MICHAEL PASTOREAU
Życie codzienne we Francji i
Anglii
w czasach rycerzy Okrągłego
Stołu
4
Rozdział pierwszy
1. Rytm życia
Jak się zdaje, człowiek XII wieku dość obojętnie odnosił się do cza su. Liczenie godzin i dni,
wyznaczanie świąt ruchomych i problemy ka lendarzowe to domena wyłącznie
duchowieństwa. Jedynie obowiązujące obrzędy religijne podkreślają doniosłość pewnych
momentów życia, któ rym towarzyszą. Czas należy do Kościoła. Ani rycerze, ani chłopi nie
rządzą rytmem swojego życia. Biernie obserwują bieg czasu. Są bezsil nymi świadkami
przepływu dni i lat, które ich nieubłaganie posuwają ku starości i nieustannie wyznaczają
każdej rzeczy własne miejsce. Stąd zapewne wynika rezygnacja, która sprawia, że ludzie
bardziej się trosz czą o pogodę niż o przemijający czas.
Zaludnienie Francji i Anglii
Interesujący nas okres mieści się w długiej fazie rozkwitu demogra ficznego, ciągnącej
się od początku XI do ostatnich dziesięcioleci XII wie ku. Zjawisko to miało takie rozmiary i
tak było doniosłe dla historii Euro py Zachodniej, że historycy mówią o “rewolucji
demograficznej". Przy czyn tego rozkwitu można wymienić wiele: rozszerzenie się pokoju i
wzrost bezpieczeństwa, wzmocnienie władz publicznych, ożywienie ru chu handlowego, a
zwłaszcza zwiększone zasoby płodów rolnych, dzięki postępom techniki i objęciu większych
obszarów ziemi pod uprawę. Ob licza się, że między rokiem 1000 i 1300 ludność Europy
Zachodniej po troiła się.
W tej długotrwałej fazie lata 1160-1220 stanowią okres szczególnie intensywnego
rozkwitu. Nie sposób zmierzyć bezpośrednio tego przy spieszenia wzrostu, lecz świadczą o
nim liczne wskaźniki: powiększenie się obszaru upraw, zwyżka ceny ziemi, podział wielkich
majątków ziem skich, powstawanie nowych wiosek, parafii, klasztorów, przeobrażanie się
małych wsi w miasteczka, rozrost miast, które, dusząc się w starych murach, zmuszone są -
jak Paryż w latach 1190-1213 - budować so bie nowe, otaczające większy obszar.
Oczywiście, nie da się ustalić dokładnie liczby ludności angielskiej i francuskiej w
każdym momencie tego okresu. Można wszakże przyjąć przybliżone dane, zaczerpnięte w
większości z pracy amerykańskiego hi storyka J. C. Russela. Około roku 1200 liczba ludności
5
Europy wynosiła około 60 milionów, a cały świat miał 350-400 milionów mieszkańców.
Francja była najludniejszym królestwem Europy Zachodniej: w jej ów czesnych granicach -
około 420 000 km2 - żyło co najmniej 7 milionów ludzi. Znaczy to, że na jej dzisiejszym
obszarze, 551 000 km2, liczba lud ności przekroczyłaby 10 milionów. Uboższe pod tym
względem były Wy spy Brytyjskie, liczące tylko 2,8 miliona mieszkańców, z czego 1,9 milio-
na na terenie samej Anglii. Jednakże różnica w gęstości zaludnienia obu królestw była
nieznaczna: 16 mieszkańców na 1 km2 we Francji, 14 - w Anglii.
Dla porównania przytoczmy jeszcze kilka liczb: na początku XIII wieku Półwysep
Pirenejski (królestwa chrześcijańskie łącznie z teryto riami opanowanymi przez islam) liczył
przypuszczalnie 8 milionów miesz kańców; Italia nieco mniej; kraje germańskie (Niemcy,
Austria i Szwaj caria) łącznie 7 milionów, Węgry 2 miliony, Polska 1,2 miliona, a Cesar stwo
Bizantyńskie 10-12 milionów.
Około 1200 roku Paryż miał mniej więcej 25 000 mieszkańców, roz mieszczonych
bardzo nierównomiernie na 253 hektarach, objętych nowy mi murami, wzniesionymi za Filipa
Augusta. Tyleż, a może nawet nieco więcej ludzi mieszkało w Londynie. Inne “duże" miasta
Francji, Rouen i Tuluza, nie dosięgają nawet połowy ludności Paryża. W Anglii Londyn (już
wtedy!) stanowi wyjątkowe zjawisko urbanistyczne, gdyż pozostałe ważniejsze miasta (York,
Norwich, Lincoln i Bristol) nie przekraczają liczby 5000 mieszkańców.
Ale Paryż i Londyn nie były wcale największymi miastami chrześci jaństwa. W
pierwszej połowie XIII wieku Rzym i Kolonia mogły się po szczycić co najmniej 30 000
mieszkańców, Wenecja i Bolonia miały ich po 40 000, a Mediolan i Florencja po 70 000.
Największym miastem chrze ścijańskim pozostawał Konstantynopol, gdyż w momencie
zdobycia tego miasta przez krzyżowców w 1204 roku żyło tam 150 000 - 200 000 ludzi.
Liczby te nie mogą jednak zamaskować luk istniejących w naszej wiedzy,
dotyczących takich zagadnień, jak liczbowy stosunek ludności osiadłej w miastach do całej
ludności w kraju. Nie sposób też przedsta wić na mapie gęstości zaludnienia, gdyż była ona
niezmiernie zróżnico wana na obszarze każdego regionu. Nie sposób nade wszystko wyciągać
ogólnych wniosków na podstawie poszczególnych przypadków. Demogra fia końca XII wieku
składa się z mnóstwa kontrastów: między strefami, gdzie ludzie skupiają się gromadnie, a
innymi, całkowicie bezludnymi; między rodzinami licznymi a małżeństwami bezdzietnymi;
między wyso kim wskaźnikiem śmiertelności niemowląt a znaczną liczbą osób doży wających
sędziwej starości.
6
Narodziny i chrzest
Ludzie XII wieku mieli zaufanie do życia i przestrzegali biblijnego nakazu, aby się
rozmnażali. Stopa narodzin wynosiła rocznie około 35 promile. Regułą we wszystkich
warstwach społecznych była rodzina liczna. Zresztą pary królewskie starają się pod tym
względem świecić przykładem: Ludwik VI i Alicja Sabaudzka, Henryk II i Alienor Akwi-
tańska, Ludwik VIII i Blanka Kastylijska - wszyscy ci koronowani małżonkowie spłodzili po
ośmioro dzieci.
Przez cały czas tego okresu płodność, jak się zdaje, wzrasta: badania pozwoliły
stwierdzić, że w Pikardii w środowisku arystokratycznym ro dziny liczne (to znaczy mające
8-15 dzieci) stanowiły w 1150 roku 12 procent, w 1180 roku - 33 procent, a w 1210 roku - 42
procent. Mamy więc do czynienia ze znacznym wzrostem.
Na przekór temu, co przez długi czas sądzili historycy, kobiety w XII i XIII wieku nie
różniły się od dzisiejszych długością okresu płod ności. Jeśli przypuszczano, że był on
wówczas krótszy, to dlatego że nie brano pod uwagę częstych wtedy śmierci kobiet przy
porodach i wczes nej utraty mężów, zwykle dużo starszych od swoich żon. Poza środo-
wiskiem arystokracji młode wdowy rzadko bowiem wychodziły powtórnie za mąż. Pierwsze
dziecko przychodziło na świat, jak się zdaje, stosunko wo późno, toteż odstęp lat między
pokoleniami był dość duży, lecz mniej jaskrawy niż w naszej dobie, z powodu często
znacznej różnicy wieku dwojga małżonków, a także między ich pierwszym i ostatnim
dzieckiem.
Znamiennym przykładem jest Alienor Akwitańska. Urodzona w 1122,3 mając
piętnaście lat zaślubiła (1137 r.) dziedzica tronu Francji, późniejszego Ludwika VII, któremu
urodziła dwie córki: Marię w 1145 ro ku i Alicję w 1150. Odtrącona przez męża po piętnastu
latach pożycia wkrótce zaślubiła Henryka Plantageneta, młodszego od niej o dziesięć lat. Z
tego drugiego związku przyszło na świat ośmioro dzieci: Wilhelm (1153 r.),
Henryk (1155 r.), Matylda (1156 r.), Ryszard (1157 r.), Gotfryd (1158 r.), Alienor (1161 r.),
Joanna (1165 r.) i Jan (1167 r.). Kolejne ma cierzyństwa przypadają więc na jej wiek 23 i 28
lat, a w drugim mał żeństwie - 31, 33, 34, 35, 36, 39, 43 i 45 lat. Narodziny pierwszego i
ostat niego dziecka dzieli okres 22 lat.
7
A oto drugi, bardzo wymowny przykład: Wilhelm zwany Marszał kiem, hrabia
Pembroke, regent Anglii w latach 1216-1219, ożenił się do piero osiągnąwszy 45 lat i wybrał
bogatą dziedziczkę Izabelę de Clare, 0 30 lat młodszą od niego. Mimo różnicy wieku
małżonkowie zdążyli spło dzić dziewięcioro dzieci. Przy czym w obu przykładach liczymy
tylko dzieci, których istnienie potwierdzają dokumenty, a przecież zmarłych w
niemowlęctwie nie notują zazwyczaj żadne akta ani kroniki.
Śmiertelność była wśród dzieci ogromna. Na troje tylko jedno prze kraczało wiek 5 lat,
zaś co najmniej 10 procent niemowląt umierało w pierwszym miesiącu życia. Dlatego
chrzczono je bardzo wcześnie, zwykle nazajutrz po przyjściu na świat. Z tej okazji odbywał
się w kościele pa rafialnym obrzęd nie różniący się od dzisiejszej ceremonii. W XII wieku
prawie powszechnie już zaniechano zwyczaju zanurzania nagiego nowo rodka w chrzcielnicy.
Chrzest odbywał się przez polewanie. Kapłan trzy krotnie polewał wodą święconą czoło
dziecka, znacząc je znakiem krzyża i wymawiając formułę: “Ego te baptiso in nomine Patris
et Filii et Spi ritus Sancti."
Zwyczaj każe zapraszać kilka par rodziców chrzestnych. Ponieważ nie ma urzędu
stanu cywilnego, warto się postarać, aby wiele osób za chowało to wydarzenie w pamięci.
Wiemy, że Filip August został ochrz czony 22 sierpnia 1165 roku, nazajutrz po narodzinach,
przez biskupa Pa ryża Maurycego de Sully (tego samego, który w 1163 roku zadecydował o
przebudowie katedry Notre-Dame) i że miał trzy pary rodziców chrzestnych, a byli to Hugon,
proboszcz kościoła Saint-Germain-des-Pres, Herve, proboszcz kościoła Saint-Victor, Odon
(Eudes), były proboszcz ko ścioła Sainte-Genevieve, ciotka noworodka Konstancja, małżonka
hra biego Tuluzy, oraz dwie wdowy zamieszkałe w Paryżu.
Dziecko otrzymywało na chrzcie tylko imię chrzestne, nie było to wszakże imię w
dzisiejszym rozumieniu, lecz jedynie jego imię praw dziwe, które miało mu służyć przez całe
życie. To zaś, co dziś uważamy za nazwisko, było wówczas przydomkiem - nazwą
miejscowości, okre śleniem zawodu czy przezwiskiem - po prostu dodatkiem wiążącym się
tylko z danym osobnikiem, nie z całą jego rodziną. Co prawda za pano wania Filipa Augusta
(1180-1223 r.) przydomki te w niektórych regionach (Normandia, Ile-de-France) zaczynają
być dziedziczone, lecz proces ten rozwijał się powoli. W ówczesnych tekstach oznacza się
poszczególne osoby zazwyczaj imieniem chrzestnym, dodając miejsce pochodzenia czy
zamieszkania, piastowaną funkcję lub rangę.
Na ogół dawano dziecku imię jednego z rodziców chrzestnych. Wsku tek tego moda
8
na imiona niewiele się zmieniała. Najbardziej rozpowszech nione, zarówno we Francji, jak w
Anglii, imiona męskie to Jan i Wil helm. Później pojawiają się w Anglii coraz częściej
imiona: Robert, Ry szard, Tomasz, Gotfryd, Hugon i Stefan, a we Francji Piotr, Filip, Hen ryk,
Robert i Karol. Pewne imiona cieszą się powodzeniem w poszczegól nych prowincjach, a
więc: Baldwin we Flandrii, Tybald w Szampanii, Ryszard i Raul w Normandii, Alan w
Bretanii, Odon w Burgundii; nie kiedy wiąże się to z kultem pewnych świętych patronów,
rozpowszech nionym na bardziej ograniczonym terenie, a więc św. Remi w okolicy Reims,
św. Medard w okolicy Noyon, św. Martial w okolicy Limoges; a w Anglii najwięcej
Gilbertów spotykało się w diecezji Lincoln.
Trudniej jest ustalić statystykę imion żeńskich. W obu królestwach najpopularniejsze
były imiona Maria i Joanna; następne na liście były, jak się zdaje, Alicja, Blanka,
Klementyna, Konstancja, Izabela, Małgo rzata, Matylda i Petronela (Perrine). Forma może się
zmieniać zależnie od prowincji (Elisabeth w Artois, lecz Isabelle w Poitou; Mahaut we
Flandrii, lecz Mathilde w Normandii, a Maud w Langwedocji) lub zależ nie od warstwy
społecznej: Perrine, Perrette i Pernelle to zazwyczaj plebejuszki, podczas gdy bardziej uczona
forma, Petronille, przystoi ko bietom z arystokracji. Podobna relacja zachodzi między
formami Jacqui ne, Jacquette i Jacquotte a wykwintniejszą Jacqueline.
Dziecko przez sześć, siedem pierwszych lat życia pozostawało pod opieką kobiet.
Czas wypełniały mu zabawki i gry. Były to: kulki, klocki, kostki, drewniane koniki, piłki ze
szmat lub ze skóry, lalki rzeźbione z drewna, ze zginającymi się kończynami, miniaturowe
naczynia stołowe i gliniane garnuszki, gra w chowanego, w ślepą babkę itp. Jak się zdaje,
dorośli ludzie dość obojętnie odnosili się do małych dzieci. Mało jest tek stów i dzieł sztuki z
tej epoki, które by przedstawiały rodziców zachwy conych, rozczulonych lub zaniepokojonych
jakimś gestem swego potom ka w wieku, gdy nie pora jeszcze na jego edukację.
Małżeństwo
Małżeństwo ma doniosłe znaczenie, zarazem rodzinne, rodowe i eko nomiczne. Jako
związek dwóch rodzin lub dwóch gałęzi rodu przyczynia się niekiedy do zakończenia
dawnych waśni. Oznacza też połączenie dwóch majątków, dwóch potęg. Toteż trzeba
wybierać współmałżonka rozważ nie. Jak wiemy, Wilhelm zwany Marszałkiem czekał do
ukończenia czter dziestu pięciu lat, zanim się ożenił z Izabelą de Clare; małżeństwo to
uczyniło niezamożnego młodszego syna jednym z najbogatszych ludzi Anglii. Możny pan
9
przed ożenieniem syna lub wydaniem za mąż córki zasięgał rady nie tylko u najdalszych
nawet krewnych, lecz również u swoich wasali; poza tym prawo feudalne wymaga, żeby
prosił o radę i zezwolenie swojego suzerena. Suzeren ze swej strony obowiązany jest dołożyć
starań, aby jak najprędzej i jak najkorzystniej wydać za mąż córkę zmarłego wasala.
Przede wszystkim wszakże małżeństwo jest sakramentem. Polega na wymianie
zobowiązań w obecności księdza. Władze świeckie pozosta wiają Kościołowi ustalanie
prawnych przepisów małżeństwa. Miejscowy obyczaj nie ma wpływu na te przepisy, które są
mniej więcej identyczne we wszystkich krajach Europy Zachodniej. Kościół za istotny
element małżeństwa uznaje zgodę obojga małżonków. Zgoda rodziców nie jest konieczna i
teoretycznie zabrania im się wywierania przymusu na dzie ci, aby wbrew własnej woli zawarły
związek małżeński. Jednakże litera tura epicka dostarcza mnóstwa przykładów łamania tego
zakazu, przed stawia dziewczęta zmuszane wbrew swojej woli przez ojców, opieku nów lub
suzerenów do małżeństwa z bogatym, możnym starcem. Roza munda, bohaterka Chanson
d'Elie de Saint-Gilles otwarcie wyraża swój wstręt:
“Nie chcę starucha z pomarszczoną skórą (...J Ta skóra tylko z po zoru jest zdrowa, od środka
zżera ją robactwo i nie zniosłabym tego zwiędłego ciała, wolałabym uciec jak branka z
niewoli [...]"
Przepisy wymieniają kilka przeszkód uniemożliwiających zawarcie związku
małżeńskiego: wiek poniżej lat 12 dla dziewcząt, poniżej 14 dla chłopców; otrzymanie
wyższych święceń; pokrewieństwo zbyt bliskie, a za takie na ogół uważano pokrewieństwo
-poniżej siódmego stopnia (to znaczy wspólny pradziad dziadków). Można było jednak
uzyskać dyspen sę od tego ostatniego warunku.
Małżeństwo jest nierozerwalne od chwili, gdy zostało dopełnione. Nie wolno żony
odtrącić, rozwód nie istnieje. Jedyny sposób, żeby związek zerwać, to unieważnienie, a
można je uzyskać powołując się na impoten cję lub bezpłodność jednego ze współmałżonków
albo też udowadniając pokrewieństwo, o którym nie wiedziano w chwili ślubu. Nie jest to
więc zerwanie małżeństwa, lecz po prostu stwierdzenie, że legalne jego zawar cie było
niemożliwe, a zatem ono nie istnieje. Kościół wykazywał w tej dziedzinie niekiedy wielką
ustępliwość. Wiadomo, że w marcu 1152 roku zostało anulowane przez synod w Beaugency
małżeństwo Ludwika VII z Alienor. Za pretekst posłużył fakt, że Hugo Capet, pradziad
dziada Ludwika, był żonaty z siostrą pra-pra-pradziadka Alienor. W rzeczy wistości związek
rozpadł się z powodu niezgody między małżonkami (cho ciaż kronikarze niewątpliwie
10
przesadzili przypisując królowej różne przy gody), a nade wszystko dlatego, że w ciągu
piętnastu lat pożycia Alienor obdarzyła króla tylko dwiema córkami.
Filip August w podobnej sprawie miał mniej szczęścia niż jego oj ciec. Po śmierci
(1192 r.) pierwszej żony, Izabeli z Hainaut, zaślubił 14 sierpnia 1193 roku Ingeborgę, siostrę
króla duńskiego. Z przyczyn, któ rych historykom nigdy się nie udało dociec, już nazajutrz po
ślubie po czuł nieprzezwyciężony wstręt do nowej małżonki i zaczął starania, aby się jej
pozbyć, pod pretekstem, że jest ona kuzynką jego pierwszej żony. Na żądanie króla
zgromadzenie prałatów i baronów unieważniło więc to małżeństwo. Lecz zamknięta w
jakimś flamandzkim opactwie królowa zdołała wysłać skargę do papieża, który z kolei
anulował unieważnienie. Filip August nie przyjął do wiadomości decyzji papieskiej i szukał
sobie następnej żony. Napotkał wszakże niemałe trudności: wszyscy królowie i książęta
Europy odmawiali mu ręki swej siostry lub córki. Znalazł w końcu w dalekim Tyrolu córkę
skromnego wasala, księcia Bawarii, Ag nieszkę z Meranu. klub odbył się 14 czerwca 1196
roku. Wtedy konflikt jego z papieżem jeszcze się zaostrzył. W styczniu 1200 roku Innocenty
III zwołał do Wiednia synod biskupów, który obłożył interdyktem kró lestwo Filipa. Nie
wolno było tam odprawiać nabożeństw ani udzielać sakramentów. Kara wymierzona władcy
zaciążyła nad całym jego lu dem, a była tak dotkliwa, że król musiał się ugiąć. (Tymczasem
ślub jego syna, późniejszego Ludwika VIII, z Blanką Kastylijską trzeba było 23 maja 1200
roku przenieść do Port-Mort, pod Andelys, na terytorium kró la angielskiego.) Król pod
koniec roku odesłał więc Agnieszkę i przyjął z powrotem Ingeborgę, ale dopiero w 1212 roku
przywrócono jej ostatecz nie w pełni prawa królowej.
• Nie wolno też udzielać ślubów w pewnych okresach roku: od pierw szej niedzieli
adwentu do oktawy po Trzech Królach; od trzeciej niedzieli przed Wielkim Postem do
Niedzieli Przewodniej; od poniedziałku przed Wniebowstąpieniem do oktawy Zielonych
Świąt. Ceremonia ślubna, za zwyczaj odbywająca się w soboty, niewiele się różniła od
dzisiejszej. Pań stwo młodzi nie występowali w specjalnych ubiorach, lecz po prostu w
swoich najpiękniejszych strojach, w welonie czy też w koronie na gło wie. Wymieniali
ślubowania i obrączki w kruchcie - gdzie także odby wały się chrzty i zrękowiny - gesty i
formułki po dziś dzień prawie nie zmienione. Potem dopiero wchodzili do kościoła, aby
uczestniczyć we mszy świętej, a po wyjściu z kościoła udawali się zgodnie ze zwyczajem na
cmentarz, na chwilę medytacji. Wreszcie następowało wesele, trwają ce z reguły kilka dni, i to
nie tylko w domach bogatych baronów, lecz także w chatach chłopskich. W pierwszym
11
przypadku gromadzili się na te uroczystości wszyscy okoliczni arystokraci, w drugim -
sąsiedzi z całej wioski. Najdłużej trwało wesele, najwspanialsze podarki otrzymywali no-
wożeńcy i najobfitsze były uczty, gdy któryś z możnych panów żenił pierworodnego syna.
Starość i śmierć
Średniowiecze nie znało starości w tym sensie, jaki teraz nadajemy temu słowu; nikt
się “nie wycofywał" z czynnego życia, chyba że wstę pował do klasztoru. Każdy aż do śmierci
pozostawał człowiekiem do rosłym i jeżeli nie zniedołężniał całkowicie, spełniał swoje
powinności. Mężczyzna siedemdziesięcio- czy osiemdziesięcioletni brał udział w robo tach
polnych, regularnych bitwach i dalekich pielgrzymkach, nie rezyg nował z władzy politycznej.
Ludzie tej epoki nie umierali też tak młodo, jak mogłoby się nam wydawać.
Przeciętna długość życia wynosiła 30-35 lat (niewiele mniej niż w pierwszej połowie XIX
wieku), ale trzeba pamiętać, że na tę prze ciętną wpływała ogromna śmiertelność wśród
dzieci; co trzeci noworodek nie przekraczał pięciu lat życia. W ten sposób dokonywała się
naturalna selekcja i ci, którzy przeżyli, mieli szansę osiągnąć wiek stosunkowo po deszły.
Ocenia się, że w Anglii XIII stulecia na 1000 dzieci urodzonych w danym roku tylko 650
osiągało wiek 10 lat, 550 dożywało trzydziestki, 300 - pięćdziesiątki, a 75 - siedemdziesiątki.
Bardziej wyraziście można to przedstawić na konkretnych przykła dach. Niestety
wszystkie są wybrane z kręgu władców lub książąt Ko ścioła, ponieważ znamy daty urodzenia
i zgonu jedynie takich dostojnych osobistości. W XII wieku wielu ludzi nie wiedziało
dokładnie, ile mają lat, nie znając daty własnego urodzenia. Nawet Wilhelm zwany Marszał-
kiem uważał się za starszego, niż był rzeczywiście, i w 1216 roku, obej mując regenęję
królestwa angielskiego, mówił, że ma “z górą osiemdzie siąt lat", chociaż można z całą
pewnością stwierdzić, że urodził się po między 1144 a 1146 rokiem.
Ludwik VII umarł mając 60 lat. Filip August przeżył lat 58, Inge borga duńska - 60;
Ludwik VIII żył tylko 39 lat, lecz jego żona Blanka Kastylijska - 65; cesarz Fryderyk
Barbarossa umierając miał lat 68, Wilhelm Lew, król Szkocji - 71, Henryk II Plantagenet -
56, jego sy nowie, Ryszard Lwie Serce i Jan Bez Ziemi, dożyli tylko do 42 i 49 lat, natomiast
ich matka Alienor doczekała osiemdziesiątego trzeciego roku życia i przeżyła ośmioro ze
swoich dziesięciorga dzieci.
Częściej niż inni osiągali dostojny wiek duchowni: święty Bernard przeżył lat 63;
tyleż co Abelard, mimo swoich nieszczęść; Wilhelm o Bia łych Rękach, arcybiskup Reims,
12
żył lat 67, Hugues z Puiset, biskup Dur ham - 70; Robert Wielkogłowy, biskup Lincolnu - 78;
Gilbert Foliot, biskup Londynu - 79, papież Grzegorz VIII - 87, a następca jego na stępcy,
Celestyn III - 92 lata. Wiek XII pozostawił nam pamięć o pew nym stulatku: był nim święty
Gilbert z Sempringham, założyciel zakonu gilbertynów, urodzony w 1083, zmarły w 1189
roku!
Jak widać, w kręgach arystokratycznych ludzie nierzadko przekra czali
sześćdziesiątkę, a życie po siedemdziesiątce nie uchodziło za zjawi sko wyjątkowe. Dlatego
zapewne anonimowy autor opowieści o śmierci króla Artura - La mort le roi Artu - chcąc
podkreślić sędziwy wiek swego bohatera, przypisuje mu nie 70 ani 75, lecz 92 lata.
Trzeba wszakże przyznać, że długowieczność jest przywilejem pew nych warstw
społecznych. Wśród pospólstwa szansa przeżycia zmniejsza się wskutek klęsk głodowych i
pomorów, a w niektórych okolicach wsku tek chorób endemicznych. Wielu poetów, jak
między innymi Helinant de Froidmont, zastanawia się nad krótkością dni człowieka na
ziemskim pa dole:
O, Śmierci, co znienacka chwyta tych, co długo żyć myśleli [...]
O, Śmierci, której nigdy się nie sprzykrzy ściągać z wysokości [...]
Często syna przed ojcem zabierasz i kwiat zrywasz,
A pozostawiasz owoc [...]
W dwudziestym ósmym czy trzydziestym roku, w pełni młodości
Porywasz tego, kto mniemał, że właśnie rozkwita [...]
2 Rytm czasu
Człowiek świecki nie był zdolny ocenić dokładnie czasu. Rzeczy od ległe (na przykład
data własnego urodzenia) zacierały się w jego pamięci, nie potrafił też sięgać w przyszłość,
by ją wykorzystać w swoich planach. Wyruszając na pielgrzymkę albo w dłuższą podróż nie
umiał przewidzieć, kiedy wróci i co będzie robił po powrocie. Bohaterowie Okrągłego Stołu
często tak właśnie wyruszali na poszukiwanie przygód, nie wspominając o terminie czy
zamiarze powrotu. Z nielicznymi wyjątkami kronikarze i powieściopisarze nie dbają o
ścisłość dat i chronologii, poprzestając na takich mglistych formułkach, jak “za króla Henryka
II", “około Zielo nych Świątek", “gdy się dni wydłużać zaczynały", albo też po prostu
13
przyjmują za punkt odniesienia jakieś zdarzenie niezwykłe, wyróżniające się w potoku dni.
W praktyce określa się datę zdarzenia w odniesieniu do uroczystych świąt lub do innych
zdarzeń, które ze względu na swoją doniosłość utkwiły w pamięci.
Średniowieczna umysłowość zdaje się szczególnie uczulona na regu larny cykl dni,
świąt, pór roku, wieczne oczekiwanie i wieczne rozpoczy nanie od początku, a jednocześnie
powolne, nieubłagane starzenie się. Wszystko jest v, ruchu i zarazem w zawieszeniu. Stąd w
literaturze i sztu ce takie tematy jak “pochwała minionego czasu" (świat się starzeje, nie jest
już tym, czym był niegdyś; gdzie się podziały niegdysiejsze radości, cnoty i bogactwa lub
“koło Fortuny" (wszystko zawsze wraca na swo je miejsc, każdy z nas widzi, jak jego los
opada, wznosi się i znowu opa da po cóż się wysilać aby zmienić bieg rzeczy?).
Ta tradycyjna rezygnacja prawdopodobnie wynika z tego, że czło wiek średniowiecza -
rycerz czy chłop - zna pojęcie czasu jedynie z konkretnego doświadczenia. Refleksja
intelektualna i ścisłe obliczenia stanowią wyłączny przywilej garstki duchownych. Inni,
wszyscy inni, wiedzą tylko, że dni się przeplatają z nocami, zima z latem. Żyją czasem
przyrody, któremu rytm nadają coroczne roboty w polu, terminy danin i opłat należnych
seniorowi. Na portalach wielkich katedr w Amiens, Chartres, Paryżu, Reims, Saint-Denis,
Senlis, a w Anglii zwłaszcza na chrzcielnicach - rzeźbiarze często przedstawiali kalendarz
życia wiej skiego; każdy miesiąc jest zilustrowany charakterystyczną dla niego scen ką, a więc
styczeń to czas świąt i uciech stołu, luty przynosi odpoczynek przy domowym ognisku,
marzec wymaga wznowienia pracy na roli, prze kopywania ziemi i przycinania winorośli;
kwiecień jest najpiękniejszym miesiącem roku, porą odnowy, i bywa przedstawiany w postaci
dziew czyny z naręczem kwiatów; maj to miesiąc wielkiego pana, który wtedy na wspaniałym
koniu rusza na polowanie lub na wojnę; czerwiec to czas sianokosów, a lipiec - żniw; sierpień
- młócki, wrzesień i paździer nik - winobrania, a pod koniec tego okresu także siewów; w
listopadzie przygotowuje się zapas drew na zimę i prowadzi się do dąbrowy wieprz ka, aby się
utuczył żołędziami, zanim będzie zarżnięty w grudniu, przed styczniowymi ucztami.
Czas krótki: dzień
Rytm dnia zależy przede wszystkim od słońca, dni są w lecie długie, a zimą krótkie.
W osiedlach ułatwiają rachubę czasu dzwony klasztoru wzywające mniej więcej co trzy
godziny na modlitwy: o północy na jutrz nię, około trzeciej na laudes, około szóstej na prymę,
około dziewiątej na tercję, a w południe na sekstę, około piętnastej na nonę, około siedemna-
14
stej na nieszpory i około dwudziestej pierwszej - na kompletę. Co praw da, nie wszystkie te
godziny kanoniczne są równej długości, wahają się, zależnie od szerokości geograficznej,
pory roku i skrupulatności dzwon nika. Zwłaszcza godzina nieszporów była niestała, w Anglii
zaś dzwo niono wcześniej niż na kontynencie na tercję, sekstę i nonę (i to tak, że w końcu
noon w języku angielskim oznacza południe).
Jak mierzono upływ czasu? W niektórych klasztorach były zegary wodne, podobne do
starożytnych klepsydr, złożone z dwóch pionowo ze stawionych naczyń, przy czym woda z
górnego kapie kropla po kropli do dolnego; dana ilość płynu wymaga zawsze tego samego
czasu, aby prze lać się z jednego naczynia do drugiego. Ale ten przyrząd, delikatny i
skomplikowany, nie był bardzo rozpowszechniony. Chętniej posługiwa no się zegarem
słonecznym, a do mierzenia krótszych okresów czasu piaskowym, podobnym, mimo różnicy
w rozmiarach, do prostego przyrzą du, którego po dziś dzień używają gospodynie w swoich
kuchniach. W no cy zakonnik pełniący obowiązki dzwonnika orientował się według po zycji
gwiazd albo długości wypalonej świeczki. Z tekstów wiemy, że w ciągu nocy zużywały się
trzy świece, dzielono więc noc na trzy części, nazywając je pierwszą, drugą i trzecią
świeczką. Dzwonnik mógł też z grubsza liczyć godziny według liczby przeczytanych stronic,
odmówio nych pacierzy lub psalmów.
Sposób spędzania dnia jest oczywiście różny, zależnie od regionu, pory roku i pozycji
społecznej. Można wszakże zauważyć pewne wspólne reguły. Wstawano na ogół wcześnie,
bo wraz ze świtem rozpoczynały się codzienne czynności, a trzeba było przedtem umyć się,
ubrać, odmó wić pacierz lub wysłuchać mszy świętej. Mało kto zaraz po wstaniu z łóż ka
zasiadał do stołu, gdyż praktyki religijne wymagały, by je wypełniać na czczo. Śniadanie,
pierwszy z trzech codziennych posiłków, jadano więc stosunkowo późno, w porze tercji;
dzielił on przedpołudnie na dwie mniej więcej równe części. Drugi, bardziej obfity posiłek,
obiad, wypadał mię dzy sekstą a noną. Po nim następowała chwila odpoczynku, drzemka lub
lektura, przechadzka lub jakieś gry. W porze, którą my określilibyśmy jako połowę
popołudnia, każdy wracał do swoich obowiązków i zajmował się nimi do zachodu słońca.
Zimą ta część dnia była stosunkowo krótka. Do kolacji siadano między nieszporami a
kompletą i ten posiłek trwał dłu żej niż dwa poprzednie. Potem niekiedy czuwano jeszcze
przez czas jakiś, lecz - z wyjątkiem wigilii Bożego Narodzenia - niezbyt długo. W XII wieku
ludzie wcześnie chodzili spać. Oświetlenie - świeca łojowa lub woskowa, lampka oliwna -
kosztowało drogo i nie było bezpieczne, a noc zawsze budziła mniejsze lub większe
15
niepokoje: to w nocy wybuchały pożary, czyhały zdrady i nadprzyrodzone strachy. Przepisy
prawne wszę dzie zakazywały jakiejkolwiek pracy po zapadnięciu ciemności i surowo karały
za przestępstwa czy wykroczenia popełniane między zachodem a wschodem słońca.
Czas długi: rok i kalendarz
Z datami było tak samo jak z godzinami: wszyscy słuchali dyktanda Kościoła. Cykl
roku wynikał z kalendarza liturgicznego, w którym głów ne akcenty padały na adwent, Wielki
Post i najważniejsze święta: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wniebowstąpienie, Zielone
Świątki i dzień Wszy stkich Świętych. Wniebowzięcie Matki Boskiej (15 sierpnia) zaczęto
świę tować dopiero w połowie XIII wieku. Datę Bożego Narodzenia wyznaczył ostatecznie na
dzień 25 grudnia sobór nicejski w 325 roku, a dopiero w VII wieku ustalono 1 listopada jako
dzień Wszystkich Świętych. Trzy po zostałe wielkie święta są ruchome. Pierwszym zadaniem
rachmistrzów było obliczenie daty Wielkanocy, którą od VI wieku postanowiono ob chodzić
w pierwszą niedzielę po pełni księżyca następującej po 21 marca (w praktyce zasada ta
wahała się nieco aż do końca VIII wieku). Tak też oblicza się ją po dziś dzień. Podobnie jak
w średniowieczu, Wielkanoc w naszych czasach może więc przypaść najwcześniej 22 marca,
a najpóź niej 25 kwietnia. Wniebowstąpienie święci się w czterdzieści, a Zesłanie Ducha
Świętego w pięćdziesiąt dni po Zmartwychwstaniu.
Rok kościelny zaczyna się w pierwszą niedzielę adwentu, lecz z ro kiem świeckim
było i jest inaczej. Zrazu ta data była w różnych krajach różna. W Anglii za początek roku
przyjmowano dzień 25 grudnia, później jednak kancelaria episkopalna i królewska przesunęły
go stopniowo aż do 25 marca, na święto Zwiastowania, i ten zwyczaj przeważał od końca
XIII wieku aż do 1751 roku. We Francji zwyczaje różniły się w poszcze gólnych jednostkach
administracyjnych. Nawet w miastach dość blisko siebie położonych rok zaczynał się kiedy
indziej, a więc w Beauvais 25 grudnia, w Reims 25 marca, w Paryżu w Niedzielę
Wielkanocną, w Meaux 22 lipca (dzień świętej Marii Magdaleny). Nie wdając się w
szczegóły powiedzmy, że najczęściej za początek roku uznawano Boże Narodzenie (regiony
zachodnie i południowe), Zwiastowanie (Normandia, Poitou, część środkowej i wschodniej
Francji), Wielkanoc (Flandria, Ar tois, domena królewska).
Ta ostatnia data, że względu na swoją ruchomość, była szczególnie niedogodna. Dla
kancelarii królów Francji rok zaczynał się w Niedzielę Wielkanocną, toteż w pewnych latach
zawarte w nim były prawie pełne dwa kwietnie, gdy w innych latach miesiąc ten skracał się
16
do połowy. Na przykład 1209 rok zaczął się 29 marca, a skończył niemal w trzyna ście
miesięcy potem, 17 kwietnia, czyli że kwiecień w tym roku liczył 47 dni w dwóch częściach,
30 w pierwszej i 17 w drugiej, natomiast w roku 1213, zaczętym 14 kwietnia i zakończonym
29 marca, zmieściło się zaledwie szesnaście dni kwietnia.
W aktach i kronikach nie zawsze oznaczano rok licząc od narodzenia Chrystusa.
Niekiedy wybierano raczej takie formuły jak: “w tym a tym roku panowania naszego króla
(naszego hrabiego) (...) albo: gdy nasz król (nasz hrabia) panował od tylu a tylu lat." Poza
tym, chociaż nazwy mie sięcy brzmiały tak samo jak dzisiaj, dni oznaczano rozmaicie: weźmy
dla przykładu 28 września. Czasem pisano: “dwudziestego ósmego dnia wrześ nia", czasem
“na trzy dni przed końcem września" lub “trzeciego dnia od końca września", a czasem “na
cztery dni przed kalendami paździer nika", lecz najczęściej: “w wigilię świętego Michała".
Dla ogromnej bowiem większości ludzi święta liturgiczne i dni świę tych patronów
stanowiły jedyne punkty orientacyjne roku. Wynikały z tego niekiedy nieporozumienia.
Mogło się zdarzyć, że w dwóch sąsiadu jących ze sobą diecezjach daty świąt tych samych
patronów były różne. Niektórzy zaś święci powszechnie czczeni mieli nie jeden, lecz kilka
swoich dni w roku. Obchodzono rocznicę ich urodzin, nawrócenia, mę czeństwa, znalezienia
lub przeniesienia relikwii. Na przykład świętego Marcina czczono co najmniej trzy razy w
roku: 4 lipca (święty Marcin letni) - na pamiątkę jego święceń kapłańskich, 11 listopada
(święty Mar cin zimowy) - dzień jego pogrzebu i 13 grudnia - w rocznicę przenie sienia jego
relikwii z Auxerre do Tours. Inne zwyczaje jeszcze dobitniej świadczą o wpływie życia
religijnego na kalendarz: w pewnych porach roku dni tygodnia określano według tematu
ewangelii czytanej tego dnia w kościele, a więc czwartek w drugim tygodniu postu nazywano
“złym bo gaczem", piątek - “robotnikami winnicy", a sobotę “jawnogrzesznicą".
Lecz te problemy kalendarza należą do duchownych. Możni panowie i rycerze, chłopi
wolni i niewolni, mieszkańcy miasteczek i miast wcale się na tym nie znają. Bardziej ich
interesują terminy sesji sądowych i zgromadzeń feudalnych, uroczystych pasowań i innych
rycerskich cere monii (Wielkanoc, Zielone Świątki), a także płacenia danin (Wszystkich
Świętych, Matki Boskiej Gromnicznej), otwarcia jarmarków czy targów. Odczuwają rytm
niedziel i niezliczonych świętowanych dni, powracają cych regularnie wielkich świąt
religijnych i związanych z nimi uciech, lecz bardziej jeszcze są wrażliwi na cykl pór roku, na
czas przyrody: dla wszystkich są dni piękne i dni brzydkie.
17
Rozdział drugi
Społeczeństwo feudalne i społeczeństwo rycerskie
Nie sposób w kilku zdaniach opisać struktur społecznych w wieku XII i w początkach
wieku XIII. Jest to temat ogromny, a niektóre jego aspekty, na przykład stosunek między
szlachtą a rycerstwem, należą do najbardziej kontrowersyjnych dziedzin dzisiejszych studiów
nad historią średniowiecza. Pierwsza połowa XII wieku to rzeczywiście zenit tego, co
nazywamy społeczeństwem feudalnym, lecz w ostatnich dekadach tego stulecia i pierwszych
następnego zaznacza się już jego powolny, ale nie ubłagany zmierzch. Pomiędzy dwiema
datami, które wybraliśmy jako punkty graniczne tematu tej książki, obserwujemy
przyspieszenie zmian społecznych decydujących o dalszych losach Europy Zachodniej, lecz
nie tu miejsce na szersze ich omawianie. Spróbujmy po prostu naszkicować zarysy różnych
kategorii społecznych, uwzględniając szczególnie te czyn niki, które z ekonomicznego i
społeczno-prawnego punktu widzenia wy warły największy wpływ na życie codzienne.
Chodzi jedynie o to, żeby ułatwić zrozumienie następnych rozdzia łów, toteż
świadomie nadajemy temu wykładowi formę bardzo zwięzłą, nie kusząc się o wyczerpanie
tematu ani też o uwzględnienie wszystkich subtelności, zwłaszcza w przedstawieniu różnic
między Francją a An glią.
Ogólna charakterystyka społeczeństwa
Społeczeństwo XII wieku jest przede wszystkim chrześcijańskie. Aby do niego
należeć, choćby tylko formalnie, trzeba być chrześcijaninem. Poganie, żydzi i muzułmanie są
z niego wykluczeni, nawet jeśli się ich toleruje. Europa Zachodnia żyje rytmem wspólnej
wiary. Dobra wielmo żów, miasta, każda jednostka polityczna stanowi raczej cząstkę świata
chrześcijańskiego niż określonego królestwa. Z tego wynika intensyw ność wymiany,
elastyczność granic, brak sprecyzowanego pojęcia narodu i brak nacjonalizmu; z tego też
wynika uniwersalny charakter nie tylko obyczajów i kultury, lecz również struktur, a nawet
instytucji społecz nych. Nie istnieją odrębne społeczeństwa: francuskie i angielskie. W Bur-
gundii czy w Kornwalii, w Yorkshire czy w Andegawenii życie toczy się tak samo, tacy sami
są ludzie i takie same sprawy. Jeśli zachodzą jakieś istotne różnice, to tylko te, które dyktuje
18
położenie geograficzne i warunki klimatyczne.
Społeczeństwo to jest zhierarchizowane. Pod pewnymi względami wydaje się
anarchiczne (nie ma pojęcia państwa; prawa i pełnomocnic twa. tak jak na przykład prawa do
bicia monety, wymierzania sprawied liwości, utrzymywania armii są rozproszone na liczne
ośrodki władzy), lecz jest zorganizowane wyraźnie wokół dwóch porządkujących je pod staw
ładu: króla i piramidy feudalnej. W epoce, która nas interesuje, król zyskuje pewną przewagę
nad hierarchią feudalną. Tak było w An glii od wstąpienia na tron Henryka II, a we Francji
pod koniec panowa nia Filipa Augusta.
Poza tym społeczeństwo we wszystkich swoich warstwach przeja wia tendencję do
tworzenia grup i zrzeszeń, czy to gildii miejskich, czy cechów rzemieślniczych, lig baronów
czy gmin wiejskich. Jednostki rzad ko działają we własnym imieniu, nigdy ich się nie
wyodrębnia z ich gru py. Ludzie jeszcze się nie dzielą naprawdę na stany, lecz już są w znacz-
nym stopniu zorganizowani w swoich warstwach społecznych.
