background image
background image

NORA ROBERTS

KOLEJNA WYGRANA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przyglądał się, jak podjeżdża. Choć ubrana była w kurtkę i dżinsy, a na głowie miała maskujący

kask, Katcha uderzyła jej kobiecość. Przyjechała na małym motocyklu marki Honda. Zaciągając się
cygaretką, po​dziwiał, z jaką zręcznością zaparkowała.

Powoli  zsiadła  z  motocykla.  Była  bardzo  wysoka  i  smukła.  Katch  oparł  się  o  automat  z

napojami  i  z  bezmyślną  ciekawością  dalej  obserwował  nieznajomą.  Gdy  zdjęła  kask,  jego
zainteresowanie wzrosło.

Rozpuszczone  proste  włosy  sięgały  jej  do  ramion,  a  na  czoło  opadała  grzywka.  Była  ciemną

brunetką,  choć  w  jej  włosach  lśniły  czerwone  i  złote  refleksy  od  słońca.  Twarz  miała  szczupłą  o
ostrych, wyrazistych rysach, a jednocześnie pełnych, wydatnych ustach. Znał modelki, które głodziły
się, by uzyskać taki wygląd.

Katch, znając się trochę na kosmetykach, wiedział, że żadnego nie użyła dla podkreślenia swej

urody.  Nie  potrzebowała  ich.  Miała  duże  oczy,  nawet  z  daleka  zauważył,  że  były  ciemnobrązowe.
Przypominały oczy źrebaka - były szeroko rozstawione, rozwarte i czujne. Poruszała się z naturalnym
wdziękiem. Musiała być bardzo młoda. Wyglądała najwyżej na dwadzieścia lat.

Zaciągnął się znów cygarem. Tak, naprawdę była piękna.

- Cześć, Megan!

Dziewczyna  odwróciła  się,  odgarniając  włosy  z  czoła  i  uśmiechnęła  do  sióstr  Bailey,

bliźniaczek, które za​trzymały swojego dżipa przy krawężniku.

- Cześć. - Megan podeszła do samochodu. Bardzo lubiła siostry Bailey.

Tak  jak  ona  miały  dwadzieścia  trzy  lata.  Były  drobnymi  blondynkami  o  niebieskich  oczach  i

długich, delikatnych włosach, potarganych teraz przez wiatr. Obie pary niebieskich oczu przesunęły
się  po  Megan  i  skupiły  na  mężczyźnie,  który  stał  oparty  o  automat.  Jak  na  komendę  dziewczyny
wyprostowały się i założyły włosy za uszy, świadome, że ich prawy profil jest bardziej atrakcyjny.

- Dawno cię nie widziałam! - Teri Bailey, zwracając się do Megan, zerkała z ukosa na Katcha.

- Miałam sporo spraw do załatwienia przed rozpoczęciem nowego sezonu. - Megan miała niski

głos i mówiła z lekkim południowym akcentem. - Co u was słychać?

-  Świetnie!  -  odpowiedziała  Jeri,  poruszając  się  na  siedzeniu  kierowcy.  -  Mamy  wolne

background image

popołudnie. Może pojedziesz z nami na zakupy? - Również ona zerkała na Katcha.

- Chciałabym... - Megan pokręciła głową - ale muszę tu coś załatwić.

- Może z tym facetem o wspaniałych, szarych oczach? - wtrąciła Jeri.

Megan wybuchnęła śmiechem.

- I szerokich ramionach - dodała Teri.

- On nie spuszcza z niej wzroku, prawda, Teri? - dodała Jeri.

- O czym wy mówicie? - Megan była całkowicie zdezorientowana.

- Spójrz za siebie. - Teri delikatnie poruszyła głową. - Na tego przystojniaka przy automacie.

Olśniewający,  prawda?  -  Ale  gdy  Megan  zaczęła  odwracać  głowę,  Teri  dodała  dramatycznym
szeptem: - Nie obracaj się tak ostentacyjnie, na litość boską!

- Przecież nic nie zobaczę, jeśli nie spojrzę - zauważyła rozsądnie Megan, odwracając jednak

głowę.

Mężczyzna  miał  gęste  blond  włosy,  choć  nie  tak  jasne  jak  bliźniaczki  Teri  i  Jeri,  lekko

przydymione,  z  pasemkami  rozjaśnionymi  przez  słońce.  Był  smukły,  wysoki  i  miał  na  sobie  sprane
dżinsy.  Stał  oparty  o  automat  do  napojów,  w  niedbałej  pozie,  potargany,  i  pił  z  puszki. Ale  wyraz
jego twarzy jest skupiony, a nawet czujny, pomyślała Megan, gdy bez mrugnięcia okiem wytrzy​mał jej
spojrzenie.  Miał  regularne  rysy  twarzy,  rzec  można  -  doskonałe,  choć  jego  policzki  wymagały
ogo​lenia. Mały dołek w podbródku dodawał mu uroku.

W  zwykłych  okolicznościach  Megan  uznałaby  tę  przystojną  twarz  za  fascynującą.  Jednak

spojrzenie  szarych,  nieprzeniknionych  oczu  było  impertynenckie.  Megan  dobrze  znała  takie  typy  -
tajemniczy  samotnik,  który  nigdzie  nie  potrafi  zagrzać  miejsca,  szukający  przelotnych  znajomości  z
kobietami. Ściągnęła brwi. Bezceremonialnie jej się przyglądał. A nawet, o zgrozo, dotykając ustami
puszki, mrugnął wesoło.

Słysząc chichot jednej z bliźniaczek, Megan odwró​ciła głowę.

- Fantastyczny facet - zdecydowała Jeri.

-  Nie  bądź  idiotką!  -  Megan  energicznym  ruchem  głowy  odrzuciła  włosy  do  tyłu.  -  Pospolity

typ. Nawet prymitywny.

Bliźniaczki wymieniły spojrzenia, po czym Jeri od​paliła dżipa.

-  Jesteś  zbyt  wybredna  -  oświadczyła.  Uśmiechnęły  się  jednocześnie  do  Megan,  a  potem

ruszyły.

- Na razie!

background image

Megan  pomachała  im  na  pożegnanie,  a  potem,  świadomie  ignorując  mężczyznę,  który

spacerował po par​kingu, weszła do sklepu.

Skinieniem  głowy  odpowiedziała  na  powitanie  kasjera.  Dorastała  w  Myrtle  Beach  i  znała

wszystkich  kupców  w  promieniu  pięciu  mil  od  wesołego  miasteczka,  które  było  własnością  jej
dziadka.

Wzięła  wózek  i  zaczęła  prowadzić  go  wzdłuż  pierwszej  alejki.  Potrzebowała  tylko  kilku

rzeczy. Zresztą na motocyklu miała niewielką torbę na zakupy. Jeśli nie naprawią pikapa... Oderwała
myśli od tego problemu. W tej chwili go nie rozwiąże.

Wzięła  już  karton  mleka,  a  potem  zatrzymała  się  przy  półce  ze  słodyczami.  Nie  jadła  dziś

lunchu, a kolorowe opakowania ciasteczek wyglądały niezwykle kusząco. Może owsiane...

- Te są lepsze.

Megan  przestraszyła  się,  widząc  czyjąś  rękę  chwytającą  torbę  z  czekoladowymi  chipsami.

Odwróciła gło​wę, a wtedy spojrzała prosto w impertynenckie, szare oczy.

- Weź te! - Mężczyzna uśmiechnął się bezceremo​nialnie.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała, znacząco spoglą​dając na jego rękę w swoim koszyku.

Wzruszył ramionami i cofnął ją. Ale ku irytacji Me​gan nadal szedł obok niej.

-  Co  masz  jeszcze  na  liście  zakupów,  Meg?  -  spytał  życzliwym  tonem,  otwierając  torbę  z

ciasteczkami.

-  Sama  dam  sobie  radę,  dziękuję.  -  Skręciła  w  następną  alejkę,  po  drodze  biorąc  puszkę

tuńczyka. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna szedł, niczym uzbrojony bandyta, długimi, posuwistymi
krokami, jednocześnie lekko się kołysząc.

- Masz ładny motocykl. - Ugryzł kawałek ciastecz​ka. - Mieszkasz w pobliżu?

Megan  wybrała  pudełko  herbaty  w  torebkach.  Oceniła  je  wzrokiem,  po  czym  wrzuciła  do

koszyka.

- Jestem zajęta - powiedziała i ruszyła energicznie do przodu.

- Nie szkodzi - stwierdził wesoło i zaproponował jej ciasteczko.

Zignorowała propozycję i poszła dalej. Gdy sięgnęła po chleb, mężczyzna położył rękę na jej

dłoni.

- Najlepszy będzie dla ciebie pełnoziarnisty.

Jego  dłoń  wydawała  się  twarda  i  stanowcza.  Megan,  spojrzawszy  na  niego  z  oburzeniem,

background image

usiłowała wyrwać rękę.

- Posłuchaj... - zaczęła.

-  Brak  obrączki  -  skonstatował,  podnosząc  jej  dłoń,  by  się  lepiej  przyjrzeć.  -  Żadnych

zobowiązań. Może zjemy razem kolację?

- Wykluczone. - Potrząsnęła ręką, ale mężczyzna nadal ją trzymał.

-  Nie  bądź  taka  niemiła,  Meg.  Masz  piękne  oczy.  -  Uśmiechnął  się.  Patrzył  na  nią  w  takim

skupieniu,  jakby  byli  jedynymi  ludźmi  na  świecie.  Jakiś  klient,  mrucząc  coś  pod  nosem  z  irytacją,
sięgnął ponad jej głową, by wziąć bochenek żytniego chleba.

- Odejdź! - zażądała przyciszonym głosem. Dziwi​ło ją, że pozostawała pod jego urokiem, mimo

że wie​działa, co kryje się pod tym uśmiechem. - Bo zrobię scenę! - zagroziła.

- Nie mam nic przeciwko scenom - rzekł spokoj​nie i uśmiechnął się.

To prawda, pomyślała, przyglądając mu się uważnie. Doskonale by się bawił.

- Nie wiem, kim jesteś - zaczęła ze złością - ale...

-  David  Katcherton  -  przedstawił  się  z  sympatycznym  uśmiechem.  -  O  której  po  ciebie

przyjechać?

-  Nie  będziesz  po  mnie  przyjeżdżać  -  powiedziała  z  naciskiem.  -  Ani  dzisiaj,  ani  nigdy.  -

Rozejrzała się po sklepie. Wokół było pusto. Nawet gdyby urządziła tu scenę, na nikim nie zrobiłaby
wrażenia. - Puść moją rękę - nakazała stanowczo.

-  Izba  Handlowa  uznała  Myrtle  Beach  za  przyjazne  miasto,  Meg.  -  Katch  puścił  jej  rękę.  -

Zadajesz kłam tej opinii.

- I przestań nazywać mnie Meg! - powiedziała z fu​rią. - Nie znam cię!

Ruszyła wściekle do przodu, popychając przed sobą wózek.

- Ale poznasz - oświadczył cicho.

Znów  skrzyżowali  spojrzenia.  Jej  oczy  pałały  złością,  jego  -  niezmąconą  pewnością  siebie.

Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem podążyła do kasy.

-  Nie  uwierzysz,  co  mi  się  przydarzyło  w  sklepie.  Megan  z  łoskotem  postawiła  torbę  z

zakupami na ku​chennym stole.

Jej dziadek siedział za stołem na jednym z czterech klonowych krzeseł, zajęty przypinaniem do

haczyka wędki sztucznej przynęty. Mruknął coś pod nosem. Przed nim piętrzyła się kupka drucików,
piórek i ciężarków.

background image

-  Ten  mężczyzna  -  zaczęła,  wyjmując  z  torby  chleb  -  ten  niewiarygodnie  impertynencki

mężczyzna  próbował  się  ze  mną  umówić.  Stałam  wtedy  przy  półce  z  ciasteczkami.  -  Megan
zmarszczyła brwi, chowając toreb​ki herbaty do puszki. - Zaprosił mnie na kolację.

Aha. - Jej dziadek z wielką precyzją przywiązy​wał żółte piórko do muchy. - Miłego wieczoru.

- Pop! - Megan pokręciła głową, a uśmiech wy​krzywił jej usta.

Timothy  Miller  był  niskim,  szczupłym  mężczyzną  po  sześćdziesiątce.  Jego  okrągłą,

pomarszczoną  twarz  otaczała  gęsta,  siwa  czupryna  i  starannie  utrzymana  broda.  Niebieskie  oczy,
które mimo upływu lat nie straciły blasku, były głęboko osadzone i okolone zmarszczkami. Niewiele
uchodziło ich uwadze. Megan wiedziała, że teraz był bardzo skupiony na osadzaniu przynęty. To, że
w ogóle ją usłyszał, wynikało jedynie z głębokiego przywiązania do wnuczki.

Megan pochyliła się i pocałowała dziadka w czoło.

- Idziesz jutro na ryby?

- Tak, wczesnym rankiem. - Pop policzył przynęty i jeszcze raz powtórzył w myślach strategię.

Wędkowa​nie to poważna sprawa. - Muszę dziś wieczorem spa​kować wóz. Wrócę na kolację.

Megan skinęła głową i raz jeszcze go pocałowała. Dzia​dek potrzebował odpoczynku. A łapanie

ryb to była jego pasja. Wesołe miasteczko, które wspólnie prowadzili, jesie​nią i wiosną było otwarte
tylko  w  weekendy.  Ale  podczas  trzech  letnich  miesięcy  pracowali  przez  siedem  dni  w  tygodniu.
Przyjeżdżało  wtedy  mnóstwo  turystów.  Na  te  trzy  miesiące  lata  liczba  ludności  nadmorskiego,
trzynastotysięcznego Myrtle Beach wzrastała w porywach do trzystu tysięcy. Przyjeżdżały tu tłumy w
poszukiwaniu rozrywki.

Dziadek ciężko pracował, by dostarczyć im tej rozrywki oraz zarobić na życie. Zawsze ciężko

pracował, zamyśliła się Megan. Byłoby to naprawdę uciążliwe, gdyby tak bardzo nie kochał swojego
lunaparku. Odkąd pamiętała, to miejsce było również częścią jej życia.

Megan straciła rodziców w wieku pięciu lat. Od tamtej pory Pop był dla niej matką, ojcem i

przyjacielem. Dawno temu połączył ich wspólny ból. Dziś ich miłość była twarda jak skała. Megan
cechowała ostrożność w sprawach uczuciowych, ponieważ gdy już się anga​żowała, to na całego. Gdy
kochała, to na zabój.

-  Z  przyjemnością  zjem  pstrąga  -  powiedziała,  mocno  ściskając  dziadka.  - A  dziś  wieczorem

zjemy tuńczyka.

- Myślałem, że wychodzisz?

- Pop! - Megan oparła się o kuchenkę i obiema rękami odgarnęła włosy z twarzy. - Czy sądzisz,

że  spędzę  wieczór  z  mężczyzną,  który  próbował  mnie  poderwać  na  paczkę  czekoladowych
ciasteczek?

- To zależy, co to za mężczyzna. - Gdy na nią spojrzał, dostrzegła filuterny błysk w jego oczach.

background image

- Jak wyglądał?

-  Jak  plażowy  playboy  -  odparła,  choć  wiedziała,  że  nie  była  to  prawda.  -  Z  niewielką

domieszką kowboja.

- Odpowiedziała szerokim uśmiechem na uśmiech Popa. - Tak naprawdę ma wspaniałą twarz.

Szczupłą, silną i bardzo atrakcyjną. Można ją wyrzeźbić.

- Brzmi interesująco. Gdzie go spotkałaś?

- W dziale ze słodyczami.

- I zamierzasz robić zapiekankę z tuńczyka zamiast zjeść kolację w restauracji? - Pop westchnął

ciężko  i  pokręcił  głową.  -  Nie  wiem,  co  się  z  tobą  dzieje,  dziewczyno  -  dodał,  przyglądając  się
swojej ulubionej przynęcie.

-  On  był  zbyt  pewny  siebie  -  oświadczyła  Megan,  krzyżując  ramiona.  -  I  patrzył  na  mnie  tak

jakoś...  pożądliwie.  Czy  w  takich  przypadkach  porządni  dziadkowie  nie  wyciągają  rewolweru,  by
wypłoszyć zalotnika?

-  Chcesz  wziąć  rewolwer  na  wszelki  wypadek?  Przenikliwy  gwizd  czajnika  zagłuszył

odpowiedź Megan. Pop patrzył, jak wstała i zaczęła przygotowy​wać herbatę.

Była  dobrą  dziewczyną...  Może  czasami  zbyt  poważnie  podchodziła  do  pewnych  spraw,  ale

była dobrą dziewczyną. A na dodatek piękną. Wcale go nie dziwiło, że jakiś mężczyzna chciał się z
nią  umówić.  Zdziwiony  był  raczej,  że  nie  zdarzało  się  to  częściej. Ale  Megan  samym  spojrzeniem
potrafiła  zmrozić  mężczyznę.  Wystarczyło,  że  spojrzała  w  taki  sposób,  jakby  mówiła  „chyba  się
przesłyszałam" i większość jej adorato​rów rej terowała. Wyglądało na to, że jeszcze żaden jej się nie
spodobał.

Zajęta pracą w wesołym miasteczku, a w wolnych chwilach swoją sztuką, nie miała czasu na

życie towa​rzyskie. Albo nie chciała go mieć, poprawił się Pop w myślach.

Teraz jednak nie był pewny, czy w jej stosunku do nieznajomego nie kryło się coś więcej poza

rozdrażnieniem.  Chyba  była  rozbawiona  i  on  jej  się  trochę  podobał. A  ponieważ  Pop  dobrze  znał
wnuczkę, postano​wił zostawić sprawę biegowi czasu.

-  Pogoda  ma  być  ładna  przez  cały  weekend  -  zauważył,  starannie  umieszczając  przynęty  w

pudełku. - W miasteczku powinno być sporo ludzi. Będziesz pra​cować w salonach gier?

-  Oczywiście.  -  Megan  postawiła  na  stole  filiżanki  z  herbatą  i  usiadła.  -  Czy  siedzenia  na

karuzeli zostały już naprawione?

-  Dopilnowałem  tego  dziś  rano.  -  Pop  dmuchając,  studził  herbatę,  a  potem  popijał  ją  małymi

łykami.

Megan zauważyła, że był dziś wypoczęty i w dobrym humorze. Pop był prostym człowiekiem.

background image

Zawsze  podziwiała  jego  skromny  sposób  bycia  i  subtelne  poczucie  humoru.  Uwielbiał  patrzeć,  jak
ludzie  się  bawią.  Lubił  to  nawet  bardziej,  pomyślała  z  westchnieniem,  niż  pobieranie  za  to  opłaty.
Joyland przynosił zaledwie skromne zyski. Megan już dawno doszła do wniosku, że Pop był o wiele
lepszym dziadkiem niż biznesmenem.

To ona zajmowała się finansami firmy. I choć ten obowiązek pochłaniał mnóstwo czasu, który

mogłaby poświęcić na rzeźbienie, zdawała sobie doskonale sprawę,  że  wesołe  miasteczko  stanowi
ich podstawowe źródło utrzymania. A - co ważniejsze, Pop je kochał.

Ostatnio ich dochody spadły gwałtownie. To ją zaniepokoiło, ale z dziadkiem nie rozmawiała

na ten temat. Zaledwie wspomniała o konieczności wprowadzenia pewnych zmian w nowym sezonie,
zwłaszcza o zainwestowaniu w reklamę.

Megan,  popijając  herbatę,  z  roztargnieniem  słuchała,  jak  Pop  rozwodził  się  na  temat

konieczności  zatrudnienia  kogoś  do  pomocy  na  lato.  Zajmie  się  tym  sama,  gdy  przyjdzie  pora.  Pop
miał tendencję do płacenia zbyt wysokich wynagrodzeń pracownikom, którzy na to nie zasługiwali.
Megan była bardziej praktyczna. Z konieczności.

Doszła  do  wniosku,  że  tego  lata  będzie  musiała  pracować  w  pełnym  wymiarze  godzin.

Przelotnie  pomyślała  o  nie  dokończonej  rzeźbie  stojącej  w  pracowni  nad  garażem.  Trzeba  będzie
poczekać  z  tym  do  grudnia,  pomyślała,  tłumiąc  westchnienie.  Nie  było  innego  sposobu  na  poprawę
ich  sytuacji  finansowej.  Może  w  przyszłym  roku...  Zawsze  wszystko  odkładała  do  przyszłego  roku.
Zawsze  było  coś  do  zrobienia,  do  załatwienia.  Wzruszyła  ramionami  i  skupiła  uwagę  na  monologu
Popa.

- Przypuszczam, że jak zwykle zatrudnimy kilku studentów oraz sezonowych pracowników do

obsługi urządzeń.

-  Nie  będzie  z  tym  żadnego  problemu  -  mruknęła  Megan.  Gdy  Pop  wspominał  o  sezonowych

pracowni​kach, przyszedł jej na myśl David Katcherton.

Katch...  Przywołała  w  myślach  jego  twarz.  Mogłaby  wziąć  go  za  plażowego  playboya,  ale

musiała przyznać, że było w nim coś więcej. Była dumna ze swego zmysłu obserwacji i umiejętności
charakteryzowania  ludzi.  Toteż  złościło  ją,  że  tym  razem  nie  potrafi  wydać  ostatecznej  opinii.  A
jeszcze bardziej złościło ją, że cią​gle wraca myślami do tego idiotycznego spotkania w sklepie.

- Chcesz jeszcze herbaty? - Pop podszedł do ku​chenki, ale Megan pokręciła głową.

- Nie, dziękuję. - Zgromiła się w duchu, że myśli o nieistotnych sprawach, podczas gdy tyle jest

do zrobienia. - Zabieram się za kolację. Powinieneś iść wcześniej spać, skoro jutro wybierasz się na
ryby.

- Mam wspaniałą wnuczkę! - Pop zgasił płomień pod czajnikiem i wyjrzał przez okno, a potem

obrzucił Megan przelotnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że i tuńczyka wystarczy dla trzech osób -
rzekł obojętnie.

background image

- Wygląda na to, że twój kowboj z plaży odnalazł drogę na ranczo.

- Co? - Megan gwałtownie wstała, ściągając brwi.

-  Jak  zwykle  doskonałe  go  opisałaś  -  pochwalił  ją  Pop,  obserwując  zbliżającego  się

zawadiackim krokiem mężczyznę o wyrazistej, przystojnej twarzy. Popowi spodobał się z wyglądu.
Odwrócił się do Megan rozpro​mieniony.

Megan podeszła do okna i wyjrzała. Na widok wy​razu jej twarzy Pop stłumił chichot.

-  To  on!  -  szepnęła,  ledwo  wierząc  własnym  oczom,  podczas  gdy  Katch  podchodził  do

kuchennych drzwi.

- Domyśliłem się, że to on - rzekł Pop.

- Co za tupet! - wymamrotała. - Co za niewiary​godny tupet!

ROZDZIAŁ DRUGI

Zanim  dziadek  zdążył  skomentować  jej  słowa,  Megan  podeszła  do  kuchennych  drzwi  i

otworzyła  je  z  rozmachem  akurat  w  momencie,  gdy  Katch  stanął  w  progu.  Dostrzegła  przebłysk,
zaledwie przebłysk zaskocze​nia w jego szarych oczach.

- Ale masz tupet! - powitała go zimno.

-  Już  mi  to  mówiono  -  zgodził  się  swobodnym  tonem.  -  Jesteś  jeszcze  ładniejsza  niż  godzinę

temu. - Przesunął palcem po jej policzku. - Zaróżowiona. Bardzo twarzowo. - Dotknął jej podbródka,
potem opuścił rękę. - Tutaj mieszkasz?

- Doskonale wiesz, że tak - odparowała. - Śledziłeś mnie!

Katch uśmiechnął się szeroko.

-  Przykro  mi,  ale  muszę  cię  rozczarować,  Meg.  Odnalezienie  cię  tutaj  to  dodatkowa  premia.

Szukam Timothy'ego Millera. Czy to twój przyjaciel?

- To mój dziadek. - Przesunęła się prawie niedostrzegalnie i stanęła pośrodku drzwi. - Czego

od niego chcesz?

Katch  zauważył  tę  obronną  postawę,  ale  zanim  zdążył  skomentować,  dobiegł  ich  z  tyłu  głos

Popa.

- Dlaczego nie wpuścisz gościa do środka, Megan? Sam mi wszystko wyjaśni.

Megan  zerknęła  przez  ramię,  potem  odwróciła  się  z  powrotem  do  Katcha.  Rzuciła  mu

ostrzegawcze spojrzenie.

background image

- Tylko go nie zdenerwuj - syknęła.

O  dziwo,  w  jego  oczach  zauważyła  łagodność.  Tego  się  naprawdę  nie  spodziewała.  I  to  ją

zaniepokoiło. O wiele bardziej niż wcześniejsza arogancja.

W końcu wycofała się do kuchni, pozostawiając otwarte drzwi.

Katch znów się uśmiechnął, a przechodząc obok niej, pozwolił sobie na intymny gest. Odgarnął

kosmyk  włosów  z  jej  policzka.  Megan  na  moment  zastygła,  zastanawiając  się,  dlaczego  dotyk
nieznajomego zrobił na niej aż takie wrażenie.

-  Pan  Miller?  -  Usłyszała  naturalną  życzliwość  w  głosie  Katcha,  gdy  wyciągnął  rękę  do  jej

dziadka.

- Nazywam się David Katcherton.

Pop skinął głową.

- To pan dzwonił do mnie dwie godziny temu, prawda? - Ponad ramieniem Katcha zerknął na

Megan.

- Widzę, że poznał już pan moją wnuczkę. W oczach Katcha pojawił się uśmiech.

- Tak, jest urocza.

Pop zachichotał i podszedł do kuchenki.

-  Właśnie  parzymy  herbatę.  Napije  się  pan?  Megan  zauważyła,  że  nieznajomy  lekko  uniósł

brew.

Domyśliła się, że wolałby pewnie co innego.

- Chętnie, dziękuję. - Podszedł do stołu i usiadł ze swobodą człowieka zadomowionego.

Megan, pohamowując niechęć, usiadła obok, zerka​jąc na niego pytająco.

- Powiedziałem ci już, że masz cudowne oczy? - spytał półgłosem. Nie czekając na odpowiedź,

skierował uwagę na pudełko ze sprzętem wędkarskim Popa. - Ma pan wspaniałe przynęty - zauważył,
biorąc, do ręki kalmara wykonanego z kości, a potem drewnianą żabkę. - Sam je pan robi?

- To połowa zabawy - powiedział Pop, przynosząc filiżankę herbaty. - Dużo pan wędkował?

- Trochę. Przypuszczam, że zna pan najlepsze miej​sca na Grand Strand.

- Kilka znam - rzekł Pop skromnie.

Megan  ze  złością  wpatrywała  się  w  swoją  herbatę.  Nieznajomy  podjął  temat  wędkowania,

background image

domyślając się, że Pop potrafi rozwodzić się nad nim godzinami.

-  Pomyślałem,  że  podczas  pobytu  w  tych  stronach  powędkuję  trochę  na  plaży  -  rzucił  Katch

chytrze.

- Mogę pokazać panu kilka dobrych miejsc - ożywił się Pop. - Ma pan sprzęt?

- Nie, nie mam.

Pop nie zwrócił uwagi na tę niekonsekwencję.

- Skąd pan pochodzi, panie Katcherton?

- Katch, po prostu Katch - poprawił nieznajomy, odchylając się na krześle. - Z Kalifornii.

Ach,  to  wiele  wyjaśniało,  pomyślała  Megan.  Przede  wszystkim  ten  wygląd  plażowego

podrywacza. Popijała stygnącą herbatę, obserwując go ukradkiem.

- Wypuściłeś się daleko od domu - zauważył Pop. Sięgnął po fajkę, którą zapalał tylko podczas

szczegól​nie interesujących rozmów. - Jak długo zamierzasz za​bawić w Myrtle Beach?

- To zależy. Chcę pogadać o twoim wesołym mia​steczku.

Pop,  który  właśnie  zapalał  fajkę,  raptownie  wciągnął  powietrze.  Tytoń  zajął  się,  roztaczając

aromatyczny, wiśniowy dym.

-  Wspomniałeś  o  tym  przez  telefon.  Widzisz,  właśnie  rozmawialiśmy  z  Megan  o  zatrudnieniu

kogoś do pomocy na lato. Zostało zaledwie sześć tygodni do otwarcia sezonu. - Pyknął fajkę i dym
leniwie poszybował w powietrze. - A tylko trzy tygodnie do Wielkanocy. Czy obsługiwałeś kiedyś
urządzenia w lunaparku?

- Nie. - Katch upił łyk herbaty.

-  Łatwo  się  tego  nauczyć.  -  Pop  nie  przejął  się  jego  brakiem  doświadczenia.  -  Wyglądasz  na

inteligentnego.

Megan zauważyła zapowiedź uśmiechu w kącikach ust Katcha. Odstawiła filiżankę.

- Osobie niedoświadczonej nie możemy zapłacić zbyt dużo - wtrąciła z udawanym żalem.

Katch  działał  jej  na  nerwy.  Miała  nadzieję,  że  go  zniechęci.  Niech  poszuka  sobie  szczęścia

gdzie indziej.

Ale coś ją niepokoiło. Katch nie wyglądał na człowieka, który przyjąłby pracę przy obsłudze

kolejki  górskiej  lub  sprzedaży  pamiątek.  Jego  twarz  naznaczona  była  autorytetem,  a  cała  postawa
świadczyła o dużej pewności siebie. Tylko w jego naturalnym, trochę nonszalanckim wdzięku kryło
się coś podejrzanego...

background image

Odpowiedział na jej spojrzenie z zupełnym brakiem skrępowania.

- To oczywiste - rzekł. - Pracujesz w wesołym miasteczku, Meg?

Miała ochotę odparować mu ostro, by tak śmiało sobie nie poczynał, ale powstrzymała się od

komentarza.

- Często - powiedziała.

- Megan ma głowę do interesów - wtrącił Pop. - Dba o moje sprawy.

- Naprawdę? - rzekł Katch, jakby wyrwany z zadumy. - A ja zastanawiałem się, czy nie jesteś

modelką. Masz bardzo oryginalny typ urody. - Tym razem ton jego głosu był poważny.

- Megan jest artystką - powiedział Pop z zadowo​leniem, pykając fajką.

- Naprawdę?

Obserwowała, jak Katch mruży oczy i przypatruje jej się z uwagą. Zakłopotana poruszyła się

na krześle.

-  Chyba  odbiegliśmy  od  tematu  -  powiedziała  szorstko.  -  Jeśli  przyjechałeś  tu  w  sprawie

pracy...

- Nie - padła krótka odpowiedź.

- Ale... chyba powiedziałeś...

- Nie sądzę - znów jej przerwał i uśmiechnął się lekko. Potem zwrócił się do Popa: - Nie chcę

pracować w waszym wesołym miasteczku. Chcę je kupić. Czy możemy o tym porozmawiać?

Mężczyźni  zmierzyli  się  wzrokiem.  Pop  był  niewątpliwie  zaskoczony,  ale  w  jego  oczach

pojawił się na​mysł. Żaden z nich nie zauważał teraz Megan. Wpatry​wała się niemo w Katcha, a na jej
otwartej  twarzy  malował  się  przestrach.  Miała  ochotę  roześmiać  się  i  powiedzieć  mu,  by  przestał
żartować, ale instynktownie wiedziała, że Katch mówi poważnie.

Dostrzegła  moc  i  siłę  pod  maską  chłopięcej  nonszalancji.  Chodziło  mu  o  interes.  Czysty,

uczciwy  biznes.  Nie  miała  co  do  tego  żadnych  wątpliwości.  Spojrzała  na  dziadka  w  przypływie
paniki.

- Pop? - Głos miała cichy, a Pop w żaden sposób nie zdradził się, że ją usłyszał.

- A to dopiero niespodzianka! - powiedział. Potem znów pyknął z fajki. - Ale dlaczego właśnie

moje we​sołe miasteczko?

-  Rozejrzałem  się  już  po  tutejszych  obiektach  rozrywkowych.  -  Nie  zamierzał  wdawać  się  w

szczegóły. - Podoba mi się właśnie ten.

background image

Pop westchnął i wypuścił dym prosto w sufit.

-  Nie  mogę  powiedzieć,  bym  był  zainteresowany  sprzedażą,  synu  -  rzekł  wolno.  -  Człowiek

przywiązuje się do określonego stylu życia.

- Gdy usłyszy pan moją propozycję, może pan zmie​ni zdanie.

- Ile masz lat, Katch? - odpowiedział z uśmiechem Pop.

- Trzydzieści jeden.

- Właśnie od tylu lat prowadzę ten interes. A co ty właściwie wiesz o prowadzeniu wesołego

miasteczka?

- Oczywiście, nie tak dużo jak pan. - Katch uśmiechnął się szeroko i znów odchylił na oparcie

krzesła. - Ale od dobrego nauczyciela mógłbym się wiele nauczyć.

