Wood Sara
Wenecki książę
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z galerii dla muzyków Rozzano obserwował
przyjęcie urodzinowe żony swojego brata. Doszedł do
wniosku, że nie ma wyjścia: musi się ożenić. Smutna
perspektywa, ale lepsze to niż obecna sytuacja. Na samą
myśl o tym, co tu się teraz dzieje, serce ścisnęło mu się z
ż
alu. W pięknym rokokowym salonie zachłanne kokoty
wabiły bogatych kochanków, a olśniewające piękności
szczebiotały w ramionach podstarzałych rekinów
finansowych. Kilku gości spacerowało po salonie,
ukradkiem wyceniając umieszczone tam antyki.
Rozgniewany Rozzano westchnął ciężko. Ten pałac
był jego własnością, a ci ludzie nie zasługiwali na to, by
przebywać w tych murach. Gardził znajomymi brata i
większość z nich uważał za prostaków. Wśród
rozplotkowanego tłumu jego brat, znany kłamca, leń i
krętacz, puszył się jak paw, dumny z fortuny Barsinich,
jubilatka intrygowała na boku, a ich dzieci wrzeszczały i
kłóciły się, napychając brzuchy kosztownymi
smakołykami.
Książę Rozzano Alessandro Barsini pozwolił sobie
na wyjątkową demonstrację uczuć i spojrzał pogardliwie
na tłum gości. Uchodził za dżentelmena w każdym calu i
uosobienie opanowania. Znajomi oniemieliby na widok
jego gniewnej miny: było nie do pomyślenia, żeby
Barsini ujawniał swoje uczucia. Ojciec powtarzał mu
dawniej, że gdyby coś go wytrąciło z emocjonalnej
równowagi, nie powinien tego okazywać. A zatem nikt
się nie dowie, że na myśl o najbliższych odczuwa
nienawiść i wściekłość. Do diabła! Jak dobrze jest
czasem zrzucić na moment maskę uprzejmości.
Wczoraj usiłował przemówić Enricowi do rozsądku,
ale brat go wyśmiał; oznajmił, że ma tylko jedno życie i
nie jest na tyle głupi, by marnować je w pracy. Rozzano
wciąż kipiał ze złości na wspomnienie tamtej rozmowy.
Czyżby Enrico sądził, że wielkie rodzinne wydawnictwo
nie wymaga starannego nadzoru, bo wszystko tam kręci
się samo?
Rozzano usłyszał głuchy łoskot i odwrócił się z
irytacją. Kilku pijanych gości wpadło na siebie,
przewracając bezcenny średniowieczny kandelabr.
Zacisnął zęby. Był przecież najstarszym synem w jednej
z najbardziej szanowanych weneckich rodzin, wiec miał
obowiązek bronić jej honoru i zadbać, aby ród Barsinich
nie wygasł. Na wypadek jego śmierci tytuł nie może
przejść na Enrica i jego bachory. Potrzebował
spadkobiercy i wiedział, że nie ucieknie przed tą
koniecznością, a zatem musiał poszukać żony.
Westchnął ciężko, gdy podjął decyzję. Powoli zacisnął
dłonie w pięści i poczuł, że coś mocno ściska go za
gardło. Gotów był na wszystko, byle tylko założyć
rodzinę.
Targały nim sprzeczne uczucia. Jakiś czas temu
poprzysiągł sobie, że będzie trzymać się z dala od
kobiet. Od tamtej chwili minęły cztery lata, trzy
miesiące i cztery dni. Wiedział, która była godzina,
kiedy umarła jego żona. Przygryzł wargę, starając się
opanować. Z winy brata, który miał swój udział w tamtej
tragedii, musiał teraz wrócić na małżeńskie targowisko i
bez miłości wybrać odpowiednią kobietę, chociaż nie
potrafił już kochać. Do końca życia będzie udawać
oddanego męża, co było dla niego jak wyrok. Z ponura
miną rozmyślał o kobietach, które okazywały mu
uwielbienie i flirtowały, nie kryjąc, że mają na niego
ochotę. śadna z nich nie zagrzałaby miejsca w jego
domu.
- Niech cię diabli, Enrico - mruknął przez zaciśnięte
zęby. Od lat nie mógł znaleźć szczęścia. Miał wszystko,
ale to nic nie znaczyło. Jedyną pociechą były dla niego
ojcowskie uczucia pewnego starego człowieka. Jęknął
głucho, gdy uświadomił sobie, ile zachodu wymagają
sprawy, które powierzył mu D'Antiga.
Zegar na wieży wybił godzinę, a Rozzano
odruchowo popatrzył na zegarek i głośno zaklął. Trzeba
jechać, są sprawy, które nie mogą czekać. Gdzieś w
południowej Anglii małomiasteczkowy adwokat zdobył
dla niego informacje dotyczące rodziny D'Antigów, co
stanowiło dla Rozzana dostateczny powód, żeby
przejechać pól Europy. Może odnalazła się zaginiona
córka? Gdyby tak było, nie musiałby dłużej zarządzać
majątkiem przyjaciela swego zmarłego ojca.
Jego twarz znów przybrała wyraz pogodny i
nieprzenikniony, a po gniewnej minie nie zostało śladu.
Ruszył w dół klatką schodową ozdobioną bogatymi
złoceniami. Miał nadzieję, że wkrótce odsunie brata od
zarządzania rodzinnym wydawnictwem i sam zacznie
nim kierować jak należy. Z góry się na to cieszył i w
znacznie lepszym nastroju szedł w stronę wyjścia, gdzie
cumowała motorówka. Skinął głową służącym i
natychmiast jeden z nich pobiegł uprzedzić przewoźnika,
a drugi podał księciu wełniany płaszcz, teczkę i
rękawiczki. Wkrótce Rozzano jechał na weneckie
lotnisko, skąd prywatnym samolotem udał się do
południowej Anglii. Celem podróży była osada Barley
Magma w hrabstwie Dorset.
Gdy książę Rozzano Alessandro Barsini wysiadł z
wynajętego samochodu, wyglądał tak świeżo i
wytwornie, jakby niedawno się obudził i przygotował do
wyjścia, chociaż od wczesnego rana naprawiał szkody
spowodowane lekkomyślnością brata, niedbale
rządzącego firmą. Odbył telefoniczną naradę z
zagranicznymi przedstawicielami wydawnictwa. a w
samochodzie przejrzał dokumenty związane z produkcją
perfum, którą z pokolenia na pokolenie zajmowała się
rodzina D'Antigów.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział kierowca
wynajętego auta.
Rozzano zatrzymał się przed sklepikiem
spożywczym na końcu ulicy, gdzie stały domy z żółtego
piaskowca, lśniące w blasku kwietniowego słońca.
Zirytowany Rozzano zmarszczył brwi i zacisnął zęby.
Najwyraźniej ktoś go nabrał. Pod tym adresem miała być
przecież kancelaria prawnicza. Mocno zawiedziony
wsiadł znowu do auta.
- Nie zamierzam tu przecież robić zakupów -
mruknął z irytacją.
- Oczywiście. Kancelaria znajduje się na piętrze -
odparł skwapliwie kierowca. Wyczuł, że ma zamożnego
klienta, i spodziewał się dużego napiwku. - Drzwi są za
rogiem.
Rozzano bez przekonania kiwnął głową, ale
podziękował mu uprzejmie. Nie robił sobie wielkich
nadziei, by w tej mieścinie udało się wyjaśnić tajemnicę
sprzed trzydziestu lat.
- Proszę tu po mnie wrócić... powiedzmy za
godzinę.
W ponurym nastroju wszedł do skromnie
wyposażonej poczekalni. Młoda kobieta siedząca przy
biurku usiłowała jednocześnie pisać na maszynie i
plotkować przez telefon. Nie podnosząc głowy, zakryła
dłonią mikrofon i rzuciła opryskliwie:
- Tak?
- Dzień dobry. - Spochmurniał, ale mówił z
przesadną uprzejmością. - Jestem umówiony. Nazywam
się Rozzano Barsini i...
- Ach, książę! - Wystraszona kobieta rzuciła
słuchawkę, zaczerwieniła się, strąciła z biurka stos
dokumentów i przewróciła kubek z kawą. Cofnął się
odruchowo, żeby nie zaplamić markowego garnituru. -
Cholera jasną! Przepraszam waszą... książęcą wysokość.
- Zakłopotana sekretarka próbowała uporać się z
bałaganem, ale raz po raz zachwycona spoglądała na
księcia. Ten podał jej chusteczkę do nosa, myśląc z
obawą, że jeszcze chwila, a kobieta zacznie mu bić
pokłony. Jej ugięte kolana i nisko pochylona głowa
stanowiły potwierdzenie jego najgorszych przeczuć.
- Niech się pani uspokoi - powiedział zaskoczony,
ż
e jego obecność zrobiła na niej takie wrażenie.
Nie lubił próżnego rozgłosu. Odkąd stracił żonę,
dziennikarze obsesyjnie interesowali się jego prywatnym
ż
yciem i relacjonowali je w najdrobniejszych
szczegółach. Tematów dostarczał im również niezwykle
towarzyski Enrico. Ta młoda kobieta najwyraźniej
uważała postaci z kroniki towarzyskiej niemal za
bóstwa. Rozzano chętnie wybiłby jej to z głowy, ale
machnął ręką.
- Poczekam, aż będzie pani mogła powiadomić szefa
o moim przybyciu - oznajmił z przekąsem.
Sekretarka posprzątała i pędem ruszyła do gabinetu,
z którego dobiegły wkrótce ożywione głosy. Rozzano
stłumił westchnienie, z niesmakiem spojrzał na mocno
zniszczoną kanapę, podciągnął nogawki
ciemnogranatowych spodni idealnie zaprasowanych w
kant i usiadł na chybotliwym drewnianym krześle,
starając się przybrać możliwie wygodną pozycję. Jego
czas był cenny, więc żeby go nic marnować, wyjął
telefon, zamierzając porozmawiać z kilkoma osobami.
Dopiero wtedy spostrzegł kobietę siedzącą w rogu
poczekalni.
- Przepraszam, wydawało mi się, że jestem tu sam -
wyjaśnił uprzejmie i schował telefon do wąskiego
futerału umieszczonego przy pasku.
- Witam pana - rzuciła przyjaźnie z uśmiechem,
który rozświetlił ciemnoszare oczy.
Głos miała niski i melodyjny, a Rozzano poczuł, że
pod jego wpływem odzyskuje dobry humor. Nieznajoma
wiedziała, z kim ma do czynienia, ponieważ zachowanie
sekretarki nie pozostawiało w tej kwestii żadnych
wątpliwości, ale zachowała spokój i najwyraźniej w
ogóle nie przejęła się nowiną. Dla Rozzana była to
przyjemna odmiana. W pierwszej chwili odruchowo
odwrócił wzrok, ponieważ unikał kobiet jak diabeł
ś
więconej wody, ale zdumiony zachowaniem
nieznajomej spojrzał na nią po raz drugi. Kąciki jego ust
uniosły się lekko, a rysy twarzy złagodniały, gdy
domyślił się, że został zlekceważony - wręcz
zapomniany, co było dla niego osobliwą i pełną uroku
niespodzianką. Dziewczyna wyglądała przez okno,
obserwując ulicę z roztargnieniem. Rozzano z żalem
uległ nakazom dobrego wychowania, które nie
pozwalają gapić się na innych ludzi, i odwrócił wzrok,
ale zdążył jeszcze spostrzec, że wyraz twarzy i postawę
dziewczyny cechuje wyjątkowy spokój.
W przeciwieństwie do większości jego znajomych -
filigranowych, szczuplutkich kobietek o modnej
sylwetce - nieznajoma była dość wysoka, mocnej
budowy i przyjemnie zaokrąglona - istna bogini
płodności. Z drugiej strony jednak... Rozzano udawał, że
przegląda czasopismo poświęcone weselom i ślubom, a
zarazem próbował określić, co tak go intryguje. Jej strój?
Miała na sobie źle skrojoną sukienkę z pomarszczonym
karczkiem oraz ciemnobrązowy rozpinany sweter bez
stylu i klasy. Od razu spostrzegł, że ma piękne nogi -
długie, smukłe, obnażone; ich skóra opalona na złoty
brąz połyskiwała lekko, a kostki były tak szczupłe, że z
przyjemnością marzył o tym, by objąć je dłonią. Buty
miała niemodne i marnej jakości, ale za to wyczyszczone
do połysku. Rozzano natychmiast to spostrzegł. Była
szatynką; włosy koloru cukierków toffi upięła w gładki
węzeł świadczący o pogardzie do kokieterii. Wyglądała
niepozornie; tylko piękne, długie nogi mogły przyprawić
mężczyznę o szybsze bicie serca, a więc dlaczego
przyciągnęła jego uwagę? Czemu patrzył na nią z takim
zainteresowaniem? Przyglądał się jej ukradkiem,
próbując rozwiązać tę zagadkę.
Allora... Tak, wszystko jasne. Blask radości
rozświetlił jego ciemne oczy. Mimo skromnego wyglądu
tę dziewczynę otaczała wyczuwalna na pierwszy rzut
oka aura prawdziwej wytworności. Nieznajoma trzymała
się prosto, głowę miała wysoko uniesioną, rysy
delikatne, a piękne nogi skromnie odsunięte w bok.
- Pan Luscombe zaprasza waszą wysokość do swego
gabinetu - powiedziała sekretarka trochę za głośno. Oczy
lśniły jej z podniecenia.
- Dziękuję. - Rozzano ze zdumieniem stwierdził, że
jest zirytowany, ponieważ nie dane mu było
porozmawiać z nieznajomą, którą porównywał do
madonny z malowideł weneckich mistrzów. Po chwili
wziął się w garść i ruszył w stroną biura. Gdy witał się z
wiekowym prawnikiem, usłyszał znowu głos sekretarki.
- Aha, pani też może wejść, panno Charlton -
powiedziała lekceważąco.
Rozzano odwrócił się natychmiast i popatrzył na
dziewczynę, która z łagodnym wyrazem twarzy ruszyła
w jego stronę. Cóż ona może mieć wspólnego z
milionami D'Antigi?
- Czy mam zrobić kawę, wasza książęca wysokość?
- zapytała sekretarka głosem tak słodkim, że zrobiło mu
się niedobrze. Rzucił jej karcące spojrzenie.
- W takiej sytuacji my, Włosi, najpierw zwracamy
się do pań. Mężczyzn pyta się w drugiej kolejności -
odparł cicho, boleśnie dotknięty, że musi tłumaczyć
rzeczy oczywiste.
- Słuszna uwaga. Jean, przynieś kawę dla nas
wszystkich. Luscombe podszedł do łagodnej dziewczyny
stojącej w drzwiach. Kiedy się z nią witał, zniknęła
gniewna mina, a na twarzy pojawił się radosny uśmiech.
Rozzano także się rozpromienił, chociaż nie miał
pojęcia, co go tak ucieszyło. Od dawna rzadko się
uśmiechał, ale wystarczyło, że popatrzył na tę
dziewczynę, a kąciki jego warg same się unosiły. Gdy z
szacunkiem uścisnęła dłoń prawnika, Rozzano miał
wrażenie, że na jego zatroskane serce spływa
błogosławiony spokój.
Frank Luscombe dokonał oficjalnej prezentacji.
Rozzano ujął małą, wąską dłoń Sophii Charlton; pod
wpływem nagłego impulsu pochylił się i złożył na niej
pełen uszanowania pocałunek.
Sophia przyznała w duchu, że klient Franka
znakomicie się prezentuje i pięknie pachnie. Spoglądając
na ciemną czuprynę, próbowała sobie przypomnieć,
gdzie słyszała jego nazwisko. Był księciem, więc
zapewne czytała o nim w kronice towarzyskiej. Może
uczestniczył w ważnym przyjęciu albo zjawił się na
głośnej premierze. Cóż, tak się bawi wielki świat.
Gdy podniósł głowę, popatrzyła w roześmiane oczy,
lśniące i czarne jak smoła. Ze zdumieniem stwierdziła,
ż
e nie patrzy na goniącego za błahymi rozkoszami
próżniaka. Stał przed nią myślący, poważny mężczyzna.
Zrobiło jej się ciepło na sercu - tak samo jak w chwili,
gdy wszedł do poczekalni i usłyszała jego głęboki,
kojący głos oraz zagadkowy akcent.
Na jego widok przypomniały jej się marzenia o
księciu z bajki. Pragnęła zakochać się, wyjść za mąż i
mieć dzieci. Jej wybranek okaże się zapewne farmerem
lub agentem ubezpieczeniowym, ale dla niej będzie
prawdziwym księciem.
Od dawna marzyła o dzieciach. Z westchnieniem
pomyślała, że czwórka pociech byłaby idealna.
Pragnienie narastało w miarę, jak zegar biologiczny
tykał coraz głośniej. Zawsze starała się widzieć dobre
strony każdej sytuacji, ale tylko w dużej rodzinie byłaby
naprawdę szczęśliwa.
Poczucie humoru i zdrowy rozsądek pozwoliły jej
wrócić do rzeczywistości. Na głuchej prowincji rzadko
pojawiali się nieżonaci książęta na białych koniach;
równą rzadkością byli farmerzy lub sprzedawcy
nieruchomości gotowi zakochać się do szaleństwa w
trzydziestodwuletniej starej pannie, która ma w życiu
pecha. Ubawiona wyobraziła sobie, że książę Rozzano
podjeżdża na białym wierzchowcu, schyla ku niej,
porywa w objęcia, sadza przed sobą na koniu i, ogarnięty
miłosną niecierpliwością, rozpina guziki wysłużonego
sweterka. Stłumiła chichot i próbowała słuchać
adwokata, który tłumaczył się z powodu wybryków
Jean.
- Przyszła na zastępstwo, ponieważ moja sekretarka
jest na urlopie macierzyńskim.
- Jaka miła nowina! - ucieszyła się Sophia, tłumiąc
zazdrość. Po chwili dodała współczująco: - Z pewnością
dla pana to spore utrudnienie.
Usiadła, obciągając zbyt krótką spódniczkę, żeby
bardziej osłonić uda. Książę od czasu do czasu zerkał na
jej nogi, ale z jego miny nie potrafiła wywnioskować,
czy patrzy z przyjemnością, czy raczej krytycznie.
Sekretarka zapukała do drzwi i weszła z tacą, którą
niezdarnie postawiła na biurku szefa, niechcący strącając
przy okazji słuchawkę telefonu. Rozanielona podała
księciu filiżankę i bardzo się rozczarowała, gdy Rozzano
nie poprosił o cukier i mleko. Odeszła nadąsana, a
pozostali amatorzy kawy musieli się sami obsłużyć, więc
sięgnęli po stare kubki.
- W takich sytuacjach czuję się bezradny -
westchnął Frank. Sophia poweselała, widząc jego
udawaną rozpacz.
- Gdybyś kiedykolwiek w przyszłości potrzebował
pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć. Chętnie
wpadnę. żeby cię odciążyć w pracy - zapewniła. - Za
ż
ycia taty często przepisywałam na maszynie
korespondencję i prowadziłam księgowość.
- Zawsze mi się wydawało, że nim zachorował,
byłaś przedszkolanką, ale zrezygnowałaś z posady, żeby
go pielęgnować.
- Bardzo lubiłam pracować z dziećmi - odparła
rozmarzona. - W wolnych chwilach pomagałam ojcu.
Szczerze mówiąc, teraz moja sytuacja finansowa jest tak
zła, że podjęłabym każde zajęcie z wyjątkiem sprzedaży
narkotyków, napadu na bank albo... - W porę ugryzła się
w język, bo już chciała powiedzieć, że własnym ciałem
też kupczyć nie będzie, ale zdała sobie sprawę, że paple
bez sensu, co zwykle jej się nic zdarzało.
- Albo? - powtórzył z ciekawością.
- Mniejsza z tym. Nie złamię prawa dla zysku -
odparła wyniośle.
- Rozumiem. - Miał wypisane na twarzy, że wie, o
czym pomyślała.
- Udzielam się w szkole jako wolontariuszka, ale od
ś
mierci ojca nie mam stałej posady. Sam wiesz, jak
trudno o pracę w tych stronach. Gdybym zamieszkała w
mieście, byłoby łatwiej, ale nie stać mnie na
przeprowadzkę. - Roześmiała się cicho, wspominając
niedawną próbę zna - lezienia posady.
- Proszę nam o tym opowiedzieć, panno Charlton -
powiedział cicho książę. Obaj słuchacze wydawali się
ogromnie zaciekawieni, więc tylko wzruszyła ramionami
i spełniła jego prośbę.
- W poprzednim tygodniu próbowałam zatrudnić się
jako śmieciarz. Ciekawe, jak brzmiałby ten rzeczownik
w rodzaju żeńskim - odparła z powagą.
- Proszę? - Książę doskonale znał angielski, ale nie
był pewny, czy dobrze ją rozumie.
- śadna praca nie hańbi - odparła z godnością, a
książę bez słowa uniósł lekko brwi.
Sophia uznała, że brak mu poczucia humoru. Uległa
nagłej pokusie, by zabawić się kosztem tego ponuraka.
Frank natychmiast podjął grę.
- Ach, tak! - rzucił, uśmiechając się zachęcająco.
- Przyjrzałam się innym kandydatom i uznałam, że
mam szansę otrzymania tej posady - odparła z kamienną
twarzą - ale niespodziewanie zgłosił się facet ogolony na
zero, umięśniony jak Herkules, w ciasnym podkoszulku,
z tatuażami. Z resztą mogłam wygrać, ale ten był nie do
pokonania!
- Moim zdaniem - odparł uśmiechnięty Frank -
wkrótce znajdziesz sobie zajęcie o wiele ciekawsze od
wywożenia śmieci.
- Chcesz powiedzieć, że zaproponują mi pracę w
przedszkolu? - spytała z nadzieją.
- To coś znacznie bardziej interesującego -
powiedział Frank, ale Sophia już go nie słuchała. Chciała
pracować z dziećmi; to było jej największe marzenie.
Pragnęła się nimi opiekować, matkować im. Otrząsnęła
się z zadumy. słysząc, że Frank raz po raz powtarza jej
imię.
- Przepraszam, jestem okropnie roztargniona.
- Marzy pani o muskularnym Herkulesie w ciasnym
podkoszulku? - zapylał książę.
W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Ucieszyła
się, że pod pozorami surowości kryło się jednak
poczucie humoru.
- Myślałam o moich przedszkolakach - odparła z
mimowolną czułością w głosie. - Szkoda, że nie mogę do
nich wrócić. - Frank odchrząknął znacząco, ale rzucił jej
serdeczne i wesołe spojrzenie. Niechętnie powróciła do
rzeczywistości. - Słucham uważnie. - Wyprostowała się i
splotła dłonie na kolanach. - Opowiadaj.
- Zastanawiam się, od czego zacząć. - Frank
przekładał leżące przed nim dokumenty. Sophia
wyczuła, że książę znieruchomiał, i spojrzała na niego
ukradkiem. Profil miał surowy i wyrazisty. Ucieszyła
się, gdy spojrzał na nią i uśmiechnął się, widząc jej
przyjazne zainteresowanie. Całkiem ja, rozbroił, bo
miała świadomość, że ten mężczyzna nie szafuje
pochopnie uśmiechami. Z trudem oparła się pokusie, by
zwichrzyć mu włosy. Z pewnością znakomicie by się
prezentował z kosmykami opadającymi na czoło.
Oczyma wyobraźni ujrzała go na zboczu jednego z
okolicznych pagórków; w pełnym słońcu byłby jeszcze
przystojniejszy.
- Czy tak samo niecierpliwie jak ja czeka pani, aż
się dowiemy, jakiż to przypadek sprawił, że oboje
znaleźliśmy się dzisiaj w tym biurze? - spytał książę. Z
przyjemnością słuchała ciepłego, umiejętnie
modulowanego głosu. Przez chwilę rozkoszowała się
tym doznaniem, udając, że rozważa jego słowa.
- Spokojnie oczekuję wyjaśnień. Jestem pewna, że
Frank powie nam wszystko, gdy nadejdzie odpowiedni
moment - odparta pogodnie. Niezliczone podwieczorki z
rozmownymi parafianami ojca sprawiły, że stała się
wobec bliźnich wyjątkowo cierpliwa i pobłażliwa. - Tak
czy inaczej, sytuacja jest niezwykła.
- Podzielam pani zdanie.
Po namyśle uznała, że wszystko ich różni. Byli jak
przybysze z dwóch różnych planet. Można by
powiedzieć, że pochodzą z różnych sfer. Książę nosił
drogie ubrania, które idealnie leżały na jego
muskularnym ciele. Z pewnością zostały uszyte na
miarę. Z zachwytem parzyła na jego szerokie ramiona.
Byłby idealnym modelem dla najwybitniejszych
rzeźbiarzy.
- Jeśli mam być szczera, moim zdaniem Frank
zwleka tak długo, ponieważ ma bałagan w papierach -
szepnęła, pochylając się nagle w jego stronę.
- Taka myśl przemknęła mi przez głowę - odparł z
uśmiechem, który sprawił, że zabrakło jej tchu.
- Jeszcze chwilka - mamrotał pochylony nad
dokumentami Frank. - Muszę coś znaleźć.
Wydawał się bardzo przejęty. Co go tak poruszyło?
Udzieliła jej się ta nerwowość. Gdy zapadła
kłopotliwa cisza, zaniepokojona Sophia zapylała
niespodziewanie:
- A może jestem pańską zaginioną przed laty
siostrą? Gdy zmierzył ją taksującym spojrzeniem,
poczuła się tak, jakby stanęła w świetle jupiterów.
- Od razu widać, że to mało prawdopodobne -
odparł, patrząc na jej kostki i nadgarstki, które nic
wskazywały na pokrewieństwo z włoską arystokracją.
- śartowałam - mruknęła z roztargnieniem.
- Wiem - odparł, zwracając ku niej oczy. Długo się
jej przyglądał, jakby utrwalał w pamięci rysy twarzy.
Nagle wstrzymał oddech i omal nie zerwał się z krzesła,
jakby coś go nagle zaskoczyło.
- Panie mecenasie! - zawołał natarczywie,
zapominając o powściągliwości. - Z naszej rozmowy
wynikało, że nowiny dotyczą przyjaciela mojego ojca,
pana D'Antigi. Chodziło o jego córkę?
- W pewnym sensie - odparł zbity z tropu adwokat,
oburzony natarczywością księcia.
- Domyślam się, że umarła.
- Słuszna uwaga, ale wolałbym...
- W porządku, ale moim zdaniem...
- Miała dziecko?
Frank wiercił się niespokojnie.
- Proszę o cierpliwość, chciałbym odpowiednio
naświetlić tę sprawę, by szok...
- Jaką sprawę? - zawołała nagle wystraszona
Sophia. - Cóż to za szokująca nowina? Czemu zaprosił
pan tutaj i mnie, i księcia Rozzano? - wypytywała
natarczywie. Nagle przypomniała sobie, skąd zna jego
imię i nazwisko. Jakiś czas temu jego zdjęcia widniały
na okładkach wszystkich popularnych magazynów.
Przedstawiały człowieka pogrążonego w rozpaczy.
Pamiętała, że zbolała twarz budziła w niej głębokie
współczucie. Tamte fotografie stanęły jej nagle przed
oczyma, lecz nadal nie miała pojęcia, z jakiego powodu
książę tak bardzo cierpiał. Co się wtedy stało? Czy tamte
zdarzenia mają jakiś związek z dzisiejszym spotkaniem?
- Sophio...
- Tak? Przepraszam, zamyśliłam się. - Łagodny głos
adwokata sprawił, że wróciła do rzeczywistości. -
Dlaczego mnie tu wezwano? O co chodzi? - dopytywała
się z pobladłą twarzą.
- Od śmierci twego ojca minął niespełna rok...
- Nie musisz mi o tym przypominać, Frank.
- Wspominam o tym ze względu na księcia. -
Adwokat spojrzał na niego i tłumaczył dalej: - Nasz
pastor cierpiał na stwardnienie rozsiane. Sophia
pielęgnowała go przez sześć lat.
- Kawał czasu. - Rozzano przez kilka chwil z
powagą spoglądał jej w oczy, jakby ta nowina bardzo go
zainteresowała. Sophia wodziła spojrzeniem od Franka
do Rozzana. Ich zafrasowane twarze budziły w niej
poważne obawy.
- Powiedz mi natychmiast, o co chodzi! - błagała.
Adwokat obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Autentyczność testamentu twojego ojca została już
potwierdzona, Sophio - oznajmił, mocno poruszony, i
odchrząknął niepewnie. - To delikatna sprawa. Ujawnił
wreszcie sekret dotyczący twojej matki, która wymogła
na nim przyrzeczenie, że ci go nie zdradzi. Wrodzona
uczciwość sprawiła, że dotrzymał słowa, lecz na krótko
przed śmiercią wezwał mnie i poprosił, żebym wszystko
ci wyjaśnił, gdy uznam, że jesteś na to przygotowana.
Bardzo cię kochał i dlatego uznał, że powinnaś
wykorzystać swoją szansę.
Sophia wzdrygnęła się, gdy Rozzano krzyknął coś w
swoim języku, ale natychmiast się zreflektował i dodał
po angielsku:
- Już wiem, kim ona jest! To córka Violetty
D'Antigi, prawda?
- Trafił pan w dziesiątkę! - zawołał uradowany
Frank.
- Od razu wiedziałam, że to nieporozumienie! Moja
matka nazywała się Violet Charlton. Postaraj się o lepszą
sekretarkę - odparła pobłażliwym tonem Sophia - żeby
uporządkowała twoje papiery, bo mieszają się fakty z
pozoru oczywiste.
Niespodziewanie znalazła się oko w oko z
Rozzanem, który ukląkł przed nią i ujął jej dłonie.
Patrzył na nią długo i uporczywie. Zorientowała się. że
drży pod wpływem jego bliskości. Nic dziwnego, skoro
był zabójczo przystojny. Każda kobieta straciłaby dla
niego głowę, bo pod wykwintną powierzchownością
czuło się pierwotną i niespożytą energię.
- To wcale nic jest pomyłka. Coś nas łączy - odparł
krótko.
Była między nimi jakaś więź. Przez ułamek sekundy
Sophia miała wrażenie, że obserwuje z boku tę scenę.
Można by pomyśleć, że słyszy jego myśli i czuje lak
samo jak on. Uśmiechnęła się bezradnie, ponieważ nie
mogła w to uwierzyć. Cóż ją mogło łączyć z tym
weneckim księciem? Wymyślała sobie od idiotek:
ulubieniec kobiet i córka wiejskiego pastora!
