JOAN HOHL
Wielkie złudzenie
Rozdział pierwszy
Czekał na ni
ą
.
Dawn nie była pewna, sk
ą
d wie,
ż
e ta zakurzona, zniszczona furgonetka nale
ż
y do Bryce'a
Stone'a, ale zało
ż
yłaby si
ę
o swojego ulubionego konia pełnej krwi angielskiej,
ż
e to był on.
Obserwował j
ą
.
Dostała g
ę
siej skórki, gdy poczuła spojrzenie powoli przesuwaj
ą
ce si
ę
po jej ciele. Opanowała si
ę
,
by nie zesztywnie
ć
z niech
ę
ci, przywołała na twarz miły u
ś
miech i zamkn
ę
ła drzwi motelowego
pokoju. Czekała ... i czekała. Kiedy stało si
ę
oczywiste,
ż
e nie zamierza do niej podej
ść
, Dawn
zagryzła wargi i zacz
ę
ła i
ść
w jego kierunku.
Stan
ą
ł na parkingu motelowym w poprzek miejsc oznaczonych
ż
ółtymi liniami. Zostawił otwarte
drzwi od furgonetki, nog
ę
w obcisłych d
ż
insach wysun
ą
ł na zewn
ą
trz i machał, ni
ą
beztrosko.
Siedział rozparty swobodnie w ocienionym wn
ę
trzu, opieraj
ą
c si
ę
jedn
ą
r
ę
k
ą
o kierownic
ę
. Twarz
osłaniał mu kapelusz stetson w kolorze naturalnej skóry. Patrzył, czekał i zmuszał j
ą
, by podeszła.
Bezczelny plebejusz!
Pi
ę
kna. Elegancka. Z klas
ą
. Bryce wyliczał w my
ś
li zalety kobiety, która szła w jego stron
ę
. Oschły
u
ś
mieszek uniósł k
ą
ciki jego warg, gdy pomy
ś
lał o jeszcze jednym, mniej pochlebnym okre
ś
leniu:
zepsuta. Była teraz bli
ż
ej i mógł przyjrze
ć
si
ę
jej kształtom dokładniej.
Jak na kobiet
ę
była wysoka, nawet bez tych niepraktycznych sandałów na szpilkach, ocenił Bryce.
Miała pewnie o jakie
ś
pi
ę
tna
ś
cie centymetrów mniej ni
ż
on, a mierzył metr dziewi
ęć
dziesi
ą
t. Ka
ż
dy
fragment jej ciała doskonale pasował do reszty.
Zerkn
ą
ł na jej długie nogi.
Ś
cisn
ę
ło go w
ż
oł
ą
dku, kiedy przeniósł spojrzenie ze szczupłych kostek
na smukłe uda, niestety osłoni
ę
te, lecz jednocze
ś
nie wyra
ź
nie podkre
ś
lone przez d
ż
insy, które
opinały ciało jak mokry kostium k
ą
pielowy. Stylizowana koszula wyra
ź
nie akcentowała jej kobieco
ść
i
kr
ą
głe, stercz
ą
ce piersi. Rudobr
ą
zowe włosy si
ę
gały do ramion, a jasne wrze
ś
niowe
ś
wiatło budziło
w nich rude blaski. A
ż
sw
ę
działy go palce, by si
ę
gn
ąć
i bawi
ć
si
ę
tymi l
ś
ni
ą
cymi pasmami.
Arystokratyczne rysy twarzy układały si
ę
w tak doskonał
ą
cało
ść
,
ż
e mogły z pewno
ś
ci
ą
zaprze
ć
m
ęż
czy
ź
nie dech w piersi. O tak, ta dziewczyna była przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich
swoich kaprysów.
Zepsuta lala.
