widok



















Harry Harrison
    
 
Widok ze szczytu wieży


   Sean Mulligan wkroczył majestatycznie
na szczyt schodów, niosąc w dłoniach pełną mydlin miskę, na której leżała
brzytwa z lusterkiem. Rozpięty żółty szlafrok powiewał za jego plecami, unoszony
łagodnymi podmuchami porannej bryzy. Właśnie podniósł miskę, kiedy klatkę
schodową przeszył ostry głos.
   - Doigrasz się w końcu! - głośne, przenikliwe zawodzenie
Molly było w stanie strzaskać butelkę Guinnessa z odległości dwudziestu kroków.
- Zachciało ci się zamieszkać w Wieży Martello... tak będzie taniej, mówiłeś...
ani jednego kontaktu, a wilgoć jak w szczurzej norze i jeszcze goli się taki na
blankach. Jeeezu, żeby cię piorun strzelił...
   Sean wyłączył się, ale choć słowa do niego nie docierały,
fale dźwięku wciąż rozbijały się wokół niczym grzywacze zasmarkanego morza.
Golił się zbyt szybko, ścinając kawałeczki skóry, aż wreszcie mydliny zmieniły
kolor na bladoróżowy, nakrapiany drobinkami zarostu. Ze stęknięciem chlusnął
spienioną wodą przez otwór strzelniczy i pośpieszył z powrotem na dół. Głos
uderzał w niego nadal, gdy wbijał stopę w nogawkę spodni, owijał krawat wokół
szyi, przyciskał kawałki papieru toaletowego do pokrwawionej skóry i umykał w
dół, ku ziemi, ku wypitce. Minął Czterdzieści Stóp, dysząc przemknął obok Zamku
Bullock, ku sanktuarium Sanctum Sanctorum. Pub "U Łuczników" wzywał go, a on
szedł za głosem.
   Z doskonałym wyczuciem, nabytym podczas długich lat,
popchnął drzwi dokładnie w momencie, gdy od środka przekręcił się w nich klucz,
zatoczył naprzód, oparł poplamiony łokieć na zalanym kontuarze i tchnął słowa
błogosławieństwa w wyczekujące, pełne piwa powietrze.
   - Kufel ciemnego.
   - Zaciąłeś się przy goleniu? - napełniając szkło jasną
żółcią spytał Noel przeraźliwie ponurym tonem, jedyną melodią, jaka kiedykolwiek
dobyła się z jego szerokiej piersi..
   - Zgadza się, a i to mam szczęście, że nie ciachnąłem się
od ucha do ucha, taka była dziś wściekła. Ten jej głos tylko wzmacnia się z
wiekiem.
   - Ano. Niedługo słychać ją będzie aż w Wexford.
   - Dobra, wystarczy, dawaj.
   Ostatnie muśnięcie serwetą, uniesienie kielicha górę,
chwila adoracji, pierwsza kropla na języku, pierwsza cudowna łykopieszczota
podniebienia, pierwsza oznaka powracającego życia. Pax vobiscum, pax humanum.













