Ingulstad Frid
Prześladowani
1
Lato, 1915 roku
Pasażerów statku „Kristianiafjord” zaczęła ogarniać panika. Niektórzy pospiesznie udali
się do swoich kabin, by pozbierać swój bagaż, inni stali niczym sparaliżowani, wpatrując się
w miejsce, gdzie wypatrzono niemiecką łódź podwodną.
Szalupy ratunkowe były już przygotowane, ale czy było w nich wystarczająco dużo
miejsca dla wszystkich? Z niepokojem przyglądali się łodziom, myśląc, że z pewnością nie
zdołają pomieścić wszystkich pasażerów wraz z załogą.
Kristian stał na pokładzie, trzymając w ramionach śpiącą Evelyn. Rzucił okiem w
kierunku mostka, na którym stał kapitan i raz za razem spoglądał przez lornetkę. Odwrócił
wzrok w kierunku zachodu słońca, modląc się w duszy, by morze jak najszybciej pogrążyło
się w mroku. Zauważył nadchodzącą z północnego wschodu gęstą mgłę i miał nadzieję, że
zmierzała w ich stronę.
Czy łódź podwodna ich zauważyła? Niepokój sprawiał, że było mu trudno oddychać, a
całe ciało paraliżował strach. Na statku towarowym musiał się martwić tylko o siebie
samego, ale teraz miał pod opieką małe dziecko i przez to jeszcze bardziej się bał.
Podszedł do niego równie zaniepokojony Sam Lindvig, starszy Amerykanin norweskiego
pochodzenia.
- Jesteś marynarzem, na pewno orientujesz się lepiej niż my wszyscy. Mamy szansę
przeżyć?
- Tak, o ile szybko zrobi się ciemno, lub jeśli znikniemy w gęstniejącej mgle. Dzięki temu
mielibyśmy niewielką szansę, by uciec.
- Niewielką szansę - powtórzył Sam Lindvig i wzdrygnął się.
- A ja myślałem, że przesadzasz - dodał. - Bardzo dobrze udało ci się ukryć to, jak
bardzo jesteś zaniepokojony.
- W niczym nam to nie pomoże, jeśli pasażerowie zaczną panikować. Ze strachu można
tylko zrobić coś głupiego.
Coraz więcej osób zaczęło się wokół nich gromadzić. Wielu usłyszało, że Kristian jest
marynarzem i dopiero co przemierzył Atlantyk. Poza tym nie zapomnieli o tym, że w Halifax
uratował mężczyznę przed utonięciem. Przyglądali się teraz wszyscy miejscu, w którym
wypatrzono niemiecką łódź podwodną, i równocześnie bombardowali go pytaniami: - Nie
zatopią chyba łodzi, zanim wsiądziemy do szalup ratunkowych? Oszczędzą chyba statek
pasażerski, prawda? Czyż Norwegia nie jest neutralna? Widzą chyba, że to statek z
Norwegii? Jak blisko muszą być, żeby w nas trafić?
Kristian odpowiadał na pytania najlepiej jak potrafił, starając się równocześnie
zachowywać spokój, by nie wywołać paniki wśród pasażerów. Evelyn wierciła się
niespokojnie w jego ramionach.
- Byłem na pokładzie frachtowca u wybrzeży Bordeaux, gdy wypatrzyła nas niemiecka
łódź podwodna. Niemcy zaczekali, aż spokojnie wsiądziemy do szalup ratunkowych i
odpłyniemy na bezpieczną odległość od statku, zanim go wysadzili w powietrze.
Zdawał sobie sprawę z tego, że Niemcy zaczęli się robić coraz bardziej bezwzględni.
Załoga ze statku „Svein Jarl” nie dostała szansy na to, by się ewakuować.
- Ale w jaki sposób mamy przeżyć na łodziach ratunkowych w samym środku Oceanu
Atlantyckiego? - spytała jedna z przerażonych kobiet. - Umrzemy z głodu albo zamarzniemy.
- W łodziach jest wystarczająco dużo prowiantu i ciepłych koców. Poza tym do
norweskiego wybrzeża jest już całkiem niedaleko.
Dostrzegł ulgę na twarzach wielu ze zgromadzonych.
W tej samej chwili zauważył, że kapitan zmienił kurs i zmierzał
w stronę gęstej mgły. Dodało mu to odrobinę nadziei. Kapitan z pewnością dobrze wiedział,
co robi. Był starszym, doświadczonym człowiekiem, który przemierzył wszystkie oceany
świata.
- Pamiętam, co pisali w gazetach o „Titanicu” - powiedział ktoś z tłumu. - Tonął przez
cztery godziny, choć był to największy parowiec świata. Zginęło wtedy ponad półtora tysiąca
ludzi!
- Nikt z nich nie podejrzewał, że umrą. Sądzili, że są bezpieczniejsi na pokładzie niż w
łodziach ratunkowych - dodał ktoś inny. - To, że śpiewali psalmy, a duchowni dawali
umierającym ostatnie namaszczenie, to tylko zmyślona historia.
- Nie sądzę! - zaprotestowała jedna ze starszych dam. - Znam osobę, której znajoma była
na pokładzie i powiedziała, że naprawdę śpiewali wtedy psalmy.
- „Titanic” miał zaledwie dwadzieścia szalup ratunkowych - powiedział młody
mężczyzna.
Spojrzenia wszystkich skierowały się ponownie ku łodziom ratunkowym.
- Czy nie moglibyśmy nieco przyspieszyć? - spytał jeden z mężczyzn. Wyglądał na
zdenerwowanego i zaniepokojonego.
Kristian czuł, że musi spróbować ich uspokoić.
- Już to zrobiliśmy, płyniemy najszybciej, jak się da. Kapitan podjął tę decyzję, kiedy
tylko wypatrzył okręt podwodny, a poza tym zmieniliśmy również kurs. Nie tylko po to, by
uciec łodzi, ale również po to, by jak najszybciej dopłynąć do gęstej mgły, która gromadzi się
przed nami.
Evelyn obudziła się, zamrugała i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Gdzie jest mama?
Podniosła głowę z jego ramienia i próbowała się wyrwać. Kristian posadził ją obok siebie
na pokładzie.
Jedna z kobiet kucnęła przed nią.
- Biedna mała, jest taka przestraszona. Ile ma lat?
- Dwa i pół roku.
- I już zdążyła stracić swoją mamę, jakie to smutne!
Usta Evelyn zadrżały i już po chwili zaczęła głośno płakać.
Kristian chciał wziąć ją ponownie na ręce, ale wciąż mu się wyrywała.
-Chcę do mamy! Chcę do mamy! - zawołała. Kiedy Kristian spróbował ją przytrzymać,
spojrzała na niego ze złością i zaczęła w niego uderzać swymi drobnymi piąstkami. - Jesteś
niedobry, nie chcę być z tobą!
Kristian zauważył, że pasażerowie spoglądają po sobie z niepokojem. W końcu był
zmuszony wziąć ją siłą na ręce i zabrać od zgromadzonych wokół nich ludzi.
- Co się z tobą dzieje, Evelyn? Przez cały czas byłaś taka grzeczna i spokojna. Chodźmy
do jadalni spytać, czy nie mają tam dla ciebie czegoś smacznego.
Dziewczynka wreszcie się uspokoiła.
Chwilę później dogonił ich Sam Lindvig.
- Ludzie zaczynają się robić ciekawi. Kilka osób zauważyło, że dziewczynka nigdy nie
nazywa cię ojcem, ale na szczęście dość szybko wrócili do tematu łodzi podwodnej.
- Stoi tam ciągle ktoś z lornetą?
- Tak, ludzie przekazują ją sobie z ręki do ręki, ale nie sądzę, żeby robili się przez to
spokojniejsi. Co chwilę komuś się zdaje, że coś się do nas zbliża.
Zaniepokojony Kristian zmarszczył czoło. Sam kilka razy pożyczał lornetę, ale nie udało
mu się wypatrzyć ponownie peryskopu. Albo łódź zanurzyła się i prędko zmierzała w ich
stronę, albo nie zauważywszy ich, zniknęła gdzieś za horyzontem. Jedno było w każdym
razie pewne: była tam łódź podwodna i również kapitan nie miał co do tego wątpliwości.
- Co o tym wszystkim myślisz, Kristianie? - spytał go Sam Lindvig. - Chcę, żebyś
powiedział mi prawdę. Nie podobało mi się, kiedy mówiłeś o wojnie i o tym, że może nam
zagrażać niebezpieczeństwo, ale teraz rozumiem, że miałeś rację. Dlatego wolę wiedzieć,
czego możemy się spodziewać.
Kristian spojrzał na niego.
- Nie podoba mi się to. Jest niewielka szansa, że łódź nas nie zauważyła, ale wydaje się to
raczej mało prawdopodobne. Ponieważ nie udało mi się ponownie dostrzec peryskopu,
podejrzewam, że łódź zanurzyła się ponownie i płynie w naszym kierunku.
Sam Lindvig pokiwał w zamyśleniu głową.
- To najgorsze dla was, bo jesteście tacy młodzi. Ja już swoje przeżyłem. Widziałem, jak
dorastają moje dzieci, i niewiele mnie już czeka w życiu. Spojrzał na Evelyn i pogładził ją po
włosach.
- Jaka szkoda! - Pokręcił głową, a jego oczy nagle pociemniały.
- Powinno istnieć jakieś międzynarodowe prawo, które zabrania państwom wypowiadania
sobie wojen. Nie ma nic bardziej szalonego niż zabijanie swoich bliźnich. Zaczynam wierzyć
w to, że ludzie są najgorszymi ze wszystkich zamieszkujących ziemię stworzeń. Zwierzęta
zabijają inne zwierzęta, żeby przeżyć. Wydawałoby się, że człowiek ze swoją wrodzoną
inteligencją jest stworzony do lepszych rzeczy. - Zamierzał już odejść, ale odwrócił się
ponownie do Kristiana. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, dziękuję. Do której łodzi ratunkowej zostałeś przydzielony?
- Numer sześć.
- My będziemy w ósemce. W takim razie do zobaczenia na lądzie w Norwegii -
uśmiechnął się. - Gdzieś na zachodzie kraju.
Sam Lindvig uśmiechnął się smutno.
- Miejmy taką nadzieję.
Kristian wyszedł ponownie na pokład z Evelyn. Nie był w stanie wysiedzieć w środku,
chciał wiedzieć, co się dzieje na zewnątrz. Poza tym salon był wypełniony przerażonymi
pasażerami, dlatego wolał przebywać raczej na świeżym powietrzu.
Gdy tylko podszedł do innych, zauważył, że zaczyna ich otaczać coraz gęstsza mgła.
Chciał już coś powiedzieć, pocieszyć innych, gdy nagle zauważył wynurzający się z morskiej
toni czarny grzbiet. Łódź podwodna!
2
Kristian wstrzymał oddech. Łódź była jeszcze dość daleko, ale mogła w każdej chwili
wystrzelić torpedę i trafić w nich. Wypatrywał w wodzie śladów zmierzającego w ich stronę
pocisku, ale niczego nie widział. Gdyby nagle coś zobaczył, miałby pewność, że nie ma już
dla nich żadnej nadziei.
Poczuł, jak z czoła spływa mu pot, i wziął Evelyn na ręce. Jeśli dojdzie do tragedii, chciał
mieć ją przy sobie. Do tej pory tylko ją zawodził, ale teraz, w ich ostatniej godzinie, chciał ją
ochronić i zaprowadzić do Boga.
Wyrywała mu się, chciała stać na własnych nogach. Musiał być stanowczy, ale starał się
jej nie przestraszyć.
- Musisz mnie posłuchać, Evelyn, bo inaczej zaniosę cię do kajuty i będziesz musiała
pójść spać. Małe dzieci nie mogą chodzić same po pokładzie po zmroku.
Na szczęście postanowiła go posłuchać, a kiedy nadszedł nagle silny podmuch wiatru,
objęła mocno ramionami jego szyję.
Zauważył, że statek zmienił kurs. W tej samej chwili poczuł na swojej twarzy drobne
kropelki mżawki. Statek wpływał coraz głębiej we mgłę, załoga była gotowa do ewakuacji, a
pasażerowie czekali w ogromnym napięciu.
Pierwszy oficer przeszedł obok nich pospiesznym krokiem, a jeden z pasażerów złapał go
za ramię.
- Czy jest jeszcze jakaś nadzieja? - spytał zdenerwowany mężczyzna.
- Jesteśmy już blisko norweskiego wybrzeża. - Kristian usłyszał drżenie w głosie oficera,
który był najwyraźniej równie przerażony, co pasażerowie. - Jeśli tylko zdołamy znaleźć się
w promieniu trzech mil od brzegu, powinniśmy mieć szansę.
W tej samej chwili Kristian zauważył, że mgła zaczęła opadać. Słońce nie zdążyło
jeszcze zajść za horyzont, a jego ostatnie promienie oświetlały pokład statku
„Kristianiafjord”. Łódź podwodna przybliżyła się do nich znacznie i wynurzyła z wody, a kil-
ku członków jej załogi zgromadziło się wokół działa. Nie było wątpliwości, że do nich
celują.
- Kryć się! - zawołał Kristian. Przytulił mocno Evelyn i rzucił się do ucieczki. Niemcy nie
zamierzali dać im nawet szansy, by wsiąść do łodzi ratunkowych, w każdej chwili mogli
zacząć strzelać. Evelyn musiała zauważyć, że coś było nie tak Tym razem nie próbowała się
już wyrywać i bez słowa przycisnęła twarz mocno do jego szyi. Prawdopodobnie domyśliła
się, że może się wydarzyć coś okropnego.
Inni również odbiegli od relingu i rozbiegli się we wszystkich możliwych kierunkach,
żeby znaleźć dla siebie kryjówkę. Kristian zamierzał wbiec do środka, gdy nagle usłyszał w
oddali strzały. Zauważył, że statek zmienia kurs i już po chwili wpłynęli ponownie we mgłę.
Oby tylko zdołali się w niej utrzymać!
Z Evelyn na ramieniu dobiegł do najbliższych drzwi i wpadł do małego pomieszczenia,
gdzie stało kilku członków załogi.
- Kapitan prowadzi łódź zygzakiem - stwierdził jeden z nich.
- Zwalnia, a następnie przyspiesza i ponownie zwalnia.
- To dlatego, że łódź podwodna będzie na nas polować we mgle - stwierdził oschłe inny
mężczyzna. Sprawiał wrażenie osobliwie spokojnego.
- Może będą musieli zrezygnować - dodał ktoś inny z nadzieją w głosie.
Jeden z marynarzy uchylił drzwi. Kristian dostrzegł za nimi ciemnoniebieskie, wieczorne
niebo i otwarte morze. Prędko pojął, że mgła ponownie się przerzedziła. Dlaczego mieli
takiego pecha?
Po chwili ponownie wyjrzeli na zewnątrz i tym razem cały pokład był zatopiony we
mgle.
- Damy radę! - zawołał jeden z mężczyzn. - Nasz kapitan jest najlepszy ze wszystkich.
Gdyby na mostku stał ktoś inny, zacząłbym się obawiać.
Zapadła cisza, wszyscy nasłuchiwali, szykując się na najgorsze.
Kristian czuł, jak wali mu serce, i mocno tulił do siebie Evelyn, która wciąż przyciskała
twarz do jego szyi. Ani razu nie podniosła wzroku choć musiała przecież słyszeć wokół
siebie obce głosy.
Kristian poczuł wobec niej ogromną czułość. Jeszcze przed jedenastoma dniami wcale jej
nie znał i nie był pewien, czy w ogóle chce ją poznać. Teraz jednak czul do niej to samo, co
do Halfdana, gdy umarła Svanhild.
Zbliżyli się do siebie w ciągu kilku dni, które minęły od czasu, gdy Eleonora została
sprowadzona na ląd w Halifax. Tej nocy Evelyn miała zły sen i obudziła się z płaczem, więc
pozwolił jej leżeć w swojej koi. Po tej nocy coś się zmieniło, o wiele chętniej trzymała go za
rękę, gdy szli na posiłek lub spacerowali po pokładzie. Bardzo go zdziwiło to, że wcale nie
bała się przebywać na ogromnym statku.
Biedny Halfdan, najpierw stracił swoją matkę, a następnie lgnął do swego ojca tylko po
to, by zostać przez niego odtrąconym. Jak mógł go opuścić? Jeśli statek zatonie, a oni wszy-
scy zginą, nigdy nie będzie miał szansy naprawić swojego błędu. Kristian przysiągł sobie, że
jeśli wyjdą z tego wszystkiego żywi, zajmie się obojgiem swoich dzieci i zawsze będzie się
starał robić to, co dla nich najlepsze.
Minuty mijały wolno, a napięcie było nie do wytrzymania. Jeden z marynarzy, który nie
mógł mieć więcej niż piętnaście lat, wiercił się niespokojnie i nie był w stanie usiedzieć w
miejscu. Działało to innym na nerwy, ktoś nawet na niego nakrzyczał, ale szybko został
upomniany przez innego z marynarzy.
- Przecież to nie jego wina, że się boi.
Ten, który stał najbliżej drzwi, ponownie wyjrzał na zewnątrz i zawołał z radością.
- Widzę ląd! Tam za mgłą, na wschodzie!
Wszyscy podbiegli do drzwi i wyjrzeli na zewnątrz. W oddali widać było coraz wyraźniej
górskie szczyty
Chwilę później została zwołana zbiórka załogi, a mężczyźni jeden po drugim ostrożnie
wracali na pokład. Kristian wyszedł z Evelyn jako ostatni. Nie czuł się jeszcze bezpiecznie i
nie chciał się niepotrzebnie narażać, bo wciąż mogły paść strzały.
Spojrzał w kierunku rufy, za którą zalegała gęsta mgła. Gdzieś w oddali łódź podwodna
błądziła, szukając ich bezskutecznie.
Kapitanowi udało się ich uratować!
3
Elise usiadła przy maszynie do pisania w nadziei, że uda jej się skoncentrować. W
ostatnich dniach nie najlepiej jej szło. Odłożyła na później pisanie Opiekunki do dzieci, która
opowiadała historię Dagny. Nie wiedziała, jak może ją napisać, nie ryzykując wzbudzania
sensacji. Gdyby książka wpadła w ręce kogokolwiek z ich znajomych, prędko połapaliby się,
kim naprawdę jest jej bohaterka. Ojciec Dagny był kłótliwy, z pewnością przyszedłby do
Elise z pretensjami lub starał się wyciągnąć od niej pieniądze. Poza tym Dagny mogła się
poczuć urażona tym, że Elise o niej pisze, szczególnie że cytowała w tekście wiele z jej
wypowiedzi. Tak trudno było pisać o kimś, kogo się zna. Powinna była raczej stworzyć
fikcyjną postać. Zmieniła, co prawda, imię Dagny na Sofie, a jej miejsce zamieszkania na
Vika, ale opisywała różne zachowania dziewczyny tak dokładnie, że nietrudno było się
połapać, o kogo chodzi.
Postanowiła zabrać się za pisanie artykułu do „Pani Domu”. Jakiś czas temu dostarczyła
do redakcji satyryczne opowiadanie, które zatytułowała W sklepie z nabiałem. Próbowała w
nim oddać atmosferę małego, zatłoczonego sklepiku. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu i radości
redaktor naczelny pisma był zachwycony. Dostała w ramach wynagrodzenia pięćdziesiąt
koron i poproszono ją, by spróbowała napisać coś jeszcze. Miała głowę pełną pomysłów i
uświadomiła sobie, że może w ten sposób zarobić więcej pieniędzy, niż pisząc książki. Była
to dla niej w każdym razie jakaś odmiana, a poza tym łatwiej było napisać kilka stron
opowiadania niż całą książkę.
Nie chciała jednak pisać tylko zabawnych rzeczy. Pragnęła zmierzyć się z tematami
takimi jak miłość, małżeństwo oraz rozwód, a może nawet spróbować poszukać odpowiedzi
na pytanie, co jest sensem życia. Było tak wiele rzeczy, o których mogła napisać, tak wiele
myśli chodziło jej po głowie, i być może mogłaby przyczynić się do rozpoczęcia jakiejś
szerszej dyskusji. Po śmierci Anny zajmowało ją głównie to, jak zachowują się dzieci, gdy
utracą matkę lub ojca. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Aslaug zobaczyła swoją
zmarłą matkę, gdy ta leżała już w trumnie otoczona wieńcami kwiatów. Anna nawet po
śmierci wciąż była piękna. Teraz jednak Aslaug musiało być trudno zrozumieć to, że mama
odeszła i co się z nią stało.
Elise zamierzała jednak najpierw skończyć krótkie opowiadanie, nad którym zaczęła już
pracować. Dotyczyło starszej pary Cyganów, którzy pewnego mrocznego, zimowego dnia
przybywają do gospodarstwa wraz z córką i wnukiem w poszukiwaniu pracy. Są głodni i
przemarznięci, a ich ubrania oraz buty są w opłakanym stanie. Cierpią i są nieszczęśliwi, ale
gdy żona doktora wspaniałomyślnie oferuje im niewielką, starą chatę, w której mogliby
przeczekać zimę, kręcą tylko głowami, mówiąc, że wolą ruszyć w dalszą drogę. Doktor nie
potrafi zrozumieć, dlaczego wybierają taką smutną i niepewną egzystencję, życie, które
wydaje się być nie do zniesienia. Stare małżeństwo nie potrafi dać mu jednoznacznej
odpowiedzi, mówią tylko, że tacy już są. Tak żyli ich rodzice oraz dziadkowie i takie same
życie czeka ich dzieci.
Przeczytała to, co zdążyła już napisać, i była z siebie zadowolona. Udało jej się wczuć w
losy bohaterów, w ich cierpienie i rozpacz. Czytając tekst, można było niemal poczuć na
własnej skórze, jak przemarznięci byli i jak bardzo pragnęli choć przez chwilę posiedzieć
przy piecu w kuchni.
Usłyszała, że Johan wszedł do przedsionka. Wracał z gospodarstwa Vøienvolden, gdzie
opróżnił starą kuźnię, z której nie mógł już dłużej korzystać. Stanął za jej plecami i
pocałował ją w szyję.
- Dobrze ci dzisiaj idzie?
- Piszę o Cyganach. Wyślę to opowiadanie do „Pani Domu”. Odwróciła się i zaczęła mu
referować z zapałem, o czym napisała.
Johan zmarszczył czoło.
- Masz odwagę to opublikować?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- A dlaczego nie? Przecież to zmyślona historia. W każdym wydaniu „Pani Domu”
pojawiają się podobne historie o bezrobotnych, żebrakach, dzierżawcach lub pracujących
dzieciach. Myślę, że to ważne, aby czytelnicy dowiedzieli się, jak to jest być innym i nie
mieć szczęścia w życiu.
- Zgadzam się z tobą, ale boję się, że ktoś może zacząć się zastanawiać, dlaczego
postanowiłaś pisać właśnie o Cyganach akurat teraz, kiedy ściga się ich bardziej niż
kiedykolwiek przedtem. Nowe prawo, które obowiązuje od zeszłego roku, pozwala władzom
odbierać im dzieci i przekazywać je rodzinom zastępczym lub sierocińcom. Słyszałem, że już
kilkaset cygańskich dzieci zostało siłą odebranych rodzicom. To powoduje, że większość Cy-
ganów udaje się do Svanviken. Ci, którzy uciekają, boją się, że ktoś odbierze im dzieci.
Elise pokiwała głową.
- Przecież wiem o tym wszystkim.
- Nie rozumiesz, do czego zmierzam? Pisząc takie opowiadanie, w którym bierzesz stronę
bezdomnych, narażasz się na bycie posądzoną o to, że z nimi sympatyzujesz. Może nawet
będą sugerować, że i w twoich żyłach płynie cygańska krew.
- Ale to przecież prawda.
Objął ją mocno.
- Nie chcę cię zranić, Elise, wręcz przeciwnie. Boję się tylko, że będziesz z tego miała
jakieś nieprzyjemności.
- To właśnie ze strachu przed nieprzyjemnościami nikt nie ma odwagi protestować
przeciwko temu okrutnemu prawu. Ludzie są tchórzliwi. A gdyby tak ktoś przyszedł do nas i
odebrał nam Elvirę i Sigurda tylko dlatego, że mój dziadek był Cyganem? To oburzające!
- Nie jesteśmy włóczęgami ani bezdomnymi, nic takiego się nie wydarzy. Ale boję się, że
zwrócisz ludzi przeciwko sobie. Ludzi, którzy zgadzają się z działaniami pastora Jacoba
Walnuma. Nie tolerują tego, że ktoś może się z nimi nie zgadzać, i na pewno bezlitośnie
skrytykują twoje opowiadanie.
- Mogą sobie robić, co chcą. Nie zamierzam milczeć, kiedy widzę, że prawo jest
bezduszne i pozbawione sensu. Każda matka, która potrafi zrozumieć, jak okrutne jest
pozbawianie kogoś dziecka, powinna bez wahania zaprotestować. Niektórzy Cyganie żebrzą,
ale nie powinniśmy z nimi tak postępować. Większość z nich jest chętna pracować w zamian
za pożywienie, choć może powinni nieco lepiej dbać o swoje rodziny. My jednak musimy
zrozumieć i zaakceptować to, że chcą prowadzić inny tryb życia niż my.
Johan uśmiechnął się i pocałował ją ponownie.
- Moja odważna i sprawiedliwa Elise. Rób to, co sama uważasz za słuszne. Chciałem ci
tylko uświadomić, że mogą cię spotkać pewne nieprzyjemności. Chyba nie zapomniałaś, co
się stało po tym, gdy Asle Diriks oczernił cię w swoim artykule? - Johan wyprostował się
nagle, nasłuchując. - Przed dom zajechał jakiś wóz.
Elise westchnęła.
- Jeśli to do nas, to powiedz, że nie mam czasu. - Nadstawiła jednak nagle uszu. - To
Peder! - Poderwała się z krzesła i wybiegła na zewnątrz, gdzie uderzyło w nią ciepłe letnie
powietrze. Nie zdążyła nawet zbiec po schodach, gdy jej oczom ukazał się Peder i pan
Ringstad.
Podbiegła do Pedera i objęła go mocno niezwykle zaskoczona tym, jak bardzo urósł. Był
teraz o głowę wyższy od niej, a dzięki ciężkiej pracy w gospodarstwie wyrobiły mu się
mięśnie.
Gdy uważniej mu się przyjrzała, stwierdziła, że wyglądał na rześkiego i krzepkiego, a jego
twarz miała zdrową barwę. Jego oczy były jednak wilgotne od łez.
- Przyjechaliśmy położyć kwiaty na grobie Anny. - Jego głos łamał się od płaczu.
Elise spoważniała.
-
Przykro mi, że nie wysłałam ci telegramu, by uprzedzić cię
o terminie pogrzebu, Pederze. Miałam tak dużo na głowie, musiałam się zająć Aslaug oraz
Torkildem i w tym samym czasie bardzo się martwiłam o Hildę.
Pokręcił głową.
- Nic się nie stało, to chyba nawet lepiej. Gdybyśmy wraz z panem Ringstadem byli tu w
Kristianii akurat w tym czasie, Sebastian byłby niezadowolony. Nie mógłbym wtedy
odprowadzić jego i Signe na pociąg.
Spojrzała na niego zaskoczona, ale postanowiła się najpierw przywitać z panem
Ringstadem.
- Jak to miło, że nas odwiedziliście, zaraz zaparzę kawę.
Nakryła do stołu w kuchni, ale zaniepokoiła się, gdy odkryła, że
nie mają już chleba. Tak naprawdę, to brakowało im wszystkiego.
- Przepraszam, jeśli kawa nie jest najlepszej jakości. Jesteście głodni? Zostało mi kilka
ciastek... - Rzuciła okiem na Johana.
- Może zajmiesz się nimi, a ja w tym czasie pobiegnę do sklepu Magdy. Może zostało jej
jeszcze coś na półkach.
Pan Ringstad pospiesznie otworzył walizkę.
- Nie przyjechaliśmy tutaj po to, że zjadać wasze jedzenie. Czytaliśmy w gazecie, że w
stolicy są wielkie kolejki po żywność. Jest wiele powodów, dla których wybraliśmy się do
was, i jednym z nich było to, aby przywieźć wam trochę jedzenia. - Wyłożył na stół świeżo
upieczone placki oraz dużą paczkę z masłem, wędliną, chlebem, serem oraz sporym
kawałkiem boczku. Elise nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała tyle
pysznego jedzenia. Peder wyjął ze swojej torby bańkę z mlekiem.
- Z dzisiejszego dojenia. Jak odstawisz na trochę, to będziesz miała z niego śmietanę.
Jensine była od rana w starej stajni wraz z Elvirą, Halfdanem i Sigurdem, żeby Elise
miała szansę pisać w spokoju. Hugo był w pracy w sklepie pani Braathen, a Dagny w
mieszkaniu majstra, gdzie zajmowała się Aslaug w trakcie, gdy pani Evertsen gotowała i
sprzątała u Torkilda.
W tej samej chwili Jensine wróciła z dziećmi i ucieszyła się na widok Pedera. Podbiegła
do niego, a on uniósł ją wysoko w powietrzu.
- Ale urosłaś, Jensine. Myślałem, że wciąż jesteś małą dziewczynką, a tymczasem zrobiła
się z ciebie młoda dama - roześmiał się.
Jensine nie posiadała się ze szczęścia.
Chwilę później Halfdan zażądał, żeby i jego wziąć na ręce, a tymczasem Sigurd chwycił
za róg spódnicy Elise i przyglądał się podejrzliwie Pederowi i panu Ringstadowi.
Posiłek minął w milej atmosferze, wszyscy rozmawiali i śmiali się głośno. Smutny wyraz
twarzy Pedera całkiem zniknął i było wyraźnie widać, że jest szczęśliwy, mogąc ponownie
być wśród nich.
Nagle Elise przypomniała sobie, co brat powiedział wcześniej
o Sebastianie.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że zaprowadziłeś Signe i Sebastiana na pociąg? Czyżby
ona znów się pojawiła w Ringstad?
Peder zaczął opowiadać o wycieczce rowerowej do opuszczonej chaty starego Ove, ale
mówił tak chaotycznie, że pan Ringstad postanowił wejść mu w słowo. Wyjaśnił prędko, co
się wydarzyło po tym, jak Peder i Sebastian odnaleźli Signe.
- Lensman i jego ludzie szukali ich przez cały wieczór. Nie wrócili do Kristianii, a
przynajmniej nie do willi we Frogner. Jesteśmy przekonani, że Signe wcale nie wsiadła do
pociągu, ale gdzieś się ukrywa. Z pewnością przeraża ją perspektywa procesu
o znieważenie.
Elise spojrzała na Johana i po chwili zwróciła się ponownie do pana Ringstada.
- Może pojechała do swoich rodziców?
- Nie, rozmawiałem już z panem Stangerudem. Nie widzieli jej, a gdy tylko usłyszeli, o
co chodzi, powiedzieli, że nie chcą jej znać. Naprawdę bardzo mi żal tego człowieka. Musi
mu być ciężko z tym, że jego córka to taka diablica.
Elise i Johan znowu wymienili spojrzenia, aż w końcu Johan się odezwał.
- Przynajmniej coś już wiemy. Po rozmowie z panem Wang-Olafsenem poszedłem na
Eckersbergsgaten i dowiedziałem się od służącej, że Signe jest albo u swoich rodziców, albo
w Ringstad. Sjura Bergesetha również nie było w domu od wielu dni. Zastanawiam się, czy
może wyjechali razem, czy też on stwierdził w końcu, że ma jej dosyć. Wcale by mnie to nie
zdziwiło.
- On wcale nie jest od niej lepszy - stwierdził oschle pan Ringstad. - A poza tym mają
razem dziecko, czteroletniego chłopca. Sądzę, że raczej uciekli od wszystkich niezapłaconych
rachunków oraz ze strachu przed procesem.
Elise pokręciła głową, a następnie zwróciła się do Pedera.
- Czy Sebastianowi nie było przykro? Chciał wyjechać ze swoją matką?
- Nie bardzo, ale Signe powiedziała, że dostanie od niej prezent po powrocie do domu i
że Sjur długo płakał po tym, jak Sebastian uciekł.
Elise była wściekła.
- Na pewno tylko tak powiedziała. Jak można w ten sposób oszukiwać dziecko?
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Kazałem mojemu prawnikowi zająć się tą sprawą. Lensman wie już o tym, co się
wydarzyło, a doktor widział blizny na plecach Sebastiana. Sądzę, że nie będzie trudno
przekonać władze, by ogłosiły Signe niezdolną do sprawowania opieki nad własnym
dzieckiem. Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by Sebastian mógł na zawsze
zostać w Ringstad. A tak poza tym wydarzyło się u was ostatnio coś nowego? - dodał, by
zmienić temat.
- Hilda i Ole Gabriel postanowili się rozwieść.
Peder spojrzał na nią z przerażeniem.
- Naprawdę? Dlaczego?
- Ole Gabriel zakochał się w innej, w swojej dawnej sekretarce, pannie Johannessen.
- No cóż, sądzę, że oboje się do tego przyczynili - wtrącił Johan. - Hilda też ma swoje za
uszami.
Peder podniósł na niego wzrok.
- Za uszami? Jak to?
- To tylko takie powiedzenie. To znaczy, że ona również zrobiła coś złego i wcale nie ma
czystego sumienia.
- Coś złego? Ale co takiego?
Elise nalała kawy do filiżanek.
- Porozmawiajmy raczej o czymś innym. Dodam tylko, że Hilda wynajmuje mieszkanie
na trzecim piętrze w kamienicy u wdowy Jacobsen.
Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- U wdowy Jacobsen? Tam, gdzie wieczorami kręcą się pijacy? Czy ona naprawdę chce
tam mieszkać?
- Tak, mieszkanie było tanie. Poza tym podejrzewam, że tęskniła za rzeką - uśmiechnęła
się Elise. - Ci, którzy się wyprowadzają, często tu powracają. Słyszałam, że pewien pisarz,
którzy dorastał na Holstsgate, również się tu sprowadził. Zdaje mi się, że nazywa się Oskar
Braathen. Pisze sztuki i powieści o ludziach, którzy próbują się wyrwać z robotniczego
środowiska. Nigdy nie udaje im się odnaleźć szczęścia. Idą przez resztę życia, zastanawiając
się, gdzie tak naprawdę jest ich dom.
- Ciotka Hilda tu idzie! - zawołała Jensine. - Widziałam ją na ulicy!
Elise wyjrzała przez okno. To naprawdę była Hilda! Cóż za zbieg okoliczności! Dopiero
co o niej mówili.
- Pójdę jej otworzyć - powiedziała, mrugając do Johana. Drzwi i furtka były otwarte, ale
wolała powstrzymać Hildę, zanim ta wpadnie do środka i zacznie się awanturować.
- Jak miło, że do nas przyszłaś, Hildo! - powiedziała, gdy tylko zobaczyła siostrę. -
Właśnie przyjechali do nas w odwiedziny Peder z panem Ringstadem! Całkiem bez
zapowiedzi.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Hilda również się uśmiechnęła.
- Jak miło! Tak dawno nie widziałam Pedera!
- Co u ciebie słychać? - Elise nie była pewna, czy powinna w ogóle pytać. - Dostałaś
wszystko to, co obiecał ci Ole Gabriel?
- Tak, a nawet więcej. Zapłacił z góry za kilka miesięcy wynajmu i podarował mi wiele
mebli z naszego domu na wzgórzu Aker. Przysłał mi też jedzenie oraz słodycze, które dostał
od znajomych. Zmienił się nie do poznania.
- Na pewno ma wyrzuty sumienia, ale mimo to nie powinnaś mu oddawać małego
Gabriela.
- Wcale nie zamierzam tego robić.
- Właśnie opowiedziałam Pederowi i panu Ringstadowi o tym, że się rozwodzicie. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
- Nie, wszyscy się przecież o tym prędzej czy później dowiedzą. Uważam, że najbliższa
rodzina powinna o tym usłyszeć od razu. Ciotka Ulrikke spojrzała na mnie z taką pogardą,
gdy byliśmy na pogrzebie Anny, czułam się jak jakiś przestępca.
- Ale wydajesz się być weselsza niż ostatnim razem, kiedy cię widziałam.
- To dlatego, że znalazłam nowego przyjaciela. Nie zrozum mnie źle, to nie ma żadnego
związku z miłością czy pożądaniem, przysięgam.
Elise starała się ukryć to, co tak naprawdę pomyślała. Przyjaciela? Tylko przyjaciela? To
nie było podobne do Hildy.
- Opowiedz mi o nim, zanim wejdziemy do środka.
- Jest stolarzem i mieszka na drugim piętrze w kamienicy. Gra na gitarze i zna całe
mnóstwo ballad. Poza tym umie grać piękne melodie do tańca. Dzięki niemu patrzę nieco
pogodniej na życie.
- To dobrze, obyś tylko... - Elise zamilkła.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, ale wierz mi, już raz się sparzyłam. Nie mam ochoty po
raz kolejny przeżywać takiego rozczarowania. Chcę, żeby był tylko moim przyjacielem.
- Wierzę ci, Hildo. - Elise wcale nie była pewna, czy było tak naprawdę, ale wolała
okazywać Hildzie zaufanie i mieć nadzieję, że siostra sobie na nie zasłuży, niż być nieufną i
później odkryć, że była w błędzie.
Peder rozpromienił się, widząc siostrę, z którą nie rozmawiał od tak dawna. Wstał
pospiesznie, podszedł do niej i mocno ją przytulił.
Hilda roześmiała się.
- Połamiesz mi żebra, Pederze. Ale się zrobiłeś silny! Dzień dobry, panie Ringstad. Miło
znowu pana widzieć. - Przywitała się z nim serdecznie i rozejrzała po kuchni. - Witajcie
dzieci. Ale wam dobrze! Widzę, że jecie tu sobie chleb z masłem i wędliną. Czy wiecie, jak
wiele macie szczęścia?
Jensine pokiwała głową.
- Tak, ale to wszystko dlatego, że dziadek i Peder przyjechali. U Magdy nie można dostać
nawet marmolady.
Elise podała siostrze filiżankę kawy i przysunęła dla niej taboret. Sigurd usiadł na
kolanach Jensine, a ona uśmiechnęła się szeroko.
- Prawie wszyscy się zebrali - stwierdziła z zadowoleniem.
Johan się roześmiał.
- Elise lubi, kiedy wszyscy się gromadzą. ¡
- Ale nie ma Everta i Gudrun - zauważyła Elvira.
- Ani Hugo - dodał Halfdan. - Ale on zaraz wróci z pracy.
- Ciotki Ulrikke i wuja Kristiana też nie ma - wyliczała Jensine. - Nie ma małego
Gabriela i wuja Ole Gabriela.
Wokół stołu zapadła cisza. Peder szybko się domyślił, że zeszli na niebezpieczny temat i
prędko powiedział: - Nie ma też Kristiana, mojego brata. Czyli innymi słowy młodszego
wuja Kristiana - dodał z uśmiechem.
Pan Ringstad zwrócił się do Johana.
- Macie od niego jakieś wieści?
- Nie. Wiemy, że na dłuższy czas utknął w Bordeaux i zamierzał wypłynąć przy
pierwszej nadarzającej się okazji na morze. Wysłał nam kilka listów, ale w ostatnim nie
napisał zbyt wiele. Odnieśliśmy wrażenie, że ma dosyć czekania. Marynarze mają morze we
krwi, jak mawiał mój ojciec. Nie potrafią długo wysiedzieć w miejscu.
Pan Ringstad westchnął ciężko.
- Miejmy nadzieję, że uda mu się znaleźć zatrudnienie.
- Rzucił okiem na Halfdana. - Najwyższy czas, żeby tato wrócił do domu, nie sądzisz,
Halfdanie?
Elise zamarła. Halfdan nie pamiętał wcale Kristiana i uważał Johana za swojego ojca
podobnie jak reszta dzieci.
Halfdan uśmiechnął się do dziadka, nie rozumiejąc zapewne, co ten miał na myśli.
Elise spojrzała na Pedera.
- A co słychać u Marte i jej matki?
Peder rozpromieniał się za każdym razem, gdy mówiono o Marte, podobnie było i w tym
przypadku.
- Następnym razem zabierzemy ją ze sobą do Kristianii
- Uśmiechnął się z wdzięcznością do pana Ringstada.
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Tak, już jej to obiecałem. To miła i pracowita dziewczynka, zasłużyła sobie na małą
wycieczkę do stolicy.
- Nie była tu od czasu, gdy przeprowadziła się wraz z matką. Chcemy przejść się ulicą
Karla Johana aż do samego pałacu.
Pan Ringstad posłał Elise przepraszający uśmiech.
- Oczywiście nie będziesz musiała się nimi wszystkimi zajmować. Mogą się zatrzymać
wraz ze mną u Oscara Carlsena.
- Dziękuję, ale wolę, żeby spali tutaj. Tak rzadko widuję Pedera i nie mogę się doczekać,
kiedy poznam Marte.
- W takim razie Evert i Gudrun też mogą przyjechać! - zawołała zachwycona Jensine. -
Wtedy wszyscy będziemy razem.
Nie jestem pewna, czy to taki dobry pomysł, pomyślała Elise. Nie sądziła, żeby Gudrun
była w stanie odnosić się grzecznie do Marte. Po tym, jak wiosną zdała maturę i została
studentką, stała się jeszcze bardziej wyniosła.
Nagle otworzyły się drzwi, a do środka wszedł Hugo.
- Mamy gości? - zawołał, wyraźnie zadowolony z tego, że ktoś ich odwiedził. Kiedy ich
zobaczył, uśmiechnął się szeroko.
- Peder? Dziadek? - Uścisnął dłoń pana Ringstada i ukłonił się grzecznie, zanim podbiegł
do Pedera. - Dlaczego dopiero teraz przyjeżdżasz? Nie było cię tu od chrztu Sigurda!
Peder potargał jego włosy.
- Rozumiesz chyba, że nie mogę zostawiać dziadka samego. Kto inny by pilnował, żeby
chodził co niedzielę do kościoła i nie zapominał zabrać ze sobą do sklepu portfela?
Pan Ringstad roześmiał się głośno.
- Masz rację, Pederze. - Odwrócił się do Elise. - Ciągle czegoś zapominam. Przedwczoraj
chodziłem po całym gospodarstwie, pytając wszystkich, czy nie widzieli gdzieś mojego
nowego kapelusza. W końcu Marte spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała, że mam
kapelusz na głowie. Wszyscy się ze mnie śmiali!
Elise podała Hugo filiżankę z kawą.
- Jak było dzisiaj u pani Braathen?
- Wesoło.
- Wesoło? - Jensine spojrzała na niego zdziwiona. - Myślałam, że to trudna praca. Mnie
by tylko bolały nogi, gdybym musiała cały dzień latać w tę i z powrotem po schodach.
Hugo nie zwrócił na nią uwagi.
- Dostałem dzisiaj cukierki. Do sklepu przyszła jakaś miła pani, przyglądała mi się długo
i w końcu powiedziała, że mam ładne włosy, a później spytała, mam na imię. Kiedy
odpowiedziałem, że nazywam się Hugo Ringstad, odparła, że tak jej się właśnie wydawało, i
wtedy dała mi to. Położył na stole kilka lepkich cukierków i rozdzielił je między wszystkich.
Zabrakło dwóch, ale Johan i pan Ringstad zapewnili go, że w zupełności wystarczy im kawa.
Elise rzuciła okiem na Johana. Czy to możliwe, że tą kobietą była Helene? Gdy Hugo
zniknął przed czterema laty, znalazła go w domu Helene i Ansgara przy Collettsgate. Nie
chcieli jej go oddać, dopiero Johan z Kristianem musieli odebrać go siłą. Po interwencji pana
Wang-Olafsena nie mieli z nimi na szczęście więcej do czynienia, ale Hugo przestraszył się
nie na żarty. Czy zdążył już o tym wszystkim zapomnieć? Miał wtedy pięć lat, a teraz był już
dziewięciolatkiem. Powinien był ich pamiętać, ale jeśli Helene była inaczej ubrana, to mógł
jej nie rozpoznać.
- Jak wyglądała ta kobieta? - spytała ostrożnie.
- Miała nowe świecące, eleganckie buty, choć jest wojna i robią teraz buty z papieru.
- Chodziło mi raczej o to, jak wyglądała jej twarz, czy była młoda, czy też stara?
- Myślę, że raczej stara, tak jak ty.
Peder się roześmiał.
- Elise nie jest stara, ma dopiero dwadzieścia osiem łat!
Hugo spojrzał na niego zdumiony.
- Ale to przecież dużo.
Johan szybko połapał się, o co chodziło Elise, i spojrzał surowo na Hugo.
- Nigdy nie powinieneś brać niczego od obcych ludzi.
- Ale dlaczego?
- W tym mieście nie mieszkają sami dobrzy ludzie. Może chciała cię przekupić, żebyś
zaniósł jej towary do domu za darmo.
- A może to była Helene, żona Ansgara Mathiesena. Ta, która próbowała cię zabrać Elise
kilka lat temu - wtrącił Peder.
Hugo spojrzał na niego przerażony, a następnie zwrócił się do Elise.
- Dlaczego chciała mnie zabrać?
- Bo uważała, że jesteś ładny i masz śliczne, rude loki.
Hugo parsknął z pogardą.
- Nikt nie kradnie dzieci dlatego, że mają rude loki. Chłopaki w klasie śmieją się ze mnie
i mówią na mnie marchewka.
