19
zainteresowania mi dzynarodowej opinii. Małe kraje z trzeciego, czwartego i
dalszych wiatów maj szanse wzbudzi ywsze zainteresowanie dopiero wówczas,
kiedy zdecyduj si na przelew krwi. Smutna to prawda, ale tak jest.
javascript:close_window();
18
nawet, e Salwador jest własno ci czternastu rodzin. Tysi c latyfundystów posiada
dokładnie dziesi razy wi cej ziemi, ni ma jej ł cznie sto tysi cy chłopów. Dwie
trzecie ludno ci wiejskiej nie ma ziemi. Cz
bezrolnej biedoty od lat emigrowała do
Hondurasu, gdzie było du o ziemi bezpa skiej. Honduras ( 112 tys. km kw.) jest
blisko sze razy wi kszy od Salwadoru, ale posiada o połow mniej ludno ci (około
2,5 miliona). Była to emigracja cicha, nielegalna, ale latami tolerowana przez rz d
Hondurasu.
Chłopi z Salwadoru osiedlali si w Hondurasie, zakładali wsie i wiedli ywot
nieco lepszy ni w swoim kraju. Było ich 300 tysi cy.
W latach 60-tych zacz ły si niepokoje w ród chłopstwa Hondurasu, które
domagało si ziemi. Rz d uchwalił dekret o reformie rolnej. Poniewa był to rz d
oligarchiczny i uzale niony od Stanów Zjednoczonych, dekret nie przewidywał ani
podziału latyfundiów, ani podziału ziem nale cych do ameryka skiego koncernu
United Fruit, który na terenie Hondurasu posiada wielkie plantacje bananowe. Rz d
chciał obdzieli chłopów Hondurasu ziemi , zajmowan w tym pa stwie przez
chłopów Salwadoru. Oznaczało to, e 300 tysi cy emigrantów salwadorskich ma
wróci do swojego kraju, w którym nie mieli nic. Oligarchiczny rz d Salwadoru
sprzeciwił si przyj ciu tych ludzi, obawiaj c si chłopskiej rewolucji.
Rz d Hondurasu nalegał, rz d Salwadoru odmawiał. Stosunki mi dzy obu
krajami były napi te. Po obu stronach granicy gazety prowadziły kampani
nienawi ci, oszczerstw i wyzwisk. Wyzywali si od hitlerowców, karłów, pijaków,
sadystów, paj ków, agresorów, złodziei itd. Robili pogromy i palili sklepy.
W tych okoliczno ciach doszło do spotka piłkarskich mi dzy reprezentantami
Hondurasu i Salwadoru. Decyduj cy mecz odbył si na neutralnym terenie, w
Meksyku (wygrał Salwador 3:2). Kibiców Hondurasu posadzono po jednej stronie
stadionu, kibiców Salwadoru - po drugiej, a po rodku usiadło pi tysi cy policjantów
meksyka skich uzbrojonych w t gie pały.
Piłka no na pomogła zaogni jeszcze bardziej nastroje szowinizmu i histerii
hurrapatriotycznej, tak potrzebne do rozp tania wojny i wzmocnienia władzy
oligarchii
w
obu
krajach.
Pierwszy zaatakował Salwador, który miał znacznie silniejsz armi i liczył na łatwe
zwyci stwo.
Wojna zako czyła si impasem. Granica pozostała ta sama. Jest to granica
wytyczona na oko w buszu, w górzystym terenie, do którego obie strony zgłaszaj
pretensje.
Cz
emigrantów wróciła do Salwadoru, cz
nadal yje w Hondurasie.
Oba rz dy były zadowolone z wojny, poniewa przez kilka dni Honduras i
Salwador zajmowały czołowe miejsca w prasie wiatowej i były obiektem
17
siedział w opuszczonej chałupie i słuchał radia. Spiker czytał kolejne komunikaty z
frontu. Nast pnie usłyszeli my wiadomo , e szereg pa stw na obu półkulach chce
rozpocz mediacje, aby poło y kres wojnie mi dzy Hondurasem i Salwadorem. W
sprawie wojny zabrały ju głos kraje Ameryki Łaci skiej, szereg krajów Europy i
Azji. Oczekuje si , e w ka dej chwili zajmie stanowisko Afryka. Spodziewany jest
równie komunikat o stanowisku Australii i Oceanii. Zwraca uwag milczenie Chin i
z drugiej strony - Kanady. Milczenie Kanady tłumaczy si tym, e na froncie
przebywa kanadyjski korespondent - Charles Meadows i Ottawa nie chciałaby mu
swoim o wiadczeniem komplikowa sytuacji i utrudnia wykonanie niebezpiecznego
zadania.
Nast pnie spiker przeczytał wiadomo , e z przyl dka Kennedy'ego wystrzelono
rakiet Apollo-11. Trzej astronauci, Armstrong, Aldrin i Collins, lec na Ksi yc.
Człowiek przybli a si do gwiazd, otwiera nowe wiaty, szybuje w bezkresach
galaktyki. Ze wszystkich zak tków ziemi napływaj do Huston gratulacje -
informował spiker-cała ludzko cieszy si z triumfu racjonalnej i precyzyjnej my li.
Mój olnierz, zmordowany trudami dnia, drzemał w k cie izby. O wicie
zbudziłem go i powiedziałem, e jedziemy. Nieprzytomny ze snu i wyczerpania
kierowca batalionowy odwiózi nas jeepem do Tegucigalpy. eby nie traci czasu,
pojechali my prosto na poczt . Tam, na po yczonej maszynie, napisalem depesz ,
któr pó niej wydrukowały nasze gazety. Jose Malaga pu cił mi t depesz poza
kolejno ci i bez cenzury wojskowej (zreszt była napisana po polsku).
Z frontu wracali moi koledzy. Ka dy osobno, bo wszyscy pogubili si na tym
zakr cie, gdzie wjechali my w ogie artyleryjski. Enrique Amado z Radio Mundo
wpadł na patrol salwadorski, trzech ludzi z Guardia Rural. Jest to prywatna
andarmeria utrzymywana przez wielkich latyfundystów Salwadoru, a rekrutowana z
elementu przest pczego. Bardzo niebezpieczne typy. Kazali mu ustawi si do
rozstrzelania. Enrique grał na zwłok , długo modlił si , potem prosił, eby mu
pozwolili załatwi potrzeb . Tamci najwidoczniej lubowali si widokiem człowieka w
strachu. W ko cu jeszcze raz kazali mu stan do rozstrzelania, ale wtedy z krzaków
sypn ia seria, jeden z patrolu zwalił si na ziemi , a dwóch innych wzi li do niewoli.
Wojna futbolowa trwała sto godzin. Jej ofiary: sze tysi cy zabitych, kilkana cie
tysi cy rannych. Około pi dziesi ciu tysi cy ludzi straciło domy i ziemi .
Zniszczono wiele wiosek.
W wyniku interwencji pa stw Ameryki Łaci skiej oba kraje zaprzestaly działa
wojennych, ale do dzisiaj na granicy Hondurasu i Salwadoru wybuchaj zbrojne
utarczki, gin ludzie i płon wsie.
