Józef Czechowicz Wiersze wybrane

background image

Aby rozpocząć lekturę,

kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym

LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

background image

1

JÓZEF CZECHOWICZ

WIERSZE WYBRANE

background image

2

KAMIEŃ [1927]

INWOKACJA

Liczę 22 piętra

liczę 22 lata

jest nas dwudziestu dwóch

Człowiek to transformator

a przecież można liczyć miesiące albo dnie

ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez

nieskończony jest przemian ruch

Przez pince-nez widać w błękicie żonglowanie

z rzadka piłka upada na tenisowy kort

ręce ciągle zajęte planet podbijaniem

w pikowej bluzce córka komunisty

w jedwabnej koszuli lord

dysonansowy dystych

To nie jedno to zawsze to wszędzie

wielka wielość nieskończoność Cyfr

to co było to co jest to co będzie

w matematyce ma leitmotiv

Mam dopiero 22 lata

background image

3

znam dopiero 22 piętra

znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg

zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam

nieść się wysoko jak maszt wśród latarń

przez dnie przez gwar przez targ

PĘDEM

Światło fosforyzujących drzew przepala kościane wieże

drgnęło i potoczył się po płytach samochodów potok

ulicę Złotą ośnieżył

kłębem bębniącym benzynowego dymu zabłękitnił na złoto

W rozwiewaniu się welonów i grzyw

widać jasno że maszyna pieści

krajobrazy się rwą

lecieliśmy przez czarne mokre miasto

naraz błysło przedmieście

wachlarze kratkowanych niw

Chrzęści żywioł pszeniczny

każdy kłos inny

jednak na wszystkich polach starej ziemi

tysiącami się znajdą jednakowe

co rok takie same ma Reims i Przemyśl

a wszystkie złotopłowe

background image

4

Jeden taki zasuszony w kajecie

przy innym kosą przecięty skonał zając

trzeci w brudnych rączkach trzymając

opowiadały mi dzieci

że za plecami skrzydła mają

(opalone ciałka dziewcząt pachniały nad rzeką jak prerie)

teraz mknę bez skrzydeł na białym citroenie

wiatr klaszcze nad mym pędem jak w cyrku galerie

pszenicę pochyla nad ziemię

Jeden kłos dwa trzy kłosy

nieskończoności płowe włosy

giną rząd za rzędem

za moim i nieskończoności pędem

KONIEC REWOLUCJI

Marszczyła się ceglasta woda

przygnębiały ją domy ceglaste

żeglowała czarna łódź niepogoda

nad miastem

Dudnił deszcz o deseczki i deszczułki

na dziedzińcach tartaków zaśmieconych wilgotna trocin;)

na niebie było ciemno chmurno jak w zaułku

za niebem było sino

background image

5

Mokro biły pomokłe sztandary

dymy zataczały się na bruku

spitym mglistorudawym pożarem

giędził z parkanów gruby druk

Z dalekiej drogi mlask błota

salwy drą zmierzch koło koszar

a przedmieściem

przesuwało siy już w piosence gawrosza

w nieustannych mitraliez terkotach

FRONT

Ludzie w białych domach mówią to pole chwały

w niedziele chodzą do kościoła i na białe procesje

ulicami czystymi w słońcu przebiega pies biały

w białym kwitnącym parku Zakochana czyta poezje

Ale tutaj nie ma wcale białości

w szarej ziemi rowy pełne brudnych żołnierzy

dym siny i różowy przechodzi do nas przez rzekę

nie białe żółte są kości

armatniego ataku ognisty prąd

na niebie nieustannie leży

to front

to zstąpienie do piekieł

background image

6

Odcinek 212 i wzgórze 105

we dnie szturmy i strzały

a w nocy przez dym przedzierają się reflektory

po drutach kolczastych biegają błyski żywe jak rtęć

wszystko ma wtedy inne kolory

Gdy cicho zbłąkana kula wśliźnie się w białe czoło

znienacka zrobi się biało (nawet na froncie)

biała niedziela biały park piesek biały

zatańczą wkoło

Pole chwały

KNAJPA

Tłumnie mijały się auta

cętkowane kręgami lamp

wracano z rautu

Nagie ramiona w bransoletach pochylały się nad brukiem

równolegle poziomo i w ukos

z gestów dam

wynikało że chcą spędzić wieczór w gabinetach

pić wesoło i długo

Błysła zabawa

background image

7

Nie było gwiazd

nie wiadomo było czy noc już schodzi

w czterech jedwabnych ścianach nie ma ulic miast

nikt nie przechodził

Głosy w pijaństwie gasły głaskały się coraz dalej

smukły pan całował ażurowe pantofelki

jedna para tańczyła

spadała komenda pij nalej

z ust panienki w sukience lila

gulgotały nad kieliszkami butelki

Nagle zaczęły się przesuwać kąty gabinetu

żeby nie upaść musieli usiąść

czarne nocne okno błądziło ze ściany na ścianę

kwadraty posadzki goniły za daleką metą

wydęte banie portier wirowały nad stołów oceanem

Usiedli usnęli

gabinet jak wagon pomknął ku świtowi

głowy pijane odrzucili w tył

żyły im nabrzmiewały krwią i alkoholem

a z niemocy tych głów z gorączki żył

realizuje się fantom-Golem

Byłby może zmiażdżył tę gromadę

ale oto

w liryce dalekiego tanga

background image

8

zaczął warczeć codzienny motor

zmieniło się niebo blade

w jaskrawy prześwietlisty hangar

ŚMIERĆ

Za ścianą płaczą dzieci

Ona do mnie mówi

Oddycham lodowym kwieciem

nieznanych równin

A tam kołysanki

a tu chust poszum

nie ma nic gorętszego cichszego od jej głosu

Na próżno żyję myślę chodzę tylko przed Progiem

a gdy płynę przez miasto wieś

szumię lasami kawiarnią bezdrożem teatrem

to ona zawsze jest gdzieś

za ciszą nocną wiatrem

Zgłuszyć nie mogę

Nieruchome nad ulicą zachody

miedziane jak grosz

gwarzące syrenami samochody

mury fabryk w nieustannym tętnie

mądry pociągu bieg

krzyczą o życiu namiętnie

nie wierzą że jest brzeg

background image

9

Ja chcę nie wierzyć i nie chce wierzyć mały poszarpany kruk

którego psy rozdarły

śmierć chodzi ona do mnie mówi szeptem gorącym

zdaje się że z obrazu złotego dna wychodzi Bóg

schyla się nade mną umarłym i krukiem zdychającym

Na rzęsach wstydliwa łza

widzę w niej świat gliniany jak skarbonka

nachodzi na mnie lodowa łąka

to już nie ja

I ciebie kruku nie ma

(może nikogo nie ma za złotym tłem)

zawiły schemat

PRZEMIANY

Żyjesz i jesteś meteorem

lata całe tętni ciepła krew

rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek

od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw

Jak na mechanizm przystało

myśli masz ryte z metalu

krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek)

jesteś system mechanicznie doskonały

background image

10

i nagle się coś zepsuło

Oto płaczesz

po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień

linie proste falują - zamiast kwadratów romby

w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie

Ostatecznego Dnia trąby

Otworzyły się oczy niebieskie

widzą razem witrynę sklepową i Sąd

przenika się nawzajem tłum - archanioły i ludzie

chmurne morze faluje przez ląd

ulicami skroś tramwaje w poprzek

suną mgliste rydwany

pod mostami różowe błyskawice choć grudzień

Otworzyły się oczy niebieskie

widzisz siebie - marynarza w Azji

a zarazem 3-letniego 5-letniego chłopca

na warszawskim podwórku

i siebie przed maturą w gimnazjum

namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem

a wszystko to ty

nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem

Myśli proste falują światy zaćmiewa wichura

gdzie wiatr dmie - gasną latarnie

trąba w ciemności ponura

background image

11

i wołasz

WŁADYKO PRZYGARNIJ

Otóż i jesteś umarły

w mechanizmie poruszają się kółka ale nie te

przez zepsucie się małej sprężynki

spadłeś piękny meteorze

na zupełnie inną planetę

NA WSI

Siano pachnie snem

siano pachniało w dawnych snach

popołudnia wiejskie grzeją żytem

słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach

życie - pola - złotolite

Wieczorem przez niebo pomost

wieczór i nieszpór

mleczne krowy wracają do domostw

przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu

Nocami spod ramion krzyżów na rozdrogach

sypie się gwiazd błękitne próchno

chmurki siedzą przed progiem w murawie

to kule białego puchu

dmuchawiec

background image

12

Księżyc idzie srebrne chusty prać

świerszczyki świergocą w stogach

czegóż się bać

Przecież siano pachnie snem

a ukryta w nim melodia kantyczki

tuli do mnie dziecięce policzki

chroni przed złem

PIOSENKA ZE ŁZAMI

Kołysanki

z dalekich okien zmarszczki blasków złotych

na ścianie

próżno tam dosięgać rączką

w dużej książce malowanki

zimowych dni narkotyk

Słowa z żalu

taka piosenka co się w niebo wsączy

ja jednak wierzę

oddaję się wszystkim falom

niech mnie daleko niosą niech nikt nie stoi przy sterze

kołysanki takt ostatni się skończy

w straszliwych burz gwałtowności

Piosenko czemu mnie sprzedajesz

background image

13

ze słów i pamiętania niemoc

był łańcuch - jam go nie rozciął

nie mogłem siebie przemóc

O NIEBIE

Nie słychać już biegnących baranków

wilgotne obłoki poszły do innych poranków

a pustej hali nieba opada pył niebieski

filtruje się przez drutów przerwy i kreski

południe przysypuje się suche i szorstkie

nad sylwetkami aeroplanów i chłodem fabrycznych dzielnic

Warto śpiewać jego chwałę jest nasze i zamorskie

tak bardzo piękne gdy śmiga przez nie śmiały pion komina cegielni

a razem

nad dalekimi lasami dzwoni błękitnym żelazem

pierwotne i olbrzymie

gdy stanąwszy u białego miasta napełnia się dymem

gdy wie że jest dnia chlebem

warto śpiewać jego chwałę

Południe jest jasno jednakowe

popołudnie wygina swą powałę opada kruszynami tynku

za dni dziecinnych wyginała mi się nad samą głowę

i wtedy szeptał do mnie stamtąd ktoś mój synku

background image

14

AMPUŁKI

Nad pogrzebem balkony chorągwie i trumna

w chmurze samolot

w porównaniu z człowiekiem który to zrozumiał

lokomotywa ekspresu - nie kolos

we wsiach młocarnie nie dziwią krów

piosnka kabaretu od płotu do płotu

jedyna rzeczywistość udręczeń ma coś ze snów

każdy nie wierzyć jest gotów

Reklama ryczy za reklamą

sygnał świeci do sygnału

z ostrych gwizdawek i kłębów pary wzlotu

znać tempo życia wciąż to samo

mimo szybkości obrotów

kilkadziesiąt milionów łańcuchów

ciągnie świat pomału

wiadomo że nie ma prawieczystej jedni no i duchów

w niezliczone dla oka strony

rozpełza się życia proces

wszędzie miliony biliony tryliony

straszliwe noce

Nory wilgną od płaczu nędzy

w kawiarniach małej mieścinie na froncie

tryska uśmiechami literatura

background image

15

w pałacu zielony stolik stosy pieniędzy

Gdybym to mógł zamącić

już bym był górą

Patrzcie

za zamkniętymi drzwiami

może naprawdę kolorowe drogi się palą

dlaczegóżby wszystko co jest

nie mogło się zmienić wraz z nami

w świętość zapach ampułki Graala

WE CZTERECH

Rozwija się dróg gwiezdnych rulon

ziemia się toczy za Zwierzem

jak przetrwać noce cwałujące do bólu

dni fabrykę huczącą jak przeżyć

Na beton mlecznych szlaków się wzbić

jednym pływackim rzutem ramion

i już stopy biegnące po łące nieba

trawę gwiazd łamią

Jest nas czterech na starcie

jest nas czterech na złotej linii komety

jest nas czterech (to ja jestem czwarty)

jest nas czterech celujących do mety

background image

16

Wprzód!

