Wiesz, moja piękna, wewnętrzny głos
podpowiada mi, że przeżyjemy jeszcze niejedną wspólną
podróż...
„To się okaże", pomyślała.
- OK, musimy się powoli zbierać - powiedział Jan. - Jutro też
jest dzień.
Przywołał kelnera, uregulował rachunek i na odchodne
wrzucił pokaźną sumę do puszki stojącej na pianinie.
Kiedy weszli do windy, przyciągnął Lenę do siebie i ją objął.
- Na którym piętrze mieszkasz? - zapytał.
- Na piątym, pokój pięćset jedenaście, obok Isabelli...
Nacisnął odpowiedni przycisk.
- Ja mieszkam na czwartym. Odprowadzę cię.
Wjechali na górę w milczeniu. Tuż przed drzwiami jej pokoju
Jan ponownie przyciągnął ją do siebie i czule pocałował.
- Dobranoc, moja piękna. Kolorowych snów. Zobaczymy się
rano na śniadaniu?
- Uhm - mruknęła.
- Zdzwonimy się jeszcze.
Odczekał, aż drżącymi dłońmi przesunie kartę przez zamek
elektroniczny i odszedł.
Lena obejrzała się. Przez myśl jej przemknęło, żeby go
zawołać. Ale ostatecznie zrezygnowała i weszła do pokoju.
Rzuciła się na łóżko i wpatrywała w sufit.
Była skołowana. Dlaczego zachowywała się tak dziecinnie?
Dlaczego nie zaprosiła Jana do środka? Porozmawialiby, może
nawet by się całowali... Przecież nie muszą od razu lądować w
łóżku. A jeśli nawet, to co?! Oboje byli dorośli, wolni, więc
mogli robić, co im się podoba.
Postukała się znacząco w czoło. O spaniu ze sobą nie było
mowy.
Frywolne myśli krążyły jej po głowie. Nagle zdała sobie
sprawę, że Jan był nie tylko przyjacielem, odgrywał znacznie
większą rolę w jej życiu.
Zerwała się z łóżka i zaczęła rozbierać.
- Leno Fahrenbach, wpadłaś w sidła miłości - wymamrotała. -
Niczego nie przyspieszaj. Co ma być, to będzie.
Zachichotała.
Jan był wspaniałym, przystojnym mężczyzną. Bosko
całował... Zamknęła oczy. Rozmarzyła się. Nagle zabrzęczał
telefon.
- Lena, nie chciałbym, żebyś się przypadkiem przeze mnie
zadręczała. Dobrze jest, jak jest. Jeszcze raz dziękuję za uroczy
wieczór. Myślę o tobie, kocham cię i zaczekam - oznajmił Jan.
- Jan, ja...
Nie dopuścił jej do słowa.
- Nie musisz nic mówić. Śpij dobrze, moja piękna. Do jutra.
Nie mogę się doczekać wspólnego śniadania.
Rozłączył się.
Lena zastygła ze słuchawką w ręku.
„On jest tego wart", pomyślała. Chciała wreszcie móc
szczerze powiedzieć do niego „kocham cię"...
Odwiesiła sukienkę, zdjęła buty i jak we śnie pomaszerowała
do łazienki. Myjąc się, rozmyślała o Janie.
Lena wróciła na Słoneczne Wzgórze rozpromieniona,
roześmiana i pełna młodzieńczego wigoru. Spotkanie z Janem
ją uskrzydliło.
Dlatego trochę się zirytowała, kiedy w biurze zastała
markotnego Daniela.
- Leno, muszę z tobą porozmawiać.
- Stało się coś?
- Chodzi o samochód...
- Zepsuł się? Nie pasuje ci?
- Nie, nie... Jest znakomity... Tylko nie powinnaś
obdarowywać nas piekielnie drogimi prezentami. Aleks
podziela moje zdanie. No niby podreperowałaś budżet
sprzedażą obrazów, ale musisz odprowadzić z tego podatek.
Poza tym zwróciłaś też Thomasowi pieniądze, które
zainwestował w uzbrojenie działek. To mnóstwo forsy. Na
dodatek wykładasz pieniądze za dostawców, licząc na to, że ci
je szybko oddadzą. Wyliczać dalej? Lepiej
nie. Twój tata zapisał nam w spadku prawo do mieszkania na
Słonecznym Wzgórzu, obdarował również sporą sumą. Pozwól
nam zapłacić za te samochody.
- Daniel, opamiętaj się. Nigdy nie kupilibyście takich drogich
aut.
- Racja. Ale już tu są. Nasze marzenia...
- Które ja spełniłam - przerwała mu. - Zrozum, te pieniądze
zjawiły się w moim życiu zupełnie nieoczekiwanie. Gdyby nie
obrazy, nie dysponowałabym taką kwotą.
- Lena, ale nie masz obowiązku rozdzielać jej między nas.
- Obowiązku nie, ale chęć tak. Nie psuj mi radości. Daniel, nie
mówmy już o tym. Nicola powiada w takich sytuacjach: „Jeśli
czynisz bezinteresownie dobro, ono wraca do ciebie ze
zdwojoną mocą". I sprawdziło się. Mamy świetnych partnerów
biznesowych, firma dobrze prosperuje...
- Zgadza się, ale...
- Żadnego „ale", Daniel. Nie denerwuj mnie i nie ględź więcej
o samochodach. Zmykam do Dunkelów i powiem im coś do
słuchu. Nie było mnie ledwie parę dni, a oni już wymyślają
jakieś głupoty...
Wybiegła z biura.
Wybije z głowy Nicoli i Aleksowi poczucie winy oraz
zawstydzenie z powodu prezentów. Nie powinno im być
głupio. Przecież tyle dla niej zrobili. Choć w małym stopniu
chciała się im odwdzięczyć.
Daniel obserwował ją z okna.
Lena była niezwykle ciepłym, serdecznym i uczynnym
człowiekiem. Szkoda, że miała pecha do własnej rodziny. W
miłości również jej się nie powiodło. Życzył jej, żeby wkrótce
jakiś mężczyzna zawładnął jej sercem.
W najśmielszych snach nie przypuszczał, że już ktoś powoli,
ale skutecznie zabiega o jej względy.
Odwrócił się i posegregował zamówienia.
Właśnie włączył się faks. Zaświeciła zielona dioda. Daniel z
zadowoleniem wyciągnął kartkę.
Zlecenie na Finnemore Eleven, wyborną szkocką whisky.
Lena się ucieszy.
Lena przyrzekła sobie, że nie będzie zanudzać Sylvii
prywatnymi sprawami, jednak nie wytrwała w tym
postanowieniu. Musiała jej opowiedzieć o Janie.
Sylvia była w swoim mieszkaniu na górze. Lena zastała ją w
pokoju dziecięcym, gdzie układała, maskotki.
- I jak było? - spytała Sylvia.
- Cudownie - odparła Lena, po czym zdała jej relację z
przebiegu uroczystości.
- Ale to chyba nie wszystko, prawda, przyjaciółeczko?
Lena zarumieniła się.
- No nie... Jan van Dahlen też tam był. Jest przyjacielem
Isabelli i ona często go zaprasza na swoje wystąpienia.
- Świetnie. Jest atrakcyjnym i skądinąd interesującym
mężczyzną.
Zapadła chwila wymownego milczenia.
- Kochana Leno, nie każ się ciągnąć za język... Natychmiast
opowiadaj, co się między wami wydarzyło!
- Cóż... Całowaliśmy się i to więcej niż raz...
- Super! Jeśli całuje tak, jak wygląda, to pewnie straciłaś grunt
pod nogami i powoli uniosłaś się w przestworza...
- Całuje obłędnie. Stworzył iście romantyczny nastrój. I ani
przez sekundę nie pomyślałam o Thomasie.
- Lena, opamiętaj się! W ramionach takiego przystojniaka
chciałaś myśleć o innym facecie?
- Sylvia, nie sądziłam, że tak szybko zainteresuję się innym
mężczyzną.
- Co ty bredzisz? Twój związek z Thomasem należy do
przeszłości. Jana już trochę znasz. Wiesz, że cię kocha i ma
poważne zamiary. A pocałunek nie oznacza zaraz małżeństwa!
Wyluzuj i idź za impulsem...
- Jan uważa, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy do
siebie się zbliżyli... Powoli, bez zbędnego pośpiechu...
- Świetnie. Nie zastanawiaj się, idź na całość. Co ma być, to
będzie.
- A nie powinnam mieć wyrzutów sumienia, że ja z Janem...?
- Leno Fahrenbach, przywołuję cię do porządku. Jesteś osobą,
która z niebywałą łatwością rozkręciła firmę, przebudowała
czworaki na apartamenty wypoczynkowe, ponosi ogromną
odpowiedzialność za równie ogromną posiadłość, a
emocjonalnie zatrzymałaś się na etapie niemowlęctwa. Niczym
się nie przejmuj. Wymaż wszelkie wątpliwości i posłuchaj
głosu serca. Czerp z życia pełnymi garściami. Naciesz się
bliskością Jana. Pozwól mu się wykazać. Czas pokaże, co z
tego wyniknie. Thomas mieszka w Ameryce i zapewne tam
zostanie, skoro się rozstaliście.
- Tak, ze swoją Nancy. Teraz całkowicie może się jej
poświęcić. Nie musi kombinować, jak przylecieć na parę dni
do Niemiec.
- Lena, nie bądź zjadliwa. Thomas cię kochał. Popełnił
karygodny błąd, że nie powiedział ci o żonie. Ale nie wywlekaj
tego za każdym razem, bo ranisz i jego, i siebie.
- Jak się miewają nasze maluszki? - zmieniła temat nieco
zawstydzona Lena.
Sylvia pogłaskała się po brzuchu.
- Wierzgają nóżkami we wszystkie strony, szczególnie w
nocy się uaktywniają. Nie ukrywam, że coraz gorzej znoszę
trudy ciąży. Nie mogę się doczekać, kiedy będę bujała je na
rękach. Oby urodziły się zdrowe.
- Przecież badania nie wykazały niczego niepokojącego.
Teraz ty się nie nakręcaj.
- W ostatniej fazie mogą wystąpić komplikacje... O Boże,
padnę na zawał, jeśli dzieciom będzie coś dolegać. Najpierw
Martin, a...
- Stop! Żadnego czarnowidztwa! Wszystko będzie dobrze.
Uwierz mi, kochana. Uspokoi cię to, jeśli u ciebie zanocuję?
- Może od przyszłego tygodnia. Nie sądzę, żeby dzieciaki w
najbliższych dniach wyskoczyły mi z brzucha. Ale tak,
obecność bliskich mi osób na pewno mnie uspokoi.
- Jesteś pewna, że mam się przenieść do ciebie od następnego
tygodnia?
- Absolutnie. Podgoń obowiązki, bo tuż po porodzie będę cię
potrzebowała. Nie wiem, jak się obrobię przy dwójce
brzdąców. Martin...
Przerwała. Łzy płynęły jej po policzkach.
- Nicola aż się pali do tego, żeby ci pomóc. Chce się nawet
wprowadzić do ciebie na jakiś czas.
Uzgodniłyśmy, że znajdziemy kogoś na zastępstwo do
czworaków. Sylvia otarła łzy.
- Co ja bym bez was zrobiła...
- Słońce, od tego ma się przyjaciół - oznajmiła Lena. -
Zmykam do siebie. Zdzwonimy się, kochanie. Dziękuję, że
mnie wysłuchałaś.
- W końcu od tego ma się przyjaciół - zachichotała Sylvia.
Zamieniły ze sobą jeszcze parę słów i pożegnały się
serdecznie.
Lena nie pojechała prosto do domu. Skręciła na cmentarz i do
kapliczki. Odczuwała wewnętrzną potrzebę odwiedzenia grobu
ojca i zapalenia kliku symbolicznych świeczek w ramach
modlitwy dziękczynnej za Sylvię, Amalię, Fryderyka i... siebie
oraz Jana.
Przystanęła na środku drogi.
Czy rzeczywiście tego chciała?
Tak!
Tak, chciała dać sobie i Janowi szansę, tym bardziej że on na
nią nie naciskał i do niczego jej nie zmuszał.
Tylko on mógł uwolnić ją od samotności. Spodobałby się jej
ojcu.
Jan van Dahlen...
Chyba ostatnio poświęca mu zbyt wiele uwagi! Tak,
zdecydowanie przesadza z ciągłym rozstrząsaniem tego, co
dzieje się miedzy nią a Janem.
Na parkingu dostrzegła obcy samochód. Dziwne. Nicola nic
nie wspominała o żadnych gościach. Skręciła za róg.
Zauważyła swoją bratową Doris. Przywitały się serdecznie.
- Co za niespodzianka - zagadnęła Lena. - Nie w Dubaju?
- Wróciłam wczoraj... Muszę pilnie porozmawiać z tobą i
Markusem.
- Chcesz mu oznajmić, że zadurzyłaś się w innym
mężczyźnie?
- Nie.
- A twój towarzysz podróży? Przecież nie poleciałaś do
Dubaju sama.
- Racja, jednak nic nas nie łączy poza sprawami służbowymi.
- Pan Hansen wziął cię ze sobą tak po prostu?
- Tak, w zasadzie mógł zabrać tam całą rodzinę. Zaproszenie
zawierało dopisek „z rodziną".
- To dlaczego padło na ciebie? Doris, proszę, nie zrozum mnie
źle. Nie chcę się wtrącać do twojego życia. Masz prawo robić
to, na co tylko masz ochotę. Ale czy nie nadałaś mu zbyt
szybkiego tempa? Markus siedzi tu zrozpaczony i czeka w
kolejce. Aha, poinformowałam go o twojej rzekomej podróży
służbowej. Łyknął to. Drugi raz go nie okłamię. On nie
zasłużył na takie traktowanie.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach. Lena, musimy stać na
tym zimnie? Bagaże odstawiłam już do twojego domu. Wciąż
mam do niego klucz.
Lena zaśmiała się.
- Przepraszam. Rzeczywiście, mogłyśmy od razu wejść.
Zaparzę herbatę.
- Świetny pomysł.
Parę minut później siedziały w przytulnej kuchni, grzejąc
dłonie przy kubku gorącej herbaty.
W sumie szkoda, że Doris nie mieszkała już na Słonecznym
Wzgórzu.
- Arne Hansen jest twoją nową zdobyczą? - spytała Lena bez
ogródek.
- Nie. Lubimy się i tyle. Nic między nami nie ma. Nie
obejmujemy się, nie całujemy... Ale podróż z nim wywarła na
mnie niesamowite wrażenie. Dobrze się ze sobą dogadujemy i
z całą pewnością od czasu do czasu będziemy się spotykać.
Jeśli nasza znajomość miałaby się przerodzić w coś
poważniejszego... Cóż, jestem otwarta. Podoba mi się, ale nie
zakochałam się w nim. Jeszcze.
- A Markus?
- On wiele dla mnie znaczy, bardzo wiele. Być może nawet go
kocham. Jednak wiem, że nie mogę spędzić z nim reszty życia.
-Dlaczego?
- Problem nie tkwi w Markusie. Gdyby zamieszkał ze mną w
mieście, natychmiast stanęłabym z nim na ślubnym kobiercu.
Przecież wiesz, że mnie wiejska idylla nie pociąga. Ja jestem
typowym mieszczuchem. Wmawiałam sobie, że byłabym w
stanie na stałe osiąść na Słonecznym Wzgórzu, ale na pewno
bym się męczyła. We Francji do szału doprowadzały mnie
cisza, spokój, stagnacja... Miasto sprawia, że oddycham, try-
skam energią i normalnie funkcjonuję. Daje mi wolność i
swobodę.
- Doris, jeśli się chce, można zmienić przyzwyczajenia. Ja
również większość życia spędziłam w mieście, ale odnalazłam
się na Słonecznym Wzgórzu. Nie wyobrażam sobie, że
mogłabym się stąd wyprowadzić.
Doris pociągnęła łyk herbaty.
- Nie porównuj nas. W tobie płynie krew Fahrenbachów, rodu
wywodzącego się z terenów wiejskich. Markus także ma tu
korzenie. Nie wytrzymałby bez pracy w tartaku. No i przyjrzyj
się Sylvii. Czy ona porzuciłaby gospodę? Nie! A mnie cisza
tłamsi. Duszę się na wsi. W mieście człowiek czuje, że żyje.
Wszystko znajduje się w zasięgu ręki. A tu? Jeśli czegoś
potrzebujesz, musisz wsiąść do samochodu i jechać do
najbliższego sklepiku.
- Hm, cóż mogę powiedzieć...
- Zaakceptuj moją decyzję, Leno. Markus jest wartościowym
człowiekiem, dlatego zasłużył na kobietę, która spełni jego
oczekiwania. Ja nią nie jestem.
- I co dalej zamierzasz, Doris? Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Na razie pracuję u Brodersena. Daje mi to
ogromną satysfakcję i napawa dumą. Wreszcie mam własne
pieniądze. Na razie mieszkam
w apartamencie firmowym, ale rozglądam się za jakimś
mieszkankiem. Zaczęłam kurs angielskiego. Zachichotała.
- Naukę francuskiego zawiesiłam na czas nieokreślony. Do
Francji raczej się nie wybieram. Jórg nie zawróci mi już w
głowie. Boże, co mi odbiło, że chciałam polecieć za nim aż do
Nowej Zelandii? Ale zostaniemy przyjaciółmi. W końcu
rozstaliśmy się w zgodzie.
- Bo do niczego nie rościłaś sobie praw. Zrezygnowałaś ze
wszystkich ewentualnych przywilejów. Szkoda, że nie
sprowadzisz się na Słoneczne Wzgórze. Bardzo się z tego
cieszyłam.
- Ja również. Uwierz mi, proszę. Tyle że nie ma sensu
zmuszać się do czegoś, co cię ogranicza. Natury nie oszukasz.
Leno, jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Ty mnie zawsze
wspierałaś, radziłaś mi, dodawałaś otuchy... Nie martw się o
Markusa. Porozmawiam z nim. Wytłumaczę mu na spokojnie
mój punkt widzenia. Zrozumie mnie. Może nie od razu, ale z
czasem... Kiedyś trafi na tę właściwą kobietę. Lena, jakoś nam
się ułoży. Kto wie, być może Arne jest mi przeznaczony? Twój
rycerz z bajki też pewnie niedługo zajedzie do ciebie na karym
koniu.
Lena poczerwieniała.
- Już zajechał - odparła, po czym opowiedziała bratowej o
niezwykłym spotkaniu z Janem.
Nalała bratowej i sobie herbaty, po czym zwróciła się do niej:
- Teraz już wszystko wiesz o Janie - powiedziała i westchnęła.
- Brzmi nieźle - odparła Doris. - Zdaje się, że ten [an jest
interesującym mężczyzną i ma na ciebie dobry wpływ.
Kochasz go?
Lena mieszała herbatę, chociaż nie było takiej potrzeby.
Przecież nie słodziła.
Zastanawiała się nad pytaniem bratowej. Między nią a Janem
coś się zmieniło, zbliżyli się do siebie, całowali i to niejeden
raz.
Czy to miłość?
Lena wzruszyła ramionami.
- Bardzo... bardzo go lubię.
- Nie o to pytałam. Pytałam, czy go kochasz.
- Moją wielką miłością był Thomas. Gdybyś o niego zapytała,
odpowiedziałabym ci bez wahania. Z Janem jest inaczej. To
zupełnie inny mężczyzna niż Thomas. Nie da się ich porównać.
Może dlatego moje uczucie do Jana jest inne. Zresztą Jan
zachowuje się wobec mnie zupełnie
inaczej niż Tom... Ach, Doris, to wszystko jest takie
pokręcone, ale w jego obecności czuję się bardzo dobrze i
bezpiecznie. Wie o Thomasie, nie naciska, nie pogania. Uważa,
że powinniśmy zbliżać się do siebie małymi kroczkami. I na
takim właśnie jesteśmy etapie.
Doris napiła się herbaty.
- Chcesz poznać moje zdanie?
- Tak, jasne.
- Myślę, że Jan jest dla ciebie lepszym parterem niż Thomas.
Wie, czego chce, jasno mówi o swoich uczuciach.
- Thomas też mówił - zaprzeczyła Lena.
- Oczywiście, powiedział ci, że cię kocha, ale nic konkretnego
z tego nie wynikło.
- Bo, jak sama wiesz, jest żonaty.
- Tak, co zresztą zataił przed tobą... Nie przeczę, że cię
kochał. Przypuszczalnie nadal kocha. Tylko widzisz, to nie był
ten rodzaj uczucia, na którym można budować normalny
związek. Kiedyś czytałam ciekawy artykuł o wyidealizowanej
miłości. Partnerzy wmawiają coś sobie, każde z nich tworzy
obraz drugiej osoby, tyle że jest to obraz idealny, wymyślony
przez nich i niemający nic wspólnego z rzeczywistością, a co
więcej,
nieprzystający do normalnego życia. Tak było z tobą i
Thomasem. Zapewnialiście się o uczuciach, wyznawaliście
miłość, ale tak naprawdę nic o sobie nie wiedzieliście, nie
zasmakowaliście prozy dnia codziennego.
- Nie było jak, bo przecież Thomas mieszka w Stanach.
- Co nie znaczy, że nie mógł tego zmienić. Nikt mu nie bronił
wyjechać ze Stanów i zamieszkać w Niemczech. A on co?
Nawet nie dał ci do zrozumienia, że chce to zrobić... Wiesz,
Leno, ta sytuacja, o której czytałam, idealnie do was pasuje.
To, co was łączyło, to młodzieńcza miłość. Przez intrygę
twojej matki nie widzieliście się dziesięć lat i każde z was na
swój sposób pielęgnowało tę miłość w sercu. Kiedy potem się
spotkaliście, żyliście dawnymi uczuciami. Zanurzyliście się w
znanym wam uczuciu, ale to był niewypał. Obydwoje byliście
już dorosłymi ludźmi, każde z was miało własne życie, a
Thomas nawet żonę. Myślę, że nie mieliście szans. To nie
mogło się udać. Tę miłość zabiłaby codzienność, bo każdy
dzień kruszyłby wasze wyidealizowane uczucia.
Wszystko, co mówiła Doris, miało sens. Rzeczywiście Leny i
Thomasa nie łączyły problemy
dnia codziennego, nawet o nich nie rozmawiali. Jaki jest sens
teraz się nad tym zastanawiać? Przecież między nią a
Thomasem wszystko skończone. Nigdy nie zapomni tej chwili,
gdy daremnie próbowała się z nim skontaktować po śmierci
Martina... A potem w słuchawce usłyszała głos Nancy, jego
żony. To było coś więcej niż policzek. Jej świat runął. Czuła się
jak ktoś, kogo wypędzono z raju. Sposób, w jaki się
dowiedziała, że Thomas jest żonaty, był okropny, ale jeszcze
gorsze było to, że jej nic nie powiedział. Zrozumiałaby go. W
końcu nie widzieli się ponad dziesięć lat. Ale tak ją oszukać,
tak podejść... Nie, z tym się nie pogodziła i nigdy nie pogodzi!
Thomas dzwonił do niej tyle razy, ale nie mogła z nim
rozmawiać, już nie, nie po tym, czego się dowiedziała. Zdaje
się, że zrozumiał, iż nie chce z nim rozmawiać. Już nie próbuje
się z nią skontaktować. I tak jest dobrze. W jej sercu wciąż
płonie miłość, ale ona mu nie ufa. A co ważniejsze, nie chce
wciąż na niego czekać, nie chce być druga w kolejce mimo
uczucia, jakim go darzy.
- Leno, nie myśl już o nim - dotarł do niej głos bratowej. -
Skup się lepiej na Janie. To, co między wami się zaczęło, jest
rzeczywiste i ma szansę.
- Może masz rację...
- Nie tylko „może". Takie są fakty. Koniec i kropka.
Zrozumiałam, że tak jest również w stosunku do mnie i
Markusa. To cudowny człowiek. Darzę go uczuciem i to
silnym. To dlatego tak się zagalopowałam i wymyśliłam, że
będę umiała żyć w Fahrenbach u jego boku. To skończyłoby się
klapą. Po kilku tygodniach miłosnego uniesienia byłabym
śmiertelnie nieszczęśliwa, a na dodatek unieszczęśliwiłabym
Markusa. Wiesz, Leno, Jórg zjawił się we właściwym
momencie. Ustrzegł nas przed popełnieniem głupstwa.
- Już nic nie rozumiem. Możesz mi to jakoś wyjaśnić.
- Dzisiaj już wiem, że mój pomysł wyjazdu z byłym mężem
do Nowej Zelandii nie miał nic wspólnego z Jórgiem. Myślę,
że podjęłam tę decyzję zupełnie podświadomie, żeby stąd się
wyrwać. Czułam, że na dłuższą metę nie wytrzymam na wsi i
nie będę umiała żyć bez miasta. Kiedy stąd wyjechałam,
uświadomiłam to sobie na dobre.
- Powiedz szczerze, twój plan rozstania się z Markusem
naprawdę nie ma nic wspólnego z Arne Hansenem, któremu
towarzyszyłaś w podróży do Dubaju?
- Nie, kompletnie nic. Wierz mi, nic mnie z nim nie łączy.
