Rozdział trzeci
Londyn, Anglia
Zmierzch spowił wąskie uliczki Londynu, gdy dwóch mężczyzn zatrzymało się w
pobliżu wysokiego żywopłotu. Jednym z nich był szczupły, nieprawdopodobnie piękny
mężczyzna ze skórą koloru najlepszej śmietanki i długimi miedzianymi włosami, które miał
splecione w ciasny warkocz.
Mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie metaliczny blask oczu
w kolorze czystego srebra i intensywny zapach ziół, który przylgnął do jego obszarpanej
szaty, idealnie wkomponowującej się w zieleń krzewów tuż za nim.
Drugi był równie szczupły, choć nie posiadał tego nieziemskiego wdzięku, czy piękna.
Był w nieokreślonym wieku, z wysokimi słowiańskimi kośćmi policzkowymi oraz zimnym
jasnoniebieskim spojrzeniem, znamionującym przebiegłość i inteligencję. W normalnych
warunkach byłby ubrany w stylowy garnitur od Gucci’ego, a długie do ramion srebrzyste
włosy gładko spływałyby wzdłuż wąskiej twarzy.
Ale okoliczności były dalekie od normalnych. Po prawie trzech tygodniach ukrywania
się na bagnach Florydy, Sergei Krakov był zmęczony, brudny i, dzięki bogom, miał się już
nigdy nie zajmować się dzieckiem, które trzymał w swoich ramionach. Cóż, przynajmniej
teraz był w domu, w ciszy próbując uspokoić skołatane nerwy. Westchnął głęboko, gdy jego
wzrok przebiegł po tarasie osiemnastowiecznego domu w pobliżu Green Park.
Towarzystwo Historyczne twierdziło, że budynek został zaprojektowany przez Roberta
Adama. I piesi często zatrzymali się, by gapić się na klasyczne piękno starzejących się cegieł,
elegancki portyk i wysokie okna z rzeźbionymi kamiennymi ozdobami umieszczonymi nad
nimi. Kilku odważnych próbowało nawet zerknąć przez drzwi na marmurową, rzeźbioną
klatkę schodową i przestronne pokoje, wypełnione eleganckimi meblami i bezcennymi
dziełami. To był błąd, który często prowadził ich do śmierci, gdy wampirzyca Marika
używała domu jako legowiska.
Z przekleństwem, Sergei przegonił każdą myśl o dawnej kochance. Nie dlatego, że był
przerażony wspomnieniem patrzenia na odcinanie głowy wampirzycy przez jej siostrzenicę.
Po czterech wiekach bycia chłopcem do bicia tej dziwki, był szczęśliwy jak diabli, widząc jak
zmienia się w stertę popiołu. Pomijając jej podły charakter oraz zamiłowanie do zadawania
bólu, była potężnym wspólnikiem. Jaki demon byłby na tyle głupi, by przeciwstawić się
wampirowi, który balansował na granicy obłędu? Ona była kobietą z rodzaju: „najpierw zabij,
potem zadawaj pytania”.
Teraz był pozbawiony jej ochrony, co byłoby dobre, gdyby miał pozwolenie na ucieczkę
do rosyjskich jaskiń bez konieczności negocjacji w sprawie bezpiecznego przejścia z jeszcze
innym wariatem, tym razem szalonym Sylvermystem i dzieckiem, które zostało stworzone
przez zło największe z możliwych. Doskonale.
Jak na komendę, Tearloch szturchnął go czubkiem ogromnego miecza, z którym się
nigdy nie rozstawał. Nawet podczas snu. Co było jedynym powodem, dla którego Sergei nie
próbował wcześniej udusić drania. Albo zmienić go w żabę.
- Co to za miejsce? – zażądał odpowiedzi mroczny elf.
- Cywilizacja – Sergei odetchnął wilgotnym powietrzem. Lato nadeszło, ale mgła
pozostała. Ach, dobry, stary Londyn. – Proszę bardzo, czaiłem się na brudnych bagnach, ale
mam już dość. Chcę wannę i łóżko z satynową pościelą.
