Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 02 Diable Szkło rozdz 1 26

background image

1

background image

2

Johnowi, który stwierdził, że książce

przydałoby się więcej ognia i może też parę mieczy.

Kochanie, tym razem miałeś rację

„Spod niebios tych, podobna zjawie,

Alicja mnie codziennie prawie

Nachodzi, choć już nie na jawie".

L. Carroll, Alicja po drugiej stronie lustra, przełożył R. Stiller

background image

3

ROZDZIAŁ 1

Szkolne zajęcia na powietrzu w piękny majowy dzień to w zwyczajnym ogólniaku coś

niesamowitego. Można posiedzieć w słońcu i poczytać wiersze, gdy wietrzyk leciuteńko

muska włosy. Dzisiaj jednak w Hekate Hall, znanej również jako Poprawczak dla Nieletnich

Potworów, miałam zostać wrzucona do sadzawki.

Zajęcia z prześladowania Prodigium odbywały się nad brzegiem mętnego stawu u stóp

wzgórza, na którym stała szkoła. Nauczycielka, panna Vanderlyden, czyli, jak ją nazywa-

liśmy, Vandy, zwróciła się do Cala, który czekał już na nas przy sadzawce. Mimo że miał

zaledwie dziewiętnaście lat, pracował jako szkolny ogrodnik. Vandy wzięła od niego zwój

sznura. Na mój widok Cal prawie niedostrzegalnie skinął głową, co stanowiło jego wersję

pomachania ręką i okrzyku: „Cześć, Sophie!". Był zdecydowanie typem silnym i milczącym.

- Nie słyszysz, co mówię? - powiedziała do mnie Vandy, skręcając sznur. - Kazałam ci

wystąpić z szeregu.

- Chodzi o to... - Starałam się ukryć zdenerwowanie. -Widzi pani? - Wskazałam swoje

pokręcone włosy. - Dopiero co zrobiłam sobie trwałą, tak że... no, w zasadzie nie powinnam

teraz moczyć głowy.

Usłyszałam stłumione śmiechy, a stojąca obok Jenna, moja współlokatorka, mruknęła pod

nosem: - Pięknie.

Na początku, gdy dopiero oswajałam się z Hekate Hall, Vandy budziła we mnie taki

przestrach, że nie odważyłabym się jej postawić tak jak dzisiaj. Ale pod koniec ostatniego

semestru moja prababka zabiła na moich oczach czarownicę o mocy podobnej do mojej, a

ukochany chłopak rzucił się na mnie z nożem. Dlatego stałam się trochę bardziej odporna, co

najwyraźniej nie podobało się Vandy. Patrząc na mnie jeszcze groźniej, warknęła: -Wystąp!

Z cichym przekleństwem przedarłam się przez tłum. Dotarłszy nad brzeg stawu, zrzuciłam

buty, skarpetki i stanęłam na mieliźnie obok Vandy. Gdy poczułam pod bosymi stopami śliski

muł, skrzywiłam się.

Sznur drapał skórę; kiedy Vandy wiązała mi ręce i nogi. Gdy już byłam porządnie

skrępowana, nauczycielka podniosła się, wyraźnie zadowolona ze swojej pracy.

- No, wchodź do wody.

- Yyy... w jaki sposób?

background image

4

Przejęta strachem, że Vandy chce, bym zanurzyła się wraz z głową, natychmiast odpędziłam

tę makabryczną wizję. Na skraju sadzawki stanął Cal. Czyżby po to, by mi pomóc?

- Mogę ją zrzucić z pomostu, proszę pani.

Niestety.

- Świetnie. - Vandy zgodziła się tak żwawo, jakby sobie to zaplanowali.

Wtedy Cal pochylił się i wziął mnie w ramiona. Znów rozległy się śmiechy, a nawet kilka

westchnień. Co druga dziewczyna oddałaby nerkę, by znaleźć się w jego objęciach, ale ja

spiekłam potężnego raka, niepewna, czy jest to choć trochę mniej krępujące niż samodzielny

skok do stawu.

- Nie słuchałaś jej, prawda? - spytał szeptem Cal, gdy oddaliliśmy się od reszty.

- Skąd - odpowiedziałam.

Bo kiedy Vandy wyjaśniała cel moczenia się w sadzawce, tłumaczyłam Jennie, że wczoraj

wcale nie wzdrygnęłam się dlatego, że jakiś dzieciak nazwał mnie „Mercer" - co bez przerwy

robił Archer Cross. W życiu! Tak jak zeszłej nocy absolutnie nie miałam realistycznego snu o

pewnym pocałunku, który przeżyłam z Archerem w listopadzie. A skoro w tym śnie nie miał

na klacie tatuażu wskazującego, że jest członkiem L'Occhio di Dio, nie było powodu

przerwać pocałunku, no i...

- Co robiłaś? - zapytał Cal. Przez chwilę sądziłam, że chodzi mu o sen, i aż spąsowiałam po

opuszki palców. Zaraz jednak pojęłam, co ma na myśli.

- A... rozmawiałam z Jenną. Wiesz... pogaduchy potworów.

Znowu wydało mi się, że widzę cień uśmiechu, ale on odparł tylko:

- Vandy powiedziała, że prawdziwe czarownice unikały próby wody, symulując utonięcie.

Potem uwalniały się, korzystając ze swoich mocy. Teraz ty masz utonąć, no i się uratować.

- Co do punktu pierwszego to dam radę - odmruknę-łam. - Z resztą... może już być trochę

gorzej.

- Poradzisz sobie - stwierdził Cal. - A jeśli nie wypłyniesz w ciągu paru minut, ja cię uratuję.

Coś załopotało mi w piersi. Całkiem niespodziewanie. Nie czułam czegoś podobnego, odkąd

Archer zniknął. Chyba nie warto było doszukiwać się w tym głębszych znaczeń.

Przez ciemnozłote włosy Cala przeświecało słońce, a jego orzechowe oczy zbierały blask

igrający na wodnej tafli. No i niósł mnie tak, jakbym nie ważyła ani grama. Wiadomo, że

słysząc tak oszałamiający tekst z ust faceta o takim wyglądzie, musiałam poczuć motylki w

brzuchu.

- Dzięki.

background image

5

Nad jego barkiem zobaczyłam mamę obserwującą nas z werandy domku Cala. Mieszkała tam

od pół roku, czekając, aż tato przyjedzie, żeby mnie zabrać do kwatery głównej Rady, do

Londynu. Upłynęło sześć miesięcy, a my wyglądałyśmy go nadal.

Mama zmarszczyła brwi z dezaprobatą, więc chciałam dać jej znak, że nic mi nie jest. Ale

udało mi się tylko trochę unieść związane ręce i gdy machnęłam w jej stronę, trafiłam Cala w

podbródek.

- Sorry.

- Spoko. Pewnie nieswojo się czujesz pod taką obserwacją.

- Nieswojo czujemy się obie, a co dopiero ty, pozbawiony odlotowej kawalerki.

- Pani Casnoff zgodziła się, żebym sobie zainstalował jacuzzi w kształcie serca w nowym

pokoju w internacie.

- Cal - udałam zaskoczoną - to ma być żart?

- Może - odpowiedział.

Dotarliśmy na kraniec pomostu. Spojrzałam na wodę, starając się nie dygotać.

- Oczywiście będę udawać, ale może mi coś poradzisz, abym się nie utopiła - poprosiłam go.

- Nie wciągaj wody.

- No to się dowiedziałam. Super.

Spięłam się, gdy Cal lekko przesunął moje ciało w objęciach. Sekundę przed wrzuceniem

mnie do stawu pochylił się i szepnął mi do ucha:

- Powodzenia.

I pogrążyłam się w wodzie.

Nie mogę zdradzić myśli, jakie naszły mnie w tym momencie, ponieważ zawierały głównie

wyrazy niecenzuralne. Woda była stanowczo za zimna jak na staw w Georgii w maju i chłód

przeniknął mnie do szpiku kości. W dodatku prawie natychmiast poczułam ogień w piersiach

- i opadłam na dno, lądując w grząskim mule.

Okej, Sophie, pomyślałam, tylko bez paniki.

Spojrzawszy w prawo, dostrzegłam w burej wodzie wykrzywioną w uśmiechu czaszkę.

Ogarnął mnie popłoch. Mój pierwszy odruch był ludzki - wygięłam ciało, usiłując zerwać

skrępowanymi rękami pęta z kostek nóg, a gdy to okazało się nieludzko głupie, starałam się

uspokoić i skoncentrować swoje moce.

Pęta precz - rozkazałam, wyobrażając sobie, jak sznury zsuwają się na dno. Czułam, że trochę

się rozluźniły, niestety, tylko trochę. Szkopuł tkwił między innymi w tym, że moja magiczna

background image

6

moc pochodziła z ziemi (lub z czegoś jeszcze niżej, o czym próbowałam nie myśleć zbyt

często), więc jak tu trzymać się podłoża i równocześnie nie tonąć?

P

ĘTA PRECZ

! - tym razem włożyłam w rozkaz więcej energii.

Więzy gwałtownie pękły i zaczęły ze mnie opadać, po czym przybrały kształt wielkiego

kłębka. Gdybym nie wstrzymywała oddechu, na pewno westchnęłabym z ulgą. Wyplątawszy

nogi z resztek sznura, odbiłam się od dna.

Upłynęłam jakieś trzydzieści-czterdzieści centymetrów w górę, gdy raptem coś szarpnęło

mnie z powrotem w dół.

Zerknęłam na kostkę, prawie pewna, że trzyma ją trupie łapsko, ale nie zobaczyłam nic

takiego. Cała rozpalona, z piekącymi oczami, rozgarniałam i kopałam wodę, próbując

wypłynąć na powierzchnię, ale coś unieruchomiło mnie niczym niewidzialne sidła.

Zgroza sięgnęła zenitu, kiedy przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy. Musiałam złapać

oddech... Plamy robiły się coraz większe, a ucisk w piersiach sprawiał ból nie do

wytrzymania. Przez myśl przemknęły mi dwa pytania: jak długo już tkwię pod wodą i kiedy

wreszcie Cal spełni swoją obietnicę?

Nagle wystrzeliłam w górę i wypływając, chwyciłam oddech. Powietrze, które wypełniło mi

płuca, paliło jak żywy ogień. Ale to jeszcze nie był koniec męki. Przefrunęłam w stronę

pomostu, lądując na kupie zielska. Niefortunnie grzmotnęłam łokciem w deski i aż

skrzywiłam się z bólu. Spódniczka podwinęła mi się na biodrach stanowczo za wysoko, ale

nie miałam siły, żeby ją poprawić. Przez chwilę napawałam się rozkoszną możliwością

wciągania powietrza. Gdy w końcu mój oddech się unormował, przestałam dyszeć jak ryba.

Prostując się, odgarnęłam mokre włosy z oczu. Cal stał parę kroków ode mnie.

Spiorunowałam go wzrokiem.

- No, to się popisałeś!

I wtedy spostrzegłam, że Cal wcale nie patrzy na mnie, tylko na szczyt podestu. Idąc za jego

spojrzeniem, zobaczyłam szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach. Stał niemal bez ruchu i

mi się przyglądał.

Raptem oddychanie znowu stało się niewykonalne.

Wstałam na roztrzęsionych nogach, wygładzając przemoczone ubranie.

- Jak się czujesz? - zawołał mężczyzna najwyraźniej z troską.

Głos miał, wbrew drobnej posturze, mocny, donośny i mówił z lekkim brytyjskim akcentem.

background image

7

- Świetnie - odparłam, chociaż przed oczami znów wirowały mi ciemne plamy i z trudem

utrzymywałam równowagę na drżących nogach. W półomdleniu kątem oka ujrzałam, że w

moją stronę idzie ojciec, i rozpłaszczyłam się na dechach.

ROZDZIAŁ 2

Już po raz drugi w ciągu pół roku znalazłam się w gabinecie pani Casnoff, otulona kocem.

Wcześniej zdarzyło się to pamiętnego wieczoru, kiedy odkryłam, że Archer należy do

UOcchio di Dio, grupy łowców demonów. Obok mnie na kanapie siedziała mama, jedną ręką

obejmując mnie za ramiona. Tato stał przy biurku pani Casnoff, trzymając pękatą teczkę - a

ona siedziała za biurkiem na swoim wspaniałym fioletowym tronie.

W pokoju było słychać tylko szelest papierów, które wertował tato, i szczękanie moich

zębów. W końcu odezwałam się:

- Dlaczego moja moc nie wydobyła mnie z wody? Pani Casnoff spojrzała na mnie w taki

sposób, jakby dawno zapomniała, że przecież też tu jestem.

- Z tego stawu nie może uciec żaden demon - odpowiedziała aksamitnym głosem. - Jest on

objęty zaklęciami ochronnymi. Zatrzymuje... każdą istotę, w której nie rozpozna czarownicy,

elfa lub zmiennokształtnego.

Pomyślałam o czaszce i pokiwałam głową, licząc na odrobinę kojącej herbaty, którą piłam tu

poprzednio.

- Domyśliłam się. Więc Vandy chciała mnie zabić? Pani Casnoff lekko wydęła wargi i

odparła:

- Co za niedorzeczność! Clarice nie wiedziała o zaklęciach ochronnych.

Zabrzmiałoby to może trochę bardziej wiarygodnie, gdyby pani Casnoff, mówiąc to, nie

odwróciła wzroku. Nie zdążyłam jednak wycisnąć z niej nic więcej, bo tato rzucił teczkę na

biurko ze słowami:

- Jak widzę, Sophio, zebrało ci się tego całkiem sporo. Splatając dłonie, przechylił się do tyłu

i dodał:

- Gdyby w Hekate Hall odbywały się zajęcia z wprowadzania zamętu, z całą pewnością

zostałabyś celującą uczennicą.

Dobrze wiedzieć, po kim mam skłonność do sarkazmu. Najwyraźniej nie odziedziczyłam po

nim nic więcej. Znałam ojca tylko ze zdjęć i dopiero teraz zobaczyłam go na własne oczy, tak

background image

8

że naprawdę trudno mi było nie wgapiać się w jego twarz. Wyglądał zupełnie inaczej, niż się

spodziewałam. Owszem, był przystojny, ale... sama nie wiem. Jakoś tak pedantycznie.

Sprawiał wrażenie faceta, który przechowuje niezliczoną ilość prawideł do butów.

Zerknąwszy na mamę, stwierdziłam, że jej problem jest dokładnie odwrotny: starała się

patrzeć na wszystko, tylko nie na ojca.

- Mhm - mruknęłam, znowu skupiając się na tacie. -Zeszły semestr był dość intensywny.

Uniósł obie brwi jednocześnie. Zastanowiło mnie, czy zrobił to celowo, czy nie potrafił

unosić jednej, tak jak ja.

- „Intensywny"? - powtórzył jak echo. Wziął z biurka teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość

znad okularów. - Pierwszego dnia w Hekate zostałaś zaatakowana przez wilkołaka...

I No, tak niezupełnie - bąknęłam, ale wszyscy to zignorowali.

- Ale, rzecz jasna, to błahostka wobec tego, co się wydarzyło później. - Tato dalej kartkował

dokumenty. - Obraziłaś nauczycielkę, a w konsekwencji musiałaś do końca semestru

odbywać dyżury w piwnicy z niejakim Archerem Crossem. Według notatek pani Casnoff na

temat tej sytuacji „zbliżyliście się do siebie" - urwał. - Czy jest to właściwe określenie twojej

relacji z panem Crossem?

- Pewnie - odparłam przez zaciśnięte zęby. Tato przewrócił kolejną kartkę.

- Jak dobrze rozumiem, zbliżyliście się do tego stopnia, że zobaczyłaś na jego piersi znamię

UOcchio di Dio...

Rumieniąc się, poczułam, że mama obejmuje mnie mocniej. W ciągu ostatnich sześciu

miesięcy informowałam ją o historii z Archerem dosyć szczegółowo, ale bez przesady. To

znaczy, o naszej przytulance w piwnicy wiedziała tylko trochę.

- Zapewne każdy zgodziłby się, że uniknięcie śmierci z ręki czarownika współpracującego z

Okiem to, jak na jeden semestr, wystarczająca atrakcja. Ale wzięłaś też udział w sabacie

mrocznych czarownic pod wodzą... - przesunął palcem po stronicy - o właśnie: Elodie Parris.

Panna Par-ris i jej przyjaciółki Anna Gilroy i Chaston Burnett zamordowały inną członkinię

zlotu, Holly Mitchell, i przywołały demona, który dziwnym zrządzeniem okazał się twoją pra-

babką Alice Barrow.

Poczułam się nieswojo. Pół roku starałam się nie myśleć o wydarzeniach jesieni. Słuchając,

jak tato czyta to wszystko beznamiętnym głosem... już prawie zaczęłam żałować, że nie

zostałam w stawie.

- Alice zaatakowała Chaston i Annę, a kiedy zabiła Elodie, ty odebrałaś jej życie.

background image

9

Podniósł wzrok znad papierów i spojrzał na moją prawą rękę. Na jej wewnętrznej stronie

biegła wypukła blizna,

pamiątka po tamtej nocy. Diable szkło zostawia niezatarte ślady...

Odchrząknąwszy, tato odłożył teczkę.

- Cóż, Sophio, nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się, że w istocie miałaś intensywny

semestr. Co zakrawa na ironię, wziąwszy pod uwagę, iż wysłałem cię tutaj, aby ci zapewnić

bezpieczeństwo.

Mój umysł zalała wzbierająca przez szesnaście lat fala pytań i oskarżeń. Po chwili

usłyszałam, jak mu się odcinam:

-I może byłabym bezpieczna, gdyby ktoś przedtem zechciał mnie poinformować, że jestem

demonem i co się z tym wiąże.

Za plecami taty pani Casnoff nachmurzyła się i już myślałam, że czeka mnie wykład na temat

szacunku do starszych, gdy tymczasem tato, nie spuszczając ze mnie niebieskich - jak moje -

oczu, uśmiechnął się leciutko.

- Gratuluję - szepnął.

Zbita z tropu, wbiłam wzrok w podłogę i zapytałam:

- A więc przyjechałeś, żeby mnie zabrać do Londynu? Czekam na to od listopada.

- Jeszcze o tym pomówimy. Najpierw jednak chciałbym poznać zdarzenia zeszłego semestru

z twojej perspektywy. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tym chłopcu... Crossie.

W przypływie złości pokręciłam głową.

- Nie ma mowy. Jak ci tak na tym zależy, to sobie poczytaj moje sprawozdania dla Rady.

Albo pogadaj z panią Casnoff, albo z mamą, albo z ludźmi, którym to opowiadałam przez

ostatnie pół roku.

- Sophio, rozumiem twój gniew, ale...

- Sophie. Nikt nie nazywa mnie Sophią. Ściągnął usta.

- Jak sobie życzysz, Sophie. O ile jednak twoja irytacja jest jak najbardziej na miejscu, o tyle

w obecnym momencie niczemu ona nie służy. Chciałbym porozmawiać z tobą i matką -

zerknął w stronę mamy - nieco dłużej, jak w rodzinie, a dopiero potem zajmiemy się kwestią

pozbawienia cię mocy, czyli twojej przyszłej Redukcji.

- Nic z tego - odparowałam, zrzucając z siebie koc i odpychając ramię mamy. - Miałeś

szesnaście lat na rodzinne dyskusje. Prosiłam, żebyś tu przyjechał nie dlatego, że jesteś moim

ojcem i liczę na łzawe pojednanie, tylko dlatego, że kierujesz Radą, możesz więc mnie wysłać

na Redukcję i pozbawić tych kretyńskich sił magicznych.

background image

10

Wykrzyczałam to z siebie jednym tchem. Bałam się, że jeśli przerwę, to mogę się rozryczeć, a

ostatnimi czasy dosyć już się napłakałam.

Tato przyglądał mi się nadal, ale chłodnym wzrokiem, a jego głos brzmiał surowo.

- Wobec tego, jako przewodniczący Rady, odrzucam twoją prośbę o Redukcję.

Spojrzałam na niego osłupiała ze zdumienia.

- Nie możesz tego zrobić!

- Tak się składa, Sophie, że może - wtrąciła pani Cas-noff. - Ojciec nie przekracza tym ani

uprawnień szefa Rady, ani swoich praw rodzicielskich. Przynajmniej dopóki nie skończysz

osiemnastu lat.

- To jeszcze ponad rok!

- Będziesz więc miała dostatecznie dużo czasu, aby dogłębnie przemyśleć implikacje swojego

postanowienia -oznajmił tato.

Obróciłam się do niego z furią.

- Dobra, przede wszystkim: kto teraz tak mówi? Po drugie: rozumiem implikacje mojego

postanowienia. Pozbawiona mocy nie będę zdolna nikogo zamordować!

- Sophie, już mamy za sobą rozmowę na ten temat. -Mama odezwała się pierwszy raz, odkąd

weszłyśmy do gabinetu pani Casnoff. - Wcale nie jest przesądzone, że miałabyś kogoś zabić.

Ani że podejmiesz taką próbę. Ojciec nigdy nie traci panowania nad swoimi mocami. -

Westchnęła, trąc oczy dłonią. - Poza tym, kochanie, to takie radykalne... Według mnie nie

powinnaś ryzykować życia, bo nigdy nie wiadomo, czy...

- Matka ma rację - stwierdziła pani Casnoff. - Pamiętaj, że postanowiłaś poddać się Redukcji

w niecałą dobę od śmierci przyjaciółki. Przydałoby ci się więcej czasu na rozważenie innych

możliwości.

Przestałam się rzucać.

- Czuję, o co wam chodzi, naprawdę. Tylko że... - Spojrzawszy na wszystkich troje,

zatrzymałam wzrok na ojcu, jedynej osobie, która mogłaby zrozumieć dalszy ciąg tej wy-

powiedzi. - Widziałam Alice. Wiedziałam, kim była, co robiła, do czego jest zdolna. -

Spuściłam oczy na wyblakłe róże stulistne na dywanie pani Casnoff, ale zamiast nich ukazała

mi się Elodie,blada i zbryzgana krwią. - Nigdy... przenigdy nie chcę być kimś takim.

Wolałabym już umrzeć.

Mama wydała z siebie dziwny stłumiony odgłos, a panią Casnoff nagle zaintrygowało coś na

biurku. Ale tato przytaknął.

- Dobrze - powiedział. - Zawrzyjmy układ.

background image

11

- James! - krzyknęła ostro mama.

Ich oczy spotkały się i coś jakby przemknęło między nimi.

- Twój semestr w Hekate Hall - ciągnął ojciec - dobiega końca. Spędź ze mną letnie miesiące,

a jeśli potem nadal będziesz chciała poddać się Redukcji, udzielę na to zgody.

- Słucham? U ciebie w domu? - Uniosłam brwi wyżej, niż jest to powszechnie przyjęte. - W

Anglii? - Serce zabiło mi mocniej. W Anglii trzykrotnie widziano Archera.

Tato nie odpowiedział od razu i przez tę makabryczną chwilę zastanawiałam się, czy potrafi

czytać w myślach. Zaraz jednak odparł:

- Tak, w Anglii. Nie u mnie w domu. Zamieszkamy... u znajomych.

-1 nie mają nic przeciwko temu, że przyjedziesz z córką? Uśmiechnął się pod nosem.

- Możesz mi zaufać. Zmieścimy się bez trudu.

- Co chcesz w ten sposób osiągnąć? - Chciałam, by zabrzmiało to pogardliwie i wyniośle, ale

niestety chyba wyszło trochę opryskliwie.

Tato zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza. Gdy w końcu wyciągnął cienkiego brązowego

papierosa, pani Casnoff cmoknęła z dezaprobatą. Westchnąwszy, schował z powrotem obiekt

pożądania.

- Sophie - był zdenerwowany - chcę cię poznać i dać się poznać tobie... nim zostaniesz

pozbawiona mocy albo nawet życia. Na razie nie jesteś w pełni świadoma, co znaczy być

demonem.

Zadumałam się nad propozycją taty. Wprawdzie w tej chwili niezbyt za nim przepadałam - i

nie byłam pewna, czy mam ochotę spędzać z nim czas na innym kontynencie... Gdybym

jednak tego nie zrobiła, musiałabym być demonem znacznie dłużej. Poza tym mama

zrezygnowała z domu, który wynajmowałyśmy w Vermont, tak że na całe lato utknęłabym w

Hekate z nią i nauczycielkami. Błeee!

Że już nie wspomnę o Anglii. I Archerze.

- Mamo, co o tym sądzisz? - zapytałam ciekawa, czy coś mi podpowie. Wyglądała na

wzruszoną i trudno się dziwić, skoro najpierw widziała, jak o włos unikam śmierci, a teraz

jeszcze musiała mieć do czynienia z ojcem.

- Bardzo tęskniłabym za tobą, jednak tata myśli słusznie. - Jej oczy zaszły łzami, które ukryła,

mrugając, i pokiwała głową. - Według mnie powinnaś jechać.

- Dziękuję, Grace - rzekł cicho ojciec. Wzięłam głęboki oddech.

- Okej - zwróciłam się do taty. - Niech ci będzie. Ale chcę zabrać Jennę.

background image

12

Moja przyjaciółka też nie miała gdzie się podziać tego lata, a poza tym, wobec perspektywy

długich miesięcy obłaskawiania swojej demoniczności, musiałam mieć przy sobie choć jedną

pokrewną duszę.

- Naturalnie - odparł tato bez wahania.

Zaskoczyło mnie to, ale udałam obojętność, odpowiadając:

- Super.

- O właśnie, żebym nie zapomniał. - Tato zwrócił się do pani Casnoff. - Wydaje mi się, że

powinien nam towarzyszyć również Alexander Callahan...?

- A to co za jeden? - spytałam. - Aha, jasne, Cal. Dziwnie jakoś było myśleć o nim

„Alexander". Takie wydumane imię. „Cal" pasowało do niego o wiele bardziej.

- Oczywiście - zgodziła się pani Casnoff, znów przybierając swój oficjalny ton. - Na pewno

poradzimy sobie bez niego przez kilka miesięcy. Aczkolwiek, pozbawieni jego

uzdrowicielskich mocy, będziemy musieli zainwestować w bandaże.

- Czemu chcesz, żebyśmy wzięli Cala? - zapytałam tatę. Jego ręka kolejny raz bezwiednie

powędrowała w stronę kieszeni.

- To przede wszystkim zalecenie Rady. Moce Alexandra są tak wyjątkowe, że chcielibyśmy

przeprowadzić z nim rozmowy i może też wykonać kilka testów.

Niespecjalnie mi się to spodobało i czułam, że Cal też nie będzie zachwycony.

- Ponadto chcę stworzyć wam okazję do bliższego poznania się - ciągnął tato.

Powoli zaczęła mnie ogarniać zgroza.

- Znamy się wystarczająco dobrze - odparłam. - Dlaczego mamy się poznawać jeszcze lepiej?

- Dlatego - odpowiedział ojciec, patrząc mi wreszcie prosto w twarz - że jesteście zaręczeni.

ROZDZIAŁ 3

Odszukanie Cala zajęło mi dobre pół godziny. W sumie całkiem fajnie się złożyło, bo miałam

trochę czasu, aby zastanowić się, jakich słów użyję oprócz wiązki niecenzuralnych określeń.

Jak wiadomo, czarownice i czarodzieje robią masę potwornych rzeczy, ale małżeństwo

aranżowane to czysta ohyda. Kiedy czarownica kończy trzynaście lat, rodzice wydają ją za

wolnego czarodzieja, kierując się zasadą zgodności mocy i koneksji rodzinnych. Jak w

osiemnastym wieku!

background image

13

Obchodząc ciężkim krokiem całą szkołę, nie mogłam opędzić się od wizji, w której Cal i tato

siedzieli, żując cygara, w jakimś pokoju dla mężczyzn pełnym krzeseł obitych skórą i

wypchanych zwierząt na ścianach. Ojciec zrzekał się mnie, składając oficjalny podpis. A

może nawet jeszcze przybijali piątkę.

No dobra, cygara i piątka nie były raczej w ich stylu, ale jednak.

Wreszcie znalazłam Cala w komórce za szklarnią, w której odbywały się zajęcia z obronnego.

Potrafił leczyć też rośliny i - gdy gwałtownie otworzyłam drzwi - właśnie przesuwał dłońmi

po zbrązowiałej i oklapłej azalii. Zmrużył oczy, kiedy do komórki wpadł za mną snop

popołudniowego światła.

- Wiedziałeś, że jestem twoją narzeczoną? - spytałam. Odburknął coś pod nosem i odwrócił

się do kwiatka.

- Wiedziałeś? - powtórzyłam i tak znając odpowiedz. -Tak.

Liczyłam, że coś do tego doda, najwyraźniej jednak nie zamierzał rozwijać tematu.

- Wiedz, że za ciebie nie wyjdę - oświadczyłam. - Uważam, że te całe aranżowane związki to

barbarzyństwo i coś obrzydliwego.

- Okej.

Przy drzwiach stał worek ziemi do nawożenia. Wzięłam jej garść i cisnęłam Calowi w plecy,

ale bez skutku, bo zdążył unieść rękę i ziemia zastygła w powietrzu. Wisiała przez chwilę

nieruchomo i w końcu wolno poszybowała z powrotem do worka.

- Nie wierzę, że wiedziałeś i nie raczyłeś mnie poinformować! - wykrzyknęłam, siadając na

drugim, nieotwartym worku;

- Uznałem, że nie ma sensu.

- Co to znaczy?

Cal wytarł ręce o dżinsy i obrócił się do mnie. Twarz miał zlaną potem, a mokry T-shirt

przylegał mu do piersi w sposób, który byłby interesujący, gdyby nie zaślepiająca mnie furia.

Jak zwykle, sto razy bardziej niż czarownika przypominał głównego rozgrywającego szkolnej

drużyny futbolowej w co drugim ogólniaku w Stanach.

Miał obojętne spojrzenie, jak zawsze starając się nie okazywać zbyt wielu emocji.

- To znaczy, że nie dorastałaś w rodzinie Prodigium i czułem, że stwierdzisz, że aranżowane

małżeństwa są... Jak to powiedziałaś?

- Barbarzyńskie i ohydne.

- Właśnie. Wolałabyś, żebym cię nastraszył i wzbudził w tobie wrogość?

background image

14

- Nie jestem wrogo nastawiona - zaoponowałam. Cal spojrzał znacząco na wór ziemi, a ja

wzniosłam oczy ku niebu. - Dobra, jestem, ale się wkurzyłam, że mi nic nie powiedziałeś, że

jesteśmy... zaręczeni. Boże, nawet nie mogę tego wypowiedzieć. Brzmi tak dziwnie.

- Nie przejmuj się tym, Sophie - odpowiedział, pochylając się ku mnie z dłońmi wspartymi na

kolanach. - Ot, zwykła transakcja. Czy ktoś ci to wyjaśnił?

Owszem. Archer. Był zaręczony z Holly, dawną współlokatorką Jenny, do jej śmierci.

Pomyślałam, że skoro jest Okiem, zaręczyny mogły być nieważne, na razie jednak wolałam

nie zaprzątać sobie tym głowy.

- Tak - odparłam. - Więc chyba możemy je zerwać. Transakcja nie doszła do skutku, prawda?

- Jasne. Czyli między nami zgoda?

Narysowałam palcem stopy wzorek na zakurzonej ziemi.

- Mhm. Zgoda.

- Super - ucieszył się Cal. - A więc mamy z głowy krępujące sytuacje?

- Tak - potwierdziłam.

Na chwilę zaległo niezręczne milczenie.

- Kurczę! - odezwałam się w końcu. - Zapomniałam dodać, że tato chce, abyś tego lata

pojechał razem z nami do Anglii. - Pokrótce opisałam mu wszystko, co zaszło w gabinecie

pani Casnoff.

Najwyraźniej zdumiał się, kiedy opowiedziałam mu o Vandy, i rzucił gniewne spojrzenie,

słysząc, że tegoroczne wakacje urozmaicą mu „rozmowy i testy" , ale mi nie przerywał. Gdy

skończyłam, stwierdził:

- Do bani.

- I to jakiej! - zawtórowałam. Podniósł się i podszedł z powrotem do azalii, co, zdaje się,

znaczyło, że powinnam się oddalić. Ale powiedziałam:

- Sorry za to rzucanie ziemią.

- Spoko.

Czekałam, czy powie coś jeszcze, ale milczał, więc wstałam z worka,

- Do zobaczenia w domu, skarbie - szepnęłam, odchodząc

Wydał z siebie odgłos, który mógł być śmiechem, ale że Cal to Cal, mam co do tego pewne

wątpliwości.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wchodziłam po frontowych schodach hybrydycznego

budynku Hekate Hall, czyli skrzyżowania okazałej rezydencji sprzed wojny secesyjnej z

tynkowanym zakładem dla umysłowo chorych... Zaczęły już cykać świerszcze, a nad stawem

background image

15

chóralnie rechotały żaby. Lekki wietrzyk, pachnący kapryfolium i morzem, trącał winorośl

obrastającą mury szkoły. Odwróciłam się i spojrzałam na rozległy trawnik. Na początku nie

mogłam ścierpieć tego miejsca, ale teraz poczułam, że w lecie będzie mi go brakowało. Tak

wiele się wydarzyło, odkąd pierwszy raz wjeżdżałyśmy z mamą na ten podjazd wynajętym

autem, i mimo że wtedy coś takiego nawet nie postałoby mi w głowie, w tej chwili Hekate

Hall wydała mi się bardzo bliska.

Ramię musnęło mi coś puchatego, Była to Beth, wilkoła-czyca, którą poznałam pierwszego

wieczoru w Hekate.

- Pełnia - warknęła, unosząc głowę ku ciemniejącemu niebu.

- Aha.

Podczas pełni wilkołakom wolno było swobodnie poruszać się po szkole. Zerknąwszy za

siebie, zobaczyłam kilka z nich zgromadzonych w korytarzu.

- Nie do wiary, że niedługo skończy się rok szkolny -oznajmiła Beth głosem nastoletniej

panny po imprezie: zmęczonym i zachrypniętym.

- I komu to mówisz - odparłam.

Miała jasnożółte wilcze oczy, ale i tak spostrzegłam w nich czułość, kiedy mówiła:

- Będzie mi cię brakowało latem, Sophie. Uśmiechnęłam się. Jeszcze przed kilkoma

miesiącami Beth nie ufała mi, sądząc, że pewnie szpieguję z nakazu Rady albo coś takiego.

Na szczęście sytuacja, kiedy o włos uniknęłam śmierci, oczyściła mnie z podejrzeń.

Wyciągnęłam rękę i poklepałam ją po ramieniu.

- Mnie ciebie też, Beth.

Zbliżyła się i polizała mnie po policzku. Dopiero gdy oddaliła się wielkimi susami, otarłam

twarz wierzchem dłoni. -Fuj!

No dobra, to znaczy, że nie za wszystkim tutaj będę tęsknić.

Skierowałam się na drugie piętro, gdzie mieszkały uczennice. Wprawdzie przy podeście

schodów zebrało się kilka dziewczyn, ale poza tym w budynku panowała cisza.

Zauważyła mnie Taylor, jedna ze zmiennokształtnych.

- Hej, Soph! - zawołała, wymachując ręką. - Podobno byłaś dziś popływać. - Przeobraziła się

we mnie jeszcze umazaną szlamem. - Czemu się nie przebrałaś?

- Bo... yyy... nie miałam czasu. - Odgarnęłam za ucho kosmyk włosów.

Taylor parsknęła śmiechem zaskakująco gardłowym jak na jej subtelność.

- Za pomocą magii - powiedziała.

No tak, jasne.

background image

16

- Wolałam nie ryzykować, wziąwszy pod uwagę, co się tu ostatnio dzieje.

Ze zrozumieniem pokiwała głową.

- Słusznie. Zwłaszcza po Incydencie z Łóżkiem. Incydent z Łóżkiem zdarzył się dwa miesiące

wcześniej.

Chciałam je przesunąć i stwierdziłam, że wspomogę się magią. Ale mebel, zamiast

przemieścić się parę stóp dalej, wyleciał przez okno, wyrywając przy tym wielki kawał

ściany.

Pani Casnoff nie była tym specjalnie ubawiona.

Zwłaszcza że Incydent z Łóżkiem miał miejsce po Incydencie z Chrupkami Doritos. Któregoś

dnia Jennie zachciało się Doritos - i usiłując powołać do istnienia jedno opakowanie,

spowodowałam na korytarzu istną powódź chrupek. W deskach podłogowych do tej pory

tkwiły resztki serowego pyłu. Nie mówiąc o jeszcze wcześniejszej Historii z Balsamem (w

której szczegóły wolałabym się nie wgłębiać). Odkąd uśmierciłam Alice, moja czarodziejska

moc zdecydowanie się pogorszyła, tak że na dobrą sprawę przestałam z niej korzystać.

Pożegnawszy się z Taylor, ruszyłam dalej, do pokoju. Po drodze kilka uczennic witało mnie i

komentowało moją randkę ze stawem. Popularność, którą cieszyłam się wśród nich od

niedawna, wciąż jeszcze wprawiała mnie w zdumienie. Początkowo sądziłam, iż pewnie

wyszło na jaw, że jestem demonem, więc wszyscy są dla mnie mili ze strachu, że ich pożrę.

Ale według Jenny, mistrzyni podsłuchiwania, wszyscy nadal uważali mnie za superpotężną

mroczną czarownicę. Pani Casnoff genialnie zatuszowała prawdę o śmierci Elodie, co

wywołało przeróżne plotki na temat jej zniknięcia. Największe powodzenie miała wersja, w

której Archer zakrada się na wyspę Graymalkin, a kiedy ja i Elodie usiłujemy go pokonać za

pomocą oszałamiających umiejętności magicznych, ona nagle pada trupem.

Niestety prawda była jednak o wiele bardziej skomplikowana. I znacznie smutniejsza.

Dochodząc już prawie do drzwi, kątem oka spostrzegłam jakiś ruch. W Hekate Hall roiło się

od duchów, dawno więc przywykłam do ich wszechobecności. Ale na widok tego zamarłam

w bezruchu.

Nawet jako zjawa Elodie wyglądała przepięknie. Miała falujące rude włosy i przezroczystą

skórę. Mimo że musiała nosić szkolny mundurek już do końca świata, to było jej do twarzy

nawet w tak obciachowym stroju.

Zajmowała się tym, czym się zajmuje chyba większość duchów: włóczyła się tu i tam z

mocno zdezorientowaną miną. Zasadniczo duchy nie bytują ani w naszym świecie, ani też w

zaświatach, tylko... no, po prostu tkwią pomiędzy nimi.

background image

17

Ducha Elodie widywałam często i za każdym razem ogarniała mnie wtedy fala smutku.

Zginęła z własnej winy. Ona i jej sabat przywołały demona w nadziei, że go opanują i

wykorzystają jego moc. W tym celu nawet poświęciły Holly. Elodie zdążyła jednak przekazać

mi swoją ostatnią iskrę magii, bez której na pewno nie zdołałabym uśmiercić Alice.

Zjawa dziewczyny przepłynęła w powietrzu obok mnie, szukając czegoś wzrokiem. Jej stopy

nawet nie musnęły ziemi.

Okropne, że istota tak pełna życia jak Elodie po śmierci zmieniła się w bladego żałosnego

ducha i w nieskończoność wałęsa się tam, gdzie zginęła.

- Życzę ci, abyś mogła bez przeszkód wędrować, dokąd zechcesz - szepnęłam w ciszy

korytarza.

Duch obrócił się gwałtownie i spojrzał mi prosto w twarz. Serce podeszło mi do gardła.

Przecież to niemożliwe. Zjawy nie widzą nas ani nie słyszą. Dlatego powinnam była od razu

się połapać, że Alice, wbrew swoim słowom, wcale nie jest duchem... Ale Elodie przeszywała

mnie spojrzeniem z miną bynajmniej już nie zagubioną czy skonsternowaną, tylko złą i nieco

pogardliwą. Tak samo patrzyła na mnie, kiedy żyła.

- Elodie? - rzekłam niemal bezgłośnie, ale pośród ciszy słowo zabrzmiało wprost ogłuszająco.

Dziewczyna wciąż przyglądała mi się, ale nie odpowiedziała. - Słyszysz mnie? -spytałam, już

z większym naciskiem.

Milczenie... I raptem, ku mojemu zdumieniu, lekko skinęła głową.

- Soph? - Drzwi pokoju uchyliły się i wyjrzała zza nich Jenna. - Z kim rozmawiasz?

Odwróciłam się, ale Elodie zdążyła już się ulotnić.

- Z nikim - odparłam, próbując ukryć irytację.

Nie mogłam winić Jenny, że mi przerwała konwersację z duchem, który w ogóle nie powinien

być zdolny do nawiązywania kontaktu z rzeczywistością.

- Gdzie byłaś? - zapytała Jenna, gdy klapnęłam na łóżko. - Martwiłam się o ciebie.

- Szkoda gadać - odparłam, zaraz jednak opowiedziałam jej Historię z Gabinetu Casnoff.

W przeciwieństwie do Cala Jenna miała masę pytań, więc opowiadanie trwało dosyć długo.

Opuściłam kwestię zaręczyn. Jenna już należała do grupy rozognionych fanek mojego

narzeczonego, wolałam więc nie dawać jej pretekstu do dłuższej dyskusji. Gdy skończyłam

mówić, byłam tak wypluta, że odechciało mi się nawet kolacji, mimo że zawsze uwielbiałam

wieczorny posiłek.

- Anglia - westchnęła Jenna. - Pewno będzie fantastycznie, prawda?

Zasłoniłam oczy ręką.

background image

18

- Szczerze, Jen? Nie mam pojęcia.

Rzuciła we mnie poduszką.

- Będzie supergenialnie. I dziękuję.

- Za co?

- Ze chciałaś mnie zabrać. Sądziłam, że wolisz spędzić trochę czasu z tatą sama.

- Chyba cię pogięło. Postawiłam warunek, że bez ciebie nigdzie się nie ruszam. Jesteś moją

ukochaną przyjaciółką, prawda?

Z promiennym uśmiechem pokręciła głową tak gwałtownie, że różowy kosmyk grzywki

opadł jej na oko.

- Boję się, czy wyspa nie będzie za mała dla nas obu. Jejku! Ciekawe, czy przeniesiemy się

tam w jakiś romantyczny czarodziejski sposób. Za pomocą zaklęcia teleportującego albo

przez magiczny portal...?

- Sorry - powiedziałam, zmuszając się do wstania i przebrania w czyste ciuchy. Mundurek

wciąż ostro cuchnął Paskudnym Stawem. Czułam, że przed pójściem do łóżka będę musiała

spędzić w łazience co najmniej pół godziny. - Już pytałam tatę. Polecimy samolotem.

Na twarzy Jenny odmalowało się rozczarowanie.

- To takie... ludzkie.

- Ale ma też pozytywny aspekt - odrzekłam, wciągając czystą niebieską koszulę. - Samolot

jest prywatny, więc podróż będzie ludzka, ale za to z klasą.

Trochę się rozchmurzyła i po drodze do jadalni zaczęłyśmy obmyślać letnią garderobę.

Ale kiedy już siedziałyśmy przy naszym stole w jadalni, nad pełnymi talerzami, Jenna

spoważniała.

~ Sophie - odezwała się cicho.

- Tak?

Grzebiąc widelcem w jedzeniu, zastanawiała się, jak ująć myśli w słowa. W końcu

postanowiła wystrzelić z grubej rury

- Archer jest w Anglii.

Plaster szynki, który przeżuwałam w ustach, zmienił się w trociny, ale jakoś się wysiliłam,

żeby odpowiedzieć nonszalancko:

- Podobno. Nie jestem przekonana, czy można przyjąć na wiarę słowo dwóch, o ile mi

wiadomo, zalanych w pestkę wilkołaków.