Pan Ringstad zmienił temat i wszyscy a przynajmniej dzieci, prędko zapomnieli o
cukierkach od tajemniczej damy.
Elise wróciła do tego tematu, gdy wieczorem kładli się spać z Johanem.
- To musiała być Helene.
- Nie ma się czego obawiać. Po tym, jak pan Wang-Olafsen porozmawiał z policją,
surowo ostrzegli Ansgara Mathiesena i jego żonę. Jestem pewien, że nie odważyliby się
zrobić ponownie czegoś podobnego. Poza tym Hugo ma już dziewięć lat i jest dużym
chłopcem. Nie tak łatwo jest go skusić.
- Helene i Ansgar nie są tacy, jak inni. Nie ufam im.
Johan westchnął.
- Powinnaś im raczej współczuć. Nigdy nie mieli dzieci i zawsze zazdrościli ci twoich.
Elise nie powiedziała nic więcej, ale długo nie była w stanie zasnąć. Próbowała się
cieszyć tym, że odwiedził ich Peder, który spał teraz w sypialni po drugiej stronie korytarza
wraz z Hugo i Halfdanem, ale nie potrafiła odgonić od siebie niepokoju. Pomyślała o
cygańskiej rodzinie, o której pisała w swoim opowiadaniu, i o wszystkich innych Cyganach,
którym odebrano dzieci i oddano je innym rodzinom pod opiekę. Cóż za okrutne prawo
pozwalało, żeby coś takiego się działo! Była tak zła, że serce mocno waliło jej w piersi i nie
była w stanie leżeć spokojnie w łóżku, wierciła się bez przerwy.
- Co się z tobą dzieje? - spytał zaspany Johan.
- Denerwuję się tym nowym prawem.
Johan roześmiał się cicho i przyciągnął ją do siebie.
- Moja wojowniczka. Nie wolałabyś raczej użyć swojej energii do czegoś innego?
- Do czego?
- Na przykład do tego, żeby mnie ogrzać.
4
Następnego dnia pojechali na cmentarz, żeby Peder mógł odwiedzić grób Anny. Później
zamierzali odwiedzić Hildę i obejrzeć jej nowe mieszkanie. Elise cieszyła się, że między nią
a siostrą znowu panowała dobra atmosfera.
Pan Ringstad jak zwykle przenocował u Oscara Carlsena, ale postanowił im towarzyszyć
w wyprawie na cmentarz. Johan musiał w tym czasie zająć się pracą, a Jensine pomagała w
sklepie pani Braathen. Hugo cieszył się, że mógł mieć tego dnia wolne i pobiegł przodem
wraz z Pederem, Halfdanem i Elvirą.
Pan Ringstad przyjrzał im się i uśmiechnął.
- Peder lubi się bawić z dziećmi, choć sam ma już dziewiętnaście lat.
Elise pokiwała głową, popychając przed sobą wózek.
- Udaje, jakby starał się ich zabawiać, ale mam wrażenie, że robi to głównie dla siebie.
- Nie musisz się o niego obawiać, Elise. Nie jest może najbardziej bystry, ale to dobry,
pracowity i uczynny chłopiec. Marte go ubóstwia, a on odwzajemnia jej uczucia. Czego
więcej moglibyśmy sobie życzyć?
Roześmiała się.
- To prawda, powinniśmy być zadowoleni. Pamiętam, jak bardzo było mi przykro, gdy
był jeszcze małym chłopcem i usłyszał rozmowę Emanuela i syna pana Wang-Olafsena,
którzy zastanawiali się głośno, czy Pedera nie należałoby odesłać do zakładu dla
upośledzonych.
Pan Ringstad spojrzał na nią zdumiony.
- Chyba nie mówili tego poważnie?
- Raczej tak, ale Emanuel nie wspomniał o tym nigdy więcej. Sądzę, że domyślił się, iż
nigdy bym na to nie przystała.
- Coś musiało go poirytować, bo inaczej nie powiedziałby niczego podobnego. Może to
młody Wang-Olafsen miał na niego zły wpływ. - Pan Ringstad zmienił nagle temat. - A tak
swoją drogą, to co jest nie tak z waszym lokatorem? Spotkałem go wczoraj przed wyjściem i
zamieniliśmy kilka słów, ale wydał mi się wyjątkowo dziwny.
- On jest dziwny. Mieszka u nas już od roku i do tej pory nie miałam okazji z nim
porozmawiać. Snuje się niczym cień, a kiedy go zatrzymuję, żeby o coś zapytać, udziela mi
jednosylabowych odpowiedzi. Gdy przyjechał tu zeszłego lata, też nie był szczególnie
rozmowny, ale z czasem zrobił się jeszcze bardziej nieprzystępny. Nasza umowa zezwala mu
na przygotowywanie jedzenia w naszej kuchni. Robi to zawsze pospiesznie, gdy widzi, że
wychodzę po sprawunki, a później natychmiast ucieka z powrotem na poddasze. Może po
prostu jest wstydliwy.
- A może stara się być taktowny.
- To możliwe. Z początku pytałam, czy nie napiłby się z nami kawy, ale za każdym
razem odmawiał, więc w końcu przestałam pytać.
- Jak on się nazywa.
- Tryggve Moe-Jørgensen.
- Pracuje w którejś z fabryk?
- Nie, pracuje w biurze. Nie wiem nawet, skąd pochodzi, ale nie mówi dialektem. Od
czasu do czasu uprzedza, że nie będzie go przez kilka dni, bo zamierza odwiedzić swoją starą
matkę. Podejrzewam, że ona może mieszkać gdzieś w Bekkelaget. - Odwróciła się do niego. -
Dlaczego wydał ci się dziwny?
- Po pierwsze, starał się na mnie nie patrzeć, gdy mówił. Może po prostu czuł się
skrępowany, ale odniosłem wrażenie, że próbował uniknąć dalszej rozmowy. Zamierzał
wejść przez furtkę, ale gdy mnie zauważył, odwrócił się na pięcie udając, że mnie nie widzi.
Domyśliłem się, że to musi być wasz lokator, i postanowiłem z nim porozmawiać, ale był
raczej niechętny
- Nie wiem, dlaczego taki jest. Johan uważa, że nie przepada za ludźmi i wolałby mieć
święty spokój, a Dagny wymyśla kolejne teorie na jego temat. Najpierw stwierdziła, że
cierpi, ponieważ rzuciła go ukochana. Później powiedziała, że widziała jego zdjęcie w
gazecie wraz z przypiskiem, że jest poszukiwany za morderstwo. Innego dnia twierdziła, że
widziała go przy starym browarze wraz z innymi pijakami.
Pan Ringstad roześmiał się.
- To bardzo podobne do Dagny.
- Tak, jej wyobraźnia nie zna granic.
Przeszli obok małego domku, w którym dawniej mieścił się sklep Emanuela. Pan
Ringstad spojrzał na budynek i westchnął.
- Zastanawiam się, czym zajmowałby się obecnie Emanuel, gdyby wciąż żył.
- Podejrzewam, że nie zechciałby dłużej prowadzić sklepu. Na pewno nie po tym, jak
jego współpracownicy zostali aresztowani za nielegalną sprzedaż alkoholu.
- Też tak uważam. Myślę, że nie zechciałby dłużej mieszkać nad rzeką, Elise. Zawsze
pragnął osiąść na stałe na wsi, ale nigdy mu się to nie udało.
Pokiwała głową.
- To prawda. Robił, co mógł, ale nigdy mu się to nie udało. Prędzej czy później
wyprowadziłby się od nas.
- Ale jestem pewien tego, że cię kochał.
- Kochał. Z początku, ale z biegiem lat coraz bardziej irytowało go wszystko, co robiłam.
- Może było z wami tak samo, jak z twoją siostrą i panem Paulsenem. Tak czy inaczej,
cieszę się, że nie musieliśmy przez to wszyscy przechodzić.
Elise nie odpowiedziała. Często wydawało jej się, że Emanuel pewnego dnia postanowi
ich opuścić. Być może nie zażądałby rozwodu, aby uniknąć wstydu, ale z pewnością nie
zechciałby dłużej z nią mieszkać.
Szli długo w milczeniu, aż zbliżyli się do Hammergaten. Peder, Halfdan i Elvira zniknęli
im z oczu i była pewna, że zdążyli już dotrzeć do kościoła.
Nagle jednak usłyszała wołanie i śmiech.
- Wygląda na to, że są przy naszym dawnym domu. Jeśli natkną się na panią Jonsen, to
mam nadzieję, że uda im się ją udobruchać. Była na mnie ostatnio bardzo obrażona za to, że
nie zaprosiłam jej do środka, ale naprawdę nie miałam wtedy czasu.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Nie możesz mieć na głowie wszystkiego, Elise. Ci, którzy cię znają, muszą dobrze
rozumieć, że nie cierpisz na nadmiar wolnego czasu.
- Wcale tego nie rozumieją. Nie pracuję w fabryce od szóstej rano do szóstej wieczór,
więc wszyscy uważają, że mam mnóstwo czasu.
Peder nadbiegł wraz z dziećmi.
- Elise, pani Jonsen jest w ogrodzie i mówi, że musisz do niej wpaść!
Odwróciła się do pana Ringstada.
- Masz coś przeciwko temu?
- Ależ skąd. Uważam, że pani Jonsen to miła kobieta.
Skręcili w Hammergaten i poszli w kierunku domu pani Jonsen. Dzieci były już
prawdopodobnie w ogrodzie i zrywały poziomki. Pani Jonsen pieliła akurat kwiaty rosnące
przed domem, ale gdy ich zobaczyła, wyprostowała się i podeszła do nich z małą łopatką w
ręku.
- Nie pojmuję, dlaczego Bóg stworzył chwasty, nie ma z nich
żadnego pożytku. Czy to pan, panie Ringstad? - spytała zaskoczona. - Tak dawno pana nie
widziałam! Jak sobie radzi Peder? Jest z niego jakiś pożytek?
- Oczywiście, pracuje od rana do wieczora i jest bardzo zdolny. Nie wiem, jak bym sobie
bez niego poradził.
Pani Jonsen roześmiała się i pokręciła głową.
- Tylko dziadek mógłby o nim powiedzieć coś takiego. Peder to dobry chłopak, ale
zdolny to on na pewno nie jest. Czy mogę was zaprosić na filiżankę kawy? - Wytarła ręce w
fartuch i odłożyła łopatkę. - Usmażyłam też godzinę temu kalarepę z cebulą, na pewno
chętnie się poczęstujecie.
- Dziękujemy, ale jesteśmy w drodze na cmentarz, Peder chce odwiedzić grób Anny.
- Trochę kawy i kalarepy na pewno wam nie zaszkodzi, zanim pójdziecie na cmentarz -
odpowiedziała pani Jonsen i poszła w kierunku domu.
Pan Ringstad spojrzał na Elise, uśmiechnął się i pokiwał głową.
Peder wraz z dziećmi siedzieli w ogrodzie wokół skrzynki z małymi, żółtymi
kurczaczkami. Jensine zwróciła się do pani Jonsen.
- Mogę jednego potrzymać?
- Możesz potrzymać tyle, ile chcesz, byle tylko nie wszystkie naraz - roześmiała się pani
Jonsen i weszła do kuchni, wołając przez ramię: - Usiądźcie przy stole, zaraz wrócę.
Elise często robiła na obiad kalarepę z cebulą, ale nigdy nie jadała jej przed południem
wraz z kawą. Rzuciła okiem na pana Ringstada, gdy pani Jonsen wróciła z półmiskiem.
Plastry kalarepy zbrązowiały, dawno zdążyły wystygnąć i nie wyglądały zbyt apetycznie, a
kawałki cebuli były przypalone. Nie było. to podobne do pani Jonsen, która zazwyczaj
bardzo dobrze gotowała.
Pan Ringstad jadł, nie pokazując nic po sobie, choć bez wątpienia był przyzwyczajony do
lepszego jedzenia. Poza tym dopiero co zjadł śniadanie u państwa Carlsenów. Musiał to być
bardzo wystawny posiłek, bo małżeństwu nigdy nie brakowało pieniędzy ani znajomości,
dzięki którym mogli sobie zapewnić najlepsze produkty.
Gdy oni jedli, pani Jonsen opowiadała jedną historię za drugą.
- Słyszeliście o cudzie w Stavanger? Pewien kaznodzieja, Ludvig Monsen, siedział w
wózku inwalidzkim w trakcie spotkania misyjnego, gdy nagle zapowiedział głośno, że
zamierza dowieść, iż Bóg istnieje. Był sparaliżowany od czasu, gdy spadł z dachu, na którym
pracował jako kominiarz. Nagle jednak wstał i zaczął iść o własnych siłach. W
pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, nikt nie miał odwagi się odezwać. Ludzie w Stavanger
nie mówią o niczym innym. Teraz on i jego brat wyjechali do Sztokholmu, gdzie nauczają i
zbierają mnóstwo datków.
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Czytałem o tym w gazecie. Od razu mi się wydało, że to jakieś oszustwo. Szczególnie
gdy się dowiedziałem, że są wyjątkowo serdeczni wobec dziennikarzy z gazet i uwzględniają
ich w swoich modlitwach.
Pani Jonsen spochmurniała.
- Bluźni pan, panie Ringstad. Nie spodziewałabym się tego po takim człowieku, jak pan.
W tej samej chwili do ogrodu weszła sąsiadka pani Jonsen.
Elise poczuła się niezręcznie. Pamiętała, że sąsiedzi pani Jonsen pochodzą z Eidsbergu i
obawiała się, że mogą znać jej dziadka. To głównie z tego powodu starała się unikać
Hammersgaten. Rzuciła okiem na pana Ringstada.
- Sądzę, że powinniśmy już pójść. Johan na pewno się zastanawia, gdzie się podziewamy.
Panie Jonsen parsknęła.
- Nie musisz zawsze robić tego, co ci każe twój mąż, Elise. Myślałam, że zdążyłaś się już
czegoś w życiu nauczyć. - Odwróciła się do pana Ringstada. - Już od dawna jej to
powtarzam. Mówiłam jej, że nie powinna była wychodzić za kogoś wyżej postawionego, bo
on nigdy nie stanie się jednym z nas. Nie podobało mu się, gdy dzieci płakały, był wiecznie
zły i rozdrażniony.
Elise szturchnęła ją lekko, a przerażona pani Jonsen zasłoniła dłonią usta.
- Przepraszam, zapomniałam, że pan był jego ojcem.
Pan Ringstad uśmiechnął się grzecznie.
- Nic się nie stało, pani Jonsen. Wiem, że Emanuel nie był sobą po tym, jak zachorował.
Kiedy człowiek źle się czuje, często bywa poirytowany.
- Jego matka wcale nie była lepsza. Ani jego ciotka. Wszędzie rozwieszała mokre
ubrania, nie zastanawiając się nad tym, że kapie nam na głowy.
Zbliżyła się do nich sąsiadka.
- No proszę, jakich masz eleganckich gości!
Pan Ringstad wstał i uścisnął jej dłoń.
- Właśnie szliśmy na cmentarz i wstąpiliśmy z krótką wizytą.
Elise wstała.
- Peder przyjechał do Kristianii, żeby odwiedzić grób Anny, ale on i pan Ringstad muszą
niedługo wracać. Dziękujemy za kawę i poczęstunek, pani Jonsen. Następnym razem, kiedy
mnie pani odwiedzi, na pewno zaproszę panią do środka.
Pani Jonsen wyglądała na niezadowoloną. Była wyraźnie rozczarowana tym, że już
wychodzą. Na pewno wolała, by więcej sąsiadów dowiedziało się, jacy niezwykli goście ją
odwiedzili.
- Zdaje się, że pan Ringstad chętniej by został dłużej, ale ty nigdy nie masz na nic czasu,
Elise. Nie pojmuję, czym się zajmujesz całymi dniami.
Kiedy w końcu wyszli na ulicę, Elise postanowiła przeprosić pana Ringstada za
zachowanie pani Jonsen. Kobieta zawsze mówiła, co ślina na język przyniesie, nie
zastanawiając się nad tym, czy nie sprawia komuś przykrości.
Hugo Ringstad roześmiał się cicho.
- Uważam, że to miła kobieta. Jest coś niezwykłego w ludziach, którzy zawsze mówią
wprost to, co myślą.
- Nawet jeśli cię obrażają?
- Wcale nie poczułem się urażony. Wiem, że Emanuel był bardzo uciążliwy w ostatnim
roku swego życia, i wcale mnie nie dziwi, że ciotka Ulrikke rozwieszała wszędzie swoje
mokre ubrania. Ma serce ze złota, ale zawsze myśli przede wszystkim o sobie.
Elise nie odpowiedziała.
W końcu dotarli na miejsce. Wszyscy stanęli wokół grobu. Imię Anny nie było jeszcze
wyryte na kamieniu, a Elise zdziwiła się, widząc na grobie mnóstwo świeżych polnych
kwiatów.
- Widocznie był tu dzisiaj Torkild.
Peder miał łzy w oczach.
- On jest tu każdego dnia, tak powiedział wczoraj, gdy go odwiedziłem.
Jakie to do niego podobne, pomyślała Elise i złożyła na grobie bukiet ze stokrotek.
Usłyszała nagle zduszony płacz Pedera. Wstała i objęła go mocno.
- Masz prawo płakać, Pederze, nawet jeśli masz już dziewiętnaście lat. Anna była niczym
anioł. Zawsze twierdziłam, że była za dobra dla tego świata. Teraz opiekuje się nią ktoś inny,
tam na górze, a ona nie musi już cierpieć z powodu bólu w plecach.
Pokiwał głową i uśmiechnął się do niej przez łzy.
5
Po wizycie na cmentarzu wszyscy udali się do Hildy. Dołączyli do nich po pracy Dagny i
Johan. Wraz z nią wokół pięknego, mahoniowego stołu od Ole Gabriela siedziało ich łącznie
jedenaścioro. Elise przyniosła placki, które zostały im z poprzedniego dnia, a Hilda zaparzyła
dobrą kawę, którą podarował jej Ole Gabriel.
Elise rozejrzała się.
- Jak tu miło, Hildo! Jest całkiem inaczej niż wtedy, gdy byłam tu ostatnio. Tak ładnie się
urządziłaś.
Szybko pożałowała, że wspomniała o swoich ostatnich odwiedzinach. Nie chciała
przypominać Hildzie ich niezręcznego spotkania. Zastała siostrę w samym szlafroku podczas,
gdy pan Stenersen ubierał się pospiesznie w sypialni.
Hilda pokiwała jednak głową z uśmiechem. Nawet jeśli myślała o tym samym, w żaden
sposób się nie zdradziła.
- Tak, teraz jestem naprawdę zadowolona. Brakuje mi jeszcze kilku paprotek i białych
zasłon do sypialni, ale i tak jest dobrze.
Usłyszeli nagłe donośne głosy i hałas dochodzący z zewnątrz. Wszyscy zamilkli i
nasłuchiwali.
Hugo Ringstad się zaniepokoił.
- Czy to pijacy?
- To tylko wdowa krzyczy na tych, którzy piją tuż przed wejściem do sklepu. Woli, żeby
pili gdzie indziej - wyjaśniła panu Ringstadowi.
- Mam nadzieję, że nie masz z nimi jakichś niemiłych spotkań. To nie może być
przyjemne, gdy pod twoim oknem gromadzą się pijacy. Czy istnieje możliwość, by dostali się
na trzecie piętro?
- Tak, ale wtedy mogę zawsze zawołać stolarza Andersa Kråkestiena z drugiego piętra.
Jest bardzo silny, pomógł mi tu wnieść wszystkie meble. Wątpię, by ktokolwiek miał odwagę
się z nim spierać. Szczególnie gdy zobaczy jego mięśnie.
Hugo spojrzał na nią zdumiony.
- Widziałaś jego mięśnie?
Hilda się zaczerwieniła.
- Wszyscy widzieli. Widać je przez jego ubranie.
- Do czego ci potrzebna ta miotła z piórkami? - spytała ją nagle Jensine.
Hilda najwyraźniej poczuła ulgę, mogąc zmienić temat.
- Używam jej do odkurzania. Macie chyba w domu taką samą?
Jensine pokręciła głową.
- Nie, używamy starej ścierki do wycierania kurzu.
Usłyszeli kroki na korytarzu. Ktoś zapukał, a drzwi otworzyły
się zanim Hilda zdążyła cokolwiek powiedzieć. W progu stanął potężny mężczyzna. Zdziwił
się, widząc ich wszystkich przy stole, i chciał się wycofać, ale Hilda zaprosiła go do środka.
- Poznaj moją rodzinę, Andersie. Właśnie opowiadałam im
o tym, że zawsze pilnujesz, by nikt niepowołany nie dostał się do środka.
Uśmiechnął się i podszedł bliżej.
- Właśnie przed chwilą ktoś chciał tu wejść, ale wdowa tak mu dała popalić, że na pewno
drugi raz tego nie spróbuje.
- Przyjrzał się wszystkim po kolei.
- A więc to są te dzieci, o których opowiadałaś. Jego wzrok spoczął na panu Ringstadzie.
- Czy to twój mąż?
Pan Ringstad wstał i się uśmiechnął.
- Nie, nie jestem mężem Hildy, ale byłem niegdyś teściem Elise. Nazywam się Hugo
Ringstad - przedstawił się i usiadł ponownie.
Mały Hugo był wyraźnie pod wrażeniem umięśnionego mężczyzny i poderwał się ze
swojego krzesła.
- Możesz siedzieć tutaj, a ja usiądę razem z Halfdanem.
Stolarz bez zastanowienia usiadł przy stole.
- Zapach kawy doleciał aż do mojego pokoju. Jak twój mąż zdołał zdobyć taką dobrą
kawę, skoro nie można jej dostać nigdzie w mieście?
Nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do pana Ringstada.
- Tak, dopiero teraz poczuliśmy skutki wojny. Słyszał pan o statku „Lusitania”, który
został zatopiony zaledwie kilka dni temu?
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Tak, to był największy i najszybszy statek pasażerski na całym Atlantyku. Ponad tysiąc
osób utonęło. Okręt zniknął pod wodą w ciągu zaledwie dwudziestu minut.
Elise wzdrygnęła się.
- Gdzie to się stało?
Stolarz odwrócił się do niej.
- U wybrzeży Irlandii. Został zatopiony przez niemiecki okręt podwodny. Na pokładzie
były materiały wybuchowe i amunicja, a płomienie buchały pod same niebo.
- A teraz jeszcze na dodatek brytyjska łódź ratunkowa „India” została zatopiona na
norweskich wodach - dodał pan Ringstad.
Elise rzuciła okiem na Johana, który pokiwał głową. Nie powiedział jej o tym wcześniej,
bo pewnie chciał jej oszczędzić nerwów.
Odwróciła się do pana Ringstada.
- Czy kogoś udało się uratować?
- Z trzystu pięćdziesięciu pasażerów przeżyło zaledwie dwustu. Norwegia skrytykowała
Niemców, bo statek został storpedowany już na norweskim terytorium.
- Co się stało z tymi, którzy nie wrócili na ląd?
- Utopili się - odparł stolarz. - Statek zatonął w kilka minut.
W tym czasie szwedzki parowiec i angielski frachtowiec ratowali, kogo się tylko dało.
Hugo spojrzał na niego wyraźnie poruszony.
- Gdy już dorosnę, nigdy nie wypłynę na morze.
Stolarz roześmiał się.
- Pewnie, lepiej się trzymać lądu, tutaj jest bezpieczniej.
- Myślę bez przerwy o Kristianie - powiedziała poważnie Hilda. - Czy to nie dziwne, że
tak dawno nie mieliśmy od niego żadnych wieści?
-
Listy długo idą przez Atlantyk - odparł pan Ringstad.
- Poza tym jego list mógł być na jednym z zatopionych statków.
Hilda wzdrygnęła się.
- A jeśli on też wypłynął na Atlantyk?
Pan Ringstad pokręcił głową.
- Nie sądzę. Dobrze wie, jakie to niebezpieczne, i na pewno stara się raczej znaleźć pracę
na statku płynącym do Afryki lub Ameryki Południowej. Bardzo możliwe zresztą, że jest
wciąż na lądzie we Francji i się tam nudzi.
- Napiszę do niego list - oświadczył z powagą Hugo. - Opowiem mu o kurczakach pani
Jonsen, o spalonej na węgiel kalarepie i o dziadku, który wszystko dzielnie zjadł, chociaż na
pewno mu nie smakowało. Prawda, dziadku?
Pan Ringstad roześmiał się głośno.
- Cóż, możliwe, że kalarepa była nieco przypieczona, ale to miło ze strony pani Jonsen,
że poczęstowała nas jedzeniem. W tych czasach tak trudno jest coś dostać w sklepie.
- To pewnie dlatego, że pani Jonsen lubi mężczyzn. Prawda, Elise?
- Ależ Hugo! - upomniała go.
- Sama nam o tym powiedziałaś. Włóczyła się przed domem pana Diriksa tylko po to,
żeby go zobaczyć. A teraz pewnie spodobał jej się dziadek. Takiej starej, dziwnej kobiecie na
pewno trudno jest znaleźć mężczyznę.
- A ty na pewno masz o tym wielkie pojęcie - stwierdziła przekornie Hilda.
- Tak mi się wydaje. Nie ma jej kto porąbać drewna i nikt się do niej nie przytula
wieczorami. - Hugo pokiwał poważnie głową.
Stolarz zaśmiał się donośnie.
Elise podniosła się.
- Chyba już na nas czas. Peder i pan Ringstad wyjeżdżają jutro wcześnie rano. Ale
zapraszają nas wszystkich do siebie, kiedy tylko będziemy mieli czas.
- Ty również jesteś zawsze mile widziana, Hildo - dodał pospiesznie pan Ringstad. -
Wiem, że ostatnio było ci ciężko. Może dobrze by ci zrobił krótki wyjazd.
- Dziękuję, panie Ringstad. Dowiem się w pracy, czy mogłabym dostać kilka dni urlopu.
Bardzo chętnie wybrałabym się na wieś.
- A jak się miewa twój syn? Elise powiedziała, że pan Paulsen nie chce ci go oddać, ale
nie może ci chyba zabronić spotkań z twoim własnym dzieckiem?
- Oczywiście, że może. Wysoko postawieni ludzie z pieniędzmi mogą robić, co tylko im
się podoba - stwierdziła gorzko.
- Na pewno istnieje jakieś prawo, które mówi, że dziecko powinno zostać przy matce.
-
Tak, to prawda, ale istnieje kilka wyjątków od tej reguły.
- Zaczerwieniła się i nie chciała o tym dłużej rozmawiać.
Wyglądało na to, że pana Ringstada zadowoliła jej odpowiedź, ale gdy tylko ruszyli w
drogę powrotną, a dzieci wyrwały się nieco do przodu, wrócił do tego tematu.
- Sądziłem, że ojciec może zatrzymać dziecko tylko wtedy, gdy jego żona była
niewierna?
- Tak - odparła Elise, wstydząc się za siostrę. - Ale mąż musi mieć na to jakiś dowód.
- Pan Paulsen na pewno go nie ma.
- Dowodu nie ma, ale Hilda pewnego razu do wszystkiego mu się przyznała, a on jej
wybaczył.
Odwrócił się do niej wzburzony.
- A teraz używa tego przeciwko niej?
Elise pokiwała głową.
- Również się tego po nim nie spodziewałam. Szczególnie że ma nową przyjaciółkę,
której pozwolił ze sobą zamieszkać, zanim uzyskał formalny rozwód z Hildą.
Pan Ringstad pokręcił głową.
- Nie pojmuję, co się ostatnio dzieje z ludźmi. - Po chwili jednak się rozweselił.
- Jakiego ona ma sympatycznego sąsiada! Bardzo mi się spodobał ten stolarz. Sprawiał
wrażenie grzecznego i uczynnego. To dobrze, że w kamienicy mieszka taki człowiek.
Zwłaszcza że pod ich oknami kręci się tyłu podejrzanych typów.
Johan pokiwał głową.
- Mnie również przypadł do gustu i wydało mi się, że na szczęście między nim a Hildą
jest tylko i wyłącznie przyjaźń. Powinna teraz przyzwoicie żyć, szczególnie ze względu na
małego Gabriela.
Tak, oby jej się tylko udało, pomyślała Elise, ale nie powiedziała tego głośno.
6
Kristian spojrzał na stróża pensjonatu.
- Bardzo mi przykro, ale nastąpiło nieporozumienie. Moja żona popłynęła dalej statkiem
„Kristianiafjord”, a ja zszedłem na ląd, żeby odwiedzić w Bergen mojego chorego ojca.
Sądziłem, że pieniądze są w mojej walizce, ale najwyraźniej przez pomyłkę zostały w bagażu
mojej żony.
Widział, że stróż mu nie wierzy. Zresztą nic dziwnego, powinien się nauczyć lepiej
kłamać.
- Przyślę pieniądze, kiedy tylko dotrę do domu ojca.
- Jak się pan nazywa?
- Kristian Løvlien.
- Adres?
- Ulica Maridalsveien 76, Kristiania.
- Powiedział pan, że ojciec mieszka w Bergen. Pochodzi stamtąd?
- Nie, przeprowadził się tam w zeszłym roku. Pochodzi z...
- W głowie miał nagle kompletną pustkę. Skąd właściwie był jego ojciec? Matka pochodziła
z Ulefoss, ale ojciec był marynarzem, zanim dostał pracę w fabryce w Kristianii. Czy Elise
nie wspomniała przypadkiem kiedyś o Eidsbergu? - Z Eidsbergu w Smålenene - odparł w
końcu.
- A pana matka?
- Jensine Løvlien, z domu Aas, z Ulefoss w Telemarku.
Stróż zanotował informację.
- Dobrze, może pan tu dzisiaj przenocować, ale jutro proszę opuścić pokój. Jeśli nie
otrzymam zapłaty w ciągu najbliższego tygodnia, będę zmuszony skontaktować się z policją.
Kristiana zdziwiło to, że stróż był tak nieustępliwy. Przecież nie wyglądał jak obdarty
włóczęga. Miał na sobie eleganckie ubrania, które kupił w Nowym Jorku. Wziął Evelyn na
ręce i poszedł w kierunku wskazanego pokoju, przeklinając w duchu swoją głupotę. Mógł
popłynąć statkiem do samej Kristianii, ale zrobił się niespokojny po spotkaniu z niemiecką
łodzią podwodną. Do tego chwilę później usłyszeli o łodzi ratunkowej „India”, która została
zatopiona przy samym brzegu Norwegii. Większość pasażerów tak bardzo ucieszyła się z
tego, że udało im się ujść z życiem, iż postanowili nie płynąć dalej do samej stolicy, ale
raczej udać się do Bergen, a stamtąd podróżować dalej pociągiem. Kristian był jedną z tych
osób.
Przestraszył się, gdy otworzył boczną przegródkę walizki Evelyn, gdzie zdaniem
Eleonory miały się znajdować pieniądze. Nie było tam ani centa, a Kristian nie był pewien,
czy Eleonore się pomyliła, czy też celowo wprowadziła go w błąd.
Teraz nie miał ani grosza przy duszy i nie miał pojęcia, jak ma się dostać do domu.
Zrobiło się późno, a on był bardzo zmęczony. Przeszedł z Evelyn na ramieniu całą drogę
z portu do pensjonatu, który polecił mu Sam Lindvig. Jego nowy znajomy postanowił udać
się na północ do Molde, skąd miał nadzieję ruszyć w dalszą drogę małą łodzią rybacką.
Liczył na to, że Niemcy nie zechcą zatopić niewielkiej jednostki. Gdyby Kristian wiedział, że
w jego bagażu nie ma żadnych pieniędzy, towarzyszyłby w dalszej podróży nowemu
znajomemu, który z pewnością bez wahania zechciałby mu pożyczyć nieco pieniędzy.
Evelyn zasnęła w jego ramionach. Położył ją ostrożnie na łóżku, zdjął jej buty i nakrył ją
kocem. Następnie opróżnił ponow
nie jej walizkę w nadziei, że uda mu się jednak znaleźć pieniądze. Eleonore nie zabrała ich
raczej ze sobą, gdy schodziła na ląd. Do czego mogłyby się jej przydać?
Czy to możliwe, że ktoś ich okradł? Nie zawsze pamiętał o tym, żeby zamknąć kajutę, ale
nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby szukać kosztowności w walizce pełnej dziecięcych
ubranek.
Dobry Boże, cóż miał teraz począć? Nie mógł przecież pojechać do Bergen bez pieniędzy
ani wsiąść do pociągu bez biletu. Chętnie poszedłby na piechotę z Bergen do Kristianii,
gdyby był sam, ale jak miał tego dokonać z Evelyn na ramieniu? Musiałby mieć
przynajmniej jakiś stary wózek, ale skąd miał go wziąć?
Postanowił wyjść na chwilę na dwór, by zaczerpnąć świeżego powietrza, a gdy wracał na
górę, natknął się na schodach na stróża. Mężczyzna zatrzymał go.
- Powiedział pan, że przypłynął tu statkiem „Kristianiafjord”, prawda?
Kristian pokiwał głową.
- Tak, zgadza się.
- I mieszka pan w Kristianii?
- Tak.
- A mimo to nie chciał pan płynąć dalej parowcem, choć ten zmierzał właśnie do stolicy?
Kristian zawstydził się.
- Rozumiem, że brzmi to dziwnie, ale jestem marynarzem. Jakiś czas temu byłem na
pokładzie statku, który został zatopiony przez niemiecką łódź podwodną u wybrzeży
Bordeaux. Ledwie zdążyliśmy się przesiąść do szalup ratunkowych, a łódź została
wysadzona w powietrze. Zanim „Kristianiafjord” dobił do brzegu, został wypatrzony przez
niemiecki okręt podwodny. Ścigali nas i gdybyśmy jakimś cudem nie wpłynęli w gęstą mgłę,
pewnie bym tu teraz nie stał. Dlatego postanowiłem udać się w dalszą drogę pociągiem, żeby
nie ryzykować niepotrzebnie. Zwłaszcza że mam pod opieką moją małą córeczkę.
Stróż spojrzał na niego podejrzliwie.
- Rozmawiałem z kilkoma innymi pasażerami, którzy przypłynęli tym samym parowcem.
Nie wspomnieli ani słowem o żadnej łodzi podwodnej.
Kristian zdziwił się bardzo.
- Nie pojmuję, dlaczego mieliby to trzymać w tajemnicy. Chyba że akurat wtedy spali lub
byli pijani.
Oczy stróża zwęziły się nieprzyjemnie.
- Dobrze ich znam, ci ludzie nie tykają alkoholu.
- Przepraszam, nie chciałem nikogo obrazić. Nie pojmuję jednak, jak mogłoby im
umknąć tak przerażające wydarzenie.
- Ja też tego nie pojmuję. O ile to w ogóle prawda - rzucił stróż i poszedł dalej schodami.
Kristian westchnął. Dlaczego mężczyzna zakładał, że kłamie? Tylko dlatego, żeby
uniknąć płacenia za pobyt w pensjonacie? Pokręcił głową ze zwątpieniem.
Evelyn na szczęście wciąż spała. Rozebrał się i położył obok niej na łóżku.
Był strasznie zmęczony i podejrzewał, że prędko zaśnie, ale zamiast tego leżał jeszcze
długo, zastanawiając się nad tym, co powiedział stróż. Było widać, że mężczyzna był wobec
niego podejrzliwy, ale dlaczego? Na pewno nie tylko dlatego, że Kristianowi brakowało
pieniędzy, choć było to dość osobliwe jak na kogoś, kto przybył właśnie do Norwegii
amerykańskim statkiem.
Zapewne chodziło o to, że nie miał ze sobą więcej bagażu poza małą walizką Evelyn.
Dlaczego pytał o imiona i pochodzenie jego rodziców? Co jego ojciec i matka mogli mieć
wspólnego z tą sprawą? Był przecież dorosłym mężczyzną. Czy stróż zamierzał się z nimi
skontaktować, by wyciągnąć od nich pieniądze? Na pewno bardzo by się wtedy zdziwił, bo
rodzice Kristiana nie żyli już od wielu lat.
Głupio zrobił, kłamiąc, że jego ojciec mieszka w Bergen, powinien był raczej wymyślić
coś innego. Na przykład powiedzieć, że został okradziony. Ale stróż i tak by się dziwił,
dlaczego nie udał się z tą sprawą wprost na posterunek policji.
Westchnął ciężko. Jak mógł być tak głupi, żeby opuścić statek, który zabrałby go prosto
do domu? Już jutro mógł być na miejscu i pukać do drzwi Elise. Na pewno strasznie by się
zdziwiła!
W końcu poczuł, że robi się senny. Ułożył się wygodniej na łóżku i już chwilę później
spał.
7
Johan położył na stole kuchennym nowe wydanie „Pani Domu”.
- Otwórz na stronie trzeciej!
- Już wydrukowali moje opowiadanie? - Elise otworzyła gazetę i zobaczyła artykuł
opatrzony tytułem „Niespokojni”. Przeczytała kilka pierwszych zdań i z zadowoleniem
stwierdziła, że nic nie zostało w tekście zmienione. Całe opowiadanie wydrukowano
dokładnie tak, jak je napisała. Podniosła wzrok na Johana.
- Może to dziwne, ale jestem z tego opowiadania bardziej dumna niż z którejkolwiek z moich
książek.
Johan przytulił ją mocno.
- Ja też jestem z ciebie dumny! Bardzo! Zamierzam kupić dodatkowy egzemplarz i
wysłać panu Ringstadowi, żeby mogli przeczytać opowiadanie razem z Pederem.
Uśmiechnęła się, ale szybko znów spoważniała.
- Mam nadzieję, że Pedera nie zdziwi to, że piszę o Cyganach. Gdy on i Kristian byli
jeszcze mali, setki razy powtarzałam im, że nie wolno im mówić głośno o cygańskim
pochodzeniu ojca. Pani Evertsen była jedyną osobą, która o tym wiedziała. Matka zwierzyła
jej się pewnego razu, gdy się o nas martwiła.
- Nie sądzę, żeby Peder mógł zauważyć jakikolwiek związek. Będzie po prostu dumny z
tego, że „Pani Domu” opublikowała twoje opowiadanie. Przeczytałem je do końca, Elise.
Napisałaś je tak, że czytelnik potrafi się wczuć w sytuację starszego małżeństwa. Muszę
przyznać, że nie do końca rozumiem, dlaczego nie potrafią osiąść w jednym miejscu. Trochę
też rozumiem, dlaczego niektórych ludzi tak bardzo denerwuje ich obecność. Są tacy, którzy
zarzucają im złodziejstwo. Nic dziwnego, że ludzie nieufnie podchodzą do ich stylu życia. -
Pocałował ją w policzek. - Cieszę się, że przynajmniej ciebie nie nosi z miejsca na miejsce -
dodał z uśmiechem.
- Na ostatniej stronie zamieszczono prawdziwą historię Cyganów. Po raz pierwszy
pojawili się w Skandynawii w XVI wieku, a ich liczba stopniowo wzrastała. Dołączali do
nich mnisi wygnani z klasztorów po reformacji, byli żołnierze, dzierżawcy znudzeni pracą w
gospodarstwach, dziewczęta wychowujące samotnie dzieci, byli skazańcy, a także ludzie,
których pozbawiono ziemi. Ich język jest mieszanką rumuńskich, niemieckich, szwedzkich i
norweskich słów. - Elise pokiwała głową i czytała dalej. - Uwielbiają muzykę i taniec, a
wielu z nich żyje z gry na instrumentach. Wieczorami zbierają się wokół ogniska, grając i
śpiewając. Czytałam też gdzieś, że więzi rodzinne to dla nich bardzo ważna rzecz.
Johan roześmiał się serdecznie.
- W takim razie odziedziczyłaś jednak coś po rodzinie ojca. Zawsze lubisz mieć całą
rodzinę wokół siebie.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego tak bardzo nosi ich z miejsca na miejsce, dlaczego nie
potrafią osiąść gdzieś na stałe.
Johan wzruszył ramionami.
- To musi być zakorzenione w ich naturze.
Tydzień później Elise otrzymała list.
Do pisarki Elise Ringstad.
Przeczytałem pani opowiadanie „Niespokojni” w najnowszej „Pani Domu” i wzburzyło
mnie to, że bierze pani w obronę tych niebezpiecznych Cyganów, starając się wzbudzać w
czytelnikach współczucie wobec nich. Czy ma pani w ogóle pojęcie, o czym pisze? Ci leniwi,
bezużyteczni ludzie próbują wywabiać swoje dzieci z sierocińców, w których zostały
umieszczone przez władze, aby zmusić je do kontynuowania tej straszliwej egzystencji, od
której próbują je uratować dobrzy ludzie. Człowiek został stworzony do ciężkiej pracy na
polu, ale te pasożyty nie chcą prowadzić przyzwoitego życia. Zostali nauczeni żebractwa,
złodziejstwa i oszukaństwa, żyją z owoców pracy innych ludzi. Noszą na sobie piętno
cygaństwa, która zamyka przed nimi wszystkie drogi. Możemy im pomóc tylko poprzez
przymuszenie ich do prowadzenia cywilizowanego trybu życia. Romantyczne przedstawianie
ich losów i wzbudzanie u ludzi Współczucia nie przyniesie niczego dobrego.
Z wyrazami szacunku, Johannes Aal, przemysłowiec.
Elise odłożyła list i wyjrzała przez kuchenne okno. Czyżby przemysłowiec miał rację?
Czy to ona była łatwowierna, starając się usprawiedliwiać postępowanie Cyganów tylko
dlatego, że i w jej żyłach płynęła cygańska krew? Wszyscy uważali, że żebractwo jest złe, a
każdy uznawał kradzież za przestępstwo. Jeśli Cyganie nie potrafili wyżyć z obwoźnego
handlu, musieli poszukać sobie pracy, która zapewniłaby im środki do życia.
Wstała ciężko z krzesła i poczuła, jak ogarnia ją niechęć. Przypomniała sobie, jak
odpychający wydał jej się dziadek. Miał potargane, siwe włosy, długą brudną brodę i gęste
ciemne brwi. Był ubrany w podarte szmaty i akurat zbiegł z więzienia, do którego wtrącono
go za kradzież. Bez cienia wstydu powiedział jej, że życie zmusiło go do złodziejstwa.
Nigdy nie powinna była pisać tego opowiadania!
Nagle jednak poczuła, jak rodzi się w niej sprzeciw. Nie wszyscy Cyganie kradli! Wielu z
nich żyło z wykonywania prac, których nikt inny nie chciał się podjąć. Skórowali zdechłe
zwierzęta, czyścili kominy, a także wykonywali drobne przedmioty codzien
50
nego użytku, takie jak grzebienie, szczotki i guziki. Wiedziała, że wielu Cyganów było
doskonałymi kowalami i zegarmistrzami. Władze postanowiły jednak traktować ich
wszystkich jednakowo i każdego z góry podejrzewały o złodziejstwo. Jej zdaniem oburzające
było to, że tak szanowane postacie jak Christian Michelsen wpłacały ogromne sumy na rzecz
Norweskiej Misji, bo tak teraz nazywał się urząd do spraw bezdomnych. Misja wybudowała
łącznie sześć sierocińców, do których sprowadzano wszystkie odebrane cygańskim rodzicom
dzieci. Od samego myślenia o tym serce waliło jej mocno ze złości.
Pomyślała nagle o Olafie Salomonsenie, kołodzieju z ulicy Damstredet, jej własnym
wuju, o którym nie słyszała do czasu, aż spotkała go dwa lata wcześniej w domu Anny i
Torkilda. Nie chciał mieć nic do czynienia z rodziną ojca, ale był wobec niej bardzo miły i
zaimponowało mu to, iż pisała książki o robotnikach znad rzeki Aker. Powiedział nawet, że
chętnie przeczytałby jedną z nich. Elise pomyślała, że ciekawie byłoby przedyskutować z
nim ten problem. Był w końcu prześladowany w dzieciństwie i dlatego też postanowił jako
dorosły człowiek zmienić nazwisko i zachować w tajemnicy to, kto był jego ojcem.
Johan rąbał drewno na podwórzu. Zawahała się przez chwilę, ale podeszła w końcu do
niego.
- Czy mogę na chwilę wyjść, Johanie?
- Oczywiście, Jensine zajmuje się resztą dzieci. Idziesz do Magdy?
- Nie, wybieram się na Damstredet.
Wyprostował się i przyjrzał się jej uważnie.
- Na Damstredet? Czy tam jest jakiś sklep?
- Nie, chciałam odwiedzić mojego wuja.
- Czy to nie on mówił, że nie życzy sobie żadnego kontaktu z rodziną ojca?
- Tak, ale uważam, że w jego oczach stanowię wyjątek. Podobało mu się to, że piszę
książki o robotnikach.
- Dlaczego chcesz do niego pójść?
- Żeby opowiedział mi coś o swoim dzieciństwie.
- Na pewno mu się to nie spodoba. Nie bez powodu zmienił nazwisko. Nie powinnaś
grzebać w sprawach, które są dla niego takie nieprzyjemne.
Podała mu list.
-
Przeczytaj to, a na pewno zrozumiesz, dlaczego chcę wiedzieć więcej.
Johan przeczytał szybko list, a ona widziała, jak z każdym słowem zmarszczka między
jego brwiami stopniowo się pogłębiała. Najwyraźniej nie podobało mu się to, co czytał.
Kiedy już skończył, westchnął głęboko.
- Niestety jest na tym świecie wielu takich ludzi. Powinniśmy raczej spróbować im
wybaczyć, bo nie mają pojęcia, o czym mówią, i nie potrafią współczuć innym.