Prawdziwa przyczyna tej wojny była nast puj ca: Salwador - najmniejszy kraj
Ameryki
rodkowej, ma najwi ksz g sto zaludnienia na kontynencie
ameryka skim (ponad 160 osób na km kw.). Jest ciasno, tym bardziej e wi kszo
ziemi znajduje si w r kach czternastu wielkich klanów obszarniczych. Mówi si
16
głow rozst piły si chmury, z nieba zleciała manna. On swoj wojn ju wygrał,
wróci do wioski, zwali na podłog worek butów, dzieci zata cz z rado ci.
ołnierz przytaskał swoj zdobycz i ukrył j w krzakach. Wytarł zalan potem
twarz, rozejrzał si po okolicy, eby zapami ta miejsce. Ruszyli my w gł b. Padał
drobny deszcz, na polankach le ała mgła. Szli my bez wyra nego kierunku, byle
trzyma si jak najdalej wrzawy wojennej. Gdzie , niedaleko st d, musiała by
Gwatemala. A dalej - Meksyk. A jeszcze dalej - Stany Zjednoczone. Ale dla nas w tej
chwili wszystkie te kraje le ały na innej planecie. Mieszka cy tamtej planety mieli
własne ycie i my leli o zupełnie innych sprawach. Mo e nie wiedzieli, e mamy tu
wojn . adnej wojny nie mo na przekaza na odległo . Człowiek siedzi, je obiad i
patrzy w telewizor: na ekranie słupy ziemi wylatuj w gór ci cie - najazd g sienicy
czołgowej - ci cie - ołnierze padaj i wij si z bólu, a człowiek krzywi si i klnie
w ciekły, e zagapił si i przesolił zup . Wojna jest widowiskiem, je eli jest widziana
na odległo i fachowo obrobiona na stole monta owym. W rzeczywisto ci ołnierz
nie widzi dalej swojego nosa, ma oczy zasypane piachem albo zalane potem, strzela
na o lep i trzyma si ziemi jak kret. Przede wszystkim boi si .
ołnierz frontowy mało mówi, zapytany - cz sto nie odpowiada, wzruszenie
ramion mo e by cał jego odpowiedzi . Z reguły chodzi głodny i niewyspany, nie
wie, jaki b dzie nast pny rozkaz i co stanie si za godzin . Wojna stwarza okazj
ci głego obcowania ze mierci . To do wiadczenie gł boko zapada w pami ci.
Pó niej, w starszych latach, człowiek coraz cz ciej si ga do prze y wojennych,
jakby w miar upływu czasu przybywało mu wspomnie z frontu, jakby całe ycie
sp dził w okopie.
Skradaj c si przez las spytałem ołnierza, dlaczego bij si z Salwadorem.
Odpowiedział, e nie wie, e to s sprawy rz dowe. Spytałem go, jak mo e walczy ,
nie wiedz c, w imi jakiej sprawy przelewa krew. Odpowiedział, e yj c na wsi
lepiej nie zadawa pyta , bo człowiek pytaj cy wzbudza podejrzliwo sołtysa. Sołtys
wyznaczy go pó niej do robót publicznych. Pracuj c tam, chłop musi zaniedba
gospodark i rodzin , czeka go jeszcze wi kszy głód. A przecie wystarczy ju tej
zwyczajnej biedy, która i tak jest. Trzeba tak y , eby nazwisko człowieka nie
obijało si władzy o uszy. Władza, je li usłyszy jakie nazwisko, zaraz je zapisuje i
taki rozpoznany człowiek ma potem du o kłopotów. Sprawy rz dowe nie s na rozum
chłopa ze wsi, bo rz dowi maj wiadomo , a chłopu nikt wiadomo ci nie da.
O zmierzchu, id c przez las i coraz bardziej prostuj c grzbiet, bo robiło si ciszej,
dotarli my do małej, zlepionej z gliny i słomy wioski - Santa Teresa. Kwaterował tu
batalion piechoty, zdziesi tkowany w czasie całodziennych walk. ołnierze wał sali
si mi dzy chałupami, wyczerpani i oszołomieni prze yciem frontowym. Ci gle si pił
deszcz, wszyscy byli brudni, umazani glin . Ludzie z posterunku, których
napotkali my na skraju wioski, zaprowadzili nas do dowódcy batalionu. Pokazałem
mu pismo dowódcy armii, poprosiłem o przewiezienie do Tegucigalpy. Poczciwy ten
człowiek dał mi samochód, ale kazał czeka do rana, bo tutaj drogi s rozmokłe i
górskie, id kraw dziami przepa ci i noc bez wiateł nie da si przejecha . Dowódca
15
w którym le eli my przywarci do ziemi, wida było grube, łobione w gumie
podeszwy pełzaj cej kompanii, podeszwy, które sun ły w trawie, nieruchomiały,
potem sun ły dalej, raz-dwa, raz-dwa, kilka metrów do przodu i znowu stop. ołnierz
tr cił mnie:
- Senor, mire cuantos zapatos! (Niech pan zobaczy, ile butów!).
Wpatrywał si dalej w buty czołgaj cej si kompanii, zmru ył oczy, co wa ył w
my lach i wreszcie powiedział bez nadziei w głosie:
- Toda mi familia anda descalzada. (Cała moja rodzina chodzi bez butów).
Zacz li my czołga si przez las.
Strzelanina na chwil przycichła i ołnierz zatrzymał si , zm czony. Zdyszanym
głosem powiedział, ebym zaczekał, a on wróci do tego miejsca, gdzie biła si jego
kompania. ywi na pewno poszli naprzód, mówił, bo mieli rozkaz ciga wroga do
samej granicy; na polu walki zostali zabici, a im przecie buty zbyteczne. On pójdzie,
rozzuje kilku poległych, schowa buty w krzaku i oznaczy miejsce. Kiedy sko czy si
wojna i puszcz go do domu, wróci tu i obuje swoj rodzin . Obliczył ju , e jedn
par wojskowych mo na wymieni na trzy dziecinnych, a miał w chałupie
dziewi cioro drobiazgu.
Przemkn ła mi my l, e zwariował, i nawet powiedziałem, e bior go pod swoje
rozkazy i e musimy czołga si dalej. Ale ołnierz nie chciał słucha . Był op tany
my l o butach, rwał si na pierwsz lini po zdobycz, po rozrzucony w trawie
maj tek, eby zebra go w por , nim zakopi do ziemi. Teraz wojna nabrała dla niego
sensu, tre ci i celu. Teraz wiedział, czego chce i co ma robi . Byłem pewien, e je eli
pójdzie zgubimy si i nigdy go nie spotkam. Za nic nie chciałem zosta sam w tym
lesie, bo nie wiedziałem, w czyich jest r kach, gdzie która armia ma swoje pozycje i
w jakim kierunku i najlepiej. Nic gorszego, ni znale si samemu w obcym kraju,
na obcej wojnie. Wi c poczołgałem si za ołnierzem w stron pola walki.
Dopełzn li my do miejsca, gdzie las zrzedniał i przez pnie i krzaki wida było wie e
pobojowisko. Front rozsun ł si teraz na boki, pociski p kały za gór , która wzniosła
si na lewo od nas, a gdzie na prawo, jakby pod ziemi , ale musiało to by w
w wozie, dudniła bro maszynowa. Przed nami sterczał porzucony mo dzierz, a w
trawie le eli zabici ołnierze.
