Hohl Joan Wielkie złudzenie

background image

JOAN HOHL

Wielkie złudzenie


Rozdział pierwszy

Czekał na ni

ą

.

Dawn nie była pewna, sk

ą

d wie,

ż

e ta zakurzona, zniszczona furgonetka nale

ż

y do Bryce'a

Stone'a, ale zało

ż

yłaby si

ę

o swojego ulubionego konia pełnej krwi angielskiej,

ż

e to był on.

Obserwował j

ą

.

Dostała g

ę

siej skórki, gdy poczuła spojrzenie powoli przesuwaj

ą

ce si

ę

po jej ciele. Opanowała si

ę

,

by nie zesztywnie

ć

z niech

ę

ci, przywołała na twarz miły u

ś

miech i zamkn

ę

ła drzwi motelowego

pokoju. Czekała ... i czekała. Kiedy stało si

ę

oczywiste,

ż

e nie zamierza do niej podej

ść

, Dawn

zagryzła wargi i zacz

ę

ła i

ść

w jego kierunku.

Stan

ą

ł na parkingu motelowym w poprzek miejsc oznaczonych

ż

ółtymi liniami. Zostawił otwarte

drzwi od furgonetki, nog

ę

w obcisłych d

ż

insach wysun

ą

ł na zewn

ą

trz i machał, ni

ą

beztrosko.

Siedział rozparty swobodnie w ocienionym wn

ę

trzu, opieraj

ą

c si

ę

jedn

ą

r

ę

k

ą

o kierownic

ę

. Twarz

osłaniał mu kapelusz stetson w kolorze naturalnej skóry. Patrzył, czekał i zmuszał j

ą

, by podeszła.

Bezczelny plebejusz!
Pi

ę

kna. Elegancka. Z klas

ą

. Bryce wyliczał w my

ś

li zalety kobiety, która szła w jego stron

ę

. Oschły

u

ś

mieszek uniósł k

ą

ciki jego warg, gdy pomy

ś

lał o jeszcze jednym, mniej pochlebnym okre

ś

leniu:

zepsuta. Była teraz bli

ż

ej i mógł przyjrze

ć

si

ę

jej kształtom dokładniej.

Jak na kobiet

ę

była wysoka, nawet bez tych niepraktycznych sandałów na szpilkach, ocenił Bryce.

Miała pewnie o jakie

ś

pi

ę

tna

ś

cie centymetrów mniej ni

ż

on, a mierzył metr dziewi

ęć

dziesi

ą

t. Ka

ż

dy

fragment jej ciała doskonale pasował do reszty.

Zerkn

ą

ł na jej długie nogi.

Ś

cisn

ę

ło go w

ż

ą

dku, kiedy przeniósł spojrzenie ze szczupłych kostek

na smukłe uda, niestety osłoni

ę

te, lecz jednocze

ś

nie wyra

ź

nie podkre

ś

lone przez d

ż

insy, które

opinały ciało jak mokry kostium k

ą

pielowy. Stylizowana koszula wyra

ź

nie akcentowała jej kobieco

ść

i

kr

ą

głe, stercz

ą

ce piersi. Rudobr

ą

zowe włosy si

ę

gały do ramion, a jasne wrze

ś

niowe

ś

wiatło budziło

w nich rude blaski. A

ż

sw

ę

działy go palce, by si

ę

gn

ąć

i bawi

ć

si

ę

tymi l

ś

ni

ą

cymi pasmami.

Arystokratyczne rysy twarzy układały si

ę

w tak doskonał

ą

cało

ść

,

ż

e mogły z pewno

ś

ci

ą

zaprze

ć

m

ęż

czy

ź

nie dech w piersi. O tak, ta dziewczyna była przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich

swoich kaprysów.

Zepsuta lala.
- Pan Stone? - Dawn oczekiwała jakiej

ś

reakcji, chocia

ż

mrugni

ę

cia, jakiejkolwiek zmiany na tej

kamiennej twarzy. Nic, nawet

ś

ladu informacji, co działo si

ę

za zasłon

ą

tych ostrych, surowych

rysów. Emanował sił

ą

zarówno fizyczn

ą

, jak i psychiczn

ą

. Patrzył na ni

ą

spod przymkni

ę

tych powiek

zimnym spojrzeniem, co wytr

ą

cało z równowagi. Posiadał jak

ąś

nieubłagan

ą

moc, która wydawała

si

ę

otacza

ć

j

ą

niemal dotykalnie, wywołuj

ą

c dreszcz.

- Słucham pani

ą

. - Nieznacznie uchylił kapelusza. Jego zachowanie nie odznaczało si

ę

szczególnym szacunkiem.

Dreszcz, który przebiegał wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa Dawn, nasilił si

ę

na d

ź

wi

ę

k jego niskiego, oboj

ę

tnego

głosu. Z trudem opanowała niech

ęć

, wszystko si

ę

w niej zagotowało. Wysuwaj

ą

c do przodu

podbródek, u

ż

yła chwytu, który nigdy nie zawodził, gdy chciała kogo

ś

upokorzy

ć

. Z wyniosłym,

pogardliwym wyrazem twarzy zlustrowała go od zakurzonych czubków butów po wywini

ę

ty brzeg

kapelusza.

- Jestem Dawn Kingsley. - Wyci

ą

gn

ę

ła do niego r

ę

k

ę

spokojnym, chłodnym gestem.

. Na Brusie Stone ani jej nazwisko, ani wyniosłe spojrzenie me zrobiły wi

ę

kszego wra

ż

enia.

- Tak, słyszałem - Poruszaj

ą

c si

ę

obra

ź

liwie powoli i leniwie, Bryce wysiadł z furgonetki. Dawn

miała wła

ś

nie opu

ś

ci

ć

r

ę

k

ę

, kiedy wyci

ą

gn

ą

ł swoj

ą

w jej stron

ę

.

- Chad ze stacji obsługi powiedział,

ż

e pytała pani o mnie. - Jego szeroka dło

ń

o długich

palcach pochłon

ę

ła Jej r

ę

k

ę

w u

ś

cisku, sprawiaj

ą

c, i

ż

poczuła si

ę

mała i bezbronna.

background image

- Tak. - Przy wzro

ś

cie metr siedemdziesi

ą

t osiem musiała tylko nieznacznie przechyli

ć

głow

ę

, by

spotka

ć

jego przenikliwe spojrzenie. Chłód jego wzroku przenikn

ą

ł j

ą

a

ż

do czubków

wypedicurowanych palców u nóg. Nie zamierzała czu

ć

si

ę

onie

ś

mielon

ą

, wi

ę

c si

ę

gn

ę

ła do bocznej

kieszeni obszernej torby i wyci

ą

gn

ę

ła kartk

ę

papieru, zamachała m

ą

I trzymała mu przed oczami.

-. Nie wiedziałam, gdzie mog

ę

pana znale

źć

- wyja

ś

niła u

ś

miechaj

ą

c si

ę

łagodnie. - Wszystko,

co dostałam, to pana nazwisko I nazw

ę

tego miasteczka, Tusayan.

- Dostała pani? - Uniósł brwi w zdumieniu. Spojrzenie pozostało nieruchome.

Zrobiło jej si

ę

ciepło, co przypisała

ż

arowi słonecznemu.

Poczuła si

ę

te

ż

nieswojo, a spowodowała to jego obcesowo

ść

. Dawn odwróciła wzrok i obrzuciła

okolic

ę

lekcewa

żą

cym spojrzeniem.

- Mała mie

ś

cina. - W głosie zabrzmiała nutka pogardy.

Dawn miała nadziej

ę

na jak

ąś

reakcj

ę

. Daremnie. Bryce pozostał niewzruszony.

- Dostała pani ? – powtórzył pytanie tym samym beznami

ę

tnym tonem.

Dawn poczuła,

ż

e wszystko si

ę

w niej gotuje. Zgrzytaj

ą

c z

ę

bami rzuciła lodowatym tonem:

- Tak. Nasz wspólny znajomy dał mi pana nazwisko.
- Có

ż

to za wspólny znajomy?

Niemo

ż

liwe! Powiedział do niej całe pi

ęć

słów! Nakazała swemu sercu spokój i z trudem

opanowała

ś

miech, jakim chciała wybuchn

ąć

mu w twarz.

- Bruce Clayton - odpowiedziała pow

ś

ci

ą

gliwie. – Wiem,

ż

e zeszłej jesieni był pan jego

przewodnikiem w

w czasie bezkrwawych łowów z aparatem fotograficznym.

- Mm.
Dawn westchn

ę

ła zniecierpliwiona. Stary chwyt "odpowied

ź

tak krótka jak długie nogi"

zaczynał J

ą

zło

ś

ci

ć

. - Czy mo

ż

na wiedzie

ć

, jaka tre

ść

kryje si

ę

za tym tajemniczym: mm?

- spytała ze słodk

ą

ironi

ą

.

- Wszystko ma jak

ąś

tre

ść

- Odpowiedział znudzonym tonem Bryce. - Jedyna rzecz,

Jaka mnie interesuje, to powód, dla którego Clayton dał pani moje nazwisko. .

- Powód jest oczywisty. Bruce polecił pana jako najlepszego przewodnika w Arizonie, a

kto wie, czy nie na całym Zachodzie. - Ton Jej głosu sugerował, ze zaczynała mie

ć

co do

tego powa

ż

ne w

ą

tpliwo

ś

ci.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Co dlaczego?

Tym razem Stone ci

ęż

ko westchn

ą

ł.

- Dlaczego mnie polecił i po co pani potrzebuje przewodnika? - Obrzucił jej ciało

chłodnym spojrzeniem, ubieraj

ą

c usta w cie

ń

u

ś

miechu. - Chce pani fotografowa

ć

zwierz

ę

ta? .

- Ale

ż

sk

ą

d! Oczywi

ś

cie,

ż

e nie. - Dawn pokr

ę

ciła głow

ą

, lecz przestała nagle po chwili

zastanowienia.
- Mo

ż

e w pewnym sensie - przyznała tonem pełnym wahania.

- To z pewno

ś

ci

ą

wszystko wyja

ś

nia, ale czy mogłaby pani by

ć

nieco bardziej

precyzyjna?
Dawn znów zacisn

ę

ła z

ę

by. Bryce Stone był chyba najbardziej denerwuj

ą

cym

m

ęż

czyzn

ą

, jakiego spotkała. Szkoda,

ż

e był jej potrzebny, my

ś

lała, przygl

ą

daj

ą

c mu si

ę

. Nic nie sprawiłoby jej wi

ę

kszej przyjemno

ś

ci, ni

ż

powiedzenie temu m

ęż

czy

ź

nie, by

wybrał si

ę

na pustyni

ę

nie zabieraj

ą

c ze sob

ą

kropli wody. Nagle zdała sobie spraw

ę

, jak

jest gor

ą

co i jak bardzo jest spragniona. Przy odrobinie szcz

ęś

cia znajdzie tutaj jak

ąś

restauracj

ę

czy bar. Nadała głosowi bardziej pojednawczy ton.

- Mm... czy znalazłoby si

ę

tutaj miejsce, gdzie mogliby

ś

my usi

ąść

?

- Nic dziwnego. - Bryce przyjrzał si

ę

jej stopom. Gdybym miał na nogach te szpiczaste

namiastki butów, te

ż

marzyłbym o tym, by usi

ąść

.

Tego było ju

ż

za wiele! Za sandały, które miała na sobie, zapłaciła dwie

ś

cie

siedemdziesi

ą

t pi

ęć

dolarów, a ten kretyn nazywał je namiastkami! Ta kropla przepełniła

czar

ę

! Dawn była bliska wybuchu. Otwierała ju

ż

usta, by zada

ć

straszliwy cios, gdy

przypomniała sobie, jak bardzo był jej potrzebny.
- Skoro tak, to czy jest tu jakie

ś

miejsce, gdzie mo

ż

na usi

ąść

? - Dawn przełkn

ę

ła gorycz

i dum

ę

. - Gdzie mo

ż

na zamówi

ć

co

ś

zimnego do picia?

background image

- Jasne. - Bruce wzruszył ramionami i pokazał głow

ą

budynek, z którego przed chwil

ą

wyszła. - W motelu jest

ś

wietna restauracja. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

w ten niezwykle irytuj

ą

cy,

ironiczny sposób. - Jest te

ż

bar, je

ż

eli chce si

ę

wypi

ć

co

ś

mocniejszego.

Dawn miała ochot

ę

pokaza

ć

mu, jak

ą

moc ma wymierzony przez ni

ą

policzek. Tymczasem cał

ą

moc zamkn

ę

ła w uprzejmym u

ś

miechu.

- Chod

ź

my tam, o ile nie ma pan nic przeciw temu?

- Chod

ź

my. - Ruchem dłoni Bryce poprosił, by poszła pierwsza. - Masz szcz

ęś

cie złotko. Nie

mam dzisiaj nic lepszego do roboty.
Dawn rzuciła mu spojrzenie przez rami

ę

.

- Dzi

ę

kuj

ę

za komplement - odparowała k

ąś

liwie.

Twarz rozja

ś

nił mu u

ś

miech.

- Oczekuje pani komplementów? - Z błyskiem w oczach powoli przyjrzał si

ę

jej twarzy i

szczupłemu ciału. - Jest pani pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

o smukłym, poci

ą

gaj

ą

cym ciele - stwierdził

otwarcie, oceniaj

ą

c jej zalety. Rozbawił go wyraz zdumienia w jej oczach. - Czy

ż

by nie o to cho-

dziło?
- Pan... ja... - Daremnie szukała wystarczaj

ą

co ostrych słów, by móc go unicestwi

ć

. Jeszcze

nigdy nie była taka w

ś

ciekła. - Jak pan

ś

mie... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzie

ć

.

Impertynencki gbur! Ma czelno

ść

ś

mia

ć

si

ę

jej prosto w twarz!

- Niech pani zostawi to przedstawienie dla kogo

ś

, na kim zrobi wra

ż

enie, kochanie. - Bryce

mówił tym samym znudzonym tonem. - Mn

ą

nie tak łatwo wstrz

ą

sn

ąć

. Je

ż

eli jednak chce pani

ze mn

ą

pogada

ć

, lepiej szybko si

ę

zdecydowa

ć

. Inaczej ju

ż

mnie tu nie ma. Wszystko zale

ż

y od

pani.
Egoista, despota, arogant... Dawn nie mogła zebra

ć

my

ś

li, taka była w

ś

ciekła. Jednak jeden

fragment jej rozumu przypominał, jak bardzo wa

ż

ny dla jej planów jest ten człowiek. Kipi

ą

c

gniewem obróciła si

ę

na pi

ę

cie i poszła w stron

ę

motelu.

- Cze

ść

, Bryce. Co słycha

ć

? - Recepcjonista pozdrowił Ich gestem r

ę

ki.

- Niewiele, Ted. Ta dama jest spragniona. - Nieznacznym ruchem głowy wskazał Dawn.
Ted obrzucił Dawn takim samym spojrzeniem, jakim obdarzył ja, gdy przyjechała do motelu.
- Do wyboru, do koloru. Restauracja i bar s

ą

wła

ś

ciwie puste. - Jeszcze jedno spojrzenie

rzucone na Dawn.
- Za kilka minut ko

ń

cz

ę

prac

ę

. Mo

ż

e przył

ą

cz

ę

si

ę

do was.

Dawn zesztywniała. Jak na jeden dzie

ń

wystarczyło ju

ż

gapi

ą

cych si

ę

facetów. Otworzyła usta,

by zaprotestowa

ć

. Kto

ś

jednak był szybszy.

- Mo

ż

e nie. - Głos Bryce'a był łagodny, ale wzrok lodowaty. - Mamy pewne sprawy do

omówienia.
Policzki Teda pokrył rumieniec.
- Ach... tak. Nie chciałbym si

ę

narzuca

ć

.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i skin

ą

ł głow

ą

.

- Do zobaczenia, Ted. - Ujmuj

ą

c Dawn za łokie

ć

, poprowadził j

ą

w stron

ę

restauracji.

- Ju

ż

jadłam. Mo

ż

e by

ć

bar.

Bryce wzruszył ramionami i zmienił kierunek. - Wszystko jedno gdzie.
Dawn naje

ż

yła si

ę

, ale nie zwolniła. Nie zdarzyło jej si

ę

nigdy tak ostro reagowa

ć

na m

ęż

czyzn

ę

.

Złe fluidy, wytłumaczyła sobie. Przymru

ż

yła oczy i wsun

ę

ła si

ę

do lo

ż

y w słabo o

ś

wietlonym

barze. Od pocz

ą

tku czuła,

ż

e m

ęż

czyzna jest jej przeciwnikiem. Bryce Stone dra

ż

nił j

ą

, a to

mogło okaza

ć

si

ę

w przyszło

ś

ci du

ż

ym utrudnieniem. Poczuła przedziwny ucisk w

ż

ą

dku, gdy

zaj

ą

ł miejsce naprzeciwko. Tak, z pewno

ś

ci

ą

trudno b

ę

dzie da

ć

sobie z nim rad

ę

.

- Co chce pani zamówi

ć

?

Wyrwana z zamy

ś

lenia, Dawn wstrz

ą

sn

ę

ła si

ę

i spojrzała na niego.

- Co takiego?

Bryce rzucił jej chłodn

ę

spojrzenie. - Janice czeka na zamówienie.

- Janice? - Dawn zmarszczyła brwi.
- Nasza kelnerka - odpowiedział wskazuj

ą

c ruchem głowy kobiet

ę

stoj

ą

c

ą

przy ich lo

ż

y. Dziewczyna

pochodziła z plemienia Nawaho, była młoda i ładna o pi

ę

knych, ciemnych oczach i mi

ę

kkim

spojrzeniu.
- Czego zechce si

ę

pani napi

ć

?

- Och! - Dawn u

ś

miechn

ę

ła si

ę

przepraszaj

ą

co do cierpliwie czekaj

ą

cej dziewczyny. - Poprosz

ę

wino

z lodem.
- A ja poprosz

ę

,

ż

eby moje było z głow

ą

. - Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do młodej kobiety, a Dawn zaparło

background image

dech w piersi. Zapatrzyła si

ę

w niego jak w obraz i tylko jak przez mgł

ę

słyszała szorstk

ą

odpowied

ź

dziewczyny.
- Masz jeszcze co

ś

dowcipnego do powiedzenia? Bryce wybuchn

ą

ł radosnym

ś

miechem, a

ż

Dawn

poczuła ciarki wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa. Zmiana była zbyt szokuj

ą

ca. Dokoła oczu pojawiły si

ę

zmarszczki

mimiczne. Biel z

ę

bów odcinała si

ę

od opalonej skóry. Wygl

ą

dał na człowieka swobodnego, na luzie,

całkowite przeciwie

ń

stwo m

ęż

czyzny o zimnych oczach i nie wzruszonej twarzy, jakiego poznała par

ę

minut wcze

ś

niej. Dawn prawie zacz

ę

ła go lubi

ć

, kiedy kelnerka odeszła i Bryce zwrócił si

ę

znów ku niej.

- No dobra. Moja damo, czego chcesz ode mnie? - spytał oschle.
Dawn znów si

ę

spi

ę

ła. Wstrz

ą

sn

ą

ł ni

ą

dreszcz niech

ę

ci. Zastanawiała si

ę

, co było w niej takiego,

czego tak bardzo nie lubił. Podniosła głow

ę

i spojrzała mu w oczy.

- Chc

ę

pana wynaj

ąć

. - Jej głos był chłodny wbrew temu, co czuła.

- Wynaj

ąć

? Po co?

-

ś

eby zaprowadził mnie pan do Kanionu - odparła zdecydowanie.

Bryce był zdumiony.

- Do Wielkiego? - Ton jego głosu był bezpo

ś

rednim odbiciem nastroju.

- Oczywi

ś

cie - odpowiedziała niecierpliwie. - Jest. Jest jaki

ś

inny?

- Moja damo, kanionów w Arizonie jest do licha i troch

ę

.

Tym razem Dawn nie wytrzymała i wybuchn

ę

ła.

- Wiem! Ale. przecie

ż

nie przyjechałabym do Tusayan, gdybym me chciała obejrze

ć

Wielkiego

Kanionu? - Odetchn

ę

ła gł

ę

boko. - I nie nazywaj mnie dam

ą

!

- Dlaczego nie? Czy

ż

ni

ą

nie jeste

ś

?

- Jestem, do jasnej cholery! - Słowa wymkn

ę

ły si

ę

z ust, zanim zdołała je zatrzyma

ć

. Oburzona na

sam

ą

siebie,. zaczerpn

ę

ła powietrza, by si

ę

uspokoi

ć

. Nigdy nie traciła panowania nad sob

ą

. Nigdy.

To,

ż

e przytrafiło jej si

ę

to teraz, przez uwagi tego człowieka rzucane jakby od niechcenia, było

niemal nie do zniesienia.

- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Nie chciałam kl

ąć

.

.

.

- Ale zrobiła to pani. - Wzruszył ramionami. - Zasłu

ż

yłem sobie. - Podniósł r

ę

k

ę

, by zdj

ąć

kapelusz

i rzuci

ć

go na siedzenie obok. Przeczesał palcami g

ę

ste, faluj

ą

ce włosy. - Ja te

ż

przepraszam. Mo

ż

e

zaczniemy od nowa? _ Pytaj

ą

co uniósł brwi i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

zach

ę

caj

ą

co. - Okay?

M

ę

skie pi

ę

kno jego u

ś

miechu urzekło Dawn. Z trudem opieraj

ą

c si

ę

uczuciu ciepła, jakie ni

ą

zawładn

ę

ło, spojrzała na niego chłodno i kiwn

ę

ła głow

ą

.

- Dobrze, panie Stone, zaczniemy ...
- Bryce - przerwał łagodnie. - Na imi

ę

mam Bryce.

Dawn wahała si

ę

przez chwil

ę

, zanim uległa jego cichej zach

ę

cie.

- Bryce - powtórzyła. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

z satysfakcj

ą

.

- A czy mog

ę

mówi

ć

do pani: Dawn? - spytał.

Czuła,

ż

e jej odporno

ść

na jego urok słabnie. Zmienił stosunek do niej, była wi

ę

c ostro

ż

na.

Spojrzała na niego podejrzliwie, ale kiwn

ę

ła głow

ą

.

- W porz

ą

dku. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

szerzej i rozbłysły mu oczy. Jaki

ś

ostrzegawczy głos

wzywał Dawn do ucieczki.

Za pó

ź

no. Nadeszła wła

ś

nie kelnerka z napojami. Dawn przysłuchiwała si

ę

, jak Bryce

przekomarzał si

ę

z młod

ą

kobiet

ą

, czuj

ą

c,

ż

e przedziwnie brak jej tchu.

Bryce Stone, trzymaj

ą

cy si

ę

w ryzach, był po prostu poci

ą

gaj

ą

cy. Rozlu

ź

niony i pełen

uroku, wywierał piorunuj

ą

ce wra

ż

enie. W dodatku było w nim co

ś

, z czym nigdy si

ę

nie

spotkała. Jaka

ś

cecha, która odró

ż

niała go od innych. Patrz

ą

c mu w oczy Dawn szukała dla

niej nazwy.

Pierwotny. Była w nim jaka

ś

pierwotno

ść

, która kazała my

ś

le

ć

o innej epoce, gdy

m

ęż

czy

ź

ni przemierzali ziemi

ę

jak zdobywcy, bior

ą

c wszystko czego zapragn

ę

li, zarówno od

ziemi jak i kobiet.

Poczuła dreszcz wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa na my

ś

l o takiej sytuacji. Dawn dobrze znała rekiny

współczesnego

ś

wiata interesu, jej ojciec był jednym z nich. Ale Bryce nie przystawał do

background image

modelu m

ęż

czyzny dr

ę

czonego przez wrzody i stresy. Był zbyt niezale

ż

ny, zbyt ziemski,

zbyt m

ę

ski. Poczuła,

ż

e wszystko co w niej kobiece, nieodparcie poddaje si

ę

jego

m

ę

skiemu urokowi. Uczucie wydało si

ę

jej zbyt pierwotne, na granicy prymitywnego.

Poruszyło pragnienia ukryte gł

ę

boko pod warstw

ą

dobrego wychowania w cywilizowanym

ś

wiecie. Uczucie to nie zgadzało si

ę

ze

ś

wiatłem dnia.

Dawn nie czuła si

ę

z tym dobrze. Usiłuj

ą

c zwalczy

ć

ogarniaj

ą

cy j

ą

nastrój, spowodowany

samym patrzeniem na niego, podniosła głow

ę

. Wróciła do rzeczywisto

ś

ci i zaciekawiła si

ę

,

co te

ż

Bryce mógł powiedzie

ć

do młodej kelner,

ż

e si

ę

tak zaczerwieniła. Po czym

przekonuj

ą

c sam

ą

siebie, ze nic j

ą

to nie obchodzi, Dawn uniosła kieliszek w jego stron

ę

.

- Na zdrowie ... Bryce.

Rozdział drugi

Słabo skrywana nutka ironii w głosie. Dawn zwróciła uwag

ę

Bryce'a. Westchn

ą

ł cicho odwracaj

ą

c

twarz w stron

ę

swej towarzyszki. Z ponurym usmieszkiem złapał za ucho kufla.

.

_ Na zdrowie ... - Zawiesił z rozmysłem. głos zanim dodał: - Dawn. Poci

ą

gn

ą

ł du

ż

y łyk zimnego

plwa l rozSladai

ą

c si

ę

wygodniej, uwa

ż

nie przyjrzał si

ę

jej twarzy.

• Obserwacja okazała si

ę

owocna. Z bliska Dawn była jeszcze pi

ę

kniejsza ni

ż

my

ś

lał. Miała mały

nos, wysokie ko

ś

ci policzkowe, wyra

ź

nie zarysowan

ą

szcz

ę

k

ę

. brwi o ton ciemniejsze ni

ż

kasztanowe włosy tworzyły delikatne łuki. Orzechowe oczy roz

ś

wietlały plamki złota i br

ą

zu.,

W takich oczach m

ęż

czyzna ch

ę

tnie by uton

ą

ł, pomyslał Bryce, czuj

ą

c napi

ę

cie mi

ęś

ni ciała.

Ch

ę

tnie. zanurzyłby te

ż

palce w rudobr

ą

zowych pasmach jedwabistych włosow. Ale to jej ustom

nale

ż

ało si

ę

wi

ę

cej uwagi. Nagle zaschło mu w gardle. Wiedział,

ż

e wargi Dawn smakowałyby Jak

miód.

Opanowało go nagłe po

żą

danie, pochylił si

ę

wi

ę

c w jej stron

ę

. Do rzeczywisto

ś

ci przywróciło go

ostrzegawcze

ś

wiatełko w jej oczach i niemal niezauwa

ż

alne napi

ę

cie w k

ą

cikach ust, których tak

bardzo pragn

ą

ł.

Zniecierpliwiony tym,

ż

e pozwolił wyobra

ź

ni wzi

ąć

gór

ę

nad zdrowym rozs

ą

dkiem, Bryce

zareagował z typowo ludzk

ą

słabo

ś

ci

ą

. Powiedział do niej rozdra

ż

nionym tonem:

- Mo

ż

e wreszcie mi powiesz, po co chcesz i

ść

do kanionu?

W Dawn drgał ka

ż

dy nerw.

Ś

wiadoma swojej urody była przyzwyczajona do m

ę

skich spojrze

ń

.

Rozbierano i oceniano j

ą

oczami tysi

ą

ce razy, nie dalej jak przed kilkoma minutami w holu

motelowym robił to ten zuchwały młody recepcjonista. I chocia

ż

nie podobały si

ę

jej powłóczyste,

taksuj

ą

ce spojrzenia, zawsze sobie powtarzała,

ż

e powinna by

ć

do tego przyzwyczajona. Jednak nie

była. Mimo to jej reakcja na spojrzenie Bryce'a jakie posłał spod przymkni

ę

tych powiek, była inna ni

ż

zwykle. Nie poczuła si

ę

zniecierpliwiona i rozdra

ż

niona. Dr

ż

ała na całym ciele. Zdr

ę

twiała. Skór

ę

miała rozpalon

ą

, to znów zimn

ą

, a wsz

ę

dzie czuła ukłucie jakby tysi

ą

ca igiełek. W gł

ę

bi ... daleko w

ę

bi czuła ból. Była przera

ż

ona. Przera

ż

ona w sposób, którego ~ie rozumiała. Reakcj

ą

na

zalewaj

ą

ce j

ą

wewn

ę

trzne ciepło był lodowaty chłód, okazywany na zewn

ą

trz.

- Badania - odpowiedziała krótko i tre

ś

ciwie. Bryce zmarszczył brwi.

- Jakie badania? Jeste

ś

wielbicielk

ą

natury? Archeologiem?

Dawn potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

.

- Jestem powie

ś

ciopisark

ą

.

Jeszcze raz Bryce miał czelno

ść

z niej si

ę

ś

mia

ć

. - Powie

ś

ciopisark

ą

! - wykrzykn

ą

ł.

- Tak, pisark

ą

. - Ton głosu Dawn mógłby zamra

ż

a

ć

. - Pisz

ę

powie

ś

ci.

Grymas przebiegłego u

ś

mieszku wygi

ą

ł usta Bryce'a. - Jeste

ś

pisark

ą

współczesn

ą

Bruce'owi

background image

Claytonowi.
Dawn zesztywniała słysz

ą

c drwin

ę

w jego głosie.

_ Co Bruce ma tu do rzeczy? - spytała pełna podejrzli-

wo

ś

ci.

_ Co Bruce mo

ż

e mie

ć

gdziekolwiek do rzeczy? - od-

parował. - Na pewno nic po

ż

ytecznego. - Wyd

ą

ł wargi tak, jakby jadł co

ś

kwa

ś

nego. - Z tego, co

dowiedziałem si

ę

o Claytonie w czasie jego pobytu tutaj, jest on nikim wi

ę

cej, jak paso

ż

ytem.