Jest to już pod wielu względami społeczeństwo prawie klasowe, cho ciaż te klasy nie
grają jeszcze wielkiej roli w organizacji polityczne-praw nej ani w rozdziale praw i
obowiązków. Są to klasy bardzo płynne i o twarte (czyż Wilhelm z Owernii, biskup Paryża,
nie był synem niewol nego chłopa?), jednakże mamy do czynienia ze społeczeństwem klaso-
wym. W życiu codziennym linie podziału nie biegną między duchowień stwem, szlachtą i
ludem, lecz między możnym bogaczem i biedakiem pozbawionym jakiejkolwiek władzy.
Seniorowie i wasale
Europa feudalna to świat wiejski, w którym o bogactwie decyduje posiadanie ziemi.
Nad społeczeństwem dominują właściciele ziemscy, roz porządzający zarazem siłą
ekonomiczną i polityczną. Są to możni pano wie. Feudalizm to przede wszystkim system
określający wzajemne zależ ności między nimi. System opiera się na dwóch podstawowych
elemen tach, na zobowiązaniach wasalnych i na nadawaniu lenna.
Wasal to pan mniej lub bardziej słaby, który na skutek zobowiązań lub we własnym
interesie związał się z możniejszym od siebie panem i przyrzekł mu wierność. Związek ten
jest przedmiotem kontraktu usta lającego wzajemne zobowiązania obu stron. Senior przyrzeka
wasalowi opiekę i utrzymanie, obronę od wrogów, poparcie w sądach, światłe ra dy oraz dary
i “szczodrość"; zapewnia mu byt na swoim dworze lub co częstsze - nadaje mu ziemię, która
wyżywi go wraz z rodziną, to jest lenno. W zamian za to wasal zobowiązuje się wobec swego
19
seniora do służby wojskowej (której formę określa kontrakt), uczestniczenia w jego
działalności politycznej (narady, poselstwa) oraz pomocy jury stycznej (pomoc w
wymierzaniu sprawiedliwości, zasiadanie w sądach senioralnych); niekiedy zobowiązuje się
do usług osobistych, zawsze do okazywania panu należnego szacunku, a w niektórych
przypadkach tak że do świadczeń pieniężnych. We Francji świadczeń tych wymaga się od
wasala w czterech przypadkach, mianowicie gdy chodzi o zapłacenie okupu, o wyprawę
krzyżową, o zamążpójście najstarszej córki i o paso wanie na rycerza najstarszego syna.
Tylko najwięksi możnowładcy zawierają kontrakty ze swymi wasa lami na piśmie.
Zawsze jednak towarzyszy tej umowie ceremoniał, nie mal identyczny we wszystkich
regionach. Najpierw wasal na klęczkach wypowiada formułę hołdowniczą: “Staję się odtąd
twoim człowiekiem...", potem, już stojąc, z ręką na Ewangelii lub na relikwiarzu, przysięga
swojemu panu wierność, wreszcie pan nadaje mu lenno, wręczając przed miot, który jest
symbolem tej łaski (gałązkę, ziele, grudkę ziemi) lub też symbolem użyczonej władzy (berło,
pierścień, laskę, rękawicę, sztan dar, włócznię). Przyklękanie, wymiana pocałunków,
liturgiczne gesty składają się na uroczysty obrzęd, jednorazowy lub też powtarzany w
ustalonych terminach.
Pierwotnie lenno nadawane było danej osobie i tylko dożywotnio, stopniowo wszakże
przyjmowała się zasada dziedziczności, która w koń cu XII wieku stała się już regułą,
zarówno we Francji, jak w Anglii. Gdy lenno przechodziło w inne ręce, senior zadowalał się
pobieraniem opłaty (relief). Często lenna nie przejmował jeden najstarszy syn, lecz dzielono
je między kilku synów i w ten sposób pierwotne włości ulegały rozdrobnieniu, a wasale
ubożeli.
Wasal bowiem na swoim lennie rozporządza prawami politycznymi i ekonomicznymi
tak, jakby był rzeczywistym właścicielem tych dóbr. Senior zachowuje tylko prawo
skonfiskowania lenna, jeżeli wasal nie dotrzymuje swoich zobowiązań. Wasal ze swej strony,
jeśli się czuje skrzywdzony przez swego seniora, może, nie oddając nadanej ziemi, wy mówić
mu wierność i odwołać się do suzerena; nazywało się to wyzwa niem (defi).
System feudalny był zbudowany rzeczywiście jak piramida, w któ rej każdy senior był
wasalem innego, potężniejszego seniora. Miejsce na szczycie zajmował król, który zresztą
starał się wydobyć poza ten sy stem. Na dole znajdowali się najmniejsi wasale, zwani
wasalami niższe go stopnia (vavasseurs); ich właśnie poematy rycerskie przedstawiają jako
wzór wierności, dobrych manier i mądrości. Pomiędzy szczytem a pod stawą mieściła się cała
20
hierarchia większych i mniejszych baronów, od książąt i hrabiów aż do właścicieli
najskromniejszych zamków. O potę dze seniora decyduje rozległość jego ziemskich włości,
liczba wasali i roz miary posiadanych przez niego zamków lub zamku.
Włości seniora, ramy życia codziennego
Na włości seniora składa się całość dóbr ziemskich, w których przy sługują mu prawa
właściciela i suwerena. Jest to podstawowa polityczna i gospodarcza jednostka
społeczeństwa, niemal wyłącznie podówczas wiej skiego. Wśród pańskich włości, rozmaitych
rozmiarów i form, typowa była kasztelania, zwykle niewielka, dość jednak duża, by
obejmować kil ka wiosek i posiadać zamek obronny oraz lenna niezbędne, by dostar czyć
zamkowi załogi. Księstwa, hrabstwa i wielkie lenna kościelne były podzielone na pewną
liczbę kasztelanii. Geografię feudalną cechuje ogromne rozczłonkowanie ziemi, gdyż włości
pańskie rzadko były scalone w jednym kawałku. Wynikało to z tego, że właściciel dochodził
do ma jątku ziemskiego rozmaitymi drogami (spadek, kupno, dary, zdobycz wo jenna), i z
tego, że każda taka posiadłość musiała sama produkować nie mal wszystko, czego
potrzebowała. Wojny prywatne często wybuchały dlatego, że któryś z panów pragnął
połączyć w całość dwie swoje ziemie rozdzielone włościami sąsiada.
Pomijając małe lenna, które pan nadawał swoim żołnierzom, włości dzieliły się na
dwie części: gospodarstwa chłopskie i rezerwę pańską. Go spodarstwa chłopskie to małe
działki ziemi, wydzierżawione przez pana chłopom w zamian za część plonów (zapłata w
naturze lub w pieniądzach, zależnie od zwyczajów niezmiernie zróżnicowanych w różnych
regio nach) i za odrobek na ziemiach pańskich; robocizny polegały na przymu sowej pracy
przy sianokosach, winobraniu, szarwarkach. Rezerwą pań ską nazywa się część włości
eksploatowana bezpośrednio przez pana. Na leżą do niej: zamek wraz z przyległościami,
ziemie orne uprawiane przez niewolną ludność lub przez chłopów zobowiązanych do
świadczenia robo cizny oraz pastwiska, lasy i rzeki, z których wszyscy mieszkańcy włoś ci
mają prawo czerpać mniejsze lub większe pożytki.
Na całym obszarze swoich włości, zarówno na części wydzierżawio nej
czynszownikom, jak na rezerwie pańskiej, pan reprezentuje władzę publiczną: sprawuje sądy,
pilnuje porządku i zapewnia obronę militarną. Z tą władzą zarządzania łączy, jako właściciel,
władzę gospodarczą, po biera opłaty od wszelkiej działalności handlowej (za przejazd drogą
21
lub mostem, za transakcje dokonywane na targowiskach i jarmarkach); poza tym jest
właścicielem różnych warsztatów i środków produkcji (kuźnia, młyn, tłocznia do wina, piec
piekarski), z których mieszkańcy włości o bowiązani są korzystać za określoną zapłatą. Ten
monopol, zwany bana lite, rozciąga się także na zwierzęta: niektórzy panowie wymagają, żeby
chłopi pod groźbą ciężkiej grzywny przyprowadzali swoje krowy i macio ry do pańskiego
byka czy knura.
Chłopi niewolni i wolni
Chłopi uprawiający wydzierżawioną im przez pana ziemię dzielili się na dwie grupy
mające różny status prawny, na chłopów wolnych i niewolnych.
Pierwsi cieszyli się całkowitą wolnością osobistą; politycznie byli zależni od pana,
lecz mieli swobodę poruszania się, mogli mieszkać, gdzie chcieli, a nawet niekiedy zmieniać
pana. Drudzy, przeciwnie, byli przy wiązani na stale do swojej działki, ograniczeni w prawach
i obciążeni powinnościami. Płacili większe podatki niż chłopi wolni, nie mogli świad czyć w
sądzie w sprawach wolnych ludzi, wstępować do stanu duchow nego, korzystać w pełni z dóbr
wspólnych. Status niewolnego chłopa nie ma jednak nic wspólnego z niewolnictwem
panującym w świecie sta rożytnym. Średniowieczny chłop niewolny ma w pewnym stopniu
osobo wość prawną, może posiadać jakąś własność dziedziczną. Pan winien mu jest
sprawiedliwość i obronę, nie może go bić ani zabić, ani też sprzedać.
Niewolni chłopi byli rzadkością w niektórych regionach (Bretania, Normandia,
Andegawenia), bardzo natomiast często spotykamy ich w innych, gdzie niemal cała ludność
chłopska należała do tej kategorii (Szam pania, Nivernais). Warunki ludności niewolnej
bardzo się też różniły w poszczególnych lennach i włościach. Na ogół pod koniec XII wieku
róż nica między wolnymi a niewolnymi chłopami była niewielka. Jedni i dru dzy żyli na co
dzień tak samo; zaznacza się tendencja do łączenia obu grup w jedną kategorię społeczną
ludzi, którym się narzuca ogranicze nia i powinności obowiązujące początkowo tylko
niewolnych: podatek, zwany przedślubnym, płacony przez chłopa, jeśli bierze za żonę
poddan kę innego pana; opłata “martwej ręki", obowiązująca przy obejmowaniu dzierżawy w
spadku po rodzicach. Różnice wynikały raczej z sytuacji ekonomicznej niż ze statusu
społecznego. Chłopstwo nie dzieliło się w praktyce na wolnych i niewolnych, lecz raczej na
zamożnych rolników, posiadających inwentarz żywy i narzędzia pracy, i na hołyszów, którym
za cały majątek muszą wystarczyć dwie ręce i odwaga. Wszędzie też spotykało się wolnych
chłopów cierpiących nędzę i niewolnych cieszą cych się względnym dostatkiem.
22
Klasa chłopska ma bowiem już wtedy swoich notablów, którzy słu żąc panu stają się
jego “ministeriałami", czyli urzędnikami, a także in nych, którzy wbrew pańskiemu
despotyzmowi kierują wspólnotą wiej ską. Ta wspólnota, złożona z ogółu ojców rodzin,
odgrywa ważną rolę w życiu wsi: zarządza ziemią i stadem należącym do gminy, rozstrzyga o
płodozmianie, rozkłada na poszczególnych chłopów ciężar podatku, zwanego taille,
ściąganego przez pana od wszystkich mieszkańców wło ści należących do niższego stanu.
Ludność miejska
Miasta często były po prostu wielkimi wsiami. Jednakże od wieku XI można
zaobserwować w całej Europie Zachodniej niewątpliwy roz kwit urbanistyczny, związany z
ożywieniem ruchu handlowego, rozwojem rzemiosł, a nawet pewnych form przemysłu, oraz
mnożeniem się stowarzyszeń zawodowych i municypalnych. Miasta przyciągają nową
ludność, rosną i poszerzają swoje mury. Mieszkańcy miast coraz bardziej niechętnie znoszą
władzę panów i swoją zależność od nich. Niezadowo lenie to prowadzi do buntów,
określanych jako “ruchy komunalne"; ich przebieg i forma bywały w różnych miastach różne,
zawsze jednak cho dziło o to samo, o uzyskanie przemocą lub w drodze ugody przywilejów,
swobód, praw do samorządu, spisanych w karcie praw komunalnych (charte de commune).
Toteż miasta coraz wyraźniej odcinają się od tła całego kraju. Dzięki uzyskanym swobodom
wyłamują się z systemu feu dalnego. W organizacji i statutach miast widać nieskończoną
różnorod ność, lecz gdy sytuacja polityczna rozwija się rozmaicie, ewolucja spo łeczna jest
wszędzie niemal identyczna.
Kupcy i rzemieślnicy zrzeszają się we wspólnotach zawodowych (póź niejszych
cechach), które wywierają coraz silniejszy wpływ na życie mia sta. Ustanawiając monopole,
wyznaczając płace i godziny pracy oraz wa runki przyjmowania do zawodu, tłumiąc bunty,
kontrolując jakość towa rów, surowo karząc oszustwa i złą robotę, zrzeszenia te w końcu nie
tylko całkowicie kierują handlem i produkcją, lecz ujmują w swoje ręce administrację
miejską. I tak samo jak na wsi, hierarchia nie opiera się tu na statusie prawnym, lecz na
kryteriach ekonomicznych: są bogaci i są biedni. Z jednej strony patrycjat, majętni kupcy,
mistrzowie rze miosł, właściciele rent dzierżą władzę polityczną, wyznaczają i zbierają
podatki, posiadają domy i ziemie, z których czerpią dochody pobierając czynsze; z drugiej
strony pospólstwo, drobni rzemieślnicy, robotnicy, ter minatorzy, czeladnicy, biedacy różnego
autoramentu, którzy, jak tkacz ki wyzwolone przez Iwena w romansie Chretiena de Troyes
23
Rycerz z lwem, skarżą się na swój los:
“Zawsze tkać będziemy jedwabie, lecz same nigdy nie będziemy le piej przyodziane. Zawsze
będziemy biedne i nagie, zawsze nas będzie dręczył głód i pragnienie. Nigdy nie będzie nas
stać na lepszą strawę [...) Kto zarabia dwadzieścia su tygodniowo, nigdy się nie wydobędzie z
nę dzy [...), a gdy my cierpimy niedostatek, ten, dla którego pracujemy, bogaci się naszym
trudem [...)”
Duchowieństwo
Środowisko duchownych było niezmiernie zróżnicowane, a granice spomiędzy nim a
światem ludzi świeckich niekiedy się zacierały. Duchow nym nazywano każdego mężczyznę,
który otrzymał już pierwsze z niż szych święceń, miał wystrzyżoną tonsurę i nosił długie
szaty, wyróżniające duchownych. Był to status dość elastyczny i liczne pośrednie stop nie
dzieliły ludzi świeckich od członków prawdziwego duchowieństwa. Status duchownego
zdawał się bardzo pożądany, przynosił bowiem wiele poważnych przywilejów. Duchowny
podlegał wyłącznie sądom koś cielnym, łagodniejszym od sądownictwa świeckiego. Stan
duchowny zwal niał od służby wojskowej i od większości podatków ściąganych przez se-
niorów. Osoby duchowne oraz ich mienie cieszyły się specjalną opieką, o beneficja kościelne
były zastrzeżone tylko dla nich. W zamian za to nie wolno im się było mieszać do spraw
świeckich, a zwłaszcza parać się handlem. Ci, którzy otrzymali wyższe święcenia, nie mieli
prawa się żenić, a jeśli złożyli zakonne śluby ubóstwa, tracili prawa do spuścizny po
rodzicach.
Duchowni piastujący urząd kościelny korzystali ze związanych z nim dóbr i mieli się
utrzymywać z płynących stąd dochodów: były to bene ficja. Odróżniano beneficja mniejsze
(probostwa, przeorstwa, kanonikaty) od beneficjów większych (arcybiskupstwa, biskupstwa,
opactwa). Zarów no we Francji, jak w Anglii Kościół należał do najbogatszych właścicieli
ziemskich królestwa i nadawał część swoich dóbr tym, którzy mu służyli. Wielkość
beneficjum zależała od wagi pełnionych funkcji.
Biskupa zazwyczaj wybierali księża należący do kapituły kościoła katedralnego, czyli
kanonicy. Niekiedy zasięgano opinii wiernych, czę sto wszakże któryś z możnych panów, król
albo papież, narzucał swo jego kandydata. Pod koniec XII wieku biskupi stawali się coraz
bardziej zależni od Stolicy Apostolskiej, która dążyła do ograniczenia ich wła dzy
24
sądowniczej i kontrolowała sposób, w jaki zarządzali swoimi diece zjami. Innocenty III zwykł
nawet wzywać każdego biskupa do Rzymu co najmniej raz na cztery lata.
Arcybiskupowi podlegało biskupstwo metropolitalne. We Francji ów czesnej było
osiem takich archidiecezji (Rouen, Reims, Sens, Tours, Bor deaux, Bourges, Narbonne i
Auch), w Anglii tylko dwie (Canterbury i York). Arcybiskup był ważną osobistością, którą
zarówno papież, jak król, każdy na swoją rękę, usiłował jak najściślej kontrolować. Dlatego
często dochodziło do konfliktów z okazji nominacji takiego księcia Koś cioła, jak na przykład
trwający sześć lat (1207-1213) konflikt między Janem Bez Ziemi a Innocentym III, gdy
papież ten mianował arcybi skupem Canterbury, a tym samym prymasem Anglii, swojego
przyjaciela Stephena Langtona zamiast królewskiego kandydata.
W obrębie swojej diecezji biskup sam rozstrzygał o przydziale mniej szych
beneficjów. Jednakże panowie zachowali prawa do wysuwania kan dydatów na proboszczów
w kościołach przez siebie fundowanych. Jeżeli kandydat odpowiadał warunkom
kanonicznym, biskup go zazwyczaj za twierdzał, lecz i w takich sprawach zdarzały się
konflikty i nadużycia.
Olbrzymią większość duchowieństwa stanowili księża obsługujący parafie wiejskie. Byli to
na ogół ludzie miejscowi, lecz nie zawsze nie skazitelni. Z reguły ksiądz miał się utrzymywać
z dochodów, jakie da wało mu jego beneficjum, obowiązany był bezpłatnie odprawiać nabo-
żeństwa i udzielać sakramentów. Wszędzie wszakże pleniła się symonia; opłaty za chrzty i
pogrzeby były niemal uznaną praktyką. Ponadto nie zawsze przestrzegano obowiązującego
celibatu. W niektórych parafiach proboszczowie jawnie żyli z konkubinami lub legalnymi
żonami, jeśli się godzi tak je nazwać. Nie należy jednak mówiąc o tych praktykach prze-
sadzać; w wielu okolicach zaniechano ich pod wpływem reformatorskiej działalności
wyższego duchowieństwa. Wprawdzie literatura roi się od przykładów księży chciwych,
wyniosłych i rozpustnych, wprawdzie nurt antyklerykalizmu płynie przez całe średniowiecze i
nabiera coraz więk szej agresywności, lecz wcale nie jest dowiedzione, że złych księży było
więcej niż dobrych.
Rycerstwo
Instytucja rycerstwa zaszczepiona została na pniu systemu feudal nego około roku
1000. Formalnie rycerzem jest każdy mężczyzna para jący się wojennym rzemiosłem, który
przeszedł specjalną ceremonię wta jemniczenia, zwaną pasowaniem. Jednakże to nie
25
wystarczało: należało poza tym przestrzegać pewnych reguł i prowadzić określony tryb życia.
Rycerze nie tworzyli więc prawnie zdefiniowanej klasy, lecz kategorię społeczną, skupiającą
ludzi wyspecjalizowanych w walce konnej - w je dynym aż do końca XIII wieku skutecznym
sposobie walki - i posiada jących dostateczne środki, aby prowadzić szczególny tryb życia
obowią zujący rycerzy.
Teoretycznie może należeć do rycerstwa każdy mężczyzna ochrzczo ny; każdy rycerz
ma bowiem prawo pasować na rycerza człowieka, któ rego uznał za godnego tego zaszczytu,
bez względu na pochodzenie i po zycję społeczną. Epickie poematy - chansons de geste -
dostarczają przykładów pasowania na rycerzy mężczyzn pochodzących z ludu (chło pa,
drwala, świniopasa, kupca, żonglera, kucharza, odźwiernego itp.)4 w nagrodę za
wyświadczone bohaterowi przysługi. Niekiedy zaszczyt ten spotyka nawet ludzi niewolnych.
Tak więc w poemacie Ami et Amile dwaj słudzy, którzy dochowali wierności swojemu panu
dotkniętemu trą dem, otrzymują z jego rąk godność rycerską.
“Hrabia Ami [...] nie zapomniał wówczas o swoich dwóch dobrych sługach i obu
pasował na rycerzy tego samego dnia, w którym został uzdrowiony."
W rzeczywistości wyglądało to inaczej niż w literaturze. Od połowy XII wieku
rycerstwo rekrutuje się niemal wyłącznie spośród synów ry cerzy i tworzy tym sposobem
warstwę dziedziczną. Pasowania ludzi Z gminu stały się zdarzeniami wyjątkowymi, a może
całkowicie zniknęły. Złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze, procedura kooptacji pro-
wadziła nieuchronnie do opanowania przez jedną klasę, a mianowicie a rystokrację
ziemiańską, tej instytucji, której nie określały żadne prze pisy prawa. Druga i zapewne
ważniejsza przyczyna łączy się z imperaty wami społeczno-ekonomicznymi: koń, rynsztunek
wojenny, ceremonia pa sowania i towarzyszące jej festyny kosztowały drogo. Żeby sobie
pozwo lić na życie bezczynne, wypełnione rozrywkami, rycerz musiał mieć od powiedni
majątek, a w tych czasach mógł to być tylko majątek ziemski. Zawód rycerski przynosił
jedynie chwałę i zaszczyty, wypadało więc żyć albo ze szczodrobliwości bogatego i możnego
pana (o co było łatwo w po czątkach XII wieku, lecz dużo trudniej w sto lat potem), albo z
docho dów przynoszonych przez dziedziczne dobra. Wielu oczywiście wolało choćby
najskromniejsze lenno niż stałą zależność od łaski pańskiej i mieszkanie pod pańskim
dachem.
Około roku 1200 rycerze rekrutowali się przeważnie z warstwy lu dzi szlachetnie
urodzonych i ich potomstwa. We Francji zjawisko to występuje tak wyraźnie w ciągu całego
26
wieku XIII, że stopniowo przynależność do rycerstwa przestaje uchodzić za osiągnięcie
jednostki, lecz zmienia się w dziedziczny przywilej zastrzeżony dla warstw szlachetnie
urodzonych. Rycerstwo i możni złączyli się w jedną kategorię.
Życie rycerskie
Rycerstwo było przede wszystkim określonym sposobem życia. Wy magało to
specjalnego przygotowania, uroczystej inicjacji, oddawania się innym zajęciom niż ludzie
spoza tego kręgu. Literatura epicka i dwor ska odmalowuje obraz rycerstwa szczegółowo, lecz
zapewne złudnie, ze względu na swój charakter ideologicznie tradycjonalny, trzeba więc ten
wizerunek korygować, sięgając do pamiętników, dokumentów dyploma tycznych i odkryć
archeologicznych.
Życie przyszłego rycerza zaczynało się od długiego i trudnego ter minowania, najpierw
w ojcowskim zamku, potem, od dziesiątego czy dwunastego roku życia, pod okiem bogatego
ojca chrzestnego lub moż nego protektora. W pierwszym okresie wychowania rodzinnego i
indy widualnego trzeba było sobie przyswoić podstawowe umiejętności jazdy konnej,
polowania i władania bronią. W drugim okresie, dłuższym i zmie rzającym do większego
wyspecjalizowania, dokonywało się prawdziwe wtajemniczenie zawodowe, przeznaczone
tylko dla rycerzy. Na tym eta pie nauka odbywała się zbiorowo. Na wszystkich bowiem
stopniach pi ramidy feudalnej każdy dwór pański był niejako szkołą rycerską, w któ rej
synowie wasali, protegowanych i uboższych krewnych uczyli się wo jennego rzemiosła i cnót
rycerskich. Im pan bogatszy i możniejszy, tym więcej gromadzi się wokół niego uczniów.
Aż do wieku wahającego się między szesnastym a dwudziestym trzecim rokiem,
młodzieniec pełni u protektora zarazem służbę domową i wojskową. Usługując panu przy
stole i uczestnicząc w jego polowa niach i innych zabawach nabiera światowej ogłady.
Zajmując się jego końmi i czyszcząc zbroję, a później towarzysząc mu na turnieje i pole
bitwy, poznaje arkana sztuki wojennej. Od dnia, gdy dopuszczono go do tych funkcji, aż do
dnia pasowania młodzieniec nosi miano giermka; niektórzy nigdy nie posuną się w hierarchii
wyżej, jeśli im zabraknie majątku, zasług lub okazji. Dopiero bowiem po ceremonii
pasowania wolno się mienić rycerzem.
Rytuał tej ceremonii ustalił się dopiero później. W epoce, która nas interesuje, formy
te były bardzo zróżnicowane, zarówno w rzeczywistoś ci, jak w literaturze. Szczególnie różnił
27
się obrzęd pasowania w czasie wojny i w czasie pokoju. W pierwszym przypadku pasowanie
odbywało się na polu bitwy, przed starciem lub po zwycięstwie, i te pasowania były
najwspanialsze, pomimo że gesty i formuły redukowano wówczas do surowej prostoty,
wyrażającej istotny ich sens, na ogół do wręczania miecza i do colee. W czasie pokoju
pasowanie zazwyczaj łączono z uro czystościami wielkich świąt religijnych (Wielkanoc,
Zielone Świątki, Wniebowstąpienie) lub festynów świeckich (narodziny lub wesele księ cia,
zawarcie pokoju między dwoma suwerenami). Były to widowiska na pół liturgiczne,
rozgrywające się na dziedzińcu zamkowym, w przedsion ku kościoła, na placu miejskim lub
na błoniach. Kandydat musiał się uroczyście przygotować (spowiedź i komunia święta),
spędzał poprzednią noc na medytacji w kościele lub kaplicy. Po ceremonii przez kilka na-
stępnych dni trwały uczty, turnieje i zabawy.
Sama ceremonia miała charakter sakralny. Zaczynała się od poświę cenia rynsztunku,
potem zaś ojciec chrzestny podawał swemu chrześ niakowi kolejno miecz i ostrogi, kolczugę i
hełm, wreszcie włócznię i tar czę. Giermek przywdziewał zbroję, recytując modlitwy i
wymawiając przysięgę, która zobowiązywała go do przestrzegania zwyczajów i po winności
stanu rycerskiego. Na zakończenie następowała colee - sym boliczny gest, którego
pochodzenie i sens pozostały nie wyjaśnione i któ ry przybierał rozmaite formy; najczęściej
celebrujący ten obrzęd, stojąc, uderzał klęczącego przed nim giermka otwartą dłonią w ramię
lub w kark, i to mocno. W niektórych hrabstwach Anglii i w kilku regionach zachodniej
Francji poprzestawano na uściskaniu przyszłego rycerza (ac colade) albo po prostu na
mocnym uścisku jego dłoni. W wieku XIV gest co1ee wykonywano już nie dłonią, lecz
płazem miecza i wymawiano przy tym rytualną formułę: “W imię Boga, świętego Michała i
świętego Jerzego pasuję cię na rycerza." Proponowano rozmaite wyjaśnienia, o statnio jednak
przeważa pogląd, że praktyka ta jest reliktem dawnego zwyczaju germańskiego, polegającego
na przekazywaniu młodzieńcom przez starszych cnót i godności wojownika.
Pasowanie, chociaż stanowiło doniosły moment w karierze rycerza, nie zmieniało w
niczym jego życia codziennego, które w dalszym ciągu wypełniały konne przejażdżki, bitwy,
polowania i turnieje. Rej wiedli w tym wszystkim najzamożniejsi panowie, wasale mający
skromne len na musieli się zadowalać okruszynami chwały, przyjemności i łupów. Do
wyjątków prawdopodobnie należał los Wilhelma zwanego Marszał kiem, który, jako młodszy
syn swego rodu, był niezamożny, lecz przy padł mu zaszczyt pasowania na rycerza Henryka
Młodego, najstarszego syna Henryka II Plantageneta.
28
“W dniu owym Bóg obdarzył Marszałka niezwykłym szczęściem: w obecności
hrabiów, baronów i wielu panów z najznamienitszych ro dów on, który nie posiadał
najmniejszego nawet skrawka lenna i nie miał nic prócz miana rycerza, podał miecz synowi
króla angielskiego. Wielu zapałało wtedy zazdrością, nikt wszakże nie ośmielił się jawnie jej
okazać."
Równi wobec prawa, rycerze nie byli jednak równi w rzeczywistoś ci. Istniało coś w
rodzaju “rycerskiego proletariatu", zawdzięczającego uposażenie, konie, nawet zbroję
hojności możnego protektora (króla, hra biego, barona) i wiszącego u pańskich klamek. Ci
ubodzy rycerze, bogaci w świetne nadzieje, lecz niezasobni w lenna, rekrutowali się często
spo śród młodzieńców czekających na dziedzictwo po ojcu; wskutek braku własnego majątku
skazani byli na służbę u wielkich panów. Pod wodzą książęcego syna lub hrabiego tworzyli
hałaśliwe bandy, szukali szczę ścia ofiarowując swoje służby bogaczom, uganiali się z
turnieju na tur niej, z wojny na wojnę. Oni to pierwsi zgłaszali się do udziału w krucja cie lub
dalekiej wyprawie, tym bardziej nęcącej, im większe się z nią wiązało ryzyko. Starali się, jak
Wilhelm zwany Marszałkiem, zdobyć ser ce posażnej dziedziczki, aby przez bogaty ożenek
uzyskać majątek, któ rego im urodzenie ani popisy męstwa nie przyniosły. Dlatego żenili się z
reguły późno, lecz nie wszyscy w tych matrymonialnych łowach mieli takie szczęście jak
przyszły regent Anglii.
Dla tych odbiorców, dla rzeszy młodych rycerzy, chciwych miłos nych i wojennych
tryumfów, przeznaczone były zapewne poematy ry cerskie i dworska literatura. W utworach
tych znajdowali obraz spo łeczeństwa nie istniejącego w rzeczywistości, lecz upragnionego,
społe czeństwa, w którym zalety, obyczaje i aspiracje rycerstwa byłyby jedy nym
dopuszczalnym ideałem.
Ideał i cnoty rycerskie
Rycerstwo to nie tylko styl życia, lecz także określony etos. Można uznać za fakt
historyczny i niewątpliwy, że młody giermek podczas ce remonii pasowania na rycerza
podejmował pewne zobowiązania moralne, lecz o istnieniu konkretnego kodeksu rycerstwa
nie świadczą żadne inne dowody prócz literatury. A wiadomo, jak wielki dystans dzielił
niekiedy w XII wieku wzorzec literacki od codziennej rzeczywistości. Przy tym przepisy tego
kodeksu są w różnych utworach różne, a duch ich zmie nia się wyraźnie w ciągu stulecia.
Chretien de Troyes opiewa inne ideały niż Pieśń o Rolandzie. Posłuchajmy, jak Gornemant z
29
Goort poucza mło dego Parsifala o powinnościach rycerza.
“Drogi bracie, jeśli ci się przydarzy potykać z rycerzem, pomnij mo je słowa: jeżeli go
pokonasz [...] i jeśli będzie musiał cię prosić o litość, nie zabijaj go bezmyślnie, lecz okaż mu
miłosierdzie. Poza tym nie bądź zbyt gadatliwy ani ciekawy [...] Kto za wiele gada, grzeszy,
wystrzegaj się więc gadulstwa. A gdy spotkasz damę albo pannę w ciężkiej opresji, proszę
cię, zrób wszystko, co w twojej mocy, aby ją wybawić. Na koniec dam ci radę, którą nie
godzi się pogardzić: zachodź często do kościoła i módl się, aby Stwórca wszelkich rzeczy
zmiłował się nad twoją duszą i wśród tego ziemskiego świata zachował ciebie jako swego
chrześcija nina." W ogólnych zarysach kodeks rycerski da się sprowadzić do trzech głównych
zasad: wierność danemu słowu i lojalność wobec każdego; hojność, opieka i pomoc
każdemu, kto jest w potrzebie; posłuszeństwo Kościołowi, obrona jego kapłanów i jego
mienia.
Pod koniec XII wieku ideałem doskonałego rycerza nie był jeszcze z pewnością
Parsifal ani sir Galahad, którzy pojawili się dopiero około roku 1220, wraz z Queste del Saint
Graal (Opowieść o świętym Graalu). Nie mógł też być takim ideałem Lancelot, gdyż jego
romans z Ginewrą nie da się pogodzić z wymaganiami moralnymi stawianymi rycerzom.
“Słońcem wszystkiego rycerstwa" jest siostrzeniec króla Artura, Gawen, który wśród swych
towarzyszy zasiadających wokół Okrągłego Stołu od znacza się najwyższym stopniem cnót
wymaganych od rycerza: szczero ścią, dobrocią, szlachetnością serca; bogobojnością i
wstrzemięźliwością; męstwem i urodą; pogardą dla trudów, cierpienia i śmierci; świadomo-
ścią własnej wartości, dumą z należenia do znakomitego rodu i ze służby wielkiemu panu;
wiernością złożonej przysiędze; wreszcie i nade wszy stko cnotami, które w starej
francuszczyźnie nazywały się largesse i cour toisie, a dla których w języku współczesnym
brak adekwatnych wyra zów Largesse to hojność, wielkoduszność i rozrzutność zarazem. Tę
cnotę może posiadać tylko człowiek bogaty. Przeciwieństwem jej jest chciwość, pogoń za
zyskiem - cechy przypisywane kupcom i rajcom miejskim, zawsze ośmieszanym przez
Chretiena de Troyes i jego naśladowców. W społeczeństwie, w którym większość rycerzy
żyje ubogo z tego, co raczą im podarować lub użyczyć protektorzy, zrozumiałe, że literatura
sławi podarunki, wydatki, rozrzutność i wszelkie przejawy zbytku.
Courtoisie to pojęcie jeszcze trudniejsze do zdefiniowania. Składają się na nie
wszystkie cechy poprzednio wymienione, ale z dodatkiem jeszcze kilku, a mianowicie takich
jak uroda, elegancja i chęć podobania się wszystkim, łagodność, świeżość ducha, delikatność
30
serca i manier; humor, inteligencja, wytworna grzeczność, a także - by niczego nie zataić -
trochę snobizmu. Aby tę “kurtuazję" osiągnąć, trzeba być mło dym i niczym nie
skrępowanym, w każdej chwili gotowym wyruszyć na wojnę, wziąć udział w jakiejś zabawie,
szukać przygody lub pędzić życie próżniacze. Przeciwieństwem tej cechy jest vilainie -
przywara prostaków, gburów, ludzi nisko urodzonych, a zwłaszcza źle wychowa nych. Aby
zasłużyć bowiem na miano człowieka “kurtuazyjnego", dwor nego, nie wystarcza dobre
urodzenie; przyrodzone dary muszą być roz winięte przez odpowiednią edukację i utrwalone
przez codzienne ich praktykowanie na pańskim dworze. Dwór Artura jest wzorem takiego
środowiska. Tam można było poznać najpiękniejsze damy, najmężniej szych rycerzy i
najgładsze maniery.
31
Rozdział trzeci
Krajobraz. Od ziemi gaste do kwitnącego sadu.
W końcu wieku XII krajobraz Europy Zachodniej już się przedsta wiał inaczej niż w
roku 1000 - gdy był to ogromny obszar landów i puszczy, z rzadka rozjaśniony polanami,
skupiającymi ludzi, uprawne pola i cywilizację. Dzięki wielkiemu pędowi do wycinania
lasów, spo łeczeństwo chrześcijańskie powiększyło swoje włości w granicach włas nej
domeny, a w wielu okolicach krajobraz wiejski uległ głębokim prze obrażeniom: polany się
rozrosły, wody cofnęły, równiny się otwarły aż do wzgórz i bagnisk. Główną przyczyną tego
był gwałtowny wzrost demo graficzny: żeby wyżywić zwiększoną liczbę ludności, trzeba było
zwięk szyć powierzchnię ziemi uprawnej, skoro nie znano sposobów podnie sienia jej
wydajności.
Karczowanie lasów
Zjawisko to, trwające od końca X aż do końca XIII wieku, mimo swego doniosłego
znaczenia, mało jest dotychczas znane historykom. Trud no je opisać w sposób wyczerpujący,
gdyż przybierało różnorodne for my: karczowano lasy, walczono z krzewiącymi się uparcie
zaroślami i cierniem, przygotowywano karczowiska pod uprawę, osuszano bagna,
wydzierano ziemię morzu. Jedno jest pewne: ten pęd do zdobywania i zagarniania pod
uprawę coraz większych terenów przejawiał się naj silniej właśnie w XII wieku, chociaż z
różnym natężeniem, zależnie od regionu: najpotężniej w Burgundii, Owernii i Bretanii,
słabiej w Nor mandii, Artois oraz w centrum i na południu Anglii. Wypada wszakże
skorygować tradycyjny obraz mnichów karczujących lasy i rąbiących pnie, aby powiększyć
uprawne pola swojego klasztoru: ogromną większość tej roboty wykonywali chłopi na rozkaz
pana, a najtrudniejszym do po konania przeciwnikiem były nie drzewa, lecz zarośla, ciernie i
poszycie leśne.
W okresie wojny stuletniej ugory z powrotem zapanowały na części tej zdobytej już
przez ludzi ziemi, ale w ogólnych zarysach krajobraz wiejski północnej i zachodniej Francji
ukształtował się w XII i XIII wie ku taki, jaki z nieznacznymi zmianami pozostał aż do
połowy wieku XVIII. Krajobraz landów i lasów, łąk i pól uprawnych, ogrodów i sa dów,
harmonijnie poprzecinany przez bieżące i stojące wody. Pejzaż ten, pomimo różnic
32
geograficznych, przedstawiał się wszędzie podobnie, z po wodu stosowanych powszechnie
tych samych metod agrarnych, polega jących na intensywnej hodowli i powszechnej uprawie
roślin jadalnych, głównie zbóż. W leśnej krainie pojawiają się rozproszone osiedla ludzkie,
nie znane w pierwszym tysiącleciu, a nawet w XI wieku. Odosobnione gospodarstwa
wyrastają pomiędzy dawnymi skupiskami ludzkimi i świe żo wykarczowanymi terenami,
gdzie powstają nowe wioski. W ten spo sób rodzi się pewna forma indywidualnego rolnictwa
na użytkach nie rozdrobnionych i nie podlegających nakazom dawnej gospodarki zespo łowej.
Wioski w Normandii, Poitou i Bretanii dotychczas noszą nazwy od imion tych pionierów,
którzy uzyskali od seniorów prawo do osiedle nia się na swoich karczowiskach: La Rogerie,
La Martinerie, La Richar dais, La Thomassais, La Thibaudiere, La Guichardiere,
Chez-Foucher, Chez-Garnier.
Lądy i mokradła
Lądy zajmowały jeszcze więcej terenów niż lasy. To właśnie była ziemia gaste
(opuszczona), opisywana w rycerskich poematach, gdzie gu bią się ścieżki, a zaczyna
przygoda, niepewność i niebezpieczeństwo. Rze czywistość była mniej barwna: chodziło po
prostu o ziemie nie uprawia ne, raz na zawsze oddane na pastwę cierni i zarośli, lub też
chwilowo le żące ugorem (jak tego wymagał system trójpolówki), albo też ugór, po którym
mogli swobodnie chodzić ludzie i zwierzęta. Ich granice z obsia nymi polami były nie zawsze
wyraźne, toteż często wybuchały spory między rolnikami i pasterzami z powodu szkód
wyrządzanych przez stada.
Bagna i mokradła grały też niemałą rolę w życiu wsi. Wszędzie obfitowały w
zwierzynę i ryby. Z zalewów morskich wydobywano sól; rzeczne dostarczały trzciny, sitowia,
a zwłaszcza torfu - cennego paliwa, którego eksploatacja była ograniczona przepisami. Po
zdrenowaniu i osu szeniu, na przykład na wybrzeżach Flandrii, Bretanii i Poitou oraz na
wybrzeżach angielskich, przemieniały się w poldery lub służyły począt kowo za pastwiska, a z
czasem szły pod uprawę.
Rzeki stanowiły naturalne granice, a zarazem drogi wodne, ułatwia jące nie tylko ruch
osobowy i towarowy, lecz także przenikanie idei i postępu. Były to jedyne naprawdę linearne
granice pomiędzy włościa mi dwóch panów, dwoma księstwami, dwiema krainami, ale jedno-
cześnie granice świata czarów w literaturze, na której kartach przygoda zwykle czeka na
33
drugim brzegu brodu lub na drugim końcu mostu.
Las
Przygoda czeka też w lesie, który jest nie tylko gaste jak landy, ale w dodatku soltaine -
bezludny - jak morze i ocean. Literacki las nie ma nic wspólnego z umiłowaniem przyrody.
Autorzy czynią zeń miejsce niedostępne, schronienie pustelników, kryjówkę ściganych
przestępców lub nieszczęśliwych kochanków, jak w historii Tristana i Izoldy. Las sprzyja
zasadzkom, łatwo o groźne spotkanie w tym świecie pełnym gro zy i posępnych przeczuć,
gdzie bardzo płynna granica dzieli rzeczywiste niebezpieczeństwa od nadprzyrodzonych.
Doskonałym wzorcem jest las Broceliande, w sercu Bretanii armorykańskiej, gdzie dzikie
zwierzęta są siadują z poczwarami, a zbójcy z czarodziejami, gdzie rycerze Okrągłego Stołu
(między innymi mężny Calogrenant) przybywają w poszukiwaniu przygód, spotkań z
tajemnicą, cudami i wróżkami.
“Zdarzyło się to z górą siedem lat temu. Sam jeden wędrowałem w poszukiwaniu
przygód, uzbrojony od stóp do głów, jak przystało ry cerzowi. Przypadek zawiódł mnie w głąb
gęstego lasu, gdzie na ścieżkach zarośniętych cierniem i kolczastymi krzewami czyhały
niezliczone nie bezpieczeństwa. Nie bez trudu i szwanku posuwałem się taką dróżką.
Cwałowałem przez dzień cały, zanim w końcu wydostałem się z lasu. A był to las
Broceliande [...]"
Szablony poetyckie nie oddają rzeczywistości. W wieku XIII las już nie wyglądał tak
jak w epoce Karolingów. Poprzecinany był ścieżkami, pracowali w nim ludzie, pasły się
stada. Pustelnicy i wyrzutki społe czeństwa, zamiast się kryć w najciemniejszych ostępach,
osiedlali się na polanach i po brzegach puszczy. Ani we Francji, ani nawet w Anglii (bar dziej
podówczas zalesionej) nie było już wielkich, całkowicie dziewiczych puszcz. Większość
lasów nie jest już niedostępna i nie zieje grozą, lecz stoi otworem dla ludzi czerpiących z nich
wiele różnych pożytków. Dzię ki temu właśnie lasy mają podstawowe znaczenie dla życia
gospodarcze go. Przede wszystkim dają drewno, główne bogactwo zachodniej Europy i
najważniejsze tworzywo ówczesnej cywilizacji, zastępujące często ka mień, żelazo i węgiel;
drzewem ogrzewa się domy, z niego robi się tycz ki do winnicy i słupy do podpierania
podziemnych korytarzy, a także sprzęty domowe, narzędzia i wszelkie rodzaje instrumentów;
z drzewa sporządza się meble, buduje domy, drogi, palisady, statki, taczki i wozy. Kora służy
34
do garbowania skór, żywica do wyrobu kleju, świec i pochod ni; leśne rośliny dostarczają
leków i barwników. Las dostarcza też żyw ności, takich produktów, jak miód, grzyby, zioła,
jagody, a wszystko to, zwłaszcza dla chłopów, stanowiło coś więcej niż dodatek i przyprawę.
