background image

Rozdział 7 

 

Gabby poszła do pracy. 

Jadąc  na  braku  snu  i  czystych  nerwach,  zasilana  lodowatym  prysznicem,  dwiema 

podwójnymi espresso ze Starbucks i potrzebą normalności, jakiejkolwiek normalności. 

Może jej życie rozpadało się wokół niech, ale mogła udawać, że tak nie było. 

Poza tym mimo jej wyczerpania, wiedziała, że nigdy nie byłaby w stanie zasnąć. Była za 

bardzo na krawędzi, za bardzo bała się, co to zrobi dalej, bo nie miała wątpliwości, że to coś 
zrobi. Gdyby została sama w domu, doprowadziłaby się do szaleństwa, jej nadmiernie aktywna 
wyobraźnia wyczarowywała niekończącą się listę okropnych losów, jakie mogły ją spotkać. 

Początkowo,  gdy  to  zniknęło,  rozważyła  odwołanie  się  do  swojego,  pierwszego  planu: 

wskoczyć  do  samochodu  i  zwiewać,  póki  się  dało.  Ale  w  jakiś  sposób  po  prostu  wiedziała 
głęboko  w  szpiku  kości,  że  ucieczką  nic  by  nie  zyskała.  Nie  była  pewna  czy  wierzyła  w 
twierdzenia tego, że nie miało innych mocy Wróżek poza zdolnością przenikania przestrzeni. 
Z pewnością nie była na tyle głupia, żeby sądzić, iż biorąc pod uwagę, że była jedyną osobą, 
która mogła to zobaczyć, to naprawdę odeszło i zamierzało zostawić ją w spokoju. 

Nie, to nigdy nie zostawiłoby jej samej, gdyby nie było niezbicie pewne swojej zdolności 

znalezienia  jej  ponownie.  Co  oznaczało,  że  ucieczka  byłaby  stratą  czasu  i  energii,  które 
najlepiej zaoszczędzić na nadchodzącą bitwę. Poza tym, rozumowała, jeśli miała stać i walczyć, 
była do tego lepiej wyposażona na znajomym terenie. Tutaj przynajmniej byli w jej świecie i 
wiedziała, co jest czym. 

Dlaczego to nie zrobiło jej krzywdy? Dlaczego nie użyło nadzwyczajnie wielkiej siły, żeby 

ją zastraszyć, nagiąć ją do swojej  woli? Tak łatwo mogło  to  zrobić. Była oszołomiona jego 
reakcją,  a  raczej  jej  brakiem.  Mogło  jej  zrobić,  cokolwiek  zechciało,  gdy  siedziała  tam, 
bezradnie przywiązana. Ale to nie wypowiedziało choćby jednej, podłej groźby. 

Zniknęło. Zwyczajnie zniknęło. I uśmiechało się. I to sprawiło, że była głęboko, głęboko 

niespokojna. Jakby miało dla niej zaplanowanego coś znacznie gorszego niż zwykła siła. 

Co mogłoby być gorsze od siły? 

Jak czekanie, aż coś się stanie, nie wiedząc, kiedy ani gdzie to nadejdzie. 

— O’Callaghan, gdzie do diabła są pozwy Brighton? — Zażądał odpowiedzi jej szef, starszy 

partner, Jeff Staller, stając nad jej maleńkim biurkiem w ciasnej klitce, zasłanym folderami i 
książkami prawniczymi i zmiętymi kartkami prawnych wytycznych, które nie łączyły się ze 
sobą. — Ta sprawa powinna być włączona do dokumentacji w zeszłym tygodniu. Teraz nigdy 
nie dostaniemy daty przesłuchania we wrześniu. 

background image

Głowa Gabby poderwała się w górę. Zaskoczona, prawie znokautowana czwartym espresso 

w ciągu dnia, z mętnymi oczami, spojrzała na zegarek. Już była druga trzydzieści. — Będę je 
miała dla pana do czwartej. — Obiecała. 

—  Powinnaś  je  mieć  do  czwartej  wczoraj,  ale  nie  zawracałaś  sobie  głowy  powrotem  do 

pracy po lunchu. Masz jakiś powód? 

 

Utrzymała oczy utkwione w zegarze, nie chcąc patrzeć mu w oczy, świadoma, że nie była 

najbardziej przekonującym kłamcą. — Ja… uch, byłam chora. Naprawdę chora. Jadłam sushi 
na lunch. 

— Mówiłaś, że idziesz do Skyline na chili. 

Niech  cholera  weźmie  tego  człowieka  za  umysł  jak  stalowe  sidła.  Czy  on  nie  miał  nic 

lepszego do roboty niż pamiętać, gdzie mówiła, że idzie jeść? Rzeczywiście wymamrotała coś 
o Skyline, gdy minęła go w drodze do wyjścia, nie chcąc by wiedział, że miała rozmowy o 
pracę. Wiedząc, że kazałby jej za to pracować dziesięć razy ciężej. O ile firma, która prowadziła 
staż nie uważała człowieka za przyszłego pracownika, robiła się całkowicie brutalna z nawałem 
pracy. 

— W ostatniej  chwili zmieniłam  zdanie.  — Powiedziała  gładko.  — Przepraszam,  że nie 

zadzwoniłam, ale byłam tak chora, że ledwie mogłam się ruszać. Wie pan, jakie są zatrucia 
jedzeniem. — Zmusiła się do uniesienia twarzy i spotkania piorunującego wzroku, wiedząc, że 
wyglądała strasznie z braku snu i stresu i że ciemne kręgi pod oczami poprą jej kłamstwo. 

—  Ja  jestem  kłamliwy  i  oszukańczy?  —  Wymruczał  za  nią  głęboki,  egzotycznie 

akcentowany głos. — Sądzę, że mamy coś wspólnego, Irlandko. 

Jej głowa obróciła się szybko. Więc to było to, coś się działo. Bezczelnie rozparty na szafce 

z  aktami  za  nią,  siedział  Adam  Black,  sama  nadnaturalna  beztroska  i  gracja.  Zniknęły 
seksownie sprane jeansy. Teraz to prezentowało czarne, skórzane spodnie i czarną, jedwabna 
koszulę, dopełnione złotymi bransoletami nad łokciami i torquesem. I nowe, bardzo drogie buty 
też,  zauważyła,  przelotnie  rozproszona,  zastanawiając  się,  gdzie/jak  zdobyło  swoje  ubrania. 
Prawdopodobnie  po  prostu  ukradło,  cokolwiek  chciało,  okryte  féth  fiada,  pomyślała 
pogardliwie.

20

 Złodziej. 

Jednak niemożliwe było niezauważanie, że on — to — wyglądało elegancko w stylu Starego 

Świata i po prostu zabójczo. Uważaj, Gabby, to może być prorocze. 

— My nie mamy niczego wspólnego. — Wysyczała. 

— Co? — Powiedział pusto Jeff. — O’Callaghan, o czym ty mówisz? 

                                                           

20

 Dlaczego od razu pogardliwie? Powiedzmy sobie szczerze, większość ludzi, mając okazję do kradzieży z 

gwarancją braku konsekwencji, ukradłoby. Ja pewnie też.  

background image

Gabby skrzywiła się, odwracając się znów do swojego szefa. Marszczył czoło, jego wzrok 

przeskakiwał  od  niej  do  szafki  na  akta.  Chrząknęła.  —  Miałam  na  myśli  ciebie  i  mnie.  — 
Wypaliła pospiesznie. — Chodziło mi o to, że pan prawdopodobnie nie miałby nawet mdłości, 
ale  mój  układ  trawienny  jest  naprawdę  wrażliwy,  zawsze  był.  Najdrobniejsza  rzecz  go 
uruchamia, zwłaszcza surowa ryba, która nie została odpowiednio przygotowana i powinnam 
wiedzieć lepiej, a nie ufać sushi od ulicznego sprzedawcy, ale byłam głodna, a ono wyglądało 
dobrze i proszę posłuchać, naprawdę mi przykro, ale przysięgam, że będą na pana biurku do 
czwartej.  —  Teraz  oddychaj,  Gabby.  Odetchnęła  i  podkreśliła  to  najbardziej  promiennym 
uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć, który nie tylko wydawał się bardziej jak grymas, ale 
wyszedł też skrzywiony. 