ś

yje z

pieni

ę

dzy swego dziadka. Wypełnia pustk

ę

swego

ż

ycia włócz

ę

gami dookoła

ś

wiata, kolekcjonuje

kobiety, które uda mu si

ę

zaci

ą

gn

ąć

do łó

ż

ka i anga

ż

uje si

ę

od czasu do czasu w wyprawy

fotograficzne. _ Uniósł brew. - Czy zabawa w pisanie jest twoim sposobem na zabicie czasu?

Tym razem Dawn nie potrafiła si

ę

opanowa

ć

.

_ Zabawa! - powtórzyła oburzona. - Jak

ś

miesz sugerowa

ć

...

Bryce przerwał jej ostro.

_ Niczego nie sugeruj

ę

, mówi

ę

wprost. Badania. - Wydał dziwny, pogardliwy d

ź

wi

ę

k. Wzi

ą

ł

kapelusz. - Przykro mi, ale nie mam czasu dla znudzonych, zepsutych panienek szukaj

ą

cych

wra

ż

e

ń

w kanionie. - Spojrzeniem jak laser przykuł j

ą

do miejsca. - Do diabła! - wymamrotał. - Nie

miałbym dla ciebie czasu, nawet gdybym nie miał nic innego do roboty. - Odsuwaj

ą

c nie

doko

ń

czone piwo, wy-

sun

ą

ł si

ę

z lo

ż

y.

_ Poczekaj chwil

ę

! - Nie zastanawiaj

ą

c si

ę

nad tym, co robi, Dawn złapała go za nadgarstek.

Poczuła nieznany strach, gdy Bryce spojrzał na jej palce. - Prosz

ę

, wysłuchaj mnie - dodała

nieswoim, błagalnym tonem.

Bryce powoli podniósł wzrok. Spojrzenia ich si

ę

spotkały i Dawn przebiegł kolejny dreszcz

strachu.

_ Niech to b

ę

dzie przekonuj

ą

ce,

ś

licznotko - powiedział ostrzegawczym głosem.

Dawn nienawidziła okre

ś

le

ń

takich jak: złotko,

ś

licznotko, kotku, ale była zbyt zdenerwowana, by

protestowa

ć

. Sekundy, w ci

ą

gu których usadawiał si

ę

z powrotem w lo

ż

y, wykorzystała na zebranie

my

ś

li. Zacz

ę

ła mówi

ć

w chwili, gdy podniósł na ni

ą

wzrok,

- Przede wszystkim zapewniam ci

ę

,

ż

e nigdy w nic si

ę

nie bawi

ę

- zacz

ę

ła.

Chocia

ż

Bryce nie odpowiadał, w jego twarzy wida

ć

było sceptycyzm.

Zachowuj

ą

c spokój, Dawn zacisn

ę

ła z

ę

by, po czym mówiła dalej.

- Nawet je

ż

eli sobie pofolguj

ę

, to na pewno nie w pracy.

- W pracy? - Bryce nawet nie próbował ukry

ć

swego

zdumienia.

- Tak, w pracy! - odparowała Dawn. - Zarabiam na

ż

ycie, panie Stone, tak jak pan i wszyscy inni

ludzie.

- Jasne.
Zrobiło jej si

ę

czerwono przed oczami. Ogarn

ę

ła j

ą

w

ś

ciekło

ść

. We wzroku miała złote błyski, gdy

ostro zmierzyła jego leniw

ą

, rozpart

ą

na siedzeniu posta

ć

. Kto pozwolił mu jej ubli

ż

a

ć

? Có

ż

takiego

nadzwyczajnego robił, poza prowadzeniem od czasu do czasu grup my

ś

liwych? Był po prostu

zuchwały i bezczelny!

- Napisałam cztery powie

ś

ci, panie Stone - powiedziała sucho. Podniosła dło

ń

, mi

ę

dzy palcem

wskazuj

ą

cym i kciukiem zostawiaj

ą

c zaledwie mał

ą

szpar

ę

. - Moja ostatnia ksi

ąż

ka była na tyle bliska

wej

ś

cia na list

ę

bestsellerów.

- Jestem zachwycony. - Jego głos przeczył słowom.
- Powinien pan by

ć

- odszczekn

ę

ła. - I powiem panu

co

ś

jeszcze, panie Stone - dodała niskim, gor

ą

czkowym tonem. - Tak bardzo pragn

ę

zobaczy

ć

swoj

ą

ksi

ąż

k

ę

na tej li

ś

cie,

ż

e smak triumfu czuj

ę

ju

ż

w ustach. My

ś

l

ę

,

ż

e ksi

ąż

ka, nad któr

ą

wła

ś

nie pracuj

ę

,

dotrze tam.' - Z nadmiaru emocji i gniewu Dawn zaschło w gardle. Umilkła na chwil

ę

i napiła si

ę

wina. Bryce wykorzystał t

ę

chwil

ę

na wtr

ą

cenie suchej uwagi.

- Pisarz musi sprzeda

ć

ksi

ąż

k

ę

, zanim zacznie torowa

ć

sobie drog

ę

na listy bestsellerów.

- Niemo

ż

liwe? - Odpowied

ź

Dawn brzmiała ostro i wyra

ź

nie dawała do zrozumienia, jak

bardzo był jej wstr

ę

tny. - Niech pan sobie wyobrazi,

ż

e sprzedałam t

ę

ksi

ąż

k

ę

i to z niezł

ą

zaliczk

ą

. - Dawn podała cyfr

ę

, która nareszcie zdołała wywrze

ć

na nim wra

ż

enie.

- Co? - Bryce Stone wpatrywał si

ę

w ni

ą

w osłupieniu. Dawn popijała wino, patrz

ą

c

background image

wynio

ś

le.

- To co pan słyszał.

Bryce przygl

ą

dał si

ę

jej przez kilka sekund, po czym wyraz zdumienia na twarzy ust

ą

pił

miejsca autoironii.

- Dopadnij ich, kochanie - powiedział zach

ę

caj

ą

co, wznosz

ą

c kufel. - Mam nadziej

ę

,

ż

e ci

si

ę

uda.

Szczero

ść

w jego głosie sprawiła jej prawdziw

ą

przy jemno

ść

,która zalała j

ą

fal

ą

niezwykle intensywnego ciepła.

ś

eby unikn

ąć

analizy swych uczu

ć

, zacz

ę

ła mówi

ć

.

- Dzi

ę

kuj

ę

. Te

ż

mam t

ę

nadziej

ę

- przyznała otwarcie.

- Musz

ę

jednak zbada

ć

dokładnie kanion, aby nada~ opo-

wie

ś

ci prawdziwy charakter.

- Po co? - W jego głosie znów zabrzmiał sceptycyzm. Dawn westchn

ę

ła. Dlaczego musi

przytrafia

ć

si

ę

to wła

ś

nie jej? Poczuła si

ę

znu

ż

ona. Pokr

ę

ciła głow

ą

i si

ę

gn

ę

ła po kieliszek.

Był pusty. Dziwne,

ż

e kelnerka nie wróciła do nich.

- Wytłumacz

ę

, je

ż

eli znajdziesz swoj

ą

znajom

ą

Janice i zamówisz jeszcze jeden kieliszek

wina.

- Najpierw musisz co

ś

zje

ść

.

Dawn zmierzyła go wzrokiem.

- Zapewniam pana,

ż

e mog

ę

wypi

ć

wi

ę

cej ni

ż

jeden kieliszek wina, panie Stone.

Odpowiedział krótko i rzeczowo.
- By

ć

mo

ż

e, ale najpierw zjemy kolacj

ę

. Po prostu,

ż

eby by

ć

spokojnym.

- Kolacj

ę

? - zdumiała si

ę

Dawn. Bryce starał si

ę

ukry

ć

rozbawienie.

- Mo

ż

e nie zauwa

ż

yła

ś

, ale jest po szóstej. - Dłoni

ą

wskazał hol. - Nocne marki ju

ż

zaczynaj

ą

ś

ci

ą

ga

ć

.

Marszcz

ą

c brwi Dawn rozejrzała si

ę

wokół. W barze było pełno ludzi, co tłumaczyło

nieobecno

ść

kelnerki. Napór spragnionej ludzko

ś

ci zdenerwował Dawn. Nie dlatego,

ż

e nie

lubiła tłumów, ale poniewa

ż

zdała sobie spraw

ę

, i

ż

nie miała poj

ę

cia o ich obecno

ś

ci.

Straciła poczucie czasu, przestrzeni i wszystkiego, tak zaanga

ż

owała si

ę

w słowny

pojedynek z Bryce'em Stone. Poczuła skurcz

ż

ą

dka. Wolała powiedzie

ć

sobie,

ż

e to chyba

jednak głód. Spojrzała pytaj

ą

co na Bryce'a.

- Czy powiedziałe

ś

: n

ą

jpierw zjemy kolacj

ę

? Bryce kiwn

ą

ł twierdz

ą

co głow

ą

.

- Gdzie?

- Tutaj, w restauracji w motelu. - Wzruszył ramionami.

- Na czyj koszt? - grzecznie spytała Dawn.
U

ś

miechn

ą

ł si

ę

leniwie.

- Oddam pokłon feministkom i pozwol

ę

ci zapłaci

ć

. _ Z

ę

by błysn

ę

ły w u

ś

miechu. - Poza

tym to ty dostała

ś

poka

ź

n

ą

zaliczk

ę

.

Rozdział trzeci

Kolacja była przepyszna. Dawn nie wiedziała tylko, co my

ś

le

ć

o swoim towarzyszu.

Zbijały j

ą

z tropu nagłe zmiany w zachowaniu, od szorstkiego do czaruj

ą

cego i vice versa.

Bryce podczas całej kolacji grał rol

ę

uroczego kompana, zabawiaj

ą

c Dawn anegdotami o

perypetiach z fotografami -

ż

ółtodziobami.

_ Dlaczego wci

ąż

si

ę

tym zajmujesz? - spytała bawi

ą

c si

ę

kieliszkiem likieru.

Bryce wzruszył ramionami.

_ Dzi

ę

ki temu mog

ę

oderwa

ć

si

ę

czasami od swojej zwykłej pracy i sp

ę

dzi

ć

troch

ę

czasu

background image

na łonie natury.

Dawn uniosła w zdziwieniu brwi.

_ Zwykłej pracy? Byłam pewna,

ż

e jeste

ś

zawodowym przewodnikiem.

_ A ja byłem pewien,

ż

e jeste

ś

dyletantk

ą

, jak twój przyjaciel Clayton - wycedził Bruce.

_ Nie jeste

ś

jeszcze przekonany o czym

ś

przeciwnym. Dawn spróbowała cedzi

ć

słowa

podobnie jak on.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

przebiegle.

_ Jasne. I lepiej przyłó

ż

si

ę

do przekonywania mnie, bo inaczej nici z twojej pracy. -

Strofował j

ą

jak dziecko. Radz

ę

ci zabra

ć

si

ę

do tego od razu.

Dawn znów si

ę

zirytowała. Przeklinaj

ą

c jego osobowo

ść

kameleona, wys

ą

czyła ostatnie

krople likieru i zdecydowanym gestem odstawiła kieliszek. Wywołała tym u

ś

mieszek na

twarzy Bryce'a, co rozdra

ż

niło j

ą

jeszcze bardziej. Przypomniała sobie,

ż

e jego osoba była

bardzo istotna dla jej planów. Odetchn

ę

ła gł

ę

boko szykuj

ą

c si

ę

do wyja

ś

nie

ń

. Kelner pojawił

si

ę

przy ich stoliku, zanim zd

ąż

yła wypowiedzie

ć

pierwsze słowo.

- Czym jeszcze mog

ę

słu

ż

y

ć

? - spytał uprzejmie Bryce'a, całkowicie ignoruj

ą

c Dawn.

Dawn spojrzała na kelnera w milczeniu, oskar

ż

aj

ą

c go

ο

szowinizm. Odk

ą

d pami

ę

tała, nienawidziła sytuacji, w których traktowano j

ą

jak powietrze,

podczas gdy jej kompana otaczano szacunkiem. Tym razem było jeszcze gorzej, gdy

ż

to ona

płaciła rachunek!

Bryce pokr

ę

cił przecz

ą

co głow

ą

.

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

. - Rzucił Dawn rozbawione spojrzenie.

- A ty? - Dawn a

ż

kipiała i Bryce doskonale o tym wiedział. Fakt, i

ż

tak łatwo j

ą

rozszyfrował,

tylko pogł

ę

bił irytacj

ę

, która zmieniła si

ę

we w

ś

ciekło

ść

.

- Te

ż

dzi

ę

kuj

ę

. - U

ś

miech, na jaki si

ę

zdobyła, nie pokrył gniewu w oczach.

Bryce bawił si

ę

doskonale. Oczy błyszczały mu od ironicznego u

ś

miechu.

- Rachunek mo

ż

e pan da

ć

tej damie - poinstruował kelnera, łagodnie u

ś

miechaj

ą

c si

ę

do

Dawn.

- Dobrze, prosz

ę

pana. - Wyczuwaj

ą

c napi

ę

cie pomi

ę

dzy nimi, zakłopotany kelner

przeniósł spojrzenie z Bryce'a na Dawn. Starannie wypisał rachunek i poło

ż

ył przed ni

ą

na

stoliku.

Dawn podpisała go, wyci

ą

gaj

ą

c klucz, aby udowodni

ć

,

ż

e mieszka w motelu.

Mamrocz

ą

c: "Dzi

ę

kuj

ę

" kelner wycofał si

ę

od stolika.

Dawn podzi

ę

kowała grzecznie i spojrzała na Bryce'a spod przymkni

ę

tych powiek.

- Ch

ę

tnie zapłac

ę

za wszystko ... - zacz

ę

ła, ale uciszył j

ą

ruchem r

ę

ki.

- Nie mo

ż

emy tu rozmawia

ć

- powiedział, pokazuj

ą

c na tłumek kł

ę

bi

ą

cy si

ę

przy wej

ś

ciu w

oczekiwaniu na wolne stoliki. - Kierownictwo byłoby z pewno

ś

ci

ą

wdzi

ę

czne, gdyby

ś

my zwolnili

miejsca.

Id

ą

c przez restauracj

ę

a

ż

do wyj

ś

cia z motelu, Dawn toczyła wewn

ę

trzn

ą

walk

ę

z gniewem i

frustracj

ą

. Zaczynała by

ć

pewna,

ż

e Bryce bawi si

ę

jej kosztem, w ko

ń

cu za

ś

odrzuci ofert

ę

, bez

wzgl

ę

du na to, jak dobrze j

ą

przedstawi.

Jesienna noc była jasna i chłodna. Na ciemnym niebie l

ś

niły miliony gwiazd. Ksi

ęż

yc zalewał

pejza

ż

srebrzystym

ś

wiatłem. W powietrzu unosił si

ę

zapach jałowców.

Dawn zatrzymała si

ę

nagle, ledwie znalazła si

ę

za drzwiami. Przecie

ż

była pisark

ą

. Dr

żą

c

zamkn

ę

ła oczy i zaczerpn

ę

ła gł

ę

boko powietrza, wci

ą

gaj

ą

c w płuca smak i aromat nowego

otoczenia. Zapomniała o uwa

ż

nym spojrzeniu towarzysz

ą

cego jej m

ęż

czyzny, który przygl

ą

dał si

ę

jej

spod przymkni

ę

tych powiek.

- Czy była

ś

kiedy

ś

na Zachodzie? - cicho spytał Bryce. Dawn u

ś

miechn

ę

ła si

ę

lekko pi

ę

knymi

wargami.
- W Los Angeles, Las Vegas, San Francisco - wyliczyła . wzruszaj

ą

c ramionami. - Pełno tam

ś

wiateł, hałasu i ludzi. Nigdzie nie było jak tutaj, ten wspaniały, pachn

ą

cy bezruch, to usidlaj

ą

ce

poczucie spokoju i ciszy.

- Podoba ci si

ę

tu?

U

ś

miech znikł z warg Dawn.

- Mo

ż

na si

ę

od tego nawet uzale

ż

ni

ć

. Mogłabym spróbowa

ć

si

ę

przekona

ć

,

ż

e lepiej by mi si

ę

pracowało w takiej atmosferze, gdybym nie wiedziała,

ż

e to wszystko złudzenie.

.- Czy jste

ś

całkiem pewna,

ż

e to złudzenie? - W głosie Bryce a zabrzmiało wyzwanie.

background image

- A mo

ż

esz mnie przekona

ć

,

ż

e nie jest? - Dawn odpowiedziała cynizmem na jego wyzwanie.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

z pewno

ś

ci

ą

.

- Gdybym miał na to ochot

ę

, a nie mam, to pewnie mógłbym. Poza tym to ty miała

ś

mnie

przekonywa

ć

, a nie ja ciebie.

Napi

ę

cie, które czuła przedtem, powróciło z nagł

ą

sił

ą

.

Rozejrzała si

ę

. Wzrok jej padł na furgonetk

ę

z otwartymi drzwiami, któr

ą

zaparkował nieprzepisowo.

Zastanawiaj

ą

c si

ę

, dlaczego nikt go nie okradł albo przynajmniej nie wlepił mandatu, odwróciła

zamy

ś

lone spojrzenie w jego stron

ę

·

- Chyba mo

ż

emy porozmawia

ć

w twojej furgonetce? Bryce pokr

ę

cił głow

ą

, zanim zd

ąż

yła

sko

ń

czy

ć

.

- Nie, jest brudna. - Zlustrował j

ą

uwa

ż

nym spojrzeniem. - Zniszczyłaby

ś

sobie te wyszukane

d

ż

insy .. - Wzruszył bezsilnie ramionami. - Chyba b

ę

dziemy musieli pój

ść

do twojego pokoju.

Dawn zesztywniała. - Zastanów si

ę

.

Bryce nie roze

ś

miał si

ę

. Westchn

ą

ł.

- Słuchaj, moja droga, to ty chciała

ś

rozmawia

ć

, nie ja.

- Ale nie chciałam,

ż

eby odbyło si

ę

to w pokoju motelowym! - wykrzykn

ę

ła.

Oczy Bryce'a rozbłysły zniecierpliwieniem.

- Czego do licha, si

ę

boisz? Czy spodziewasz si

ę

,

ż

e oszalej

ę

z po

żą

dania i rzuc

ę

si

ę

na ciebie? -

Za

ś

miał si

ę

krótko i obra

ź

liwie. - Niedoczekanie twoje.

Dawn była w

ś

ciekła.

- Ty arogancki, zarozumiały ... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzie

ć

.

_ Nie mówmy o tym. Dam ci nazwisko innego przewodnika. - Znów wzruszył ramionami

w ge

ś

cie zniecierpliwienia, które nim targało. - Do diabła, musisz tylko pój

ść

do Schroniska

Jasnego Anioła i zarezerwowa

ć

miejsce w jednej z wypraw na mułach, które regularnie

wyruszaj

ą

do kanionu. Wszystkie te wyprawy s

ą

prowadzone przez fachowców. - Oparł

r

ę

ce na biodrach i patrzył na ni

ą

wynio

ś

le.

Dawn wytrzymała jego spojrzenie i wydobyła z siebie:

_ Nie chc

ę

i

ść

z band

ą

turystów ze schroniska i rezerwowa

ć

miejsca w wyprawie na

mułach i nie potrzebuj

ę

nazwiska innego przewodnika! Chc

ę

ciebie! - Kiedy wypowiedziała

te słowa, zdała sobie spraw

ę

,

ż

e to prawda. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego tak bardzo

jej zale

ż

y na tym,

ż

eby to on był jej przewodnikiem i niezbyt chciała zagł

ę

bia

ć

si

ę

w

przyczyny. Instynktownie czuła,

ż

e to koniecznie musi by

ć

on.

Niestety Bryce zupełnie nie czuł wagi sprawy. Specjalnie postanowił przypisa

ć

inne

znaczenie jej ostatniemu zdaniu. Jego poci

ą

gaj

ą

ce usta uło

ż

yły si

ę

w zmysłowy u

ś

miech,

u

ś

miech, który mógł roztapia

ć

ko

ś

ci... ko

ś

ci

Dawn.

_ No có

ż

, to mo

ż

na by zorganizowa

ć

- powiedział cichym, sugestywnym głosem.

Oburzona na swoj

ą

nagł

ą

słabo

ść

w nogach i sztywna ze zło

ś

ci, Dawn zmierzyła

pogardliwym spojrzeniem jego smukłe ciało.

_ Niedoczekanie - odparowała, rzucaj

ą

c mu w twarz jego własne słowa. Usiłowała nie

przyzna

ć

si

ę

przed sob

ą

do podniecenia i fali gor

ą

ca, która j

ą

zalała.

Bryce roze

ś

miał si

ę

.

_ Jeste

ś

twarda, musz

ę

ci to przyzna

ć

. - W jego głosie usłyszała pow

ś

ci

ą

gliwe uznanie. - W

porz

ą

dku,

ś

licznotko, wysłucham twoich argumentów. - Rozbawienie całkowicie ust

ą

piło

miejsca rzeczowemu zainteresowaniu. - Ale musi to mie

ć

miejsce u ciebie w pokoju i lepiej,

je

ż

eli b

ę

dziesz mówiła z sensem.

Dawn zaschło w gardle.
- Mm ... czy nie powiniene

ś

zamkn

ąć

drzwi swojej furgonetki? - Grała na zwłok

ę

i oboje o

tym wiedzieli.

Ś

wiatło w

ś

rodku zgasło, co prawdopodobnie znaczy,

ż

e akumulator si

ę

rozładował.

Spojrzał oboj

ę

tnym wzrokiem w stron

ę

zakurzonego pojazdu.

- Akumulator wcale si

ę

nie rozładował. Wył

ą

czyłem

ś

wiatło, a furgon donik

ą

d nie jedzie. -

Zacisn

ą

ł usta. Chyba

ż

e uznasz, i

ż

moje usługi nie s

ą

warte twoich wyja

ś

nie

ń

. - Po

background image

niecierpliwo

ś

ci jego ruchów poznała,

ż

e o ile si

ę

szybko nie zdecyduje, za chwil

ę

go nie

b

ę

dzie.
Ponury ton jego głosu wywołał ciarki wzdłu

ż

jej kr

ę

gosłupa. Bez wahania zacz

ę

ła i

ść

w

stron

ę

pokoju. Bryce szedł za ni

ą

. Chyba nie zwariowała? pytała sam

ą

siebie, szukaj

ą

c

nerwowo klucza w torebce. Oprócz rekomendacji od przygodnego znajomego, nie
wiedziała niczego o tym człowieku. Z tego co wyczuwała, mógł by

ć

obdarzony pry-

mitywnymi, zwierz

ę

cymi instynktami i mo

ż

e rzuci

ć

si

ę

na ni

ą

w momencie, gdy tylko

przekrocz

ą

próg! Trz

ę

sły si

ę

jej r

ę

ce, gdy wkładała klucz do dziurki. Pokój był jeszcze

ciemniejszy ni

ż

jej my

ś

li.

Bardziej zdenerwowana ni

ż

kiedykolwiek si

ę

gn

ę

ła do kontaktu, odskakuj

ą

c z

przera

ż

eniem, gdy dotkn

ę

ła ciepłych, silnych palców. Gł

ę

boki, m

ę

ski

ś

miech wypełnił pokój,

jednocze

ś

nie zalało go

ś

wiatło lampy stoj

ą

cej na stole.

- Podskakujesz jak tubylec w obrz

ę

dowym ta

ń

cu na cze

ść

deszczu. - Bryce wkroczył do pokoju.

Spojrzał na ni

ą

beznami

ę

tnie widz

ą

c,

ż

e została z tyłu.

Zerkaj

ą

c na niego, ostro

ż

nie wsun

ę

ła si

ę

do pokoju.

- Zostawi

ę

otwarte drzwi, je

ż

eli nie masz nic przeciwko temu. - Rzuciła torb

ę

na łó

ż

ko, staraj

ą

c si

ę

wygl

ą

da

ć

na opanowan

ą

i wyniosł

ą

.

Bryce westchn

ą

ł zniecierpliwiony i opadł na jedyne w pokoju krzesło.

- Czy zdajesz sobie spraw

ę

, jak głupio si

ę

zachowujesz? - spytał przenosz

ą

c oboj

ę

tny wzrok z

Dawn na drzwi.

Je

ż

eli było co

ś

, czego Dawn nie znosiła bardziej ni

ż

okre

ś

lenia

ś

licznotka, to zarzucania jej,

ż

e

głupio si

ę

zachowuje.

- Przepraszam? - Wyzywaj

ą

co podniosła podbródek.

- Powinna

ś

przeprasza

ć

- wycedził Bryce. - Twoje za-

chowanie rzuca cie

ń

na mój honor. - Machn

ą

ł niedbale r

ę

k

ą

w stron

ę

otwartych drzwi. - Popraw

mnie, je

ż

eli si

ę

pomyl

ę

- powiedział znu

ż

onym głosem. - Czy

ż

nie prosiła

ś

o to spotkanie w celu

przekonania mnie, bym poszedł z tob

ą

do kanionu?

- Tak, ale ...
- Ale, cholera! - odparł Bryce. - Czy nie przyszło ci do głowy,

ż

e je

ż

eli uda ci si

ę

mnie namówi

ć

, to

b

ę

dziemy tam sami?

- Oczywi

ś

cie,

ż

e przyszło mi do głowy! - wykrzykn

ę

ła oburzona. - Ale ... - Głos jej zamarł, a

spojrzenie pobiegło w kierunku łó

ż

ka.

Bryce skrzywił si

ę

.

- Do licha ci

ęż

kiego! - Pokr

ę

cił głow

ą

. - Nie chciałbym ci

ę

rozczarowa

ć

, złotko, ale nie uwa

ż

am,

ż

e

łó

ż

ko jest niezb

ę

dnym elementem uwiedzenia. - Ruchem r

ę

ki wskazał pokój i telefon na szafce. -

Uwierz mi, jeste

ś

o wiele bezpieczniejsza w

ś

ród tych czterech

ś

cian i z telefonem pod r

ę

k

ą

, ni

ż

w

przepastnym kanionie, otoczona zewsz

ą

d natur

ą

pełn

ą

pokus dla twych zmysłów. - Zacisn

ą

ł usta w

wyrazie nie znosz

ą

cym sprzeciwu. - A teraz zamknij te cholerne drzwi!

Chocia

ż

Dawn nigdy nie przyjmowała potulnie rozkazów, jaka

ś

nuta w jego głosie kazała

posłucha

ć

polecenia. Sztywna z niech

ę

ci podeszła do drzwi i zatrzasn

ę

ła je. Widok satysfakcji na

jego twarzy nie poprawił jej nastroju.

Przygl

ą

dała mu si

ę

z r

ę

kami wspartymi na biodrach.

- W porz

ą

dku, drzwi s

ą

zamkni

ę

te. Co teraz? Mo

ż

esz mnie wysłucha

ć

?

Bryce błysn

ą

ł z

ę

bami.

- Usi

ą

d

ź

i strzelaj, byle dobrze, kochanie. - Zsun

ą

ł stetsona na tył głowy, daj

ą

c jej w ten sposób

do zrozumienia,

ż

e me zamierzał bawi

ć

u niej na tyle długo, by zdj

ąć

kapelusz.

Poniewa

ż

zaj

ą

ł jedyne krzesło, Dawn mogła sta

ć

albo przysi

ąść

na brzegu łó

ż

ka. Zaciskaj

ą

c

z

ę

by podeszła do łó

ż

ka. Zacz

ę

ła mówi

ć

, zanim zd

ąż

yła usi

ąść

.

- Jak ju

ż

mówiłam, musz

ę

zobaczy

ć

kanion, by zebra

ć

informacje do powie

ś

ci, nad któr

ą

pracuj

ę

. - Po co?

Palce Dawn zacisn

ę

ły si

ę

na narzucie.

- Jest to wa

ż

ne ze wzgl

ę

du na cz

ęść

mojej opowie

ś

ci _ wyja

ś

niła oschle.

Bryce obdarzył j

ą

spojrzeniem bez wyrazu.

background image

- Jak ju

ż

wspomniałem, wystarczy zadzwoni

ć

do Jasnego Anioła. Organizuj

ą

regularnie wyprawy

na mułach do kanionu, wyruszaj

ą

codziennie.

- Jak ju

ż

ci mówiłam przedtem, nie chc

ę

wyrusza

ć

na zorganizowan

ą

wypraw

ę

.

- Dlaczego?
_ Po prostu dlatego,

ż

e jest zorganizowana i wszystko, ka

ż

da minuta, jest zaplanowana!

Bryce, na którym ten wybuch nie zrobił wra

ż

enia, wyci

ą

gn

ą

ł nogi i rozparł si

ę

w krze

ś

le.

_- Có

ż

w tym złego? - Mimo leniwej pozy głos był zadziwiaj

ą

co twardy.

Dawn poderwała si

ę

i zacz

ę

ła przemierza

ć

pokój, omijaj

ą

c jego nogi.

_- Nic nie rozumiesz! - krzykn

ę

ła, przeczesuj

ą

c włosy palcami. - Nie jestem na wakacjach. Nie

chc

ę

, by rozpraszała mnie grupa paplaj

ą

cych turystów, prowadzonych jak muły według

wyznaczonego planu. - Opadły jej r

ę

ce, gdy zatrzymała si

ę

tu

ż

przy nim. - Musz

ę

pozna

ć

cisz

ę

i

samotno

ść

kanionu. Zrobi

ć

notatki. - Cierpliwo

ść

Dawn si

ę

wyczerpała. - Do diabła! Musz

ę

wchłon

ąć

niezwykł

ą

atmosfer

ę

kanionu.

Bryce był

ś

rednio zainteresowany.

-_ Wielki Kanion ma niezwykł

ą

atmosfer

ę

- przyznał.

- B

ę

dziesz moim przewodnikiem? - spytała Dawn w napi

ę

ciu.

- Nie.
Gdyby Dawn nie zaczerpn

ę

ła tchu, z pewno

ś

ci

ą

zacz

ę

łaby na niego wrzeszcze

ć

. Zamiast to

zrobi

ć

, zacz

ę

ła si

ę

z nim targowa

ć

.