Tyle że tak naprawdę poszlak było więcej. Pewien wilkołak widział faceta odpowiadającego

rysopisowi Archera podczas obławy L'Occhio di Dio na jakąś kryjówkę Prodigium w

background image

19

Londynie. A trzy miesiące temu pewien wampir wdał się w bójkę z młodym ciemnowłosym

Okiem kilka przecznic od Victoria Station.

Pani Casnoff przechowywała teczkę poświęconą Arche-rowi w dolnej szufladzie biurka, które

wprawdzie było zabezpieczone przed zaklęciami, ale przed pilnikiem i mocnym szarpnięciem

już nie.

- Nie mówiąc o tym - podjęłam po chwili, spuszczając wzrok na talerz - że oni widzieli go

bardzo dawno temu.

- W zeszłym miesiącu - poprawiła Jenna tonem głosu dającym mi do zrozumienia, że przecież

doskonale o tym wiem. - Poza tym dziewczyny plotkują, że Archer od dnia zniknięcia siedzi

w Anglii. W Savannah podsłuchałam rozmowę dwóch czarownic.

- Jen, to wielka wyspa - odparłam. - I nawet jeśli tam jest, to sądzę, że trzyma się z dala od

Prodigium. Inaczej musiałby być skończonym idiotą. Ma przeróżne wady, jednak o głupotę

trudno go posądzić.

Jenna znowu zaczęła bawić się jedzeniem, ale gdy zielony groszek wykonał trzecią rundę

wokół jej talerza, odsunęłam posiłek i powiedziałam:

- No, wykrztuś to wreszcie!

Odłożyła widelec i popatrzyła mi w oczy.

- Jak byś się zachowała, gdybyście się spotkali?

Starałam się nie mrugać. Czułam, jakiej spodziewa się odpowiedzi: że wydam Archera

Radzie, która prawie na pewno go straci, albo nawet że zabiję go sama.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu odważyłam się przywołać wspomnienia o Archerze, i to

bardzo intensywne.

O jego piwnych oczach i leniwym uśmiechu. O tym, jak się śmiał, i co czułam, gdy byliśmy

razem. O tembrze jego głosu, kiedy nazywał mnie „Mercer".

I o jego pocałunkach. Utkwiłam wzrok w stole.

- Nie wiem - odszepnęłam w końcu.

Jenna westchnęła, ale przestała drążyć temat. Znowu zajęłyśmy się gadaniem o wyjeździe i

nawet ją rozśmieszyłam, zastanawiając się na głos, czy wampiry umawiają się na po-

południową herbatkę.

- A jak zamawiasz Earl Greya, to ci go przynoszą -podsumowałam, przyprawiając ją o

kolejny atak śmiechu.

Kiedy wyszłyśmy z jadalni, poczułam się dużo lepiej

i Jenna chyba też, bo gdy zbliżałyśmy się do schodów, wzięła mnie pod rękę.

background image

20

Myśl, którą zasiała mi w głowie, bynajmniej się nie odczepiła i tej nocy usnęłam, mając przed

sobą wspomnienie oczu Archera, a w duszy - ogromną nadzieję, że jest gdzieś daleko.

W głębi serca liczyłam, że jednak będzie w pobliżu.

------------------------------------------------------------------------------

* Gra słów: Earl Grey to nazwa herbaty aromatyzowanej bergamotką, a jednocześnie tytuł szlachecki (earl to po angielsku hrabia) i

nazwisko angielskiego arystokraty, na którego cześć nazwano herbatę (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

ROZDZIAŁ 4

Trzy tygodnie później wyjechałam do Anglii.

Pewnego dnia, pod wieczór, mama z panią Casnoff odprowadziły naszą czwórkę na przystań

promów. Mama miała zaczerwienione oczy (naturalnie od łez), ale pomagając mnie i Jennie

w dźwiganiu bagaży, udawała wesołą.

- Rób jak najwięcej zdjęć, dobrze? - poprosiła mnie. -A jeśli po powrocie zamiast

„furgonetka" zaczniesz mówić „van", a deser nazywać puddingiem, to wiedz, kochanie, że

będę niepocieszona.

W końcu stanęliśmy wszyscy na pokładzie promu. Morska bryza rozwiewała nam włosy.

Jenna już zajęła sobie ławkę w cieniu, a Cal rozmawiał ściszonym głosem z panią Casnoff.

Widząc, jak dyrektorka zerka na mnie przez ramię, stwierdziłam, iż pewno się cieszy, że

wyjeżdżam na całe wakacje. Wykończyłam ją, co w jej przypadku wcale nie jest takie proste.

Co rusz przysparzałam szkole tylko samych kłopotów.

Zastanawiałam się też, czy nie powiedzieć jej o duchu Elodie. W głębi duszy czułam, że jest

to konieczne.

Gdybym nie zataiła, że ukazała mi się Alice, to może Elodie pozostałaby wśród żywych. Myśl

o tym prześladowała mnie miesiącami, a teraz wszystko wskazywało na to, że powtórzę ten

błąd. Nim zdążyłam rozpatrzyć wszelkie za i przeciw, mama objęła mnie czule. Jesteśmy

podobnego wzrostu, więc poczułam jej łzy na skroni, gdy mówiła:

- Nie będę na twoich urodzinach. To już w przyszłym miesiącu... Zawsze obchodziłyśmy je

wspólnie.

background image

21

Wzruszenie przytkało mi gardło tak, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, więc tylko

przytuliłam ją mocniej.

- Sophie. - Podszedł do nas tato. - Odpływamy. Skinęłam głową i po raz ostatni uścisnęłam

mamę.

- Będę często dzwonić, obiecuję - szepnęłam na pożegnanie. - I wrócę raz-dwa, zobaczysz.

Mama otarła dłonią łzy z policzków i uśmiechnęła się do mnie promiennie, jak to ona. Tato

już brał oddech, żeby mnie popędzić, ale gdy na niego spojrzałam, odwrócił wzrok w inną

stronę.

- Do widzenia, James! - krzyknęła za nim mama.

Gdy prom odbijał od brzegu, Cal, Jenna i ja uplasowaliśmy się przy barierce. Pani Casnoff

długo patrzyła, jak odpływamy, tymczasem mama oddaliła się już w stronę okalającego

morski brzeg zagajnika. Na szczęście, bo chyba tylko cudem jeszcze się nie rozryczałam.

Prom płynął wolno, zasapany, przez brunatne fale. Nad drzewami majaczył w dali

wierzchołek Hex Hall.

- Nie ruszałem się stąd od trzynastego roku życia - rzekł cichutko Cal. - Sześć lat...

Nigdy go nie pytałam, co takiego zrobił, że przysłano go do Hekate. Nie wyglądał na faceta,

który używa niebezpiecznych zaklęć, za jakie trafiają tutaj na przykład wilkołaki. Postanowił

tu zostać w dniu osiemnastych urodzin, chociaż tak do końca nie wiedziałam, czy ktoś mu

tego nie narzucił. W miarę jednak oddalania się od szkoły sprawiał wrażenie coraz bardziej

zatroskanego.

Nawet na twarzy Jenny, która normalnie wyglądała tak, jakby pisała doktorat poświęcony

wszelkim aspektom ohydy zwanej Hekate, w tej chwili malowała się tęskna zaduma.

Kiedy się wpatrywałam we fragment dachu widoczny na tle błękitnego nieba, ogarnęło mnie

złe przeczucie, tak jakby słońce zniknęło raptem za przepływającą chmurą.

Cal, Jen i ja już tutaj nie wrócimy.

Myśl była tak straszna, że przeszły mnie ciarki. Próbowałam się z niej otrząsnąć. Nie,

przecież to bez sensu. Jedziemy do Anglii i w sierpniu wrócimy w komplecie. Nie mam mocy

jasnowidzenia, więc to zwyczajna histeria i już.

Tak czy owak, zła wizja dręczyła mnie długo po tym, jak wyspę Graymalkin zostawiliśmy

daleko w tyle.

- Jako demon nie powinnaś odczuć zmiany strefy czasowej - mruczałam do siebie wiele

godzin później w lśniącym czarnym samochodzie, który wiózł nas przez angielską wieś.

background image

22

Podczas długiego lotu z Georgii na Wyspy w zasadzie nic szczególnego się nie wydarzyło.

Poza tym, że Cal siedział obok mnie.

Byłam spokojna. Bardzo.

Jego obecność nie działała na mnie ani trochę i nie podskoczyłam ani razu, gdy trzykrotnie

dotknęliśmy się kolanami. A za trzecim razem wcale nie spojrzał na mnie jakby lekko

zniesmaczony, mówiąc:

- Wyluzuj, dobra?

I kiedy Jenna popatrzyła na nas figlarnie, nie warknęliśmy na nią chórem: „No co?".

Ponieważ byłyby to dziwaczne zachowania, a Cal i ja nie zachowywaliśmy się dziwnie. Sta-

nowiliśmy siłę spokoju.

- Wkrótce poczujesz się lepiej - pocieszył mnie tato. Pierwszy raz, odkąd go poznałam, miał

promienne oczy i wyglądał na rozluźnionego. Tak pewno działa na ludzi powrót do

ojczystego kraju.

Jennę wprost rozsadzało podniecenie, ale Cal był chyba zmęczony tak jak ja. W samolocie nie

udało mi się zasnąć i teraz odbijało się to na moim samopoczuciu. Pod powiekami miałam

jakby rozpalony piasek i marzyłam tylko o tym, żeby jak najprędzej położyć się do łóżka. Nic

dziwnego: mojemu biednemu ciału wydawało się, że jest szósta rano, a w Anglii dobiegała

już pora lunchu. W dodatku jechaliśmy i jechaliśmy tym autem całe wieki.

Po wylądowaniu na Heathrow sądziłam, że pojedziemy do jakiegoś domu w centrum albo do

kwatery głównej Rady, gdzie tato będzie miał coś do załatwienia. Tymczasem zostawiliśmy

w tyle zatłoczone ulice i skupiska niewielkich domów jakby rodem z powieści Dickensa.

Stopniowo ceglane budynki ustępowały miejsca drzewom i falistym zielonym wzgórzom.

Dotychczas zobaczyłam więcej owiec, niż dopuszczała to moja wyobraźnia.

- Wlekliśmy się aż do Anglii tylko po to, żeby wałęsać się po jakichś dziurach? - zapytałam,

opierając bolącą głowę na ramieniu Jenny.

- Owszem - odpowiedział tato.

Cal uśmiechnął się. Na pewno marzy tylko o tym, żeby siedzieć na angielskiej farmie całe

lato, myślałam, gdy moje nadzieje na obejrzenie Big Bena, pałacu Buckingham i Tower

Bridge upadały jedna po drugiej. Tyle tu przeróżnych angielskich roślin do leczenia...

Nagle spostrzegłam dom.

Aczkolwiek określenie go tym słowem było równie trafne jak nazwanie Mony Lisy obrazem,

a Hekate Hall - szkołą.

to znaczy: definicja ta nijak nie pasowała do jego charakteru,

background image

23

Był to jeden z największych budynków, jakie widziałam w życiu. Wzniesiony z jasnego,

złocistego kamienia, miał w sobie coś ciepłego. Stał ukryty w dolinie, wśród bujnej

roślinności. Przed nim rozciągał się szmaragdowozielony trawnik, a z tyłu radowało oczy

wysokie lesiste wzgórze. Z jednej strony posiadłości wdzięcznie wiła się lśniąca wstęga

wody. Promienie słońca odbijały się w dosłownie setkach szyb.

- Coś kapitalnego! - rzekł Cal, wyglądając przez okno.

- Tu będziemy mieszkać? - zapytałam.

Tato znowu się uśmiechnął, najwidoczniej bardzo zadowolony z siebie.

- Przecież ci mówiłem, że miejsca starczy dla wszystkich - odparł, a ja, o dziwo, też się do

niego uśmiechnęłam.

Patrzyliśmy na siebie parę sekund. Wreszcie odwróciłam wzrok, kiwając głową w stronę

domu.

- Takie domy zawsze się jakoś nazywają, prawda?

- Absolutnie - odpowiedział. - Masz przed sobą Thorne Abbey.

Nazwa zabrzmiała znajomo, ale nie wiedziałam, z czym mi się kojarzy.

- Czy ten budynek był kościołem ?

- Nie. Zbudowano go dopiero w szesnastym wieku. Ale niegdyś na tej ziemi stało opactwo.

Uczonym tonem wyjaśnił mi, że za panowania Henryka VIII opactwo zostało zburzone, a

grunty przypadły rodowi Thorne'ów.

Szczerze mówiąc, nie słuchałam zbyt uważnie. Patrzyłam, jak przez frontowe drzwi

posiadłości wychodzi kilka osób.

--------------------------------------------------------------

* Abbey (ang.) - opactwo.

Zauważywszy, że jedna z nich ma skrzydła, zaczęłam się zastanawiać, kim właściwie są

znajomi taty.

Samochód przetoczył się po kamiennym moście i wjechał na okrągły podjazd. Tato wysiadł

pierwszy i kiedy otwierał mi drzwiczki, pożałowałam, że nie mam na sobie czegoś

ładniejszego od prostego zielonego T-shirtu i wytartych dżinsów,

Nieprawdopodobnie szerokie schody wiodły na taras zbudowany z tego samego złocistego

kamienia co cały dom. Stało na nim sześć osób: dwoje ciemnowłosych dzieciaków w moim

background image

24

wieku i czworo dorosłych. Domyśliłam się, że wszyscy są z Prodigium. Elfa rozpoznałam od

razu, a resztę na sto procent otaczała aura magii.

Było cieplej niż się spodziewałam, i po brodzie spłynęło mi kilka strużek potu. Pod stopami

trzeszczał żwir, a w dali śpiewały ptaki. Jenna zrównała się ze mną przygaszona, przesuwając

palcami po swoim krwawym klejnocie.

Tato położył mi rękę pod łopatkami i pokierował mnie w górę schodów. - Chcę wam

przedstawić moją córkę Sophie. Nagle poczułam, że coś burzy mi krew. Jakby magiczna

emanacja, ale bardziej mroczna i silniejsza. Pochodziło to od stojących w tyle dwojga

nastolatków. Tylko oni się nie uśmiechali, a chłopak, dziwnie znajomy, rzucał mi złe spoj-

rzenia.

O mało nie straciłam tchu porażona świadomością, że... są demonami.

ROZDZIAŁ 5

Ze wzrokiem wbitym w dziewczynę i chłopaka czułam, jak drętwieję po koniuszki palców u

nóg. Skoro jedynymi demonami na świecie jesteśmy tato i ja, to skąd...

Raptem przebiegła mi przez głowę makabryczna myśl, że może te dzieciaki to moje

przyrodnie rodzeństwo. Czy tato przywiózł mnie aż do Anglii, żeby odgrywać jakąś

pokręconą wersję The Brady Bunch .

- A cóż to ma być? - wydusiłam, pytając, rzecz jasna, o demony.

Tato uśmiechnął się z dumą.

- To jest kwatera główna Rady.

Stojący za mną Cal przeciągle westchnął, tak jakby bardzo długo wstrzymywał oddech, a z

grupki wystąpiła ciemna blondynka i wyciągnęła do mnie dłoń na powitanie.

- Sophio, tak się cieszymy, że spędzisz u nas lato. Jestem Lara.

---------------------------------------------------------------------------------

* The Brady Bunch - popularny amerykański sitcom o rodzinie składającej się z małżeństwa Bradych i sześciorga ich dzieci z poprzednich

małżeństw.

background image

25

Uścisnęłam jej rękę, zerkając na dzieciaki demony. Szeptały coś do siebie.

- Lara to członkini Rady i, można powiedzieć, moja zastępczyni - wyjaśnił tato.

Kobieta nie od razu puściła moją rękę.

- Tyle o tobie słyszałam, zarówno od ojca, jak i od Anastasii.

- Pani Casnoff? - O rany, jeśli plotki o Sophie Mercer dotarły tu od niej, to aż dziw, że Lara

przywitała mnie uściskiem dłoni, a nie egzorcyzmem.

- Lara jest siostrą Anastasii - oznajmił tato.

- Okej - odparłam, usiłując to przetrawić, gdy nagle coś mi się przypomniało. - Sądziłam, że

kwatera główna Rady jest w Londynie.

Między brwiami Lary pojawiła się długa, głęboka bruzda.

- Słusznie. Ale ze względu na pewne nieprzewidziane okoliczności tego lata postanowiliśmy

się przenieść.

Wiedząc już, że jest ona siostrą pani Casnoff, stwierdziłam, że faktycznie są podobne i nawet

podobnie mówią. Ciekawe, czy „nieprzewidziane okoliczności" to te dwa demony, zaczęłam

się zastanawiać, czy może dzieje się tutaj coś znacznie dziwniejszego. Co nie zaskoczyłoby

mnie ani trochę.

Odwróciłam się do taty i wyszeptałam:

- Mieliśmy jechać do jakiegoś znajomego. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu?

Podchwycił moje spojrzenie. - Dlatego, że wtedy na pewno nie zgodziłabyś się na ten

wyjazd.

Kątem oka spostrzegłam, jak demony odłączają się od grupy i ruszają w stronę masywnych

podwójnych drzwi obok tarasu. Zanim się przez nie wśliznęły do wnętrza, dziewczyna

omiotła mnie wzrokiem.

- Oto Rada, Sophie - powiedział tato, kierując moją uwagę z powrotem na Prodigium.

- Oni? - usłyszałam ciche niedowierzanie Cala i muszę przyznać, że zdumiałam się tak samo.

Dotąd cały czas wyobrażałam sobie Radę jako olbrzymią i mroczną grupę Prodigium w

długich czarnych szatach albo coś w tym stylu.

Nie wiem, czy tato też usłyszał Cala, czy po prostu wyczytał to z naszych twarzy, w każdym

razie zaraz dodał:

- W skład Rady wchodzi dwanaście osób, ale w tej chwili jest nas w Thorne Abbey tylko

pięcioro.

- A gdzie są... - odezwała się Jenna, ale nie dokończyła, bo zbliżył się do nas jeden z

mężczyzn.

background image

26

Był starszy od taty, a jego siwe włosy błyszczały w słońcu.

- Mam na imię Kristopher - rzekł z silnym, obcym akcentem. - Miło mi cię poznać, Sophio.

Mimo że oczy miał lodowato błękitne, a nie złote, natychmiast rozpoznałam w nim

zmiennokształtnego. Zadzierając głowę, popatrzyłam na faceta stojącego obok i od razu

przeszło mi przez myśl, czy za chwilę nie zmieni się w psa husky. Mierzył dobre dwa metry,

a jego ogromne skrzydła skojarzyły mi się z plamą tłuszczu na wodzie: były czarne i migotały

wszelkimi możliwymi kolorami, od zieleni przez błękit do jasnego różu.

- Roderick - przedstawił się, kiedy moja dłoń zniknęła w jego ręce.

Kobieta nosiła imię Elizabeth. Patrząc na jej miękkie siwe loki i okrągłe okularki,

stwierdziłam, że spokojnie mogłaby bawić dzieci, ale gdy się witałyśmy, przyciągnęła mnie

gwałtownie i obwąchała mi włosy.

Kolejny wilkołak. No nieźle.

Tato umówił się z nimi na rozmowę nieco później i w końcu ruszyliśmy w głąb domu.

Ledwie weszliśmy do holu, Jennę aż zatchnęło ze zdumienia i gdyby nie to, że jeszcze nie

wróciłam do siebie po szoku wywołanym poznaniem Rady, jak również widokiem dwojga

nastoletnich demonów, na pewno zatkałoby mnie tak samo. Przestrzeń okazała się ogromna,

w stylu „możesz rozglądać się w nieskończoność, a i tak nie zobaczysz wszystkiego". Hekate

Hall była dość przytłaczająca, ale ten kolos... szkoda słów. Czarno-biała marmurowa

posadzka pod naszymi stopami lśniła tak, że ucieszyłam się, że nie mam na sobie spódniczki.

Niemal każdą płaszczyznę w zasięgu wzroku zdobiły złocenia. Podobnie jak w Hekate, w

holu głównym dominowały schody, tyle że znacznie okazalsze, wykute w białym wapieniu,

pokryte szkarłatnym dywanem przywodzącym na myśl świeżo rozlaną krew,

Niebotycznie wysoki, zaokrąglony strop zdobił fresk, ale nie udało mi się dojrzeć, co

przedstawia. Sprawiał wrażenie groźnego i miał w sobie jakiś tragizm. Płótna na ścianach

wokół ukazywały to samo; albo srogich mężczyzn z mieczami wycelowanymi w zapłakane

kobiety, albo szarżujących jeźdźców na koniach ze ślepiami wybałuszonymi ze strachu.

Wzdrygnęłam się. Mimo czerwcowej pory nie sposób było nawet pomyśleć, że kiedykolwiek

jest tu ciepło. A może o gęsią skórkę przyprawiła mnie wszechobecna magia, tak jakby te

kamienne mury i drewniane sprzęty na wskroś przenikało pół wieku czarodziejskich zaklęć.

- Mają posągi w korytarzu - oznajmiła Jenna.

Dwie odlane z brązu kobiece postaci o zasłoniętych obliczach strzegły kolosalnych schodów,

pod którymi zaczęli się zbierać ludzie. Wszyscy mieli na sobie czarne uniformy i przyklejone

do twarzy identyczne uśmiechy.

background image

27

- Co oni robią? - szepnęła.

- Nie wiem - odparłam z zastygłym uśmiechem - ale boję się, że za chwilę zaczną tańczyć

jakiś musicalowy numer.

- To nasza służba - objaśnił tato, wyciągając rękę w stronę grupy. - W każdej chwili z ochotą

udzielą wam wsparcia.

- Mhm - odparłam słabo, a mój głos rozbrzmiał echem w przepastnym holu. - Super.

Za grupą, u szczytu schodów zobaczyłam wielkie marmurowe sklepienie w kształcie łuku.

Wskazując je głową, tato powiedział:

- To nasze tymczasowe biura, ale pokażę je wam później. Na pewno jesteście ciekawi, gdzie

będziecie mieszkać.

Złapałam tatę za rękaw i odciągnęłam go na stronę.

- Tak naprawdę - szepnęłam - to chciałabym wiedzieć, skąd się wzięły tamte dwa demony.

Czy przypadkiem... To nie moje rodzeństwo, prawda?

Oczy taty rozszerzyły się za okularami.

- Nie, na miłość boską! - odpowiedział. - Daisy i Nick są... Możemy wrócić do tematu innym

razem, ale z całą pewnością nie łączy nas pokrewieństwo.

- Więc skąd się tu wzięli? Zmarszczył brwi lekko zniecierpliwiony.

- Po prostu nie mają się gdzie podziać, a tylko tutaj są bezpieczni.

No tak, jasne.

- Rozumiem. Bo gdyby chcieli zaszaleć, możecie się ich pozbyć w każdej chwili.

Tato pokręcił jednak głową lekko zakłopotany.

- Nie, Sophie. Chodziło mi o to, że im nic tu nie grozi. Już kilka razy próbowano ich zgładzić.

Nie zdążyłam na to zareagować, bo gestem uniesionej ręki ojciec przywołał Larę. Podbiegła

do nas, stukając obcasami o marmurową posadzkę.

- Sophie, Lara przygotowała piękne pokoje dla ciebie i twoich gości. Chyba już powinniście

zacząć się w nich aklimatyzować? Porozmawiamy później.

Oczywiście nie było to pytanie, więc wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam:

- Jasne.

Lara poprowadziła nas przez hol do wysokiej kamiennej bramy, za którą kryły się kolejne

schody. Idąc przez ciemny korytarz, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem w głębi

grobowca.

Po drodze nasza przewodniczka recytowała szczegółowe dane na temat budynku. Słuchałam

tylko jednym uchem. W każdym razie brzmiały niewiarygodnie.

background image

28

Ponad milion stóp kwadratowych przestrzeni mieszkalnej. Ponad trzysta pomieszczeń, z

których trzydzieści jeden stanowiły kuchnie. Dziewięćdziesiąt osiem łazienek. Trzysta

pięćdziesiąt dziewięć okien. Dwa tysiące czterysta siedemdziesiąt sześć żarówek.

Jenna wciąż kręciła głową ze zdumienia, kiedy dotarliśmy na trzecie piętro, gdzie czekały na

nas trzy pokoje. Cal został wprowadzony do swojego jako pierwszy. Gdy zajrzałyśmy do

wnętrza przez jego ramię, Jenna zachichotała. Pokój był zupełnie nie w stylu Cala. To znaczy,

narzuta na łóżku i zasłony w kolorze khaki niby wyglądały męsko, ale smukłe złoto-białe

meble ani trochę. Podobnie jak gigantyczny falbaniasty baldachim nad ogromnym łóżkiem.

- No, no - powiedziałam, oswajając się pomału z tą zwariowaną budowlą. - Będziesz mógł tu

urządzać niesamowite imprezy do białego rana. Reszta dziewczyn pęknie z zazdrości.

Cal poczęstował mnie półuśmieszkiem i dziwne napięcie między nami znów nieco osłabło.

- Nie jest tak źle - odpowiedział i padł na łóżko, w sekundzie znikając nam z oczu.

Gdy pochłonęło go morze puszystych kołder i ozdobnych poduszek, wybuchnęłam śmiechem.

Lara była wyraźnie urażona.

- To łóżko pierwotnie należało do trzeciego księcia Kornwalii.

- Jest okej - stłumionym głosem odpowiedział Cal, na znak aprobaty wystawiając z pościeli

kciuk, co rozśmieszyło mnie i Jennę jeszcze bardziej.

Nachmurzona Lara powiodła nas korytarzem kawałek dalej. Otworzyła drzwi, za którymi

ujrzałyśmy pokój bez wątpienia przygotowany dla Jenny. Były tam różowe zasłony, różowe

sprzęty i nawet kapa na łóżku miała głęboki różany odcień. Okno wychodziło na niewielki

odgrodzony ogród, znad którego lekki wiatr przywiewał do wnętrza zapach kwiatów. Nie da

się ukryć: byłam pod wrażeniem. No i odrobinę zaskoczona.

- Idealny - oświadczyła Larze Jenna.

Uśmiech miała promienny, ale twarz białą jak kreda i nagle uprzytomniłam sobie, że od

wyjazdu z Hekate nie syciła głodu. Najwidoczniej Lara pomyślała o tym samym, bo

przemierzywszy pokój, otworzyła stojącą w kącie szafkę z wiśniowego drewna. Kryła się w

niej minilodówka wypełniona po brzegi woreczkami z krwią.

- Rh minus - powiedziała Lara, wskazując czerwony płyn w taki sposób, jakby Jenna właśnie

zdobyła nagrodę w jakimś makabrycznym teleturnieju. - Słyszałam, że to twoja ulubiona.

Moja przyjaciółka sposępniała i oblizała wargi

- Owszem - odparła szorstko.

- A teraz już zajmij się sobą - rzekła łagodnym tonem Lara, biorąc mnie za rękę. - Sophia

zamieszka bardzo blisko ciebie.

background image

29

- Super - odpowiedziała Jenna, nie spuszczając wzroku z krwi.

- Na razie! - zawołałam, gdy wychodziłyśmy.

Jenna zamknęła drzwi i, jak sądzę, rzuciła się na swój posiłek.

- Dla ciebie przygotowaliśmy bardzo wyjątkowy pokój. - Głos Lary drżał nerwowo. - Ufam,

że ci się spodoba. Otworzyła drzwi oddalone od pokoju Jenny zaledwie o parę kroków.

Na chwilę zamarłam w progu z rozdziawionymi ustami. Pokój nie był wyjątkowy, tylko...

wprost niesamowity!

Trzy okna, od podłogi po sufit, też wychodziły na ogród, znacznie większy niż ten, który było

widać z okien pokoju Jenny. Wzniesiona pośrodku trawnika fontanna rozpryskiwała w ciepłe

powietrze późnego popołudnia słupy roziskrzonej wody. Zasłony w oknach były z białej

satyny w delikatny zielony deseń przypominający liście. Bielą jaśniała też tapeta ozdobiona

długimi źdźbłami trawy, spośród których, jak w dżungli, gdzieniegdzie wyłaniały się kwiaty o

jaskrawych płatkach. Śnieżnobiałe łóżko wieńczył blady baldachim z jedwabiu. Poza tym

miałam szezlong i dwa krzesła obite aksamitem barwy zielonego jabłuszka. Na nocnym

stoliku zobaczyłam stosik moich ukochanych książek, a na półce przy oknie - fotografię

mamy.

- Cudo - powiedziałam do Lary, która uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Tak się cieszę - odparła. - Zależało mi na tym, abyś się tu poczuła jak u siebie w domu.

- Spisałaś się na medal - pochwaliłam ją szczerze, choć, prawdę mówiąc, czułam, że chciała

zadowolić nie tyle mnie, ile tatę.

Pokoje Cala i Jenny były fajne, ale w urządzanie mojego włożyła o wiele więcej wysiłku i

troski, prawdopodobnie w nadziei na pochwałę szefa.

Ale też przyszło mi do głowy, że chce mi się podlizać, bo przecież kiedyś to ja mogę zostać

jej przełożoną. Marzyłam już tylko o tym, aby jak najprędzej się położyć. Przedtem jednak

musiałam zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że dotarliśmy bezpiecznie.

- Jest tu gdzieś telefon? - zapytałam Larę. Wydobyła z kieszeni żakietu komórkę i wręczyła

mi ją.

- Ojciec kazał ci to dać. Jego numer jest zaprogramowany pod jedynką, a twojej mamy pod

dwójką. Aby zatelefonować do Hekate Hall, po prostu wklepujesz trójkę.

Spojrzałam na telefon. Od prawie roku nie widziałam na oczy komórki i nie pamiętam, kiedy

ostatni raz trzymałam ją w ręku. W Hex Hall korzystanie z nich było zabronione. Ciekawe,

czy jeszcze pamiętam, jak się wysyła SMS-y. Po chwili Lara wskazała mi prześliczny

sekretarzyk, na którym spostrzegłam lśniący srebrny laptop.

background image

30

- Ojciec założył ci adres e-mailowy, możesz więc komunikować się ze światem też tą drogą.

W Hekate nie wolno było używać komputerów, w każdym razie uczennicom. Podobno pani

Casnoff miała komputer w mieszkaniu. Podczas jakichś śmiertelnie nudnych zajęć z ewolucji

magii zastanawiałyśmy się z Jenną, jaki może mieć adres. Jenna stwierdziła, że pewno

kompletnie nijaki, tak jak jej nazwisko, a ja postawiłam dziesięć dolców na

HexyLady@hekatehall.edu. Możliwe, że wkrótce go poznamy...

- Pewnie chcesz teraz zadzwonić do matki - rzekła Lara, kierując się ku drzwiom - ale gdybyś

jeszcze czegoś potrzebowała, to proszę, daj mi znać.

- Naturalnie - odpowiedziałam rozkojarzona. Właśnie zauważyłam drzwi do swojej łazienki,

która na

pierwszy rzut oka wydawała się trzykrotnie większa od mojego pokoju w Hekate.

Kiedy wreszcie Lara sobie poszła, zadzwoniłam do mamy, która na wieść o tym, że jesteśmy

w Thorne Abbey, z miejsca nabrała podejrzeń.

- Tam cię wywiózł? Powiedział ci, po co?

- Yyy... nie. Ale sądzę, że chciałby, żebym się pomału przygotowywała do objęcia w

przyszłości stanowiska przewodniczącej Rady i w ogóle. „Zabierz swojego demona do

pracy". Rozumiesz, coś w tym stylu.

Mama westchnęła.

- W porządku. Cieszę się, że dotarłaś na miejsce cała i zdrowa, ale poproś tatę, aby się ze mną

skontaktował, gdy tylko mu czas pozwoli.

Przyrzekłam, że tak zrobię. Gdy się rozłączyłyśmy, raptem ogarnęła mnie fala wyczerpania.

Wziąwszy pod uwagę rozmaite inne rzeczy, które starałam się przetrawić, nie miałam

wielkiej ochoty wdawać się jeszcze w konflikty między rodzicami.

Byłam w Anglii. Z tatą. W jakimś niedorzecznie wielkim gmachu, który służył jako kwatera

główna Rady i schronienie dla dwóch innych demonów. I jakby tego wszystkiego było mało,

nadal nie mogłam otrząsnąć się ze złych przeczuć, które towarzyszyły mi od wyjazdu z

Hekate Hall. W dodatku wiele wskazywało na to, że gdzieś w tym samym kraju czyha na

potwory mój eksluby.

Przed dogłębną analizą tak wielu okoliczności zdecydowanie musiałam uciąć sobie drzemkę.

Zmęczona padłam na swoje nowe łóżko. Nawet jeśli wcale nie należało kiedyś do żadnego

księcia, to na sto procent materac był wypchany pierzem ze skrzydeł małych aniołków.

Zrzuciłam buty i wygodnie umościłam się w chłodnej pościeli. Wszystko subtelnie pachniało

zieloną trawą i słońcem. Postanowiłam przespać się godzinkę, a później pogadać z tatą. I

background image

31

może też spytać Larę, czy ma jakąś mapę okolicy, a najlepiej GPS. Zamknęłam oczy i

usnęłam z myślą, dlaczego nazwisko Thorne brzmi tak znajomo.

ROZDZIAŁ 6

Z nieświadomości wyrwało mnie szarpanie i rozbrzmiewające w uszach krzyki, jak się

okazało, moje. Zdezorientowana podniosłam się na łóżku. Serce waliło mi jak młotem.

- Sophie? - Obok mnie siedziała Jenna z szeroko rozwartymi oczami.

- Co się stało? - zapytałam chrapliwie.

W pokoju było ciemniej, niż kiedy się kładłam, i przez ułamek sekundy przemknęło mi przez

głowę, że znowu jestem w Hex Hall.

- Zdaje się, że miałaś zły sen. Wrzeszczałaś. Jak opętana. Speszyłam się, ale też zdziwiło

mnie to. Dotąd ani razu nie przyśnił mi się koszmar, nawet po wydarzeniach zeszłego

semestru. Zeskanowałam mózg, próbując odszukać jakiś obraz czy wspomnienie ze snu, ale

głowę miałam jak wypchaną watą. Przypomniała mi się tylko jakaś ucieczka i przeraźliwy lęk

przed... czymś. Co najdziwniejsze, bolało mnie w krtani, tak jakbym płakała. Prócz tego

czułam identyczny niepokój jak na promie i dziwny swąd w nozdrzach.

Dym.

Wzięłam głęboki wdech, ale nawet słoneczna woń pościeli nie przytłumiła ostrego smrodu.

Uśmiechnęłam się na siłę.

- Nic mi nie jest - uspokoiłam Jennę. - Durny sen po prostu.

Nie wyglądała na zbyt przekonaną, obejmując kolana ramionami.

- O czym?

- Właściwie to nie wiem - odparłam. - Chyba biegłam i gdzieś niedaleko był pożar.

Jenna nawinęła na palec różowy kosmyk włosów.

- To jeszcze nie najgorzej.

- No tak, ale cały klimat... - Zadrżałam na wspomnienie o strasznym poczuciu straty. - Jasne,

że się bałam, ale było mi też smutno. Gorzej. Byłam przygnębiona. - Wzdychając, ułożyłam

głowę z powrotem na oparciu łóżka. - Czułam coś takiego jak przy wyjeździe z Hekate.

Przemożną pewność, że nigdy już tam nie wrócimy. A w każdym razie na pewno nie wszyscy

troje.

background image

32

Uwielbiam Jennę między innymi za to, że prawie nigdy nie ulega emocjom. Może wampiry

tak mają, a może była taka już przed przeobrażeniem. W każdym razie nie naskoczyła na

mnie, że nagle straciłam zmysły. W milczącej zadumie ssała chwilę kciuk i wreszcie zapytała:

- Czy demony posiadają moc jasnowidzenia?

- Cholera, skąd mogę wiedzieć? Jedynym demonem, z jakim miałam do czynienia, była Alice,

która na tle innych czarownic wyróżniała się tylko wysysaniem krwi z ludzi, a to przecież nic

specjalnego, prawda? Bez obrazy.

- Spoko. Więc może spytaj tatę. W końcu przywiózł cię tutaj, żebyś się nauczyła, co znaczy

być demonem, no nie?

Odbąknęłam coś bez przekonania i Jenna rozsądnie zmieniła temat.

- Okej, czyli śnił ci się ogień i doznałaś niejasnego przeczucia, że wszyscy zginiemy w

Anglii.

- Czuję się dużo lepiej. Dzięki. Zignorowała to.

- Może to nic nie znaczy. Czasami sen to tylko sen, nic więcej.

- Jasne - przytaknęłam. - Na pewno masz rację.

- Poza tym skoro ostatnio nie przeżyłaś niczego dziwnego, to czemu... - Przerwała, widząc

moją minę. - Aha, więc jednak coś się wydarzyło.

W tym momencie zapragnęłam schować się w pościeli razem z głową. Mimo wszystko

opowiedziałam Jennie

O spotkaniu z Elodie. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi była to jedyna rzecz, którą

mogłam ją zaskoczyć:

- Patrzyła na ciebie? Tak prosto w twarz?

Kiedy przytaknęłam, Jenna westchnęła przeciągle, mierzwiąc loki.

- Co na to pani Casnoff?

- Yyy... - zaczęłam się nerwowo wiercić - właściwie to jeszcze jej nie powiedziałam.

- Co? Soph, musisz! To może być bardzo ważne, wiesz, Alice i w ogóle... Posłuchaj, wiem, że

tak długie życie w normalnej rzeczywistości sprawiło, że boisz się ufać ludziom, ale przed

panią Casnoff nie powinnaś kryć się z niczym. I przede mną też nie.

Kolejny raz to znajome ukłucie: wyrzuty sumienia. Mimo że dotąd nigdy nie rozmawiałam o

tym z Jenną tak na poważnie, było oczywiste dla nas obu, że gdybym w stosownej chwili

powiedziała komuś o spotkaniu z Alice, to moja przyjaciółka uniknęłaby oskarżeń o ataki na

Chaston i Annę. I oczywiście Elodie żyłaby nadal.

- Jutro do niej napiszę. Bez sensu! Przecież mogę zadzwonić. Lara dała mi komórkę.

background image

33

Jenna ożywiła się.

- Coś ty? Jaką? Da się ściągać muzykę i... - Przerwała, otrząsając się nagle. - Nie. Nie próbuj

mnie zbywać lśniącymi seksownymi gadżetami, Sophie Mercer. Obiecaj! - ścisnęła moje

ramię.

Podniosłam dłoń, wykonując gest w stylu przyrzeczenia skautki. Albo rodem ze Star Treka.

- Uroczyście przysięgam powiadomić panią Casnoff, że przyglądał mi się duch Elodie. A jeśli

jej o tym nie powiem, kupię Jennie kucyka. Wa m p i r z e g o.

Jenna starała się zachować powagę, ale kto by się oparł wizji kuca z wampirzymi kłami.

Poczułam się sto razy lepiej, gdy obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Jenna miała rację. Teraz

otaczały mnie osoby godne zaufania, przed którymi nie wypadało ukrywać, co się ze mną

dzieje. Z lekkim sercem stwierdziłam, że wprawdzie Thorne Abbey to Stacja Demonów, ale

nadeszła już pora, by odbić się od dna, wyczyścić konto, rozpocząć nowy rozdział w życiu

itepe.

Dosyć tajemnic.

- Przykro mi, że miałaś zły sen, ale to dobrze, że się obudziłaś - powiedziała Jenna, gdy się

uspokoiłyśmy. - Chciałam z tobą pogadać.

-O czym?

- W sumie... chyba o naszym przyjeździe do kwatery głównej Rady... - Lekko spoważniała,

dodając: - Widziałam, że coś cię przelękło.

- To było aż tak czytelne?

- Nie, ale jako wampirzyca wyczuwam najdrobniejsze wahnięcia emocjonalne.

Wgapiłam się w nią tak zawzięcie, że w końcu, wznosząc oczy do nieba, rozwinęła temat

maskowania uczuć:

- No dobra. Straszliwie zbladłaś, jakbyś miała zamiar rzygnąć. Myślałam, że zemdlejesz. -

Nagle wyprostowała się rozpromieniona. - O rany, szkoda, że nie zemdlałaś, bo wtedy Cal by

cię złapał, no i zaniósł na górę. - Drugą część zdania zaakcentowała cichym piskiem i jeszcze

mocniej ścisnęła moje ramię.

- Nadąsana i strachliwa byłabyś tysiąc razy fajniejsza, wiesz, Jen?

Rozchichotana zwijała się na łóżku jak czterolatka. Wybuchając śmiechem, zrzuciłam z siebie

koc.

- Okej, nie da się ukryć, że wizja Cala wnoszącego mnie po tych kosmicznych schodach jest...

całkiem przyjemna.

Jenna westchnęła radośnie.

background image

34

- Prawda? A przecież nie lubię facetów. Prychnęłam na to i schyliłam się, aby wygrzebać

spod

łóżka tenisówki. Korciło mnie, żeby powiedzieć Jennie o zaręczynach, ale uznałam, że

jeszcze nie jestem gotowa o tym rozmawiać i najpierw muszę sama rozpracować tę kwestię.

- To nie była reakcja tylko na Radę. - Odwróciłam się do Jenny. - Widziałaś te dzieciaki z

tyłu?

- Mhm. Panna z czarnymi włosami i facet podobny do Archera.

Uniosłam głowę tak szybko, że rąbnęłam się o krawędź łóżka.

- Cooo? - zapytałam, rozcierając skórę.

- No, ten gostek przypomina Archera tak bardzo, że pomyślałam, że może dlatego cię

zemdliło.

Z powrotem siadłam na tyłku, starając się przywołać obraz faceta już bez otoczki „o rany,

jeszcze jeden demon!"

- Faktycznie - przyznałam po chwili. - Są podobni. Podobne włosy. Wzrost. Ironiczny

uśmieszek... - Czując lekki skurcz w żołądku, stwierdziłam, że Jenna bez sensu wspomniała o

Archerze. - Ale nie to mnie przeraziło. - Założyłam buty. - Tylko to, że gość jest demonem. I

ona też. Jennie opadła szczęka.

- Nie mów! A mnie się wydawało, że oprócz ciebie i twojego taty demony nie istnieją.

- Mnie też. Dlatego zrobiło mi się niedobrze.

- Jak sądzisz, co tu robią?

- Nie mam pojęcia.

Po chwili milczenia Jenna powiedziała:

- Ale jako demony na pewno są słabi. Założę się, że ty i tato jesteście w te klocki tysiąc razy

lepsi.

Uśmiechnęłam się do niej.

- A ty jesteś niesamowita, wiesz, Jen? Skąd ci się to bierze? Odpowiedziała uśmiechem.

- Wyjątkowa moc wampiryczna, jedna z wielu. - Podniosła się z łóżka. - Zbieraj się. Trochę

już powęszyłam, gdy drzemałaś. Ścięło cię na dobre trzy godziny. Ale ze strachu nie

zapuszczałam się sama zbyt daleko.

- Ty masz stracha? Obie dobrze wiemy, że po zmroku nikt ci nie podskoczy.

Jenna wzruszyła ramionami.

- Mhm, tylko że wampir też może się zgubić, jak każda inna istota. Naprawdę nie mam

ochoty błąkać się po tym upiornym gmaszysku całą wieczność.

background image

35

- Thorne Abbey nie jest upiorne - odpowiedziałam. -Nie tak jak Hekate. Tu jest jakoś...

inaczej.

- Ten dom to kolos - rzekła Jenna, szeroko otwierając oczy. - Słyszałaś, co mówiła Lara?

Trzydzieści jeden kuchni, Soph. Samych tylko kuchni!

Na myśl o jedzeniu pociekła mi ślinka.

- Ciekawe, kto robi dziś kolację.

Wyszłyśmy na korytarz. Mimo przymocowanych do ścian kilku lamp panował w nim ponury

półmrok.

- Nie umiem sobie wyobrazić, żeby w czymś takim mieszkała tylko jedna rodzina -

szepnęłam.