Podrywają się grzbiety wygięte

głowy biegną rozkrzyczane przed ciałem

bieg smaga nagich jak prętem

gdzie radość gdzie żałość

W locie

zdeptały wszechświat stopy nasze

w wichurze migających czerni i rozzłoceń

w kurzawie

runęły groby i ołtarze

Tak ogromny jest lot ku sławie

Jest nas czterech rzuconych jak globy

jest nas czterech

jest nas czterech pijanych sobą

jest nas czterech

W wonnych snujących się dymach biegnie Konrad

gronami wina potrząsa tyrs wyciąga przed siebie

niesie go mądrość ostatnia radość stara i mądra

winem przez wino na winie po niebie

A tam jak strzała z luku bursztynowych chmur brzegiem

przelatuje lotem bez zmęczenia poeta Wacław

on na pewno w aksamitnym tygrysim biegu

piersi obłąkanych pędem nie roztrzaska

background image

17

I Stanisław tętniący stopami jak we śnie

finisz biorąc z wysiłkiem nadmiernym zbyt ciężko

nie zawoła do siostry śmierci weź mnie

chyże nogi umkną umkną przed klęską

Winograd spokój chyżość

do nich to meta nadbiega nieznana

obłoki pod stopami jak na sznur się naniżą

piorun zwycięsko strzeli na tryumf jak granat

Biegnę biegnę jak życie człowiecze

razem witam i razem już żegnam

lot jakbyś rzucił mieczem

ale nie wiem

matko nie wiem czy dobiegnę

WIĘZIEŃ MIŁOŚCI

Kochankowie spotykają się nocą

w październiku spada z nieba dużo meteorów

niejeden już zgasł dymiący kaganek

odkąd Ona przemknęła staroświecką karocą

wśród tętniących warczących kolorów

Najpiękniejsza z niespodzianek

Błękitni spotkaliśmy się nocą

background image

18

nie feeria czy alkohol

boży błękit

ale nawet bo i po co

nie uścisnęliśmy sobie ręki

Tak było napisane na 18 stronicy

głowa samobójcy leżała na otwartej księdze

w ustach jęk już niczyj

w dłoniach nie wiem ale pewno niewidzialne ręce

Błękitni spotykają się nocą

rozmowa w gwiazdach widzianych przez poezję

- Tęsknota Czekanie Nikt nie wezwie Czekam

Tęsknota

Kocham Dalekość Ty Gwiazdy złocą Kocham

Czekanie pieszczot Nie marzeniem słowa twe szeleszczą

Błękit

Gdzie jest błękitem błękitno

Smagłe ręce Pieszczota Zapalone oczy

Pod futrami Rozkosz Błyski Nagie ciało

(Nie tobą sny kwitną

dzieciństwo nie tobą pachniało

choć czekałem cze ka łem CZE KA ŁEM)

Błękitni spo

background image

19

Wychodził z dansingu

Jej usta w usta położyły się ostro nagle

i był biały kwiat na czerni smokingu

A błękitny został wolał

rozpacz nocą na bagnie

O nie

erotyk nie może się skończyć rozpaczą

są tacy co czytają i płaczą

lepszy jest płacz z zazdrości

Nie ma ciszy

wiekiem prawiekiem niedzielą nocą wśród prac

wszędzie gonił mnie płomień miłości

pieniła się w girlandach elektrycznych lamp

gorzała jarkim ogniem w wszystkie dalekości

szrapnelami biła w kościół

wszystko moje jest tam

Marysia z Marylami Marie Mary z Marią

Strzelistymi aktami rozmodlonych rąk

piętrzyłem to upalne wiwarium

przy jednej życia zwrotnicy

pociąg pełen jak strąk

Chrupały miłość z jękiem skargi

background image

20

czerwone czerwone czerwone wargi

Piersi nie po to są by wabić

lecz by się ciężkim ciałem dławić

Nogi pląsające na łożu pijanem

muszą orgię przesunąć daleko za ranek

Mechanizm miłości dziwnym jest przyrządem

wszystkiego chce zaznać wszystkiego pożąda

Jem długo wilgotne usta są w moich wodnistym miąższem

włosy nie potem benzyną chyba pachną

pod biegnącym nóg i ramion gąszczem

od płomiennych spojrzeń czerwono i jasno

A TO NIE JEST MARZENIE BŁĘKITNYCH WIERSZY

Świat jednym miłości motorem

krzyk mój nad nim ulata

krzyk płomień płowy płodności gore

nie najlepszy nie ostatni nie pierwszy

jestem anteną drgającą tego świata

Upiorną codziennością świeci każda nagość

jak przez pajaca przez żywe ciało przewleczona nić

nie ma tego w żadnym eposie

takich ksiąg nie wiezie znikąd wagon

że męczyć własną mękę to żyć

background image

21

Dziewczątka zakonnice i dziwadła z mózgu

smutne damy w żałobie nietoperze o olbrzymich ustach

władacie mną ja władam wami

przede mną odkryte to co wam się z rąk wymyka

kopuła stalowa z gwoździami gwiazdami

która może jest pusta

i strefa od pierwszego do setnego zwrotnika

Gwiżdżą syreny nienawiści

tętnią jeźdźcy tuż koło mnie

wbrew ziemi tu mi bezdomnie

a dalej w otchłani świeci czyściec

od rozpusty nierozum i wiara

od zgubienia poezji niepokój

ziemio duszo stara

1926 roku

Bunt uwiądł

w ramionach miłujących uwięziony mówię

mowa się rytmicznie tka

jeden wyraz drugiemu rówien

WIECZNOŚCI CHCĘ

B

B

E

E

Z

Z

background image

22

D

D

N

N

A

A

DZIEŃ JAK CO DZIEŃ [1930]