-_ Zapłac

ę

podwójn

ą

stawk

ę

. - Cał

ą

sił

ą

woli starała si

ę

opanowa

ć

dr

ż

enie głosu.

-

Przykro

mi.

-

Bryce

potrz

ą

sn

ą

ł

głow

ą

posyłaj

ą

c

jej

jeden

ze

swych

oszcz

ę

dnych u

ś

miechów. - Nie jestem na sprzeda

ż

.

- Ale twoja wiedza jest - wybuchła.
- By

ć

mo

ż

e. Ale ty jej nie kupisz.

Dawn wpatrywała si

ę

w niego całkowicie osłupiała.

-_ Nie rozumiem. Dlaczego wła

ś

nie ja?

Rozdział czwarty

Wpatruj

ą

c si

ę

w gniewne, roz

ś

wietlone złotymi plamkami oczy Dawn, Bryce czuł ucisk w

ż

ą

dku.

Chocia

ż

milczał, mógłby odpowiedzie

ć

jej w trzech słowach: poniewa

ż

ci

ę

po

żą

dam.

Ty głupcze, przeklinał si

ę

w duchu. Wiedziałe

ś

, co si

ę

ś

wi

ę

ci od chwili, gdy ujrzałe

ś

j

ą

id

ą

c

ą

w

stron

ę

twej ci

ęż

arówki. Czułe

ś

, co si

ę

dzieje. Pragniesz jej zbyt mocno, by było to dla ciebie dobre,

tłumaczył sobie.

Zmiana tonu głosu Dawn wyrwała go z zamy

ś

lenia.

Zmarszczył brwi, gdy

ż

zdał sobie spraw

ę

,

ż

e zacz

ę

ła go prosi

ć

.

- Wysłuchaj mnie, dobrze?
- Wysłucha

ć

czego? Kolejnych argumentów?

- Nie! Czy

ż

by

ś

nie słyszał tego, co powiedziałam?

- Obawiam si

ę

,

ż

e nie, skarbie. - Westchn

ą

ł. - Przepraszam, nie słuchałem.

- Ach tak. - Nagle wyparował z niej cały duch walki. Cofn

ę

ła si

ę

i usiadła na brzegu łó

ż

ka. -

Rozumiem.
Wyraz pora

ż

ki na twarzy Dawn osłabił moc jego postanowienia. Wiedział,

ż

e popełnia bł

ą

d,

pragn

ą

ł jednak raz jeszcze ujrze

ć

waleczne ogniki w tych oczach. Spytał wi

ę

c drwi

ą

co:

- Czy co

ś

istotnego umkn

ę

ło mojej uwadze?

Dawn uniosła głow

ę

, a jej fascynuj

ą

ce oczy rozbłysły. - Spytałam, czy mog

ę

opowiedzie

ć

fragment

mojej ksi

ąż

ki.

Bryce z trudem ukrył zdumienie. Do licha! Ona na niego po prostu warkn

ę

ła! Zmarszczył brwi tylko

po to,

ż

eby si

ę

nie roze

ś

mia

ć

. Tak lepiej, pomy

ś

lał, rozkoszuj

ą

c si

ę

ciepłym uczuciem satysfakcji.

background image

Tak wła

ś

nie Dawn powinna zawsze wygl

ą

da

ć

, wyzywaj

ą

co i ogni

ś

cie, gotowa wyst

ą

pi

ć

przeciw

całemu

ś

wiatu, je

ż

eli zajdzie taka konieczno

ść

. Bryce nie zastanawiał si

ę

, dlaczego tak bardzo

zajmuje go osobowo

ść

Dawn. Po prostu zaakceptował to. I cho

ć

nie za bardzo interesowała go

słowna relacja z ksi

ąż

ki, postanowił,

ż

e jej wysłucha tylko po to, by chwil

ę

dłu

ż

ej popatrzy

ć

na Dawn.

- W porz

ą

dku. Niczego to zapewne nie zmieni, ale mo

ż

esz zacz

ąć

opowiada

ć

.

Dawn wpatrywała si

ę

w niego przez chwil

ę

oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Bryce w tym

czasie walczył ze sob

ą

, by nie zerwa

ć

si

ę

z krzesła i nie chwyci

ć

jej w ramiona. Nagle zacz

ę

ła mówi

ć

bardzo szybko, jakby obawiała si

ę

,

ż

e Bryce si

ę

znudzi i pozwoli swoim my

ś

lom odpłyn

ąć

.

Obserwuj

ą

c j

ą

, po

żą

daj

ą

c jej, Bryce wsłuchiwał si

ę

w cichy głos snuj

ą

cy histori

ę

dwóch rodzin z

Arizony, wi

ążą

cej ich miło

ś

ci i nienawi

ś

ci niszcz

ą

cej te wi

ę

zy. Wbrew oczekiwaniom, Bryce'a porwał

ton głosu Dawn oraz zawiło

ś

ci fabuły.

Centralna cz

ęść

powie

ś

ci dotyczyła poszukiwa

ń

młodej kobiety, która zagin

ę

ła w Wielkim Kanionie.

Bryce zrozumiał, dlaczego Dawn zale

ż

ało na poznaniu kanionu i jego atmosfery. Doceniał to, ale

jego zrozumienie niczego nie zmieniało. Nadal uwa

ż

ał j

ą

za członka pozornie wyrafinowanego,

folguj

ą

cego sobie we wszystkim, znudzonego i nudnego, bezu

ż

ytecznego pokolenia. Jedynymi

cechami, które odró

ż

niały Dawn od reszty, była jej umiej

ę

tno

ść

opowiedzenia porywaj

ą

cej historii

oraz fakt, i

ż

on interesował si

ę

ni

ą

do granicy fizycznego bólu.

U

ś

wiadomienie sobie faktu,

ż

e ma na ni

ą

wielk

ą

ochot

ę

, wstrzymywało go od poprowadzenia jej

do Kanionu. Czuł si

ę

lepiej w towarzystwie bardziej tradycyjnego gatunku kobiet, do nich był

przyzwyczajony. Dlatego te

ż

zamierzał odmówi

ć

sobie przyjemno

ś

ci przebywania z Dawn. Spotykał

ju

ż

kobiety jej klasy. Jako młodzieniec, targany po

żą

daniem, które wzi

ą

ł za miło

ść

, nawet z jedn

ą

z

nich si

ę

o

ż

enił i nigdy tego nie od

ż

ałował. Jego zdaniem te młode lwice polowały na m

ęż

czyzn

ę

,

zostawiaj

ą

c go potem rannego i zakrwawionego, by rzuci

ć

si

ę

na kolejn

ą

ofiar

ę

. Cholernie szkoda,

my

ś

lał Bryce obserwuj

ą

c jej rozkoszne usta, ale Dawn Kingsley nie pasowała do niego.

- No i co my

ś

lisz?

Bryce zacz

ą

ł jej współczu

ć

, gdy usłyszał nut

ę

niepewno

ś

ci starannie skrywan

ą

pod pozorn

ą

brawur

ą

.

- Podobało mi si

ę

- przyznał otwarcie. - Ma wszystko, czego potrzeba bestsellerowi: przygod

ę

,

napi

ę

cie, romantyzm.

- Dzi

ę

kuj

ę

. - Dawn pochyliła lekko głow

ę

.

Ta powaga rozbrajała go. W duchu przyklasn

ą

ł staraniom dziewczyny, by nie pokaza

ć

, jak

bardzo jej zale

ż

y na opinii Bryce'a. Wyraz wdzi

ę

czno

ś

ci w jej pi

ę

knych oczach i fakt, i

ż

przełkn

ę

ła

nerwowo

ś

lin

ę

, nie umkn

ę

ły jego uwadze. Poruszyła go jej bezbronno

ść

. Praca była z pewno

ś

ci

ą

dla niej bardzo wa

ż

na. Tego mógł by

ć

pewien.

Kusiło go,

ż

eby zrobi

ć

te wszystkie głupie i wspaniałe rzeczy, od poprowadzenia jej do kanionu

pocz

ą

wszy, a sko

ń

czywszy na ...

Dawn milczała i wpatrywała si

ę

w Bryce'a zdumiona podnieceniem, jakie poczuła na skutek

pochwały. Nie

ś

wiadoma niemej pro

ś

by W swych oczach czekała na decyzj

ę

. Spodziewała

si

ę

odmowy, wi

ę

c a

ż

podskoczyła Z rado

ś

ci, gdy si

ę

poddał.

W porz

ą

dku, zaprowadz

ę

ci

ę

do kanionu. - Gwałtownie wypu

ś

cił powietrze z płuc, wstał z

krzesła i wyci

ą

gn

ą

ł przed siebie r

ę

ce, by zatrzyma

ć

j

ą

, gdy spontanicznie rzuciła si

ę

ku

niemu.

Och Bryce, dzi

ę

kuj

ę

! Nie ... - Dotyk silnych dłoni na ramionach odebrał jej głos. - Nie

b

ę

dziesz

ż

ałował - wymamrotała otumaniona.

Bryce nachmurzył si

ę

, spojrzał na r

ę

ce.

- Ju

ż

ż

ałuj

ę

- powiedział cicho, spogl

ą

daj

ą

c jej w oczy. - Ostrzegam ci

ę

wi

ę

c ... uwa

ż

aj,

ż

ebym nie

ż

ałował jeszcze bardziej. - Przybrał zdecydowany wyraz twarzy. - Chc

ę

,

ż

eby

ś

mi obiecała,

ż

e b

ę

dziesz wypełniała wszystkie moje polecenia od razu, bez

ż

adnego

komentarza czy skargi.

Opanowuj

ą

c dreszcz wywołany zimnym tonem głosu Bryce' a, Dawn odpowiedziała

natychmiast.

- Tak jest. - Jakim

ś

cudem wytrzymała jego przeszywaj

ą

ce spojrzenie. Westchn

ę

ła

ę

boko, kiedy skin

ą

ł głow

ą

i pu

ś

cił j

ą

.

-W porz

ą

dku. - Odwrócił si

ę

gwałtownie i podszedł do drzwi. - Czekaj przy telefonie -

rozkazał, zakładaj

ą

c kapelusz. - drzwi. - Czekaj przy telefonie - rozkazał, zakładaj

ą

c

kapelusz.

Zirytował j

ą

tym wa

ż

nym, rozkazuj

ą

cym tonem. Zacz

ę

ła i

ść

w jego stron

ę

dumnie

unosz

ą

c w gór

ę

brod

ę

.

- Chwileczk

ę

- powiedziała z nut

ą

wy

ż

szo

ś

ci w głosie. - Nie widz

ę

powodu, dla którego ...

- Odwrócił si

ę

i spojrzał lodowato spod przymru

ż

onych powiek, urywaj

ą

c wszelkie słowa

protestu.

- Tyle warte jest twoje słowo? - spytał zbyt łagodnie. - Dziesi

ęć

sekund, ile trwa jego

background image

wypowiedzenie?

Dawn poczuła si

ę

mała i niezbyt m

ą

dra. Spu

ś

ciła wzrok, czuj

ą

c,

ż

e si

ę

czerwieni, i

pokr

ę

ciła głow

ą

. Mocne, ale delikatne palce uniosły do góry jej podbródek. Ciemne oczy,

które wpatrywały si

ę

w ni

ą

, błyszczały gniewnie.

Nierozwa

ż

nie Dawn zareagowała tak jak zwykle, gdy czuła si

ę

zagro

ż

ona: spojrzała na

niego wyzywaj

ą

co. Bryce jakby zmienił si

ę

w sopel lodu. Głos, oczy i spojrzenie, którym

przebiegł po jej ciele, były zimne.

- Szkoda,

ż

e zlekcewa

ż

yłem głos wewn

ę

trzny, który mi mówił,

ż

e powinienem odej

ść

nie

wysłuchawszy ci

ę

. Zbytnio jeste

ś

przyzwyczajona do stawiania na swoim, moja droga.

Jeste

ś

wyniosł

ą

, wymagaj

ą

c

ą

, aroganck

ą

kobiet

ą

wyliczał nie zwa

ż

aj

ą

c na jej oburzenie.

- Mo

ż

e to wszystko działa na Bruce' ów Claytonów tego

ś

wiata, ale nie na mnie. - Złapał

za klamk

ę

i otworzył drzwi z trudem hamuj

ą

c gniew. - Powtarzam jeszcze raz. Je

ż

eli

chcesz i

ść

ze mn

ą

, b

ę

dziesz słucha

ć

rozkazów. Zdecyduj si

ę

.

Dawn wzdrygn

ę

ła si

ę

na d

ź

wi

ę

k jego głosu. Trz

ę

sła si

ę

z w

ś

ciekło

ś

ci. Z w

ś

ciekło

ś

ci i

jakiego

ś

trudnego do okre

ś

lenia uczucia, które zbytnio przypominało szacunek,

ż

eby je

zlekcewa

ż

y

ć

.

ś

aden m

ęż

czyzna nie o

ś

mielił si

ę

tak do niej mówi

ć

, nawet ojciec, którego

Dawn zawsze uwa

ż

ała za stanowczego i nieugi

ę

tego. Czuła si

ę

ura

ż

ona i upokorzona.

Wła

ś

nie zamierzała mu powiedzie

ć

,

ż

eby wynosił si

ę

do diabła, kiedy warkn

ą

ł na ni

ą

wydaj

ą

c jeszcze jeden rozkaz, przywracaj

ą

c j

ą

do rzeczywisto

ś

ci.

- Zdecyduj natychmiast, Dawn!

Przyparta do muru zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e nie ma wyboru. Praca była dla niej zbyt

wa

ż

na, by zapomnie

ć

o niej tylko z powodu zranionej dumy. Nienawidz

ą

c smaku pora

ż

ki,

Dawn spu

ś

ciła wzrok i potulnie zgodziła si

ę

.

- - Dobrze – wymamrotała.

- Dobrze co? - warkn

ą

ł Bryce. - I patrz na mnie, kiedy do mnie mówisz!

Dawn podniosła głow

ę

.

- Dobrze, to ty decydujesz. - Patrzyła mu prosto w oczy.
- Lepiej w to uwierz. - I z t

ą

uwag

ą

na ustach wyszedł, trzaskaj

ą

c drzwiami.

Dawn nie zaznała przyjemno

ś

ci spokojnego snu tej nocy. Wyobra

ź

nia pracowała

intensywnie, obmy

ś

laj

ą

c skomplikowane sposoby zemsty na Brysie Stone, co umo

ż

liwiło

odpoczynek my

ś

li. Rzucała si

ę

i przewracała z boku na bok, rozwa

ż

aj

ą

c ró

ż

ne legalne i

nielegalne metody odegrania si

ę

na jego osobie. Morderstwo nie wchodziło w rachub

ę

-

stwierdziła l

ż

alem, kład

ą

c si

ę

na plecach. Uwiedzenie te

ż

nie, bo ... sarna my

ś

l o tym była

zbyt poci

ą

gaj

ą

ca.

Zbyt łatwo wyobraziła sobie ich stopione razem ciała, jego usta igraj

ą

ce pocałunkami na

jej wargach, zbyt podniecaj

ą

ce było nawet bawienie si

ę

my

ś

l

ą

o gładz

ą

cej j

ą

szerokiej doni.

Poczuła dreszcz przebiegaj

ą

cy w dół kr

ę

gosłupa, nachmurzyła si

ę

i zdecydowała,

ż

e

lepiej byłoby trzyma

ć

si

ę

zamiaru zemsty, porzuciwszy całkowicie my

ś

l o uwiedzeniu. Dla

własnego dobra powinna raczej pomy

ś

le

ć

o zanurzeniu Bryce'a w kotle z wrz

ą

cym olejem

lub te

ż

wrzuceniu go do rw

ą

cych nurtów rzeki Colorado, a nie marzy

ć

o rozkoszy zmysłów.

Na dworze

ś

piewały ju

ż

ptaki, gdy Dawn zapadła w sen, który wygrał ze smutnymi i

zwariowanymi planami nieprawdopodobnej zemsty.

Kilka kilometrów od motelu, w przestronnej sypialni ceglanego, bielonego domu sen nie
zamierzał przyj

ść

do Bryce'a Stone. Niemal nagi, przemierzał wzdłu

ż

i wszerz sk

ą

po

umeblowany pokój. Na zmian

ę

przeklinał siebie za niedocenianie własnej intuicji i Dawn za

to,

ż

e stanowiła dla niego wyzwanie, którego nie potrafił zlekcewa

ż

y

ć

.

- Przegrywasz, Stone - wymruczał odchodz

ą

c od jednego okna, okr

ąż

aj

ą

c podwójne

łó

ż

ko, by podej

ść

do drugiego okna z przeciwnej strony pokoju. Wyd

ą

ł wargi wpatruj

ą

c si

ę

przed siebie w noc.

- Tak ci odbiło,

ż

e nawet gadasz do siebie. - Zdegustowany sob

ą

znów zacz

ą

ł obchodzi

ć

łó

ż

ko dokoła.

Bryce nie znosił popełnia

ć

ę

dów, a według niego temu,

ż

e uległ namowom Dawn,

winna była jej uroda. Stanowiła kłopot na dwóch fantastycznie długich nogach, kłopot,
którego Bryce ani nie potrzebował, ani nie chciał. Nie wyobra

ż

ał te

ż

sobie, jak mógłby

sp

ę

dzi

ć

z ni

ą

czas sam na sam w kanionie, nie ulegaj

ą

c rozpalaj

ą

cemu krew w

ż

yłach

po

żą

daniu.

Wystarczyło pomy

ś

le

ć

o nogach Dawn, by serce zaczynało bi

ć

jak młotem, a wyobra

ź

nia

wyruszała w erotyczn

ą

podró

ż

. Kiedy wyobraził sobie, jak jej uda opasuj

ą

jego biodra

przepełnione nami

ę

tno

ś

ci

ą

, czuł napi

ę

cie wszystkich mi

ęś

ni.

- Cholera! - Kln

ą

c pod nosem Bryce rzucił si

ę

na łó

ż

ko. Le

ż

ał sztywno zaCiskaj

ą

c pi

ęś

ci,

zaczerpn

ą

ł kilka razy tchu i starał si

ę

odsun

ąć

pokus

ę

, zmuszaj

ą

c si

ę

do ponownego

background image

zastanowienia nad przygotowaniami do podró

ż

y do kanionu.

Ś

wit majaczył na horyzoncie, gdy Bryce zapadł w niespokojny sen.

Dawn obudziła si

ę

ź

nym rankiem, a spałaby zapewne dłu

ż

ej, gdyby nie. to,

ż

e kto

ś

trzasn

ą

ł drzwiami pokoju obok. Apatyczna i moralnie skacowana po nieprzespanej nocy

zadzwoniła po kaw

ę

i sok, po czym powlokła si

ę

pod prysznic. Zanim dostarczono jej

zamówienie, Dawn była obudzona i gotowa stawi

ć

czoło nadchodz

ą

cemu dniu, a mo

ż

e

nawet telefonowi od Bryce'a Stone'a.

Rozdział pi

ą

ty

Zmienił zdanie.
Dawn zastygła w bezruchu w pół kroku. Odwróciła si

ę

, wpatruj

ą

c w telefon i zaklinała go,

by zadzwonił. Nie dzwonił.

Wisi za kciuki nad gniazdem

ż

mij!

Ta wizja: Bryce zaczepiony nad jam

ą

wypełnion

ą

po brzegi sycz

ą

cymi w

ęż

ami, obudziła

na zazwyczaj mi

ę

kkich wargach Dawn zimny u

ś

mieszek. Spod przymkni

ę

tych powiek

przyjrzała si

ę

Bogu ducha winnemu be

ż

owemu aparatowi telefonicznemu i podj

ę

ła

przemierzanie klaustrofobicznego pokoju motelowego.

Dawn powróciła do rozwa

ż

ania metod torturowania Bryce'a pó

ź

nym popołudniem. Pora

kolacji ju

ż

min

ę

ła, a poniewa

ż

wypiła tylko szklank

ę

soku i zbyt wiele kawy, czuła lekki

zawrót głowy i była w nastroju do planowania podłej zemsty. Podczas długich godzin, gdy
przemierzała pokój, odrzuciła pomysł podania mu trucizny w takiej ilo

ś

ci, by si

ę

rozchorował,

lecz nie umarł, lub te

ż

ko

ń

skiej dawki oleju rycynowego. Zrezygnowała te

ż

ze smagania

biczem dla bydła. Chocia

ż

obrazy te napełniały j

ą

rozkosz

ą

, nie poddała si

ę

im.

Ale zawieszenie go za kciuki ... Ta my

ś

l p

ę

kła jak ba

ń

ka mydlana, gdy Dawn ujrzała sw

ą

ponur

ą

min

ę

w lustrze nad toaletk

ą

. Zatrzymała si

ę

nagle, wpatruj

ą

c w odbicie i zasta-

nawiaj

ą

c z odraz

ą

nad kierunkiem, jaki przybrała jej nieokiełznana my

ś

l. Usiłuj

ą

c wyobrazi

ć

sobie siebie w roli wykon

ą

wcy tych pomysłów, wybuchn

ę

ła

ś

miechem.

Ś

miech uwolnił j

ą

od napi

ę

cia.

_ Rozlu

ź

nij si

ę

, ty wariatko. - Powiedziała sama do siebie. - Gdyby

ś

miała chocia

ż

odrobin

ę

rozumu, kazałaby

ś

panu Stone,

ż

eby si

ę

wypchał i skoczył w dół z kraw

ę

dzi

kanionu, a sama zadzwoniłaby

ś

do Jasnego Anioła i zarezerwowała miejsce w nast

ę

pnej

wyprawie na mułach.

Orzechowe oczy patrzyły na ni

ą

zlustra i kazały zastanowi

ć

si

ę

nad tym, co wła

ś

nie

powiedziała. Bo chocia

ż

wyjechała z domu w New Jersey maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e poprowadzi j

ą

przewodnik, wiedziała,

ż

e mogła równie dobrze zbada

ć

kanion w towarzystwie innych

turystów. Dlaczego wi

ę

c rozpraszała si

ę

, nie mówi

ą

c ju

ż

o .obmy

ś

laniu niedorzecznych

planów zemsty? Dlaczego po

ś

wi

ę

cała tyle uwagi zarozumiałemu, szorstkiemu, obra

ź

liwie

aroganckiemu przewodnikowi? pytała zirytowana siebie sam

ą

·

Podnosz

ą

c głow

ę

Dawn kiwn

ę

ła do własnego odbicia w lustrze i odwróciła si

ę

.

Zdecydowanym krokiem podeszła do aparatu. Złapała ksi

ąż

k

ę

telefoniczn

ą

. Wła

ś

nie znalaz-

ła Jasnego Anioła i chciała wykr

ę

ci

ć

numer, gdy telefon nagle zacz

ą

ł dzwoni

ć

, a

ż

podskoczyła, a ksi

ąż

ka upadła na podłog

ę

z t

ę

pym odgłosem. Przeklinaj

ą

c nieprzyzwoicie,

złapała słuchawk

ę

.

- Tak?

Przez chwil

ę

nikt si

ę

nie odzywał, tak jakby kogo

ś

po drugiej stronie zdziwił ostry ton jej

głosu, po czym Bryce spytał zniecierpliwiony:

- Masz jaki

ś

problem?

- Jestem głodna, mi

ę

dzy innymi.

- Nie jadła

ś

kolacji?

Dawn zacisn

ę

ła z

ę

by, słysz

ą

c zmieszanie w jego głosie. _ Nie, nie jadłam kolacji -

background image

odpowiedziała po prostu.
- Dlaczego?
- Dlatego,

ż

e kazano mi nie odchodzi

ć

od telefonu!

- Na miło

ść

bosk

ą

! Czy nie słyszała

ś

nigdy o serwisie hotelowym?

- Czy kto

ś

ci kiedy

ś

powiedział,

ż

eby

ś

...

- Uwa

ż

aj, moja droga - rzucił Bryce ostrzegawczym

tonem. - Nie akceptuj

ę

przekle

ń

stw.

- A ja nie akceptuj

ę

skazywania mnie na przebywanie przez cały dzie

ń

w pokoju -

odparowała Dawn.

- To wyjd

ź

.

Zapominaj

ą

c kompletnie o tym,

ż

e miała zamiar kaza

ć

mu si

ę

wypcha

ć

i skoczy

ć

do

kanionu, Dawn ucichła i zacz

ę

ła rozwa

ż

a

ć

jego rad

ę

. Czy Bryce chciał jej co

ś

przez to

powiedzie

ć

? Czy zamierzał wycofa

ć

dane słowo? D

ź

wi

ę

k głosu w słuchawce przerwał jej

my

ś

li.

- Dawn?
- Słucham.
- Czy słyszała

ś

, co powiedziałem?

Dawn westchn

ę

ła i przygotowała si

ę

na nadchodz

ą

ce słowa.

- Tak, słyszałam, i zastanawiałam si

ę

, co masz na my

ś

li.

- Mam na my

ś

li dokładnie to, co powiedziałem - od-

parł. - Jestem w barze. Przyjd

ź

do mnie. Robi

ą

tu bardzo dobre kanapki z befsztykiem.

Zamówi

ę

jedn

ą

dla ciebie, je

ś

li chcesz. A potem, gdy b

ę

dziesz jadła, opowiem ci o

przygotowaniach, jakie poczyniłem.

- Zamów kanapk

ę

- odpowiedziała szybko, przekonuj

ą

c si

ę

,

ż

e zawrót głowy, jaki poczuła,

był spowodowany głodem, a nie ulg

ą

. - B

ę

d

ę

za pi

ęć

minut. - Nie czekaj

ą

c na odpowied

ź

odło

ż

yła słuchawk

ę

i rzuciła si

ę

w stron

ę

łazienki, by si

ę

umalowa

ć

.

Sze

ść

i pół minuty pó

ź

niej Dawn usiadła naprzeciwko Bryce' a, który spojrzał na zegarek i

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Zdumiewaj

ą

ce. My

ś

lałem,

ż

e b

ę

d

ę

musiał czeka

ć

co najmniej dwadzie

ś

cia minut. _ Nie

znosz

ę

si

ę

spó

ź

nia

ć

, a poza tym mówiłam ci przecie

ż

,

ż

e jestem głodna. - Krótki oddech

spowodowany po

ś

piechem pokryła wzruszeniem ramion.

_ Przysi

ę

gam,

ż

e zamówiłem kanapk

ę

. - Bryce uniósł r

ę

ce do góry obronnym gestem.

_ Mam nadziej

ę

,

ż

e zamówiłe

ś

te

ż

co

ś

do picia. - Westchn

ę

ła. - Nie miałam nic w ustach

od południa i wyschłam na wiór.

Bryce z trudem odmówił sobie przyjemno

ś

ci wspomnienia o słu

ż

bie hotelowej.

_ Zamówiłem. Białe wino z lodem, dobrze?

_ Aha. - Dawn kiwn

ę

ła głow

ą

i złajała si

ę

w duchu za

ś

mieszne uczucie ciepła, które j

ą

zalało dlatego,

ż

e pa-

mi

ę

tał.

.

Kanapka z befsztykiem okazała si

ę

by

ć

tak dobra, jak mówił. Rozkoszuj

ą

c si

ę

ka

ż

dym

k

ę

sem mi

ę

kkiej wołowiny w chrupi

ą

cej bułce, Dawnsłuchała Bryce'a uwa

ż

nie, a on

pobie

ż

nie opowiadał jej o przygotowaniach, jakie poczynił.

_ Poniewa

ż

zapomniałem spyta

ć

, ile czasu potrzebujesz na te swoje badania,

zamówiłem zapasy na czterodniow

ą

wypraw

ę

. Czy to starczy?

Dawn przestała je

ść

i popatrzyła na niego wstrz

ąś

ni

ę

ta.

Cztery dni! Przebiegł j

ą

dreszcz. Liczyła najwy

ż

ej na dwa. Czy starczy? Fantastycznie!

_ Oczywi

ś

cie. Całkowicie wystarczy. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

pow

ś

ci

ą

gliwie.

Była tak podniecona,

ż

e niezbyt uwa

ż

nie słuchała reszty wypowiedzi Bryce'a, a

ż

ostry

ton jego głosu wyrwał j

ą

z marze

ń

.

_ Mam nadziej

ę

,

ż

e wzi

ę

ła

ś

ze sob

ą

porz

ą

dne buty i sprz

ę

t je

ź

dziecki?

- Zebrałam wst

ę

pne informacje, panie Stone. - Popatrzyła na niego chłodno. - A nawet

gdybym tego nie zrobiła, to wiem, co nale

ż

y zapakowa

ć

. Byłam ju

ż

kiedy

ś

na szlaku.

Bryce okazał si

ę

sceptykiem. - Naprawd

ę

? Gdzie?

background image

- W górach Pensylwanii i Nowego Jorku.
- To nie to samo, co Wielki Kanion. - Gestem wyraził

lekcewa

ż

enie dla wschodnich gór.

- Jasne. Ale i tak potrzeba odpowiednich butów i ubra

ń

.

Bryce wiedział, kiedy nale

ż

y ust

ą

pi

ć

i wykaza

ć

si

ę

poczuciem humoru.

- Punkt dla ciebie. O ile dobrze licz

ę

, masz nade mn

ą

przewag

ę

jednego punktu. -

Poci

ą

gaj

ą

cy u

ś

miech wygi

ą

ł mu wargi.

- Rozgrywamy jaki

ś

mecz?

-

ś

artujesz chyba? Skarbie, zdobywamy punkty od

chwili naszego pierwszego spotkania. - Oczy zabłysły mu rozbawieniem. - Do licha! Nie
czujesz zapachu siarki i nie widzisz iskier, jakie przeskakuj

ą

mi

ę

dzy nami?

Pami

ę

taj

ą

c o planach zemsty, które pochłaniały j

ą

przez cały dzie

ń

, mało nie powiedziała

'mu,

ż

e kiedy on czuł zapach siarki, ona słyszała delikatne syczenie w

ęż

y. Zdecydowała

jednak, i

ż

byłoby to nierozwa

ż

ne i tylko kiwn

ę

ła głow

ą

.