   Dla Portakala Ziemia stanowiła
tryskający zdrój języka. Na swej rodzinnej planecie, mrocznym globie, krążącym
wokół lodowoniebieskiej gwiazdy w odległym krańcu galaktyki, był pierwszym i
jedynym uczniem, któremu udało się opanować trudną sztukę projekcji mentalnej.
Kiedy obcy intelekt opanował Lakatropa, jedynie Portakal zajął się nim i odkrył,
co się faktycznie stało. Dzięki projekcji umysłu mógł podróżować, mógł zaląc
ciało jakiejkolwiek innej rozumnej istoty z jakiegokolwiek świata. Zanim
przybysz opuścił Lakatropa, znudzony niemrawym, zimnym otoczeniem i niemal
całkowitym brakiem zainteresowania jego obecnością, Portakal nauczył się
techniki projekcji. Źródło tachionowe można było opanować, zrozumieć i uruchomić
jedynie siłą woli. A on miał silną wolę podtrzymywaną chęcią porozumiewania się
w inny sposób niż tylko przytłumionymi pomrukami używanymi przez przedstawicieli
jego własnej rasy. Ich wielkie cielska przelewały się leniwie na dnie gęstej,
mroźnej atmosfery, gdzie gaz i ciecz stapiały się z sobą i przechodziły jedno w
drugie. Każde odezwanie wymagało ogromnego wysiłku związanego z pokonaniem
ciśnienia tysięcy mil gazu nad nimi. Dlatego też ich język był prosty i
niewymyślny, nagi, pozbawiony ozdóbek, zwięzły i brutalny. Portakal był jedynym
lingwistą, samotnym samoukiem, komu bowiem potrzebny językoznawca, jeśli język
liczy sobie tylko 112 słów?
   Zielona, ciepła Ziemia wydawała mu się rajem. Portakal
odwiedził ten świat już dwukrotnie, wkraczając w umysły jego mieszkańców, aby
mówić i napawać się bogactwem ich języka, aby uczyć się i zapamiętywać. Nie
przeszkadzało mu, że chodził jedynie na dwóch nogach miast dwudziestu, że musiał
obywać się bez macek i dodatkowych oczu na koniuszkach palców. Nie tęsknił nawet
do swych narządów drygałkowych, które sprawiały, że kopulacja przedstawiała się
tak intrygująco. Żadne poświęcenie nie było zbyt wielkie, jeśli mogło pomóc jego
badaniom lingwistycznym.
   Lekko irytowało go, że pierwsza próba skończyła się niemal
natychmiast po rozpoczęciu. W rezultacie jego mówiony zuluski był dość
prymitywny, bowiem nieszczęsne ciało, które kontrolował, spalono pod zarzutem
uprawiania czarnej magii wkrótce po jego przybyciu. Druga podróż, do Japonii,
okazała się bardziej owocna, ponieważ przez prawie cały czas ukrywał swoją
obecność. Jego niechętna nosicielka młoda gejsza, żyła wystarczająco długo, by
zdołał dokładnie opanować jej język, zanim w zamyśleniu nie wprowadził jej
prosto pod superszybki pociąg, kompletnie zaabsorbowany relacją siostra-brat,
shimai-kyoodal.
   Teraz gotów był do ponownej wyprawy badawczej. Jego
pamięciowe notatki z zakresu japońskiego zostały już wydrapane w twardym jak
stal lodzie za pomocą brzusznego szponu. Zakłapał z rozkoszą dziesięcioma czy
jedenastoma szczękami, włączając się w tachionowe źródło, sięgnął myślą i raz
jeszcze przed oczami stanął mu błękitnozielony ziemski glob...












   Sean Mulligan poczuł zawrót głowy -
już po sześciu kuflach? - i na moment zamknął oczy. Kiedy je otworzył, wyjrzał z
nich Portakal.
   - Sean, kochanie ty moje - powiedział Kelly. - Nie masz
chyba zamiaru kimnąć w samym środku popołudnia, co? Sean zamrugał kilka razy
ponad morzem kufli, cmoknął ustami i odparł:
   - Biru nihong, kudusai.
   - Tylko bez takich - Seamus potrząsnął ostrzegawczo palcem,
grubym jak przegub przeciętnego mężczyzny, bo był to naprawdę kawał chłopa,
zahartowany przez życie, spędzone na budowach. - Nic z tego. Wiesz, że jestem
niedouczony i nie kumam po irlandzku, więc daj sobie spokój z tymi popisami.
Każdy wie, że uczyłeś się u księży.
   Portakal błyskawicznie przeczesał złącza nerwowe otępiałego
od alkoholu mózgu, w którym właśnie przebywał. Co za idiotyczna pomyłka! Odezwał
się po japońsku, nie w miejscowym języku. Po jakiemu tu mówili! Aha, to tutaj. Z
westchnieniem zanurzył się w lingwistycznym zbiorniku, chlapiąc wokół właściwymi
wyrazami - po czym przemówił. Musi wyjaśnić swą poprzednią pomyłkę, aby i to
ciało nie spłonęło.












