Kaiser Janice
Tajemniczy Narzeczony
Arianna Hamilton krążyła nerwowo po pokoju, obracając
na palcu pierścionek zaręczynowy. Był to najpiękniejszy
klejnot, jaki kiedykolwiek widziała — trzykaratowy brylant
osadzony w platynie. Kiedy dostała go od Marka w Dniu
Zakochanych, była nieprzytomna ze szczęścia.
Zdjęła pierścionek, zacisnęła go w dłoni i podeszła do
okna. Spojrzała na szarzejące w mroku, ciche, zasypane liśćmi
Murray Hill i pomyślała o eleganckim domu, który Mark dla
nich kupił. Gdy przypomniała sobie, jak go urządzali w
marzeniach, miała ochotę się rozpłakać. Trudno uwierzyć, że
ich pragnienia nigdy się nie spełnią. Zrozumiała, że choć
bardzo kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić.
Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni
z Aspen. Arianna chwyciła słuchawkę.
- Halo? Zara?
— Nie, kochanie, to ja— usłyszała głos Marka. —
Chciałem
ci tylko powiedzieć, że się spóźnię. Posiedzenie zarządu
trochę się przeciągnęło, a teraz utknąłem w korku. Ale będę
niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.
— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji.
Mogę się do tego zabrać w każdej chwili.
— Nie śpiesz się. Przywiozę butelkę szampana.
Pamiętasz, że do ślubu pozostał tylko miesiąc? Chyba
możemy to uczcić.
— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach.
— Wiem, że jestem sentymentalnym głupcem, ale cię
kocham.
Arianna zagryzła usta niemal do krwi.
— Do zobaczenia — wyjąkała. Odwiesiła słuchawkę i
otarła łzy. Jak mu to powie, na Boga?
Przeszła do sypialni, otworzyła szafę i popatrzyła na
suknię ślubną. Tygodniami chodziła po sklepach, szukając
wymarzonej kreacji. Gdy już straciła nadzieję, ujrzała ją na
wystawie niewielkiego butiku.
Wpadła do sklepu, chwyciła to dzieło kunsztu
krawieckiego
i
ruszyła
do
przymierzalni,
zrzucając
pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra,
nabrała pewności, że właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy
nie włoży tej idealnej wprost sukni, serce o mało nie pękło jej
z żalu.
Dręczyła ją niepewność. Może głupio robi? Teoretycznie
Mark Lindsay to idealny kandydat na męża. Jest przystojny,
ma doskonałe maniery, pochodzi ze znamienitej rodziny i
pewnego dnia zostanie właścicielem banku Lindsay Sć
Soames. Co ważniejsze, od początku wiedziała, że Mark
naprawdę jej pragnie — to czuły, troskliwy kochanek. Nigdy
nie wątpiła w szczerość jego uczuć, ale...
Właśnie to „ale” nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła
sprecyzować, co ją gnębi. Mark to chodzący ideał, ale jego
miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła.
Telefon znowu się odezwał.
— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra.
— Przełożyłam spotkanie, żeby do ciebie zadzwonić.
Mam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego, Ań.
— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub.
— Co takiego?!
- Odwołuję...
— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego?
Co się stało?
— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości.
— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud
świata.
— Może na tym polega problem. Wiem, że to zabrzmi
krętyńsko, ale czasami mam wrażenie, że jest zbyt wspaniały.
Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić.
— Boże, to straszne — zażartowała Zara.
— Pewnie myślisz, że oszalałam. Często budzę się w
środku nocy i sama się nad tym zastanawiam. Chyba
podświadomie czegoś się boję.
— Rozmawiałaś o tym z Markiem?
— Próbowałam, ale jest tak we mnie zakochany, że
opacznie odbiera moje słowa. Będzie tu dziś wieczorem.
Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który
należy do jego rodziny. W tej sytuacji nigdzie nie pojadę. —
Arianna umilkła, i dopiero po dłuższej chwili rzekła drżącym
głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy.
— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna?
— Jestem. Noszę się z tym zamiarem już od jakiegoś
czasu. W kółko o tym myślę.
— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się?
— Nie. Mark nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie
stracił panowania nad sobą. Czasami nawet żałuję, że tak się
nie stało.
W słuchawce znowu zapadła cisza. Tym razem trwała
dłużej. Ariannie serce waliło jak młotem.
— Zawsze lubiłaś ostrych facetów — powiedziała w
końcu Zara. — Drani o złotym sercu. Rozumiem, że Mark
może być dla ciebie za miękki.
— Czyli nie jestem wariatką?
— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina.
Arianna odetchnęła z ulgą. Chociaż były bliźniaczkami,
miały zupełnie inne usposobienia i zainteresowania. Zara
skończyła prawo i zamieszkała w Aspen. Natomiast Arianna
pracowała jako redaktorka w dużym wydawnictwie i nie
wyobrażała sobie życia poza Nowym Jorkiem.
Obie czuły się szczęśliwe. Martwiło je tylko to, że nie
mogą częściej się widywać. Brakowało im zwłaszcza tych
spotkań, od kiedy dwa lata temu zmarła ich babka ze strony
ojca, Ellen Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli
ich rodzice, osierocając dziesięcioletnie dziewczynki, zabrała
wnuczki do siebie, do Denver.
— Zdajesz sobie sprawę, że odwołując ślub w ostatniej
chwili, narazisz na kłopoty wiele osób? — spytała Zara.
- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi
przykro. Wiem, że ty, Darcy i Laura kupiłyście już suknie dla
druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku.
— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba
że nie chcesz.
— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej
zrobić. Skoro obie z Laurą macie bilety, to może spotkamy się
we cztery. Z bólem serca stwierdzam, że suknie trzeba spisać
na straty, ale podróży me musicie odwoływać.
— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak
to sobie obiecałyśmy po skończeniu ogólniaka.
— Świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon
Madame Wu. Chyba ci o nim nie opowiadałam, ale to
szczególne miejsce. Ciasteczka szczęścia, które tam podają,
mają czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają!
— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś.
— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba.
— Zamilkła, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie
wyczuwało się wahanie. — Ale nie musimy tam chodzić, jeśli
me będziesz miała ochoty. Przede wszystkim chciałabym
wynagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście.
— Śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy.
Gorzej będzie z Markiem.
— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona.
— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I
bez względu na to, co zrobisz, masz moje pełne poparcie.
Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
— Dzięki. To bardzo dużo dla mnie znaczy — odrzekła
Arianna. — Jesteś jedyną osobą, której mogę się zwierzyć.
Mamy tylko siebie.
— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem.
— Dzięki za wszystko.
— Kocham cię, siostrzyczko. Głowa do góry. Wszystko
dobrze się ułoży. Jak zawsze.
— Do zobaczenia za parę tygodni.
ROZDZIAŁ1
Mark Lindsay wjechał wypożyczonym samochodem na
serpentynę, która prowadziła do Independence Pass, i wkrótce
był już na samym wierzchołku. Zjechawszy na pobocze,
spojrzał na łagodnie pochylone, pokryte śniegiem łąki
rozciągające się od góry Elbert na północy aż do szczytu La
Piatu na południu. Był dopiero początek paŸdziernika i śnieg
sprawiał na nim niesamowite wrażenie, tym bardziej że dwa
dni temu wrócił z Karaibów.
Przez ostatni miesiąc Mark żył w rozterce. Wreszcie
trzydziestego września, w dniu, w którym mial się odbyć jego
ślub z Arianną, postanowił polecieć na Martynikę, by się
przekonać, czy narzeczona. rzeczywiście pragnie od niego
odejść. Przez myśl mu nie przeszło, że trzy dni później
znajdzie się w Górach Skalistych. Mark uchylił szybę, by
zaczerpnąć świeżego powietrza i objąć wzrokiem pełne
majestatu góry. Choć słońce grzało mocno, na wysokości
trzech tysięcy sześciuset metrów panował chłód. Odetchnął
głęboko, myśląc ze zdziwieniem o nauczce, jaką dostał od
życia.
Decyzja Arianny o zerwaniu zaręczyn całkowicie go
zaskoczyła.
— Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Mark -.
powiedziała, zwracając mu pierścionek. — Ale...
— Ale co?
— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa.
— Nie jesteś gotowa — powtórzył. — Zgadzam się, że
siedmiomiesięcme zaręczyny nie należą do najdłuższych na
świecie, lecz...
— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest
kwestia czasu. — Byli w jej mieszkaniu w Murray HiJl.
Niewielki salonik rozjaśniaŁ chybotliwy płomień świecy.
— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa.
Podeszła do okna i odwrócona tyłem do Marka, patrzyła
na roziskrzony światłami Manhattan. Mark nigdy nie zapomni
tego widoku — jej drobnego, smukłego ciała, miękkich
rudych loków, błyszczących w świetle świecy, wąskiej talii i
krągłych bioder... Arianna stała mu się tak bardzo bliska,
pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła.
— Nie chodzi o ciebie, Mark - wyjaśniła — ale o mnie.
Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Po prostu wydaje mi się, że
powinnam odczuwać coś innego.
— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie.
Arianna odwróciła się od okna i popatrzyła na niego
błyszczącymi oczami.
— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest.
— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub.
Potrząsnęła głową.
— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym
kazała ci czekać. Za pół roku mogę czuć to samo co teraz.
— Chcę spróbować — odparł. — Co byś pomyślała o
mnie, gdybym od razu pozwolił ci odejść?
Łzy popłynęły jej z oczu.
— Może zasługujesz na kogoś lepszego, kto potrafi cię
docenić. Tak, na pewno zasługujesz ha kogoś takiego.
Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została
zraniona, me rozumiał, co się stało. Przez parętygodni czekał,
żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek,
że zerwała zaręczyny ze strachu przed życiową decyzją. Gdy
jednak nie otrzymał od niej żadnej wiadomości, doszedł do
wniosku, że przyczyny jej zachowania powinien szukać w
czym innym.
Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany.
— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka,
gdy podzielił się wieścią z rodzicami. — Te spotkania z
gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie.
— Nie w tym rzecz, mamo.
— Może i nie, kochanie. Arianna na pewno jest śliczną
dziewczyną, ale nie jedyną na świecie. W Meredith też byłeś
zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona bardziej do
ciebie pasowała. Jaka szkoda, że zginęła w tej straszliwej
kraksie samochodowej.
Jego matka miała słabość do Meredith Peyton, kobiety, z
którą był zaręczony parę lat temu, ale trzeba przyznać, że
odkąd pojawiła się Arianna, Julia Lindsay ani razu nie
wspomniała nieżyjącej narzeczonej syna. Jednak nie ulega
wątpliwości, że dla Julii właśnie ona była uosobieniem
idealnej żony — z dobrej rodziny, właściwie wychowanej,
należącej do śmietanki towarzyskiej. Ze stratą Meredith
pogodził się wiele lat temu, ale me chciał znowu zostać sam.
Szczerze pokochał Ariannę. Nie był pewien, czy Ań
rzeczywiście uważała, że zasługuje na kogoś lepszego, czy po
prostu próbowała osłodzić rozstanie.
Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o
zerwaniu. Zadzwonił do niej do pracy.
— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę.
- Nie, Arianno, to ja, Mark.
— Och, Mark, wybacz mi — odparła zakłopotana. —
Miałam dwa telefony jednocześnie, musiałam więc wcisnąć
zły guzik. Richard Gere jest na drugiej linii. Ma tylko
potwierdzić termin spotkania. Możesz chwilkę poczekać? —
Wyłączyła się na parę sekund. — Przepraszam —
powiedziała, włączając się z powrotem.
— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku.
— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie.
— Richard zastanawia się nad napisaniem książki i jego
agent chce, żeby omówił ze inną szczegóły. To zwykła
procedura.
Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton.
To go zdziwiło, nie miała już przecież wobec niego żadnych
zobowiązań.
— Dzwonię do ciebie, ponieważ nasza podróż poślubna
na Martynikę została wcześniej opłacona, a trudno żądać
zwrotu pieniędzy na tydzień przed wyjazdem. Myślałem, że
sam pojadę, ale muszę przeprowadzić ważną transakcję.
Przyszło mi do głowy, że może ty miałabyś ochotę
wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes.
— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż
ślub się nie odbędzie?
— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać
z okazji?
W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał.
— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda?
Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie.
— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny?
— Arianno, nie miałem zamiaru...
— Och, to nie twoja wina. Nie dziwię się, że tak Ÿle o
mnie myślisz.
— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że
może zechcesz je wykorzystać, to wszystko.
Znowu zapadła cisza.
— Chyba nie będę w stanie — odparła po chwili. — To
miał być nasz miesiąc miodowy... to znaczy... o Boże... nie
jestem zimna jak głaz.
— Te bilety nie są mi potrzebne. Prześlę ci je razem z
rezerwacją hotelową. Zrobisz z tym, co zechcesz.
Choć Mark słyszał silne wzburzenie w jej głosie i nie miał
wątpliwości, że czuje się winna, nic nie wskazywało nato, że
zmieni decyzję.
Nie chciał wywierać na nią żadnego nacisku, miał jednak
nadzieję, że Arianna się z nim skontaktuje. W końcu
zrozumiał, że sam musi doprowadzić do spotkania.
W następny piątek, w przeddzień ich planowanego ślubu,
zadzwonił do wydawnictwa. Ku jego rozczarowaniu, okazało
się, że Arianna wybrała się na kolację z Richardem Gere.
Mark nie potrafił opanować zazdrości. Spytał asystentkę, czy
będzie w pracy w poniedziałek i dowiedział się, że wbrew
temu, co powiedziała, wybiera się na Martynikę. Nie
zastanawiając się długo, postanowił polecieć za nią na
Karaiby. Ich ostatnia rozmowa przekonała go, że Arianna nie
jest w najlepszym stanie ducha. Postanowil, że porozmawia z
nią szczerze i zrobi wszystko, by do niego wróciła. A jeśli mu
się to nie uda, może przynajmniej pozostaną przyjaciółmi.
Sprawy me potoczyły się po jego myśli. W hotelu na
Martynice zastał wprawdzie Ariannę, ale w towarzystwie
mężczyzny. Z początku był oburzony i wściekły — tak bardzo
starał się sprostać jej oczekiwaniom, a ona go zdradziła.
Okazało się jednak, że był w błędzie. Arianna nie przyleciała
na Karaiby. Pojechała do Aspen. To Zara zamieszkała w
hotelu wraz ze swym przyjacielem, korzystając z rezerwacji
siostry bliźniaczki.
— Ari doszła do wniosku, że praca najlepiej leczy
złamane serce — wyjaśniła mu Zara w holu Maison des
Caralbes.
Ta uwaga rozbudziła ciekawość Marka.
— Naprawdę ma złamane serce czy tylko tak mówisz,
żeby mnie pocieszyć?
Popatrzyła na niego uważnie.
— Niech to zostanie między nami, ale Arianna nie jest do
końca przekonana, czy słusznie postąpiła, odwołując ślub.
To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od miesiąca.
— Tak powiedziała?
— Nie, ale znam Ari jak własne pięć palców — odparła
Zara. — Zawsze myślimy tak samo, nawet jeśli dochodzimy
do różnych wniosków. Mark, nie chcę ci robić nadziei, ale
musisz wiedzieć, że moja siostra wciąż się zastanawia, co do
ciebie czuje.
— Tylko to chciałem usłyszeć — rzekł. — Jadę do Aspen.
— Nie śpiesz się tak.
— Myślisz, że to zły pomysł?
— Może i dobry, ale musisz się przygotować do
rozmowy. Im lepiej zrozumiesz jej uczucia, tym łatwiej
dopniesz celu.
Mark potrząsnął głową.
— Szkoda, że wcześniej nie poprosiłem cię o radę. No,
dobra, zamieniam się w słuch. Tylko mów bez ogródek,
nie bój się, że mnie zranisz.
— Mark, z opowieści Ań wynika, że jesteś chodzącym
ideałem. Troskliwy, delikatny, uprzejmy i kochający. Może
dla niej okazałeś się zbyt idealny. Wiem, że czasami czuła się
przytłoczona twoją miłością. Nie chcę powiedzieć, że marzy o
mężczyźnie obojętnym, ale jeśli masz zamiar doprowadzić ją
do ołtarza, to zachowuj się tak, by musiała zabiegać o twoje
względy. Ona potrzebuje kogoś, kto trzymałby ją w
niepewności, a nie spełniał każdą jej zachciankę. Ań uwielbia
wyzwania. Pamiętaj o tym, to jest klucz do jej serca.
Słowa Zary otworzyły mu oczy. Nagle zobaczył swój
związek z Ańanną w zupełnie innym świetle. Oczywiście, że
czuła się przytłoczona jego miłością, skoro robił wszystko, by
uważała go za wspaniałego mężczyznę — zgadywał każde jej
życzenie, zwracał szczególną uwagę na to, by jej nie urazić
ani nie zdenerwować. Jak na ironię, wyrządził w ten sposób
więcej złego niż dobrego. Co gorsza, był nieuczciwy wobec
siebie. Udawał kogoś innego.
Wydawało mu się, że tragedia, która rozegrała się na
oblodzonej drodze w Connecticut parę lat temu, nadał miała
wpływ na jego życie. Wciąż czuł się odpowiedzialny za
śmierć Meredith i nosił smutek w sercu.
Kiedy pojawiła się Arianna, zaczął zachowywać się
nienaturalnie. Otoczył ją nadmierną troską. Powodowała nim
obawa przed ponowną stratą, a także, początkowo nie
uświadomiona, potrzeba spłacenia długu wobec nieżyjącej
Meredith. Na szczęście Zara uzmysłowiła mu prawdę.
Zrozumiał, że postępował głupio.
Nie wszystko było stracone, ponieważ dzięki Zarze miał
pretekst do ponownego spotkania z Ańamią. Zdarzyło się coś
nieprawdopodobnego — na lotnisku wzięto Zarę za Ariannę i
wręczono jej maszynopis, który, jak się okazało, ujawniał
tajemnice mafii.
— Będę spokojniejsza, jeśli to ty przekażesz go Ań —
powiedziała Zara, ostrzegając go, że bierze na siebie duże
ryzyko. — Niektórzy ludzie są gotowi zabić, byle tylko ten
maszynopis nie wpadł w niepowołane ręce. Mówię poważnie.
Wolałabym, żeby Ańanna w ogóle go nie dostała, ale nie
mogę podejmować za nią decyzji. Zostawiam to tobie.
Teraz stanął przed poważnym dylematem. Cieszył się, że
ma pretekst, by spotkać się z Arianną, ale wiedział też, że
maszynopis wystawia ją na niebezpieczeństwo. Bał się, że
jeśli będzie próbował ją ochraniać, potraktuje to jako kolejną
próbę ograniczania jej swobody. Musiał znaleźć sposób, by jej
pomóc, nie wzbudzając jej protestów.
Zara nie miała żadnych sugestii.
— Jesteś w trudnej sytuacji — rzekła — ale powinieneś
sam
sobie z tym poradzić.
Przyrzekł, że będzie strzegł Ańanny jak oka w głowie.
Zapakował maszynopis i złapał najbliższy samolot do Miami.
„Irm razem niczego nie będzie udawał.
Mark po raz ostatni wciągnął w płuca rześkie górskie
powietrze, popatrzył w lusterko i wjechał na szosę. Od Aspen
dzieliła go niecała godzina drogi, a tam czekała kobieta, którą
kochał, Zdziwi się, kiedy go zobaczy, ale to zdziwienie będzie
niczym w porównaniu z niespodzianką, jaką jej szykuje. Zara
uparcie twierdziła, że jej siostra pragnie mężczyzny, o którego
względy musi zabiegać. I będzie zabiegała, postanowił w
duchu.
Arianna weszła do sklepu przy Mili Street, w którym
codziennie odbierała opóźniony o jeden dzień egzemplarz
„The New York Timesa”. Właściciel wyjął z ust fajkę i kiwnął
głową na powitanie.
— Witaj, Zaro — rzeki. — Musiało tu przyjechać jeszcze
kilku nowojorczyków, bo sprzedałem wszystkie „Timesy”.
Ale dla ciebie jeden zostawiłem.
— Dzięki — odparła z uśmiechem, wyjmując z torebki
banknot pięciodolarowy.
Mężczyzna położył na ladzie gazetę razem z resztą.
Arianna podziękowała mu i wyszła. Nie zawracała sobie
głowy wyprowadzaniem go z błędu. Po paru próbach
tłumaczenia, że nie jest Zarą, tylko jej siostrą bliźniaczką,
doszła do wniosku, że lepiej dać sobie z tym spokój.
Obiecała Zarze podczas pożegnarna w Nowym Jorku, że
będzie się dobrze sprawowała.
— Za nic w świecie me ośmielę się zepsuć ci reputacji
— zapewniła z uśmiechem. — Wiem, że małe miasteczka
są specyficzne.
Wolałabym po powrocie do domu nie dowiedzieć się, że
zostałam usunięta z palestry. Błagam cię tylko o jedno: nie
udzielaj żadnych porad prawnych — odparła Zara.
Arianna obiecała solennie spełnić prośbę siostry.
Dotarła do Main Street, skręciła ńa zachód i z gazetą pod
pachą poszła dalej wolnym krokiem, napawając się górskim
jesiennym powietrzem. Lubiła spacery, a w Nowym Jorku nie
miała na nie zbyt wiele czasu. Podczas pobytu w Aspen
wsiadła do samochodu Zary tylko raz, by pojechać do
supermarketu. Większość czasu spędzała w domu i pracowała,
choć nie tak dużo, jak to sobie zaplanowała. Głowę wciąż
miała nabitą myślami o Marku.
Dziś rano redagując tekst, przypomniała sobie, jak na nią
spojrzał, gdy rozstali się na początku września. Jak na
mężczyznę,
któremu
właśnie
zwrócono
pierścionek
zaręczynowy, Mark zachował zadziwiający spokój. Choć miał
zgaszone spojrzenie i smutny uśmiech, nie powiedział
niczego, co złamałoby jej serce.
— Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteś szczęśliwa.
Nawet jeśli to oznacza, że nie możesz być ze” mną. Ale ja
nadał będę cię kochał.
Arianna spojrzała na zegarek. Na Martynice zbliżała się
pora kolacji. Gdyby z nim nie zerwała, byliby teraz razem-w
podróży poślubnej, może właśnie w tej chwili siedzieliby przy
stoliku w restauracji. Wcześniej kochaliby się ze sobą raz,
może dwa — najpierw rano, po kąpieli w krystalicznie czystej
morskiej wodzie, potem w trakcie przygotowań do kolacji.
Przeżyliby cudowne chwile. Maik był czułym, oddanym,
pozbawionym egoizmu kochankiem. ¯aden mężczyzna nie
rozumiał lepiej jej potrzeb. Ale choć doznawała rozkoszy,
przeżywała także rozczarowanie. Chciałaby, żeby czasami
zapamiętywał się w miłości, był bardziej spontaniczny.
Pomyślała, że może właśnie na tym polegał problem. Gdy ktoś
jest doskonały, łatwo przewidzieć, jak się zachowa, a przez to
staje się nudny.
Arianna śkarciła się w duchu. Wiele kobiet uznałoby, że
zwariowała? W końcu czuli kochankowie nie rodzą się na
zimą.
Może szuka dziury w całym. A poza tym, jaką ma szansę
na znalezienie kogoś lepszego?
Ale po co się zadręcza? Przywiozła ze sobą mnóstwo
roboty. Powinna myśleć o niej, a nie o tym, co mogło się
wydarzyć. Zwróciła pierścionek, teraz musi ponieść
konsekwencje tej decyzji. Pociechę znajdzie w pracy i dlatego
na niej musi skupić całą energię. Nie da się jednak ślęczeć nad
tekstem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potrzebuje
jakiejś rozrywki. Jesienią w Aspen niewiele się dzieje. Po
tłumach letników nie ma już śladu, a narciarze jeszcze nie
przyjechali. Miasteczko ożywi się dopiero zimą.
— Dzięki — odparła Lina. — Może tak zrobię. — Po
czym odłożyła słuchawkę.
Arianna też miała ochotę zadzwonić do siostry, ale me
chciała psuć jej wakacji. Wiedziała, że Zara pojechała na
Karaiby, by w egzotycznej scenerii odpocząć od codzienności.
Miała nadzieję, że pozna kogoś naprawdę interesującego i
godnego uwagi. Zara uchodziła za poważniejszą z bliźniaczek
i rzadko umawiała się na randki. Arianna uważała, że odrobina
beztroskiej zabawy dobrze zrobi jej siostrze. Po co niepokoić
ją telefonami i zawracać głowę swoimi problemami.
Jedyną niespodzianką był telefon od przyjaciółki Zary,
Liny Prescott.
— A niech to — powiedziała Lina, kiedy Arianna
wyjaśniła jej, kim jest. — Macie identyczne głosy.
Arianna roześmiała się.
— I jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody.
— Wiedziałam, że Zara ma siostrę w Nowym Jorku, i wi
Nie przerywając spaceru, rozłożyła gazetę i rzuciła okiem
na nagłówki. Jeden z artykułów dotyczył środkowego
wschodu. Inny — dyskusji w Kongresie na temat budżetu. Już
miała złożyć gazetę, kiedy przyciągnęła jej uwagę relacja ze
strzelaniny na lotnisku Johna F. Kennedy”ego.
Przebiegła
wzrokiem
kilka
pierwszych
akapitów,
odnotowując w pamięci, że zabito gangstera o nazwisku Sal
Corsi. Autor artykułu nie podał żadnego motywu zbrodni.
Widziałam twoje zdjęcia, lecz nie spodziewałam się tu
ciebie. Myślałam, że to Zara wróciła.
— Zmieniła plany — odparła Ariaima. — Miałam
opłaconą podróż na Karaiby, a nie mogłam pojechać, więc
Zara wybrała się tam za mnie.
— Do diabła!
Lina wydawała się bardzo zmartwiona i Arianna spytała,
czy stało się coś złego.
— Owszem, dlatego muszę porozmawiać z Zarą.
— Więc zadzwoń do niej. Mieszka w Maison Carai”bes.
Bez trudu zdobędziesz numer telefonu.
malał tylko, że Corsi miał porachunki z szefami
nowojorskiej mafii. Zwróciła uwagę, że morderstwa dokonano
mniej więcej w tym samym czasie, w którym samolot Zary
odlatywał do Miami. Była ciekawa, czy to zabójstwo ma coś
wspólnego z tajemniczym panem X, który męczył ją, by
przeczytała jego demaskatorską książkę o mafii. Spławiła go,
obiecując, że skontaktuje się z nim po powrocie z wakacji.
Doszła do skrzyżowania i właśnie miała przejść przez jezdnię,
gdy usłyszała zgrzyt hamulców. Spojrzała za siebie i
zobaczyła samochód zjeżdżający na pobocze. Jednocześnie
usłyszała:
— Cześć, Zara, podwieŸć cię?
Glos wydał się jej znajomy, lecz pomyślała, że to
niemożliwe. A może zdarzył się cud? Pochyliwszy się,
zajrzała przez szybkę. Za kierownicą siedział mężczyzna, z
którym niedawno była zaręczona i z którym zerwała. Arianna
wpatrywała się w mego bez słowa przez dłuższą chwilę.
— Mój Boże — powiedziała w końcu. — Skąd się tu
wziąłeś?
Uśmiechnął się szeroko.
— Przejeżdżałem przez Kolorado i pomyślałem sobie, że
przy okazji mogę odwiedzić niedoszłą szwagierkę.
Wpatrywała się w niego w napięciu, zastanawiając się, czy
ją oszukuje.
— Kogo?
— No, Zara, wskakuj!
Arianna wciąż była w szoku. Przecież rozmawia z
mężczyzną, który parę dni temu miał zostać jej mężem. Czy
naprawdę jej me poznał? Pełna sceptycyzmu otworzyła
drzwiczki i wsiadła do samochodu.
— Pytam poważnie, co tu robisz?
— Nie będę kłamał — odparł. — Przyjechałem, żeby się z
tobą zobaczyć.
— Ale dlaczego?
Wzruszył ramionami i westchnął.
— Pomyślałem, że moglibyśmy pogadać o Ariannie.
Naprawdę wziął ją za Zarę. Coś podobnego! Oczywiście
trzeba będzie wyjaśnić tę pomyłkę. Zanim jednak zdążyła
otworzyć usta, położył jej rękę na kolanie, uśmiechnął się
dziwnie, a w jego łagodnych brązowych oczach pojawiły się
figlarne błyski.
— A przy okazji możemy pogadać io tobie.
- O mnie? - wyjąkała.
Roześmiał się cicho.
— To chyba jasne, że pociągają mnie dziewczyny w
twoim typie.
— Mark!
— ¯artowałem — odparł, puszczając do niej oko. — Ale
rzeczywiście chcę z tobą pogadać. — Wrzucił bieg i
samochód ruszył. — Mów, jak mam jechać. Znam adres, ale
nie wiem, gdzie skręcić.
— Jeszcze dwie przecznice. Potem w prawo.
Spojrzała na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się
wydarzyło. To musi być jakiś żart. Ale przecież Mark jest
szczery jak złoto. Nie zwykl kłamać i oszukiwać, a to oznacza,
że naprawdę wziął ją za Zarę.
Jeszcze raz pomyślała, że powinna wyprowadzić go z
błędu, zanim poczuje się zakłopotany, Jednak diabeł, który
siedział w Ariannie, poradził jej, by poczekała i zobaczyła, co
się stanie. Uwielbiała płatać figle. Niestety, Mark tego nie
rozumiał — pewnie dlatego, że brał życie zbyt serio.
ROZDZIAŁ 2.
Mark zaparkował we wskazanym miejscu, przed domem
w stylu wiktoriańskim, i wyłączył silnik. Arianna była
zaniepokojona, a mimo to szalenie zaintrygowana. Wreszcie
coś się działo! Zamiast zadręczać się myślami, czy postąpiła
słusznie, zrywając z Markiem, ma okazję poznać go z zupełnie
innej strony. Zapowiadała się świetna zabawa.
— O czym chcesz porozmawiać? — spytała.
— Wiem, że między mną a Arianną wszystko skończone
— rzekł. — Nie potrałę jednak przejść nad tym do
porządku. Chciałbym zrozumieć dlaczego.
— Czy Arianna nie podała ci żadnego powodu? —
spytała, zachęcając go do mówienia.
— Och, próbowała się tłumaczyć. ale nie bardzo jej to
wyszło. Szczerze mówiąc, chyba sama nie wiedziała, o co jej
chodzi.
Oczy Arianny rozbłysły gniewem, ale jakoś zachowała
spokój.
— Pewnie nie chciała cię zranić. Wiesz, że jest bardzo
uczciwa.
— Och, tak, ona nigdy nie kłamie — odparł, pocierając
ręką policzek. — Ale nadal jej nie rozumiem.
Nagle odezwało się w niej poczucie winy. Mark byłby
niesłychanie zakłopotany, gdyby wiedział, z kim naprawdę
rozmawia. Nie chciała sprawiać mu przykrości, już
wystarczająco się przez nią wycierpiał. Powinna natychmiast
mu wyjawić, kim jest. Ale jak często, do diabła, kobieta ma
szansę usłyszeć prawdę o sobie, i to z ust mężczyzny?
— Skoro chcesz o tym pogadać — powiedziała. słodkim
głosem — to może wejdziesz do środka i napijesz się kawy?
— Z przyjemnością — odrzekł.
Mark sięgnął po neseser leżący na tylnym siedzeniu.
Wysiedli z samochodu i poszli podjazdem w kierunku domu.
— Ładnie tu — powiedział. — Uwielbiam małe
miasteczka.
— Naprawdę? — spytała ze zdziwieniem. Włożyła klucz
do zamka i popatrzyła przez ramię. — Arianna powiedziała
mi, że jesteś typowym mieszczuchem.
— Bo jestem — odparł — ale we mnie siedzi paru
różnych facetów. Myślę, że Arianna do końca mnie nie
poznała. Wiesz, że zwykła widzieć to, co chce.
— Pleciesz bzdury!
Mark uniósł ze zdziwieniem brwi i zrozumiała, że
przesadziła. Musi trzymać nerwy na wodzy, jeśli chce coś z
niego wyciągnąć.
— Może rzeczywiście jest zajęta sobą, ale to nie znaczy,
że
nie obchodzą jej inni. Wiem, że troszczyła się o ciebie. —
Otworzyła drzwi i weszła do środka.
— Masz rację, jest zajęta sobą. Czasami tak bardzo, że nie
wie, co się dookoła niej dzieje. Jak można troszczyć się o
człowieka, którego zupełnie się nie zna?
Te słowa dotknęły ją do żywego, lecz nie mogła tego
okazać.
— Naprawdę tak myślisz czy przemawia przez ciebie
zramona durna?
Uśmiechnął się dziwnie, ale zaraz spoważniał.
— Arianna to wspaniała kobieta i jeszcze długo będzie dla
niej miejsce w moim sercu.
Ariannę zaczęło dławić w gardle i oczy zaszły jej łzami.
Słysząc jego czuły głos, omal się nie załamała.
— Ale musisz przyznać — kontynuował — że twoja
siostra zachowuje się jak rozpieszczone dziecko.
— Słucham?!
— Jest zapatrzona w siebie — wyjaśnił.
Oblała się rumieńcem, lecz odwróciła głowę, by tego nie
zauważył.
— Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? — spytała, starając
się opanować drżenie głosu. — Zawsze uważałam, że jest
dojrzała i otwarta na problemy innych.
Mark westchnął.
— Nie chcę Ÿle oniej mówić, ale dziwi mnie twoja
reakcja. Ań sama mi powiedziała, że kiedyś oskarżyłaś ją o
nazbyt egoistyczne postępowanie, o kierowanie się w życiu
własną wygodą.
— Siostry czasami mówią sobie takie rzeczy. To nie
znaczy, że jej me szanuję. Czuj się jaku siebie w domu.
Nastawię czajnik.
Ańanna wyszła, mrucząc gniewnie pod nosem. Nie
powinna tak się denerwować. Nic dziwnego, że jego słowa
były przepełnione goryczą. Przecież odeszła od niego, zerwała
zaręczyny.
Czekając, aż woda się zagotuje, zastanawiała się, co by na
to powiedziała Zara. Zanim doszła do jakichkolwiek
wniosków, usłyszała, że Mark wchodzi do kuchni. Zerknęła za
siebie i zobaczyła, że stoi oparty o framugę drzwi, z rękami
założonymi na piersi. Przyglądał się jej z miną, jakiej nigdy u
niego me widziała. W ogóle był jakiś inny niż zazwyczaj.
— Pomóc ci? — spytał.
— Nie — odparła. — Dzięki. Tylko nasypię kawy do
kubków.
—. Kawa rozpuszczalna? To bardziej w stylu Arianny.
Kiedyś mi mówiła, że jesteś staroświecka. Mielesz kawę w
młynku, pieczesz chleb i robisz przetwory. Chyba wiele z tych
przedmiotów pochodzi z kuchni twojej babci, prawda? —
Mark rozejrzał się dokoła.
— Mmasz rację — wyjąkała. — Wolę kawę mieloną, ale
właśnie mi się skończyła. Jeśli me chcesz takiej, to mogę...
— Nie, nie, wystarczy mi rozpuszczalna. Po prostu trochę
się zdziwiłem.
Nerwowo wsypywała kawę do kubków. Czuła, że Mark
nie spuszcza z niej wzroku. Wyprowadzało ją to z równowagi,
bo wiedziała, że to spojrzenie było przeznaczone dla jej
siostry.
— Wiesz, me mogę się nadziwić. Jesteście do siebie
podobne jak dwie krople wody, i to w najdrobniejszych
szczegółach. A przecież macie tak odmienne charaktery.
— Owszem — odparła drwiącym głosem Arianna. — Ona
jest tą złą bliźniaczką.