- Rozumiesz już chyba, dlaczego chcę porozmawiać z bratem ojca?
Pokiwał głową.
- Powinnaś spróbować, ale przygotuj się na to, że może mu się to nie spodobać.
Gdy mijała ostatni dom na wzgórzu Telthus, przyjrzała mu się dokładnie. Dowiedziała się
niedawno, że w dawnym sklepie z nabiałem wdowy Børresen powstał obecnie dom starców.
Pomyślała, że czas mijał tak szybko. W roku, gdy pracowała u pani Børresen, wydarzyło się
tak wiele. To wtedy Kristian uciekł z domu, gdy Asbjørn odmówił mu spotkania z matką.
Tego samego dnia Elise powiedziała matce o gwałcie i skrytykowała ją za to, że opuściła
swoją rodzinę. Matka poprosiła ją wtedy o wybaczenie. Mniej więcej w tym samym czasie
umarła młoda pani Paulsen, a niedługo później Elise otrzymała list od Johana, który pisał, że
zamieszkała z nim Agnes. Sądził, że jest ojcem jej dziecka. Elise wzdrygnęła się i odepchnęła
od siebie nieprzyjemne wspomnienia.
Poza wujem nie znała nikogo na Damstredet, ale zawsze lubiła wędrować wąskim
chodnikiem i przyglądać się starym domom. W końcu dotarła na miejsce i zatrzymała się
przy schodach prowadzących do drzwi wejściowych.
Usłyszała uderzenia młota dochodzące z ogrodu. Wuj najwyraźniej wciąż pracował.
Oby tylko nie zdenerwował się na jej widok. Weszła niepewnie po schodach i zapukała
do drzwi.
Ku jej wielkiemu zaskoczeniu otworzyła jej około pięćdziesięcioletnia kobieta. To
dziwne, że nie była o tej porze w pracy.
-
Nazywam się Elise Thoresen. Chciałabym porozmawiać z panem Olafem
Salomonsenem.
- Mój mąż pracuje. Czy mogę spytać, o co chodzi?
Elise zaczerwieniła się.
- Jestem jego bratanicą. Spotkaliśmy się dwa lata temu u mojej szwagierki, Anny
Abrahamsen.
Ulżyło jej, gdy kobieta uśmiechnęła się serdecznie.
- Ach, to pani pisze książki! Proszę wejść, pani Thoresen.
Elise weszła do kuchni, a pani Salomonsen wskazała jej
drzwi prowadzące do salonu. Letnie słońce wpadało przed niewielkie okna, wszędzie było
czysto i schludnie, a na parapetach oraz na stole stały wazony z kwiatami.
- Proszę usiąść - pani Salomonsen wskazała jej fotel.
- Pójdę po męża.
Gdy Elise została sama, usiadła wygodnie i rozejrzała się po pokoju. Było wyraźnie
widać, że mieszkali tam czyści i porządni ludzie. Na ścianach wisiały obrazki z religijnymi
motywami, a obok stał oszklony regał z książkami. Ten dom różnił się znacznie od ubogich,
ciasnych mieszkań pracowników fabryki. Jej wuj musiał być dobrym rzemieślnikiem, skoro
było go stać na kupno tak eleganckich i wytwornych mebli.
Czekała już dość długo. Być może wuj nie miał ochoty z nią rozmawiać. Możliwe, że
żona próbowała go do tego przekonać, bo sprawiała wrażenie zadowolonej z odwiedzin.
Wstała, zaczęła spacerować po salonie i podeszła do regału z książkami. Ku swemu
wielkiemu zdziwieniu zobaczyła Kobietę stworzoną na obraz Boga Aasty Hansteen oraz
Bankructwo Bjørnstjerne Bjørnsona. Z tego co pamiętała, również ta książka mówiła wiele o
pozycji kobiety w społeczeństwie.
Czyżby wuj i jego żona interesowali się takimi tematami? W szkole uczyła się o sztuce
Bjørnsona Leonarda, w której rozwiedziona kobieta zyskuje szacunek samego biskupa, dzięki
swojej mądrości i rozsądkowi. Nie mówiąc już o Domu lalki Ibsena, który wyjątkowo
wyraźnie rysował przepaść między światami mężczyzny i kobiety. Henrik Ibsen dobrze by
zrozumiał, dlaczego Hilda nie była w stanie znieść fałszu, jaki towarzyszył spotkaniom pań z
wyższych sfer, i to, że zdaniem Ole Gabriela kobieta była bezużyteczna i nadawała się
jedynie do wyszywania obrusów.
Usłyszała kroki za drzwiami i prędko wróciła na miejsce. Ledwie zdążyła usiąść, gdy
otworzyły się drzwi, a do środka wszedł pan Salomonsen. Miał na sobie robocze ubranie, ale
wyglądał czysto i schludnie.
Gdy tylko przyjrzała się jego twarzy, natychmiast sobie uświadomiła, że nie był
zachwycony jej odwiedzinami.
- Przepraszam, że pana nachodzę, ale coś leży mi na sercu i nie wiedziałam, z kim innym
mogłabym o tym porozmawiać.
Wyglądał na zdumionego, ale nic nie powiedział, przysunął krzesło do jej fotela i usiadł.
- W czym mogę pani pomóc?
Poczuła się zmieszana. Gdy go spotkała u Anny i Torkilda zdawał się zadowolony, gdy
usłyszał, że pisze książki o robotnikach, a Johan tworzy rzeźby o podobnej tematyce. Anna
ze śmiechem stwierdziła, że muszą być ze sobą na ty, skoro są rodziną. Elise zaprosiła go
nawet do ich domu na Maridalsveien, ale nigdy nie przyszedł ich odwiedzić. Hilda przestała
go interesować, gdy tylko usłyszał, że jest żoną majstra Paulsena. Powiedział, że nie
przepada za ludźmi na wysokich stanowiskach. Teraz jednak wyglądało na to, że również z
nią nie chciał mieć do czynienia.
Wyjęła z torebki artykuł z „Pani Domu” oraz list, jaki otrzymała od przemysłowca.
- Skoro jesteśmy rodziną, to mam nadzieję, że mogę się do ciebie zwracać po imieniu?
Pokiwał głową i spojrzał na gazetę.
- Miałam nadzieję, że zechcesz przeczytać opowiadanie, które napisałam do „Pani
Domu”, oraz list, który otrzymałam od pewnego obcego człowieka. Przez ten list zaczęłam
się zastanawiać, czy dobrze robię, broniąc Cyganów.
Spojrzał na nią dziwnie, najwyraźniej nie spodobał mu się temat rozmowy. Wziął jednak
do ręki gazetę oraz list i zaczął je czytać.
Jego żona weszła do salonu z kawą i poczęstunkiem.
- Nie mam niestety prawdziwej, dobrej kawy, ale zostało mi jeszcze z wczoraj kilka
placków zbożowych. Obchodziliśmy urodziny mojego męża i udało mi się na szczęście
dostać mąkę i mleko w sklepie.
- Stała w kolejce przez cztery godziny - dodał jej mąż.
Elise poczuła się niezręcznie. Nie chciała pozbawiać ich resztek jedzenia, ale czuła, że
niegrzecznie byłoby odmówić.
Żona wuja pokiwała głową.
- Wiele kobiet zemdlało w tym ścisku. Produkty trafiają w pierwszej kolejności do
restauracji, a bogaci ludzie z zachodniej części miasta zamawiają towary przez telefon i w ten
sposób nas ubiegają. To takie niesprawiedliwe!
- Świat jest niesprawiedliwy - stwierdził oschle jej mąż.
- Coś się jednak poprawiło - ciągnęła pogodniejszym głosem jego żona. - Bogatym coraz
trudniej jest znaleźć służące! Młode dziewczęta żądają więcej wolnego czasu i lepszej
zapłaty. Kucharki jeszcze niedawno dostawały zaledwie osiem lub dziesięć koron
miesięcznie, a teraz mogą zażądać nawet czterdziestu koron!
Elise bardzo się zdziwiła. Czterdzieści koron miesięcznie to strasznie wysoka pensja! To
mogło być coś dobrego dla Hildy, która tak źle ostatnio zarabiała. Co jednak zrobiłaby w
czasie swojej pracy z małym Gabrielem, gdyby udało jej się go odzyskać.
Pani Salomonsen podała jej filiżankę kawy oraz talerzyk ze zbożowymi ciastkami.
Wyglądały tak apetycznie, że Elise aż pociekła ślinka.
- Nie chciałam zawracać państwu głowy. Nie spodziewałam się, że zostanę zaproszona na
poczęstunek - powiedziała zakłopotana.
- Nigdy nie przyjmujemy gości z pustymi rękami. Proszę się częstować. Mój mąż i ja
uważamy, że wspaniale jest znać osobiście pisarkę, która w dodatku należy do rodziny.
Elise rzuciła okiem na pana Salomonsena, który najwyraźniej czuł się niezręcznie.
Ledwie zaczął czytać jej artykuł, gdy do salonu weszła z kawą jego żona, ale już po kilku
zdaniach musiał się połapać, że opowiadanie dotyczy pary starych Cyganów.
- Na pisaniu książek na pewno się wiele nie zarabia - stwierdziła pani Salomonsen. - Nie
podejrzewam pani również o wykorzystywanie znajomości do tego, by zdobyć dobre
jedzenie. Na pewno powodzi się pani tak samo jak wszystkim innym i podobnie jak cała
reszta musi się pani zadowolić chlebem ze słoną margaryną, śledziami i zupą z pokrzywy -
uśmiechnęła się.
Elise pokiwała z uśmiechem głową. Pani Salomonsen najwyraźniej nie miała pojęcia, że
żadna z rodzin robotników już od dawna nie widziała na oczy margaryny i jadła głównie
czerstwy chleb.
Wzrok pani Salomonsen padł na kartki, które jej mąż odłożył na stół.
- Czyżby pani Thoresen pozwoliła ci przeczytać coś, co napisała?
Pokiwał głową, nie podnosząc wzroku.
- Czy ja też mogę przeczytać? - spojrzała proszącym wzrokiem na Elise. - Uwielbiam
powieści - oświadczyła wskazując oszklony regał. - Mam tu Bankructwo oraz Dom lalki.
Uwielbiam sztuki Henrika Ibsena. Tak dobrze rozumie kobiety, choć sam jest mężczyzną.
Czy to nie dziwne?
Elise pokiwała głową z uśmiechem.
Pan Salomonsen ponownie wziął do ręki wycinek z gazety i kontynuował lekturę, nie
odpowiadając na pytanie żony. Elise siedziała, rozmawiając z nią na wszystkie możliwe
tematy, od książek po niebezpieczne podróże morskie. Elise prędko polubiła kobietę, która
była wesoła, przyjazna, serdeczna i pełna empatii.
Nagle pan Salomonsen rzucił gazetę na stół, wstał pospiesznie i bez słowa opuścił pokój.
Elise poczuła, że robi jej się gorąco. Musiało go wzburzyć to, co napisała. Do tego
stopnia, że wyszedł bez słowa wyjaśnienia. Nigdy nie powinna była ich nachodzić i
pokazywać mu swojego j opowiadania. Przypomniała mu tylko niepotrzebnie o jego
dzieciństwie i wstydzie, z jakim musiał sobie radzić przez wszystkie młodzieńcze lata.
Spojrzała na zakłopotaną panią Salomonsen.
- Tak mi przykro, widocznie nie spodobało mu się moje opowiadanie.
Pani Salomonsen pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Ale dlaczego?
- Bo napisałam o Cyganach.
Pani Salomonsen westchnęła ciężko.
- Gdybym o tym wiedziała, w ogóle nie wpuściłabym pani do domu.
Elise poczuła, że jeszcze bardziej się czerwieni.
- Nie chciałam go zranić ani obrazić, należymy przecież do tej samej rodziny.
- Co z tego? On nie chce o tym słyszeć. W końcu zaczynał o wszystkim zapominać i
miałam wrażenie, że wreszcie stajemy się tacy, jak inni.
- Ale tak przecież było już od dawna. Z tego co zrozumiałam, mieszka tu i pracuje już od
wielu lat.
- Wielu trudnych lat - dodała pani Salomonsen.
- Nic z tego nie rozumiem. Przecież nie kontaktował się z rodziną ojca i zmienił swoje
nazwisko. Myślałam, że nikt nie jest w stanie go rozpoznać.
- Ale to nie w tym leży problem.
- Co chce pani przez to powiedzieć?
Pani Salomonsen westchnęła ciężko.
- Problem Olafa polega na tym, że bardzo go nosi. Robi mu się niedobrze od mieszkania
bez przerwy w tym samym domu.
- Zawahała się przez chwilę, a następnie zbliżyła się do Elise
i mówiła dalej szeptem. - Mogę to pani powiedzieć, bo jest pani jego bratanicą, ale nikomu
innemu nie miałabym odwagi tego zdradzić. Często bywa tak, że odmawia spania w domu i
kładzie się w ogrodzie pod gołym niebem. Przyznał mi się, że w głębi duszy marzy o tym, by
żyć tak jak ojciec, przemieszczając się z miejsca na miejsce.
Elise oniemiała, nigdy nie przyszłoby jej to do głowy. Nie wstydziła się tego, że broniła
w swoim opowiadaniu Cyganów, ale list przedsiębiorcy wytrącił ją nieco z równowagi.
Pragnęła przedyskutować sprawę z wujem, licząc na to, że wyjaśni jej, iż nie należy bronić
ludzi, którzy żyją z owoców pracy innych. Tymczasem dowiedziała się, że tak naprawdę
tęsknił za cygańskim trybem życia.
Pani Salomonsen spojrzała na nią surowo.
- Liczę na to, że nie powtórzy pani tego nikomu, bo tylko sama by sobie pani
zaszkodziła. Teraz już może pani rozumie, dlaczego mąż nie chciał się z wami kontaktować.
Bardzo mu zaimponowało to, że jest pani pisarką, a pani mąż zaangażowanym w sprawy
społeczne rzeźbiarzem. Czuł, że gdy pani udało się zintegrować ze społeczeństwem, on sam
odziedziczył po ojcu niezdolność do zakorzenienia się w jednym miejscu. To dlatego nie
chciał mieć z panią żadnych kontaktów. Ucieszyłam się, gdy pani przyszła. Miałam nadzieję,
że jest pani w stanie mu pomóc, ale jeśli pani artykuł jest krytyczny wobec Cyganów,
obawiam się, że mąż nie zechce wrócić do salonu.
- Mój tekst nie jest krytyczny, wręcz przeciwnie. Opowiada o starej parze Cyganów,
którzy przybywają do pewnego gospodarstwa, by się ogrzać i poprosić o trochę jedzenia.
Dobrzy gospodarze chcą im pomóc i proponują im mieszkanie. Oni jednak nie chcą mieć
domu, wolą żyć tak, jak ich przodkowie.
Pani Salomonsen pokiwała w zamyśleniu głową.
- Olaf na pewno poczuł się dotknięty. Ci starzy Cyganie nie boją się postępować zgodnie
z własnymi przekonaniami niezależnie od tego, jak bardzo są zmarznięci i głodni. On sam
uważa się za tchórza. Nie ma odwagi postępować tak jak jego ojciec
i zmusza się do takiego trybu życia, jaki narzuca mu społeczeństwo. Proszę uwierzyć, że
kosztuje go to wiele sił i spokoju.
Elise wstała powoli.
- Proszę wybaczyć, pani Salomonsen. Nie powinnam była tu przychodzić.
- Czy mogę przeczytać list, który pani przyniosła?
Elise podała jej list od nieznajomego przemysłowca.
Pani Salomonsen przeczytała go szybko.
- Dobrze, że mąż tego nie widział. Proszę spalić ten list i spróbować sobie raczej
wyobrazić, jak to jest odczuwać nieustające pragnienie, by ruszyć w drogę. - Posłała Elise
smutny uśmiech. - Wiem, że miała pani dobre chęci, ale nie dorastała pani w cygańskiej
rodzinie. Olaf nie tylko ma ich krew w żyłach, ale też prowadził przez jakiś czas wędrowny
tryb życia. Pomimo szyderstw, jakie spotykały go po drodze, kochał żyć tak, jak jego rodzice.
Ani ja, ani pani nie potrafimy sobie wyobrazić, jakie to uczucie. Trzeba to przeżyć samemu,
poczuć to na własnej skórze.
Jest mi go strasznie żal, bo bardzo go kocham, ale nie zawsze potrafię go zrozumieć.
Elise opuściła dom przy Damstredet. Usłyszała dochodzące z ogrodu uderzenia młota i
domyśliła się, że wuj wrócił do pracy. Nie był w stanie wysiedzieć z nią dłużej w jednym
pomieszczeniu i rzucił się z powrotem do narzędzi, żeby zapomnieć o nieprzyjemnym
spotkaniu.
Elise było bardzo przykro. Dopiero co odnalazła wuja, jednego z braci ojca, który był tak
bardzo podobny do niego z czasów, zanim zniszczył go alkohol. Utraciła go jednak szybko z
powodu własnej niewiedzy i braku zrozumienia.
8
Hilda stała przed lustrem, próbując zakręcić sobie grzywkę. Napaliła w piecu tylko po to,
by nagrzać lokówkę, choć zaczynało jej już brakować drewna na opał. Włosy były
ważniejsze niż kawa lub mleko w proszku, a póki było lato, nie musiała codziennie rozpalać
w kominku, by ogrzać pokój.
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Oto stała przed lustrem, strojąc się na spotkanie z Ole
Gabrielem. Nie planowała bynajmniej wkradać się w jego łaski, by móc ponownie
zamieszkać w domu. Była to ostatnia rzecz, której by sobie życzyła. Wreszcie odkryła, jak
wspaniale było mieszkać na własną rękę, nie musząc się martwić o nikogo innego. Nie
musiała się stroić do śniadania, mogła też wyłożyć się na sofie w pantoflach i nikt nie
marudził jej nad głową.
Stroiła się tylko po to, by go rozdrażnić. Chciała mu pokazać, o ile piękniejsza była od
starej, zasuszonej panny Johannessen. Zamierzała się zachowywać grzecznie i urzekająco,
uśmiechać się wtedy, gdy najbardziej miała ochotę go uderzyć, a może i zalać się Izami w
odpowiednim momencie, by wzbudzić jego współczucie. Nie mogła niczego zdziałać
groźbami lub kłótnią, bo to on rozdawał karty, a jeśli chciała cokolwiek osiągnąć, musiała
wykorzystać wszystkie swoje damskie atuty. Ponieważ był wobec niej w ostatnim czasie taki
wspaniałomyślny i wysyłał jej pieniądze oraz jedzenie, musiało to oznaczać, że albo ma
wyrzuty sumienia, albo już zaczynał żałować tego, co się stało. Planowała to dobrze
wykorzystać. Nie zamierzała ustąpić, dopóki nie odzyska małego Gabriela, nawet jeśli będzie
musiała błagać męża na kolanach, schlebiać mu lub stroić się dla niego. Nigdy nie była dobrą
matką, była zbyt zajęta graniem roli bogatej i eleganckiej damy z wyższych sfer. Nawet gdy
umarł Isak, nie była sobą i zawiodła małego Gabriela wtedy, gdy potrzebował jej najbardziej.
Dopiero gdy została sama i straciła wszystko, uświadomiła sobie, że to za nim tęskniła
najbardziej. Tak naprawdę kochała dzieci równie mocno, jak Elise, ale nigdy nie chciała do
siebie dopuścić tej prawdy. Żadna dama z wyższych sfer nie zwykła okazywać dzieciom
zbytniej czułości.
Zasznurowała gorset tak mocno, jak tylko się dało, piersi niemal wylewały jej się przez
dekolt i wyraźnie zarysowywały się pod cienkim materiałem sukni. Postanowiła również
posmarować się za uszami odrobiną perfum. Oby tylko nie spotkała na schodach Andersa
Kråkestiena! Zaraz zacząłby się zastanawiać, dlaczego się tak wystroiła. Gdy usłyszy, że
wybiera się do męża, zrobi się jeszcze bardziej ciekawski. Gdyby próbowała mu wyjaśnić, że
chce się przypodobać Ole Gabrielowi, aby odzyskać syna, na pewno by jej nie zrozumiał.
Mężczyźni nie pojmowali takich spraw.
Przemknęła się obok jego drzwi tak cicho, jak potrafiła, ale schody skrzypiały tego dnia
jak nigdy przedtem. Gdy tylko doszła do czwartego stopnia, drzwi otworzyły się, a on
wysunął na korytarz głowę.
- Wychodzisz, Hildo?
- Muszę odwiedzić mojego męża. Przychodzą dzisiaj do niego ludzie, którzy zadecydują
o tym, czy odzyskam mojego syna.
To ostatnie nie było wcale prawdą.
Kråkestien wyszczerzył się.
- To dlatego się tak wystroiłaś? Żeby spodobać się temu obcemu mężczyźnie?
Hilda nie widziała w tym nic śmiesznego.
- Tak, to ważne, żeby zobaczyli, że jestem czysta i schludna. Jesteś mężczyzną, nie
rozumiesz takich rzeczy, a ja tak bardzo tęsknię za moim małym Gabrielem, że nie mogę
spać po nocach.
Odwróciła się i poszła dalej schodami.
- Ależ nie, Hildo! Nie chciałem cię urazić, po prostu dziwnie jest widzieć cię z lokami na
czole. Zaczekaj, odprowadzę cię! I tak miałem zaraz wychodzić do pracy.
Uznała, że nie może mu odmówić, choć najchętniej poszłaby sama. Gdyby spotkali po
drodze jakichś znajomych, ci natychmiast pomyśleliby, że było coś między nimi, a ona nie
mogła się w tej chwili narażać na żadne plotki. Zaczekała na niego w przedsionku, nie
chciała stać na dworze, narażając się na spotkanie kogoś znajomego.
W tej samej chwili do domu weszła wdowa Jacobsen. Co za pech!
- No proszę, pani Paulsen, wybiera się pani na jakieś spotkanie towarzyskie?
Hilda zdusiła w sobie odpowiedź, która cisnęła jej się na usta.
- Nie, wybieram się do męża, żeby przedyskutować sprawę rozwodu.
- Pewnie nie jest mu wesoło po tym, jak przysłał ci tu prawie wszystkie swoje meble.
Dobrą kawę też od niego dostałaś, było czuć w całym domu.
A więc wdowa Jacobsen postanowiła dla odmiany stanąć po stronie Ole Gabriela! To na
pewno z zazdrości.
Podszedł do nich Anders w swoich roboczych ubraniach. W jednej ręce trzymał skrzynkę
z narzędziami, a w drugiej piłę. Dzięki Bogu! Jeśli spotkają kogoś na drodze, mogła skłamać,
że stolarz szedł do domu jej męża, żeby coś naprawić. Uśmiechnął się do niej.
- Chodźmy, Hildo.
- No proszę! - powiedziała zgorszona pani Jacobsen. - Teraz to nazywasz ją Hildą, ale
pamiętam, jak jeszcze niedawno mówiłeś na nią pani Paulsen.
Anders roześmiał się.
- Nie wie pani, jak to jest, pani Jacobsen? Tylko do takich wyśmienitych i znaczących
postaci jak pani nie śmiem zwracać się po imieniu.
Twarz kobiety rozpromieniła się. Uśmiechnęła się wyraźnie udobruchana i ukłoniła się do
nich na pożegnanie.
Anders mówił bez ustanku przez całą drogę. O starych podupadłych domach, które
wyreperował, o swojej sumienności i pracowitości.
Hilda słuchała go tylko jednym uchem. Czasami jego gadanie działało jej na nerwy, ale
cieszyła się, że miała w nim przyjaciela, bo ochraniał ją, pomagał i zawsze mogła się do
niego zwrócić, gdy czuła się samotna. Nie mogłaby się w nim nigdy zakochać, był dla niej
zdecydowanie zbyt prostym człowiekiem. Był uprzejmy i miał dobre serce, był pomocny i
uczynny, ale to nie wystarczyło, żeby ją przekonać. Zaimponowało jej z początku to, jaki jest
męski i silny, ale jej zauroczenie prędko minęło, gdy kilka razy zaprosiła go w odwiedziny i
zorientowała się, jakim niewykształconym człowiekiem jest w rzeczywistości. Potencjalni
partnerzy powinni być na podobnym poziomie, a ona była przecież wciąż żoną majstra.
-
Spodobał mi się ten twój szwagier, czy też teść. Nie pamiętam już, kim on właściwie
był - oświadczył po chwili milczenia, i
- Johan?
- Nie, ten w kapeluszu.
Roześmiała się.
- Chodzi ci o pana Ringstada? To dawny teść Elise. Jej pierwszy mąż, Emanuel Ringstad,
umarł kilka lat temu, ale ona zachowała kontakt z jego ojcem. To dobry człowiek, pozwolił
Pederowi pracować u siebie w gospodarstwie i zaprasza nas co roku na święta oraz wakacje.
- No proszę. Ale dlaczego?
- Hugo i Jensine to jego wnuki. Jego żona niedawno umarła, dlatego czuje się samotny i
brakuje mu towarzystwa.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Anders ucichł i nie odezwał się ani słowem przez resztę
drogi. Żałowała teraz, że nie okazała większego zainteresowania, gdy opowiadał jej o swojej
pracy. Był zdolnym rzemieślnikiem, dumnym z tego, co tworzył, i powinna była go
pochwalić.
Dotarli w końcu do domu o numerze 18.
- Następnym razem musisz mi opowiedzieć więcej o tych starych domach, które
odrestaurowałeś. Być może mogłabym zobaczyć jeden z nich? - Uśmiechnęła się do niego
serdecznie.
Anders rozpromienił się.
- Oczywiście! Może jutro, kiedy wyjdziesz z pracy?
Pokiwała głową, choć tak naprawdę nie miała na to ochoty.
Coś się w nim zmieniło, kiedy opowiadała o samotności pana Ringstada, i nie chciała go
teraz rozczarować. Uśmiechnęła się.
- Powodzenia w pracy. Zobaczymy się jutro po południu.
W tej samej chwili zauważyła kogoś w jednym z okien u Ole
Gabriela. Czyżby stał tam i szpiegował? Poczuła, że serce zaczęło jej mocniej bić. Na pewno
zechce użyć tego przeciwko niej, wmówić swojemu adwokatowi, że była latawicą, która już
zdążyła sobie przygruchać kochanka!
Przez chwilę zapomniała o perfumach, które wtarła sobie w skórę za uszami, o lokach na
czole i eleganckich manierach. Poczuła, jak wzbiera w niej złość, ale na szczęście zdołała się
opanować, zanim zapukała do drzwi.
Usłyszała kroki w środku, pewnie była to jedna z nowych służących.
Drzwi się otworzyły i Hilda stanęła twarzą w twarz z panną Johannessen. Czyżby zdążyła
się tu już przeprowadzić, zanim jeszcze Hilda i Ole Gabriel podpisali dokumenty
rozwodowe?
Chciała się zmusić do uśmiechu, ale ten zastygł jej na ustach.
- Dzień dobry, panno Johannessen. Przyszłam porozmawiać z moim mężem.
Twarz panny Johannessen ściągnęła się.
- Ole Gabriel czeka na panią. Jego adwokat przygotował dokumenty, które mają zostać
podpisane.
Hilda uśmiechnęła się słodko.
- Które prawdopodobnie mają zostać podpisane.
Panna Johannessen poczerwieniała, odwróciła się do niej plecami i zawołała służącą.
- Lauro, pomóż gościowi zdjąć płaszcz.
Gościowi, pomyślała oburzona Hilda. Panna Johannessen nie potrafiła jej nawet nazwać
panią Paulsen, bo liczyła na to, że wkrótce to ona będzie tak tytułowana!
Odwróciła się do służącej.
- Czy mój syn jest w domu?
- Tak, Jorund pomaga mu w odrabianiu lekcji.
- Jorund? Czy ona się do tego nadaje?
Ile lat mogła mieć Jorund? Próbowała sobie przypomnieć. Możliwe, że skończyła już
czternaście lat, ale mimo to nie podobało jej się, że Ole Gabriel oddelegował młodą,
niedoświadczoną dziewczynę do odrabiania lekcji z ich synem.
- Czy one tu mieszkają? - skinęła głową w kierunku panny Johannessen, która wchodziła
właśnie do salonu.
Służąca rzuciła okiem w kierunku drzwi, bojąc się, że może powiedzieć zbyt wiele.
- Nie do końca.
- Co to ma znaczyć?
Dziewczyna pokręciła głową i otworzyła przed nią drzwi. Najwyraźniej nie chciała
kontynuować rozmowy na ten temat.
Ole Gabriel stał przy biurku, biorąc aktywny udział w nauczaniu.
- Nie mówi się kaloca tylko karoca. Nie widzisz, że w środku słowa jest literka r? Tak
słabo czytasz, że chyba będzie trzeba cię wysłać do okulisty!
- Powinieneś mu przyłożyć linijką w palce - stwierdziła panna Johannessen.
Gabriel pociągnął cicho nosem. Żadne z nich nie zauważyło, że Hilda weszła do środka.
- Dzień dobry! - powiedziała pozornie wesołym głosem, ale w środku gotowała się ze
złości.
Mały Gabriel odwrócił się, zerwał się z krzesła i podbiegła do niej.
- Mama! Mama! - Rzucił się w jej ramiona i przytulił się tak mocno, jakby nigdy nie
chciał jej puścić. Schyliła się i również otoczyła go ramionami.
- Mój kochany chłopiec! Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo za tobą tęskniłam. - Przytuliła
go mocno do siebie.
- Gabrielu! - krzyknęła panna Johannessen. - Nie skończyłeś jeszcze odrabiać lekcji!
Siadaj tu natychmiast!
Mały Gabriel posmutniał nagle i puścił Hildę. Ze spuszczoną głową podszedł ponownie
do biurka, usiadł i czytał dalej tekst. Jego ramiona drżały, a głos łamał mu się od płaczu.
Hilda była tak wściekła, że z trudem łapała oddech.
- Co to ma znaczyć? Czy mój syn nie może się przywitać z własną matką? - Wlepiła
wzrok w Ole Gabriela. - Co twoja była sekretarka i jej córka wyprawiają z moim synem?
Dlaczego tu są? Czy mieszkają w tym domu? Jeśli tak, to przekażę to jutro mojemu
adwokatowi!
- Twojemu adwokatowi? - Ole Gabriel stracił nagle całą pewność siebie.
Postanowiła podjąć ryzyko.
- Nie wiedziałeś, że pan Wang-Olafsen zaproponował, że poprowadzi moją sprawę za
darmo? Jak pewnie wiesz, jest dobrym przyjacielem mojej rodziny. Niepewność Ole Gabriela
dodała jej niespodziewanie sił.
- Słyszałeś zapewne, co się stało, gdy Knut Hamsun zakochał się w Bergljot Güpfert,
żonie austriackiego konsula z Kristianii.
Mieli razem dziecko, czteroletnią dziewczynkę. Gdy czekała na rozwód ze swoim
mężem, bombardowano ich anonimowymi listami, w których ludzie okazywali swoje
wzburzenie. Równocześnie gazety wypełniły się artykułami na ich temat, a skandal stał się
głównym tematem rozmów w całym kraju. Hamsun stał się zgorzkniały i posądzał
wszystkich po kolei o pisanie tych anonimowych listów. Po zaledwie kilku latach
małżeństwa ze swoją ukochaną Bergljot, postanowił od niej odejść.
- To było dziewięć lat temu - jego ton stał się nieco łagodniejszy.
Dziewięć lat? Co on sobie myślał? Że ludzi nie oburzają już takie sprawy?
Znał zatem tę historię i dlatego sprawiał wrażenie takiego przerażonego.
Panna Johannessen przysłuchiwała się ich rozmowie i postanowiła w końcu zabrać głos.
- Źle to pani zrozumiała, Jorund i ja przyszłyśmy tylko w odwiedziny, nie mieszkamy
tutaj.
Hilda odwróciła się do niej.
- Ach tak? A mimo to pozwala sobie pani upominać mojego syna, gdy ja stoję tuż obok?
Odmawia mu pani przywitania się z własną matką i zmusza do odrabiania lekcji, gdy cały
trzęsie się od płaczu? Nie ma tu pani czego szukać! Proszę stąd wyjść!
- Wskazała kobiecie drzwi, a jej usta i ramiona drżały.
Jorund wybuchła płaczem i, łkając, wybiegła z pokoju, a mały Gabriel schował się pod
sofą w korytarzu. Ole Gabriel pobielał ze złości.
- Na co ty sobie pozwalasz, Hildo? Wpadasz tutaj, jakbyś wciąż była gospodynią w tym
domu, próbujesz wygonić moich gości za drzwi i rozmawiasz z nami tak, jakby prawda była
po twojej stronie! Wcale mi się to nie podoba.
- Mnie również. Wniosę o rozwód w wyniku zdrady współmałżonka i zażądam, by
przyznano mi opiekę nad dzieckiem. Jeśli odmówisz, udam się do wszystkich gazet w
mieście i opowiem o tym, jak się zachowałeś. Opiszę wszystko to, co się tu właśnie
wydarzyło. To, jak mój syn przybiegł do mnie, by się przywitać, ale został zagoniony z
powrotem do biurka przez twoją kochankę. Myślę, że będzie to dobry temat dla plotkarskich
gazet! Za chwilę porozmawiam też z panią Stenersen i dowiem się, czy panna Johannessen
ma w zwyczaju tu nocować. Pani Stenersen dobrze zna twoich sąsiadów i jestem pewna, że
wielu z nich uważnie śledziło to, co działo się w domu po tym, jak się wyprowadziłam.
Nie sądziła wcale, że pani Stenersen utrzymywała tak bliskie kontakty z sąsiadami, ale
Ole Gabriel z pewnością nie mógł o tym wiedzieć.
Wyglądało na to, że jej groźba poskutkowała. Perspektywa skandalu była dla niego
przerażająca. Westchnął ciężko.
- Droga Hildo, czy musimy się rozstawać w nieprzyjaźni? Zgodziliśmy się przecież, że
było między nami zbyt wiele różnic, żebyśmy mogli być razem szczęśliwi. Czy nie możemy
tej sprawy przedyskutować po przyjacielsku? Obiecuję, że o ciebie zadbam i niczego ci nie
zabraknie. Miałem ostatnio dużo szczęścia w interesach i znów dobrze mi się powodzi. Nie
musisz dłużej mieszkać przy Maridalsveien, znajdę ci mieszkanie w lepszej części miasta.
Będziesz mogła odwiedzać małego Gabriela, kiedy tylko zechcesz, ale nie możesz
oczekiwać, że oddam ci mojego jedynego syna, który pewnego dnia po mojej śmierci ma
przejąć wszystko, co do mnie należy
- Twojego jedynego syna? A co ze mną? Czyż nie jest w równym stopniu moim synem?
Ole Gabriel westchnął ponownie.
- Wiem, że pan Wang-Olafsen jest zdolnym prawnikiem, ale nie sądzę, żeby udało mu się
wywalczyć prawo do opieki nad dzieckiem dla dawnej szwaczki bez wykształcenia i umiejęt-
ności, która utrzymuje się ze słabo opłacanej posady. A już na pewno nie wtedy, gdy ojcem
dziecka jest poważany i wpływowy majster Ole Gabriel Paulsen. Ludzie uznają, że i tak masz
dużo szczęścia, bo przynajmniej ojciec dziecka chce ci zapewnić przyzwoite życie. W wielu
innych przypadkach kobiety nie mogą liczyć na taką dobroduszność.
Panna Johannessen, która wcale nie zamierzała opuścić salonu, pokiwała głową na znak
poparcia Ole Gabriela.
- No właśnie! Lekkomyślne służące w całym kraju zachodzą w ciążę z panami domu i
muszą sobie później radzić na własną rękę. Chętnie zobaczyłabym, jak jakiś pan na
gospodarstwie albo dyrektor zakładu bierze pod opiekę takiego bękarta.
Hilda nie mogła uwierzyć własnym uszom. Stała przez chwilę z otwartymi ustami,
wpatrując się w kobietę, zanim udało jej się opanować.
- Chyba zapomniała pani, że wciąż jestem żoną Ole Gabriela, panno Johannessen -
powiedziała lodowato zimnym głosem.
- Doczekaliśmy się dwójki dzieci i byliśmy małżeństwem przez wiele lat. Gabbi nie jest
żadnym bękartem. Wiem, że zaszokowało panią to, iż wybrał mnie na swoją towarzyszkę
życia zamiast pani.
Zobaczyła, że kobieta zaczerwieniła się, a jej oczy zwęziły się ze złości. Hildę bardzo to
ucieszyło. Odwróciła się na pięcie i wyszła pewnym krokiem na korytarz. Ole Gabriel
pospieszył za nią, chcąc ją prawdopodobnie udobruchać.
Hilda podeszła do kanapy i wyciągnęła spod niej Gabriela.
- Mój mały robaczku! Niech cię nie martwi to, że się kłócimy. Nie lubię panny
Johannessen i ty na pewno też nie. - Posadziła go sobie na kolanach i szepnęła mu do ucha: -
Pozbędziemy się jej, dobrze? Pewnego dnia zamieszkasz u mnie, a gdy będziesz odwiedzał
tatę, zadbam o to, by ta stara jędza nie mogła wam przeszkadzać.
Mały Gabriel spojrzał na nią z przerażeniem, a następnie zasłonił usta dłonią i zachichotał
wesoło.
- Stara jędza - szepnął dumny z tego, że może wypowiedzieć takie słowa.
Ole Gabriel podszedł do nich i poprosił, by przeczytała dokumenty od jego adwokata,
które czekały na podpisanie.
Przejrzała je szybko i po chwili złożyła je ponownie.
- Zabiorę je do domu i przeczytam w ciszy i spokoju. W tym domu nie można się
skoncentrować.
Przytuliła mocno małego Gabriela, uśmiechnęła się i mrugnęła do niego, chcąc mu
przypomnieć o ich małej tajemnicy. Następnie wyszła spokojnie z salonu.
Nie wiedziała nigdzie panny Johannessen, być może kobieta wyszła do sypialni, żeby się
uspokoić. Tuż przy drzwiach wyjściowych natknęła się za to na pana Stenersena.
- Hilda? To znaczy... pani Paulsen? - Zaczerwienił się, wyglądał na bardzo
zakłopotanego.
- Dzień dobry, panie Stenersen. Niestety mam mało czasu, choć bardzo chciałabym się
przywitać z pana żoną. Proszę ją ode mnie serdecznie pozdrowić. - Minęła go i wyszła na
ulicę.
W drodze do domu przeklinała swoją własną głupotę. Nakręciła włosy, spryskała się
perfumami i wystroiła dla Ole Gabriela, ale nie potrafiła zapanować nad sobą. Zachowała się
jak prosta szwaczka, którą z pewnością dokładnie opisał swojemu adwokatowi, żeby
zapewnić sobie prawo do opieki nad Gabrielem. Dlaczego nie potrafiła się po prostu
opanować?
9
Rakel Johannessen podeszła do okna, zaciskając ze złości pięści. Co za nieznośna,
niewykształcona baba! Jak śmiała zwracać się do niej w taki sposób? Dowiodła tylko tego,
jaką naprawdę jest prostaczką!
Nie ma tu pani czego szukać! Proszę stąd wyjść! Ośmieliła się to powiedzieć do osoby
niemal dwukrotnie starszej od niej, która na dodatek przez wiele lat pracowała jako
sekretarka Ole Gabriela, gdy ona sama była zaledwie ubogą szwaczką! Wcale nie byli wciąż
małżeństwem! Ole Gabriel zdążył już podpisać dokumenty rozwodowe, a Hilda nie miała
czego szukać w tym domu! Nie miała także prawa do opieki nad swoim synem, skoro
przyznała mężowi, że była wobec niego niewierna.
Serce waliło jej mocno w piersi, a policzki były rozgrzane ze złości.
Zaczęła chodzić wściekle po pokoju w tę i z powrotem. Najgorsze było to, że Ole Gabriel
był taki uległy. Jak mógł się zakochać w takiej jędzy? Ta szwaczka musiała mu zawrócić w
głowie wtedy, gdy czuł się samotny i nieszczęśliwy po śmierci jego żony. Na pewno ta
pozbawiona skrupułów, wyrachowana kobieta, wykorzystała wszystkie znane sobie sztuczki,
by go skusić.
Musiała znaleźć jakiś sposób na to, by te wizyty się skończyły. Nie życzyła sobie, aby
była żona Ole Gabriela mogła w każdej chwili zapukać do ich drzwi. Gdyby nie chłopiec,
wcale by ich nie nachodziła, o ile nie był to tylko pretekst.
Pozwolił jej zabrać wszystkie piękne meble, które leżały złożone na poddaszu. Rakel
zdążyła je obejrzeć i zaczęła meblować
w myślach ich przyszły dom. Nie pojmowała, jak Ole Gabriel mógł być tak głupi, by
pozwolić Hildzie wszystko zabrać. Musiał chyba rozumieć, że były to cenne przedmioty,
które odziedziczył w dodatku po swojej rodzinie. A teraz zaczął mówić o szukaniu dla niej
mieszkania w lepszej dzielnicy! Choć powodziło mu się ostatnio w interesach, nie mógł
zakładać, że będzie tak już zawsze. Poza tym Hilda nie zasługiwała na tyle dobroci z jego
strony Nie potrzebowała wiele, bo była od dziecka przyzwyczajona do mieszkania w prostej
chacie przy moście Beierbrua. Z tego, co opowiadał Ole Gabriel, w tamtej okolicy wiecznie
śmierdziało, ludzie składowali śmieci w swoich ogrodach i wszędzie roiło się od szczurów.
Na co takiej prostaczce było mieszkanie w lepszej części miasta?
Wzdrygnęła się na myśl o tym, że Hilda i Ole Gabriel sypiali ze sobą w przeszłości.
Zazwyczaj udawało jej się odsunąć od siebie natychmiast tę odpychającą myśl, ale czasami
nie potrafiła się od niej uwolnić. Brudna, zawszona i odpychająca pracownica fabryki zdołała
w jakiś tajemniczy sposób wzbudzić pożądanie Ole Gabriela. To było wręcz nie do pojęcia!
Co mogła zrobić, by pozbyć się jej na dobre? Myśl o tym, że mogłaby usłyszeć nagle
pukanie do drzwi, za którymi będzie stała Hilda, oburzała ją do granic wytrzymałości. Mogło
to całkiem zniszczyć piękny związek, jaki budowali od jakiegoś czasu z Ole Gabrielem.
Wiedziała, że nie zdoła się opanować następnym razem, gdy Hilda będzie próbowała
wkroczyć w ich życie, a jeśli Ole Gabriel zamierzał pozbyć się byłej żony poprzez spełnianie
jej niepoważnych żądań, coś mogło się między nimi popsuć. Była tego absolutnie pewna.
Co mogła zrobić, aby powstrzymać jej wizyty? Czy to możliwe, że przychodziła do nich
ze względu na chłopca, mimo iż porzuciła go po tym, gdy jej świat zaczął się walić? Nie
mogła znieść tego, że stan konta bankowego Ole Gabriela znacznie się pogorszył po tym, gdy
zrezygnował z pracy w fabryce, a w dodatku w tym samym czasie zaczął chorować. Z
pewnością nie rozpaczała zbytnio z powodu zmarłego dziecka, bo w takiej sytuacji zajęłaby
się lepiej swoim drugim synem.
Gdyby Hilda przypominała w czymkolwiek swoją siostrę, być może udałoby się jej z nią
porozmawiać i wyjaśnić, dlaczego nie jest u nich mile widziana. Elise Thoresen zdawała się
być rozsądna, bo doświadczyła wiele w życiu i wyciągnęła z tego naukę. Hilda natomiast
sprawiała wrażenie, jakby życie niczego jej nie nauczyło.
Podeszła ponownie do okna. Usłyszała, że Hilda wychodzi z domu i chciała sprawdzić,
czy potężny mężczyzna wciąż tam stoi
i na nią czeka. Miałaby wtedy przynajmniej jakiegoś asa w rękawie.
No proszę! Stała razem z panem Stenersenem, choć przysięgła Ole Gabrielowi, że nie
utrzymuje już z nim żadnych kontaktów. Rakel klasnęła w dłonie z zadowolenia, ale nagle
przestraszyła się, że mogą ją zauważyć, i schowała się za zasłoną.
Czyż nie stali nieco zbyt blisko siebie? Powiedział coś do niej
i wyglądało, jakby ją o coś prosił. Zdawał się wyjątkowo zmieszany, nietrudno było to
zauważyć. Wyglądało na to, że nie miała czasu na rozmowę z nim. Zapewne bała się, że
może ich zauważyć ktoś z sąsiadów. A gdyby tak nadeszła jego żona? Biedna pani Stenersen!
To musiało być dla niej takie straszne, że kochała mężczyznę, który pożądał kogoś innego.
Hildzie najwyraźniej nie wystarczył tylko jeden, bo teraz na dodatek spotykała się z tamtym
postawnym rzemieślnikiem. Pani Juliussen z trzeciego piętra widziała ich razem na
Maridalsveien i nie miała wątpliwości, że coś między nimi było.
Wyszła z sypialni i skierowała się do salonu.
- Szkoda, że nie stałeś w oknie sypialni, Ole Gabrielu! Twoja była żona wyszła właśnie
na zewnątrz i tak się wdzięczyła do pana Stenersena, że aż wstyd!
Ole Gabriel, który usiadł w bujanym fotelu i zapalił cygaro, podniósł nagle wzrok.
- Weszła z nim do środka?