Megan  spostrzegła,  że  dziadek  uważnie  przygląda  się  Katchowi.  Czuła  się  wyłączona  z

rozmowy  i  bardzo  jej  się  to  nie  podobało.  Dziadek  potrafił  to  robić  bardzo  subtelnie.  David
Katcherton, jak widać, miał taki sam talent.

- Dlaczego chcesz zostać właścicielem parku roz​rywki? - spytał nagle Pop.

Megan nabrała przekonania, że David Katcherton wzbudził jego zainteresowanie. W jej głowie

zabrzęczał ostrzegawczy dzwonek. Naprawdę nie chciała, by jej dziadka połączyły z Katchem jakieś
interesy. Przeczu​wała zbliżające się kłopoty.

-  To  dobry  interes  -  odpowiedział  Katch  na  pytanie  Popa.  -  I  zabawny.  -  Uśmiechnął  się.  -

Lubię rzeczy, które sprawiają radość.

Potrafił przemówić do Popa, pomyślała Megan z zazdrością, obserwując wyraz twarzy swego

dziadka.

- Byłbym zobowiązany, gdyby pan to sobie przemyślał, panie Miller - ciągnął Katch. - Możemy

wrócić do tej rozmowy za kilka dni.

I wiedział, kiedy dyplomatycznie się wycofać, po​myślała.

- Mogę pomyśleć - zgodził się Pop, choć jednocześnie kręcił głową. - Ale lepiej rozejrzyj się

gdzie indziej. Prowadzimy Joyland od wielu lat. Ja i Megan. To nasz dom. - Popatrzył przekornie na
wnuczkę. - Czy przy​padkiem nie wybieracie się na kolację?

- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, rzucając mu roz​złoszczone spojrzenie.

-  Właśnie  pomyślałem  o  tym  samym  -  wtrącił  gładko  Katch.  -  Chodźmy,  Meg.  Kupię  ci

hamburgera.

background image

- Ogromnie mi przykro, że muszę odmówić tak uro​czemu zaproszeniu - powiedziała kwaśno.

-  A  więc  nie  odmawiaj  -  powiedział  Katch,  a  potem  zwrócił  się  do  Popa:  -  Pójdzie  pan  z

nami?

Pop zaśmiał się cicho i zbył ich machnięciem ręki.

- Zmykajcie już. Muszę przygotować sprzęt na jutro.

- Mogę wybrać się z panem? - spytał znienacka Katch. Pop przyjrzał mu się uważnie.

- Wychodzę o piątej trzydzieści rano - powiedział po chwili. - Mam zapasowy sprzęt.

- Przyjdę.

Megan  była  tak  zaskoczona,  że  bez  słowa  protestu  pozwoliła  wyprowadzić  się  na  zewnątrz.

Pop  nigdy  nikogo  nie  zapraszał  na  wspólne  wędkowanie.  Lubił  łowić  ryby  w  samotności.  W  ten
sposób się odprężał.

- On nigdy nikogo ze sobą nie zabiera - powiedzia​ła, głośno myśląc.

- Bardzo mi to pochlebia.

Megan dopiero teraz zauważyła, że Katch nadal trzy​mają za rękę, splatając jej palce ze swoimi.

-  Nigdzie  z  tobą  nie  pójdę  -  oświadczyła  stanowczo,  przystając.  -  Mogłeś  zauroczyć  Popa,

ale...

- Naprawdę uważasz, że jestem uroczy? - Z zu​chwałym uśmiechem wziął jej drugą rękę.

- Wcale nie - odparła twardo, ale musiała powstrzy​mywać uśmiech.

- Dlaczego nie chcesz zjeść ze mną kolacji?

- Ponieważ cię nie lubię - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Daj mi szansę, bym zdołał cię przekonać do zmia​ny zdania.

- To niemożliwie. - Megan usiłowała wyrwać dło​nie, ale Katch zacisnął na nich palce.

- Chcesz się założyć? Ale jeśli uda mi się skłonić cię do zmiany zdania, obiecaj, że pobawimy

się razem w lu​naparku w piątkowy wieczór.

Znów musiała tłumić uśmiech.

- A jeśli nie zmienię zdania? Co wtedy?

background image

- Wtedy nie będę ci się więcej narzucać. - Uśmiechnął się tak wymownie, jakby już był pewien

swego.

Uniosła pytająco brew. Nieoczekiwanie przyszło jej do głowy, że może warto z nim wyjść.

- Musisz tylko zjeść ze mną dziś wieczorem kolację - przekonywał, wpatrując się w jej twarz. -

Zajmie ci to najwyżej dwie godziny.

-  W  porządku  -  zgodziła  się  impulsywnie.  -  Umowa  stoi.  -  Wykręciła  palce,  ale  on  ich  nie

puszczał.

- Moglibyśmy podać sobie ręce - powiedziała - ale ty nadal mi nie pozwalasz.

-  To  prawda.  A  więc  przypieczętujmy  to  inaczej.  Tak  szybko  przyciągnął  ją  do  siebie,  że

uderzyła o jego klatkę piersiową. Wyczuła w nim ogromną siłę, choć ciało miał szczupłe i z pozoru
kościste. Nim zdążyła zaprote​stować, poczuła jego władcze usta na swoich.

Był  zręczny  i  nieustępliwy.  Nie  pamiętała  potem,  czy  instynktownie  rozchyliła  usta,  czy

delikatnie dotykając jej języka, skłonił ją, by to zrobiła.

Gdy znalazła się w jego objęciach, nagle poczuła pustkę w głowie. Nie potrafiła zebrać myśli,

ulegając  nieoczekiwanym  potrzebom  swego  ciała.  Stopiła  się  z  nim,  świadoma  jego  twardej  klatki
piersiowej,  o  którą  się  oparła,  świadoma  jego  ust  atakujących  jej  usta.  Wokół  panowała  pustka.
Odkryła, że nie było niczego, na czym mogłaby się wesprzeć. Żadnej kotwicy, która powstrzymałaby
ją przed wypłynięciem na wzburzone wody.

Nagle wydała cichy jęk protestu i odsunęła się od niego.

Oczy  miał  pociemniałe  i  zbyt  zamglone,  by  mogła  cokolwiek  z  nich  wyczytać.  Nazbyt

pochopnie  myślała,  że  łatwo  je  rozszyfrować.  Jak  mogła  naiwnie  sądzić,  że  łatwo  nim  sterować!
Wszystko  wyglądało  teraz  inaczej  niż  kilka  minut  temu.  Cała  drżała,  bezskutecznie  usiłując
zapanować nad sobą.

-  Jesteś  podniecona  -  stwierdził  łagodnie  Katch.  -  Szkoda,  że  tak  usilnie  walczysz,  by

zachować chłód.

- Ja nie... - Megan rozpaczliwie kręciła głową, prag​nąc, by jej serce zwolniło.

- Ależ tak. Nadal to robisz. - Katch po przyjacielsku uścisnął jej dłonie, a w końcu puścił jedną

z nich. Drugą nadal mocno trzymał w swojej dłoni, gdy odwrócił się do samochodu.

Megan poczuła przypływ paniki. Usiłowała nad sobą zapanować. Już przecież całowała się z

chłopakami... Katch po prostu ją zaskoczył.

Ale wiedziała, że to nie było wytłumaczenie. Nigdy przedtem tak jej nie całowano.

- Myślę jednak, że z tobą nie pojadę - powiedziała trochę spokojniejszym tonem.

background image

Ale Katch już otworzył drzwi samochodu.

- Umowa stoi, Meg.

ROZDZIAŁ TRZECI

Katch  jeździł  czarnym  porsche.  Megan  to  nie  zdziwiło.  Łatwo  było  się  domyślić,  że  David

Katcherton może pozwolić sobie na wszystko co najlepsze.

Opierając się o srebrnoszare poduszki siedzenia, doszła do wniosku, że swój majątek zapewne

odziedziczył.  Prawdopodobnie  nie  przepracował  w  życiu  ani  jednego  dnia.  Przypominając  sobie
twardą  skórę  jego  dłoni,  pomyślała,  że  pewnie  uprawia  jakiś  sport.  Gra  w  tenisa,  squasha  albo
żegluje. Nigdy nie robi niczego użytecznego. Szuka wy​łącznie przyjemności. I łatwo je znajduje.

Megan  odrzuciła  włosy  na  ramiona  i  odwróciła  się  do  niego.  Miał  bardzo  atrakcyjny  profil.

Ciemnoblond włosy niesfornie wiły się za uchem.

- Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało? Przyłapana na podglądaniu, zarumieniła się ze złości.

- Powinieneś się ogolić - powiedziała chłodno. Katch zerknął w lusterko.

- Chyba masz rację. - Uśmiechnął się, gdy włączali się do ruchu. - Następnym razem, gdy po

ciebie  przyjadę,  będę  o  tym  pamiętał.  -  Tylko  nic  już  nie  mów  -  dodał  szybko,  czując,  że
zesztywniała.  -  Czy  twoja  matka  nigdy  ci  nie  mówiła,  że  lepiej  się  w  ogóle  nie  odzywać,  jeśli  nie
można powiedzieć czegoś naprawdę przyjemnego?

Megan przełknęła ostre słowa, jakie przyszły jej do głowy.

- Jak długo tu mieszkasz? - zagadnął po chwili jak gdyby nigdy nic.

- Od niepamiętnych czasów. - Przez otwarte okno dobiegała muzyka płynąca z samochodowych

odbiorników. Megan podobała się ta kakofonia dźwięków. Odprężyła  się,  wyprostowała  ramiona  i
znów odwróciła w stronę Katcha.

- Czym się zajmujesz? - spytała.

Zauważył cień lekceważenia w jej głosie, ale skwi​tował to uniesieniem brwi.

- Posiadam pewne rzeczy.

- Jakie rzeczy?

Katch zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią badawczo.

- Wszystkie, które zechcę. - Gdy światło zmieniło się, zręcznie wjechał na parking i zatrzymał

samochód.

background image

- Nie możemy tam pójść - powiedziała Megan, zer​kając na elegancką restaurację.

- Dlaczego nie? - Katch wyłączył silnik. - Można tu nieźle zjeść.

- Wiem, ale nie jestem odpowiednio ubrana i...

-  Czy  zawsze  robisz  odpowiednie  rzeczy,  Meg?  To  pytanie  zbiło  ją  z  tropu.  Przyglądała  się

przez chwilę jego twarzy, zastanawiając się, czy z niej kpił.

- Pomyśl o tym przez chwilę. - Wysiadł z samochodu, a potem wystawił głowę przez okno. -

Zaraz wracam.

Megan  obserwowała,  jak  niespiesznym  krokiem  wchodzi  przez  eleganckie  drzwi  do

restauracji.  Pokręciła  głową.  Zaraz  go  wyproszą,  pomyślała.  Podziwiała  jego  pewność  siebie.
Skrzyżowała ramiona. Mimo wszystko nie lubię go, zapewniła się w duchu.

Po  piętnastu  minutach  doszła  do  wniosku,  że  lubi  go  jeszcze  mniej.  Co  za  nieuprzejmość!

Nadąsana wysiadła z samochodu. Tyle czasu kazać jej czekać!

Rozejrzała  się  za  najbliższą  budką  telefoniczną.  Zadzwoni  do  dziadka,  by  po  nią  przyjechał.

Sięgnęła  do  kieszeni  kurtki,  a  potem  do  dżinsów.  Nie  miała  przy  sobie  nawet  dziesięciu  centów.
Wzięła  głęboki  oddech  i  wpatrywała  się  w  drzwi  restauracji.  Za  chwilę  będzie  musiała  pożyczyć
jakieś drobne, albo prosić, by pozwolono jej skorzystać z telefonu. Upokarzające! Ale wszystko było
lepsze, niż czekać tu na niego.

W chwili, gdy otworzyła drzwi do restauracji, poja​wił się w nich Katch.

- Dzięki - powiedział uprzejmie, przechodząc ostrożnie obok niej.

Patrzyła  za  nim  w  zdumieniu.  Niósł  największy  kosz  piknikowy,  jaki  w  życiu  widziała.

Otworzył bagażnik i wstawił kosz do środka.

- Chodźmy - powiedział, zatrzaskując klapę bagaż​nika. - Umieram z głodu.

- Co tam masz? - spytała podejrzliwie.

- Kolację. - Ponaglił ją gestem ręki.

Megan nadal stała przy zamkniętych drzwiach od strony pasażera.

- W jaki sposób to załatwiłeś?

- Poprosiłem. Nie jesteś głodna?

- Owszem, jestem... Ale...

- A więc jedźmy. - Katch usiadł za kierownicą i włączył silnik. Ledwie Megan zdążyła zająć

background image

miejsce, ruszył z parkingu. - Masz jakieś ulubione miejsce? - spytał po chwili.

- Ulubione miejsce? - powtórzyła jak echo.

-  Chyba  nie  chcesz  powiedzieć,  że  mieszkając  tu  całe  życie,  nie  masz  tu  swojego  ulubionego

miejsca? - Katch skręcił w stronę oceanu. - A więc dokąd jechać?

-  Na  północny  kraniec  plaży  -  odpowiedziała.  -  Niewielu  ludzi  tam  dociera,  chyba  że  jest

pełnia sezonu.

- To świetnie. Wolę być z tobą sam na sam. Ta szczerość ją poruszyła. Powoli odwróciła się i

spojrzała na niego z uwagą.

- Czy jest w tym coś złego? - Uśmiechnął się tak zuchwale, że Megan aż dech zaparło.

- Prawdopodobnie - mruknęła pod nosem.

Plaża  była  zupełnie  pusta,  nie  licząc  krążących  nad  nią  krzykliwych  mew.  Megan  stała  przez

chwilę z twa​rzą zwróconą ku zachodowi, napawając się urodą za​chodzącego słońca.

- Uwielbiam tę porę dnia - powiedziała cicho. - Wszystko jest teraz takie spokojne. Jakby dzień

wstrzy​mał oddech. - Katch położył ręce na jej ramionach. Megan drgnęła.

-  Spokojnie  -  powiedział.  Stojąc  za  nią  i  obserwując  ponad  jej  głową  zachodzące  słońce,

niespodziewanie zaczął masować jej napięte mięśnie. - Ja najbardziej lubię tę chwilę przed świtem,
gdy ptaki zaczynają śpiewać, a światło jest nadal rozproszone. - Przesuwał palcami w górę i dół jej
szyi. - Powinnaś częściej się odprężać.

- Gdy chciała się odsunąć, odwrócił jej twarz do siebie.

- Nie! - zaprotestowała, opierając się rękami o jego klatkę piersiową. - Nie!

- W porządku. - Zwolnił uścisk, ale jeszcze przez chwilę jej nie puszczał. Potem pochylił się

nad  koszykiem  piknikowym,  wyjął  z  niego  biały  obrus  i  energicznie  stwierdził:  -  Pora  coś  zjeść.
Proszę.

Megan wzięła serwetkę z jego rąk, nie wychodząc z podziwu, że dano mu adamaszkowy obrus.

Kryształowe, pomyślała oszołomiona, gdy wręczył jej kieliszki.

- Dlaczego dali ci to wszystko? - Patrzyła na porce​lanową zastawę i srebra.

- Zabrakło im papierowych talerzy. Szampan?

- Chyba oszalałeś!

- Co się stało? Nie lubisz szampana?

background image

- Lubię, ale do tej pory piłam tylko amerykański - powiedziała niepewnie.

- Ten jest francuski - odpowiedział swobodnie, na​lewając trunek.

Megan wypiła mały łyk.

- Cudowny - oceniła, zanim pociągnęła następny.

- Ale nie musiałeś... - Bezradnie rozłożyła ręce.

-  Doszedłem  do  wniosku,  że  nie  mam  ochoty  na  hamburgera.  -  Katch  wbił  butelkę  w  piasek.

Postawił mały pojemnik na obrusie, potem znów zaczął grzebać w koszyku.

-  Co  to  jest?  -  spytała  Megan,  otwierając  pojemnik.  Zmarszczyła  brwi  na  widok  lśniącej,

czarnej masy. - Czy to...? - Urwała z niedowierzaniem, zerkając na Katcha, który układał grzanki na
talerzu. - Czy to na​prawdę kawior?

Tak Pozwól, że coś zjem, dobrze? Umieram z głodu. - Wyjął jej z rąk pudełko i posmarował

grzankę grubo kawiorem. - Nie masz ochoty? - spytał, gdy ugryzł kęs.

-  Nie  wiem...  -  Megan  przyglądała  się  grzance  krytycznym  wzrokiem.  -  Nigdy  przedtem  nie

jadłam ka​wioru.

- Naprawdę? - Oddał jej swoją grzankę. - A więc spróbuj. - A gdy się zawahała, uśmiechnął

się szerzej i przysunął grzankę do jej ust. - Odwagi, Meg, ugryź kawałek.

- Słony - mruknęła zaskoczona. Wyjęła mu grzankę z ręki i ugryzła następny kęs. - Ale bardzo

dobry - oce​niła, przełykając.

-  Mogłaś  mi  trochę  zostawić  -  pożalił  się,  gdy  Megan  skończyła  grzankę.  Roześmiała  się,  po

czym nałożyła obficie kawioru na następną grzankę i podała ją Davidowi. - Zastanawiałem się, jaki
on będzie. - Katch przyjął grzankę, ale jego uwaga skupiona była na Megan.

- Co takiego? - Uśmiechając się, oblizała kciuk.

-  Twój  śmiech.  Zastanawiałem  się,  czy  będzie  równie  pociągający  jak  twoja  twarz...  -  Nie

spuszczając z niej wzroku, ugryzł kawałek grzanki. - I jest.

Megan usiłowała zapanować nad swoim przyspie​szonym pulsem.

- Nie musiałeś karmić mnie kawiorem i szampanem, żeby usłyszeć mój śmiech. - Z obojętnym

wzru​szeniem ramion odsunęła się od niego. - Śmieję się całkiem często.

- Nie dość często.

- Dlaczego tak mówisz? - Była zaskoczona.

background image

-  Twoje  oczy  są  takie  poważne.  Twoje  usta  też.  -  Przesunął  wzrokiem  po  jej  twarzy.  -  Być

może dlatego poczu​łem wewnętrzny przymus, by skłonić cię do uśmiechu.

- To niebywałe. - Megan przykucnęła i wpatrywała się w niego. - Ledwie mnie znasz.

- Czy to ma znaczenie?

- Zawsze myślałam, że powinno - wyszeptała, podczas gdy Katch znów sięgnął do koszyka. Już

bez zdziwienia patrzyła, jak wyciąga sałatkę z homara i truskawki. Roześmiała się, odrzuciła włosy
do tyłu i przysu​nęła bliżej do niego.

- Dasz mi spróbować? - powiedziała.

Zanim  skończyli  tę  ucztę,  słońce  już  zaszło  i  księżyc  rzucał  drżącą,  białą  poświatę  na  morze.

Megan pomyślała, że wszystko działo się jak we śnie. Porcelana, srebra lśniące w świetle księżyca,
wykwintne  jedzenie,  znajomy  szum  fal  i  ten  nieznajomy  obok  niej,  który  z  każdą  minutę  stawał  się
coraz mniej obcy.

Megan  wyczuwała  już,  kiedy  Katch  się  uśmiecha,  poznała  modulację  jego  głosu,  wyraz  oczu,

gdy się cieszy i gdy ironizuje. Zapamiętała również charakterystyczny sposób, w jaki włosy układały
mu  się  za  uchem.  Więcej  niż  raz,  oczarowana  szampanem  i  poświatą  księżyca,  musiała  się
powstrzymywać, by nie przygładzić ich palcami.

- Nie masz ochoty na kawałek sernika? - Katch machnął widelcem, a potem wsunął go jej do

ust.

- Już nie mogę. - Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i oparła na nich podbródek. Patrzyła,

jak Katch delektuje się deserem. - Jak ty to robisz?

- Poświęcam się - zażartował, zjadając ostatni kęs. - Zawsze staram się doprowadzić sprawy

do końca.

-  Nigdy  nie  byłam  na  takim  pikniku  -  powiedziała,  wzdychając  z  zadowolenia.  Oparła  się  na

łokciach, wy​ciągnęła nogi i zapatrzyła się w gwiazdy. - Nigdy nie jadłam takich delicji.

- Przekażę Ricardo twoje wyrazy uznania. - Katch zmienił pozycję i usiadł obok niej.

-  Kto  to  jest  Ricardo?  -  spytała  machinalnie,  a  potem  bez  sprzeciwu  pozwoliła,  by  Katch

odgarnął jej włosy za ucho.

- Szef kuchni. Uwielbia komplementy.

Megan uśmiechnęła się, zachwycona tym, jak dźwięk jego głosu mieszał się z szumem fal.

- Skąd wiesz?

- W ten sposób ściągnąłem go z Chicago.

background image

-  Ściągnąłeś  go  z  Chicago?  Co  masz  na  myśli?  -  Po  chwili  się  zreflektowała:  -  Jesteś

właścicielem tej re​stauracji?

- Tak. - Z uśmiechem przyjął niedowierzanie malujące się na jej twarzy. - Kupiłem ją dwa lata

temu.

Megan  zerknęła  na  delikatną  porcelanę  i  ciężkie  srebra  rozrzucone  na  białym  obrusie.

Przypomniała sobie, że ponad dwa lata temu ta restauracja była bliska bankructwa. Jedzenie było za
drogie, a obsługa beznadziejna. Potem lokal został zmodernizowany. Słyszała, że zmieniono wystrój
wnętrza, a na suficie zamontowano lustra. Od czasu ponownego otwarcia restauracja zapracowała na
miano najlepszej w mieście.

- Kupiłeś ją? - powtórzyła.

- To prawda. - Katch usiadł na piętach obok Megan, która leżała oparta na łokciach. - Czy to

cię dziwi?

Megan dokładnie mu się przyjrzała. Potargane nonszalancko włosy, wytarte na kolanach dżinsy,

podniszczone  sportowe  buty.  Nie  przypominał  prosperującego  biznesmena.  A  jednak...  Jednak
musiała przyznać, że w jego twarzy było coś takiego...

- Nie - powiedziała w końcu. - Raczej nie. - Zmarszczyła brwi, gdy zmienił pozycję. W jednej

chwili znalazł się obok niej i patrzył na morze tak jak ona. - Kupiłeś ją w taki sam sposób, jak chcesz
kupić Joyland - zawyrokowała.

- Mówiłem ci, że właśnie tym się zajmuję.

- Ale to coś więcej niż samo posiadanie, prawda?

- nalegała. - Ty jeszcze doprowadzasz swoje nabytki do stanu świetności.

- Na tym to polega - zgodził się. - Sukces przy​sparza mnóstwo satysfakcji, nie uważasz?

Megan usiadła i odwróciła się do niego.

- Ale nie możesz mieć Joylandu. Jest całym życiem Popa. Nie rozumiesz...

- Wyjaśnisz mi to później, zgoda? - rzekł swobodnie. - Nie dziś wieczorem. - Nakrył jej dłoń

swoją. - To nie jest biznesowa kolacja.

- Katch, musisz...

- Spójrz na gwiazdy, Meg - poprosił. - Czy kiedy​kolwiek próbowałaś je policzyć?

- Gdy byłam mała - zaczęła. - Ale...

-  Nie  tylko  dzieci  liczą  gwiazdy  -  powiedział  ciepłym  tonem.  -  Przychodzisz  tu  czasami

background image

wieczorami?

Gwiazdy nisko zawieszone nad morzem jasno lśniły.

- Czasami - powiedziała cicho. - Gdy praca nie idzie mi dobrze, albo gdy chcę coś przemyśleć,

albo po prostu gdy chcę być sama.

- Malujesz morskie pejzaże? Portrety? Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Rzeźbię.

- Ach!  -  Uniósł  jej  rękę,  a  potem  przyjrzał  jej  się  uważnie  z  jednej  i  z  drugiej  strony.  -  Tak,

teraz  widzę.  Twoje  ręce  są  silne  i  zręczne.  -  Gdy  przywarł  ustami  do  jej  dłoni,  poczuła  prąd
elektryczny przeszywający całe jej ciało.

Ostrożnie cofnęła rękę. Potem przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami.

Nie patrząc na Katcha, wiedziała, że się uśmiechał.

- W jakim materiale rzeźbisz? W glinie, drewnie, kamieniu?

- We wszystkich trzech. - Odwróciła głowę i znów się uśmiechnęła.

- Gdzie studiowałaś?

-  Skończyłam  kursy  w  college'u.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Nie  miałam  na  studiowanie  zbyt

dużo czasu. - Znów spojrzała w niebo. - Księżyc tak jasno dziś świeci. Lubię tu przychodzić, gdy jest
pełnia. Wtedy wszystko tonie w srebrzystym blasku.

Gdy musnął wargami jej ucho, chciała raptownie się odsunąć, ale on jej nie pozwolił. Objął ją

za ramiona.

-  Odpręż  się,  Meg  -  szepnął  prosto  w  jej  policzek.  -  Jest  tylko  księżyc  i  ocean.  Tylko  to  jest

prócz nas.

Prawie mu uwierzyła, zwłaszcza że jego wargi przyjemnie drażniły jej skórę, a w całym ciele

czuła  słodką  ociężałość  po  winie.  Ale  gdy  Katch  przesunął  wargi  w  dół  jej  szyi,  nagle  puls  jej
podskoczył i jęknęła.

- Katch, lepiej już pójdę... Proszę...

- Później - wymamrotał, pokrywając lekkimi pocałunkami jej szyję, potem znów podbródek i

wracając do ucha. - Później, znacznie później.

Odwróciła  głowę,  chciała  coś  powiedzieć,  ale  głos  zamarł  jej  w  gardle.  Jego  usta  były  tak

blisko. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, czujnymi oczami, on zaś pochylał się coraz bliżej
i  bliżej.  Nadal  jednak  nie  dotknął  ustami  jej  ust.  Krążyły  one  nad  nią,  wabiąc  i  obiecując.  Gdy

background image

wreszcie dotknął kącików jej ust, jęknęła znów i przymknęła oczy. Tym razem w ogóle nie dotykał
jej rękami. Łączyły ich usta, języki i wymieszane oddechy.

Megan  czuła,  że  jej  opór  słabnie,  warstwa  po  warstwie,  aż  pozostało  nagie  pożądanie.

Zapomniała o niebezpieczeństwie, o konsekwencjach. Zawładnęły nią zmysły.  Jej  usta  szukały  jego
ust,  odpowiadały  na  pocałunki.  Porzuciła  wahanie,  nieśmiałość,  dotknięta  szaleństwem  pożądania  i
pragnieniem, by doznać znów tego, co czuła już przedtem - rozkosznego zawrotu głowy.

Ponieważ nadal jej nie obejmował, sama oplotła go pożądliwie ramionami i mocno do siebie

przyciągnęła.  Pozwolił  jej  przejąć  inicjatywę,  jedynie  gładząc  palcami  jej  włosy.  Megan  ledwie
słyszała szum fal poprzez głu​che dudnienie swego serca.

Wreszcie  oderwała  się  do  niego  z  głębokim  westchnieniem.  Ale  on  nie  chciał  pozwolić  jej

odejść.

- Powtórzymy? - Mimo że pytanie padło cichym głosem, w nocnej ciszy zabrzmiało jak krzyk.

Miała na końcu języka odmowę. Wiedziała, że traci grunt pod nogami. Katch, trzymając rękę na

jej karku, przyciągnął ją bliżej.

Tym  razem  był  natarczywy.  Pokazał  jej  wiele  odmian  pocałunku.  Zarówno  język,  jak  i  wargi

mogły dostar​czyć przyjemności.

Megan  wsunęła  palce  we  włosy  Katcha,  gdy  całował  ją  coraz  gwałtowniej  i  mocniej.  Była

gotowa, odpowia​dała na jego pocałunki. Pragnęła go.

Gdy  objął  dłonią  jej  nagą  pierś,  ledwie  wyszeptała  słowa  sprzeciwu.  Nie  czuła,  gdy  rozpiął

suwak jej kurtki, a potem guziki bluzki. Pieszczota jego ręki była delikatna, a jednocześnie zuchwała.
Opór  jej  powoli  topniał,  by  wreszcie  przeistoczyć  się  w  dzikie  pożądanie,  które  tliło  się  pod  jej
skórą, w każdej chwili grożąc wybuchem.

- Pragnę cię - szepnął Katch prosto w jej usta. - Pragnę się z tobą kochać.

Megan  czuła,  jak  pożądanie  ją  obezwładnia,  jak  ogarniają  nieposkromiony  apetyt  na  miłość.

Toczyła  walkę,  by  wrócić  do  rzeczywistości,  przypomnieć  sobie  okoliczności,  nazwiska,  miejsca,
obowiązki.  Było  przecież  coś  więcej  niż  tylko  księżyc  i  morze. A  Katch  był  obcy,  był  mężczyzną,
którego ledwie znała.

- Nie! - Udało jej się wreszcie wyzwolić usta ze słodkiej niewoli jego ust. Z trudem podniosła

się z pia​sku. - Nie - powtórzyła, zapinając guziki.

Katch  również  wstał  i  chwycił  ją  za  połę  koszuli.  Megan  popatrzyła  ze  zdziwieniem  w  jego

oczy jaśnie​jące dziwnym blaskiem.

- Dlaczego nie?

Megan  przełknęła  ślinę.  W  jego  głosie  nie  było  teraz  leniwej  nonszalancji  lecz  jakaś  oschła,

background image

bezwzględna nuta.

- Nie chcę - powiedziała.

- Kłamiesz! - rzucił jej w twarz.

- Zgoda - przyznała. - Nie znam cię.

-  Ale  poznasz  -  zapewnił.  Potem  pocałował  ją  mocno,  jakby  chciał  sprawić  jej  ból.  -  Ale

zaczekamy, aż to nastąpi.

- Zawsze osiągasz to, co chcesz? - spytała w przy​pływie zuchwałości.

- Tak - odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, że tak.

-  Będziesz  więc  rozczarowany.  -  Wyrwała  mu  z  rąk  koszulę  i  zaczęła  znów  zapinać  guziki.  -

Nie możesz mieć Joylandu i nie możesz mieć mnie.

Katch przyglądał jej się przez chwilę, gdy stała odwrócona plecami do morza. Na jego twarzy

znów za​gościł arogancki uśmiech.

- Będę miał i Joyland, i ciebie, Meg - obiecał cicho. - Zanim nadejdzie sezon.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Popołudniowe słońce zalewało pracownię, ale Megan nie zwracała na nie uwagi, tak samo jak

na śpiew ptaków za oknem. Była skupiona na glinie, nad którą pracowała, a raczej nad tym, co w tej
chwili było czę​ściowo uformowaną głową.

Zrobiła  coś,  co  zdarzało  jej  się  niezmiernie  rzadko  -  odsunęła  na  bok  aktualną  pracę,  żeby

rozpocząć następną. Nowy temat ścigał ją przez całą noc i w końcu doszła do wniosku, że uwolni się
od  myśli  o  Davidzie  Katchertonie,  wykonując  jego  popiersie.  To  wydawało  się  najlepszym
sposobem.

Megan  miała  bardzo  wyraźną  wizję,  dokładnie  wiedziała,  co  pragnie  uchwycić:  siłę  i

determinację tkwiącą pod powierzchnią uprzejmości i pewnej nonszalancji.

Musiała  jednak  przyznać,  że  wczoraj  wieczorem  Katch  ją  nieco  przestraszył.  Nie  fizycznie,

oczywiście - wiedziała, że był mężczyzną zbyt inteligentnym, by zachować się wobec niej brutalnie -
ale siłą swej oso​bowości.

Ze  złością  uderzyła  w  glinę.  Wyglądał  na  człowieka,  który  osiąga  to,  co  chce.  Ale  nie  tym

razem.  Była  zdecydowana  zrobić  wszystko,  by  tym  razem  mu  się  nie  powiodło.  Katch  wkrótce
zrozumie, że nie można nią dyrygować. Nawet Popowi to się nie udawało.

Wolno, precyzyjnie modelowała rysy jego twarzy. To dawało jej uczucie pewnej przewagi.

background image

Instynktownie,  jakby  w  natchnieniu,  nadała  kształt  niesfornemu  kosmykowi  włosów  tuż  nad

uchem. Cofnęła się o krok, by lepiej przyjrzeć się swemu dziełu. Udało jej się uchwycić pewien rys
jego  osobowości.  Doszła  do  wniosku,  że  był  typem  słodkiego  drania.  To  staroświeckie  określenie
bardzo  do  niego  pasowało.  Mogła  wyobrazić  go  sobie  w  kowbojskich  butach  i  z  rewolwerem  za
pasem, grającego w pokera w jakiejś szulerni w Tuscon; albo z szablą, gdy zdobywa statek.