W lesie wreszcie żyje zwierzyna, potrójnie cenna, bo dostarcza mięsa, skór i futer, lecz
polowanie było ograniczone przepisami i zastrzeżone dla możnych.
Ponadto las stanowił olbrzymi obszar pastwisk dla stada pańskiego i całej gminy.
Konie, krowy, owce i kozy skubały trawę pod drzewami i li ście z krzewów; nierogaciznę
przyprowadzano pod buki i dęby, aby się tuczyła bukwiami i żołędziami, a zwyczaj ten był
tak zakorzeniony w życiu wsi, że niemal we wszystkich regionach Anglii oceniano wielkość
zalesionego obszaru według liczby świń, które można tam wypaść w cią gu roku. Tak więc
wiemy, że las Pakenham (obecnie w Suffolk) mógł wyżywić pod koniec XI wieku 100 świń,
lecz zaledwie połowę tej liczby w roku 1217.
Las, bogaty w rozliczne i niezbędne produkty, był wszędzie podpo rządkowany
zwyczajowym ścisłym przepisom, ograniczającym prawa chłopów do drewna, zwierzyny i
owoców. Kłusownictwo i potajemne zbie ranie runa leśnego było często jedynym sposobem,
aby obejść ustawo dawstwo krzywdzące chłopa na rzecz pana i jednostkę na rzecz gminy. Na
wszystkich poziomach stosunków feudalnych, z najwyższym włącznie, dochodziło do
niezliczonych waśni i konfliktów z powodu przywilejów leśnych. Do tego stopnia, że król
Anglii, Jan Bez Ziemi, właściciel pra wie wszystkich lasów w królestwie, musiał w roku 1216
przyznać swoim zbuntowanym baronom Kartę Leśną, na wzór sławnej Wielkiej Karty z roku
1215, zgadzając się na zmniejszenie obszaru własnych dóbr leś nych i ograniczenie swoich
praw do polowania w nich.
Ogrody zamkowe
Ziemiom gastes, landom i lasom przeciwstawić można ucywilizowa ną przyrodę
ogrodów. Tym mianem - verger - określano pańskie ogro dy, zakładane w cieniu zamku, poza
obronnym murem, lecz w pobliżu donżonu. Wchodziło się tam przez furtę i kładkę
przerzuconą nad fosą. W utworach literackich jest to miejsce przechadzek, wypoczynku, roz-
rywek arystokracji i spotkań kochanków. Strumienie, zielone trawniki, drzewa rzadkich
odmian i melodyjny świergot rozmaitego ptactwa w ich gałęziach - wszystka to składa się na
istny raj ziemski, gdzie ko chankowie znajdują bezpieczne i piękne schronienie, a pan zamku
35
wraz ze swoją świtą może się napawać urokami przyrody z dala od tłumu i je go pospolitych
rozrywek.
Rzeczywistość była bardziej prozaiczna. Ogród z pewnością sprzyjał spacerom i lekkiej rozmowie, lecz
przede wszystkim dostarczał mieszkań com zamku owoców, warzyw, wina, świeżej wody, aromatycznych ziół,
roślin na włókna i leczniczych. Co prawda, z braku szczegółowych opi sów i realistycznej ikonografii niewiele
nam wiadomo o XII- i XIII -wiecznych ogrodach. W końcu średniowiecza były to w najbogatszych włościach
parki skomponowane z trawników i symetrycznych masywów zieleni, poprzecinane prostokątną siecią alei,
zraszane wodą ze źródeł i basenów, ozdobione motywami architektonicznymi. Znajdowały się w nich cieplarnie
i szpalery, a także ptaszarnie, niekiedy zwierzyniec; przy jemne górowało nad pożytecznym. Możliwe, że przy
książęcych rezy dencjach już w XIII wieku urządzano takie ogrody. W skromniejszych zamkach jednak ogród
pełnił głównie funkcję użytkową. Ogród pański, tak samo jak chłopski, był przede wszystkim warzywnikiem,
uszlachet nionym, ładnie ogrodzonym, z mnóstwem drzew owocowych, z altaną porośniętą winem, ze studnią lub
źródłem dostarczającym wody, niekie dy z kwietnikami (róże, lilie, fiołki), ale jednak warzywnikiem. Jarzyny i
owoce były ważniejsze niż trawniki i kwiaty. Były to miejsca wcale nie podobne do ogrodów z literatury
dworskiej z ich idyllicznym pejza żem, czarodziejską florą i egzotyczną fauną, jak ogród olbrzyma Mabo agrena
opisany przez Chretiena de Troyes w zakończeniu romansu o Ery ku i Enidzie:
“Ogród ten nie był otoczony murem ani płotem, lecz tylko warstwą powietrza, które wokół
niego tworzyło magiczną zaporę. Było w niej jed no tylko wejście, a w ten sposób ogród był
tak dobrze zamknięty, jakby go opasywała żelazna ściana. Zimą i latem kwitły tu kwiaty i
dojrzewały owoce; owoce tak zaczarowane, że każdy mógł ich skosztować w obrębie ogrodu,
lecz nie mógł ich wynieść i zjeść poza nim, a kto by tego spró bował, nie znalazłby wyjścia,
póki by owoców nie odniósł na miejsce, z którego je wziął. Żyły tam wszystkie ptaki, jakie
latają po niebie, a śpiew ich rozweselał i zachwycał ludzi, i każdy gatunek był licznie
reprezentowany. W ogrodzie tym rosły też w wielkiej obfitości wszystkie aromatyczne
korzenie i wszystkie rośliny lecznicze, jakie można spotkać ' w różnych najdalszych krajach
[...]"
36
Rozdział czwarty
Jaki pan taki dom: Zamek i otoczenie
Na okres, o którym w tej książce mowa, przypada apogeum kla sycznego feudalnego
zamku romańskiego, zbudowanego wokół donżonu i otoczonego kilkoma pierścieniami
murów obronnych.
Pierwsze zamki pojawiły się w epoce Karolingów i były to po prostu budowle
drewniane na wzgórzu, otoczone pojedynczą lub podwójną pali sadą oraz fosą. Lecz od końca
X wieku systemy fortyfikacyjne stale udo skonalano: mury piętrzyły się coraz wyżej, fosy się
pogłębiały; na naroż nikach powstawały wysunięte umocnienia, a przede wszystkim kamień
stopniowo wypierał drewno, najpierw przy budowie donżonu, potem we wszystkich
umocnieniach flankowych i kurtynach. Arcydziełem fortyfi kacji romańskiej jest
Chateau-Gaillard, zamek zbudowany przez Ryszar da Lwie Serce w meandrach Sekwany
między 1196 a 1198 rokiem. W pierwszych dekadach następnego stulecia zarysowuje się
nowy etap wraz z pojawieniem się zamków typu gotyckiego, który charakteryzuje się
zmniejszonym obwodem pierścienia obronnego, większą liczbą wież i u mocnień flankowych,
bogatszym krenelażem i bardziej niespokojną syl wetą ogólną; donżon traci na znaczeniu i
rozmiarach, jego funkcję mili tarną przejmuje potężna narożna baszta, a rolę mieszkalną -
lepiej do tego celu przystosowany zamek mieszkalny.
Opiszemy tutaj typowy zamek z końca XII wieku. Zakładamy, że jest on zbudowany z
kamienia, chociaż w tym czasie najbardziej rozpo wszechnione były ufortyfikowane budowle
drewniane lub na pół z drew na, a na pół z kamienia, zwłaszcza w Anglii, gdzie postęp w tej
dziedzinie dokonywał się wolniej niż we Francji. Kamień na ogół uchodził za materiał
luksusowy, zastrzeżony dla najmożniejszych panów, dla kró lów, książąt i hrabiów. Mało kto
z ich wasali mógł się szczycić, że odzie dziczywszy po ojcu dom drewniany, zostawił swemu
synowi murowany. W opisie, mimo że z konieczności schematycznym, dążyć będziemy do
jak najściślejszej wierności. Zamki ówczesne, niezależnie od różnic po łożenia,
indywidualności budowniczych i przeznaczenia, były wszędzie bardzo do siebie podobne, a
to z dwóch powodów: po pierwsze technika oblężnicza wszystkich armii była identyczna
(przy tym znacznie opóźnio na w stosunku do techniki fortyfikacji), a po drugie istniały
rygorystycz ne przepisy normatywne (dotyczące miejsca, kształtu, rozmiarów), narzu cane
przez Kościół lub suwerenów.
37
Zamek: mury zewnętrzne
Pierwszy pierścień obronny zamku był chroniony przez umocnienie zewnętrzne, mające osłabiać zbyt
gwałtowny impet napastnika: żywo płoty, rzędy kołków wkopane w ziemię, wały, palisady, wysunięte forty, jak
na przykład tradycyjny barbakan - mały fort drewniany osłania jący wejście na most zwodzony. Fosa była
możliwie najgłębsza u stóp muru (niekiedy sięgała ponad 10 m, na przykład w Trematon i w Lassay) i z reguły
bardzo szeroka: 10 m w Loches, 12 w Dourdan, 15 w Trem worth, 22 w Coucy; rzadko wypełniona wodą,
zwykle sucha, częściej o przekroju w kształcie litery V niż U. Jeśli fosa znajdowała się w do statecznej odległości
od muru, skarpę jej wieńczyła palisada (braie), osłaniająca drogę, która okrążała twierdzę po zewnętrznym kole i
służy ła patrolom. Ten pas ziemi zwano szrankami (lices). Właściwy pierścień obronny tworzą grube, ciągły
mury, zwane kur tynami, oraz rozmaite umocnienia flanków, objęte ogólną nazwą wież (tours). Pierścień murów
zazwyczaj wznosi się tuż nad fosą; jego funda menty wpuszczone są głęboko w ziemię, a dolną część wzmacniają
przy pory, które utrudniały oblegającym podkopy i odbijały pociski miotane z wysokości szańca. Zarys murów
obronnych bywa rozmaity, zależnie od właściwości terenu, zawsze jednak otaczają one znaczny obszar. W Cou-
cy mury są wzniesione na planie trapezu o bokach długości 285 m; w Freteval mają kształt koła o średnicy
przeszło 140 m; w Gisors tworzą wielokąt o 24 bokach i obwodzie ponad 1 km.
Warowny zamek nie przypominał w niczym zwykłego domu miesz kalnego.
Wysokość kurtyn waha się od 6 do 10 m, a grubość od 1,5 do 3 m; jednakże w niektórych
warowniach, jak na przykład w Chateau - Gaillard, grubość muru miejscami przekracza 4,5
m. Wieże, najczęściej koliste, niekiedy czworo- lub wieloboczne, są na ogół o piętro wyższe
niż kurtyny. Średnica ich bywa różna (od 6 do 20 m), zależnie od miejsca, w którym je
ulokowano; najpotężniejsze stawiano w wysuniętych narożnikach i przy bramie. W środku są
puste, podzielone na kondygna cje drewnianymi podłogami, w których pośrodku lub z boku
zostawiono otwory, aby przez nie na linie wciągać aż na najwyższą platformę po ciski,
potrzebne do obrony fortecy. Schody natomiast biegły ukryte w grubości muru. Każda
kondygnacja stanowiła więc izbę obsadzoną przez zbrojną załogę. Komin, wpuszczony w
mur, umożliwiał rozpalenie ognia. Nie ma okien lecz strzelnice - wąskie wysokie prześwity,
wyraźnie po szerzające się ku wnętrzu. Na przykład w Freteval strzelnice mają 1 m wysokości
i 30 cm szerokości po stronie zewnętrznej, a 1,3 m po wewnętrz nej; utrudniało to
przedostanie się strzał napastnika, obrońcom zaś umoż liwiało strzelanie w różnych
kierunkach.
Po szczycie obronnego muru biegła aleoir - ścieżka dla patroli, chro niona od zewnątrz
blankowanym parapetem. Służyła wartownikom, a także do komunikacji między wieżami i
jako miejsce, z którego bronio no fortecy. Przerwy pomiędzy zębami blankowania osłaniano
38
niekiedy grubą drewnianą klapą, odchyloną w osi poziomej; za tą klapą mógł kryć się
kusznik, gdy nabijał broń. Podczas wojny ścieżkę poszerzano niekiedy w kierunku
zewnętrznym muru, montując rodzaj ruchomego drewniane go ganku, wysuniętego poza
parapet. Te konstrukcje o różnorodnych for mach nazwano hurdycjami. W podłodze ganku
były otwory pozwalające obrońcom na rzucanie pionowo w dół pocisków na napastników
znajdują cych się u stóp muru. Od końca XII wieku, zwłaszcza w południowych regionach
Francji, zaczęto drewniane hurdycje, niezbyt mocne i łatwo zapalne, zastępować przez stałe
kamienne konstrukcje, budowane łącznie z parapetem i nazwane machikułami. Pełniły one te
same funkcje co hurdycje, lecz miały nad nimi tę przewagę, że były solidniejsze i umoż-
liwiały miotanie pionowo pocisków, które się odbijały od skarp kurtyny.
W pierścieniu murów było zwykle kilka furt, tak wąskich, że mógł przez nie przejść
tylko pieszy człowiek, i tylko jedna wielka brama, u fortyfikowana ze szczególnym staraniem,
ponieważ na niej z reguły sku piała się siła nieprzyjacielskiego natarcia. Po obu stronach
bramy wzno szono wieże, na których czuwały straże, a dostępu broniła fosa i wysu nięty przed
nią barbakan. Skrzydła bramy, zrobione z twardych desek i okute żelazem, podpierano
dodatkowo w czasie natarcia olbrzymimi bel kami, aby brama mogła wytrzymać ciosy
taranów. Przed bramą opusz czano bronę - kratę z drewnianych drążków wzmocnioną
żelaznymi oku ciami. Bronę nakrywała ruchoma część mostu zwodzonego, gdy był on
podniesiony. W latach, o których mowa, nie była to jeszcze skompli kowana konstrukcja, lecz
po prostu kładka opuszczana pionowo za po mocą łańcuchów i kołowrotu. Pomimo tych
środków obronnych, główna brama była najsłabszym punktem fortecy i przez nią
nieprzyjaciel jeśli miał dość sił - mógł się wedrzeć do zamku.
Zamek: mury wewnętrzne
Tak się przedstawiał pierwszy pierścień obronny. Każdy godny uwa gi zamek posiadał
co najmniej jeszcze dwa pierścienie, mniejsze, lecz zbu dowane według tych samych zasad
sztuki fortyfikacji (fosy, palisady, kurtyny, wieże, parapety, bramy i mosty). Odległość
między nimi była znaczna, toteż zespół zamkowy stanowił małe warowne miasto.
Wróćmy do przykładu Freteval, gdzie mury są doskonale koncen tryczne: średnica
pierwszego pierścienia mierzy 140 m, drugiego 70, a trzeciego 30. Ten ostatni, nazywany
“koszulą", znajduje się z reguły tuż obok donżonu, broniąc do niego dostępu.
39
Przestrzeń między pierwszym a drugim pierścieniem murów zajmo wał dziedziniec
gospodarczy, czyli baille (“szaflik"). Tu mieściła się praw dziwa osada, a w niej domy
chłopów pracujących na pańskiej rezerwie, warsztaty i mieszkania nadwornych
rzemieślników (kowali, cieśli, mura rzy, krawców, stelmachów), spichlerze, stajnie, piekarnia,
młyn, tłocznia, studnia, źródło, niekiedy rybna sadzawka, pralnia i kramy kupców. Układ
uliczek i zabudowy był, jak w innych ówczesnych miasteczkach, chaotycz ny, ale pod koniec
panowania Filipa Augusta, gdy zespoły zamkowe pla nuje się bardziej metodycznie, pojawia
się tendencja do odsuwania tej zabudowy podgrodzia pod wewnętrzne ściany kurtyn, aby
usprawnić ruch. Stopniowo też to przyzamkowe miasteczko przenosi się poza fosę, a jego
mieszkańcy, podobnie zresztą jak cała ludność pańskich włości, chroni się za mury tylko w
razie poważnego zagrożenia.
Między drugim a trzecim pierścieniem obronnym znajduje się wyż szy dziedziniec,
również zabudowany; tu bowiem ma swoje kwatery za łoga, tu stoi pańska kaplica, pańska
stajnia, psiarnie, gołębniki i soko larnie, składy żywności, kuchnie i cysterny.
Stojący za “koszulą" donżon, rzadko umieszczony pośrodku, zazwy czaj w głębi, na
najbardziej niedostępnym miejscu, służył za mieszka nie pana i zarazem był militarnym
jądrem fortecy; góruje nad całością, przekraczając często wysokość 25 m: w Etampes wynosi
ona 27, w Gi sors 28, w Houdan, Dourdan i Freteval 30, w Chateaudun 31, w Tonque dec 35,
w Loches 40, w Provins 45. Bywa zbudowany na planie kwa dratu (Tower w Londynie),
prostokąta - (Loches), sześciokąta (Tour noel), ośmiokąta (Gisors), lub jest czteroczęściowy
(Etampes). Najczęściej jednak ma kształt cylindryczny o średnicy od 15 do 20 m i murach
gru bości 3 do 4 m.
Podobnie jak wieże, donżon był podzielony na kondygnacje drew nianymi podłogami.
Ze względów bezpieczeństwa donżon miał tylko jedne drzwi wejściowe na wysokości
pierwszego piętra, czyli co najmniej 5 m ponad ziemią. Wchodziło się po drabinie, po
rusztowaniu czy też po kładce przerzuconej z przedpiersia najbliższego muru. W każdym
razie było to urządzenie, które dawało się łatwo i szybko usunąć w razie na paści. Na
pierwszym piętrze znajdowała się wielka sala, niekiedy sklepio na, stanowiąca ośrodek
domowego życia. Tam pan zasiadał do stołu, przyjmował gości i wasali, a nawet zimą
sprawował sądy. Na wyższym piętrze mieściły się sypialnie pana i jego żony; prowadzą do
nich wąskie schody, wpuszczone w grubość muru. Na trzecim piętrze były zbiorowe sypialnie
pańskich synów i córek, sług i domowników. Tam także mogli nocować goście. Szczyt
40
donżonu podobny jest do szczytów murów obron nych, osłonięty parapetem, z gankiem,
hurdycjami lub machikułami. Wznosi się nad nim wieżyczka, z której wartownik nieustannie
prze patruje okolicę. Parter pod wielką salą jest ciemny, bez okien i bez drzwi, tak że nikt nie
mógł wejść tam z zewnątrz. Jednakże nie pełnił on funkcji więzienia czy lochu, jak mniemali
niektórzy dziewiętnasto wieczni archeologowie, lecz służył za magazyn, gdzie trzymano wino,
drwa, ziarno i broń. W niektórych donżonach tę samą rolę grała pod ziemna komora; niekiedy
znajdowała się tam studnia i łaźnia, niekiedy zamaskowane wejście do tunelu prowadzącego
z zamku daleko na równi nę, lecz taki tunel należał do rzadkości, a jeśli nawet w którymś
zamku istniał, służył raczej do przechowywania w chłodzie prowiantu dla woj ska niż jako
tajemna droga ucieczki, romantycznej lub rozpaczliwej.
Donżon: dekoracje wnętrza i umeblowanie
Żeby opisać wnętrze wielkopańskiego mieszkania, wystarczy wy mienić jego trzy
charakterystyczne cechy: prostota rozplanowania, skrom ność ozdób, niewielka liczba mebli.
Mówiliśmy już, jaki był rozkład izb we wnętrzu donżonu. Wypada dodać, że nie inaczej
wyglądało wielkopań skie mieszkanie w miejskim pałacu (książęcym lub biskupim) lub też w
nie ufortyfikowanych rezydencjach, które się rozpowszechniły w połud niowej Anglii już w
początkach XIII wieku: budynek stawiano na planie wydłużonego prostokąta, nie zaś
kwadratu lub koła, lecz główna sala w dalszym ciągu znajdowała się na pierwszym piętrze; z
zewnętrznym otoczeniem łączą ją kamienne schody, a z kaplicą i innymi częściami
mieszkania (na tym samym lub wyższym piętrze) liczne korytarze. Par ter, sklepiony i słabo
oświetlony, służył za skład lub pomieszczenie dla straży.
Wróćmy wszakże do donżonu i jego wielkiej sali. Chociaż bardzo wy soka (7 do 12
m) i przestronna (50 do 150 m2), jest to zawsze jedna izba. Niekiedy dzielono ją zasłonami
na mniejsze izby, ale było to urządzenie prowizoryczne, stosowane w określonych
okolicznościach. Trapezoidalne framugi okien i głębokie wnęki w ścianach mogą po
odgrodzeniu stwo rzyć małe pomieszczenia. Okna to wnęki, bardziej wysokie niż szerokie,
sklepione pośrodku, wycięte w grubości muru niczym strzelnice i wypo sażone w kamienną
ławę, na której można siedzieć rozmawiając lub wy glądając na dwór. Okno rzadko było
oszklone; na szkło, bardzo kosztow ne, pozwalały sobie tylko kościoły. W pańskiej rezydencji
wstawiano w otwór okienny kratę trzcinową czy metalową, przesłaniano go woskowa nym
41
płótnem albo nasyconym oliwą pergaminem, rozpiętym na osobnej ramie, a dodatkowo
zabezpieczano okiennicą drewnianą, częściej we wnętrzną niż zewnętrzną, którą zresztą nie
zawsze zamykano na noc, jeśli w wielkiej sali nikt nie spał. Okna te, mimo że nieliczne i
stosun kowo niewielkie, przepuszczały dostateczną ilość światła, by rozjaśnić salę w dni
letnie. Wieczorami i zimą oświetlenie to uzupełniano nie tylko ogniem na kominku, lecz
także smolnym łuczywem, łojowymi świeczka mi i lampami oliwnymi zawieszonymi u sufitu
i na ścianach. Tak więc oświetlenie wnętrza było zarazem źródłem ciepła i dymu, nie mogło
wszakże zwalczyć wilgoci, tej plagi średniowiecznych mieszkań. Podob nie jak szyby, świece
woskowe były przywilejem tylko najbogatszych domów i kościołów.
Podłogi, czy to drewnianej, czy z ubitej ziemi, czy - co rzadsze z płyt kamiennych,
nigdy nie pozostawiano nagiej. W zimie zaściełano ją słomą, posiekaną na sieczkę lub
splecioną w grube maty. Wiosną i la tem słomę zastępowało sitowie, gałązki lub kwiaty (lilie,
mieczyki, ka czeńce). Pod ścianami rozkładano pachnące zioła i aromatyczne rośliny, jak
mięta czy werwena. Wełniane kobierce i haftowane makaty, którymi okrywano ławy, na ogół
znajdowały się tylko w sypialniach, w wielkiej sali rozkładano na podłodze skóry zwierzęce i
futra.
Sufit, stanowiący jednocześnie podłogę górnej kondygnacji, zosta wiano zazwyczaj w
stanie surowym, ale w XIII wieku zaczęto go nie kiedy malować, wykorzystując belki i
kasetony, by stworzyć geometrycz ny deseń, fryz heraldyczny czy też dekoracje z rozsianymi
motywami zwierzęcymi. Podobne motywy stosowano również na ścianach, lecz te najczęściej
malowano na jednolity kolor (ze szczególnym upodobaniem do żółtej i czerwonej ochry) albo
zdobiono deseniem linearnym, naśladu jącym mur z kamienia ciosanego, lub kwadratami na
wzór szachownicy. Jednakże w domach książęcych nie należały do rzadkości freski, przed-
stawiające sceny alegoryczne i historyczne, zaczerpnięte z legend, Biblii lub współczesnej
literatury. Wiemy, na przykład, że król Anglii Hen ryk III lubił sypiać w pokoju, którego
ściany ozdobione były epizodami z życia Aleksandra Wielkiego, bohatera szczególnie w
średniowieczu po dziwianego. Ale był to luksus dostępny monarsze. Wasal niższego stop nia
w swoim drewnianym donżonie musiał się zadowolić ścianą prostą i nagą, a chcąc ją
przyozdobić wieszał na niej włócznię i tarczę.
Tkaniny, podobnie jak malowane ściany, najczęściej były jednobarw ne, niekiedy
zdobione deseniem geometrycznym, roślinnym lub scenami figuralnymi. Nie były to jeszcze
prawdziwe makaty (na ogół sprowadzane ze wschodu), lecz hafty wyszywane na grubym
42
płótnie, jak słynna “tka nina królowej Matyldy", przechowywana po dziś dzień w Bayeux.
Słu żyły do rozmaitych celów: aby zamaskować jakieś drzwi lub okno, po dzielić wielką salę
na kilka “sypialni". Toteż często używano wyrazu chambre nie jako nazwy pokoju
sypialnego, lecz dla określenia zbioru tych makat, haftów i tkanin, którymi zdobiono wnętrza,
nadając im przez to indywidualne znamię, i które zabierano ze sobą wyruszając w podróż.
Był to podstawowy element dekoracji i wyposażenia wielko pańskich mieszkań.
Meble robiono w XII wieku wyłącznie z drewna. Przesuwano je usta wicznie z miejsca
na miejsce, gdyż - z wyjątkiem łóżka - żaden z nich nie miał określonej i tylko jednej funkcji:
tak więc skrzynia, zasadniczy ówczesny mebel, mogła służyć za szafę, za stół i za ławę, przy
czym w tym ostatnim przypadku dodawano do niej niekiedy oparcie lub nawet poręcze.
Lecz skrzynia pełniła funkcję ławy tylko przygodnie, meblami prze znaczonymi
specjalnie do siedzenia były wieloosobowe ławy, nieraz po dzielone na stalle, i jednoosobowe
stołki bez oparcia (sellettes). Fotel był zastrzeżony dla pana domu lub najdostojniejszego
gościa. Giermkowie i panny siadywali na snopkach słomy, niekiedy nakrytych haftowaną
tkaniną, albo wprost na podłodze, podobnie jak służące i służący. Kilka desek położonych na
kozłach zastępowało stół, ustawiany pośrodku wiel kiej sali w godzinach posiłków. Stół ten
był długi, wąski i wyższy niż nasze dzisiejsze stoły. Biesiadnicy zasiadali po jednej tylko
stronie, dru ga pozostawała wolna, aby usługujący mieli swobodę ruchów. Prócz skrzyń, w
które się wrzucało byle jak zastawę stołową, na czynia, odzież, srebro i mapy, bardzo mało
było mebli do przechowywania rzeczy: czasem jakaś szafa, jakiś kredens, rzadziej pomocnik
z nad stawą otwartych półek, na których zamożni mogli z dumą wystawiać cenną porcelanę
lub dzieła kunsztu złotniczego. Często rolę mebli pełniły nisze w murach, zasłonięte
kawałkiem tkaniny lub okiennicą. Odzieży nie układano płasko, lecz zwijano w rulon i
przesypywano aromatyczny mi ziołami. W rulon zwijano też mapy sporządzane na
pergaminie, a po tem wsuwano je do płóciennych worków, które spełniały niejako funkcje
kasy ogniotrwałej i zawierały prócz map kilka skórzanych sakiewek.
Jeśli do tej listy dodamy kilka szkatułek, kilka bibelotów, kilka przedmiotów
związanych z praktykami religijnymi (relikwiarz, kropielni ca), będziemy mieli mniej więcej
pełny obraz sprzętów zdobiących wiel ką salę donżonu. Jak widać, nie było to bogate
umeblowanie, ale jeszcze skromniej przedstawiały się sypialnie: łóżko i skrzynia w pokoju
męż czyzny, łóżko i coś w rodzaju toalety w pokoju kobiety. Nie było tam ani ław, ani foteli,
siadało się na wypełnionych słomą płóciennych wor kach, na podłodze albo na łóżku. Łóżko
43
było olbrzymie, kwadratowe, nie kiedy bardziej szerokie niż długie; nie było w zwyczaju
sypianie samot nie. Nawet jeśli właściciel zamku i jego małżonka mieli osobne sypial nie,
dzielili na ogół wspólne łoże. W sypialniach ich synów, córek, sług i gości łoża również były
zbiorowe. Kładziono się do nich po dwie, po cztery czy nawet po sześć osób razem.
Łóżko możnego pana stało na wzniesieniu, głowami do ściany, noga mi w kierunku
kominka. Drewniana konstrukcja tworzyła rodzaj balda chimu, z którego zwisały kotary,
odgradzające śpiących. Pościel niewiele się różniła od naszej dzisiejszej. Na siennik lub
materac kładziono pu chowy piernat i okrywano go prześcieradłem. Drugie prześcieradło,
pod łożone pod przykrycie, zwisało luźno, nie obtykano go po bokach. Wszy stko to
nakrywano kapą bawełnianą lub puchową, pikowaną jak nasze kołdry puchowe. Wałek i
poduszki, obciągnięte powłoczkami, przypomi nały te, które dziś są w użyciu. Bielizna
pościelowa, lniana lub jedwabna, zdobiona była haftami, kołdra wełniana podbita futrem
gronostajów lub popielic. U mniej zamożnych jedwab zastępowano zgrzebnym płótnem, a
wełnę - szerszą (serge).
W tym miękkim i przestronnym łożu (tak szerokim, że przy prze ściełaniu trzeba się
było posługiwać kijkiem) sypiali ludzie zazwyczaj nago, głowę tylko osłaniając czepkiem.
Przed położeniem się rozwieszano odzież na wieszaku, utworzonym z pręta sterczącego ze
ściany pośrodku sypialni równolegle do łóżka. Ale koszulę zdejmowano dopiero później, już
w łóżku, i wsuwano ją zwiniętą pod poduszkę, aby natychmiast po przebudzeniu o świcie
włożyć ją przed wstaniem.
Na kominku w sypialni ogień nie palił się stale. Rozpalano go tylko w te wieczory,
gdy zamierzano czuwać do późna i zabawiać się w rodzin nym gronie w tym pokoju,
przytulniejszym od wielkiej sali. Tam bowiem kominek był olbrzymi, palenisko
przystosowane do wielkich kłód, a sto jące przy nim ławy mogły pomieścić kilkanaście czy
nawet dwadzieścia osób. Stożkowaty okap i wysunięte z węgarów wsporniki tworzyły jak
gdyby chatę we wnętrzu sali. Ogromnej nadstawy komina nie ozdabiano niczym, dopiero w
początkach XIV wieku przyjmie się zwyczaj umiesz czania na niej rodzinnych herbów.
Niektóre sale, szczególnie wielkich rozmiarów, miały aż dwa (a czasem nawet trzy) kominki,
ulokowane nie przy dwóch odległych od siebie ścianach, lecz oba przy tej samej. W An glii, w
najskromniejszych donżonach kominek nie wspierał się o ścianę, lecz znajdował się pośrodku
sali: duży płaski kamień służył za palenisko, a piramida z cegieł i drewna tworzyła
prymitywny okap.
44
Życie codzienne na zamku
Życie w obrębie zamku znamionowała monotonia. Twierdza ożywiała się tylko w
kilku dniach, rozproszonych pomiędzy Wielkanocą a Zadusz kami, gdy pełniła swoją funkcję
ośrodka militarnego, politycznego i ekonomicznego, a więc z okazji jarmarku lub święta, po
żniwach i wino braniu albo gdy nadchodził termin płacenia daniny, zwołania wyprawy
wojennej (ost) albo sesji sądowej. Okazje te były nieczęste, większość dni upływała smutno i
bez wydarzeń. Mężczyźni nudzili się, spędzali więc jak najwięcej czasu poza domem, na
polowaniach, turniejach czy w po lu. Wyładowywali energię w nieustannych kłótniach z
sąsiadami, w o czekiwaniu na daleką wyprawę, która otworzyłaby im nowe, cudowne
horyzonty. Kobiety czekały na powrót mężczyzn w niewygodnej sali don żonu, zabijając czas
haftem lub przy kądzieli.
Wobec jednostajności codziennego życia łatwo zrozumieć, że każ dego gościa witano
z radością, czy był to pielgrzym, który opowieścia mi o swoich wędrówkach pobudzał do
marzeń, czy żongler zabawiający widzów akrobatycznymi sztuczkami, czy trubadur, który
zachwycał słu chaczy poematami o przygodach króla Artura i jego rycerzy, a tym bardziej,
gdy się trafił gość dostojny, godny noclegu w najokazalszej sypialni, przytykającej do sypialni
właściciela zamku i ozdobionej tym wszystkim, czym gospodarz szczyci się w swoim
dobytku. Wiek XII znał cnotę gościnności. Na zamku czy w chłopskiej chacie każdy gość
znaj dował miłe przyjęcie. Posłuchajmy opowieści Chretiena de Troyes o tym, jak przyjęto
Lancelota i dwóch jego towarzyszy w domu pewnego wa sala niższego stopnia:
“Wyjechawszy z lasu zobaczyli dwór rycerski. Pani domu siedząca przed wejściem
wydawała się bardzo przyjazna. Na widok przybyszów zerwała się z miejsca, wybiegła na ich
spotkanie, przywitała z radością i rzekła: «Witajcie! Chętnie was przyjmę w swoim domu.
Zsiądźcie z ko ni, znajdziecie u nas gościnę.» «Dziękujemy ci, o, pani. Skoro taka twoja wola,
zsiądziemy z koni i spędzimy tę noc u ciebie w gościnie.»
Zeskoczyli z siodeł, pani zaś, mając licznych domowników. kazała odprowadzić
konie do stajni. Przywołała synów i córki; wszyscy przy biegli natychmiast: rycerze, dworki,
uprzejmi panicze, prześliczne pan ny. Pani nakazała synom, żeby rozsiodłali wierzchowce i
zajęli się nimi troskliwie, co też chętnie zaraz uczynili. Córkom zaś poleciła, aby ode brały od
45
gości broń, co też niezwłocznie uczyniły, po czym każdemu z nich podały krótki kaftan do
włożenia przez głowę. Zaprowadzono ich do domu, pięknie urządzonego. Pana nie zastali,
gdyż polował wraz z dwoma synami w lasach, lecz wkrótce potem powrócił. Jak przystało
dobrze wychowanym dzieciom, wszystkie wyszły witać ojca i odebrać od niego upolowaną
zwierzynę. Powiedziały mu też: «Panie ojcze, masz w domu gości, dwóch rycerzy. «Bogu
niech będą za to dzięki!» - od parł.
Podczas gdy ojciec i dwaj synowie witali się z gośćmi, reszta domow ników krzątała
się żwawo. Każdy miał wyznaczoną część pracy przy przy gotowaniach do posiłku; jedni
zapalali łojówki, drudzy podawali ręcz niki i miski do mycia rąk, a przyniósłszy wodę nie
szczędzili jej i na lewali hojnie. Wszyscy się obmyli, zanim siedli do stołu. Prawdziwie
niczego nie brakowało w tym domu i wszystko tam było bardzo miłe."
Dom chłopski
Dom chłopski to najczęściej nędzna chata, mniej więcej taka sama we wszystkich
regionach. Jedynie w materiale, jakim się posługiwano, występowały pewne różnice, zależne
od lokalnych warunków. Ściany były albo całe z drewna, albo z łat, tworzących jak gdyby
prymitywną konstrukcję strychulcową, i z polepy, sporządzonej z mieszaniny glinia stej ziemi
i sieczki. W środkowej i południowej Francji polepę zastępo wała często zwykła ubita ziemia.
Dach, z otworem dającym ujście dy mowi, kryto zwykle strzechą, rzadziej gontem lub
dachówką. Otwory w ścianach nieliczne i małe, zazwyczaj jedne tylko drzwi i jedno okno z
drewnianą okiennicą zamykaną od wewnątrz.
Mieszkanie składało się z jednej izby, z wnękami na łóżka i prymi tywną kuchnią,
ściany były nagie, sufit niski, a podłogę stanowiło kle pisko przysypane trocinami lub sianem.
Tam chłopska rodzina praco wała, przyjmowała gości, gotowała posiłki, jadała i sypiała.
Umeblowanie było równie liche i niewygodne jak budynek: wielka dzieża - jej rozmiary
świadczą o zasobności rodziny - jedna czy dwie ławy, kilka stołków, jedno lub kilka łóżek, na
których sypiało od dwóch do ośmiu osób. Stół, jeśli w ogóle był, składał się ze starych drzwi
po łożonych na kozłach. Ale sprzęty te, chociaż toporne, wyciosane z dębo wych desek
siekierą, były bardzo mocne i przekazywano je z pokolenia na pokolenie.
46
Dom rzadko podpiwniczano, częściej do jednej z jego ścian zewnętrz nych przytykała
płytka, na pół w ziemi zagłębiona piwnica, natomiast nad izbą z reguły był strych, na .który
wchodziło się po drabinie z ze wnątrz. Tam rolnik przechowywał to, co miał najcenniejszego:
ziarno. Liczba i rozmiary zabudowań gospodarczych otaczających chatę bywały różne,
podobnie jak rozmiary dzieży, zależnie od zamożności właściciela. Zamożny rolnik, pierwszy
w swojej wsi, miał stodołę na zboże, słomę i siano, szopę, gdzie przechowywał pług i inne
narzędzia, oborę, owczar nię, chlew lub kilka chlewów, niekiedy także stajnię. Prosty
wyrobnik nie miał nic takiego, a skąpy zbiór siana, kilka narzędzi, kilka kur trzymał w tej
samej izbie, w której jadał, sypiał i żył z całą rodziną. Tak samo różniły się cottiers - małe
ogródki za chatami. Najbiedniejsi poprzestawali na grządce rzepy i ziół, zamożniejsi
hodowali piękne wa rzywa, owoce, winorośl i rośliny włókiennicze.
Chłop, tak samo jak właściciel zamku, nie spędzał wiele czasu w domu. Latem i zimą
przebywał najczęściej w polu, w ogrodzie, na rzece, w młynie, na targu czy w drodze. Chłop,
podobnie jak pan, nie był zbyt nio do swojego domu przywiązany i nie starał się go upiększyć
ani urzą dzić wygodniej. Zresztą zdobywanie nowych gruntów pod uprawę i ko nieczność
stosowania systemu trójpolowego zmuszały rolnika do niemal wędrownego trybu życia.
Nawet w obrębie włości swojego seniora czyn szownik często zmieniał działkę i w związku z
tym miejsce zamieszkania.
47
Rozdział Piąty
Pora siadać do stołu
O tym, jak się ludzie średniowiecza odżywiali, wiemy niewiele, gdyż znamy niemal
wyłącznie jadłospisy wspaniałych książęcych uczt z XIV wieku oraz malownicze przepisy
kulinarne, zawarte w licznych rozprawach i przeznaczone dla bogatych mieszczan, nie
wcześniejsze jed nak niż z połowy XIII wieku. Prawie nic nam nie wiadomo o sposobach
odżywiania się w latach poprzedzających tę datę, zwłaszcza jeśli chodzi o chłopstwo. Wobec
braku źródeł dotyczących specjalnie tych zagadnień, trzeba je studiować pośrednio,
wyciągając wnioski z danych o metodach rolniczych i o wymianie handlowej. Nawet wtedy,
gdy chcemy się do wiedzieć czegoś o sposobie życia arystokracji, badania aspektów ekono-
micznych systemu feudalnego okazują się bardziej pouczające niż ściśle techniczne
informacje zawarte w tekstach narracyjnych i literackich. Poe maty dworskie, tak bogate w
opisy rytuałów związanych z posiłkami, skąpią szczegółów co do podawanych dań i sposobu
ich przyrządzania. Jakaś niepojęta literacka pruderia powstrzymuje często autorów od opo-
wiadania, czym ich bohaterowie się posilali. Wiemy tylko, że “jedli ob ficie i smacznie". Oto
charakterystyczny przykład:
“Służba ustawiła stół i przygotowała, co trzeba, do posiłku. Umyw szy ręce trzej biesiadnicy
nie zwlekając siedli za stołem. Znudziłbym was wszakże wyliczaniem mięsiwa, które im
podawano. Lepiej więc u czynię pomijając to milczeniem. Oszczędzę słuchaczom nudy, a
sobie niepotrzebnego trudu. Nie skłamię wszakże, jeśli wam powiem, że mięsi wa było w
bród, a przednich win tyle, ile kto zapragnął."
Powściągliwość autorów jest tym bardziej godna ubolewania, że na omawiany okres
przypada przełom w sposobie odżywiania się, spowodo wany postępem rolnictwa,
wprowadzeniem nowych upraw i wzrostem wydajności; rozwój hodowli umożliwia większe
spożycie mięsa; produk ty zbożowe przestają być jedynym pożywieniem klas niższych;
obsesyjny lęk przed głodem słabnie, ożywia się cyrkulacja produktów, zmieniają się gusta,
wysubtelniają obowiązujące przy stole obyczaje.
Mimo luk w dokumentacji można odtworzyć niemal kompletny obraz tego, co się
pojawiało na stołach pańskich i chłopskich pod koniec XII wieku. Najmniej wiemy nie o
rodzaju spożywanych produktów, lecz o sposobie ich przyrządzania (literatura często na ten
temat fantazjuje), a zwłaszcza o ilościach spożywanych przy każdym posiłku; nie chodzi nam
48
o dni obżarstwa i ucztowania, lecz o rzeczywistość dni powszed nich.
Pożywienie chłopów
Podstawą pożywienia chłopów, zarówno wolnych, jak niewolnych, były produkty
zbożowe, nie zawsze spożywane w postaci chleba; nie wszystkie zresztą do tego się nadają.
Najczęściej gotowano z nich po lewki lub pieczono podpłomyki. Najbardziej
rozpowszechnione były ży to, jęczmień i pszenica, często siane i zbierane razem, tak by
otrzymać mieszankę na ciemny, szarawy chleb. W okolicach górskich uprawiano orkisz, a w
prowincjach południowych różne odmiany prosa. Owies u żywany był głównie jako składnik
zupy, obok siemienia konopnego, ja rzyn ogrodowych (bób, groch, purchawki, kapusta) i
owoców drzew ros nących dziko (kasztany, żołędzie). Dopiero w końcu średniowiecza za-
częto pewne odmiany zbóż przeznaczać na paszę dla zwierząt.
Jednakże już w XII wieku poprawa warunków bytu i względny wzrost zamożności
pozwalały chłopu żywić się nie tylko chlebem, pod płomykami i polewkami. Duży pożytek
dawał drób, dostarczając jaj (któ re spożywano w dużych ilościach) oraz mięsa (kurczaki,
kapłony, gęsi); umożliwiało to płacenie w naturze należnych panu świadczeń. Wyrabia no też
sery, ostre lub łagodne, przyprawiane ziołami lub nie, przeważ nie nie z krowiego, lecz z
owczego mleka. Ryby kupowano solone albo wędzone (głównie śledzie) czy też łowiono -
zwykle potajemnie w najbliższej rzece lub w jeziorze. Oprócz jarzyn już wyżej wymienio-
nych, uprawiano w skromnych ogródkach za chatą soczewicę, fasolę, ce bulę, czosnek, rzepę i
pory. Nie tylko sady, lecz również żywopłoty, łąki i lasy dostarczały mnóstwa owoców,
jabłek i gruszek, a także morw, śliwek, niespliku, jarzębin, orzechów włoskich i laskowych,
borówek i przeróżnych jagód. Warto zwrócić uwagę na pewną zabawną ciekawo stkę: gdy w
tekście jest mowa o owocu bez podania bliższej nazwy, ozna czało to we Francji jabłko, lecz
w Anglii - gruszkę. Wreszcie, oprócz drobiu i drobnej zwierzyny, zdobywanej kłusowniczymi
sposobami, ja dano wieprzowinę. Świniobicie odbywało się w grudniu, ale mięso solo no, aby
się nim żywić przez czas możliwie jak najdłuższy.