- Masz niew

ą

tpliwy talent do irytowania mnie, kochanie. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej.

- Doprawdy? - Dawn uniosła brwi. - Ty po prostu doprowadzasz mnie do furii.

U

ś

miech znikn

ą

ł z twarzy Bryce'a, a oczy mu pociemniały.

- Zdajesz sobie spraw

ę

z tego,

ż

e b

ę

dziemy mieli cholerne szcz

ęś

cie, je

ż

eli uda nam si

ę

wyj

ść

cało

z tej wyprawy? - spytał cicho.

Dawn zaschło w gardle, a serce zacz

ę

ło wali

ć

jak oszalałe.

- Co ... - Oblizała nagle suche wargi i przełkn

ę

ła konwulsyjnie

ś

lin

ę

, gdy utkwił wzrok w jej ustach. -

Co masz na my

ś

li? - spytała nieswoim głosem.

- My

ś

l

ę

,

ż

e doskonale rozumiesz, co mam na my

ś

li. Ich spojrzenia si

ę

spotkały. - Widz

ę

to w twoich

oczach. Jest mi

ę

dzy nami jakie

ś

przyci

ą

ganie i pr

ę

dzej czy pó

ź

niej b

ę

dziemy musieli co

ś

z tym zrobi

ć

.

Dobrze o tym wiesz.

- Nie - zaprzeczyła ledwo słyszalnym szeptem.

- Tak.

'

Czuła si

ę

osaczona nieuniknion

ą

prawd

ą

jego zapewnie

ń

. Potrz

ą

sn

ę

ła gwałtownie głow

ą

.

- Prawie w ogóle si

ę

nie znamy. Nie jestem nawet pewna, czy ci

ę

lubi

ę

.

- Wiem, co masz na my

ś

li - westchn

ą

ł. - Czy to nie dra

ń

stwo?

Te słowa ugodziły j

ą

bole

ś

nie. Dotkni

ę

ta do gł

ę

bi rzuciła ironicznie:

- Nieprawda

ż

? - Jako

ś

udało jej si

ę

wydoby

ć

sk

ą

d

ś

szyderczy u

ś

mieszek. - A oto wiadomo

ść

z

ostatniej chwili, Stone. B

ę

dzie o wiele gorzej, bo nie mam zamiaru zajmowa

ć

si

ę

czymkolwiek innym

ni

ż

moimi badaniami, bez wzgl

ę

du na iskry.

Patrzyła mu prosto w oczy wytrzymuj

ą

c jego spojrzenie, dr

żą

ce dłonie poło

ż

yła na kolanach,

ż

eby

nie mógł ich widzie

ć

.

Bryce milczał przez kilka sekund, wpatruj

ą

c si

ę

w ni

ą

tak intensywnie,

ż

e Dawn wydawało si

ę

, i

ż

kurczy jej si

ę

serce. Potem u

ś

miechn

ą

ł si

ę

powoli i zmysłowo.

- Ta podró

ż

robi si

ę

coraz bardziej interesuj

ą

ca stwierdził oschłym tonem. - Powiedz mi, Dawn, w

jaki sposób zamierzasz zrealizowa

ć

swe zamiary?

Kropla trucizny.
Dawka oleju rycynowego. Bicz.
Gniazdo

ż

mij.

Dawn odrzuciła takie odpowiedzi jako zbytnio odsłaniaj

ą

ce jej my

ś

li. Instynkt ostrzegał i nakazywał

spokój i utrzymanie dystansu. Zaplotła palce dłoni i obdarzyła go wyniosłym u

ś

miechem.

- Mogłabym posła

ć

ci

ę

na zielon

ą

trawk

ę

, a sama pój

ść

do kanionu z grup

ą

z Jasnego Anioła.

- Oczywi

ś

cie, mogłaby

ś

. - Bryce wzruszył ramionami.

- Ale nie zrobi

ę

tego,

ż

eby dowie

ść

swej racji. - Nie

zwróciła uwagi na to,

ż

e si

ę

odezwał. - Pójdziemy razem, jak zaplanowali

ś

my, a ja zgasz

ę

te twoje

wyimaginowane iskry, po prostu ci

ę

ignoruj

ą

c na tyle, na ile si

ę

da.

- Nie wyimaginowane i doskonale o tym wiesz. - Bryce pokr

ę

cił głow

ą

. - Ignorowanie mnie b

ę

dzie

niemo

ż

liwe i o tym te

ż

dobrze wiesz.

Dawn przeszedł dreszcz. Wiedziała,

ż

e on miał racj

ę

.

background image

Modliła si

ę

,

ż

eby si

ę

mylił. Musiał si

ę

myli

ć

! Niemy krzyk przeszył jej pier

ś

i

ś

cisn

ą

ł za gardło,

uniemo

ż

liwiaj

ą

c oddychanie.

Nagle Dawn poczuła,

ż

e musi wyj

ść

, znale

źć

si

ę

na dworze, by móc oddycha

ć

! Odrzuciła włosy do

tyłu, przesun

ę

ła si

ę

na krze

ś

le i wstała. Patrzenie z góry na Bryce'a przywróciło jej poczucie kontroli

nad sytuacj

ą

i umo

ż

liwiło wypowiedzenie ostatniej jadowitej kwestii:

- Ta rozmowa jest dla mnie zarówno obra

ź

liwa, jak i nudna. Pozwolisz zatem,

ż

e si

ę

wycofam? - I

nie czekaj

ą

c na odpowied

ź

odwróciła si

ę

na pi

ę

cie i odeszła.

- Dawn, zaczekaj!

Przeszła ju

ż

przez pół holu, kiedy usłyszała, jak wołał jej imi

ę

przyciszonym, lecz

rozkazuj

ą

cym tonem. Dawn zignorowała go, przy

ś

pieszaj

ą

c kroku, w ten sposób wprowa-

dzaj

ą

c w

ż

ycie swoje zapewnienia. W chwili gdy drzwi zamkn

ę

ły si

ę

za ni

ą

, zacz

ę

ła biec.

Bryce dogonił j

ą

, gdy usiłowała trafi

ć

kluczem do dziurki.

- Do jasnej cholery! Czy mo

ż

esz mnie wysłucha

ć

? Chwycił Dawn za rami

ę

i odwrócił

twarz

ą

w swoj

ą

stron

ę

.

- Nie! - krzykn

ę

ła i znów zacz

ę

ła walk

ę

z zamkiem.Nie zamierzam słucha

ć

gró

ź

b ...

- Jakich gró

ź

b? - przerwał zniecierpliwiony. - Przemocy? Nigdy nie u

ż

ywam siły, a nawet

gdybym chciał, nie b

ę

dzie mi z pewno

ś

ci

ą

potrzebna. Wystarczy,

ż

e b

ę

dziemy blisko siebie.

- Nie! - Potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

, by nada

ć

przeczeniu wi

ę

cej mocy. Jednocze

ś

nie poczuła

ulg

ę

, słysz

ą

c d

ź

wi

ę

k klucza obracaj

ą

cego si

ę

w zamku.

- Tak, Dawn.

W jego głosie zabrzmiało uczucie, co wprawiło j

ą

w zakłopotanie. Zacz

ę

ło si

ę

w niej

rodzi

ć

niezwykłe przekonanie,

ż

e Bryce próbuje zapobiec nieuniknionemu i dlatego chce j

ą

odstraszy

ć

. Uznaj

ą

c ten pomysł za

ś

mieszny, Dawn otworzyła drzwi i cofn

ę

ła si

ę

o krok.

- Poczekaj. - Mocne palce wbiły si

ę

w jej mi

ę

kkie ciało.

Wydawało si

ę

,

ż

e ... ucisk palców był w totalnej niezgodzie z postanowieniami niezwykłej

siły woli! A

ż

trudno było w to uwierzy

ć

. Ciemno

ś

ci roz

ś

wietlił błysk zrozumienia. Zdała sobie

spraw

ę

,

ż

e Bryce jest w konflikcie z samym sob

ą

. A skoro Bryce chciał za wszelk

ą

cen

ę

unikn

ąć

tego, co musiało si

ę

sta

ć

, toczył walk

ę

podobn

ą

do tej, jaka rozgrywała si

ę

w niej

samej. Dawn opanował nagły spokój; spokój i co

ś

jeszcze: zgoda na to, czego nie da si

ę

unikn

ąć

?

Nie miała ochoty analizowa

ć

ę

bi swych uczu

ć

, otrz

ą

sn

ę

ła si

ę

wi

ę

c z nich, wzruszaj

ą

c

ramionami.

- Po co mam czeka

ć

. Jest ju

ż

ź

no i... - Znów jej przerwał.

- Nie jest za pó

ź

no, by

ś

zmieniła zdanie i wyruszyła do kanionu razem ze zorganizowan

ą

grup

ą

- przypomniał jej, tak jakby mogła o tym zapomnie

ć

! - Czy wolałaby

ś

tak zrobi

ć

?

Tak! Mocno zacisn

ę

ła wargi,

ż

eby przypadkiem nie udzieli

ć

spontanicznej odpowiedzi.

Nie wiedziała dlaczego, ale czuła,

ż

e musi si

ę

sprawdzi

ć

, pokaza

ć

Bryce'owi Stone, jaka jest

odwa

ż

na, warto

ś

ciowa i silna. Podniosła głow

ę

i spojrzała mu w oczy.

- Nie. - W tym słowie zawarła cał

ą

sił

ę

przekonania.

Bryce pu

ś

cił j

ą

, podniósł r

ę

k

ę

i pogładził jej policzek odwrotn

ą

stron

ą

dłoni. Westchnienie,

mo

ż

e t

ę

sknoty? mo

ż

e

ż

alu?, wydobyło si

ę

spomi

ę

dzy jego warg, gdy zadr

ż

ała pod tym

dotkni

ę

ciem.

- Obawiam si

ę

,

ż

e ta wyprawa wyda wi

ę

cej owoców ni

ż

same materiały do ksi

ąż

ki Mog

ę

tylko mie

ć

nadziej

ę

,

ż

e

ż

adne z nas nie wyjdzie z kanionu

ż

ałuj

ą

c tego, co si

ę

stało.

Powoli, bardzo powoli Bryce pochylił głow

ę

w jej stron

ę

· Drzwi były otwarte i Dawn mogła

w ka

ż

dej chwili schroni

ć

si

ę

w pokoju. Zamiast tego, bezmy

ś

lnie, nierozwa

ż

nie podała mu

swoje wargi. Dawn czuła blisko

ść

jego oddechu,

ż

ar ust i pal

ą

ce pragnienie, by posmako-

wa

ć

jego pocałunków, gdy nagle Bryce podniósł głow

ę

i cofn

ą

ł si

ę

.

- Kiepsko si

ę

starasz,

ż

eby mnie ignorowa

ć

- wymamrotał niedbale. - B

ę

d

ę

o siódmej rano.

Przygotuj si

ę

. I z tymi słowami odwrócił si

ę

i odszedł.

Walcz

ą

c ze łzami zło

ś

ci i rozczarowania, Dawn weszła do pokoju i cicho zamkn

ę

ła drzwi.

Bryce miał racj

ę

, a ona tylko si

ę

oszukiwała, mówi

ą

c,

ż

e b

ę

dzie go ignorowa

ć

.

My

ś

lała o tym cały czas, przegl

ą

daj

ą

c dokładnie ubrania, które zapakowała do mi

ę

kkiej, nylonowej

background image

torby, a potem przygotowała si

ę

do snu.

Usta Dawn t

ę

skniły do smciku jego warg. Piersi pragn

ę

ły dotyku jego dłoni. Ciało pulsowało

po

żą

daniem, by wypełnił j

ą

swym ciałem.

Cała dr

ż

ała, gdy w ko

ń

cu wsun

ę

ła si

ę

do łó

ż

ka. Le

ż

ała spokojnie,

ż

eby pomóc sobie w spokojnym

za

ś

ni

ę

ciu i przypominała postanowienia, których tak długo si

ę

trzymała.

Kiedy romans z m

ęż

czyzn

ą

, którego uwa

ż

ała za pokrewn

ą

dusz

ę

, a okazał si

ę

by

ć

jej niszczycielem,

sko

ń

czył si

ę

, Dawn pogr

ąż

yła si

ę

w pracy do granic wyczerpania. To oczyszczenie przez prac

ę

miało

dwojaki wpływ na jej

ż

ycie. Pierwszy był namacalny, drugi mniej konkretny. Tym dotykalnym

rezultatem pracy były pieni

ą

dze, jakie zarobiła na swoim maratonie pisarskim. Po raz pierwszy w

ż

yciu Dawn srała si

ę

niezale

ż

na finansowo od ojca, bezwzgl

ę

dnego człowieka interesu, którego

hobby była hodowla koni pełnej krwi. Po drugie za

ś

wypracowała metod

ę

na przetrwanie.

Zdecydowała, i

ż

nigdy ju

ż

nie b

ę

dzie bezbronna wobec m

ęż

czyzny i

ś

wiadomie ukryła swoj

ą

bezpo

ś

r

ę

dnio

ść

wobec ludzi. Z wielk

ą

precyzj

ą

stworzyła obraz wyniosłej, agresywnej intelektualistki.

Te pozory trzymały na dystans tych, którzy mogliby j

ą

skrzywdzi

ć

. Jej uczucia te

ż

były bezpieczne,

do chwili gdy Bryce Stone wysiadł z ci

ęż

arówki i wkroczył w jej

ż

ycie.

Do chwili, gdy Bryce Stone ...
My

ś

l ta opanowała Dawn i kr

ąż

yła w jej głowie, a

ż

sen spu

ś

cił na wszystko zasłon

ę

.

Rozdział szósty

Bryce nie był w najlepszym nastroju. Dwie noce niespokojnego rozmy

ś

lania, przerywane

krótkimi okresami snu, odbiły si

ę

wyra

ź

nie na jego wygl

ą

dzie i nastroju. Jednym słowem

Bryce wygl

ą

dał i czuł si

ę

okropnie.

Dlaczego musiała wykaza

ć

si

ę

odwag

ą

?

Pytanie to dr

ę

czyło Bryce'a przez cał

ą

noc. Dopóki mógł wierzy

ć

,

ż

e Dawn jest płytk

ą

,

zepsut

ą

egocentryczk

ą

, typem kobiety, jakim pogardzał, udawało mu si

ę

uciszy

ć

sumienie i

przekona

ć

,

ż

e zasłu

ż

yła na wszystko, co si

ę

jej dostanie, nawet je

ż

eli "wszystko "oka

ż

e si

ę

by

ć

czym

ś

znacznie wi

ę

cej ni

ż

tym, czego oczekiwała po wyprawie.

Nagły przejaw odwagi Dawn znacznie osłabił rozumowanie Bryce'a. Stał si

ę

bezbronny

wobec własnego sumienia. W rezultacie sp

ę

dził długie godziny tocz

ą

c walk

ę

wewn

ę

trzn

ą

.

Bryce zacz

ą

ł j

ą

pełen ufno

ś

ci, a sko

ń

czył w defensywie przeciwko argumentom własnej

logiki.

Pragn

ą

ł jej.

Istniało ryzyko,

ż

e j

ą

zrani. Błagała, by j

ą

wzi

ą

ł.

Do kanionu, a nie dosłownie.
Zawsze mo

ż

na posi

ąść

takie kobiety, zawsze brały wi

ę

cej ni

ż

dawały.

Uogólnienia. Szufladkowanie. Zły przykład. Trzeba by da

ć

jej nauczk

ę

!

Kto ma j

ą

da

ć

? Zgorzkniały nauczyciel? Jest nikim wi

ę

cej jak zepsutym bachorem. Ma

jednak odwag

ę

.

Ma, do cholery!

Za ka

ż

dym razem, gdy zapadał w drzemk

ę

, budziła go lepsza strona jego osobowo

ś

ci,

ka

żą

c mu porzuci

ć

plany wyprawy i zostawi

ć

Dawn w spokoju.

By

ć

mo

ż

e sumienie wygrałoby t

ę

walk

ę

wewn

ę

trzn

ą

, gdyby Bryce nigdy jej nie dotkn

ą

ł,

gdyby nie był o włos od pocałunku, gdyby nie poczuł po

żą

dania przenikaj

ą

cego jego ciało. W

ko

ń

cu sumienie ucichło, stłumione nieprawdopodobnym pragnieniem, rz

ą

dz

ą

cym czynami

Bryce'a.

Bryce chciał by

ć

z Dawn bez wzgl

ę

du na wszystko.

Koniec, kropka.

- Dzie

ń

dobry. - Kiepskie samopoczucie Dawn pogorszyło si

ę

gwałtownie, gdy usłyszała

niech

ę

tny pomruk Bryce'a w odpowiedzi na swoje niepewne powitanie. G

ę

sia skórka, której

background image

dostała, nie miała nic wspólnego z chłodnym powietrzem poranka. Stała przy otwartych
drzwiach po stronie pasa

ż

era, przyciskaj

ą

c nylonow

ą

torb

ę

do piersi. Odchrz

ą

kn

ę

ła.

- '" Co mam zrobi

ć

z torb

ą

? - Od razu zdała sobie spraw

ę

,

ż

e jako

ś

kiepsko to powiedziała

i uzbroiła si

ę

na odparcie oczywistego ataku, gdy Bryce spojrzał w jej stron

ę

.

- Włó

ż

j

ą

do łó

ż

ka.

Ju

ż

zmarszczyła brwi, gdy nagle zrozumiała i przetłumaczyła sobie jego odpowied

ź

: -

Wrzu

ć

to na tył furgonetki. Najwyra

ź

niej nie miał zamiaru wysi

ąść

z wozu,

ż

eby jej pomóc, a

ton jego głosu sugerował zdecydowane zniecierpliwienie. Dawn po

ś

piesznie wypełniła

polecenie, zanim wdrapała si

ę

do furgonetki i usiadła obok. Zamkn

ę

ła drzwi i natychmiast

poczuła napi

ę

cie, jakim emanowało jego ciało. Zapi

ę

ła pas i siedziała sztywno, wstrzymuj

ą

c

oddech. Wrzucił pierwszy bieg i wyjechał z parkingu na autostrad

ę

.

Poniewa

ż

zwiedziła prawie całe miasteczko w dniu, w którym przyjechała do Tusayan,

odwróciła si

ę

w stron

ę

Bryce'a i zacz

ę

ła studiowa

ć

jego profil. Mocno zarysowana szcz

ę

ka

podkre

ś

lała ponury wyraz jego twarzy, co jeszcze podra

ż

niło jej i tak ju

ż

kiepski nastrój.

Obudziła si

ę

poirytowana i niewyspana. Pouczała si

ę

od rana,

ż

e nale

ż

y utrzymywa

ć

miły

nastrój, o ile wyprawa do kanionu ma by

ć

do wytrzymania. Jego mrukliwo

ść

i to, jak jej

odburkn

ą

ł, gdy usiłowała by

ć

rozs

ą

dnie sympatyczna, rozdra

ż

niły

J

ą

·

Powiedziała sobie,

ż

e mo

ż

e zrobi

ć

jedn

ą

z trzech rzeczy,

skoro miał na ni

ą

burcze

ć

. Mogłaby tak jak on odpowiada

ć

tylko monosylabami. Mogłaby

si

ę

w

ś

cieka

ć

i krzycze

ć

chocia

ż

by po to, by zwróci

ć

jego uwag

ę

. Mogła te

ż

spróbowa

ć

podroczy

ć

si

ę

z nim i wydoby

ć

go z podłego nastroju. Dawn wybrała trzeci wariant, gdy

ż

nie znosiła milczenia i była zbyt zm

ę

czona, by w

ś

cieka

ć

si

ę

i krzycze

ć

.

_ Zawsze jeste

ś

taki szczebiotliwy z rana? - spytała pogodnie.

Bryce zmierzył j

ą

wzrokiem spod przymkni

ę

tych powiek.

_ Je

ż

eli masz ochot

ę

na "szczebiot", to trzeba było wynaj

ąć

ptaka.

Wygl

ą

dał tak nieubłaganie i ostro, a jednak Dawn nie mogła powstrzyma

ć

si

ę

od

ś

miechu. Wpatrywała si

ę

w niego, a wewn

ą

trz trz

ę

sła ni

ą

tłumiona rado

ść

i nagle wydało jej

si

ę

,

ż

e zauwa

ż

yła, jak k

ą

ciki jego ust nieznacznie si

ę

wyginaj

ą

.

_ Niewiele trzeba, by ci

ę

rozbawi

ć

. - Tym razem podarował jej błyszcz

ą

ce spojrzenie

otwartych oczu.

Dawn u

ś

miechn

ę

ła si

ę

i wzruszyła bezsilnie ramionami. _ Uwielbiam proste,

bezpo

ś

rednie, zwi

ę

złe powiedzonka i absurdalny, wariacki humor.

- Poczekaj, niech zgadn

ę

. - W tym głosie nie pozostał nawet

ś

lad burkliwo

ś

ci. - P

ę

kasz ze

ś

miechu na wyst

ę

pach komików typu Henry'ego Youngmana i dostajesz czkawki na filmach

Mela Brooksa i Monty'ego Pythona.

- Przyznaj

ę

si

ę

do winy. - Zatkało j

ą

, kiedy odwrócił si

ę

do niej i u

ś

miechn

ą

ł. - Ja te

ż

.

Dawn roze

ś

miała si

ę

i popatrzyła zdumiona.

- Podobaj

ą

ci si

ę

filmy Mela Brooksa i Monty'ego Pythona?

Bryce pokiwał głow

ą

.

- A tak

ż

e proste, bezpo

ś

rednie, zwi

ę

złe powiedzonka i absurdalny, wariacki humor. -

Obdarzył D~wn jeszcze jednym u

ś

miechem.

Zdała sobie spraw

ę

,

ż

e by

ć

mo

ż

e ł

ą

czyło ich co

ś

wi

ę

cej ni

ż

wzajemny poci

ą

g fizyczny i na

t

ę

my

ś

l zalało j

ą

ciepło. Było to niewiele i prawdopodobnie na dłu

ż

sz

ą

met

ę

bez znaczenia,

ale i tM<: rozkoszowała si

ę

tym uczuciem.

Furgonetka po

ż

erała kilometry, a oni rozmawiali o fragmentach wyst

ę

pów komediowych i

filmów, które podobały im si

ę

bardzo albo wcale. Napi

ę

cie w kabinie wcale nie zel

ż

ało, kiedy

Bryce zatrzymał wóz przy budce stra

ż

nika u południowego wej

ś

cia do Parku Narodowego

Wielkiego Kanionu. Dawn zmarszczyła brwi, gdy Bryce pokazał przez otwarte okno mał

ą

,

oprawion

ą

w skór

ę

legitymacj

ę

.

- Dzie

ń

dobry, Bryce. - Stra

ż

nik u

ś

miechn

ą

ł si

ę

, ledwie spojrzawszy na dokument i

machn

ą

ł r

ę

k

ą

pokazuj

ą

c, by przeje

ż

d

ż

ali.

background image

Bryce schował legitymacj

ę

i ruszył. Wtedy Dawn przyponmiała sobie, co powiedział

podczas ich pierwszej rozmowy,

ż

e nie był zawodowym przewodnikiem. Nachmurzenie

ust

ą

piło miejsca zdumieniu.

- Jeste

ś

stra

ż

nikiem w parku!

Bryce spojrzał rozbawiony. - Nie.
- Ale pracujesz tutaj? - Dawn ruchem r

ę

ki pokazała

park.

- Pracuj

ę

dla Słu

ż

b Parku Narodowego. - Omiótł spojrzeniem spokojne zalesione obszary. -

Przydzielono mnie tutaj, gdy

ż

urodziłem si

ę

w tej cz

ęś

ci stanu. Dorastałem, badaj

ą

c te tereny.

- Ale nad czym pracujesz? - zniecierpliwiła si

ę

Dawn.

- Nad skamielinami.
. - Co prosz

ę

?

Bryce roze

ś

miał si

ę

.

- Jestem paleontologiem - wyja

ś

nił. - Szukam, badam i klasyfikuj

ę

skamieliny.

- Ach tak. - Oczywi

ś

cie Dawn wiedziała, czym zajmuje si

ę

paleontolog. Tylko

ż

e Bryce Stone nie

pasował do wyobra

ż

enia o tym zawodzie. Prawd

ę

mówi

ą

c, dla niej wygl

ą

dał wła

ś

nie jak z

ż

yty z

siodłem, otrzaskany przewodnik na szlaku.

-w ko

ń

cu znalazłem sposób na zamkni

ę

cie ci ust? Dawn stała si

ę

od razu podejrzliwa.

- Nabierasz mnie?
U

ś

miechn

ą

ł si

ę

zmysłowo i prowokacyjnie.

- Przyjd

ź

kiedy

ś

do mojego laborato

ń

um, a poka

żę

ci moje ... skamieliny.

Znowu mu si

ę

udało.

Ś

miej

ą

c si

ę

, rzuciła mu jego wcze

ś

niejsz

ą

replik

ę

:

- Niedoczekanie ...
- Twoje - doko

ń

czył Bryce - Czy chcesz powiedzie

ć

,

ż

e nie po

ż

yj

ę

wystarczaj

ą

co długo?

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

przeci

ą

gle i przekornie. - Szybko si

ę

uczysz, Stone.

- Tak, wiem. Ale głównie je

ż

eli chodzi o martwe sprawy ... takie jak skamieliny.

Zaskoczona zmian

ą

jego nastroju na melancholijny i zmieszana nawi

ą

zaniem do

ś

mierci,

zamilkła. Powróciło napi

ę

cie, niwecz

ą

c ciepły nastrój kole

ż

e

ń

stwa. Dlatego z ulg

ą

powitała widok

lu

ź

no rozrzuconych budynków.
- Co to za zabudowania? - Ciekawo

ść

była silniejsza ni

ż

wszystko.

Bryce przybrał bezosobowy ton głosu przewodnika.
- Dom przy pierwszym zakr

ę

cie w prawo to biuro Zarz

ą

du Parku Narodowego, ten przy drugim

zakr

ę

cie to centralne biura Freda Herveya. Zbli

ż

amy si

ę

teraz do ...

- Freda Harveya, który wznosił hotele wzdłu

ż

linii kolejowej Santa Fe?

- Brawo! - pochwalił j

ą

Bryce. - Jezeli spojrzysz w prawo, kiedy b

ę

d

ę

skr

ę

cał w lewo, to zobaczysz

hotel ze stu pokojami, który Przedsi

ę

biorstwo Harveya zbudowało w 1905 roku i nazwało ,,El Tovar"

na cze

ść

hiszpa

ń

skiego podró

ż

nika, Pedra de Tovar, który w 1540 roku poprowadził pierwsz

ą

wypraw

ę

do kraju Indian Hopi.

- Jeste

ś

skarbnic

ą

wiedzy - stwierdziła Dawn rzeczowym tonem, odwracaj

ą

c głow

ę

, by dokładniej

przyjrze

ć

si

ę

temu imponuj

ą

cemu gmachowi z przełomu wieków. Chciałabym mu si

ę

lepiej przyjrze

ć

.

- Nie nadwer

ęż

aj szyi. Przyjrzysz mu si

ę

do woli, kiedy b

ę

dziemy wracali. Zarezerwowałem ci

pokój.

- Naprawd

ę

? To wspaniale! Ale dlaczego? - A

ż

podskoczyła i spojrzała mu prosto w twarz.

Bryce wzruszył ramionami.

- Na wypadek gdyby

ś

chciała wł

ą

czy

ć

ten teren w zakres swoich bada

ń

.

Dawn brała to pod uwag

ę

, a poniewa

ż

nic mu o tym nie mówiła, poruszyła j

ą

dbało

ść

z jego

strony.

Dzi

ę

kuj

ę

. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

delikatnie. - Chciałam tu troch

ę

poszpera

ć

, ale nie

pomy

ś

lałam o wynaj

ę

ciu pokoju. _ A powinna

ś

była - zbeształ j

ą

łagodnie. - Tu na

południowej kraw

ę

dzi mo

ż

na wiele zobaczy

ć

. - Odwzajemnił jej u

ś

miech. - Do czego ci

ę

zach

ę

cam.

Dawn poczuła si

ę

nagle bardzo młoda i niedo

ś

wiadczona, odwróciła wzrok w sam

ą

por

ę

, by zauwa

ż

y

ć

róg innego

background image

budynku.

_ Co to jest? - spytała wyci

ą

gaj

ą

c znów szyj

ę

·

_ Schronisko Jasnego Anioła. Prawie dotarli

ś

my do celu. Dawn odwróciła si

ę

w drug

ą

stron

ę

·

- Ato?

_ To jest zagroda, z której we

ź

miemy nasze konie

i sprz

ę

t.

Zaparkował i poszli w jej stron

ę

. Bryce wzi

ą

ł torb

ę

Dawn. Poczuła podniecenie kiedy

zbli

ż

yli si

ę

do zagrody zwierz

ą

t. Ciemnoskóry, ciemnowłosy m

ęż

czyzna, opieraj

ą

c si

ę

o

płot,

ś

ledził ich ruchy. Gdy podeszli na odległo

ść

kilku metrów, jego pooran

ą

zmarszczkami

twarz rozja

ś

nił u

ś

miech.

_ Cze

ść

, Bryce. - M

ęż

czyzna wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

·

_ Jak si

ę

masz, Sam? - Bryce mocno u

ś

cisn

ą

ł podan

ą

dło

ń

, po czym przyci

ą

gn

ą

ł Dawn

do swego boku.

_ Dawn, to jest Sam Pewnastopa Davis. Pracuje dla mnie od czasu do czasu. -

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

do Sama. - Sam, powiedz "cze

ść

"do klientki, która płaci.

_ Witaj, Sam. - Dawn nie bardzo wiedziała, co ma zrobi

ć

. Wyci

ą

gn

ę

ła wi

ę

c r

ę

k

ę

,

u

ś

miechaj

ą

c si

ę

.

Sam zrewan

ż

ował si

ę

tym samym.