Bezwiednie  zaczęła  pieścić  palcami  uformowane  w  glinie  loki.  Taki  mężczyzna,  prawdziwy

pirat, nie lękał się sztormu, zdobywał skarby i kobiety wszędzie, gdzie tylko chciał. Kobiety... Myśli
Megan  wróciły  do  poprzedniego  wieczoru.  Do  jego  ust  na  jej  ustach,  do  pieszczoty  jego  dłoni.
Zapamiętała  nawet  strukturę  piasku,  na  którym  razem  leżeli,  zapach  i  odgłos  oceanu  za  plecami.
Pamiętała,  jak  światło  księżyca  oświetlało  jego  włosy,  które  przeczesywała  spragnionymi  palcami,
pod​czas gdy Katch wędrował ustami po jej ciele. Wydały jej się miękkie, a zarazem szorstkie... Jak...

Przerażona  odegnała  zdrożne  myśli.  Zerknęła  w  dół  na  własne  palce  błądzące  po  glinianych

włosach Katcha. Zaklęła pod nosem, o mały włos nie niszcząc rodzącego się dzieła. Wstała i odeszła
od  stołu.  Nie  powinna  dopuścić,  by  jakieś  drobne  zawirowania  odrywały  ją  od  pracy.  Wczorajszy
wieczór spędzony w towarzystwie Katcha należał do tej kategorii. Tylko drobne zawirowanie. Nic
ważnego.

A jednak intuicja podpowiadała jej, że Katch był ważny, o wiele ważniejszy, niżby sobie tego

życzyła.

Gdzie podział się jej zdrowy rozsądek? Zaczerpnąwszy powietrza, podeszła do umywalki, by

umyć  ręce.  Musi  być  rozsądna.  Pop  potrzebował  kogoś,  kto  przypominałby  mu  o  konieczności
płacenia  rachunków.  Uśmiechnęła  się,  wycierając  ręce.  Przyszło  jej  do  głowy,  zresztą  nie  po  raz
pierwszy, że jest w takim samym stopniu potrzebna swemu dziadkowi, jak on jej.

Dawno temu, gdy była jeszcze dzieckiem, a potem młodą dziewczyną, była od niego całkowicie

zależna.  I  on  jej  nie  zawiódł.  W  miarę  jak  dorastała,  stopniowo  przejmowała  od  niego  obowiązki,
które  sprawiały  mu  trudność,  a  więc  księgowość  czy  pertraktacje  z  bankiem.  Zdarzało  się,  że
rezygnowała  z  własnych  pragnień,  by  zrobić  to,  co  uważała  za  swój  obowiązek.  Zajmowała  się
nudnymi, mało romantycznymi rachunkami, choć wolała przebywać w zaczarowanym świecie sztuki.
Bywały momenty, gdy pochłonięta swoją twórczością, zapominała o codzienności. Często czuła się
rozdarta pomiędzy tymi dwoma światami.

Miała naprawdę dość życiowych rozterek nawet bez Davida Katchertona.

Nie  rozumiała,  jak  to  się  stało,  że  nieznajomy  mężczyzna  tak  szybko  i  tak  skutecznie  naruszył

delikatną  równowagę  jej  świata.  Pokręciła  głową.  Zamiast  się  nad  tym  zastanawiać,  postanowiła
wyładować złość, koń​cząc popiersie.

Następna  godzina  szybko  minęła.  W  ferworze  pracy  zapomniała  o  irytacji,  z  jaką  przyjęła

wiadomość,  że  Katch  wybiera  się  z  jej  dziadkiem  na  ryby.  Rozzłościło  ją,  gdy  o  wpół  do  szóstej
rano,  wyglądając  zza  firanki,  zobaczyła  go  wypoczętego  i  pełnego  zapału  do  wędkowania.  Rzuciła
się z powrotem na łóżko i przez następną godzinę martwo wpatrywała się w sufit. Jakże pociągająco
zabrzmiał o świcie jego śmiech... Wolałaby o tym zapomnieć.

background image

Rzeźbiona  twarz  zaczęła  nabierać  kształtu  pod  jej  palcami.  Po  chwili  Meg  usłyszała

nadjeżdżający samo​chód. Śmiechowi Katcha towarzyszył szorstki, rubasz​ny głos jej dziadka.

Z  pracowni  znajdującej  się  nad  garażem  Megan  miała  doskonały  widok  na  dom  i  podjazd.

Patrzyła, jak Katch wyciąga sprzęt i połów z pikapa, a potem z szerokim uśmiechem mówi coś do jej
dziadka.  Pop  odrzucił  do  tyłu  grzywę  białych  włosów  i  roześmiał  się  głośno,  jakby  zachwycony
jakimś  pomysłem.  Po  przyjacielsku  poklepał  Katcha  po  plecach.  Dziwne,  ale  Megan  poczuła  się
urażona. Czy dlatego, że, jak widać, panowie dosko​nale czuli się w swoim towarzystwie?

Przyglądała  się  Katchowi,  gdy  wyciągał  z  bagażnika  pudełka  z  przynętami.  Ubrany  był,  tak

samo jak wczoraj, w jasnoniebieską, spłowiała koszulkę, ozdobioną jakimś nadrukiem na przodzie.
Na głowę włożył czapkę z daszkiem, własność Popa, co dodatkowo zdenerwowało Megan. Musiała
jednak  przyznać,  że  obydwaj  dobrze  się  prezentowali.  Mimo  różnicy  wieku  i  budowy  ciała  obaj
robili bardzo męskie wrażenie. Różnice i podobieństwa pomiędzy nimi zaabsorbowały ją na chwilę
tak bardzo, że nawet gdy Katch spojrzał do góry i zauważył ją w oknie, nie zwróciła na to uwagi i
nadal im się przyglądała.

Katch  uśmiechnął  się,  przesuwając  do  tyłu  daszek  czapki,  by  miała  lepszy  widok.  Okno  było

długie  i  wąskie,  a  parapet  sięgał  jej  do  kolan.  Wyglądała  jak  na  oprawionym  w  ramy  obrazie.  Z
włosami związanymi do tyłu wstążką wydawała się jeszcze młodsza i bardziej niewinna, a jej oczy
pełne melancholii przypominały czarne jeziora. Stara koszula Popa, którą założyła zamiast fartucha,
szczelnie spowijała jej kruchą postać.

Na  chwilę  skrzyżowali  wzrok  i  Megan  dojrzała  w  oczach  Katcha  ten  sam  wewnętrzny  blask,

jaki  zauważyła  wczoraj  przez  moment  w  świetle  księżyca.  Zadrżała.  Po  chwili  jego  usta  znów
wykrzywił arogancki uśmiech, a z oczu wyjrzało rozbawienie.

-  Zejdź  na  dół,  Meg!  -  Machnął  do  niej  ręką.  -  Przywieźliśmy  ci  prezent.  -  Odwrócił  się,  by

podnieść lodówkę z połowem.

- Wolałabym szmaragdy! - zawołała w odpowiedzi.

- Następnym razem - obiecał, znikając z lodówką na tyłach domu.

Znalazła Katcha w kuchni, skrobiącego ryby. Uśmiech​nął się na jej widok, odłożył nóż, a potem

wziął  ją  w  ramiona  i  ku  jej  ogromnemu  zdziwieniu  pocałował.  Mimo  że  pocałunek  był  bardziej
przyjacielski  niż  namiętny,  wywołał  w  niej  reakcję,  której  siła  ją  zdumiała.  Zszokowana  oderwała
się od niego.

- Nie możesz...

-  Już  to  zrobiłem  -  podkreślił,  a  potem  dodał  obojętnym  tonem,  jakby  pocałunek  w  ogóle  nie

miał miej​sca: - Chciałbym zobaczyć twoją pracownię.

W gruncie rzeczy była oczywiście zadowolona ze zmiany tematu.

- Gdzie jest mój dziadek? - spytała, podchodząc do torby - lodówki i unosząc wieko.

background image

- Pop odkłada sprzęt.

Wszyscy, którzy znali Timothy'ego Millera, zwracali się do niego Pop. Ale Megan zmarszczyła

brwi.

- Szybko się zaprzyjaźniasz, prawda?

- To fakt. Polubiłem twojego dziadka, Meg. Ty naj​lepiej powinnaś wiedzieć dlaczego.

Postąpiła krok w jego stronę.

- Nie wiem, czy powinnam ci ufać - powiedziała.

-  Nie  powinnaś.  -  Katch  uśmiechnął  się  szeroko  i  przesunął  palcem  po  jej  nosie.  - Ani  przez

sekundę. - Otworzył pokrywę lodówki, żeby pokazać złowione ryby. - Jesteś głodna?

Megan uśmiechnęła się, ulegając jego urokowi, mimo ostrzeżeń płynących z bardziej rozsądnej

strony swej natury.

- Nie byłam. Ale mogę być. Zwłaszcza, jeśli nie muszę ich czyścić.

- Pop powiedział mi, że masz delikatny żołądek.

- Doprawdy? I co jeszcze ci powiedział?

- Powiedział, że lubisz narcyzy i miałaś pluszowego słonia o imieniu Henry.

- Powiedział ci to? - Megan nie była zadowolona.

- I jeszcze, że lubisz oglądać horrory, a potem wcho​dzisz z głową pod kołdrę.

Megan zmrużyła oczy, widząc coraz szerszy uśmiech Katcha.

- Przepraszam - rzuciła ze złością, a potem odepchnęła Katcha na bok i pobiegła do kuchennych

drzwi. Za plecami słyszała jego gromki śmiech.

-  Pop!  -  Znalazła  dziadka  w  małym  pokoju  przylegającym  do  kuchni,  gdzie  trzymał  swoje

wędkarskie akcesoria.

-  Cześć,  kochanie.  -  Na  widok  Megan  stojącej  w  drzwiach  z  rękami  na  biodrach  Pop

uśmiechnął się czule. - Muszę ci powiedzieć, że ten chłopak zna się na łowieniu ryb. Naprawdę wie,
jak to się robi!

Jego zachwyt nad Katchem był tak oczywisty, że Megan tylko zacisnęła zęby.

- To najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam dzisiejszego dnia - zadrwiła, wchodząc do pokoju.

-  Ale  dlaczego  uznałeś  za  konieczne  informowanie  tego  chłopaka,  że  miałam  pluszowego  słonia  i

background image

śpię z głową pod kołdrą?

Pop  uniósł  rękę,  by  podrapać  się  w  głowę.  Nie  zrobił  tego  jednak  na  tyle  szybko,  by  ukryć

uśmiech.

-  Pop,  naprawdę...  -  Megan  ściągnęła  brwi.  -  Czy  musisz  pleść  o  mnie  takie  rzeczy,  jakbym

była małą dziewczynką?

-  Zawsze  będziesz  moją  małą  dziewczynką  -  powiedział  Pop  i  pocałował  ją  w  policzek.  -

Widziałaś na​sze pstrągi? Dziś wieczór usmażymy mnóstwo ryb.

- Przypuszczam - Megan skrzyżowała ramiona - że on zje z nami kolację?

- Oczywiście. - Pop zamrugał oczami. - W końcu to on złowił połowę ryb.

- To wspaniale.

-  Pomyślałem,  że  mogłabyś  upiec  swoje  ciasteczka,  z  jagodami...  -  Pop  uśmiechnął  się

prostodusznie.

Megan westchnęła, uznając swoją klęskę.

Po  kilku  minutach  Pop  usłyszał  łoskot  wyjmowanych  foremek.  Uśmiechnął  się  pod  nosem,  a

potem cicho prze​ślizgnął się przez dom i wyszedł frontowymi drzwiami.

- Upiecz swoje ciasteczka! - przedrzeźniała Megan, siekając masło z mąką - Ci mężczyźni!

Gdy  pochylała  się,  by  wsunąć  foremki  do  piekarnika,  usłyszała  za  sobą  dźwięk  zamykanych

szklanych drzwi.

-  Słyszałem  już  o  ciasteczkach  -  powiedział  Katch,  kładąc  na  blacie  oczyszczone  ryby.  -  Pop

jest zajęty w garażu. Prosił, by go zawołać, gdy kolacja będzie gotowa.

Megan ze złością spojrzała przez szklane drzwi na sąsiedni budynek.

- Naprawdę? - Znów odwróciła się do Katcha. - Jeśli myślisz, że będziesz siedział i czekał, to

się grubo mylisz.

- Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym ci smażyć mo​je ryby!

Wpatrywała się w jego kamienną twarz.

- Zawsze sam je smażę - dodał tonem wyjaśnienia. - Gdzie jest patelnia?

Megan,  obserwując  go  uważnie,  w  milczeniu  pokazała  właściwą  szafkę.  Patrzyła,  jak

przykucnął, by po​szukać patelni.

background image

-  To  oczywiście  nie  znaczy,  że  uważam  cię  za  kiepską  kucharkę.  -  Wyjął  ciężką  patelnię  z

nierdzewnej stali. - Po prostu lubię i umiem gotować.

- Czyżbyś jednak sugerował, że ja nie potrafię us​mażyć tych żałosnych, małych sardynek?

-  Powiedzmy,  że  w  sprawie  posiłków  nie  lubię  zdawać  się  na  przypadek.  -  Zaczął

przeszukiwać szufladę. - Lepiej przygotuj sałatę - podpowiedział - a mnie zo​staw ryby.

Megan patrzyła, jak bez skrępowania buszuje w ku​chennych szufladach.

-  Dlaczego  nie  zabierzesz  swoich  pstrągów  i...  Przenikliwy  dzwonek  minutnika  przerwał  jej

gniew​ną wypowiedź.

- Twoje ciastka. - Katch podszedł do lodówki po jajka i mleko.

Megan  najwyższym  wysiłkiem  opanowała  się  i  zajęła  wypiekiem.  Odstawiając  ciasteczka,

żeby  wystygły,  postanowiła  zrobić  swoją  specjalną  sałatkę.  Miała  nadzieję,  że  zakasuje  nią
smażonego pstrąga.

Na  dłuższą  chwilę  zapadła  cisza.  Rozgrzana  oliwa  syczała,  gdy  Katch  kładł  na  nią

przyprawione  ryby.  Megan  darła  sałatę,  potem  kroiła  warzywa.  Zapach  unoszący  się  z  patelni  był
niezwykle kuszący. Megan obrała marchewkę i westchnęła. Katch uniósł pytająco brew.

- Jesteś dobrym kucharzem, prawda? - Megan uśmiechnęła się niechętnie.

Wzruszył ramionami, a potem wyrwał jej z ręki ob​raną marchewkę i schrupał.

- Wolałabyś, aby było inaczej, prawda?

- Byłbyś bardziej uroczy, gdybyś kręcił się nieporad​nie po kuchni i robił bałagan - stwierdziła.

Katch sprawdził szpikulcem, czy ryba na patelni jest już gotowa.

- Czy to komplement?

Marszcząc brwi, w skupieniu nadal pedantycznie kroiła marchewkę.

- Nie wiem... Może byłoby łatwiej się z tobą poro​zumieć, gdybyś był mniej kompetentny.

Ku jej zaskoczeniu chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

- Naprawdę chciałabyś tego? - Delikatnie masował palcami jej ciało. - Porozumieć się ze mną?

- Gdy przyciągnął ją bliżej, położyła ręce na jego klatce piersiowej w obronnym geście. - Czy ja cię
denerwuję?

-  Nie.  -  Zaprzeczyła  ruchem  głowy.  -  Oczywiście,  że  nie.  -  Ale  gdy  Katch,  unosząc  brew,

przyciągnął ją jeszcze bliżej, przyznała pospiesznie: - Tak, jak diabli!

background image

-  Odsunęła  się  od  niego.  Podeszła  do  lodówki,  by  wyjąć  stamtąd  jagodowe  nadzienie  do

ciasteczek. - Nie musisz okazywać z tego powodu takiego zadowolenia. - Pożałowała, że nie potrafi
okazać  zniecierpliwienia,  które  powinna  odczuwać.  -  Kilka  rzeczy  doprowadza  mnie  do  złości  -
ciągnęła, napełniając babeczki nadzie​niem. - Węże, próchnica zębów i małe ujadające pieski.

- Gdy usłyszała, że zachichotał, odwróciła głowę i sama się roześmiała. - Trudno cię nie lubić,

ponieważ mnie rozśmieszasz.

- Naprawdę nie możesz mnie polubić? - Katch zręcznie wrzucił następną rybę na skwierczący

tłuszcz.

- Taki miałam plan - przyznała Megan. - To wyda​wało się dobrym pomysłem.

-  Opracuj  więc  inny  plan  -  poradził,  wyjmując  z  szafki  półmisek.  -  Co  jeszcze  lubisz  oprócz

narcy​zów? - spytał niespodziewanie.

- Roztopione lody - odparła spontanicznie. - Oska​ra Wilde'a i chodzenie na bosaka.

- A baseball?

Na chwilę przerwała napełnianie babeczek.

- O co ci chodzi?

- Czy lubisz baseball?

- Tak - rzekła po namyśle, uśmiechając się. - Wła​ściwie to lubię.

- Wiedziałem, że coś nas łączy. - Katch z promiennym uśmiechem zgasił ogień pod patelnią. -

Zawołamy Popa? Ryby gotowe.

Megan  doszła  do  wniosku,  że  było  coś  zbyt  słodkiego  w  tym,  że  siedzieli  we  trójkę  przy

posiłku,  który  wspólnie  przygotowali.  Wyczuwała  coraz  większą  sympatię  pomiędzy  dwoma
mężczyznami  i  to  ją  najbardziej  niepokoiło.  Była  pewna,  że  Katch  nadal  jest  zdecydowany  kupić
Joyland. A Pop najwyraźniej dobrze czuł się w jego towarzystwie. Instynktownie nie ufała Katchowi.
Musiała jednak przyznać, że ona również go polubiła.

- Coś wam powiem... - Pop westchnął nad pustym talerzem i odchylił się na krześle. - Skoro

we  dwoje  przygotowaliście  ucztę,  ja  przynajmniej  pozmywam.  -  Popatrzył  na  Megan,  potem  na
Katcha. - Dlaczego nie pójdziecie sobie na spacer? Megan bardzo lubi spacery po plaży.

- Pop!

- Wiem, że młodzi ludzie wolą być sami - ciągnął Pop bezlitośnie.

Megan otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Katch przemówił pierwszy.

background image

-  Chętnie  pójdę  na  spacer  z  piękną  kobietą,  zwłaszcza  jeśli  to  oznacza  uniknięcie  prac

domowych.

- Bardzo wdzięcznie to ująłeś - skwitowała Megan.

- Ale najpierw chciałbym zobaczyć twoją pracow​nię, dobrze?

-  Zabierz  Katcha  na  górę,  Megan  -  nalegał  Pop.  -  Tak  pięknie  rzeźbisz.  Pozwól  Katchowi

zobaczyć twoje prace.

Po chwili wahania Megan wyraziła zgodę. W gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko pokazaniu

Katchowi swoich prac. Zresztą na pewno bezpieczniej było przebywać z nim w pracowni, niż iść z
nim na plażę.

Ledwie opuścili kuchnię, Katch objął ją ramieniem.

- To bardzo miły dom - zauważył, rozglądając się po zadbanym trawniku okolonym krzewami

azalii. - Spokojny i przytulny.

Ciężar jego ramienia był przyjemny. Gdy szli w stronę garażu, Megan nie uwolniła się z ramion

Davida.

- Nie sądziłam, że coś cichego i spokojnego będzie dla ciebie pociągające.

- Jest czas na huśtanie się na werandzie i czas na kolejki górskie - odpowiedział, zerkając na

nią, gdy zatrzymała się przy schodach. - Myślę, że o tym wiesz.

-  Wiem  -  powiedziała,  zdając  sobie  sprawę,  że  uczucia  do  niego  wymykają  jej  się  spod

kontroli. - Ale dziwię się, że ty wiesz. - W zamyśleniu wchodziła po schodach. - To mała pracownia
-  uprzedziła.  -  Nie  robi  dużego  wrażenia.  Właściwe  to  tylko  kąt  do  pracy,  gdzie  nie  przeszkadzam
Popowi, a on nie przeszkadza mnie.

Otworzyła drzwi i zapaliła światło, ponieważ zaczy​nało się ściemniać.

Panował tu artystyczny nieład. Na taki nieporządek nie pozwalała sobie w innych dziedzinach

życia.  To  pomieszczenie  należało  tylko  do  niej,  bardziej  nawet  niż  sypialnia  znajdująca  się  w
sąsiednim  domu.  Tu  i  ówdzie  leżały  rozmaite  narzędzia  -  imadła,  dłuta,  noże  i  pilniki.  Z  krzesła
zwisał  rzucony  tam  naprędce  fartuch.  Pod  ścianami  stały  szkice  przyszłych  prac,  nietknięte  jeszcze
kawałki piaskowca i drewna. Był też cenny kawałek marmuru, który chroniła jak największy skarb.
Wszędzie - na pół​kach, stołach oraz na podłodze, stały jej rzeźby.

Katch  ominął  ją  w  drzwiach  i  wszedł  do  środka.  Poczuła  zdenerwowanie.  Zastanawiała  się,

jak  zareaguje,  jeśli  Katch  wypowie  się  krytycznie  lub,  co  gorsze,  wystąpi  z  jakimiś  banalnymi
komplementami.  Jej  twórczość  była  dla  niej  sprawą  bardzo  ważną  i  bardzo  osobistą.  Ku  swemu
niemałemu zdziwieniu doszła do wniosku, że zależy jej na jego opinii. Cicho zamknęła za sobą drzwi
i oparła się o nie plecami.

background image

Katch podszedł do małego studium dziewczynki budującej zamek z piasku. Tę rzeźbę wykonała

w  drzewie  orzechowym  i  była  z  niej  bardzo  dumna,  ponieważ  osiągnęła  nastrój,  jaki  chciała.  Na
twarzy dziecka malowało się coś więcej niż tylko młodość i niewinność. Dziewczynka uważała się
za  księżniczkę  zamkniętą  w  zamkowej  wieży.  Półuśmiech  błąkający  się  na  jej  ustach  świadczył,  że
wierzyła w szczęśliwe zakończenie.

Rzeźba była misternie wykończona, począwszy od zwieńczonego blankami dachu i wieżyczek

zamkowych,  aż  po  drobne  palce  dziewczynki.  Dziewczynka  miała  długie  włosy  opadające  na
ramiona;  kilka  kosmyków  wiatr  rozwiewał  na  jej  twarzy.  Po  skończeniu  tej  pracy  Megan  była
ogromnie z siebie zadowolona; czuła, że odniosła sukces, ale teraz, widząc, jak Katch w skupieniu, z
dziwnie ponurym wyrazem twarzy ob​raca rzeźbę w rękach, dopadły ją wątpliwości.

- To twoja praca?

Ponieważ cisza się przeciągała, Megan aż podsko​czyła, słysząc pytanie.

- Tak... - Gdy szukała w myślach czegoś stosownego, co mogłaby powiedzieć, Katch odwrócił

się i za​czął chodzić po pracowni. Słyszała każde skrzypnięcie podłogi pod jego sportowymi butami.

W milczeniu oglądał kolejne rzeźby. W miarę jak cisza się przedłużała, Megan robiła się coraz

bardziej spięta. Powinna wreszcie coś powiedzieć... Podniosła niedbale rzucony fartuch i złożyła go
nerwowym ru​chem, wygładzając fałdy.

- Co ty tu jeszcze robisz?

Szeroko otworzyła oczy. Spodziewała się po nim każdej reakcji, ale nie gniewu. Na jego zaś

twarzy ma​lowała się złość. Mocnej zacisnęła palce na starym, znoszonym fartuchu.

- Co masz na myśli? - Głos miała spokojny, ale jej serce biło coraz szybciej.

- Dlaczego się tu ukrywasz? - spytał. - Czego się boisz?

Zdumiona pokręciła głową.

- Wcale się nie ukrywam, Katch. Mówisz bez sensu.

- Ja mówię bez sensu? - Zrobił krok w jej stronę, potem zatrzymał się, odwrócił i zaczął znów

maszerować po pracowni. Obserwowała go zafascynowana. - Uważasz, że tworzenie takich rzeczy,
żeby  je  trzymać  w  zamknięciu,  ma  sens?  -  Podniósł  wypolerowany  piaskowiec,  przedstawiający
mężczyznę  i  kobietę  w  objęciach.  -  Gdy  ma  się  taki  talent,  ma  się  również  pewne  zobowiązania.
Zamierzasz upychać tu swoje prace, aż nie starczy ci miejsca?

Jego reakcja wytrąciła ją z równowagi. Rozejrzała się bezradnie po pracowni.

-  Od  czasu  do  czasu  zanoszę  niektóre  prace  do  galerii  w  centrum  miasta  -  powiedziała.  -

Sprzedają się nieźle, zwłaszcza w sezonie i...

background image

Ostre przekleństwo Katcha przerwało jej wypowiedź. Spojrzała na niego z uwagą. Czyżby ten

wściekły,  naburmuszony  człowiek  był  tym  samym  sympatycznym  facetem,  który  niedawno  smażył
pstrągi w jej kuchni?

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki zły - powie​działa.

- Straty! - rzucił ostro, odstawiając rzeźbę z pia​skowca na półkę. - Straty zawsze doprowadzają

mnie do furii. - Podszedł do niej i gwałtownie chwycił ją za ramiona. - Dlaczego nic nie zrobiłaś ze
swoim talentem, Megan? - Patrzył jej prosto w oczy, domagając się od​powiedzi.

- To nie jest takie proste - zaczęła. - Mam pewne zobowiązania.

- Masz zobowiązania wobec siebie i swego talentu.

-  Mówisz  tak,  jakbyś  uważał,  że  dopuściłam  się  występku.  -  Zmieszana,  zaczęła  uważnie

przyglądać się jego twarzy. - Robię to, co uważam za właściwe. Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki
zły.  W  grę  wchodzą  jeszcze  inne  sprawy  -  czas,  pieniądze  i  interes,  który  trzeba  prowadzić.  I
rzeczywistość,  której  trzeba  stawić  czoła.  -  Pokręciła  głową.  -  Chyba  nie  wyobrażasz  sobie,  że
zawiozę swoje rzeźby do galerii w Charlestonie i za​żądam wystawy?

-  To  byłoby  na  pewno  bardziej  sensowne,  niż  trzymać  je  tu  pod  kluczem.  -  Puścił  ją  nagle  i

znów zaczął przechadzać się po pracowni.

Był  bardziej  impulsywny,  niż  osądziła  na  podstawie  pierwszego  wrażenia.  Zerknęła  na  glinę

owiniętą mo​krym ręcznikiem. Zapragnęła poczuć ją pod swoimi palcami.

- Kiedy ostatnio byłaś w Nowym Jorku? - spytał, zatrzymując się naprzeciwko niej. - Albo w

Chicago czy Los Angeles?

- Nie wszyscy możemy być obieżyświatami - powiedziała. - Niektórzy są stworzeni do czego

innego.

Podniósł  znów  dziewczynkę  z  zamkiem  z  piasku,  a  potem  musnął  palcem  parę  zakochanych  z

pia​skowca.

- Chcę te dwie - oświadczył. - Sprzedasz mi?

To były jej ulubione prace, choć tak odmienne w na​stroju.

- Dobrze... - zgodziła się z wahaniem. - Jeśli chcesz.

- Dam pięćset dolarów. Za każdą.

Oczy Megan rozszerzyły się ze zdumienia.

- Och, nie są tyle warte...

background image

- Są warte o wiele więcej, jak sadzę. Masz jakieś pudełko, w które mógłbym je zapakować?

- Tak, ale... - Megan przecierała oczy. - Tysiąc do​larów?

Odstawił rzeźby na stół i podszedł do niej. Nadal był nachmurzony.

- Uważasz, że bezpieczniej jest siebie nie doceniać, niż stanąć oko w oko z własnym talentem?

Wytrącona  z  równowagi,  zrobiła  bezradny  gest  rękami.  Katch  odwrócił  się  i  zaczął  szukać

pudełka. Potem przyglądała się, jak zawijał rzeźby w stare gazety. Czoło miał nadal zmarszczone, a
w oczach złość.

- Przyniosę ci czek - oświadczył, po czym bez sło​wa wyszedł.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Rozległ się długi, przeraźliwy krzyk. Kolejka górska z turkotem pięła się w górę, potem wzięła

ostry  zakręt,  niebezpiecznie  przechylając  się  na  bok.  Wzdłuż  toru  kolejki  migotały  światełka  i  było
głośno.  Bardzo  głośno.  Słychać  było  łoskot  i  jęki  maszynerii,  gwizdy  i  brzęczenie  maszyn
elektronicznych z grami wideo, trzaski korkow​ców i nawoływania sprzedawców.

Z  głośników  dobiegała  jazgotliwa  muzyka,  zagłuszana  przez  ludzkie  głosy.  Ludzie  śmiali  się,

nawoływali, krzyczeli. W powietrzu unosiły się zapachy popcornu, orzeszków ziemnych, hot dogów i
smażonego oleju.

Megan naładowała magazynek i podała pistolet przyszłemu Wyattowi Earpowi.

-  Króliki  po  pięć  punktów,  kaczki  po  dziesięć,  jelenie  dwadzieścia  pięć,  a  niedźwiedzie

pięćdziesiąt.

Szesnastoletni  strzelec  wyborowy  wycelował  i  udało  mu  się  ustrzelić  kaczkę  i  królika.  W

nagrodę wybrał gumowego węża, mimo okrzyków przerażenia towarzy​szącej mu dziewczyny.

Megan, kręcąc głową, obserwowała ich, jak odchodzili. Chłopak objął dziewczynę ramieniem,

a potem objawiał swe uczucia, machając wężem przy jej twarzy. Zarobił mocnego kuksańca w żebra.

Dziś wieczorem nie było tłumu, jak zwykle przed sezonem. Poza tym, o czym Megan wiedziała,

w okolicy było kilka parków rozrywki, oferujących więcej atrakcji. Megan nie przeszkadzał ten luz.
Od tamtego wieczoru, gdy Katch odwiedził jej pracownię, pochło​nięta była własnymi myślami.

Od  trzech  dni  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Z  początku  bardzo  chciała  się  z  nim  zobaczyć,

porozmawiać  o  tym,  co  jej  powiedział.  Było  niewątpliwie  zasługą  Katcha,  że  zaczęła  myśleć  o  tej
stronie swej na​tury, którą przez większą część życia ignorowała lub tłumiła.

Ale w miarę upływu czasu to pragnienie słabło. Ostatecznie, czy Katch miał prawo krytykować

jej  sposób  życia,  traktować  ją  tak,  jakby  popełniła  przestępstwo?  W  ciągu  paru  minut  oskarżył  ją,

background image

osądził i skazał. A po​tem zniknął.

Trzy  dni,  rozmyślała,  podając  kolejnemu  strzelcowi  pistolet.  Trzy  dni  i  ani  jednego  słowa.

Czekała  na  niego,  mimo  że  czuła  do  siebie  z  tego  powodu  wewnętrzną  niechęć.  Po  trzech  dniach,
tęsknota  przerodziła  się  w  gniew.  Przypominała  sobie,  że  nie  tylko  ją  skrytykował  i  obraził,  ale  w
dodatku wyszedł z jej dwiema ulubionym rzeźbami. Tysiąc dolarów, dobre sobie! Marszcząc brwi,
wsunęła  nowy  magazynek  do  pistoletu.  Gadanina,  czcza  gadanina,  to  wszystko!  Przyznać  trzeba,  że
robił to bardzo dobrze. Gadanie o prowadzeniu re​stauracji pewnie też było kłamstwem.

Ale  dlaczego?  Po  co?  Doszła  do  wniosku,  że  mężczyźni  tacy  jak  on  nie  muszą  kierować  się

logicznymi powodami. To wszystko przez rozbuchane ego, uznała na koniec.

- Ach, mężczyźni... - mruknęła, podając pistolet nowemu klientowi.

-  Wiem,  co  masz  na  myśli,  moja  droga.  -  Pulchna  blondynka  wzięła  karabin  z  rąk  Megan  i

puściła do niej oko.

Megan mocniej zmarszczyła czoło.

- Komu oni są potrzebni? - spytała.

- Nam, kochanie. - Kobieta przyłożyła karabin do ramienia. - Na tym polega problem.

Megan westchnęła, gdy kobieta zdobyła sto dwadzie​ścia punktów.

- Niezły wynik - pogratulowała. - Może pani sobie wybrać nagrodę z drugiego rzędu.

- Poproszę hipopotama. Odrobinę przypomina mo​jego drugiego męża.

Megan ze śmiechem zdjęła hipopotama z półki.

- Bardzo proszę.

Kobieta  mrugnęła  porozumiewawczo,  wsadziła  hipopotama  pod  ramię  i  odeszła  kołyszącym

się krokiem.

Megan  cofnęła  się,  gdy  znów  dwóch  nastolatków  próbowało  szczęścia.  Uśmiechnęła  się,

przypominając  sobie  słowa  tamtej  kobiety.  W  jakiś  sposób  ją  rozbawiły  i  udobruchały.  Chociaż,
pomyślała, znów podając karabin i in​kasując ćwierć dolara, ona przecież nie zna Katcha.