- Nie! Zwariowałeś? Aż taka głupia nie jest. Przecież jego żona jest w domu. Na pewno
poszedł z nią do jej mieszkania.
Zobaczyła, że Ole Gabriel zaczerwienił się nagle.
- Jeśli odmówi podpisania dokumentów, znajdę kogoś, kto będzie ją śledził i przyłapie ją
na gorącym uczynku. Czy jesteś pewna, że poszedł do jej mieszkania?
- Tak to wyglądało.
Zamyślił się, ale po chwili oprzytomniał.
- Gdzie jest Jorund?
- Jorund? Nie ma jej tutaj?
- Zniknęła, kiedy Hilda zaczęła się niegrzecznie zachowywać. Zdawało mi się, że płakała.
- Płakała? A dlaczego ona miałaby płakać?
- Sama mówiłaś, że jest w trudnym wieku. Na pewno nie lubi, gdy ludzie się wokół niej
kłócą. - Zaciągnął się mocno cygarem. - Nie rozumiem, dlaczego Hilda tak bardzo się
zdenerwowała. Dałem jej więcej, niż mogłaby sobie zamarzyć. Wysłałem jej kawę i jedzenie
oraz wszystkie dobre meble, a nawet dwa dywany. Teraz na dodatek obiecałem jej
mieszkanie w dobrej dzielnicy. Czego ona, u diabła, jeszcze chce?
Rakel wpadła nagle na pewien pomysł.
- Myślę, że się mylisz, co do niej. Bardzo kocha swojego syna, chociaż wcale jej o to nie
podejrzewałeś.
Ole Gabriel pokręcił głową.
- Nie sądzę. A poza tym nie ma to żadnego znaczenia, mały Gabriel zostanie tutaj. - W
jego głosie była taka stanowczość, że postanowiła się z nim nie spierać.
Jeszcze nadejdzie okazja, żeby o tym porozmawiać, pomyślała. Jeśli uzbroi się w
cierpliwość, może będzie w stanie na niego wpłynąć. W głębi duszy na pewno miał wyrzuty
sumienia. Jeśli uda jej się wszystko odpowiednio rozegrać, może w końcu skłoni go, by oddał
swojej byłej żonie syna.
Nie chciała mieć w swoim domu siedmioletniego dziecka. Chłopcy w tym wieku byli
zawsze hałaśliwi, a poza tym z małym Gabrielem był tylko kłopot, bo każdej nocy krzyczał
przez sen. Nieraz zdarzyło mu się zmoczyć łóżko, a jednej nocy płakał tak głośno, że musiała
do niego pójść Jorund. Najlepiej będzie, jeśli zamieszka ze swoją matką. Może wtedy uda jej
się pozbyć ich obojga!
10
Kristian postawił Evelyn na ziemi i oparł się ciężko o poręcz.
- Teraz musisz iść trochę sama, Evelyn. Tata jest zmęczony.
Przysunął czapkę na tył głowy i otarł pot z czoła. Jak to możliwe, żeby mieć takiego
pecha?
Tak się ucieszył, gdy usłyszał, że może zadzwonić na koszt odbiorcy. Młoda,
sympatyczna dama z pensjonatu wyjaśniła mu, że wystarczy wykręcić numer dziewięć i
zostanie wtedy połączony z operatorem w Kristianii. Należy wtedy podać nazwisko oraz
adres osoby, z którą chce rozmawiać i zostanie natychmiast połączony.
Ku jego wielkiemu rozczarowaniu pana Wang-Olafsena ani majstra Paulsena nie było w
domu. W desperacji spróbował nawet połączyć się z Oscarem Carlsenem w nadziei, że ten
zechce mu pomóc, ale i jego nie udało mu się zastać. Nie znał nikogo więcej, kto mógłby
mieć w domu telefon, a przynajmniej nikt nie przychodził mu do głowy. Może dlatego, że
stróż z pensjonatu stał obok, przyglądając mu się podejrzliwie. W końcu zabrał Evelyn oraz
walizkę z jej ubraniami i ruszył w drogę. Zrezygnował z pomysłu wędrowania do Bergen, by
wsiąść tam do pociągu. Wolał raczej pójść wzdłuż wybrzeża, próbując znaleźć po drodze
pracę. Dzięki Bogu, wciąż było lato.
Z początku mieli dużo szczęścia. Pierwszego dnia zatrzymał się obok nich chłop jadący
wozem i pozwolił im podróżować wraz z nim przez kilka godzin. Był to starszy człowiek,
który opowiedział, że cierpi na ból pleców i ma problem z oddychaniem. Kristian nie zdołał
się od niego dowiedzieć niczego więcej. Zanim ruszyli następnego dnia w dalszą drogę,
dostali od niego mleko i chleb.
Dzień później musiał nieść Evelyn na barana od rana do wieczora. Był całkiem
wykończony, gdy dotarli do niewielkiego gospodarstwa. Na szczęście udało mu się wyżebrać
trochę jedzenia i picia. Gospodynię wyjątkowo zainteresowały ładne ubranka Evelyn i
wymieniła kilka z nich na całe dwa bochny chleba. Jeśli będą mieli trochę szczęścia i dobra
pogoda się utrzyma, małej nie będzie wcale potrzebna większość ubrań.
Od tamtej pory wędrowali dalej ze zmiennym szczęściem. Kilka razy udało im się
podjechać kawałek czyimś wozem, innym razem jednak musieli iść przez cały dzień o
własnych siłach. Evelyn była na szczęście grzecznym i cierpliwym dzieckiem. Szli już od
kilku dni, ale wiedział, że to dopiero krótki odcinek w porównaniu z drogą, która była przed
nimi. Znajdowali się obecnie gdzieś w okolicy Jæen. Nigdy przedtem tam nie był i
zaskoczyło go to, jak bardzo płaski był teren.
Zobaczył w oddali gospodarstwo i zastanawiał się, czy nie ruszyć w jego stronę. Było
nieco większe niż inne gospodarstwa, które widzieli w tej okolicy. Było położone na
niewielkim wzniesieniu i otoczone zaoranymi polami, na których pracowali w pocie czoła
mężczyźni i kobiety. Duże gospodarstwa często potrzebowały w okresie zbiorów
dodatkowych żniwiarzy.
Evelyn przytuliła się do niego.
- I am hungry.
- Ja też jestem głodny - odpowiedział po norwesku i pogładził ją po włosach. Pójdziemy
do tego gospodarstwa i spytamy, czy nie mogą nam ofiarować odrobiny jedzenia.
Mówił do niej po norwesku od czasu, gdy wsiedli na pokład w Nowym Jorku, a ona
przeważnie go rozumiała. Zaczynała powoli używać pojedynczych norweskich słów.
Zaskoczyło go to, jak szybko się uczyła. Co dziwne, Eleonore również mówiła do niej od
czasu do czasu po norwesku, bo, jak twierdziła, należało znać więcej niż tylko jeden język.
Po pewnym czasie zaczął się zastanawiać, czy istniał jakiś inny powód. Czyżby planowała
zostawić córkę z nim, gdy uświadomiła sobie w końcu, że może wylądować w więzieniu?
Ale w jaki sposób zamierzała się z nim skontaktować? Nie mogła przecież wiedzieć, że był w
Nowym Jorku. Mogła przecież posłać Evelyn do swoich rodziców w Spokane. Dlaczego tego
nie zrobiła?
Kwestia Eleonore była owiana tyloma tajemnicami, że w którymś momencie postanowił
przestać się nad tym zastanawiać.
Wziął Evelyn na barana, kazał jej się mocno trzymać i ruszył w kierunku wielkiego
gospodarstwa.
Panowała tam osobliwa cisza i nigdzie nie było widać żywej duszy. Prawdopodobnie
wszyscy pracowali w polu. Zapukał do drzwi i ulżyło mu, gdy się otworzyły. Na zewnątrz
wyszła młoda kobieta.
- Przepraszam, że się narzucam. Szukam pracy i zastanawiałem się, czy nie potrzebują
państwo pomocy przy żniwach.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną, być może ze względu na jego eleganckie ubranie lub
wschodni dialekt.
- Spytam mojego męża. Proszę tymczasem wejść do środka.
Zdjął Evelyn ze swoich pleców i wziął ją w ramiona.
Gospodarstwo było stare, ale dobrze utrzymane, było to widać już z daleka. Podłoga w
kuchni była wyłożona kamieniami, a w rogu stał największy piec, jaki kiedykolwiek widział.
Kobieta wskazała mu stół kuchenny, a on poczuł ogromną ulgę, gdy w końcu usiadł i
posadził sobie małą na kolanach. Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo był zmęczony.
- Na pewno jesteście głodni?
Pokiwał głową. Kobieta była taka gościnna! Nie wszędzie byli przyjmowani równie
serdecznie.
- Mężczyźni właśnie odeszli od stołu, ale została mi jeszcze kawa i kilka placków z
jabłkami. Mała na pewno chętnie napije się mleka?
Kristian nie mógł uwierzyć, że mają tyle szczęścia. Szczególnie teraz, gdy tak trudno było
o dobre jedzenie. Pokiwał głową, uśmiechnął się i spojrzał na kobietę ze wdzięcznością.
- Zdaje mi się, że to jakaś siła wyższa musiała nas tu przysłać. Nigdy przedtem nie
spotkałem się z taką gościnnością. A przynajmniej nie od czasu, gdy w Europie wybuchła
wojna.
Kobieta uśmiechnęła się. Była wyjątkowo piękna i nie mogła mieć więcej niż
dwadzieścia kilka lat.
- Gdy w domu pojawia się gość, trzeba go nakarmić, takimi zasadami się tu kierujemy.
Nawet jeśli czasy są ciężkie.
Z sąsiedniego pokoju dobiegły ich dziecięce głosy, a po chwili otworzyły się drzwi i do
środka zajrzało dwóch małych chłopców. Byli ubrani w długie koszule, pod którymi mieli
ciemne rajstopy.
Przyjrzeli się z zaciekawieniem Evelyn, która przycisnęła twarz do piersi Kristiana.
Kobieta roześmiała się.
- Jest wstydliwa?
- Od pewnego czasu nie miała kontaktu z małymi dziećmi.
- Od dawna jesteś włóczęgą?
Kristian zamarł. Włóczęgą?
- Przypłynąłem do Stavanger statkiem „Kristianiafjord”, ale nie mogłem popłynąć nim
dalej do Kristianii ze względu na grasujące niemieckie łodzie podwodne.
Kobieta stanęła w miejscu i przyjrzała mu się nieufnie.
- Schowałem pieniądze w tej walizce, ale ktoś je ukradł. Pamiętam, że zapomniałem kilka
razy zamknąć kajutę, ale nie podejrzewałem, że ktoś mógłby szukać kosztowności w torbie
pełnej dziecięcych ubrań.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, zrozumiał, jak podejrzane musiało się wydawać to, iż
miał przy sobie tylko dziecięce ubrania i nic poza tym. Nic dziwnego, że ludzie nie wierzyli
w jego historię.
- Jestem marynarzem - dodał prędko. - Mój statek został wysadzony w powietrze przez
Niemców u wybrzeży Bordeaux, a załoga została odesłana do Nowego Jorku. Moja była żona
jest Amerykanką, a ja nie widziałem córki od czasu jej narodzin.
Poczuł, że pot spływa mu z czoła. Choć od dawna ćwiczył to kłamstwo, trudno było łgać,
patrząc drugiej osobie prosto w oczy.
- Jej obecny mąż nie chciał się zaopiekować małą - ciągnął w nadziei, że Evelyn nic nie
rozumiała. - Norweski konsulat zapłacił za naszą podróż do domu, ale wszystkie moje
ubrania przepadły na dnie morza, gdy zostaliśmy ostrzelani przy francuskim wybrzeżu.
Wyglądało na to, że kobieta w końcu zaczynała mu wierzyć, i spojrzała na niego ze
współczuciem.
- A ponieważ ukradziono ci pieniądze, musiałeś podejmować się pracy w różnych
gospodarstwach po drodze? Skąd właściwie jesteś?
- Z Kristianii. Mieszkają tam obie moje siostry. Jedna z nich jest pisarką, a jej mąż jest
rzeźbiarzem. Druga siostra wyszła za kierownika przędzalni i mieszka w ogromnej willi. Mój
brat pracuje u naszego dziadka w dużym gospodarstwie w okolicach Eidsvoll. Syn mojej
siostry ma pewnego dnia przejąć cały ten majątek.
Nie wiedział sam, dlaczego opowiadał jej historię całej swojej rodziny, ale nie spodobało
mu się, gdy przyglądała mu się z równą nieufnością, co strażnik w pensjonacie.
Położyła na stole półmisek z plackami, a następnie podała mu filiżankę z kawą. Gdy tylko
postawiła kubek z mlekiem przed Evelyn, dziewczynka chwyciła za niego i zaczęła
łapczywie pić. Zjadła placki z ogromnym apetytem, choć na pewno nigdy przedtem nie miała
w ustach niczego podobnego. Zdążyła się już jednak przyzwyczaić do tego, że musiała jeść
to, co jej podano, i cieszyć się, że w ogóle dostawała jakieś jedzenie.
Dwaj chłopcy weszli ostrożnie do kuchni.
- To dziewczynka? - spytał straszy z nich.
Kobieta roześmiała się.
- Widzisz przecież. Podejdź i porozmawiaj z nią. Możecie im dotrzymać towarzystwa, a
ja pójdę w tym czasie po ojca.
Kristian pomyślał swoje. Zostawiła z nim dwóch małych chłopców, żeby go
przypilnowali, ale nawet gdyby był złodziejem, nie zauważył w domu nic wartościowego, co
mógłby zabrać ze sobą. Z pewnością nie mieli zbyt wiele pieniędzy, a jedyne, co mógłby
ukraść, to jedzenie. Po co jednak miałby to robić, skoro mógł dostać zamiast tego pracę w
gospodarstwie?
- Jak się nazywacie? - spytał najserdeczniej, jak potrafił.
- Elling i Bjørn - odparł starszy chłopiec. - A jak ty się nazywasz?
- Kristian. Moja córka to Evelyn.
- Jesteś nierobem?
- Nierobem? - roześmiał się. - Chcesz wiedzieć, czy jestem włóczęgą?
Chłopiec pokiwał poważnie głową.
- Był tu wczoraj taki jeden i ukradł płaszcz mojego ojca.
- To bardzo nieładnie. Jak wyglądał?
- Miał na głowie dwie czapki naraz i brudne spodnie. Chodził o lasce i miał skórzany wór
na plecach.
- Ojcu udało się go złapać?
Chłopiec pokręcił głową.
- Nie, chociaż szukali go przez całe popołudnie.
Kristian poczuł się zniechęcony. Przez to, że zaledwie dzień
wcześniej był tam włóczęga, który ukradł płaszcz gospodarza, mogli sobie pomyśleć, że był
takim samym złoczyńcą. Dziwiło go wręcz, że kobieta odważyła się zostawić go samego pod
opieką małych dzieci.
Evelyn ośmieliła się nieco. Zdążyła się już najeść i zażądała, by postawić ją na podłodze.
Chwilę później dzieci zbliżyły się do siebie i wkrótce zaczęły się razem bawić. Przyjrzał im
się z zaciekawieniem. Nigdy przedtem się nie widzieli, a mimo to sprawiali wrażenie, jakby
od lat byli najlepszymi przyjaciółmi.
Minęło sporo czasu, zanim kobieta wróciła. Pole było, co prawda, daleko, ale wydawało
mu się, że zabrało jej to wyjątkowo dużo czasu. Być może gospodarz miał opory, by
zatrudnić obcego człowieka po tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Prawdopodobnie
stali na polu i dyskutowali. Być może kobieta chciała mu pomóc, ale jej mąż nie chciał się na
to zgodzić. Tak to już bywało, wkrótce będą musieli ruszyć w dalszą drogę.
Chłopcy zabrali Evelyn do sąsiedniego pomieszczenia, żeby jej coś pokazać. Starszy
chłopiec powiedział coś o łódce, którą zrobił dla niego wuj. Kristian próbował protestować,
bo gospodyni mogłoby się nie spodobać to, że opuścili kuchnię, ale chłopiec się uparł i
pociągnął Evelyn za sobą. Postanowił zatem przejść razem z nimi do salonu, by mieć na nich
oko. Rozejrzał się po sporym pomieszczeniu z małymi oknami wykonanymi z zielonego
szkła. Wzdłuż ścian stały ławy, a w końcu pomieszczenia znajdował się podłużny stół, na
którym leżała Biblia. Obok niej stał ogromny mosiężny świecznik. W rogu zobaczył też szafę
oraz zegar z wahadłem. Cały wystrój był niezwykle prosty, brakowało tam jakichkolwiek
zbędnych przedmiotów.
Był pod wielkim wrażeniem, gdy chłopiec pokazał mu swoją łódź. Wykonanie jej
musiało zająć wiele godzin, a wuj chłopca był niewątpliwie bardzo sprawny.
- Masz zdolnego wuja - powiedział z uśmiechem.
Chłopiec pokiwał głową.
- Wystrugał ją z drewna, które dryfowało przy brzegu. Wszystkie łodzie, które są
wyrzucane na ląd, należą do króla, ale my przynajmniej możemy korzystać z tych kawałków
drewna, które pływają w morzu - dodał z zapałem.
- Statki często się tutaj rozbijają?
Chłopiec pokiwał głową.
- Każdej zimy. Widziałem taki jeden, który się zapalił. Oj ciec uczestniczył w akcji
ratunkowej.
- Twój ojciec musi być bardzo odważny.
Usłyszał kroki za plecami i odwrócił się. Kobieta wróciła wraz z mężem, który musiał
być od niej dużo starszy. Miał na sobie robocze ubrania, był zgarbiony i wyglądał na
niezadowolonego.
Kristian przywitał się grzecznie.
- Chłopiec pokazywał mi piękną łódkę, którą zrobił dla niego wuj.
Małżonkowie wymienili spojrzenia.
- Próbowałem go powstrzymać, gdy chciał zaprowadzić moją córkę do salonu, ale mnie
nie posłuchał.
Mężczyzna odchrząknął i przeszedł do kuchni.
- Słyszałem, że szukasz pracy?
- Tak, uczestniczyłem w żniwach w Ameryce, pracowałem w maszynowni na frachtowcu
i przywykłem do ciężkiej pracy. Mała może mi towarzyszyć na polu, potrafi się sama sobą
zająć.
- Gdzie dokładnie w Ameryce byłeś? I na jakim statku pracowałeś?
Kristian wyjaśnił wszystko po kolei. Opowiedział o tym, jak wraz z Eleonore popłynął z
Kristianii do Ameryki. Mówił o swoim pobycie w Spokane na zachodnim wybrzeżu, o
pracach, jakich się podejmował, zanim wylądował w Seattle, i o czasie, jaki spędził na
morzu.
Małżonkowie słuchali. Z początku sprawiali wrażenie nieufnych, ale z czasem zaczęli mu
wierzyć. Kiedy jednak nagle usłyszeli, jak Evelyn mówi po amerykańsku, mężczyzna
spochmurniał wyraźnie, ale po chwili mu ulżyło.
- Już myślałem, że mówi po rumuńsku.
Kristianowi zrobiło się gorąco. Chłop najwyraźniej podejrzewał, że byli Cyganami! Jak
mógł tak pomyśleć? Kristian miał co prawda ciemne włosy i odziedziczył po ojcu równie
ciemne oczy, ale nie mówił jak Cygan i był schludnie ubrany.
Kobieta sprawiała wrażenie zakłopotanej i uśmiechnęła się.
- W tej okolicy kręci się tak wielu włóczęgów Mój mąż bał się, że jesteś jednym z nich.
Chłop odwrócił się i poszedł do drzwi.
- Łap za kosę i chodź ze mną na pole!
Kristian chwycił natychmiast czapkę i ruszył za nim.
- Nie musisz zabierać ze sobą małej - dodała prędko kobieta. - Może się tu bawić z moimi
chłopcami.
Kristian zawahał się chwilę, ale gdy zobaczył, jak grzecznie dzieci bawią się w salonie,
pokiwał głową i uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
Zobaczył, że zarumieniła się, zanim odwróciła się do niego plecami. Być może nie
przywykła do tego, że ludzie uśmiechali się do niej. Słyszał kiedyś, że chłopi mieszkający w
tej części kraju byli nawykli do ciężkiej pracy. Kobiety musiały nie tylko zajmować się
domostwem, ale też uczestniczyć w żniwach. To właśnie one rozprowadzały po polu nawóz i
w odpowiednim czasie zbierały ziemniaki. Po ciężkim dniu pracy na pewno brakowało im
sił, żeby się uśmiechać.
Wyprostował się i poszedł za mężczyzną na pole. Zauważył w spojrzeniu gospodyni, że
go polubiła i choć była mężatką, a on wcale nie zamierzał się do niej zalecać, miło było
wiedzieć, że wciąż przyciągał spojrzenia kobiet.
11
Johan usiadł na pieńku i odpalił fajkę. Zdążył od rana narąbać mnóstwo drewna i uznał,
że zasługuje na odrobinę odpoczynku.
Dzieci bawiły się na słońcu w sklep. Hugo i Jensine byli w domu, bo pani Braathen nie
potrzebowała ich tego dnia w pracy. Dagny również przyszła i przyprowadziła ze sobą
Aslaug, żeby mała miała się z kim pobawić. Łącznie było ich tam siedmioro, a on cieszył się,
widząc, jak dobrze się razem bawią.
Miał nadzieję, że Elise niedługo znów zajdzie w ciążę, choć przeraził go ostatni poród, w
którym na świat przyszło martwe dziecko.
Spojrzał na Ełvirę i poczuł, jak rozpiera go duma. Starał się traktować wszystkie dzieci
tak samo, ale to Elvira zajmowała najwięcej miejsca w jego sercu. Była taka delikatna,
łagodna i piękna, bardzo przypominała Elise.
Spojrzał w kierunku furtki. Elise już od dawna nie było w domu i miał nadzieję, że nie
zrobiła nic głupiego. Jeśli wuj naprawdę nie chciał utrzymywać kontaktów ze swoją rodziną,
na pewno nie spodobają mu się jej odwiedziny. Szczególnie gdy usłyszy, w jakiej sprawie
przyszła. Zdaniem Torkilda był małomównym, nieco ponurym człowiekiem, który sprawiał
wrażenie, jakby coś go gnębiło. Być może źle mu się układało z żoną, trudno było to
jednoznacznie stwierdzić.
Furtka otworzyła się nagle, ale zamiast Elise do ogrodu
wszedł Torkild. Johan zamachał ręką i przyjaciel podszedł d niego. Aslaug była tak
pochłonięta zabawą, że wcale go nie zauważyła. Mężczyzna był blady, a pod oczami miał
cienie.
- Wszystko w porządku, Torkildzie? Wyglądasz na zmęczonego
Torkild wzruszył ramionami.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jest mi strasznie zimno, choć na dworze jest ciepło, i
całe ciało mnie boli.
- Wygląda na to, że jesteś chory, ale mamy przecież środek lata, to jeszcze nie czas na
przeziębienie.
Torkild usiadł na pieńku obok niego.
- Jak ładnie się bawią - skinął głową na dzieci.
- Tak, właśnie tu siedziałem i przyglądałem się im. Hugo i Jensine w końcu mają
wolne. To takie przykre, że jedne dzieci muszą pracować przez całe lato, gdy inne mają kilka
tygodni wolnego.
- Naprawdę muszą? Czy ty i Elise nie zarabiacie wystarczająco dużo, żeby dać im
odpocząć chociaż przez część lata?
Johan westchnął.
- Nie rozporządziliśmy zbyt rozsądnie naszymi ostatnimi zarobkami. Elise wciąż pisze
następną książkę, a ja niczego ostatnio nie sprzedałem.
- Czy aby nie skończyłeś ostatnio rzeźby chłopca na wozie z towarami?
- Tak, już ją sprzedałem. Ostatnio próbowałem wykonać rzeźbę dziewczynki z lalką w
ręce. Poprosiłem Elvirę, żeby mi pozowała, ale nie byłem zadowolony z mojej pracy. Wciąż
mi się wydawało, że coś jest nie tak.
Torkild uśmiechnął się.
- To pewnie dlatego, że skorzystałeś z pomocy Elviry, twojego ukochanego dziecka.
Rzeźba nigdy nie będzie ci się wydawać wystarczająco piękna.
Johan spojrzał na niego zdumiony.
- Czy ja naprawdę tak bardzo to okazuję?
- Nie, ale i tak się domyśliłem. Dobrze cię rozumiem, sam mam mojego małego aniołka.
Czy Evert i Peder będą musieli się zaciągnąć do wojska?
- Nie wcześniej niż w przyszłym roku. Zazwyczaj obowiązek dotyczy tylko mężczyzn po
dwudziestym pierwszym roku życia, ale w trakcie wojny należy się stawić na służbę już po
ukończeniu osiemnastu lat. Ponieważ urodziny Pedera przypadają na czerwiec, a pobór
będzie trwał od maja do sierpnia, wszystko się nieco opóźni. Evert stawi się razem z nim.
Nikt nie zna dokładnej daty jego urodzin, ale wyjaśniłem sytuację komisji i postanowiono, że
chłopcy mogą wstąpić do wojska w tym samym czasie. Napisałem poza tym list, w którym
opisałem sytuację Kristiana. Wyjaśniłem, że był przez kilka ostatnich lat na morzu, że jego
statek został storpedowany, on sam wylądował w Nowym Jorku, a my nie wiemy dokładnie,
gdzie się obecnie znajduje.
Torkild nic nie powiedział i przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Elise poszła do swojego wuja, który mieszka przy Damstredet.
Torkild spojrzał na niego zdziwiony.
- Do tego rzemieślnika?
- Tak i obawiam się, że się bardzo rozczaruje. Chciała z nim porozmawiać o kwestii
Cyganów. Napisała opowiadanie do „Pani Domu” i dostała właśnie bardzo nieprzyjemny list
od pewnego przedsiębiorcy, któremu nie spodobał się tekst.
Torkild pokiwał głową.
- Czytałem ten artykuł i właśnie dlatego przyszedłem. Spodziewałem się, że mogą być z
tego jakieś problemy.
Johan spojrzał na niego.
- Czy bycie Cyganem w tym kraju naprawdę jest takie ciężkie?
- Ich sytuacja pogorszyła się, gdy w życie weszło prawo zwalczające włóczęgostwo. Z
powodu wojny i kryzysu na rynku pracy, włóczęgów zrobiło się jeszcze więcej. A na dodatek
ci, którym dobrze się powodzi, zdają się niezachwianie wierzyć w to, że każdego człowieka
można zmienić i polepszyć przy odrobinie dyscypliny i edukacji.
- Ale ty w to nie wierzysz?
- Uważam, że nie jest to takie proste. Cyganie mają głęboko zakorzenioną potrzebę
dążenia do wolności. Zresztą nie tylko oni, ale również inni wędrowcy i najemni pracownicy.
- Czy to nie to samo?
Torkild uśmiechnął się.
- Jeśli nazwiesz wędrowca włóczęgą, poczuje się śmiertelnie urażony. Włóczędzy to
zazwyczaj lenie i nieroby, którzy rzadko opuszczają miasto. Wędrowcy natomiast nie lubią
być uznawani za Cyganów. Są dumni z tego, że prowadzą niczym nieskrępowaną
egzystencję. Są wolnymi ludźmi. Cyganie to całkiem inna grupa, która ma swoją własną
kulturę. Nazywają siebie samych podróżnikami.
Johan pokręcił głową.
- Wciąż nie rozumiem różnicy. Dla społeczeństwa nie ma znaczenia, jak na siebie mówią.
Łączy ich to, że nie chcą osiąść w jednym miejscu, wolą raczej wędrować i podejmować
pracę tam, gdzie się właśnie znajdują.
- Tak właśnie rozumie to większość ludzi.
- Ale ty nie?
- Tak, ale sądzę równocześnie, że oni też są ludźmi. Sprawiają wrażenie, jakby potrzeba
wędrowania była w nich zakorzeniona od małego. Podczas gdy Cyganie podróżują grupami z
całą swoją rodziną i dobytkiem, wędrowcy wybierają raczej samotność.
Elise weszła do ogrodu, a jej twarz rozpromieniła się na widok Torkilda. Johan zauważył
jednak, że nie była szczęśliwa.
- Widzę, że się rozczarowałaś - powiedział, gdy podeszła bliżej.
Pokiwała głową.
- Nie chciał ze mną rozmawiać, gdy się połapał, w jakiej sprawie przyszłam. Jego żona
była urocza i gościnna, było jej
bardzo przykro ze względu na męża i próbowała mi wyjaśnić, dlaczego tak zareagował.
- Na pewno mu się nie spodobało to, że przypominasz mu
o rodzinie ojca.
- Też mi się tak wydawało, ale jego żona powiedziała mi coś innego. Wuj nigdy nie
zdołał się przyzwyczaić do osiadłego trybu życia i tęskni za nieustannym wędrowaniem.
Johan spojrzał na nią zdumiony, a następnie zwrócił się do Torkilda.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie, ale wcale mnie to nie dziwi. Rozmawiałem w ostatnich latach z wieloma Cyganami
i wszyscy są pod tym względem tacy sami.
- Ojciec taki nie był - zaprotestowała Elise.
Johan otworzył usta, żeby coś dodać, ale się pohamował.
- Wiem, chciałeś powiedzieć, że zamiast tego zaczął pić.
- Westchnęła ciężko. - Wpadłam po drodze na Ansgara Mathiesena. Chciałam udać, że go
nie widzę i pójść inną drogą, ale mnie dogonił. Helene leży w łóżku i jest ciężko chora.
Johan poczuł ukłucie w piersi. Torkild nie wyglądał najlepiej, a teraz okazało się, że
kolejna osoba jest chora. Czy mogła to być jakaś epidemia?
- Co jej dolega?
- Nie wiadomo, Ansgar był właśnie w drodze do lekarza. Przyszła mi do głowy paskudna
myśl, że być może to kara za to, co zrobili Hugo.
Johan uśmiechnął się lekko.
- Może masz rację.
- Johanie - powiedział w zamyśleniu Torkild. - Przyszło mi właśnie coś do głowy.
Poznałem niegdyś pewnego snycerza, który wykonał drewniany model znanego kościoła. Nie
pamiętam już, w jakim to było mieście. Model został wystawiony w muzeum, a on otrzymał
za swoją pracę bardzo dobrą zapłatę. Pamiętam, że przed wyjazdem do Kopenhagi i Paryża
bardzo sprawnie rzeźbiłeś w drewnie. Może znów powinieneś tego spróbować przynajmniej
na jakiś czas.
Johan pokiwał głową.
- Sam o tym pomyślałem. Przechodziłem wczoraj obok kościoła w Sagene. Jest
przepiękny i ciekawie byłoby móc wykonać jego model.
Elise zapaliła się do tego pomysłu.
- Mógłbyś pracować tu w stajni. - Odwróciła się i przyjrzała staremu budynkowi. -
Używamy jej jedynie do składowania drewna, ale jeśli ją opróżnimy, wymienimy zgniłe
deski i wszystko dokładnie wysprzątamy, mogłaby ci służyć jako pracownia.
Johan podniósł się, poszedł w kierunku stajni i otworzył drzwi. Elise i Torkild podążyli za
nim.
- Myślę, że to nie najgorszy pomysł. Najchętniej zacząłbym od zaraz.
-
Chętnie bym ci pomógł, ale muszę zaczekać, aż wydobrzeję - powiedział Torkild.
Elise była tak podekscytowana, że nie usłyszała nawet, co powiedział Torkild.
- Hugo, Dagny i Jensine mogą nam pomóc przy sprzątaniu!
W tej samej chwili usłyszała wołanie Dagny.
- Elise! Johanie! Idą tu jacyś obcy ludzie!
Johan wyjrzał na zewnątrz. Przy furtce stała para w średnim
wieku. Z początku ich nie poznał, ale po chwili uświadomił sobie, kim byli. To państwo
Wiborg, rodzice Svanhild!
- Czego, u diabła, chcą od nas tym razem? - mruknął pod nosem. Ostatni raz widział ich
przed pięcioma laty. Pojawili się w Vøienvolden zaledwie kilka tygodni po narodzinach
Elviry, oświadczając, że zamierzają zorganizować pogrzeb Kristiana i Svanhild. Elise
wściekła się wtedy tak, jak nigdy przedtem.
Nie pokazywali się u nich od tamtej pory. Gdy Kristian poczuł się w obowiązku
odwiedzić ich i poinformować o śmierci Svanhild, udali, że wcale go nie znają. Powiedzieli,
że ich córka nie żyła już od dawna i została pochowana na okolicznym cmentarzu. Wygonili
go, oświadczając, że musiało mu się coś pomylić.
Elise podeszła do niego próbując spojrzeć nad jego ramieniem.
- Kto to taki?
- Państwo Wiborg.
Westchnęła głośno.
- Rodzice Svanhild?
Pokiwał głową i ruszył w kierunku furtki. Nie słyszał, żeby szła za nim, więc domyślił
się, że postanowiła trzymać się od nich z daleka.
Gdy podszedł bliżej, z zaskoczeniem stwierdził, że wyglądali na wesołych i serdecznych,
choć wcale się tego nie spodziewał. To wzbudziło jego podejrzliwość.
Pan Wiborg uchylił kapelusza.
- Dzień dobry, panie Thoresen. Nie wiem, czy mnie pan poznaje, jestem ojcem Svanhild.
- Dzień dobry, panie Wiborg. Rzeczywiście, nie od razu państwa poznałem. - Odwrócił
się w kierunku stajni. - Właśnie zamierzaliśmy się zabrać za porządkowanie starej stajni.
Chcemy ją przerobić na pracownię snycerską.
Sam nie wiedział, dlaczego o tym mówi. Pana Wiborga z pewnością to nie interesowało,
ale przeczuwał, że za chwilę może nastąpić coś nieprzyjemnego, i chciał odwlec ten moment.
Wyglądało na to, że pan Wiborg wcale go nie słuchał.
- Jakie piękne dzieci! - powiedział. - Musi się pan czuć niezwykle szczęśliwy.
- To prawda. Jedno z nich to córka szwagra, a najstarsza dziewczynka to opiekunka do
dzieci, ale lubimy, gdy jest tu tak wesoło.
Nie zaprosił ich do środka, bo po tym, co przeszedł Kristian, nie miał ochoty być wobec
nich zbyt serdeczny
- Wiem, że przychodzimy bez zapowiedzi, panie Thoresen, ale nie zamierzamy zabierać
państwu zbyt wiele czasu. Mam tylko krótkie pytanie. - Poruszył się niespokojnie i
odchrząknął.
- Proszę mi powiedzieć... - zawahał się przez chwilę. - Pięć lat temu odwiedził nas młody
mężczyzna, starszy brat pana małżonki. Powiedział nam o czymś, co tak nas wzburzyło, że
długo nie mogliśmy dojść do siebie. - Zamilkł na chwilę i otarł pot z czoła. - Tamtego dnia
poczuliśmy, jakby cały nasz świat się zawalił. Wychowaliśmy naszą córkę na przyzwoitą
młodą damę i nie chcieliśmy uwierzyć w to, że mogłaby tak bardzo zgrzeszyć za naszymi
plecami.
Pan Wiborg ponownie zamilkł.
Johan postanowił nic nie mówić.
- Pięć lat to długi czas, panie Thoresen. Mieliśmy okazję przemyśleć gruntownie wiele
spraw. Przykro nam, że obwinialiśmy za wszystko Kristiana Løvliena. Musieliśmy w końcu
spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nasza mała Svanhild również ponosi winę za to, co
się stało. Niech Bóg jej wybaczy!
Ponownie wyjął chusteczkę z kieszeni, by osuszyć łzy.
Johan wciąż milczał, nie spuszczając wzroku z pana Wiborga. Czuł, że jego małżonka
była gotowa w każdej chwili wtrącić się do rozmowy, jeśli zostanie powiedziane coś, co jej
się nie spodoba.
- Jakiś czas temu usłyszeliśmy, że Kristian nie mieszka już w Kristianii, że wyjechał z
kraju na dobre. Mówi się, że wyjechał do Ameryki, gdzie ożenił się z jakąś kobietą. Czy to
prawda?
- Nie, ktoś wprowadził państwa w błąd. Kristian wyjechał, co prawda, do Ameryki, ale
tylko po to, by dotrzymać towarzystwa swojej kuzynce, która wracała do rodziny.
Widział, że pan Wiborg się rozczarował.
- Ale usłyszeliśmy od naszych znajomych, że już dawno go tu nie było.
- Kristian zamieszkał u naszego dobrego znajomego, adwokata Wang-Olafsena, który w
swojej wielkiej hojności wspierał jego edukację.
- Wiemy o tym - wtrąciła żona mężczyzny, która najwyraźniej nie mogła się już dłużej
powstrzymać. - Ale to było już dawno temu.
Johanowi nie podobała się ta rozmowa. Starał się naginać prawdę, ale było wyraźnie
widać, że małżonkowie wiedzieli znacznie więcej, niż chcieli przyznać.
- W tej chwili jest znów w Ameryce, ale gdy tylko podróżowanie przez Atlantyk stanie się
nieco bezpieczniejsze, zamierza powrócić do domu, żeby kontynuować naukę.
- W takim razie to pan i pańska żona opiekujecie się jego synem?
- Tak, obiecaliśmy się nim zająć do czasu, gdy powróci Kristian. Myślę, że to nastąpi już
niedługo. W gazetach piszą, że większość statków pływających przez Atlantyk bezpiecznie
dociera do brzegów Norwegii.
Pan Wiborg pokręcił głową.
- Chyba nie czyta pan gazet zbyt dokładnie. Statki są zatapiane niemal każdego dnia,
również te, które płyną z Ameryki.
Johan poczuł, że zaczyna się w nim gotować.
- Wolę wierzyć, że Kristian ma się dobrze. Zasługuje na to po tych wszystkich
nieprzyjemnościach, które go tu spotkały.
Pani Wiborg oburzyła się wyraźnie.
- Nie mówi pan chyba o naszej córce, panie Thoresen?
- Powiedziałem tylko, że spotkało go wiele nieprzyjemności. Bardzo kochał Svanhild i
ciężko zniósł jej śmierć. Musiało mu być trudno, gdy został sam w środku zimy z nowo
narodzonym dzieckiem.
Pani Wiborg już chciała coś powiedzieć, ale mąż ją powstrzymał.
- Właśnie z powodu tego dziecka tu przyszliśmy, panie Thoresen. Svanhild była naszą
jedyną córką, a ten chłopiec to nasz jedyny wnuk.
Dobry Boże, pomyślał Johan. Znowu to samo! Robotnicze rodziny miewały często tak
dużo dzieci, że rodzice byli nieraz zmuszeni odesłać z bólem serca kilka z nich z domu. W
ich przypadku było jednak dokładnie na odwrót.
- Proszę wybaczyć, panie Wiborg, ale Halfdan to syn Kristiana i to właśnie on ma prawo
do opieki nad chłopcem. My zajmujemy się nim jedynie pod nieobecność Kristiana.
- Ale Kristiana tu nie ma! - stwierdziła ze złością pani Wiborg.
Johan nie mógł się dłużej powstrzymać.
-
Z tego, co pamiętam, twierdzili państwo, że nie znają Kristiana, a Svanhild umarła w
państwa domu i została pochowana tutejszym cmentarzu.
Pani Wiborg zaczerwieniła się, ale mąż wszedł jej w słowo.
- Proszę zrozumieć, jacy byliśmy wtedy zrozpaczeni. Nieczystość to jeden z najgorszych
grzechów, jakie może popełnić człowiek. Nie chcieliśmy uwierzyć w to, że nasza Svanhild
mogła zrobić coś podobnego. Co powiedziałby na to wszystko kaznodzieja, który uważał nas
za bogobojnych, przyzwoitych ludzi? Od dzieciństwa uczyliśmy Svanhild, że powinna być
posłuszna i nie może robić czegoś, co nie spodobałoby się Bogu. Chodziła z nami na
wszystkie spotkania i była głęboko wierzącą chrześcijanką. Nie pojmuję, jaki diabeł mógł ją
skusić.
Johan zacisnął zęby, zmuszając się do zachowania spokoju.
- Jestem pewien, że Pan jej wybaczył, panie Wiborg. Sądzę, że Bóg nie jest mściwy.
Pan Wiborg zaczerwienił się ze złości.
- Bóg jest pełen łaski i miłości, ale przede wszystkim karze grzeszników. Wszystko, co
nas od niego odciąga, jest złem. Chodzi mi o taniec oraz kinematografy, nieprzyzwoitą
muzykę oraz pożądanie. Rozwód to dzieło szatana, a ci, którzy się rozwodzą
i zawierają ponowne związki małżeńskie, są cudzołożnikami.
Odwrócił się na pięcie i pociągnął za sobą swoją żonę.
- Odezwie się do państwa nasz adwokat - zawołał przez ramię. - Ojciec porzucił chłopca,
a my mamy do niego prawo jako jego jedyni dziadkowie.
Johan patrzył za nimi, gdy odchodzili, i obawiał się, że pan Wiborg może mieć rację.
Rodzice Kristiana nie żyli, więc Halfdan miał tylko jednych dziadków. Państwo Wiborg
jednak tak długo się do nich nie odzywali, że Elise i Johan byli przekonani, iż rodzice
Svanhild wciąż nie uznali prawdziwej przyczyny śmierci swojej córki.
Podeszli do niego Elise oraz Torkild.
- Czego tu chcieli?
Johan nie odpowiedział od razu.
- Chcieli nam zabrać Halfdana?
Głos Elise drżał ze strachu, a on nie miał odwagi obarczać jej kolejnym problemem.
- Nie, przyszli nas tylko przeprosić. Przyznali w końcu, że Svanhild była po części winna
temu, co się wydarzyło.
- Jakie to dziwne. Nigdy nie podejrzewałabym, że ci ludzie potrafią się zmienić.
- Ja również - stwierdził Johan, nie patrząc na nią.
12
Elise wspięła się na wóz, a Andreas przymocował do niego walizkę. Johan usiadł na
koźle i wziął Sigurda na kolana. Hilda posadziła na swoich kolanach małego Gabriela,
którego udało jej się dostać na cały tydzień, Dagny zajęła się Elvirą, Jensine Halfdanem, a
Hugo wcisnął się pomiędzy nich. Evert i Gudrun postanowili iść na piechotę. Gudrun
patrzyła w innym kierunku, udając, że wcale ich nie zna. Andreas pogonił konie, a wóz
ruszył z miejsca.
Elise rozejrzała się z uśmiechem.
- Nie mogę uwierzyć, że jedziemy na wakacje! Do tego pogoda jest taka piękna - dodała,
spoglądając na bezchmurne niebo.
-
Oczywiście, że tak - stwierdził Hugo. - W Ringstad zawsze jest piękna pogoda.
Roześmiała się.
- To prawda, zawsze mieliśmy dużo szczęścia, gdy tu przyjeżdżaliśmy.
Johan odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Na pewno się teraz cieszysz, Elise. Wreszcie masz wszystkich wokół siebie.
- Wszystkich poza Kristianem - dodała Hilda.
- Nie ma co żałować Kristiana - stwierdził Hugo. - Jest teraz w Ameryce! Domy sięgają
tam samego nieba, na ulicach roi się od aut, a w sklepach jest pełno jedzenia i ubrań! Nawet
nie mają tam wojny!
- U nas też nie ma wojny - powiedziała Jensine.
- Oczywiście, że jest! Niemcy ukradli nam jedzenie i węgiel, niedługo już nic nie będzie
można dostać w sklepach. Pani Braathen powiedziała, że jeśli wojna się wkrótce nie skończy,
to wszyscy pomrzemy z głodu.
- Może wtedy moglibyśmy mieszkać u pana Ringstada przez cały rok - odparła wesoło
Hilda. - Każdego dnia będziemy mieć świeże mleko od krowy, jaja z kurnika i zboże prosto z
pola.
Wszystkie dzieci rozweseliły się nieco, za wyjątkiem Dagny.
- Myślisz, że ja też będę mogła tu zostać? Muszę przecież sprzątać u pani Olsen, bo
inaczej mama nie będzie miała na jedzenie.
Elise spojrzała na nią ze współczuciem. Dziewczynka czuła się odpowiedzialna za matkę
i całą resztę swojej rodziny, gdy jej własny ojciec nie wiedział nawet, czym była
odpowiedzialność.
- Wojna na pewno wkrótce się skończy, Dagny. A teraz zapomnijmy już o wszystkich
zmartwieniach i cieszmy się tym, że możemy spędzić cały tydzień na wsi.
Dagny uśmiechnęła się, a w wozie zrobiło się cicho. Wszyscy rozglądali się po pięknym
krajobrazie, obserwowali pasące się krowy, konie, źrebaki i owce. Przywykli do tego, że w
Sagene ludzie trzymali kury w ogrodzie, mieli czasem kilka świń lub krów, ale żadne z nich
nie widziało aż tyle zwierząt w jednym miejscu.