Mark zaśmiał się.
— Przepraszam, jeśli powiedziałem coś przykrego na jej
temat. Wiem, że ją kochasz i że ma wiele zalet. — Zbliżył się
i dodał szeptem: — Jestem pewien, że tobie też ich me
brakuje, Zaro.
— Słucham?!
— Istnieją między wami różnice, ale muszą też być i
podobieństwa. A skoro tak, to zapewne masz cechy, które
pociągały mnie u niej.
Arianna oniemiała. Czy Mark próbuje ją poderwać? Nie
patrzył na mą tak, jak się powinno patrzeć na niedo%ą
szwagierkę. Przejął ją chłód. Oparła się o blat stołu.
— Mark, spotkaliśmy się tylko raz. W ogóle się nie
znamy.
— To prawda — odparł z uśmiechem — ale nic nie stoi na
przeszkodzie, byśmy poznali się lepiej.
Ten drań z nią flirtuje. Nie do wiary.
— Sądziłam, że przyjechałeś porozmawiać o Ań —
powiedziała, udając obojętność.
— To prawda, ale byłbym nieuczciwy, gdybym ci nie
Powiedział, że bardzo się zmieniłaś od naszego spotkania —
szepnął. — Albo ja patrzę na ciebie zupełnie innymi oczami.
Arianna pobladła.
— Jakto?
Zastanowił się.
— Nie zrozum mnie Ÿle, Zaro, ale teraz wydajesz mi się
bardziej podobna do Arianny.
Odetchnęła z ulgą, lecz nadal było jej przykro, że
mężczyzna, którego miała poślubić parę dni temu, flirtuje z jej
siostrą. Czy zerwanie zaręczyn tak mało go obeszło?
— Może widzisz to, co chcesz — powiedziała lekkim
tonem.
— A może widzę kogoś, kto ma mnóstwo zalet Arianny,
ajecinocześnie nie jest... — Głos mu zadrżał.
— Rozpieszczonym dzieckiem — zacytowała go,
przybierając ton ostrzejszy, niż zamierzała.
Roześmiał się. Podeszła do kuchenki sprawdzić, czy woda
się zagotowała. Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość.
Stanął za nią tak blisko, że poczuła zapach wody koloiiskiej
od Gucciego, którą mu podarowała na walentynki.
— Na pewno nie chcesz, żebym ci pomógł? — spytał.
— Nie,dam sobie radę — odparła, zerkając na niego przez
ramię.
Przysunął się jeszcze bliżej.
— Wiesz, że pachniesz tak jak Ariamia? To Chanel,
prawda?
— Owszem.
Kiedy chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie,
odskoczyła jak oparzona. Uśmiechnął się szeroko. Przy
swoich stu siedemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu nie
mógł uchodzić za olbrzyma, ale był prawie dwadzieścia
centymetrów od niej wyższy. I z pewnością nie zachowywał
się jak niedoszły szwagier.
— Wiesz co, dokonałem zaskakującego odkrycia.
Bala się zapytać, co ma na myśli.
— Bardzo mi się podobasz.
— Mark, daj spokój!
- Co w tym złego? To komplement.
— Nie powinieneś mi tego mówić — zaprotestowała.
— Dlaczego? Przecież to prawda. Nawet pachniesz jak
Ań.
— Myślisz, że kobieta lubi przypominać mężczyźnie
kogoś innego, nawet jeśli jest to jej bliźniaczka? —
powiedziała, gdyż nic innego nie przyszło jej do głowy.
Mark uśmiechnął się.
— No wiesz, nie jestem taki głupi. Potrafię cię docenić.
Myślę, że związek z Arianną nie okazałby się czymś
specjalnym w porównaniu z tym, co mógłbym przeżyć z tobą,
Zaro.
— Coś podobnego — wyszeptała.
Ścisnął ją za ramiona. Potem, ku jej przerażeniu,
przyciągnął ją do siebie. Dobry Boże, czy zamierza ją
pocałować?
— Powiedz prawdę — szepnął. — Nigdy nie przyszło ci
do głowy, że stanowimy dobraną parę?
— Nie!
— Naprawdę?
— Mark, nie poznaję cię — powiedziała niebacznie i
natychmiast spróbowała naprawić błąd. — To znaczy Ań
zupełnie inaczej cię opisywała.
— Cóż, może była tak zajęta sobą, że nie zdążyła mnie
poznać.
Arianna oniemiała. Czy to naprawdę Mark Lindsay, czy
też jego bliźniak, o którego istnieniu mc nie wiedziała?
Zanim zrozumiała, co się dzieje, Mark ją pocałował. Nie
po przyjacielsku ani bratersku, lecz jak namiętny kochanek.
Przesunął ręką po jej plecach, objął ją w talii i przytulił,
dokładnie tak, jak gdyby była jego narzeczoną. Serce waliło
jej jak młotem, mimowolnie zaczęła odpowiadać na jego
pieszczoty. Lecz nagle przypomniała sobie, za kogo ją bierze.
Do diabła, nie może się z nim całować. Nawet gdyby chciała.
Maik całował nie ją, tylko Zarę. Przynajmniej tak mu się
wydawało.
Odepchnęła go od siebie.
— To już zaszło za daleko! — krzyknęła. — Nie widzisz,
że nie jestem Zarą? Na litość boską, przecież to ja, Arianna!
Uśmiechnął się szeroko, zniewalająco.
— Jestem oburzona, że wziąłeś mnie za Zarę i próbowałeś
uwieść! To jest... to jest...
— Co takiego?
— Sama nie wiem. Uważałam cię za uczciwego
człowieka, Marku Lindsay, ale widzę, że w ogóle cię me
znałam!
Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie.
— Myślisz, że to zabawne? — Wyminęła go i podeszła do
stołu.
Maik potrzebował trochę czasu, żeby opanować wybuch
śmiechu.
— Cały czas wiedziałem, że to ty. Trochę się zabawiłem.
— Wiedziałeś?
- Tak.
— Jak mogłeś! Nie miałam pojęcia, że jesteś taki... taki
bezwzględny. Och Maik! To do ciebie niepodobne.
Wzruszył ramionami.
— Wiem.
— Chyba w ogóle cię nie znam.
— W tym rzecz. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że
byłaś zapatrzona w siebie i dlatego wielu rzeczy nie
dostrzegałaś.
Ogarnął ją gniew. A może powinna czuć się zraniona albo
zakłopotana?
— Chcę cię jednak pocieszyć — rzekł. — Nie całowałem
Zary, tylko ciebie.
Spiorunowała go wzrokiem.
— Akurat. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Zara mi powiedziała.
— Nie wierzę. Znalazłeś się w niezręcznej sytuacji i teraz
próbujesz z niej wybrnąć.
— Nie, mówię prawdę.
Położyła ręce na biodrach i popatrzyła na niego wyniośle.
— W takim razie muszę ci powiedzieć, że postąpiłeś
nieuczciwie. Dżentelmen tak by się nie zachował.
— Ach, tak. Cóż, me pamiętam, żebyś próbowała mnie
powstrzymać i wyjaśnić, kim jesteś — zauważył, idąc wolno
w jej kierunku.
Skrzywiła się.
— To zupełnie co innego. Ja nie zamierzałam cię
oszukiwać. Ty przyjechałeś z takim planem.
— Daj spokój, oboje dobrze się bawiliśmy. Tylko że ja
lepiej odegrałem swoją rolę. — Zatrzymał się, puścił do niej
oko i dodał: — Chyba nie zaprzeczysz?
Zignorowała jego pytanie.
— To niepodobne do ciebie — powtórzyła z wyrzutem w
głosie.
— Nie, moja droga. To niepodobne, do kogoś, kogo
uważałaś za swojego narzeczonego.
— Chyba nie sugerujesz — powiedziała ze złością — że
zamierzałam poślubić człowieka, którego właściwie me
znałam?
— Owszem, ale to nie do końca twoja wina. Chciałem
uchodzić w twoich oczach za kogoś innego. Nie robiłem tego
w złej wierze, lecz zachowywałem się tak, jak tego, moim
zdaniem, oczekiwałaś.
Arianna czuła, że mówi szczerze.
— Nie wiem, co powiedzieć — wyznała bezradnie.
— Wiesz co — w jego oczach pojawiły się figlarne błyski
— takiej jeszcze cię nie widziałem. Posmutniała.
— Zrobiłeś ze ninie idiotkę.
— Och, daj spokój — rzucił niecierpliwie, dotykając jej
włosów. — Nic się nie stało. Po prostu jesteś zaskoczona, że
trochę się zabawiłem twoim kosztem.
Zadrżała mimo woli.
— Mark, nie jesteś tym mężczyzną, którego znałam.
Przesunął palcami po jej policzku. Ariannie nawet jego
dotyk wydawał się inny. Wzbudzał w niej zupełnie nowe
uczucia. Na litość boską, co się z nią dzieje? Przecież to ten
sam mężczyzna, za którego nie chciała wyjść za mąż,
ponieważ znudził ją swoją dobrocią, troskliwością i
opiekuńczością.
— Może dlatego, że miłość jest ślepa — powiedział,
patrząc na jej usta. Pogłaskał jąpo ramieniu i Arianna znów
zadrżała.
— Przedtem myślałem, że oboje się oszukujemy —
kontynuował. — Ale teraz, kto wie? Skoro nie grozi nam
małżeństwo, może nawet zostaniemy przyjaciółmi.
- Mark - wyjąkała - to nie w porządku.
— Nibyco?
Nie mogła mu powiedzieć, że chodzi o jego uwodzicielski
sposób bycia. Jeszcze by pomyślał, że lubi, gdy ją kokietuje.
— Arianno?
Zagwizdał czajnik i chwila oczarowania minęła.
— Przepraszam — powiedziała. Prześlizgnęła się mu pod
ramieniem i podeszła do kuchenki. Gdy nalewała wodę do
kubków, Mark usiadł przy małym stoliku, który Zara
dostała
od babci. Manna przyniosła kubki z parującą kawą i jeden
z nich podała Markowi, po czym także usiadła.
Zdołała się jakoś wziąć w garść i przybrała rzeczowy ton.
— Naprawdę myślisz, że się oszukiwaliśmy? Aż do
dzisiejszego dnia uważałam, że znamy się całkiem dobrze.
— Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje —
stwierdził sentencjonalnie i łyknął kawy.
— Chyba więc wybraliśmy najlepsze rozwiązanie. —
Uśmiechnęła się nieśmiało. — Przyjechałeś, żeby się o tym
upewnić?
— Nie, szczerze mówiąc, Zara prosiła, żebym coś ci
przekazał. Bardzo się martwi o ciebie.
— O czym tym mówisz?
- Kiedy spotkałem Zarę na Martynice...
— Byłeś na Martynice?
— Tak, poleciałem tam, żeby zobaczyć się z tobą, ale
zastałem Zarę — wyjaśnił.
— Tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś.
Mark roześmiał się.
— Nie, kogoś sobie znalazła i była bardzo nim zajęta. Po
rozmowie z Zarą uświadomiłem sobie, że podjęłaś słuszną
decyzję. Szkoda, że nam się nie udało, ale musimy się z tym
pogodzić. Najbardziej cieszę się z tego, że zostaniemy
przyjaciółmi. Wiesz, chyba wolę cię taką, jaką naprawdę
jesteś.
Pomyślała, że to miłe, nawet jeśli nie jest do końca
szczere. Może zostaną przyjaciółmi, ale to nie będzie łatwe.
Nie po tym, co razem przeżyli. Dobrze, że atmosfera się
rozładowała.
— Mamy ważną sprawę do omówienia — rzeki. —
Jestem tu między innymi dlatego, że Zara nalegała, bym
przywiózł ci maszynopis.
— Maszynopis?
— Tak. Jest w mojej torbie. To pamiętniki demaskujące
mafię, które jakiś gangster dal jej na lotnisku
Kennedy”ego. Najwidoczniej ten facet pomylił ją z tobą.
— O Boże! — Przyłożyła rękę do ust.
— Wiesz coś o tym?
— Przez kilka tygodni pewien mężczyzna namawiał mnie,
bym przeczytała tekst o nowojorskim świecie przestępczym.
Zapewniał, że to materiał na prawdziwy bestseller. Ostatni raz
rozmawiałam z nim przez telefon tuż przed planowanym
wyjazdem na Martynikę. Spławiłam faceta pod byle
pretekstem. Widocznie jego cierpliwość się wyczerpała i
postanowił mnie zmusić do przeczytania maszynopisu.
— Cóż, skończyło się na tym, że ciał go Zarze.
— Biedactwo — rzekła Arianna. — Chcąc nie chcąc, ma
teraz na głowie moje problemy.
— Zara twierdzi, że grozi ci niebezpieczeństwo. Śledzono
ją aż na Karaiby. Kiedy się pojawiłem, z radością przekazała
mi ten maszynopis.
— Ale czy mafia nie uważa, że Zara wciąż go ma? Bo
jeśli tak, to raczej jej grozi niebezpieczeństwo.
Mark upił łyk kawy.
— Ten nowy, przyjaciel Zary, Alec, świetnie nadaje się na
anioła stróża. Jest byłym policjantem i z tego, co widziałem,
chętnie zaopiekuje się twoją siostrą. Jednak wcześniej czy
później te typy zorientują się, że maszynopis zniknął. Zara jest
przekonana, że wtedy zaczną cię szukać. Zgadzam się z nią i
uważam, że powinnaś przedsięwziąć jakieś środki ostrożności.
Szczerze mówiąc, oboje wolelibyśmy, żebyś jak najszybciej
pozbyła się tego maszynopisu.
— Najpierw chciałabym go przeczytać.
Wiedziałem, że nie przepuścisz okazji.
— Na tym polega moja praca, Mark.
— Och, wiem — odparł. — Przyniosę torbę.
Wyszedł z kuchni, a Arianna nadal siedziała przy stole,
kompletnie oszołomiona. To wszystko było zupełnie
nieprawdopodobne. Nagle przypomniała sobie artykuł w
„Timesie” na temat gangstera zastrzelonego na lotnisku.
Zaczęła się zastanawiać, czy może to mieć jakiś związek z
maszynopisem.
Poderwała się na nogi i ruszyła do salonu. W drzwiach
omal nie zderzyła się z Markiem.
— Dokąd to? — spytał, usuwając się na bok.
— Muszę coś sprawdzić — wyjaśniła. — Zaraz wracam.
Znalazła gazetę w pokoju i przyniosła ją do kuchni. Mark
wyjął maszynopis z torby i położył go na stole, ale Arianna
tak była zaaferowana artykułem, że nie zwróciła na to uwagi.
— Sal Corsi — mruknęła. — Ciekawe, czy to może być
pan X.
- Sal Corsi? — spytał Mark.
— Tak nazywał się gangster, którego zabito na lotnisku
Kennedy”ego mniej więcej wtedy, kiedy Zara tam była.
Mark popukał palcem w stronę tytułową maszynopisu.
\Vidnialo na niej nazwisko autora — Salyatori Corsi.
— O mój Boże — szepnęła i spojrzała na Marka. Nie
wyglądał na zadowolonego.
— Lepiej się spakuj — powiedział poważnym tonem. 7Na
pewno tu przyjadą, to tylko kwestia czasu.
Po raz pierwszy przestraszyła się me na żarty. Potem
ogarnęło ją zupełnie nie znane dotąd uczucie. Zapragnęła, by
Mark wziął ją w ramiona, pocieszył, ochronił. Aby sprawił,
żeby poczuła się bezpieczna. Obie z Zarą musiały być silne
i liczyć tylko na siebie. Za wcześnie utraciły rodziców.
Dopiero teraz było widać, jak ta strata odbiła się na ich życiu.
— No dobrze — odparła — ale co mam ze sobą zrobić?
— Zastanawiałem się nad tym od spotkania z Zarą.
Przyjaciele moich rodziców, Bergstromowie, mają domek
letniskowy niedaleko stąd, w pobliżu Vail. Nikt w nim teraz
nie mieszka, a wiem, gdzie są klucze. Zostaniesz tam, dopóki
nie wymyślimy czegoś lepszego. Jeśli Corsi nie żyje, to może
powinnaś oddać ten maszynopis policji. Wtedy mafia nie
miałaby powodu, by cię ścigać.
Arianna patrzyła w skupieniu na pokaŸny plik kartek. To
prawda, z mafią nie ma żartów, a na pewno będzie się nią
interesować. Z drugiej strony nadarza się niepowtarzalna
okazja zdobycia sławy.
— Zapewne masz rację — powiedziała — ale pomyśl,
czego bym się wyrzekła. Wiesz, jakie to może mieć znaczenie
dlamojej kariery?
— Arianno, najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo.
— Nie wiadomo, jak daleko posunął się Corsi w
demaskowaniu mafii. Na pewno się tego nie dowiem, dopóki
nie przeczytam maszynopisu. Zaraz więc się do niego
zabieram.
— Nie mogę zostawić ci maszynopisu i odjechać w siną
dal, ponieważ przyrzekłem Zarze, że zadbam o twoje
bezpieczeństwo. — Zamilkł na chwilę, rozważając wszelkie
możliwości. — Co myślisz o tym, żebym zawiózł cię do yail?
W ten sposób dotrzymałbym obietnicy. Podczas jazdy
moglibyśmy
porozmawiać.
Mam
wrażenie,
że nie
powiedzieliśmy sobie wszystkiego, a czułbym się lepiej,
gdybyśmy pozostali przyjaciółmi.
Arianna zastanowiła się nad jego słowami. Były
wyważone, rozsądne i nie słyszała w nich nuty determinacji.
Wręcz przeciwnie, Mark zachowywał się jak człowiek, który
wciąż ją kocha, ale jest gotów ułożyć sobie życie bez niej.
Dlaczego teraz sprawiało jej to przykrość? Czy się zmieniła?
A może on się zmienił?
ROZDZIAŁ 3
Mark podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Była cicha
i spokojna. Jakiś chłopiec przejechał rowerem, wzbijając
w górę pożólkłe liście. Z domu po drugiej stronie ulicy
wyszła kobieta, zajrzała do skrzynki na listy, po czym wróciła
do
środka. Gdzieś w oddali szczekał pies.
Czy w tak spokojnym miejscu może być niebezpiecznie?
Niestety tak. Kiedy usłyszał o zabójstwie Corsiego,
pożałował, że w ogóle pokazał Ariannie maszynopis. Ale stało
się. Przynajmniej się zgodziła, by zawiózł ją do yail. Na
początek dobre i to.
Arianna, która właśnie się pakowała, minęła go w drodze
do
pralni. Uśmiechnęła się niepewnie, ale nic nie
powiedziała. Po
chwili wróciła z naręczem ubrań i dopiero wtedy się
odezwała:
— Mark, wiem, że z natury jesteś ostrożny, ale czy trochę
nie przesadzamy? Jestem redaktorką. Dlaczego ktoś miałby
mnie skrzywdzić?
— Nie chodzi o ciebie, Arianno, leczo maszynopis. Teraz,
kiedy już wiem o Corsim, jestem pewien, że mafia zrobi
wszystko, by nie dopuścić do rozpowszechnienia zawartości
maszynopisu.
Na jej twarzy odmalowało się wahanie.
— Słuchaj — rzekł — jeśli uważasz, że celowo
wyolbrzymiam niebezpieczeństwo, to grubo się mylisz.
Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ten maszynopis w ogóle nie
istniał.
— Gdyby go nie było, nie zabierałbyś mnie do Vail.
— Nie, pewnie zaprosiłbym cię na kolację.
Uniosła brwi.
— Jesteś bardzo pewny siebie, panie Lindsay.
— Nie mam nic do stracenia, kwiatuszku. — Uśmiechnął
się szeroko. — Może kiedy indziej porozmawiamy o moich
zamiarach. Teraz lepiej jedŸmy. Ludzie mafii mogą zjawić się
w każdej chwili.
— Nie mogą być gorsi od ciebie!
Maik był w dobrym nastroju. Poczuł się o wiele lepiej,
kiedy przestał udawać. Miło było zaskakiwać Ariannę na
każdym kroku.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu. Słyszał, że
Arianna odebrała go w sypialni i z kimś rozmawiała. Po kilku
minutach odłożyła słuchawkę i zeszła na dół.
— To była przyjacióła Zary, Lina Prescott. Próbowała się
z nią skontaktować, lecz kierownik hotelu powiedział, że się
wymeldowała. — Arianna miała zmartwioną miną. — Och,
Mark, chyba Zarze nic się nie stało?
— Przypuszczam, że zaszyła się gdzieś ze swoim
przyjacielem. Pamiętasz, mówiłem ci, to eksglina, więc na
pewno panuje nad sytuacją. Nie ma sensu się martwić, tym
bardziej że i tak nie możemy nic zrobić. Lepiej zadbajmy o
twoje bezpieczeństwo, a to oznacza, że powinniśmy ruszać w
drogę.
Arianna skinęła głową.
— Masz rację. Odniosłam jednak wrażenie, że Linie
szalenie zależy na rozmowie z Zarą, a jeśli i mnie tu nie
będzie?
— Przecież Zara i tak najpierw pojedzie do Nowego
Jorku. Zostaw jej wiadomość u siebie w domu.
— Dobry pomysł. Napiszę do niej kartkę. To powinno
załatwić sprawę.
— Świetnie, ale wyślesz ją z yail — stwierdził Mark. —
Nie chcę tu zostawać dłużej niż to naprawdę konieczne.
— Zgoda, jestem już prawie spakowana. — Ruszyła do
drzwi i nagle się zatrzymała. — Mark, mogę cię o coś spytać?
— Oco?
— Czy Zara wpadła ci w oko?
Mimowolny uśmiech przebiegł mu po twarzy.
- Mark!
— Cóż, jest niesamowicie do ciebie podobna. — Miał
minę niewiniątka. — Ale nie martw się, nigdy nie
postawiłbym cię w kłopotliwej sytuacji.
Obrzuciła go długim, taksującym spojrzeniem.
— Miesiąc temu uwierzyłabym ci, ale teraz...
— Miesiąc to sporo czasu.
Maik dzwonił do swojego biura w Nowym Jorku, kiedy
Arianna wróciła do pokoju. Sprawdziła, czy wszystkie okna i
drzwi kuchenne są zamknięte. Walizki stały już przy wyjściu.
Musiała tylko pamiętać, żeby włączyć alarm. Usłyszała, że
Mark przekazuje ostatnie polecenia swemu asystentowi. Ze
sposobu, w jaki to robił, wynikało, że bardzo mu spieszno
wyruszyć w drogę.
Arianna przyjrzała się mu ukradkiem.
Podszedł do drzwiczek od strony kierowcy i otworzył je.
- No, dalej - rzeki. - Wskakuj.
Arianna była szczerze zdziwiona. Przyzwyczaiła się, że
najpierw pozwała jej zająć miejsce, a dopiero później sam
siada za kierownicą. Natychmiast ruszyli w drogę.
MaszynoPis położyła sobie na kolanach., aby czytać go w
czasie jazdy.
— Obserwowałem ulicę — powiedział. — Nie
zauważyłem żadnych podejrzanych typów. Chyba na razie
jesteś bezpieczna.
przyjechał do Aspen, był inny niż jej narzeczony. Ten
nieznany Mark intrygował ją.
Miał taką samą szczupłą, wysportowaną sylwetkę i
szlachetne rysy twarzy, ale układ ust jakby się zmienił. Teraz
wyrażały większą stanowczość. A łagodne brązowe oczy,
które tak bardzo kochała, wydawały się spoglądać surowo.
Malowały się w nich pewność siebie i zdecydowanie.
Musiała stwierdzić, że Mark stał się bardziej energiczny, a
zarazem bardziej pociągający. A może to wiszące nad nią
niebezpieczeństwo tak pobudziło jej zmysły?
— Wszystko załatwione — powiedział, odkładając
słuchawkę. — Mam jeszcze parę dni wolnego.
— To okropne, że odciągam cię od pracy. Przecież mogę
sama pojechać do Vail.
— I pozbawić mnie całej przyjemności? — Ruszył drzwi,
przy których stały jej walizki.
Zgarnęła ze stołu pamiętniki Corsiego.
— Przyjemności? — spytała.
—
Może
powinienem
powiedzieć
„ewentualnej
przyjemności”. Wszystko zależy od tego, na ile będziesz
chętna do współpracy. — Wziął walizki, a ona otworzyła mu
drzwi.
— Mark, mam nadzieję, że nie proponujesz mi niczego, na
co nie mogłabym się zgodzić?
— Nie, chyba że moja strategia ci się nie spodoba.
— Strategia? Myślisz, że to wojna?
— Mam nadzieję, że nie. Ale nigdy nie wiadomo.
Arianna zamknęła dom i poszła za nim do wynajętego
samochodu. Patrzyła, jak wkłada walizki do bagażnika i
opuszcza klapę.
— Po raz pierwszy, odkąd się znamy, czuję się zwolniony
— Daj spokój, Mark — odparła wzruszając ramionami. —
Myślisz, że rozpoznałbyś takiego typka?
— Oczywiście. Mają charakterystyczny wygląd.
Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem.
— Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie. Może wiesz, na
czym polega twoja taktyka?
— Jasne. — Mark kiwnął głową.
Ariamię rozbawiło jego zachowanie. Pomyślała z
uznaniem, że jednak postawił na swoim. Był wesoły,
uśmiechnięty, ale stanowczy. Nie mogła się nadziwić, że to
ten sam mężczyzna, z którym zerwała zaręczyny.
Jechali prawie pól godziny i minęli już Carbondale po
lewej stronie autostrady. Uwagę Arianny całkowicie
pochłonęła lektura maszynopisu.
— Coś podobnego! Niemożliwe! — powiedziała, unosząc
głowę znad tekstu.
— Tak dobre czy tak złe?
— Nie spodoba ci się to, co powiem — odparła. — To
material
na
autentyczny
bestseller.
Zawiera
nieprawdopodobne informacje, odsłania kulisy różnych
operacji, ujawnia powiązania. Już rozumiem, dlaczego mafia
chce za wszelką cenę zdobyć maszynopis. Corsi zgromadził
dowody przeciwko każdemu, kto z nią współpracował w
Nowym Jorku. A teraz to wszystko jest w moich rękach.
Mark milczał. Sprawdziły się jego najgorsze przeczucia.
— Nie martw się — powiedziała Arianna, usiłując
powściągnąć entuzjazm. — To nie twój problem. Mówię
poważnie.
— Cieszę się ze wżględu na ciebie — rzeld. — Naprawdę
się cieszę. Wiem, ile to może znaczyć dla twojej kariery.
Tylko co ci po sukcesie, jeśli zginiesz?
— Ludzie, którzy pozwalają, by strach rządził ich życiem,
nigdy do niczego nie dochodzą.
- Wiem o tym, ale me każde ryzyko warto podejmować.
Co innego być odważnym, a co innego — głupim.
— Niewątpliwie masz rację — powiedziała nieco
ostrzejszym tonem. — Zgadzamy się co do zasady, ale dla
każdego z nas granica między odwagą a głupotą przebiega
gdzie indziej.
Mark zacisnął zęby. Przewidywał, że tak się stanie. Gdy
tylko opuścili Aspen, Arianna poczuła się bezpieczniej i
powróciła jej dawna pewność siebie. Taką miała naturę.
Niestety, rozsądek opuścił ją wraz ze strachem.
Słuchaj — rzekł — chyba nie zdajesz sobie sprawy, z
czym, a co ważniejsze z kim, masz do czynienia. To nie jest
zabawa w kotka i myszkę.
Odwróciła gwałtownie głowę i popatrzyła na niego z
oburzeniem.
— Wiem o tym doskonale. A swoją drogą, dlaczego
uważasz się za eksperta w tych sprawach? W końcu jesteś
bankierem.
Chciał to wyjaśnić, lecz w porę ugryzł się w język. Już
itak za dużo powiedział. Teraz powinien zrobić wszystko, by
ją odwieść od zamiaru wydania książki. Jeśli mu się nie uda,
będzie musiał przejść do planu B. Wszystko wskazywało na
to, że sprawy potoczą się właśnie w tym kierunku.
Przez następne czterdzieści pięć minut Arianna, pochylona
nad tekstem, co jakiś czas rzucała pełne zachwytu uwagi. Raz
tylko przerwała czytanie, by przytoczyć mu anegdotkę, która
szczególnie ją rozbawiła.
Gdy jechali autostradą międzystanową numer 70, nad
górami gromadziły się burzowe chmury. Arianna była tak
pochłonięta lekturą, że chyba nie słyszała dalekich jeszcze
grzmotów. Dopiero kiedy niebo zupełnie się zachmurzyło i
trzasnął piorun, podniosła wzrok i spojrzała przez okno.
— Chyba wjeżdżamy w burzę — zauważyła, rozglądając
„ się wokół niezbyt przytomnie.
— Już wjechaliśmy.
— Wiem, że kiepski ze mnie kompan — rzekła,
obrzucając go przepraszającym spojrzeniem. — Ale to
fantastyczna opowieść. Jeśli nie możesz cieszyć się razem ze
mną, to przynajmniej mi nie dokuczaj.
Mark potrząsnął głową i roześmiał się.
— Myślisz, że dzięki Corsiemu staniesz się sławna i
bogata?
— Och, tekst trzeba od początku do końca starannie
zredagować, ale treść jest wprost sensacyjna. I wszystko
udokumentowane. Spójrz! — Wzięła w palce pasek papieru.
— Znalazłam to między stronami. Instrukcja, jak wyjąć
oryginalne dokumenty z tajnej skrytki w Brooklynie. To
będzie dowód w sprawie o korupcję.
— Chyba nie muszę ci mówić, kto jeszcze bardziej od
ciebie chciałby to dostać w swoje ręce.
— Wydaje mi się, że oboje postawiliśmy sprawę jasno.
— Owszem. Co zamierzasz?
— Muszęzadzwonić do Jerry”ego, gdy tylko dojedziemy
do Vail. Z pewnością zażąda, abym natychmiast wracała do
Nowego Jorku.
Mark nie odezwał się ani słowem. Nie lubił redaktora
naczelnego Pierpont Books, Jerry”ego Saltera, ponieważ
bezlitośnie wykorzystywał Ariannę, a ta chętnie się na to
godziła. Ambitna pracoholiczka i wymagający szef to groŸna
para. Mark próbował wytłumaczyć Ariannie, że głupio
postępuje, lecz była przekonana, iż w końcu obejmie
stanowisko Jerry”ego, a tym samym jej wysiłek zostanie
nagrodzony.
Pioruny waliły coraz częściej i zaczęło padać. Mark
włączył wycieraczki.
— Daleko jeszcze? — spytała Arianna, patrząc w niebo.
— Parę kilometrów. Będę musiał zapytać o drogę. Moi
rodzice często tu przyjeżdżali, ale ja nie byłem w Vail od
kilku lat.
— Czy jest tam telefon?
— Przypuszczam, że tak.
— Może na wszelki wypadek zadzwonię z automatu.
Mark zmarszczył brwi.
— Dobrze by było, gdybyś nie podawała aktualnego
adresu.
— Dlaczego? Chyba nie sugerujesz, że Jerry by mnie
zdradził?
— Świadomie nie, ale lepiej, żeby nie wiedział za dużo.
Poza tym w tę sprawę są wciagnięci przekupieni policjanci i
sędziowie. Trzeba też brać pod uwagę możliwość podsłuchu.
— Mark, czy wiesz o czymś, o czym mi nie mówisz?
— Bez komentarza.
— Znowu w coś się ze mną bawisz — rzekła. —
Próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi.
— Owszem, ale idzie mi to coraz gorzej.
— Przynajmniej jesteś na tyle przyzwoity, żeby się do
tego
przyznać.
Mark westchnął w duchu. Tak, plan B jest nie do
uniknięcia.
Deszcz przemienił się w ulewę i musiał zmniejszyć
prędkość samochodu. Zbliżali się do przedmieść, w
strumieniach wody z trudem dostrzegł zjazd do stacji
benzynowej.
— Zadzwonisz, a ja zapytam o drogę.
Sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę. Mark wjechał na
teren stacji i zatrzymał się przed dystrybutorem paliwa. Choć
bak był opróżniony tylko do połowy, postanowił zatankować.
Arianna położyła maszynopis na podłodze. Milczała przez
chwilę. Mark miał nadzieję, że wzięła sobie do serca jego
ostrzeżenia, choć zbytnio na to nie liczył.
Gdy wyłączył silnik, popatrzyła na niego.
— Nie martw się, nie powiem Jerry”emu, gdzie jestem.
- Dzięki.
— Nie chcę się z tobą kłócić. Doceniam twoją pomoc.
Mark wzruszył ramionami.
— Wolałbym cię zawieŸć na spotkanie z Richardem
Gere. Arianna wysiadła z samochodu. Mark patrzył, jak
biegnie w strugach deszczu, drobna i wiotka, tak droga jego
sercu. Wiedział, żeją zadziwia, i cieszył się z tego.
Nie miał wątpliwości, jaki będzie efekt jej rozmowy z Jer-
rym. Naczelny zażąda, by jak najszybciej wróciła do Nowego
Jorku — i do czekającej na nią mafii. Czy powinien zmusić ją
do posłuszeństwa, ryzykując, że na zawsze utraci jej miłość? Z
pewnością. Nie ma zamiaru narażać jej ¯ycia.
Napełnił bak i wycierał ręce, kiedy Arianna wróciła.
Sprawiała wrażenie przygnębionej.
— Wszystko w porządku?
— Tak — odparła, wsiadając do samochodu.
Mark zdziwił się, że jest taka spokojna. Może się pomylił.
Może wiadomość o maszynopisie wcale nie poruszyła
Jerry”ego. Pomyślał, ¯e później o tym porozmawiają, i
poszedł zapłacić za benzynę.
Wszedł na stację, by zapytać o dojazd do domku
Bergstromów. Droga była skomplikowana i musiał obejrzeć ją
na mapie. Domek znajdował się w odległej okolicy, powyżej
Vail, na zboczu.
Kiedy wrócił do samochodu, Arianna nadal wyglądała na
przygnębioną.
— Nie jesteś zadowolona z rozmowy? — spytał.
— Jerry”ego zelektryzowała wiadomość, że mam książkę
Corsiego. Oczywiście chciał, żebym jak najprędzej wróciła do
Nowego Jorku.
— To chyba nie wszystko?
Westchnęła.
— Chyba rzeczywiście mafia nie cofnie się przed niczym,
by zdobyć maszynopis i dokumenty.
— Naprawdę? Co się stało?
— Jerry powiedział, że było włamanie do wydawnictwa.
Mój gabinet został dokladme przetrząśnięty. Nie rozumiał
dlaczego, dopóki nie powiedziałam mu o maszynopisie.
— Wybacz, ale chciałoby się rzec „A nie mówiłem!”
— Fakt. Teraz jestem pewna, że to poważna sprawa i że
grozi mi niebezpieczeństwo.
— Wcale się nie cieszę, że to słyszę.
- Nie mam jednak zamiaru rezygnować z wydania książki.
To był tylko drobny incydent.
— Przestań owijać w bawełnę — powiedział. — Wal
prosto z mostu. Co właściwie zamierzasz?
Odwróciła się od okna, przez które patrzyła nie widzącym
wzrokiem.
— Powiedziałam Jeny”emu, że potrzebuję paru dni na
przemyślenie tego wszystkiego.
— Icoonnato?
— Chciał, żebym natychmiast przesłała mu maszynopis.
Odmówiłam i to go zezłościło.
— Jaki miły. — Mark włączył silnik.
— Jednak nie mogę siedzieć nad tym w nieskończoność
— stwierdziła. — Zamierzam przejrzeć dokładnie tekst,
dokonać jego oceny i opracować tak, by nadawał się do druku.
Mark zawrócił na autostradę, Przez te parę dni w Vail, pod
jego opieką, Arianna będzie bezpieczniejsza niż w Nowym
Jorku. A dla niego może to być chwila wytchnienia.