Powiedziałabym ci, gdyby było inaczej. Leno, można mi wiele
zarzucić, ale nie brak szczerości.
- To prawda. Ale sama powiedziałaś, że Markus to najlepsze,
co ci się przydarzyło w życiu, a mimo wszystko chcesz od
niego odejść. Tak po prostu.
- Nie tak po prostu. Długo się nad tym zastanawiałam.
Najwidoczniej jest tak, że w związku wszystko musi grać. Na
samej miłości nie można polegać. Szczęśliwe życie we dwoje
trzeba budować na czymś więcej. Wiele czynników wchodzi w
rachubę, a jednym z tych ważniejszych jest niewątpliwe
miejsce, gdzie dwoje ludzi chce spędzić wspólne życie i
obydwoje będą szczęśliwi. Fahrenbach jest dla mnie
cudownym miejscem na urlop, ale nie mogłabym mieszkać tu
na stałe i być szczęśliwa. Wmawiałam to sobie i bardzo
chciałam w to uwierzyć, ale to nie jest dobre rozwiązanie. - Do-
ris podniosła się. - Pojadę teraz do niego i spróbuję mu to
wyjaśnić.
Postawa i myślenie bratowej zadziwiły Lenę. Zdaje się, że
Doris ma bardziej praktyczne podejście do życia, a także lepiej
niż ona rozumie,
na czym budować wspólną egzystencję. Ale mimo
wszystko...
- Jesteś pewna, że chcesz się rozstać z Markusem? Przecież
coś do niego czujesz.
- Leno, nie mam wyboru. Nie będę umiała żyć w Fahrenbach,
a Markus jest cząstką tej ziemi, tu są jego korzenie.
Jaką ona podjęłaby decyzję, gdyby Thomas postawiłby ją
przed wyborem: życie z nim w Ameryce albo bez niego w
Fahrenbach?
Czuła, jak robi jej się na przemian zimno i gorąco. Co za
szczęście, że nie musiała podejmować takiej decyzji. Nie
wiedziała, co by postanowiła, gdyby znalazła się w takiej
sytuacji.
- Trzymaj kciuki, żeby rozmowa z Markusem nie była
nieprzyjemna - poprosiła Doris. - Na pewno nie będzie łatwa,
to wiem. Biedny Markus. To będzie dla niego cios.
Odstawiła filiżankę i spojrzała na Lenę.
- Dla mnie to też nie jest bułka z masłem. Ale muszę przez to
przejść. Nie mogę oszukiwać Markusa. Muszę mu wyjaśnić,
dlaczego mimo mojego uczucia do niego nie ma dla nas
wspólnej przyszłości... A tak zmieniając temat, to mogę u
ciebie przenocować?
- Co za pytanie? Oczywiście... Przecież zawsze jesteś tu mile
widziana. Cieszę się, że spędzimy razem wieczór. Będę
trzymała kciuki, żebyś znalazła właściwe słowa i żebyście
mimo wszystko zostali przyjaciółmi.
Doris westchnęła.
- Byłoby pięknie... Na razie!
Doris wyszła. Lena siedziała jeszcze przez chwilę przy starym
drewnianym stole kuchennym. To było jej ulubione miejsce.
Żałowała, że Doris i Markusowi nie wyszło. Ale po wysłucha-
niu argumentów bratowej zrozumiała, że ten związek nie ma
przyszłości. Trzeba zakończyć tę znajomość.
Wstała i zaczęła wstawiać brudne naczynia do zmywarki.
Zawsze zakładała, że Thomas przeprowadzi się do niej do
posiadłości. Skąd ta pewność? Dlatego że Thomas spędził w
Fahrenbach dzieciństwo i pierwsze młodzieńcze lata?
Do diabła! Dlaczego wciąż o nim myśli?! Thomas to
przeszłość. Jeśli już chce o czymś myśleć, to trzeba się
zastanowić, co dalej z nią i Janem. Jest kosmopolitą, wszędzie
czuje się jak w domu. Jan i posiadłość Fahrenbach? Czy
możliwe jest takie
połączenie? A może to ona wyjedzie za nim w jakieś inne
miejsce na Ziemi?
Dziwnie jej się zrobiło na myśl o wyprowadzce z Fahrenbach.
Szybko sobie wmówiła, że ten temat absolutnie nie ma teraz
żadnego znaczenia.
Wie, że Jan ją kocha. Poza pocałunkami do niczego więcej nie
doszło. To za mało, żeby się zastanawiać nad wspólną
przyszłością. Poza tym nie jest jeszcze gotowa na nowy
związek.
Lena upewniła się, że w kuchni wszystko jest w porządku, i
poszła naszykować pokój dla Doris. Naprawdę się cieszy na
wspólny wieczór z bratową. Bardzo ją lubi. Nie zmienił tego
fakt, że Jórg i Doris nie są już małżeństwem.
Jej stosunek do Holgera też się nie zmieni, gdy będą z Grit po
rozwodzie. Lubi go i nie zamierza zrywać z nim kontaktu.
Rozwód Holgera i Grit jest w toku. Gdyby miała jakąś
czarodziejską różdżkę i mogła temu zapobiec, zrobiłaby to bez
wahania. Przede wszystkim ze względu na siostrę. Związek
Grit i tego Włocha, Robertino, jak go nazywa Grit, to zamek na
piasku, a piasek nie jest dobrym fundamentem. Nie trzeba być
jasnowidzem, żeby wiedzieć, jak to się skończy. Wystarczy, że
na horyzoncie pojawi się
jakaś inna kobieta, bogatsza, może młodsza, w każdym razie
taka, która da mu więcej, a Robertino zwinie żagle.
Co się wtedy stanie z Grit?
Będzie potwornie samotna. Dla Robertino zrezygnowała
nawet z własnych dzieci i pozwoliła, żeby się przeprowadziły
do ojca do Vancouver. Zostanie sama jak palec.
Drogo ją kosztuje ta niby wielka miłość. Co za głupota! Nic,
tylko płakać. Każdy widzi, z kim Grit się związała i jak szybko
przeminie ta pozorna miłość. Tylko Grit nie chce tego dostrzec.
Dlatego nie można jej pomóc.
Lena naszykowała pokój dla Doris i zajęła się układaniem
drewna w kominku w bibliotece. Spędzi z bratową przyjemny
wieczór przy trzaskającym ogniu. Nagle zadzwonił telefon.
Odebrała. Była zaskoczona, gdy rozpoznała głos w
słuchawce. Nie spodziewała się, że o tej porze zadzwoni do
niej Marcel Clermond, zarządca zamku Dorleac. Kiedy miał z
nią coś do omówienia, dzwonił rano i tylko do jej biura.
Fakt, że Marcel dzwoni na numer domowy, nie wróżył nic
dobrego. Lena czuła to, zanim jeszcze zaczęła z nim
rozmawiać. Nie myliła się.
- Witaj, Marcel, co za niespodzianka! - zawołała wesoło.
Marcel nie zareagował na jej radosny ton.
- Leno, przepraszam, że dzwonię na twój prywatny numer, ale
nie mogę już wytrzymać.
- Co się dzieje?
- Chodzi o twojego brata.
- Jórg się odezwał? Gdzie się teraz zatrzymał?
- Nie chodzi o Jórga, tylko o Friedera.
- O Friedera?
Co Marcel ma wspólnego z Friederem? Właściwie nic poza
tym, że wina z zamku wysyłane są do hurtowni Fahrenbach...
Nagle Lena nabrała podejrzeń.
- Tak, o Friedera. Nie mogę już dłużej brać odpowiedzialności
za jego postępowanie. Znowu zamówił dużą dostawę win,
naszych najlepszych i najdroższych, a od miesięcy nie zapłacił
ani jednego rachunku. Na upomnienia nie reaguje. Twój brat
jest naszym najbardziej opornym płatnikiem, jest nam winny
ponad sto tysięcy euro, a obecne zamówienie opiewa na około
czterdzieści. Takich wierzytelności nie możemy tolerować. Nie
stać nas na to. Sama wiesz, że winnice są w trudnym położeniu,
to, powiedzmy, zasługa Jórga i tych jego festiwali. Pomału
wychodzimy na prostą... Nie chcę sam decydować, chociaż
mam od Jórga wszelkie pełnomocnictwa, ale tobie też je dał.
Jednym słowem, decyduj, czy mam wysłać towar do hurtowni
Fahrenbach, czy nie. Jeśli chcesz usłyszeć moje zdanie, to nie,
nie i jeszcze raz nie.
Nasze wspaniałe wina możemy sprzedawać tylko tym, którzy
płacą.
Lena wzięła głęboki oddech. Co ten Frieder znowu
wyprawia? Co robi z szanowaną, stabilną finansowo i dobrze
prosperującą firmą ich ojca? Zewsząd tylko złe wieści. Zraża
do siebie dostawców, rezygnuje z nich albo oni od niego
uciekają. Odbiorcy są też niezadowoleni i skreślają go z listy
dostawców. Nie płaci rachunków albo płaci z opóźnieniem.
Nie może tak być. Takie wieści rozchodzą się w branży lotem
błyskawicy.
Zamek Dorleac nie jest sklepem samoobsługowym. Czy
Frieder nie rozumie, że działa na szkodę własnego brata? Co za
podłość nie płacić za towar, a zamawiać najlepsze wina!
- Dziękuję, że do mnie zadzwoniłeś. To jasne, że dostawa nie
wyjdzie do Friedera. Albo Frieder ureguluje wszystkie zaległe
rachunki, albo... dostanie towar za pobraniem lub zapłaci z
góry. Skoro potrzebny jest mu towar dla klientów, to szybko
dostanie od nich pieniądze i część z nich może przeznaczyć na
uregulowanie zaległych rachunków.
- Jestem tego samego zdania. Za nic innego nie wziąłbym
odpowiedzialności... Poinformuję
Friedera. Mogę wspomnieć, że to nasza wspólna decyzja? Jest
szansa, że potraktuje sprawę poważnie. Frieder Fahrenbach nie
będzie się liczył z kimś takim jak ja.
- Oczywiście, możesz zaznaczyć, że to nasza wspólna
decyzja. W końcu tak właśnie jest. Dopóki nie ma Jórga, nie
zrobimy niczego, co zaszkodzi winnicom.
- Masz rację. Miałaś może jakieś wieści od Jórga?
- Nie, wiem tyle, co ty. Pewnie włóczy się jeszcze po Nowej
Zelandii, ale równie dobrze może już być gdzie indziej. Nie
mam zielonego pojęcia^ gdzie w tej chwili jest.
Marcel nie odpowiedział.
Czyżby połączenie zostało przerwane?
- Halo, Marcel, jesteś tam?
- Tak, tak... Tylko mnie zatkało. Ale nie tylko to, że się nie
odzywa. Kiedy pomyślę, z jaką niefrasobliwością twój brat
idzie przez życie... Przecież nie jest właścicielem jakieś budy z
frytkami, chociaż nawet za taki interes trzeba umieć być od-
powiedzialnym. Posiadłość Dorleac to olbrzymie winnice,
zamek, wartościowe budynki, olbrzymi teren... Jórg zachowuje
się tak, jakby go to nie
dotyczyło. Najpierw doprowadza posiadłość na skraj
bankructwa, potem pakuje plecak i wyrusza w świat, bo nagle
zapragnął podróżować. Kiedy on wreszcie zrozumie, że wasz
ojciec zostawił mu prawdziwy klejnot?
Lena nic nie odpowiedziała. Marcel wściekłby się, gdyby mu
powiedziała, że Jórg nosi się z zamiarem sprzedania zamku i
winnic.
- Mam nadzieję, że kiedyś się opamięta.
- Ja też - odpowiedział Marcel. - Mam też dobrą wiadomość.
Nasze wejście na rynek z nowymi winami to był strzał w
dziesiątkę. Wino świetnie się sprzedaje. Myślę, że pomału
zaczniemy wychodzić z długów... Leno, nie masz ochoty na
krótką wizytę w zamku? Marie ucieszyłaby się, gdyby mogła
cię rozpieszczać swoją kuchnią. Wiesz, jak bardzo cię lubi, a
teraz nie ma nikogo, dla kogo mogłaby gotować, oczywiście
poza nami. Szanuję Jórga i doceniam to, że nie zwolnił nikogo
z personelu. Chłopak ma jednak dobre serce...
- Tak, Jórg nie jest złym człowiekiem. Jednak myślę, że fakt,
iż nikogo nie zwolnił, nie ma nic wspólnego z jego dobrym
sercem. Wynika raczej z jego niechlujności i obojętności. W
tym przypadku nawet nie mam mu tego za złe. Dobrze,
że personel został. Zastanawiałam się, na czym można by
zaoszczędzić lub dodatkowo zarobić. Mam pewien pomysł. Do
winnicy
przychodzą
też
zwykli
kupujący.
Obok
pomieszczenia, gdzie sprzedajecie wino, jest duży pawilon.
Można by go wykorzystać i zorganizować tam sprzedaż innych
artykułów poza winem, na przykład wspaniałych wypieków
Marie. Poza tym moglibyście sprzedawać powidła domowej
roboty, wyroby mięsne, ryby, warzywa, pasztet... Marie
miałaby zajęcie, czułaby się potrzebna, miałaby radość ze
sprzedaży, no i pieniądze wpływałyby do kasy... Może nie jest
to najlepsza pora roku, ale...
Marcel jej przerwał. Był zachwycony pomysłem Leny.
- Że też sam na to nie wpadłem... Możemy rozszerzyć ofertę i
wprowadzić te delikatesy do katalogów... Leno, koniecznie
musisz przyjechać. Trzeba to omówić z Marie. Świetny
pomysł. Jestem przekonany, że to będzie wielki sukces. Robisz
coś takiego u siebie w posiadłości?
- Nie, chociaż myślałam o tym, ale teraz nie mam na to czasu.
To byłoby łapanie kilku srok za ogon. Poza tym nasi klienci nie
przychodzą do posiadłości. Moją egzystencję chcę zbudować
na handlu alkoholem i wynajmie apartamentów. A to już
wymaga ode mnie czasu, siły i poświęcenia... U was jest
inaczej. Dorleac to znane winnice. Dlatego można poszerzyć
aktualną działalność o sprzedaż własnych wyrobów.
- Masz rację. Tu dużo lepsze niż niesamowicie kosztowne
festiwale - powiedział Marcel.
Chyba nigdy nie wybaczy Jórgowi, że swoim nierozważnym
postępowaniem doprowadził dobrze prosperującą winnicę na
skraj bankructwa.
- Marcel, było, minęło. Nie ma sensu do tego wracać. Mam
nadzieję, że Jórg zmądrzeje w czasie swojej włóczęgi po
świecie i uświadomi sobie, że dziedzicząc posiadłość Dorleac,
wszedł w posiadanie prawdziwego skarbu i okaże się godnym
tego spadku.
- Oby tak się stało, Leno. Brat nie jest człowiekiem twojego
formatu. Już ci kiedyś powiedziałem, że wasz ojciec powinien
tobie przekazać zamek i winnice... Interes by kwitł.
Lena się roześmiała.
Marcel chyba nigdy nie da za wygraną i będzie to powtarzał
do znudzenia.
- Mój drogi, tyle razy ci mówiłam, że jestem absolutnie
zadowolona z mojej części spadku.
Posiadłość Fahrenbach jest moim rajem i nie zamieniłabym
jej nawet na Pałac Buckingham ani na wszystkie zamki na
Loarą.
- Szkoda... Ale jeśli możesz i znajdziesz czas, pomyśl o
dodatkowym zajęciu dla nas. Koniecznie musisz do nas
przyjechać i wypróbować nowe wino. Zawsze jesteś u nas mile
widziana. Porządny z ciebie człowiek. Wdałaś się w ojca. Był
wspaniałą osobą, pracowitą, zacną...
Jeśli teraz pozwoli, żeby Marcel śpiewał hymny pochwalne
na cześć jej ojca, rozmowa nigdy się nie skończy. Słyszała to
już wiele razy. Nie ma ochoty słuchać po raz setny.
- Tak, tata był rzeczywiście cudownym człowiekiem...
Marcel, przepraszam, muszę jeszcze coś załatwić. Zaraz
przyjedzie Doris.
Niepotrzebnie o niej wspomniała.
- Doris? Co u niej słychać? Nadal tyle pije?
- W ogóle nie pije... Wszystko u niej w porządku. Kiedy
indziej o tym porozmawiamy... Najważniejsze, żebyś wysłał
Friederowi wezwanie do zapłaty. Albo ureguluje wszystkie
zaległe rachunki, albo nową dostawę towaru dostanie za
pobraniem. Informuj mnie na bieżąco i pozdrów wszystkich
ode mnie, a szczególnie Marie. Powiedz
jej o naszym pomyśle. Jestem ciekawa, co o nim sądzi.
- Będzie zachwycona. Wiem to na pewno. Nie chcę cię już
dłużej zatrzymywać. Pozdrów Doris. Miła z niej kobieta, ale
Francja nie jest chyba jej miejscem na Ziemi.
- To prawda. Pożegnali się.
Fajnie było porozmawiać z Marcelem. Jest lojalnym i
wiernym pracownikiem, zaangażowanym tak, jakby winnice
były jego własną firmą. Wiadomość, jaką jej przekazał, była
wstrząsająca. Frieder nie płaci nawet bratu. Nie pomyślał, że w
ten sposób mu szkodzi.
Lena nie łudziła się, że Frieder odezwie się do niej, kiedy
tylko się dowie, że jest współautorką pomysłu wstrzymania
dostaw do czasu uregulowania zaległych rachunków. Ale to
była jedyna słuszna decyzja. Nie może postąpić inaczej.
Dopóki Jórg jest w podróży, a ona odpowiada za winnice, nie
podejmie żadnego kroku, który mógłby im zaszkodzić. Jeśli
Jórg po powrocie nadal będzie chciał wysyłać Friederowi
towar bez zapłaty, to już zupełnie inna sprawa. Wtedy na
pewno nie będzie się wtrącać.
Postępowanie Friedera jest kompletnie niezrozumiałe.
Wszystko, czego się tknie, robi źle. Traci kontrolę nad
hurtownią. Z pewnością zaszkodziła mu też zmiana jej
wizerunku. Ale gdyby uczciwie i solidnie postępował z
dostawcami, przymknęliby oko na zmianę wizerunku.
Najpierw pozbył się produktów Brodersena. Rzekomo nie
pasowały do nowego profilu firmy. Co za głupota! Nie re-
zygnuje się z czegoś, co przynosi pieniądze. Potem ten
niewypał z Dalimonem, gorzką wódką, sezonowym hitem.
Ostrzegała go, ale zlekceważył jej słowa. I jak to się
skończyło? Zainwestował mnóstwo pieniędzy, a wódka
zniknęła z rynku jeszcze przed końcem sezonu, bo firma
zbankrutowała. Mona, żona Friedera, nie zna umiaru w
wydawaniu pieniędzy. Kupuje modne ciuchy, funduje sobie
kosztowne operacje plastyczne. Nic jej to nie pomogło. Frieder
zabawia się kochanką, która wygląda tak, jak młodszy model
Mony. Mimo że młoda, też już przeszła operacje plastyczne. A
to porsche 911, które brat kupił zaraz na samym początku, jak
tylko przejął hurtownię... Wypasiony, drogi samochód. Czy to
było potrzebne? Jest wiele rzeczy, które jej się nie podobają.
Złości ją postępowanie Friedera. Nie ma sensu o tym myśleć.
Gdyby zaczęła wyliczać wszystkie przykrości, jakie ją
spotkały z jego strony, po pierwsze, zmarnowałaby dużo czasu,
a po drugie, popadłaby w depresję. Zachowanie Friedera było
wprost niewyobrażalne. Jak brat może tak traktować siostrę?
Spadek wbił się klinem między nich. Ale to nie tylko to. Jej
rodzeństwo zmieniło się i to bardzo. Pieniądze nie posłużyły
ani Friederowi, ani Grit, a i Jórgowi nie wyszły na dobre,
chociaż trzeba przyznać, że on najmniej się zmienił. Nie potrafi
zarządzać pieniędzmi, trwoni je bezsensownie, jakby nie
wiedział, że nie rosną na drzewach, tylko trzeba na nie ciężko
zapracować.
Ciekawe, gdzie teraz jest? Mógłby się odezwać i powiedzieć,
co u niego. Czy nie oczekuje zbyt wiele? Jórg nie dzwonił,
nawet wtedy, gdy był we Francji, no chyba że się paliło, a Lena
miała robić za straż pożarną i gasić pożar. Przynajmniej nie jest
złośliwy i bezczelny, tylko trochę powierzchowny i beztroski.
Może ta podróż dobrze mu zrobi i wreszcie wydorośleje? Oby
tak było!
Lena poszła do biblioteki. Rozpaliła w kominku, potem
wcisnęła się w ulubiony fotel.
Przyglądała się, jak płomienie wgryzają się w suche polana.
Myślała o Janie. Po ich spotkaniu tylko raz rozmawiali przez
telefon. Był miły, podziękował jej za wspólne spędzony czas i
marzył o kolejnym spotkaniu.
Jest naprawdę sympatyczny, zawsze nienagannie się
zachowuje, nic na siłę, u niego nie ma pośpiechu i
gwałtownych reakcji. Do tej pory odpowiadało jej to
zachowanie, ale nagle przestało jej to wystarczać. Dlaczego?
Chce czegoś więcej?
Sama nie wiedziała, co o tym sądzić. Sięgnęła po otwartą
książkę leżącą na małym stoliku. To była ciekawa, fascynująca
powieść, ale czytała ją i nic nie rozumiała. Myślami była gdzie
indziej. Zaznaczyła zakładką, gdzie skończyła czytać, za-
mknęła książkę i ją odłożyła. Tak właśnie należy odkładać
książki, a nie kłaść otwarte, gdzie podpadnie. To wcale nie
pasuje do jej charakteru.
Kiedy wróci Doris?
Jak się potoczy jej rozmowa z Markusem i jaka będzie jego
reakcja? Dla Markusa sprawa jest prosta. Uważał, że on i Doris
są dla siebie stworzeni, więc na pewno będą razem. Decyzja
Doris będzie dla niego wielkim szokiem. Lenie zrobiło się go
szkoda. Rozstania zawsze są czymś okropnym. Doświadczyła
tego na własnej skórze.
Kiedy odkryła, że Thomas ukrywa przed nią fakt, że jest
żonaty, serce o mało jej nie pękło z bólu i rozpaczy. Z biegiem
czasu ból będzie coraz mniejszy. Nie na darmo mówi się, że
czas leczy rany. Ale w głębi duszy człowiek zawsze będzie
opłakiwać utraconą miłość.
Wstała, żeby przynieść coś do picia. Nie chciała myśleć o
Thomasie. Jeśli już ma myśleć o jakimś mężczyźnie, to niech
to będzie Jan. W jego obecności czuje się dobrze i bezpiecznie.
On ją kocha i niczego przed nią nie ukrywa, a już na pewno
tego, że jest żonaty. W jego życiu nie było i nie ma żony.
Żeby odwrócić myśli od Thomasa i skrócić czas oczekiwania
na Doris, włączyła telewizor. Najpierw długo przerzucała
kanały, w końcu zatrzymała się na jakimś programie na temat
ochrony zwierząt w jednym z parków narodowych w
Indonezji. Chodziło o orangutany z Sumatry, które przez
dłuższy czas były przetrzymywane w klatkach i właśnie miały
być wypuszczone na wolność. Ciekawie mówiono o tym, jak
umożliwić tym zwierzętom powrót na łono natury. Lena
dowiedziała się wielu ciekawostek z życia orangutanów i
poznała etymologię nazwy tych zwierząt. Do tej pory nie miała
pojęcia, że wyraz „orangutan" pochodzi z malajskiego i
oznacza leśnego człowieka. Trafne określenie.
Była tak zainteresowana programem, że nie usłyszała, kiedy
weszła Doris. Nie spodziewała się, że będzie tak szybko z
powrotem.
- Już wróciłaś? - zapytała i wyłączyła telewizor.
- Jak poszło?
- Fatalnie! - powiedziała Doris i wybuchła płaczem. - Było
okropnie.
Lena chciała wstać i przytulić Doris, ale powstrzymała się.
Siedziała w fotelu i spokojnie czekała.
Po jakimś czasie Doris uspokoiła się.
- Nie było z nim żadnej rozmowy. Nakrzyczał na mnie i
zarzucił mi, że się nim bawiłam, że był dla mnie tylko tanią
rozrywką dla zabicia czasu.
- Spojrzała na nią oczami pełnymi smutku.
- Leno, Markus nie zrozumiał, że moja decyzja o rozstaniu nie
ma nic wspólnego z moimi uczuciami do niego, tylko z faktem,
że nie ma dla nas wspólnej przyszłości, bo ja nie chcę i nie
potrafię żyć w Fahrenbach. Nie dał sobie nic wyjaśnić. Nie
chciał mnie słuchać, tylko wstał i poprosił mnie, żebym
wyszła. Był taki... taki nieprzejednany, taki zawzięty. Nie
znałam go od tej strony.
- Doris, Markus poczuł się urażony. Musi się otrząsnąć.