Temu, który był ze mn , powiedziałem, e dalej nie pójd . Niech robi, co ma
robi , tylko tak, eby si nie zgubił, i niech szybko wraca. Zostawił mi karabin i
skoczył susami do przodu. Nie patrzyłem za nim, my lałem tylko o tym, e kto nas tu
zaraz nakryje, e kto nagle wyjdzie zza krzaków albo rzuci granatem. Było mi
niedobrze, le ałem z głow m mokrej ziemi, ziemia pachniała zgnilizn i dymem.
eby tylko nie dosta si w okr enie, my lałem, eby udało si podczołga bli ej
spokojnego wiata. Ten mój ołnierz, my lałem, on teraz zadowolony. Nad jego
14
Nie był to moment, eby im si przygl da , ale sam widok spokojnie
maszeruj cych mrówek, widok innego wiata, innej rzeczywisto ci, wrócił mi
wiadomo . Przyszło mi do głowy, e je eli uda mi si na tyle opanowa strach, aby
na chwil zatka uszy i patrze tylko na w druj ce owady, zaczn my le z jakim
takim sensem. Le ałem mi dzy g stymi krzakami, z całej siły zatkałem uszy palcami i
z nosem przy ziemi przygl dałem si mrówkom.
Ile to trwało, nie wiem, ale kiedy podniosłem głow , zobaczyłem przed sob
twarz ołnierza.
Zdr twiałem. Najbardziej bałem si wpa w r ce Salwadorczyków, bo wtedy
czekała mnie mier niechybna. Było to wojsko okrutne, za lepione, w szale wojny
rozstrzeliwali ka dego, kto wpadł im w r ce. W ka dym razie, karmiony propagand
Hondurasu, takie miałem przekonanie. Amerykanina, Anglika mo e by uszanowali,
cho te niekoniecznie. Poprzedniego dnia widzieli my w Nacaome misjonarza
ameryka skiego zmasakrowanego przez Salwadorczyków.
ołnierz te był zaskoczony. Czołgaj c si przez busz, zobaczył mnie w ostatniej
chwili. Poprawił hełm ozdobiony traw i li mi. Miał zbru d on , ciemn , wychudł
twarz. W r ku ciskał starego mauzera.
-
Ty
kto
jeste ?
-
spytał.
-
A
ty
z
jakiej
armii?
- Honduras - odpowiedział, bo widział ju po mnie, e musz by obcy, ani ich, ani
tamtych.
- Honduras! Bracie drogi! - ucieszyłem si i wyci gn łem z kieszeni papier. Było to
pismo dowódcy armii Hondurasu, pułkownika Ramireza Ortegi, do oddziałów
frontowych, zezwalaj ce na przebywanie na terenie działa wojennych. Pismo takie
otrzymał ka dy z nas w Tegucigalpie, przed wyjazdem na front.
Powiedziałem ołnierzowi, e musz dosta si do Santa Rosa, a potem do
Tegucigalpy, eby nada depesz do Warszawy. ołnierz ucieszył si , bo skalkulował
dobrze, e maj c rozkaz dowódcy armii (pismo rozkazywało wszystkim podwładnym
udziela mi pomocy), mo e wycofa si ze mn na tyły.
- Pójdziemy razem, senior - powiedział ołnierz - senior powie, e kazał mi i .
Był to rekrut, chłop-biedak, tydzie temu powołany pod bro , wojska nie znał,
wojna mało go obchodziła, kombinował, jak prze y .
Wokół nas trzaskały pociski, daleko, daleko słycha było krzyki, strzelały działka,
w powietrzu unosił si zapach prochu i dymu. Z tyłu i z boku biły karabiny
maszynowe.
Jego kompania czołgała si do przodu, mi dzy krzakami, pod t gór , gdzie na
zakr cie wpadli my we wrzaw wojenn i gdzie została nasza ci arówka. Z miejsca,
13
- To nasz czy ich? - spytał
ołnierz siedz cy przy noszach.
- Nie wiadomo - odparł po chwili milczenia sanitariusz. - On matki swojej powiedział
jeden
ze
stoj cych
obok
ołnierzy.
- On Boga teraz - dorzucił po chwili inny. Zdj ł czapk , zawiesił j na lufie karabinu.
Ranny dygotał, pod l ni c , niad skór pulsowały mi nie.
- ycie jakie silne - odezwał si ze zdumieniem ołnierz oparty na karabinie. -
Ci gle jest. Ci gle jest.
Inni przygl dali si rannemu w skupieniu, panowała cisza. Tamten oddychał ju
coraz wolniej, głowa odchylała si do tyłu. ołnierze siedzieli albo cisn li si skuleni,
jakby dogasło ognisko i wion ło chłodem. W ko cu, ale to jeszcze trwało dług
chwil , kto odezwał si :
- Nie ma człowieka. Wszystko z niego poszło.
Stali jeszcze jaki czas, z l kiem przygl daj c si martwemu, a potem
stwierdziwszy, e ju nic tu wi cej nie b dzie si działo, zacz li si rozchodzi .
Pojechali my dalej. Droga okr ała zalesion gór , min li my pust wiosk San
Francisco, zacz ły si zakr ty i zakr ty, nagle za jednym zakr tem wjechali my w
zam t wojenny. ołnierze biegli i strzelali, w górze furkotały pociski, po obu stronach
drogi długimi seriami zanosiły si cekaemy. Szofer gwałtownie zahamował i w tym
momencie na drodze przed nami rozerwał si pocisk. Za sekund gwizd i znowu
wybuch, znowu wybuch. Chryste Panie, pomy lałem, koniec. Z ci arówki jakby nas
zmiotło skrzydło tajfunu. Wszyscy pryskali, jeden przez drugiego, byle pr dzej
dopa ziemi, sturla si w rów, znikn . K tem oka, w biegu, zobaczyłem grubego
operatora telewizji francuskiej, jak w szoku miotał si po drodze, szukaj c kamery.
Kto krzykn ł - padnij ! - i dopiero ten głos, nie eksplozja granatów, nie siekanina
karabinów maszynowych, podziałał na niego - operator zwalił si na drog jak
martwy.
Gnałem przed siebie, kieruj c si w t stron , gdzie zdawało mi si , e jest ciszej,
rwałem przez krzaki, w dół, w dół, byle dalej od tego zakr tu, gdzie nas to dopadło,
stok, naga ziemia, ły wowałem po liskiej glinie, a potem w busz, w busz gł boko, ale
nie biegłem długo, bo przede mn nagle zupełnie blisko wybuchła strzelanina, kule
zawyły, zatrzepotały w gał ziach, run ł ogie broni maszynowej. Padłem i
przywarłem do ziemi.
Kiedy oprzytomniałem i otworzyłem oczy, zobaczyłem skrawek ziemi i id ce po
tej ziemi mrówki.
Szły swoimi cie ynkami, jedna za drug , w ró ne strony.
12
Chłop zwlókł si z trawy i poku tykał do samochodu. Nie powiedział słowa, nie
pisn ł.
- Wła na gór - zakomenderował ołnierz.
Rzucili my si , eby chłopu pomóc, ale ten z eskorty odtr cił nas karabinem. To
był ju ołnierz zły, frontowy, z poruszonymi nerwami. Chłop chwycił si r koma za
wysok burt i wdrapał si na gór . Jego ciało łomotn ło o podłog . My lałem, e
skonał. Ale po chwili wychyliła si twarz, szara, ci gni ta, naiwna, wyczekuj ca z
pokor na nast pny akt przeznaczenia.
- Dajcie zapali - zwrócił si do nas cichym, zachrypłym głosem.
Wrzucili my mu do ci arówki wszystkie papierosy, jakie kto miał. Wóz ruszył, a
on roze miał si uradowany tak ilo ci papierosów, e mógłby ni obdzieli cał
wie .
Teraz sanitariusze dawali kroplówk ołnierzowi, który konał. Przygl dało si
temu wielu ciekawych. Jedni usiedli wkoło noszy, na których ranny umierał, inni stali
oparci o karabiny. Miał mo e dwadzie cia lat. Trafiło go jedena cie kul. Gdyby tych
jedena cie kul ugodziło w starego i w tłego człowieka, raniony dawno by nie ył. Ale
kule wtargn ły w ciało młode, silne, mocno zbudowane i mier natrafiła na opór.