- Ten dom bynajmniej nie stanowił głównego miejsca zamieszkania Thorneow - odparła

Jenna, jakby cytując przewodnik. - Mieli rezydencję w Londynie, zamek na północy Szkocji i

domek myśliwski w Yorkshire. Niestety, po drugiej wojnie światowej stracili prawie cały

majątek i w 1951 roku zostali zmuszeni do sprzedania wszelkich nieruchomości z wyjątkiem

Abbey. Budynek wciąż należy do rodziny Thorne'ów.

- Kurczę, skąd ty to wszystko wiesz? Speszyła się lekko.

- Przecież ci mówiłam. Spałaś tak długo, że z nudów musiałam się czymś zająć. Na dole jest

odjazdowa biblioteka z całą masą książek o historii domu. Działy się tu różne nie-

prawdopodobne rzeczy. Kojarzysz te posągi w holu, prawda? Zamówił je Philip Thorne w

1783 roku, kiedy jego żona popełniła samobójstwo, rzucając się ze schodów.

- Makabra - odpowiedziałam, choć przez cały czas dręczyło mnie coś innego.

Thorne. Gdzieś już słyszałam to nazwisko, na sto procent, ale gdzie? I dlaczego wydawało mi

się ono takie ważne...?

Kiedy schodziłyśmy na dół, Jenna przypomniała sobie jeszcze jedną datę z historii domu.

- No, a pod koniec lat trzydziestych Thorne Abbey było szkołą dla dziewcząt. Bomba, no nie?

- Serio?

- Mhm. Podczas nalotów dywanowych ewakuowano z Londynu bardzo dużo dzieci, całe

szkoły. Thornebwie stwierdzili, że dziewczyny są schludniejsze, no i przyjęli do Abbey

uczennice z dziewięciu żeńskich ogólniaków.

Nareszcie zaskoczyłam, skąd znam to nazwisko.

background image

36

ROZDZIAŁ 7

Aż ukłuło mnie w żołądku.

- Rany boskie.

- Bez przesady, aż takie ciekawe to nie jest - odparła Jenna.

- Nie, nie! - Pokręciłam głową. - Chodzi mi o coś innego. Czy w książce są zdjęcia tych

dziewczyn?

- Tak, widziałam kilka.

- Okej, muszę ją obejrzeć. - Pulsowanie krwi o mało nie rozsadziło mi uszu. - Natychmiast!

Splótłszy ramiona, powędrowałyśmy jednym z wielu korytarzy odchodzących od głównego

holu.

- Zostawiłam ją na siedzisku pod oknem - poinformowała Jenna. - Na pewno tam będzie.

Minęłyśmy szereg niezliczonych, zamkniętych drzwi, potem skręciłyśmy trzy razy i wreszcie

dotarłyśmy do biblioteki. Tak jak wszystko w Thorne Abbey, była przepiękna. I olbrzymia.

W progu na pół sekundy dosłownie wryło mnie w ziemię. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu

książek w jednym miejscu. Przede mną, wzdłuż i wszerz sali, rozciągały się rzędy regałów.

Biblioteka miała dwa poziomy połączone bliźniaczymi krętymi schodami z obu stron wejścia.

Na górze dostrzegłam jeszcze więcej półek. W pomieszczeniu rozstawiono kilka niskich

kanap, a drewniana podłoga była skąpana w subtelnym zielonkawym blasku lamp od

Tiffany'ego. Do środka przez wychodzące na rzekę okazałe okna wpadały ostatnie w tym dniu

promienie słońca. Siedzisko pod oknem było puste.

- Cholera - westchnęła Jen. - Słowo daję, że zostawiłam ją tutaj dwadzieścia minut temu.

- Pamiętasz, gdzie ją znalazłaś? - zapytałam. - Może później ktoś odłożył ją na półkę.

Przygryzła wargi.

- Mhm, mniej więcej. Leżała na górze, obok takiej dziwnej szafki.

Weszłyśmy na piętro.

- Jak to dziwnej?

- Zobaczysz. Zaraz, zaraz... Byłam po przeciwnej stronie, przy obrazie z jakimś kolesiem na

rumaku...

Nic dziwnego, że Jenna straciła orientację. Na dole półki stały tylko pod ścianami, więc

poruszanie się było bardzo łatwe. A tutaj upchnięto jeszcze ze trzydzieści dodatkowych

regałów, które walcząc o miejsce, nieomal napierały na siebie, tak że musiałam się przeciskać

między nimi bokiem.

background image

37

- Aha! - rozległ się okrzyk Jenny gdzieś po mojej lewej stronie.

Kiedy ją znalazłam, stała na palcach, przeszukując wzrokiem półkę, przy której rzeczywiście

wisiał obraz z kolesiem na koniu. Stwierdziłam, że jego wkurzona mina zupełnie nie pasuje

do stylowego płaszcza z gronostajów.

Jenna przybrała równie wściekły wyraz twarzy.

- Nie ma jej tu - powiedziała. - Może powinnyśmy jeszcze raz poszukać na dole.

Stłumiłam rozczarowanie. Nie byłam do końca pewna, dlaczego aż tak bardzo chcę zobaczyć

książkę. Ale wiedziałam już, skąd znam nazwisko Thorne i czemu nie dawało mi spokoju.

Nosiła je kobieta, której zaklęcie zmieniło Alice w demona. I która, zapewne nie celowo,

zrobiła demona też ze mnie. Nie miałam cienia wątpliwości co do tego, że Alice była w

grupie dziewcząt, które trafiły tutaj podczas nalotów dywanowych, i że wszystko zaczęło się

właśnie w Thorne Abbey. Tak czy owak, chciałam zobaczyć jakieś jej zdjęcie z tego miejsca

wykonane jeszcze przed przemianą.

- Dobra - przytaknęłam. - Poszukamy później. Nie jest to aż taka wielka sprawa.

Jenna nie była idiotką. Znała mnie dostatecznie długo, aby się zorientować, że kłamię. Puściła

to jednak mimo uszu i powiedziała:

- Spójrz tam!

Wciśnięty w kąt, tuż pod Wnerwionym Facetem na Koniu, stał czarny regalik. Sięgał mi

zaledwie do piersi. Był zakurzony i od razu spostrzegłam, dlaczego zwrócił uwagę Jenny. Na

półce leżała tylko jedna książka, ale za to pod sześcianem z grubego szkła, na którym zostały

wydrapane symbole, z jakimi się jeszcze nigdy nie zetknęłam.

- Spróbuj otworzyć - zachęciła mnie Jenna.

Nie widząc żadnego uchwytu, wsunęłam końce palców pod szkło w nadziei, że uda mi się je

podnieść. Momentalnie wyszarpnęłam dłoń spod „wieka".

- Ja cię kręcę!

- No nie? Ten sześcian chroni jakieś niezłe zaklęcie. Określenie „niezłe zaklęcie" było

stanowczo za słabe. Palce wciąż piekły mnie jak sto diabłów. Czegoś podobnego doznałam,

kiedy wodząc dłonią po piersi Archera, natrafi.

łam na parzące znamię Oka... .

- Nie wiem, o czym jest ta książka, ale ktoś bardzo się

postarał, żeby nie można było do niej zaglądać.

- Owszem.

background image

38

Równocześnie podskoczyłyśmy, obracając się do tyłu. Przed nami stał mój tato, z lekkim

uśmieszkiem na ustach.

- Ta książka to grymuar rodu Thorneow. Księga czarów.

- Wiem, co to jest grymuar - odparłam ze złością, ale mówił dalej, jakbym się w ogóle nie

odezwała.

- Zawiera opisy najmroczniejszej magii, z jaką Prodi-gium miało kiedykolwiek do czynienia.

Rada trzyma tę księgę pod kluczem od lat.

- Czyli Thornebwie byli czarnoksiężnikami, prawda?

Tato przesunął ręką nad szklanym sześcianem. Wzdrygnęłam się za niego, ale najwyraźniej

nie poczuł nawet najsłabszej falki czarodziejskiej mocy.

- Tak - odpowiedział. - Mrocznymi, rzecz jasna. Potężnymi i nad wyraz biegłymi w sztuce

ukrywania swej prawdziwej tożsamości przed gatunkiem ludzkim.

- I to oni zmienili Alice w demona? Powiedz! Stojąca obok mnie Jen wydała cichy odgłos

zdumienia, a tato przyglądał mi się chwilę.

- Tak. Niebywałe, jak szybko i sprytnie do tego doszłaś sama - powiedział.

Był szczerze zadowolony, a ja pomimo nieznacznego przypływu szczęścia odparłam:

- Tak naprawdę Jenna pomogła mi to rozgryźć. Przeczytała o dziewczętach, które przysłali tu

z Londynu w czasie nalotów, i wtedy przypomniało mi się, jak pani Casnoff mówiła, że

kobieta, która... no, przemieniła Alice, nazywała się Thorne. Dlatego tu przyszłyśmy. Byłam

ciekawa, czy uda mi się znaleźć fotografię Alice w jednej z książek, które przeglądała Jen.

- Jeśli chcesz, to ci dam zdjęcie prababki z okresu jej pobytu w Thorne Abbey. Nie prościej

byłoby najpierw zwrócić się z tym do mnie?

Z miejsca przyszła mi do głowy sarkastyczna riposta, ale zagryzłam wargi. Miał rację.

Zgodnie z wszelką logiką powinnam była pójść z tym do niego, a nie bawić się w sekretne

poszukiwania w bibliotece. Szczęśliwie Jenna natychmiast obrzuciła wzrokiem tatę ze

słowami:

- Widzi pan, Sophie spędziła prawie całe życie, słuchając przeróżnych kłamstw z ust ludzi. W

Hekate Hall nabrała wielkiej wprawy w samodzielnym rozwiązywaniu problemów. To

przyzwyczajenie, które trudno zmienić.

Jenna - drobna blondynka niemal patologicznie zakochana w różu - mimo wszystko była

wampirzycą i gdy tylko miała na to ochotę, potrafiła wprawić w zakłopotanie każdego. W

tym momencie najchętniej wzięłabym ją w ramiona i mocno uścisnęła.

Tato ogarnął nas spojrzeniem.

background image

39

- Pani Casnoff powiedziała mi, że stanowicie niepokonany zespół. Teraz rozumiem, co miała

na myśli. Jeżeli nie potrzebujecie z biblioteki już nic więcej, to - zwrócił się do mnie - czy

zechciałabyś towarzyszyć mi na przechadzce wokół domu?

Pomyślałam, czy tacie kiedykolwiek zdarza się nie mówić tak, jakby dopiero co zwiał z

powieści Jane Austen. Przedziwne, że moja superpragmatyczna mama zakochała się w kimś

podobnym. Nie przypuszczałam, że mogłaby dać się złapać na takie gładkie słówka. Ale z

drugiej strony w życiu nie postałoby mi w głowie, że zakocham się w ładnym chłopcu, który

potajemnie ściga Prodigium, tak że, krótko mówiąc, wszystko było względne.

- Ściemnia się - rzekłam do taty.

- Sądzę, że jeszcze długo nie zbraknie nam światła. A o tej porze dom wygląda wprost

bajecznie.

W ciągu tych kilku tygodni, odkąd poznałam ojca, nauczyłam się czytać z jego oczu, a nie z

tonu, jakim wypowiadał myśli. I w tym momencie zakomunikował mi wzrokiem, że pójdę z

nim na spacer bez względu na moje widzimisię.

- Okej - odparłam. - Czemu nie?

- Świetnie! Przez jakiś czas dasz sobie radę sama, prawda? - zapytał Jennę.

Zerknęła na mnie.

- Jasne, panie Atherton - zapewniła. - Zobaczę, co porabia Cal.

- Wyborny pomysł - odpowiedział tato, podając mi ramię. - Zatem chodźmy.

ROZDZIAŁ 8

Kierując się do frontowych drzwi, w holu minęliśmy jedną ze służących. Odkurzała stół z

marmurowym blatem, ale zamiast użyć miotełki z piór albo płynu do czyszczenia mebli po

prostu trzymała ręce nad kamienną płytą. Drobiny pyłu wzbijały się w górę jak obłoczki i

wirując, znikały. Szok, jakiego doznałam, obserwując to zjawisko, był chyba równie silny jak

emocje, które budziły pierwsze komputery i telefony komórkowe. W Hekate Hall nikt nie

posługiwał się magią tak... swobodnie. Pani Casnoff na pewno nie pozwoliłaby nam korzystać

z mocy w takim celu.

Tato i ja zaczęliśmy rozmawiać dopiero na zewnątrz.

- Posłuchaj - powiedziałam - jest mi bardzo przykro, że dotknęłam waszej zaczarowanej

półki, czy jak się to nazywa. Nie wiedziałam, że nie wolno...

background image

40

Szliśmy żwirowym podjazdem, gdy tato nagle wciągnął głęboko powietrze.

- Ach, co za woń. Czujesz, Sophie?

- Yyy... co mam czuć?

- Lawendę. Są nią obsadzone wszystkie ogrody na terenie Thorne Abbey. Najcudowniej

pachnie właśnie o takiej

porze, gdy dzień chyli się ku końcowi.

Wciągnęłam powietrze na próbę. Nie mylił się: pachniało ładnie i wieczór był przepiękny -

ani za ciepły, ani też za chłodny, a wzdłuż zielonego trawnika cicho skradały się cienie. Z

pewnością wszystko to cieszyłoby mnie sto razy bardziej, gdybym wcześniej nie trafiła do

Zakładu dla Krnąbrnych Demonów.

Szliśmy dalej w milczeniu. Moja ręka spoczywała w zgięciu łokcia ojca, co było w równym

stopniu przyjemne i osobliwe. Po drodze przez cały czas myślałam: To mój tato. Spacerujemy

sobie, zachowując się w taki sposób, jakby przez blisko siedemnaście lat wcale nie był

Najczęściej Nieobecnym Ojcem Świata,

Poprowadził mnie przez kamienny most na szczyt niewielkiego wzgórza, gdzie

przystanęliśmy, aby popatrzeć na dom.

Miał rację. Widok był niesamowity. Wtulone w dolinę Thorne Abbey stało skąpane w

delikatnej złotej poświacie. W oddali las zdawał się otulać budynek, zapewniając mu ochronę

przed złem. Niestety, zamiast radować się pięknem krajobrazu, wciąż walczyłam z myślą, że

gdyby nie zjawiła się tutaj Alice, moje życie potoczyłoby się całkiem inaczej.

- Uwielbiam ten dom, odkąd go ujrzałem po raz pierwszy - szepnął tato.

- Szkoda tylko, że jest taki mały - odparłam. - Żeby nie mieć poczucia ciasnoty, potrzebuję co

najmniej pięciuset sypialń, wiesz?

Niezbyt wysiliłam się z tym żartem, ale, o dziwo, tato zachichotał.

- Miałem nadzieję, że ci się tutaj spodoba. Jest to, że się tak wyrażę, nasze miejsce urodzenia.

Chcesz posłuchać o jego historii?

Mimo że miałam sucho w ustach i drżały mi kolana, zdobyłam się na nonszalancję:

- Mogę.

- Rodzinę Thorne'ow tworzyli mroczni czarnoksiężnicy i wiedźmy. Przez setki lat

zachowywali swą prawdziwą tożsamość w tajemnicy przed ludźmi, równocześnie za pomocą

sił magicznych pomnażając swoje dobra i powiększając wpływy. Byli ambitni i roztropni, ale

niezbyt groźni. W każdym razie dopóki nie wybuchła wojna.

- Która?

background image

41

Spojrzał na mnie zdumiony.

- Nie uczyłyście się o wojnie w Hekate Hall? Przebiegłam pamięcią wszystkie zajęcia w

minionym

roku szkolnym, ale prawda jest taka, że większość tego czasu zajęło mi myślenie o innych

sprawach, takich jak Archer, Jenna, no i tajemnicze napaści na dziewczęta. Czy to moja wina,

że nie uważałam na lekcjach?

- Pewnie tak. Po prostu nie pamiętam.

- W 1935

roku rozpętała się wojna między UOcchio di Dio a Prodigium. Był to wyjątkowo

ponury okres w naszych dziejach. Po obu stronach barykady zginęły tysiące istnień.

Przerwał na chwilę, żeby przetrzeć okulary chusteczką do nosa.

- W owym czasie wśród żywych pozostali tylko dwaj członkowie rodu Thorne'ow: Virginia i

jej młodszy brat Henry. Najprawdopodobniej to właśnie Virginia wyszła z sugestią

wywołania demona, który pokonałby Oko. W historii Prodigium dotąd jeszcze nikt tego nie

dokonał, ale ona postanowiła podjąć próbę. Po długich latach poszukiwań w końcu udało jej

się znaleźć odpowiedni rytuał w pewnym staroświeckim grymuarze...

- Masz na myśli ten pod pokrywą ze szkła?

- Tak. Według zapisów Prodigium chciała przeprowadzić rytuał na sobie, ale przewodniczący

Rady nie zezwolił jej

na to, uznawszy, że bezpieczniej będzie posłużyć się zwykłą ludzką istotą. Na szczęście dla

Virginii w Thome Abbey

przebywały wówczas setki dziewcząt. Wzdrygnęłam się. - I wybrała Alice.,.?

- Tak jest.

- Ale czemu akurat ją? Przecież sam powiedziałeś, że mieszkało tutaj kilkaset dziewczyn.

Wylosowała jej imię z kapelusza czy coś w tym stylu?

- Wierz mi, Sophie, nie wiem. Mogę jedynie przypuszczać, że w jakiś sposób było to

związane z zajściem Alice w ciążę. Być może ona i Henry... cóż, tak czy inaczej Virginia

utrzymywała to w sekrecie, a po rytuale Alice nie była w stanie powiedzieć o tym nikomu.

Potarłam nos wierzchem dłoni i zapytałam:

- W podobnych historiach zazwyczaj występuje schowany w kufrze czarodziejski pamiętnik,

w którym znajdują się odpowiedzi na wszelkie pytania. Czy my też możemy liczyć na coś

takiego?

background image

42

- Obawiam się, że nie. Tak czy siak, zapewne wiesz, co było dalej. Virginia dokonała rytuału,

coś jednak poszło nie tak jak powinno. Nigdy nie dowiemy się, co zaszło tej nocy, ale w

ostatecznym rozrachunku i ona, i jej brat zginęli, a Alice stała się demonem.

- Potworem - bąknęłam na myśl o srebrnych szponach wbijających się w szyję Elodie.

Usiadłam na trawie i podciągnęłam kolana pod brodę. Tato westchnął, a po dłuższej chwili

zdecydował się usiąść obok.

- Poplamisz garnitur zielskiem.

- Mam inne. Wiesz, że nie pierwszy raz użyłaś przy mnie tego słowa w odniesieniu do

demonów? Dlaczego, jeśli wolno spytać?

Uniosłam obie brwi.

- Jak to? Nie wiesz? Poważnie?

- Czy kiedy uważałaś, że jesteś tylko czarownicą, również określałaś siebie słowem

„potwór"?

- Jasne, że nie.

- A przecież czarownice, elfy, zmiennokształtni, demony... wszyscy mamy te same korzenie.

- Mianowicie?

Tato zerwał źdźbło trawy i bezwiednie zaczął je miąć w palcach.

- Wywodzimy się od aniołów.

- Zwyczajne Prodigium tak, to wiem - odpowiedziałam. - Pochodzą od aniołów, które w

batalii między Bogiem a Lucyferem nie opowiedziały się po niczyjej stronie.

Spotkaliśmy się spojrzeniami.

- Otóż demony to anioły, które poparły jedną ze stron. Jak się okazało, niewłaściwą.

- No i co z tego? Przecież sam fakt, że kiedyś były aniołami, jeszcze nie czyni z nich... z nas

bohaterów pozytywnych, prawda?

- Owszem, ale z tego powodu jesteśmy nieco bardziej skomplikowani niż potwory. Na

przykład nie byłaś specjalnie zmartwiona, dowiedziawszy się, iż jesteś mroczną czarownicą, a

pozwolę sobie przypomnieć ci, że nasze i ich moce są porównywalne. Zasadniczo rzecz

ujmując, demon to właściwie bardzo silna mroczna wiedźma.

- Albo Hogaroth Oślizły - mruknęłam pod nosem.

- Co takiego?

- Czy to znaczy, że... kiedy Virginia wezwała tego demona, aby opętał Alice, to Alice,

prawdziwa, realna Alice, jej dusza czy co tam jeszcze, umarła i tylko jakiś potwór błąkał się

w jej ciele?

background image

43

Tato roześmiał się zaskoczony.

- Na Boga, nic podobnego. I ta myśl nurtuje cię tyle czasu?

Założyłam ramiona na piersi.

- Ciekawe, skąd miałam się dowiedzieć! Jakoś nikomu się nie spieszyło, żeby mi

odpowiedzieć na rozmaite palące, demoniczne kwestie.

Ojciec stłumił śmiech i na jego twarzy odmalowało się lekkie zawstydzenie.

- Masz słuszność. Przepraszam. Nie, kiedy przywołuje się demona, jest on wyłącznie

bezkształtną ciemną energią. Podobnie dzieje się z aniołami wygnanymi do piekła. Zostają

odarte ze wszystkiego z wyjątkiem mocy. Są bezimienne, pozbawione charakteru,

bezcielesne. Składają się jedynie z czystej, stężonej magii.'

- Kurczę!

- W istocie opętanie nie jest najtrafniejszym określeniem tego zjawiska - ciągnął tato. -

Należałoby raczej nazwać je przenicowaniem. Demon gruntownie modyfikuje daną osobę,

łącznie z jej grupą krwi i DNA. Dlatego energia może być przekazywana z pokolenia na

pokolenie. Dlatego pozostajemy przy życiu nawet mimo najdotkliwszej rany. Uzdrawiają nas

i leczą nasze moce. - Wskazał moją pokrytą bliznami rękę. - Chyba że, naturalnie, ktoś użyje

przeciw nam diablego szkła. Ale pomimo wszystko człowiek, którego poddano rytuałowi

opętania, w zasadzie zachowuje swoją osobowość sprzed przemiany.

- Tylko że po niej w jego żyłach płynie najciemniejsza i najpotężniejsza magia świata -

dodałam.

- W rzeczy samej. - Tato uśmiechnął się z dumą, a ja nagle przypomniałam sobie Alice na

polanie, krzyczącą: „Udało ci się!", zanim obcięłam jej głowę.

Ze ściśniętym gardłem zapytałam:

- Więc skoro Alice pozostała Alice, to dlaczego miała pazury i zaczęła żywić się krwią?

Tato wzruszył ramionami i uniósł prawą rękę. W miejscu jego wypielęgnowanych paznokci

błyskawicznie pojawiły się długie srebrne szpony - i równie szybko zniknęły.

- Każdy czarnoksiężnik i czarownica posiada tę umiejętność. Sama spróbuj.

Spojrzałam na swoje poobgryzane paznokcie, upstrzone resztkami lakieru „mrożona

truskawka", którym pomalowała je Jenna, próbując nadać im zadbany wygląd.

- Nie, dzięki.

- Jeśli chodzi o... drugą kwestię: krwawa magia to praktyka niezwykle silna, stosowana przez

czarnoksiężników i wiedźmy od zamierzchłych czasów. Oczywiście korzysta z niej też twoja

background image

44

przyjaciółka Jenna. W istocie tak właśnie powstały wampiry. Przed tysiącem lat grupa

czarownic przeprowadzała bardzo skomplikowaną krwawą ceremonię i...

- Alice zabijała ludzi - przerwałam mu i przy ostatnim słowie głos mi się załamał.

- Tak jest - potwierdził ze spokojem tato. - Tak wielka ilość mrocznej magii może

doprowadzić człowieka do szaleństwa. Jak stało się w przypadku Alice. Nie wolno nam

jednak zakładać, że zdarzy się to też tobie.

Popatrzył na mnie znacząco.

- Sophie, rozumiem, dlaczego żywisz niechęć wobec swojego rodowodu, ale nie powinnaś

postrzegać demonów jako monstra. - Opiekuńczym gestem ujął mnie za rękę. - Koniecznie

musisz przestać myśleć o sobie jako o potworze.

Starając się opanować drżenie głosu, odparłam:

- Posłuchaj, wiem, że usilnie lansujesz hasło „Demony górą!", ale ja widziałam na własne

oczy, jak z ręki demona ginie moja koleżanka. A pani Casnoff zdradziła mi, że twoja matka

zdemoniała i uśmierciła twojego ojca. Więc nie spodziewaj się, że uwierzę, że bycie

demonem to sama słodycz.

- Masz rację - odpowiedział tato. - Jeżeli jednak zechcesz mnie wysłuchać i dowiedzieć się

więcej na ten temat, z pewnością uświadomisz sobie, że poddanie się rytuałowi Redukcji nie

stanowi dla ciebie jedynego wyjścia. Istnieje też możliwość... dostrojenia twoich mocy.

Ograniczenia ewentualności, że wyrządzisz komuś krzywdę.

- Ograniczenia? - powtórzyłam. - Ale nie zlikwidowania, prawda?

Tato pokręcił głową.

- Tłumaczę ci to wszystko w niewłaściwy sposób - rzekł zdeprymowany. - Chciałbym po

prostu, by dotarło do ciebie... Sophie, czy choć raz pomyślałaś, co czeka cię po rytuale? Rzecz

jasna, pod warunkiem że go przeżyjesz?

Pomyślałam. Pewnie zabrzmi to głupio, ale pierwsza myśl, która mi się nasunęła, była taka,

że pokryta łącznie z twarzą fioletowymi zakrętasami upodobnię się do Vandy. Tłumaczenie

się z takich znamion przed normalnymi ludźmi nie byłoby łatwe, stwierdziłam jednak, że w

razie czego mogę zrzucić je na karb „szalonych ferii wiosennych".

Chwilę milczałam, więc tato podjął wątek:

- Nie jestem przekonany, czy rozumiesz, na czym tak naprawdę polega ten rytuał. Wprawdzie

na zawsze uniemożliwi ci on uprawianie czarów, ale równocześnie pozbawi cię pewnej

istotnej cząstki twojego jestestwa. Usuwanie mocy oddziałuje na system krwionośny.

Przenika krew i wydziera ci cechy osobnicze, które stanowią o twojej indywidualności tak jak

background image

45

kolor oczu. Jest ci pisane być demonem, Sophie, zatem twoje ciało i dusza będą walczyć o to,

abyś nim pozostała. Być może do śmierci.

Na taką przemowę nie da się już nic odpowiedzieć. Bez słowa gapiłam się więc na niego, aż

w końcu z westchnieniem przerwał ciszę:

- Jesteś zmęczona, a poza tym nasłuchałaś się trochę za dużo jak na jeden wieczór.

Rozumiem, że przytłoczył cię ten nadmiar informacji.

- To nie tak - szepnęłam, ale niewzruszony mówił dalej. Stwierdziłam, że pewno nieraz będę

musiała cierpliwie przeczekiwać takie drętwe mowy, bo, jak się okazało, tato wprost

uwielbiał ględzić.

- Ufam, że kiedy się porządnie wyśpisz, będziesz bardziej otwarta na to, co mam ci do

zakomunikowania. - Zerknął na zegarek. - A teraz wybacz, ale kwadrans temu byłem

umówiony z Larą. Mam nadzieję, że trafisz do domu sama.

- Stoi przede mną, tak że spoko - odbąknęłam, ale tato już skierował się w dół zbocza.

Długo siedziałam w gęstniejącym mroku zapatrzona w Thorne Abbey, starając się przyswoić

każde słowo taty. Po jakichś dziesięciu minutach uprzytomniłam sobie, że nie zdążyłam

zagadnąć go o dzieciaki demony i powód ich obecności w tym miejscu. Ani o to, skąd się w

ogóle wzięły. Wreszcie podniosłam się z ziemi, otrzepałam dżinsy i ruszyłam w stronę domu.

Po drodze rozmyślałam o rozmowie z tatą. Moce miałam zaledwie od kilku lat, ale już

stanowiły cząstkę mnie. Po raz pierwszy przyznałam się przed sobą, że perspektywa bycia

odartą z nich, a nawet - przy okazji - wyzionięcia ducha napawa mnie nieopisanym

przerażeniem. Ale też z drugiej strony nie mogłam iść dalej przez życie jak tykająca bomba

zegarowa mimo tego całego „dostrajania", o którym mówił tato. Niepozbawiona mocy

mogłam eksplodować w każdej chwili... Raptem całe moje istnienie stało się niezwykle

skomplikowaną łamigłówką.

A nigdy nie byłam mistrzynią w rozwiązywaniu takich zagadek.

Wróciwszy do Thorne Abbey, stwierdziłam, że tato ulotnił się gdzieś, i ciężkim krokiem

powlokłam się do pokoju. Wcześniej umierałam z głodu, ale pogawędka z ojcem odebrała mi

apetyt. Mimo dłuższej drzemki marzyłam teraz tylko o tym, by wziąć gorącą kąpiel i

wskoczyć do łóżka.

Okazało się, że jest już pościelone. Ciekawe, czy załatwiła to służba, czy też jakieś zaklęcie

czystości, pomyślałam. Spostrzegłam oparte o poduszkę zdjęcie w ramkach. Kiedy się po nie

schylałam, przez głowę przemknęło mi, że pewnie położył je tam tato. Trochę mi się trzęsły

ręce. Była to czarno-biała fotografia przedstawiająca chyba pięćdziesiąt dziewczyn we

background image

46

frontowym ogrodzie Thorne Abbey. Połowa grupy stała, a reszta siedziała w kucki na

trawniku, ze spódnicami skromnie naciągniętymi za kolana. Wśród siedzących natychmiast

rozpoznałam Alice.

Długo przyglądałam się jej twarzy. Dziwna rzecz, ale łatwiej było mi myśleć o Alice jako o

opętanej, bezdusznej istocie, która potraktowała ciało mojej prababki jak narzędzie. Myśl o

tym, że jej dusza dopiero się ulatniała, kiedy podcinałam gardło demona odłamkiem diablego

szkła, okazała się dużo trudniejsza do zniesienia.

Z uwagą przypatrywałam się minie Alice. Czym była pochłonięta tego dnia? Czy też uważała,

że Thorne Abbey jest przytłaczające?

W każdym razie przed ponad sześćdziesięciu laty stała w tym pokoju jak ja teraz. Ta wizja

przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Zapragnęłam spytać prababkę, czy przeczuwała straszną

rzecz, która miała ją spotkać; czy kiedy błąkała się po korytarzach tego domu, tak samo

mdliło ją ze zgrozy.

Alice, utrwalona na fotografii, uśmiechnięta i ludzka, nie mogła jednak udzielić mi żadnej

odpowiedzi i absolutnie nic w jej twarzy nie wskazywało, by miała choćby cień podejrzenia

na temat swoich dalszych losów. Ani moich.

ROZDZIAŁ 9

Rankiem następnego dnia też nigdzie nie natknęłam się na tatę. Obudziłam się wcześnie i

wzięłam długi prysznic. Możecie mi wierzyć, że po dziewięciu miesiącach kąpieli w łazience,

z której korzystają też rozmaitego gatunku istoty nadprzyrodzone, dostając prysznic

wyłącznie do własnego użytku, człowiek wpada w istny szał radości. Minionego wieczoru

ktoś rozpakował wszystkie moje torby i ciuchy leżały starannie poskładane w malowanej

szafie. Na myśl o tym, jak pięknie ubrani byli wczoraj mieszkańcy Thorne Abbey, przez

chwilę zastanawiałam się, czy by nie wyciągnąć jedynej sukienki, którą tu przywiozłam.

Ostatecznie jednak zdecydowałam się na kolejną parę dżinsów i żurawinowy T-shirt, chociaż

zamiast podniszczonych tenisówek założyłam prześliczne sandały.

Po drodze na dół zatrzymałam się przed pokojem Jenny, ale jej tam nie było. Już-już miałam

zapukać do Cala, kiedy uprzytomniłam sobie, że pora jest dość wczesna, więc na pewno

jeszcze śpi. Na ułamek sekundy pojawił mi się w głowie obraz uchylającego drzwi zaspanego,

gołego do pasa chłopaka i dostałam wypieków, ciemnoróżowych jak mój T-shirt.

background image

47

Wciąż jeszcze podniecona w holu głównym nieomal zderzyłam się z Larą Casnoff. Tak jak

poprzednio była cała w czerni, a w rękach trzymała stos papierów, komórkę i kubek parującej

kawy, od której aromatu dostałam ślinotoku.

- O, Sophie, już wstałaś. - Lara powitała mnie promiennym uśmiechem. - Proszę. - Podała mi

kawę. - Właśnie ci ją niosłam.

- Super, to przemiłe - odpowiedziałam, dodając w myślach Larę do Listy Osób, Które Są

Niesamowite.

W Hex Hall każdego ranka praktycznie wyrywali nas z łóżek alarmem, który był czymś

pomiędzy wyciem syreny okrętowej a ujadaniem piekielnych ogarów. Podawana na dzień

dobry kawa podobała mi się tysiąc razy bardziej.

- A, zanim zapomnę: tato prosił, abym ci przekazała, że został gdzieś wezwany w interesach,

ale powinien wrócić dziś wieczorem.

- Mhm... okej, dzięki.

- Żałował, że w tym pierwszym dniu nie może być przy tobie - dodała Lara, lekko marszcząc

brwi.

Nie zdołałam powstrzymać ironicznego śmiechu.

- Tato opuścił tyle moich pierwszych dni, że właściwie już do tego przywykłam.

Sądziłam, że kobieta z miejsca zacznie go bronić, więc nim zdążyła otworzyć usta,

zapytałam:

- Czy w którejś z dziewięciu tysięcy kuchni znajdzie się dla mnie trochę płatków

śniadaniowych? Wczoraj nie udało mi się załapać na kolację.

Lara natychmiast przybrała oficjalny ton:

- Ależ oczywiście. Śniadania podajemy w jadalni wschodniego skrzydła.

Wytłumaczyła mi, że muszę trzy razy skręcić w prawo, potem znów przejść po schodach i

minąć, jak się wyraziła, „oranżerię". Kiedy spojrzałam na nią tępym wzrokiem, machnęła

ręką i powiedziała:

- Zaprowadzę cię tam, chodźmy.

- Dzięki - odparłam, podążając za nią. - Może do końca lata jako tako nauczę się poruszać po

tym domu.

Lara parsknęła śmiechem.

- Przyjeżdżam do Thorne Abbey od kilkudziesięciu lat i nadal mylą mi się kierunki.

- O kurczę - westchnęłam, gdy szłyśmy przez długi korytarz z obu stron obwieszony

malowidłami.

background image

48

Na każde spoglądałam po dwa razy. Były to portrety wilkołaków w osiemnastowiecznych

strojach, ze sterczącą spod pump srebrzystą sierścią, a jeden obraz przedstawiał rodzinę

czarownic (chyba z siedemnastego stulecia, jak domyśliłam się po niezliczonych

koronkowych kryzach, które wszystkie miały wokół szyi) kwitujących pod drzewem w

magicznej poświacie srebrnych ogników.

Nagle dotarły do mnie słowa Lary.

- Kilkadziesiąt lat? Czyli że znacie się z tatą od dzieciństwa?

Przytaknęła.

- Tak, tak. Twoja babka ofiarowała Radzie Thorne Abbey... przed śmiercią. Anastasia i ja

często spędzałyśmy tutaj lato z ojcem. - Przerwała, a na jej ustach zaigrał cień uśmiechu. -

Coś nas łączy, Sophie. Mój ojciec także był przewodniczącym Rady.

- Zaraz, zaraz, kto taki?

- Alexei Casnoff. Nie słyszałaś o nim? Pokręciłam tylko głową, więc Lara ciągnęła dalej:

- Casnoffowie kierowali Radą przez prawie dwieście lat. Jednak mój ojciec bardzo wcześnie

podjął decyzję o przekazaniu tytułu twojemu tacie ze względu na jego moce.

Zakonotowałam to dokładnie.

- Ale tytuł jest dziedziczony. Więc gdyby twój ojciec tego

nie zrobił, ty zostałabyś głową Rady?

Wytwornie wzruszyła ramionami, jak gdyby był to najbardziej błahy temat, jaki tylko można

sobie wyobrazić.

- Nie ja, tylko Anastasia. Jako starsza. Ale obie przystałyśmy na postanowienie taty, a zresztą

moja siostra i tak stwierdziła, że w Hekate Hall sprawdzi się o wiele lepiej niż tu. - Lara

uśmiechnęła się i leciutko uszczypnęła mnie w ramię. - Nie żałujemy James okazał się

znakomitym szefem i jestem przekonana, że będziesz sobie radzić równie dobrze.

Chciałam odpowiedzieć na jej uśmiech, ale zdaje się, że wyszedł z tego raczej krzywy

grymas.

- Więc... skoro ty i pani Casnoff jesteście siostrami i twój tato też jest z Casnoffów, to

dlaczego mówi się o niej „pani"? i zapytałam. - Brzmi to tak, jakby weszła do rodziny.

- Anastasia była zamężna - wyjaśniła Lara, wskazując mi następny korytarz. - Ale my zawsze

zachowujemy rodowe nazwisko. Przybrał je nawet jej mąż.

Liczyłam, że dowiem się na ten temat czegoś więcej, ale już po chwili dotarłyśmy do jadalni.

Pierwsza weszła Lara, a ja za nią.

background image

49

Pomyślałam, czy w całym Thorne Abbey znalazłby się chociaż jeden pokój, w którym nie

stanęłabym z ustami rozdziawionymi z wrażenia. Jadalnia we wschodnim skrzydle była ze

trzy razy większa od jadalni w Hekate Hall. Jak w przypadku co drugiego pomieszczenia,

które dotąd zobaczyłam w Thorne, i tu każdy, nawet najmniejszy skrawek ściany pokrywały

malowidła i złocenia. Nawet krzesła miały obicia ze złotego brokatu.

W sali dominował długi stół, przy którym spokojnie można by posadzić kilka armii wojska.

Domyśliłam się więc, że mieszkańcy Thorne tu właśnie spożywają swe posiłki. Ale teraz w

jadalni zastałyśmy tylko Cala. Spojrzał na nas, gdy weszłyśmy, i lekko skinął głową.

- Dzień dobry.

Lara uraczyła go olśniewającym uśmiechem. - Pan Callahan! Tak się cieszę, że pana widzę!

Jak się panu podoba w Thorne Abbey?

Cal upił długi łyk soku pomarańczowego i odpowiedział: - Rewelacja.

Entuzjazmu było w tym tyle, co kot napłakał, ale Lara albo tego nie wyczuła, albo zupełnie jej

to nie obeszło, bo odparła z dzikim wigorem:

- Zapewne oboje jesteście spragnieni swojego towarzystwa.

Popatrzyliśmy na nią równocześnie. Chciałam sprawić siłą woli, żeby się już nie odzywała,

ale najwyraźniej ta moc wypadła z mojego repertuaru.

- Nic nie raduje mnie bardziej od widoku dobranej i kochającej się pary. - Lara uśmiechnęła

się do nas porozumiewawczo.

Całe skrępowanie między mną a Calem, które wczoraj znikło bez śladu, wleciało do jadalni z

niemal słyszalnym świstem.

Odważyłam się szybko zerknąć w stronę Cala, ale on jak zwykle odgrywał Prawdziwego

Stoika. Nawet nie mrugnął okiem. Ale... zauważyłam, że jego dłoń zaciska się wokół

szklanki.

- Cal i ja nie jesteśmy... My nie... Nie ma żadnej... yyy... miłości - wydusiłam w końcu. -

Tylko się przyjaźnimy.

Lara zmarszczyła czoło, zdezorientowana.

- Mhm, to przepraszam. - Odwróciła się do Cala, unosząc brwi. - Wydawało mi się, że był to

powód, dla którego odrzuciłeś stanowisko w Radzie.

Cal pokręcił głową i chyba miał zamiar coś odpowiedzieć, ale go uprzedziłam:

- Jakie stanowisko w Radzie?

- Nieistotne - odparł.

Lara prychnęła cicho, zwracając się do mnie:

background image

50

- Pod koniec semestru w Hekate Hall panu Callahanowi zaproponowano stanowisko

głównego ochroniarza Rady. I jeśli się nie mylę, początkowo był pan gotów je przyjąć,

prawda? - zapytała.

Pierwszy raz zobaczyłam go w stanie bliskim furii. Rzecz jasna w jego przypadku gniew

wyrażał się ledwie dostrzegalnym marsem.

- Owszem, ale... - zaczął.

- Ale wtedy dowiedziałeś się, że do Hekate Hall przyjeżdża Sophie, i postanowiłeś zostać -

dokończyła Lara, a jej wargi wykrzywił uśmiech triumfu, który widziałam ze sto razy w

wykonaniu pani Casnoff. Zamarłam w bezruchu, gdy odwracając się do mnie, dorzuciła: -

Pan Callahan zrezygnował z szansy podróżowania z Radą po świecie dla lichej posadki

nadzorcy wyspy Graymalkin. Dla ciebie.

ROZDZIAŁ 10

Potem właściwie już przestałam słuchać Lary. Wspomniała jeszcze o jakimś spotkaniu i że

jest spóźniona, i nagle odeszła, zostawiając nas samych.

Cal znów zajął się swoim talerzem, więc poszłam na drugi koniec jadalni, do bufetu. Stały

tam dziesiątki srebrnych tac z parującymi jajkami na twardo, podsmażanymi kartoflami,

boczkiem i niezliczoną ilością innych potraw, których nie umiałabym nazwać. Serce

podskakiwało mi nerwowo w piersi, ale napełniając talerz, starałam się nie okazywać

niepokoju.

Nagle stwierdziłam, że nie mam pojęcia, gdzie usiąść. Przy stole bez trudu pomieściłaby się

co najmniej setka ludzi, no a z wiadomych przyczyn nie chciałam zajmować miejsca obok

Cala. Ale też wyglądałoby trochę dziwnie, gdybym wybrała któreś z krzeseł na krańcu sali.

Ostatecznie usiadłam naprzeciw niego i przez chwilę oboje milczeliśmy, przeżuwając

śniadanie. Odgłosy widelców niosły się echem wśród ścian kolosalnej jadalni.

Cal przesunął się na krześle, więc pomyślałam, że zaraz

odejdzie bez słowa. Ale szepnął:

- Zostałem nie tylko przez ciebie. Spuściłam oczy.

- Aha. Już ci wierzę. Akurat.

Trącił mnie nogą pod stołem i wreszcie spojrzałam mu w twarz. Pochylał się ku mnie

przejęty.

background image

51

- Naprawdę. Lubię Graymalkin. Lubię bliskość oceanu i pracę na powietrzu. Posada w Radzie

oznaczałaby... - Westchnął, wznosząc oczy do sufitu. - Gabinety, biura, samoloty. I noszenie

krawatu. To nie dla mnie.

- Cal, wyluzuj - rzekłam stanowczo, chociaż paliły mnie policzki. - Wcale nie myślałam, że

tkwisz w Hex Hall tra-wiony miłością do mnie. Ale tak mówię wszystkim dziewczynom w

szkole - dodałam, dźgając widelcem jajecznicę. -Bo uwodzicielka po prostu fajnie pasuje do

mojej reputacji mściwej wiedźmy.

Zrobił taką minę, jakby chciał zaprzeczyć, więc czym prędzej, niestety z pełną buzią,

zapytałam:

- A tak w ogóle to co sądzisz o Thorne Abbey? Zaskoczony raptowną zmianą tematu

odpowiedział krótko:

- To miejsce mnie przeraża.

- Mnie też. Dziwne, wziąwszy pod uwagę, że Hex Hall wygląda milion razy straszniej.

- Mhm, ale mimo wszystko to dom - odparł, wzrusza-jąc ramionami.

- Może dla ciebie. Naprawdę nie ruszałeś się stamtąd a n i razu, odkąd skończyłeś trzynaście

lat?

- Nigdy. Nie wybrałem się nawet na stały ląd.

Kręcąc głową, odłamałam kawałek grzanki i grubo posmarowałam go marmoladą z

pomarańczy.

