Edyta Gietka - Zbrodnia domowa
Polityka - 2007-10-06
Edyta Gietka
Zbrodnia domowa
Pani ukryła zwłoki pana w kurniku,
pan zawinął panią w dywan z dużego pokoju, syn pogrzebał tatę w lesie,
mama - dzieci w beczkach. Tylko 12 proc. zabójców w Polsce to
ludzie całkowicie obcy dla swych ofiar. Bezpieczniej jest teraz na ulicy niż
we własnej kuchni.
W 90 proc. swój swojego zabija nożem,
najczęściej w kuchni. Do czasu polskiej pierestrojki mordowano się w naszych
rodzinach dwukrotnie rzadziej niż teraz. W 1989 r. zbrodni kuchennych
odnotowano 188, w 1993 r. - 366, w 1999 r. - 279, 2001 r.
- 353, w 2006 r. - 261.
Spośród 837 zabójstw w 2005 r. blisko 500
dokonano w domu ofiary, a oprawca był albo jej krewniakiem, albo
bliskim znajomym (często współbiesiadnikiem). Na ulicy doszło w tym
czasie do 94 morderstw. Psycholodzy mówią, że w rodzinie jest jak w lesie:
wrzucisz niedopałek na mokrą ściółkę - las się nie zapali, ale może się
zapalić w upalny dzień. Wniosek: upalnie się w rodzinach porobiło.
Sprawa spowszedniała. Prasa lokalna przestała już
naciskać na Dominika Flunta, który z biura prasowego sądu okręgowego we
Wrocławiu rozsyła dziennikarzom terminy ciekawych wokand. Z ostatniego
czasu do medialnych należała może sprawa Jerzego B.: wieszał panią na haku,
przybił jej dłoń do blatu stołu, a pociąwszy nożem twarz, zszył rany
osobiście krawieckimi nićmi. W dodatku nie okazał skruchy, a rozprawa
była kopalnią cytatów w stylu: "Trzeba bić, żeby dziwkę zmienić w człowieka".
Z reguły jest standardowo, według któregoś z następujących
modeli:
1. Zbrodnia wiejska. Bazyli N. ze wsi pod Sokółką
zatłukł żonę lewarkiem, bo ona pierwsza zaczęła, przyduszając go poduchą
z pierzem. Bazyli nie lubił tego, że ona handlowała ruską wódką,
przecież miała rentę, on drugą, było swoje jajko, świniak, kombajn, syn też
już na własnym. Przez ruską wódkę nie było nocy, żeby do okna nie pukali
po towar, a według Bazylego noc jest od spania. Więc po incydencie z poduszką
Bazyli kupił gaz obezwładniający za 10 zł na rynku w Białymstoku,
wziął lewarek i poszedł żonę łupnąć, zostawiwszy okulary
przed domem pod jabłonką, żeby nie spadły, jak się będą szamotać: - Psiknąłem
gazem, żeby ją ogłuszyć, a tu nic, jaka cena, taki towar - przeciąga
głoski na wysokich tonach mową podlaską. - To ją lewarkiem w głowę,
a echo odbijało się takie jak w lesie, gdy się pałką tłucze o suche
drzewo - pum, pum, pum. Posiedziałem, nie wstała. Jak koniec, to koniec - streszcza
rzeczowo. W końcu ona pierwsza rękę podniosła, to on drugi, żeby było
sprawiedliwie.
Bazyli, obecnie więzień aresztu w Hajnówce, będzie
głosował na partię Kaczyńskich i nawet o warunkowe nie będzie się
ubiegał, bo zasłużył na 12 lat. - 60 lat u mnie milicji na podwórku
nie było, to znaczy nic nie zrobiłem, a jak zrobiłem, to przyjechali.
Prosta sprawa - chucha na okulary, przecierając je rękawem. - Przecież
wiedziałem, po co szykuję lewarek. W grudniu będzie połówka
wyroku. A jak Bazyli dożyje i wyjdzie, trzeba będzie nowy sprzęt
rolniczy kupić.