Było późne lato, a szkoła miała się zacząć już za tydzień. Czas żniw już dawno minął, ale
do tej pory nie mieli okazji wyjechać z miasta. Tego lata wydarzyło się tak wiele. Najpierw
Hilda rozwiodła się z Ole Gabrielem, później odwiedził ich pan Wang-Olafsen wraz ze swoją
przyjaciółką, a następnie Signe przepadła gdzieś z Sebastianem. Najcięższym przeżyciem
była dla nich oczywiście śmierć Anny. W ostatnim czasie byli bardzo zajęci, przerabiając
stajnię na pracownię dla Johana. Nie chcieli też zostawiać Torkilda samego, dopóki całkiem
nie wydobrzał. Pan Ringstad zaprosił również jego i Aslaug, ale Torkild odmówił twierdząc,
że ma bardzo dużo pracy
Elise powróciła myślami do Kristiana. To dziwne, że do tej pory nie mieli od niego
żadnych wieści. Prawdopodobnie znalazł w końcu pracę i nie miał okazji do nich napisać. A
może list znalazł się na pokładzie jednego z zatopionych na Atlantyku statków? Wzdrygnęła
się i odsunęła od siebie tą myśl. Jak mawiała matka, brak wiadomości to też dobra
wiadomość.
Gdy zbliżali się do posiadłości, zobaczyli trzy osoby, które stały przed domem, czekając,
aby ich powitać. Musiał to być pan Ringstad, Peder oraz Marte. Elise cieszyła się, że w końcu
pozna ukochaną Pedera. Pan Ringstad był nią zachwycony, a Peder był w niej bardzo
zakochany. Elise życzyła im obojgu jak najlepiej.
Evert i Gudrun szli tuż za nimi. Wóz toczył się powoli, więc nietrudno było za nim
nadążyć. Hugo i Jensine również mogli pójść na piechotę, ale cieszyli się z przejażdżki
wozem, bo rzadko miewali ku temu okazję.
Zobaczyła wyraźniej osoby, które na nich czekały. Natychmiast rozpoznała Pedera, który
tak bardzo ucieszył się na ich widok, że ledwo mógł ustać w miejscu. W przeciwieństwie do
większości chłopców w jego wieku, których interesowali tylko koledzy, Peder czuł się bardzo
związany ze swoją rodziną. Wiosną będzie zmuszony wstąpić do wojska, Elise nie
przestawała się
o to martwić. Wiedziała, że Evert poradzi sobie w grupie obcych młodych mężczyzn, ale z
Pederem było inaczej. Bywał nieco nieporadny i mógł się przez to narazić innym.
Wóz zatrzymał się, a dzieci natychmiast zeskoczyły na ziemię. Pan Ringstad przywitał
ich wszystkich serdecznie, a Peder brał dzieci po kolei na ręce. Marte była nieco
zawstydzona, ukłoniła się grzecznie Johanowi i Elise, a następnie kucnęła przed Sigurdem i
zaczęła z nim rozmawiać. Ku ogromnemu zaskoczeniu Elise chłopiec pozwolił nawet
dziewczynie wziąć się na ręce.
Evert i Gudrun podeszli w końcu bliżej. Oboje przywitali się grzecznie z panem
Ringstadem, ale Gudrun całkowicie zignoro
wała Marte. Skinęła tylko głową na Pedera i rozejrzała się z niezadowoleniem.
- A mówiłeś, że to duże gospodarstwo.
Evert uśmiechnął się przepraszająco do pana Ringstada.
- Gudrun nigdy nie była na wsi, nie wie, jak wygląda gospodarstwo.
Pan Ringstad odwzajemnił uśmiech, ale Elise zauważyła, że nie spodobało mu się
zachowanie dziewczyny.
Otworzyły się drzwi wejściowe, a w progu stanęła uśmiechnięta Olaug.
- Jesteście nareszcie! - zawołała wesoło.
- Witaj, Olaug! Jak to miło, że zgodziłaś się ugościć równocześnie nas wszystkich, na
pewno będziesz przez nas miała dużo pracy. Tak bardzo się cieszymy, że mogliśmy tu
przyjechać.
- Ja również nie mogłam się doczekać waszych odwiedzin. Nareszcie będę mogła was
trochę podtuczyć, bo w mieście na pewno jest trudno o jedzenie. Zeszła ze schodów i
przyjrzała się im wszystkim dokładnie.
- Niemożliwe, ale jesteście wychudzeni! Ledwo was widać! Jensine to sama skóra i kości,
a Hugo ma zapadnięte policzki. Wejdźcie proszę do środka, na stole w kuchni leżą świeżo
upieczone bułeczki.
Dzieci natychmiast pognały do kuchni, gdzie stanęły jak wryte na widok buchających
parą garnków. W całym pomieszczeniu unosił się aromat świeżych wypieków. Roześmiany
pan Ringstad poszedł za nimi.
- No właśnie, wreszcie będziecie mogli się najeść. Olaug nagotowała jedzenia dla
przynajmniej dwudziestu osób. Marte pomogła nakryć do stołu, a Peder napalił w piecu.
Łóżka są już posłane, a w stodole czekają na dzieci nowo narodzone kocięta.
Wszyscy usiedli wokół stołu, nie mogąc się napatrzeć na świeżo upieczone bułki i grube
plastry kiełbasy oraz szynki. Wszyscy poza Sigurdem dostali również po filiżance dobrej
kawy z mlekiem i cukrem.
Elise zwróciła się do Marte.
- Czy twoja mama lepiej się już czuje? Słyszałam, że ostatnio podupadła na zdrowiu.
- Jest już w znacznie lepszej formie. Pan Ringstad przysłał do niej lekarza, dostała leki i
dwa dni później wyzdrowiała.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał z miłością na Marte.
- Zanim pójdę do wojska, Marte i ja planujemy kupić pierścionki.
Elise klasnęła w dłonie.
- Chcecie się zaręczyć? To wspaniale! Gratulacje!
Pan Ringstad uśmiechnął się szeroko.
- Przekazuję pensję Pedera prosto do banku. Niedługo uzbiera wystarczająco dużo, żeby
kupić obie obrączki.
- Mój Boże! - wtrąciła się Gudrun. - Sądziłam, że rodzice powinni pokrywać koszt
pierścionków zaręczynowych. Tak przynajmniej obiecał mnie i Evertowi mój ojciec.
Elise przysięgła sobie, że nie pozwoli Gudrun zepsuć ich wakacji. Najchętniej nie brałaby
dziewczyny do Ringstad, ale nie chciała sprawiać Evertowi przykrości.
- Kolejne zaręczyny, to wspaniale! - powiedziała wesoło.
- Może uda nam się zorganizować podwójne wesele! Byłoby cudownie, bo Peder i Evert
zawsze byli niczym bracia.
Gudrun już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Evert szturchnął ją i posłał jej
surowe spojrzenie. Co dziwne, dziewczyna natychmiast ucichła.
Elise było wstyd, gdy zobaczyła, jak łapczywie wszyscy jedli. Koszyk z bułkami prędko
się opróżnił, a Olaug musiała go ponownie wypełnić.
- Nie musicie się tak objadać - powiedziała nieśmiało, ale Olaug tylko machnęła ręką.
- Ależ oczywiście, że muszą się najeść do syta!
Po posiłku wszyscy wyszli na zewnątrz. Mniejsze dzieci poszły obejrzeć kocięta, a
starsze wyszły na spacer do ogrodu. Peder chciał pokazać Evertowi i Gudrun altankę i
rosnące wokół niej jabłonie. Elise, Johan i Hilda zostali przy stole i rozmawiali z panem
Ringstadem.
- Ta narzeczona Everta chyba nie najlepiej się tu czuje.
Elise i Johan wymienili spojrzenia. Nie chcieli otwarcie krytykować wyboru Everta, ale
pan Ringstad po ostatniej wizycie w Kristianii na pewno domyślał się, co sądzili na ten temat.
Hilda natomiast nie bała się powiedzieć tego, co myśli.
- Jest okropnie rozpieszczona, doprowadza mnie do szału. Na pewno nie przywitała się z
Marte tylko dlatego, że dziewczyna dorastała w Grünerløkka i mówi tym samym dialektem,
co wszyscy znad rzeki Aker.
Elise pokiwała głową.
- Peder również tak mówi. Chociaż próbuję nauczyć Jensine i Hugo mówić poprawnej
mowy, na nic się to nie zdaje. Dzieci uczą się znacznie więcej od kolegów z klasy niż od
swoich rodziców.
- Nie chodzi tylko o język - ciągnęła Hilda. - Gudrun jest wyniosła dlatego, że zdała
maturę i dostała się na studia. Myśli, że jest lepsza niż my wszyscy. Żal mi Everta. Powtarza
mu bez przerwy, że nie jest nic wart, bo jego matka była ulicznicą, a ojca nigdy nie poznał.
Nie podoba jej się też, że traktujemy Everta, jakby był naszym bratem. Skoro ma o nim takie
złe zdanie, to nie pojmuję, dlaczego zechciała z nim być. Teraz na dodatek wygląda na to, że
planują ślub.
Elise westchnęła.
- Cieszmy się raczej wakacjami, zamiast się zamartwiać. Evert i Gudrun jeszcze długo się
nie pobiorą, bo muszą najpierw skończyć szkołę. W tym czasie jeszcze dużo się może
wydarzyć.
Pan Ringstad wypił łyk kawy.
- Czy postanowił już, co chce robić?
- Planuje studiować medycynę.
- A ma wystarczająco dobre stopnie, żeby się dostać?
- Tak, a na dodatek pan Wang-Olafsen zaoferował się pokryć koszty nauki i wspierać
Everta do czasu ukończenia studiów.
-
Dobry Boże! Jaki ten człowiek jest wielkoduszny! A przecież ma własnego syna.
- W poprzednich latach nie najlepiej się między nimi ukłdało, ale ostatnio odniosłam
wrażenie, że coś się poprawiło.
- Mieliście jakieś wieści od Signe i Sebastiana?
Elise pokręciła głową.
- Ty również nie?
- Nie, to dla mnie wielka zagadka. Rozmawiałem wczoraj wieczorem przez telefon z
panem Stangerudem. Również do nic się nie odzywali. Najpierw byli na nią wściekli, ale
teraz się mar twią, że coś się im mogło stać. Próbowali się do nich dodzwonić, ale bez
skutku, więc pan Stangerud wybrał się w zeszłym tygodniu do Kristianii, żeby sprawdzić, co
się z nimi dzieje. Okazało się, że dom został wystawiony na sprzedaż! Dowiedział się tylko
od kogoś, że Sjur nie ma wciąż własnego adresu i pomieszkuje ostatnio u znajomych.
- Wystawił dom na sprzedaż? - spytał z niedowierzanie; Johan. - A Signe nic o tym nie
wie?
- Na to właśnie wygląda.
Elise pokręciła głową.
- Ale przecież mają małego synka! Jak Signe mogła go tak po prostu porzucić? Peder i
Sebastian znaleźli ją samą w tamtej opuszczonej chacie, więc dziecko pewnie jest z Sjurem.
Pan Ringstad westchnął ciężko.
- Ja również tego nie pojmuję. Mogę jedynie zapewnić, że Signe nie jest taka, jak inne
matki. Co więcej, nie jest taka, jak inne kobiety. Sądzę, że nie potrafi kochać nikogo poza
sobą samą.
- Biedny Sebastian. I biedny jego mały braciszek.
Pan Ringstad podniósł się od stołu.
- Proponuję, żebyśmy zapomnieli o wszystkich zmartwieniach i przeszli się po ogrodzie.
Niestety skończyły się już morele, ale wciąż mamy mnóstwo porzeczek i jagód. Zaczynają
też powoli dojrzewać pierwsze śliwki.
Elise z lubością przechadzała się po pięknym, zadbanym ogrodzie. Ziemia musiała być w
tym miejscu wyjątkowo dobra, bo jabłonie oraz krzaki porzeczki były bogato porośnięte
dorodnymi owocami. Pan Ringstad sprzedawał część z nich na targu w Eidsvoll, a z reszty
Olaug robiła soki i marmolady. Pomagała jej przy tym często matka Marte, a pan Ringstad
nie mógł się ich nachwalić za pracowitość.
- Są na nogach od wczesnego rana do późnego wieczora, choć wcale nie każę im tego
robić.
Elise odwróciła się do niego.
- Czy dobrze się dogadują?
- Oczywiście, obie są bardzo obowiązkowe i dumne ze swojej pracy, jak również
serdeczne i gościnne. Marte również taka jest. Bardzo się cieszę, że Peder znalazł sobie taką
narzeczoną. Lepszej dziewczyny nie mógł sobie wybrać.
Elise i Johan wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się.
Pan Ringstad zamilkł na chwilę, wyglądało na to, jakby chciał coś powiedzieć i nie mógł
znaleźć odpowiednich słów. W końcu się odezwał.
- Peder jest urodzonym gospodarzem. Życzyłbym sobie wręcz, żeby to on przejął po mnie
majątek, ale nie możemy zmienić prawa. Nie wiemy jeszcze, w jakim kierunku rozwinie się
Hugo i co będzie go najbardziej interesować, ale mam wrażenie, że praca na roli nie wyda mu
się ciekawa.
Elise i Johan pokiwali głowami.
- A co z Sebastianem? - zapytała Hilda.
- Może tu mieszkać tak długo, jak zechce, ale nigdy nie zostanie dziedzicem.
- Signe powiedziała, że Emanuel podpisał dokument potwierdzający, iż jest ojcem
Sebastiana, a według nowego praw również dzieci spoza małżeństwa muszą być
uwzględniane przy podziale majątku.
- Zgadza się. Długo się martwiłem z tego powodu, ale Signe nigdy nie pokazała mi tego
dokumentu. Sądzę, że chciała na po prostu nastraszyć. Poza tym Hugo jest starszy od
Sebastiana, urodził się kilka miesięcy wcześniej.
- Czy wiecie, gdzie mogła się podziać Signe? Z tego co wiernie ma zbyt wielu przyjaciół.
Czy to możliwe, że tak bardzo prze straszyła się procesu, iż postanowiła się ukrywać?
- To całkiem możliwe, ale to dziwne, że odważyła się wsunąć paczkę z boczkiem do
torby Elise. Musiała przecież wiedzieć, że zostanie nakryta.
Elise pokręciła głową.
- Sądzę, że się tego raczej nie spodziewała. Gdyby nie po moc pana Wang-Olafsena i to,
że tamta młoda kobieta dokładnie widziała, co się stało, wszystko mogło pójść po myśli
Signe.
- Widzę, że młodzi usiedli w altance! - stwierdził pan Ringstad. - Byłoby wspaniale,
gdyby ta czwórka się ze sobą zaprzyjaźniła. Peder i Evert musieli się za sobą bardzo stęsknić,
a Marte to kochana dziewczyna. Może ta trójka zdoła wpłynąć pozytywnie na Gudrun.
Elise bardzo w to wątpiła, ale nie powiedziała tego głośno. Ludzie nie zmieniali się tak
łatwo.
- Pomyślałem, że moglibyśmy się później wybrać nad rzekę, gdzie chłopcy mogliby się
wykąpać - ciągnął pan Ringstad. Zwrócił się teraz do Johana. - Może ty też masz ochotę
popływać? Czytałem w gazecie, że pływanie staje się coraz powszechniejszym sportem w
Kristianii. W gazecie zamieszczono zdjęcie z plaży Akershus, na której wręcz się roiło od
rozebranych chłopaczków. Kobiety również zaczęły się kąpać w morzu i niektóre z nich mają
nawet specjalne kostiumy kąpielowe!
Johan pokiwał głową.
- To prawda, wiele się w ostatnich latach zmieniło w tek kwestii.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Nie zdziwi mnie, jeśli pewnego dnia powstaną baseny, w których będą się mogli kąpać
równocześnie mężczyźni i kobiety.
Johan pokręcił z uśmiechem głową.
- Na pewno nieprędko do tego dojdzie. Baseny służą przede wszystkim ludziom z
wyższych sfer. Ceny biletów są tak wysokie, że prości ludzie nawet nie próbują się tam
pojawiać.
- Uważam, że to okropne, iż między ludźmi są wciąż tak wielkie różnice klasowe. -
Uśmiechnął się. - Ale nasza rzeka jest dostępna dla wszystkich.
Elise została z Sigurdem w ogrodzie, a cała reszta poszła się wykąpać. Hilda, Gudrun i
Marte zabrały ze sobą Jensine, Dagny i Elvirę, a Johan, pan Ringstad, Peder i Evert wraz z
chłopcami poszli kawałek dalej. Żadne z nich nie miało kostiumów kąpielowych i musieli się
kąpać nago. Hilda oraz Gudrun postanowiły pływać w bieliźnie.
Gdy później wracali do domu, wszyscy byli rozgadani i zadowoleni. Halfdan i Elvira
przybiegli do niej w podskokach.
- Mamo, mamo! Wiesz, co się stało? Zanurzyłam całą głowę pod wodą, a Halfdan
powiedział, że przepłynął w poprzek rzeki.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałam, że potrafisz pływać, Halfdanie.
Pokiwał głową z uśmiechem.
- Oczywiście, że potrafię! Zobaczyłem, jak robi to Peder, i później go naśladowałem. To
wcale nie jest takie trudne, trzeba tylko machać rękami i kopać mocno nogami, a reszta sama
jakoś wyjdzie.
Elvira spojrzała na matkę błagalnym wzrokiem.
- Mogłabyś pójść ze mną i nauczyć mnie pływać? Proszę!
Elise roześmiała się.
- Ale ja nie potrafię pływać! Kiedy byliśmy dziećmi, dziewczynki nie mogły się kąpać,
tylko chłopcom pozwalano pływać.
- Hilda też nie umie pływać, stała tylko po pas w wodzie, a jak wyszła z rzeki, to bielizna
kleiła się jej do ciała.
- Bardzo miło jest się tak schłodzić. A czy Marte i Gudrun też się dobrze bawiły?
- Gudrun dobrze pływa, chodzi na kursy razem z innymi bogatymi paniami. Płacą
mnóstwo pieniędzy, żeby się tam dostać.
- A Marte?
- Marte nie pływa. Gudrun spytała ją, dlaczego nosi taką staroświecką bieliznę.
Elise zagotowała się ze złości. Jak Gudrun mogła być tak niegrzeczna? Powinna
wiedzieć, że Marte nie stać na ładne ubrania.
Tego samego wieczoru, gdy usiedli do posiłku, zauważyła, że Peder i Evert są wyjątkowo
małomówni. Marte również milczała, ale to głównie dlatego, że czuła się skrępowana w
większym towarzystwie. Gudrun natomiast nie przestawała opowiadać o zajęciach z
pływania, na które uczęszczała. Powiedziała, że wybitny pływak, Leonard Hasvold,
prowadził kursy z pływania na basenie w Grønlien przy wzgórzu Ekebergåsen. Były to
pierwsze ta kie zajęcia w całym kraju. Jej matka zamówiła specjalnie dla niej nowoczesny
kostium kąpielowy. Był dość obcisły i częściowo wystawały jej spod niego uda. Roześmiała
się głośno, opowiadając
o tym.
Elise rzuciła okiem na Everta, który wbił wzrok w talerz i zaczerwienił się ze wstydu.
Peder nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, a pan Ringstad wyglądał na wzburzonego. Nawet
Johan był wyraźnie poruszony. Dzieci nie zrozumiały na szczęście, o co chodziło, ale Hilda
była mocno poirytowana. Jedyną osobą, która nie zwróciła na nic uwagi, była Dagny.
- Wiele razy kąpałam się w rzece obok domu. Zawsze wołam: Chłopaki, zamknijcie oczy,
wskakuję do wody. Nic mnie nie obchodzi, że nigdy nie widzieli gołej dziewczęcej pupy -
dodała.
Pan Ringstad wybuchnął śmiechem, a zaraz za nim wszyscy inni. Atmosfera prędko się
rozluźniła. Peder zaczął opowiadać o łowieniu w rzece i o tym, jakie ryby udało mu się
złapać tego łata. Pan Ringstad pomógł mu opowiedzieć historię o ich dramatycznej
wycieczce na ryby. Poślizgnął się wtedy na kamieniu i wpadł do wody w miejscu, gdzie prąd
był najsilniejszy. Na szczęście Peder uratował mu życie.
Gudrun nie odzywała się przez resztę posiłku. Wyglądała na niezadowoloną,
najwyraźniej oczekiwała z ich strony podziwu i zdziwiła ją ich reakcja.
Jak to dobrze, że była z nimi Dagny! Dzięki niej mieli szansę utrzymać dobrą atmosferę
podczas kolejnych wspólnych posiłków. Jeśli wszyscy postanowią zgodnie ignorować
przechwałki Gudrun, może po pewnym czasie da sobie z nimi spokój.
Elise przyjrzała się wszystkim po kolei. Czuła, że mają przed sobą wspaniały tydzień,
który jeszcze długo będą wspominać.
13
Signe westchnęła ciężko. Ubrania kleiły jej się do ciała, była głodna i spragniona oraz tak
wykończona, że mogłaby usiąść wprost na chodniku. Sebastian był marudny, zachowywał się
jak mały chłopiec i nie można było do niego trafić prośbą ani groźbą.
Nareszcie zobaczyła dom. Już ona powie Sjurowi, co o nim myśli! Telefonowała do
niego bezskutecznie dniem i nocą, nie dostała też odpowiedzi na żaden ze swoich listów.
Jedyne, o co go poprosiła, to żeby dowiedział się, czy pan Wang-Olafsen naprawdę zamierzał
ciągnąć dalej tę idiotyczną sprawę o zniesławienie, czy też mogła bez obawy wracać do
domu. Sjur nie zadał sobie jednak trudu, żeby jej odpowiedzieć. To na pewno dlatego, że
pokłócili się dzień przed jej wyjazdem. Był pamiętliwy i nie potrafił nigdy wybaczyć temu,
kto ośmielił się go krytykować. Powiedziała mu tylko prawdę, ale on poczuł się urażony
Gdyby nie mieszkanie, które dostała w spadku od swojej matki, nigdy nie starczyłoby im
pieniędzy, by kupić willę przy Eckebergsgaten. Sjur nie miał grosza przy duszy. Gdyby nie
sprzedała mieszkania, nie byłoby ich stać na zakup domu, bo bank nigdy nie zechciałby
udzielić im tak wysokiej pożyczki. Sjur był marzycielem i leniem, sądził, że można się
wzbogacić, nie robiąc absolutnie nic. U siebie w Bergeseth rzadko się do czegoś przydawał, a
po ślubie żyli wyłącznie z pieniędzy, które udało jej się wyciągnąć od ojca.
Z czasem skończyła się jednak cierpliwość ojca. Jeśli Sjur nie podejmie się jakiejś pracy,
żeby móc utrzymać rodzinę, będą zmuszeni zamieszkać w gorszej części miasta. Ojciec
przestrzegał ją przed tym, gdy rozmawiali ostatnio późną wiosną. Stwierdził nawet, że
również Signe musi znaleźć sobie pracę! Na szczęście nie wiedział, że sprzedała mieszkanie,
bo na pewno by się wściekł. Okłamała ojca, mówiąc, że Sjur otrzymał od rodziców zaliczkę
na poczet przyszłego spadku.
Jak Sjur mógł być taki głupi, żeby gniewać się na nią za to, że powiedziała mu prawdę!
Niełatwo było się ukrywać przez tak długi czas. Na dodatek w tanim pensjonacie, gdzie
jedzenie było okropne, łóżko niewygodne, a w nocy bez przerwy ktoś hałasował. Sebastian
był przez cały czas nieznośny i miała go teraz serdecznie dosyć. Sjur będzie musiał się zająć
dziećmi sam. Laurentius był obecnie w najtrudniejszym wieku i przyjemnie było się od niego
choć na chwilę uwolnić. Pragnęła wyruszyć w długą, samotną podróż, na przykład nad kanał
La Manche lub do Hankø. Służące mogą się w tym czasie zająć dziećmi, a Sjur sam musi
zadbać o to, by zdobyć pieniądze. Miała dosyć łożenia na jego utrzymanie.
Była wyjątkowo łaskawa i wyrozumiała. Sjur wmówił jej, że ma przyjaciela adwokata,
który z pewnością zdoła jej pomóc udowodnić, że Sebastian jest prawdziwym dziedzicem
gospodarstwa Ringstad. Powiedział, że Sebastian jest jedynym synem Emanuela. To, że Elise
zdołała go przekonać, iż bękart, którego nosiła pod sercem, był naprawdę jego dzieckiem,
było wprost nie do pomyślenia. Z drugiej strony, Emanuel nigdy nie był szczególnie bystry.
Dopiero z początkiem lata uświadomiła sobie, że ten przyjaciel nie istniał. Sjur nie znał
żadnego adwokata i nie był w stanie jej pomóc. Zaczynała się zastanawiać nad tym, czy
ożenił się z nią tylko po to, żeby zostać gospodarzem w Ringstad. Teraz zamierzała
powiedzieć mu kilka słów prawdy i zagrozić rozwodem, jeśli nie weźmie się w garść i nie
znajdzie pracy.
Drzwi na werandę były zamknięte, podobnie jak wszystkie okna, choć na dworze było
wciąż ciepło. Jaka szkoda, że Sjura nie było w domu akurat wtedy, gdy ułożyła sobie w
głowie całą mowę. A z drugiej strony może to i dobrze, że będzie mogła odrobinę wypocząć,
zanim się z nim policzy.
Weszła do środka i odstawiła walizkę na podłogę przy drzwiach. Nie miała odwagi
podjechać wozem pod same drzwi z obawy, że może ją zauważyć ktoś z sąsiadów. Do czasu,
aż dowie się, co knuła Elise wraz z panem Wang-Olafsenem, zamierzała trzymać się na
uboczu.
Szturchnęła Sebastiana w plecy.
- Idź do swojego pokoju i połóż się spać! Byłeś dzisiaj taki nieznośny, że nie zasługujesz
na kolację! Wygląda zresztą na to, że służby nie ma w domu. Ojciec pewnie dał im wolne,
żeby nie widziały go, kiedy przyjdzie pijany do domu.
- Gdzie jest Laurentius?
- A skąd mam wiedzieć? Idź na górę, powiedziałam!
Zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku. W tej samej chwili
zaniemówiła, rozejrzała się i nagle miała chęć przetrzeć oczy ze zdziwienia. Czyżby Sjur
sprzedał wszystkie ich stare meble i zakupił nowe? Skąd, u diabła, wziął na to pieniądze?
Wstrzymując oddech, podeszła do drzwi do salonu, uchyliła je ostrożnie i otworzyła
szeroko oczy. Wszystko było nowe: stół, krzesła, szafki i dywany! Stał tam nawet spory
fortepian, który był tak wypolerowany, że można się było w nim przeglądać. Dobry Boże, co
zrobił Sjur? Wygrał w pokera? Okradł kogoś? Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.
Często zastanawiali się nad tym, co by kupili, gdyby mieli dużo pieniędzy. Ich meble
były w większości tanie i niezbyt nowoczesne.
Czyżby Sjur chciał ją zaskoczyć? Czy postanowił nie odpisywać na jej listy i nie
telefonować do niej po to, żeby móc jej zrobić niespodziankę?
Poczuła, że serce jej mięknie. Złościła się na niego i przekli-
nała w myślach, a tymczasem on wykorzystał jej nieobecność, żeby wymienić ich stare
meble na najpiękniejsze i najnowocześniejsze, jakie kiedykolwiek widziała. Na pewno też
sporo kosztowały. Zrobiło jej się wstyd, a jej policzki zalały się rumieńcem.
Serce waliło jej ze zdenerwowania, kiedy weszła do biblioteki.
Tam też wszystko wyglądało inaczej. Między nowymi, eleganckimi fotelami stał
niewielki, śliczny stolik. Były tam również oszklone regały, bujany fotel i potężne dębowe
biurko z ozdobnymi szufladami.
Westchnęła z zadowolenia. Kiedy tylko Sjur wróci do domu, rzuci mu się na szyję i
pokaże mu, jaka jest szczęśliwa. Zapomni
o wszystkich kłótniach, o jego lenistwie i nieróbstwie. Musiał wygrać lub zdobyć w jakiś
inny sposób mnóstwo pieniędzy, ale nie musiała znać szczegółów. Na pewno czułby się
niezręcznie, tłumacząc, skąd miał pieniądze. Ich dom był nareszcie w pełni umeblowany, na
dodatek dokładnie tak, jak zawsze marzyła.
Zapomniała całkiem o tym, że jeszcze przed chwilą była zmęczona. Zrobiła kilka
tanecznych kroków, była tak szczęśliwa, że niemal unosiła się w powietrzu. Zobaczyła nagle
małą, srebrną pozytywkę, która stała na półce nad kominkiem. Miała drobne kamienie
szlachetne na wieku, właśnie taką zawsze chciała mieć. Nie mogła uwierzyć, że Sjur kupił ją
jej w prezencie! Wsunęła ją sobie od razu do kieszeni.
Nagle przypomniała sobie o Sebastianie. Krzyczała na niego przez cały dzień i posłała go
do łóżka bez jedzenia. Postanowiła teraz pójść do niego, przekazać mu dobrą wiadomość i
znaleźć mu w kuchni coś do jedzenia. Być może składzik z jedzeniem był równie bogato
wyposażony, co cała reszta domu.
Zdziwiła się, gdy znalazła go leżącego w swoim pokoju na podłodze.
- Sebastianie! Dlaczego położyłeś się na podłodze zamiast we własnym łóżku?
- To nie jest moje łóżko! - zapłakał.
- Jak to: nie twoje?
- Sama zobacz! Leży w nim pluszowy miś! Przecież nie jestem małym dzieckiem!
Signe roześmiała się.
- Ojciec musiał go położyć w złym łóżku, na pewno należy do Laurentiusa.
Sebastian pociągnął nosem.
- A poza tym leży tu jakaś obca piżama.
- Co się z tobą dzieje? Przyszłam tu ze wspaniałą wiadomością, że ojciec kupił nowe
meble pod naszą nieobecność, a ty się wściekasz, bo w twoim łóżku leży miś?
- To nie jest moje łóżko! To nie jest wcale mój pokój! Ktoś go ukradł, a ja wcale nie chcę
tu być. Chcę do dziadka!
- Ale dziadek nie chce cię tam mieć. Nie obchodzi go nawet, co się z tobą stało.
Sebastian ukrył twarz w kurtce, którą położył na podłodze zamiast poduszki, a jego
ramiona drżały.
- Nie wygłupiaj się, Sebastianie. Zrozum wreszcie, że nie mógł ci pozwolić mieszkać w
Ringstad w nieskończoność. Ktoś mógłby mnie wtedy uznać za nieporadną matkę i zabrać
cię ode mnie. Wtedy nigdy nie miałbyś szansy zostać dziedzicem Ringstad. Kiedy już
zdobędziemy wszystkie potrzebne dokumenty, poproszę dziadka, żeby wziął cię z powrotem.
Obiecuję ci to!
- Obiecałaś mi prezent, kiedy wrócimy do domu - powiedział łamiącym się głosem. - Ale
skłamałaś, oszukałaś mnie. Wcale nie zamierzałaś wracać do domu. A ja wołałbym zostać w
Ringstad, niż mieszkać w tym głupim pensjonacie.
- Tłumaczyłam ci to już, Sebastianie. Musiałam się przez pewien czas ukrywać, bo Elise
wmówiła policji, że włożyłam do jej torby kawałek boczku po to, aby oskarżono ją o
kradzież. Ale to wszystko nieprawda! Zrobiła to, żeby zemścić się na mnie, bo powiedziałam,
że jej książki są nieprzyzwoite. Nie wiesz teraz, co to znaczy, ale z wiekiem to zrozumiesz.
Sebastian nic nie powiedział.
Signe podeszła do drzwi.
- Jeśli koniecznie chcesz tu leżeć na podłodze i się dąsać, to nie będę cię powstrzymywać,
ale ja w tym czasie pójdę do kuchni i poszukam czegoś do jedzenia.
Gdy wyszła na schody, zaczęła się nagle robić podejrzliwa. Sjur nigdy w życiu nie kupił
dla żadnego z chłopców jakiejkolwiek zabawki. Było raczej mało prawdopodobne, że
wydałby pieniądze na pluszowego misia.
A poza tym leży tu jakaś obca piżama.
Rozejrzała się ponownie. Nawet żyrandol w przedpokoju był inny niż przedtem. Poczuła
nagle, jakby lodowata dłoń zaciskała się na jej sercu. To nie Sjur zmienił cały wystrój domu.
Gdyby nawet wygrał dużo pieniędzy, być może wymieniłby część mebli i dywany, ale z
pewnością nie pozbyłby się starych lamp, a tym bardziej żyrandola, który tak bardzo lubił.
Dlaczego jednak wszystko wyglądało inaczej, skoro Sjur nie miał z tym nic wspólnego?
Była pewna, że nikt nie podarowałby im dobrowolnie tych rzeczy, nawet jego rodzice.
Niczym duch przemknęła się do kuchni, która również wyglądała całkiem inaczej. W
oknie wisiały nowe firanki, a ona wiedziała dobrze, że była to ostatnia rzecz, która
interesowała Sjura. Czy to możliwe, że wynajął kogoś innego, na przykład jakąś firmę, która
przeprowadziła renowację w domu?
Gdzie właściwie był Sjur z Laurentiusem? Na dworze zaczynało się zmierzchać, a mały
od dawna powinien leżeć w łóżku.
Serce zaczęło jej walić mocno w piersi i naszło ją straszliwe przeczucie. To nie mogła
być prawda! Sjur nie mógł być aż takim idiotą.
Otworzyła składzik z jedzeniem, ale nie rozpoznała nic w środku. Już chciała sięgnąć po
puszkę z kawą, by dokładniej się jej przyjrzeć, ale coś ją powstrzymało.
Oniemiała rozejrzała się ponownie po kuchni i nie mogła złapać oddechu. Po chwili
zrobiło jej się tak zimno, że jej zęby zaczęły szczękać.
Usłyszała nagle, że ktoś wszedł do domu frontowymi drzwiami. Nie sądziła, że mógłby to
być Sjur, bo nie słyszała głosu Laurentiusa.
Chciała wyjść do przedpokoju, żeby to sprawdzić, ale nie była w stanie się ruszyć.
Chwilę później otworzyły się drzwi do kuchni, a piękna kobieta w średnim wieku stanęła w
progu jak wryta.
- Kim pani jest? Co pani tu robi?
- Nazywam się Signe Bergeseth. A kim pani jest?
Kobieta spojrzała na nią, jakby nie mogła uwierzyć własnym
oczom.
- Signe Bergeseth? Poprzednia właścicielka tego domu?
Signe miała wrażenie, że całe pomieszczenie wiruje jej przed
oczami. Musiała się przytrzymać brzegu stołu, żeby się nie przewrócić.
Obca kobieta zrobiła krok naprzód.
- Źle się pani czuje? Strasznie pani pobladła.
Signe pokiwała głową.
- Poprzednia właścicielka? Wyjechałam jakiś czas temu i...
- zamilkła, nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
- Nie wiedziała pani, że już się tu wprowadziliśmy? Mąż musiał chyba pani o tym
powiedzieć?
Signe pokręciła głową.
- Nie. To znaczy... Mój syn leży na górze i śpi. On również
o niczym nie wiedział.
- Ależ droga pani, to wprost nie do pojęcia! Nie zauważyła pani, że w domu stoją inne
meble? Wciąż ma pani klucz do drzwi, chociaż dom został sprzedany?
Signe zebrała się w sobie, musiała za wszelką cenę uniknąć skandalu. Jeśli ludzie się o
tym dowiedzą, sprawa trafi na pierwsze strony gazet. Spokojnie położyła klucz na stole.
- Strasznie mi przykro. Wiem, że mój mąż próbował się ze
mną skontaktować, ale leżałam w szpitalu w Bergen z powodu choroby nerek. Wszystko
wydarzyło się tak szybko, że nie zdołałam go o tym poinformować. Pójdę po Sebastiana i
zaraz sobie stąd pójdziemy.
Kobieta przyjrzała jej się podejrzliwie.
- Nie wie pani, gdzie jest pani mąż?
- Ależ oczywiście. Chciałam tylko wstąpić tu po kilka rzeczy. Nie wiedziałam, że nowi
właściciele już się zdążyli wprowadzić.
- Dom został opróżniony, zanim tu jeszcze przybyliśmy, pani mąż najwyraźniej zabrał
wszystko ze sobą.
Signe pokiwała głową.
- Jeszcze raz proszę o wybaczenie, zaszło najzwyklejsze nieporozumienie.
Kobieta spojrzała na nią nieufnie, ale po chwili westchnęła.
- Tak, na to wygląda.
Signe wyszła pospiesznie z kuchni, weszła po schodach na piętro i potrząsnęła
Sebastianem, który zdążył już zasnąć.
- Sebastianie, zbudź się! Weszliśmy do niewłaściwego domu i właścicielka jest bardzo
zdenerwowana.
Szarpnęła go, żeby wstał, bo bała się, że kobieta może w każdej chwili wejść do pokoju i
zobaczyć, że dziecko śpi na podłodze. Pociągnęła go za sobą po schodach i ledwie go
utrzymała, gdy stracił równowagę i o mało nie upadł.
Chwilę później stali na dworze w ciemnościach.
- Zaczekaj tylko, Sjurze Bergeseth! - syknęła. - Jeszcze tego pożałujesz!
14
- Mówiłem, że to nie było moje łóżko - powtórzył przekornie Sebastian.
Signe nie zadała sobie nawet trudu, żeby mu odpowiedzieć. Ciągnęła go za sobą jedną
ręką, a w drugiej trzymała walizkę. Chłopiec był tak bardzo zmęczony, że potykał się o
własne nogi. Za każdym razem, gdy się zatrzymywał i odmawiał pójścia dalej, szarpała go
mocno.
- Nie rozumiesz, że nie możemy tu stać całą noc? Albo pójdziesz ze mną, albo zostawię
cię tu na ulicy samego. Po zmroku roi się tu od pijaków, złodziei i morderców.
Przestraszył się i postanowił pójść za nią.
Signe dowiedziała się, że Sjur pomieszkiwał ostatnio u Karstena. Był jedynym
przyjacielem, jakiego Sjur miał w tym mieście, o ile można go było w ogóle nazwać
przyjacielem. Byli już niedaleko, choć mieszkanie Karstena nie znajdowało się w tej samej
okolicy, co ich willa. Znajdowało się na czwartym piętrze kamienicy, która tuż po
wybudowaniu musiała być dość ekskluzywna, ale po długich latach goszczenia lokatorów
pokroju Karstena znacznie podupadła.
Jej złość przeradzała się stopniowo w niepokój. Sjurowi musiało się coś stać. Z
pewnością próbował się z nią skontaktować, ale właścicielka pensjonatu zapomniała
przekazać jej wiadomość. Może pan Wang-Olafsen naprawdę poszedł na policję i teraz
czekał ją proces. A może ludzie, od których Sjur pożyczał pieniądze, zażądali natych-
miastowej spłaty. Nie miała wątpliwości, że były to podejrzane typy, a takim nigdy nie
należało ufać. Sjur został najwyraźniej zmuszony do sprzedania domu, a cały ich dobytek
czekał w przechowalni. Kiedy opowie ojcu o tym, co się wydarzyło, na pewno odłoży na bok
dawne urazy i pomoże im ponownie stanąć na nogi.
Sebastian marudził jak małe dziecko.
- Nic na to nie poradzę, że twój ojciec sprzedał dom!
- To nie jest mój ojciec.
- Jeśli jeszcze raz odważysz się coś takiego powiedzieć, zostawię cię tu samego na ulicy!
Chłopiec w końcu się uspokoił.
Ramię bolało ją od niesienia ciężkiej walizki, ale nigdzie po drodze nie widziała wozu,
który mogłaby wynająć. Nie wiedziała zresztą, czy starczyłoby jej na to pieniędzy.
To wszystko było winą Elise! Gdyby nie skontaktowała się z panem Wang-Olafsenem,
nic takiego by się nie wydarzyło. Jak mogła się tak obrazić z powodu głupiego żartu? Jak
mogła być tak okropna, żeby pójść do adwokata i grozić jej procesem? Sjur na pewno się
przestraszył, zauważył to już tego dnia, gdy wrócił do domu i spotkał się w drzwiach z Elise i
panem Wang-Olafsenem. Zezłościł się na nią bardzo, ale zdążyli się pogodzić, zanim zasnęli
wieczorem. Sjur sporo wtedy wypił, a po alkoholu zawsze był w dobrym humorze. Uśmiał
się nawet, gdy mu opowiedziała
o tym, jak niepostrzeżenie wrzuciła boczek do torby Elise.
Tak, tamtej nocy pogodzili się, a on po raz pierwszy od dawna chciał się do niej zbliżyć.
Ona również piła, ale raczej ze strachu przed procesem niż z miłości do alkoholu. Przeżyli
wtedy razem noc bardziej namiętną niż kiedykolwiek przedtem. Zaczerwieniła się,
wspominając ją teraz. Zapalił wszystkie światła w sypialni, żeby móc dokładnie widzieć jej
nagie ciało. Pieścił ją długo, a ona nie mogła się doczekać, kiedy poczuje go w sobie. Było
niemal tak wspaniale, jak tego razu z Emanuelem na sianie w Stangerud. Nie sądziła, że
jeszcze kiedykolwiek się tak poczuje,
i była miło zaskoczona tym, ile przyjemności sprawiła jej ta noc.
Podejrzewała, że mogła wtedy zajść w ciążę. Nie miała krwawienia w poprzednim
miesiącu, a nad ranem często nachodziły ją mdłości. Nie była pewna, czy Sjurowi się to
spodoba, szczególnie teraz, gdy mieli kłopoty finansowe. Mogła jednak zaczekać z prze-
kazaniem mu tej nowiny do czasu, aż wyjdą nieco na prostą.
W zasadzie była z siebie dumna. Gdyby innej kobiecie przydarzyło się to, co spotkało ją
tego wieczora, ta z pewnością zemdlałaby lub rzuciła się na ziemię z płaczem. Ona jednak
nie była taka, jak te wszystkie delikatne panienki z miasta. Pochodziła ze wsi i miała silny
charakter. Kiedy uświadomiła sobie, co się stało, dzielnie sobie z tym poradziła. Z początku
była wściekła na Sjura i poprzysięgła mu zemstę, ale z czasem wstyd i rozczarowanie zaczęły
ustępować miejsca zdrowemu rozsądkowi.
Dotarli w końcu do kamienicy, w której mieszkał Karsten. Spojrzała na okna czwartego
piętra i z ulgą stwierdziła, że wciąż paliło się tam światło.
- Jesteśmy na miejscu, Sebastianie. Ojciec i Laurentius są na pewno u wuja Karstena i my
też zatrzymamy się tam na noc.
- To nie jest mój wujek.
Zatrzymała się, postawiła walizkę na ziemi i uderzyła go
w twarz.
- Dosyć tego! Jeśli jeszcze raz mi odpyskujesz, zawołam policję i powiem im, jakim
jesteś okropnym chłopcem. Zabiorą cię ze sobą i zaprowadzą do schroniska dla
niegrzecznych dzieci. Będziesz tam musiał spać w jednej sali ze starszymi od ciebie łobu-
zami, którzy będą ci dokuczać przez całą noc.
Sebastian podniósł na nią wzrok. W słabym świetle latarni wyglądał na przerażonego.
- Nic więcej nie powiem, obiecuję - załkał.
Wzięła do ręki walizkę i pomaszerowała zdecydowanym krokiem w kierunku drzwi
wejściowych, a Sebastian pobiegł za nią.
Z trudem wdrapała się po schodach na czwarte piętro. Zanim zapukała do drzwi, musiała
na chwilę przystanąć i ochłonąć.
Potrwało trochę, nim usłyszała dochodzące z mieszkania powolne kroki. Karsten uchylił
drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Miał na sobie kapcie i stary szlafrok, jego włosy były potargane
i wyglądał na niezadowolonego.
- Signe? Na Boga, co ty tu robisz?
- Jest u ciebie Sjur?
- Sjur? A dlaczego miałby tu być? To ty o niczym nie słyszałaś?
- O czym?
Otworzył szerzej drzwi.
- Wejdź do środka. Wyglądasz, jakbyś przeszła na piechotę całe miasto.
- I tak też się czuję. - Pociągnęła Sebastiana do środka i postawiła walizkę w korytarzu.
- Nie wiedziałaś, że dom został sprzedany?
Pokręciła głową.
- Nie miałam pojęcia. Weszłam do środka i...
- Weszłaś tam? - przerwał jej zdumiony i po chwili wybuchnął śmiechem. - Chętnie
zobaczyłbym twój wyraz twarzy, kiedy się połapałaś.
- Nie ma się z czego śmiać. Nikogo nie było w domu, a ja pomyślałam, że to Sjur kupił
nowe meble.
Karsten zaniósł się jeszcze donośniejszym śmiechem.
- Myślałaś, że Sjur wyniósł wszystkie wasze rzeczy i od nowa umeblował cały dom?
Zwariowałaś?
Signe poczuła, jak wzbiera w niej złość, i odwróciła się do drzwi.
- Chodź, Sebastianie, nie mamy tu czego szukać.
Karsten zatrzymał ją.
- Zaczekaj, Signe! Rozumiesz chyba, dlaczego nie potrafiłem się powstrzymać od
śmiechu. Wyobraziłem sobie ciebie, jak wchodzisz do domu i widzisz te wszystkie wspaniałe
meble. Ale tak naprawdę ta sytuacja jest okropna. Wybacz, że to mówię, ale Sjur jest
draniem. Sprzedał dom, żeby kupić inny, bliżej Frognerkilen. Wprowadził się tam razem z
inną kobietą.
- Co takiego? - Signe otworzyła usta ze zdziwienia. - Chyba żartujesz! To nie może być
prawda!
- Niestety. Próbowałem z nim rozmawiać, ale to tak, jakby mówić do ściany.
- Ale przecież kupiliśmy dom za moje pieniądze! Sprzedałam mieszkanie, które było
spadkiem po mojej matce. Było dla mnie zabezpieczeniem na wypadek, gdybym została
sama.
