Kolejna wygrana Nora Roberts

background image
background image

NORA ROBERTS

KOLEJNA WYGRANA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przyglądał się, jak podjeżdża. Choć ubrana była w kurtkę i dżinsy, a na głowie miała maskujący

kask, Katcha uderzyła jej kobiecość. Przyjechała na małym motocyklu marki Honda. Zaciągając się
cygaretką, po​dziwiał, z jaką zręcznością zaparkowała.

Powoli zsiadła z motocykla. Była bardzo wysoka i smukła. Katch oparł się o automat z

napojami i z bezmyślną ciekawością dalej obserwował nieznajomą. Gdy zdjęła kask, jego
zainteresowanie wzrosło.

Rozpuszczone proste włosy sięgały jej do ramion, a na czoło opadała grzywka. Była ciemną

brunetką, choć w jej włosach lśniły czerwone i złote refleksy od słońca. Twarz miała szczupłą o
ostrych, wyrazistych rysach, a jednocześnie pełnych, wydatnych ustach. Znał modelki, które głodziły
się, by uzyskać taki wygląd.

Katch, znając się trochę na kosmetykach, wiedział, że żadnego nie użyła dla podkreślenia swej

urody. Nie potrzebowała ich. Miała duże oczy, nawet z daleka zauważył, że były ciemnobrązowe.
Przypominały oczy źrebaka - były szeroko rozstawione, rozwarte i czujne. Poruszała się z naturalnym
wdziękiem. Musiała być bardzo młoda. Wyglądała najwyżej na dwadzieścia lat.

Zaciągnął się znów cygarem. Tak, naprawdę była piękna.

- Cześć, Megan!

Dziewczyna odwróciła się, odgarniając włosy z czoła i uśmiechnęła do sióstr Bailey,

bliźniaczek, które za​trzymały swojego dżipa przy krawężniku.

- Cześć. - Megan podeszła do samochodu. Bardzo lubiła siostry Bailey.

Tak jak ona miały dwadzieścia trzy lata. Były drobnymi blondynkami o niebieskich oczach i

długich, delikatnych włosach, potarganych teraz przez wiatr. Obie pary niebieskich oczu przesunęły
się po Megan i skupiły na mężczyźnie, który stał oparty o automat. Jak na komendę dziewczyny
wyprostowały się i założyły włosy za uszy, świadome, że ich prawy profil jest bardziej atrakcyjny.

- Dawno cię nie widziałam! - Teri Bailey, zwracając się do Megan, zerkała z ukosa na Katcha.

- Miałam sporo spraw do załatwienia przed rozpoczęciem nowego sezonu. - Megan miała niski

głos i mówiła z lekkim południowym akcentem. - Co u was słychać?

- Świetnie! - odpowiedziała Jeri, poruszając się na siedzeniu kierowcy. - Mamy wolne

background image

popołudnie. Może pojedziesz z nami na zakupy? - Również ona zerkała na Katcha.

- Chciałabym... - Megan pokręciła głową - ale muszę tu coś załatwić.

- Może z tym facetem o wspaniałych, szarych oczach? - wtrąciła Jeri.

Megan wybuchnęła śmiechem.

- I szerokich ramionach - dodała Teri.

- On nie spuszcza z niej wzroku, prawda, Teri? - dodała Jeri.

- O czym wy mówicie? - Megan była całkowicie zdezorientowana.

- Spójrz za siebie. - Teri delikatnie poruszyła głową. - Na tego przystojniaka przy automacie.

Olśniewający, prawda? - Ale gdy Megan zaczęła odwracać głowę, Teri dodała dramatycznym
szeptem: - Nie obracaj się tak ostentacyjnie, na litość boską!

- Przecież nic nie zobaczę, jeśli nie spojrzę - zauważyła rozsądnie Megan, odwracając jednak

głowę.

Mężczyzna miał gęste blond włosy, choć nie tak jasne jak bliźniaczki Teri i Jeri, lekko

przydymione, z pasemkami rozjaśnionymi przez słońce. Był smukły, wysoki i miał na sobie sprane
dżinsy. Stał oparty o automat do napojów, w niedbałej pozie, potargany, i pił z puszki. Ale wyraz
jego twarzy jest skupiony, a nawet czujny, pomyślała Megan, gdy bez mrugnięcia okiem wytrzy​mał jej
spojrzenie. Miał regularne rysy twarzy, rzec można - doskonałe, choć jego policzki wymagały
ogo​lenia. Mały dołek w podbródku dodawał mu uroku.

W zwykłych okolicznościach Megan uznałaby tę przystojną twarz za fascynującą. Jednak

spojrzenie szarych, nieprzeniknionych oczu było impertynenckie. Megan dobrze znała takie typy -
tajemniczy samotnik, który nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca, szukający przelotnych znajomości z
kobietami. Ściągnęła brwi. Bezceremonialnie jej się przyglądał. A nawet, o zgrozo, dotykając ustami
puszki, mrugnął wesoło.

Słysząc chichot jednej z bliźniaczek, Megan odwró​ciła głowę.

- Fantastyczny facet - zdecydowała Jeri.

- Nie bądź idiotką! - Megan energicznym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu. - Pospolity

typ. Nawet prymitywny.

Bliźniaczki wymieniły spojrzenia, po czym Jeri od​paliła dżipa.

- Jesteś zbyt wybredna - oświadczyła. Uśmiechnęły się jednocześnie do Megan, a potem

ruszyły.

- Na razie!

background image

Megan pomachała im na pożegnanie, a potem, świadomie ignorując mężczyznę, który

spacerował po par​kingu, weszła do sklepu.

Skinieniem głowy odpowiedziała na powitanie kasjera. Dorastała w Myrtle Beach i znała

wszystkich kupców w promieniu pięciu mil od wesołego miasteczka, które było własnością jej
dziadka.

Wzięła wózek i zaczęła prowadzić go wzdłuż pierwszej alejki. Potrzebowała tylko kilku

rzeczy. Zresztą na motocyklu miała niewielką torbę na zakupy. Jeśli nie naprawią pikapa... Oderwała
myśli od tego problemu. W tej chwili go nie rozwiąże.

Wzięła już karton mleka, a potem zatrzymała się przy półce ze słodyczami. Nie jadła dziś

lunchu, a kolorowe opakowania ciasteczek wyglądały niezwykle kusząco. Może owsiane...

- Te są lepsze.

Megan przestraszyła się, widząc czyjąś rękę chwytającą torbę z czekoladowymi chipsami.

Odwróciła gło​wę, a wtedy spojrzała prosto w impertynenckie, szare oczy.

- Weź te! - Mężczyzna uśmiechnął się bezceremo​nialnie.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała, znacząco spoglą​dając na jego rękę w swoim koszyku.

Wzruszył ramionami i cofnął ją. Ale ku irytacji Me​gan nadal szedł obok niej.

- Co masz jeszcze na liście zakupów, Meg? - spytał życzliwym tonem, otwierając torbę z

ciasteczkami.

- Sama dam sobie radę, dziękuję. - Skręciła w następną alejkę, po drodze biorąc puszkę

tuńczyka. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna szedł, niczym uzbrojony bandyta, długimi, posuwistymi
krokami, jednocześnie lekko się kołysząc.

- Masz ładny motocykl. - Ugryzł kawałek ciastecz​ka. - Mieszkasz w pobliżu?

Megan wybrała pudełko herbaty w torebkach. Oceniła je wzrokiem, po czym wrzuciła do

koszyka.

- Jestem zajęta - powiedziała i ruszyła energicznie do przodu.

- Nie szkodzi - stwierdził wesoło i zaproponował jej ciasteczko.

Zignorowała propozycję i poszła dalej. Gdy sięgnęła po chleb, mężczyzna położył rękę na jej

dłoni.

- Najlepszy będzie dla ciebie pełnoziarnisty.

Jego dłoń wydawała się twarda i stanowcza. Megan, spojrzawszy na niego z oburzeniem,

background image

usiłowała wyrwać rękę.

- Posłuchaj... - zaczęła.

- Brak obrączki - skonstatował, podnosząc jej dłoń, by się lepiej przyjrzeć. - Żadnych

zobowiązań. Może zjemy razem kolację?

- Wykluczone. - Potrząsnęła ręką, ale mężczyzna nadal ją trzymał.

- Nie bądź taka niemiła, Meg. Masz piękne oczy. - Uśmiechnął się. Patrzył na nią w takim

skupieniu, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie. Jakiś klient, mrucząc coś pod nosem z irytacją,
sięgnął ponad jej głową, by wziąć bochenek żytniego chleba.

- Odejdź! - zażądała przyciszonym głosem. Dziwi​ło ją, że pozostawała pod jego urokiem, mimo

że wie​działa, co kryje się pod tym uśmiechem. - Bo zrobię scenę! - zagroziła.

- Nie mam nic przeciwko scenom - rzekł spokoj​nie i uśmiechnął się.

To prawda, pomyślała, przyglądając mu się uważnie. Doskonale by się bawił.

- Nie wiem, kim jesteś - zaczęła ze złością - ale...

- David Katcherton - przedstawił się z sympatycznym uśmiechem. - O której po ciebie

przyjechać?

- Nie będziesz po mnie przyjeżdżać - powiedziała z naciskiem. - Ani dzisiaj, ani nigdy. -

Rozejrzała się po sklepie. Wokół było pusto. Nawet gdyby urządziła tu scenę, na nikim nie zrobiłaby
wrażenia. - Puść moją rękę - nakazała stanowczo.

- Izba Handlowa uznała Myrtle Beach za przyjazne miasto, Meg. - Katch puścił jej rękę. -

Zadajesz kłam tej opinii.

- I przestań nazywać mnie Meg! - powiedziała z fu​rią. - Nie znam cię!

Ruszyła wściekle do przodu, popychając przed sobą wózek.

- Ale poznasz - oświadczył cicho.

Znów skrzyżowali spojrzenia. Jej oczy pałały złością, jego - niezmąconą pewnością siebie.

Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem podążyła do kasy.

- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło w sklepie. Megan z łoskotem postawiła torbę z

zakupami na ku​chennym stole.

Jej dziadek siedział za stołem na jednym z czterech klonowych krzeseł, zajęty przypinaniem do

haczyka wędki sztucznej przynęty. Mruknął coś pod nosem. Przed nim piętrzyła się kupka drucików,
piórek i ciężarków.

background image

- Ten mężczyzna - zaczęła, wyjmując z torby chleb - ten niewiarygodnie impertynencki

mężczyzna próbował się ze mną umówić. Stałam wtedy przy półce z ciasteczkami. - Megan
zmarszczyła brwi, chowając toreb​ki herbaty do puszki. - Zaprosił mnie na kolację.

Aha. - Jej dziadek z wielką precyzją przywiązy​wał żółte piórko do muchy. - Miłego wieczoru.

- Pop! - Megan pokręciła głową, a uśmiech wy​krzywił jej usta.

Timothy Miller był niskim, szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce. Jego okrągłą,

pomarszczoną twarz otaczała gęsta, siwa czupryna i starannie utrzymana broda. Niebieskie oczy,
które mimo upływu lat nie straciły blasku, były głęboko osadzone i okolone zmarszczkami. Niewiele
uchodziło ich uwadze. Megan wiedziała, że teraz był bardzo skupiony na osadzaniu przynęty. To, że
w ogóle ją usłyszał, wynikało jedynie z głębokiego przywiązania do wnuczki.

Megan pochyliła się i pocałowała dziadka w czoło.

- Idziesz jutro na ryby?

- Tak, wczesnym rankiem. - Pop policzył przynęty i jeszcze raz powtórzył w myślach strategię.

Wędkowa​nie to poważna sprawa. - Muszę dziś wieczorem spa​kować wóz. Wrócę na kolację.

Megan skinęła głową i raz jeszcze go pocałowała. Dzia​dek potrzebował odpoczynku. A łapanie

ryb to była jego pasja. Wesołe miasteczko, które wspólnie prowadzili, jesie​nią i wiosną było otwarte
tylko w weekendy. Ale podczas trzech letnich miesięcy pracowali przez siedem dni w tygodniu.
Przyjeżdżało wtedy mnóstwo turystów. Na te trzy miesiące lata liczba ludności nadmorskiego,
trzynastotysięcznego Myrtle Beach wzrastała w porywach do trzystu tysięcy. Przyjeżdżały tu tłumy w
poszukiwaniu rozrywki.

Dziadek ciężko pracował, by dostarczyć im tej rozrywki oraz zarobić na życie. Zawsze ciężko

pracował, zamyśliła się Megan. Byłoby to naprawdę uciążliwe, gdyby tak bardzo nie kochał swojego
lunaparku. Odkąd pamiętała, to miejsce było również częścią jej życia.

Megan straciła rodziców w wieku pięciu lat. Od tamtej pory Pop był dla niej matką, ojcem i

przyjacielem. Dawno temu połączył ich wspólny ból. Dziś ich miłość była twarda jak skała. Megan
cechowała ostrożność w sprawach uczuciowych, ponieważ gdy już się anga​żowała, to na całego. Gdy
kochała, to na zabój.

- Z przyjemnością zjem pstrąga - powiedziała, mocno ściskając dziadka. - A dziś wieczorem

zjemy tuńczyka.

- Myślałem, że wychodzisz?

- Pop! - Megan oparła się o kuchenkę i obiema rękami odgarnęła włosy z twarzy. - Czy sądzisz,

że spędzę wieczór z mężczyzną, który próbował mnie poderwać na paczkę czekoladowych
ciasteczek?

- To zależy, co to za mężczyzna. - Gdy na nią spojrzał, dostrzegła filuterny błysk w jego oczach.

background image

- Jak wyglądał?

- Jak plażowy playboy - odparła, choć wiedziała, że nie była to prawda. - Z niewielką

domieszką kowboja.

- Odpowiedziała szerokim uśmiechem na uśmiech Popa. - Tak naprawdę ma wspaniałą twarz.

Szczupłą, silną i bardzo atrakcyjną. Można ją wyrzeźbić.

- Brzmi interesująco. Gdzie go spotkałaś?

- W dziale ze słodyczami.

- I zamierzasz robić zapiekankę z tuńczyka zamiast zjeść kolację w restauracji? - Pop westchnął

ciężko i pokręcił głową. - Nie wiem, co się z tobą dzieje, dziewczyno - dodał, przyglądając się
swojej ulubionej przynęcie.

- On był zbyt pewny siebie - oświadczyła Megan, krzyżując ramiona. - I patrzył na mnie tak

jakoś... pożądliwie. Czy w takich przypadkach porządni dziadkowie nie wyciągają rewolweru, by
wypłoszyć zalotnika?

- Chcesz wziąć rewolwer na wszelki wypadek? Przenikliwy gwizd czajnika zagłuszył

odpowiedź Megan. Pop patrzył, jak wstała i zaczęła przygotowy​wać herbatę.

Była dobrą dziewczyną... Może czasami zbyt poważnie podchodziła do pewnych spraw, ale

była dobrą dziewczyną. A na dodatek piękną. Wcale go nie dziwiło, że jakiś mężczyzna chciał się z
nią umówić. Zdziwiony był raczej, że nie zdarzało się to częściej. Ale Megan samym spojrzeniem
potrafiła zmrozić mężczyznę. Wystarczyło, że spojrzała w taki sposób, jakby mówiła „chyba się
przesłyszałam" i większość jej adorato​rów rej terowała. Wyglądało na to, że jeszcze żaden jej się nie
spodobał.

Zajęta pracą w wesołym miasteczku, a w wolnych chwilach swoją sztuką, nie miała czasu na

życie towa​rzyskie. Albo nie chciała go mieć, poprawił się Pop w myślach.

Teraz jednak nie był pewny, czy w jej stosunku do nieznajomego nie kryło się coś więcej poza

rozdrażnieniem. Chyba była rozbawiona i on jej się trochę podobał. A ponieważ Pop dobrze znał
wnuczkę, postano​wił zostawić sprawę biegowi czasu.

- Pogoda ma być ładna przez cały weekend - zauważył, starannie umieszczając przynęty w

pudełku. - W miasteczku powinno być sporo ludzi. Będziesz pra​cować w salonach gier?

- Oczywiście. - Megan postawiła na stole filiżanki z herbatą i usiadła. - Czy siedzenia na

karuzeli zostały już naprawione?

- Dopilnowałem tego dziś rano. - Pop dmuchając, studził herbatę, a potem popijał ją małymi

łykami.

Megan zauważyła, że był dziś wypoczęty i w dobrym humorze. Pop był prostym człowiekiem.

background image

Zawsze podziwiała jego skromny sposób bycia i subtelne poczucie humoru. Uwielbiał patrzeć, jak
ludzie się bawią. Lubił to nawet bardziej, pomyślała z westchnieniem, niż pobieranie za to opłaty.
Joyland przynosił zaledwie skromne zyski. Megan już dawno doszła do wniosku, że Pop był o wiele
lepszym dziadkiem niż biznesmenem.

To ona zajmowała się finansami firmy. I choć ten obowiązek pochłaniał mnóstwo czasu, który

mogłaby poświęcić na rzeźbienie, zdawała sobie doskonale sprawę, że wesołe miasteczko stanowi
ich podstawowe źródło utrzymania. A - co ważniejsze, Pop je kochał.

Ostatnio ich dochody spadły gwałtownie. To ją zaniepokoiło, ale z dziadkiem nie rozmawiała

na ten temat. Zaledwie wspomniała o konieczności wprowadzenia pewnych zmian w nowym sezonie,
zwłaszcza o zainwestowaniu w reklamę.

Megan, popijając herbatę, z roztargnieniem słuchała, jak Pop rozwodził się na temat

konieczności zatrudnienia kogoś do pomocy na lato. Zajmie się tym sama, gdy przyjdzie pora. Pop
miał tendencję do płacenia zbyt wysokich wynagrodzeń pracownikom, którzy na to nie zasługiwali.
Megan była bardziej praktyczna. Z konieczności.

Doszła do wniosku, że tego lata będzie musiała pracować w pełnym wymiarze godzin.

Przelotnie pomyślała o nie dokończonej rzeźbie stojącej w pracowni nad garażem. Trzeba będzie
poczekać z tym do grudnia, pomyślała, tłumiąc westchnienie. Nie było innego sposobu na poprawę
ich sytuacji finansowej. Może w przyszłym roku... Zawsze wszystko odkładała do przyszłego roku.
Zawsze było coś do zrobienia, do załatwienia. Wzruszyła ramionami i skupiła uwagę na monologu
Popa.

- Przypuszczam, że jak zwykle zatrudnimy kilku studentów oraz sezonowych pracowników do

obsługi urządzeń.

- Nie będzie z tym żadnego problemu - mruknęła Megan. Gdy Pop wspominał o sezonowych

pracowni​kach, przyszedł jej na myśl David Katcherton.

Katch... Przywołała w myślach jego twarz. Mogłaby wziąć go za plażowego playboya, ale

musiała przyznać, że było w nim coś więcej. Była dumna ze swego zmysłu obserwacji i umiejętności
charakteryzowania ludzi. Toteż złościło ją, że tym razem nie potrafi wydać ostatecznej opinii. A
jeszcze bardziej złościło ją, że cią​gle wraca myślami do tego idiotycznego spotkania w sklepie.

- Chcesz jeszcze herbaty? - Pop podszedł do ku​chenki, ale Megan pokręciła głową.

- Nie, dziękuję. - Zgromiła się w duchu, że myśli o nieistotnych sprawach, podczas gdy tyle jest

do zrobienia. - Zabieram się za kolację. Powinieneś iść wcześniej spać, skoro jutro wybierasz się na
ryby.

- Mam wspaniałą wnuczkę! - Pop zgasił płomień pod czajnikiem i wyjrzał przez okno, a potem

obrzucił Megan przelotnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że i tuńczyka wystarczy dla trzech osób -
rzekł obojętnie.

background image

- Wygląda na to, że twój kowboj z plaży odnalazł drogę na ranczo.

- Co? - Megan gwałtownie wstała, ściągając brwi.

- Jak zwykle doskonałe go opisałaś - pochwalił ją Pop, obserwując zbliżającego się

zawadiackim krokiem mężczyznę o wyrazistej, przystojnej twarzy. Popowi spodobał się z wyglądu.
Odwrócił się do Megan rozpro​mieniony.

Megan podeszła do okna i wyjrzała. Na widok wy​razu jej twarzy Pop stłumił chichot.

- To on! - szepnęła, ledwo wierząc własnym oczom, podczas gdy Katch podchodził do

kuchennych drzwi.

- Domyśliłem się, że to on - rzekł Pop.

- Co za tupet! - wymamrotała. - Co za niewiary​godny tupet!

ROZDZIAŁ DRUGI

Zanim dziadek zdążył skomentować jej słowa, Megan podeszła do kuchennych drzwi i

otworzyła je z rozmachem akurat w momencie, gdy Katch stanął w progu. Dostrzegła przebłysk,
zaledwie przebłysk zaskocze​nia w jego szarych oczach.

- Ale masz tupet! - powitała go zimno.

- Już mi to mówiono - zgodził się swobodnym tonem. - Jesteś jeszcze ładniejsza niż godzinę

temu. - Przesunął palcem po jej policzku. - Zaróżowiona. Bardzo twarzowo. - Dotknął jej podbródka,
potem opuścił rękę. - Tutaj mieszkasz?

- Doskonale wiesz, że tak - odparowała. - Śledziłeś mnie!

Katch uśmiechnął się szeroko.

- Przykro mi, ale muszę cię rozczarować, Meg. Odnalezienie cię tutaj to dodatkowa premia.

Szukam Timothy'ego Millera. Czy to twój przyjaciel?

- To mój dziadek. - Przesunęła się prawie niedostrzegalnie i stanęła pośrodku drzwi. - Czego

od niego chcesz?

Katch zauważył tę obronną postawę, ale zanim zdążył skomentować, dobiegł ich z tyłu głos

Popa.

- Dlaczego nie wpuścisz gościa do środka, Megan? Sam mi wszystko wyjaśni.

Megan zerknęła przez ramię, potem odwróciła się z powrotem do Katcha. Rzuciła mu

ostrzegawcze spojrzenie.

background image

- Tylko go nie zdenerwuj - syknęła.

O dziwo, w jego oczach zauważyła łagodność. Tego się naprawdę nie spodziewała. I to ją

zaniepokoiło. O wiele bardziej niż wcześniejsza arogancja.

W końcu wycofała się do kuchni, pozostawiając otwarte drzwi.

Katch znów się uśmiechnął, a przechodząc obok niej, pozwolił sobie na intymny gest. Odgarnął

kosmyk włosów z jej policzka. Megan na moment zastygła, zastanawiając się, dlaczego dotyk
nieznajomego zrobił na niej aż takie wrażenie.

- Pan Miller? - Usłyszała naturalną życzliwość w głosie Katcha, gdy wyciągnął rękę do jej

dziadka.

- Nazywam się David Katcherton.

Pop skinął głową.

- To pan dzwonił do mnie dwie godziny temu, prawda? - Ponad ramieniem Katcha zerknął na

Megan.

- Widzę, że poznał już pan moją wnuczkę. W oczach Katcha pojawił się uśmiech.

- Tak, jest urocza.

Pop zachichotał i podszedł do kuchenki.

- Właśnie parzymy herbatę. Napije się pan? Megan zauważyła, że nieznajomy lekko uniósł

brew.

Domyśliła się, że wolałby pewnie co innego.

- Chętnie, dziękuję. - Podszedł do stołu i usiadł ze swobodą człowieka zadomowionego.

Megan, pohamowując niechęć, usiadła obok, zerka​jąc na niego pytająco.

- Powiedziałem ci już, że masz cudowne oczy? - spytał półgłosem. Nie czekając na odpowiedź,

skierował uwagę na pudełko ze sprzętem wędkarskim Popa. - Ma pan wspaniałe przynęty - zauważył,
biorąc, do ręki kalmara wykonanego z kości, a potem drewnianą żabkę. - Sam je pan robi?

- To połowa zabawy - powiedział Pop, przynosząc filiżankę herbaty. - Dużo pan wędkował?

- Trochę. Przypuszczam, że zna pan najlepsze miej​sca na Grand Strand.

- Kilka znam - rzekł Pop skromnie.

Megan ze złością wpatrywała się w swoją herbatę. Nieznajomy podjął temat wędkowania,

background image

domyślając się, że Pop potrafi rozwodzić się nad nim godzinami.

- Pomyślałem, że podczas pobytu w tych stronach powędkuję trochę na plaży - rzucił Katch

chytrze.

- Mogę pokazać panu kilka dobrych miejsc - ożywił się Pop. - Ma pan sprzęt?

- Nie, nie mam.

Pop nie zwrócił uwagi na tę niekonsekwencję.

- Skąd pan pochodzi, panie Katcherton?

- Katch, po prostu Katch - poprawił nieznajomy, odchylając się na krześle. - Z Kalifornii.

Ach, to wiele wyjaśniało, pomyślała Megan. Przede wszystkim ten wygląd plażowego

podrywacza. Popijała stygnącą herbatę, obserwując go ukradkiem.

- Wypuściłeś się daleko od domu - zauważył Pop. Sięgnął po fajkę, którą zapalał tylko podczas

szczegól​nie interesujących rozmów. - Jak długo zamierzasz za​bawić w Myrtle Beach?

- To zależy. Chcę pogadać o twoim wesołym mia​steczku.

Pop, który właśnie zapalał fajkę, raptownie wciągnął powietrze. Tytoń zajął się, roztaczając

aromatyczny, wiśniowy dym.

- Wspomniałeś o tym przez telefon. Widzisz, właśnie rozmawialiśmy z Megan o zatrudnieniu

kogoś do pomocy na lato. Zostało zaledwie sześć tygodni do otwarcia sezonu. - Pyknął fajkę i dym
leniwie poszybował w powietrze. - A tylko trzy tygodnie do Wielkanocy. Czy obsługiwałeś kiedyś
urządzenia w lunaparku?

- Nie. - Katch upił łyk herbaty.

- Łatwo się tego nauczyć. - Pop nie przejął się jego brakiem doświadczenia. - Wyglądasz na

inteligentnego.

Megan zauważyła zapowiedź uśmiechu w kącikach ust Katcha. Odstawiła filiżankę.

- Osobie niedoświadczonej nie możemy zapłacić zbyt dużo - wtrąciła z udawanym żalem.

Katch działał jej na nerwy. Miała nadzieję, że go zniechęci. Niech poszuka sobie szczęścia

gdzie indziej.

Ale coś ją niepokoiło. Katch nie wyglądał na człowieka, który przyjąłby pracę przy obsłudze

kolejki górskiej lub sprzedaży pamiątek. Jego twarz naznaczona była autorytetem, a cała postawa
świadczyła o dużej pewności siebie. Tylko w jego naturalnym, trochę nonszalanckim wdzięku kryło
się coś podejrzanego...

background image

Odpowiedział na jej spojrzenie z zupełnym brakiem skrępowania.

- To oczywiste - rzekł. - Pracujesz w wesołym miasteczku, Meg?

Miała ochotę odparować mu ostro, by tak śmiało sobie nie poczynał, ale powstrzymała się od

komentarza.

- Często - powiedziała.

- Megan ma głowę do interesów - wtrącił Pop. - Dba o moje sprawy.

- Naprawdę? - rzekł Katch, jakby wyrwany z zadumy. - A ja zastanawiałem się, czy nie jesteś

modelką. Masz bardzo oryginalny typ urody. - Tym razem ton jego głosu był poważny.

- Megan jest artystką - powiedział Pop z zadowo​leniem, pykając fajką.

- Naprawdę?

Obserwowała, jak Katch mruży oczy i przypatruje jej się z uwagą. Zakłopotana poruszyła się

na krześle.

- Chyba odbiegliśmy od tematu - powiedziała szorstko. - Jeśli przyjechałeś tu w sprawie

pracy...

- Nie - padła krótka odpowiedź.

- Ale... chyba powiedziałeś...

- Nie sądzę - znów jej przerwał i uśmiechnął się lekko. Potem zwrócił się do Popa: - Nie chcę

pracować w waszym wesołym miasteczku. Chcę je kupić. Czy możemy o tym porozmawiać?

Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem. Pop był niewątpliwie zaskoczony, ale w jego oczach

pojawił się na​mysł. Żaden z nich nie zauważał teraz Megan. Wpatry​wała się niemo w Katcha, a na jej
otwartej twarzy malował się przestrach. Miała ochotę roześmiać się i powiedzieć mu, by przestał
żartować, ale instynktownie wiedziała, że Katch mówi poważnie.

Dostrzegła moc i siłę pod maską chłopięcej nonszalancji. Chodziło mu o interes. Czysty,

uczciwy biznes. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Spojrzała na dziadka w przypływie
paniki.

- Pop? - Głos miała cichy, a Pop w żaden sposób nie zdradził się, że ją usłyszał.

- A to dopiero niespodzianka! - powiedział. Potem znów pyknął z fajki. - Ale dlaczego właśnie

moje we​sołe miasteczko?

- Rozejrzałem się już po tutejszych obiektach rozrywkowych. - Nie zamierzał wdawać się w

szczegóły. - Podoba mi się właśnie ten.

background image

Pop westchnął i wypuścił dym prosto w sufit.

- Nie mogę powiedzieć, bym był zainteresowany sprzedażą, synu - rzekł wolno. - Człowiek

przywiązuje się do określonego stylu życia.

- Gdy usłyszy pan moją propozycję, może pan zmie​ni zdanie.

- Ile masz lat, Katch? - odpowiedział z uśmiechem Pop.

- Trzydzieści jeden.

- Właśnie od tylu lat prowadzę ten interes. A co ty właściwie wiesz o prowadzeniu wesołego

miasteczka?

- Oczywiście, nie tak dużo jak pan. - Katch uśmiechnął się szeroko i znów odchylił na oparcie

krzesła. - Ale od dobrego nauczyciela mógłbym się wiele nauczyć.

Megan spostrzegła, że dziadek uważnie przygląda się Katchowi. Czuła się wyłączona z

rozmowy i bardzo jej się to nie podobało. Dziadek potrafił to robić bardzo subtelnie. David
Katcherton, jak widać, miał taki sam talent.