- Pan Stone? - Dawn oczekiwała jakiej
ś
reakcji, chocia
ż
mrugni
ę
cia, jakiejkolwiek zmiany na tej
kamiennej twarzy. Nic, nawet
ś
ladu informacji, co działo si
ę
za zasłon
ą
tych ostrych, surowych
rysów. Emanował sił
ą
zarówno fizyczn
ą
, jak i psychiczn
ą
. Patrzył na ni
ą
spod przymkni
ę
tych powiek
zimnym spojrzeniem, co wytr
ą
cało z równowagi. Posiadał jak
ąś
nieubłagan
ą
moc, która wydawała
si
ę
otacza
ć
j
ą
niemal dotykalnie, wywołuj
ą
c dreszcz.
- Słucham pani
ą
. - Nieznacznie uchylił kapelusza. Jego zachowanie nie odznaczało si
ę
szczególnym szacunkiem.
Dreszcz, który przebiegał wzdłu
ż
kr
ę
gosłupa Dawn, nasilił si
ę
na d
ź
wi
ę
k jego niskiego, oboj
ę
tnego
głosu. Z trudem opanowała niech
ęć
, wszystko si
ę
w niej zagotowało. Wysuwaj
ą
c do przodu
podbródek, u
ż
yła chwytu, który nigdy nie zawodził, gdy chciała kogo
ś
upokorzy
ć
. Z wyniosłym,
pogardliwym wyrazem twarzy zlustrowała go od zakurzonych czubków butów po wywini
ę
ty brzeg
kapelusza.
- Jestem Dawn Kingsley. - Wyci
ą
gn
ę
ła do niego r
ę
k
ę
spokojnym, chłodnym gestem.
. Na Brusie Stone ani jej nazwisko, ani wyniosłe spojrzenie me zrobiły wi
ę
kszego wra
ż
enia.
- Tak, słyszałem - Poruszaj
ą
c si
ę
obra
ź
liwie powoli i leniwie, Bryce wysiadł z furgonetki. Dawn
miała wła
ś
nie opu
ś
ci
ć
r
ę
k
ę
, kiedy wyci
ą
gn
ą
ł swoj
ą
w jej stron
ę
.
- Chad ze stacji obsługi powiedział,
ż
e pytała pani o mnie. - Jego szeroka dło
ń
o długich
palcach pochłon
ę
ła Jej r
ę
k
ę
w u
ś
cisku, sprawiaj
ą
c, i
ż
poczuła si
ę
mała i bezbronna.
- Tak. - Przy wzro
ś
cie metr siedemdziesi
ą
t osiem musiała tylko nieznacznie przechyli
ć
głow
ę
, by
spotka
ć
jego przenikliwe spojrzenie. Chłód jego wzroku przenikn
ą
ł j
ą
a
ż
do czubków
wypedicurowanych palców u nóg. Nie zamierzała czu
ć
si
ę
onie
ś
mielon
ą
, wi
ę
c si
ę
gn
ę
ła do bocznej
kieszeni obszernej torby i wyci
ą
gn
ę
ła kartk
ę
papieru, zamachała m
ą
I trzymała mu przed oczami.
-. Nie wiedziałam, gdzie mog
ę
pana znale
źć
- wyja
ś
niła u
ś
miechaj
ą
c si
ę
łagodnie. - Wszystko,
co dostałam, to pana nazwisko I nazw
ę
tego miasteczka, Tusayan.
- Dostała pani? - Uniósł brwi w zdumieniu. Spojrzenie pozostało nieruchome.
Zrobiło jej si
ę
ciepło, co przypisała
ż
arowi słonecznemu.
Poczuła si
ę
te
ż
nieswojo, a spowodowała to jego obcesowo
ść
. Dawn odwróciła wzrok i obrzuciła
okolic
ę
lekcewa
żą
cym spojrzeniem.
- Mała mie
ś
cina. - W głosie zabrzmiała nutka pogardy.
Dawn miała nadziej
ę
na jak
ąś
reakcj
ę
. Daremnie. Bryce pozostał niewzruszony.
- Dostała pani ? – powtórzył pytanie tym samym beznami
ę
tnym tonem.
Dawn poczuła,
ż
e wszystko si
ę
w niej gotuje. Zgrzytaj
ą
c z
ę
bami rzuciła lodowatym tonem:
- Tak. Nasz wspólny znajomy dał mi pana nazwisko.