_ Cze

ść

, Dawn. - Z

ę

by mu błyszczały, a u

ś

cisk dłoni był delikatny.

- Oczywi

ś

cie jeste

ś

Indianinem.

- Kim innym mog

ę

by

ć

z imieniem takim jak Pewnastopa? Plemi

ę

Havasupai.

- My

ś

li,

ż

e jest Tonto - wtr

ą

cił Bryce z krzywym u

ś

mieszkiem.

- Nie wydaje mi si

ę

,

ż

eby Tonto był Havasupai. - Sam

wygl

ą

dał na zmartwionego.

- Niech ci to nie sp

ę

dza snu z powiek.

- Dziewczyna ... mo

ż

e. Tonto ... nie pami

ę

tam.

Dawn zacz

ę

ła si

ę

czu

ć

tak, jakby znalazła si

ę

w

ś

rodku krzy

ż

owego ognia albo trafiła na

ś

rodek musztry. Przenosiła zdumiony wzrok z jednego na drugiego. Bryce zako

ń

czył to

przekomarzanie si

ę

, kiedy poszedł w stron

ę

oczekuj

ą

cych mułów.

- W porz

ą

dku, Cochise, bierzmy je i wyprowadzajmy. Sam wydawał si

ę

by

ć

jeszcze bardziej

zmartwiony na d

ź

wi

ę

k tego hollywoodzkiego sloganu.

- Cochise te

ż

nie był Havasupai. Był Apaczem i dobrze o tym wiesz.

Bryce wzruszył ramionami.
- Jasne, ale lubi

ę

si

ę

z tob

ą

troch

ę

podroczy

ć

. - Nagle stał si

ę

bardzo rzeczowy. -

Sprawd

ź

my wszystko.

Dawn powiedziała sobie,

ż

e musi przyzwyczai

ć

si

ę

do zmiennych nastrojów Bryce' a i

pod

ąż

yła za m

ęż

czyznami w stron

ę

zwierz

ą

t. Rozwa

ż

aj

ą

c zło

ż

ono

ść

osobowo

ś

ci człowieka,

którego tak szybko uznała za aroganta, bezczelnego plebejusza, zgł

ę

biała tajemnic

ę

ukryt

ą

pod nazwiskiem Bryce Stane, obserwuj

ą

c, jak metodycznie przechodził od jednego muła do

nast

ę

pnego. Nie słyszała ani jednego słowa rozmowy, jak

ą

prowadzili z Samem przyciszo-

nymi głosami.

Tajemnica była dla niej gro

ź

na. W ko

ń

cu wykryła i okre

ś

liła niebezpiecze

ń

stwo, jakie

stanowił dla jej wytrwale podtrzymywanej fasady. To nie poci

ą

g fizyczny, jaki istniał od

pocz

ą

tku mi

ę

dzy nimi, stanowił gro

ź

b

ę

dla jej bezpiecze

ń

stwa uczuciowego. Dawn była

pewna siebie, je

ż

eli chodziło o stron

ę

fizyczn

ą

, bez wzgl

ę

du na sił

ę

przyci

ą

gania.

Niebezpiecze

ń

stwo stanowiły wci

ąż

nowe cechy charakteru, jakie ujawniał.

Dokoła Dawn toczyło si

ę

normalne

ż

ycie. Pracownicy zajmowali si

ę

swoimi zadaniami,

tury

ś

ci w małych i du

ż

ych grupach, niektórzy ubrani zwyczajnie jak na spacer wzdłu

ż

kraw

ę

dzi kanionu, inni wyekwipowani w pojemniki z wod

ą

i odpowiednio wyposa

ż

eni,

zmierzali w stron

ę

rozmaitych szlaków.

Ś

miech i przyciszone rozmowy oraz pokrzykiwania

poszukuj

ą

cych si

ę

przyjaciół zlewały si

ę

w jedno z muzyk

ą

drzew, odpowiadaj

ą

cych

szelestem na pieszczot

ę

jesiennego wiatru.

Po raz pierwszy czuła si

ę

wyobcowana w miejscu, w którym miała zbiera

ć

materiały do

background image

ksi

ąż

ki. Nie słyszała. Nie widziała. Nie przyswajała. Ka

ż

dym nerwem, ka

ż

d

ą

komórk

ą

, ka

ż

d

ą

swoj

ą

cz

ą

stk

ą

nastroiła si

ę

na charakter tajemnicy. Jej wewn

ę

trzny komputer przyswajał

informacje, które zebrał w czasie minionych dni i wy

ś

wietlał jeden po drugim wnioski na ten

temat.

Inteligentny.

Pewny siebie do granic arogancji. My

ś

l

ą

cy.

Z poczuciem humoru. Na dystans.
Szczery.
Uczciwy.

Dawn dr

ż

ała w miar

ę

, jak wnioski docierały do niej okre

ś

laj

ą

c zagro

ż

enie, jakie stanowił

dla niej tajemniczy Bryce Stone. Zmysły mogła kontrolowa

ć

z łatwo

ś

ci

ą

. Wiedziała jednak,

ż

e

nie b

ę

dzie W stanie si

ę

oprze

ć

urokowi prawdy i uczciwo

ś

ci.

Poruszona własnymi my

ś

lami, Dawn zamrugała i skoncentrowała si

ę

na Brysie. Instynkt

samozachowawczy nakłaniał j

ą

, by brała nogi za pas, póki jeszcze był czas.

Post

ą

piła krok do tyłu i zastygła w chwili, gdy Bryce uniósł głow

ę

i spojrzał jej w oczy.

- Gotowa na spotkanie z Wielkim?
Czas si

ę

sko

ń

czył. Dawn wpadła we własn

ą

pułapk

ę

.

Wyprostowała plecy i ruszyła w jego stron

ę

, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

.

- Tak.

Cztery muły szły jeden za drugim. Dwa niosły pieczołowicie zapakowany ładunek, a dwa

były osiodłane do jazdy wierzchem. Bryce pomógł jej dosi

ąść

drugiego muła, zanim wskoczył

na siodło zwierz

ę

cia prowadz

ą

cego. Sam klepn

ą

ł go po zadzie,

ż

eby ruszył, i pomachał na

po

ż

egname.

- Szcz

ęś

liwej drogi. B

ę

d

ę

tu na was czekał.

- Dobra, Sam. Do zobaczenia. - Bryce pomachał i usadowił si

ę

w siodle.

Oczekiwanie i rozgor

ą

czkowanie doprowadziły Dawn do stanu niezwykłego podniecenia.

Otworzyła szeroko oczy, gdy zwierz

ę

ta zbli

ż

yły si

ę

do kraw

ę

dzi. Po raz pierwszy spojrzała na

kanion.

Szeroki na czterna

ś

cie kilometrów rozpo

ś

cierał si

ę

przed jej oczami w całym swoim

fiołkowo-br

ą

zowym i fioletowo-piaskowym porannym przepychu. Mimo i

ż

była pisark

ą

i miała

na podor

ę

dziu setki przymiotników, potrafiła wymówi

ć

tylko jedno słowo:

- Wspaniały!
- Nie najgorszy - odpowiedział Bryce kpiarskim tonem i dodał: - Jedziemy.
Muły ruszyły w dół szlakiem i Dawn zrozumiała,

ż

e doszedł jej jeszcze jeden problem. Kanion nie

tylko był wspaniały, był te

ż

ę

boki na prawie dwa kilometry.

Siedz

ą

c na grzbiecie muła schodz

ą

cego kr

ę

t

ą

ś

cie

ż

k

ą

w dół

ś

ciany Wielkiego Kanionu, Dawn

poniewczasie poczuła chwytaj

ą

cy za pier

ś

i

ś

ciskaj

ą

cy gardło l

ę

k wysoko

ś

ci.

Rozdział siódmy

Bryce znakomicie. czuł si

ę

w siodle, odwrócił si

ę

wi

ę

c, by spojrze

ć

na Dawn i ogarn

ą

ł go l

ę

k. Była

cała usztywniona. Miała rozszerzone

ź

renice, a na kredowobiałej twarzy malował si

ę

wyraz absolutnej

paniki.

- Cholera ... - przekl

ą

ł cicho. Dlaczego, do licha, nie powiedziała mu,

ż

e cierpi na l

ę

k wysoko

ś

ci? W

jego głosie słycha

ć

było zarówno zmartwienie, jak i zniecierpliwienie.

- Dawn, czy wszystko w porz

ą

dku? - W chwili gdy wymawiał to pytanie, zdał sobie spraw

ę

z jego

background image

bezsensu. Oczywi

ś

cie,

ż

e nic nie było w porz

ą

dku. Dawn dosłownie zamarła ze strachu w siodle!

- W ... w ... w porz

ą

dku. - Ledwie poruszała wargami, odpowiadaj

ą

c niepewnym, łami

ą

cym si

ę

głosem.

Bryce obrócił si

ę

w siodle. Omiótł wzrokiem

ś

cie

ż

k

ę

, która po jednej stronie miała skaln

ą

ś

cian

ę

, po

drugiej za

ś

urwisko si

ę

g

ą

j

ą

ce ni

ż

szego poziomu tego samego szlaku. Nie była szeroka, ale wiedział,

ż

e w razie potrzeby da rad

ę

zawróci

ć

zwierz

ę

ta i poprowadzi

ć

je ku kraw

ę

dzi i bezpiecze

ń

stwu.

Spojrzał przez rami

ę

i krzykn

ą

ł: - Czy chcesz wraca

ć

?

- Nie! - Odmówiła zdecydowanie, cho

ć

przera

ż

one oczy miała wci

ąż

utkwione w otchłani

przepastnego kanionu.
Pier

ś

Bryce'a wezbrała mieszanin

ą

uczu

ć

współczucia, sympatii, podziwu. Oawn była przera

ż

ona,

a jednak uparcie nie chciała si

ę

podda

ć

. Postanowiła pokona

ć

strach.

Jest cholernie podobna do mnie! pomy

ś

lał. Zastanowiło go to i musiał najpierw odchrz

ą

kn

ąć

, by

pozby

ć

si

ę

uczucia

ś

ciskaj

ą

cego gardło, zanim zawołał:

- Dawn, popatrz na nmie. - Kiedy jednak jej zahipnotyzowany wzrok nadal był- utkwiony w
przepa

ś

ci, Bryce podniósł głos i wydał ostry rozkaz.

- Do cholery, Dawn! Popatrz na mnie! - podziw, jaki miał dla niej, powi

ę

kszył si

ę

niebywale, gdy

niech

ę

tnie odwróciła wzrok od kanionu i spojrzała na niego. Dr

ż

ała, ale uniosła dumnie głow

ę

.

- Nie klnij, Stone.
Do licha! To była odwa

ż

na kobieta.

Dawn dostrzegła cie

ń

u

ś

miechu na wargach Bryce'a. Pomy

ś

lała,

ż

e

ś

wiadczy o czystej satysfakcji,

zacisn

ę

ła wi

ę

c z

ę

by i w duchu przysi

ę

gła sobie,

ż

e za nic nie podda si

ę

uczuciu ograniaj

ą

cego j

ą

irracjonalnego strachu, chocia

ż

by dlatego,

ż

eby pokaza

ć

mu, jak bardzo si

ę

mylił.

- Chc

ę

,

ż

eby

ś

dokładnie wypełniała moje polecenia. - zawołał spokojnie Bryce.

Wypełniała polecenia! Pr

ę

dzej ujrzy go w pie ...

W

ś

ciekłe my

ś

li Dawn urwały si

ę

same i poczuła wstyd zrozumiawszy, jak mylnie go oceniła. On

tymczasem mówił dalej tym samym łagodnym tonem:
- Wzrok masz utkwi

ć

w

ś

rodku moich pleców. Nie patrz w dół, nie rozgl

ą

daj si

ę

i nie przejmuj

drog

ą

. Muły j

ą

znaj

ą

. - Znów cie

ń

u

ś

miechu, ale tym razem zrozumiała,

ż

e miał doda

ć

jej odwagi i

(czy to jednak było mo

ż

liwe?) odbijała si

ę

w nim duma z jej zachowania. Bryce niespodzianie

odpowiedział na jej nieme pytanie, dodaj

ą

c:

-

Ś

wietnie sobie radzisz. Jeste

ś

twarda. Uda ci si

ę

. Pami

ę

taj, wzrok masz utkwiony w

ś

rodku

moich pleców, tak, jak by

ś

chciała wywierci

ć

w nich dziur

ę

.

Skruszona Dawo popatrzyła na jego szerokie plecy, a on znów skoncentrował si

ę

na

ś

cie

ż

ce. Po

kilku minutach wpatrywania si

ę

w kołysz

ą

ce ciało poczuła,

ż

e napi

ę

cie w niej słabnie. Panika

ś

ciskaj

ą

ca pier

ś

i gardło zel

ż

ała, co umo

ż

liwiło w miar

ę

nonnalne oddychanie. Była wci

ąż

przera

ż

ona, ale nie sparali

ż

owana strachem.

Nieco rozlu

ź

niona, Dawn próbowała zanalizowa

ć

wra

ż

enie, jakie wywarł na niej ogrom kanionu.

Dawn nigdy przedtem nie do

ś

wiadczyła l

ę

ku wysoko

ś

ci, ale musiała przyzna

ć

,

ż

e nigdy te

ż

nie

wspi

ę

ła si

ę

na szczyt kraw

ę

dzi kanionu gł

ę

bokiego na dwa tysi

ą

ce metrów. Jakich niezwykłych

rzeczy mo

ż

na dowiedzie

ć

si

ę

na swój temat całkiem przypadkowo. Pod skórzanymi r

ę

kawiczkami

miała dłonie spocone ze strachu, czoło, szyja i, o dziwo, kostki u nóg te

ż

były mokre. Za to zaschło

jej w gardle, nosie i ocza(;h, które w dodatku j

ą

piekły. Była otumaniona szokiem, było jej zimno i

dr

ż

ała na całym ciele.

Nienawidziła tych objawów, które

ś

wiadczyły o silnym l

ę

ku wysoko

ś

ci, ale nie mogła zrobi

ć

nic

innego, jak tylko zagry

źć

z

ę

by i usiłowa

ć

wytrwa

ć

w postanowieniu przywarcia wzrokiem do koj

ą

co

barczystych pleców przewodnika.
Droga w dół wewn

ę

trznej

ś

ciany kanionu była długa i m

ę

cz

ą

ca. Z ka

ż

dym krokiem muła serce

zamierało w piersi Dawn i uderzało raptownie, gdy kopyto str

ą

cało w dół jaki

ś

kamie

ń

. Ale w

ko

ń

cu dotarli. Przybyli do schroniska nad rzek

ą

Kolorado.

Obsun

ą

wszy si

ę

w siodle Dawn gł

ę

boko wci

ą

gała powietrze w płuca. Nie mogła widzie

ć

, jak Bryce

zwinnie zeskoczył z muła i nagle znalazł si

ę

przy niej. Delikatnie zdj

ą

ł j

ą

z siodła i wtulił w

bezpieczny raj swych ramion.

Dr

żą

c gwałtownie, obj

ę

ła go w pasie i przylgn

ę

ła do jego muskularnego ciała z tak

ą

moc

ą

, z jak

ą

wpatrywała si

ę

w czasie jazdy w jego plecy.

_ Przepraszam Bryce, przepraszam. Przysi

ę

gam, nie wiedziałam, nie ... - Głos załamał

background image

si

ę

, a z gardła wydobyło łkanie. Wstydz

ą

c si

ę

siebie i łez biegn

ą

cych po policzkach, ukryła

twarz w jego koszuli.

_

Ćśś

... ju

ż

dobrze ... - powiedział cicho Bryce.

Wzmocnił u

ś

cisk, jakby chciał zgnie

ść

w ni.ni jej dr

żą

ce ciało.

_ Wszystko wiem i rozumiem. -' Trzymał j

ą

, dopóki gwałtowne łkanie nie przemieniło si

ę

w łagodny płacz. Wtedy uniósł jej twarz ku swojej. Ciemne oczy, w które spojrzała,
wypełniała czuło

ść

i duma z wyczynu, jakiego dokonała.

_ Na pocz

ą

tku w

ś

ciekłem si

ę

, bo my

ś

lałem,

ż

e była

ś

ś

wiadoma swojej fobii, a jednak

zuchwale zdecydowała

ś

si

ę

na wypraw

ę

. Pó

ź

niej zorientowałem si

ę

,

ż

e to twoje pierwsze

do

ś

wiadczenie.

_ Wy ... wygłupiłam si

ę

. - Poci

ą

gn

ę

ła nosem. - Prze-

praszam.

_ Nie. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

Bryce. - Była

ś

wspaniała.

Oszołomiona t

ą

pochwał

ą

Dawn wpatrywała si

ę

w niego w zdumieniu. Gdy zbli

ż

yła si

ę

do kraw

ę

dzi kanionu i spojrzała na jego niezwykłe, zapieraj

ą

ce dech w piersi pi

ę

kno,

przyszło jej do głowy tylko jedno okre

ś

lenie: wspaniały. Fakt, i

ż

ten człowiek okre

ś

lił j

ą

tym

samym przymiotnikiem, był dla Dawn najwi

ę

ksz

ą

pochwał

ą

.

Bryce powoli pochylał głow

ę

, sprawiaj

ą

c,

ż

e Dawn natychmiast zmieniła zdanie. Nie.

Najwi

ę

ksz

ą

pochwał

ą

byłby słodki dar pocałunku tego m

ęż

czyzny. Bez wahania Dawn

rozchyliła wargi, by by

ć

gotow

ą

na przyj

ę

cie jego warg.

Pocałunek był nieprawdopodobnie słodki, nieprawdopodobnie czuły, nieprawdopodobnie

... nieprawdopodobny. Wargi nie przyciskały si

ę

z sił

ą

, j

ę

zyk nie badał. Bryce nie

żą

dał

niczego, składał dar w nagrod

ę

za dobrze wykonane zadanie. Trwało to tylko kilka sekund, a

przecie

ż

w ci

ą

gu tak krótkiej chwili oczarowania cały intymny

ś

wiat Dawn odwrcrcił si

ę

o sto

osiemdziesi

ą

t stopni, wywołuj

ą

c zam

ę

t zmysłów, podwa

ż

aj

ą

c wszystkie zało

ż

enia. Gdzie

ś

w

ę

bi siebie, w pilnie strze

ż

onym k

ą

cie swojego ,ja", Dawn poczuła budz

ą

ce si

ę

nowe

ż

ycie.

Najbardziej zdumiewaj

ą

ce było to,

ż

e fakt ten wcale jej nie przera

ż

ał.

Dawn znów zacz

ę

ła dr

ż

e

ć

, mocniej ni

ż

wtedy, gdy odreagowała skutki przera

ż

aj

ą

cej

w

ę

drówki w dół

ś

ciany kanionu. Dygotała z pragnienia, zło

ż

onego w swej istocie, lecz

jednocze

ś

nie bardzo prostego. Nagle Dawn zapragn

ę

ła zaspokoi

ć

wszystkie swoje potrzeby:

emocjonalne, psychiczne, fizyczne. Bryce opacznie zrozumiał przyczyn

ę

tych dreszczy.

- Jeste

ś

wyczerpana - powiedział, patrz

ą

c w jej zalan

ą

łzami twarz, na której odcisn

ę

ły si

ę

ś

lady wzgl

ę

dnie krótkiej podró

ż

y w kanionie i dłu

ż

szej drogi w gł

ą

b samej siebie. - Chod

ź

my

do schroniska, odpoczniesz troch

ę

, a ja przemy

ś

l

ę

jeszcze raz swoje plany.

Dawn odelwała wzrok od jego pi

ę

knych podniecaj

ą

cych warg i pozwoliła si

ę

odprowadzi

ć

do prostej chaty na szlaku. Starała si

ę

zebra

ć

w sobie, jednocze

ś

nie my

ś

l

ą

c nad jego

ostatnim zdaniem.

Bryce nie usiadł. Przemierzał pomieszczenie. Wreszcie zatrzymał si

ę

przed ni

ą

, zsun

ą

ł

kapelusz i przeczesał palcami ciemne fale włosów.

_ Zarezerwowałem dla nas miejsca na noc na Rancho Duchów - powiedział nagle, zakładaj

ą

c

stetsona na głow

ę

. - Czy wiesz, co to jest?

Dawn doszła ju

ż

do siebie, spojrzała na niego i kiwn

ę

ła głow

ą

. Zaintrygowała j

ą

ta nazwa, kiedy

przegl

ą

dała foldery. Miała nadziej

ę

zobaczy

ć

rancho, oferuj

ą

ce usługi dla turystów, wyruszaj

ą

cych

z Jasnego Anioła na dwudniowe wyprawy do kanionu.

_ Wydaje mi si

ę

,

ż

e b

ę

dziemy musieli darowa

ć

sobie Duchy. - Wsparłszy r

ę

ce na biodrach

oczekiwał kontrargumentów. Wczoraj, nawet kilka godzin temu, Dawn spełniłaby te oczekiwania.
Teraz znajdowała si

ę

jakby o tysi

ą

c lat

ś

wietlnych dalej i po prostu była tylko ciekawa.

- Dlaczego?

Zaskoczyła Bryce'a, ale szybko si

ę

pozbierał. Wzruszył ramionami. Dawn u

ś

miechn

ę

ła si

ę

,

czuj

ą

c nagle, jak bardzo ten gest stał si

ę

jej drogi. Zmarszczył brwi. A ona u

ś

miechn

ę

ła si

ę

jeszcze

łagodniej. Bryce wygl

ą

dał tak niedost

ę

pnie, kiedy przybierał t

ę

min

ę

. Poddał si

ę

i odpowiedział

u

ś

miechem. Dawn zadr

ż

ała.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytał.

background image

- To znaczy jak?

-_ Tak ufnie i. .. i ... - Urwał i znów wzruszył ramionaml.
-_ Poniewa

ż

ci ufam. Powierzyłabym ci swoje

ż

ycie. Chyba to wła

ś

nie zrobiłam. - W jej u

ś

miechu

pojawiła si

ę

nutka przekory.

- Dawn. - Bryce wyszeptał jej imi

ę

i post

ą

pił krok do przodu. Zatrzymał si

ę

nagle z tak oczywist

ą

niech

ę

ci

ą

,

ż

e Dawn poczuła mrówki na całym ciele.

- A ... - kapelusz znów pow

ę

drował z czoła, a palce przeczesały ciemne pasma włosów. -

Pytała

ś

, dlaczego postanowiłem nie zatrzymywa

ć

si

ę

u Duchów.

- Tak.
Bryce przymru

ż

ył oczy i przygl

ą

dał si

ę

jej przez chwil

ę

. - Nie masz nic przeciwko temu? -

Zmarszczył brwi.-

To miejsce nie ma znaczenia dla twojej ksi

ąż

ki?

Zainteresowanie jej prac

ą

obaliło resztki murów obronnych Dawn. Tym razem u

ś

miech odsłonił j

ą

tak

ą

, jak

ą

była naprawd

ę

.

- Nie, Bryce, nie jest to do

ś

wiadczenie niezb

ę

dne dla mojej ksi

ąż

ki. Chciałam zobaczy

ć

rancho,

ale ... - Wzruszyła jak on ramionami. Wewn

ę

trzna walka, jak

ą

toczył, odbiła si

ę

na jego twarzy. Dawn

zobaczyła,

ż

e pragn

ą

ł; by mogła dowiedzie

ć

si

ę

wszystkiego, czego chciała na temat kanionu.

Zrozumiała,

ż

e był wa

ż

ny powód, aby nie spełni

ć

jej

ż

ycze

ń

.

- Dlaczego postanowiłe

ś

zmieni

ć

plany?

-

ś

eby dotrze

ć

do Duchów, musieliby

ś

my przej

ść

przez Kolorado po w

ą

skim, wysoko

zawieszonym mo

ś

cie. - Wypu

ś

cił powietrze z płuc. - Kochanie, nie wydaje mi si

ę

,

ż

e powinna

ś

tego próbowa

ć

.

Bior

ą

c pod uwag

ę

fakt,

ż

e

ż

ą

dek Dawn

ś

cisn

ą

ł si

ę

na sam

ą

wzmiank

ę

o czym

ś

wysokim i

w

ą

skim, nie mogła si

ę

z nim nie zgodzi

ć

.

- W porz

ą

dku. - Nie

ś

wiadomie na

ś

ladowała jego lakoniczny styl odpowiedzi.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i rozło

ż

ył r

ę

ce ostrzegawczym gestem.

- Jeszcze co

ś

. Zmieniłem plany całej naszej wyprawy. Nie było to dla niej zbyt wielkim

rozczarowaniem, skoro nie wiedziała nic o jego zamierzeniach. Była tylko ciekawa.

- Czy chcesz mi powiedzie

ć

, czy te

ż

mnie zaskoczy

ć

? - Nuta przekory w jej głosie nie zawierała

ani krztyny

wyniosło

ś

ci, któr

ą

posługiwała si

ę

tak skutecznie poprzedniego dnia.

Napi

ę

cie znikn

ę

ło z jego twarzy, dzi

ę

ki czemu stał si

ę

wył

ą

cznie oszałamiaj

ą

co

przystojnym m

ęż

czyzn

ą

, pewnym siebie i rozlu

ź

nionym.

- Po sp

ę

dzeniu nocy u Duchów miałem zamiar zawróci

ć

do szlaku Tonto, ale wydaje mi

si

ę

,

ż

e z tym sobie te

ż

nie poradzisz, bo jest to mini-wersja

ś

cie

ż

ki, któr

ą

wła

ś

nie zeszli

ś

my.

- Kiwn

ą

ł głow

ą

widz

ą

c, jak si

ę

skrzywiła. - No wła

ś

nie. - Bryce westchn

ą

ł. - Mam nadziej

ę

,

ż

e

nie boisz si

ę

wody, skarbie.

Dawn zrobiła oczy wielkie jak spodki. W cicho

ś

ci ducha marzyła o spływie rzek

ą

na tratwie,

cho

ć

by miała to by

ć

krótka podró

ż

. Nie o

ś

mieliła si

ę

jednak o tym wspomnie

ć

. - Na pewno

nie mam - stwierdziła przekonuj

ą

co. Dlaczego?

- Dlatego,

ż

e je

ż

eli jeste

ś

odwa

ż

na, spłyniemy rzek

ą

i poka

żę

ci jedno z moich

sekretnych, szczególnych miejsc.

Zapomniawszy błyskawicznie o parali

ż

uj

ą

cej drodze w dół kanionu, o strachu i

wyczerpaniu, Dawn zerwała si

ę

na nog!.

- Jestem odwa

ż

na! Jestem gotowa! - Roze

ś

miała si

ę

, widz

ą

c jego zdumienie. - Kiedy

wyruszamy?

Ś

miej

ą

c si

ę

razem z ni

ą

, Bryce wzi

ą

ł j

ą

za r

ę

k

ę

i wyprowadził ze schroniska.

- Jak tylko rozładujemy muły i napompujemy tratw

ę

.Spojrzał w gór

ę

. - I lepiej

ś

i

ę

po

ś

pieszmy, bo si

ę

ś

ciemni, zanim dotrzemy do celu.

Dawn nie miała poj

ę

cia, jaki był cel, ani te

ż

nie chciała wiedzie

ć

. Je

ż

eli było to miejsce

specjalne dla Bryce'a, było te

ż

specjalne dla niej. Miała tylko jedno pytanie.

- Co z mułami?
- Zostawimy je tutaj - powiedział Bryce, pokazuj

ą

c

ruchem głowy zagrod

ę

z boku domu. - Nie raz zostawiałem tu zwierz

ę

ta. Nic im nie b

ę

dzie. -

background image

Poci

ą

gn

ą

ł j

ą

w stron

ę

małego muła, który zniósł j

ą

bezpiecznie szlakiem w dół

ś

ciany. -

Wskakuj.

Dawn spojrzała, nic nie rozumiej

ą

c.

- My

ś

lałam,

ż

e płyniemy w dół rzeki?

- Płyniemy. Ale najpierw musimy tam dotrze

ć

.

- Przecie

ż

j

ą

st

ą

d wida

ć

! - zaprotestowała.

- Wida

ć

. Chcesz d

ź

wiga

ć

cały ten sprz

ę

t a

ż

do wodo-

spadu?

- Aaa ...
- No wła

ś

nie.

Z u

ś

miechem na ustach Bryce zbli

ż

ył si

ę

do muła przewodnika. Dawn mina troch

ę

zrzedła, ucichła, a zafascynowany wzrok utkwiła w białej pianie wody tworz

ą

cej wiry wokół

kamieni.

Nie jechali daleko. Bryce pomógł Dawn zsi

ąść

z muła i sprawdziwszy poło

ż

enie sło

ń

ca,

natychmiast zacz

ą

ł sprawnymi ruchami zdejmowa

ć

baga

ż

e ze zwierz

ą

t.

W rezultacie okazało si

ę

,

ż

e Dawn nie była zbyt pomocna. Kiedy podał jej tobołek,

rozejrzała si

ę

i to był bł

ą

d. Spojrzała te

ż

w gór

ę

, po raz pierwszy, odk

ą

d zeszli na dno

kanionu.

Stoj

ą

c pewnie obiema nogami na ziemi, nie była przera

ż

ona zapieraj

ą

cym dech widokiem

Wielkiego Kanionu. Była oczarowana. Popołudniowe

ś

wiatło zmieniło nieznacznie

kolorystyk

ę

warstw skalnych, półek i stercz

ą

cych korzeni. Były teraz purpurowe lub

ciemnobr

ą

zowe, a tam, gdzie padały promienie słoneczne, przybrały barw

ę

jasnej czerwieni.

Zadzieraj

ą

c głow

ę

Dawn popatrzyła w gór

ę

w stron

ę

kraw

ę

dzi.

- Mój Bo

ż

e! - krzykn

ę

ła głosem pełnym czci.

- Robi wra

ż

enie, prawda? - spytał cicho Bryce.

Dawn potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

.