- Dlaczego chcesz zostać właścicielem parku roz​rywki? - spytał nagle Pop.

Megan nabrała przekonania, że David Katcherton wzbudził jego zainteresowanie. W jej głowie

zabrzęczał ostrzegawczy dzwonek. Naprawdę nie chciała, by jej dziadka połączyły z Katchem jakieś
interesy. Przeczu​wała zbliżające się kłopoty.

- To dobry interes - odpowiedział Katch na pytanie Popa. - I zabawny. - Uśmiechnął się. -

Lubię rzeczy, które sprawiają radość.

Potrafił przemówić do Popa, pomyślała Megan z zazdrością, obserwując wyraz twarzy swego

dziadka.

- Byłbym zobowiązany, gdyby pan to sobie przemyślał, panie Miller - ciągnął Katch. - Możemy

wrócić do tej rozmowy za kilka dni.

I wiedział, kiedy dyplomatycznie się wycofać, po​myślała.

- Mogę pomyśleć - zgodził się Pop, choć jednocześnie kręcił głową. - Ale lepiej rozejrzyj się

gdzie indziej. Prowadzimy Joyland od wielu lat. Ja i Megan. To nasz dom. - Popatrzył przekornie na
wnuczkę. - Czy przy​padkiem nie wybieracie się na kolację?

- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, rzucając mu roz​złoszczone spojrzenie.

- Właśnie pomyślałem o tym samym - wtrącił gładko Katch. - Chodźmy, Meg. Kupię ci

hamburgera.

background image

- Ogromnie mi przykro, że muszę odmówić tak uro​czemu zaproszeniu - powiedziała kwaśno.

- A więc nie odmawiaj - powiedział Katch, a potem zwrócił się do Popa: - Pójdzie pan z

nami?

Pop zaśmiał się cicho i zbył ich machnięciem ręki.

- Zmykajcie już. Muszę przygotować sprzęt na jutro.

- Mogę wybrać się z panem? - spytał znienacka Katch. Pop przyjrzał mu się uważnie.

- Wychodzę o piątej trzydzieści rano - powiedział po chwili. - Mam zapasowy sprzęt.

- Przyjdę.

Megan była tak zaskoczona, że bez słowa protestu pozwoliła wyprowadzić się na zewnątrz.

Pop nigdy nikogo nie zapraszał na wspólne wędkowanie. Lubił łowić ryby w samotności. W ten
sposób się odprężał.

- On nigdy nikogo ze sobą nie zabiera - powiedzia​ła, głośno myśląc.

- Bardzo mi to pochlebia.

Megan dopiero teraz zauważyła, że Katch nadal trzy​mają za rękę, splatając jej palce ze swoimi.

- Nigdzie z tobą nie pójdę - oświadczyła stanowczo, przystając. - Mogłeś zauroczyć Popa,

ale...

- Naprawdę uważasz, że jestem uroczy? - Z zu​chwałym uśmiechem wziął jej drugą rękę.

- Wcale nie - odparła twardo, ale musiała powstrzy​mywać uśmiech.

- Dlaczego nie chcesz zjeść ze mną kolacji?

- Ponieważ cię nie lubię - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Daj mi szansę, bym zdołał cię przekonać do zmia​ny zdania.

- To niemożliwie. - Megan usiłowała wyrwać dło​nie, ale Katch zacisnął na nich palce.

- Chcesz się założyć? Ale jeśli uda mi się skłonić cię do zmiany zdania, obiecaj, że pobawimy

się razem w lu​naparku w piątkowy wieczór.

Znów musiała tłumić uśmiech.

- A jeśli nie zmienię zdania? Co wtedy?

background image

- Wtedy nie będę ci się więcej narzucać. - Uśmiechnął się tak wymownie, jakby już był pewien

swego.

Uniosła pytająco brew. Nieoczekiwanie przyszło jej do głowy, że może warto z nim wyjść.

- Musisz tylko zjeść ze mną dziś wieczorem kolację - przekonywał, wpatrując się w jej twarz. -

Zajmie ci to najwyżej dwie godziny.

- W porządku - zgodziła się impulsywnie. - Umowa stoi. - Wykręciła palce, ale on ich nie

puszczał.

- Moglibyśmy podać sobie ręce - powiedziała - ale ty nadal mi nie pozwalasz.

- To prawda. A więc przypieczętujmy to inaczej. Tak szybko przyciągnął ją do siebie, że

uderzyła o jego klatkę piersiową. Wyczuła w nim ogromną siłę, choć ciało miał szczupłe i z pozoru
kościste. Nim zdążyła zaprote​stować, poczuła jego władcze usta na swoich.

Był zręczny i nieustępliwy. Nie pamiętała potem, czy instynktownie rozchyliła usta, czy

delikatnie dotykając jej języka, skłonił ją, by to zrobiła.

Gdy znalazła się w jego objęciach, nagle poczuła pustkę w głowie. Nie potrafiła zebrać myśli,

ulegając nieoczekiwanym potrzebom swego ciała. Stopiła się z nim, świadoma jego twardej klatki
piersiowej, o którą się oparła, świadoma jego ust atakujących jej usta. Wokół panowała pustka.
Odkryła, że nie było niczego, na czym mogłaby się wesprzeć. Żadnej kotwicy, która powstrzymałaby
ją przed wypłynięciem na wzburzone wody.

Nagle wydała cichy jęk protestu i odsunęła się od niego.

Oczy miał pociemniałe i zbyt zamglone, by mogła cokolwiek z nich wyczytać. Nazbyt

pochopnie myślała, że łatwo je rozszyfrować. Jak mogła naiwnie sądzić, że łatwo nim sterować!
Wszystko wyglądało teraz inaczej niż kilka minut temu. Cała drżała, bezskutecznie usiłując
zapanować nad sobą.

- Jesteś podniecona - stwierdził łagodnie Katch. - Szkoda, że tak usilnie walczysz, by

zachować chłód.

- Ja nie... - Megan rozpaczliwie kręciła głową, prag​nąc, by jej serce zwolniło.

- Ależ tak. Nadal to robisz. - Katch po przyjacielsku uścisnął jej dłonie, a w końcu puścił jedną

z nich. Drugą nadal mocno trzymał w swojej dłoni, gdy odwrócił się do samochodu.

Megan poczuła przypływ paniki. Usiłowała nad sobą zapanować. Już przecież całowała się z

chłopakami... Katch po prostu ją zaskoczył.

Ale wiedziała, że to nie było wytłumaczenie. Nigdy przedtem tak jej nie całowano.

- Myślę jednak, że z tobą nie pojadę - powiedziała trochę spokojniejszym tonem.

background image

Ale Katch już otworzył drzwi samochodu.

- Umowa stoi, Meg.

ROZDZIAŁ TRZECI

Katch jeździł czarnym porsche. Megan to nie zdziwiło. Łatwo było się domyślić, że David

Katcherton może pozwolić sobie na wszystko co najlepsze.

Opierając się o srebrnoszare poduszki siedzenia, doszła do wniosku, że swój majątek zapewne

odziedziczył. Prawdopodobnie nie przepracował w życiu ani jednego dnia. Przypominając sobie
twardą skórę jego dłoni, pomyślała, że pewnie uprawia jakiś sport. Gra w tenisa, squasha albo
żegluje. Nigdy nie robi niczego użytecznego. Szuka wy​łącznie przyjemności. I łatwo je znajduje.

Megan odrzuciła włosy na ramiona i odwróciła się do niego. Miał bardzo atrakcyjny profil.

Ciemnoblond włosy niesfornie wiły się za uchem.

- Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało? Przyłapana na podglądaniu, zarumieniła się ze złości.

- Powinieneś się ogolić - powiedziała chłodno. Katch zerknął w lusterko.

- Chyba masz rację. - Uśmiechnął się, gdy włączali się do ruchu. - Następnym razem, gdy po

ciebie przyjadę, będę o tym pamiętał. - Tylko nic już nie mów - dodał szybko, czując, że
zesztywniała. - Czy twoja matka nigdy ci nie mówiła, że lepiej się w ogóle nie odzywać, jeśli nie
można powiedzieć czegoś naprawdę przyjemnego?

Megan przełknęła ostre słowa, jakie przyszły jej do głowy.

- Jak długo tu mieszkasz? - zagadnął po chwili jak gdyby nigdy nic.

- Od niepamiętnych czasów. - Przez otwarte okno dobiegała muzyka płynąca z samochodowych

odbiorników. Megan podobała się ta kakofonia dźwięków. Odprężyła się, wyprostowała ramiona i
znów odwróciła w stronę Katcha.

- Czym się zajmujesz? - spytała.

Zauważył cień lekceważenia w jej głosie, ale skwi​tował to uniesieniem brwi.

- Posiadam pewne rzeczy.

- Jakie rzeczy?

Katch zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią badawczo.

- Wszystkie, które zechcę. - Gdy światło zmieniło się, zręcznie wjechał na parking i zatrzymał

samochód.

background image

- Nie możemy tam pójść - powiedziała Megan, zer​kając na elegancką restaurację.

- Dlaczego nie? - Katch wyłączył silnik. - Można tu nieźle zjeść.

- Wiem, ale nie jestem odpowiednio ubrana i...

- Czy zawsze robisz odpowiednie rzeczy, Meg? To pytanie zbiło ją z tropu. Przyglądała się

przez chwilę jego twarzy, zastanawiając się, czy z niej kpił.

- Pomyśl o tym przez chwilę. - Wysiadł z samochodu, a potem wystawił głowę przez okno. -

Zaraz wracam.

Megan obserwowała, jak niespiesznym krokiem wchodzi przez eleganckie drzwi do

restauracji. Pokręciła głową. Zaraz go wyproszą, pomyślała. Podziwiała jego pewność siebie.
Skrzyżowała ramiona. Mimo wszystko nie lubię go, zapewniła się w duchu.

Po piętnastu minutach doszła do wniosku, że lubi go jeszcze mniej. Co za nieuprzejmość!

Nadąsana wysiadła z samochodu. Tyle czasu kazać jej czekać!

Rozejrzała się za najbliższą budką telefoniczną. Zadzwoni do dziadka, by po nią przyjechał.

Sięgnęła do kieszeni kurtki, a potem do dżinsów. Nie miała przy sobie nawet dziesięciu centów.
Wzięła głęboki oddech i wpatrywała się w drzwi restauracji. Za chwilę będzie musiała pożyczyć
jakieś drobne, albo prosić, by pozwolono jej skorzystać z telefonu. Upokarzające! Ale wszystko było
lepsze, niż czekać tu na niego.

W chwili, gdy otworzyła drzwi do restauracji, poja​wił się w nich Katch.

- Dzięki - powiedział uprzejmie, przechodząc ostrożnie obok niej.

Patrzyła za nim w zdumieniu. Niósł największy kosz piknikowy, jaki w życiu widziała.

Otworzył bagażnik i wstawił kosz do środka.

- Chodźmy - powiedział, zatrzaskując klapę bagaż​nika. - Umieram z głodu.

- Co tam masz? - spytała podejrzliwie.

- Kolację. - Ponaglił ją gestem ręki.

Megan nadal stała przy zamkniętych drzwiach od strony pasażera.

- W jaki sposób to załatwiłeś?

- Poprosiłem. Nie jesteś głodna?

- Owszem, jestem... Ale...

- A więc jedźmy. - Katch usiadł za kierownicą i włączył silnik. Ledwie Megan zdążyła zająć

background image

miejsce, ruszył z parkingu. - Masz jakieś ulubione miejsce? - spytał po chwili.

- Ulubione miejsce? - powtórzyła jak echo.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mieszkając tu całe życie, nie masz tu swojego ulubionego

miejsca? - Katch skręcił w stronę oceanu. - A więc dokąd jechać?

- Na północny kraniec plaży - odpowiedziała. - Niewielu ludzi tam dociera, chyba że jest

pełnia sezonu.

- To świetnie. Wolę być z tobą sam na sam. Ta szczerość ją poruszyła. Powoli odwróciła się i

spojrzała na niego z uwagą.

- Czy jest w tym coś złego? - Uśmiechnął się tak zuchwale, że Megan aż dech zaparło.

- Prawdopodobnie - mruknęła pod nosem.

Plaża była zupełnie pusta, nie licząc krążących nad nią krzykliwych mew. Megan stała przez

chwilę z twa​rzą zwróconą ku zachodowi, napawając się urodą za​chodzącego słońca.

- Uwielbiam tę porę dnia - powiedziała cicho. - Wszystko jest teraz takie spokojne. Jakby dzień

wstrzy​mał oddech. - Katch położył ręce na jej ramionach. Megan drgnęła.

- Spokojnie - powiedział. Stojąc za nią i obserwując ponad jej głową zachodzące słońce,

niespodziewanie zaczął masować jej napięte mięśnie. - Ja najbardziej lubię tę chwilę przed świtem,
gdy ptaki zaczynają śpiewać, a światło jest nadal rozproszone. - Przesuwał palcami w górę i dół jej
szyi. - Powinnaś częściej się odprężać.

- Gdy chciała się odsunąć, odwrócił jej twarz do siebie.

- Nie! - zaprotestowała, opierając się rękami o jego klatkę piersiową. - Nie!

- W porządku. - Zwolnił uścisk, ale jeszcze przez chwilę jej nie puszczał. Potem pochylił się

nad koszykiem piknikowym, wyjął z niego biały obrus i energicznie stwierdził: - Pora coś zjeść.
Proszę.

Megan wzięła serwetkę z jego rąk, nie wychodząc z podziwu, że dano mu adamaszkowy obrus.

Kryształowe, pomyślała oszołomiona, gdy wręczył jej kieliszki.

- Dlaczego dali ci to wszystko? - Patrzyła na porce​lanową zastawę i srebra.

- Zabrakło im papierowych talerzy. Szampan?

- Chyba oszalałeś!

- Co się stało? Nie lubisz szampana?

background image

- Lubię, ale do tej pory piłam tylko amerykański - powiedziała niepewnie.

- Ten jest francuski - odpowiedział swobodnie, na​lewając trunek.

Megan wypiła mały łyk.

- Cudowny - oceniła, zanim pociągnęła następny.

- Ale nie musiałeś... - Bezradnie rozłożyła ręce.

- Doszedłem do wniosku, że nie mam ochoty na hamburgera. - Katch wbił butelkę w piasek.

Postawił mały pojemnik na obrusie, potem znów zaczął grzebać w koszyku.

- Co to jest? - spytała Megan, otwierając pojemnik. Zmarszczyła brwi na widok lśniącej,

czarnej masy. - Czy to...? - Urwała z niedowierzaniem, zerkając na Katcha, który układał grzanki na
talerzu. - Czy to na​prawdę kawior?

Tak Pozwól, że coś zjem, dobrze? Umieram z głodu. - Wyjął jej z rąk pudełko i posmarował

grzankę grubo kawiorem. - Nie masz ochoty? - spytał, gdy ugryzł kęs.

- Nie wiem... - Megan przyglądała się grzance krytycznym wzrokiem. - Nigdy przedtem nie

jadłam ka​wioru.

- Naprawdę? - Oddał jej swoją grzankę. - A więc spróbuj. - A gdy się zawahała, uśmiechnął

się szerzej i przysunął grzankę do jej ust. - Odwagi, Meg, ugryź kawałek.

- Słony - mruknęła zaskoczona. Wyjęła mu grzankę z ręki i ugryzła następny kęs. - Ale bardzo

dobry - oce​niła, przełykając.

- Mogłaś mi trochę zostawić - pożalił się, gdy Megan skończyła grzankę. Roześmiała się, po

czym nałożyła obficie kawioru na następną grzankę i podała ją Davidowi. - Zastanawiałem się, jaki
on będzie. - Katch przyjął grzankę, ale jego uwaga skupiona była na Megan.

- Co takiego? - Uśmiechając się, oblizała kciuk.

- Twój śmiech. Zastanawiałem się, czy będzie równie pociągający jak twoja twarz... - Nie

spuszczając z niej wzroku, ugryzł kawałek grzanki. - I jest.

Megan usiłowała zapanować nad swoim przyspie​szonym pulsem.

- Nie musiałeś karmić mnie kawiorem i szampanem, żeby usłyszeć mój śmiech. - Z obojętnym

wzru​szeniem ramion odsunęła się od niego. - Śmieję się całkiem często.

- Nie dość często.

- Dlaczego tak mówisz? - Była zaskoczona.

background image

- Twoje oczy są takie poważne. Twoje usta też. - Przesunął wzrokiem po jej twarzy. - Być

może dlatego poczu​łem wewnętrzny przymus, by skłonić cię do uśmiechu.

- To niebywałe. - Megan przykucnęła i wpatrywała się w niego. - Ledwie mnie znasz.

- Czy to ma znaczenie?

- Zawsze myślałam, że powinno - wyszeptała, podczas gdy Katch znów sięgnął do koszyka. Już

bez zdziwienia patrzyła, jak wyciąga sałatkę z homara i truskawki. Roześmiała się, odrzuciła włosy
do tyłu i przysu​nęła bliżej do niego.

- Dasz mi spróbować? - powiedziała.

Zanim skończyli tę ucztę, słońce już zaszło i księżyc rzucał drżącą, białą poświatę na morze.

Megan pomyślała, że wszystko działo się jak we śnie. Porcelana, srebra lśniące w świetle księżyca,
wykwintne jedzenie, znajomy szum fal i ten nieznajomy obok niej, który z każdą minutę stawał się
coraz mniej obcy.

Megan wyczuwała już, kiedy Katch się uśmiecha, poznała modulację jego głosu, wyraz oczu,

gdy się cieszy i gdy ironizuje. Zapamiętała również charakterystyczny sposób, w jaki włosy układały
mu się za uchem. Więcej niż raz, oczarowana szampanem i poświatą księżyca, musiała się
powstrzymywać, by nie przygładzić ich palcami.

- Nie masz ochoty na kawałek sernika? - Katch machnął widelcem, a potem wsunął go jej do

ust.

- Już nie mogę. - Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i oparła na nich podbródek. Patrzyła,

jak Katch delektuje się deserem. - Jak ty to robisz?

- Poświęcam się - zażartował, zjadając ostatni kęs. - Zawsze staram się doprowadzić sprawy

do końca.

- Nigdy nie byłam na takim pikniku - powiedziała, wzdychając z zadowolenia. Oparła się na

łokciach, wy​ciągnęła nogi i zapatrzyła się w gwiazdy. - Nigdy nie jadłam takich delicji.

- Przekażę Ricardo twoje wyrazy uznania. - Katch zmienił pozycję i usiadł obok niej.

- Kto to jest Ricardo? - spytała machinalnie, a potem bez sprzeciwu pozwoliła, by Katch

odgarnął jej włosy za ucho.

- Szef kuchni. Uwielbia komplementy.

Megan uśmiechnęła się, zachwycona tym, jak dźwięk jego głosu mieszał się z szumem fal.

- Skąd wiesz?

- W ten sposób ściągnąłem go z Chicago.

background image

- Ściągnąłeś go z Chicago? Co masz na myśli? - Po chwili się zreflektowała: - Jesteś

właścicielem tej re​stauracji?

- Tak. - Z uśmiechem przyjął niedowierzanie malujące się na jej twarzy. - Kupiłem ją dwa lata

temu.

Megan zerknęła na delikatną porcelanę i ciężkie srebra rozrzucone na białym obrusie.

Przypomniała sobie, że ponad dwa lata temu ta restauracja była bliska bankructwa. Jedzenie było za
drogie, a obsługa beznadziejna. Potem lokal został zmodernizowany. Słyszała, że zmieniono wystrój
wnętrza, a na suficie zamontowano lustra. Od czasu ponownego otwarcia restauracja zapracowała na
miano najlepszej w mieście.

- Kupiłeś ją? - powtórzyła.

- To prawda. - Katch usiadł na piętach obok Megan, która leżała oparta na łokciach. - Czy to

cię dziwi?

Megan dokładnie mu się przyjrzała. Potargane nonszalancko włosy, wytarte na kolanach dżinsy,

podniszczone sportowe buty. Nie przypominał prosperującego biznesmena. A jednak... Jednak
musiała przyznać, że w jego twarzy było coś takiego...

- Nie - powiedziała w końcu. - Raczej nie. - Zmarszczyła brwi, gdy zmienił pozycję. W jednej

chwili znalazł się obok niej i patrzył na morze tak jak ona. - Kupiłeś ją w taki sam sposób, jak chcesz
kupić Joyland - zawyrokowała.

- Mówiłem ci, że właśnie tym się zajmuję.

- Ale to coś więcej niż samo posiadanie, prawda?

- nalegała. - Ty jeszcze doprowadzasz swoje nabytki do stanu świetności.

- Na tym to polega - zgodził się. - Sukces przy​sparza mnóstwo satysfakcji, nie uważasz?

Megan usiadła i odwróciła się do niego.

- Ale nie możesz mieć Joylandu. Jest całym życiem Popa. Nie rozumiesz...

- Wyjaśnisz mi to później, zgoda? - rzekł swobodnie. - Nie dziś wieczorem. - Nakrył jej dłoń

swoją. - To nie jest biznesowa kolacja.

- Katch, musisz...

- Spójrz na gwiazdy, Meg - poprosił. - Czy kiedy​kolwiek próbowałaś je policzyć?

- Gdy byłam mała - zaczęła. - Ale...

- Nie tylko dzieci liczą gwiazdy - powiedział ciepłym tonem. - Przychodzisz tu czasami

background image

wieczorami?

Gwiazdy nisko zawieszone nad morzem jasno lśniły.

- Czasami - powiedziała cicho. - Gdy praca nie idzie mi dobrze, albo gdy chcę coś przemyśleć,

albo po prostu gdy chcę być sama.

- Malujesz morskie pejzaże? Portrety? Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Rzeźbię.

- Ach! - Uniósł jej rękę, a potem przyjrzał jej się uważnie z jednej i z drugiej strony. - Tak,

teraz widzę. Twoje ręce są silne i zręczne. - Gdy przywarł ustami do jej dłoni, poczuła prąd
elektryczny przeszywający całe jej ciało.

Ostrożnie cofnęła rękę. Potem przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami.

Nie patrząc na Katcha, wiedziała, że się uśmiechał.

- W jakim materiale rzeźbisz? W glinie, drewnie, kamieniu?

- We wszystkich trzech. - Odwróciła głowę i znów się uśmiechnęła.

- Gdzie studiowałaś?

- Skończyłam kursy w college'u. - Wzruszyła ramionami. - Nie miałam na studiowanie zbyt

dużo czasu. - Znów spojrzała w niebo. - Księżyc tak jasno dziś świeci. Lubię tu przychodzić, gdy jest
pełnia. Wtedy wszystko tonie w srebrzystym blasku.

Gdy musnął wargami jej ucho, chciała raptownie się odsunąć, ale on jej nie pozwolił. Objął ją

za ramiona.

- Odpręż się, Meg - szepnął prosto w jej policzek. - Jest tylko księżyc i ocean. Tylko to jest

prócz nas.

Prawie mu uwierzyła, zwłaszcza że jego wargi przyjemnie drażniły jej skórę, a w całym ciele

czuła słodką ociężałość po winie. Ale gdy Katch przesunął wargi w dół jej szyi, nagle puls jej
podskoczył i jęknęła.

- Katch, lepiej już pójdę... Proszę...

- Później - wymamrotał, pokrywając lekkimi pocałunkami jej szyję, potem znów podbródek i

wracając do ucha. - Później, znacznie później.

Odwróciła głowę, chciała coś powiedzieć, ale głos zamarł jej w gardle. Jego usta były tak

blisko. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, czujnymi oczami, on zaś pochylał się coraz bliżej
i bliżej. Nadal jednak nie dotknął ustami jej ust. Krążyły one nad nią, wabiąc i obiecując. Gdy

background image

wreszcie dotknął kącików jej ust, jęknęła znów i przymknęła oczy. Tym razem w ogóle nie dotykał
jej rękami. Łączyły ich usta, języki i wymieszane oddechy.

Megan czuła, że jej opór słabnie, warstwa po warstwie, aż pozostało nagie pożądanie.

Zapomniała o niebezpieczeństwie, o konsekwencjach. Zawładnęły nią zmysły. Jej usta szukały jego
ust, odpowiadały na pocałunki. Porzuciła wahanie, nieśmiałość, dotknięta szaleństwem pożądania i
pragnieniem, by doznać znów tego, co czuła już przedtem - rozkosznego zawrotu głowy.

Ponieważ nadal jej nie obejmował, sama oplotła go pożądliwie ramionami i mocno do siebie

przyciągnęła. Pozwolił jej przejąć inicjatywę, jedynie gładząc palcami jej włosy. Megan ledwie
słyszała szum fal poprzez głu​che dudnienie swego serca.

Wreszcie oderwała się do niego z głębokim westchnieniem. Ale on nie chciał pozwolić jej

odejść.

- Powtórzymy? - Mimo że pytanie padło cichym głosem, w nocnej ciszy zabrzmiało jak krzyk.

Miała na końcu języka odmowę. Wiedziała, że traci grunt pod nogami. Katch, trzymając rękę na

jej karku, przyciągnął ją bliżej.

Tym razem był natarczywy. Pokazał jej wiele odmian pocałunku. Zarówno język, jak i wargi

mogły dostar​czyć przyjemności.

Megan wsunęła palce we włosy Katcha, gdy całował ją coraz gwałtowniej i mocniej. Była

gotowa, odpowia​dała na jego pocałunki. Pragnęła go.

Gdy objął dłonią jej nagą pierś, ledwie wyszeptała słowa sprzeciwu. Nie czuła, gdy rozpiął

suwak jej kurtki, a potem guziki bluzki. Pieszczota jego ręki była delikatna, a jednocześnie zuchwała.
Opór jej powoli topniał, by wreszcie przeistoczyć się w dzikie pożądanie, które tliło się pod jej
skórą, w każdej chwili grożąc wybuchem.

- Pragnę cię - szepnął Katch prosto w jej usta. - Pragnę się z tobą kochać.

Megan czuła, jak pożądanie ją obezwładnia, jak ogarniają nieposkromiony apetyt na miłość.

Toczyła walkę, by wrócić do rzeczywistości, przypomnieć sobie okoliczności, nazwiska, miejsca,
obowiązki. Było przecież coś więcej niż tylko księżyc i morze. A Katch był obcy, był mężczyzną,
którego ledwie znała.

- Nie! - Udało jej się wreszcie wyzwolić usta ze słodkiej niewoli jego ust. Z trudem podniosła

się z pia​sku. - Nie - powtórzyła, zapinając guziki.

Katch również wstał i chwycił ją za połę koszuli. Megan popatrzyła ze zdziwieniem w jego

oczy jaśnie​jące dziwnym blaskiem.

- Dlaczego nie?

Megan przełknęła ślinę. W jego głosie nie było teraz leniwej nonszalancji lecz jakaś oschła,

background image

bezwzględna nuta.

- Nie chcę - powiedziała.

- Kłamiesz! - rzucił jej w twarz.

- Zgoda - przyznała. - Nie znam cię.

- Ale poznasz - zapewnił. Potem pocałował ją mocno, jakby chciał sprawić jej ból. - Ale

zaczekamy, aż to nastąpi.

- Zawsze osiągasz to, co chcesz? - spytała w przy​pływie zuchwałości.

- Tak - odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, że tak.

- Będziesz więc rozczarowany. - Wyrwała mu z rąk koszulę i zaczęła znów zapinać guziki. -

Nie możesz mieć Joylandu i nie możesz mieć mnie.

Katch przyglądał jej się przez chwilę, gdy stała odwrócona plecami do morza. Na jego twarzy

znów za​gościł arogancki uśmiech.

- Będę miał i Joyland, i ciebie, Meg - obiecał cicho. - Zanim nadejdzie sezon.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Popołudniowe słońce zalewało pracownię, ale Megan nie zwracała na nie uwagi, tak samo jak

na śpiew ptaków za oknem. Była skupiona na glinie, nad którą pracowała, a raczej nad tym, co w tej
chwili było czę​ściowo uformowaną głową.

Zrobiła coś, co zdarzało jej się niezmiernie rzadko - odsunęła na bok aktualną pracę, żeby

rozpocząć następną. Nowy temat ścigał ją przez całą noc i w końcu doszła do wniosku, że uwolni się
od myśli o Davidzie Katchertonie, wykonując jego popiersie. To wydawało się najlepszym
sposobem.

Megan miała bardzo wyraźną wizję, dokładnie wiedziała, co pragnie uchwycić: siłę i

determinację tkwiącą pod powierzchnią uprzejmości i pewnej nonszalancji.

Musiała jednak przyznać, że wczoraj wieczorem Katch ją nieco przestraszył. Nie fizycznie,

oczywiście - wiedziała, że był mężczyzną zbyt inteligentnym, by zachować się wobec niej brutalnie -
ale siłą swej oso​bowości.

Ze złością uderzyła w glinę. Wyglądał na człowieka, który osiąga to, co chce. Ale nie tym

razem. Była zdecydowana zrobić wszystko, by tym razem mu się nie powiodło. Katch wkrótce
zrozumie, że nie można nią dyrygować. Nawet Popowi to się nie udawało.

Wolno, precyzyjnie modelowała rysy jego twarzy. To dawało jej uczucie pewnej przewagi.

background image

Instynktownie, jakby w natchnieniu, nadała kształt niesfornemu kosmykowi włosów tuż nad

uchem. Cofnęła się o krok, by lepiej przyjrzeć się swemu dziełu. Udało jej się uchwycić pewien rys
jego osobowości. Doszła do wniosku, że był typem słodkiego drania. To staroświeckie określenie
bardzo do niego pasowało. Mogła wyobrazić go sobie w kowbojskich butach i z rewolwerem za
pasem, grającego w pokera w jakiejś szulerni w Tuscon; albo z szablą, gdy zdobywa statek.

Bezwiednie zaczęła pieścić palcami uformowane w glinie loki. Taki mężczyzna, prawdziwy

pirat, nie lękał się sztormu, zdobywał skarby i kobiety wszędzie, gdzie tylko chciał. Kobiety... Myśli
Megan wróciły do poprzedniego wieczoru. Do jego ust na jej ustach, do pieszczoty jego dłoni.
Zapamiętała nawet strukturę piasku, na którym razem leżeli, zapach i odgłos oceanu za plecami.
Pamiętała, jak światło księżyca oświetlało jego włosy, które przeczesywała spragnionymi palcami,
pod​czas gdy Katch wędrował ustami po jej ciele. Wydały jej się miękkie, a zarazem szorstkie... Jak...