Zrozumie, że postąpiłaś uczciwie i szlachetnie, mówiąc mu
prawdę, że nie zwodzisz go i nie robisz złudnych nadziei. Ale
potrzebuje na to trochę czasu.
- Też tak myślę... Ale teraz nie chciał mnie w ogóle słuchać.
Wybuchł gniewem, był taki zimny i nieubłagany.
- Doris, nie zapominaj, że ty poszłaś na tę rozmowę
przygotowana. Wiedziałaś, w jakim celu do niego idziesz, że
chcesz się z nim rozstać. On się niczego nie spodziewał. Twoja
decyzja kompletne go zaskoczyła. Pewnie dlatego tak
zareagował. Znam Markusa, przejdzie mu.
- Byłoby lepiej, gdybym do niego napisała.. Skrzywdziłam go
i jest mi z tym źle. Ale nie mogę go przecież oszukiwać, nie
mogę go zwodzić, skoro wiem, że nie chcę mieszkać na wsi.
- Doris, nie rób sobie wyrzutów. Zachowałaś się właściwie i
Markus to zrozumie. Ale daj mu trochę czasu. Zaczekaj, aż
gniew minie, a rozczarowanie zniknie. Nie martw się i nie myśl
już o tym. Napijesz się czegoś? Wina? A może coś
mocniejszego?
Doris pokręciła głową.
- Nie, dziękuję. Wiesz, Leno, najchętniej pojechałabym już do
siebie. Pójdę jutro do pracy. Nie będę brała wolnego. Pan
Brodersen był tak dobry i dał mi wolne, żebym mogła polecieć
z Arne do Dubaju. Nie chcę nadużywać jego uprzejmości.
- Chcesz teraz wsiąść w samochód i jechać trzy godziny do
domu? Teraz, po nieprzyjemnej rozmowie z Markusem? Nie
wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś zbyt roztrzęsiona.
- Jazda samochodem mnie uspokaja. Wiesz, ile razy jeździłam
nocą z zamku do Bordeaux? Kiedy nie mogłam spać,
wsiadałam w samochód i jechałam przed siebie. Tylko w ten
sposób mogłam się wyciszyć.
Kiedy zobaczyła przerażenie w oczach Leny, roześmiała się.
- Wiem, co pomyślałaś... Leno, nie jeździłam pod wpływem
alkoholu. We Francji piłam alkohol jak oranżadę, to prawda,
ale nie od samego początku, potem też nie piłam przez cały
czas... Nigdy nie usiadłam za kierownicą pijana, nigdy nie
byłam aż tak nietrzeźwa, żeby stracić kontrolę nad sobą.
Pojadę, tak będzie lepiej. Jeśli zostanę, będę się czuła jak
tygrys w klatce, zamknięta w moich myślach. Jadąc
samochodem, będę musiała się skoncentrować na ruchu na
drodze i nie będę myślała o Markusie i o tym, jak strasznie go
zraniłam.
- Szkoda, cieszyłam się na wspólny wieczór. Przygotowałam
też pokój.
- Leno, innym razem. Napiję się jeszcze wody i jadę. Wierz
mi, tak będzie lepiej. Dzisiaj nie miałabyś ze mnie pożytku.
- Rób, co uważasz za stosowne. Ale proszę, nie miej
wyrzutów sumienia w stosunku do Markusa. Już mówiłam,
postąpiłaś słusznie. Markus to zrozumie. Nie od razu, ale
kiedyś zrozumie. Zobaczysz, jeszcze będziecie przyjaciółmi.
Od przyjaźni zaczęliście...
- Obyś miała rację, Leno. Dziękuję. - Z a co?
- Za wyrozumiałość... Niejedno już ze mną przeszłaś. Mam
nadzieję, że będę miała okazję jakoś ci się odwdzięczyć.
Lena podniosła się z fotela i objęła Doris.
- Jesteś moją przyjaciółką i częścią mojej rodziny. Nic tego
nie zmieni. Nie musisz mi się za nic odwdzięczać. Przyjaźń
polega na bezinteresowności. To nie jest transakcja wiązana.
Pomogłam ci, więc teraz ty pomóż mi.
Doris przytuliła się do wyższej o głowę Leny.
- Mimo wszystko jeszcze raz dziękuję. Również za te ostatnie
słowa. Sama wiesz, jak to jest. Przyjaciele i rodzina nie zawsze
pochwalają twoje zachowanie. Ale ty, Leno, jesteś
wyjątkowym
człowiekiem. Mam nadzieję, że dobry Bóg to widzi i
pewnego dnia wynagrodzi cię za to miłością i szczęściem.
- Nie musi, już to zrobił. Skoro Bóg pozwolił, żeby wydarzyła
się ta historia z Thomasem, to miał w tym jakiś cel. Bóg zsyła
na nas tylko tyle, ile możemy wytrzymać, z czym damy sobie
radę. Jestem o tym święcie przekonana.
„Tak? A niby czemu ma służyć jej rozstanie z Thomasem, jej
wielką miłością", odezwał się w jej głowie jakiś wewnętrzny
głos.
Nie znała odpowiedzi na to pytanie i od razu uciszyła
przekorny głos.
- Chodź, odprowadzę cię do samochodu - powiedziała, kiedy
zauważyła, że bratowa zbiera się już do wyjścia.
Doris odjechała, a Lena została sama. Co robić? Zadzwonić
do Markusa i zapytać, czy ma ochotę na spotkanie? Od razu
porzuciła tę myśl. Nie powinna się teraz wtrącać. Markus sam
musi się uporać z faktem, że odeszła do niego kobieta, z którą
chciał spędzić życie, dla której rozpoczął przebudowę domu...
Nie będzie mu się narzucać. Jeśli zechce porozmawiać,
przyjdzie do niej łub zadzwoni. Od czego ma się przyjaciół?
Jej dziwne samopoczucie nie było spowodowane jedynie
rozstaniem Doris i Markusa. Nie, to nie tylko to.
Na nowo odżyły w niej uczucia, które starannie tłumiła.
Znowu poczuła ból rozstania z Thomasem. Nie chciała
powrotu do stanu sprzed kilku tygodni.
Stop! Nie!
Nie ma i już nie będzie w jej życiu Thomasa Sibeliusa. To się
skończyło raz na zawsze.
Związek bez zaufania nie opiera się na żadnym fundamencie.
Podświadomie sięgnęła po telefon i wybrała numer Jana.
Ucieszyła się, kiedy usłyszała w słuchawce jego głos, ale
szybko się zorientowała, że to tylko nagranie na automatycznej
sekretarce.
- Jan van Dahlen. Dzień dobry. Niestety, to tylko
automatyczna sekretarka. Proszę się nie rozłączać, tylko
zostawić wiadomość. Oddzwonię. Dziękuję.
Lena miała ochotę odłożyć słuchawkę, ale powstrzymała ją
przed tym miła zapowiedź.
- Cześć, Jan, mówi Lena. Szkoda... Szkoda, że... że cię nie
zastałam... Chętnie... chętnie bym z tobą... porozmawiała,
usłyszała twój głos. Ale... cóż... Nie tym razem. Zatem...
Cześć.
Rozłączyła się. Bała się, że zrobi z siebie jeszcze większą
idiotkę. Kiedy Jan odsłucha jej wiadomość, pomyśli, że brak
jej piątej klepki albo że się upiła. Nie była w stanie
wypowiedzieć jednego normalnego zdania. Ciągle się jąkała,
co w zasadzie nigdy się jej nie zdarza.
No dobrze, z Janem też nie pogada. Na rozmowę z Dunkelami
nie ma ochoty ani na wspólny wieczór przy kartach lub jakiejś
innej grze, co zwykle bardzo lubiła.
Poszła do kuchni i zaparzyła sobie rumianek. Wzięła go na
górę do łazienki. Napuściła wodę do wanny. Kąpiel to jest to!
Odpręży się, zrelaksuje... Wlała do wanny olejek do kąpieli;
Łazienkę wypełnił ładny zapach.
Kiedy już weszła do wanny, przypomniała sobie, że zostawiła
na dole telefon. Wyjść z wanny i przynieść go? Ale właściwie
po co? Przecież nie zadzwoni do niej Robert Redford, a jeśli
nawet,'to może zadzwonić drugi raz, jeśli koniecznie będzie
chciał z nią porozmawiać.
Oparła głowę o brzeg wanny i zamknęła oczy.
To śmieszne, ale kiedy kobiety myślą o kimś nieosiągalnym,
to od razu przed oczami pojawia się im Robert Redford,
chociaż aktor najlepsze lata ma już za sobą.
Ale ten taniec w buszu, ten walc z Meryl Streep w filmie
„Pożegnanie z Afryką", ach... Ta scena jest taka piękna, że
zapamiętuje ją chyba każda kobieta, nieważne, czy stara, czy
młoda.
Upiorne światło afrykańskiej nocy, muzyka i taniec... Lena
westchnęła. Dlaczego nic takiego się nie zdarza w
prawdziwym życiu?
Może dlatego, że nikt nie zniesie takiej dawki romantycznych
uniesień. Poza tym życie to nie taniec. Zresztą film źle się
skończył. Główny bohater rozbił się swoim samolotem, a jego
ukochana na zawsze wyjechała z afrykańskiego raju i już nigdy
tam nie wróciła.
Lena roześmiała się i otworzyła oczy. Tyle razy widziała ten
film, że z powodzeniem sama mogłaby w nim zagrać. Nikomu
tego nie powie, to jej słodka tajemnica, podobnie jak olbrzymi
plakat, który przywieźli jej znajomi z Ameryki.
Co za głupota myśleć teraz o „Pożegnaniu z Afryką".
Dlaczego w ogóle zaczęła o nim myśleć? Bo ogarnęła ją
tęsknota i czuła się samotna?
Nieważne. Kąpiel wcale jej nie zrelaksowała, dlatego wyszła
z wanny i energicznym ruchem wyciągnęła zatyczkę. Woda z
bulgotem znikała w odpływie.
Lena wytarła się i wskoczyła w wygodne ciuchy. A jednak
skończy się na wieczorze u Dunkelów... Może zagrają w karty
lub coś innego. To
na pewno odwróci jej uwagę od dziwnych myśli, a jak będzie
miała szczęście, to wróci do domu jako zwyciężczyni. Zeszła
na dół.
W telefonie migało światełko. Ktoś zostawił jej wiadomość.
Jak się okazało, niejedną. Pierwsza wiadomość była od Doris.
Chciała jedynie powiedzieć, że wszystko jest w porządku i
Lena nie musi się o nią martwić.
Druga była od Jana. Lena wściekła się, że przegapiła jego
telefon.
- Witaj, moja piękna. Teraz ciebie nie ma w domu. Szkoda, bo
tak bardzo chciałbym usłyszeć twój głos. Dziękuję za telefon.
Odezwę się jutro. Za chwilę idę na kilkugodzinne spotkanie.
Leno, muszę ci coś powiedzieć. Cieszę się, że jesteś. Do jutra!
Kolorowych snów... Może o mnie... O nas? Ciao, Bella.
Szkoda, że nie było jej na dole. Miała taką ochotę na rozmowę
z nim. Tak ładnie powiedział: „Cieszę się, że jesteś"...
Tak, ona też się cieszy, że Jan pojawił się w jej życiu. To
naprawdę niesamowicie miły mężczyzna. Serce zaczęło jej
mocniej bić. Kto wie...
Była jeszcze jedna wiadomość.
Kiedy usłyszała głos rozmówcy, nogi się pod nią ugięły i aż
przysiadła.
Dzwonił jej bratanek Linus, syn Friedera. Żył w ukryciu,
uciekł od rygorystycznych metod wychowawczych, jakie
zaserwowali mu rodzice. Frieder i Mona nie zauważyli, że coś
niedobrego dzieje się z ich synem. Woleli umieścić go w
internacie, gdzie panowały dyscyplina i wojskowy dryl.
Uważali, że tak będzie dla niego lepiej. Byli na tyle ślepi, żeby
nie widzieć, iż ich syn potrzebuje czegoś zupełnie innego.
Zignorowali jego próbę samobójczą, kolejne wołanie o pomoc.
Linus uciekł z internatu i mieszka gdzieś z grupą przyjaciół.
Kiedy będzie pełnoletni, przestanie się ukrywać. Ale to jeszcze
trochę potrwa. Z całej rodziny Linus kontaktuje się tylko z
Leną, ale bardzo rzadko. Boi się, że rodzice wpadną na jego
trop. Żeby nie stawiać ciotki w kłopotliwej sytuacji, nie
powiedział jej, gdzie się zatrzymał.
Lena była na siebie wściekła. Leżała w wannie i przegapiła
tyle ważnych telefonów.
- Ciociu, co za pech, że nie ma cię w domu. Chciałem ci
powiedzieć, że wreszcie zajarzyłem, że nauka jest ważna. Mam
teraz świetne wyniki.
Byłabyś ze mnie dumna. Wiesz, zmienił się mój gust
muzyczny. Stellband nie robi już na mnie takiego wrażenia.
Podobają mi się piosenki Amy Winehouse, chociaż ona sama
jest trochę stuknięta... Ciociu, muszę już kończyć. Nie martw
się o mnie. Bardzo cię lubię. Jak już będę pełnoletni i ci ludzie,
no wiesz, o kim mówię, nie będą już o mnie i za mnie
decydować, przyjadę do ciebie.
Lena nie skasowała tej wiadomości. Będzie jej słuchać,
ilekroć będzie miała ochotę usłyszeć głos bratanka.
Teraz była naprawdę nieszczęśliwa. Nie dość, że przegapiła
telefon Jana, to jeszcze przeszła jej koło nosa okazja
porozmawiania z Linusem.
Jeszcze raz odsłuchała wiadomość.
- Ci ludzie, no wiesz, o kim mówię, nie będą już o mnie i za
mnie decydować.
Linus miał na myśli Friedera i Monę.
Stosunki między Linusem a jego rodzicami nie były
najlepsze. Prawdę mówiąc, były fatalne. Nie da się już ich
naprawić. Za dużo się wydarzyło.
Lena głęboko westchnęła.
W innych okolicznościach złapałaby za telefon, zadzwoniła
do brata i pełna euforii oznajmiła, że u Linusa wszystko jest w
porządku, że się uczy,
ma dobre oceny, że się ustatkował i nie wylądował w
rynsztoku, jak wróżył mu ojciec. Ale telefon do brata
spowodowałby tylko katastrofę. Nie wiadomo, do czego
Frieder jest zdolny, jak zareaguje, kiedy się dowie, że Lena ma
kontakt z Linusem, wprawdzie sporadyczny, ale zawsze.
Adwokat Friedera zabronił jej przecież jakichkolwiek kon-
taktów z bratankiem.
Po raz trzeci osłuchała wiadomość od swojego bratanka.
Tak bardzo go lubi. Nie od razu miała z nim taki dobry
kontakt, jak z dziećmi Grit. Ale to nie jej wina. Frieder i Mona
trzymali syna z daleka od całej rodziny.
Już jej tata się skarżył, że widuje wnuka jedynie przy okazji
uroczystości rodzinnych, a i to nie zawsze, bo Mona i Frieder
często wyjeżdżali, żeby uniknąć rodzinnych spotkań.
Tyle rzeczy poszło nie tak. Pocieszający jest jedynie fakt, że
Linus ma do niej zaufanie.
Chciała po raz czwarty odsłuchać wiadomość, ale dała sobie
spokój.
W każdym razie jej nie skasuje.
Chyba jego głos brzmiał poważniej... Wręcz dorośle...
Może tak, może nie. Co tam, najważniejsze, że u Linusa
wszystko w porządku. Na razie musi to jej wystarczyć.
Pójdzie teraz do Dunkelów. Zanim wyszła z domu, wsadziła
do kieszeni kilka smakołyków dla Hektora i Lady. Dzisiaj nie
widziała jeszcze psów. Zaraz będzie gorące powitanie, a za to
należy im się nagroda.
Uśmiechając się, wyszła z domu.
Kolejne dni minęły bez jakichś szczególnych wydarzeń. W
firmie nie było żadnych wielkich zadań do wykonania, a w
czworakach gości. Wynajem apartamentów nie szedł tak, jak
Lena sobie wyobrażała. To dlatego zwlekała z rozbudową
szopy.
Jednak zdawała sobie sprawę, że nie poświęciła
apartamentom wystarczająco dużo uwagi i energii. Zawsze
ważniejsze było rozkręcenie handlu alkoholem.
Najwyższa pora zająć się apartamentami. W posiadłości są też
inne budynki, które trzeba jakoś zagospodarować.
W pierwszej kolejności szopę, którą Aleks już uprzątnął
prawie w całości.
Lena przyglądała się właśnie witrynie, którą Aleks odnowił.
Stała tak i podziwiała jego dzieło. Nagle wystraszył ją czyjś
głos.
- Halo, jest tu kto? Halo... - rozległo się głośnie wołanie.
Lena od razu rozpoznała ten głos. Wesoły, może nieco
piskliwy. Lisa, Elizabeth Joost!
Skąd się tu wzięła? Nie kontaktowały się od dłuższego czasu.
Lena wyszła z pomieszczenia, w którym Aleks urządził
pracownię.
- Tu jestem - zawołała i szybkim krokiem przemierzała
przestronną halę. - Co za niespodzianka!
Lisa też przyspieszyła kroku i już po chwili padły sobie w
objęcia. Kiedy pierwszy raz spotkały się nad jeziorem, od razu
poczuły do siebie sympatię. To dlatego Lena bez wahania
pozwoliła Lisie i jej chłopakowi korzystać z ogrodzonej działki
na jeziorem, stanicy i łodzi. Lisa i Torsten wyglądali na
szczęśliwych i zakochanych. Przypominali ją i Thomasa, kiedy
byli w ich wieku. Miłość Lisy i Torstena nie przetrwała nawet
lata. Chłopak nie potrafił zrozumieć, że Lisa jako dobrze
zapowiadająca się malarka potrzebuje swobody i przestrzeni.
- Mam coś do załatwienia w Bad Helmbach. Właściciel galerii
szykuje wystawę i tak się dobrze
złożyło, że właśnie tu niedaleko... Leno, jakie to wspaniałe
pomieszczenie. Ono nie może stać tak bezużytecznie...
- Nie będzie. Zamierzam tu urządzić apartamenty, jak w
czworakach.
- Na miłość boską, nie! Nie możesz tego zrobić. Nie wolno ci
niszczyć tej niesamowitej przestrzeni i atmosfery. Zepsujesz
cały urok. Rozbuduj szopę i zacznij ją wynajmować na...
wystawy, wesela, jubileusze... Będziesz miała wielu chętnych.
To wspaniałe pomieszczenie, pałce lizać. I jeszcze te wzgórza,
ta posiadłość, ten raj Fahrenbachów! Ludzie szukają czegoś
takiego, to zostaje we wspomnieniach... Leno, ja sama
zrobiłabym tu wystawę. To jest wymarzone miejsce.
Lisa z takim zapałem przekonywała Lenę, że zupełnie
zapomniała, iż nie przyszła do niej sama.
Dopiero wtedy, gdy za jej plecami ktoś cicho zakasłał,
odwróciła się i roześmiała.
- Sorry, darling - zwróciła się po angielsku do wysokiego
ciemnowłosego mężczyzny. - Na moment o tobie
zapomniałam. Ale sam powiedz, czy to nie jest wspaniałe
pomieszczenie?
Mężczyzna pokiwał głową.
- Cudowne, naprawdę cudowne - zachwycał się nieustannie.
Już chciał ruszyć na obchód po pomieszczeniu, ale Lisa go
przytrzymała.
- Leno, chciałam ci kogoś przedstawić. Andrew Mac Lean, a
to Lena Fahrenbach, o której ci tyle opowiadałam.
Andrew mocno uścisnął rękę Leny. Bardzo zainteresowały go
meble odrestaurowane przez Aleksa.
- Andrew też maluje - wyjaśniła jej Lisa. - Ale renowacja
starych mebli to jego hobby. To, co tu widzi, to dla niego
prawdziwe Eldorado.
- Musimy go poznać z Aleksem - stwierdziła Lena.
Była bardzo zadowolona z niespodziewanej wizyty Lisy. Cała
ona - spontaniczna, niekonwencjonalna, a jednocześnie gotowa
do pomocy i skuteczna w działaniu.
Kiedy Lena znalazła obrazy Aegidiusa Patta, a prawdę
mówiąc, Aleks znalazł je w starej skrzyni, Lisa pomogła jej
zrobić z nich użytek. Wszystkim się zajęła, a Lena ma teraz na
koncie niemałą sumkę z ich sprzedaży, dzięki czemu nie jest
już w dołku finansowym.
- Andre w słabo mówi po niemiecku - powiedziała Lisa.
- A Aleks słabo po angielsku, ale myślę, że mimo wszystko
świetnie się dogadają.
- A my będziemy miały czas na pogawędkę. Jak znam mojego
Andy ego, ciągle będzie mu mało.
- „Mojego Andyego"? - powtórzyła Lena. Lisa zaczerwieniła
się.
- Tak, nie przesłyszałaś się. Opowiem ci przy kawie lub
herbacie. Napijemy się u ciebie w domu?
Lena pokiwała głową. Potem obydwie poznały Andyego z
Aleksem. Szybko opowiedziały Aleksowi o zainteresowaniach
gościa i stwierdziły, że nie muszą się o nich martwić. Aleks i
Andy od razu się zrozumieli, a już po chwili Andy biegał od
jednego mebla do drugiego.
Lena nie była pewna, czy usłyszał, kiedy mu mówiła, gdzie
ma potem przyjść. Ale to żaden problem. Aleks go
przyprowadzi.
Lena pociągnęła za sobą Lisę. Była strasznie ciekawa, jaką
rolę odgrywa ten sympatyczny chłopak w życiu Lisy. Trudno
nie zauważyć, że Lisa i Andrew się w sobie zakochani.
Kiedy później siedziały naprzeciwko siebie, Lena nie
wytrzymała.
- No, mów, siedzę jak na szpilkach.
Lisa wzięła kilka łyków herbaty. Zamiast kawy wolała jednak
herbatę.
- W zasadzie to żadna szczególna historia. Znałam Andrew
jeszcze przed Torstenem. Spotykaliśmy się w Akademii Sztuk
Pięknych. Czasem chodziliśmy razem na kawę i
prowadziliśmy fachowe dyskusje. Ale jak to w życiu bywa,
człowiek czasem się pogubi. Szukasz daleko, a szczęście masz
w zasięgu ręki. Widocznie tak miało być. Musiałam się sparzyć
na Torstenie, żeby się przekonać, że Andrew jest tym
właściwym.
- Ale Torsten i ty byliście w sobie tacy zakochani, jak papużki
nierozłączki...
- Jasne, na urlopie. Tylko że życie to nie urlop, więcej w nim
dnia powszedniego niż świątecznego. Nasza miłość nie
sprawdziła się w zwykłej codzienności. Za bardzo się
różniliśmy podejściem do życia. Niby się mówi, że
przeciwieństwa się przyciągają, ale myślę, że do prawdziwego
życia pasuje powiedzenie, że ciągnie sw
7
ój do swego. To
pozwoli uniknąć przykrych niespodzianek. Kiedy mam
twórczą fazę, Andrew zostawia mnie
w spokoju, a Torsten obrażał się i zarzucał mi, że
przedkładam pracę nad naszą miłość. Miłość i praca to dwie
różne sfery, a Torsten nie chciał tego zrozumieć.
Lisa dolała sobie herbaty.
- Nie każdą miłość da się porównać do miłości twojej i
Thomasa. Ta miłość unosi was nad chmurami. Ja i Andrew
raczej twardo stąpamy po ziemi. Wiemy, czego możemy się po
sobie spodziewać, jedno rozumie potrzeby drugiego, możemy
na sobie polegać. Może powiało trochę nudą, ale ja wolę taki
spokojny związek... Sztuka daje mi satysfakcję i wypełnia
mnie bez reszty, więc potrzebuję partnera, który zrozumie
mnie i moją pasję. Na szczęście Andrew też jest artystą i to
bardzo ambitnym. Myślę, że kiedyś się pobierzemy - za-
chichotała. - Ale jeśli już, to tylko w waszej pięknej kapliczce.
Nie nastąpi to tak szybko i ty będziesz pewnie pierwsza. To
kiedy wreszcie ta uroczystość?
Lena przełknęła głośno ślinę.
- Nigdy. Przynajmniej nie z Thomasem...
Zaskoczona Lisa energicznym ruchem odstawiła herbatę, aż
trochę wylało się na spodeczek. Otworzyła szeroko oczy i
wpatrywała się w Lenę.
- Słucham? Chyba się przesłyszałam.
- Nie, nie przesłyszałaś się. Nasza miłość już nas nie unosi nad
chmurami, jak to określiłaś. Skończyła się twardym
lądowaniem.
- Nie rozumiem... - wyjąkała zaskoczona Lisa. - Co takiego
się stało?
Lena przejechała palcem po bocznym szwie kanapy.
Potem podniosła głowę. Dlaczego tak trudno jej o tym
mówić?
- Thomas ma żonę w Stanach. Dowiedziałam się o tym w
zasadzie przez przypadek.
Lisa uderzyła ręką w stół.