Potrzebował trochę czasu na dopracowanie planu i właśnie
nadarzała się okazja.
Wciąż padało, ale nie tak mocno jak poprzednio. Do
zjazdu do centrum Vail pozostało jeszcze parę kilometrów.
Jeszcze na autostradzie Arianna przerwała milczenie.
— Czy to możliwe, żeby stracić życiową jakichś
gangsterów?
— Los nie zawsze nam sprzyja.
— Dzięki, Mark, to bardzo pocieszające.
Przyspieszył, by wyminąć samochód z przyczepą
kempingową.
— Cóż ja mogę wiedzieć? Przecież jestem tylko
bankierem.
— A mówiąc poważnie, co byś zrobił na moim miejscu?
— Naprawdę chcesz wiedzieć? Przekazałbym maszynopis
Corsiego FBI i wyjaśnił, jak znaleźć oryginalne dokumenty.
— Cudownie. A co z książką? Zapomniałbyś o niej?
— Książka ci nie ucieknie. Gdy bandyci zostaną
aresztowani i osądzeni, możesz spokojnie ją wydać.
Potrząsnęła głową.
— Nie rozumiesz, na jakiej zasadzie to działa, Sukces
zależy od tego, czy książka ukaże się we właściwym
momencie. Zainteresowanie skandalem szybko przemija.
— Za to ludzkie życie jest bezcenne.
— Spójrzmy prawdzie w oczy, Mark, mamy do wielu
spraw zupełnie inne podejście.
— Wiem — odparł z uśmiechem. — Dlatego oddałaś mi
pierścionek zaręczynowy.
— Nie o to mi chodziło. — Zmarszczyła brwi. — Nie
przeszkadzałeś mi w robieniu kariery.
— Przykro mi to mówić, kwiatuszku, ale te czasy już
minęły. Teraz masz do czynienia ze złym i upartym
przeciwnikiem.
Uśmiechnęła się.
— Czy to groŸba?
— Nie. Właściwie chcę ci coś zaproponować. Masz dwa,
trzy dni, zanim wpadniesz z deszczu pod rynnę.
— Zanim wrócę do Nowego Jorku, owszem.
— Gdy tylko wejdziesz na pokład samolotu, zaczniesz
robić ze swoim życiem, co zechcesz. Ale dopóki jesteś ze
mną, ja odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Będziesz
musiała przyjąć moje warunki. Musisz słuchać mnie we
wszystkim.
Przyjrzała się mu uważnie, jakby go nie poznawała. Nie
powiedziała ani słowa, ale wiedział, co myśli. „Co, u diabła,
stało się z Markiem Lindsayem?” Cóż, zniknął, razem ze
swoim bezsensownym pragnieniem, by zmiatńć pył sprzed jej
stóp. Prze,z następne parę dni on będzie panem sytuacji.
— Zgoda? — spytał.
Skinęła głową.
— Zgoda. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. Możesz
mną dyrygować, dopóki nie wejdę do samolotu.
Stłumił uśmiech. Biedactwo. Jeszcze nie wiedziała, że
samolot, do którego ją wsadzi, nie będzie leciał do Nowego
Jorku.
ROZDZIAŁ 4
Ariaima schroniła się pod zadaszonym wejściem do
sklepu i trzymając przed sobą torbę z zakupami, obserwowała
zalaną deszczem ulicę. Mark pognał do samochodu,
tłumacząc, że nie ma sensu, by oboje mokli. Dobrze wiedziała,
że przemokłaby do suchej nitki, gdyby przebiegła nawet parę
kroków.
Kiedy samochód podjechał, wskoczyła szybko do środka i
położyła torbę na tylne siedzenie. Mark miał mokre włosy i
twarz, lecz chyba mu to me przeszkadzało.
— Czy wolno mi powiedzieć, że wyglądasz jak typowa
gospodyni domowa?
— Tylko spróbuj — odparła z groŸną miną.
— Przyznaj się. To dlatego nie chciałaś za mnie wyjść.
Nie mogłaś znieść myśli o robieniu zakupów, gotowaniu,
sprzątaniu i zajmowaniu się kochanym mężulkiem.
— Zgadłeś.
—. Nie zapominaj, że zgodziłaś się mi podporządkować
przez najbliższe dni — powiedział, gdy wyjechali z parkingu.
— Ale tylko w sprawach dotyczących mojego bezpieczeń
stwa.
— Nieuważnie słuchałaś. Powiedziałem: „we wszystkim”.
Może nawet będziesz miała okazję się przekonać, jak mogłoby
wyglądać nasze małżeństwo.
— Nie opowiadaj bzdur, jeszcze ci uwierzę i nerwy mnie
poniosą.
Wybucimął śmiechem.
To dobrze, że atmosfera się rozładowała. Mark nie
zachowywał się jak odtrącony narzeczony, nie miał do niej
pretensji, nie demonstrował humorów. Po prostu chciał jej
pomóc w niecodziennej sytuacji. Może dlatego czuła się tak
swobodnie w jego towarzystwie. Oczywiście me miała
zamiaru rzucać mu się w ramiona. A jednak, mimo
niebezpiecżeństwa, zaczynało się robić zbyt miło. W jej
głowie odezwały się dzwonki alarmowe.
Arianna starała się być obiektywna. Mark był tym samym
przystojnym mężczyzną, którego niedawno zamierzała
poślubić. I nadal jej się podobał. Ale na tym kończyły się
wszystide analogie między tym, co było sześć tygodni temu, a
tym, co jest teraz. Mark równie dobrze mógł być atrakcyjnym
nieznajomym. Zastanawiała się, czy poprzednio zupełnie go
nie znała, czy tak bardzo się zmienił.
Jeszcze jedna sprawa nie dawała jej spokoju. Nie
powiedział jej, dlaczego pojechał na Karaiby.
— ZdradŸ mi, po co poleciałeś na Martynikę.
Popatrzył na mą z rozbawieniem.
— Naprawdę chciałabym wiedzieć.
— To była nagła decyzja — odparł. — Zamierzałem cię
zapytać, czy jesteś świadoma tego, co robisz. W końcu sam na
to sobie odpowiedziałem.
— To znaczy?
— Słusznie postąpiłaś, Arianno. Facet, z którym byłaś
zaręczona, nie pasował do ciebie.
Ciekawe, czy przemawia przez niego fałszywa durna, czy
jest szczery.
— A teraz poważnie: jak oceniasz moją decyzję?
Brał właśnie zakręt i musiał skupić uwagę na drodze, ale
udał, że się zastanawia.
— Moim zdaniem wyświadczyłaś nam obojgu przysługę.
Nic by nie wyszło z tego małżeństwa.
„Nic by nie wyszło” — powtórzyła w myśli.
— Więc pewnie plujesz sobie w brodę, że utknąłeś tu ze
mną.
— Nie, właściwie jestem zadowolony.
Ariannę ogarnęło uczucie zawodu. Mark co prawda nie
wykręcał się od odpowiedzi, ale nie potrafiła przycisnąć go do
muru. Cały czas stosował uniki. Dlaczego? Co chciał
osiągnąć?
Wszystko jedno. Nie ma sensu się tym zadręczać.
Powinna się odprężyć i zapomnieć o tym, co ich łączyło. Od
tej pory będzie traktowała go jak przyjaciela i unikała rozmów
o sprawach osobistych.
— Pytam z czystej ciekawości. — Przerwała milczenie,
łamiąc jednocześnie daną sobie przed chwilą obietnicę. —
Czy podczas trwania naszej znajomości oszukiwałeś sam
siebie?
— Chcesz wiedzieć, czy naprawdę cię kochałem? —
Popatrzył na nią z ukosa. — Czy to ma jakieś znaczenie?
— Właściwie nie. Lepiej zmielimy temat.
— Świetnie.
Arianna czekała, lecz Mark nie odezwał się ani słowem.
Zabębniła palcami po szybie. W końcu dała upust złości.
— Wiesz co, jestem zdziwiona, że tak szybko pogodziłeś
się z naszym rozstaniem.
— Więc jednak chcesz o tym pogadać.
— Nie! — zaprzeczyła, oblewając się rumieńcem. —
Zapomnij, że to powiedziałam. Nie wiem, co się ze mną
dzieje.
— Najwidoczniej czujesz się winna.
— Winna?
— Tak. Masz wyrzuty sumienia, że tak mnie
potraktowałaś, zgadza się?
— Nie do końca, choć rzeczywiście ta decyzja drogo mnie
kosztowała.
Przeżywałam
prawdziwe
męki,
zanim
postanowiłam zwrócić ci pierścionek zaręczynowy.
— Wierzę ci, kwiatuszku. ¯adne z nas nie wiedziało, jak
się zachować w tej sytuacji. Proponuję, żebyś już przestała
dręczyć się tym, co się wydarzyło w przeszłości, i zastanowiła
się, co upichcisz mi na kolację.
- Drań.
Roześnńał się.
— Widzę, że lepiej się czujesz.
Pogoda znowu się pogorszyła i Mark musiał się
skoncentrować na prowadzeniu samochodu. Od czasu do
czasu deszcz ustawał, by po chwili lunąć z jeszcze większą
silą.
Gdy wąską serpentyną dojechali do rozwidlenia dróg,
Mark musiał sprawdzić na mapie, którą z nich wybrać. Po
piętnastu minutach wjechali w boczną, wysypaną żwirem
dróżkę, która doprowadziła ich do parkingu. Zgodnie z ich
przewidywaniami był zupełnie pusty. Mark zatrzymał
samochód w pobliżu schodów prowadzących do domków
letniskowych. Pokazał Ariannie skrzynkę na listy, na której
widniało nazwisko Bergstromów.
— Jesteśmy na miejscu. Wszystko się zgadza.
Nie było sensu czekać, aż deszcz przestanie padać. Mark
wziął bagaże, Arianna wepchnęła rękopis Corsiego do jednej z
walizek i chwyciła torbę z zakupami. Szybkim krokiem
ruszyli do domku.
Było nie tylko mokro, ale i zimno. Wyobraziła sobie, jak
się grzeją przy kominku, skazani na swoje towarzystwo.
Zupełnie jakby Mark z góry to ukartował. Przez chwilę
zastanawiała się, czy to możliwie. Raczej nie. Pewnie los
spłatał im figla.
Szła tak szybko, jak mogła, ale ciężka torba utrudniała
ruchy. Choć deszcz zalewał jej oczy, ujrzała zarys dachu.
Chciała dotrzeć do domu, zanim rozmoknięta torba rozleci
się na kawałki. Już była blisko, kiedy potknęła się o
korzeń
i razem z zakupami runęła jak długa na ziemię. Torba
pękła
i mleko zaczęło się sączyć po błotnistej dróżce.
Mark popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem, ale gdy się
upewnił, że jest cała i zdrowa, kąciki ust uniosły mu się w
uśmiechu.
— Jeśli zrobisz choć jedną złośliwą uwagę, zabiję cię.
Wyglądał na zdziwionego.
— Jakże mógłbym ci dokuczać w takiej chwili.
— Lepiej uważaj.
Postawił walizki, żeby pomóc jej wstać. Pochylił się, a
Arianna popatrzyła mu w oczy. Na chwilę zapomnieli o
padającym deszczu.
— Wiesz co? — mruknął w końcu. — Masz błoto na
policzku.
Arianna spróbowała zetrzeć je ręką.
— Nie tak — rzeki. — Tylko rozmazujesz.
Wyciągnął chusteczkę i starł błoto z jej twarzy. To był
bardzo miły gest. Nie pamiętała, żeby kiedyś zrobił coś
podobnego.
— Czy to należy do obowiązków ochroniarza? — spytała.
— Niezupełnie.
Odsunął się i popatrzył na rozrzucone produkty.
— Zostawmy to. Później wrócę i wszystko pozbieram.
Wziął bagaże i ruszyli w stronę domku. Gdy znaleźli się
na ganku, Arianna schroniła się pod daszkiem, a Maik
podszedł do najbliższego okna, by poszukać klucza za
okiennicą. Zabłocona i drżąca z zimna, obserwowała jego
poczynania.
— Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że nudzisz się ze
mną po zerwaniu zaręczyn — rzeki, wracając na ganek i
otwierając drzwi.
Weszli do środka. Arianna rozejrzała się po przytulnym
wnętrzu. Przed kamiennym kominkiem stały ciężkie kanapy
obite brązową skórą. Na ścianach wisiały indiańskie kilimy, a
po całym pokoju porozstawiane były typowo amerykańskie
naczynia z gliny oraz wiklinowe koszyki. Na szczęście
drewniana podłoga była polakierowana, me będzie więc
musiała godzinami jej szorować, by usunąć błoto, którego
nanieśli.
— Ściągnij ubranie, aja poszukam jakiegoś ręcznika —
powiedział Mark.
Nie czekając na odpowiedŸ, poszedł do łazienki. Arianna
nie miała ochoty się rozbierać, ale jeszcze mniej jej się
uśmiechało siedzenie w mokrych rzeczach. Zdjęła wszystko z
wyjątkiem stanika i majtek. Bielizna także była przemoczona,
ale nie chciała zostać nago. Objęła się ramionami i czekała na
Marka.
— Och, czuję się jak w raju — powiedziała, gdy owinął ją
ogromnym, puszystym ręcznikiem kąpielowym.
Energicznym ruchem wytari jej plecy, po czym rąbkiem
ręcznika osuszył twarz. Przypomniała sobie, że zachował się
podobnie, gdy brali razem prysznic u niego w domu. Potem
się kochali, nie zawracając sobie głowy suszeniem włosów.
Przyciskając ręcznik do szyi, popatrzyła na niego spod
mokrych rzęs. Nagle zapragnęła, by wziął ją w ramiona i
przytulił do siebie. On tymczasem powiedział:
— Poszukam w kuchni jakiejś torby na nasze zakupy. —
Po czym wyszedł.
Była rozczarowana. Wolałaby, żeby Mark raczej nią się
zainteresował niż zakupami. Niewykluczone, że postępował,
tak z rozmysłem. Może chodziło mu właśnie o to, żeby ją
dręczyć. Jeśli tak, to świetnie mu szło.
Arianna była pewna, że gdy Mark wróci, odegra jakąś
romantyczną scenę, by znowu wyprowadzić ją z równowagi.
Lecz nawet nie próbował tego robić. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że trzyma ją na dystans. Razem przygotowali
kolację i zjedli ją przy kominku.
Potem wzięła gorący prysznic . Powinna była się ubrać,
zamiast tego narzuciła szlafrok na gołe ciało. Marka zastała w
pokoju, leżał na dywanie przed kominkiem.
— No, no — powiedział, patrząc ze zdziwieniem na jej
szlafrok i bose stopy. — Czy to jakaś inna kobieta? Lepiej się
czujesz?
— O wiele, dzięki. — Wyciągnęła się obok niego. —
Pomyślałam, że dosuszę włosy przy kominku.
Rozplątała mokre loki. Poły szlafroka rozchyliły się,
odsłaniając udo. Zakryła się pospiesznie, ale Mark zdążył
zauważyć, że pod szlafrokiem jest naga, choć powstrzymał się
od uwag. Jego milczenie wprawiło ją w zakłopotanie.
— Jeśli cito przeszkadza, mogę włożyć dres.
— Ależ w żadnym razie.
Objęła kolana ramionami i wpatrywała się w ogień. Nie do
końca rozumiała zachowanie Marka. Jego spokój wydał się jej
pozorny. Co czuł? Gniew, zniechęcenie, żal, pożądanie,
milóść? Nie może pozostawić tego pytania bez odpowiedzi.
— Mark, dlaczego tak się zmieniłeś?
Przekręcił się na bok, twarzą do niej i podpari głowę ręką.
— Chyba należy ci się wyjaśnienie — odparł. — To żadna
tajemnica. Kiedy rozmawiałem z Zarą na Martinice,
powiedziała coś, co otworzyło mi oczy.
— To znaczy?
Zamilkł na chwilę, jakby dobierał w myśli słowa.
— Ujmijmy to w ten sposób: pomogła mi zrozumieć, że
nie byłem sobą. Odgrywałem pewną rolę, co fatalnie się
skończyło.
— Możesz mówić jaśniej?
Położył rękę na jej bosej stopie i zaczął ją pieścić.
Stłumiła drżenie, by nie okazać, jaką przyjemność jej to
sprawia.
— Zrozumiałem, że traktowałem cię tak, jakbyś była
Meredith. Pozwoliłem, by przeszłość zaciążyła na naszym
związku. Ludzie często to robią. Drogo zapłaciłem za swoją
głupotę. Na szczęście nic c się nie stało.
— Meredith to dziewczyna, z którą się zaręczyłeś tuż po
studiach? Ta, która zginęła?
— Tak. Próbowałem uniknąć błędów, które, moim
zdaniem popełniłem podczas związku z Meredith. I w efekcie
zachowywałem
się
nienaturalnie
w
okresie
naszego
narzeczeństwa.
— Jakich błędów?
Popatrzył na nią sceptycznie.
— Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?
— Tak, chcę cię zrozumieć.
— To bardzo proste — rzekł. — Obwiniałem się o to, co
się stało... ojej śmierć.
— Zginęła w wypadku samochodowym, prawda?
— Tak, ale uważałem, że to moja wina. Meredith była
bardzo zdenerwowana, kiedy prowadziła wóz. Tego wieczoni
byliśmy na przyjęciu i się pokłóciliśmy. Powiedziałem jej coś
przykrego, a ona wybiegła z płaczem. Nie zrobiłem niczego,
by ją zatrzymać. Pozwoliłem jej wyjść i już nigdy nie
zobaczyłem jej żywej.
— To straszne, ale zaręczam ci, że nie ponosisz winy za
jej śmierć. Nie możesz brać odpowiadzialności za wypadek
Samochodowy, w którym nie uczestniczyłeś.
— Sądziłem, że gdybym był bardziej wrażliwy i czuły, a
mniej samolubny, to wciąż by żyła. Byłem młody, pewny
siebie i dotknąłem ją do żywego. Po jej śmierci przysiągłem
sobie, że szczęście i dobro ludzi, których kocham, będę
stawiał na pierwszym miejscu.
— I trochę w tym przesadziłeś.
— Niestety.
— Szkoda, że wcześniej mi o tym nie powiedziałeś, Mark.
— Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Czułem, że
cię tracę, ale swoim zachowaniem jeszcze pogarszałem
Sytuację. Przeszedłem samego siebie w zabieganiu o twoje
względy.
Arianna wpatrywała się w ogień.
— Aja nie powiedziałam ci, co czuję.
— To wszystko moja wina.
— Nie, ludzie powinni dzielić się swoimi myślami. W
pewnym sensie cię rozczarowałam.
— Aja cię oszukiwałem. Dobrze jest być troskliwym, lecz
trzeba też być uczciwym. To niewybaczalne, gdy się udaje
kogoś innego.
— I zrozumiałeś to dzięki mojej siostrze.
— Niestety, za późno. — Podniósł się, by dołożyć parę
polan do kominka. Po chwili snop iskier buchnął z paleniska.
Arianna pomyślała, że taką rozmowę powinni odbyć
dawno temu. Wiedziała, że na równi z Markiem ponosi winę
za rozpad ich związku. Ale podobnie jak on, nie zdawała sobie
sprawy z istoty problemu. Teraz pozostawało tylko jedno
pytanie. Jeśli Mark udawał przez te wszystkie miesiące, to jaki
jest naprawdę?
— Jeszcze nie jest za późno, żeby sobie wybaczyć —
powiedziała.
— To prawda — przytaknął, po czym pochylił się i
pocałował ją w stopę. Przebiegł ją miły dreszczyk.
— Czy tak mają wyglądać pańskie przeprosiny, panie
Lindsay? — spytała rozbawiona.
— Powiedzmy, że obraz twojego nagiego ciała nie daje mi
spokoju.
Podwinęła pod siebie nogi i szczelnie otuliła się
szlafrokiem.
— Nie powinnam ci mówić, że nie mam nic pod spodem.
A najlepiej gdybym się ubrała.
— Ale tego nie zrobiłaś.
— Chcesz powiedzieć, że próbuję cię uwieść?
— A próbujesz?
— Oczywiście, że nie! Miałam tylko zamiar wysuszyć —
Nie!
Popatrzyła mu uważnie w oczy, gdy objął ją w talii,
zamykając w żelaznym uścisku.
— Może tamten Mark zbyt mi nadskakiwał — rzekła —
ale przynajmniej miałam do niego zaufanie.
— Aja myślałem, że lubisz życie pełne niebezpieczeństw,
Ari. Sądziłem, że ten biedak, z którym się zaręczyłaś, był za
poważny, zbyt ugrzeczniony, za bardzo przytłaczał cię swoją
miłością.
— Natomiast ty nie zawahałbyś się mnie wykorzystać?
— Możesz się o tym przekonać — odparł. — Chcesz się
ze mną kochać?
sobie włosy przy kominku — odrzekła, poliząsając
lokami.
—Wiem, że jesteś dżentelmenem. Przecież ci zaufałam.
— A dokładnie komu? Mężczyźnie, który udawał przez te
wszystkie miesiące, czy prawdziwemu Markowi?
Roześmiała się nerwowo.
- Pytam poważnie.
— Daj spokój, Mark. Możesz coś ukryć albo do czegoś się
zmusić, ale w dalszym ciągu jesteś sobą.
— Na pewno?
Ciągle” się uśmiechała, lecz on pozostawał poważny.
- Mark... przestań. Zauwazyłam różnicę, ale...
— Co odkryłaś? że jestem kompletnie inny, niż myślałaś?
że zrzuciłem maskę i zobaczyłaś nieznajomego mężczyznę?
Ściągnęła poły szlafroka.
— Teraz drażnisz się ze mną.
— Przyznaję, że trochę się bawię tą sytuacją. Ale znasz
powiedzenie „Nie ma dymu bez ognia”
Przysunął jej dłoń do ust i pocałował koniuszki palców.
Zrozumiała, że ją uwodzi. A kobieta nie może pozwalać na to
mężczyźnie, z którym zerwała. Nie była jednak całkowicie
pewna, że chce, by przestał.
— Tego jednego nigdy nie udawałem — powiedział. —
Moje zainteresowanie tobą było w stu procentach szczere.
Pociągałaś mnie, i to bardzo.
Patrzyła, jak bawi się jej palcami.
— Czy to oznacza, że męczyzna, który przywiózł mnie na
to odludzie, udaje?
Mark chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Trzeba będzie to sprawdzić.
— Cóż, niewiele mnie to obchodzi. Tamten może by się
tym przejął, ale ja nie.
— Mark, przeszedłeś samego siebie. — Uśmiechnęła się.
— Byłabym pod wrażeniem, gdyby to nie było takie
zabawne.
— Traktuję to jak wyzwanie — rzekł z poważną miną.
Blask ognia padał na jego twarz.
I pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem bardziej
namiętnie i żarliwie. Rozwiązał pasek szlafroka i nakrył dłonią
jej pierś.
Arianna wsunęła mu pałce we włosy i odchyliła głowę, by
zajrzeć mu w oczy.
— Nie przyszło ci do głowy, że to może być zły pomysł?
— szepnęła.
— Przemknęła mi taka myśl — odparł chrapliwym głosem
— ale nie zastanawiałem się nad tym.
Pocałował kąciki jej ust. I zanim zdążyła coś powiedzieć,
musnął wargami jej piersi. Arianna jęknęła i zamknęła oczy,
gdy poczuła, że jego usta przesuwają się leniwie po jej
brzuchu. Mark drażnił językiem jej nagle wrażliwą skórę,
doprowadzał ją do szaleństwa. Była coraz bardziej podniecona
i myślała wyłącznie o miłosnym spełnieniu. Tymczasem on
nagle pocałował ją w rękę i zaprzestał pieszczot.
Oddychała gwałtownie, zastanawiając się, jak mogli
posunąć się tak daleko. Ich pożądanie powinno już dawno
wygasnąć, a tymczasem Mark pociągał ją tak samo jak kiedyś.
I choć nie mogła powiedzieć, że nie poznaje w nim dawnego
kochanka, to jednak wydał się jej inny — bardziej namiętny,
bardziej żarliwy. A może to ona się zmieniła?
Pogłaskała go po policzku.
— Nadal lubię twoje pieszczoty — wyznała.
— Aja twoje.
— Ale może niepotrzebnie komplikujemy sobie życie?
— Przecież niczego od tego nie uzależniam —
powiedział, wodząc palcem po jej pępku. — A ty?
— Nie, Mark, ale kochanie się w chwili słabości jest
błędem.
— Będziesz więc miała wyrzuty sumienia — mruknął,
przyciskając usta do jej pępka.
— Niech cię diabli wezmą, Mark — wyszeptała z trudem.
— To nie w porządku.
Jeszcze raz przesunął ustami po jej brzuchu, a potem po
udzie.
— Nie zamierzam zachowywać się jak dżentelmen.
Przymknęła oczy i poddała się jego pocałunkom. Miała
wrażenie, że czas przestał płynąć, a każda sekunda trwa wieki.
Odsunął się na chwilę, by zrzucić z siebie ubranie.
Widziała, jak światło bijące od kominka pełza po jego piersi.
Kiedy
się rozebrał, wziął ją w ramiona i zaczął pieścić.
Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy. Oddychała coraz szybciej,
gwałtowniej, aż w końcu zaczęło brakować jej powietrza.
Wiedziała, że Mark cieszy się swoim zwycięstwem.
Nawet nie próbowała mu się opierać. A teraz już było za
późno. Pożądała Marka. Ale którego z nich? Przekonała się,
że ten nie znany jej Mark zawsze dostaje to, czego chce.
Po chwili poczuła go w sobie i wiedziała, że wygrał.
Kiedy osiągnęła szczyt rozkoszy, krzyknęła. Mark opadł
na nią wyczerpany. Słyszała, że krople deszczu bębnią o dach
i ogień trzaska w kominku. Czuła na sobie ciepło jego ciała,
ich serca biły jednym rytmem.
Nie chciała myśleć, chciała poddać się nastrojowi chwili,
ale nurtowało ją pytanie: Dlaczego go porzuciła? Po paru
sekundach, które przeciągnęły się w minuty, uświadomiła
sobie, że wcale go nie porzuciła, ponieważ to nie był Mark
Lmdsay — przynajmniej nie ten, którego znała.
Dawny Mark wyznawałby jej teraz miłość. Nowy nawet o
tym nie wspomniał. Ale to dobrze. Tu nie chodziło o miłość, a
wzajemny pociąg, pożądanie, któremu nie potrafili się oprzeć.
ROZDZIAŁ 5
Mark siedział na ganku, słuchając śpiewu ptaków i szumu
wiatru przeczesującego gałęzie sosen. Był w świetnym
nastroju. Zawsze lubił kochać się z Arianną, ale ostatnia noc
była zupełnie wyjątkowa. Nie przypomniał sobie, żeby
przedtem okazywała taką namiętność. Gdy kochali się po raz
drugi, w łóżku, miał wrażenie, że jeszcze bardziej go pożąda.
Jednak potem stała się bardzo milcząca i kiedy zapadł w płytki
sen, wymknęła się do swojego pokoju.
Nadstawił uszu, lecz dom wciąż wypełniała cisza. Doszedł
do wniosku, że Ariannie nie śpieszy się do spotkania z nim.
Nawet aromat świeżo zaparzonej kawy nie zwabił jej na dół.
Dlatego Mark wyszedł na ganek.
W powietrzu czuło się jesień. Lubił tę porę roku. Cieszył
się, że udało mu się wyrwać na łono natury. Był szczęśliwy,
że jest z Arianną. Szkoda tylko, że ta sytuacja nie będzie
trwała wiecznie. Kiedy wrócą do miasta, mogą się już nigdy
więcej me spotkać.
— Mark! — dobiegło z głębi domu.
Wstał i wszedł do środka. Ańanna była w pokoju
frontowym, ubrana w dżinsy i sweter. Wyglądała piękniej niż
kie-
dykolwiek.
— Dzień dobry. Dobrze spałaś?
— Owszem. — Sprawiała wrażenie lekko zakłopotanej.
— A ty?
— Świetnie.
— Cieszę się.
— Kawa gotowa.
— Cały dom nią pachnie.
Idąc za Arianną do kuchni, Mark podziwiał jej zgrabną
sylwetkę.
— Masz ochotę na jajecznicę? — spytał.
— Jeśli smażysz dla siebie, to zjem trochę. — Wzięła
kubek i nalała sobie kawy. — ty też chcesz, Mark?
— Na razie dziękuję.
Arianna usadowiła się na wysokim stołku przy
kuchennym blacie. Mark nie był dobrym kucharzem, ale gdy
spędzali noc razem, to zazwyczaj on robił śniadanie. Ari
wolała
przygotowywać kolacje.
Zerknął na nią. Popijała kawę, lecz podchwyciła jego
spojrzenie.
— Możemy porozmawiać o ostatniej nocy?
— Możemy rozmawiać, o czym chcesz, kwiatuszku.
Zamieniam się w słuch. — Przeszukał kredens i znalazł chili
w proszku, suszoną pietruszkę i sól czosnkową. Z zestawu
przypraw, jakie używał, brakowało tylko tymianku. Będzie
musiał poradzić sobie bez niego.
Arianna upiła jeszcze jeden łyk kawy, zanim zaczęła
mówić.
— Cóż... nadal siebie pragniemy.
— I to jak! — odparł, stawiając patelnię na kuchence.
Wrzucił już jajka do miski, dodał przyprawy i zaczął ubijać
masę trzepaczką.
— Udany seks to nie wszystko. Nie chciałabym cię urazić,
ale dzisiejsza noc niczego nie zmieniła. Mogłabym
powiedzieć: „Było nam świetnie w łóżku, może powinniśmy
dać sobie jeszcze jedną szansę”, ale zabrzmiałoby to
sztucznie. Maik sprawdził, czy patelnia się rozgrzała,
przykręcił gaz i wlał jajka.
— Jasne. Wiadomo, że jedna jaskółka nie czyni wiosny.
— Nie o to chodzi. To po prostu za mało. Nie wyobrażam
sobie, jak ludzie mogą brać ślub tylko dlatego, że odpowiadają
sobie seksualnie. Chodzi mi o to... myślę... no, cóż...
— Zamilkla, zmieniła pozycję, po czym upiła łyk kawy.
— Mam wrażenie, że próbujesz coś mi powiedzieć. —
Uśmiechnął się. — Może przejdziesz do sedna.
— W porządku. — Zdecydowanym ruchem odstawiła
kubek. — Myślę, że powinniśmy skończyć z flirtowaniem i
miłosnymi podchodami. Ta noc była wspaniała, jak
powiedziałam, ale wszystko skomplikowała. — Westchnęła.
— Czy nie możemy zostać przyjaciółmi?
— Nie ma sprawy.
Wsunął kromki chleba do opiekacza. Kiedy wyskoczyły z
maszynki, rozłożył je na dwa talerze i podzielił jajecznicę.
Jeden z talerzy postawił przed Anną. Podał jej nóż i widelec,
po czym sam usiadł. Przez chwilę jedli w milczeniu.
— Już zapomniałam, że smażysz taką pyszną jajecznicę
— odezwała się wreszcie. — A może to ten klimat tak na
mnie działa. Podobno w górach wszystko lepiej smakuje.
— Tak jak dzisiejsza noc. — Maik uśmiechnął się
szeroko.
Rzuciła mu karcące spojrzenie.
— Co mogę powiedzieć? — Wzruszył ramionami. — Siła
pokusy jest wielka.
— Świetnie się bawisz, prawda?! — wybuchnęła. —
Domyślam się, że nie potraktowałeś poważnie ani jednego
mojego słowa.
Podniósł obie ręce, jakby się poddawał.
— Wybacz mi, naprawdę się postaram. Obiecuję.
Potrząsnęła głową i zerknęła w stronę okna.
— Ładna pogoda.
— Owszem. Burza się skończyła, wyszło słońće. Piękny
dzień.
— A na mnie czeka ciekawa lektura.
Maik zawsze był trochę zazdrosny o pasję, zjaką oddawała
się pracy. Jednak teraz nie zamierzał się wtrącać.
Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Problem polegał na tym,
że z redagowaniem tej książki wiązało się poważne
niebezpieczeństwo. Ochrona Arianny była dla niego
większym wyzwaniem niż zdobycie jej serca.
— Opowiedzieć ci coś śmiesznego? — spytała Arianna.
— Zanim Zara wyjechała na Martynikę, wybrała się razem z
Laurą i Darcy na kolację do Madame Wu.
— Chińskiej restauracji, w której rozdaje się gościom
przepowiednie?
— Właśnie tej. Nie mogłam z nimi pójść i Zara przyniosła
mi moją wróżbę.
Maik zjadł trochę jajecznicy.
— Jak brzmiała?
— Nigdy nie oceniaj książki po okładce.
Roześmiał się.
— Niezbyt oryginalne.
— Nie — odparła — ale pasuje do sytuacji, me uważasz?
Gdy Corsi skontaktował się ze mną po raz pierwszy,
pomyślałam, że to wariat. A teraz prawdopodobnie dzięki
niemu otrzymałam życiową szansę.
— A on stracił życie — dodał Mark, odrywając kawałek
— Mark, cholernie dobrze wiesz, że to może trwać
miesiącami. Tak czy inaczej, muszę pojechać do Nowego
Jorku, wydobyć dokumenty, które Corsi tam ukrył. Posłużą za
dowody w tej sprawie.
Wziął głęboki oddech, zanim spytał:
— Czy mam rozumieć, że to ostateczna decyzja?
Taką mam pracę, Mark. Dzięki za troskę, ale...
— Daj mi święty spokój?
— Jestem już dużą dziewczynką — powiedziała.
Owszem, była dorosła i zdecydowana na wszystko. Jeśli
nie zdołał przemówić jej do rozumu, będzie musiał uciec się
do innych metod. Nawet jeśli go za to znienawidzi.”
— Nie pozwolisz mi o tym zapomnieć, prawda?
— Nawet jeśli mi powiesz, że jutro wychodzisz za mąż za
jakiegoś faceta, to itak będę cię pilnował, dopóki ta sprawa się
nie skończy. — Mark czuł, że ogarnia go wzruszenie.
— Jestem pewna, że przesadzasz.
— A ty nie doceniasz powagi sytuacji.
Arianna ugryzła kawałek tosta.
— Będziemy się kłócili?
— Możliwe. — Mark podniósł dzbanek i dolał jej kawy.
— Przykro mi to mówić, ale ten feralny maszynopis może
stać się Ÿródłem nieustannych sporów między nami.
— Mogę ci powiedzieć, żebyś się nie wtrącał w moje
— Aja mogę cię tu zatrzymać.
Uniosła brwi ze zdumienia.
— Wbrew mojej woli?
Mark doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie zmienić
Dokończenie czytania maszynopisu Sala Corsiego zajęło
Ariannie
zaledwie
parę
godzin.
Podekscytowana
i
uśmiechnięta wyciągnęła się na sofie. Zamierzała jeszcze raz
przeczytać cały tekst i tym razem zrobić notatki. Już poczyniła
w myśli kitkanaście uwag redaktorskich.
Po śniadaniu Mark powiedział, że ma parę rzeczy do
załatwienia, i pojechał do miasta Nie wiedziała, co może tam
robić, poza wysłaniem faksu, ale me zawracała sobie tym
głowy.
Wspomnienie ostatniej nocy me dawało jej spokoju.
To niepodobne do niej, by tak zatracić się w miłości. Było
to tym dziwniejsze, że przecież rzuciła Marka. Rano
próbowała nie pokazać po sobie, jak bardzo czuje się
zakłopotana,
— Proszę — rzekł — zrób kopię maszynopisu Corsiego,
zanim oddasz ją FBI. Będziesz miała nad czym pracować.
SiedŸ cicho, dopóki będzie trwało śledztwo. A kiedy sprawa
się zakończy, opublikujesz ten swój bestseller.
ale obawiała się, że nadal będzie wystawiana na pokusę.
Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłby natychmiastowy
wyjazd, ale obiecała Markowi, że zostanie tu parę dni, by się
przekonać, czy rzeczywiście grozi jej niebezpieczeństwo.
Jednak już zaczynała żałować obietnicy.
Wczesnym popołudniem Arianna miała już za sobą
powtórną lekturę jednej czwartej tekstu. Maik nie dał znaku
życia. Jedząc lunch, zastanawiała się, co mogło go zatrzymać.
Jeszcze raz spojrzała nazegarek. Wyjechał ponad sześć
godzin temu i nawet nie zadzwonił. To niepodobne do niego.
Może coś mu się stało? Mafia mogła dotrzeć do Zary i zmusić
ją do wyjawienia, komu przekazała maszynopis. W yail
widziano, jak Maik bierze benzynę, a ona robi zakupy. Boże
drogi, nawet pytali o drogę do tego domku. Może już go mają!
Na myśl o tym ciarki przeszły jej po plecach, ale szybko
przywołała się do porządku.
Cały dzień czytała o zabójstwach, wendetach i wojnach
gangów. Była tak przejęta opowieścią Corsiego o przemocy i
korupcji, że nie mogła jasno myśleć.
Arianna zwinęła się w kłębek na kanapie i spróbowała
analizować tekst. Lecz co chwila myślała o Marku i zerkała
nerwowo na zegarek. Wreszcie kolo czwartej usłyszała, że
drzwi frontowe się otwierają. Maik wszedł do środka, niosąc
torbę z zakupami.
— Gdzie byłeś? — spytała niespokojnym głosem.
— Zdobyłem parę steków na obiad — odparł.
— Zajęło cito siedem godzin?
Uśmiechnął się kwaśno.
- Zauważyłaś?
— Maik, to ty cały czas twierdzisz, że grozi nam
niebezpieczeństwo. Martwiłam się, że coś ci się stało.
— Nie bój się, prędzej połknę kapsułkę z trucizną, niż im
powiem, gdzie jesteś.
— To nie jest śmieszne — stwierdziła. — A mówiąc
poważ-
nie, gdzie byłeś?
— Och, musiałem załatwić parę telefonów, a skoro już
ruszyłem się z domu, to pokręciłem się po mieście. Sądziłem,
że będziesz się rozkoszowała ciszą i spokojem.
— Cieszyłabym się nimi jeszcze bardziej, gdybyś mnie
uprzedził, o której wrócisz.
Maik przysiadł na oparciu fotela.
— Teraz rozumiem, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że
trudno przyzwyczaić się do małżeństwa. Robisz mi wymówki,
choć jestem tylko odtrąconym narzeczonym.
— Powinieneś być zadowolony, że martwi się o ciebie,
zamiast mnie strofować — odparła niezadowolona.
— Bardzo mi to pochlebia, ale wolałbym, żebyś choć w
połowie doceniła moją troskę o ciebie.
— Niepotrzebnie rozpoczęłam rozmowę na ten temat.
Maik uśmiechnął się i wstał.
— Jak długo zamierzasz jeszcze pracować? Mam coś na
przekąskę, steki i butelkę chardonnay.
To obudziło jej czujność.
— Zaplanowałeś coś na wieczór?
— Tylko smaczną kolację i miłą rozmowę.
Nie wiedziała, czy mu wierzyć. Może ma nadzieję, że
poprzednia noc się powtórzy. Wgłębi duszy sama nie byłaby.
od tego, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami.
— Chyba zrobię sobie przerwę — rzekła. — Może
wieczorem popracuję.
— Jak sobie życzysz, kwiatuszku — odparł, idąc do
kuchni.
„Kwiatuszku”, powtórzyła w myśli i przypomniała sobie,
jak bardzo lubiła, gdy tak ją nazywał. To miłe, że nie bacząc
na okoliczności, wciąż tak się do niej zwraca. Tego wieczoru
jednak mu nie ulegnie. Przecież nie można zerwać z
mężczyzną, a potem zostać jego kochanką. To oczywisty
nonsens. Powinna trzymać go na dystans. Odłożyła
maszynopis i posżła do kuchni. Maik wypakowywał
prowianty.
— Wiem, że to drażliwy temat — zaczęła — ale muszę
zarezerwować bilet na samolot. Kiedy zamierzasz wracać?
Maik odwrócił się do niej. Sądząc po minie, był raczej
zrezygnowany niż zły.
— Myślałem, żeby wyjechać pojutrze.
Arianna miała nadzieję, że wyruszą jutro rano, ale nie
chciała go naciskać. Tak bardzo jej pomógł, że może zgodzić
się na tę drobną zwłokę.
— I złapać jakiś wieczorny samolot?
— Owszem.
Wstawił chardonuay do lodówki i schował resztę
zakupów. Zostawił tylko małe kanapeczki w kształcie
paluszków, które teraz układał na talerzu.
— Wino się schłodzi za dwadzieścia minut. Może się
napijesz?
To była kusząca propozycja. Podeszła do blatu i wspięła
się na”stołek. Wiedział, jak ją podejść. A ona szybko
wytlumaczyła sobie, że ciężko pracuje i należy się jej trochę
odpoczynku. Jeśli tylko zachowa ostrożność, to nic się nie
stanie. Ale czy będzie mogła — i chciała — trzymać go na
dystans?
Doszła do wniosku, że bez pierścionka na palcu czuje się
o wiele swobodniejsza. A ponieważ zaczęła zachowywać
się
naturalnie, to i Maik się zmienił. Tytko dlaczego
nieustannie
o nim myśli? Powinna trzymać się planu.
— Dużo spraw udało ci się załatwić przez telefon?
— Najważniejsze i najpilniejsze.
— Pomyślałam, że pewnie chcesz skorzystać z faksu.
Znowu podniósł na nią wzrok.
— Właściwie nie był mi potrzebny.
— Poświęciłeś dla mnie swój czas — rzekła. — Mam
nadzieję, że nie będziesz miał przez to kłopotów w pracy.
- Arianno, traktuję ten wyjazd jak nie zaplanowane
wakacje.
— To świetnie.
Skończył układać kanapeczki i wrzucił oliwki do miski.
Podsunął jej jedno i drugie.
— Chcesz spróbować? Wzięła oliwkę.
— Spotykałeś się z kimś po naszym rozstaniu?
Widziała po jego minie, że go zaskoczyła. Szybko jednak
odzyskał rezon.
— Nie, wciąż cię opłakuję. Chyba nie dojdę do siebie
przez najbliższe.., no powiedzmy... dwa tygodnie.
Wiedziała, że sobie pokpiwa, a mimo to zrobiło się jej
przykro.
— Mam nadzieję, że jakoś się pozbierasz.
— Robię, co mogę. — Zjadł kanapkę. — A ty,
kwiatuszku? Oszalałaś na punkcie Richarda Gere?
— Łączy nas wyłącznie praca.
Maik uśmiechnął się drwiąeo.
— Ten facet jest lepszym aktorem, niż myślałem.
— Chcesz mi powiedzieć komplement?
Dotknął delikatnie jej policzka.
— Czemu nie?
Arianna uśmiechnęła się. Jak to się dzieje, że teraz w
towarzystwie Marka czuje się lepiej niż podczas ich
narzeczeństwa? Mało tego, ten uparty, narzucający swą wolę i
stanowczy mężczyzna pociągał ją o wiele silniej niż układny,
zgadujący jej życzenia, przesadnie troskliwy narzeczony.
— Pozwól, że zadam ci hipotetyczne pytanie —
powiedział Mark, biorąc następną kanapkę. — Czy twoim
zdaniem lepiej pasujemy do siebie jako kochankowie, czy jako
małżonkowie?
Wzięła jeszcze jedną oliwkę.
— Cóż, ujmijmy to tak. Gdybym szukała kochanka,
byłbyś idealnym kandydatem. — Podrzuciła oliwkę i złapała
ją ustami. — Nie to chciałeś usłyszeć, prawda?
Uśmiechnął się lekko.
Przyglądała mu się, rozczarowana, że nie potrafi
przyprzeć go do muru.
— Mark, przecież widzę, że chcesz mnie o coś zapytać.
Dlaczego nie powiesz, o co naprawdę ci chodzi?
— Wiesz, o co?
Z roztargnieniem zabębniła palcami o blat.
— Dziś rano powiedziałam ci, że koniec z seksem, i teraz
usiłujesz mnie uwieść, by udowodnić, że nie można ci się
oprzeć. Przejrzałam cię na wylot, Mark. Nie jesteśmy jednak
dziećmi, żeby ulegać każdej pokusie.
Kiwnął z zadumą głową.
— Użyłaś celnego argumentu, Arianno.
— Naprawdę? Nie jestem pewna, czy trafił ci do
przekonania. W głębi duszy wcale cię nie obchodzi, co będę
jutro
czuła.
Jego twarz nabrała surowego wyrazu.
— Byliśmy zaręczeni przez wiele miesięcy i cały czas tro
szczyłem się o ciebie. Za bardzo się troszczyłem, do
diabła. Teraz chcę, żebyś sama o siebie zadbała.
Wzięła głęboki oddech.
— Wiesz, że nie mogę ci się sprzeciwić.
— A zatem nie ma problemu.
Mark zmiótł okruszki z blatu. Widać było, że odzyskał już
panowanie nad sobą. Podszedł do lodówki, wyciągnął butelkę
i otworzył ją. Potem nalał wina w dwa kieliszki i postawił
przed Arianną.
— Napiję się — powiedział. — Ciebie nie będę namawiał,
zrobisz, jak zechcesz.
Wzięła kieliszek i pódniosła go do ust, pałrząc wyzywają-
cym wzrokiem.
— Mam ci tylko jedno do powiedzenia, Mai*u Lindsay
— nie ciesz się przedwcześnie. Kąciki jego ust drgnęły.
— Gdzieżbym śmiał, kwiatuszku.
Wypiła jeszcze jeden łyk. Nie potrzebowała przepowiedni
Madame Wu, by wiedzieć, jak zakończy się dzisiejszy
wieczór. To było z góry przesądzone.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy Arianna obudziła się następnego ranka, Marka przy
niej nie było. Odczuła ulgę, ponieważ na myśl o wczorajszym
wieczorze i upojnej nocy ogarnęło ją zakłopotanie. Dwa
kieliszki chardonnay, bordeaux do kolacji, ogień na kominku,
uwodzicielskie sztuczki Marka — nie potrafiła się temu
wszystkiemu oprzeć.
Tak jak poprzedniej nocy kochali się najpierw przed
kominkiem, potem w łóżku. Połączyła ich namiętność i pasja,
nie zabrakło czułości. Zanim zasnęli po miłosnych
uniesieniach Mark wziął ją w ramiona i długo tulił w
objęciach. Milczał jednak, nawet słówkiem nie zdradził się ze
swoimi uczuciami.
Właściwie nie wiedziała, czego od niego oczekuje. Nie
chciała o tym myśleć, bo musiałaby sobie odpowiedzieć na
wiele trudnych pytań, na przykład dlaczego, u diabła, zerwała
zaręczyny.
Wstała z łóżka. Pociągnęła nosem, ale nie poczuła
aromatu świeżo zaparzonej kawy. Może Mark jeszcze jej nie
przygotował.
Narzuciła szlafrok i wyruszyła na poszukiwanie, lecz nie
zastała go ani w drugiej sypialni, ani w pokoju frontowym, ani
w kuchni. Wyszła na ganek, jednak i tam go nie było.
Zawołała Marka po imieniu. Nie było odpowiedzi. Pomyślała,
że poszedł na spaćer, więc postanowiła wziąć prysznic i się
ubrać.
Gdy pół godziny nóźniej wyszła ze swojego pokoju, Mark
nadal nie dał znaku życia. Rozejrzała się uważnie po domu,
mając nadzieję, że zostawił jej jakąś wiadomość, lecz niczego
nie znalazła. Zajrzała do jego pokoju i zobaczyła, że wszystkie
rzeczy zostały. Może znowu pojechał do miasta?
Postanowiła się nie martwić. Zrobiła sobie grzankę i kawę.
Po śniadaniu zabrała się do redagowania. Pracowała przez
kilka godzin, starając się odpędzić niepokój. Wreszcie Mark
stanął w drzwiach.
— A już podejrzewałam, że ulotniłuś się na dobre —
powiedziała, starając się, by w jej głosie me było słychać
wymówki.
Uśmiechnął się przelotnie.
— Przepraszam, ale nie przypuszczałem, że tak długo
mnie nie będzie. Pojechałem do miasta odebrać faks od
Marcii. Wydawało mi się, że jestem śledzony.
— śledzony?
— Przez kilku facetów. Kiedy wyjeżdżałem z miasta,
robiłem wszystko, żeby ich zgubić. Chyba mi się to udało,
choć nie dałbym głowy.
Odłożyła maszynopis i wstała.
— Ocli, Mark, myślisz, że to...
- Oni? Całkiem możliwe.
Zadrżała. Mark podszedł i przytulił ją. Czuła, że w jego
ramionach mc jej nie grozi.
— Nie zauważyłeś?
Uśmiechnął się.
— Może troszkę.
— Nie martw się, Arianno — pocieszył ją. — Damy sobie
radę.
Chciałaby
mu
wierzyć,
ale
jeśli
groziło
jej
niebezpieczeństwo w małej chatce w Górach Skalistych, to
gdzie będzie bezpieczna? Na pewno nie w Nowym Jorku.
Przyszło jej do głowy, że Mark chce ją tylko nastraszyć i
odwieść od jutrzejszego wyjazdu. Po chwili uznała, że to
niepodobne do niego. Był z gruntu uczciwy i prostolinijny.
— Jak oni wyglądali? — spytała.
— Typowo. Nie przyjrzałem się im dokładnie, ale na
pewno nie byli to ani turyści, ani mieszkańcy yail.
Arianna obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
— Mark, nie nabierasz mnie, prawda?
— Dobrze o tym wiesz, Marku Lindsay. — Uściskała go
czule. — Co powiesz na to, żebym cię zaprosiła na kolację,
kiedy wrócimy do domu? Sam wybierzesz restaurację.
— To ma być foma podziękowania?
— Owszem, a poza tym uczcimy naszą... przyjaŸń.
— Teraz tak to będziemy nazywali? Masz lepszą
propozyję?
— Moje pomysły się nie sprawdzają. Dobrze, pozwolę ci
się zaprosić na kolację, by uczcić naszą przyjaŸń. Poza tym
niczego nie obiecuję.
Arianna roześmiala się, przyciągnęła go do siebie i
pocałowała w usta.
— To nie jest temat do żartów, Ańanno.
Z pewnością miał rację. Westchnęła.
— Nic nie przychodzi łatwo.
Ten sukces może cię zbyt drogo kosztować, kwiatuszku.
— Nie dam się zastraszyć. Nikt nie odbierze mi tej szansy.
Nawet banda bezwzględnych morderców!
Mark kiwnął głową.
— Wiedziałem, że to powiesz.
— Dobrze mnie znasz.
Dotknął loków okalaj ącyęh jej twarz.
— Ostatnia noc podobała mi się o wiele bardziej od
dzisiejszego poranka — wyznał.
— Mnie też.
— Naprawdę?
— To mi wystarczy.
Mark ujął jej twarz w dłonie ijuż miał ją pocałować, kiedy
drzwi
frontowe
otworzyły
się
z
hukiem
i
kilku
zamaskowanych mężczyzn wpadło do środka. Arianna
krzyknęła. Mark zasłonił ją sobą i stanął przed napastnikami.
— Co, do diabła, robicie?! — wrzasnął. — Kim
jesteście?! Czego chcecie?!
Trzech mężczyzn ruszyło do przodu, spychając ich w róg
pokoju. Arianna skamieniała ze zgrozy. Trzymała się
kurczowo Marka. Mężczyźni zbliżyli się jeszcze o krok,
niczym stado wilków okrążające swoją ofiarę.
Mark poczęstował pięścią najbliżej stojącego. Potem
okręcił się na pięcie i z wprawą zawodowego karateki pchnął
drugiego mężczyznę stopą w ramię, lecz trzeci rzucił się na
Marka i powalił go na podłogę. Arianna patrzyła przerażona,
jak dwaj pozostali przyszli mu z pomocą i razem obezwładnili
Marka. Czwarty mężczyzna natychmiast podszedł i chwycił ją
za ramię. To wszystko działo się tak szybko, że wprawiło ją w
stan kompletnego oszołomienia. Była zbyt przerażona, by się
odezwać.
Wpatrywała się z trwogą w zamaskowane twarze. Było
ich pięciu. Tęgi mężczyzna, który sprawiał wrażenie ich
przywódcy, podszedł do niej. Widziała tylko dwa brązowe
krążki w otworach wyciętych na oczy w jego kominiarce.
— Gdzie maszynopis, szanowna pani?
Anna zerknęła na Marka. Wciąż leżał na podłodze,
przygnieciony przez trzech mężczyzn. Potem popatrzyła na
stolik do kawy. Oczy mężczyzny powędrowały za jej
wzrokiem.
— Tam? spytał. Podszedł do stolika i podniósł plik kartek.
Przejrzał je pobieżnie.
— Cholera, nie wiedziałem, że Salie zna tyle słów. —
Mówił ze wschodnim akcentem jak mieszkaniec Nowego
Jorku albo New Jersey. Zwrócił głowę w kierunku Marka.
— Chłopcy, podnieście tego Jackie Chana. Lepiej weŸcie
go na muszkę, bo jeszcze złamie któremuś rękę.
Mężczyźni dŸwignęli Marka na nogi. Jeden z nich wy-
ciągnął broń.
— Macie to, po co przyszliście — odezwał się Mark. —
WeŸcie to i idŸcie stąd.
Mężczyzna spiorunował go wzrokiem.
— Pytał cię ktoś o zdanie?
— Ona zaczęła to czytać dopiero dzisiaj. — Mark nie
dawał za wygraną. — Nawet nie wie, o czym Corsi pisze.
Bandyta przyjrzał się uważnie stronom maszynopisu.
— Tak? A kto porobił te uwagi na marginesie? —
Potrząsnął głową z niesmakiem. — Zamknij się, kolego, i
pozwól, że ja będę zadawał pytania. — Odłożył maszynopis i
podszedł do Arianny. — Co jeszcze Sal ci dał, skarbie?
Mężczyzna trzymający ja za ramię wzmocnił uścisk.
¯ołądek podszedł jej do gardła.
— Dostałam tylko maszynopis.
— A dokumenty?
— Nie było niczego takiego — odparła. — Wyłącznie to,
co
pan widzi.
Bandyta cmoknął głośno.
— Szefie, może gdybyśmy zanurzyli jej głowę w sraczu,
toby sobie przypomniała.
— Może później — zdecydował przywódca. — Zabierzcie
tę parę zakochanych gołąbków do innego pokoju i zwiążcie
ich, żeby nie zwiałi. — Obrzucił ich przenikliwym
spojrzeniem.
— Zastanówcie się, co ciekawego macie mi do
powiedzenia, a ja tymczasem rzucę okiem na te brednie i
postanowię, co z wann zrobić. Jeszcze coś. Im bardziej będę
zadowolony, tym będę milszy. Jeśli doprowadzicie mnie do
szału, możecie pożegnać się z życiem. — Uśmiechnął się
szyderczo, po czym odprawił ich machnięciem ręki.
Gdy go mijali, Arianna zauważyła tatuaż na jego ręce. To
było połączenie amerykańskiego orla, kuli ziemskiej i
kotwicy. Znała ten symbol, ponieważ chłopak, z którym
spotykała się na studiach, służył w korpusie marynarki i miał
taki sam tatuaż.
Bandyci zaprowądzili ich do pokoju Marka. Jeden z nich
wyjął kawałek liny z kieszeni kurtki. Skrępowali im ręce na
plecach, potem kazali usiąść na łóżku. Związali im nogi w
kostkach i przewrócili na lóżko, tak że leżeli twarzą do siebie.
— Wygodnie wam? — spytał jeden.
— Może chcieliby poduszki? — dodał drugi.
— Albo masaż.
Roześmieli się i skierowali się do wyjścia.
— Śpijcie dobrze — powiedział któryś, zamykając drzwi.
Zrozpaczona Arianna popatrzyła Markowi w oczy.
— Wybacz mi — rzekła, tłumiąc szloch.
— Jeśli można tu kogoś winić, to raczej mnie.
Najwidoczniej nie byłem wystarczająco ostrożny.
— Nie obwiniaj się. Próbowałeś mnie ostrzec, ale nie
chciałam cię słuchać.
— Zostawmy ten temat — powiedział zrezygnowanym
głosem.
— Och, Maik, myślisz, że nas zabiją? — Wciąż me mogła
uwierzyć w to, co się stało. To przypominało jakiś koszmar.
Maik przestrzegał ją przed mebezpieczeiistwem, lecz do
głowy jej me przyszło, że spotka ich coś tak strasznego.
— Nie. Gdyby mieli taki zamiar, nie zakładaliby
kommiarek. Trup i tak nikogo me zidentyfikuje.
To brzmiało sensownie. Zrobiło jej się trochę raŸniej.
— Obyś miał rację.
— W tych okolicznościach powinniśmy współpracować z
nimi. Sdząc z pytaii, interesuje ich maszynopis Corsiego oraz
dokumenty potwierdzające jego zarzuty. Gdzie jest kartka z
informacją, jak je zdobyć?
Ańanna musiała się zastanowić. Znalazła ją podczas jazdy
z Aspen do Vail. Co z mą zrobiła? Nagle sobie przypomniała.
Wetknęła ją do schowka w drzwiach wypożyczonego
samochodu. Maik odetchnął z ulgą, kiedy mu to powiedziała.
— Świetnie. Jeśli od razu nie znajdą wszystkiego, czego
szukają, będziemy mieli trochę czasu. Gdy wrócą i zażądają
informacji o dokumentach, próbuj kręcić.
— Ajeśli zaczną nas torturować?
— Kłam, dopóki będziesz mogła.
— Dlaczego? Co nam to da?
Zawahał się.
— Mam pewien plan, kwiatuszku.
— Plan? Czego?
— Uratowania się.
— W jaki sposób?
— Szczegóły są nieistotnej ale potrzebuję twojej po-
mocy.
Popatrzyła na niego sceptycznie. Jak to sobie wyobrażał?
Byli związani i nie mogli się ruszać. Nie jej pomocy
potrzebował, ale oddziału komandosów.
— Posłuchaj, Arianno — powiedział poważnym tonem.
— Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale w zegarku mam
zainstalowany sygnalizator. W tej pożycji nie mogę go
uruchomić, jednak gdybym przekręcił się do ciebie plecami,
może tobie by się udało.
— O czym ty, do licha, mówisz?
— O wydostaniu się stąd — odparł. — Mówię ci, że
możemy wezwać pomoc, jeśli zdołasz włączyć sygnalizator.
Tak szybko mnie skrępowali, że nie zdążyłem nic zrobić.
Arianna pomyślała, że chyba Maik postradał zmysły.
— Obawiam się, że miałeś zbyt wiele wrażeń. Spróbuj się
odprężyć.
— Ari — nie dawał za wygraną —ja nie żartuję. Mam
sygnalizator, z którego mogę korzystać w nagłych wypadkach.
Pomóż mi wezwać pomoc.
— To znaczy kogo?
- Nieważne.
— Jak to, nieważne?
— Martwi mnie duża odległość — rzekł, puszczając mimo
uszu jej pytanie — oraz góry. Nie jestem pewien, czy sygnał
zostanie odebrany.
Była prawie pewna, że zwariował.
— Kochanie, wiem, że się denerwujesz, ale wszystko
będzie dobrze. Obiecuję ci. Powiem tym draniom, gdzie
włożyłam kartkę, a wtedy na pewno nas puszczą.
— Posłuchaj, Arianno, ci ludzie są niebezpieczni i może
nie mamy już dużo czasu. Czy mogłabyś łaskawie odwrócić
się do mnie plecami?
Przybrał ostry i stanowczy ton, zupełnie nie pasujący do
dawnego Marka, ani nawet do rycerskiego mężczyzny, który
ostatnio tak ją pociągał. To prawda, że zostali pokonani przez
napastników, ale Mark dzielnie się bronił. Trzeba było trzech
mężczyzn, żeby go obezwładnić. A to mistrzowskie pchnięcie
stopą naprawdę ją zaskoczyło.
— Kiedy się nauczyłeś samoobrony?
— Arianno, to nie pora na pytania.
— Cóż, chciałabym wiedzieć. Nigdy mi nie mówiłeś, że
potrafisz robić takie rzeczy. Na pewno nie nauczyłeś się
walczyć jak karateka, oglądając filmy.
— Nie, przeszedłem odpowiednie szkolenie.
— Kiedy?Poco?
— Słuchaj — odparł, tracąc cierpliwość — możemy
porozmawiać o tym później. Odwróć się i włącz sygnalizator
w moim zegarku, zanim będzie za późno.
Westchnęła i przekręciła się na bok. Mark zrobił to samo,
po czym przysunął się do niej, tak by ich ręce się stykały.
— Najpierw musisz znaleźć zegarek — poinstruował ją.
— 0” Boże, tak mocno związali mi ręce, że są zupełnie
zdrętwiałe. Dobrze, że mogę poruszać palcami.
— Pospiesz się.
Musiała podciągnąć się na łóżku. Od razu wymacała linę,
ale dostanie się do zegarka sprawiło jej trochę kłopotu.
— Nareszcie — rzekła. — Czuję szkiełko.
— W porządku. Jeśli przesuniesz po nim palcami w
kierunku mojego nadgarstka, to trafisz na dwa malutkie
pokrętła. Musisz znaleźć to, które jest na wysokości mego
kciuka.
— A gdzie masz kciuk?
— Nie wiem, chyba go wyczujesz.
— Świetnie. — Pomacała palcami dokoła, ale miała tak
niewielką możliwość manewru, że trudno jej było cokolwiek
znaleźć. Wtem jej palec wskazujący zawadził o coś.
—
Chyba
znalazłam
pokrętło
—
powiedziała
podekscytowanym głosem.
— Wyczuwasz drugie?
— Nie. — Przesunęła palcami najdalej jak mogła. — Tak,
jest tutaj. — Miała wrażenie, że wszystko jest odwrócone do
góry nogami. — Cholera — zdenerwowała się — Nie udami
się.
— Owszem, uda. Już prawie je mamy.
Nagle drzwi otworzyły się i jeden z mężczyzn wszedł do
sypialni. Zobaczył, że są odwróceni do siebie plecami.
— Co się stało? Pokłóciliście się?
— Nie podoba mi się jego oddech — powiedziała
niezadowolonym tonem Arianna.
— Na pewno nie próbujecie uciec?
— Nie mogę ruszać nawet małym palcem, tak mocno
mnie związaliście.
— Myślcie o tych dokumentach. Szef zaczyna się
niecierpliwić
Ku ich uldze wyszedł.
- Dzięki Bogu - rzekła Arianna.
Natychmiast wróciła do mozolnych poszukiwań. Tym
razem szybciej odnalazła maleńkie pokrętła.
— W porządku, chyba wiem, które jest właściwe —
stwierdziła.
— Kręć w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek
zegara, aż do oporu.
— W kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara?
Mark, w tym położeniu, nie wiem, czy to ma być z góry na
dół, czy z lewa do prawa.
— Po prostu kręć do tyłu. W stronę swojego kciuka.
Z trudem wykonała polecenie.
— Zrobione. Dalej nie chce się kręcić.
— Mogłabyś dostać za to medal — stwierdził.
— Wystarczy mi wolny dzień na zakupy.
— Dobra robota. Teraz pozostaje nam tylko mieć
nadzieję,
że sygnał został odebrany.
Mark ścisnął jej palce. Jego dotyk uspokajał. Podczas
gorączkowych
starań
o
uruchomienie
sygnalizatora
zapomnieli o strachu, ale teraz poczucie zagrożenia i
bezsilności powróciło.
— Myślisz, że nic nam się me stanie? — spytała drżącym
głosem Ańanna.
— Bardzo bym chciał, kochanie. Wszystko zależy od
tego, czy nasze wezwanie zostało odebrane — powiedział to z
takim przekonaniem, jakby naprawdę wiedział, co robi.
— Mark — odezwała się po chwili — proszę, powiedz mi,
co się dzieje.
— Być może pomoc jest już w drodze.
— Ale kto ma nam pomóc?
Milczał jak załdęty.
— Mark? — Słyszała, że próbuje się przekręcić.
-. Arianno — poprosił — odwróć się do mnie.
Gdy spełniła jego życzenie, zobaczyła, że wpatruje się
mą intensywnie.
— O co chodzi? — spytała.
— Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
Była ciekawa, do czego zmierza.
— Nie, Chyba nie.
— Teraz też tego nie zrobię. Musisz mi zaufać, to wszy-
stko.
— Ale dlaczego me możesz mi niczego wyjaśnić?
Nie odpowiedział.
— To policja? Powiadomiłeś ich, że mafia może się tu
pojawić? Tym zajmowałeś się przez ostatnie dni?
Nadal milczał. Arianna doszła do wniosku, że tak właśnie
postąpił. Spiskował z policjantami za jej plecami, a teraz nie
chce się do tego przyznać. O Boże, pomyślała. ¯eby to było
prawdą! Jak w tych okolicznościach Maik mógł pomyśleć, że
będzie na niego zła. Jego zapobiegliwość może uratować im
życie!
— Słuchaj, nie martw się, że zrobiłeś coś bez mojej
wiedzy
— powiedziała. — Gdybym się o tym dowiedziała,
pewnie bym się wściekła. Nie przeczę. Okazało się, że miałeś
rację.
— Jeszcze nie jesteśmy wolni, Ariamio. Mam nadzieję, że
później będziemy mieli okazję pośmiać się z tego.
— Cieszę się, że wszystkim się zająłeś Obiecuję, że już
nigdy nie będę uprzykrzała ci życia. Myliłam się, to fakt.
Człowiek powinien przyznać się do błędu. Tego wymaga
zwykła przyzwoitość.
Mark się uśmiechnął. Arianna obrzuciła go zdziwionym
wzrokiem.
— owiedzialam coś śmiesznego? — spytała.
— Nie wiem, nagle wydało mi się dziwne, że
rozmawiamy o zasadach, na jakich ułożymy nasze stosunki,
nie wiedząc, czy za godzinę będziemy jeszcze żyli.
— Ani czy w ogóle będą nas łączyły jakieś stosunki —
dodała.
— No właśnie.
— Och, Mark, tak mi przykro. Zachowałam sięjak ostatnia
egoistka, myśląc wyłącznie o swojej karierze. Gdybyśmy
skontaktowali się z FBI, tak jak proponowałeś, nigdy nie
doszłoby do tego napadu.
Mark wyciągnął szyję i zdołał pocałować ją w usta.
— Zrobię, co w mojej mocy — mruknął. — Nie pozwolę,
by coś ci się stało. Obiecuję.
Łzy popłynęły jej po policzkach, zwilżyły włosy. Arianna
przysunęła się do niego najbliżej, jak mogła. Pocałowała go w
brodę.
— Dziękuję, że jesteś — szepnęła.
— Kocham cię, Arianno.
— Dlaczego to się zdarzyło właśnie teraz, kiedy zaczęło
nam być ze sobą tak dobrze?
— Myślisz, że zdołalibyśmy ich namówić, żeby
rozwiązali nas na pół godziny?
— To nie jest śmieszne. Naprawdę się boję.
— Miejmy nadzieję, że sygnał został odebrany. To może
być nasza jedyna szansa — powiedział ponurym głosem.
ROZDZIAŁ 7
Co dziesięć, piętnaście minut któryś z napastników
wchodził do pokoju, by rzucić okiem na Marka i Ariannę, lecz
żaden nie odezwał się ani słowem. Pomoc nie nadchodziła.
NajwyraŸniej sygnalizator nie zadziałał.
— Gdzie są twoi przyjaciele? — wyszeptała Arianna.
— Nie wiem, ale za wcześnie tracić nadzieję. Mają długą
drogę do pokonania.
To dalo jej do myślenia. Policja przyjechałaby z Vail.
Skąd jadą przyjaciele Marka, jeśli nie z pobliskiego
miasteczka? Z Denver? Z Waszyngtonu?
— Mark, kogo wezwałeś? FBI?
Westchnął, najwyraŸniej niezadowolony z tego, że się do-
pytuje.
— Czemu jesteś taki tajemniczy?
— Ariaimo, czasami lepiej nie wiedzieć.
Co się z nim dzieje? Czy wymyslił sobie to wszystko?
Pewnie zbyt szybko uwierzyła, że jego plan jest prawdziwy.
Zanim zdążyła zadać mu kolejne pytanie, dwóch mężczyzn
weszło do pokoju.
— No dobra, szanowna pani — powiedział jeden z nich.
— Pora wszystko wyśpiewać.
Obaj byli potężni, więc bez trudu chwycili ją za ramiona
i podnieśli z łóżka. Ariannie serce waliło jak młotem, gdy
zaczęli
ją
rozwiązywać.
Rozmasowała
zdrętwiałe
nadgarstki
i spojrzała na Marka, zastanawiając się, czy widzi go po
raz
ostatni.
— Co z nią zrobicie? — spytał.
— Zamknij gębę! — usłyszał w odpowiedzi.
Jeden z gangsterów ruszył•w stronę drzwi. Drugi chwycił
ją za ramię i zaprowadził do frontowegó pokoju, w którym ich
przywódca, człowiek. z tatuażem na ręce, siedział na kanapie.
Na stoliku do. kawy leżał maszynopis Sala Corsiego. Arianna
nie widziała twarzy mężczyzny, gdyż wciąż mial kominiarkę,
lecz jego gesty zdradzały zniecierpliwienie.
— Siadaj — powiedział, wskazując krzesło naprzeciw
siebie.
Popchnięta w kierunku krzesła, usiadła i zaczęła masować
sobie nadgarstki. Zerknęła na otaczajych ją zamaskowanych
mężczyzn, próbując opanować strach chwytający ją za gardło.
— Wygląda na to, że Salie wszystko wyśpiewał, wszystko
co do joty — z niesmakiem stwierdził mężczyzna. — Co
dostałaś poza maszynopisem?
— Nic — odparła drżącym głosem.
— Salie ukrył gdzieś kupę dokumentów i muszę je
znaleźć.
Nadeszła krytyczna chwila. Czy ma wyjawić prawdę, czy
kłamać? Czuła, że powinna się bronić. Mark też ją prosił, by
starała się wywieść ich w pole.
— Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co z nimi zrobił? Jestem
tylko redaktorką.
— Skoro chcesz opublikować te gryzmoły, to musisz mieć
dowody, że Salie nie wyssał sobie tego wszystkiego z palca.
Nikt nie chce procesu. Wiesz o tym równie dobrze, jak on
wiedział. Gdzie są dokumenty?
— Ja ich nie mam.
Pogroził jej palcem.
— To już słyszałem. Zmień płytę.
Narastający gniew pomógł Ariannie przezwyciężyć strach.
Jak ten drań śmie tak do niej mówić!
— Chciałabym je zobaczyć tak samo jak wy. Mężczyzna
potrząsnął głową.
— Chyba masz kłopoty ze słuchem. — Zwrócił się do
swoich ludzi: — Chłopcy, który z was ma ochotę przepłukać
jej uszyw sraczu?
— Ja, szefie — powiedział któryś.
— W porządku — odparł szef. — Zabieraj się do roboty.
Ariannę ogarnęło przerażenie. Jeden z mężczyzn podszedł
do niej i chwycił ją za ramię.
— Chwileczkę — zaprotestowała. — Powiedziałam tylko,
że chciałabym je zobaczyć. Nie powiedziałam, że nie wiem,
gdzie ich szukać.
— Zostaw ją — powiedział szef. — No więc, gdzie są?