Zarówno do potraw zbożowych, jak do mięsa i ryb ówczesna kuch nia chłopska
stosuje mnóstwo przypraw i ziół aromatycznych (czosnek, gorczyca, mięta, pietruszka,
macierzanka itp.). Potrawy smażone, pieczo ne lub z rożna, należały do rzadkości, najczęściej
występowały w po staci pośrednie j między zupą a potrawką, mocno przyprawione, w so sach
robionych z miąższu chleba, soku zielonych winogron, cebuli i orze chów; niekiedy dodawano
49
też ziarnko pieprzu lub odrobinę cynamonu, kupowane na wagę złota u kupców korzennych.
Oczywiście na takie dania mógł sobie pozwolić tylko zamożny rol nik. Dla rzeszy
wolnych i niewolnych chłopów podstawowym pożywie niem był chleb i polewka, a inne
wymienione wyżej produkty stano wiły dodatek lub też pożywienie odświętne. Lud w XII
wieku żył wciąż jeszcze w lęku przed nieurodzajem zbóż. Z powodu niskiej wydajności
rolnictwa i nieznajomości lepszych sposobów przechowywania produk tów nie mógł się
zaopatrzyć w zapasy większe niż na jeden rok, toteż zawsze był zdany na łaskę lub niełaskę
warunków klimatycznych. Niedo statek i głód, chociaż mniej dotkliwe niż w XI, a nawet w
XIV wieku, zdarzały się wszędzie dość często. Mimo pewnych postępów, lęk przed głodem i
obsesyjna troska o żywność nie zniknęły. Świadczą o tym chłop skie baśnie, w których
zazwyczaj młynarz występuje jako zdrajca gnę biący lud głodem, rzeźnik jest postacią
urzekającą, a rozmaite wersje opowieści o rozmnożeniu chleba zajmują wiele miejsca. W
folklorze i w literaturze roi się od historyjek o kradzieży produktów żywnościowych, ., od
scen obżarstwa lub legend o przemienianiu różnych najpospolitszych substancji w cudowne
jadło. Tak na przykład w Roman de renart (Opo wieści o lisie) głód jest głównym bodźcem
pobudzającym lisa do wy stępków, a większość jego przygód zaczyna się od stwierdzenia
pustek w spiżarni.
“Było to w porze, kiedy lato się kończy, a zima już nadchodzi. Lis doznał gorzkiego zawodu,
kiedy stwierdził, że zapasy w jego domu już się wyczerpały. Nie miał nic, czym by się
pożywić, i ani grosza żeby ku pić prowiant, nic, czym by mógł pokrzepić siły. Z konieczności
więc wy ruszył w drogę..."
Pożywienie panów
Pożywienie panów, tak samo jak chłopów, bardziej zależało od sta nu majątkowego
niż od okolicy, w której mieszkali. Pan na skromnym zamku w Maine lub w Poitou żywił się
nie inaczej niż niezamożny rycerz w Kent. U jednych i drugich trzy zasadnicze posiłki
codzienne podob niejsze były do posiłków dostatniego rolnika niż do tego, co podawano na
stołach ich suzerena, króla Anglii.
Nie trzeba jednak przesadzać, jak często czynią autorzy rycerskich poematów
epickich, w opisach wspaniałości królewskich uczt w intere sującym ras okresie. Tak bywało
dopiero później. Najstarsze, niepod ważalne świadectwo historyczne, zawierające opis
50
wielkiego bankietu wydanego przez króla Francji, przekazał nam Joinville, opowiadając, jak
Ludwik Święty podejmował swojego brata Alfonsa z Poitiers w murach miasta Saumur w
1241 roku. Wprawdzie zbytkowne jadło było już. “pierwszym z luksusów" - jak to pięknie
wyraził Jacques Le Goff lecz w omawianej tu epoce nie istniał jeszcze snobizm każący' się
prze ścigać w kulinarnym wyrafinowaniu. Oczywiście, grzechy obżarstwa i ła komstwa
mnożyły się na wszystkich szczeblach arystokratycznego śro dowiska, które przynajmniej raz
na tydzień (albo i dwa razy) oddawało się uciechom stołu, lecz prawdziwa sztuka
gastronomiczna nie grała wiel kiej roli. Rozkwitnie dopiero w drugiej połowie XIII wieku w
związku ze wzrostem znaczenia bogatego mieszczaństwa, które wcześniej niż szla chetnie
urodzeni zaczęło traktować wyszukaną kuchnię jako dowód spo łecznego awansu, a nawet
swoistej etyki. Możni panowie XII wieku nie komplikowali uciech stołu subtelnościami ani
motywami ideologicznymi. Z równą łatwością poprzestają na najskromniejszym posiłku, jak
objadają się, gdy los tak zdarzy. Rycerze Okrągłego Stołu na przemian to ucztowali na
dworze króla Artura, to wędrowali o pustym żołądku w poszukiwaniu przygód i wdzięcznie
przyjmowali kromkę chleba i kubek wody od gościnnego pustelnika. To są jednak literackie
skrajności. Co naprawdę jadał zacny pan i jego świta w wielkiej sali donżonu, który nie był
ani zamkiem Camelot, ani chatą anachorety?
W porównaniu z chłopskim, pożywienie panów różni się przede wszy stkim tym, że
podstawą jego nie są produkty zbożowe, lecz mięso. Pa nowie nie żywią się więc polewkami
ani podpłomykami, jadają niewiele chleba, za to mnóstwo rozmaitego mięsa. Ponieważ do
nich należy przy wilej polowania, mają pod dostatkiem zwierzyny: jelenie, sarny, daniele,
dziki, zające, przepiórki, kuropatwy, bażanty; w niektórych regionach także kormorany,
głuszce, koziorożce, a nawet niedźwiedzie. Poza tym drób specjalnie hodowany w tym celu:
gęsi, kapłony, kurczęta, gołębie, ale także pawie, łabędzie, siewki, czaple, żurawie, bąki
podawane od wielkiego święta (do kaczek odnoszono się pogardliwie). Wreszcie było mięso
zwierząt rzeźnych, przede wszystkim wieprzowe. Koniny nie ja dano nigdy, a woły aż do
połowy XIII wieku hodowano głównie do pracy w polu, owce zaś na wełnę.
Nie brak też na pańskim stole ryb. Jada się je świeże, jeśli pocho dzą z wód słodkich
(specjalnie ceniono łososia, węgorza, minoga i szczu paka) lub, mniej chętnie, suszone, solone
i wędzone, jeśli pochodzą z mo rza. Natomiast raczono się mięsem niektórych waleni
(wieloryby, mor świnie), a nawet rekinów - rzadko, ze względu na ich zły smak. Z wy jątkiem
ostryg (gotowanych) spożywano niewiele mięczaków, podobnie jak i skorupiaków. Ryby i
51
mięso - czy to smażone, gotowane czy prze robione na pasztet - podaje się zawsze w sosie lub
nadziewane far szem, komponowanym z mnóstwa przypraw korzennych i aromatycz nych, czy
to uprawianych w ogrodach (cebula, czosnek, pietruszka, ko per, szczaw, trybula), czy
rosnących dziko (tymianek, mięta, majeranek, rozmaryn, grzyby) lub sprowadzanych ze
Wschodu (pieprz, cynamon, kminek, goździki). Głównymi składnikami wszystkich sosów był
pieprz, mięta i wino zaprawione miodem.
“Ziele" (herbes, jak nazywano wszystkie warzywa), którego wiele odmian uprawiano
w ogrodach, nie cieszyło się powodzeniem w dni mię sne. Jadano je za to w dni postne lub
jako lekkie dietetyczne danie. Do mięsa nie podawano zazwyczaj nic prócz kilku listków
sałaty (zwłaszcza sałaty liściastej i rzeżuchy) lub gotowane owoce (gruszki, morele, śliw ki).
Po serach, które niezależnie od regionu były takie same (wszędzie wy rabiano zarówno ostre,
jak łagodne, aromatyzowane lub nie), wiele miej sca w jadłospisie zajmowały desery,
przeważnie słodkie ciasta (placki, torty, pączki, pierniki) lub smakołyki z miodu, migdałów i
miąższu owo cowego. Najbogatsi sprowadzali z Ziemi Świętej cukier trzcinowy i wy śmienite
egzotyczne owoce: brzoskwinie, melony, daktyle, pomarańcze, figi. Inni poprzestawali na
jabłkach, gruszkach, wiśniach, porzeczkach i malinach (poziomki nie były cenione),
orzechach włoskich i laskowych. Na ogół jednak krajowe surowe owoce jadano raczej
między posiłkami, na przechadzce, w ogrodzie lub w lesie.
Napoje i wino
Co do napojów, to różnice społeczne odzwierciedlają się raczej w ich jakości niż w
rodzaju. Szlachetnie urodzeni i pospólstwo upijają się tym samym trunkiem, a mianowicie
winem, podstawowym napojem śred niowiecznej Europy Zachodniej.
Piwo było rozpowszechnione tylko w pewnych regionach: we Flan drii, Artois,
Szampanii, w południowej i środkowej Anglii; w innych, gdzie go nie produkowano, nie
cieszyło się uznaniem. W Andegawenii, Saintonge, Burgundii, a nawet w Paryżu picie piwa
uważano za poku tę: Co prawda nie nadawało się do dłuższego przechowywania i źle zno siło
transport, przeznaczone więc było do natychmiastowego spożycia na miejscu. Uchodziło za
napój stosowny dla kobiet, a mężczyźni sięgali po nie tylko wtedy, gdy brakowało wina.
Warzono je nie tylko z przetwo rzonego na słód jęczmienia, lecz także z pszenicy, owsa lub
orkiszu. Aż do XV wieku nie było w zwyczaju przyprawianie piwa chmielem, toteż
52
przypominało raczej napój starożytnych Galów, zwany cervoise, niż to piwo, które dzisiaj
znamy. Były jednakże rozmaite gatunki piwa: mocne lub słabe, słodzone miodem lub
zaprawiane korzeniami albo nawet miętą.
Jabłecznik, niegodny wybredniejszego podniebienia, pozostawiano najuboższym
chłopom ze wschodniej Francji. Nieco mniej kwaśne wino z gruszek bardziej było
rozpowszechnione; rozcieńczone wodą dawano je dzieciom w wielu wioskach. Dzieci do
siedmiu, ośmiu lat pijały rów nież mleko. Dorosły człowiek nie brał go do ust, chyba w stanie
krań cowego osłabienia czy też przytępienia umysłu. Bardziej popularny był miód pitny,
podawany na zakończenie posiłków, czysty lub zmieszany z winem. Używano go też w
kuchni do zaprawiania wielu różnych po traw i sosów. Z owoców drzew i krzewów rosnących
dziko - morwa, tarnina, orzechy - wyrabiano lekko sfermentowane wina, silnie aro-
matyzowane, które, przede wszystkim dla chłopów, spełniały rolę na szych likierów. Wódki z
owoców nie znano, lecz pędzono ją z ziarna zbo żowego, zwłaszcza jęczmienia.
Wytwarzanego alkoholu używano raczej jako lekarstwa niż jako “środka przyspieszającego
trawienie". Wreszcie przed położeniem się do snu pijano napar z ziół (mięta, werbena, roz-
maryn, niekiedy z dodatkiem korzeni i miodu).
Ale głównym napojem, który się piło przy każdej okazji i o każdej porze dnia, było
wino, uważane za eliksir zdrowia, radość życia, dar na tury, zasługujący na religijny niemal
szacunek. Toteż wszędzie uprawia no winorośl. Od roku 1000 jej uprawa rozszerza się coraz
bardziej wzdłuż biegu rzek, na przedmieściach, wokół klasztorów i zamków. Winnice roz-
rastały się raczej kosztem pól uprawnych niż na nowych karczowiskach, co stwarzało
niemało problemów, tym bardziej że każdy, od najbogat szego pana do najbiedniejszego
chłopa, chciał mieć chociaż piędź wła snej winnicy i wierzył, że jego wino jest najlepsze w
świecie. Uprawa winorośli sięgała wówczas daleko poza dzisiejsze swoje granice klima-
tyczne, aż do Fryzji i Skanii. W Anglii winnice skupiały się głównie w Kent, Suffolk i w
hrab stwie Gloucester, lecz aż po Lincoln i York nie spotykało się katedry ani opactwa, które
nie hodowałyby własnego wina na potrzeby kultu. We Francji tereny rodzące winorośl były
bardziej rozproszone. Trzy ogrom ne winnice to: Auxerrois-Tonnerrois, dostarczające znaczną
część wina spożywanego przez Paryż; Aunis i Saintonge, które przez port La Rochel le
eksportowało wino do Anglii; wreszcie region Beaune, którego roz kwit przypada na czas
panowania Ludwika Świętego. Były wszakże in ne regiony, nie tak rozległe, lecz nie mniej
sławne i ważne dla życia go spodarczego: na północy Laonnois, Szampania, dolna część
53
doliny Sek wany, okolice Paryża i Beauvais. Nad Loarą okolice Nevers, Sancerre, Orleanu,
Tours, a zwłaszcza Angers. Dalej na południu okolice Issoudun, Sant-Pouręain, Clermont i
Cahors. Wokół Bordeaux uprawa winorośli rozwinęła się nieco później. Stało się to dopiero
za króla Henryka III, gdy jego kontynentalne posiadłości skurczyły się do jednego księstwa
Guyenne, co przyczyniło się do zniknięcia winnic angielskich.
Większość tych terenów specjalizowała się już wówczas w poszcze gólnych gatunkach
win. Na północy dominowało lekkie wino białe, w Burgundii - czerwone, ciężkie i mocne. Na
stołach arystokracji te pierw sze cieszyły się większą estymą aż do połowy XIII wieku.
Później, mo że pod wpływem zamożnego mieszczaństwa, gusta się zmienią i w wyż szej cenie
będą cięższe wina z Beaune, wina likierowe z Langwedocji, Katalonii i z Bliskiego Wschodu.
Oprócz różnic wynikłych z warunków geograficznych wchodziły w grę różnice społeczne.
Kościół, książęta i bo gaci mieszczanie dbali o jakość swoich win, chłopom zależało przede
wszy stkim na ilości.
Podobnie jak piwo, wino ówczesne nie nadawało się do dłuższego przechowywania.
Należało je pić w ciągu roku, najpóźniej w następnym roku po wyprodukowaniu. Metody
uprawy winorośli były już dość wy soko rozwinięte (niewiele się zmieniły aż do XIX wieku),
lecz technika wytwarzania win dość prymitywna. Stare mogło być tylko wino doj rzałe. Pito
go zresztą sporo, tak samo jak win zaprawionych ziołami, korzennych, pikantnych, z
domieszką miodu, aromatyzowanych. Moż na by sądzić, że czyste, naturalne wino nie miało
dość wyrazistego sma ku. W każdym razie tylko kobiety, dzieci i chorzy rozcieńczali je wodą.
Oto, jakich rad udziela Guivret swemu powracającemu do zdrowia przy jacielowi Erykowi:
“Będziesz pił wino, do którego dolano wody. Mam wprawdzie siedem beczek pełnych
najzacniejszego wina, ale czyste zaszkodziłoby ci, dopóki rany całkiem się nie zagoją."
I rozważny Eryk przestrzega tych zaleceń.
Chociaż nieurodzaje i klęski głodu powtarzały się periodycznie, lu dzie XII i XIII
wieku byli nie tyle niedożywieni, ile niewłaściwie od żywiani: w chłopskiej diecie było za
mało składników białkowych, a szla chetnie urodzeni jadali za tłusto i nadużywali pikantnych
przypraw. To też ograniczenia nakazujące powściągliwość w tej dziedzinie miały nie-
wątpliwie znaczenie dietetyczne (czy zdawano sobie z tego sprawę, czy też nie).
Kościół narzucał wiernym mnóstwo dni postnych. Liczba ich wzro sła jeszcze po
reformie gregoriańskiej: dwa dni w tygodniu (środa i pią tek) w czasie zwykłym, trzy albo
cztery w tygodniach adwentu i wszy stkie dni oprócz niedziel w okresie Wielkiego Postu;
54
poza tym w wigilię każdego ważniejszego święta. Do tych postów, obowiązujących wszy-
stkich wiernych, dodać należy posty i półposty nakazywane z różnych okazji przez
poszczególnych biskupów. W sumie należało pościć przez co najmniej trzecią część dni w
roku. W praktyce jednak działo się inaczej. Tym bardziej, że posty były nie tylko liczne, lecz
obwarowane bardzo surowymi wymaganiami. W dzień postny dozwolony był tylko jeden po-
siłek, wieczorem po nieszporach, i to bez wina, mięsa, słoniny, zwierzyny, jaj, ciast i
wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego, z wyjątkiem ryb. Każdy pościł na miarę
swoich możliwości: najbiedniejszy musiał po przestawać na chlebie, wodzie i jarzynach,
najbogatszy korzystał z pre tekstu, by się raczyć łososiem, węgorzem, szczupakiem i serami
(jedy nym dopuszczalnym rodzajem nabiału), i rzadkimi owocami. Ale nakazy
wstrzemięźliwości dotyczyły nie tylko jedzenia. Należało się powstrzy mać również od
zabaw, polowań i wszelkich uciech, oddawać się w sku pieniu medytacji i modlitwie,
oszczędności zaś poczynione na rozrywkach i ucztach przeznaczać na jałmużnę.
Oczywiście wszystkie te ograniczenia pozostawały najczęściej teorią. Trzeba by mieć
cnoty Ludwika Świętego, żeby skrupulatnie wykonywać te przepisy Kościoła. W praktyce
więc każdy pościł na swój sposób. Sta rano się na ogół unikać przesady. Najmniej
uprzywilejowani najbardziej narzekali na posty i najdotkliwiej je odczuwali:
“Kto tego doświadczył, ten wie, że Wielki Post, ten niecnota, nie przynosi nic prócz smutku i
przykrości. Nienawidzą go biedacy, brzydzi się nim ubogi lud."
Tak mówi anonimowy autor osobliwego poematu z pierwszej poło wy XIII wieku
Bitwa Postu z Mięsopustem. Ten satyryczny tekst opisu je z epicką weną walkę dwóch
alegorycznych postaci: Postu, który jest uosobieniem ascezy i powściągliwości, i Mięsopusta,
który ucieleśnia obfitość i rozkosze życia. Pierwszy ma armię złożoną z ryb, warzyw i owo-
ców, w szeregach drugiego walczy zwierzyna, drób, ciasta i wszelkie tłu ste potrawy. Po
homeryckich bojach i ostatniej bitwie “srogiej, okrutnej i podstępnej" zwyciężony Post
uchodzi, skazany na wieczne wygnanie, i będzie mu wolno powracać tylko raz w roku na
około sześć tygodni od Środy Popielcowej do Wielkiej Soboty.
Maniery przy arystokratycznym stole
O zwyczajach i konwenansach związanych z posiłkiem więcej mamy wiadomości niż
o samym jadłospisie. Mimo to nie znamy ich dokładnie. Literatura wprawdzie nie skąpi w tej
55
dziedzinie szczegółów, lecz czę sto operuje stereotypami, autorzy zaś bardziej się troszczą o
swój kunszt niż o realizm opisów. Przy tym zajmują się tylko arystokracją. Doku mentacja
ikonograficzna niestety nie pomaga w wypełnieniu tej luki i poznaniu obyczajów innych
warstw społecznych. Zarówno obrazy, jak opowieści przedstawiają wyłącznie świat wielkich
panów, chłop pojawia się w nim bardzo rzadko.
Nie jest to jeszcze epoka wyrafinowanej sztuki kulinarnej i nie ist nieje też w ostatnich
dekadach XII i pierwszych XIII wieku ścisła ety kieta przy stole. W tym zakresie, podobnie
jak w dziedzinie ubiorów, przełom dokonał się we Francji za panowania Filipa III Śmiałego
(1270 -1285). Jednakże nie są to już prostackie czasy pierwszego wieku feu dalnego, a
dworskie poematy, które, być może, wyprzedzają rzeczywi stość, dają świadectwo wielkiej
ogładzie panujących manier. Gościa przyj mowano zawsze z zachowaniem tego samego
ceremoniału. Właściciel zam ku wychodził na jego spotkanie przed swoją siedzibę, prosił, aby
zsiadł z konia, polecał odebrać od niego broń, zaopiekować się wierzchowcem; jedna z jego
córek podawała przybyszowi płaszcz. Głosem rogu zwoły wano biesiadników, zapraszano
gościa, żeby sobie umył ręce w umywal ni, albo też przynoszono mu do wielkiej sali
wspaniałą misę z wodą i ręcz nik - toaille - aby je mógł starannie wytrzeć. Wszyscy
podchodzili do stołu, nakrytego śnieżnobiałym obrusem i zastawionego srebrnymi i zło tymi
naczyniami. Pan domu wskazywał gościowi miejsce po swej prawej ręce, zachęcał, aby jadł z
nim razem z jednej miski i pił z jednego kubka. Dania były liczne, obfite i smaczne, wina
wyśmienite. Uczta trwała dłu go, lecz głośne czytanie, pieśni i widowiska pozwalały
biesiadnikom zapo mnieć o upływie czasu. W końcu wstawano od stołu z pełnym żołądkiem i
wesołym umysłem. Służba zdejmowała obrus i nakrycia, wszyscy znowu myli ręce, zanim
przeszli do innej komnaty, aby się zabawiać rozmo wą, lub też do ogrodu, zażyć spaceru.
Takich opisów jest wiele i tak się mało między sobą różnią, że budzą się podejrzenia,
czy autorzy starali się naprawdę odtworzyć rzeczywi stość. Gdzie się tu kończy poetycka
konwencja? Gdzie się zaczyna świa dectwo obserwatora?
Powitalne grzeczności nie są literackim szablonem. Społeczeństwo średniowieczne
było niezmiernie ruchliwe, a ludzie przebywający chwi lowo w domu zawsze bardzo chętnie
przyjmowali podróżnych. Przy sto łach bogaczy zawsze było miejsce dla licznych gości.
Obrządku mycia rąk przed i po jedzeniu także nie zmyślili autorzy. Z zasady czy z ko-
nieczności arystokracja ówczesna dbała o czystość i zachowała te zwy czaje aż do XVI wieku.
Literatura przesadza nie tyle w opisie zachowa nia się ludzi, ile w obrazie ich otoczenia. Już
56
mówiliśmy, jak naprawdę wyglądał stół w wielkiej sali donżonu: kilka desek opartych na
kozłach, sprzęt wcale nieokazały. Cała wytworność polegała na bieli obrusa, u żywanego tylko
od wielkiego święta. Serwetek jeszcze nie znano. Srebrne i złote naczynia, jeśli je ktoś
posiadał, paradowały na kredensie, nie na stole. Nawet książęta zadowalali się naczyniami z
cyny lub z wypalonej gliny. Nie używano widelców, łyżek było niewiele, a jeden nóż zwykle
służył dwóm osobom. Napoje i potrawy na pół płynne służba podawała w misach
opatrzonych uchwytami i - podobnie jak nożem - jedną ta ką miską dzielili się dwaj
biesiadnicy, pijąc z niej kolejno. Ryby, mięsiwa i inne produkty w stanie stałym podawano na
dużych kromkach chleba, tranchoirs, które nasiąkały sokiem lub sosem. Kromkę krajano
nożem na spore kęsy, które w palcach podnoszono do ust. Wino pito z czaszy, na pełnianej
przed posiłkiem i służącej dwóm czy nawet kilku biesiadnikom,. albo z kubka, dla każdego
osobnego, który podczaszy na życzenie gościa napełniał z beczki. Potrawy przynoszono z
kuchni, zanim goście rozsiedli się przy stole, okryte płachtą, którą zdejmowano dopiero w
ostatniej chwili. Autorzy tekstów literackich komentując ten zwyczaj twierdzą, że chodziło
nie tylko o to, by dania nie ostygły, lecz również by zapobiec jakimś zakusom trucicielskim;
wprowadzają na scenę zaufanego sługę, którego obowiązkiem jest kosztowanie potraw, nim
inni biesiadnicy wezmą je do ust; opisują też czarodziejskie sposoby badania każdej po trawy
za pomocą rogu jednorożca lub zęba węża, co miało nieomylnie wykrywać zawartą w niej
truciznę.
Brak nam informacji o przebiegu uczty i kolejności spożywanych dań. Teksty nie są w
tej kwestii zgodne. Wynika z nich, że niekiedy zaczynano od zupy, a niekiedy od ciast, serów
lub nawet owoców. Zdarza ło się, że owoce, wraz z ciastami i słodyczami pozostawiano na
zakończenie, lecz nie było to wcale powszechnym zwyczajem. W niektórych przy padkach
ostatnim daniem były pasztety. Na miniaturach widzimy stoły zastawione mnóstwem różnych
dań, gorących i zimnych, płynnych i sta łych, słonych i słodkich. Może kosztowano wielu z
nich jednocześnie? To pewne, że z dań mięsnych podawano najpierw dziczyznę, potem drób,
a w końcu rozmaite ryby. Po jedzeniu zazwyczaj raczono się likierami, czyli gęstym i
słodkim winem - a więc odmiennym od tych, które pito przy jedzeniu - lub też naparami z
ziół, mocno zaprawionymi korze niami.
Nie wiemy też nic pewnego o tym, jak długo trwały te posiłki; z pewnością długo,
lecz chyba nie przez pięć, sześć czy nawet osiem go dzin, jak nam wmawiają rycerskie
poematy epickie. Może najtrafniej byłoby przyjąć jakąś średnią miarę, przypuśćmy półtorej
57
godziny na obiad, dwie i pół na wieczerzę, niewątpliwie dłuższą niż południowy po siłek.
Przy wieczornym bowiem, bardziej obfitym, zabawiali biesiadni ków żonglerzy, popisując się
swymi sztuczkami, trubadurzy śpiewając pieśni, a pielgrzymi opowiadając o swoich
podróżach.
58
Rozdział szósty
W dążeniu do zewnętrznej okazałości: ubiory, barwy, godła
.
Kultura średniowieczna to kultura znaków. Słowa, gesty, zwyczaje wszystko ma
prócz zewnętrznego sens ukryty. Podobnie jak mieszkanie i pożywienie, a może nawet w
większym jeszcze stopniu, ubiór wiąże się z pozycją społeczną. Ludzie ubierają się stosownie
do swego stanu lub zamożności. Liczba różnych części garderoby, jakość tkanin, rozmaitość
akcesoriów i ozdób może świadczyć o miejscu danej osoby w łonie swojej grupy i o miejscu
tej grupy w społeczeństwie. Ubieranie się bardziej bogato lub też skromniej, niż to jest
przyjęte w danym środowisku, u chodzi albo za grzech pychy, albo za oznakę upadku.
Zwłaszcza arysto kracja, której siła ekonomiczna maleje na rzecz bogacącego się miesz-
czaństwa, dbać musi o podkreślanie różnic i przywilejów należnych szla chetnie urodzonym
przedstawicielom najwyższej kasty.
Zależność ubioru od szczebla w hierarchii społecznej, podkreślana dodatkowo przez
używanie godeł i insygniów godności, nie wyklucza jednak regularnych zmian w sposobie
ubierania się, a nawet pojawiania się różnych mód, rozsądnych lub dziwacznych, przelotnych
lub trwałych.
Narodziny mody
W XII wieku obserwujemy zjawisko, które można by nazwać na rodzinami mody. Co
prawda już wcześniej ubiór mieszkańców zachod niej Europy uległ od czasów inwazji
barbarzyńców przeobrażeniu, lecz była to raczej powolna ewolucja niż seria głębokich zmian.
Niekiedy za palano się przelotnie do jakiegoś szczegółu stroju, lecz przypadki takie zdarzały
się tylko sporadycznie i nie powtarzały się tak często, jak w drugiej połowie XII wieku. Wraz
z rozpowszechnieniem się ideałów dworskich zbudziła się w kręgach arystokratycznych
większa dbałość o wygląd. Ogłada manier wymagała także elegancji ubioru, który nabie rał
coraz większego znaczenia w życiu ekonomicznym i towarzyskim; na leżał do zbytkownych
przedmiotów, które sprowadzano niekiedy z odleg łych krajów, ofiarowywano w prezencie, a
nawet używano jako środka płatniczego. Utrwala się reguła osądzania ludzi według ich
stroju; świad czy o tym literatura dworska, poświęcająca wiele miejsca opisom ubio rów i
toalet, strojąca swoich bohaterów tak wspaniale, że aż się stają wskutek tego nierealni. Na
59
przykład, królowa Ginewra obdarza Enidę, córkę ubogiego wasala, “przepięknym płaszczem,
uszytym z doskonałe go materiału; kołnierz był z dwóch sobolowych skórek, z zapinką ozdo-
bioną po jednej stronie hiacyntem, po drugiej zaś rubinem, błyszczący mi jaśniej niż
diamenty. Płaszcz był podbity białymi gronostajami i nikt w świecie nie widział nic
piękniejszego ani delikatniejszego. Rąbek mienił się kolorami haftów, błękitem, czerwienią,
fioletem, bielą, zielenią, tur kusem i złotem..."
Studiowany przez nas okres mieści się pomiędzy dwiema dekadami, które w
dziedzinie ubiorów przyniosły zasadnicze zmiany, czyli pomię dzy latami czterdziestymi XII i
dwudziestymi XIII wieku. W pierwszym z wymienionych dziesięcioleci zaszła w sposobie
ubierania się istna re wolucja. Około bowiem 1140 znikły ostatnie relikty ubioru germańskie-
go, przyniesionego w V wieku przez barbarzyńskich najeźdźców i zacho wanego bez
większych zmian w ciągu panowania Merowingów i Karolin gów. Ku wielkiemu zgorszeniu
Kościoła, który dopatruje się w nowej modzie nieprzyzwoitości i oznak zniewieścienia,
mężczyźni zaczynają wzorem kobiet nosić długie stroje. Na dobitkę przestają strzyc się
krótko i golić twarze, zapuszczają brody i długie włosy, które fryzują żelaz kiem. Wszyscy,
niezależnie od płci, ubierają się teraz w długie 'aż do ziemi bliaud (rodzaj kaftana) i w
płaszcze z szerokimi u dołu rękawami opadającymi aż na dłonie; obuwają się zaś dziwacznie
w trzewiki z wy dłużonymi i zawiniętymi do góry spiczastymi nosami, zwanymi pigaches;
moda na nie utrzyma się aż do końca panowania Ludwika VII Szerzy się też powszechne
upodobanie do dodatków, do miękkich i jedwabistych tkanin, do żywych kolorów i do kroju
uwydatniającego kształty ciała. Myśli o wyszukanych strojach zaprzątają możnych natrętnie,
pomimo gromów rzucanych z ambon przez kaznodziejów, między innymi przez świętego
Bernarda, oburzonego tym zbytnim przywiązaniem do świato wych marności i frywolnością
graniczącą z rozpustą.
Około roku 1220, a może jeszcze wcześniej, w południowych regio nach kraju
dokonała się inna doniosła zmiana: zniknął kaftan (bliaud), a na jego miejscu pojawił się
surcot, rodzaj kamizeli bez rękawów, no szonej na szacie lub na tunice (cotte). Ubiór dla
wszystkich jednakowy ustępuje bardziej zindywidualizowanemu. Powrócimy jeszcze do tej
spra wy. Zmianie tej towarzyszą nowe mody: dla kobiet - obcisłe staniki, piersi wysoko
osadzone i małe, włosy zakryte; dla mężczyzn - głowy krótko ostrzyżone, twarze bez zarostu,
grzywki na czole, włosy kunsz townie ułożone w pukle na skroniach y zwinięte w rurki na
karku. Wo jownicy pozbywają się nadmiaru owłosienia, ponieważ od czasu bitwy pod
60
Bouvines przyjęły się wielkie hełmy zamknięte przyłbicami.
W XII i XIII wieku, podobnie jak w naszych czasach, moda wiąże się raczej z
chronologią niż z geografią. Jeśli pominąć konieczności narzuca ne przez klimat, ludzie
ubierali się mniej więcej tak samo w Londynie jak w Paryżu, w Yorku czy w Bordeaux.
Różnice regionalne, jeśli, w ogó le istniały, dotyczyły koloru i faktury tkanin, lecz nie
zasadniczego kro ju ubiorów. Nie było też w sposobie ubierania się różnic zależnych od
wieku; z wyjątkiem niemowląt, okręconych w powijaki tak szczelnie, że wystawała tylko
twarz, dzieci nosiły identyczne stroje jak dorośli. Ubiór różnił się jedynie w zależności od
płci, ale i to nieznacznie. Zajmiemy się wszakże osobno męskimi i kobiecymi ubiorami,
ograniczając się zresztą do strojów arystokracji, gdyż chłopska odzież nie nadaje się do
szczegó łowych studiów, nie tylko z powodu braku dokumentacji, lecz także dla tego, że lud
na sposób uproszczony i zgrzebny starał się pod tym wzglę dem naśladować szlachetnie
urodzonych.
Tkaniny i kolor
O społecznym znaczeniu odzieży świadczy liczba związanych z nią rodzajów
działalności ludzkiej oraz wielka różnorodność tkanin. W ich wytwarzaniu znaczny udział
miały kobiety. To one w środowisku chłop skim zbierały len, strzygły owce, czesały i
farbowały wełnę, a w środo wisku rycerskim wypełniały nadmiar wolnego czasu przędzeniem,
tka niem i haftem.
Najbardziej rozpowszechnione były tkaniny z włókien rodzimych, wytwarzane na
miejscu: cainsil - cienkie płótno lniane na koszule i bie liznę pościelową; coutil, czyli drelich -
grube płótno konopne na podbi cia i odzież roboczą; futaine, czyli barchan - tkanina o
osnowie lnianej i wątku bawełnianym (bawełnę sprowadzano z Egiptu lub z Włoch) na
odzież i obicia mebli. Natomiast sukiennictwo i produkcja innych tkanin wełnianych skupiała
się w kilku ośrodkach (Flandria, Szampania, Nor mandia i środkowo-wschodnia Anglia), a
różnorodność gatunków była ogromna, zaczynając od zwykłego sukna tkanego różnymi
splotami (ser ge lub tiralaine) do wysoko cenionego stanfortu - sukna wyrabianego w Stanford
- i wspaniałego kamlotu z miękkiej wełny, zbliżonej do wiel błądziej. Każde miasto
specjalizowało się w innych tkaninach, kolorach i ornamencie. Mogły one być jednobarwne, z
połyskliwą apreturą, wzo rzyste, a więc tkane w kwiaty i gałązki, w pasy lub nakrapiane.
61
Równie wielką różnorodność spotykamy w tkaninach jedwabnych, sprowadzanych ze
Wschodu, z Egiptu lub z Sycylii, na które popyt wzrósł gwałtownie w Europie Zachodniej w
XII wieku. Są więc diasporowe (różnokolorowe) adamaszki, fioletowe osterliny, siglaton
wyrabiany na Cykladach, bofu z Bizancjum, baudequin z Bagdadu. Najbardziej poszu kiwany
był samit - gruba luksusowa tkanina; a także paile, broszowana wzorzysta tkanina z
Aleksandrii, i cendal zbliżony do naszej tafty.
Moda na futra, tak samo jak popyt na jedwabie, łączyła się z roz wojem handlu.
Najbardziej kosztowne skóry sprowadzano z Syberii, Ar menii, Norwegii i z Niemiec: kuny,
bobry, sobole, niedźwiedzie, grono staje i popielice. Zwłaszcza cenione były dwa ostatnie
gatunki futer. Na białych gronostajach naszywano czarne kosmyki, zdobiące końce ogonów
tych zwierzątek, a skórki popielic układano na przemian, szaroniebieska we z grzbietów i
białe z brzuchów popielatych wiewiórek. Z obu tych futer robiono kołnierze i podbicia do
strojów paradnych. Mniej cenione skóry zwierząt krajowych (wydry, borsuki, kuny, lisy,
zające, króliki) wszywano w rękawy lub pod podszewkę płaszczy. Najpospolitsze z nich, jak
futerka królicze, farbowano na czerwono, aby nimi lamować man kiety i brzegi bliaud.
Moda bowiem ma w tej dziedzinie swoje wymagania, a wyborem kolorów kierują
względy hierarchiczne: największym szacunkiem cieszy się czerwień - kolor nad kolorami -
produkowana w niezliczonych od cieniach, czy to za pomocą barwników roślinnych
(marzanna), czy też zwierzęcych (koszenila). Poza tym na ubrania używano chętnie kolorów
białego i zielonego. Żółty nie różni się od złota i nie stosuje się go na dużych powierzchniach.
Niebieski dopiero za panowania Ludwika Świę tego zyskał uznanie w wytwornym świecie,
przedtem uważano, że nada je się jedynie na skromną codzienną odzież, podobnie jak szary i
brą zowy.
Na ogół średniowiecze wykazuje bardziej rozwiniętą wrażliwość na barwy niż epoka
starożytna i nowoczesna. Oceniano je zależnie od stop nia ich świetlistości. Największym
powodzeniem cieszyły się te, które emanują najwięcej światła (czerwony, zielony, biały,
żółty), najmniej lubiono te, którym nie umiano, z braku wiedzy technicznej, nadać blasku.
Dowodów dostarczają studia semantyczne, wykazując, że ludność śred niowiecznej Francji
widziała w kolorze niebieskim nade wszystko nijaką bladość, w szarym - coś brudnego lub
zamazanego, w brązowym barwę bardzo ciemną, a w czarnym - matowy, niepokojący brak
światła.'
62
Ubiór męski
Możny pan ubierając się kładł na siebie kolejno braies (rodzaj kale sonów), koszulę,
nogawice, trzewiki, kamizelę i bliaud. Jeśli zamierzał wyjść na dwór, zarzucał płaszcz,
nakrywał głowę i wzuwał buty. Jeśli czekała go walka, wkładał na zwykłe ubranie swój
bojowy rynsztunek.
Braies to jedyna część garderoby używana wyłącznie przez mężczyzn. Były to
kalesony z cienkiego płótna, z prostymi nogawkami, bufiastymi lub marszczonymi,
sięgającymi prawie do kostek. Bardzo dawny zwy czaj farbowania ich na kolor czerwony
zanikł w XII wieku, gdy przyjęła się moda szycia ich z jedwabiu lub ze skóry. Z wyjątkiem
skórzanych, braies były odtąd białe, nawet jeżeli ktoś w dalszym ciągu poprzestawał na
płóciennych. Przytrzymywano je w talii pasem z materiału lub ze skóry, u pasa zaś
zawieszano sakiewkę i klucze; niekiedy noszono rodzaj szelek, na których umocowywano
nogawice. Najczęściej wszakże nogawi ce, u góry wsunięte za kalesony, trzymały się na
okrągłych podwiązkach, służących również do podwijania nogawek. Nogawice podobne były
do pończoch i sięgały do połowy ud. Elastyczne, obciskające łydki, zrobione były z płótna,
dzianej włóczki lub nawet z jedwabiu, niekiedy zakończone stopą. Zazwyczaj noszono
ciemne (brązowe, karminowe, zie lone), a tylko do bardzo uroczystego stroju w poziome,
różnokolorowe pasy.
Koszula, noszona na gołe ciało, miała krój tuniki zapiętej pod szyją, w dole rozciętej z
przodu i z tyłu, opadającej do pół łydki i nakrywającej braies i nogawice, z długimi
rękawami, przewiązanymi na przegubach rąk. Koszula bywała biała lub kremowa, chłopska
ze zgrzebnego płótna, a zakonna - z włosiennicy, aby umartwiać grzeszne ciało. Dla osób zaś
ze stanu rycerskiego szyto ją z cienkiego lnianego płótna lub z jedwabiu; najpiękniejsze
ozdabiano haftem - wokół wycięcia szyi i napięstków, w miejscach widocznych spod kaftana
(bliaud) - oraz marszczeniami na gorsie. W XIII wieku koszule z lnianego płótna,
rozpowszechniającego się coraz szerzej, skraca się i dopasowuje bardziej do kształtu ciała.
Za zwyczaj zdejmowano ją kładąc się do snu, a zmieniano raz na tydzień lub co dwa tygodnie.
Zimą pomiędzy koszulą a kaftanem noszono coś w rodzaju długiej kamizeli bez rękawów,
nazywanej pelisson; była to odzież luksusowa, ciepła i wygodna, sporządzona z futra
wszytego po między dwie warstwy tkaniny. Dzięki haftom złotymi nićmi i futru wy-
suwającemu się wokół szyi i przegubów rąk, kamizela ta wyglądała ele gancko i wypadało
63
występować w niej na intymnych zebraniach towa rzyskich.
Bliaud, najważniejsza część ubioru, to wełniana lub jedwabna szata wkładana przez
głowę, szeroko pod szyją wycięta, z półdługimi, bardzo szerokimi rękawami, u dołu suto
sfałdowana, rozcięta z przodu i z tyłu. Ubiór ten w talii przewiązywano pasem, tak że
tworzyła się opadająca nań bluza. Pod koniec XIII wieku, za Filipa Augusta, bliaud zaczyna
ustępować miejsca szacie wełnianej innego kroju, zwanej cotte (rodzaj tuniki), krótszej,
bardziej dopasowanej, z długimi, wąskimi rękawami. Wychodząc z domu wkładano surcot,
podobnego kroju jak cotte, lecz bez rękawów i sięgający tylko do kolan. Tę zwierzchnią część
garderoby szy to z luksusowych tkanin (paile, cendal, samit) w żywym kolorze kontras tującym
z kolorem cotte.Podobnie jak bliaud, płaszcz był noszony wyłącznie przez możnych. Fasony
bywały rozmaite, lecz najczęściej była to jakby peleryna, skro jona kloszowo, niemal z
pełnego koła, półdługa, bez rękawów, zwykle z boku rozcięta, zarzucana na prawe ramię i
spięta klamrą albo zawią zana tasiemką. Płaszcz taki był uszyty z sukna, podbity futrem,
zdobny we frędzle i hafty. W podróży i w dni dżdżyste zamiast płaszcza służyła chape, obfita
peleryna bez rozcięcia, z kapturem, wkładana przez głowę jak ornat, sporządzona z
nieodtłuszczonej wełny.
Obuwie, pomimo wielkiej różnorodności, można z grubsza podzielić na dwie
kategorie: pantofle i trzewiki wysokie. Pierwsze, zrobione z tka niny lub skóry, niewiele się
różniły od naszych, a noszono je tylko w domu lub też wzuwano na nie buty. Drugie, z grubej
hiszpańskiej skóry, przypominają nasze buty narciarskie; ich cholewka obciskała nogę w
kostce i zapinała się na mnóstwo sprzączek lub też wiązano ją sznuro wadłami. Rycerze
jednak woleli nosić buty z cholewkami (heusses), nie przemakalne, z miękkiej skóry,
czerwonej lub czarnej. Mężczyźni przy wiązywali wielką wagę do wytworności obuwia. W tej
właśnie dziedzi nie można zaobserwować najwięcej dziwactw i kaprysów mody. Na ogół za
piękne uchodziły stopy małe. Noszono więc obuwie dopasowane, bez obcasów, niezwykle
bogato zdobione (hafty, żywe kolory, desenie ukła dane ze skór różnobarwnych) i z
mnóstwem dodatków, takich jak kor donki, guziki, patki, wiązadła. Nie mniej różnorodne
były nakrycia głowy. Na pierwszym miejscu wypada wymienić małą czapeczkę z włóczki lub
płótna, używaną po do mu, przypominającą czepek pływacki i nazywaną cale. Zimą wkładano
na nią grubą czapkę kształtu stożka z zawiniętym czubkiem lub kwadratową z nausznikami.