DALEKO

wiatraki kołyszą horyzont

chaty pachną stepem

chatom źle

stoją na palcach o zachodzie ślepe

wspinają się jak konie

za chwilę się pogryzą

nie step ucichło morze

rozlewa się wieczór bez szumu

świecące szyby otoczyły kolejowy dworzec

zachód mozolnie żuje gumę

ostajcie zdrowo matuś

z wojska napiszę list

nad parowozem dym białe kwiaty

gwizd

w niedzielę pociąg odjechał

w inną niedzielę przyjdzie

background image

23

pracują czerwone obłoki pchają się ku słońcu

na stacji dzień jak codzień tydzień jak tydzień

a szyny

szyny się nigdzie nie kończą

JESIEŃ

uliczka za uliczką rzucona sierpem stromo

okuty słońca mosiądzem szedł tędy młody żołnierz

złocisty talerz fryzjera kłaniał się jemu domom

a ten sam wiatr oblizywał wisły masywne połcie

za domami podzwania tramwaj jak w bramę wchodzi w powietrze

żołnierz także się wdziera w powietrze młodo idąc

jesień biegnie na przełaj na bliskim jest kilometrze

kasztan przy rogatce już rdzawo policzki wydął

no więc będzie szaro jak film się poprzemyka

już wypukłe zdarzenia cwałują ławą dokąd

takiej geografii nie ma na życiu nie ma równika

jak pilotowi trzeba powierzyć się młodym krokom

background image

24

MIŁOŚĆ

przedświt się czule czołgał

przez mroczne puszcze i chaszcze

noc przed nim płynęła wołgą

górą krążyła jak jastrząb

u dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz

chaty tłoczyły się w ciżbie

miłość bez gwiazd

miłość tlała po izbach

usta spadają na usta młotem

mocno ciemność sprzęga

pierwsze uściski młode

nieskończoną są wstęgą

ciało się ciałem nakrywa

pachnącym świeżą śliwą

ramiona w gorącej przestrzeni

zamykają się ciemnym pierścieniem

tapczan twardy zgrzany jak rola

orzą chyże lemiesze kolan

aż zamiast pszenic wschodzących i żyt

zaszemrze srebrem świt

zastuka do okna biało

background image

25

podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem

to kwitnącej czereśni gałąź

zgięła się pod strzechę

ŚWIAT

głębokie kliny ulic noc dzień światła pokotem

lamp kule smugi w okien kwadratach

chodzą kołem zaklętym witryn sklepowych roty

świetlisty ich dwurząd ciasną ulicę oplata

za szybą krągłe pudełeczka z blachy

trumny rybek stłoczonych w śmierci oliwie strachu

za drugą kanciaste rozpycha się żelastwo

śruby haki pilniki tryskające jak wachlarz płasko

za tamtą marzenie uwięzło barw i lekkości narkotyk

krążą srebrne dziewczęta w seledynach i tiulu złotym

nadpływa witryna inna koloru morza i zorzy

tu kupiec ognie klejnotów na taflach kryształu rozłożył

pasma okien jak pasy transmisyj

snują się jeszcze jeszcze jeszcze

pędzą lecą od wisły do Wisły

wiją się jak żyły sypią deszczem

rzeczywistość spada płatkami liśćmi

w mieście wichru i pędu nawała

background image

26

tęczowy zapałał

wyścig

więc także

jezdnie rzeki asfaltu z szumem dążą do krańców

wyłamują się z placów odchodzą zawile kręto

zwieszając głowy pielgrzymie stąpa i latarń łańcuch

i szyny idą drżące kół tramwajowych tętentem

nie stoją domów cementowe sześciany

klatki schodowe izby nie trwają nieruchome

w mrozu szkle w lazurze jesieni lub wiośnianym

wędrują mozolnie powolnie domy

podłogi gnębi ciężar czworonożnych kroków

tu ławy a tu stoły pełzną kołyski skrzynie

na sprzętów powierzchniach toczy się gwiazdami pył

w powietrzu ciemno czy widno drobinki płyną szeroko

czas płynie

jest

nie ma

będzie

był

background image

27

DNO

żelazny świat tej łodzi

dotknięty kometą granatu

tonął odchodził

pionowo w słoje wody burej

chmurą

na dno na dół

wewnątrz biega na przestrzał

krótkich spięć pożar

drży rży moc w grubych nitach

jęczą miażdżone morzem

blachy pancerne trzeszczą

akumulatory zalane po wręby

we mgle ryżej kwasów manometru nie odczytać

i tak wiadomo wciąż głębiej

ciemniejsze czerwieńsze lampy

chrypi cierpki oddech

motor szalał na 400 amper

przeciążony zamilkł

już się poddał

sami

u kabli rur marynarze zawiśli bez ruchu

cisza cwałuje straszliwy przybysz

background image

28

w zaduchu

zalewają skroń ogniste grzywy

bratersko piersią przy piersi

w sieci zerwanych drutów czy w promieniach

oficerowie pieśń zaczynają pierwsi

i łódź się w pieśń zamienia

i orłami czerwonymi w oczach atmosfera

ach tak jest umierać

ciężka ekstaza cichnie w iskier trzasku

widać chaos kształtów na dnie rozpostartych

atlantyda jest niżej

czarno-czerwona jak karty

a jak port pełna blasków

10 tysięcy lat chłonęła oceanu wino

koncentryczne budowle szumiały w słonej wodzie

teraz powieka zapada ostatni raz

drgnął drut czas

na nowo od końca w maszynę się nawinął

będzie nowych cyfr czekiem

na głębokości stu metrów konając młodzi

zrównaliśmy przeszłe i przyszłe wieki

background image

29

ŚWIATŁO PO POŁUDNIU

stań w zatoce posłuchaj woda śpiewa

pierś marynarza wypukła jest jak i morze samo

ponad masztów pionami za chmur szarą bramą

słońce złotym sztandarem powiewa

no a barki zrozumiawszy ten sygnał

kołyszą chudymi rej ramionami

i ja wiem otulił się snów maligną

dnia lazurowy kamień

tragarz pasiasty jak bąk fajkę pali

stóp ciemnych mu dotyka zwinięte skrzydło fali

cień leje się na bulwar fioletem i ciszą

tylko dźwigi parowe jak suchotnik dyszą

tylko gwiżdże ten malarz na boku fregaty

zawieszony malując liter smutne kwiaty

tylko ty mocną rękę zwijając jak linę

przeciągasz się dziwaczną rzucasz w lazur linię

strzeż się

drogi strzeliste i ostre jak promień

echem dzwonią z dalekości

żagli trójkąty strome

ciche są jak pościg

strzeż się

słuchaj zatoki

background image

30

popołudnie w światłach nie śpi

w lenistwie tak słonecznym idą czyjeś kroki

strzeż się

tajemnicze a rześkie

JEDYNA

patrzę patrzę

smutne i wesołe rzeczy są jednakowe

przystanek tramwajowy wciska w ramiona głowę

fabryka zatopiona powietrza oceanem

grzeje kominami wieczór i tak już nagrzany

w domy nim je zamazał letni zmierzch smagły -

paciorki lamp chłodnawe sypnęły się gradem nagłym

sennie brzęczą witryny wtórując kołom krokom

bełkoce za żołnierzem pękaty wypukły bukłak

okna lampy gazeta żołnierze marokko

patrzę patrzę

i rzeczywistość tak jakoś sama w rękach jak granat wybuchła

fabryka domy przystanki może czekają

zmierzch tuli się do ulic może chce uwierzyć

na drobnych przedmiotach niepokój śniegiem leży

rzeczy matek nie mają

a moja

background image

31

patrzę patrzę

schodzi ze schodów uśmiech siwy

twarz zmarszczek siatka geograficzna

według niej żegluję między ludźmi szczęśliwy

to szczęście w jakich wyliczyć liczbach

kiedyś

dzieciństwo złe szczenię szczekało w dni wodospadach

głodnego na tapczanie gorączka mnie żarzyła i jadła

połatane ubranko szeptem opowiada

ręce chropawe od pracy dla mnie kradły

pani na pierwszym piętrze ma powieki płatki liliowe

gdym poznał że malowane jak ciężko dusiły łzy

matka z gniewem chłonęła moją spowiedź

krzyczała pięścią groziła światu że zły

jeden kąt

w roku wojny

w rodzinnej izdebce szlocha

gdy synek wlecze się na front

zranione nogi ciągnąc w dróg prochu

wsparty towarzyszem karabinem

patrzę patrzę

teraz ręce oczy jak most przerzucają się do mnie

most miłości wspomnień przebaczeń zapomnień

background image

32

fabryka palce kominów w ciepłym zmierzchu macza

przystanek czerwonym wzrokiem zerknął tu szyderczy

przedmioty czyżbym się wstydzić was musiał

dla was powiem słowa inaczej

siwy uśmiech silniejszy od śmierci

matusiu

DZISIAJ VERDUN

samochody planety świecące deszcz stał ukosem

przechodnie w melonikach melonik czarny owoc

cienie rzeczy ulica czarniejszym mruczały głosem

tylko tramwaj uparciuch błyskał na drucie różowo

nad jezdnią latarnie wisiały mleczne obłoki

wieczór a mleczne obłoki lecz wyżej było ciemno

kanciaste bryły kamienic w żałobie mroku po kim

a dach zupełnie jak balon w górę gdzieś zemknął

no powiedz czy nie spokojne ciche miasteczko stolica

a przecież na trotuarze nowy świat trzydzieści dwa

moknę na deszczu marząc jak podchmielony policjant

samotny w tłumie ja

zlikwidowano wojnę spętano paktów powrozem

background image

33

na próżno bo my wciąż na froncie bijemy się

patosem dział świszczących bomb grozą

jestem wciąż na pustyniach verdun

deszcz na asfalt światło na krzyk warszawy

oczy mkną na kolumnę ogłoszeń bo ona z chlebem

od wewnątrz czuje mózg wojenną czerwoną prawdę

rozumiesz

cóż po chlebie kiedy nie smarowany niebem

ZAUŁEK

kamienny kawałek świata

zaułek w kwiatach jak dziewczę

nikt na pewno nie zechce

tutaj stukiem samochodu kołatać

tak

to tylko gdzie indziej wybucha zwycięski jazgot

a to ciężkie platformy brzęczą w łańcuchy jadąc

a to znowu fartuchy zarzuciwszy na siłowe

rozpychają się autobusy słonie brunatne i płowe

albo tramwaje suną

między wartami latarń

wełni się czarne tłumu runo

wrzawa we mgłach i dymie wzlata

background image

34

tu cicho trawa wśród kamieni

zieleni się niebu jaskółkom

ludzie są dziećmi dużemi

a samolotem ty pszczółko

mieszkam tu w izbie małej jak pudełko

w którą słońce wlewa złociste kubełko

ogródek się waha czy wyjść na ulicę

czy się winogradem wspiąć na okiennicę

wiatr tę pustkę kocha często tu przysiada

coś do szczelin szeptać do okien zagadać

zaśpiewać

chwiejącym się tyczynom słonecznika

pająkom na furcie dębowej

noc dzień przenika

ranki wieczory

na domach wtedy światła z boku

prócz księżycowych i słonecznych gloryj

spokój

background image

35

RANEK

zaczęto się wiotko

po pierwsze w mętnym tętnic szumie

popłynęły bladawe koła srebrem lazurem się mieniąc

na wylot skroś nocy słodkiej

krzyknął tego nie umiem

zawisły

każde koło brzęknęło jak pieniądz

po drugie wyjawiło się słowo koncerka

płonęło wśród kół samotne we dwójkę z troską

tego też nie znał więc ukradkiem na biurko zerkał

tam słownik puchł i malał i znowu rosnął

po trzecie niepodobna było wytrzymać tak

gdy znienacka się zapadł w węże czarnych sprężyn

trzepotał rękami tonąc na wznak

zbudził się w oknie trwał księżyc

trzecia rano godziny siwe i nowe

zwyciężyć tak a jeśli wstać trudno

auto poniosło na dworzec ciężką głowę

background image

36

potem pociągu pudło

oczy senne a koła kotacą jawą

wagon niski miażdży szyny śliskie

na puszyste śniegowe stawy

padały dziurkami czerwone iskry

czytał się w ciemnościach węsząc jak zwierzę

nurt mruczał powiewem przeżyć

ale mącił zagubią! kluczył

nie tak łatwo czytać siebie i nauczyć

a tym bardziej że za okno wybiegał

patrzył na śnieg ziemię płaską

obłok jutrzni puszyste zero po lasach ją głaskał

za obłokiem księżyc jeszcze

semafor ale czego

kieszeń

notes

reflektorem wytrysły notowania giełdowe cyfry znaki

lilpop bank dyskontowy huta gryf starachowice

a i słońce wzeszło czerwoną ławicą

więc potem

na cały dzień przestał być tajemniczym ptakiem

background image

37

ŚMIERĆ

napisano stacja towarowa

napisano magazyn

dźwig i winda zwieszają ciężkie głowy

cokolwiek się zdarzy

wagon czerwone więzienie krów

zatkał okienka pysikami cieląt

ryk żalem kipi ryk i znów

maszyny ciszę mielą

worki na rampie pachną paszą

wieś jest na chwilę jakże nęci

ale nie ma wilgotnego szmeru traw u pędn

białe lampy noc słodką gaszą

o koła których 8

dobrze wy wiecie gdzie rzeźnia

im hamulcom przyczepom osiom

droga też nie bezbrzeżna

dlaczego deski przepojone smarem

przestały być kwitnącymi sosnami

dlatego i ceglany dom

stacja towarowa z żelaznym dźwigarem

nie zmiłuje się nad nocą i krowami

krowy na zabicie są

background image

38

JEDNAKOWO

pościele wonne zielem

dlatego siano pachnie snem

w słońca kwadratach oknach zieleń

czerwony kwiatek żarzy się jak usta

przez kwiat i te liście wprost

z promieni pochyły most

w ciszy przeczuć

u ciebie mateczko dzień ma oczy krowie

wędrowcem w stepie człapie zapóźniony wieczór

ranki w obłokach się czają