Karsten spojrzał na nią zdumiony.
- To były twoje pieniądze?
- Tak, bo nie dostaliśmy zbyt wiele od banku, a Sjur musiał na dodatek pożyczyć
pieniądze od znajomych. Ta willa sporo kosztowała.
- Dobry Boże! Wiedziałem, że jest nierobem, ale tego bym się nigdy nie spodziewał.
Dlaczego, u diabła, wyszłaś za tego drania?
Wziął jej walizkę i zaniósł ją do małego, zabałaganionego pokoju. Pod ścianą leżały stosy
gazet, puste pudełka, stare buty i nieco damskich ubrań. Chętnie by się dowiedziała, skąd się
tam wzięły.
- Chłopiec może tu spać, a ty połóż się w sypialni.
Sebastian położył się na łóżku zawalonym stertą ubrań i za-
snął, zanim jeszcze Karsten i ona wyszli z pokoju.
- Chodź ze mną na kieliszek czegoś mocniejszego przed snem, dobrze ci to zrobi.
- Dziękuję - westchnęła i spojrzała na niego. - To najgorszy dzień w moim życiu! Wciąż
nie mogę ogarnąć tego, że Sjur naprawdę sprzedał dom i na dodatek kupił za moje pieniądze
nowy, gdzie zamieszkał z jakąś kobietą.
- Ale w waszym małżeństwie przecież się nie układało. Miałem wrażenie, że częściej się
kłócicie, niż robicie coś innego, jeśli wiesz, co mam na myśli - wyszczerzył się i mrugnął do
niej.
Udała, że nie rozumie, i poszła za nim do salonu, który był równie zaśmiecony, co mały
pokój. Puste butelki, brudne szklanki, przepełnione popielniczki i sterty gazet wypełniały całe
pomieszczenie. Powietrze było stęchłe od papierosowego dymu, a cenny mahoniowy stół był
pokryty plamami i odbarwieniami.
Wiedziała, że Karsten pochodził z bogatego domu, a jego meble pochodziły pewnie ze
spadku. Wszystkie, od szafy po kanapę, były tak samo zniszczone i poplamione.
Zastanawiała się, czyjego matka kiedykolwiek odwiedziła jego mieszkanie, by się przekonać,
jak się obchodził ze swoim spadkiem.
- Siadaj - powiedział i zrzucił z kanapy część rzeczy, żeby zrobić dla niej miejsce.
Następnie nalał koniak do dwóch kieliszków i wzniósł toast. - Na zdrowie!
Łyknęła trunku i poczuła, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
- Zdrowie młodej, pięknej i dzielnej kobiety, która się nie poddaje, choć życie rzuca jej
kłody pod nogi!
Uśmiechnęła się i znów się napiła. Pomyślała, że Karsten to naprawdę dobry przyjaciel.
Opróżnił swój kieliszek i nalał im kolejną kolejkę. Była przekonana, że zdążył już całkiem
sporo wypić przed jej przyjściem.
Przyjemnie było móc się odprężyć po tym okropnym dniu i zatopić wszystkie smutki. Nie
jadła nic od przedpołudnia i czuła, jak koniak rozpływa się po całym jej ciele, sprawiając, że
staje się coraz bardziej rozluźniona i obojętna. Odchyliła się na kanapie i spojrzała na niego.
- Jesteś aniołem, Karsten, bez ciebie nie dożyłabym do rana.
Roześmiał się i ponownie napełnił jej kieliszek.
- No właśnie, co byś poczęła bez Karstena? Na zdrowie, Signe! Za naszą przyjaźń i
sympatię, jaką wobec ciebie żywię. Może nie wiesz, ale byłem w tobie zakochany od czasu,
gdy pierwszy raz cię ujrzałem. Zazdrościłem Sjurowi i śniłem o tobie nocami. To były
słodkie, przyjemne sny.
Usłyszała w głowie ciche ostrzeżenie, ale postanowiła je zignorować. Opróżniła swój
kieliszek i poprosiła o kolejną dolewkę. Było jej tak przyjemnie i lekko.
- Skąd mogło mi przyjść do głowy, że Sjur umeblował cały dom?
Nagle wydało jej się to tak zabawne, że zaniosła się głośnym śmiechem i nie mogła
przestać. Karsten śmiał się wraz z nią, usiadł obok niej na kanapie i objął ją ramieniem.
- Pomyśl tylko, jaka by z tego była komedia, gdyby pokazali to w kinematografie! Stoję
sobie w mojej kuchni, zaglądając do składziku najedzenie i słyszę, że ktoś wszedł do domu.
Chwilę później w drzwiach staje obca, elegancka kobieta i pyta mnie, kim jestem!
Śmiała się do rozpuku, aż obrazy trzęsły się na ścianach.
Nagle zauważyła, że zaczął rozpinać jej suknię. Przez chwilę wstrzymała oddech i chciała
odepchnąć jego dłoń, ale on nachylił się nad nią i pocałował jej usta.
- Błagam cię! - namawiał. - Pragnąłem cię od tak dawna. Jesteś najpiękniejszą kobietą,
jaką kiedykolwiek widziałem. Jesteś taka dzielna, odważna i silna. - Całował ją, nie
przestając rozpinać jej sukni. - Jesteś zbyt dobra dla Sjura. - Jego głos był pełen namiętności.
Poczuła, jak jego dłoń wędruje w dół jej szyi, a następnie chwyta za pierś. Przez jej ciało
przebiegła fala pożądania. - On jest kompletnym nieudacznikiem, który nie zasługuje na
kobietę taką, jak ty. Pozwól mu zostać z tą drugą, a ona sama wkrótce odkryje, jaki jest
beznadziejny, i nie będzie chciała mieć z nim więcej do czynienia.
Zamknęła oczy i cieszyła się jego pieszczotami. Tak wspaniale było czuć, jak jej ciało
reaguje na dotyk mężczyzny.
Rozpiął całą górę jej sukni.
- Jakie masz piękne ciało! - szepnął. Nachylił się i powiódł językiem po jej piersi.
Następnie pomógł jej położyć się na kanapie, podwinął jej spódnicę i chwilę później poczuła
go w sobie.
Leżeli, dysząc ciężko, gdy nagle Signe usłyszała duszący się od płaczu głos.
- Mamo!
Jak na kogoś, kto tyle wypił, Karsten zaskakująco prędko poderwał się na nogi. Zakryła
się najszybciej, jak mogła, i usiadła na kanapie. Sebastian stał tuż obok i patrzył na nich z
przerażeniem.
Na Boga, ile zdążył zobaczyć?
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że jej piersi wciąż wystają spod rozpiętego kołnierza
sukni i zakryła się pospiesznymi ruchami.
Sebastian odwrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju. Chciała pójść za nim, ale Karsten
popchnął ją z powrotem na kanapę.
- Zostaw go, on i tak nic z tego nie rozumie.
- Przestraszył się, bo nie wiedział, co ze mną robisz.
Wyszczerzył zęby.
- A czy to źle? Nauczy się tego w odpowiednim czasie.
Położył się na niej ponownie, obnażył jej piersi i zaczął ją pieścić i całować. Pozwoliła
mu na to, ale czar już prysł. Kiedy doszedł w niej po raz drugi, nie czuła się już tak
pobudzona, jak za pierwszym razem, ale udawała, że jest jej dobrze.
- Jesteś cudowna - szepnął jej do ucha. - Możesz u mnie mieszkać za darmo, jeśli będę
mógł z tobą sypiać każdego wieczora.
Chwilę później zasnął i zaczął głośno chrapać.
Ostrożnie wysunęła się z jego objęć, ześlizgnęła się na podłogę, ubrała się i weszła do
pokoju Sebastiana.
Leżał na łóżku i płakał.
Kucnęła obok niego i pogłaskała go po głowie.
- To nic takiego, Sebastianie. Dorośli czasem tak robią.
Pokręcił gwałtownie głową.
- Ale tylko ci, którzy są po ślubie. Tak powiedział Peder.
Prychnęła.
- Peder nie wie, co mówi, jest głupi.
Odepchnął ją.
- Nie dotykaj mnie, idź sobie już!
Westchnęła. Chłopiec był przemęczony. Następnego dnia na pewno o tym zapomni.
Położyła się na podłodze z brudną poduszką pod głową i zapadła w głęboki sen.
15
Obudził ją dziwny dźwięk, otworzyła oczy i spojrzała w sufit. Przez chwilę nie mogła
sobie przypomnieć, co się stało, ale po pewnym czasie wszystko zaczęło do niej wracać.
Ostrożnie podniosła się i stwierdziła, że Sebastian wciąż śpi. W całym mieszkaniu
panowała cisza. Jeśli Karsten nadal spał, mieli szansę się niepostrzeżenie wymknąć.
Zakradła się boso na korytarz i rzuciła okiem w kierunku drzwi do salonu, z którego
dobiegało głośne chrapanie. Pospiesznie wróciła do małego, brudnego pokoju i nachyliła się
nad Sebastianem.
- Sebastianie! Obudź się! Musimy się wymknąć, zanim wstanie Karsten - szepnęła.
Wyglądał z początku na zdezorientowanego, ale nie zadając żadnych pytań, wstał, założył
buty i wyszedł po cichu na korytarz.
Chwilę później szli w dół schodami.
- Musisz być strasznie głodny - stwierdziła, gdy wyszli na dwór. - Kiedy tylko otworzą
sklepy, spróbuję zdobyć dla nas coś do jedzenia.
Sebastian wciąż się nie odzywał, prawdopodobnie się dąsał. Spojrzała na niego kątem
oka.
Schodząc z czwartego piętra, przemyślała szybko sytuację. Im więcej myślała o tym, co
się wydarzyło, tym bardziej była zła. Nawet nie na Sjura, który, jak słusznie zauważył
Karsten, był leniem i nieudacznikiem. Nie zasługiwał na nią i po tym, co zrobił, nie chciała
mieć z nim więcej do czynienia.
To, co ją bolało, to myśl, że obca kobieta opiekowała się Laurentiusem, ale tym
zamierzała się zająć później.
Najpierw chciała się zemścić na osobie, która była temu wszystkiemu winna: Elise.
Gdyby Elise nie wezwała na pomoc pana Wang-Olafsena, Signe nigdy nie musiałaby
uciekać. Sjur by jej nie zostawił i nie zakochał się w innej, a ona mogłaby zabrać Sebastiana
z powrotem do pięknej willi, zamiast ukrywać się w obskurnym pensjonacie. Mogłaby wtedy
skoncentrować wszystkie swoje siły na dowodzeniu, że Sebastian jest jedynym synem
Emanuela i dziedzicem gospodarstwa Ringstad.
Teraz nie wiedziała nawet, gdzie ma spać w nocy, jak ma zdobyć jedzenie i co ma ze
sobą zrobić. Mogła zatelefonować do ojca i opowiedzieć, w jakiej się znalazła sytuacji, a on,
choć był na nią wściekły, nie pozwoliłby na to, by jego jedyne dziecko błąkało się głodne po
ulicach stolicy.
Najpierw jednak musiała się zemścić.
Złapała Sebastiana mocno za rękę i pociągnęła za sobą, zmagając się równocześnie z
ciężką walizką.
Jęknął cicho, bo jej uścisk sprawiał mu ból, ale nie odezwał się ani słowem.
- Pojedziemy do babci i dziadka, ale najpierw musimy wstąpić do Elise. - Sama słyszała,
że jej głos brzmiał groźnie, ale nie obchodziło jej, czy Sebastian wiedział, co tak naprawdę
sądziła
o tym przeklętym babsku. Wyjaśniła mu, co takiego zrobiła Elise,
i chłopiec na pewno rozumiał, że musiała się zemścić.
Sebastian wciąż milczał. Czuła, że nie miał ochoty jechać do Stangerud, bo nigdy mu się
tam nie podobało. Jej matka była słabowita i nie miała siły się nim zajmować, a ojciec nie
miał cierpliwości do dzieci. Ale zdanie Sebastiana nie grało żadnej roli, musiał się jej
podporządkować, czy chciał, czy nie.
Przypomniała sobie nagle, że ma w walizce kilka suchych ciastek. Zrobiłoby się bardzo
niezręcznie, gdyby Sebastian zemdlał z głodu. Wiele osób w tej okolicy ją znało. Zatrzymała
się na środku chodnika, otworzyła walizkę i wyjęła spomiędzy ubrań torebkę z herbatnikami.
Podała mu ciastko, ale zacisnął usta i pokręcił głową.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Nie chcesz?
Pokręcił znów głową.
- Znowu się dąsasz?
Spuścił wzrok i nie odpowiedział.
Ogarnęła ją wściekłość.
- Dosyć już tego, ty rozpuszczony łobuzie! To nie ciebie jest żal, tylko mnie! Willa
została kupiona za moje pieniądze, a twój ojciec ją sprzedał i kupił sobie inny dom. Na
dodatek wprowadził się tam z inną kobietą! Pójdę do adwokata i zażądam z powrotem każdej
korony!
Wsunęła herbatnik do ust i nagle poczuła, jaka była głodna. Od samego rana cierpiała na
okropny ból głowy, wszystko od wypitego poprzedniego wieczora koniaku.
Przeszło obok nich idące pod rękę małżeństwo i posłali jej dziwne spojrzenie. Sądziła, że
o tak wczesnej porze nie natknie się na nikogo poza załatwiającymi sprawunki służącymi.
Poczuła, jak czerwieni się ze wstydu. Kobiety nigdy nie targały ze sobą ciężarów, od tego
była służba.
Prędko pozbierała rzeczy i zamknęła ponownie walizkę.
Gdy szli dalej, połykała kolejne herbatniki, jeden za drugim, aż w torebce nic nie zostało.
- Masz teraz za swoje. Skoro zamierzasz grać obrażonego, to nie zasługujesz na nic do
jedzenia.
Miała wystarczająco dużo pieniędzy, by wynająć wóz, który zawiezie ich do miasta.
Stamtąd mogli się udać tramwajem do Sagene. Zostałoby jej tylko jeszcze na jeden bilet do
Kongsvinger, ale i tak nie zamierzała zabierać ze sobą Sebastiana, kiedy był taki humorzasty.
Planowała go zostawić u Elise. Mogłaby to być część zemsty, jaką dla niej planowała.
Do ulicy Majorstuen było na piechotę daleko, ale nie chciała podjechać tramwajem z
obawy, że może się natknąć na kogoś znajomego.
Sebastian powłóczył nogami i miał zwieszoną głowę.
- Weź się w garść! Musisz dojść do przystanku tramwajowego, inaczej będziemy musieli
iść na piechotę do samego miasta. Nie stać mnie na wynajęcie wozu.
Od samego rana nie usłyszała od niego ani jednego słowa. Był tak nieznośny, że nie
mogła się doczekać, kiedy się go pozbędzie.
Z każdym krokiem czuła, że robi się coraz bardziej wściekła. Dopiero teraz zaczęło do
niej tak naprawdę docierać, co się stało. Jak Sjur mógł sprzedać dom, nie powiedziawszy o
niczym swojej żonie? Musiał całkiem zwariować. Albo być tak straszliwie głupi, że
natychmiast należałoby go wtrącić do przytułku dla upośledzonych.
Żałowała, że nie pomyślała wcześniej o tym, by poprosić Karstena o nowy adres Sjura.
Wtedy pojechałaby tam, zamiast udawać się do Sagene. Nie wiedziała, na które z nich była
bardziej zła, bo oboje zasługiwali na karę.
Miała wrażenie, że nigdy nie dotrą na ulicę Majorstuen. Sebastian tak bardzo się wlókł,
że co chwilę musiała go poganiać albo popychać, a kilka razy nawet go uderzyła.
W końcu jej oczom ukazał się przystanek tramwajowy i miała ochotę zawołać z radości,
ale powstrzymała się. Nie chciała dawać Sebastianowi powodów do radości, bo był tego dnia
wyjątkowo nieznośny.
Mieli szczęście, bo tramwaj czekał gotowy do drogi.
Stanęła na podeście na samym końcu wagonu, bo nie chciała być blisko reszty
pasażerów. Zaczęliby się zastanawiać, dlaczego Sebastian jest taki kłótliwy, i może nawet
skrytykowaliby ją za to, że nie umie wychować własnego dziecka.
Na dworze robiło się coraz chłodniej, wkrótce miała nadejść jesień. Póki się ruszali, nie
zauważyła zmiany temperatury, ale teraz, gdy stała w miejscu, zaczynała marznąć.
Sebastianowi również było zimno, ale zasłużył sobie na t z nawiązką.
- Wyprostuj się! Wyglądasz jak łajza, kiedy się tak garbisz.
Wciąż się do niej nie odzywał. Nie posłuchał jej i stał dalej
tak, jak przedtem.
- Słyszałeś, co powiedziałam? Masz się wyprostować!
Signe podniosła rękę, żeby mu przyłożyć, ale nagle połapała
się, że inni pasażerowie się im przyglądają. Musiało im się wydać dziwne, że stoi z
dzieckiem na dworze, bo kobiety zazwyczaj siadały w środku.
W końcu znaleźli się przy browarze Ringnes. Cieszyła się, mogąc w końcu po długiej
podróży opuścić tramwaj.
Sebastianowi najwyraźniej też ulżyło, bo zeskoczył ze stopni.
- Nie wolno ci bawić się z dziećmi Elise! Powiem jej kilka słów prawdy, a ty w tym
czasie masz siedzieć nad swoim zeszytem do rachunków i się uczyć. Jeśli zobaczę, że
próbujesz się wymknąć, to wiesz, co cię czeka.
Przeszła obok domu majstra i przyjrzała mu się dokładnie. Miała nadzieję, że Anna
Abrahamsen nie widzi jej przez okno kuchenne, choć może i tak wcale by jej nie rozpoznała.
Spotkały się zaledwie kilka razy i to dość dawno temu.
Usłyszała nagle wesołe głosy i śmiech dzieci dochodzące zza drewnianego płotu. Boże,
co za okropne miejsce! Jak można mieszkać w takiej ciasnocie z całą gromadą dzieci?
Biedny Johan.
Jak Emanuel mógł się ożenić z Elise? Zadawała sobie to pytanie już setki razy, ale nigdy
nie udało jej się znaleźć na nie odpowiedzi. Elise była prostą robotnicą fabryki, córką pijaka!
On natomiast był dziedzicem jednego z największych gospodarstw w całym Akershus!
Jak mógł być tak głupi? Musiał chyba rozumieć, że nic z tego nie wyjdzie? Bo tak
właśnie się stało, a on powrócił do domu kilka miesięcy przed śmiercią. Gdyby nie
zachorował, z pewnością by się rozwiedli. A już na pewno nie zechciałby dłużej mieszkać z
Elise.
Jakie to dziwne, że Elise tak bardzo przyciągała do siebie mężczyzn, choć wcale nie była
jakoś wyjątkowo piękna. Johan był całkiem przystojnym mężczyzną, choć pochodził z
podobnego środowiska. Wysoki i silny, miał ładną twarz i umiał się zachować. Nawet ona
mogłaby się w nim zakochać, gdyby był z nieco lepszej rodziny.
Nie zadała sobie trudu, żeby zapukać do furtki, bo przy tym hałasie, jaki panował w ich
ogrodzie nie było wątpliwości, że są w domu.
16
Elise zaniemówiła, gdy zobaczyła, kto do nich idzie. Czy to naprawdę była Signe?
Przyszła do nich z własnej woli? Po tym, jak pan Ringstad, pan Wang-Olafsen i Johan
bezskutecznie próbowali się dowiedzieć, gdzie się znajdowała!
Może przyszła prosić o wybaczenie? Minęło już tak wiele czasu, że zdążyła niemal
zapomnieć, jak bardzo wzburzona była z początku. Pan Wang-Olafsen potwierdził, że żadna
gazeta nie napisała o tym incydencie. Elise dostała list od właściciela sklepu, w którym
przeprosił za to, że została wezwana policja. Otrzymała nawet od niego paczkę z różnymi
produktami żywnościowymi w ramach zadośćuczynienia za nieprzyjemności. Jeśli Signe
naprawdę żałowała, rozsądnym posunięciem byłoby wybaczenie jej.
Elise miała właśnie zacząć rozwieszać pranie na sznurze, ale zdjęła fartuch i wyszła Signe
na spotkanie.
- Signe? Sebastian?
Chłopiec bardzo źle wyglądał, coś musiało być nie tak.
- Sebastian jest chory? - spytała zaniepokojona. Może to dlatego do niej przyszli. Signe
mogła z obawy o zdrowie syna zapomnieć o wszystkich zaszłościach.
Signe nie odpowiedziała. Jej wyraz twarzy zdradzał, że nie była zaniepokojona,
wyglądała raczej na wzburzoną.
Elise zatrzymała się przy nich.
- Co za niespodzianka.
Zastanawiała się, co by powiedział Johan, gdyby był akurat w domu. Nigdy nie
wybaczyłby Signe, za bardzo był na nią wściekły.
Signe nawet się nie przywitała. Postawiła walizkę na ziemi i wbiła w nią wzrok. -
Przyszłam się z tobą rozliczyć, Elise.
Elise ściągnęła brwi.
- Ty się chcesz rozliczyć ze mną? - Zaśmiała się. - Chyba powinno być na odwrót!
- Proszę bardzo, śmiej się! Ty złośliwa, wredna diablico! Czy wiesz, co najlepszego
narobiłaś, wzywając na pomoc tego twojego kochanka, Wang-Olafsena? Wystraszyliście
Sjura, a on sprzedał mój dom! Nic mi o tym nie powiedział! A ja zostałam bez niczego, nie
mam pieniędzy na jedzenie, nie mam domu, pracy ani męża! Widzisz, co zrobiłaś
Sebastianowi? Jest tylko małym dzieckiem i w niczym nie zawinił! Nie jadł nic od
wczorajszego ranka, jest tak zmęczony, że potyka się o własne nogi. Prawie nie spał w nocy,
bo nie może zrozumieć, dlaczego mu to zrobiłaś. Zawsze uważał, że jesteś dobra, a ty
tymczasem przegoniłaś jego ojca. To twoja wina, że nasza mała rodzina się rozpadła, a my
nie mamy gdzie się podziać.
Elise słuchała z rosnącym zdumieniem. Czyżby Signe postradała zmysły?
- Spójrz na niego! - zawołała oskarżycielsko. - Nie widzisz, w jakim jest stanie? Drży z
głodu i ze zmęczenia, przez cały dzień nie miał siły wydusić z siebie ani słowa. To twoja
wina! Zamiast śmiać się z małego żartu, posłałaś po adwokata i policję! A teraz chcesz pójść
z tym do gazet i nas upokorzyć, pozwolić na to, by Sebastian był do końca życia
napiętnowany! Nie pojmuję, jak możesz być takim złym człowiekiem! Udajesz taką dobrą, a
spraszasz do domu na kawę największe plotkary, które potrafią tylko oczerniać innych.
Wszystkie jesteście tak samo fałszywe! - Splunęła na ziemię. - Nie wiem, co w tobie widział
Emanuel, bo jesteś tak samo łatwa, jak i twoja siostra, która zaciąga do łóżka przyzwoitych
mężczyzn! Teraz masz się za karę zająć Sebastianem, dopóki nie wydobrzeje, przynajmniej
tyle możesz dla niego zrobić. A jeśli nie naprawisz krzywdy, jaką nam wyrządziłaś, przy-
sięgam, że zmienię twoje życie w piekło!
Następnie podniosła walizkę, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała prosto przed
siebie.
Elise zaniemówiła. Rzuciła okiem na Sebastiana, a następnie odprowadziła Signe
wzrokiem. Dopiero, gdy zamknęła się za nią furtka, zaczęła normalnie oddychać.
Spojrzała w kierunku bawiących się nieopodal dzieci, które stanęły jak wryte porażone
sceną, której były świadkami. Przyjrzała się ponownie Sebastianowi, który stał w milczeniu z
pochyloną głową i wyglądał na zagubionego. Zrobiło jej się żal chłopca, objęła go i przytuliła
mocno.
Sebastian nie poruszył się ani nie odezwał.
- Mój mały, nie bierz sobie tego do serca. Twoja mama wcale tak nie myśli, ale jest chora
i nie wie, co robi. Chodź ze mną do środka i zrobimy ci coś dobrego do jedzenia. Właśnie
wróciliśmy z Ringstad i przywieźliśmy ze sobą torby pełne dobrych rzeczy. A później pójdę
do Magdy i zadzwonię od niej do twojego dziadka. Martwi się o ciebie, bo nie wie, gdzie
jesteś.
Sebastian w końcu zareagował. Pokręcił powoli głową.
- Dziadek mnie nie kocha, nie próbował mnie szukać.
- Ależ bzdura! Dziadek poruszył niebo i ziemię, żeby cię znaleźć! Kazał lensmanowi i
jego ludziom cię szukać w mieście i na stacjach kolejowych. Od kiedy wyjechałeś, nie zaznał
ani chwili spokoju. Telefonował i pisał do twojej mamy, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Wyglądało na to, że Sebastian jej uwierzył.
- Gdzie byłeś przez ten cały czas, Sebastianie?
- W pensjonacie.
- Podejrzewam, że bardzo tęsknisz za dziadkiem.
Pokiwał głową.
- Co powiedział twój ojciec, kiedy wróciliście do domu?
Schylił głowę i nie odpowiedział.
- Chodź - powiedziała. Wzięła go za rękę i poprowadziła do domu. - Kiedy się najesz,
możesz pójść się pobawić z resztą dzieci.
Nie powiedział nic, ale wyglądało na to, że wcale nie miał ochoty się bawić. Jakby nie
miał ochoty absolutnie na nic.
- Spałeś dzisiaj w nocy?
- Trochę.
- W domu przy Eckersbergsgaten?
Pokręcił głową, najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać. Postanowiła zostawić go w
spokoju. Coś go dręczyło i może stanie się bardziej rozmowny, kiedy już coś zje.
Podała mu chleb, masło i wędlinę. Postanowiła zachować masło na specjalne okazje, a to
była specjalna okazja.
Gdy położyła przed nim talerz, bała się przez chwilę, że nie zechce ruszyć jedzenia, choć
z pewnością był głodny. Jego twarz była całkiem zastygła, musiał w sobie skrywać wiele
przykrych doświadczeń.
- Spróbuj coś zjeść, zaraz się lepiej poczujesz.
Ugryzł kawałek chleba i z wielkim trudem go przełknął.
- Nie udało wam się dostać jedzenia?
- Nie próbowaliśmy nic dostać.
- Nie byliście w domu przy Eckersbergsgaten?
- To już nie jest nasz dom.
Elise nic nie rozumiała. Czy Signe mówiła prawdę, gdy twierdziła, że Sjur sprzedał dom,
nie informując jej o tym? Pan Ringstad również to sugerował jakiś czas temu.
- Wróciliście dzisiaj?
- Nie, wczoraj.
- To gdzie spaliście w nocy?
Sebastian nie odpowiedział.
Nie chciała go dręczyć dalszymi pytaniami. Może z czasem, Gdy się wyśpi i naje, zechce
jej powiedzieć coś więcej. Ugryzł jeszcze kawałek chleba, ale wyglądało na to, że jedzenie
rosło mu w ustach.
- Myślę, że powinieneś pójść ze mną na górę i położyć się spać.
Zdziwiła się, gdy bez słowa sprzeciwu jej posłuchał. Pozwoliła mu położyć się w łóżku
Hugo i zasłoniła okno, żeby było mu łatwiej zasnąć. Nachyliła się nad nim i pocałowała go w
policzek.
- Cieszę się, że Signe pozwoliła ci tu zostać. A teraz pójdę zatelefonować do dziadka. Nie
musisz się bać, bo słyszę, że Johan już wrócił.
Gdy wyszła na zewnątrz zobaczyła, że Dagny, Aslaug, Halfdan i Elvira opowiadają coś
wyraźnie zaszokowanemu Johanowi. Hugo i Jensine byli w szkole, ale Dagny opuściła
lekcje, żeby zająć się Aslaug. Nudziło jej się w mieszkaniu majstra i przychodziła do nich
każdego dnia.
Gdy Johan ją zauważył, natychmiast ruszył w jej stronę.
- Czy to prawda, że była tu Signe z Sebastianem?
Pokiwała głową.
- Signe odeszła, ale Sebastian śpi w łóżku Hugo. Długo nic nie jadł i nie spał, jest całkiem
wykończony. Wybierałam się właśnie do Magdy, żeby zatelefonować do pana Ringstada.
Będzie najlepiej, jeśli jak najszybciej tu przyjedzie.
Johan wyglądał na całkiem zdezorientowanego.
- Przyszła tu tylko po to, żeby go u nas zostawić?
- I po to, żeby się ze mną policzyć, jak to ujęła.
- Co takiego? - Johan nie wierzył własnym uszom.
- Nakrzyczała na mnie, powiedziała, że Sjur sprzedał dom z mojej winy, bo go
nastraszyłam, grożąc procesem.
Johana zatkało.
- Sprzedał dom, bo obawiał się procesu? To nie ma za grosz
- Ja też nic z tego nie zrozumiałam, ale nie jestem w stanie nic wyciągnąć z Sebastiana.
- Gdzie ona się udała? Wróci tu jeszcze?
- Nie zdradziła, gdzie się wybiera. Powiedziała tylko, że jeśli nie naprawię szkody, jaką
im wyrządziłam, zmieni moje życie w piekło.
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To najgorsze, co kiedykolwiek słyszałem!
Zniżyła głos, żeby dzieci jej nie usłyszały.
- Sądzę, że ona zwariowała.
- Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Idź do Magdy i zadzwoń po pana Ringstada, a ja
zajmę się w tym czasie dziećmi. Kiedy wrócisz, przejdę się do pana Wang-Olafsena i
opowiem mu o tym, co się wydarzyło.
Pan Ringstad był na szczęście w domu. Pomyślała z ulgą, że życie stało się o wiele
wygodniejsze, od kiedy mogli korzystać z telefonów. W skrócie opowiedziała byłemu
teściowi, co się stało.
Po drugiej stronie zaległa cisza.
- Słyszysz mnie? Czy połączenie jest nie najlepsze?
- Wszystko usłyszałem, Elise, ale jestem tak wstrząśnięty, że nie wiem, co powiedzieć.
Pomyślała, że gdyby usłyszał dokładne słowa Signe, byłby znacznie bardziej
wstrząśnięty.
- Sebastian śpi teraz u nas. Odkarmię go i zadbam o niego najlepiej, jak potrafię. Prawie
się nie odzywa i obawiam się, że musiał przeżyć coś przykrego.
- Przyjadę po niego.
- Może tu zostać przez kilka dni, choć na pewno wolałby pojechać do Ringstad.
- Wiesz, on ubóstwia Pedera, a poza tym Marte też może się nim zajmować. Sądzę, że
wystarczy ci już wrażeń. Poza tym mamy tu znacznie więcej jedzenia niż wy w mieście.
- Spróbuję z nim porozmawiać, kiedy się zbudzi. Może lepiej się poczuje, kiedy się
wreszcie wyśpi.
- Czy wygląda na to, że był bity? - spytał zmartwiony pan Ringstad.
- Nic nie zauważyłam, ale był bardzo blady i wygłodzony.
- Jeśli uda ci się wyciągnąć od niego, co się stało, być może uda nam się ogłosić Signe
niezdolną do sprawowania opieki nad dzieckiem. Byłoby najlepiej, gdyby straciła do niego
prawa rodzicielskie. Masz zaświadczenie od jej lekarza, a ja od naszego.
- Jeśli skłonię Sebastiana do mówienia, mogę się przejść do doktora i opowiedzieć, co
spotkało chłopca.
- To bardzo miło z twojej strony, Elise. Sebastian jest przecież synem kochanki
Emanuela.
- Nie myślę o tym w ten sposób. To tylko dziecko, zaniedbane i nieszczęśliwe dziecko.
- Tak, to hańba. Dziękuję za telefon. Przyjadę do Kristianii niezależnie od tego, czy
Sebastian zechce później ze mną wrócić, czy też zostać z wami.
Gdy wróciła do domu, Johan wybrał się natychmiast do pana Wang-Olafsena, a ona
zakradła się na piętro, żeby sprawdzić, jak się ma Sebastian. Spał niespokojnie, rzucał się na
boki i mówił przez sen. Stanęła w progu i przyglądała mu się z bólem w sercu. Jak matka
mogła traktować swoje własne dziecko w taki sposób?
- Nie! - zawołał przez sen. - Powiem o wszystkim Sjurowi!
Dodał kilka niezrozumiałych słów, wiercąc się niespokojnie
i rozkopując kołdrę. Cały był mokry od potu.
Najwyraźniej miał jakiś koszmar. Co go tak dręczyło? O czym chciał powiedzieć
Sjurowi? I dlaczego był taki zdenerwowany?
Zdaniem Signe to Sjur źle postąpił, sprzedał dom i opuścił ich, ale z koszmaru sennego
Sebastiana wynikało, że mogło być inaczej. Wcale jej to nie dziwiło.
Wyszła po cichu z pokoju i zeszła na dół do dzieci. Dagny spojrzała na nią z
zaciekawieniem.
- Nazwała cię diablicą - zachichotała cicho.
- Signe Bergeseth jest chora. I pamiętaj, co ci powiedziałam, Dagny: nie wolno ci
rozpowiadać innym o tym, co usłyszałaś w tym domu. Rozumiesz?
Dagny pokiwała głową.
- Wiesz, że nie powiem nikomu ani słowa. Bo wtedy nie pozwolicie mi tu więcej
przychodzić.
- Właśnie. Znasz dobrze mnie oraz Johana i wiesz, że jesteśmy przyzwoitymi ludźmi. A
to, co mówią i robią ludzie, którzy tu przychodzą, nie jest twoją sprawą.
Johan wrócił po godzinie. Dzieci wciąż, bawiły się na dworze, a Sebastian spał. Weszli
do kuchni i rozmawiali po cichu.
- Pan Wang-Olafsen był wzburzony. Poprosił, byśmy zrobili wszystko, co się da, by
wyciągnąć z Sebastiana informację o tym, co się wydarzyło. Problem polega na tym, że
władz nie obchodzi to, co mówi dziecko, i zazwyczaj zrzucają wszystko na bujną fantazję.
Nie mamy żadnych dowodów poza bliznami na jego plecach. A na to Signe z pewnością
zdoła wymyślić jakieś wytłumaczenie.
Elise przyjrzała mu się zaniepokojona.
- Czy to znaczy, że uda jej się wywinąć?
- Pan Wang-Olafsen obiecał zrobić wszystko, co w jego mocy. Ma wielu znajomych
prawników. - Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. - Poza tym rozmawialiśmy też o Kri-
stianie. Niepokoi go to, że Kristian dostał wezwanie do wojska w momencie, gdy kraj stoi u
progu wojny
- Ale przecież pisałeś do nich, wyjaśniając jego sytuację.
- Zgodnie z prawem wezwani muszą sami się pilnować. Muszą się zgłosić osobiście, żeby
wprowadzić swoje imię na listę rezerwy. Pan Wang-Olafsen powiedział, że można w ten
sposób opóźnić służbę o trzy lata. To znaczy, że Kristian musi się zameldować w ciągu roku,
jeśli zamierza wrócić do Norwegii.
- Ale przecież nie wiemy, gdzie on jest. Nie mogą go przecież ukarać za to, że nie jest w
stanie wrócić do domu z powodu wojny.
- Zamierzam się zwrócić ponownie do komisji wojskowej.
- Tak będzie najlepiej. Może dzięki temu uniknie nieprzyjemności, gdy wróci do domu.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, okropna myśl przebiegła przez jej głowę. O ile
kiedykolwiek wróci do domu...
Nagle usłyszała odgłos dochodzący z pokoju na piętrze.
-
Zdaje mi się, że Sebastian płacze. Pójdziesz do niego? Johan pokiwał głową i poszedł w
stronę schodów.
Zabolało ją serce. Chłopcy musieli iść na wojnę, a Sebastian był bity przez własną matkę.
Świat potrafił być naprawdę okrutny.
17
Johan podszedł do drzwi sypialni, uchylił je i zajrzał ostrożnie do środka.
Sebastian leżał skulony i spał, płacząc przez sen.
Dlaczego nie wyspał się w nocy? Dziewięciolatek nie powinien zasypiać bez powodu w
środku dnia. Czy to możliwe, że był chory? Pomyślał, że najlepiej będzie dotknąć jego czoła i
sprawdzić, czy nie ma gorączki.
Podszedł po cichu do łóżka. Chłopiec był cały spocony, choć nie miał na sobie żadnych
ubrań. Na dworze zrobiło się przecież chłodniej, a do środka wpadało przez okno świeże,
rześkie powietrze. Sebastian musiał być chory.
Johan nachylił się ostrożnie nad nim i położył dłoń na jego czole. W tej samej chwili
Sebastian zerwał się z krzykiem i rozbudził się w mgnieniu oka. Skulił się pod ścianą i
patrzył na niego z przerażeniem.
Johan uświadomił sobie, że chłopiec nie widzi go dokładnie. Elise zasłoniła okno i
jedyne, co mógł dostrzec, to sylwetka dorosłego mężczyzny.
- To tylko ja, Johan. Chciałem tylko sprawdzić, jak się czujesz. Elise obawiała się, że
możesz być chory. Dotknąłem twojego czoła, żeby sprawdzić, czy nie masz gorączki. -
Usiadł na brzegu łóżka. - Nie chciałem cię przestraszyć. Połóż się z powrotem i spróbuj
jeszcze chwilę pospać, widocznie jest ci to potrzebne.
Sebastian pokręcił głową i wciąż siedział skulony pod ścianą, wyraźnie przestraszony.
- Myślałeś, że jestem kimś innym?
Pokiwał głową.
- To ktoś, kogo się boisz?
Ponownie pokiwał głową.
- Sjur?
- Nie, ktoś inny - odpowiedział drżącym głosem. - Ten, u którego byłem w nocy.
- Ten ktoś zrobił ci coś złego?
- Nie. Ale Sjur będzie zły. I wtedy ją zabije.
Johan był zdezorientowany, ale po chwili zaczął rozumieć, co
próbuje mu powiedzieć Sebastian. Zacisnął mocno zęby. Dlaczego ten chłopiec musiał tyle
cierpieć? Wyciągnął dłoń i pogłaskał go ostrożnie po głowie.
- Teraz już rozumiem, dlaczego się przestraszyłeś, kiedy mnie zobaczyłeś. Ale teraz już
się nie boisz, prawda? Bo już wiesz, że to tylko ja, zgadza się?
Sebastian pokiwał głową.
- Chcesz jeszcze trochę pospać?
-
Nie. Mama może przyjść - powiedział i nagle znów wyglądał na przestraszonego.
Johan zdziwił się. Chłopiec najpierw martwił się, że Sjur będzie zły na Signe, a po chwili
sprawiał wrażenie, jakby się jej bał.
- Możesz zejść ze mną na dół i coś zjeść, ale najpierw znajdziemy dla ciebie świeżą
koszulę. Ty i Hugo jesteście mniej więcej tego samego wzrostu.
Wyjął ze skrzyni odświętną koszulę Hugo, bo innej nie miał, i pomógł Sebastianowi się
ubrać. Zamarł, gdy zobaczył wychudzone ciało dziecka.
Wziął chłopca za rękę i poprowadził na dół. Wiedział, że minie jeszcze dużo czasu,
zanim Sebastian poczuje się bezpieczny, ale trzeba było mu próbować pokazać, że nie
wszyscy ludzie są źli.
Elise przykryła talerz z jedzeniem dla niego, żeby nie wyschło w międzyczasie. Tym
razem Sebastian zjadł wszystko z wielkim apetytem.
Johan usiadł naprzeciwko niego przy stole w nadziei, że uda mu się czegoś jeszcze
dowiedzieć. Elise była w tym czasie na dworze i rozwieszała pranie.
- Elise zadzwoniła do dziadka, który powiedział, że tu przyjedzie. Jeśli chcesz, możesz z
nim pojechać do Ringstad. Ale jeśli wolałbyś zostać tutaj, będziemy się bardzo cieszyli.
Po raz pierwszy w smutnych oczach dziecka pojawił się choć cień radości.
- Dziadek przyjedzie? Mogę wrócić do Pedera?
Johan uśmiechnął się serdecznie.
- Widzę, że Peder to twój bohater.
Sebastian pokiwał głową.
- Tak jak powiedziałem, decyzja należy do ciebie.
- Mama nie odważy się pojechać do dziadka.
Johan nie odpowiedział od razu. Sebastian chciał pojechać do Ringstad, żeby ukryć się
przed własną matką. Pomyślał oburzony, że taka kobieta nie powinna mieć prawa rodzić
dzieci. Gdzie właściwie podziewał się brat Sebastiana? Czy jego też tak traktowała?
Sebastian odwrócił się nagle i spojrzał z przerażeniem na drzwi, jakby się bał, że matka
za chwilę wtargnie do kuchni.
- Myślę, że ona nie wróci, Sebastianie. Powiedziała, gdzie się wybiera?
- Powiedziała, że pojedzie do swoich rodziców.
- W takim razie na pewno wyjechała sama, bo inaczej nie zostawiałaby cię tutaj.
Chłopcu nieco ulżyło, ale nie był do końca przekonany.
Elise weszła do kuchni.
- Już wstałeś, Sebastianie? A ja tu chodziłam na paluszkach, żeby cię nie obudzić -
uśmiechnęła się.
- Johan mnie niechcący obudził.
- Chciałem sprawdzić, czy ma gorączkę, a on nagle otworzy oczy i zobaczył, że stoi nad
nim jakaś wielka, ciemna postać.
Sebastian roześmiał się.
- Było ciemno, nie poznałem cię.
Johan uśmiechnął się i poczuł, jak ogromny ciężar spada mu
z serca. Jeśli Sebastian wciąż potrafił się śmiać, to na pewno sobie jakoś poradzi. Niezależnie
od tego, co mu się przydarzyło. Z uśmiechem skinął głową na Elise.
Elise również się roześmiała.
- Sama bym się przestraszyła! - Podeszła do nich bliżej. - Na pewno dobrze ci
zrobiła kromka chleba z masłem. Widzę, że wszystko zjadłeś.
- Byłem głodny. - Podniósł na nią wzrok. - Johan powiedział, że dziadek przyjedzie.
Chcę pojechać do domu, do Pedera. Mama nie odważy się tam pojechać - dodał prędko.
Johan widział po jej wyrazie twarzy, że również ją to poruszyło, ale nic nie powiedziała.
- Peder na pewno się ucieszy! Było mu bardzo smutno, kiedy wyjechałeś.
- Naprawdę? - zdziwił się Sebastian.
- Oczywiście, jesteś jego najlepszym przyjacielem.
Sebastian zaczerwienił się.
- Naprawdę?
- Pewnie, że tak. Dziadek też się ucieszył, kiedy mu powiedziałam, że jesteś u nas.
Podejrzewam, że Olaug już piecze dla ciebie bułeczki.
Sebastian znowu się roześmiał, ale po chwili spoważniał.
-
Ale co powie Sjur, kiedy się dowie, że spaliśmy u Karstena? Johan poczuł, że musi się
włączyć do rozmowy.
- Nie rozumiemy do końca, co miała na myśli twoja mama, mówiąc, że dom został
sprzedany. Może Sjur wcale nie wie, gdzie jesteście?
- Ale jeśli usłyszy, że mama i... - zamilkł i zacisnął usta.
- Nie przejmuj się tym, co robią dorośli. Te sprawy nie dotyczą dzieci.
Sebastian wlepił wzrok w stół i nie odpowiedział.
Johan zauważył, że Elise przygląda mu się pytającym wzrokiem, ale nie mógł jej teraz
wyjaśnić, o co chodziło.
- Nikogo nie musisz się bać. Ani mamy, ani Sjura. Zostaniesz u nas do czasu, aż
przyjedzie dziadek. Zabierze cię stąd prosto na pociąg, a na miejscu będzie już na was czekał
Andreas.
Usłyszeli na zewnątrz głosy, to Hugo i Jensine wracali ze szkoły. Jensine została na
dworze z dziećmi, ale Hugo wszedł do środka.
- Sebastian? - otworzył szeroko oczy i podbiegł do stołu.
- Przyjechałeś nas odwiedzić? Zostaniesz przez jakiś czas?
Elise uciszyła go.
- Nie musisz tak głośno mówić, Hugo. Słychać cię aż w Vøienvolden. Sebastian zostanie
tu do czasu, aż przyjedzie dziadek i zabierze go do Ringstad.
Hugo był rozczarowany.
- Dlaczego nie może zostać tutaj?
- Chciałbym zostać - powiedział Sebastian. - Ale wiesz, Peder na mnie czeka i nie mogę
go zawieść. Poza tym dziadek zdobył dla mnie miejsce w szkole, a inne dzieci już zaczęły się
uczyć. Ale możemy się pobawić dzisiaj, jeśli chcesz?
Hugo pokiwał głową, ale było widać, że jest mu przykro. Po chwili jednak się rozweselił.
- Dostałem od kolegi z klasy kilka starych magazynów. Chodź ze mną na górę, to ci
pokażę!
Pobiegli do pokoju Hugo, a gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Elise odwróciła się do
Johana.
- Co miał na myśli Sebastian, mówiąc, że Sjur się zezłości, bo spali u Karstena? Kto to
taki?
Johan pokręcił głową.
- Podejrzewam, że Signe mogła być niewierna.
Opowiedział to, co usłyszał od Sebastiana.
- Na Boga, nie robili tego chyba przy nim?