Latem używano czapki bawełnianej, podobnej do beretu, lub kapelusza filcowego z szerokim
opuszczonym rondem. Od święta opasywano głowę szeroką wstążką z kosztownej materii,
64
ozdobio ną złotymi galonami, perłami, kwiatami albo pawimi piórami. Powszechnie przyjęte
uzupełnienie stroju stanowiły rękawice. Ry cerze używali rękawic włóczkowych, skórkowych
albo futrzanych. Obci skały one dłoń, lecz powyżej nadgarstka rozszerzały się i okrywały
znacz ną część przedramienia. Często ofiarowywano je w podarunku i nadawa no im wartość
symbolu: wręczając panu swoją rękawicę rycerz składał mu hołd, natomiast rzucając ją
komuś pod nogi wyzywał go do walki. Podobnie dziś zwyczaj każe zdejmować rękawiczki
przy wejściu do ko ścioła i przed podaniem komuś ręki. Myśliwi używali skórzanych mite nek,
rzemieślnicy rękawic z grubego płótna, chłopi rękawic z jednym palcem, sporządzonych z
grubej skóry chroniącej od ukłuć przy wyry waniu kolczastych krzaków.
Ubiór kobiecy
Prawie wszystkie części garderoby składające się na ubiór kobiecy niczym się nie
różniły w swej istocie i kroju od męskich. Można wszakże zauważyć większą rozmaitość
tkanin i kolorów oraz mnogość dodatków i ozdób.
Kobiety nie nosiły braies, za to niekiedy spowijały tors muślinowym welonem,
pełniącym funkcje stanika. Na to wkładały fałdzistą koszulę sięgającą do kostek; koszula, czy
to płócienna, czy jedwabna, była z re guły biała i tak samo jak męska ozdobiona haftem wokół
szyi i nadgarst ków oraz wzdłuż zapięcia, to znaczy w miejscach widocznych spod sukni lub
kaftana (bliaud). Jeśli po ukończeniu toalety dama pozostaje w swo jej komnacie, narzuca coś
w rodzaju peniuaru czy naszego szlafroka, ob szerniejszego niż koszula, lecz uszytego z tego
samego materiału, a na zywanego chainse. Zimą na ten intymny strój kładła pelisson,
kamizelę -narzutkę z gronostajów, podobną do męskiej, ale dłuższą i bogaciej ozdo bioną.
Na koszuli noszono suknię-kaftan, przy czym wypada rozróżnić dwie odmiany:
zwykłą, prostą tunikę opadającą do połowy łydek, i bardziej wymyślną, która pojawiła się
około roku 1180 i była złożona z mocno obcisłego stanika, szerokiej szarfy uwydatniającej
talię i długiej spódni cy rozciętej po bokach. Ten ubiór wysmuklał sylwetkę, obciskając tors,
brzuch i biodra. W obu odmianach wycięcie było szerokie i krągłe, a długie rękawy
rozszerzały się poniżej łokcia. Ale w dziedzinie rękawów mo da wydaje się szczególnie
zmienna w latach 1185-1190. Końce rękawów przybierają formę jak gdyby olbrzymiego
lejka, niemal zamiatającego ziemię. W początkach XIII wieku obserwujemy przesadę w
odwrotnym kierunku: rękawy tak ciasno przylegają do przedramion, że trzeba je sznurować
65
albo też nawet zaszywać po włożeniu. Najpiękniejsze bliauds szyto z paile albo samitu, ze
stanikiem z przodu marszczonym, z dołem spódnicy sfałdowanym, lamowanym złotymi
galonami i haftami, z któ rych najcenniejsze sprowadzano z Anglii lub z Cypru. Niekiedy
zamiast bliaud noszono suknię z cendalu czy kamlotu, nie tak ściśle do ciała do pasowaną i
opatrzoną trenem (co Kościół ganił jako modę bezwstydną); krój takiej sukni, mniej
ujednolicony, pozwalał na uwydatnienie indy widualnych cech figury. Podobnie jak cotte w
stroju męskim, suknia w połączeniu z surcot z wolna wypiera dawniejszy bliaud i ostatecznie
zwycięża w latach panowania Ludwika Świętego. W każdym razie dama, czy jest ubrana w
bliaud, czy w suknię, jeśli chce wyglądać elegancko, musi okręcać się niezmiernie długim
paskiem (z plecionych rzemyków, z jedwabnego czy też lnianego sznura), i to według ściśle
ustalonych, kunsztownych reguł: paskiem otacza się talię, zawiązuje go z tyłu na plecach,
potem zaś opasuje się biodra, zasupłując pasek z przodu i pusz czając luźno w dół dwa końce
równej długości aż do ziemi.
Kobiece chausses (pończochy bez stopek) różnią się od męskich tyl ko tym, że są umocowane
zawsze podwiązkami, skoro niewiasta nie nosi braies (długich majtek). Trzewiki mają fasony
bardzo rozmaite; z cho lewką lub bez niej, zamknięte lub otwarte, z języczkiem lub bez, a
spo rządza się je ze skóry, z filcu lub z sukna i niekiedy wyścieła futrem. Moda faworyzuje
stopę jak najmniejszą, obcasy nieco podwyższone i chód kołyszący się, starannie
wyćwiczony.
Płaszcz kobiecy ma formę kloszowej peleryny, zapinanej nie tak jak męski na prawym
ramieniu, lecz z przodu na rozmaite agrafy i zapinki, do których wytworności przywiązuje się
wielką wagę. O wartości bowiem płaszcza rozstrzyga panne (futro, którym jest on podbity)
oraz właśnie attaches, czyli zapinki. W ubraniach z miękkich tkanin stosuje się rów nież
szpilki, podobne do naszych, lecz znacznie większe, albo guziki, któ re weszły w szersze
użycie pod koniec XII wieku w postaci złączonych par przesuwanych przez dwie dziurki.
Guziki bywają kuliste lub płaskie, a ro bi się je ze skóry, z tkaniny, z kości, z rogu, z kości
słoniowej lub z me talu.
Zwyczaj każe wszystkim niewiastom zapuszczać włosy jak najdłuż sze, lecz uczesanie
zmieniało się w zależności od wieku. Dziewczęta i młode kobiety rozdzielały włosy pośrodku
i splatały w dwa warkocze, które spadały im na piersi; jeśli wierzyć dokumentom
ikonograficznym, warkocze te często sięgały do kolan. Można je było też przedłużać przy-
czepiając na końcach wisiorki. Panie, którym natura poskąpiła włosów, sztukowały je
66
zręcznie treskami. Po roku 1200 zanika moda na wspa niałe warkocze, a pojawiają się włosy
krótsze, sczesane do tyłu, podtrzy mywane opaską na czole i spływające swobodnie na kark i
plecy. Wy chodząc z domu lub wchodząc do kościoła niewiasty nakrywały głowy woalem z
lnianego lub jedwabnego muślinu. Starsze panie zwijały włosy w duży kok (w razie potrzeby
wypychając go sztucznie do pożądanych rozmiarów) i spowijały go tak zwanym couvre-chef
- podwójnie złożo ną chustą, zawiązaną pod brodą i przytrzymywaną opaską na czole. Wdo wy
i zakonnice nosiły guimpe, duży kwef z lekkiej tkaniny, zasłaniający całkowicie włosy,
skronie, szyję, a nawet górną część torsu.
Herby
Ubiór nie był jedynym środkiem uzewnętrznienia osobowości i okreś lenia miejsca
zajmowanego w społeczeństwie. Temu celowi służyły licz ne akcesoria, emblematy i insygnia,
a wśród nich szczególnie na uwagę zasługują tarcze herbowe, które pojawiły się w XII wieku
i które są dla historyka jednym z najwierniejszych zwierciadeł średniowiecznej men talności.
Wszyscy wiedzą, czym były herby: barwnymi emblematami, zwią zanymi z określoną
osobą, rodziną lub społecznością, podległymi w swej kompozycji ścisłym regułom i na ogół
przedstawianymi na tarczy. Mniej wszakże rozpowszechniona jest wiedza, że herby nigdy nie
były wyłącznym przywilejem szlachty, że całkowicie różniły się od godeł uży wanych w
starożytności, że nie miały, można by rzec, nic wspólnego z tajemniczym światem symboli i
że ich pojawienie się wcale nie wiąże się z wyprawami krzyżowymi. Pierwszym posiadaczem
tarczy herbo wej - sześć złotych lwów na lazurowym polu - był Gotfryd Plantage net,
późniejszy hrabia Andegawenii, a otrzymał ją rzekomo, według kwestionowanej dzisiaj
tradycji, w roku 1127 z rąk teścia, króla Anglii Henryka I z okazji swego ślubu z królewną
Matyldą, wdową po cesarzu Henryku V. Niezależnie od tego, czy ta informacja jest ścisła,
czy nie, stwierdzić można, że w drugiej ćwierci wieku XII herby pojawiły się w różnych
regionach Europy Zachodniej, w Andegawenii, Normandii, Pikardii, Ile-de-France, w
południowej Anglii i w dolinie Renu. Po roku 1150 zwyczaj używania herbów rozszerzył się
nie tylko w sensie geogra ficznym, lecz również społecznym. Początkowo służyły tylko
przywód com wojennym, później zaczęli je przyjmować wasale wodzów i wasale wasalów,
tak że w początkach XIII wieku posiadała je zarówno średnia, jak i drobna szlachta. Zwyczaj
rozpowszechnił się i wkrótce już prawo do herbu nie było zastrzeżone tylko dla wojowników.
67
Przybierają więc takie godła kobiety (przed 1156 r.), miasta (od 1190 r.), duchowni
(około 1200 r.), mieszczanie (ok. 1225 r.), a nawet chło pi (po 1234 r.). Sytuacja ta trwała do
XV wieku. Nigdy bowiem w śred niowieczu posiadanie herbu nie było ograniczone do jednej,
określonej kategorii społecznej.
Nie pochodził też ten zwyczaj ze Wschodu ani też nie wiązał się ze szczególnym
wtajemniczeniem, lecz był wynikiem ewolucji rynsztunku wojennego, a zwłaszcza przyjęcia
przez rycerzy zamkniętych przyłbicą hełmów. W początkach XII wieku odziani w zbroję
wojownicy stali się nierozpoznawalni, zaczęli więc nosić malowane na dużej płaskiej po-
wierzchni tarcz znaki rozpoznawcze, zrazu nie stałe, zmieniane zależnie od fantazji, z czasem
coraz częściej utrzymywane w ustalonej formie. Dopiero z chwilą, gdy dana osoba posługuje
się stale tym samym zna kiem, można go nazwać jej herbem. Forma pochodziła z różnych
źródeł: kolor i podział na pola zaczerpnięto z chorągwi, repertuar figur (zwie rzęta, rośliny,
przedmioty) oraz charakter dziedziczny - z pieczęci; wreszcie kształt trójkątny oraz ogólny
układ - z tarczy. Herby nie zro dziły się więc spontanicznie, lecz powstawały z połączenia w
pewien system różnych wcześniej już istniejących elementów. Nie dokonało się to nagle i za
jednym zamachem, lecz w drodze stopniowego rozwoju. Na przykład, zasada dziedziczności
kształtowała się bardzo powoli. Jeszcze za panowania Ludwika Świętego liczne były
przypadki, że synowie uży wali zupełnie innej tarczy herbowej niż ich ojcowie. Podobnie też
regu ły kompozycji utrwaliły się na dobre dopiero w połowie XIII wieku. Jed nej wszakże
zasady przestrzegano od początku (prawdopodobnie przejęto ją z chorągwi), tej samej, która
obowiązywała w emalierstwie i zakazy wała zestawiania obok siebie pewnych metali i
kolorów. Metale te to złoto (żółty) i srebro (biały), a barwy to czarna (sable), czerwona (gueu-
les), błękitna (l'azur), zielona (sinople), a później także brunatnofioleto wa (pourpre). Reguła
nie pozwala więc umieszczać złota obok srebra, czerwieni obok błękitu, czerni obok zieleni
itd. Terminologia heraldyczna rozwinęła się stopniowo na gruncie języka ogólnego. Jeszcze
w XII i XIII wieku nazywano zieleń po prostu zielenią, zanim się przyjął klasyczny w
heraldyce termin sinople.
Ale te aspekty techniczne nie są w herbach najważniejsze. Dla histo ryka najbardziej
interesujące jest dociekanie motywów, którymi kiero wał się dany osobnik lub dany ród
wybierając sobie takie, a nie inne godło. Mogły to być względy polityczne: przyjmowano
niekiedy figury heraldyczne używane przez seniora lub przywódcę stronnictwa, do któ rego się
należało. Liczne tego przykłady widzimy we Flandrii, gdzie ro dziny flamandzkie umieszczały
68
w swoich herbach lwy, na wzór herbów poszczególnych hrabstw. Niekiedy figury herbowe
nawiązują do jakiejś paranteli lub do wydarzenia historycznego, pochodzenia geograficznego
czy też zawodu. Murarz malował więc na swej tarczy kielnię, rzeźnik wołu, rybak - rybę, a
rycerz, który uczestniczył w krucjacie, zachowy wał w herbie krzyż, inny zaś pragnął
upamiętnić miasto, z którego po chodził, umieszczając na swojej tarczy przedmiot kojarzący
się z tym miejscem rodzinnym. Bardzo często herby zawierały aluzje do patroni micum,
imienia chrzestnego lub przydomka. Tak więc Jehan Lecocq miał w herbie koguta, a Wilhelm
Legoupil - lisa. Od połowy XII wieku zna komity ród Lucy, posiadający włości zarówno w
Anglii, jak na konty nencie, przybrał jako swe godło szczupaka, ponieważ w starej francusz-
czyźnie ryba ta nazywała się lus. Figury w herbie mogły też być po prostu kwestią gustu, a
niekiedy przywiązywano do nich jakieś mniej lub bar dziej symboliczne znaczenie. Lecz
symbolika heraldyczna, jeśli w ogóle wchodzi w grę, jest zawsze zupełnie prosta: lew
oznacza siłę, baranek niewinność, dzik - odwagę, krzyż - chrześcijanina itp.
Repertuar figur, początkowo ograniczony do kilku zwierząt (lew, orzeł, niedźwiedź,
jeleń, dzik, wilk, kruk) i kilku podziałów geometrycz nych, różnicuje się, w miarę jak zwyczaj
używania herbów rozszerza się na drobną szlachtę i ludzi nie trudniących się wojennym
rzemiosłem, a jednocześnie znaki herbowe zaczyna się umieszczać nie tylko na ryn sztunku
wojennym (tarcze, hełmy, pancerze, czapraki końskie), lecz także na rozmaitych sprzętach,
meblach, odzieży i przedmiotach codziennego użytku, na pieczęciach, monetach,
odważnikach, rękopisach, witrażach, nagrobkach, kaflach, szatach, rękawicach, płaszczach,
narzędziach i roz maitych przyborach. Inwazja ta nie ominęła też literatury. Od początku XIII
wieku bohaterowie eposów chlubią się tarczami herbowymi sko piowanymi z rzeczywistych.
Autorzy przypisują królowi Arturowi “trzy pasy czerwone na srebrnym polu", jego krewniak
Bohort ma tarczę po dobną, lecz z polem gronostajowym (naśladującym szczerby na tarczy), a
szlachetny Galahad, pierwszy poszukiwacz Graala, “na srebrnym polu czerwony krzyż" -
godło chrześcijańskich rycerzy wyruszających do Ziemi Świętej.
69
Rozdział siódmy
Czas wojny, czas pokoju
Racją bytu rycerza jest walka. Oczywiście z chwilą pasowania sta wał się żołnierzem
Boga, co go zobowiązywało do poskramiania wojowni czych zapałów i podporządkowania
ich nakazom religii. Ale ten zapał, namiętne upodobanie do wojaczki tkwiło w jego sercu.
Podsycała je zresztą literatura, gdy wysławiała i opisywała heroiczne boje, wspaniałych ry-
cerzy w lśniących zbrojach, niezliczone wyczyny ich męstwa i w końcu chwalebną śmierć
albo najświetniejsze zwycięstwa. Była to literatura wojownicza, mówiąca o sprawiedliwej
wojnie i wspaniałomyślnym po koju, opiewająca szlachetną odwagę tych, którzy walczą c
słuszną sprawę swojego seniora, bronią duchowieństwa i dóbr Kościoła, spieszą na ratu nek
wszystkim słabym i nieszczęśliwym potrzebującym pomocy.
Rzeczywistość wszakże wyglądała zupełnie inaczej. Niewielu spoty kało się w niej
mężnych Gawenów czy Lancelotów bez skazy. Nie było kolczug, których żadne ostrze nie
mogło przebić, hełmów wysadzanych drogimi kamieniami ani zaczarowanych mieczy
zapewniających nieza wodne zwycięstwo swoim właścicielom. Wojny nie były chwalebne,
lecz prowadzono je dla interesu, a pokój był nie wspaniałomyślny, lecz upo karzający i często
zrywany. Rzadko staczano wielkie bitwy i nie by?y one zbyt mordercze, śmierć nie miała
aureoli wzniosłości. Raz jeszcze blask marzeń okazuje się bardzo daleki od pospolitej
szarzyzny codzien nego życia.
Wojny prywatne i pokój boży
W połowie XIII wieku każdemu jeszcze przysługiwało prawo do pro wadzenia
prywatnej wojny. Człowiek miał poza wojną jeden tylko spo sób, żeby dochodzić swoich
praw, a mianowicie mógł się odwołać do są du swego seniora. Przysługiwał mu niejako wybór
między drogą faktów dokonanych a drogą prawa. Pojęcie prywatnej wojny, odziedziczone po
starożytnej faida (germańskim prawie zemsty), w praktyce zanikało w latach panowania
Karola Wielkiego, lecz w X wieku, wraz z upadkiem władzy centralnej, pojawiło się znowu i
przetrwało aż do początku XIII wieku jako jedna z podstawowych cech społeczeństwa
feudalnego. Wojna prywatna rozgrywała się według własnych reguł, wymagających formal-
nego wypowiedzenia, a toczono ją aż do zawarcia rozejmu lub paktu po kojowego. Rozciągała
70
się na wszystkich krewnych walczących stron, za zwyczaj aż do stopnia, w którym dozwolone
są związki małżeńskie bez dyspensy. W praktyce jednak nie każdy mógł na własną rękę
wszczynać wojnę, gdyż na to trzeba pewnej siły, zarówno finansowej, jak politycz nej. Toteż
wojowali głównie posiadacze włości lennych, i to wielkich, walcząc w obronie własnych
interesów, rzadziej - interesów swoich . wasali.
Z wyjątkiem wypraw krzyżowych, o których będziemy szerzej mó wili na następnych
stronicach, nie było wojen między narodami. Były tylko walki między seniorem a jego
wasalem, rywalizacje dwóch lenn lub dwóch rodów. Na przykład nieustanne spory króla
Francji z królem Anglii nie były konfliktem między ich krajami, lecz prywatną wojną między
potężnym wasalem a jego suzerenem, przy czym każdy z nich używał wojny jako uznanego
prawem środka, by wymusić poszanowanie dla swoich słusznych - jak sądził - roszczeń. Gdy
w 1214 roku Filip August wyruszał do północnych krain Francji na chlubną kampanię wo-
jenną, która miała się zakończyć bitwą pod Bouvines, nie tyle zamierzał stawiać czoło
koalicji międzynarodowej (chociaż na jej czele stał cesarz i król Niemiec, Otton
brunszwicki), ile chciał ukarać niewiernego wasala i spustoszyć włości człowieka nie
dopełniającego swych feudalnych zobo wiązań, Ferdynanda, hrabiego Flandrii.
Oczywiście, nie był to jedyny aspekt wojny; będąc legalnym środ kiem utwierdzenia
własnych praw, wojna była również (należałoby może napisać: przede wszystkim)
skutecznym sposobem powiększenia swoich posiadłości i swojej potęgi. W XII wieku wojny
zawsze zmierzały do zdo byczy. Ze strony możnych panów, którzy wojny prowadzili, nie był
to przejaw pospolitej chciwości, lecz konieczność: potrzebowali zdobyczy, żeby opłacić
najemników, ufortyfikować zamki, wynagrodzić wasali, którzy przyczynili się do
zwycięstwa, i zapewnić sobie ich wierną pomoc w następnych wojennych okazjach. Było to
tym bardziej ważne, że we dług wszelkiego prawdopodobieństwa następna okazja będzie
miała cha rakter wojny obronnej, gdyż zwycięstwo odniesione przez jedną z wal czących stron
wywoływało z reguły odwetową reakcję pokonanego prze ciwnika. Rycerze walczący u boku
swego pana traktowali zdobycze jako należne odszkodowanie za udział w wojnie, gdyż, jak
zobaczymy, zbroj na pomoc, do której zobowiązywały ich instytucje feudalne, kosztowała nie
tylko dużo czasu, lecz również dużo pieniędzy, każdy bowiem musiał ekwipować się
własnym sumptem. Wszystkim też - arystokratom czy ludowi, wasalom czy wojownikom -
nieobca była chęć zysku i łupów, a zapewne ta chęć stanowiła główny bodziec do walki,
skoro był im obo jętny przedmiot walki podjętej w imię spraw nie mających wiele wspól nego
71
z ich osobistymi interesami.
Tak więc wojna miała na celu pokonanie, zabicie lub wzięcie do nie woli przeciwnika,
ograbienie go i ściągnięcie z niego okupu. Rzadko po dejmowano działania na większą skalę,
wielkie rozstrzygające bitwy nie często się zdarzały, wojna polegała głównie na wypadach,
zasadzkach, oblężeniach, grabieżach i podpalaniach. Wlokła się długo, przerywana
nietrwałymi rozejmami, wybuchała na nowo co roku, tocząc się od końca marca do początku
listopada i właściwie nigdy niczego nie załatwiała.
Toteż ludzie, którzy chcieli osiągnąć jakiś określony cel polityczny lub prawny,
chętniej niż do wojny uciekali się do negocjacji. Przybierały one różne formy: spotkania
dwóch przeciwników na granicy lub na ne utralnym terenie czy w czasie pielgrzymki;
wymiana posłów, osobistości duchownych lub świeckich wysokiej rangi, korzystających z
przywileju nietykalności, otoczonych liczną świtą, wyposażonych w listy uwierzy telniające i
wiozących ze sobą podarki, wręczane z reguły bardzo uro czyście; mniej oficjalni wysłannicy,
najczęściej duchowni, wyposażeni w pełnomocnictwa do rokowań; niekiedy odwoływano się
do arbitrażu lub do pośrednictwa czy to jakiejś cieszącej się autorytetem osobistości (jak
papież, reprezentowany przez któregoś ze swoich legatów), czy to moż nego pana
skoligaconego z obu spierającymi się stronami, jak na przy kład hrabia Flandrii Filip alzacki,
który w ciągu całego swego “pano wania" (1168-1191) pragnął być “wielkim mediatorem
Zachodu", czy wreszcie zespołu arbitrów wyznaczonych w drodze porozumienia. Często
zawierano traktaty i starano się je zagwarantować różnymi sposobami: przez zaprzysiężenie
na Biblię lub na relikwie, przez mianowanie zakład ników, to znaczy wasali, którzy mieli być
uwięzieni w razie, gdyby ich senior nie dotrzymał zobowiązań przyjętych w traktacie;
wreszcie przez groźbę sankcji religijnych (ekskomunika) lub prawnych (unieważnienie
związku feudalnego i odebranie lenna). Mimo to traktaty bywały niezbyt skuteczne.
Prywatne wojny, czy to między skromnymi wasalami, czy to mię dzy wielkimi
feudałami, wlokły się bez końca, niszcząc kraj i wyradza jąc się niekiedy w bandycki
proceder. Kościół pierwszy wystąpił do wal ki z tą plagą. Prócz wezwań na krucjatę i
stworzenia stanu rycerskie go - dwóch instytucji, “które miały skierować wojownicze zapały
na służbę Bożą" - Kościół w XI wieku podejmował rozmaite kroki zmie rzające do
złagodzenia okrutnych konsekwencji tych wojen. W połowie XII wieku można już te środki
sprowadzić do dwóch podstawowych za sad: pokój Boży i rozejm Boży. Pokój Boży miał
chronić ludzi nie uczest niczących w walce (duchownych, kobiety, dzieci, rolników,
72
pielgrzymów i kupców) oraz pewne dobra użyteczności publicznej (kościoły, młyny, płody
rolne, inwentarz żywy gospodarstw rolnych), obejmując je poko jem Bożym, aby nie było
wolno ich niszczyć i napastować. Rozejm Boży zakazywał działań wojennych w pewnych
okresach roku (adwent, Wiel ki Post, Wielkanoc) lub w określone dni tygodnia (od piątku
wieczorem do poniedziałku rano), które powinny być poświęcone bardziej intensyw nemu
życiu religijnemu. Pogwałcenie pokoju lub rozejmu Bożego uwa żano za wyjątkowo ciężkie
przestępstwo, karane ekskomuniką i osądzane przez “sąd pokoju", składający się z możnych
panów i dostojników Ko ścioła. Sankcje stosowane przez ten sąd były zawsze niezwykle
surowe.
Zasady te, początkowo szanowane i skuteczne, stopniowo traciły zna czenie, gdyż
Kościół w początkach XIII wieku nadmiernie rozszerzył zwła szcza rozejm Boży, próbując
objąć nim wszystkie dni od środy wieczór do poniedziałku rano każdego tygodnia. Przy tej
okazji warto odnotować znamienny fakt: bitwa pod Bouvines (27 lipca 1214 r.), w której
starły się siły najpotężniejszych książąt Europy Zachodniej, rozegrała się w niedzielę.
Jednakże władze świeckie, a w szczególności władcy przejęli od Ko ścioła misję
ograniczania wojen prywatnych. Pierwszy Filip August za kazał prowadzenia takich wojen
pospólstwu. Poza tym ustanowił różne zmierzające do tego celu prawa, naśladowane później
w różnych formach w sąsiednich królestwach: słynna “kwarantanna królewska", która za-
braniała napadać na krewnych przeciwnika w ciągu czterdziestu dni po wypowiedzeniu
wojny (miało to zapobiegać częstym wówczas napadom zaskakującym ludzi nie
przygotowanych); królewski list żelazny, zapew niający nietykalność danej osobie, grupie lub
instytucji, otoczonych specjalną opieką monarchy; kto by tego przywileju nie uszanował,
winien był przestępstwa napaści na samego króla; wreszcie “królewska rękoj mia",
poręczająca pakt o nieagresji zawarty przez możnego pana z okreś lona społecznością.
Około lat 1220-1230 wojny stały się więc mniej częste. Do ograni czeń wynikających
z pór roku (nie toczy się walki w zimie), warunków atmosferycznych (przerywa się bitwę,
jeśli pada deszcz), pory dnia (nie ma zwyczaju bić się w ciemnościach nocnych) i dawnych
kościelnych zakazów (pokój i rozejm Boży) przybyły teraz restrykcje nałożone przez coraz
silniejszą władzę suwerena. Odtąd głównym polem działania staje się dla rycerzy już nie plac
boju, lecz szranki turniejów.
73
Feudalna służba wojskowa
W drugiej połowie XII wieku obserwujemy pewną dekadencję in stytucji wojskowych.
Bardzo surowym zasadom feudalnym przeciwsta wiają się praktyki o wiele bardziej
elastyczne, dające sile pieniądza z każ dym dniem większą przewagę nad zobowiązaniami
wasalnymi.
Wasal w zamian za otrzymaną w lenno ziemię był wobec swego pa na między innymi
powinnościami zobowiązany do służby wojskowej. Mo że ona przybierać trojaką formę:
wyprawy wojennej (ost), krótkiego wy padu konnego (chevauchee) i stróży (garde). Pierwszej
z wymienionych form służby mógł od swoich wasali żądać tylko pan postawiony na szczy cie
piramidy feudalnej, a więc król, książę lub hrabia. Chodziło tu bo wiem o wyprawę
ofensywną, daleką, na którą można powołać wasala nie częściej niż raz do roku i na czas nie
dłuższy niż czterdzieści dni; każdy wasal musi stawić się z określoną liczbą swoich wasali
(proporcjonalną do wielkości posiadanego lenna) i wyekwipować się własnym sumptem
(oręż, prowiant, konie). Po upływie czterdziestu dni senior może służbę na wyprawie
wojennej przedłużyć, lecz wówczas przejmuje na siebie kosz ta uzbrojenia i
zaprowiantowania, a na dodatek wypłaca odszkodowanie tym, którzy się zgodzą służyć
dłużej. Druga forma - krótki wypad kon ny - stawiała mniejsze wymagania zarówno w czasie
(na ogół trwała ty dzień), jak i w przestrzeni (odległość dająca się pokonać w ciągu jednego
dnia marszu). Takiej służby żądano najczęściej, gdyż potrzebna była pod czas wojen z
sąsiadami, polegających na szybkich wypadach do włości przeciwnika i próbach zdobycia
jego zamku. Panu wolno wzywać wasala na krótki wypad, ilekroć mu się spodoba. Wreszcie
trzecia forma służby, stróża, dostarczała dowódców załogi w zamku seniora; ta służba, z
natu ry defensywna, przypadała wasalom podeszłego wieku, inwalidom lub mężczyznom
chwilowo niezdolnym do uczestnictwa w wojnie.
Wszystkie te formy służby dotyczą jedynie ludzi, którym nadano dobra ziemskie.
Trudniej jest ustalić powinności wojskowe ludu (rotu riers), gdyż różniły się one znacznie,
zależnie od regionu. W północnej Francji chłopi byli zobowiązani tylko do służby obronnej w
załodze zam ku lub w obronie włości pana, w razie najazdu. Często zresztą wykupy wali się od
pierwszego z tych obowiązków płacąc pewną sumę pieniędzy na utrzymanie w załodze
zamku swego zastępcy, profesjonalisty. W ob ronie włości pana grali jedynie rolę pomocniczą
(czaty, roboty ziemne, konwoje). Król Francji wszakże w swojej osobistej domenie wymagał
74
niekiedy usług wojskowych od ludu; każda jednostka administracyjna (obszar zarządzany
przez prewota, gmina, opactwo królewskie) dostarczać miała kontyngentu piechurów
proporcjonalnego do liczby dymów, jaką obejmuje. Wszyscy mieszkańcy danej jednostki
musieli płacić składkę na wojskowy ekwipunek dla tych, którzy się zgłoszą do służby na
ochotnika lub zostaną do niej przez los wyznaczeni. Prócz tych zwykłych form świadczeń
wojskowych król i wielcy panowie feudalni mogli w sytuacji szczególnego zagrożenia
powoływać pod broń wszystkich swoich podda nych, zarówno wasali, jak chłopów, i to na
czas nieograniczony: było to pospolite ruszenie, pozostałość dawnej służby publicznej,
obowiązującej każdego wolnego człowieka w okresie Karolingów. Jednakże w XII wieku
pospolite ruszenie ogłoszono we Francji tylko raz, za Ludwika VI, gdy w sierpniu 1124 roku
cesarz Henryk V próbował, zresztą bez skutku, za garnąć Szampanię.
Cała ta organizacja pozostała jednak niemal całkowicie teoretyczna. W praktyce
feudalna służba wojskowa funkcjonowała dość słabo. Ludzie ze wszystkich szczebli
wykręcali się od tej powinności. Wzywani na wy prawę wojenną drobni wasale niechętnie
oddalali się od własnych po siadłości ziemskich i często odmawiali udziału w walkach poza
granicami domeny swojego seniora. Wielcy panowie zawsze z reguły ociągali się z
dopełnieniem obowiązku wyprawy wojennej ogłoszonej przez suzerena. W Anglii wielu z
nich wręcz odmawiało uczestnictwa w wyprawach wo jennych króla na kontynent. We Francji
Ludwik VII, a później Filip August także mogli liczyć tylko na pomoc kilku spośród swoich
możnych wasali, a uzyskiwali ją dopiero po trudnych pertraktacjach, w których stosować
musieli na przemian obietnice i groźby. Na ogół służbę wypra wy wojennej pełnili jedynie ci,
którzy mieszkali w pobliżu terenu dzia łań wojennych.
Słabość tej organizacji potęgowały jeszcze opieszałość, brak dyscyp liny i
załamywanie się szeregów w momencie bitwy oraz szczupłość armii. Każdy bowiem z
lenników przyprowadzał tylko garstkę swoich wasali, których sam z kolei musiał mozolnie
do udziału w wojnie przekonywać, obiecując nagrody i grożąc karami. Podobnie działo się na
wszystkich stopniach piramidy feudalnej. Na przykład Filip August w początkach XIII wieku
rozporządzał armią złożoną zaledwie z 3000 ludzi, w tym 2000 piechurów dostarczonych
przez domeny królewskie, 300 najemników brabanckich i 200 kuszników. Nawet podczas
wojny rzadko mu się udało zgromadzić więcej niż 350-400 rycerzy. Z dokumentu Miles regni
Francie (Rycerze królestwa francuskiego) dowiadujemy się, że w roku 1216, czyli w dwa lata
po wielkim zwycięstwie pod Bouvines, armia kró lewska liczyła zaledwie 436 rycerzy,
75
wszystkich pochodzących z północ nej części Francji. Tak więc książę Bretanii, Piotr I
Mauclerc, przywiódł ze sobą tylko 36 rycerzy, chociaż mógł ich skupić dziesięćkroć tylu po-
wołując własnych wasali obowiązanych wobec niego do służby na wypra wę wojenną. Hrabia
Flandrii dostarczył 46, a najpotężniejsze z księstw chrześcijaństwa, księstwo Normandii,
zaledwie 60 rycerzy.
Najemnicy
Niedostatki wasalnej służby wojskowej spowodowały wprowadzenie żołdu.
Stopniowo prawdziwym “motorem" wojny stał się pieniądz. Bar dzo wcześnie przyjął się
zwyczaj, że pomniejsi wasale, starzy, chorzy lub nieobecni (na przykład odbywający właśnie
pielgrzymkę), mogli wnieść określoną opłatę na wynajęcie swego zastępcy. Z biegiem czasu
ta prak tyka rozpowszechniła się tak, że w Anglii od połowy XII wieku każdy wasal mógł się
wykupić od obowiązku stawienia się na wyprawę wojen ną; pojawiła się nawet tendencja
ściągania od wszystkich wolnych męż czyzn podatku na koszty utrzymania armii królewskiej.
We Franeji nie co później Filip August wprowadził “lenna pieniężne", nadając zamiast ziemi
rentę, w zamian za którą korzystający z tego beneficjum zobowią zywał się do służby
wojskowej, często jako łucznik lub kusznik. Prakty ki te pozwoliły obu monarchom lepiej
wynagradzać ludzi zgadzających się walczyć u ich boku, werbować prawdziwych
zawodowców wojny i tym sposobem położyć podwaliny pod stałą armię.
Wprawdzie można wskazać przykłady rycerzy, którzy sprzedawali swoje usługi
więcej płacącemu, w zasadzie wszakże najemnicy nie re krutowali się spośród szlachty. W
większości byli to plebejusze z najbied niejszych i najgęściej zaludnionych krain Europy
Zachodniej (Walia, Brabant, Flandria, Aragonia, Nawarra). Nazywano ich od kraju pocho-
dzenia (Aragończykami, Brabantczykami itp.) albo określano terminami ogólniejszymi:
najemnicy, wędrowni żołdacy (routiers, cottereaux). W po czątkach XII wieku było ich
niewielu, lecz po 1160-1170 bardzo się roz plenili i stali się istną plagą całego Zachodu.
Dokonali przewrotu w ów czesnej sztuce wojennej używając nowych rodzajów broni, które
zabi jały zamiast, jak wcześniejsze, tylko obezwładniać (noże, kusze, haki), a co gorsza,
tworzyli groźne bandy, niemal niemożliwe do pokonania. Z ich przywódcami, gotowymi
działać na własny rachunek, trzeba się nieustannie targować i rokować. Jak się zdaje, byli
bardziej jeszcze nie bezpieczni w czasie pokoju niż podczas wojny, gdyż w oczekiwaniu na
76
akcję zbrojną żyli na koszt okolicy, dopuszczając się nadużyć i różnych rodzajów
świętokradztwa. Od czasu do czasu urządzano na nich obławy, istne krucjaty, lecz mimo
surowości stosowanych kar (w 1182 r. Ryszard Lwie Serce kazał uśmiercić połowę bandy
Brabantczyków, którą zdołał ująć, resztę zaś wypuścić na wolność wyłupiwszy im przedtem
oczy), Europa Zachodnia aż do połowy XV wieku nękana była przez bandy te go żołdactwa.
Ekwipunek wojenny
O ekwipunku wojowników mamy stosunkowo dokładne wiadomości. Wprawdzie
niewiele się z niego zachowało do naszych czasów, gdyż ze względu na rzadkość surowców,
zwłaszcza żelaza, zniszczone lub uszko dzone części uzbrojenia przekuwano lub przetapiano
na nowo, ale rozpo rządzamy obfitym materiałem ikonograficznym (miniatury, a zwłaszcza
pieczęcie) oraz opisami literackimi (epopeje i poematy rycerskie). Nade wszystko zwraca
uwagę wielka różnorodność broni i ubrań, zarówno tych, którzy walczyli konno, jak i tych,
którzy wojowali pieszo. Jedni byli ubrani tak jak wojownicy przedstawieni na sławnej
tkaninie królowej Matyldy, zabytku przechowywanym w Bayeux, inni mieli już ekwipu nek
taki, jakiego używał Ludwik Święty i jego towarzysze. Główną przy czyną. tej różnorodności
był fakt, że każdy musiał uzbroić się własnym sumptem, a kosztowało to bardzo drogo. Mało
kto mógł sobie pozwolić na kompletne wyposażenie wojenne. Jak już mówiliśmy, niektórzy
kan dydaci do stanu rycerskiego musieli odraczać datę pasowania, gdyż ma jątek ich lub
majątek ich ojców nie wystarczał na opłacenie odpowied niego ekwipunku. Musiał on dla
rycerza obejmować co najmniej kolczu gę, hełm, tarczę, miecz i włócznię; żołnierz konny
musiał mieć krótką kolczugę albo gambison wzmocniony, żelazny kapelusz, miecz lub
oszczep, łuk lub kuszę. Pieszy zaś miał kurtę ze skóry (broigne) albo skórzany kaftan,
nakrycie głowy z żelaza lub twardej skóry, łuk lub kuszę i roz maite bronie ofensywne, takie
jak proca, maczuga, kij, nóż, haki wszel kich odmian. Przyjrzyjmy się dokładniej
poszczególnym elementom te go rynsztunku.
Kolczuga, czyli zbroja kolcza, stanowiła najważniejszą obronę ryce rza. Był to rodzaj
metalowej tuniki, sporządzonej z żelaznych lub stalo wych pierścieni (wkłada się ją przez
głowę jak koszulę, ściska w talii pasem), sięgającej do kolan, a przeciętej z przodu i z tyłu, by
umożliwić dosiadanie konia, przedłużonej u góry kapturem osłaniającym szyję, kark i brodę.
Rękawy początkowo sięgały nieco poniżej łokci, później przedłu żyły się tak, że około roku
77
1200 zakrywały dłonie jak rękawica bez pal ców. Kolczuga ukształtowała się z dawnej
broigne - kurty ze skóry lub grubego płótna noszonej przez wojowników w X i XI wieku,
którą z cza sem zaczęto naszywać metalowymi pierścieniami. Właściwa kolczuga na rodziła
się, gdy ktoś wpadł na pomysł, żeby pierścienie przewlekać jeden przez drugi, tworząc jak
gdyby metalową tkaninę, która już nie wymaga płóciennej czy skórzanej podszewki. W
końcu XII wieku solidna kolczu ga składała się z około 30 000 pierścieni i ważyła od 10 do 12
kilogramów. Przybrała bardziej jeszcze na wadze w następnym stuleciu, gdy niektóre jej
części lub nawet całość zaczęto sporządzać z podwójnej lub nawet po trójnej warstwy
pierścieni, a w niektórych miejscach (na ramionach, łokciach i kolanach) wzmacniano siatkę
płytkami z żelaza lub mosiądzu nakładanymi bezpośrednio na kółka. W ten sposób kolczuga
stała się mocniejsza, ale mniej elastyczna. Pierścienie powlekano lakierem w róż nych
kolorach, najczęściej zielonym; wielcy panowie niekiedy kazali je dla siebie posrebrzać lub
pozłacać, a także ozdabiać brzegi rękawów i rą bek tuniki haftami. Chretien de Troyes
obdarza swego bohatera Eryka kolczugą ze szczerego srebra, uplecioną z potrójnych
maleńkich pierścion ków, których nie imała się rdza; kolczuga ta wydawała się lżejsza i mięk-
sza od jedwabnego płaszcza.
W rzeczywistości takie wspaniałości nie istniały. Zwykła kolczuga była tak droga, że
tylko nieliczni bogaci rycerze mogli ją sobie zafundo wać. Inni musieli poprzestawać na
krótkiej kolczudze, czyli koszuli z me talowej siatki z krótkimi rękawami, niekiedy nawet
zredukowanej do na pierśnika. Dla ochrony stóp i łydek rycerz nosił nogawice z takiej samej
metalowej siatki, nazywane chausses. Od wciągania tych nogawic za czynał też mozolne
ubieranie się w strój bojowy. Trzymały się one dzięki sznurowadłom zawiązywanym wysoko
wokół ud.
Pod kolczugą rycerz miał na sobie zwykłą “cywilną" odzież (kaleso ny - braies,
koszulę, kaftan - bliaud, opisane w poprzednim rozdziale), niekiedy także rodzaj odzienia ze
skóry lub płótna, podbitego przędzą lub pakułami i pikowanego jak nasze puchowe kołdry:
był to gambison, słu żący do łagodzenia ciosów czy zadraśnięć i w tym celu spowijający
często ramiona oraz uda. Żołnierze konni zamiast kolczugi nosili taki właśnie gambison,
niekiedy wzmocniony kawałkami skóry albo płytkami metalu.
W końcu XII wieku pojawiła się cotte d'armes - suta tunika z lnia nego płótna lub
jedwabiu, którą rycerz wkładał na kolczugę, by ją osło nić od słońca i deszczu. Początkowo
była jednolita albo fantazyjnie bar wiona, ale już w pierwszych latach XIII wieku zaczęto na
78
niej umiesz czać znaki herbowe.
Dwa pozostałe zasadnicze elementy ekwipunku obronnego to hełm i tarcza. Hełm w
omawianym okresie uległ znacznej ewolucji. Około po łowy XII stulecia był jeszcze po prostu
żelaznym kaskiem w kształcie półkulistym lub stożkowatym, wzmocnionym na obwodzie
szeroką obrę czą, od której zwisał nosal - prostokątna żelazna sztabka chroniąca nos.
Stopniowo kask ten wydłużał się z tyłu na kark, a jednocześnie nosal roz szerzał się, by
osłonić także policzki. Około 1210-1220 całość przybrała już formę walcowatą, dzięki
dodaniu bocznych płytek okrywających u szy i skronie. Tak wyglądał klasyczny hełm w XIII
wieku, całkowicie zamknięty, z otworami na oczy i kilku dziurkami wentylacyjnymi. Był
ciężki i niewygodny, toteż rycerz kładł go tylko do walki, poza tym wolał małą żelazną
osłonę, okrywającą tylko górną część czaszki, zwaną chapel.