- Rozpieszczony człowiek – zadrwił Tearloch, jego wzrok błądził ponad linią
schludnych domów. – Te mury sprawiają, że stajesz się słaby.
- Mag, nie człowiek – poprawił chłodno Sergei, pozwalając, by powietrze wypełniło się
odrobiną jego magii. – I nie muszę żyć jak zwierzę, by udowodnić swoją moc – celowo zrobił
pauzę. – Prawda?
Elf prychnął, ale nie próbował udowodnić swojej wyższości. W tym momencie dwaj
mężczyźni byli w dziwnej równowadze między nienawiścią, a wzajemną potrzebą. Jeden
fałszywy krok i mogłaby wybuchnąć miedzy nimi walka, która doprowadziłaby ich obu do
śmierci.
- Czy Ariyal wie o tym legowisku? – zażądał odpowiedzi.
- Jakie to ma znaczenie? – Sergei wzruszył ramionami. – Wampiry z pewnością
trzymają go jako zakładnika, inaczej już by nas namierzył.
Srebrne oczy zwęziły się.
- Nie bądź taki pewny. Może być wiele powodów, dla których on nas jeszcze nie ściga.
W końcu przekonany, że dom jest pusty, a wrogowie nie czają się wśród cieni, Sergei
ukrył nieruchome dziecko pod obszarpaną kurtką i przeszedł przez ulicę.
- Jeśli boisz się zdrady, zawsze możesz wrócić na bagna – mruknął.
Jak przewidział, Tearloch deptał mu po piętach.
- Nie odejdę bez dziecka.
- Więc wydaje się, że jesteśmy w patowej sytuacji.
Sergei wspiął się po schodach i wymamrotał pod nosem magiczne słowa. Usłyszał ciche
kliknięcie, zanim drzwi się otworzyły. Wszedł na biało – czarne kafelki holu, z niechęcią
czekając, aż Tearloch dołączy, zanim zamknął drzwi i rzucił zaklęcie ochronne. Nic nie będzie
w stanie wejść do domu bez zaalarmowania go. Potem wspiął się po zakręconych
marmurowych schodach, kierując bezpośrednio na tyły do pokoju dziecięcego, zakurzonego z
nieużywania. Przeszedł przez ręcznie tkany francuski dywan, który pasował do żółtej i
lawendowej tapicerki i położył dziecko w ręcznie rzeźbionej kołysce. Dziecko nie ruszało się,
jego oczy były mocno zamknięte.
Do tej pory, jak Sergei mógł stwierdzić, dziecko nadal było pod działaniem zaklęcia
unieruchamiającego, które utrzymywało je i brata bliźniaka niezmienionymi i nieczułymi na
świat od wieków. Tearloch spojrzał na dziecko, ale był na tyle mądry, by nie próbować go
dotknąć. Sergei owinął niemowlę w koc, który powstrzymywał potężną klątwę. A jeśli
Sylvermyst lub jakaś inna wróżka spróbują ukraść dziecko, będą cierpieć rozdzierający ból.
- Kiedy masz zamiar odprawić ceremonię? – zapytał elf.
Sergei skrzywił się. To nie wróżyło mu nic dobrego. Cholera, szkoda, że znalazł się
między przysłowiowym młotem a kowadłem. Dawno temu był na tyle głupi, by uwierzyć, że
była mu przeznaczona wielkość, ale po latach naznaczonych okrucieństwem Mariki zdał
sobie sprawę, że zaatakowanie świata przez hordę stworzeń, które nie będą wyglądały jak
skautki, nie było tym, czego pragnął dla przyszłości. Ale póki Tearloch nie próbował zabrać
mu dziecka, Sergei żył. A nie żyłby tak długo, gdyby był kretynem. Wiedział, że żyje tylko
dlatego, iż Sylvermyst potrzebował go, aby rzucił zaklęcie wskrzeszające w dziecku duszę
Mrocznego Lorda.