Wzruszył ramionami.
- Nic mnie nie zdziwi, jeśli chodzi o Signe.
- Ależ to straszne! Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś?
- Nie, ale wszystko wskazuje na to, że zobaczył coś, na co dzieci nie powinny patrzeć.
Wiem, że wiele dzieci z tych okolic słyszy czasem pewne odgłosy lub przez przypadek widzi
rodziców robiących coś, co nie jest dla nich zrozumiałe. Tak to już bywa, gdy się mieszka w
takiej ciasnocie. Ale tutaj chodzi o całkiem obcego mężczyznę, to coś zupełnie innego. A
ponieważ był taki przerażony, musiało się wydarzyć coś szczególnego.
- On rozumie więcej, niż mogłoby się nam wydawać.
Johan pokiwał głową.
- Inaczej nie przyszedłby mu do głowy Sjur.
Westchnęła ciężko.
- Ulży mi znacznie, kiedy pan Ringstad zabierze go ze sobą do domu. Chętnie bym go tu
na jakiś czas zatrzymała, bo to słodki, grzeczny i nieśmiały chłopiec, ale boję się, że Signe
może nagle wrócić. Szczególnie po tym, jakimi słowami się ze mną pożegnała.
- Zatrzymamy go w domu do czasu przybycia pana Ringstada. Zanosi się na deszcz i robi
się zimno, nic mu się nie stanie, jeśli posiedzi przez jakiś czas w czterech ścianach.
- Będzie padać? A ja właśnie rozwiesiłam pranie!
18
Kristian szedł ciężko w kierunku domu. Był tak wykończony, że mógłby się położyć na
ziemi tam, gdzie stał, ale nie chciał pokazać gospodarzowi, jak bardzo się zmęczył.
Nie widział przez cały dzień Evelyn i sądził, że gdyby się źle zachowywała, to gospodyni
posłałaby po niego. Miał nadzieję, że wszystko dobrze poszło. Nie wiedział, co by począł,
gdyby nie trafił do gospodarstwa, w którym mieszkali tacy serdeczni ludzie. Musiał wziąć
pracę tam, gdzie mu ją oferowano, bo chciał jak najszybciej wrócić do domu.
Pomyślał, że powinien spróbować popłynąć dalej na południe jakąś łodzią rybacką, ale
wtedy za każdym razem przypominał sobie peryskop, który wypatrzył w morskiej toni i
zmierzający w ich kierunku stalowy, czarny grzbiet. Nie, morze było zbyt niebezpieczne w
tych czasach, szczególnie dla małego dziecka.
Wiedział, że do końca żniw czeka go w gospodarstwie ciężka praca w pocie czoła. Żeby
dobrze wykorzystać dzień, ludzie ruszali w pole jeszcze przed śniadaniem. Mówili, że o tej
porze kosa jest ostrzejsza. Śniadanie podawano o szóstej rano, co oznaczało, że musieli
zrywać się z łóżek przed świtem. Nie wiedział, co zrobiłby z Evelyn, gdyby gospodyni nie
zechciała się nią zająć.
Gospodarz zwolnił kroku i szli teraz obok siebie.
- Nie jesteś raczej nawykły do długiego dnia pracy?
Kristian uśmiechnął się zawstydzony
- Na morzu pracuje się na czterogodzinne zmiany.
Chłop uśmiechnął się.
- A tutaj zmiany są czternastogodzinne, z krótkimi przerwami na jedzenie. - Spoważniał
ponownie. - Ale widzę, że jesteś pracowity i się starasz. Jeśli chcesz, możesz zostać do końca
żniw. Ty i mała możecie liczyć na regularne posiłki i miejsce do spania, a kiedy postanowisz
ruszyć w dalszą drogę, dostaniecie od nas prowiant na kilka dni. Jeśli będziesz pracował tak
szybko, jak dzisiaj, to być może dorzucę do tego kilka koron zapłaty.
Kristian skinął głową z wdzięcznością, bo był tak zmęczony, że nie był w stanie wydobyć
z siebie głosu. Chwile wcześniej o mało nie potknął się o własne nogi.
Szli dalej w milczeniu, dopóki gospodarz nie odezwał się ponownie.
- Żona ma niewielki wózek na dwóch kołach, którego dawniej używała, ale dzieci już z
niego wyrosły i nie jest jej dłużej potrzebny.
Kristian spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Jest stary i podniszczony, ale lepsze to niż nic.
Kristian nie wiedział, co powiedzieć. Chłop nie zamierzał chyba oddać mu wózka?
Powiedział im, że został okradziony, i dobrze wiedzieli, że nie miał czym zapłacić.
- Możesz go zabrać.
Kristian odwrócił się do niego.
- Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem. - Ale nie mam jak za niego zapłacić.
Gospodarz uśmiechnął się lekko.
- Wiem o tym.
Żniwiarze siedzieli wokół stołu i jedli obiad. Podano im kaszę na kwaśnym mleku i
suchary. Nikt się nie odzywał, wszyscy byli zbyt zmęczeni, by rozmawiać. Poza tym w
trakcie jedzenia nie należało mówić, aby okazać Bogu wdzięczność.
Poczuł nagle, że ktoś mu się przygląda, i gdy się odwrócił w kierunku drzwi do salonu,
zobaczył, że wpatruje się w niego żona gospodarza. Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały,
kobieta zalała się rumieńcem i odwróciła wzrok.
Poczuł się wyjątkowo dumny z siebie. Ze wszystkich mężczyzn siedzących wokół stołu,
ona patrzyła właśnie na niego, nie tyle z ciekawości, co z wyraźnym zainteresowaniem.
Mężczyzna zawsze potrafił to zauważyć.
W tej samej chwili zauważył spojrzenie młodego żniwiarza, który w ciągu dnia wiele
razy spoglądał na niego spode łba. Gdy w środku dnia szli do domu na kawę, podszedł do
Kristiana i wypytywał go w niezwykle irytujący sposób. Coś w jego tonie zdradzało nie tylko
ciekawość, ale i niechęć. Nie pojmował, co mężczyzna mógł mieć przeciwko niemu, bo nie
był jedynym najemnikiem w gospodarstwie. Czy to tylko dlatego, że nie pochodził z Jæren?
Czyżby nie przepadał za obcymi?
Mężczyzna spojrzał na młodą gospodynię, a następnie ponownie na Kristiana. Czyżby
zauważył, że mu się przyglądała i oblała się rumieńcem, gdy ich oczy się spotkały?
Nie odważył się popatrzyć na nią przez całą resztę posiłku. Kiedy tylko skończyli jeść,
wziął Evelyn z salonu, gdzie bawiła się z pozostałymi dziećmi i zabrał ją ze sobą na plażę.
Być może powinien był ją zanieść do łóżka, ale letni wieczór był niezwykle piękny, a on nie
miał okazji spędzić z nią ani chwili od czasu, gdy przybyli do gospodarstwa.
Morze było błękitne i spokojne, a promienie zachodzącego słońca odbijały się pięknie w
tafli wody. Jakie to niezwykłe, że morze mogło mieć dwie odmienne twarze. Widział je w
trakcie sztormu, gdy dudniące i spienione fale wdzierały się na ląd i rozbijały o głazy na
brzegu. Było wtedy potężne i przerażające. Wprost nieprawdopodobne, że to samo morze
rozpościerało się teraz przed nim spokojne i skąpane w promieniach słońca.
Przypomniał sobie nagle łódź podwodną i wzdrygnął się.
Każdego dnia ktoś tracił życie z powodu sterowanej przez ludzi bestii, która kryła się w
toni morskiej i w każdej chwili mogła się pojawić pomiędzy falami niczym grzbiet
wieloryba. Czyż na świecie nie było już wystarczająco dużo niebezpieczeństw?
Nie miał ochoty wstępować do wojska, kiedy wróci w końcu do domu, ale nie było
żadnego sposobu, żeby tego uniknąć. Wszyscy mieli obowiązek bronić kobiet, dzieci i
ojczyzny, a gdy patrzył na małą Evelyn wiedział, że nie ma wyboru. Mimo to rozumiał tych,
którzy potrafili uciąć sobie palec, żeby uniknąć wojska. Nie dlatego, że się bali wojny, ale
dlatego, że pod ich nieobecność rodzina nie miałaby z czego żyć. W czym to pomoże, jeśli
obronią bliskich od kul nieprzyjaciela, skoro ci i tak umrą z głodu?
Usiadł na kamieniu i posadził sobie Evelyn na kolanie.
- Zobacz, jak pięknie lśni woda!
Spojrzała bez słowa na morze.
- Gdzie jest mama? - spytała nagle.
- W Ameryce. Nie mogła z nami wyjechać, ale może później do nas przyjedzie.
- Jutro?
- Nie, jutro nie. Dopiero kiedy dotrzemy do Kristianii i pobędziemy tam przez jakiś
czas.
Pomyślał, że lepiej było skłamać, niż ją unieszczęśliwić, mówiąc prawdę. Poza tym nie
było wykluczone, że Eleonore postanowi przypłynąć do Norwegii, gdy skończy się wojna, a
ona zostanie wypuszczona z więzienia.
Przytuliła się do niego mocno.
- Jesteś zmęczona?
Pokiwała głową.
- Mam cię zanieść do domu, żebyś mogła się położyć spać?
Pokręciła głową.
- Nie. Evelyn z tatą.
Poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu, i przytulił ją mocniej.
Usłyszał głosy za plecami i odwrócił głowę. Szła do nich młoda gospodyni i niosła coś,
ale nie widział, co to było.
Ucieszył się na jej widok, ale równocześnie zaniepokoił się. Nie trzeba było wiele, żeby
ludzie zaczęli plotkować, a gdyby gospodarz się o czymś dowiedział, mógłby zechcieć
wyrzucić Kristiana z gospodarstwa. Ciekawski żniwiarz z pewnością był zdolny do
rozpowiadania złośliwych plotek.
- Przyniosłam obiad dla małej. Mąż powiedział mi, że wyszliście na spacer.
Kristian pomyślał, że skoro to sam gospodarz ją tu przysłał, to nie musiał się o nic
martwić.
Usiadła obok niego i podała Evelyn talerzyk z pokrojonymi w kostki kawałkami chleba z
masłem.
- Smacznego.
Evelyn jadła łapczywie jeden kawałek za drugim i prędko opróżniła talerz. Uśmiechnęła
się do gospodyni.
- Więcej.
Kobieta roześmiała się, ale Kristian upomniał małą.
- Tak się nie mówi, Evelyn. Powiedz dziękuję.
Evelyn pochyliła głowę i zawstydziła się.
- Dziękuję.
Gospodyni podniosła się.
- Przyniosę więcej. Dobrze jest wyjść na chwilę z domu, wieczór jest taki piękny - dodała
i rozejrzała się. - Tu w Jæren rzadko jest tak spokojnie. - Stała przez chwilę w milczeniu. -
Nie jestem stąd. Kiedy nadchodzą jesienne sztormy, to strasznie się boję. Szczególnie kiedy
morze huczy, a wiatr otwiera okna w domu.
- Zamilkła i spojrzała na morze. - Sztorm sprawia, że cała ziemia dudni, a dom trzeszczy
głośno. Świat się wtedy kurczy i staje się pogrążonym w mroku pokojem, w którym
siedzimy, spoglądając na siebie nawzajem przerażonym wzrokiem.
Roześmiała się nagle zawstydzona swoją niespodziewaną otwartością.
Kristian się nie śmiał.
- Dziwnie musi być w trakcie sztormu na lądzie. Sam przeżyłem go tylko na morzu.
Spojrzała na niego, zaczerwieniła się, odwróciła na pięcie i poszła prędko w kierunku
domu.
Biedaczka, pomyślał. Nie była stąd i najwyraźniej nie zawsze podobało jej się życie w
tym miejscu.
Gdy wróciła, podniósł się z kamienia. Miał przeczucie, że ktoś ich obserwuje, i
przestraszył się, że kobieta zechce znów obok niego usiąść.
Schyliła się i podała Evelyn talerz z chlebem.
- To jasne, że mała musi się najeść do syta. A w kuchni czeka na nią szklanka ciepłego
mleka. Przygotowałam dla was pokój na poddaszu.
- Dziękuję. W takim razie będzie chyba najlepiej, jeśli zaniosę Evelyn do łóżka. Jest już
zmęczona, ale bardzo chciałem jej pokazać słońce odbijające się na powierzchni morza.
Spojrzała na niego z jakąś osobliwą tęsknotą w oczach.
- To ciekawe, że tak to widzisz - powiedziała cicho.
Poszli z powrotem w milczeniu, a on rozglądał się po okolicy.
- Tu w Jæren najpiękniejsze jest niebo - odezwała się nagle.
Spojrzał na nią.
- Zdaje mi się, że nie przepadasz za torfowiskami?
Pokręciła głową.
- Boję się ich tak samo jak morza.
Zauważył nagle męską sylwetkę znikającą pomiędzy domem i stodołą. Nie zauważył
wcześniej tej osoby, która najwyraźniej stała tam do tej pory bez ruchu.
Czy mógł to być ciekawski żniwiarz?
19
Pokój na poddaszu był mały i tak niski, że musiał się schylać, żeby nie uderzyć głową w
jedną z belek. Na poddasze wchodziło się po drabinie i nie miał odwagi pozwolić Evelyn
wspiąć się po niej samodzielnie. Pomieszczenie było zazwyczaj wykorzystywane do
przechowywania sucharów, zboża, wełny i wielu innych rzeczy, ale w trakcie żniw
potrzebowali wielu dodatkowych miejsc do spania. Część służby spała w pokoju obok
kuchni, a najemnicy musieli się pomieścić razem na ciasnym poddaszu.
Oznaczało to, że Kristian musiał spać w tym samym pomieszczeniu, co ciekawski
żniwiarz, i wcale mu się to nie podobało. Dowiedział się, że mężczyzna nazywał się Johan
Persson, a jego rodzina pochodziła ze Szwecji. Opuścili Kristianię w trakcie niepokojów
towarzyszących rozwiązaniu unii w 1905 roku i wyjechali do Jæren, gdzie mieli nadzieję
prowadzić spokojne życie.
Kristian starał się go ignorować, zachowywać się grzecznie i przyzwoicie oraz trzymać
się w miarę możliwości z daleka od młodej gospodyni.
Gdy przyszli do domu pierwszego wieczoru, a Evelyn piła swoje mleko, Persson wszedł
do kuchni i z ponurą miną wodził gniewnym spojrzeniem od Kristiana do gospodyni i z po-
wrotem. Kristian ukłonił mu się i próbował zacząć rozmowę, ale mężczyzna nie był
zainteresowany konwersacją. Mruknął tylko coś w odpowiedzi i wyszedł.
Kristian rzucił okiem na gospodynię, która wzruszyła tylko ramionami, zdradzając
wyrazem twarzy, że również ona nie przepadała szczególnie za Johnem Perssonem.
Rozebrał Evelyn i położył ją do łóżka. Następnie legł obok niej w ubraniu, zbyt
zmęczony, żeby je z siebie zdjąć.
Obudziły go głosy dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia. Na zewnątrz było już
ciemno, musiał być środek nocy.
- Gospodarza interesują tylko krowy i kury. Musi być całkiem ślepy i głuchy - powiedział
ktoś niskim głosem. - Gospodyni czerwieni się za każdym razem, gdy on na nią patrzy.
- Pewnie znudził jej się starzec i tęskni do młodego ciała.
- Ten drugi zaśmiał się cicho. - Mogła sobie przecież wziąć ciebie albo mnie.
- Gdzie tam, musiałbyś się zachowywać, jak ten obcy: kłaniać się, dziękować i
pokazywać miejskie maniery.
- Kłaniać się? - roześmiał się drugi mężczyzna.
Rozbrzmiało nagle kilka uderzeń w podłogę. Gadanie najwyraźniej obudziło kogoś w
sypialni na dole. W pomieszczeniu obok zapadła wreszcie cisza.
Kristian westchnął. Zastanawiał się, jak długo zdoła się utrzymać w gospodarstwie, jeśli
inni najemnicy zwrócą się przeciwko niemu, nie mówiąc już nawet o sytuacji, w której
również służba stanie mu się niechętna.
Obudził się przed piątą rano i wysunął się ostrożnie z łóżka, żeby nie obudzić Evelyn.
Gospodyni zobowiązała się po nią przyjść, kiedy mała wstanie.
Obawiał się spotkania z mężczyznami, którzy rozmawiali w nocy na jego temat.
Obaj otworzyli oczy i spojrzeli na niego z niechęcią, ale byli tak zmęczeni, że
natychmiast ponownie zasnęli.
Kiedy zszedł do kuchni, kobieta zdążyła już napalić w piecu i nastawić dzbanek z kawą.
Na stole leżał pokrojony w plastry chleb, margaryna, ser oraz dzbanek z mlekiem. Ukłonił się
krótko i miał nadzieję, że żniwiarze nie zejdą jeszcze przez jakiś czas z poddasza.
- Dobrze spałeś?
- Tak, dziękuję. - Usiadł przy stole i zaczął od razu smarować kilka kromek chleba.
Chciał wyjść na pole jak najwcześniej, żeby nie być zmuszonym do jedzenia wraz z innymi.
- Słyszałam, od babki, że w nocy były jakieś hałasy na poddaszu?
- Ach tak? Evelyn spała przez całą noc, ani razu się nie zbudziła.
- Nie chodziło jej o małą, tylko o dwóch pracowników, którzy śpią w pokoju
przechodnim.
Podeszła do niego i nalała mu kawy do filiżanki.
Starał się na nią nie patrzeć.
- Nic nie słyszałem.
Pomyślał, że nie może plotkować, bo w ten sposób tylko wzbudzi jeszcze więcej niechęci
wśród żniwiarzy. Podziękował i wypił łyk gorącej, świeżo zaparzonej kawy. Dobrze na niego
podziałała, nie tylko dlatego, że był wczesny poranek, ale też przez to, że nie wyspał się za
bardzo tej nocy.
- Na dworze jest rosa, będzie łatwiej kosić.
- Słyszałem o tym wczoraj i dlatego wstałem wcześniej.
Roześmiała się.
- Nie wszyscy są tacy obowiązkowi, często muszę wołać wiele razy, zanim dwaj
pozostali najemnicy podniosą się z łóżek.
Nie odpowiedział.
- Nie martw się o małą, ubiorę ją i nakarmię, a później może się bawić z Ellingiem i
Bjørnem.
Tym razem musiał podnieść wzrok.
- To naprawdę zbyt wiele. Jesteś gospodynią, masz wystarczająco dużo na głowie. Nie
pojmuję, jak sobie z tym wszystkim radzisz, skoro równocześnie musisz gotować dla tylu
ludzi i na dodatek zajmować się starszeństwem.
- To fakt, mam sporo zajęć. Do tego muszę się również zajmować stodołą i pomagać przy
zbieraniu torfu.
Uśmiechnął się.
- Jestem chłopakiem z miasta i niewiele wiem o pracach gospodarskich, ale widzę, że nie
tylko pracownicy fabryk mają długie dni.
- A o nich coś wiesz?
Pokiwał głową.
- Mój ojciec pracował w fabryce żagli, a matka w przędzalni. Byli w pracy po dwanaście
godzin dziennie, a czasem i czternaście, jeśli kierownik im kazał. Kiedy matka wracała do
domu, musiała się na dodatek zajmować prowadzeniem domu.
- I ty mówisz, że to ja mam dużo zajęć? Moje obowiązki są zróżnicowane, a pracownicy
fabryk muszą przecież stać przez cały dzień przy jednej maszynie. Twoi rodzice jeszcze żyją?
- Nie, ojciec umarł przed dziesięcioma laty, a matka kilka lat po nim, na gruźlicę.
Bał się, że zechce go spytać, na co umarł jego ojciec, ale nie zrobiła tego.
- To nie najgorzej, że twoja jedna siostra jest pisarką, a druga wyszła za majstra
przędzalni, skoro nie pochodzicie z zamożnej rodziny - stwierdziła.
Poczuł, że się czerwieni. Jak mógł być tak głupi, żeby chwalić się Elise i Hildą!
Drzwi otworzyły się, a do środka wkroczyli pozostali dwaj najemnicy.
Kristian posmarował kolejną kromkę chleba i napił się kawy, mając nadzieję, że nie
zauważyli jego rumieńca ani nie słyszeli ich rozmowy. Żadne z nich nie powiedziało nic
niewłaściwego, ale ludzie tu na zachodzie kraju nie zwykli opowiadać o sobie, jeśli nie
zostali do tego zmuszeni. Byli małomówni i rzadko dzielili się z innymi swoimi radościami i
smutkami. Może wynikało to z ich pracowitości. Brakowało im sił, żeby zajmować się czym-
kolwiek innym niż walką o przetrwanie.
Kiedyś też był taki. Sam nie wiedział, kiedy zaczął się zmieniać. Elise powiedziała
kiedyś, że stał się o wiele szczęśliwszy po tym, jak wprowadzili się do mieszkania majstra,
ale nie mógł tego pojąć. Zawsze lubił Johana i nie spodobało mu się, gdy wyszła za
Emanuela. Ale zareagował negatywnie również wtedy, gdy zeszła się później z Johanem.
To pewnie Eleonore nauczyła go większej otwartości. Amerykanie byli całkiem inni z
charakteru niż Norwegowie.
Skinął głową w kierunku mężczyzn, ale oni nie odpowiedzieli mu, usiedli tylko przy stole
zmęczeni i marudni.
Kobieta nalała im kawy, ale również się nie odezwała. Na pewno dobrze wiedziała, że nie
miało to żadnego sensu. W tej samej chwili do kuchni wszedł gospodarz i dwóch
pracowników gospodarstwa.
Gospodarz zwrócił się do niego.
- No i jak? Wyspałeś się w nocy?
Kristian uśmiechnął się.
- Tak, dziękuję, choć nie przywykłem do spania na poddaszu.
Chłop roześmiał się.
- Zaczekaj tylko kilka dni, to przywykniesz.
Nie rozmawiali więcej, wszyscy najedli się, wypili kawę i wstali, by udać się do pracy.
Gospodarz szedł obok niego, gdy zmierzali na pole.
- Zastanowiłem się i postanowiłem, że będziesz dostawał pięć koron dziennie. To tyle
samo, ile ja dostaję za ładunek torfu. Jeden dzień na polu jest warty mniej więcej tyle samo,
co dzień na torfowisku.
Kristian zaniemówił. Nie spodziewał się, że mógłby zarobić tak wiele. Rzucił okiem na
gospodarza.
- Wykopywanie torfu musi być strasznie męczące.
Chłop pokiwał głową.
- Najpierw trzeba zdjąć z góry trawę i mech, a później podzielić torf na rzędy, a później
podważać pojedyncze kostki łopatą. Największy problem jest z korzeniami. Niektóre są tak
duże, że cały dzień schodzi na usuwaniu ich.
-
A później sprzedajesz torf? Ten, którego sami nie potrzebujecie na opał?
Chłop ponownie pokiwał głową.
Obaj szli dalej w milczeniu, ale Kristian zauważył, że najemnicy dwukrotnie odwrócili
się i przyglądali im się z zaciekawieniem. Zastanawiał się, czy oni również dostają po pięć
koron dziennie, ale coś mu podpowiadało, że tak nie było. Po pierwsze słyszał, jak
poprzedniego dnia gospodarz upominał ich dwukrotnie za to, że robili sobie dodatkowe
przerwy w pracy. Poza tym zauważył, że zarówno chłop, jak i jego żona, nie przepadali
szczególnie za mężczyznami. Nic dziwnego, byli przecież tacy marudni i niesympatyczni. W
dodatku budzili właścicieli swoim nocnym gadaniem.
O dziewiątej przyszła pora na śniadanie. Pracowali w polu już od trzech godzin, a
Kristiana strasznie bolały plecy. Starał się kosić z taką samą prędkością, jak gospodarz, ale
zauważył, że pozostali mężczyźni starali się trzymać za plecami chłopa, żeby móc się obijać
przy każdej możliwej okazji.
Dobrze było wrócić do kuchni i móc na chwilę usiąść. Gospodyni podała kaszę gryczaną
z kwaśnym mlekiem, która smakowała mu bardziej niż ta, którą zwykła gotować Elise.
Kobieta zatrzymała się przy nim.
- Dziewczynka już zjadła i bawi się z Ellingiem i Bjørnem. Pilnuje ich teraz babcia, która
bardzo polubiła twoją córkę.
Kristian uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Proszę powiedzieć, jeśli będzie sprawiała kłopot.
- Nie martw się o to, babka bardzo lubi dzieci.
Gdy już zjedli i mieli iść z powrotem na pole, gospodarz musiał się udać najpierw po coś
do składziku. Kristian poszedł więc wraz z dwoma mężczyznami.
- No i co? - szturchnął go Johan Persson. - Podoba ci się gospodyni?
- Jest bardzo miła. Mało kto zechciałby się w samym środku żniw zajmować cudzym
dzieckiem.
- Wiesz, to dlatego, że wpadłeś jej w oko.
Kristian się zdenerwował.
- Co za bzdury!
- Bzdury? Nie widziałeś, jak ci się przygląda?
Kristian pokręcił głową.
- Nie.
- A jak wczoraj poszła za tobą na plażę, to też nie zauważyłeś?
- Przyniosła tylko jedzenie dla dziecka.
Roześmiali się obaj, głośno i szyderczo.
- Ach tak, to ze względu na dziecko tam poszła! A my już myśleliśmy, że urządziliście
tam sobie małą schadzkę.
Kristian nie odpowiedział. Nie powinien był się z nimi wdawać w rozmowę, bo nie było z
tego żadnego pożytku.
- A co gospodarz sądzi o tym, że jego żona przymila się do ciebie? Czyży tego nie
zauważył?
Kristian wciąż nie odpowiadał.
Nagle Szwed zatrzymał się i szarpnął go za poły koszuli. Był o głowę wyższy od niego i
niezwykle silny. Spojrzał mu złowrogo w oczy.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię?
- Tak - odparł Kristian, starając się zachować spokój. - Powiedziałem już, że to bzdury, i
dalej tak twierdzę.
Mężczyzna popchnął go z całej siły, a Kristian stracił równowagę i padł jak długi.
Obaj żniwiarze zanieśli się głośnym śmiechem i wyszczerzeni pomaszerowali na pole.
Kristian podniósł się i poszedł za nimi, zaciskając zęby ze złości. Nie zamierzał tolerować
takiego zachowania!
Usłyszał za plecami kroki i odwrócił się. Gospodarz nadbiegł, gdy zobaczył, co się stało.
Wyglądał na zdenerwowanego.
Pomógł mu wstać.
- Co tu się dzieje? Czego oni od ciebie chcą?
- Nie wiem, chyba nie lubią obcych.
- Sami są przecież obcy. Musi chodzić o coś innego. Powiedzieli coś?
- Próbowali mnie sprowokować, nie wiem dlaczego. Już wczoraj to zauważyłem, patrzyli
na mnie bykiem od samego początku.
Chłop pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Szatańskie pomioty! - mruknął pod nosem.
Przez resztę dnia bolała go noga, ale starał się to ukryć. Nie chciał dawać im powodów do
radości, pokazując, że coś mu się stało przy upadku. Gdy w okolicach południa szli na
posiłek, trzymał się jak najdalej od nich, podobnie w porze obiadowej. W trakcie poobiedniej
przerwy zabrał Evelyn ze sobą na poddasze i został tam do czasu, aż trzeba było wracać na
pole.
Zauważył, że żona gospodarza bez przerwy na niego zerka w trakcie posiłków, ale udał,
że tego nie widzi. Gdy skończyli pracę i udali się do domu na spoczynek, kobieta stanęła w
drzwiach i przyjrzała mu się zmartwiona.
- Boli cię noga - stwierdziła. - Mąż powiedział mi, co się stało.
- To nic takiego - mruknął, nie patrząc na nią.
- Są o ciebie zazdrośni. Jesteś pracowity i na pewno mógłbyś mieć każdą kobietę. A z
takimi obdartusami i awanturnikami jak oni nikt nie zechciałby być.
Najwyraźniej nie miała na ich temat najlepszego zdania. Posłał jej przelotny uśmiech i
wszedł do środka.
Tej nocy obaj mężczyźni postanowili nie dać mu spokoju. Kristian położył się spać w
koszuli i rajstopach, nie ze zmęczenia, ale dlatego, że spodziewał się kłopotów. Być może
będzie zmuszony zerwać się szybko z łóżka. Nogawki spodni były jednak tak brudne, że
musiał je zdjąć przed wejściem do łóżka. Ponieważ nie miał czasu zabrać swoich rzeczy z
Nowego Jorku, miał tylko te ubrania, w których chodził. Nie było go też stać na zakup ubrań
roboczych.
Drzwi między pokojami na poddaszu nie dało się zamknąć. Gdy wsunął się do łóżka, w
którym już od dłuższego czasu spała Evelyn, zauważył, że drzwi lekko się uchyliły. Zmusił
się do zachowania spokoju i przyglądał się wąskiej strużce światła wdzierającej się z
sąsiedniego pomieszczenia. Nie było tam okna, więc musieli najwyraźniej zapalić świecę lub
lampę olejną.
Zobaczył, że przez szparę w drzwiach wpadło do środka coś, co wyglądało, jak zwinięty
kawałek papieru.
Leżał bez ruchu. Albo napisali na kartce jakieś przekleństwa, albo nic na niej nie było, a
oni próbowali go po prostu wywabić z łóżka.
Szpara w drzwiach powiększyła się, a on usłyszał dochodzący z drugiej strony zduszony
śmiech. Próbował niespostrzeżenie zobaczyć, co się działo, ale nie chciał zdradzać, że nie śpi.
Zamiast tego zaczął wydawać z siebie ciche chrapnięcia, żeby dać im zrozumienia, że spał.
Pytanie, jak daleko zamierzali się posunąć, żeby go obudzić.
Nagle jednak otworzył szeroko oczy. W uchylonych drzwiach pojawiła się świeca stojąca
na niewielkim, płaskim lichtarzyku. Popychali świecę głębiej do środka jakimś podłużnym,
ciemnym przedmiotem. Tuż obok świecy leżał zwinięty kawałek papieru.
Patrzył na tą scenę z przerażeniem gotowy, by się zerwać. Czyżby obaj poszaleli? Musieli
chyba wiedzieć, że papier mógł się w każdej chwili zapalić, a w całym domu mógł
wybuchnąć pożar!
Długi, ciemny przedmiot popychał świecę coraz dalej i w następnej chwili wydarzyło się
właśnie to, czego się najbardziej obawiał. Świeca zbliżyła się do kartki, która zapłonęła w
ciągu ułamku sekundy.
Zerwał się z łóżka, złapał za pierwszy kawałek materiału, jaki miał pod ręką, i zaczął
gasić ogień. Po chwili było już po wszystkim.
Otworzył gwałtownie drzwi.
- Co, u diabła...! - Nie powiedział nic więcej. Pokój był pogrążony w ciemnościach.
Światło księżyca wpadało do środka przez okienko w jego części poddasza. Tak jak się
spodziewał, nikt nie stał w drzwiach. W tej samej chwili usłyszał odgłos odpalanej zapałki i
gdy została zapalona świeca zobaczył, że obaj mężczyźni leżeli w łóżkach. Na podłodze nie
leżał też żaden pręt.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz? - spytał gniewnie jeden z nich. - Nie możemy się nawet
spokojnie wyspać?
- Czy rozumiecie, że mogliście wywołać pożar? - Był taki wściekły, że jego głos grzmiał.
- Gdybym nie był na nogach, spalilibyście cały dom!
- Co ty gadasz, człowieku?
- Nie udawaj. Myślisz, że nie wiem, co się stało?
Usłyszeli dochodzące z dołu głosy, otworzyły się drzwi i chwilę później wszedł na górę
gospodarz z lampą w ręku.
- Co tu się wyprawia? - spytał zdenerwowany.
- Nie wiemy. Obcy nagle tu wszedł i zaczął krzyczeć coś o pożarze.
- O pożarze? - przestraszył się chłop i poświecił lampą po całym pomieszczeniu.
Następnie wszedł do sąsiedniego pokoju, a światło padło na podłogę.
- Co to jest? - spytał i podniósł rzecz, którą Kristian zgasił pożar. Teraz pojął, że były to
jego spodnie. Ich oczom ukazał się lichtarzyk ze świecą.
Gospodarz odwrócił się do niego.
- Zapomniałeś zdmuchnąć świecę przed snem?
W jego głosie pobrzmiewał wyrzut.
- Nie paliłem żadnej świecy. Na dworze było jeszcze jasno, kiedy się kładłem spać.
Chłop schylił się i podniósł resztki spalonej kartki.
- Co to jest i dlaczego postawiłeś lichtarzyk na podłodze?
- To nie ja go tam postawiłem, został tu wepchnięty przez szparę w drzwiach.
- Ale ten świecznik przynależy do tego pomieszczenia, od zawsze tutaj stoi. Jak to: został
tu wepchnięty?
- Leżałem i nie mogłem spać. Zobaczyłem, jak uchylają się drzwi i ktoś wrzuca do środka
zwiniętą kartkę. Udałem, że śpię, żeby się przekonać, czego ode mnie chcą. Chwilę później
świeca została wepchnięta do środka za pomocą jakiegoś długiego pręta. Papier się zapalił, a
ja ugasiłem go za pomocą moich spodni. Gdybym spał, mogłoby dojść do tragedii.
Gospodarz odwrócił się do żniwiarzy.
- Co macie do powiedzenia?
- To najgłupsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałem - odparł jeden z nich. - Dlaczego
mielibyśmy zrobić coś takiego? Gdyby dom się spalił, to my też byśmy spłonęli!
- Słyszałem, jak chrapał - wyjaśnił drugi. - Przez szparę w drzwiach zobaczyłem światło
świecy. Domyśliłem się, że musiał zapomnieć ją zdmuchnąć i zrobiłem się niespokojny.
Chłop mruknął w odpowiedzi, rozejrzał się jeszcze raz po podłodze, być może szukając
przedmiotu, za pomocą którego miał tam zostać wepchnięty lichtarzyk, ale nic nie znalazł. W
końcu odwrócił się i poszedł w kierunku schodów.
- Pamiętaj, by gasić świecę, i nie hałasujcie więcej, musimy rano wcześnie wstać.
Kristian położył się z powrotem, ale serce waliło mu ze zdenerwowania. Co oni sobie
myśleli? Uciec po schodach, gdy wybuchnie prawdziwy pożar i pozwolić jemu oraz Evelyn
zginąć w płomieniach? A co ze służbą śpiącą w drugiej części domu? A co z
gospodarstwem? Pokręcił głową z niedowierzaniem. Ci dwaj musieli być szaleni!
Po tym wszystkim nie był w stanie ponownie zasnąć. Dopiero gdy zaczynało się nieco
przejaśniać, zdrzemnął się na krótko. Obudziły go dochodzące z kuchni odgłosy. Chwile
później gospodyni zawołała, że czas wstawać.
Gospodarz siedział już przy stole, był niezadowolony i zamyślony.
Kristian usiadł po cichu, przywitał się z gospodynią i zaczął smarować kromkę chleba.
Coś podpowiadało mu, że powinien zostawić gospodarza w spokoju i nie zawracać mu bez
potrzeby głowy.
Nagle chłop spojrzał na niego ponuro i złowrogo. Zaraz mnie przegoni z gospodarstwa,
pomyślał Kristian, ale ku jego ogromnemu zaskoczeniu gospodarz powiedział: - Wierzę ci.
Ci dwaj dranie muszą stąd zniknąć! - Wstał ciężko od stołu i wyszedł powolnym krokiem z
kuchni, jeszcze bardziej przygarbiony niż zwykle.
Chwilę później Kristian usłyszał skrzypienie schodów prowadzących na poddasze.
Dobiegły ich po chwili donośne, zdenerwowane głosy.
Wymienili z gospodynią spojrzenia.
- Teraz to im się dostanie - powiedziała przestraszona.
- Opowiedział ci, co się wydarzyło w nocy?
Pokiwała głową.
- Obawiałam się od pierwszego dnia, kiedy się tu pojawili. Jest w nich coś takiego, co
budzi we mnie niepokój. Nie wierzę, że postawiłbyś świecę na podłodze i zapomniał ją
zdmuchnąć.
- Dziękuję - mruknął.
Usłyszeli energiczne kroki na schodach i nagle obaj najemnicy wpadli do kuchni
czerwoni na twarzach i gotujący się ze złości.
John Persson zwrócił się do niego.
- Jeszcze tego pożałujesz, obcy! Zaczekaj tylko, aż ruszysz w drogę do domu!
Splunął na podłogę, a następnie obaj wyszli z domu i zniknęli w porannej mgle.
20
Signe westchnęła ciężko, przełożyła walizkę do drugiej ręki i zaczęła
pokonywać
ostatnie wzniesienie.
Zaczęło nieco padać, a ona nie miała parasola ani płaszcza, który nadawałby się na
deszczową pogodę.
Niech tylko matka i ojciec usłyszą, co ją spotkało! Nie będą mogli uwierzyć własnym
uszom. Matka będzie tak oburzona, że wybaczy jej sprzedaż mieszkania. Ojciec miał wysoko
postawionych przyjaciół w Kongsvinger i Kristianii, na pewno uda mu się znaleźć dobrego
prawnika, który zdoła wygonić Sjura i jego kochankę z nowego domu. Sjur będzie zmuszony
sprzedać dom i oddać jej pieniądze. Signe kupi sobie wtedy ekskluzywny apartament we
Frogner lub w Homansbyen, wyposażony meblami podobnymi do tych, jakie mieli nowi
właściciele domu z Eckersbergsgaten. Planowała żyć od tej pory jako zamożna rozwódka,
której pożądają młodzi mężczyźni i której zazdroszczą wszystkie kobiety. Boże, jak
wspaniale mogło być od tej pory! Humor od razu jej się poprawił.
W końcu dotarła do furtki, zdjęła haczyk i spojrzała w kierunku podwórza. Co dziwne,
nikogo nie zobaczyła, być może trwała popołudniowa drzemka. Już od tak dawna nie
mieszkała w domu, że nie pamiętała nawet, kiedy podawano posiłki.
Pociągnęła za sobą walizkę przez ten ostatni odcinek drogi. To, że przyszła o własnych
siłach aż z dworca, na pewno zrobi na nich wrażenie. Matka pewnie będzie miała w oczach
łzy ze współczucia.
Otworzyła drzwi frontowe i zawołała.
- Matko! Ojcze! To ja!
Usłyszała, jak na piętrze otwierają się drzwi i ktoś wychodzi
na długi korytarz powolnym krokiem. To musiał być ojciec, bo matka chodziła o wiele
wolniej.
Odwiesiła na wieszak mokry płaszcz, zdjęła kapelusz oraz zabłocone buty.
Ojciec chciał zrobić ze Stangerud nowoczesną posiadłość. Wybudował swój własny
generator i zainstalował w całym domu elektryczność już kilka lat wcześniej. Wymienił małe
okna na duże, zakupił kamienne piece. Weranda została przebudowana tak, żeby móc w
ciepłe, letnie wieczory pomieścić większą liczbę gości. Lubili przesiadywać tam wieczorami.
Matka zawsze zastawiała mały stolik przy drzwiach na werandę ciastkami i owocami, żeby
każdy mógł się poczęstować. Kiedy się zastanowiła stwierdziła, że dobrze jej było w domu,
przynajmniej do czasu, gdy matka zaczęła podupadać na zdrowiu. Często robili przyjęcia, a
goście przybywali do nich latem oraz w okresie świątecznym.
- Ojcze?
Najwyraźniej jej nie usłyszał, bo nie zszedł na dół. Teraz na piętrze zrobiło się cicho,
ojciec prawdopodobnie poszedł do sypialni, żeby się położyć. Musiała więc poczekać do
czasu, aż ich drzemka dobiegnie końca. Postanowiła w tym czasie pójść do kuchni i
przygotować sobie coś do jedzenia.
Kuchnia była przestronna, stał w niej podłużny stół, a na ścianach wisiały długie półki do
naczyń wypełnione piękną, wzorzystą porcelaną.
Gdzie też podziewała się Hanna? Czyżby była zmuszona sama przygotować sobie coś do
jedzenia? Tu, w jej własnym domu? Może Hanna również spała? Co za lenistwo! Musiała
powiedzieć matce, że nie należy tak rozpieszczać służby. Pomoc do
mowa w mieście musiała pracować od szóstej rano do czasu, aż gospodarze się położyli spać
i nikt nie miał prawa ucinać sobie w ciągu dnia drzemki!
Otworzyła pewnymi ruchami składzik, wyjęła z niego szynkę, ser i masło. Mieli
przynajmniej gotowy, świeżo upieczony chleb. Nie chciało jej się gotować kawy, choć na
pewno przydałaby się jej filiżanka, żeby się ogrzać i odpędzić od siebie sen. Zamiast tego
nalała sobie mleka do szklanki, usiadła i najadła się do syta.
W trakcie posiłku rozglądała się po kuchni. Serwis obiadowy, który stał na jednej z półek,
był piękny i nieco zbyt wytworny, aby go używać na wsi. Dobrze by za to wyglądał w kuchni
mieszkania, które zamierzała kupić. Ojciec kupił serwis w Kopenhadze, w królewskiej
fabryce porcelany, i na pewno był warty mnóstwo koron.
Myśl o nowym mieszkaniu bardzo ją rozbudziła. Wstała z kromką chleba w ręku, wyszła
na werandę i rozejrzała się. Nigdy wcześniej nie zauważyła, jaka ładna była ozdobna szafa.
Dobrze by wyglądała w małym przedpokoju. Gdyby kupiła pięciopokojowe mieszkanie,
mogła w trzech z nich urządzić salony. Sebastian i Laurentius nie potrzebowali dużo miejsca,
a we wszystkich mieszkaniach budowano dodatkowy pokoik dla służącej tuż przy kuchni,
który nie był wliczony w te pięć pomieszczeń. W swojej sypialni chciała mieć ciemnoróżową
tapetę z kwiecistym motywem i ciężkie kotary sięgające samej podłogi. Chciała też mieć
toaletkę z trzema lustrami: jedno owalne w środku i dwa małe po bokach, które
pokazywałyby jej, jak ułożyła się fryzura.
Przeszła do salonu, który przypominał jej w dużym stopniu pokój dzienny nowych
właścicieli domu na Eckersbergsgaten. Co dziwne, dość sporo się nauczyła o wystroju
wnętrza, obserwując to, jak zagospodarowali przestrzeń nowi mieszkańcy willi. Rodzice nie
potrzebowali aż tylu mebli, szczególnie teraz, gdy nie zapraszali już tak często gości. Wróciła
prędko do kuchni, otworzyła walizkę, z której wyjęła notes i zanotowała w nim listę
przedmiotów, które chciała ze sobą zabrać. Dodała do nich srebra, które najbardziej lubiła.
Matka miała ich więcej, niż kiedykolwiek mogła potrzebować, a zresztą Signe i tak miała to
wszystko odziedziczyć pewnego dnia.
Usłyszała kroki i głosy na schodach. Musieli to być rodzice, szli bardzo wolnym krokiem.
Głos matki brzmiał dość dziwnie, był piskliwy i punktowany licznymi westchnieniami.
A więc była w tym nastroju tego dnia! Signe nazywała to zazwyczaj maską cierpiętnicy.
W te dni matka rozczulała się strasznie nad sobą, wszystko ją bolało, jej mąż był do niczego,
a córka była nieznośna. Wszyscy byli niedobrzy, świat był zły i nikt nie rozumiał, jak bardzo
jej źle!
Co za przekleństwo, że matka musiała być w takim nastroju akurat tego dnia! Odłożyła
notes z powrotem do walizki i usiadła ponownie przy stole. Gdy ugryzła kawałek chleba,
drzwi się otworzyły, a oni weszli do środka. Matka trzymała się ramienia ojca i wyglądało,
jakby bez jego pomocy nie była w stanie iść.
- Nie słyszeliście, jak wołałam? Nieprzyjemnie było wchodzić do takiego opustoszałego
domu, a tak dawno mnie tu przecież nie było.
Żadne z nich nie odezwało się, stali tylko bez słowa, przyglądając się jej.
Cóż za powitanie zgotowali swojemu jedynemu dziecku! Zaczęła ją ogarniać wściekłość.
- Co jest z wami? Dlaczego tak stoicie, gapiąc się na mnie?
Rodzice wciąż nie odpowiadali, a ona nagle się zaniepokoiła. Co się z nimi działo?
Dlaczego tak na nią patrzyli? Czy coś się stało? Czy doktor powiedział jednemu z nich, że
jest ciężko chore?
- Co jest z wami? - powtórzyła niecierpliwie.
Ojciec pomógł matce podejść do krzesła i podtrzymał ją, gdy
siadała. Na pewno nie czuła się aż tak źle, żeby ją traktować jak małe dziecko, nie miała
jeszcze nawet pięćdziesięciu lat.
Kiedy matka zajęła miejsce, ojciec usiadł obok niej. Pogładził delikatnie jej dłoń, jakby
chciał ją pocieszyć.
- Coś jest nie tak z matką?
Ojciec pokręcił głową, a jego twarz była ponura i strapiona, jakby dotknęło go wielkie
nieszczęście.
- Nie, nie z matką - powiedział i odchrząknął.
- Więc z tobą?
- Nie, ze mną też nie. To z tobą jest coś nie tak, Signe. Coś jest straszliwie nie tak. Jesteś
naszym jedynym dzieckiem i byliśmy tacy szczęśliwi, gdy przyszłaś na świat.