Hełm, chociaż od spodu wyściełany, noszono nie bezpośrednio na głowie, lecz na
kapturze kolczugi, do którego przymocowywano go za po mocą kilkunastu skórzanych
sznurowadeł, przewlekanych przez oka me talowej siatki. Często pomiędzy kaptur a hełm
wkładano dodatkowo coś w rodzaju czepka z płótna lub włóczki, zwanego coiffe i
amortyzującego wstrząsy. Niekiedy hełmy malowano, podobnie jak kolczugę, najczęściej na
kolor zielony, jak się zdaje szczególnie lubiany. Niektóre części -- szczyt, nosal, obręcz
wzmacniającą obwód - rzeźbiono mniej lub bar dziej bogato albo wysadzano kolorowymi
szkiełkami, które w poematach rycerskich przeobraziły się we wspaniałe drogie kamienie lub
brylanty, rozświetlające swoim blaskiem ciemności.
Tarcza miała kształt ogromnego migdała zagiętego wzdłuż osi pio nowej i
zakończonego szpicem, aby można było wbić tarczę w ziemię i skryć się za nią. Rozmiary jej
były dość imponujące: około 1,5 metra wysokości, od 50 do 70 centymetrów szerokości;
mogła całkowicie zasło nić walczącego mężczyznę od stóp pod brodę, a po bitwie służyła za
no sze. Sporządzano ją z deszczułek, połączonych i wzmocnionych podwój nym metalowym
okuciem, które ściskało środek, tworząc jak gdyby ośmioramienną gwiazdę. Tarcza była od
spodu wyścielona, z wierzchu zaś obita futrem, płótnem, albo skórą, przymocowanymi za
pomocą gwoździ. W miejscu, gdzie tarcza jest najbardziej wypukła, uwydatniano tę
wypukłość cieńszym lub grubszym metalowym okuciem, zwanym bou cle (stąd nazwa tarczy
bouclier - puklerz), delikatnie rzeźbionym, nie kiedy wysadzonym szkiełkami albo drobnymi
kamykami. Rycerz, gdy nie walczył, mógł tarczę przewiesić przez ramię lub na szyi za
pomocą rzemienia, skracanego lub przedłużanego, zależnie od potrzeby, i zwane go guiche. W
79
czasie bitwy mógł wsunąć rękę trzymającą wodze wierz chowca między skrzyżowane pod
tarczą krótsze rzemienie i w ten spo sób trzymać ją na przedramieniu lub nadgarstku.
Posługiwanie się tar czą było trudną sztuką, która wymagała długiej nauki, jeśli wierzyć tek-
stom z tamtych czasów.
Jeśli tarcza była obita płótnem albo skórą, malowano na jej zew nętrznej powierzchni
motywy roślinne, zwierzęce lub geometryczne, któ re - jak to już mówiliśmy - stopniowo
przeobrażały się w prawdziwe znaki heraldyczne. W miarę jak kolczuga wzmacniała się
metalowymi płytkami (zwłaszcza skrzydłami osłaniającymi ramiona), tarcza traciła funkcje
ochronne i służyła w coraz większym stopniu tylko do noszenia godła. Toteż w pierwszej
ćwierci XIII wieku zmalała, przybrała kształt równoboczny i pozbyła się boucle.
Oprócz takiej tarczy o kształcie migdała, istniały również inne. Nie wyszła jeszcze
całkowicie z użycia w XII wieku dawna okrągła tarcza jeźdźców karolińskich. Rzadko
wszakże posługują się nią rycerze, częściej żołnierze konni i piesi. Tyle o uzbrojeniu
ochronnym. Przyjrzyjmy się z kolei broni ofen sywnej.
Najważniejszym rycerskim orężem był miecz. Składał się z trzech części: klingi,
rękojeści i gałki. Rozmiary i kształt bywały rozmaite, lecz najczęściej używano miecza
“normandzkiego", długości metra i wagi 2 kg. Klinga była szeroka (7-9 cm) z mocnej stali, z ,
jednym lub dwo ma żłobieniami na obu płazach, co ją czyniło nieco lżejszą, niekiedy zdo-
biona na modłę damasceńską, obosieczna, z ostrymi, twardymi brzegami. Miecz służył do
sieczenia raczej niż do kłucia; chodziło bardziej o ogłu szenie przeciwnika niż o zadanie mu
śmierci. Jeśli używano końca ostrza, to tylko do rozpruwania kolczugi. Najbogaciej zdobioną
częścią miecza jest rękojeść, wąska i długa - gdyż często trzymano ją oburącz - osło nięta
dwoma ramionami krzyżowego jelca, prostymi albo wygiętymi ka błąkowato w stronę klingi.
Gałka miała kształt opływowy o średnicy 6 -10 cm, niekiedy robiono ją ze szlachetnych metali
i mogła służyć za relikwiarz - tak przynajmniej czytamy w rycerskich epopejach. Miecz
Rolanda, “Durendal", opatrzony był złotą głowicą, która zawierała licz ne relikwie:
Zęby Piotrowe i krew Bazylego,
I włosy święte u Dyjonizego,
I nitkę z szaty samej Marii Świętej...
Miecz był bowiem przedmiotem specjalnej liturgii. Uchodził za naj szlachetniejszą z
80
wszystkich broni, symbol sprawiedliwości i władzy. Każ dy rycerz starał się zachować swój
miecz jak najdłużej, aby w końcu przekazać w spuściźnie synowi lub młodzieńcowi przez
siebie pasowa nemu.
Miecze bohaterów literackich mają własne imiona: miecz króla Ar tura nazywał się
“Escalibour", miecz Karola Wlielkiego - “Joyeuse", miecz Oliviera - “Hauteclaire", a Ogiera
Duńczyka - “Courtain". Pochwa zwisała od pasa na rapciach u lewego boku; robiono ją z
drewna obitego skórą czy też mniej lub bardziej kosztownym suknem. Jeżeli rycerz używa
dwóch mieczy - jednego do walki konnej, a dru giego do walki pieszej - ten drugi nie ma
pochwy, jest dłuższy i cięż szy, i powierza się go do noszenia giermkowi. Ostrze ma też
węższe, bo walka piesza jest bardzo niebezpieczna. Trzeba możliwie jak najprędzej zranić
przeciwnika dosięgając go tym drugim mieczem przez otwór w heł mie osłaniający oczy albo
ugodzić w pachwinę pomiędzy kolczugą a no gawicami (chausses).
Włócznia należy do broni drzewcowych. Jej długość (ok. 3 m) i waga (2-5 kg) nie
pozwalały jej używać jako dzirytu. Drzewce malowano, a wybierano na nie gatunki drewna
twarde, odporne na ciosy, najczęś ciej jesionowe, rzadziej grabowe, jabłoniowe albo
świerkowe. Na jednym końcu opatrzona była żelaznym kolcem, aby wojownik mógł ją wbić
w ziemię (podczas boju gest ten oznaczał gotowość do parlamentowania); na drugim końcu
nasadzony był grot, krótki, ostro zakończony, w formie stożka, rombu lub liścia. W miejscu
gdzie jeździec ujmował drzewce, by ło ono nacięte, a niekiedy pokryte skórą; w takim
przypadku nazywano je quamois. W drodze jeździec trzymał włócznię pionowo, w boju
pochy lał ją poziomo (na ramieniu lub spod pachy; na wysokości głowy albo bioder) albo
ukośnie; w tym ostatnim przypadku drzewce było zaklino wane przez filcowy wałek
umieszczony na przednim łęku siodła. Cho dziło o to, żeby jeździec mógł stawić opór w
starciu i wykorzystując im pet szarży wysadzić z siodła przeciwnika, przebić jego tarczę i
rozedrzeć kolczugę.
Wysoko na drzewcu, tuż pod grotem, przybijano za pomocą gwoź dzi różne kawałki
tkaniny pełniące funkcje godła. W pierwszej połowie XII wieku był to gonfanon, mały
prostokątny proporczyk wycięty na brzegu w kilka zębów. Około roku 1150 na miejscu
proporczyka poja wia się chorągiew, płat materiału również w formie prostokąta, lecz przy bity
tak, że główna oś była równoległa do drzewca. Sztandar taki stano zvił przywilej dowódców,
którzy na wyprawę wojenną (ost) przyprowa dzali zastęp mniejszych wasali; przysługiwał im
tytuł rycerzy “chorąg wianych". Na chorągwi widniały emblematy dowódcy, aby się mogła
81
stać w wirze bitwy znakiem, wokół którego skupiali się podkomendni. Poszczególni,
szeregowi rycerze nie używali chorągwi, poprzestając na skromnym trójkątnym proporczyku
z dwustronnej tkaniny w barwach domeny swojego suwerena.
Uzbrojenie zaczepne konnicy i piechurów było znacznie bardziej róż norodne od
rycerskiego. Wśród broni ręcznych trzeba na pierwszym miej scu wymienić topór, jako
najpowszechniej używany; nazywano go da noise - duńskim toporem (złożony z drzewca
długości 1 m i żeleźca o po wierzchni 30 X 15 cm). Prócz topora, bicz bez trzonka - pęk
rzemieni; maczuga - gruba pałka z głowicą zjeżoną kolcami; nóż - broń szcze gólnie groźna w
walce wręcz; rozmaite pałki, w które się zbroją najbied niejsi chłopi i prostacy; zamiast
włóczni - piki lub prymitywne oszcze py, o długim drzewcu z szerokim ostrym hakiem na
końcu, niekiedy podwójnym lub potrójnym, służącym do powalania wierzchowców i ścią-
gania z siodeł jeźdźców.
Z broni miotających były w użyciu proce, złożone z drzewca, miesz ka i dwóch
rzemyków, oraz łuk i kusza. Łuki sporządzano ze sprężystego drewna (najczęściej cisowego
lub jesionowego), rzadziej z metalu lub rogu; rozmiary wahały się od jed nego do dwóch
metrów, lecz, jak się zdaje, lepszą sławą cieszyły się krótsze. Strzałą długości około 90 cm
można było z takiego łuku dosięg nąć celu odległego 0 200 metrów; strzałę, podobnie jak
włócznię, opatry wano niekiedy proporczykiem. Kusza, chociaż znana w Europie Zachod niej
od najdawniejszych czasów, weszła naprawdę w użycie dopiero w drugiej połowie XII wieku.
Uchodziła za broń nikczemną, zbyt morder czą, niegodną chrześcijanina, toteż Kościół przez
długi czas zakazywał używania jej. Jeszcze w 1139 r. sobór laterański zezwolił na posługiwa-
nie się kuszą jedynie w walce z niewiernymi. Ale wojownicy zachodniej Europy zlekceważyli
te zakazy, a za Henryka II armia angielska liczyła w swoich szeregach stały oddział
kuszników. Później Ryszard Lwie Ser ce powiększył ich liczbę (los zrządził, że zginął potem
od śmiertelnej ra ny zadanej bełtem wystrzelonym z kuszy). Przykład ten we Francji na-
śladował Filip August, który utworzył nawet kompanię kuszników kon nych.
Dwunastowieczna kusza składała się z małego sztywnego łuku osa dzonego
poprzecznie na drewnianej podporze. Z kuszy miotało się bełty, grubsze i krótsze niż strzały z
łuku. Zarówno kuszę, jak łuk opatrywano niekiedy strzemieniem, w które żołnierz wsuwał
stopę, by ułatwić sobie naciągnięcie cięciwy; naciągał ją oburącz i aż do momentu
wypuszczenia bełtu pozostawała naciągnięta, zaczepiona w specjalnym nacięciu łoża, dzięki
czemu kusza górowała nad łukiem, gdyż człowiek po naciągnięciu cięciwy nie musiał już
82
wysilać mięśni ramienia i mógł staranniej celo wać. Jednakże nie miała większego zasięgu ani
większej siły rażenia niż łuk, a manipulacje przy jej obsłudze trwały dłużej: w tym samym
cza sie, gdy kusznik wypuszczał dwa bełty, łucznik mógł wypuścić dziesięć, dwanaście lub
nawet piętnaście strzał.
Konie
Koń oczywiście grał ważną rolę w wojennych działaniach rycer skich. W przeciwieństwie do
dworskich romansów, epopeje rycerskie przedstawiają konia jako najważniejszego
towarzysza bohatera i obda rzają go osobowością, nadając każdemu jakieś imię. Tak więc
wierzchowiec Karola Wielkiego nazywał się “Tencedor", koń Rolanda - “Veil lantif", a
Ganelona - “Tachebrun"; Wilhelm Drański dosiadał “Beau centa", Renaud de Montauban -
“Bayarda", a Ogier Duńczyk - “Broie forta", wzruszającego konia, który płakał z radości, gdy
po siedmiolet niej rozłące ujrzał znów swojego pana.
Drobiazgowi kazuiści, ówcześni autorzy, rozróżniają odmiany koni zależnie od
wyznaczonych im funkcji: palefroi to koń arystokratyczny, rumak, służy damom i
dostojnikom Kościoła przy wszelkich okazjach, panom zaś tylko na wielkie uroczystości;
destrier to koń bojowy, rycerz dosiada go dopiero w chwili, gdy ma rozpocząć walkę; w
podróży konia tego prowadzi luzem giermek, sam jadąc na krzepkim koniu roboczym,
używanym w czas pokoju do pracy w polu albo w zaprzęgu i nazywanym roncin; wreszcie
jest też sommier - koń juczny dźwigający bagaże i sprzęt, gdy rycerz podróżuje.
W rzeczywistości, jak się zdaje, nie istniały tak subtelne rozróżnie nia. Studiując
materiał ikonograficzny zachowany na pieczęciach obrazo wych, przedstawiających jeźdźców,
można zauważyć, że w ciągu XII i XIII wieku za wierzchowce bojowe służyły konie różnego
typu. Wydaje się jednak, że rycerz należycie wyekwipowany musiał posiadać co naj mniej trzy
albo cztery konie: jednego do podróży, jednego jucznego do dźwigania zbroi i sprzętu i
jednego lub dwa konie zarezerwowane wy łącznie do bitwy. Warto zanotować, że klacze
uchodziły za niezdatne do bojowego użytku.
Poeci i powieściopisarze opisują też bardzo dokładnie maść wystę pujących w tekstach
koni. Najwyżej ceniono konie jednolicie białe albo kare; następne w hierarchii były bułanki,
jakiejkolwiek maści, byle z licz nymi białymi plamami. Potem siwe, na rozmaite sposoby
jabłkowite.
83
Mniejszym uznaniem cieszyły się gniade i kasztany o sierści brunatnej czy płowej.
Rzędy końskie uległy w drugiej połowie XII wieku znacznym zmia nom. Łęki siodła
podwyższono, zwłaszcza tylny łęk tak się rozrósł, że można by go niemal nazwać oparciem
dla pleców jeźdźca. Siodło w tek stach literackich, zawsze bogato zdobione i kunsztownie
wykończone, le ży na prostokątnym czapraku, niekiedy haftowanym w heraldyczne zna ki. Z
końcem stulecia czaprak ten rozrasta się w kapę chroniącą szyję, tułów i nogi zwierzęcia.
Dostosowując się do płaszcza okrywającego ry cerza, kapa bywa także znaczona godłami
heraldycznymi, które widnieją również na naczółku - wąskim pasie ze skóry lub metalu
ochraniają cym łeb konia. Strzemiona półkoliste, takie, jakie można oglądać na tka ninie
królowej Matyldy w Bayeux, ustępują miejsca trójkątnym. Strze miona wiszą na szerokich
rzemiennych puśliskach, wsuniętych pod cza prak lub kapę po obu bokach konia, blisko
przednich kończyn. Dlatego ostrogi musiały być bardzo długie i miały formę metalowego
bodźca za kończonego stożkowatym kolcem. Inne ostrogi, zakończone ruchomym kółkiem,
mniej bolesne dla zwierzęcia, pojawiły się już w początkach XIII wieku, lecz wchodziły w
użycie bardzo powoli.
Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, ostrogi nigdy nie były wy łącznym
przywilejem stanu rycerskiego. Miały jednak pewne symbolicz ne znaczenie, gdyż wręczano
je - zaraz po mieczu - młodemu rycerzo wi w dniu jego pasowania; odbierano je też na
ostatku, jeśli ktoś stał się niegodny miana rycerza, popełniwszy jakieś ciężkie przestępstwo
(zdra dę przede wszystkim); rozrąbywano je wówczas toporem i miażdżono wkopując w
ziemię.
Oblężenie
Wojny w XII wieku nie rozwijały się w pełni, działania wojenne polegały głównie - a
często wyłącznie - na pustoszeniu ziemi są siada i na próbach zdobycia jego zamku. Podobnie
jak wielkie bitwy, wielkie oblężenia zdarzały się rzadko, lecz sztuka zdobywania grodów,
chociaż kapryśna, stanowiła ważną część techniki bojowej i grała dużą rolę w życiu
codziennym armii i na wszystkich szczeblach feudalnych sporów.
Przystępując do oblężenia wiedziano z góry, że potrwa ono długo, z reguły kilka
tygodni, a niekiedy kilka lat. Sławny Chateau-Gaillard opierał się wojskom Filipa Augusta
84
przez osiem miesięcy (od września 1203 do kwietnia 1204 r.), Akra zaś poddała się
krzyżowcom dopiero po niespełna dwóch latach (od października 1189 do lipca 1191 r.).
Tym się tłumaczy liczba i różnorodność budowli wznoszonych przez oblegających wokół
obleganej fortecy: stawiano namioty, szopy, baraki mieszkalne dla ludzi i zwierząt, składy na
prowiant i wszelaki sprzęt; prowadzono też roboty ziemne, kopano fosy i budowano
ostrokoły, by zagrodzić drogę e wentualnym posiłkom, które by mogły przybyć na odsiecz
oblężonym; sporządzano drabiny, budowano wieże i galerie na kołach, aby ułatwić sobie
podejście do murów.
Mury te musiały stawić opór nie tylko ludziom, lecz także pociskom, niemal tak
groźnym jak prawdziwy ostrzał artyleryjski. Dzięki bowiem doświadczeniom nabytym w
wyprawach krzyżowych udoskonalono ma chiny wojenne, wzorując się na wynalazkach
stosowanych przez Arabów i Bizantyjczyków. Mimo wielkiej różnorodności można te
machiny z grub sza podzielić na dwie kategorie: machiny sprężynowe i machiny wahadło we.
Pierwsze to olbrzymie katapulty, których ze względu na rozmiary i złożoną konstrukcję nie
można montować na miejscu, lecz trzeba je transportować już zmontowane ze składów.
Najbardziej rozpowszechnio ny był typ katapulty podobnej do gigantycznej kuszy, zdolnej
miotać dziryty, belki i pociski zapalające. Prostszą machiną była balista, przy pominająca broń
używaną już w starożytności. Montowali ją na miejscu cieśle pod kierunkiem fachowców i
miotano z niej ogromne kamienie lub odłamki skalne, a także pociski wzniecające pożary i
duszące (np. siarkę) albo nawet padlinę, żeby szerzyć zarazę w oblężonej fortecy. Najczęściej
używany był trebuchet, rodzaj olbrzymiej procy, wyrzuca jącej pociski wagi 20-30 kg na
odległość 200 metrów z górą.
Bombardowanie to nie miało na celu zburzenia murów ani tym bar dziej miażdżenia
obrońców, lecz stanowiło osłonę dla żołnierzy oblegają cej armii, którzy działali pod murami.
Nie celowano do jakiegoś ściśle określonego punktu, lecz koncentrowano ostrzał na
wybranym odcinku umocnień, aby tam obezwładnić przeciwnika. Tymczasem robotnicy
ziem ni zasypywali fosy, a saperzy, pod osłoną dachu galerii na kołach, zbli żali się do samych
podnóży muru i próbowali wyrywać z niego kamie nie. Niekiedy woleli pracować w
korytarzach podziemnych, drążąc ol brzymie jamy w fundamentach fortecy i podkładając pod
nie ogień. Ta kie podkopy i roboty saperskie w większym stopniu niż machiny wojen ne
przyczyniały się do kruszenia murów i czyniły w nich wyłomy, przez które napastnicy mogli
wtargnąć do fortecy. Niekiedy zresztą dostawali się do niej po prostu przez bramę, jeśli ta
85
załamała się pod ciosami ta ranów - potężnych belek z twardego drewna (opatrzonych często
meta lową głowicą), długich na 6-10 m, zawieszonych za pomocą lin na spe cjalnym
rusztowaniu i wprawianych w ruch wahadłowy przez kilkunastu mężczyzn. Bywało też, że
oblegający wdzierali się na mury po przysta wionych drabinach i staczali walkę wręcz z ich
obrońcami. Wiele takich scen batalistycznych oglądamy na ówczesnych miniaturach, lecz w
rze czywistości, jak się zdaje, rzadko stosowano ten sposób zdobywania zam ków.
Oblężeni bowiem także rozporządzali skutecznymi środkami, by od pierać
napastników. Służyły im w tym celu nie tylko haki i cebry wrząt ku, którym oblewali
wspinających się po drabinach na mury nieprzyja ciół, nie tylko budowane naprędce
drewniane wieże, z których łucznicy i kusznicy górowali nad nacierającymi, ale, co
ważniejsze, mieli katapul ty i balisty, nie gorsze od machin armii oblegającej zamek. Oblegani
sta rali się przede wszystkim jak najprędzej zniszczyć za pomocą własnych machin machiny
przeciwnika. Bombardowanie jest więc obustronne, po dobnie jak będzie się to odbywało w
następnych wiekach, gdy już wej dzie w użycie prawdziwa ciężka broń palna.
Podczas oblężenia Tuluzy z 1218 roku sławny Szymon IV de Mont fort, jeden z
wodzów krucjaty przeciw albigensom, padł od kuli wystrze lonej przez obrońców miasta z
trebuchet, chociaż znajdował się w owym momencie o 200 metrów od murów grodu.
Wszystkie te machiny, mimo groźnych pozorów, nie były zbyt sku teczne w działaniu.
Ładowanie ich wymagało długiego czasu i niemałego trudu, na przykład z trebuchet nie
można było wystrzelać pocisków częś ciej niż co dwie, trzy godziny. Przy tym podczas
przeciętnego oblężenia rzadko używano więcej niż jednej takiej machiny. Dodać wypada, że
za pał bojowy oblegających rzadko zasługiwał na gloryfikację, jakiej im nie szczędzą
rycerskie romanse. Jak się zdaje, większą rolę niż męstwo od grywała cierpliwość, trzeba
bowiem stwierdzić, że w XII wieku fortece rzadko bywały zdobywane szturmem, częściej do
kapitulacji zmuszały je takie przyczyny, jak zmęczenie, głód, zaraza lub zdrada.
Bitwa
Aż do XIV wieku wojna i bitwa to dwa pojęcia z dziedziny militar nej zasadniczo
różne. W wydanej niedawno książce George Duby dobit nie wykazał, że wojna kończyła się z
chwilą, gdy się zaczynała bitwa, która stanowiła “procedurę pokojową", była prawdziwym
“sądem Bo żym", czyli “ordaliami". Wyzywać do bitwy lub przyjmować bitwę, to znaczy
86
okazać wolę zakończenia konfliktu, który się przewleka i wyrod nieje z czasem, znaczy to
także ryzykować utratę w ciągu kilku godzin skąpych korzyści uzyskanych w ciągu miesięcy,
czy nawet lat starań; wreszcie znaczy to wnieść sprawę przed sąd Boży, od którego wyroków
nie ma apelacji. W tym sensie bitwa ma charakter sakralny, posiada wła sny, niemal
liturgiczny rytuał, który każe wybrać odpowiedni, rozległy i płaski teren i przygotować się do
rozprawy bardzo uroczyście (przemó wienia wodzów, spowiedź i komunia święta
wojowników). W obu obo zach duchowni przez cały czas trwania walki zagrzewają do boju
śpie wem i modłami. Całkowita klęska jednej ze stron przekonuje świat o nie podważalnej
słuszności praw zwycięzcy. Zwycięstwo bowiem uświęca wszystko, cokolwiek się działo
przed bitwą i cokolwiek po niej nastąpi.
W okresie, którym się w tej książce zajmujemy, wielkie bitwy mię dzy
chrześcijańskimi władcami były rzadkie, bardzo rzadkie. Można by nawet rzec, iż rozegrała
się jedna tylko taka bitwa, mianowicie pod Bou vines, w niedzielę 27 lipca 1214 roku. Warto
przy tym podkreślić, że by ła to pierwsza naprawdę doniosła bitwa, wydana przez króla
Francji od bez mała stu lat, od dnia klęski pod Bremule w 1119 roku, kiedy to król Anglii
Henryk I Beauclerc pobił na głowę Ludwika VI. Ten stan rzeczy znajduje odzwierciedlenie w
rycerskich poematach: ich autorzy, a mię dzy nimi Chretien de Troyes, wolą opisywać
pojedynki, turnieje, potycz ki małych oddziałów niż wielkie masowe batalie. Dopiero około
roku 1230 powstał poemat La mort le roi Artu (Śmierć króla Artura), zawiera jący
szczegółowy opis starcia dwóch potężnych armii, bitwy pod Salisbu ry. Warto było wszakże
czekać tak długo na tę relację, gdyż mówi ona o tytanicznych zaiste zmaganiach, jakich nigdy
przedtem świat nie wi dział, o bitwie, która położyła kres przygodom króla Artura i jego ry-
cerzy, powodując unicestwienie królestwa Okrągłego Stołu.
Ale to jest literatura. Przyjrzyjmy się raczej, jak się rozgrywała rzeczywista bitwa.
Taktyka była stosunkowo prosta. Każda armia przed bitwą ustawia ła się w trzy szeregi. W
pierwszym ustawiali się piesi pikownicy z osz czepami i hakami, opisywanymi już wyżej, w
drugim stali łucznicy i kusz nicy; w trzecim konni, przy czym ci, którzy nosili ciężkie
uzbrojenie (ry cerze), skupiali się pośrodku, zaś lżej zbrojni na skrzydłach. Konnym, i tylko
im, przypadała rola zaczepna. Posuwając się pojedynczą linią, mieli nękać nieprzyjaciela
kolejnymi natarciami, wymijając od flanków własną piechotę i wracając pod jej osłonę po
każdym natarciu, które nie przyniosło ostatecznego rozstrzygnięcia. Łucznicy i pikownicy nie
opusz czali swego miejsca; ich zadanie polegało na wstrzymywaniu impetu nie przyjacielskiej
87
jazdy i osłanianiu własnej. Jeśli wykonywali jakiś ma newr, to tylko po to, by rozszerzyć
skrzydła (niekiedy aż do utworzenia zamkniętego pierścienia), gdy jeźdźcom groziło
niebezpieczeństwo z kilku stron.
Po kilku manewrach jazdy obu stron wywiązywała się ogólna wal ka i wśród zamętu
wyradzała się w serię pojedynków lub utarczek mię dzy małymi grupami, przy czym każdy
wasal i każdy giermek starał się trzymać w pobliżu chorągwi swojego pana i walczyć u jego
boku. Nie zawsze było to łatwe. Bywało, że już w pierwszym starciu przeciwnik obalił lub
zniszczył znaki rozpoznawcze (chorągwie, tarcze i płaszcze zna czone herbami). Często więc
zdarzały się pomyłki. Trzeba było używać okrzyków wojennych, które ponadto miały siać
postrach wśród nieprzy jaciół, a zarazem pobudzać wśród swoich męstwo i skupiać ich, jeśli
się rozpierzchli w zamęcie walki. Okrzyki te miały niekiedy sens haseł po litycznych lub
religijnych, jak na przykład sławne zawołanie krzyżow ców Diex aie (“Boże wspomóż").
Niekiedy były to po prostu nazwy lenn, nie zawsze nawet uzupełnione jakimś określeniem.
Tak więc pod władni hrabiego z Hainaut wykrzykiwali z dumą: “Szlachetne Hainaut!",
podczas gdy przywódcy flamandzcy wrzeszczeli: “Flandria w imię lwa!", nawiązując do
heraldycznego znaku swojego pana.
Nawet wówczas, gdy zamęt bitewny sięgał szczytu, każdy rycerz miał prawo
spodziewać się, że będzie walczył tylko z pojedynczym ryce rzem przeciwnego obozu. Nie
działo się tak na mocy reguł rycerskiego honoru, gdyż nic podobnego nie istniało, lecz z
niskich pobudek ma terialnych: chodziło o wzięcie jeńców, aby ściągnąć z nich okup, czyli o
możliwie największe wzbogacenie się na wojnie. Nie zabijano przeciw nika, brano go
żywcem do niewoli, po czym zaczynały się przetargi. To też nawet w momentach zaciętych
zmagań wręcz toczyły się rozmaite pertraktacje; jeniec, z chwilą gdy dał słowo, że zapłaci
okup, odzyskiwał wolność i co prędzej rzucał się znów w wir walki z nadzieją, że teraz jemu
z kolei uda się pojmać kogoś w niewolę i ściągnąć okup, aby sobie powetować stratę. W
dodatku zbyt zacięte walki były niebezpieczne dla najsolidniejszych nawet sojuszów i w
ogniu bitwy chwiała się niejedna zaprzysiężona wierność. Kiedy więc bój zanadto się
rozpalał, a szale zwycięstwa przechylały się na stronę przeciwną, każdy senior musiał
zabiegać o lojalność swoich pomocników. I w tym przypadku także pie niądz okazywał się
ważnym elementem bitwy. Rzeczywistość wojenna nie znała bezinteresownego bohaterstwa
Gawena, Lancelota i ich towa rzyszy. Oczywiście nie brakowało męstwa (zresztą kolczuga
88
zabezpie czała na ogół od ran), lecz nieustraszona odwaga nie należała jeszcze wówczas do
najwyżej cenionych cnót. Rycerz starał się wyjść z bitwy bez uszczerbku na ciele i majątku,
uniknąć bełtów, pocisków z kusz (jedy nych naprawdę morderczych), nie dać się wysadzić z
siodła piechurowi, którego rola w bitwie polegała na obalaniu koni i ściąganiu z nich jeź-
dźców na ziemię. Nawet ówcześni kronikarze mówią o wielkiej ostroż ności (czytaj:
lękliwości) rycerzy, którzy usiłowali się chronić za pleca mi towarzyszy.
W tak prowadzonych bitwach najczęstszymi ofiarami byli piechurzy, kaleczeni przez
jeźdźców, tratowani przez konie, dobijani w zamęcie od wrotu. Łucznik lub pikownik wzięty
do niewoli przez piechura z nie przyjacielskiej armii nie mógł ratować się przyrzeczeniem
okupu; zwy cięzca mordował go i obdzierał z rynsztunku. Wśród rycerzy było po bitwie wielu
rannych, lecz bardzo nieliczni zabici. Jeśli wierzyć pewne mu kronikarzowi, w bitwie pod
Bouvines poległ tylko jeden rycerz. W każdym razie według najbardziej wiarygodnego
szacunku zginęło w tej bitwie mniej niż 2 na 100 spośród jej uczestników. Co prawda bitwa
trwała tylko dwie godziny, a liczba walczących była stosunkowo nie wielka: według
najnowszych badań, armia Filipa Augusta liczyła 1300. rycerzy, 1200 lekkiej jazdy i około
5000 pieszych, armia zaś koalicji an gielsko-cesarskiej, prowadzona przez Ottona
brunszwickiego, obejmowa ła tyleż samo jeźdźców i o 1000 lub 2000 więcej piechurów.
Liczby skromne, jeśli zważyć, że mowa o największej bitwie tego okresu. Rzeczy wistość
daleka od tego, co według Wace'a rozgrywało się na równinie Salisbury o zmierzchu
królestwa rycerzy Okrągłego Stołu, gdy do walki miało stanąć przeszło 100 000 wojowników
i gdy - jeśli wierzyć anoni mowemu autorowi relacji o śmierci króla Artura - po całym dniu
bratobójczej walki zginęło niemal całe Arturowe rycerstwo.
89
Rozdział ósmy
Szlachetne rozrywki
Społeczeństwo średniowieczne, pędząc życie uregulowane i monotonne, miało jednak
swoje święta i zabawy. Jedno szło w parze z dru gim i dla wszystkich, nawet stojących
najniżej w hierarchii społecznej, był czas pracy i czas rozrywki. Rozrywce poświęcano chwile
wczesnego popołudnia i kilka godzin wieczornych, a także całe niedziele, gdy obo wiązywało
wstrzymanie się od wszelkiej pracy. Poza tym każdej ważniej szej uroczystości towarzyszyły
zabawy zbiorowe, jednoczące rycerzy i lud, ludzi z miast i ludzi ze wsi. Literatura maluje te
sceny nieco zbyt sie lankowo, daje nam wszakże dość dobre wyobrażenie o festynach urzą-
dzanych w XII wieku z okazji zaślubin Eryka i Enidy:
“[...] zebrali się na dworze króla Artura wszyscy minstrele z oko licy i wszyscy ludzie biegli w
sztuce zabawiania innych. W wielkiej sali panował nastrój weselny. Każdy się popisywał
swoimi talentami. Ten skakał, ów fikał koziołki, inny pokazywał sztuczki kuglarskie; jeden
gwizdał, drugi śpiewał, trzeci grał na fujarce, czwarty na flecie lub na guigne czy też na wioli.
Dziewczęta pląsały w tanecznym korowodzie. Wszyscy uczestniczyli w powszechnej radości.
Nie brakowało niczego, co mogło pobudzić wesele [...] Bramy i furty stały przez cały dzień
otwo rem zarówno dla bogatych, jak dla ubogich. Król Artur okazał się szczo dry. Kazał
swoim kucharzom, piekarzom i podczaszym, aby rozdawali chleb, wino i dziczyznę,
każdemu, ile zapragnie. Nikomu więc nie odma wiano tego, czego sobie życzył. A wszystko
było w wielkiej obfitości (...]"
Większość rozrywek - przechadzki, widowiska (teatr, popisy żonglerów, tresowane
zwierzęta), taniec, który był, jak się zdaje, najbardziej lubianą w średniowieczu zabawą, gry
hazardowe i towarzyskie - była wspólna, niezależnie od pozycji społecznej. Nie będziemy
tych zabaw sze rzej omawiali, gdyż są dobrze znane. Istniały wszakże inne rozrywki,
zastrzeżone dla arystokracji i nie zawsze przez historyków prawdziwie rozumiane. Trzy
formy rozrywek średniowiecznej elity wypada więc nam omówić.
Turnieje
Turnieje stanowiły główną rozrywkę rycerza. W większym stopniu niż wojna,
podczas której zresztą rzadko dochodziło do bezpośredniego starcia, turnieje wypełniały
90
życie wojownika i dostarczały mu najlep szych sposobności do zdobycia sławy oraz majątku.
Toteż poematy ry cerskie, a zwłaszcza opowieści o rycerzach Okrągłego Stołu, poświęcają
turniejom co najmniej połowę tekstu. Pochodzenie turnieju nie jest jasne, prawdopodobnie
sięga on daleko w przeszłość i wiąże się z trady cjami starożytnych germańskich
wojowników. W swej średniowiecznej formie turnieje przyjęły się między Loarą a Mozelą
już w drugiej po łowie XI wieku, co potwierdzają dokumenty. Od tej daty rozpowszech niają
się coraz szerzej, pomimo wielokrotnych zakazów ze strony Kościoła i niektórych władców.
W regionach, z których pokój Boży wyrugo wał wojny prywatne, turnieje stały się
rzeczywiście dla rycerstwa je dynym sposobem wyładowania nadmiaru agresywnych popędów
i jedną z rzadkich okazji do opuszczenia zamku i wyrwania się z nudy bezczyn nego
monotonnego życia. Jednakże w XII i XIII wieku Kościół nieustan nie potępiał te czcze
spotkania towarzyskie, na których mężczyźni ba wią się walką, hazardową grą o sławę i
pieniądze, w której nieraz staw ką jest życie człowieka i która rodzi najbardziej zawzięte
urazy i bezu żytecznie trwoni siły chrześcijańskiego rycerstwa, zamiast je oszczędzać dla
jedynej godnej sprawy, obrony Ziemi Świętej. Wszystkie zakazy by ły jednak bezskuteczne.
Co prawda, nieliczni tylko królowie - jak Hen ryk II Plantagenet i Ludwik Święty - sami
stawali w szranki; więk szość monarchów tolerowała turnieje, nawet jeśli nie pochwalali ich,
jak na przykład Ludwik VII lub Filip August. Ich wielcy wasale byli przecież inicjatorami,
organizatorami, a niekiedy też uczestnikami tur niejów. W drugiej połowie XII wieku właśnie
Francja, jej północna i zachodnia część, stała się rajem dla miłośników tych rycerskich za-
wodów.
Kim byli ci miłośnicy? Przede wszystkim to młodzi, świeżo paso wani rycerze, jeszcze
nieżonaci, włóczący się hałaśliwymi bandami po kraju w poszukiwaniu przygód i bogatego
ożenku. Mówiliśmy już o nich. Pod przewodem książęcego lub hrabiowskiego syna jeździli z
turnieju na turniej przez pięć, dziesięć, piętnaście lat, zanim się ustatkowali i osie dli na
rodzinnym lennie. Taki Wilhelm zwany Marszałkiem przedłu żył sobie pełną podróży i
sportową “młodość" o całe ćwierć wieku.
Turniej można istotnie uznać za grę sportową, a przy tym grę zespołową, gdyż
pojedynki, w których współzawodniczyli tylko dwaj ry cerze, weszły w zwyczaj dopiero w
XIV wieku. W wieku XII turniej po legał na walkach dwóch drużyn, złożonych z uzbrojonych
mężczyzn, za równo konnych, jak pieszych; wzorowy porządek, panujący w momen cie
91
rozpoczynania zawodów, zmieniał się szybko w ogólną bezładną wal kę, przy czym, podobnie
jak na polach bitew, ścierały się ze sobą małe grupki wojowników, orientujące się według
znaków rozpoznawczych. Tur nieje z pewnością bardziej niż wojny przyczyniły się w XII
wieku do rozpowszechnienia zwyczaju używania herbów wśród szlachetnie uro dzonych.
Ten sport zespołowy był jednocześnie grą o stawkę pieniężną. Po jawili się prawdziwi
zawodowcy, którzy na turniejach sprzedawali swo je usługi grupie gotowej zapłacić wyższą
cenę. Niektórzy z nich two rzyli wraz z jednym lub dwoma wspólnikami ekipę
wyspecjalizowaną w określonym typie walki; cieszyli się oni wielkim wzięciem. Ale nie
tylko dla płatnych najemników turniej był źródłem zysku, i to obfitsze go zapewne niż wojna.
Uczestniczący w turnieju rycerz starał się bo wiem wziąć przeciwnika do niewoli, ściągnąć z
niego okup, odebrać mu zbroję i konia wraz z rzędem. Toteż liczne negocjacje i wy miany
obietnic dokonywały się zarówno już w toku walk, jak i po ich zakończeniu. Można było tym
sposobem zdobyć fortunę. Z historii Wil helma zwanego Marszałkiem dowiadujemy się, że
ten późniejszy regent Anglii, objeżdżając turnieje, wraz z groźnym towarzyszem, Flamandem
Rogerem z Gangi, zgarnął w ciągu dziesięciu miesięcy okup od 103 po konanych rycerzy. Co
prawda wyczyny te łączyły się z poważnym ry zykiem. Turniej należał do sportów
niebezpiecznych. Bywało wielu ran nych, a nierzadko zdarzały się ofiary śmiertelne, którym
Kościół niekie dy odmawiał chrześcijańskiego pogrzebu. Z wielkim opóźnieniem wszedł w
użycie oręż “kurtuazyjny" ze stępionym ostrzem czy wręcz z drewna. Dopiero w połowie XIII
wieku uzbrojenie turniejowe zaczęło się różnić od wojennego, jakim się posługiwano w
prawdziwych bitwach.
A jednak turniej, chociaż podobny do wojny, był czymś innym niż ona, był bowiem
wydarzeniem radosnym. Z wyjątkiem okresu Wielkie go Postu i adwentu, urządzano te
zabawy co dwa tygodnie, od lutego do listopada, na obszarze tej samej prowincji, nie w
dużych miastach, lecz gdzieś w pobliżu odosobnionej fortecy, na granicy dwóch ziem
lennych czy dwóch księstw. Turniej nie rozgrywał się na placu miejskim ani też w szrankach
zamku, lecz na otwartym polu, na landach albo na łące, w otwartej przestrzeni. Turnieju nie
improwizowano. Możny pan, który mu patronował, musiał na kilka tygodni wcześniej ogłosić
w całej okolicy, w jakim terminie i gdzie odbędą się zawody. Powinien też był wyprawić
posłów z tą wieścią do sąsiednich prowincji, przygotować kwatery dla uczestników turnieju
(zjeżdżało ich niekiedy kilkuset) i dla towarzyszą cych im osób, zgromadzić zapasy żywności,
zbudować trybuny, namioty i stajnie, zorganizować rozrywki dla szlachetnie urodzonych i
92
zabawy dla ludu. Turniej bowiem przyciągał zawsze tłumy. W walkach uczestni czyli tylko
rycerze, lecz widzowie rekrutowali się ze wszystkich warstw społeczeństwa. Ten wielki
festyn był zarazem jarmarkiem i zapewniał byt rzeszom żonglerów, kucharzy, kupców,
kuglarzy, żebraków i rzezi mieszków.
Turniej trwał co najmniej trzy dni, niekiedy dłużej. Walka rozpo czynała się o świcie,
po mszy świętej i ciągnęła się bez przerwy do nie szporów. Różne grupy, związane wspólnotą
pochodzenia geograficznego lub przynależności feudalnej, zmagały się ze sobą, z początku
kolejno, potem wszystkie naraz. Zamęt był taki, że heroldowie musieli wobec publiczności
odgrywać rolę dzisiejszych sprawozdawców sportowych: opi sywali najwspanialsze wyczyny i
wykrzykiwali imiona bohaterów. Wie czór spędzano na opatrywaniu ran, na ucztach, muzyce i
tańcach, a także na miłosnych igraszkach. Nazajutrz wszystko to powtarzało się na nowo.
Wieczorem ostatniego dnia, gdy każdy obliczał swoje zyski i straty, naj dostojniejsza z
obecnych dam wręczała symboliczną nagrodę rycerzowi; który okazał się najmężniejszy w
walce i najdworniejszy. W utworach literackich nagrodę stanowi często szczupak, gdyż tej
rybie przypisywa no wartość talizmanu. Jeżeli w turnieju brał udział Lancelot, on zawsze
zwyciężał wszystkich rywali. W nieobecności Lancelota nagrodę otrzy muje jego krewniak
Bohort, rzadziej Gawen. Na ogół literatura arturiań ska zdaje się wyprzedzać rzeczywistość:
już pod koniec XII wieku opi suje pojedynki i wysławia męstwo poszczególnych rycerzy
walczących sam na sam z przeciwnikiem, przyznaje kobietom prawo decydowania o
postępowaniu wojowników. W rzeczywistości dopiero w sto lat później turnieje nabiorą
takiego dworskiego poloru, blasku i wykwintu.
Polowanie
W przeciwieństwie do wojen i turniejów, polowania odbywały się o każdej porze
roku. Dla tej rozrywki wielu rycerzy nie wahało się na rażać na srogie chłody, deszcze i
wichry, a nawet na najgorsze niebezpie czeństwa. Wielu bowiem ówczesnych mężczyzn
rozmiłowanych było w polowaniu, uczestnicząc w nim z namiętnością graniczącą z
szaleństwem. Na przykład Filip August - którego niemal wszystkie inne rozrywki nu dziły -
lubił polować prawie co dzień po obiedzie, zarówno podczas woj ny, jak w czasie pokoju, we
Francji czy poza jej granicami, nawet w Ziemi Świętej.