Z kamienną twarzą, niebędący pod wrażeniem jej wyjaśnienia, ani sposobu, w jaki udało jej 

się okaleczyć uśmiech, warknął. — Za późno. Mam być w sądzie w ciągu dziesięciu minut i 
nie wrócę na czas, żeby je wprowadzić. Lepiej, żeby to było na moim biurku, gdy przyjdę rano. 
I sprawa Desny. I spory Elliota. Rozumiesz? 

— Tak. — Powiedziała Gabby, zgrzytając zębami. 

Gdy  się  odwrócił,  strzeliła  przez  ramię  wściekłym  spojrzeniem,  w  kierunku  Wróżki  na 

aktach. Mrugnęła i błysnęła do niej leniwym, seksownym uśmiechem. 

— I O’Callaghan… — Głowa Gabby znów śmignęła do przodu. 

— Gdy już przy tym jesteś, zobaczmy jaki precedens możesz ustalić dla sprawy Rollins. Na 

moim biurku do poniedziałku rano. 

Dopiero, gdy zniknął w swoim biurze, Gabby pozwoliła swoim ramionom opaść, a jej głowa 

osunęła się na biurko z cichym stuknięciem. 

— Dlaczego to robisz, Irlandko? — Dobiegł zza niej aksamitny pomruk. — Na zewnątrz 

jest wspaniały dzień. Słońce świeci. Świat jest ogromną przygodą, czekającą na chwycenie. 
Jednak ty siedzisz ściśnięta w tym, małym pudełku i przyjmujesz rozkazy. Dlaczego?

21

 

Nie  chciało  jej  się  podnosić  głowy.  Była  po  prostu  zbyt  zmęczona,  żeby  się  dłużej  bać. 

Starach wymagał energii, a ona wyczerpała swoje rezerwy godziny temu. — Ponieważ muszę 
płacić rachunki. Ponieważ nie wszyscy z nas mogą być wszechmocni. Ponieważ to jest życie. 

— To nie jest życie. To piekło. 

Gabby uniosła głowę i otwarła usta, żeby z tym dyskutować, a potem dobrze się rozejrzała. 

Był czwartek. Resztę dnia zabierze jej skończenie arbitrażu Brighton. Całe jutro by załatwić 
spory Desny i Elliot. A odgrzebanie precedensu do procesu Rollins? Cóż, równie dobrze mogła 
po prostu zaciągnąć do biura łóżko polowe na weekend. Tak, pomyślała z rozpaczą. Życie w 
Little & Staller było piekłem. 

                                                           

21

 Pomyślmy… Bo nie wszyscy mogą po prostu wejść do sklepu i zabrać sobie, co chcą? Bo tylko mając miliony 

człowiek może robić, co zechce i kiedy zechce? 

background image

— Co tu robisz? — Zapytała ze znużeniem. — Przyszedłeś mnie torturować? Zmusić do 

posłuszeństwa? Po prostu zrób to, czym to się kończy, dobra? Zabij mnie. Wybaw mnie od 
mojego  nieszczęścia.  Albo  nie.  Mam  pracę  do  zrobienia.  —  Westchnieniem  zdmuchnęła 
grzywkę z oczy, nie chcąc na to patrzeć. 

—  Brutalność  jest  azylem  słabego  umysłu,  ka-lyrra.  Tylko  głupiec  podbija  to,  co  może 

uwieść. 

— Wspaniale. Wróżka, która czyta Voltaire’a.

22

 — Wymamrotała. — Odejdź. 

—  Wróżka,  która  znała  Voltaire’a.  —  Poprawiło  łagodnie.  —  I  nie  rozumiesz  tego, 

Gabrielle? Jestem teraz trwałą częścią twojego życia. Będziemy wszystko robić razem. Nigdy 
nie odejdę.

23

 

 

***** 

 

Poprzedniego dnia na schodach, widziałam człowieka, którego tam nie było. Dziś znów go 

nie było, jakbym chciała by sobie poszedł! 

Ten nonsensowny wierszyk zapętlony szaleńczo w jej mózgu, był tym, którego nauczyła się 

od  babci,  jako  małe  dziecko.  Nigdy  nie  sądziła,  że  pewnego  dnia  będzie  go  przeżywać. 
Uwięziona w nim. Zmuszona do koegzystencji z istotą, której nie mógł zobaczyć nikt poza nią. 

Ale była. I bała się, że już połowa jej współpracowników myśli, że była rąbnięta. Pomimo 

jej wysiłków by ignorować Adama Blacka, przy zbyt wielu okazjach Wróżka sprowokowała ją 
do reakcji i nie przeoczyła dziwnych spojrzeń, które inni stażyści rzucali w jej stronę. 

Północ.  Była  w  łóżku,  całkowicie  ubrana,  z  kocami  naciągniętymi  do  podbródka, 

zaciśniętymi mocno w małych pięściach. Bała się spać ze strachu, że obudzi się i znajdzie go 
w łóżku razem z nią. Albo gorzej, nie obudzi się na czas. W ten sposób, doszła do wniosku, 
przynajmniej,  będzie  musiało  ją  rozebrać  zanim  uczyni  zadość  tym  gorącym,  erotycznym 
spojrzeniom, którymi obrzucał ją cały dzień i to z pewnością wyrwie ją ze snu zanim to posunie 
się za daleko. 

Chodziło za  nią  jak  pies  przez  całe  popołudnie.  Obserwowało  wszystko,  co  robiła  (Cóż, 

prawie wszystko. Było wystarczająco kulturalne, żeby zostać poza łazienką, gdy odwróciła się 
i  wyszczerzyła na to  zęby  zanim zatrzasnęła mu  drzwi przed twarzą.) Kpiło, prowokowało, 
ocierało swoje duże, twarde ciało o jej przy każdej okazji i ogólnie wylegiwało się w pobliżu 
jak epicko napalona Wróżka, której  reputację miało, mroczne i  grzesznie, przyprawiająco o 
dreszcz  seksualne.  Została  w  biurze  długo  po  tym  jak  wszyscy  inni  poszli  do  domu,  aż  do 

                                                           

22

 Właściwie Francois Marie Arouet (1694-1778) – francuski pisarz, filozof i historyk. Jego wszechstronna 

twórczość przeniknięta była ideami racjonalizmu, tolerancji i poszanowania człowieka, wymierzona przeciw 
fanatyzmowi religijnemu, dogmatom i wszelkiemu uciskowi. 

23

 Najwyraźniej liczy, że ona mu pomoże tylko po to, żeby się w końcu od niej odwalił. 

background image

dziewiątej,  próbując  ogarnąć  jej  nawał  spraw,  tak  zmęczona  i  rozproszona,  że  wszystko 
zajmowało jej dziesięć razy tyle, ile powinno. 

I  mogłaby  zostać  dłużej,  gdyby  Adam  Black  nie  zniknął  by  pojawić  się  ponownie  z 

wyszukanym  obiadem,  podwędzonym  z  Jean-Robert  na  Pigall’s,  ze  wszystkich,  możliwych 
miejsc. Oczywiście, to miało doskonały gust w kwestii jedzenia. I dlaczego nie, skoro mogło 
ukraść wszystko, co chciało? Sama chciałaby nosić féth fiada, wystarczająco długo na kilka 
godzin szaleńczej, wolnej od kary kradzieży sklepowej w Saks Fifth Avenue, może przejść się 
do Tiffany’ego. 