Najwyraźniej brakowało jej piątej klepki.
- Oczywiście! Włoski arystokrata ubrany od stóp do
głów u Armaniego...
- Gianfranca Ferrego - poprawił machinalnie, jakby
sądził, że tę markę powinien rozpoznać nawet ostatni
dureń. Garnitur był przecież, nieskazitelny.
- Oczywiście, Ferrego. Mnie tam wszystko jedno -
odparła pogodnie. - Chce mi pan wmówić, że książę i
bezrobotna córka ubogiego duchownego mają ze sobą
coś wspólnego? - W jej głosie słyszał zdziwienie i
niedowierzanie, a oczy śmiały się do niego.
- Pani ojciec był duchownym? To wiele tłumaczy -
odparł zamyślony, obserwując jej twarz.
- A zatem niech mi pan wytłumaczy, o co chodzi -
zaproponowała, starając się ukryć drżenie warg. Poczuła
na twarzy ciepły oddech Rozzana. Czuła się tak, jakby
pogłaskał ją po policzku... albo złożył na nim pocałunek.
Jej oczy zasnuła mgiełka radości i oczekiwania. W
głowie jej się mąciło, brakowało jej tchu. - Proszę mi
wierzyć; kaprys losu sprawił, że wiele nas łączy - odparł
wyjątkowo serdecznie. - Dlatego oboje tu jesteśmy.
Niech się pani przygotuje na wielką niespodziankę, ale
to dobra nowina, która odmieni pani życie.ROZDZIAŁ
DRUGI
Sophia wstrzymała oddech i siedziała bez ruchu, a jej
umysł pracował gorączkowo. Nie chciała zmieniać
swego życia. Chętnie podjęłaby nową pracę, wyszła za
mąż, urodziła dziecko, ale nie życzyła sobie
gwałtownych zwrotów i nagłych przełomów. Gdy
Rozzano wziął ją za rękę, poczuła się pewniej. Z uwagą
obserwowała twarze obu mężczyzn. Widziała na nich
ulgę i radość, więc uznała, że wkrótce usłyszy dobra
nowinę; gdyby było inaczej, daliby jej pewnie kieliszek
koniaku i podsunęli pod nos sole trzeźwiące.
- Jestem gotowa wysłuchać tych rewelacji - oznajmiła
zrezygnowana. Adwokat bez słowa skinął na Rozzana,
dając mu znak, by mówił dalej.
- Matka zmarła, gdy miała pani...
- Dwa lata. - Zastanawiała się, o co mu chodzi.
Najwyraźniej spodziewał się usłyszeć więcej
szczegółów, więc dodała: - Pchała mój wózek,
spacerując po miasteczku, gdy potrąciła ją ciężarówka
i... - Westchnęła spazmatycznie, a oczy miała pełne łez. -
Biedny tata strasznie rozpaczał, bo kochał ją nad życie.
Zapadła cisza. Rozzano nie kwapił się z wyrazami żalu i
współczucia; nic dziwnego, skoro rozmowa dotyczyła
obcych mu ludzi. Nadal trzymał ją za rękę, a ciepło jego
dłoni dodawało jej sił. Sophia mimo woli spojrzała mu w
oczy.
- Proszę mi o niej opowiedzieć.
- Niewiele pamiętam. Raz po raz mnie tuliła i
zasypywała pocałunkami, często wybuchała śmiechem...
Poza tym ślicznie pachniała. Miała cudowne flakony z
perfumami.. . - Zamilkła, próbując opanować
wzruszenie. Rozzano wpatrywał się w nią jak urzeczony.
Wyprostowała się, bo nagle odniosła wrażenie, że jej
bezwolne ciało obmywa ciepły, kojący strumień.
Niepewnie podjęła opowieść. - W domu były oczywiście
zdjęcia mamy.
- Czy może ją pani opisać? - zapytał cicho książę.
Sophia wolałaby od razu przejść do sprawy, która ich tu
sprowadziła. Coraz bardziej się denerwowała.
- Wysoka, szczupła, zgrabna; miękkie, kruczoczarne
włosy, radosne spojrzenie. Była piękna, uduchowiona i
łagodna - odparła ze smutkiem. Nie mogła przeboleć, że
tak wcześnie straciła matkę. Niejedną noc spędziła
bezsennie, wyobrażając sobie, że jak inne dziewczynki z
miasteczka ma od kogo pożyczać kosmetyki, może
liczyć na pomoc w zakupach i na domowe ciasto po
powrocie ze szkoły...
- Sophio, znów się pani zamyśliła? - usłyszała głos
księcia. W milczeniu skinęła głową i rzuciła mu
przepraszające spojrzenie, choć nie wydawał się
zagniewany.
- Śniłam na jawie. Wygląda na to, że mama była urocza.
Ojciec często mi o niej opowiadał. Chyba uważał ją za
kruchą i bezbronną istotę, którą trzeba chronić. Pokaże
panu jej zdjęcie. Mam je w torebce.
Wysunęła dłoń z ręki księcia i wyjęła pogiętą i
wypłowiałą fotografię, wielokrotnie oglądaną przez te
wszystkie lata. Rozzano sięgnął po zdjęcie, skinął głową
i podał je Frankowi.
- Nie ma wątpliwości, że to Violetta D'Antiga. - Gdy
Sophia chciała zaprzeczyć, gestem nakazał jej milczenie
i dodał. - Widziałem jej portret, Przed ślubem nosiła
nazwisko D'Antiga. Pochodzi z Wenecji.
- Czy to prawda? - odezwała się Sophia drżącym
głosem. Oczy miała szeroko otwarte, a serce waliło jej
jak młotem, gdy odkrywała matczyne sekrety.
- Oczywiście - wtrącił Frank. - Mam tu dowody, które
to potwierdzą.
- Nie zdawałam sobie sprawy... - zaczęła bez
przekonania. Przez chwilę siedziała nieruchomo, starając
się przyjąć do wiadomości tę nowinę, którą Frank
potwierdził z niezłomną pewnością w glosie. - A zatem
jestem półkrwi Włoszką.
Dobiegł ją brzęk filiżanek, z których mężczyźni popijali
kawę. Półkrwi Włoszka. Przypomniała sobie filmy
przyrodnicze i fabularne pokazujące uroki słonecznej
Italii: rozkoszne ciepło, kawiarenki na słynnych placach
ocienione markizami, ożywione rozmowy i żywa
gestykulacja pełnych ekspresji Włochów, doskonałe
wina, kochające rodziny i wielkie namiętności.
Tak... Tak! Wiele spraw nagle się wyjaśniło, a Sophia
powoli zaczynała rozumieć, jakie znaczenie ma dla niej
usłyszana przed chwilą nowina. Od dziecka
zachowywała się niezgodnie ze swym surowym, niemal
wiktoriańskim wychowaniem. Trudno jej było zadowolić
ukochanego ojca. Musiała narzucić sobie ostrą
dyscyplinę, by nie tańczyć z radości na ulicy, unikać
obejmowania i dotykania innych ludzi, przesadnej
gestykulacji, głośnego śmiechu i radosnych okrzyków.
Skłonność do manifestowania uczuć była jednak częścią
jej natury. Na pełnych ustach pojawił się wesoły
uśmiech.
- Wenecja! - powiedziała z czułością, oczy zabłysły jej
ze szczęścia, a rozpromieniona twarz wyrażała zachwyt.
- Wenecja - powtórzyła, wyobrażając sobie błękitną
lagunę, wysepki i cudowne średniowieczne miasto
przeglądające się w falach Adriatyku.
- Pani się... ucieszyła? - Rozzano oparł się nonszalancko
o parapet, ale ramiona założone na piersi i uniesione
barki świadczyły o zdenerwowaniu. Lekkie drżenie
głosu także go zdradziło. Sophia była przyjemnie
zaskoczona, widząc, że niecierpliwie czeka na jej
odpowiedź; nabrała pewności, że wkrótce usłyszy
kolejne nowiny. Miał jej jeszcze sporo do powiedzenia.
Z pozoru spokojna czekała w napięciu na ciąg dalszy
opowieści. Splotła dłonie na kolanach i odparła cicho,
ale szczerze:
- To dla mnie wielka radość.
- Co pani wie o Wenecji?
Przed oczyma stanęły jej niezwykłe fotografie z albumu
poświęconego temu miastu, który miała w domowym
księgozbiorze. Roześmiała się cicho, gdy uświadomiła
sobie, czemu ojciec tak ją zachęcał, żeby je oglądała.
- Tata był tam w młodości - powiedziała rozmarzonym
głosem - gdy studiował teologię. W bibliotece bazyliki
Ś
więtego Marka zbierał materiały do swojej pracy
dyplomowej. Myślę, że wtedy poznał mamę. -
Rozpromieniła się na myśl, że o północy we dwoje
pływali gondolą po ciemnych wodach weneckich
kanałów, słuchając romantycznej serenady...
- Znów się pani zamyśliła.
Cichy i przyjazny głos księcia sprawił, że wróciła do
rzeczywistości.
- Myślałam o tym, że Wenecja to idealne miasto dla
zakochanych - wyjaśniła trochę zakłopotana. Z
przyjemnością wyobrażała sobie rodziców w tej
cudownej scenerii. Tamte dni z pewnością były dla nich
niezapomnianym przeżyciem.
- Zna pani Wenecję? Już tam pani była? - wypytywał
zaciekawiony.
- O, nie! Tata opowiadał mi o niej tak obrazowo, że
potrafię wszystko sobie wyobrazić. Wertowaliśmy razem
przewodnik. Czytaliśmy opisy pałaców, kościołów
pełnych malowideł najsłynniejszych artystów, placu
Ś
więtego Marka. Wiem, że Canal Grande ma kształt
odwróconej litery S, gdzie znajduje się Ponte Rialto...
Wenecja jest cudowna. Dla mnie to wymarzona sceneria
ś
redniowiecznej legendy zachowana w nie zmienionym
kształcie.
- Słuszna uwaga. Podzielam pani zdanie na temat urody
tego miasta - odparł Rozzano przyciszonym głosem.
- Wenecjanie bardzo współczują ludziom, którzy nie
mieli tyle szczęścia, żeby się tam urodzie.
- Domyślam się, że pan należy do grona wybrańców
losu - odparła kpiąco, a Rozzano mrugnął do niej
porozumiewawczo. Ciekawa wszystkiego, co się wiązało
z miejscem narodzin jej matki, zapytała: - Jak długo
pańska rodzina mieszka w Wenecji?
- Od około siedmiuset lat - odparł bez cienia
chełpliwości.
- Siedem wieków! - Ze zdumienia otworzyła szeroko
oczy, próbując sobie wyobrazić wszystkich jego
przodków, ale szybko ochłonęła i zaczęła się z nim
przekomarzać. - Jesteście bardzo przywiązani do tego
miejsca. Tacy ludzie nie podbijają nowych kontynentów.
Rozzano odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
Podszedł bliżej i ujął jej dłonie, jakby nie mógł się
oprzeć pokusie, żeby jej dotknąć. Dziwna sprawa...
- Kto znalazł bezcenny klejnot, nic zamieni go na tanią
błyskotkę.
Roztargniona Sophia odwróciła wzrok i zmarszczyła
brwi. Gdyby książę ją pocałował, pewnie zrobiłby to
delikatnie i czule. Zawstydzona swoimi marzeniami stała
bez ruchu, nie zwracając uwagi, że Rozzano nadal
trzyma ją za ręce. Szybko przeanalizowała sytuację.
- Nadal nie bardzo wiem, czemu pan się tu zjawił -
odparła chłodno. - Ciekawe, dlaczego ojciec mi nie
powiedział o pochodzeniu mamy. Była Włoszką; nie ma
się czego wstydzić. Nie rozumiem, o co tu chodzi.
- Domyślam się, że w ten sposób próbował ją chronić -
tłumaczył Rozzano, mocniej ściskając jej dłonie.
Znieruchomiała, bo powiedział to z ponurą mną.
Słusznie się domyślała, że usłyszy coś więcej, ale nie
będą to dobre nowiny.
- Dlaczego? - zapytała ze ściśniętym sercem. Ogarnął ją
strach.
- Ponieważ uciekła z domu - odparł, wpatrując się w nią
uporczywie.
- Przed czym? - dopytywała się pełna obaw.
- Rodzina chciała wydać ją za mąż. - Gdy Rozzano
odruchowo pogładził jej dłonie, Sophii z wrażenia
zabrakło tchu.
- Proszę mówić dalej - szepnęła.
- Zawarto umowę, że wejdzie do rodziny przyjaciela
swojego ojca, gdy skończy osiemnaście lat. Można
powiedzieć, że od kołyski była zaręczona. Domyślam
się, że była niezależna i uczuciowa, więc jako nastolatka
poczuła niechęć do małżeństwa z rozsądku.
- Doskonale ją rozumiem - wtrąciła z zapałem Sophia,
zdegustowana samą myślą o naciskach wywieranych
przez rodzinę na jej zbuntowaną matkę.
- Ach, tak - mruknął Rozzano, a lekko zmarszczone
brwi pozwalały sądzić, że nie spodobała mu się ta
uwaga. Puścił dłonie Sophii i zaczął krążyć po gabinecie,
machinalnie sięgając po rozmaite drobiazgi, które
szybko odstawiał na miejsce. Frank wodził za nim
spojrzeniem, a Sophia zdała sobie sprawę, jak władczy
jest ten wenecki książę, który przywykł, że wszystko
układa się po jego myśli.
- Sprzeciwiła się interesownej rodzinie i wyszła za
mojego ojca, ponieważ go kochała. Miała rację.
Podziwiam jej konsekwencję i siłę woli. Nie wolno
zmuszać ludzi do małżeństwa wbrew ich życzeniu!
- W mojej sferze takie umowy między rodzinami są na
porządku dziennym. Dzieci arystokratów od
najmłodszych lat przyzwyczaja się do myśli, że najbliżsi
decydują, kogo można przyjąć do rodziny.
Sophia skrzywiła się wymownie. Ciekawe, co o tym
sądzi żona Rozzana. Nie wątpiła, że jest żonaty. Na
serdecznym palcu nosił rodowy sygnet z diamentem i
splecionymi inicjałami. Czy ożenił się z wybranką
rodziny? Jak się czuł w noc poślubną, gdy stanął twarzą
w twarz z żoną, której nie kochał? Zarumieniła się, gdy
mimo woli wyobraziła sobie jego szerokie, obnażone
ramiona, muskularny tors...
- Barbarzyństwo! - krzyknęła nagle, zaskoczona
gwałtownością swojej reakcji. Była na siebie wściekła za
osobliwe marzenia o nagim mężczyźnie. Wstrzymała
oddech. Trzeba wrócić do tematu. - Czemu pan się
interesuje moją matką? - zapytała, nie pojmując, co
może łączyć arystokratę z jej ubogą rodziną. Rozzano
długo milczał. Sophia traciła cierpliwość; jeszcze chwila,
a zapomni o wpajanych od dzieciństwa zasadach i
zacznie krzyczeć. - Na miłość boską, proszę
odpowiedzieć! - nalegała głosem niskim i słabnącym z
przejęcia.
- Violetta, pani matka, była córką Alberta D'Antigi,
serdecznego przyjaciela mego ojca, któremu została
przyrzeczona, ale go rzuciła.
Sophii przyszło do głowy dziwne pytanie: czy Rozzano
po latach czuje się urażony, bo jego ojciec doznał
zawodu? Jeśli tak, potrafi to ukryć. Oparł się plecami o
biurko Franka i obrzucił ją taksującym spojrzeniem.
Udawała, że nie robi to na niej żadnego wrażenia, i nadal
siedziała prosto, jakby kij połknęła.
- To nie wyjaśnia, czemu pan się tu pofatygował.
Rozzano przybrał obojętny wyraz twarzy. Chyba tylko
sobie wyobraziła, że jej się przyglądał.
- Alberto D'Antiga wybrał mnie na swego
pełnomocnika, bo nasze rodziny od dawna łączy
przyjacielska zażyłość. Jest poważnie chory i nie ma
nikogo bliskiego - tłumaczył Rozzano dziwnie łagodnym
łonem. - Pani dziadek. Sophio, z dnia na dzień traci siły.
Będzie zachwycony, gdy się dowie, że ma wnuczkę.
- Doprawdy? Mówi pan o człowieku, który zmusił moją
matkę do opuszczenia rodzinnego domu! - przypominała
z oburzeniem.
- Ani krzty współczucia dla chorego starca, z którym
łączą panią więzy krwi? - Gdy Rozzano rzucił jej
karcące spojrzenie, poczuła wstyd. Odetchnęła głęboko i
postanowiła spuścić z tonu.
- Wręcz przeciwnie! Przeszłość się nie liczy. Boleję nad
tym, że Alberto D'Antiga choruje. Przecież to mój
jedyny krewny. - Sięgnęła do torby po notesik i pióro.
- Może mi pan dać jego adres?
- Oczywiście. Hrabia D'Antiga... Na początku wielka
litera, potem A...
- Hrabia? - Zerknęła podejrzliwie na rozmówcę, jakby
podejrzewała, że z niej kpi, ale był poważny i rzeczowy.
- Jego palazzo nazywa się Ca' D'Antiga - tłumaczył. -
To skrót od włoskiego rzeczownika caso, czyli siedziba.
- Chwileczkę! - Sophia popatrzyła na niego oczyma
szeroko otwartymi ze zdziwienia. - Mój dziadek jest
hrabią i mieszka w pałacu? To żart, prawda? - zapytała,
ś
miejąc się nerwowo.
- Skądże! Należy do weneckiej arystokracji. - Rozzano
zorientował się że dziewczyna wciąż mu nie dowierza, i
cierpliwie tłumaczył dalej. - W Wenecji mamy kilkaset
pałaców i wielu podupadłych arystokratów.
Zachowaliśmy swoje tytuły, chociaż zniósł je Napoleon.
Powiedziałem prawdę. Dlaczego miałbym wprowadzać
panią w błąd? Pochodzenie D'Antigi sporo wyjaśnia,
prawda? Z pewnością nie przywiązywałby takiej wagi
do zamążpójścia córki, gdyby był rzeźnikiem,
gondolierem lub sprzedawcą lodów.
- Ja... Sama nie wiem - burknęła, nie rozumiejąc, o co
mu chodzi. Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Z
trudem dobierając słowa, wyraziła głośno swoje
przypuszczenia. - Pewnie stracił cały majątek i chciał
bogato wydać córkę za mąż. aby uniknąć...
- Jest bogaty. Zawsze miał mnóstwo pieniędzy.
Gdy okazało się, że jej obawy były płonne, bezradnie
pokręciła głową, całkiem zbita z tropu.
- W takim razie czemu nalegał na ślub bez miłości?
- A łowcy posagów? Trzeba się ich wystrzegać. Gdy
pobierają się ludzie majętni, ten problem nie istnieje.
- Skoro wszyscy arystokraci tak uważają, wcale się nie
dziwię, że mama uciekła z domu. - Sophia postanowiła
szczerze i otwarcie wypowiedzieć swoje zdanie.
Zamknęła i odłożyła notes. - Ślub powinni brać tylko
ludzie, którzy się kochają. Inne powody to jawna kpina z
przysięgi małżeńskiej. Jestem dumna z mojej matki,
która nie dbając o forsę, poszła za głosem serca.
- Mogła żyć i szczęśliwie, i bogato. - Książę uśmiechnął
się kpiąco, gdy uniosła brwi i dodał z naciskiem, jakby
zdawał sobie sprawę, że trudno jej się w tym wszystkim
rozeznać: - Miała własny majątek.
Zapadła cisza. Sophia zdumiona tym nagłym
stwierdzeniem nie wierzyła własnym uszom. śyli
przecież w skrajnym ubóstwie, drżąc z zimna na plebanii
i nakładając warstwami skarpety oraz swetry, aby się
ogrzać. Gdyby mieli trochę grosza, z pewnością tak by
się nie męczyli. Próbowała to wytłumaczyć swoim
rozmówcom, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Przekona się pani, że dziadek jest - ciągnął Rozzano -
hojny i wyrozumiały. Bardzo się ucieszy, gdy jego
wnuczka zajmie wreszcie należne jej miejsce w
weneckich salonach.
Sophia parsknęła śmiechem, gdy wyobraziła sobie, że
paraduje w balowej sukni obwieszona klejnotami. Z
pewnością stać by ją było na wspaniałe kreacje samego
Versacego. Warto by dla żartu włożyć jeszcze
baseballową czapeczkę. Rozchmurzyła się, a Rozzano
zmarszczył brwi, widząc jej rozbawienie.
- Co tak panią rozśmieszyło?
- Nic. Coś mi przyszło do głowy. Nieważne, Przecież to
szaleństwo! Przepraszam, jeśli pana uraziłam. Moim
zdaniem powinien pan raz jeszcze sprawdzić wszystkie
dane. Trudno uznać moją matkę za dziedziczkę
ogromnej fortuny, skoro cierpiała biedę.
- Skąd ta pewność?
Sophia popatrzyła na niego z politowaniem.
- Przecież wiem, jak żyliśmy. Gdyby miała pieniądze,
na pewno by się z nami podzieliła i zapisała je tacie.
Prawda jest taka, że z trudem wiązaliśmy koniec z
końcem.
- Wiem, co mówię. Violetta D'Antiga nie podjęła ani
grosza ze swego konta w Banku Weneckim. Jej fundusz
powierniczy jest nienaruszony - odparł spokojnie
Rozzano.
- Czemu dobrowolnie wybrała ubóstwo? - spytała
bezradnie Sophia.
- Przesądziła o tym jej duma i strach - odparł Frank.
- Jej ojciec należał do grona osób nadzorujących
wykorzystanie funduszu powierniczego. Musiałaby go
poprosić o zgodę na podjęcie gotówki. Od twego ojca
wiem, że nie chciała ryzykować waszego szczęścia, byle
tylko zyskać finansowe bezpieczeństwo. Opisał
wszystko w tym liście.
- Wręczył Sophii grubą kopertę.
- To mi się nie mieści w głowie! - zawołała, przerażona
swoimi wątpliwościami. Bała się, że w tej dziwacznej
opowieści jest wiele prawdy. Miała wrażenie, że otwiera
się przed nią bezdenna otchłań, która ją zaraz pochłonie.
- Pomóżcie mi - szepnęła nagle, bo zrobiło jej się gorąco
i duszno. Nogi się pod nią ugięły. - Nie mogę
oddychać...
Znalazła się w mocnym uścisku. Rozzano objął ją w talii
i wsunął ramię pod słabnące kolana. Pomyślała, że nie
po raz pierwszy bierze kobietę na ręce; zręcznie się z
tym uporał. Zapewne nabrał wprawy, nosząc wybranki
serca do sypialni. Zakręciło jej się w głowie, gdy uniósł
ją bez trudu, jakby nic nie ważyła.
- Trzeba się odprężyć - szepnął jej do ucha.
Łatwo powiedzieć! Znieruchomiała, czując na twarzy
jego oddech, ale zacisnęła powieki i posłusznie
próbowała rozluźnić napięte mięśnie. Otworzyła oczy i
nagle doszła do wniosku, że nie powinna tego robić, bo
Rozzano pochylił głowę tak nisko, jakby chciał ją
pocałować.
- Niech się pani nie obawia, wszystko będzie dobrze -
zapewnił. - Dojdzie pani z dziadkiem do porozumienia.
Znikną na zawsze troski materialne.
- Mój dziadek! - przerwała zduszonym głosem pod
wpływem nagłego wzruszenia. Była zbyt przejęta, by
mówić dalej. Ten biedak postarzał się i rozchorował
nieświadomy jej istnienia. Niespodziewanie wybuchnęła
płaczem, a wielkie łzy toczyły się po jej policzkach.
- Czemu ta dziewczyna rozpacza? - zrzędził dobrotliwie
Frank. - Sądziłem, że się ucieszy! - Pozwólmy jej
ochłonąć - zwrócił się do księcia, a Sophia zirytowała
się, że rozmawia z nim tak, jakby nie było jej w
gabinecie. - Wiele przeszła ostatnimi czasy. Rzuciła
wszystko, żeby pielęgnować chorego ojca. a to nie jest
łatwe zadanie. śadnych rozrywek, żadnych mężczyzn...
Przez te Wszystkie lata poświęciła się całkowicie...
- Frank - wpadła mu w słowo, nim powiedział za dużo -
niczego nie rozumiesz. Rozpłakałam się, bo żal mi
dziadka, który nie ma pojęcia o moim istnieniu. Gdyby
wcześniej zmogła go choroba, w ogóle bym go nie
poznała! Czemu mama nic wspomniała mi o nim?
Dlaczego mi to zrobiła? - Znowu wybuchnęła płaczem.
Była tak roztrzęsiona, że zapomniała o wpajanej latami
powściągliwości. Co sprawiło, że Violetta zerwała
bezpowrotnie wszelkie kontakty ze swoją rodziną? Była
przecież mężatką, więc apodyktyczny ojciec nie miał już
ż
adnego wpływu na jej życie! Z pewnością ci dwoje
mogliby dojść do porozumienia! Tyle bezwzględności...
- Jestem zdruzgotana, bo nie rozumiem własnej matki -
wyznała rozżalona.
- Można wyjaśnić tajemnicę. Proszę jechać ze mną do
Wenecji i porozmawiać z dziadkiem - zaproponował
cicho książę. - Powinna pani go wysłuchać, to wiele
wyjaśni.
- Do Wenecji? - powtórzyła, siadając prosto na krześle.
- Naturalnie - tłumaczył cierpliwie. - Alberto D'Antiga
jest zbyt schorowany, by mógł tu panią odwiedzić. Z
dnia na dzień traci siły.
Sophia przygryzła wargę, rozważając słowa księcia.
ś
ycie dziadka dobiegało kresu, a jego czas się kończył.
- Nie stać mnie na taką podróż... - zaczęła z wahaniem.
- Wręcz przeciwnie. Jest pani bogatą kobietą -
przypomniał Rozzano.
- Nie mam paszportu - broniła się uparcie, jakby chciała
odsunąć od siebie sprawy, z którymi nie potrafiła się
uporać. Gotowa była chwycić się każdego pretekstu,
byle tylko uniknąć tej wyprawy, choć marzyła o
spotkaniu z dziadkiem. Targały nią sprzeczne uczucia: z
jednej strony lęk, z drugiej przywiązanie do jedynego
krewnego.
- Naprawdę? - wykrzyknął zdumiony Rozzano.
- Paszport nie był mi potrzebny - odparła z godnością.
- Zresztą moja metryka zaginęła.
- Nieprawda! - wtrącił Frank, podając jej dokument.
- Jest u mnie.
Wszystko się zgadzało. Matka: hrabianka Violetta
D'Antiga. Sophia wpatrywała się w odnaleziony
dokument, ale po chwili kartka wypadła z drżących
palców i upadła na podłogę. Oboje z Rozzanem pochylili
się jednocześnie, żeby ją podnieść, i przez moment ich
twarze niemal się dotykały. Miała wrażenie, że stalowa
obręcz ściska jej piersi; nie mogła zaczerpnąć powietrza.
- Wiem, że znalazła się pani w bardzo trudnej sytuacji,
ale proszę liczyć na moją pomoc. Nie odstąpię pani na
krok, jeśli życzy sobie pani mego towarzystwa.
Drzwi do sąsiedniego pokoju otworzyły się nagle i
oślepił ich migający raz po raz flesz aparatu
fotograficznego. Sophia krzyknęła ze strachu, a Rozzano
zaklął po włosku i rzucił się w pogoń za natrętem.
Spojrzała na Franka, który podbiegł do okna. Poczuła
nagły przypływ energii, zerwała się na równe nogi i
ruszyła za nim. Gdy spojrzała na ulicę, serce w niej
zamarło. Rozzano uczepiony drzwi ruszającego auta
krzyczał głośno.
- On się zabije! - zawołała przerażona. Niewiele myśląc,
wypadła z gabinetu, zbiegła po schodach i pognała za
odjeżdżającym samochodem. Książę puścił klamkę,
upadł na chodnik, przetoczył się kilka razy i
znieruchomiał.
Rozzano był wstrząśnięty, ale nie nagły upadek czy
zagrożenie wywarły na nim takie wrażenie. Często
ryzykował, skacząc ze spadochronem albo jeżdżąc na
nartach, a siniaki i potłuczenia nie były dla niego
nowością, zdumiał go natomiast sposób, w jaki
zareagował na niedawną sytuację.
Jakie to dziwne, że tak mu zależało, by ochronić Sophię
przed wścibskimi dziennikarzami, oszczędzić jej ich
kłamstw i sensacyjnych doniesień na temat ich obojga,
Gdy krzyknęła ze strachu, obudził się w nim pierwotny
instynkt jaskiniowca gotowego bronić swojej kobiety!
Po - stąpił jak głupiec, bez zastanowienia ruszając do
ataku i łamiąc swoje zasady. Działał pochopnie, a teraz
brukowce będą miały o czym pisać.
Zirytowany własną głupotą leżał bez ruchu, by
opanować gniew i dać wytchnienie napiętym mięśniom.
Bolała go stłuczona głowa. Ktoś dotknął czoła. Sophia...
jak przyjemnie. Natychmiast poczuł rozkoszne
podniecenie. Ze zdumieniem stwierdził, że urocza
kombinacja niewinności i spokoju działa na jego zmysły.
Ogarnęło go pożądanie, od lat nie pragnął tak żadnej
kobiety. Rozmarzony uśmiech Sophii doprowadzał go do
szaleństwa. Wiele by oddal, byle tylko dowiedzieć się, o
czym ona myśli, gdy popada w roztargnienie. Co więcej,
chciał, żeby i o nim śniła na jawie.
Sophia postanowiła sprawdzić mu puls. Gdy poczuła, że
jest przyspieszony, z niepokojem powiedziała coś
półgłosem, a Rozzano po raz pierwszy w życiu miał
wrażenie, że ktoś się o niego troszczy. Miał poczucie
winy. Sophia była uczciwa i ufna, więc nie powinien tu
leżeć bez ruchu. Jednak było mu tak dobrze, gdy się nim
zajmowała niczym opiekuńcza pielęgniarka, chociaż
dreszcze przebiegające jego ciało były rozkoszne i
niemal bolesne, krew coraz szybciej krążyła w żyłach i
mocno pulsowała w skroniach.
Poczuł zapach perfum Sophii i omal nie uległ pokusie.
ż
eby unieść głowę i wciągnąć w nozdrza tę miłą woń.