   Jestem Portakal z odległego świata na
drugim krańcu Galaktyki. Przynoszę wam pozdrowienia.
   - Chryste, już się narąbał - stwierdził Kelly z pewnym
zdumieniem. - Musiał łyknąć w domu whisky, mówię wam.
   - Macie słuchać moich poleceń i odzywać się tylko, kiedy
wam każę, jeśli zależy wam na dalszej egzystencji waszego towarzysza.
   Jak przez mgłę poczuł ból w tylnej części ciała i
kończynach, padając na twardą powierzchnię.
   - I nie wracaj, póki nie wytrzeźwiejesz! - krzyknął za nim
Noel. - Wstydziłbyś się, mężczyzna w twoim wieku, nie mówiąc już o
wykształceniu, i spity jak dętka o tak wczesnej porze.
   Drzwi pubu zatrzasnęły się, a Portakal podniósł się
spomiędzy strzępów opakowań, niedopałków i psich gówien. Zaklął po japońsku, bo
tak mu w tej chwili było najłatwiej. Co to za ludzie, którzy nie widzą różnicy
między gospodarzem i lokatorem? Okropność. Ale może to tylko bywalcy salonu z
sake tak myśleli? Wiedział, że mocne napoje wyczyniały dziwne rzeczy z tymi
miękkimi ciałami. Poszuka kogoś obdarzonego wyższą inteligencją, z kim mógłby
porozmawiać.
   Powolnym krokiem ruszył ulicą, używając swych nowo nabytych
umiejętności do odczytania rojących się wokół napisów. Oszklone okno. POD WESOŁĄ
PATELNIĄ-RYBA Z FRYTKAMI. Pod spodem zamknięte drzwi. PRZERWA OBIADOWA.
Interesujące.
   Inny zakład z tablicą ŁATANIE DĘTEK. Po drugiej stronie
napis głosił: ŁATANIE DENTEK. Zanotował w pamięci niezwykłe wariacje pisowni.