Przerażona odegnała zdrożne myśli. Zerknęła w dół na własne palce błądzące po glinianych

włosach Katcha. Zaklęła pod nosem, o mały włos nie niszcząc rodzącego się dzieła. Wstała i odeszła
od stołu. Nie powinna dopuścić, by jakieś drobne zawirowania odrywały ją od pracy. Wczorajszy
wieczór spędzony w towarzystwie Katcha należał do tej kategorii. Tylko drobne zawirowanie. Nic
ważnego.

A jednak intuicja podpowiadała jej, że Katch był ważny, o wiele ważniejszy, niżby sobie tego

życzyła.

Gdzie podział się jej zdrowy rozsądek? Zaczerpnąwszy powietrza, podeszła do umywalki, by

umyć ręce. Musi być rozsądna. Pop potrzebował kogoś, kto przypominałby mu o konieczności
płacenia rachunków. Uśmiechnęła się, wycierając ręce. Przyszło jej do głowy, zresztą nie po raz
pierwszy, że jest w takim samym stopniu potrzebna swemu dziadkowi, jak on jej.

Dawno temu, gdy była jeszcze dzieckiem, a potem młodą dziewczyną, była od niego całkowicie

zależna. I on jej nie zawiódł. W miarę jak dorastała, stopniowo przejmowała od niego obowiązki,
które sprawiały mu trudność, a więc księgowość czy pertraktacje z bankiem. Zdarzało się, że
rezygnowała z własnych pragnień, by zrobić to, co uważała za swój obowiązek. Zajmowała się
nudnymi, mało romantycznymi rachunkami, choć wolała przebywać w zaczarowanym świecie sztuki.
Bywały momenty, gdy pochłonięta swoją twórczością, zapominała o codzienności. Często czuła się
rozdarta pomiędzy tymi dwoma światami.

Miała naprawdę dość życiowych rozterek nawet bez Davida Katchertona.

Nie rozumiała, jak to się stało, że nieznajomy mężczyzna tak szybko i tak skutecznie naruszył

delikatną równowagę jej świata. Pokręciła głową. Zamiast się nad tym zastanawiać, postanowiła
wyładować złość, koń​cząc popiersie.

Następna godzina szybko minęła. W ferworze pracy zapomniała o irytacji, z jaką przyjęła

wiadomość, że Katch wybiera się z jej dziadkiem na ryby. Rozzłościło ją, gdy o wpół do szóstej
rano, wyglądając zza firanki, zobaczyła go wypoczętego i pełnego zapału do wędkowania. Rzuciła
się z powrotem na łóżko i przez następną godzinę martwo wpatrywała się w sufit. Jakże pociągająco
zabrzmiał o świcie jego śmiech... Wolałaby o tym zapomnieć.

background image

Rzeźbiona twarz zaczęła nabierać kształtu pod jej palcami. Po chwili Meg usłyszała

nadjeżdżający samo​chód. Śmiechowi Katcha towarzyszył szorstki, rubasz​ny głos jej dziadka.

Z pracowni znajdującej się nad garażem Megan miała doskonały widok na dom i podjazd.

Patrzyła, jak Katch wyciąga sprzęt i połów z pikapa, a potem z szerokim uśmiechem mówi coś do jej
dziadka. Pop odrzucił do tyłu grzywę białych włosów i roześmiał się głośno, jakby zachwycony
jakimś pomysłem. Po przyjacielsku poklepał Katcha po plecach. Dziwne, ale Megan poczuła się
urażona. Czy dlatego, że, jak widać, panowie dosko​nale czuli się w swoim towarzystwie?

Przyglądała się Katchowi, gdy wyciągał z bagażnika pudełka z przynętami. Ubrany był, tak

samo jak wczoraj, w jasnoniebieską, spłowiała koszulkę, ozdobioną jakimś nadrukiem na przodzie.
Na głowę włożył czapkę z daszkiem, własność Popa, co dodatkowo zdenerwowało Megan. Musiała
jednak przyznać, że obydwaj dobrze się prezentowali. Mimo różnicy wieku i budowy ciała obaj
robili bardzo męskie wrażenie. Różnice i podobieństwa pomiędzy nimi zaabsorbowały ją na chwilę
tak bardzo, że nawet gdy Katch spojrzał do góry i zauważył ją w oknie, nie zwróciła na to uwagi i
nadal im się przyglądała.

Katch uśmiechnął się, przesuwając do tyłu daszek czapki, by miała lepszy widok. Okno było

długie i wąskie, a parapet sięgał jej do kolan. Wyglądała jak na oprawionym w ramy obrazie. Z
włosami związanymi do tyłu wstążką wydawała się jeszcze młodsza i bardziej niewinna, a jej oczy
pełne melancholii przypominały czarne jeziora. Stara koszula Popa, którą założyła zamiast fartucha,
szczelnie spowijała jej kruchą postać.

Na chwilę skrzyżowali wzrok i Megan dojrzała w oczach Katcha ten sam wewnętrzny blask,

jaki zauważyła wczoraj przez moment w świetle księżyca. Zadrżała. Po chwili jego usta znów
wykrzywił arogancki uśmiech, a z oczu wyjrzało rozbawienie.

- Zejdź na dół, Meg! - Machnął do niej ręką. - Przywieźliśmy ci prezent. - Odwrócił się, by

podnieść lodówkę z połowem.

- Wolałabym szmaragdy! - zawołała w odpowiedzi.

- Następnym razem - obiecał, znikając z lodówką na tyłach domu.

Znalazła Katcha w kuchni, skrobiącego ryby. Uśmiech​nął się na jej widok, odłożył nóż, a potem

wziął ją w ramiona i ku jej ogromnemu zdziwieniu pocałował. Mimo że pocałunek był bardziej
przyjacielski niż namiętny, wywołał w niej reakcję, której siła ją zdumiała. Zszokowana oderwała
się od niego.

- Nie możesz...

- Już to zrobiłem - podkreślił, a potem dodał obojętnym tonem, jakby pocałunek w ogóle nie

miał miej​sca: - Chciałbym zobaczyć twoją pracownię.

W gruncie rzeczy była oczywiście zadowolona ze zmiany tematu.

- Gdzie jest mój dziadek? - spytała, podchodząc do torby - lodówki i unosząc wieko.

background image

- Pop odkłada sprzęt.

Wszyscy, którzy znali Timothy'ego Millera, zwracali się do niego Pop. Ale Megan zmarszczyła

brwi.

- Szybko się zaprzyjaźniasz, prawda?

- To fakt. Polubiłem twojego dziadka, Meg. Ty naj​lepiej powinnaś wiedzieć dlaczego.

Postąpiła krok w jego stronę.

- Nie wiem, czy powinnam ci ufać - powiedziała.

- Nie powinnaś. - Katch uśmiechnął się szeroko i przesunął palcem po jej nosie. - Ani przez

sekundę. - Otworzył pokrywę lodówki, żeby pokazać złowione ryby. - Jesteś głodna?

Megan uśmiechnęła się, ulegając jego urokowi, mimo ostrzeżeń płynących z bardziej rozsądnej

strony swej natury.

- Nie byłam. Ale mogę być. Zwłaszcza, jeśli nie muszę ich czyścić.

- Pop powiedział mi, że masz delikatny żołądek.

- Doprawdy? I co jeszcze ci powiedział?

- Powiedział, że lubisz narcyzy i miałaś pluszowego słonia o imieniu Henry.

- Powiedział ci to? - Megan nie była zadowolona.

- I jeszcze, że lubisz oglądać horrory, a potem wcho​dzisz z głową pod kołdrę.

Megan zmrużyła oczy, widząc coraz szerszy uśmiech Katcha.

- Przepraszam - rzuciła ze złością, a potem odepchnęła Katcha na bok i pobiegła do kuchennych

drzwi. Za plecami słyszała jego gromki śmiech.

- Pop! - Znalazła dziadka w małym pokoju przylegającym do kuchni, gdzie trzymał swoje

wędkarskie akcesoria.

- Cześć, kochanie. - Na widok Megan stojącej w drzwiach z rękami na biodrach Pop

uśmiechnął się czule. - Muszę ci powiedzieć, że ten chłopak zna się na łowieniu ryb. Naprawdę wie,
jak to się robi!

Jego zachwyt nad Katchem był tak oczywisty, że Megan tylko zacisnęła zęby.

- To najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam dzisiejszego dnia - zadrwiła, wchodząc do pokoju.

- Ale dlaczego uznałeś za konieczne informowanie tego chłopaka, że miałam pluszowego słonia i

background image

śpię z głową pod kołdrą?

Pop uniósł rękę, by podrapać się w głowę. Nie zrobił tego jednak na tyle szybko, by ukryć

uśmiech.

- Pop, naprawdę... - Megan ściągnęła brwi. - Czy musisz pleść o mnie takie rzeczy, jakbym

była małą dziewczynką?

- Zawsze będziesz moją małą dziewczynką - powiedział Pop i pocałował ją w policzek. -

Widziałaś na​sze pstrągi? Dziś wieczór usmażymy mnóstwo ryb.

- Przypuszczam - Megan skrzyżowała ramiona - że on zje z nami kolację?

- Oczywiście. - Pop zamrugał oczami. - W końcu to on złowił połowę ryb.

- To wspaniale.

- Pomyślałem, że mogłabyś upiec swoje ciasteczka, z jagodami... - Pop uśmiechnął się

prostodusznie.

Megan westchnęła, uznając swoją klęskę.

Po kilku minutach Pop usłyszał łoskot wyjmowanych foremek. Uśmiechnął się pod nosem, a

potem cicho prze​ślizgnął się przez dom i wyszedł frontowymi drzwiami.

- Upiecz swoje ciasteczka! - przedrzeźniała Megan, siekając masło z mąką - Ci mężczyźni!

Gdy pochylała się, by wsunąć foremki do piekarnika, usłyszała za sobą dźwięk zamykanych

szklanych drzwi.

- Słyszałem już o ciasteczkach - powiedział Katch, kładąc na blacie oczyszczone ryby. - Pop

jest zajęty w garażu. Prosił, by go zawołać, gdy kolacja będzie gotowa.

Megan ze złością spojrzała przez szklane drzwi na sąsiedni budynek.

- Naprawdę? - Znów odwróciła się do Katcha. - Jeśli myślisz, że będziesz siedział i czekał, to

się grubo mylisz.

- Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym ci smażyć mo​je ryby!

Wpatrywała się w jego kamienną twarz.

- Zawsze sam je smażę - dodał tonem wyjaśnienia. - Gdzie jest patelnia?

Megan, obserwując go uważnie, w milczeniu pokazała właściwą szafkę. Patrzyła, jak

przykucnął, by po​szukać patelni.

background image

- To oczywiście nie znaczy, że uważam cię za kiepską kucharkę. - Wyjął ciężką patelnię z

nierdzewnej stali. - Po prostu lubię i umiem gotować.

- Czyżbyś jednak sugerował, że ja nie potrafię us​mażyć tych żałosnych, małych sardynek?

- Powiedzmy, że w sprawie posiłków nie lubię zdawać się na przypadek. - Zaczął

przeszukiwać szufladę. - Lepiej przygotuj sałatę - podpowiedział - a mnie zo​staw ryby.

Megan patrzyła, jak bez skrępowania buszuje w ku​chennych szufladach.

- Dlaczego nie zabierzesz swoich pstrągów i... Przenikliwy dzwonek minutnika przerwał jej

gniew​ną wypowiedź.

- Twoje ciastka. - Katch podszedł do lodówki po jajka i mleko.

Megan najwyższym wysiłkiem opanowała się i zajęła wypiekiem. Odstawiając ciasteczka,

żeby wystygły, postanowiła zrobić swoją specjalną sałatkę. Miała nadzieję, że zakasuje nią
smażonego pstrąga.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Rozgrzana oliwa syczała, gdy Katch kładł na nią

przyprawione ryby. Megan darła sałatę, potem kroiła warzywa. Zapach unoszący się z patelni był
niezwykle kuszący. Megan obrała marchewkę i westchnęła. Katch uniósł pytająco brew.

- Jesteś dobrym kucharzem, prawda? - Megan uśmiechnęła się niechętnie.

Wzruszył ramionami, a potem wyrwał jej z ręki ob​raną marchewkę i schrupał.

- Wolałabyś, aby było inaczej, prawda?

- Byłbyś bardziej uroczy, gdybyś kręcił się nieporad​nie po kuchni i robił bałagan - stwierdziła.

Katch sprawdził szpikulcem, czy ryba na patelni jest już gotowa.

- Czy to komplement?

Marszcząc brwi, w skupieniu nadal pedantycznie kroiła marchewkę.

- Nie wiem... Może byłoby łatwiej się z tobą poro​zumieć, gdybyś był mniej kompetentny.

Ku jej zaskoczeniu chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

- Naprawdę chciałabyś tego? - Delikatnie masował palcami jej ciało. - Porozumieć się ze mną?

- Gdy przyciągnął ją bliżej, położyła ręce na jego klatce piersiowej w obronnym geście. - Czy ja cię
denerwuję?

- Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Oczywiście, że nie. - Ale gdy Katch, unosząc brew,

przyciągnął ją jeszcze bliżej, przyznała pospiesznie: - Tak, jak diabli!

background image

- Odsunęła się od niego. Podeszła do lodówki, by wyjąć stamtąd jagodowe nadzienie do

ciasteczek. - Nie musisz okazywać z tego powodu takiego zadowolenia. - Pożałowała, że nie potrafi
okazać zniecierpliwienia, które powinna odczuwać. - Kilka rzeczy doprowadza mnie do złości -
ciągnęła, napełniając babeczki nadzie​niem. - Węże, próchnica zębów i małe ujadające pieski.

- Gdy usłyszała, że zachichotał, odwróciła głowę i sama się roześmiała. - Trudno cię nie lubić,

ponieważ mnie rozśmieszasz.

- Naprawdę nie możesz mnie polubić? - Katch zręcznie wrzucił następną rybę na skwierczący

tłuszcz.

- Taki miałam plan - przyznała Megan. - To wyda​wało się dobrym pomysłem.

- Opracuj więc inny plan - poradził, wyjmując z szafki półmisek. - Co jeszcze lubisz oprócz

narcy​zów? - spytał niespodziewanie.

- Roztopione lody - odparła spontanicznie. - Oska​ra Wilde'a i chodzenie na bosaka.

- A baseball?

Na chwilę przerwała napełnianie babeczek.

- O co ci chodzi?

- Czy lubisz baseball?

- Tak - rzekła po namyśle, uśmiechając się. - Wła​ściwie to lubię.

- Wiedziałem, że coś nas łączy. - Katch z promiennym uśmiechem zgasił ogień pod patelnią. -

Zawołamy Popa? Ryby gotowe.

Megan doszła do wniosku, że było coś zbyt słodkiego w tym, że siedzieli we trójkę przy

posiłku, który wspólnie przygotowali. Wyczuwała coraz większą sympatię pomiędzy dwoma
mężczyznami i to ją najbardziej niepokoiło. Była pewna, że Katch nadal jest zdecydowany kupić
Joyland. A Pop najwyraźniej dobrze czuł się w jego towarzystwie. Instynktownie nie ufała Katchowi.
Musiała jednak przyznać, że ona również go polubiła.

- Coś wam powiem... - Pop westchnął nad pustym talerzem i odchylił się na krześle. - Skoro

we dwoje przygotowaliście ucztę, ja przynajmniej pozmywam. - Popatrzył na Megan, potem na
Katcha. - Dlaczego nie pójdziecie sobie na spacer? Megan bardzo lubi spacery po plaży.

- Pop!

- Wiem, że młodzi ludzie wolą być sami - ciągnął Pop bezlitośnie.

Megan otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Katch przemówił pierwszy.

background image

- Chętnie pójdę na spacer z piękną kobietą, zwłaszcza jeśli to oznacza uniknięcie prac

domowych.

- Bardzo wdzięcznie to ująłeś - skwitowała Megan.

- Ale najpierw chciałbym zobaczyć twoją pracow​nię, dobrze?

- Zabierz Katcha na górę, Megan - nalegał Pop. - Tak pięknie rzeźbisz. Pozwól Katchowi

zobaczyć twoje prace.

Po chwili wahania Megan wyraziła zgodę. W gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko pokazaniu

Katchowi swoich prac. Zresztą na pewno bezpieczniej było przebywać z nim w pracowni, niż iść z
nim na plażę.

Ledwie opuścili kuchnię, Katch objął ją ramieniem.

- To bardzo miły dom - zauważył, rozglądając się po zadbanym trawniku okolonym krzewami

azalii. - Spokojny i przytulny.

Ciężar jego ramienia był przyjemny. Gdy szli w stronę garażu, Megan nie uwolniła się z ramion

Davida.

- Nie sądziłam, że coś cichego i spokojnego będzie dla ciebie pociągające.

- Jest czas na huśtanie się na werandzie i czas na kolejki górskie - odpowiedział, zerkając na

nią, gdy zatrzymała się przy schodach. - Myślę, że o tym wiesz.

- Wiem - powiedziała, zdając sobie sprawę, że uczucia do niego wymykają jej się spod

kontroli. - Ale dziwię się, że ty wiesz. - W zamyśleniu wchodziła po schodach. - To mała pracownia
- uprzedziła. - Nie robi dużego wrażenia. Właściwe to tylko kąt do pracy, gdzie nie przeszkadzam
Popowi, a on nie przeszkadza mnie.

Otworzyła drzwi i zapaliła światło, ponieważ zaczy​nało się ściemniać.

Panował tu artystyczny nieład. Na taki nieporządek nie pozwalała sobie w innych dziedzinach

życia. To pomieszczenie należało tylko do niej, bardziej nawet niż sypialnia znajdująca się w
sąsiednim domu. Tu i ówdzie leżały rozmaite narzędzia - imadła, dłuta, noże i pilniki. Z krzesła
zwisał rzucony tam naprędce fartuch. Pod ścianami stały szkice przyszłych prac, nietknięte jeszcze
kawałki piaskowca i drewna. Był też cenny kawałek marmuru, który chroniła jak największy skarb.
Wszędzie - na pół​kach, stołach oraz na podłodze, stały jej rzeźby.

Katch ominął ją w drzwiach i wszedł do środka. Poczuła zdenerwowanie. Zastanawiała się,

jak zareaguje, jeśli Katch wypowie się krytycznie lub, co gorsze, wystąpi z jakimiś banalnymi
komplementami. Jej twórczość była dla niej sprawą bardzo ważną i bardzo osobistą. Ku swemu
niemałemu zdziwieniu doszła do wniosku, że zależy jej na jego opinii. Cicho zamknęła za sobą drzwi
i oparła się o nie plecami.

background image

Katch podszedł do małego studium dziewczynki budującej zamek z piasku. Tę rzeźbę wykonała

w drzewie orzechowym i była z niej bardzo dumna, ponieważ osiągnęła nastrój, jaki chciała. Na
twarzy dziecka malowało się coś więcej niż tylko młodość i niewinność. Dziewczynka uważała się
za księżniczkę zamkniętą w zamkowej wieży. Półuśmiech błąkający się na jej ustach świadczył, że
wierzyła w szczęśliwe zakończenie.

Rzeźba była misternie wykończona, począwszy od zwieńczonego blankami dachu i wieżyczek

zamkowych, aż po drobne palce dziewczynki. Dziewczynka miała długie włosy opadające na
ramiona; kilka kosmyków wiatr rozwiewał na jej twarzy. Po skończeniu tej pracy Megan była
ogromnie z siebie zadowolona; czuła, że odniosła sukces, ale teraz, widząc, jak Katch w skupieniu, z
dziwnie ponurym wyrazem twarzy ob​raca rzeźbę w rękach, dopadły ją wątpliwości.

- To twoja praca?

Ponieważ cisza się przeciągała, Megan aż podsko​czyła, słysząc pytanie.

- Tak... - Gdy szukała w myślach czegoś stosownego, co mogłaby powiedzieć, Katch odwrócił

się i za​czął chodzić po pracowni. Słyszała każde skrzypnięcie podłogi pod jego sportowymi butami.

W milczeniu oglądał kolejne rzeźby. W miarę jak cisza się przedłużała, Megan robiła się coraz

bardziej spięta. Powinna wreszcie coś powiedzieć... Podniosła niedbale rzucony fartuch i złożyła go
nerwowym ru​chem, wygładzając fałdy.

- Co ty tu jeszcze robisz?

Szeroko otworzyła oczy. Spodziewała się po nim każdej reakcji, ale nie gniewu. Na jego zaś

twarzy ma​lowała się złość. Mocnej zacisnęła palce na starym, znoszonym fartuchu.

- Co masz na myśli? - Głos miała spokojny, ale jej serce biło coraz szybciej.

- Dlaczego się tu ukrywasz? - spytał. - Czego się boisz?

Zdumiona pokręciła głową.

- Wcale się nie ukrywam, Katch. Mówisz bez sensu.

- Ja mówię bez sensu? - Zrobił krok w jej stronę, potem zatrzymał się, odwrócił i zaczął znów

maszerować po pracowni. Obserwowała go zafascynowana. - Uważasz, że tworzenie takich rzeczy,
żeby je trzymać w zamknięciu, ma sens? - Podniósł wypolerowany piaskowiec, przedstawiający
mężczyznę i kobietę w objęciach. - Gdy ma się taki talent, ma się również pewne zobowiązania.
Zamierzasz upychać tu swoje prace, aż nie starczy ci miejsca?

Jego reakcja wytrąciła ją z równowagi. Rozejrzała się bezradnie po pracowni.

- Od czasu do czasu zanoszę niektóre prace do galerii w centrum miasta - powiedziała. -

Sprzedają się nieźle, zwłaszcza w sezonie i...

background image

Ostre przekleństwo Katcha przerwało jej wypowiedź. Spojrzała na niego z uwagą. Czyżby ten

wściekły, naburmuszony człowiek był tym samym sympatycznym facetem, który niedawno smażył
pstrągi w jej kuchni?

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki zły - powie​działa.

- Straty! - rzucił ostro, odstawiając rzeźbę z pia​skowca na półkę. - Straty zawsze doprowadzają

mnie do furii. - Podszedł do niej i gwałtownie chwycił ją za ramiona. - Dlaczego nic nie zrobiłaś ze
swoim talentem, Megan? - Patrzył jej prosto w oczy, domagając się od​powiedzi.

- To nie jest takie proste - zaczęła. - Mam pewne zobowiązania.

- Masz zobowiązania wobec siebie i swego talentu.

- Mówisz tak, jakbyś uważał, że dopuściłam się występku. - Zmieszana, zaczęła uważnie

przyglądać się jego twarzy. - Robię to, co uważam za właściwe. Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki
zły. W grę wchodzą jeszcze inne sprawy - czas, pieniądze i interes, który trzeba prowadzić. I
rzeczywistość, której trzeba stawić czoła. - Pokręciła głową. - Chyba nie wyobrażasz sobie, że
zawiozę swoje rzeźby do galerii w Charlestonie i za​żądam wystawy?

- To byłoby na pewno bardziej sensowne, niż trzymać je tu pod kluczem. - Puścił ją nagle i

znów zaczął przechadzać się po pracowni.

Był bardziej impulsywny, niż osądziła na podstawie pierwszego wrażenia. Zerknęła na glinę

owiniętą mo​krym ręcznikiem. Zapragnęła poczuć ją pod swoimi palcami.

- Kiedy ostatnio byłaś w Nowym Jorku? - spytał, zatrzymując się naprzeciwko niej. - Albo w

Chicago czy Los Angeles?

- Nie wszyscy możemy być obieżyświatami - powiedziała. - Niektórzy są stworzeni do czego

innego.

Podniósł znów dziewczynkę z zamkiem z piasku, a potem musnął palcem parę zakochanych z

pia​skowca.

- Chcę te dwie - oświadczył. - Sprzedasz mi?

To były jej ulubione prace, choć tak odmienne w na​stroju.

- Dobrze... - zgodziła się z wahaniem. - Jeśli chcesz.

- Dam pięćset dolarów. Za każdą.

Oczy Megan rozszerzyły się ze zdumienia.

- Och, nie są tyle warte...

background image

- Są warte o wiele więcej, jak sadzę. Masz jakieś pudełko, w które mógłbym je zapakować?

- Tak, ale... - Megan przecierała oczy. - Tysiąc do​larów?

Odstawił rzeźby na stół i podszedł do niej. Nadal był nachmurzony.

- Uważasz, że bezpieczniej jest siebie nie doceniać, niż stanąć oko w oko z własnym talentem?

Wytrącona z równowagi, zrobiła bezradny gest rękami. Katch odwrócił się i zaczął szukać

pudełka. Potem przyglądała się, jak zawijał rzeźby w stare gazety. Czoło miał nadal zmarszczone, a
w oczach złość.

- Przyniosę ci czek - oświadczył, po czym bez sło​wa wyszedł.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Rozległ się długi, przeraźliwy krzyk. Kolejka górska z turkotem pięła się w górę, potem wzięła

ostry zakręt, niebezpiecznie przechylając się na bok. Wzdłuż toru kolejki migotały światełka i było
głośno. Bardzo głośno. Słychać było łoskot i jęki maszynerii, gwizdy i brzęczenie maszyn
elektronicznych z grami wideo, trzaski korkow​ców i nawoływania sprzedawców.

Z głośników dobiegała jazgotliwa muzyka, zagłuszana przez ludzkie głosy. Ludzie śmiali się,

nawoływali, krzyczeli. W powietrzu unosiły się zapachy popcornu, orzeszków ziemnych, hot dogów i
smażonego oleju.

Megan naładowała magazynek i podała pistolet przyszłemu Wyattowi Earpowi.

- Króliki po pięć punktów, kaczki po dziesięć, jelenie dwadzieścia pięć, a niedźwiedzie

pięćdziesiąt.

Szesnastoletni strzelec wyborowy wycelował i udało mu się ustrzelić kaczkę i królika. W

nagrodę wybrał gumowego węża, mimo okrzyków przerażenia towarzy​szącej mu dziewczyny.

Megan, kręcąc głową, obserwowała ich, jak odchodzili. Chłopak objął dziewczynę ramieniem,

a potem objawiał swe uczucia, machając wężem przy jej twarzy. Zarobił mocnego kuksańca w żebra.

Dziś wieczorem nie było tłumu, jak zwykle przed sezonem. Poza tym, o czym Megan wiedziała,

w okolicy było kilka parków rozrywki, oferujących więcej atrakcji. Megan nie przeszkadzał ten luz.
Od tamtego wieczoru, gdy Katch odwiedził jej pracownię, pochło​nięta była własnymi myślami.

Od trzech dni nie odezwał się ani słowem. Z początku bardzo chciała się z nim zobaczyć,

porozmawiać o tym, co jej powiedział. Było niewątpliwie zasługą Katcha, że zaczęła myśleć o tej
stronie swej na​tury, którą przez większą część życia ignorowała lub tłumiła.

Ale w miarę upływu czasu to pragnienie słabło. Ostatecznie, czy Katch miał prawo krytykować

jej sposób życia, traktować ją tak, jakby popełniła przestępstwo? W ciągu paru minut oskarżył ją,

background image

osądził i skazał. A po​tem zniknął.

Trzy dni, rozmyślała, podając kolejnemu strzelcowi pistolet. Trzy dni i ani jednego słowa.

Czekała na niego, mimo że czuła do siebie z tego powodu wewnętrzną niechęć. Po trzech dniach,
tęsknota przerodziła się w gniew. Przypominała sobie, że nie tylko ją skrytykował i obraził, ale w
dodatku wyszedł z jej dwiema ulubionym rzeźbami. Tysiąc dolarów, dobre sobie! Marszcząc brwi,
wsunęła nowy magazynek do pistoletu. Gadanina, czcza gadanina, to wszystko! Przyznać trzeba, że
robił to bardzo dobrze. Gadanie o prowadzeniu re​stauracji pewnie też było kłamstwem.

Ale dlaczego? Po co? Doszła do wniosku, że mężczyźni tacy jak on nie muszą kierować się

logicznymi powodami. To wszystko przez rozbuchane ego, uznała na koniec.

- Ach, mężczyźni... - mruknęła, podając pistolet nowemu klientowi.

- Wiem, co masz na myśli, moja droga. - Pulchna blondynka wzięła karabin z rąk Megan i

puściła do niej oko.

Megan mocniej zmarszczyła czoło.

- Komu oni są potrzebni? - spytała.

- Nam, kochanie. - Kobieta przyłożyła karabin do ramienia. - Na tym polega problem.

Megan westchnęła, gdy kobieta zdobyła sto dwadzie​ścia punktów.

- Niezły wynik - pogratulowała. - Może pani sobie wybrać nagrodę z drugiego rzędu.

- Poproszę hipopotama. Odrobinę przypomina mo​jego drugiego męża.

Megan ze śmiechem zdjęła hipopotama z półki.

- Bardzo proszę.

Kobieta mrugnęła porozumiewawczo, wsadziła hipopotama pod ramię i odeszła kołyszącym

się krokiem.

Megan cofnęła się, gdy znów dwóch nastolatków próbowało szczęścia. Uśmiechnęła się,

przypominając sobie słowa tamtej kobiety. W jakiś sposób ją rozbawiły i udobruchały. Chociaż,
pomyślała, znów podając karabin i in​kasując ćwierć dolara, ona przecież nie zna Katcha.

I ja też go nie znam, przypomniała sobie.

Automatycznie rozmieniła banknot jednodolarowy, który pojawił się na ladzie.

- Dziesięć strzałów za ćwierć dolara - zaczęła jak zwykle. - Króliki za pięć, kaczki za

dziesięć... - Popchnęła trzy ćwierćdolarówki po ladzie i sięgnęła po karabin. Nagle rozpoznała
palce, które odsunęły resztę w jej stronę.

background image

- Postrzelam za dolara - powiedział Katch, gdy zaskoczona podniosła wzrok. Uśmiechnął się, a

potem pochylił i przelotnie pocałował ją w usta. - To na szczęście - oświadczył, gdy odskoczyła.