- A ty czekałaś tu na niego! To niesłychane... Jak ci to
wytłumaczył?
- Nie musiał. Nie dałam mu okazji. Po co? Straciłam do niego
zaufanie. Powinien był powiedzieć mi o tym... Wybaczyłabym
mu, że jest żonaty, ale nie wybaczę, że mi nic nie powiedział,
że tak zadrwił z naszej miłości. Wiesz, gdyby nie było tego
kłamstwa, Thomas byłby tym mężczyzną, z którym
chciałabym spędzić resztę życia. Ale co tam! Są gorsze
nieszczęścia niż utracona miłość. Sama to przerabiałaś.
Zobacz, wyleczyłaś się z bólu po rozstaniu z Torstenem i
pokochałaś Andrew.
Jesteś z nim do tego stopnia szczęśliwa, że rozważasz nawet
małżeństwo.
- Leno, ty też kogoś znajdziesz. Jesteś wspaniałą kobietą.
Lena wahała się przez moment.
- Liso, jest ktoś... Poznałam go jeszcze, kiedy byłam z
Thomasem, to znaczy kiedy wydawało mi się, że jestem z
Thomasem - poprawiła się. - To miły, bardzo miły człowiek...
Nawet więcej niż miły... Jan mógłby... - urwała nagle.
- To dobrze. Jest stąd?
- Nie, poznałam go co prawda w Bad Helmbach, ale
odwiedzał tam tylko swoją ciotkę. Jest dziennikarzem i lata po
całym świecie.
- Poznałam kiedyś w Londynie na wernisażu dziennikarza,
który miał na imię Jan. Niesamowity mężczyzna, ale nie
miałam u niego żadnych szans. Dowcipny, rozmowy, ale
trzymał dystans. Innym kobietom też nie udało się go
poderwać. Wierz mi, niejedna próbowała. Ale Jan van Dahlen
był nieugięty. No cóż, może ma żonę i dzieci, i rodzina jest dla
niego rzeczą świętą...
Lena słuchała z dużym zainteresowaniem. To niemożliwe.
Jak ten świat mały...
- Liso, ten Jan van Dahlen jest...
- Nie?! - Lisa piszczała z zachwytu. - Nie chcesz mi chyba
powiedzieć, że twój Jan... Ależ tak, przecież nie może być
dwóch dziennikarzy, którzy nazywają się Jan van Dahlen i
pochodzę z Niemiec... Leno, to niesamowite! Ty i Jan van
Dahlen... Mój Boże, ale ci zazdroszczę. Trzymaj go dwoma
rękami, a jeśli to za mało, to łap go jeszcze nogami. Leno, ten
facet jest boski!
Lena była trochę zmieszana, kiedy Lisa z takim zachwytem
mówiła o Janie. Do tej pory jakoś się nad tym nie zastanawiała,
że Jan to rzeczywiście bardzo atrakcyjny mężczyzna i inne
kobiety mogą się nim interesować. Ale przecież nawet Sylvia,
po uszy zakochana w Martinie, powiedziała, że Jan jest
nadzwyczaj atrakcyjny.
- Liso, Jan zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia i
chciał się ze mną spotykać, ale wiedział, że w moim życiu jest
Thomas. Trzymał się z boku i nie naciskał, nie narzucał się.
Chociaż wiedział wcześniej niż ja, że Thomas jest żonaty, nie
wykorzystał tego. Nic mi nie powiedział.
- Bo jest dżentelmenem. Może podobnie jak ja musiałaś
najpierw trafić w ramiona innego, żeby się przekonać, że Jan
jest tym właściwym.
Lena machnęła ręką.
- Sprawy nie zaszły jeszcze tak daleko, ale lubię, kiedy
jesteśmy razem i jest blisko mnie...
- To już coś, mały krok, ale we właściwym kierunku. Wiesz...
Lisa nie dokończyła. W tym samym momencie rozległy się
pukanie i dzwonek do drzwi.
- Cały Andrew... - powiedziała Lisa i zerwała się na równe
nogi. - Gdybyś miała jeszcze bęben przed drzwiami, w niego
też by walił. Wpuszczę
Już po chwili Lisa wróciła razem z Andrew. Mężczyzna był
pod wrażeniem tego, co zobaczył. Nie mógł nachwalić Aleksa,
który udzielił mu kilku cennych rad.
Zachwycał się też szopą.
- Wspaniałe pomieszczenie. Liso, musisz tu przywieźć tego
człowieka, który organizuje twoje wystawy. Tu jest taki
wyjątkowy nastrój. Dużo lepszy niż w tym surowym
pomieszczeniu w Bad Helmbach. Liso, jeśli się pobierzemy, to
nasze wesele powinno się odbyć właśnie tu, w tej starej, ale
jakże uroczej szopie...
- Kochanie, żeby urządzić wesele w szopie, trzeba jeszcze to i
owo odnowić. Ale mamy jeszcze czas... Masz rację, szopa jest
wyjątkowym
pomieszczeniem na wyjątkowe okazje. Leno, już ci to
mówiłam.
Lena spoglądała niepewnie raz na jedno, raz na drugie. Ich
zachwyt nie był udawany, a przecież oboje są artystami, więc
znają się na rzeczy.
Czy takie ma być przeznaczenie szopy? Zrobić z niej
pomieszczenie wynajmowane na różne okazje?
- Prawdę mówiąc, chciałam tam urządzić apartamenty jak w
czworakach.
Lisa machnęła ręką.
- Na miłość boską, nie!
- To byłoby bluźnierstwo! - zapalił się Andrew. - To jest
naprawdę wspaniałe pomieszczenie. Zobaczysz, szybko znajdą
się chętni, żeby je wynająć. Będą tu przyjeżdżać z różnych
stron. Na dodatek ta wspaniała posiadłość, istny raj... Lisa nie
przesadzała, kiedy opowiadała mi o Słonecznym Wzgórzu.
- Możecie tu przenocować - zaproponowała Lena. -
Wszystkie apartamenty są wolne.
- Nie da rady - ubolewała Lisa. - Zatrzymaliśmy się u
właściciela galerii. Byłby śmiertelnie obrażony, gdybyśmy się
przenieśli do Fahrenbach. Innym razem.
- Ja już się piszę na następny raz - potwierdził Andrew.
Lisa spojrzała na zegarek.
- O Boże, już tak późno? Andrew, kochanie, musimy jechać.
Inaczej awantura murowana.
- Wpadniecie jutro? ,
- Nie, jutro lecimy do Anglii. Mam teraz na głowie nie tylko
mój wernisaż, lecz również sesję egzaminacyjną. Jeszcze dwa
miesiące i koniec mordęgi. Nareszcie bez reszty będę mogła się
poświęcić sztuce.
- W takim razie przyjedź na jakiś czas do posiadłości. W
jednym z budynków zrobimy dla ciebie atelier.
Andrew spojrzał na Lisę. Ona złapała go za rękę.
- Nie patrz tak, my dear, nie zrobię tego. Zamieszkam z tobą.
Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. Lisa zwróciła się do
Leny:
- Jeśli poszerzysz ofertę o stanicę nad jeziorem, to chętnie
przyjedziemy tu latem na dwa, trzy tygodnie. W stanicy też
można przenocować.
- Gotować też - dodała Lena. - Serdecznie was zapraszam.
„Lisa jest twarda", pomyślała Lena, ale sama nie wiedziała, co
o tym sądzić. Pojechać z nową miłością dokładnie tam, gdzie
było się ze starą i spędziło niezapomniane chwile... Lena nie
miałaby tyle odwagi. Właściwie dlaczego nie? Przecież nie
można zmieniać miejsca zamieszkania z powodu każdej
utraconej miłości. Nie można przecież unikać pięknych miejsc,
z którymi po prostu wiążą się wspomnienia.
- Dziękuję, Leno - odezwała się Lisa. - Na pewno
skorzystamy z twojej oferty. Proszę, zastanów się nad tym, co
mówiliśmy o szopie... I pozdrów ode mnie Pana van Dahlena,
chociaż pewnie nie będzie mnie pamiętał. Powiedz mu, że
jestem jedną z tych, które w Londynie u Hackbartha
bezwstydnie go podrywały.
- Na pewno będzie cię pamiętał - powiedziała Lena. - Jesteś
jedyna w swoim rodzaju.
Lisa triumfującym wzrokiem spojrzała na przyjaciela.
Andrew podniósł się z miejsca, niechętnie, ale nie miał innego
wyboru.
- Słyszałeś, skarbie? Jestem jedyna w swoim rodzaju.
Zapamiętaj to sobie raz na zawsze.
Andrew spojrzał na nią ciepłym i zakochanym wzrokiem.
- Skarbie, to nic nowego, wiem to już od dawna, od samego
początku.
Lisa okrążyła stół i rzuciła się mu na szyję.
- Kochanie, już nic dzisiaj nie mów. Nic piękniejszego nie
mogłabym usłyszeć z twoich ust.
Andrew roześmiał się i przytulił Lisę.
- Nie doceniasz mnie. Jeśli chodzi o ciebie, mogę pobić nawet
samego siebie.
Kiedy się patrzyło na tych dwoje, aż serce się radowało. Byli
tacy zakochani i czuli wobec siebie. Lena chętnie by z nimi
jeszcze porozmawiała, chociażby o szopie.
- Naprawdę nie możecie zostać? - zapytała z żalem.
Lisa pokręciła głową.
- Niestety, nie. Zdzwonimy się i obiecuję, że przyjedziemy tu
najpóźniej latem.
- Z pewnością wcześniej - zaprzeczył Andrew. - Mam
przecież trochę rzeczy do obgadania z Aleksem. Dobry z niego
człowiek i świetny fachowiec.
Lena pokiwała głową.
- Tak, to prawda. Dla mnie jest prawdziwym artystą. Niektóre
meble były naprawdę w opłakanym stanie i, prawdę mówiąc,
miałam ochotę je
wyrzucić. Aleks nie chciał o tym słyszeć i wszystkie odnowił.
I to jak!
- Jest kimś więcej niż artystą - odpowiedział Andrew. - Kocha
to robić. Jeśli ktoś z takim zapałem podchodzi do pracy, to nie
ma dla niego żadnej przeszkody, nie ma rzeczy niemożliwych.
Wymyśla dla siebie nowe zadania i podejmuje nowe
wyzwania. Mało tego, przy każdym kolejnym wyzwaniu
powtarza, że jeśli coś jest niemożliwe, to właśnie to.
Andrew właściwie ocenił Aleksa. Rzeczywiście tak długo
zajmował się jakąś rzeczą, aż wreszcie osiągał swój cel.
Lena odprowadziła gości do drzwi i niechętnie się pożegnali.
Kiedy ich samochód zniknął z pola widzenia, wróciła do
domu.
Dzięki ich wizycie otworzyły się przed nią nowe
perspektywy. Musi się nad wszystkim zastanowić i omówić
pomysł z trójką domowników, no i oczywiście z Klausem,
chłopakiem z rodziny Aleksa, architektem, który pomagał im
w rozbudowie czworaków. Lena wciąż się wahała, czy zacząć
rozbudowę i przebudowę szopy. Ciągle odkładała decyzję.
Najpierw, bo nie miała na to
pieniędzy, a potem, kiedy już miała pieniądze ze sprzedaży
obrazów, nadal była niepewna.
Jak to się mówi, na wszystko przyjdzie czas. Może właśnie
potrzebna była wizyta Lisy i Andrew, ich zapał i zachwyt, żeby
poddać Lenie inny pomysł?
Szopa jako miejsce imprez? Dlaczego by nie? Może dzięki
temu uda się też zapełnić czworaki gośćmi.
Koniecznie musi o tym porozmawiać ze swoimi
domownikami.
Poszła do kuchni. Brudne naczynia wstawiła do zmywarki.
Cały czas myślała o propozycji przyjaciół. Im dłużej się nad
tym zastanawiała, tym bardziej podobał jej się ten pomysł.
Andrew też jej się podobał. Nie spędziła z nim zbyt wiele
czasu, ale od razu poczuła do niego sympatię. Lisa i Andrew
pasują do siebie. Tak, tym razem Lisie się uda!
„Ciągnie swój do swego", powiedziała Lisa. Czy ona i
Thomas ciągnęli jak swój do swego? Lena nie umiała
odpowiedzieć na to pytanie. Przeciwieństwa się przyciągają...
Nie, to zupełnie nie pasuje do niej i Thomasa.
A jak jest z Janem?
Są rzeczy, w których się zgadzają. Mają zbliżony gust
muzyczny, czytają te same książki, podobają im się te same
filmy...
Może z Thomasem też by tak było, gdyby żyli codziennością.
Najpierw byli za młodzi, potem nie widzieli się przez ponad
dziesięć lat, a w końcu nie spędzali ze sobą aż tak dużo czasu,
żeby rozmawiać o filmach czy książkach. Mieli lepsze zajęcie.
Cieszyli się, że są razem. Napawali się swoją miłością.
Lena była na siebie wściekła. Ze złością trzasnęła
drzwiczkami od zmywarki.
Nie chce już myśleć o Thomasie! Nie wolno jej o nim myśleć!
To przeszłość. Po co się zastanawiać, jakie Thomas czyta
książki lub jakie ogląda filmy? Myślenie o tym jest jej
potrzebne jak dziura w moście.
Kiedy wreszcie wyrzuci Thomasa ze swojego serca?
Dlaczego nie umie postępować jak Lisa? Koniec to koniec.
Ona nie widzi nawet przeszkód, żeby pójść z Andrew nad
jezioro, na którym spędziła cudowne chwile z Torstenem.
Powinna brać z niej przykład.
Lena już chciała wyjść z kuchni, kiedy pod dom z piskiem
opon zajechał jakiś samochód.
Czyżby Lisa i Andrew wrócili? Nie, oni nie podjechaliby pod
sam budynek. Jak wszyscy zostawiliby samochód na parkingu.
Każdy tak robi, poza Grit.
Siostra zawsze podjeżdża pod sam dom i jedzie samochodem
przez całą posiadłość. Kiedyś niewiele brakowało, a
wjechałaby pod jabłonkę, gdzie stał stół, przy którym latem
jadali śniadanie.
Lena zaciekawiona, kto przyjechał, podbiegła do drzwi,
otworzyła je i zamarła.
Tuż przed domem stało czarne porsche 911. Serce zaczęło jej
walić jak młotem. Nie spodziewała się, że Frieder kiedyś ją
odwiedzi. Bo to właśnie Frieder we własnej osobie wysiadł z
samochodu. Była tak zaskoczona, że płaczliwym głosem
wyjąkała jedynie krótkie: „Frieder".
Brat nie spodziewał się niczego więcej. Trzasnął drzwiami i
podbiegł do niej. Lena wzięła się w garść.
- Cześć, Frieder, miło cię widzieć - zabrzmiało to prawie
normalnie.
Machnął ręką.
- Oszczędź sobie. Co ty sobie wyobrażasz?!
- Nie wiem, o co chodzi... Może wejdziesz?
- Nie, od razu załatwię sprawę, z którą tu przyjechałem. Nie
udawaj świętoszki. Nie oszukasz mnie. Nie dam się nabrać,
chociaż nadal udajesz niewiniątko. Lepiej powiedz, co chciałaś
przez to osiągnąć...
Lena była skołowana. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
- Frieder...
- Pomogę ci odzyskać pamięć. Jak Marcel może mi odmówić
dostawy wina? Na dodatek również w twoim imieniu. Dostanę
towar, jak wpłacę zaliczkę lub za pobraniem, tak mi napisał.
To dlatego tu przyjechał. Powinna była się domyślić.
- Zanim Jórg wyjechał, upoważnił mnie i Marcela do
podejmowania decyzji w jego imieniu w sprawach winnicy.
Marcel nie wiedział, co ma
robić, więc zadzwonił do mnie. Wspólnie postanowiliśmy w
interesie Jórga...
Nie dał jej dokończyć. Jego twarz była czerwona ze złości.
- Nie do wiary! Ty mała żmijo! Wszędzie się wciśniesz. Nie
masz żadnych pełnomocnictw! Jórg nigdy by ci ich nie dał.
Jesteś najmłodsza i najdalej od nas... Oczywiście, nie pod
względem kilometrów... Jesteś ulepiona z innej gliny! Nie
myślisz jak my... Gdyby Jórg miał komukolwiek dać
pełnomocnictwa, to ja jestem pierwszy w kolejności. Jestem
najstarszy.
Co on sobie wyobraża?
- Wiek nie jest żadnym przywilejem. Frieder, proszę,
wejdźmy do domu i spróbujmy normalnie porozmawiać.
- Z tobą? Nie widzę takiej możliwości. Jesteś fałszywa i
podstępna. Na wszystkim chcesz położyć swoją łapę. Na
nikogo się nie oglądasz.
Lena spojrzała na niego przerażona.
- Proszę, nie mów tak. To nieprawda. Powiedz, na czym
według ciebie położyłam łapę, jak to mówisz.
- Jest tego tyle, że aż trudno zliczyć. Ale proszę, podam ci
jeden przykład. Finnemore Eleven.
Sprzątnęłaś mi sprzed nosa licencję na dystrybucję tej whisky.
Czy on oszalał?
Co on wygaduje?
Chyba nie wie, co mówi!
- Frieder, nigdy nie było o tobie mowy jako o potencjalnym
partnerze handlowym. Marjorie Ferguson nigdy nie dałaby ci
licencji.
- Bo ty się wepchnęłaś. Kto wie, co jej o mnie nagadałaś.
Jestem właścicielem hurtowni Fahrenbach, renomowanego
przedsiębiorstwa handlowego o ustalonej pozycji na rynku.
Nie wmówisz mi, że ktoś pomija taką firmę i twojej firmie
krzak tu, na tym odludziu, powierza dystrybucję trunku o
światowej sławie. Już po tym można poznać, że coś tu
śmierdzi.
To podłość podejrzewać ją o nieczyste zagrania. Owszem,
hurtownia Fahrenbach ma renomę, ale odkąd Frieder stał się jej
właścicielem, opinia jest mocno nadszarpnięta.
- Marjorie zasięgnęła języka, jak działa hurtownia pod twoimi
rządami, poza tym rozmawiała z panem Brodersenem, którego
dobrze zna. Nigdy nie brała cię pod uwagę. Zanim ktoś inny na
rym skorzystał, złożyłam jej moją ofertę, jak tylko
się dowiedziałam od pana Brodersena, że Marjorie Ferguson
szuka nowego partnera handlowego.
- Brodersen, ten stary osioł. Co mu za to dałaś? Czym
zapłaciłaś? Poszłaś z nim do łóżka?
Tego już było za wiele!
- Frieder, dosyć! Jak możesz tak oczerniać poważnego
biznesmena i mnie, twoją siostrę!
Wybuchł histerycznym śmiechem.
- Kiedyś nabrałbym się na te twoje sztuczki, ty dewotko!
Zgrywasz niewiniątko. Dzisiaj już mnie nie nabierzesz!
Po raz pierwszy odkąd przyjechał, spojrzał na nią. Przez jego
twarz przebiegł grymas zaskoczenia. Potem jeszcze raz na nią
spojrzał.
- Boże, jak ty wyglądasz? Nigdy nie byłaś pięknością, ale
miałaś przynajmniej ładne włosy. Teraz wyglądasz jak facet.
Ale może właśnie coś takiego podoba się wiejskim kawalerom.
Lena już tyle razy żałowała, że w przypływie emocji obcięła
włosy Ta podła uwaga Friedera wyprowadziła ją z równowagi.
Tego już było za wiele.
- Pohamuj się, Frieder. Jeszcze raz cię proszę, wejdźmy do
domu. Na dworze jest za zimno na rozmowę, a skoro już tu
jesteś, to może chociaż
spróbujemy wyjaśnić sobie kilka spraw. Jesteśmy
rodzeństwem. Tak dalej być nie może.
- Wcale nie musi. Tę wojnę można od razu zakończyć. Znasz
moje warunki.
- Nie mam zamiaru oddać ci gruntów nad jeziorem. Zaraz
wybudowałbyś tam luksusowy hotel. Odkąd jezioro jest
własnością rodu Fahrenbachów, przyroda wokół niego na
szczęście istnieje w nienaruszonym stanie. Tak jest od pięciu
pokoleń i niech tak zostanie!
- Do tej pory były tam łąki i pola. Teraz to działki budowlane.
Sprawa wygląda już zupełnie inaczej. Chyba masz nierówno
pod sufitem, skoro nie rozumiesz, że można na tym zarobić
ogromne pieniądze. Spójrz na Bad Helmbach. To miasteczko
tętni życiem.
- Owszem, wszędzie same hotele i pensjonaty, a jezioro widać
tylko z tarasu restauracji. I to ma być takie wspaniałe? Poza
tym tata sprawiedliwie podzielił spadek, każdy dostał to, co
chciał. Na początku wszyscy mnie żałowaliście, że przypadła
mi w udziale posiadłość Fahrenbach.
- Ten stary lis dobrze wiedział, że zapisuje ci najlepszy
kawałek tortu, że te pola staną się wkrótce drogimi działkami
budowlanymi.
- Frieder, nie oczerniaj taty. I zrozum wreszcie, że nie oddam
ci moich gruntów. Nie mogę i nie chcę. Działki nad jeziorem są
częścią mojego spadku. Ja nie przychodzę do ciebie i nie
żądam niczego z twojej części.
- Możemy się zamienić.
Jasne, teraz, kiedy doprowadził hurtownię na skraj
bankructwa. Od razu sprzedałby grunty razem z posiadłością i
zabudowaniami. Dla niego tradycja się nie liczy. Ważne są
tylko pieniądze.
Nie zareagowała na jego propozycję.
- Frieder, proszę, wejdźmy do domu - spróbowała jeszcze raz.
Kolejny raz odmówił.
- Jeszcze kiedy przyjeżdżaliśmy tu na wakacje, odrzucało
mnie od tej budy. Nic się w tym względzie nie zmieniło.
Zresztą muszę już jechać. Przyjechałem tu tylko przy okazji.
Masz zadzwonić do Marcela i wszystko odwołać. I nie waż się
wtrącać w interesy Jórga, zrozumiano? Wyraziłem się wy-
starczająco jasno?
Nie uwierzył jej, że ma pełnomocnictwo Jórga.
- Nie zadzwonię do Marcela i nie zmienię decyzji. Albo
płacisz, albo wstrzymujemy dostawę. Mówię ci, że ja i Marcel
mamy pełnomocnictwa
Jórga. Do jego powrotu to my decydujemy, co jest dobre dla
winnic, a co nie. Mam to na piśmie. Chodź do domu, pokażę ci
dokumenty, albo jak wolisz, zaczekaj na dworze, przyniosę
dokumenty, żebyś się przekonał na własne oczy, że są
oryginalne, a ja mówię prawdę.
Poraził ją złowrogi błysk w oczach Friedera. Spojrzał na nią
tak, że aż się wystraszyła. Nawet na najgorszego wroga nie
patrzy się takim wzrokiem.
Chciała udobruchać brata, przekonać go, że to ona ma rację.
Zrobiła krok w jego stronę, chciała mu położyć rękę na
ramieniu...
- Frieder...
Zrzucił jej dłoń jak obrzydliwego owada, a potem odepchnął
ją z taką siłą, że poleciała na ścianę. Przewróciłaby się, gdyby
w porę nie złapała się kraty w oknie.
- Ty nędzna kreaturo, zapłacisz mi za to! Moi adwokaci
rozerwą cię na strzępy, zrobią z ciebie zero, absolutne zero.
Daję ci ostatnią szansę i nie zmarnuj jej, dobrze ci radzę. Jutro z
Dorleac ma wyjść towar dla mnie... Słyszysz? Jutro! Chcę to
mieć potwierdzone na piśmie albo...
Nie powiedział, co się stanie. Wsiadł do samochodu i odjechał
z piskiem opon. Słyszała, jak
pędził po drodze jak wariat. Nie można było tego nazwać
normalną jazdą.
Taka kaskaderka po wiejskiej drodze samochodem o niskim
zawieszeniu na pewno mu zaszkodzi. Ale co ją to obchodzi?
Stała jak zamurowana. Ryk silnika już dawno ucichł, a ona
marzyła o tym, żeby to, co przed chwilą się wydarzyło, było
jedynie złym snem. Ogarnęła ją rozpacz. Po co się oszukiwać?
To nie sen. Frieder nawrzeszczał na nią, zwyzywał ją i jeszcze
jej zagroził...
Trzęsła się z zimna. Kiedy się odsunęła od ściany domu,
poczuła ostry ból w prawym ramieniu. Pewnie zamortyzowała
nim uderzenie. Ruszyła w stronę domu. Zdrętwiała z zimna.
Próbowała sobie przypomnieć, co właściwie się stało. Nie była
w stanie. Wszystko jakby zniknęło. Jedno, co jej utkwiło w
pamięci, to groźba Friedera. Napuści na nią adwokatów. W
zasadzie nie miała się czego obawiać, bo działa zgodnie z
prawem, ale mimo wszystko bała się ataku Friedera. Sama
sobie nie poradzi. Weźmie adwokata albo poprosi księgowego
o przekazanie dokumentów i pełnomocnictw. Pan Fischer
pracował jeszcze dla jej ojca. Kiedy Frieder bez powodu
nasłał na nią policję skarbową, od razu zaoferował swoją
pomoc.