Zirytowany tym pragnieniem przycisnął mocno dłonie
do żwirowego chodnika, a lekki ból pomógł opanować
cielesne żądze. Przyszło mu to z dużym trudem,
ponieważ Sophia obmacywała właśnie jego biodra, żeby
sprawdzić, czy nie są złamane. śeby się opanować,
skupił uwagę na kilku gapiach, którzy zebrali się wokół
nich.
Szybko się zorientował, że wszyscy są jej znajomymi. Z
pewnością cieszyła się ich szczerą sympatią. Z
zadowoleniem słuchał ich głosów, w których
pobrzmiewała troska o Sophię. Była szlachetna i
uczciwa, więc Alberto D'Antiga z pewnością ucieszy się,
kiedy ją pozna, a jego słabe serce przepełni radość, skoro
zyska pewność, że rodzinna scheda i tradycja jest teraz w
dobrych rękach - o ile, rzecz jasna, jego wnuczce nie
zawróci w głowie jakiś interesowny uwodziciel!
Rozzano zmarszczył brwi. Nie można do tego dopuścić.
Sophia cierpiałaby... a co gorsza, mogłaby się zmienić
pod wpływem takiego nikczemnika. Zacisnął zęby.
Ponownie odezwał się w nim pierwotny instynkt
jaskiniowca zdolnego rozłupać czaszkę każdemu, kto by
ją skrzywdził.
- Coś go zabolało! - krzyknęła Sophia. Musnęła
opuszkami palców jego czoło, jakby chciała wygładzić
głębokie zmarszczki. Gdy dobiegł go jej błagalny szept,
omal nie stracił panowania nad sobą.
- Proszę otworzyć oczy. - zaklinała go półgłosem.
- Nie łam, się, laleczko - rozległ się nagle głęboki
baryton Z akcentem typowym dla tej części hrabstwa
Dorset Jakiś mężczyzna starał się pocieszyć zmartwioną
Sophię. Najwyraźniej wszystkim zgromadzonym
zależało, by nie upadała na duchu. Rozzano nie miał
wątpliwości, że spotkał wyjątkową dziewczynę, dla
której wszyscy mieli wiele życzliwości. Po raz kolejny
doszedł do wniosku, że córka Violetty to niezwykła
istota, jedna na milion, obdarzona wyjątkowymi
zaletami...
Nic dziwnego, że tak go zafascynowała. Pragnął się z nią
kochać; natychmiast, wszystko jedno gdzie! Czuł się
znów jak ogarnięty żądzą nastolatek. Był zaniepokojony,
ponieważ zdawał sobie sprawę, że nie pozwoli już odejść
dziewczynie, która tak go zaintrygowała, chociaż wcale
tego nie pragnął. Musiał z nią być: każdego dnia, o
każdej godzinie. Pragnął ja wprowadzić do weneckich
salonów, a zarazem obawiał się, że jej niewinność...
Wstrzymał oddech, bo nagle przyszło mu do głowy
znakomite rozwiązanie. Sophia spostrzegła, że
znieruchomiał, i wystraszona przytknęła głowę do jego
piersi, więc powoli wypuścił powietrze, żeby ją
uspokoić. Gdy westchnęła z ulgą, utwierdził się w
swoim postanowieniu.
Zamierzał ją poślubić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Po namyśle Rozzano doszedł do wniosku, że to
doskonałe rozwiązanie. Ogarnęła go dziwna radość. Nie
kochał tej dziewczyny - miłość już dla niego nie istniała
- ale był przekonany, że spotkał odpowiednią
kandydatkę na żonę.
Westchnął ukradkiem, gdy znów poczuł jej ostrożne
dotknięcie. Najchętniej od razu powiedziałby jej o
swoim postanowieniu. Miała teraz ogromny majątek! Z
własnego doświadczenia wiedział, jaki to kłopot,
ponieważ wokół niego kręciło się wiele amatorek
książęcego tytułu i fortuny. Sophia jest inna. Troszczyła
się o bliźnich, praca była dla niej radością, chorego ojca
pielęgnowała z prawdziwym oddaniem, a przede
wszystkim bardzo lubiła dzieci.
Na myśl o potomstwie serce ścisnęło mu się z żalu, bo
przypomniał sobie koszmarny wieczór sprzed lat. Gdy
Sophia ostrożnie położyła dłoń na jego piersi, wyobraził
sobie jej twarz, na której malowała się łagodność i
słodycz. Koszmary z przeszłości natychmiast zniknęły w
mrocznym zakątku jego serca.
- Pewnie ma złamane żebra - oznajmiła wystraszona.
Karcił się w duchu za to przedstawienie, ale nie otwierał
oczu, by znów poczuć ostrożne dotknięcie. Był trochę
posiniaczony, ale znacznie bardziej cierpiał z innej
przyczyny. Zgodnie z rodzinną tradycją poślubił kobicie
z rodziny D'Antigów. Miał wtedy dwadzieścia osiem lat
i kochał do szaleństwa. Jego wybranką została świeżo
rozwiedziona Nicoletta. Wtedy nie miał pojęcia, że źle
się prowadzi i zmienia kochanków jak rękawiczki.
Była filigranowa i pełna fantazji. Miała trzydzieści dwa
lata, kiedy zastawiła sieci i skradła mu serce. Po dwóch
latach małżeństwa umarła, gdy spodziewała się dziecka.
Rozzano sporo w życiu przeszedł, ale był przekonany, że
potrafi dać szczęście Sophii. Dzięki niemu ta urocza
dziewczyna łatwiej znajdzie miejsce wśród weneckich
arystokratów. Nie wątpił, że gdyby spróbowała tego
dokonać bez przewodnika, byłaby to dla niej ciężka
próba. Któż lepiej od niego był przygotowany do roli jej
mentora?
- Nadal jest nieprzytomny! Trzeba wezwać lekarza! -
powiedziała zaniepokojona.
- Pojechał na wizytę domową do Durbridge - usłyszała
w odpowiedzi. - Najbliżej mamy do weterynarza. W
pobliżu mieszka też pielęgniarka z porodówki.
Rozzano omal nie wybuchnął śmiechem. Powinien jak
najszybciej przyjść do siebie, bo w przeciwnym razie
wpadnie w łapy tutejszych medyków różnego sortu. Gdy
otworzył oczy, na twarzy Sophii ujrzał wyraźną ulgę.
- Widzę, że już panu lepiej!
Najchętniej od razu wziąłby ją w ramiona i zapewnił, że
wszystko się ułoży. Było mu przykro z powodu małego
oszustwa.
- Jestem trochę posiniaczony - odparł niepewnie,
chociaż mówił prawdę. Przez tłum przebiegł cichy
pomruk. Rozzano widział dookoła uśmiechnięte twarze.
Gapie upominali go jeden przez drugiego, żeby uważał,
usiadł wolniutko, nie zrywał się nazbyt pospiesznie...
Zakłopotany bał się spojrzeć im w oczy. Wiele rąk się
wyciągnęło, żeby mu pomóc; ktoś otrzepał jego płaszcz,
a jeden z obserwatorów pobiegł do pubu po kieliszek
koniaku. Rozzano wciąż myślał o Sophii: planował,
szukał właściwych słów, próbował ukryć rosnące
zniecierpliwienie; pragnął przytulić ją mocno, całować
zmysłowe usta.
- Przykro mi z powodu tamtego reportera - powiedział,
gdy zostali wreszcie sami. Stanął tak blisko, jak tylko
pozwalały zasady dobrego wychowania. Watr rozwiewał
wokół jej twarzy kosmyki ciemnych włosów i przynosił
zapach zmysłowych perfum. Rozzano z wielkim trudem
oparł się pokusie, żeby podejść jeszcze bliżej. -
Próbowałem zatrzymać tego drania, ale...
- O co mu chodziło? - zapytała, upinając rozwiane
włosy. - Jak się dowiedział, że pan tu jest?
- Moim zdaniem od sekretarki Luscombe'a. Słyszy pani
te wrzaski? Najwyraźniej on również ją o to podejrzewa
- odparł ironicznie. - Pewnie zadzwoniła do lokalnej
gazety, gdy się dowiedziała, kto o jedenastej ma przyjść
do kancelarii.
- Dziennikarze interesują się panem tylko z powodu
książęcego tytułu? - spytała z niedowierzaniem.
Uśmiechnął się, zachwycony tą reakcją. Z pewnością nie
zdoła jej oszołomić, wspominając o zacnych przodkach!
- Zadziwiające, prawda? Całkiem możliwe, że gdy
sekretarka przyniosła kawę, nacisnęła ukradkiem guzik
interkomu i słyszała każde słowo wypowiedziane w
gabinecie szefa. Fotograf był pewnie w siódmym niebie,
gdy przez otwarte drzwi zobaczył, jak trzymam panią w
ramionach.
Natychmiast się zarumieniła, a Rozzano gorączkowo
szukał pretekstu, żeby wreszcie znaleźć się z nią sam na
sam i bez przeszkód zawrócić jej w głowie. Wśród jego
znajomych znajdzie się kilku samotnych mężczyzn,
którym Sophia od razu wpadnie w oko. śonaci nie
pozostaną w tyle, a wśród będzie na pewno jego brat. Na
myśl o tym zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Dobrze się pan czuje? - zapytała, nieśmiało dotykając
jego ramienia. Skinął głową i na moment ukrył twarz w
dłoniach, żeby nie dostrzegła malującego się na niej
zakłopotania.
- Coś mnie zabolało, ale zaraz przejdzie - odparł
zduszonym głosem.
Niechętnie analizował najgorszy z możliwych
scenariuszy. Gdy Enrico dowie się o jego planach wobec
Sophii, zrobi wszystko, co będzie mógł, aby je
pokrzyżować i zmienić mu życie w piekło. Na pewno
spróbuje uwieść niewinną dziewczynę, żeby mu
dokuczyć!
- Należy się panu filiżanka dobrej herbaty - powiedziała
Sophia i delikatnie pogłaskała go po plecach.
W połowie Włoszka, a zarazem Angielka w każdym
calu, pomyślał. Filiżanka świeżo zaparzonej herbaty
lekarstwem na wszelkie dolegliwości! Rozzano doszedł
do wniosku, że szarmancki Enrico błyskawicznie
zawróciłby jej w głowie. Trzeba temu zapobiec. Od razu
przyszło mu do głowy dobre rozwiązanie. Ruszył w
stronę kancelarii i zawołał Franka Luscombe'a, który
właśnie spoglądał przez okno.
- Muszę zabrać stąd Sophię - oznajmił. Zrobił ponurą
minę, jakby spodziewał się najgorszego. - To zdjęcie
narobi sporo zamieszania - Pismacy rzucą się na nas jak
sępy. - Podszedł bliżej i objął ją ramieniem. Serce waliło
mu jak młotem. - Będziemy na nim wyglądać tak,
jakbyśmy się całowali. - Szkoda, że w rzeczywistości
było inaczej.
- Słucham?
- Proszę sobie przypomnieć, jak było: pani w moich
objęciach, twarz przy twarzy...
- To pomyłka! Wcale się nic całowaliśmy! - Na policzki
wystąpiły jej ciemne rumieńce. Rozzano był
zachwycony.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale zdjęcia
można rozmaicie interpretować. Dziennikarze
skomentują je tak, jak im się będzie podobało, a potem
zaczną deptać pani po piętach i zatrują życie. Będą się
tłoczyć, popychać, krzyczeć, podsuwać mikrofony,
oślepiać fleszami. Staną się prawdziwym utrapieniem.
Czuł, że napięła mięśnie, jakby szykowała się do
ucieczki. Pogłaskał ją odruchowo i poczuł, że odpręża
się pod wpływem łagodnej pieszczoty, a potem
wstrzymuje oddech, jakby uznała, że to nadmienia
poufałość. Nie cofnął ramienia; pragnął jej dotykać, czuć
przyjemne ciepło skóry, wdychać kuszący zapach
perfum - Śnił na jawie, że powoli rozbiera Sophię i z
zachwytem odkrywa wszystkie tajemnice. Chciał mieć ją
tylko dla siebie, ukryć się przed całym światem w
bezpiecznym zakątku, gdzie mogliby kochać się aż...
- Przestana się mną interesować, gdy wyjaśnię, jak było
naprawdę - powiedziała drżącym głosem, a Rozzano
pomyślał ze współczuciem, że Sophia nie ma pojęcia, w
co została wciągnięta. Musi się jeszcze wiele nauczyć.
- Oczywiście, może pani zdementować fałszywe
informacje i wyjaśnić, że nie było mowy o pocałunku;
straciła pani przytomność, gdy wyszło na jaw, że matka
była dziedziczką weneckiego arystokraty, a ja
próbowałem tylko ocucić zemdloną. Proszę dodać, że ma
pani teraz formalne prawo do przejęcia tytułu i
znacznego spadku. Ciekawe, jakie tytuły pojawią się w
brukowcach; „Bezrobotna dziewczyna zostaje
hrabianka", „Z nędzy do pieniędzy". Wszyscy uwielbiają
bajkę o Kopciuszku i chętnie przeczytają kolejną wersję.
Na długie miesiące stanie się pani ulubienicą mediów.
Sophia popatrzyła na niego z przerażeniem. Widząc jej
bezradność, przysunął się bliżej.
- Rozumiem, ale mam nadzieję, że odczepią się, gdy do
nich dotrze, że jestem przeciętną osoba - odparła ponuro.
Rozzano nie zwracał uwagi na jej słowa, bo wiedział, że
ma do czynienia z bardzo wrażliwą dziewczyną. Trzeba
ją przekonać, że tylko z nim będzie się czuła bezpieczna.
Postanowił się nią zaopiekować, kierować jej życiem i
nauczyć... wszystkiego.
Sophia nabrała pewności, że nic jej nic grozi. Mieszkała
teraz w apartamencie hotelu River House, a Rozzano
zajmował sąsiedni pokój. Przysiągł sobie, że nie dopuści,
aby spełniły się czarne scenariusze, o których mówił,
gdy jechali autem z Dorset do Londynu. Frank przekonał
ją, że powinna zniknąć w stołecznym tłumie. Zdążyła
tylko spakować walizkę i po chwili siedziała skulona w
sportowym aucie wynajętym przez Rozzana.
- Przestań się martwić, Sophio - powiedział. W
samochodzie zaczęli sobie mówić po imieniu. - Wiem,
ż
e jesteś zbita z tropu, bo wszystko dzieje się zbył
szybko, ale z czasem przywykniesz do myśli, że twoje
ż
ycie będzie teraz inne. Ciesz się chwilą, rób plany na
przyszłość i prze - stań się martwić. Kłopoty zostaw
mnie, sam się z nimi uporam. Nie warto zgadywać, jak
cię przyjmą ludzie z mojej sfery - dodał ironicznie, jakby
czytał w jej myślach. - Pamiętaj, że jesteś bogata. a dla
nich liczy się przede wszystkim majątek. Pomyśl na co
wydasz tę forsę. - Popatrzył na nią z drwiącym
uśmiechem. - Możesz kupić eleganckie stroje,
podróżować...
- Przestań! Nie wódź mnie na pokuszenie! Jestem córką
pastora, od dzieciństwa wpajano mi, że trzeba żyć
skromnie - przerwała Sophia, chociaż w głębi ducha
marzyła o jedwabnej bieliźnie i pięknych ubraniach.
Dobry fryzjer dobrałby jej odpowiednią fryzurę...
Skarciła się w duchu za te myśli i dodała szczerze: -
Zapewniam cię, że bardzo mnie cieszy finansowe
poczucie bezpieczeństwa. Wiem, co to bieda, ponieważ
do tej pory każdy nowy rachunek spędzał mi sen z
powiek. Poza tym jak to miło pomyśleć, że będę mogła
teraz więcej zrobić dla innych! Chciałabym pomagać
ludziom, którzy są w potrzebie, wspierać sieroty,
bezdomnych, chore dzieci. Robi mi się ciężko na sercu,
gdy oglądam w telewizji ten bezmiar ludzkiego
nieszczęścia. - Oczy jej zabłysły, gdy uświadomiła
sobie, ile będzie mogła zdziałać dzięki swemu
majątkowi. - Będę wspierać potrzebujących, Rozzano, a
media mi to ułatwią. Jak widzisz, dziennikarze bywają
dokuczliwi, ale i pożyteczni. Gdyby nie oni, o wielu
problemach dowiadywalibyśmy się z opóźnieniem...
albo wcale.
- Zawsze jesteś taka... uczciwa? - mruknął.
- Staram się żyć godnie.
- Cokolwiek postanowisz będę cię wspierać - zapewnił
głosem lekko schrypniętym ze wzruszenia. Oczy mu
błyszczały. Przez chwilę miała wrażenie, że spogląda na
nią z czułością i tęsknotą, ale po namyśle uznała, że to
mrzonki. Widział w niej zwykłą prowincjuszkę w
rozciągniętym swetrze. Na serdecznym palcu nosił
pierścień, więc był żonaty. Okropna myśl przyszła jej do
głowy.
- Rozzano, co pomyśli twoja żona, kiedy zobaczy tamto
nieszczęsne zdjęcie? Uzna, że ty i ja... Na pewno będzie
wściekła! Tak mi przykro...
- Moja żona umarła, Sophio. To jest rodzinny sygnet,
nie ślubna obrączka. Od pokoleń przechodzi z ojca na
syna. Zawsze go noszę.
Mówił głuchym, bezbarwnym głosem, więc popatrzyła
na niego z obawą. Nim odwrócił głowę, ujrzała w
ciemnych oczach gniewny błysk oraz chłód, którego nie
potrafił ukryć pod maską zdawkowej uprzejmości. Nagle
posmutniała, ponieważ zdała sobie sprawę, że nie
przebolał jeszcze wielkiej straty, Na pewno bardzo
kochał żonę i nadal ją opłakiwał.
Podeszła do okna, żeby popatrzeć na Tamizę i gmach
parlamentu. Z ciekawością przyglądała się żółtawym
falom i koronkowej fasadzie znanej z fotografii i
telewizyjnego ekranu. Po raz pierwszy była w Londynie
i od razu polubiła to miasto. Marzyła, by wędrować bez
celu gwarnymi ulicami. Przyglądała się smukłej wieży,
na której słynny zegar Big Ben wybijał godziny. Z dumą
pomyślała, że Wenecja również ma wieżę zegarową i
wysoką dzwonnicę górującą nad placem Świętego
Marka. Popatrzyła na Wieżę Wiktorii, gdzie powiewała
brytyjska flaga; to znak, że obrady trwają.
Gdy odeszła od okna, była w lepszym humorze.
Postanowiła się przebrać i wybrała prostą sukienkę bez
rękawów, która znakomicie podkreślała jej figurę.
Wystarczyło jedno spojrzenie do lustra, żeby znowu
posmutniała.
- Za duży biust; nogi niezłe, ale daleko im do ideału -
mruknęła. Włożyła beżowe sandałki na słupkach. Nie
była zadowolona ze swojego wyglądu, ale wybór miała
ograniczony, bo pakowała się w wielkim pośpiechu i
wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Po chwili doszła do wniosku, ze ciasny kok nie dodaje
jej uroku. Zirytowana rozpuściła włosy i starannie je wy
- szczotkowała. Rzadko poświęcała im tyle uwagi i teraz
stwierdziła ze zdziwieniem, że są gęste, puszyste i falują,
opadając na ramiona bujną kaskadą orzechowej barwy.
Lśniły złociście w blasku metalowych kinkietów.
- Odrobinę wyzywająca... prawdziwa Włoszka -
stwierdziła po namyśle i uśmiechnęła się lekko.
Usłyszała pukanie do wewnętrznych drzwi łączących
sypialnie i znieruchomiała wystraszona. Pospiesznie
upięła włosy na czubku głowy i narzuciła na ramiona
obszerny rozpinany sweter. Zerknęła ukradkiem na
swoje odbicie i spłonęła rumieńcem. Przez chwilę
kokieteria toczyła nierówną walkę ze skromnością;
potem kilka falujących kosmyków otoczyło ładną twarz
Sophii.
Podbiegła do drzwi, otworzyła je i znieruchomiała z
dłonią na klamce. Rozzano prezentował się znakomicie
w kremowej koszuli i szerokich, lnianych spodniach.
Uświadomiła sobie, że to nie jest mężczyzna dla niej, i
smutna odeszła w głąb pokoju. Była zakłopotana,
ponieważ bała się pomyśleć, jak się dla nich skończy
pobyt w tym hotelu. Za późno na takie rozterki,
tłumaczyła sobie. Czekał ją wieczór w towarzystwie
wyjątkowo przystojnego księcia.
- Wyglądasz prześlicznie.
- Dzięki - odparła, unosząc ramiona, żeby poprawić
spinki wsunięte niedbale we włosy. Usłyszała głębokie
westchnienie i domyśliła się, że Rozzano jest
zirytowany. Kobiety, z którymi się zwykle spotykał, na
pewno wyglądały nienagannie, kiedy po nie przychodził.
- Masz wszystko, czego ci potrzeba? Przytaknęła bez
słowa, chociaż zdawała sobie sprawę, że wiele jej życzeń
nigdy się nie spełni. Marzyła o niezwykłej urodzie.
Zmieniłaby także figurę, ponieważ chętnie stałaby się
niewysoką, filigranową kobietką o dużych piwnych
oczach. Powinna się odmłodzić: jako dwudziestoletnia
absolwentka renomowanej szwajcarskiej pensji dla
dziewcząt z wyższych sfer miałaby u mężczyzny takiego
jak Rozzano znacznie większe szanse. Sprawiłaby sobie
wąską, obcisłą sukienkę z dużym dekoltem.
Uśmiechnięta wyobrażała sobie odmienioną Sophię, ale
wrodzone poczucie humoru sprawiło, że machnęła ręką
na te rojenia i śmiało odpowiedziała:
- W szafce jest kilkadziesiąt miękkich ręczników, dwa
obszerne szlafroki, tyle żelu do kąpieli, że wystarczyłoby
dla wszystkich mieszkańców hotelu, kilka zestawów do
czyszczenia butów oraz podręczny igielnik. Jak widzisz,
niczego mi nie brakuje. Widziałam tu nawet klucz
francuski. - Z zainteresowaniem słuchał wyliczanki, a
potem wybuchnął śmiechem. Sophia wtórowała mu
przez chwilę, a potem nieco spoważniała. - Wiele dla
mnie zrobiłeś. Jestem ci bardzo wdzięczna za
cierpliwość i czas, który mi poświęcasz.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zapewnił z
radosnym błyskiem w oku. - Lubię przebywać w twoim
towarzystwie. - Uśmiechnął się szeroko, pokazując białe
zęby. - W samą porę się tu schroniliśmy. Dyrektor hotelu
powiedział, że w holu zaroiło się od dziennikarzy i
fotografów.
- W takim razie... jak wyjdziemy? - spytała zbita z
tropu.
- Utknęliśmy tu na dobre - mruknął i usiadł wygodnie w
fotelu.
- Chyba żartujesz! - obruszyła się natychmiast. - Chcesz
powiedzieć, że mamy tkwić w tym pokoju jak szczury w
pułapce?
- Trzeba się pogodzić z losem - odparł cicho i dodał z
chytrym uśmiechem: - Jeśli zaczniemy się nudzić.
Kluczem francuskim odkręcimy kratkę szybu
wentylacyjnego i uciekniemy natrętom.
- To nie jest śmieszne - stwierdziła, obrzucając go
karcącym spojrzeniem. - Przywykłam do długich
spacerów. Chcę stąd wyjść i zaczerpnąć świeżego
powietrza! Nic mogę całymi dniami przesiadywać w
zamkniętym pokoju tylko dlatego, że banda reporterów
węszy w poszukiwaniu sensacji. To się nie mieści w
głowie! - marudziła płaczliwym głosem. - Muszę stąd
wyjść! Nie zależy mi na tytułach i majątku. Wracam do
domu!
- Już widzę nagłówki w kolorowych tygodnikach:
„Hrabianka odrzuca swoje dziedzictwo", „Bosonoga
contessa woli klepać biedę w Dorset". Jesteś teraz ważną
osobistością i nie możesz tego zmienić. To przykre, ale
pomyśl o dziadku.
- Masz rację - odparła z westchnieniem. - Nie mogę go
zawieść. Czy znajdziemy wyjście z tej paskudnej
sytuacji?
Usłyszeli pukanie do drzwi.
- Na pewno zdołamy wymknąć się stad niepostrzeżenie
- zapewnił chełpliwie i poszedł otworzyć.
Kelner wepchnął do pokoju stolik na kółkach, przywitał
się uprzejmie i zaczął nakrywać do stołu. Sophia
odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że nie muszą
schodzić do restauracji, żeby zjeść posiłek. Gdy
wszystko zostało przygotowane. Rozzano powiedział do
kelnera:
- Dzięki. - Wręczył mu hojny napiwek i zerknął na
plakietkę z imieniem. - Zapomnij, że nas tu widziałeś,
Tony. Liczymy na twoją dyskrecję. Często bywam w
tym hotelu, więc pewnie się jeszcze spotkamy. Trzymaj
język za zębami i nic daj się zwieść dziennikarzom.
- Jestem ślepy, głuchy i ograniczony, a pamięć mam
dobrą, lecz krótką, proszę pana - odparł uśmiechnięty
kelner, pospiesznie chowając banknot do kieszeni. -
Dobranoc państwu.
Gdy wyszedł, Sophia zmęczona przeżyciami długiego
dnia wybuchnęła płaczem.
- Nie chcę tu siedzieć jak w więzieniu! - rozpaczała,
łkając spazmatycznie. Zmartwiony Rozzano podszedł
bliżej i objął ją mocno. Popatrzyła na niego spod rzęs
mokrych od łez. Serce ściskało jej się z żalu, ponieważ
zdała sobie sprawę, że mało brakuje, aby się w nim
zakochała.
- Dzień dobry, Sophio.
Najpierw poczuła miły zapach, a potem ujrzała samego
Rozzana, który miał na sobie koszulę w żółte i kremowe
paski, jasnobrązowe spodnie i świetnie dobrany krawat.
Przywitał się zgodnie z kontynentalnym zwyczajem,
całując ją trzykrotnie w oba policzki. Gdy jego chłodne
palce musnęły ramiączka letniej sukienki i ciepłą skórę
na dekolcie, zadrżała mimo woli. Wspólne śniadanie w
hotelowym apartamencie było dla niej równie
niebezpieczne jak konfrontacja z natarczywymi
pismakami, którzy czatowali w holu.
- Świeże bułeczki! - zawołał uradowany Rozzano,
widząc barek na kółkach wypełniony smakołykami. -
Mam do nich słabość - westchnął rozkosznie, a potem
dodał z troską: - Obyło się bez niespodzianek, gdy Tony
podawał śniadanie? śaden reporter nie ukrył się pod
obrusem?
- Sophia energicznie pokręciła głową i usiedli do stołu.
- Wkrótce odzyskamy spokój - tłumaczył spokojnie,
jakby nie mieli żadnych zmartwień . - Dziennikarze
znudzą się nami i poszukają sobie innego tematu. - Gdy
popatrzył na nią z zainteresowaniem, uznała, że tylko
przez grzeczność okazuje jej tyle względów. - Dobrze
spałaś?
- Fatalnie. - Czuła się zmęczona po niespokojnej nocy i
dlatego nalała sobie drugą filiżankę kawy.
- Trzeba mnie było obudzić - odparł kpiąco.
Zakłopotana wyobraziła sobie, że idzie w ciemnościach
do jego pokoju, żeby szukać pociechy. Ciekawe, co by
powiedział, widząc jej długą koszulę nocną ze spranej
bawełny. W czym sypia Rozzano Barsini? Wkłada
piżamę z czarnego jedwabiu? A może jest nagi? Policzki
ją paliły, więc pochyliła głowę nad talerzem z
duszonymi pieczarkami i niezdarnie zaatakowała je
widelcem.
- Czemu nie mogłaś zasnąć? - Rozzano nie dawał za
wygraną, jakby nie zauważył, że Sophia próbuje zyskać
na czasie i unika odpowiedzi. Wieczorem okazał jej
wiele życzliwości. Opowiedziała mu, jak żyła do tej
pory, a on wprowadził ją w tajniki interesów rodziny
D'Antigów, zajmującej się od lat produkcją perfum.
Zachwycał się Wenecją, opisując swoje ulubione
zakątki. Śmiała się, gdy mówił o przekupnych gołębiach
zlatujących się na widok torebki smacznych ziarenek
kupionych przez turystę u handlarki na placu Świętego
Marka. Zanim skończyła się karma, miały już
następnego faworyta. Drżała ze strachu, kiedy opowiadał
o więzieniu w Palazzo delie Prigioni, gdzie w części
zwanej studnią - pozzi - zachowała się jedna pusta cela o
ś
cianach wykładanych deskami, z modrzewiową podłogą
i pryczą. Zasmuciła się, gdy wspomniał o Moście
Westchnień nad Kanałem Pałacowym. Tamtędy
prowadzono skazańców do więzienia. Opisał ze
szczegółami zadaszone pomieszczenie o pełnych
ś
cianach i ażurowych oknach, przez które nieszczęśnicy
po raz ostatni spoglądali na Wenecję, nim zniknęli w
podziemnych kazamatach.
Miał dar słowa. Wzruszał i przerażał, sypał anegdotami.
Często wybuchali śmiechem, gdy mówił o weneckim
sprycie i z sympatią kreślił zbiorowy portret swych
ziomków; zarozumiałych, wesołych i skłonnych do
przelotnych miłostek, a zarazem pracowitych i zdolnych,
jak koronczarki z Burano i mistrzowie szklarscy z
Murano, gdzie od wieków wyrabia się prześliczne
naczynia i bibeloty.
Gdy ogarnęło ich zmęczenie i uznali, że pora spać,
Rozzano pożegnał się i z ociąganiem podszedł do drzwi
łączących apartamenty. Sophia omal nie zemdlała z
wrażenia, gdy niespodziewanie zawrócił i ucałował ją w
policzki. Była tak przejęta, że przez całą noc nie
zmrużyła oka. Westchnęła ukradkiem i postanowiła
odpowiedzieć na jego pytanie.
- Musiałam wiele przemyśleć - stwierdziła wymijająco.
- I co postanowiłaś? Jedziesz ze mną do Wenecji,
prawda? - nalegał, chwytając ją za rękę. - Twój dziadek
bardzo się ucieszy z waszego spotkania, a ja z radością
oprowadzę cię po mieście.
Wpatrywała się w niego jak urzeczona. Tak, pomyślała z
tęsknotą, chciałabym z tobą pojechać. Byłaby to radość
granicząca z cierpieniem, bo chętnie oddałaby mu serce,
ale w zamian mogła się spodziewać jedynie przyjaznego
zainteresowania i życzliwej opieki.