Zanim Megan zdążyła zebrać ćwierćdolarówki, ustrzelił wszystkie niedźwiedzie.

- Hej, proszę pana, może pan powtórzyć? - Dwóch chłopców stojących w pobliżu było pod

wrażeniem.

- Naładujesz? - Katch spojrzał na Megan. Megan w milczeniu podała mu karabin.

- Ładnie pachniesz - zauważył. - Co to jest?

- Olej do karabinu.

Wybuchnął śmiechem, a potem kolejno zestrzelił nieszczęsne niedźwiedzie. Dwaj chłopcy

jednocześnie zagwizdali z podziwem. Wokół Katcha zebrał się tłum.

- Hej, Megan!

- Zerknęła do góry i zobaczyła bliźniaczki Bailey oparte o kontuar. Obie pary ich oczu patrzyły

znacząco na Katcha. - Czy to nie jest... ?

- Tak - ucięła Megan, nie wdając się w dalsze wy​jaśnienia.

- Boski! - westchnęła Teri i uśmiechnęła się zalot​nie do Katcha, gdy ten się wyprostował.

Katch odwzajemnił uśmiech i znów sięgnął po kara​bin, który podała mu Megan.

- Masz zamiar życzyć mi szczęścia? - spytał.

Megan wytrzymała jego długie spojrzenie.

- Dlaczego nie?

- Meg, szaleję na twoim punkcie!

Podczas gdy zestrzelił czwarty zestaw niedźwiedzi, Megan starała się opanować falę nagłego

uczucia, którą wywołały jego beztrosko rzucone słowa. Zebrani wokół gapie zareagowali burzliwym
aplauzem. Katch odłożył strzelbę na ladę, po czym znów zwrócił się do Meg:

- Co wygrałem?

- Wszystko, co zechcesz.

Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy, błysnął zębami w uśmiechu. Zarumieniła

się, karcąc się za to w duchu. Wolno przeszedł na bok i pokazał nagrodę.

- Wezmę Henry'ego - powiedział, a gdy zaintrygowana podniosła wzrok, wyjaśnił: - Słonia. -

background image

A gdy Megan postawiła prawie metrowej wysokości słonia w kolorze lawendowym na ladzie, Katch
ujął jej dłonie. - I ciebie - dodał cicho.

- Możesz wybierać tylko spośród wystawionych na​gród - powiedziała sztywno.

- Uwielbiam, gdy tak mówisz - skomentował.

- Przestań! - syknęła, słysząc chichot bliźniaczek.

- Założyliśmy się, pamiętasz? - Katch uśmiechnął się znacząco. - Jest piątek wieczór.

Megan próbowała wyrwać dłonie, ale jego palce splotły się z jej palcami.

- A kto mówi, że przegrałam zakład? - spytała. Starała się mówić cicho, ponieważ obok stoiska

na​dal kłębił się tłum. Katchowi najwyraźniej to nie prze​szkadzało.

- Daj spokój, Megan. Wygrałem bezdyskusyjnie. Chyba nie zamierzasz wystrychnąć mnie na

dudka?

- Nigdy nikogo nie wykiwałam - szepnęła, zerkając na zaciekawiony tłum. - Ale nawet jeśli

przegrałam, czego nie powiedziałam, nie mogę teraz zostawić strzelnicy. Na pewno znajdziesz kogoś,
kto dotrzyma ci towarzystwa.

- Chcę ciebie.

Walczyła, by patrzeć mu prosto w oczy.

- Naprawdę nie mogę stąd wyjść. Ktoś musi obsłu​giwać...

- Megan... - Jeden z zatrudnionych na godziny pracowników stanął za ladą. - Pop mnie przysłał,

bym cię zastąpił.

- Doskonała koordynacja czasowa - skomentowała, patrząc na niego z niechęcią. - Wielkie

dzięki.

- Ależ nie ma za co, Megan.

- Przechowaj go dla mnie, dobrze? - Katch wcisnął słonia w ręce pracownika, a gdy Megan

schyliła się nad ladą, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

Pocałunek był długi i namiętny. Gdy odsunął ją od siebie, rękami oplatała jego szyję i

wpatrywała się w je​go twarz oczami pociemniałymi z pożądania.

- Tęskniłem za tym od trzech dni - wyszeptał i lek​ko potarł jej nos swoim.

- To dlaczego tego nie zrobiłeś?

background image

Katch uniósł brwi, a potem uśmiechnął się szeroko. Megan zawstydzona swą impulsywnością

zarumieniła się.

- Och, nie miałam tego na myśli - dodała szybko, próbując wyswobodzić się z jego ramion.

- Ależ tak - odparował Katch. Puścił ją, ale zaraz po przyjacielsku objął ramieniem. - To było

naprawdę miłe. Nie psuj efektu. - Powiódł wzrokiem po lunapar​ku. - Może się przejdziemy?

- Nie wiem po co. My nie sprzedamy Joylandu.

- To się jeszcze okaże - powiedział, jak zawsze z nieznośną pewnością siebie. - W każdym

razie ja nadal jestem zainteresowany. Wiesz, dlaczego ludzie tu przychodzą? - Gestem ręki omiótł
cały park.

- Żeby się zabawić - odpowiedziała Megan, po​dążając wzrokiem za jego ręką.

- Zapominasz o dwóch najważniejszych powodach. Aby pomarzyć i aby się sprawdzić.

Zatrzymali się i przyglądali mężczyźnie w średnim wieku, który zdjął marynarkę i próbował

zadzwonić dzwonkiem. Młot opadł na dół z głośnym łoskotem, ale kula podniosła się zaledwie do
połowy masztu. Mężczy​zna potarł dłonie z zamiarem ponowienia próby.

- Masz rację. - Megan odrzuciła włosy do tyłu, a potem uśmiechnęła się do Katcha. - Ty

powinieneś to wiedzieć.

Odchylił głowę i posłał jej szeroki uśmiech.

- Chcesz, żebym zadzwonił?

- Siła mięśni nie robi na mnie wrażenia - rzekła stanowczo.

- Naprawdę? - Nadal ją obejmując, poprowadził ją dalej. - A co robi na tobie wrażenie?

- Poezja - powiedziała bez namysłu.

- Aha. - Katch, pocierając podbródek, zręcznie wyminął trójkę nastolatków. - A może

limeryki? Znam kilka wspaniałych limeryków.

- Nie wątpię. - Megan pokręciła głową. - Chyba zrezygnuję.

- Tchórz!

- Przejedźmy się kolejką górską, a wtedy zoba​czysz, kto tu jest tchórzem - zaproponowała.

- Chętnie. - Wziął ją za rękę i zaczął biec.

Dopiero przy budce z biletami zdołała złapać oddech. Przypatrując się jego twarzy, doszła do

background image

wniosku, że go naprawdę lubi. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, pomyślała.

- O czym myślisz? - spytał, gdy zapłacił za ich prze​jażdżkę.

- O tym, że mogłabym cię polubić za jakieś trzy czy cztery lata. A może w trochę krótszym

czasie - dodała z uśmiechem.

Katch ujął jej dłonie i pocałował je, a Megan prze​szył silny dreszcz.

- Schlebiasz mi - mruknął pod nosem, a jego oczy rozjaśnił wesoły błysk.

Megan próbowała wyrwać ręce, zaskoczona siłą swojej reakcji. Instynktownie czuła, że ich

znajomość nie powinna wykroczyć poza pewne ramy.

- Będziesz musiała trzymać mnie za rękę. - Katch ruchem głowy pokazał kolejkę górską. - Mam

lęk wy​sokości.

Wybuchnęła śmiechem. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Nie wycofała ręki.

Katchowi nie wystarczyła przejażdżka górską kolejką. Potem zgubili się w labiryncie,

przestraszyli w za​mku duchów i pokręcili leniwie na diabelskim młynie.

Z góry mogli podziwiać kolorowe światła lunaparku oraz ocean ciągnący się z prawej strony.

Wiatr rozwiewał włosy Megan. Katch zebrał je, gdy pięli się znów w górę, i przytrzymał w dłoni.
Gdy ją pocałował, przyjęła to niezwykle naturalnie, jakby ta chwila należała tylko do nich. Hałas i
ludzie tam na dole - to był inny świat. W ich świecie był tylko kręcący się młyn oraz lekki wietrzyk
wiejący od oceanu. I dotyk ust. I przyjemność...

Megan oparła się o Katcha; odkryła, że jej głowa doskonale pasuje do jego ramienia. Wtulona

w nie, obserwowała, jak kręci się świat. Na niebie pulsowały niezliczone gwiazdy. Sierp księżyca
pojawiał się i znikał za chmurami. W powietrzu czuło się morską wilgoć i lekki chłód. Westchnęła z
rozkoszą.

- Kiedy po raz ostatni to robiłaś?

- Co takiego? - Pochyliła głowę, by na niego spojrzeć. Mimo że byli tak blisko siebie, nie czuła

niebez​pieczeństwa.

- Kiedy po raz ostatni bawiłaś się w wesołym miasteczku? - Katch zauważył wyraz zmieszania

na jej twarzy. - Kiedy tak po prostu się tu bawiłaś?

Diabelski młyn zwolnił, potem zatrzymał się. Wagoniki kołysały się lekko, gdy jedni

pasażerowie wysiada​li, inni wsiadali. Nagle wróciła myślami do dzieciństwa. Kiedy to było?

- Nie wiem - powiedziała niepewnie, podnosząc się z ławki.

Idąc u boku Katcha, rozglądała się wokół siebie. Zauważyła kilka znajomych osób, ale w

background image

większości byli to turyści, którzy wzięli urlop przed sezonem.

- Powinnaś robić to częściej - zauważył Katch, kierując się w stronę wschodniej bramy. -

Śmiać się - ciągnął, gdy odwróciła do niego głowę - odprężyć, zapomnieć o ograniczeniach, które na
siebie nałożyłaś.

Megan zesztywniała.

- Jak na kogoś, kto ledwie mnie zna, zbyt dobrze się orientujesz, co dla mnie dobre.

- To nic trudnego. - Zatrzymał się przy budce z lodami i zamówił dla Megan lody w waflu. -

Nie masz żadnych tajemnic, Megan.

- Dziękuję bardzo.

Katch, śmiejąc się, podał jej lody.

- Nie dąsaj się, to miał być komplement.

- Przypuszczam, że znasz wiele bywałych w świecie kobiet.

Gdy zaczęli iść, Katch znów objął ją ramieniem.

- Owszem, znam taką - powiedział. - Nazywa się Jessica. To jedna z najpiękniejszych kobiet,

jakie spotkałem.

- Naprawdę? - Megan w roztargnieniu lizała lody.

- To blondynka o klasycznych rysach. Jasna skóra, delikatnie rzeźbione rysy, niebieskie oczy.

Cudowne niebieskie oczy.

- To interesujące - wtrąciła Megan.

- I jeszcze coś - ciągnął Katch. - Jest bardzo inteli​gentna i ma poczucie humoru.

- Wygląda na to, że ją lubisz.

- Nawet więcej. Przez wiele lat razem mieszkaliśmy. - Nagle dodał obojętnym tonem: - Teraz

jest już mę​żatką i ma dwoje dzieci, ale nadal często się spotykamy.

Może uda jej się przyjechać tu na parę dni, wtedy ją poznasz.

- Och, naprawdę? - Megan była nie na żarty zła. Przystanęła. - Jeśli myślisz, że marzę o tym, by

poznać twoją...

- Siostrę - dokończył Katch, chrupiąc wafel. - Po​lubiłabyś ją. Lód ci kapie, Meg!

Podeszli do bramy wyjściowej.

background image

- To bardzo ładny lunapark - pochwalił Katch. - Mały, ale dobrze zorganizowany. - Jakby od

niechcenia sięgnął do kieszeni i wyciągnął kartkę papieru. - Och, zapomniałem dać ci czek.

Megan, nie patrząc, wsunęła czek do kieszeni. Oczy miała utkwione w twarzy Katcha.

Doskonale zdawała sobie sprawę, w którą stronę biegły jego myśli.

- Mój dziadek poświęcił temu miasteczku całe swoje życie - przypomniała.

- Ty również - powiedział Katch.

- Dlaczego chcesz je kupić? Żeby na nim zarobić? Katch milczał przez długą chwilę. Jakby za

obopólną zgodą zaczęli schodzić w dół po piasku ku oceanowi.

- Czy to taki zdrożny powód, Megan? - odpowiedział. - Masz coś przeciwko zarabianiu

pieniędzy?

- Nie, oczywiście, że nie. To byłoby śmieszne.

- Zastanawiałem się, czy dlatego nic nie zrobiłaś ze swoimi rzeźbami.

- Robię to, co mogę i na co mam czas. Istnieją w ży​ciu pewne priorytety.

- Być może źle je ustaliłaś. - Nim zdążyła odpowiedzieć, znów się odezwał: - Jaki wpływ na

zyski z lunaparku miałoby zainstalowanie nowoczesnych karuzeli i powiększenie pasażu
handlowego?

- Nie możemy sobie pozwolić...

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - Wziął ją za ramiona i poważnym wzrokiem spojrzał

prosto w jej oczy.

- Naturalnie zyski byłyby większe - odpowiedziała. - Ludzie przychodzą tu, by się rozerwać. Im

więcej atrakcji, tym bardziej są zadowoleni i wydają więcej pieniędzy.

Katch skinął głową ze zrozumieniem.

- Czytasz w moich myślach - skwitował.

- Ale, jak wiesz, nie mamy pieniędzy na modernizację. - Nadal na nią patrzył, ale Megan

zauważyła, że myślami błądził daleko stąd. - O czym myślisz? - spy​tała.

Zwolnił uścisk na jej ramieniu i teraz delikatnie je gładził.

- Jesteś niezwykle piękna - powiedział.

- Nie, nie o tym myślałeś. - Odsunęła się od niego.

background image

- Ale teraz myślę. - Oczy mu zabłysły, gdy obejmował ją w talii. - To właśnie pomyślałem, gdy

zobaczy​łem cię po raz pierwszy.

- Jesteś zabawny! - Próbowała się wyrwać, ale zdo​łał przyciągnąć ją bliżej.

- Temu nie przeczę. Ale nie możesz mówić, że jestem zabawny, ponieważ twierdzę, że jesteś

piękna. - Niespodziewanie pocałował ją w czoło. Megan poczuła, jak kolana się pod nią uginają.
Oparła ręce na jego klatce piersiowej, częściowo by się na nim wesprzeć, a częściowo by
zaprotestować. - Jesteś artystką - ciąg​nął zniżonym głosem. - Potrafisz rozpoznać piękno.

- Przestań! - zaprotestowała bez przekonania.

- Przestać cię całować? - Wolno, z namaszczeniem, jego usta zaczęły wędrować po jej skórze.

- Ale ja muszę, Meg.

Gdy jego usta czule dotknęły jej ust, a potem wycofały się, Meg wydawało się, że serce jej

stanęło. Jęknęła z rozkoszy, a potem przyciągnęła go do siebie. Miała wrażenie, że coś w niej
eksploduje. Oszołomiona, przerażona siłą swej reakcji, przywarła do niego. Pożądanie, nowe,
nieznane wrażenia i emocje kłębiły się w niej zbyt szybko, by mogła je analizować. Nagle ogarnięta
paniką zaczęła się wyrywać. Najchętniej uciekłaby na oślep przed siebie, ale Katch nadal trzymał ją
mocno w ramionach.

- Co się stało? Cała drżysz. - Uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. - Nie chciałem cię

przestra​szyć, przepraszam.

Jego delikatność ją obezwładniła. Miłość, nowo odkryta, gwałtownie szukała ujścia. Megan

nie mogła się odezwać, ponieważ głos miała nabrzmiały od łez. Zdołała jedynie pokręcić głową.
Potem przełknęła ślinę i modliła się, by się uspokoić.

- Nie... - zająknęła się. - Muszę już wracać. Za chwilę zamykamy. - Widziała, jak za jego

plecami gas​ną światła w miasteczku.

- Meg... - Ton jego głosu zatrzymał ją w miejscu. Nie było to żądanie, lecz prośba. - Zjedz ze

mną kolację.

- Nie mogę...

- Może w poniedziałek?

- Nie. - Twardo obstawała przy swoim.

- Proszę.

Jej stanowczość złagodziło lekkie westchnienie.

- Nie grasz fair - wyszeptała.

background image

- Nigdy. O siódmej?

- Ale żadnych pikników na plaży - zdecydowała się na kompromis.

- Zjemy w środku, obiecuję.

- Zgoda, ale tylko kolacja. - Odsunęła się od niego. - Teraz muszę już iść.

- Odprowadzę cię. - Katch wziął jej rękę i, nim zdołała go powstrzymać, pocałował ją. -

Muszę zabrać słonia.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Megan trzymała w dłoniach głowę Katcha. W skupieniu modelowała jego kości policzkowe.

Gdy zaczynała pracę nad tym popiersiem, myślała, że będzie to dobra terapia. Do pewnego stopnia
miała rację. Czas mijał spokojnie, bez niepokoju, który dręczył ją przez ostatnie dwie noce. Umysł
miała skoncentrowany na pracy, nie było w nim miejsca na niepokojące myśli, które męczyły ją przez
cały weekend.

Wolno otwierała i zamykała dłonie, ćwicząc mięśnie, aż zaczęły ją boleć. Zerknęła na zegarek.

Pracowała dłużej, niż zamierzała. Przez okna wlewało się popołudniowe słońce. Masując palce,
krytycznym wzrokiem przyglądała się swemu dziełu.

Doszła do wniosku, że ma powody do radości. Udało jej się uchwycić charakterystyczne cechy

osobowości Katcha: pewną twardość oraz inteligencję. Usta miał mocno zarysowane i zmysłowe,
oczy myślące, przeni​kliwe. Była to twarz wzbudzająca zaufanie.

Mrużąc oczy, przyglądała się glinianej replice Ka​tcha. Pomyślała, że są mężczyźni, którzy robią

karierę dzięki kobietom, inni zdobywają je, kochają i porzucają. Wreszcie są też tacy, którzy się
ustatkowują, żenią się, zakładają rodzinę. Nie miała wątpliwości, do której kategorii należał Katch.

Wstała, by umyć ręce. Zauroczenie, pomyślała. Po prostu zauroczenie. On jest inny i naprawdę

ekscytujący... Nie byłaby kobietą, gdyby nie schlebiało jej jego zainteresowanie. Och, zbyt silnie
zareagowała, to wszystko. Wytarła ręce. Człowiek nie zakochuje się tak szybko. A jeśli nawet, to nie
może być nic trwałego.

Gliniany model znów przykuł jej wzrok. Uśmiech Katcha zdawał się drwić z jej jakże

rozsądnych argu​mentów. Cisnęła ręcznik na podłogę.

- To nie mogło stać się tak szybko! - rzuciła mu w twarz z wściekłością. - Nie w ten sposób.

Nie mogło przytrafić się właśnie mnie. - Odsunęła się, by nie widzieć jego pewnego siebie wyrazu
twarzy. - Nie pozwolę na to!

On tylko chce kupić wesołe miasteczko, przypomniała sobie. Gdy w końcu przekona się, że nie

może go mieć, odejdzie. Ból, jaki ją przeszył, był niespodziewanie silny. Tego właśnie pragnę,
pomyślała stanowczo. Chcę, by wyjechał i zostawił nas w spokoju. Starała się nie pamiętać

background image

wzruszeń, jakich doświadczała, gdy była w jego ramionach.

Potrząsając głową, zerwała z włosów wstążkę. Włosy rozsypały jej się na ramiona. Jutro

zacznę pracować w drewnie, postanowiła, zakrywając gliniany model. A dziś będzie się dobrze
bawić na kolacji z atrakcyjnym mężczyzną. To takie proste.

Z udawanym spokojem Megan zdjęła roboczy far​tuch i wyszła z pracowni.

- Cześć, kochanie! - Pop podjechał furgonetką, akurat gdy Megan zeszła na dół.

Gdy wysiadł z samochodu, Megan zauważyła, że jest zmęczony. Podeszła do niego szybko i

objęła go wpół ramieniem.

- Cześć. Długo cię nie było.

- Miałem kilka spraw w miasteczku - powiedział, gdy szli w stronę domu.

To wyjaśniało, dlaczego jest zmęczony, pomyślała Megan, otwierając drzwi.

- Jakieś problemy? - Poczekała, aż usiadł przy stole, a następnie podeszła do kuchenki, by

zaparzyć herbatę.

- Naprawy, Megan. - Westchnął. - Naprawy. Kolej​ka górska i ośmiornica oraz kilka mniejszych

urządzeń. - Oparł się o krzesło, gdy Megan odwróciła się i spoj​rzała na niego.

- Bardzo źle?

Pop westchnął. Wiedział, że najlepiej od razu powie​dzieć prawdę.

- Dziesięć tysięcy, może piętnaście.

- Dziesięć tysięcy dolarów... - Megan wzięła długi oddech. Potarła dłonią czoło. Nie było

sensu dopytywać się. Gdyby miał jakieś wątpliwości, zatrzymałby tę wiadomość dla siebie. -
Możemy wyłożyć pięć tysięcy - zaczęła, dokładając w myślach do oszczędności sumę, którą dostała
właśnie od Katcha. - Musimy znać do​kładną kwotę, by wiedzieć, jaką pożyczkę zaciągnąć w banku.

- Banki niechętnie pożyczają duże sumy ludziom w moim wieku - mruknął Pop.

- Nie bądź niemądry - starała się go pocieszyć. - I tak pożyczą pieniądze pod zastaw parku,

prawda? - Starała się nie myśleć o wysokich odsetkach od kredytu.

- Jutro spróbuję porozmawiać z kilkoma osobami - obiecał, wyciągając rękę po fajkę i tym

gestem koń​cząc rozmowę o interesach. - Wychodzisz dziś na kola​cję z Katchem, prawda?

- Tak. - Megan wyjęła filiżanki i spodki.

- Sympatyczny młody człowiek. - Pop pykał fajkę.

background image

- Lubię go. Ma klasę.

- To prawda - bąknęła, gdy czajnik zaczął gwizdać. Ostrożnie nalała wrzątek do filiżanek.

- I potrafi łowić ryby - podkreślił Pop.

- Co, oczywiście, czyni go wcieleniem wszelkich cnót.

- Nie mam mu tego za złe, to fakt. - Mówił miłym tonem, uśmiechając się do Megan szeroko. -

Zauważy​łem was wczoraj na diabelskim młynie. Ładnie razem wyglądaliście.

- Pop, naprawdę... - Czując, że się rumieni, Megan podeszła do zlewu i zaczęła przestawiać

naczynia.

- Wydaje się, że trochę go lubisz - powiedział. - Nie zauważyłem, żebyś się wzbraniała, gdy

cię całował.

- Pop rozradowany popijał herbatę. - Nawet wydawało mi się, że bardzo ci się to spodobało.

- Pop! - jęknęła zaskoczona.

- Och, Megan wcale cię nie szpiegowałem - wyjaśnił uspokajająco. I zakaszlał, by

zamaskować chichot.

- To się działo w miejscu publicznym, wiesz o tym. Założę się, że wielu ludzi was widziało.

Wyglądaliście razem naprawdę ładnie.

Megan nie wiedziała, co powiedzieć. Podeszła i usiadła przy stole.

- To był tylko pocałunek - wykrztusiła. - To jeszcze nic nie znaczy.

Pop dwukrotnie skinął głową, drobnymi łykami po​pijając herbatę.

- Zupełnie nic - powtórzyła Megan.

Pop uśmiechnął się do niej jednym ze swoich pobła​żliwych uśmiechów.

- Ale ty go lubisz, prawda? Megan spuściła wzrok.

- Czasami - powiedziała cicho. - Czasami tak. Pop przykrył jej dłoń swoją i poczekał, aż

wnuczka podniesie wzrok.

- To najbardziej naturalna rzecz na świecie - powiedział. - Trzeba zostawić sprawy własnemu

biegowi.

- Ledwie go znam - odparła pospiesznie.

- Mam do niego zaufanie - wyznał szczerze Pop. Megan przyjrzała mu się uważnie.

background image

- Dlaczego?

Pop wzruszył ramionami i znów pociągnął fajkę.

- Mam takie przeczucie, a poza tym dobrze mu z oczu patrzy. Gdy się prowadzi interesy z

ludźmi, trzeba umieć właściwie oceniać charaktery. To uczciwy człowiek. Chce postawić na swoim,
to fakt, ale nie jest oszustem. To ważne.

Megan przez chwilę siedziała w milczeniu, nawet nie upiła swej stygnącej herbaty.

- On chce mieć nasze wesołe miasteczko. Pop patrzył na nią poprzez obłok dymu.

- Wiem. Powiedział mi to wprost. Nie działa podstępnie. - Wyraz jego twarzy złagodniał, gdy

patrzył w oczy Megan. - W życiu zachodzą zmiany. Musisz to zaakceptować, Meg.

- Nie rozumiem, co masz na myśli? Czy... czyżbyś myślał jednak o sprzedaży?

Pop dosłyszał w jej głosie panikę i znów poklepał ją po dłoni.

- Nie martwmy się tym teraz. Przede wszystkim trzeba nareperować sprzęt przed feriami

wielkanocnymi. Może dziś wieczorem założysz tę żółtą sukienkę, którą tak lubię, Meg? Tę z małym
żakiecikiem. Gdy cię w niej widzę, od razu myślę o wiośnie.

Megan zrezygnowała z dalszej indagacji. Dziadek to był twardy orzech do zgryzienia. Gdy

postanowił za​mknąć temat, nic go od tego nie odwiedzie.

- Zgoda - powiedziała. - Pójdę teraz na górę i wez​mę kąpiel.

- Megan! - Odwróciła się od drzwi i popatrzyła na niego. - Baw się dobrze. Czasami lepiej jest

popłynąć z prądem - dodał sentencjonalnie.

Gdy wyszła, patrzył za nią w zamyśleniu gładząc się po brodzie.

Godzinę później Megan przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Żółta sukienka, o prostym

kroju pasu​jącym do jej smukłej figury, miała ciepły, morelowy odcień, który podkreślał jej karnację.

Megan długimi pociągnięciami szczotki rozczesała włosy. W uszy wpięła maleńkie złote kółka.

Stanowiły jej jedyną biżuterię.

- Cześć, Megan!

Szczotka znieruchomiała w powietrzu. Oczy, które Megan widziała w lustrze, zrobiły się

okrągłe ze zdumie​nia. To niemożliwe, żeby to Katch stał pod jej oknem!

- Meg!

Kręcąc z niedowierzaniem głową, podeszła do okna. Katch istotnie stał pod jej oknem i machał

background image

do niej na powitanie.

- Co tutaj robisz?

- Otwórz! - poprosił.

- Jeśli spodziewasz się, że wyskoczę przez okno, to się rozczarujesz.

- Łap!

Refleks zadziałał, nim zdążyła pomyśleć. W porę wyciągnęła rękę i złapała bukiecik narcyzów.

- Jakie piękne! - Jej oczy śmiały się do niego z góry. - Dziękuję.

- Schodzisz już?

- Tak. - Odrzuciła włosy do tyłu. - Za chwilę.

Katch prowadził szybko i z wprawą. Nie pojechał jednak do swojej restauracji, czego się

spodziewała, tylko skręcił w stronę oceanu i dalej jechał na północ. Megan odprężyła się, delektując
się cichym zmierzchem i płynną, swobodną jazdą.

Rozpoznała okolicę. Domy za wysokimi żywopłotami były tu większe i bardziej eleganckie niż

te na obrzeżach miasta. Katch zatrzymał się przed jednym z nich i zaparkował pod kwitnącym na
czerwono krzewem.

W porównaniu z sąsiednimi domami ten był mniejszy, jednopiętrowy, zbudowany z omszałych

desek, ale Megan od razu przypadł do gustu.

- Co tu się mieści? - spytała.

- Tutaj mieszkam. - Katch otworzył furtkę i przepu​ścił Megan przed sobą.

- Mieszkasz tutaj?

Słysząc zaskoczenie w jej głosie, uśmiechnął się lekko.

- Muszę gdzieś mieszkać, Megan.

Szła kamienną ścieżką prowadzącą do domu.

- Nie sądziłam, że kupisz tu dom - powiedziała. To by świadczyło, że zapuszczasz korzenie.

- Przenoszę je z łatwością - oświadczył. Spojrzała na dom i rozległy ogród.

- Znalazłeś doskonałe miejsce.

Katch wziął ją za rękę i oplótł jej palce swoimi.

background image

- Wejdź do środka - zaprosił.

- Kiedy go kupiłeś? - dopytywała się, wchodząc po schodkach.

- Kilka miesięcy temu, gdy tu przyjechałem. Przeprowadziłem się w zeszłym tygodniu i jeszcze

nie miałem zbyt wiele czasu na poszukanie odpowiednich mebli. - Włożył klucz do zamka -
Znalazłem kilka rzeczy, a resztę wkrótce sprowadzę z mojego mieszkania w Nowym Jorku.

Umeblowanie rzeczywiście było skąpe, ale stylowe. W salonie stała niska, kremowa sofa, na

której leżały barwne poduszki, oraz duży wiklinowy fotel, obok zaś stała ceramiczna donica z
okazałym, wijącym się bluszczem. W etażerkach wykonanych z mosiądzu i szkła znajdowała się
kolekcja muszli, a na dębowej podłodze leżał sizalowy dywan.

Pokój był przestronny, na prawo znajdowały się schody wiodące na piętro, na lewo zaś

kamienny kominek. Megan szybko omiotła wzrokiem pokój w poszukiwaniu swoich rzeźb. Ale ich
nie znalazła. Zastanawia​ła się, co z nimi zrobił.

- Jest tu bardzo pięknie, Katch - pochwaliła. - Podeszła do okna. Trawnik schodził w dół, a na

jego końcu stał wysoki żywopłot, zapewniając ogrodowi intymność. - Czy z góry widać ocean? -
spytała.