   Dalej większy budynek, z otynkowanego kamienia, położony
nieco na uboczu, u góry zakończony szpicem. Drzwi otwierały się zapraszając do
ciemnego wnętrza. Wszedł do środka i ujrzał rzędy migoczących płomyków. Podszedł
do niego mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń.
   - Witam cię, synu dalekiego świata - powiedział Portakal i
przynoszę ci pozdrowienia z przeciwnego krańca Galaktyki. Ojciec Flynn zmierzył
go groźnym spojrzeniem przez całą długość imponującego nosa.
   - Znowu piłeś, Seanie Mulligan. To prawdziwe przekleństwo
Irlandczyków. A na mszy nie pojawiłeś się od czasów Bitwy pod Boyne. Umrzesz bez
rozgrzeszenia, człowieku, przelecisz przez samo dno czyśćca wprost do piekła,
zanim nawet zdążysz zorientować się, że już nie żyjesz...
   - Proszę o ciszę i żądam uwagi - przerwał mu rozdrażniony
Portakal. W Japonii szło mu znacznie lepiej. - Nazywam się Portakal. Nie widać
stąd słońca mojej planety, ale zapewniam cię...
   - Jedynego zapewnienia, jakiego od ciebie oczekuję, ty
łajdaku, to wyznania twoich grzechów - i tak będzie już mocno spóźnione. Jesteś
tylko ciężarem dla twojej biednej żony. Co za wstyd dla niej przychodzić tu
samej co niedziela...
   - Wysłuchasz mnie?
   - Nie! Ale będę się za ciebie modlił, ty nieszczęsny
grzeszniku.
   To było niewiarygodne, absolutnie okropne. Portakal obrócił
się na pięcie i ciężko wytoczył z powrotem na wiosenne słoneczko. Nagle jednak
słońce zniknęło i z nieba lunął chłodny deszcz, który momentalnie go przemoczył.
Zadygotał, ale nie przejął się tym ani trochę. Niewątpliwie z tymi ludźmi było
coś nie w porządku. Nie mogli przecież wszyscy nie dosłyszeć. Może wybrał sobie
niewłaściwego nosiciela. Całym ciężarem wparł się o mur i spojrzał na mijających
go w pośpiechu przechodniów umykających przed deszczem. Czy zdoła jeszcze raz
wysilić wolę, aby opuścić to ciało i znaleźć inne? Nigdy przedtem tego nie
robił. Musiał spróbować. Odczekał, aż w pobliżu znalazła się większa grupka
ludzi, po czym skupił się. Mocno...
   Nic się nie stało. Trzeba więc było wykorzystać sytuację
najlepiej, jak się tylko da. To stworzenie musi wystarczyć. Wróci do miejsca,
gdzie pił na początku i jeszcze raz podejmie próbę nawiązania kontaktu.
   Kiedy jednak rozkazał ciału ruszyć naprzód, nawet nie
drgnęło. Niemożliwe! Dzięki sile swej woli pokonywał setki lat świetlnych, miał
moc, która pozwalała mu manipulować tachionami. Ten nędzny Ziemianin - czuł jego
ponurą obecność, przycupniętą w odległym kącie móżdżku - nie mógł walczyć z jego
potęgą. Dlaczego zatem nie potrafił się ruszyć? Przemówił na głosi był to bowiem
jedyny sposób porozumienia się z podległym sobie umysłem.
   - Ustąp, rozkazuję ci. Wracamy do "Łuczników".
   - Udamy się do centrum miejscowej władzy - odpowiedział
głębokim, dźwięcznym głosem..
   Portakal poczuł całkowite zaskoczenie. To nie były jego
słowa - ani nawet słowa jego gospodarza. A zatem kto...
   - Kim jesteś? - krzyknął. - Widzę cię, jak czaisz się w
poskręcanych zwojach rdzenia przedłużonego. Wyjdź i przedstaw się!
   Minęła go starsza kobieta, kurczowo ściskając w dłoni
parasolkę. Zerknęła na Seana Mulligana, przeżegnała się i podreptała dalej,
przyśpieszając kroku.
   - Jestem Mntkl z planety ..., o Ziemianinie, przynoszę ci
pozdrowienia spoza gwiazd...
   - Wynoś się z tego mózgu - polecił mu Portakal. - Byłem tu
pierwszy.
   Sean zrobił gwałtownego zeza, gdyż każdy z obcych przejął
kontrolę nad jednym jego okiem, usiłując spojrzeć na drugiego.
   - To nie może być prawda! - jęknął Mntkl. - Mój mistrz
zestarzał się i umarł, ucząc mnie techniki projekcji astralnej. Zajęcie tego
umysłu kosztowało mnie całą moją energię. Musisz stąd odejść.
   - Tere-fere - warknął Portakal. - Kto pierwszy, ten lepszy.
A teraz zmykaj stąd, ty obcy dupku, bo czekają na mnie ważne badania
lingwistyczne.
   Sean Mulligan tańczył w kółko, wymachując rękami i nogami,
podczas gdy dwie obce istoty walczyły o kontrolę nad jego ciałem. W końcu
wywalił się w kałużę.
   - Twoje badania tyle mnie obchodzą co zeszłoroczny pispel -
huknął Mntkl. - Przybywam z umierającego świata, dotkniętego przyśpieszoną
entropią. Kończy nam się paliwo. Jestem tu w galaktycznej misji ratunkowej.
Muszę skontaktować się z władzami, zaofiarować im wiedzę w zamian za paliwo
jądrowe. Jeśli jak najszybciej nie zostanie do nas wysłany transport U-235,
wylądujemy na galaktycznym cmentarzysku.
   - Szerokiej drogi - prychnął niewzruszony Portakal. - I tak
nikt nawet nie słyszał o waszej zacofanej planecie - nikt więc nie będzie za nią
tęsknić.
   Wściekłość niemal rozsadziła Seana, gdy Mntkl wyryczał swą
odpowiedź. Z jego gardła zaczął dobywać się nieskładny bełkot, podczas gdy obaj
przybysze zmagali się, aby uzyskać władzę nad narządami mowy. Bitwa umysłów
toczyła się w najlepsze, kiedy Sean stwierdził, że znów widzi, choć jak przez
gęstą mgłę. Spróbował się ruszyć i podążył przed siebie chwiejnym krokiem.
Ogarnięte żądzą mówienia obce świadomości zaniechały kontroli nad jego ciałem.
Szurając nogami, zawrócił - dziś stanowczo nie będzie mile widziany "U
Łuczników"! - i ruszył w kierunku "Mulrooneya". Powolutku, cały czas gadając do
siebie, wydając wysokie piski i grzechoczący rechot wszedł i skierował się do
baru.
   - Naprawdę, paskudny masz kaszel - stwierdził Mulrooney,
stawiając przed nim kufel. -To Wieża Martello i cała ta wilgoć. Centralne
ogrzewanie, oto, czego ci trzeba, choć rozumiem, że ciężko będzie przewiercić
się przez granitowe mury, muszą mieć chyba ze dwadzieścia stóp szerokości.
   Sean wolno uniósł kufel, po czym opróżnił go do połowy. Ani
na moment nie przestawał mówić do siebie, kiedy porter spływał w dół opłukując
struny głosowe.
   Mulrooney odszedł, aby obsłużyć kolejnego gościa. W tej
samej chwili Mntkl odezwał się mrocznym tonem:
   - Pójdźmy na kompromis. Pozwól mi mówić. Nie chcesz
przecież mieć na sumieniu zagłady całej planety, prawda? - Ja nie mam sumienia.
Wybitnie niepraktyczne przy ogromnych ciśnieniach, w jakich żyjemy.
   - Apeluję więc do twej inteligencji. I ciekawości. Proszę
jedynie o możliwość udania się do miejscowego dyktatora czy też innego urzędnika
odpowiedniej rangi i uzgodnienia z nim sprawy U-235. Tamto stworzenie będzie bez
wątpienia władało tutejszym narzeczem lepiej, aniżeli nasz obecny gospodarz, a
zatem ułatwi ci to twoje badania.
   - No dobrze, a co ja będę z tego miał? - spytał
zaintrygowany Portakal.
   - Wdzięczność całego mojego świata.
   - Potrzebna mi, jak krlabie brlacek. Spróbuj jeszcze raz. -
Nie mam nic innego do zaoferowania.
   - A jak tam wasz język? Może być interesujący. Jak to
będzie po waszemu: "Moje piersi pachnące tak a serce biło mu jak szalone i tak
powiedziałam tak chcę Tak"? - N*
   py##**. **89.
   - Zapomnij o tym. To nie język, to zapalenie gardła. Kiedy
tak rozmawiali, Sean uniósł chwiejny palec w kierunku Mulrooneya, wygrzebał
kilka banknotów, położył je na lepkim kontuarze, wlał w siebie kolejny kufel i
sięgnął po następnego.
   - Jesteś taki niesprawiedliwy - zaskowyczał Mntkl - i
samolubny. Czy chcesz, aby cały świat zginął z twojego powodu?
   - Zgadza się - odparł cichnącym głosem Portakal. -
Galaktyki jak ziarnka piasku, gwiazdy jak pył - albo dziury w kocu. Zupełnie
mnie to nie obchodzi.
   Jego głos zamazał się... po czym powrócił z wysiłkiem. -
Nie mogę mówić. Co się dzieje?
   - Powiem ci, co się dzieje - odrzekł Mntkl, a jego strach
zmuszał słowa do przeniknięcia zaciskającej się zasłony niezrozumienia. -
Podczas gdy my zajęci byliśmy czymś innym, nasz nosiciel spożywał duże ilości
trucizny biologicznej. Śmiercionośny płyn przedostał się do łączy nerwowych i
teraz rozłącza je jedno po drugim. Tracę panowanie. On nas stąd wyrzuca!
   - A przy okazji sam się zabija - pisnąłPortakal. - Musimy
go powstrzymać.
   Każdy z nich przejął jedną rękę i mocno zacisnęli dłonie na
ladzie. Tępym wzrokiem wpatrzyli się w przestrzeń, walcząc o utrzymanie
kontroli.
   - No, wreszcie przestałeś gadać do siebie - Mulroonev
ostrożnie polerował szklankę. - Uchlałeś się aż do wytrzeźwienia. Strzemiennego?