- Znacznie wi

ę

cej ni

ż

wra

ż

enie - wymruczała, chłon

ą

c szeroko otwartymi oczami pi

ę

kno i

niezaprzeczaln

ą

wielko

ść

kanionu.

- JesL .. jesL .. - Znów zabrakło jej słów. - Nie sposób go okre

ś

li

ć

.

- Wida

ć

natomiast,

ż

e robi si

ę

bardzo ciemno. - Energiczny głos Bryce'a wdarł si

ę

w

nastrój oczarowania. - Musimy rusza

ć

, kochanie.

- Oczywi

ś

cie. - Dawn z trudem oderwała wzrok od natury, która całkowicie zm

ą

ciła jej

rozum. Spojrzała wokół.

- Ojej! - Zdała sobie nagle spraw

ę

, jak wiele zrobił Bryce, kiedy ona poddawała si

ę

czarowi

kanionu.

ś

aden d

ź

wi

ę

k nie zakłócił jej rozmarzenia, a jednak tratwa była napompowana,

załadowana i ustawiona na brzegu tylko o par

ę

centymetrów od wody. Zaczerwieniła si

ę

ze

wstydu.

- Nic ci nie pomogłam. Przepraszam - wymamrotała.

Nie była zdziwiona jego sprawno

ś

ci

ą

, ale zrobiła na niej wra

ż

enie.

Bryce potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

.

- Nie ma za co przeprasza

ć

; Płac

ą

mi za wykonanie pracy. A ty robisz dokładnie to, co

powinna

ś

: wchłaniasz atmosfer

ę

kanionu. - Wsun

ą

ł stop

ę

w strzemi

ę

i wskoczył na siodło. -

Załó

ż

kamizelk

ę

, czekaj przy tratwie i rozmy

ś

laj, jak poznawa

ć

rzek

ę

. Wracam zaraz, jak

tylko odprowadz

ę

zwierz

ę

ta.

Posłuszna bez zastrze

ż

e

ń

, Dawn odwróciła si

ę

i poszła w kierunku tratwy. Ogarn

ę

ło j

ą

podniecenie, gdy tak patrzyła w wartki nurt. Poczuła ssanie w

ż

ą

dku. Jasne. Było ju

ż

ź

ne popołudnie, a ona nic nie jadła od

ś

niadania o szóstej rano, kiedy to wypiła

filiiank

ę

kawy i zjadła jedn

ą

grzank

ę

. U

ś

miechaj

ą

c si

ę

z przek

ą

sem zastanawiała si

ę

, czy to

odczucie było spowodowane zwykłym głodem, czy te

ż

oczekiwaniem wra

ż

e

ń

. Bez wzgl

ę

du

na to była pewna,

ż

e podró

ż

w dół rzeki oka

ż

e si

ę

najwi

ę

ksz

ą

przygod

ą

w jej

ż

yciu.

background image

Rozdział ósmy

Spływ rzek

ą

był oszałamiaj

ą

cy. Trzymaj

ą

c mocno uchwyty po bokach szerokiej tratwy, Dawn

wci

ą

gała du

ż

e hausty powietrza do płuc i

ś

miała si

ę

gło

ś

no, gdy Bryce zr

ę

cznie pokonywał krótki

odcinek kaskad. Była kompletnie przemoczona. Włosy ociekały jej wod

ą

. Umierała z głodu. Nigdy nie

czuła i nie bawiła si

ę

lepiej. Na jej

ś

miech odpowiadał echem m

ę

ski

ś

miech z tyłu tratwy.

- Podoba ci si

ę

, prawda? - krzykn

ą

ł. Dawn spojrzała na Bryce'a przez rami

ę

.

- Jestem zachwycona! - zawołała. - Prze

ś

lizgni

ę

cie si

ę

przez ka'ikady było czym

ś

fantastycznym!

Czy b

ę

dzie jeszcze co

ś

takiego?

- Obawiam si

ę

,

ż

e nie. - Bryce pokr

ę

cił głow

ą

. - Jeste

ś

my prawie na miejscu.

- To znaczy gdzie?
Bryce miał obie r

ę

ce zaj

ę

te prowadzeniem tratwy, wskazał wi

ę

c głow

ą

punkt gdzie

ś

przed nimi. -

Czy widzisz t

ę

wyrw

ę

?

Dawn przyjrzała si

ę

brzegom i zobaczyła wgł

ę

bienie.

- To strumie

ń

, wpadaj

ą

cy do rzeki. Miejsce, do którego zmierzamy, znajduje si

ę

nad nim. - Kilka

minut pó

ź

niej krzykn

ą

ł: - Trzymaj si

ę

!

Tratwa kołysała si

ę

jak szalona, gdy Bryce skierował j

ą

w stron

ę

strumienia. Mocarna Kolorado

uniosła ich w gór

ę

i cisn

ę

ła na wody w

ą

skiego dopływu. W porównaniu z hukiem wartkiego nurtu

rzeki potok był łagodny i spokojny.

Przej

ą

ł j

ą

dreszcz, spojrzała wi

ę

c poprzez wysokie poszarpane skały na skrawek nieba

ciemniej

ą

cy wraz z nadchodz

ą

c

ą

noc

ą

. Tratwa zachwiała si

ę

i Dawn rzuciło do przodu. Krzykn

ę

ła

przestraszona, odwracaj

ą

c si

ę

, by spyta

ć

Bryce 'a, co si

ę

stało. W tym momencie wyskoczył na l

ą

d.

- Trzymaj si

ę

, Dawn - rozkazał, wyci

ą

gaj

ą

c tratw

ę

na łagodnie opadaj

ą

cy brzeg. Oddychał

ę

boko z wysiłku. Podał jej r

ę

k

ę

.

- Koniec trasy. Wszyscy pasa

ż

erowie wysiadaj

ą

. Chwyciła wyci

ą

gni

ę

t

ą

dło

ń

, ostro

ż

nie przeszła na

koniec tratwy i wyskoczyła na brzeg.

- Czy to jest wła

ś

nie twoje ukryte, szczególne miejsce?

- Dawn popatrzyła na otoczenie w gasn

ą

cym

ś

wietle dnia.

- Tak. Dom z dala od domu. Jak ci si

ę

podoba?

Dawn zło

ż

yła r

ę

ce, aby utrzyma

ć

resztki uciekaj

ą

cego ciepła. Dr

ż

ała z zimna i wilgoci.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

jednak słonecznie.

- Uwa

ż

am,

ż

e tu jest fantastycznie. - Odwróciła zachwycone spojrzenie w stron

ę

szerokiego

pasa ziemi, który zmierzał ku górze w kierunku jaskini u podstawy skalnej

ś

ciany. Jaskinia miała

du

ż

e wej

ś

cie, była do

ść

płytka i "'rysaka sklepiona.

- Czy-czy-czy dociera tu wielu t-t-turystów? - Dawn zaciskała z

ę

by,

ż

eby przypadkiem nie

zacz

ąć

nimi szcz

ę

ka

ć

. Odwróciła si

ę

i spojrzała na Bryce'a.

Z zadart

ą

głow

ą

patrzył w niebo.

- Nikt tu nie dociera. - Był jakby nieobecny. Opu

ś

cił głow

ę

i zacz

ą

ł rozładowywa

ć

tratw

ę

. -

Musimy szybko si

ę

zorganizowa

ć

. Wkrótce zrobi si

ę

cienmo.

Wci

ąż

zaciskaj

ą

c z

ę

by w obawie,

ż

e Bryce usłyszy ich dzwonienie, Dawn pomagała mu w ciszy.

Dotkn

ę

ła go przypadkowo, si

ę

gaj

ą

c po kolejny tobołek. Podskoczył jak ra

ż

ony pr

ą

dem.

Do diabła, zmarzła

ś

na ko

ść

! - wykrzykn

ą

ł. - Chod

ź

, musisz si

ę

rozgrza

ć

. - Nie miała nawet czasu

odpowiedzie

ć

czy zaprotestowa

ć

, gdy

ż

złapał j

ą

za r

ę

k

ę

i pogonił w stron

ę

jaskini.

_ Schro

ń

si

ę

tutaj przed chłodem nocy i nie wychod

ź

, dopóki nie rozpal

ę

ogniska - rozkazał,

pu

ś

ciwszy jej rami

ę

.

_ Czym rozpalisz? - spytała, bo w całej okolicy nie było ani jednej gał

ą

zeczki. Przyjrzała si

ę

dokładnie piaszczystej ziemi przed jaskini

ą

: oprócz dołu obło

ż

onego kamieniami powierzchnia była

całkiem gładka.

_ Mam zapas drewna na opał - odpowiedział z tyłu jaskini, około czterech metrów od wej

ś

cia.

Spojrzała, sk

ą

d dochodził głos. Musiała wysili

ć

wzrok, by móc go zobaczy

ć

w mrocznym

zakamarku. Bryce kucn

ą

ł, poniewa

ż

jaskinia zni

ż

ała si

ę

i z tyłu miała zaledwie około metra wyso-

ko

ś

ci. Trz

ę

s

ą

c si

ę

z zimna, skuliła si

ę

i obserwowała, jak wychodzi i znów moze si

ę

wyprostowa

ć

.

_ Za minut

ę

b

ę

dzie si

ę

pali

ć

. - Przykucn

ą

ł przy dziurze obło

ż

onej kamieniami. Wrzucił gar

ść

background image

chrustu, z kieszeni kurtki d

ż

insowej wyci

ą

gn

ą

ł plastikow

ą

torebk

ę

, w której miał skrawki papieru i

zapałki. Po chwili poło

ż

ył grubsze kawałki drewna na pełzaj

ą

cych po papierze i chru

ś

cie

płomykach.

_- Sta

ń

koło ognia i rozbierz si

ę

- rozkazał. Kiedy podniosła głow

ę

, on był ju

ż

przy wyj

ś

ciu.

- Co?

_ Masz za sob

ą

długi, m

ę

cz

ą

cy dzie

ń

. - Głos Bryce'a dobie gał od strony tratwy. - Jeste

ś

zm

ę

czona,

przemoczona i głodna. - Wrócił szybkim krokiem, nios

ą

c jej torb

ę

. Je

ż

eli nie masz ochoty walczy

ć

z

hipotermi

ą

, wyskakuj l tych mokrych rzeczy i włó

ż

na siebie co

ś

suchego i ciepłego - Odwrócił si

ę

i

ju

ż

go nie było. - I to zaraz!

Zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e skromno

ść

byłaby jak najbardziej nie na miejscu. Poci

ą

gn

ę

ła za

zamszow

ą

kurtk

ę

. Co

ś

twardego stukn

ę

ło j

ą

w biodro. Zmarszczyła brwi. Po chwili przypomniała

sobie,

ż

e rano wsun

ę

ła do kieszeni mały aparat fotograficzny. Westchn

ę

ła i upu

ś

ciła

ż

akiet na ziemi

ę

.

Chciała robi

ć

zdj

ę

cia kanionu, gdy spuszczali si

ę

ś

cie

ż

k

ą

w dół. Miała zamiar fotografowa

ć

rzek

ę

.

Kompletnie zapomniała o aparacie w kieszeni.

Zgrabiałymi palcami rozpinała guziki bluzki i u

ś

miechała si

ę

do siebie. W czasie jazdy w dół

kanionu była tak sparali

ż

owana strachem,

ż

e potrafiła my

ś

le

ć

tylko o utrzymaniu si

ę

w siodle.

Robienie zdj

ęć

nawet nie przyszło jej do głowy. Szale

ń

czy spływ rzek

ą

te

ż

nie dawał czasu na

fotografowanie.

Przeszedł j

ą

dreszcz, gdy

ś

ci

ą

gn

ę

ła stanik: i rzuciła go na koszul

ę

i kurtk

ę

, wło

ż

yła wi

ę

c szybko

obszern

ą

bluz

ę

od dresu. Dr

żą

c na całym ciele, przykucn

ę

ła, by rozwi

ą

za

ć

sznurowadła ci

ęż

kich

butów. Wła

ś

nie zdejmowała drugi, gdy wszedł Bryce z nar

ę

czem sprz

ę

tu.

- Przebior

ę

si

ę

i zaczn

ę

robi

ć

kolacj

ę

.

Dawo nic nie powiedziała. Nie mogła. Poczuła

ś

cisk w gardle. Nie do

ść

,

ż

e Bryce wykonał cał

ą

prac

ę

, jeszcze zaj

ą

ł si

ę

ni

ą

. W jego głosie słycha

ć

było zm

ę

czenie. Wstaj

ą

c, wykrzywiła si

ę

do siebie

samej.

Ale z ciebie niezalezna, samowystarczalna osoba, karciła si

ę

w duchu. Pozwalasz,

ż

eby odwalał

cał

ą

robot

ę

, a ty sobie odgrywasz skromnisi

ę

! Zło

ść

na sam

ą

siebie rozgrzała j

ą

całkowicie. Z

niecierpliwo

ś

ci

ą

ś

ci

ą

gn

ę

ła mokre d

ż

insy. Wygrzebała z torby koronkowe majtki, obszerne spodnie od

dresu i grube skarpety. Ubrała si

ę

szybko.

- Jak mog

ę

ci pomóc? - spytała gło

ś

no, by mógł j

ą

dosłysze

ć

w gł

ę

bi jaskini. Zapadła krótkotrwała

cisza. Kie eJy Bryce odpowiedział. w jego głosie brzmiała niew

ą

tpliwie nuta podziwu.

_ Nie przyniosłem jeszcze pojemników z wod

ą

. Mogła-

by

ś

przynie

ść

dwa z tratwy.

Wyszła. zanim sko

ń

czył mówi

ć

. Czuła si

ę

jednocze

ś

nie zawstydzona i zadowolona.

Sam zapakował cztery butle z wod

ą

razem z reszt

ą

zapasów. Kiedy wróciła z dwiema z nich, Bryce

krz

ą

tał si

ę

koło ogniska. Spojrzał na ni

ą

i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Jak si

ę

czujesz?

Dawo spu

ś

ciła wzrok z niezwykł

ą

li niej nie

ś

miało

ś

ci

ą

· _ Dobrze. Ciepło. Umieram z głodu. -

Podniosła oczy,

kiedy si

ę

rozeSmiał. Zało

ż

ył sprane d

ż

insy i mi

ę

kk

ą

irchow

ą

koszul

ę

. Podwin

ą

ł r

ę

kawy, dzi

ę

ki czemu

Dawn mogła podziwia

ć

gr

ę

mi

ęś

ni na jego przedramieniu, gdy kroił szynk

ę

konserwow

ą

w grube

plastry. Ciekła jej

ś

linka i doszła do wniosku,

ż

e Bryce wygl

ą

dał równie apetycznie, jak mi

ę

so

skwiercz

ą

ce na patelni Na t

ę

my

ś

l zarumieniła si

ę

.

_. Mo

ż

esz nala

ć

wody do dzbanka na kaw

ę

. - Przyjrzał si

ę

uwa

ż

nie jej zaró

ż

owionej twarzy, zanim

ruchem głowy wskazał bł

ę

kitne naczynie z jednej strony ognia. - Za chwil

ę

b

ę

dziemy jedli.

Posiłek był prosty, ale w pełni satysfakcjonuj

ą

cy. Zgłodniała Dawn nie tylko pochłon

ę

ła pełen talerz

szynki z pieczon

ą

fasol

ą

,· ale wytarła cały sos za pomoc

ą

chrupi

ą

cej bułeczki. Aromatyczna

kawa ze starego dzbanka smakowała jak nigdy w

ż

yciu. Nasycona, spojrzała z uznaniem na kucharza i

wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

z fili

ż

ank

ą

, prosz

ą

c o jeszcze.

_ To było pyszne. - Przekorny u

ś

mieszek grał na jej wargach - Czy me my

ś

lałe

ś

kiedy

ś

o przeniesieniu

si

ę

na W schodnie Wybrze

ż

e w celu podj

ę

cia pracy w charakterze prowadz

ą

cego dom? - Przeszedł j

ą

dreszcz podniecenia gdy Bryce u

ś

miechaj

ą

c si

ę

leniwie, wyci

ą

gn

ą

ł si

ę

obok na ziemi podparłszy głow

ę

ramieniem.

background image

- Nie mam poj

ę

cia - powiedział cicho i spojrzał na ni

ą

z ukosa. - To by zale

ż

ało od dodatkowych

korzy

ś

ci wynikaj

ą

cych z pracy. - Wygl

ą

dał na zrelaksowanego, co sprawiło,

ż

e stał si

ę

ogrorrmie

poci

ą

gaj

ą

cy.

- Mm ... Pobyt w szpitalu? Bryce pokr

ę

cił odmownie głow

ą

.

- Dwa tygodnie płatnych wakacji?
- Mam teraz miesi

ą

c. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

z wy

ż

szo

ś

ci

ą

.

- Miesi

ą

c. No tak ... A wi

ę

c ... - Dawn rozpaczliwie szukała jeszcze bardziej absurdalnych propozycji.

Bryce roze

ś

miał si

ę

i wstał.

- Twój rozum ju

ż

ś

pi. Dlaczego nie pójdziesz za jego przykładem? - Za pomoc

ą

tak samo

oszcz

ę

dnych ruchów uło

ż

ył dwa

ś

piwory obok siebie. Z przekornym, lecz bardzo seksownym

u

ś

mieszkiem odwrócił si

ę

do niej plecami.

- Mo

ż

e do jutra wymy

ś

lisz bardziej kusz

ą

c

ą

propozycj

ę

.

Dawn z przyjemno

ś

ci

ą

przekomarzałaby si

ę

z nim jeszcze, była jednak zbyt zm

ę

czona.

- A naczynia? - spytała niewyra

ź

nie, staraj

ą

c si

ę

ukry

ć

ziewanie.

- Pomy

ś

limy o tym jutro. - Rozpi

ą

ł

ś

piwór i potrz

ą

sn

ą

ł nim. - No, wskakuj.

Dawn nie zamierzała protestowa

ć

. Wpełzła do

ś

piwora całkowicie ubrana,

ś

ci

ą

gn

ę

ła w

ś

rodku

skarpetki i spodnie i rzuciła je w stron

ę

torby. Nawet nie obejrzała miejsca, w którym le

ż

ała, była zbyt

wyczerpana. Skuliła si

ę

i zamkn

ę

ła oczy. Nie usłyszała, jak Bryce cicho wyszeptał:

- Dobranoc.

Była w jakim

ś

nieznanym miejscu. Spacerowała z ponurym u

ś

miechem satysfakcji na ustach.

ś

ycie

było dalekie od doskonało

ś

ci, miało za to swoje dobre strony. Nagle poczuła czyj

ąś

obecno

ść

, siln

ą

i rozgrzewaj

ą

c

ą

, wypełniaj

ą

c

ą

siln

ą

t

ę

sknot

ą

za czym

ś

. Marszcz

ą

c brwi

rozejrzała si

ę

· Niebo było bł

ę

kitne,

ś

wieciło sło

ń

ce, a ziemia zdawała si

ę

przyjazna. Czego

wi

ę

c było brak? Posłyszała

ś

miech mi

ę

kki, zmysłowy, n

ę

c

ą

cy. Wiedziałaju

ż

, czego

brakowało w jej nagim

ś

wiecie.

Ś

miech stawał si

ę

coraz słabszy; Krzykn

ę

ła z rozpacz

ą

,

ż

eby zaczekał na ni

ą

, tylko na ni

ą

. Zacz

ę

ła biec, próbowała złapa

ć

ś

miech, kiedy nagle

stan

ę

ła na kraw

ę

dzi. Nie mogła si

ę

zatrzyma

ć

! Ziemia si

ę

usun

ę

ła i Dawn zacz

ę

ła spada

ć

w

dół, w przepa

ść

. Lec

ą

c w pustk

ę

krzyczała błagalnie, prosz

ą

c

ś

miech, by jej pomógł.

- Dawn! Kochanie! Obud

ź

si

ę

!

_ Bryce! - Otworzyła oczy, siadaj

ą

c gwałtownie. Był przy niej, obejmował silnymi,

opieku

ń

czymi ramionami. Sen był nadal bardziej realny ni

ż

otaczaj

ą

cy

ś

wiat. Dr

ż

ała i

trzymała kurczowo

ś

miech, którym okazał si

ę

m

ęż

czyzna tu

ż

obok niej. - Spadałam,

spadałam - łkała, chwytaj

ą

c łapczywie powietrze ... - Ziemia nagle si

ę

zapadła. Nie było

dna, nie było ko

ń

ca.

Ostry ton głosu Bryce'a przedarł si

ę

przez przera

ż

enie, trzymaj

ą

ce wyobra

ź

ni

ę

stalowym

uchwytem. Wci

ąż

dr

żą

ca, oddychaj

ą

c ci

ęż

ko szukała siły i znalazła j

ą

w pocałunku. Jego

wargi spocz

ę

ły na jej ustach z tak

ą

energi

ą

i przekonaniem,

ż

e skutecznie przegnały resztki

nocnego koszmaru. DaWn nie czuła nic. Nic poza

ż

arem j

ę

zyka, płomieniem rozpalaj

ą

cym

si

ę

wsz

ę

dzie tam, gdzie dotykały i pie

ś

ciły jego r

ę

ce.

Pocałunek stał si

ę

bardziej nami

ę

tny, tak bardzo,

ż

e Dawn my

ś

lała, i

ż

oszaleje z

podniecenia i rozkoszy. Dygotała z oczekiwania, gdy wsun

ą

ł r

ę

ce pod bluz

ę

, wstrzymała

oddech z zachwytu, kiedy długie palce pie

ś

ciły jej piersi.

Po

żą

danie pulsowało we wszystkich cz

ęś

ciach ciała Dawn, prosz

ą

c o zaspokojenie.

Id

ą

c za tym rozkazem, przyci

ą

gn

ę

ła go do siebie i zacz

ę

ła rozbiera

ć

dr

żą

cymi palcami.

U

ś

cisk Bryce'a nieco zel

ż

ał, chocia

ż

wargi nadal trzymał na jej ustach.

- Dawn, nie

ś

pisz? - Słowa przepełnione pragnieniem przerywał gwałtowny oddech. - Czy

wiesz, czego chcesz?

- Tak. - Był to prawie j

ę

k. - Pragn

ę

ci

ę

. Pragn

ę

ś

miechu, który jest w tobie. - Prawie jej si

ę

udało

ś

ci

ą

gn

ąć

z niego koszul

ę

. Wzdychaj

ą

c, uchwycił jej dłonie i przytulił do swej skóry. -

Prosz

ę

, prosz

ę

Bryce - szepn

ę

ła, gładz

ą

c napi

ę

te mi

ęś

nie. - Prosz

ę

, daj mi sw

ą

sił

ę

i

ś

miech.

Bryce zadr

ż

ał, gdy opadły ostatr.ie cz

ęś

ci ich ubrania.

W ciepłym, migotliwym

ś

wietle ogniska skóra Dawn l

ś

niła jak najlepsza porcelana. Ciemne

włosy odcinały si

ę

od tła be

ż

owego

ś

piwora. Oczy błyszczały niekłamanym podnieceruem.

background image

Bryce pochylił si

ę

nad ni

ą

tocz

ą

c ze sob

ą

walk

ę

, by nie rzuci

ć

si

ę

i nie posi

ąść

gwałtownie tej kobiety, która potrafi.ła obali

ć

wszystkie jego uprzedzenia.

Pragn

ą

ł jej! Był wstrz

ąś

ni

ę

ty

ś

wiadomo

ś

ci

ą

ę

bi po

żą

dania. Czego

ś

takiego nigdy nie

do

ś

wiadczył. W dodatku była jego. Nie tylko chciała. Łkała, błagaj

ą

c go o sił

ę

i

ś

miech.

Po

żą

danie si

ę

wzmogło, spadaj

ą

c jak nagie ostrze no

ż

a.

Wci

ąż

si

ę

wahał. Nie powinien przyjmowa

ć

daru ofiarowanego w szoku.

Ś

miech. To była

ostatnia rzecz, jak

ą

by zrobił:

ś

miał si

ę

. Płakał, mo

ż

e, ale na pewno nie

ś

miał.

Potem całe ciało przej

ą

ł dreszcz rozkoszy, gdy jej długie pi

ę

kne flogi otoczyły jego biodra.

Ile razy wyobra

ż

ał to sobie? Nie pami

ę

tał i nie było to wa

ż

ne.

Mówi

ą

c cicho, jak bardzo jej po

żą

da, przytulił si

ę

do niej. Dawn była gotowa, ciepła i

pragn

ę

ła go jak zgłodniały biedak, którego zaproszono na uczt

ę

. Bryce wsun

ą

ł j

ę

zyk do

miodowych ust Dawn i cały zanurzył si

ę

w aksamitnej gł

ę

bi jej ciała.

Mam nadziej

ę

,

ż

e jutro b

ę

d

ę

chciał si

ę

ś

mia

ć

. Taka była ostatnia trze

ź

wa my

ś

l Bryce'a przed

całkowitym oddaniem si

ę

niezwykłym rozkoszom.

Dawn znów spadała, ale tym razem ciałem i dusz

ą

przylgn

ę

ła do Bryce'a. Kaskada dozna

ń

była o

wiele bogatsza ni

ż

spływ w dół Kolorado. Krew kr

ąż

yła w

ż

yłach dziesi

ęć

razy szybciej. Huk w głowie

był dziesi

ęć

razy gło

ś

niejszy. Jej bujna wyobra

ź

nia nie potrat1łaby wymy

ś

li

ć

niczego bardziej

porywaj

ą

cego, ni

ż

Bryce zagł

ę

biony w jej ciele.

Dło

ń

mi ta

ń

czył po jej skórze, wzbudzaj

ą

c wsz

ę

dzie rozkoszny dreszcz. Ustami pod

ąż

ał za dło

ń

mi,

zmieniaj

ą

c dreszcz W trawi

ą

cy płomie

ń

. Napi

ę

cie rosło z ka

ż

dym ruchem. Szeptał i cho

ć

nie mo

ż

na

było rozró

ż

ni

ć

słów, wszystko było jasne. Ten szept hipnotyzował j

ą

.

Nigdy, nigdy dot

ą

d Dawo nie pragn

ę

ła nikogo tak bardzo. Chciała stanowi

ć

jedno z tym

m

ęż

czyzn

ą

, z jego prawd

ą

, uczciwo

ś

ci

ą

, rado

ś

ci

ą

. Bez wstydu, chciwie szukała jego warg. Gładziła

rozpalon

ą

skór

ę

z intymn

ą

ufno

ś

ci

ą

. Lubie

ż

nie wyginała ciało dopasowane rytmem do przy-

ś

pieszonej kadencji ruchów jego ciała.

Wczepiona w Bryce'a, poruszaj

ą

c si

ę

w jego rytmie, odrzuciła wszystkie zahamowania i oddała

si

ę

całkowicie temu m

ęż

czy

ź

nie i tej chwili. Bolesne napi

ę

cie rosło. Rosło. Osi

ą

gn

ą

wszy absolutny

szczyt, wybuchło. Poczuła,

ż

e spada, przytulaj

ą

c si

ę

kurczowo, dr

żą

c, szepcz

ą

c jego imi

ę

. Krzyk

odbił si

ę

niesamowitym echem od

ś

cian otulonego noc

ą

kanionu.

Bryce pod

ąż

ył za ni

ą

i poł

ą

czyli si

ę

w okrzyku zwyci

ę

stwa.

Dawn westchn

ę

ła zaspokojona i pogładziła szerokie, wstrz

ą

sane dreszczem plecy. Chciałaby tak

zosta

ć

przez cał

ą

noc, spleciona z m

ęż

czyzn

ą

, który pozwolił jej zazna

ć

prawdziwej rozkoszy.

Zaprotestowała, gdy delikatnie przesun

ą

ł si

ę

i poło

ż

ył obok. Pomy

ś

lała,

ż

e najbardziej odpowiedni

ą

reakcj

ą

na pi

ę

kno ich prze

ż

y

ć

sprzed chwili byłby jego mi

ę

kki, ciepły

ś

miech.

- Musisz odpocz

ąć

- zamruczał, odgarniaj

ą

c niesforny kosmyk włosów z jej policzka.

Dawn przylgn

ę

ła do ciepłego ciała i posmakowała j

ę

zykiem pachn

ą

cej skóry.

- Odpoczywam - szepn

ę

ła. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

, gdy poczuła,

ż

e

ś

miech napina mi

ęś

nie Bryce'a.

- Niezbyt długo b

ę

dziesz odpoczywa

ć

, je

ż

eli masz zamiar tak dalej robi

ć

.

- Smakujesz mi. - Musn

ę

ła palcami płaski sutek, jednocze

ś

nie powtarzaj

ą

c poprzedni gest.

- Mnie te

ż

si

ę

to podoba - przyznał. - Za bardzo. Ale jeste

ś

wyczerpana i musisz odpocz

ąć

. -

Obejmuj

ą

c j

ą

jednym ramieniem, drugim narzucił

ś

piwór. - B

ę

dzie nam dosy

ć

ciasno razem.

- Tak lubi

ę

.

- Ja te

ż

. - Bryce musn

ą

ł wargami jej włosy i przytulił mocniej. Jego ciepło, siła i

ś

miech ukołysały

ciało i dusz

ę

Dawn. -

Ś

pij ju

ż

.

Westchn

ą

wszy z zadowoleniem, Dawn posłuchała od razu.

Rozdział dziewi

ą

ty

background image

- My

ś

l

ę

,

ż

e powinienem ci

ę

przeprosi

ć

.

Zacisn

ę

ła palce na widelcu i spojrzała ostro na Bryce'a. _

- Przeprosi

ć

? Za co? - Z całej siły starała si

ę

panowa

ć

nad głosem.

Bryce spojrzał jej prosto w oczy z wła

ś

ciw

ą

mu otwarto

ś

ci

ą

.

- za to,

ż

e os

ą

dziłem ci

ę

pochopnie, zanim zdołałem si

ę

przekona

ć

, jaka naprawd

ę

jeste

ś

. I za

to,

ż

e pó

ź

niej ci dokuczałem.