i znowu dzień je łowi

noce migocą snami grając

sieje się słodycz przez lniane sito

ty siejesz matczyna głowo

zawsze uśmiech ręką serdeczną wita

jasno biało brzozowe

z końca stołu z wagonu z pola i bulwaru

gdziekolwiek oddycham ciemnogrzywy chłopak

oczy me listy myśli jeden mają popas

background image

39

szepcą zaklęcie wieków wiecznych

wołają gwiazdę czarów

słowo jak słonecznik

matusiu

PROWINCJA NOC

l

na wieży furgotał blaszany kogucik

na drugiej zegar nucił

mur fal i chmur popękał

w złote okienka

gwiazdy lampy

lublin nad łąką przysiadł

sam był

i cisza

dokoła

pagórów koła

dymiąca czamoziemu połać

mgły nad sadami czamemi

znad łąki mgły

zamknęły się oczy ziemi

background image

40

powiekami z mgły

2

noc to koło

w ciszy niebieskiej wełnie

wilno kościelne

śpi białe jak gołąb

nad zaułkiem arkada

dom domowi dłoń tak uścisnął

i zastygł z nagła

jest i latarnia blada

nad chodnikiem drewnianym nisko

i ogród na wietrze zagrał

wilia się łuszczy

pluszcze o brzeg

litwa ziemia puszczy

jak dobrze

3

w ciemności przegonny powiew

na dachach strzelistych jak pacierz

noc czarną jamą

niewidzialni trzepocą orłowie

zamość zamość

rynek to staw kamienny

z ratusza przystanią

kolumn kroki senne

background image

41

dalekie rano

w ciemności ukosy kortyn

blanki szkarpy

bramy

czarnym się tortem

zamość w ziemię wszarpał

amen

DZIEŃ

klatki dygocą w studniach cegieł

lampa milczący wulkanów szyldwach

wirem falami śruby pobiegły

na piętra w lodem zionący wind wark

turkot i brzęk blach dołem i górą

chwieje się hala czerwony sztandar

tryska w powietrze czarny pot stu rąk

dym z papierosów ergo i wanda

w białym oparze tłok tryby pchał tak

że kurz opadał dusił darł nozdrza

piec rozpalony szumiał jak bałtyk

tlenowych gwizdków wysoki głos drżał

background image

42

kamień żelazo łuny grzmoty

koła bijące sercem o tor

ramiona śmigła lewary młoty

gorący motor

gdy chaos huków przybierał pęczniał

o niewiast piersiach marzyła pierś

to drżał w niej ciężar stalowa tęcza

idąca śmierć

DO TERESKI Z LISIEUX

drobniutkie stopki tupot nad otchłanią

śnieg pada bieli choinki

oczy tereski bóg zapalił

powinny być skrzydła u ramion

trzepotać zmawiać godzinki

habit czarny spadochron nie pozwala upaść

ludzie upadają płaczą drżą

gwiazdy rodzą gwiazdy księżyc, ciemność rozłupał

a ja spłynąłem miłością jak rzeka krwią

zasłoń święta łez dolinę

niech nie widzę

uszy dłońmi otul

background image

43

jak zapomnieć mam że płynę

w oparach krwawego potu

boli ty masz dłonie białe

ziemia dymi ty się uśmiechasz

zrozumiałem

że milczysz to ma być mój lekarz

odejdź teresko

na swoją wysoką steczkę

niech tam na niebie będzie święto niebiesko

pozostanę niedoli dzieckiem

nie anioł ale ziemic

nie chcę błogosławić

z wieków i chwili wydzieram krzyk

o świecie

nim cię kto zbawi

zgiń przemiń

WĄWOZY CZASU

siedemnastego maja o siódmej godzinie

złoty wieczór się kładzie na siwym lublinie

background image

44

lampy na smukłych słupach biją jak wodotryski

płynące złotem szemrzą o zachodzie okna

ulic klingi placów regularne dyski

futra skwerów zlał blask tego ognia

tak w śródmieściu się pali dzień dogasający

inaczej tu o milę od murów

za sitowiem zapada słońce

jak ciężka szala wagi na której zmierzch urósł

czas

wieczność czasu

szare wąwozy czasu

czas

ścieka w kroplach urasta otchłanie zapełnia

wieje chaosem rzeczy co są lecz się topią

w obłokach ciepłych noc dzień przepadły zupełnie

półbrzask jedynie wisi mętny szary popiół

obrazy marcoussisa piorun sen kruk sztandar

świeca morze pociski przyjaciółki ukłon

katalog róg ulicy pieśń mej matki żandarm

wszystko hurgoce w chmurach mgieł sztywnych jak sukno

krzyczący wir wybuchem znienacka uderza

wir niepokoju powstał może z przeczytanych książek

zagmatwał strugę czasu spruł ją wskroś i przeżarł

szczelinę wydrążył

background image

45

przez ręką wiru smagłą uczyniony wyłom

widać jak w teleskopie gwiazdę to co było

z daleka namiot cyrku z bliska transatlantyk

zasłonił nieba niebieski fajans

od ryku osypały się urwisk żółte kanty

mastodont stąpa zagniewany

rozpycha wieczór skórę tak wieczorem chłodzi

nagle zwinęły się liście paprotne po gajach

zaszumiały pianą

to nic to ta chwila odchodzi

w chmurnej szczelinie inna sprzed tysiącoleci

pyłem drobnym jak petit na szpaltę nadleci

wiatr nurt zgrzebny dymem odurza

gwiezdny jakże piękny jest ognisk purpurowy żużel

za obozem kołysały się wzgórza

grzbietami wielkich wołów

drewniane niezdarne łamały szuwar koła

i tu chaos mosiężne ręce miecze karki

naszyjniki z krzemieni oczy w ogniu jarkim

oto burza postaci w skórach i kożuchach

stosy rozbijające płomieniami łun nów

aż znowu zaszumiało w szumach półbrzask bucha

pochłania miękka paszcza obłoku tłum hunnów

background image

46

potem się w nowych światłach powoli rozchyla

i jak balon nad miastem niedawna tkwi chwila

muł w rzekach kolczastego drutu

wśród bomb ginących twarze

złuszczył je ból jak belki łuszczy płomień w pożarze

ziemia i pułki butów

dnie stojące na płytkich okopach

mitraliez kaszle i świsty

na ogniach nocny popas

niebo ogniste

miasto mdlejące przestrzeń która rzęzi

armaty rozpalone rwące się z uwięzi

w ogniach nicość

nagle odmęt białawy zawrzał w głos zanucił

jesteśmy pod lublinem który zorzą płonie

dzień dzisiejszy powróci!

powrócił jak syn marnotrawny

ucałujmy jego skronie

bo gdzie spojrzeć jak dawniej

budynki w oddaleniu lśniące

a tu o milę od murów

za trzciną i sitowiem zagubią się słońce

jak ciężka szala wagi na której zmierzch urósł

czas

wieczność czasu

background image

47

szare wąwozy czasu

czas

wizje nie nasycają są zawiłym haftem

czy z tego alfabetu co będzie odczytam

po cóż czytać i tak nie wiem chyba to jest prawdą

pytania odpowiedzi brzmią jak odpowiedzi pytań

WIECZOREM

mała moja maleńka

chwieją się żółte mlecze

w dolinę napływa gór cień

cichy odwieczerz

brodzi w zmierzchowym nurcie

już późno

mały mój ukochany

trudno z miłości się podnieść

a jeszcze ciężej od złych nowin

gdy patrzysz na mnie ciemnym nowiem

smutniej mi chłodniej

boję się

rozstać się musimy

ty z innym do ślubu jedziesz

background image

48

na srebrne noce złote dnie

moja droga gdzie indziej wiedzie

we mgle

tam gdzie najsamotniejsi

słyszę turkot karocy

niebo nazbyt się chmurzy

daj rękę ukochany raz jeszcze

o ciemne godziny pieszczot

co było nie może trwać dłużej

czas mi już czas

całuj ostatni raz

żegnaj

dobrzy ludzie

błogosławcie zdarzenia które przeszły

błogosławcie i te co przyjdą

ZAPOWIEDŹ

czerwone grube spirale dookoła dzbanów

połysk cętkowanych muszli

coraz to mniejsze kule płyną w srebrnej smudze

dom rozchyla się jak wachlarz

background image

49

jakże ten profil zamknąć w trapezy i kąty

drzewem zwichrzonym tragicznie zasłaniam naszą miłość

ścięte kwiaty uśpione w misach

zwierciadła ukazują bladą głębię podwodną

orzeźwia ciężka fałda zapachu kadzidła

wymykają się wreszcie słowa o które chodzi

metafizykę splecioną jak piękne włosy

rozpłacze jasny miecz chemia

MÓZG LAT 12

chmury wyżej niżej to nuty

brodzą w błękicie luzem

brodzą i moje buty

w letniego wiatru strudze

kapliczki ze świętym Janem

w wianeczku zawiędłych bylin

dosięgną! niewypowiedziany

obłok motyli

dalej drogą na łąkę

wędruj pagórem gliny

torze kolejki

papierowy powój popraerastał szyny

background image

50

do łąki ścieżyna pałąkiem

na dół z nasypu

depcąc trawę u rzeki

nagi chłopak zakipiał

gdzie się choiny kończą

zasłaniające miasto

wyrzuca sto wiotkich rączek

mózg lat dwunastu

między kroplami chabru

na rybiej łusce fali

trzepoce się chyży kaprys

torsu gibkiego spirala

krzyk o południe o potok

krzyku pełne usta i garście

w ekstazie słońca jak motor

pali się mózg lat dwanaście

patrzę dzień idzie za południe już niesymetryczny

wkrótce wieczór nasypie się jak góra

wiatr trawy ruszył a nie drgnąłby komin fabryczny

ze złotej rzeka będzie bura

chłopcze chłopiec jutro pojutrze

radość naga a to nie życia zaczyn

background image

51

zamknie się na zawsze jak kluczem

w 1936 chłopcze na rzekę spod hełmu popatrzysz

NARZECZONA

wszedł na fale łucznik jutrzni pięść wpart w głąb

ściekał długo złotą strugą migotał w łuskach .

w ciemnym złocie liśćmi ociekł jak strugą dąb

w ciemnym świcie wichru wycie i pustka

a cóżeście to tak wodę zmącili

czemu kuźnia pod dębami nie dzwoni

noc zesuwa się niebieska jak kilim

w czarnym krzyku gniazd wronich

wychodziły białe chaty na ług

jeszcze stoi wielka rosa na ziołach

wyjdźże młoda przestąp próg

spojrzyj w ranek malowany

spojrzyj bystro dokoła

ukochany

nie wołaj

mam na oczach marę senną piękniejszą

a cóżeście to tak dymy rozwiedli

background image

52

że w siności tej nie widać wsi całej

świtem rankiem słońce sunie spod jedlin

jak twarz moja zuchwałe

ustawiały się rzędem płoty

chochołami róż kołysał zły wiatr

wyjdźże młoda na jesienne zaloty

spojrzyj chłopak u ściany

czarnooki czeka swat

ukochany

me zaloty

sen tęskliwy mara której nie znasz

JA KARABIN

zapomniałem piękny sierpniu od wczoraj

jak drzwi kina otworzyła się ta pora

mur spękany nad tapczanem rozkwitł srebrnie

znowu głowa będzie gwiazdą niepotrzebnie

artylerio z betonowych łożysk ryknij

dosyć zmierzchów fałszowanych i jutrzni

cedzi słowa bardzo mądre dzień zwykły

background image

53

w muszlę uszu których ja znów jestem uczniem

słodko wiersze w cieczy cisz tych się ważą

jak trzmiel czarny w tunelowym garażu

tylko taki czas odmienny chciałbym poznać

w którym ludu karabinem będę z wiosną

LEGENDA

spojrzeniem obłoki przebrał trójkąt mądre oko boże

księżyc kroplą ze srebra ciężył o tej porze

smolny swąd z czarnych lasów się dźwigał

nad miastami czerwono i dym i gaz

niebo chodziło kołem jak śmiga

zataczał się bo noc głucha czas

zwykłe słowa

mówi się zawsze zwykłym słowem

o inaczej zaczynać na nowo

otrząsnąć z gwiazd głowę

noc gwiazdy bulwary drzewa

wiatr nie tak szarpie mi kurtę jak niegdyś szarpał sukienkę

przedwiośnie nawet nie śpiewa

background image

54

przerwało piosenkę

ciszą ty chcesz mnie przebić

w milczeniu słychać twe wieki

groźbą wołasz do siebie

boże daleki

szuka oko bystre

znalazłeś wstrzymałem oddech

wznoszą się ręce przeczyste

czekają kiedy się poddam

o daleki

słyszysz te wiersze

o daleki

nie będę twoim świerszczem

wzdychają miłością piersi

nie doczekasz się niebo przemian

niech się wiersz łamie jak pierścień

przybywaj ziemio

ziemia skała glina

a ja to mięśnie i kościec

kończy się co się zaczyna

nie może być jaśniej i prościej

background image

55

CODA

fale chodzą cichutko

z drugiego brzegu od bagien

prowadzi wesołą łódkę

łopoczący żagiel

twarz rybaka w refleksach wiosny

kapelusz nad nią stoży się wysoki

ogorzałe ręce pogrążają płytko wiosło

burząc w wodzie obłoki

one i żagiel za cypel płyną prosto

pod wierzbę obciążoną złocistym okwiatem

w milczeniu plam świateł

luby jest postój

taki w pamięci pejzaż się otwiera

choć dzień niejeden go pokrył

jezioro na litwie nazywało się wiero

ten rybak bogdan modryj

myślę miasto niebo w łunie rudawej

tam zdziera płuca we wrzasku odlewni wentyl

pod kratami mostu okręt zawył

stocznie remizy dymią

background image

56

wszystko cenię ceną legendy

krzyk miasta ciszę na łodzi

legendą olbrzymią dzień jak codzień

wiersz jedyna dedykuję pani marli grzegorzewskiej

wiersz światło po poludniu zechce przyjąć pani marła maćkowska

wiersz wąwozy czasu zechce przyjąć pan wilam horzyca

wiersz świat zechce przyjąć pan jan wydra

wiersz narzeczona zechce przyjąć pan wiktor ziółkowski

książkę poświęcam matce mej i siostrze

BALLADA Z TAMTEJ STRONY [1932]