   - Nie chcę - powiedział głębokim tonem Mntkl - już więcej -
pisnął Portakal.
   - Przechodzisz mutację? W twoim wieku? To musi być
przeziębienie: Lepiej idź do łóżka, zanim dostaniesz prawdziwej grypy.
   Na szeroko rozstawionych nogach, z rękami zaciśniętymi na
ladzie, Sean stał dysząc jak parowóz. Jego lokatorzy nie pozwalali mu zamówić
więcej - nie mogli jednak powstrzymać litrów Guinnessa, który przenikał z
żołądka do krwi. Kropla po kropli sączył się alkohol etylowy, aż wreszcie jego
plazmę można było butelkować i sprzedawać jako gin. Sean wytrzeszczał oczy, a w
jego wnętrzu toczyła się bitwa.
   Przegrana bitwa. Przy akompaniamencie cichego krzyku, który
rozpłynął się w nicość i lekkiego trzasku uchwyt Mntkla zelżał, a jego układy
myślowe zniknęły na powrót między gwiazdami. Portakal, bardziej doświadczony,
walczył dalej. Była to jednak walka z góry przegrana. Klęska. alkoholowy
Armageddon. Jedno po drugim puszczały złącza nerwowe, aż odpadł i klnąc zniknął,
przenosząc się do swego cuchnącego domu pośród gwiazd.
   - Achhh - odetchnął Sean puszczając ladę i zacierając
ścierpnięte dłonie. Liczyło się doświadczenie. Skonsumowana przez niego ilość
alkoholu zabiłaby abstynenta w dwanaście sekund, zakonserwowałaby w szklanym
słoju na wieki wieków całą rodzinę szczurów workowatych. Lecz lata alkoholowego
treningu przeważyły. Co z tego, że jego wątroba wyglądała, jakby przemaszerował
po niej pułk irlandzkiej gwardii w nabijanych ćwiekami buciorach? Nieważne, że
miliony szarych komórek rozpłynęły się w galaretę, a jego iloraz inteligencji
obniżył się o dwadzieścia punktów. Nic się nie liczyło. Ważne, że udało mu się
przegnać obcych najeźdźców. Zwyciężył: Wyprostował się i pierwszy raz od paru
godzin przemówił własnym głosem, choć walka przybyszów wyczerpała jego struny
głosowe.
   - Diablo jestem spragniony. Jeszcze jeden kufel poproszę.