Rozpieszczaliśmy cię, godziliśmy się na twoje napady szału, twoje wymysły i twój upór,
licząc na to, że twój trudny charakter poprawi się z czasem - zamilkł na chwilę i westchnął z
drżeniem. - Ale tak się nie stało, wręcz przeciwnie, robiło się coraz gorzej. Pytaliśmy siebie
samych, gdzie popełniliśmy błąd, co mogliśmy zrobić inaczej. Zastanawialiśmy się, czy
mogłaś odziedziczyć ten charakter po twoim upartym dziadku i czy przypadkiem nie
rozpieszczaliśmy cię zanadto. Nie znaleźliśmy jednak żadnej odpowiedzi. Udałem się nawet
do pewnego lekarza filozofa, który starał się zanalizować zło, które w tobie siedzi, przy
pomocy nauk Zygmunta Freuda.
Signe otworzyła szeroko oczy.
- Zło? Co ty wygadujesz?
Ojciec pokiwał głową, nie zwracając uwagi na jej reakcję.
- Tak, zło. Pan Ringstad zatelefonował tu i opowiedział o tym, że Sjur sprzedał
willę na Eckersbergsgaten, a ty zostawiłaś Sebastiana u Elise i Johana Thoresenów i
prawdopodobnie jesteś w drodze do nas. Kilka dni przedtem dostałem list od prawnika, który
zajmował się sprzedażą mieszkania, jakie twoja matka zostawiła ci w ramach przyszłego
spadku, pod warunkiem że zostanie ono twoją własnością na wypadek, gdybyś pewnego dnia
owdowiała i musiała sobie radzić sama. Prawnik bezskutecznie starał się z tobą skontaktować
i w końcu uznał, że musi włączyć mnie w tę sprawę. Na drodze nieporozumienia dostałaś za
mieszkanie zbyt wielką sumę pieniędzy.
- To nie twoja sprawa! To było moje mieszkanie!
Ojciec kontynuował niezrażony jej wybuchem złości.
- Pan Ringstad sugerował mi wcześniej, że istnieje podejrzenie, iż źle traktujesz swoje
dzieci. Sebastian ma na plecach blizny, które wskazują na to, że był bity.
Signe zerwała się z miejsca.
- Co wy sobie wyobrażacie? Plotkujecie na mój temat? Nic wam do tego, jak wychowuję
moje dzieci! Wszystkie dzieci są karcone, gdy się źle zachowują, a Sebastian był ostatnio
absolutnie nieznośny. Gdybyś widział, jak się zachowuje, to sam byś go upomniał. Jestem
wprost oburzona tym, że ty i pan Ringstad knujecie za moimi plecami. Sądziłam, że
pragniesz mojego dobra, a tymczasem dowiaduję się, że mówisz o mnie źle innym. Co z
ciebie za ojciec? Czy obgadywanie własnego dziecka nie jest gorsze od karcenia go?
Usta matki zadrżały, ale ojciec ponownie złapał za jej dłoń.
- Przychodzę do domu rodziców, załamana i zrozpaczona przez to, że ktoś przejął mój
dom, a ja nie mam co ze sobą począć, a oni witają mnie oskarżeniami i krytyką. Sądziłam, że
ucieszycie się na mój widok, ale najwyraźniej się pomyliłam. Ale mogę ci obiecać, ojcze, że
nie ucieknę stąd z podkulonym ogonem. To mój dom i zamierzam tu zostać, dopóki nie
znajdę sobie czegoś własnego. Liczyłam na twoją pomoc przy odzyskaniu pieniędzy, które
zabrał mi Sjur. Nie miał ani grosza przy duszy, willę kupiliśmy za pieniądze, które dostałam
za mieszkanie, i nie miał prawa sobie ich przywłaszczyć. Ale widzę, że będę sobie musiała
sama z tym poradzić. Jesteś za stary i bezużyteczny, żeby móc cokolwiek zdziałać, nie
mówiąc już o tym, że nie masz za grosz współczucia. Myślicie tylko o sobie i wstyd mi za
was! - Otworzyła walizkę i wyjęła z niej notes. - Zapisałam tu, które rzeczy chcę zabrać z
domu. I tak nie będą wam już potrzebne. Niedługo przyjdzie poza tym czas, żebyście poszli
do domu starców. Już dawno powinniście byli się tam znaleźć, bo zrobiliście się całkiem
nieporadni. - Wyrwała kartkę z notesu i położyła przed nimi na stole. - Pójdę teraz do mojego
pokoju i położę się na jakiś czas, a wy zastanówcie się nad sobą. Jeśli dalej zamierzacie być
tacy nieznośni, to możecie się przeprowadzić do domu dla służby. Nie chcę mieć was tu w
domu.
Ojciec zerwał się nagle, trzęsąc się ze wzburzenia.
- Dosyć tego. Wynoś się stąd! - wskazał jej drżącą dłonią drzwi.
- Ha! Myślisz, że się ciebie boję? - zaśmiała się szyderczo.
- Wyglądasz idiotycznie, nogi ci się trzęsą jak cielakowi. Sądzisz, że naprawdę mogłabym się
przestraszyć takiego starego tchórza?
Matka wybuchła płaczem i zasłoniła twarz dłońmi. Signe spojrzała na nią, kipiąc ze
złości. Ku jej ogromnemu zdziwieniu ojciec odwrócił się do niej plecami i spokojnie wyszedł
do salonu. Już zamierzała udać się do swojego pokoju na spoczynek, gdy usłyszała, że ojciec
z kimś rozmawia. Pewnie służba wracała powoli do pracy po krótkiej drzemce.
Drzwi do kuchni ponownie się otworzyły, a do środka weszło trzech mężczyzn, których
nie rozpoznała od razu. Przyglądała im się zaskoczona i zastanawiała się, co tam robili.
Podeszli do niej spokojnym krokiem i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jeden z nich
chwycił ją za ramię.
- Już dobrze, pani Bergeseth, chodźmy na zewnątrz, czeka tam na nas wóz.
Spojrzała na niego zdziwiona spod zmarszczonych brwi.
- Co to ma znaczyć?
- Widocznie nie poznałaś mnie bez munduru, lensman Kragerø.
- Czego tu szuka lensmann? Puszczaj mnie, to boli!
Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Teraz to ja wydaję rozkazy, pani Bergeseth. Dostaliśmy zgłoszenie, powinna się pani
udać wraz z nami na komendę.
- Zgłoszenie?
- Włamała się pani do willi przy Eckersbergsgaten w Kristianii i ukradła srebrną
pozytywkę z drobnymi diamentami na wieku.
Signe zaniemówiła i wlepiła w niego wzrok. Nagle przypomniała sobie pozytywkę, która
stała nad kominkiem. Myślała przedtem, że to Sjur ją kupił, zawsze chciała taką mieć.
- Diamenty? - powtórzyła czując, jak ogarnia ją strach. Dotknęła dłonią kieszeni, ale
natychmiast się opanowała.
Lensman musiał to jednak zauważyć, bo odepchnął jej dłoń i dotknął
wierzchu
kieszeni.
- No proszę! Nie trzeba było długo szukać! Wsunął dłoń do kieszonki i wyciągnął z niej
małą, srebrną pozytywkę ozdabianą drobnymi, lśniącymi kamyczkami, które, jak się okazało,
wcale nie były ze szkła.
Strach zaczął ściskać jej gardło.
- To nieporozumienie, myślałam, że to mąż ją dla mnie kupił.
Lensman obnażył zęby w uśmiechu.
- A następnie położył ją nad kominkiem w domu obcych ludzi?
- Nie, to był nasz dom, nie wiedziałam nawet, że został sprzedany.
- Chce pani powiedzieć, że chodziła po pokojach, nie widząc, że mieszka tam ktoś inny
- Tak, bo myślałam, że to Sjur zmienił meble pod moją nieobecność, żeby zrobić mi
przyjemność.
- Czy Sjur Begeseth posiada jakikolwiek stały dochód? A może sprzedał gospodarstwo
Bergeseth? Dziwne, że nic o tym nie słyszałem - drwił z niej lensmann. - A może po prostu
wygrali państwo na loterii?
Signe nie odpowiedziała, bo zrozumiała, że nie jest w stanie się z tego wytłumaczyć.
Posłała ojcu niewinne spojrzenie.
- Ojcze, ty musisz mi wierzyć. Niczego nie ukradłam. Naprawdę myślałam, że to prezent
od Sjura.
Ojciec nie odezwał się ani słowem i nie okazał żadnym gestem ani wyrazem twarzy,
czyjej wierzy.
Lensman złapał mocniej za jej ramię i pociągnął ją za sobą.
Kuchnia w Stangerud była pogrążona w ciszy jeszcze długo po wyjeździe lensmana. Pan
Stangerud trzymał swoją żonę za rękę.
- Nie mieliśmy wyboru, Louise. Signe musi w końcu zapłacić za swoje przewinienia.
21
Peder dreptał w miejscu z niecierpliwości. Pociąg powinien niedługo nadjechać. Cieszył
się tak bardzo, że nie mógł spokojnie ustać.
Marte roześmiała się.
- Wyglądasz, jakbyś czekał na narzeczoną!
Peder uśmiechnął się, objął ją mocno i pocałował prosto
w usta. Marte westchnęła głośno i wyrwała mu się.
- Oszalałeś chyba! A jak nas ktoś zobaczy?
- Przecież jesteś moją narzeczoną! Mam chyba prawo cię pocałować?
Rozejrzał się i z przerażeniem stwierdził, że przygląda im się żona doktora stojąca
nieopodal na peronie i posyła im zgorszone spojrzenie.
- Już więcej tego nie zrobię - powiedział cicho. - Żona doktora się na nas gapi.
- A widzisz! Zachowuj się jak człowiek, jakby to ujął pan Ringstad.
- Nie mam prawa okazać, jak bardzo cię kocham?
- Masz, ale wtedy, gdy nas nikt nie widzi.
Peder nie odpowiedział. Spoglądał niespokojnie w dal, wypatrując między drzewami
lokomotywy. Kochał pociągi. Marzył skrycie, żeby pewnego dnia zostać motorniczym, ale
nie miał odwagi powiedzieć o tym panu Ringstadowi. Bał się, że go rozczaruje. W jego
oczach Peder był doskonałym gospodarzem i powinien spędzić resztę życia na polu.
- Ciekawe, czy się zmienił.
Marte roześmiała się.
- Aż tak wiele czasu nie minęło od jego ostatniego pobytu w Ringstad. Pomyśl tylko, on
mieszkał w pensjonacie! Signe musi być bogata.
Peder nie odpowiedział. Nie obchodziło go, czy Signe była bogata, czy nie. Oby tylko
Sebastian do nich wrócił.
Przypomniał sobie dzień, gdy przyjechał do domu na rowerze i zauważył małego, ładnie
ubranego chłopca, który okazał się Sebastianem. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy usłyszał, że
chłopiec uciekł z domu i przyjechał do Ringstad całkiem sam aż z Kristianii. Od tamtej pory
mieszkali w tym samym pokoju, a on każdego wieczoru czytał Sebastianowi na głos. Aż do
tego okropnego dnia, gdy znaleźli Signe w chacie starego Ove, a ona zabrała ze sobą
Sebastiana na pociąg. Po pewnym czasie okazało się, że Signe go oszukała. Pederowi było
przykro przez wiele dni, głównie ze względu na to, że uwierzył Signe, ale przede wszystkim
dlatego, że Sebastian wyjechał.
Złapał za dłoń Marte i ścisnął ją mocno.
- Zaraz przyjadą!
- Pomyśl tylko, musimy tu wrócić wiosną, kiedy będziesz szedł do wojska! Będę płakać
dopóki nie wrócisz do domu.
- Do wiosny jeszcze daleko. Nie powinniśmy się martwić tym, co będzie jutro. -
Uśmiechnął się. - Pamiętasz chyba, co mamy zrobić wiosną, zanim wyjadę?
Marte rozpromieniła się.
- Zaręczyć się!
Pokiwał głową.
- No właśnie! Będziemy nosić obrączki na palcach! Na twojej jest napisane Twój Peder, a
na mojej Twoja Marte.
Roześmiała się.
- Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Och, Pederze, jestem taka szczęśliwa!
Nachylił się, żeby ją pocałować, ale przypomniał sobie, że nieopodal stoi żona doktora i
obserwuje ich. Wyprostował się i uśmiechnął do niej porozumiewawczo.
W końcu usłyszeli, że pociąg nadjeżdża, a chwilę później zobaczyli z peronu unoszący
się ponad wierzchołkami drzew dym z komina lokomotywy.
Peder wstrzymał oddech. Sebastian na pewno się zastanawiał, kto po niego wyszedł! Na
pewno sądził, że czeka na nich tylko Andreas, tym bardziej się więc ucieszy, gdy zobaczy
jego i Marte.
Pociąg wtoczył się powoli na peron. Wielu pasażerów wysiadało na tej stacji, ale nigdzie
nie widzieli pana Ringstada ani Sebastiana. Dziwne! Poczuł się bardzo rozczarowany.
Nagle Marte puściła jego dłoń i podbiegła kawałek.
- To oni! - zawołała wesoło. - W ostatnim wagonie!
Po chwili również on ich dostrzegł i pobiegł za Marte.
Sebastian uśmiechnął się zawstydzony.
- Dziadek zasnął, nie mogłem go dobudzić.
Peder parsknął głośno.
- Zasnąłeś w pociągu, dziadku?
Pan Ringstad zaniósł się donośnym śmiechem.
- Ależ skąd! Nigdy przedtem mi się to nie przydarzyło.
- Nie zapomniałeś chyba niczego?
Pan Ringstad rozejrzał się zdezorientowany, ale z ulgą zauważył, że Sebastian ma przy
sobie jego bagaż podręczny. Roześmiał się ponownie.
- Dzięki Sebastianowi niczego nie zostawiłem w środku.
- A gdzie są twoje ubrania, Sebastianie? - spytała zdziwiona Marte.
Sebastian zaczerwienił się i spuścił wzrok.
-
Signe zabrała je ze sobą - wyjaśnił prędko pan Ringstad.
- Kupimy mu nowe w Eidsvoll.
Peder otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Marte szturchnęła go lekko. Wzięła
Sebastiana za rękę i zaczęli iść w stronę wozu.
- Gdybyś tylko wiedział, jak się cieszyliśmy na twój przyjazd! Olaug upiekła dla ciebie
świeże bułeczki i przygotowała nową pościel.
Peder przyjrzał się Sebastianowi i stwierdził, że było w nim coś obcego. Zwrócił się do
pana Ringstada.
- Coś nie tak? - spytał cicho.
Pan Ringstad pokręcił głową.
- Później o tym porozmawiamy. Sebastian nie miał się najlepiej. A my musimy teraz
pomóc mu o tym zapomnieć.
Peder pokiwał głową i złapał chłopca za drugą rękę.
- Teraz wszyscy będą szczęśliwi, nareszcie wrócił Sebastian!
Gdy jakiś czas później usiedli wokół stołu w Ringstad, Peder przyjrzał się ponownie
Sebastianowi. Zastanawiał się, co musiał przeżyć chłopiec, że stał się taki małomówny i
poważny. Kiedy przybył do nich poprzednim razem, również zachowywał się cicho, ale nie
był aż taki blady i nie miał podkrążonych oczu.
- Przyjemnie było się przejechać pociągiem, Sebastianie?
- spytał w końcu.
Sebastian wpatrywał się bez ruchu w jakiś punkt na stole.
- Przyjemnie było się przejechać pociągiem, Sebastianie?
- powtórzył głośniej.
Sebastian go nie słuchał.
Peder zniecierpliwił się. Pomachał dłonią tuż przed oczami Sebastiana i zawołał: - Halo!
Jesteś tam?
- Co? - Chłopiec posłał mu zdumione spojrzenie.
- Pytałem, czy przyjemnie było podróżować pociągiem.
- Oczywiście.
- Zostawmy go w spokoju - powiedział pan Ringstad. - Sebastian jest zmęczony długą
drogą, a Elise powiedziała, że nie najlepiej spał zeszłej nocy.
Peder pokiwał głową.
- Ja też taki jestem, jak się nie wyśpię - uśmiechnął się do chłopca. - Ale wieczorem
poczytam ci naszą książkę i będziesz po tym spał kamiennym snem!
- Co mu czytasz?
Peder spojrzał zmartwiony na pana Ringstada. Jego pamięć pogarszała się chyba znowu,
bo przecież sam niedawno wypożyczył im tę książkę ze swoich zbiorów. - Historie i
opowiadania
- odparł. - Zatrzymaliśmy się ostatnio na „Rycerzach”.
- Czy to nie za trudne dla dziewięciolatka?
Sebastian nagle się ożywił.
- Czytaliśmy o turniejach rycerskich w średniowieczu! Wiedzieliście, że synowie
szlacheccy musieli po ukończeniu szóstego roku życia zamieszkać u obcych ludzi? Stawali
się paziami i musieli służyć przy stole, czyścić broń pana i przytrzymywać mu strzemię, gdy
ten wsiadał na konia. Od małego musieli się uczyć jazdy konnej oraz fechtunku i strzelać z
luku. Żałuję, że nie mogę żyć w średniowieczu! - dodał i westchnął tęsknie.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Powinieneś się cieszyć, że żyjesz w dwudziestym wieku, a nie w średniowieczu. Pomyśl
tylko o tych wszystkich krwawych bitwach, w których musiałbyś uczestniczyć! Po bitwie na
polu leżało mnóstwo martwych lub umierających, niektórzy z odciętymi nogami lub
ramionami.
Fuj! Nie mówcie o takich rzeczach! - zaprotestowała Olaug. - Chłopiec nie powinien
wiedzieć zbyt wiele o wojnie.
- Teraz też jest wojna - powiedział Peder. - W Europie ścierają się ze sobą tysiące
żołnierzy. W gazecie napisali, że w ciągu tygodnia umiera po dwieście tysięcy ludzi. Wojna
jest niebezpieczna, zostawi po sobie miliony martwych lub niepełnosprawnych bez rąk lub
nóg.
- Co ty mówisz! - wzdrygnęła się Olaug. - Tu w Norwegii na szczęście nie ma wojny.
- Ale może niedługo będzie.
- Jesteśmy neutralni - wtrącił pan Ringstad. - I miejmy nadzieję, że tak zostanie.
Zwrócił się do Sebastiana. - Pamiętasz, co innego czytaliście z Pederem, gdy tu ostatnio
byłeś?
Chłopiec pokiwał głową.
- Czytaliśmy o Karolu Wielkim. - Roześmiał się nagle.
- Jego ojciec nazywał się król Pepin Krótki.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
- I co o nim pamiętasz?
- Bez przerwy wojował, więc zdobył po kolei Francję, Szwajcarię, Belgię, Holandię,
Niemcy, Austrię, Węgry i północne Włochy - wyliczył.
Pan Ringstad uśmiechnął się.
- Doskonale, Sebastianie! Zapamiętałeś nazwy wszystkich krajów!
- Koronował się też na cesarza Imperium Rzymskiego - dodał z dumą Sebastian.
Peder uśmiechnął się szeroko. Sam nie pamiętał nawet połowy tego wszystkiego, ale
najważniejsze było to, że Sebastian znów się rozweselił, zamiast skrywać się dalej w swoim
tajemniczym świecie. Od tej pory zamierzał rozmawiać z chłopcem o historii za każdym
razem, kiedy ten zamknie się w sobie. Poza tym pomyślał, że być może powinien sam trochę
poczytać i załatać dziury w swojej wiedzy. Byłoby dość głupio, gdyby Sebastian za każdym
razem pamiętał więcej niż on sam. Chłopiec miał zaledwie dziewięć lat, a Peder skończył już
dziewiętnaście.
22
Hilda wyjrzała przez okno. Wydało jej się, że słyszała głos Andersa Kråkestiena, ale na
placyku przed sklepem stały tylko pogrążone w rozmowie dwie kobiety oraz kilku pijaków,
którzy z trudem utrzymywali się na nogach, choć była dopiero piąta po południu.
Udało jej się wyjść nieco wcześniej z pracy, bo do ochronki przyszło tego dnia, nie
wiedzieć czemu, wyjątkowo mało dzieci. Udało jej się kupić bańkę mleka u gospodyni z
Biermannsgården i gdy tylko przyszła do domu, zaczęła gotować kaszę. Planowała zaprosić
stolarza na obiad. Podejrzewała, że rzadko miewał okazję zjeść coś ciepłego i smacznego.
Przeczytała w gazecie, że to brukiew miała wybawić Norwegię. Nazywano ją
pomarańczą Północy, bo była wyjątkowo bogata w witaminę C. Ziemniaki były drugim
najważniejszym produktem żywnościowym, a bez nich wielu zginęłoby z głodu, jako że w
trakcie wojny nie dało się importować wystarczającej ilości zboża.
Stolarz miał niedługo wrócić z pracy, umówili się na oglądanie jednego z
odrestaurowanych przez niego domów. Nie miała na to zbyt wielkiej ochoty, ale zgodziła się,
żeby sprawić mu przyjemność. Gdy ostatnio rozmawiali, ucichł całkiem, gdy tylko
opowiedziała mu o samotnym panu Ringstadzie, którego małżonka umarła przed kilku laty.
Być może Anders zamilkł, bo sam nie miał bliskiej rodziny ani nikogo innego, kto
zapraszałby go do siebie na lato lub na święta.
Zobaczyła go nagle, jak szedł ulicą. Pospieszyła natychmiast do kuchni, by zamieszać
kaszę, która zdążyła już nieco przywrzeć do dna garnka.
Usłyszała najpierw, jak zamykają się drzwi frontowe, a następnie jego ciężkie, powolne
kroki na schodach. Musiał być bardzo zmęczony, skoro szedł z takim trudem.
Kiedy zbliżał się do drugiego piętra, wyszła na korytarz i zawołała.
- Andersie Kråkestien, masz ochotę na talerz kaszy?
- Masz dla mnie kaszę? - zdumiał się.
- Tak, udało mi się dzisiaj dostać mleko w Biermannsgården.
- Zdejmę tylko z siebie brudne ubranie i zaraz przyjdę.
Założył specjalnie na tę okazję czystą koszulę i wymył dokładnie dłonie.
Uśmiechnęła się do niego.
- Nie mogę tu przecież siedzieć, jedząc taką dobrą kaszę całkiem sama.
Roześmiał się.
- Cieszę się. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję jeść kaszę na mleku. Jakiś czas
temu kupiłem talerz zupy od kobiety, która nosi garnki z zupą do fabryk, ale później przestała
chodzić. Nie ma widocznie z czego gotować.
Usiadł na krześle, które mu przysunęła. Był tak potężny, że wypełniał niemal połowę
ciasnego pomieszczenia. Podwinął rękawy koszuli i dopiero teraz naprawdę dokładnie
przyjrzała się jego silnym ramionom, które były opalone od pracy na słońcu. Gdy
przypomniała sobie blade, słabe ramiona Ole Gabriela, nie mogła się nadziwić, jak wielka
różnica w wyglądzie występowała między kierownikiem fabryki a pracownikiem fizycznym.
Ramiona pana Stenersena były na pewno takie same, jak Ole Gabriela.
Stała przy kuchence, mieszając w garnku, i mogła mu się przyglądać nieskrępowanie,
jako że znajdowała się za jego plecami. Był jednym z najpotężniejszych mężczyzn, jakich
znała. Miał również piękne, kręcone włosy. Jaka szkoda, że nie miał szansy zostać dłużej w
szkole i zdobyć jakiejś lepszej posady, bo wtedy miałby jej przynajmniej coś do
zaoferowania.
Nie mogła się zakochać w prostym stolarzu po tym, jak przez kilka lat była żoną majstra
przędzalni. Musiała się pilnować, żeby nie dać się złapać w tę pułapkę.
Dawni sąsiedzi ze wzgórza Aker na pewno uśmialiby się, gdyby usłyszeli, że związała się
z rzemieślnikiem. A nie mówiłem?, powtarzaliby jeden za drugim. Małżeństwo między maj-
strem a prostą szwaczką było z góry skazane na niepowodzenie. A teraz pani Paulsen
znalazła się tam, gdzie było jej miejsce.
Ta myśl był oburzająca. Poza tym wcale nie chciała sypiać z Andersem Kråkestienem,
tylko się z nim przyjaźnić.
Wzięła jego talerz i podała mu kaszę.
- Mam też odrobinę cynamonu i cukru oraz kawałek masła, ale nie wolno ci o tym
powiedzieć wdowie Jacobsen.
Posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Świętujemy coś?
- Tak, świętujemy naszą przyjaźń. Pomogłeś mi wnieść na górę meble, naprawiłeś
krzesło, a ja zapraszam cię regularnie na kawę.
Uśmiechnął się.
- To się nazywa dobre sąsiedztwo.
Usiadła przy stole i nałożyła również sobie niewielką porcję. Wolała najpierw zobaczyć,
ile będzie musiał zjeść, żeby zaspokoić głód. Ona sama mogła później zjeść kilka plasterków
kalarepy.
- Pójdziemy obejrzeć któryś z odrestaurowanych przez ciebie domów?
Przyjrzał jej się.
- Myślałem, że powiedziałaś tak tylko przez grzeczność.
- Nie, naprawdę chcę pójść. Uważam, że stare domy są niezwykle interesujące.
Zobaczyła, że bardzo się ucieszył i rozluźnił się. Tak niewiele czasem trzeba, by sprawić
komuś przyjemność! Zrobiło jej się miło z tego powodu.
Powietrze stało się nieprzyjemnie mroźne. Mrok zapadał o tej porze roku znacznie
wcześniej. Trzęsąc się z zimna, zapięła dokładnie płaszcz.
- Lato minęło zdecydowanie zbyt szybko, dopiero co była wiosna.
Roześmiał się.
- Mogę cię ogrzać, jeśli chcesz.
- Dziękuję, ale nie jest aż tak źle.
- Tak by ci było strasznie źle?
Uśmiechnęła się.
- Przepraszam, nie o to mi chodziło. Chciałam tylko powiedzieć, że lato bywa nieco zbyt
krótkie w Norwegii. Jeden ze znajomych mojego męża był kiedyś we Włoszech i tam lato
trwa prawie przez cały rok.
- Chętnie bym się tam wybrał. Może powinniśmy tam pojechać na wycieczkę, Hildo? -
spytał wesoło.
To miłe, że zaczął do niej mówić po imieniu. Myślała z początku, że jej się to nie
spodoba, ale było wręcz przeciwnie. Teraz tylko musiała się nauczyć nazywać go Andersem.
Westchnęła.
- Po pierwsze, żadne z nas nie ma pieniędzy. Po drugie, w Europie toczy się wojna.
Podejrzewam, że jesteśmy bezpieczniejsi w Norwegii.
- Ja też tak sądzę.
Przyszło jej nagle coś do głowy.
- Masz już za sobą obowiązkową służbę wojskową?
Roześmiał się.
- Tak młodo wyglądam? Byłem w wojsku już wiele lat temu.
- Dzięki Bogu! - Zdziwiła się, jak bardzo jej ulżyło.
- Wojna jest jeszcze daleko, ale nie wiemy, czy się do nas nie zbliża. Poza tym to dobrze,
że norwescy żołnierze uczą się, jak bronić ojczyzny.
- A w jaki sposób?
- Kładą się na zakurzonej ziemi w dwóch grupach. Każda z nich składa się z kilkuset
osób. Grupy leżą naprzeciwko siebie w odległości kilkuset metrów. Na odpowiednią
komendę rzucają się na wroga z bagnetami. Celują w przeciwnika i biegną przed siebie.
W jego głosie słychać było fascynację. Typowy mężczyzna, pomyślała. Spojrzała na
niego i udała, że bardzo ją to zainteresowało.
- Ach tak? Naprawdę?
Pokiwał głową.
- Dzisiaj to tylko zabawa, ale jutro... Kto wie!
- Czy mogą cię wezwać, jeśli wojna przeniesie się tutaj, do Norwegii?
- Tak, wszyscy mężczyźni poniżej 55. roku życia muszą się wtedy stawić.
Wzdrygnęła się.
- Porozmawiajmy raczej o czymś przyjemniejszym.
Roześmiał się.
- Nie przejęłabyś się chyba, gdyby mnie wezwali? Przecież nie jestem twoim mężem.
- Oczywiście, że bym się przejęła, jesteś jednym z moich nielicznych przyjaciół. -
Zamyśliła się przez chwilę. - Może nawet jedynym.
Nie odpowiedział, ale wyglądał na poruszonego.
Szli przez chwilę w milczeniu.
Na pewno zastanawiał się, dlaczego nie miała więcej przyjaciół. Dlaczego właściwie tak
było? Przyjaciele Ole Gabriela nigdy nie stali się jej bliscy i zniknęli z jej życia, gdy tylko się
wyprowadziła. Teraz to panna Johannessen nalewała im kawy do filiżanek
i próbowała się śmiać z ich głupich uwag. Zanim poznała Ole Gabriela, miała wielu
przyjaciół wśród pracowników fabryki, ale również oni z czasem gdzieś zniknęli.
Z pewnością była to jej wina, bo uznała, że nie byli dla niej wystarczająco dobrzy.
Przeszła jej nagle przez głowę pewna myśl. Niewystarczająco dobrzy... Czyż nie to samo
pomyślała przed chwilą o Andersie? Tak jakby zakochanie się w stolarzu miało być dla niej
jakimś upokorzeniem. Wstrzymała oddech. Stała się snobką! Była tak samo zła, jak te
wszystkie okropne, wyniosłe kobiety, które dawniej nie chciały mieć z nią do czynienia tylko
dlatego, że dawniej była szwaczką!
Przez wszystkie lata ich małżeństwa krytykowała przyjaciół Ole Gabriela za to, że
uważają się za lepszych od innych ludzi. A wszystko dlatego, że mieli więcej pieniędzy,
chodzili do lepszych szkół, nosili eleganckie ubrania zamiast roboczych strojów
i mieli białe, nieznające trudu ciężkiej pracy dłonie.
Zauważyła, że Anders się jej przygląda.
- Coś nie tak?
Pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Nie, wręcz przeciwnie. Uświadomiłam sobie nagle, jaka jestem głupia. Muszę nad tym
popracować.
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Czasem mówisz dziwne rzeczy, Hildo.
Roześmiała się.
- Tym razem powiedziałam akurat coś mądrego.
Wsunęła dłoń pod jego ramię i spojrzała w niebo.
- Widziałeś, jak pięknie wygląda wieczorne słońce, gdy wystaje spod płynących chmur?
23
Kristian podniósł wzrok znad kromki chleba z serem. Gospodarz wszedł do kuchni z
długim prętem w dłoni.
- Leżał pod łóżkiem Szweda - mruknął gniewnie.
- Mamy zatem dowód - stwierdziła jego żona.
Kristian poczuł ogromną ulgę. Wiedział, że nie uwolni się od podejrzeń, jeśli pręt nie
zostanie odnaleziony. Choć chłop wierzył w jego prawdomówność, nie mógł mieć pewności,
że naprawdę było tak, jak mówił Kristian.
- Byli strasznie wściekli i wygrażali Kristianowi Løvlienowi
- oświadczyła wzburzona gospodyni.
Mąż spojrzał na nią.
- W jaki sposób?
- Powiedzieli: zaczekaj tylko, aż ruszysz w drogę do domu!
Mężczyzna spojrzał zaniepokojony na Kristiana.
- Miejmy nadzieję, że tego dnia będą już daleko stąd.
Kristian pokiwał głową.
- Ja też na to liczę.
Chłop pokręcił ze zdumieniem głową.
- Wiesz, dlaczego tak się na ciebie uwzięli? Przecież wcale cię nie znali!
Kristian nie odpowiedział. Nie mógł powiedzieć gospodarzowi, że byli zazdrośni.
Żniwiarze nie mogli znieść tego, że kobieta lubiła nowego najemnika bardziej niż ich dwóch
razem wziętych.
Praca na polu szła mu zaskakująco dobrze. Zauważył, że kosiło mu się łatwiej, niż w
ciągu pierwszych dni. Plecy znacznie mniej go bolały, a noga niemal całkiem wydobrzała.
Jedyne, co go dręczyło, to spodnie zniszczone w trakcie niszczenia pożaru. Przypaliły się nie-
co na wysokości uda i za każdym razem, gdy robił krok naprzód, nogawka coraz bardziej się
przecierała. Wiedział, że jeśli zrobi się w nich dziura, nie będzie go stać na nowe. Wszystkie
pieniądze, które zarabiał na polu, potrzebne mu były na podróż do domu.
Nie mógł chodzić w poszarpanych ubraniach, bo ludzie przestaną go szanować i zaczną
podejrzewać, że jest włóczęgą.
Za każdym razem, gdy robił krok, starał się rozstawiać szerzej nogi, żeby uda nie ocierały
się o siebie. Wszystko było dobrze, gdy mógł stać w jednym miejscu, ale kiedy tylko się
poruszał, zaraz zaczynał się martwić, co będzie dalej.
Kiedy przyszedł do domu na drugie śniadanie około południa, usłyszał płacz dobiegający
zza drzwi do pokoju staruszków.
Podeszła do niego gospodyni.
- Evelyn upadła i uderzyła się. Babka próbowała ją pocieszać, ale mała chce do taty.
Kristian zapukał do drzwi i wszedł po cichu do małego pokoju, starając się nie
przeszkadzać dziadkowi, który zdążył się już położyć na krótką drzemkę. Babka siedziała na
ławie z Evelyn na kolanach i próbowała ją uspokoić, ale gdy mała go zobaczyła, natychmiast
wyciągnęła do niego ręce. Wziął ją w ramiona
i przytulił.
- Uderzyłaś się, Evelyn?
Wskazała swoją głowę.
- Elling mnie uderzył, on jest niedobry.
- Na pewno zrobił to niechcący. Zaraz podmucham i będzie lepiej.
Gospodyni weszła za nim do pokoju.
- Zabierz ją do kuchni, będzie mogła przy tobie posiedzieć w trakcie posiłku.
-
Dziękuję. - Zrobił, jak zaproponowała, ale wtedy Elling i Bjørn zaczęli marudzić,
że też chcą jeść z dorosłymi.
Gospodarzowi nie spodobało się, że dzieci nagle pojawiły się przy stole. Posłał im
niezadowolone spojrzenie i mruknął, że powinny jeść dopiero wtedy, gdy dorośli są syci.
Kristian wziął Evelyn na kolana, żeby nie zwracała na siebie zbytnio uwagi, ale Bjørn i
Elling wcale nie przejęli się niezadowolonym spojrzeniem ojca i rozsiedli się na ławie.
Chwilę później zaczęli sobie nawzajem dokuczać i w końcu Bjørn rozpłakał się głośno.
Ojciec uderzył dłonią w stół.
- Dosyć tego. Idźcie sobie obaj!
Chłopcy zeskoczyli natychmiast z ławy i wymknęli się po cichu przez drzwi. Było widać,
że nie chcieli się narażać ojcu, kiedy był w takim nastroju.
Usta Evelyn zadrżały i po chwili też zaczęła płakać. Kristian próbował wszystkiego, ale
nie był w stanie jej uspokoić. W końcu wziął ją na ręce i zaniósł na poddasze. Wszyscy i tak
zamierzali chwilę odpocząć, choć Kristian nie zdążył jeszcze wszystkiego zjeść.
Evelyn uspokoiła się, kiedy tylko położył się obok niej, i niemal natychmiast zasnęła.
Często zdarzało jej się zasypiać koło południa, a poza tym mogła się również zaniepokoić
tym, co wydarzyło się w nocy.
Leżał długo, rozmyślając o tym, co próbowali zrobić najemnicy. Mógł zrozumieć to, że
nie przepadali za obcymi. Potrafił też zaakceptować to, że zrobili się zazdrośni, bo młoda
gospodyni uśmiechała się do niego, ale w głowie mu się nie mieściło, że mogli być tak
bezmyślni, żeby wsunąć do jego pokoju zapaloną świeczkę. Może uważali, że w razie
potrzeby zdążą do niej doskoczyć i zgasić płomień. Ale dlaczego w takim razie wrzucili
najpierw do środka zgniecioną kartkę? Czy coś było na niej napisane? Co by się wydarzyło,
gdyby zdążył już zasnąć? Nie zdołaliby powstrzymać ognia mogłoby być za późno. Poddasze
było pełne łatwopalnych materiałów, znajdowały się tam między innymi kosze z owczą
wełną i stosy starych gazet.
Przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Na samą myśl o tym gospodarz tak się poirytował, że
nie był nawet w stanie znieść towarzystwa własnych synów.
Ktoś wszedł po schodach, zapewne służba kładła się na spoczynek. Zastanawiał się, czy
wszyscy już słyszeli, dlaczego żniwiarze zostali przegnani z gospodarstwa.
Zdziwił się, słysząc pukanie od drzwi, które otworzyły się powoli. Do środka weszła
gospodyni z talerzem zupy.
- Nie skończyłeś jeść.
Podniósł się.
- Nie musisz mnie obsługiwać.
- To nic. Jak się ma Evelyn? - spytała, podając mu talerz.
Spojrzał głodny na zupę z groszku, w której pływały apetyczne kawałki mięsa. Wcześniej
ledwo zdołał posmakować zupy, zanim był zmuszony opuścić kuchnię.
- Od razu zasnęła - powiedział, przełykając jedzenie.
- Przedtem kładła się na popołudniową drzemkę każdego dnia, ale od kiedy tu przybyliśmy,
wolała raczej bawić się z Ellingiem i Bjørnem.
Uśmiechnęła się.
- Masz naprawdę wspaniałą córeczkę. Nie może być ci łatwo pracować i równocześnie
zajmować się nią.
- To nie jest żaden problem, kiedy trafia się na ludzi tak uprzejmych jak wy.
Zawstydziła się.
- Nie pojmuję, jak matka mogła ją zostawić.
Wyglądało na to, że zastanawiała się nad tym wcześniej. Najwyraźniej miała ochotę
porozmawiać i wcale go to nie dziwiło. Podczas posiłków nikt się nie odzywał, a gospodarz i
cała reszta pracowała na polu od rana do wieczora. Ze starymi również nie rozmawiała zbyt
chętnie, być może nienajlepiej dogadywała się z rodzicami męża.
- Ja również tego nie rozumiem - odparł. - Ale nie miała wyboru, bo wyszła ponownie za
mąż, a jej nowy mąż nie chciał wychowywać małej.
Źle się czuł, okłamując ją, ale skoro już wymyślił tę historię, musiał się jej trzymać.
- Masz nadzieję dotrzeć do Kristianii przed zimą?
- Tak, jeśli popracuję tu jeszcze kilka tygodni, może starczy mi na transport łodzią
rybacką w okolice Kristianii.
Kobieta przyjrzała mu się w zamyśleniu.
- Mógłby nam się przydać dodatkowy stajenny. Ola od dawna mówił o tym, że chce
wrócić do gospodarstwa swojego ojca. Mogłabym poprosić męża, żeby zatrudnił cię na jego
miejsce.
- Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony, ale spróbuję dostać się do domu.
Wyglądała na rozczarowaną.
- Ale skoro nie masz żony, do której musisz wracać, czy nie mógłbyś zamieszkać tam,
gdzie chcesz?
- Oczywiście, ale wtedy nie mógłbym liczyć na dalsze kształcenie się.
Spojrzała na niego zdumiona.
Słyszał nieraz o tym, że chłopscy synowie, którzy wybierali w życiu inne profesje niż
powadzenie gospodarstwa, nie byli poważani. Należało się trzymać tradycji i starać się nie
wybiegać przed szereg.
- Ale przecież to kosztuje - powiedziała w końcu. - Gdzie będziesz mieszkał, z czego
będziesz żył?
- Przyjaciel rodziny pozwolił mi u siebie mieszkać, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły
ludowej. Zaproponował mi swoją pomoc, gdybym zechciał kontynuować edukację i podejść
do matury. Wtedy nie skorzystałem z jego oferty, ale możliwe, że zaoferuje się raz jeszcze.
- A co to za szkoła?
- Taka, która przygotowuje dzieci urzędników i mieszczan do podjęcia nauki na
uniwersytecie. Trzeba tam płacić czesne i nie poradzę sobie bez pomocy.
- Jaki ten człowiek musi być dobry! To na pewno dlatego, że cię lubi, i dobrze go
rozumiem - zamilkła i zarumieniła się. - To znaczy... miałam na myśli, że na pewno
okazujesz mu... swoją wdzięczność - dodała, plącząc się i czerwieniąc ze wstydu.
Poczuł wyrzuty sumienia. Nigdy nie okazał panu Wang-Olafsenowi takiej wdzięczności,
na jaką zasługiwał. Zamiast tego opuścił jego i Elise w gniewie. Pokręcił głową.
- Byłem zbyt młody, żeby zrozumieć, ile mam szczęścia. Bardzo tego później
pożałowałem.
Wydało mu się dziwne, że wciąż z nim tam stała. Dopiero co skończyli jeść, kuchnię na
pewno należało posprzątać. Co powie gospodarz, kiedy zauważy, że tak długo jej nie ma?
Obawiał się, że ktoś ze służby mógł podchwycić plotki roznoszone przez dwóch żniwiarzy.
Na pewno dotarłyby prędko do uszu gospodarza.
- A może nie nadajesz się do szkoły? Dobrze sobie za to radzisz z kosą.
Najwyraźniej starała się go przekonać, żeby został. Czy nie rozumiała, że musi być
ostrożna? Była mężatką i nie powinna się interesować innym mężczyzną.
- Nie jestem taki sprawny, jak inni, ale lubię pracować w polu.
- Wypaliłeś sobie dziurę w spodniach? Bo na to wygląda.
Zaczerwienił się. Czy było to aż tak widać?
- Wziąłem do ręki pierwszą lepszą rzecz, żeby ugasić płomień. Niestety okazało się, że
były to moje spodnie. Nie ma w nich jeszcze dziury, ale to chyba tylko kwestia czasu.
- Mogę je załatać.
Podniósł wzrok.
- Naprawdę? Byłbym ogromnie wdzięczny. Nie chciałbym chodzić w podartych
spodniach.
- Zdejmij je, to zrobię to od razu, zanim wrócisz do pracy.
Drzwi otworzyły się nagle, a w progu stanął gospodarz. Nie
słyszeli, jak szedł po schodach, bo nie miał na nogach butów.
-
Nie wierzę! - Jego głos był złowrogo zimny i spokojny.
- Zakładaj buty i idź stąd.
Kobieta otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale to tylko rozsierdziło jej męża.
- Milcz, kobieto! Myślisz, że pozwolę ci zhańbić mnie i całe gospodarstwo? Zabieraj się
do kuchni do swoich obowiązków, i to już!
Kristian widział, że kobieta pobladła ze strachu. Po chwili posłusznie opuściła pokój.
Chłop podał mu dziesięciokoronowy banknot.
- To za dwa dni pracy.
Odwrócił się i wyszedł za żoną.
Kristian czuł, że nie było z nim żartów. Zrezygnowany i bezsilny postanowił zjeść do
końca zupę z groszku. Nie wiadomo, kiedy znów będzie mógł się najeść.
Usłyszał rozpaczliwy płacz, gdy wszedł do kuchni z Evelyn na ramieniu i walizką w ręce.
Kobieta nie odwróciła się, choć na pewno usłyszała, jak wszedł.
- Dziękuję za jedzenie i opiekę nad małą - powiedział głośno.
Nie spojrzała na niego ani nie odpowiedziała i wciąż nie
przestawała płakać.
Chwilę później szedł drogą na południe.
Nie uszedł daleko, gdy nagle usłyszał wołanie, a gdy się odwrócił zobaczył, że biegnie za
nim służąca z gospodarstwa. W rękach trzymała stary wózek.
- Mam ci to przekazać! - zawołała i już po chwili zrównała się z nim.
- Kto ci kazał tu przyjść? - spytał niepewny, czy powinien przyjąć wózek. Nie chciał
zostać później posądzony o kradzież.
- Gospodarz - odparła i pobiegła z powrotem.
Szedł przez całe popołudnie i wieczór, aż zaczęło się ściemniać. W miejscu, gdzie jego
spodnie się przypaliły, już dawno zrobiła się dziura, a ból po upadku sprzed dwóch dni zaczął
się odnawiać w jego nodze. Coraz częściej się zatrzymywał, był zmęczony, spragniony i
zniechęcony. Na jak długo mogło mu starczyć dziesięć koron, jeśli nie uda mu się dostać
pracy? W jaki sposób mają się dostać do domu?
Równocześnie rozmyślał o miłej gospodyni. Czyżby mąż przyłapał ją wcześniej na
zdradzie? Dlaczego inaczej podejrzewałby ją o nieprzyzwoite zachowanie? Tylko dlatego, że
zaniosła mu zupę na poddasze? Coś musiało go zaniepokoić, skoro skradał się na poddasze
bez butów. Czy ktoś ze służby zauważył spojrzenia, jakie posyłała mu gospodyni? W taki
sposób rodziły się plotki.
Kopnął z całej siły kamień. Do ciężkiej cholery! Nie zrobił nic złego! Wręcz przeciwnie,
starał się trzymać z dala od niej.
Usłyszał za plecami jakieś hałasy. Odwrócił się i zobaczył, że nadjeżdża w jego kierunku
rozpędzony wóz. Przesunął wózek na sam brzeg drogi i zatrzymał się.
Ze zdziwieniem stwierdził, że wóz zaczyna zwalniać. Może ktoś chciał zaoferować mu
transport?
Nagle usłyszał stanowczy głos.
- Stój, Cyganie!
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89