Jeśli odmówi… Cóż, wolał nie wiedzieć, co by się wtedy stało.
- Mówiłem, muszę czekać na znaki zwiastujące, że jestem w pełni swej mocy –
powiedział zdesperowany, chcąc odłożyć to, co nieuniknione.
Tearloch spiorunował go wzrokiem.
- Zaczynam podejrzewać, że te tajemnicze znaki są niczym więcej, jak próbą uniknięcia
spełnienia swojego obowiązku.
- Czy naprawdę chcesz ryzykować, że zrujnujesz szansę na zrobienie najlepszej rzeczy
w swoim życiu przed powrotem twojego pana…
- Naszego pana.
- Ponieważ nie jestem u szczytu swoich możliwości? – kontynuował Sergei ignorując
ostrą korektę.
Tearloch w obcym języku wymruczał zaklęcie, które poruszyło powietrze na znak
ostrzeżenia.
- Masz czas do pełni księżyca.
- Czy to groźba? – Sergei zażądał odpowiedzi władczym tonem.
W mgnieniu oka czubek ogromnego miecza znalazł się przy gardle Sergeia. Sylvermyst
pochylił się do przodu, tak że stali twarzą w twarz.
- Tak.
Sergei usłyszał skwierczenie, gdy dziwne ostrze wchłonęło kroplę krwi z ukłucia na
gardle. Następnie elf odwrócił się i wyszedł za drzwi.
- Szalony drań – wymruczał Sergei.
Prawie godzinę zajęło Jaelyn uwolnienie się z łańcuchów, które ją więziły. W końcu
wolna, ostrożnie posuwała się ku wyjściu z haremu, jej zmysły były w pełnej gotowości.
Cholera, to miejsce było w katastrofalnym stanie. Roztrzaskane szkło, rozpadające się
kamienne mury i brakujące kopuły sufitów, które pozwalały wirującym mgłom skradać się do
rozległych komnat niczym pajęczyny. Zadrżała wyobrażając sobie moc niezbędną do
wyrządzenia tak ogromnych szkód i przeklinała Ariyala za pozostawienie jej na tej
zapomnianej przez Boga wyspie.
Nie tylko była zmuszona stale uważać na swoje kroki, by unikać ciągłego światła
słonecznego, które przebijało przez mgły w niespodziewanych momentach, ale niekończąca
się seria korytarzy wydawała się prowadzić od jednej ślepej uliczki do drugiej.
Czy to prawda? Czy to możliwe, że została uwięziona na Avalon?
Zatrzymała się przed łukowatymi drzwiami z dziwnymi rzeźbami, które blokowały jej
obecną trasę, zastanawiała się nad najlepszymi sposobami zniszczenia ciężkiego, żelaznego
zamka, gdy poczuła za sobą zmianę ciśnienia powietrza.
- Nie radziłabym ci błąkać się tak daleko, Łowco - ostrzegł niski kobiecy głos.
-Morgana le Fey miała brzydki zwyczaj zastawiania pułapek na nieostrożnych wędrowców.
- Jasna… - odwróciła się na pięcie i błyskawicznie wysunęła kły w kierunku intruza.
Spodziewając się ogromnego demona, który pasowałby do przytłaczającego blasku
energii wypełniającej mroczny korytarz, była zaskoczona widokiem maleńkiej kobiety, nie
większej niż dziecko, z twarzą w kształcie serca i długimi srebrzystymi włosami, które miała
związane w warkocz, spływający niemal na podłogę wyłożoną kafelkami. Zmarszczyła brwi.
Czarne oczy w kształcie migdałów i ostre jak brzytwa zęby wyglądały bardzo podobnie do
tych, należących do ducha, którego wezwał Ariyal, by utrzymał Jaelyn w niewoli w
rosyjskich jaskiniach, włączając w to długą, białą szatę. Ale ta kobieta wydawała się starsza. I,
o tak, nie była duchem.