   - Dzięki Bogu. Przez chwilę mocno mnie zaniepokoiłeś.
stary.
   - Siebie samego też, wierz mi - zamrugał zrzucając z oczu
alkoholowe bielmo. - Mój mózg opanowała najpierw jedna dziwna istota, a potem
druga. Naprawdę, niech skonam, to właśnie mi się przydarzyło. Zostałem
nawiedzony.
   - Byłeś pijany - stwierdził Mulrooney stawiając przed nim
jedno ciemne.
   - Jedno i drugie, ale i tak nikt mi nie uwierzy - westchnął
i wypił. - Było ich dwóch. Jeden paskudny, gruby jak dwie dechy. Nie chciał
słuchać błagań drugiego, ie jego planeta zostanie zniszczona. Śmiał się, ot co.
Obrzydliwy nadęty robal.
   - Brzmi to zupełnie, jak jakieś opowiadanie fantastyczne.
Czemu tego nie zapiszesz, póki jeszcze pamiętasz? Sprzedałbyś je komuś.
   - To nie dla mnie. Opowiadanie historyjek pozostawię
facetom, którzy nie piją. Słyszałem, że wszyscy ci pisarze science fiction to
banda ponurych abstynentów, niesłychanie serio podchodzących do wszystkiego. No,
nalej jeszcze, Muljooney, i sobie też, bo zaczynam wątpić, czy to naprawdę się
zdarzyło.
   W tym samym momencie, kiedy kufel napełniał się powoli, hen
daleko, po drugiej stronie Galaktyki masywna istota siedziała pogrążona w
niewesołych myślach na dnie gęstniejącego morza, podczas gdy jeszcze dalej
entropia dobiegła kresu i blada gwiazda zniknęła z cichutkim gwiezdnym okrzykiem
bólu.




przekład : Paulina Braiter
    powrót








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Widok ze Starorobociańskiego Wierchu
Złącza radioodbiorników samochodowych z kieszenią Widok od tyłu
Widok z Kasprowego Wierchu
widok Układ2
Móżdżek i pień móżgu widok od dołu
Widok z Rysów
widok od dolnej wody
Widok z Polany Zgorzelisko
Pień mózgu widok od tyłu po usunięciu móżdżku (Dół równoległoboczny)
Szymborska Widok z ziarnkiem piasku
widok Układ5

więcej podobnych podstron