93
Ale polowanie było nie tylko pasją, było też koniecznością życiową. Chodziło o
dostarczenie na pański stół zwierzyny i ptactwa, produktów niezbędnych, skoro żywiono się
głównie mięsem. Toteż istniały w tej dziedzinie ścisłe przepisy. Tylko właściciel dóbr miał
prawo polować na grubego zwierza w lasach i na króliki i zające w obrębie określonych te-
renów. Lud, dla którego zwierzyna stanowiła tylko uzupełnienie wiktu, mógł zastawiać sidła
jedynie w szczerym polu albo na skrajach lasu. Jednakże celem polowań nie zawsze było
zdobycie mięsa. Niekiedy polo wano, żeby wytępić drapieżniki niebezpieczne dla plonów,
drobiu czy nawet dla ludzi (lisy, wilki, niedźwiedzie). W takich przypadkach polo wanie
nabierało w pełni charakteru dzikiego i groźnego sportu.
Na szczególną uwagę zasługuje polowanie z sokołem. Wprowadzono je na zachodzie
Europy w początkach XI wieku i wkrótce stało się ono ulubioną rozrywką arystokracji. A
była to zaiste szlachetna zabawa, okrutna i wykwintna zarazem, tak że nie gardziły nią nawet
damy. Jed nocześnie była to trudna sztuka. Młodzieniec przygotowujący się do ry cerskiego
zawodu musiał poświęcić wiele czasu, aby opanować wszystkie jej arkana. Musiał wiedzieć,
jak się ptaka łowi, karmi, hoduje, uczy po słuszeństwa gestom i głosowi myśliwego, ćwiczy w
rozpoznawaniu i ści ganiu zwierzyny. Była to wiedza subtelna, bardziej wyrafinowana niż
wszystkie inne, należące do edukacji młodego rycerza, a czerpać ją mógł z licznych rozpraw
poświęconych temu przedmiotowi, kompilowanych przeważnie na Sycylii i do dziś w
większości zachowanych. Znajdujemy w nich dokładny przepis, jak powinno przebiegać
układanie, czyli tresu ra sokoła do polowania. Ptaka należy wziąć z gniazda możliwie jak naj-
wcześniej po jego wykluciu się z jaja; gdy się opierzy, trzeba mu przy ciąć szpony, uwiązać u
nogi dzwoneczek (aby łatwo było go odnaleźć, jeśli się zgubi) i zaszyć powieki, bo dobrze
wytresować da się tylko ślepy sokół. Dopiero wtedy zaczyna się właściwa tresura:
przyzwyczajanie pta ka do trzymania się na grzędzie, siadania na pięści myśliwego, rozróżnia-
nia różnych tonów gwizdu, któremu ma być posłuszny. Potem trzeba go z powrotem oswoić
ze światłem, rozpruwszy powieki, i wyćwiczyć w ło wach, używając w tym celu sztucznych
przynęt. Ta nauka trwa niemal cały rok. Wreszcie można wziąć ptaka na pierwsze polowanie.
Myśliwy sadza go sobie na pięści i zakrywa mu głowę kapturem, który zdejmuje, gdy pojawia
się zwierzyna. Sokół wzlatuje wówczas w powietrze, wy patruje ofiarę, rzuca się na nią, wbija
w nią szpony i szarpie, dopóki gwizdek nie przywoła go z powrotem na rękę pana.
Rycerze w XII wieku kochali swoje sokoły bardziej niż konie i psy. Ptak ten uchodził
za najszlachetniejsze ze stworzeń. Chłopu nie wolno było go posiadać. Zresztą kosztował
94
bardzo drogo, a ofiarowanie sokoła w podarunku uważano za gest książęcy. Śmierć sokoła
była dla właścicie la dotkliwą stratą. Toteż traktaty o sztuce sokolniczej zawierają mnóstwo
rad, jak postępować z ptakiem, aby żył długo. Rady te wszakże wydają się znacznie mniej
poważne niż instrukcje dotyczące tresury, a w dodatku mistrzowie nie są między sobą zgodni.
Oto trzy zalecane sposoby kuracji na wypadek, gdyby sokół się przeziębił.
Pierwszy brzmi niemal rozsądnie:
“Weź grzane wino, przyprawione zmielonym pieprzem, wlej mu do gardła i trzymaj dziób
zamknięty, dopóki ptak nie przełknie leku. To go uzdrowi."
Drugi zaleca bardziej mięsną dietę:
“Zmieszaj ciepłą wodę z popiołem winorośli. Wlej mu do gardła, a kiedy przełknie, daj mu
do zjedzenia jaszczurkę. Będzie zdrów." Wreszcie trzeci przepisuje dłuższą kurację:
“Weź cztery kęsy słoniny namoczone w miodzie i posypane opiłkami żelaza, wetknij je
sokołowi do gardła. Tak czyń przez trzy dni, nie dając mu nic innego do jedzenia. Czwartego
dnia przymuś, żeby połknął małe kurczę, które przedtem napoisz obficie winem. Potem
rozgrzejesz sokoło wi pierś przy ogniu, skropiwszy ją gorącym mlekiem. Przez następne dni
będziesz go karmił wróblami albo innym drobnym ptactwem. Wyzdro wieje niezawodnie."
Szachy
Ze wszystkich niezliczonych gier towarzyskich największą popular nością cieszyło się
rzucanie kości. Pełniły one tę funkcję, którą później przejęły karty. Grano w kości we
wszystkich środowiskach społecznych, w wiejskiej chacie i na zamku, w gospodzie i w
klasztorze, i to z tak zgubnym zapamiętaniem, że nikt nie słuchał gniewnych napomnień z ust
królów czy też dążących do naprawy moralnej duchownych. Grano o pie niądze, o części
garderoby, o konia czy o dom. Niejeden, a między inny mi późniejszy poeta Rutebeuf skarżył
się, że grając w kości utracił cały dobytek. Pomimo że kostki wyrzucano z rogowego kubka,
często zdarza ły się oszustwa, głównie przez wprowadzanie do gry spreparowanych kostek:
longnez, czyli z namagnesowaną jedną ścianką; nompers z dwiema ściankami oznaczonymi
tą samą wysoką liczbą punktów; plommez - obciążone z jednej strony ołowiem. Dlatego też
wybuchało wiele kłótni, niekiedy tak zaciekłych, że doprowadzały w końcu do wo jen
prywatnych.
95
Bardziej niewinna była marelle, gra niehazardowa, lecz wymagająca uwagi i
zastanowienia: zwyciężał ten, kto pierwszy ustawił trzy pionki (niekiedy pięć pionków) na
planie figury geometrycznej, utworzonej z li nii prostopadłych i ukośnych. Nie było to zbyt
trudne. Bardziej wyszu kana i zagadkowa wydaje się gra zwana tables, którą wysławia
ówczesna literatura, lecz której reguł dobrze dziś nie znamy; było to coś w rodza ju trik-traka,
rozgrywanego przez dwie, cztery lub więcej osób, przy uży ciu kilku kostek i mnóstwa
żetonów. Niekiedy tą samą nazwą określano po prostu grę w warcaby, w której
obowiązywały już w XII wieku te same reguły co dzisiaj.
Lecz żadna gra nie mogła się równać z szachami; literatura jest nie strudzona w
sławieniu tej gry. Wbrew temu, co się często słyszy, we Francji szachy nie były jeszcze znane
za Karola Wielkiego, lecz pojawiły się dopiero w XI wieku i wkrótce stały się ulubioną
rozrywką arystokra cji. Nauka gry w szachy była ważną częścią rycerskiej edukacji. Według
poematu Chanson de Gui de Nanteuil (Pieśń o Gwidonie z Nanteuil), aby nabrać biegłości w
tej sztuce, trzeba sobie przyswoić jej zasady już w wieku sześciu lat. Tak wcześnie zapewne
rozpoczął naukę konetabl króla Artura, Bedoier, którego wszystkie poematy Okrągłego Stołu
zgod nie wychwalają jako najdoskonalszego szachistę epoki.
Literatura bowiem poświęca wiele miejsca rozgrywkom szachowym. Ich opisy służą
autorom nie tylko do urozmaicenia tekstu anegdotą, ale również jako element dramatycznej
akcji. Stawką w grze mogą być ważne sprawy: los kobiety, jeńca, armii, a nawet całego
królestwa. Poko nany, rozgniewany poniesioną klęską, nieraz ranił lub zabijał zwycięzcę.
W Chevalerie Ogier syn Karola Wielkiego, Charlot, zwyciężony przez syna Ogiera
Duńczyka, Baudineta, chwyta oburącz szachownicę i ciska nią w głowę zwycięzcy tak
gwałtownie, że mózg tryska z rozłupanej czaszki. Rzeczywistość była mniej brutalna. Nie
grano o życie ludzkie ani o królestwo, ani nawet o pieniądze. Zresztą Kościół tego zakazywał.
Panie i panny nie wzbraniały się siadać do szachownicy i nieraz okazy wały się nie gorsze od
mężczyzn. Jak głosi legenda, Alienor zwyciężała w szachach najznakomitszych książąt
Francji i Anglii.
Ale jak grano? Jak wyglądały bierki? Czym się różniła ówczesna gra od dzisiejszej?
Szachownica, drewniana lub metalowa, była przedmiotem zbytkow nym, który właściciel
pokazywał z dumą, nawet jeżeli nie umiał się nią posługiwać. Była duża, często stanowiła
wieko bogato zdobionej szkatuł w której wnętrzu mieściły się przybory do gry w trik-traka
(tables), a na odwrotnej stronie - pole do gry w marelle. Aż do końca XII wieku szachownicy
96
nie pokrywały na przemian kwadraty czarne i białe. Była jednobarwna (najczęściej biała),
podzielona na sześćdziesiąt cztery pola żłobionymi liniami (niekiedy pomalowanymi
dodatkowo czerwoną farbą). Postać, w jakiej ją obecnie znamy, przybrała dopiero w
początkach pa nowania Filipa Augusta. Nie miało to wpływu na reguły gry - wszak nawet dziś
można bez trudu grać na jednobarwnej szachownicy - lecz ułatwiało ogarnięcie wzrokiem
sytuacji i sprawdzanie posunięć. Różniły się one znacznie od dzisiejszych, ponieważ figury
były inne i przysługi wały im inne ruchy. Przede wszystkim nie było figury królowej, którą
zastępował hetman (nazywany fierce, od perskiego słowa oznaczającego wezyra), nie mający
prawa przesuwać się we wszystkich kierunkach, lecz tylko ukośnie i tylko o jedno pole na
raz. Figura ta nie miała więc w grze większego znaczenia. Podobnie alfin, odpowiednik
naszego gońca, mniej był od niego ważny, chociaż posuwał się ukośnie po dwa pola na raz i
mógł przeskakiwać przez inne figury. Za to król i wieże (nazywane roc), skoczek
(wyobrażany jako rycerz) i pionki miały te same ruchy co w naszych czasach, jeśli pominąć
kilka szczegółów, na przykład ten, że królowi i wieżom wolno było wykonywać roszadę w
każdej pozycji, pion ki zaś nie mogły wysuwać się w pierwszym ruchu dalej niż o jedno pole
ani zabierać po drodze pionków przeciwnika. Cel gry, tak jak dziś, pole gał na zadaniu mata
królowi przeciwnika i tak samo mówiono “szach królowi", gdy był on bezpośrednio
zagrożony.
Bierki miały formy rozmaite, zależnie od regionu i od gatunku. W szachach zwykłych
istniały już bierki mocno stylizowane, rzeźbione z kawałka kości lub drewna, lecz, jak się
zdaje, wytwarzaniem ich nie rządziły żadne reguły. Szachy paradne wyrabiano z kości
słoniowej, he banu, bursztynu lub jaspisu, w kształcie figurek. Trzy z nich miały po stać
ustaloną i prawie niezmienną: król zawsze nosił koronę, skoczka wy obrażał rycerz na koniu,
pionki miały postać piechurów w lekkim uzbro jeniu. Co do innych figur panowała dowolność
i rozmaitość. Hetmana mógł wyobrażać siedzący mężczyzna, podobny do króla, lecz bez
korony, albo też - pod wpływem kultury dworskiej - przemieniał się w damę. Goniec w
Anglii i zachodniej Francji przybierał postać biskupa, a we Flandrii i krajach nadreńskich -
hrabiego, w innych stronach pojawiał się jako starzec, drzewo, zwierzę. Wieża mogła
niekiedy przybierać po stać pieszego żołnierza w pełnym uzbrojeniu, zwierzęcia dźwigającego
wieżę na grzbiecie, a jeszcze częściej całej scenki, w której występują dwie postacie: Adam i
Ewa, święty Michał zabijający smoka, dwie zma gające się ze sobą bestie, dwóch rycerzy
walczących na kopie. Każdy z graczy dysponował szesnastu bierkami, które przystępując do
97
gry roz stawiał w podobny sposób jak szachiści w naszych czasach. Ale jeśli je den gracz miał
bierki białe, drugi zamiast czarnych, jak to jest dzisiaj, miał czerwone. W szachach, tak samo
jak w całym świecie symboli, za chodnioeuropejska mentalność aż do XIV wieku bieli
przeciwstawiała nie czerń - która jest też brakiem koloru - lecz czerwień, najbardziej in-
tensywną z wszystkich barw.
98
Rozdział dziewiąty
Dworna miłość i rzeczywiste uczucia
W pierwszym rozdziale tej książki mówiliśmy o małżeństwie, o jego swoistym
znaczeniu religijnym i ponadto ekonomicznym oraz prawnym. Świadomie nie
wspomnieliśmy o miłości. W czasach romansów Okrągłego Stołu, jak w każdej innej epoce,
pożycie małżeńskie i porywy serca to dwa różne zjawiska, niekiedy doskonale ze sobą
zharmonizowane, niekie dy skłócone.
Nie nożna mówić o miłości w końcu XII wieku, nie mówiąc o mi łości dwornej, o tym
nowym stylu miłości, pod wielu względami nie zwykle nowoczesnym, opiewanym przez
trubadurów i truwerów, przed stawianym w romansach. Literatura ofiarowuje historykowi
obraz życia uczuciowego najpełniejszy i najbardziej uroczy. Ale czy jest to wizeru nek
wierny?
Zjawisko literackie
Autorzy średniowieczni nie używali wyrażenia: dworna miłość; wo leli inne terminy,
jak: miłość dobra (bone amor), prawdziwa (vraie amor), a zwłaszcza subtelna ( fin' amor).
“Miłość dworna" jest wynalazkiem nowoczesnych krytyków, pojęciem trudnym do
zdefiniowania, tym bar dziej że obejmujemy nim kilka różnych zjawisk. Godząc się na
znaczne uproszczenie, można by powiedzieć, że termin ten oznacza miłość opartą na
sublimacji kobiety, na jej idealizacji, odzwierciedlonej w poezji lirycz nej i romansach z XII i
XIII wieku. Ale problem literacki jest, oczywi ście, o wiele bardziej skomplikowany. Trzeba
bowiem wziąć pod uwagę i różne epoki, środowiska i rodzaje literackie, uwzględnić skalę
talentów i zamierzeń autorskich, a przede wszystkim spod powierzchni utartych formułek i
banałów wyłuskać teorię mieniącą się subtelnymi odcieniami, zmienną i wielopostaciową.
Nie znamy jeszcze dokładnie odległych źródeł tej teorii, ale to pew ne, że jej pierwsze
przejawy w literaturze na samym początku XII wie ku były reakcją przeciw moralności
nakazywanej przez religię i wyrazem dążeń do zmiany obyczajów, a może także wrażliwości.
Kościół uważał miłość za uczucie, którego należy się wystrzegać, gdyż kusi ono do cu-
dzołóstwa, zagraża świętości sakramentu małżeństwa i zbawieniu dusz; nawet między
współmałżonkami zaleca się jak największą rozwagę i po wściągliwość. Kościół w XII wieku
99
podzielał przekonanie świętego Ber narda, który za dewizę przyjął sławny cytat z pism
świętego Hieronima: “Wszelka miłość do cudzej żony jest haniebna; a w miłości do własnej
żony należy zachować umiar; cudzołoży, kto zbyt gorąco kocha swoją małżonkę."
Pierwsi zbuntowali się przeciw tym naukom poeci używający ję zyka d'oc, z południa
Francji. W ich oczach miłość nie była szaleństwem, lecz mądrością. Nie może istoty ludzkiej
zhańbić, przeciwnie, potęguje wszystkie zalety jej serca i umysłu. Od roku 1100 do około
1280 sześć pokoleń trubadurów opiewało miłość jako pierwiastek życiodajny, źródło
wszelkich cnót, uczucie czyniące człowieka delikatnym i wspaniałomyśl nym, pokornym i
zarazem zdobywczym, szczerym i radosnym.
Miłość fin' amor trubadurów, chociaż wcale nie platoniczna, wyma ga doskonałego
panowania nad żądzą. Kochanek, całkowicie uległy da mie swego serca, musi jej służyć długo
i bez zastrzeżeń, nie mając pew ności, czy zostanie w końcu wynagrodzony. Dla tej niepewnej
nagrody musi poświęcić wszystkie swoje siły życiowe, doskonali się moralnie, na rzucając
sobie powściągliwość i walcząc z przeszkodami spiętrzonymi na drodze do celu. Tę etykę
usprawiedliwiają i uzasadniają jedynie zalety damy, zawsze wysławianej jako najpiękniejsza i
najszlachetniejsza. Nie którzy poeci przypisują jej wręcz transcendentalne znamiona;
wielbiciel popada w stan bliski religijnej kontemplacji, jest zakochany w swoim zakochaniu;
w przypadkach krańcowych zadowala go samo pragnienie i niczego poza nim nie pragnie.
Inni kochankowie zatracają wolę i całą osobowość, stają się dzieckiem, z którego uwielbiana
kobieta może uczy nić, co zechce:
Przez nią się stanę kłamcą albo szczerym,
Wiernym albo zdradzieckim,
Prostackim albo dwornym,
Pracowitym albo próżniakiem,
Albowiem ona ma nade mną moc,
Aby mnie podnieśli lub poniżyć
Romansopisarze z północnej Francji przedstawiali dworną miłość w mniej
odcieleśnionej postaci. Rozkosz zmysłowa, chociaż nie zawsze sta nowi jej najbardziej istotny
element, odgrywa większą rolę. Nieco ane miczna zmysłowość poetów lirycznych nabiera pod
piórem epików ru mieńców życia. Ponadto studium psychologiczne wysubtelnia się i po-
100
głębia, zwłaszcza w odniesieniu do postaci kobiecych, charaktery boha terów i bohaterek
zarysowują się bardziej wyraziście. Trubadurzy wy naleźli nowy styl miłości, lecz zasługą
pisarzy z Północy jest podniesie nie rangi kobiety w literaturze.
Jednakże miłość opisywana w poematach rycerskich zachowuje wie le podobieństwa
do tej, którą opiewają poeci z Południa. Jest także źród łem radości, cnót i męstwa. Nie
zawsze wchodzi w konflikt z małżeń stwem (Eryk lub Iwen Chretiena de Troyes), lecz często
bywa cudzo łożna. Rzadko się wielbi to, co się posiada. W romansach, tak samo jak w liryce,
kochanek gotów jest do bezgranicznych poświęceń dla damy swego serca. W późniejszych
utworach często przeciwstawia się doskona łego kochanka Lancelota, który nie opuści
Ginewry nawet w pohańbie niu; niestałemu Gawenowi, galantowi i uwodzicielowi, który
przeżywa niezliczone miłosne przygody. Wreszcie, podobnie jak miłość prowansal ska miłość
rycerska rozpłomienia się tym żywiej, im więcej spotyka na swojej drodze przeszkód, gdy
ukochana jest zamężna, jej małżonek zazdrosny, gdy wielbiciela dzieli od niej różnica rangi
społecznej (przy czym z reguły mężczyzna stoi niżej w hierarchii niż kobieta) i odległość w
przestrzeni, gdy trzeba zwalczać obmowę złośliwców i nie znajduje się zrozumienia nawet u
przyjaciół. _
Ale moda na ten styl miłości w literaturze trwała stosunkowo krótko. Już. w pierwszej
połowie XIII wieku zaczyna przemijać. Romance skła niają się do realizmu, aby zadowolić
nową publiczność, o mentalności bardziej mieszczańskiej, ceniącej sobie, jak się zdaje, wyżej
domowe cno ty pracowitej małżonki niż mgliste uroki kapryśnej, niedostępnej ko chanki.
Pociąg fizyczny i kryteria urody
Dama ubóstwiana przez trubadurów to istota zwiewna, wyidealizo wana i
uwznioślona, natomiast bohaterka romansów z północnej Francji zamsze jest kobietą z krwi i
kości. Jej cielesna piękność czaruje rycerza co najmniej równie mocno jak przymioty jej
ducha. Miłość rodzi się naj pierw z pociągu fizycznego. Nawet Gawen, słońce wszystkiego
rycerstwa, woli, jak się zdaje, ładną buzię od pięknej duszy. Co prawda w drugiej połowie XII
wieku większość autorów, a zapewne także większa część publiczności, wierzy w tożsamość
Piękna i Dobra. Piękna powierzchow ność odzwierciedla z pewnością głębokie wewnętrzne
zalety. Dopiero po 1220 czy 1230 roku ta idea, na wskroś platońska, znika z romansów
dworskich. Pojawia się na jej miejscu coś wręcz przeciwnego, co można by nazwać
101
motywem piękności diabelskiej. Odtąd uwodzicielski czar idzie w parze z występkiem i
obłudą. W Lancelot en prose, na przykład, wspa niali rycerze postępują tchórzliwie lub
przewrotnie, a prześliczne panny okazują się “diabelskimi dziwkami"; pół wieku wcześniej
takie połącze nia były niemożliwe? Zmiana ta prawdopodobnie miała związek z odro dzeniem
się monastycznego antyfeminizmu i z rozwojem kultu Dziewicy -Marii. Ideał kobiecy nabiera
cech mistycznych, wyzbywa się cielesności. Jednocześnie, w miarę postępów teologii
małżeństwa, romansopisarze, przedtem odnoszący się z czułą pobłażliwością do wiarołomnej
kobiety, zaczynają traktować ją z cnotliwą surowością.
Ale to zaprowadziło nas daleko, w późniejsze dekady XIII wieku. Wróćmy do
naszych czasów, gdy na ogół piękność kojarzy się z dobro cią, w sposób zresztą nieco
zwodniczy dla historyka. Autorzy bowiem malują portrety swoich postaci bardzo
konwencjonalnie. Publiczność ów czesna nie wymagała dokładnych opisów, aby wyobrażać
sobie urodę ry cerzy i dam z tych romansów. Postacie budzą sympatię, skoro są piękne, a są
piękne, jeśli odpowiadają ukształtowanym przez modę stereotypom. Bohaterki dworskich
romansów z reguły mają jasną cerę, twarz owalną, włosy blond, usta małe, oczy niebieskie i
brwi wyraźnie zarysowane. Oto jak Marie de France przedstawia w jednej ze swoich lais
najpiękniejszą pod słońcem dziewczynę:
“Figurę ma zgrabną, biodra wąskie, a szyję bielszą niźli okiść śnie gu na gałęzi. Jej oczy są
szaroniebieskie, lica bardzo jasne, usta miłe, a nos regularny. Brwi ma ciemne, czoło
wysokie, włosy kędzierzawe, ja snoblond. W dziennym świetle od tych jej włosów bije blask
mocniejszy niż od złotych nici."
Podobne opisy, złożone wyłącznie z samych szablonów, spotyka się w utworach
Chretiena de Troyes i jego naśladowców. Nasuwa się pyta nie, w jakim stopniu banały te
odzwierciedlają gust epoki. Jeżeli - jak można przypuszczać - są z tym gustem zgodne, to
znów powstaje wątp liwość, czy obowiązujące w rzeczywistości kryteria wywarły wpływ na
literaturę, czy też przeciwnie, literatura podyktowała taką modę. Oczy wiście bardzo trudno
odpowiedzieć na te pytania. Poeci i romansopisarze zawsze są twórcami i świadkami
jednocześnie.
O innych wdziękach kobiety, poza twarzą, rzadko spotykamy wzmian ki. Autorzy
wolą dyskretnie pomijać wszystko, co się znajduje poniżej szyi. Z nielicznych wyjątków od
tej reguły można wszakże wnioskować, że mężczyznom tamtej epoki podobały się kobiety
smukłe, cienkie w pa sie, o długich nogach i małych, wysoko osadzonych piersiach. Ale
102
roman se z następnego stulecia, które nam dostarczają więcej i bardziej reali stycznych
szczegółów, świadczą już o zmianie gustu: wyżej się ceni ob fitsze kształty, “bardziej zdatne
do uciech łoża".
Jeszcze trudniej ustalić kanony męskiej urody. Rycerz z romansu dworskiego nie jest
już bohaterem epopei, zasługującym na podziw wy łącznie siłą fizyczną, pogardą cierpień i
śmierci. Gawen i Lancelot nie wiele mają wspólnego z Rolandem i Wilhelmem. Urodę
zawdzięczają nie wspaniale wyrobionym mięśniom, ale wdziękowi młodości i elegancji
stroju. Zamiast opisywać ich krzepę fizyczną, autor zachwala wytwor ność ich ubiorów.
Rycerz, aby podbijać serca, musi być młody, grzecz ny, pełen wdzięku i wspaniale
przyodziany. Niczego więcej o jego powierzchowności nie dowiadujemy się z tekstu.
Lecz autorzy tak rzadko opisujący realistycznie piękność, hojnie sza fują niebanalnymi
i dosadnymi szczegółami, gdy chcą odmalować brzy dotę. Najczęściej w ten sposób portretują
ludzi niskiego stanu. Tak więc, chociaż nie znamy dokładnie norm estetycznych, według
których ocenia no wówczas urodę ludzką, wiemy, jakich wad cielesnych nie mógł mieć
rycerz, jeśli chciał się podobać damom: wielkiej głowy, odstających uszu, rudych lub bardzo
czarnych włosów, krzaczastych brwi, bujnego zarostu na całej twarzy, oczu zapadniętych,
nosa krótkiego i płaskiego, dużych nozdrzy, ust od ucha do ucha, warg grubych, zębów
żółtych i krzywych, szyi grubej i krótkiej, pleców zgarbionych, brzucha wydętego, ramion
krótkich, łydek chudych, palców szponiastych i nóg opuchniętych. Nie są to zresztą cechy
wyłącznie męskiej brzydoty. Chretien w swo jej opowieści o Graalu (Conte du Graal) opisuje
pannę najszpetniejszą pod słońcem:
“Jej szyja i ręce czarniejsze były od najciemniejszego metalu [...] Oczy niby szparki, małe jak
ślepia kocura. Nos zarazem małpi i koci, uszy trochę jak u osła, a trochę jak u wołu. Zęby
miały kolor żółtka w jaju, a dolną szczękę zdobiła kitka włosów niby kozia bródka. Na jej
pier siach sterczał garb, a jego bliźniego brata nosiła na plecach. Biodra i bar ki doprawdy
miała w sam raz do tańca w pierwszej parze!"
Rozkosze zmysłowe
Miłość dworna, rodząca się z pociągu fizycznego, nie mogła być czy sto duchowa i
platoniczna. Wspólnotę dusz powinno uwieńczyć zespole nie ciał. Dwie wydane ostatnio
103
prace naukowe wykazały, że nawet w najbardziej eterycznej liryce trubadurów wielbiciel,
służąc ubóstwianej, dążył do cielesnego z nią zbliżenia. Niektórzy poeci, jak Bernard de
Ventadour, wcale zresztą tego nie ukrywają:
“Gdybyż tylko była dość śmiała,
By mnie pewnej nocy zaprosić do komnatki,
Gdzie się rozdziewa,
I w tym miejscu tajemnym
Zarzucić mi ramiona na szyję."
Inni bardziej dyskretnie mówią o upragnionej nagrodzie. Peire de Valeria śpiewa o tym.
bardzo ładnie:
“Skoro ją oczy moje podziwiały,
Oby mi Bóg dał doczekać tej chwili,
Gdy będę służył jej pięknemu ciału."
Inaczej wyrażona, nadzieja jest w obu przypadkach ta sama. Jed nakże oryginalność - a
zarazem trudność - poetów prowansalskich na tym polega, że przywiązują oni, jak się zdaje,
większą wagę do samego pragnienia niż do jego realizacji. Jak gdyby woleli marzyć o
rozkoszy niż ją przeżywać. Stosując zręczną i zbijającą z tropu dialektykę, nie którzy
teoretycy posuwają się do tego, że akceptują wszystkie zmysłowe uciechy miłosne z
wyjątkiem ostatecznego spełnienia, gdyż nie dałoby się ono pogodzić z prawdziwie subtelną
miłością - fin' amor.
Autorzy z Północy nie rozumują tak wykrętnie. Truwer Conon de Bethune otwarcie
wyznaje, że jego ciało “zawsze pragnie grzeszyć". Ro mansopisarze nie boją się częstych
aluzji do cielesnego nasycenia namięt ności, które opisują. Co prawda większość poprzestaje
na opisie pocałun ków wymienianych przez pary kochanków i wstydliwie albo ironicznie
przemilcza dalszy ciąg. Autor romansu Joufrois udaje niewiedzę: po wpro wadzeniu królowej
Anglii do łoża swego bohatera, z tymi słowy zwraca się do słuchaczy:
“Nic wam nie powiem o tym,
104
Co hrabia czynił ze swą miłą.
Nie byłem pod łóżkiem ani w jego pobliżu
I nic nie słyszałem."
Są wszakże inni, zwłaszcza w XIII wieku, którzy się nie wzdragają przed konkretnymi
szczegółami scen erotycznych w swoich utworach. Za przykład niech posłuży fragment z
Livre d'Artus (Księgi Artura), lecz przyzwoitość nie pozwala mi tłumaczyć tekstu z języka
d'oc na współ czesny:
“Il li met la main sor le piz et sor les mameles et sor le ventre, et li manoie la charqu' elle
avoit tendre et blanche."
Jest to wszakże przykład wyjątkowy. W romansach dworskich auto rzy rzadko
naruszają granice przyzwoitości. Rozkosze zmysłowe, chociaż często się o nich wspomina,
nigdy nie są wulgarne, rozwiązłe lub dwu znaczne. Tym bardziej że prawie zawsze zbliżenie
cielesne jest uwień czeniem związku dwóch serc.
Rzeczywiste uczucia
Dworna miłość to temat literacki, przeznaczony dla ograniczonego kręgu odbiorców.
Jest też, według oświadczeń samych poetów, wyrazem uczuciowości zastrzeżonej dla elity.
Trudno więc się zgodzić z opinią, któ rą się niekiedy słyszy, że ludzie ówcześni tak właśnie
przeżywali miłość. Nawet w środowisku arystokratycznym była to jedynie gra towarzyska.
Toteż historyk nie może uznać literatury dworskiej za źródło, z którego bezpośrednio można
czerpać materiał do studiów nad rzeczywistym sto sunkiem do miłości ludzi z końca XII i
początków XIII wieku. W litera turze tej bowiem wyobraźnia dominuje nad świadectwem.
Trzeba więc obraz uzupełniać i korygować, sięgając do innych źródeł, takich jak kro niki,
fabliaux, akta publiczne i prywatne, teksty prawnicze i teologiczne, dzieła sztuki, dokumenty
demograficzne itp. Studia nad tymi materiała mi dadzą nam pewne pojęcie o zewnętrznych
przejawach życia miłosne go, nie powiedzą nam jednak prawie nic o prawdzie uczuć. Jak
zawsze, gdy historyk chce poznać prawdę dusz i serc, dokumenty nic mu o tym nie mówią. W
105
tej dziedzinie cenniejszym źródłem jest literatura, gdyż podsuwa przynajmniej pewne
hipotezy, chociaż niestety są to tylko hi potezy.
Pozostaje wiele realiów nieuchwytnych. Nie dowiemy się, jaka była w rzeczywistości
więź uczuciowa między małżonkami. Z jednej bowiem strony liczne wskazówki zdają się
świadczyć, że nie łączyło ich wcale wzajemne przywiązanie, skoro o doborze pary
decydowali rodzice, w kon trakcie ślubnym główną rolę odgrywały pieniądze, dziećmi
zrodzonymi z takiego związku mało się rodzice interesowali, a wdowcy i wdowy pra wie
zawsze zawierali po raz drugi, czy nawet trzeci nowe małżeństwa.
Z drugiej wszakże strony dokumenty świadczą, że wszędzie było bardzo wiele
małżeństw potajemnych, zawieranych bez zgody rodziców, krew nych lub seniora. Z tego
właśnie powodu w 1215 roku czwarty sobór laterański nakazał ogłaszanie zapowiedzi przed
ceremonią ślubną. A więc żeniono się i wychodzono za mąż nie tylko dla interesu, ale
również z miłości. Czemuż więc nie mielibyśmy uznać, że w XII wieku, tak samo jak w
naszych czasach, małżeństwa bywały różne; że istniały rodziny, które stanowiły sztucznie
utworzone grupy ekonomiczne lub prawne, a także inne, zespolone więzią prawdziwych
uczuć. Czemuż w tych dru gich nie miałyby panować między małżonkami takie same stosunki
jak zawsze i wszędzie? Ludowe bajki i fabliaux często szydzą z małżeństw chłopskich, w
których albo mąż traktuje żonę jak zwierzę robocze, albo też żona wszystkim w domu
despotycznie rządzi. Oczywiście trzeba się wystrzegać anachronizmów, brać w rachubę
odmienne warunki material ne, krótkość życia ówczesnych ludzi, szczególną ich mentalność,
lecz nie ma powodu, by sądzić, że w XII wieku pożycie małżeńskie i uczucia mał żonków
były inne niż we wszystkich epokach i krajach, że nie istniała namiętność lub chłód, czułość
lub obojętność, miłość albo pogarda.
Obyczaje, o których wiemy więcej niż o porywach serc, składają się na obraz życia
erotycznego niezbyt zgodny z moralnością głoszoną przez świętego Hieronima. Wbrew
napomnieniom Kościoła, zasada wierności małżeńskiej nie była, jak się zdaje, powszechnie
przestrzegana. We wszy stkich środowiskach społecznych mamy niezliczone przykłady
cudzo łóstwa. W związku z tym przychodziły na świat niezliczone rzesze ba stardów, którym
wszakże społeczeństwo odmawiało miejsca w swoim ło nie. Rodzina opierała się wyłącznie
na małżeństwie, toteż dzieci poza ni mi zrodzone nie należały de jure do żadnej rodziny,
żadnego rodu, żad nego stanu (na przykład nieprawy syn poddanki był człowiekiem wol nym).
106
W teorii takie potomstwo nie miało prawa do dziedziczenia po ro dzicach, nie mogło wstąpić
do stanu duchownego ani zajmować urzędów. W niektórych krajach obyczaj zabrania mu też
przekazywać swoim dzie ciom nabytego przez siebie mienia. W praktyce jednak sytuacja
bastar dów zależała od ich pochodzenia. Bastard królewski nie był traktowany tak jak
chłopski, a w rodzinach książęcych często miał pozycję nie gorszą niż dzieci z prawego łoża.
Nie odmawia mu się nawet takich samych ho norów: Wilhelm Długi Miecz, domniemany syn
Henryka II [Plantageneta] i jego oficjalnej kochanki, pięknej i zagadkowej Rozamundy
Clifford, zo stał hrabią Salisbury i jednym z najmożniejszych baronów Anglii; Piotr Charlot,
syn Filipa Augusta i pewnej panny z Arras, otrzymał biskupstwo Noyon, zaliczane do
najważniejszych w królestwie.
Wstrzemięźliwość nie była więc cnotą powszechnie praktykowaną. Nikt jej nie lubił,
wbrew naukom Kościoła. Mimo reformy gregoriańskiej, nieliczni tylko, jak się zdaje,
świeccy duchowni dotrzymywali ślubów czystości. Jeszcze w końcu XII wieku z podziwem
cytuje się przykłady księży, którzy do śmierci wytrwali nie zadając się z kobietą. Ale nikt
dotychczas nie zbadał jeszcze problemów tej powszechnej swobody oby czajów, jej przyczyn i
konsekwencji, zakresu i granic. W czułości truba durów, zmysłowości romansów rycerskich,
sprośnościach goliardów, a z drugiej strony w gniewie kaznodziejów i pogróżkach teologów
zbyt wiele jest komunałów, aby historyk mógł na ich podstawie stworzyć so bie dokładny
obraz. Mamy już możność rozpoczęcia badań nad prakty kami antykoncepcyjnymi i
przerywaniem ciąży w XIV i XV wieku, lecz okres omawiany w naszej książce jest pod tym
względem całkowicie nie znany. Podobnie też nikt nie przestudiował poważnie zjawiska
homo seksualizmu, uznawanego przez prawo kanoniczne za grzech śmiertelny. Spotyka się w
ówczesnej literaturze pewne aluzje na ten temat, lecz wy daje się, że homoseksualizm nie był
szerzej rozpowszechniony. Byłoby jednak ciekawe dowiedzieć się, dlaczego. Czy z powodu
struktur rodzin nych? Czy tak silnie działały zakazy religijne? W każdym razie, chociaż był to
w oczach teologów najokropniejszy występek, nie da się zaprze czyć, że nigdy nie
zastosowano żadnych sankcji w stosunku do książąt znanych z homoseksualnych skłonności i
praktyk, jak na przykład królo wie Anglii Wilhelm Rudy, a prawdopodobnie także Ryszard
Lwie Ser ce. Obojętność czy nietykalność uprzywilejowanych?
107
Rozdział dziesiąty
Marzenia
Mężczyźni XII wieku, zarówno duchowni, jak rycerze czy chłopi, rzadko czuli się ze swego
trybu życia zadowoleni. Powszednia rzeczywi stość była posępna, czcza, niewdzięczna i
zwodnicza. Świat, który ich ota czał, nie spełniał oczekiwań. Wszyscy łaknęli jakiegoś innego
świata, no wego królestwa, w którym człowiek nie podlegałby kaprysom przyrody ani
przymusom wynikającym z pozycji społecznej; tęsknili do nowej ziem skiej Jeruzalem, gdzie
pokój i bezpieczeństwo byłyby zapewnione na ty siąc lat, do jakiejś dalekiej, sielankowej
krainy, gdzie słowa, istoty ludz kie i rzeczy odzyskałyby prawdziwe znaczenie, oczyściwszy
się z fałszu, który do nich przylgnął na tym padole.
Każdy na swój sposób odczuwa tę potrzebę prawdy, chęć zapomnie nia, tęsknotę do
złotego wieku. Nie brak możliwości ucieczki od mono tonii dnia powszedniego. Zarówno
literatura tworzona przez autorów wy kształconych, jak i legendy ludowe opowiadają o
cudownych krajach, gdzie żyją dziwne zwierzęta i bajeczne istoty, gdzie każdy może zdobyć
bogactwa i władzę, a jeśli zechce, stanie się bohaterem, cesarzem lub cu dotwórcą. Zresztą
czarodzieje i czarownicy istnieją nie tylko w literaturze; przeróżni szarlatani, kacerze i
nawiedzeni przebiegają Europę Za chodnią, ofiarowując chłopom, mnichom i panom eliksiry,
relikwie, idee i marzenia. Społeczeństwo w swej masie gotowe jest uwierzyć każdemu, kto je
potrafi wzruszyć. Wszyscy, od szczytu aż po najniższy szczebel dra biny społecznej, szukają
drogi ucieczki od zakłamanej rzeczywistości, aby szukać poza nią ukrytego sensu własnego
życia.
Przenosiny i podróże
Pierwsze miejsce wśród marzeń zajmują podróże, zarazem najłat wiejsze do
urzeczywistnienia w społeczeństwie, które jeszcze nie osiadło na dobre. Bardzo by się mylił,
kto by sobie wyobrażał, że ludzie XII wieku byli przykuci do swoich działek ziemi, wiosek i
zamków. Wszy scy ustawicznie przenoszą się z miejsca na miejsce. Największymi podróż-
nikami w Europie Zachodniej byli podówczas monarchowie. Panowanie każdego króla było
długą, bardzo długą wędrówką po własnej domenie, włościach swoich wielkich feudałów, po
sąsiednich królestwach, a nie kiedy dalej jeszcze, poza granicami chrześcijaństwa. Pod tym
108
względem najwymowniejszym przykładem może być Ryszard Lwie Serce: panowa nie jego
trwało 117 miesięcy (od 6 lipca 1189 do 6 kwietnia 1199 r.), z czego 6 spędził w Anglii, 7 na
Sycylii, 1 na Cyprze, 3 na różnych mo rzach, 15 w Ziemi Świętej, 16 w więzieniach Austrii i
Niemiec, a 69 we Francji - z tego 61 we własnych domenach lennych. Dwór angielski nie
znajdował się więc w Londynie czy w Yorku, lecz tam, gdzie właśnie przebywał król, czy to
w Bordeaux, w Lincoln, w Canterbury czy w Rouen. W literaturze królestwo arturiańskie nie
stanowi wyjątku od tej wędrowniczej reguły. Artur i jego rycerze nieustannie podróżują po
kró lestwie Logres, przenoszą się z Carlion do Winchesteru, z Carduel do Escalot, z Tintagel
do Camalot.
Ale nie tylko królowie tak się błąkają od miasta do miasta, od zam ku do zamku.
Wielcy feudałowie towarzyszą suzerenowi albo go naśladują, a z ko lei ich wasale
przemierzają teren własnego lenna lub włości swojego pa na. W obrębie tych włości chłopi też
nie są raz na zawsze przykuci do przydzielonej im dzierżawy, mogą ją zmieniać, przenosić
się na świeże karczowisko lub do nowej wioski, a niekiedy nawet do domeny innego pana.
Ruchliwość ta nie wynikała z fantazji poszczególnych osób, lecz z wymagań działalności
gospodarczej lub politycznej w systemie, w któ rym na wszystkich stopniach feudalnej
hierarchii dobra ziemskie pozo stawały własnością potężniejszego pana, nadawaną tylko
podwładnym na określony czas.
Do tych przenosin na nowe miejsca zamieszkania, przedzielonych dłuższymi
okresami czasu, doliczyć wypada ruch codzienny. Drogi i trak ty, chociaż w złym stanie, były
bardzo uczęszczane i widziało się na nich wciąż pojazdy książęce, urzędników i posłańców,
wodzów na czele zbrojnych oddziałów, rycerzy goniących za przygodą, chłopów w poszu-
kiwaniu nowych pól do uprawy, karawany kupieckie, gromadki rzemieś lników, murarzy,
cieśli, robotników rolnych, drwali, studentów, zakon ników i kleryków, którzy opuścili swoje
klasztory czy kościoły, włóczę gów i zbójów, trędowatych, żebraków, wyrzutków
społeczeństwa i wy kolejeńców rozmaitego autoramentu, a wszyscy ci ludzie nieustannie
prze mierzali obszary świata chrześcijańskiego to w tę, to w przeciwną stro nę. Niedbale
wyznaczone granice nie stanowiły dla nich przeszkody, rzad ko bowiem ciągnęły się
nieprzerwaną wyraźną linią wzdłuż biegu rzeki; najczęściej były to otwarte strefy, w których
zasięgi władzy dwóch krain przeplatały się ze sobą. Niekiedy w ogóle nie można było
określić gra nic, z powodu mnóstwa enklaw i zawiłych współzależności feudalno-wa salnych,
jak na przykład pomiędzy księstwem i hrabstwem Burgundii. Niekiedy granice się zmieniały
109
wraz z przeobrażeniem środowiska na turalnego, a więc wskutek wykarczowania lasu,
osuszenia stawów, wy kopania kanałów. Na dobitkę granice królestwa nie zawsze się
zgadzały z podziałem na prowincje kościelne, a zwłaszcza na ziemie lenne i dome ny pańskie.