PIEŚŃ

wieczorze seledynowy łuku pachnący

o wieczorze jaskółek

turkusy chryzolity rubiny beryle

wśród wizyj dawno już czułem

ślubny śpiew nocy

zamknięty w wielkie motyle

o

pachnący wieczorze podaj dłoń

background image

57

sypie się zmięte powietrze popiołem

do kin przez zapasowe drzwi wbiegają konie

i włosy równo ucięte nad czołem

a ot i różowy dom

i deszcz drobny idzie między buki

seledynowym łukiem

skręcają się jak muskuł elipsy ciemności półzmroku

wąska jest brama

w chłodnej kośbie zapachów

schody i rząd świeczników wiodą cię na zachód

czy ty czy inny w sennych gwiazd otoku

ucz się seledynowymi okrętami kłamać

o wieczorze

o

sierpniowe święto

do kolan dziewczętom

sięgające grą jak morze

jak morze

WIĘZIENIE

maleją źrenice dnia

przysłonięte rzęsami choin

od myśli do myśli od pnia do pnia

background image

58

po ciemku chodzić się boisz

przed chatą dotykając chust kwiatem podstrzesza

kobieta w słonecznikach bieliznę rozwiesza

kipi rąk oceanem betonowy stadion

gdy gibki bicz biegnący u mety się zagiął

na przestrzeni z szafirów i oliwnej wodzie

statek pod dymem dąży ku białej pogodzie

wszystko wszystko jest na ziemi

w szpitalu zmięte łóżka płonąca pokrzywa

w ślad zębatej gorączki topią się leniwo

nad wiotszą niż łodygi kolumną obliczeń

astrofizyk natchnione unosi oblicze

bijąc młotem w żelazo na niebios otchłani

murarz przy chmur drapaczu świeci jak archanioł

wszystko wszystko jest na ziemi

tak wiele

wszystko

tak mało

background image

59

MELANCHOLIA

rosły

sztywne łodygi anten

dźwięczący na dachach wykres

w godzinach wyniosłych

burzą układał się dzień ten i tamten

i cóż pomogły tu

obrazy nikłe

chęć najdłuższego snu

ach tak

serce serdeczne stuka

ach tak

serce czerwone jak kwitnie lak

odwieczna karuzela

a jeśli nie

niedziela

może zaróżowi mnie

jeśli tak

wiem

nieszczęście kipi i mgła

pod wodą ciemnego dnia

a przecież był złoty krzak

był radością

był tem

pani marli maćkowskiej

background image

60

LATO NA WOŁYNIU

łąka huśtawka

sznury pogody chrzęszczą

rozwiewa się nieba kaftan

w rozkołysaniach

kołyszą się gałęzie pachnąc szczęściem

tryumfowania

od chmur dalekich do suchych skał

młot słońca połysk

moich stóp chwała

tratuje wołyń

unosimy się falisty dym

to słoneczna głowa i ja

opadamy jak zgaszony wybuch

krąży fosforyczny rym

napowietrzną rybą

z rozkoszą gwiżdżę w czerwcowy czad

skaczę kołuję tętnię

25 lat

nagiego ciała ogień

ręce ptakami w niebie

wiatrem nad trawą nogi

to pięknie

background image

61

to pięknie słuchaj

gdy karminowy grzebień

południa żłobi upał

gdy lazurowym koniem do nas

przyfruwa z gorącej przestrzeni

asonans

ukochanej ziemi

hej

PAMIĘCI ZNIKNIONEGO

gdzie czerwona kalina

styka się z niebem słodko

szumiąca wiotka

jest jasno

u kaliny zamyślona dziewczyna

jak piękna

niewiele takich w życiu spotkań

spojrzeć w zachwycie zasnąć

morze morze morze

okręt orzeł

ciemność białą mętną stojącą

background image

62

łańcuch mocnym sprężeniem trąca

w tej kopule zwróconej w dół

wielkiej jak nicość

łańcuch drży ogniwa idą wzwyż

ostre szpony drą piach i muł dna

wyrywa się z mroku żelazny masyw krzyż

i prąc przez głębię gra

kotwica

morze morze morze

miedzy liny jak deszcz ukośne

wplątał się wiatru proporzec

trzepoce ostro i głośno

ku zorzy

morze morze morze

wysp bukiety różowe granatowe

w słonej burzy jak pięści się trzęsły

głos daleki szybkim biegał krokiem

przez obszary jasne i szerokie

sztywnym jakby przerzucając się przęsłem

głos daleki tulił się nam do głowy

nie wiedział drżał powtarzał

morze morze morze

w wichrze wyspach kotwicy burzy

background image

63

szukał głos duży

orła conrada żeglarza

panu kazimierzowl miernowskiemu

ZDRADA

dziewanno

grzmiały bryły chmur

dziewojo

szmery drzew się stroją

dziewico

błysnęło złote lico sponad gór

on żonę pojął

w półkolu półksiężycu mulistym śniada

wstęgami ciężkim dymem idzie smuga światła

od sadu w noc gorącą dyszącego jak stado

los się gmatwa

a tymczasem woda się czesała

wartkim szumem u wodopoju

w siedmiu lustrach odbijał się pałac

i słowa

on żonę pojął

wonią próchna ten dom się odziewa

modlitwami szemrzący w kątach

background image

64

wśród okrzyków do dziewic dziewann

los się zaplątał

SAMOBÓJSTWO

ostatnim towarzyszem świt na hafcie firanek

uderzony wystrzałem z bliska

w ognistym huku i złocie

rozszerzył się nagle w czarnych wód ścianę

wody spadły w cień bez nazwiska

cień w olbrzymie paprocie

z dołu posrebrzane

spadał o sny o sny

bardzo głęboko siwy tuman zmurszały

twarze krążą bezwładnie oślepłe

zalane strużącą się krwią

każdej dłoni kwiat biały

ciepły

w atmosferze stojącej pływa drżąc

poprzez gęstwę przepastną

w milczeniu jak rzeka długiem

świecąc w ciemnościach niejasno

background image

65

sennego lotu łukiem

powoli spadł

we mgłą szarawą migocący

nieistniejący

świat

głębiej

tuman zatrzepotał jastrzębiem

nad wieczną nocą

w zawiei form

jak kamień

oszalały wszechmocą

runął mu na spotkanie

sztorm

grzmot grzmot grzmot

nicość

przepaści głodna

żelazna błyskawico

w lot

w odmęt

pęd pęd

ciężkimi tabunami gwiazdy

tratować na szczęt

miażdżyć

wichrem w ryczącej burzy

background image

66

urastał jego gniew

miotał się palił w ryk zamieniał

nie mogły śpiewać dłużej

sprawy człowiecze wspomnienia

poranek wystrzał ziemia

nawet krew

stopionym lały się brązem żywioły w gromie

on poznał i wrzawą w górę

wzbijał się niby płomień

otchłań krzykiem napełniał wojennym

w miliona głosów zawierusze

z wszechrzeczy chórem

i złudzeń

jesteśmy zjawiska czasy ludzie

śmierci geniuszem jednym

śmierci geniuszem

pani halinie powiadowskiej

POD POPIOŁEM

wichrze popielny czyś po to wiał

by imię moje zetrzeć ze skał

głowy snem owinięte głowy

czarny kozioł prowadzi na makowy zagon

background image

67

widziałem w czeluści skrzypcowej

jaskółka zawisła wagą

cienie się w cieniach pławią

formy poddają się rytmom

światłością krwawopawią

parne parowy kwitną

z morza kobiety złotorogie

wychodzą szukając pieszczot

w jałowcach czerwony ogień

krzaki w ogniu proroczym szeleszczą

do jakich rozwiać się granic

by nie pachniały bagnem

wichru popielny taniec

me imię ściera ze skał

pragnę

SAM

u dna ostrego krzyku

nic się nie jawi

brudna skrwawiona stopa na chodniku

plot afisz

drzewa szeregami bojowo

chcą śpiewać ramionami nad głową

ziemia w kamieniach płowych nie może się uśmiechać

a gdzieś

background image

68

chociaż nici pajęcze na strzechach

płatki lecą pod zorzę

świtem

wiatrak ręce ogromne rozłożył

nad żytem

chociaż rola wędruje bruzdami wzdłuż

od horyzontu do horyzontu

od zórz do zórz

nie ma spokoju

pokoju mój z zegarem

przyjacielu z zacisznym objęciem ścian

ty nawet wietrze stary

na ulicach mnie zdradzasz gdziem sam

ach nie noc jedwabi żałobnych

nie burza nad pustki żywiołem

nie sen

słowami czerwonymi

strunami czerwonymi

za rozpalonym czołem

ciemny tors mostu nad ciszą

wszędzie czerwienie kołem

płomienie wisząc

w mętnym strumieniu sekund

grożą

background image

69

powodzią wieków

straszniej niż noc

straszniej niż burza

niż sen

PONTORSON

ósmą godzinę znaczy twardy zegara terkot

dzieci w sabotach śmieją się biegną do szkoły

odprowadza je sad brzoskwiniowy a pachnie cierpko

jest tu i ranek jasny jak lusterko

wesoły

to on siekierą z bursztynu podcina drzewa nocy

więc walą się ciemnymi koronami na zachód

w uliczce kościół ma srebrne oczy

domy na kolanach modlą się bez strachu

pole w ciepłych okrzykach

bo tam żółty łubin

swoim nocnym kolorem się upił

a jeszcze słońca połyka

ramieniem pijanym otacza

najmilszą zabawkę swą

miasteczko

background image

70

płaskie jak taca

stare jak zgrzyt zegara

pontorson

pani stanisławie z gozdeckich horzycowej

PRELUDIUM

1

o świcie wybuchły ptaki z mosiężnych ról

smukła kobieta jasność przyniosła na głowie

2

dzwony nienasycone kołyski muzyczne

wspominać wspominać zapominać

3

powiewie różowy jak twarz dziecka

płomyku podcinający niewysoką trawę

ciemnym kwiatem makowym skinę

nieruchomy zapach uderzy mnie i zginę

4

jeleń stoi u źródła struga szepce ave

background image

71

BALLADA Z TAMTEJ STRONY

o śmierci nic już nie wiem

o czarne okna i powieki

trzepoce motylami

pachnie sośniną modrzewiem

dotyka co noc snami

zza cichej rzeki

gdzie mgła noga za nogą

wlecze się w ciemny zakąt

trzyma w skrzynce niebieskawy akord

skrzynki otworzyć nie mogąc

życie jest snem krótkim

mówi głos z prawej strony

życie snem krótkim

wtóruje ze smutkiem

głos lewy przyciszony

życie snem krótkim

to trzeci nieodgadniony

i wzbija się w szare niebo

mgła z nieznanego oblicza

a czas

background image

72

a ziemia dziewicza

o dlaczego

wzrok twój nie schodzi

z przedmiotów pod oknem leżących na stole

z godziny w której żem się rodził

ze skrzynki zamkniętej jak boleść

z umarłych rąk czechowicza

panu wacławowi gralewsklemu

O MATCE

rano tęcza na ścianie odbita z lusterka

falisty brzęk zegara wydobywa na jaw

maj się sadem puszystym jak chmura rozćwierkał

w oknie które granicą jest izby i maja

powiewają tu matki ciemne ciche ręce

przebywają tęczowy refleks czy wodospad

nad obrusem ciemnieją ciszej i goręcej

mimo zmarszczek szept smutny niemyślaną groźbą

matko zbudzony patrzę spod rzęs trawy leżąc

matko twe siwe oczy płaczą nade mną może wiatr

jestem tu choć daleko na innym wybrzeżu

background image

73

twój ostatni kwiat

tak mało wiesz o synu chodząca wśród gromnic

tyle że spajam głazy rymów

tyle że nie mogę zapomnieć

płomienia dymu

jak nikt inny jesteś pośród ludzi

mówić cóż mówić drżeć z niemocy słów

żebyś młoda i piękna w uśmiech mogła wrócić

znów

PRZEZ KRESY

monotonnie koń głowę unosi

grzywa spada raz po raz rytmem

koła koła

zioła

terkocze senne półżycie

drożyną leśną łąkową

dołem dołem

polem

nad wieczorem o rżyska zawadza

księżyc ciemny czerwony

background image

74

wołam

złoty kołacz

nic nie ma nawet snu tylko kół skrzyp

mgława noc jawa rozlewna

wołam kołacz złoty

wołam koła dołem polem kołacz złoty

EROTYK

błękitne pierwsze litery

żałobne zaślubiny

pełnia drapieżna

suto cieknie srebro atmosfery

na głębiny

ty ich nie znasz

iskry z czarnego metalu

myśli od prądów osłabłe

opad żalu

z nagła zorza zadrżała

świetlistość widzę ciała

świeższą od złotych jabłek

stopione razem

background image

75

wiersze za mgłą

noce nizinne

szklane

jak upał i chłód

ze snu schodzących potęg

czy wiesz te wiersze co cichną

dla ciebie erotyk

srebrna duszyczko zwrotek

marychno

ELEGIA NIEMOCY

stąpają posłowie nocy

w ciężkich szatach z buczackich makat

szafirowy żwir spod karocy

zaskakał

idę z orszakiem jesiennym

bulwie j ą poetom śpiewy

ciemny

prycha koń we skrzydłach ogniobrewy

w dolinie tej za liściem liść

jak pieczęcie spadają na rude traw niebo

background image

76

iść dokąd iść

z wierszem jak dym niepotrzebnym

posługiwały mi burze

widziałem dno

cień mnie swym głosem urzekł

apokalipsą zbudził

czy to

jest sprawa ludzi

opowiadać komu

nucę

powinien bym błyskać i grzmieć

tak oto snują się słowa listopadowe

szemrzące sennym listowiem

o czas

o ręce puste

nie mieć białego gromu

a chmurę mieć

ELEGIA ŻALU

ja:

zielona gwiazdo z norwegii

gładkim na śniegu śladem

majowe u drzew noclegi

opowiadaj

background image

77

gwiazda:

ogniste święta kobiet schodziły ku wodom

lekki wiatr kołysał świat nasz nucąc

chodził smugą złotą

blaskiem gwiazdy zasmucał

dymiły karminowe pieśni

leśny wieczór się prężył

stojąc w gęstwie wonnych paproci

ja:

skądże przyszedł jak czary zwyciężył

cień przedwczesny

w chłodnym przelocie

gwiazda:

zwyciężył święta święte schodzące ku wodom

bo myśl mą przeczuł

żałuję umarłych młodo

i mieczów

ja:

zakrywam się przed rozpaczą dłonią otwartą

listopad mocno trzyma mnie w ramionach

wiersz ten rozdarto

spojrzyj już kona

background image

78

gwiazda:

gdy umilknie śmiercią olśniony

stoczy się na me ręce rosą

poniosę go niemo

sinawą szosą

której nie ma

to na niej gasły drzewa wiatr szepty mórz

to tędy szli pomarli zbyt rychło

snuje się mieczów strzaskanych metaliczny kurz

i ja gwiazda północna przetoczę się cicho

to tędy ty idziesz

zanim jeszcze twe serce ucichło

ELEGIA UŚPIENIA

godziny gorzkie bez godów

czarny druk na pożółkłych stronicach

jakby ze stromych schodów

spływała w mroku żywica

zwija się zaułek zawiły

zagubiony we własnych załomach

tętnią mu rynsztoków żyły

rytmami dwoma

background image

79

niebo sine niebo szare

domy szare domy sine

beznamiętnym obszarem

to niebo to miasto rodzinne

tylko myśli się miłość żywą

w myśli na bruku się klęka

naprawdę złotą niwą

faluje tylko piosenka

sen życie ujął

osłoda sen ciężki a nieważki

piękne zjawy sennie kołują

w krwawych ciemnościach czaszki

dni malowane zmierzchem

śniąc także jak zły list potargam

wtedy

kwiaty na gwiazdach wierzchem

rajskie ptaki obsiadają parkan

rzeką świateł ścieka śnieg zbrudzony

tęcz jest tyle tęcze lecą ulicą

jedna niesie konew

z żywicą

z żywicą

background image

80

znów po ogniowych ogrodach

znowu ciemne korony

i w takt ociężałych kroków

spływa po czarnych schodach

żywica i miasto mroku

STARE KAMIENIE [1934]

KSIĘŻYC W RYNKU

Kamienie, kamienice,

ściany ciemne, pochyłe.

Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.

Zaczekaj. Zaczekajmy chwilę -

jak perła

upadnie w rynku miskę -

miska zabrzęknie.

W płowej nocy,

po kątach nisz głębokich,

po bram futrynach i okien

załamany,

bez mocy,

cień fijołkowy uklęknie.

background image

81

Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął,

lecą - kurzawą - lecą,

firmament w złote smugi marszczą,

za Trybunałem

na ślepych szybach świecą

cichym wystrzałem

Noc letnia czeka cierpliwie,

czy księżyc spłynie, zabrzęknie,

czy zejdzie ulicą Grodzką w dół.

On się srebrliwie rozpływa

w rosie porannej, w zapachu ziół.

Jak pięknie!

LUBLIN Z DALA

Na wieży furgotał blaszany kogucik,

na drugiej - zegar nucił.

Mur fal i chmur popękał

w złote okienka:

gwiazdy, lampy.

Lublin nad łąką przysiadł.

Sam był

i cisza.

background image

82

Dokoła

pagórków koła,

dymiąca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czamemi.

Znad łąki mgły.

Zamknęły się oczy ziemi

powiekami z mgły.

KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEJ TRÓJCY NA ZAMKU

Jeszcze po dniu gorącym szorstki mur nie ostygł;

blanki ten blady wieczór bodą jak osty,

a za wieżą zamkową, w kościoła oknie na płask,

błysnął wodą stojącą księżyca blask.

W ciemnym wnętrzu jest smugą białawego szkliwa.

Nie wiadomo, jak taka barwa się nazywa.

Chodzi, chodzi w ciemnościach

ruchomy światła korytarz,

jakby noc palcem srebrnym wodziła niebieska

po gotyckich łuków smukłości,

po freskach.

Dziecko tak palcem wodzi po książce, gdy czyta.

background image

83

Tu skały malowane są tronem Dziewicy,

gdzie indziej zaś podwójny Chrystus ciemnolicy

w dwa kielichy odmierza wino.

Święci z pustelni, Mario surowa,

kwiaty kapiące z wnęk odrzwi, nisz,

archaniele, pancerzem jasny - o czym w promieniu

śnisz?

Jakie apokalipsy śnią się smokom, orłom?

Żadna trąba nie woła.

Księżyc palce swe cofa w mroku kościoła.

Za szybą migoce Orion.

WIENIAWA

Ciemniej.

Pagóry, zagaję, podlezą

nie sypią się wiankami na oczy.

Ciemniej.

Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj

biegną ciche niedźwiedzie nocy.

Nad ulicami, rzędem,

background image

84

czarne, kosmate,

będą się tarzać po domach do chwili,

gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater,

świat ku światłu przechyli.

Blachy dachów dudnią bębnem.

W dół, w górę, nierówno się kładzie

perłowy lampas:

w prostopadłej gromadzie

przedmieścia lampy.

Przeciw niedźwiedziom to mało!

Gną się, kucają domki, zajazdy, bożnice

pod mroku cichego łapą.

Ach, trzasnęłyby niskie pułapy -

ale już zajaśniało.

Pejzaż: Wieniawa z księżycem.

CMENTARZ LUBELSKI

Zegary, twarze nocy niewesołe,

hasło podają: północ, północ!

Dołem

place konopne, lniane,

ulice - długie mroku czółna,

background image

85

lamp łańcuchami spętane.

U krańca Lublina czworokąt czarny,

szumem poemat wiatrów skanduje.

Klony, brzeziny, kasztany, tuje

obsiadły wyspę umarłych.

Aleje głuche mamrocą nocą, jak rynny.

Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień,

o bluszcz, żałobny barwinek,

paprocie.

Krzyże z marmoru, anioły brązowe srogo

stanęły na piersiach trumien.

Pieje kogut.

Napisy z bramy cmentarza w pamięci zakarbuj, zatnij:

„Oto teraz w prochu zasnę - z prochu wstanę w dzień ostatni...”

W BŁYSKAWICY [1934]