W mordowaniu wiejskim grunt jest nieoryginalny:
alkohol, po którym wzbierają w człowieku stare i nowe żale. Wieś
Gatne, Mieczysław O., lat 42, będąc pod wpływem, zadusił brata powrozem w kłótni
o schedę po ojcu. Bierzglin, Wojciech Ch. zatłukł ojca, bo ten zarzucił
mu, że źle zaorał pole. Sądowi wyznał, że "wyszedł z nerw".
90 proc. wezwań policji na wsi to nieporozumienia
rodzinne. Tak zwany moment spustowy sędzia Bogusław Tocicki z Sądu Okręgowego
we Wrocławiu opisałby jako prosty, polski zbieg okoliczności: - Rodzinna
uroczystość, imieniny szwagra, komunia, sylwester, alkohol, silna huśtawka
nastrojów, najpierw jest miło, potem zaczynają sobie sprawy wypominać i zabijają
się przy stole albo po powrocie do domu.
Na wsi oprócz noża korzysta się z szufli na węgiel,
nogi od stołu, orczyka od końskiej uprzęży. Prosto i bez finezji.
2. Zbrodnia miejska. Bytom, brat zabił brata, bo
ten szydził, że zamiast sadzonych zrobił jajecznicę. Zakopane, bliźniacy
Grzegorz i Bartłomiej K. zatłukli siostrę wazonem z regału, pokłóciwszy
się o dochody z parkingu po śp. ojcu, bo nikomu w domu się nie
przelewa.
W mieście żyznym gruntem pod morderstwo jest stres.
Poza nożem w użyciu często są nożyczki lub broń palna. Mieszczanie częściej
niż spontaniczni mieszkańcy wsi mordują, rzecz wcześniej przemyślawszy. Zwłaszcza
kobiety, jak twierdzi Krzysztof Orszagh, szef Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni
im. Jolanty Brzozowskiej. Niektóre miastowe morderczynie biegli nazywają:
perfekcyjne. Pani z Warszawy, poznawszy kochanka, wynajęła kilera, żeby
zabić męża, prosząc, żeby zainstalował ładunek koniecznie w lewym
kierunkowskazie samochodu, bo gdy mąż wyjeżdżał z domu, najpierw skręcał
w prawo, potem w lewo. Ładunek w prawym kierunkowskazie mógłby
uszkodzić elewację ogrodzenia.
3. Syn tatę, mama syna. Zarówno w mieście,
jak i na wsi, jeśli dzieci mordują rodziców, to zwykle ojców dla dobra
rodziny. W 80 proc. zabijają synowie. Jeśli giną dzieci, to na ogół
morderczyniami są matki. Z biedy albo - coraz częściej - z powodów
nihilistycznych. Mama odsyła dzieci na tamten świat dla ich dobra, bo tam będzie
lepiej. Jaworzno, trzy tygodnie temu Krystyna Ś., lat 39, wbiła nóż w pierś
syna, gdy spał, po czym nóż wbiła we własny brzuch, okręcając kilka razy.
Sąsiedzi zeznali, że miała depresję, coś mówiła, że odbiorą jej dzieci,
choć w domu było jak w każdym - ani specjalnie dobrze, ani
specjalnie źle.
4. Pani zabija pana. 9 na 10
zabójstw małżeńskich dokonują kobiety, głównie z powodu picia pana.
Wyszków, bibliotekarka, matka trzech synów, w rocznicę ślubu szykowała
uroczystą kolację. Pan przyszedł na bani i bluzgał: co, ty ku...o, dla
kogo? Pani to, co kumulowało się latami, przeszło przez mózg do ręki, którą
kroiła polędwicę. (Psycholodzy twierdzą, że cholerycy raczej nie mordują,
zabijają sangwinicy, taki typ księgowego, w których urazy kumulują się
latami). Zadała 17 ciosów nożem.