W  milczeniu  wysoka,  umięśniona,  odziana  w  skórę  Wróżka  rozłożyła  na  jej  biurku 

kradziony obrus, ustawiła posiłek z pieczonego łososia, duszonego w niebiańsko pachnącym 
sosie,  dekadenckie  danie  serowo  ziemniaczane,  przystawkę  z  pieczonych  warzyw,  chrupki 
chleb z masłem i miodem, i nie mniej niż trzy desery. To zamaszyście wyciągnęło pojedynczy, 
aksamitny kwiat w połyskującym wazonie i nalało wina do kryształowego kieliszka. 

— Jedz, Gabrielle. — Powiedziało miękko, ruszając by stanąć za nią, przelotnie kładąc ręce 

na jej ramionach. Potem jedna, wielka dłoń prześlizgnęła się w górę, obejmując jej czaszkę, 
podczas,  gdy  druga  zaczęła  delikatnie  masować  jej  kark.  Przez  zdradziecki  moment  prawie 
roztopiła się w magii tych rąk. 

Przyklejając  na  wargi  dziki  grymas,  uniosła  głowę,  żeby  to  opieprzyć,  powiedzieć  temu 

dokładnie,  gdzie  mogło  sobie  wetknąć  swoje,  skradzione  dobra,  ale  znów  zniknęło.  Nie 
widziała go od tamtej pory. 

Teraz wiedziała, co to planowało jej zrobić i to było znacznie okrutniejsze od siły. Będzie w 

jej życiu każdego dnia, doprowadzając ją do szału, prowokując, wyczerpując ją. To nie będzie 
okrutne i brutalne, ale łagodne, drażniące i uwodzicielskie, prawie, jakby w jakiś sposób znało 
jej sekretną obsesję na punkcie Wróżek. A  gdy  będzie w stanie osłabienia, to  zrzuci  na nią 
swoje uwodzenie, mając nadzieję skierować ją na jego cel. 

Nie, to nie użyje siły, powinna widzieć, że to nadciąga. Czy  Księga o Sin Siriche Du nie 

wyrażała się jasno, że ta istota żyła by uwodzić i manipulować? Przypuszczała, że brutalna siła 
była rzeczą, którą  nieśmiertelna,  wszechmocna  Wróżka zmęczyła się kilka stuleci  temu. Po 
prostu mogła usłyszeć to, mówiące: Zbyt łatwe, gdzie w tym zabawa? 

Z siłą mogłaby sobie poradzić. To zmusiłoby ją do walki, gniewu, być może nawet śmierci, 

sprzeciwiając się temu. Siła dawałaby paliwo jej nienawiści i czyniła ją bardziej upartą. 

Ale uwodzenie seksownej, mrocznej Wróżki? 

Była w świecie kłopotów i wiedziała o tym. 

Smutną  rzeczą  było,  że  to  nie  musiało  nawet  szukać  bardzo  daleko  słabości  do 

wykorzystania. Lubiła miłe rzeczy. Rzadko była w stanie je mieć, przy jej mizernym dochodzie, 
ledwie pokrywającym jej najbardziej podstawowe wydatki i czesne. Uwielbiała dobre jedzenie, 
piękne kwiaty i drogie wino tak samo, jak każda, inna dziewczyna. Choć karciła się przez cały 

background image

czas, jednak zjadła bajeczny posiłek po odejściu Adama, wiedząc, że ona sama nigdy nie byłaby 
w stanie pozwolić sobie na Jean-Robert na Pigall’s. Po skończeniu ostatniego, soczystego kęsa 
truflowego placka z czekolada i orzechami makadamii w bitej śmietanie, była tak zdegustowana 
sobą, że poddała się i poszła do domu. 

I miała straszne podejrzenie, że to dopiero się rozgrzewało. 

Świat jest ogromną przygodą, czekającą na chwycenie, powiedziało, gdy ona siedziała w 

swojej szarej klitce, otoczona przez mnóstwo innych, szarych klitek w szarym budynku biura, 
popychając papiery, a raczej będąc popychaną przez papiery, które codziennie kradły więcej 
jej życia. Rzadko widywała już słońce, ponieważ jeszcze nie wstało, gdy szła do pracy i często 
zachodziło do czasu, gdy dotarła do domu. 

Ogromna  przygoda…  Czy  kiedykolwiek  czuła  się  w  ten  sposób,  podekscytowana 

wszystkimi możliwościami, jakie mogło nieść życie? 

Nie.  Zawsze  czuła  się  skłaniana,  zmuszana  do  bycia  odpowiedzialną.  Żeby  dostawać 

najlepsze stopnie. Żeby mieć szanowaną karierę. Żeby wyróżniać się we wspomnianej karierze. 
Być  uprzejmą  dla  dzieci,  starszych  ludzi  i  zwierząt.  Robić  wszystko  właściwie.  Nie  musisz 
niczego udowodnić, Gabby
, babcia powiedziała jej lata temu. Jesteś idealna dokładnie taka, 
jaka jesteś

Pewnie.  To,  dlatego  jej  mama  odeszła.  Bo  była  taka  idealna.  Gdyby  była,  choć  trochę 

bardziej idealna, babcia też mogłaby odejść. 

Z  jękiem  irytacji  Gabby  walnęła  swoją  poduszkę  i  obróciła  się.  Jej  dres  się  skręcił,  drut 

stanika wżynał się w skórę, a koszula podwinęła się. Jedna skarpetka była irytująco, w połowie 
naciągnięta, a w połowie nie, okropne, przygnębiające uczucie. Nigdy nie spała w ubraniach i 
pomimo otwartych okien i rytmicznie młócącego wentylatora na suficie, w jej sypialni na wieży 
było gorąco. Pot spływał między jej piersiami, a jej włosy przylgnęły wilgotno do jej szyi. 

— Zabiję cię, Adamie Blacku. — Wymamrotała ze zmęczeniem, zamykając oczy. 

Potem znów otwarła je szeroko, zelektryzowana przez tę myśl. 

To było w swojej, śmiertelnej postaci. 

Jasna cholera. 

Mogło być zabite. 

I czy to nie rozwiązałoby jej wszystkich problemów? 

 

***** 

 

background image

— Chcę tylko czterech z was. — Powiedział Darroc, ledwie ukrywając swoją odrazę. Nie 

wiedział, dlaczego w ogóle zawracał sobie głowę ukrywaniem tego, Łowcy Unseelie byli o 
wiele zbyt barbarzyńscy, zbyt prymitywni, żeby ich to obeszło. 

—  Dziesięciu  z  nas  znajdzie  go  szybciej,  Darrocu.  —  Powiedział  Bastion.  Najstarszy  i 

najpotężniejszy z Łowców,

24

 poruszył skórzastymi skrzydłami, rozglądając się zachłannie po 

bujnych, falistych polach. 

Darroc obserwował nozdrza Bastiona, drgające na zapach ludzkiego królestwa. Zdecydował 

się uwolnić Łowcę z lodowego więzienia — tego ponurego, piekielnego królestwa Wróżek, na 
które zostali skazani Unseelie — i zabrać go na Wzgórze Tara by przypomnieć mu o wszystkim, 
co stracili Unseelie. Także by upewnić się, że Król Unseelie, który czasami popierał Aoibheal, 
a innym  razem  nie (i nikt nigdy nie potrafił przewidzieć, kiedy, nawet  ona) nie podsłuchał. 
Choć Król Mroku rzadko wychodził ze swojej, ciemnej fortecy w najczarniejszych ostępach 
jego  królestwa  cieni  i  lodu,  Darroc  nie  pragnął  przyciągnąć  uwagi  tego  przerażającego… 
stwora. 