- Chyba pojadę - zaczęła niepewnie, cofając dłoń.
- W takim razie wyrobię ci paszport. Obiecuję
przyspieszyć formalności.
- Najpierw musisz się pozbyć fotoreporterów -
przypomniała. - Jestem pewna, że wieczorem ktoś obcy
kręcił się po korytarzu i węszył jak pies gończy, idący
tropem zwierzyny! Trudno mi uwierzyć, że ci ludzie
gotowi są na wszystko, byle zrobić upragnione zdjęcie -
perorowała z oburzeniem, krojąc na kawałki soczystą
kiełbaskę. Wyobraziła sobie, że to jeden z jej
prześladowców.
- Przywykłem do ich obecności - tłumaczył pogodnie,
spoglądając na nią z uśmiechem. - Gdy przyjedziemy do
Wenecji, zyskamy większą swobodę. Tam jestem na
swoim gruncie i łatwiej mi kontrolować sytuację.
Sophia miała dość zamkniętych pomieszczeń.
- Potrzebuję świeżego powietrza - oznajmiła
buntowniczo. - Czuję się tu jak skazaniec! Brak tylko
weneckich lochów i Mostu Westchnień!
Podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. Przed wejściem do
hotelu czekało kilku znudzonych reporterów, którzy
zabijali czas, paląc papierosy i plotkując.
- Wyglądają jak sępy! Może wymkniemy się bocznymi
drzwiami? - mruknęła z irytacją.
- To starzy wyjadacze. Na pewno obstawili wszystkie
wyjścia - tłumaczył cierpliwie Rozzano. Nagle
zadzwonił jego telefon komórkowy. Wyjął aparat z etui,
uśmiechnął się przepraszająco i odszedł w przeciwległy
kąt salonu. Sophia odetchnęła z ulgą, ponieważ czuła się
niepewnie, gdy stał tuż obok. - Pronto, Barsini. - Na
widok jego zaciętej miny poczuła zimny dreszcz. Był
wściekły, choć jeszcze nad sobą panował. Kiedy znów
odezwał się po włosku, było jasne, że gdyby mógł,
rozerwałby na strzępy swego rozmówcę.
Dzwonił Enrico. Kpił z niego bez litości, bo z gazet
wiedział już o Sophii. Ciekawe, jakie nagłówki pojawiły
się w kolorowych czasopismach: „Smutny książę znalazł
pocieszycielkę"? Enrico nie krył zainteresowania.
- Zano, co z tobą? - paplał bez sensu. - Podrywasz tę
panienkę?
- Zemdlała, gdy jej powiedziałem, kim naprawdę jest,
więc próbowałem ją ocucić - wyjaśnił niechętnie
Rozzano. - To chyba jasne, że doznała szoku.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam - ciągnął
uradowany Enrico. - Szkoda, że ostrość zdjęcia
pozostawia wiele do życzenia. - Zamilkł na chwilę, a
potem dodał, żeby dokuczyć bratu: - Sądzisz, że polubi
mnie tak samo jak Nicoletta?
Rozzano na moment wstrzymał oddech i zacisnął zęby,
próbując opanować gniew. Potwierdziły się jego
najgorsze przeczucia. Nie mógł dopuścić, żeby Enrico
uwiódł Sophię i obudził w niej najgorsze instynkty. Z
Nicoletta mu się udało, ale po raz drugi nie dopnie
swego. Trzeba go zniechęcić.
- Przestań się tak podniecać - odparł lekceważącym
tonem. - To zwykły garkotłuk z wiejskiej plebanii:
wysoka, gruba, niezdarna; ciągle się potyka - odparł z
chytrym uśmieszkiem. - Jeśli spróbujesz ją pocałować,
po prostu da ci w pysk.
- Jeszcze niewinna? - zainteresował się Enrico, a
Rozzano obiecał sobie w duchu, że pewnego dnia
porachuje mu wszystkie kości.
- Do diabla, skąd mam wiedzieć. Trzymam się od niej z
daleka. Ma fatalne maniery i ubiera się jak wieśniaczka -
kłamał w natchnieniu, ale miał do siebie pretensję, że tak
ją oczernia, więc dodał szybko: - Muszę kończyć, bo
ktoś puka do drzwi. Później do ciebie zadzwonię.
Rozmowa z Enrikiem była dla niego ogromnym
wstrząsem. Zacisnął dłonie w pięści, żeby ukryć
wzburzenie. Trzeba to przemyśleć. Zbyt dobrze znał
brata, aby się łudzić, że ten przegapi sposobność
zabawienia się cudzym kosztem. Kobiety miały do niego
słabość; pociągał je chłopięcy urok i pozorna bezradność
Enrica. Na pewno będzie próbował zdobyć Sophię.
Rozzano podniósł głowę, napotkał jej pełne niepokoju
spojrzenie i poczuł, że serce bije mu coraz szybciej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dzwonił mój brat Enrico - wyjaśnił Rozzano,
chowając telefon do etui. - Z rozmowy wynika, że cała
Wenecja już o nas plotkuje. Tu z pewnością jest
podobnie. Mój rzecznik prasowy złoży oficjalne
sprostowanie, zdementuje pogłoski o romansie i zagrozi
procesem gazetom, które nadal będą publikować te
bzdury, ale obawiam się, że to niewiele zmieni.
Sophia wstrzymała oddech i ukryła twarz w dłoniach.
Bała się bezpośredniej konfrontacji z natrętnymi
pismakami. Rozzano z kamienną twarzą zadzwonił do
recepcji i poprosił o przyniesienie wszystkich gazet
publikujących artykuły na ich temat. Po chwili zjawił się
Tony z naręczem czasopism. Wszystkie brukowce
zamieściły fotografię księcia i jego rzekomej wybranki
na pierwszej stronie.
- Nie do wiary - skomentował ironicznie Rozzano. - Jest
kilka prawdziwych szczegółów.
- Kłamstwa pomieszane z faktami... Kto się w tym
rozezna? - jęknęła rozpaczliwie Sophia.
- To ich ulubiony styl: pozory wiarygodności.
Przeczytał uważnie artykuł, w którym znalazła się
wzmianka o śmierci jego oczekującej dziecka żony. Nie
chciał wspominać tamtych lat; to już przeszłość, nie
należy do niej wracać. Gdy siedział nieruchomo
pogrążony w lekturze, przemknęło mu nagle przez myśl,
ż
e był dotąd przesadnym optymistą. A jeśli Sophia go
odrzuci i ulegnie niebezpiecznemu urokowi Enrica?
Ukrył twarz w dłoniach, bo ogarnęła go rozpacz, gdy
uświadomił sobie, jakie upokorzenia czekałyby wówczas
tę niewinną dziewczynę.
- To musi być dla ciebie okropne - usłyszał jej cichy
głos. Podniósł głowę. Sophia trzymała w ręku
czasopismo, które czytał przed chwilą. - Wszystkie te
informacje o twojej żonie.
Zacisnął usta, bo nie był w stanie wydobyć głosu, a serce
miał pełne goryczy. Wstał i bez słowa podszedł do
wewnętrznych drzwi, gestem przepraszając za nagłe
odejście.
- Nie mogę spokojnie patrzeć na twoje cierpienie! -
krzyknęła z rozpaczą, jakby naprawdę bolała nad jego
nieszczęściem. Poczuł, że Sophia z ociąganiem dotyka
jego ramienia i z obawą pomyślał, że lada chwila
przestanie nad sobą panować, powierzy jej wszystkie
swoje troski i wyzna, że jego rodzony brat jest
nikczemnikiem, który czerpie radość z krzywdy innych
ludzi. Chciał ją przed nim ostrzec i zachęcić, aby
dobrowolnie przyjęła jego opiekę. Lepiej, żeby nie
odstępowała go na krok...
- Przepraszam - szepnęła Sophia, cofając dłoń. - Nie
powinnam sobie pozwalać na taką poufałość,
- O czym ty mówisz? - zapytał głosem zmienionym ze
wzruszenia.
- Z mego powodu spotkało cię tyle przykrości -
wykrztusiła niepewnie. - Trudno mi pojąć, co teraz
przeżywasz... - Przygryzła wargę z obawy, że mimo woli
sprawia mu ból. - Wybacz, spotkało cię wielkie
nieszczęście, a teraz dziennikarze ci o tym
przypominają. Tak mi przykro.
- Przecież to nie twoja wina - odparł rzeczowo.
- Mimo to czuję się za to odpowiedzialna - odparła, z
trudem dobierając słowa. - To bardzo uprzejmie z twojej
strony, że się mną zaopiekowałeś, ale... Może
powinieneś wyjechać, a ja zwołam konferencję prasową
albo złożę oświadczenie. Dzięki temu uwaga mediów
skupi się na mnie, a ty będziesz miał chwilę oddechu.
Powoli odwrócił się, zdziwiony jej śmiałością i troską.
Ledwie spojrzał na zmartwioną twarz, wściekłość
minęła. Dotknął rękoma zarumienionych policzków i
popatrzył w załzawione oczy. Nie był w stanie oprzeć
się pokusie, dotknął wargami jej ust i zapomniał o
skrupułach. Pocałunki były coraz bardziej zachłanne i
namiętne, a Sophia oddawała je coraz śmielej.
Przylgnęła do niego z całej siły, wsunęła mu palce we
włosy i przyciągnęła mocniej jego głowę. Ucieszył się,
gdy przemknęło mu przez myśl, że oboje są równie
chętni i niecierpliwi.
Nie przerywając pocałunku, wolno osunęli się na kanapę
i leżeli mocno przytuleni. Sophia z pewnością czuła, jak
bardzo on jej pragnie, ale nie próbował jej popędzać.
Całował ją bez przerwy i pieścił gładką skórę. Zarzuciła
mu ramiona na szyję, uśmiechnęła się, a jej oczy lśniły
ze szczęścia. Odruchowo przytuliła się mocno i
poruszała się zmysłowo w tym samym rytmie co on.
- Bellissima Sophia - powtarzał jej imię jak miłosne
zaklęcie. Jego usta sunęły coraz niżej, ale gdy odsunął na
bok cienkie ramiączka sukienki i pociągnął tkaninę,
odsłaniając kształtne piersi, Sophia znieruchomiała w
jego objęciach. Zdyszany podniósł głowę, przegarnął
ręką potarganą czuprynę i spojrzał na nią pytająco.
Łagodnym ruchem odgarnął kosmyk włosów, który
przylgnął do zarumienionego policzka i obnażonego
dekoltu.
- Sophia... - zaczął przyciszonym głosem. Odwróciła
głowę, unikając jego wzroku.
- Wybacz. Uznałam, że oboje musimy się opamiętać.
Mam rację, prawda? Lada chwila zjawi się tu
pokojówka, żeby sprzątnąć apartament
- Nikt tu nie wejdzie bez pytania. Zapowiedziałem, żeby
nam nic przeszkadzano - wtrącił, podnosząc się z
kanapy. Zakłopotana Sophia usiadła, wymyślając sobie
po cichu od idiotek. Opuściła stopy na podłogę i
podciągnęła karczek sukienki. I ona, i Rozzano drżeli,
nie mogąc się uspokoić. Pożądanie wcale nie osłabło,
choć do głosu doszedł zdrowy rozsądek. Oboje byli zbici
z tropu i nie mieli pojęcia, jak się zachować.
- Teraz ja muszę cię przeprosić. - Rozzano dotknął czule
jej policzka i lekko uniósł twarz. Zmarszczył czoło,
patrząc w zamglone oczy. - Wybaczysz mi? - spytał
nieswoim głosem. Westchnęła cicho; nie on jeden był
winny, że sytuacja wymknęła się nagle spod kontroli.
- Naturalnie - wyjąkała z trudem, zdobywając się na
uśmiech. Pochylił się i dotknął wargami kącika jej ust.
Najwyższym wysiłkiem woli oparta się pokusie, by
oddać czułą pieszczotę.
- Chyba masz rację - rzucił kpiąco. - Musimy się stąd
wyrwać. Popraw fryzurę, a obmyślę plan ucieczki. Nie
spiesz się, to mi zajmie co najmniej pół godziny.
Z ulgą skinęła głową, pobiegła do swojej sypialni, oparła
się o drzwi i daremnie czekała przez chwilę, aż
niespokojne serce odzyska zwykły rytm. Nadal kołatało
niespokojnie, wiec poszła do łazienki, skropiła twarz
zimną wodą, a potem umalowała na nowo usta i upięła
włosy w ciasny kok, żeby się ukarać za niedawną chwilę
słabości. Zmiana fryzury niewiele pomogła, bo usta
nadal były spuchnięte od namiętnych pocałunków, a
oczy lśniły ogniem pożądania. Pragnęła Rozzana każdą
komórką swego ciała, ale rozum podpowiadał, że na
przyszłość powinna trzymać się od niego z daleka.
ś
eby odzyskać spokój, przygotowała sobie filiżankę
herbaty, a potem chodziła z kąta w kąt, łowiąc uchem
dźwięki dochodzące z sąsiedniego pokoju. Co tam się
dzieje? Czyżby zwołał naradę w sprawie ich ucieczki?
Postanowiła wrócić do salonu, bo tylko jakieś
absorbujące zajęcie mogło sprawić, by zapomniała o
tlącym się pożądaniu.
- Nareszcie jesteś! - ucieszył się, wziął ją za ramię i
pociągnął w stronę kwiatowych kompozycji układanych
przez grupkę zarozumiałych bukieciarzy.
- Gipsówka jest niemodna - oznajmił lekceważąco jeden
z nich. Zdumiona Sophia zamrugała powiekami,
ponieważ do tej pory nie miała pojęcia, że i w tej
dziedzinie panują rozmaite mody i tendencje. Podeszła
bliżej i potknęła się o jakieś pudelka.
- Tu są kapelusze - wyjaśnił Rozzano.
- Słucham'?
- Tam leżą buty i bielizna. - Uśmiechnął się
przepraszająco. - Wybierz ubranie, które będzie na
ciebie pasować. Rozejrzyj się uważnie. To ma być
przebranie, ale może coś z tych rzeczy przypadnie ci do
gustu.
- Ale...
- Zaufaj mi - przerwał tonem nie znoszącym sprzeciwu i
skinął na dwie pokojówki trzymające stos pudełek z
obuwiem.
Zrozumiała, co zaplanował, a godzinę później wymknęli
się z hotelu. Na letnią sukienkę włożyła roboczy
kombinezon, daszek czapki baseballówki opuściła nisko,
ż
eby zasłonić twarz. Niosła ogromne naręcze liści
eukaliptusa, zza których niewiele widziała. Z tyłu szedł
Rozzano zasłonięty piramidą z pudeł na kapelusze. Z
trudem tłumili śmiech, wsiadając do furgonetki i
sadowiąc się wśród mocno sfatygowanych bukietów. Po
chwili Rozzano zapukał w okno szoferki na znak, że
mogą jechać. Gdy od hotelu dzieliło ich kilkanaście
przecznic, wysiedli w bocznej uliczce.
- Zadowolona? - spytał, obejmując ją ramieniem. Gdy z
uśmiechem zdjęła kombinezon i czapkę, poklepał drzwi,
a kierowca nacisnął klakson i odjechał.
- Wspaniale to zorganizowałeś - - powiedziała zdyszana,
starając się nie zwracać uwagi, że Rozzano nadal
obejmuje ją w talii. Nie uszło jej uwagi, że od początku
znajomości stara się być blisko niej. Czy podobnie
zachowuje się, gdy ma do czynienia z innymi kobietami?
- Jesteś genialny - odparła z podziwem.
- Lata praktyki. Wenecjanie są mistrzami, gdy trzeba
intrygować i oszukiwać. Moi przodkowie byli
arystokratami, ale nie stronili od wielkich interesów i
handlu. - Rozzano uniósł rękę i dotknął jej włosów. W
jego oczach zabłysły wesołe iskierki. - Widzę tu
gipsówkę. Trzeba się jej pozbyć, jest przecież niemodna!
- dowcipkował pogodnie.
- To wspaniale, że zdołaliśmy się wymknąć - odparła
roześmiana, mimo to zainteresowana praktycznymi
aspektami ich szalonej eskapady - ale jak wrócimy do
hotelu?
- Nie mam pojęcia. Coś wymyślę. Chciałbym teraz
załatwić ci paszport, a potem trochę się powłóczymy.
Musisz zwiedzić Londyn - stwierdził, biorąc ją pod rękę.
- Tony mówił, że są autobusy wożące turystów, którzy
chcą zobaczyć najsłynniejsze zabytki, na przykład
Tower i gmach parlamentu. Można wysiąść w
dowolnym punkcie i wsiąść do następnego wozu,
pokazując ten sam bilet.
- Od kiedy książę Rozzano Barsini rozbija się po
mieście autobusami? - kpiła dobrodusznie. - Muszę to
zobaczyć!
- Przyznaję, że po raz pierwszy w życiu zakosztuję tej
przyjemności - oznajmił z kpiącą miną. - Nie mogę się
doczekać! To dla mnie całkiem nowe doświadczenie.
Wieczorem wstąpili do małego pubu na Kings Road.
Gdy usiedli przy stoliku, Sophia ukradkiem zdjęła
sandałki z obolałych nóg. Włóczyli się przez cały dzień i
obeszli piechotą pól Londynu. Uznała, że to
najpiękniejszy dzień w jej życiu. Mimo zmęczenia z
uśmiechem patrzyła na Rozzana i wsłuchiwała się w
ciepły, niski głos drobnej blondynki czytającej przy
sąsiednim stoliku „Dumę i uprzedzenie" Jane Austen.
Otaczała ją gromadka zaciekawionych przyjaciół
zebranych na wspólną lekturę. Sophia czytała w jednym
z kolorowych czasopism, że młodzi londyńczycy
upodobali sobie ostatnio tę spokojną rozrywkę i teraz
przekonała się na własne oczy, że niekiedy informacje
zamieszczane w prasie znajdują potwierdzenie w
rzeczywistości.
- Nie zrobię więcej ani kroku. Moje nogi domagają się
odpoczynku.
Rozzano uśmiechnął się porozumiewawczo i uniósł kufel
piwa, jakby zamierzał wygłosić toast. Wyciągnął rękę i
pogłaskał ją po policzku tak czule, że zrobiło jej się
ciepło na sercu.
- Nie pamiętam przyjemniejszego dnia. Od dawna nie
ś
miałem się na cały głos. Miło jest zniknąć w tłumie i po
prostu cieszyć się życiem jak zwykli ludzie.
- Co ci dziś sprawiło największą radość? - spytała cicho.
- To chyba jasne: przejażdżka statkiem po rzece.
Popatrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem. Przytulił ją
mocno, twierdząc, że w pubie jest zimno, więc musi ją
ogrzać, bo mu się przeziębi. Nagle pocałował ją w
policzek, uścisnął serdecznie i zapewnił, że jest w
siódmym niebie. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.
- Na nas już pora. Możemy już iść? - mruknął w końcu.
- Czy ja wiem? - westchnęła, unosząc brwi. - Jak
wrócimy do hotelu: przez zsyp na śmieci czy tunel
wentylacyjny? A może będziemy się wspinać po linie?
Pochylił się nad stolikiem, zerknął na nią z nie
ukrywanym zachwytem i pocałował w usta.
- Szukasz mocnych wrażeń? Znalazłem doskonałą
kryjówkę. Dziennikarze nas tam nie wytropią.
Wynająłem umeblowane mieszkanie w tej dzielnicy,
dosłownie kilka przecznic stąd. Chodźmy je obejrzeć.
Tam spędzimy dzisiejszą noc i nareszcie odpoczniemy.
- Ale... Nasze rzeczy zostały w hotelu! - wykrztusiła
zaskoczona.
- Pokojówki je pakują. Bagaże zostaną dostarczone do
mieszkania - oznajmił pogodnie. Wziął ją za rękę i
pociągnął w stronę wyjścia. Wieczór był chłodny, więc
miał pretekst, żeby ją znowu przytulić. - Skręcamy,
kamienica jest niedaleko stąd.
Szli wąską uliczką, a po obu stronach ciągnęły się ładnie
utrzymane, dwupiętrowe domy z kamiennymi schodami
i niewielkimi ogródkami. Na starannie utrzymanych
trawnikach kwitły wiosenne kwiaty, a przez uchylone
okna widzieli pogodnych mieszkańców zasiadających do
kolacji. Minęli pomalowaną na czerwono budkę
telefoniczną, a po chwili przejechał obok nich piętrowy
autobus. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo:
tak samo wyglądały te, którymi objechali dziś niemal
cały Londyn.
- To chyba przyjemniejsze lokum niż wielki hotel
otoczony reporterami - powiedział, gdy stanęli przed
białą kamieniczką obrośniętą dzikim winem i pnącymi
różami.
- Dochodzi północ! Biura wynajmu mieszkań są już
zamknięte. Jak chcesz wynająć mieszkanie o tej porze?
- Wszystko już załatwione. Dyrektor hotelu osobiście
się tym zajął.
Budynek stał przy niewielkim placyku. Gdy zadzwonili
do frontowych drzwi, otworzyła im dziewczyna w wieku
Sophii, elegancka, zadbana, modnie ostrzyżona,
naprowadziła ich do obszernego i komfortowo
urządzonego mieszkania na parterze. Wynajęcie takiego
przytulnego gniazdka z pewnością kosztowało majątek.
- W lodówce jest trochę produktów... Nic
nadzwyczajnego: zdrowe, proste jedzenie - powiedziała
urodziwa agentka, patrząc z zachwytem na Rozzana i
przysuwając się do niego coraz bliżej. Sophia uznała ją
za bezwstydnicę i zajrzała do ogromnej lodówki. O, tak,
pomyślała, uśmiechając się ironicznie, nie ma tu nic
nadzwyczajnego: ostrygi, kawior, szampan, truskawki!
- Czy to nam wystarczy? - spytał z powagą Rozzano,
stając tuż za nią.
- Wolałabym inny gatunek kawioru - zaczęła drwiąco i
popatrzyła na niego z irytacją.
- Pytałem, czy wystarczy nam jedzenia - powtórzył z
naciskiem, z trudem powstrzymując śmiech.
- Jak się nie ma, co się lubi... Trzeba gdzieś
przenocować, jest za późno na szukanie innego lokum -
stwierdziła z ponurą miną, a Rozzano demonstracyjnie
odetchnął z ulgą. W tej samej chwili ktoś zadzwonił do
drzwi.
- To zapewne państwa bagaże - oznajmiła skwapliwie
zbita z tropu agentka. Gdy wniesiono bagaże,
pospiesznie pożegnała się i wyszła. Sophia kilka razy
odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Poszła do kuchni
i zaparzyła herbatę. Najpierw filiżanka gorącego naparu;
potem wyjmie rzeczy z walizki... o ile wcześniej nic
padnie ze zmęczenia. Tylko częściowo udało jej się
urzeczywistnić swój plan, bo pokojówka, która
przyniosła rzeczy, nalegała, by jej pozwolono od razu je
rozpakować. Sophia nie miała siły, żeby się z nią
spierać, więc ustąpiła. Gdy walizka została otwarta, nie
poznała jej zawartości. Nie wierząc własnym oczom,
patrzyła na eleganckie stroje, drogie buty i wytworną
bieliznę. Muszę porozmawiać o tym z Rozzanem,
pomyślała zakłopotana. Po wyjściu pokojówki
natychmiast pobiegła do salonu i rozsunęła zasłony w
oknach wychodzących na niewielki park po drugiej
stronie ulicy. Z rozrzewnieniem popatrzyła na
staromodne latarnie oświetlające drzewa pokryte młodą
zielenią.
Usłyszała trzask zamykanych frontowych drzwi i
zbliżające się kroki Rozzana. Wystraszona,
znieruchomiała przy oknie. Po co tu przyszli? Może
postanowił ją uwieść? Rano omal mu się nie udało. Po
plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Gdyby zapomniała
się na chwilę, byłaby zrozpaczona. Uważała się za
kobietę z zasadami i nie tolerowała przelotnych
romansów. Gdyby uległa pokusie, nie mogłaby potem
spojrzeć sobie w oczy.
Pogrążona w zadumie nie zauważyła, kiedy Rozzano za
nią stanął. Poczuła jego usta na karku i natychmiast
zapomniała o skrupułach.
- Kłamałem, mówiąc, że najmilsza z całego dnia była
przejażdżka statkiem po Tamizie - szepnął.
Zafascynowana własnymi odczuciami. Sophia
westchnęła głęboko i spróbowała wybić mu z głowy
nadmierną poufałość.
- Rozzano - rzuciła karcącym głosem.
- Prawda jest taka - przerwał, odwracając ją twarzą do
siebie - że najbardziej cieszyła mnie twoja obecność.
Cudownie jest obejmować cię i tulić w ramionach. -
Kiedy to mówił, ciemne oczy lśniły jak gwiazdy. -
Muszę zachować ostrożność, bo inaczej zakocham się w
tobie, Sophio. - Pocałował ją w usta, a nim całkiem
straciła głowę, przemknęło jej przez myśl. że byłoby
cudownie, gdyby kochała go z wzajemnością. W końcu
uniósł głowę i czule musnął wargami jej usta. -
Dobranoc, bellissima – szepnął i nim zdążyła
odpowiedzieć, zniknął za drzwiami swojej sypialni.
Przez kilka następnych dni poznawała go coraz lepiej.
Jego pieszczoty niweczyły jej opór - Wiedziała, że
postępuje głupio, lecz mimo woli każdą odwzajemniała
skwapliwie. Nie rozstawali się ani na moment i od
ś
niadania aż do chwili, gdy zamykały się drzwi ich
sypialni, spędzali czas we dwoje niczym para
zakochanych: razem śmiali się, gawędzili, milczeli
zadowoleni ze swojego towarzystwa. Wieczorami
zasypiali w osobnych łóżkach, nieco zawiedzeni i
smutni.
Pewnego dnia długo wędrowali po Londynie, szukając
ś
ladów Karola Dickensa i miejsc upamiętnionych w jego
powieściach. Gdy o zmierzchu szli uliczką prowadzącą
do kamienicy, Sophia doznała olśnienia i zdała sobie
sprawę, że jest zakochana w Rozzanie, chociaż miała
przeczucie, że nie ma dla niej miejsca w jego sercu. Dla
niego to romantyczny epizod wart przypomnienia w
gronie przyjaciół. Zdawała sobie sprawę, że nie czeka
ich wspólna przyszłość, i bardzo z tego powodu
cierpiała.
Wyszli na placyk i niespodziewanie stanęli twarzą w
twarz z gromadą fotoreporterów.
- Znaleźli nas! - krzyknęła rozpaczliwie. Rozzano objął
ją ramieniem, by ochronić przed natrętami. Z ogromnym
wysiłkiem torowali sobie drogę do frontowych drzwi.
Oślepiały ich flesze, dziennikarze popychali, starając się
uwiecznić zdumione twarze i podsuwając mikrofony.
- Och, zostawcie nas w spokoju.
- Sophia! Popatrz tu! Uśmiechnij się do nas!
- Macie romans? Sypiacie ze sobą?
Gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi mieszkania, osunęła
się na kanapę. Była wstrząśnięta i okropnie zła. Rozzano
wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i położył do łóżka.
Przyniósł jej także kieliszek koniaku i zmusił, by wypiła
jednym haustem. Przysunął sobie krzesło i usiadł,
patrząc w jej szeroko otwarte oczy. Była zrozpaczona.
- To było okropne - powiedziała wreszcie i westchnęła
spazmatycznie. - Nie chcę przeżywać tego po raz drugi!
- Wiem, Sophio - odparł i delikatnym ruchem otarł jej
czoło pokryte kropelkami zimnego potu. - Po chwili
milczenia dodał stanowczo: - Nic możemy tego ciągnąć,
moja droga. To już koniec.
Podświadomie czekała na takie słowa. Ich krótka
znajomość dobiegła kresu. Spodziewała się rozstania, a
jednak cierpiała tak bardzo, że z trudem mogła
oddychać. Najchętniej rzuciłaby się w jego objęcia i
błagała, żeby jej nie opuszczał, ale zdołała nad sobą
zapanować, nacisnęła dłonie i wbiła paznokcie w skórę,
ż
eby nie krzyczeć z rozpaczy.
- Tak - rzuciła bezbarwnym głosem.
- Doskonale. W takim razie kupię dla nas obojga bilety
na poranny samolot do Wenecji - odparł pogodnie.
Zdumiona spuściła oczy. Po chwili zrozumiała, że
Rozzano nie zamierza jej opuścić. Będą razem zwiedzać
jego ukochaną Wenecję. A jeżeli zostaje z nią tylko
dlatego, że mu szkoda samotnej dziewczyny z
prowincji? W takim razie powinna go uwolnić od swego
nudnego towarzystwa.
- Leć sam - odparta z godnością. - Postanowiłam... -
Zaczęła śmiało, lecz nagle zabrakło jej odwagi, słowa
nic mogły przejść przez zaciśnięte gardło. Zmusiła się do
mówienia; nic miała innego wyjścia. - Powinniśmy
wyruszyć osobno.
- Proszę? Jak możesz wygadywać takie bzdury. - spytał
z niedowierzaniem.
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Po prostu nie chcę się z tobą rozstać!
Głos drżał mu ze zdenerwowania. Sophia poczuła, że
ogarnia ją szalona radość, ale wciąż nie wierzyła
własnym uszom. Rozzano usiadł na łóżku i przyciągnął
ją do siebie.
- Jesteś mi potrzebna! Pragnę cię! Nie pozwolę ci
odejść. Nic nie mów. Po co nam słowa? Do diabła z
nimi!
Pocałował ją zachłannie. Oparła dłonie na jego piersi i
broniła się bez przekonania.
- Skąd ta pewność? Przecież ledwie się znamy.
Przesadzasz...
- Wiem, co czuję. To szaleństwo, ale nie mam
najmniejszych wątpliwości, że musimy być razem! -
jęknął rozpaczliwie. Zasypywał jej twarz namiętnymi
pocałunkami i niecierpliwie rozpinał guziki sukienki.
Gdy zdała sobie sprawę, jak może skończyć się ten
wieczór, krzyknęła ze strachu:
- Rozzano, nie!
Czekała na słowa, które nie padły. Pragnęła usłyszeć
czułe wyznanie... A poza tym była kobietą z zasadami i
dawno temu obiecała sobie, że będzie się kochać tylko z
mężem.
Rozzano nie zwracał uwagi na jej protesty.
- Santa Maria... - westchnął chrapliwie. - Sophio, pragnę
cię. Nie rozumiesz...