- Yannah?
Kobieta podeszła, dłonie elegancko ułożyła na talii.
- Nie, jestem Siljar – przerwała. – Wyrocznia.
Ach. Oczywiście. Wyrocznia. To by wyjaśniało ogrom mocy skierowany przeciwko
niej. Jaelyn szybko upadła na kolana, skłoniła głowę. Mimo iż nie została poproszona o
osobiste stawiennictwo przed Komisją, kiedy zatrudniano ją do wyśledzenia Ariyala, była
przeszkolona z zasad etykiety. To był ten sam ceremoniał, którego używano w konfrontacji z
każdym bardzo niebezpiecznym drapieżnikiem, który mógłby cię zabić myślami.
- Wybacz mi – Jaelyn trzymała głowę nisko opuszczoną. - Przestraszyłaś mnie.
- Tak, wydawałaś się być nieco zajęta.
Zastanawiając się, jak długo kobieta będzie ją obserwowała, Jaelyn ostrożnie uniosła
wzrok.
- Próbowałam uciec.
- Hmm - kobieta przechyliła głowę na bok. - Obawiam się, że nie ma możliwości
ucieczki z Avalon bez krwi elfa.
- Jesteś elfem?
Natychmiast pożałowała impulsywnego pytania, gdy Siljar zmarszczyła nos z
widocznym obrzydzeniem.
- Oczywiście, że nie - jej krótkotrwała irytacja zastała zastąpiona nagłym uśmiechem,
gdy uniosła dłonie i gestem pokazała, że Jaelyn może wstać. – Ale jestem odporna na magię
Morgany, co oznacza, że mogę przyjść tu i odejść, kiedy mi się spodoba. Faktem jest, że to
bardzo rozjuszyło tę kobietę.
Jaelyn ostrożnie wyprostowała się, nie będąc na tyle głupią, by uwierzyć, że
niebezpieczeństwo minęło. Wyrocznie nie wpadały na jałowe pogawędki.
- Znałaś Morganę? – grzecznie podtrzymała rozmowę.
Uśmiech poszerzył się uwydatniając ostre jak brzytwa zęby.
- Miałam przyjemność przypomnieć jej, że nie stoi ponad prawami Komisji.
- Z tego, co słyszałam, Królowa Dziwek myślała, że to ona powinna rządzić światem.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jaka była szczęśliwa, gdy przypominano jej o tym, że musi
przestrzegać prawa.
- To prawda, nasze małe wizyty miały tendencję do psucia jej nastroju – kobieta
westchnęła. – Szkoda, że nie słuchała moich ostrzeżeń.
Jaelyn spojrzała w stronę kruszących się ścian. Krążyły niekończące się plotki
dotyczące ostatniej bitwy Morgany, ale nikt nie był skłonny ujawnić, co się naprawdę stało z
kobietą.
- Czy ona nie żyje?
- Gorzej.
- Co… - Jaelyn gwałtownie przerwała pytanie. - Nie, nie chcę wiedzieć.
- Mądry wybór – w czarnych, nieruchomych oczach Wyroczni błysnęło ostrzeżenie. –
Odkryłam, że ciekawość to rzeczywiście pierwszy stopień do piekła.
Oj. Jaelyn zdusiła w sobie chęć zadawania pytań, nagle uświadamiając sobie, że chociaż
raz nie była najgorszą, najbardziej przerażającą rzeczą w pokoju. Myśl nie najszczęśliwsza,
zważywszy, iż musiała zaakceptować fakt, że był tylko jeden powód, dla którego Wyrocznia
ją odnalazła. Odchrząknęła zmuszając się, by stać prosto, z ramionami na kształt kwadratu.
- Ariyal wspomniał, że czas tutaj płynie inaczej.
- Zgadza się.
- Jaki dziś dzień?
Siljar od razu zrozumiała jej pytanie.
- Minęły trzy tygodnie, od kiedy weszłaś w mgły.