Lena poszła do biblioteki. Wzięła miękki, ciepły koc, otuliła
się nim i usiadła w ulubionym fotelu. Wpatrywała się w
starannie poukładane w kominku polana, ale nie miała siły,
żeby wstać i rozpalić ogień, chociaż miło byłoby się ogrzać
jego ciepłem.
Była jak sparaliżowana. Bolało ją ramię, którym uderzyła w
ścianę domu. Oby to było tylko stłuczenie, a nie złamanie.
Tylko tego by jeszcze brakowało!
Wprawdzie ogień w kominku się nie palił, ale w bibliotece
było ciepło. Mimo to Lena trzęsła się z zimna. Może jednak nie
z zimna, tylko z emocji.
Było tak pięknie. Siedziała z Lisą i Andrew. Rozmawiali o
nowych możliwościach wykorzystania szopy.
Potem wpadł Frieder i rozpętał burzę. Szok, jaki przeżyła,
początkowo wymazał z pamięci scenę spotkania z bratem.
Teraz wspomnienia wróciły. Lena już sama nie wiedziała, co ją
bardziej boli - ręka czy bezwzględność i okrucieństwo
Friedera. Tak, inaczej nie można tego nazwać. Zranił jej duszę.
Lena zaczęła szlochać. Zarzuty Friedera były straszne. Wylał
jej na głowę kubeł pomyj. Jest despotyczny. Rani i atakuje, ale
sam nie potrafi się przyznać do błędu. Nie radzi sobie z
porażką. Wszystko, co jej zarzucił, jest kłamstwem. Dorobił
sobie teorię, bo przecież nie mieściło mu się w głowie, że ktoś
mógłby pominąć wspaniałego pana Friedera Fahrenbacha!
Marjorie Ferguson nigdy nie podpisałaby z nim umowy na
dystrybucję Finnemore Eleven. W ogóle nie brała go pod
uwagę. To podłość oskarżyć ją o przespanie się dla korzyści z
poważnym, szanowanym biznesmenem o nieposzlakowanej
opinii, panem Brodersenem. Ten zarzut bolał ją bardziej, niż
chciała to przyznać.
Frieder zawsze był trudny i zawzięty, ale jakoś się dogadywali
i szanowali. A może jedynie udawał zgodę i braterską miłość,
dopóki żył ojciec, a po jego śmierci pokazał prawdziwą twarz?
Ta myśl nie jest taka niedorzeczna. Przecież pierwsze, co
zrobił, jak tylko przejął hurtownię, to na- stępnego dnia
wyrzucił ją z pracy.
Była jedyną z rodzeństwa, która nie tylko z wyglądu, lecz
również z charakteru była podobna do ojca. Może Frieder nie
mógł znieść, że ciągle
przypomina mu ojca, który powinien być dla niego wzorem
do naśladowania.
Lena głęboko westchnęła.
W ogóle nie powinna o tym wszystkim myśleć i snuć
domysłów. Ich ojciec załamałby się, gdyby widział, jak Frieder
wbrew wszelkiemu rozsądkowi w krótkim czasie zrujnował
szanowną, bogatą w tradycje firmę o mocnej pozycji na rynku.
Lena zaczęła płakać jeszcze głośniej.
Tak strasznie boli, kiedy jest się poniżanym przez kogoś z
rodziny. Przecież ma już tylko rodzeństwo. Serce pęka jej z
bólu, kiedy widzi, jak wszystko się wali. Dzielą ich lata
świetlne.
Nicola skwitowałaby całą tę sytuację jednym powiedzeniem:
„Spadek to rodziny upadek!".
Jak to pasuje do Fahrenbachów.
Frieder i Grit już stąpają po zgliszczach, jedno - firmy, a
drugie - rodziny. Sami jeszcze się nie poranili, ale zranili
bliskich, Frieder - syna Linusa, a Grit - męża i dzieci.
Kiedy zadzwonił telefon, ze strachu aż podskoczyła. W
pierwszym momencie chciała zignorować dzwonek i nie
odebrać. Ale może to Doris chce jej coś przekazać? Odebrała.
Zrezygnowanym głosem powiedziała:
- Fahrenbach...
- Cześć! Co jest? Płakałaś?
Dzwonił Jan. Lenie zrobiło się głupio, że ją przyłapał.
Zignorowała pytanie. ;
- Cześć, Jan. Cieszę się, że dzwonisz. Nie kłamała. Naprawdę
się cieszyła.
- Leno, nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Jasne, Jan jest dziennikarzem, dlatego wypytywanie ma we
krwi. Nie da się zbyć byle czym. Nie ma sensu szukać
wymówek lub nie odpowiadać. On nie odpuści. Zresztą
dlaczego ma milczeć? Z Janem, w przeciwieństwie do
Thomasa, może rozmawiać o swoich codziennych sprawach.
W rozmowie z Thomasem unikała przyziemnych spraw i
problemów dnia codziennego.
- Frieder był u mnie. To nie było miłe spotkanie - powiedziała
szeptem.
Pokrótce opowiedziała Janowi, co takiego się wydarzyło.
- A teraz siedzisz i się zastanawiasz, czy postąpiłaś słusznie...
Jesteś smutna i czujesz się bezgranicznie samotna... Leno, nie
jesteś sama. Masz mnie, na mnie zawsze możesz polegać. A co
się tyczy twojego brata... Nie zmienisz go, a zgoda możliwa
jest tylko wtedy, gdy obydwie strony tego
chcą. Twój brat jest egoistą i przecie wszystkich chce
zaspokoić własne potrzeby. Jeśli dobrze pamiętam to, co
opowiadałaś, zawsze tak było. Nie musisz płakać z jego
powodu. Nie jest wart ani jednej twojej łzy. Niech robi to, co
chce. Nie zważaj na to.
- Jest moim bratem...
- Tak, ale z tego nie wynika, że należy mu się jakaś taryfa
ulgowa.
- Masz rację, ale to tak bardzo boli. Po każdej takiej akcji
powtarzam, że nie chcę mieć z nim więcej do czynienia. Ale
moje drugie „ja" karci mnie za to i przypomina mi, że jest...
Jan jej przerwał.
- To nie ma sensu... W takim stanie nie możesz być sama.
Posłuchaj, odwołam spotkanie i za trzy godziny będę u ciebie.
Wytrzymasz tyle sama?
Co on powiedział? Za trzy godziny? Przecież jest co
najmniej... Zastanawiała się gorączkowo, ile godzin jazdy ich
dzieli.
- Chcesz przylecieć? - zapytała i rozśmieszyła ją ta miła myśl.
- Oczywiście, inaczej nie mógłbym być u ciebie tak szybko -
odpowiedział tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz
pod słońcem.
- Jan... - zawahała się, bo nie wiedziała, co powiedzieć. - Jan,
samoloty nie czekają na lotnisku, aż się ktoś zdecyduje dokądś
polecieć. Jest plan lotów, wyznaczone godziny...
Jan się roześmiał.
- Wiem, ale są też prywatne samoloty, które' o każdej porze
można wyczarterować.
Chyba oszalał.
- Posłuchaj, czuję się już lepiej. Wyrzuciłam z siebie
wszystko, co mnie dręczyło, i już mi zdecydowanie lepiej...
Porozmawiajmy jeszcze chwilę, a jutro... Jutro znowu się
zdzwonimy i obiecuję ci, że nie będę już płakać. Wybacz mi,
proszę, że przeze mnie wpadłeś na tak szalony pomysł. Taka
akcja z powodu zwykłego małego spięcia rodzinnego...
- Najdroższa Leno, ten szalony pomysł bardzo mi się
spodobał i nic mnie od niego nie odwiedzie. Jeśli cię to
uspokoi, to dodam jeszcze, że nie przyjadę cię pocieszać, tylko
cię zobaczyć. Bardzo za tobą tęsknię.
- Jan, możemy się umówić inaczej. Nie musisz z mojego
powodu wynajmować prywatnego samolotu. Czy ty wiesz, ile
to kosztuje?
Znowu się roześmiał.
- Domyślam się, że niemało. Z mojej pensji dziennikarza nie
mógłbym sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, ale na
szczęście dostałem w spadku mnóstwo pieniędzy. Nie
przykładam do tego żadnej wagi, ale wydać coś z tego, żeby cię
ujrzeć... To wspaniały pomysł i dlatego skończmy już tę
rozmowę. Im wcześniej wylecę, tym prędzej będę u ciebie. Już
się cieszę na nasze spotkanie, moja piękna. Na razie!
- Jan, ja... - urwała, kiedy zorientowała się, że się rozłączył.
Serce waliło jej jak młotem, kiedy odkładała słuchawkę.
Dopiero teraz dotarło do niej, co Jan zamierza. To istne
szaleństwo. Nie powinna była do tego dopuścić.
Wróciły jej siły.
Ponownie chwyciła za telefon. Musiała mu wyperswadować
ten szalony pomysł. To wariactwo wydawać majątek tylko po
to, żeby ją zobaczyć, ponieważ ona jest w tym momencie
nieszczęśliwa i trochę popłakała...
No dobrze, nie trochę, ale mimo wszystko to nie jest powód,
żeby wszystko rzucać i do niej przyjeżdżać.
Lena wybrała numer Jana, ale wyłączył komórkę.
Prawdopodobnie przypuszczał, że będzie próbowała odwieść
go od tego pomysłu.
Już nic nie mogła zrobić. Jan jest w drodze. Oszalał, naprawdę
oszalał, ale to nie zmienia faktu, że ogromnie się cieszy na
niespodziewane spotkanie z nim.
Od razu rozpoznał, że płakała. Wystarczyło, że smutnym
głosem wypowiedziała swoje nazwisko. Tylko ktoś, kto całą
swoją uwagę poświęca drugiej osobie, kto kocha, jest w stanie
tak szybko się zorientować, że coś jest nie tak.
Jan naprawdę ją kocha. Wiedziała, że zrobi wszystko, żeby ją
uszczęśliwić.
Zakręciło się jej w głowie. Naprawdę nie musiał wynajmować
prywatnego samolotu, żeby do niej przylecieć i ją pocieszyć.
Jan jest szalony, naprawdę szalony. To równie spontaniczny i
zwariowany pomysł, jak wtedy, gdy Thomas wynajął
helikopter i zrzucił z niego setki róż nad posiadłością
Fahrenbach.
Jan... Thomas...
Jak dla zwykłej wiejskiej dziewczyny, wieśniacy, jak nazywa
ją rodzeństwo, mężczyźni w jej życiu zadziwiająco wiele dla
niej robią.
Ale Thomasa już nie ma. W jej życiu nie ma dla niego
miejsca. W sercu, niestety, wciąż jest. Choć bardzo się stara,
nie umie go wyrzucić z pamięci.
Jan...
Tak bardzo pragnęła, żeby Janowi udało się wyrzucić
Thomasa z jej serca. Jest cudownym człowiekiem. Zasłużył na
miłość taką, jaką sam był w stanie komuś podarować.
Lena zamknęła oczy. Słyszała, jak bije jej serce.
Jan przyjedzie!
Bardzo się z tego cieszy, ale jest też trochę niespokojna.
Nie widzieli się od czasu zaproszenia Isabelli Wood, kiedy
namiętnie się całowali. Czasem tylko dzwonili do siebie.
Jak się ma zachować? Powinna być czuła i nawiązać
zachowaniem do tego, co między nimi wtedy zaszło, czy też
może ma być opanowana i spokojna?
Myśli kłębiły się w jej głowie. Wreszcie przywołała się do
porządku.
To głupota planować, co i kiedy się stanie, a może mieć
jeszcze plan awaryjny.
Kiedy przyjedzie Jan i staną naprzeciwko siebie, problem sam
się rozwiąże.
Lena podniosła się z fotela. Ma jeszcze dużo czasu, ale chce
się trochę przyszykować. Nie może stanąć przed nim jak jakiś
zapłakany Kopciuszek.
Lena nie musiała czekać trzech godzin, chociaż nastawiła się
na długie czekanie. Kiedy szła otworzyć drzwi, wzięła głęboki
oddech i usiłowała ukryć zdenerwowanie.
Po długim zastanawianiu i kilku przymiarkach zdecydowała
się założyć ciemnobrązowe dżinsy* i brązowy sweter z
kaszmiru.
Wiele osób uważa brąz za smutny kolor, ale Lena wiedziała,
że do twarzy jej w tym kolorze, poza tym dobrze się w nim
czuła. A to przecież najważniejsze. Musi się czuć dobrze. Nie
chce z siebie zrobić przebierańca tylko po to, żeby się komuś
przypodobać.
Otworzyła drzwi i spojrzała w błyszczące oczy Jana.
- Witaj, moja piękna. Jestem - powiedział i wziął ją w
7
ramiona.
Pocałował ją czule i delikatnie.
Lenę opuściły wszystkie wcześniejsze wątpliwości. Czuła się
niewyobrażalnie dobrze.
Bez zastanowienia oddała się jego pocałunkom i uściskom.
Trwało to dość długo, zanim spostrzegli, że wciąż stoją w
drzwiach.
Jan puścił ją i zaśmiał się cicho.
- Mogę wejść? - zapytał i powiedział: - Boże. jakaś ty piękna.
Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Potem odezwała się
szeptem:
- Cieszę się, że jesteś. Wejdź do środka, zanim zamarzniemy
na zewnątrz.
Nie musiała tego powtarzać. Poszedł za nią, rzucił torbę
podróżną i ponownie wziął ją w ramiona.
- Jak wspaniale trzymać cię w ramionach, czuć twoją
bliskość.
- Wspaniale, że przyjechałeś. To niesamowite. Trochę
popłakałam, a ty wynajmujesz prywatny samolot, żeby
przylecieć do mnie. To naprawdę niesamowite. Nie mogę
nikomu o tym powiedzieć, bo i tak nikt mi nie uwierzy.
Jan przycisnął ją mocniej do siebie. Lena wtuliła się w niego.
- Nadzwyczajne okoliczności wymagają nadzwyczajnych
środków - powiedział. - Byłaś przez telefon taka nieszczęśliwa,
taka samotna. Nie mogłem cię zostawić w takim stanie.
- Nie jestem przyzwyczajona do takiej wielkiej troski.
- Już czas to zmienić - zaśmiał się i znowu ją pocałował.
Lena długo się zastanawiała, jak to będzie, kiedy się spotkają.
Przemyślała chyba wszystkie scenariusze, a było zupełnie
inaczej. Było pięknie, niezwykle pięknie... Cieszyła się jego
bliskością i po raz pierwszy, odkąd się znali, poddała się,
uczuciom, jakie do niego żywiła. Czyżby się w nim zakochała?
Ta myśl ją oszołomiła. Wyswobodziła się z jego objęć.
- Chodźmy do biblioteki. Rozpaliłam w kominku. Tam jest
przytulniej. I naszykowałam... Nie, Nicola naszykowała dla
nas coś dobrego do jedzenia. Czego się napijesz? Wina?
Szampana?
Jan znowu wziął ją w ramiona.
- To wszystko brzmi kusząco, ale zaczekajmy jeszcze, moje
serce.
Znowu ją pocałował.
„Powiedział »moje serce«", pomyślała Lena. Pierwszy raz tak
ją nazwał. Zaraz przestała o tym myśleć, bo jego pocałunki
były piękniejsze niż słowa, chociaż i te brzmiały wspaniale.
Jakie to cudowne uczucie, kiedy Jan ją całuje. Niesamowite.
Lena myślała, że to niemożliwe, żeby jakiś inny mężczyzna
oprócz Thomasa mógł wzbudzić w niej takie radosne
uniesienie i cudowne doznania.
„Nuże więc, żegnaj i ozdrowiej, serce...", przypomniała sobie
ostatni wers pięknego wiersza Hermanna Hessego. To Jan jej
go przysłał...
Napisał wiersz na pięknym papierze i oprawił w srebrną
ramkę. Lena postawiła go na biurku i ciągle czytała. Idealnie
do niej pasował. Pewnie nie tylko do niej, może do wielu osób.
Życie niesie ze sobą nieustanne zmiany, z którymi trzeba się
pogodzić i przyjąć je z pokorą. A ona? Pogodziła się już i
przyjęła je z pokorą? Czy nadszedł wreszcie moment, gdy jej
serce musi się pożegnać z Thomasem i zwrócić ku Janowi?
Tego jeszcze nie wiedziała, ale zdawała sobie sprawę, że nie
może i nie chce dłużej zamykać się na uczucie Jana. Jego
bliskość tak dobrze na nią wpływała.
Przyjechał, bo zauważył, że jest w złym nastroju. To może
być tylko miłość!
- U ciebie jest tak cudownie - powiedział Jan, kiedy usiadł
wreszcie na kanapie i przyciągnął ją do siebie.
Lena miała wprawdzie ulubiony fotel, ale siedzieć obok Jana
to było coś więcej. Nie broniła się, z łatwością rezygnując z
fotela.
- Kocham moją posiadłość. To mój raj.
- To rzeczywiście raj. Tu można nabrać dystansu,
zrelaksować się, oddać marzeniom, wyciszyć...
Lena spojrzała na niego zaskoczona. Jan to mówi? On?
Człowiek, który wszędzie czuje się jak w domu?
Roześmiała się.
- Dlaczego się śmiejesz? - zapytał.
- Te słowa brzmią w twoich ustach trochę dziwnie. Ktoś taki
jak ty, który jeździ po całym świecie... Nie spodziewałam się z
twoich ust takich słów, jak „wyciszenie", „zrelaksowanie",
„marzenia"..
Objął ją i przyciągnął do siebie.
- Widzisz, jak pozory mylą... Wiesz, Leno, jestem bardzo,
bardzo szczęśliwy, że pozwoliłaś mi się do siebie zbliżyć.
Kocham cię i niczego
bardziej nie pragnę, niż tego, żebyś kiedyś odwzajemniła
moje uczucia. Jeśli tak się stanie, to zamieszkam z tobą w
posiadłości.
Serce zaczęło jej mocniej bić. Thomas nigdy jej tego nie
powiedział, a może było to dla niego tak oczywiste, że po
prostu o tym nie mówił?
- A twoja praca? Przecież jest dla ciebie bardzo ważna.
Nie od razu odpowiedział.
- Nie taka ważna jak ty. Nie przestrasz się tego, co teraz
powiem. To jeszcze melodia przyszłości. Ale mógłbym tu
wieść spokojne życie u twojego boku, jeździć konno,
żeglować...
- Nie wystarczyłoby ci to, bo jesteś zbyt aktywnym,
pracowitym i ruchliwym człowiekiem - podsumowała Lena.
Nie wierzyła własnym uszom, że powiedział coś takiego.
Dokładnie to, o czym marzyła. Żyć w posiadłości z mężczyzną,
któremu wystarczy bycie z nią w Fahrenbach i który nie będzie
się tu nudził.
Teraz Jan się roześmiał.
- Wcale nie jestem aż taki ruchliwy i niespokojny. Po prostu
jestem ciekawy. Mógłbym tu żyć i wreszcie zacząć pisać
książki, co planuję od
bardzo dawna. Sama powiedz, czy jest jakieś lepsze miejsce
do pisania książek niż ta bajeczna posiadłość?
To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Zresztą sam
powiedział, że to melodia przyszłości. Lena nie wiedziała, co
się z nią dzieje. Czuła się jak łupinka orzecha pośrodku
szalejącego oceanu.
Coś się zmieniło między nią a Janem.
Nawet dużo... Ale... Tak, jest jeszcze jedno małe „ale". Ma
nadzieję, że wkrótce się go pozbędzie i bez żadnych zastrzeżeń
otworzy się na uczucie Jana.
Zdaje się, że odgadł jej myśli. Pochylił się lekko do przodu i
powiedział:
- Nie mogę się już dłużej oprzeć tym smakołykom na stole.
Może czerwone wino do tego? Pasowałoby idealnie.
- Oczywiście. Mogę ci zaproponować doskonałe wino z
naszych francuskich winnic... W zasadzie już nie naszych -
poprawiła się. - To winnice Jórga. Dostał je w spadku.
- Ale ty wciąż się z nimi identyfikujesz i czujesz się za nie
odpowiedzialna.
Została przyłapana na gorącym uczynku.
- Tak, ale tylko dopóki Jórg jest w podróży... A jeśli potem
będzie mnie potrzebował, to chętnie mu pomogę.
- On tobie też? Lepiej nie odpowiadać na to pytanie. Zresztą
nie ma na nie odpowiedzi.
- Pójdę po wino i kieliszki - powiedziała i zerwała się na
równe nogi.
Jan też wstał.
- Nie musisz się wstydzić, moje serce, że zawsze starasz się
pomóc innym. Gotowość do niesienia pomocy to wspaniała
cecha twojego charakteru. Dlatego nie musisz się z tym kryć.
Tylko nie wolno ci się dać wykorzystywać, a myślę, że twoje
rodzeństwo bezwstydnie to robi, zgodnie z przysłowiem „Dać
palec, a wezmą całą rękę".
Lena westchnęła.
Doskonale ją przejrzał. Ona już chyba się nie zmieni. Ale nie
chce o tym rozmawiać. Szkoda czasu.
- Widziałeś już film „Samotność liczb pierwszych"? -
zmieniła temat.
Jan wybuchł głośnym śmiechem.
- Nie, jeszcze nie. Nie jestem jednak pewien, czy chcę go
oglądać. Mimo kilku nominacji nie
zdobył żadnej nagrody, a i krytycy nie zachwycają się nim
szczególnie. Ale zrozumiałem. Wcale nie chcesz rozmawiać o
filmie, chcesz po prostu zmienić temat. Nie ma sprawy.
Mówiłem ci już, że jesteś piękna?
Owszem, powiedział jej to wiele razy, ale Lena jakoś w to nie
wierzyła. Jest ładna, tyle sama może o sobie powiedzieć, ale
piękna? Piękne są niektóre aktorki, ale ona? Lena Fahrenbach?
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Znowu odgadł jej
myśli. Przyciągnął ją do siebie.
- Dla mnie jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie... I zanim
zaprotestujesz, moje serce, po- . wiem, że jesteś piękna nawet z
krótkimi włosami.
Nie czekał na jej odpowiedź, tylko się nachylił, żeby zamknąć
jej usta pocałunkiem.
Lena zamknęła oczy i poddała się mu całkowicie. Tak,
wspaniale jest czuć jego bliskość, jego ramiona i pocałunki.
Im dłużej byli razem, tym lepiej się czuła. I to wcale nie z
powodu czerwonego wina, które popijali.
Po prostu mieli sobie dużo do powiedzenia. Łączyły ich
wspólne zainteresowania, zgadzali się w wielu sprawach, a co
najważniejsze, umieli rozmawiać o wydarzeniach i problemach
dnia codziennego.
Dlaczego z Thomasem nie było to możliwe? Nie, nie, nie!
Znowu Thomas. Ten mężczyzna nie może błąkać się w jej
myślach jak duch. To nieważne, jaki był, co myślał... Duchy
przeszłości muszą zniknąć z jej życia. Raz na zawsze.
- Co jest, kochana? - zaniepokoił się Jan.
Nic nie umknie jego uwadze. Przecież nie może mu
powiedzieć, że myślała właśnie o Thomasie i tym, jak bardzo
ich miłość nie przystawała do codziennego życia.
- Jestem... trochę zmęczona - powiedziała, bo nic lepszego nie
przyszło jej do głowy, a to też nie była najlepsza wymówka.
Jan zerknął na zegarek.
- O rany! Druga w nocy. Nic dziwnego, że jesteś zmęczona.
Wybacz proszę, że nie kontrolowałem czasu... Już pora spać.
Nawet gdyby zaprotestowała, że chce jeszcze trochę
posiedzieć, Jan by się nie zgodził.
Niespełna pięć minut później szli na górę.
Jan zaniósł swoją torbę podróżną do pokoju gościnnego, który
przygotowała wcześniej dla Doris.
Ale...
Lena była tak zdenerwowana, że potknęła się i gdyby nie Jan,
pewnie by się przewróciła. Miała nadzieję, że za dnia Jan nie
zauważy jej ciągłego rozkojarzenia.
Co będzie dalej? Objął ją i namiętnie całował.
Pójdzie z nią do sypialni? Czy spędzą razem tę noc? Będą...
będą... będą... się kochać?
Te myśli pojawiały się w jej głowie niczym błyskawice.
Chce tego? Tak, właściwie tak. Ale czy nie za wcześnie?
Nie chce się rzucać w wir poplątanych uczuć i zrobić coś,
czego potem będzie żałować. Nie jest kobietą, która od razu
idzie z facetem do łóżka, bo okoliczności temu sprzyjają.
Chce...
Sama nie wie, czego chce! Są teraz razem. Musi się
zdecydować, co za chwilę się wydarzy...
Lena była tak rozkojarzona, że cała zaczęła drżeć. Zupełnie
oszalała!
Zachowuje się jak dziewczyna, która pierwszy raz spędzi noc
z mężczyzną.
Pierwsza noc... Z Janem to będzie pierwsza noc, jeśli pójdzie
z nią do jej sypialni. Chyba go nie wyrzuci?