I ja też go nie znam, przypomniała sobie.

Automatycznie rozmieniła banknot jednodolarowy, który pojawił się na ladzie.

-  Dziesięć  strzałów  za  ćwierć  dolara  -  zaczęła  jak  zwykle.  -  Króliki  za  pięć,  kaczki  za

dziesięć...  -  Popchnęła  trzy  ćwierćdolarówki  po  ladzie  i  sięgnęła  po  karabin.  Nagle  rozpoznała
palce, które odsunęły resztę w jej stronę.

background image

- Postrzelam za dolara - powiedział Katch, gdy zaskoczona podniosła wzrok. Uśmiechnął się, a

potem pochylił i przelotnie pocałował ją w usta. - To na szczęście - oświadczył, gdy odskoczyła.

Zanim Megan zdążyła zebrać ćwierćdolarówki, ustrzelił wszystkie niedźwiedzie.

-  Hej,  proszę  pana,  może  pan  powtórzyć?  -  Dwóch  chłopców  stojących  w  pobliżu  było  pod

wrażeniem.

- Naładujesz? - Katch spojrzał na Megan. Megan w milczeniu podała mu karabin.

- Ładnie pachniesz - zauważył. - Co to jest?

- Olej do karabinu.

Wybuchnął  śmiechem,  a  potem  kolejno  zestrzelił  nieszczęsne  niedźwiedzie.  Dwaj  chłopcy

jednocześnie zagwizdali z podziwem. Wokół Katcha zebrał się tłum.

- Hej, Megan!

- Zerknęła do góry i zobaczyła bliźniaczki Bailey oparte o kontuar. Obie pary ich oczu patrzyły

znacząco na Katcha. - Czy to nie jest... ?

- Tak - ucięła Megan, nie wdając się w dalsze wy​jaśnienia.

- Boski! - westchnęła Teri i uśmiechnęła się zalot​nie do Katcha, gdy ten się wyprostował.

Katch odwzajemnił uśmiech i znów sięgnął po kara​bin, który podała mu Megan.

- Masz zamiar życzyć mi szczęścia? - spytał.

Megan wytrzymała jego długie spojrzenie.

- Dlaczego nie?

- Meg, szaleję na twoim punkcie!

Podczas gdy zestrzelił czwarty zestaw niedźwiedzi, Megan starała się opanować falę nagłego

uczucia, którą wywołały jego beztrosko rzucone słowa. Zebrani wokół gapie zareagowali burzliwym
aplauzem. Katch odłożył strzelbę na ladę, po czym znów zwrócił się do Meg:

- Co wygrałem?

- Wszystko, co zechcesz.

Ani  na  chwilę  nie  spuszczając  wzroku  z  jej  twarzy,  błysnął  zębami  w  uśmiechu.  Zarumieniła

się, karcąc się za to w duchu. Wolno przeszedł na bok i pokazał nagrodę.

- Wezmę Henry'ego - powiedział, a gdy zaintrygowana podniosła wzrok, wyjaśnił: - Słonia. -

background image

A gdy Megan postawiła prawie metrowej wysokości słonia w kolorze lawendowym na ladzie, Katch
ujął jej dłonie. - I ciebie - dodał cicho.

- Możesz wybierać tylko spośród wystawionych na​gród - powiedziała sztywno.

- Uwielbiam, gdy tak mówisz - skomentował.

- Przestań! - syknęła, słysząc chichot bliźniaczek.

- Założyliśmy się, pamiętasz? - Katch uśmiechnął się znacząco. - Jest piątek wieczór.

Megan próbowała wyrwać dłonie, ale jego palce splotły się z jej palcami.

- A kto mówi, że przegrałam zakład? - spytała. Starała się mówić cicho, ponieważ obok stoiska

na​dal kłębił się tłum. Katchowi najwyraźniej to nie prze​szkadzało.

-  Daj  spokój,  Megan.  Wygrałem  bezdyskusyjnie.  Chyba  nie  zamierzasz  wystrychnąć  mnie  na

dudka?

-  Nigdy  nikogo  nie  wykiwałam  -  szepnęła,  zerkając  na  zaciekawiony  tłum.  - Ale  nawet  jeśli

przegrałam, czego nie powiedziałam, nie mogę teraz zostawić strzelnicy. Na pewno znajdziesz kogoś,
kto dotrzyma ci towarzystwa.

- Chcę ciebie.

Walczyła, by patrzeć mu prosto w oczy.

- Naprawdę nie mogę stąd wyjść. Ktoś musi obsłu​giwać...

- Megan... - Jeden z zatrudnionych na godziny pracowników stanął za ladą. - Pop mnie przysłał,

bym cię zastąpił.

-  Doskonała  koordynacja  czasowa  -  skomentowała,  patrząc  na  niego  z  niechęcią.  -  Wielkie

dzięki.

- Ależ nie ma za co, Megan.

-  Przechowaj  go  dla  mnie,  dobrze?  -  Katch  wcisnął  słonia  w  ręce  pracownika,  a  gdy  Megan

schyliła się nad ladą, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

Pocałunek  był  długi  i  namiętny.  Gdy  odsunął  ją  od  siebie,  rękami  oplatała  jego  szyję  i

wpatrywała się w je​go twarz oczami pociemniałymi z pożądania.

- Tęskniłem za tym od trzech dni - wyszeptał i lek​ko potarł jej nos swoim.

- To dlaczego tego nie zrobiłeś?

background image

Katch uniósł brwi, a potem uśmiechnął się szeroko. Megan zawstydzona swą impulsywnością

zarumieniła się.

- Och, nie miałam tego na myśli - dodała szybko, próbując wyswobodzić się z jego ramion.

- Ależ tak - odparował Katch. Puścił ją, ale zaraz po przyjacielsku objął ramieniem. - To było

naprawdę miłe. Nie psuj efektu. - Powiódł wzrokiem po lunapar​ku. - Może się przejdziemy?

- Nie wiem po co. My nie sprzedamy Joylandu.

-  To  się  jeszcze  okaże  -  powiedział,  jak  zawsze  z  nieznośną  pewnością  siebie.  -  W  każdym

razie  ja  nadal  jestem  zainteresowany.  Wiesz,  dlaczego  ludzie  tu  przychodzą?  -  Gestem  ręki  omiótł
cały park.

- Żeby się zabawić - odpowiedziała Megan, po​dążając wzrokiem za jego ręką.

- Zapominasz o dwóch najważniejszych powodach. Aby pomarzyć i aby się sprawdzić.

Zatrzymali  się  i  przyglądali  mężczyźnie  w  średnim  wieku,  który  zdjął  marynarkę  i  próbował

zadzwonić  dzwonkiem.  Młot  opadł  na  dół  z  głośnym  łoskotem,  ale  kula  podniosła  się  zaledwie  do
połowy masztu. Mężczy​zna potarł dłonie z zamiarem ponowienia próby.

-  Masz  rację.  -  Megan  odrzuciła  włosy  do  tyłu,  a  potem  uśmiechnęła  się  do  Katcha.  -  Ty

powinieneś to wiedzieć.

Odchylił głowę i posłał jej szeroki uśmiech.

- Chcesz, żebym zadzwonił?

- Siła mięśni nie robi na mnie wrażenia - rzekła stanowczo.

- Naprawdę? - Nadal ją obejmując, poprowadził ją dalej. - A co robi na tobie wrażenie?

- Poezja - powiedziała bez namysłu.

-  Aha.  -  Katch,  pocierając  podbródek,  zręcznie  wyminął  trójkę  nastolatków.  -  A  może

limeryki? Znam kilka wspaniałych limeryków.

- Nie wątpię. - Megan pokręciła głową. - Chyba zrezygnuję.

- Tchórz!

- Przejedźmy się kolejką górską, a wtedy zoba​czysz, kto tu jest tchórzem - zaproponowała.

- Chętnie. - Wziął ją za rękę i zaczął biec.

Dopiero przy budce z biletami zdołała złapać oddech. Przypatrując się jego twarzy, doszła do

background image

wniosku, że go naprawdę lubi. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, pomyślała.

- O czym myślisz? - spytał, gdy zapłacił za ich prze​jażdżkę.

-  O  tym,  że  mogłabym  cię  polubić  za  jakieś  trzy  czy  cztery  lata. A  może  w  trochę  krótszym

czasie - dodała z uśmiechem.

Katch ujął jej dłonie i pocałował je, a Megan prze​szył silny dreszcz.

- Schlebiasz mi - mruknął pod nosem, a jego oczy rozjaśnił wesoły błysk.

Megan  próbowała  wyrwać  ręce,  zaskoczona  siłą  swojej  reakcji.  Instynktownie  czuła,  że  ich

znajomość nie powinna wykroczyć poza pewne ramy.

- Będziesz musiała trzymać mnie za rękę. - Katch ruchem głowy pokazał kolejkę górską. - Mam

lęk wy​sokości.

Wybuchnęła śmiechem. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Nie wycofała ręki.

Katchowi  nie  wystarczyła  przejażdżka  górską  kolejką.  Potem  zgubili  się  w  labiryncie,

przestraszyli w za​mku duchów i pokręcili leniwie na diabelskim młynie.

Z góry mogli podziwiać kolorowe światła lunaparku oraz ocean ciągnący się z prawej strony.

Wiatr rozwiewał włosy Megan. Katch zebrał je, gdy pięli się znów w górę, i przytrzymał w dłoni.
Gdy ją pocałował, przyjęła to niezwykle naturalnie, jakby ta chwila należała tylko do nich. Hałas i
ludzie tam na dole - to był inny świat. W ich świecie był tylko kręcący się młyn oraz lekki wietrzyk
wiejący od oceanu. I dotyk ust. I przyjemność...

Megan oparła się o Katcha; odkryła, że jej głowa doskonale pasuje do jego ramienia. Wtulona

w nie, obserwowała, jak kręci się świat. Na niebie pulsowały niezliczone gwiazdy. Sierp księżyca
pojawiał się i znikał za chmurami. W powietrzu czuło się morską wilgoć i lekki chłód. Westchnęła z
rozkoszą.

- Kiedy po raz ostatni to robiłaś?

- Co takiego? - Pochyliła głowę, by na niego spojrzeć. Mimo że byli tak blisko siebie, nie czuła

niebez​pieczeństwa.

- Kiedy po raz ostatni bawiłaś się w wesołym miasteczku? - Katch zauważył wyraz zmieszania

na jej twarzy. - Kiedy tak po prostu się tu bawiłaś?

Diabelski  młyn  zwolnił,  potem  zatrzymał  się.  Wagoniki  kołysały  się  lekko,  gdy  jedni

pasażerowie wysiada​li, inni wsiadali. Nagle wróciła myślami do dzieciństwa. Kiedy to było?

- Nie wiem - powiedziała niepewnie, podnosząc się z ławki.

Idąc  u  boku  Katcha,  rozglądała  się  wokół  siebie.  Zauważyła  kilka  znajomych  osób,  ale  w

background image

większości byli to turyści, którzy wzięli urlop przed sezonem.

-  Powinnaś  robić  to  częściej  -  zauważył  Katch,  kierując  się  w  stronę  wschodniej  bramy.  -

Śmiać się - ciągnął, gdy odwróciła do niego głowę - odprężyć, zapomnieć o ograniczeniach, które na
siebie nałożyłaś.

Megan zesztywniała.

- Jak na kogoś, kto ledwie mnie zna, zbyt dobrze się orientujesz, co dla mnie dobre.

- To nic trudnego. - Zatrzymał się przy budce z lodami i zamówił dla Megan lody w waflu. -

Nie masz żadnych tajemnic, Megan.

- Dziękuję bardzo.

Katch, śmiejąc się, podał jej lody.

- Nie dąsaj się, to miał być komplement.

- Przypuszczam, że znasz wiele bywałych w świecie kobiet.

Gdy zaczęli iść, Katch znów objął ją ramieniem.

- Owszem, znam taką - powiedział. - Nazywa się Jessica. To jedna z najpiękniejszych kobiet,

jakie spotkałem.

- Naprawdę? - Megan w roztargnieniu lizała lody.

- To blondynka o klasycznych rysach. Jasna skóra, delikatnie rzeźbione rysy, niebieskie oczy.

Cudowne niebieskie oczy.

- To interesujące - wtrąciła Megan.

- I jeszcze coś - ciągnął Katch. - Jest bardzo inteli​gentna i ma poczucie humoru.

- Wygląda na to, że ją lubisz.

- Nawet więcej. Przez wiele lat razem mieszkaliśmy. - Nagle dodał obojętnym tonem: - Teraz

jest już mę​żatką i ma dwoje dzieci, ale nadal często się spotykamy.

Może uda jej się przyjechać tu na parę dni, wtedy ją poznasz.

- Och, naprawdę? - Megan była nie na żarty zła. Przystanęła. - Jeśli myślisz, że marzę o tym, by

poznać twoją...

- Siostrę - dokończył Katch, chrupiąc wafel. - Po​lubiłabyś ją. Lód ci kapie, Meg!

Podeszli do bramy wyjściowej.

background image

- To bardzo ładny lunapark - pochwalił Katch. - Mały, ale dobrze zorganizowany. - Jakby od

niechcenia sięgnął do kieszeni i wyciągnął kartkę papieru. - Och, zapomniałem dać ci czek.

Megan,  nie  patrząc,  wsunęła  czek  do  kieszeni.  Oczy  miała  utkwione  w  twarzy  Katcha.

Doskonale zdawała sobie sprawę, w którą stronę biegły jego myśli.

- Mój dziadek poświęcił temu miasteczku całe swoje życie - przypomniała.

- Ty również - powiedział Katch.

- Dlaczego chcesz je kupić? Żeby na nim zarobić? Katch milczał przez długą chwilę. Jakby za

obopólną zgodą zaczęli schodzić w dół po piasku ku oceanowi.

-  Czy  to  taki  zdrożny  powód,  Megan?  -  odpowiedział.  -  Masz  coś  przeciwko  zarabianiu

pieniędzy?

- Nie, oczywiście, że nie. To byłoby śmieszne.

- Zastanawiałem się, czy dlatego nic nie zrobiłaś ze swoimi rzeźbami.

- Robię to, co mogę i na co mam czas. Istnieją w ży​ciu pewne priorytety.

- Być może źle je ustaliłaś. - Nim zdążyła odpowiedzieć, znów się odezwał: - Jaki wpływ na

zyski  z  lunaparku  miałoby  zainstalowanie  nowoczesnych  karuzeli  i  powiększenie  pasażu
handlowego?

- Nie możemy sobie pozwolić...

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - Wziął ją za ramiona i poważnym wzrokiem spojrzał

prosto w jej oczy.

- Naturalnie zyski byłyby większe - odpowiedziała. - Ludzie przychodzą tu, by się rozerwać. Im

więcej atrakcji, tym bardziej są zadowoleni i wydają więcej pieniędzy.

Katch skinął głową ze zrozumieniem.

- Czytasz w moich myślach - skwitował.

-  Ale,  jak  wiesz,  nie  mamy  pieniędzy  na  modernizację.  -  Nadal  na  nią  patrzył,  ale  Megan

zauważyła, że myślami błądził daleko stąd. - O czym myślisz? - spy​tała.

Zwolnił uścisk na jej ramieniu i teraz delikatnie je gładził.

- Jesteś niezwykle piękna - powiedział.

- Nie, nie o tym myślałeś. - Odsunęła się od niego.

background image

- Ale teraz myślę. - Oczy mu zabłysły, gdy obejmował ją w talii. - To właśnie pomyślałem, gdy

zobaczy​łem cię po raz pierwszy.

- Jesteś zabawny! - Próbowała się wyrwać, ale zdo​łał przyciągnąć ją bliżej.

- Temu nie przeczę. Ale nie możesz mówić, że jestem zabawny, ponieważ twierdzę, że jesteś

piękna.  -  Niespodziewanie  pocałował  ją  w  czoło.  Megan  poczuła,  jak  kolana  się  pod  nią  uginają.
Oparła  ręce  na  jego  klatce  piersiowej,  częściowo  by  się  na  nim  wesprzeć,  a  częściowo  by
zaprotestować. - Jesteś artystką - ciąg​nął zniżonym głosem. - Potrafisz rozpoznać piękno.

- Przestań! - zaprotestowała bez przekonania.

- Przestać cię całować? - Wolno, z namaszczeniem, jego usta zaczęły wędrować po jej skórze.

- Ale ja muszę, Meg.

Gdy  jego  usta  czule  dotknęły  jej  ust,  a  potem  wycofały  się,  Meg  wydawało  się,  że  serce  jej

stanęło.  Jęknęła  z  rozkoszy,  a  potem  przyciągnęła  go  do  siebie.  Miała  wrażenie,  że  coś  w  niej
eksploduje.  Oszołomiona,  przerażona  siłą  swej  reakcji,  przywarła  do  niego.  Pożądanie,  nowe,
nieznane wrażenia i emocje kłębiły się w niej zbyt szybko, by mogła je analizować. Nagle ogarnięta
paniką zaczęła się wyrywać. Najchętniej uciekłaby na oślep przed siebie, ale Katch nadal trzymał ją
mocno w ramionach.

- Co się stało? Cała drżysz. - Uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. - Nie chciałem cię

przestra​szyć, przepraszam.

Jego  delikatność  ją  obezwładniła.  Miłość,  nowo  odkryta,  gwałtownie  szukała  ujścia.  Megan

nie  mogła  się  odezwać,  ponieważ  głos  miała  nabrzmiały  od  łez.  Zdołała  jedynie  pokręcić  głową.
Potem przełknęła ślinę i modliła się, by się uspokoić.

-  Nie...  -  zająknęła  się.  -  Muszę  już  wracać.  Za  chwilę  zamykamy.  -  Widziała,  jak  za  jego

plecami gas​ną światła w miasteczku.

- Meg... - Ton jego głosu zatrzymał ją w miejscu. Nie było to żądanie, lecz prośba. - Zjedz ze

mną kolację.

- Nie mogę...

- Może w poniedziałek?

- Nie. - Twardo obstawała przy swoim.

- Proszę.

Jej stanowczość złagodziło lekkie westchnienie.

- Nie grasz fair - wyszeptała.

background image

- Nigdy. O siódmej?

- Ale żadnych pikników na plaży - zdecydowała się na kompromis.

- Zjemy w środku, obiecuję.

- Zgoda, ale tylko kolacja. - Odsunęła się od niego. - Teraz muszę już iść.

-  Odprowadzę  cię.  -  Katch  wziął  jej  rękę  i,  nim  zdołała  go  powstrzymać,  pocałował  ją.  -

Muszę zabrać słonia.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Megan  trzymała  w  dłoniach  głowę  Katcha.  W  skupieniu  modelowała  jego  kości  policzkowe.

Gdy zaczynała pracę nad tym popiersiem, myślała, że będzie to dobra terapia. Do pewnego stopnia
miała rację. Czas mijał spokojnie, bez niepokoju, który dręczył ją przez ostatnie dwie noce. Umysł
miała skoncentrowany na pracy, nie było w nim miejsca na niepokojące myśli, które męczyły ją przez
cały weekend.

Wolno otwierała i zamykała dłonie, ćwicząc mięśnie, aż zaczęły ją boleć. Zerknęła na zegarek.

Pracowała  dłużej,  niż  zamierzała.  Przez  okna  wlewało  się  popołudniowe  słońce.  Masując  palce,
krytycznym wzrokiem przyglądała się swemu dziełu.

Doszła do wniosku, że ma powody do radości. Udało jej się uchwycić charakterystyczne cechy

osobowości  Katcha:  pewną  twardość  oraz  inteligencję.  Usta  miał  mocno  zarysowane  i  zmysłowe,
oczy myślące, przeni​kliwe. Była to twarz wzbudzająca zaufanie.

Mrużąc oczy, przyglądała się glinianej replice Ka​tcha. Pomyślała, że są mężczyźni, którzy robią

karierę  dzięki  kobietom,  inni  zdobywają  je,  kochają  i  porzucają.  Wreszcie  są  też  tacy,  którzy  się
ustatkowują, żenią się, zakładają rodzinę. Nie miała wątpliwości, do której kategorii należał Katch.

Wstała, by umyć ręce. Zauroczenie, pomyślała. Po prostu zauroczenie. On jest inny i naprawdę

ekscytujący...  Nie  byłaby  kobietą,  gdyby  nie  schlebiało  jej  jego  zainteresowanie.  Och,  zbyt  silnie
zareagowała, to wszystko. Wytarła ręce. Człowiek nie zakochuje się tak szybko. A jeśli nawet, to nie
może być nic trwałego.

Gliniany  model  znów  przykuł  jej  wzrok.  Uśmiech  Katcha  zdawał  się  drwić  z  jej  jakże

rozsądnych argu​mentów. Cisnęła ręcznik na podłogę.

- To nie mogło stać się tak szybko! - rzuciła mu w twarz z wściekłością. - Nie w ten sposób.

Nie mogło przytrafić się właśnie mnie. - Odsunęła się, by nie widzieć jego pewnego siebie wyrazu
twarzy. - Nie pozwolę na to!

On tylko chce kupić wesołe miasteczko, przypomniała sobie. Gdy w końcu przekona się, że nie

może  go  mieć,  odejdzie.  Ból,  jaki  ją  przeszył,  był  niespodziewanie  silny.  Tego  właśnie  pragnę,
pomyślała  stanowczo.  Chcę,  by  wyjechał  i  zostawił  nas  w  spokoju.  Starała  się  nie  pamiętać

background image

wzruszeń, jakich doświadczała, gdy była w jego ramionach.

Potrząsając  głową,  zerwała  z  włosów  wstążkę.  Włosy  rozsypały  jej  się  na  ramiona.  Jutro

zacznę  pracować  w  drewnie,  postanowiła,  zakrywając  gliniany  model.  A  dziś  będzie  się  dobrze
bawić na kolacji z atrakcyjnym mężczyzną. To takie proste.

Z udawanym spokojem Megan zdjęła roboczy far​tuch i wyszła z pracowni.

- Cześć, kochanie! - Pop podjechał furgonetką, akurat gdy Megan zeszła na dół.

Gdy  wysiadł  z  samochodu,  Megan  zauważyła,  że  jest  zmęczony.  Podeszła  do  niego  szybko  i

objęła go wpół ramieniem.

- Cześć. Długo cię nie było.

- Miałem kilka spraw w miasteczku - powiedział, gdy szli w stronę domu.

To wyjaśniało, dlaczego jest zmęczony, pomyślała Megan, otwierając drzwi.

-  Jakieś  problemy?  -  Poczekała,  aż  usiadł  przy  stole,  a  następnie  podeszła  do  kuchenki,  by

zaparzyć herbatę.

- Naprawy, Megan. - Westchnął. - Naprawy. Kolej​ka górska i ośmiornica oraz kilka mniejszych

urządzeń. - Oparł się o krzesło, gdy Megan odwróciła się i spoj​rzała na niego.

- Bardzo źle?

Pop westchnął. Wiedział, że najlepiej od razu powie​dzieć prawdę.

- Dziesięć tysięcy, może piętnaście.

-  Dziesięć  tysięcy  dolarów...  -  Megan  wzięła  długi  oddech.  Potarła  dłonią  czoło.  Nie  było

sensu  dopytywać  się.  Gdyby  miał  jakieś  wątpliwości,  zatrzymałby  tę  wiadomość  dla  siebie.  -
Możemy wyłożyć pięć tysięcy - zaczęła, dokładając w myślach do oszczędności sumę, którą dostała
właśnie od Katcha. - Musimy znać do​kładną kwotę, by wiedzieć, jaką pożyczkę zaciągnąć w banku.

- Banki niechętnie pożyczają duże sumy ludziom w moim wieku - mruknął Pop.

-  Nie  bądź  niemądry  -  starała  się  go  pocieszyć.  -  I  tak  pożyczą  pieniądze  pod  zastaw  parku,

prawda? - Starała się nie myśleć o wysokich odsetkach od kredytu.

-  Jutro  spróbuję  porozmawiać  z  kilkoma  osobami  -  obiecał,  wyciągając  rękę  po  fajkę  i  tym

gestem koń​cząc rozmowę o interesach. - Wychodzisz dziś na kola​cję z Katchem, prawda?

- Tak. - Megan wyjęła filiżanki i spodki.

- Sympatyczny młody człowiek. - Pop pykał fajkę.

background image

- Lubię go. Ma klasę.

- To prawda - bąknęła, gdy czajnik zaczął gwizdać. Ostrożnie nalała wrzątek do filiżanek.

- I potrafi łowić ryby - podkreślił Pop.

- Co, oczywiście, czyni go wcieleniem wszelkich cnót.

- Nie mam mu tego za złe, to fakt. - Mówił miłym tonem, uśmiechając się do Megan szeroko. -

Zauważy​łem was wczoraj na diabelskim młynie. Ładnie razem wyglądaliście.

-  Pop,  naprawdę...  -  Czując,  że  się  rumieni,  Megan  podeszła  do  zlewu  i  zaczęła  przestawiać

naczynia.

- Wydaje się, że trochę go lubisz - powiedział. - Nie zauważyłem, żebyś się wzbraniała, gdy

cię całował.

- Pop rozradowany popijał herbatę. - Nawet wydawało mi się, że bardzo ci się to spodobało.

- Pop! - jęknęła zaskoczona.

-  Och,  Megan  wcale  cię  nie  szpiegowałem  -  wyjaśnił  uspokajająco.  I  zakaszlał,  by

zamaskować chichot.

- To się działo w miejscu publicznym, wiesz o tym. Założę się, że wielu ludzi was widziało.

Wyglądaliście razem naprawdę ładnie.

Megan nie wiedziała, co powiedzieć. Podeszła i usiadła przy stole.

- To był tylko pocałunek - wykrztusiła. - To jeszcze nic nie znaczy.

Pop dwukrotnie skinął głową, drobnymi łykami po​pijając herbatę.

- Zupełnie nic - powtórzyła Megan.

Pop uśmiechnął się do niej jednym ze swoich pobła​żliwych uśmiechów.

- Ale ty go lubisz, prawda? Megan spuściła wzrok.

-  Czasami  -  powiedziała  cicho.  -  Czasami  tak.  Pop  przykrył  jej  dłoń  swoją  i  poczekał,  aż

wnuczka podniesie wzrok.

- To najbardziej naturalna rzecz na świecie - powiedział. - Trzeba zostawić sprawy własnemu

biegowi.

- Ledwie go znam - odparła pospiesznie.

- Mam do niego zaufanie - wyznał szczerze Pop. Megan przyjrzała mu się uważnie.

background image

- Dlaczego?

Pop wzruszył ramionami i znów pociągnął fajkę.

-  Mam  takie  przeczucie,  a  poza  tym  dobrze  mu  z  oczu  patrzy.  Gdy  się  prowadzi  interesy  z

ludźmi, trzeba umieć właściwie oceniać charaktery. To uczciwy człowiek. Chce postawić na swoim,
to fakt, ale nie jest oszustem. To ważne.

Megan przez chwilę siedziała w milczeniu, nawet nie upiła swej stygnącej herbaty.

- On chce mieć nasze wesołe miasteczko. Pop patrzył na nią poprzez obłok dymu.

- Wiem. Powiedział mi to wprost. Nie działa podstępnie. - Wyraz jego twarzy złagodniał, gdy

patrzył w oczy Megan. - W życiu zachodzą zmiany. Musisz to zaakceptować, Meg.

- Nie rozumiem, co masz na myśli? Czy... czyżbyś myślał jednak o sprzedaży?

Pop dosłyszał w jej głosie panikę i znów poklepał ją po dłoni.

-  Nie  martwmy  się  tym  teraz.  Przede  wszystkim  trzeba  nareperować  sprzęt  przed  feriami

wielkanocnymi. Może dziś wieczorem założysz tę żółtą sukienkę, którą tak lubię, Meg? Tę z małym
żakiecikiem. Gdy cię w niej widzę, od razu myślę o wiośnie.

Megan  zrezygnowała  z  dalszej  indagacji.  Dziadek  to  był  twardy  orzech  do  zgryzienia.  Gdy

postanowił za​mknąć temat, nic go od tego nie odwiedzie.

- Zgoda - powiedziała. - Pójdę teraz na górę i wez​mę kąpiel.

- Megan! - Odwróciła się od drzwi i popatrzyła na niego. - Baw się dobrze. Czasami lepiej jest

popłynąć z prądem - dodał sentencjonalnie.

Gdy wyszła, patrzył za nią w zamyśleniu gładząc się po brodzie.

Godzinę później Megan przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Żółta sukienka, o prostym

kroju pasu​jącym do jej smukłej figury, miała ciepły, morelowy odcień, który podkreślał jej karnację.

Megan długimi pociągnięciami szczotki rozczesała włosy. W uszy wpięła maleńkie złote kółka.

Stanowiły jej jedyną biżuterię.

- Cześć, Megan!

Szczotka  znieruchomiała  w  powietrzu.  Oczy,  które  Megan  widziała  w  lustrze,  zrobiły  się

okrągłe ze zdumie​nia. To niemożliwe, żeby to Katch stał pod jej oknem!

- Meg!

Kręcąc z niedowierzaniem głową, podeszła do okna. Katch istotnie stał pod jej oknem i machał

background image

do niej na powitanie.

- Co tutaj robisz?

- Otwórz! - poprosił.

- Jeśli spodziewasz się, że wyskoczę przez okno, to się rozczarujesz.

- Łap!

Refleks zadziałał, nim zdążyła pomyśleć. W porę wyciągnęła rękę i złapała bukiecik narcyzów.

- Jakie piękne! - Jej oczy śmiały się do niego z góry. - Dziękuję.

- Schodzisz już?

- Tak. - Odrzuciła włosy do tyłu. - Za chwilę.

Katch  prowadził  szybko  i  z  wprawą.  Nie  pojechał  jednak  do  swojej  restauracji,  czego  się

spodziewała, tylko skręcił w stronę oceanu i dalej jechał na północ. Megan odprężyła się, delektując
się cichym zmierzchem i płynną, swobodną jazdą.

Rozpoznała okolicę. Domy za wysokimi żywopłotami były tu większe i bardziej eleganckie niż

te  na  obrzeżach  miasta.  Katch  zatrzymał  się  przed  jednym  z  nich  i  zaparkował  pod  kwitnącym  na
czerwono krzewem.

W porównaniu z sąsiednimi domami ten był mniejszy, jednopiętrowy, zbudowany z omszałych

desek, ale Megan od razu przypadł do gustu.

- Co tu się mieści? - spytała.

- Tutaj mieszkam. - Katch otworzył furtkę i przepu​ścił Megan przed sobą.

- Mieszkasz tutaj?

Słysząc zaskoczenie w jej głosie, uśmiechnął się lekko.

- Muszę gdzieś mieszkać, Megan.

Szła kamienną ścieżką prowadzącą do domu.

- Nie sądziłam, że kupisz tu dom - powiedziała. To by świadczyło, że zapuszczasz korzenie.

- Przenoszę je z łatwością - oświadczył. Spojrzała na dom i rozległy ogród.

- Znalazłeś doskonałe miejsce.

Katch wziął ją za rękę i oplótł jej palce swoimi.

background image

- Wejdź do środka - zaprosił.

- Kiedy go kupiłeś? - dopytywała się, wchodząc po schodkach.

- Kilka miesięcy temu, gdy tu przyjechałem. Przeprowadziłem się w zeszłym tygodniu i jeszcze

nie  miałem  zbyt  wiele  czasu  na  poszukanie  odpowiednich  mebli.  -  Włożył  klucz  do  zamka  -
Znalazłem kilka rzeczy, a resztę wkrótce sprowadzę z mojego mieszkania w Nowym Jorku.

Umeblowanie rzeczywiście było skąpe, ale stylowe. W salonie stała niska, kremowa sofa, na

której  leżały  barwne  poduszki,  oraz  duży  wiklinowy  fotel,  obok  zaś  stała  ceramiczna  donica  z
okazałym,  wijącym  się  bluszczem.  W  etażerkach  wykonanych  z  mosiądzu  i  szkła  znajdowała  się
kolekcja muszli, a na dębowej podłodze leżał sizalowy dywan.

Pokój  był  przestronny,  na  prawo  znajdowały  się  schody  wiodące  na  piętro,  na  lewo  zaś

kamienny  kominek.  Megan  szybko  omiotła  wzrokiem  pokój  w  poszukiwaniu  swoich  rzeźb. Ale  ich
nie znalazła. Zastanawia​ła się, co z nimi zrobił.

- Jest tu bardzo pięknie, Katch - pochwaliła. - Podeszła do okna. Trawnik schodził w dół, a na

jego  końcu  stał  wysoki  żywopłot,  zapewniając  ogrodowi  intymność.  -  Czy  z  góry  widać  ocean?  -
spytała.