- Cholera – minął jej ostateczny termin. Nie miało znaczenia, że została przeniesiona na
wyspę owianą mistycznymi mgłami, które zmieniały czas.
Albo, że zbliża się apokalipsa.
Dostała trzy miesiące od Addonexusa na wyśledzenie Ariyala. A główny szef wampirzych
łowców nie akceptuje wymówek. – Nie zdołałam wypełnić naszej umowy.
- Sylvermyst okazuje się być zaskakująco zaradny – zgodziła się Siljar.
Zaradny?
- On jest jak wrzód na tyłku – mruknęła.
- Mężczyzna może być jak wrzód na tyłku, kiedy jest tak cudownie wspaniały -
mruknęła Siljar, szokując Jaelyn. - Szkoda, że nie jestem młodsza o kilka tysiącleci.
Jaelyn mądrze zachowała swoje myśli dla siebie. Miała już więcej problemów, niż
potrzebowała, dziękuję bardzo.
- Chcesz, żebym wróciła do Addonexusa?
Siljar zamilkła, jakby zaskoczona tym pytaniem.
- Dlaczego miałabym chcieć czegoś takiego?
- Ruah wyśle kolejnego Łowcę, by wypełnił umowę – wyjaśniła, powołując się na
zwyczajowego przewodniczącego rady.
- Więc zostaniesz stracona?
Jaelyn wzruszyła ramionami.
- Mój los nic tu nie znaczy.
- Muszę się z tym nie zgodzić – Siljar złożyła dłonie razem i postąpiła krok naprzód, jej
bezlitosne spojrzenie sprawiło, że Jaelyn zaczęła drżeć z niepokoju. - Twój los stał się sprawą
najwyższej wagi. Jak i Ariyala.
Jaelyn wiedziała, że powinna być wdzięczna, że Siljar nie spieszyło się z jej egzekucją.
Bez względu na to, czego ją uczono, nie pragnęła wziąć odpowiedzialności na siebie. Ale
super zmysły wywoływały w niej uczucie mrowienia, ostrzegając, że nie spodoba jej się to,
dokąd zmierza ta rozmowa.
- Nie rozumiem.
- Ja też nie - bez ogródek przyznała Wyrocznia. – Nici przeznaczenia plączą się.
Jaelyn nie była pewna, co jej najbardziej przeszkadzało. Fakt, że Wyrocznia była
zakłopotana, czy to, że to chyba Jaelyn była przyczyną jej zmieszania.
- Nici przeznaczenia?
Siljar machnęła ręką.
- Nie jestem prawdziwą wieszczką, ale jestem w stanie doznawać sporadycznych wizji,
a co ważniejsze, odkrywać te osoby, które zostaną wplecione przez przeznaczenie w
spełnienie tych wizji.
Jaelyn postąpiła nierozważny krok w tył.
- Nie chcesz powiedzieć…
- Ty, Jaelyn – przerwała. Dramatyczny efekt, dla kogo? – I Ariyal.
Cholera, cholera, cholera.
- To niemożliwe.
- Ach, zimna logika wampira - Siljar uśmiechnęła się, ale ostrzeżenie w jej czarnych
oczach nie zniknęło. Nie podobał jej się sprzeciw Jaelyn. – Ale zaprzeczając swojemu
przeznaczeniu, nie zmienisz go.
- Możesz zobaczyć moją przyszłość?
- Nie, jak już mówiłam, nie jestem wieszczką – przypomniała jej Siljar. – Ale wiem, że
jesteś jedną z nici.
Jaelyn zacisnęła ręce po bokach.
- Czy to dlatego Komisja zatrudniła mnie, bym wyśledziła Ariyala?
- Nie, kiedy zostałaś poproszona o doprowadzenie Sylvermysta przed Komisję, to w
celu przesłuchania odnośnie jego zamiarów pozostania w tym wymiarze, czy raczej
połączenia swoich braci z ich panem – mordercza energia wirowała w powietrzu, gdy oczy
demona zaświeciły nagłym srebrnym blaskiem, zanim znów przybrały ciemny odcień
tajemnicy. – Ale materia przyszłości zmieniła się i twoje przeznaczenie zostało
nieodwracalnie splecione z losem Ariyala.