— Pośpiech nie jest problemem, skrytość jest. Dziesiątka z was w ludzkim królestwie jest 

zbyt  ryzykowna  i  nasze  plany  mogłyby  nigdy  się  nie  ziścić.  Czy  znów  chcesz  wolny 
przemierzać ziemię, Łowco, jak robiłeś to przed Porozumieniami? 

— Wiesz, że chcę. — Warknął Bastion. 

— Rób, co powiem, a to się stanie. Bądź mi nieposłuszny, a to nigdy się nie wydarzy. 

— Łowcy nie są posłuszni nikomu. — Ciemne skrzydła zaszeleściły gniewnie. 

—  Wszyscy  jesteśmy  posłuszni,  Bastion  i  byliśmy,  odkąd  zostały  przypieczętowane 

Porozumienia. — Powiedział Darroc, usiłując zachować cierpliwość. Unseelie testowali jego 
cierpliwość  w  najlepszych  chwilach,  a  te  takie  nie  były.  To  były  niebezpieczne  czasy  i  nie 
potrzebował  zwiększenia  niebezpieczeństwa  przez  drańskich  Łowców,  którzy  odmawiali 
słuchania  jego  rozkazów.  —  Rzecz,  która  próbuję  zmienić.  Będziecie  wykonywać  moje 
polecenia  czy  mam  założyć,  że  jesteście  zadowoleni  ze  swojego  królestwa?  Uwięzieni. 
Trzymani w stajni jak ulubione zwierzątka. 

Z wargami odciągniętymi w grymasie Bastion sztywno kiwnął raz głową. — Bardzo dobrze. 

Czterech z nas, nie więcej. Masz, jakiekolwiek pojęcie, gdzie on jest? 

— Jeszcze nie. Aoibheal zakazała choćby wymawiać jego imię na dworze, a przez to moi 

szpiedzy nie byli w stanie nic mi powiedzieć. Idź najpierw do Szkocji, na pogórze. Kiedyś miał 
tam  syna.  —  Niestety  Darroc  nie  wiedział  poza  tym  dużo  więcej.  Nie  miał  pojęcia  czy  to 
dziecko choćby dożyło dorosłości. Co Tuatha Dé, których Adam mógł liczyć, jako przyjaciół, 
nigdy nie byli przyjaciółmi Darroca, a Aoibheal trzymała swoje plany dla siebie, gdy chodziło 
o księcia, którym tak lubiła się rozkoszować. Gdyby nie Mael, nie wiedziałby niczego o losie 
Adama. On — pieprzony Starszy jej Wysokiej  Rady — utrzymywany w niewiedzy. Jednak 

                                                           

24

 Oczywiście oprócz prywatnego Ferrari Króla Unseelie, czyli K’Vrucka. 

background image

wielu z jego rasy nie było widzianych przez kilka miesięcy śmiertelników, co zbiegało się w 
czasie,  krótko  po  wygnaniu  Adama  do  królestwa  ludzi.  Nie  miał  wątpliwości,  że  wkrótce 
znajdzie  jednego  ze  swych  braci,  wiedzącego  dokładnie,  gdzie  był  Adam,  jeśli  Łowcy  nie 
znajdą go prędzej. 

— A gdy go znajdziemy? 

Darroc uśmiechnął  się. Mógł  wyczuć niecierpliwość Łowcy, jego pragnienie powrotu  do 

dawnych czasów i dawnych zwyczajów. Odzwierciedlało jego własne. Czuł się dokładnie tak 
samo w klatce na Wyspie Wróżek Morar jak łowcy w ich świecie-więzieniu. — Możecie go 
zabić, ale — Z siłą położył dłoń na ramieniu Bastiona. — musicie sprawić, żeby to wyglądało 
na  wypadek.  Jakby  zmarł  ze  śmiertelnych  powodów.  Usunięcie  Adama  Blacka  jest  tylko 
pierwszym krokiem w moim planie i królowa nie może nabrać podejrzeń. To oznacza żadnego 
śladu  czegokolwiek,  choćby  odlegle  związanego  z  Wróżkami  w  pobliżu  jego  zwłok.  Tylko 
ludzkie obrażenia. Rozumiesz? 

— Tak. 

— Potrafisz sprawić, żeby pozostała trójka zrozumiała i posłuchała cię? 

— Wybiorę dobrze. — Bastion poruszył się niecierpliwie. 

— Więc nazwij swą trójkę, a ja ich tu sprowadzę. — Powiedział Darroc. 

Płomieniste oczy Bastiona rozbłysły, gdy wymienił swoich Łowców. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 8 

 

Gabby obudziła się tuż przed świtem. Przez błogi moment jej ciało było obudzone, ale umysł 

nadal był rozkosznie owinięty w sny i myślała, że to dzień jak każdy inny. Normalny, spokojny, 
wypełniony trywialnymi sprawami i możliwymi do rozwiązania zmartwieniami. 

Potem szast-prast! Wspomnienia zbombardowały ją: Spieprzyła rozmowę o pracę, zdradziła 

się przed Wróżką, miała dziś do zrobienia pracę na cały tydzień, a jej życie było piekłem na 
ziemi. 

Jęcząc, przetoczyła się, desperacko próbując znowu zasnąć, żeby nie musieć jeszcze stawiać 

temu wszystkiemu czoła. 

Bez takiego szczęścia. 

Adam Black był pod prysznicem. 

Mogła słyszeć go — to — chlapiącego się tam. 

Tylko dziesięć kroków korytarzem od jej sypialni. Wysoka, mroczna, seksowna i  bardzo 

naga Wróżka. Dokładnie tam, w jej domu. W jej prysznicu. Używająca jej mydła i ręczników. 

I  śpiewało.  Seksownym  głosem  z  tym  obcym,  celtyckim  akcentem.  Nie  mniej  niż  stara 

piosenkę Sophie B. Hawking: Cholera, chciałbym być twoim kochankiem. Kołysałbym cię, aż 
do świtu
… 

Założę się, że tak, westchnął marzycielsko nastoletni głos w jej umyśle. 

 

***** 

 

— Potrzebuję pistoletu. — Wyszeptała Gabby. 

— Potrzebuję pistoletu. — Gabby powiedziała do Jay’a, gdy weszła do swojego boksu. 

Kładąc kubek z kawą na swoim biurku, wepchnęła torebkę do szuflady, opadła na krzesło i 

wygładziła spódnicę na biodrach, a potem obróciła się w kierunku przejścia. — Gdzie człowiek 
może kupić broń, Jay? 

Jay Landry, kolejny stażysta, zajmujący boks naprzeciw jej, powoli obrócił swoje krzesło i 

spojrzał  na nią badawczo.  — Gabby, dobrze się czujesz? Jeff mówił, że byłaś chora. Jesteś 
pewna, że czujesz się lepiej? Dziwnie się zachowywałaś. 

—  Nic  mi  nie  jest.  —  Powiedziała  Gabby  z  nogami  skrzyżowanymi  i  jedną  stopą 

postukującą w powietrzu. — Po prostu zastanawiałam się, gdzie można kupić pistolet. 

background image

— Do czego go potrzebujesz? — Wykręcił się. 

—  Nie  czuję  się  bezpiecznie,  mieszkając  tam,  gdzie  mieszkam.  —  Skłamała 

bezceremonialnie. To nie było tak, że istniała możliwość, żeby została złapana i osądzona za 
to, co planowała zrobić, zapewniła samą siebie. Żeby zarzucić morderstwo, trzeba było mieć 
nie tylko broń, ale też ciało. A skoro nikt poza nią nie mógłby naprawdę zobaczyć przyszłego 
ciała, voila — nie ma zbrodni. Poza tym, tak czy inaczej to była samoobrona. 