Poczuła tak

ą

ulg

ę

,

ż

e a

ż

zrobiło jej si

ę

słabo. N

ę

c

ą

cy zapach kawy i sma

ż

onego bekonu obudził j

ą

przed chwil

ą

. Bryce odwrócił si

ę

, gdy zauwa

ż

ył,

ż

e Dawn usiłuje wło

ż

y

ć

co

ś

na siebie nie zwracaj

ą

c

uwagi. Ubierała si

ę

, a on kroił bekon. Powiedzieli sobie tylko: "dzie

ń

dobry". Kiedy wi

ę

c wspomniał o

przeprosinach, bała si

ę

,

ż

e chodzi mu o wspólnie sp

ę

dzon

ą

noc.

Ugryzła opieczon

ą

nad ogniskiem bułk

ę

i posłała mu

zabójczy u

ś

miech.

- Byłe

ś

okropny.

Bryce skrzywił si

ę

.

_- Nawet nie wspominaj. - Dolał kawy do fili

ż

anek, po czym dodał bezbarwnym tonem -

Uwa

ż

ałem,

ż

e mam po temu powód.

Dawn przełkn

ę

ła ostatni kawałek bułki, popijaj

ą

c kaw

ą

. - Jak ten powód miał na imi

ę

? - spytała

odwa

ż

nie. Bryce zesztywniał i odwrócił wzrok w stron

ę

strumie-

nia, który wił si

ę

w

ą

skim w

ą

wozem w stron

ę

Kolorado. Przygl

ą

daj

ą

c si

ę

mu, cierpiała razem z nim.

Obj

ę

ła palcami fili

ż

ank

ę

i poci

ą

gn

ę

ła jeszcze jeden łyk kawy, by zwil

ż

y

ć

nagle wyschni

ę

te gardło.

Wiedziała,

ż

e trafiła w czuły punkt. Nie mogła zrobi

ć

nic innego, jak czeka

ć

i zastanawia

ć

si

ę

:

odpowie czy nie? Mogła te

ż

zapomnie

ć

o tym,

ż

e w ogóle o co

ś

pytała. Bryce spojrzał znów na ni

ą

powoli ciemnymi oczami i zacz

ą

ł mówi

ć

.

- Miała na imi

ę

Małgorzata; nie Małgosia ani Go

ś

ka, Małgorzata. Miałem dwadzie

ś

cia cztery lata,

ona dwadzie

ś

cia siedem. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

gorzko. - Małgorzata była bardzo niezale

ż

n

ą

,

samowystarczaln

ą

, aroganck

ą

kobiet

ą

. Działała na mnie i podniecała do obł

ę

du. Zakochałem si

ę

i

oddałem jej cały błyskawicznie.

- Bryce, je

ż

eli nie chcesz o tym mówi

ć

... - Uciszył j

ą

cichy

ś

miech.

- Ju

ż

dawno powinienem był o tym komu

ś

powiedzie

ć

.

Mo

ż

e gdybym nie nosił w sobie tej historii, nie przypinał~ bym etykietek ka

ż

dej kobiecie, która cho

ć

troch

ę

j

ą

przypomina.

- Odeszła od ciebie?
- Nie. - Pokr

ę

cił głow

ą

. - Ja odszedłem. Po tygodniu

szcz

ęś

cia i sze

ś

ciu miesi

ą

cach mał

ż

e

ń

skiej m

ę

ki. - Znów gorzko si

ę

u

ś

miechn

ą

ł. - Widzisz,

Małgorzata chciała nie tylko równo

ś

ci. Z ch

ę

ci

ą

bym na to przystał. Nie, Małgorzata pragn

ę

ła

dominowa

ć

, a na to nie mogłem si

ę

zgodzi

ć

. Kiedy miałem dwadzie

ś

cia cztery lata, byłem jeszcze

całkowicie przekonany o m

ę

skiej wy

ż

szo

ś

ci.

- Wykr

ę

ciła niezły numer twojemu "ego". Bryce, o dziwo, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

szeroko.

- Ja te

ż

nieco nadszarpn

ą

łem jej poj

ę

cie o własnym „ja".

Ś

miech Dawn powoli zmienił si

ę

w westchnienie. - My

ś

lałe

ś

,

ż

e jetem taka sama?

- Uwa

ż

ałem,

ż

e jeste

ś

identyczna. - Odpowied

ź

była brutalnie szczera.

- To dlaczego nie kazałe

ś

mi si

ę

zmywa

ć

od razu, pierwszego dnia?

Bryce uniósł brew.
- Chcesz usłysze

ć

poprawn

ą

odpowied

ź

czy prawd

ę

?

- Oczywi

ś

cie prawd

ę

.

- Bo cho

ć

uwa

ż

ałem ci

ę

za rozpaskudzon

ą

pannic

ę

, to działała

ś

na mnie i podniecała

ś

do obł

ę

du i

pragn

ą

łem odda

ć

ci si

ę

cały. - Miała taki wyraz twarzy,

ż

e wybuchn

ą

ł

ś

miechem. - A wi

ę

c

oczywi

ś

cie działałem wbrew sobie i kazałem ci za to płaci

ć

, odgrywaj

ą

c si

ę

na tobie, kiedy tylko

mogłem.

Dawn wcale nie była zadowolona. Zrobiło jej si

ę

niedobrze.

- Rozumiem. - Odsun

ę

ła fili

ż

ank

ę

na bok. - A ostatniej nocy, kiedy rzuciłam si

ę

na ciebie,

stwierdziłe

ś

,

ż

e jeste

ś

nadal podniecony, i mo

ż

esz odegra

ć

si

ę

na mnie w inny, bardziej skuteczny

sposób.

- To nieprawda.
- Czy

ż

by? - Podniosła prowokuj

ą

co głow

ę

.

Bryce nie wahał si

ę

ani chwili.

background image

- Czy mog

ę

powiedzie

ć

to samo o tobie?

Dawn patrzyła na niego przez chwil

ę

nic nie rozumiej

ą

c. - Nie wiem, o co ci chodzi? Co masz na

my

ś

li?

- Czy zaprzeczysz,

ż

e nie wło

ż

yła

ś

mnie do jakiej

ś

szufladki z napisem na przykład: samiec,

szczur pustyni? Był wyra

ź

nie zadowolony, gdy Dawn si

ę

zarumieniła.

Odgarn

ę

ła niedbałym gestem włosy z czoła.

~ Zuchwały plebejusz- poprawiła go chłodno i zachichotała.

- A ostatniej nocy, gdy oddała

ś

mi si

ę

tak słodko, z takim

ż

arem, czy

ż

nie stwierdziła

ś

,

ż

e nawet

zuchwały plebejusz b

ę

dzie dobry, byle tylko odwrócił twoje my

ś

li od koszmaru?

- Nie! - Dawn krzykn

ę

ła tak, jakby j

ą

zranił.

- Oto cała prawda. - Bryce wzruszył ramionami.

Tak. Tak wygl

ą

dała prawda. Dawn spu

ś

ciła wzrok i spojrzała w ogie

ń

. Ostry ból odtr

ą

cenia

sprawił,

ż

e usiłowała broni

ć

si

ę

atakuj

ą

c. Niesprawiedliwie oskar

ż

yła Bryce' a o wykorzystanie

sytuacji. Czy

ż

nigdy nie zrozumie,

ż

e nie wszyscy m

ęż

czy

ź

ni s

ą

po

ż

eraczami serc? Czy Bryce

przekonał si

ę

,

ż

e nie wszystkie kobiety s

ą

takie, jak Małgorzata? Spojrzała na niego pytaj

ą

co.

Nagle, tak jak wszyscy nowi kochankowie, we wszystkich epokach, poczuła,

ż

e z

ż

era j

ą

ciekawo

ść

, pragnienie dowiedzenia si

ę

wszystkiego na jego temat. Bryce przygl

ą

dał si

ę

jej z

dziwnym wyrazem twarzy. Pełnym nadziei? Oczekiwania? Zaczerpn

ę

ła tchu i postanowiła si

ę

dowie-

dzie

ć

.

- I od tamtej pory nikogo nie ... - Dawn zako

ń

czyła pytanie lekkim wzruszeniem ramion.

Bryce od razu zrozumiał, o co chodzi.

- Było kilka ... wszystkie miłe, spokojne, skromne kobiety i

ż

aden· z tych zwi

ą

zków nie był powa

ż

ny. -

Błysk nagłego zrozumienia roz

ś

wietlił mu wzrok. - Ciekawe mówił dalej w zamy

ś

leniu. - Jakby

specjalnie wybierałem kobiety, które były podda

ń

czo uległe w stosunku do m

ęż

czyzn, lecz cho

ć

lubiłem je, nigdy nie czułem si

ę

z nimi naprawd

ę

... zwi

ą

zany. - Wygi

ą

ł wargi tym swoim wymu-

szonym u

ś

miechem, który zaczynała kocha

ć

.

- I czego ci

ę

to nauczyło? - Dawn czuła rosn

ą

ce podniecenie.

Bryce westchn

ą

ł.

-

ż

e nit: jestem taki bystry, jak mi si

ę

wydawało odpowiedział szczerze. - Dochodz

ę

teraz

do wniosku,

ż

e w zwi

ą

zkach z potencjalnymi niewolnicami znajdowałem równie mało

satysfakcji, co w zwi

ą

zku z zatwardział

ą

. władczyni

ą

. - Oczy roz

ś

wietlił mu jeszcze

ja

ś

niejszy blask. - Dochodz

ę

te'

ż

do wniosku,

ż

e wła

ś

nie spotkałem kogo

ś

równego sobie. -

Głos miał teraz czysty i d

ź

wi

ę

czała w nim nuta prawdy. - Zeszłej nocy w twych ramionach,

twym ciele, twym ,ja" znalazłem zaspokojenie, w ~akie przestałem ju

ż

wierzy

ć

.

Dawn musiała si

ę

bardzo hamowa

ć

, by nie przeskoczy

ć

przez ognisko i nie rzuci

ć

mu si

ę

w ramiona. Miała łzy w oczach, patrzyła i nie mogła uwierzy

ć

.

- Dzi

ę

kuj

ę

, to ... to najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam.

- To prawda. - Miał takie łagodne usta. - A jak było z tob

ą

? Czy powód, dla którego mnie

zaszufladkowała

ś

, jako

ś

si

ę

nazywał?

Dawn poczuła,

ż

e cała sztywnieje, ale starała si

ę

rozlu

ź

ni

ć

. Nigdy nie opowiadała o nim

ani o zgubnych skutkach ich romansu. Bryce jednak powiedział jej prawd

ę

, czy

ż

mogła nie

odwzajemni

ć

si

ę

tym samym? Zaczerpn

ę

ła powietrza i wyja

ś

niła zwi

ęź

le i rzeczowo.

- Miał na imi

ę

John i my

ś

lałam,

ż

e go kocham. Mój ojciec wybrał go na swego nast

ę

pc

ę

jako

szefa firmy, gdyby miał zamiar przej

ść

na emerytur

ę

. Był, i nadal jest, ambitny, sumienny i

równie bezwzgl

ę

dny jak mój ojciec. Nigdy tego w pełni nie rozumiałam, a gdy w ko

ń

cu do

mnie dotarło, było zbyt pó

ź

no, by wyj

ść

bez szwanku. - Oblizała wyschni

ę

te wargi. - Byli

ś

my

razem sze

ść

miesi

ę

cy. Obserwowałam, jak manipuluje lud

ź

mi i sprawdza si

ę

ze

ś

InierteIn

ą

perfekcj

ą

rekina ludojada. - U

ś

Inieszek igrał na jej wargach. - Zakładał,

ż

e jako córka swego

ojca b

ę

d

ę

godziła si

ę

na takie post

ę

powanie w interesach i nie tylko godziła. Chciał,

ż

ebym

pomagała mu na swój kobiecy sposób. Odmówiłam. Nalegał. Powiedziałam,

ż

eby wynosił

si

ę

do diabła. - Wzruszyła ramionami. - Po tym prze

ż

yciu stałam si

ę

podejrzliwa wobec

pewnych siebie, zuchwałych m

ęż

czyzn.

- Aluzja na miar

ę

tego wieku - oschle stwierdził Bryce.

- I od tamtej pory nikogo nie ... - celowo powtórzył jejpytanie.

background image

- Nikogo. A

ż

do zeszłej nocy ..

-

ś

artujesz! - wykrzykn

ą

ł. Pó

ź

niej, widz

ą

c wyraz jej twarzy, powiedział łagodnie: - Nie, nie

ż

artujesz.

- Nie, nie

ż

artuj

ę

. - Dawn westchn

ę

ła. - Podobaj

ą

mi si

ę

tylko pewni siebie, silni

m

ęż

czy

ź

ni. Bałam si

ę

,

ż

e znów si

ę

sparz

ę

, wi

ę

c starałam si

ę

trzyma

ć

z dala od ognia. -

Zdradziła si

ę

mówi

ą

c: "starałam si

ę

". Wiedziała o tym. I Bryce te

ż

.

- Do wczoraj. - Obszedł ognisko dokoła i podszedł do mej.

Wstała.

- Tak. Do wczoraj. - Stała z podniesion

ą

głow

ą

. - Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e upierałam si

ę

i

namówiłam ci

ę

na bycie moim przewodnikiem. Miałam okazj

ę

przekona

ć

si

ę

,

ż

e nie wszyscy

m

ęż

czy

ź

ni s

ą

rekinami bez skrupułów.

U

ś

miechała si

ę

zmysłowo. Bryce uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy.

- W tym momencie musz

ę

co

ś

wyja

ś

ni

ć

. Gdybym nie chciał by

ć

twoim przewodnikiem, nie

namówiłaby

ś

mnie, bez wzgl

ę

du na to, jak bardzo by

ś

si

ę

upierała. - Powoli pochylił ku niej

głow

ę

. - Musz

ę

te

ż

ci powiedzie

ć

,

ż

e

background image

istniej

ą

ż

ne rodzaje m

ęż

czyzn, nawet tych silnych i zadowolonych z siebie.

Ustami prawie dotkn

ą

ł jej warg. Ledwie mogła oddycha

ć

, co dopiero my

ś

le

ć

. Powiedziała wi

ę

c

pierwsz

ą

rzecz, jaka przyszła jej do głowy.

- Wymie

ń

jeden rodzaj.

J

ę

kn

ę

ła cicho, gdy prze

ś

lizgn

ą

ł si

ę

j

ę

zykiem po jej dolnej wardze.

- Niektórzy s

ą

bardziej zmysłowi - zamruczał, zanim jej usta znikn

ę

ły całkowicie pod jego

wargami. Nie przerywaj

ą

c pocałunku, wzi

ą

ł Dawn w ramiona, by przenie

ść

j

ą

kilka metrów i poło

ż

y

ć

na

ś

piworze. Tam wła

ś

nie zacz

ą

ł udowadnia

ć

swoje stwierdzenie.

Dawn obudziła si

ę

koło południa głodnajak wilk. Czuła si

ę

rozkosznie rozleniwiona i było jej za

ciepło. Odgarniaj

ą

c włosy z twarzy, usiadła zasłaniaj

ą

c si

ę

poł

ą

ś

piwora.

_ Dzie

ń

dobry. - Bryce kl

ę

czał przy ognisku i przygotowywał obiad. Był ubrany w obci

ę

te nad

kolanami d

ż

insy, ciało miał wspaniale opalone.

- Dzie

ń

dobry. - Poci

ą

gn

ę

ła lekko nosem, próbuj

ą

c rozpozna

ć

zapach, który dra

ż

nił jej zmysły.

- Co gotujesz?
- Chod

ź

i sama zobacz. - Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

z wyzwaniem.

'

Poczuła,

ż

e rumieni si

ę

od stop do głów.

_ Odwró

ć

si

ę

. - Pasmo włosów znów spadło jej na oczy, zamiast odgarn

ąć

je r

ę

k

ą

, dmuchn

ę

ła.

Bryce roze

ś

miał si

ę

i odwrócił ostentacyjnie.

- Gdyby

ś

nie była taka pruderyjna - zawołał przez rami

ę

- zaproponowałbym k

ą

piel przed

obiadem.

- K

ą

piel? Gdzie? - Dawn usiadła prosto.

- Kobieto! Obud

ź

si

ę

. Gdzie mo

ż

emy si

ę

k

ą

pa

ć

? W strumyku oczywi

ś

cie.

My? Spojrzała na niego ostro

ż

nie.

- My? - wypowiedziała na głos my

ś

li. - Mieliby

ś

my si

ę

razem k

ą

pa

ć

... nago?

Ś

miech odbił si

ę

echem od

ś

cian kanionu.

- Oczywi

ś

cie,

ż

e razem i oczywi

ś

cie,

ż

e nago. - Ton jego głosu stał si

ę

cieplejszy, - Byli

ś

my ju

ż

razem i nadzy.

My

ś

l o tym, jak bardzo nadzy i jak bardzo byli razem, przej

ę

ła j

ą

dreszczem. Głodnym wzrokiem

pie

ś

ciła muskularne plecy, smukł

ą

tali

ę

, szczupłe biodra i długie, kształtne nogi. Znała to ciało, czuła

napi

ę

cie mi

ęś

ni pod gładk

ą

skór

ą

, obejmowała udami twarde po

ś

ladki. Zaznała rado

ś

ci i rozkoszy

poł

ą

czenia ich ciał. Dlaczego nie mieliby dzieli

ć

k

ą

pieli w naturze?

Z okrzykiem:
- Ostatni w wodzie myje drugiemu plecy! - Dawn odrzuciła przykrycie i pop

ę

dziła w stron

ę

strumienia.

- To nie fair! - wrzasn

ą

ł Bryce, zrzucaj

ą

c spodenki. - Poza tym zapomniała

ś

mydła!

K

ą

piel oczywi

ś

cie przemieniła si

ę

w dokazywanie.

Ś

miej

ą

c si

ę

i baraszkuj

ą

c jak dzieci, toczyli prawdziw

ą

bitw

ę

. Potem

ś

miej

ą

c si

ę

i baraszkuj

ą

c jak

doro

ś

li, namydlali po kolei swoje ciała, a

ż

ś

miech przemienił si

ę

w cichy pomruk. Pragnienie innego

rodzaju wywabiło ich w ko

ń

cu z wody.

Dawn pochłon

ę

ła obiad składaj

ą

cy si

ę

z chrupkiej, zbytnio przypieczonej wołowiny, rozkoszuj

ą

c

si

ę

ka

ż

dym k

ę

sem. Sałatka owocowa z puszki smakowała jak ambrozja. Gdy uporali si

ę

z

naczyniami, wyci

ą

gn

ę

li si

ę

w sło

ń

cu. Dawn miała na sobie koronkowe majteczki i stanik, Bryce swoje

obci

ę

te d

ż

insy. Jeszcze nigdy nie była tak zadowolona i zrelaksowana.

- Powinnam robi

ć

notatki - powiedziała, ziewaj

ą

c szeroko.

Omiótł jej ciało szelmowskim spojrzeniem.
- Chcesz zanotowa

ć

,

ż

e opalała

ś

si

ę

w bieli

ź

nie?

- Bystry Stone. Doskonale wiesz, co mam na my

ś

li. -

Usiadła i rozejrzała si

ę

po kanionie i rozbłyskuj

ą

cym sło

ń

cem strumyku. - Powinnam przelewa

ć

na

papier to wszystko. - Gestem ogarn

ę

ła w

ą

ski w

ą

wóz.

Bryce usiadł przy niej,

- Ajakie s

ą

twoje wra

ż

enia?

Dawn obj

ę

ła r

ę

kami kolana i oparła na nich brod

ę

.

- Cisza, samotno

ść

, spokój - powiedziała cicho. - Przede wszystkim spokój.

- Spokój jest pozorny, jak wszystko w naturze. Pod powierzchni

ą

czaj

ą

si

ę

konflikty. Wi

ę

ksze

background image

zwierz

ę

rzuca si

ę

na "małe,

ż

eby prze

ż

y

ć

. To, co ro

ś

nie walczy, o wod

ę

, powietrze i

ś

wiatło

słoneczne, by prze

ż

y

ć

. Kanion z dnia na dzie

ń

przegrywa bitw

ę

z sił

ą

rzeki.

ś

ycie to bezustanna

walka. Warto walczy

ć

cho

ć

by po to, by uzyska

ć

złudzenie spokoju.

Odwróciwszy głow

ę

, przygl

ą

dała mu si

ę

z policzkiem opartym na kolanie.

- W twoich ustach brzmi to beznadziejnie. Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

łagodnie i pokr

ę

cił głow

ą

.

- Wcale nie. Gdyby walka o

ż

ycie była bezowocna, zwierz

ę

ta nie zaznałyby nigdy przyjemno

ś

ci

zaspokojenia głodu, wszystko, co ro

ś

nie, nie mogłoby rozkwitn

ąć

kwiatami, zazieleni

ć

si

ę

li

ść

mi,

wyda

ć

owoców; wody przestałyby płyn

ąć

i nigdy nie wyrze

ź

biłyby tego kanionu, a ludzie nigdy nie

zaznaliby miło

ś

ci. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

tym swoim krzywym u

ś

mieszkiem. - Nie, Dawn,

ż

ycie nigdy nie

bywa bezowocne. Je

ż

eli umiemy bacznie obserwowa

ć

, mo

ż

emy nauczy

ć

si

ę

równowagi rzeczy. Aby

umie

ć

doceni

ć

ś

wiatło, trzeba zazna

ć

ciemno

ś

ci. W ciemno

ś

ci ten kanion jest tylko dziur

ą

w ziemi.

W

ś

wietle jest.. . wielki.

- Jeste

ś

filozofem! - Dawn była pełna podziwu. Roze

ś

miał si

ę

cicho.

- Kochanie, ka

ż

dy, komu chce si

ę

my

ś

le

ć

, jest filozofem. - Spojrzał na ni

ą

z ukosa. - Tak naprawd

ę

to jestem paleontologiem i musisz mi uwierzy

ć

,

ż

ycie to walka.

- Przypomniałe

ś

mi,

ż

e jestem pisark

ą

. - Dawn westchn

ę

ła dramatycznie. - I musz

ę

zacz

ąć

zbiera

ć

mate

ń

ały.

Bryce, przybieraj

ą

c nagle wygl

ą

d uciele

ś

nionej niewin-

no

ś

ci, spytał:

- Czy w twojej powie

ś

ci b

ę

d

ą

jakie

ś

sceny miłosne?

- Tak, a dlaczego pytasz? - Jak łatwo dała si

ę

nabra

ć

.

Bryce podskoczył, chwycił j

ą

w ramiona i zacz

ą

ł biec

w stron

ę

ś

piwora.

Dawn przytuliła si

ę

do niego i zawołała ze

ś

miechem: - Co ty wyprawiasz?

- Chc

ę

pomóc ci zebra

ć

materiały na temat scen miłosnych w twojej ksi

ąż

ce. Jutro mo

ż

esz zrobi

ć

cał

ą

mniej interesuj

ą

c

ą

reszt

ę

sama.

Bryce rozlu

ź

niony i w dobrym nastroju pokazał now

ą

, młodzie

ń

cz

ą

twarz. Był przekorny i wesoły,

co wydało si

ę

Dawn niezwykle poci

ą

gaj

ą

ce. No i jeszcze ten ciepły, zmysłowy, swobodny

ś

miech. Jej

dusza unosiła si

ę

wraz z nim. Tu

ż

przed zachodem sło

ń

ca zwin

ę

ła si

ę

przytulona do ciała Bryce'a i

zamkn

ę

ła oczy. Była w pełni zaspokojona. Udało jej si

ę

złapa

ć

na jawie

ś

miech, który umkn

ą

ł we

ś

nie.

Spleceni ze sob

ą

,

ś

pi

ą

c w jednym

ś

piworze, prze

ś

nili cał

ą

noc zapominaj

ą

c o nie zjedzonej kolacji.

Bryce obudził Dawn o wschodzie sło

ń

ca, szepcz

ą

c jej do ucha:

- Kto

ś

nadał ci odpowiednie imi

ę

: Dawn, mój

Ś

wit. Dawn u

ś

miechn

ę

ła si

ę

i odwróciła, by zarzuci

ć

mu r

ę

ce na szyj

ę

. Po raz pierwszy w

ż

yciu czuła si

ę

w pełni wypocz

ę

ta.

- Jak to? - Z fascynacj

ą

obserwowała male

ń

kie odbicie swej twarzy w jego oczach.

Bryce pocałował mi

ę

kkie od snu usta, zanim odpowiedział.

- Ukazała

ś

si

ę

nad lini

ą

mego horyzontu, by przegna

ć

wszystkie chmury, jakie nad nim zawisły.

Dawn patrzyła na Bryce'a oniemiała, nie wstydz

ą

c si

ę

łez, które zacz

ę

ły płyn

ąć

po jej policzkach.

- Ja ... Bryce ... to takie pi

ę

kne ... Dzi

ę

kuj

ę

.

- To ty jeste

ś

pi

ę

kna. - Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - I z pewno

ś

ci

ą

umierasz z głodu. - W nagłym

przypływie energii odrzucił

ś

piwór. - No, poranna dziewczyno, k

ą

piel i

ś

niadanie. - Wypr

ęż

ył si

ę

i

wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

. - A je

ż

eli porz

ą

dnie wyszorujesz mi plecy - mówił z błyszcz

ą

cymi oczami,

stawiaj

ą

c j

ą

na nogi - pomog

ę

ci zbiera

ć

materiały.

Cały dzie

ń

za spraw

ą

Bryce'a Dawn odebrała jako cud.

Ś

niadanie we dwoje było powodem oczarowania. W charakterystyczny dla siebie i ju

ż

jej znany,

oszcz

ę

dny sposób, Bryce przygotował smaczny posiłek składaj

ą

cy si

ę

z gotowanych płatków

owsianych z cukrem cynamonowym, jabłek z puszki i mleka w proszku. Kawa była gor

ą

ca, mocna l

przepyszna.

Dawn spojrzała na Bryce'a z ukosa. Czuła si

ę

wyj

ą

tkowo dobrze. Była najedzona. Wła

ś

nie

ko

ń

czyli sprz

ą

ta

ć

koło ogniska.

- Czy dobrze wyszorowałam ci plecy, poszukiwaczu skamielin?

- Poszukiwaczu skamielin? - Roze

ś

miał si

ę

rado

ś

nie.To pi

ę

kne! - Uchwycił Dawn w talii i wycisn

ą

ł

na wargach szybki pocałunek. -

Ś

wietnie wyszorowała

ś

mi plecy, wi

ę

c bierz notes i ruszamy do

pracy.

background image

Nie trzeba było wiele czasu, by zorientowa

ć

si

ę

,

ż

e Bryce jest prawdziw

ą

skarbnic

ą

wiedzy na

temat kanionu.

Poszli ledwie widoczn

ą

ś

cie

ż

k

ą

w stron

ę

rzeki Kolorado. Bryce nie tylko odpowiadał na pytania, ale

dostarczał informacji, o których Dawn nawet nie pomy

ś

lała. Poniewa

ż

cz

ę

sto si

ę

zatrzymywali, bo

musiała zapisa

ć

wa

ż

ne fakty, nie posuwali si

ę

zbyt szybko do przodu.

Po raz pierwszy zatrzymała si

ę

, by podziwia

ć

ż

nokolorowe warstwy skalne, z których były

zbudowane

ś

ciany kanionu.

- Jakie to skały? Wapienie? Piaskowce?
- Tak. A tak

ż

e granity i skały łupkowe. - Wzi

ą

ł od niej

aparat fotograficzny. Pisała, a on robił zdj

ę

cia, opowiadaj

ą

c. - Kolorado zacz

ę

ła formowa

ć

ten w

ą

wóz

około sze

ś

ciu milionów lat temu. Niektóre skały znajdowane w najgł

ę

bszych partiach kanionu

pochodz

ą

sprzed dwóch miliardów lat.

Dawn spojrzała na niego zdziwiona, przestaj

ą

c pisa

ć

. - Sprzed dwóch miliardów lat!

- Aha - odmrukn

ą

ł Bryce, robi

ą

c zdj

ę

cie ocienionej

półki skalnej, która przybrała kolor purpury. Opu

ś

cił aparat i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - Skamieliny znajdowane

w w

ą

wozie wskazuj

ą

na to, i

ż

zwierz

ę

ta i ro

ś

liny

ż

yły tutaj od miliardów lat.

- Niesamowite. - Dawn zapisywała szybko.
Nagle przestała, gdy

ż

wydało jej si

ę

,

ż

e co

ś

si

ę

poruszyło w pobli

ż

u rzeki.

- Czy teraz

ż

yj

ą

w kanionie jakie

ś

zwierz

ę

ta?

- Oczywi

ś

cie. - Bryce powiedział to rozbawionym to-

nem, widz

ą

c, jak Dawn przygotowała notes, by zapisa

ć

ka

ż

de słowo. - Około dwustu

siedemdziesi

ę

ciu pi

ę

ciu gatunków i około stu dwudziestu rodzajów ró

ż

nych zwierz

ą

t.

Dawn przestała pisa

ć

i zmarszczyła brwi. - Podaj mi jakie

ś

konkretne przykłady.

- Ty naprawd

ę

masz bzika na punkcie informacji droczył si

ę

z ni

ą

. Pokiwała głow

ą

i posłała mu

takie spojrzenie,

ż

e nie mógł si

ę

nie roze

ś

mia

ć

. Był to

ś

miech, od którego Dawn zaczynała si

ę

uzale

ż

nia

ć

. - No dobrze. S

ą

tu owce wielkorogie, łosie, krzy

ż

ówKi jeleni, antylopy szablorogie, lwy

górskie, bobry, wiewiórki i w

ęż

e.

- W

ęż

e? -- Dawn odruchowo wzdrygn

ę

ła si

ę

.

- Tak. - Bryce' owi nie udało si

ę

ukry

ć

u

ś

miechu. - Wiewiórk

ę

kaibab i ró

ż

owego grzechotnika

Wielkiego Kanionu mo

ż

na spotka

ć

tylko tutaj. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

szerzej. - My

ś

lałem, ze

zainteresuje ci

ę

ta wiadomo

ść

.