Wstrząśnięta ogromem mocy skoncentrowanej w maleńkim demonie, Jaelyn ostrożnie
dobierała słowa.
- Jak można zmienić przyszłość?
Zapadła długa cisza. Jakby Wyrocznia zastanawiała się, czy to rozsądnie udostępniać
poufne informacje. Potem wzruszyła ramionami.
- Zawsze jest pewna miara w kwestii płynności czasu, ale teraz przyszłość jest bardziej
chaotyczna niż zwykle.
- Nie chcę wiedzieć „dlaczego”, ale czy to jedna z tych rzeczy, w których „ciekawość to
pierwszy stopień do piekła”?
- To oznacza, że wkrótce we wszechświecie nastąpi potężna zmiana.
Jaelyn skrzywiła się, żałując, że nie zapytała. Albo, że demon nie odpowiedział. Albo…
Do diabła. Przejechała dłonią po twarzy. Była zmęczona, głodna i żałowała, że nie
dorwała Ariyala i nie skopała mu tyłka. Może nie był za to w pełni odpowiedzialny, ale ona
chciała go za to winić.
- Powrót Mrocznego Lorda? – zaryzykowała pytanie.
Siljar rozważała odpowiedź, zanim wzruszyła ramionami.
- Nie ma możliwości, by na to odpowiedzieć.
Tak, to nie pomaga. Odłożyła zaniepokojenie nadciągającym końcem świata, skupiając
się na swoim nadchodzącym końcu.
- Cóż, jeśli przyszłość ciągle się zmienia, to może moje wyniesienie do bycia jakimiś
mistycznymi nićmi, jest niczym więcej, niż kosmicznym zakłóceniem, które wkrótce zostanie
zapomniane.
Siljar przechyliła głowę na bok, jej twarz wyrażała ciekawość.
- Myślałam, że Łowcy są nieustraszeni.
Jaelyn prychnęła.
- W obliczu śmierci to jedna sprawa; ale wiedząc, że jestem częścią przeznaczenia, to
zupełnie inna rzecz.
- Czy to przeznaczenie tak cię martwi? – błysnęły ostre zęby. – Czy Ariyal?
Czy ta kobieta próbuje ją wkurzyć?
- Wydaje się, że to jedno i to samo – mruknęła.
- To prawda – demonica zgodziła się wzruszając obojętnie ramionami. Potem machnęła
w jej kierunku małą rączką. – Cóż, muszę iść.
- Iść? – Jaelyn postąpiła gwałtownie kilka kroków naprzód. - Czekaj.
- Tak?
- Masz zamiar mnie tu zostawić?
Siljar powoli zamrugała, jak jaszczurka.
- Och, nie powiedziałam ci?
- O czym?
- Warunki naszej umowy zostały zmienione.
Och… cholera. Dlaczego podejrzewała, że zmiany nie obejmują biletu w jedną stronę
do Maui, by polować na ogniste wróżki?
- Już nie potrzebujecie mnie do schwytania Sylvermysta? – zapytała z optymizmem. A
może to była czysta desperacja.
- Nie.
- Och – nie zawracała sobie głowy, by ukryć ulgę. – Dzięki bogom.
- Chcę, byś została z nim i na bieżąco informowała Komisję o jego posunięciach.
Została z nim? Jej krótka chwila nadziei została zmieciona przez falę porażającego
niedowierzania. Wystarczająco podłe było polowanie na przeklętego Sylvermysta i
transportowanie go przed Komisję. Ale być jak Starsky i Hutch
? Och, do diabła, nie.
- Dlaczego?
Igiełki bólu głęboko wbiły się w ciało Jaelyn, skutecznie przypominając, że wszystkie te
paskudne plotki o Wyroczni były prawdziwe.