Mężczyzna puścił ją. Opadła z powrotem na krzesło,
wściekła, że została pokonana.
- W tajnej skrytce w Brooklynie.
— To za mało; skarbie. Musisz podać więcej szczegółów.
— Zapomniałam adresu — rzekła — ale jest zapisany na
kartce, którą zostawiłam w samochodzie Marka.
— Czy twój facet ma kluczyki?
— Chyba tak.
Dał znak jednemu ze swych ludzi.
— Przynieśje.
Po chwili mężczyzna wrócił z kluczykami. Pobrzękując
nimi, wyszedł z domu. Pokój zaległa cisza.
— Co zamierzacie z nami zrobić? — w przyplywie
odwagi
spytała Ariarma.
— Jeszcze nie podjąłem decyzji — odparł szef bandy.
— Nie jesteśmy dla was żadnym zagrożeniem —
zapewniła go. — Nie wiemy, jak wyglądacie... no i przecież
wam pomogłam.
— Trzeba cię było długo namawiać. — Wskazał na
jednego z gangsterów. — Zwiąż z powrotem tę babę i odstaw
do jej faceta.
Arianna odetchnęła. Na razie nie zamierzają zrobić im nic
złego. Jeśli przyjaciele Marka niedługo się pojawią, to może
wszystko dobrze się skończy. Zakładając oczywiście, że
naprawdę istnieją.
Kiedy weszła dn sypialni, na twarzy Marka pojawiła się
ulga. Mężczyźni związali ją, rzucili na łóżko niczym worek
kartofli, po czym zniknęli. Arianna odwróciła się do Marka.
— Zmusili mnie do powiedzenia o skrytce na listy —
wyznała z bólem. — Jeden z nich poszedł zabrać kartkę.
— Wszystko w porządku, kwiatuszku, robiłaś, co mogłaś.
— Myślałam, że jeśli wystarczająco długo będę ich
zwodziła, to policja, FBI czy licho wie kto, wreszcie się
pojawi.
— Może nie dostali wiadomości.
I właśnie w tej chwili usłyszeli szum silnika. Najpierw
wzięli go za samolot, ale potem warkot helikoptera stał się
bardzo wyraŸny. Wsłuchiwali się w napięciu.
— To mogą być oni — z ożywieniem powiedział Maik.
— Myślisz, że jesteśmy uratowani?
— Mam taką nadzieję.
Mieli wrażenie, że helikopter krąży nad domem. We
frontowym pokoju rozległy się krzyki. Usłyszeli drugi
śmigłowiec, może i trzeci, a potem długi terkot strzałów.
— Karabin maszynowy — ponurym głosem stwierdził
Maik.
- O mój Boże - wyjąkała Arianna.
Strzelanina, krzyki oraz warkot helikopterów trwały
krótko. Parę razy słyszeli wrzeszczących z bólu mężczyzn.
Pótem wszystko ucichło.
— Mark? — spytała. — Co się dzieje?
— Ciii — odrzekł. — Słuchaj!
Oboje milczeli. Warkot helikopterów cichł, stawał się
coraz słabszy. Po jakimś czasie ustal zupełnie.
Wiatr jęczał cicho wśród sosen. Tylko ptaki świergotały
wesoło, rozpraszając ponury nastrój. Arianna próbowała
zgadnąć, co się dzieje. Mark wciąż nasłuchiwał.
Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Rozległy się
strzały i tupot butów. Arianna wstrzymała oddech. Czuła, że
nerwy ma napięte jak struny.
Potem drzwi do sypialni odskoczyły z taką siłą, że ściany
się zatrzęsły. Arianna krzyknęła na widok potężnego
mężczyzny w polowym mundurze i panterce, który trzymał w
rękach automat. Z pomazanej zieloną i brązową farbą twarzy
patrzyły na nich niespokojne oczy.
— Jesteśmy sami! — krzyknął Maik. — Wszystko w
porządku.
- Pan Lindsay?
- Tak.
— Są tutaj! — zawołał olbrzym do swoich niewidocznych
towarzyszy.
W pokoju pojawił się drugi mężczyzna, tak samo ubrany i
uzbrojony. Jego surowe spojrzenie nieco złagodniało na ich
widok,
— Ilu ich było? — spytał, zwracając się do Marka.
— Pięciu.
— Mamy ich wszystkich. — Wyszedł.z pokoju, ajego
kolega opuścił broń i przewiesił ją sobie przez ramię.
— Może nas rozwiążecie — zasugerował Mark.
— Jasne.
Mężczyzna oparł karabin o ścianę, wyciągnął nóż z
pochwy i podszedł do łóżka.
Najpierw rozciął sznury na rękach Arianny, apotem
uwolnił Marka.
— Dobrze się pani czuje? — spytał, gdy usiadła na brzegu
łóżka.
— Tak — odparła. — Dzięki wam. — Popatrzyła na
Marka, który okrążał łóżko.
— I Markowi, oczywiście.
Położył jej ręce na ramionach. Przywarła do niego, drżąc
na całym ciele.
W pokoju frontowym rozległy się głosy.
— Są tutaj, panie kapitanie — powiedział ktoś i po chwili
pojawił się starszy łysiejący mężczyzna w spodniach koloru
khaki i granatowej wiatrówce.
— Och, Mark — powiedział z uśmiechem. — Cieszę się,
że jesteś cały i zdrowy.
Uścisnęli sobie dłonie.
— Ja też się cieszę, możesz mi wierzyć — odparł Mark.
— Poznaj pannę Hamilton.
— A tak, to ta młoda dama. Witam panią.
— Dzień dobry — powiedziała Arianna i podała rękę
kapitanowi.
— Jones — przedstawił się. Kąciki jego ust lekko się
uniosły. — Chyba nic się pam nie stało. Miło mi, że
przybyliśmy na czas.
— Nie tak jak mnie, zapewniam pana.
Mężczyzna znowu zwrócił się do Marka.
— Myślę, że powinniście natychmiast wyjechać.
— Owszem,
— Na szczęście ten dom leży na odludziu, a w sąsiedztwie
chyba nikt nie mieszka.
— Tak mi się wydawało — przytaknął Mark. — Ale nie
wiadomo, kiedy ktoś się pojawi.
Ariamia była trochę zdziwiona zażyłością Marka z panem
Jonesem, lecz powstrzymała się od komentarzy. Razem z nimi
weszła do frontowego pokoju. Na podłodze leżały ciała dwóch
gangsterów. Wciąż mieli kominiarki na twarzach, a z ich
piersi sączyła się krew.. W pokoju było jeszcze trzech
mężczyzn w mundurach, których twarze pokrywały barwy
ochronne. Jeden z nich przykrywał plastikową folią ciało
leżące najbliżej drzwi. Arianna zbladła. Marki Jones
pośpiesznie wyprowadzili ją z domu.
— Gdzie pozostali? — spytał Mark, gdy wyszli, na świeże
powietrze.
— Dwóch w lesie za domem, a jeden na parkingu. Jedne
zwłoki już zostały usunięte — poinformował go Jones. — Z
resztą uwiniemy się w mgnieniu oka.
— Czy budynek bardzo ucierpiał? — spytał Mark,
spoglądając na fasadę domu.
— Nie. Najważniejsze, żeby zrobić porządek w środku.
— SprawdŸcie, czy nie ma dziur po kulach — polecił
Mark.
— Jeśli będą, trzeba je załatać. Możemy utrzymywać, że
to myśliwi strzelali tu przez pomyłkę.
— Dobry pomysł — zgodził się Jones.
Arianna słuchała z coraz większym zdumieniem. Mark
zachowywał się tak, jakby był członkiem tej grupy. Widziała,
że traktują go z szacunkiem. Nie mógł być w tak zażyłych
stosunkach z lokalną policją, a tym bardziej z FBI.
— Nie spodziewam się żadnych kłopotów ze strony
miejscowych władz — mówił Jones — ale nasze możliwości
działania na tym tezenie są bardzo ograniczone. Najlepiej by
było, gdybyśmy zrobili porządek i wynieśli się stąd jak naj
szybciej.
— Zgadzam się — rzeki Mark.
Arianna popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
Zachowywa się jak dowodzący akcją.
— Mark — pociągnęła go za rękę.
— Chwileczkę — rzekł i wyswobodził dłoń. — Muszę
porozmawiać z panem Jonesem. Możesz trochę poczekać?
Mężczyźni odeszli parę kroków, a ona tymczasem
obserwowała przybyłych. Nie zachowywali się jak policjanci,
zaczęła więc wątpić, czy mają coś wspólnego z elitarną
jednostką komandosów, jak z początku przypuszczała. Nie
mieli żadnych insygniów ani znaków identyfikacyjnych na
mun
durach.
Mark i Jones wciąż byli pogrążeni w ożywionej
rozmowie, kiedy w oddali usłyszała warkot silnika. Helikopter
wzmósł się nad wierzchołki drzew i poleciał w kierunku Vail.
Maszyna znajdowała się zbyt daleko, by mogła dobrze się
jej przyjrzeć, ale odniosła wrażenie, że nie jest własnością
wojska.
Mark wrócił do mej po paru minutach, gdy Jones zaczął
konferować z jednym ze swych ludzi. Sądząc po jego minie,
nie był szczególnie zadowolony, ale wydawał się trochę
spokojniejszy.
— Co tu się dzieje? — spytała Arianna.
— Podjęliśmy z panem Jonesem decyzję o
natychmiastowym wyjeŸdzie. Powiedziałem mu, że będziesz
chciała zabrać swoje rzeczy. Pozwolisz, żeje spakuję? Lepiej,
żebyś nie wchodziła do środka.
Wzięła głęboki oddech.
— Mark, kim są ci ludzie? To nie policjanci.
- Nie.
— A zatem, kim są?
— Arianno — rzekł, biorąc ją za rękę — może później o
tym porozmawiamy. Teraz musimy jak najszybciej się stąd
wydostać. To bardzo ważne. UsiądŸ sobie na schodkach —
poprosił.
— Wrócę za parę minut. Obiecuję, że wszystko dobrze się
skończy.
Arianna spełniła jego prośbę, ale była pewna, że dzieje się
coś bardzo dziwnego. Wtem przypomniała sobie o czymś.
— Mark! — krzyknęła za nim.
Był już w środku, więc tylko wysunął głowę przez otwarte
drzwi,
- Co?
— Maszynopis. Nie mogę go zostawić.
Jego twarz przybrała posępny wyraz.
— W porządku.
Po niecałych pięciu minutach wyszedł z domu w
towarzystwie mężczyzny, który niósł jej walizki. Mark
wręczył Ariannie papierową torbę. Gdy zajrzała do środka,
zobaczyła wepchnięte bezładnie kartki maszynopisu.
— Musimy jechać — powiedział, biorąc walizki od
mężczyzny.
Podeszli do Jonesa.
— Wszystko gotowe? — spytał uprzejmie, patrząc
jednocześnie na zegarek.
Ruszyli w stronę parkingu. Arianna rzuciła Markowi kilka
pytających spojrzeń, lecz udał, że niczego nie zauważył. W
połowie drogi wybuchnęła:
— Nikt się nie dowie o tej strzelaninie, prawda?! Nikogo
o niej nie powiadomisz i będziesz udawał, że nic się nie stało.
— Ariimno, proszę cię — rzucił zniecierpliwionym
tonem.
— Później o tym porozmawiamy.
— Nie chcę brać w tym udziału — ostrzegła go.
— Pani nie bierze w tym udziału, panno Hamilton —
wtrącił Jones. — To się w ogóle nie wydarzyło.
— Jak to się nie wydarzyło?! Co pan opowiada! — rzuciła
niezbyt grzecznie, ale była naprawdę zdenerwowana. —
Zostaliśmy napadnięci przez gangsterów. Zabiliście ich, by
nas ratować.
— Proszę mi wierzyć — rzekł Jones — lepiej będzie, jeśli
potraktuje to pani jak zty sen. ¯aden niewinny człowiek me
został poszkodowany i tylko to się liczy.
Arianna oniemiała. Udział Marka w tej operacji niepokoił
ją coraz bardziej. Wzięła go za rękę i odciągnęła na bok, by
Jones ich nie słyszał.
— Co się, u diabła, dzieje? — spytała szeptem. —
Wiesz,że nie wolno nam opuścić miejsca zbrodni. Musimy coś
zrobić.
— Właśnie, Arianno. Zabieram cię stąd.
— Ale także robisz ze mnie wspólnika. Daj spokój, Mark,
chyba nie oczekujesz, że wyjadę jakby nigdy nic.
— Arianno, powiedziałem, że porozmawiamy we
właściwym czasie. A to nie jest odpowiednia chwila. Proszę
cię, uspokój się. Już itak Ÿle się stało, że zostałaś wciągnięta
w tę operację.
Mark nigdy nie zwracał się do niej tak ostrym tonem. Co
się z nim stało, skąd to przeobrażenie?
Można było odnieść wrażenie, że Mark nie związał się z
tymi ludŸmi wciągu paru ostatnich dni. Wyglądało nato, że
był członkiem tej grupy.
Gdy dotarli na parking, zobaczyli jeszcze dwa śmigłowce
—jeden duży, drugi mały — oraz kilku uzbrojonych
mężczyzn. Były to raczej helikoptery transportowe niż
wojskowe, ale ich znaki identyfikacyjne zostały zamalowane.
Podeszli do mniejszej maszyny.
— Mark — Arianna przytrzymała go za rękę — a co z tą
kartką, na której był adres skrytki na listy?
Zagryzł wargi z irytacji, lecz nic nie powiedział.
— Panie Jones! — krzyknął. — Gdzie jest kartka z
mojego samochodu? Powinien ją mieć ten gangster, którego
złapaliście na parkingu.
Jones wyjął z kieszeni kurtki kawałek papieru, podał go
Markowi, a ten wręczył kartkę Ariannie. Włożyła ją do torby,
w której był maszynopis.
— To wszystko? — spytał Jones.
Mark spojrzał na nią.
— Coś jeszcze?
— Nie — odparła, a pod nosem dodała: — Ale byłabym
szczęśliwsza, gdybym wiedziała, co się dzieje.
Nic nie wskazywało nato, że Mark usłyszał te słowa.
Pomógł jej wsiąść do helikoptera, po czym wrzucił ich
bagaże i dopiero wtedy usadowił się obok mej w tyle
maszyny. Jones odszedł na bok, by porozmawiać z jednym ze
swoich ludzi. Potem wszedł na pokład i zajął miejsce obok
pilota. Wydał mu kilka instrukcji i rozsiadł się wygodnie w
fotelu. Rozległ się ryk silnika. Po chwili oderwali się od
zbocza i wznieśli w powietrze.
Arianna zerknęła na Marka.
— Dokąd lecimy? Czy to ściśle tajne?
— Ściśle tajne. — Uśmiechnął się złośliwie, ale
jednocześnie wziął ją za rękę i czule uścisnął.
Manna odtworzyła w pamięci piekło ostatnich godzin.
Napad, wysłani sygnału wzywającego pomoc i ich
dramatyczne ocalenie. To było jak zły sen. Albo jak kiepski
film.
Mark obiecał, że jej wszystko wyjaśni. Obrzuciła go
zaciekawionym spojrzeniem. Co do jednego nie miała
wątpliwości. To nie był ten sam człowiek, z którym się
zaręczyła. Wyjrzała przez okienko i popatrzyła na słońce.
Sądząc po jego położeniu, lecieli w kierunku południowym
albo południowo-wschodnim.
— Mark, wracamy do Aspen?
Kiwnął głową.
— Owszem.
— Dlaczego?
— Bo tam jest najbliższe lotnisko.
Czekała na dalsze wyjaśnienia. ale z jego ust nie padło ani
jedno słowo.
— Więc zabierasz mnie z powrotem do Zary?
— Nie—odparł.
— A gdzie?
— Zobaczysz.
Ańanme zdecydowanie nie podobało się to wszystko, ale
me bardzo mogła narzekać. Przecież uratował ją przed mafią.
Niemniej jednak...
— Możesz uchylić rąbka tajemnicy?
— Będzie na nas czekał samolot, którym polecimy w
bezpieczńe miejsce. Tam będziemy mieli dużo czasu na
wyjaśnienia. Wiem, że to wszystko jest trudne do zrozumienia
— dodał — ale w tej chwili nic nie mogę na to poradzić.
Obiecałem, że we właściwym czasie wszystko ci wytłumaczę,
i dotrzymam słowa. Na razie musisz mi zaufać.
Łatwo mu mówić, pomyślała.
ROZDZIAŁ 8
W linii powietrznej odległość miedzy Vail i Aspen wcale
nie była taka duża. Wystarczyło przelecieć nad pasmem gór,
co dla helikoptera było dziecinną igraszką. Widząc z góry
Aspen, które względnie dobrze znała, Ańanna odczuła ulgę.
Pragnęła jak najszybciej znaleźć się na ziemi.
Śmigłowiec wylądował w odległej części lotniska, z dala
od budynku portu, co wcale jej ąie ucieszyło. W pobliżu stał
samolot, do którego drzwi były otwarte, a schodki spuszczone.
Zrozumiała, że chcą ją zabrać prosto do samolotu. Nie ma co
marzyć o kupnie gazet w kiosku na lotnisku.
Pierwszy wysiadł Jones, drugi Mark, który poczekał, by
jej pomóc. Arianna zeszła na dół, przyciskając do piersi torbę
z maszynopisem.
— To nasz samolot — powiedział Mark.
— Nie wsiądę do niego, dopóki wszystkiego mi nie wy-
jaśnisz.
Mark spojrzał na Jonesa, który szedł już w kierunku
schodów, po czym zerknął niecierpliwie na zegarek.
— Nie możesz poczekać, aż wejdziemy na pokład?
— Nie, teraz albo nigdy.
— Dlaczego?
— Jeśli nie spodoba mi się twoja opowieść, to podziękuję
ci za dalszą pomoc.
— Wiedziałem, że kiedyś będę musiał stawić temu czoło
— rzekł. — Ale nie przypuszczałem, że dojdzie do tego na
lotnisku w Aspen.
¯ołądek podszedł jej do gardła. Oto miała się dowiedzieć,
że w ogóle nie znała Marka Lindsaya.
— Idziecie?! — zawołał Jones.
— Za chwilę! — odkrzyknął Mark. — Nie czekaj na nas.
— Odwrócił się do niej. Jego twarz odzwierciedlała
wahanie. NajwyraŸniej zastanawiał się, jak jej to powiedzieć.
Postanowiła mu pomóc.
— Nie jesteś tym, z kim byłam zaręczona, prawda, Mark?
— Oczywiście, że jestem, Po prostu nie wszystko o mnie
wiesz. — Wziął głęboki oddech i popatrzył na pokryte
śniegiem góry. — Od kilku lat należę do organizacji, która
wykonuje... powiedzmy, bardzo delikatne zadania. To agenda
rządowa, jej działalnośd jest ściśle tająa.
— Jesteś szpiegiem?
— Detektywem, dokładniej rzecz biorąc
Nie posiadała się ze zdumienia.
— Zamierzaliśmy wziąć siub, Marku Lindsay, a ty
dopiero teraz mi mówisz, e jesteś. drugim Jamesem Bondem?
Wzruszył ramionami.
— Przecież się me pobraliśmy, czyż nie?
— Ale mieliśmy!
— Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, kwiatuszku.
— A gdybym wyszła za ciebie? — Jej oczy zwęziły się z
gniewu.
— Powiedz prawdę. Przyznałbyś się do wszystkiego przed
ślubem czy dopiero podczas nocy poślubnej?
— Jasne, że zamierzałem powiedzieć ci o tym przed
slubem,Ari.
— Nie wiem, czy ci wierzyć. Po tym, co dzisiaj
zobaczyłam, sądzę, że wolałbyś poczekać, aż sprawa sama się
wyda. Na przykład przy wkładaniu bielizny do twojej szuflady
znalazłabym książkę kodów albo strój Supermana.
Roześmiał się, po czym rzucił przelotnę spojrzenie w
stronę samolotu.
— Arianno, nie chciałem, żeby tak wyszło, ale ci
gangsterzy nie żartowali, jak sama zdążyłaś się przekonać. Nie
miałem wyboru. I pamiętaj, że udało się nam wyjść cało z tej
opresji. Wolałbym, żebyś doceniła ten fakt.
— Doceniam. Rzecz w tym, że me jesteś tym, za kogo się
podawałeś. Nie rozumiesz, jakie to było oszustwo? Myślałam,
że zaręczyłam się ze zwyczajnym mężczyzną, a tymczasem
okazuje się, że jesteś... superagentem!
— Zapewniam cię, że to bardziej prozaiczne zajęcie, niż ci
się wydaje. A skoro poznałaś prawdę, czy możemy już iść?
— Nie, dopóki nie odpowiesz na jeszcze jedno pytanie. I
to szczerze. Dla kogo pracujesz? Dla strony amerykańskiej?
- Tak.
- Dla CIA?
— Bez komentarzy.
— Nic więcej nie możesz mi powiedzieć?
— Daj spokój — rzekł. — Odpowiedziałem na twoje
pytania. Wyjeżdżamy. Natychmiast. Nie wiem, czy zdajesz
sobie sprawę z powagi sytuacji. Następnym razem będzie ich
dziesięciu.
Nie mogę ściągnąć korpusu marynarki dla twojej ochrony,
ale mógę cię wywieŸć w bezpieczne miejsce.
— Co się stało z miłym, usłużnym, troskliwym
mężczyzną, z którym byłam zaręczona?
- Zerwałaś z nim - odparł oschłym tonem.
— W porządku, Batmanie — powiedziała z rezygnacją
Arianna. — Zabierz mnie do swojej jaskini.
Parsknął śmiechem.
Nagle ogarnął ją niepokój.
— Mark, ale tak naprawdę to nie jest jaskinia?
Lecieli już dwadzieścia minut, a Arianna me mogła
otrząsnąć się ze zdumienia wywołanego tym, co usłyszała od
Marka. Jones, który pewnie miał w zapasie parę innych
nazwisk, zajął miejsce tuż za pilotem. Ona i Mark siedzieli z
tylu. Dziwne, ale na pokładzie znajdowała się stewardesa,
śliczna, młoda Japonka mówiąca płynną angielszczyzną. Nie
miała na sobie munduru linii lotniczych, tylko szarą spódnicę i
białą jedwabną bluzkę.
— Czy przynieść pani coś do picia, panno Hamilton? —
zapytała uprzejmie.
— Może poproszę o wodę— odparła Arianna.
— A pan, panie Lindsay?
— Nic, dziękuję.
Stewardesa skinęła wdzięcznie głową i wycofała się na
zaplecze.
Arianna wzięła Marka za rękę, który wydał się
zdziwiony, ale i uradowany tym gestem. Teraz, gdy gniew
opadł, poczuła się zagubiona i chciała, by ją uspokoił. Co
gorsza, miała wyrzuty sumienia, że przysporzyła mu tylu
kłopotów. Wszystkiemu winien jej upór. Gdyby posłuchała
Marka i przekazała maszynopis FBI, nic by się nie wydarzyło.
Gangsterzy nie zostaliby zabici, a ona nie naraziłaby siebie i
Marka na niebezpieczeństwo.
Niedawne przerażenie, poczucie bezradności, czekająca ją
niewiadoma spowodowały, że się rozkleiła. Otarła łzy, zanim
zaczęły spływać po policzkach. Nie uszło to.uwagi Marka.
— Hej, co się stało, kwiatuszku?
— Och, tak bardzo mi przykro, że masz przeze ninie tyle
kłopotów.
— To nie twoja wina.
— Oczywiście, że moja. Myślałam wyłącznie o sobie.
Słusznie powiedziałeś, że zależy mi tylko na sukcesie.
Stewardesa przyniosła jej szklankę wody mineralnej.
Arianna podziękowała i upiła łyk.
— Dręczy mnie świadomość, że zapłaciłam wysoką cenę
za poznanie prawdy o sobie. Okropnie wysoką cenę, jeśli
weŸmie się pod uwagę śmierć tych mężczyzn.
— Oni nie byli wzorowymi obywatelami, Arianno.
— Nie, ale byli ludŸmi. A co z Salem Corsim?
— Nie możesz się obwiniać o to, że zginął. Nawet nigdy
się z mm nie spotkałaś.
— Nie, ale gdybym inaczej podeszła do tej sprawy, to
może by żył. A co z Zarą, moją własną siostrą?
— Hej — wtrącił Mark — chyba się zagalopowałaś.
Dobrze, że dostałaś nauczkę, ale nie możesz brać na siebie
wszystkich grzechów świata.
— Naprawdę nie czujesz do mnie żalu, Mark?
— Oczywiście, że nie.
Ścisnęła go za rękę i położyła mu głowę na ramiemu.
Z ulgą stwierdziła, że Mark szpieg jest tak samo troskliwy
i czuły jak dawny Mark.
Udało się jej zasnąć, a po przebudzeniu przekonała się, że
lot
w nie znanym jej kierunku trwa. Mark siedział parę foteli
dalej
i gawędził ze stewardesą. Dowiedziała się, że Mark
prowadzi
podwójne życie. Czy to oznaczą że w jego życiu były i są
inne
kobiety? Manna uświadomja sobie, że popadz w przesadę.
Stewardesa zauważyła, że Arianna już nie śpi. Natychmiast
wstała i podeszła do niej.
— Dobrze, że pani się obudziła — powiedziała. —
Niedługo lądujemy. Czy ma pani na coś ochotę? Może przynie
jeszcze szklankę wody? Albo kanapkę?
— Nie, dziękuję — odparła Manna. Wyjrzała przez
okienko i zobaczyła, że już zmierzcha. — Gdzie jesteśmy?
— Nie wiem — odparła młoda kobieta. —Musi pani
zapytać pana Lindsaya.
Gdy odeszła, Mark powrócił na swoje miejsce. Arianna
przywołała na usta uśmiech.
— Śliczna dziewczyna. Towarzyszyła ci w poprzednich
akcjach?
Mark uśmiechnął się.
— Nie. Szczerze mówiąc, poznałem ją dzisiaj.
— Mężczyzna, który kryje w sobie tyle tajemnic, musi
być pociągający.
— Ciebie to pociąga?
— Bez komentarzy — odparła jego słowami.
Znowu wyjrzała przez okienko. Nadal znajdowali się na
dość dużej wysokości, choć w dole można było dostrzec
światełka.
— Wciąż lecimy.
— Miałaś nadzieję, że to sen?
— Sama nie wiem.
— Poczujesz się lepiej, kiedy wylądujemy i zjesz coś
ciepłego.
— Na pewno nie powiesz mi, gdzie jesteśmy, ale może
przynajmniej mi zdradzisz, w jakim kraju?
— Nadał w Stanach.
— Więc nie zostanę wymieniona na sowieckiego szpiega?
— Kwiatuszku, to jest samolot pasażerski, a nie
szpiegowski — powiedział, ściskając jej rękę.
— Już nie wiem, w co mam wierzyć.
— Bardzo miprzykro z tego pówodu — odrzekł. —
Naprawdę chcę, żebyś czuła się bezpieczna.
— Jak długo zostaniemy tam, dokąd się udajemy?
— Jeszcze nie wiem. Pewnie parę dni.
— Czy będę miała coś do powiedzenia wtej sprawie?
— Owszem, ale po ostatnich wydarzeniach domagam się
prawa weta.
Kiedyś Arianna czułaby się dotknięta taką uwagą, ale
przysporzyła mu już tylu kłopotów, że teraz nie bardzo miała
prawo się żalić.
— Jak sobie życzysz, zero, zero, siedem.
Mark ścisnął ją delikatnie za ramię.
— To mi się podoba. Może już dawno powinienem ci
pokazać swoją szpiegowską kryjówkę.
Spojrzała na niego.
— Na razie szczęście ci dopisuje, agencie Lindsay, ale na
twoim miejscu nie igrałabym z losem.
Uśmiechnął się szeroko.
— Dzięki za ostrzeżenie.
Mark wydawał się o wiele weselszy niż kiedyś. Może
dlatego, że wreszcie mógł być sobą.
Stewardesa poprosiła ich o zapięcie pasów. Ariaima
jeszcze raz spojrzała na pogrążoną w mroku ziemię. Tylko na
zachodzie niebo było na tyle jasne, że na jego tle rysowały się
postrzępione sylwetki gór. Poza nielicznymi światełkami nie
dostrzegła żadnych oznak życia. Równie dobrze mogli
lądować na Księżycu.
— Twoja kryjówka jest w lesie? — spytała, nie odrywając
wzroku od okienka.
— Owszem.
— Często tu przyjeżdżasz?
— Nie.
— Założysz mi przepaskę na oczy, dopóki me znajdę się
w swojej celi?
— Rozważaliśmy z Jonesem taką możliwość —
odpowiedział ze śmiechem — ale doszliśmy do wniosku, że to
nie będzie konieczne.
Arianna spojrzała na Jonesa, który nie zwracał na nich
uwagi przez całą podróż.
— Więc on jest dowódcą? — spytała Marka.
— Niezupełnie. Ale możesz tak o nim myśleć, jeśli to ma
poprawić ci samopoczucie.
Spojrzała Markowi w oczy.
— Chcę cię o coś spytać. Gdybyśmy byli małżeiistwem i
chciałabym, żebyś zrezygnował ze swojego zajęcia, zrobiłbyś
to?
— Nie wyszłaś za mnie, kwiatuszku, więc pytanie jest
bezprzedmiotowe.
Powiedział to lekko, jakby nie rozumiał, jak bardzo ją
zaskoczyła ta sytuacja. Skoro Mark nie wyjawił jej, kim jest
naprawdę, to co jeszcze przed nią ukrywa?
— Czy twoi rodzice wiedzą, czym się zajmujesz?
— Chyba lepiej będzie nie rozmawiać na ten temat.
— Ale ja chcę wiedzieć, czy tylko mnie utrzymywałeś w
nieświadomości.
— Mój ojciec zdaje sobie sprawę z pewnych rzeczy. Nic
więcej me mogę ci powiedzieć.
Obrzuciła go karcącym wzrokiem.
— Bawi cięta sytuacja. Naprawdę cię bawi. Nie mam
codo tego wątpliwości. A ja przez cały czas wierzyłam, że
pracujesz w rodzinnej firmie.
— Znasz to powiedzenie, kwiatuszku. Nigdy nie oceniaj
książki po okładce.
ROZDZIAŁ 9
Kiedy samolot dotknął ziemi, Ariannę, która zdołała
trochę odprężyć się podczas lotu, ponownie ogarnął niepokój.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna, rzucona na
pastwę losu, pozbawiona możliwości kontroli nad biegiem
zdarzeń.
Samolot kołował po pasie startowym, aż w końcu
zatrzymał się przed małym budynkiem, który w niczym nie
przypomniał dworca lotniczego. Doszła do wniosku, że
wylądowali na terenie prywatnym. Stewardesa przyniosła
Ariannie torbę z maszynopisem, którą schowała na czas lotu.
Jones wstał i się przeciągnął. Po raz pierwszy, odkąd weszli na
pokład samolotu, odwrócił się i rzucił jej niedbały uśmiech.
Tymczasem otwarto drzwi i podstawiono schodki.
Stewardesa stanęła przy wyjściu, by ich pożegnać. Jones
ruszył pierwszy, po nim Arianna i Mark.
Powitał ich przenikliwie zimny podmuch wiatru.
Domyśliła się, że są na płaskowyżu. Sądząc po kierunku i
czasie lotu, najprawdopodobniej znaleźli się w Montanie.
Jones ruszył wolnym krokiem w kierunku zaparkowanego
w pobliżu samochodu o nieokreślonym kolorze. Arianna stała
na pasie startowym, drżąc z zimna i przyciskając do siebie
torbę z maszynopisem. Czekała, aż Mark pożegna się ze
stewardesą. Wreszcie podszedł do niej, objął ją ramieniem i
szybkim krokiem poprowadził do samochodu.
— Naprawdę jej nie znasz? — Arianna nie mogła się
powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Nie.
— Nie byłoby w tym nic złego — rzekła. — Urok Jamesa
Ronda polega między innymi na tym, że jest obiektem
pożądania każdej kobiety.
— Do mnie kolejka jest dość krótka.
Arianna zauważyła, że kąciki jego ust unoszą się w
uśmiechu.
— Fałszywa skromność — mruknęła pod nosem, jednak
na tyle głośno, by ją usłyszał.
Za kierownicą samochodu siedział mężczyzna w średnim
wieku, ubrany po cywilnemu. Jones zajął miejsce obok niego.
Mark otworzył Ariannie tylne drzwiczki i wsiadł za mą.
Kierowca uruchomił silnik i ruszyli. Minęli bramę i znaleźli
się na brukowanej drodze. W zasięgu wzroku me było
żadnych domów.
Ujechali zaledwie parę kilometrów, gdy Jones zwrócił się
do Arianny:
— Nie byliśmy w stanie dostatecznie przygotować się na
pam przyjazd, panno Hamilton, musieliśmy trochę... no
powiedzmy, improwizować. Zazwyczaj nie mamy gości.
— Domyślam się — odparła.
— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zapewnić
pani jak najlepsze warunki, ale tabaza została zaprojektowana
pod kątem potrzeb naszego personelu.
— Oczywiście, panie Jones. Doskonale to rozumiem i
jestem panu ogromnie zobowiązana.
Przyjął ze spokojem jej podziękowanie.
— Obawiam się, że muszę panią prosić, by przebywała
wyłącznie w swoim pokoju, części wypoczynkowej lub
kafeterii. Może pani opuszczać tę strefę tylko w towarzystwie
kogoś z personelu. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt
uciążliwe ograniczenie.
— Nie, babcia zawsze mnie uczyła, że trzeba
podporządkować się regułom, które obowiązują w innych
domach.
Jones uśmiechnął się, chÓć nie był pewien, czy
przemawia przez nią uprzejmość, czy sarkazm.
— Muszę także panią prosić, by nie rozmawiała z
członkami personelu o ich pracy ani o wyposażeniu bazy —
takie pytania mogą ich postawić w niezręcznej sytuacji. Pan
Lindsay będzie pani jedynym Ÿródłem informacji.
Rozwiązaniem alternatywnym byłoby odizolowanie pam od
otoczenia, lecz pan Lindsay zapewnił mnie, że to nie będzie
konieczne.
Arianna zerknęła na Marka.
— Jego zaufanie mi pochlebia. I obiecuję, panie Jones, że
nie zawiodę ani jego, ani pana.
- Wspaniale.
Mark podniósł jej dłoń do ust i pocałował palce. Ten
drobny gest sprawił jej prawdziwą przyjemność.
Przejechali trzy albo cztery kilometry; zanim zbliżyli się
do ogromnego, słabo oświetlonego kompleksu budynków,
ogrodzonego drutem kolczastym. Choć nie przypominało to
więzienia, ogólne wrażenie było przygnębiające.
Bramy strzegli dwaj mężczyźni w mundurach.
Arianna pomyślała, że już samo położenie bazy
gwarantuje jej bezpieczeństwo.
Zastanawiała się, co Maik robi w organizacji zajmującej
się szpiegostwem. Czy praca w banku była tylko przykrywką?
Czy w rzeczywistości jest specem od szyfrów, bomb,
elektronicznej inwigilacji czy jakichś innych tajnych zadań?
Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że przez tyle miesięcy nie
domyśliła się, iż ją okłamuje. Ale tak właśnie było.
Samochód zatrzymał się przy niskim budynku, który
wyglądał jak sklep lub magazyn. Zdziwiła się. Czy tu
mieszkają członkowie personelu? Jeśli tak, to pomieszczenia
muszą być dość prymitywne.
Wysiedli z wozu. Jones poprowadził ich do niskich
schodów, którymi wchodziło się na mały, betonowy ganek.
Wejścia broniły podwójne stalowe drzwi. Nigdzie nie było
okien.