Nie odpowiedział. Odwróciła się do niego i uśmiech jej zamarł na widok intensywności jego

spojrzenia. Serce zabiło jej szybciej. Bała się, ale mimo lęku odrzuciła głowę do tyłu i patrzyła mu w
oczy. Katch ujął jej twarz w dłonie, odgarnął włosy z jej twarzy i przyciągnął ją do siebie. Pochylił
głowę, ale zanim ją pocałował, wstrzymał się na chwilę, by zobaczyć w jej oczach pożądanie.
Pocałunek był od razu gorący i na​miętny.

Była głupia, jakże naiwna, myśląc, że uda jej się w nim nie zakochać!

Gdy Katch odsunął ją od siebie, Megan przytuliła policzek do jego piersi, pozwalając mocno

objąć się w talii. Z wahaniem, nie dłuższym jednak niż ułamek sekundy, przyciągnął ją znów do
siebie. Gdy poczuła jego usta na swoich, westchnęła z rozkoszy. Słyszała szybkie, równomierne bicie
jego serca.

- Mówiłaś coś?

- Kiedy?

- Przedtem. - Pomasował palcami jej kark. Megan zadrżała z przyjemności, jednocześnie

usiłując sobie przypomnieć, co było przedtem, nim znalazła się w ramionach Katcha...

- Chyba spytałam cię, czy z góry widać ocean - po​wiedziała.

- Tak. - Objął rękami jej twarz i całował ją znów długo i namiętnie. - Widać.

- Pokażesz mi?

background image

Zacisnął mocniej palce na jej skórze, aż przymknęła oczy, czekając na następny pocałunek. Ale

tym razem uwolnił ją z objęć.

- Po kolacji - obiecał.

- Będziemy jeść tutaj? Uśmiechnął się tajemniczo.

- Nie lubię restauracji - powiedział i poprowadził ją do kuchni.

- To dziwne, jak na właściciela jednej z nich.

- Powiedzmy, że w pewnych okolicznościach wolę bardziej kameralny nastrój.

- Rozumiem. - Popchnął drzwi i Megan zobaczyła nowoczesną kuchnię z drewna i nierdzewnej

stali. - A kto dziś gotuje?

- My - rzekł swobodnie. - Co powiesz na steki?

Zjedli wspaniały posiłek przy stole z blatem z przydymionego szkła, popijając smakowite

mięso wybornym czerwonym winem. Na bufecie w tle migotały płomienie tuzina świec oprawionych
w małe mosiężne świeczniki. Megan poddała się intymnemu nastrojowi, czując w głowie szum wina.
Mężczyzna, który siedział naprzeciwko niej, miał ją w garści. Gdy podniosła się, by posprzątać ze
stołu, chwycił ją za rękę.

- Nie teraz. Chodźmy. Dzisiaj widać księżyc. Bez wahania poszła za nim.

Weszli po szerokich, drewnianych schodach, które na podeście rozchodziły się w dwie strony.

Katch poprowadził Megan przez sypialnię zdominowaną przez ogromne łóżko z mosiężnym
wezgłowiem. Wysokie, szklane drzwi wiodły na korytarz, skąd po schodach w górę wchodziło się na
taras widokowy na dachu.

Megan usłyszała szum fal uderzających o brzeg, jeszcze zanim podeszła do barierki. Poniżej

żywopłotu przewalały się niespokojne fale. Białe grzywy lśniły w ciemnościach. Księżyc świecił
słabo, ale pomagały mu niezliczone gwiazdy.

Z głębokim westchnieniem szczęścia oparła się o ba​rierkę.

- Jak tu pięknie. Uwielbiam patrzeć na ocean. - Usłyszała trzask zapalniczki, a potem zapach

tytoniu zmieszał się przyjemnie z zapachem morza.

- Myślałaś kiedyś o podróżach?

- Oczywiście, czasami. - Megan wzruszyła ramio​nami. - Ale teraz to nie jest możliwe.

Katch zaciągnął się cienkim cygarem.

- Dokąd chciałabyś pojechać?

background image

- Dokąd bym pojechała? - powtórzyła.

- Tak, dokąd byś pojechała, gdybyś mogła? - Dym z cygara szybował do góry i rozpływał się w

powietrzu.

- Pofolguj wyobraźni, Megan. Przecież lubić marzyć, prawda?

Przymknęła oczy, pozwalając, by fantazja pokiero​wała jej myślami.

- Do Nowego Orleanu - powiedziała półgłosem. - Zawsze chciałam zobaczyć Nowy Orlean. I

Paryż. Gdy byłam młodsza, marzyłam o studiach w Paryżu, śladami wielkich artystów. - Otworzyła
oczy. - Przy​puszczam, że ty tam już byłeś? W Nowym Orleanie i Paryżu?

- Tak, byłem.

- I jak tam jest?

Zanim odpowiedział, pogładził jej podbródek.

- Latem Nowy Orlean pachnie rybami i potem. Przez całą dobę rozbrzmiewa muzyka grana w

nocnych klubach i przez ulicznych grajków. Podobnie jak Nowy Jork, miasto nieustannie tętni życiem.

- A Paryż? - dopytywała się, chcąc zobaczyć swoje marzenie jego oczami. - Opowiedz mi o

Paryżu.

- Jest staroświecki i dostojny, jak dama w podeszłym wieku. Nie jest zbyt czysty, ale to nie ma

znaczenia. Najpiękniej wygląda wiosną; nic tak nie pachnie jak Paryż wiosną. Chciałbym cię tam
zabrać. - Niespodziewanie ujął pukiel jej włosów. Oczy wpatrzone w nią przybrały intensywny
wyraz. - Chciałbym zobaczyć, jak ulegasz emocjom, które tutaj tak skutecznie kontrolujesz. W Paryżu
nie da się trzymać uczuć na wodzy.

- Wcale tego nie robię! - zaprzeczyła natychmiast z ożywieniem.

Wyrzucił cygaro przez barierkę, a potem wolno objął ją wpół i przyciągnął do siebie.

- Naprawdę? - Ściągając żakiet z jej ramion, dodał z lekkim zniecierpliwieniem: - Masz w

sobie życiową pasję, którą stale tłumisz. Znajdujesz dla niej ujście w pracy, ale nawet swoje rzeźby
trzymasz zamknięte w pracowni. Gdy cię całuję, czuję, jak walczysz z na​miętnością, by nie wydostała
się na zewnątrz.

Uwolnił ją od żakietu i powiesił go na barierce tarasu. Wolno, zmysłowo przesuwał palcami

po jej nagiej skórze, czując, jak powoli rozbudza jej zmysły.

- Pewnego dnia ona wybuchnie - dokończył. - Za​mierzam to zobaczyć.

Zsunął ramiączka, potem sukienkę z jej ramion i zaczął całować jej szyję. Megan nie

protestowała, gdy poczuła jego dłoń na swojej piersi. A gdy jego usta znalazły się na jej ustach,

background image

odpowiedziała mu z równą namiętnością.

Katch mamrotał z zadowoleniem, czując, jak jej piersi twardnieją z pożądania. Megan

pozwalała mu na wszystko, ponieważ wezbraną falą ogarniało ją podniecenie. Nie miała wiedzy,
która służyłaby jej za przewodnika, nie miała żadnego doświadczenia. Rządziło nią pożądanie i
instynkt.

Przesuwała palcami po jego karku, uciskając ciepłą skórę i rozkoszując się jego reakcją na

swój dotyk. Tej swojej siły jeszcze nie znała. Wsunęła ręce pod sweter Katcha. Wolno, z namysłem
odnajdywała zakamarki je​go ciała. Czuła pod palcami, jak tężeją mu mięśnie.

Całował ją coraz głębiej, coraz bardziej gorączkowo, jego namiętność ją pochłaniała, mieszała

się z jej namiętnością. Ból przyszedł nagle, znikąd. Rozprzestrzenił się po jej ciele z nienasyconą
gwałtownością. Pożądanie było tak ostre, że nie mogła mu się oprzeć. Poddała się z nieznośnym
wyczekiwaniem, przywierając do Katcha całym ciałem.

- Katch... - Miała zduszony głos. - Chcę zostać u ciebie na noc...

Na moment gwałtownie ją do siebie przycisnął i trzymał w objęciach mocno, niemal nie

pozwalając jej na oddech.

Potem poczuła, że zwalania uścisk. Wziął ją za ramiona i popatrzył na nią z góry przenikliwymi

oczami. Rwał jej się oddech, dreszcze przeszywały ciało. Wolno, prawie jej nie dotykając, założył
jej z powrotem sukienkę.

- Odwiozę cię do domu.

Szok z powodu odrzucenia był bolesny jak cios. Z drżeniem otworzyła usta, ale zaraz jej

zamknęła. Szybko, walcząc z napływającymi do oczu łzami, nie​zdarnymi ruchami zakładała żakiet.

- Meg! - Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia, ale ona cofnęła się gwałtownie.

- Nie, nie dotykaj mnie... - Głos miała nabrzmiały łzami. Przełknęła ślinę. - Nie musisz głaskać

mnie po głowie. Chyba się źle zrozumieliśmy.

- Nieprawda - odrzekł. - I nie płacz, do diabła!

- Nie zamierzam płakać - powiedziała. - Chcę już wrócić do domu. W jej oczach czaił się ból,

do którego nie chciała się przyznać.

- Porozmawiajmy spokojnie. - Wziął ją za rękę, ale mu się wyrwała.

- Nie będziemy rozmawiać. - Wyprostowała ramiona i popatrzyła mu prosto w oczy. -

Zjedliśmy kolację, potem sprawy zaszły trochę za daleko. To proste. I już minęło.

- To nie jest proste i wcale nie minęło, Meg - zaoponował. Popatrzył jej głęboko w oczy. - Ale

na razie to zostawmy.

background image

Megan odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W świetle dnia lunaparki tracą wiele ze swego uroku. Bród, rdza i odrapana farba wychodzą na

wierzch. To, co w sztucznym świetle lśni i mieni się kolorami, w naturalnym wygląda bardzo
pospolicie. Tylko bardzo młodzi ludzie, a przynajmniej młodzi duchem, mogą wierzyć w magię, gdy
zderzają się z rzeczywistością.

Pop należał do tych wiecznie młodych. Megan kochała go za to. Ze wzruszeniem obserwowała,

jak nadzoruje naprawy w zamku duchów. Weszła do środka, odganiając własne upiory. Minęło
dziesięć dni od czasu spotkania z Katchem. Odsunęła myśl o nim, skupiając uwagę na rzeczywistości.
Myślała o dziadku i ich wesołym miasteczku. Była wystarczająco dorosła, by odróżniać realne życie
od fantazji.

- Jak leci? - zawołała za plecami Popa.

Pop odwrócił się i uśmiechnął od ucha do ucha.

- Doskonale, Megan. - Jego słowom towarzyszyły odgłosy prac remontowych. - Lepiej niż

myślałem. Ru​szymy jeszcze przed wielkanocną gorączką. - Objął ją ramieniem i uścisnął. - Wszystkie
mniejsze urządzenia są w porządku. A co u ciebie?

Nie wzbraniała się, gdy wyprowadził ją na zewnątrz. Hałas był taki, że trudno było rozmawiać.

- U mnie? - powtórzyła. W ostrym świetle słonecznym zamrugała oczami. Wiosenny dzień był

równie gorący jak w środku lata.

- Masz takie smutny wyraz oczu. Już od tygodnia.

- Pop poklepał ją po ramieniu, jakby mimo gorącego dnia chciał ją rozgrzać. - Wiesz, że przede

mną nic nie ukryjesz. Znam cię zbyt dobrze.

Milczała przez chwilę, szukając odpowiednich słów.

- Niczego nie próbuję ukryć, Pop. - Wzruszyła ramionami, potem odwróciła się i obserwowała

ludzi pracujących przy górskiej kolejce. - Po prostu sprawa nie jest aż tak ważna, by się nad nią
rozwodzić. To wszy​stko. Kiedy kolejka ruszy?

- To musi być ważna sprawa, ponieważ jesteś nieszczęśliwa - odpowiedział, ignorując próbę

zmiany te​matu. - Czyżbyś już była za dorosła, by rozmawiać ze mną o swoich problemach?

Rzuciła mu przepraszające spojrzenie.

- Ależ nie, Pop! Zawsze będę ci się zwierzać.

background image

- A więc słucham - rzekł po prostu.

- Popełniłam błąd. To wszystko.

- Megan. - Pop położył ręce na jej ramionach. Ich oczy, ponieważ byli tego samego wzrostu,

znajdowały się na tym samym poziomie. - Zapytam cię wprost. Jesteś w nim zakochana?

- Nie - zaprzeczyła pospiesznie.

- Jak widzę, nie musiałem wymieniać jego imienia.

- Pop uniósł brew.

Jakże sprytny potrafił być jej dziadek! Nie powinna o tym zapominać.

- Myślałam, że je wymieniłeś - powiedziała ostroż​nie. - Ale się pomyliłam.

- A więc dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - kon​tynuował przesłuchanie.

- Proszę... - Chciała się cofnąć, ale duże ręce Popa znów ją powstrzymały.

- Zawsze mówiłaś mi prawdę, Meg. Westchnęła, wiedząc, że wszelkie uniki i półprawdy na

nic się nie zdadzą, jeśli dziadek postanowił się czegoś dowiedzieć.

- W porządku. Tak, jestem w nim zakochana, ale to już nie ma znaczenia.

- Niezbyt to inteligentne stwierdzenie, jak na tak mądrą dziewczynę - rzekł z pewną

dezaprobatą w gło​sie. - Może wyjaśnisz, dlaczego to nie ma znaczenia?

- Nie ma znaczenia - powtórzyła, wzruszając ramionami - ponieważ jest to nieodwzajemnione

uczucie.

- A kto to powiedział? - dopytywał się Pop. W jego głosie słychać było lekkie oburzenie.

- Pop... - Wyraz jej twarzy złagodniał. - To, że ty mnie kochasz, nie oznacza, że wszyscy inni

też muszą.

- Dlaczego jesteś taka pewna, że on cię nie kocha? r upierał się dziadek. - Pytałaś go o to?

- Nie! - Megan ze zdumienia niemal się roześmiała.

- Dlaczego nie? Wszystko byłoby wtedy prostsze. Megan wzięła głęboki oddech. Miała

nadzieję, że jednak go przekona.

- David Katcherton nie należy do mężczyzn, którzy się zakochują. W każdym razie nie na

poważnie. A jeśli nawet, to z pewnością nie w kimś takim jak ja. - Podkreśliła słowa energicznym
machnięciem ręki. - On był w Paryżu, mieszka w Nowym Jorku... Ma siostrę o imieniu Jessica...

background image

- To rzeczywiście wszystko wyjaśnia - zgodził się Pop ironicznie.

- Ja nigdy nigdzie nie byłam. - Megan westchnęła, przeciągając dłonią po włosach. - Latem

widuję tu ty​siące ludzi, naprawdę tysiące, ale to tylko turyści. Naj​dalej byłam w Charlestonie.

Pop pocieszająco pogłaskał ją po głowie.

- Zawsze trzymałem cię zbyt blisko siebie - wymamrotał. - Mówiłem sobie, że jeszcze będziesz

mieć wiele okazji.

- Och, nie, Pop, nie to miałam na myśli! - Objęła go i zatopiła twarz w jego ramieniu. - Nie

chciałam, by to tak zabrzmiało. Kocham cię! I kocham to miejsce. Niczego nie chcę zmieniać. To
było okropne z mojej strony.

Pop roześmiał się i poklepał ją po plecach. Delikatny zapach jej perfum przypomniał mu, że

Megan nie jest już małą dziewczynką. Jak szybko minęły te lata!

- Nigdy w życiu nie zrobiłaś niczego okropnego. Obydwoje wiemy, że chciałabyś zobaczyć

kawałek świata, a ja wiem, że tkwisz tu ze mną, by się mną opiekować. - Ależ tak - powiedział
szybko, przewidu​jąc jej protesty. - To ja byłem samolubny, że ci na to pozwoliłem.

- Nigdy nie byłeś egoistą - odrzekła i odsunęła się od niego. - Chciałam tylko powiedzieć, że ja

i Katch mamy ze sobą tak niewiele wspólnego. On patrzy na świat inaczej niż ja. Przy nim tracę grunt
pod nogami.

- Przypominam sobie, że jesteś niezłą pływaczką. - Pop pokręcił głową, widząc wyraz jej

twarzy i wes​tchnął. - W porządku. Zostawmy to. Jesteś również uparta.

- Stanowcza - poprawiła go z uśmiechem. - To ład​niejsze określenie.

- Jedynie bardziej elegancki sposób stwierdzenia, że ktoś jest uparty jak osioł - rzekł szczerze,

ale nie mógł ukryć uśmiechu w oczach. - Dlaczego nie popracujesz nad swoimi rzeźbami, zamiast
kręcić się tutaj w środku dnia?

- Praca nie szła mi zbyt dobrze - wyznała, myśląc o niedokończonej twarzy Katcha, która ją

prześladowa​ła. - A zresztą lubię tu przychodzić. - Wzięła go pod ramię i zaczęli iść razem.

- W przyszłym tygodniu już wszystko będzie gotowe - powiedział Pop, rozglądając się dookoła

z zadowoleniem. - Przy odrobinie szczęścia, jak będzie dobry sezon, spłacimy znaczną część z tych
dziesięciu tysięcy.

- Może bank pójdzie nam na rękę i dogodnie rozłoży spłaty - zasugerowała Megan, wsłuchując

się w stu​kot młotków, gdy zbliżali się do kolejki górskiej.

- Nie pożyczyłem pieniędzy od banku... - Pop urwał w pół zdania. Potem chrząknął i pochylił

się, by zawiązać but.

background image

- Nie pożyczyłeś pieniędzy od banku? - Megan zmarszczyła brwi i ze zdziwioną miną

wpatrywała się w posiwiałą głowę dziadka. - Skąd więc, na Boga, je wziąłeś?

Pop w odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale.

- Nie znam nikogo z takimi pieniędzmi - podjęła z zastanowieniem i nagle zamilkła. - Nie! Nie

zrobiłeś tego, prawda? Chyba nie wziąłeś od niego pieniędzy?

- Och, Megan miałaś o tym nie wiedzieć! - W jego głosie pobrzmiewała niepewność, a w

oczach pojawił się niepokój. - On bardzo prosił, by ci o tym nie mó​wić... Jak mogłem...

- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego to zrobiłeś, Pop?

- Och, to był zwykły przypadek, Megan. - Pop wyciągnął rękę i w stary, wypróbowany sposób

poklepał ją pocieszająco po dłoniach. - Akurat tu był. Gdy wspomniałem o naprawach i konieczności
zaciągnięcia kredytu, od razu zaproponował mi pożyczkę. Wydało mi się to doskonałym
rozwiązaniem. - Bawił się sznurówkami. - Banki tracą mnóstwo czasu na papierkową robotę, a on
bierze zdecydowanie mniejsze odsetki. My​ślałem, że się z tego powodu ucieszysz...

- Czy spisaliście umowę? - spytała ze śmiertelnym spokojem.

- Oczywiście. Katch, co prawda, nie nalegał, ale ponieważ wiem, jaka jesteś pedantyczna, jeśli

chodzi o finanse, spisałem prawną umowę.

- A co dałeś w zastaw? - spytała półgłosem.

- Oczywiście, wesołe miasteczko.

- Oczywiście! - powtórzyła, a słowo to pulsowało furią. - Założę się, że zrobił to z wielkim

zapałem.

- Meg, nie martw się. Wszystko dobrze się układa, Naprawy idą sprawnie i otworzymy zgodnie

z planem. A prócz tego - dodał z westchnieniem - wcale nie miałaś się o tym dowiedzieć. Katch tak
chciał.

- Och, tego jestem pewna - skomentowała z goryczą. - Absolutnie pewna. - Odwróciła się i

uciekła.

Pop obserwował, jak znika mu z pola widzenia. Potem wstał. Co za temperament ma ta

dziewczyna! Z szerokim uśmiechem otrzepał dłonie. Był zadowolony ze swoich działań. Naprawdę
zadowolony.

Megan zatrzymała motor przed domem Katcha i zgasiła silnik. Zdjęła kask i przyczepiła go do

siedzenia.

Z mocnym postanowieniem, że nie ujdzie mu to na sucho, przeszła przez trawnik do frontowych

drzwi. Zastukała, potem załomotała w drzwi, ale nikt nie otwierał.

background image

Ze złością wsadziła ręce do kieszeni. Jej motocykl stał zaparkowany za jego czarnym porsche.

Porzucając zasady dobrego wychowania, usiłowała przekręcić gałkę. Gdy ustąpiła, Megan bez
wahania otworzyła drzwi i weszła do środka.

W domu panowała cisza. Instynktownie czuła, że nikogo nie ma. Weszła do salonu, mimo

wszystko roz​glądając się za gospodarzem.

Złoty, cienki jak opłatek zegarek leżał na jednej ze szklanych półek etażerki. Na stoliku do

kawy zobaczyła aparat fotograficzny, otwarty i bez filmu. Spod kanapy wystawała para używanych
adidasów. Obok leżała otwarta książka Johna Cheevera.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Wdarła się do cudzego domu! Czuła zażenowanie,

a zarazem podniecenie. Niedopałek cygara leżał w popielniczce...

Po krótkiej walce z sumieniem weszła do kuchni.

Powtarzała sobie w duchu, że wcale nie myszkuje, a jedynie upewnia się, czy Katcha nie ma w

domu. W koń​cu jego samochód stał przed domem, a drzwi były otwarte.

W zlewie stała filiżanka, na kuchence dzbanek z zimną kawą. Rozlał trochę kawy na blat i jej

nie wytarł. Megan powstrzymała się przed instynktownym sięgnięciem po gąbkę. Gdy już się
odwracała, by wyjść, jednostajny, mechaniczny dźwięk przykuł jej uwagę. Podeszła do okna i wtedy
go zobaczyła.

Nadchodził z południowego krańca ogrodu, pchając przed sobą elektryczną kosiarkę. Był nagi

do pasa, dżinsy opadały mu nisko na biodra. Opalone na złoto ciało lśniło z powodu fizycznego
wysiłku. Patrzyła z podzi​wem na grę mięśni na jego klatce piersiowej.

Raptownie odskoczyła od okna, wypadła przez ku​chenne drzwi i pobiegła przez trawnik.

Nagły ruch i błysk czerwieni przykuł uwagę Katcha. Podniósł głowę i zobaczył zmierzającą ku

niemu Megan, ubraną w czerwoną, dopasowaną koszulę i białe dżinsy. Mrużąc oczy w słońcu,
wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Następnie pochylił się i wyłączył kosiarkę.

- Witaj, Meg - powiedział swobodnie, ale w jego oczach zabłysł niepokój.

- Jesteś bezczelny, Katcherton! - rzuciła. - Ale mimo wszystko nie sądziłam, że wykorzystasz

łatwowier​ność starego człowieka!

Katch uniósł brew i oparł się o kosiarkę.

- Jeszcze raz - poprosił. - Powiedz to trochę jaśniej.

- Należysz do ludzi, którzy lubią mieszać się w cudze interesy - ciągnęła. - Po prostu musiałeś

przyjść do naszego lunaparku i wysunąć swoją wspaniałomyślną propozycję, posługując się starannie
przygotowaną ba​jeczkę dla naiwnych!

background image

- Och, wreszcie snop światła. - Wyprostował plecy.

- Podejrzewałem, że nie będziesz zachwycona, iż pieniądze pochodzą ode mnie. I, jak widać,

miałem rację.

- Wiedziałeś, że nigdy bym na to nie pozwoliła!

- Nie zastanawiałem się nad tym. - Znów oparł się o kosiarkę, ale nie wyglądał na

odprężonego. - Nie rzą​dzisz życiem Popa, Meg, a już na pewno nie rządzisz mną. Mam rację?

Rozpaczliwie starała się, by głos jej brzmiał spokoj​nie i zimno.

- Bardzo interesuję się lunaparkiem i wszystkim, co go dotyczy.

- Doskonale, a więc powinnaś być zadowolona, że szybko otrzymałaś pieniądze na remont, w

dodatku pła​cąc bardzo niskie odsetki. - Ton jego głosu był oschły, niemal urzędowy.

- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego pożyczyłeś nam pieniądze?

- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - rzekł Katch po dłuższym milczeniu.

- A więc ja zrobię to za ciebie - odparowała, gotując się ze złości. - Dostrzegłeś okazję i ją

wykorzystałeś. Przypuszczam, że tak postępują ludzie w twoim świecie. Biorą, co chcą, nie myśląc o
innych.

- Może się mylę - powiedział bezosobowym głosem - ale miałem wrażenie, że ja coś dałem.

- Pożyczyłeś - poprawiła go. - Pod zastaw...

- Jeśli w tym leży problem, porozmawiaj ze swoim dziadkiem. - Pochylił się i sięgnął po sznur,

by urucho​mić kosiarkę.

- Nie miałeś prawa go wykorzystywać! On ufa każ​demu.

Katch gwałtownie upuścił sznur.

- Szkoda, że nie jest to u was cecha dziedziczna.

- Nie mam powodu ci ufać.

- Wygląda na to, że nie ufasz mi od pierwszej chwili. - Zmrużył oczy, jakby się nad czymś

zastanawiał. - Czy chodzi tu tylko o mnie, czy żywisz urazę do wszystkich mężczyzn?

Nie zamierzała odpowiadać na tę prowokację.

- Chcesz mieć nasze miasteczko - powtórzyła.

- Tak, i postawiłem tę sprawę jasno od samego początku. - Katch odstawił na bok kosiarkę.

background image

Nie było teraz pomiędzy nimi przeszkody. - Nadal też mam zamiar zdobyć ciebie. - Cofnęła się o
krok, ale Katch był szybszy. Lekko chwycił ją za ramię. - Może popełniłem błąd, pozwalając ci
tamtej nocy odejść.

- Wcale mnie nie pragnąłeś. To tylko gra.

- Nie pragnąłem cię? - Zrobiła kolejną próbę, by się odsunąć, ale jej się nie udało. - Tak, to

prawda, nie chciałem cię. - Przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach namiętny, nieco brutalny
pocałunek. W głowie jej się zakręciło. - I teraz też cię nie chcę. - Nim zdążyła odpowiedzieć, znów
zaatakował jej usta. - Tak samo nie chciałem cię od kilku dni. - Pociągnął ją na ziemię.

- Nie! - powiedziała wystraszona. - Nie... - Ale je​go usta ją uciszyły.

Nie było teraz w jego zachowaniu tej łagodnej, zniewalającej siły przekonywania, którą

demonstrował do tej pory, ani też śladu arogancji. Powodowało nim prymitywne pragnienie, na które
odpowiadała tym samym. Jego usta zostawiły na chwilę jej usta i powędrowały na szyję, a potem
niżej. Megan czuła, jak traci oddech, jak niemal dusi się z gorąca. Powietrze zatrzymało się w jej
płucach, wydostając się z nich krótkimi, urywanymi spazmami. Tak długo przesuwał kciukiem po jej
piersi, aż znalazła się poza strachem. Potem wrócił gorącymi ustami do jej ust. Mamrotała coś bez
sensu, jęcza​ła, przywierając do niego ciałem, którym wstrząsały dreszcze.

Katch uniósł głowę, ciepłym, urywanym oddechem omiatając jej twarz. Megan zamrugała

powiekami, otwierając oczy, zamglone namiętnością, ciężkie z pożądania. Gdyby była w stanie
cokolwiek powiedzieć, powiedziałaby, że go kocha. Nie czuła w tej chwili ani upokorzenia, ani
wstydu, tylko rosnącą namiętność i miłość, które były tak silne, że aż bolesne.

- To nie jest odpowiednie miejsce. - Głos miał chrapliwy, gdy przewracał się na plecy. Przez

chwilę leżeli obok siebie, nawet się nie dotykając. - I nie jest to odpowiedni sposób.

Umysł miała zamglony, krew szumiała jej w żyłach.

- Katch - powiedziała z wysiłkiem i z trudem usiadła.

Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, aż zatrzymał się na jej twarzy. Chciała go dotknąć, ale

się bała. Na chwilę ich oczy się spotkały.

- Czy... sprawiłem ci ból? - zapytał. Pokręciła głową. Owszem, bolało ją ciało, ale z powodu

niezaspokojonych pragnień.

- A więc wracaj do domu. - Wstał i raz jeszcze spojrzał na nią przelotnie. - Ja już idę. -

Odwrócił się i zo​stawił ją pośrodku ogrodu.

Po chwili usłyszała trzask zamykanych kuchennych drzwi.

ROZDZIAŁ ÓSMY

background image

Przez najbliższe dwa tygodnie Megan z trudem radziła sobie z napływem turystów. Zawsze

przyjeżdżali tłumnie na każdą Wielkanoc. To był przedsmak tego, co działo się w lecie. Przybywali,
by smażyć się na plaży, a potem imponować wiosenną opalenizną tym, którzy pozostali w domach.
Przyjeżdżali, by zażywać morskich kąpieli i surfować na falach. Przyjeżdżali wreszcie, by się
zabawić. Jakie lepsze miejsce mogli znaleźć niż plażę z białym piaskiem i ocean ze spokojnymi
prądami? Przyjeżdżali, by się pośmiać i szukali rozrywki na wodnych zjeżdżalniach, w hałaśliwych
centrach handlowych lub zatłoczonych lunaparkach.

Megan po raz pierwszy w życiu miała ich dosyć. Traktowała ich jak intruzów. Pragnęła ciszy,

tęskniła za spo​kojem, który panował tu przed sezonem. Chciała być sa​ma, chciała pracować, by ukoić
ból. Tylko sztuka mogła ją pocieszyć. Nie potrafiła rozmawiać z dziadkiem o swoich uczuciach. Zbyt
wiele spraw musiała jeszcze sobie ułożyć w myślach. Pop przez delikatność o nic nie pytał.

Godziny w lunaparku mijały jedna po drugiej. Przewijały się przed jej oczami obce ludzkie

twarze. Megan czuła do nich niechęć. Denerwowało ją, że inni się bawili, gdy jej życie stanęło w
miejscu. Pociechę znajdowała tylko w swojej pracowni. Światło paliło się tam długo po północy.
Tutaj nie zauważała upływu czasu. Kipiała wprost energią, nerwową, gorączkową energią, która
pozwalała jej żyć.