- Chciałabym ci ulec, ale nie mogę. Jedna miłosna noc
mi nie wystarczy. Pragnę czegoś więcej - szlochała w
jego ramionach. - Puść mnie! Wybacz, że nie
powiedziałam tego wcześniej. Powinnam cię
powstrzymać...
- Nie pozwoliłaś mi dokończyć - mruknął, obejmując ją
czule. Oddychał ciężko i głaskał ją po plecach. Zadrżała
i przygryzła wargę z obawy, że uzna to za mimowolną
zachętę.
- Nie musisz niczego wyjaśniać - upierała się przy
swoim,
- Przerwałaś mi - odparł z wyrzutem. - Tyle mam ci do
powiedzenia. Jeśli usłyszysz...
- Nie zdołasz mnie przekonać! - wpadła mu w słowo. -
Mam swoje zasady: najważniejsze jest dla mnie
szczęśliwe małżeństwo. Romans nie wchodzi w grę.
- Sądzisz, że chciałem cię uwieść? - zapytał, dotykając
kciukiem jej podbródka. - Nieprawda! - dodał z ponura
miną. - Przyznaję, że zapomniałem się na moment,
jakbym nie chciał wiedzieć, kim jesteś i gdzie się
znajdujemy. To było cudowne uczucie, po prostu raj na
ziemi.
Wybacz, poniosło mnie. Przecież, nie chciałem. -
Zakłopotany spojrzał na nią z ponurą miną. - Przestałem
nad sobą panować.
- Powiedz, czego ode mnie chcesz. Nie potrafię
flirtować, nie romansuje. Nasza bliskość jest dla mnie
zaskoczeniem. - Na policzkach miała ciemne rumieńce. -
Pewnie dla ciebie to normalne, że po kilku dniach
znajomości uwodzisz dziewczynę, ale...
- Nic - przerwał cicho. - Mylisz się, Sophio. Jesteś
pierwszą kobietą... - Odwrócił wzrok i przez chwilę
szukał właściwych słów. W końcu popatrzył jej prosto w
oczy. - Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Znamy się
tak krótko, chociaż od kilku dni prawie się nie
rozstajemy. Jestem wstrząśnięty siłą własnych uczuć. Do
tej pory nie podejrzewałem siebie o skłonność...
- Z ust mi to wyjąłeś - powiedziała cicho, zdecydowana
wytrwać w swoim postanowieniu. Uśmiechnął się,
widząc łzy spływające jej po policzkach.
- Oczarowałaś mnie. Nie znałem dotąd takich kobiet.
Jesteś niezwykła, wyjątkowa, po prostu cudowna.
Wystarczyło kilka dni, żebym przy tobie odzyskał
radość życia - ciągnął, obejmując dłońmi jej twarz. -
Nim się spotkaliśmy, pogrążony w smutku
rozpamiętywałem swoje nieszczęścia, a teraz znowu
potrafię się śmiać, żartuję i jestem szczęśliwy. Z tego
wniosek...
- Jaki? - wpadła mu w słowo. Z niepokojem czekała na
jego dalsze słowa.
- Jestem przekonany, że przeżywamy niezwykłe chwile
- tłumaczył, siląc się na spokój. - Nie chcę się z tobą
rozstawać.
Sophia przymknęła oczy, jakby nie mogła uwierzyć w
swoje szczęście. Powtarzała sobie w duchu, że Rozzano
wcale jej nic kocha; chce się tylko z nią przespać.
- Jedź ze mną do Wenecji - prosił, zasypując
pocałunkami jej twarz. - Zaręczymy się zaraz po
przyjeździe. Chcę, żebyś została moją żoną. Wyjdziesz
za mnie, Sophio?
Z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. Nie
spodziewała się oświadczyn i dlatego teraz nie mogła
wykrztusić słowa, chociaż od tej odpowiedzi zależało jej
szczęście.
- Powiedz coś! - nalegał. - Nie trzymaj mnie w
niepewności! Musisz teraz zdecydować. - Oczy zabłysły
mu groźnie. - W przeciwnym razie będę się z tobą
kochać tak namiętnie, że stracisz głowę i zgodzisz się na
wszystko. Nie możesz mi odmówić!
- Ja... Czemu tak sądzisz?
- Co za pytanie! Chyba widzisz, że oszalałem na twoim
punkcie. - Objął ją mocniej i szepnął czule: - Budzę się
uśmiechnięty, bo wiem, że wkrótce cię spotkam.
Zobaczysz, jak nam będzie razem dobrze. Już teraz
tworzymy dobraną parę. Na pewno wiesz, co do ciebie
czuję.
- Sądziłam, że to gra i że taki masz sposób na kobiety -
odparła bez przekonania.
- Nieprawda! - Musnął wargami jej usta. - Chcę być z
tobą. Muszę wiedzieć, że zostaniesz ze mną na zawsze.
Powinniśmy resztę życia spędzić we dwoje. Przemyśl to,
Sophio. Nie musisz decydować od razu. Jedno ci
powiem: marzę o ślubie, pragnę mieć z tobą dzieci i chcę
się przy tobie zestarzeć.
- Dzieci! - westchnęła, jakby jednym słowem przełamał
jej uprzedzenia. Jej maleństwa, których ojcem byłby
Rozzano. Pogodziła się już z myślą, że nie zazna
rozkoszy macierzyństwa. Drżącą ręką odgarnęła
potargane włosy, a w oczach stanęły jej łzy, gdy
wyobraziła sobie, że tuli w ramionach ciemnowłose
niemowlę, a mąż i ojciec spogląda na nich z czułością.
Siedzą w salonie jego palazzo, a przez otwarte okna
dobiega wesoła piosenka gondoliera.
- Sophio! - Zniecierpliwiony i nie znoszący sprzeciwu
ton Rozzana sprawił, że wróciła do rzeczywistości. -
Masz trzydzieści sekund do namysłu, potem musisz dać
mi odpowiedź. Tak czy nic?
- Potrzebuję więcej czasu! - zawołała.
- Wykluczone. - Zacisnął wargi na znak, że nie będzie o
tym dyskutować. Po chwili Sophia doszła do wniosku,
ż
e nie ma się nad czym zastanawiać. Kochała Rozzana i
na samą myśl, że będzie matką jego dzieci, miała ochotę
ś
piewać ze szczęścia.
Gdy spojrzała mu w oczy, nabrała pewności, że jest
kochana i upragniona. Przytuliła głowę do jego piersi i
usłyszała niespokojne kołatanie serca. Kto by pomyślał,
ż
e tak mu na niej zależy. Uradowana przyglądała mu się
z czułością i troską.
- Zostań ze mną - poprosił i czule pocałował ją w usta. -
Będziesz moją żoną, matką naszych dzieci.
- Tak - odparła cicho, wzruszona i zachwycona.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gdy znaleźli się w samolocie lecącym do Wenecji,
Sophia ukradkiem obejrzała nowy strój, w którym
prezentowała się doskonale, i zerknęła na pierścionek z
brylantem o błękitnym odcieniu pasującym do sukni.
Cenny kamień oprawiony był w platynę. Gdy dokonali
wyboru, Rozzano zaproponował, żeby schowała go do
torebki, zamiast wkładać na palec, na wypadek, gdyby
znów osaczyli ich dziennikarze. Po co im podsuwać
tematy do bezsensownych spekulacji? Uznała jego
argumenty za słuszne, ale od czasu do czasu zaglądała
do wyściełanego aksamitem pudełeczka i uśmiechała się
radośnie. To był przecież jej pierścionek zaręczynowy.
Rozmarzona wróciła myślami do poprzedniego
wieczoru. Postanowili uczcić swoją decyzję; otworzyli
szampana i z apetytem jedli truskawki.
- Moim zdaniem, trzy tygodnie wystarczą, żeby
dopełnić wszystkich formalności i przygotować
ceremonię. Pobierzemy się za dwadzieścia jeden dni.
Powinnaś mieć druhny...
- Rozzano! - zawołała, nie wierząc własnym uszom. -
Nie możemy się tak spieszyć. To szaleństwo! Nic o
sobie nie wiemy. Wysłuchaj mnie do końca - dodała
pospiesznie, gdy usiłował jej przerwać. - Małżeństwo to
poważna sprawa, nie warto decydować pochopnie. Bądź
rozsądny! Weźmiemy ślub za pół roku.
- Rozsądek nie ma tu nic do rzeczy!
Gdy spojrzała mu w oczy, zobaczyła w nich gniewny
błysk. Zaciśnięte usta świadczyły, że nie da się
przekonać. Westchnęła bezradnie, gdy uświadomiła
sobie, że ma do czynienia z upartym mężczyzną, który w
każdej sytuacji chce postawić na swoim.
- Małżeństwo zawiera się raz w życiu, więc nie warto
się spieszyć, żeby nie popełnić błędu.
- Za sześć miesięcy poślubisz strzęp człowieka.
Zwariuję, jeśli będę musiał czekać tak długo - burknął
opryskliwie. - Jestem człowiekiem z krwi i kości,
Sophio! Nie masz pojęcie, jak mi trudno trzymać ręce
przy sobie. Jeśli chcesz zwlekać, nie ręczę za siebie.
- Właściwie... - Oblizała wyschnięte usta i przez okrągłe
okienko popatrzyła na widoczne w dole Alpy. W
zadumie przyglądała się szczytom, dolinom i rozległym
lodowcom. Od czasu do czasu chmury zasłaniały ten
imponujący widok. Zielone górskie zbocza jaśniały w
promieniach słońca. - Ja również nie mogę się doczekać
chwili, kiedy... będziemy razem - wyznała zarumieniona,
chcąc udowodnić, że kocha go i ma do niego zaufanie.
- W takim razie nie warto się spierać - oznajmił
stanowczo. - Co powiesz na cztery tygodnie? Ślub za
miesiąc, zgoda? Nie możesz ode mnie wymagać, żebym
czekał dłużej. Przecież chcemy być razem, prawda?
- Tak, ale...
- Zamykam dyskusję! Nie zapominaj o swoim dziadku.
Jego dni są policzone. Im szybciej się pobierzemy, tym
dłużej będzie się cieszyć twoim szczęściem. Może nawet
doczeka narodzin prawnuka? - Rozzano zniżył głos do
szeptu. - Nie będziemy zwlekać, prawda? Oboje
pragniemy mieć dzieci tak szybko, jak to możliwe,
prawda?
- To podstęp! - żaliła się półgłosem, ale popatrzyła na
niego z czułością, gdy musnął wargami jej usta.
Spojrzeli sobie w oczy i powiedzieli jednocześnie:
- Ślub za miesiąc.
Gdy wyszli przed budynek weneckiego terminalu
lotniczego, Sophia oślepiona południowym słońcem
zacisnęła powieki. Czekał na nich mężczyzna w białym
uniformie, który z daleka machał do nich ręką. Na widok
Rozzana uśmiechnął się radośnie.
- To jest Mario - usłyszała po chwili w czasie
serdecznego powitania. - Ma pieczę nad łodziami całej
naszej rodziny.
Wkrótce dotarli do portu. Sophia przeżyła spory zawód,
bo spodziewała się, że od razu zobaczy weneckie pałace,
a tymczasem jej oczom ukazały się zwykłe promy i
srebrzystoszare wojskowe kanonierki. Zapomniała o
rozczarowaniu, gdy wsiedli do luksusowej motorówki.
- Wkrótce zobaczysz groblę, po której biegnie
autostrada łącząca Wenecję z lądem stałym - tłumaczył
Rozzano. - Można także dostać się do miasta koleją. W
połowie dziewiętnastego wieku Austriacy zbudowali
most i ułożyli tory, ale najpiękniej Wenecja wygląda od
strony laguny, którą właśnie przepływamy. Będziesz
miała wrażenie, jakby wyłaniała się powoli z morskich
fal.
Bez słowa skinęła głową, bo na horyzoncie widziała już
znajome zarysy wież i dachów. Morze było gładkie jak
szklana tafla, a lekko spieniona woda obmywała burty
płynącej wolno motorówki. Sophia ujrzała w oddali
kolorowe budynki ozdobione koronką łuków. Rozzano
dotknął jej ramienia.
- Widzisz te pasiaste słupy? To bricoli, służą do
cumowania łodzi, a poza tym od razu widać, kiedy od
strony morza przychodzi wysoka fala. Tam jest wysepka
zwana Torcello, gdzie osiedli pierwsi wenecjanie. Byli
wśród nich założyciele naszych rodzin.
Sophia słuchała uważnie opowieści o początkach miasta
założonego w piątym wieku przez uciekinierów z
pobliskiej Akwilei spalonej przez Hunów pod
dowództwem Attyli. Podziwiała miasto zbudowane na
setkach wysepek wzmocnionych palami wbitymi w
morskie dno, a zarazem wyrzucała sobie, że zbytnio się
pospieszyła z decyzjami, które miały przesądzić o całym
jej życiu. Nie była pewna, czy wzajemna miłość, która
wybuchła gwałtownie niczym płomień, jest tak silna,
jakby się z pozoru wydawało. Rozzano nic zwrócił
uwagi na jej roztargnienie. Z powagą traktował przyjęte
dobrowolnie obowiązki przewodnika.
- Nazywamy Wenecję ,La Serenissima" - Najjaśniejsza -
dodał cicho - bo ma w sobie harmonię i wewnętrzny ład.
Wkrótce otworzył się przed nimi imponujący widok na
weneckie nabrzeże.
- Co to za budynki? - wypytywała rozgorączkowana.
- W głębi widać już kopuły bazyliki Świętego Marka.
Pamiętasz, opowiadałem ci o Moście Westchnień. To
właśnie ta biała zwarta bryła zawieszona nad kanałem.
Jest niewielki, ale robi wrażenie, co?
- Mówiłeś, że łączy Pałac Dożów z więzieniem - dodała,
spoglądając na długie i wąskie gondole o czarnych
burtach przywiązane do wysokich słupów. Spoglądała w
zadumie na jasne ściany Pałacu Dożów. Fasadę
ozdobiono różowym marmurem, a smukłe arkady
podtrzymywane kolumnami nadawały gmachowi
cudowną lekkość.
- Wygląda tak samo jak na fotografiach - ucieszyła się
niczym mała dziewczynka. Z niepokojem obserwowała
fale obmywające fundamenty budynków.
- Nic ma powodu do obaw - zapewnił Rozzano,
obserwując ją z rozbawieniem. - Możesz być pewna, że
siedziba rodziny D'Antigów nie zawali się pod naporem
wody. Zadbałem o to, żeby dom przetrwał bez
uszczerbku kolejne dziesięciolecia. Remont pochłonął
ogromne sumy, ale efekty są znakomite.
Z nielicznych wzmianek o pomocy udzielanej jej
dziadkowi wywnioskowała, że ma z tym sporo zachodu.
- Cieszę się, że Wenecja nadal istnieje. Byłabym
niepocieszona, gdyby morze pochłonęło ją przed moim
przybyciem.
- Nie pozwolimy na to! - zapewnił chełpliwie. -
Mnóstwo jest ludzi głęboko zatroskanych stanem jej
zabytków i gotowych na wszystko, byle je ratować.
Wenecja jest niczym piękna kobieta: trzeba o nią dbać. -
Przysunął się bliżej i szepnął jej do ucha: - Zamierzam
troszczyć się o ciebie z równym oddaniem.
- Zachowuj się przyzwoicie i nie zmieniaj tematu.
Proszę o dalsze wyjaśnienia, bo inaczej przesiądę się na
statek wycieczkowy.
- Ach, ta angielska powściągliwość! - westchnął
przesadnie. - Cóż robić, wracam do roli przewodnika.
Jak się zapewne domyślasz, przed nami otwiera się
Canalazzo. Tak pieszczotliwie nazywamy Canal Grande.
Patrz i podziwiaj.
Sophia była zachwycona. Wiedziała, że ta szeroka
wodna arteria ma długość czterech kilometrów i zakręca
łagodnie, dzieląc miasto na dwie części. Otworzyła się
przed nią wspaniała panorama najpiękniejszych
budynków Wenecji. Mijały ich niezliczone gondole,
małe promy, łodzie i motorówki. Rozzano nie nadążał z
wyjaśnieniami.
- Ca' Barbarigo, siedemnasty wiek - powiedział krótko. -
Ca' d'Oro, fasada piętnastowieczna, ale ten gotycki
budynek jest znacznie starszy, a dawniej zdobiły go
złocenia, stąd nazwa. Ca' Grande, siedemnasty wiek.
Tamten wzniesiono w dwunastym, następny w
trzynastym wieku.
Sophia patrzyła raz w prawo, raz w lewo. Rozzano
opisywał budynki, które znała z przewodnika tak, jakby
przedstawiał jej starych przyjaciół.
- Mogłabym na nie patrzeć przez resztę życia i wcale by
mi się nie znudziło - powiedziała cicho.
- Nic prostszego - odparł żartobliwie. - Musisz tu
pozostać na zawsze. Jak ci się podoba tamten pałac?
Ładny, co?
- Jakie banalne określenie! - oburzyła się, spoglądając
we wskazanym kierunku. - Jest przepiękny!
Nad brzegiem kanału stała imponująca czteropiętrowa
budowla. Przed nią umieszczono dwanaście niebieskich
pali i kilka pomostów osłoniętych błękitnymi markizami.
Nad szerokim lukiem portalu znajdował się balkon z
marmurową balustradą i kolumnami, a po bokach
gotyckie łuki okien z kamienną dekoracją
przypominającą koronkowy wzór.
- Cieszę się, że przypadł ci do gustu - odparł Rozzano
drżącym głosem. Był wyraźnie poruszony, ale gdy
zerknęła na niego, utkwił wzrok w sąsiednim budynku z
kamienia miodowej barwy. Po chwili wyjaśnił: -
Mieszkam tu od pięciu lat.
- Teraz rozumiem, czemu tak ci zależało na szybkim
powrocie do twego palazzo. Masz bardzo piękny dom -
odparła, nie kryjąc zazdrości. Uśmiechnął się zagadkowo
i niespodziewanie polecił sternikowi przybić do brzegu.
- Wysiadamy? Czy do siedziby Alberta D'Antigi można
dojść pieszo? - zapytała trochę rozczarowana. Szkoda, że
jej dziadek nie mieszka nad Canal Grande. Z drugiej
strony jednak będzie miała pretekst, żeby zapuścić się w
labirynt mniejszych kanałów i wąskich uliczek.
- Tylko Pałac Dożów nazywamy tu słowem palazzo.
Pozostałe gmachy to domy: casa, w skrócie ca'. Ten,
który przed chwilą podziwiałaś - ciągnął, podając jej
rękę i pomagając wskoczyć na pomost - to Ca' D'Antiga.
Odwróciła się zdumiona. Gdy mówił o tym budynku, w
jego głosie słyszała czułość, a oczy lśniły ze wzruszenia.
Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, aby się
domyślić, że jest do niego bardzo przywiązany, chociaż
to nie jego siedziba. Dom należał do Alberta D'Antigi...
z czasem stanie się jej własnością. Przeszedł ją dreszcz,
choć słońce mocno przygrzewało. Miała złe przeczucia;
dręczyła ją dziwna, trudna do sprecyzowania obawa.
- Masz chyba własny dom? - spytała niepewnie.
Zdziwiła się, gdy spochmurniał i zacisnął mocniej dłoń
obejmująca jej łokieć.
- Tak - odparł krótko. - Należy do mnie Ca' Barsini. Stoi
nieco dalej, obok Ponte Rialto, największego z
weneckich mostów. - Przed drzwiami Ca' D'Antiga
zatrzymał się niespodziewanie. - Sophio... - zaczął,
unikając jej wzroku. Był wyraźnie zakłopotany.
- Słucham - odparła z niepokojem.
- Sam nie wiem, jak to ująć.
- Mów śmiało - zachęciła łagodnie.
- Moim zdaniem nie powinniśmy od razu mówić
twojemu dziadkowi, że jesteśmy zaręczeni. Lepiej
trzymać to na razie w tajemnicy.
Poczuła dziwny chłód, a dręczące ją obawy od razu
nabrały wyrazistości. Już się nie dziwiła, że woli nie
ujawniać nowiny o zaręczynach. W głębi ducha od
początku miała chyba wątpliwości co do jego intencji,
bo w przeciwnym razie ta okropna myśl w ogóle nie
przyszłaby jej do głowy. Kupił jej zaręczynowy
pierścionek, ale poprosił, żeby trzymała go w torebce.
Czy za kilka dni zażąda, aby zwróciła mu cenny klejnot?
Do czego zmierza? Na razie nic przecież na tym nie
zyskał. Co będzie dalej?
- Odezwij się do mnie - rzucił cierpko.
- Wczoraj nalegałeś, żebyśmy szybko wzięli ślub.
Zmieniłeś zdanie?
- Skądże! - zapewnił, marszcząc brwi. - Nic chcę tylko
działać pochopnie...
- Wstydzisz się mnie? - przerwała ostro i rzuciła mu
oskarżycielskie spojrzenie.
- Nieprawda!
Oburzony tym podejrzeniem z trudem szukał słów, aby
przedstawić swój punkt widzenia. Powiedz, że mnie
kochasz, pomyślała Sophia, musze nabrać pewności, że
ci na mnie zależy. Popatrzył na nią, ale nie zwrócił
uwagi na jej błagalne spojrzenie.
- Alberto D'Antiga jest stary i schorowany. Daj mu
tydzień, może dziesięć dni, żeby przywykł do twojej
obecności. Trzeba mu dozować wzruszenia. Dzisiejsze
spotkanie z pewnością będzie dla niego i radosne, i
bolesne, bo powrócą wspomnienia związane z twoją
matką.
- Chyba masz rację - przyznała niechętnie.
- Dla nas to niewiele zmienia. Jesteśmy po słowie -
zapewnił Rozzano. - Dyskretnie przygotujemy
ceremonię ślubną i w odpowiedniej chwili, z
zachowaniem należytej ostrożności, powiemy twemu
dziadkowi o naszym postanowieniu.
- Sądzisz, że nie pochwali naszego związku? - spytała
zaczepnie.
- Moim zdaniem będzie zachwycony, ale potrzebuje
trochę czasu, żeby przywyknąć do tych zmian. Nie chcę,
ż
eby nadmierne wzruszenie podkopało jego siły.
W takiej sytuacji nie mogła odmówić, chociaż było jej
bardzo przykro. Musiała przyjąć do wiadomości jego
argumenty. Wsunęła rękę do torebki i dotknęła
zaręczynowego pierścionka. Zdawała sobie sprawę, że to
dziecinada, ale ten ukradkowy gest dodał jej odwagi.
Rozzano spostrzegł, że ma łzy w oczach, i wciągnął ją
pospiesznie do wielkiej, jasnej sieni.
- Principe! - usłyszała nagle radosny damski głos.
- Flavia! - Rozzano uśmiechnął się szeroko i na oczach
zdumionej Sophii objął mocno służącą w szarym
uniformie. Była to pani w średnim wieku. Gadali jedno
przez drugie i chichotali jak dzieci. - Flavia zna mnie od
kołyski - powiedział, gdy po oficjalnej prezentacji obie
panie serdecznie uścisnęły sobie dłonie. - Jej matka była
tu kucharką. Nie dziw się, jeżeli będzie cię pouczać.
Nasze rodziny są tak mocno związane, że komentowanie
naszych poczynań uważa za swój obowiązek. Czasami
traktuje mnie jak młodszego brata, któremu natura
poskąpiła rozumu. - Gdy Sophia skwitowała jego słowa
wymuszonym uśmiechem, zwrócił się ponownie do
Flavii, która wkrótce odeszła.
- Przejdziemy teraz do salonu na górze - wyjaśnił
pogodnie. - Poprosiłem Flavię, żeby uprzedziła dziadka
o naszej wizycie. - Po chwili dodał ciszej: - Wiem, jak
trudno ci udawać, że jesteśmy tylko dobrymi
znajomymi, ale musisz się zdobyć na ten wysiłek. Sam
jestem wściekły z tego powodu, ale nie mamy innego
wyjścia. Panuję nad sobą tylko dlatego, że wieczorem
zakradnę się do twego pokoju i będę się z tobą kochać do
utraty tchu. To nasza tajemnica. Spójrz na tę sprawę w
taki sposób. W gruncie rzeczy czeka nas zabawna
przygoda.
- Nie potrafię kłamać - odparła ponuro. - Zastanawiam
się, czemu tak ci zależy na tym, żebyśmy udawali,
jakoby nic nas nie łączyło.
- Wcale nie proszę, żebyś kłamała - odparł, mrużąc
oczy. - Domagam się tylko powściągliwości w
okazywaniu uczuć. Mamy w tym już pewne
doświadczenia, prawda? Przecież wobec parafian
umiałaś się na to zdobyć.
- Ale miałam nadzieję, że tamte czasy minęły na dobre!
- odparła porywczo. - Chcę być sobą: pokazać, co
naprawdę odczuwam, śmiać się i płakać, kiedy mam
ochotę. - Głos jej się załamał. Pragnęła okazać mu, jak
bardzo jest zakochana, a nie ukrywać się ze swoją
miłością, jakby to była wstydliwa słabość charakteru.
- Wszystko w swoim czasie, Sophio. Obiecaj mi, że nikł
się nie dowie, co do mnie czujesz - syknął niecierpliwie.
Wściekła i rozczarowana zacisnęła zęby i z
wymuszonym uśmiechem złożyła mu tę obietnicę,
chociaż serce pękało jej z bólu.
- Możesz być pewny, że się nie zdradzę.
- Doskonale! - powiedział z promiennym uśmiechem.
Ze smutkiem pomyślała, że twarz mu natychmiast
pogodnieje, ilekroć zdoła postawić na swoim. Po chwili
dodał: - Przyszło mi teraz do głowy, że najlepiej byłoby
do ostatniej chwili trzymać w sekrecie datę i godzinę
naszego ślubu. Tylko Alberto będzie wiedział, kiedy się
pobierzemy.
- Dlaczego? - spytała krótko i zacisnęła wargi.
- śeby nikt się nie wtrącał. Sami zdecydujemy, ile
będzie druhen, jaką włożysz sukienkę i tak dalej.
- Po raz kolejny wspominasz o druhnach? Chyba masz
obsesję na ich punkcie - stwierdziła drwiąco. - Jak
chcesz urządzić wesele, skoro do ostatniej chwili goście
nic będą mieli pojęcia, że bierzemy ślub?
- Prosta sprawa. Zaprosimy ich na wielki bal.
Wyobrażasz sobie, jak się zdziwią, gdy powitasz ich w
ś
lubnej sukni!
- Wspaniała zabawa! - odparła ironicznie. Rozzano
zachichotał, nie zwracając uwagi na jej sarkastyczny ton.
- Czeka nas pamiętny ślub. Teraz dopiero przyszło mi
do głowy, że dzięki temu podstępowi unikniemy
wścibskich dziennikarzy. W przeciwnym razie nasz
wielki dzień byłby jedną wielką pomyłką.
- Jakiś ty przewidujący.
Zerknął na nią podejrzliwie, ale zgodnie z obietnicą
przybrała spokojny wyraz twarzy i uśmiechała się
pobłażliwie. Zadowolony z siebie skinął głową.
- Chyba omówiliśmy już wszystko? - spytał
przyciszonym głosem, jakby chodziło o drobiazg.
Sophia wyczuła jakiś fałsz w jego zachowaniu. Z pozoru
był pogodny i odprężony, lecz za bardzo mu zależało na
jej zgodzie, aby mogła bagatelizować tę rozmowę. Być
może i ona będzie miała z tego jakąś korzyść. Gdyby
ś
lub został odwołany, nikt się nie dowie o jej
upokorzeniu.
- Owszem - przytaknęła, obojętnie wzruszając
ramionami, chociaż miała w oczach łzy.
Rozzano odzyskał dobry humor i z dumą oprowadzał ją
po bogato urządzonym wnętrzu. Gdy podeszła do okna i
z przyjemnością pogłaskała aksamitną zasłonę, usłyszała
nagle cichy syk wciąganego gwałtownie powietrza,
jakby ktoś westchnął z irytacją. Niespodziewanie
doznała olśnienia. Rozzano tak długo administrował
majątkiem rodziny D'Antigów, że uznał go za swoją
własność, a prawowitą dziedziczkę uważał za intruza i
nie życzył sobie, żeby dotykała cennych przedmiotów.
To przypuszczenie było tak bolesne, że natychmiast je
odrzuciła. Jeśli mają spędzić życie we dwoje, nie
powinna tak go oczerniać, zwłaszcza że jej wnioski
oparte są na wątłych przesłankach.
Zdenerwowana i nieufna na próbę dotknęła kilku innych
przedmiotów: figurki z brązu, marmurowego stolika z
kunsztownym wzorem, pozłacanej ramy obrazu
przedstawiającego Adama i Ewę. Atmosfera w pokoju
stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, a zrozpaczona
Sophia poczuła, że coś ściska ją za gardło. Rozzano
naprawdę czuł się w Ca' D'Antiga jak u siebie w domu i
uważał, że córka Violetty bezprawnie się tu panoszy.
- Ten obraz namalował Carpaccio - wyjaśnił chłodno,
gdy oglądała arcydzieło. Podszedł bliżej i od razu
wyczuła, że jest zdenerwowany. Powietrze niemal
wibrowało, gdy stanął obok niej.
- Nie znam się na malarstwie. Był sławny? - zapytała
uprzejmie, chociaż serce waliło jej jak młotem. Miała
nadzieję, że dziadek pojawi się lada chwila i wybawi ją z
trudnej sytuacji. Nie spodziewała się, że Rozzano będzie
do niej wrogo nastawiony. I pomyśleć tylko, że kiedyś
marzyła, by zostać z nim sam na sam.
- To jeden z wielkich mistrzów weneckiego renesansu.
Jego obrazy i freski znajdują się w Pałacu Dożów.
Chętnie malował cykle poświęcone żywotom świętych
kobiet. Jego ulubione bohaterki to święta Urszula i
ś
więta Helena. W tle pojawiają się u niego widoki
ówczesnej Wenecji. Czemu stoisz? To męczące. Usiądź
w fotelu i podziwiaj obrazy.
Zbytek uprzejmości! Oto wzorowy pan domu i jego
gość.
- Dziękuję - odparła chłodno, sadowiąc się wygodnie.
Rozzano w milczeniu przeglądał listy ułożone na
staromodnej konsolce z pozłacanym blatem, a potem
stanął przy kominku w nonszalanckiej pozie, z łokciem
opartym niedbale o gzyms; uosobienie gościnnego pana
domu, który zna swoją wartość i nic musi zabiegać o
niczyje względy. Czuta, że obserwuje ją spod
przymkniętych powiek, ale postanowiła ukryć rosnące
zdenerwowanie i z udawaną swobodą założyła nogę na
nogę.