Nad drzwiami umieszczono żarówkę w metalowej
oprawie, która kołysała się na wietrze. Arianna wzdrygnęła się
na widok ponurego budynku, miała nadzieję, że wewnątrz
będzie przytulniej.
Kiedy Jones otworzył drzwi,. zalało ich jasne światło.
Znaleźli się w pustym, dość przestronnym holu, który z trżech
stron otaczały niewielkie przeszklone pomieszczenia biurowe.
Przez duże szyby widać było ludzi w cywilnych ubraniach.
Na czwartej ścianie znajdował się rząd wind, trochę
dziwny w jednopiętrowym budynku.
— Przepraszam na chwilę — zwrócił się do nich Jones.
Arianna zerknęła na Marka, który podchwycił jej spojrzenie i
uśmiechnął się lekko.
— Musisz przyznać, że trochę tu nietypowo.
— Cóż, nie jest to eleganckie biuro na Manhattanie, z
jakim zawsze mi się kojarzyłeś.
— Jeśli lubi się ryzyko, trzeba za to płacić.
Jones skierował się w stronę wind, dając im znak, by szli
za nim. Pojawił się też kierówca z bagażami.
— Wezmę je — rzekł Maik. — Nie ma sensu, żeby zwoził
pan to wszystko na dół.
— Spec od wszystkiego — mruknęła.
— To normalne, kiedy się pracuje dla rządu.
Czekali na windę. Nie było sygnalizatora pięter, ale nie
ulegało wątpliwości, że mogą jechać tylko w dół.
Wreszcie wszyscy troje wsiedli do windy. Tu także nie
było przycisków z numerami pięter, tylko strzałki w górę i w
dół.
— Jednak jedziemy do jaskini Batmana — odezwała się,
przerywając ciszę.
— W pewnym sensie — odparł Mark z lekkim
uśmiechem.
— Mam nadzieję, że nie cierpi pani na klaustrofobię,
panno Hamilton?
— Ja też mam taką nadzieję.
Winda zjeżdżała z dużą szybkością w dół. W końcu
dŸwig stanął i drzwi otworzyły się bezszelestnie.
Arianna pierwsza wyszła do niewielkiego holu. Trzy pary
podwójnych drzwi znajdowały się po jego trzech stronach.
Drzwi naprzeciw były zamknięte, pozostałe — otwarte. Za
nimi widać było dwa długie korytarze. Pan Jones wskazał
przejście po lewej stronie.
— Do kafeterii, pokojów wypoczynkowych i małej
biblioteki tamtędy — powiedział. — Do kwater tędy. —
Przeszedł przez drzwi po prawej stronie i ruszył korytarzem.
Mark i Arianna poszli za nim.
— Czasami dobre towarzystwo jest ważniejsze od
warunków, w jakich się mieszka — rzucił półgłosem Mark.
Zwolniła, by Jones ich nie słyszał.
— Czy to znaczy, że będę dzieliła z tobą pokój?
— Można by to załatwić.
-. Na pewno inne dziewczyny zero, zero, siedem same
wskakiwały mu do łóżka, ale ja spróbuję się oprzeć jego
czarowi.
— Lubię wyzwania.
Drzwi biegnące wzdłuż korytarza były ponumerowane,
zupełnie jak w hotelu. Jedne otworzyły się i w progu stanęła
drobna Azjatka. Nie była tak atrakcyjna ani tak młoda jak
stewardesa. Na ich widok uśmiechnęła się, przechyliła lekko
głowę i oddaliła się śpiesznie. Arianna obejrzała się za nią.
Miała krótko obcięte włosy, była ubrana w spodnie i bluzę.
— Czy mi się wydaje, czy jest tu mnóstwo Azjatów?
— Nie wydaje ci się — odparł Mark.
Skręcili w boczny korytarz, w którym znajdowało się
sześcioro drzwi. Ścianę na końcu korytarza zdobiło malowidło
przedstawiające odrzutowce bojowe w zwartym szyku.
Jones zatrzymał się przy przedostatnich drzwiach po lewej
stronie. Wyjął z kieszeni klucz.
Panno Hamilton — rzekł — to pani pokój. — Otworzył
drzwi, włączył światło i cofnął się, by ją przepuścić.
Arianna weszła do pokoju. Był urządzony po spartańsku,
lecz sprawiał przyjemne wrażenie. Pojedyncze łóżko, szatka
nocna, na której stała lampka i telefon, stół, dwa krzesła,
komódka i telewizor. Na ścianach wisiały trzy reprodukcje
litograficzne, które przedstawiały różnego typu pociski.
— Miło tu — powiedziała, rozglądając się dokoła.
— Tam jest łazienka — rzekł Jones, wskazując drzwi w
korytarzu.
— Nie odczuwam chorobliwego lęku przed zamkniętymi
pomieszczeniami — wyznała Arianna — ale chciałabym
wiedzieć, ile ton głazów będzie wisiało nad moją głową, kiedy
będę spała?
— Jesteśmy jakieś sto metrów pod ziemią — odparł Jones.
— Rachunki za ogrzewanie nie są wysokie.
— Ale widok z okien mało ciekawy.
— Pewnie czujesz się tu jaku siebie w domu, Batmanie.
Mark i Jones wymienili rozbawione spojrzenia. Arianna
podeszła do stołu i położyła na nim torbę z maszynopisem.
Jones wręczył jej klucz do pokoju.
— Czy jest pani głodna, panno Hamilton? Kafeteria jest
już zamknięta, ale mogę poprosić, by przyniesiono pani coś do
jedzenia.
Potrząsnęła głową.
— Nie, naprawdę dziękuję.
— Jesteś pewna, Arianno? — spytał Mark. — Cały dzień
nie
miałaś mc w ustach.
— Chyba straciłam apetyt z nadmiaru wrażeń.
— Musimy dbać o ciebie. — Skierował wzrok na Jonesa.
— Czy mógłbyś zamówić dla nas jakiś lekki posiłek?
— Oczywiście. — Po czym zwracając się do Arianny,
dodał: — Kafeteria jest otwarta od szóstej do dziewiątej
trzydzieści rano. Może pani zejść na śniadanie, kiedy będzie
pam miała ochotę.
— Dziękuję.
— Obok znajduje się bar, w którym o każdej porze dnia
— Czy zabiłeś kogoś w życiu?
- Nie.
i nocy dostanie pani coś do picia i do zjedzenia. Proszę
śmiało z niego korzystać.
— Jest pan bardzo gościnny.
Jones uśmiechnął się, po czym wręczył Markowi klucz do
jego pokoju i skierował się do wyjścia.
— A teraz was pożegnam. Mieliście ciężki dzień i na
pewno oboje jesteście zmęczeni. Niedługo przyniosą wam
kolację. Dobranoc.
Jones zamknął za sobą drzwi. Arianna oparła się o stół i
popatrzyła na Marka.
— Przysięgasz?
— Przysięgam.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
— Pewnie byś zaprzeczył, nawet gdyby to była prawda.
— Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, żeby cię
przekonać.
— Tak więc wygiąda kryjówka szpiega.
Usiadł na łóżku i wypróbował materac.
— Szczerze mówiąc, wolę własne łóżko. Byłoby nam
wygodniej.
Arianna roześmiala się.
— Ledwo Jones wyszedł za próg, a my już rozmawiamy o
wspólnej nocy. Czy w ten sposób chcesz uniknąć
kłopotliwych pytań?
— To nie pytania stanowią problem — odparł — tylko
odpowiedzi.
— Mam ci wierzyć?
— Wolałbym, żebyś mi wierzyła.
Arianna ucieszyła się, słysząc te słowa.
— Czy to twój największy problem? — spytał.
— Nie, jest jeszcze jeden — odparła, zabierając się do
rozpakowywania rzeczy. — Dlaczego chciałeś się ze mną
ożenić?
— Czy to nie jest oczywiste? Teraz nie.
— Dlaczego?
— Bo teraz wydaje mi się, że po prostu chciałeś mieć
przykrywkę.
— Gdyby chodziło mi tylko o przykrywkę, nie
mierzyłbym tak wysoko.
— Jaki z tego wniosek?
— Qiciałem się z tobą ożenić, ponieważ cię kochałem.
Poszukała wzrokiem jego oczu, gdyż nagle ogarnął ją
niepokój.
— Mówisz jak prawdziwy tajny agent.
Mark uśmiechnął się.
— Naprawdę chciałabym wiedzieć, jak bardzo
niebezpieczna jest twoja praca.
— Co masz na myśli?
— No, wiesz. Na przykład te kapsułki z trucizną. Kiedy
wspomniałeś o nich po południu, tylko żartowałeś, prawda?
— Owszem.
Arianna przeszła przez pokój, wiedząc, że Mark wodzi za
nią wzrokiem.
— Co się stało, Arianno?
— Wciąż nie mogę pogodzić się z myślą, że ten łagodny,
dobrze wychowany bankier, za którego o mały włos nie
wyszłam za mąż, jest szpiegiem. Mark, powiedz mi, że to sen,
a może niewybredny żart. Cokolwiek.
— Nie jestem szpiegiem.
— Detektywem, niech ci będzie.
Spoważniał, ale zaraz uśmiech rozpogodził mu twarz.
— ChodŸ tutaj — powiedział, wyciągając rękę.
Arianna podeszła do niego niepewnym krokiem. Ujął jej
dłoń i pogłaskał czule.
— Musisz uwierzyć, że to wszystko nie ma żadnego
wpływu na moje uczucia do ciebie — powiedział cicho. — Są
takie same jak zawsze.
— Mark, czy nie rozumiesz, że jesteś zupełnie innym
człowiekiem, niż mi się wydawało? Już choc”by z tego
powodu inaczej na ciebie patrzę.
— I bardziej ci się podobam?
— Nie jestem pewna.
— Czyżby?
— Muszę przyznać, że trochę mnie intrygujesz. Ale to
zupełnie naturalne. Gdybym ni z tego, ni z owego
oświadczyła, że jestem szpiegiem, ty czułbyś zapewne to
samo.
— Może masz rację. — Mark przytrzymał ją za biodra i
posadził sobie na kolanach. Przycisnął twarz do jej włosów i
wciągnął powietrze. — Zawsze uwielbiałem zapach twego
ciała.
Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta.
— Chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie — rzekła. —
Szalenie zależy mi na tym, żeby usłyszeć prawdę. Bez
względu na to co powiesz, nigdy nie wykorzystam tego
przeciw tobie. Muszę znać prawdę o dziewczynach Lindsaya.
Dużo ich było? Czy zdarzyło się, że musiałeś uwieść jakąś
ponętną agentkę wrogiego wywiadu?
Mark odrzucił do tyłu głowę i roześmial się głośno.
— Arianno, naoglądałaś się za dużo filmów.
— To nie jest odpowiedŸ na moje pytanie — oburzyła
się.
— Nie musiałem uwodzić żadnych pięknych agentek.
Brzydkich też nie. I nie ma żadnych dziewczyn Lindsaya...
może z jednym wyjątkiem.
Uniosła brwi.
— Ja się nie liczę, bo nie wiedziałam, że jesteś zero, zero,
siedem.
— Ale będziesz pierwszą dziewczyną, dla której stracił
głowę — powiedział, tuląc ją do siebie.
— Naprawdę pierwszą?
— Przysięgam na głowę mojej matki.
— A nie na swoją głowę?
Uśmiechnął się szeroko.
— Przy mojej pracy to niebezpieczne.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do
drzwi.
— Albo kurier z poufną wiadomością — powiedział —
albo kolacja.
— Och, Mark — odparła, podnosząc się z jego kolan —
wygadujesz takie bzdury, że już sama nie wiem, w co wierzyć.
— Czasami lepiej nie wiedzieć — rzeki, puszczając do
niej oko. Podszedł do drzwi i otworzył je.
W progu stała pucołowata kobieta z tacą w rękach.
— Przyniosłam kolację dla dwóch osób.
— Świetnie — powiedział Mark. — Proszę wejść.
Kobieta skinęła Ariannie głową, po czym postawiła tacę
na stole.
— Jedzenie i kawa — wyjaśniła. — Mam nadzieję, że
będzie smakowało.
— Na pewno będzie smakowało — zapewnił Mark.
Gdy kobieta opuściła pokój, podszedł do stołu i podniósł
metalową pokrywkę.
— Co my tu mamy? Szynkę, zieloną fasolkę i tłuczone
ziemniaki. A tutaj? — spytał, unoząc drugą pokrywkę. —
Szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki. Co wolisz?
— Myślę — odparła, podchodząc do mego — że
zdecyduję się na szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki.
-. Świetny wybór, madame — stwierdził, obejmując ją
ramieniem. — Ja wezmę to samo.
— Cieszę się, że kazałeś zamówić kolację. Nagle
poczułam głód. — Spojrzała na talerz. — Siadajmy do stołu.
Posiłek upłynął im w przyjemnym nastroju. Wreszcie
zdolali się odprężyć. Wyszli cało z nie lada opresji i uratowali
cenny maszynopis. Arianna czuła się tak jak w najlepszym
okresie ich narzeczeństwa.
— Wiesz co? — odezwała się. — Trochę mnie przerażasz.
- Wspomniałaś już o tym.
— To jest... ciekawe. Nie powiem, że podniecające, choć
to chyba dokładniejsze określenie stanu moich uczuć.
— Dlaczego mi o tym mówisz?
— Próbuję zrozumieć, co się ze mną dzieje. Jeśli mylę się
co do ciebie, to rozwiej moje złudzenia.
— Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to rozwiał złudzenia
pierwszej dziewczyny Lindsaya.
Uśmiechnęła się. Nie mogła sobie przypomnieć, by
kiedykolwiek prowadzili tak żartobliwą, a zarazem szczerą
rozmowę. Przeczesała palcami włosy i wyciągnęła nogi w
swobodnej pozie.
— Co za dzień. Na pewno wyglądam jak straszydło.
— Wręcz przeciwnie. Wyglądasz pięknie.
— Czy superbohaterom wolno mówić taicie rzeczy?
Powinna. cię otaczać aura tajemniczości.
Uśmiechnął się szeroko.
— Ale nadal jestem mężczyzną. — Ściszając głos, dodał:
— I nadal cię kocham, Arianno. Przedtem nigdy nie bałem się
tego mówić i teraz też się nie boję.
Nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, że się czerwieni, ale
zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.
— O czym myślisz? — spytał.
Wiedziała, że jej odpowiedŸ zaważy na całym wieczorze,
jeśli nie na jej całym pobycie tutaj. Ale jak mogła mu się
zwierzyć ze wszystkiego, co czuła? Od rana jej nastrój zmienił
się ze sto razy. Przeżyła silny wstrząs. Groziło jej
niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Jednak dobre rzeczy też
się zdarzyły tego dnia.
— Masz kłopot z odpowiedzią?
Arianna skinęła głową.
— Cóż, kwiatuszku, czyny Są ważniejsze od słów.
Mark wstał i okrążył stół. Bez wahania podniósł z krzesła
i pocałował w usta.
Arianna westchnęła.
— Wszystko się zmieniło w ciągu jednego dnia.
— Zabawne, ale mnie wydajesz się wciąż taka sama. —
Pogłaskał ją delikatnie po policzku. — Chcesz być
dziewczyną Lindsaya?
— Aż boję się odpowiedzieć.
— Dlaczego? Nie ufasz mi?
— Dwadzieścia cztery godziny temu bez wahania
odpowiedziałabym twierdząco, ale teraz...
Uśmiechnął się szeroko, po czym pocałował ją w czubek
nosa.
- Widzę, że muszę odzyskać twoje zaufanie. Może
znajdziemy jakieś wygodne miejsce i przedyskutujemy
tękwestię?
— W tej chwili marzę tylko o tym, żeby wziąć prysznic.
— Nie widzę przeszkód.
— Chyba nie ma sensu mówić, żebyś tu poczekał —
rzekła.
— Ale itak to powiem. — Odwróciła się i poszła do
łazienki.
Odkręciła wodę, zdjęła sweter i biustonosz. Rozpinała
dżinsy, kiedy drzwi otworzyły się i w progu stanął Mark.
— Jesteśmy na moim terytorium, kwiatuszku.
— I jestem twoim więŸniem?
— Moim gościem.
— Boję się spytać, co to znaczy.
Z zachwyconym uśmiechem na ustach Mark podszedł do
Arianny. Ujął jej twarz w diome i pocałował delikatnie w usta.
Potem sięgnął do jej piersi. Arianna nie poruszyła się, lecz
przemknął ją dreszcz. Mark przesunął ustami po jej nagim
ramieniu i szyi. Westchnąwszy cicho, odchyliła do tyłu głowę.
Zamknęła oczy i opuściła ramiona. Tak, była jego więŸniem.
ROZDZIAŁ 10
Kiedy Arianna weszła pod prysznic, Mark stanął tuż za
nią. Strumień wody był bardzo silny i poczuła na twarzy i szyi
igiełki ciepła. Mark objął jej piersi i zaczął drażnić sutki, po
czym pochylił się, by łatwiej mu było chwycić zębami
koniuszek jej ucha.
Tak bardzo chciała go pocałować, lecz nie pozwolił jej się
odwrócić. Gdy wsunął rękę między jej uda, odczuła takie
podniecenie, że nie mogła opanować drżenia.
- Och, Mark. Nie przerywaj - szepnęła.
• Oparła mu głowę na ramieniu, tak że strumień wody
padał wprost na jej twarz. Nie zważała na to, cała skupiła się
na tym, co miało nastąpić, czujna, a zarazem rozedrgana.
Najpierw tylko się z mą droczył, muskając koniuszkami
palców jej ciało, potem delikatnie przesuwał dłonią po
brzuchu i udach. Pragnęła go coraz bardziej. Kiedy myślała,
że już dłużej tego nie zniesie, Mark zaczął ją pieścić. Arianna
próbowała mocniej przycisnąć do siebie jego dłoń, ale
dozował rozkosz w dostatecznie małych dawkach, by trzymać
ją na granicy miłosnego spełnienia.
To była tortura, ale najsłodsza tortura, jaką znała.
Wkrótce zaznała tak niewysłowionej rozkoszy, że nie
zdołała nad sobą zapanować. Kiedy w końcu przestała drżeć,
poczuła. się taka słaba, że omal nie upadła. Otworzyła oczy,
obróciła się w ramionach Marka i spojrzała na niego. Był
ogromnie podniecony. Znowu go zapragnęła. Chciała poczuć
go w sobie. Natychmiast.
Gdy tak się stało, westchnęła zadowolona, doznając
uczucia niezwykłego zespolenia, intensywnej bliskości. Po raz
pierwszy w życiu całkowicie podporządkowała się Markowi.
Kiedy nadeszło spełnienie, było tak oszałamiające, że
zakręciło się jej w głowie, przewróciłaby się, gdyby jej nie
trzymał. Pozwolil, by jej stopy zeslizgnęły się z jego bioder,
ale zanim dotknęły podłogi, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
Ociekała wodą, lecz wcale się tym nie przejęła. Wszystko
przestało się liczyć. Choć wciąż półprzytomna, zauważyła, że
z łazienki przestał dobiegać szum prysznica. Po chwili Mark
wrócił z dwoma ręcznikami. Jednym ją przykrył, drugim
zaczął się wycierać sam.
Patrzyła na niego, wiedząc, że to ten sam mężczyzna,
z którym kochała się dziesiątki razy. A mimo to zupełnie
go
nie poznawała. Kiedy się wytarł, zaczął ścierać krople
wody
z ciała Arianny. Potem położył się i wziął ją za rękę.
Westchnęła z zadowolenia.
— „Więc teraz już oficjalnie jestem dziewczyną
Lindsaya?
— Oczywiście — odparł, całując jej palce.
Później, gdy leżała obok niego, pomyślała, że ten
niezwyczajny, szalony wybuch namiętności był zakończeniem
niezwyczajnego, szalonego dnia, podczas którego dobrze
znany, poczciwy Mark przeistoczył się w nieobliczalnego,
tajemniczego nieznajomego.
Kochał się z nią, ale kogo nosił w sercu?
Odwrócił się do niej i przycisnął jej rękę do policzka.
— Dobrze się czujesz, Arianno?
— Tak — odparła z westchnieniem. — Może jestem
trochę przytłoczona tym wszystkim.
Przytulił ją do siebie.
— Za dużo zwaliło się dziś na twoją głowę — rzekł,
całując ją w skroń. — Przykro mi. Gdybym mógł,
oszczędziłbym ci tych wrażeń, ale nie miałem wyboru.
Odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. Było zbyt” ciemno,
żeby mogła coś z nich wyczytać.
— Kiedy zostałeś tajnym agentem?
— Jakieś trzy lata temu. Dużo wcześniej, niż się
poznaliśmy.
— No tak. To wszystko jeszcze jest dla ciebie nowe.
— Aż za bardzo. ¯e wstydem muszę przyznać, że w Vail
wystarczyło trzech mężczyzn, żeby mnie pokonać. Następnym
razem będę lepiej przygotowany.
Przesunęła palcami po jego torsie. Pomyśleć, że od
początku ich znajomości prowadził podwójne życie. Mark
powiedział, że naprawdę ją kocha, a to, że jest szpiegiem, me
ma nic wspólnego z jego uczuciami. Była ciekawa, czy to
prawda.
— Czy miałeś wyrzuty sumienia, że mnie okłamujesz?—
spytała.
— Miałbym, gdyby moje kłamstwa wpływały na nasze
życie.
— Nigdy cię nie pytałam, co robisz podczas swoich
podróży zagranicznych, ale gdybyśmy się pobrali, mogłabym
się tym zainteresować. Jak byś się wtedy zachował?
— Trzymałbym cię z dala od spraw, o których nie musisz
wiedzieć.
Podparla głowę ręką i popatrzyła mu w oczy.
— Równie dobrze mógłbyś mi nie mówić o sprawach, o
których nie chciałbyś, żebym wiedziała. Na przykład o
miłosnych eskapadach z dziewczynami Lindsaya.
— Nie było żadnych dziewczyn, Arianno. Przysięgam.
— Ani randek w moskiewskim nocnym klubie czy
schadzek w paryskim hotelu?
— Nie — odparł. — Ani jednej.
— Myślałam, że kobiety rzucały się na ciebie.
Jasne, że chodziłem na randki, ale wiedziałaś o tym.
— Czy którejś z nich wyznałeś, że prowadzisz podwójne
życie? — Pogłaskała go po ramieniu.
— Moja praca wymaga dyskrecji — odparł, uśmiechając
się lekko. — Nie wolno mi zdradzać tajemnic służbowych.
Pocałowała go w policzek.
— Nawet gdybyś był torturowany, nic byś nie powiedział?
— Są tortury... i tortury.
Przebiegła palcami po jego brzuchu i biodrach.
— A taką torturą coś bym z ciebie wydusiła?
Roześmiał się.
— Tego ci nie powiem.
— Gdybym nie widziała tych oddziałów, helikopterów
itrupów na własne oczy, nigdy bym w to nie uwierzyła —
rzekła.
— Co oko widzi, to głowa zrozumie, kwiatuszku.
Arianna spojrzała na zegarek leżący na szafce nocnej.
Wzięła go do ręki.
Arianno.
— Wygląda jak zwykły zegarek — powiedziała.
— To cud współczesnej techniki.
I pomyśleć, że wystarczyło pokręcić trochę tą gałeczką.
— Ostrożnie — ostrzegł ją Mark. — Teraz nie
potrzebujemy wsparcia oddziałów paramilitarnych.
Pogłaskał ją po głowie i przez chwilę leżeli w milczeniu.
— Wiem, że pówinnam wziąć odpowiedzialność za swoje
życie, ale muszę ci coś wyznać.
— Co, kwiatuszku?
— Mam ochotę oddać się pod twoją opiekę.
— Właśnie to powinnaś zrobić.
— Nie, Mark, wcale nie, ale jestem tak zmęczona tym
wszystkim, że nie mam siły z tobą walczyć.
— I nie powinnaś, chcę ci tylko zapewnić
bezpieczeństwo,Arianno.
W pokoju nie było okien, więc gdy Mark obudził się,
musiał spojrzeć na zegarek, by zorientować się, która godzina.
Na szczęście nie zgasili światła w łazience i przez lekko
uchylone drzwi sączyło się teraz do pokoju. Arianna spała
mocno, nie chciał jej budzić, lecz nie mógł oprzeć się pokusie
i przytulił do siebie jej drobne ciało. Gdy wziął ją w ramiona,
zaprotestowała cicho, ale wkrótce ułożyła się wygodnie i spała
dalej z błogim uśmiechem na twarzy.
To była kolejna cudowna noc — może nawet wspanialsza
od tej, którą spędzili w yail. Czuł, że Arianna się zmieniła,
pewnie dlatego, że i on był inny. Jak na ironię, im bardziej ją
prowokował, tym łatwiej mu ulegała. Jednak nigdy w życiu
nie byłby w stanie jej skrzywdzić czy zranić.
Cieszył się ze swego triumfu, lecz nie wiedział, co się
stanie, gdy Arianna odkryje, że sprawy wyglądają nieco
inaczej. Musi się dowiedzieć, co czuje do niego, mężczyzny,
który zrzucił maskę.
Na razie nie miał powodu do narzekań. Arianna obdarzyła
go nieopisaną rozkoszą. Gdy ochłonęli po pierwszym
zbliżeniu, kochali się po raz drugi. I to zupełnie inaczej. Tym
razem przypominała raczej tygrysicę niż kotkę. Nie miała
żadnych zahamowań.
Jednak nie odniósł nad nią całkowitego zwycięstwa.
Wkrótce ich miłośne uniesienia przestaną jej wystarczać i
powróci do praęy nad maszynopisem. A on stanie przed tym
samym problemem co poprzednio — jak ją przekonać, żeby
poczekała z wydaniem książki, dopóki sprawa nie zostanie
zakończona.
Co prawda, redagowanie maszynopisu dałoby jej zajęcie.
Postanowił, że załatwi dla niej komputer. W ten sposób zyska
trochę czasu, choć trudno powiedzieć ile — parę dni, może
tydzień.
Mark postanowił wziąć prysznic. Wciągnął spodnie i
poszedł do swojego pokoju, nie chcąc budzić Arianny. Ledwo
zamknął za sobą drzwi, zadzwonił telefon. To była Marcia
Allen, jego asystentka z Nowego Jorku.
— Wiem, że jest wcześnie powiedzialą — ale chciałam
jak najszybciej przekazać panu wiadomość. Skontaktowałam
się z Francuzami i Niemcami. Spotkanie można przełożyć
dopiero na początek przyszłego roku. Wszystkie wcześniejsze
terminy nie odpowiadają albo jednej, albo drugiej stronie. Co
pan zdecyduje?
— Cholera. To było do przewidzenia. A nie mogę się stąd
ruszyć.
— Zatem umówić ich na styczeń?
— Nie — rzeki Mark, pocierając podbródek. — Muszę
sfinalizować tę umowę. Teraz albo nigdy.
- Spotkanie ma się odbyć w poniedziałek po południu w
pańskim biurze. Niewykluczone, że rozmowy przeciągną się
na wtorek. Czy zorganizować panu transport do Nowego
Jorku?
— Nie, dam sobie radę. Nie mam pojęcia, kiedy przyjadę,
lecz będę najpóźniej w poniedziałek rano.
— W porządku — odparła Marcia. — Coś jeszcze?
— W jakim nastroju jest mój ojciec?
— Coraz bardziej się niecierpliwi. Narzeka na pańskie
hobby, jak to nazywa.
— Nie mogę go za to winić. Czy wie, gdzie teraz jestem?
— Powiedziałam mu, że jest pan w Kolorado, później już
z nim nie rozmawiałam na ten temat. Właściwie sama nie
wiem, gdzie pan obecnie przebywa.
— Szczerze mówiąc, ja też nie bardzo się orientuję. A jeśli
chodzi o ojca, to zostawmy to tak, jak jest. Nie ma sensu
niepotrzebnie komplikować sprawy.
— Dobrze.
— Dzięki, Marcio.
— Powodzenia. Nie wiem, czym pan się teraz zajmuje, ale
przypuszczam, że tym, co zwykle.
- Właściwie to nie. Trochę czym innym.
- Powstrzymam się od pytań.
— Do zobaczenia za parę dni. — Mark odłożył słuchawkę
i westchnął. Będzie musiał wyjechać i zostawić Ariannę samą.
Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł, ale nie
miał wyboru.
Arianna leżała jeszcze, zbierając myśli. Przeciągnęła się,
wspominając przeżycia ostatniej nocy. Stali się sobie z
Markiem tacy bliscy!
— Och, Mark — powiedziała głośno. Nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu.
Gdzie on się podziewa? Spojrzała na zegarek. Dochodziła
dziewiąta. Coś podobnego, ale długo spała!
Nagle przypomniała sobie o śniadaniu. Była ciekawa, czy
Mark na nią czeka. Tak czy inaczej musi wstać, ubrać się i
przejść do kafeterii.
Szybko wzięła prysznic, ułożyła włosy, zrobiła makijaż i
ubrała się. Gdy zakładała kolczyki, jej wzrok padł na telefon.
Może powinna zadzwonić do Jerry”ego? Podniosła
słuchawkę, ale me było sygnału. Telefon był głuchy. Co to
oznacza? ¯e jej nie wierzą? Co jeszcze? Spostrzegła kartkę
przyczepioną do drzwi. Mark pisał, że próbuje znaleźć dla niej
komputer, by mogła pracować. To poprawiło jej humor.
W kafeterii byłó już niewielu gości. Dwóch Japońcżyków
ubranych w białe koszule i ciemnobrązowe spodnie popijało
herbatę przy stoliku ustawionym pośrodku sali. W rogu
siedzieli starszy mężczyzna i młoda kobieta. Za kontuarem
urzędował barman.
Arianna wzięła tacę, położyła na mej sztućce oraz
serwetkę. Przesunęła się wzdłuż lady i postawiła na tacy
miseczkę z owocami. Właśnie sięgała po bułkę, gdy stanęła za
nią wysoka kobieta o miłym wyglądzie i czarującym
uśmiechu.
— Niewiele dla nas zostało — powiedziała, wskazując na
resztki potraw.
— Rzeczywiście — odparła Arianna, ciesząć się, że
meznajoma pierwsza ją zagadnęła.
Podeszła do barmana, który wyglądał tak, jakby chciał jak
najszybciej wrócić do łóżka.
— Chyba nie mam wyboru — powiedziała Arianna.
Najednej z patelni była resztka jajecznicy, na drugiej pai
plasterków bekonu i kilka parówek.
— Jeżeli nie chce pani japońskiej zupy i ryżu — odparł
sennym głosem.
— Nie, proszę trochę jajecznicy
Poczekała, aż napełni jej talerz, po czym wzięła jeszcze
sok pomarańczowy i kawę. Zaniosła tacę do stolika, od
którego odeszli już Japończycy. Gdy zestawiała iaczynia,
stanęła przy niej kobieta, z którą zamieniła parę słów przy
kontuarze.
— Czy mogę się przysiąść? — spytała. — Nie cierpię
sama jeść, szczególnie kiedy jestem w podziemiach.
— Oczywiście — odrzekła Manna. — Bardzo proszę.
— Kate Throop — przedstawiła się ciemnowłosa kobieta,
poprawiając okulary. Była dobrze po czterdziestce.
— Manna Hamilton.
— Długo pracujesz dla Consolidated?
Dla kogo?
— Naszej spółki.
Manna doszła do wniosku, że to żargonowe określenie
tajnej organizacji.
— Och, nie. Właściwie jestem tu gościem.
— Naprawdę? Dziwne miejsce na składanie wizyt.
— Bo dziwne okoliczności mnie do tego zmusiły.
— Sama jestem tu dopiero od tygodnia — rzekła Katu,
popijając kawę. — Jeszcze tydzień i wyjeżdżam, dzięki Bogu.
Manna wiedziała, że nie powinna zadawać pytań, ale
inicjatywa wyszła od Kate Throop. W końcu nic się nie stanie,
jeśli trochę sobie pogadają.
— A ty długo jesteś w spółce? — spytała, gdy zaspokoiła
pragnienie sokiem pomarańczowym.
— Nie pracuję w Consolidated — wyjaśniła Kate. —
Jestem konsultantką z zewnątrz. Problemy z personelem to
moja specjalność. Domyślasz się, że trudno im tu ściągnąć
ludzi do pracy. Wynajęli mnie, bym przygotowała projekt
zmian, dzięki którym to miejsce stanie się bardziej atrakcyjne.
— Ściszyła głos. — Przykro mi to mówić, ale najlepiej byłoby
zrezygnować z tych podziemi. Oczywiście nie chcą o tym
słyszeć.
— Dlaczego? Chodzi o względy finansowe?
— Nie, to ich nic me kosztuje. Rząd oddał im tę bazę
prawie za darmo.
— Rząd? — zdziwiła sie Arianna.
— Owszem. Po zakończeniu zimnej wojny nie była już
mu potrzebna.
Arianna patrzyła zdziwiona.
— Kiedyś była tu baza pocisków jądrowych. Nie
wiedziałaś?
- Nie.
— Japończycy się nie wzbraniają przed przebywaniem w
tym specyficznym miejscu — rzekła Kate, odkrawając
kawałek pasztecika. — Ale to głównie fachowcy wysokiej
klasy. Nie opłaca się sprowadzać kucharzy, pracowników
obsługi czy nadru. A z najbliższego miasta, oddalonego od
bazy o jakieś sześćdziesiąt kilometrów, nikt nie chce
przyjechać, możesz mi wierzyć. — Włożyła do ust kawałek
pasztecika.
Teraz Arianna była naprawdę zdezorientowana. Mogła
tylko założyć, że Kate Throop nie wiedziała o tajnej misji,
którą przynajmniej parę osób miało do spełnienia.
— A czym dokładnie zajmuje się Consolidated? —
spytała
niewinnie.
Kate wydawała się tak samo zdziwiona jak Arianna.
— Badaniami nad rozwojem komunikacji satelitarnej. To
spółka joint-yenture założona przez amerykański i japoński
kapitał. Nie wiedziałaś?
Arianna.wzruszyła ramionami.
— Miałamo tym dość ogólne pojęcie.
— Staram się jak mogę. Przedstawiłam im kilka
propozycji, ale nie są w stanie zbudować tu czegoś nowego,
więc mogą tylko zapewnić ludziom komfortowe warunki
¯ycia i niesłychanie wysokie zarobki. Ale to nic nowego.
Najczęściej przyciąga się ludzi pieniędzmi.
Arianna jadła i słuchała Kate. Zastanowiło ją, że jej praca
nie miała nic wspólnego z tym, co robi Mark. Czyżby jego
działalność była otoczona taką tajemnicą, że nawet konsultant
z zewnątrz nie może się o niej dowiedzieć?
— Osobiście chciałabym jak najszybciej wrócić do
Kalifornii — ciągnęła Kate. — Przyjęłam to zlecenie, bo mój
mąż, Terry, aktualnie przebywa w Montanie. On podróżuje po
całym świecie.
— Pracuje dla Consolidated?
— Nie, nie. Dla innej firmy, która wprowadza na rynek
najnowsze zdobycze techniki.
Ariannie przyszło do głowy, że jest poddawana próbie, ale
natychmiast porzuciła tę niedorzeczną myśl. Kate Throop
musiała być albo najlepszą aktorką na świecie, albo osobą tak
niewinną jak ona. Pewnie obie nie miały pojęcia o tym, co się
tu naprawdę dzieje.
— Wiesz, czego najbardziej mi brakuje? — spytała Kate.
— Mojej wnuczki Emmy. Emmy Rose Heid. Uwielbiam
ją.
— Ile ma lat?
— Dwa ipół.
— To wspaniały wiek — przyznała Arianna, choć
niewiele wiedziała na ten temat.
Przypomniała sobie słowa Marka: „Nie chcę, żebyśmy się
spieszyli, ale musisz wiedzieć, że zawsze lubiłem dzieci.