Było już dobrze po południu. Megan sprawdzała bilety przy wejściu na karuzelę dla dzieci. A

potem, gdy wozy strażackie, ambulanse, samochody wyścigowe i policyjne zostały załadowane,
naciskała dźwignię, wprawiając maszynerię w ruch. Dzieci chwytały się kierownicy, piszczały i
śmiały się głośno.

Chłopiec siedzący za kierownicą wozu strażackiego miał szeroko otwarte oczy. Malował się w

nich taki zachwyt, że Megan mimo zmęczenia uśmiechnęła się do siebie.

- Przepraszam. - Megan podniosła głowę, by odpowiedzieć na pytanie jakiejś matki. Kobieta

była elegancką blondynką o gładko zaczesanych do tyłu włosach. - Pani ma na imię Megan? - spytała.
- Megan Miller?

- W czym mogę pani pomóc?

- Jestem Jessica Delaney.

- Siostra Katcha - powiedział Megan szybciej, niż zdążyła pomyśleć.

- Tak. - Jessica uśmiechnęła się. - Katch wspominał, że jest pani bardzo inteligenta i

spostrzegawcza. Oczywiście, jest pomiędzy nami pewne rodzinne podobieństwo, ale niewielu ludzi
je zauważa, chyba że stoi​my obok siebie.

Megan patrzyła na ludzkie twarze okiem artystki. Zwracała uwagę na strukturę kości. Poza tym

Jessica miała niebieskie oczy i delikatniej zarysowane brwi, ale takie same jak Katch gęste rzęsy i
ciężkie powieki.

- Cieszę się, że panią poznałam - powiedziała Megan, szukając w myślach dalszych słów. -

background image

Przyjechała pani odwiedzić Katcha? - Jessica nie wyglądała na stałą bywalczynię lunaparków.

- Na dzień lub dwa - odpowiedziała. Gestem wskazała karuzelę, na której kręciły się dzieci. -

Jestem tu z rodziną. To Rob, mój mąż.

Megan uśmiechnęła się do wysokiego mężczyzny z ciemnymi, prostymi włosami i przystojną,

kościstą twarzą.

- A to moje dziewczynki - ciągnęła Jessica. - Erin i Laura. - Skinęła głową w stronę dwóch

kilkuletnich dziewczynek o brązowych włosach, które razem szybowały w samolocie. - Katch nie
wiedział, gdzie mogę panią dziś znaleźć, ale opisał panią bardzo dokładnie - dodała.

- On tu jest? - Megan postarała się, by głos jej zabrzmiał obojętnie, ale wzrokiem zaczęła

przeszukiwać tłum.

- Nie, miał spotkanie w interesach. Zadźwięczał dzwonek, sygnalizując, że przejażdżka

skończona.

- Przepraszam na chwilę - bąknęła Megan. Zadowolona z tej przerwy, doglądała wysiadania i

Wsiadania malców na następną karuzelę. Miała czas na uspokojenie. Dwie ostatnie dziewczynki to
były siostrzenice Katcha. Erin uśmiechnęła się do niej oczami, które były identyczne jak oczy jej
wuja.

- Ja prowadzę - rzekła Erin stanowczo, gdy jej sio​stra siadała obok niej.

- Nieprawda! - Laura z energią chwyciła swoją kie​rownicę.

- To cecha rodzinna - oświadczyła stojąca za nimi Jessica. - Upór. Pewnie zdążyła pani

zauważyć?

Megan zapięła ostatni z pasów bezpieczeństwa i podeszła do tablicy z dźwignią.

- Tak, raz czy dwa - przyznała z uśmiechem.

- Wiem, że jest pani zajęta. - Jessica spojrzała na wypełnioną po brzegi karuzelę.

- Muszę dopilnować przede wszystkim, by dzieci były zapięte pasami - powiedziała.

- Czy możemy porozmawiać, gdy skończy pani pracę?

- Tak, oczywiście. - Megan zmarszczyła brwi. - Powinnam być wolna za godzinę.

- Świetnie. - Jessica uśmiechnęła się tak samo uroczo, jak jej brat. - Chciałabym przyjechać do

pani pra​cowni. Oczywiście, jeśli się pani zgodzi. Mogłybyśmy się spotkać za półtorej godziny.

- W mojej pracowni?

background image

- Świetnie! - powiedziała od razu Jessica i poklepała Megan po dłoni. - Katch objaśnił mi, jak

dojechać.

Znów rozległ się dzwonek, wzywając Megan do jej obowiązków. Uruchamiając karuzelę,

zastanawiała się, dlaczego Jessica chciała się z nią spotkać w pracowni.

Megan ściągnęła brwi i przyglądała się swemu odbiciu w lustrze. Czy mężczyźnie, który

zachwycał się delikatną, eteryczną Jessica, mogła się spodobać kobieta o tak wyrazistych, ostrych
rysach? Megan wzruszyła ramionami. To nie miało znaczenia. Bezwiednie zaczęła obracać szczotkę
w ręce. Zapewne Katch, jak większość ludzi, którzy tu przyjeżdżali, po prostu szukał przelotnej
rozrywki.

- Jesteś głupia - powiedziała cicho do kobiety w lustrze. Przymknęła powieki, by nie widzieć

potwierdzenia we własnych oczach. - Dobrze wiesz, że w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, dlaczego
cię pragnął. Ważne, że w ogóle cię pragnął. Bo ty nadal go pragniesz, prag​niesz całym sercem.

Potrząsnęła głową, niszcząc fryzurę, którą przed chwilą ułożyła. Musiała wreszcie z tym

skończyć. Przestać o tym myśleć. Za chwilę zjawi się tu Jessica Delaney.

Po co ona tu przyjeżdża? Megan odłożyła szczotkę i zmarszczyła brwi. Czego może chcieć?

Megan nie mogła znaleźć sensownego wytłumaczenia. Katch nie dawał znaku życia od dwóch
tygodni. Dlaczego jego siostra nagle zapragnęła się z nią widzieć?

Tok jej myśli przerwał szum samochodowego silnika. Megan podeszła do okna. Z samochodu

Katcha wy​siadła Jessica.

Megan wyszła jej naprzeciw na tylną werandę.

- Witam. - Megan czuła się trochę niezręcznie.

- Jakie urocze miejsce! - Jessica uśmiechnęła się, upodabniając się jeszcze bardziej do swego

brata. - Jak​że zazdroszczę wam tych azalii.

- To Pop... mój dziadek je hoduje - wyjaśniła Megan.

- Tak. - Niebieskie oczy były ciepłe i pogodne. - Słyszałam wspaniałe rzeczy o pani dziadku.

Bardzo chciałabym go poznać.

- Pracuje jeszcze w lunaparku. - Megan czuła, jak jej początkowe skrępowanie mija. Urok

osobisty był jak widać cechą dziedziczna u Katchertonów. - Napije się pani kawy? Herbaty?

- Może później. Chodźmy do pracowni, dobrze?

- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, pani Delaney...

- Och, mówmy sobie wreszcie po imieniu. Jestem Jessica - dodała radośnie i zaczęła piąć się

w górę po schodach.

background image

- Jessico - poprawiła się szybko Megan - skąd wiesz, że moja pracownia jest nad garażem?

- Katch mi powiedział - odparła Jessica beztrosko. - On dużo mi opowiada. - Zatrzymała się

przed drzwiami, czekając, aż Megan je otworzy. - Nie mogę się doczekać, by zobaczyć twoje prace.
Ja również maluję po amatorsku.

- Naprawdę? - Teraz zainteresowanie Jessiki wyda​ło jej się bardziej zrozumiałe.

- Niestety, obawiam się, że moje prace nie są zbyt udane. Stale przyprawiają mnie o frustrację.

- Znów uśmiech Katchertonów rozświetlił jej twarz.

Megan, sięgając do klamki, podjęła temat:

- Nigdy nie wychodziło mi malowanie na płótnie... - Potrzebowała słów, wielu słów, by

pokryć to, co jak się obawiała, łatwo było zauważyć. - Zresztą nic mi nie wychodzi tak, jak
zamierzałam - ciągnęła, gdy weszły do pracowni. - To naprawdę frustrujące, gdy nie można wyrazić
tego, co się chce. Latem, podczas sezonu, wykonuję trochę kompozycji techniką aerografii, ale...

Jessica jej nie słuchała. Poruszała się po pracowni w bardzo podobny sposób jak jej brat -

wdzięcznie, w skupionym milczeniu. Jednych rzeźb dotykała palca​mi, inne unosiła do góry. Tak długo
przyglądała się małemu jednorożcowi z kości słoniowej, że Megan za​częła się kręcić nerwowo.

Co ona robi? - rozmyślała. Dlaczego? Promienie zachodzącego słońca wpadały do pokoju,

rysując desenie na podłodze. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Zbyt późno Megan przypomniała
sobie o popiersiu Katcha. Ukośny promień padł na nie, wydobywając płaszczyzny już zaznaczone
dłutem. Chociaż popiersie było jeszcze surowe i dalekie od ukończenia, łatwo można było rozpoznać,
że przedstawia Katcha. Megan, czując zażenowanie, podeszła i stanęła przed nim w nadziei, że
ukryje je przed Jessiką.

- Katch miał rację - powiedziała Jessica w skupieniu. Nadal trzymała w ręce jednorożca i

pieściła go palcami. - Bez wątpienia. Zwykle mnie to denerwuje, ale nie tym razem. - Jej
podobieństwo do Katcha było uderzające. Nawet teraz, gdy Megan starała się nadążyć za jej
rozumowaniem, aż swędziały ją palce, by szybko ją naszkicować.

- W jakiej sprawie?

- Masz niezwykły talent.

- Co? - Megan szeroko otworzyła oczy.

- Katch powiedział mi, że twoje prace są genialne - ciągnęła. Po raz ostatni obrzuciła

zachwyconym spojrzeniem jednorożca, po czym go odstawiła. - Na podstawie tych dwóch rzeźb,
które mi przysłał, zgodziłam się z nim. Ale to były zaledwie dwie prace. - Podniosła dłuto i zaczęła
nim bezwiednie uderzać o dłoń, podczas gdy jej oczy nadal wędrowały po pracowni. - To
zdu​miewające!

- Wysłał ci moje rzeźby?

background image

- Tak, kilka tygodni temu. Zrobiły na mnie duże wrażenie. - Jessica odłożyła dłuto i podeszła

do niedokończonego studium kobiety wyłaniającej się z morza. Megan pracowała nad nim, zanim
zajęła się popiersiem Katcha.

- To jest wspaniałe! - powiedziała z zachwytem. - Wezmę je, jak również jednorożca. Dwie

rzeźby, które przysłał mi Katch, zostały entuzjastycznie przyjęte.

- Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Przez moich klientów - wyjaśniła Jessica. - W mojej galerii w Nowym Jorku. - Uśmiechnęła

się do Megan.

- Czy nie wspomniałam ci, że prowadzę galerię?

- Nie. Nie wspomniałaś.

- Och, pewnie myślałam, że zrobił to już Katch. Zacznę więc od początku.

- Będę naprawdę zobowiązana - powiedziała Megan i poczekała, aż Jessica usiądzie na małym

drewnia​nym krześle.

- Dwa tygodnie temu Katch przysłał mi dwie twoje prace - rozpoczęła Jessica. - Chciał

usłyszeć moją opinię. Mimo że sama słabo maluję, znam się na sztuce. - Mówiła z dużą pewnością
siebie. - Gdy zorientowałam się, że nigdy nie będę wielką artystką, poświęciłam się studiowaniu
sztuki. Potem otworzyłam galerię na Manhattanie. Przez ostatnie sześć lat wyrobiłam sobie dobrą
markę i pozyskałam klientelę. - Uśmiechnęła się z dumą. - A więc naturalnie, gdy mój wiecznie
podróżujący brat zobaczył twoje prace, przysłał mi je do oceny. On zawsze poddaje swoje
instynktowne działania weryfikacji eksperta, a potem i tak robi to, co sam uważa za stosowne. -
Westchnęła pobłażliwie. - W zeszłym roku na przykład eksperci odradzali mu budowę szpitala w
Afryce, ale on i tak go wybudował.

- Szpital? - Megan uchwyciła się nowego tematu.

- Tak, szpital dziecięcy. Katch ma miękkie serce dla dzieci. - Jessica starała się mówić z

nonszalancją, ale w jej głosie czuło się wzruszenie. - Katch zrobił zadziwiające rzeczy dla
osieroconych dzieci z Wietnamu - ciągnęła. - I wreszcie ten fantastyczny park rozrywki, który
zbudował w Nowej Południowej Walii.

Megan siedziała jak zamurowana. Czy naprawdę rozmawiały o tym samym Davidzie

Katchertonie? Czy to ten sam człowiek, który tak bezczelnie zaczepił ją w sklepie spożywczym?

Przypomniała sobie, jak oskarżyła go, że usiłował oszukać i wykorzystać jej dziadka.

Zarumieniła się ze wstydu. Wmówiła sobie, że był oportunistą, pyszałkiem zepsutym przez bogactwo,
zakochanym w sobie narcyzem. Próbowała przekonać samą siebie, że był nieodpowiedzialny, że nie
można było na nim polegać oraz że w życiu szukał wyłącznie przyjemności.

- Nie wiedziałam - wymamrotała. - Nic o tym nie wiedziałam.

background image

- Och, Katch jest bardzo skromny i trzyma się w cieniu - powiedziała Jessica. - Nie szuka

rozgłosu. Jest niewiarygodnie energiczny i pewny siebie, ale jednocześnie to bardzo ciepły i
wrażliwy człowiek. - Spojrzała gdzieś poza ramię Megan. - No, ale ty chyba dobrze go znasz.

Przez moment Megan wpatrywała się w Jessicę nieobecnymi oczami. Gdy odwróciła głowę,

wzrok jej padł na popiersie Katcha. Na chwilę zapomniała, że chce je zasłonić. Powoli odwróciła
głowę i powiedziała ze spo​kojem, starając się zachować obojętny wyraz twarzy:

- Nie. Myślę, że tak naprawdę w ogóle go nie znam. Wiem tylko, że ma fascynującą twarz. Nie

mogłam się oprzeć pokusie, by go wyrzeźbić.

Dostrzegła błysk zrozumienia w oczach Jessiki.

- To w ogóle fascynujący człowiek - dodała Jessica. Megan odwróciła wzrok.

- Przepraszam - zreflektowała się Jessica. - Wtrąciłam się w nie swoje sprawy. Nie będziemy

rozmawiać o Katchu. Porozmawiajmy o twojej wystawie.

- O czym? - Megan znów podniosła wzrok.

- O twojej wystawie - powtórzyła Jessica, rzucając się pospiesznie na nowy temat. - Jak

myślisz, czy masz już dość gotowych prac? Katch wspomniał mi coś o jakiejś galerii w mieście,
gdzie wstawiałaś swoje rzeźby. Myślę, że można by urządzić ci wystawę na jesieni... Co o tym
sądzisz?

- Jessico, naprawdę nie wiem, o czym mówisz. - W głosie Megan pojawiła się nuta paniki.

Jessica ją zauważyła. Wyciągnęła dłoń i ujęła ręce Megan. Ten uścisk był niespodziewanie
stanowczy.

- Megan, posiadasz coś specjalnego, coś potężnego. Czas, byś się tym podzieliła z innymi. -

Wstała, pocią​gając Megan za sobą. - Może napijemy się teraz kawy?

Godzinę później Megan siedziała samotnie w kuchni. Zapadała ciemność, ale Megan nie

wstała, by zapalić światło. Na stole nadal stały dwie filiżanki. Megan starała się uporządkować w
myślach to wszystko, co usły​szała w ciągu ostatniej godziny.

Wystawa w galerii Jessiki na Manhattanie w Nowym Jorku. Publiczna wystawa. Wystawa jej

prac!

To się nie mogło zdarzyć, myślała. To tylko wytwór mojej wyobraźni. Zerknęła znów na pustą

filiżankę. W powietrzu nadal unosił się lekki, wytworny zapach perfum Jessiki.

W końcu, nadal oszołomiona, zaniosła filiżanki do zlewu i automatycznie zaczęła je myć.

Jak dała się namówić? Uzgadniała daty i szczegóły, zanim jeszcze zgodziła się na wystawę...

Ale czy ktoś potrafił kiedyś odmówić czegoś Katchertonom? Westchnęła, spoglądając na swoje
mokre ręce. Musi do niego zadzwonić. Gdy sobie to uzmysłowiła, ogarnęła ją jeszcze większa

background image

panika. Musi...

Postawiła filiżanki i spodki na suszarce. Musi mu podziękować. Ze zdenerwowania i tremy

dławiło ją w gardle, ale aby zachować pozory przed samą sobą, metodycznie wytarła ręce. Potem
podeszła do telefonu wiszącego na ścianie obok kuchenki.

- To przecież proste - szepnęła do siebie, a potem zagryzła wargę. Odchrząknęła. - Muszę mu

tylko podziękować. To zabierze minutę. - Sięgnęła po słuchawkę, ale zaraz cofnęła rękę. Myśli tłukły
jej się po głowie w szalonej gonitwie. Tak samo biło jej serce.

Wreszcie podniosła słuchawkę. Znała numer. Czyż przez ostatnie dwa tygodnie nie zaczynała

wykręcać tego numeru co najmniej dziesięć razy dziennie? Głęboko wciągnęła powietrze, zanim
wybrała pierwszą cyfrę. To zajmie pięć minut, a potem nie będzie już żadnego powodu, by się z nim
kontaktować. Byłoby lepiej, gdyby ich znajomość skończyła się w jakiś przyjemniejszy sposób.
Nacisnęła ostatni klawisz i czekała.

Zabrzmiały cztery dzwonki, cztery długie dzwonki, zanim Katch podniósł słuchawkę.

- Katch? - Ledwie usłyszała własny głos.

- Meg?

- Tak, to ja... - Szukała odpowiednich słów. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam... - Jakie

to wyświe​chtane. .. jakie banalne...

- Wszystko w porządku? - W jego głosie zabrzmiał niepokój.

- Tak, oczywiście. - Gorączkowo szukała prostych, zwyczajnych słów. - Katch, chciałabym z

tobą poroz​mawiać. Była tu twoja siostra i...

- Wiem, wróciła kilka minut temu - powiedział z lekkim zniecierpliwieniem. - Czy coś się

stało?

- Nie, nic się nie stało. - Nadal nie mogła uspokoić głosu.

- Jesteś sama?

- Tak...

- Przyjadę za dziesięć minut.

- Nie! - Megan nerwowo przeczesała włosy palca​mi. - Proszę, nie przyjeżdżaj.

- Za dziesięć minut - powtórzył i przerwał połączenie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

background image

Przez dłuższą chwilę Megan wpatrywała się w głuchą słuchawkę telefonu. Ale narobiła

zamieszania! Wcale nie chciała, by przyjeżdżał. W ogóle nie chciała go widzieć. Och, to kłamstwo...

Powoli odłożyła słuchawkę. Chciała go zobaczyć. Chciała go zobaczyć od wielu dni.

Odwróciła się i pustym wzrokiem rozejrzała po kuchni. W pomieszczeniu panowała prawie
całkowita ciemność. Stół i krzesła wyglądały jak ponure cienie. Podeszła do kontaktu i włączyła
światło.

Tak lepiej, pomyślała. Bezpieczniej. Kawa. Zaparzy kawę. Musiała czymś zająć ręce.

Zaczęła się krzątać przy ekspresie. Czuła ogromne zdenerwowanie. Miała nadzieję, że za kilka

minut zdoła się uspokoić. Gdy Katch przyjedzie, powie mu, co ma do powiedzenia, a potem się
rozstaną.

Zadzwonił telefon. Podskoczyła nerwowo. Usiadła i podniosła słuchawkę.

- Cześć, Megan - zatrzeszczał w słuchawce jowial​ny głos Popa.

- Pop, nadal pracujesz w lunaparku? Która to już godzina? - zastanawiała się nieprzytomnie,

zerkając na zegarek.

- Właśnie dlatego dzwonię. Wpadł do mnie George. Zjemy kolację w mieście. Nie chciałem,

byś się martwiła.

- Nie będę. - Uśmiechnęła się. Napięcie powoli mijało. - Przypuszczam, że macie sobie dużo

do opowie​dzenia o ostatnich wędkarskich przygodach.

- A może wpadniesz do miasta, kochanie? Postawi​my ci drinka.

- Och, chcecie mieć po prostu wdzięcznego słuchacza. - Uśmiechnęła się szerzej, a Pop

zachichotał. - Ale dziś wieczorem dziękuję. Mam w lodówce resztkę spag​hetti, poradzę sobie.

- Przywiozę ci coś dobrego na deser. - To był stary zwyczaj. Od niepamiętnych czasów, gdy

Pop jadł kola​cję bez niej, zawsze przywoził jej coś słodkiego. - Na co masz ochotę?

- Na tęczowy sorbet - zdecydowała natychmiast. - Baw się dobrze.

- A ty nie pracuj za długo, kochanie.

Gdy odłożyła słuchawkę, zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie powiedziała dziadkowi, że

Katch złoży jej wizytę. Nie wspomniała ani o Jessice, ani o planowanej wystawie.

To musi poczekać. Aż będą mogli spokojnie poroz​mawiać.

Tylko w ten sposób dowie się, co dziadek naprawdę czuje i myśli o jej planach.

To nie był najlepszy pomysł. Megan zaczynała mieć wątpliwości. W zdenerwowaniu

background image

przeczesywała włosy palcami. Szalony pomysł. Przecież nie może wyjechać do Nowego Jorku i...

Jej myśli przerwał widoczny w oknie blask świateł nadjeżdżającego samochodu. Powoli,

starając się po drodze odzyskać równowagę, skierowała się do szkla​nych, przesuwanych drzwi.

Katch wszedł na werandę i położył dłoń na klamce. Przez chwilę w milczeniu przyglądali się

sobie przez szybę. Megan słyszała delikatny trzepot skrzydeł owadów wpadających na lampę na
zewnątrz.

W końcu Katch otworzył drzwi. Gdy zamknął je cicho za sobą, wyciągnął rękę i dotknął

policzka Megan. Nie odrywając dłoni, oczami badał jej twarz.

- Wydaje mi się, że jesteś zdenerwowana - powie​dział cicho.

Megan zwilżyła usta.

- Wszystko w porządku. - Cofnęła się o krok. Katch wolno opuścił rękę. - Przepraszam, że cię

niepo​koję...

- Megan, przestań. - Głos miał cichy i opanowany. Znów spojrzała na niego, trochę

zaintrygowana. - Prze​stań przede mną uciekać. I przestań mnie przepraszać!

- Robię kawę - powiedziała sucho. - Za chwilę powinna być gotowa. - Już miała się odwrócić,

by przy​gotować filiżanki, gdy Katch złapał ją za ramię.

- Nie przyjechałem na kawę. - Opuścił rękę i objął ją wpół.

- Katch, proszę, nie utrudniaj mi tego. - Pod jego dotykiem puls zaczął jej przyspieszać.

Zauważyła, jak coś zabłysło w jego oczach, a potem znikło.

- Przepraszam - powiedział. - Przez ostatnie dwa tygodnie miałem pewne trudności z

poradzeniem sobie z tym, co zaszło podczas naszego ostatniego spotkania. - Zauważył, że gwałtownie
się zarumieniła, ale nie odwracała wzroku. Wsunął ręce do kieszeni. - Chciałbym to naprawić,
Megan.

Poruszona niezwykłą delikatnością w jego głosie, pokręciła głową i odwróciła się do ekspresu

z kawą.

- Nie wybaczysz mi?

Gdy znów na niego spojrzała, oczy miała pociemnia​łe ze zmieszania.

- Nie... - zająknęła się. - To znaczy, tak, oczywi​ście, ja...

- Oczywiście nie chcesz mi wybaczyć? - dopytywał się. W jego oczach i wokół ust pojawił się

cień uśmie​chu. A wtedy poczuła, że tonie.

background image

- Oczywiście, że ci przebaczam - poprawiła się i znów odwróciła głowę, by nalać kawę. - Już

o wszy​stkim zapomniałam, - Aż podskoczyła, gdy położył ręce na jej ramionach.

- Naprawdę? - Obrócił ją do siebie. Uśmiech zniknął z jego oczu. - Mam wrażenie, że nie

znosisz mojego dotyku. Myślę, że się mnie boisz.

Uczyniła wysiłek, by odprężyć się pod jego delikat​nym dotykiem.

- Nie boję się ciebie, Katch - powiedziała półgłosem. - Wprawiasz mnie tylko w zakłopotanie.

Przez cały czas.

Obserwowała, jak z namysłem unosi brwi.

- Nie zamierzałem wprawiać cię w zakłopotanie. Przepraszam cię, Megan.

- Wiem, że mówisz szczerze. - Uśmiechnęła się.

Przyciągnął ją do siebie.

- A więc możemy się pocałować na przeprosiny? Megan zaczęła protestować, ale jego usta,

mimo że czułe i delikatne, były nieubłagane. Serce zaczęło jej walić. Katch nie próbował pogłębić
pocałunku. Ręce nadal trzymał swobodnie na jej ramionach. Wbrew ostrzeżeniom zdrowego
rozsądku przytuliła się do nie​go, przyzwalając na więcej. Ale on nie wziął więcej.

Odsunął ją od siebie i poczekał, aż otworzy oczy. Następnie bez słowa odwrócił się i podszedł

do okna.

- Chciałam porozmawiać z tobą o twojej siostrze.

- Za wszelką cenę starała się wypełnić ciszę. - A mówiąc dokładniej, o jej wizycie w mojej

pracowni.

Katch odwrócił głowę i obserwował, jak rozlewa kawę do filiżanek. Podszedł do lodówki i

wyjął mleko.

- Zgoda. - Stojąc przy niej, nalał mleko do filiżanek.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wysłałeś swojej siostrze moje rzeźby?

- Wolałem poczekać, aż wypowie swoją opinię. - Katch usiadł obok Megan i podniósł

filiżankę do ust.

- Mam do niej zaufanie. Pomyślałem, że ty również bardziej zaufasz jej opinii niż mojej.

Zamierzasz urzą​dzić wystawę? Jessica nie zdążyła mi wszystkiego powiedzieć, gdy zadzwoniłaś.

Wpatrując się w kawę, lekko poruszyła się na krześle. Potem uniosła głowę i spojrzała mu

prosto w oczy.

background image

- Ona ma ogromną siłę perswazji. Zgodziłam się, zanim jeszcze zdałam sobie z tego sprawę.

- To świetnie - powiedział po prostu, popijając kawę.

- Chcę ci podziękować - dodała pewniejszym gło​sem - za załatwienie tej sprawy.

- Niczego nie załatwiałem - odparł. - Jessica sama podejmuje decyzje, odpowiedzialnie i

profesjonalnie. Ja tylko wysłałem jej twoje rzeźby z prośbą o opinię.

- A więc dziękuję ci za wykonanie tego pierwszego ruchu, którego ja pewnie nigdy bym nie

zrobiła z ty​siąca powodów, które przyszły mi do głowy już pięć minut po wyjściu Jessiki.

Katch wzruszył ramionami.

- W porządku, skoro tak bardzo chcesz być mi wdzięczna.

- Jestem ci wdzięczna - przyznała. - Ale boję się, naprawdę jestem przerażona, że moje prace

zostaną wystawione na widok publiczny. - Oddychała z drżeniem. - A ponieważ po otwarciu
wystawy krytycy sztuki mogą mnie całkowicie zmiażdżyć, wtedy będę na ciebie wściekła. Dlatego
lepiej teraz przyjmij moją wdzięcz​ność, zgoda?

Gdy Katch podszedł do niej, poczuła zawrót głowy, ponieważ była absolutnie pewna, że

weźmie ją zaraz w ramiona. Ale on tylko wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.

- Gdy odniesiesz olśniewający sukces, będziesz znów mogła mi ją okazać. - Uśmiechnął się, a

wtedy cały świat nabrał barw i ostrości. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak nudne i
szare było jej życie bez niego.

- Cieszę się, że przyjechałeś - wyszeptała i, nie mogąc się powstrzymać, objęła go i wtuliła

twarz w jego ramię. Po chwili Katch delikatnie objął ją w talii. - Przepraszam za to, co
powiedziałam... na temat pożyczki. Wcale nie miałam tego na myśli. Mówię okropne rzeczy, gdy
jestem wściekła.

- Czy teraz przyszła kolej na okazanie skruchy? Potrafił ją rozśmieszyć.

- Tak. - Odchyliła głowę i uśmiechnęła się. Nadal go obejmowała. Pocałował ją lekko i

wypuścił z objęć. Z niechęcią mu na to pozwoliła. Stał przez chwilę w milczeniu i patrzył na nią z
góry.

- Co robisz? - spytała trochę zażenowana.

- Zapamiętuję twoją twarz. Jadłaś już kolację? Pokręciła głową, zastanawiając się, jak to się

działo, że ciągle wprawiał ją w zakłopotanie.

- Jeszcze nie. Miałam zamiar podgrzać sobie makaron.

- To nie do przyjęcia. Co powiesz na pizzę?

background image

- Wspaniale, ale ty masz przecież gości.

- Jessica i Rob zabrali dzieci na minigolfa. Nie będą za mną tęsknić. - Wyciągnął rękę. -

Chodźmy!

- Och, poczekaj - powiedziała, zanim podała mu dłoń.

Na tablicy obok szklanych drzwi napisała: „Wyszłam z Katchem". To wystarczyło.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Katch pojechał nadmorskim bulwarem. Poruszali się wolno w tłumie turystów. Radia w

samochodach grały na cały regulator. Zewsząd dobiegały śmiechy i muzyka. Ludzie siedzieli na
hotelowych balkonach i obserwowali wolno płynący potok samochodów i pieszych. Z lewej strony
pomiędzy budynkami raz po raz poły​skiwało morze.

Zadowolona i nieco senna po zjedzeniu olbrzymiej pizzy i wypiciu chianti Megan zapadła się

głęboko w miękki, skórzany fotel.