- Zaczynam się przyzwyczajać do luksusu. Pieniądze
ułatwiają i uprzyjemniają życie. Od razu się tutaj
zadomowiłam. - Powiedziała te słowa tonem prawowitej
właścicielki, żeby sprawdzić, jak Rozzano na nie
zareaguje. Zmarszczył brwi, potwierdzając jej najgorsze
przeczucia. Najwyraźniej trafiła w czuły punkt.
- Doskonale. Podziwiam twoje opanowanie i zdolności
adaptacyjne - odparł rzeczowo.
- Elegancki strój dodaje pewności siebie. Wystarczy
zmienić sposób ubierania, żeby nabrać obycia. Dobrze
się prezentuję, co?
- Wyglądasz uroczo - przyznał, a kąciki jego ust
wreszcie uniosły się nieco. - Powinnaś wiedzieć, że
trudno mi trzymać ręce przy sobie.
Doskonale się maskujesz, pomyślała z rozpaczą.
Najchętniej rozpłakałaby się z żalu. Pod powiekami
czuła palące łzy. Pragnęła raz na zawsze odrzucić
wątpliwości i wszelki kamuflaż. Liczył się dla niej tylko
Rozzano. Powinna z nim szczerze porozmawiać,
wyjaśnić nieporozumienia... Spojrzała na niego, ale
odwrócił wzrok, nasłuchując pilnie z głową przechyloną
na bok.
- Dziadek wkrótce tu będzie! - oznajmił po chwili. -
Podłoga skrzypi w korytarzu.
Podbiegł do drzwi i otworzył je szeroko, a opiekunka
wepchnęła do salonu wózek, na którym siedział dostojny
siwowłosy starzec.
- Rozzano! - zawołał i otworzył szeroko ramiona. Objęli
się serdecznie i przez chwilę gawędzili z ożywieniem.
Sophia obserwowała ich z rozrzewnieniem. Ich
wzajemna miłość była jak balsam dla jej zbolałego serca.
Jej dziadek był schorowany, ale władczy i zdecydowany.
Natura nie poskąpiła mu wzrostu. Trzyma! się prosto
niczym żołnierz na paradzie. Przypominał jej zmarłego
ojca i dlatego ze wzruszenia miała łzy w oczach.
- To z pewnością Sophia!
Uśmiechnęła się, słysząc przyjazny ton w jego głosie.
Podeszła do wózka inwalidzkiego i uklękła, żeby mógł ją
objąć wątłymi ramionami. Długo trzymał ją w objęciach,
drżąc na całym ciele. Była tak przejęła, że nie mogła
wykrztusić słowa, chociaż nauczyła się kilku zdań po
włosku. Nie dbała o tytuł i majątek. To przecież jej
jedyny żyjący krewny, a serdeczne przyjęcie sprawiło,
ż
e natychmiast podbił jej serce.
- Ach, jakaś ty podobna do swojej matki - powiedział,
głaszcząc ją po włosach. Odsunęła się nieco, przysiadła
na piętach i zamrugała powiekami, żeby opanować łzy.
- Pochlebca - skarciła go czule i zachęcona kpiącym
błyskiem w otoczonych zmarszczkami oczach, dodała: -
Mama była piękna.
- Dorównujesz jej urodą - zapewnił, dotykając jej
zarumienionego policzka. Wyciągnął z kieszeni białą
lnianą chusteczkę, otarł zapłakaną twarz i westchnął.
- Wybacz staremu człowiekowi, Sophio. Trochę się
rozkleiłem. Nasze spotkanie przywołało tyle wspomnień.
Do tej pory sądziłem, że z rodziny D'Antigów żyję tylko
ja. i bardzo cierpiałem, że nie mam dziedziców.
- Przepraszam na chwilę - wtrącił Rozzano, ponieważ
zadzwonił jego telefon komórkowy.
- Cała Wenecja już wie, że wróciłeś - odparł pobłażliwie
Alberta, odprowadzając go spojrzeniem, gdy wychodził
z salonu.
- Bardzo kochasz Rozzana, prawda, dziadku? - zapytała,
jakby zależało jej na tym, by cudza pochwala
zrównoważyła jej obawy.
- Jest dla mnie niczym syn - odparł bez namysłu. -
ś
yłem samotnie, póki się tu nie przeniósł. Teraz odnalazł
ciebie i namówił do powrotu. Jakie to szlachetne!
Zawsze tak postępuje. Wie przecież, że teraz wszystko
przypadnie tobie, a mimo to nie wahał się ani przez
moment.
Sophia znieruchomiała i mocno splotła dłonie leżące na
kolanach, Alberto opowiadał dalej:
- Musisz wiedzieć, moja droga, że poślubił tę małą
Nicolettę, naszą daleką kuzynkę. Poza mną tylko ona
nosiła jeszcze nazwisko D'Antiga, ale umarła.
Sophia znów miała łzy pod powiekami. Spuściła oczy,
ż
eby dziadek tego nie spostrzegł, i utkwiła spojrzenie w
drżących palcach. Rozzano nie wspomniał, że jego żona
była z domu D'Antiga. Ciekawe, dlaczego tak
oszczędnie udziela informacji, pomyślała drwiąco i
zacisnęła wargi.
- Wiedziałam tylko, że jest wdowcem. Nie miałam
pojęcia, że jego żona była naszą krewną.
- Z jej śmiercią zniknęła moja ostatnia nadzieja -
wymamrotał Alberto. - Tamten ślub połączył trwałym
węzłem dwie rodziny. Byłem szczęśliwy, gdy Nicoletta
powiedziała, że spodziewa się dziecka.
- Jaka szkoda, że umarła tak młodo - powiedziała z
roztargnieniem, zajęta swoimi myślami. - Z pewnością
jej śmierć bardzo was poruszyła.
- O, tak! - Na twarzy Alberta malowało się cierpienie. -
Rozzano najbardziej to przeżył. Zawsze był silny i
zaradny; wspierał innych na duchu w trudnych
sytuacjach. Z godnością zniósł śmierć rodziców, którzy
zginęli w wodach laguny podczas zderzenia motorówek.
Miał wtedy zaledwie osiemnaście lat, ale stanął na czele
rodzinnego przedsiębiorstwa i zajął się wychowaniem
młodszego brata Enrica. Po śmierci Nicoletty nic mógł
znaleźć ukojenia. Po pogrzebie całkiem się załamał i
tygodniami unikał ludzi. Nic znam nikogo, kto by tak
rozpaczał. Można powiedzieć, że stracił chęć do życia.
Sophię ogarnął smutek, ponieważ słowa dziadka
stanowiły potwierdzenie jej domysłów. Rozzano do
szaleństwa kochał Nicolettę. Czy w takiej sytuacji warto
łudzić się nadzieją? Wstała z klęczek i wyprostowała się
z godnością. Nareszcie zrozumiała, czemu wenecki
książę się nią zainteresował.
- Już wiem, dziadku, co miałeś na myśli, wspominając,
ż
e Rozzano został twoim spadkobiercą - powiedziała
spokojnie, chociaż dziwiła się, że potrafi ukryć gorycz i
rozczarowanie. Najważniejsze było teraz dla niej
zdrowie dziadka, wiec nie chciała go zasmucić. Byłby
zdruzgotany, gdyby się dowiedział, do czego dąży
Rozzano.
- Naturalnie - odparł łagodnie Alberto, ujmując jej
chłodną, nieruchomą dłoń - ale teraz cały majątek
rodziny D'Antigów należy się tobie. To zacnie z jego
strony, że nie próbował cię zniechęcić do powrotu!
- Zadziwia mnie ten bezmiar szlachetności - mruknęła, a
seret jej krwawiło. Przez niego wyszła na kompletną
idiotkę. Jak mógł tak wobec niej postąpić? Jak śmiał ją
oszukiwać? Wolałaby raczej zamach na swoje życie, na
przykład niespodziewaną kąpiel w falach laguny.
Rozzano znalazł lepszy sposób, żeby mimo przeszkód
odziedziczyć majątek rodziny D'Antigów. Dzięki
małżeństwu mógł odzyskać prawo do fortuny, a ponadto
spłodzić upragnione potomstwo. Sam wyznał kiedyś, że
marzy mu się duża rodzina. Nic dziwnego, że tak szybko
odpowiedział na wezwanie prawnika, kiedy dowiedział
się, że Violetta miała dziecko. Od razu zawrócił w
głowie prostej dziewczynie z prowincji i był przekonany,
ż
e jego motywy nie zostaną ujawnione. Wenecki książę
podbił serce Kopciuszka!
- Zaufaj mu - przekonywał z zapałem jej dziadek. - To
wspaniały człowiek. W interesach możesz całkowicie na
nim polegać. Jest uosobieniem rzetelności. Moim
zdaniem bywa dla innych zbyt dobry, zbyt współczujący
- dodał cicho.
- Czy otrzymuje jakieś wynagrodzenie za to, że
zarządza twoim majątkiem? - spytała z pozom obojętnie.
- Skądże! - Alberto zachichotał. - Nie potrzebuje
pieniędzy, jest chyba bogatszy ode mnie. Obawiam się,
ż
e od czasów wypraw krzyżowych rodzinie Barsinich
powodzi się lepiej niż nam. Rozzano prowadzi nasze
przedsiębiorstwo z czystej uprzejmości. Podejrzewam,
ż
e wolałby poświęcać więcej czasu swojemu
wydawnictwu.
Rozzano ma własne pieniądze! Nie jest chciwym
bankrutem, który próbuje odbudować finansowi
imperium. Kamień spadł jej z serca, a twarz się
wypogodziła. Pora zająć się rodzinnymi interesami, żeby
nabrał dla niej szacunku.
- Musimy go teraz odciążyć - oznajmiła radośnie,
chwytając dłoń dziadka. - Najwyższy czas, żebym sama
zajęła się finansami rodziny. Chcę się nauczyć
wszystkiego, co dotyczy naszych interesów -
powiedziała z ożywieniem. - Jeśli coś będzie
niezrozumiałe. Rozzano mi to wyjaśni. Chcę pracować,
dziadku, żebyś był ze mnie dumny!
- Ileż w tobie zapału, ile radości! - odparł z czułością. -
Podziwiam cię, Sophio, i nie mam wątpliwości, że nasz
majątek jest w dobrych rękach.
Odruchowo zerknęła na Rozzana. Stał nonszalancko
oparty ramieniem o okienną futrynę z dłonią na głowie
pozłacanego amorka umieszczonego pośrodku
wewnętrznych okiennic z jasnego drewna i
przyciszonym głosem rozmawiał przez telefon. Można
by pomyśleć, że umawia się na randkę.
- Nie wiem, czy ci wiadomo, że nasi antenaci
sprowadzali ze wschodu kosztowne przyprawy. Z
czasem zajęli się produkcją perfum.
- Mama zawsze ślicznie pachniała - wtrąciła Sophia
drżącym głosem.
- Naprawdę? - Alberto zagryzł wargi i dodał z
przejęciem: - Wybacz, mi, moja droga. Daruj, że
wyrządziłem jej krzywdę. Chciałem dobrze, ale byłem
zbyt obcesowy.
- Nie wracajmy do przeszłości. O mamie
porozmawiamy innego dnia. - Pod wpływem nagłego
impulsu przytuliła drżącą dłoń starca do swego policzka.
- Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko. Jesteś bardzo
wyrozumiała. Wybacz, zostawiam cię samą, bo czuje się
zmęczony. Jutro zjemy razem obiad, zgoda? Naciśnij
dzwonek, żeby wezwać pielęgniarkę. Dzięki. Aha,
poproś Rozzana, żeby sprawdził, czy mój adwokat
przygotował nową wersję testamentu, w którym
wszystko tobie zapisuje, kochanie. - Z czułością
pocałował ją w policzek. - Ciao, Sophia, dzięki tobie
znów jestem szczęśliwym człowiekiem.
Przytuliła się do niego i pomachała wesoło na
pożegnanie, gdy zjawiła się pielęgniarka i popchnęła
fotel na kółkach w stronę korytarza. Rozzano
pospiesznie zakończył rozmowę, odprowadził Alberta do
drzwi i pochylił się w ukłonie wyrażającym szacunek i
szczere przywiązanie. Sophia miała zamęt w głowie.
Musiała to wszystko przemyśleć.
- Ja także jestem znużona - powiedziała chłodno, gdy
zostali sami. - Pójdę do swego pokoju, żeby się
rozpakować. Chciałabym także zwiedzić ten dom...
- Doskonały pomysł. Daj mi znać, kiedy będziesz
gotowa. Chętnie cię oprowadzę i pokażę...
- Nie, dzięki za dobre chęci, ale wolałabym zrobić to
sama.
- Kochanie, nie bądź taka oficjalna, kiedy jesteśmy we
dwoje - strofował ją łagodnie.
- Wolisz, żebym ci zrobiła awanturę? - zapylała z
gniewnym błyskiem w oczach.
- Sophio, co ja takiego...
- Ręce przy sobie! Nie podchodź do mnie! - krzyknęła. -
Czemu nie powiedziałeś mi, że twoja żona była z domu
D'Antiga? Dlaczego ukrywałeś, że dziedziczysz po
moim dziadku? Co cię do tego skłoniło? Masz jakiś
chytry plan? Mam się z tobą podzielić rodzinnym
majątkiem?
Rozzano był tak zaskoczony, że nie potrafił wykrztusić
słowa.
- Zaniemówiłeś? - ciągnęła napastliwie. - Wątpię! Nie
spotkałam dotąd człowieka równie wymownego jak ty.
Pewnie byłeś wściekły, gdy wyszło na jaw, że moja
matka urodziła dziecko...
- Z pewnością pamiętasz, że nie kryłem radości, kiedy
cię wreszcie odnalazłem. - Był rozgniewany, ale silił się
na spokój. - Nie wspomniałem o testamencie Alberta
sporządzonym na moją korzyść z obawy, że uznasz to za
pretekst, by zrzec się swego dziedzictwa. I tak niełatwo
cię było przekonać, żebyś zajęła należne ci miejsce.
- Tak, ale...
- Gdybym chciał przejąć twój majątek, wystarczyło
utwierdzić cię w przekonaniu, że zmiana stylu życia
będzie dla ciebie nieszczęściem.
- Zgoda, na początku rzeczywiście nic miałam ochoty tu
jechać, ale potem zmieniłam zdanie przez wzgląd na
dziadka. Czemu wtedy nic wyznałeś mi prawdy?
Przez chwilę patrzył na nią ze smutkiem, a potem jakby
nagle zobojętniał.
- Nie miałem do tego głowy - odparł z kamienną twarzą.
- Byliśmy zajęci czymś innym.
Zranił ją w samo serce. Przygnębiona zwiesiła głowę.
Nie mogła na niego patrzeć, a zarazem pragnęła rzucić
mu się w ramiona i szukać pociechy. Prawdziwe uczucie
byłoby dla niej kojącym balsamem. Z drugiej strony
jednak chciała bić pięściami w jego pierś i wyrzucić z
siebie cały gniew. Jak mógł ją tak oszukiwać!
- Idę do swego pokoju - mruknęła. - Nie odprowadzaj
mnie. Zawołam pokojówkę.
Niespodziewanie zastąpił jej drogę. Był tak wysoki i
barczysty, że mimo woli poczuła lęk.
- Źle mnie oceniłaś - powiedział chłodno. Wyprostował
się dumnie i popatrzył na nią z góry, jakby oczekiwał, że
przeprosi go i przyzna się do błędu.
- Ty również pomyliłeś się co do mnie! - odparła.
- Ostrzegałam cię, że to ryzykowne wiązać się z ludźmi,
których słabo znamy.
- Co masz na myśli?
- Może nie jestem taka pokorna i ustępliwa, jak ci się
wydawało?
- Tym lepiej. Chcę rozmawiać z żoną jak równy z
równym - stwierdził opryskliwie, wytracając jej z ręki
koronny argument i dodał z irytującą pewnością w
głosie: - Znam cię dobrze. Jesteś mądra i wrażliwa, masz
ż
elazne zasady. Zawsze żyłaś oszczędnie, więc nie
roztrwonisz majątku swego dziadka. Podziwiam twoje
zalety, Sophio, i darzę cię ogromnym szacunkiem.
- Skąd pewność, że po latach wyrzeczeń nie zmienię
nagle zdania i nie zacznę używać życia, szastając forsą
na prawo i lewo? - perorowała z zapałem. - Już ci
mówiłam, że zmieniło się moje nastawienie. Polubiłam
kosztowne ubrania. Miło jest czuć na skórze dotyk
znakomitych tkanin, a markowe stroje dodają mi
pewności siebie. - Zdobyła się na promienny uśmiech,
ś
wiadoma, że pogodny wyraz twarzy dodaje blasku jej
urodzie. - Chyba przejdę się po sklepach i zrobię
gigantyczne zakupy. Co mi po majątku, skoro z niego
nie korzystam?
Zapadła martwa cisza. Sophia poczuła do siebie odrazę.
W jednej chwili ochłonęła, uniosła głowę i popatrzyła
Rozzanowi prosto w oczy. Zacisnął wargi i zmierzył ją
zimnym spojrzeniem.
Trafiła w jego słaby punkt. Celny strzał. Nagie zrobiło
jej się ciężko na sercu.
- Przedtem mówiłaś, że poświęcisz się działalności
charytatywnej. Zmieniłaś zdanie? - spytał pogardliwie.
- Suma zdecyduję, jak mam wydać swoje pieniądze -
odparła wyniośle. Obrzuciła go zimnym spojrzeniem i
od razu zrozumiała, że jest rozgniewany. Zacisnął zęby,
wyprostował się, jakby kij połknął, i obserwował ją z
kamienną twarzą, ale gdy odpowiedział, jego głos
brzmiał łagodnie i przekonująco.
- Jesteś zmęczona. Widziałem, jak pobladłaś. Za dużo
wzruszeń jak na jeden dzień. Wrócimy do tej rozmowy,
gdy odpoczniesz i odzyskasz siły. Nie zapominaj, że
tylko ja znam wszystkie szczegóły dotyczące sytuacji
finansowej rodziny D'Antigów. Bez mojej pomocy
trudno ci będzie się w tym rozeznać. Postąpisz mądrze,
jeśli mi zaufasz.
- Tobie? - wybuchnęła. - Nie powierzyłabym ci nawet
kieszonkowego!
- Musisz mi wierzyć! - Chwycił ją za ramiona. - W
przeciwnym razie...
- Grozisz mi? Uważaj, bo pokażę ci drzwi! - zawołała z
wściekłością.
Rozzano zrobił się nagle blady jak ściana.
- Źle mnie zrozumiałaś - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Czyżby? - Niewiele brakowało, żeby wybuchnęła
płaczem. Kochała go, pragnęła z nim być... i co teraz?
Skaczą sobie do oczu jak rozzłoszczone przedszkolaki na
placu zabaw.
Rozzano nadal mocno ściskał jej ramiona. Rzuciła mu
wrogie spojrzenie.
- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć - syknęła.
- Sophia! - jęknął rozpaczliwie.
Maska obojętności opadła nagłe. Twarz Rozzana
wyrażała straszliwe cierpienie. Dotknął rękoma jej
policzków i zachłannie pocałował ją w usta. Nie potrafiła
go odepchnąć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rozzano całował Sophię, chłonąc jej zapach,
rozkoszując się smakiem chętnych ust. Bez wahania
oddawała pieszczoty i pocałunki. Oboje wzdychali z
rozkoszy. Ubrania mieli w nieładzie, a niecierpliwie
dłonie błądziły po rozpalonej skórze. Zapomnieli o
skrupułach, lecz nadal mieli w pamięci, że naprawdę,
kochać się będą dopiero po ślubie. Znaleźli inne
sposoby, żeby zaspokoić pożądanie. Gdy wtuleni w
poduszki kanapy odpoczywali ciasno objęci ramionami,
Rozzano szepnął jej do ucha:
- Kocham cię.
Znieruchomiała na moment w jego ramionach, a potem
wykrzyknęła radośnie najdroższe imię. Była tak
szczęśliwa, jakby otworzyły się przed nią niebiosa.
Rozzano ogarnięty bezbrzeżną czułością miał wrażenie,
ż
e szybują razem przez świetliste przestworza. Szeptał
jej czułe słowa i powtarzał imię jak magiczne zaklęcie.
Przytuliła się mocno, a w uszach brzmiało jej nadal
cudowne wyznanie. Rozzano powiedział, że jest w niej
zakochany. Te słowa sprawiły, że poczuła się jak bogini
miłości, pani jego serca i zmysłów. Oszołomiona
pieszczotami i pijana szczęściem niczego więcej już nie
pragnęła.
Długo leżeli na obitej barwną tkaniną kanapie wsłuchani
w odgłosy dobiegające zza okien. Gondolierzy
pokrzykiwali ostrzegawczo przed zakrętem, huczały
motorówki, dzieci wybuchały śmiechem, a zielonkawe
fale rozbijały się z pluskiem o ściany pałacu. Grzali się
w promieniach słońca, które wpadały przez nie
domknięte okiennice.
Sophia rozsunęła poły rozpiętej koszuli Rozzana i z
zachwytem wodziła dłonią po śniadej skórze torsu i
płaskiego brzucha. Stwierdziła w duchu, że jej
narzeczony jest piękny jak młody bóg, i zarumieniła się,
wspominając, jak bardzo się niedawno zapomnieli.
- Za późno na rumieńce. Wiem o tobie wszystko -
szepnął żartobliwie.
Przemogła wstyd i spojrzała mu prosto w oczy na znak,
ż
e niczego nie żałuje i pragnie oddać mu się cała... kiedy
nadejdzie odpowiednia chwila. Gdy oboje zatracili się w
pieszczotach, sam Rozzano przypomniał jej, że
postanowili czekać do ślubu. Teraz była mu za to
wdzięczna.
- Kocham cię - szepnęła.
Pocałował ją namiętnie i pieścił tak zmysłowo, że
ponownie zapomniała o całym świecie, ogarnięta nie
znaną jej dotąd rozkoszą. Tym razem miała wrażenie, że
ten stan trwa całą wieczność i nigdy się nie skończy.
Gdy drżąca ocknęła się w ramionach najdroższego,
zapomniała o wszystkich troskach, wsłuchana w
rytmiczne uderzenia kochających serc. Była spokojna i
niebiańsko szczęśliwa.
Przez cały następny tydzień Rozzano wprowadzał ją
cierpliwie w skomplikowane interesy rodziny
D'Antigów. Giełda, inwestycje, lokaty, amortyzacja,
zyski i stały obrót gotówki - takie były tematy ich
porannych rozmów. Z każdym dniem kochała go
bardziej - za takt i cierpliwość... za wszystko. Pracowali
w pięknie urządzonym gabinecie, wśród szaf, gdzie
przechowywano rodzinny księgozbiór. Pod stopami
mieli bezcenny dywan. Siedzieli po obu stronach
zabytkowego biurka. Sophia czuła się niekiedy jak
królowa Wiktoria, która wszystkie sprawy państwowe i
rodzinne omawiała z Albertem, ukochanym księciem -
małżonkiem.
Alberto D'Antiga wcześnie udawał się na spoczynek,
więc po zmierzchu mogli włóczyć się po Wenecji.
Szczególnie upodobali sobie kręte uliczki oświetlone tak,
by przechodnie mieli poczucie bezpieczeństwa, a
zakochani mogli całować się w mrocznych bramach.
Często przesiadywali na Piazzetta - sąsiadującym z
morzem placyku obok placu Świętego Marka i Pałacu
Dożów. Patrzyli na dwie kolumny ustawione nad samym
morzem. Przed wiekami znajdował się między nimi plac
straceń, więc miejsce to było przeklęte: kto tamtędy
przechodził, ściągał na siebie nieszczęście. Sophia i
Rozzano ustalili w czasie pierwszego wspólnego
spaceru, że nie popełnią nigdy takiego głupstwa.
Pewnego popołudnia wybrali się do bazyliki Świętego
Marka. Sophia zachwycała się bogatą elewacją i pełnym
przepychu wnętrzem ozdobionym złocistymi mozaikami.
Upierała się, że musi natychmiast wejść na balkon
znajdujący się nad portalem, by zobaczyć słynne rumaki
Lizypa. rzeźbiarza tworzącego w starożytnej Grecji, ale
Rozzano z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnił, że stoją
tam współczesne kopie. Oryginał przeniesiono do
bazyliki.
Gdy zabytkowe gmachy i muzea były już zamknięte,
siadali w przytulnych knajpkach gdzieś na uboczu albo
w gwarnych restauracjach nad Canal Grande i podziwiali
uroki Wenecji, wpatrzeni w świetlne refleksy na
powierzchni falującej wody.
Niestety, szczęście nie trwa wiecznie. Po tygodniu tej
sielanki Rozzano poleciał do Mediolanu na spotkanie z
bratem. Sophia nie mogła się nadziwić, że tak bardzo
tęskni, chociaż nie było go zaledwie jeden dzień. Zjadła
wczesny obiad w towarzystwie dziadka. Chciała zrobić
mu przyjemność, więc strój i dodatki wybierała z
wyjątkową starannością. Miała na sobie ciemnobrązowe
spodnie, jasną wyszywaną kamizelkę i kremowy żakiet.
Po posiłku przeszła do biblioteki i chodziła z kąta w kąt,
nie mogąc się skupić. Raz po raz spoglądała na zegarek.
Rozzano zadzwonił niedawno z portu i poprosił, żeby
czekała tam na niego, bo nie ręczy za siebie. Obiecał, że
będą się całować do utraty tchu. Serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, gdy usłyszała kroki w korytarzu.
Podbiegła do drzwi, otworzyła je natychmiast i stanęła z
nim twarzą w twarz.
Jedno niecierpliwe spojrzenie wystarczyło, aby
spostrzegła, ile czułości jest w jego wzroku, gdy patrzy
na nią rozkochanymi oczyma. Prezentował się
nienagannie w ciemnoszarym garniturze Kontrastującym
z nieskazitelną bielą koszuli. Przez kilka chwil patrzyli
na siebie jak orzeczeni. Rozzano pierwszy zrobił krok i
wziął ją w ramiona.
- Bardzo za tobą tęskniłem! - wyznał szeptem.
Namiętny pocałunek był najlepszym dowodem, że to
prawda.
- Odłóżmy to na później - zaprotestowała bez
przekonania, gdy rozpinał jej bluzkę. - Trzeba pomyśleć
o ślubie i weselu. Nie zrobiliśmy jeszcze żadnych
przygotowań, a czasu zostało niewiele.
- Ja tylko... Muszę cię dotknąć - odparł drżącym głosem.
Z uśmiechem zastanawiała się, czy chce usłyszeć od niej
podobne wyznanie.
- Marzyłam o tym samym - mruknęła, opierając dłonie
na jego torsie. Przez chwilę całowali się jak szaleni, a
potem usiedli na kanapie, ciasno objęci ramionami.
- Jak się czuje dziadek? - wypytywał Rozzano.
- Doskonale - zapewniła. - Z każdym dniem jest lepiej.
- Powiedzmy mu o naszym ślubie! - rzucił porywczo, z
ciemne oczy lśniły mu jak w gorączce. - Dla innych to
będzie tajemnica, ale dziadek musi wiedzieć. Na pewno
się ucieszy. Uwielbia cię...
- A ty jesteś jego oczkiem w głowie - przerwała
ż
artobliwie. Rozzano zasypał pocałunkami jej
uśmiechniętą twarz. - Zgoda! Dziadek musi wiedzieć.
- Jest pora sjesty, więc na pewno uciął sobie drzemkę,
ale gdy się obudzi... Odwiedzimy go wieczorem, nim
wyjdziemy z domu - nalegał, a Sophia cieszyła się, że
lak mu na tym zależy.
- Jak chcesz, kochanie - przytaknęła z westchnieniem,
jakby ujawnienie sekretu wiele ją kosztowało. Rozzano
zachichotał, pocałował ją w czubek nosa i podszedł do
biurka.
- Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że on się domyśla,
co nas łączy. Zadawał mi dziwne pytania - opowiadała
Sophia, sadowiąc się wygodnie. - śeby odwrócić jego
uwagę, zaczęłam rozmawiać o mamie.
- Doszliście do porozumienia?
- Powiedziałam, że rodzice byli ubodzy, ale szczęśliwi.
Mama nie wiedziała tutaj, kto naprawdę ją lubi, a komu
zależy tylko na jej majątku. Taka argumentacja trafiła
mu do przekonania.
- Interesowni znajomi to odwieczna plaga - powiedział
wymijająco Rozzano, uważnie wpatrując się w jej twarz.
- Dziadek wspomniał, że mama dwukrotnie była
zakochana, ale miała wyjątkowego pecha: tamci
mężczyźni tylko udawali, ze im na niej zależy. Chodziło
im o to, żeby za jej pieniądze pławić się w luksusie.
Wtedy dziadek zdecydował, że mama poślubi twego
ojca, ponieważ uznał, że w ten sposób oszczędzi jej
dalszych rozczarowań. Ale to jedynie pogorszyło
sprawę. Mama uznała, że została potraktowana jak
przedmiot handlowej transakcji. Dlatego wyparła się
rodziny i wyjechała z tatą. Dopiero w samolocie lecącym
do Anglii powiedziała mu, jak się nazywa. Domyślam
się, że to okropne upokorzenie, gdy innych ludzi
interesuje wyłącznie stan konta.
- Nie martw się, kochanie - mruknął. Podszedł bliżej,
wziął ją na kolana i mocno przytulił. - Sam miałem do
czynienia z dziewczynami, które chciały się dorwać do
moich pieniędzy. - Musnął wargami jej skronie. - Przy
mnie jesteś bezpieczna. Będę cię chronił przed
zachłannymi egoistami. Bardzo mi na tobie zależy, więc
nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Dzięki. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała
czule. - Jakie to szczęście, że trafiłam na ciebie. Pomyśl,
co by się stało, gdyby odnalazł mnie jakiś uwodziciel
albo utracjusz. Mogłabym stracić i majątek, i serce.
- Oczywiście - przytaknął skwapliwie, odsunął się i
wstał. - Popracujemy trochę?
- Najpierw chciałabym usłyszeć, jak się ma twój brat.
- Och, jak zawsze, humor mu dopisuje. - Po chwili
wahania dodał: - Wróciliśmy tym samym samolotem.
Enrico wydaje przyjęcie na twoją cześć.
- Wspaniała nowina! - ucieszyła się Sophia. - Kiedy?
- Dziś wieczorem. - Rozzano zmarszczył brwi. -
Powinien nas wcześniej zawiadomić. Nie mam
pewności...