— Zapisz się na kurs karate. 

Przewróciła oczami. — A co zrobię przez te ile tam trzeba lat zanim uda mi się stać choć 

trochę w tym biegłą? 

Wzruszył ramionami. — Zmuś swojego chłopaka, żeby się wprowadził. 

— Już nie mam chłopaka. — Powiedziała cierpko. 

Wcale nie wyglądał na zaskoczonego. — Prawdopodobnie dlatego, że pracujesz tak dużo, 

Gabby. Założę się, że zrobiło mu się niedobrze od ciebie, zamężnej ze swoją pracą. Tak by było 
ze mną. Wiesz, co — Rozejrzał się i ostrożnie obniżył głos. — Jeff nie popychałby cię tak, 
gdyby  nie  wiedział,  że  to  przyjmiesz.  Wie,  że  spędzisz  cały  weekend  wyszukując  akta  do 
sprawy Rollins. Wie, że urobisz się po łokcie, próbując się sprawdzić. I pytasz, co on planuje 
na ten weekend? Powiem ci. Podsłuchałem jak dzisiaj rano robił plany spotkania jakichś kumpli 
i spędzenia weekendu w Hilton Head, grając w golfa. Będzie na zewnątrz, łapiąc trochę słońca 
i popijając piwo. Podczas, gdy ty siedzisz tutaj w swoim — 

— Już w porządku. — Najeżyła się Gabby, wkurzając się. Ale wszystko po kolei: jedna, 

łotrowska Wróżka z drogi, potem zajmie się Jeffem Stallerem i jego podstępnymi, golfowymi 
planami. — Ti nie chodzi o mnie czy mojego eks-chłopaka, czy naszego szefa. Chodzi tylko o 
to, gdzie mogę dostać pistolet. 

— Przerażasz mnie. I nie powiem ci.  — Jay obrócił się, wlepiając nos w ekran swojego 

komputera. 

— Och, na miłość boską. Po prostu sprawdzę w książce telefonicznej, jeśli mi nie pomożesz. 

— Świetnie. Wtedy nie będę mógł być oskarżony o jakiekolwiek współuczestnictwo. 

Studenci prawa mogli być takimi marudami, jeśli chodziło o problemy odpowiedzialności 

karnej, pomyślała Gabby, pociągając nosem, gdy obróciła się z powrotem do swojego biurka. 

I zazgrzytała zębami. Adam Black przysiadł na niskiej półściance jej klitki, znów ubrany w 

skórzane spodnie — te ciemnografitowe i wyglądające na całkowicie miękkie jak masło, a jej 
wzrok utknął na nich na moment — białą koszulkę rozciągającą się na jego masywnej klacie i 
jeszcze jedną parę drogo wyglądających, łupkowo szarych, zamszowych półbutów. W swojej 
wielkiej dłoni trzymał Żółte Strony.

25

 Jego czarne włosy rozlały się połyskującym wodospadem 

                                                           

25

 Książka telefoniczna ze spisem firm na stronach w kolorze żółtym, stąd określenie. 

background image

jedwabiu  do jego pasa,  z warkoczem  zwisającym  z każdej  skroni. Samo  patrzenie na niego 
sprawiało,  że  jej  usta  wyschły,  a  dłonie  się  pociły.  Sprawiało,  że  każdy  hormon  w  jej  ciele 
skakał do stanu drżącej, zachwyconej uwagi. 

— Więc to wojna między nami, ka-lyrra? — Powiedział miękko. 

Wyrywając  książkę  telefoniczną  z  jego  ręki,  syknęła.  —  Już  jest.  Była  od  chwili,  gdy 

najechałeś moje życie. 

— Co? — Powiedział za nią Jay. 

— Nic. — Rzuciła przez ramię. 

—  Tak  nie  musi  być,  Irlandko.  Sprawy  między  nami  mogłyby  być  dobre.  —  Z  nadal 

wyciągniętą  ręką,  chwycił  jedwabisty  kosmyk  jej  włosów,  przesuwając  go  między  palcami. 
Jego oczy zmrużyły się, ciemniejąc z pożądania. — Lubię twoje włosy rozpuszczone. Powinnaś 
nosić je tak dużo częściej. Masy jedwabistości, w której mężczyzna może zanurzyć dłonie. — 
Wydał miękki, mruczący dźwięk z głębi gardła, który był tak erotyczny, że jej sutki napięły się. 
Zeskakując ze swojego miejsca na półściance, usiadł na krawędzi jej biurka, twarzą do niej, z 
nogami  rozłożonymi  po  obu  stronach  jej  krzesła.  To  umieściło  ją  na  poziomie  oczu  z  jego 
pachwiną, z mocno nabrzmiałą, okrytą skórą wypukłością, której zwyczajnie nie można było 
przegapić. 

Podrywając spojrzenie do jego twarzy, wysyczała. — Nie jesteś mężczyzną, jesteś rzeczą

Och, kogo ona próbowała przekonać? 

To po prostu nie było w ludzkiej mocy by kobieta patrzyła na Adama Blacka i nazwała go 

„tym.” To próbowanie ją wyczerpywało. Odwracało jej uwagę od większych problemów, jak 
wymyślenie,  jak  się  go  pozbyć.  Daj  sobie  z  tym  spokój,  O’Callaghan.  Powiedziała  sobie 
rozdrażniona.  To  ledwie  warte  wysiłku,  biorąc  pod  uwagę  jak  stale  zawodzisz.  Poświęć  ten 
wysiłek na lepsze cele. Cele, w których możesz odnieść sukces

— I są rozpuszczone tylko dlatego — Ciągnęła lodowato, nie zamierzając przegapić okazji 

do wyrażenia swoich, wstrzymywanych żali, to był taki do dupy poranek. — że zawłaszczyłeś 
sobie łazienkę na górze i nie mogłam wziąć mojej suszarki do włosów ani żadnych spinek. Nie 
mogłam  nawet  zabrać  szczoteczki  do  zębów.  I  wyczerpałeś  mi  gorącą  wodę.  —  Wzięła 
prysznic  na  dole  (pospiesznie  i  przy  zamkniętych  drzwiach  —  jakby  to  była  wielka  bariera 
przed istotą, która mogła „przenikać miejsce” — jednak to dało jej iluzje bezpieczeństwa, a 
Gabby była chętna zadowolić się iluzją, skoro rzeczywistość była tak dołująca) w wodzie, która 
spowodowała gęsią skórkę na całym jej ciele. Potem naciągnęła rajstopy i kostium, niechętnie 
pominęła  śniadanie  i  wypadła  na  zewnątrz,  zdeterminowana  unikać  go  tak  długo,  jak  to 
możliwe. 

— Gabby? — Głos Jay’a brzmiał na autentycznie zmartwiony. 

Bez  oglądania  się  za  siebie  Gabby  warknęła.  —  Rozmawiam  przez  telefon,  Jay,  mam 

założone słuchawki. 

background image

 

— Och. Przepraszam. — Ulga w jego głosie była oczywista. 

— Naprawdę, Irlandko, przysięgam, że kłamiesz bardziej niż — i prawie równie gładko jak 

— ja. I knujesz morderstwo? To mnie zatrzymuje, sprawia, że zastanawiał się, z jakim rodzajem 
niegodziwego człowieka się zadałem. 

— Oooch, jak śmiesz zachowywać się, jakbym to ja była tą — 

Ale nie udało  jej  się nawet  w najmniejszym  stopniu  mu  wygarnąć, bo piekielna Wróżka 

znów zniknęła. 