Ranny le ał nieprzytomny, ju po drugiej stronie istnienia, ale jaka cz stka ycia
toczyła w nim ostatni, rozpaczliwy bój. ołnierz był nagi do pasa i wszyscy widzieli,
jak pr
si jego muskuły i jak po niadej skórze cieka pot. Po tych napi tych
mi niach i po strugach potu wszyscy mogli oceni , jak ci ka jest walka, któr toczy
ycie ze mierci . Wszyscy byli ciekawi tej walki, poniewa chcieli wiedzie , ile jest
siły w yciu i ile jest siły w mierci. Ka dy chciał wiedzie , jak długo ycie potrafi si
zmaga ze mierci i czy młode ycie, które jeszcze jest i nie chce si podda , zdoła
przetrzyma mier .
- Mo e wy y ? - spytał jeden z ołnierzy.
- Nie mo e - stwierdził sanitariusz, trzymaj c wysoko nad rannym butelk
glukozy.
Zapanowało ponure milczenie. Ranny oddychał gwałtownie, jak po długim i
ci kim biegu.
- Nikt go nie znał? - spytał po chwili który ołnierz. Serce rannego pracowało z
wyt on sił , słycha było jego gor czkowe łomotanie.
- Nikt - odpowiedział inny ołnierz.
Drog wspinały si ci arówki, wyły silniki. Pod lasem czterej ołnierze kopali
dół.
11
Santa Rosa de Copan, San Pedro Sula, do Puerto Cortes. Czołówki pancerne
Salwadoru weszły ju gł boko w terytorium Hondurasu. Szły z rozkazem
-
wyj na Atlantyk, wyj na Europ , wyj na wiat!
Ich
radio
powtarzało:
TROCH KRZYKU I HAŁASU I NIE B DZIE HONDURASU
Słaby, biedniejszy Honduras bronił si za arcie. Przez otwarte okna koszar wida
było, jak wy si oficerowie odprawiaj oddziały na front. Młode, poborowe roczniki
stały w rozlu nionych szeregach. Byli to drobni, smagli chłopcy, wszyscy Indianie o
twarzach napi tych, wystraszonych, ale i zaciekłych. Oficerowie co mówili,
pokazywali r k daleki horyzont. Potem chodził ksi dz i rosił kropidłem plutony
odchodz ce na mier .
W południe pojechali my odkryt ci arówk na front. Czterdzie ci kilometrów
min ło spokojnie. Wje d ali my w coraz wy szy i wy szy kraj, w zielone góry
pokryte g stym, tropikalnym buszem. Na stokach gór gliniane, puste chałupy,
niektóre spalone. Gdzie min li my wie cał w druj c z tobołkami skrajem drogi.
W jednym miejscu stała gromada chłopów w białych koszulach i sombrerach,
wymachuj ca do nas maczetami i strzelbami. Pó niej daleko, daleko odezwały si
działa.
Nagle na drodze zrobił si ruch. Doje d ali my do miejsca, gdzie na polan
wci t trójk tem w las zwo ono rannych. Jedni le eli na noszach, inni wprost na
trawie. Kr ciło si tu kilku ołnierzy i dwóch sanitariuszy, nie było lekarza. Obok
czterech ołnierzy kopało dół. Ranni le eli spokojnie, cierpliwie, najbardziej
zdumiewaj ca była ta cierpliwo , niepoj ta nadludzka wytrzymało na ból, tak
charakterystyczna dla Indian. Nikt tu nie krzyczał, nikt nie wzywał ratunku.
ołnierze roznosili im wod , do prymitywni sanitariusze opatrywali, jak umieli.
To, co zobaczyłem, nie mie ciło mi si w głowie. Jeden z sanitariuszy, z lancetem w
r ku, szedł od rannego do rannego i wydłubywał z nich kule, tak jak wydłubuje si
pestki z jabłka. Drugi zalewał ran jodyn i kładł na niej tampon.
W pewnym momencie ołnierze przywie li ci arówk rannego chłopa.
Salwadorczyka. Kula ugrz zła mu w kolanie. Kazali mu poło y si na trawie. Chłop
był bosy, blady, schlapany krwi . Sanitariusz szperał lancetem w kolanie, szukał kuli.
Chłop j kn ł.
- Cicho, biedaku - powiedział sanitariusz - bo mi przeszkadzasz.
Pomógł sobie palcami i wyci gn ł pocisk. Polał ran jodyn i owin ł byle jak
banda em.
- Wstawaj i jazda do ci arówki - powiedział ołnierz z eskorty.
10
prezydenta i poprosz , aby wydał rozkaz odwiezienia nas na pełny, otwarty front, w
piekło ognia, na ziemi zroszon krwi .
Rano przysłali samolot, eby przewiózł nas na drugi kraniec frontu, gdzie toczył
si ci ki bój. Nocny deszcz przemienił pas startowy polnego lotniska Nacaome w
rdzawe grz zawisko. Stary, zdezelowany DC-3, czarny od sadzy spalinowej,
wystawał z wody jak hydroplan. Samolot ten, ostrzelany poprzedniego dnia przez
my liwce Salwadoru, miał dziury w burcie, połatane nie heblowanymi deskami.
Widok zwykłych prostych desek przeraził tych, którzy mówili, e choruj na serce.
Zostali na miejscu, potem wrócili do Tegucigalpy.
Ale my my polecieli na drugi skraj frontu do Santa Rosa de Copan. Samolot
wyrzucał na rozbiegu tyle ognia i dymu, co rakieta startuj ca na ksi yc. W powietrzu
skrzypiał, trzeszczał, zataczaj c si jak pijak miotany jesiennym wichrem. To walił si
strace czo w dół, to zrywał si desperacko w gór . Nigdy w normie, nigdy w linii
prostej. Wewn trz samolotu, który słu ył celom transportowym, nie było ławek ani
foteli. Trzymali my si kurczowo metalowej por czy, bo rzucało od ciany do ciany.
Wiatr, który wpadał przez szerokie szpary, urywał głowy. Tylko dwaj piloci, młodzi
beztroscy chłopcy, u miechali si do nas przez lusterka wsteczne, jakby wymy lili
doskonał zabaw .
- Najwa niejsze - krzyczał do mnie przez huk silników i szum wichury Antonio
Rodriguez
z
EFE
- eby szły motory. eby szły motory, matko moja!
W Santa Rosa de Copan (mała, senna mie cina, teraz pełna wojska) ci arówka
zawiozła nas przez zabłocone uliczki do koszar. Koszary mie ciły si w starej
twierdzy hiszpa skiej, otoczonej szarym, sp czniałym od wilgoci murem. Kiedy
weszli my do wewn trz, na dziedzi cu przesłuchiwali trzech rannych je ców.
- Mówi - ryczał do nich oficer ledczy - wszystko mówi !
Je cy bełkotali - słabi z upływu krwi. Stali rozebrani do pasa, jeden z ran w
brzuchu, drugi z ran w ramieniu, trzeci z rozerwan odłamkiem r k . Ten z ran w
brzuchu nie wytrzymał długo, st kał, zrobił obrót jak w ta cu, upadł na ziemi . Dwaj
pozostali zamilkli, patrzyli na le cego koleg ot piałym, ni tym wzrokiem.