- Nie muszę się tłumaczyć.
- Wybacz mi, oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wypełnić naszą umowę
– upadła na kolana, schyliła głowę i czekała, kiedy upiorny ból ustąpi. – Ile on ma nade mną
przewagi?
1 Postaci z amerykańskiego serialu; główni bohaterowie to dwaj, na pozór niedobrani policjanci z
wydziału zabójstw
- Trzy dni.
Jaelyn skrzywiła się. Dla niej to były tylko dwie godziny, od kiedy Ariyal zniknął.
Przeklęte mgły.
- Czy wiesz… - przełknęła ślinę, urywając pytanie, gdy usłyszała głośny trzask i mały
demon, który wyglądał prawie identycznie jak Siljar, nagle pojawił się i stanął u boku starszej
kobiety. – Jasna cholera!
Siljar wskazała na podobną do niej kobietę z twarzą w kształcie serca i długimi, złotymi
włosami splecionymi w warkocz.
- To jest Yannah, moja córka.
- Tak, poznałyśmy się – Jaelyn wstała, nie spuszczając wzroku z małego demona, który
pomógł Ariyalowi trzymać Jaelyn w niewoli, gdy byli w rosyjskich jaskiniach. – Ale wtedy
myślałam, że to duch, którego wywołał Ariyal.
- Taka słodka wróżka – Yannah westchnęła z rozmarzeniem. - Jak mogłam mu się
oprzeć?
Jaelyn zamrugała. Dobry… Boże. Czy Ariyal musiał mieć taki wpływ na każdą kobietę,
którą spotykał? Nic dziwnego, że był takim aroganckim sukinsynem.
- Tak, ona bywa czasem dość nieposłuszna – Siljar delikatnie ją zbeształa. – Ale będzie
w stanie ci pomóc.
Nieposłuszna? To nie było słowo, jakiego użyłaby Jaelyn. Ale wtedy znowu wkurzyłaby
Siljar, a to nie służyłoby jej zdrowiu. Nie miała zamiaru obrażać jej córki.
- Ucieszę się z każdej pomocy, jaką mi zaoferuje – mruknęła.
Tak. Nazywajcie ją Królową Dyplomatów.
- Ona może zabrać cię do Ariyala - poinformowała ją Siljar. – Ona również będzie
odpowiedzialna za kontaktowanie się z tobą w celu odebrania informacji, które zbierzesz.
Jaelyn podjęła ostatnią próbę wymigania się z tego:
- Są inni, lepiej wyszkoleni w szpiegowaniu…
- Zostałaś wybrana, Jaelyn – podkreśliła Siljar z nieugiętym wyrazem twarzy.
Jeśli Jaelyn mogłaby westchnąć, zrobiłaby to. Zamiast tego niechętnie skinęła głową.
- Tak więc, mam szpiegować Ariyala i informować o moich ustaleniach Yannah?
- To coś więcej niż śledzenie jego poczynań – poprawiła Siljar.
- Coś więcej?
- Musimy wiedzieć, co skrywa jego serce.
Jaelyn zmarszczyła brwi.
- Wyczuwam dusze ludzi, ale nie jestem empatą zdolnym czytać w sercach demonów.
Siljar wzruszyła ramionami.
- Zbliż się do niego na tyle, by wykryć skazę Mrocznego Lorda.
Bez logicznej przyczyny, Jaelyn zirytowała się słowami Wyroczni.
- Nie lubię tego drania, ale mogę zapewnić, że nie został zainfekowany – warknęła. –
Jest zdeterminowany prędzej poświęcić zaginione dziecko, niż pozwolić, by jego zły pan się
odrodził.
- To jest w tej chwili jego plan – zgodziła się Siljar. – Ważne jest, by się w nim nie
zachwiał…
- Zmieniając zespół - dokończyła za nią Yannah.
Siljar uśmiechnęła się i poklepała córkę po głowie, jakby wykonała niezwykłą sztuczkę.