- To jakieś chore. Dlaczego?

Odłożył widelec i wbił wzrok w punkt gdzieś nad moim barkiem.

- Nie mam pojęcia. Odkąd po raz pierwszy postawiłem stopę na tej wyspie, nigdy nie naszła

mnie ochota, żeby ją opuścić. Jak już powiedziałem: to dom. Chyba zdarzyło ci się czuć coś

podobnego...?

Przywołałam w pamięci wszystkie domy, w których przez lata mieszkałyśmy z mamą.

Niektóre były całkiem ładne, ale jakoś żaden nie dał mi poczucia stałości. Zawsze starałam

się nie przywiązywać zbytnio do danego miejsca. Pojęcie „dom" kojarzyło mi się tylko z

mamą i stosem walizek.

- Nie. To jeden ze skutków ubocznych wędrownego trybu życia. Nigdy nie tęskni się za

domem.

Cal przyglądał mi się badawczo, bez słowa, jak to on.

- A jak ci poszła rozmowa z tatą wczoraj? Westchnęłam.

background image

52

- Nieciekawie. Wygląda na to, że bycie demonem powinno przerażać mnie sto razy bardziej.

A on naturalnie jest przeciwny poddaniu mnie Redukcji.

- Hmm. - Odpowiedź była wyjątkowo zwięzła, ale Cal potrafił nadać jednej sylabie

nieskończenie wiele znaczeń.

- Rozumiem. Dołączasz do tabunów ludzi, którzy uważają, że nie ma sensu, abym przez to

przechodziła.

Zdumiona zobaczyłam, jak na twarzy Cala znów odmalowuje się znany mi już wyraz gniewu.

- Mówisz to tak, jakby wszyscy stanęli w kontrze tylko po to, by ci zrobić na złość. Ale pani

Casnoff, twoi rodzice, ja... Czy to aż takie dziwne, że nie chcemy twojej śmierci?

Coś zawirowało w powietrzu i nagle poczułam, że stoję na niepewnym gruncie.

- A czy ciebie dziwi, że nie chcę być demonem? Cal, Alice zabijała ludzi. Tak samo jej córka

Lucy. Uśmierciła własnego męża.

Nie zareagował na to, więc, nawet jak na mnie stanowczo zbyt jadowicie, dodałam:

- Na pewno o tym nie wiedziałeś, zgadzając się na nasze „zaręczyny", prawda? Widocznie w

mojej rodzinie wykańczanie mężów jest cechą dziedziczną.

Znowu brak reakcji i wzbierające w moim brzuchu poczucie winy.

- I oczywiście nie wiedziałeś, że na małżonkę przeznaczyli ci demona - dorzuciłam już

spokojniej.

Niewiele osób wiedziało, kim naprawdę jest mój ojciec. Zawsze uważałam, że Cal dowiedział

się prawdy o nim tego samego wieczoru co ja. O mało nie spadłam z krzesła, kiedy podniósł

głowę, ze słowami:

- Wiedziałem.

-Co?

- Wiedziałem, kim jesteś, Sophie. Twój ojciec zakomunikował mi to przed zaręczynami.

Opowiedział mi też o twojej babce i o tym, co spotkało dziadka.

Potrząsnęłam głową.

- Więc dlaczego?

Po chwili namysłu Cal odparł:

- Po pierwsze dlatego, że lubię twojego tatę. Robi dla Prodigium masę dobrych rzeczy. Tak

że... - Urwał, wzdychając przeciągle. - Uznałem to za wielki zaszczyt, no, rozumiesz. Że prosi

mnie na zięcia sam przewodniczący Rady. Poza tym... twój tato, yyy... dużo mi o tobie

opowiadał.

- Co takiego? - spytałam głosem na granicy słyszalności.

background image

53

- Że jesteś inteligentna i silna. Że masz poczucie humoru. Że mimo pewnych problemów z

używaniem mocy, zawsze starasz się z nich korzystać, by pomagać ludziom. - Wzruszył

ramionami. - Stwierdziłem, że pasujemy do siebie.

Olbrzymia jadalnia raptem jakby się skurczyła do rozmiarów pokoju mieszczącego tylko stół

oraz mnie i Cala.

- Posłuchaj, Sophie... - zaczął.

Nim jednak zdążył dokończyć, do sali wparowała Jenna.

- Rozumiem ludzi, zapach tego boczku jest zniewalający! - ogłosiła i zamarła w bezruchu. -

Jejku! - Wraz z tym okrzykiem odpłynął z niej cały wigor. - Przepraszam! Nie chciałam

przeszkadzać... To m-m-może lepiej wyjdę? -Wskazała kciukiem drzwi. - I wrócę, yyy...

później?

Ale chwila prysła jak bańka mydlana. Cal wyprostował się na krześle, a ja odgarnęłam włosy

za uszy.

- Nie, nie, spoko, zostań - odparłam szybko, skupiając się na jedzeniu bardziej niż na

egzaminach wstępnych. - Reszta chyba jeszcze śpi.

- Wszyscy już wstali. Po prostu cicho się zachowują -odezwał się ktoś w progu.

Odwróciłam głowę i chyba tylko cud sprawił, że się nie udławiłam: w drzwiach stała

dziewczyna demon. Czarne, ostrzyżone na pazia włosy miała rozczochrane i była w prze-

ślicznej piżamie z ciemnobłękitnego jedwabiu w drobniutkie srebrne księżyce i gwiazdy.

Przyglądała mi się z nieprzeniknioną miną.

Poruszała się ze swobodnym wdziękiem, chociaż ramiona miała lekko uniesione, a głowę

przechyloną tak, że włosy zasłaniały jej profil. Wzięła grzankę i pomarańczę, po czym usiadła

obok mnie. Zmusiłam się do uśmiechu, mimo że jej moc strasznie działała mi na nerwy.

- Cześć. Jestem Sophie.

Zabrała się do obierania pomarańczy.

- Tak, wiem - odpowiedziała z wyraźnym brytyjskim akcentem jak tata. - Ty jesteś Cal, a ty

Jenna. Ja mam na imię Daisy.

Oboje odbąknęli „cześć". Jenna obrzuciła mnie spojrzeniem, bezgłośnie powtarzając:

„Daisy?". Od razu domyśliłam się, o co chodzi. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach i

przejrzystej skórze powinna zamiast Daisy nosić imię w stylu Lilith albo Lenore.

Siedzieliśmy w milczeniu, kiedy do sali weszli Kristopher, Roderick i Elizabeth. Trochę się

zdziwiłam na widok trojga członków Rady. Wydawało mi się, że tak jak Lara już pracują.

Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, Kristopher ogarnął wzrokiem towarzystwo.

background image

54

- Świetnie, że już się zapoznałaś z Daisy - zwrócił się do mnie.

Jego jasnoniebieskie oczy dosłownie świeciły. Podobnie jak Lara był stanowczo zbyt radosny

i żwawy jak na tę wczesną porę.

- Taaa, powinnyśmy jeszcze wspólnie odśpiewać demoniczną wersję Kiedy ranne wstają

zorze - odparłam.

Mimo że niezbyt popisałam się dowcipem, członkowie Rady wpadli w taką wesołość, jakby

w życiu nie słyszeli nic zabawniejszego.

- A nie mówiliśmy, Daisy? - Wysoki elf Roderick zatrzepotał skrzydłami. - Sophie ma

wspaniałe poczucie humoru!

Nim jednak dziewczyna zdążyła zareagować, do jadalni wkroczył facet demon. Jenna nie

myliła się: odrobinę przypominał Archera. Nie był tak przystojny i kiedy zerknął w moją

stronę, spostrzegłam, że oczy ma niebieskie, a nie piwne. Ale i tak istniało między nimi

niezaprzeczalne podobieństwo.

- Dzień dobry, Nick - rzekł Kristopher, przytykając serwetkę do warg. - Ufam, że nowy pokój

spełnia twoje oczekiwania...?

Kierując się do bufetu, Nick mrugnął okiem do Daisy, która odpowiedziała na to

nieznacznym grymasem ust.

- Jak najbardziej, Kris, wielkie dzięki - odparł chłopak i zaczął nakładać sobie jedzenie na

talerz.

W przeciwieństwie do Daisy był Amerykaninem. Usiadł obok niej i wychylając się do mnie

nad stołem, oznajmił:

- Znudził mi się widok z pokoju, który zajmowałem wcześniej. Nie można w nieskończoność

patrzeć na staw, prawda? Kris uprzejmie zgodził się ulokować mnie w pokoiku wychodzącym

na ogrody. - Uśmiechnął się, rozrywając palcami mufinkę. - Jak na razie nie narzekam.

Kristopher też się uśmiechnął, tym razem jednak wymuszenie.

- Dokładamy wszelkich starań, aby zadowolić naszych gości - stwierdził.

- A ty, Daisy? - zapytała Elizabeth, leciwa wilkołaczyca, poklepując dziewczynę po ręce. -

Nadal nie masz zastrzeżeń co do swojego mieszkania, skarbie?

- Żadnych, dziękuję - odparła łagodnym tonem i dałabym się pokroić, że Elizabeth westchnęła

na to z ulgą.

- Sophie - rzekł Nick - zapewne już wiesz, że Daisy i ja jako demony jesteśmy z tobą

spokrewnieni.

background image

55

- Taaak. - Wysiliłam się na nonszalancję. Odchrząknąwszy, zapytałam: - Urodziliście się

demonami jak ja, czy was przeobrażono?

Elizabeth odpowiedziała za nich ciepłym, sympatycznym głosem:

- Biedactwa, nie pamiętają. Kiedy trafiliśmy na ich ślad, oboje byli pod opieką psychiatrów.

Nawet nie wiedzieli, skąd pochodzą.

- Mhm, i jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni za ocalenie, Liz - powiedział Nick, cedząc

słowa.

Przyjrzałam mu się dokładniej. Miał zaczerwienione oczy, ale nie jak demon, tylko jakby był

pijany. Do jasnej ciasnej, kto zaczyna dzień od drinka? I dlaczego?

- No więc - zwrócił się do mnie - jak ci się podoba Thorne?

- Bardzo - odparłam nieprzekonująco nawet dla siebie samej.

- No cóż - prychnął Nick. - Z pewnością wygląda lepiej od tej nory, którą szumnie nazywacie

szkołą.

Słysząc to, Cal zrobił minę ponurą jak chmura gradowa, więc prędko odpowiedziałam:

- Hekate jest całkiem fajne. Po prostu... ma charakter.

- Zdaje się, że w zeszłym roku urządziło tam nalot L'Occhio di Dio, tak? - spytała Daisy,

sięgając po słoik marmolady. Wtedy też zauważyłam biegnącą na wewnętrznej stronie jej

ramienia wystrzępioną fioletową bliznę. Prawie identyczną jak moja. Przypomniało mi się,

jak tato mówił, że Daisy i Nick ledwie uszli śmierci, i odtąd starałam się kierować wzrok w

inną stronę.

- Nie, to nie był nalot. Pojawił się tam czarnoksiężnik, Archer Cross. - Po raz pierwszy od

długiego, długiego czasu wypowiedziałam głośno jego nazwisko. - Pracował na rzecz Oka.

Ale nikogo nie skrzywdził.

Zaległa głucha cisza i miałam wielką nadzieję, że będzie to już koniec dyskusji na ten temat,

gdy nagle Nick dorzucił:

- Podobno próbował wydrzeć ci serce w piwnicy... Zgromadzeni przy stole dotąd raczej nie

słuchali mnie

z uwagą, ale teraz wszyscy zastrzygli uszami.

- To nieprawda - odpowiedziałam spokojnie. Czując na sobie wzrok Cala, nie spuszczałam

oczu z Nicka. - Biliśmy się, ale nie groził mi nożem.

- Biliście się? - zapytał Roderick. - Na pięści?

- Mmm, no tak - odparłam speszona. - I chyba nawet go kopnęłam, ale...

background image

56

- Roderick pyta, dlaczego nie posłużyłaś się mocami? -wyjaśnił Kristopher, krzyżując ręce na

stole. - Jesteś demonem. Przecież gdybyś chciała, mogłabyś go zwaporyzować.

Zaschło mi w ustach i lekko zająknęłam się, odpowiadając:

- N-n-nie wiedziałam, jak się to robi.

- Jeżeli kiedyś się nauczysz, to chyba już nie będę chciała z tobą mieszkać - wtrąciła Jenna.

Ale jeśli sądziła, że żartem zmieni temat, była w błędzie. Nick nachylił się do mnie z niemal

płonącymi oczami. - A może to wcale nie plotka...? Może nie zabiłaś go, bo jesteś w nim

zakochana?

ROZDZIAŁ 11

Waliło mi w uszach. Prędko odłożyłam widelec, aby nikt nie spostrzegł, że trzęsą mi się ręce.

Ale podchwyciłam wzrok Nicka i odparłam:

- Nie jestem. Przyjaźnimy się. Miał dziewczynę, Elodie Parris, która jak kilka innych osób

zginęła w Hekate z ręki demona.

Moje słowa zawisły w powietrzu na minutę, podczas której Nick i ja wpatrywaliśmy się w

siebie. On pierwszy stracił cierpliwość.

- Aha, okej, super - rzekł wesołym tonem. - Dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy. Chciałem się

tylko upewnić, czy twój chłopak nie wpadnie tu do nas z koleżkami. - Uśmiechnął się do

mnie w taki sposób, że ze zgrozy o mało nie spadłam z krzesła.

Roderick odchrząknął.

- Nick, nie zapominaj, proszę, o dobrych manierach -powiedział. - Sophie jest naszym

gościem.

- Daj spokój, Rod - odrzekł Nick. - Gawędzimy sobie po prostu. Poza tym oboje mamy coś

wspólnego z Okiem.

- Co mianowicie? - zapytałam.

- Och, tylko to, że mnie też chcieli zabić - odpowiedział.

Odchylił się do tyłu i podciągnął koszulę, pokazując złowieszczą fioletową bliznę, która

biegła wężowym zygzakiem od pasa do mostka.

Przy stole zapadło grobowe milczenie, a siedząca obok mnie Daisy wzdrygnęła się.

- Miałem piętnaście lat, kiedy mnie znaleźli. Mieszkałem w domu zastępczym w Georgii, nie

rozumiejąc, skąd wzięła mi się zdolność powoływania rzeczy za pomocą myśli. Nie mając

bladego pojęcia o świecie.

background image

57

- Nick stracił pamięć o wszystkim, co przeżył do trzynastego roku życia - dorzuciła Daisy tak

cichutko, że ledwie ją dosłyszałam.

Nick przytaknął.

- Długo byłem bezdomny, ale potem zaopiekował się mną wspaniały stan Georgia. Umieścili

mnie w domu Hendricksonów - parsknął. - Co dla nich skończyło się to bardzo nieciekawie.

Oko zamordowało wszystkich czworo, próbując zgładzić mnie.

- A jak uciekłeś? - spytała Jenna.

Z napięcia jej ramion wyczytałam, że przypomina sobie własną ucieczkę przed Okiem. Nick

znów rzucił mi spojrzenie.

- Posłużyłem się mocami. Stwierdziłem, że to sensowniejsze niż próba walki na pięści, wiesz?

- Wtem jakby poraził mnie prąd, a Daisy nastroszyły się włosy. Nick mówił dalej, z

nieobecną twarzą: - Jeden z nich złapał mnie, kiedy próbowałem wydostać się przez okno.

Miał taki czarny nóż... - Porcelana na stole zaczęła grzechotać, a Kristopher i Elizabeth

wymienili zatroskane spojrzenia. - Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czym jest diable szkło -

rzekł Nick - ale przekonałem się, że rani jak jasss...

W drzwiach stanęła nagle Lara.

- Nick! - Jej głos brzmiał ciut za ostro. - Może zechcesz zaczekać z tą opowieścią do

stosowniejszej chwili. Skoro już zjedliście śniadanie, to lepiej powtórz teraz z Daisy ćwicze-

nia, których nauczył was pan Atherton.

W tej samej chwili, ot tak, moc ulotniła się, a ja wypuściłam powietrze, nie wiedząc nawet, że

je wstrzymywałam.

- Jasne, Laro - odrzekł Nick znowu z tym upiornym uśmiechem. Wstał od stołu, Daisy też. -

Aha - dodał. -Chciałem spytać, czy możemy wyjść wieczorem z Sophie i jej przyjaciółmi...

Zatkało mnie. Po tym, co właśnie zobaczyłam, do szczęścia brakowało mi jeszcze tylko

spaceru w ich towarzystwie.

- Dokąd? - zapytała Lara.

- Do wioski. W końcu przyjechała tu na lato, aby się zaznajomić z podobnymi jej istotami,

prawda?

Gdy Lara zawahała się, wytoczył najcięższe działo:

- James specjalnie mnie prosił, żebym wziął Sophie pod swoje skrzydła. - Mówiąc to, położył

mi dłoń na ramieniu.

Wszystkimi siłami powstrzymałam się, żeby jej nie strącić. Wciąż nie do końca przekonana

Lara rzekła:

background image

58

- Porozmawiam z Jamesem po południu i zobaczę, co o tym myśli. A teraz już idźcie.

Zanim oddalili się, Nick lekko mnie uszczypnął. Cal, Jenna i ja spoglądaliśmy na siebie bez

słowa. Przynajmniej w końcu pojęłam, jak Elodie, Chaston i Anna robiły ten numer z

potrójnym spojrzeniem.

Pomału członkowie Rady i rozmaici służący opuścili wreszcie jadalnię i została w niej tylko

nasza trójka.

Pierwsza odezwała się Jenna:

- To było gorsze od najokropniejszego koszmaru.

Wzdrygnęłam się.

- Mhm. Kapitan Zmienny Nastrój przynosi hańbę demonom, co jest naprawdę wybitnym

osiągnięciem.

Ale Jenna pokręciła głową.

- To nie jego robota. To znaczy jego, ale nie tylko.

Zauważyliście, jak dziwnie członkowie Rady zwracali się do Nicka i Daisy? On zachowywał

się tak, jakby chciał nas wszystkich sprzątnąć, i nikt nie zwrócił mu uwagi. A ten cyrk ze

zmianą pokoju?

- Wygląda na to, że się go boją - podsumowałam. - Sama jestem demonem i też mam przed

nim stracha.

- Skąd oni się w ogóle wzięli? - spytał Cal, rozpierając się na krześle. - Sądziłem, że po

śmierci Alice zakazano tego rytuału.

- Jak widać, nie - odpowiedziałam. - Ale mnie intryguje nie to, skąd się wzięli, tylko poco.

Ostatnia próba przywołania demona skończyła się niezbyt pomyślnie.

Wstałam od stołu i odniosłam talerz do bufetu. Cal i Jenna zrobili to za pomocą czarów.

- Czy jeśli tato się zgodzi, wyjdziesz z nimi dzisiaj? - zapytała mnie Jen, podnosząc się z

krzesła.

- Nie bardzo mam ochotę. Ale chyba powinniśmy. Warto by się dowiedzieć czegoś więcej o

tym, co się tutaj dzieje.

Jenna trąciła mnie biodrem w biodro. A raczej chciała to zrobić. Jest taka niska, że trafiła w

udo.

- Uwielbiam twoją przebiegłość, Soph.

Cal uśmiechnął się do nas obu. W momencie spiekłam raka. Zaraz, co to ma znaczyć? -

pomyślałam.

Jenna spojrzała na mnie i na niego.

background image

59

- A! Właśnie sobie przypomniałam, że muszę... yyy... coś jeszcze rozpakować, więc... teraz

się tym zajmę. Przyjdź po mnie później, to znów pomyszkujemy.

Oczywiście znaczyło to mniej więcej: "Przyjdź DO mnie jak skończysz gadać i I lub

obściskiwać się z Calem, to mi wszystko opowiesz" Jenna była wampirzycą, ale również

kobietą.

Gdy tylko wyszła z jadalni, Cal zerwał się z krzesła.

- Obiecałem twojemu tacie, że obejrzę jeden z ogrodów- powiedział.

Poruszył palcami, wzniecając srebrne iskierki.

- Dobra - odrzekłam z ulgą. - Odpraw te swoje roślinne zaklęcia. Możemy... pogadać czy

coś... później.

- A więc jesteśmy umówieni - odpowiedział cicho, a ja poczułam lekki dreszcz wzdłuż

kręgosłupa. Chyba się zorientował, bo dorzucił z uśmiechem: - To na razie, Sophie.

Kiedy odszedł, sala znów jakby się rozrosła, tak że musiałam oprzeć się o bufet. ^ W

uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Lary.

- Sophie? Nic ci nie jest?

- Nie, w porządku. Tylko wiesz... - Machnęłam ręką. -Próbuję się zaaklimatyzować.

- Wiem, że będziesz musiała oswoić się tu z masą rzeczy - odparła życzliwie. - Kiedy twój

ojciec...

Nie miałam ochoty słuchać o tacie, więc jej przerwałam, chociaż nie było to zbyt grzeczne:

- Dam sobie radę. Jak chodzi o poznawanie nowych miejsc, nabrałam już sporego

doświadczenia.

I pomyślałam, że radzę sobie tu o wiele lepiej niż w pierwszym dniu w Hex Hall. Nikt mnie

nie obślinił, nie zadurzyłam się w nieodpowiednim facecie i jeszcze nie narobiłam sobie

wrogów... To znaczy, był wprawdzie Nick, ale co z niego za wróg w porównaniu z Elodie...

Nagle przypomniało mi się, że obiecałam Jennie powiedzieć pani Casnoff o duchu. Nie

musiałam rozglądać się za wampirzym kucykiem: mogłam użyć komórki od Lary. Szkopuł

jednak w tym, że pani Casnoff zdemaskowałaby mnie z miejsca i w dodatku zasypała gradem

pytań. Trzeba

by było kluczyć, jąkać się, mamrotać i udawać idiotkę, na co zupełnie nie miałam nastroju.

Na szczęście przypomniałam sobie, że w pokoju leży słodki lśniący laptop.

- Lara, znasz e-maila pani Casnoff?

- Oczywiście: acasnoff - małpa - hekate - kropka - edu. Super. Czyli, że nie muszę dawać

Jennie kucyka, ale jestem jej winna dziesięć dolców.

background image

60

Kwadrans później zasiadłam przed swoim komputerem, aby napisać e-maila do pani Casnoff.

Starałam się nadać mu ton jak najbardziej niezobowiązujący i nawet dwa razy użyłam zwrotu

„nic wielkiego". Ale długo wahałam się, czy go wysłać. Co będzie, jeśli fakt rozpoznania

mnie przez Elodie jednak okaże się „wielką sprawą"? Nabrałam wątpliwości, czy zniosę

kolejną dawkę koszmaru. Poza tym wczorajsze doznanie powróciło i biorąc głęboki wdech,

żeby je odpędzić, poczułam nikły zapach dymu...

Ale przyrzekłam Jennie.

Więc wysłałam e-maila.

ROZDZIAŁ 12

Przez resztę dnia penetrowałam z Jenną Thorne Abbey i chociaż łaziłyśmy po pokojach wiele

godzin, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Kolejne pomieszczenia były pełne

dziwacznych, zakurzonych skarbów. Na przykład w jednej z łazienek przechowywano pięć

kompletnych zbroi, a w innej znów tylko wypchane zwierzęta. Powiedziałam Jennie o e-

mailu do pani Casnoff i wręczyłam jej dziesięć dolców, co chyba ją ucieszyło.

W porze lunchu Lara przyniosła nam kanapki do oranżerii (która okazała się dużą, skąpaną w

słonecznym świetle salą z największym pianinem, jakie widziałam w życiu, oraz setkami

paproci) i zakomunikowała, że jest po rozmowie z tatą. Miał wrócić późnym wieczorem i

zgodził się na nasz wypad do wsi w towarzystwie Nicka i Daisy,

- Ale - dodała - musicie być w domu o dwunastej i pod żadnym pozorem nie wolno wam

wypuszczać się poza obręb wioski.

Tak, brzmiało to bardzo w stylu taty.

- Poza jaki „obręb"? - zapytałam Jennę. - Jesteśmy na końcu świata.

Tej nocy przekonałam się, o jakie granice mu chodziło. Umówiłyśmy się z Nickiem i Daisy

przy tylnych drzwiach punkt ósma. O siódmej czterdzieści pięć tuszowałam rzęsy w łazience,

kiedy nagle wśliznęła się do niej Jenna w stroju, do którego pasowałoby tylko i wyłącznie

określenie „Gotycka Hello Kitty".

- Nie przesadziłaś trochę jak na spacer po wsi? - spytałam, mierząc wzrokiem jej różowe

kozaczki.

Zamknęła za sobą drzwi i przysiadła na umywalce.

- Nie idziemy do wioski - odparła. - Wiem od Daisy, że zabierają nas do Londynu.

background image

61

O mało nie wybiłam sobie oka szczoteczką do mascary.

- Londyn leży o trzy godziny drogi stąd. Ukradniemy samochód czy jak?

Jenna przecząco pokręciła głową.

- Sophie, kiedy do ciebie w końcu dotrze, że mamy magiczną moc? Nie pojedziemy autem,

tylko... tak do końca nie wiem, w jaki sposób, ale, rozumiesz... - Szeroko rozpostarła ręce. -

Czaaaaary!

- Nieźle - odmruknęłam, grzebiąc w kosmetyczce w poszukiwaniu błyszczyka. Z nerwów

zakłuło mnie w żołądku. Jeśli Daisy liczy, że wykonam jakieś niesamowite demoniczne

zaklęcie teleportujące... no, to się przeliczy. - Właściwie po co jedziemy do Londynu?

Jenna skrzywiła sie.

- Jest tam taki klub tylko dla Prodigium. Daisy twierdzi, że rewelacyjny.

Fuj. Klub tylko dla Prodigium? Wyobraziłam sobie o wiele więcej aksamitnych draperii,

suchego lodu i przestrachu, niż byłam gotowa strawić o tej porze.

- Sama nie wiem... - odrzekłam. - Według mnie to potworny dystans. Dalej niż ustawa taty

przewiduje.

- Hmmm, ale skoro chcemy dowiedzieć się o nich czegoś więcej...

- Jasne. Że też ty nigdy się nie mylisz! Ale Cal na pewno

nie da się przekonać - odparłam z nadzieja,! że to zamknie sprawę.

- Jenna jakby się speszyła.

- Cal nie jedzie.

- Co? A to niby czemu? Wzruszyła ramionami.

- Zatrzymał go nagły wypadek. Botaniczny. Jak widać, jest tu znacznie więcej chorych roślin,

niż mu się wydawało. - Hm - prychnęłam, odwracając się do lustra.

- Czyżbym za pomocą swoich megaspecjainych wampi-rzych mocy wyczuwała cień

rozczarowania, Sophio Mercer?

-Nie, tylko... wolałabym, żeby mi to sam powiedział.

- Aha. - Jej zadowolenie z siebie zabrzmiało wyjątkowo irytująco, - A tę bluzkę z dekoltem i

botki na obcasach założyłaś dla mnie, prawda?

Cisnęłam w nią puderniczką.

- Wścibskie wampiry nie cieszą się sympatią, Jenno. Kiedy w końcu zeszłyśmy na dół, Nick i

Daisy czekali na

nas przy tylnych drzwiach. Chłopak rzucił mi posępne spojrzenie, ale się nie odezwał.

background image

62

- Zapewne już wiesz od Jenny, co zaplanowaliśmy na dzisiejszy wieczór? - cicho zapytała

mnie Daisy.

Jej szare oczy podkreślone czarną kredką połyskiwały w mroku.

- Tak - odpowiedziałam, udając podniecenie. - Już nie mogę się doczekać!

W tej chwili niczego na świecie nie pragnęłam mniej niż towarzystwa gromady Prodigium i

dwóch demonów, z których jeden był ewidentnie świrnięty.

- Wiesz, że jeśli zakapujesz nas tacie, to pewnie nas wywali - rzekł Nick, otwierając drzwi.

- Jesteście wobec mnie tak przyjaźni i serdeczni, że nawet nie chcę sobie tego wyobrażać -

odparłam wesoło.

- No właśnie. - Daisy upomniała Nicka, szarpiąc go za rękaw. - Bądź miły.

Chwilę wpatrywał się we mnie tymi przerażającymi niebieskimi oczami.

- Postaram się - burknął w końcu. Wkroczyliśmy w wilgotną noc. Żwirowa ścieżka za

drzwiami prowadziła do długiego rzędu żywopłotu, który sięgał nam do ramion, i niknęła w

ciemnościach na skraju lasu otaczającego od tyłu Thorne Abbey.

Ruszyliśmy krętą dróżką w kierunku gęstwiny. Jenna kurczowo ściskała mnie za ramię. Przed

nami w świetle księżyca rozciągały się nasze cienie.

Idąca na przodzie Daisy zapaliła papierosa, którego koniuszek żarzył się jasną czerwienią.

Nick szedł obok niej z rękoma w kieszeniach. Rozmawiali. Jego głos brzmiał cicho i szorstko.

Parę razy na sto procent usłyszałam swoje imię.

- Nie są aż tacy źli - szepnęła Jenna. - I chyba wcale im nie przeszkadza, że jestem

wampirzycą. Założę się, że w tym całym klubie „U Shelley" takich jak ja widują stale.

- „U Shelley"?

- Mhm, no wiesz: Mary Shelley. Frankenstein, potwory itepe.

- Cudownie.

Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, spostrzegłam, że żwirowa droga biegnie dalej wśród drzew,

ale jest o wiele węższa. Grzęzłam obcasami w mokrej ziemi i po kilku minutach grupa

zostawiła mnie daleko w tyle. Z dłońmi głęboko w kieszeniach, zaczęłam się zastanawiać, czy

kiedykolwiek będę zdolna przejść przez las, nie myśląc o Alice i o naszych wspólnych

lekcjach czarów.

Ścieżka urywała się przed dużym kamiennym domem. Nick zniknął mi z oczu, ale Daisy stała

w drzwiach.

- Chodźcie. - Wskazując nam drogę, zniknęła we wnętrzu, Weszłyśmy za nią. Mimo że

wieczór był ciepły, ściany z kamienia zdawały się wilgotne i ponure. W powietrzu unosił się

background image

63

stęchły odór starości i zaniedbania. Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł i unosząc głowę,

zobaczyłam, jak przez ogromną dziurę w dachu wylatuje ciemne ptaszysko.

- Co to za miejsce? - zapytałam.

- Dawniej był tu młyn - odparła Daisy. - Przed sześćdziesięciu laty zawaliło się na niego

drzewo trafione piorunem - dodała, wskazując zrujnowany dach.

- Nie lepiej byłoby go zburzyć? - spytała Jenna. Mimo półmroku dostrzegłam niedowierzającą

minę Daisy.

- Nie - odpowiedziała. - Bo kryje się tutaj Itineris.

- Tylko nie mów, że to jakiś odrażający antyczny potwór? - zapytałam, próbując unieść brew.

Daisy wybuchnęła śmiechem. Ostrożnie przekraczając szczątki dźwigarów, poprowadziła nas

w głąb młyna.

- Skojarzenie z antykiem jest jak najbardziej trafne, tyle że itineris oznacza po łacinie podróż

albo drogę.

Potknęłam się o kupkę gruzu.

- Brzmi zarazem fajnie i przerażająco - mruknęłam, ale Daisy odeszła już za daleko, by móc

mnie usłyszeć.

Nick stał pod ścianą z drugiej strony. Była w niej szczelina wysokości mniej więcej ośmiu

stóp. Wyglądała jak wejście. W środku zobaczyłam tylko nieprzenikniony mrok.

- Ojej, mam nadzieję, że nie będziemy czołgać się przez to aż do Londynu - szepnęłam.

Wbrew moim podejrzeniom okazało się jednak, że nie jest to wejście do tunelu, lecz do

wnęki, głębokiej zaledwie na trzy stopy.

- Zdaje się, że nigdy nie podróżowałaś Itineris. - Daisy uśmiechnęła się nieśmiało.

- Chyba nawet nie wiem, jak to się poprawnie pisze.

Nick obdarzył mnie uśmiechem, o dziwo, serdecznym i bez cienia irytacji. Wlazł w szczelinę.

Nic nie błysnęło ani też nie poczułam nagłego przypływu magii... Wszedł i w sekundzie

zniknął. Przeraziłam się o wiele bardziej, niż gdybym ujrzała tam świetlną łunę albo kłęby

dymu. Następna weszła Daisy. I ona tak samo momentalnie rozpłynęła się w niebyt.

Jenna i ja utkwiłyśmy wzrok w szczelinie.

- Jeszcze możemy zawrócić - zaproponowałam słabo. -W razie czego powiemy, że ta ich

odrzutowa winda nie chciała nas zabrać i cześć.

Ale pokręciła głową.

- Aż tak źle być nie może - odparła cicho.

background image

64

- Spróbujmy wejść razem - powiedziałam. - Na pewno się zmieścimy, a gdyby poniosło nas w

inny wymiar albo wtopiło w mur, to przynajmniej będziemy miały towarzystwo.

- Dobrze - roześmiała się Jenna. - Właźmy. I ręka w rękę podeszłyśmy do szczeliny.

ROZDZIAŁ 13

Gdy tylko stanęłyśmy we wnęce, dłoń Jenny wysunęła się z mojej. Raptem pociemniało i

krzyknęłam wniebogłosy, bo coś zaczęło mi rozsadzać skronie. Jakby migrena, tyle że ze sto

razy silniejsza niż zwykle. W półświadomym przebłysku poczułam, że raz na zawsze

powinnam przestać się dziwić paskudnie nieprzewidywalnej atrakcji pod nazwą „czary".

Tak czy siak nie byłam przygotowana ani na straszliwy ucisk w czaszce, ani na

wszechogarniającą ciemność. Nie miałam też wrażenia lotu, wbrew swoim przypuszczeniom

na temat magicznej podróży. Tylko w totalnym bezruchu napierała na mnie ciemność czarna

jak skrzydła kruka.

Nagle znalazłam się poza wnęką. Klęczałam, ciężko dysząc, i ktoś klepał mnie po plecach...

Daisy.

- Pierwsze koty za płoty - rzekła kojącym głosem.

- Tak, Daisy po pierwszej „wycieczce" zarzygała mi buty - roześmiał się Nick, na co

dziewczyna dała mu kuksańca.

- Nie trzeba było wlec mnie tak daleko, głupku! Do Hiszpanii. Idiotyzm. Za pierwszym razem

pokonuje się najwyżej sto mil, wiesz, baranie?

Słaniając się na nogach, podeszła do mnie Jenna. O wiele bledsza niż zwykle, a to o czymś

świadczy.

- Nie miałam pojęcia, że maaaaagia bywa tak potężna -próbowała zażartować, ale brakło jej

tchu i pisnęła cieniutka

Chciałam ją zapytać, czy dobrze się czuje, a gdy nic z tego nie wyszło, uniosłam wargi w

uśmiechu - i też na nic. Wreszcie wykończona osunęłam się pod najbliższą ścianą, by

zaczekać, aż ból minie.

Kiedy stopniowo przechodził, rozejrzałam się na wszystkie strony. Byliśmy w zaułku

otoczonym kilkoma nijakimi budynkami z cegły. Niskie chmury odbijały pomarańczowe

background image

65

światło latarń. W powietrzu unosiła się dziwna woń, mieszanina zapachów: spalin, bruku i

chyba też wody... Gdy, o tyle, o ile, wróciło mi mowę, zapytałam Daisy:

- Co to właściwie jest? Portal czy coś w tym stylu? Pogrzebała w torebce i znów wyciągnęła

papierosa.

- Zasadniczo można by tak to nazwać. W przypadku portali „stacje docelowe" są ściśle

określone, a ltineris dociera... wszędzie. Po prostu tworzysz wejście i mówisz mu, dokąd

chcesz się udać. Nick wyprzedził nas właśnie po to, by je poinformować, że jedziemy do

klubu „U Shelley".

- A w jaki sposób wrócimy? - spytałam.

- Następne wejście jest przecznicę dalej - odpowiedziała Daisy, wskazując na lewo.

- Zaraz, więc możemy się tam wcisnąć i rozkazać, żeby nas zabrało, gdzie dusza zapragnie? -

zapytała Jenna.

- Jasne - odrzekł Nick, wzruszając ramionami. - Ale, jak mówi Daisy, im dalej się jedzie, tym

dotkliwiej się to potem odczuwa. Tak że mógłbym zażyczyć sobie wycieczki na przykład... na

Madagaskar, ale najprawdopodobniej by mnie to wykończyło.

Jenna wzdrygnęła się z przestrachu.

- W głowie mi się nie mieści, żebym wytrzymała choć sekundę dłużej.

- Przemieszczanie się Itineris bywa przykre zwłaszcza dla wampirów - odparł Nick.

Trzeba było jej to powiedzieć, zanim podprowadziłeś nas pod tę dziurę, palancie, pomyślałam

wkurzona.

Nagle zatęskniłam za obecnością Cala, nie tylko dlatego, że wyleczyłby mnie z bólu w parę

sekund.

- Wejście potrafi stworzyć wyłącznie obdarzony wielką mocą czarnoksiężnik - kontynuowała

Daisy, gdy ja usiłowałam nie dopuścić do eksplozji głowy. Twarz dziewczyny na moment

rozjaśnił płomyk zapalniczki. Albo, naturalnie, demon.

- A kto zrobił to w Thorne? - zapytała Jenna.

- Nie wiemy - odpowiedział Nick, odsłaniając zęby w uśmiechu. - Ale jest tak czadowe, że

najpewniej demon.

Zastanawiałam się, czy nie stworzyła go Alice, nim jednak zdążyłam spytać o coś więcej,

Daisy ucięła dyskusję:

- Okej, gawędzi się fascynująco, ale mamy tylko kilka godzin, które chciałabym spędzić „U

Shelley", a nie w tym zaułku. Chodźmy już, bardzo proszę.

background image

66

Starałam się nie gapić na nią jak sroka w kość, ale to przeobrażenie z introwertycznej,

subtelnej panny, jaką była jeszcze rankiem, znacznie przekraczało granice mojej wyobraźni.

Wyszedłszy z bocznej uliczki, stanęliśmy przed fasadą budynku. Z zewnątrz wyglądał jak

normalny, choć nieco podejrzany nocny klub. Niewielką markizę nad wejściem zdobił

wypisany białą kursywą napis „U Shelley", a czarne drzwi były zabazgrane inicjałami i łaciną

podwórkową.

Wbrew moim oczekiwaniom nie przywitał nas groźny goryl z przerostem muskulatury. Nie

było nawet takiego fajnego otworka, do którego trzeba się zbliżyć i podać hasło. Nagle

zauważyłam, że drzwi się chwieją...

Widząc, jak się w nie wpatruję, Daisy uśmiechnęła się i powiedziała:

- Wejście jest zaczarowane. Widzi je tylko Prodigium, Dla istot ludzkich wygląda jak ściana,

o którą opiera się przeraźliwie pijany i woniejący włóczęga.

Sam miód. Ale miała rację. Mrużąc oczy, nie bez wysiłku spostrzegłam w miejscu drzwi

upiorną śpiącą postać.

Daisy postąpiła krok przede mnie i drzwi znowu były tylko drzwiami. Zapukała i otworzyły

się prawie w tej samej chwili. Zaatakowały mnie smród dymu z papierosów i niemal

ogłuszające dźwięki techno. Od wejścia sączyło się błękitne, lekko pulsujące światło.

Dotąd byłam w klubie tylko raz, w dziewiątej klasie. Mieszkałyśmy wtedy z mamą w

Chicago i właśnie przechodziłam krótki okres buntu. Polazłam do jakiejś obskurnej, ciemnej

nory z Cindy Lewis, która malowała się stanowczo za mocno i paliła goździkowe papierosy.

Z całego tego wieczoru zapamiętałam głównie muzykę, tak głośną, że prawie na sto procent

uszkodziła mi bębenki w uszach, i cuchnącego jak gorzelnia gościa, który łapał mnie za nogę

i próbował zaślinić mi twarz. W związku z powyższym kluby nie należały do moich

ulubionych miejsc rozrywki.

„U Shelley" jednak w niczym nie przypominał tamtej zakopconej spelunki.

Okej, było w nim pełno dymu i grała baaaaardzo głośna muzyka. Ale poza tym różnił się od

nory w Chicago diametralnie. Przede wszystkim wnętrze było ogromne, o wiele większe niż

się wydawało z zewnątrz. Klub miał dwa poziomy, z których dolny niemal w całości

zajmował lśniący czarny parkiet do tańca. Aż kłębiło się na nim od ciał emanujących magią

tak silną, że raz po raz przeszywały mnie dreszcze. Widziałam masę Prodigium w naszym

wieku, ale ludzi starszych od nas było tyle samo. W kącie stał brodaty facet, tak wiekowy, że

pewnie znał Mary Shelley osobiście. Zauważyłam też wiedźmę tańczącą z wilkołakiem, który

background image

67

lekko szarpał ją szponami w talii. Nad tłumem unosiło się w powietrzu kilkoro elfów,

łopocząc skrzydłami w rytm muzyki. Ich błyszczące blade włosy odbijały kolorowe światła.

Pośrodku parkietu, w otoczeniu czarownic, pląsał gość w fioletowej aksamitnej bonżurce.

Wyglądał znajomo, a kiedy się odwrócił, uświadomiłam sobie, że to Lord Byron.

Tak, ten Lord Byron. Uczył literatury angielskiej w Hekate do czasu, gdy zaczęły się ataki.

Ponieważ był wampirem, ludzie odnosili się do niego z podejrzliwością. I nawet kiedy już

oczyszczono go z zarzutów, odmówił powrotu do Hex Hall. Wcale mu się nie dziwię.

Pomyślałam, że podejdę i się z nim przywitam, ale w tej samej chwili zauważył naszą grupkę.

Odchodząc chwiejnym krokiem, pokazał nam środkowy palec dłoni. Tak przynajmniej mi się

wydawało.

Ani Jenna, ani ja nie należałyśmy do prymusek.

Nick wskazał kiwnięciem głowy przeciwny koniec sali.

- Zajmijmy sobie coś, dobra?

Ewakuowaliśmy się z tłocznego parkietu w intymniejsze miejsce z przyćmionym

oświetleniem. Muzyka nie dudniła tam tak bardzo, więc szybko pozbyłam się wrażenia, że

mózg wycieka mi uszami. Daisy wprowadziła nas do jednego z boksów i klapnęła na obitą

aksamitem ławkę. Nick usiadł obok niej, a Jenna i ja uplasowałyśmy się po drugiej stronie

stolika.

Daisy wyjęła kolejnego papierosa, tym razem częstując towarzystwo. Nick zapalił i podał mi

paczkę, ale odmówiłam:

- Nie, dzięki. Nie palę.

- Spoko - odpowiedział.

Do stolika podeszła wysoka kobieta o kasztanowych włosach, ubrana w jasnoftoletową

sukienkę, tak krótką, jak-1 by pierwotnie miała służyć za koszulę. Dryblaska byłaby całkiem

ładna, gdy nie wyraz twarzy w stylu „przed chwilą napiłam się kwaśnego mleka".

- Znów was tu przyniosło - zwróciła się do Nicka i Daisy. Daisy wzniosła oczy do nieba, ale

Nick nawet nie drgnął. - O, Linda, cudownie. Liczyłem, że nas dziś obsłużysz.

Brakowało mi twojego promiennego uśmiechu. Linda założyła ręce na piersi

- Ugryź mnie w tyłek, dziwolągu!

Nick uśmiechnął się i przez moment przypominał Archerà tak bardzo, że musiałam zacisnąć

zęby.

background image

68

- Dlaczego nie? - odparł, unosząc brwi Daisy dała mu kuksańca w bok. Spiorunowany

wzrokiem przez Lindę wykonał gest pojednania. - Rozejm, rozejm! - powiedział. -No dobra,

więc dla mnie i Daisy to co zwykle.

Ciekawe, co zamówił. Czarci sok? A może jakiś napój energetyzujący dla demonów?