Pani zabiwszy pijaka często przechowuje go blisko. Lipsko
Polesie; we wrześniu odkryto, że Elżbieta C. przez 24 lata trzymała męża,
kierowcę ciągnika, który pił i bił, w kurniku pod warstwą
kurzych odchodów. Przy szkielecie znaleziono strzępek gąbki z tapczanu.
Według Dominika Flunta te morderstwa nie są
skomplikowane. W przeciwieństwie do innych są od lat wykrywane w niemal
100 proc. (2006 r. - 98,8 proc., 2005 r. - 100 proc.). Ciała
zwykle znajduje się w lesie zawinięte w dywan z dużego pokoju
albo koc z nadrukiem tygrysim z tapczanu, a w domu maluje się
kuchnie, bo krew nie woda, nie wsiąka.
5. Pan zabija panią. - Gdyby nie te pomidory
- Michał D. obwinia je za to, że teraz mieszka w Hajnówce, czyli w areszcie.
Sześć lat tak sobie myśli o tych pomidorach. I patrzy na zdjęcie
śp. Ireny. Ale i tak została w pamięci ta leżąca twarzą do podłogi
na klatce schodowej, we krwi, która poszła żonie ustami. Cały Sąd Rejonowy
w Bielsku Podlaskim wyszedł na korytarz, jak prowadzili Michała D.,
palacza i dozorcę w sądzie, gdzie śp. Irena była główną księgową
- Normalnie żyliśmy, czasem draka, czasem do rany
przyłóż, miało się działkę z altanką, warzywa pod folią, jeździło
do Bułgarii na handlowe wycieczki - Michał D. uśmiecha się do przeszłości.
- To się stało 17 lipca 2001 r., zdaje się, że 17 lipca, bo 23
lipca syn kończył 24 lata - liczy na palcach czas. Więc tego dnia wrócił
ze wsi od swoich ojców, żeby kupić sznur do snopowiązałki, bo u ojców
zaczynały się żniwa. Rano miał jeszcze ze szwagrem, który stawiał piekarnię,
zalać posadzkę. Jak sprawy wieczorem pozałatwiał, to stanął pod kioskiem,
jak stają w Bielsku, żeby piwko wypić i samemu w domu nie
siedzieć, bo śp. Irena była jeszcze w pracy. Może gdyby ten fotel, na
którym siedziała śp. Irena, nie miał kółek. Wrócił do domu, gdy pisała
w komputerze jakieś sprawozdanie: - Cześć, cześć, ona mówi, że
jedzie do swoich ojców, bo też mają żniwa. Ja na to, jak to tak? Jak świniaka
przywożę do lodóweczki, to jest dobrze? Ona: ty mnie nie obchodzisz. Ja na
to, jak to tak? Ja cię mogę nie obchodzić, ale masz coś do żarcia? Nie mam.
Mówię, hola, hola, ani jeść, ani nic? Ukroiłem kiełbasę, ale przypomniałem
sobie, że na parapecie są rozłożone pomidory z działki. I taka głupia
myśl przeszła przez głowę, to ja cię teraz nastraszę. Skuliła się, a fotel
ze śp. Ireną wjechał na nóż. Ot, i całe zajście.
Irena wyleciała na klatkę, Michał opłukał nóż w zlewie
i wyszedł za żoną: - Strzał był snajpera, przebił płuco, tętnicę
i serce. Spojrzałem, że nie oddycha, to dzwonię do syna, żeby wracał
do domu, bo chyba matka nie żyje. Już ja narobił biedy, doszło do mnie, jak
usłyszałem płacz nad matką. Zamknąłem drzwi na dwa zamki i proszę:
synu nie wchodź, bo nie wiadomo, co między nami powstanie. Chciałem sobie
poderżnąć gardło, ale patrzę na siebie w lusterku i myślę, co
ja będę większą biedę robił, jak dzieci już matki nie mają?