Nie odpowiedział. Odwróciła się do niego i uśmiech jej zamarł na widok intensywności jego

spojrzenia. Serce zabiło jej szybciej. Bała się, ale mimo lęku odrzuciła głowę do tyłu i patrzyła mu w
oczy. Katch ujął jej twarz w dłonie, odgarnął włosy z jej twarzy i przyciągnął ją do siebie. Pochylił
głowę,  ale  zanim  ją  pocałował,  wstrzymał  się  na  chwilę,  by  zobaczyć  w  jej  oczach  pożądanie.
Pocałunek był od razu gorący i na​miętny.

Była głupia, jakże naiwna, myśląc, że uda jej się w nim nie zakochać!

Gdy Katch odsunął ją od siebie, Megan przytuliła policzek do jego piersi, pozwalając mocno

objąć  się  w  talii.  Z  wahaniem,  nie  dłuższym  jednak  niż  ułamek  sekundy,  przyciągnął  ją  znów  do
siebie. Gdy poczuła jego usta na swoich, westchnęła z rozkoszy. Słyszała szybkie, równomierne bicie
jego serca.

- Mówiłaś coś?

- Kiedy?

-  Przedtem.  -  Pomasował  palcami  jej  kark.  Megan  zadrżała  z  przyjemności,  jednocześnie

usiłując sobie przypomnieć, co było przedtem, nim znalazła się w ramionach Katcha...

- Chyba spytałam cię, czy z góry widać ocean - po​wiedziała.

- Tak. - Objął rękami jej twarz i całował ją znów długo i namiętnie. - Widać.

- Pokażesz mi?

background image

Zacisnął mocniej palce na jej skórze, aż przymknęła oczy, czekając na następny pocałunek. Ale

tym razem uwolnił ją z objęć.

- Po kolacji - obiecał.

- Będziemy jeść tutaj? Uśmiechnął się tajemniczo.

- Nie lubię restauracji - powiedział i poprowadził ją do kuchni.

- To dziwne, jak na właściciela jednej z nich.

- Powiedzmy, że w pewnych okolicznościach wolę bardziej kameralny nastrój.

- Rozumiem. - Popchnął drzwi i Megan zobaczyła nowoczesną kuchnię z drewna i nierdzewnej

stali. - A kto dziś gotuje?

- My - rzekł swobodnie. - Co powiesz na steki?

Zjedli  wspaniały  posiłek  przy  stole  z  blatem  z  przydymionego  szkła,  popijając  smakowite

mięso wybornym czerwonym winem. Na bufecie w tle migotały płomienie tuzina świec oprawionych
w małe mosiężne świeczniki. Megan poddała się intymnemu nastrojowi, czując w głowie szum wina.
Mężczyzna,  który  siedział  naprzeciwko  niej,  miał  ją  w  garści.  Gdy  podniosła  się,  by  posprzątać  ze
stołu, chwycił ją za rękę.

- Nie teraz. Chodźmy. Dzisiaj widać księżyc. Bez wahania poszła za nim.

Weszli po szerokich, drewnianych schodach, które na podeście rozchodziły się w dwie strony.

Katch  poprowadził  Megan  przez  sypialnię  zdominowaną  przez  ogromne  łóżko  z  mosiężnym
wezgłowiem. Wysokie, szklane drzwi wiodły na korytarz, skąd po schodach w górę wchodziło się na
taras widokowy na dachu.

Megan  usłyszała  szum  fal  uderzających  o  brzeg,  jeszcze  zanim  podeszła  do  barierki.  Poniżej

żywopłotu  przewalały  się  niespokojne  fale.  Białe  grzywy  lśniły  w  ciemnościach.  Księżyc  świecił
słabo, ale pomagały mu niezliczone gwiazdy.

Z głębokim westchnieniem szczęścia oparła się o ba​rierkę.

-  Jak  tu  pięknie.  Uwielbiam  patrzeć  na  ocean.  -  Usłyszała  trzask  zapalniczki,  a  potem  zapach

tytoniu zmieszał się przyjemnie z zapachem morza.

- Myślałaś kiedyś o podróżach?

- Oczywiście, czasami. - Megan wzruszyła ramio​nami. - Ale teraz to nie jest możliwe.

Katch zaciągnął się cienkim cygarem.

- Dokąd chciałabyś pojechać?

background image

- Dokąd bym pojechała? - powtórzyła.

- Tak, dokąd byś pojechała, gdybyś mogła? - Dym z cygara szybował do góry i rozpływał się w

powietrzu.

- Pofolguj wyobraźni, Megan. Przecież lubić marzyć, prawda?

Przymknęła oczy, pozwalając, by fantazja pokiero​wała jej myślami.

- Do Nowego Orleanu - powiedziała półgłosem. - Zawsze chciałam zobaczyć Nowy Orlean. I

Paryż. Gdy byłam młodsza, marzyłam o studiach w Paryżu, śladami wielkich artystów. - Otworzyła
oczy. - Przy​puszczam, że ty tam już byłeś? W Nowym Orleanie i Paryżu?

- Tak, byłem.

- I jak tam jest?

Zanim odpowiedział, pogładził jej podbródek.

- Latem Nowy Orlean pachnie rybami i potem. Przez całą dobę rozbrzmiewa muzyka grana w

nocnych klubach i przez ulicznych grajków. Podobnie jak Nowy Jork, miasto nieustannie tętni życiem.

- A  Paryż?  -  dopytywała  się,  chcąc  zobaczyć  swoje  marzenie  jego  oczami.  -  Opowiedz  mi  o

Paryżu.

- Jest staroświecki i dostojny, jak dama w podeszłym wieku. Nie jest zbyt czysty, ale to nie ma

znaczenia.  Najpiękniej  wygląda  wiosną;  nic  tak  nie  pachnie  jak  Paryż  wiosną.  Chciałbym  cię  tam
zabrać.  -  Niespodziewanie  ujął  pukiel  jej  włosów.  Oczy  wpatrzone  w  nią  przybrały  intensywny
wyraz. - Chciałbym zobaczyć, jak ulegasz emocjom, które tutaj tak skutecznie kontrolujesz. W Paryżu
nie da się trzymać uczuć na wodzy.

- Wcale tego nie robię! - zaprzeczyła natychmiast z ożywieniem.

Wyrzucił cygaro przez barierkę, a potem wolno objął ją wpół i przyciągnął do siebie.

-  Naprawdę?  -  Ściągając  żakiet  z  jej  ramion,  dodał  z  lekkim  zniecierpliwieniem:  -  Masz  w

sobie życiową pasję, którą stale tłumisz. Znajdujesz dla niej ujście w pracy, ale nawet swoje rzeźby
trzymasz zamknięte w pracowni. Gdy cię całuję, czuję, jak walczysz z na​miętnością, by nie wydostała
się na zewnątrz.

Uwolnił ją od żakietu i powiesił go na barierce tarasu. Wolno, zmysłowo przesuwał palcami

po jej nagiej skórze, czując, jak powoli rozbudza jej zmysły.

- Pewnego dnia ona wybuchnie - dokończył. - Za​mierzam to zobaczyć.

Zsunął  ramiączka,  potem  sukienkę  z  jej  ramion  i  zaczął  całować  jej  szyję.  Megan  nie

protestowała,  gdy  poczuła  jego  dłoń  na  swojej  piersi.  A  gdy  jego  usta  znalazły  się  na  jej  ustach,

background image

odpowiedziała mu z równą namiętnością.

Katch  mamrotał  z  zadowoleniem,  czując,  jak  jej  piersi  twardnieją  z  pożądania.  Megan

pozwalała  mu  na  wszystko,  ponieważ  wezbraną  falą  ogarniało  ją  podniecenie.  Nie  miała  wiedzy,
która  służyłaby  jej  za  przewodnika,  nie  miała  żadnego  doświadczenia.  Rządziło  nią  pożądanie  i
instynkt.

Przesuwała  palcami  po  jego  karku,  uciskając  ciepłą  skórę  i  rozkoszując  się  jego  reakcją  na

swój dotyk. Tej swojej siły jeszcze nie znała. Wsunęła ręce pod sweter Katcha. Wolno, z namysłem
odnajdywała zakamarki je​go ciała. Czuła pod palcami, jak tężeją mu mięśnie.

Całował ją coraz głębiej, coraz bardziej gorączkowo, jego namiętność ją pochłaniała, mieszała

się  z  jej  namiętnością.  Ból  przyszedł  nagle,  znikąd.  Rozprzestrzenił  się  po  jej  ciele  z  nienasyconą
gwałtownością.  Pożądanie  było  tak  ostre,  że  nie  mogła  mu  się  oprzeć.  Poddała  się  z  nieznośnym
wyczekiwaniem, przywierając do Katcha całym ciałem.

- Katch... - Miała zduszony głos. - Chcę zostać u ciebie na noc...

Na  moment  gwałtownie  ją  do  siebie  przycisnął  i  trzymał  w  objęciach  mocno,  niemal  nie

pozwalając jej na oddech.

Potem poczuła, że zwalania uścisk. Wziął ją za ramiona i popatrzył na nią z góry przenikliwymi

oczami. Rwał jej się oddech, dreszcze przeszywały ciało. Wolno, prawie jej nie dotykając, założył
jej z powrotem sukienkę.

- Odwiozę cię do domu.

Szok  z  powodu  odrzucenia  był  bolesny  jak  cios.  Z  drżeniem  otworzyła  usta,  ale  zaraz  jej

zamknęła. Szybko, walcząc z napływającymi do oczu łzami, nie​zdarnymi ruchami zakładała żakiet.

- Meg! - Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia, ale ona cofnęła się gwałtownie.

- Nie, nie dotykaj mnie... - Głos miała nabrzmiały łzami. Przełknęła ślinę. - Nie musisz głaskać

mnie po głowie. Chyba się źle zrozumieliśmy.

- Nieprawda - odrzekł. - I nie płacz, do diabła!

- Nie zamierzam płakać - powiedziała. - Chcę już wrócić do domu. W jej oczach czaił się ból,

do którego nie chciała się przyznać.

- Porozmawiajmy spokojnie. - Wziął ją za rękę, ale mu się wyrwała.

-  Nie  będziemy  rozmawiać.  -  Wyprostowała  ramiona  i  popatrzyła  mu  prosto  w  oczy.  -

Zjedliśmy kolację, potem sprawy zaszły trochę za daleko. To proste. I już minęło.

- To nie jest proste i wcale nie minęło, Meg - zaoponował. Popatrzył jej głęboko w oczy. - Ale

na razie to zostawmy.

background image

Megan odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W świetle dnia lunaparki tracą wiele ze swego uroku. Bród, rdza i odrapana farba wychodzą na

wierzch.  To,  co  w  sztucznym  świetle  lśni  i  mieni  się  kolorami,  w  naturalnym  wygląda  bardzo
pospolicie. Tylko bardzo młodzi ludzie, a przynajmniej młodzi duchem, mogą wierzyć w magię, gdy
zderzają się z rzeczywistością.

Pop należał do tych wiecznie młodych. Megan kochała go za to. Ze wzruszeniem obserwowała,

jak  nadzoruje  naprawy  w  zamku  duchów.  Weszła  do  środka,  odganiając  własne  upiory.  Minęło
dziesięć dni od czasu spotkania z Katchem. Odsunęła myśl o nim, skupiając uwagę na rzeczywistości.
Myślała o dziadku i ich wesołym miasteczku. Była wystarczająco dorosła, by odróżniać realne życie
od fantazji.

- Jak leci? - zawołała za plecami Popa.

Pop odwrócił się i uśmiechnął od ucha do ucha.

-  Doskonale,  Megan.  -  Jego  słowom  towarzyszyły  odgłosy  prac  remontowych.  -  Lepiej  niż

myślałem. Ru​szymy jeszcze przed wielkanocną gorączką. - Objął ją ramieniem i uścisnął. - Wszystkie
mniejsze urządzenia są w porządku. A co u ciebie?

Nie wzbraniała się, gdy wyprowadził ją na zewnątrz. Hałas był taki, że trudno było rozmawiać.

- U mnie? - powtórzyła. W ostrym świetle słonecznym zamrugała oczami. Wiosenny dzień był

równie gorący jak w środku lata.

- Masz takie smutny wyraz oczu. Już od tygodnia.

- Pop poklepał ją po ramieniu, jakby mimo gorącego dnia chciał ją rozgrzać. - Wiesz, że przede

mną nic nie ukryjesz. Znam cię zbyt dobrze.

Milczała przez chwilę, szukając odpowiednich słów.

- Niczego nie próbuję ukryć, Pop. - Wzruszyła ramionami, potem odwróciła się i obserwowała

ludzi  pracujących  przy  górskiej  kolejce.  -  Po  prostu  sprawa  nie  jest  aż  tak  ważna,  by  się  nad  nią
rozwodzić. To wszy​stko. Kiedy kolejka ruszy?

- To musi być ważna sprawa, ponieważ jesteś nieszczęśliwa - odpowiedział, ignorując próbę

zmiany te​matu. - Czyżbyś już była za dorosła, by rozmawiać ze mną o swoich problemach?

Rzuciła mu przepraszające spojrzenie.

- Ależ nie, Pop! Zawsze będę ci się zwierzać.

background image

- A więc słucham - rzekł po prostu.

- Popełniłam błąd. To wszystko.

-  Megan.  -  Pop  położył  ręce  na  jej  ramionach.  Ich  oczy,  ponieważ  byli  tego  samego  wzrostu,

znajdowały się na tym samym poziomie. - Zapytam cię wprost. Jesteś w nim zakochana?

- Nie - zaprzeczyła pospiesznie.

- Jak widzę, nie musiałem wymieniać jego imienia.

- Pop uniósł brew.

Jakże sprytny potrafił być jej dziadek! Nie powinna o tym zapominać.

- Myślałam, że je wymieniłeś - powiedziała ostroż​nie. - Ale się pomyliłam.

- A więc dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - kon​tynuował przesłuchanie.

- Proszę... - Chciała się cofnąć, ale duże ręce Popa znów ją powstrzymały.

-  Zawsze  mówiłaś  mi  prawdę,  Meg.  Westchnęła,  wiedząc,  że  wszelkie  uniki  i  półprawdy  na

nic się nie zdadzą, jeśli dziadek postanowił się czegoś dowiedzieć.

- W porządku. Tak, jestem w nim zakochana, ale to już nie ma znaczenia.

-  Niezbyt  to  inteligentne  stwierdzenie,  jak  na  tak  mądrą  dziewczynę  -  rzekł  z  pewną

dezaprobatą w gło​sie. - Może wyjaśnisz, dlaczego to nie ma znaczenia?

- Nie ma znaczenia - powtórzyła, wzruszając ramionami - ponieważ jest to nieodwzajemnione

uczucie.

- A kto to powiedział? - dopytywał się Pop. W jego głosie słychać było lekkie oburzenie.

- Pop... - Wyraz jej twarzy złagodniał. - To, że ty mnie kochasz, nie oznacza, że wszyscy inni

też muszą.

- Dlaczego jesteś taka pewna, że on cię nie kocha? r upierał się dziadek. - Pytałaś go o to?

- Nie! - Megan ze zdumienia niemal się roześmiała.

-  Dlaczego  nie?  Wszystko  byłoby  wtedy  prostsze.  Megan  wzięła  głęboki  oddech.  Miała

nadzieję, że jednak go przekona.

-  David  Katcherton  nie  należy  do  mężczyzn,  którzy  się  zakochują.  W  każdym  razie  nie  na

poważnie. A jeśli nawet, to z pewnością nie w kimś takim jak ja. - Podkreśliła słowa energicznym
machnięciem ręki. - On był w Paryżu, mieszka w Nowym Jorku... Ma siostrę o imieniu Jessica...

background image

- To rzeczywiście wszystko wyjaśnia - zgodził się Pop ironicznie.

-  Ja  nigdy  nigdzie  nie  byłam.  -  Megan  westchnęła,  przeciągając  dłonią  po  włosach.  -  Latem

widuję tu ty​siące ludzi, naprawdę tysiące, ale to tylko turyści. Naj​dalej byłam w Charlestonie.

Pop pocieszająco pogłaskał ją po głowie.

- Zawsze trzymałem cię zbyt blisko siebie - wymamrotał. - Mówiłem sobie, że jeszcze będziesz

mieć wiele okazji.

-  Och,  nie,  Pop,  nie  to  miałam  na  myśli!  -  Objęła  go  i  zatopiła  twarz  w  jego  ramieniu.  -  Nie

chciałam,  by  to  tak  zabrzmiało.  Kocham  cię!  I  kocham  to  miejsce.  Niczego  nie  chcę  zmieniać.  To
było okropne z mojej strony.

Pop  roześmiał  się  i  poklepał  ją  po  plecach.  Delikatny  zapach  jej  perfum  przypomniał  mu,  że

Megan nie jest już małą dziewczynką. Jak szybko minęły te lata!

-  Nigdy  w  życiu  nie  zrobiłaś  niczego  okropnego.  Obydwoje  wiemy,  że  chciałabyś  zobaczyć

kawałek  świata,  a  ja  wiem,  że  tkwisz  tu  ze  mną,  by  się  mną  opiekować.  -  Ależ  tak  -  powiedział
szybko, przewidu​jąc jej protesty. - To ja byłem samolubny, że ci na to pozwoliłem.

- Nigdy nie byłeś egoistą - odrzekła i odsunęła się od niego. - Chciałam tylko powiedzieć, że ja

i Katch mamy ze sobą tak niewiele wspólnego. On patrzy na świat inaczej niż ja. Przy nim tracę grunt
pod nogami.

-  Przypominam  sobie,  że  jesteś  niezłą  pływaczką.  -  Pop  pokręcił  głową,  widząc  wyraz  jej

twarzy i wes​tchnął. - W porządku. Zostawmy to. Jesteś również uparta.

- Stanowcza - poprawiła go z uśmiechem. - To ład​niejsze określenie.

- Jedynie bardziej elegancki sposób stwierdzenia, że ktoś jest uparty jak osioł - rzekł szczerze,

ale  nie  mógł  ukryć  uśmiechu  w  oczach.  -  Dlaczego  nie  popracujesz  nad  swoimi  rzeźbami,  zamiast
kręcić się tutaj w środku dnia?

-  Praca  nie  szła  mi  zbyt  dobrze  -  wyznała,  myśląc  o  niedokończonej  twarzy  Katcha,  która  ją

prześladowa​ła. - A zresztą lubię tu przychodzić. - Wzięła go pod ramię i zaczęli iść razem.

- W przyszłym tygodniu już wszystko będzie gotowe - powiedział Pop, rozglądając się dookoła

z zadowoleniem. - Przy odrobinie szczęścia, jak będzie dobry sezon, spłacimy znaczną część z tych
dziesięciu tysięcy.

- Może bank pójdzie nam na rękę i dogodnie rozłoży spłaty - zasugerowała Megan, wsłuchując

się w stu​kot młotków, gdy zbliżali się do kolejki górskiej.

- Nie pożyczyłem pieniędzy od banku... - Pop urwał w pół zdania. Potem chrząknął i pochylił

się, by zawiązać but.

background image

-  Nie  pożyczyłeś  pieniędzy  od  banku?  -  Megan  zmarszczyła  brwi  i  ze  zdziwioną  miną

wpatrywała się w posiwiałą głowę dziadka. - Skąd więc, na Boga, je wziąłeś?

Pop w odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale.

- Nie znam nikogo z takimi pieniędzmi - podjęła z zastanowieniem i nagle zamilkła. - Nie! Nie

zrobiłeś tego, prawda? Chyba nie wziąłeś od niego pieniędzy?

-  Och,  Megan  miałaś  o  tym  nie  wiedzieć!  -  W  jego  głosie  pobrzmiewała  niepewność,  a  w

oczach pojawił się niepokój. - On bardzo prosił, by ci o tym nie mó​wić... Jak mogłem...

- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego to zrobiłeś, Pop?

- Och, to był zwykły przypadek, Megan. - Pop wyciągnął rękę i w stary, wypróbowany sposób

poklepał ją pocieszająco po dłoniach. - Akurat tu był. Gdy wspomniałem o naprawach i konieczności
zaciągnięcia  kredytu,  od  razu  zaproponował  mi  pożyczkę.  Wydało  mi  się  to  doskonałym
rozwiązaniem.  -  Bawił  się  sznurówkami.  -  Banki  tracą  mnóstwo  czasu  na  papierkową  robotę,  a  on
bierze zdecydowanie mniejsze odsetki. My​ślałem, że się z tego powodu ucieszysz...

- Czy spisaliście umowę? - spytała ze śmiertelnym spokojem.

- Oczywiście. Katch, co prawda, nie nalegał, ale ponieważ wiem, jaka jesteś pedantyczna, jeśli

chodzi o finanse, spisałem prawną umowę.

- A co dałeś w zastaw? - spytała półgłosem.

- Oczywiście, wesołe miasteczko.

-  Oczywiście!  -  powtórzyła,  a  słowo  to  pulsowało  furią.  -  Założę  się,  że  zrobił  to  z  wielkim

zapałem.

- Meg, nie martw się. Wszystko dobrze się układa, Naprawy idą sprawnie i otworzymy zgodnie

z planem. A prócz tego - dodał z westchnieniem - wcale nie miałaś się o tym dowiedzieć. Katch tak
chciał.

-  Och,  tego  jestem  pewna  -  skomentowała  z  goryczą.  - Absolutnie  pewna.  -  Odwróciła  się  i

uciekła.

Pop  obserwował,  jak  znika  mu  z  pola  widzenia.  Potem  wstał.  Co  za  temperament  ma  ta

dziewczyna! Z szerokim uśmiechem otrzepał dłonie. Był zadowolony ze swoich działań. Naprawdę
zadowolony.

Megan zatrzymała motor przed domem Katcha i zgasiła silnik. Zdjęła kask i przyczepiła go do

siedzenia.

Z mocnym postanowieniem, że nie ujdzie mu to na sucho, przeszła przez trawnik do frontowych

drzwi. Zastukała, potem załomotała w drzwi, ale nikt nie otwierał.

background image

Ze złością wsadziła ręce do kieszeni. Jej motocykl stał zaparkowany za jego czarnym porsche.

Porzucając  zasady  dobrego  wychowania,  usiłowała  przekręcić  gałkę.  Gdy  ustąpiła,  Megan  bez
wahania otworzyła drzwi i weszła do środka.

W  domu  panowała  cisza.  Instynktownie  czuła,  że  nikogo  nie  ma.  Weszła  do  salonu,  mimo

wszystko roz​glądając się za gospodarzem.

Złoty,  cienki  jak  opłatek  zegarek  leżał  na  jednej  ze  szklanych  półek  etażerki.  Na  stoliku  do

kawy  zobaczyła  aparat  fotograficzny,  otwarty  i  bez  filmu.  Spod  kanapy  wystawała  para  używanych
adidasów. Obok leżała otwarta książka Johna Cheevera.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Wdarła się do cudzego domu! Czuła zażenowanie,

a zarazem podniecenie. Niedopałek cygara leżał w popielniczce...

Po krótkiej walce z sumieniem weszła do kuchni.

Powtarzała sobie w duchu, że wcale nie myszkuje, a jedynie upewnia się, czy Katcha nie ma w

domu. W koń​cu jego samochód stał przed domem, a drzwi były otwarte.

W zlewie stała filiżanka, na kuchence dzbanek z zimną kawą. Rozlał trochę kawy na blat i jej

nie  wytarł.  Megan  powstrzymała  się  przed  instynktownym  sięgnięciem  po  gąbkę.  Gdy  już  się
odwracała, by wyjść, jednostajny, mechaniczny dźwięk przykuł jej uwagę. Podeszła do okna i wtedy
go zobaczyła.

Nadchodził z południowego krańca ogrodu, pchając przed sobą elektryczną kosiarkę. Był nagi

do  pasa,  dżinsy  opadały  mu  nisko  na  biodra.  Opalone  na  złoto  ciało  lśniło  z  powodu  fizycznego
wysiłku. Patrzyła z podzi​wem na grę mięśni na jego klatce piersiowej.

Raptownie odskoczyła od okna, wypadła przez ku​chenne drzwi i pobiegła przez trawnik.

Nagły ruch i błysk czerwieni przykuł uwagę Katcha. Podniósł głowę i zobaczył zmierzającą ku

niemu  Megan,  ubraną  w  czerwoną,  dopasowaną  koszulę  i  białe  dżinsy.  Mrużąc  oczy  w  słońcu,
wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Następnie pochylił się i wyłączył kosiarkę.

- Witaj, Meg - powiedział swobodnie, ale w jego oczach zabłysł niepokój.

-  Jesteś  bezczelny,  Katcherton!  -  rzuciła.  - Ale  mimo  wszystko  nie  sądziłam,  że  wykorzystasz

łatwowier​ność starego człowieka!

Katch uniósł brew i oparł się o kosiarkę.

- Jeszcze raz - poprosił. - Powiedz to trochę jaśniej.

- Należysz do ludzi, którzy lubią mieszać się w cudze interesy - ciągnęła. - Po prostu musiałeś

przyjść do naszego lunaparku i wysunąć swoją wspaniałomyślną propozycję, posługując się starannie
przygotowaną ba​jeczkę dla naiwnych!

background image

- Och, wreszcie snop światła. - Wyprostował plecy.

- Podejrzewałem, że nie będziesz zachwycona, iż pieniądze pochodzą ode mnie. I, jak widać,

miałem rację.

- Wiedziałeś, że nigdy bym na to nie pozwoliła!

-  Nie  zastanawiałem  się  nad  tym.  -  Znów  oparł  się  o  kosiarkę,  ale  nie  wyglądał  na

odprężonego. - Nie rzą​dzisz życiem Popa, Meg, a już na pewno nie rządzisz mną. Mam rację?

Rozpaczliwie starała się, by głos jej brzmiał spokoj​nie i zimno.

- Bardzo interesuję się lunaparkiem i wszystkim, co go dotyczy.

- Doskonale, a więc powinnaś być zadowolona, że szybko otrzymałaś pieniądze na remont, w

dodatku pła​cąc bardzo niskie odsetki. - Ton jego głosu był oschły, niemal urzędowy.

- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego pożyczyłeś nam pieniądze?

- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - rzekł Katch po dłuższym milczeniu.

- A więc ja zrobię to za ciebie - odparowała, gotując się ze złości. - Dostrzegłeś okazję i ją

wykorzystałeś. Przypuszczam, że tak postępują ludzie w twoim świecie. Biorą, co chcą, nie myśląc o
innych.

- Może się mylę - powiedział bezosobowym głosem - ale miałem wrażenie, że ja coś dałem.

- Pożyczyłeś - poprawiła go. - Pod zastaw...

- Jeśli w tym leży problem, porozmawiaj ze swoim dziadkiem. - Pochylił się i sięgnął po sznur,

by urucho​mić kosiarkę.

- Nie miałeś prawa go wykorzystywać! On ufa każ​demu.

Katch gwałtownie upuścił sznur.

- Szkoda, że nie jest to u was cecha dziedziczna.

- Nie mam powodu ci ufać.

-  Wygląda  na  to,  że  nie  ufasz  mi  od  pierwszej  chwili.  -  Zmrużył  oczy,  jakby  się  nad  czymś

zastanawiał. - Czy chodzi tu tylko o mnie, czy żywisz urazę do wszystkich mężczyzn?

Nie zamierzała odpowiadać na tę prowokację.

- Chcesz mieć nasze miasteczko - powtórzyła.

-  Tak,  i  postawiłem  tę  sprawę  jasno  od  samego  początku.  -  Katch  odstawił  na  bok  kosiarkę.

background image

Nie  było  teraz  pomiędzy  nimi  przeszkody.  -  Nadal  też  mam  zamiar  zdobyć  ciebie.  -  Cofnęła  się  o
krok,  ale  Katch  był  szybszy.  Lekko  chwycił  ją  za  ramię.  -  Może  popełniłem  błąd,  pozwalając  ci
tamtej nocy odejść.

- Wcale mnie nie pragnąłeś. To tylko gra.

- Nie pragnąłem cię? - Zrobiła kolejną próbę, by się odsunąć, ale jej się nie udało. - Tak, to

prawda, nie chciałem cię. - Przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach namiętny, nieco brutalny
pocałunek. W głowie jej się zakręciło. - I teraz też cię nie chcę. - Nim zdążyła odpowiedzieć, znów
zaatakował jej usta. - Tak samo nie chciałem cię od kilku dni. - Pociągnął ją na ziemię.

- Nie! - powiedziała wystraszona. - Nie... - Ale je​go usta ją uciszyły.

Nie  było  teraz  w  jego  zachowaniu  tej  łagodnej,  zniewalającej  siły  przekonywania,  którą

demonstrował do tej pory, ani też śladu arogancji. Powodowało nim prymitywne pragnienie, na które
odpowiadała  tym  samym.  Jego  usta  zostawiły  na  chwilę  jej  usta  i  powędrowały  na  szyję,  a  potem
niżej.  Megan  czuła,  jak  traci  oddech,  jak  niemal  dusi  się  z  gorąca.  Powietrze  zatrzymało  się  w  jej
płucach, wydostając się z nich krótkimi, urywanymi spazmami. Tak długo przesuwał kciukiem po jej
piersi, aż znalazła się poza strachem. Potem wrócił gorącymi ustami do jej ust. Mamrotała coś bez
sensu, jęcza​ła, przywierając do niego ciałem, którym wstrząsały dreszcze.

Katch  uniósł  głowę,  ciepłym,  urywanym  oddechem  omiatając  jej  twarz.  Megan  zamrugała

powiekami,  otwierając  oczy,  zamglone  namiętnością,  ciężkie  z  pożądania.  Gdyby  była  w  stanie
cokolwiek  powiedzieć,  powiedziałaby,  że  go  kocha.  Nie  czuła  w  tej  chwili  ani  upokorzenia,  ani
wstydu, tylko rosnącą namiętność i miłość, które były tak silne, że aż bolesne.

- To nie jest odpowiednie miejsce. - Głos miał chrapliwy, gdy przewracał się na plecy. Przez

chwilę leżeli obok siebie, nawet się nie dotykając. - I nie jest to odpowiedni sposób.

Umysł miała zamglony, krew szumiała jej w żyłach.

- Katch - powiedziała z wysiłkiem i z trudem usiadła.

Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, aż zatrzymał się na jej twarzy. Chciała go dotknąć, ale

się bała. Na chwilę ich oczy się spotkały.

- Czy... sprawiłem ci ból? - zapytał. Pokręciła głową. Owszem, bolało ją ciało, ale z powodu

niezaspokojonych pragnień.

-  A  więc  wracaj  do  domu.  -  Wstał  i  raz  jeszcze  spojrzał  na  nią  przelotnie.  -  Ja  już  idę.  -

Odwrócił się i zo​stawił ją pośrodku ogrodu.

Po chwili usłyszała trzask zamykanych kuchennych drzwi.

ROZDZIAŁ ÓSMY

background image

Przez  najbliższe  dwa  tygodnie  Megan  z  trudem  radziła  sobie  z  napływem  turystów.  Zawsze

przyjeżdżali tłumnie na każdą Wielkanoc. To był przedsmak tego, co działo się w lecie. Przybywali,
by  smażyć  się  na  plaży,  a  potem  imponować  wiosenną  opalenizną  tym,  którzy  pozostali  w  domach.
Przyjeżdżali,  by  zażywać  morskich  kąpieli  i  surfować  na  falach.  Przyjeżdżali  wreszcie,  by  się
zabawić.  Jakie  lepsze  miejsce  mogli  znaleźć  niż  plażę  z  białym  piaskiem  i  ocean  ze  spokojnymi
prądami? Przyjeżdżali, by się pośmiać i szukali rozrywki na wodnych zjeżdżalniach, w hałaśliwych
centrach handlowych lub zatłoczonych lunaparkach.

Megan po raz pierwszy w życiu miała ich dosyć. Traktowała ich jak intruzów. Pragnęła ciszy,

tęskniła za spo​kojem, który panował tu przed sezonem. Chciała być sa​ma, chciała pracować, by ukoić
ból. Tylko sztuka mogła ją pocieszyć. Nie potrafiła rozmawiać z dziadkiem o swoich uczuciach. Zbyt
wiele spraw musiała jeszcze sobie ułożyć w myślach. Pop przez delikatność o nic nie pytał.

Godziny  w  lunaparku  mijały  jedna  po  drugiej.  Przewijały  się  przed  jej  oczami  obce  ludzkie

twarze.  Megan  czuła  do  nich  niechęć.  Denerwowało  ją,  że  inni  się  bawili,  gdy  jej  życie  stanęło  w
miejscu.  Pociechę  znajdowała  tylko  w  swojej  pracowni.  Światło  paliło  się  tam  długo  po  północy.
Tutaj  nie  zauważała  upływu  czasu.  Kipiała  wprost  energią,  nerwową,  gorączkową  energią,  która
pozwalała jej żyć.

Było już dobrze po południu. Megan sprawdzała bilety przy wejściu na karuzelę dla dzieci. A

potem,  gdy  wozy  strażackie,  ambulanse,  samochody  wyścigowe  i  policyjne  zostały  załadowane,
naciskała  dźwignię,  wprawiając  maszynerię  w  ruch.  Dzieci  chwytały  się  kierownicy,  piszczały  i
śmiały się głośno.