- Po weekendzie wróci tu spokój - zauważyła.

- Czy czasami nie macie wrażenia, że jesteście obiektem inwazji? - spytał Katch, gestem

pokazując tłum.

- Lubię tłok i gwar - odparła natychmiast, a po chwili wybuchnęła śmiechem. - Ale lubię też

zimę, gdy plaże są puste. Przypuszczam, że jest coś takiego w tym zgiełku, co do mnie przemawia,
zwłaszcza gdy sobie przypominam senne zimowe miesiące.

- To przecież twój czas - powiedział Katch, zerkając na nią. - Czas, który poświęcasz swoim

rzeźbom.

Wzruszyła ramionami, czując się trochę niezręcznie pod jego intensywnym spojrzeniem.

- Rzeźbię również latem - powiedziała. - Gdy mam wolną chwilę... Właściwie zapomniałam o

wolnym czasie, gdy Jessica mówiła o wystawie i robiłyśmy plany... - Urwała, marszcząc brwi. - Nie
wiem, jak zdo​łam to wszystko przygotować.

- Chyba się nie wycofasz?

- Nie, ale... - Znów zawstydziło ją jego spojrzenie. - Nie - dodała bardziej stanowczo. Nie

wycofam się.

- Nad czym teraz pracujesz?

Megan przeniosła wzrok za okno, myśląc o na wpół ukończonym popiersiu Katcha.

background image

- Nic wielkiego... - Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się gałkami radioodbiornika. - Mała

rzeźba w drewnie.

- Co przedstawia?

Megan mruknęła coś niewyraźnie. Katch odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.

- Pirata - powiedziała szybko, gdy światło latarni padło na twarz Katcha, uwydatniając jej

płaszczyzny i cienie. - Głowę pirata.

- Chciałbym ją zobaczyć - rzekł w skupieniu.

- Nie jest jeszcze skończona - odparła pospiesznie. To zaledwie gliniany model. Możliwe, że

odłożę ją na bok, jeśli mam przygotować resztę moich prac na wy​stawę.

- Meg, dlaczego nie przestaniesz się martwić i nie zaczniesz wreszcie się cieszyć?

- Cieszyć się? - Nieco zdezorientowana wpatrywała się w niego.

- Z wystawy.

- Och! - Walczyła, by uporządkować myśli. - Będę się cieszyć... gdy już wszystko się skończy -

dodała z uśmiechem. - Będziesz wtedy w Nowym Jorku?

- Zastanawiam się.

- Chciałabym, byś tam był. - Gdy się roześmiał, potrząsając głową, dodała tonem wyjaśnienia:

- Chodzi mi o to, że potrzebuję mieć obok siebie jakieś przyjazne twarze.

- Zobaczysz, że nie będziesz potrzebować niczego prócz swoich rzeźb - zapewnił ją Katch

nadal z rozbawieniem w oczach. - Nie sądzisz, że zechcę być obok ciebie na wernisażu, bym mógł
się przechwalać, że cię odkryłem?

- Miejmy nadzieję, że obydwoje nie będziemy tego żałować - bąknęła Megan, a on znów się

roześmiał. - Nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogłeś się pomy​lić - oskarżyła go cierpko.

- A ty nie dopuszczasz myśli, że możesz odnieść sukces - odparował.

Megan otworzyła usta, a potem znów je zamknęła.

- Tak - odezwała się po namyśle - obydwoje mamy rację. - Gdy zatrzymali się w korku,

dotknęła jego ra​mienia. - Katch?

- Tak?

- Dlaczego zbudowałeś szpital w Środkowej Afryce?

background image

Odwrócił się do niej, lekko marszcząc brwi.

- Ponieważ był tam potrzebny.

- Tylko tyle? - naciskała, choć czuła, że nie był zadowolony z tej indagacji. - Jessica

wspomniała, że ci odradzano, ale ty...

- Szczęśliwym trafem posiadam dość pieniędzy. - Niecierpliwie wzruszył ramionami. - I mogę

robić z nimi, co zechcę. Och, są pewne rzeczy, które lubię robić. To wszystko. - Widząc wyraz jej
twarzy, pokręcił gło​wą. - Nie rób ze mnie świętego, Meg.

Odprężona, bezwiednie pogłaskała go po włosach nad uchem.

- Ani mi się śni. - Wolałby uchodzić za ekscentryka niż za dobroczyńcę, pomyślała z nagłą

czułością. Jeszcze łatwiej było go kochać, znając ten sekret. - O wiele łatwiej cię polubić, niż
myślałam wtedy w sklepie, gdy mi się naprzykrzałeś - powiedziała głośno.

- Próbowałem ci tylko coś uświadomić - podkreślił. - Ale ty udawałaś, że nie jesteś

zainteresowana.

- Nie byłam zainteresowana. W najmniejszym stopniu. - Jego uśmiech był zaraźliwy i

stwierdziła, że sama się śmieje. - W każdym razie nie bardzo - dodała. Gdy raptownie skręcił w
boczną uliczkę, spojrzała na niego pytająco: - Co robisz?

- Pospacerujemy po promenadzie. - Zaparkował samochód i energicznie wysiadł. - Może kupię

ci jakąś pamiątkę - obiecał.

- Trzymam cię za słowo! - zawołała radośnie Me​gan, dołączając do niego.

- Powiedziałem „może".

- Umówmy się, że tego nie dosłyszałam. - I dodała, splatając palce z jego palcami: - Liczę na

coś ekstrawa​ganckiego.

- Na przykład? - Przecinali nieprawidłowo jezdnię, lawirując między samochodami.

- Gdy zobaczę, dam ci znad.

Promenada była zatłoczona, pełna ludzi, świateł i hałasu. Wiatr od morza przynosił

orzeźwiający zapach soli, który mieszał się z zapachem smażonego mięsa dochodzącego z barów.

Zamiast wejść do jednego ze sklepików z pamiątka​mi, Katch pociągnął Megan do salonu gier.

- Wielkie słowa o prezencie, a potem coś takiego... - skomentowała, gdy wymieniał banknoty

na żetony.

- Jeszcze za wcześnie na taką opinię - powiedział, wysypując jej kilka żetonów na rękę. - Może

background image

spróbujesz szczęścia i ocalisz naszą galaktykę przed najeźdźcami?

Megan ze znaczącym uśmiechem wybrała maszynę i wsunęła do niej dwa żetony.

- Gram pierwsza. - Nacisnęła guzik startowy, a potem posługując się dźwignią, zaczęła

unieszkodliwiać wroga. Mocno ściągając brwi, skręciła swym pojazdem w prawo, a wtedy maszyna
eksplodowała kolorami i hałasem.

Katch rozbawiony włożył ręce do kieszeni i obserwował ożywioną mimikę jej twarzy. Podczas

manewrów Megan marszczyła brwi, zagryzała wargi, a gdy na ekranie pojawiał się laserowy
wybuch, mrużyła oczy. Walczyła bardzo dzielnie, by uniknąć krzyżowego ognia, ale w końcu jej
pojazd został unicestwiony.

- Całkiem nieźle! - Katch pochwalił osiągnięty przez nią wynik.

- Trzeba być dzielną, gdy jest się ostatnią nadzieją planety - odrzekła skromnie.

Katch zaśmiał się, odsunął ją na bok i sam zmierzył się z maszyną.

Megan doceniła jego zręczność, gdy jeszcze szybciej niż ona niszczył przeciwników. Lubi

ryzykować, pomyślała, gdy o mały włos nie został zestrzelony przez ogień laserowy w trakcie
wysadzania trzech statków. Podeszła bliżej, by lepiej obserwować jego technikę.

Przypadkowo musnęła ramieniem jego ramię, a wtedy zauważyła, że na krótką, ledwie

dostrzegalną chwilę stracił rytm. Prowokacyjnie przysunęła się jeszcze bliżej. Nastąpiło kolejne
krótkie zakłócenie jego rytmu. Delikatnie dotknęła wargami jego ramienia, a potem uśmiechnęła się
mu prosto w twarz. Wtedy usłyszała eksplozję. Jego statek wystrzelił w powietrze.

Katch nie patrzył na ekran, tylko na nią. Zauważyła przelotny błysk w jego oczach, zanim

zmierzwił ręką jej włosy.

- Oszustka - wymamrotał.

Na chwilę Megan zapomniała o panującym na sali zgiełku, zapomniała o tłumie ludzi, którzy

kręcili się wokół nich. Zatraciła się w tych zamglonych, szarych oczach oraz swym własnym,
przyprawiającym o zawrót głowy poczuciu siły.

- Oszustka? - powtórzyła, zostawiając lekko roz​chylone usta. - Nie wiem, co masz na myśli.

Zacisnął palce na jej włosach.

- Myślę, że dobrze wiesz - wykrztusił z wysiłkiem, jakby zmagając się z własnymi uczuciami. -

I myślę, że muszę teraz być bardzo ostrożny, ponieważ zdałaś sobie sprawę, jaką masz nade mną
władzę.

- Katch... - Wzruszona przywarła wzrokiem do jego ust. - Może ja nie chcę, żebyś był dłużej

ostrożny?

background image

Puścił jej włosy i pogłaskał ją po policzku.

- Mam ku temu swoje powody - powiedział stłumionym głosem. - Chodźmy. - Wziął ją pod

ramię i od​ciągnął od maszyny. - Zagramy w coś innego.

Megan nie sprzeciwiała się, zadowolona, że spędza z nim czas. Wrzucali żetony do następnych

automatów i rywalizowali zaciekle - zarówno ze sobą, jak i z maszynami. Megan czuła ten sam
radosny nastrój, jak pamiętnego wieczoru w wesołym miasteczku. Przebywanie z Katchem
przypominało jazdę na górskiej kolejce. Błyskawiczne zakręty, szybkie podjazdy i zjazdy na łeb na
szyję, niespodziewane przeszkody i hamowanie.

Z rękami na biodrach stała za nim, gdy wygrywał z kolejną maszyną.

- Czy ty kiedykolwiek przegrywasz? - spytała wyzywająco.

Katch rzucił kolejną piłkę za czterdzieści punktów.

- Staram się, by nie weszło mi to w nawyk. Chcesz rzucić?

- Nie. Wspaniale się popisujesz.

Śmiejąc się, Katch rzucił dwie ostatnie piłki za dziewięćdziesiąt punktów, a potem pochylił

się, by oderwać kolejny wygrany kupon.

- Uważaj, bo nie zamienię tego na prezent dla ciebie - ostrzegł.

- Obiecałeś - powiedziała Megan z wyrzutem, pa​trząc na wygrany plik kuponów.

- To prawda. - Z uśmiechem zwinął kupony, potem objął ją ramieniem i podszedł do stoiska z

nagrodami.

- Zaraz zobaczymy, co tu jest... Mam dwa tuziny. Co powiesz na przykład na jeden z tych

wielofunkcyjnych scyzoryków?

- Jeśli to ma być dla mnie - powiedziała Megan, przyglądając się asortymentowi na półkach -

to podoba mi się ta mała, jedwabna różyczka. - Postukała palcem w szklaną ladę, wskazując szpilkę
do wpinania w klapę. - Mam wszystkie narzędzia - dodała z figlarnym uśmiechem.

- W porządku. - Katch skinął na kobietę stojącą za ladą, a potem oderwał kupony. - Zostały

jeszcze cztery - policzył, potem rozejrzał się po pólkach. - Poproszę jeszcze to.

Megan z ciekawością przyglądała się maleńkiej figurce, którą podała sprzedawczyni.

Przedstawiała coś pośredniego między kaczką a pingwinem.

- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała.

- Podarować tobie. - Katch podał kobiecie resztę kuponów. - Mam szczodre serce.

background image

- Jestem do głębi poruszona - powiedziała Megan, obracając figurkę w dłoni, podczas gdy

Katch przypinał jej do kołnierzyka koszuli spinkę z różyczką. - Co to właściwie jest?

- Chyba jakiś mutant. - Objął ją ramieniem i wyprowadził z salonu gier. - Sądziłem, że jako

artystka docenisz jego walory estetyczne.

Megan uważnie przyjrzała się figurce, potem wsunę​ła ją do kieszeni.

- Dostrzegam jej urok. I - dodała, stając na palce, by pocałować go w policzek - to było

naprawdę miłe z twojej strony, że całą wygraną przeznaczyłeś dla mnie.

Katch z uśmiechem przesunął palcem po jej nosie.

- Czy pocałunek w policzek to jedyne twoje podzię​kowanie?

Śmiejąc się, Megan obejmowała go w pasie, gdy przechodzili przez promenadę, a potem

schodzili w dół na plażę.

Księżyc w nowiu wyglądał jak cienki rogalik, ale gwiazdy błyszczały jasno i odbijały się w

wodzie. Fale rozbijały się z szumem o brzeg. Zakochani spacerowali tam i z powrotem, ramię przy
ramieniu, cicho rozmawiając albo milcząc. Dzieci biegały z latarkami po piasku, poszukując
skarbów.

Megan zdjęła buty i podwinęła nogawki dżinsów. W milczącym porozumieniu Katch zrobił to

samo. Chłodna woda lizała im stopy, a oni szli i szli coraz dalej, aż śmiech i muzyka dobiegająca z
promenady stała się tylko odległym echem.

- Twoja siostra jest urocza - odezwała się w końcu Megan. - I bardzo ładna. Tak jak mówiłeś.

- Jessica zawsze była piękna - zgodził się w zamy​śleniu. - Realistka, ale zawsze piękna.

- Widziałam w parku twoje siostrzenice. - Megan uniosła głowę; wiatr od morza targał jej

włosami. - Bu​zie miały wysmarowane czekoladą.

- Typowe. - Śmiejąc się, gładził ją po ramieniu. Megan czuła, jak krew zaczyna pulsować w jej

żyłach. - Dziś wieczorem poszły kopać robaki. Jutro mam za​brać je na ryby.

- Lubisz dzieci - stwierdziła.

Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, ale Megan wpa​trywała się w ocean.

- Tak, dzieci to nieustanna przygoda, prawda?

- Co roku w lunaparku widzę ich mnóstwo, ale nigdy nie przestają mnie zadziwiać. -

Odwróciła się; słodki, kobiecy uśmiech rozjaśniał jej twarz. - Widuję z nimi również udręczonych
rodziców.

background image

- Kiedy straciłaś swoich rodziców?

Zauważył zaskoczenie w jej oczach, nim znów zapa​trzyła się w przestrzeń.

- Miałam pięć lat - powiedziała.

- Pewnie słabo ich pamiętasz?

- Mam tylko niejasne wspomnienia, właściwie impresje. Pop oczywiście ma fotografie. Gdy je

oglądam, zawsze dziwię się, jak bardzo byli młodzi.

- To musiało być dla ciebie niezwykle trudne - powiedział Katch. - Dorastać bez nich.

Współczucie w jego głosie ją ujęło. Odwróciła do niego głowę. Przeszli plażą już tak daleko,

że teraz oświetlały im drogę tylko gwiazdy. Katch zauważył ich odbicie w oczach Megan.

- Byłoby nie do zniesienia, gdyby nie Pop - powiedziała. - Zrobił więcej, niż powinien. -

Zatrzymała się i weszła głębiej do morza. Woda pieniła się i pluskała wokół jej stóp. - Nigdy nie
zapomnę, jak Pop starał się uprasować moją odświętną, organdynową sukienkę. Miałam wtedy jakieś
osiem lat... - Kręcąc głową, roześmiała się, rozpryskując stopą wodę. - Nadal mam ten obrazek przed
oczami. Stał nad deską do prasowania i walczył z falbankami i zakładkami, a klął jak szewc.
Oczywiście, nie wiedział, że tam byłam. Nadal kocham go za to - dodała. - Choćby tylko za to.

Katch objął ją w pasie i przyciągnął plecami do sie​bie. Musnął ustami czubek jej głowy.

- Wyobrażam sobie, że niedługo potem powiedzia​łaś mu, że nie lubisz odświętnych sukienek.

- Skąd wiesz? - Spojrzała na niego kompletnie za​skoczona.

- Bo znam cię. - Pieszczotliwie powiódł palcem po jej twarzy.

Megan ze zmarszczonymi brwiami patrzyła gdzieś ponad jego ramieniem.

- Jestem aż tak nieskomplikowana?

- Ależ nie. - Dotykając nadal palcem jej policzka, odwrócił ku sobie jej twarz. - Muszę

przyznać, że dużo o tobie rozmyślałem.

- Dlaczego? - Poczuła, że krew niemal zastyga jej w żyłach.

Katch pokręcił głową i zatopił znów palce w jej pu​szystych włosach.

- Dziś wieczorem żadnych pytań - rzekł cicho. - Nie znam jeszcze odpowiedzi.

- Żadnych pytań - zgodziła się, a potem wspięła na palce i dotknęła ustami jego ust.

Był to czuły, ale zarazem zmysłowy pocałunek. Katch obejmował ją tak lekko i delikatnie,

background image

jakby była porcelanową lalką, która może się stłuc. Rozchyliła usta i to ona pierwsza zawładnęła
jego ustami, zaczęła draż​nić jego język swoim. Chłodna, aksamitna woda obmy​wała jej łydki.

Przesuwała dłońmi po jego plecach, a następnie jej silne palce artystki wsunęły się w jego

włosy i pieściły jego kark. Wyczuwała, że jest spięty, szeptała więc coś prosto w jego usta, jakby
chciała go tym szeptem ukoić. Wyczuwała jego opór, ale jednocześnie coraz mocniej zaciskał palce
na jej skórze. Jej zaś ciało coraz bardziej natarczywie naciskało na jego.

Namiętność narastała z każdą chwilą. Megan czuła, że wzbudza w Katchu podniecenie, które

wymyka mu się spod kontroli. Zdumienie z powodu własnej siły uderzyło ją jak błyskawica.
Powstrzymywał się, hamował, pozwalał jej narzucać tempo, ale czuła, że jest bliski wybuchu. Kusiło
ją, jakże kusiło ją, by wytrącić go z równowagi, podkopać jego samokontrolę. Nie mogła zmusić go
do miłości, ale mogła sprawić, by jej pragnął do szaleństwa. To powinno jej wystarczyć.

Toczył walkę z ogarniającym go pożądaniem. Obejmował ją coraz mocniej, przytulał coraz

gwałtowniej, aż stali się jedną sylwetką. W pewnej chwili złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do
tyłu, jakby zdecydował się przejąć przywództwo. Płonął teraz jasnym, gorącym ogniem. W niej też
narastał żar, pulsowała krew. Złapała zębami jego wargę. Wtedy usłyszała jego cichy jęk i raptownie
wypuścił ją z objęć.

- Meg...

Z głową odrzuconą do tyłu, z włosami, którymi szarpał wiatr, czekała na dalsze słowa.

Właściwie, co chciała usłyszeć? Czuła się niewiarygodnie silna. Wpatrzone w nią badawczo oczy
Katcha była prawie czarne. Na wargach czuła jego oddech - gorący, ciężki, nierówny.

- Meg - powtórzył jej imię, kładąc dłonie na jej ramionach. - Muszę iść.

Ośmielając się na rzecz niemożliwą, Megan znów przycisnęła usta do jego ust.

- Czy naprawdę tego chcesz? - wymamrotała. - Chcesz teraz mnie zostawić?

Konwulsyjnie zacisnął palce na jej ramionach, by zaraz znów oderwać ją od siebie.

- Znasz odpowiedź - rzekł szorstko. - Co chcesz zrobić? Doprowadzić mnie do szaleństwa?

- Może... - Nadal czuła podniecenie rozchodzące się po ciele ciepłą falą. Odbijało się w jej

oczach, gdy w nie spojrzał. - Może tak.

Przycisnął ją do siebie, mocno i stanowczo. Czuła szaleńcze tempo, w jakim biło mu serce. Ich

wargi znaj​dowały się znów tak blisko siebie...

- Przyjdzie taka chwila - powiedział czule. - Przysięgam, że nadejdzie czas, gdy będziemy tylko

ty i ja. Niedługo, Meg. Pamiętaj o tym.

Patrzyła mu prosto w oczy. Poczucie siły nadal ją uskrzydlało.

background image

- To ma być obietnica?

- Tak - powiedział. - Dokładnie tak.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nad popiersiem Katcha pracowała jeszcze dwa dni. Gdy skończyła, próbowała zdystansować

się do swego dzieła i ocenić je obiektywnie.

Miała rację, że wybrała drewno. Materiał był o wiele cieplejszy niż kamień. Zagryzła wargi i

długo szukała niedociągnięć. W końcu jednak całkiem obiektywnie stwierdziła, że to jedna z jej
lepszych prac. Może nawet najlepsza.

Ta twarz nie była nienagannie piękna, ale miała w sobie siłę i przykuwała uwagę. Poczucie

humoru widoczne było w wygięciu brwi i ust. Przesunęła palcem po tych ustach. Były
niewiarygodnie zmysłowe. Przypo​mniała sobie ich smak, ich dotyk. Widziała, jak wyglą​dają, gdy jest
rozbawiony, zły lub podniecony. A jego oczy... Te oczy zmieniały barwę i wyraz w zależności od
jego nastroju. Bywały jasne, gdy się cieszył, zamglone złością, gdy wpadał w szał, pociemniałe z
namiętno​ści, gdy ją całował.

Znała tę twarz tak dobrze jak swoją własną. Ale nadal nie przeniknęła jego duszy. Nadal jego

umysł był dla niej ziemią nieznaną. Z westchnieniem oparła łokcie na stole i położyła podbródek na
dłoniach.

Czy Katch kiedykolwiek pozwoli jej wniknąć do swego serca? Czule pogłaskała jego

rozwichrzone loki. Jessica zna go zapewne lepiej niż ktokolwiek. Jeśli był w kimś zakochany...

Jak by zareagował, gdyby wyznała mu miłość? Co by się stało, gdyby po prostu powiedziała

mu „kocham cię"? Niczego od niego nie żądając, niczego nie oczekując. Może powinna to zrobić?
Czyż miłość nie była uczuciem zbyt rzadkim, zbyt specjalnym, by ją ukrywać?

Ale Meg wyobraziła sobie wyraz współczucia w jego oczach.

- Nie zniosłabym tego - szepnęła, pochylając się i dc tykając czołem drewnianego czoła

Katcha. - Po prostu bym nie zniosła. - Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Megan przybrała
obojętny wyraz twarzy i przekrę​ciła się na obrotowym krześle. - Proszę!

W drzwiach stanął Pop. Wędkarską czapkę z daszkiem miał zawadiacko nasadzoną na czubek

siwej głowy.

- Co powiesz o świeżej rybie na kolację? - Szeroki uśmiech świadczył, że jego poranna

wyprawa zakoń​czyła się sukcesem.

- Chyba dam radę przełknąć kilka kęsów. - Megan przekornie przechyliła głowę. Uśmiechnęła

się zadowolona, widząc błysk w oczach dziadka i rumieniec na jego policzkach. Wstała i, tak samo
jak robiła to w dzie​ciństwie, objęła go za szyję. - Och, kocham cię, Pop!

background image

- Je też cię kocham, Megan. - Zaskoczony, ale zadowolony pogładził ją po głowie. - Wygląda

na to, że powinienem częściej przynosić pstrąga na kolację.

Oderwała głowę od jego ramienia i uśmiechnęła się ciepło.

- Nie trzeba wiele, by mnie uszczęśliwić.

Pop przybrał poważny wyraz twarzy. Z czułością za​łożył jej włosy za ucho.

- To prawda. Zawsze tak było. - Szorstką dłonią dotknął jej policzka. - Przez te wszystkie lata

to ty dałaś mi wiele szczęścia, Megan. Wiele radości. Będę za tobą tęsknił, gdy wyjedziesz do
Nowego Jorku.

- Och, Pop! - Znów ukryła twarz w jego ramieniu. - To tylko miesiąc lub dwa. Potem wrócę. -

Czuła zapach tytoniu, który zawsze nosił w kieszonce na piersi. - Może zresztą wybierzesz się ze
mną? Sezon już się skończy...

- Meg - przerwał jej, unosząc głowę, tak by ich oczy się spotkały. - To dla ciebie początek

nowego eta​pu w życiu. Nie narzucaj sobie ograniczeń.

Kręcąc głową, Megan zaczęła nerwowo przechadzać się po pracowni.

- Nie wiem, co masz na myśli.

- Musisz zrobić coś dla siebie, coś bardzo ważnego. Masz talent, Meg. - Pop rozejrzał się po

pomieszczeniu, aż jego wzrok spoczął na popiersiu Katcha. - Masz przed sobą całe życie. Chcę, byś
od razu ruszyła pełną parą.

- Mówisz to tak, jakbym miała tu nie wrócić. - Gdy się odwróciła, zobaczyła, co przykuło

uwagę Popa. - Właśnie ją skończyłam - objaśniła, walcząc, by je głos brzmiał normalnie. - Dość
dobra, nie sądzisz?

- Myślę, że bardzo dobra. - Spojrzał na nią uważnie. - Usiądź, Megan, muszę z tobą

porozmawiać.

Wiedziała, że mówił poważnie. To ją nieco speszyło. Bez słowa podeszła do krzesła. Pop

poczekał, aż usiadła i znów wbił uważny wzrok w jej twarz.

- Jakiś czas temu - podjął - powiedziałem ci, że wszystko się zmienia. Przez większość twego

życia byliśmy tylko we dwoje. Byliśmy sobie potrzebni, polegaliśmy na sobie. Dzięki wesołemu
miasteczku mieli​śmy dach nad głową i pracę. - Jego głos złagodniał.

- Przez te osiemnaście lat ani przez chwilę nie byłaś dla mnie ciężarem. Dzięki tobie czułem się

młody. Obserwowałem, jak dorastasz i byłem z ciebie ogromnie dumny. Teraz nadszedł czas na
zmianę.

Megan z trudem przełknęła ślinę.

background image

- Nie rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć.

- Nadszedł czas, byś wyruszyła w świat, Megan. Czas, bym wypuścił cię spod swoich skrzydeł.

- Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął starannie złożone papiery. Rozłożył jej i podał Megan.

Patrząc mu prosto w oczy, wzięła je dopiero po chwili wahania. Od razu domyśliła się, co ma

przed sobą. Mimo to przeczytała wszystko bardzo starannie, zdanie po zdaniu.

- A więc sprzedałeś mu nasze wesołe miasteczko - skwitowała oschłym tonem.

- Musimy jeszcze podpisać dokumenty - odpowiedział. - A ty będziesz świadkiem. - Klęska

odmalowała się w jej oczach. - Megan, posłuchaj, wiele o tym myślałem. - Pop wyjął jej z dłoni
papiery, odłożył je na stół i chwycił jej dłonie. - Katch nie był pierwszy, który zwrócił się do mnie z
taką propozycją. I nie po raz pierwszy się nad tym zastanawiałem. Tylko przedtem nie wszystko
pasowało do siebie tak, jak chciałem.

- A teraz co pasuje? - spytała, czując, jak jej oczy wypełniają się łzami.

- To jest właściwy człowiek, Megan. I odpowiedni moment. - Gładził ją po dłoniach, z bólem

patrząc na malujące się w jej oczach cierpienie. - Wiedziałem to od chwili, gdy spadły na mnie te
wszystkie naprawy. Jestem gotów oddać nasz lunapark komuś młodszemu, kto .go sprawnie
poprowadzi, abym sam mógł iść na ryby. Teraz potrzebuję tylko łódki i wędki. A on jest takim
człowiekiem, którego chętnie zobaczę na moim miejscu. - Przerwał i zaczął szukać w kieszeni
chusteczki, by wytrzeć jej oczy. - Powiedziałem ci, że mu ufam i nie zmieniłem zdania. - A ty -
ciągnął, wycierając jej łzy z policzków - musisz pójść wreszcie swoją drogą. Nie możesz robić tego,
co chcesz, ślęcząc nad księgowością czy listą płac.

- Jeśli ty tego naprawdę chcesz... - zaczęła, ale Pop jej przerwał.

- Nie, to ty musisz chcieć. Dlatego ostatnie linijki kontraktu są ciągle puste. - Popatrzył na nią

swymi poważnymi, głęboko osadzonymi oczami. - Nie podpiszę tego, Megan, jeśli ty się nie
zgodzisz. To musi być najlepsze dla nas obojga.

Megan wstała, a Pop uwolnił jej ręce. Podeszła do okna. Nie rozumiała teraz swoich uczuć.

Wiedziała tylko, że zgadzając się na wystawę w Nowym Jorku, zrobiła milowy krok, oddalający ją
od dotychczasowego życia. A lunapark był tego życia istotnym elementem. Wiedziała, że jeśli chce
poświęcić się karierze artystycz​nej, nie może przywiązywać się do Joylandu.

Lunapark dawał jej poczucie bezpieczeństwa, był jej drugim domem, tak samo jak stojący za

nią mężczyzna był dla niej i matką, i ojcem. Pamiętała to znużenie i zatroskanie na jego twarzy, gdy
przyszedł do domu i powiedział, że park potrzebuje pieniędzy. Megan wiedziała, ile niekończących
się problemów przyniesie najbliższe lato.

Pop miał prawo przeżyć starość w spokoju, poświęcając się swojemu hobby. Miał już w życiu

wystarczająco dużo zmartwień i dużo odpowiedzialności. Miał prawo do chodzenia na ryby,
wysypiania się, do hodowania azalii. Czyż mogła mu tego odmawiać jedynie z lęku przed

background image

prze​cięciem ostatniej nici, jaka łączyła ją z dzieciństwem? Pop miał rację. Nadszedł czas na zmiany.

Wolno podeszła do biurka i poszukała długopisu.

- Podpisz to - zwróciła się do Popa. - Wypijemy szampana na kolację.

Pop wziął długopis, ale nie spuszczał z niej wzroku.

- Jesteś pewna, Meg?

Skinęła głową bez najmniejszego wahania.

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się na widok błysku w jego oczach, gdy pochylał się, by podpisać

akt sprze​daży.

Napisał swoje nazwisko zamaszyście, potem podał Megan długopis, by mogła poświadczyć

podpis. Megan podpisała się wyraźnymi, dużymi literami, nie pozwa​lając, by jej zadrżała ręka.