Dużo jest mężów w Hajnówce, którzy trzymają
przy sobie zdjęcia śp. żon w oprawkach zrobionych przez więziennych
fachowców z żutego godzinami chleba - zdjęcie ma ochroniarz z Białegostoku,
betoniarz z Brańska, murarz z Wasilkowa.
Rodzina po zbrodni
Po zbrodni rodzina musi żyć dalej. Czy da się to życie
jakoś ułożyć? Z danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej
wynika, że w sierpniu 2007 r. w polskich zakładach karnych
przebywało 2743 kobiet, blisko 35 proc. spośród nich - za zabójstwo męża.
Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej sporządziło raport na temat
kobiet odbywających kary pozbawienia wolności w krajach UE. W Wielkiej
Brytanii i Szwecji nawet nie wspomina się o podobnym motywie. Tam
morderstwu towarzyszy najczęściej kradzież i narkotyki.
Polskie żony w więziennych garsonkach są brzydkie,
z bliznami, bardzo chude albo bardzo grube. W zakładzie karnym w Grudziądzu
mogą siedzieć z dziećmi do czwartego roku życia. Dobrze wiedzą, że jeśli
kara jest dłuższa niż 4 lata, zabiorą im dzieci. Ewa Woydyłło, psycholog:
- Psycholodzy zbadali, że gdyby zostały dłużej, mogłyby wchłonąć więzienną
mentalność. Grudziądz to laboratorium miłości. Bite, przez nikogo nie brane
w obronę, z dołów społecznych, kochają te dzieci taką patetyczną
miłością. Prof. Wiktor Osiatyński tych kobiet nie wini. To, co zrobiły,
jest uzasadnione, bo są słabsze: - Małżeństwo prawnie oznacza, że ona
przysięgając temu, którego wybrała, wyrzeka się wobec niego ochrony
prawnej, jaką posiada wobec obcego. Bo jeśli obcy uderzy kobietę na ulicy, od
razu na pomoc przychodzi policja. Wobec męża środki ochronne to sterta kwitów
w urzędach. A Kościół ten stereotyp utrwala. Św. Augustyn wyniósł
na ołtarze swoją matkę, św. Monikę, za to, że całe życie katował ją mąż.
Więc kobieta dokonuje zabiegów nieprawnych i sama wymierza sprawiedliwość.
Czy te żony powinno się powypuszczać z więzień?
Prof. Osiatyński zadaje sobie pytanie, jaką informację wysłalibyśmy wtedy
do społeczeństwa? Rozwiązaniem byłoby, gdyby żona dostawała rozwód od ręki,
na prośbę.
Adrian P. to tata Klaudii i Amandy. Tata udusił mamę
w toalecie z powodu zazdrości, gdy poszła odwiedzić tatę w zakładzie
karnym we Wrocławiu, dokąd trafił za rozboje. Po zabiciu mamy napisał list
do teściowej Haliny Horby, żeby wysłała mu zdjęcia z córkami, bo
bardzo mu na tym zależy. Klaudia ma już 4 lata, Amanda rok. Klaudia była u mamy
na cmentarzu, a dziadkowie opowiedzieli jej tę dziecinną bajkę, że aniołek,
czyli mama, patrzy z nieba. A ponieważ mama jest w niebie,
zabrano państwowe alimenty na Klaudię i Amandę, bo jeszcze nie
ustanowiono opiekuna prawnego. Sąd będzie analizował, czy dziadkowie na niego
się nadają. Klaudię i Amandę odwiedza druga babcia, matka taty. Mówi,
że nie chce syna znać. Ale, jak to matka, czasem otrze łzę i tłumaczy
tatę, że kiedyś jej mąż mocno go bił.
Więzienni wychowawcy mówią, że w matkach morderców
jednak coś pęka. Proszą o widzenia, przywożą ciasto, zdjęcia z albumów.
Gdy prowadzili w kajdankach Michała O., który udusił młodszą siostrę,
bo skarżyła na niego rodzicom, matka zasłaniała syna przed okiem
fotoreporterów, wciskając mu kaptur na twarz. Potem więzi robią się słabsze.