Linda skierowała skwaszone spojrzenie na Jennę, która, co zdarza jej się rzadko, spąsowiała.

- Serwują krew z beczki, wszelkie istniejące grupy - zaproponowała Daisy.

Wolałam nie zgłębiać sensu tego zdania. Jenna uśmiechnęła się nerwowo.

- To może... yyy... kieliszek zero Rh minus - wyjąkała.

- Znakomity wybór - odrzekła Linda. - A dla ciebie?

- Mineralna - poprosiłam.

- No co ty? - Nick ułożył ramię na oparciu ławki. - Pozwól chociaż, abym ci postawił drinka. -

Znowu rzucił mi ten swój niepokojący uśmiech.

Przysunęłam się do Jenny.

- Nie piję.

Linda oddaliła się sztywnym krokiem.

- O rany! - roześmiał się Nick. - Demon abstynent! Jak dla mnie: rewelacja!

- Taaa, wypruwanie ludziom flaków też zbytnio mnie nie pociąga - zażartowałam.

W sekundzie opuściła go wesołość i nawet Daisy się zje-żyła.

- Sorry! - powiedziałam szybko. - Nie myśl... - Westchnęłam. - Ubliżanie sobie to jakby mój

drugi język. Nie bierzcie tego do siebie, okej?

Daisy najwyraźniej dała się udobruchać, ale Nick długo przyglądał mi się nieprzeniknionym

wzrokiem.

- Nigdy nikogo nie skrzywdziliśmy, Sophie - oświadczył. - Tak jak ty i James.

- Zgoda, ale mogliśmy - odpowiedziałam. - Pani Cas-noff twierdzi, że demon może być

nieszkodliwy przez wiele lat, po czym nagle wychodzi z niego potwór.

Nick momentalnie spojrzał w inną stronę. - I właśnie tego się po nas spodziewają, prawda? -

mruknął.

- Co to znaczy? - zapytała Jenna, ale Daisy objęła dłońmi kolano Nicka w uspokajającym

geście.

- Nie wchodźmy w to dzisiaj - odparła. - Mamy całe lato na wprowadzenie Sophie w tajniki

demonizmu.

background image

69

Nick znów się spiął, ale Daisy chwyciła go za podbródek i łagodnie przyciągnęła jego twarz

do swojej. Pocałował ją zaskakująco czule, aż się zarumieniłam. Dotąd nie przyszło mi do

głowy, że mogą być razem, a jeżeli nawet, to nie w taki sposób.

W końcu odsunęli się od siebie.

- Okej. - Nick oparł się o ścianę i zaczął głaskać palcami brzeg spódnicy Daisy. - Skoro nie o

demonach, to właściwie o czym tu rozmawiać? - Mimo przyjaznego tonu, wzrok wciąż miał

surowy. - Ostatecznie po to przyjechałaś, prawda, Sophie? Żeby odbyć intensywny kurs na

temat wszelkich spraw związanych z demonami, hm?

Nagle pożałowałam, że nie piję. Ciekawe, czemu wszyscy tutaj traktują mnie tak zasadniczo,

pomyślałam.

Linda pojawiła się ponownie, stawiając przed Jenną kieliszek z takim impetem, że trochę krwi

rozlało się na stole. Gdyby Nick w ostatniej chwili nie odebrał jej drinków, z pewnością

grzmotnęłaby nimi jeszcze mocniej. Kiedy ich dłonie zetknęły się, na twarzy Lindy

odmalował się niesmak. Niby powinnam była poczuć się urażona, że zachowuje się po

chamsku wobec, bądź co bądź, moich krewnych, ale z drugiej strony... Oboje mieli w sobie

coś, od czego cierpła skóra. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jaki postrach sieją wśród

zwykłych członków Prodigium.

Zwłaszcza kiedy zobaczyłam, że płyn w szklankach Nicka i Daisy jest czarny jak smoła i w

dodatku oleisty.

- Co to jest? - zapytałam, gdy Linda rzuciła mi butelkę wody (o temperaturze pokojowej) i

odeszła z obrażoną miną.

Nick spojrzał na mnie, ściągnął brwi i wzniósł szklanką jakby toast.

- A więc zaczynamy naukę, Sophio! Oto Eliksir Kasan-dry. Mikstura przyrządzana tu, „U

Shelley".

Otworzyłam swoją butelkę.

- Mikstura? „Weź oko traszki" i tak dalej? Roześmiany Nick umoczył palec w drinku i oblizał

go.

- Nie, nie, nic z tych rzeczy. Tylko woda z Morza Egejskiego, kilka miarek stuletniej brandy i

cała masa zaklęć. Aha, no i jeszcze odrobina elfiej krwi.

Upiłam łyk wody dla powstrzymania odruchu wymiotnego.

- Jakie ma działanie? - zapytała Jenna, obracając w dłoniach kieliszek zero Rh minus.

- Rzekomo nastraja pijącego na odbiór wizji z przyszłości - odparła Daisy, po czym wychyliła

swego drinka, tak jakby to była mineralna.

background image

70

Mój przełyk zapłonął współczuciem, gdy Nick zrobił to samo.

Daisy odstawiła pustą szklankę. Jej oczy pojaśniały i nabrała rumieńców.

- Ale tak naprawdę powoduje, że wszystko tutaj - dotknęła skroni - zaczyna... tracić kontury.

Przyjemnie. Może byś sobie zamówiła...?

- Dziś chyba jednak zrezygnuję z mglistych kształtów.

- Twoja strata. - Wzruszając ramionami, Nick mocniej objął Daisy, która wtuliła się w niego.

- Może byśmy się trochę bliżej zapoznali? - Trącił stopą stopę Jenny. - Opowiedz, w jaki

sposób zwampirzałaś. To pewnie ciekawa historia.

Nic bardziej błędnego. Historia była smutna i Jenna opowiedziała mi ją dopiero, gdy trochę

się zżyłyśmy. Po kilku miesiącach. Przypuszczałam, że im odmówi.

Tymczasem... wciągnęła głęboko powietrze i odparła:

- Zakochałam się w wampirzycy. Uległam jej, bo dałam się nabrać na gadkę o wiecznej

miłości. Później Oko przebiło ją kołkiem, a ja... uśmierciłam kogoś z głodu. Zaopiekowała się

mną Rada i wysłała mnie do Hekate Hall.

Jej głos brzmiał jednostajnie, jak gdyby bez emocji, ale czułam, że opowiedzenie tego nawet

w tak skondensowanej formie dużo ją kosztowało.

- Kurczę - szepnęła Daisy. - Bardzo mi przykro.

Przez chwilę wydawało mi się, że kpi sobie z Jenny i odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści.

Gdy jednak przyjrzałam jej się bliżej, stwierdziłam, że jest w stu procentach szczera. I chyba

nawet zaszkliły się jej oczy.

- Tak - westchnął Nick też z prawdziwym współczuciem. - Niemiła sprawa. I

W Hex Hall o przeszłości Jenny nie wiedział nikt poza mną i prawdopodobnie panią Casnoff.

Mimo to prawie wszyscy traktowali ją jak dziwoląga i zbrodniarkę. Ale siedzące naprzeciwko

nas dwa demony patrzyły na nią z litością.

Muzyka zmieniła się. Łomot techno przeszedł w coś spokojniejszego. Co za ulga!

- A wy naprawdę nie wiecie, jak staliście się demonami? - zapytałam.

Skoro wściubili nos w prywatne sprawy Jenny, uznałam, że też mam prawo poznać ich

tajemnice.

Ale moja ciekawość wcale ich nie uraziła. Daisy oparła głowę o obojczyk Nicka.

- Naprawdę - odparła, przybierając nieobecny wyraz twarzy. - Nie pamiętamy nawet snów...

Tak jakby wszystko, co przeżyliśmy wcześniej, było wielką czarną dziurą. - Powoli poruszyła

palcami przed oczyma i w tej samej chwili Nick zacisnął dłoń na jej ramieniu.

- Wiemy tylko, że ktoś nam to zrobił - powiedział ze ściśniętą krtanią.

background image

71

Zerknąwszy na mnie, Jenna spytała:

- Skąd to wiecie?

- Czujemy - odparła Daisy, przymykając oczy. Kiedy je otworzyła, aż zaświeciły się od

niewylanych łez. - Tak jakby nas... yyy...

- Zgwałcono - dokończył Nick.

- Właśnie. - Wolno pokiwała głową. - Tak jakby odmieniło się całe nasze wnętrze. Mózg,

dusza, krew...

Przytakiwałam jej ze zrozumieniem. Jak powiedział tato, demonizm jest zawarty w naszym

DNA, więc taka już przyszłam na świat. Przedziwnie byłoby pewnego dnia obudzić się jako

demon.

- Coś potwornego - ciągnęła Daisy stłumionym głosem. - Ta cała magia dudni w czaszce od

rana do nocy, bez przerwy.

Jej głos był zduszony, jakby starała się nie wybuchnąć płaczem. Nie miałam pojęcia, jak

zareagować. Bo chociaż bycie demonem niespecjalnie mnie cieszyło, to taka jazda nie

zdarzyła mi się nigdy. Skoro los zadawał Nickowi i Daisy tyle cierpień, nic dziwnego, że

ciągle pili.

Odchrząknąwszy, zapytałam:

- Korzystacie czasem z mocy?

Nim zdążyli odpowiedzieć, po sali rozniósł się echem przeraźliwy hałas.

- Co to? - Jenna o mało nie upuściła kieliszka z krwią.

- Może piorun? - powiedziałam, choć odgłos bardziej przypominał trzaśniecie biczem albo

pęknięcie drewna.

Muzyka umilkła nagle i z parkietu dobiegło nas chóralne wycie.

- Nie ma się czym przejmować - rzekł Nick, machając ręką. - To pewnie bijatyka

zmiennokształtnych. Jak co wieczór.

Wtem ktoś (coś?) wrzasnął i salę ogarnęły dzikie piski i gardłowe krzyki. Raz po raz rozlegał

się też ciężki tupot.

- Na moje ucho to chyba coś poważniejszego od bójki zmiennokształtnych. - Wstałam od

stolika, próbując ogarnąć wzrokiem parkiet.

Wszystko spowijały gęste kłęby dymu, ale jakoś wypatrzyłam wśród nich mgliste kształty

biegnące w stronę drzwi. W pewnej chwili ponad tłum wzleciała z furią purpurowoskrzydła

elfka. Błysk srebra. Coś owinęło się wokół jej kostki. Piszcząc z bólu, runęła na parkiet.

background image

72

Wtedy je zobaczyłam. Zlewające się z dymem, jakby z niego stworzone, dziesiątki

mrocznych postaci. Mężczyzn? Jeden przemknął tak blisko, że udało mi się dojrzeć błękitne

światełka na sztylecie, który trzymał w ręku.

Zaschło mi w ustach, a serce spikowało gdzieś w okolice od stóp. .. , - Co to takiego? -

zapytała raczej z ciekawością niż obawą Daisy.

Z trudem wycedziłam:

- Oko.

ROZDZIAŁ 14

- Cooo? - Jenna zerwała się na równe nogi. Nick też wstał, ale wolniej, kręcąc głową:

- Niemożliwe.

Salę rozświetlił jaskrawobłękitny blask jakby pioruna, gdy wiedźma, którą wcześniej

widziałam tańczącą z wilkołakiem, zaczęła się szamotać z trzema mrocznymi postaciami.

- Boże! - Nick otworzył szeroko oczy.

Daisy upuściła papierosa na stół, gdzie zgasł w rozlanym płynie.

- Oko ma tutaj zakaz wstępu - stwierdziła stanowczo. -Poza tym nigdy dotąd nie

podejmowało prób obławy w tym

miejscu. Ani razu.

Nick zamrugał powiekami, jakby nadal nie dowierzając, co się dzieje. Na parkiecie

zapanował całkowity chaos. Przesycająca powietrze magia o niewiarygodnym natężeniu

dotkliwie raniła mi skórę, a wszelkie możliwe zaklęcia okazały się nieprzydatne. Srogich

wojowników Oka przybywało z każdą chwilą i mimo że tłum gości przewyższał ich

liczebnie, to napastnicy mieli nad nim przewagę w postaci elementu zaskoczenia. Poza tym co

drugi z klubowiczów Prodigium był już lekko podchmielony. Z przymglonym widzeniem

świata, o którym mówiła Daisy, w życiu nie pokonałoby się nawet słabych czarów.

- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytała Jenna. Dyszała ciężko, a spod górnej wargi

wystawały jej kły. - Są tu tylne drzwi albo coś takiego?

Nick w końcu odwrócił wzrok od wejścia do klubu.

- Nie ma - odpowiedział. - Ale możemy je stworzyć. -Schyliwszy się, złapał Daisy za rękę i

poderwał ją z miejsca.

background image

73

- Czekajcie! - ryknęłam. Wszyscy troje zamarli, spoglądając na mnie. - Booo... chyba jest

sposób. - Zobaczyłam, jak nieco z prawej, kilka stóp ode mnie, próbuje wzbić się nad

kłębowisko walczących kolejny elf. Męczył się okropnie, bo uniemożliwiało mu to rozdarcie

w jednym z opalizujących skrzydeł. - Powinniśmy im pomóc.

Nick spojrzał na elfa i surowo zacisnął wargi. - I tak by się nam nie odwdzięczyli. Musimy

jak najszybciej cię stąd zabrać. Chodźmy.

- Nick - upierałam się, lecz Jenna chwyciła mnie za rękę.

- Ma rację, Sophie. No chodź. Proszę.

Po chwili wahania odwzajemniłam jej uścisk i ruszyłam za Nickiem, który ciągnąc za sobą

Daisy, skierował się na zaplecze klubu.

Ściana tam była zbudowana z grubej cegły, ale on najzwyczajniej w świecie podniósł rękę i

strzepnął palcami. Mur rozpadł się w jednym miejscu i... Chyba nigdy dotąd nie widziałam

czegoś tak pięknego jak ta dziura.

Nie tylko my jednak uciekliśmy w tym kierunku. Widząc wyrwę, zgromadzony wokół tłum

Prodigium natychmiast podjął próbę przeciśnięcia się przez nią.

Wrzaski za nami przybrały na sile, więc nawet nie musiałam się oglądać: Oko zmierzało w

naszą stronę. Klubowicze pchali się do dziury w ścianie z rosnącym impetem. Jakiś wilkołak

wściekle obnażył zęby i ugryzł czarnoksiężnika, który chciał wcisnąć się przed niego.

- Rany boskie! - jęknęła Jenna.

Jej oczy nabiegły krwią i kły miała wysunięte na full.

- Poradzimy sobie - uspokoiłam ją, święcie przekonana, że wkrótce wszyscy zakończymy

żywot przekłuci srebrnymi sztyletami L'Occhio. W ułamku sekundy przebiegło mi przez

głowę, że kto wie, może gdzieś nieopodal czai się na Prodigium uzbrojony Archer. Na samą

myśl o tym zrobiło mi się niedobrze, więc szybko się jej pozbyłam i mocniej przytuliłam

Jennę.

Uciekinierzy zawzięcie napierali na nas z każdej strony. Tak mocno, że bałam się, iż stracę

równowagę. Zamknęłam oczy, cała roztrzęsiona.

Z drogi - pomyślałam, niemal dusząc się w panicznym strachu.

I wtedy ją poczułam. Z ziemi pode mną unosiła się magia. Nawet nie podniosłam rąk.

Skupiłam całą energię na Prodigium przed sobą, równocześnie wyobrażając sobie coś w

rodzaju tarczy wokół Dai-sy, Nicka i Jenny.

Z drogi - pomyślałam raz jeszcze, teraz bardziej zdecydowanie.

background image

74

Chciałam tylko odepchnąć ich na bok, tak jakby moje zaklęcie było kulą, a oni kręglami. Jak

zwykle jednak moja moc okazała się zbyt duża. Tłum odrzuciło od ściany i... wylądował na

podłodze. W pozycji stojącej pozostali tylko Daisy, Nick i Jenna.

- Dobra robota, Sophie. - Nick poklepał mnie po ramieniu i przestępując oszołomione

Prodigium, wbiegł wraz z Daisy do „drzwi". Jenna, która poszła w ślad za nimi, też

uśmiechnęła się do mnie.

Wyjście prowadziło do znanego nam już zaułka. Chłód na zewnątrz okazał się jeszcze gorszy

niż panująca w klubie „U Shelley" wilgoć. Temperatura powietrza była tak niska, że krople

potu na mojej skórze zaczęły zamarzać. Kiedy Daisy i Nick gnali już ulicą w stronę Itineris,

odwróciłam się, by zajrzeć jeszcze do klubu. Jenna zatrzymała się obok mnie.

Kilkoro z Prodigium podniosło się na nogi, a reszta wciąż leżała bezwładnie na parkiecie.

Jakaś wiedźma, mniej więcej w moim wieku, popatrzyła na mnie i zamrugała, najwyraźniej

nie wiedząc, co począć. Nieco dalej ujrzałam grupę LOcchio di Dio. Zmierzali do wyjścia z

obnażonymi sztyletami.

- Jenno, idź z Daisy i Nickiem - krzyknęłam, nie spuszczając oczu z dziury w ścianie.

- Sophie...

- No idź! - powtórzyłam stanowczo za ostro. - Dogonię cię.

Zwlekała chwilę, ale w końcu pobiegła za nimi.

Nie miałam pojęcia, ile jeszcze zostało mi magii, ale zebrałam wszystkie siły, kierując

wyciągnięte ramiona ku posępnym mężczyznom. Nic nie zaiskrzyło ani też nie pojawił się

błysk światła, ale poczułam, że z palców wypływa zaklęcie ataku, jedno z tych, które

pokazała mi Alice. Ludzie Oka runęli na ziemię jak głazy, a ja opadłam na kolana. Zero magii

od sześciu miesięcy i raptem dwa poważne zaklęcia w ciągu zaledwie kilku sekund. Jak

mogłam być tak głupia?

Mimo że w głowie buzowało mi od mocy i wyczerpania, jakoś udało mi się podnieść.

Musiałam dogonić resztę towarzystwa, musiałam dotrzeć do drogi. Zauważyłam i ich w dali.

Mijali latarnię. Jenna spojrzała za siebie i widząc dystans między nami, wpadła w lekki

poślizg. Osłabiona, uniosłam rękę i do niej pomachałam. Przystanęła, lecz Nick prędko dał mi

znak kiwnięciem głowy i szarpnął Dai-sy, wyprowadzając ją z zaułka. Wszyscy troje

skierowali się w lewo. Biec nie byłam w stanie, więc szłam najszybciej, jak tylko się dało,

potykając się i ślizgając na mokrej ulicy. Ale i tak za wolno.

Dotarłam już prawie do końca uliczki, kiedy czyjeś ramię owinęło mi się wokół talii i

szarpnęło mnie do tyłu w mrok. Nie bardzo wiedziałam, czy złapał mnie ktoś z Oka, czy z

background image

75

Prodigium, czy może jakiś gwałciciel, typ spod ciemnej gwiazdy - w każdym razie bez

wątpienia był to facet. Przewyższał mnie o kilka cali i gdy się szamotaliśmy, chrapliwie sapał

mi do ucha. Skonana, nie mogłam potraktować go zaklęciem. Pomimo braku magii miałam

jednak w zanadrzu rozmaite techniki samoobrony, których nauczyłam się na zajęciach Vandy.

Umiejętność Numer Dziewięć, ty gnojku - z tą myślą wysunęłam łokieć w tył, próbując

równocześnie z całej siły kopnąć napastnika butem w stopę.

Z łatwością przyblokował oba te manewry. Zwinnie wyginając tułów, chwycił mnie w pasie

jeszcze mocniej i lekko uniósł nad ziemię, tak że mój obcas nieszkodliwie zawisł w

powietrzu.

Na pół sekundy ogarnęło mnie przerażenie. Istota zdolna do takich wyczynów musiała być

stokroć bardziej niebezpieczna niż przypadkowo napotkany zbok, który wałęsa się po mieście

o tak późnej porze. Już-już chciałam zastosować Piętnastkę (czyli złamanie napastnikowi

nosa i ograniczenie jego możliwości posiadania dzieci), kiedy facet pochylił się nagle i

szepnął mi do ucha: - Nawet o tym nie myśl, Mercer.

ROZDZIAŁ 15

To się nie dzieje naprawdę. Tylko ta jedna myśl tłukła się po mojej głowie, kiedy Archer

stawiał mnie na ziemi i uwalniał z uścisku.

Musiało to być jakieś kosmiczne nieporozumienie. Stwierdziłam, że po Anglii gania obcy

gostek, który, tak się składa, umiejętności obronne Prodigium ma w jednym palcu, a Mercer

nazwał mnie po prostu przypadkowo. Bo nie jest możliwe, by akurat tej nocy zostało mi dane

stanąć twarzą w twarz z... Odwróciłam się.

Mimo że oświetlenie tego odcinka uliczki wołało o pomstę do nieba, to facet, który stał

przede mną, na pewno był Archerem. Wyglądał znacznie gorzej, niż kiedy widzieliśmy się

poprzednio. Miał kilkudniowy ciemny zarost i trochę dłuższe włosy. Mało tego, wyglądał

starzej. Sprawiał też wrażenie zmęczonego. A jednak spotkanie z nim było jak cios w samo

serce.

W głowie tak zakotłowało mi się od różnych emocji, że dopiero po chwili zaczęłam je

ogarniać... Strach - to z całą pewnością. No i wstrząs. Ale pośród nich kryło się coś jeszcze,

uczucie, którego nie chciałam nazywać tak do końca. Jak gdyby cień radości.

background image

76

Z miejsca je przydeptałam. Szok stopniowo mijał i przypomniałam sobie, że kiedy ostatnio

byliśmy sami, Archer groził mi nożem. Stwierdziłam, że nie ma sensu sterczeć tak i czekać na

kolejną atrakcję, jaką dla mnie przygotował.

Wycisnęłam z siebie resztki sił, by jednak przeciwstawić mu się jakimś czarem. Zaklęcia

teleportującego w tym stanie raczej bym nie udźwignęła, ale błyskawica mogłaby odnieść

całkiem niezły skutek. Pod podeszwami moich stóp wezbrała magia, niestety - za słaba. Nie

zdołałabym wykrzesać nawet kilku iskier.

Zresztą i tak bym nie zdążyła, bo Archer chwycił mnie za ramiona i powlókł jeszcze dalej w

ciemność, odwracając mnie tak, że przywarłam plecami do muru.

Podniosłam nogę, zgiąwszy ją w kolanie (kierując się nie tyle wiedzą z lekcji samoobrony, ile

kobiecym instynktem), lecz na próżno, bo znów wykonał unik. Nie mogłam uciec. Stał przede

mną, ściskając mi nadgarstki jak w imadle.

- Nie zrobię ci nic złego - rzekł przez zaciśnięte zęby. -Ale za innych nie ręczę.

Przestałam się wyrywać na myśl o tabunach UOcchio, które opanowały klub. W tej samej

chwili ktoś, chyba młody, ryknął z tyłu:

- Cross!!!

Spojrzawszy przez ramię, Archer ustawił się pod takim kątem, żeby mnie zasłonić.

- To nie ona! - odkrzyknął. - Tylko zwykła dziewczyna w nieodpowiednim miejscu i o

niestosownej porze.

Mocno zdenerwowany facet rzucił mu kilka słów po włosku. Tak mi się przynajmniej

wydawało. Oczywiście nic nie zrozumiałam, ale Archer mruknął pod nosem pewien

powszechnie znany wyraz i odpowiedział gościowi w tym samym języku. Obce słowa w jego

ustach brzmiały bardzo dziwnie. W końcu tamten, głośno tupiąc, pobiegł w drugą stronę.

Cross puścił moje nadgarstki i oparł się rękoma o wilgotny mur na wysokości moich barków.

Zesztywniałam w obawie, że jeśli przesunę się choć o cal, to nieumyślnie się dotkniemy.

Westchnął.

- Wszystko wskazuje na to, że już drugi raz ocaliłem ci życie. Właściwie trzeci, licząc tę

historię na zajęciach z Van-dy. A skoro o tym mowa, Dziewiątka nie przewiduje aż tak

wysokiego unoszenia łokci.

Dwa razy przełknęłam ślinę i odpowiedziałam:

- Popracuję nad tym.

Czekałam, kiedy się odsunie. Musiał to w końcu zrobić, bo wpadłam w trzęsionkę. Stał

jednak cały czas w tym samym miejscu, tak blisko, że widziałam sińce pod jego oczami i

background image

77

wychudłe policzki. Starałam się nie spuszczać wzroku z nieistniejącej plamy gdzieś za jego

prawym barkiem. Tyle razy wyobrażałam sobie ponowne spotkanie z Archerem i chciałam go

wypytać o tysiące spraw. Na przykład, dlaczego uratował mi dziś życie, no i od jak dawna

współpracuje z Okiem.

Gdyby chociaż przez sekundę udał, że mnie lubi.

Ale zapytałam tylko:

- Czyli UOcchio szukało dzisiaj mnie, tak?

- Prawdę mówiąc, dostaliśmy cynk, że będą darmowe corn dogi* . Możesz sobie wyobrazić,

jak się zawiedliśmy.

Obróciłam głowę, by na niego spojrzeć, co jednak okazało się pomyłką, bo teraz nasze nosy

dzielił zaledwie cal. Przechyliłam więc szyję i rzuciłam w przestrzeń:

----------------------------------------

* Corn dog (ang.) - parówka w cieście z mąki kukurydzianej, rodzaj hot doga.

- Kiedy widzieliśmy się ostatnio, groziłeś mi nożem. By-loby cudownie, gdybyś zechciał nie

stroić sobie ze mnie żartów.

Rzecz jasna wtedy też pocałowaliśmy się tak namiętnie, że o mało nie spłonęłam żywcem, ale

nie miałam zamiaru poruszać tej kwestii

Chociaż... kto wie, czy też mu się to nie przypomniało, bo przez chwilę czułam jego

spojrzenie na moich ustach, zanim odparł;

- Okej, dobra, Szukaliśmy ciebie. A tak w ogóle to co ty tutaj robisz?

Zamrugałam oczami

- Jaaa? O ile mi wiadomo, Rada chce zabić ciebie i to bez ostrzeżenia - syknęłam, -I gdzie ty

się chcesz schować? Pod samym ich nosem?

- Nie ukrywam się, tylko przydzielono mi akurat Londyn. Nie odpowiedziałaś na moje

pytanie.

Tymczasem zdążyłam nauczyć się odchylać głowę w taki sposób, abym, patrząc na Archera,

nawet nie musnęła jego twarzy. Tak czy siak, widziałam swoje odbicie w jego oczach,,,

- Przyjechałam z tatą -odrzekłam, ignorując ostry ścisk żołądka.

Figlarnie zmarszczył brwi i przez chwilkę wyglądał prawie jak Archer znany mi ze

wspomnień,

- Czyżby rodzinny zjazd demonów? - spytał.

background image

78

Już miałam na końcu języka, by opowiedzieć mu o Redukcji, kiedy nagle rozległo się wołanie

gościa, z którym przed kilkoma minutami rozmawiał po włosku. Przymknął oczy, wziął

głęboki wdech i krzyknął coś w odpowiedzi Następnie sięgnął do kieszeni

Nie sądziłam, że to możliwe, ale spięłam się jeszcze bardziej.

- Wyluzuj - szepnął, wyciągając zaśniedziałą złotą monetę. - To Raphael. Jest nie tylko

jednym z najmłodszych wojowników Oka, ale też jednym z najgłupszych. Pytał, czemu to

trwa tak długo, a ja odpowiedziałem, że nim pozwolę ci odejść, muszę jeszcze wymazać ci

myśli.

-Potrafisz? Uśmiechnął się.

- Skąd, ale on o tym nie wie. Dlatego się do nas nie zbliża. Boi się zarazków Prodigium -

powiedział to nonszalancko, ale z cieniem goryczy.

Bodaj tysiączny raz pomyślałam, dlaczego, u licha, czarnoksiężnik został członkiem UOcchio

di Dio, i pożałowałam, że nie mam czasu, by go o to zapytać.

Wcisnął mi monetę do ręki.

- Zatrzymałaś się w Londynie?

- Nie, w Thorne Abbey. To...

- Znajdę cię, bez obaw - odrzekł, zamykając moje palce na monecie. - Tylko się z nią nie

rozstawaj.

- Nie - zaprotestowałam, łapiąc go za rękaw marynarki. - Archer, w Thorne jest Rada. Nie

mówiąc o moim ojcu, który wydał na ciebie wyrok śmierci.

- Musimy obgadać masę spraw, Mercer - stwierdził, zerkając w stronę wylotu uliczki. -

Zaryzykuję.

Znowu pokręciłam głową, ale już się odsunął.

- Trzymaj się z dala od światła i uciekaj stąd czym prędzej - mruknął. - Aha, i odtąd unikaj

klubów Prodigium, jasne? To nie jest towarzystwo dla ciebie.

- Co masz na myśli? - Już nie zdążyłam chwycić go za rękaw, bo szybkim krokiem oddalił się

do wnętrza „U Shelley".

Zobaczyłam Raphaela. Archer nie kłamał. Był młody. Młodziutki. Miał około czternastu lat.

Gdy przemykałam pod ścianą, Archer klepał chłopca w ramię i mówił coś do niego

przyjaznym, wesołym głosem. Raphael potrząsał

głową i cały czas spoglądał w moim kierunku. Nagle tylne wyjście klubu eksplodowało

niebieskim światłem i obaj ruszyli w jego stronę, umożliwiając mi ucieczkę z zaułka.

background image

79

Nadal kręciło mi się w głowie i drżały mi kolana, gdy na rogu uliczki wykonywałam zwrot w

lewo. Oparłam się ręką o oślizły mur, próbując powstrzymać wymioty. Kompletnie

zdezorientowana, liczyłam, że Daisy i Nick rozsypali za sobą okruchy demonicznego chleba,

które wskażą mi drogę.

Kiedy jednak dotarłam na koniec przecznicy, zobaczyłam, że cała trójka czeka na mnie przed

jakimś squatem z betonu. Daisy i Nick znów palili, a Jenna chodziła w tę i we w tę, z kłami na

wierzchu i oczami nabiegłymi krwią.

Na mój widok rozpromieniła się w jednej chwili, jak dziecko w wigilię, a nie wampir. Kiedy

do nich podeszłam, chwiejąc się na nogach, objęła mnie i przytuliła.

- Już się bałam, że cię złapali - rzekła z czułością. Uścisnęłam ją. W gardle miałam wielką

gulę. Obiecałam

sobie, że kończę z sekretami, ale nie mogłam powiedzieć Jennie o spotkaniu z Archerem.

Była moją najlepszą przyjaciółką, jednak pewnych spraw nie pojęłaby nawet ona.

- Wszystko przez te idiotyczne buty - zaśmiałam się niepewnie. - Niezbyt się nadają do

biegów przełajowych.

Cofnęła się i pogładziła mnie po policzku. Jej oczy nie były już czerwone, ale szeroko

rozwarte i pełne łez.

- Tak mi przykro, Sophie - powiedziała. - Do głowy mi nie przyszło, że to miejsce stanowi dla

ciebie tak wielkie zagrożenie...

- No właśnie - potwierdziła Daisy, stając obok Jenny. -Naprawdę, Sophie, nas nigdy coś

podobnego „U Shelley" nie spotkało, wierz mi. Nie zabralibyśmy cię tam, gdybyśmy mieli

jakiekolwiek podejrzenia.

Nick też zbliżył się do mnie, autentycznie zatroskany.

- James zabiłby nas, gdyby się dowiedział. Zamiast pomagać ci w oswajaniu się z własnym

demonizmem, o mało nie wydaliśmy cię UOcchio di Dio.

Ich żal i poczucie winy były totalnie szczere, a mnie po raz kolejny zebrało się na wymioty.

- Nic się nie stało - machnęłam ręką. Tak jakby ataki łowców demonów na kluby,

organizowane po to, by mnie zamordować, zdarzały się co drugi dzień. - Naprawdę nic mi nie

jest. Zbierajmy się, dobra?

Daisy powiedziała, że druga podróż już nas tak nie zmęczy, ale najwyraźniej coś jej się

pomieszało albo była kłamczucha. Powrót okazał się jeszcze gorszy, pewnie dlatego, że

byłam wycieńczona. Jednak dotarliśmy do młyna i choć czułam się tak, jakby w czołowym

płacie mojego mózgu zamieszkał karzełek z dłutem, jakoś zdołałam dowlec się do domu.

background image

80

Wszyscy chyba już spali, bo we frontowym holu panowała cisza i ciemność, tak że sami

wpuściliśmy się do środka. Po kolejnym odcinku szeptanego serialu zatytułowanego „Sorry"

Daisy i Nick poszli do swych pokoi, a Jen-na i ja do siebie.

Przystając pod swoimi drzwiami, Jenna znów zaczęła:

- Soph, jest mi tak bardzo...

- Jen, jeśli jeszcze raz powiesz, że jest ci przykro, walnę cię w tę różową główkę.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

- Okej, okej. Ale jeśli choć raz zaproponuję wypad do nocnego klubu Prodigium, masz mi dać

po nosie i to z całej siły.

- Załatwione.

Do pokoju doszłam, słaniając się na nogach. Jak pijana założyłam nocną koszulę i

wyczyściłam zęby. Mózg niczym przeskakująca płyta odtwarzał chwile spędzone w zaułku z

Archerem. Pół roku temu w piwnicy w Hekate facet groził mi nożem. A dzisiaj obronił mnie

przed hordą UOcchio di Dio. Dlaczego?

Kładąc się do łóżka, podniosłam z podłogi wymięte dżinsy i sięgnęłam do przedniej kieszeni.

Moneta była jeszcze ciepła. Jej rewers wyblakł przez wieki tak bardzo, że trudno było

wyczuć, czy przedstawia twarz kobiety, czy mężczyzny.

„Nie rozstawaj się z nią - upomniał. - Znajdę cię.

Powinnam była ją wyrzucić. Powinnam była odszukać wśród tych setek pokoi pokój taty i

powiedzieć mu, co zaszło. Powinnam była zrobić cokolwiek, tylko nie chować monety pod

poduszką.

ROZDZIAŁ 16

Na szczęście tej nocy nie śniło mi się nic strasznego i spałam jak zabita prawie do dwunastej.

Spałabym pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie uchyliły się drzwi do pokoju.

- Zostaw mnie, Jen - mruknęłam w poduszkę.

- Zrobiłbym to, gdybym nią był. - Usłyszałam niski głos, głos, który z całą pewnością nie

należał do Jenny.

Pamięć błyskawicznie przywołała zdarzenia minionego wieczoru i w półśnie ujrzałam

Archera, który mówił, że nie wolno mi rozstawać się z monetą, no i że mnie znajdzie.

Przypomniało mi się też, jak później wsunęłam monetę pod poduszkę.

background image

81

Usiadłam na łóżku z szybkością niemal ponaddźwiękową, ale w drzwiach stał nie Archer,

tylko Cal. Głęboko westchnęłam. Z ulgą, bo rozczarowana nie byłam ani trochę.

Oczywiście, gdy już ogarnęłam myślą fakt, iż w mojej sypialni nie stoi Archer, tylko Cal -

dotarło do mnie, że wlazł mi do pokoju.

- Hej - szepnęłam z nadzieją, że moje włosy nie przypominają rozgrzebanej kopy siana, choć

byłam na dziewięć dziesiąt dziewięć procent pewna, że tak właśnie wyglądają. Niestety nie

mieściły się w zasięgu mojego wzroku. -Hej.

- Jesteś... yyy... w moim pokoju.

- No tak.

- Czy to dozwolone?

- Pamiętaj, że jesteśmy zaręczeni - odparł z kamienną miną.

Zerkając na niego, odgarnęłam z twarzy wielki kołtun. Czyżby pokpiwał sobie ze mnie?

Nigdy nie wiedziałam, czy mówi serio, czy żartuje.

- Chciałeś popatrzeć, jak śpię, albo coś takiego? Bo jeżeli tak, to nici z zaręczyn.

Jego usta wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu.

- Czy ty na wszystko masz takie bystre odpowiedzi?

- W miarę możliwości: owszem. Więc po co tu przyszedłeś?

- Zapytać, jak się udał wczorajszy wieczór. Serce podjęło, bolesną dla mnie, próbę

wydostania się

spod żeber, a moneta, na której nagle skupiłam wszystkie myśli, prawdopodobnie wypaliła

pod poduszką wielką dziurę.

- Fajnie - odpowiedziałam, opierając się o zagłówek łóżka. - Wiesz, cyganeria, te klimaty...

Szkoda, że cię nie było.

- Taaa. - Cal przesunął ręką po brodzie. - Dziwne... Twój tato kazał mi obejrzeć tylko kilka

roślin, ale... natychmiast po wyleczeniu jednej zajmowałem się kolejną, bo po prostu więdły

w oczach, jakby się nagle wszystkie czymś pozarażały. Musiałem ślęczeć nad każdym

krzaczkiem, a ogród jest tak duży, że skończyłem robotę dopiero przed dziesiątą.

- Rzeczywiście przedziwne - odparłam, choć w głowie zaczęło mi kiełkować pewne

podejrzenie. Najwyraźniej nie tylko ja uznałam, że Cal niezbyt pasuje do „U Shelley" -

Dowiedziałaś się czegoś o Nicku i Daisy? Super. Akurat ta część mojej misji okazała się

porażką.

- Prawie nic. Szczerze mówiąc - dorzuciłam - było dosyć drętwo.

background image

82

Pomimo kilkumiesięcznej praktyki w tej dziedzinie, wciąż nie nauczyłam się przekonująco

kłamać, a Cal nie był idiotą. Przyjrzał mi się bacznie i oznajmił:

- Twój tato wrócił nad ranem. Podobno L'Occhio di Dio urządziło wczoraj obławę na jakiś

klub Prodigium w Londynie.

- Ojej - rzekłam słabo. - Paskudna sprawa, jak myślisz?

- Tak. - Nawet na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku. - Dostali cynk, że pojawiła się tam

córka szefa Rady z dwoma demonami i wampirzycą.

Krew odpłynęła mi z twarzy.

- Cholera. Wściekł się? Cal wzruszył ramionami.

- To zbyt łagodne słowo. Ja zresztą też nie jestem tym specjalnie zachwycony.

Zrzuciłam z siebie kołdrę i wyskoczyłam z łóżka, sprawdzając, czy koszulka zakrywa to, co

powinna.

- Cal, czeka mnie dziś rozmowa z rozeźlonym ojcem, więc proszę, bądź tak dobry i nie

zachowuj się jak urażony macho, okej?

Chwycił mnie za nadgarstek.

- Zachowuję się normalnie. I nie ty mnie wkurzyłaś, tylko oni. Jak mogli cię tam zabrać?

Miał ciepłą skórę.

- Po prostu chcieli, żebym się trochę rozerwała. Mówili, że Oka nigdy wcześniej tam nie

widziano.

Zacisnął mi palce na przegubie, tak że prawie zabolało.

- Więc szukali ciebie.

- No, nie da się ukryć.

Ktoś cicho zastukał do drzwi. Gdy w progu stanęła Lara Cal momentalnie puścił moją rękę i

odskoczyliśmy ze dwa metry od siebie. Gdyby pani Casnoff nakryła go w moim pokoju w

Hekate, przy zamkniętych drzwiach i ze mną w piżamie, to raczej nie obeszłoby się bez

lodowatych spojrzeń, ściągniętych ust i wyrażeń w stylu „mocno niestosowne".

Tymczasem Lara... sprawiała wrażenie ucieszonej. I nie bez satysfakcji powiedziała:

- Sophie, ojciec oczekuje cię w bibliotece. No trudno. Kiwnąwszy głową, odparłam:

- Dobrze. Muszę tylko wziąć prysznic i zaraz tam będę.

- Prosił też, abyś założyła coś innego niż dżinsy i tenisówki.

Wnerwiło mnie to, ale nie chciałam odgrywać się na Larze.

- Mam odpowiednią sukienkę.

- Doskonale. - Lara najwidoczniej nie zamierzała nas zostawić.

background image

83

- A ja radziłbym ci ogarnąć fryzurę - rzekł Cal, któremu zaczerwieniła się lekko szyja. - Na

razie, Sophie.

Gdy on i Lara wyszli, oparłam głowę o okno i westchnęłam. Fontanna skrzyła się w słońcu i

poczułam leciutki zapach uwielbianej przez tatę lawendy. Za dnia o wiele łatwiej było

myśleć, że minionego wieczoru nic się nie zdarzyło.

Po kąpieli poczułam się trochę lepiej. Jasne, że ojciec się rozgniewa. I może nawet będzie

krzyczał. Jakoś sobie z tym poradzę, pomyślałam. Ale... przywiozłam tu tylko jedną sukienkę

i w dodatku plażową: białą w niebieskie kwiaty, na ramiączkach. Była całkiem ładna,

przydałoby mi się jednak coś bardziej wyrafinowanego. Za pomocą magii zamieniłam ją w

małą czarną bez rękawów. Dodając jeszcze czarny żakiecik i sznur pereł, uświadomiłam

sobie, że znów korzystam z mocy.

Nie martw się, powiedziałam sobie w myśli. Użyłaś jej tak mało, że szansa, iż przebierając

się, wyrządzisz komuś krzywdę, jest znikoma.

Ale też zaniepokoiło mnie, że z taką łatwością wracam do zwyczaju korzystania z magii. Po

chwili zmagań z włosami zaplotłam je w skromny staromodny warkocz, wciąż jednak

prezentowały się niechlujnie. Nie umalowałam się, stwierdziwszy, że niewinny wygląd

udobrucha tatę na tyle, że nie da mi szlabanu na wieczorne wyjścia ani nie ostrzela mnie pie-

kielnym ogniem z oczu. Nie miałam pojęcia, jak jeszcze mógłby zachować się w tej sytuacji

rozgniewany ojciec demon...

Przed wyjściem wyjęłam złotą monetę spod poduszki i rozejrzałam się po pokoju. Nie

znajdując miejsca, w którym mogłabym ją dobrze schować, prędko wyczarowałam małą

kieszeń na sukience i tam ją wsunęłam.

Kiedy weszłam do biblioteki, tato stał przed jednym z wielkich okien, z dłońmi splecionymi

za plecami w klasycznej pozie „tak bardzo zawiodłem się na własnym dziecku".

- Tato? Yyy... Lara powiedziała, że chcesz mnie widzieć. Odwrócił się z surową miną.

- Tak. Czy wczoraj dobrze się bawiłaś z Daisy i Nickiem?

Siłą powstrzymałam odruch dotknięcia monety spoczywającej w kieszeni.

- Nie za bardzo.

Nie odpowiedział. Patrzyliśmy sobie w oczy tak długo, aż zaczęłam się nerwowo kręcić.

- Posłuchaj, jeśli masz mnie ukarać, to wolałabym już mieć to z głowy.

Wciąż mi się przyglądał.

- Nie jesteś ciekawa, jak ja spędziłem wieczór? Choć, precyzyjnie rzecz ujmując, był to nie

tyle wieczór, ile blady świt.

background image

84

Jęknęłam w duchu. Ten manewr nieraz stosowała pani Casnoff: najpierw mówiła, że wcale

się nie gniewa, a następnie pomału przechodziła do wyliczania zachowań, którymi

przysporzyłam jej kłopotu. Pewnie uczyli tego w luksusowych szkołach dla posłusznego

Prodigium.

- Jestem.

- Otóż spędziłem ten czas, rozmawiając przez telefon. Wiesz, z kim?

- Z płatną jasnowidzką? Tato zazgrzytał zębami.

- Żeby tylko. Nie! Musiałem zapewniać wpływowe czarownice, czarnoksiężników,

zmiennokształtnych i elfy, dokładnie trzydzieści osób, że moja córka, dodajmy: przyszła

przewodnicząca Rady, nie zraniła kilkunastu niewinnych członków Prodigium, podejmując

próbę ucieczki z nocnego klubu w czasie obławy zorganizowanej tam przez UOcchio di Dio.