Jeżąc  się,  Gabby  odrzuciła  Żółte  Strony  na  bok  (nie  było  wielkiego  sensu  w  kupowaniu 

pistoletu teraz, gdy był zawczasu ostrzeżony, poza tym wątpiła, żeby miała odwagę wycelować 
broń w coś, co wyglądało tak ludzko i pociągnąć za spust, nie wspominając o pozbyciu się ciała. 
Choć nikt inny nie mógł tego zobaczyć, nie bardzo mogłaby zostawić jego ciało leżące w jej 
domu  albo  biurze  —  błe)  i  wyciągnęła  sprawę  Desny.  Równie  dobrze  mogła  wykonać  tyle 
pracy, ile było możliwe, ponieważ wiedziała, że Adam Black wróci. 

Musi być miło, gotowała się, być w stanie po prostu „wyparować” gdy nie ma się ochoty na 

kontynuowanie  dyskusji.  Znała  mnóstwo  mężczyzn,  którzy  oddaliby  prawą  rękę  za  ten 
unikalny talent. 

Włączając swój komputer, mentalnie odsunęła morderstwo jako ostatnią opcję. Jeśli sprawy 

zrobią się naprawdę złe, zmusi się do znalezienia odwagi, żeby zrobić to, co musiała. (To, że 
już nie uważała spraw za „naprawdę złe” powinno uruchomić więcej niż kilka alarmów, ale jej 
umysł powędrował już do innych zmartwień.) 

Otwierając folder z aktami, przygotowała się do odświeżenia sobie tej sprawy. I zamarła, 

mrugając na w pełni wypełnione pozwy. Czyżby skończyła je zeszłej nocy i była po prostu tak 
zmęczona, że zapomniała? 

Nie ma mowy. Nie była tak dobra, gdy była zmęczona.  Spojrzała. To nawet nie było jej 

pismo. Miała okropne bazgroły, a to było piękne pismo ręczne, uderzające, śmiałe, płynne. 

Właściwie aroganckie, jeśli można było tak określić pismo ręczne. Nic niezdecydowanego 

w tym pochyłym, pewnym tekście. Marszcząc czoło, zaczęła czytać. 

Kilka minut później nadal czytała, mamrocząc. „Po prostu w to, cholera nie wierzę.” pod 

nosem. 

 

***** 

 

background image

Wyglądało na to, że gdy rzeczywiście chciała go zobaczyć, zostawił ją samą. Trzymał się z 

dala przez większość dnia. Sprawiając, że zastanawiała się, jakie nikczemne czyny zamierzał. 
Biuro znów było puste, do czasu, gdy pojawił się około wpół do ósmej, tuż za nią, tak blisko, 
że praktycznie na niej, niosąc torby z — o Boże, nie — na moment zamknęła oczy, proszę nie

Maisonette. Nie mniej niż pięciogwiazdkowa kolacja. 

Ale Gabby tym razem się przygotowała. Przez cały dzień podjadała cukierki (nic trudnego) 

tylko  po  to  by  mieć  pewność,  że  nie  będzie  głodna  i  kuszona  przez  nic,  co  on  mógłby 
zaoferować. 

Jednak Maisonette? Grr. Szorstko pokręciła głową i odmówiła choćby patrzenia na torby, 

odmówiła zastanawiania się, jakie czaiły się w nich skradzione pyszności. 

Pospiesznie się od niego odsunęła. Gdy położył torby na jej biurku, złapała gruby, zamykany 

na  gumkę  folder  o  rzuciła  nim  w  niego,  trafiając  prosto  w  pierś.  —  Jak?  —  Zażądała 
odpowiedzi. 

— Jak, co, ka-lyrra? — Łapiąc folder, położył go delikatnie na jej biurku. 

— Jak wykonałeś moja pracę? Kiedy wykonałeś moją pracę? 

Wzruszył ramionami, potężne ramię zafalowało. — Nie potrzebuję tak dużo snu, jak ty. 

— Więc mówisz mi, że w ciągu kilku godzin zeszłej nocy osobiście napisałeś pozwy do 

siedmiu moich spraw? 

— Dziewięciu. Potem zdałem sobie sprawę, że dwie nie są twoje, więc je wyrzuciłem. 

— Skąd wiesz dość o tym, czym się zajmuję, żeby chociaż dyskutować o odpowiedzialności 

karnej? 

— Och, proszę. — Brzmiał na mocno obrażonego. — Żyję od tysięcy lat i obserwuję ludzi 

przez  większość  tego  czasu.  Przeczytałem  kilka  innych,  twoich  spraw.  Wpasowanie  ich  w 
odpowiedni wzór było łatwe. Ludzkie prawo jest proste: winicie wszystko poza wami samymi. 
Ja  zaledwie  oskarżyłem  wszystkich  i  wszystko,  obecne  w  aktach,  poza  osobą,  którą 
reprezentujesz i poparłem to każdym dowodem, jaki mogłem przekręcić, żeby poprzeć moje 
zarzuty. 

Gabby  próbowała  się  nie  śmiać.  Naprawdę.  Próbowała  mocno.  Ale  on  wygłosił  swój 

subtelny przytyk z tak neutralną miną i tak dokładnie podsumował to, czego nienawidziła w 
zajmowaniu się cywilnymi pozwami o uszkodzenia ciała, tylko po kilku godzinach pracy nad 
nimi, że nie mogła się powstrzymać. Uciekło jej lekkie parsknięcie. I zmieniło się w śmiech. I 
mogłaby kontynuować śmianie się, tylko, że powolny uśmiech wygiął jego wargi, a jego oczy 
błysnęły. Podszedł do niej, chwycił jej talię wielkimi dłońmi i wpatrywał się w nią. 

— To pierwszy raz, gdy widziałem, że się śmiejesz, Gabrielle. Jesteś jeszcze piękniejsza, 

gdy się śmiejesz. Nie myślałem, że to możliwe. 

background image

Jej  śmiech  zamarł  gwałtownie  i  wyszarpnęła  się  mu.  Ale  było  za  późno,  jego  ręce  już 

zostawiły swój ognisty odcisk na jej ciele, jak rozpalone, erotyczne piętno. — Nie pochlebiaj 
mi. Nie bądź dla mnie miły. — Zazgrzytała zębami. — I nie rób żadnej więcej pracy za mnie. 

— Próbowałem tylko pomóc. Ostatniej nocy wyglądałaś na tak znużoną. 

— Jakby cię to obchodziło. Trzymaj się z dala od mojego życia. 

— Nie mogę tego zrobić. 

— Bo odmawiam poświęcenia całego, mojego świata tylko po to, żeby pomóc ci odzyskać 

twój. — Warknęła z goryczą. 

— Nie. — Powiedział spokojnie, mrużąc oczy. — Ponieważ nie lubię twojego szefa. Nie 

podoba mi się jak na ciebie patrzy. Nie podoba mi się sposób, w jaki cię traktuje. I kurewsko 
nie lubię jednej, cholernej rzeczy w tym dupku. A gdy znów będę sobą, poprawię tę sytuację. 

Gabby  znieruchomiała.  Adam  Black  wyglądał  i  brzmiał  na  wściekłego.  Autentycznie 

wściekłego. Przez to jak była traktowana. Jego twarz była ponura i  burzowa, oczy strzelały 
złotymi iskrami. 

Och, to było zabójcze. To było okrutne. Zachowywanie się, jakby miał uczucia. Jakby nie 

miał tego gdzieś. Zwłaszcza, gdy ona naprawdę nie miała w życiu kogokolwiek, kto by dbał. 
Wyraźnie zrobiłby wszystko, żeby uwieść ją do jego celu — nawet naśladował emocje i udawał 
zmartwienie.    W  końcu,  czy  nie,  dlatego  nazywano  to  uwodzeniem?  Ponieważ  ofiara  była 
uśpiona do fałszywego poczucia bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia? I jak to mogło być 
osiągnięte, jeśli nie przez udawanie troski? 