- Có
ż
to za wspólny znajomy?
Niemo
ż
liwe! Powiedział do niej całe pi
ęć
słów! Nakazała swemu sercu spokój i z trudem
opanowała
ś
miech, jakim chciała wybuchn
ąć
mu w twarz.
- Bruce Clayton - odpowiedziała pow
ś
ci
ą
gliwie. – Wiem,
ż
e zeszłej jesieni był pan jego
przewodnikiem w
w czasie bezkrwawych łowów z aparatem fotograficznym.
- Mm.
Dawn westchn
ę
ła zniecierpliwiona. Stary chwyt "odpowied
ź
tak krótka jak długie nogi"
zaczynał J
ą
zło
ś
ci
ć
. - Czy mo
ż
na wiedzie
ć
, jaka tre
ść
kryje si
ę
za tym tajemniczym: mm?
- spytała ze słodk
ą
ironi
ą
.
- Wszystko ma jak
ąś
tre
ść
- Odpowiedział znudzonym tonem Bryce. - Jedyna rzecz,
Jaka mnie interesuje, to powód, dla którego Clayton dał pani moje nazwisko. .
- Powód jest oczywisty. Bruce polecił pana jako najlepszego przewodnika w Arizonie, a
kto wie, czy nie na całym Zachodzie. - Ton Jej głosu sugerował, ze zaczynała mie
ć
co do
tego powa
ż
ne w
ą
tpliwo
ś
ci.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Co dlaczego?
Tym razem Stone ci
ęż
ko westchn
ą
ł.
- Dlaczego mnie polecił i po co pani potrzebuje przewodnika? - Obrzucił jej ciało
chłodnym spojrzeniem, ubieraj
ą
c usta w cie
ń
u
ś
miechu. - Chce pani fotografowa
ć
zwierz
ę
ta? .
- Ale
ż
sk
ą
d! Oczywi
ś
cie,
ż
e nie. - Dawn pokr
ę
ciła głow
ą
, lecz przestała nagle po chwili
zastanowienia.
- Mo
ż
e w pewnym sensie - przyznała tonem pełnym wahania.
- To z pewno
ś
ci
ą
wszystko wyja
ś
nia, ale czy mogłaby pani by
ć
nieco bardziej
precyzyjna?
Dawn znów zacisn
ę
ła z
ę
by. Bryce Stone był chyba najbardziej denerwuj
ą
cym
m
ęż
czyzn
ą
, jakiego spotkała. Szkoda,
ż
e był jej potrzebny, my
ś
lała, przygl
ą
daj
ą
c mu si
ę
. Nic nie sprawiłoby jej wi
ę
kszej przyjemno
ś
ci, ni
ż
powiedzenie temu m
ęż
czy
ź
nie, by
wybrał si
ę
na pustyni
ę
nie zabieraj
ą
c ze sob
ą
kropli wody. Nagle zdała sobie spraw
ę
, jak
jest gor
ą
co i jak bardzo jest spragniona. Przy odrobinie szcz
ęś
cia znajdzie tutaj jak
ąś
restauracj
ę
czy bar. Nadała głosowi bardziej pojednawczy ton.
- Mm... czy znalazłoby si
ę
tutaj miejsce, gdzie mogliby
ś
my usi
ąść
?
- Nic dziwnego. - Bryce przyjrzał si
ę
jej stopom. Gdybym miał na nogach te szpiczaste
namiastki butów, te
ż
marzyłbym o tym, by usi
ąść
.
Tego było ju
ż
za wiele! Za sandały, które miała na sobie, zapłaciła dwie
ś
cie
siedemdziesi
ą
t pi
ęć
dolarów, a ten kretyn nazywał je namiastkami! Ta kropla przepełniła
czar
ę
! Dawn była bliska wybuchu. Otwierała ju
ż
usta, by zada
ć
straszliwy cios, gdy
przypomniała sobie, jak bardzo był jej potrzebny.