- Nikomu nie zrobiłam krzywdy! - zawołałam. I zaraz przypomniało mi się, jak upadali na

ziemię, wykrzywieni z bólu. - A w każdym razie nie celowo - dorzuciłam.

Tato zwiesił głowę i ścisnął palcami nasadę nosa.

- Sophio... Do licha ciężkiego!

- Przykro mi - rzekłam zbolałym głosem. - Naprawdę. Próbowałam im pomóc. Zwaliłam z

nóg gromadę Oka, która ich goniła.

- Nie - podniósł głowę. - Nie, to moja wina. Powinienem był zająć się tym natychmiast po

twoim przyjeździe.

- Czym?

- Chodź. Musimy coś załatwić. - Wyciągnął rękę w taki sposób, jakbym miała opuścić

bibliotekę pierwsza, ale nie mogłam się ruszyć. Byłam totalnie zbita z tropu. Mama wyrażała

złość na mnie krzykami i szybko się godziłyśmy Przełknęłam ślinę.

- Bez względu na to, gdzie idziemy, chcę, żeby poszła z nami Jenna. - Uznałam, że lepiej nie

pakować się w nowe kłopoty w pojedynkę.

Ale tato uśmiechnął się figlarnie i odpowiedział:

- O ile wiem, panna Talbot już ma towarzystwo.

- O czym ty mówisz?

- Podczas pobytu w Savannah w zeszłym roku Jenna nawiązała bliską znajomość z Victoria

Stanford. Tak się szczęśliwie złożyło, że Rada udzieliła teraz pannie Stanford kilku-

tygodniowego urlopu. Pomyślałem więc, że może zechce spędzić trochę czasu z Jenną.

- Przywiozłeś tu Vix?

background image

85

Ojciec odwrócił się do okna i przytaknął, patrząc na coś w dali.

- Przyleciała późno w nocy.

Podeszłam do niego. Po trawniku przechadzały się pod rękę Jen i przepiękna dziewczyna o

bardzo bladej cerze. Niemal dotykały się głowami. Vix wyglądała na szesnaście lat,

stwierdziłam jednak, że skoro pracuje w Radzie, to na pewno jest o wieeele starsza. No cóż,

bycie wampirzycą ma swoje dobre strony... Jenna śmiała się. Poczułam ucisk w krtani. Z

radości, że promienieje, z zazdrości, że muszę się nią dzielić, jak również z dzikiej furii.

Przypomniał mi się wyraz twarzy taty pierwszego dnia w Thorne Abbey, gdy Jenna ruszyła

mi z odsieczą. Powiedział wówczas, że pani Casnoff nazwała nas...

Niepokonanym zespołem.

- Świetnie to rozegrałeś - mruknęłam.

Sądziłam, że zaprzeczy ale odparł:

-I mnie się tak wydaje. A teraz już chodźmy.

Jeszcze raz obrzuciłam je wzrokiem, licząc, że Jenna zauważy mnie i pomacha ręką, ale

nawet nie uniosła głowy.

ROZDZIAŁ 17

Myślałam, że już jako tako orientuję się w rozkładzie Thorne Abbey, ale po przejściu z tatą

olbrzymiego korytarza, wąskiego holu i potem jeszcze schodów znowu pomieszały mi się

kierunki.

Ojciec zatrzymał się w części domu, z której nikt nie korzystał chyba od czasów Alice. Meble

były przykryte ciężkimi pokrowcami, a portrety na ścianach zasłaniała gruba warstwa kurzu i

brudu. Stanęliśmy przed dębowymi drzwiami. Kiedy tato je otwierał, miałam wrażenie, że

wyskoczy zza nich czyjaś obłąkana, zamknięta przed światem żona.

Ale zajrzawszy do ciemnego wnętrza, zobaczyłam tylko... siebie. Zmultiplikowaną.

Na ścianach, od podłogi po sufit, wisiały najróżniejsze lustra. Olbrzymie w zdobnych ramach,

ze trzy razy cięższe ode mnie; niewielkie okrągłe, w których odbijałam się tylko częściowo;

wiekowe, pogięte i poplamione do tego stopnia, że nie było w nich prawie nic widać.

Tato podszedł do okien, by rozsunąć szare aksamitne kotary, lecz gdy za nie szarpnął,

zmurszałe, rozpadły się na kawałki.

background image

86

- No cóż - rzekł, patrząc na rumowisko. - Tak czy inaczej, to mój dom. - Podniósł oczy na

mnie. - Na pewno się zastanawiasz, po co cię tutaj przyprowadziłem.

Przeszłam na środek sali, klapiąc rzemykowymi sandałami o marmurową posadzkę.

- Myślę, że wiąże się to z moją karą - odrzekłam. -Chcesz, żebym wyczyściła te wszystkie

lustra, czy może mam się w nich przeglądać tak długo, aż zrozumiem swoją winę?

Ku mojemu zaskoczeniu tato uśmiechnął się leciutko.

- Nie, nie będzie to tak niedorzeczne. Chciałbym, abyś rozbiła jedno z luster.

- Słucham?

Oparł się o parapet pozbawionego zasłon okna, krzyżując ręce na piersi.

- Rozbij lustro, Sophie.

- Czym? Może głową? Bo jeśli tak, to wiedz, że mama jest przeciwna stosowaniu kar

cielesnych.

- Magią.

Ogarniając wzrokiem nieskończoną ilość luster, mruknęłam:

- W takim razie wolałabym głową. - Gdy tato nie zareagował, westchnęłam i spojrzałam mu

w twarz. - Okej, niech ci będzie. Które?

Wzruszył ramionami.

- To bez znaczenia. Sama wybierz.

-Przyjrzałam się ścianie luster. Większe stanowiło wprawdzie łatwy cel, tylko że eksplodując,

rozleciałoby się po sali i dotkliwie nas poraniło. Postanowiłam wybrać trudniejsze do

trafienia, w nadziei, że uniknę zadrapań skóry i bólu.

Wycelowałam w lustro tuż na lewo od taty. Było mniej więcej wielkości mojej dłoni i

skupiłam na nim wszystkie siły.

Trrrach!

Odgłos był niemal ogłuszający, bo równocześnie wybuchły wszystkie lustra, rozpylając w

powietrzu mgłę szklanych odłamków. Z krzykiem podniosłam ręce, ale rozmigotane szkło

nawet mnie nie musnęło. Srebrzyste drobinki zawisły kilka cali od mojej twarzy na chwilę, w

której w pomniejszeniu zobaczyłam tysiące swoich rozwartych, przerażonych oczu, i... wolno

skierowały się z powrotem do ram. Rozległ się dźwięk, jakby prysnęła gigantyczna bańka

mydlana, i nagle lustra wróciły do pierwotnego kształtu.

Zdumiona obróciłam się w miejscu. Tato nadal stał przy oknie, ale teraz z wyciągniętymi

przed siebie ramionami, a jego twarz lśniła od kropli potu. Opuszczając ręce, osłabiony,

wziął głęboki wdech.

background image

87

- Nie gniewaj się! - zawołałam. - Przecież wiesz, że w ogóle mi to nie wychodzi. Ilekroć

próbuję użyć czarów, wszystko jakoś tak strasznie się rozrasta, eksploduje, no i ...

Tato w zadumie potarł czoło.

- Nie, Sophie, wszystko jest w porządku. Zrobiłaś to, czego oczekiwałem.

- Spodziewałeś się, że popełnię lustrobójstwo? Roześmiał się z trudem zadyszany.

- Nie, miałem nadzieję, że pokażesz mi całą swoją siłę. -Jego oczy promieniały radością i...

może nawet dumą. - Przekroczyłaś moje najśmielsze oczekiwania.

- Ojej, tak się cieszę, że zaimponowałam ci zdolnością robienia bałaganu, tato.

- Ten sarkazm...

- Wiem, wiem. Nie przystoi młodej damie.

Ale ojciec uśmiechnął się i nagle odmłodniał. W tej chwili jego mina i gesty kojarzyły mi się

trochę mniej z facetami, którzy prasują krawaty.

- Szczerze mówiąc, odziedziczyłaś to chyba po mnie. Bo Grace wprost nie cierpi

sarkastycznych uwag.

-Pewnie - odparłam bez namysłu. - Prawie całą siódmą klasę przesiedziałam przez to w domu.

Prychnął.

- Pamiętam, jak kiedyś w Szkocji zostawiła mnie na poboczu w odwecie za nieszkodliwy

żarcik na temat jej umiejętności posługiwania się mapą.

- Serio?

- Mhm. Musiałem maszerować prawie pięć kilometrów, zanim się zatrzymała i pozwoliła mi

wsiąść do samochodu.

- Kurczę, z tej mojej mamy jest niezła aparatka.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie uśmiechnięci. Tato kaszlnął i spojrzał w inną stronę.

- Twoje moce robią ogromne wrażenie, natomiast nie da się ukryć, że brak ci opanowania. -

Odszedł od okna. - Zaklęć nauczyłaś się od Alice. - Nie było to pytanie.

- One też mi nie wychodziły - odparłam, odwracając głowę. - I nigdy nie nadążałam za

Elodie.

Przyjrzał mi się uważnie i powiedział:

- Cal twierdzi, że posłużyłaś się zaklęciem teleportującym, by zbliżyć się do Alice i ją zabić.

- Cal ma niewyparzoną gębę - odmruknęłam.

- No więc...?

- Tak - odrzekłam - ale przesunęłam się zaledwie o półtora metra. Naprawdę nie ma się czym

chwalić. Elodie uczyła się o wiele szybciej niż ja.

background image

88

- Ale Elodie była czarownicą - odparł tato. - Koncentrowanie mocy z pewnością nie sprawiało

jej tak wiele trudu.

- Jak to?

- Jej moce mają się do twoich tak jak pistolet na wodę do gejzeru. Twoja magia jest znacznie

większa, tyle że... by tak to nazwać, nieco ociężała. A jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę

przykrości, jakich przysporzył ci pobyt w Hekate Hall, to nic dziwnego, że gdy stosujesz

zaklęcie, jak sama to określiłaś, wszystko eksploduje. Pokręciłam głową.

- Moje zaklęcia były marne, zanim jeszcze trafiłam do Hex Hall. Przypomnij sobie

nauczycielkę, która straciła pamięć. Albo katastrofę na balu szkolnym.

- Otóż właśnie: potężna siła i niezdolność panowania nad nią. A im bardziej cię to deprymuje

i przeraża, tym trudniej jest ci korzystać z mocy, rozumiesz? - Podszedł i ujął mnie za ręce.

Tak jak w przypadku Nicka i Daisy, poczułam w jego żyłach przetaczające się strumienie

mocy. -Też się z tym zmagałem, Sophie, przez długie lata.

- Naprawdę? - Zabrzmiało to tylko odrobinę głośniej od szeptu.

Pokiwał głową,

- Byłem niewiele starszy od ciebie, kiedy moja matka... -Urwał, odruchowo zaciskając palce

na moich. - Po śmierci ojca - ciągnął - pragnąłem wytargać z siebie moce gołymi rękami... Jak

ty, postanowiłem zaprzestać magii. Napawała mnie wprost niewyobrażalnym strachem.

- Właściwie nigdy tak naprawdę nie myślałam o twoim życiu. - Zaczęłam sobie wyobrażać,

jak czułabym się, gdyby Alice nie zabiła Elodie, tylko tato mamę, ale wizja była tak bolesna,

że nie potrafiłam objąć jej rozumem. - A co wpłynęło na zmianę twojego podejścia do mocy?

Ojciec westchnął i uśmiechnął się melancholijnie.

- To długa historia. Najważniejsze, że w końcu nauczyłem się panować nad nimi i to z wielką

precyzją. Popatrz.

Uniósł smukłą dłoń i wycelował w najmniejsze lustro w sali, wysoki na trzy cale skrawek

szkła, który zauważyłam dopiero w tym momencie.

- Pęknij - nakazał cicho.

Zadrżałam, ale na lusterku pojawiła się jedynie cieniuteńka rysa.

- Okej - powiedziałam wolno. - Faktycznie, zero eksplozji. Jak ci się to udało?

Opuszczając rękę, odwrócił się do mnie.

- Poprzez połączenie wielu rzeczy. Skupienia, głębokich oddechów...

- Demoniczna joga? - podsunęłam. Zachichotał.

background image

89

- Niezupełnie. Najprościej mówiąc: ty, ja, Daisy i Nick, Alice, moja matka... posiadamy moc

bogów, ale ciało, duszę i umysł mamy ludzkie. Obie te cząstki naszego istnienia muszą

współdziałać, bo w przeciwnym razie magia staje się zbyt wielka.

- I wpadamy w obłęd. Jak Alice. Przytaknął.

- Mniej lub bardziej. A teraz spróbuj jeszcze raz zbić lustro, bardziej jednak niż na

demonicznej koncentrując się na ludzkiej cząstce siebie.

- Ale... w jaki sposób?

Tato zdjął okulary i zaczął czyścić je chusteczką do nosa.

- Istnieje kilka metod. Możesz przywołać wspomnienie z okresu, gdy nie miałaś mocy. Lub

skupić się na chwilach, w których odczuwałaś emocje tak silne jak zazdrość, lęk czy miłość...

- A ty o czym wtedy myślisz? Zakładając okulary na nos, odpowiedział:

- O twojej mamie.

- Aha.

Skoro jemu to pomaga, powinno pomóc też mnie - z tą myślą wybrałam kolejne lustro,

średniej wielkości i w ramie ozdobionej złoconymi amorkami. Poczułam przypływ

mocy pod stopami, ale zamiast grzmotnąć nią wściekle jak zazwyczaj, wzięłam głęboki

wdech i wyobraziłam sobie twarz mamy. Było to wspomnienie sprzed roku, sprzed naszych

problemów w Vermont. Szukałyśmy dla mnie balowej sukienki i mama uśmiechała się

rozpromieniona.

Niemal natychmiast serce zwolniło rytm i magia wzniosła się... stopniowo. Kiedy wreszcie

dotarła do koniuszków palców, skoncentrowałam się na lustrze, cały czas zachowując w

myśli obraz mamy

- Stłucz się.

Lustro roztrzaskało się, a wraz z nim dwa po bokach, zasypując posadzkę drobnymi

odłamkami szkła. Tylko trzy, nie wszystkie, jak poprzednio. I ani śladu eksplozji.

- Ja cię kręcę! - wyszeptałam.

Na twarzy rozlał mi się głupkowaty uśmiech i pierwszy raz od miesięcy poczułam upojenie

magią.

- Znacznie lepiej - rzekł tato i lekko machnął ręką. W ciągu kilku sekund lustra wróciły do

poprzedniego stanu. - Rzecz jasna, im częściej będziesz ćwiczyć, tym lepsze będą wyniki. A

w końcu osiągniesz taką wprawę, że wątpię, abyś mogła kogokolwiek skrzywdzić.

Euforia przeszła w jakieś nerwowe roztrzepotanie.

background image

90

- Chcesz powiedzieć, że jeśli opanuję to magiczne tai--chi, nie stanę się... no, wiesz, drugą

Alice?

- Tak, ograniczy to tę ewentualność w bardzo znacznym stopniu. Jak już wspominałem,

usunięcie mocy stanowi dla ciebie tylko jedną z wielu alternatyw.

Nie wiedząc, jak zareagować, kiwnęłam głową i wytarłam spocone nagle dłonie o sukienkę.

Ćwiczenie głębokich oddechów i wyobrażanie sobie ukochanych ludzi wygląda sto razy

lepiej od wycinanych na skórze magicznych znaków, pomyślałam. Ale coś mi się nie wydaje,

że to taka łatwizna.

- Naturalnie wybór należy do ciebie i nie musisz podejmować go juz teraz - rzeki tato. -

Jednak... obiecaj mi, że przynajmniej się nad tym zastanowisz.

- Tak. - Zabrzmiało to jak pisk, więc odchrząknąwszy; powtórzyłam: - Tak, bądź spokojny.

Sądziłam, że tato, jak zwykle, odpowie dziarskim tonem coś w stylu: „Doskonale. A zatem

niecierpliwie oczekuję twojego werdyktu w tej istotnej kwestii" Tymczasem spojrzał na mnie

i z wyraźną ulgą odparł:

- Dobrze.

Myśląc, że jest już po sprawie, ruszyłam do drzwi, ale zatrzymał mnie na progu.

- Jeszcze nie skończyliśmy - rzucił. Zamrugałam powiekami.

- Jeśli bardzo chcesz, to mogę spróbować rozbić jeszcze kilka luster, tato, ale chyba nie dam

rady. Wczoraj i dziś kłębiło się wokół mnie tyle magii, że...

Pokręcił głową.

- Nie o to chodzi. Mamy jeszcze do omówienia pewną sprawę.

Nie uruchamiając nowo nabytych zdolności paranormalnych, wyczułam, że zapowiada się coś

złego. -Jaką?

Tato zaczerpnął głęboki oddech i założył ręce na piersi.

- Opowiedz mi o Archerze Crossie.

ROZDZIAŁ 18

Mimo że ostatecznie nie wsunęłam ręki do kieszeni, moneta i tak zdawała się wypalać w niej

dziurę. Myślałam gorączkowo. Skąd tato może wiedzieć, że wczoraj był tu Archer? Czy wie,

że dostałam od niego monetę? Archer powiedział, że odszuka mnie za jej pomocą. Czyżby

ojciec chciał się nią posłużyć, by go tutaj zwabić?

background image

91

Gdy jednak byłam ledwie o włos od załamania nerwowego, tato powiedział:

- Wiem, że jest ci niezręcznie rozmawiać na ten temat, ale muszę dowiedzieć się jak najwięcej

o wydarzeniach minionego semestru.

- Aha - wyszeptałam z nadzieją, że nie zabrzmi to jak westchnienie ulgi. - Już ci mówiłam:

pani Casnoff kazała mi napisać oświadczenie do Rady. Znajdziesz w nim szczegółowy opis

wszystkiego, co się zdarzyło.

- Czytałem. Ale, podobnie jak reszta członków Rady, nie wierzę, że zawiera całą prawdę.

Zamiast planowanego okrzyku oburzenia, z mojego gardła wydobyło się beknięcie owcy.

Pewnie dlatego, że tato miał rację: w tym całym kretyńskim oświadczeniu nawet nie otarłam

się o prawdę.

- Twój związek z Archerem Crossem..,

- W życiu nie byliśmy związani - parsknęłam ze złością.

- Nie przerywaj! - Tato warknął tak groźnie, że zamknęłam usta ze słyszalnym trzaskiem.

Zniżywszy głos, ciągnął: -Widzieliście się wczoraj w „U Shelley"?

Przez ułamek sekundy myślałam, czy by nie skłamać. Ale z jego spojrzenia

wywnioskowałam, że już zna odpowiedź. W tej sytuacji kłamstwo pogrążyłoby mnie jeszcze

bardziej.

- Tylko chwilę - odparłam gorączkowo, tak jakby tempo miało tutaj coś uprościć. - Ale wiesz,

obronił mnie przed całą zgrają L'Occhio di Dio. Mógł wydać mnie w ich ręce albo

zamordować, a jednak tego nie zrobił. Zresztą jego przynależność do Oka wydaje się trochę

dziwna, bo nadal korzysta z magii...

Tato mocno chwycił mnie za ramiona. Nie wpił się w nie palcami ani też mną nie potrząsnął,

ale na widok jego miny słowa uwięzły mi w krtani.

- Kategorycznie zabraniam ci spotykać się z Archerem Crossem. I jako twój ojciec, i jako szef

Rady. Odtąd pod żadnym pozorem nie wolno ci się z nim kontaktować. To nakaz, pamiętaj.

Jasne. Jednak słysząc to, poczułam niemal fizyczny ból.

- No tak - odpowiedziałam ze spuszczonym wzrokiem. - Ja jestem demonem, on należy do

L'Occhio. Wyobraź sobie, jak wyglądałyby rodzinne święta, gdybyśmy zostali parą.

Fruwające wkoło magia i sztylety, przewrócona choinka, no i...

Żart nie rozbawił taty, ale nie miałam mu tego za złe. Wyrzucałam z siebie zdania niemal z

prędkością światła, pewnie więc część dowcipu nie była zbyt czytelna.

background image

92

- To jednak nie wszystko. - Puścił mnie i cofnął się o krok. Westchnął. - Sophie, Archer Cross

stanowi prawdopodobnie największe zagrożenie, z jakim kiedykolwiek zetknęło się

Prodigium.

Spojrzałam na niego.

- Okej, wiem, że Oko budzi wielką grozę, tato, ale wczoraj widziałam ich w akcji. Wcale nie

są tacy straszni, a Archer jest jednym z najmłodszych.

- Zgoda, niemniej to także czarnoksiężnik. Dawniej, aby nas dopaść, Oko wykorzystywało

element zaskoczenia, nie wspominając już o tym, że przewyższało nas liczebnie. Zresztą

wczoraj przekonałaś się na własnej skórze, jak sprawnie potrafią działać. A gdyby posiedli

również umiejętności magiczne... zapewne stracilibyśmy nasz jedyny atut. Fakt, że LOcchio

di Dio zwerbowało jednego z Prodigium, jest dla nas w najwyższym stopniu zatrważający.

Dlatego należy schwytać Archera Crossa i rozprawić się z nim, Sophie.

- Po prostu go uśmiercić - rzekłam beznamiętnie.

- Jeśli tak postanowi Rada.

Podeszłam do najbliższego, zdeformowanego ze starości okna, które w dużym

zniekształceniu ukazało mi nieznany ogród. I tak nie dorównywał on urodą innym. Fontanny

zarosły mchem, a jedna z kamiennych ławek pękła na dwoje. Tato stanął tuż za mną.

Zobaczyłam w szybie, jak unosi ręce nad moimi ramionami, a potem wolno je opuszcza.

- Sophie, wiem, że jest to niełatwe do ogarnięcia myślą, jednak nastały dla nas wszystkich

bardzo niebezpieczne czasy. Kiedy tu przybyliśmy, spytałaś, dlaczego Rada mieści się w

Thorne Abbey, a nie w Londynie.

- Lara powiedziała, że zaszły pewne „nieprzewidziane okoliczności" - odparłam, nie

odwracając głowy.

Nasze spojrzenia spotkały się w rozmazanym odbiciu.

- Owszem. Dwa miesiące temu UOcchio di Dio doszczętnie spaliło kwaterę główną Rady.

- Cooo? - Teraz musiałam się odwrócić.

- Dlatego też w Thorne jest zaledwie pięcioro członków Rady. Pozostałych siedem osób

zginęło w czasie napaści.

Mimo że nie znałam nikogo z zabitych, odebrałam jego słowa jak cios w żołądek. Z trudem

zdołałam wydusić:

- A czemu ta wiadomość nie dotarła do Hekate?

Tato oddalił się w stronę jednego ze złoconych, obitych aksamitem krzesełek pod ścianą i

opadł na nie, jakby zabrakło mu sił.

background image

93

- Ponieważ - ciężko westchnął - robimy co w naszej mocy, aby zachować ją w sekrecie.

Gdyby rzecz się wydała, z całą pewnością doszłoby do paniki, a na to nie możemy sobie teraz

pozwolić.

Popatrzył na mnie.

- Czy mogę być z tobą boleśnie szczery, Sophie?

- Co za miła odmiana... - zaczęłam, ale widząc jego zwieszone ramiona i strach na pobladłej

twarzy, wzięłam głęboki wdech i przytaknęłam: - Proszę.

- Przypominasz sobie wojnę, o której rozmawialiśmy wczoraj? Między Okiem a Prodigium...?

Wygląda na to, że wkrótce czeka nas kolejna, tyle że potencjalnie znacznie poważniejsza.

Oko nie napadło na siedzibę Rady samodzielnie. Pomagały mu Siostrzyce Brannick. -

Przerwał, przyglądając mi się bacznie. - Wiesz coś o Siostrzycach Brannick?

- Irlandki, rudowłose. - Przywołałam w pamięci wizerunek Siostrzyc z wykładu pani Casnoff

pod tytułem „Ci, którzy chcą nas wszystkich wymordować", jak również jej stwierdzenie, że

gdyby sprzymierzyły się one z Okiem, mielibyśmy przechlapane. - Są trochę jak białe

wiedźmy, prawda? - spytałam tatę.

- Tak, wywodzą się od jednej z nich. W zasadzie większość nie posiada już mocy. Zdrowieją

prędzej niż zwykli ludzie, a niektóre wykazują jeszcze pewne zdolności magiczne, jak

umiarkowana telekineza, prekognicja i tym podobne. Ich liczba maleje z każdym rokiem, ale

mają nową przywódczynię, Aislinn Brannick. Podobno jest o wiele ambitniejsza od swych

poprzedniczek, a także przychylna działalności Oka.

Magiczny rausz przeszedł mi zupełnie. Oparłam się o parapet okna.

- Jak to? Co spowodowało, że się sprzymierzyli i koniecznie chcą nas pozabijać?

- Nick i Daisy - odparł stanowczo. - Siostrzyce Brannick i Oko rozwścieczyła wieść, że po raz

pierwszy od sześćdziesięciu lat ktoś zaczął przyzywać demony. Ale, rzecz jasna, większość

Prodigium równie ubolewa nad tym, że jeden z nas wstąpił w szeregi L'Occhio di Dio. Cała

sytuacja jest... No cóż, obawiam się, że napięta to zbyt słabe określenie. Zapalna,

powiedziałbym raczej. - Podniósł się z krzesła i znów stanął naprzeciw mnie. - Sophie, czy

teraz już rozumiesz, dlaczego zrobię wszystko, by zniechęcić cię do Redukcji?

Super. Tato przypomniał mi jeszcze o spoczywającej na moich barkach odpowiedzialności,

jaka wiąże się z wielką mocą itepe.

- Pewnie - odparłam, starając się ukryć gorycz w głosie. - To zupełnie tak jak z Alice.

Demony stanowią broń wręcz nie do pokonania, więc jeśli wybuchnie wojna, na pewno mnie

wykorzystacie, prawda?

background image

94

Tato spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Unikając jego wzroku, przygryzłam

policzek.

- Nie - odpowiedział w końcu. - Mylisz się, Sophie. - Pogładził mnie po ramieniu i znów

popatrzyłam mu w oczy. -Nigdy nie użyłbym ciebie jako broni. Powinnaś zachować moce,

aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Myśl, ze mogła byś być całkowicie bezbronna wobec

Oka i Siostrzyc Brannick... - Głos zadrżał mu przy ostatnim słowie. - Napawa mnie... -

odchrząknął - zgrozą.

Zamrugałam oczami, bo nagle zapiekły mnie boleśnie.

- No ale gdybym poddała się rytuałowi, to chyba przestaliby się mną interesować...? - Nie

chciałam, żeby zabrzmiało to jak błaganie.

Tato pokręcił głową.

- Dla nich byłoby nieistotne, czy masz moce, czy też ich nie masz. Wciąż będziesz moją

córką. Dzięki magii przynajmniej możesz się bronić.

Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że wsunęłam je do kieszeni Musnąwszy palcami monetę,

podskoczyłam, jakby mnie oparzyła. Tato chyba to spostrzegł, więc na wszelki wypadek

zapytałam prędko:

- Nie mogłeś powiedzieć mi tego na samym początku? Nasze oczy spotkały się.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy o sobie i Archerze?

- Przyjaźniliśmy się i tyle - odrzekłam. - Ile jeszcze razy mam ci to powtarzać?

Nie zareagował, więc wzniosłam oczy do nieba.

- Okej, polubiłam go. Nawet się w nim zadurzyłam i... -Nie byłam pewna, czy policzki

spąsowiały mi ze wstydu, czy ze złości. - I raz się całowaliśmy. Ale tylko raz, bo po kilku

sekundach okazało się, że należy do Oka.

Tato pokiwał głową.

- Rozumiem, że to wszystko i nie ma tu drugiego dna. Zapragnęłam rzucić się w wielką

otchłań i najlepiej zginąć, ale niestety w posadzce nie było nawet dziury.

- Tak, to wszystko.

- Niewiele, ale też coś wnosi - powiedział tato, przeczesując włosy ręką. - Proszę, abyś w

dogodnej chwili uzupełniła swoje oświadczenie o te informacje.

Zapadło długie milczenie. W końcu, wycierając spocone dłonie o sukienkę, zapytałam:

- Czy dzieje się jeszcze coś strasznego, o czym powinnam wiedzieć?

Tato zaśmiał się machinalnie, prowadząc mnie do drzwi.

background image

95

- Wszelkie bieżące okropieństwa mamy już omówione. Raptem przyszło mi do głowy kolejne

pytanie.

- A co z Nickiem i Daisy, tato? Mnie wprawdzie nie chcesz używać jako broni, ale...

- Nigdy - odparł cicho, ale niezłomnym tonem. - To, co ich spotkało, jest przestępstwem i

ktokolwiek to zrobił, ponosi odpowiedzialność za potworną sytuację, w której się znajdujemy.

Dlatego tak istotne będzie wykrycie, kto ich zmienił.

Przystanęliśmy na półpiętrze.

- Co masz na myśli?

- Prócz wiadomej ceremonii istnieje jeszcze jeden sposób na pozbawienie demona mocy.

Istota, która pierwotnie dokonała rytuału, może go cofnąć. Naturalnie my już nie możemy na

to liczyć, bo jesteśmy demonami w trzecim i czwartym pokoleniu, a nasz twórca od dawna

nie żyje. Ale w przypadku Nicka i Daisy nadal jest to możliwe.

Przypomniało mi się, jak wczoraj wieczorem oboje, tak osamotnieni, mówili o magii, która

rozsadza im głowy.

- Chcą tego...

- Wiem - odpowiedział. - I liczę też, że czyniąc to... Cóż, nawet jeśli nie uspokoimy Oka, to

przynajmniej nieco je osłabimy.

Przyjrzałam się ojcu. Tak naprawdę. Ubranie miał chyba o rozmiar za duże, a wokół ust

głębokie bruzdy jak nawiasy.

Był niewątpliwie przystojny, ale sprawiał wrażenie wprost nieludzko wyczerpanego.

- Posłuchaj - zmieniłam temat. - Tylko się za bardzo nie ciesz. Może... może

powtórzylibyśmy jutro tę całą demoniczną jogę.

Gdzieś w domu zaczęło bić kilka zegarów równocześnie. Dopiero po trzecim kurancie tato

odparł:

- Chętnie.

Zeszliśmy na dół bez słowa. Po ustaleniu, że spotkamy się na kolacji, ojciec skierował się do

swojego gabinetu, a ja poszłam do pokoju, żeby sprawdzić e-maila.

Pani Casnoff odpisała, ale bardzo zwięźle:

Dziękuję za informację.

Oparłam się na krześle, zakładając skrzyżowane ręce za głowę. Najwyraźniej nie przejęła się

tym zbytnio. Ale też stwierdziłam, że w sumie to dobrze. Zwłaszcza że do szczęścia

brakowało mi jeszcze tylko plączącego się wokół ducha Elodie. I tak miałam już dość

atrakcji.

background image

96

Wyjęłam z kieszeni ciężką złotą monetę. Przyjrzawszy się jej dokładnie, włożyłam ją do

szuflady stolika.

ROZDZIAŁ 19

Po południu wyszłam, by rozejrzeć się za Jenną. Nietrudno było ją odszukać: do tej pory

siedziała z Vix w ogrodzie. Kiedy je spostrzegłam, zasłaniając oczy przed rażącym słońcem,

czuliły się na skraju fontanny jak papużki nierozłączki i kiwały nogami w wodzie. Sielanka,

pomyślałam, brakuje tylko unoszących się nad ich głowami pulsujących czerwonych

serduszek.

- Hej! - zawołałam, machając ręką słabo jak nigdy. Jenna odwróciła się do mnie.

- No wreszcie! - wykrzyknęła, zarumieniona, z rozognionym wzrokiem. - Gdzie ty się od rana

podziewałaś?

Zrzuciłam sandały i usiadłam obok niej. Woda w fontannie była tak zimna, że aż się

wzdrygnęłam.

- Prawie cały czas gadałam z tatą. Wiesz, tworzenie więzi pomiędzy ojcem a córką.

- Twój ojciec jest cudowny. - Vix wychyliła się zza pleców Jenny.

Miała niski głos i jak Jenna leciutki południowy akcent. Była też porażająco piękna, nic więc

dziwnego, że jej wielkie

zielone oczy i jedwabiste brązowe włosy totalnie oczarowały moją przyjaciółkę.

- W tej chwili to mój najulubieńszy człowiek na świecie - oświadczyła Jenna, ściskając

Victorię za rękę. - Sprowadził tu Vix, no powiedz, czy nie jest fajny! - zwróciła się do mnie.

- Przefajny - odmruknęłam.

Ciekawe, czy przyszło jej na myśl, że sprowadził Vix, żeby ją czymś zająć. Sądząc po jej

rozanielonym spojrzeniu, stwierdziłam, że chyba nie.

- Super, że się w końcu poznałyśmy - powiedziałam do Vix. - Jenna ciągle mi o tobie

opowiada.

- A mnie opowiada o tobie - roześmiała się dziewczyna. - Oczywiście twój tato też mówił o

tobie w nieskończoność, więc dzięki nim czuję się tak, jakbym cię bardzo dobrze znała.

Nie do wiary! Najpierw Cal, potem Lara i inni członkowie Rady, a teraz jeszcze Vix. Czyżby

ojciec założył bloga pod nazwą „Moja córka Sophie. Dlaczego warto ją popierać i może

nawet wejść z nią w związek małżeński"?

- Co robiłaś z tatą? - spytała Jenna. Zawahałam się, ale Vix wyjęła nogi z wody i wspierając

background image

97

się rękami na krawędzi fontanny, odwróciła głowę w drugą stronę.

- Pójdę się rozpakować - powiedziała. - Z podniecenia na widok Jenny zupełnie zapomniałam

o walizce. -Uśmiechnęła się, pokazując dołeczki w różowych policzkach. Zauważyłam na jej

szyi błyszczący w słońcu krwawy klejnot. - Przyjdź do mnie później, dobrze?

- Jasne. - Pochylając się nieśmiało, Jenna musnęła wargami jej usta w pocałunku.

Vix pobiegła do domu nieomal w podskokach. - Twoja dziewczyna jest niesamowicie

rozmarzona. -Trąciłam Jennę łokciem.

- Pewnie! - zapiszczała moja przyjaciółka, odwracając

się do mnie z płonącą twarzą, i ryknęłyśmy śmiechem.

Kiedy się uspokoiłyśmy, Jenna odgarnęła włosy z oczu i powiedziała:

- Widzę, że w tej główce aż tłoczno od głębokich myśli, Sophio Alice Mercer. Co się dzieje?

- Powinnaś raczej spytać, co się n i e dzieje - odparłam. -Sytuacja z Okiem jest, yyy...

poważna.

Jenna spojrzała na mnie.

- Jak bardzo?

Z westchnieniem kopnęłam wodę, wzbijając w powietrze roziskrzone krople. Postanowiłam,

że nie powiem jej o kwaterze i o uśmierconych członkach Rady. Najwyraźniej był to sekret, o

którym nie miała pojęcia nawet współpracująca z tą cholerną Radą Vix.

- Tak, że tato robi wszystko, żeby wybić mi z głowy Redukcję. - Machnęłam ręką. - Wygląda

na to, że demoniczne moce mogą mi się jeszcze przydać do obrony przed czyhającą na moje

życie bandą zbirów...

- Nie mów tak - zareagowała ostro Jenna.

- Sorry. - Objęłam ją ramieniem. - Po prostu... strasznie się boję.

Łagodniejąc, położyła dłoń na mojej ręce.

- Wiem, Soph. Zdradziłaś się, dowcipkując w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Ale wobec

tego przyrzeknij, że nie poddasz się Redukcji.

Musiałam spojrzeć w inną stronę, bo mózg wypełniła mi kolejna wizja Alice zaczajonej na

Elodie i przebijającej jej szyję srebrnymi szponami. Zaraz jednak przypomniałam sobie twarz

taty, smutną i pełną obaw. O mnie:

Spoglądając na szczyt fontanny, przywołałam w myślach pierwszy wieczór w Hekate Hall,

jak zaśmiewałyśmy się z Jenną w naszym pokoju. Strzepnęłam palcami i woda momentalnie

przybrała jaskraworóżowy kolor.

- Okej! - odparłam. - Bez mocy nie mogłabym robić takich fajnych rzeczy, prawda?

background image

98

Liczyłam, że ją tym rozbawię. Uśmiechnęła się, ale bez przekonania, a kiedy się przysunęła,

żeby mnie przytulić zobaczyłam łzy w jej oczach.

- Cudnie.

- Cudnie - powtórzyłam, odwzajemniając jej uścisk. Kiedy zakończyłyśmy czułości, Jenna

odrzuciła włosy do

tyłu i odchyliła głowę, przymykając oczy.

- Czy tato powiedział ci coś o Nicku i Daisy?

- On... - Nagle kątem oka spostrzegłam niewyraźny kształt i coś wpadło do fontanny z

głośnym pluskiem, zalewając nas od stóp do głów falą różowej wody.

Po chwili przed nami wynurzył się Nick, rozbryzgując wokół malinowe krople. Nawet jeśli

speszyły go miny demona i wampirzycy pod tytułem „chyba cię pokręciło!, zakamuflował to

rewelacyjnie.

Z właściwym sobie uśmiechem przyprawiającym o gęsią skórkę spytał:

- Czy któraś z was, urocze damy, wymówiła może moje imię?

- Taaa. - Spiorunowałam go wzrokiem, wyciskając wodę z warkocza. - Przed sekundą obie

stwierdziłyśmy, że byłoby super, gdyby Nick rzucił się do fontanny jak wariat i kompletnie

zniszczył nam ubrania! Tak że wielkie dzięki.

- Sophie ma rację - poparła mnie Daisy, stając nagle przy nas. Najwyraźniej towarzyszyła

Nickowi zawsze i wszędzie. -Przeproś dziewczyny. - Jej słowa pewnie zabrzmiałyby groźniej,

gdyby nie patrzyła na chłopaka jak na pyszny deser.

Ale dziwadła! - pomyślałam.

Nick zbliżył się do nas, rozchlapując wodę.

- Kochanie, po to tu przyszedłem - rzekł do Daisy. -Sophie, wczoraj zachowałem się wobec

ciebie jak palant.

Prawdę mówiąc, użył innego, o wiele adekwatniejszego słowa. Zdumiona uniosłam brwi,

czekając, jak to rozwinie.

- Słyszałem masę plotek o tobie i tym całym Archerze, stąd mój błędny pogląd na waszą

znajomość. Ale twoja wczorajsza reakcja na UOcchio... - Pokręcił głową. - Myliłem się co do

ciebie i liczę, że jednak zostaniemy przyjaciółmi.

Wyciągnął do mnie rękę. Chwilę się zawahałam. Miał w sobie coś z dzikiego zwierzęcia.

Niby uśmiechał się i był przyjazny, po czym nagle robił się opryskliwy i budził grozę. Po raz

kolejny... przypomniała mi się Alice.

background image

99

Tak czy inaczej, zdecydowałam, że podam mu dłoń na zgodę. Ledwie jednak się dotknęliśmy,

z trzaskiem przebiegła mi po ciele i przeniknęła mnie na wskroś silna magia. Chciałam

wyrwać rękę, ale Nick zwolnił uścisk dopiero wtedy, gdy niemiłe doznanie porażenia prądem

ustało zupełnie. Zerwałam się na równe nogi z krzykiem:

- Do ciężkiej cholery, co ty...

Spojrzawszy po sobie, stwierdziłam, że jestem sucha. Co więcej, moją skromną czarną

sukienkę zastąpiła... też czarna sukienka, tyle że znacznie krótsza, błyszcząca i z dekoltem

prawie do pasa. Poza tym mokry warkocz zmienił się w brązowe jedwabiste fale.

Nick mrugnął do mnie.

- Dużo lepiej. Wreszcie zaczynasz wyglądać jak przyszła Królowa Demonów - orzekł.

Wylazł z wody i chwycił Jennę za rękę. W ciągu kilku sekund ze szczura topielca

przeobraziła się w gorący towar w letniej sukience, rzecz jasna, różowej. Nigdy w życiu nie

założyłaby tak śmiałego ciucha z własnej woli.

- No nieźle - rzekła Daisy, wznosząc oczy do nieba, gdy Nick objął ją w pasie.

- O co ci chodzi? - Pocałował ją w policzek. - Prezentują się dużo lepiej.

Bez namysłu złapałam go za rękę. Mokry biały T-shirt i dżinsy zmarszczyły się gwałtownie i

już po chwili miał sobie odblaskowy żółty top bez rękawów i też dżinsy, tylko że

marmurkowe.

- A tobie lepiej w tym!

Nie wiem, czy sprawił to komiczny wygląd Nicka, czy łatwość, z jaką go „przebrałam" (w

dodatku bez eksplozji) ale moje wargi same uniosły się w uśmiechu. Daisy chichotała, a Nick

spojrzał na mnie, mrużąc oczy, i powiedział:

- Okej, skoro się dopraszasz.

Machnął ręką i nagle zrobiło mi się straszliwie gorąco. Ponieważ... byłam w kostiumie

wielkanocnego zajączka. Jednym strzepnięciem łapki zamieniłam strój Nicka w kombinezon

narciarski.

Widząc, że jestem w bikini, przebrałam Nicka w bufiastą balową suknię w kolorze lila.

Gdy później on przemienił mnie w tancerkę z rewii, oczywiście ze strusimi piórami na

głowie, a ja jego w płetwonurka, oboje totalnie upojeni magią dostaliśmy głupawki. Po

kolejnej transformacji ciuchów - teraz w błękitnym T-shircie i spodenkach za kolano -

przysiadłam na krawędzi fontanny rozgrzana, aż paliły mnie dłonie. Nick stanął nade mną w

swoim zwykłym stroju.

- Rozejm? - zaproponował.

background image

100

Domyśliłam się, że nie chodzi mu tylko o nasz magiczny pojedynek. Przysłoniłam oczy ręką.

- Jasne - odparłam. - Rozejm.

Nadal coś mnie w nim niepokoiło, ale nabuzowana nie mogłam sobie uprzytomnić, co

takiego. Odchyliłam głowę. Włosy tak cudownie łaskotały skórę. Przez ciało przepływała

magia... Przyjemny plusk wody i ciepło słońca sprawiły, że nagle cała groza L'Occhio wydała

mi się nierzeczywista, daleka. Ktoś otarł się o mnie biodrem. Otworzyłam oczy.

Obok siedziała Jenna. Nick i Daisy szli w stronę domu spacerowym krokiem, objęci

ramionami.

- Znów wyglądasz jak dawniej - z nikłym uśmiechem powiedziała moja przyjaciółka.

- I tak właśnie się czuję.

Przez chwilę siedziałyśmy w kojącej ciszy.

- Pamiętam, kiedy ostatnio widziałam cię tak szczęśliwą - rzekła Jenna.

Kładąc głowę na jej ramieniu, odpowiedziałam:

- Hmmm, dzień, w którym wróciłaś do Hekate, był taki radosny.

- Nie ten dzień! - prychnęła. - Ucieszyłaś się na mój widok, ale też byłaś smutna i

wystraszona. Myślałam o przededniu święta duchów. Na pewno sobie przypominasz, jak w

nocy buszowałyśmy po kuchni i zamieniłaś pu-ree ziemniaczane w deser z lodów...? -

Uśmiechnęła się na to wspomnienie. - A buraki w kandyzowane wisienki do koktajli. Rano

obudziłam się o pięć kilo grubsza.

- Chciałam cię jakoś rozweselić. - Było to tuż po napaści na Chaston, o co cała szkoła

oskarżyła Jennę.

Wampirzyca oparła policzek o moją głowę.

- Wiem - szepnęła. - I prawie ci się to udało. Ale wtedy miałaś taki świetny nastrój. Wręcz

promieniałaś, Sophie!