Dzieci zwykle wybaczają matce, która zabiła tatę.
Matki wybaczają dzieciom zabójstwo męża. Ojcu, który zabił matkę, już się
nie wybacza.
Michał D. kupuje zeszyt w kantynie, wydziera kartki
i pozdrawia na kartkach wszystkich: syna, jedną córkę, drugą. Syn ma już
30 lat. Matka Michała D. na widzeniach opowiada losy jego dzieci. Ponoć po tej
całej biedzie ze śp. Ireną syn rzucił studia i pracuje w piekarni
szwagra. Starsza córka ponoć wyszła za mąż, ponoć siedzi w Irlandii z mężem,
sprzedali tamto mieszkanie w bloku. Nigdy nie odpisali ojcu. Michał D.
okazuje w Hajnówce skruchę, w niedzielę pomagając batiuszce w śpiewie
prawosławnym. Już dwa razy był na przepustce u śp. Ireny: - Zajadę,
uronię wiadro łez i nic tu po mnie. Był też u ojców, zobaczyć
jak ziemia. Wszystko idzie na marne, krzaki po kolana wyrosły tam, gdzie był
sad. Jeszcze 10 lat zostało w Hajnówce.
10 proc. zabójców popełnia samobójstwa. Prof. Brunon
Hołyst, wiktymolog, nazywa ich najszlachetniejszą grupą morderców.
Co się z nami stało?
Może coś stało się w ludzkich mózgach, że
zbrodnia przychodzi tak łatwo? Może za gwałtownie zmieniły się okoliczności
społeczne? Ewa Woydyłło: -Tak nas wychowano. W większości domów
i rodzin, mimo miłości, relacje oparte są na dynamice tarmoszenia się,
wiecznego kontredansa, kto tym razem wygra, a kto nie. Nie musi być ciosów
i gilotyny, ale - raz szpileczka, raz kopniaczek. To się bierze z naszych
nawyków kulturowych - każdy Polak chce mieć rację. Już matka uczy córkę:
pamiętaj, jak się wydasz, to się nie daj, bo jak się dasz, to on cię
zdominuje. Babcia uczy wnuka: patrz, czy jej matka szanuje ojca. Porady w stylu:
nie daj się partnerowi, można przeczytać we wszystkich gazetach kobiecych. Więc
w takim kodzie funkcjonujemy, czaimy się względem siebie, przyłapujemy
na słabościach.
Do tego kontredansa dochodzi polski defekt - poczucie
braku wartości. Wychowujemy dzieci przez porównanie: zobacz, jaki zdolny jest
Jasiu, a ty co? W Polsce kultura jest przepojona wzajemnym dołowaniem
się, a to według Ewy Woydyłło powoduje, że działamy z pozycji
ludzi, którzy muszą coś nadrabiać, ścigać się, udowadniać. Najłatwiej
nadrobić własną wartość, deprecjonując resztę - teściowa strofuje
synową, mąż żonę, ojciec syna. Według prof. Józefa Gierowskiego,
psychologa klinicznego i biegłego w sprawach o zabójstwo,
przekroczyliśmy granicę psychicznej wytrzymałości. Tracimy instynkt
samozachowawczy.
Z kolei według prof. Brunona Hołysta nic tak ludzi
nie dzieli jak wspólne mieszkanie. Na Zachodzie można się spakować i wynająć
drugie. U nas w kupie mieszka kłócący się mąż z żoną, mąż
z żoną po rozwodzie albo mąż z żoną i teściami, bo
bezpieczniej się kłócić i czekać, aż umrą, niż wziąć kredyt na 30
lat i kupić własne. - Spadło poczucie bezpieczeństwa w rodzinach
- mówi Krzysztof Orszagh. - 20 lat temu prawdziwy mężczyzna
potrafił przynieść do domu wieniec papieru toaletowego, żona się cieszyła,
a on czuł się dowartościowany. Po 1989 r. okazało się, że
wszystko jest, tylko pieniędzy brakuje. W rodzinie zaczęły się zrywać
emocjonalne więzi. Kiedyś to wybucha.