Jaki oficer zaprowadził nas do komendanta garnizonu. Blady, zm czony kapitan
nie wiedział, co z nami robi . Kazał rozda nam wojskowe koszule. Kazał
ordynansowi przynie kawy. Komendant bał si , e w ka dej chwili mog nadci
gn jednostki salwadorskie. Santa Rosa le ała na głównym kierunku uderzenia
przeciwnika, tj. przy drodze ł cz cej Atlantyk z Pacyfikiem. Salwador, le cy nad
Pacyfikiem, miał ambicj podbi Honduras, le cy nad Atlantykiem. W ten sposób
mały Salwador stałby si nagle mocarstwem dwóch oceanów. Najkrótsza droga do
Atlantyku prowadziła z Salwadoru wła nie t dy, gdzie byli my - przez Ocotepeque,
9
oficera, który przekrzykuj c kanonad dział, rozmawia z wy szym dowódc przez
japo ski radiotelefon.
Wielu innych te postanowiło i naprzód. Działa tu silny bodziec konkurencji.
Skoro poszła ameryka ska telewizja, musiały pój równie ameryka skie agencje
prasowe. Skoro poszły ameryka skie, musiał i Reuter i AFP. Skoro poszedł reporter
z NBC, musiał pój reporter z BBC. Poniesiony ambicj patriotyczn , jako jedyny
Polak w towarzystwie, postanowiłem doł czy do grupy, która zdecydowała si na
desperacki marsz. Pod drzewem zostali ci, którzy powiedzieli, e maj chore serce
albo e b d pisa tylko ogólne komentarze i e szczegóły ich nie interesuj .
Ruszyło nas mo e dwudziestu, pust asfaltow szos o wietlon intensywnym
sło cem. Ryzyko, a nawet szale stwo tego marszu polegało na tym, e szosa biegła
wysokim nasypem i byli my doskonale widoczni dla obu armii ukrytych w buszu,
który zaczynał si około stu metrów od nas. Wystarczyła mocna seria cekaemu
posłana w nasz stron .
Z pocz tku wszystko szło dobrze. Słyszeli my intensywn strzelanin i wybuchy
pocisków artyleryjskich, ale gdzie daleko, jakie dwa kilometry st d. Dla dodania
ducha wszyscy rozmawiali (nerwowo i troch bez sensu). Kto opowiadał dowcipy.
Chodziło o to, eby stworzy wra enie, e grupa zachowuje si normalnie, ot, po
prostu idziemy i ju . Ale gdzie po przej ciu kilometra zacz ł nas dziesi tkowa
strach. Jest to naprawd bardzo nieprzyjemne uczucie i ze wiadomo ci , e w
ka dej chwili mo na zarobi kul . Nogi s wtedy ołowiane, pot wyst puje na czoło.
Nikt jednak nie przyznał si otwarcie do strachu. Najpierw kto zaproponował, eby
po prostu odpocz . No, posiedzimy, odsapniemy. Potem, po wznowieniu marszu,
dwóch zacz ło zostawa w tyle, e to niby tak si zagadali. Potem kto zobaczył
szczególnie ciekaw grup drzew, której chciał dłu ej si przyjrze . Potem dwaj
o wiadczyli, e musz wróci , bo zostawili filtry do kamer. Znowu odpoczywali my i
coraz dłu sze były te odpoczynki.
Zostało nas dziesi ciu.
Tymczasem wokół nas nie działo si nic. Szli my pust szos w stron
Salwadoru, było cudowne powietrze, zachodziło sło ce. Wła ciwie sło ce pomogło
nam wybrn z sytuacji. Bo nagle operatorzy telewizyjni powyci gali wiatłomierze i
stwierdzili, e jest ju za ciemno na zdj cia. Nic nie da si ju zrobi , ani planów
ogólnych, ani zbli e , ani ruchu, ani bezruchu. A jeszcze do pierwszej linii daleko.
Nim dojdziemy, b dzie noc.
Cała grupa ruszyła w drog powrotn . Pod drzewem, obok dwóch strzelaj cych
działek, czekali na nas ci, którzy byli chorzy na serce, ci, którzy mieli pisa ogólne
komentarze, i ci, co zawrócili wcze niej, bo zagadali si albo zapomnieli filtrów.
Spocony, zaro ni ty major (nazywał si Policarpo Paz) zorganizował ci arówk
wojskow , która odwiozła nas na nocleg na tyły frontu, do miasteczka Nacaome. Tam
zrobili my narad , na której zapadła decyzja, e Amerykanie zadzwoni zaraz do
8
poszli my do pałacu prezydenta. Był to brzydki, secesyjny budynek w samym
ródmie ciu, pomalowany na jaskrawoniebieski kolor. Teraz wokół pałacu
rozmieszczone były gniazda karabinów maszynowych, ukryte za workami piasku. Na
dziedzi cu stały działka przeciwlotnicze. Kr cił si tu tłum wojska. Wewn trz, w
korytarzach, spali ołnierze i walało si pełno broni. Panował ogólny bałagan.
Ka da wojna to straszny bałagan i wielkie marnotrawstwo ycia i rzeczy. Ludzie
prowadz wojny od tysi cy lat, a jednak za ka dym razem wygl da to tak, jakby
zaczynali wszystko od pocz tku, jakby toczyli pierwsz m wiecie wojn .
Zjawił si jaki kapitan, który powiedział, e jest rzecznikiem prasowym armii.
Zapytany o sytuacj stwierdził, e zwyci aj na całym froncie i e nieprzyjaciel
ponosi ci kie straty.
- W porz dku - zgodził si Green z AP - ale my to chcemy zobaczy .
Wsz dzie wysuwali my do przodu Amerykanów, bo to była ich strefa wpływów,
mieli tu posłuch i mogli du o załatwi . Kapitan powiedział, e jutro pojedziemy na
front, tylko ka dy musi przynie dwie fotografie.
Dojechali my szos do miejsca, gdzie pod drzewem stały dwa strzelaj ce działka
i le ały stosy amunicji. Przed nami wida było szos , która prowadziła do Salwadoru.
Po obu stronach drogi ci gn ły si bagna, a za pasem bagien zaczynał si zwarty,
zielony busz. Do granicy Salwadoru było jeszcze osiem kilometrów.
Spocony i zaro ni ty major, który dowodził obron szosy, powiedział, e dalej i
nie mo emy. St d zaczyna si teren, na którym prowadz działania obie armie, ale w
taki sposób, e trudno zorientowa si , gdzie która jest i co do kogo nale y. W g stym
buszu nic nie wida . Cz sto dwa wrogie oddziały dostrzegaj si dopiero w ostatniej
chwili, kiedy bł dz c w zaro lach zderz si twarz w twarz. W dodatku obie armie
maj jednakowe mundury, taki sam sprz t i mówi tym samym, hiszpa skim
j zykiem, tak e oddział, który trafił na inny oddział, mo e nie wiedzie , czy spotkał
swoich, czy wrogów.
Major radził zawróci do Tegucigalpy, bo id c dalej mo na zgin nie wiadomo z
czyjej r ki (jakby to byto wa ne, pomy lałem). Ale wówczas operatorzy telewizyjni
powiedzieli, e oni musz i naprzód, na pierwsz lini , eby sfilmowa ołnierzy w
akcji, jak strzelaj i gin . Gregor Straub z NBC powiedział, e musi mie zbli enie
twarzy ołnierza, po której cieka pot. Rodolfo Carrillo z CBS powiedział, e musi
skr ci załamanego dowódc , który siedzi pod krzakiem i płacze, bo zgin ł cały jego
oddział. Operator francuski chciał mie szeroki plan i eby z jednej strony planu
nacierał oddział honduraski na salwadorski, albo na odwrót. Kto tam jeszcze chciał
mie uj cie ołnierza, który d wiga zabitego koleg . Do operatorów doł czyli si
reporterzy radiowi. Enrique Amado z Radio Mundo chciał nagra j k rannego
ołnierza, który wzywa pomocy, coraz słabiej i słabiej, a wydaje ostatnie tchnienie.