Brak duszy. Brak serca. A stąd brak emocji. Przypomniała sobie. 

Chwytając torebkę, wyłączyła komputer i wymaszerowała z boksu. 

 

***** 

 

To nawet były bardzo dobre pozwy, nadal rozmyślała z irytacją półtora godziny później, gdy 

wysypała  kosz  na  pranie  na  łóżko  i  zaczęła  sortować  ubrania.  Zanurzanie  się  w  rutynie 
pomagało jej udawać, że sin siriche du nie był aktualnie w kuchni na dole, pijąc jednosłodową 
szkocką prosto z butelki (nie mniej niż pięćdziesięcioletniego Macallana) i wklepując coś na 
jej laptopie, surfując po necie. 

Do czasu, gdy dotarła do domu, już tam był, ze sceną hojnie rozstawioną na jego następne 

uwiedzenie.  Pięciogwiazdkowy  obiad  rozłożony  na  stole  w  jadalni,  wazon  róż  na  długich 
łodygach,  aromatyzujących  powietrze,  zaciągnięte  zasłony  i  zapalone  świece.  Doskonały 
kryształ połyskiwał na stole, kryształ, którego, jak wiedziała, nie posiadała. Sztućce, których 
wcześniej nie widziała i wysokiej jakości porcelana. 

background image

Uniosła nos i zaczęła przechodzić obok niego w kierunku schodów. Wszedł jej w drogę, 

muskając swoim ciałem o jej. Potem złapał ją za rękę. 

Obrócił ją twarzą do niego i tylko patrzył na nią przez długi czas zanim w końcu szybko ją 

puścił. Nie powiedziała niczego, nie mając zamiaru ustąpić o cal. Nawet wtedy, gdy opuścił 
swoją, ciemną, wyrzeźbioną twarz, aż jego wargi były ledwie oddech od jej, używając swojej, 
krzykliwej męskości w próbie zastraszenia jej. Stoicko opierając się przytłaczającej pokusie 
oblizania warg w ponadczasowym zaproszeniu, utrzymała pozycję, spokojnie spotykając jego 
mroczny  wzrok,  odmawiając  uwierzenia,  że  w  jego  oczach  mogło  być  cokolwiek  poza 
zimnokrwistą  kalkulacją.  A  jeśli  przez  chwilę  sądziła,  że  zobaczyła  ślad  człowieczeństwa, 
męskiej  frustracji,  autentycznego  pożądania,  poskromionej  niecierpliwości  w  ich  złocisto 
plamkowanych głębiach, to był trik migoczącego światła świecy. 

Nic więcej. 

Jego prawne wytyczne były lepsze niż cokolwiek, co kiedykolwiek napisała. Błyskotliwe, 

charyzmatycznie  przekonujące,  przenikliwe.  Nie  miała  wątpliwości,  że  wygrałaby  każdy 
proces, który napisał. Była zazdrosna, czytając je, pragnąc pomyśleć o takim argumencie czy 
zauważyć taki subtelny, zręczny wykręt. Dwie sprawy, którymi się zajął, były takimi, w których 
wiedziała,  że  osoba,  którą  reprezentowała  w  pięćdziesięciu  jeden  procentach  była  winna 
zaniedbania  (zostały  przyjęte  ponieważ  byli  „przyjaciółmi  przyjaciół,”  a  jej  przymilny  szef 
wisiał ludziom kilka przysług — prawdopodobnie w zamian za przywileje golfowe w jakimś 
ekskluzywnym  klubie)  jednak  po  przeczytaniu  argumentacji  Adama,  nawet  ona 
zdecydowałaby na korzyść jej winnego klienta. 

Był tak dobry. 

Żyłem  tysiące  lat,  powiedział.  Zadrżała.  Starożytny,  Adam  Black  był  starożytny.  I 

prawdopodobnie zrobił wszystko, co było do zrobienia przynajmniej raz. Dlaczego powinno ją 
dziwić, że potrafił tak dobrze wykonać jej pracę? Był istota, która podróżowała przez czas i 
przestrzeń. Może nie miał duszy i serca, ale miał cholernie budzący szacunek intelekt za tymi 
ciemnymi, migotliwymi, intensywnie żywymi oczami. 

Automatycznie  sortowała  swoje  pranie,  ręce  poruszały  się,  mózg  wirował.  Białe.  Jasne. 

Ciemne. Ciemne. Ciemne. Ciemne. Jasne. Ciemne. Białe — zaraz! 

Jego T-shirt? 

Naprawdę miał jaja wrzucać swoją, brudną koszulkę do jej kosza na pranie? Ściskając ja w 

pięści, odwróciła się by pójść, powiedzieć mu, co dokładnie mógł zrobić ze swoimi, brudnymi 
ubraniami. Potem zatrzymała się. 

Potem znów Ruszyła. I zatrzymała się. 

Skubiąc wargę, przeprowadziła z sobą krótką i bardzo burzliwą kłótnię. 

Ze  zirytowanym  westchnieniem  uniosła  jego  koszulę  do  nosa  i  zaciągnęła  się  głęboko, 

zamykając oczy. 

background image

Czy mężczyzna mógłby pachnieć bardziej jak grzech? 

Nuta jaśminu i drzewa sandałowego, i rozprysk nocnej fali morskiej. Zapach ciemności i 

przypraw, i seksu. Zakazane rzeczy, nieświęte rzeczy, rzeczy, o których mówiły modlitwy w 
tej części i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego

Nigdy nie założy tego T-shirtu z powrotem. 

 

***** 

 

Znacznie później, po tym jak Gabby poszła do łóżka, Adam wetknął głowę do jej sypialni 

w wieżyczce. Smacznie spała. Dobrze. Mała ka-lyrra pracowała zbyt ciężko. Pozwalała, żeby 
inni  zrzucali  na  nią  swoje  obowiązki.  On  to  zakończy.  Życie  śmiertelników  i  tak  było 
wystarczająco krótkie. Nie powinni tyle pracować. Więcej się bawić. Nauczy ją zabawy. Gdy 
już znów będzie nieśmiertelny, nigdy nie będzie pracowała, chciała czegokolwiek. 

Wszystkie okna były otwarte i wonny, nocny wietrzyk wpadał do środka, marszcząc cienkie 

prześcieradło pod którym spała. Światło księżyca rozlewało się na łóżko, barwiąc jej długie 
włosy srebrem, a śpiące rysy ciepłą perłą. 

Całkowicie  ubrana,  zauważył  z  drwiącym  uśmiechem.  Mądra  kobieta.  Gdyby  była 

wystarczająco głupia by spać nago, nie zadowoliłby się pomniejszą misją, z którą tu przyszedł. 
Sama myśl o niej, nagiej pod prześcieradłami… ach, miał na jej punkcie seksualną obsesję. Z 
jej  pełnymi,  okrągłymi  piersiami,  nieskończoną  pokusą  jej  miękkiego,  kobiecego  tyłka, 
bujnych, zmysłowych warg, włosami, oczami, dłońmi. Jej ogniem. 

Nawet jej dziewictwo go podniecało.

26

 Wypełniała go pierwotna zaborczością, wiedza, że 

będzie  pierwszym  mężczyzną,  który  w  nią  wejdzie,  wypełni  ją,  dotknie  ją  na  wszystkie  te 
mroczne, rozpalone, intymne sposoby. Uwiedzie ją tak dogłębnie, że ona nie będzie w stanie 
pojmować  siebie  samej,  oddzielnie  od  niego,  będzie  jego  do  wzięcia,  kiedy  zechce, 
gdziekolwiek i w jakikolwiek sposób zdecyduje ją wziąć, niezdolna odmówić mu niczego.