A to dlatego, że parę godzin wcześniej pracowałam z Ar-cherem w piwnicy. Akurat wtedy

kazali nam skatalogować objęte klątwą rękawiczki, które lubiły polatać sobie w kółko jak

szajbnięte nietoperze. Ścigaliśmy to cholerstwo przez dwadzieścia minut, aż w końcu udało

nam się zapędzić je do słoika. Szamotały się w nim tak, że musieliśmy przytrzymywać wieko

razem, staliśmy więc bardzo blisko siebie i nasze dłonie nawiązały bezpośredni kontakt. Jego

ciepło, gdy przywarł do mnie w pewnej chwili, było nie do zapomnienia.

Cały czas śmialiśmy się przy tym do rozpuku, więc patrzyłam w te jego ciemne oczy z

obolałą szczęką.

background image

101

Archer powiedział, zabawnie poruszając brwiami, że skoro urok rzucony na te rękawiczki

miałby mu zapewnić bliskość z piękną dziewczyną, to zaraz je ukradnie, i znów

wybuchnęliśmy śmiechem. Takiego właśnie go polubiłam i wydawało mi się, że jedyną

tajemnicą, która nas dzieli, jest ogrom moich uczuć wobec niego.

Teraz przymknęłam oczy, by nie zalać łzami ramienia Jenny.

- Tak - odezwałam się wreszcie. - To była fajna noc

ROZDZIAŁ 20

Łaziłyśmy po ogrodzie do późnego popołudnia. Gdy wróciłyśmy do domu, Jenna poszła na

spotkanie z Vix, a ja stwierdziłam, że posiedzę trochę u siebie. Na schodach natknęłam się na

Larę.

- O, Sophie, właśnie cię szukam - powiedziała, wciskając mi do ręki ogromniastą książkę. -

Ojciec kazał dać ci ją jeszcze dzisiaj i prosił, abyś przeczytała przed snem, ile tylko zdążysz.

Na oprawie tomiska widniał wygrawerowany tytuł Dzieje demonologu.

- Mhm... no to cudnie. Dzięki.

Chciałam z wigorem unieść księgę na znak, że się cieszę, ale okazała się potwornie ciężka.

Ważyła chyba tonę, bo kiedy wróciłam do pokoju i rzuciłam ją na łóżko, materac zatrzeszczał

w bolesnym proteście.

Otworzyłam laptop i przez kilka minut bezmyślnie surfowałam po internecie, ale oczy

uciekały mi poza ekran, bo tak naprawdę byłam zaprzątnięta czymś zupełnie innym.

Wyłączyłam komputer, podeszłam do nocnego stolika

i odsunęłam szufladę. Chwilę wpatrywałam się w monetę nim jednak zdążyłam ją wyjąć, do

pokoju wparowała Jen-na w towarzystwie Vix. Zatrzasnęłam szufladę w nadziei, że nie

zauważą, jak mi wali serce. Całe szczęście Jenna zajęła się książką na łóżku.

- O kurczę, Soph, widzę tu potężną lekturę na wakacje.

- Mhm. - Podniosłam tom. Był jeszcze cięższy niż poprzednio, tak że lekko zadrżały mi ręce.

- Wiesz, jakieś demoniczne zadanie domowe od taty.

- Wybieramy się na kolację - rzekła Jenna. - Pójdziesz z nami?

Popatrzyłam na dwie wampirzyce. Przez pół dnia miałam przyjaciółkę tylko dla siebie, więc

w sumie teraz mogłabym się nią podzielić z Vix. A jednak widząc, jak czulą się rozanielone,

przypomniałam sobie, że moje życie, krótko mówiąc, jest do dupy.

background image

102

- Raczej nie. Chciałabym trochę pobyć sama, odpocząć, no i wziąć się do tej księgi.

Jenna uniosła blade brwi.

- Odmawiasz jedzenia na rzecz pracy domowej, Sophie Mercer?

- Tak, to moje nowe, jeszcze bardziej nudne, brytyjskie wcielenie.

Jenna i Vix roześmiały się i gdy im przyrzekłam, że spotkamy się nazajutrz, wyszły nieomal

roztańczonym krokiem. Aż dziwne, że w drzwiach nie pojawiła się w tej chwili tęcza i nie

spadł na ich głowy deszcz różanych płatków. Fuj! Skąd we mnie tyle jadu?

Jenna zasługuje na płatki róż i tęczę - z tą myślą położyłam się na łóżku, boleśnie uderzając

się o książkę taty w mostek. Po tym, co przeszła, zasłużyła wyłącznie na samo dobro. Więc

czemu na widok jej z Vix postanowiłam ślęczeć nad Dziejami demonologii? Znowu

spojrzałam na nocny stolik i westchnęłam. Otworzyłam księgę, próbując zmusić się do

czytania.

Przez kilka godzin walecznie zmagałam się z pierwszym rozdziałem. Jak na rzecz poświęconą

upadłym aniołom, które gonią w kółko, siejąc zamęt meganiewyobrażalnie mroczną „magyą",

książka okazała się potwornie nudna, że już nie wspomnę o jej osobliwej ortografii.

Usadowiłam się wygodniej wśród poduszek. Kiedy próbowałam ułożyć dzieło na

podniesionych kolanach, wypadła z niego jakaś kartka. Wzdrygnęłam się, myśląc, że to

stronica książki, ale papier był o wiele bielszy i prawie wcale Rnie śmierdział stęchlizną. List!

Od razu rozpoznałam charakter pisma taty, bo przez lata przysyłał mi kartki z okazji urodzin.

Wszystkie były totalnie bezosobowe, zawsze różowe i z cekinami, i teraz dotarło do mnie, że

na pewno kupowała je Lara, a on tylko skreślał na nich słowa „Twój ojciec". Nigdy nie

napisał niczego od siebie, choćby zwyczajnego „Sto lat!". Ten liścik też nie wyróżniał się

serdecznym tonem.

Bądź jutro przygotowana na rozmowę o książce i wszystkim, co przeczytasz.

Ojciec

Tyle.

- Tak, ojcze, naturalnie - mruknęłam, wznosząc oczy do nieba.

Czy naprawdę musiał mi to przypominać listem? I dlaczego wetknął go w okolicy

trzechsetnej strony? Jeżeli spodziewał się, że dobrnę dziś aż tak daleko, to niezły z niego

optymista. Westchnęłam i już-już chciałam zmiąć kartkę, kiedy raptem wypisane na niej

słowa poruszyły się. A właściwie zadrgały. Przetarłam oczy, myśląc, że to omam wzrokowy,

efekt zbyt długiego czytania. Gdy jednak znów spojrzałam na kartkę, litery wciąż się trzęsły.

background image

103

A potem zaczęły się przesuwać. Część powędrowała na dół strony, a reszta skupiła się ' w

jednym miejscu, tworząc całkiem inny komunikat:

Regalik. Piąta rano.

Wiadomość też na sto procent była napisana ręką taty, a gdy się w nią wpatrywałam,

rozsypane litery wróciły na dawne miejsce, układając się w memento o lekturze i rozmowie.

- Mój tajemniczy tato bawi się w zagadki - mruknęłam.

Nie miałam cienia wątpliwości, że chodzi mu o regalik z grymuarem Virginii Thorne. Tylko

skąd nagle te czary i dyskrecja? Dziwne, że chociaż tego dnia spędziliśmy tyle czasu razem,

nie przyszło mu do głowy, by po prostu powiedzieć: „Spotkajmy się o świcie pod tą magiczną

szafką, okej?".

A swoją drogą ciekawe, co chciał tam robić o takiej zakazanej porze?

Oczy piekły mnie tak, jakbym wtarła w nie piasek, i stwierdziłam, że wziąwszy pod uwagę

zdarzenie w klubie Prodigium, Archera, jak również dzisiejsze spotkanie z tatą i ten liścik,

tegoroczne wakacje nie zapowiadają się zbyt odpoczynkowo. Rozejrzałam się po wspaniałym

pokoju i zapragnęłam znów znaleźć się w Hekate, usiąść na moim malutkim łóżku i pośmiać

się z Jenną.

Ale ona mieszkała parę metrów ode mnie i albo gadała teraz z Vix, albo spała, a ja byłam

sama.

Odłożyłam księgę na stolik, zdumiona, że tak delikatny mebel nie załamał się pod jej

ciężarem. Mama nieraz mówiła, że najlepszym lekarstwem na troski jest gorąca kąpiel,

postanowiłam więc to sprawdzić. Parę minut później leżałam zanurzona po brodę w ciepłej

pianie.

Przesunęłam dużym palcem po złotym kranie w kształcie łabędzia, który chyba w

zamierzeniu miał być niesłychanie stylowy, tymczasem wyglądał jak rzygające do wanny

ptaszysko, wyjątkowo szkaradne. Poza tym kąpiele zawsze kojarzyły mi się z Chaston, która

o mało nie wykrwawiła się na śmierć w jednej z tych strasznych wanien w Hex Hall. Mimo że

woda była ciepła, zadrżałam na to wspomnienie. Od tamtej nocy nie widziałam Chaston ani

razu. Rodzice zabrali ją ze szkoły i nie pojawiła się w niej już do końca roku. Ciekawe, co u

niej słychać, pomyślałam, i czy w ogóle wie o Annie i Elodie.

Kiedy sięgałam po ręcznik, z pokoju dobiegł mnie głuchy odgłos. Momentalnie zdrętwiały mi

palce i zjeżyły się włoski na szyi. W horrorach w takiej sytuacji naga dziewczyna woła:

„Halo!", „Kto tam?" albo coś równie kretyńskiego. Ja jednak nikomu nie obwieściłam swojej

background image

104

obecności, tylko bezszelestnie zsunęłam ręcznik z wieszaka, owinęłam się nim, po czym na

palcach podeszłam do drzwi łazienki i przystawiłam do nich ucho.

Nie słysząc niczego poza biciem własnego serca, wzniosłam oczy do nieba i zdjęłam szlafrok

z haczyka na drzwiach. Strach wywołała oczywiście kąpiel i myśli o Chaston. Najpewniej

któraś z niezliczonych pokojówek przyszła, by poprawić mi poduszki, a może też podrzucić

miętową czekoladkę. Wiążąc pasek okrycia, uchyliłam drzwi. Pokój był pusty. Odetchnęłam z

ulgą.

- Strachy na lachy - szepnęłam do siebie, podchodząc do komody.

Thome Abbey było dla Prodigium tym, czym dla armii USA jest Fort Knox. Myśl, że zakradł

się do mnie złoczyńca, to kompletne...

Znów rozległ się łoskot - tym razem o wiele głośniejszy. Uzmysłowiłam sobie, że dochodzi

z... nocnego stolika.

Podbiegłam do niego z bijącym sercem i odsunęłam szufladę. To złota moneta tłukła się w

niej jak żywa. Tylko jakim cudem? Archer dał mi do zrozumienia, że posłuży się nią, aby

mnie odnaleźć, nagle jednak uprzytomniłam sobie, że nie mam pojęcia, w jaki sposób. A

może moneta jest przenośnym portalem i za moment Archer wparuje do mnie w kłębach

dymu? - pomyślałam.

Wizja Archer a, który na własne życzenie ryzykuje życie w siedlisku Prodigium, była zbyt

przerażająca, aby ją kontemplować. Zacisnęłam palce na monecie, tak gorącej, że aż mnie

zatchnęło.

Raptem przed moimi oczami jakby rozsunęła się zasłona i ujrzałam opuszczony młyn oraz

wejście do Itineris, naprzeciw którego na parapecie okna siedział Archer. Czekał na mnie.

Rzucając monetę na stolik, obróciłam się w stronę komody. Prędko chwyciłam dżinsy i

czarną koszulę z długimi rękawami. Gdybym zachowała spokój, na pewno udałoby mi się

stąd wymknąć bez konieczności obmyślania wiarygodnego pretekstu...

Wtedy przypomniało mi się, jak tato, blady i poważny, upomina mnie, bym już nigdy nie

spotykała się z Archerem. I pomyślałam, jak dumny był ze mnie dzisiaj i co by mu groziło,

gdyby ktokolwiek spostrzegł, że wychodzę na spotkanie z Okiem. Do tego jeszcze obraz

płonącej kwatery Rady, z której nie zdołało umknąć jej siedmioro członków...

Znowu sięgnęłam do komody, ale zamiast dżinsów wyjęłam z niej nocną koszulę. Założyłam

ją, weszłam do łóżka i zgasiłam światło. Po ciemku wymacałam monetę i gdy ścisnęłam ją w

dłoni, znów zobaczyłam Archera. Teraz chodził tam i z powrotem, zadumany, trąc ręką

podbródek. Co chwila popatrywał w stronę drzwi.

background image

105

Poczułam, jak łzy wilżą mi włosy na skroniach. Przynajmniej wiedziałam, że żyje i nie chce

mnie pozbawić życia. Na razie ta świadomość musiała mi wystarczyć.

Czekał bardzo długo. Dłużej niż bym się po nim spodziewała. Grubo po północy ostatni raz

spojrzał na drzwi i zniknął w wiadomej wnęce. Ścisnęłam monetę jeszcze mocniej, ale po

odejściu Archera ostygła w jednej chwili i cała wizja rozpłynęła się w mroku.

ROZDZIAŁ 21

Piąta rano nadeszła stanowczo za szybko, zwłaszcza że przepłakałam prawie całą noc. Spałam

niespokojnie. Raz po raz zrywałam się z łóżka przekonana, że ktoś na mnie czyha. W

pewnym momencie nawet mignęły mi w ciemności rude włosy ale uznałam, że był to tylko

sen.

Strasznie bolała mnie głowa i kiedy zadzwonił budzik, musiałam otworzyć opuchnięte oczy

dosłownie na siłę. Idąc na spotkanie z ojcem, poczułam się jednak dużo lepiej, tak jakby spadł

ze mnie jakiś ciężar. Wprawdzie myśli o Archerze wciąż sprawiały mi ból, ale zachowałam

się rozsądnie. Poskromiłam własne pragnienia na rzecz taty, Jenny i prawie całego Prodigium,

tak że chyba nikt nie mógłby zakwestionować moich „zdolności przywódczych".

Dumna jak paw wspięłam się po schodach do biblioteki i podeszłam do regału. Niestety tato

był w znacznie gorszym humorze.

- Napisałem „piąta" - zasyczał na mój widok. - Jest piąta piętnaście. - Najwyraźniej też nie

spał tej nocy.

Jego ubranie nie było wymięte, ale też nie wyglądało nieskazitelnie jak zwykłe, nie mówiąc

już o tym, że się nie ogolił, co zdenerwowało mnie prawie tak jak napięcie w jego

twarzy. Zdumiona zamrugałam oczami,

- Przepraszam... - zaczęłam, ale podniósł rekę i wyszeptał:

- Ciszej!

- Dlaczego? - odszepnęłam. Staliśmy po dwóch stronach szafki, na której grymuar Virginii

Thorne prezentował się równie złowieszczo jak wtedy, kiedy zobaczyłam go w dniu

przyjazdu. - Po co tu przyszliśmy?

Tato rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy ktoś nas nie podsłuchuje, i odpowiedział:

- Otworzymy tę szafkę i zabierzemy stąd grymuar.

background image

106

- Nie ma mowy! - warknęłam już nie zdziwiona, tylko w szoku. - Jest zaczarowany... kto wie,

może przez samego diabła!

Tato przymknął oczy i wziął głęboki wdech jakby musiał fizycznie powstrzymać się od

wściekłego wrzasku.

- Sophie - rzekł wolno - samemu mi się to nie uda. Zaklęcie, które chroni szafkę, jest zbyt

silne nawet dla mnie. Gdybyśmy się jednak postarali... sądzę, że dopniemy swego.

- Jak to? - zapytałam. - Przecież mówiłeś, że grymuar zawiera najstarszą, najmroczniejszą

magię świata. Więc czemu chcesz go wykraść?

Kolejny głęboki wdech.

- Dla celów naukowych. Ogarnęła mnie złość i poczułam wzbierającą magię,

- Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, to przynajmniej nie

kłam.

- Rzecz jest w najwyższym stopniu niebezpieczna a wobec tego sądzę, iż powinnaś wiedzieć

na ten temat jak najmniej. Bo... jeżeli nas złapią, będziesz mogła uczciwie oświadczyć, że nie

znałaś powodów mojego czynu.

- Nie - odparłam, kręcąc głową. - Mam już po dziurki w nosie bycia oszukiwaną i

wysłuchiwania półprawd.

Gdy wczoraj dałeś mi do zrozumienia, że powinnam zacząć troszczyć się o rodzinne sprawy,

dla ciebie i dla Rady zrezygnowałam z Ar... z masy rzeczy. Więc lepiej mów, o co tutaj

chodzi!

Teraz to on się zdumiał. Pomyślałam, że może odwoła całą akcję, ale pokiwał głową i

odpowiedział:

- Dobrze. Jak już wiesz, Rada usiłowała przywołać demona przez setki lat, nim w końcu

Virginia zlokalizowała tę książkę. - Wskazał grymuar. - Po śmierci Alice Rada zdecydowała,

że magia, która się tutaj kryje, jest zbyt groźna, i wolumin został zamknięty. Od tej pory

nikomu nie udało się przeprowadzić rytuału Przejęcia. Lecz teraz... - Daisy i Nick -

mruknęłam.

- Właśnie.

- I co? Myślisz, że ktoś wyjął gymuar i użył tego zaklęcia, by zmienić ich w demony?

Tato przesunął ręką po włosach i po raz pierwszy spostrzegłam, że trzęsą mu się palce.

- Nie, to nie tak. To wieko jest niesłychanie trudno podnieść. Po prostu chcę poznać sam

rytuał, to, co jest niezbędne do Przejęcia. Gdybym wiedział, co dokładnie zrobiono Daisy i

Nickowi, może udałoby mi się odkryć, kto był sprawcą. I dlaczego.

background image

107

Jego tłumaczenie zabrzmiało dość sensownie, ale szczerze powiedziawszy, i tak przelękłam

się jak rzadko. Wyzwolenie księgi zawierającej najczarniejszą na całym świecie magię z

pewnością nie ucieszyłoby nikogo. Nie powiedziałam jednak tego, tylko zapytałam:

- Okej, ale w jaki sposób podniesiemy wieko, skoro jest to niesłychanie trudne?

- Za pomocą brutalnej siły. W zwykłych okolicznościach musiałoby to uczynić wszystkich

dwanaścioro członków Rady.

Uniosłam brwi w niedowierzaniu. - No dobra, tylko że jest nas zaledwie dwoje, a jedno nie

należy...

Ojciec przerwał mi, kręcąc głową.

- Nie, nie. Zasadniczo oboje należymy do Rady. Jesteś prawowitą następczynią

przewodniczącego, ergo...

- Tato, jeszcze nie czas na słowa typu ergo. - Teraz ja mu przerwałam. - Poza tym nawet jeśli

należę do Rady, to przecież i tak brakuje jeszcze dziesięciu osób.

- Owszem, dlatego też trzeba użyć brutalnej siły. Jeżeli połączymy nasze moce i krew,

powinno się otworzyć.

- Krew? - powtórzyłam słabo.

Z posępną miną wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki krótki srebrny sztylet.

- Jak ci wiadomo, krwawa magia jest bardzo stara i potężna. Podaj mi rękę. Szybko. Nie

mamy zbyt wiele czasu.

Wpadające do wnętrza błękitnoszare światło zaczęło zmieniać się w złociste. Niedługo

wszyscy wstaną, pomyślałam.

Stwierdziłam też, że wcale nie mam ochoty podawać tacie ręki.

- Stąd te wczorajsze ćwiczenia...? - zapytałam niemal bezgłośnie. - Chciałeś się upewnić, że

zrobię to, nie roztrzaskując biblioteki na kawałki, prawda?

Twarz taty przybrała dziwny wyraz. Liczyłam, że to poczucie winy, ale odpowiedział:

- Nie był to jedyny powód, Sophie.

- Dobra, tylko pamiętaj, że wczoraj porozbijałam masę luster. Może jednak warto by

zaczekać, aż nabiorę większej wprawy?

Pokręcił głową.

- Wczoraj po południu Oko próbowało przeprowadzić obławę na Gevaudan.

Po chwili dotarło do mnie, że mówi o ekskluzywnej szkole dla zmiennokształtnych we

Francji

background image

108

- Nie wolno nam dłużej trwonić cennego czasu - rzekł tato i błyskawicznie przesunął ostrzem

po wnętrzu lewej dłoni.

Ledwie zdążyłam stłumić okrzyk przestrachu, położył zranioną rękę na wierzchu wieka.

Kapiąca krew wypełniła wyryte w szkle magiczne znaki, które... powoli rozjarzyły się złotym

blaskiem. Księga jakby lekko drgnęła pod pokrywą.

Czekałam, kiedy odezwą się we mnie nowo odkryte uczucia i upewnią mnie, że tato robi coś

strasznego. Przeliczyłam się jednak. Okej, trochę mnie zemdliło, ale to na widok krwi, nie z

przerażenia.

- Sophie - szepnął tato, wyciągając sztylet w moim kierunku. - Proszę.

Nie namyślając się, szybko podałam mu rękę, „ozdobioną" już blizną po diablim szkle. Ból

był intensywny, lecz chwilowy, i wcale nie tak okropny, jak się spodziewałam. Na znak taty

położyłam dłoń na wieku, obok jego dłoni, wzdry-gając się na wspomnienie, jak bardzo

gorące było za pierwszym razem. Teraz jednak okazało się chłodne. Poczułam osłaniającą je

magię i natychmiastowy przypływ mocy.

- Co dalej? - spytałam cicho, nie mogąc oderwać wzroku od swojej krwi wpływającej w

wyżłobione na blacie znaki.

Kiedy połączyła się w nich z krwią taty, złociste światło pojaśniało.

- Zrób to samo, co wczoraj - odparł opanowanym głosem ojciec. - Przywołaj ludzkie

wspomnienie. Człowieczą emocję.

Nagle znów zobaczyłam Archera siedzącego w oknie młyna i ogarnęło mnie poczucie

tęsknoty. Prawie w tej samej chwili z najbliższej półki wyleciało kilkanaście książek.

Ich grzbiety porozrywały się, tak że otoczyła nas chmura fruwających kartek.

- Co ty wyprawiasz? - syknął tato, patrząc na mnie ze zgrozą.

- P-p-przepraszam. - Potrząsnęłam głową, tak jakby dało się wymazać Archera z pamięci

jednym ruchem.

Pomyśl o czymś przyjemnym i radosnym. O mamie... Jak poszłyście do wesołego miasteczka,

kiedy miałaś osiem lat, i pozwoliła ci przejechać się na diabelskim młynie tyle razy... Śmiech.

Migoczące światełka. Zapach ciasteczek

Serce zwolniło rytm, a moce zwinęły się w kłębek, już bez agresji, grzecznie wyczekując na

wskazanie celu.

- Znacznie lepiej. - Tato westchnął z ulgą. - A teraz skoncentruj się na wieku i nakaż mu w

myśli, aby się otworzyło.

background image

109

Odetchnąwszy kilka razy głęboko, spełniłam polecenie. Ręka zziębła mi nagle i odniosłam

niemiłe wrażenie, jakby ktoś wysysał ze mnie krew. Kolana mi drżały. Zamrugałam

gwałtownie, by rozproszyć szarą mgłę, która otoczyła mnie złowieszczo. Potrafię

teleportować, wyczarowywać przedmioty i - do ciężkiego licha! - unosić się w powietrzu, po-

myślałam, więc na pewno nie zemdleję, podnosząc jakieś głupie szklane wieko!

Ale czegoś takiego nie doznałam jeszcze nigdy, nawet przy rzucaniu najbardziej

wyczerpujących zaklęć. Tym razem magia nie buchała spod moich stóp, tylko ledwie ciekła. I

choć szczękałam zębami jak na mrozie, straszliwie się pociłam. Zdrętwiały mi palce, a dłoń

zbielała jak płótno, zawzięcie jednak przyciskałam ją do wieka. Niestety, prócz jaśniejących

krwawo znaków, nie zauważyłam żadnego efektu swoich działań.

Tato, przynajmniej z pozoru, był trochę mniej wyczerpany.

- To nie tylko szkatuła - stwierdził szorstko, gdy jego ręka na ćwierć sekundy zsunęła się z

zakrwawionego wieka, - Ale też wolumin.

Szare plamy przed oczami robiły się coraz większe...

- Więc na czym się skupić? - odszepnęłam, bynajmniej nie celowo, tylko z braku siły.

- Na obu przedmiotach naraz - odpowiedział. - Wyobraź sobie, że wieko się otwiera i

trzymasz książkę w rękach, a przy tym nie trać z oczu ludzkiego wspomnienia, Sophie.

Nie mogąc dłużej utrzymać głowy prosto, nieomal dotknęłam czołem pokrywy.

- To cały zestaw wizji, tato.

- Tak, ale z pewnością ci się uda.

Posłuchałam go. Z obrazem mamy w głowie, skoncentrowana na szkatule i grymuarze, jak

tylko mogłam, starałam się nie ulec zmęczeniu i niepewności. I raptem - nareszcie -szklane

wieko drgnęło.

- Świetnie - wymizerowana twarz taty pojaśniała. - Jeszcze chwilę.

Sądziłam, że szklana szafka otworzy się albo częściowo się rozpadnie. Tymczasem zniknęła,

prysła jak mydlana bańka. Stało się to tak nagle, że zaskoczeni głośno walnęliśmy dłońmi o

drewnianą półkę.

Tato chwycił grymuar, który pozbawiony magicznej ochrony w zasadzie niczym nie różnił się

od innych starych i mocno zakurzonych książek. Tyle że woniał starym papierem i pleśnią, a

jego oprawa z czarnej skóry zmatowiała przez wieki. Gdy ojciec kartkował księgę,

kompletnie wykończona osunęłam się na posadzkę, opierając się o najbliższy regał. Miałam

wrażenie, że patrzę na tatę z dużej odległości, albo że to wszystko jest snem. Zerknęłam na

dłoń z myślą, czy całe moje ciało też jest tak przeraźliwie blade.

background image

110

- Mój Boże - westchnął ojciec.

Pewnie powinnam przejąć się jego przerażoną miną, ale nie zdołałam wykrzesać z siebie

nawet odrobiny współczucia.

- Co? - mruknęłam sennie.

Spojrzał na mnie ze zgrozą, jakby niewidzącym wzrokiem.

- To rytuał, to... Sophie!

Nim zachwiałam się i straciłam przytomność zdążyłam zobaczyć, jak wypuszcza z rąk

wolumin, z którego najwyraźniej...

Wydarto całą stronę.

ROZDZIAŁ 22

Kiedy odzyskałam świadomość, stwierdziłam, że leżę na jednej z kanap w bibliotece, pod

wysokim oknem i Cal trzyma mnie za rękę.

- Déjà vu. - Spojrzałam na przebiegające mi po skórze srebrne iskry magii.

Cal uśmiechnął się leciutko z oczyma utkwionymi w gwałtownie zamykającym się rozcięciu

na mojej dłoni. Tuż za nim stał tato z twarzą naznaczoną niepokojem. Nagle wszystko zaczęło

mi się przypominać. Szkatuła, grymuar. I wyrwana strona.

Ojciec prawie niedostrzegalnie pokręcił głową, choć i tak wiedziałam, że przy Calu nie mogę

pisnąć słowa na temat tego, co się wydarzyło. Ale też czując, że nie umrę z powodu utraty

krwi, zmartwiłam się brakiem stronicy tak samo jak ojciec, który prawie na sto procent

potrafił czytać w moich myślach, bo powiedział:

- Odpocznij tu chwilę, Sophie, a kiedy dojdziesz do sił, omówimy konsekwencje zaklęcia w

moim gabinecie.

- Jakieś zaklęcie ekstremalne...? - rzucił Cal, delikatnie kładąc moją dłoń z powrotem na

kanapie.

- Mhm. - Usta miałam jakby pełne trocin. Tato uczy mnie, w jaki sposób można panować nad

mocami, no i trochę dziś przegięłam.

Ojciec podszedł do kanapy i - niesamowite! - pochylił się i pocałował mnie w czoło.

- Przykro mi - rzekł łagodnie. - Choć jestem też z ciebie bardzo dumny.

Wielka gula w gardle uniemożliwiła mi odpowiedź, więc tylko skinęłam głową.

- Będę zatem w gabinecie. Przyjdź do mnie, gdy się nieco lepiej poczujesz.

background image

111

Kiedy odszedł, rozprostowałam dłoń, aby przyjrzeć się miejscu, w którym naciął skórę. Nie

było śladu rany i mogłabym przysiąc, że nawet blizna po diablim szkle wyglądała lepiej.

- Zdolność leczenia ludzi to chyba najfajniejsza z czarodziejskich mocy - powiedziałam do

Cala.

- W sumie tak - odparł z grymasem. - Chociaż nie zawsze byłem tego zdania.

- Co masz na myśli?

- Właśnie przez nią trafiłem do Hekate.

Ożywiłam się. Od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju, jakim cudem ktoś tak prostolinijny

jak on został skazany na pobyt w Hex Hall.

- Wysłali cię tam, bo kogoś wyleczyłeś?

- Scalenie złamanej kości w nodze za pomocą magii na ogół wzbudza sensację -

odpowiedział.

- No tak, jasne. I pewno kiedy to zrobiłeś, zleciał się tłum ludzi, krzyczeli, pokazywali

palcami itepe? Bo ze mną tak właśnie było.

Roześmiał się.

- Mhm, trzeba przyznać, że po wyleczeniu humor jej się nie poprawił, tylko jeszcze popsuł.

Siedzieliśmy bardzo blisko, dotykając się biodrami. Pachniał święto skostoną trawą I słońcem

prześlicznie. Ciekawe, czy to dlatego, że od rana był na powietrzu, czy też jego skora zawsze

miała taki zapach...

Przez chwilę chciałam dopytać Cala o tajemniczą właścicielkę uleczonej nogi, ale zmienił

temat.

- A wiec uczysz się kontrolowania mocy? - rzekł, przy-glądając mi się jasnymi orzechowymi

oczami. - Jak ci idzie?

- Super. - Nie od razu uświadomiłam sobie, że Cal myśli, iż dotkliwa rana dłoni to efekt

jednej z takich lekcji. - To znaczy, bywa trudno - dorzuciłam - ale już powoli chwytam, na

czym rzecz polega. Na pewno jest to sto razy lepsze od poddania się Redukcji.

- Chcesz powiedzieć, że dałaś sobie z nią spokój? Przesunęłam palcem po orientalnym

wzorze na obiciu

kanapy.

- Mhm, raczej tak - odparłam, opierając się o poduszki. Rana wprawdzie zniknęła, wciąż

jednak czułam się jak

wypluta.

- Cieszę się - rzekł cicho.

background image

112

Dzieląca nas przestrzeń jakby zmalała jeszcze bardziej, a kiedy przykrył swoją dłonią moją

dłoń, z wrażenia o mało nie wystrzeliłam w kosmos. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie,

że tylko częstuje mnie kolejną dawką magii. Gdy srebrne iskry przebiegały po ramieniu, z

każdą sekundą ulatywały ze mnie resztki wyczerpania.

- Lepiej? - Iskry zniknęły, ale Cal wciąż trzymał dłoń w tym samym miejscu.

- O wiele. - Niedawne znużenie przeszło teraz w tak silną dygotkę, że zrzuciłam koc z nóg i

wstałam, - Co się odczuwa, lecząc za pomocą magii? Podeszłam do jednego z wielkich

okien.

Pokryta rosa trawa skrzyła się w porannym słońcu.

- Co masz na myśli?

Rozcierając ramiona jakby a zimna, odparłam:

- No, zamykanie ran i przywracanie ludzi życiu musi być strasznie meczące.

- Wręcz przeciwnie - odpowiedział Cal, podnosząc się z kanapy - To jakbyś... dotykała prądu.

Masz wtedy do czynienia z cudzą energią życiową, więc jasne, że wkładasz 1 to dużo siły, ale

też jednocześnie ładujesz własny akumulator.

- Nie wiem, czy to powód do radości, że miewasz do czynienia z moją energią życiową.

Uśmiechnął się szeroko, a mnie zaskoczyło, że jego twarz może zmienić się tak diametralnie.

Cal prawie cały czas zachowywał stoicki spokój i powagę, więc już dawno zapomniałam, że

w ogóle ma zęby.

- Postawię ci za to kolację - przyrzekłam niepewna, co powiedzieć.

Okej, uśmiech uśmiechem, ale też facet najwyraźniej mnie podrywał. I jakby nie dość było

mojego zdumienia, schylił się i podnosząc z niskiego stołu obok kanapy terakotową doniczkę

z fiołkiem afrykańskim, podszedł z nią do okna. Już-już myślałam, że chce obdarować mnie

kwiatami, a robi to tak niezdarnie, bo jest nieobyty towarzysko, gdy powiedział:

- W Prodigium każdy to potrafi, wierz mi. Nie są w tym tak dobrzy jak ja, ale zawsze. Rzecz

wymaga jedynie cierpliwości. - Podsunął mi roślinę, na której aksamitnych płat kach

spostrzegłam brunatne plamy,- Chcesz spróbować?

Spojrzałam na oklapniętego fiołka i prychnęłam:

- Dzięki, ale ten biedny kwiatuszek już chyba dosyć wycierpiał. - Poruszając palcami,

dodałam: - Moja specjalność to magiczne wysadzanie przedmiotów w powietrze. Leczenie,

zdaje się, leży poza zasięgiem moich możliwości.

Wprawdzie wczoraj zdołałam zmienić kolor wody i kilkakrotnie przebrać Nicka, ale

uzdrawianie wydawało mi się zdolnością poważnie przekraczającą mój potencjał. W dodatku

background image

113

nie mogłam przestać myśleć o wyszarpanej stronie grymuaru i o tym, jak tacie udało się

zatuszować nasz złodziejski wyczyn. Cal trącił mnie doniczką w ramię. - Podobno uczysz się

kontrolowania mocy, a w leczeniu magią akurat to jest najważniejsze. Spróbuj!

Chciałam wymówić się zmęczeniem po „zajęciach" z tatą, ale dzięki magii Cala od dawna nie

czułam się tak fantastycznie. A on bez wątpienia o tym wiedział. Wzięłam do-niczkę w

dłonie.

- Co mam robić?

Cal objął palcami moje palce i wolno przybliżył moją lewą rękę do zbrązowiałych płatków.

Stwardnienie na jego kciuku wcale nie było drażniące.

- Uzdrawianie w zasadzie nie różni się od innych działań magicznych. Skupiasz się na tym, co

chcesz zmienić, i to po prostu się dzieje.

- Albo, w moim przypadku, eksploduje. Pokręcił na to głową i dodał:

- A kiedy uzdrawiasz żywą istotę, nad tym też musisz zapanować myślą.

- W jaki sposób?

Zacisnął palce na moich. Krew w żyłach popłynęła mi szybciej. W bibliotece panował

niezmącony żadnym dźwiękiem spokój.

- Na pewno sama wyczujesz.

Przełknęłam ślinę. Z trudem, bo nagle zaschło mi w ustach. - Dobra.

Zamknęłam oczy i spod moich stóp zaczęła się wznosić magia. Jak na pierwszy raz szło mi

całkiem nieźle. Pomyl-lałam o plamach na płatkach, zachowując w głowie obraz mamy. O

zdrowiej - rzekłam w duchu, za bardzo przejęta by wypowiedzieć to na głos. Kwiat poruszył

się pod moim dotykiem, gdy jednak rozwarłam powieki, wyglądał identycznie jak przed

chwilą.

Znów przymykając oczy, wzięłam jeszcze parę - tak lubianych przez tatę - głębokich

wdechów z myślą, że jest oczywiste, dlaczego Prodigium wciąż dostaje lanie od ludzi. Ilekroć

chciałam odprawić poważniejsze zaklęcie, musiałam koncentrować się, rozluźniać,

wyobrażać coś sobie i oddychać... Taka strategia walki z UOcchio nie była, delikatnie

mówiąc, zbyt skuteczna.

Że też mnie podkusiło do refleksji o Oku. Bo ledwie zaświtała mi ta nazwa, całe moje

opanowanie legło w gruzach. A doniczka pękła, Czarna ziemia obsypała mi stopy, a fioletowy

kwiatek obwisł jeszcze bardziej. Mogłabym przysiąc, że w pewnej chwili kiwnął na mnie w

geście oskarżenia.

background image

114

- Fuj! - jęknęłam, kiedy Cal pospiesznie wyjmował mi z rąk wyszczerbioną doniczkę. -

Wybacz, ale ostrzegałam cię, że jestem destrukcyjna.

- Nie przejmuj się - odparł, troskliwie obejmując roślinę. - Prawie ci się udało. - Zerknął w

dół, by ocenić zasięg zniszczeń. - O kurczę - rzekł zdumiony.

Wytarłam brudne ręce o dżinsy.

- Aż tak źle?

- Nie o to chodzi. Popatrz!

Podsunął mi doniczkę. Kwiat nadal wyglądał okropnie ale tuż za nim ujrzałam... dwa

mniejsze, zdrowe kwiatuszki.

Jaskrawofioletowe, bez śladu paskudnych plamek.

- Jejku, to moja robota? - zapytałam. Cal przytaknął.

- Najwyraźniej. To tyle w temacie twojej destrukcyjności.

Posłałam mu smętny uśmiech.

- Okej, ale co z tego, że wyrosły świeże kwiatki, skoro doniczka nadaje się na śmietnik, a ten

- wskazałam chory fiołek - ledwie zipie.

- Owszem - przytaknął i umilkł, przygotowując się chyba do jakiejś niesłychanie istotnej

wypowiedzi, a być może nawet zdania podrzędnie złożonego. - Ale też sądzę, że twoja magia

wcale nie jest tak destrukcyjna, jak ci się wydaje. Powódź Doritos, historia z łóżkiem i

dzisiejsza... Według mnie trochę za wiele tworzysz. Co ty na to?

Z trudem odzyskawszy głos, odparłam:

- Cal, odkąd tu przyjechaliśmy, nikt nie powiedział mi czegoś tak miłego!

Delikatnie obrócił w palcach nagi korzonek fiołka, ale nie podniósł na mnie wzroku.

- Bo to fakt. - Dopiero po tych słowach spojrzał mi w oczy i poczęstował mnie jednym z tych

swoich pół-uśmieszków, które od pewnego czasu podobały mi się coraz bardziej. - Faktem

jest również to, że muszę znaleźć dla niego jakąś inną doniczkę. Yyy... zobaczymy się pewnie

na kolacji.

- Świetnie. Może zastanowimy się nad kolorami...? -Co?

- Na wesele. Myślę o melonie z miętą. Zapowiada się upalna wiosna.

Cal roześmiał się głośno. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam.

- Załatwione. Na razie, Sophie.

- Na razie! - krzyknęłam za nim i nagle moje serce przeszyła fala smutku.

Pod koniec prawie każdego dyżuru w piwnicy Archer wołał do mnie: „Na razie, Mercer!" W

tej chwili właśnie pomyślałam, że nie usłyszę tego już nigdy z jego ust. Tęsknota bywa

background image

115

strasznie dołująca. Bo niby człowiek godzi się z utratą drugiego człowieka, opłakuje go i po

sprawie, a tu nagle BUM! Wystarczy błahostka i raptem cały ten

okropny żal powraca ze zdwojoną siłą. Przypomniało mi

się, jak Archer siedział i czekał w młynie. Co chciał mi powiedzieć tak bardzo, że

zaryzykował życie?

Zacisnęłam palce na kawałku doniczki. Niewiele brakowało, a trysnęłaby z nich krew.

- Nieważne - mruknęłam na cały regulator.

Historia z Archerem była właściwie zakończona. Spoglądając w stronę schodów,

uzmysłowiłam sobie, że przecież teraz muszę się zmierzyć z problemami sto razy

trudniejszymi od jakichś popapranych uczuć.

ROZDZIAŁ 23

Gabinet taty mieścił się w jednym z mniejszych pokoi Thorne Abbey. Wnętrze było całkiem

przyjemne. Stając w progu, zobaczyłam wiśniowe biurko, dywany w kolorze kości słoniowej,

a także wygodne skórzane krzesła i solidne półki pełne książek.

Tato siedział przy biurku i - jak każdy wnerwiony Brytyjczyk - popijał herbatę. Oparłam się o

framugę i zapytałam:

- A więc... jest nieciekawie, prawda? Gestem dłoni zaprosił mnie do środka.

- Zamknij za sobą drzwi. Gdy to zrobiłam, otworzył jedną z szuflad biurka. W jasnym

oświetleniu gabinetu grymuar wyglądał jeszcze gorzej i otaczała go jakaś złowieszcza aura,

tak silna, że odruchowo skrzyżowałam ręce na piersi.

- Wyczarowałem książkę na jego podobieństwo i odtworzyłem szkatułę - oznajmił tato

niepytany - ale będę musiał jak najszybciej odłożyć grymuar na miejsce. Czas działania

zaklęcia niestety nie jest wieczny. - Rzucił księgę na biurko.

zasłane toną papierów. - Przeglądnąłem ją już trzykrotnie, nie zawiera jednak rytuału

Przejęcia.

Ostrożnie podniosłam i otworzyłam grymuar. Dobywającą się z niego magię czułam już,

kiedy leżał pod szkłem,

ale mimo to nie byłam przygotowana na falę mocy, która mnie uderzyła jak powietrze, gdy

wystawi się głowę za okno rozpędzonego samochodu. Od samego spojrzenia na księgę

background image

116

zaczęło palić mnie w płucach i łzawiły mi oczy. Rozchylając piekące powieki przejrzałam

pierwszą stronicę, ale nie zauważyłam słów, tylko osobliwe, nieznane symbole.

O dziwo, jeden rozpoznałam. Przypominał znamię, które tato wypalił na ręce Vandy, kiedy ją

pozbawiał mocy. Nie udało mi się przewrócić strony, bo nieznośnie ciężka księga wyleciała

mi z rąk.: - Ja cię kręcę - szepnęłam.

Ojciec przytaknął.

- Teraz rozumiesz dlaczego podczas otwierania szkatuły musiałem zdać się głównie na twoją

energię. Żadną miarą nie wykrzesałbym z siebie tyle magii, a i poszukiwanie rytuału okazało

się ponad moje siły.

- Powiedz mi - opadłam na jedno z obitych skórą krzeseł naprzeciw biurka - skąd wiedziałeś,

czego szukać. Przecież tam nie ma żadnych słów. - Nie było to łatwe. Nawet ja nie zdawałem

sobie sprawy z potęgi tej książki. - Uniósł frontową okładkę. Zadrżałam z lęku, ale nie

widząc kartek, tym razem nie poczułam magii. Tato jednak się wzdrygnął. - Ten grymuar

napisano

w języku aniołów.

- To chyba powinny być pienia i dzięki harfy, a nie kłębowisko nieprzeniknionych

hieroglifów...?

Tato albo nie usłyszał pytania, albo je po prostu zignorował.

- Zupełnie nie pojmuję, dlaczego wykradli właśnie ten rytuał - mruknął pod nosem. -

Dlaczego akurat ten, nie inny?

- I kiedy to się stało? - dorzuciłam.

Zamrugał oczami, jakby nagle przypomniało mu się, że jestem w pokoju.

- Co takiego?

- Księga leżała w szafce od 1939 albo 1940 roku, tak? Pytanie więc, czy wyrwano tę stronę w

ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat, czy może jeszcze przed zabezpieczeniem grymuaru?

- Nie przyszło mi to do głowy. - Ściskając grzbiet nosa, westchnął. - Zdziwniej i zdziwniej.

Zdumiona, spojrzałam na niego.

- Też tak czasem mówię.

Pomimo widocznego niepokoju, jakimś cudem zrobił lekko rozbawioną minę.

- To z Alicji w Krainie Czarów. Pasuje, nie sądzisz?