Charles Meadows z Radio Canada chciał mie głos ołnierza, który w ród piekielnej
strzelaniny przeklina wojn . Naotake Mochida z Radio Japan chciał mie wrzask
7
- Głupi człowieku - powiedział zaspany sier ant gdzie si włóczysz w wojenn
noc?
Patrzyli na mnie podejrzliwie i chcieli mnie zabra do komendy miasta. Na szcz cie
miałem przy sobie legitymacj i wytłumaczyłem im, co si stało. Odprowadzili mnie
do hotelu. Po drodze sier ant powiedział, e przez cał noc trwały na froncie walki,
ale front jest daleko i w Tegucigalpie nie słycha , kiedy tam strzelaj .
Od rana ludzie kopali okopy i wznosili barykady. Miasto przygotowywało si do
obl enia. Kobiety robiły zapasy i zaklejały okna paskami papieru. Ludzie biegali po
ulicach nie wiadomo dok d, panowała atmosfera paniki. Brygady studentów
malowały na cianach i na płotach wielkie hasła. Bania z poezj p kła nad
Tegucigalp , w kilka godzin mury pokryły si tysi cami napisów.
NIECH NIE MY LI T PY BURAS, E PODBIJE NASZ HONDURAS
Albo:
HEJ, RODACY, PRZYSZŁA PORA UCI
GŁOW AGRESORA
POM CIMY
3:0!
HA BA PORFIRIO RAMOSOWI, KTÓRY
YJE Z SALWADORK !
KTO ZOBACZY RAIMUNDO GRANADOSA, NIECH ZAWIADOMI POLICJ ,
TO
SZPIEG
SALWADORU!
itd., itd.
Latynosi, którzy w ogóle maj obsesj na punkcie szpiegów, wywiadów,
konspiracji i spisków, teraz, w warunkach wojennych, w ka dym widzieli
pi tokolumnow wtyczk . Moja sytuacja te nie wygl dała dobrze. Po obu stronach
frontu oficjalna propaganda rozp tała dzik kampani , wini c komunistów za
wszystkie nieszcz cia, a byłem na tym terenie jedynym korespondentem z kraju
socjalistycznego. Mogli mnie wyrzuci , a chciałem by na wojnie do ko ca.
Poszedłem na poczt i zaprosiłem operatora na piwo. Był wystraszony, bo cho
jego ojciec pochodził z Hondurasu, matka była obywatelk Salwadoru. Jako
mieszaniec znalazł si w kr gu podejrzanych. Nie wiedział, co go czeka. Policja
sp dzała od rana wszystkich Salwadorczyków do prowizorycznych obozów,
najcz ciej na stadiony. W całej Ameryce Łaci skiej stadiony spełniaj podwójn
rol : w czasach spokojnych rozgrywaj si tam mecze, w czasie kryzysu zamieniaj
si
w
obozy
koncentracyjne.
Nazywał si Jose Malaga. Pili my piwo w barze koło poczty. Nasza niepewna
sytuacja zbratała nas, jechali my na tym samym wozie. Jose co chwila dzwonił do
swojej matki, która siedziała zamkni ta w domu, i mówił:
- Mamo, u mnie wszystko w porz dku, nie wzi li mnie, pracuj .
W południe przyjechało czterdziestu korespondentów, kolegów z Meksyku.
Dolecieli samolotem do Gwatemali i tam wynaj li autobus, bo lotnisko w
Tegucigalpie było zamkni te. Wszyscy chcieli jecha na front. W tej sprawie
6
zakl te, znik d adnego głosu, adnego d wi ku. Szedłem przed siebie, jak lepiec
obmacuj c mury, rynny i kraty w witrynach sklepów. U wiadomiłem sobie, e mój
krok dudni gło no, wi c zacz łem skrada si na palcach. Nagle poczułem, e mur
sko czył si , musiałem doj do jakiej przecznicy. A mo e zaczyna si plac?A mo e
jestem nad wysok skarp i dalej jest przepa ? Zacz łem bada nogami teren. Asfalt!
To znaczy, e jestem na jezdni. Przeszedłem jezdni i znowu uczepiłem si muru. Nie
wiedziałem, gdzie poczta, gdzie hotel, bł dziłem, ale szedłem dalej. Nagle rozległ si
pot ny huk, poczułem, e trac równowag i zwaliłem si na chodnik.
Wywróciłem blaszany mietnik.
Ulica musiała by tu pochyła, bo mietnik potoczył si w dół z przera liwym
łoskotem. W tym momencie usłyszałem ponad sob ze wszystkich stron naraz trzask
otwieranych okien i histeryczne, przera one szepty
- silencio! silencio! miasto, które chciało, eby na t noc wiat o nim zapomniał,
eby mogło zaton w ciemno ciach i w milczeniu - broniło si przed
zdemaskowaniem.
W miar jak pusty mietnik toczył si w dół ulicy, kolejno coraz dalej i dalej ode
mnie otwierały si okna i niósł si to błagalny, to pełen w ciekło ci szept
- silencio! silencio! Ale nie było sposobu powstrzyma blaszanego potwora, który
turlał si przez wymarłe ulice jak op tany, łomotał o kamienie, walił w latarnie,
grzmiał i huczał. Przywarłem do chodnika. Le ałem przera ony, pot ciekał ze mnie.
Bałem si , e zaczn strzela w moj stron . Dopu ciłem si aktu zdrady wobec
miasta. Wróg mógł usiysze hałas mietnika i ustali poło enie Tegucigalpy, której w
inny sposób, w tych ciemno ciach i ciszy, nie mo na było znale . Pomy lałem, e
mam tylko jedno wyj cie - ucieka , wia jak najdalej. Zerwałem si i pop dziłem
przed siebie. Bolała mnie głowa, poniewa padaj c na chodnik uderzyłem si mocno.
Gnałem jak szalony, a potkn łem si o co i upadłem na twarz i poczułem w ustach
krew. Podniosłem si i oparłem o mur. Obr cz murów zacisn ła si wokół mnie,
stałem skulony, uwi ziony przez miasto, którego nie widziałem. Wygl dałem wiatła
latarek, bo my lałem, e wy l za mn po cig. Schwytaj intruza, który złamał ostatni
rozkaz wojenny zakazuj cy komukolwiek wychodzi noc m ulice. Ale nic, panowała
grobowa cisza i nienaruszona ciemno . Powlokłem si dalej, z r koma
wyci gni tymi przed siebie, zbł kany w labiryncie murów, potłuczony, skrwawiony,
w podartej koszuli. Ju chyba min ły wieki, ju chyba doszedłem na koniec wiata.
Nagle lun ła ulewa, gwałtowna, tropikalna. Na moment błyskawica o wietliła upiorne
miasto. Stałem w ród nie znanych mi ulic, zobaczyłem jakie stare i liche kamienice,
drewniany dom, latarni , kocie łby. W ułamku sekundy wszystko to znikn ło. Słycha
było tylko szum ulewy i od czasu do czasu - podmuchy wiatru. Stałem zmarzni ty,
mokry, cały w dreszczach. Wymacałem w murze wn k bramy i schroniłem si przed
ulew . Wci ni ty mi dzy mur i bram usiłowałem zasn , ale bez skutku.