27

 

Wiedział,  że  oczekiwała  od  niego  siły.  Widział  to  w  jej  oczach,  gdy  była  wczoraj 

przywiązana do krzesła, tak buntowniczo mówiąc mu „nie.” 

Jak mało zrozumiała z tego, co miał dla niej zaplanowane. 

Wczoraj rano po tym jak poszła do pracy (co go nie zaskoczyło, jego nieustępliwa sidhe-

seer nie zrezygnowałaby z kontroli nad swoim światem bardziej niż on nad swoim) dokładnie 
zaznajomił  się  z  jej  domem,  dowiedział  się  o  niej  wszystkiego,  co  mógł.  Sprawdził,  jakie 
rodzaje książek lubiła czytać, jaki rodzaj ubrań nosiła, jaka bielizna miała rozkosz obejmowania 

                                                           

26

 Jak to było? Każdy facet chce dziewicy, która tylko dla niego będzie się zachowywała jak dziwka? Coś w tym 

jest. Jakieś takie, typowo psie znaczenie terytorium. ;) 

27

 A ja mam nadzieję, że jeszcze do końca książki zdąży mu przestawić nos. 

background image

jej  piersi  i  ślizgania  się  miedzy  krągłościami  jej  tyłka,  jakie  mydło  i  zapachy  pieściły  jej 
jedwabistą skórę. Przestudiował fotografie, otworzył jej bagaż i sprawdził, jakie rzeczy uznała 
za zbyt cenne, żeby je zostawić, gdy spakowała się do ucieczki. I każde odkrycie sprawiało, że 
chciał jej bardziej, była lśniąca, promienna i dojrzała śmiertelnymi nadziejami i marzeniami. 

Te Księgi Wróżek były śmiechu warte. Cóż, z wyjątkiem tomu, który tak krzywdząco go 

oczernił. Ale naprawiał to. 

Cienki tom robił z niego najpodlejszą z Wróżek. Przedstawił go, jako wytrawnego kłamcę, 

naciągacza  i  oszusta,  zimnokrwistego,  aroganckiego  uwodziciela,  który  nie  dbał  o  nic  poza 
własna przyjemnością w danej chwili. 

Nic dziwnego, że walczyła z nim tak zaciekle, nic dziwnego, że tak szybko odrzuciła jego 

słowo. Sam Diabeł nie wypadł gorzej w historii literatury. 

Jednak  mógł  poradzić  sobie  bez  słów.  Będzie  mówił  do  swojej  sidhe-seer  własnymi 

działaniami  —  starannie  wybranymi.  Dawno  temu  nauczył  się,  że  to  najmniejsze  detale 
uwodziły, najdelikatniejsze dotknięcia rzucały na kolana najpotężniejszych. 

Jezu, pomyślała, wpatrując się w nią, musi jej być gorąco w tych wszystkich ubraniach. Jej 

dom był zbyt ciepły, nawet na parterze, gdzie pracował w sieci. Kolejna rzecz, z którą coś dla 
niej zrobi.

28

 

Nie miał szczęścia, szukając miejsca pobytu Circenna w tych bazach danych, które ludzie 

tak lubili tworzyć, ale tak naprawdę tego nie oczekiwał. Jego syn, pół-Wróżka mógł być nie 
tylko gdziekolwiek, ale kiedykolwiek. Było całkowicie możliwe, że zabrał swoją żonę i dziecko 
z powrotem na Wyżynę Szkocką, do własnego stulecia i prostszego sposobu życia, gdzie mógł 
pozostać przez nieokreśloną ilość czasu. 

Ale to nie miało znaczenia. Circenn w końcu się pojawi. 

A ten dzień był produktywny na inne sposoby. Zasiał wiele nasion, które już zapuszczały 

korzenie. Nie najmniejszym z nich była zwyczajna koszula. 

Dziś wieczorem robiła pranie, słyszał to. 

Ale nie było wybuchu. Żadnych krzyków, żadnego upierania się, że to będzie zimny dzień 

w piekle zanim wypierze jego ubrania. Nie, żeby to było jego zamiarem. Wyrzucał ubrania po 
noszeniu i zabierał nowe. 

Wchodząc głębiej do pokoju, cicho odsunął szufladę komody. Potem kolejną. I kolejną. Aż 

był  tam.  Jego  T-shirt.  Starannie  złożony  w  dolnej  szufladzie,  ukryty  pod  parą  dresowych 
spodni. 

Uśmiech wygiął jego wargi. 

                                                           

28

 Nie wiem, jak ona, ale mnie by wkurzyło, gdyby ktoś coś dla mnie zrobił nawet z najlepszymi intencjami, ale 

nie pytając mnie o zdanie. 

background image

Zamknął komodę i podszedł do jej szafy, otworzył ją i spojrzał na jej kosz na pranie. Tak, 

jak myślał, nie wyprała tego, co nosiła dzisiaj. Para majtek zniknęła w jego kieszeni. — Coś za 
coś, ka-lyrra. — Wymruczał cicho. — Ty dostajesz kawałek mnie, a ja dostaje kawałek ciebie. 

Zamknął  drzwi  szafy  i  znów  na  nią  popatrzył.  Jego  ciało  było  napięte  z  żądzy  tak 

intensywnej, że samo pragnienie jej było rzeczą, którą mógł się rozkoszować. Wszystkie jego 
zmysły były w ogniu i nagle czuł rzeczy w ten sposób, w jaki jeśli kiedykolwiek w ogóle czuł, 
to już dawno o tym zapomniał. 

Na Danu, pomyślał ostro wciągając oddech, czuł się żywy. Intensywnie, mocno, być może 

ktoś  mógłby  powiedzieć…  namiętnie  żywy.  Najprostsze  doświadczenia  były  nagle  tak 
rozkoszne, tak bogate w niuanse i kompleksowość. Samo wybieranie ubrań każdego ranka w 
Stacks niosło dla niego nową fascynację, gdy wybierał je, mając na względzie jej reakcję, ucząc 
się,  co  lubiła  na  nim  widzieć.  Co  sprawiało,  że  jej  oczy  otwierały  się  szeroko,  źrenice 
rozszerzały się, a wargi odrobinę rozdzielały. 

Skóra. Zdecydowanie lubiła skórę. 

Wiedział, co zobaczy na niej, gdy już przygładzi ten jej kolczasty grzbiet. 

Nic. 

Jej sutki twarde i mokre, połyskujące od jego języka. Jej nagi tyłek objęty jego dłońmi, gdy 

będzie ją unosił do swoich ust. Ten sam tyłek obrócony i uniesiony do — 

Niskie warknięcie utworzyło się w jego gardle. Zaciskając zęby zmusił się do odejścia od 

jej łóżka. Jeszcze nie. 

Wkrótce ona zrozumie, że nie był tym, co o nim myślała. Że w Adamie Blacku było dużo 

więcej niż utrzymywała ta pieprzona, bluźniercza, idiotyczna Księga o Sin Siriche Du, na dole. 
Spędził dziś kilka godzin przepisując ją, wykreślając całe sekcje, zwyczajnie wyrywając strony 
i wstawiając nowe. 

Gdy wślizgiwał się do jej pokoju, przyszło mu do głowy, że zakładając, że Circenn nigdy 

nie wróci, uwodzenie Gabrielle O’Callaghan mogło nie być nawet w połowie złym sposobem 
na spędzenie śmiertelnego życia. 

Przynajmniej do czasu, gdy Aoibheal wróci po niego i znów uczyni go nieśmiertelnym. 

Zanim wyszedł, wyłączył jej budzik. Nie miał zamiaru pozwolić jej jutro pójść do pracy. 

 

 

 

 


Document Outline