Pod drzwiami jej sypialni zatrzymali się.
Jan wziął ją w ramiona, przeczesał ręką jej króciutkie włosy i
czule pocałował ją w czoło.
- Dobranoc, moje serce, śpij dobrze. Niech ci się przyśni coś
pięknego.
Uśmiechnął się do niej słodko.
Potem puścił ją i poszedł do pokoju, w którym miał spędzić
noc.
Zatrzymał się na chwilę pod drzwiami, odwrócił i pomachał
jej na pożegnanie, po czym zniknął w środku.
Lena wciąż stała pod drzwiami swojej sypialni.
Niewiele brakowało, a wybuchłaby histerycznym śmiechem.
Ona o mało nie dostała zawału, podejrzewając, że Jan będzie
chciał spędzić z nią noc, a on wcale nie miał takiego zamiaru.
Nie podjął nawet najmniejszej próby.
Nagłe zrobiło jej się przykro, że została sama. To znaczy,
chyba było jej przykro. Pobiegła do łazienki, szybko się umyła,
wróciła do sypialni i wskoczyła do łóżka. Nasłuchiwała
odgłosów zza drzwi.
Usłyszała trzaśnięcie drzwi, potem kroki na korytarzu.
Serce zaczęło jej bić jak szalone. Teraz?
Nie, Jan poszedł do łazienki, słyszała szum wody, po chwili
znowu jego kroki na korytarzu. Może się waha? Zatrzymał się?
Wstrzymała oddech i nasłuchiwała.
Nie, poszedł dalej. Znowu usłyszała trzaśnięcie drzwi, potem
zrobiło się cicho. Za cicho jak na jej gust.
Gdyby się nie zachowała tak dziecinnie, Jan byłby teraz u
niej, leżałaby w jego ramionach i...
Nie!
Dobrze się stało.
Chciała czuć jego bliskość tylko po to, żeby uciec od
samotności. To za mało. Musi pragnąć jego bliskości z miłości
do niego, a nie żeby zapomnieć o cierpieniu. Wtedy niczego
nie będzie żałować.
Czy to przypadkiem nie jest jej kolejny wymysł? Przepis na
życie?
Dlaczego zawsze jest taka ostrożna? Dlaczego wciąż się boi,
że ktoś ją zrani? Normalnie nie jest taka. W interesach potrafi
zaryzykować i postawić na swoim.
Ta emocjonalna niepewność musi mieć związek z jej
dzieciństwem, brakiem matczynej miłości. Ale ta trauma z
dzieciństwa nie może jej towarzyszyć przez całe życie. Ojciec
ją kochał, kochał za obydwoje rodziców. To prawda, ale za jej
niepewnością musi się kryć coś więcej. To przede wszystkim
strach przed opuszczeniem. Opuściła ją matka, która dla
pieniędzy wyjechała za mężczyzną do Ameryki Południowej, a
własną rodzinę nie tylko zostawiła, lecz wręcz wyrzuciła ze
swojego życia.
Thomas...
Nie, on jej nie zostawił. To ona skończyła ich związek, kiedy
odkryła, że ma żonę. Gdyby nie zerwała z nim definitywnie,
nie próbując nawet słuchać jego wyjaśnień, pewnie dalej by ją
zwodził, a ona czekałaby na niego...
Lena odwróciła się na bok.
Jan jest inny. Od początku grał w otwarte karty. Powiedział,
że ją kocha i będzie na nią czekać. Nie zdradził, że Thomas jest
żonaty, chociaż o tym wiedział. Mógłby z tego skorzystać, ale
tak nie postąpił. Może Jan jest na nią zły?
Pożegnał się z nią właściwie po bratersku. Pocałował w czoło
i pogłaskał po głowie. Może sję zorientował, że sama nie wie,
czego chce. Że chce i nie chce spędzić z nim nocy.
Może powinna do niego pójść i powiedzieć mu... No właśnie,
co ma mu powiedzieć? Że chce się z nim przespać? Naprawdę
tego chce?!
Zerwała się z łóżka, rozsunęła zasłony i otworzyła okno.
Na dworze było strasznie zimno.
Spojrzała na posiadłość. Światła wszędzie pogaszone. Nie
świeci się ani u Dunkelów, ani u Daniela, ani w czworakach.
Nic dziwnego, że w czworakach jest ciemno. Nikt tam teraz nie
mieszka.
Lena pomyślała o doktor Christinie von Orthen, jej
pierwszym gościu. U niej świeciło się często do późna w nocy.
Pani doktor często stała w oknie i wpatrywała się w przestrzeń,
bo nie mogła spać. Wtedy Lenie wydawało się to dziwne, ale
jeszcze nie wiedziała, że ta kobieta jest ostatnią miłością jej
ojca i przyjechała tu, żeby się pożegnać z ukochanym
mężczyzną i z marzeniami o wspólnej przyszłości. Śmierć ojca
Leny pokrzyżowała ich plany.
Również marzenie Sylvii o szczęściu legło w gruzach. W
najstraszniejszym śnie nie wyobrażała sobie, że w tak młodym
wieku zostanie wdową i w taki okrutny sposób straci
największą miłość życia. Martin wyszedł z domu zdrowy i
pogodny. Nie przypuszczał, że nigdy już do niego nie wróci.
Los? Przeznaczenie?
Niezależnie od tego, jak to nazwać, można z tego wyciągnąć
tylko jedną naukę. Trzeba żyć i korzystać z chwili, bo koniec
może nastąpić tak szybko.
Lena zmarzła i zamknęła okno. Nie zaciągnęła zasłon, bo
lubiła spoglądać w noc i cieszyć oczy księżycem, gwiazdami i
chmurami pędzonymi przez wiatr.
Latem cieszyła ją każda spadająca gwiazda. Wtedy szybko
wymyślała jakieś życzenie. Jakie? Oczywiście związane z
Thomasem.
Wróciła do łóżka i nakryła się kołdrą pod samą brodę.
Następnym razem odważy się spędzić z Janem noc, ale
jeszcze nie dziś.
To, co ich łączy, nie jest wyidealizowaną miłością, o jakiej
mówiła Doris.
Mają ze sobą wiele wspólnego, a to dobrze wróży na wspólną
przyszłość. Jan nie ma też problemu z zamieszkaniem w
posiadłości. Lena lubi być z nim, dobrze się z nim czuje,
uwielbia jego pocałunki, umie się z nim śmiać i żartować. Po
prostu być razem.
Szkoda, że teraz nie spada żadna gwiazda. Gdyby teraz ją
zobaczyła, pomyślałaby, że chce... Tak, że chce być z Janem.
Położyła się na boku.
Ale ona jest dziecinna. Nie potrzebuje spadającej gwiazdy,
żeby jej marzenie się spełniło. Wystarczy, że powie „tak".
Jan van Dahlen kocha ją i pragnie, żeby zostali parą.
Lena zamknęła oczy.
Następnym razem powie „tak". Tak, następnym razem na
pewno. Jan i ona mają szansę na wspólną przyszłość. I szansę
na szczęście.
Na jej ustach zagościł uśmiech.
Nie do wiary. Jan przyjechał tylko dlatego, że była smutna.
Tak po prostu, nie zważając na trudy dalekiej podróży i koszty.
Coś takiego może zrobić jedynie człowiek, który kocha.
Jan van Dahlen. Tak, jest wyjątkowym człowiekiem, a na
dodatek
niesamowicie
przystojnym.
Nawet
Lisa
to
potwierdziła.
I ten mężczyzna ją kocha. To cudowne, po prostu cudowne.
Zasnęła.
Chociaż Lena spała tylko kilka godzin, rano obudziła się
bardzo wcześnie.
Cieszyła się, że zaraz zobaczy Jana i zjedzą razem śniadanie.
Niestety, po wspólnym posiłku Jan będzie musiał jechać.
Wstała, założyła jedwabny kremowy szlafrok i cichutko
otworzyła drzwi.
Czy Jan już się obudził?
Wyszła na korytarz i poczuła kuszący zapach kawy.
Pewnie przyszła Nicola i szykuje im śniadanie. Można było
się tego po niej spodziewać.
Lena zbiegła ze schodów i zajrzała do kuchni. Zamurowało ją.
Jan, już ubrany, stał przy kuchence i smażył jajka na bekonie.
Stół był nakryty, kawa gotowa i pachnąca, grzanki w tosterze.
- Dzień dobry, moje serce... Chwileczkę - powiedział i
odstawił patelnię.
Podszedł do Leny, wziął ją w ramiona i czule pocałował.
- Dobrze spałaś? - zapytał.
Lena nie wierzyła własnym oczom. Nie pomyślała, że Jan
wstanie tak wcześnie i wszystko naszykuje.
- Tak - odpowiedziała nieco oszołomiona. Jan roześmiał się.
- To dopiero początek. Następnym razem ugotuję dla ciebie
obiad. Smażona sola w moim wydaniu jest nie do pobicia. To
tylko jedno z moich popisowych dań.
- Jan... - wydusiła z siebie.
Zabrzmiało to może infantylnie, ale Lena nie była w stanie
wykrztusić z siebie więcej.
Nie znała go od tej strony. Był dla niej mężczyzną
podróżującym po całym świecie, znającym wpływowych
ludzi, a teraz stoi w jej kuchni i po prostu szykuje śniadanie!
Jeszcze raz ją pocałował.
- Siadaj... Wycisnąłem też sok z pomarańczy. Wystarczyło
akurat na dwie szklanki. Nie masz zbyt dużych zapasów.
Lena usiadła. Jan nalał jej kawy.
- Masz rację, ale dla mnie jednej nie opłaca się ich robić.
Zresztą Nicola zajmuje się jedzeniem. Przyzwyczaiłam się
chodzić do nich na posiłki, skoro i tak gotuje dla męża i
Daniela. Poza tym Nicola jest w tym świetna.
- Wiem - powiedział i postawił przed nią talerz ze smażonymi
jajkami i z chrupiącym bekonem. - Isabella też była
zachwycona jej kuchnią.
Lena zaczęła jeść.
- Doskonałe, jesteś poważną konkurencją dla Nicoli.
- Dziękuję. Leno... Tak mi przykro, że niedługo będę musiał
się zbierać. Wolałbym oczywiście zostać z tobą, ale niestety
nie mogę. Nie teraz. Ale to się zmieni. Zrobię, co mam do
zrobienia, a potem przystopuję, jak już wczoraj mówiłem.
-1 co potem?
- Zajmę się pisaniem książki i będę spędzał z tobą dużo czasu,
żebyśmy się lepiej poznali i żebyś się przekonała, że szczerze
cię kocham i jestem właściwym facetem.
Lena nic nie odpowiedziała. Sięgnęła po filiżankę kawy i
trochę się napiła.
- Kiedyś się o tym przekonasz - kontynuował. - Mam czas i
jestem cierpliwy. I tak się cieszę, że jeszcze nie skoczyłaś mi
do gardła lub nie uciekłaś ode mnie. A to już duży postęp,
prawda?
Lena pokiwała głową.
- W nocy zastanawiałam się nad tym. Myślę... Myślę, że
mogłoby nam się udać. Ale potrzebuję jeszcze czasu. Chcę
mieć pewność. O ile w przypadku uczuć można mówić o
jakiejś pewności...
- Skąd takie myśli?
- No cóż, Thomas też mówił, że...
- Serce moje, ja nie jestem Thomasem. To ja, Jan. I mam
zupełnie inne zdanie. Wierzę w pewność uczuć... Nie chcę cię
poganiać ani naciskać. Jestem szczęśliwy, że cię spotkałem, i
cieszę się każdą chwilą, którą mogę z tobą spędzić. Leno, jesteś
tak cudowną kobietą, że aż nie mogę uwierzyć w to, że dałaś mi
szansę zdobyć twoje serce.
Spojrzała na niego i wydawało jej się, że go kocha. To uczucie
otworzyło jej serce, ale jednocześnie trochę ją wystraszyło.
Tak bardzo chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z
siebie głosu. Była jak sparaliżowana jego słowami i uczuciem,
które ją wypełniało, ale którego jeszcze nie potrafiła nazwać.
Miłość?
Tak, może to miłość, ale Lena była jeszcze zbyt ostrożna, by
właściwie nazwać tę delikatną roślinkę, która nagle w niej
wykiełkowała. Będzie ją chronić i pielęgnować, żeby wyrósł z
niej płomienny kwiat miłości.
Jan jest inny niż Thomas. Inaczej całuje i ją obejmuje. Ale jej
się to bardzo podoba...
Spojrzała na niego promiennym wzrokiem.
- Jan, nieistotne są argumenty za ani przeciw, nieważne, czy
się to komuś podoba, czy nie... Chcę spróbować być z tobą,
poznać cię i... - chciała dodać „nauczyć się cię kochać", ale nie
powiedziała tego.
Może już go kocha, tylko jeszcze tego po prostu nie wie.
Jan spojrzał na nią. W jego wzroku było tyle radości, tyle
szczęścia... Jej słowa niezmiernie go ucieszyły.
- Podoba mi się to! To wspaniale, Leno...
Nie wytrzymała. Zerwała się, chciała podejść do Jana, on
wstał w tym samym momencie, spotkali się więc w pół drogi.
Jan wziął ją w ramiona.
- Kocham cię - szeptał. - Nawet nie wiesz, jak bardzo cię
kocham.
Potem zaczął ją całować. Nagle świat się skurczył. Byli tylko
oni. Wszystko wystygło: kawa, jajka, bekon i tosty. Ale jakie to
miało znaczenie? Liczyła się tylko ta chwila niewyobrażalnej
czułości i miłości.
Kiedy Jan wyjechał, do Leny nagle dotarło, ile naprawdę dla
niej znaczy.
Z jednej strony była szczęśliwa, że coś wspaniałego rozwija
się między nimi, z drugiej strony zaś smutna, że wyjechał.
Zastanawiała się, czy od razu iść do destylarni, czy najpierw
do Nicoli. Nagle rozległo się pukanie ?do drzwi.
To nie może być Jan. Jaki miałby powód, żeby wrócić? Chce
jeszcze raz wyznać jej miłość? Przecież zrobił to już tyle razy.
Poza tym wraca normalnym liniowym rejsem, a nie prywatnym
samolotem. Wprawdzie ma dużo pieniędzy, ale jest rozsądny,
co Lenie bardzo się podobało. Nie afiszuje się z pieniędzmi ani
ich nie trwoni. Jak to dobrze, że są tacy ludzie jak Jan. Gdyby
Frieder był na jego miejscu, nie tylko bez przerwy wynaj-
mowałby prywatne samoloty... Nie, on od razu
kupiłby samolot, jacht oczywiście też, a jego platynowa karta
kredytowa rozgrzałaby się do czerwoności od ciągłego
używania. Lena otworzyła drzwi.
W progu stał Markus. Był blady i zmęczony. Nietrudno
zrozumieć, dlaczego tak wygląda. Ból po rozstaniu z
ukochanym człowiekiem nie przechodzi tak szybko jak
wiosenny katar.
- Cześć... Masz chwilkę? - zapytał. - Czy... Doris jest jeszcze
u ciebie?
Lena pokręciła głową.
- Nie, wyjechała zaraz po rozmowie z tobą. Wejdź, proszę.
Masz ochotę na kawę?
- Nie, dziękuję. Muszę zaraz iść. Mam spotkanie z ważnym
klientem. Gdyby nie on, zrobiłbym sobie wolne. Jestem taki
skołowany... Doris zerwała ze mną, wyjechała, a ja zostałem
sam na gruzach mojego życia.
Usiadł w fotelu, wpatrywał się w stół i wziął z niego kartkę.
- Jakiś list - powiedział Markus.
Lena też go zauważyła. Wzięła od Markusa kartkę, złożyła ją i
schowała do kieszeni. Nie chciała czytać listu w obecności
Markusa. Po piśmie poznała, że to od Jana.
Usiadła.
- Doris mówiła, że wściekłeś się na nią.
- Chyba miałem powód, nie sądzisz? - uniósł się. - Najpierw
udaje uczucia, a potem posyła mnie do diabła. Ciekaw jestem,
jak ty byś się zachowała. Biłabyś brawo, dziękowała za
zniszczone marzenia? Kochałem ją, nadal ją kocham...
- Markus, posłuchaj, ona też cię kocha, ale nie umie żyć w
naszym spokojnym Fahrenbach. To chyba lepiej, że
powiedziała ci prawdę, była szczera i podjęła decyzję, jeśli
nawet ta decyzja była bolesna. Postąpiła uczciwie i wierz mi, ja
wolałabym, żeby postępowano wobec mnie uczciwie. Pomyśl,
co zrobił Thomas? Udawał wielką miłość, a był żonaty! Gdyby
nie przypadek, nie dowiedziałabym się o Nancy i dalej bym
czekała i łudziła się, że kiedyś na zawsze przyjedzie do
Niemiec.
- Masz rację, to nie było eleganckie. Ale nie zapominaj, że
chciał z tobą porozmawiać i wszystko ci wyjaśnić. Nie
pozwoliłaś mu na to.
- Powinien mi był to powiedzieć od razu! Przecież Nancy
istnieje, jest jego żoną. Niby co chciał z nią zrobić? Wytrzeć ją
gumką ze swojego życia czy też może chciał żyć z dwoma
kobietami naraz? - Lena machnęła ręką. - Zresztą nie mówmy
o Thomasie. To już przeszłość. Chciałam ci jedynie dać do
zrozumienia, że Doris postąpiła uczciwie i szlachetnie. Kocha
cię, a jednak zwraca ci wolność, bo nie chce cię
unieszczęśliwić.
- Gdyby mnie naprawdę kochała, przyzwyczaiłaby się do
życia w Fahrenbach.
- Powiedz, przeprowadziłbyś się do miasta? Spojrzał na nią z
oburzeniem.
- Oszalałaś? Nie mógłbym. Tu jest moje miejsce. Nawet
gdybym nie miał tartaku, nie mógłbym na stałe mieszkać w
mieście.
- Ale od Doris wymagasz, żeby się przyzwyczaiła do życia na
wsi!
- To nic trudnego. Każdy może się przyzwyczaić. Tobie się
udało, chociaż większość życia spędziłaś w mieście.
Przyjechałaś tu dopiero wtedy, gdy dostałaś posiadłość w
spadku. Chcesz się stąd wyprowadzić?
- Nie. Ale nie porównuj mnie z Doris. Tu są moje korzenie.
Już jako dziecko kochałam Fahrenbach i posiadłość.
- Doris mogłaby... Lena mu przerwała.
- Nie, Markusie, nie wmawiaj sobie. Doris zawsze żyła w
mieście. To, że źle się czuła we Francji
i nie wytrzymała na zamku, nie było spowodowane jedynie
tym, że nie zna francuskiego. Może zabrzmi to głupio, ale ona
nie może znieść ciszy i spokoju. Na szczęście w porę się
zorientowała, zanim unieszczęśliwiła i ciebie, i siebie. Myślę,
że pewnego dnia ją zrozumiesz i zaakceptujesz jej decyzję, a
wtedy będziecie się mogli spotykać i rozmawiać jak dwoje
dorosłych ludzi. Doris jest moją przyjaciółką. Będzie tu od
czasu do czasu przyjeżdżać. Markus wstał.
- Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Lepiej już pójdę...
Lena była pewna, że Markus oczekiwał od niej czegoś innego.
Na pewno miał nadzieję, że będzie miała takie samo zdanie jak
on i będzie wściekła na Doris.
- Wierz mi, wolałabym, żebyście się pobrali i na zawsze
zostali w Fahrenbach. Bardzo lubię Doris. Ale jest jak jest.
Szanuję jej decyzję i wiem, że zaoszczędzi to wam wielu trosk.
Spróbuj ją po prostu zrozumieć.
Markus poklepał Lenę po ramieniu.
- Nie miej mi tego za złe. Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
Zdzwonimy się kiedyś...
Lena chciała coś powiedzieć, ale Markus ruszył już w stronę
drzwi.
W progu odwrócił się i powiedział: - Wiesz, Leno, nie muszę
skakać z wieży kościelnej, żeby się przekonać, co to jest ból.
Tak teraz się czuję.
Wyszedł szybko z domu, nie zamykając za sobą drzwi.
Doskonale rozumiała ból i zawód, jaki odczuwał. Nie mogła
mu pomóc. Musi przez to przejść sam.
Oby wkrótce poznał jakąś kobietę, ale tym razem taką, która
będzie gotowa zamieszkać z nim w wiejskiej idylli.
Ona ma Jana.
Przypomniała jej się kartka, którą schowała do kieszeni.
Wyjęła ją i rozłożyła.
Najdroższa Leno, gdyby szczęście miało imię, to nosiłoby
twoje. Dziękuję za wspaniale chwile. Dziękuję, że jesteś.
Kocham cię.
Twój Jan
Westchnęła głośno i nie wstydziła się łez, który płynęły jej po
policzkach.
Jan... Jak to dobrze, że jest. Dzięki niemu życie będzie miało
sens, słońce znowu dla niej zaświeci. W sumie już świeci, nie
tylko symbolicznie, ale tak naprawdę.
Na dworze rzeczywiście świeciło słońce. Nie świeciło tak jak
latem, ale na tyle mocno, że udało mu się przebić przez szare
chmury na zimowym niebie.
To na pewno dobry znak!
Chciała właśnie zamknąć drzwi, kiedy zza rogu wyszedł
listonosz.
- Ta wspinaczka na górę jest dość męcząca - zaśmiał się. - Ale
wędrówka do posiadłości to mój poranny sport. Mam dla pani
sporo przesyłek. Są czasopisma do pani Dunkel. Mogę je u
pani zostawić czy mam podjechać do Dunkelów?
Lena wiedziała, że Nicola zawsze częstuje listonosza kawą i
trochę plotkują o tym, co się dzieje we wsi.
- Wezmę czasopisma, ale może chce się pan napić kawy z
panią Dunkel. Ja, niestety, nie mogę panu zaproponować tak
wspaniałego napoju.
Listonosz machnął ręką.
- Dzisiaj nie. I tak trochę późno do państwa przyjechałem.
Zagadałem się z panią Gruber.
W gospodzie napiłem się kawy. Biedna pani Gruber: bez
męża i w zaawansowanej ciąży...
Listonosz wiedział, że Lena i Sylvia się przyjaźnią, i miał
nadzieję, że dowie się od Leny czegoś więcej, co będzie mógł
przekazać w następnym domu. Lena uważała go za
sumiennego człowieka, ale jeśli chodzi o plotki, to źle trafił.
- Pani Gruber sobie poradzi. To silna kobieta, no i ma jeszcze
nas.
Odebrała od niego pocztę, a kiedy listonosz zauważył, że nie
dowie się od niej niczego ciekawego, pożegnał się, wsiadł na
rower i odjechał.
Lena wróciła do domu, żeby zostawić na komodzie prywatną
korespondencję. Korespondencję firmową schowała do torby,
potem złożyła czasopisma dla Nicoli. Przypadkowo jej wzrok
padł na tytuł jednego z artykułów: „Szczęśliwe zrządzenie
losu. Matka i syn spotykają się po ponad trzydziestu latach".
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie schować przed Nicolą
czasopisma. Ten artykuł złamie jej serce, znowu będzie płakać.
Nicola nigdy nie przeboleje, że tuż po narodzinach musiała
oddać do adopcji swoją córeczkę. Była sama, ojciec dziecka ją
oszukał i zostawił,
bo nie miała mieszkania ani pieniędzy. Podobno czas leczy
rany. Ale nie w tym przypadku.
Lena usiadła na chwilę. Nie po to, żeby przeczytać artykuł o
krzykliwym tytule. Artykułem w ogóle nie była
zainteresowana. Pomyślała o córce Nicoli, którą odnalazła
mimo przeciwności losu. Doktor Yvonne Wiedemann była
cenionym lekarzem pediatrą. Udało jej się nakłonić Yvonne do
przyjazdu do posiadłości i zamieszkania w jednym z
apartamentów. Chciała, żeby kobieta przynajmniej przyjrzała
się Nicoli i ją poznała. Lena miała nadzieję, że Nicola zrobi na
niej dobre wrażenie i nic już nie stanie na drodze do pojednania
matki i córki. Niestety, nie udało się. Yvonne przyjechała do
posiadłości z przybranym ojcem, rozmawiała z Nicolą i
zasypywała ją najrozmaitszymi pytaniami, co trochę
denerwowało Nicolę. Ale nie nastąpiło to, o czym czyta się w
powieściach. Więzy krwi nie dały o sobie znać i Yvonne
wyjechała z ojcem jeszcze tego samego dnia, którego przyje-
chała. Potem zadzwoniła do Leny i powiedziała, że nie chce
mieć żadnego kontaktu z biologiczną matką.
Lena pokonała tyle przeszkód, ale Yvonne zawiodła. Nicola
nigdy się nie dowie, że ona jest jej
córką. Lena nie może jej tego powiedzieć, bo złamałaby jej
serce.
Kiedy tak siedziała i zastanawiała się, czy oddać Nicoli
czasopismo, ta właśnie weszła do jej domu.
Zniszczenie lub schowanie gazety nie wchodziło w rachubę.
- Co tak siedzisz? - zaniepokoiła się Nicola. - Źle się czujesz?