Kiedy nadejdzie właściwa pora, miło będzie mieć dwójkę
takich berbeci”
Siedząc sto metrów pod ziemią i słuchając opowieści Kate
Throop o malutkiej Emmie Rose, zastanawiała się, czy jej
uczucia do Marka zmieniły się w ciągu tych paru dni. Gdyby
jeszcze raz wsunął jej pierścionek zaręczynowy na palec,
zdjęłaby go czy przyjęła z radością?
A co Mark teraz zanuerza? Wyznał, że ją kocha, ale nie
powiedział ani słowa o pierścionku, małżeństwie, dzieciach i
całej reszcie.
- Arianno?
Zamrugała nerwowo, domyślając się, że Kate zadała jej
pytanie.
— Przepraszam — rzekła. — Ostatnio często popadam w
zamyślenie.
— Zagadałam cię na śmierć.
— Nie, nie o to chodzi — odparła Arianna. — Mam za
sobą ciężkie dni. O co pytałaś?
— Czym się zajmujesz?
— Och. — Miała do wyboru kilka odpowiedzi. Może
powiedzieć, że przeprowadza wywiady ze sławnymi ludŸmi,
że bawi się W kotka i myszkę z mafią albo że romansuje z
tajnym agentem. Wybrała najbezpieczniejsze i najprostsze
rozwiązanie.
— Redaguję książki, Kate — wyjaśniła. — W Nowym
Jorku.
— A zatem, co tu robisz?
Arianna rozważała właśnie w myśli możliwe odpowiedzi,
gdy do kafeterii wszedł Mark.
— Romansuję ze szpiegiem — odrzekła.
Kate roześmiała się.
— Innymi słowy, to nie moja sprawa.
— Nie chciałam cię urazić. Po prostu nie mogę
powiedzieć
prawdy. To tajemnica.
Kate rzuciła .jej porozumiewawcze spojrzenie, gdy Mark
podszedł do stolika.
— Dzień dobry — rzekł. — Widzę, że zjadłaś śniadanie.
Arianna przedstawiła go swojej nowej przyjaciółce.
— Kate opowiadała mi właśnie o Emmie Rose —
wyjaśniła Markowi. — Jej dwuipółletnia wnuczka uwielbia
się malować, przebierać i w ogóle udawać.
— Bratnia dusza — stwierdził.
— Też tak sobie pomyślałam!
ROZDZIAŁ 11
— Dobrze, że znalazłaś sobie koleżankę — rzeki Mark,
gdy wyszli z kafeterii.
— Nie martw się, Kate jest konsultantką z zewnątrz.
Chyba nie wie, co tu naprawdę się dzieje.
— Lepiej nie rozmawiaj z nią na ten temat
— Nie mówiłam jej, czym się zajmujesz. W końcu nie
chcę, by mnie rozstrzelali.
— Nie sądzę, żeby kara była aż tak surowa — powiedział
ze śmiechem.
Gdy przechodzili przez hol, Arianna zerknęła na drzwi do
tajnych pomieszczeń.
— Czy kiedykolwiek zamierzasz mi powiedzieć, co
właściwie robisz? — spytała.
— Musisz zaspokoić swoją ciekawość?
— Cóż, niektórych rzeczy sama się domyśliłam. Na
przykład, że kiedyś mieściła się tu baza pocisków jądrowych.
— Chyba wystarczy zobaczyć podziemia, żeby na to
wpaść.
— Owszem, ale pewne sprawy są dla mnie niejasne —
rzekła, gdy weszli w korytarz prowadzący do ich pokojów. —
Nie wszyscy, którzy tu pracują, są szpiegami. Na terenie tej
bazy wykonuje się też zwyczajną pracę.
— Rzeczywiście musimy porozmawiać — stwierdził
Mark niezbyt zadowolonym tonem.
Arianna nie chciała go rozgniewać, ale doszła do wniosku,
że ma prawo znać choć część prawdy. Mark odezwał się
dopiero w swoim pokoju.
— Udało mi się zdobyć dla ciebie komputer —
powiedział, otwierając drzwi. — Teraz będziesz mogła
pracować.
Odsunął się na bok, by ją przepuścić. Podeszła obejrzeć
komputer a Mark usiadł na łóżku i obrzucił ją uważnym
spojrzeniem. Nadal jej nie powiedział, o czym chce
rozżnawiać.
— No, więc — rzekła. — Zamieniam się w słuch. —
Usiadła na krześle, które stało obok łóżka.
— Przejęliśmy tę bazę od wojska ze względu na jej
położenie i urządzenia telekomunikacyjne.
— Kto my? Consolidated?
— Skąd wiesz o Consolidated?
— Od Kate. Wcale jej nie pytałam. Sama mi powiedziała,
i to nie proszona.
Mark wyraŸnie się zmieszał.
— Consolidated służy tylko za przykrywkę.
- Tak myślałam. Dla CIA?
— Nie, CIA nie ma z tym nic wspólnego. Pracuję dla
specjalnej organizacji wywiadowczej, która nazywa się Alfa.
Naszym zadaniem jest wywiad gospodarczy.
— Wywiad gospodarczy?
— Prawdziwa walka między państwami całego świata
rozgrywa się na płaszczyźnie gosiodarczej. Skoro Stany
Zjednoczone promują wolny handel, to rząd musi mieć
pewność, że napływ towarów z zagranicy oraz aktywność firm
międzynarodowych nie zaszkodzi żywotnym interesom
państwa. W rezultacie jesteśmy siłami bezpieczeństwa
dwudziestego pierwszego wieku.
— Z tego co mówisz, wynika, że przekazujesz informacje
dotyczące operacji bankowych.
— Można tak to okmślić.
Skrzyżowała nogi.
— Twoja działalność nie ma więc nic wspólnego z
wykańczaniem wrogich agentów, z kapsułkami z trucizną ani
z tymi wszystkimi bzdurami, jakie pokazują w f1mach z
Jamesem
Bondem..
— Jedyne, co mnie łączy z zero, zero, siedem, to
dziewczyny — powiedział, puszczając do niej oko.
— Ale ja jestem pierwsza, zgadza się?
— Zgadza.
— Nie wiem, dlaczego miałabym ci wierzyć. Odkąd cię
znam, cały czas mnie oszukujesz.
— Nie, po prostu nie mówię ci wszystkiego.
Najważniejsze — rzekł Mark — że jesteś bezpieczna i możesz
w spokoju pracować nad swoją książką. Ja będę musiał na
parę dni cię opuścić. Wyjeżdżam.
— W tajnej misji?
— Powiedzmy: w interesach — odparł z uśmiechem.
Aja oczywiście muszę tu zostać?
— Nie uważasz, że tak będzie najlepiej? Chyba me
zapomniałaś, co się wydarzyło.
— Owszem, ale nie mogę się tu ukrywać do końca życia.
Wstał, podszedł. do krzesła, na którym siedziała Arianna, i
pogłaskał ją po głowie.
— Jestem tak samo niezadowolony jak ty Manno, ale
pamiętaj, że zostaliśmy do tego zmuszeni.
Wiem. I”lko że czuję się taka bezradna.
— Posłuchaj — rzekł, biorąc ją za rękę i podnosząc z
krzesła. — Obiecuję, że znajdziemy jakieś wyjście z tej
sytuacji i będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku.
— Jak to sobie wyobrażasz? — spytała, gdy wziął ją w
ramiona.
— Nie obmyśliłem jeszcze szczegółowego planu, ale mam
parę pomysłów.
— Których oczywiście nie możesz mi zdradzić?
Wziął ją pod brodę i popatrzył w oczy.
— Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale czy mogłabyś mi
zaufać jeszcze ten jeden raz?
- Dobrze - odparła. - Zaufam ci. Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
— ¯e nie będę siedziała tu w nieskończoność Chcę mieć
pewność, iż w ciągu kilku, no, może kilkunastu dni będę
mogła wrócić do domu.
— To rozsądny układ.
Arianna poczuła się lepiej. Rozwiązanie nie było idealne,
ale oboje wykazali się dobrymi chęciami. Poza tym Mark
okazał pełne zrozumienie dla jej potrzeb. Pomyślała, że
bardzo się zmienił pod tym względem.
— Co się roi w tej ślicznej główce? — spytał, muskając
jej policzek opuszkami palców.
— Nie mam zamiaru ci mówić. Nawet dziewczyny
Lindsaya mają prawo do swoich sekretów.
Pocałował ją delikatnie w usta i uśmiechnął się.
— Kiedy wyjeżdżasz? — spytała.
— Jutro.
— To jest nasz ostatni wspólny dzień?
— Na razie tak. Wrócę za trzy, najdalej cztery dni.
— Nie powinnam się do tego przyznawać, ale już
zaczynam za tobą tęsknić.
— Ja też będę tęsknił.
Znowu pomyślała o przyszłości, o tym, jak ułoży się jej
życie po powrocie do Nowego Jorku. Miała nadzieję, ze będą
się spotykali. Dręczyły ją jednak pewne wątpliwości.
— Jak chcesz spędzić ten dzień? — spytał Mark.
— A co mam do wyboru?
— Możesz oddać się pracy, a wtedy zejdę ci z oczu —
odparł. — Albo zabiorę cię na przejażdżkę po okolicy.
Możemy też zostać tutaj. Powiedz, na co masz ochotę,
Arianno.
Zastanowiła się.
— Cóż, jeśli mam tu spędzić jeszcze parę dni, to będę
miała mnóstwo czasu na pracę. Myślę, że najchętniej
pobyłabym trochę na świeżym powietrzu.
— świetnie! Wezmę dżipa. Pojedziemy nad małe jeziorko
w górach. Są tam specjalne tereny rekreacyjne dla naszych
pracowników. Możemy wziąć ze sobą lunch.
— To mi się podoba, Mark.
— Tymczasem zaniosę komputer do twojego pokoju.
Mam także skaner, więc będziesz mogła wrzucić maszynopis
na twardy dysk. Wolisz tak pracować prawda?
— Owszem. Doskonale to zorganizowałeś.
Gdy Mark instalował sprzęt, Ańaiina wróciła do jego
pokoju po skaner. Właśnie wtedy zauważyła telefon. Pod
wpływem impulsu podeszła i podniosła słuchawkę. Usłyszała
sygnał. Widocznie tylko gościom tu nie wierzono.
Arianna nie należała do miłośników natury, ale rześkie
górskie powietrze i blask słońca podziałały na nią niczym
eliksir życia. Gdy jechali w góry pożyczonym dżipem, czuła
się oszołomiona wolnością.
¯wirowa droga zaczęła wić się pod górę. Trawy i krzewy,
charakterystyczne dla prerii, stopniowo ustępowały miejsca
karłowatym sosnom. Arianna zerknęła na Marka, wciąż
zafascynowana jego tajemniczością.
— Wiesz co — powiedziała — miałam dużo czasu na
przemyślenia. I wciąż nie mogę zrozumieć, jak to było
możliwe, że prowadziłeś podwójne życie, a ja niczego me
podejrzewałam.
— Kiepski byłby ze mnie agent, gdybym dał się tak od
razu rozszyfrować.
- Ale...
— Więc co sądzisz o moim hobby?
Zastanawia się przez chwilę.
— Myślę, że jest w porządku. Co więcej, zaimponowałeś
mi. Tylko żeby ci się w głowie nie przewróciło — ostrzegła.
Mark obserwował drogę, a wiatr rozwiewał jego brązowe
włosy. Rzadko nosił okulary prżeciwsłoneczne, tak jak teraz,
ale wydał sięjej w nich szczególnie tajemniczy i pociągający.
Dlaczego wcześniej tego me zauważyła?
— Martwisz się, że prawdą wyszła na jaw? — spytała. —
Za każdym razem, gdy wyjedziesz z miasta na kilka dni, będę
wiedziała po co.
— Zamierzasz mnie śledzić?
Arianna uświadomiła sobie, że sprawa ich wspólnej
przyszłości pozostaje otwarta.
— Obcowanie ze szpiegiem jest trudniejsze, niż
przypuszczalam — powiedziała. — Założę się, że nic się
przed tobą nie
ukryje.
— Mam ci powiedzieć, co Richard Gere zamówił dla
ciebie na kolację?
— Mark, chyba nie...!
— Nie. — Zachichotał. — Nie nadużywam środków,
którymi dysponuję.
— Chyba że chodzi o uratowanie byłej narzeczonej z rąk
mafii.
— Czasami robię wyjątki.
Zapach sosen stawał się coraz bardziej intensywny.
Wreszcie dojechali nad jezioro. Przy jego brzegu stały dwa
małe skromne domki. Wokół nie było żywej duszy.
Postanowili pójść na spacer, może nawet obejść całe
jezioro.
Choć ta wycieczka była bardziej w stylu Zary, Arianna
czuła się szczęśliwa. Kto wie? Może spędzi zycie z
mężczyzną, za którego me tak dawno nie chciała wyjść?
Wiatr jęczał cicho za oknem. Arianna podciągnęłi koc pod
brodę i przypomniała sobie niedŸwiedzia, którego widzieli na
skraju lasu tuż przed zachodem słońęa. Wiedziała, że przed
zimą misie stają się bardziej żarłoczne, ale Maik zapewnił ją,
że drobne blondynki nie są ich przysmakiem.
— Od kiedy tak dobrze znasz obyczaje dzikich zwierząt?
— spytała. — Czy to także wchodzi w zakres szkolenia?
Roześmiał się.
— Jasne. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek zostanie
zrzucony na Syberię — zażartował.
To się wydarzyło parę godzin temu. Zamiast wracać
pośpiesznie do bazy, napalili w kominku w jednym z
domków. Lunch, który wzięli z baru, nie był najlepszy, ale po
spacerze w górskim czystym powietrzu apetyt im dopisywał.
Gdy się posilili, Maik zdjął materac z łóżka, położył go przed
prostym kamiennym kominkiem i zaprosił Ariannę na małą
sjestę. Poczucie bliskości i zrozumienia, świadomość, iż
niedługo się rozstaną, spowodowała, że padli sobie w ramiona.
Kochali się żarliwie i czule. Gdy wrócili do rzeczywistości,
Arianna powiedziała:
— Mark, wiem, że masz mnóstwo powodów, by się nie
zgodzić, ale chciałabym utrzymać nasz związek, kiedy już
będziemy w domu i wszystko wróci do normy.
— Co rozumiesz przez normę? — spytał.
— Dobre pytanie. Stosunki między nami zmieniły się raz
na zawsze.
— Tak, ale myślę, że na lepsze.
— Ja też — rzekła, przytulając się do niego.
Maik pocałował ją delikatnie.
— Nic na siłę— powiedział. —Zobaczymy, jak wszystko
się ułóży.
Arianna była zadowolona z takiego rozwiązania. Mimo
niebezpieczeństwa
ich
przyszłość
rysowała
się
optymistycznie.
ROZDZIAŁ 12
Wrócili późno. Gdy przejeżdżali przez bramę, Arianna
zauważyła, że tablica przy wjeŸdzie nie była już, tak jak
poprzednio, zasłonięta. Widniał na niej napis: Zakłady
Consolidated. Zaczęła się zastanawiać, czy tego wieczoru,
kiedy się zjawili, znak był zasłonięty ze względu na nich. Nie
zapytała o to Marka, gdyż wiedziała, ¯e za kilka godzin
wyjeżdża, i nie chciała psuć nastroju.
Zanim położyli się do łóżka, Arianna czytała, a Mark zajął
się papierkową robotą, która pewnie wiązała się z jego misją.
Kiedy w końcu wsunęli się pod kołdrę, przytulili się do siebie
i momentalnie zasnęli.
Arianna spała tak mocno, że nie czuła, jak Mark nad
ranem pocałował ją na pożegnanie. Dopiero rankiem
uświadomiła sobie ze smutkiem, że wyjechał.
Wcześnie poszła na śniadanie. Zamierzała zjeść je w
samotności. Chociaż sama nie miała ochoty na pogawędki,
mimowolnie przysłuchiwała się rozmowom wokół niej.
Części w ogóle nie rozumiała, gdyż prowadzone były po
japońsku, a z pozostałych nie dowiedziała się niczego
ciekawego. Z pewnością nie były to rozmowy szpiegów. Na
ogół dzielono się uwagami na temat satelitów i systemów
telekomunikacyjnych. Zastanawiała się, ile osób pracuje dla
Alfy, a ile dla Consolidated.
Po śniadaniu wróciła do pokoju, żeby popracować. Strona
po stronie wskańowała cały maszynopis. Było to nudne
zajęcie, które zajęło jej mnóstwo czasu, ale przynajmniej
miała rezerwową kopię.
Tekst wymagał starannej obróbki. Sal Corsi nie był
literatem, lecz udało mu się zebrać bardzo interesujący,
obfitująćy w fakty materiał.
Praca tak ją pochłonęła, że zerknęła na zegarek dopierow
tedy, gdy poczuła głód. O mały włos nie przegapiła lunchu.
Wpadła do baru w osiatniej chwili. Ucieszyła się na widok
Katu Throop, która właśnie kierowała się w stronę stolika.
— 0, cześć — powiedziała na widok Arianny. — Zająć ci
miejsce?
— Jasne, dzięki.
Arianna podeszła do lady, wzięła z niej talerz z rybą,
gotowanymi kartoflami i surówką, po czym przysiadła się do
stolika Kate.
- Widzę, że jesteś w świetnym nastroju - powiedziała do
swej nowej przyjaciółki.
— Wczoraj wydarzyło się coś niezwykłego. Co takiego?
— Terry i ja dostaliśmy kasetę z Emmą Rose.
— Twoją wnuczką.
— Tak. Nigdy tak ślicznie nie wyglądała.
Uśmiechając się, Arianna zdjęła talerz z tacy, którą
położyła na krześle.
— Niech zgadnę. Kąpała się w wannie z gumową
kaczuszką.
— Pudlo — zażartowała Kate. — Sfilmowali ją podczas
malowania paznokci. Uwielbia to. Szkoda, że me widziałaś,
jak się uśmiecha do kamery i pokazuje paznokietki.
— To musiało być urocze — stwierdziła Ananna.
— Ciesz się, że nie przywiozłam ze sobą magnetowidu.
— Kate zjadła trochę. — A ty co robiłaś?
— Wczoraj urządziliśmy sobie piknik nad jeziorem.
-. Och, tam jest świetny teren do zabawy i wypoczynku.
Arianna uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie
zabawy, jaką wymyślili sobie z Markiem.
— Owszem.
— Obejrzałam go ze względów zawodowych — wyjaśniła
Kate. — Piękne miejsce, oczywiście tutejsi nie widzą w nim
nic szczególnego. Ale Japończycy i Amerykanie z innych
stanów lubią je odwiedzać. Jest wyjątkowo atrakcyjne dla
rybaków.
Kilku mężczyzn, którzy siedzieli za Arianną, wybuchnęło
śmiechem. Kate popatrzyła na nich z życzliwością. Sprawiała
wrażenie bardzo miłej osoby. Arianna była ciekawa, czy
naprawdę me ma pojęcia o istnieniu Allr. Trudno było
uwierzyć, że Kate zajmowała się sprawami personelu, a mimo
to nie wiedziała, iż niektórzy jego członkowię są tajnymi
agentami. A może Katu została podstawiona, by mieć na mą
oko?
• Z gwaru rozmów Ariannę dobiegł głos mężczyzny, który
siedział za nią. Wydał się jej znajomy. Mówił z akcentem
typowym dla mieszkańców wschodniego wybrzeża, jakby
pochodził z Nowego Jorku albo New Jersey. Kogo jej
przypominał?
Nagle doznała olśnienia. Jego głos brzmiał dokładnie tak
samo jak głos przywódcy gangsterów, którzy napadli ich w
Vail. Bardzo dziwne. Przecież ten mężczyzna nie żyje.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczywiście nie byłaby w
stanie rozpoznać go, ponieważ napastnicy byli zamaskowani,
ale mężczyzna przy sąsiednim stoliku miał taką samą sylwetkę
jak jej prześladowca.
Nagle widelec wypadł jej z dłoni. Spostrzegła bowiem, że
ten człowiek miał na ręce tatuaż — dokładnie taki sam jak
szef bandy.
Mężczyzna odwrócił się, słysząc brzęk widelca o podłogę,
i napotkał jej wzrok. Sprawiał wrażenie zaskoczonego. Jednak
po chwili zapanował nad sobą iodwrócił się do kolegów. Jego
reakcja była potwierdzeniem, którego potrzebowała. To był
ten sam człowiek!
Serce waliło jej jak miotem. Gangsterzy zostali zabici!
Przynajmniej Jones tak powiedział. Nawet jeśli przywódcy
grupy udało się uciec, to co robił w tajnej bazie rządowej
oddalonej o setki kilometrów od miejsca strzelaniny?
— Dobrze się czujesz? — spytała Kate, widząc, że coś się
stało.
Arianna była tak spięta, że nie mogła wydusić ani słowa.
Spojrzała szybko przez ramię. Mężczyzna wychodził,
zostawiając na stoliku nie dokończony posiłek. Gdy doszedł
do drzwi, odwrócił się i spojrzał na nią. Nie miała już
najmniejszych wątpliwości, że to jeden z napastników.
- Arianno?
— Kate, widzisz tego faceta? — spytała szeptem. — Tego
przy drzwiach, w białej koszuli i brązowych spodniach.
- Tak
— Znasz go?
— Wydaje mi się, że jest kierownikiem magazynu —
odparła Kate, poprawiając okulary. = Chyba nazywa się
Lipski. Pochodzi z Nowego Jorku.
— O mój Boże —jęknęła Manna, przyciskając ręce do ust.
Nie miała pojęcia, co się dzieje, prócz tego, że stała się ofiarą
jakiejś wielkiej mistyfikacji.
— Czy mogę coś dla ciebie zrobić? — Kata była coraz
bardziej zaniepokojona.
Arianna nie mogła wyjść z osłupienia. Popatrzyła w oczy
Kate i doszła do wniosku, że musi komuś zaufać. Na pewno
babcia malutkiej Emmy Rose nie współpracuje z bandą
oszustów, gangsterów czy szpiegów.
— Kate — powiedziała drżącym głosem — nie
odpowiadaj mi, jeśli nie chcesz. Wolę, żebyś nic nie mówiła,
niż kłamała. Ale muszę się czegoś dowiedzieć i błagam,
powiedz mi prawdę. Czy mieści się tu dowództwo tajnej
organizacji rządowej o nazwie Alfa?
Kata Throop zrobiła zdumioną minę.
— Arianno — odparła łagodnie — mają tu bardzo
dobrego lekarza. Co prawda, nigdy się u niego nie leczyłam,
ale znam przebieg jego kariery zawodowej. Jeśli chcesz,..
— Nie jestem chora ani na ciele, ani na umyśle —
tłumaczyła Arianna. — Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale
mężczyzna, który właśnie wyszedł, brał udział w napadzie na
mnie i udawał gangstera.
Kate z zatroskaną miną pogłaskała Ańannę po ręce.
— Gdybyś mi podała nazwisko swego pracodawcy...
kogoś, kto cię tu przywiózł, mogłabym się z nim
skontaktować i...
— Mark wyjechał. Dziś rano w taj.., w interesach,
powieszedł, powinien być trupem.
dzmy. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, co tu się
dzieje, ale ja mam stuprocentową pewność, że muszę się stąd
wynieść.
Kate zmarszczyła brwi. Biedna kobieta, pewnie myślała,
że Arianna cierpi na urojenia. Cóż, rzeczywiście zachowywała
się dziwnie, ale miała powody. Tamten mężczyzna był
zaskoczony jej widokiem. I nie przez przypadek natychmiast
wyszedł.
— Słuchaj — zwróciła się do Kate. — Wiem, co sobie
myślisz. Na twoim miejscu też bym uważała, że mam do
czynienia z wariatką. Udowodnię ci, że jestem przy zdrowych
zmysłach, jeśli pójdziesz ze mną do pokoju.
Kate Throop rozejrzała się po sali, jakby szukała pomocy.
— Nie tylko ty cierpisz z powodu izolacji od świata. Za
zwyczaj ludzie wpadają w depresję dopiero po paru
miesiącach, ale..
— W porządku — rzekła Arianna. — Umówmy się tak.
Przeczytasz kawałek pewnego maszynopisu. Jeśli po pięciu
minutach nie przyznasz mi racji, pójdę do lekarza.
— To rozsądna propozycja — odparła Kate. — Chcesz
najpierw skończyć lunch?
— Szczerze mówiąc, niczego bym me prze{knęła. To
zabrzmi dziwnie, ale mężczyzna, który przed chwilą stąd
wyszedł powinien być trupem.
Kate siedziała na łóżku, przerzucając pierwsze strony
maszynopisu. Była zdumiona.
— Czytałam o gangsterze, którego zabito na lotnisku w
Nowym Jorku. Czy on to napisał?
Arianna wskazała nazwisko autora na stronie tytułowej.
— Mafia go zabiła, próbując przechwycić ten maszynopis
— wyjaśniła. — Niektórzy sędziowie i policjanci mieliby
poważne kłopoty, gdyby książka się ukazała, więc mafia robi
wszystko, żeby do tegó nie dopuścić.
— I myślisz, że kierownik magazynu jest gangsterem?
— Nie wiem, ale jestem pewna, że uczestniczył w napa-
dnie na mnie.
Kate potrząsnęła głową.
— Coś podobilego! Prowadzę spokojne życie. Podobne
historie oglądałam w kinie lub telewizji.
¥rianna opowiedziała jej o zmaskowanych bandytach,
którzy napadli na nią i Marka w yail, oraz o tym, jak Mark
wykorzystał swe powiązania z Alfą, by ich uratować.
— Jones, dowodzący całą akcją, przywiózł nas tutaj.
Powiedziano mi, że tu mieści się siedziba Alfy, dla której
Consolidated jest tylko przykrywką.
— Na pewno nie znam wszystkich, którzy tu pracują ale
rozmawiałam z wieloma, przejrzałam teczki personalne
właściwie wszystkich osób, z wyjątkiem Japończyków, i mogę
cię zapewnić, że nikt nie zajmuje się tu szpiegostwem.
— Może agentami Alfy są wyłącznie Japończycy.
— Trudno mi powiedzieć, ale dobrze zńam Isao Hayashi,
japońskiego kadrowca. Zapewnił mnie, że ci ludzie są wysoko
kwalifikowanymi naukowcami, inżynierami i technikami.
Poza tym, nie wiem, kiedy mieliby szpiegować, skoro cały
czas pracują.
— Ich kadrowiec też może być członkiem Alfy.
— Powiem szczerze: mam wrażenie, że ktoś próbuje
wywieść cię w pole.
— A co z oddziałami paramilitamymi, które nas
uratowały? Helikopterami i samolotem?
— Nie słyszałam o żadnych oddziałach i helikopterach,
ale wiem, że dyrekcja Consolidated ma samolot do
dyspozycji.
Arianna zastanowiła się. Czy to wszystko mogło być
mistyfikacją? Jeśli tak, to Mark brał w niej udział. Ale
dlaczego? Nagle zrozumiała. Była zdecydowana wracać jak
najszybciej do Nowego Jorku, a Mark tego nie chciał. Czy
urządził to przedstawienie tylko po to, żeby ją zatrzymać?
Napewno tak. Nie było innego wytłumaczenia.
Kate — rzekła — muszę jak najszybciej dostać się do
Nowego Jorku. Jak to zrobić?
— Chyba najlepiej byłoby pojechać do Great Falls, a
stamtąd złapać samolot, ale to kawał drogi, prawie sto
pięćdziesiąt kilometrów.
— Jak tam najszybciej dotrzeć?
— Autobusem Consolidated. Podstawiają go dla
pracowników. Ale wyjeżdża dopiero wieczorem.
— Nie jestem pewna, czy oni tak łatwo mnie stąd
wypuszczą.
— Oni?
— Może nie ma żadnej Alfy, ale ktoś pomaga Markowi
podtrzymywać tę fikcję. Na pewno ten rzekomy przywódca
mafii z tatuażem na zęce. Muszą być i inni. Nie wiem, czy
posunęliby się tak daleko, by zatrzymać mnie tu siłą.
— Z tego wynika, że chcesz się stąd wymknąć?
— Tak. Im szybciej, tym lepiej.
Kate zastanawia się przez chwilę.
— Mam samochód. Dziś wieczorem zamierzałam spotkać
się z Terrym w Great Falis. Nie obowiązują mnie godziny
pracy, mogę więc wyjechać o dowolnej porze. Podwiozę cię,
jeśli chcćsz.
— Naprawdę? Będę ci wdzięczna do grobowej deski.
— Wciąż nie mogę uwierzyć, by któryś z tutejszych
pracowmków był zamieszany w napad.
— Mnie też nie przyszłoby to do głowy, gdybym nie
zauważyła tego mężczyzny — powiedziała ze smutkiem
Arianna. — Okazuje się, że mój były narzeczony jest bardziej
przedsiębiorczy, niż mi się wydawało. Delikatnie mówiąc,
zostałam wystrychnięta na dudka.
— Kiedy chcesz wyjechać?
Ańanna spojrzała na zegarek.
— Gdy tylko się spakuję i przegram wszystkie pliki na
dyskietki.
ROZDZIAŁ 13
Mark stał przy oknie, patrząc na panoramę Nowego Jorku.
Był dżdżysty niedzielny poranek. W taki dzień ludzie
najchętniej zostają w domu, czytają gazety w łóżku albo jedzą
bez pośpiechu śniadanie, czekając na popołudniowy mecz
piłki nożnej w telewizji. Mark już od wielu dni żył w napięciu
i jeszcze długo nie będzie mógł sobie pozwolić na luksus
odpoczynku.
Rzadko kto bywał w siedzibie Federalnego Biura
Siedczego w niedzielę o tak wczesnej porze, ale po ich
wczorajszym spotkaniu FBI uznało sprawę za wystarczająco
pilną, by wezwać z Waszyngtonu szefa wydziału do walki z
przestępczością zorganizowaną oraz zerwać z łóżka Buda
Aronsona, prokuratora generalnego Nowego Jorku.
Teraz naradzali się w sąsiednim pokoju, a Mark czekał
cierpliwie.
Długo ze sobą walczył, zanim podjął tę decyzję, lecz
doszedł do wniosku, że jedynym sposobem zakończenia
sprawy jest powiadomienie o niej FBI. Gdy tylko przyjechał
do Nowego Jorku, natychmiast się z nim skontaktował.
Drzwi otworzyły się i Walter Eyans, szef wydziału do
walki z przestępczością zorganizowaną, oraz Hap Murphy,
agent z nowojorskiego biura, weszli do pokoju.
— Bud Aronson był z kimś umówiony, więc poprosił,
byśmy skończyli bez niego — wyjaśnił Eyans, zapraszając
Marka, żeby do nich dołączył. Gdy usiedli, Mark po jednej
stronie stołu konferencyjnego, dwaj urzędnicy FBI po drugiej,
Eyans dodał: — Nie musimy panu mówić, jakie to może mieć
reperkusje.
— Moim głównym zmartwieniem jest Ańanna.
— Szkoda, że nie przywiózł pan ze sobą maszynopisu.
— Cóż, myślę, że decyzja należy do Arianny. Ja tylko
pośredniczę w tej sprawie. Nie mam zamiaru niczego jej
kraść. Jeśli będę mógł jej zaproponować jakiś rozsądny układ,
to może. sama wam go zwróci.
— Na tym polega problem — ponurym głosem
podsumował Eyans. — Ona jest w posiadaniu dowodów
licznych przestępstw. Na ich podstawie można oskarżyć
winnych, apotem wytoczyć im proces. Bud Aronson wystąpi o
nakazy aresztowania, gdy tylko dowody znajdą się w naszych
rękach.
— Arianna na pewno będzie chciała gwarancji, że
pozwolicie jej opublikować te materiały.
— Nie możemy jej tego zagwarantować, przynajmniej
dopóki postępowanie sądowe nie zostanie zakończone.
— Musi być jakieś wyjście — upierał się Mark.
— Proszę posłuchać — rzekł Muiphy. — Przyznaje pan,
że dopóki będzie miała maszynopis, jej życie pozostanie
zagrożone. Jedyne, co może zrobić, to przekazać nam te
materiały. Wtedy wszyscy będą bezpieczni. Bud twierdzi, że
nawet nie będzie musiała zeznawać. Uwolni się od tej sprawy.
Wydaje mi się, że to sensowne rozwiązanie.
- Nie zna pan Arianny - odparł Mark.
— To z pewnością odważna kobieta — przyznał Eyaiis —
ale nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Radzę
jej powiedzieć, że nie ma wyboru. Powinna z nami
współpracować, jeśli chce mieć zapewnione bezpieczeństwo.
— Niewątpliwie — odrzekł Mark — ale nie mogę jej do
niczego zmusić.
- Mamy związane ręce - stwierdził Eyans. - To sprawa nie
mająca precedensu.
— W porządku — rzekł Mark, widząc, że dalsza rozmowa
mija się z celem. — Spróbuję ją przekonać, ale to może
potrwać. Jeżeli nie mają panowie więcej pytali, to już sobie
pójdę.
— Jakie są pańskie plany, panie Lmdsay?
— Jutro rozpoczynam ważne negocjacje, więc przez jakiś
czas będęw mieście.
— Radziłbym uważać. Jeśli mafia wie, że ma pan dostęp
do maszynopisu, a wszystko na to wskazuje, mogą pana
szukać.
— Nie zbliżam się do swojego mieszkania, proszę mi
wierzyć.
— Mieszka pan w hotelu?
— Nie, w domu, który kupiłem parę miesięcy temu. Jak
na ironię, mieliśmy zamieszkać w nim z Arianną po ślubie. Po
zerwaniu zaręczyn nie miałem ochoty się do niego
wprowadzić. Dopiero teraz okoliczności mnie do tego
zmusiły.
— Zdaje się, że nie nudzi się pan z panną Hamilton —
zauważył z przekąsem Eyans.
— Och, facet musi wykazać się pomysłowością, żeby
dotrzymać jej kroku.
— Nie wątpię.
Mark opuścił budynek Federalnego Biura Śledczego, nie
wiedząc, czy coś osiągnął. Najważniejsze, że agenci federalni
zostali ponformowani o sprawie. Zastanawiał się, co teraz
zrobić z Arianną. Nie mógł jej trzymać w nieskończoność w
bazie Consolidated w Montanie.
Zatrzymał taksówkę i pojechał do domu w Gramercy
Park. Dom był nie umeblowany, ale poprzedniego popołudnia
kupił materac i parę ręczników, by mieć na czym spać i
wytrzeć się po kąpieli. Dla potrzeb robotników, którzy
przeprowadzali tu remont, zainstalował telefon i na szczęście
nigdy nie chciało mu się go odłączyć.
Pomyślał, że zadzwoni do Arianny. Chciał usłyszeć jej
głos i powiedzieć, że do niej tęskni. Podszedł do telefonu i
wybrał numer centrali Consolidated w Montanie.
— Och, pan Lindsay — powitała go telefonistka. — Pan
Almquist próbował skontaktować się z panem. Już łączę.
Mark czekał zaniepokojony. Coś musiało przytrafić się
Ariannie. Na pewno coś złego.
W końcu George Almquist, dyrektor zakładów, podniósł
słuchawkę.
— Mark, cieszę się, że dzwonisz — powiedział. — Mamy
pewien problem. Panna Hamilton zniknęła.
— Co takiego?
— Chyba odkryła, że to nie jest tajna jednostka. Z tego, co
wiem, rozpoznała jednego z ludzi, których posłaliśmy do
Kolorado na prośbę Jonesa. Tak czy owak, wyjechała.
Mark nie krył zaniepokojenia.
— Czułem, że nie da się długo oszukiwać. Nie wiesz,
dokąd uciekła?
— Nie. Po prostu opuściła Consolidated razem z panią
Throop, naszą konsultantką; Spróbuję odnaleźć Kate i
dowiedzieć się, dokąd zawiozła pannę Hamilton.