INICJAŁ W BŁYSKAWICY

byłem czym jesteś

background image

86

jestem czym będziesz

ty

z dolin suteren placów rzek piekarń

młynów okrętów spojrzeń hut mgły

z barów rozkwitłych witek i nieb

tak sennym zdrojem na ręce moje

ściekał

szept

depcą tygodnie po łóżkach stołach

muska muzyka kwiatami skroń

niepokój dymi wołam twe imię

wołam

bądź

AUTOPORTRET

stanąłem na ziemi w lublinie

tu mnie skrzydłem uderzyła trwoga

matko dobra

na deszcz mnie małego tęsknego wynieś

za miasto tam siano pachnie w stogach

ze snów dzieciństwa mnie wydarł

background image

87

z nudów książki szkolnej

serdeczny jan wydra

i brat w mundurze

taki duży

piłsudskiego żołnierz

tak tak to po kolei

tupały dni lata nadzieje

aż zaczęły i mnie dudnić armaty

litwa raz pierwszy

ciekła przez marszów smugi jak przez palce

przeciekła z frontu do wierszy

wiersze o mnie walczą

i znów litwa jeziornej jesieni

chora borów na wzgórzach mosiądzem

wody pod łodzią rumieniec

na przemian z mową białoruską

lśnił na wybrzeży wstędze

we wstędze ręki mej pluskał

wołyń

jak tam kipiałem

wesoły

ciężko i gęsto rosnąc

w miasteczku o cerkwie białe

grzmiała moja majowa wiosna

background image

88

w warszawie już jasne witryny

smutek zasłonił przede mną

paryż ocean widziałem przez dym siny

także laurowo ciemno

znów ziemia lublin pusty

jak czerwone skały bretanii

serce w pół drogi nie ustaj

dalej

za nic

ILIADA TĘTNI

pamięci stanisława wyspiańskiego

zamknięte niebo źrenic

dłonie bezwładne bezradne jak dzieci w grubej ciemności

nieskończoność to szklistej jesieni

czy jesień gorąca nieskończoności

tylko w uszach zmarłego płaty huku

w złotych rzutach wybucha głos

iliada po bruku chmur łuku

dudni tętni wlecze promienny a ciężki swój włos

jutrzenka w płaszczu podobnym do wodotrysku

background image

89

skacze z rumianej głębiny w blask

a nisko

nocy ostatnia godzina w bani błękitu i gwiazd

schodzi pod wodę

głowy okute runem splotów

czarne smoliste oczy

ucięte siłą ruchy ostrych dłoni bark

wznoszą się krzyczą naprzeciw strzelistych lotów

nagiego torsu śpiewaka zgiętego pod wagą harf

których stworzył smagłych i śmigłych

biegną brzęcząc tarczami o tarcze miedzią

zwyciężają i giną

a jest dzień

włócznie od krwi nieostygłe

ciała pachnące bitwą młodej chwały zapowiedzią

nad rzeką wśród dymu płyną

w kraczący cień

achilles ma oczy blade bardzo

otwarte niebo źrenic

w mokre od rosy włosy zanurza swe palce słońce i żal

i jemu tętnią konie tłum tratujące z pogardą

choć wielkie oblicze matki prawdziwie patrzy z fal

apollo bijący strzałami

drapieżny na obłoku

apollo odziany zorzą i gniewem co się pod sercem mełł

background image

90

twój pocisk wdarł się w pierś jesiennej nieskończoności

utkwił po bełt

dlatego w ciszy źrenice

w nieskończoności jesiennej dłonie

ale tętnią po chmurach i uszach konnice

iliady miedzianej konie

DOM ŚWIĘTEGO KAZIMIERZA

spokojnie miękko świeci chwila bez godziny

twarz opada nad książką rosa może granat

widzę zawsze samotny łuskę wód w złocie gliny

bór iskrzy się sosnami patrz gwiazda źródlana

gwiazda źródlana innych

o wszystkie mosty paryża serce się tłukło tłukło

brooklyn przydeptał ręce spłynęły pasma krwi

notre dame we snach dygotała zbliżała twarz wypukłą

krzyknąć polska zbudzić się powieki smutne odwinąć

mógł sen lat wielu minąć ten także musi minąć

zamknięte drzwi

drzwi

poranek płoty naprzeciw szyn kolejowych plątowisko

background image

91

dzwon gasnący z kościoła wśród nawałnicy drzew

zakonnic śpiew

płacz dzieci chyba już wszystko

nie można chwiać się jak tamta sosna pod gwiazdą

palce na piórze zwinięte cierpko cierpiące

grają niby na flecie naszą syberię nasz dom

gonią przed oczy śniadą ról naszych gorącość

kraju bliski tak bliski że całujesz

setką ludzi ty chodzisz od skroni do skroni

bocianich gniazd żałujesz

i chleba kruszyny nie ronisz

kraju

fabryki ciepło ryczą do pracy łzę płoszą zaranną

nie można chwiać się jak sosna pod gwiazdą źródlaną

naród czeka i nie wie

stoi w adama głosie

sypia w juliusza śpiewie

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

przerwa przeczuwa finał

ubogim karawanem

za miasto do montmorency

wsuwa się trumna w ulicy cień od liści pstry

w deskach czemu czemu nie są z sosny

palec srebrnym pierścionkiem chudy i żałosny

uderza w sęki na wybojach

jedyna zbroja

background image

92

a miasto jeszcze mosty tętnią

przeczucie chłodne jak dół wskazuje dłonią tę drogę

na wspólnej bratniej mogile wieńców nie będzie nie zwiędną

z bogiem prochu wielkości z bogiem

- - - - - - - - - -- - - - - - - - - -- - - - - -- - -

południe przechodzi tędy śpieszy się na zachód

zapominajcie okna o kadzidlanym zapachu

on jest wszystkim i niczym trzepoce lekki gołąb

stąpa ciężko po ziemi przeobrażalny jak blask

cięży progom zydlom stołom

on gdy szyby tej celi zasłania na płask

wielkie oblicze

wierszom daje imiona z kształtu trudu wyliczeń

smugami tęczowymi wiją się zwitki papieru

z niebieska smutne łaskawe lecz gorące

parzą i palą czoło jak bryzgi eteru

wychodzą niespodziewane strofy

wołają podnosząc dłonie

chaosu dosyć

linia koło koniec

zrywają się

pamiętasz konie

na antycznym łuku wspinające się prychające brązem

spadają

milczy bruk

background image

93

także bez wieńców i wstąg

leżą na kamieniach w krąg

gruzy piorunami rozbite

myśli ładu i spękanych rąk

korabiami na falach błękitnych kartek

jakże daleko stąd

jakże daleko od lat 80-tych

są źrenice na paryż otwarte

bywa że pośród czadu czarnych lokomotyw

gdy ludzie chcą ułożyć linię szyn bardzo prosto

serafin schodzi z chmury z matowej pozłoty

pomagać dłoniom pierwszym aniołowym siostrom

pochyla się i blaknie to wola to i mus

a gdy prostował się nad stalą

rósł

kolorem się zapalał

pisząc na stołku w słońcu które ciosa izbę

ustaną palce także siostry serafinów

palce rozprute marzeniem ociekające przez liczbę

ku dołom rozkopanym ku rudawym glinom

linią inną

ach patrz duch młot upuścił na szyny i szpały

duch w skrzydłach jęczy z nagła taje w atmosferze

przy dzwonie rękopisy polskę obsiewały

kto anioła wyzwolił z obłoku sam nie żył

background image

94

spokojnie miękko świeci chwila bez godziny

ostrzą się na kamieniu zórz lotki jaskółkom

bramo przytułku okna przytułku

tej nocy łuski sekwany zabrzękną

norwid

brzęk wszerz niemieckiej krainy

do wisły doleci

a tam struny w fortepianach pękną

MAŁY MIT

zgasł wieczór i obłoków aluminium

w oknie twarz unieś

ostatnie to linie

giną w czarnych jedwabi łunie

z mroków

udręki posuch

głos idzie żałosną steczką

w kołysce kroków

tego głosu

uśnij syneczku syneczku

świergocą miotacze gwiazd

aż cienko szyba się odzywa

dusi powolnie jak gaz

background image

95

kołysanka nieprawdziwa

ale

cieknie z pogańskich parowów

parna osłoda nocy

znowu

tyle kochanej niemocy

syneczku

zasypią cię czarne róże

sen pod ciało podłoży się płomykiem

sierpem

a za sierpem wiosna zasadzka

zasypano godziny cacka

niepamiętania kurzem

syneczku syneczku

sobie nucę

siebie smucę

ciebie

nigdy nie było

background image

96

HYMN

szumiąca

chorągwi czarnych armią

łopotem ogni

śpiewem

chwytasz znienacka za gardło

serce roztrącasz

zimnym zalewem

żyjemy błądzimy

kołują na zegarach godziny

za nikogo chyba

płacze późną jesienią

szyba

do kogo śmieje się maj z wierzbiny

mówiący słowa kwiatowe

wieczornym cieniom

kiedy ptak znad bystrzycy ulatuje wzwyż

ziemia cała spada ciężką kroplą

ścieżki pokrywa zieloność

drogi się kładą na krzyż

woda ucicha za groblą

background image

97

biegną do swoich wnętrz puszyste knieje

i malejące kształty domostw

ty jedna olbrzymiejesz

złoty na czole nocy

nabrzmiewa znak twej mocy

żyła piorunu

potężnymi stopami wychodzi z mroku

drżeniem napełniający

ciemną zatoką

falujący

grom

wielbi cię siła człowieczej gliny

śmierci

winna bez winy

ginąc na lądach

w powietrzu płonąc

jak zorze

niespodziewane

przywaleni w kopalniach gruzu kolanem

śpiewamy

głodem żelazem wybuchami

ogniem i gazem

tobie grożąca

tobie nieunikniona

background image

98

królowo nocnego słońca

nienasycona

POLACY

więc najpierw blaski pną się po domach

wyżej i wyżej i gasną na rosie okien

warszawa wisła w układzie zodiakalnym nieomal

bo widzę wodnika pannę ryby

wieczór niweluje zieleń i purpurę

wchodzi po schodach wyżyn na niebo krok za krokiem

otrząsa się w zenicie zatrzymuje rdzawe obłoki

ciemno

jak gdyby

aksamitu fałdy urosły w całą górę

wieczór codzienna daremna

forma syntez

wsparci wzrokiem o rzekę o kratowany most

dajemy się ogarniać muzyce horyzontu

błyski w wodzie chodzą gwintem

gwintem spływa hałas uliczny

rozplusk mokry klaszcze dłońmi czarnymi o ponton

background image

99

rejestrując zdarzenia milczmy

bowiem pod świateł strażą sypią się perły uroku

pod świateł strażą błogo leją się wieczór i lato

wiatr żarliwy radośnie parska

zginęły w drzew zadymce geniusze mroku

jest tak jakby nie grzmiała granica zamorska

jakby nigdy przez falę nie stąpał skrzydlaty tanatos

przypomnij

przypomnij przypomnij

za miastem sprężona droga

przestrzeń mdli na niej w okrytych pyłem stopach

rozpostarły się szerokie rozłogi

zły ugór pod nos podsuwa się bezdomnie

o uwierzyć że to ona

obmyta w zimnych potopach

jak ranni

w syntez formie którą jest wieczór

utkwił po rękojeść głos

jego stal drży jego smukłość wyrywa się z porządku rzeczy

we mnie to czy w nas czy za mną

ten gniew bez żalu

czyś to ty ojczyzno serce los

czyś to ty słoneczna jeruzalem

background image

100

NIC WIĘCEJ [1936]