O wicie znalazł mnie tam patrol wojskowy.
5
Zszedłem z depesz m dół, odnalazłem wła ciciela hotelu i zacz łem go prosi ,
eby kto zaprowadził mnie na poczt . Byłem tu pierwszy dzie , zupełnie nie znałem
Tegucigalpy. Nie jest to wielkie miasto - wier miliona mieszka cówale le y na
wzgórzach i ma zawiły układ ulic. Wła ciciel chciał mi pomóc, ale nie miał nikogo
pod r k , a mnie si spieszyło. W ko cu zadzwonił na policj . aden policjant nie
miał czasu. Wi c zadzwonił do stra y po arnej. Przyszło trzech stra aków w strojach
bojowych, w hełmach, z toporkami. Witali my si po omacku, nie widziałem ich
twarzy. Powiedziałem, e błagam, aby zaprowadzili mnie na poczt . Znam dobrze
Honduras, kłamałem, i wiem, e jest to kraj najbardziej go cinnych ludzi. Jestem
pewien, e mi nie odmówi . Jest bardzo wa ne, eby wiat dowiedział si prawdy, kto
zacz ł wojn , kto strzelił pierwszy i tak dalej, a chc ich zapewni , e napisałem
najszczersz prawd . Teraz decyduje czas, musimy si spieszy .
Wyszli my z hotelu. Noc była ciemna, widziałem tylko lini ulicy. Nie wiem,
dlaczego rozmawiali my szeptem. Starałem si zapami ta drog i liczyłem kroki.
Zbli ałem si do tysi ca, kiedy stra acy zatrzymali si i jeden z nich zapukał do
drzwi. Głos z wewn trz wypytywał nas, co my za jedni. Potem drzwi otworzyły si ,
ale tylko na moment, tak eby nie wypu ci du o wiatła. Teraz byłem w rodku.
Kazali mi czeka . W całym Hondurasie jest tylko jeden aparat telexu i ten aparat był
zaj ty przez prezydenta republiki. Prezydent prowadził telexow wymian zda z
ambasad Hondurasu w Waszyngtonie, której polecił zwróci si do rz du Stanów
Zjednoczonych o pomoc zbrojn . Trwało to bardzo długo, poniewa prezydent i
ambasador u ywali niebywale kwiecistego j zyka, poza tym poł czenie rwało si co
chwil .
Dopiero o północy nawi załem ł czno z Warszaw . Maszyna wystukała numer TL
813480 PAP VARSOVIA. Podskoczyłem z rado ci. Operator zapytał:
-
Varsovia
to
taki
kraj?
-
To
nie
kraj.
To
miasto.
Kraj
nazywa
si
Polonia.
- Polonia, Polonia - powtórzył, ale widziałem, e ta nazwa nie chce mu si z niczym
skojarzy .
Zapytał
Warszawy:
HOW RECEIVED MSG BIBI ++ _: ? I Warszawa odpowiedziała:
RECEIVED OK OK GREE FOR RYSIEK TKS TKS ++ +!
Wy ciskałem operatora, yczyłem mu, eby cały i zdrowy prze ył wojn , i
ruszyłem w drog powrotn do hotelu. Ledwie znalazłem si na ulicy i przeszedłem
kilkana cie metrów, zdałem sobie spraw , e jestem zgubiony. Znalazłem si w
straszliwych ciemno ciach, w ciemno ciach g stych, zbitych, nieprzeniknionych,
jakby czarna i g sta ma zalała mi oczy, nie widziałem dosłownie nic, nawet
wyci gni tych przed sob r k. Niebo musiało si zachmurzy , bo znikn ły gwiazdy,
nigdzie nie było wida adnego wiatła.
Byłem sam w ród obcego i nie znanego mi miasta, którego nie widziałem, które
jakby zapadło si pod ziemi . Panowała przejmuj ca cisza, miasto milczało jak
4
- My lisz, e warto pojecha do Hondurasu? - spytałem Luisa, który redagował
wtedy
powa ny
i
wpływowy
tygodnik
"Siempre".
- My l , e warto - odpowiedział - na pewno co si zdarzy.
Nast pnego
dnia
rano
byłem
w
Tegucigalpie.
O zmierzchu nadleciał nad miasto samolot i zrzucił bomb . Wszyscy słyszeli wybuch
tej bomby. S siednie wzgórza powtarzały gwałtowny odgłos rozrywanego metalu i
dlatego niektórzy mówili potem, e była to cała seria bomb. Miasto ogarn ła panika.
Ludzie uciekali do bram, kupcy zamykali sklepy. Porzucone samochody stały na
rodku ulicy. Jaka kobieta przebiegła chodnikiem wołaj c: - Moje dziecko, moje
dziecko! Potem umilkła i zrobiło si cicho. Zapadła taka cisza, jakby to miasto ju nie
yło. Za chwil zgasło wiatło i cała Tegucigalpa pogr yła si w ciemno ciach.
Pognałem do hotelu, wpadłem do pokoju, wkr ciłem papier w maszyn i
próbowałem napisa depesz do Warszawy. Spieszyłem si , poniewa wiedziałem, e
w tej chwili jestem tutaj jedynym zagranicznym korespondentem i e mog by
pierwszym, który przeka e wiatu wiadomo o wybuchu wojny w rodkowej
Ameryce.
Ale w pokoju było bardzo ciemno, nic nie widziałem. Zszedłem po omacku na
dół, do recepcji, gdzie po yczyli mi wiec . Wróciłem, zapaliłem wiec i wł czyłem
tranzystorowe radio. Spiker czytał komunikat rz du Hondurasu o wybuchu wojny z
Salwadorem. Potem przeczytał wiadomo , e wojska Salwadoru zaatakowały
Honduras na całej linii frontu. Zacz łem pisa :
TEGUCIGALPA (HONDURAS) PAP 14 LIPCA VIA TROPICAL RADIO RCA
DZISIAJ SZÓSTA WIECZOREM ROZPOCZ ŁA SI WOJNA SALWADORU Z
HONDURASEM LOTNICTWO SALWADORU ZBOMBARDOWAŁO CZTERY
MIASTA HONDURASU STOP JEDNOCZE NIE WOJSKA SALWADORU
PRZERWAŁY GRANICE HONDURASU USIŁUJ C WEDRZE SI W GŁ B
KRAJU STOP W ODPOWIEDZI NA ATAK AGRESORA LOTNICTWO
HONDURASU ZBOMBARDOWAŁO WA NIEJSZE OBIEKTY PRZEMYSŁOWE
I STRATEGICZNE SALWADORU A SIŁY L DOWE PODJ ŁY DZIAŁANIA
OBRONNE.
W tym momencie z ulicy zacz ł kto woła - Apaga la luz! (Zgasi wiatło!),
kilka razy, coraz bardziej dono nie i nerwowo, wi c musiałem zgasi wiec . Dalej
pisałem na lepo, na wyczucie, od czasu do czasu o wietlałem klawiatur płomieniem
zapałki.
RADIO PODAŁO E WALKI TOCZ SI NA CAŁEJ SZEROKO CI
FRONTU I E WOJSKA HONDURASU ZADAJ ARMII SALWADORU
CI KIE STRATY STOP RZ D WZYWA CAŁY NARÓD DO OBRONY
ZAGRO ONEJ OJCZYZNY I APELUJE DO ONZ O POT PIENIE NAPA CI.