- Skądże, czuję się świetnie. Sortowałam pocztę. Przyszły
twoje czasopisma.
- Dlatego tu jestem. Muszę przecież wiedzieć, co słychać na
królewskich dworach. Dlaczego Michel sam nie przyniósł mi
czasopism? Zawsze chętnie wpada na kawę.
Lena usiłowała się roześmiać.
- Wypił kawę u Sylvii. Dzisiaj jest chyba dzień plotek. Późno
przyszedł. Zaczekaj na mnie. Idę z tobą. I tak muszę zajrzeć do
destylarni.
Poszły razem przez dziedziniec.
- Leno, wiesz może, gdzie Daniel znika wieczorami? Często
wychodzi i zawsze jest taki odstawiony.
- Nie mam pojęcia - powiedziała Lena zgodnie z prawdą. -
Ale uważam, że to dobrze, że ma
jakieś zajęcie. Przecież nie może ciągle siedzieć w domu albo
przesiadywać u was.
- Masz rację, ja też się cieszę, że ma jakieś zajęcie. Po
tragicznej śmierci Laury zupełnie się odizolował. Tylko dziwi
mnie jedno. Zawsze chętnie mówił, co robi, a tym razem
milczy. Myślisz, że ma jakąś pannę?
Lena zatrzymała się.
- Daniel?
- No co, dlaczego nie? Jest mężczyzną, nawet przystojnym i
wcale nie tak starym. Dlaczego nie miałby poznać jakieś
kobiety? Życzę mu tego z całego serca. Jest za młody na życie
w samotności. Nie musi być ciągłe sam.
Nicola miała rację. Ale Lena nigdy nie widziała w nim
mężczyzny, który ma prawo kochać i być kochanym. Daniel
był po prostu Danielem.
- Wiesz, gdyby tak było, to życzę mu jak najlepiej. Zasługuje
na szczęście. Podpytać go trochę?
Nicola pokręciła głową.
- Lepiej nie. Daniel ma swoje zasady. Jeśli chce o czymś
powiedzieć, to powie, ale wtedy, gdy sam uzna to za stosowne.
Pomyśl, ile czasu potrzebował, żeby powiedzieć ci o Laurze i
jej tragicznym losie.
Tak, to prawda. Rzeczywiście późno się o tym dowiedziała.
Ale o takich sprawach trudno mówić. Nie chodzi tu o wstyd,
tylko o ból, który chyba nigdy nie przeminie. To straszne, co
Daniel przeżył - tuż przed ślubem wypadek Laury, w wyniku
którego została sparaliżowana, potem jej samobójcza śmierć...
- Wiesz, Nicola, mam nadzieję, że te wieczorne wyjścia
Daniela to nie są wypady do kina czy coś podobnego, tylko że
spotyka się z jakąś miłą kobietą.
- Ja też. Ale teraz mam zamiar zaparzyć sobie kawę i zatopić
się w lekturze. Jestem bardzo ciekawa, co słychać u pięknych i
bogatych.
„Biedna Nicola - pomyślała Lena. - Oby nie zaczęła od tego
artykułu o matce i synu, bo będzie miała zmarnowany dzień".
- Widzimy się później - powiedziała Lena.
- Co dzisiaj na obiad?
- Gołąbki i ziemniaki. Aleks tak sobie zażyczył.
- Mniam, mniam.
- Zawsze tak mówisz - zaśmiała się Nicola.
- Tobie można wszystko podstawić pod nos. I tak się będziesz
zajadać.
Lena objęła okrąglutką i kochaną Nicolę.
- Bo świetna z ciebie kucharka, moja droga. Na razie... Gdyby
coś, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- A co ma być? Poczytam czasopisma i biorę się za obiad.
Niestety, nie mamy gości. No już, marsz do pracy. Zimno mi tu
tak stać na dworze. Nie mam zamiaru się przeziębić. A ty też
nie powinnaś biegać ubrana tak lekko. Zarzuć na siebie
przynajmniej jakiś sweter.
- Pobiegnę do destylarni, to się rozgrzeję. Ale obiecuję, od
jutra zakładam sweter.
Lena odwróciła się i ruszyła pędem do destylarni. Miała na
sobie jedynie dżinsy i cienki sweterek. To rzeczywiście nie
najlepszy pomysł tak cienko się ubierać o tej porze roku.
Kiedy dobiegła do destylarni, od razu poszła do Daniela.
Oczywiście o nic go nie będzie pytać, ale może zauważy jakąś
zmianę. Do tej pory nic jej się nie rzuciło w oczy.
Przywitała się z nim i chyba zbyt natarczywie niż zwykle
wpatrywała się w niego, bo z miejsca zapytał:
- Co jest?
- Nic, a co?
- To co tak na mnie patrzysz? Musiała wziąć się w garść.
- Patrzę jak zawsze... - odparła i szybko zmieniła temat. - Są
jakieś zamówienia?
- Nic szczególnego. Ale wiesz, mam jakieś dziwne przeczucia
co do tej sieci Grosik. Zamawiają i zamawiają, ale nie płacą
rachunków. Wstrzymałem dostawę i poprosiłem o uregulo-
wanie zaległości. Myślę, że nie jesteś zła?
- Oczywiście, że nie. Marcel też wstrzymał dostawy
Friederowi, bo nie płaci.
- Twój brat nikomu nie płaci, a ta sieć jeszcze dwa-trzy
miesiące temu płaciła regularnie. Teraz nie mogę się
skontaktować z nikim kompetentnym. Mam dziwne
przeczucia. Zgadzasz się, żebym ostro zareagował lub
zasięgnął języka?
- Danielu, nie strasz mnie...
- Nie chcę cię straszyć, tylko naprawdę mam złe przeczucia.
Ale jeśli nic się za tym nie kryje, to zdenerwujemy ich i
stracimy dobrego klienta.
- Zaraz zadzwonię do biura podatkowego. Pan Fischer ma
rozległe kontakty. Na pewno czegoś się dowie.
- To dobry pomysł - powiedział. - Co było w poczcie?
- Jeszcze nie sprawdziłam - odpowiedziała Lena i podała mu
koperty.
Nie mogła mu przecież powiedzieć, że martwiła się o Nicolę i
dlatego nawet nie spojrzała na nadawców.
Daniel przeglądał koperty. Jedną zatrzymał.
- Z kancelarii adwokackiej - powiedział.
- Z reguły nie wróży to nic dobrego.
Inne listy odłożył na bok i zajął się listem z kancelarii
adwokackiej. Otworzył kopertę, przeczytał list i podał go
Lenie. „Jeszcze tylko tego mi brakowało", pomyślała,
przeczytawszy list.
Adwokaci informują ich o otwarciu postępowania
dotyczącego upadłości jednego z ich klientów. Firma nie
zapłaci już rachunków, których łączna wartość wynosi ponad
dziesięć tysięcy euro.
Masz ci los! A tak pięknie zaczął się ten dzień, od
pocałunków Jana i wspólnego śniadania.
- Wyobrażasz sobie? - zapytała przerażona.
- Molders to przecież firma z tradycjami.
- Owszem, ale jednocześnie jedna z tych, które sprzedają
tylko ekskluzywne artykuły, mające oczywiście swoją cenę.
Od nas brali głównie Finnemore Eleven. Ludzie nie mają już
tak dużo pieniędzy. Coraz częściej zastanawiają się, czy kupić
drogi alkohol w ekskluzywnym sklepie,
czy skorzystać z promocji u jakiegoś taniego dostawcy. Oby
to nie był początek złej passy.
- Oby nie, bo inaczej od razu możemy zwijać interes.
- Hej, Leno, co to za reakcja? Zawsze jesteś pełna optymizmu,
a teraz? Mam nadzieję, że nie popsułem ci humoru moimi
wątpliwościami co do Grosika. Teraz jeszcze ta wiadomość -
powiedział i wskazał list z kancelarii adwokackiej. - Leno, nie
damy się. Poza tym niewypłacalność nie oznacza bankructwa.
Skontaktuj się z tymi adwokatami. Jeśli nasz towar jeszcze tam
jest, wycofamy go. Może da się też coś wyciągnąć z masy
upadłościowej, na której powetujemy stratę.
- Danielu, mógłbyś to zrobić za mnie?
- Nie ma sprawy. Jeśli trzeba, pojadę tam i zabiorę nasz towar.
- Masz wolną rękę - stwierdziła i niemal uciekła z jego biura.
Daniel to prawdziwy skarb. Jak to dobrze, że tu jest. Na
dodatek pracuje tak solidnie, jakby sam był właścicielem
firmy.
Lena poszła do swojego biura. Usiadła przy biurku i spojrzała
na zdjęcie ojca, a potem na oprawiony w ramkę wiersz
„Stopnie".
Wcześniej na biurku stało zdjęcie Thomasa;
Może postawić tu teraz zdjęcie Jana?
Później, zrobi to później.
Jan. Kto by pomyślał, że ona i Jan...
Przeraźliwy dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia.
Odebrała. Dzwonił Christian, jej przyrodni brat.
- Leno, przepraszam, że przeszkadzam ci w pracy -
powiedział, jak tylko się z nią przywitał. Słychać było, że jest
przygnębiony. - Mówiłaś, że bez problemu mogę dzwonić na
numer firmowy, więc skorzystałem z tego. Masz chwilkę?
- Oczywiście. Co się stało? Twój głos nie brzmi
entuzjastycznie.
- Fatalnie się czuję. Specjalnie wziąłem urlop, żeby poznać
matkę. Poleciałem do Londynu, gdzie się akurat zatrzymała, i
godzinami czekałem w hotelu. W końcu udało mi się do niej
dopchać. Wcześniej kazałem jej zanieść karteczkę z infor-
macją, z której wynikało, kim jestem - przełknął głośno ślinę. -
I wiesz, co się stało?
Lena wyobraziła sobie reakcję matki, ale wolała nie mówić o
tym głośno.
- Stałem przed nią, a ona nawet mi nie zaproponowała, żebym
usiadł. Tylko patrzyła na mnie
lodowatym wzrokiem. Tego spojrzenia nie zapomnę do końca
życia. Nagle w teatralnym geście podniosła obydwie ręce z
niezliczonymi pierścionkami i zrobiła taki ruch, jakby się
chciała pozbyć natrętnego owada. Kazała mi się wynosić i
nigdy więcej jej nie nachodzić... Patrzyłem na nią i nie byłem w
stanie wydusić z siebie słowa. Potem sięgnęła po telefon i
powiedziała, że jeśli sam nie wyjdę, to każe mnie
wyprowadzić. Nie miałem wyboru, odwróciłem się i
poszedłem, a ona krzyczała za mną, że ma już dwóch synów i
w zupełności jej to wystarczy, więc trzecim nie jest w ogóle
zainteresowana.
Lena ostrzegała go, ale nie chciał słuchać. Nie wierzył, że
kobieta, która jest matką, może być tak okrutna. Już raz
pokazała, jak okrutna potrafi być, kiedy podrzuciła
pierworodnego syna siostrze bliźniaczce i wyjechała, nie
martwiąc się o swoje dziecko. Christian nie pasował do jej
planu na życie, który sprowadzał się głównie do tego, żeby
złapać bogatego mężczyznę i odpowiednio się ustawić. Jej się
udało, a to, że pokrzyżowała plany życiowe własnej siostry, nie
miało najmniejszego znaczenia.
- Christian, masz jeszcze kilka dni urlopu?
- Tak, pięć.
- Mam pomysł. I tak zamierzałeś mnie odwiedzić, więc może
przyjedziesz teraz. Mielibyśmy okazję lepiej się poznać.
Myślę, że to odpowiedni moment... Wsiadaj w samochód,
pociąg lub samolot i przyjeżdżaj. Sprawisz mi tym ogromną
radość.
- Mówisz serio?
- Oczywiście, inaczej bym tego powiedziała. Zastanawiał się
przez moment.
- Dobrze, przyjadę... Samochodem. Będę u ciebie dzisiaj
późnym popołudniem. Leno, ale przyjadę pod jednym
warunkiem. Musisz tego naprawdę chcieć.
Chyba przez spotkanie z matką Christian stracił pewność
siebie.
- Chcę tego i już się cieszę na spotkanie z tóbą. Te słowa go
uspokoiły. Pożegnali się.
Lena poczuła narastające przygnębienie. Szkoda jej było
Christiana. Poznał wreszcie rodzinę i nikt z niej nie chciał z
nim rozmawiać, nie chcieli go zaakceptować jako członka
rodziny.
Lena to jedyna osoba, która nie tylko go akceptuje, lecz
również cieszy się, że ma jeszcze jednego brata i to bardzo
sympatycznego.
Nie mogła usiedzieć przy biurku. I tak nie umiałaby się skupić
na żadnej pracy. Poza tym musi przyszykować pokój gościnny
dla Christiana. Zwykle zajmuje się tym Nicola, ale dzisiaj Lena
nie chce jej tym obarczać. Najpierw musi przeboleć ten artykuł
o matce i synu.
Poszła do biura Daniela, żeby go poinformować, że wraca do
domu. Żywo dyskutował przez telefon z adwokatem. Nie
chciała mu przerywać, więc wyszła. Powiadomi go
telefonicznie.
Zrobiło się jakoś wietrznie i ciemna chmura przesłoniła blade
słońce. Oby to nie był zły znak.
Lena skrzyżowała ręce na ramionach, żeby choć trochę
ochronić się przed zimnem, i pobiegła do domu.
Christian przyjechał dopiero pod wieczór. Były korki i jakiś
wypadek, więc nie mógł szybko jechać. Na szczęście był już na
miejscu. Lena przywitała go serdecznie. Spontanicznie go
objęła i ucałowała.
- Cieszę się, że jesteś. Wchodź do domu - powiedziała i
pociągnęła go do środka.
Dzięki takiemu powitaniu Christian nabrał nieco pewności.
- Dziękuję za zaproszenie. Leno, muszę ci coś powiedzieć. W
drodze miałem dużo czasu, żeby przemyśleć wizytę w
Londynie. Postanowiłem wyrzucić Carlę z mojego życia. Raz
na zawsze. Niczego od niej nie chciałem, tylko marzyłem, żeby
ją poznać. To był błąd. Byłoby lepiej, gdybym to sobie
darował.
- Jest jaka jest. Wierz mi, że najlepsze, co możesz zrobić, to o
niej zapomnieć. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Weszli na górę.
„Co za szalone dni - pomyślała Lena. - Najpierw cisza i
spokój, a teraz odwiedziny jedne po drugich".
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała i otworzyła drzwi do
pokoju gościnnego.
Christian rozejrzał się.
- Jest piękny - zachwycał się. - Dziękuję. Odstawił swoją
torbę podróżną.
- Łazienka jest z przodu. Chodź, pokażę ci. Poszli razem do
łazienki.
- To twoje ręczniki - wyjaśniła i pokazała te leżące na krześle.
- Łazienka jest do twojej dyspozycji. Ja będę korzystać z tej na
dole.
- Leno, to może ja z tej na dole...
- Wykluczone - zaprotestowała. - Nie tylko klient to nasz pan,
gość też... Chcesz się trochę odświeżyć?
- W zasadzie tylko umyć ręce.
- OK, zaczekam na ciebie przy schodach i pokażę ci z grubsza
dom, żebyś wiedział, co i jak, a jutro dokładnie cię oprowadzę.
Nicola, już ją poznałeś, naszykowała nam coś do jedzenia.
Wystarczy podgrzać w mikrofalówce.
Christian odwrócił się i objął Lenę.
- Leno, bardzo ci za wszystko dziękuję. Potem szybkim
krokiem wszedł do łazienki.
Po chwili wyszedł i dołączył do Leny. Zeszli na dół.
- Jesteś już głodny?
- Nie, jeszcze nie.
- W takim razie możemy przejść do salonu albo do biblioteki z
^kominkiem.
- Brzmi zachęcająco. Skoro wolno mi wybrać, to wolę
bibliotekę i kominek. Uwielbiam ogień w kominku. W domu
matki, to znaczy w domu Roberty, też mieliśmy kominek.
Często siedzieliśmy przy nim i rozmawialiśmy. Było tak przy-
jemnie... Rozmawialiśmy i wpatrywaliśmy się w ogień.
- Ja też to lubię. Dobrze, już ustalone, gdzie usiądziemy, a
teraz musimy zadecydować, co pijemy, panie doktorze Berger.
Mogę zaproponować wino, czerwone lub białe, szampana,
piwo, wodę, różne soki i oczywiście, alkohole z całego świata.
W końcu je sprzedaję i mam dostęp do przeróżnych gatunków.
- O matko! Zaopatrzenie jak w barze w luksusowym hotelu.
Trudny wybór. Ale najlepsze będzie chyba wino. Tak,
poproszę czerwone wino.
- Świetnie, mój drogi, proponuję w takim razie wino chäteau
dorleac. Zwali cię z nóg.
- Skoro jest takie dobre, to muszę koniecznie spróbować.
Rozmawiali i żartowali. Christian przestał być spięty i
zupełnie się wyluzował, co bardzo ucieszyło Lenę.
Zajął się otwieraniem wina, a ona poszła po kieliszki.
- Powinniśmy je najpierw poddać dekantacji, ale i tak będzie
nam smakować.
- Brakuje tylko ognia w kominku - powiedział Christian i już
chciał się zająć rozpalaniem.
- Ja się tym zajmę - oznajmiła Lena. W tym momencie
zadzwonił telefon. Kto to może być?
Lena spojrzała na zegarek.
To nie może być Jan, bo jest jeszcze w pracy. Lena podniosła
słuchawkę.
Dzwoniła jedna z dziewczyn pracujących w gospodzie Sylvii.
Była przerażona. Mówiła tak chaotycznie, że Lena
początkowo w ogóle nie zrozumiała, o co chodzi.
- Sylvia ma skurcze? - przerwała jej.
-Nie...
- W takim razie co się stało?
- Pani Fahrenbach - szlochała dziewczyna. - Niech pani
natychmiast przyjedzie. Pani Gruber się przewróciła. Leży
przy schodach i nie może się podnieść.
Nie było sensu pytać o szczegóły. Dziewczyna była tak
wstrząśnięta, że nie mogła nic więcej powiedzieć.
- Już jadę - powiedziała. - Proszę zostać przy pani Gruber.
Obiecała, że nie ruszy się na krok. Lena jeszcze raz ją
upomniała, żeby pilnowała Sylvii, i odłożyła słuchawkę.
- Co się stało? - zapytał Christian. Lena szybko wyjaśniła mu
sytuację.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli od razu zadzwonię po karetkę.
- Leno, jestem lekarzem. Pojedziemy razem do twojej
przyjaciółki. To daleko stąd?
- Nie, na dole, we wsi.
- Tym bardziej. Jedziemy...
- Przykro mi, że nie uda nam się spędzić spokojnego
wieczoru, na który zasłużyłeś po długiej podróży.
- Nie myśl o tym. Mój zawód polega na niesieniu pomocy.
Teraz ważniejsza jest twoja przyjaciółka niż wieczór przy
kominku.
Wsiedli do samochodu i ruszyli. Po drodze Lena opowiadała o
Sylvii.
- Boże, jak tragiczny los ją spotkał - odezwał się przejęty. - A
ja rozpaczam, bo mamusia nie chce mnie znać.
Lena jechała dość szybko, nawet trochę za szybko. Po kilku
minutach byli już pod gospodą. Zaparkowała. Na zewnątrz
było dużo samochodów. To oznaczało, że w środku jest bardzo
dużo gości.
- Wejdziemy bocznym wejściem - powiedziała i pociągnęła
Christiana za sobą.
Już z progu zobaczyli siedzącą na podłodze Sylvię z
wykrzywioną z bólu twarzą. Odetchnęła z ulgą, kiedy
zobaczyła Lenę. Potem jej wzrok powędrował na Christiana,
który natychmiast nachylił się nad nią i delikatnie sprawdzał
kostkę u prawej nogi.
- Jestem lekarzem... Christian Berger - przedstawił się.
- Mój brat Christian - wyjaśniła jednocześnie Lena.
Już wcześniej opowiadała Sylvii o nowym członku rodziny.
- Trzeba zrobić prześwietlenie - stwierdził. - Musi pani
pojechać do szpitala.
- Czy to konieczne?
- Niestety, tak. Trzeba wezwać karetkę. Sylvia nie chciała o
tym słyszeć.
- Nie trzeba. Podnieście mnie trochę, wesprę się na was i na
lewej nodze jakoś dokuśtykam do samochodu. Lewa noga jest
w porządku. Nie mogę tylko wstać. .
Lena znała upór Sylvii, dlatego powiedziała od razu:
- Dobrze, możemy spróbować.
Razem z Christianem ostrożnie podnieśli Sylvię. Kiedy się
upewnili, że może stać na jednej nodze, próbowali iść z nią do
samochodu.
- Jakoś dam radę - powiedziała Sylvia. - Od razu powie... - nie
dokończyła.
Zamiast tego wydała z siebie przeraźliwy krzyk, a jej twarz
wykrzywiła się z bólu. Lena i Christian ledwo ją utrzymali.
- Zaczęły się bóle - powiedział Christian, bo znał się na tym. -
Musimy jak najszybciej dotrzeć do szpitala.
Doprowadzenie Sylvii do samochodu było prawdziwym
wyzwaniem. Wreszcie się udało.
- Leno, ty prowadź, a ja usiądę z twoją przyjaciółką z tyłu.
Zanim ruszyli, przybiegła kelnerka. Wymachiwała torbą.
- Rzeczy pani Gruber. Będą jej potrzebne.
- Dziękuję - wydusiła z siebie Sylvia. - Hildo, proszę nic
nikomu nie mówić. Słyszy pani? Nikomu... Gospoda musi
dalej pracować, a goście mają być zadowoleni. Ani słowa o
chorobach, wypadkach i tym podobnym.
- Nic nie powiem - obiecała wystraszona dziewczyna. -
Dopiero, gdy pójdą goście, powiem personelowi. Pani Gruber,
proszę się nie martwić, wszystkim się tu zajmiemy.
- Dziękuję, Hildo - powiedziała Sylvia ostatkiem sił i opadła
na siedzenie.
Na jej czole wystąpiły kropelki potu. Christian delikatnie je
wytarł.
- Ruszaj - rzucił do siostry.
Potem zajął się Sylvią. Trzymał ją za rękę.
- Proszę się odprężyć i spokojnie oddychać... Ciepłym głosem
ją instruował, co i jak ma robić. Jego obecność dobrze na nią
wpływała.
Lena znowu jechała za szybko. W myślach się modliła.
Prosiła Boga, żeby dzieci nie urodziły się w samochodzie, i
dziękowała, że Christian jest z nimi. Przyjechał w
odpowiednim momencie, a teraz tak umiejętnie zajmował się
Sylvią! Jest naprawdę wspaniałym lekarzem, jednym z tych,
dla których pacjent jest najważniejszy.
Z piskiem opon zajechali przed oświetlone wejście do
szpitala.
Lena odetchnęła z ulgą. Zdążyli!
Lenie kamień spadł z serca. Udało się... Dowiozła Sylvię do
kliniki na czas. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Bliźniaki nie
przyszły na świat w samochodzie.
Siedziała jak sparaliżowana z dłońmi przyklejonymi do
kierownicy.
Dopiero pojękiwania Sylvii wytrąciły ją z zamyślenia.
Ocknęła się.
Christian wyskoczył z samochodu. Kiedy zobaczył
wystraszoną minę Sylvii, powiedział łagodnym tonem:
- Już nic złego nie może się stać. Jest pani dzielna. Proszę
wytrzymać jeszcze chwileczkę. Zaraz do pani wrócę.
Wbiegł schodami na górę i zniknął za drzwiami jasno
oświetlonego budynku.
- Dzięki, Lena - szepnęła Sylvia.
- Dzięki? Za co?
- No, że tak szybko przyjechałaś i wzięłaś ze sobą brata. Nie
wiem, jak to się dzieje, ale jego stoicki spokój dodaje mi sił.
- Cieszy mnie to, Sylvia. Nie znałam Christiana z tej strony, to
znaczy nie widziałam go w akcji jako lekarza. Wydaje mi się,
że dobrze wykonuje swój zawód.
- Na pewno, a j a...
Nie mogła nic więcej powiedzieć, ponieważ nadeszła kolejna
fala skurczy.
Christian podbiegł do nich ze szpitalnym wózkiem.
- Leno, pomożesz mi?
Razem posadzili Sylvię na wózku, co wcale nie było łatwe. W
końcu rodziła bliźniaki! Nie mogła nawet się wdrapać, a o
normalnym chodzeniu w jej stanie w ogóle nie było mowy,
gdyż było to niebezpieczne.
Ułożyli ją w odpowiedniej pozycji i przesunęli wózek na
rampę wjazdową.
- Zaparkuję samochód i znajdę was! - zawołała Lena.
Ostatnim razem, gdy znalazła się w szpitalu, Sylvia również
była u jej boku. Do kliniki przywiódł je wówczas bardzo
smutny powód. Martin,
ukochany mąż Sylvii, został tam przywieziony po tragicznym
wypadku samochodowym. Znalazł się w niewłaściwym
miejscu o niewłaściwej porze. Westchnęła.