Z powodu nagłego wybuchu, czyli zabicia krewnego w afekcie,
wyrok jest mniejszy o połowę niż za zabicie obcego. Sąd bierze pod uwagę
fakt, że pani lub pan, otrząsnąwszy się, natychmiast wzywają pogotowie.
Orzeka zespół otępienny, degradację osobowości lub odpowiedzialność
uznaje za rozproszoną, bo nie wiadomo, czy ofiara nie była agresywna.
Prawnicy zaczęli dostrzegać rolę psychologii w rodzinnej
kilerce. Od 1997 r. w kodeksie karnym zwiększono katalog zabójstw,
analizując osobowość sprawcy, okoliczności, motywacje, poziom patologii,
udział ofiary w zbrodni oraz czynniki nieformalne, czyli - czy rodzina
wybacza albo czy sprawca rozpacza z powodu, że karę już mu wymierzył
los. Gdy Krystyna F. z Zakrzowa zabiła tatę młotkiem, okolicznością łagodzącą
był fakt, że przyszła do ojca z 2-letnią córeczką, a nie
przychodzi się zabić z dzieckiem. Na zeznaniach w sprawie "załatwienia"
przez syna i wnuczka taksówkarza Henryka G., brat zabójcy szlochał, że
za młodu gehennę im zgotował ten Henryk G., bo matkę bił szufelką, a synów
kablem i teraz oni są psychologicznie tacy, jacy podręcznikowo powinni być
- skażeni.
Według prof. Gierowskiego tak kończy się tylko promil
dramatów rozgrywających się w polskich domach, na których coraz częściej
wisi szyld: obiekt chroniony, informując obcych, że domu strzegą panowie z pistoletem.
Rozwiązania importowane
8-letni Filip Handkiewicz obecnie mieszka z tatą. W poznańskim
bloku przy ul. Matejki zostały ubrania na zimę, dżojstik, komiksy. 11
sierpnia tato zabrał Filipa, bo były wakacje. Tato, po rozwodzie z mamą,
zawsze odbierał Filipa przy drzwiach, demonstrując w ten sposób, że nie
wtrąca się w jej drugie życie. Dwa dni potem dziadek zatłukł młotkiem
mamę Filipa oraz Aleksa, który miał 8 miesięcy; potem dziadek wyskoczył z okna.
8-letni Filip powiedział do taty: - Wiedziałem, że
to się kiedyś tak skończy. Wybrał w markecie koszulę i czarne
trampki. W zakładzie pogrzebowym kupili biały kwiatek, robią je
specjalnie dla dzieci. Filip wrzucił go do dołu z mamą i Aleksem.
Wieczorem Filip pyta tatę, czy może się pomodlić? Tato mówi: módl się
synku, módl.
Wszyscy wiedzieli, że w Poznaniu przy ulicy Matejki
mieszka Filip z matką i dziadkiem, który rzucał w mamę, czym
popadło. Przecież prosiła o osobne mieszkanie.
Był 11 września 2002 r., gdy Senat RP na 24
posiedzeniu obradował na temat programu "Bezpieczna Polska". Program
obejmował 84 zadania, dotyczył 28 ustaw, miał być kompleksowy, długofalowy,
systemowy. Ówczesny minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik powoływał się
na Szwajcarię: wchodząc do mieszkania przeciętnego Szwajcara na czołowym
miejscu w przedpokoju minister widział dyplom od policji za skuteczny
donos na sąsiada. Minister zwracał uwagę, że obywatele siebie sami powinni
pilnować, że to etyczny i moralny obowiązek.