Chłopiec siedzący za kierownicą wozu strażackiego miał szeroko otwarte oczy. Malował się w

nich taki zachwyt, że Megan mimo zmęczenia uśmiechnęła się do siebie.

-  Przepraszam.  -  Megan  podniosła  głowę,  by  odpowiedzieć  na  pytanie  jakiejś  matki.  Kobieta

była elegancką blondynką o gładko zaczesanych do tyłu włosach. - Pani ma na imię Megan? - spytała.
- Megan Miller?

- W czym mogę pani pomóc?

- Jestem Jessica Delaney.

- Siostra Katcha - powiedział Megan szybciej, niż zdążyła pomyśleć.

-  Tak.  -  Jessica  uśmiechnęła  się.  -  Katch  wspominał,  że  jest  pani  bardzo  inteligenta  i

spostrzegawcza. Oczywiście, jest pomiędzy nami pewne rodzinne podobieństwo, ale niewielu ludzi
je zauważa, chyba że stoi​my obok siebie.

Megan patrzyła na ludzkie twarze okiem artystki. Zwracała uwagę na strukturę kości. Poza tym

Jessica miała niebieskie oczy i delikatniej zarysowane brwi, ale takie same jak Katch gęste rzęsy i
ciężkie powieki.

-  Cieszę  się,  że  panią  poznałam  -  powiedziała  Megan,  szukając  w  myślach  dalszych  słów.  -

background image

Przyjechała pani odwiedzić Katcha? - Jessica nie wyglądała na stałą bywalczynię lunaparków.

- Na dzień lub dwa - odpowiedziała. Gestem wskazała karuzelę, na której kręciły się dzieci. -

Jestem tu z rodziną. To Rob, mój mąż.

Megan  uśmiechnęła  się  do  wysokiego  mężczyzny  z  ciemnymi,  prostymi  włosami  i  przystojną,

kościstą twarzą.

- A  to  moje  dziewczynki  -  ciągnęła  Jessica.  -  Erin  i  Laura.  -  Skinęła  głową  w  stronę  dwóch

kilkuletnich  dziewczynek  o  brązowych  włosach,  które  razem  szybowały  w  samolocie.  -  Katch  nie
wiedział, gdzie mogę panią dziś znaleźć, ale opisał panią bardzo dokładnie - dodała.

-  On  tu  jest?  -  Megan  postarała  się,  by  głos  jej  zabrzmiał  obojętnie,  ale  wzrokiem  zaczęła

przeszukiwać tłum.

-  Nie,  miał  spotkanie  w  interesach.  Zadźwięczał  dzwonek,  sygnalizując,  że  przejażdżka

skończona.

- Przepraszam na chwilę - bąknęła Megan. Zadowolona z tej przerwy, doglądała wysiadania i

Wsiadania  malców  na  następną  karuzelę.  Miała  czas  na  uspokojenie.  Dwie  ostatnie  dziewczynki  to
były  siostrzenice  Katcha.  Erin  uśmiechnęła  się  do  niej  oczami,  które  były  identyczne  jak  oczy  jej
wuja.

- Ja prowadzę - rzekła Erin stanowczo, gdy jej sio​stra siadała obok niej.

- Nieprawda! - Laura z energią chwyciła swoją kie​rownicę.

-  To  cecha  rodzinna  -  oświadczyła  stojąca  za  nimi  Jessica.  -  Upór.  Pewnie  zdążyła  pani

zauważyć?

Megan zapięła ostatni z pasów bezpieczeństwa i podeszła do tablicy z dźwignią.

- Tak, raz czy dwa - przyznała z uśmiechem.

- Wiem, że jest pani zajęta. - Jessica spojrzała na wypełnioną po brzegi karuzelę.

- Muszę dopilnować przede wszystkim, by dzieci były zapięte pasami - powiedziała.

- Czy możemy porozmawiać, gdy skończy pani pracę?

- Tak, oczywiście. - Megan zmarszczyła brwi. - Powinnam być wolna za godzinę.

- Świetnie. - Jessica uśmiechnęła się tak samo uroczo, jak jej brat. - Chciałabym przyjechać do

pani pra​cowni. Oczywiście, jeśli się pani zgodzi. Mogłybyśmy się spotkać za półtorej godziny.

- W mojej pracowni?

background image

- Świetnie! - powiedziała od razu Jessica i poklepała Megan po dłoni. - Katch objaśnił mi, jak

dojechać.

Znów  rozległ  się  dzwonek,  wzywając  Megan  do  jej  obowiązków.  Uruchamiając  karuzelę,

zastanawiała się, dlaczego Jessica chciała się z nią spotkać w pracowni.

Megan  ściągnęła  brwi  i  przyglądała  się  swemu  odbiciu  w  lustrze.  Czy  mężczyźnie,  który

zachwycał  się  delikatną,  eteryczną  Jessica,  mogła  się  spodobać  kobieta  o  tak  wyrazistych,  ostrych
rysach? Megan wzruszyła ramionami. To nie miało znaczenia. Bezwiednie zaczęła obracać szczotkę
w  ręce.  Zapewne  Katch,  jak  większość  ludzi,  którzy  tu  przyjeżdżali,  po  prostu  szukał  przelotnej
rozrywki.

- Jesteś głupia - powiedziała cicho do kobiety w lustrze. Przymknęła powieki, by nie widzieć

potwierdzenia we własnych oczach. - Dobrze wiesz, że w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, dlaczego
cię pragnął. Ważne, że w ogóle cię pragnął. Bo ty nadal go pragniesz, prag​niesz całym sercem.

Potrząsnęła  głową,  niszcząc  fryzurę,  którą  przed  chwilą  ułożyła.  Musiała  wreszcie  z  tym

skończyć. Przestać o tym myśleć. Za chwilę zjawi się tu Jessica Delaney.

Po  co  ona  tu  przyjeżdża?  Megan  odłożyła  szczotkę  i  zmarszczyła  brwi.  Czego  może  chcieć?

Megan  nie  mogła  znaleźć  sensownego  wytłumaczenia.  Katch  nie  dawał  znaku  życia  od  dwóch
tygodni. Dlaczego jego siostra nagle zapragnęła się z nią widzieć?

Tok jej myśli przerwał szum samochodowego silnika. Megan podeszła do okna. Z samochodu

Katcha wy​siadła Jessica.

Megan wyszła jej naprzeciw na tylną werandę.

- Witam. - Megan czuła się trochę niezręcznie.

- Jakie urocze miejsce! - Jessica uśmiechnęła się, upodabniając się jeszcze bardziej do swego

brata. - Jak​że zazdroszczę wam tych azalii.

- To Pop... mój dziadek je hoduje - wyjaśniła Megan.

- Tak. - Niebieskie oczy były ciepłe i pogodne. - Słyszałam wspaniałe rzeczy o pani dziadku.

Bardzo chciałabym go poznać.

-  Pracuje  jeszcze  w  lunaparku.  -  Megan  czuła,  jak  jej  początkowe  skrępowanie  mija.  Urok

osobisty był jak widać cechą dziedziczna u Katchertonów. - Napije się pani kawy? Herbaty?

- Może później. Chodźmy do pracowni, dobrze?

- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, pani Delaney...

- Och, mówmy sobie wreszcie po imieniu. Jestem Jessica - dodała radośnie i zaczęła piąć się

w górę po schodach.

background image

- Jessico - poprawiła się szybko Megan - skąd wiesz, że moja pracownia jest nad garażem?

- Katch mi powiedział - odparła Jessica beztrosko. - On dużo mi opowiada. - Zatrzymała się

przed drzwiami, czekając, aż Megan je otworzy. - Nie mogę się doczekać, by zobaczyć twoje prace.
Ja również maluję po amatorsku.

- Naprawdę? - Teraz zainteresowanie Jessiki wyda​ło jej się bardziej zrozumiałe.

- Niestety, obawiam się, że moje prace nie są zbyt udane. Stale przyprawiają mnie o frustrację.

- Znów uśmiech Katchertonów rozświetlił jej twarz.

Megan, sięgając do klamki, podjęła temat:

-  Nigdy  nie  wychodziło  mi  malowanie  na  płótnie...  -  Potrzebowała  słów,  wielu  słów,  by

pokryć  to,  co  jak  się  obawiała,  łatwo  było  zauważyć.  -  Zresztą  nic  mi  nie  wychodzi  tak,  jak
zamierzałam - ciągnęła, gdy weszły do pracowni. - To naprawdę frustrujące, gdy nie można wyrazić
tego, co się chce. Latem, podczas sezonu, wykonuję trochę kompozycji techniką aerografii, ale...

Jessica  jej  nie  słuchała.  Poruszała  się  po  pracowni  w  bardzo  podobny  sposób  jak  jej  brat  -

wdzięcznie, w skupionym milczeniu. Jednych rzeźb dotykała palca​mi, inne unosiła do góry. Tak długo
przyglądała się małemu jednorożcowi z kości słoniowej, że Megan za​częła się kręcić nerwowo.

Co  ona  robi?  -  rozmyślała.  Dlaczego?  Promienie  zachodzącego  słońca  wpadały  do  pokoju,

rysując desenie na podłodze. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Zbyt późno Megan przypomniała
sobie  o  popiersiu  Katcha.  Ukośny  promień  padł  na  nie,  wydobywając  płaszczyzny  już  zaznaczone
dłutem. Chociaż popiersie było jeszcze surowe i dalekie od ukończenia, łatwo można było rozpoznać,
że  przedstawia  Katcha.  Megan,  czując  zażenowanie,  podeszła  i  stanęła  przed  nim  w  nadziei,  że
ukryje je przed Jessiką.

-  Katch  miał  rację  -  powiedziała  Jessica  w  skupieniu.  Nadal  trzymała  w  ręce  jednorożca  i

pieściła  go  palcami.  -  Bez  wątpienia.  Zwykle  mnie  to  denerwuje,  ale  nie  tym  razem.  -  Jej
podobieństwo  do  Katcha  było  uderzające.  Nawet  teraz,  gdy  Megan  starała  się  nadążyć  za  jej
rozumowaniem, aż swędziały ją palce, by szybko ją naszkicować.

- W jakiej sprawie?

- Masz niezwykły talent.

- Co? - Megan szeroko otworzyła oczy.

-  Katch  powiedział  mi,  że  twoje  prace  są  genialne  -  ciągnęła.  Po  raz  ostatni  obrzuciła

zachwyconym  spojrzeniem  jednorożca,  po  czym  go  odstawiła.  -  Na  podstawie  tych  dwóch  rzeźb,
które mi przysłał, zgodziłam się z nim. Ale to były zaledwie dwie prace. - Podniosła dłuto i zaczęła
nim  bezwiednie  uderzać  o  dłoń,  podczas  gdy  jej  oczy  nadal  wędrowały  po  pracowni.  -  To
zdu​miewające!

- Wysłał ci moje rzeźby?

background image

- Tak, kilka tygodni temu. Zrobiły na mnie duże wrażenie. - Jessica odłożyła dłuto i podeszła

do  niedokończonego  studium  kobiety  wyłaniającej  się  z  morza.  Megan  pracowała  nad  nim,  zanim
zajęła się popiersiem Katcha.

-  To  jest  wspaniałe!  -  powiedziała  z  zachwytem.  -  Wezmę  je,  jak  również  jednorożca.  Dwie

rzeźby, które przysłał mi Katch, zostały entuzjastycznie przyjęte.

- Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Przez moich klientów - wyjaśniła Jessica. - W mojej galerii w Nowym Jorku. - Uśmiechnęła

się do Megan.

- Czy nie wspomniałam ci, że prowadzę galerię?

- Nie. Nie wspomniałaś.

- Och, pewnie myślałam, że zrobił to już Katch. Zacznę więc od początku.

- Będę naprawdę zobowiązana - powiedziała Megan i poczekała, aż Jessica usiądzie na małym

drewnia​nym krześle.

-  Dwa  tygodnie  temu  Katch  przysłał  mi  dwie  twoje  prace  -  rozpoczęła  Jessica.  -  Chciał

usłyszeć moją opinię. Mimo że sama słabo maluję, znam się na sztuce. - Mówiła z dużą pewnością
siebie.  -  Gdy  zorientowałam  się,  że  nigdy  nie  będę  wielką  artystką,  poświęciłam  się  studiowaniu
sztuki.  Potem  otworzyłam  galerię  na  Manhattanie.  Przez  ostatnie  sześć  lat  wyrobiłam  sobie  dobrą
markę  i  pozyskałam  klientelę.  -  Uśmiechnęła  się  z  dumą.  -  A  więc  naturalnie,  gdy  mój  wiecznie
podróżujący  brat  zobaczył  twoje  prace,  przysłał  mi  je  do  oceny.  On  zawsze  poddaje  swoje
instynktowne  działania  weryfikacji  eksperta,  a  potem  i  tak  robi  to,  co  sam  uważa  za  stosowne.  -
Westchnęła  pobłażliwie.  -  W  zeszłym  roku  na  przykład  eksperci  odradzali  mu  budowę  szpitala  w
Afryce, ale on i tak go wybudował.

- Szpital? - Megan uchwyciła się nowego tematu.

-  Tak,  szpital  dziecięcy.  Katch  ma  miękkie  serce  dla  dzieci.  -  Jessica  starała  się  mówić  z

nonszalancją,  ale  w  jej  głosie  czuło  się  wzruszenie.  -  Katch  zrobił  zadziwiające  rzeczy  dla
osieroconych  dzieci  z  Wietnamu  -  ciągnęła.  -  I  wreszcie  ten  fantastyczny  park  rozrywki,  który
zbudował w Nowej Południowej Walii.

Megan  siedziała  jak  zamurowana.  Czy  naprawdę  rozmawiały  o  tym  samym  Davidzie

Katchertonie? Czy to ten sam człowiek, który tak bezczelnie zaczepił ją w sklepie spożywczym?

Przypomniała  sobie,  jak  oskarżyła  go,  że  usiłował  oszukać  i  wykorzystać  jej  dziadka.

Zarumieniła się ze wstydu. Wmówiła sobie, że był oportunistą, pyszałkiem zepsutym przez bogactwo,
zakochanym w sobie narcyzem. Próbowała przekonać samą siebie, że był nieodpowiedzialny, że nie
można było na nim polegać oraz że w życiu szukał wyłącznie przyjemności.

- Nie wiedziałam - wymamrotała. - Nic o tym nie wiedziałam.

background image

-  Och,  Katch  jest  bardzo  skromny  i  trzyma  się  w  cieniu  -  powiedziała  Jessica.  -  Nie  szuka

rozgłosu.  Jest  niewiarygodnie  energiczny  i  pewny  siebie,  ale  jednocześnie  to  bardzo  ciepły  i
wrażliwy człowiek. - Spojrzała gdzieś poza ramię Megan. - No, ale ty chyba dobrze go znasz.

Przez  moment  Megan  wpatrywała  się  w  Jessicę  nieobecnymi  oczami.  Gdy  odwróciła  głowę,

wzrok jej padł na popiersie Katcha. Na chwilę zapomniała, że chce je zasłonić. Powoli odwróciła
głowę i powiedziała ze spo​kojem, starając się zachować obojętny wyraz twarzy:

- Nie. Myślę, że tak naprawdę w ogóle go nie znam. Wiem tylko, że ma fascynującą twarz. Nie

mogłam się oprzeć pokusie, by go wyrzeźbić.

Dostrzegła błysk zrozumienia w oczach Jessiki.

- To w ogóle fascynujący człowiek - dodała Jessica. Megan odwróciła wzrok.

- Przepraszam - zreflektowała się Jessica. - Wtrąciłam się w nie swoje sprawy. Nie będziemy

rozmawiać o Katchu. Porozmawiajmy o twojej wystawie.

- O czym? - Megan znów podniosła wzrok.

-  O  twojej  wystawie  -  powtórzyła  Jessica,  rzucając  się  pospiesznie  na  nowy  temat.  -  Jak

myślisz,  czy  masz  już  dość  gotowych  prac?  Katch  wspomniał  mi  coś  o  jakiejś  galerii  w  mieście,
gdzie  wstawiałaś  swoje  rzeźby.  Myślę,  że  można  by  urządzić  ci  wystawę  na  jesieni...  Co  o  tym
sądzisz?

-  Jessico,  naprawdę  nie  wiem,  o  czym  mówisz.  -  W  głosie  Megan  pojawiła  się  nuta  paniki.

Jessica  ją  zauważyła.  Wyciągnęła  dłoń  i  ujęła  ręce  Megan.  Ten  uścisk  był  niespodziewanie
stanowczy.

-  Megan,  posiadasz  coś  specjalnego,  coś  potężnego.  Czas,  byś  się  tym  podzieliła  z  innymi.  -

Wstała, pocią​gając Megan za sobą. - Może napijemy się teraz kawy?

Godzinę  później  Megan  siedziała  samotnie  w  kuchni.  Zapadała  ciemność,  ale  Megan  nie

wstała,  by  zapalić  światło.  Na  stole  nadal  stały  dwie  filiżanki.  Megan  starała  się  uporządkować  w
myślach to wszystko, co usły​szała w ciągu ostatniej godziny.

Wystawa w galerii Jessiki na Manhattanie w Nowym Jorku. Publiczna wystawa. Wystawa jej

prac!

To się nie mogło zdarzyć, myślała. To tylko wytwór mojej wyobraźni. Zerknęła znów na pustą

filiżankę. W powietrzu nadal unosił się lekki, wytworny zapach perfum Jessiki.

W końcu, nadal oszołomiona, zaniosła filiżanki do zlewu i automatycznie zaczęła je myć.

Jak  dała  się  namówić?  Uzgadniała  daty  i  szczegóły,  zanim  jeszcze  zgodziła  się  na  wystawę...

Ale  czy  ktoś  potrafił  kiedyś  odmówić  czegoś  Katchertonom?  Westchnęła,  spoglądając  na  swoje
mokre  ręce.  Musi  do  niego  zadzwonić.  Gdy  sobie  to  uzmysłowiła,  ogarnęła  ją  jeszcze  większa

background image

panika. Musi...

Postawiła  filiżanki  i  spodki  na  suszarce.  Musi  mu  podziękować.  Ze  zdenerwowania  i  tremy

dławiło  ją  w  gardle,  ale  aby  zachować  pozory  przed  samą  sobą,  metodycznie  wytarła  ręce.  Potem
podeszła do telefonu wiszącego na ścianie obok kuchenki.

- To przecież proste - szepnęła do siebie, a potem zagryzła wargę. Odchrząknęła. - Muszę mu

tylko podziękować. To zabierze minutę. - Sięgnęła po słuchawkę, ale zaraz cofnęła rękę. Myśli tłukły
jej się po głowie w szalonej gonitwie. Tak samo biło jej serce.

Wreszcie  podniosła  słuchawkę.  Znała  numer.  Czyż  przez  ostatnie  dwa  tygodnie  nie  zaczynała

wykręcać  tego  numeru  co  najmniej  dziesięć  razy  dziennie?  Głęboko  wciągnęła  powietrze,  zanim
wybrała pierwszą cyfrę. To zajmie pięć minut, a potem nie będzie już żadnego powodu, by się z nim
kontaktować.  Byłoby  lepiej,  gdyby  ich  znajomość  skończyła  się  w  jakiś  przyjemniejszy  sposób.
Nacisnęła ostatni klawisz i czekała.

Zabrzmiały cztery dzwonki, cztery długie dzwonki, zanim Katch podniósł słuchawkę.

- Katch? - Ledwie usłyszała własny głos.

- Meg?

- Tak, to ja... - Szukała odpowiednich słów. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam... - Jakie

to wyświe​chtane. .. jakie banalne...

- Wszystko w porządku? - W jego głosie zabrzmiał niepokój.

-  Tak,  oczywiście.  -  Gorączkowo  szukała  prostych,  zwyczajnych  słów.  -  Katch,  chciałabym  z

tobą poroz​mawiać. Była tu twoja siostra i...

-  Wiem,  wróciła  kilka  minut  temu  -  powiedział  z  lekkim  zniecierpliwieniem.  -  Czy  coś  się

stało?

- Nie, nic się nie stało. - Nadal nie mogła uspokoić głosu.

- Jesteś sama?

- Tak...

- Przyjadę za dziesięć minut.

- Nie! - Megan nerwowo przeczesała włosy palca​mi. - Proszę, nie przyjeżdżaj.

- Za dziesięć minut - powtórzył i przerwał połączenie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

background image

Przez  dłuższą  chwilę  Megan  wpatrywała  się  w  głuchą  słuchawkę  telefonu.  Ale  narobiła

zamieszania! Wcale nie chciała, by przyjeżdżał. W ogóle nie chciała go widzieć. Och, to kłamstwo...

Powoli  odłożyła  słuchawkę.  Chciała  go  zobaczyć.  Chciała  go  zobaczyć  od  wielu  dni.

Odwróciła  się  i  pustym  wzrokiem  rozejrzała  po  kuchni.  W  pomieszczeniu  panowała  prawie
całkowita  ciemność.  Stół  i  krzesła  wyglądały  jak  ponure  cienie.  Podeszła  do  kontaktu  i  włączyła
światło.

Tak lepiej, pomyślała. Bezpieczniej. Kawa. Zaparzy kawę. Musiała czymś zająć ręce.

Zaczęła się krzątać przy ekspresie. Czuła ogromne zdenerwowanie. Miała nadzieję, że za kilka

minut  zdoła  się  uspokoić.  Gdy  Katch  przyjedzie,  powie  mu,  co  ma  do  powiedzenia,  a  potem  się
rozstaną.

Zadzwonił telefon. Podskoczyła nerwowo. Usiadła i podniosła słuchawkę.

- Cześć, Megan - zatrzeszczał w słuchawce jowial​ny głos Popa.

-  Pop,  nadal  pracujesz  w  lunaparku?  Która  to  już  godzina?  -  zastanawiała  się  nieprzytomnie,

zerkając na zegarek.

- Właśnie dlatego dzwonię. Wpadł do mnie George. Zjemy kolację w mieście. Nie chciałem,

byś się martwiła.

- Nie będę. - Uśmiechnęła się. Napięcie powoli mijało. - Przypuszczam, że macie sobie dużo

do opowie​dzenia o ostatnich wędkarskich przygodach.

- A może wpadniesz do miasta, kochanie? Postawi​my ci drinka.

-  Och,  chcecie  mieć  po  prostu  wdzięcznego  słuchacza.  -  Uśmiechnęła  się  szerzej,  a  Pop

zachichotał. - Ale dziś wieczorem dziękuję. Mam w lodówce resztkę spag​hetti, poradzę sobie.

-  Przywiozę  ci  coś  dobrego  na  deser.  -  To  był  stary  zwyczaj.  Od  niepamiętnych  czasów,  gdy

Pop jadł kola​cję bez niej, zawsze przywoził jej coś słodkiego. - Na co masz ochotę?

- Na tęczowy sorbet - zdecydowała natychmiast. - Baw się dobrze.

- A ty nie pracuj za długo, kochanie.

Gdy  odłożyła  słuchawkę,  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego  nie  powiedziała  dziadkowi,  że

Katch złoży jej wizytę. Nie wspomniała ani o Jessice, ani o planowanej wystawie.

To musi poczekać. Aż będą mogli spokojnie poroz​mawiać.

Tylko w ten sposób dowie się, co dziadek naprawdę czuje i myśli o jej planach.

To  nie  był  najlepszy  pomysł.  Megan  zaczynała  mieć  wątpliwości.  W  zdenerwowaniu

background image

przeczesywała włosy palcami. Szalony pomysł. Przecież nie może wyjechać do Nowego Jorku i...

Jej  myśli  przerwał  widoczny  w  oknie  blask  świateł  nadjeżdżającego  samochodu.  Powoli,

starając się po drodze odzyskać równowagę, skierowała się do szkla​nych, przesuwanych drzwi.

Katch wszedł na werandę i położył dłoń na klamce. Przez chwilę w milczeniu przyglądali się

sobie  przez  szybę.  Megan  słyszała  delikatny  trzepot  skrzydeł  owadów  wpadających  na  lampę  na
zewnątrz.

W  końcu  Katch  otworzył  drzwi.  Gdy  zamknął  je  cicho  za  sobą,  wyciągnął  rękę  i  dotknął

policzka Megan. Nie odrywając dłoni, oczami badał jej twarz.

- Wydaje mi się, że jesteś zdenerwowana - powie​dział cicho.

Megan zwilżyła usta.

- Wszystko w porządku. - Cofnęła się o krok. Katch wolno opuścił rękę. - Przepraszam, że cię

niepo​koję...

-  Megan,  przestań.  -  Głos  miał  cichy  i  opanowany.  Znów  spojrzała  na  niego,  trochę

zaintrygowana. - Prze​stań przede mną uciekać. I przestań mnie przepraszać!

- Robię kawę - powiedziała sucho. - Za chwilę powinna być gotowa. - Już miała się odwrócić,

by przy​gotować filiżanki, gdy Katch złapał ją za ramię.

- Nie przyjechałem na kawę. - Opuścił rękę i objął ją wpół.

-  Katch,  proszę,  nie  utrudniaj  mi  tego.  -  Pod  jego  dotykiem  puls  zaczął  jej  przyspieszać.

Zauważyła, jak coś zabłysło w jego oczach, a potem znikło.

-  Przepraszam  -  powiedział.  -  Przez  ostatnie  dwa  tygodnie  miałem  pewne  trudności  z

poradzeniem sobie z tym, co zaszło podczas naszego ostatniego spotkania. - Zauważył, że gwałtownie
się  zarumieniła,  ale  nie  odwracała  wzroku.  Wsunął  ręce  do  kieszeni.  -  Chciałbym  to  naprawić,
Megan.

Poruszona niezwykłą delikatnością w jego głosie, pokręciła głową i odwróciła się do ekspresu

z kawą.

- Nie wybaczysz mi?

Gdy znów na niego spojrzała, oczy miała pociemnia​łe ze zmieszania.

- Nie... - zająknęła się. - To znaczy, tak, oczywi​ście, ja...

- Oczywiście nie chcesz mi wybaczyć? - dopytywał się. W jego oczach i wokół ust pojawił się

cień uśmie​chu. A wtedy poczuła, że tonie.

background image

- Oczywiście, że ci przebaczam - poprawiła się i znów odwróciła głowę, by nalać kawę. - Już

o wszy​stkim zapomniałam, - Aż podskoczyła, gdy położył ręce na jej ramionach.

-  Naprawdę?  -  Obrócił  ją  do  siebie.  Uśmiech  zniknął  z  jego  oczu.  -  Mam  wrażenie,  że  nie

znosisz mojego dotyku. Myślę, że się mnie boisz.

Uczyniła wysiłek, by odprężyć się pod jego delikat​nym dotykiem.

- Nie boję się ciebie, Katch - powiedziała półgłosem. - Wprawiasz mnie tylko w zakłopotanie.

Przez cały czas.

Obserwowała, jak z namysłem unosi brwi.

- Nie zamierzałem wprawiać cię w zakłopotanie. Przepraszam cię, Megan.

- Wiem, że mówisz szczerze. - Uśmiechnęła się.

Przyciągnął ją do siebie.

- A  więc  możemy  się  pocałować  na  przeprosiny?  Megan  zaczęła  protestować,  ale  jego  usta,

mimo że czułe i delikatne, były nieubłagane. Serce zaczęło jej walić. Katch nie próbował pogłębić
pocałunku.  Ręce  nadal  trzymał  swobodnie  na  jej  ramionach.  Wbrew  ostrzeżeniom  zdrowego
rozsądku przytuliła się do nie​go, przyzwalając na więcej. Ale on nie wziął więcej.

Odsunął ją od siebie i poczekał, aż otworzy oczy. Następnie bez słowa odwrócił się i podszedł

do okna.

- Chciałam porozmawiać z tobą o twojej siostrze.

- Za wszelką cenę starała się wypełnić ciszę. - A mówiąc dokładniej, o jej wizycie w mojej

pracowni.

Katch  odwrócił  głowę  i  obserwował,  jak  rozlewa  kawę  do  filiżanek.  Podszedł  do  lodówki  i

wyjął mleko.

- Zgoda. - Stojąc przy niej, nalał mleko do filiżanek.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wysłałeś swojej siostrze moje rzeźby?

-  Wolałem  poczekać,  aż  wypowie  swoją  opinię.  -  Katch  usiadł  obok  Megan  i  podniósł

filiżankę do ust.

-  Mam  do  niej  zaufanie.  Pomyślałem,  że  ty  również  bardziej  zaufasz  jej  opinii  niż  mojej.

Zamierzasz urzą​dzić wystawę? Jessica nie zdążyła mi wszystkiego powiedzieć, gdy zadzwoniłaś.

Wpatrując  się  w  kawę,  lekko  poruszyła  się  na  krześle.  Potem  uniosła  głowę  i  spojrzała  mu

prosto w oczy.

background image

- Ona ma ogromną siłę perswazji. Zgodziłam się, zanim jeszcze zdałam sobie z tego sprawę.

- To świetnie - powiedział po prostu, popijając kawę.

- Chcę ci podziękować - dodała pewniejszym gło​sem - za załatwienie tej sprawy.

-  Niczego  nie  załatwiałem  -  odparł.  -  Jessica  sama  podejmuje  decyzje,  odpowiedzialnie  i

profesjonalnie. Ja tylko wysłałem jej twoje rzeźby z prośbą o opinię.

- A  więc  dziękuję  ci  za  wykonanie  tego  pierwszego  ruchu,  którego  ja  pewnie  nigdy  bym  nie

zrobiła z ty​siąca powodów, które przyszły mi do głowy już pięć minut po wyjściu Jessiki.

Katch wzruszył ramionami.

- W porządku, skoro tak bardzo chcesz być mi wdzięczna.

- Jestem ci wdzięczna - przyznała. - Ale boję się, naprawdę jestem przerażona, że moje prace

zostaną  wystawione  na  widok  publiczny.  -  Oddychała  z  drżeniem.  -  A  ponieważ  po  otwarciu
wystawy  krytycy  sztuki  mogą  mnie  całkowicie  zmiażdżyć,  wtedy  będę  na  ciebie  wściekła.  Dlatego
lepiej teraz przyjmij moją wdzięcz​ność, zgoda?

Gdy  Katch  podszedł  do  niej,  poczuła  zawrót  głowy,  ponieważ  była  absolutnie  pewna,  że

weźmie ją zaraz w ramiona. Ale on tylko wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.

- Gdy odniesiesz olśniewający sukces, będziesz znów mogła mi ją okazać. - Uśmiechnął się, a

wtedy  cały  świat  nabrał  barw  i  ostrości. Aż  do  tej  chwili  nie  zdawała  sobie  sprawy,  jak  nudne  i
szare było jej życie bez niego.

-  Cieszę  się,  że  przyjechałeś  -  wyszeptała  i,  nie  mogąc  się  powstrzymać,  objęła  go  i  wtuliła

twarz  w  jego  ramię.  Po  chwili  Katch  delikatnie  objął  ją  w  talii.  -  Przepraszam  za  to,  co
powiedziałam...  na  temat  pożyczki.  Wcale  nie  miałam  tego  na  myśli.  Mówię  okropne  rzeczy,  gdy
jestem wściekła.

- Czy teraz przyszła kolej na okazanie skruchy? Potrafił ją rozśmieszyć.

-  Tak.  -  Odchyliła  głowę  i  uśmiechnęła  się.  Nadal  go  obejmowała.  Pocałował  ją  lekko  i

wypuścił z objęć. Z niechęcią mu na to pozwoliła. Stał przez chwilę w milczeniu i patrzył na nią z
góry.

- Co robisz? - spytała trochę zażenowana.

- Zapamiętuję twoją twarz. Jadłaś już kolację? Pokręciła głową, zastanawiając się, jak to się

działo, że ciągle wprawiał ją w zakłopotanie.

- Jeszcze nie. Miałam zamiar podgrzać sobie makaron.

- To nie do przyjęcia. Co powiesz na pizzę?

background image

- Wspaniale, ale ty masz przecież gości.

-  Jessica  i  Rob  zabrali  dzieci  na  minigolfa.  Nie  będą  za  mną  tęsknić.  -  Wyciągnął  rękę.  -

Chodźmy!

- Och, poczekaj - powiedziała, zanim podała mu dłoń.

Na tablicy obok szklanych drzwi napisała: „Wyszłam z Katchem". To wystarczyło.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Katch  pojechał  nadmorskim  bulwarem.  Poruszali  się  wolno  w  tłumie  turystów.  Radia  w

samochodach  grały  na  cały  regulator.  Zewsząd  dobiegały  śmiechy  i  muzyka.  Ludzie  siedzieli  na
hotelowych balkonach i obserwowali wolno płynący potok samochodów i pieszych. Z lewej strony
pomiędzy budynkami raz po raz poły​skiwało morze.

Zadowolona i nieco senna po zjedzeniu olbrzymiej pizzy i wypiciu chianti Megan zapadła się

głęboko w miękki, skórzany fotel.