Prawd

ę

powiedziawszy ta informacja była dla Dawn równie fascynuj

ą

ca, co przekazuj

ą

cy j

ą

m

ęż

czyzna. Do pierwszego przyznała si

ę

z łatwo

ś

ci

ą

. Drugie wolała zachowa

ć

dla siebie.

Przy uj

ś

ciu strumienia do rzeki Kolorado Dawn oniemiała z zachwytu nad niezwykłym pi

ę

knem

natury. Szeroko rozwarte

ź

renice chłon

ę

ły zapieraj

ą

cy dech w piersiach spektakl, wyobra

ź

nia

wskoczyła na wysokie obroty. Skrzy

ż

owała długie, okryte d

ż

insami nogi i usiadła na ziemi.

Tak, tak, ju

ż

to widziała. Pióro poruszało si

ę

po papierze z oszałamiaj

ą

c

ą

pr

ę

dko

ś

ci

ą

. Dzi

ę

ki

faktom podanym przez Bryce'a i inspiracji, jakiej dostarczał kanion, cz

ęść

ksi

ąż

ki mówi

ą

ca o

zagubionej w nim kobiecie rozwijała si

ę

w wyobra

ź

ni Dawn szybciej ni

ż

zd

ąż

yła notowa

ć

.

- Jest wiele miejsc, w których mozna si

ę

zgubi

ć

w Wielkim. - Nie zdawała sobie sprawy,

ż

e

powiedziała to gło

ś

no. Wzdrygn

ę

ła si

ę

, gdy Bryce odezwał si

ę

beznami

ę

tnym tonem.

- Zgubi

ć

si

ę

na dobre.

Dawn podniosła nerwowo głow

ę

.

- Ale ja nie chc

ę

,

ż

eby ona zgubiła si

ę

na dobre! wykrzykn

ę

ła, traktuj

ą

c wymy

ś

lon

ą

posta

ć

jak kogo

ś

rzeczywistego. Bo dla Dawn ona była prawdziwa. Nakre

ś

liła mu pokrótce fabuł

ę

, dodaj

ą

c na koniec:

- Jako

ś

wykorzystam ró

ż

owego grzechotnika, ale oczywi

ś

cie nie u

ś

mierc

ę

jej. - Pogr

ąż

ona w

my

ś

lach zmarszczyła brwi. Nie widziała u

ś

miechu zrozumienia, maluj

ą

cego si

ę

na twarzy Bryce'a.

- Musz

ę

j

ą

znale

źć

. Ale potrzebuj

ę

czego

ś

specjalnego.

Zwyczajne odkrycie przez grup

ę

ratowników nie wchodzi w rachub

ę

. - Bawiła si

ę

my

ś

lami, patrzyła

przed siebie niewidz

ą

cym wzrokiem, stukaj

ą

c w zamy

ś

leniu długopisem o z

ę

by.

- Czy mog

ę

co

ś

zasugerowa

ć

?

Chocia

ż

Bryce mówił cicho, jego głos przerwał jej skupienie. Długopis przestał stuka

ć

.

- Tak. Oczywi

ś

cie. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

zach

ę

caj

ą

co, zachwycona,

ż

e zainteresował si

ę

jej histori

ą

.

- A co?

background image

- Sam.
- Co? - Pokr

ę

ciła głow

ą

, jakby my

ś

lała,

ż

e go

ź

le zrozumiała. - Co ma tu Sam do rzeczy?

- Pochodzi z plemienia Havasupai. - Bryce powiedział to takim tonem, jakby ten fakt wyja

ś

niał

wszystko. A oczywi

ś

cie nie wyja

ś

niał. Dawn zmarszczyła brwi.

- Wiem o tym, ale ... - Wzruszyła ramionami i pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Plemi

ę

Havasupai

ż

yje w rezerwacie w Kanionie Havasu, odnodze Wielkiego Kanionu, która

znajduje si

ę

poza granicami parku.

Dawn poczuła niezwykłe podniecenie, jak zwykle, gdy czuła zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

natchnienie.

- Czy jest to mo

ż

liwe,

ż

eby przypadkiem trafiła do tego kanionu? - spytała, mówi

ą

c o postaci jak o

kim

ś

ż

ywym.

Bryce pocz

ę

stował j

ą

swoim krzywym u

ś

miechem.

- Czy istnieje co

ś

takiego jak prawa autorskie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

To było wszystko, czego potrzebowała. Nieistotne, czy dotarcie do rezerwatu było

niemo

ż

liwe, czy tylko niesłychanie trudne. Wszystko, co musiała wiedzie

ć

, to to,

ż

e istniał i

był wła

ś

nie tam. My

ś

li biegły szybko, równie szybko biegł długopis po papierze. Zatrzymał

si

ę

nagle. Niezb

ę

dne jej było jakie

ś

tło. Oderwała wzrok od notesu, by spojrze

ć

w

zafascynowane ni

ą

ciemne oczy.

- Czy mógłby

ś

opowiedzie

ć

mi o plemieniu Sama? Sposób, w jaki pochyliła si

ę

nad kartk

ą

,

ś

wiadczył o tym,

ż

e była pewna, i

ż

Bryce wypełni jej

ż

yczenie.

Bryce roze

ś

miał si

ę

cicho. Był to

ś

miech, który wyra

ż

ał uznanie, nie za

ś

rozbawienie.

- Havasupai s

ą

znani jako "Ludzie Niebieskozielonej Wody". S

ą

wspaniałymi je

ź

d

ź

cami,

wychowywanymi w siodle. Do ich kanionu mo

ż

na dotrze

ć

przez szczyt Wzgórza Havasui w

dół szlaku Topocoba, który jest bardzo kr

ę

ty i biegnie po

ś

liskich, szarych, stromych,

wapiennych skałach. Trzydzie

ś

ci par

ę

metrów spadku pokonywane w dwudziestu dziewi

ę

ciu

ostrych zakr

ę

tach.

Dawn zapisywała ka

ż

de słowo.

- Byłe

ś

tam? Pokonałe

ś

t

ę

tras

ę

na koniu?

- Tak.
Dawn nagle poczuła,

ż

e prawie widzi niebezpieczny szlak. Strach chwycił j

ą

za gardło.

- Mów dalej.
- Kiedy dotrzesz do dna, idziesz dalej jarem o czerwonych

ś

cianach. Jar w pewnej chwili

poszerza si

ę

, tworz

ą

c gardziel. Nagle widzisz· gaje topolowe i brzozowe, pola uprawne

nawadniane przez strumie

ń

Havasu, który powstał z zimnych, podziemnych

ź

ródeł.

Istniej

ą

tam jeszcze domostwa starego typu, ale w wi

ę

kszo

ś

ci Havasupai mieszkaj

ą

w

zbudowanych przez siebie małych domkach. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

do własnych wspomnie

ń

. -

Sp

ę

dziłem lato w

ś

ród plemienia Sama. Ich wioska wygl

ą

dała, jakby przeniesiono j

ą

z

Nowej Anglii.

Wyobra

ź

nia Dawn pracowała na pełnych obrotach, rozwijaj

ą

c fabuł

ę

. Bez wahania

opowiedziała j

ą

Bryce'owi.

- Mam! - wykrzykn

ę

ła. - Zagubiona b

ę

dzie si

ę

ą

ka

ć

przez jaki

ś

czas, a

ż

w ko

ń

cu natrafi

na jar, w którym zostanie znaleziona, w stanie prawie beznadziejnym, przez młodego osiłka
z plemienia Havasupai. Młody m

ęż

czyzna przywraca j

ą

do zdrowia i potem odprowadza do

cywilizacji. Id

ą

tym przera

ż

aj

ą

cym szlakiem. - W u

ś

miechu zawarła całe podniecenie. - No i

jak?

- Według mnie dobrze - powiedział Bryce z autentycznym zainteresowaniem.
- To nie koniec - mówiła dalej Dawn, przekazuj

ą

c to wszystko, co stworzyła jej wyobra

ź

nia.

- Moja bohaterka zakochuje si

ę

w swoim wybawcy, kiedy s

ą

w kanionie. On te

ż

co

ś

do niej

czuje. Zostaj

ą

kochankami. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

w zamy

ś

leniu. - Oczywi

ś

cie miło

ść

mojej

bohaterki do Indianina Havasupai sprowadzi na moj

ą

posta

ć

wiele kłopotów po powrocie na

łono rodziny, ale... to nast

ę

pna cz

ęść

opowie

ś

ci, któr

ą

zajm

ę

si

ę

ź

niej. - Dawn zapisała

co

ś

jeszcze i zatrzasn

ę

ła notes. - Mam wszystko, czego chciałam. Dzi

ę

kuj

ę

.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- To ja powinienem ci podzi

ę

kowa

ć

. Bardzo mi si

ę

podobało.

Siedzieli przez chwil

ę

w milczeniu, patrz

ą

c na rzek

ę

, po czym Dawn odezwała si

ę

:

background image

- Ciekawa jestem, jak si

ę

kocha Indianin?

Rozdział dziesi

ą

ty

Nadszedł czas odjazdu. Dawn stała przy tratwie i patrzyła na w

ą

ski kanion i miejsce, w

którym przedtem rozbili obóz. Bryce skrupulatnie przywrócił wszystkiemu pierwotny wygl

ą

d.

Gdy obserwowała z brzegu jaskini

ę

, pomy

ś

lała,

ż

e tak musiała wygl

ą

da

ć

od tysi

ę

cy lat.

Jakby nigdy nie stan

ę

ła tam stopa człowieka.

A przecie

ż

była

ś

wiadkiem rozkwitu miło

ś

ci. Dawn wydało si

ę

to całkiem wła

ś

ciwe,

ż

e

wła

ś

nie w takim miejscu poznała, co to prawdziwe uczucie. Nie potrafiła sobie wyobrazi

ć

przyszło

ś

ci. Mi

ę

dzy ni

ą

i Bryce'em nie padło słowo: "kocham". Dawn była z tego

zadowolona. Wszystko, co wydarzyło si

ę

mi

ę

dzy nimi, było jak sen i złudzenie. Nie zaistniało

w normalnym

ż

yciu codziennym. Potrzebowała czasu i Bryce te

ż

go potrzebował,

ż

eby móc

rozpozna

ć

nie nazwane jeszcze uczucia. Dawn oderwała wzrok od widoku. Był pi

ę

kny, ale

nie na tym polegało prawdziwe

ż

ycie.

_ Gotowa? - spytał cicho Bryce, jakby nie chciał prze-

rywa

ć

jej my

ś

li.

Dawn skryła smutek za u

ś

miechem.

_ Gotowa. I tym razem przypomnij mi o robieniu zdj

ęć

. Bryce mógł jej przypomnie

ć

o

całych rolkach filmu,

jakie zrobili w małym kanionie. Poczuła ulg

ę

, gdy nie wspomniał o nich. Zdj

ę

cia, jakie

wykonała w w

ą

wozie i w jaskini, b

ę

d

ą

ułatwiały odtworzenie opowiadania. Fotografie

Bryce'a s

ą

tylko dla niej.

Droga powrotna okazała si

ę

bardzo trudna, gdy

ż

musieli wielokrotnie przenosi

ć

tratw

ę

dokoła wodospadów. I chocia

ż

porz

ą

dnie si

ę

napracowała, była zadowolona,

ż

e mogła

fotografowa

ć

z brzegu wzburzone wody kaskad. Sło

ń

ce stało w zenicie, gdy dotarli do

schroniska. Było gor

ą

co, a Dawn czuła si

ę

zm

ę

czona. Z ulg

ą

usiadła w miejscu ocienionym

dachem.

- Czy we wrze

ś

niu zawsze jest tak gor

ą

co w tej cz

ęś

ci Arizony? - spytała przyjmuj

ą

c od

Bryce' a kanapk

ę

z szynk

ą

i puszk

ę

soku.

Bryce napił si

ę

i dopiero potem mógł odpowiedzie

ć

.

- O tej porze roku na kraw

ę

dzi panuj

ą

po południu łagodne temperatury, w nocy mo

ż

e by

ć

całkiem zimno. Tutaj, na dnie kanionu, temperatura jest zazwyczaj o dwadzie

ś

cia stopni

wy

ż

sza ni

ż

na kraw

ę

dzi.

Na sam

ą

wzmiank

ę

o kraw

ę

dzi Dawn poczuła dreszcze.

Wsi

ąść

na muła i pojecha

ć

t

ą

w

ą

sk

ą

ś

cie

ż

k

ą

, to były ostatnie rzeczy, jakie chciała zrobi

ć

.

Pragn

ą

c odsun

ąć

jak najdalej nieuniknione, jadła i piła bardzo powoli.

Bryce wiedział doskonale o jej strachu i pozwalał, by odwlekała moment wyjazdu na tyle,

I)a ile było bezpiecznie. W pewnym momencie podszedł jednak do drzwi.

- Trzeba wyruszy

ć

- powiedział ze współczuciem, ale zdecydowanie. - I to natychmiast.

- Wiem. - Dawn westchn

ę

ła i wstała. - Jestem gotowa.

- Nie, nie była gotowa i nigdy nie b

ę

dzie.

Bryce wyci

ą

gn

ą

ł do niej r

ę

k

ę

.

- Jestem z tob

ą

. Nie pozwol

ę

,

ż

eby ci si

ę

co

ś

stało. Zapami

ę

taj to.

Dawn podała mu dło

ń

i poczuła mocny u

ś

cisk jego palców, tak jakby pragn

ą

ł odda

ć

jej

cz

ęść

swojej siły.

- B

ę

d

ę

pami

ę

ta

ć

. - Spróbowała si

ę

u

ś

miechn

ąć

. Chod

ź

my, zanim stchórz

ę

.

Nie mieli ju

ż

tylu zapasów, wi

ę

c załadunek mułów poszedł szybko. Bryce pracował, a Dawn

notowała swoje spostrze

ż

enia na temat otoczenia. Niezbyt ch

ę

tnie podeszła, gdy j

ą

zawołał.

Z czuło

ś

ci

ą

, w której mo

ż

na by si

ę

rozpłyn

ąć

, wzi

ą

ł j

ą

w ramiona. Pocałował słodko, ale

Dawn poczuła ju

ż

gorycz rozstania. Bryce przez chwil

ę

przygl

ą

dał si

ę

jej, gdy ju

ż

siedziała

na mule. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

background image

- Jeste

ś

najodwa

ż

niejsz

ą

kobiet

ą

, jak

ą

kiedykolwiek spotkałem. Siedzisz twardo w siodle,

bez wzgl

ę

du na ogarniaj

ą

cy ci

ę

strach, bez wzgl

ę

du na ryzyko. Wszystko b

ę

dzie w

porz

ą

dku. - Błysn

ą

ł u

ś

miechem, podszedł do muła i wskoczył na siodło.

Dla Dawn jazda była koszmarem prze

ż

ywanym na jawie, w pełnym

ś

wietle dziennym.

Mimo

ż

e wzrok miała przy

ś

rubowany do pleców Bryce'a, widziała czasami otchła

ń

kanionu.

Na pocz

ą

tku próbowała zamkn

ąć

oczy, ale okazało si

ę

,

ż

e tak jest jeszcze gorzej. Oczami

wyobra

ź

ni widziała brzeg

ś

cie

ż

ki, muł si

ę

potykał i spadała w dół. Trzymała si

ę

wi

ę

c

wzrokiem pleców kołysz

ą

cych si

ę

przed ni

ą

.

W chwili gdy muły zeszły z kraw

ę

dzi, Dawn była sztywna jak deska i blada jak

ś

ciana.

Bryce odwrócił si

ę

w siodle, spojrzał i nie zatrzymał zwierz

ą

t, dopóki nie dotarIi do zagrody.

Sam czekał na nich, opieraj

ą

c si

ę

o ogrodzenie. Bryce nawet nie odpowiedział na

powitanie. Zeskoczył z muła i pobiegł w stron

ę

Dawn, by wzi

ąć

j

ą

w ramiona.

- Była

ś

wspaniała - szeptał. - Wspaniała.

Tym razem nie załamała si

ę

. Nie łkała, nawet nie płakała. Przylgn

ę

ła tylko do niego z całej

siły, dopóki nie przestała dr

ż

e

ć

. Przylgn

ę

ła ... bo mogła ju

ż

nigdy nie mie

ć

okazji przytuli

ć

si

ę

do niego. Kiedy u

ś

cisk złagodniał, odsun

ę

ła si

ę

i u

ś

miechn

ę

ła.

- Po krótkim zastanowieniu - powiedziała trz

ę

s

ą

cym głosem - stwierdzam,

ż

e wol

ę

jednak

by

ć

tutaj.

- Czy co

ś

si

ę

stało? - spytał zaniepokojony Sam. - Czy pani Kingsley jest chora?

- Pani Kingsley nic nie jest. Potrzebna jej gor

ą

ca k

ą

piel, gor

ą

cy posiłek i sen. Zajmiemy

si

ę

tym od razu. Zdj

ą

ł torb

ę

Dawn z muła, wzi

ą

ł j

ą

za r

ę

k

ę

i ruszył w stron

ę

furgonetki. -

Zajmij si

ę

zwierz

ę

tami, dobrze, Sam? I po- . wiedz pani Kingsley dobranoc.

- Dobra - roze

ś

miał si

ę

Sam. - Dobranoc, pani Kingsley.

- Dobranoc, Sam - zawołała przez rami

ę

.

Dopiero gdy powiedziała słowo: "noc" zdała sobie spraw

ę

,

ż

e szybko si

ę

ś

ciemnia. Bryce

wszystko znakomicie wyliczył. Wzdrygn

ę

ła si

ę

. Gdyby wyruszyli pół godziny pó

ź

niej, zanim

zeszliby ze szczytu,

ś

ciemniłoby si

ę

. Ona za

ś

byłaby bIiska obł

ę

du.

Czuła si

ę

załamana, kiedy zajechali przed hotel El Tovar.

Postanowiła nie wywiera

ć

ż

adnego nacisku, złapała wi

ę

c swoj

ą

torb

ę

i starała si

ę

nie da

ć

niczego po sobie pozna

ć

. Odwrócił si

ę

i spojrzał łagodnie, a ona poczuła zbieraj

ą

ce si

ę

łzy i

z trudem je powstrzymywała.

- Nie

ż

ałujesz? - spytał cicho. Pokr

ę

ciła głow

ą

. Nie ufała głosowi.

.- To dobrze. - Pogładził policzek Dawn zewn

ę

trzn

ą

stron

ą

dłoni. Tak samo zrobił w

przeddzie

ń

ich wyprawy. Ja te

ż

nie. - Nadzieja zacz

ę

ła wypełnia

ć

jej serce, ale zastygła w

bezruchu, gdy opu

ś

cił dło

ń

na siedzenie. - My

ś

l

ę

,

ż

e obydwoje potrzebujemy troch

ę

czasu -

stwierdził zdecydowanie. - Czasu, by móc odzyska

ć

normaln

ą

perspektyw

ę

. Wszystko, co

było mi

ę

dzy nami, było pi

ę

kne. Ale s

ą

dz

ę

,

ż

e musimy obydwoje zastanowi

ć

si

ę

, czy to, co

wydarzyło si

ę

w kanionie, było prawd

ą

czy złudzeniem.

Wmawiała sobie,

ż

e ma racj

ę

,

ż

e naprawd

ę

potrzebuje czasu,

ż

eby podj

ąć

inteligentn

ą

, rozs

ą

dn

ą

decyzj

ę

i zgodziła si

ę

z nim.

- Je

ż

eli dasz mi kluczyki, postaram si

ę

, by odstawiono twój samochód do hotelu.'

Dawn przetrz

ą

sała torebk

ę

, szukaj

ą

c kluczyków i walcz

ą

c ze

ś

ciskaj

ą

cymi jej gardło łzami.

Znalazła je i podaj

ą

c podzi

ę

kowała.

- Zadzwoni

ę

- obiecał.

- Wiesz, gdzie jestem. - Wzi

ę

ła torb

ę

i podniosła do

góry głow

ę

.

Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. Nie pocałował jej. Nie liczyła na to. Zmusiła si

ę

, by wysi

ąść

z samochodu i

wej

ść

po schodach hotelu. Nie obejrzała si

ę

, gdy usłyszała,

ż

e furgonetka odje

ż

d

ż

a.

Nie mogła.
Hotel El Tovar był pi

ę

kny. Został wzniesiony na pocz

ą

tku dwudziestego wieku i dlatego miał

przestronne, wygodnie urz

ą

dzone pokoje. Dyskretna elegancja i uprzejmo

ść

obsługi wpływały na

wyj

ą

tkow

ą

, szczególn

ą

atmosfer

ę

. Nie było windy. Nie skar

żą

c si

ę

Dawn wzi

ę

ła swój klucz i weszła

z torb

ą

na trzecie pi

ę

tro. Warto było. Okna pokoju wychodziły na kanion. Teraz, gdy była otoczona

czterema solidnymi

ś

cianami i w bezpiecznej odległo

ś

ci, nie bała si

ę

kanionu.

background image

Bryce miał nad ni

ą

władz

ę

, której si

ę

bała. Zrezygnowała z luksusu zastanawiania si

ę

nad

m

ę

zczyzn

ą

, który miał nad ni

ą

jak

ąś

władz

ę

. Zamówiła kolacj

ę

do pokoju, wzi

ę

ła gor

ą

c

ą

k

ą

piel i

poło

ż

yła do łó

ż

ka.

Spała długo. Nie była w nastroju do nawi

ą

zywania kontaktu z beztroskimi urlopowiczami.

Ś

niadanie

zjadła wi

ę

c, podobnie jak kolacj

ę

, w pokoju. Jadła grzank

ę

i popijała kaw

ą

, stoj

ą

c przyoknie i

podziwiaj

ą

c wspaniało

ść

kanionu.

Wspaniały. Słowo to sprowadziło u

ś

miech na jej wargi.

Człowiek, którego kocha, jest wspaniały. Człowiek, którego kocha. Podniosła głow

ę

. Nie

potrzebowała czasu. Czas nie zmieni jej uczu

ć

ani teraz, ani w przyszło

ś

ci. Zapomniawszy o kawie

wpatrywała si

ę

w jeden z siedmiu cu,dów

ś

wiata. Zasłu

ż

ył na swe imi

ę

, cho

ć

wielu mu tego

odmawiało.

Był naprawd

ę

Wielki. Nie był złudzeniem, lecz prawd

ą

.

Szeroki i gł

ę

boki stanowił cz

ęść

krajobrazu przez tysi

ą

ce lat i b

ę

dzie jego cz

ęś

ci

ą

przez kolejne

tysi

ą

ce.

Był prawdziwy.
Jak miło

ść

, któr

ą

czuła do Bryce'a. Dawn wierzyła w uczciwo

ść

i stało

ść

tej miło

ś

ci. My

ś

l ta

zesłała na ni

ą

spokój.

Siedział w furgonetce, jedn

ą

nog

ę

w obcisłych d

ż

insach wystawił przez drzwi i kiwał ni

ą

niecierpliwie, czekaj

ą

c na Dawn.

Wi

ę

kszo

ść

nocy chodził i my

ś

lał. Był zm

ę

czony przede wszystkim my

ś

leniem. Rozwa

ż

ywszy

sytuacj

ę

na tysi

ą

ce sposobów, postanowił kierowa

ć

si

ę

instynktem. A instynkt mówił mu,

ż

e b~rłby

sko

ń

czonym głupcem, gdyby pozwolił Dawn odej

ść

.

Ile razy w

ż

yciu ma si

ę

okazj

ę

trzyma

ć

w ramionach tak

ą

pi

ę

kno

ść

jak Dawn? Zadawał sobie

pytanie kr

ę

c

ą

c si

ę

na twardym siedzeniu. Niezbyt cz

ę

sto - odpowiedział sobie sam. A kto byłby

takim idiot

ą

,

ż

eby nie przyj

ąć

takiego daru? Tym razem powiedział gło

ś

no:

- Nie Bryce Stone.

ś

eby jako

ś

zabi

ć

czas i utrzyma

ć

niecierpliwo

ść

na wodzy, Bryce rozkoszował si

ę

wspomnieniami o

Dawn. Pami

ę

tał jej upór, kiedy starał si

ę

j

ą

zrazi

ć

do siebie i namówi

ć

na innego przewodnika.

Pami

ę

tał zdecydowanie i odwag

ę

w czasie parali

ż

uj

ą

cej j

ą

strachem drogi do kanionu i z powrotem.

Pami

ę

tał, jak robiła notatki, by potem przemieni

ć

je w porywaj

ą

c

ą

histori

ę

miło

ś

ci. Pami

ę

tał

wreszcie słodkie, zaspokajaj

ą

ce kochanie, które potrafili zmieni

ć

w'przygod

ę

.

.~

Znów niecierpliwie machn

ą

ł nog

ą

. Nie pozwoli jej odej

ść

. Nie mo

ż

e pozwoli

ć

. Bryce wiedział,

ż

e

musi przekona

ć

Dawn, i

ż

nale

żą

do siebie, bez niej jego

ż

ycie nie ma celu.

Dawn zobaczyła furgonetk

ę

od razu, gdy wjechała na parking motelu. Serce zabiło jej mocno,

pełne nadziei i strachu. Musiała mpcniej chwyci

ć

kierownic

ę

, by nie straci

ć

nad ni

ą

panowania.

Zaparkowała, wysiadła i czekała. Zgłodniałym wzrokiem chłon

ę

ła jego sylwetk

ę

, staraj

ą

c si

ę

zobaczy

ć

wszystko naraz. Nie widzieli si

ę

dwadzie

ś

cia cztery godziny, a jej wydawało si

ę

,

ż

e trwało

to całe tygodnie.

T

ę

sknota jak choroba

ś

ciskała jej

ż

ą

dek. Czy tak wła

ś

-

, nie b

ę

dzie si

ę

czuła, kiedy on zdecyduje si

ę

odej

ść

? Chocia

ż

stała w pełnym jesiennym sło

ń

cu,

poczuła nagły chłód przera

ż

enia. Wtedy Bryce u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i zacz

ą

ł biec. Pochwycił j

ą

w ramiona

i przytulił tak mocno, jakby nigdy ju

ż

nie zamierzał jej pu

ś

ci

ć

. W pełnym

ś

wietle dnia, na oczach

wszystkich, zaniósł j

ą

do pokoju.

Słowa nie były potrzebne, chocia

ż

si

ę

nimi posłu

ż

yli.

- Nie chc

ę

wraca

ć

do New Jersey -. powiedziała szybko, jak tylko zatrzasn

ę

li za sob

ą

drzwi. - Nie

musz

ę

my

ś

le

ć

, zastanawia

ć

nad odpowiedni

ą

perspektyw

ą

. Potrafi

ę

odró

ż

ni

ć

rzeczywisto

ść

od

złudzenia. Kocham ci

ę

. To moja rzeczywisto

ść

. I zawsze ni

ą

b

ę

dzie. - Stała spokojnie, a oczy

błyszczały jej sił

ą

I,1czucia.

Ś

miech Bryce'a podziałał na ni

ą

jak balsam.

- Zachwyca mnie to, co usłyszałem, bo ja te

ż

ci

ę

kocham. - Obj

ą

ł j

ą

ramionami. - O Bo

ż

e! Jak ci

ę

kocham! Miał głodne, gor

ą

ce usta i niecierpliwe wsz

ę

dobylskie r

ę

ce, które usuwały przeszkod

ę

, jak

ą

background image

było ubranie.

Powtarzali te bezcenne słowa rytmicznie przez jaki

ś

czas. Powtarzali szepcz

ą

c, j

ę

cz

ą

c, ko

ń

cz

ą

c

zwyci

ę

skimi westchnieniami.

- Kocham ci

ę

.

- Kocham ci

ę

.

Dzie

ń

ju

ż

roz

ś

wietlił ciemno

ś

ci nocy, gdy Bryce zdecydował si

ę

zada

ć

kilka istotnych pyta

ń

.

- Czy jeste

ś

pewna,

ż

e chcesz opu

ś

ci

ć

Wschodnie Wybrze

ż

e, by zamieszka

ć

na pustyni?

Dawn przeci

ą

gn

ę

ła si

ę

zmysłowo. - Pisa

ć

mog

ę

wsz

ę

dzie.

Bryce pogłaskał jej udo, daj

ą

c w ten sposób wyraz swemu uznaniu dla ekscytuj

ą

cej mowy jej

ciała.

- A co z przyjaciółmi, rodzin

ą

?

Dreszcz rozkoszy wstrz

ą

sn

ą

ł Dawn w odpowiedzi na jego pieszczoty.

- Jest tylko mój ojciec i nie mo

ż

na powiedzie

ć

,

ż

eby

ś

my si

ę

swzególnie zgadzali. A przyjaciele

pozostan

ą

przyjaciółmi bez wzgl

ę

du na to, gdzie b

ę

d

ę

mieszkała.

- Czy jeste

ś

pewna swych uczu

ć

?

- Jestem pewna. A ty nie? - Dawn podniosła głow

ę

, by mu si

ę

przyjrze

ć

.

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

powoli i cholernie zmysłowo.

- O tak. Jestem pewien. Czy mam udowodni

ć

?

- Czy kanion jest gł

ę

boki? - Dawn spojrzała mu w oczy.

Bryce odpowiedział tym mi

ę

kkim

ś

miechem, który poruszał najdalsze zak

ą

tki jej duszy.

___________________


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hohl Joan Wielkie zludzenie
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Policjant Wolfe
481 Hohl Joan Radosny kres podrozy
Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
D148 Hohl Joan Lwiątko
1997 01 Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
56 Hohl Joan Miłosna maskarada
Hohl Joan A jednak RPP075pdf
0103 Hohl Joan Błysk nadziei
1994 03 Gwiazdka miłości 1994 2 Hohl Joan Świateczne pojednania
Hohl Joan BÅ‚ysk nadziei
481 Hohl Joan Radosny kres podrozy
Hohl Joan Swiateczne pojednania
Gwiazdka miłości 1994 02 Hohl Joan Świąteczne pojednania

więcej podobnych podstron