- Powinienem zadzwonić teraz do Katcha - powiedział Pop z westchnieniem ulgi, zupełnie

jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. - Albo odwieźć mu te do​kumenty.

- Ja je zawiozę. - Megan starannie złożyła papiery. - Chciałabym z nim porozmawiać.

- Doskonały pomysł. Weź pikapa - zasugerował, gdy odwracała się w stronę drzwi. - Zanosi

się na deszcz.

Gdy dojeżdżała do domu Katcha, odzyskała już całkowity spokój. Dokumenty wsunęła

bezpiecznie do tyl​nej kieszeni spodni. Zaparkowała pikapa za samocho​dem Katcha i wysiadła.

Powietrze było śmiertelnie ciche i ciężkie, niemal drżało od zbierającego się deszczu. Na

niebie kłębiły się czarne chmury. Tak jak poprzednim razem, podeszła do frontowych drzwi i
zapukała. I tak samo jak przedtem nie było odpowiedzi. Odwróciła się i obeszła dom do​okoła.

Ale nie znalazła Katcha w ogrodzie. Nie słyszała żadnego dźwięku prócz szumu morza

stłumionego przez wysoki żywopłot. Zauważyła, że Katch posadził młodą wierzbę na zboczu, które
schodziło do plaży. Ziemia pod drzewem była jeszcze ciemna, świeżo poruszona. Nie mogąc się
pohamować, Megan podeszła do drzewka, by dotknąć jego delikatnych, młodych liści. Dziś nie było
wyższe od niej, ale wyobraziła je sobie w przyszłości - potężne, rozłożyste, latem stanowiące oazę
cienia. Instynkt nakazał jej pójść zboczem dalej ku morzu.

Katch stał z rękami w kieszeniach, obserwując nadchodzący przypływ. Nagle odwrócił się,

jakby wyczuł jej obecność.

- Stałem tu i myślałem o tobie - powiedział. - Czyżbym cię tu ściągnął?

Wyjęła dokumenty i podała mu zamaszystym gestem.

background image

- Lunapark jest twój - powiedziała. - Tak jak chciałeś. Nawet nie spojrzał na dokumenty, ale

dostrzegła przelotny błysk w jego oczach.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Meg. Wejdźmy do domu.

- Nie. - Cofnęła się o krok. - Naprawdę nie ma już nic do powiedzenia.

- To twoja opinia. Ja mam ci wiele od powiedzenia. A ty mnie wysłuchasz. - Jego głos, w

którym pojawiło się zniecierpliwienie, dotarł do Megan wraz z silnym podmuchem wiatru.

- Nie chcę cię słuchać, Katch! - Przy świetle pierwszej błyskawicy na niebie wcisnęła mu do

ręki doku​menty. - Weź je!

- Megan, poczekaj... - Gdy się odwróciła, chwycił ją za ramię. Grzmot zagłuszył jego dalsze

słowa.

- Nie będę czekać! - odparowała, wyrywając mu się. - Przestań mnie szarpać. Masz to, czego

chciałeś. Nie jestem już ci potrzebna.

Katch zaklął, wcisnął dokumenty do kieszeni i, zanim uszła dwa kroki, znów chwycił ją za

ramię i obrócił w kółko.

- Nie jesteś chyba taką idiotką. Musimy porozmawiać. Mam ci coś do powiedzenia. Coś

ważnego. - Pod​muchy wiatr smagały twarz Megan, targały jej włosami.

- Czy ty nie rozumiesz prostego słowa „nie"? - krzyknęła, a jej głos walczył z narastającym

hukiem fal i świstem wiatru. - Nie chcę słuchać, co masz mi do powiedzenia! Nic mnie to nie
obchodzi!

Z nieba lunął deszcz, tak silny, że zmoczył ich w okamgnieniu.

- A szkoda - odpowiedział równie zły jak ona. - Ponieważ i tak mnie wysłuchasz. Chodźmy do

środka!

Zaczął ją ciągnąć przez plażę, ale udało jej się wyrwać i skręcić gwałtownie. Deszcz lał

strugami, tworząc wokół nich ściany wody.

- Nie! - krzyknęła. - Nie wejdę z tobą do środka!

- Ależ wejdziesz - upierał się.

- A co zrobisz? Zaciągniesz mnie za włosy?

- Nie podpuszczaj mnie. - Znów wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - W porządku -

powiedział wresz​cie i jednym sprawnym ruchem, którym całkowicie ją zaskoczył, wziął ją na ręce.

- Zostaw! - Oślepiona złością, kopała i rzucała się w powietrzu. Ale Katch, ignorując

background image

całkowicie jej opór, bez widocznego wysiłku wspinał się po zboczu. - Nienawidzę cię! - krzyczała
niemal histerycznie, gdy szyb​kim krokiem maszerował po trawniku.

- Nie szkodzi. To dopiero początek. - Otworzył biodrem drzwi, a potem przez kuchnię wniósł

ją do salonu. Pozostawili za sobą na podłodze smugę wody. Bez dalszych ceremonii rzucił ją na sofę.
- Siedź spokojnie - rozkazał, nim zdążyła odzyskać oddech. - Choć przez chwilę bądź cicho! -
Podszedł do kominka i długą zapałką podpalił papier wsadzony pomiędzy gałęzie i polana. Suche
drewno zajęło się ogniem nie​mal natychmiast.

Megan, która zdążyła już złapać oddech, wstała i skierowała się do drzwi. Katch powstrzymał

ją, zanim palcami dotknęła klamki. Chwycił ją za ramiona i obrócił plecami do drzwi.

- Ostrzegam cię, Megan, moja cierpliwość wisi na cienkim włosku. Nie prowokuj mnie!

- Nie przestraszysz mnie - powiedziała niecierpliwie, potrząśnięciem głowy odrzucając mokre

włosy z czoła.

- Wcale nie próbuję cię przestraszyć. Próbuję rozsądnie z tobą porozmawiać. Ale ty jesteś zbyt

uparta, by zamilknąć na chwilę i posłuchać.

Oczy jej się rozszerzyły w przypływie nowej fali gniewu.

- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Wcale nie muszę cię słuchać.

- Owszem, musisz. - Zręcznie sięgnął do jej prawej kieszeni i wyciągnął stamtąd kluczyki od

pikapa. Przynajmniej tak długo, jak mam to!

- Mogę iść piechotą - odparowała, patrząc, jak jej kluczyki lądują w jego kieszeni.

- W taką ulewę?

- Oddaj mi kluczyki. - Potarła ramiona, ponieważ zaczynała trząść się z zimna.

Zamiast odpowiedzi pociągnął ją bliżej kominka.

- Musisz zdjąć te mokre ciuchy - poradził.

- Jesteś szalony, jeśli myślisz, że się tutaj rozbiorę.

- Jak chcesz. - Ostentacyjnie ściągnął z siebie przemoczony podkoszulek i odrzucił ją na bok. -

Jesteś uparta jak osioł.

- Dzięki. - Ledwie opanowała kichnięcie. - To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia?

- Nie. - Podszedł do ognia. - To dopiero początek. Usiądź.

- A więc może ja najpierw powiem, co mam do powiedzenia. - Ciało przeszywały dreszcze;

background image

musiała walczyć, by opanować drżenie. - Myliłam się co do ciebie. Nie jesteś ani leniwy, ani
niefrasobliwy, ani też nie szukasz poklasku. I na pewno postępowałeś ze mną uczciwie. - Wytarła
oczy mokre od deszczu i łez. - Powiedziałeś mi otwarcie, że zamierzasz kupić nasz park. Dochodzę
do wniosku, że być może to najlepsze wyjście. To, co zdarzyło się między nami, to była moja wina,
ponieważ pozwoliłam ci się do siebie zbliżyć.

- Przełknęła ślinę; chciałaby ocalić trochę dumy, ale musiała to powiedzieć. - Ale ty jesteś

mężczyzną, któ​rego trudno ignorować. Teraz, gdy osiągnąłeś swój cel, wszystko dobiegło końca.

- Mam dopiero część tego, czego chciałem. - Podszedł do niej i wziął do ręki jej ociekające

wodą włosy.

- Tylko mizerną część, Meg.

Spojrzała na niego z rezygnacją. Była zbyt zmęczo​na, by się dalej z nim kłócić.

- Czy nie możesz po prostu zostawić mnie w spo​koju? - spytała trochę bezradnie.

- Zostawić cię w spokoju? Wiesz, ile razy spacerowałem po tej plaży o trzeciej nad ranem,

ponieważ pragnienie posiadania ciebie nie dawało mi spać? Czy wiesz, jak trudno mi było oderwać
się od ciebie, gdy trzymałem cię w ramionach? - Zacisnął mocniej palce na jej włosach, przyciągając
ją bliżej.

Oczy miała teraz ogromne, a dreszcze nadal przeszywały jej skórę. Co on wygaduje? Nie mogła

zaryzyko​wać pytania, nie mogła zacząć się zastanawiać. Nagle zaklął i chwycił ją w ramiona.

Cienkie, mokre ubranie nie stanowiło wystarczającej osłony przed jego rękami. Nie

zaprotestowała, gdy pociągnął ją na podłogę, gdy jego palce pospiesznie rozpinały guziki jej bluzki,
a usta, chłodne i zarazem gorące, wędrowały od jej szyi w dół i w dół. Jej wychłodzona, mokra
skóra zapłonęła ogniem pod pieszczotą tych palców, pod dotykiem ust.

Ich przyspieszonym oddechom towarzyszyło dzwonienie deszczu o szyby i trzaski polan w

kominku.

Megan usłyszała, jak Katch bierze długi, głęboki od​dech, by się uspokoić.

- Przepraszam... Chciałem porozmawiać. Jest tyle spraw, o których muszę ci powiedzieć. Ale

tak cię prag​nę... Zbyt długo to w sobie tłumiłem.

Pragnę... ? „Pragnę" brzmiało trochę lepiej niż zwykłe „chcę" - mocniej i bardziej osobiście i,

choć nadali nie wyrażało miłości, Megan uchwyciła się tego słowa z nadzieją.

- W porządku. - Chciała usiąść, ale Katch, pochylając się nad nią, znów przygwoździł ją do

podłogi.

- Proszę cię, Meg, wysłuchaj mnie. Przyglądała się bacznie jego twarzy i zauważyła, że jego

oczy i wyraz ust były poważne. Naprawdę to, co chciał jej powiedzieć, musiało być dla niego bardzo

background image

istotne.

- Zgoda - powiedziała już spokojnie. - Słucham.

- Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłem, Meg. Od pierwszej minuty. Wiesz o

tym. - Głos miał niski, wyraźnie podenerwowany. - Podczas pierwszego wieczoru, który razem
spędziliśmy, zaintrygowałaś mnie w równym stopniu, jak mi się spodobałaś. Z początku myślałem, że
zdobycie ciebie będzie pro​ste... Zwykły, przyjemny romans na parę tygodni.

- Wiem - wtrąciła półgłosem, starając się nie okazać bólu.

- Nie mów tak. - Przytknął palce do jej ust. - Nic nie wiesz. To bardzo szybko przestało być

proste. Gdy przywiozłem cię tutaj na kolację, a ty powiedziałaś, że chcesz zostać... - Zamilkł na
chwilę i odsunął kosmyki mokrych włosów z jej policzków. - Nie mogłem ci na to pozwolić. Choć
nie byłem do końca pewien dlaczego. Pragnąłem cię, pragnąłem bardziej niż jakiejkolwiek kobiety w
moim życiu. Ale nie mogłem cię wziąć...

- Katch... - Megan pokręciła głową. Nie była pewna, czy potrafi udźwignąć prawdę.

Przymknęła oczy. Katch poczekał, aż je otworzy, zanim znów się odezwał.

- Próbowałem trzymać się z dala od ciebie, Meg. Próbowałem wmawiać sobie, że tylko

wyobrażam sobie swoje uczucia do ciebie. Ale potem, gdy wściekła pędziłaś przez trawnik,
wyglądałaś tak pięknie, że już nie mogłem myśleć o niczym innym. Sam twój widok odebrał mi
oddech. - Uniósł jej dłoń i przycisnął do ust. Ten gest niezwykle ją poruszył.

- Przestań - wyszeptała. - Przestań, proszę... Katch przez długą chwilę wpatrywał się w jej

oczy, potem puścił jej rękę.

- Pragnąłem cię - powtórzył spokojniejszym głosem.

- Pragnąłem i byłem na ciebie z tego powodu wściekły.

- Przyłożył czoło do jej czoła i zamknął oczy. - Nigdy nie chciałem cię zranić, Meg. Ani cię

przestraszyć.

Leżała spokojnie, jakby bez czucia. Powoli, bardzo wolno docierały do niej jego słowa.

Zdawała sobie sprawę, że był podekscytowany i mówił szczerze. Płomyki ognia połyskiwały na
skórze jego ramion i pleców.

- Nie mogłem uwierzyć, że się tak zaangażowałem - ciągnął. - Ale nie potrafiłem się wycofać.

Byłaś stale obecna w moich myślach, w moich snach. Nie miałem odwrotu. I tamtej nocy, gdy
odwiozłem cię do domu, przyznałem sam przed sobą, że wcale nie chcę uciekać. Nie tym razem. Nie
od ciebie. - Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. - Najpierw musisz wiedzieć, że zrezygnowałem z
kupna waszego lunaparku. Ale wczoraj z tą propozycją wystąpił twój dziadek. Nie chciałem, by ta
sprawa stanęła między nami, ale Pop nalegał. Uważał, że to i dla ciebie, i dla niego najlepsze
rozwiązanie. Ale jeśli nie chcesz się z tym pogodzić, podrę te przeklęte dokumenty...

background image

- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Wiem, że to najlepsze wyjście. Po prostu czuję pustkę,

jakbym straciła coś bardzo drogiego. To boli, nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że to najdogodniejsze
rozwiązanie. Ale, proszę, nie chcę, byś mnie przepraszał. Nie powinnam tu wpa​dać z krzykiem i mieć
do ciebie pretensji. - Czuła, że uwalnia się od wielkiego ciężaru. Ból ustąpił, a wszystkie lęki
zaczęły z niej opadać. - Pop dobrze robi, sprzedając park, a ty masz wszelkie prawo go kupić.

- Westchnęła, chcąc już zakończyć te wyjaśnienia. - Przypuszczam, że w pewnym sensie

poczułam się zdra​dzona. I nie umiałam spokojnie tego przemyśleć.

- A teraz?

- A teraz wstydzę się, że zachowałam się jak idiotka. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. -

Chciałabym już je​chać do domu. Pop będzie się martwić.

- Jeszcze nie - poprosił.

Gdy odchylił się, by wyjąć coś z kieszeni, Megan zdołała wreszcie usiąść. Zebrała do tyłu

mokre, splątane włosy. Wtedy zauważyła, że Katch trzyma w dłoni małe pudełko. Na moment
zawahał się, zanim je jej ofiarował. Zaintrygowana zarówno prezentem, jak i bijącym od Katcha
napięciem, uchyliła wieczko. I zaniemówiła.

Był tam pierścionek z kwadratowym, zielonym szmaragdem, wytworny w swej prostocie.

Megan oszo​łomiona wpatrywała się w niego, a potem w Katcha. W milczeniu kręciła głową.

- Katch... - wyjąkała. - Nie rozumiem... Nie mogę tego przyjąć.

- Nie odmawiaj, Meg. - Katch przykrył jej dłoń swoją. - Niezbyt dobrze znoszę odmowę.

Mimo że ton jego głosu był swobodny, zauważyła napięcie w jego twarzy. Przelotna myśl

zadrżała w jej umyśle, a serce zatrzepotało.

Próbowała zachować spokój i patrzeć mu prosto w oczy.

- Nie wiem... nie rozumiem, o co mnie prosisz.

- Wyjdź za mnie. - Uścisnął jej palce. - Kocham cię, Megan.

Zawładnęły nią gwałtowne emocje. Pomimo że jego głos brzmiał śmiertelnie poważnie,

przeleciało jej przez myśl, że Katch żartuje. Ale nie, on nie żartował. Miał ściągniętą twarz, był
poruszony. Megan wstała, mocno ściskając w dłoni pudełko. Musiała to przemyśleć. Musiała zyskać
na czasie.

Małżeństwo... W najśmielszych snach nie oczekiwała, że poprosi ją o rękę. Że zechce spędzić z

nią życie. Jakie byłoby to życie? Czy rozpędzone, pełne nieoczekiwanych zakrętów i
nadspodziewanych wrażeń, podobne do jazdy na kolejce górskiej? Tego się spodziewała, ale
pomyślała również o cichych, kameralnych momentach, ciepłych chwilach we dwoje, które na pewno
ich czekały. O takich chwilach, po których każdy nowy zwrot czy zakręt byłby jeszcze bardziej

background image

podniecający.

Być może oświadczył jej się tak otwarcie i prosto, bez ogródek i wybiegów, ponieważ był

szczerze zdesperowany. Tak samo jak ona. Cóż za pomysł! Przycisnęła palce do skroni. A jednak...
Megan przypomniała sobie ten błagalny wyraz jego oczu, gdy prosił ją o rękę.

Kocham cię. Te dwa słowa, słowa wypowiadane przez ludzi na całym świecie, na zawsze

odmieniły jej życie. Megan odwróciła się, potem podeszła do Katcha i uklękła. Jej oczy prześwietlał
wewnętrzny blask. Trzymając pudełko w wyciągniętej dłoni, oświadczyła pospiesznie, widząc
rozpacz na jego twarzy:

- Będę go nosić na serdecznym palcu lewej dłoni. Wtedy chwycił ją w ramiona i zamknął jej

usta gwał​townym pocałunkiem.

- Och, Meg! - Obsypał pocałunkami jej twarz. - Tak się bałem, że mi odmówisz.

- Jak bym mogła! - Zarzuciła mu ramiona na szyję i oddawała mu pocałunki. - Kocham cię,

Katch - wypowiedziała prosto w jego usta. - Rozpaczliwie, bez reszty. Przygotowywałam się na
powolną śmierć, gdy już odejdziesz.

- Nie miałem zamiaru odchodzić. - Leżeli znów na podłodze, a Katch zanurzył twarz w

pachnących deszczem włosach Megan. - Pojedziemy do Nowego Orleanu w krótką podróż poślubną,
żebyś zdążyła przygo​tować swoją wystawę. A na wiosnę polecimy do Paryża.

- Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. - Wyobrażam już sobie, jak kochamy się w Paryżu.

Chcę zobaczyć twoją twarz w miękkim świetle poranka.

Dotknęła czule jego policzka.

- Już wkrótce, kochany - powiedziała półgłosem.

- Pobierzmy się jak najszybciej. Pragnę być z tobą.

Podniósł pudełko, które leżało na podłodze obok nich, wyjął pierścionek i wsunął jej na palec.

- Jesteśmy zaręczeni, Meg - powiedział stłumio​nym głosem. - Nie możesz teraz odejść.

- Nigdzie się nie wybieram - odparła, podając mu usta.

EPILOG

Megan nerwowym ruchem przekręciła szmaragd na palcu. Spróbowała szampana, którego

Jessica wcisnęła jej do ręki. Uśmiechała się niepewnie. Nigdy nie spodziewała się tylu ludzi. Takie
tłumy! Co ona tutaj robi? W sławnej galerii na Manhattanie stała oto pośród podnieconych gości,
udając artystkę! Najchętniej schowa​łaby się w jakimś zacisznym kąciku.

background image

- Chodź do bufetu, Meg! - Pop wyglądał nadzwyczaj dystyngowanie w swym najlepszym - i

jedynym - czarnym garniturze. - Powinnaś skosztować tych smakołyków. - Podsunął jej
mikroskopijną kanapkę.

- Dziękuję. - Megan, zżerana przez tremę, nie miała wcale apetytu. - Cieszę się, że przyleciałeś

na weekend.

- Jakże mógłbym przegapić wielki wieczór mojej wnuczki! - obruszył się Pop. Połknął kanapkę

i uśmiech​nął się jowialnie. - Co powiesz na ten tłum?

- Czuję się jak oszustka - wymamrotała Megan, uśmiechając się bohatersko, gdy jakiś

mężczyzna w kapeluszu na bakier przystanął nieopodal, by podziwiać jedną z jej marmurowych
rzeźb.

- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek ładniej wyglądała. - Pop dotknął rękawa jej pastelowej

jedwabnej sukni. - No, może z wyjątkiem dnia ślubu.

- Och, dziś jestem o wiele bardziej stremowana. - Omiotła wzrokiem tłum gości. - Gdzie się

znowu po​dział Katch?

- Ostatnio widziałem go w towarzystwie bardzo eleganckiej pary. Ale słyszałem, jak Jessica

mówiła, że ty masz teraz wmieszać się w tłum i rozmawiać z gośćmi.

- Nie mogę się ruszyć. - Megan westchnęła zroz​paczona.

- Nie sądziłem, że jesteś taka tchórzliwa, Meg - rzu​cił Pop prowokacyjnie.

Z ustami na wpół otwartymi w proteście, Megan obserwowała, jak dziadek odchodzi.

Tchórzliwa! - obruszyła się w duchu. Wyprostowała ramiona i upiła łyk szampana. Raz kozie śmierć.
Nie będzie ukrywać się w kącie. Z dumnie podniesioną głową, wolno zaczęła iść do bufetu.

- To pani wystawa?

Odwróciła głowę i zobaczyła dostojną starszą kobietę w czarnej jedwabnej sukni ozdobionej

brylantami.

- Tak - przyznała Megan, nieznacznie unosząc pod​bródek. - To ja.

Elegancka dama omiotła Megan długim, taksującym spojrzeniem.

- Zauważyłam, że studium dziewczynki budującej zamek z piasku nie jest na sprzedaż.

- Rzeźba należy do mojego męża. - Nawet po dwóch miesiącach, gdy wymawiała to słowo,

robiło jej się cieplej na sercu, a krew zaczynała szybciej krążyć w jej żyłach. Katch... Jej mąż...
Rozejrzała się wokół z lekkim roztargnieniem.

- Szkoda - zauważyła kobieta w czerni.

background image

- Słucham panią?

- Powiedziałam, szkoda. Chciałabym ją mieć.

- Pani... - Megan, oszołomiona, wbiła wzrok w swą rozmówczynię - pani naprawdę chciałaby

ją mieć?

- Kupiłam już „Kochanków" - ciągnęła kobieta. - To znakomita rzeźba. Chciałabym zamówić

kolejny za​mek z piasku. Skontaktuję się z panią przez Jessicę.

- Tak, oczywiście - bąknęła Megan, automatycznie podając nieznajomej dłoń. Zamówienie? -

Dziękuję - dodała, gdy kobieta już odchodziła.

- Miriam Tailor Marcus - odezwał się obok znajo​my głos. - Ciężki orzech do zgryzienia.

Megan odwróciła się i chwyciła Katcha za ramię.

- Katch, ta kobieta... Ona...

- Miriam Tailor Marcus - powtórzył i pochylił się, by ją pocałować w usta. - Wszystko

słyszałem. Przed chwilą ze skromną miną zbierałem komplementy za mój wkład do świata sztuki. -
Stuknął kieliszkiem o jej kie​liszek. - Moje gratulacje, kochanie!

- Podobają im się moje prace?

- Gdybyś nie była tak zajęta udawaniem, że cię nie ma, wiedziałabyś, że odniosłaś ogromny

sukces. Chodź ze mną. - Wziął ją za rękę. - I obejrzyj te wszystkie maleńkie niebieskie znaczki przy
twoich rzeźbach. One oznaczają „sprzedane".

- Kupują je? - Megan roześmiała się z niedowierza​niem. - Naprawdę je kupują?

- Jessica gorączkowo usiłuje zapanować nad sytuacją. Już trzy osoby próbowały kupić tę

alabastrową rzeźbę, którą sama od ciebie kupiła, i to za podwójną cenę. A jeśli za chwilę nie
porozmawiasz z krytykami sztuki, Jessica naprawdę oszaleje.

- Nie wierzę...

- Uwierz. - Podniósł rękę Megan do ust. - Jestem z ciebie bardzo dumny, Meg.

Oczy Megan wypełniły łzy.

- Proszę... - zdołała wyszeptać.

Bez słowa pociągnął ją przez tłum i wyprowadził do magazynu położonego na zapleczu.

- Jaka jestem głupia - powiedziała, gdy zamknął za nimi drzwi. Łzy popłynęły strumieniami po

jej policzkach. - Jestem idiotką... Mam wszystko, o czym w życiu marzyłam, a zamiast cieszyć się,

background image

płaczę na zapleczu. O wiele lepiej znosiłam porażki.

- Kocham cię, Megan. - Śmiejąc się z cicha, przy​cisnął ją do piersi.

- To wszystko jest takie nierealne - wyjąkała drżącym głosem. - Nie tylko wystawa... ale

wszystko. Gdy patrzę na ten pierścionek na palcu, zastanawiam się, kiedy się w końcu obudzę. Nie
mogę w to uwierzyć...

Zamknął jej usta pocałunkiem. Bezradnie westchnąwszy, wtuliła się w jego marynarkę. Nadal,

po tych wszystkich razem spędzonych dniach i szalonych nocach, wystarczyło, że jej dotknął, że ją
pocałował, a stawała się miękka jak wosk, bezbronna jak lalka. Przełknęła łzy, czując znów w żyłach
pulsującą krew. Przytuliła się do niego mocniej, przesuwając dłońmi po jego twarzy, a potem po
włosach.

- To rzeczywistość - szeptał prosto do jej ucha. - Uwierz w nią wreszcie. Naprawdę każdej

nocy jesteś w moich ramionach i naprawdę każdego ranka budzisz się przy mnie. - Wolno odsunął ją
od siebie, a potem całował jej wilgotne policzki, aż zamrugała oczami. - A dziś wieczorem - dodał z
łagodnym uśmiechem - zamierzam kochać się z najnowszą gwiazdą nowojorskiego świata
artystycznego. A jutro rano, gdy będzie uszczęśliwiona po przeczytaniu recenzji w porannej prasie,
zamierzam kochać się z nią znów.

- O której możemy stąd wyjść? - spytała z nadzieją. Rozpromieniony szczęściem znów mocno i

namięt​nie ją pocałował.

- Nie kuś mnie. Jessica obedrze nas ze skóry, jeśli nie zostaniemy tu do ostatniego gościa. A

teraz, popraw makijaż i idź na salę upajać się powszechnym podzi​wem. To wzmacnia ego.

- Katch! - Megan powstrzymała go, zanim otworzył drzwi. - Mam jedną rzeźbę, której dziś

wieczorem nie wystawiłam.

- Tak? - Zaciekawiony uniósł brew.

- Tak... - Zarumieniła się lekko. - Bałam się, że wystawa skończy się fiaskiem, ale od początku

uważałam, że jakoś zniosę krytykę. Ale ta praca... Nie zniosłabym, gdyby ktoś powiedział, że jest
słaba lub amatorska.

- Widziałem ją?

- Nie. - Ruchem głowy odrzuciła z czoła grzywkę.

- Chciałam dać ci ją w prezencie ślubnym, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie

zdążyłam. Ostatecznie - dodała z promiennym uśmiechem - byliśmy zaręcze​ni zaledwie trzy dni.

- I tak byłem bardzo cierpliwy - podkreślił.

- A potem - ciągnęła - byłam zajęta wystawą i zbyt zdenerwowana, by ci ją podarować. -

Zaczerpnęła po​wietrza. - Chcę dać ci ją teraz, gdy czuję się, naprawdę czuję się artystką.

background image

- Ona jest tutaj? - spytał coraz bardziej zaciekawiony.

Megan bez słowa sięgnęła na półkę, gdzie stało starannie przykryte płótnem popiersie. W

milczeniu poda​ła je Katchowi.

Katch zdjął zasłonę, a potem długo wpatrywał się we własną twarz.

Megan niezbyt dokładnie wypolerowała drewno, ponieważ chciała zachować tę nieco

buntowniczą aurę, która otaczała Davida. Rzeźba oddawała jego tupet, pewność siebie, ale i
wewnętrzne ciepło, które prędzej spostrzegła okiem artystki niż kobiety. Katch przyglądał się swemu
popiersiu tak długo, że Megan zaczęła się niepokoić. Wreszcie podniósł wzrok i długą chwilę
przeszywał ją pociemniałymi oczami.

- Meg... - Jedynie tyle był w stanie powiedzieć.

- Nie chcę jej wystawiać - rzekła pospiesznie. - Jest dla mnie zbyt osobista. Były takie chwile

podczas pracy nad gipsowym modelem - wyznała, biorąc od niego popiersie i przesuwając palcem
po wyrzeźbionych kościach policzkowych - gdy chciałam go roztrzaskać na kawałki. - Odstawiła
rzeźbę na mały stolik. - Ale nie mogłam. Z początku wmawiałam sobie, że stale myślę o tobie tylko
dlatego, że masz niezwykle plastyczną twarz. Twarz, którą chciałabym rzeźbić. - Podniosła głowę i
napotkała oczy Katcha. - Zakochałam się w tobie, siedząc w pracowni i modelując twoją głową.
My​ślałam, że nie mogę kochać cię bardziej niż wtedy. Ale się myliłam.

- Meg... - Katch znów wziął ją za ręce i uścisnął. - Słów mi brakuje...

- Po prostu mnie kochaj.

- Zawsze będę cię kochać.

Megan z westchnieniem położyła głowę na jego ra​mieniu.

- Świadomość tego pozwoli mi lepiej znieść sukces. Katch objął ją i otworzył drzwi.

- Chodźmy napić się szampana. To wyjątkowy wie​czór. Trzeba go uczcić.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
784 Roberts Nora Kolejna wygrana Minikolekcja Nory Roberts 5
784 Roberts Nora Kolejna wygrana Minikolekcja Nory Roberts 5
Roberts Nora Minikolekcja Nory Roberts Kolejna wygrana
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Szczypta magii
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób
Blekitna zatoka Nora Roberts
Sztuka podstepu Nora Roberts
01 nora roberts the best mistake
Nora Roberts Obiecaj mi jutro
Nora Roberts Home For Christmas
Nora Roberts Spełnić marzenia Pieśń gór

więcej podobnych podstron