- Po weekendzie wróci tu spokój - zauważyła.

-  Czy  czasami  nie  macie  wrażenia,  że  jesteście  obiektem  inwazji?  -  spytał  Katch,  gestem

pokazując tłum.

- Lubię tłok i gwar - odparła natychmiast, a po chwili wybuchnęła śmiechem. - Ale lubię też

zimę,  gdy  plaże  są  puste.  Przypuszczam,  że  jest  coś  takiego  w  tym  zgiełku,  co  do  mnie  przemawia,
zwłaszcza gdy sobie przypominam senne zimowe miesiące.

- To przecież twój czas - powiedział Katch, zerkając na nią. - Czas, który poświęcasz swoim

rzeźbom.

Wzruszyła ramionami, czując się trochę niezręcznie pod jego intensywnym spojrzeniem.

- Rzeźbię również latem - powiedziała. - Gdy mam wolną chwilę... Właściwie zapomniałam o

wolnym czasie, gdy Jessica mówiła o wystawie i robiłyśmy plany... - Urwała, marszcząc brwi. - Nie
wiem, jak zdo​łam to wszystko przygotować.

- Chyba się nie wycofasz?

-  Nie,  ale...  -  Znów  zawstydziło  ją  jego  spojrzenie.  -  Nie  -  dodała  bardziej  stanowczo.  Nie

wycofam się.

- Nad czym teraz pracujesz?

Megan przeniosła wzrok za okno, myśląc o na wpół ukończonym popiersiu Katcha.

background image

- Nic wielkiego... - Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się gałkami radioodbiornika. - Mała

rzeźba w drewnie.

- Co przedstawia?

Megan mruknęła coś niewyraźnie. Katch odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.

-  Pirata  -  powiedziała  szybko,  gdy  światło  latarni  padło  na  twarz  Katcha,  uwydatniając  jej

płaszczyzny i cienie. - Głowę pirata.

- Chciałbym ją zobaczyć - rzekł w skupieniu.

- Nie jest jeszcze skończona - odparła pospiesznie. To zaledwie gliniany model. Możliwe, że

odłożę ją na bok, jeśli mam przygotować resztę moich prac na wy​stawę.

- Meg, dlaczego nie przestaniesz się martwić i nie zaczniesz wreszcie się cieszyć?

- Cieszyć się? - Nieco zdezorientowana wpatrywała się w niego.

- Z wystawy.

- Och! - Walczyła, by uporządkować myśli. - Będę się cieszyć... gdy już wszystko się skończy -

dodała z uśmiechem. - Będziesz wtedy w Nowym Jorku?

- Zastanawiam się.

- Chciałabym, byś tam był. - Gdy się roześmiał, potrząsając głową, dodała tonem wyjaśnienia:

- Chodzi mi o to, że potrzebuję mieć obok siebie jakieś przyjazne twarze.

-  Zobaczysz,  że  nie  będziesz  potrzebować  niczego  prócz  swoich  rzeźb  -  zapewnił  ją  Katch

nadal z rozbawieniem w oczach. - Nie sądzisz, że zechcę być obok ciebie na wernisażu, bym mógł
się przechwalać, że cię odkryłem?

-  Miejmy  nadzieję,  że  obydwoje  nie  będziemy  tego  żałować  -  bąknęła  Megan,  a  on  znów  się

roześmiał. - Nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogłeś się pomy​lić - oskarżyła go cierpko.

- A ty nie dopuszczasz myśli, że możesz odnieść sukces - odparował.

Megan otworzyła usta, a potem znów je zamknęła.

-  Tak  -  odezwała  się  po  namyśle  -  obydwoje  mamy  rację.  -  Gdy  zatrzymali  się  w  korku,

dotknęła jego ra​mienia. - Katch?

- Tak?

- Dlaczego zbudowałeś szpital w Środkowej Afryce?

background image

Odwrócił się do niej, lekko marszcząc brwi.

- Ponieważ był tam potrzebny.

-  Tylko  tyle?  -  naciskała,  choć  czuła,  że  nie  był  zadowolony  z  tej  indagacji.  -  Jessica

wspomniała, że ci odradzano, ale ty...

- Szczęśliwym trafem posiadam dość pieniędzy. - Niecierpliwie wzruszył ramionami. - I mogę

robić z nimi, co zechcę. Och, są pewne rzeczy, które lubię robić. To wszystko. - Widząc wyraz jej
twarzy, pokręcił gło​wą. - Nie rób ze mnie świętego, Meg.

Odprężona, bezwiednie pogłaskała go po włosach nad uchem.

-  Ani  mi  się  śni.  -  Wolałby  uchodzić  za  ekscentryka  niż  za  dobroczyńcę,  pomyślała  z  nagłą

czułością.  Jeszcze  łatwiej  było  go  kochać,  znając  ten  sekret.  -  O  wiele  łatwiej  cię  polubić,  niż
myślałam wtedy w sklepie, gdy mi się naprzykrzałeś - powiedziała głośno.

-  Próbowałem  ci  tylko  coś  uświadomić  -  podkreślił.  -  Ale  ty  udawałaś,  że  nie  jesteś

zainteresowana.

-  Nie  byłam  zainteresowana.  W  najmniejszym  stopniu.  -  Jego  uśmiech  był  zaraźliwy  i

stwierdziła,  że  sama  się  śmieje.  -  W  każdym  razie  nie  bardzo  -  dodała.  Gdy  raptownie  skręcił  w
boczną uliczkę, spojrzała na niego pytająco: - Co robisz?

- Pospacerujemy po promenadzie. - Zaparkował samochód i energicznie wysiadł. - Może kupię

ci jakąś pamiątkę - obiecał.

- Trzymam cię za słowo! - zawołała radośnie Me​gan, dołączając do niego.

- Powiedziałem „może".

- Umówmy się, że tego nie dosłyszałam. - I dodała, splatając palce z jego palcami: - Liczę na

coś ekstrawa​ganckiego.

- Na przykład? - Przecinali nieprawidłowo jezdnię, lawirując między samochodami.

- Gdy zobaczę, dam ci znad.

Promenada  była  zatłoczona,  pełna  ludzi,  świateł  i  hałasu.  Wiatr  od  morza  przynosił

orzeźwiający zapach soli, który mieszał się z zapachem smażonego mięsa dochodzącego z barów.

Zamiast wejść do jednego ze sklepików z pamiątka​mi, Katch pociągnął Megan do salonu gier.

- Wielkie słowa o prezencie, a potem coś takiego... - skomentowała, gdy wymieniał banknoty

na żetony.

- Jeszcze za wcześnie na taką opinię - powiedział, wysypując jej kilka żetonów na rękę. - Może

background image

spróbujesz szczęścia i ocalisz naszą galaktykę przed najeźdźcami?

Megan ze znaczącym uśmiechem wybrała maszynę i wsunęła do niej dwa żetony.

-  Gram  pierwsza.  -  Nacisnęła  guzik  startowy,  a  potem  posługując  się  dźwignią,  zaczęła

unieszkodliwiać wroga. Mocno ściągając brwi, skręciła swym pojazdem w prawo, a wtedy maszyna
eksplodowała kolorami i hałasem.

Katch rozbawiony włożył ręce do kieszeni i obserwował ożywioną mimikę jej twarzy. Podczas

manewrów  Megan  marszczyła  brwi,  zagryzała  wargi,  a  gdy  na  ekranie  pojawiał  się  laserowy
wybuch,  mrużyła  oczy.  Walczyła  bardzo  dzielnie,  by  uniknąć  krzyżowego  ognia,  ale  w  końcu  jej
pojazd został unicestwiony.

- Całkiem nieźle! - Katch pochwalił osiągnięty przez nią wynik.

- Trzeba być dzielną, gdy jest się ostatnią nadzieją planety - odrzekła skromnie.

Katch zaśmiał się, odsunął ją na bok i sam zmierzył się z maszyną.

Megan  doceniła  jego  zręczność,  gdy  jeszcze  szybciej  niż  ona  niszczył  przeciwników.  Lubi

ryzykować,  pomyślała,  gdy  o  mały  włos  nie  został  zestrzelony  przez  ogień  laserowy  w  trakcie
wysadzania trzech statków. Podeszła bliżej, by lepiej obserwować jego technikę.

Przypadkowo  musnęła  ramieniem  jego  ramię,  a  wtedy  zauważyła,  że  na  krótką,  ledwie

dostrzegalną  chwilę  stracił  rytm.  Prowokacyjnie  przysunęła  się  jeszcze  bliżej.  Nastąpiło  kolejne
krótkie zakłócenie jego rytmu. Delikatnie dotknęła wargami jego ramienia, a potem uśmiechnęła się
mu prosto w twarz. Wtedy usłyszała eksplozję. Jego statek wystrzelił w powietrze.

Katch  nie  patrzył  na  ekran,  tylko  na  nią.  Zauważyła  przelotny  błysk  w  jego  oczach,  zanim

zmierzwił ręką jej włosy.

- Oszustka - wymamrotał.

Na  chwilę  Megan  zapomniała  o  panującym  na  sali  zgiełku,  zapomniała  o  tłumie  ludzi,  którzy

kręcili  się  wokół  nich.  Zatraciła  się  w  tych  zamglonych,  szarych  oczach  oraz  swym  własnym,
przyprawiającym o zawrót głowy poczuciu siły.

- Oszustka? - powtórzyła, zostawiając lekko roz​chylone usta. - Nie wiem, co masz na myśli.

Zacisnął palce na jej włosach.

- Myślę, że dobrze wiesz - wykrztusił z wysiłkiem, jakby zmagając się z własnymi uczuciami. -

I  myślę,  że  muszę  teraz  być  bardzo  ostrożny,  ponieważ  zdałaś  sobie  sprawę,  jaką  masz  nade  mną
władzę.

- Katch... - Wzruszona przywarła wzrokiem do jego ust. - Może ja nie chcę, żebyś był dłużej

ostrożny?

background image

Puścił jej włosy i pogłaskał ją po policzku.

-  Mam  ku  temu  swoje  powody  -  powiedział  stłumionym  głosem.  -  Chodźmy.  -  Wziął  ją  pod

ramię i od​ciągnął od maszyny. - Zagramy w coś innego.

Megan nie sprzeciwiała się, zadowolona, że spędza z nim czas. Wrzucali żetony do następnych

automatów  i  rywalizowali  zaciekle  -  zarówno  ze  sobą,  jak  i  z  maszynami.  Megan  czuła  ten  sam
radosny  nastrój,  jak  pamiętnego  wieczoru  w  wesołym  miasteczku.  Przebywanie  z  Katchem
przypominało  jazdę  na  górskiej  kolejce.  Błyskawiczne  zakręty,  szybkie  podjazdy  i  zjazdy  na  łeb  na
szyję, niespodziewane przeszkody i hamowanie.

Z rękami na biodrach stała za nim, gdy wygrywał z kolejną maszyną.

- Czy ty kiedykolwiek przegrywasz? - spytała wyzywająco.

Katch rzucił kolejną piłkę za czterdzieści punktów.

- Staram się, by nie weszło mi to w nawyk. Chcesz rzucić?

- Nie. Wspaniale się popisujesz.

Śmiejąc  się,  Katch  rzucił  dwie  ostatnie  piłki  za  dziewięćdziesiąt  punktów,  a  potem  pochylił

się, by oderwać kolejny wygrany kupon.

- Uważaj, bo nie zamienię tego na prezent dla ciebie - ostrzegł.

- Obiecałeś - powiedziała Megan z wyrzutem, pa​trząc na wygrany plik kuponów.

- To prawda. - Z uśmiechem zwinął kupony, potem objął ją ramieniem i podszedł do stoiska z

nagrodami.

-  Zaraz  zobaczymy,  co  tu  jest...  Mam  dwa  tuziny.  Co  powiesz  na  przykład  na  jeden  z  tych

wielofunkcyjnych scyzoryków?

- Jeśli to ma być dla mnie - powiedziała Megan, przyglądając się asortymentowi na półkach -

to podoba mi się ta mała, jedwabna różyczka. - Postukała palcem w szklaną ladę, wskazując szpilkę
do wpinania w klapę. - Mam wszystkie narzędzia - dodała z figlarnym uśmiechem.

-  W  porządku.  -  Katch  skinął  na  kobietę  stojącą  za  ladą,  a  potem  oderwał  kupony.  -  Zostały

jeszcze cztery - policzył, potem rozejrzał się po pólkach. - Poproszę jeszcze to.

Megan  z  ciekawością  przyglądała  się  maleńkiej  figurce,  którą  podała  sprzedawczyni.

Przedstawiała coś pośredniego między kaczką a pingwinem.

- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała.

- Podarować tobie. - Katch podał kobiecie resztę kuponów. - Mam szczodre serce.

background image

-  Jestem  do  głębi  poruszona  -  powiedziała  Megan,  obracając  figurkę  w  dłoni,  podczas  gdy

Katch przypinał jej do kołnierzyka koszuli spinkę z różyczką. - Co to właściwie jest?

-  Chyba  jakiś  mutant.  -  Objął  ją  ramieniem  i  wyprowadził  z  salonu  gier.  -  Sądziłem,  że  jako

artystka docenisz jego walory estetyczne.

Megan uważnie przyjrzała się figurce, potem wsunę​ła ją do kieszeni.

-  Dostrzegam  jej  urok.  I  -  dodała,  stając  na  palce,  by  pocałować  go  w  policzek  -  to  było

naprawdę miłe z twojej strony, że całą wygraną przeznaczyłeś dla mnie.

Katch z uśmiechem przesunął palcem po jej nosie.

- Czy pocałunek w policzek to jedyne twoje podzię​kowanie?

Śmiejąc  się,  Megan  obejmowała  go  w  pasie,  gdy  przechodzili  przez  promenadę,  a  potem

schodzili w dół na plażę.

Księżyc  w  nowiu  wyglądał  jak  cienki  rogalik,  ale  gwiazdy  błyszczały  jasno  i  odbijały  się  w

wodzie. Fale rozbijały się z szumem o brzeg. Zakochani spacerowali tam i z powrotem, ramię przy
ramieniu,  cicho  rozmawiając  albo  milcząc.  Dzieci  biegały  z  latarkami  po  piasku,  poszukując
skarbów.

Megan zdjęła buty i podwinęła nogawki dżinsów. W milczącym porozumieniu Katch zrobił to

samo. Chłodna woda lizała im stopy, a oni szli i szli coraz dalej, aż śmiech i muzyka dobiegająca z
promenady stała się tylko odległym echem.

- Twoja siostra jest urocza - odezwała się w końcu Megan. - I bardzo ładna. Tak jak mówiłeś.

- Jessica zawsze była piękna - zgodził się w zamy​śleniu. - Realistka, ale zawsze piękna.

-  Widziałam  w  parku  twoje  siostrzenice.  -  Megan  uniosła  głowę;  wiatr  od  morza  targał  jej

włosami. - Bu​zie miały wysmarowane czekoladą.

- Typowe. - Śmiejąc się, gładził ją po ramieniu. Megan czuła, jak krew zaczyna pulsować w jej

żyłach. - Dziś wieczorem poszły kopać robaki. Jutro mam za​brać je na ryby.

- Lubisz dzieci - stwierdziła.

Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, ale Megan wpa​trywała się w ocean.

- Tak, dzieci to nieustanna przygoda, prawda?

-  Co  roku  w  lunaparku  widzę  ich  mnóstwo,  ale  nigdy  nie  przestają  mnie  zadziwiać.  -

Odwróciła  się;  słodki,  kobiecy  uśmiech  rozjaśniał  jej  twarz.  -  Widuję  z  nimi  również  udręczonych
rodziców.

background image

- Kiedy straciłaś swoich rodziców?

Zauważył zaskoczenie w jej oczach, nim znów zapa​trzyła się w przestrzeń.

- Miałam pięć lat - powiedziała.

- Pewnie słabo ich pamiętasz?

- Mam tylko niejasne wspomnienia, właściwie impresje. Pop oczywiście ma fotografie. Gdy je

oglądam, zawsze dziwię się, jak bardzo byli młodzi.

- To musiało być dla ciebie niezwykle trudne - powiedział Katch. - Dorastać bez nich.

Współczucie w jego głosie ją ujęło. Odwróciła do niego głowę. Przeszli plażą już tak daleko,

że teraz oświetlały im drogę tylko gwiazdy. Katch zauważył ich odbicie w oczach Megan.

-  Byłoby  nie  do  zniesienia,  gdyby  nie  Pop  -  powiedziała.  -  Zrobił  więcej,  niż  powinien.  -

Zatrzymała  się  i  weszła  głębiej  do  morza.  Woda  pieniła  się  i  pluskała  wokół  jej  stóp.  -  Nigdy  nie
zapomnę, jak Pop starał się uprasować moją odświętną, organdynową sukienkę. Miałam wtedy jakieś
osiem lat... - Kręcąc głową, roześmiała się, rozpryskując stopą wodę. - Nadal mam ten obrazek przed
oczami.  Stał  nad  deską  do  prasowania  i  walczył  z  falbankami  i  zakładkami,  a  klął  jak  szewc.
Oczywiście, nie wiedział, że tam byłam. Nadal kocham go za to - dodała. - Choćby tylko za to.

Katch objął ją w pasie i przyciągnął plecami do sie​bie. Musnął ustami czubek jej głowy.

- Wyobrażam sobie, że niedługo potem powiedzia​łaś mu, że nie lubisz odświętnych sukienek.

- Skąd wiesz? - Spojrzała na niego kompletnie za​skoczona.

- Bo znam cię. - Pieszczotliwie powiódł palcem po jej twarzy.

Megan ze zmarszczonymi brwiami patrzyła gdzieś ponad jego ramieniem.

- Jestem aż tak nieskomplikowana?

-  Ależ  nie.  -  Dotykając  nadal  palcem  jej  policzka,  odwrócił  ku  sobie  jej  twarz.  -  Muszę

przyznać, że dużo o tobie rozmyślałem.

- Dlaczego? - Poczuła, że krew niemal zastyga jej w żyłach.

Katch pokręcił głową i zatopił znów palce w jej pu​szystych włosach.

- Dziś wieczorem żadnych pytań - rzekł cicho. - Nie znam jeszcze odpowiedzi.

- Żadnych pytań - zgodziła się, a potem wspięła na palce i dotknęła ustami jego ust.

Był  to  czuły,  ale  zarazem  zmysłowy  pocałunek.  Katch  obejmował  ją  tak  lekko  i  delikatnie,

background image

jakby  była  porcelanową  lalką,  która  może  się  stłuc.  Rozchyliła  usta  i  to  ona  pierwsza  zawładnęła
jego ustami, zaczęła draż​nić jego język swoim. Chłodna, aksamitna woda obmy​wała jej łydki.

Przesuwała  dłońmi  po  jego  plecach,  a  następnie  jej  silne  palce  artystki  wsunęły  się  w  jego

włosy  i  pieściły  jego  kark.  Wyczuwała,  że  jest  spięty,  szeptała  więc  coś  prosto  w  jego  usta,  jakby
chciała go tym szeptem ukoić. Wyczuwała jego opór, ale jednocześnie coraz mocniej zaciskał palce
na jej skórze. Jej zaś ciało coraz bardziej natarczywie naciskało na jego.

Namiętność  narastała  z  każdą  chwilą.  Megan  czuła,  że  wzbudza  w  Katchu  podniecenie,  które

wymyka  mu  się  spod  kontroli.  Zdumienie  z  powodu  własnej  siły  uderzyło  ją  jak  błyskawica.
Powstrzymywał się, hamował, pozwalał jej narzucać tempo, ale czuła, że jest bliski wybuchu. Kusiło
ją, jakże kusiło ją, by wytrącić go z równowagi, podkopać jego samokontrolę. Nie mogła zmusić go
do miłości, ale mogła sprawić, by jej pragnął do szaleństwa. To powinno jej wystarczyć.

Toczył  walkę  z  ogarniającym  go  pożądaniem.  Obejmował  ją  coraz  mocniej,  przytulał  coraz

gwałtowniej, aż stali się jedną sylwetką. W pewnej chwili złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do
tyłu,  jakby  zdecydował  się  przejąć  przywództwo.  Płonął  teraz  jasnym,  gorącym  ogniem.  W  niej  też
narastał żar, pulsowała krew. Złapała zębami jego wargę. Wtedy usłyszała jego cichy jęk i raptownie
wypuścił ją z objęć.

- Meg...

Z  głową  odrzuconą  do  tyłu,  z  włosami,  którymi  szarpał  wiatr,  czekała  na  dalsze  słowa.

Właściwie,  co  chciała  usłyszeć?  Czuła  się  niewiarygodnie  silna.  Wpatrzone  w  nią  badawczo  oczy
Katcha była prawie czarne. Na wargach czuła jego oddech - gorący, ciężki, nierówny.

- Meg - powtórzył jej imię, kładąc dłonie na jej ramionach. - Muszę iść.

Ośmielając się na rzecz niemożliwą, Megan znów przycisnęła usta do jego ust.

- Czy naprawdę tego chcesz? - wymamrotała. - Chcesz teraz mnie zostawić?

Konwulsyjnie zacisnął palce na jej ramionach, by zaraz znów oderwać ją od siebie.

- Znasz odpowiedź - rzekł szorstko. - Co chcesz zrobić? Doprowadzić mnie do szaleństwa?

-  Może...  -  Nadal  czuła  podniecenie  rozchodzące  się  po  ciele  ciepłą  falą.  Odbijało  się  w  jej

oczach, gdy w nie spojrzał. - Może tak.

Przycisnął ją do siebie, mocno i stanowczo. Czuła szaleńcze tempo, w jakim biło mu serce. Ich

wargi znaj​dowały się znów tak blisko siebie...

- Przyjdzie taka chwila - powiedział czule. - Przysięgam, że nadejdzie czas, gdy będziemy tylko

ty i ja. Niedługo, Meg. Pamiętaj o tym.

Patrzyła mu prosto w oczy. Poczucie siły nadal ją uskrzydlało.

background image

- To ma być obietnica?

- Tak - powiedział. - Dokładnie tak.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nad popiersiem Katcha pracowała jeszcze dwa dni. Gdy skończyła, próbowała zdystansować

się do swego dzieła i ocenić je obiektywnie.

Miała rację, że wybrała drewno. Materiał był o wiele cieplejszy niż kamień. Zagryzła wargi i

długo  szukała  niedociągnięć.  W  końcu  jednak  całkiem  obiektywnie  stwierdziła,  że  to  jedna  z  jej
lepszych prac. Może nawet najlepsza.

Ta  twarz  nie  była  nienagannie  piękna,  ale  miała  w  sobie  siłę  i  przykuwała  uwagę.  Poczucie

humoru  widoczne  było  w  wygięciu  brwi  i  ust.  Przesunęła  palcem  po  tych  ustach.  Były
niewiarygodnie zmysłowe. Przypo​mniała sobie ich smak, ich dotyk. Widziała, jak wyglą​dają, gdy jest
rozbawiony,  zły  lub  podniecony. A  jego  oczy...  Te  oczy  zmieniały  barwę  i  wyraz  w  zależności  od
jego  nastroju.  Bywały  jasne,  gdy  się  cieszył,  zamglone  złością,  gdy  wpadał  w  szał,  pociemniałe  z
namiętno​ści, gdy ją całował.

Znała tę twarz tak dobrze jak swoją własną. Ale nadal nie przeniknęła jego duszy. Nadal jego

umysł był dla niej ziemią nieznaną. Z westchnieniem oparła łokcie na stole i położyła podbródek na
dłoniach.

Czy  Katch  kiedykolwiek  pozwoli  jej  wniknąć  do  swego  serca?  Czule  pogłaskała  jego

rozwichrzone loki. Jessica zna go zapewne lepiej niż ktokolwiek. Jeśli był w kimś zakochany...

Jak  by  zareagował,  gdyby  wyznała  mu  miłość?  Co  by  się  stało,  gdyby  po  prostu  powiedziała

mu  „kocham  cię"?  Niczego  od  niego  nie  żądając,  niczego  nie  oczekując.  Może  powinna  to  zrobić?
Czyż miłość nie była uczuciem zbyt rzadkim, zbyt specjalnym, by ją ukrywać?

Ale Meg wyobraziła sobie wyraz współczucia w jego oczach.

-  Nie  zniosłabym  tego  -  szepnęła,  pochylając  się  i  dc  tykając  czołem  drewnianego  czoła

Katcha. - Po prostu bym nie zniosła. - Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Megan przybrała
obojętny wyraz twarzy i przekrę​ciła się na obrotowym krześle. - Proszę!

W drzwiach stanął Pop. Wędkarską czapkę z daszkiem miał zawadiacko nasadzoną na czubek

siwej głowy.

-  Co  powiesz  o  świeżej  rybie  na  kolację?  -  Szeroki  uśmiech  świadczył,  że  jego  poranna

wyprawa zakoń​czyła się sukcesem.

- Chyba dam radę przełknąć kilka kęsów. - Megan przekornie przechyliła głowę. Uśmiechnęła

się zadowolona, widząc błysk w oczach dziadka i rumieniec na jego policzkach. Wstała i, tak samo
jak robiła to w dzie​ciństwie, objęła go za szyję. - Och, kocham cię, Pop!

background image

- Je też cię kocham, Megan. - Zaskoczony, ale zadowolony pogładził ją po głowie. - Wygląda

na to, że powinienem częściej przynosić pstrąga na kolację.

Oderwała głowę od jego ramienia i uśmiechnęła się ciepło.

- Nie trzeba wiele, by mnie uszczęśliwić.

Pop przybrał poważny wyraz twarzy. Z czułością za​łożył jej włosy za ucho.

- To prawda. Zawsze tak było. - Szorstką dłonią dotknął jej policzka. - Przez te wszystkie lata

to  ty  dałaś  mi  wiele  szczęścia,  Megan.  Wiele  radości.  Będę  za  tobą  tęsknił,  gdy  wyjedziesz  do
Nowego Jorku.

- Och, Pop! - Znów ukryła twarz w jego ramieniu. - To tylko miesiąc lub dwa. Potem wrócę. -

Czuła  zapach  tytoniu,  który  zawsze  nosił  w  kieszonce  na  piersi.  -  Może  zresztą  wybierzesz  się  ze
mną? Sezon już się skończy...

-  Meg  -  przerwał  jej,  unosząc  głowę,  tak  by  ich  oczy  się  spotkały.  -  To  dla  ciebie  początek

nowego eta​pu w życiu. Nie narzucaj sobie ograniczeń.

Kręcąc głową, Megan zaczęła nerwowo przechadzać się po pracowni.

- Nie wiem, co masz na myśli.

- Musisz zrobić coś dla siebie, coś bardzo ważnego. Masz talent, Meg. - Pop rozejrzał się po

pomieszczeniu, aż jego wzrok spoczął na popiersiu Katcha. - Masz przed sobą całe życie. Chcę, byś
od razu ruszyła pełną parą.

-  Mówisz  to  tak,  jakbym  miała  tu  nie  wrócić.  -  Gdy  się  odwróciła,  zobaczyła,  co  przykuło

uwagę  Popa.  -  Właśnie  ją  skończyłam  -  objaśniła,  walcząc,  by  je  głos  brzmiał  normalnie.  -  Dość
dobra, nie sądzisz?

-  Myślę,  że  bardzo  dobra.  -  Spojrzał  na  nią  uważnie.  -  Usiądź,  Megan,  muszę  z  tobą

porozmawiać.

Wiedziała,  że  mówił  poważnie.  To  ją  nieco  speszyło.  Bez  słowa  podeszła  do  krzesła.  Pop

poczekał, aż usiadła i znów wbił uważny wzrok w jej twarz.

- Jakiś czas temu - podjął - powiedziałem ci, że wszystko się zmienia. Przez większość twego

życia  byliśmy  tylko  we  dwoje.  Byliśmy  sobie  potrzebni,  polegaliśmy  na  sobie.  Dzięki  wesołemu
miasteczku mieli​śmy dach nad głową i pracę. - Jego głos złagodniał.

- Przez te osiemnaście lat ani przez chwilę nie byłaś dla mnie ciężarem. Dzięki tobie czułem się

młody.  Obserwowałem,  jak  dorastasz  i  byłem  z  ciebie  ogromnie  dumny.  Teraz  nadszedł  czas  na
zmianę.

Megan z trudem przełknęła ślinę.

background image

- Nie rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć.

- Nadszedł czas, byś wyruszyła w świat, Megan. Czas, bym wypuścił cię spod swoich skrzydeł.

- Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął starannie złożone papiery. Rozłożył jej i podał Megan.

Patrząc mu prosto w oczy, wzięła je dopiero po chwili wahania. Od razu domyśliła się, co ma

przed sobą. Mimo to przeczytała wszystko bardzo starannie, zdanie po zdaniu.

- A więc sprzedałeś mu nasze wesołe miasteczko - skwitowała oschłym tonem.

-  Musimy  jeszcze  podpisać  dokumenty  -  odpowiedział.  - A  ty  będziesz  świadkiem.  -  Klęska

odmalowała  się  w  jej  oczach.  -  Megan,  posłuchaj,  wiele  o  tym  myślałem.  -  Pop  wyjął  jej  z  dłoni
papiery, odłożył je na stół i chwycił jej dłonie. - Katch nie był pierwszy, który zwrócił się do mnie z
taką  propozycją.  I  nie  po  raz  pierwszy  się  nad  tym  zastanawiałem.  Tylko  przedtem  nie  wszystko
pasowało do siebie tak, jak chciałem.

- A teraz co pasuje? - spytała, czując, jak jej oczy wypełniają się łzami.

- To jest właściwy człowiek, Megan. I odpowiedni moment. - Gładził ją po dłoniach, z bólem

patrząc na malujące się w jej  oczach  cierpienie.  -  Wiedziałem  to  od  chwili,  gdy  spadły  na  mnie  te
wszystkie  naprawy.  Jestem  gotów  oddać  nasz  lunapark  komuś  młodszemu,  kto  .go  sprawnie
poprowadzi,  abym  sam  mógł  iść  na  ryby.  Teraz  potrzebuję  tylko  łódki  i  wędki.  A  on  jest  takim
człowiekiem,  którego  chętnie  zobaczę  na  moim  miejscu.  -  Przerwał  i  zaczął  szukać  w  kieszeni
chusteczki,  by  wytrzeć  jej  oczy.  -  Powiedziałem  ci,  że  mu  ufam  i  nie  zmieniłem  zdania.  -  A  ty  -
ciągnął, wycierając jej łzy z policzków - musisz pójść wreszcie swoją drogą. Nie możesz robić tego,
co chcesz, ślęcząc nad księgowością czy listą płac.

- Jeśli ty tego naprawdę chcesz... - zaczęła, ale Pop jej przerwał.

- Nie, to ty musisz chcieć. Dlatego ostatnie linijki kontraktu są ciągle puste. - Popatrzył na nią

swymi  poważnymi,  głęboko  osadzonymi  oczami.  -  Nie  podpiszę  tego,  Megan,  jeśli  ty  się  nie
zgodzisz. To musi być najlepsze dla nas obojga.

Megan  wstała,  a  Pop  uwolnił  jej  ręce.  Podeszła  do  okna.  Nie  rozumiała  teraz  swoich  uczuć.

Wiedziała tylko, że zgadzając się na wystawę w Nowym Jorku, zrobiła milowy krok, oddalający ją
od dotychczasowego życia. A lunapark był tego życia istotnym elementem. Wiedziała, że jeśli chce
poświęcić się karierze artystycz​nej, nie może przywiązywać się do Joylandu.

Lunapark  dawał  jej  poczucie  bezpieczeństwa,  był  jej  drugim  domem,  tak  samo  jak  stojący  za

nią mężczyzna był dla niej i matką, i ojcem. Pamiętała to znużenie i zatroskanie na jego twarzy, gdy
przyszedł do domu i powiedział, że park potrzebuje pieniędzy. Megan wiedziała, ile niekończących
się problemów przyniesie najbliższe lato.

Pop miał prawo przeżyć starość w spokoju, poświęcając się swojemu hobby. Miał już w życiu

wystarczająco  dużo  zmartwień  i  dużo  odpowiedzialności.  Miał  prawo  do  chodzenia  na  ryby,
wysypiania  się,  do  hodowania  azalii.  Czyż  mogła  mu  tego  odmawiać  jedynie  z  lęku  przed

background image

prze​cięciem ostatniej nici, jaka łączyła ją z dzieciństwem? Pop miał rację. Nadszedł czas na zmiany.

Wolno podeszła do biurka i poszukała długopisu.

- Podpisz to - zwróciła się do Popa. - Wypijemy szampana na kolację.

Pop wziął długopis, ale nie spuszczał z niej wzroku.

- Jesteś pewna, Meg?

Skinęła głową bez najmniejszego wahania.

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się na widok błysku w jego oczach, gdy pochylał się, by podpisać

akt sprze​daży.

Napisał  swoje  nazwisko  zamaszyście,  potem  podał  Megan  długopis,  by  mogła  poświadczyć

podpis. Megan podpisała się wyraźnymi, dużymi literami, nie pozwa​lając, by jej zadrżała ręka.