12 lutego 2005 r., IV kadencja Sejmu, 97 posiedzenie,
drugi dzień. Temat - przeciwdziałanie przemocy w rodzinie. Przemawia
poseł Adam Ołdakowski z Samoobrony w sprawie domowego mordowania, które
narasta. Poseł ma postulat, żeby "nałożyć na lekarzy, pielęgniarki i nauczycieli
ustawowy obowiązek o informowaniu organów ścigania o tego typu
sygnałach pod groźbą kary grzywny. Żeby zmienić tę - nie bójmy się
tego słowa - znieczulicę, a następny rząd, bo na ten nie ma co liczyć,
musi poprawić wreszcie jakość życia społeczeństwa (oklaski)".
Takich stenogramów można przytoczyć mnóstwo, ale od
lat niezmiennie wszystkie instytucje, powołane do pomocy i interwencji w rodzinie,
jak pracowały, tak pracują osobno, chowając w metalowych szafkach kwity,
których nikt nie czyta. Gdy dziadek Filipa zamordował mamę, każdy tłumaczył,
że coś wiedział, ale każdy wiedział osobno.
Jarosław Krajewski, szef gabinetu politycznego Joanny
Kluzik-Rostkowskiej, minister pracy i polityki społecznej, mówi, że do
końca roku w województwie śląskim ruszy pilotażowy program, zwany
monitoringiem losów dzieci. Elektroniczny system będzie zbierał w jedno
miejsce informacje od ośrodków pomocy społecznej, szkół, lekarzy. Będą
oni mieli obowiązek wpisania do systemu, co zauważyli, natychmiast po zauważeniu,
bo żyjemy w XXI w. i droga papierowa wydłuża każdą sprawę,
którą można załatwić w systemie.
Losów żon na razie nie będzie się monitorować
elektronicznie. Z myślą o żonach Ewa Woydyłło, dyrektor programów
przeciw przemocy przy Fundacji Batorego, wyszkoliła z pomocą amerykańską
250 trenerów, którzy teraz oduczają agresji w Warszawie, Kielcach,
Poznaniu, Wrocławiu, przy Radzie Miasta w Sopocie. Na kursy kierują
rodzinnych bokserów sędziowie i kuratorzy sądowi. Tylko 3 proc. kilerów
to psychopaci, których nie da się zmienić. Resztę można oduczyć agresji
tak samo, jak można ich nauczyć jeździć samochodem. Na pierwszym spotkaniu
trener recytuje: - Wiem, dlaczego to robisz. Twoje potrzeby nie są spełnione.
Chcesz się dowartościować. Zastanowimy się, jak spełnić twoje potrzeby bez
użycia pięści. Ponoć domowy macho mięknie po takiej kwestii. Do instruktorów
w Olsztynie po programie w telewizji zaczęły się zgłaszać matki.
Proszą, żeby oduczyć je przemocy, bo krzyczą na dzieci.
Według prof. Gierowskiego najwyżej 20 proc. rodzinnych
zbrodni dokonuje się bez afektu, z wyrachowania, dla spadku, z zemsty,
zazdrości. Czyli reszty mogłoby nie być. Wystarczyłaby prosta umiejętność:
rozumieć i wybaczać. To może wydawać się dziwne, że człowiek w XXI w.
potrzebuje do tego specjalnych treningów, kursów, rządowych programów.
Ewa Woydyłło: - Nam się jeszcze w głowie nie
mieści, że amerykańskie dziecko może powiedzieć: tato, nie pal przy mnie.
Ale tam 25 lat temu widziałam całe Chicago obwieszone plakatami z hasłem
"Violence is learnt, it can be unlearnt" - Przemocy można się nauczyć,
ale także oduczyć. W Polsce dopiero zaczynamy rozumieć, jak to działa.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
PO stosuje metody sowieckich zbrodniarzygietka wyznania paparataKonwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa eng26 26 Luty 2000 Zbrodnia i mistyfikacjawiezienne spotkanie ze zbrodniarzem wojennymgietka ile kosztuje pijakwięcej podobnych podstron