Na przykład hrabiowie Flandrii i Szampanii posiadali włoś ci zarówno we Francji, jak w
Cesarstwie.
Zachodnia Europa tworzyła jedną rozległą całość, której wewnętrz ne granice nie
stawiały przeszkód ruchowi ludzi, towarów czy też idei. Prawdziwa przygoda zaczynała się
dopiero poza granicami chrześcijań skiego świata.
Trudności wszakże zaczynały się wcześniej: wszędzie, pomimo wiel kiej ruchliwości
ludzi, warunki komunikacji były bardzo uciążliwe. Po dróż zmieniała się często w pasmo
kłopotów, niebezpieczeństw i przeciw ności. Sieć dróg, niedostatecznie rozwinięta, nie mogła
sprostać potrze bom ożywionego ruchu, chociaż pod koniec XII wieku nieco się poprawia,
zwłaszcza dzięki budowie licznych kamiennych mostów. We Fran cji świetne drogi rzymskie,
już pod koniec pierwszego tysiąclecia w więk szości zaniedbane, zastąpiono drogami
powstałymi dla potrzeb religij nych, handlowych lub feudalnych, rozbiegającymi się na kształt
wachla rza z Paryża, a nie jak przedtem z Lyonu. Były to przeważnie ścieżki lub polne drogi,
bez żadnej nawierzchni, nieprzejezdne zimą, źle zapla nowane, wąskie, kręte i niewyraźne.
Były wszakże i lepsze drogi, szero kie, prostsze, na pewnych odcinkach brukowane -
gościńce, które po wstały w czasie wznoszenia wielkich katedr, służące do transportu bu dulca
z kamieniołomów, odległych o 20, 30 lub nawet 50 km od miejsca budowy: lecz były to drogi
nieliczne i wymagały nieustannych napraw, ściągano więc na koszty ich utrzymania wysokie
opłaty od użytkowni ków W Anglii, gdzie sieć rzymskich traktów zachowała się w lepszym
stanie, brakowało mniejszych dróg i podróżni musieli się posuwać na chybił trafił przez łąki,
wrzosowiska lub lasy.
Prócz złego stanu dróg dokuczały podróżnym czyhające na nich nie bezpieczeństwa i
niezliczone opłaty drogowe. Żądano ich przy każdej o kazji, za przeprawę przez rzekę brodem
czy po moście, na przełęczy, na granicy włości pańskich, u wejścia w dolinę, do miasta lub
nawet do lasu. Tym się tłumaczy rozmaitość i zawiłość marszruty: starano się o mijać drogi,
na których .obowiązywały zbyt wygórowane opłaty, haracze narzucane przez mniej lub
bardziej chciwego pana, lub gdzie grasowały bandy zbójów. Dla bezpieczeństwa
podróżowano tylko za dnia, gromad kami, klucząc i zbaczając często z traktu. Ludzie
wędrowali piechotą lub konno, towary transportowano na grzbietach jucznych zwierząt lub na
110
wozach. Między XI a XII wiekiem weszły w powszechne użycie chomąta i podkowy oraz
wozy na czterech kołach, a to nie tyle przyspieszyło transport, ile pozwoliło na przewóz
większych ciężarów na raz.
Tam, gdzie umożliwiały to warunki geograficzne i jeśli klimat te mu sprzyjał, starano
się maksymalnie wykorzystywać drogi wodne, pew niejsze i tańsze od lądowych. Większe i
mniejsze rzeki stały się więc naj ważniejszymi szlakami handlowymi do przewozu
najcięższych produk tów, jak zboże, sól, wino, budulec, wełna. Przy transporcie tego rodzaju
towarów droga lądowa służyła jedynie jako połączenie między dwiema rzekami, a i tę funkcję
we Flandrii pełniły kanały. W miarę możliwości używało się też dróg morskich, mających tę
zaletę, że nikt na nich nie pobierał myta. Po kanale La Manche i Morzu Północnym statki
kurso wały tam i z powrotem swobodnie, lecz na innych wodach, bardziej nie bezpiecznych,
uprawiano tylko żeglugę przybrzeżną, nawet na dużych dystansach. Dopóki około roku 1220
nie pojawiły się duże, płaskodenne fryzyjskie kogi, rozporządzano statkami o małym tonażu,
czy były to żaglowce spotykane na Kanale La Manche i Atlantyku, czy galery na żag le i
wiosła, pływające po Morzu Śródziemnym.
Tak więc panował ruch osobowy i towarowy bardzo ożywiony, lecz zarazem bardzo
powolny. Drogą lądową konwój mógł przebyć 25-40 km dziennie, zależnie od rodzaju terenu
i napotykanych przeszkód. Z do kumentu pochodzącego z końca XII wieku dowiadujemy się,
że pewien przewoźnik na transport towarów z Troyes do Montpellier potrzebował 23 dni.
Szybszy od konwoju samotny goniec mógł pokonywać dzien nie 60-70 km. Wiemy też, że w
1197 roku konny posłaniec Filipa Au gusta w ciągu jednego dnia przejechał z Paryża do
Orleanu, ale to było wyjątkowe osiągnięcie. Około 1200 roku normalnie podróż z Paryża do
Rouen trwała co najmniej 3 dni, z Paryża do Londynu - około 10 dni, do Bordeaux - około 14
dni, do Tuluzy - z górą dni 20; z Yorku do Londynu - około tygodnia, z Londynu do Rzymu
więcej niż miesiąc; a drogą morską z Wenecji do Ziemi Świętej 20-50 dni, zależnie od mniej
lub bardziej przychylnych wiatrów. Jednakże nie ostudzało to za pału podróżnych. Ludzie XII
i XIII wieku nigdzie się na ogół nie spie szyli, a jeśli naprawdę im zależało na pośpiechu,
mieli sposoby, żeby skrócić czas podróży. Trzeba zresztą zauważyć, że przeciętny czas trwa-
nia tych podróży niewiele się zmienił aż do połowy XVII wieku.
Pielgrzymki i kult relikwii
111
Pielgrzymka to najlepszy pretekst, by wyruszyć w drogę, opuścić codzienny
widnokrąg i na innym, mniej lub bardziej odległym, szukać ziszczenia marzeń, których nie
zaspokoi rodzinna wioska czy zamek. Rzadko wszakże wyjawiano ten skryty motyw.
Częściej mówiono o po kutnym niż rozrywkowym charakterze tej wędrówki. Człowiek śred-
niowieczny wybierał się bowiem na pielgrzymkę przede wszystkim w intencji pokutnej, nie w
celu nasycenia głodu wrażeń. Nawet jeśli nie nakazał mu tego żaden sąd, powodował się
mniej lub bardziej jawną chęcią zadośćuczynienia za jakieś winy, obawiając się o zbawienie
swej duszy. Im dalej się pielgrzymuje, tym większe można zyskać korzyści duchowe. Do
sanktuariów znajdujących się w pobliżu miejsca zamiesz kania wędruje się na ogół tylko po
to, żeby zjednać sobie przychylność jakiegoś świętego dla zamierzonego przedsięwzięcia,
uprosić cudowny ratunek w sytuacji bez wyjścia.
Kształtująca się stopniowo sieć pielgrzymich szlaków pokrywała w XII wieku cały
świat chrześcijański. We Francji najtłumniej nawiedzane były sanktuaria Najświętszej Panny
i patronów cieszących się szczegól ną czcią: Święty Marcin z Tours, Sainte-Foy z Conques,
Matka Boska z Puy, święta Magdalena z Vezelay, Madonna z Rocamadour, święty Mi chał z
Mont-Saint-Michel, święty Hilary z Poitiers, święty Martial z Limo ges, święty Sernin z
Tuluzy. W Anglii pielgrzymi najliczniej nawiedzają grób świętego Cuthberta w Durham,
Edwarda Wyznawcy w Westmin sterze, Tomasza Becketa - po jego kanonizacji w 1173 roku -
w Can terbury. Pod koniec stulecia przybyło nowe miejsce przyciągające wier nych: opactwo
Glastonbury, na pograniczu Walii, gdzie w 1191 roku od kryto rzekome groby króla Artura i
królowej Ginewry.
Oprócz tych sławnych sanktuariów istniały niezliczone mniejsze, przyciągające
pielgrzymów z danego regionu lub najbliższej okolicy. Dla rzesz ludu kult świętych stanowił,
jak się zdaje, istotny element życia re ligijnego. W każdej diecezji największe uroczystości
urządzano z okazji przeniesienia relikwii. Wszystkie kościoły zabiegają o relikwie i nie prze-
bierają w środkach, gdy chodzi o ich zdobycie, co im zarzucali już nie którzy współcześni. Po
złupieniu przez krzyżowców Konstantynopola w 1204 roku chrześcijanie osiedleni na
Wschodzie przysyłają regularnie na Zachód przeróżne relikwie mocno podejrzanej
autentyczności. Cesarz Bal dwin I, na przykład, ofiarował Filipowi Augustowi drzazgę z
Krzyża, pu kiel włosów Chrystusa, strzępek płótna z pieluszek Dzieciątka oraz ząb i żebro
świętego Filipa.
Wiadomo też, że Baldwin II w 1239 roku sprzedał Ludwikowi Świę temu za 20 000
112
liwrów w srebrze “prawdziwą" koronę cierniową, pod czas gdy dwa inne egzemplarze tej
pseudorelikwii przechowywano już pod Paryżem, jedną w Saint-Germain-des-Pres, a drugą w
Saint-Denis. Jeśli wierzyć Rigordowi, ten drugi egzemplarz był dobrze znany pary żanom,
gdyż za panowania Filipa Augusta posłużono się nim przy bar dzo osobliwej ceremonii:
“W miesiąc później, 23 lipca [1191], syn króla Francji Ludwik za padł na ciężką chorobę,
którą uczeni nazywali dyzenterią. Gdy już nie było żadnej nadziei, oto do jakich ucieczono
się sposobów. Mnisi z Saint -Denis po długich modłach i poście wzięli gwóźdź i koronę
cierniową Pa na Naszego, a także ramię świętego Symeona i wyruszyli boso, z pła czem, na
czele tłumnej procesji duchownych i wiernych do kościoła Świę tego Łazarza, znajdującego
się pod Paryżem. Tam odprawili nabożeń stwo i pobłogosławili zgromadzony lud. Po czym
zebrali się wszyscy paryscy zakonnicy, z biskupem Maurycym, duchowieństwem, kanonika-
mi i mieszkańcami miasta, którzy przybiegli, także boso i z płaczem, nio sąc ciała lub szczątki
wielu różnych świętych. Wszyscy się połączyli w jedną ogromną procesję i na przemian to
śpiewając, to lamentując przy byli do pałacu królewskiego, gdzie Ludwik dogorywał. Lud
wysłuchał kazania i począł się modlić lejąc łzy obfite, by uprosić u Boga uzdro wienie
młodego książęcia. Podawano dziecku do dotknięcia gwóźdź, ko ronę cierniową i ramię
świętego Symeona, przeżegnano mu tymi relik wiami brzuch. Tak chory książę został prędko
uratowany od grożącego mu niebezpieczeństwa. Co jeszcze osobliwsze, ojciec jego, król
Filip, bę dący wówczas w Ziemi Świętej, tegoż dnia i o tejże godzinie wyzdro wiał z tej samej
choroby."
Lecz prawdziwa pielgrzymka to ta, która wymaga bardzo niekiedy bolesnych,
heroicznych wyrzeczeń, a prowadzi daleko, bardzo daleko, do Rzymu, do Composteli albo do
Ziemi Świętej. Niektórzy teologowie twierdzili, że każdy, kto chce być godny miana
chrześcijanina, powinien dołożyć starań, aby przynajmniej raz w życiu odbyć taką drogę. W
wie lu przypadkach sądy nakazywały przestępcom w ten sposób pokutować za ciężkie
zbrodnie. Compostela, gdzie w X wieku znaleziono szczątki świętego Jakuba Starszego, była
najbardziej uczęszczanym miejscem kul tu, gdyż wszystko tam doskonale w tym celu
zorganizowano. Rzym tak że przyciągał wielu wędrowców pragnących pomodlić się u grobu
świę tych apostołów Piotra i Pawła oraz pierwszych chrześcijańskich męczen ników.
Pielgrzymi wędrowali w małych grupach. Można ich było rozpo znać po dużych
filcowych kapeluszach, sakwach na chleb przerzuconych przez ramię i wysokich laskach
zakończonych gałkami, do podpierania się w marszu. Przed wyruszeniem w drogę zgłaszali
113
się do kapana, żeby pobłogosławił ich strój pielgrzymi, uzupełniony naszytym na kapturze i
kapeluszu znakiem z sukna lub z metalu, przedstawiającym krzyż, musz lę albo jakiś drogi ich
sercu przedmiot, który zamierzali otrzeć o świę te relikwie u celu swej podróży. W drodze
przyjmowano ich bezpłatnie w klasztorach i hospicjach rozsianych wzdłuż szlaku. Nierzadko
gościnny pan zamku udzielał im noclegu prosząc, aby urozmaicili wieczorne zebra nie
rodzinne opowieściami o krajach, które w podróży poznali, i o nie bezpiecznych przygodach,
które ich spotykały. Chociaż bowiem ich o soby i mienie są pod Bożą opieką, pielgrzymi, tak
samo jak wszyscy podróżni, narażeni byli na czyhające w drodze niebezpieczeństwa. Spo-
tykali więc złych ludzi i zdarzały im się różne przypadki, tym częstsze, że do ich gromadki
przyłączali się zwykle awanturnicy różnego autora mentu, zaczynając od nieszkodliwych
wagabundów, klerków i niedoszłych zakonników zbiegłych z klasztoru, a kończąc na
groźnych zbójcach gra sujących po gościńcach?
Najniebezpieczniejszą, lecz zarazem “najskuteczniejszą" z wszystkich pielgrzymek
jest wędrówka do Jerozolimy. Wymaga wszakże czasu, pie niędzy i środków ochrony, a nie
każdego na to wszystko stać. Toteż do Ziemi Świętej pielgrzymowali głównie arystokraci,
chociaż w Anglii i Francji, a zwłaszcza we Włoszech istniały już instytucje podejmujące się
wysyłania do Ziemi Świętej pielgrzymów wszelkiego stanu. Takie pielgrzymki,
podejmowane indywidualnie lub w małych grupach, zapro wadziły w ciągu XII wieku
większą liczbę rycerzy do Ziemi Świętej niż właściwe wyprawy krzyżowe. W tej dalekiej
zamorskiej, tajemniczej krainie spodziewali się spełnić swoje przeznaczenie, znaleźć sens
własne go życia, opromienionego w marzeniach blaskiem, którego nie mogła im dać
monotonna powszednia egzystencja w rodzinnych stronach. Idea kru cjat uległa już skarleniu,
wielkie wyprawy wojenne pod wodzą królów i książąt nie przyniosły niczego prócz
sromotnych porażek, lecz Wschód nie przestał fascynować rycerstwa, wywołując niemal
zbiorową psy chozę.
Uroki wschodu i cuda geografii
Fascynacji tej ulegali również ci, którzy nie mogli odbyć wielkiej podróży.
Odzwierciedla się ona we wszystkich dziedzinach twórczości li terackiej i artystycznej,
folklorze i w dziełach naukowych. Pod jej wpływem ukształtowało się ówczesne wyobrażenie
o ziemi. Zachowało się po dziś dzień kilka map świata, sporządzonych w Europie Zachodniej
114
i przedstawiających ziemię w kształcie koła z Jeruzalem pośrodku. U gó ry, tam gdzie my
umieszczamy biegun północny, według średniowiecz nych geografów znajdowało się miejsce,
skąd promieniuje światło, wschód wyobrażony jako wysoka góra, na której szczycie leży
ziemski raj. Świat w tej wizji jest, podobnie jak społeczeństwo, trójdzielny. Mamy więc trzy
kontynety: Europę, Afrykę i Azję, przy czym ta ostatnia jest więk sza od dwóch pozostałych
części świata razem wziętych. Mamy też trzy wielkie obszary wód: Morze Śródziemne w
centrum, Ocean Indyjski po między Azją i Afryką, oraz ocean “kolisty", opływający planetę
ziem ską ze wszystkich stron. Oczywiście jako tako poprawnie zarysowane są na tek mapie
jedynie kontury Europy Zachodniej i basenu śródziemno morskiego.
Zwłaszcza literatura geograficzna o charakterze popularyzatorskim, jak liczne Obrazy
świata kompilowane w XII i XIII wieku, świadczy o za kresie tej wiedzy. Wszystko, co się
znajduje poza Danią z jednej strony, Saharą z drugiej i Kaukazem oraz Morzem Kaspijskim z
trzeciej, jest światem nieznanym, dającym autorom sposobność do najbardziej fanta stycznych
opisów i nieprawdopodobnych legend. Upodobanie czytelni ków do cudowności sprzyja
ignorancji i łatwowierności tych pisarzy, po budzając ich do ciągłego rozbudowywania
niezwykłych opowieści, zmyś lonych przez poprzedników.
Z wszystkich dalekich krajów do najbardziej dziwacznych pomysłów kuszą
wyobraźnię tajemnicze Indie. Jest to kraina, gdzie dwa razy do roku powraca lato i zima. Lasy
są tam tak strzeliste, że sięgają obłoków, a rosną w nich zdumiewające drzewa: jedne mają
liście większe niż domy, drugie rodzą olbrzymie, wspaniałe owoce, w środku wszakże wy-
pełnione popiołem; trzecie dostarczają węgla, który raz zapalony nie wygasa przez cały rok.
Orzechy są tam wielkości ludzkiej głowy, a grona winne tak ogromne, że więcej niż jednego
na raz człowiek nie może u dźwignąć. Węże mają oczy z drogich kamieni. Rzeki wszystkie
toczą w swoich wodach grudki złota, z wyjątkiem Gangesu, w którym za to łowi się węgorze
na trzysta stóp (ok. 100 m) długie. W Indiach mieszkają rozmaite ludy, a jeden od drugiego
dziwniejszy. Są wśród nich ludożer cy zjadający własnych rodziców, gdy się zbytnio
postarzeją; są inni, o włosieni na całym ciele, żywiący się wyłącznie surowymi rybami i pi jący
słoną wodę; jeszcze inni, aby się utrzymać przy życiu, muszą bez przerwy wdychać zapach
jabłek. Są tam ludzie, którzy mają jedno tyl ko oko pośrodku czoła, inni zaś mają po sześć
palców u nóg, jeszcze inni usta na piersi, a uszy na ramionach; są wreszcie tacy, którzy mają
tylko jedną stopę, ale tak wielką, że może im służyć za tarczę albo za para sol.
Etiopia, którą większość autorów umieszcza w południowej Azji, między Indiami a
115
Egiptem (należącym do kontynentu azjatyckiego), za mieszkana jest przez nie mniej osobliwe
stworzenia. Zwierzęta tamtej sze są pozbawione uszu, a niekiedy także oczu; drogie kamienie
znajdują się nie w oczach wężów, lecz w mózgach smoków, które wszakże bardzo trudno
złowić. Ludzie żywią się mięsem lwów i panter, wskutek czego pomrukują jak drapieżne
bestie; chodzą całkiem nago i nic nie robią. Niektórzy za króla mają psa, inni olbrzymiego
cyklopa. Ci zaś, co miesz kają na pustyni, w pobliżu antypodów, nie jedzą nic prócz suszonej
szarańczy, dlatego żaden nie żyje dłużej niż 40 lat.
Bardziej rozpowszechnione od tych dydaktycznych kompilacji, przeznaczonych dla
odbiorców mniej lub więcej wykształconych, były legen dy osnute na mitach geograficznych,
lecz ubarwione i przeobrażone przez ludową kulturę. Na przykład legenda o księdzu Janie - o
której pierw sze wzmianki pojawiają się w połowie XI,I wieku. Według niej gdzieś w Azji
centralnej znajduje się bajeczny kraj, rządzony przez króla-kapła na imieniem Jan,
chrześcijanina obrządku nestoriańskiego, zawziętego wroga islamu; król ten mógłby więc się
stać cennym sojusznikiem w wojnach o odzyskanie Grobu Pańskiego. W XIII wieku władcy
zachod niej Europy wyprawili kilka poselstw na poszukiwanie tego nie istnie jącego królestwa,
a ponieważ nie udało się go znaleźć w Azji, wyobraźnia przeniosła je w następnym stuleciu
do Afryki.
Inna, bardzo rozpowszechniona legenda, pokutująca w tradycjach geograficznych aż
do końca średniowiecza, opowiada o świętym Bren danie. Nie dotyczy dalekiej Azji, lecz
bierze początek z folkloru celtyc ko-chrześcijańskiego pierwotnej Irlandii. Święty Brendan,
opat irlandz kiego klasztoru, w VI wieku wyruszył wraz z czternastoma zakonnymi braćmi w
podróż, aby znaleźć za morzami ziemski raj. Przez siedem lat żeglował na wątłym statku bez
steru i podczas tej swojej Odysei zaznał wielu przygód cudowniejszych niż przygody samego
Ulissesa. Kiedyś na przykład spotkał olbrzymiego wieloryba, a myśląc, że to wyspa, wylądo-
wał ze swymi towarzyszami na jego grzbiecie, aby tam w niedzielę wiel kanocną odprawić
uroczystą mszę świętą. W końcu odkrył Wyspę Szczęś cia w tej części świata, gdzie słońce
nigdy nie zachodzi, wtedy jednak ukazał mu się anioł i kazał zawrócić, popłynąć znów do
rodzinnego kraju i opowiedzieć tamtejszym ludziom o wszystkich dziwach, jakie w podró ży
oglądał. La Navigation de saint Brendan (Podróże morskie świętego Brendana) była z
pewnością najpopularniejszą książką podróżniczą śred niowiecza. Łaciński tekst
skomponowany w X wieku przetłumaczono z biegiem czasu na wszystkie języki używane w
Europie Zachodniej.
116
Zwierzęta i zwierzyńce
Prócz cudów geografii istniały dziwy świata zwierzęcego, pobudza jące w różnych
formach wyobraźnię wszystkich warstw społecznych. Ten świat znakomicie nadawał się, by
w nim pomieścić bez ryzyka prze różne wierzenia, nadzieje i fantastyczne wizje ludzi, którym
potrzebne były marzenia.
A przecież człowiek XII wieku codziennie i z bliska stykał się ze zwierzętami, a w
otaczającej go faunie nie było nic fantastycznego. Ów czesne zwierzęta domowe niewiele się
różniły od dzisiejszych. Koty rzad ko trzymano w mieszkaniach, lecz do tępienia myszy i
szczurów wyko rzystywano niekiedy łasice, mniej lub bardziej oswojone. Oswajano też kruki,
wrony i kawki, tak jak później papugi. Aż do połowy XIII wie ku, jak się zdaje, pies nie był
obiektem przyjaznych uczuć, nie wpusz czano go do domów i często wyznaczano mu
niechlubną rolę w okrut nych egzekucjach, przyjętych w ówczesnej obyczajowości. Suger
opowia da, że zabójcę hrabiego Flandrii Karola Dobrego przywiązano do pręgie rza razem z
psem, którego torturowano, żeby wściekły z bólu rozszarpy wał twarz skazańca. Najwyżej
ceniono konia i sokoła, a najlepiej zna nym z naukowego punktu widzenia zwierzęciem była
świnia; ponieważ Kościół zakazywał sekcji zwłok ludzkich, lekarze studiowali anatomię na
świniach, uważanych za zwierzęta najbardziej do człowieka podobne. Dzi kie zwierzęta nie
były też obce doświadczeniu ludzi. W Anglii wpraw dzie w X wieku wytępiono wilki, lecz na
kontynencie nie brakowało ich nawet w najbliższym sąsiedztwie miast. Podobnie też pełno
było w la sach Europy niedźwiedzi i dzików. Znano również wielkie drapieżne zwie rzęta
egzotyczne. Władcy utrzymywali menażerie, do których sprowa dzano okazy z Azji i Afryki, a
w dni festynów każdy mógł je tam po dziwiać. Największą sławą cieszyły się zwierzyńce
królów Anglii w Caen i Filipa Augusta w Vincennes. Chodzili też od wsi do wsi ludzie
pokazu jący za opłatą gepardy, małpy, węże i egzotyczne ptaki.
Tak konkretna znajomość fauny nie umniejszała jednak bardzo ży wego i szeroko
rozpowszechnionego upodobania do dzieł zoologicznych, w których więcej było cudowności
niż realizmu, do gatunku literackiego “bestiariuszy". Są to rozprawy, w których pod
pretekstem opisów zwy czajów różnych swojskich lub egzotycznych zwierząt autorzy
wysnuwa ją z badań przyrody symbole religijne i nauki moralne. Mimo braku ory ginalności -
gdyż większą część wiadomości czerpali autorzy z pism sta rożytnych i swoich poprzedników
117
z wczesnego średniowiecza - dzieła te cieszyły się ogromnym powodzeniem i wywarły
wpływ zarówno na naj wyszukańsze formy twórczości artystycznej, jak i na bardzo naiwną
mi tologię ludową. O każdym bowiem zwierzęciu opowiadają historie zdolne oszołomić
chłopa, zachwycić rycerza, oczarować artystę i natchnąć kaz nodzieję.
Oto kwiatki wybrane z traktatu: De bestiis (O zwierzętach) Hugona z Saint-Victor i
Hugona z Fouilloy, z powieści zwierzęcych Filipa z Thaun, Wilhelma le Clerc, Piotra z
Beauvais i z Liber de proprietatibus rerum Barthelemy'ego Anglika.
Zacznijmy od wilka, najokrutniejszego i najprzebieglejszego ze zwie rząt - w oczach
ludzi średniowiecza. Wilk zawsze posuwa się nie pod wiatr, lecz z wiatrem, aby ścigające psy
nie mogły go zwęszyć; gdy wy je, osłania pysk łapą, aby słyszącym zdawało się, że to głos
całej hordy wilków. Rany od jego ukąszeń są tym bardziej niebezpieczne, że wilk żywi się
jadowitymi ropuchami, a w dodatku, tak samo jak pies, bywa wściekły. To stwór tak
szatański, że trawa raz przez niego zdeptana nig dy nie odrasta. Jednakże człowiek ma szansę
ocaleć ze spotkania z nim pod warunkiem, że pierwszy go spostrzeże: wilk wtedy traci swą
napa stliwość i ucieka. Jeśli wszakże wilk pierwszy spostrzeże człowieka, spa raliżuje go
spojrzeniem i pożre niechybnie. Kto by jakimś niezwykłym przypadkiem wyszedł żywy z
takiej przygody, pozostanie już do końca dni swoich niemową.
Z kolei niedźwiedź, jeden z dobrze przecież znanych ssaków. Ten ogromny zwierz
całą swą siłę ma skupioną w łapach. Samica jest moc niejsza od samca i prawie nie sposób jej
złowić, a na dobitkę cuchnie o kropnie. Samca natomiast da się oswoić, ale trzeba mu wykłuć
oczy i karmić go obficie miodem. Im więcej go bić, tym więcej nabierze sadła i krzepy,
nadaje się wtedy nawet jako zwierzę pociągowe. Kiedy zdech nie, warto wyciąć mu sadło i
smarować nim głowę, bo to najlepsze lekar stwo przeciw łysieniu. Ciąża u niedźwiedzicy trwa
tylko trzy miesiące, toteż młode rodzą się nieżywe, mniejsze niż szczury, ślepe i bez sierści.
Dopiero matka przywraca je do życia, nadaje im należyty wzrost i wy gląd, wylizując je
energicznie i bez ustanku przez kilka dni.
To wskrzeszenie miało niewątpliwie znaczenie symbolu chrystolo gicznego.
Odnajdujemy je w podobnej wersji w rozdziałach o lwie i o pe likanie. Lwica budzi z
martwych nowo narodzone lwięta własnym tchnie niem, a samica pelikana wskrzesza zabite
przez samca pisklęta rozdzie rając sobie dziobem piersi i skrapiając małe własną krwią.
Ale najczęściej symbol Chrystusa upatrywano w jeleniu. Jeleń nie nawidzi węży, które
są stworami demona, toteż tropi je i zjada. Jest wtedy skazany na niechybną śmierć, jeżeli w
118
ciągu trzech godzin po przeł knięciu jadowitego węża nie wykąpie się w źródlanej wodzie.
Jeśli uda mu się to zrobić, nie umrze, lecz przeciwnie, odmłodnieje. Tym się tłu maczy jego
długowieczność. Wszyscy autorzy przypisują jeleniowi bar dzo długie życie, lecz różnią się
między sobą co do liczby lat tego życia: Hugon z Saint-Victor, najhojniejszy, przyznaje mu
aż dziewięćset. Jeleń nigdy też nie choruje i nigdy nie miewa gorączki, a więc człowiek, który
zjada codziennie kawałek jeleniego mięsa, zyskuje taką samą odporność na wszelkie choroby.
Zwierz ten bardzo lubi muzykę. Można go obłaska wić i schwytać gwiżdżąc melodyjnie. Ale
sposób ten jest skuteczny jedy nie wtedy, gdy jeleń nastawia uszu, bo gdy je opuści, głuchnie
całko wicie. Osaczony przez myśliwych nie broni się, lecz płacze rzęsistymi łza mi i temu
nieraz zawdzięcza ocalenie.
Spośród zwierząt egzotycznych najbardziej niezwykły jest niewątpli wie kameleon.
Ma tułów jaszczurki, łuski i grzbiet ryby, głowę małpy i łapy sokoła. Z wielkiej bojaźliwości
często zmienia barwę, a umie przy brać każdą, oprócz białej i czerwonej. Nie je ani nie pije
nic, żywi się samym powietrzem. Toteż w ciele jego nie ma ani kropli krwi. Żołądek jego
odznacza się magicznymi właściwościami, wystarczy go spalić, żeby spowodować deszcz
albo burzę.
Krokodylowi, lepiej znanemu, przypisują autorzy osobliwe stany psy chice. Jest to
wielki żółty wąż wyposażony w cztery olbrzymie łapy, pozbawiony natomiast języka.
Charakter ma dziwaczny, pełen sprzecz ności. Gdy je, nie może powściągnąć łakomstwa i
obżera się tak, że po tem choruje. Zwala się wtedy na piasek i leży bez ruchu, dopóki nie stra-
wi wszystkiego, co połknął, a trwa to nieraz kilka dni. Podobnie też na widok człowieka nie
umie się opanować, chwyta ofiarę i pożera, chociaż poza tym jest dobrym i czułym
stworzeniem. Dlatego ukończywszy tę ponurą ucztę żałuje swego nikczemnego postępku i
przez kilka godzin płacze.
Bestiariusze opisują nie tylko zwierzęta istniejące w rzeczywistości. Poświęcają
długie rozdziały potworom i istotom chimerycznym. Pomi niemy smoka, gryfa, bazyliszka i
syreny, których fantastyczne wyobra żenia już się w XIII wieku nieco spospolitowały.
Wymienimy natomiast na zakończenie kilka innych, mniej znanych, lecz równie cudacznych
stworzeń.
Najbardziej krwiożercza ze wszystkich bestii jest mantykora, co wi dać nawet po jej
czerwonym jak krew ubarwieniu. Ma tors lwa, ogon skorpiona, a głowę człowieka. Każda z
119
jej szczęk uzbrojona jest trzema rzędami zębów. Żadne stworzenie na ziemi przed nią nie
ucieknie, bo mantykora biega od wszystkich szybciej. Jeden tylko lew jej się nie boi. Za to
lęka się ona leontofona, najmniejszego z gryzoni, który największe go zwierza może
uśmiercić samym smrodem swojego moczu. Mniej groź na jest taranda, wielki wół z głową
jelenia i skórą niedźwiedzia. Zamiesz kuje strefę zimną i jest bardzo płochliwa, toteż
podobnie jak kame leon często zmienia kolor. Leonkrokita pochodzi ze skrzyżowania lwicy z
wilko-jeleniem, co nie przeszkadza jej mieć tułowia osła, nóg jelenia, grzywy lwa, głowy
wielbłąda i niekiedy człowieczego głosu. Najosobliw szy ze wszystkich monstrów jest ponad
wszelką wątpliwość morski mnich, bestia czyhająca u wybrzeży Norwegii; ma bowiem tułów
ryby, a głowę człowieka z wygoloną tonsurą, na karku jej zaś zwisa kaptur podobny do tego,
jaki noszą zakonnicy.
Cudowności bretońskie i świat graala
W przeciwieństwie do bestiariuszy i dzieł dydaktycznych, literatu ra powieściowa jest
bardziej feeryczna niż fantastyczna. Potworność u stępuje tu miejsca cudowności. Przenosi
nas ona w świat częściowo tyl ko obcy. Tajemnicze istoty i nadprzyrodzone zjawiska raczej
urzekają, niż niepokoją, bo mimo swej niezwykłości zachowują z reguły pewne po zory
realizmu. Przy tym wkraczając często w codzienne ludzkie życie, nie czynią tego nigdy bez
powodu: są to znaki, przestrogi i wieści przy syłane z innego świata. Średniowieczna
mentalność kazała bowiem lu dziom wierzyć w istnienie pośredników między światem Boga a
naszym padołem; są nimi dusze zmarłych, aniołowie i demony, geniusze i wróż ki, objawiają
się zaś znakami mającymi zawsze znaczenie wróżebne. Dla tego kronikarze i historycy
średniowieczni nie omieszkali nigdy wspo mnieć o poprzedzających wielkie wydarzenia
zjawiskach sprzecznych ze zwykłym porządkiem rzeczy, o cudach, snach, zjawach, kometach
i zać mieniach słońca. Na przykład:
“Roku od Wcielenia Pańskiego 1187, dnia 4 września słońce zaćmiło się, wchodząc w
osiemnasty stopień znaku Panny, na całe dwie godziny. Nazajutrz zaś, w sobotę 5 września o
godzinie jedenastej przed połud niem, urodził się Ludwik, syn Filipa Augusta, przesławnego
króla fran cuskiego."
120
W dziełach literackich interpretację znaków wróżebnych pozostawia się specjalistom.
Wśród nich autorzy skrupulatnie odróżniają czarodzie jów, takich jak Merlin używających
swego daru tylko do najszlachet niejszych celów, od czarowników i wiedźm, zaprzedanych
diabłu i stara jących się zawsze szkodzić człowiekowi. Jedni i drudzy są mistrzami nie. tylko
astrologii, lecz także wiedzy lekarskiej; znają przymioty różnych ziół i umieją przyrządzać
czarodziejskie napoje. Podobnie jak Thesalla, sprawna i oddana piastunka Fenicji, zgłębili
arkana nigromancji (magii) i mogą o sobie powiedzieć:
“Potrafię leczyć puchlinę wodną i podagrę, astmę i zapalenie gardła; umiem rozpoznawać
chorobę po urynie i mierzyć. tętno. Znam też sposo by zamawiania i formuły zaklęć, o których
skuteczności nie można wąt pić. Nawet sama Medea nie znała lepszych [...]"
Ale romanse Okrągłego Stołu nie poprzestają na tej formie cudowności, dość w
gruncie rzeczy banalnej i spotykanej w bardzo wielu u tworach literackich. Zawierają
szczególny, sobie tylko właściwy rodzaj niezwykłości, zaczerpnięty głównie z celtyckich
baśni Irlandii i Walii. Z połączenia tych różnych elementów powstała cudowność cyklu
bretońskich romansów, ich niezwykła, wieloznaczna i fascynująca atmosfera, która nadaje
literaturze arturiańskiej urok niezrównany i w swoim rodzaju jedyny. Mało w niej
superlatywów, wiele zaś półtonów i znaków zapytania. To, co się w niej przemilcza, zdaje się
ważniejsze od tego, co zostało powiedziane. Nie chodzi o to, by wzbudzić podziw słuchacza;
lecz by zachęcić jego wyobraźnię do swobodnych wędrówek. Nie trzeba. podróżować do
odległych Indii, żeby spotkać niezwykłe istoty; w tych o powieściach świat umarłych sąsiaduje
ze światem żywych, a dzieląca je. granica nie jest wcale niemożliwa do przekroczenia.
Wystarczy, że błęd ny rycerz przebędzie wrzosowisko, rzekę czy las, aby niepostrzeżenie.
wkroczył do królestwa bóstw i wróżek. Wystarczy, żeby wszedł na po kład opuszczonego
statku, a poniesie go on do tajemniczej krainy, gdzie. czeka przeznaczenie. Na drodze
przygód spotka przewrotne, swarliwe kar ły albo szpetne, despotyczne olbrzymy, z którymi
będzie się musiał bić, żeby wyzwolić młodą dziewczynę, lubieżną zresztą i kapryśną, jak się
później okaże. Rycerz zatrzymuje się w nawiedzonym zamku i spędza tam noc na walce z
magicznymi mieczami, które o świcie znikają, jedzie. przez las, gdzie zwierzęta do niego
przemawiają, nakłaniając, by wyznał swoje grzechy; potem natrafia na cmentarz i widzi już
dla siebie wyko pany grób, a na kamieniu nagrobnym odczytuje opowieść o czekające j go w
121
przyszłości śmierci.
Urok tej literatury płynie zarówno z jej niedomówień, jak i ze sprzeczności. Autorzy
czerpią z legend irlandzkich i walijskich tematy i motywy należące do celtyckiej mitologii i
najoczywiściej sami ich nie rozumieją. Pragnąc je upiększyć lub usiłując je wyjaśnić,
zniekształcają i okaleczają te mity, lecz jednocześnie zdobią aureolą tajemnicy i są nią sami
urzeczeni nie mniej niż ówcześni słuchacze i niż my, dzisiejsi ich czytelnicy. Niekiedy
wydaje się, że twory ich własnej wyobraźni prze rosły autorów, którzy są przez nie
zafascynowani tak samo jak ich pu bliczność.
Najlepszym przykładem jest Opowieść o Graalu, rozpoczęta przez Chretiena de
Troyes na prośbę hrabiego Flandrii Filipa z Alzacji i nie ukończona, gdyż śmierć przerwała
poecie pracę. Czytając pewne frag menty mamy wrażenie, że Chretien był olśniony, oślepiony
tym dziw nym, wspaniałym tematem, który podjął nie z własnego wyboru i któ rego
wszystkich blasków nie może opanować. Tym bardziej nie mogli temu podołać liczni
naśladowcy i kontynuatorzy Chretiena, próbujący przerabiać lub ciągnąć dalej nie ukończoną
opowieść, której tajemniczość niepokoiła w najwyższym stopniu samego autora.
Po śmierci Chretiena de Troyes cała społeczność rycerska była jak gdyby urzeczona
tematem Graala, który, chociaż wciąż na nowo podej mowany, przystosowywany i
przetwarzany przez kilka pokoleń postów i romansopisarzy, nigdy nie wyjawił wszystkich
swoich tajemnic. Ich punktem wyjścia jest główna scena romansu Chretiena. Młody, dopiero
co pasowany na rycerza Parsifal przybywa pewnego wieczora do zamku, gdzie przyjmuje go
pan szlachetnie urodzony i dwornych manier, lecz ułomny. Gdy w oczekiwaniu na wieczerzę
rozmawiają, przez wielką salę przeciąga dziwny orszak:
“Do komnaty wszedł młodzieniec trzymając w połowie drzewca wspa niałą włócznię.
Posuwał się między kominkiem a łożem, na którym sie dzieli biesiadnicy. Wszyscy obecni
zobaczyli, że kropla krwi ścieka z że laznego grotu po drzewcu aż na rękę chłopca [...) Potem
zjawili się dwaj inni młodzieńcy, bardzo piękni, a każdy niósł złoty, bogato zdobiony
świecznik z dwunastu płonącymi świecami. Potem panna szlachetna, prze śliczna i wspaniale
ubrana, wniosła Graala. Kiedy weszła z tym Graalem, w sali zrobiło się tak jasno, że
wszystkie świece przygasły jak księżyc i gwiazdy, gdy słońce wstanie. Za pierwszą kroczyła
druga panna ze srebrną płytą do dzielenia mięsa. Graal niesiony przez pierwszą pannę był z
najszczerszego złota, wysadzany drogimi kamieniami, najcenniejszymi i najrozmaitszymi,
jakie znajdują się na ziemi czy w głębi mórz. Potem włócznia, Graal i srebrna płyta,
122
przesunąwszy się przed ło żem, zniknęły w przyległej komnacie."
Ten niezwykły widok wzbudził wielką ciekawość w młodym Parsi falu. Miał ochotę
zagadnąć gospodarza i poprosić, by mu wyjaśnił, co znaczy brocząca krwią włócznia i komu
zaniesiono Graala wraz z jego zawartością. Ale nie ośmielił się pytać: zacny Gornemant z
Goort, pod którego opieką przez czas jakiś przebywał, nauczył go bowiem, że rycerz
doskonały nie zadaje nigdy niedyskretnych pytań. Tak więc Parsifal zmil czał i wcale sobie
nie zdawał sprawy, że ominął nadarzającą się niezrów naną przygodę, najcudowniejszą, jaką
kiedykolwiek ofiarowano młodemu rycerzowi. Gdyby był zadał pytanie, które mu się cisnęło
na usta, gospo darz zamku zostałby uzdrowiony, kraj cały wyzwolony z okropnych nieszczęść,
on zaś sam otrzymałby najwspanialszą nagrodę. Ale o tym wszystkim miał się dowiedzieć
dopiero poniewczasie, podobnie jak o tym, że ułomny pan zamku nazywa się Królem
Rybakiem (przezwano go tak, gdyż z powodu kalectwa nie mógł zażywać innych rozrywek
niż łowienie ryb), że w Graalu nie znajdowało się nic prócz hostii, jedynego pokarmu
utrzymującego przy życiu starca, rodzonego ojca Króla Rybaka.
Chretien nic więcej o Graalu nie napisał, lecz zostawił potomnym coś więcej niż nie
dokończoną opowieść: nieskazitelny mit, wokół którego będą się krystalizowały marzenia i
aspiracje wielu pokoleń znacznej częś ci zachodnioeuropejskiego społeczeństwa. Narodzi się
cała literatura wy jaśniająca, w jaki sposób Król Rybak stał się kaleką, kim był jego sędzi wy
ojciec, dlaczego włócznia krwawiła i co oznaczał Graal. W tekście Chretiena jest to po prostu
talerz, lecz w innych utworach Graal prze obrazi się kolejno w wazę, puchar, cyborium, talerz,
z którego Jezus jadł podczas wielkoczwartkowej wieczerzy, misę, w którą nazajutrz po Męce
Józef z Arymatei zebrał krew płynącą z ran Ukrzyżowanego, a nawet według niemieckiego
poety Wolframa von Eschenbach - w drogocen ny kamień, darzący mocą i bogactwem i
chroniący od śmierci.
Z zawrotnej pustki, którą pozostawiło milczenie Parsifala, poeci i au torzy
średniowiecznych romansów będą mogli wyczarowywać własne wi zje świata i
społeczeństwa, a czytelnicy i słuchacze pozwolą rozkwitać swoim nadziejom i złudzeniom.
Gdyby młody rycerz odezwał się wów czas, gdyby był postawił pytanie przesądzające o jego
losie, literatura średniowieczna straciłaby swoją najgłębiej poruszającą legendę, a litera tura
światowa wszystkich czasów - najbardziej poetyczne i najprzedziw niejsze swoje tematy.
Parsifal owego dnia został wezwany na schadzkę z przeznaczeniem, lecz geniusz autora
sprawił, że do tego spotkania nie doszło.
123