3
Dywizji Salwadoru, co uratowało ich przed dn zemsty i krwi gawiedzi , która stała
na trasie przejazdu trzymaj c portrety bohaterki narodowej - Amelii Bolanios.
Cały stadion był otoczony wojskiem. Wokół boiska stały kordony ołnierzy
doborowego pułku Guardia Nacional z rozpylaczami gotowymi do strzału. W czasie
odgrywania hymnu Hondurasu stadion wył i gwizdał. Nast pnie, zamiast flagi
narodowej Hondurasu, któr spalono na oczach oszalałej ze szcz cia widowni,
gospodarze wci gn li na maszt brudn , podart cierk . Zrozumiałe, e w tych
warunkach zawodnicy z Tegucigalpy nie my leli o grze. My leli, czy wyjd st d
ywi. "Całe szcz cie, e przegrali my ten mecz" - powiedział z ulg trener go ci,
Mario Griffin.
Salwador zwyci ył 3:0.
Prosto z boiska, w tych samych wozach pancernych, odwieziono dru yn
Hondurasu na lotnisko. Gorszy los spotkał jej kibiców. Bici i kopani, uciekali w
stron granicy. Dwie osoby poniosły mier . Kilkadziesi t trafiło do szpitala.
Go ciom spalono 150 samochodów. W kilka godzin pó niej granica mi dzy obu
pa stwami
została
zamkni ta.
O tym wszystkim przeczytał Luis w gazecie i powiedział, e b dzie wojna. Był kiedy
wytrawnym reporterem i znał dobrze swój teren.
W Ameryce Łaci skiej, mówił, granica mi dzy futbolem a polityk jest
niezmiernie w ska. Długa jest lista rz dów, które upadły lub zostały obalone przez
wojsko, poniewa dru yna narodowa poniosła pora k . Zawodnicy dru yny, która
przegrała, s nazywani pó niej w prasie zdrajcami ojczyzny. Kiedy Brazylia zdobyła
w Meksyku mistrzostwo wiata, mój kolega - Brazylijczyk, emigrant polityczny, był
zrozpaczony: "Prawica woj skowa - powiedział - ma zapewnione co najmniej pi lat
spokojnych rz dów". W drodze do tytułu mistrzowskiego Brazylia pokonała Angli .
Wychodz cy w Rio de Janeiro dziennik "Jornal dos Sportes" w artykule pt. "Jezus
broni Brazylii" tak wyja nia przyczyn wygranej: "Ilekro piłka leciała w stron
naszej bramki i gol wydawał si nieuchronny, Jezus spuszczał nog z obłoków i
wykopywał piłk na aut". Do artykułu doł czono rysunki ilustruj ce to
nadprzyrodzone zjawisko.
Kto idzie na stadion, mo e straci ycie. Oto mecz, w którym Meksyk przegrywa
z Peru 1:2. Rozgoryczony kibic meksyka ski woła ironicznym tonem: Viva Mexico!
W kilka chwil pó niej ginie zmasakrowany przez tłum. Ale czasem rozbudzone
emocje znajduj uj cie w innej formie. Po meczu, w którym Meksyk pokonał Belgi
1:0, pijany ze szcz cia Augusto Mariaga - naczelnik wi zienia dla skazanych na
do ywocie w Chilpancingo (Meksyk, stan Guerrero), biega z pistoletem w r ku,
strzela w powietrze i z okrzykiem: Viva Mexico! otwiera wszystkie cele
wypuszczaj c na wolno 142 gro nych, ci kich przest pców. S d uniewinnia
Mariag , "poniewa - czytamy w uzasadnieniu wyroku - działał w uniesieniu
patriotycznym".
2
Luis Suarez powiedział, e b dzie wojna, a we wszystko, co mówił Luis -
wierzyłem. Mieszkali my razem w Meksyku, Luis dawał mi lekcje Ameryki
Łaci skiej. Czym jest i jak j rozumie . Potrafił przewidzie wiele wydarze . W
swoim czasie przewidział upadek Goularta w Brazylii, upadek Boscha w Dominikanie
i Jimeneza w Wenezueli. Na długo przed powrotem Perona wierzył, e stary caudillo
b dzie znowu prezydentem Argentyny, zapowiedział te rychł mier dyktatora Haiti
Françoisa Duvaliera, któremu wszyscy dawali wiele lat ycia. Luis umiał porusza si
po sypkich piaskach tutejszej polityki, w których tacy amatorzy jak ja grz li
beznadziejnie, co krok popełniaj c bł dy.
Tym razem swoj opini o czekaj cej nas wojnie Luis wygłosił po odło eniu
gazety, w której przeczytał sprawozdanie z meczu piłki no nej rozegranego mi dzy
reprezentacjami Hondurasu i Salwadoru. Obie dru yny walczyły o prawo udziału w
mistrzostwach wiata, zapowiedzianych na lato 1970 roku w Meksyku. Pierwszy
mecz odbył si w niedziel 8 czerwca 1969 roku w stolicy Hondurasu Tegucigalpie.
Nikt na wiecie nie zwrócił uwagi na to wydarzenie. Dru yna Salwadoru
przyjechała do Tegucigalpy w sobot i sp dziła w hotelu bezsenn noc. Dru yna nie
mogła spa , poniewa była obiektem wojny psychologicznej rozp tanej przez kibiców
Hondurasu. Hotel otoczyło mrowie ludzi. Tłum walił kamieniami w szyby, tłukł
kijami w blachy i w puste beczki. Raz po raz wybuchały hała liwe petardy.
Przera liwie wyły klaksony ustawionych przed hotelem aut. Kibice gwizdali,
wrzeszczeli, wznosili wrogie okrzyki. Trwało to przez cał noc. Wszystko po tu, eby
dru yna go ci, niewyspana, zdenerwowana, zm czona, przegrała mecz. W Ameryce
Łaci skiej s to zwyczajne praktyki, które nikogo nie dziwi .
Nast pnego dnia Honduras pokonał zaspan dru yn Salwadoru 1:0.
Kiedy napastnik Hondurasu, Roberto Cardona, strzelił w ostatniej minucie
zwyci sk bramk , siedz ca w Salwadorze przed telewizorem 18-letnia Amelia
Bolanios zerwała si i pobiegła do biurka, gdzie w szufladzie le ał pistolet jej ojca.
Popełniła samobójstwo strzelaj c sobie w serce. "Młoda dziewczyna, która nie mogła
znie , e jej ojczyzna została rzucona na kolana" - pisał nazajutrz dziennik
Salwadoru "El Nacional". W pogrzebie Amelii Bolanios, transmitowanym przez
telewizj , wzi ła udział cała stolica. Na czele konduktu maszerowała kompania
honorowa wojska ze sztandarem. Za trumn okryt flag narodow szedł prezydent
republiki w otoczeniu ministrów. Za rz dem kroczyła piłkarska jedenastka Salwadoru,
która tego dnia rano, wygwizdana, wy miana i opluta na lotnisku w Tegucigalpie,
wróciła specjalnym samolotem do kraju.
Ale po tygodniu w stolicy Salwadoru - w San Salwadorze, na stadionie o pi knej
nazwie Flor Blance (Biały Kwiat) odbył si rewan . Tym razem dru yna Hondurasu
sp dziła bezsenn noc: wrzeszcz cy tłum kibiców wybił wszystkie okna w hotelu,
wrzucaj c do rodka tony zgniłych jaj, zdechłych szczurów i cuchn cych szmat.
Zawodnicy zostali przewiezieni na stadion w wozach pancernych I Zmechanizowanej
KAPU CI SKI RYSZARD
Wojna futbolowa