- Musimy pójść. Zadał sobie tyle trudu. Pewnie chciał
nam zrobić niespodziankę.
- Trudno - odparł z westchnieniem Rozzano. - Skoro
czeka nas nudny wieczór, zajmijmy się teraz
przyjemniejszymi sprawami. - Gdy na twarzy Sophii
pojawił się zachęcający uśmiech, dodał pospiesznie: -
Mam na myśli planowanie ślubu i wesela, panno
hrabianko. Po sjeście pójdziemy do Alberta i powiemy
mu o naszych zaręczynach. Gdy się z nim pożegnamy,
zabiorę cię na spacer. Zobaczysz dziś obrazy dwu
weneckich mistrzów: Tycjana i Tintoretta. Nauczę cię,
jak rozpoznać ich malowidła.
- Litości! Dopiero wróciłeś i od razu chcesz mi robić
wykład? A serdeczne powitanie? - kaprysiła.
- Usiądź przy biurku, moja panno, i bierz się do pracy -
jęknął rozpaczliwie i drżącymi palcami sięgnął po listy i
nóż do papieru. - W przeciwnym razie nie ręczę za
siebie.
Wkrótce zapomnieli o sporze kochanków. Ustalili, że po
przyjęciu u Enrica wybiorą się na kilka dni do Paryża.
Rozzano uznał, że tylko tam można kupić bieliznę
odpowiednią dla panny młodej. Suknię ślubną
postanowili zamówić w Mediolanie.
Gdy Sophia przebierała się w swoim pokoju przed
wieczornym przyjęciem u przyszłego szwagra,
pomyślała, że jej życic nabrało tempa. Tyle zmian i
rozmaitych zawirowań. Miała nadzieję, że po ślubie
czeka ją spokój i prawdziwe szczęście. Nastawiła płytę z
wenecką serenadą. Wieczorami słuchała muzyki w
towarzystwie Rozzana i dowiedziała się, że w jego
ukochanej Wenecji mieszkali i tworzyli prawdziwi
geniusze: Vivaldi, Liszt, Rossini, Bellini. We dwoje
zachwycali się ich utworami. Obciągnęła krótką,
wydekoltowaną suknię z wiśniowej tafty, znacznie
ś
mielszą od tych, które zwykle nosiła. Sprzedawczyni w
salonie mody powiedziała jej bez cienia zawiści, że
kobieta obdarzona tak pięknymi nogami powinna je
pokazywać.
Jeszcze biżuteria... Sięgnęła po efektowne długie
kolczyki. Prawdziwe cuda! Fryzurę i makijaż
pozostawiła specjalistkom, które chętnie przybyły na
wezwanie odnalezionej cudem hrabianki D'Antiga. To
był jej debiut w wielkim świecie, więc musiała wyglądać
olśniewająco.
Na palcach pobiegła do pokoju dziadka, żeby
powiedzieć mu dobranoc. Nie szczędził komplementów,
którymi cieszyła się jak dziecko.
- Dobrej zabawy, kochanie. Przy śniadaniu wszystko mi
opowiesz, dobrze?
- Obiecuję. - Pocałowała go w policzek. - Bardzo cię
kocham, dziadku.
- A ty jesteś największą radością mojego życia. Oczy
lśniły jej ze szczęścia, gdy szła pałacową galerią w
stronę dużego salonu. Odetchnęła głęboko, raz jeszcze
poprawiła suknię, zrobiła poważną minę i otworzyła
drzwi. Ku jej radości Rozzano po prostu zaniemówił.
- Wyglądasz... uroczo - wykrztusił po chwili.
- Ty również znakomicie się prezentujesz - odparła bez
tchu.
- Może zostaniemy w domu? - zaproponował
niespodziewanie. - Nie mam ochoty na zdawkowe
rozmowy. Z tobą to co innego - dodał znacząco.
- Idę na przyjęcie do Enrica... z tobą albo bez ciebie.
- Dyskusja skończona - mruknął, podnosząc się z fotela.
Do pałacu Barsinich popłynęli gondolą. Oboje milczeli,
gdy czarna, wąska łódź o niskich burtach i spiczastym
dziobie sunęła po falach Canal Grande lśniących jak
ciemna satyna. W wodzie odbijały się uliczne lampy i
rozświetlone okna. Od czasu do czasu mijały ich wodne
tramwaje zwane vaporetto, ale o tej porze główny kanał
Wenecji był niemal pusty.
Rozzano ujął dłoń Sophii, która wyobraziła sobie, że jest
bohaterką historycznego romansu. Rozmarzona patrzyła
z zachwytem na majaczące w półmroku budynki.
- To bajka - powiedziała z westchnieniem. - W
poprzednim wcieleniu byłam pewnie Kopciuszkiem i
pokochałam księcia. Mam nadzieję, że złe siostry
zbytnio mi nie dokuczały.
- Uważaj na głodnego wilka.
- To całkiem inna bajka, kochanie - przypomniała
roześmiana, opierając głowę na poduszkach z
szafirowego aksamitu. Zachwycona urodą Wenecji i
czarodziejskim pięknem tej chwili mocniej ścisnęła jego
dłoń. - Nie jestem skłonna do łez, ale chyba rozpłaczę się
zaraz ze szczęścia.
- Z twarzą przytuloną do mojego smokingu, co? Jak ja
potem będę wyglądać! - marudził żartobliwie.
- Widzę Ponte Rialto! Gdzie jest twój pałac? -
wypytywała z ciekawością. Do jej pory zbywał ją
uparcie, gdy o to pytała.
- Ten z markizami w zielone i złote pasy.
Oczy jej zabłysły, gdy podpłynęli bliżej. Wiedziała, że
budynek pochodzi z trzynastego wieku i dlatego jest
mniejszy od sąsiednich. Pokoje były niewielkie, ale
wyjątkowo pięknie urządzone. Dawniej przed pałacem
znajdowała się przystań, gdzie wyładowywano towary
sprowadzane z Afryki i Wschodu: złoto i srebro, brokat,
jedwab, pachnidła i dywany.
- Po raz kolejny odwiedzimy mój pałac dopiero po
ś
lubie.
- Wykluczone - odparła zaskoczona. Gondolier
ostrożnie przybił do brzegu. - Powinniśmy jak
najczęściej odwiedzać twego brata.
- Nie będzie czasu - odparł krótko. - Mamy do
załatwienia mnóstwo spraw.
Gdy weszli do środka, Sophia zapomniała o niedawnym
sporze i z zachwytem rozglądała się wokoło. U Barsinich
dominowały dwa kolory: zieleń i złoto. Gości było
mnóstwo, a piękne stroje i ozdoby podkreślały urodę
południowych twarzy i wdzięk postaci.
- Czujesz zapach róż? I jaśminu! A to drzewo
sandałowe. - Sophia cieszyła się jak dziecko każdym
swoim odkryciem.
- Masz niesłychanie wrażliwe powonienie. Alberto
byłby z ciebie dumny. Belki stropowe są z sandałowego
drewna, a ciepłe i wilgotne powietrze wydobywa z nich
aromat - szepnął jej do ucha Rozzano i zaborczym
gestem ujął za łokieć.
- To boli! - pisnęła z oburzeniem. - Przepraszam.
Zaniepokojona przyjrzała mu się ukradkiem. Pobladł i
szukał kogoś wzrokiem, nie zwracając uwagi na gości,
którzy obserwowali ich z ciekawością. Kłamał się
niektórym, innych mijał bez słowa. U szczytu schodów
oświetlonych kryształowym żyrandolem powitał ich
Enrico.
- Witaj, Rozzano, mój najdroższy bracie. - Uściskał go i
zwrócił się do Sophii. - Otóż i ona? - Ucałował
trzykrotnie jej policzki i zmierzył całą postać
badawczym spojrzeniem. Był podobny do Rozzana,
równie przystojny, ale bardziej zniewieściały. - Jaka
przyjemna niespodzianka! - mruknął. - A mówiłeś, że to
garkotłuk z prowincji.
- Mam nadzieję, że to żart. - Sophia wybuchnęła
ś
miechem. Znów ogarnął ją niepokój.
- Twierdził, że brak ci...
- Dość - przerwał Rozzano. - Goście czekają, blokujemy
przejście.
Ledwie odeszli na bok, otoczyła ją grupka kobiet
pięknych i zgrabnych jak modelki.
- Ależ to Sophia D'Antiga! - mówiły jedna przez drugą,
całując ją serdecznie. - Jakie mile spotkanie. Wyglądasz
lepiej niż na zdjęciu. Enrico twierdzi, że zdaniem
Rozzana...
- Jestem niezdarną prowincjonalną gąską - dokończyła
beznamiętnie, chociaż było jej przykro. - Niezbyt
wysoko mnie ceni, prawda? Czy cała Wenecja już o tym
wie?
- Tylko najbliższa rodzina. - Jedna z kobiet zaczęta
chichotać. Sophia poczuła woń alkoholu. - Jestem
Letycja, żona Enrica, a to moje kuzynki. Zano postąpił
jak gbur, rozpuszczając o tobie wstrętne plotki.
Przyjemnie nas rozczarowałaś. Spodziewałyśmy się, że
będzie o wiele gorzej. Masz sporą nadwagę, ale
sprawiasz przyjemne wrażenie i możesz się podobać.
Zano skrytykował twój sposób ubierania, i fatalne
maniery. Sądziłyśmy, że pojawisz się tutaj w uszytej
własnoręcznie kretonowej sukience i butach kupionych
na wyprzedaży. To byłby skandal! Zano by cię wyśmiał.
- On to potrafi! - przyznała z ponurą miną,
zastanawiając się, co ten ich... Zano naprawdę o niej
myśli. Letycja wydała jej się antypatyczna: z pozoru
serdeczna, oceania nowo przybyłą hrabiankę jak towar
wystawiony na sprzedaż i nie szczędziła jej drobnych
złośliwości. Sophia uznała, że trzeba sięgnąć po tę samą
broń i zawołała: - Mam pomysł! Wrócę do domu i włożę
moje codzienne ubranie! Twoi goście padną z wrażenia!
- Chcesz powiedzieć, że nosisz tę okropną tandetę? -
Letycja osłupiała. - Wyrzuć to natychmiast! Kochanie,
musimy razem zrobić zakupy - perorowała nosowym
głosem. - Tylko najlepsze paryskie adresy! Oczywiście
Cartier, salony mody na Boulcvard St. Germain. Sama
potrzebuję wytwornej bielizny, więc jest okazja do
wspólnej wyprawy. Potem wpadniemy na obiad do
Londynu. Pewnie tęsknisz za Anglią, tam się przecież
wychowałaś. Jest taka knajpka... San Lorenzo. Mają tam
wyborny krem z dodatkiem amaretto... no wiesz, z
likierem migdałowym. Jest takie boski...
- Jestem bardzo zajęta - wpadła jej w słowo Sophia.
- Uczę się bankowości, żeby przejąć rodzinne interesy.
- Boże święty! - wykrzyknęła przerażona Letycja. -
Zano będzie niepocieszony. Przecież finanse to jego
pasja! Uwielbia giełdę, akcje... Zresztą nic znam się na
tym. Od lat dysponuje swobodnie całym majątkiem
rodziny D'Antigów. Bez waszych pieniędzy nie będzie
miał takich możliwości jak dawniej. Pozwól mu nadal
zarabiać pieniądze, a sama zajmij się ich wydawaniem.
Taki jest odwieczny podział ról: mężczyźni gromadzą
majątki, kobiety są ozdobą tego świata i trwonią ich
forsę. Chętnie podzielę się z tobą swoim
doświadczeniem - szczebiotała, żywo gestykulując.
Wysadzana szmaragdami i brylantami bransoleta na jej
nadgarstku migotała oślepiająco przy każdym ruchu.
- Na razie mam sporo zajęć - odparła Sophia. - Wydaję
ogromne przyjęcie i dlatego brak mi czasu.
- Wiem, kochanie. śycie towarzyskie bardzo nas
ogranicza. Trzeba bywać i przyjmować... Przez cały
ostami tydzień byłam tak wyczerpana, że omal nie
wyzionęłam ducha. Chwileczkę - mruknęła, zatrzymując
lokaja w liberii. Sięgnęła po miniaturową kanapkę i
zatoczyła się lekko. - To dla ciebie, trzeba coś przekąsić.
Widziałaś? - dodała szeptem, wpatrzona w byczy kark
lokaja. - Jaki przystojny mężczyzna! Wszystko bym mu
oddała.
- Kawał chłopa - przyznała Sophia, podejrzliwie
spoglądając na kanapeczkę. - Co to jest?
- To chyba oczywiste! Foie gros, pasztet z gęsich
wątróbek. Po prostu wyśmienity. Zjedz szybko,
będziemy miały pretekst, żeby zawołać tu ponownie
tego...
- Nie jadam takich rzeczy - zawołała oburzona Sophia. -
Przymusowe karmienie gęsi na stłuszczone watro - by to
prawdziwa tortura. Trzeba tego zakazać!
- Jakaś ty mieszczańska. - Letycja zmierzyła ją
pogardliwym spojrzeniem. - Ja również nie jadam
pasztetów, ale odmawiam ich sobie przez wzgląd na
figurę.
- Znów popatrzyła na pulchną Sophię. - Posłuchaj mojej
rady i zrzuć parę kilogramów, jeśli chcesz tu kogoś
poderwać. Uważaj na stroje, bo i tak wyglądasz jak hoża
piękność z prowincji. - Niespodziewanie zmieniła temat.
- Patrz, Zano chyba kogoś ma! Czyżby szukał żony.
Biedaczek, po śmierci Nicoletty rozpaczał całe wieki.
Chyba wreszcie kogoś sobie znalazł. Szczęściara z tej
Arabelli!
Sophia popatrzyła w tym samym kierunku. Szczuplutka
kobieta oplotła Rozzana niczym bluszcz, zupełnie jakby
nogi się pod nią uginały.
- Czemu Rozzano szuka żony? - zapytała, starając się
skryć zazdrość.
- Potrzebuje legalnego potomka, który wszystko po nim
odziedziczy. Trzeba dbać o ciągłość rodu. To jedyny
powód, który sprawia, że mężczyźni z naszej sfery
decydują się na małżeństwo - wyjaśniła z goryczą
Letycja, sięgając po wielki kieliszek napełniony winem
po brzegi.
- Mogą przecież mieć każdą dziewczynę, na którą im
przyjdzie ochota, wiec bawią się, póki nie przyjdzie na
nich opamiętanie, a wtedy dla dobra rodziny płodzą
spadkobierców.
- Rozzano także postępuje w ten sposób? Chcesz
powiedzieć, że i on nie stroni od tej... zabawy? -
wypytywała spokojnie, choć zżerała ją zazdrość. Z
pewnością romansował na prawo i lewo. Był zbyt
namiętny, żeby rezygnować z tej sfery życia. Zrobiło jej
się ciężko na sercu.
- Kto wie? Arabella byłaby dla niego idealną żoną. Jest
wprawdzie Angielką, lecz ma wielki majątek, a w jej
ż
yłach płynie błękitna krew. Wywodzi się z rodu,
którego początki sięgają średniowiecza. Poza tym jest
moją najlepszą przyjaciółką. Przyjechała do Wenecji
podczas karnawału, pokochała nasze miasto i od tamtej
pory wynajmuje tu na stałe palazzo. Muszę ją ostrzec.
- Przed czym?
- Nie zdaje sobie sprawy, co oznacza małżeństwo z
weneckim arystokratą. Taki pod żadnym pozorem nie
wyrzeknie się swobody. śeni się z obowiązku, a dla
przyjemności ma kochanki. śona jest tu maszynką do
rodzenia dzieci, Sophio - dodała jadowicie. - Dobrze ci
radzę, wyjdź za biedaka. Ożeni się z tobą dla pieniędzy,
ale przynajmniej nie będzie oczekiwał, że w rok po
ś
lubie dasz mu potomka, ani sypiał z każdą napotkaną
ś
licznotką.
Sophia domyśliła się, że Letycja mówi o swoim mężu.
Nie lubiła jej, ale trudno nie współczuć zaniedbywanej
ż
onie.
- Wydaje mi się, że Rozzano nie pasuje do tego
wizerunku - zaczęła niepewnie, ale Letycja natychmiast
ją wy - śmiała.
- Przeciwnie! Jak wszyscy, ożeni się z posażną panną.
Utrzymanie tego pałacu kosztuje majątek. Jedno nie
ulega wątpliwości: nikogo już nie pokocha. Nicoletta
była jego wielką miłością. Biedny Enrico omal nie dostał
ataku serca, gdy umarła.
- Dlaczego? - Sophia zmarszczyła brwi, słuchając jej
pijackich wynurzeń.
- Baliśmy się, że Zano popełni samobójstwo. Wstyd i
hańba dla Barsinich! - stwierdziła ze zgrozą Letycja.
- Nie moglibyście spojrzeć w oczy ludziom z waszej
sfery - odparła z powagą Sophia, chociaż miała dla
Letycji już tylko pogardę.
- Sama widzisz, że nasz Zano jest takim samym egoistą
jak inni mężczyźni. - Wciąż gadała jak najęta, ale
Sophia, pogrążona w smutnych rozmyślaniach,
puszczała jej słowa mimo uszu. Miała zawroty głowy i
mdłości. Odruchowo zerknęła w rokokowe lustro i
ujrzała swą pobladłą twarz przeciętą wiśniową kreską
zaciśniętych warg. Trudno uznać ją za piękność. Nie
grzeszyła również inteligencją, skoro tak łatwo dała się
podejść. Garkotłuk z prowincji w drogich jedwabiach.
Nagle ogarnęła ją złość. Odruchowo zacisnęła pięści i
pomyślała buntowniczo, że ma prawo żądać, aby ją
kochano taką, jaka jest, bez względu na stan posiadania.
. - Zatańczysz?
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Enrikiem. Nie
miała ochoty na jego towarzystwo, ale brakowało jej
pretekstu, żeby odmówić, wiec odparła uprzejmie:
- Owszem, chętnie.
Ktoś podszedł do niej i tyłu i położył dłoń na jej
ramieniu.
- Przykro mi, Rico - usłyszała głos Rozzana - ale muszę
odwieźć Sophię do domu. Zazwyczaj wcześnie kładzie
się spać. Jest chorowita i dlatego potrzebuje dużo snu.
Zdziwiona uważnie słuchała jego kłamliwych wyjaśnień.
Czemu Rozzano nic życzy sobie, żeby poznała lepiej
jego brata?
- Tylko jeden taniec! Będę uważać, żeby się nie
zmęczyła - zapewnił Enrico z dziwnym błyskiem w oku.
- Wykluczone. Rano ma lekcję włoskiego, musi być
wypoczęta, żeby sprostać wymaganiom nauczyciela -
odparł uprzejmie, ale stanowczo jego starszy brat.
- Ciekawe - wtrąciła. Chętnie zatańczyłaby z Enrikiem,
ż
eby go pociągnąć za język i dowiedzieć się, co łączy i
dzieli Barsinich.
- Nie zapominaj, że na jutro musisz jeszcze powtórzyć,
jak nazywają się części ciała: głowa, nos, ramiona.
Spojrzała mu w oczy i już wiedziała, do czego zmierzał.
- Nudna lekcja. Mogę ją nauczyć ciekawszych rzeczy -
wtrącił Enrico, spoglądając na jej dekolt. Objął ją w talii
i przyciągnął do siebie. Nagle zdała sobie sprawę, że w
jego słowach zawarta jest niemoralna propozycja.
Zdawał sobie sprawę, jak działa na kobiety, i próbował z
nią swych erotycznych sztuczek.
- Obawiam się, że Rozzano ma rację. Lepiej już pójdę -
powiedziała, zasłaniając usta dłonią. - Ratunku!
Niedobrze mi!
Z rozbawieniem obserwowała Enrica, który odskoczył
jak oparzony. Wmieszała się w tłum, a Rozzano
pospieszył za nią. Miała dość tego przyjęcia.
- Świetnie się spisałaś. Bałem się, że utkniemy tu na
dobre - pochwalił ją, nic kryjąc zadowolenia.
- Naprawdę? Czemu się wtrąciłeś, gdy Enrico chciał ze
mną zatańczyć? - odparła chłodno, gdy wyszli na świeże
powietrze i ruszyli w stronę gondoli.
- Nie chcę. żeby się przy tobie kręcił - wyjaśnił. - Gdy
trochę wypije, udaje wielkiego Casanovę.
- Byłeś o mnie zazdrosny?
- Chyba tak. On ci się podoba?
- śeby ci dokuczyć, mogłabym powiedzieć, że mnie
zainteresował - odparła po chwil - ale nie chcę kłamać.
Taniec z nim nie sprawiłby mi najmniejszej
przyjemności.
- Ja również chętnie stamtąd wyszedłem. Wśród gości
nie było moich przyjaciół. Cała ta zgraja to znajomi
Enrica.
- Nie przepadasz za swoim bratem, co?
- Rodziny się nie wybiera - powiedział z kamienną
twarzą. - Jestem za niego odpowiedzialny.
- Zbywasz mnie, a poza tym Enrico jest dorosły i sam
odpowiada za swoje czyny, więc przestań go chronić.
Dawniej potrzebował twojej opieki, ale to już przeszłość.
- Nosi nazwisko Barsini - upierał się Roztarto. -
Cokolwiek uczyni, będzie miało wpływ rodzinę.
- A rodzina jest najważniejsza, prawda? - dodała cicho.
Milczał, a jej serce się krajało z żalu. Oboje byli
zirytowani;
Sophia zdecydowała, że musi raz na zawsze upewnić się,
czy Rozzano kocha ją samą, czy jej tytuł, majątek i
koneksje. A może zależy mu tylko na ciągłości rodu, a
inne uczucia schodzą u niego na dalszy plan?
- Enrico coś ci powiedział, zgadłem? - odezwał się
Rozzano, gdy wchodzili do domu.
Miała rację. Obawiał się, że brat zdradzi jej
kompromitujący sekret, i dlatego nie chciał, żeby
rozmawiali. Cóż to za tajemnica?
- Zamieniłam z nim tylko kilka słów - tłumaczyła.
Najwyraźniej odetchnął z ulgą. - Od innych słyszałam
kilka uwag, które podważają twoją wiarygodność.
- Kto ci naopowiadała takich bzdur?
- To bez znaczenia. - Splotła ramiona na piersiach.
- Dość tych kłamstw, Rozzano, powiedz otwarcie, czy
naprawdę mnie kochasz! - zawołała, unosząc dumnie
głowę. - Czy kochałbyś mnie, gdybym była zwykłą
Sophią Charlton, dziewczyną z angielskiej prowincji bez
kropli błękitnej krwi, ubraną w kretonową sukienkę?
- To cię dręczy, skarbie? - Spojrzał na nią z czułością.
- Najdroższa, jak możesz pytać? Jestem w tobie
zakochany po uszy. Jeśli to konieczne, oddaj cały
majątek, nawet ten pałac. I tak będę z tobą do końca
ż
ycia.
Takiego zapewnienia potrzebowała, żeby odzyskać
zaufanie. Z płaczem rzuciła się w jego ramiona. Głaskał
ją czule po ramionach i plecach.
- Nie powinnaś wątpić w moją szczerość - szepnął. -
Enrico i jego bliscy uwielbiają plotkować. To ich jedyna
pasja. To dla nich prawdziwa radość patrzeć, jak para się
rozpada. Kłamstwo to ich żywioł.
- Nie wierzę! - odparła.
- Zaufaj mi - mruknął czule. - Będę cię wielbić po kres
moich dni.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Rozzano patrzył z góry na Canal Grande a serce biło mu
szybciej niż zazwyczaj. Na dachu Ca' Barsini
znajdowała się altana - wysoki postument, na którym
przed wiekami siadywały księżniczki z jego rodziny, aby
słońce rozjaśniło im włosy. Ich potomek wspiął się tak
wysoko, aby wypatrywać orszaku narzeczonej.
Niecierpliwił się, czekając na przyszłą księżną. Powinien
być teraz w sieni i witać gości, ale nie miał do tego
głowy. Bał się, że ukochana w ostatniej chwili zmieni
zdanie.
Strach chwycił go za gardło. Już była spóźniona. Musi
przybyć! Przecież obiecała! A jeśli... Dobry Boże, tylko
nie to! Czyżby doszły do niej jakieś plotki? Ze
wszystkich sił próbował utrzymać Enrica z dala od niej,
ale brat był dostatecznie sprytny, żeby go przechytrzyć.
Nagle usłyszał dobiegający z oddali hałas: klaksony,
syreny, okrzyki... Odetchnął z ulga, gdy ujrzał w oddali
kilka łodzi.
- Bogu niech będą dzięki - szepnął uspokojony.
Wyciągnął szyję i pochylił się do przodu, żeby lepiej
widzieć.
Orszak zbliżał się szybko. Wkrótce Rozzano dostrzegł
wyraźnie Sophię, która siedziała w gondoli twarzą w
twarz z Albertem. Szeroka biała spódnica ślubnej sukni
podkreślała jej smukłą talię. Włożyła dziś naszyjnik z
pereł, który dostała od niego w prezencie - wiekowy
klejnot pochodzący z epoki baroku. Z trudem opanował
wzruszenie i zbiegł po schodach do sali balowej.
Poprosił zgromadzonych tam gości, by zechcieli przejść
do pałacowej kaplicy.
Gdy wszyscy już się tam znaleźli, do środka wpadł
spóźniony Enrico. Na jego twarzy malowało się
niebotyczne zdziwienie.
- Dlaczego tu zapędziłeś gości? Do diabła, co ty
knujesz? - wypytywał z irytacją.
- Wkrótce się dowiesz - burknął Rozzano, przygryzając
wargę, żeby się nie uśmiechnąć.
Gdy zagrały organy, pomyślał, że Sophia stoi już
zapewne przed pałacem, i zadrżał. Bez słowa wskazał
bukiety umieszczone po obu stronach ołtarza. Rodowa
tradycja nakazywała, żeby podczas ceremonii ślubnej
dekorować kaplicę barwami obojga narzeczonych.
Błękitne i białe wstęgi rodziny D'Antigów; zieleń i złoto
Barsinich.
- Rany boskie! - zawołał Enrico. Nareszcie zrozumiał,
na co się zanosi.
- Uspokój się - syknął Rozzano.
- Sophia? Przecież ci na niej nie zależy!
- Czy to ważne? Tu chodzi o dobro rodziny - odparł
drwiąco. - Chcę mieć dzieci. Będziesz drużbą. Weź
obrączki. Nie waż się ich zgubić.
Enrico oniemiał, a Rozzano uśmiechnął się z tryumfem.
Czekała go jeszcze jedna trudna rozmowa. Oczy mu
zabłysły, gdy pomyślał o Arabelli. Po weselu musi
spotkać się z nią na osobności.
- Rękawy bardzo ładnie się układają - zapewniły
zgodnie druhny. Wszystkie były jej długoletnimi
przyjaciółkami.
- Dekolt jest zbyt głęboki - jęknęła. - Nie wypada.
- Ciesz się, że masz co pokazać. Wyglądasz
prześlicznie, więc przestań narzekać. Ręce precz od tej
sukni! - skarciła ją Maggie. Krążyła wokół panny
młodej, sprawdzając, czy szpilki nie wysunęły się z
włosów upiętych w zgrabny kok przypominający
klasyczną fryzurę Grace Kelly.
Z kaplicy dobiegły dźwięki organów, a Sophia poczuła,
ż
e ogarnia ją strach.
- Jazda, dziewczyny! Komu w drogę, temu czas! -
zawołała wesoło Maggie, popychając ją w stronę drzwi
zakrystii. Wszystkie zaczęły chichotać i lęk zniknął.
Sophia odwróciła się, żeby na nie popatrzeć. Wyglądały
uroczo w kremowych sukniach. Ich krój był prosty i
niesłychanie wytworny.
- Jesteś gotowa, kochanie? - dobiegł ją głos dziadka. -
Organy już grają dla ciebie.
- Idę - odparła głosem schrypniętym ze wzruszenia.
Alberto D'Antiga wstał z fotela na kółkach i zebrał
wszystkie siły, żeby poprowadzić wnuczkę do ołtarza,
gdzie czekał jej narzeczony. Spojrzała mu w oczy, gdy
stanęli przed kapłanem, lecz podczas uroczystej
ceremonii oboje nie śmieli podnieść wzroku. W końcu
usłyszała, że są małżeństwem. Mąż i żona... Państwo
Barsini, pomyślała rozmarzona.
Polem zaczęło się typowe weselne zamieszanie.
Pozowali do zdjęć na pałacowym dziedzińcu, goście
składali im życzenia, były uściski i pocałunki. Wszyscy
cieszyli się niespodziewanym weselem. Sophia poczuła
ulgę, gdy upewniła się, że przyjaciele Rozzana bardzo
się różnią, od znajomych Enrica.
- Można powiedzieć, że w tym wyścigu okazałaś się
czarnym koniem - usłyszała złośliwy szept Letycji. - Nie
wzięłaś sobie do serca moich rad, co? Ciesz się, póki
możesz. On i tak wystawi cię do wiatru. Uważaj na
Arabellę. Potraktuj to ostrzeżenie jako prezent ślubny.
- Wiem, że jesteś nieszczęśliwa i bardzo ci współczuję -
powiedziała cicho Sophia.
- Czemu? Mieszkam w pałacu, nie muszę ograniczać
wydatków. Czego mi więcej trzeba? Ja... nieszczęśliwa?
Chyba na głowę upadłaś!
- Łodzie czekają, kochanie! Wezmę cię na ręce! -
zawołał Rozzano, stając obok Sophii. Roześmiana
przekonywała go, żeby dał spokój, bo suknia jest ciężka,
ale ucieszyła się, gdy sprostał wyzwaniu i przeniósł ją do
wyściełanej aksamitem gondoli. Po chwili orszak
weselny policyjnej eskorcie ruszył na przyjęcie do Ca'
D'Antiga, gdzie czekali już państwo Luscombe. W
jadalni rej wodziła roześmiana Flavia.
Sophia obserwowała ukradkiem swego męża. Goście
weselni odnosili się do niego z należytym respektem, ale
zaproszone na wesele dzieci znajomych nie zwracały
uwagi na srogie miny i dokazywał przy nim jak szalone.
Nie miała wątpliwości, że jest ich ulubionym
wujaszkiem. Byłby niepocieszony, gdyby nie doczekał
się potomstwa.
- Popatrz na niego - usłyszała złośliwy szept Letycji. -
Znam to do znudzenia. Bawi się z nimi, ale nie bierze na
siebie żadnej odpowiedzialności. Ty się roztyjesz i
zbrzydniesz, żeby wydać na świat jego bachory, ale on
się nie zmieni. Pozostanie czarujący i przystojny.