HILDUR BALDUR I CZAS

l. wstęp

w pomieszaniu wspomnień jedna druga twarz

a tak równoległe jak wiosenne skiby

jak bierwiona tratw

spod powiek ciepłej konchy

wyłuskam zblakłe lata

umiem to ja w gaśnienie uwierzyć skłonny

kochanek triumfalnego świata

2. poznanie

baldur zamykał oczy ciemne

bolało go

blask ulatywał całą noc z arkusza

heksametr maszyn drukarskich także nie mniej

męczył ogłuszał

kończy się rok śnieżycą

srebra w zaułki nawiał

tajemniczo

srebro jak biały safian

późno już hildur szedł korytarzem

background image

101

on - brzask spędzający ćmy gwiazd

po prostu stanął z lewą nogą ugiętą

wszyscy chłopcy tak stoją gdy nie ma powodu do marzeń

popatrz baldurze

papier jak flaga zatrzepotał w promieniu łask

zaczynając długie święto

3. rok pierwszy

pacholę jasnowłose pachnie słodyczą pasiek

szerokie w bark wiązaniu a wiotkie bardzo w pasie

goni od czaru do czaru zawzięcie

mrok ciężkich nocy rudział

kwiaty strzelały na cierniach

obaj zapominając o ludziach

widzieli cień berła

szczęście

styczeń luty miesiące mitów

ciało poznaje dobre uściski

na gołoledzi też ciało ikar tu spadł z zenitu

a choinka ciągle jeszcze śni się błyska

szczęściem

w marcu wino dni kołysało szepcząc

hildur tańczył z cygańskim bębenkiem

w rytmie wtórował sobie chcąc nie chcąc

background image

102

nucił piosenki

szczęścia

cała wiosna kwieciste burze

bzy konwalie narcyzy róże

korowodami wonnymi zbiegają ku temu

który je urzekł

szczęściem

czerwiec lipiec i sierpień ciągną słoneczną strunę

przed nagimi rozlewają nurt rzeki

więc łodzie świętojańskie upalne muzyki fruną

i wilgotny urok z łozin

późna noc ja wiem na czarne brzegi

szczęście zanosi

wrzesień pogoda stojąca woda

złocista woda stawu

włosów hildura świeci hełm

i w mieście

po kolumnach po liniach architrawów

schodzi radosne spojrzenie szept

szczęście

jesień to dziwna pora bez niebios kobaltu

usmutnia ogrody deszczów bulgot

są mokre a pełne pomarłych łodyg

background image

103

pierwszych cieniów pierścieniem staje się myśli kółko

ale szybko otrząsa się baldur

jest szczęście

szczęście młodych

znowu zima zawiesza lampy nad śmiechem

a któż by tam patrzył na godzin połamanych stos

hildur i baldur na wszystko odpowiadają w głos

szczęście ono zawsze było lotne i lekkie

jak jasny włos

4. skrót innych lat

1932

chwiały się nocne ballady zorzą nakryte modrą

jaśniało zawsze jaśniało u łoża tkanin i kurtyn

nawet wrogowie palili zwycięzcom ambrę bursztyn

bo antyk wskrzesi pierś płaska włosy ze złota biodro

1933

już nie ma takich wydarzeń które nie kipią weselem

od srebra rosy porannej do srebra zmierzchu jest chmielnie

księżyce jazdy zieleń śnieżyce gwiazdy zieleń

orszak wierszy wysławia pełnego szału pełnię

1934

hildur mężnieje tańcząc po zimie jesieni wiośnie

niestety w ramion układach ostrzejszy rysuje się kontur

zabrzęknął kosą starzec tak przypomina co rośnie

background image

104

nachyla usta czy liście do ciemnych wód acherontu

5. wszystko przemija

skrzydła w niebie furkoczą głucho

ikar to ikar opuszcza dedala

piorunów starca szkarłatna fala

uderzy w puchar

pozbawiona kulis przepychu

ziemia stromo się piętrzy

już wielkie schody wiodą pod chmur dno

ptaki padają na marmur cicho

szczęście osłabia

ptaki mrą

a starzec za tymi dwoma rok po roku zatapia

jak sine kry

kogut zapiał

kosa się skrzy

baldurze wyżej ty czujesz nie ma powrotu

och idzie kosę odrzucił a ujął śpiewny łuk

to znaczy śmierci nie chce tylko go strąci grotem

abyście razem nie doszli do czarnych strug

stopnie z białego kamienia siło przedwieczna pogaś

przecież płonące w słońcu wydają hildura na strzał

groźnego wroga

background image

105

imię jego nienawiść młodych ciał

przyklęka błyska brodą asyryjską

napina cięciwę

świsnęło

to już to

spada hildur kołuje w otchłani siwej

ugodzony pod serce nisko

a światło pszenicznych włosów jak siostra za nim szło

6. epilog

baldur otworzył oczy rano

pięć lat już temu arkusz bielił się spod pięści

w taki sam świt

gdy cichły czarne maszyny

za wcześnie de wieńczonym nazwano

jasny jedyny

nie żałuj wstąpiłeś w mit

WIERSZ O ŚMIERCI

przez lazurowe płomyki fosforu

brzęk pobrzęk blach

background image

106

brzeg czarnej wody trzciną porósł

czarną czarną jak ptak

kurzy się step mgieł siność

księżyc znowu księżyc stoi

wieńczony nie pomagaj słabym

szarymi skrzydłami trzepocze ich szept

płaczą ze słabości swojej

a to mąci świat jak wino

step siność stoi

na ziemi w miastach na mostach drogach

tłumy tłumy z okien bram drzwi

uciekają od siebie samych tłoczą się trwoga

brzęk pobrzęk blach drwi

wieńczony nam inaczej za wodą za wody szkliwem

ciche mignęły widziadła lecz księżyc obrócił je wniwecz

siwy tu zapach ziół wonny przetacza się namuł

pod falą która do trzcin szepcze to samo to samo

opodal kobiety niemłode łowią półmroku miąższ

dłońmi utkwione w gąszcz w niebieskich świateł gąszcz

za śladem stąpa chłopak smukły jak kąkol

niczyich oczu nie wabi łąka ta boża łąka

powieki zamknięte spokoju przydają twarzom

background image

107

wieńczony oni nie widzą nie wiedzą nie marzą

a tutaj miłe dzieciątko piasek zsypuje do naczyń

rączkami wdzięcznie przebiera i także nie wie nie patrzy

młodzieńcy idą a śpią sandał ich rosę otrąca

ramiona pod chmury wznoszą omdlałe pewno od bitwy

sen je dymem zasnuwa tu nie ma nie było słońca

skądże przylecą modlitwy

pochyl się dziewczę w welonie i róż girlandzie białej

bo całun to piana welonu kwiat śmierci ślubu całun

a ci stojący obok zwróceni ku pustce nieba

czy też naprawdę są razem na wonią duszących stepach

o ludzie ludzie w trawach ludzie nad wodą czarną

jeden was urok ogarnął jeden nas urok ogarnął

starcy chłopięta matki ja i dzieciątko dziewice

wieńczony

to samo to samo to samo

pod księżycem

LIRYKA

ustawiono ich z młotami po jarach

dionizosów poręb

background image

108

karczma w topól konarach

okien wodą gore

już płomienie tną ciemności wstęgę

postój nocny wojska na pożaru tle

przy doboszach szczenię biega bure maleńkie

o mój rozmarynie rozwijaj się

o mój rozmarynie rozwijaj się

pod księżycem twardym

na tej ziemi czarnej

źle och jak źle

czy wiecie wy z jarów brązowi

i wy w blasku pożogi wojacy

razem chyba młot upadnie jutrzenka

w głos cierpliwy sitowia

tam utopiona panienka

zaświadczy

smutna to powieść

NIC WIĘCEJ

niepokój z ognia

siwobiały wodospad

background image

109

rozwiane włosy matki

gdy je czesze rozcięły na pół

smutek wlatuje przez okna

dośnić dospać

dosięgnąć katedr ostatnim

obrotem kół

jak tło mozaiki spękana

ręka na trzonie łopaty

moja może być zbrodnia

i dobry dar

janku joanno anna

szepcze jesienny badyl

skądże to w oczach wilgotnych

rudy żar

tak naznaczyło mnie signum

tonąc widzę w odmęcie

widzę kto dni me ciosa

z bólu i cyfr

niczego nie rozstrzygną

słupy płomienne w rzędzie

kładą się

jest kosa

będzie wichr

background image

110

NUTA CZŁOWIECZA [1939]

JESIENIĄ

w oknie chmur plamy deszczowa sieć

ogród to rdzawość czerwień i śniedź

w kroplach co ciężkie na brzoskwiń listkach

niebo kuliste błyska i pryska

słucham szelestów jesienny gość

mało wód szmeru szumu nie dość

czujnie czatuję rankiem przy oknie

gdy kwiat opada w kałużę ogniem

może usłyszę któregoś dnia

nutę człowieczą z samego dna

nutę co dzwoni mocno i ostro

a niebo całe dźwiga jak sosrąb

ŻAL

głowę która siwieje a świeci jak świecznik

kiedy srebrne pasemka wiatrów przefruwają

niosę po dnach uliczek

jaskółki nadrzeczne

background image

111

świergocą to mało idźże

tak chodzić tak oglądać sceny sny festyny

roztrzaskane szybki synagog

płomień połykający grube statków liny

płomień miłości

nagość

tak wysłuchiwać ryku głodnych ludów

a to jest inny głos niż ludzi głodnych płacz

zniża się wieczór świata tego

nozdrza wietrzą czerwony udój

z potopu gorącego

zapytamy się wzajem ktoś zacz

rozmnożony cudownie na wszystkich nas

będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie

ja gdym z pługiem do bruzdy przywarł

ja przy foliałach jurysta

zakrztuszony wołaniem gaz

ja śpiąca pośród jaskrów

i dziecko w żywej pochodni

i bombą trafiony w stallach

i powieszony podpalacz

ja czarny krzyżyk na listach

o żniwa żniwa huku i blasków

czy zdąży kręta rzeka z braterskiej krwi odrdzawieć

background image

112

nim się kolumny stolic znów podźwigną nade mną

naleci wtedy jaskółek zamieć

świśnie u głowy skrzydło poprzez ptasią ciemność

idźże idź dalej

ELEGIA CZWARTA

spokój falowałby ścichał drżąc u studziennych cembrowin

mżąc na płomiennych topolach coś nucąc w oczach krowich

tylko że ty mi szalejesz

skrzydła teopais o skrzydła

furkocą furkocą płosząc

z mroku pastwiska

parę bułanych łosząt

pod gajem z porcelany

przebłyska

zachodu złoty dar kałuża o teopais

i domy są znane jak zygzak na starej tapecie

biegną ze wzgórz dyszą

oknami otwartymi w białym zakurzonym lecie

tak się na nas nasuwa przedmieścia obszerny futerał

ciszą

tyś wrastał w wiślane lato

gdy tratwy pluskały tędy ciemną na toniach łatą

background image

113

gdy w niski pułap upału tłukły ospałe ptaki

tyś dzień kołysał pomału

a jaki byłeś jaki

no miasto naroża w godłach rzemiosł

wetknął się skośny promień

w sklepu framugę i zgasł

dokoła rżał na górach gaj i żółty las

bizantyjskie niebo rżało

na dachy budynków bo dzień wiądł

czerwone płaszcze rzucało

sentencja elegijna miłosna

kiedyś wzejdzie hesperus nad mym sarkofagiem

i drobnych kropel srebra w ciemności nastruże

ty w dłoń zbierzesz blask nikły ciałem jak wiatr nagim

rozweselając smętarz choć tylko w marmurze

sentencja ostateczna

nie pod krzyżem mi spać

MOJE ZADUSZKI

wyprowadzam królów szeregi

mają szaty zorzanozłote

background image

114

ja nad falą ładogi oniegi

złote szaty fałduję młotem

przeznaczenie to moje umarli

wam krokami pożarów grać

cienie wzywać na grobów darni

słów muzyką ku wam je gnać

a w tym kraju inaczej świta

łuski wodne u kryp się łamią

gwiazdę bladą przez kraty widać

głosy fabryk ranią i kłamią

o piwiarnio w której się budzę

obnażone konary lip

ci pijani ubodzy ludzie

dorożkarska szkapa u szyb

wolno kładę na kartach rękę

trudno śpiewać śpiewaniem pisać

zziębli z torów zbierają węgiel

węgiel brudzi listopad liszaj

lepię tęcze na rudej darni

królów gonię na złoty bieg

to co stworzę wesprzyjcie zmarli

może przetrwa i nas i brzeg

background image

115

PRZEDŚWIT

pół globu wypływa spod nocnych gwiezdności

śpiący już ręce unoszą a zasiani są gęsto jak sieć

przedświt schodzi łagodnie ma moc uspokoić uprościć '

lecz zginie gdy się w niebo wleje płonąca miedź

północ sączyła udrękę cóż z tego zabłysła woda

można choć konno uciec uciec wzdłuż niskich wierzb

tu koń tu na wprost drogą pachnie jesienna uroda

zaranna rosa liże po rękach liże jak zwierz

jest wybawienie kupcy cieśle prorocy złodzieje

patrzeć młodo

widnokrąg ugnie się niby rzemień

zanim rozdnieje strzemię

powietrze rwiesz to pęd to pęd u czoła wiatr i wiatr

u pięt promienie wierzb unosi wiatr i wiatrem koń

w czerwony pęd w niebieski pęd w zielony pęd

ha w wodospadach pagórków tętent lotnej pogoni

najbliżsi nienawistni na koniach smolistych i rydzych

chcesz czy nie chcesz zaliczonyś do nich

widzisz

w świtaniu pałającym przewala się tłum jeźdźców

a oddalając się rosną

o klęsko

dno

background image

116

zawrzały jednocześnie noc północ świt i wieczór

droga strumień wierzbiny burzą się wirują grzmią

a konie jak urastają gniotąc ogromem jesień

w potwornych obłoków leju znikasz i ty i oni i wszystko

i nie wiadomo gdzie się

ozwała trąbka żołnierska

grając opadłym z wierzb listkom


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Józef Czechowicz Wiersze wybrane
Józef Czechowicz wiersze
Józef Czechowicz wiersze opracowania
Czesław Miłosz „Trzy zimy” „Poemat o czasie zastygłym” Józef Czechowicz „Wiersze wybrane”
+le%9cmian+boles%b3aw+ +wiersze+wybrane 52RWPQJSPV3GXGTUE7QA4446RJVPT2XSKPEIAXY
czechowicz, Józef Czechowicz
HLP - barok - opracowania lektur, 45a. Wacław Potocki, Wiersze wybrane – Transakcyja wojny chocimski
dwudziestolecie miedzywojenne, II awangarda CZECHOWICZ, W KRĘGU DRUGIEJ AWANGARDY - JÓZEF CZECHOWICZ
Federico Lorca Wiersze wybrane
Czechowicz wirsze wybrane
Jesień- Czechowicz, wiersze,piosenki
17. B Leśmian - wiersze wybrane, Filologia polska, Młoda Polska
Wiersze wybrane-Mickiewicz, Lektury Okresy literackie
J Tuwim Wiersze wybrane BN opracowanie
WIERSZE WYBRANE, STAROPOLKA
HLP - barok - opracowania lektur, 45b. Wacław Potocki, Wiersze wybrane – Transakcyja wojny chocimski
XX-lecie 20, Józef Czechowicz jako przedstawiciel drugiej awangardy
+le%9cmian+boles%b3aw+ +wiersze+wybrane 52RWPQJSPV3GXGTUE7QA4446RJVPT2XSKPEIAXY
Sliwiak Tadeusz Wiersze wybrane

więcej podobnych podstron