-  Powinienem  zadzwonić  teraz  do  Katcha  -  powiedział  Pop  z  westchnieniem  ulgi,  zupełnie

jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. - Albo odwieźć mu te do​kumenty.

- Ja je zawiozę. - Megan starannie złożyła papiery. - Chciałabym z nim porozmawiać.

- Doskonały pomysł. Weź pikapa - zasugerował, gdy odwracała się w stronę drzwi. - Zanosi

się na deszcz.

Gdy  dojeżdżała  do  domu  Katcha,  odzyskała  już  całkowity  spokój.  Dokumenty  wsunęła

bezpiecznie do tyl​nej kieszeni spodni. Zaparkowała pikapa za samocho​dem Katcha i wysiadła.

Powietrze  było  śmiertelnie  ciche  i  ciężkie,  niemal  drżało  od  zbierającego  się  deszczu.  Na

niebie  kłębiły  się  czarne  chmury.  Tak  jak  poprzednim  razem,  podeszła  do  frontowych  drzwi  i
zapukała. I tak samo jak przedtem nie było odpowiedzi. Odwróciła się i obeszła dom do​okoła.

Ale  nie  znalazła  Katcha  w  ogrodzie.  Nie  słyszała  żadnego  dźwięku  prócz  szumu  morza

stłumionego przez wysoki żywopłot. Zauważyła, że Katch posadził młodą wierzbę na zboczu, które
schodziło  do  plaży.  Ziemia  pod  drzewem  była  jeszcze  ciemna,  świeżo  poruszona.  Nie  mogąc  się
pohamować, Megan podeszła do drzewka, by dotknąć jego delikatnych, młodych liści. Dziś nie było
wyższe od niej, ale wyobraziła je sobie w przyszłości - potężne, rozłożyste, latem stanowiące oazę
cienia. Instynkt nakazał jej pójść zboczem dalej ku morzu.

Katch  stał  z  rękami  w  kieszeniach,  obserwując  nadchodzący  przypływ.  Nagle  odwrócił  się,

jakby wyczuł jej obecność.

- Stałem tu i myślałem o tobie - powiedział. - Czyżbym cię tu ściągnął?

Wyjęła dokumenty i podała mu zamaszystym gestem.

background image

- Lunapark jest twój - powiedziała. - Tak jak chciałeś. Nawet nie spojrzał na dokumenty, ale

dostrzegła przelotny błysk w jego oczach.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Meg. Wejdźmy do domu.

- Nie. - Cofnęła się o krok. - Naprawdę nie ma już nic do powiedzenia.

-  To  twoja  opinia.  Ja  mam  ci  wiele  od  powiedzenia. A  ty  mnie  wysłuchasz.  -  Jego  głos,  w

którym pojawiło się zniecierpliwienie, dotarł do Megan wraz z silnym podmuchem wiatru.

- Nie chcę cię słuchać, Katch! - Przy świetle pierwszej błyskawicy na niebie wcisnęła mu do

ręki doku​menty. - Weź je!

-  Megan,  poczekaj...  -  Gdy  się  odwróciła,  chwycił  ją  za  ramię.  Grzmot  zagłuszył  jego  dalsze

słowa.

- Nie będę czekać! - odparowała, wyrywając mu się. - Przestań mnie szarpać. Masz to, czego

chciałeś. Nie jestem już ci potrzebna.

Katch  zaklął,  wcisnął  dokumenty  do  kieszeni  i,  zanim  uszła  dwa  kroki,  znów  chwycił  ją  za

ramię i obrócił w kółko.

-  Nie  jesteś  chyba  taką  idiotką.  Musimy  porozmawiać.  Mam  ci  coś  do  powiedzenia.  Coś

ważnego. - Pod​muchy wiatr smagały twarz Megan, targały jej włosami.

-  Czy  ty  nie  rozumiesz  prostego  słowa  „nie"?  -  krzyknęła,  a  jej  głos  walczył  z  narastającym

hukiem  fal  i  świstem  wiatru.  -  Nie  chcę  słuchać,  co  masz  mi  do  powiedzenia!  Nic  mnie  to  nie
obchodzi!

Z nieba lunął deszcz, tak silny, że zmoczył ich w okamgnieniu.

- A szkoda - odpowiedział równie zły jak ona. - Ponieważ i tak mnie wysłuchasz. Chodźmy do

środka!

Zaczął  ją  ciągnąć  przez  plażę,  ale  udało  jej  się  wyrwać  i  skręcić  gwałtownie.  Deszcz  lał

strugami, tworząc wokół nich ściany wody.

- Nie! - krzyknęła. - Nie wejdę z tobą do środka!

- Ależ wejdziesz - upierał się.

- A co zrobisz? Zaciągniesz mnie za włosy?

-  Nie  podpuszczaj  mnie.  -  Znów  wziął  ją  za  rękę  i  pociągnął  za  sobą.  -  W  porządku  -

powiedział wresz​cie i jednym sprawnym ruchem, którym całkowicie ją zaskoczył, wziął ją na ręce.

-  Zostaw!  -  Oślepiona  złością,  kopała  i  rzucała  się  w  powietrzu.  Ale  Katch,  ignorując

background image

całkowicie jej opór, bez widocznego wysiłku wspinał się po zboczu. - Nienawidzę cię! - krzyczała
niemal histerycznie, gdy szyb​kim krokiem maszerował po trawniku.

- Nie szkodzi. To dopiero początek. - Otworzył biodrem drzwi, a potem przez kuchnię wniósł

ją do salonu. Pozostawili za sobą na podłodze smugę wody. Bez dalszych ceremonii rzucił ją na sofę.
-  Siedź  spokojnie  -  rozkazał,  nim  zdążyła  odzyskać  oddech.  -  Choć  przez  chwilę  bądź  cicho!  -
Podszedł  do  kominka  i  długą  zapałką  podpalił  papier  wsadzony  pomiędzy  gałęzie  i  polana.  Suche
drewno zajęło się ogniem nie​mal natychmiast.

Megan, która zdążyła już złapać oddech, wstała i skierowała się do drzwi. Katch powstrzymał

ją, zanim palcami dotknęła klamki. Chwycił ją za ramiona i obrócił plecami do drzwi.

- Ostrzegam cię, Megan, moja cierpliwość wisi na cienkim włosku. Nie prowokuj mnie!

- Nie przestraszysz mnie - powiedziała niecierpliwie, potrząśnięciem głowy odrzucając mokre

włosy z czoła.

- Wcale nie próbuję cię przestraszyć. Próbuję rozsądnie z tobą porozmawiać. Ale ty jesteś zbyt

uparta, by zamilknąć na chwilę i posłuchać.

Oczy jej się rozszerzyły w przypływie nowej fali gniewu.

- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Wcale nie muszę cię słuchać.

- Owszem, musisz. - Zręcznie sięgnął do jej prawej kieszeni i wyciągnął stamtąd kluczyki od

pikapa. Przynajmniej tak długo, jak mam to!

- Mogę iść piechotą - odparowała, patrząc, jak jej kluczyki lądują w jego kieszeni.

- W taką ulewę?

- Oddaj mi kluczyki. - Potarła ramiona, ponieważ zaczynała trząść się z zimna.

Zamiast odpowiedzi pociągnął ją bliżej kominka.

- Musisz zdjąć te mokre ciuchy - poradził.

- Jesteś szalony, jeśli myślisz, że się tutaj rozbiorę.

- Jak chcesz. - Ostentacyjnie ściągnął z siebie przemoczony podkoszulek i odrzucił ją na bok. -

Jesteś uparta jak osioł.

- Dzięki. - Ledwie opanowała kichnięcie. - To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia?

- Nie. - Podszedł do ognia. - To dopiero początek. Usiądź.

- A  więc  może  ja  najpierw  powiem,  co  mam  do  powiedzenia.  -  Ciało  przeszywały  dreszcze;

background image

musiała  walczyć,  by  opanować  drżenie.  -  Myliłam  się  co  do  ciebie.  Nie  jesteś  ani  leniwy,  ani
niefrasobliwy,  ani  też  nie  szukasz  poklasku.  I  na  pewno  postępowałeś  ze  mną  uczciwie.  -  Wytarła
oczy mokre od deszczu i łez. - Powiedziałeś mi otwarcie, że zamierzasz kupić nasz park. Dochodzę
do wniosku, że być może to najlepsze wyjście. To, co zdarzyło się między nami, to była moja wina,
ponieważ pozwoliłam ci się do siebie zbliżyć.

-  Przełknęła  ślinę;  chciałaby  ocalić  trochę  dumy,  ale  musiała  to  powiedzieć.  -  Ale  ty  jesteś

mężczyzną, któ​rego trudno ignorować. Teraz, gdy osiągnąłeś swój cel, wszystko dobiegło końca.

- Mam dopiero część tego, czego chciałem. - Podszedł do niej i wziął do ręki jej ociekające

wodą włosy.

- Tylko mizerną część, Meg.

Spojrzała na niego z rezygnacją. Była zbyt zmęczo​na, by się dalej z nim kłócić.

- Czy nie możesz po prostu zostawić mnie w spo​koju? - spytała trochę bezradnie.

-  Zostawić  cię  w  spokoju?  Wiesz,  ile  razy  spacerowałem  po  tej  plaży  o  trzeciej  nad  ranem,

ponieważ pragnienie posiadania ciebie nie dawało mi spać? Czy wiesz, jak trudno mi było oderwać
się od ciebie, gdy trzymałem cię w ramionach? - Zacisnął mocniej palce na jej włosach, przyciągając
ją bliżej.

Oczy miała teraz ogromne, a dreszcze nadal przeszywały jej skórę. Co on wygaduje? Nie mogła

zaryzyko​wać pytania, nie mogła zacząć się zastanawiać. Nagle zaklął i chwycił ją w ramiona.

Cienkie,  mokre  ubranie  nie  stanowiło  wystarczającej  osłony  przed  jego  rękami.  Nie

zaprotestowała, gdy pociągnął ją na podłogę, gdy jego palce pospiesznie rozpinały guziki jej bluzki,
a  usta,  chłodne  i  zarazem  gorące,  wędrowały  od  jej  szyi  w  dół  i  w  dół.  Jej  wychłodzona,  mokra
skóra zapłonęła ogniem pod pieszczotą tych palców, pod dotykiem ust.

Ich  przyspieszonym  oddechom  towarzyszyło  dzwonienie  deszczu  o  szyby  i  trzaski  polan  w

kominku.

Megan usłyszała, jak Katch bierze długi, głęboki od​dech, by się uspokoić.

- Przepraszam... Chciałem porozmawiać. Jest tyle spraw, o których muszę ci powiedzieć. Ale

tak cię prag​nę... Zbyt długo to w sobie tłumiłem.

Pragnę... ? „Pragnę" brzmiało trochę lepiej niż zwykłe „chcę" - mocniej i bardziej osobiście i,

choć nadali nie wyrażało miłości, Megan uchwyciła się tego słowa z nadzieją.

-  W  porządku.  -  Chciała  usiąść,  ale  Katch,  pochylając  się  nad  nią,  znów  przygwoździł  ją  do

podłogi.

-  Proszę  cię,  Meg,  wysłuchaj  mnie.  Przyglądała  się  bacznie  jego  twarzy  i  zauważyła,  że  jego

oczy i wyraz ust były poważne. Naprawdę to, co chciał jej powiedzieć, musiało być dla niego bardzo

background image

istotne.

- Zgoda - powiedziała już spokojnie. - Słucham.

- Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłem, Meg. Od pierwszej minuty. Wiesz o

tym.  -  Głos  miał  niski,  wyraźnie  podenerwowany.  -  Podczas  pierwszego  wieczoru,  który  razem
spędziliśmy, zaintrygowałaś mnie w równym stopniu, jak mi się spodobałaś. Z początku myślałem, że
zdobycie ciebie będzie pro​ste... Zwykły, przyjemny romans na parę tygodni.

- Wiem - wtrąciła półgłosem, starając się nie okazać bólu.

- Nie mów tak. - Przytknął palce do jej ust. - Nic nie wiesz. To bardzo szybko przestało być

proste.  Gdy  przywiozłem  cię  tutaj  na  kolację,  a  ty  powiedziałaś,  że  chcesz  zostać...  -  Zamilkł  na
chwilę i odsunął kosmyki mokrych włosów z jej policzków. - Nie mogłem ci na to pozwolić. Choć
nie byłem do końca pewien dlaczego. Pragnąłem cię, pragnąłem bardziej niż jakiejkolwiek kobiety w
moim życiu. Ale nie mogłem cię wziąć...

-  Katch...  -  Megan  pokręciła  głową.  Nie  była  pewna,  czy  potrafi  udźwignąć  prawdę.

Przymknęła oczy. Katch poczekał, aż je otworzy, zanim znów się odezwał.

-  Próbowałem  trzymać  się  z  dala  od  ciebie,  Meg.  Próbowałem  wmawiać  sobie,  że  tylko

wyobrażam  sobie  swoje  uczucia  do  ciebie.  Ale  potem,  gdy  wściekła  pędziłaś  przez  trawnik,
wyglądałaś  tak  pięknie,  że  już  nie  mogłem  myśleć  o  niczym  innym.  Sam  twój  widok  odebrał  mi
oddech. - Uniósł jej dłoń i przycisnął do ust. Ten gest niezwykle ją poruszył.

-  Przestań  -  wyszeptała.  -  Przestań,  proszę...  Katch  przez  długą  chwilę  wpatrywał  się  w  jej

oczy, potem puścił jej rękę.

- Pragnąłem cię - powtórzył spokojniejszym głosem.

- Pragnąłem i byłem na ciebie z tego powodu wściekły.

-  Przyłożył  czoło  do  jej  czoła  i  zamknął  oczy.  -  Nigdy  nie  chciałem  cię  zranić,  Meg. Ani  cię

przestraszyć.

Leżała  spokojnie,  jakby  bez  czucia.  Powoli,  bardzo  wolno  docierały  do  niej  jego  słowa.

Zdawała  sobie  sprawę,  że  był  podekscytowany  i  mówił  szczerze.  Płomyki  ognia  połyskiwały  na
skórze jego ramion i pleców.

- Nie mogłem uwierzyć, że się tak zaangażowałem - ciągnął. - Ale nie potrafiłem się wycofać.

Byłaś  stale  obecna  w  moich  myślach,  w  moich  snach.  Nie  miałem  odwrotu.  I  tamtej  nocy,  gdy
odwiozłem cię do domu, przyznałem sam przed sobą, że wcale nie chcę uciekać. Nie tym razem. Nie
od ciebie. - Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. - Najpierw musisz wiedzieć, że zrezygnowałem z
kupna  waszego  lunaparku. Ale  wczoraj  z  tą  propozycją  wystąpił  twój  dziadek.  Nie  chciałem,  by  ta
sprawa  stanęła  między  nami,  ale  Pop  nalegał.  Uważał,  że  to  i  dla  ciebie,  i  dla  niego  najlepsze
rozwiązanie. Ale jeśli nie chcesz się z tym pogodzić, podrę te przeklęte dokumenty...

background image

- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Wiem, że to najlepsze wyjście. Po prostu czuję pustkę,

jakbym straciła coś bardzo drogiego. To boli, nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że to najdogodniejsze
rozwiązanie. Ale, proszę, nie chcę, byś mnie przepraszał. Nie powinnam tu wpa​dać z krzykiem i mieć
do  ciebie  pretensji.  -  Czuła,  że  uwalnia  się  od  wielkiego  ciężaru.  Ból  ustąpił,  a  wszystkie  lęki
zaczęły z niej opadać. - Pop dobrze robi, sprzedając park, a ty masz wszelkie prawo go kupić.

-  Westchnęła,  chcąc  już  zakończyć  te  wyjaśnienia.  -  Przypuszczam,  że  w  pewnym  sensie

poczułam się zdra​dzona. I nie umiałam spokojnie tego przemyśleć.

- A teraz?

-  A  teraz  wstydzę  się,  że  zachowałam  się  jak  idiotka.  -  Uśmiechnęła  się  z  wysiłkiem.  -

Chciałabym już je​chać do domu. Pop będzie się martwić.

- Jeszcze nie - poprosił.

Gdy  odchylił  się,  by  wyjąć  coś  z  kieszeni,  Megan  zdołała  wreszcie  usiąść.  Zebrała  do  tyłu

mokre,  splątane  włosy.  Wtedy  zauważyła,  że  Katch  trzyma  w  dłoni  małe  pudełko.  Na  moment
zawahał  się,  zanim  je  jej  ofiarował.  Zaintrygowana  zarówno  prezentem,  jak  i  bijącym  od  Katcha
napięciem, uchyliła wieczko. I zaniemówiła.

Był  tam  pierścionek  z  kwadratowym,  zielonym  szmaragdem,  wytworny  w  swej  prostocie.

Megan oszo​łomiona wpatrywała się w niego, a potem w Katcha. W milczeniu kręciła głową.

- Katch... - wyjąkała. - Nie rozumiem... Nie mogę tego przyjąć.

- Nie odmawiaj, Meg. - Katch przykrył jej dłoń swoją. - Niezbyt dobrze znoszę odmowę.

Mimo  że  ton  jego  głosu  był  swobodny,  zauważyła  napięcie  w  jego  twarzy.  Przelotna  myśl

zadrżała w jej umyśle, a serce zatrzepotało.

Próbowała zachować spokój i patrzeć mu prosto w oczy.

- Nie wiem... nie rozumiem, o co mnie prosisz.

- Wyjdź za mnie. - Uścisnął jej palce. - Kocham cię, Megan.

Zawładnęły  nią  gwałtowne  emocje.  Pomimo  że  jego  głos  brzmiał  śmiertelnie  poważnie,

przeleciało  jej  przez  myśl,  że  Katch  żartuje.  Ale  nie,  on  nie  żartował.  Miał  ściągniętą  twarz,  był
poruszony. Megan wstała, mocno ściskając w dłoni pudełko. Musiała to przemyśleć. Musiała zyskać
na czasie.

Małżeństwo... W najśmielszych snach nie oczekiwała, że poprosi ją o rękę. Że zechce spędzić z

nią  życie.  Jakie  byłoby  to  życie?  Czy  rozpędzone,  pełne  nieoczekiwanych  zakrętów  i
nadspodziewanych  wrażeń,  podobne  do  jazdy  na  kolejce  górskiej?  Tego  się  spodziewała,  ale
pomyślała również o cichych, kameralnych momentach, ciepłych chwilach we dwoje, które na pewno
ich  czekały.  O  takich  chwilach,  po  których  każdy  nowy  zwrot  czy  zakręt  byłby  jeszcze  bardziej

background image

podniecający.

Być  może  oświadczył  jej  się  tak  otwarcie  i  prosto,  bez  ogródek  i  wybiegów,  ponieważ  był

szczerze zdesperowany. Tak samo jak ona. Cóż za pomysł! Przycisnęła palce do skroni. A jednak...
Megan przypomniała sobie ten błagalny wyraz jego oczu, gdy prosił ją o rękę.

Kocham  cię.  Te  dwa  słowa,  słowa  wypowiadane  przez  ludzi  na  całym  świecie,  na  zawsze

odmieniły jej życie. Megan odwróciła się, potem podeszła do Katcha i uklękła. Jej oczy prześwietlał
wewnętrzny  blask.  Trzymając  pudełko  w  wyciągniętej  dłoni,  oświadczyła  pospiesznie,  widząc
rozpacz na jego twarzy:

- Będę go nosić na serdecznym palcu lewej dłoni. Wtedy chwycił ją w ramiona i zamknął jej

usta gwał​townym pocałunkiem.

- Och, Meg! - Obsypał pocałunkami jej twarz. - Tak się bałem, że mi odmówisz.

-  Jak  bym  mogła!  -  Zarzuciła  mu  ramiona  na  szyję  i  oddawała  mu  pocałunki.  -  Kocham  cię,

Katch  -  wypowiedziała  prosto  w  jego  usta.  -  Rozpaczliwie,  bez  reszty.  Przygotowywałam  się  na
powolną śmierć, gdy już odejdziesz.

-  Nie  miałem  zamiaru  odchodzić.  -  Leżeli  znów  na  podłodze,  a  Katch  zanurzył  twarz  w

pachnących deszczem włosach Megan. - Pojedziemy do Nowego Orleanu w krótką podróż poślubną,
żebyś zdążyła przygo​tować swoją wystawę. A na wiosnę polecimy do Paryża.

-  Uniósł  głowę  i  spojrzał  na  nią  z  góry.  -  Wyobrażam  już  sobie,  jak  kochamy  się  w  Paryżu.

Chcę zobaczyć twoją twarz w miękkim świetle poranka.

Dotknęła czule jego policzka.

- Już wkrótce, kochany - powiedziała półgłosem.

- Pobierzmy się jak najszybciej. Pragnę być z tobą.

Podniósł pudełko, które leżało na podłodze obok nich, wyjął pierścionek i wsunął jej na palec.

- Jesteśmy zaręczeni, Meg - powiedział stłumio​nym głosem. - Nie możesz teraz odejść.

- Nigdzie się nie wybieram - odparła, podając mu usta.

EPILOG

Megan  nerwowym  ruchem  przekręciła  szmaragd  na  palcu.  Spróbowała  szampana,  którego

Jessica wcisnęła jej do ręki. Uśmiechała się niepewnie. Nigdy nie spodziewała się tylu ludzi. Takie
tłumy!  Co  ona  tutaj  robi?  W  sławnej  galerii  na  Manhattanie  stała  oto  pośród  podnieconych  gości,
udając artystkę! Najchętniej schowa​łaby się w jakimś zacisznym kąciku.

background image

-  Chodź  do  bufetu,  Meg!  -  Pop  wyglądał  nadzwyczaj  dystyngowanie  w  swym  najlepszym  -  i

jedynym  -  czarnym  garniturze.  -  Powinnaś  skosztować  tych  smakołyków.  -  Podsunął  jej
mikroskopijną kanapkę.

- Dziękuję. - Megan, zżerana przez tremę, nie miała wcale apetytu. - Cieszę się, że przyleciałeś

na weekend.

- Jakże mógłbym przegapić wielki wieczór mojej wnuczki! - obruszył się Pop. Połknął kanapkę

i uśmiech​nął się jowialnie. - Co powiesz na ten tłum?

-  Czuję  się  jak  oszustka  -  wymamrotała  Megan,  uśmiechając  się  bohatersko,  gdy  jakiś

mężczyzna  w  kapeluszu  na  bakier  przystanął  nieopodal,  by  podziwiać  jedną  z  jej  marmurowych
rzeźb.

-  Nie  pamiętam,  żebyś  kiedykolwiek  ładniej  wyglądała.  -  Pop  dotknął  rękawa  jej  pastelowej

jedwabnej sukni. - No, może z wyjątkiem dnia ślubu.

- Och, dziś jestem o wiele bardziej stremowana. - Omiotła wzrokiem tłum gości. - Gdzie się

znowu po​dział Katch?

-  Ostatnio  widziałem  go  w  towarzystwie  bardzo  eleganckiej  pary. Ale  słyszałem,  jak  Jessica

mówiła, że ty masz teraz wmieszać się w tłum i rozmawiać z gośćmi.

- Nie mogę się ruszyć. - Megan westchnęła zroz​paczona.

- Nie sądziłem, że jesteś taka tchórzliwa, Meg - rzu​cił Pop prowokacyjnie.

Z  ustami  na  wpół  otwartymi  w  proteście,  Megan  obserwowała,  jak  dziadek  odchodzi.

Tchórzliwa! - obruszyła się w duchu. Wyprostowała ramiona i upiła łyk szampana. Raz kozie śmierć.
Nie będzie ukrywać się w kącie. Z dumnie podniesioną głową, wolno zaczęła iść do bufetu.

- To pani wystawa?

Odwróciła głowę i zobaczyła dostojną starszą kobietę w czarnej jedwabnej sukni ozdobionej

brylantami.

- Tak - przyznała Megan, nieznacznie unosząc pod​bródek. - To ja.

Elegancka dama omiotła Megan długim, taksującym spojrzeniem.

- Zauważyłam, że studium dziewczynki budującej zamek z piasku nie jest na sprzedaż.

-  Rzeźba  należy  do  mojego  męża.  -  Nawet  po  dwóch  miesiącach,  gdy  wymawiała  to  słowo,

robiło  jej  się  cieplej  na  sercu,  a  krew  zaczynała  szybciej  krążyć  w  jej  żyłach.  Katch...  Jej  mąż...
Rozejrzała się wokół z lekkim roztargnieniem.

- Szkoda - zauważyła kobieta w czerni.

background image

- Słucham panią?

- Powiedziałam, szkoda. Chciałabym ją mieć.

- Pani... - Megan, oszołomiona, wbiła wzrok w swą rozmówczynię - pani naprawdę chciałaby

ją mieć?

-  Kupiłam  już  „Kochanków"  -  ciągnęła  kobieta.  -  To  znakomita  rzeźba.  Chciałabym  zamówić

kolejny za​mek z piasku. Skontaktuję się z panią przez Jessicę.

-  Tak,  oczywiście  -  bąknęła  Megan,  automatycznie  podając  nieznajomej  dłoń.  Zamówienie?  -

Dziękuję - dodała, gdy kobieta już odchodziła.

- Miriam Tailor Marcus - odezwał się obok znajo​my głos. - Ciężki orzech do zgryzienia.

Megan odwróciła się i chwyciła Katcha za ramię.

- Katch, ta kobieta... Ona...

-  Miriam  Tailor  Marcus  -  powtórzył  i  pochylił  się,  by  ją  pocałować  w  usta.  -  Wszystko

słyszałem. Przed chwilą ze skromną miną zbierałem komplementy za mój wkład do świata sztuki. -
Stuknął kieliszkiem o jej kie​liszek. - Moje gratulacje, kochanie!

- Podobają im się moje prace?

-  Gdybyś  nie  była  tak  zajęta  udawaniem,  że  cię  nie  ma,  wiedziałabyś,  że  odniosłaś  ogromny

sukces. Chodź ze mną. - Wziął ją za rękę. - I obejrzyj te wszystkie maleńkie niebieskie znaczki przy
twoich rzeźbach. One oznaczają „sprzedane".

- Kupują je? - Megan roześmiała się z niedowierza​niem. - Naprawdę je kupują?

-  Jessica  gorączkowo  usiłuje  zapanować  nad  sytuacją.  Już  trzy  osoby  próbowały  kupić  tę

alabastrową  rzeźbę,  którą  sama  od  ciebie  kupiła,  i  to  za  podwójną  cenę.  A  jeśli  za  chwilę  nie
porozmawiasz z krytykami sztuki, Jessica naprawdę oszaleje.

- Nie wierzę...

- Uwierz. - Podniósł rękę Megan do ust. - Jestem z ciebie bardzo dumny, Meg.

Oczy Megan wypełniły łzy.

- Proszę... - zdołała wyszeptać.

Bez słowa pociągnął ją przez tłum i wyprowadził do magazynu położonego na zapleczu.

- Jaka jestem głupia - powiedziała, gdy zamknął za nimi drzwi. Łzy popłynęły strumieniami po

jej  policzkach.  -  Jestem  idiotką...  Mam  wszystko,  o  czym  w  życiu  marzyłam,  a  zamiast  cieszyć  się,

background image

płaczę na zapleczu. O wiele lepiej znosiłam porażki.

- Kocham cię, Megan. - Śmiejąc się z cicha, przy​cisnął ją do piersi.

-  To  wszystko  jest  takie  nierealne  -  wyjąkała  drżącym  głosem.  -  Nie  tylko  wystawa...  ale

wszystko. Gdy patrzę na ten pierścionek na palcu, zastanawiam się, kiedy się w końcu obudzę. Nie
mogę w to uwierzyć...

Zamknął jej usta pocałunkiem. Bezradnie westchnąwszy, wtuliła się w jego marynarkę. Nadal,

po  tych  wszystkich  razem  spędzonych  dniach  i  szalonych  nocach,  wystarczyło,  że  jej  dotknął,  że  ją
pocałował, a stawała się miękka jak wosk, bezbronna jak lalka. Przełknęła łzy, czując znów w żyłach
pulsującą  krew.  Przytuliła  się  do  niego  mocniej,  przesuwając  dłońmi  po  jego  twarzy,  a  potem  po
włosach.

-  To  rzeczywistość  -  szeptał  prosto  do  jej  ucha.  -  Uwierz  w  nią  wreszcie.  Naprawdę  każdej

nocy jesteś w moich ramionach i naprawdę każdego ranka budzisz się przy mnie. - Wolno odsunął ją
od siebie, a potem całował jej wilgotne policzki, aż zamrugała oczami. - A dziś wieczorem - dodał z
łagodnym  uśmiechem  -  zamierzam  kochać  się  z  najnowszą  gwiazdą  nowojorskiego  świata
artystycznego. A  jutro  rano,  gdy  będzie  uszczęśliwiona  po  przeczytaniu  recenzji  w  porannej  prasie,
zamierzam kochać się z nią znów.

- O której możemy stąd wyjść? - spytała z nadzieją. Rozpromieniony szczęściem znów mocno i

namięt​nie ją pocałował.

-  Nie  kuś  mnie.  Jessica  obedrze  nas  ze  skóry,  jeśli  nie  zostaniemy  tu  do  ostatniego  gościa. A

teraz, popraw makijaż i idź na salę upajać się powszechnym podzi​wem. To wzmacnia ego.

-  Katch!  -  Megan  powstrzymała  go,  zanim  otworzył  drzwi.  -  Mam  jedną  rzeźbę,  której  dziś

wieczorem nie wystawiłam.

- Tak? - Zaciekawiony uniósł brew.

- Tak... - Zarumieniła się lekko. - Bałam się, że wystawa skończy się fiaskiem, ale od początku

uważałam,  że  jakoś  zniosę  krytykę. Ale  ta  praca...  Nie  zniosłabym,  gdyby  ktoś  powiedział,  że  jest
słaba lub amatorska.

- Widziałem ją?

- Nie. - Ruchem głowy odrzuciła z czoła grzywkę.

-  Chciałam  dać  ci  ją  w  prezencie  ślubnym,  ale  wszystko  wydarzyło  się  tak  szybko,  że  nie

zdążyłam. Ostatecznie - dodała z promiennym uśmiechem - byliśmy zaręcze​ni zaledwie trzy dni.

- I tak byłem bardzo cierpliwy - podkreślił.

-  A  potem  -  ciągnęła  -  byłam  zajęta  wystawą  i  zbyt  zdenerwowana,  by  ci  ją  podarować.  -

Zaczerpnęła po​wietrza. - Chcę dać ci ją teraz, gdy czuję się, naprawdę czuję się artystką.

background image

- Ona jest tutaj? - spytał coraz bardziej zaciekawiony.

Megan  bez  słowa  sięgnęła  na  półkę,  gdzie  stało  starannie  przykryte  płótnem  popiersie.  W

milczeniu poda​ła je Katchowi.

Katch zdjął zasłonę, a potem długo wpatrywał się we własną twarz.

Megan  niezbyt  dokładnie  wypolerowała  drewno,  ponieważ  chciała  zachować  tę  nieco

buntowniczą  aurę,  która  otaczała  Davida.  Rzeźba  oddawała  jego  tupet,  pewność  siebie,  ale  i
wewnętrzne ciepło, które prędzej spostrzegła okiem artystki niż kobiety. Katch przyglądał się swemu
popiersiu  tak  długo,  że  Megan  zaczęła  się  niepokoić.  Wreszcie  podniósł  wzrok  i  długą  chwilę
przeszywał ją pociemniałymi oczami.

- Meg... - Jedynie tyle był w stanie powiedzieć.

- Nie chcę jej wystawiać - rzekła pospiesznie. - Jest dla mnie zbyt osobista. Były takie chwile

podczas pracy nad gipsowym modelem - wyznała, biorąc od niego popiersie i przesuwając palcem
po  wyrzeźbionych  kościach  policzkowych  -  gdy  chciałam  go  roztrzaskać  na  kawałki.  -  Odstawiła
rzeźbę na mały stolik. - Ale nie mogłam. Z początku wmawiałam sobie, że stale myślę o tobie tylko
dlatego, że masz niezwykle plastyczną twarz. Twarz, którą chciałabym rzeźbić. - Podniosła głowę i
napotkała  oczy  Katcha.  -  Zakochałam  się  w  tobie,  siedząc  w  pracowni  i  modelując  twoją  głową.
My​ślałam, że nie mogę kochać cię bardziej niż wtedy. Ale się myliłam.

- Meg... - Katch znów wziął ją za ręce i uścisnął. - Słów mi brakuje...

- Po prostu mnie kochaj.

- Zawsze będę cię kochać.

Megan z westchnieniem położyła głowę na jego ra​mieniu.

- Świadomość tego pozwoli mi lepiej znieść sukces. Katch objął ją i otworzył drzwi.

- Chodźmy napić się szampana. To wyjątkowy wie​czór. Trzeba go uczcić.