Ku jej uciesze dziś trafiły do innego szpitala i z innego,
znacznie przyjemniejszego powodu.
Sylvia urodzi bliźniaki. Ten radosny moment pozwoli jej
zapomnieć o bólu wywołanym kontuzją stopy.
Lena rozglądała się za wolnym miejscem parkingowym.
Nadaremnie.
Nie pozostało jej nic innego, tylko czekać, aż ktoś opuści
szpital, tyle że jej się spieszyło. Najważniejsze, że Christian był
przy Sylvii. On się nią zaopiekuje. W końcu jest kompetentną
osobą.
Dziwny zbieg okoliczności. Christian zjawił się akurat wtedy,
gdy był potrzebny. Wprawdzie to kardiolog i internista, ale
wyglądało na to, że wiedział, jak należy się obchodzić z
ciężarną i jak uspokoić podenerwowaną pacjentkę.
Lenę zdumiał fakt, że Sylvia od razu obdarzyła go zaufaniem.
Być może wynikało to z faktu, że ona i Martin z detalami
zaplanowali poród, który - co naturalne - chcieli przeżyć
razem.
Podświadomie Sylvia scedowała jego rolę na Christiana,
który prawdopodobnie robił to, co zrobiłby Martin: działał na
nią kojąco.
Oby tylko Sylvia nie załamała się po konfrontacji z brutalną
rzeczywistością, kiedy dotrze do niej, że za rękę trzymał ją
obcy mężczyzna, bo jej męża już nie ma...
Po śmierci Martina zagryzała wargi i nie poddawała się
depresyjnym nastrojom. Jednak po narodzinach dzieci trudniej
jej będzie utrzymać nerwy na wodzy.
Ktoś zapukał w szybę. Lena wzdrygnęła się.
- Szuka pani wolnego miejsca? - zapytał mężczyzna w
średnim wieku. - Przejadę bardziej do tyłu.
Wskazał kierunek swojego miejsca parkingowego. Lena
podziękowała mu i włączyła silnik.
Kilka minut później weszła do szpitala i zapytała, gdzie jest
oddział położniczy.
Wjechała windą na czwarte piętro. Znajdowały się tam
porodówka oraz oddział ginekologiczny.
W pokoju pielęgniarek spytała o Sylvię.
- Ach, ta nowo przyjęta - odezwała się młoda i miła
pielęgniarka. - Pani Gruber bardzo się spieszyło. Zabrali ją na
salę porodową. Nasz profesor
jest przy niej... No i jej mąż - zachichotała. - Stanął na
wysokości zadania.
Sylvia zgodziła się, żeby Christian był przy narodzinach jej
dzieci?
Właściwie ona powinna tam czuwać, ale w sumie pasowało
jej, że Christian ją zastąpił.
Nie wyprowadziła pielęgniarki z błędu. Nie powiedziała, że
Christian nie jest mężem Sylvii. Bo i po co?
- Proszę usiąść w poczekalni... Tam z tyłu, za rogiem, mamy
automat z napojami. Kawa smakuje całkiem nieźle, ale
poleciłabym pani kakao. Pychota. Sprezentuję pani dwa
żetony. Kto wie, ile będzie pani musiała tu czekać. Różnie
bywa. Niektóre kobiety rodzą godzinami.
Pielęgniarka obiecała, że zawoła Lenę, gdy bliźniaki pojawią
się na świecie, po czym schowała nos w dokumentach.
Lena powoli poczłapała do automatu.
Ten oddział różnił się od pozostałych w szpitalu. Przede
wszystkim królowały tam jasne i przyjazne kolory. Ściany
zdobiły kolorowe obrazki, a na wielkiej tablicy korkowej
wisiały zdjęcia noworodków oraz podziękowania od
szczęśliwych rodziców.
Lena z zaciekawieniem przystanęła przy nich. Rozchmurzyła
się, przyglądając się słodkim fotografiom. Nie mogła się na nie
napatrzeć. Obudził się w niej instynkt macierzyński.
Zapragnęła mieć własne dzieci. Co najmniej trójkę! !
Marzyła, żeby Thomas był ich ojcem. Z nim i chciała założyć
rodzinę. Ciekawe, czy on i jego żona Nancy mieli dzieci?
Cóż, rozstali się... Teraz stworzyła zalążek związku z Janem.
Co prawda za wcześnie jeszcze na snucie planów o wspólnej
przyszłości. Powoli I budowali miłosną relację. Nie naciskali na
siebie... Łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła się, ponieważ
ktoś delikatnie dotknął jej ramienia. Oparła się o nią młoda
kobieta w zaawansowanej ciąży. Widać, że rozwiązanie było
blisko.
- Straciła pani dziecko? - spytała, błędnie interpretując
smutek Leny. - Niech pani lepiej nie ogląda tych zdjęć, i Lena
otarła łzy.
- Nie mam dzieci - wymamrotała. Młoda kobieta
zaczerwieniła się. - O Boże, ale mi głupio... Przepraszam. Pani
płakała, więc...
- Ach, rozczuliłam się. Pewnie cudownie jest mieć dzieci... A
ja nawet nie mam męża...
- Niestety, on nie gwarantuje szczęścia - odparła zduszonym
głosem kobieta.
Lena wzruszyła ramionami.
- Przykro mi... Nie wiem, co powiedzieć, ale gdyby chciała
pani o tym porozmawiać, chętnie pani wysłucham.
Kobieta popatrzyła na nią z wahaniem.
- Pewnie zanudziłabym panią. Mnóstwo jest takich historii...
- Mam czas, proszę się nie krępować - stwierdziła Lena. -
Moja przyjaciółka jest na sali porodowej. Będzie miała
bliźniaki i nie wiem, ile czasu to zajmie... Usiądźmy w tamtej
wnęce. Fotele wyglądają na wygodne. Mam dwa żetony na
napoje. Podobno kakao jest pyszne.
Młoda kobieta uśmiechnęła się.
- Zgadza się. Ale jeśli będzie miała pani dość, proszę mi
powiedzieć, dobrze?
-Dobrze.
Podeszły do automatu z napojami. Lena wrzuciła żetony,
nacisnęła odpowiedni przycisk, podała jeden z kubków
kobiecie i usiadły wygodnie w fotelach.
Zapadła cisza.
- Kogo pani się spodziewa? - zagadnęła Lena. - Chłopca czy
dziewczynki?
- Dziewczynki. Właściwie tak chciałam...
- Właściwie?
- Mój mąż odszedł ode mnie właśnie z tego powodu. Podobno
wolałby chłopca.
- Słucham? - mknęła z niedowierzaniem Lena. Młoda kobieta
przebierała nerwowo palcami.
- Mąż od dawna prowadzał się z kochanką. Żeby tego mało,
zrobił nam dzieci niemal w tym samym czasie. Ona urodziła
syna. Spełniła jego marzenie, więc wybrał ją, a ja poszłam w
odstawkę. Przegrałam w tej grze...
- Tak, ale... - Lena aż się zapowietrzyła. - Tu nie chodzi o
żadną grę, jakieś przestawianie pionków na planszy... Pani jest
jego żoną, a córka powinna go uskrzydlić.
Kobieta machnęła ręką.
- Nie warto się pieklić i mazgaić. Już się wypłakałam. Teraz
muszę patrzeć w przyszłość, a nie patrzeć za siebie... Prędzej
czy później rozszedłby się ze mną. Nie wystarczałam mu. W
przeciwnym razie nie przygruchałby sobie kochanki. - Zrobiła
krótką przerwę. - Cieszę się, że urodzę. Jakoś
sobie poradzę. Wiara czyni cuda. Po burzy zawsze jest słońce.
- Podziwiam pani siłę, pani...
- Oj, przepraszam, wywnętrzam się przed panią, a nawet się
nie przedstawiłam. Nazywam się Babette... Babette
Hagemann. Córeczkę nazwę Marie.
- A ja jestem Lena Fahrenbach.
- Fahrenbach? Coś mi to mówi...
- W pobliżu jest wioska Fahrenbach.
- Tak, wiem, tam jest posiadłość Słoneczne Wzgórze.
Podobno mają tam piękne apartamenty wczasowe. Gdybym
dysponowała większą sumą pieniędzy, z chęcią bym się tam
wybrała. - Westchnęła. - Trochę potrwa, zanim będzie mnie na
coś takiego stać... Jestem zdana głównie na alimenty od
mojego jeszcze męża... Poszłabym do pracy, ale co zrobię z
dzieckiem? Przepraszam, obarczam panią moimi prywatnymi
sprawami... Wie pani, zwykle nie bywam taka gadatliwa i
wylewna, ale czasami trzeba wyrzucić z siebie emocje.
- Ale ja z miłą chęcią zostanę pani duszpasterzem. Szczerze.
- Dziękuję.
- Nie musi pani dziękować. A, i Słoneczne Wzgórze należy do
mnie. Jeśli pani chce, może mnie pani odwiedzić z Marie.
Serdecznie zapraszam. Babette wytrzeszczyła oczy.
- Naprawdę?
- Uhm. Inaczej bym tego nie mówiła.
- Przecież pani mnie w ogóle nie zna...
- Polubiłam panią, nawet bardzo... Możemy się lepiej poznać,
prawda?
Babette pokiwała głową.
- Chciałabym panią odwiedzić... U pani musi być pięknie.
- Nie widziałam piękniejszego miejsca. Słoneczne Wzgórze
jest dla mnie rajem.
Przyszła pielęgniarka.
- Tu się pani ukryła. Wszędzie pani szukałam. Może się pani
zobaczyć z przyjaciółką. Urodziła.
Zwróciła się do młodej kobiety.
- Pani Hagemann, pani powinna się położyć.
- Dobrze się czuję - oznajmiła Babette. - Ale skoro pani
Fahrenbach już idzie, nie mam ochoty tu zostawać.
-OK.
Lena podała swojej rozmówczyni rękę na pożegnanie i się
uśmiechnęła.
- Miło było panią poznać... - Zwlekała chwileczkę. - Mogę
panią odwiedzać, dopóki będzie pani w szpitalu?
- Przyszłaby pani do mnie?
- Tak.
- Ojej, będę zaszczycona... Moja Marie przyjdzie na świat
dziś albo jutro.
Pielęgniarka niecierpliwiła się.
- Idzie pani? - ponagliła Lenę.
- Tak, tak. Babette, trzymam za panią kciuki. Podążyła za
pielęgniarką. ;
Serce waliło jej jak młotem. Zaraz zobaczy Amalię i
Fryderyka. Do kogo są podobni? Do Martina czy Sylvii? A
może u noworodków nie da się tego stwierdzić? Ach,
obojętne... Najważniejsze, że Sylvia szybko i bez komplikacji
uporała się z porodem.
Kiedy Lena weszła do pokoju, jedna z pielęgniarek bujała
jednego z noworodków na rękach, inna zaś, w asyście dwóch
lekarzy, zniknęła za drzwiami z drugim maluchem.
- Czego pani tu szuka? Proszę stąd wyjść! - ofuknął Lenę
mężczyzna.
„Na miłość boską, co się stało?", pomyślała Lena.
- Ja jestem...
- Proszę opuścić to pomieszczenie! - krzyknął lekarz,
prawdopodobnie profesor.
Lena popatrzyła na szlochającą Sylvię, która jej nie
zauważyła, po czym wyszła z sali. Christian wybiegł za nią.
- Christian, dobrze, że tu jesteś. Co się dzieje? Coś nie tak z
dzieckiem? Widziałam, jak je wynieśli. Dlaczego Sylvia
płacze?
Christian położył rękę na jej ramieniu.
- Nie jest tak źle, jak się wydaje.
- Mów wreszcie, co się stało!
- Dziewczynka jest niedotleniona.
- Czy ona jest... będzie... Czy Amalia umrze?
- Ależ skąd! Potrzebuje po prostu tlenu. Właśnie go jej
podają. Za dwa-trzy dni wszystko będzie w porządku.
Lena odetchnęła z ulgą.
- Czy z Sylvią wszystko OK? Była jakaś zamroczona...
- Gdy matka dowiaduje się, że jej dziecku coś dolega, wpada
w panikę... U twojej przyjaciółki dodatkowy wstrząs wywołały
wspomnienia. Zaaplikowaliśmy jej środki uspokajające. Zaraz
zaśnie. Lena, będzie lepiej, jeśli pojedziesz teraz do domu. I tak
nic nie pomożesz. Przyjedź jutro.
- A ty?
- Ja zostanę. Wydaje mi się, że moja obecność pozytywnie
oddziałuje na twoją przyjaciółkę. Lekarze przeniosą ją do
innego pokoju. Dosuną mi tam drugie łóżko, żebym był przy
niej, kiedy się obudzi.
- A Fryderyk?
- Pierwszą noc spędzi w sali noworodków. Musimy najpierw
ustabilizować stan emocjonalny
twojej przyjaciółki. Odżyły traumatyczne przeżycia. Śmierć
męża nadal odciska na niej piętno.
- Dobrze, że tu jesteś, Christian - stwierdziła Lena. - Sylvia ci
ufa.
- No dobrze... Jutro świat nabierze kolorów... I wrócę z tobą
na Słoneczne Wzgórze. Mamy sobie sporo do opowiedzenia.
Lena uśmiechnęła się.
- Racja. Jestem dumna, że jesteś moim bratem. Przytulił ją
mocno.
- Zawsze marzyłem o takiej siostrze jak ty. Lena oparła głowę
na jego ramieniu. Że też
matka z zimną krwią wykreśliła takiego wartościowego
człowieka ze swojego życia.
Za nimi otworzyły się drzwi. Przeszła przez nie pielęgniarka.
- Doktorze Berger, pacjentka pana prosi. Christian puścił
Lenę.
- Już idę... Do jutra, siostrzyczko.
- Do jutra. Pozdrów ode mnie Sylvię.
- OK.
Lena wyszła ze szpitala ze spuszczoną głową.
Jej myśli krążyły wokół Sylvii. Prosiła w duchu Boga, żeby
uchronił przyjaciółkę przed depresją poporodową.
Zanim wsiadła do samochodu, spojrzała jesz cze raz na
szpitalną fasadę. W jednej z tych sal leżała Sylvia.
Wsiadła i przekręciła kluczyk w stacyjce.
Na szczęście Christian się nią zaopiekował.
Następnego ranka Lena zastała Sylvię w dobrym nastroju.
Albo znowu podano jej środki uspokajające, albo umiejętnie
się kontrolowała.
- Gratuluję - powiedziała Lena, ściskając serdecznie
przyjaciółkę.
Christian wziął od niej bukiet kwiatów i poszedł po wazon.
Lena pochyliła się nad łóżeczkiem stojącym obok Sylvii.
- O Boże, jaki on jest słodziutki! - krzyknęła. Mały Fryderyk
miał gęste, ciemne włoski.
- Cały Martin - wymamrotała Sylvia. Fryderyk był
prześliczny ale Lena nie potrafiła
ocenić, do kogo był podobny. Nagle Sylvia zaczęła płakać.
- Martin byłby szczęśliwy. Dlaczego życie jest takie
niesprawiedliwe? Dlaczego zginął? Przecież nikomu nic złego
nie zrobił.
Lena przytuliła przyjaciółkę.
- Sylvia, kochanie, cichutko... Nie zmienisz tego, nie cofniesz
czasu. Niezbadane są wyroki boskie.
Do środka wszedł Christian. Odstawił wazon na szafkę i
stanął przy Sylvii.
- Pani Gruber - zagadnął. - Obiecała mi pani, że nie będzie się
denerwować i płakać.
Zaszlochała spazmatycznie.
- Wiem, ale łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Wciąż
wspominam Martina. Byłby dumny ze swoich dzieci.
Pogładził ją po włosach.
- Z pewnością i...
W tym momencie Fryderyk wydarł się na całe gardło. Albo
dostał kolki, albo po prostu był głodny.
Sylvia odruchowo pochyliła się nad łóżeczkiem, wyjęła go i
pobujała na rękach. Uciszył się.
„Może coś mu się przyśniło", przeszło Lenie przez myśl.
Wzruszający obrazek: Sylvia i jej synek.
- Lena, chcesz zobaczyć Amalię? Oczywiście, że chciała.
Opuściła pokój razem z Christianem.
- Z Sylvią nie jest najlepiej, prawda? - spytała na zewnątrz
Lena.
- Fizycznie czuje się znakomicie. Świetnie zniosła trudy
porodu. Gorzej z formą psychiczną. Powinno się ją otoczyć
opieką psychologiczną, bo inaczej może sobie nie poradzić.
- W Portugalii, dokąd pojechała rozsypać prochy Martina,
poznała parę psychologów. Zatroszczyli się o nią...
- Uzyskała od nich doraźną pomoc, ale potrzebuje dłuższej
terapii.
- Christian, zapomnij. Wiadomo, że nie wyrazi zgody na
terapię, a poza tym nie ma na nią czasu. Zapewne zaraz rzuci
się w wir pracy, a poza tym dzieci również będą ją
absorbowały. Nie jestem zwolenniczką maksymy, że czas
leczy rany.
Dotarli do oddziału, gdzie Amalię podłączono do tlenu.
Założyli na siebie fartuchy ochronne i przystanęli przy
łóżeczku.
Dziewczynka była dużo mniejsza niż jej cudowny braciszek.
- Ojej, jaka ona chudziutka! - zawołała Lena. - Podobna do
ojca... Wąski nosek, pociągła twarz...
Christian zachichotał.
- Twoja przyjaciółka mówiła tak o synku, a chyba przyznasz,
że dzieci nie są identyczne.
Lena wybuchła śmiechem.
- Masz rację. Wmawiamy sobie coś, czego nie widać. Słodka
jest. Jak długo tu poleży?
- Dwa, no, maksymalnie trzy dni. Nie powiem ci dokładnie,
bo nie jestem pediatrą.
- Ale masz ogólne rozeznanie. Podziwiam twoją wiedzę
ogólną. Ze świecą szukać takich lekarzy. Dla mnie jesteś
znakomitym doktorem, obdarzonym nadludzką empatią...
Christian, bardzo pomogłeś Sylvii. Mnie zresztą też.
- Wykonywałem jedynie moje obowiązki - odparł i
jednocześnie się zarumienił. - Twoja przyjaciółka jest
nadzwyczajną kobietą.
Lena popatrzyła na niego ze zdumieniem.
Czyżby Christian i Sylvia? Dlaczego nie? Oboje przypadli
sobie do gustu...
Nie! Chryste Panie! Nie powinna wybiegać myślami tak
daleko w przyszłość. , Odwróciła głowę do Amalii, która
drobniutką dłonią drapała się po skroni.
-
Odwiedzę szybko jedną pacjentkę - oznajmiła
niespodziewanie. - A potem zajrzę do Sylvii. Idziesz ze mną?
- Porozmawiam tylko z kolegą.
- OK, zaraz się widzimy.
Lena zrzuciła z siebie fartuch i zapytała w dyżurce, gdzie leży
Babette.
Umieszczono ją na drugim końcu korytarza, w pokoju
dwuosobowym.
Lena zapukała i weszła do środka. Obca kobieta spojrzała na
nią od góry do dołu.
- Przepraszam, ja do pani Hagemann.
- Właśnie rodzi albo już urodziła.
- Szkoda...
Na stoliku spostrzegła notes i długopis.
- Czyj to notes? - zapytała.
- Mój - odparła kobieta. - Jeśli chce pani zostawić wiadomość
dla pani Hagemann, proszę wyrwać sobie kartkę.
- Dziękuję.
Lena usiadła przy stole i napisała krótki liścik.
Witam, chciałam panią odwiedzić... Ale nie szkodzi. Przyjdę
jeszcze raz. Wszystkiego dobrego. Pozdrawiam, Lena
Fahrenbach
Położyła kartkę na łóżku Babette i wyszła.
- Już jestem - zawołała, przekraczając próg sali przyjaciółki.
Sylvia trzymała synka na rękach, a Christian siedział obok
nich na krześle.
Tworzyli piękną i zgraną parę. Bardzo do siebie pasowali.
- Mogę wziąć małego? - spytała Lena. Sylvia bez oporów
podała jej swojego synka. Lenę przeszył ciepły dreszcz, zalała
ją wielka
fala czułości.
Fryderyk spał, przyciskając malutkie piąsteczki do
twarzyczki. Uśmiechał się beztrosko. Oby los oszczędził mu
przykrych niespodzianek i ten błogi uśmieszek towarzyszył mu
bezustannie, a przynajmniej tak długo, jak to tylko możliwe.
Życie składa się ze wzlotów i z upadków. Tych ostatnich Lena
życzyła mu jak najmniej, choć wiedziała, że go nie ominą. Jeśli
nawet jego mama roztoczy nad nim parasol ochronny.
Lena musnęła koniuszkiem palca jego główkę. Wzruszyła się.
Fryderyk skrzywił się. Lena od razu zaczęła go bujać.
- Fryderyk, mały Fryderyk - szeptała czule. - Super, że do nas
dołączyłeś.
- Daj mi go - poprosiła Sylvia, wyciągając ręce.
Lena ostrożnie podała jej synka. Sylvia przysunęła go
delikatnie do piersi i popatrzyła na przyjaciółkę.
- A jak ci się podoba Amalia? - spytała.
- Śliczna jest. Podobna do Martina - odpowiedziała Lena.
- Tak sądzisz? - zapytała niepewnie Sylvia.
- Fryderyk wygląda jak Martin.
- Oboje są do niego podobni... Tyle że chłopiec ma dużo
ciemnych włosów.
Sylvia rozpromieniła się.
- Faktycznie. Ach, co za szczęście, że są istną podobizną
Martina. Bardzo chciałam, żeby tak było.
Łzy napłynęły jej do oczu.
Christian chwycił jej dłoń. Pogłaskał ją.
Sylvia w ramach podziękowania posłała mu
promienny uśmiech.
Lena poczuła się jak piąte koło u wozu.
- Wpadnę do ciebie po południu - stwierdziła.
- Christian, idziesz ze mną? Wtedy Sylvia popatrzyła na niego
błagalnym wzrokiem.
- Zostanę jeszcze chwilę - odparł. - Po południu mnie stąd
odbierzesz. Po wizycie u Sylvii umówiłem się na rozmowę z
kolegą.
- Dziękuję - wymamrotała Sylvia. Lena pokiwała głową.
- Więc do popołudnia... Sylvia, mogę przyprowadzić Nicolę?
- Jasne.
Lena wyszła ze szpitala, zostawiając przyjaciółkę w dobrych
rękach.
Zastanowiła się przez sekundę, czy nie pójść do pokoju
Babette, ale odpuściła sobie.
Pojedzie na Słoneczne Wzgórze, zda relację z narodzin
bliźniaków, a po południu przywiezie Nicolę do szpitala.
Trochę się tego obawiała. Nie wiedziała, jak zareaguje na
noworodki. Naturalnie się ucieszy. Jednak widok tych
maleństw może jej przypomnieć o córce, którą ze względu na
trudną sytuację materialną musiała oddać do adopcji.
Lena postanowiła, że wbrew woli Yvonne spróbuje się z nią
jeszcze raz skontaktować. Nie będzie do niej dzwonić, bo
zapewne natychmiast się rozłączy. Napisze do niej i poprosi ją,
żeby dała swojej biologicznej matce szansę, żeby jej nie
skreślała, bo przecież Nicola nie była zbrodniarką, lecz
ciepłym, dobrodusznym człowiekiem. Nie pozbyła się
dziecka, bo było dla niej ciężarem. Życie ją do tego zmusiło.
Prawo nawet mordercom pozwala na nowo włączyć się do
społeczeństwa...
Nicola nie powinna do końca życia pokutować za błędy
przeszłości.
Żeby odpędzić od siebie myśli o ewentualnym związku Sylvii
i Christiana, Lena włączyła radio. Wiadomości... Nie, nie miała
ochoty na durne komentarze wydarzeń politycznych.
Zmieniała stacje, szukając czegoś interesującego, i już chciała
włożyć płytę CD, gdy w jednej z rozgłośni znalazła audycję
wspomnieniową o Johnnym Cashu.
Lubiła go. Przypomniał się jej wieczór u Sylvii, na którym
ona i Thomas znowu się zeszli.
- Oh, what a dream - śpiewał wówczas swoim
charakterystycznym głosem.
Tańczyła wtedy z Thomasem na tarasie, pod gołym niebem,
całowali się...
Lena pogrążyła się we wspomnieniach.
Nagle ocknęła się z marzeń na jawie.
Jakaś dziewczynka popchnięta przez drugą wpadła znienacka
na ulicę, prosto pod koła jej samochodu.
Lena wcisnęła gwałtownie hamulec i skręciła w bok.
Zatrzymała się dosłownie o milimetry od dziewczynki. O mały
włos jej nie potrąciła! Dzieciak z przerażeniem wskoczył z
powrotem na chodnik. Ta druga ponownie ją zaatakowała.
Stojący na przystanku ludzie przyglądali się obojętnie całemu
zdarzeniu. Nikt się nie ruszył, żeby interweniować.
Lenę ogarnęła złość. Paranoja! Tylu gapiów, a nikt nie
pomógł tej dziewczynce, na którą najwyraźniej napadła jakaś
łobuzica...
Przecież mogła ją przejechać!