- Tak, zmieniając zespół.
Jaelyn rozumiała ich obawy. Ariyal przyznał, że bał się, iż Sylvermyści mogą być
podatni na wpływ Mrocznego Lorda. No i oczywiście Tearloch padł już ofiarą szaleństwa. Ale
to nie czyniło jej najlepszym wyborem do realizacji umowy. W rzeczywistości była prawie
pewna, że była ostatnią osobą, która powinna podjąć się tak delikatnego zadania. Nie była
subtelna ani podstępna, ani do cholery, taktowna. Była Łowczynią i wiedziała jak śledzić i
zabić. Koniec pieśni.
- Nie ma gwarancji, że pozwoli mi z sobą zostać - ostrzegła.
Z jakiegoś powodu jej wymamrotane słowa sprawiły, że Siljar zachichotała.
- Jestem pewna, że potrafisz go przekonać moja droga – zapewniła ją, odwracając się i
skupiając uwagę na maleńkim demonie u jej boku. – Jesteś gotowa Yannah?
Młody demon wydawał się być daleki od zadowolenia.
- Jeśli muszę.
Siljar założyła ręce na piersi, jej twarz wyrażała uniwersalne rodzicielskie ostrzeżenie.
- I staraj się zachowywać, dziecko.
- Dobrze.
Yannah zmarszczyła nos i uniosła rękę.
Natychmiast powietrze obok Jaelyn zamigotało.
Jako wampir nie mogła wyczuć magii, ale wiedziała, że to portal, kiedy tylko go zobaczyła.
- Czekaj - syknęła, próbując się wycofać.
Nogi miała nie bez powodu. Nie było potrzeby przenoszenia jej z jednego miejsca na
drugie. Zrobiła ledwie krok, kiedy Yannah znalazła się za nią, uderzając rękami w tyłek
Jaelyn i popychając ją szorstko do przodu.
- Wchodź.
Nie było takiej możliwości, by malutka kobieta przeniosła wampira, ale zanim Jaelyn
zdążyła odzyskać równowagę, poczuła, że koziołkuje w
połyskującym powietrzu.
- Nie… cholera.
Otaczała ją czerń i Jaelyn wiedziała, że była w magiczny sposób transportowana do
innego miejsca, ale nic nie czuła. I to było gorsze, niż gdyby torturowały ją hordy demonów
Copaka. Wreszcie została wyciągnięta z dziwnej nicości, a upadając do przodu ledwie zdążyła
wyciągnąć przed siebie ręce, zanim wylądowała twarzą do fabryki. Czuła, że skóra na jej
dłoniach pozdzierała się, kiedy uderzyła nimi w wilgotną nawierzchnię, ale gdy podnosiła się,
wiedziała, że zrzucono ją w środek Londynu. I nie była tam sama.
Obnażając kły odwróciła się, by zlustrować wąską uliczkę, owianą cieniami. Było po
północy, jak łatwo ustaliła i większość ludzi bezpiecznie schroniła się w kosztownych
kamienicach, umiejscowionych wzdłuż drogi. W oddali wyczuwała park z tańczącymi wśród
drzew wróżkami i kilka demonów węszących wzdłuż Tamizy, ale mocny zapach ziół
skoncentrował ją na postaci szczupłego mężczyzny, który przemknął szybko zza żywopłotu,
by wbić ją z powrotem w ziemię.
Nie mogąc wyrwać mu serca i wyssać do ostatniej kropli, Jaelyn zmuszona była
pozwolić cholernemu Sylvermystowi na przyciśnięcie jej przez jego twarde ciało i
przyłożenie dużego, srebrnego sztyletu do jej gardła. Unoszące się nad nią brązowe oczy
Ariyala rozszerzyły się w szoku. Wtedy nagłe rozbawienie zamigotało w nich w świetle
ulicznych lamp.
- Jaelyn?
- Ta praca naprawdę zaczyna mnie wkurzać.