Ulubieniec kobiet...
Sophia nie zwracała uwagi na te gorzkie słowa. Z
uśmiechem obserwowała, jak Rozzano zachęca
uradowane dzieciaki, by poszły się bawić do ogrodu.
Gdy został sam i zaczął się rozglądać, uniosła rękę, żeby
gestem przywołać go do siebie. Nagle zorientowała się,
ż
e to nie jej szuka wzrokiem. Patrzył w drugi koniec
jadalni.
- Arabella - dobiegł ją drwiący szept Letycji. - To było
do przewidzenia.
- Skąd ta pewność? Wcale jej tu nie widziałam.
- Już wyszła. Przed chwilą wymknęła się tamtymi
drzwiami. Rozzano zaraz pójdzie za nią.
- Nieprawda! W ogóle się nią nie interesuje -
przekonywała Sophia, chociaż jej mąż opuścił jadalnię.
- Sama się przekonaj. Sprawdź, dokąd poszli - kpiła
Letycja.
- Ufam mu, bo wiem, że mnie kocha - upierała się
Sophia, oburzona jej złośliwymi uwagami. Odwróciła się
i odeszła w drugi koniec jadalni, a po chwili czerwona ze
wstydu i zła jak osa mimo woli ruszyła tropem Rozzana.
Była sama w pustym korytarzu. Z oddali dobiegały
podniesione głosy: kobieta i mężczyzna kłócili się
zawzięcie w jednym z niezliczonych pokoi. Przebiegł ją
dreszcz, jakby nagle poczuła chłód. Zacisnęła dłonie
wokół talii i ruszyła na palcach, próbując się
zorientować, zza których drzwi dobiegają podniesione
głosy.
- Och, jakie to szczęście, że cię spotkałam! - Jenny
odetchnęła z ulgą. Zakłopotana Sophia odwróciła się do
niej.
- O co chodzi? - spytała nerwowo.
- Zabłądziłam w tym labiryncie. Szukałam toalety i
nagle... Kto tak wrzeszczy?
- Nie mam pojęcia - odparła Sophia, chociaż rozpoznała
głos męża. Nie miała wątpliwości, że jest rozgniewany.
Mówił po włosku i chyba nie przebierał w słowach. -
Jenny, to nie twoja sprawa. Wróć do gości.
- O Boże! - Jenny pobladła. Popatrzyła z przerażeniem
na przyjaciółkę i ukryła twarz w dłoniach. - Moje
biedactwo...
- O co chodzi? - zapytała Sophia zduszonym głosem.
- Głupstwo. Miałaś rację, lepiej już pójdę.
- Znasz włoski i rozumiesz, co mówią! Wiem, że mówią
okropne rzeczy.. Muszę wiedzieć, - Sophia oparła się
plecami o ścianę.
- Nie pytaj, kochanie. - Jenny popatrzyła na nią z
przerażeniem.
- Jesteśmy przyjaciółkami, więc nic zostawiaj mnie w
niepewności. Wiem, że Rozzano jest zły i muszę
wiedzieć, o co mu chodzi. Przestań mnie dręczyć! Dość
się już nacierpiałam!
Jenny popatrzyła na nią oczyma pełnymi łez.
- Krzyczał, że... Jak mam ci to powiedzieć? Podobno...
ożenił się z tobą, bo zależy mu na potomstwie.
Twierdził, że cię nie kocha, że w jego sercu nie ma dla
ciebie miejsca.
Jenny podeszła bliżej, jakby chciała przytulić
wstrząśniętą Sophię, która odsunęła się i poprosiła z
kamienną twarzą:
- Zostaw mnie samą. Jestem ci bardzo wdzięczna.
Najgorsza prawda jest lepsza od niepewności. - W jednej
chwili zobojętniała na wszystko. - Nie mów nikomu,
nawet Maggie, co tu zaszło. Idź już!
- Sophio... - zaczęła Jenny.
- Nie! - Bała się oznak współczucia; nie miała sił, żeby
je przyjąć. - Muszę to z nim wyjaśnić i sprawdzić, z kim
jest w pokoju.
Odczekała chwilę, aż zapłakaną Jenny zniknęła w głębi
korytarza. Upór i poczucie godności pomogły jej
odzyskać siły. Wyprostowała się dumnie i ruszyła prosto
przed siebie jak nakręcana lalka. Gdy położyła dłoń na
klamce, drzwi nagle się otworzyły i Z pokoju wypadł
blady i roztrzęsiony Enrico:
- Co ty tutaj robisz? - krzyknął zaskoczony.
- O to samo chciałam ciebie zapytać - odparła
zdziwiona.
- Ja tylko... - Oblizał wargi i zrobił głupią minę.
- Wiem, że jest tam Rozzano - rzuciła przyciszonym
głosem. - Słyszałam, jak krzyczał. Nie próbuj go
osłaniać. Co robił w tym pokoju? Z kim się tam
zamknął?
- My tylko... dyskutowaliśmy. - Enrico zmrużył oczy. -
Tłumaczyłem, że powinien wrócić do gości, a nic
przesiadywać... z innymi osobami. - Wyjaśnienia nabrały
tempa, a głos mocy. - Zaczął na mnie wrzeszczeć, bo
przerwałem mu w trakcie...
- Dość! - Nie potrzebowała dodatkowych wskazówek
ani pikantnych szczegółów. - Zejdź mi z drogi - szepnęła
pobladłymi wargami.
- Nic możesz tam wejść!
- Zabieraj się stąd! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Skoro się upierasz... - Wzruszył ramionami i rzucił jej
współczujące spojrzenie. - Starałem się, jak mogłem,
ż
eby ci tego oszczędzić, ale chyba masz prawo wiedzieć,
jak się zachował twój mąż w dniu waszego ślubu.
Sophia wstrzymała oddech. Drżała na całym ciele i
ledwie była w stanie utrzymać się na nogach.
- Oczywiście, Odsuń się, Enrico.
- Uchyl drzwi i zajrzyj do środka tak, żeby cię nie
zauważył. Pomogę ci. - Przejęty i skupiony lekko
nacisnął klamkę, a Sophia zajrzała przez szparę i z
wrażenia zakręciło jej się w głowie.
Rozzano stal odwrócony do niej plecami. W ręku
trzymał pończochy Arabelli. która miała na sobie tylko
bieliznę z czerwonej koronki. Zmięła szkarłatna suknia z
mięsistego jedwabiu leżała na dywanie.
Zrozpaczona Sophia zacisnęła powieki. Przez kilka
chwil była jak martwa, a potem wybuchnęła płaczem.
- Tak mi przykro - pocieszał ją Enrico. - Próbowałem
cię uprzedzić, ale Zano uchodzi tu za wzór cnót...
- Wszyscy daliśmy się nabrać. - Załzawione oczy Sophii
lśniły jak diamenty. - Nie mów mu, że tu byłam -
nalegała. - Dowie się, kiedy uznam za stosowne.
- Oczywiście - przyrzekł skwapliwie. - To będzie nasz
sekret.
- Ani słowa nikomu z gości - wycedziła przez zaciśnięte
zęby. - Jeśli prawda dojdzie do dziadka, może go zabić. -
Sophia była tak zdeterminowana, że chwyciła Enrica za
klapy i rzuciła groźnie: - Rozumiesz, co mówię?
ś
adnych płotek, szeptów, aluzji, bo inaczej pożałujesz,
ż
e się urodziłeś.
- Jasne! Ani słowa! - pisnął wystraszony. Gdy się
odsunęła i ruszyła w głąb korytarza, zawołał płaczliwie:
- Co zamierzasz, Sophio?
- To chyba jasne - odparła drwiąco. - Pokrzyżuję mu
plany.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gniew sprawił, że dotrwała do końca weselnego przy
jęcia, ale była to dla niej ciężka próba. Postanowiła, że
Rozzano nie może dowiedzieć się przedwcześnie o jej
odkryciu. Musiała porozmawiać z nim na osobności, bo
w przeciwnym razie zasmuciłaby dziadka, dla którego
len dzień był szczególnie radosny
Unikała wzroku Jenny i udawała, że próbuje
znakomitych potraw i wybornych alkoholi. Głośno
wyrażała radość podczas oglądania prezentów,
zachwycając się kryształowymi zegarami i złotymi
piórami, a także zabawka mi, które zostały kupione z
myślą o przyszłym potomstwie nowożeńców. Gdy
wznoszono toasty, zapisywała w pamięci każdą
pochwałę wygłoszoną pod adresem Rozzana i złościła
się coraz bardziej. Wszystkich zdołał oszukać. Książęta,
lordowie, służące, gondolierzy i ludzie interesu byli pod
jego urokiem. Trudno się dziwić, że i ona chętnie
słuchała czułych słów.
Wkrótce przebrali się i pojechali na Lido, gdzie jej mąż.
miał niewielkie prywatne lotnisko. Helikopter należący
do jego firmy zabrał ich do renesansowego pałacu
leżącego na północ od Wenecji, gdzie mieli spędzić
miodowy miesiąc. Okolica była niezwykle piękna i
zachęcała do romantycznych spacerów. Gdy lecieli nad
drogą wiodącą do posiadłości, Rozzano wskazywał
miejsca zapamiętane w dzieciństwie, gdy spędzał
wakacje w rodowej posiadłości. Tam po raz pierwszy
widział jelenia, tu chował się i płakał gorzko, kiedy
dostał od ojca porządne lanie.
- Bił cię? - spytała z niedowierzaniem. Była
roztargniona i nic zwracała uwagi na jego opowieści, ale
tamta wzmianka bardzo ją poruszyła.
- Ojciec karcił mnie za szczere okazywanie uczuć. -
Rozzano skrzywił się wymownie, a Sophia pomyślała,
ż
e dzieci surowo karcone w dzieciństwie często
wyrastają na okrutników.
- A co na to matka? - dopytywała się z niepokojem.
- Nie mam pojęcia. Zawsze brała stronę ojca - odparł
rzeczowo, jakby takie podejście do sprawy było
oczywiste.
- Kochała cię? - drążyła sprawę, zastanawiając się
mimochodem, jak zareaguje Rozzano, gdy mu oznajmi,
ż
e nie urodzi dziecka. Zmierzyła taksującym
spojrzeniem jego potężne ramiona i skuliła się na
siedzeniu.
- Skąd mam wiedzieć? - mruknął. - Prawie jej nie
znałem.
Po raz pierwszy rozmawiali o jego rodzinie. Do
niedawna ilekroć próbowała się czegoś dowiedzieć,
natychmiast zmieniał temat.
- Mam nadzieje, że przytulała cię od czasu do czasu.
- Nigdy. Moja niania i guwernantka pochodziły z
Anglii. One okazywały mi wiele czułości. W
arystokratycznych rodzinach dzieci wychowują się
zwykle pod kierunkiem angielskich opiekunów. Dzięki
temu zdołałem tak dobrze opanować język. - Pogłaskał
jej dłoń i dodał uspokajająco: - Nie martw się. Sami
zadbamy o wychowanie naszych dzieci. Nie będziemy
ich trzymać na dystans.
- Oczywiście - przytaknęła z roztargnieniem. Problem w
tym, że dzieci w ich związku w ogóle nie będzie.
Wzdrygnęła się, gorączkowo szukając sposobu, żeby mu
o tym powiedzieć.
- Popatrz, widać już moje ulubione jezioro - oznajmił
radośnie. - Jest na nim wyspa. Jeśli pogoda dopisze,
popłyniemy tam na piknik.
Sophia przytaknęła machinalnie, udając, że bardzo jej się
podoba ten pomysł. Gdy helikopter wylądował na
trawniku, szczerze zachwycała się malowniczą willą.
Tutaj również miała wrażenie, że Rozzano jest za pan
brat z historią. Każdy kamień w tej renesansowej
siedzibie świadczył o jego przynależności do rodziny o
wielowiekowych tradycjach.
Radosny okrzyk przerwał jej te podniosłe rozmyślania.
Usłyszała śmiech męża i ujrzała jego rozpromienioną
twarz. Cala służba wybiegła na dziedziniec, żeby go
powitać. Sophia także została uściskana i serdecznie
ucałowana.
- Jaka śliczna! - zachwycał się jeden z mężczyzn. - Ach,
principe, wypisz, wymaluj nasza Madonna.
- Wiem - odparł cicho, uwalniając się z mocnego
uścisku wysokiej siwowłosej kobiety. Objął żonę i
pogłaskał ją po policzku. - Nie zasługuję na taki skarb.
Rozległy się głosy protestu.
- Dobry człowiek, dobry mąż - oznajmiła po włosku
pogodna kobieta w białym fartuchu. - Maddy,
przetłumacz jej.
- Jestem Maddy Clark - przedstawiła się siwowłosa
kobieta. - Byłam przed laty nianią Rozzana. Witamy,
principessa, i składamy najlepsze życzenia. Jestem
pewna, że razem będziecie szczęśliwi.
Zdziwiona Sophia nie protestowała, gdy Maddy objęła ją
i mocno przytuliła.
- Dzięki za miłe powitanie. Rozzano wiele mi o pani
opowiadał.
Tamci dwoje wymienili porozumiewawcze spojrzenia,
które świadczyły o serdecznej zażyłości.
- Wiedziałam, że jego wybranka będzie niezwykłą
dziewczyną - odparła cicho Maddy i dodała z błyskiem
w oku: - Gdy o pani opowiada, mam pewność, że znalazł
idealną towarzyszkę życia. Zasługuje na prawdziwe
szczęście, bo nic znam lepszego, mądrzejszego i bardziej
kochającego chłopca.
- Maddy, przestań! - Zakłopotany przerwał tę
wyliczankę. - Innym razem porozmawiacie sobie o
moich wadach i zaletach.
Zwrócił się po włosku do pracowników willi. Maddy
zorientowała się, ze Sophia niewiele rozumie, i
tłumaczyła wszystko przyciszonym głosem.
- Rozzano dziękuje pracownikom, że tak starannie
przygotowali dom na wasze przybycie. Wie, ile pracy to
wymagało, i bardzo sobie to ceni. Obiecuje, że księżna
włoży ślubną suknię, żeby mogli się przekonać na
własne oczy, jak pięknie wyglądała, idąc do ślubu.
Będzie też poczęstunek dla całej służby. - Maddy
westchnęła z zadowoleniem. - Mądry chłopak, jak
zwykle o wszystkim pomyślał. Dobrana z was para!
Sophia miała łzy w oczach. Maddy na pewno uznała, że
to objaw wzruszenia, i z uśmiechem pogłaskała ją po
ramieniu.
- Zajmij się teraz żoną, Rozzano.
Książę uśmiechnął się szeroko, wziął pannę młodą na
ręce i przeniósł przez próg. Wszyscy klaskali, wydając
radosne okrzyki. Cieszy się tu wielką sympatią, a ludzie
go kochają, pomyślała Sophia. Czyżby ciemna strona
jego natury tylko jej się dotąd ujawniła?
- Szkoda, że Maddy nie była na naszym weselu -
stwierdziła pod wpływem nagłego impulsu, gdy szedł po
schodach, nie wypuszczając jej z objęć. Puls miała
przyspieszony, bo nie wiedziała, co się teraz stanie.
- Nie znosi tłumu i unika licznych zgromadzeń -
wyjaśnił. - Zamieszkała tu, gdy przeszła na emeryturę.
Dobrze się czujesz, kochanie? Cała drżysz.
Wyraźnie zaniepokojony wszedł do sypialni i posadził ją
na łóżku. Gdy położył dłonie na jej ramionach,
przypomniała sobie, że dawno temu - chyba przed
wiekami - zastanawiała się, co czują w noc poślubną
ludzie, którzy pobrali się z rozsądku. Teraz znała
odpowiedź na tamto pytanie.
- Zimno mi - odparła, szczękając zębami.
- Ja cię ogrzeję - zapewnił, patrząc na nią oczyma
błyszczącymi z radości.
- Nie! - Cofnęła się, wystraszona.
- Sophia, kochanie moje - zachęcił łagodnie, robiąc krok
w jej stronę.
- Nic podchodź! - krzyknęła.
Rozzano uniósł ramiona i cofnął się posłusznie.
- Weź kąpiel - zaproponował pojednawczym tonem. - Ja
wskoczę pod prysznic, a potem...
- Tak, kąpiel to dobry pomysł.
- Moje biedactwo! - użalał się nad nią. - To był trudny
dzień, ale świetnie się spisałaś. Gdy w kaplicy
odwróciłem się i zobaczyłem cię w drzwiach, z
zachwytu serce omal nie wyskoczyło...
- Idę do łazienki - powiedziała zduszonym głosem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Sophia zamknęła drzwi na klucz, napełniła wannę i
dolała do wody olejku lawendowego. To był jej ulubiony
zapach. Rozzano kilkakrotnie pukał, jakby chciał wejść
do łazienki, ale go nie wpuściła. Potrzebowała czasu,
ż
eby się uspokoić i zaplanować przebieg rozmowy.
Grunt to stanowczość.
Kiedy weszła do sypialni, Rozzano był nagi i siedział na
łóżku. Próbował do niej podejść, ale zatrzymała go
wymownym gestem.
- Nie dotykaj mnie, bo zacznę krzyczeć i zniszczę ci
reputację. Wszyscy tu mają cię za wzór cnót. - Mimo
woli powtórzyła zdanie wypowiedziane przez Enrica.
Rozzano cofnął się posłusznie, włożył szlafrok i
zawiązał ciasno pasek. Spoglądał na Sophię z bolesnym
wyrazem twarzy. Czuł się jak w koszmarnym śnie, z
którego nie można się obudzić.
- Nie rozumiem - powiedział głucho.
- Czyżby? - Wślizgnęła się pod kołdrę i nakryła po samą
szyję.
- Sophia! - Zbity z tropu przegarnął palcami ciemne
włosy i dodał niecierpliwie: - Wyjaśnij, o co ci chodzi.
Co ty knujesz?
- Sprawa jest prosta - odparła chłodno i westchnęła.
- Co cię najbardziej przeraża?
- Twoja obojętność. Już mnie nie kochasz - odparł z
wahaniem.
Niewiele brakowało, żeby mu uwierzyła. Odpowiedział
bez namysłu. Gdyby nie widziała go dziś z Arabellą,
dałaby się przekonać.
- Kłamiesz! Wiem. że moja miłość nic dla ciebie nie
znaczy! - stwierdziła z goryczą. - Najważniejsze są
dzieci. Chcesz mieć dziedzica i ja mam go urodzić. To
jest twoje największe marzenie, prawda?
Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. Do twarzy mu było z
tą arystokratyczną obojętnością.
- Zawsze chciałem, żebyśmy mieli dzieci - odparł cicho.
- Porozmawiajmy otwarcie. Co ci powiedział Enrico?
Nastawił cię przeciwko mnie, tak?
- Nie musiał - burknęła. - Widziałam cię z Arabellą.
- Obmacywałeś ją podczas mojego wesela!
- Co ty...
- Już ci mówiłam! - krzyknęła. - Kochałeś się z nią w
kilka godzin po naszym ślubie! Ty draniu! Nie mogłeś
zdobyć się na cierpliwość i przynajmniej udawać, że
jesteśmy dobraną parą?
- Wcale z nią nie spałem! - zawołał z oburzeniem.
- Przeciwnie, kazałem jej się ubrać.
- Kłamiesz!
- Do jasnej cholery, powiedziałem ci prawdę!
- Nie patrz tak na mnie. Możesz sobie zaprzeczać do
woli. I tak ci nie uwierzę. Szczerze żałuję, że za ciebie
wyszłam. Omotałeś mnie swoimi kłamstwami. Jak inni
jestem pod twoim urokiem. Masz żonę, która z
pewnością nie będzie czyhać na twój majątek. Z drugiej
strony jednak szybko przejrzała twoją grę i już cię nie
kocha. Miłość przeminęła.
- Pragniesz mnie - mruknął, robiąc szybko krok w jej
stronę.
- Jeśli sądzisz, że seks bez miłości wystarczy mi do
szczęścia, to grubo się mylisz - powiedziała
ostrzegawczym tonem.
- Czemu nie? Przecież chcesz mieć dzieci.
- Ty draniu! - krzyknęła ze łzami w oczach. Rozzano
był na siebie wściekły za te pochopne słowa.
Daremnie łudził się nadzieją, że wszystko będzie dobrze,
jeśli zdoła zaciągnąć ją do łóżka.
- Mamy wspólne pragnienia i cele - tłumaczył
spokojniejszym łonem.
- Nie ukrywam, że marzyłam o dzieciach - krzyknęła -
ale przez ciebie muszę z nich zrezygnować.
Postanowiłam, że będę wspierać sierocińce. Może z
czasem założę własną ochronkę. Ta działalność będzie
dla mnie pociechą. Namiastką macierzyństwa, którego
tak bardzo pragnęłam.
- W takim razie chodźmy do łóżka - nie dawał za
wygraną, spoglądając na nią pożądliwie.
- Nie! - Podciągnęła wyżej kołdrę, jakby chciała się
jeszcze bardziej zasłonić. - Zaraz ci powiem, jak będzie
odtąd wyglądało nasze życie. -
- Chętnie posłucham - odparł ironicznie.
- Przez wzgląd na mojego dziadka musimy udawać
idealną parę. Od razu dodam, że reputacja twojej rodziny
w ogóle mnie nie interesuje.
- Jak mam się zachowywać we własnym domu?
- Nie waż się mnie tknąć. śadnych pocałunków ani
pieszczot. Nie zamierzam z tobą sypiać. Ja się zajmę
działalnością charytatywną oraz interesami rodziny
D'Antigów. Lepiej się do tego nie mieszaj. Ty masz
swoje przedsiębiorstwo. Więc nuda z pewnością nam nic
grozi.
- Ożeniłem się z tobą, ponieważ...
- Chciałeś zadbać o ciągłość rodu Barsinich. Skończmy
tę rozmowę, bo zaczynamy kręcić się w kółko. Trzeba
zapomnieć o przeszłości i na nowo ułożyć sobie życie.
Rozzano bez słowa wszedł do garderoby, wrócił ubrany
w obszerną piżamę i najspokojniej w świecie wślizgną!
się pod kołdrę.
- Nie dotykaj mnie - rzuciła ostrzegawczym tonem.
- To moje łóżko. Mam prawo do wygodnego posłania.
Sophia przesunęła się na brzeg materaca i leżała
nieruchomo. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy usłyszała
jego regularny oddech. Gdy zasnęła, ukradkiem
przysunął się do mej. Nie śmiał głębiej odetchnąć, ale
miał nadzieję, że z czasem wszystkie nieporozumienia
zostaną wyjaśnione. Był pewny, że Sophia go kocha - w
przeciwnym razie nie zareagowałaby tak gwałtownie na
plotki i pomówienia. Uspokojony przytulił się do niej i
zapadł w sen.
Sophia obudziła się i poczuła, że Rozzano obejmuje ją w
talii. Daremnie próbowała wysunąć się z jego objęć.
Otworzył oczy i znów zaczęli się kłócić, nie podnosząc
głosu, żeby służba ich nie usłyszała.
- Po co ja się z tobą ożeniłem! - krzyknął w końcu.
- Wszystkie jesteście takie same! Ale po raz drugi nie
pozwolę zrobić z siebie idioty! Nicoletta też postanowiła
wyrzucić mnie ze swojego łóżka. Jej się udało, ale ty nie
rób sobie takich nadziei. Ona przynajmniej kochała się
ze mną w noc poślubną i w czasie miodowego miesiąca.
Dopiero potem zmieniła zdanie.
Zbita z tropu Sophia popatrzyła na niego ukradkiem.
- Zdradzałeś ją? Pewnie nie mogła się z tym pogodzić.
- Co ty gadasz? To ona się puszczała. Nie chciała mieć
dzieci, bo to by mogło zepsuć jej figurę. Pierwszą ciążę
usunęła bez mojej wiedzy, a potem zaczęła romansować
z Enrikiem. To jego dziecka oczekiwała, ale nie
zamierzała rodzić. Wyjechała na zabieg do Ameryki
Południowej. Umarła z powodu zakażenia.
Oboje długo milczeli. Sophia odezwała się pierwsza.
- Nie wiem, jak cię pocieszyć. Można powiedzieć, że
dwukrotnie straciłeś ukochaną...
- Bzdura! Wcale jej nie kochałem - przerwał szorstko.
- Niestety, historia się powtarza, ale tym razem nie
pozwolę, żeby kobieta ponownie zniszczyła mi życie.
Pewnie się ucieszysz, gdy powiem, że nigdy więcej nie
poproszę, żebyś się ze mną kochała.
Gdy Sophia obudziła się zmęczona i głodna, była sama
w pokoju. Słońce mocno przygrzewało, więc
postanowiła włożyć szlafrok i przejść się po ogrodzie,
ż
eby ukoić stargane nerwy. Wśród starannie
przystrzyżonych szpalerów nie spotkała nikogo. W głębi
alejki zobaczyła altankę obrośniętą bluszczem, która
zachęcała do odpoczynku. Ledwie tam weszła i usiadła
na drewnianej ławce, dobiegł ją głos Arabelli.
Rozzano wygrzewał się na słońcu, oparty plecami o
kamienną ścianę altany, gdy usłyszał, że ktoś woła go po
imieniu. Łudził się, że to Sophia, ale w głębi ogrodowej
alejki zobaczył Arabellę, sprawczynię całego zła.
- Do jasnej cholery, po co tu przyjechałaś? - spytał
opryskliwie. Była wystraszona, ale po chwili podeszła
bliżej.
- Chciałam cię przeprosić.
- Za co? - kpił bez litości. - Będziesz się kajać, bo
uwiodłaś mi brata w czasie wesela? A może jest ci
przykro, że od dwóch lat jesteś jego kochanką? Chyba
wiesz. że ma ich wiele.
- Od sześciu miesięcy spotyka się tylko ze mną - odcięta
się natychmiast. - Wybacz, że użyłam cię jako parawanu.
Chciałam uniknąć skandalu. Letycja dala się nabrać.
- Jest twoją przyjaciółką - wtrącił z pogardą. - Jak
możesz ją tak oszukiwać?
- Zakochałam się, Rozzano. Tylko tyle mam na swoje
usprawiedliwienie - jęknęła bezradnie. - Czy wiesz, co
czuje człowiek, kiedy nie może dotknąć ukochanej
osoby?
- Tak - odparł, zaciskając pięści.
- Przepraszam za wszystko, co się zdarzyło podczas
twojego wesela. Ale my naprawdę się kochamy.
Wyjeżdżamy razem do Londynu.
- A co z Letycją?
- Jej zależy tylko na pieniądzach. Enrico zadbał, żeby
forsy jej nie zabrakło.
- Wiesz, że trudno mu dochować wierności.
- Tak, ale postanowiłam zaryzykować. Może z dala od
domu, od ciebie nareszcie wydorośleje i nabierze
pewności siebie. Mam nadzieję, że z czasem odzyska
twój szacunek. śycz nam szczęścia.
Arabella odwróciła się i ruszyła w stronę bramy. Gdy
ucichły jej kroki na żwirowanej alejce, Sophia długo
siedziała bez ruchu, rozważając wszystko, czego się
dowiedziała w ciągu ostatniej doby: romans Nicoletty i
Enrica, cierpienia Rozzana, którego zwiedli bliscy,
intryga Arabelli. Bezpodstawnie podejrzewała swojego
męża o zdradę i oszustwo. Ludzie się nie mylili: to dobry
i wrażliwy człowiek. Cieszyła się, że za niego wyszła.
Gdyby wczoraj miała taką pewność... Trzeba go
przekonać, że zawinił fatalny zbieg okoliczności. Nie
powinna być wobec niego taka podejrzliwa. Mniejsza z
tym, wszystko się jeszcze ułoży. Nie wolno tracić
nadziei.
Usłyszała szelest tkaniny, a potem chrzęst żwiru.
Rozzano wstał i poszedł w stronę domu. Sophia wypadła
z altanki i podbiegła do niego.
- Poczekaj! - wołała zapłakana. Odwrócił się
natychmiast.
- Co się stało? Coś cię boli?
- Tak - szlochała głośno. Stanęła przed nim i położyła
dłoń na piersi. - Serce... Ty mi je złamałeś, a ja wcale nie
jestem lepsza.
- Myślałem, że się skaleczyłaś - mruknął. - Nie rób scen.
Jestem przygnębiony, więc zostaw mnie w spokoju.
Była zdyszana i roztrzęsiona, ale próbowała się
opanować i wyjaśnić mu, w czym rzecz.
- Posłuchaj, Rozz... - zaczęła, ale przerwał jej w pół
słowa.
- Przestań mnie dręczyć! Mam ciebie dość! - burknął
opryskliwie i wielkimi krokami szedł w stronę willi.
- Przecież mnie pragniesz! - wołała, biegnąc za nim.
Bez słowa pokręcił głową, ale twarz mu się skurczyła.
- Jesteś mi potrzebny - szepnęła bezradnie. Zwolnił, ale
nadal maszerował z pochyloną głową. Chyba jednak coś
do niego dotarło. Podbiegła i położyła mu dłoń na
ramieniu. Strzasnął ją bez słowa, więc pogłaskała go po
plecach.
- O co ci chodzi? - jęknął niczym ranne zwierzę. Stanęła
z nim twarzą w twarz i zajrzała w jego ciemne oczy.
Wiedziała, jak go przekonać, więc powoli rozpięła mu
koszulę. Stał bez ruchu, gdy torturowała go łagodną
pieszczotą.
- Kochaj się ze mną - poprosiła cichutko.
- W ogrodzie?
- Nie, w naszej sypialni. - Uśmiechnęła się i dodała: -
Byłam w altanie, gdy rozmawiałeś z Arabellą. Popełniłeś
błąd, bo mi nie ufałeś, a ja nie umiałam oddzielić
pozorów od prawdy. Wybaczmy sobie tamte pomyłki i
zacznijmy wszystko od początku.
Bez słowa wziął ją na ręce i poszedł w stronę domu.
- Znów jestem w bajce, a marzenia się spełniają. Wrócił
mój książę, więc do pełni szczęścia brak mi tylko dzieci.
- Ach tak - mruknął.
- Chciałabym mieć ich czworo, więc nie trać czasu.
Znieruchomiał na moment, a potem nagle przyspieszył
kroku, nie zwracając uwagi na ogrodnika, spacerującą
Maddy i pokojówki sprzątające obszerną sień.
- Moja księżna wróciła - powiedział cicho, gdy
zamknęły się za nimi drzwi sypialni.
- Tak, mój książę - potwierdziła Sophia, wybuchając
radosnym śmiechem.