Tak, tylko że w naszym przypadku królicza jama okazała się sto razy ciemniejsza,

pomyślałam.

background image

117

Na chwilę zainteresowałam się regałem w kącie po drugiej stronie pokoju. Tak jak

podejrzewałam, było tam trochę nudnych książek o historii Prodigium i gospodarce

zmiennokształtnych, ale zauważyłam też kilkanaście współczesnych powieści, między innymi

Roalda Dahla. Tato znów urósł w moich oczach o dwa centymetry.

- Myślisz, że mieli tę kartkę ci, którzy przywołali Daisy i Nicka? - zapytałam.

-Zapewne.

Odwróciłam się do niego. -To fatalnie.

- Gorzej. - Nachylił się ku mnie. - Sophie, Virginia Thor-ne przyzwała demona, by

posługiwać się nim jako bronią.

Zapewne temu, kto przywołał Nicka i Daisy, przyświecały drobne pobudki.

Głęboko westchnęłam, - To jakaś straszna kupa g... yyy, skomplikowana sprawa.

Uśmiechnął się rzywo.

- Wyraz, którego chciałaś użyć, stanowi chyba najbardziej adekwatne podsumowanie obecnej

sytuacji.

- Co robimy?

- W tej chwili można jedynie czekać i obserwować dalszy rozwój sprawy.

Postukałam paznokciem o półkę regału. Nigdy nie byłam za dobra w skrywaniu emocji, a

strach przyprawiał mnie o totalną trzęsionkę. Posiadacz rytuału mógł przecież przywołać całą

armię demonów, gdyby tylko zechciał... A gdyby Prodigium zyskało ten atut w konflikcie z

L'Occhio? Ode-gnałam w myślach obraz Archera leżącego we krwi u stóp jednej z tych

koszmarnych istot, wizję makabry, która kolejny raz zalewa, dławi ludzkość ... Starając się

zachować spokój w głosie powiedziałam:

Ale, wiesz, tato, czekanie to kiepścizna. - Być może niezupełnie rozumiem to słowo,

niemniej, no cóż, podzielam twoją opinię. - Włożył grymuar z powrotem do szuflady i cicho

ją zamknął.

- Podniosłam się z krzesła,

- Naprawdę myślisz, że znalezienie tego, kto to zrobił, mogłoby zapobiec wojnie?

- Nie wiem - odparł ściszonym głosem. Patrzył na mnie tak, jakby wcale mnie nie widział. -

Mam nadzieję.

Musiałam się zadowolić tą słabą pociechą.

Stałam już prawie przy drzwiach, kiedy tato spytał: — Zanim odejdziesz, Sophie, powiedz

mi, proszę, z jakiego powodu od dwóch dni nosisz w kieszeni medalik ze świętym Antonim?

background image

118

- Hm? - Po chwili przypomniałam sobie o monecie od Archera. Niechętnie wyjęłam ją z

kieszeni i podałam tacie. -Znalazłam... przypadkowo. Skąd wiesz, że to mam?

Obrócił ją w palcach.

- Wyczułem emanację magii. - Spojrzał mi w oczy -Medaliki z wizerunkiem świętego

Antoniego to przedmioty o potężnej sile. W średniowieczu nosili je przy sobie

czarnoksiężnicy i wiedźmy, zazwyczaj w podróży. Darując komuś medalik, wskazywało mu

się drogą telepatyczną miejsce swojego pobytu w danej chwili. Znakomita rzecz, bo w owych

czasach ludzie często gubili się, byli napadani i więzieni. - Oddał mi medalik. - Nie dziwi

mnie, że go znalazłaś. W piwnicach Hekate Hall mamy ich dziesiątki.

No to się dowiedziałam. Archer był tajnym łowcą demonów i w dodatku złodziejaszkiem. Jak

ty się znasz na facetach, pomyślałam z goryczą.

Wchodząc do swego pokoju z myślą, że warto by się położyć, zastałam w nim Nicka i Daisy.

Czekali na mnie. Nick trzymał w rękach zdjęcie mojej mamy, a Daisy rozłożyła się na łóżku i

kartkowała mój Tajemniczy ogród.

- To twoja mama? - zapytał chłopak. - fajna laska. Mimo że przestał działać mi na nerwy jak

jeszcze niedawno, nie oszalałam ze szczęścia, że razem z Daisy grzebie w moich rzeczach.

- Czego chcecie?

Nick gwizdnął przez zęby, odstawiając fotografię na nocny stolik. .

- Przyszliśmy zapytać, co u ciebie. Słyszeliśmy, że się zraniłaś przy rzucaniu zaklęcia.

- Aha - odparłam. - Yyy... mhm. Ćwiczyłam z tatą. Ale nic mi nie jest.

Rzucając się na łóżko obok Daisy, Nick założył ręce za

głowę.

- Jasne, oddechy i koncentracja.

- Strata czasu mruknęła Daisy, wodząc palcem po ilustracji przedstawiającej Mary Lennox

wśród korytarzy Misselthwaite.

Puściłam to mimo uszu.

- Jak więc widzicie, czuję się doskonale. Dzięki za troskę. Nick zrobił całe show ze

wstawania z łóżka.

- Zdaje się, kochanie, że nas tutaj nie chcą - rzekł do Daisy, podnosząc ją na nogi.

- Ale nie opowiedzieliśmy jeszcze Sophie o imprezie -zajęczała.

- Jakiej imprezie? J spytałam. Nick uśmiechnął się.

- O twoich urodzinach. Podobno Rada szykuje niezłą balangę.

background image

119

Przez te ciągłe przeprowadzki z mamą ostatnie urodziny obchodziłam jako ośmiolatka. W

pizzerii. Wyglądało na to, że Rada zaplanowała coś bardziej wyszukanego.

- Bez sensu - odparłam, wsuwając ręce do kieszeni. -Zwłaszcza w obecnej sytuacji.

Nick obnażył zęby jak wilk.

- To bardzo w stylu Prodigium. Wiesz: „Grajmy na skrzypcach, gdy Rzym płonie".

- Zabawimy się. - Daisy wzięła go pod ramię. - Postarają się, żeby... - Nagle urwała, a jej

uśmiech zmienił się w grymas bólu.

Krew odpłynęła jej z twarzy, tak że alabastrowa cera przybrała popielaty odcień. Nick

chwycił ją za łokieć, kiedy bezwładnie opuściła głowę.

- Daisy?

Kurczowo ściskając poręcz łóżka, ciężko oddychała, roztrzęsiona. Uniosła głowę i otworzyła

oczy. Sądziłam, że za płoną czerwonym fioletem jak oczy Alice przed zamordowaniem

Elodie. Były jednak jasnozielone, tak jak zawsze.

- Nic mi nie jest - powiedziała ściśniętym głosem. - Tylko lekki napad magii. Nic strasznego.

Twarz Nicka zmarszczyła się z troski, lecz Daisy uspokoiła go szybko.

- Nic mi nie jest - powtórzyła, prowadząc go w stronę drzwi. - Niech Sophie trochę

odpocznie. Nie wygląda najlepiej.

Nie mogłam wyglądać gorzej niż ona, ale nie odezwałam się i oboje wyszli. Dopiero wtedy

wyczułam w powietrzu znajomy swąd palonego drewna, tyle że teraz nie były

to omamy.

Na poręczy łóżka zobaczyłam, tlące się jeszcze, wypalone odciski dłoni.

ROZDZIAŁ 24

Przez następne trzy tygodnie bacznie obserwowałam Nicka i Daisy. Wprawdzie nie miewali

już „napadów magii" ale oboje pili więcej niż zwykle, a z zajęć z „demonicznej jogi", na

których towarzyszyli mi i tacie, zawsze wychodzili trochę wcześniej. Po jednej z takich lekcji

ojciec ofiarował im egzemplarz Dziejów demonologii, który później znalazłam wciśnięty do

wysokiej mosiężnej urny.

Kilka dni przed wyjazdem Vix Lara zabrała ją, Jennę, Cala i mnie samochodem do Londynu.

Tato dał mi szlaban na podróżowanie Itineris, ale za to nareszcie mogłam poczuć się jak

prawdziwa turystka. W Tower Lara wręczyła wszystkim broszurki o historii twierdzy z

background image

120

punktu widzenia Prodigium. Dowiedziałam się więc, między innymi, że Anna Boleyn była

czarną wiedźmą (co akurat w ogóle mnie nie zaskoczyło) i że jednego z wnuków królowej

Wiktorii przetrzymywano w Białej Wieży, odkąd stał się wampirem.

Było całkiem fajnie. Jedliśmy rybę z frytkami i wybraliśmy się na przejażdżkę piętrowym

autobusem. Ale ten dzień w Londynie uświadomił mi, jak bardzo przywykłam

do tego, że oprócz Prodigium właściwie nie mam żadnych znajomych. Hex Hall była

odizolowana od świata, Thorne

Abbey także. Przez blisko rok zdążyłam odzwyczaić się od towarzystwa ludzi, dlatego teraz

cały czas drżałam ze zdenerwowania. Co chwila zdawało mi się, że ktoś zauważy

nasze dziwne broszury albo krwawe klejnoty Vix i Jenny -i zorientuje się, kim naprawdę

jesteśmy. Targana niepokojem, bez przerwy myślałam, czy inni też się tak czują. Kiedy więc

pod wieczór samochód wjeżdżał na żwirowy podjazd

Thorne, odetchnęłam z wielką ulgą.

Na kolejną wycieczkę do Londynu wybraliśmy się dwa dni przed moimi urodzinami.

Najpierw (Lara, Jenna, Nick, Daisy i ja) odstawiliśmy Vix na lotnisko, a później czekała nas

umówiona wizyta w ultraeleganckim butiku Lysandra. Lysander był elfem, ale kamuflował

swój sklep za pomocą czarów, więc jego bogate klientki o niczym nie wiedziały. Tego dnia

jednak otworzył go wyłącznie dla nas.

- Kostium jest super - powiedziałam do Lysandra. - Ale korona? Bez przesady.

Spiorunował mnie wzrokiem, łopocząc czarnymi skrzydłami. Spędziłam u niego zaledwie pół

godziny, a już byłam pewna, że mnie nienawidzi.

- Poinformowano mnie, że masz wystąpić przebrana za boginię czarnej magii, a Hekate, jak

wiadomo, nosi koronę.

- Wiesz, to niezupełnie korona, Soph - wtrąciła się Jenna siedząca tuż obok na białej atłasowej

sofie. - Tylko raczej diadem.

Wsparła brodę na ręce, a nad jej głową zdawały się unosić czarne deszczowe chmurki.

Odwieźliśmy już Vix na lotnisko, więc moja przyjaciółka była okropnie nadąsana. Siedziała

pomiędzy Nickiem a Daisy, którzy już wcześniej przymierzyli swoje kostiumy. Ale choć

oboje wyglądali fantastycznie - on w białym zwiewnym kaftanie i czarnych spodniach, a ona

w prostej tubie z purpurowego jedwabiu -

nie wiedziałam, za kogo się przebierają.

- Lysander ma rację - dorzuciła Lara, usadowiona na fotelu w powściągliwej pozie. - Korona

stanowi nieodzowny element tego stroju.

background image

121

Obróciłam się wkoło na niewielkim podeście, aby dokładnie przejrzeć się w potrójnym

lustrze. To Lara wymyśliła, że moje urodziny powinny mieć „wytworny charakter".

Początkowo sądziłam, że oznacza to wizytowe stroje obowiązujące na balu w przededniu

święta duchów w Hex Hall. Tymczasem w Anglii najwyraźniej określa się tak imprezy

kostiumowe. Również Lara wpadła na pomysł, abym przebrała się za Hekate, co było

oczywistym ukłonem w stronę szkoły. Stwierdziłam, że występowanie w roli maskotki Hex

Hall to kretyństwo, ale że pomysł spodobał się tacie, który sponsorował urodziny, musiałam

się zgodzić.

Niemniej teraz, przed lustrem, pomyślałam, że trzeba było bardziej zawalczyć o swoje.

Lysander, nadworny projektant Prodigium, bez wątpienia przeszedł sam siebie, tworząc

suknię Hekate. Przepiękna, uszyta z czarnej tkaniny, przy odpowiednim oświetleniu mieniła

się srebrem i mimo że zakrywała mnie całą z wyjątkiem ramion, niezaprzeczalnie wyglądała

bardzo seksy. Tylko po co na dokładkę ta korona?

Dla Jenny był to może diadem, ale według mnie filigranowa opaska z platyny, zwieńczona

brylantowo-szafirowym półksiężycem przypominała koronę i już.

Powstrzymałam odruch szarpnięcia za sprzączkę pod

brodą.

- Jest piękna - powiedziałam już chyba po raz trzeci. -Tyle że tak strasznie... wyszukana.

Lysander wydał z siebie odgłos niesmaku i rozłożył

ręce.

Powinna być wyszukana! Stosownie dla bogini! Nie miałam pojęcia, jak zareagować lecz z

pomocą przyszedł mi Nick.

Zrywając się z sofy, ogłosił:

- Tak też się prezentujesz, jak bogini. - Ujął mnie za rękę, ściągnął z podestu i zakręcił W

kółko. - Pogódź się ze swą

boskością, Sophie!

Może i był zdrowo kopnięty, ale zachichotałam. Przyciągnął mnie do siebie, jak byśmy mieli

zatańczyć i... całe rozbawienie prysło. Nagle zobaczyłam się w innym stroju, tańczącą w

objęciach innego chłopaka i poczułam przeszywający ból. Nim zdążyłam się powstrzymać,

uniosłam dłoń do piersi Nicka i odepchnęłam go.

W sklepie zapadła krępująca cisza. Lara odkaszlnęła dyskretnie i powiedziała:

- Nick, Daisy, zostawmy Jennę i Sophie, niech się spokojnie przebiorą. Lysandrze, musimy

omówić twoje honorarium.

background image

122

Wychodząc za Larą i projektantem, demony rzuciły mi nieprzeniknione spojrzenia.

- Wszystko w porządku? - zapytała Jenna, kiedy zostałyśmy same.

Kiwając głową, odparłam:

- Tak, tylko trochę świruję przed tymi urodzinami.

Zasadniczo nie skłamałam. W obecnej, nieciekawej sytuacji organizowanie spotkania

wielkich szych Prodigium i dodatkowo czworga demonów w jednym miejscu i o tej samej

porze wydawało mi się totalną głupotą. Tato jednak wyjaśnił mi, że dla członków Rady jest to

kwestia honoru.

- Należy dać do zrozumienia L'Occhio, że nie damy się zastraszyć - powiedział, dodając z

uśmiechem: - Prócz tego to pierwsze twoje urodziny, na których będę obecny.

Zupełnie mnie tym rozbroił, ale wciąż dręczyła mnie masa wątpliwości.

Jenna wstała i podeszła do mnie. Postanowiła przebrać się za Minę Harker z Drakuli, miała

więc na sobie - zaprojektowany przez Lysandra - quasi - wiktoriański kostium z czarnych

koronek i różowego jedwabiu ze śmiesznym cylinderkiem i woalką. W butiku nie było

przebieralni, pewnie dlatego, że elfy wprost uwielbiają swoje ciało i chętnie je pokazują, a

pojęcie „skromność" jest im całkowicie obce. Szczęśliwie prze-mieszkałam z Jenną prawie

rok i widziałyśmy się na golasa tyle razy, że w ogóle nie stanowiło to problemu.

- Naprawdę jest ci w tym przepięknie - szepnęła przyjaciółka, kiedy próbowałam wyplątać

koronę z włosów.

- Przestań. Wyglądam jak okładka płyty Evanescence, ty za to wyglądasz bajecznie. -

Uśmiechnęłam się, bo Jen-na założyła mi swój cylinderek. - Oby tylko moje zdjęcia w tym

kostiumie nie dotarły do Hex Hall. - Wiłam się przed lustrem, szukając mocowania korony. -

Wyobrażasz sobie? Ja jako Hekate, w tym? - Znowu szarpnęłam. - Z miejsca straciłabym

prestiż wśród ludzi.

Zerknęłam na Jennę. Stała tyłem do mnie. Dziwne, nawet nie zachichotała.

- Niedobrze mi się robi, gdy pomyślę, że za miesiąc wracamy do Hex. Po wakacjach powabna

księżniczka... - szarpałam ile sił, lecz włosy najwyraźniej się uparły - będzie musiała zmienić

obyczaje.

Ten żart sprawił, że straciłam cały humor. Mieszkańcy Thorne zmagali się z różnymi

przeciwnościami, ale ja przynajmniej nie miałam tu problemów z magią.

Jenna odwróciła się powoli do lustra i nasze spojrzenia się spotkały.

- Nie wracam do Hekate, Sophie.

Przestałam walczyć z diademem, który teraz zsunął się nad lewe ucho.

background image

123

- Cooo? - Popatrzyłam jej w oczy już nie w lustrzanym odbiciu.

- Nie wracam - powtórzyła stanowczo.

- Przecież... musisz - odparłam jak idiotka. Pierwszy raz od dawna twarz Jenny zapłonęła

wściekłością.

- Otóż nie! Wcale nie mam obowiązku słuchać Rady.Nie będą mi...

- Rozkazywali? - dokończyłam, wzdrygając się na tę złośliwość.

Wizja powrotu już teraz przyprawiała mnie o ciarki i nie

wyobrażałam sobie Hex Hall bez niej.

- Jestem tam obca - rzekła, ściągając koronkowe rękawiczki. - Vix twierdzi, że już najwyższy

czas, abyśmy dołączyły do swoich, i ja też tak myślę.

Gryząc się w język, powstrzymałam się przed wyjątkowo ohydnym komentarzem, który

przyszedł mi do głowy nie wiedzieć skąd. Za dwa dni kończyłam siedemnaście lat, nie

mogłam więc zachowywać się jak obrażone dziecko. Dotknęłam diademu, wyplątując go

wreszcie z włosów za pomocą magii.

- Przecież w zeszłym roku mówiłaś, że nie chcesz być wampirzycą. Że chcesz zwyczajnego

życia z nauką algebry, balami itepe.

- Ten rok zmienił nas obie, Soph - odparła uprzejmym tonem.

- To prawda. - Nic innego nie przyszło mi do głowy. Przebierałyśmy się w milczeniu, stojąc

plecami do siebie.

Wreszcie kostiumy zawisły na wieszakach, a my założyłyśmy zwykłe ciuchy.

- Nie rozumiem, czemu cię to aż tak smuci - rzekła Jenna, ujmując mnie za ramiona i

zwracając twarzą do siebie. - Naprawdę powinnam to zrobić. Sądziłam, że mi przyklaśniesz,

zwłaszcza po historii z Redukcją.

Cofnęłam się i jej ręce zwisły bezwładnie między nami.

- A co to niby ma do rzeczy?

- Gdybyś poddała się Redukcji, zostałabym w Hex Hall

sama, i wcale się tym nie przejęłaś.

- Okej, ale miałam zamiar się jej poddać, żeby się pozbyć morderczych instynktów. -

Starałam się,by nie zabrzmiało to gniewnie, lecz poniosłam sromotną klęskę. - To nie tak, że

chciałam porzucić cię w Hekate, by sobie pofiglować z jakimś gościem.

Jej oczy zabłysły furią i chyba wysunęła lekko kły.

- Co ty powiesz! Więc to nie dla Archera chciałaś się pozbyć mocy i zostawić mnie w Hex

Hall?

background image

124

Ze zdumienia rozdziawiłam usta, chociaż w moim ciele zakotłowało się od magii.

- Cooo?

Pocierając nos grzbietem dłoni, Jenna odpowiedziała szorstko:

- Naturalnie nie przyszło ci do głowy, że jako nie-demon spokojnie będziesz mogła się z nim

związać.

Owszem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Powody, dla których zamierzałam poddać się

Redukcji, były zbyt skomplikowane do ogarnięcia myślą. Tak czy siak, Archer nie stanowił

głównego i... nagle doznałam olśnienia.

- Już wiem, dlaczego bez przerwy nakręcałaś mnie na Cala. Liczyłaś, że jak znajdę sobie

nowego faceta, to raz na zawsze odechce mi się Redukcji!

Nie musiała odpowiadać. Spuszczony wzrok i rumieniec, który oblał jej szyję, były aż nadto

wymowne.

- Jen, widziałam, jak Alice zabija Elodie. Uważałam się za potwora. Dlatego chciałam

Redukcji, a nie żeby być z Arche-rem. - Skłębione moce zaczęły teraz szaleć wokół. Stojący

nieopodal manekin zagrzechotał, a nasze włosy zmierzwiły się lekko.- - Redukcja mogłaby

mnie uśmiercić, a ja nie jestem aż taką idiotką, by rezygnować z życia dla jakiegoś flirtu.

Jenna skuliła się, jakbym dała jej w twarz, i nagle dotarło do mnie, co mówię.

- Jen - potknęłam się, podchodząc do niej - nie chciałam...

- Jasne - warknęła, odsuwając się ode mnie. - Rozumiem. Ty jesteś Demoniczną Królową

Wszechświata, a ja idiotką, która się podkłada potworowi.

- Nie to powiedziałam.

- Nie musiałaś.

Niesamowite, że jeszcze przed paroma minutami obśmiewałyśmy mój głupkowaty kostium.

- Jen - zaczęłam, ale pokręciła tylko głową i odeszła.

ROZDZIAŁ 25

Urodziny świętowałam w oranżerii, wielkim przeszklonym pomieszczeniu pełnym roślin.

Paprocie, wszystkie co do jednej, ozdobiono fioletowymi wstążeczkami i białymi lampkami.

W rogu zespół elfów przygrywał na wymyślnych mechanicznych instrumentach, ale płynąca

z nich muzyka była delikatna, drżąca i - jak na tę okazję - dziwnie melancholijna. W dodatku

background image

125

przed wieczorem rozpętała się burza i tłukące o dach krople zagłuszały subtelne dźwięki.

Uplasowana na siedzisku pod oknem, patrzyłam, jak deszcz spływa

po szybie niby łzy.

Wspominając poprzednie urodziny, stwierdziłam, że skee ball* i faceta przebranego za

szczura wolę sto razy bardziej od lodowych rzeźb, fontanny z szampanem i gigantycznego

tortu w kształcie Thorne Abbey. Wynikało to zapewne z faktu, że moja suknia ważyła jakieś

dwadzieścia siedem kilo, korona przyprawiała mnie o ciężki ból głowy, a najlepsza

przyjaciółka przestała się do mnie odzywać.

-----------------------------------------------------

Skee bali - popularna w USA gra zręcznościowa. Podobna do kręgli, nie polega jednak na zbijaniu, tylko na trafianiu kulą do otworu, jak w

bilardzie.

Przeczesałam wzrokiem oranżerię, ale nigdzie nie spostrzegłam Jenny. Unikała mnie od

rozmowy w sklepie Lysandra. Może zresztą słusznie, pomyślałam. Skoro zdecydowała się na

życie wśród wampirów, w ten sposób łatwiej oswoję się z utratą jej przyjaźni. Ale ta myśl ani

trochę nie złagodziła bólu w sercu.

W pomieszczeniu zebrało się co najmniej stu członków Prodigium. Wszyscy w fantazyjnych,

połyskliwych strojach z uśmiechem składali mi życzenia wszystkiego najlepszego. Wszyscy

też przynieśli prezenty, więc stojący przy drzwiach stół z marmurowym blatem uginał się pod

stertą pudeł i paczek w barwnych opakowaniach. A jednak atmosfera była gęsta, tak jakby

każdy starał się na siłę dobrze bawić. Promienne miny zdawały się wymuszone, a śmiechy

rozbrzmiewały za głośno. Może zgromadzeni bali się, że ja i tato zwaporyzujemy ich, jeśli nie

będą udawać, że są na najfajniejszej imprezie pod słońcem.

Z chęcią przytknęłabym czoło do chłodnej szklanej ściany, ale też wolałam nie widzieć

swojego odbicia aż tak wyraźnie. Parę godzin wcześniej Lysander przyniósł mi suknię,

stanowczo nalegając, żebym się umalowała. W efekcie moja twarz wyglądała jak po wybuchu

cekinowej bomby. Nawet nagie ramiona miałam oproszone mieniącym się błękitnym pudrem.

Wśród gości uwijało się kilkunastu kelnerów, roznosząc tace z kieliszkami wypełnionymi

świetlistą fioletową miksturą. Nie wiem, czy pracowali w Thorne na stałe, czy zostali

specjalnie wynajęci. Wszyscy mieli na sobie proste białe koszule, czarne spodnie i

zakrywające pół twarzy srebrne maski. Jeden zdążył podejść do mnie z drinkiem już trzy-

krotnie, ale gdy tylko się oddalał, bez umiaru poiłam najbliższą donicę.

- Solenizantko, czemu się tak dąsasz?

background image

126

Odwróciłam się i zobaczyłam Nicka i Daisy, oboje z pra-

wie pustymi kryształowo-srebrnymi pucharami. Na klapie kaftana chłopaka dostrzegłam

fioletową plamkę. Sądząc po rumianych policzkach i jasnych oczach, byli lekko wsta-wieni. -

To moja impreza i nikt mi nie zabroni dąsów - odparłam, wstając.

- Ta impreza jest do bani. - Daisy poprawiła srebrny wieniec laurowy, który przekrzywił się

jej nad czołem.

- Radzę ci otworzyć jakiś prezent, może choć trochę poprawisz sobie humor - rzekł Nick,

kiwnięciem głowy wskazując stół z podarkami.

Dwa pudełka poruszały się. Jedno wirowało wolno ponad resztą, a drugie pełzało wokół

niczym pająk na „odnóżach" z ozdobnej satynowej wstążki.

Przełknęłam ślinę.

- Yyy... czuję się super. Widzieliście może Jennę? Wymienili spojrzenia, nim jednak się

odezwali, w naszą

stronę ruszył znany mi już kelner.

Co on kombinuje? - pomyślałam. Czy ktoś dał mu w łapę, żeby upił córkę szefa Rady, czy

co?

Biorąc Nicka i Daisy pod ramiona, odciągnęłam ich od okna i z pola widzenia natrętnego

gościa z tacą.

- O co się pokłóciłyście? - zapytała dziewczyna.

Już miałam opowiedzieć jej o rozmowie u Lysandra, kiedy zatrzymała nas blondwłosa

wiedźma w jaskrawoczerwonej sukni.

- Hej - powiedziała z emfazą. - Wybacz, że przeszkadzam, Sophie, ale chciałabym ci życzyć

wszystkiego najlepszego.

- Okej - odparłam. - Dzięki.

Sądziłam, że odejdzie, ale nawet nie drgnęła. Uśmiechała się do mnie, a właściwie do nas

wszystkich.

- To dla mnie wielki zaszczyt móc was poznać - rzekła rozradowana. - Podobno... -

Rozejrzała się wkoło z rumieńcami na policzkach. - Podobno demon potrafi stworzyć coś z

niczego. Czy to prawda?

Zdumiona zamrugałam powiekami.

- Tak - odpowiedziałam. - Ale wiedzmy też to potrafią. To tylko kwestia...

Nie dokończyłam, bo Nick ukłonił się i zamaszystym ruchem ręki wyczarował bukiet białych

róż.

background image

127

- W rzeczy samej - potwierdził, wręczając jej kwiaty. -Naturalnie to tylko drobna cząstka

tego, do czego zdolne są demony.

Wiedźma o mało nie pisnęła zachwycona.

- Niesamowite!

Nick przybrał groźny wyraz twarzy.

- Daj spokój! - szepnął, przybliżając się do niej. - Gdybym zechciał, mógłbym tę salę balową

zrównać z ziemią, a ty nie zdążyłabyś nawet przymknąć tych pięknych brązowych oczu. Lub

wstrzymać materię czasu, tak że...

- Mhm, Nick, okej, jasne. - Teraz musiałam odciągnąć oboje od namolnej wiedźmy. - Ale

chodźmy już, bo chcę się spotkać z tatą. Paaa! Dzięki, że przyszłaś!

Sprawdzając, czy nikt nas nie słyszy, zwróciłam się do Nicka:

- Co to miało znaczyć? Nick dopił resztkę drinka.

- Dałem jej to, czego chciała. Wszystkie postrzegają nas jako potężne, budzące grozę istoty,

zdolne do unicestwienia L'Occhio. Po to przecież nas stworzyły, prawda?

Na chwilę przycisnęłam nadgarstki do oczu - jak głupia, bo tylko rozmazałam sobie

migotliwą maź na rzęsach.

Daisy, której wieniec przechylił się nad prawym uchem, poklepała Nicka po ramieniu.

- Kochanie, dosyć tego ponuractwa, jesteśmy na urodzinach! - Zaakcentowała zdanie

czkawką i w tej samej chwili poczułam, że strasznie się z nimi nudzę.

Zapragnęłam porozmawiać z Jenną albo z Calem, albo z kimś w miarę normalnym, a najlepiej

trzeźwym.

- Pora obejrzeć prezenty - oznajmiłam, zostawiając dwuosobowe towarzystwo.

Ledwie postąpiłam cztery kroki, znów, jak pszczoła do miodu, podleciał do mnie ten sam

kelner.

- Może drinka? - Podsunął mi tacę.

- Słuchaj, koleś. - Potknęłam się, następując na długi do ziemi rękaw swojego kostiumu. - Nie

wiem, czy chcesz mi się podlizać, czy co, ale... - Uniosłam wzrok na jego srebrną maskę i

spojrzeliśmy na siebie. - Niemożliwe!

background image

128

ROZDZIAŁ 26

Wprawdzie nie mogłam tego zobaczyć, ale odniosłam wrażenie, że Archer uniósł brew.

- Za kogo się przebrałaś? - spytał szeptem.

Oddychając głęboko, usiłowałam nadać twarzy jak najbardziej obojętny wyraz. Każdy, kto

popatrzyłby w tę stronę, miał pomyśleć, że gawędzę z kelnerem, a nie z przedstawicielem

złowrogiego Oka.

- Za Hekate - odparłam, biorąc z tacy jeden z pucharów. - A co ty tu robisz?

Wzruszył ramionami, zachowując styl nawet w kelnerskim uniformie.

- Każdy lubi się zabawić. A poza tym miałem nadzieję, że znowu wystąpisz w tej niebieskiej

sukni.

Zacisnęłam palce na nóżce kryształowego kielicha tak mocno, że dotąd dziwię się, iż nie

pękła.

- Jesteś szaleńcem - odrzekłam, z trudem tłumiąc niepokój. - Albo idiotą. Albo szalonym

idiotą. Nie mogłeś się

choć trochę zakamuflować?

- Nikt mnie tutaj nie zna - odpowiedział, ostentacyjnie, dla efektu, przestawiając kieliszki na

tacy - więc maska wystarczy. Gdybym użył czaru, wszyscy zwracaliby na mnie uwagę.

Oczywiście nie zadałbym sobie tyle trudu, gdybyś się ze mną spotkała przed trzema

tygodniami.

Nie wiem, czy sprawiło to przyćmione oświetlenie, czy też maska, ale przez sekundę

zobaczyłam w jego oczach gniewne błyski.

- Nie mogłam. - Uśmiechnęłam się, jakby to było coś niezmiernie zabawnego. Serce

szamotało się w piersi i tylko w ten sposób mogłam zapanować nad mocami. - Musisz się stąd

wynieść. Natychmiast.

Teraz wkurzył się na dobre.

- Czy ty masz pojęcie, na co się naraziłem, przychodząc tutaj? - syknął z furią. - Nie tylko ze

strony twoich, ale również moich ludzi?

Rozglądnęłam się, lecz najwyraźniej nikt mnie nie obserwował. Pewno zmieniłoby się to

diametralnie, gdybym zaczęła wrzeszczeć na kelnera. Rzuciłam Archerowi znaczące

spojrzenie, ale przez ten cholerny brokat i cekiny chyba go w ogóle nie odczytał.

Odeszłam w kąt i dałam nura w istną dżunglę roślin doniczkowych. Sączyło się tam

zielonkawe światło, a moje nozdrza z miejsca wypełnił intensywny zapach iłu.

background image

129

Po niecałej minucie, odchyliwszy liść palmy, stanął przy mnie Archer.

- Dlaczego nie przyszłaś? - Krzyżując ręce na piersi, oparł się o szklaną ścianę.

- Sama nie wiem, może dlatego, że polujesz na demony, a skoro jestem demonem, nie

powinniśmy się widywać...? -Gdy nie zareagował, dodałam z westchnieniem: - Posłuchaj,

odkąd się znamy, każdy radzi mi trzymać się od ciebie z daleka, więc to robię.

Rozmawiając z Archerem w masce, czułam się bardzo dziwnie. Niby widziałam jego oczy,

ale nie mogłam z nich nic odczytać.

- Bądź pewna - odparł - że gdyby nie wydarzyło się coś poważnego, omijałbym cię z

radością. Serce przeszył mi ból tak ostry jak sztylet, który Archer bez wątpienia ukrywał

gdzieś przy sobie. Pomyślałam z nadzieją, że może się nie zorientował.

- Co „poważnego...?

- Teraz nie mam czasu ci tego tłumaczyć - odrzekł, kręcąc głową. - W każdym razie chodzi o

twoich demonicznych znajomków. Mogłabyś spotkać się ze mną jutro wieczorem w młynie?

Gonitwa myśli. Gdyby Archer wiedział coś o Daisy i Nicku, ja i tato moglibyśmy bardziej

zgłębić dziejące się tu rzeczy. A może szukam tylko pretekstu, by znów pobyć trochę z

Archerem bez poczucia winy?

- Jutro nie dam rady. - Przez całe to urodzinowe szaleństwo ojciec i ja nie mieliśmy dotąd

czasu na badania związane z grymuarem, ustaliliśmy jednak, że poświęcimy im cały

nadchodzący tydzień. Zamiast nie dodawać już nic więcej, zamknąć sprawę i odejść,

usłyszałam, jak mówię: - Ale za dziewięć dni tato wyjeżdża w interesach. Wtedy byłoby mi

łatwiej się stąd wymknąć.

- Dobra - przytaknął Archer. - Za dziewięć dni o trzeciej rano.

- Świetnie. Ale jeśli znowu wyciągniesz na mnie nóż... Ku mojemu zaskoczeniu roześmiał

się.

- Wiecznie do tego wracasz. Przede wszystkim nie wyjąłem go n a ciebie, tylko żeby

podważyć okno. Po drugie, tkwiłem zamknięty w piwnicy z wnerwionym demonem. Jak

sądzisz, które z nas bało się bardziej?

Wzniosłam oczy do nieba, co nie było takie łatwe, wziąwszy pod uwagę tonę brokatu na

powiekach. Z doniczkowej dżungli pierwszy wylazł Archer. Kiedy zrobiłam to samo parę

sekund później, zobaczyłam, że ulotnił się gdzieś jak kamfora.

Idąc w kierunku stołu z podarkami, rozglądałam się za nim, ale najwyraźniej juz opuścił

oranżerię. Z westchnieniem zdjęłam koronę. Najprawdopodobniej popełniłam wielki błąd, ale

background image

130

z drugiej strony tato chciał się dowiedzieć, skąd pochodzą Nick i Daisy, a skoro Archer czy

ktoś z Oka mieli takie informacje, to chyba powinniśmy z nich skorzystać...

- Tu jesteś! - wykrzyknęłam na widok Cala, który raptem pojawił się na mojej drodze.

Musiałam jakoś zagłuszyć poczucie winy wobec niego. Nie od razu dotarło do mnie, w co się

ubrał. - Skąd to wytrzasnąłeś?

Był ubrany w mundurek Hex Hall. Mocno opięty blezer o mało nie puścił w szwach, gdy

chłopak wzruszył ramionami:

- Kiedyś był mój. Przywiozła go pani Casnoff. Wiesz... nie lubię przebieranek. Uznałem, że to

niezły kompromis.

Dotąd wydawało mi się, że jedynie Archerowi może być w tym stroju do twarzy, ale Cal

wyprowadził mnie z błędu. Jaskrawy błękit pasował do jego opalonej skóry i złotych włosów

i w ogóle gość wyglądał młodziej. Kiedy się do mnie uśmiechnął, na policzku pojawił mu się

dołek, którego nigdy przedtem nie widziałam.

- Fajna z ciebie Hekate - szepnął.

W każdej innej sytuacji prychnęłabym i odcięła się jakąś ironiczną uwagą, spojrzał jednak w

taki sposób, że odparłam tylko:

- Dzięki.

Nagle coś we mnie zaskoczyło.

- Czekaj! Przywiozła go pani Casnoff? Przyjechała do Thorne?

- Tak - odpowiedział Cal, wskazując lodową rzeźbę, pod którą faktycznie stała dyrektorka

Hex Hall.

Miała na sobie powłóczystą suknię z odsłoniętymi ramionami w kolorze jego mundurka.

Zauważyła nas od razu i ruszyła w naszą stronę.

- Sophie. - Jej głos brzmiał serdecznie jak nigdy. -Wszystkiego najlepszego. Tak się cieszę, że

cię widzę.

Uwierzyłam jej, o dziwo.

Jeszcze dziwniejszy był jej uśmiech, kiedy oznajmiła:

- Właśnie rozmawiałam z kilkoma gośćmi o twojej decyzji niepoddawania się Redukcji.

Jesteśmy ogromnie szczęśliwi.

Super. Nie ma nic lepszego od plotkowania na temat moich megaosobistych postanowień - i

to jeszcze na przyjęciu.

- Dla pani to pewnie nowość - zażartowałam, lecz widząc, że nie zrozumiała, wyjaśniłam: -

Zadowolenie ze mnie.

background image

131

Myślałam, że padnę, gdy się roześmiała. Rzecz jasna był to śmiech cichy i krótki, ale zawsze.

Nim zdążyła zszokować mnie jeszcze bardziej, podszedł do nas tato w długich czarnych

szatach, dzierżąc w dłoni berło zwieńczone ciemnoczerwonym klejnotem, który oszlifowano

na kształt owocu granatu. Nie wiedziałam, za kogo był przebrany. Na widok pani Casnoff

tylko lekko skinął głową, domyśliłam się więc, że już się przywitali.

- Dobrze się bawisz? - zapytał mnie z taką nadzieją, że wysiliłam się na szeroki uśmiech.

- Jasne, to moje najfajniejsze urodziny!

Była w tym okrzyku pewna nadwyżka emocji, ale tato najwidoczniej doznał ulgi.

- To dobrze. Wiem, że są nieco zbyt wystawne, lecz... cóż, po raz pierwszy jest mi dane

świętować je wspólnie z tobą, pragnąłem więc nadać im szczególny charakter.

Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i inne, równie paskudne, uczucia. By tato nic nie zauważył,

zajęłam się stołem z podarkami. Latający prezent wciąż unosił się nad resztą, zataczając

leniwe koła. Gdy tylko na niego spojrzałam, mięciutko wylądował mi w rękach.

- Zdaje się, że chce, byś go otworzyła - zasugerował Cal.

Opakowanie było ciemnofioletowe, a srebrzysta wstążka zwijała się i falowała wokół moich

palców jak pod wodą. Prezent wyglądał przepięknie, ale emanował niezwykle silną magią.

Pewnie przez zaklęcie latania, pomyślałam, rozwiązując kokardę.

Najpierw zarejestrowałam zapach, osobliwą metaliczną woń, jaka przesyca powietrze w

czasie burzy z piorunami. Błysnęło czerwone światło i rozległ się odgłos gromu. Usłyszałam

krzyki taty i Cala i nie wiedzieć kiedy przewróciłam się na plecy. Do tego jakby coś użądliło

mnie w ramię.

Mimo że uszy miałam jak zatkane watą, docierały do mnie wrzaski gości, którzy przebiegali

mi nad głową. Przypomniałam sobie bal na zakończenie roku, gdy siedząc w kałuży ponczu,

przyglądałam się zamieszaniu, jakie wybuchło dookoła. Ukłucie zmieniło się w pieczenie tak

okropne, że jęknęłam. Wokół mnie stłoczyła się grupa ludzi, a na czoło tłumu zaczął

przepychać się wysoki facet w masce. Archer -rozpoznałam go od razu. Miał zaciśnięte usta,

a w jego piwnych oczach zobaczyłam przerażenie. Już-już otwierałam usta, żeby mu

powiedzieć: zwiewaj!, na szczęście jednak uzmysłowiłam sobie, że byłby to szczyt głupoty.

Gdy ludzie rozstąpili się, Archer zniknął.

W polu mojego widzenia ukazała się twarz Cala. Mówił coś, lecz dzwonienie w uszach

zagłuszyło go skutecznie. Prawie na sto procent upomniał mnie, bym się nie ruszała, co

oczywiście spełniłam bez większego trudu.

background image

132

Ujął mnie za rękę i choć ból nie ustępował, moje ciało wolno przeniknęła fala spokoju, tak że

prawie obojętnie opuściłam głowę w bok i patrzyłam, jak wyciąga mi z ramienia

piętnastocentymetrowy odłamek diablego szkła. Gdy skończył, pieczenie trochę ustąpiło, ale

już wiedziałam, że zostanie mi kolejna blizna.

- Beznadziejny prezent - mruknęłam.

W tej samej chwili zjawił się przy mnie tato. Kiedy wsuwał mi rękę pod plecy, bym się mogła

podnieść, rękaw jego szaty zawinął się, odsłaniając przedramię, w którym tkwiło kilkanaście

drzazg diablego szkła.

- Nic mi nie jest - powiedział, nim zdążyłam spytać. -Cal powyjmuje je później. A jak z tobą?

Ramię nadal paliło żywym ogniem, poza tym jednak nic mnie nie bolało i wyjąwszy wstrząs

po niespodziewanym upadku, czułam się rewelacyjnie.

- Chyba dobrze. Co to było? Magiczna bomba domowej roboty?

Prezent leżał na posadzce w strzępach. Wstążka wiła się i rzucała jak wąż. Uspokoiła się

dopiero, gdy Cal przydeptał ją butem.

- Najwyraźniej - odparł posępnie.

- Została zmagizowana, aby cię odszukać - dodał tato. Był tak rozzłoszczony i przejęty, że

postanowiłam odpuścić mu używanie wyrazów w stylu „zmagizowana".

- Całe szczęście, że nie udało im się zdobyć więcej diablego szkła - powiedziała Lara, której

obecność wprawiła mnie w zdumienie. Miała na sobie osiemnastowieczną suknię z krynoliną

i kwadratowym dekoltem. Włosy ukryła pod kolosalnych rozmiarów pudrowaną peruką. -

Według mnie to największy odłamek. - Kopnęła „sztylet", którym mnie zraniono. Za nią stał

Roderick, lekkimi uderzeniami czarnych skrzydeł wprawiając w ruch powietrze. Odwróciła

się do niego ze słowami: - Przeszukajcie teren. Jeśli Cross jest tu jeszcze, musimy go

odnaleźć.

Wciąż oszołomiona, powtórzyłam słabym głosem:

- Cross?

Pani Casnoff odpowiedziała:

- To ewidentnie sprawka L'Occhio. Któż inny zdobyłby się na coś podobnego?

- Skoro zaś tylko jeden z nich posiada zdolności magiczne - rzekła Lara głosem niemal

identycznym jak głos jej siostry - rzecz jest oczywista: Archer Cross znów podjął próbę

odebrania ci życia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 02 Diable Szkło rozdz 1 18
Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 02 Diable Szkło rozdz 1 5
Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 2 Diable szkło
Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 2
Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 2
Hawkins Rachel Hex Hall 01 Dziewczyny z Hex Hall
Hawkins Rachel 01 Dziewczyny z Hex Hall
Dziewczyny z Hex Hall 3 Spell Bound CAŁA
Hex Hall 03 Spell Bound 02 (tł oficjalne)
HALL 02
Dziewczyny z Ulicy Bursztynowej 02 Garbera Katherine Coś niesamowitego
Rachel Hawthorne Strażnicy Nocy 02 Pełnia Księżyca
Liliana Fabisińska Bezsennik czyli O czym dziewczyny rozmawiają nocą 02 Kłopotliwe ognisko
Bailey, Rachel Dynasties the Kincaids 02 Wenn das Verlangen uns beherrscht epub

więcej podobnych podstron