— Będę zobowiązany — odparł Mark. — Ale chyba
wiem, jaki jest cel jej podróży. Kiedy wyjechała?
— Wczoraj około trzeciej po południu.
Mark zastanowił się. Do tej pory zdążyłaby objechać pół
świata. Miała wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć do
Nowego Jorku.
— Gdybyś się czegoś dowiedział — zwrócił się do
Almquista — bardzo proszę o wiadomość.
— Oczywiście.
— Znajdziesz mnie w moim domu w Nowym Jorku albo
w biurze.
Podał mu numer telefonu do domu, po czym odwiesił
słuchawkę. Zabawa się skończyła. Gdy Arianna zorientowała
się, że została oszukana, pewnie przestała wierzyć w grożące
jej niebezpieczeństwo i wpakowała się w kłopoty. Na myśl o
tym zrobiło mu się zimno. Meredith też się na niego
zezłościła, i to tak bardzo, że uciekla tylko po to, by zginąć.
Arianna oglądała przez okno autobusu wsie i miasteczka
Connecticut. Czuła się tak, jakby już cały tydzień spędziła na
lotniskach, w samolotach i w autobusie relacji Boston —
Nowy Jork, którym właśnie jechała. Przez ten czas tylko parę
razy się zdrzemnęła. Z braku snu nie mogła jasno myśleć.
Musiała się spieszyć, nie miała wyboru, jeśli chciała jak
najprędzej dostarczyć maszynopis Jerry”emu. Książka mogła
stać się prawdziwą sensacją, ale nie można było zwlekać z jej
wydaniem.
Zdawała sobie sprawę, że naraża się na ogromne
niebezpieczeństwo. Podczas długiej jazdy z Kate Throop do
Great Falis miała okazję wszystko przemyśleć. Doszła do
wniosku, że powinna możliwie najdyskzetniej wrócić do
Nowego Jorku. Nawet jeśli napad na nią był mistyfikacją, to
włamanie do jej biura i morderstwo Corsiego zdarzyły się
naprawdę.
Pomyślała, że wynajmie pokój w jakimś małym hoteliku.
Potem wpadła na jeszcze lepszy pomysł. Dom Marka. Stał
pusty, a ona miała do niego klucz. Będzie idealhą kryjówką
Jeśli dworzec autobusowy w Broriksie nie będzie
obserwowany, wszystko pójdzie dobrze.
Ale im bardziej autobus zbliżał się do Nowego Jorku, tym
większy smutek ją ogarniał. Choć była bliska największego
sukcesu w życiu, nie szalała z radości. Prawdę mówiąc, miała
poczucie pustki i zawodu. I wiedziała dlaczego. Przez Marka.
Kiedy uświadomiła sobie, że padła ofiarą oszustwa,
targnął nią gniew. Nie mogła sobie wybaczyć, że tak łatwo
dała się nabra. Im dłużej jednak o tym myslala, tym lepiej
rozumiała, że Mark próbował ją chronić.
Była pod wrażeniem. Gdyby nie przypadkowe spotkanie z
wytatuowanym
mężczyzną,
nadal
siedziałaby
przy
komputerze w swoim pokoju, dziesiątki metrów pod ziemią,
wierząc głęboko, że Mark uratował jej życie.
Wciąż nie wiedziała, kim naprawdę jest ani w jaki sposób
zorganizował tę maskaradę: Co do jednego miała pewność.
Jest niezwykle przebiegły. Nie mówiąc już o tym, że
szalenie pociągający. Do końca życia nie zapomnie jaka była
podekscytowana, kiedy jej powiedział, że jest agentem tajnej
organizacji rządowej.
Czuła się trochę rozczarowana, że to wszystko okazało się
kłamstwem. Nie miała nic przeciwko zostaniu dziewczyną
szpiega, ale takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach.
Niestety.
Było już późne popołudnie, kiedy taksówka zatrzymała się
przed domem Marka. Arianna zapłaciła kierowcy i wysiadła.
Spojrzała na fasadę budynku, do którego miała wprowadzić
się po ślubie, i ogarnęła ją nostalgia. Nie była w tym miejscu,
odkąd zerwała zaręczyny. Może popełnia błąd, przyjeżdżając
tu teraz. Nie przyszło jej jednak do głowy bezpieczniejsze
schronienie.
Wniosła bagaże na ganek i nacisnęła dzwonk, by się
upewnić, że Mark nikomu nie wynajął domu. Odczekała
chwilę, mm otworzyła kluczem drzwi. Weszła do środka,
rozejrzała się wokół i stwierdziła, że dom jest nie
umeblowany. A tak wspaniale urządzili go w marzeniach!
Arianna otrząsnęła się ze wspomnień. Gdy weszła do
kuchni, zauważyła, że telefon wciąż wisi na ścianie. Podniosła
słuchawkę i z radością usłyszała sygnał. Nie zwlekając,
wykręciła numer Jerry”ego.
Odebrał i zdziwił się, słysząc jej głos.
— Arianno, gdzie jesteś? I czy masz ze sobą maszynopis?
— Ja też się cieszę, że u ciebie wszystko w porządku,
Jerry.
— O rany, wiesz, że cię uwielbiam. Swietnie, że
dzwonisz. Martwiłem się o ciebie. Sprawa Sala Corsiego
nabiera rozgłosu. Więc kiedy będę mógł zobaczyć
maszynopis? Jesteś w Nowym Jorku?
— Tak, ale muszę mieć jeszcze tydzień na redakcję.
— Fantastycznie. Domyślam się, że ten maszynopis...
— Zwali cię z nóg. To będzie absolutny bestseller. Corsi
wymienia mnóstwo nazwisk. A co najważniejsze, mam dostęp
do wszystkich dokumentów, które potwierdzają jego
oskarżenia.
— Arianno, jesteś wspaniała.
— Mam zamiar się ukrywać, dopóki nie skończę pracy.
Ale potrzebuję paru rzeczy, przede wszystkim komputera i
drukarki.
— Możesz skorzystać Z mojego laptopa. Przyślę ci też
kogoś do pomocy.
— Nikogo nie potrzebuję, przynajmniej na razie. Dobrze
by było, gdybyś się zajął prawną stroną tego przedsięwzięcia.
— Już to zrobiłem.
— A zatem, najważniejszą sprawą jest zdobycie
dokumentów Corsiego.
— To też mogę załatwić — powiedział. — Gdzie ich
szukać?
Przypomniała sobie, że Mark przestrzegał ją przed
podsłuchem.
— Chyba nie powinniśmy rozmawiać otym przez telefon.
— No to się spotkajmy — zaproponował Jerry. — Gdzie
ci pasuje?
— Pamiętasz dom Marka?
Zawahał się.
— Ulicę tak.
— Numer osiemset dwanaście.
— O której mam być?
— Załatwmy to jak najszybciej.
— Dobra, biorę komputer i przyjeżdżam.
Odwiesiła słuchawkę, zadowolona, że w końcu kontroluje
sytuację. Wciąż cieszyła ją perspektywa wydania bestselleru,
ale o wiele mniej niż kiedyś. Głowę miała nabitą myślami
oMarku.
Powiedział, że ją kocha, chociaż z nim zerwała. A on
wciąż ją pociągał... nie, nie tylko pociągał. Kochała go, ale nie
była pewna, czy może ufać swoim uczuciom.
Gdy wróciła do pokoju frontowego, usłyszała zgrzyt
klucza w zamku. Pomyślała o maszynopisie, przypomniała
sobie wszystkie opowieści o tym, co mafia robi z ludŸmi,
którzy wchodzą jej w drogę, i serce w niej zamarło. Stała
nieruchomo i patrzyła z przerażeniem, jak drzwi otwierają się,
wpuszczając do pokoju trochę światła. Stał w nich Mark! Był
w adidasach, szortach i podkoszulku. Pot lal się z niego
strumieniami.
— Arianno — wykrzyknął na jej widok. — Co tu robisz?
— Kiedy włączył światło, zobaczyła, że jest zdziwiony tak
samo jak ona.
Potrzebowała paru sekund, by dojść do siebie.
— Ucieklam — powiedziała w końcu. — Ale co ty tu
robisz?
— Biegałem — wyjaśnił, zamykając drzwi — żeby spalić
trochę energii.
— Tajna misja się skończyła czy to kolejna maskarada?
— Powiedzieli mi, że uciekłaś i że wiesz o wszystkim.
— Mark uśmiechnął się blado. — Wyjątkowe sytuacje
wymagają wyjątkowych środków.
Arianna nie wiedziała, jak zareaguje na jego widok, ale
wyglądał tak rozbrajająco w spórtowym stroju i miał tak
skruszoną minę, że serce jej zmiękło.
— A skoro o tym mowa, to chciałabym ci zadać parę
pytań
— powiedziała. — Niektórych rzeczy się domyśliłam, ale
nie wszystko jest dla mnie jasne. — Jej oczy zwęzily się. —
Napad
był
oszustwem,
prawda?
Gangsterzy
byli
pracownikami Consolidated.
— Zgadza się.
— A zegarek? Nie było w nim żadnego sygnalizatora, tak?
Potrząsnął głową.
— Nie, noszę ten zegarek od lat.
— Mark — powiedziała, kłądąc ręce na biodrach. — Nie
wstyd ci? Jak poważny bankier może udawać Jamesa Bonda?
Ruszył w jej kierunku.
— Podobała ci się ta gra, prawda, Arianno?
— Chyba tak — odparła z bijącym sercem.
— Wciąż jesteś zła?
— Z początku byłam wściekła.
Stanął przed nią.
— A teraz?
— Zastanawiam się, czy ty byłeś taki przebiegły, czy ja
taka naiwna.
— Och, ja byłem przebiegły. To nie ulega wątpliwości.
— Aż za — stwierdziła, obrzucając go zaciekawionym
spojrzeniem. — A swoją drogą, jak to wszystko zorganizowa-.
leś? Helikoptery, oddziały paramilitarne, strzelaninę? Znasz
kogoś z Hollywood czy co?
Uśmiechnął się szeroko.
— Teraz, gdy przyznałaś, że dobrze się bawiłaś,
chciałabyś poznać wszystkie moje sekrety, tak?
Uniosła brwi.
— Nie uważasz, że przyzwoitość nakazuje powiedzieć mi
prawdę?
Mark rozejrzał się po pokoju.
— Szkoda, że nie ma tu na czym usiąść. Padam z nóg.
— Westchnął. — Zostają nam schody.
Osunął się na nie z ulgą. Arianna usiadła obok.
— Kiedy jechaliśmy do Vail, uświadomiłem sobie, że nie
będę w stanie odwieść cię od pomysłu powrotu do Nowego
Jorku — zaczął. — Wtedy przyszedł mi do głowy ten plan.
Przez te parę dni, kiedy jeŸdziłem do miasteczka, udało mi się
wszystko zorganizować.
— Chcesz powiedzieć, że wynająłeś ludzi, żeby
zaaranżowali to przedstawienie?
— Nie musiałem nikogo wynajmować, kwiatuszku. Po
prostu poprosiłem o pomoc moich przyjaciół z Alfy.
— Daj spokój, Mark. Gra skończona. Nie ma żadnej Alfy.
— Zapewniam cię, że jest.
— I chcesz mi powiedzieć, że naprawdę jesteś tajnym
agentem?
— W pewnym sensie. Trochę ubarwiłem swoją opowieść,
ale Alfa zajmuje się tym, o czym ci mówiłem. I współpracuję
z nimi — choć raczej jako człowiek z zewnątrz.
— Mów dalej, chcę usłyszeć całą tę historię.
— Jakieś trzy lata temu przedstawiciele Alfy nawiązali
kontakt z naszą firmą. Przedtem nigdy nie słyszeliśmy o tej
organizacji. Jest otoczona ścisłą tajemnicą. W każdym razie,
Alfa chciała ze względów politycznych finansować jakąś
spółkę w Ameryce Południowej. To nie była korzystna
inwestycja, ale Alfa potrzebowała naszej pomocy. A ponieważ
nie proszono nas o wyłożenie pieniędzy naszych inwestorów,
bo fundusze miały napływać z innego Ÿródła, zgodziliśmy się.
Od tamtej pory kilka razy współpracowałem z Alfą.
Dostarczałem im informacji, jak przy przedsięwzięciu w
Rosji, albo pomagałem w przekazywaniu kapitału. Piecz w
tym, że Alfa miała wobec mnie dług wdzięczności, a ja
chciałem, by wyświadczyli mi przysługę.
— I to nie byle jaką.
— Masz rację. Trzeba było włożyć sporo wysiłku w
przygotowanie tej operacji. Wtedy, kiedy nie było mnie w
domu przez cały dzień, spotkałem się z Jonesem, żeby
wszystko zaplanować.
— Jestem pod wrażeniem.
— Całe szczęście, że nie musieliśmy nikogo zabić —
zażartował.
Więc jednak Consolidated jest przykrywką dla
działalności Alfy?
— Nie, Consolidated zostało utworzone przy cichej
pomocy rządów Stanów Zjednoczonych i Japonii. Alfa
pomagała w tym przedsięwzięciu i Jones zna kilku ważnych
ludzi w Consolidated, między innymi George”a Almquista,
dyrektora zakładów. Almquist udostępnił nam samolot oraz
zaproponował zamieszkanie w bazie. Oddziały paramilitarne
to tak naprawdę zespoły ratownicze z Kolorado. Chłopcy
otrzymali hojne wynagrodzenie za swój występ. A helikoptery
Jones wynajął od spółki handlowej.
Arianna skinęła głową.
— I domyślam się, że te ciała były pomazane ketchupem.
— Czerwoną farbą.
— Mark — rzekła, szturchając go łokciem — mam ochotę
urwać ci głowę. Przez ciebie dręczyły mnie koszmarne sny.
— A mnie prześladował inny koszmar — że to ty zostałaś
zastrzelona. Jesteśmy kwita.
Arianna popatrzyła mu w oczy, uświadamiając sobie, że
choć to wszystko było jedną wielką mistyfikacją, on wcale nie
jest oszustem.
— W pewnym sensie jesteś szpiegiem, czy tak? —
spytała.
— Powiedzmy sympatykiem tajnej organizacji.
— A zatem Mark, którego kiedyś znałam, i Mark, którego
widziałam w Vail i Montanie, to jedna i ta sama osoba.
— Zgadza się. Kiedy opowiedziałem ci o rozmowie z
Zarą, i moim postanowieniu, by przestać się oszukiwać,
mówiłem szczerze. — Wziął ją za rękę. — Gdybym
zachowywał się tak od samego początku, chyba nie czułabyś
się przytłoczona moją miłością.
Arianna popatrzyła qiu w oczy.
— To także i moja wina. Nie doceniłam cię, bo byłam za
bardzo zajęta swoją karierą. No i nie mówiłam ci, co czuję.
— Zabawa polegała na tym, żeby być sobą bez względu
na konsekwencje.
Arianna spojrzała na niego wymownie.
— Jednak nie pozwoliłeś mi wrócić do Nowego Jorku.
— Zmagałem się ze sobą, uwierz mi. Nie chciałem być
nadopiekuńczy, ale zdawałem sobie sprawę z twojej
lekkomyślności. W końcu doszedłem do wniosku, że twoje
życie jest ważniejsze od wszystkiego. Jeśli trzeba będzie
kłamać i oszukiwać, będę kłamał i oszukiwał.
Arianna spojrzała na ich splecione dłonie i ogarnęło ją
wzruszenie. Miała ochotę rzucić mu się na szyję.
— Jestem ci taka wdzięczna, Mark — wyznała. — Musisz
wiedzieć, że te ostatnie wydarzenia nauczyły mnie pokory.
— O Boże, chyba nie zamierzasz zakochać się we mnie,
kwiatuszku?
— Oczywiście, że nie. Nie posunęłabym się tak daleko.
Roześmiał się.
— Czeka nas zażarta walka.
— A wiesz dlaczego, Mark?
— Dlaczego?
— Bo chcę być dziewczyną Lindsaya, ale nie chcę być
.jedną z wielu jego dziewczyn. Ani nawet jedną z kilku. Chcę
być tą jedną jedyną.
— Hrnm — rzeki, gładząc ją po policzku. — Z tym może
być pewien problem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Alfa wymaga od swoich ludzi poświęceń. Oczekuje, że
dobry agent nie cofnie się przed niczym, nawet przed
uwodzeniem pięknych kobiet.
— Musimy jeszcze raz się zastanowić nad twoją
współpracą z Alfą — odparła, mrużąc oczy.
Mark ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją w usta.
Pomyślała, że ukrywanie się wcale nie jest takim złym
pomysłem. Jednocześnie usłyszała, że przed domem trzasnęły
drzwi samochodu.
- Och - rzekła.
— Co się stało?
— To pewnie Jerry.
— Jerry?
— Tak, zanim wróciłeś, zadzwoniłam do niego i
powiedziałam, że tu jestem. Zamierzaliśmy porozmawiać o
książce.
— Chyba nie mam co liczyć na to, że oddasz mu ten
cholerny maszynopis.
— Szczerze mówiąc, kusi mnie, żeby to zrobić.
— Cóż, zostawiam ci wolną rękę. Idę na górę wziąć
prysznic.
Pocałowała go.
— Pozwól mi zaprosić się na kolację, Mark.
- Przemyslę to - odpowiedział, uśmiechając się
zagadkowo.
Dała mu jeszcze jednego kuksańca. Mark wstał ze
śmiechem i wbiegł po schodach. Odezwał się dzwonek u
drzwi i Arianna poszła powitać swego szefa. Nadeszła chwila
triumfu, ale tak naprawdę cieszyła ją myśl o kolacji z
ukochanym mężczyzną.
ROZDZIAŁ 14
Arianna otworzyła drzwi. Na progu stal Jerry, szczupły,
przedwcześnie posiwiały czterdziestolatek z laptopem w
rękach. Widać było, że jest przerażony.
— Jerry, co się stało?
Ledwo wymówiła te słowa, dwóch nieznajomych
wyłoniło się z mroku, wzięło Jerry”ego pod ręce i wepchnęło
go do środka. Nie wiadomo skąd pojawiło się jeszcze dwóch
męż
czyzn.
— Co się tu dzieje? — spytała. — Kim jesteście? Stojący
obok niej mężczyzna pchnął ją do tylu, by pokazać, że to nie
zabawa.
— Zamknij się — powiedział.
— Oco chodzi?
— powiedziałem, żebyś się zamknęła, paniusiu, i wcale
nie żartuję.
Ańaima stała naprzeciw czterech bandytów i biednego
Jerry”ego, który pobladi ze strachu i skulił ramiona, jakby w
każdej chwili oczekiwał ciosu. Mężczyzna, który wcześniej
popchnął Ariannę, teraz chwycił ją za ramię. Był niski, tęgi,
miał ospowatą twarz i ciemne, przylizane włosy. Nosił
ciemnoniebieski prążkowany garnitur, śmierdział czosnkiem i
nikotyną.
— Masz książkę? — spytał.
— Słucham?
Książkę, cholera jasna, książkę Corsiego. Gdzie ona jest?
Jerry jęknął.
— Ja-ja nie wiedziałem — wyjąkał. — Rzucili się na
ninie, gdy tylko wysiadłem z taksówki, Arianno. Ja
naprawdę...
— Uciszcie tego kretyna!
Potężny mężczyzna z włosami przyciętymi najeża ubrany
w zbyt obszerną marynarkę uderzył Jerry”ego W ramię.
Pozostałi zaczęli przeszukiwać pokój. Wszyscy czterej
wyglądali jak typowi gangsterzy.
— Och — rzekła Arianna — znowu udajemy bandytów.
Mężczyźni wydawali się kompletnie zaskoczeni, kiedy
roześmiała się i podeszła do schodów.
— Bardzo śmieszne, Mark! — krzyknęła. — Powinieneś
się wstydzić, że wtedy mnie oszukałeś. A teraz mnie jest
głupio, że dałam się nabrać! — Popatrzyła na mężczyzn,
którzy nadal sprawiali wrażenie bezgranicznie zdumionych.
— Muszę stwierdzić, chłopcy, że jesteście o wiele lepsi od
tamtej bandy. Wyglądacie jak prawdziwi gangsterzy.
— O czym ona gada? — spytał mężczyzna z fryzurą
najeża.
— Nie mam pojęcia — odparł jego kompan. — Ktoś jest
na górze czy ci się w głowie pokręciło, paniusiu?
— Spędziłeś dużo czasu w kinie — stwierdziła. — Masz
dobrą pamięć do dialogów.
Potrząsnął głową.
— To wariatka, chłopcy. Właśnie tego nam było trzeba.
Arianna roześmiała się. Potem, me zwracając uwagi na
obecnych, podeszła do Jerry”ego.
— To taki żart — wyjaśniła. — Maik ich wynajął.
— Ańanno — z rozpaczą w głosie szepnął Jerry — nie
widzisz, że om nie żartują? Co się z tobą dzieje?
— Dobre pytanie — stwierdził jeden z mężczyzn,
podchodząc do Arianny i chwytając ją po raz drugi za ramię.
Odwrócił ją gwałtownym szarpnięciem.
— Jest ktoś na górze?
— Tylko James Bond.
Mężczyzna uderzył Ariannę w twarz, aż głowa jej
odskoczyła.
— Co robisz?! — krzyknęła, dopiero teraz zdając sobie
sprawę z powagi sytuacji.
Zignorował ją, zwracając się do pozostałych mężczyzn:
— Al, ty i Carlo rozejrzyjcie się po chałupie. — Popatrzył
na nią oczyma bez wyrazu, a gdy otworzył usta, owiał. ją
zapach czosnku.
— No, dobra, siostro, książka. Chcę ją mieć natychmiast.
— Na miłość boską, Arianno — odezwał się Jerry. —
Zrób, o co cię proszą.
— Maik? — zawołała drżącym głosem. - Już po chwili z
góry doszły ją odgłosy szamotaniny i krzyki. O Boże,
pomyślała, to dzieje się naprawdę.
Zerknęła na swe bagaże, do których wcisnęła maszynopis.
Przywódca napastników zauważył jej spojrzenie.
— Książka jest w walizce, skarbie?
Na szczycie schodów zrobiło się zamieszanie. Po chwili
pojawiło się dwóch mężczyzn. Prowadzili między sobą Marka
owiniętego płaszczem kąpielowym.
— Zobacz, kogo znaleźliśmy, Brnie — zawołał jeden z
nich.
Gdy wszyscy trzej zeszli na dół, Ariarina dostrzegła wyraz
niepokoju na twarzy Marka. Przeszedł ją dreszcz.
— No dobra — odezwał się Ernie — starczy tego. Carlo,
przynieś tu walizki. Paniusia da nam książkę i ząbierzemy
dupy w troki.
Arianna popatrzyła z rozpaczą na Marka.
- Maik?
Walizki już stały u jej stóp.
— Otwórz je — rozkazał Brnie. — I to szybko.
Arianna pochyliła się i otworzyła neseser, w którym był
maszynopis. Wyciągnęła go i podała mężczyźnie.
— To wszystko?
— Owszem.
— Wydaje mi się, że nasz przyjaciel Sal zgromadził
trochę dokumentów na poparcie tego, co tu- napisał — rzeki
Ernie.
—Maszje?
— Nie — odparła.
— Ale wiesz, gdzie są, prawda?
Zawahała się.
-Nie.
— W moich uszach to zabrzmiało jak „tak”, skarbie.
Oddaj je! I to migiem.
— Nie mam ich — rzekła stanowczym tonem. — Corsi
powiadomił mnie, że posiada konkretne dowody i może mi je
przekazać, jeśli to będzie konieczne. Nie spodziewał się, że
tak szybko go zabijecie — zmyślała na poczekaniu Arianna,
modląc się w duchu, by jej uwierzyli.
— Wiesz, co jest gorsze od brzydkiej baby? — spytał
Brnie.
— Głupia baba. Gonzo — rzekł do olbrzyma
ostrzyżonego na
jeża — przystaw temu chuderlakowi pukawkę do głowy.
A ty, Al, kochasiowi tej kretynki.
Ku przerażeniu Arianny mężczyźni wykonali polecenie.
Jerry spocił się ze strachu. Mark patrzył przed siebie ponurym
wzrokiem. Arianna zaczęła drżeć.
— A teraz się zabawimy w „ty-wybierasz-kto-dostanie”
— powiedział Brnie. — Jeden z chłopców pociągnie za spust.
Potem policzę do pięciu. Jeśli przez ten czas me powiesz mi,
gdzie są dokumenty, to drugi zrobi to samo. Będzie niezła
zabawa.
— Nie odważycie się! — wybuchnęła Arianna.
— Pozwolę ci wybrać — odparł. — Któ pierwszy, twój
szef czy chłopak?
— Arianno — jęknął Jerry — na litość boską!
Jeśli ty nie wybierzesz — dodał — ja to zrobię. — Przeno
sił spojrzenie zjednego mężczyzny na drugiego.
- Arianno! - krzyknął Jerry.
— Wszyscy gotowi? — spytał Brnie, uśmiechając się
szeroko. — Pora sprawdzić, jak bardzo jej na was zależy.
— Dokumenty są w tajnej skrytce w Brooklynie. Adres
jest zapisany na kartce, którą mam w torebce.
— Rozsądna kobitka — pochwalił Ernie. — Zobaczymy
jeszcze, czy prawdomówna. Carlo, przynieś jej torebkę.
Arianna wyjęła karteczkę i podała Erniemu. Przyjrzał się
jej uważnie.
— Doskonale. — Pogłaskał ją po policzku niczym
dobroduszny dziadek. — Chłopcy — powiedział — pora się
zbierać.
Bandyci schowali już broń, gdy drzwi frontowe otworzyły
się z hukiem i grupa mężczyzn z pistoletami w dłoniach
wpadła do pokoju.
— FBI! — rozległo się. — Nie ruszać się!
Agenci federalni błyskawicznie złapali Erniego i jego
ludzi, popchnęli ich pod ścianę, rozbroili i założyli im
kajdanki.
Arianna zerknęła na Marka. Był najwyraŸniej zdumiony.
— Arianno — powiedział Jerry. — Gdybyś im pozwoliła
mnie zastrzelić, wylałbym cię z pracy, przysięgam, że bym cię
wylał.
— Przeszło mi przez myśl, żeby zająć twoje stanowisko
— zażartowała. — Ale doszłam do wniosku, że lepiej
będzie, jeśli mi w tym pomożesz.
Jeden z agentów FBI podszedł do Marka.
— Panie Lindsay — rzekł — znowu się spotykamy.
— Witam, agencie Murphy — odparł. — Przybyliście w
samą porę. — Zerknął na Ariannę i puścił do niej oko.
— Marku Lindsay — odezwała się — znowu mnie
nabrałeś?
Murphy podszedł do niej.
— Panna Hamilton, jak się domyślam.
Popatrzyła na niego wściekle spod przymrużonych po-
wiek.
— Więc pan jest z FBI; tak?
— Tak, proszę pani. Hap Murphy z nowojorskiego Biura
Federalnego.
— I przypuszczam, że nie ma pan odznaki, agencie
Murpy.
— Owszem, mam.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął kartę
identyfikacyjną w skórzanej oprawce, którą rozłożył jednym
ruchem. Arianna przyjrzała się dokładnie legitymacji.
Widniało na niej nazwisko Murphy”ego i pieczęć Federalnego
Biura Śledczego. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
— Jest pan prawdziwym agent?
— Jak najprawdziwszym, panno Harnilton.
Przycisnęła ręce do ust.
— A ci faceci naprawdę są z mafii?
Murphy popatrzył na zakutych w kajdanki mężczyzn,
których pilnowali agenci.
— To jest Ernie „Salami” Fapolli. Śledzimy go, odkąd
Corsi zginął na lotnisku Kennedy”ego. On obserwował pana
Saltera, a my obserwowaliśmy-jego. Od dzisiejszego ranka
zaczęliśmy się także kręcić wokół domu pana Lindsaya.
Zrobiło się ciekawie, kiedy wszyscy tu się zjawili.
— Mój Boże — rzeki Jerry. — Wlazłem jak w paszczę
lwa.
— Sądzę, że wszyscy tu przyszli z tego samego powodu
— rzeki Murphy, patrząc na maszynopis rozrzucony po
podłodze. — Domyślam się, że to jest książka Corsiego.
Arianna i Jerry wymienili spojrzenia.
- Będę musiał ją zabrać jako dowód rzeczowy - rzekł Mur-
phy. Gestem wskazał jednemu z agentów, by pozbierał kartki.
— Ale najpierw pozwoli nam pan zrobić fotokopie,
prawda? — wtrącił się Jerry.
— Obawiam się, że nie, panie Salter.
— Ale cóż w tym złego?
— To bardzo delikatna sprawa, nie wolnó nam niczego
zaniedbać. Właściwie muszę spytać, czy nie zrobiła pani
żadnej kopii?
Arianna westchnęła.
— Owszem, jest na dyskietkach, które mam w torebce
— Czy może mije pani oddać?
Wyjęła dyskietki, na które przegrała w Montanie książkę, i
wręczyła je agentowi Murphy”emu.
— Dziękuję — powiedzfał. — I jeszcze jedna ważna
sprawa
— dokumenty potwierdzające zarzuty Corsiego.
Arianna podniosła z podłogi karteczkę, którą Ernie
upuścił, gdy FBI wpadło do pokoju. Podała ją Murphy”emu.
— Oddaję panu materiały, dzięki którym mogłam zrobić
karierę. Mam nadzieję, że zdaje pan sobie z tego sprawę —
rzekła:
— System prawny musi chronić nas wszystkich — odparł
Murphy.
— Czy nie możemy pójść na kompromis? My zajmiemy
się książką, a wy śledztwem? — spytał Jerry.
Murphy potrząsnął głową.
— Obawiam się, że nie. Musimy ją zatrzymać, dopóki
proces nie zostanie zakończony.
— Wtedy już będzie za późno.
— Przykro mi. A teraz, proszęmi wybaczyć. —Zwrócił się
do swoich kolegów: — No dobra. Zabierzmy stąd tych
facetów.
Arianna, Mark i Jeny patrzyli, jak agenci wyprowadzają
gangsterów przed dom. Maszynopis, dyskietki i adres tajnej
skrytki zniknęły wraz z nimi.
— No cóż — stwierdziła ze smutkiem Arianna —
przynajmniej mieliśmy trochę zabawy.
— Przez chwilę myślałem, że pozwolisz, by zabito nas
— rzekł Jerry, wręczając jej laptopa. Spojrzała na Marka.
— Do pewnego momentu byłam pewna, że to wszystko
ukartowałeś.
— Miałem zamiar wynająć bandę rosyjskich najemników
do tej roboty, ale prawdziwi gangsterzy mnie ubiegli. — Mark
pocałował ją w czoło.
— Dlaczego oddałaś dyskietki? — spytał niezadowolony
Jerry. — FBI nigdy by się nie dowiedziało, że je masz.
— Dopóki książka nie znalazłaby się na półkach
księgarskich.
— Mamy dobrych firawników.
Spojrzała Markowi w oczy, myśląc o czekającym ich
wieczorze.
— Może jestem zbyt uczciwa, Jerry — wyjaśniła. —
Chyba powinnam trzymać się gwiazd filmowych, polityków i
pań z wyższych sfer.
— Moglibyśmy o tym pogadać — odparł, spoglądając na
zegarek, — Na razie nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić
do domu i wypić butelkę whisky. Zobaczymy się jutro w
biurze, Arianno?
— Chcę wziąć parę dni wolnego, Jerry.
— Jeden ci wystarczy. Dó zobaczenia we wtorek rano.
— Ruszył w stronę drzwi. — Och, miło było cię spotkać,
Mark. Podoba mi się twój dom — dodał, po czym wyszedł.
Arianna wzięła Marka za ręce.
— Brak mi słów. Największe atrakcje w Disneylandzie
nie mogą się równać z godziną spędzoną z tobą.
Pogłaskał ją po policzku.
— Jaką godzinę masz na myśli?
Uśmiechnęła się i zarumieniła.
— Nie masz przypadkiem łóżka na górze?
— Nie, ale mam materac.
— Wystarczy.
— Do czego?
— Do przesłuchania, któremu chcę cię poddać po kolacji.
— Znasz wszystkie moje sekrety, kwiatuszku. Nie mam
już żadnych.
Popatrzyła mu w oczy.
— Wiesz co? Cieszę się, że tak to się skończyło.
— A to dlaczego?
— Nie było mi pisane wzbudzić sensancji na rynku
księgarskim.
Mark wziął ją w ramiona.
— Powiedz mi prawdę. Gdybym dał ci kopię
maszynopisu, wzięłabyś ją bez zastanowienia, prawda?
— Ale mi nie dasz. Jedyna kopia znajdowała się na tych
dyskietkach, które FBI zabrało.
Mark potrząsnął głową.
— Na pewno? A jak przepisałaś książkę na dyskietki?
— No, z komputera, którymi dałeś w Montanie.
— Właśnie. Z twardego dysku, prawda?
— Zgadza się! — Otworzyła usta ze zdziwienia. —
Zupełnie o tym zapomniałam! Jeszcze jedna kopia jest w
komputerze, który został w podziemiach!
— Bingo!
— Jeśli nie zośtała skasowana. Poza tym, Consolidated
może mi jej nie wydać.
— To prawda.
— Ale Alfa jest twoim dłużnikiem, prawda, Mark? Nie
mógłbyś do nich zadzwonić i poprosić, żeby jeszcze raz
przegrali maszynopis na dyskietki i przysłali je nam do domu?
— Tylko że jest pewien problem — odparł. — Alfa już
nie jest moim dłużnikiem. W gruncie rzeczy, teraz ja mam
wobec nich dług wdzięczności.
Zmarszczyła brwi.
— Co to oznacza?
— Jeśli czegoś od nich chcę, to muszę się zgodzić na
podjęcie się kolejnych misji. Kiedy będą mnie potrzebowali,
nie będę mógł odmówić.
— Innymi słowy, którejś nocy, gdy będziemy w łóżku,
zadzwoni telefon i będziesz musiał pobiec na tajne rendez
-yous z jakąś atrakcyjną blondyną, która okaże się
szwedzką agentką.
— Właśnie.
— A ponieważ będziesz zobowiązany do zachowania
tajemnicy, nigdy nie będę wiedziała, co jest prawdą, a co
fikcją, kiedy jesteś wobec mnie szczery, a kiedy kłamiesz dla
dobra kraju.
— Obawiam się. że tak.
Arianna przygryzła wargę.
-. To tak, jakbym musiała zdecydować, które dziecko
oddać na pożarcie wilkowi.
— ¯ycie jest skomplikowane — powiedział. — Ceną
sławy jest wieczna niepewność.
Pogłaskał ją po policzku.
— Więc, na co się decydujesz, Arianno? — spytał. — Czy
mam zadzwonić do George” a Almquista i poprosić, by mi
przysłał dyskietki z kopią maszynopisu Corsiego, czy chcesz
wiedzieć, gdzie naprawdę spędzam każdą noc?
Zmrużyła oczy.
— Mark, zaimponowałeś mi, ale stwierdzam, że drań z
ciebie.
Roześmiał się.
— Zawsze możesz wybrać... jak powiedział Emie.
Potrząsnęła głową.
— Dobrze się bawisz, prawda?
— Daj spokój, po prostu jestem ciekaw, na co się
zdecydujesz.
Arianna spojrzała na niego chytrze.
— Później ci powiem. Jak zjem kolację i wypróbuję ten
materac.
— To brzmi jak szantaż.
— Chyba się nie boisz.
Mark uśmiechnął się kwaśno.
— Już itak wiem, co zrobisz, Arianno.
— Naprawdę?
— James Bond nigdy się nie myli, prawda?
— James Bond nigdy nie zadowala się jedną kobietą.
Ujął jej twarz w dłonie.
— To prawda, ale James Bonci nie zna ciebie.