- Skoro tak, to czy jest tu jakie
ś
miejsce, gdzie mo
ż
na usi
ąść
? - Dawn przełkn
ę
ła gorycz
i dum
ę
. - Gdzie mo
ż
na zamówi
ć
co
ś
zimnego do picia?
- Jasne. - Bruce wzruszył ramionami i pokazał głow
ą
budynek, z którego przed chwil
ą
wyszła. - W motelu jest
ś
wietna restauracja. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
w ten niezwykle irytuj
ą
cy,
ironiczny sposób. - Jest te
ż
bar, je
ż
eli chce si
ę
wypi
ć
co
ś
mocniejszego.
Dawn miała ochot
ę
pokaza
ć
mu, jak
ą
moc ma wymierzony przez ni
ą
policzek. Tymczasem cał
ą
moc zamkn
ę
ła w uprzejmym u
ś
miechu.
- Chod
ź
my tam, o ile nie ma pan nic przeciw temu?
- Chod
ź
my. - Ruchem dłoni Bryce poprosił, by poszła pierwsza. - Masz szcz
ęś
cie złotko. Nie
mam dzisiaj nic lepszego do roboty.
Dawn rzuciła mu spojrzenie przez rami
ę
.
- Dzi
ę
kuj
ę
za komplement - odparowała k
ąś
liwie.
Twarz rozja
ś
nił mu u
ś
miech.
- Oczekuje pani komplementów? - Z błyskiem w oczach powoli przyjrzał si
ę
jej twarzy i
szczupłemu ciału. - Jest pani pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
o smukłym, poci
ą
gaj
ą
cym ciele - stwierdził
otwarcie, oceniaj
ą
c jej zalety. Rozbawił go wyraz zdumienia w jej oczach. - Czy
ż
by nie o to cho-
dziło?
- Pan... ja... - Daremnie szukała wystarczaj
ą
co ostrych słów, by móc go unicestwi
ć
. Jeszcze
nigdy nie była taka w
ś
ciekła. - Jak pan
ś
mie... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzie
ć
.
Impertynencki gbur! Ma czelno
ść
ś
mia
ć
si
ę
jej prosto w twarz!
- Niech pani zostawi to przedstawienie dla kogo
ś
, na kim zrobi wra
ż
enie, kochanie. - Bryce
mówił tym samym znudzonym tonem. - Mn
ą
nie tak łatwo wstrz
ą
sn
ąć
. Je
ż
eli jednak chce pani
ze mn
ą
pogada
ć
, lepiej szybko si
ę
zdecydowa
ć
. Inaczej ju
ż
mnie tu nie ma. Wszystko zale
ż
y od
pani.
Egoista, despota, arogant... Dawn nie mogła zebra
ć
my
ś
li, taka była w
ś
ciekła. Jednak jeden
fragment jej rozumu przypominał, jak bardzo wa
ż
ny dla jej planów jest ten człowiek. Kipi
ą
c
gniewem obróciła si
ę
na pi
ę
cie i poszła w stron
ę
motelu.
- Cze
ść
, Bryce. Co słycha
ć
? - Recepcjonista pozdrowił Ich gestem r
ę
ki.
- Niewiele, Ted. Ta dama jest spragniona. - Nieznacznym ruchem głowy wskazał Dawn.
Ted obrzucił Dawn takim samym spojrzeniem, jakim obdarzył ja, gdy przyjechała do motelu.
- Do wyboru, do koloru. Restauracja i bar s
ą
wła
ś
ciwie puste. - Jeszcze jedno spojrzenie
rzucone na Dawn.
- Za kilka minut ko
ń
cz
ę
prac
ę
. Mo
ż
e przył
ą
cz
ę
si
ę
do was.
Dawn zesztywniała. Jak na jeden dzie
ń
wystarczyło ju
ż
gapi
ą
cych si
ę
facetów. Otworzyła usta,
by zaprotestowa
ć
. Kto
ś
jednak był szybszy.
- Mo
ż
e nie. - Głos Bryce'a był łagodny, ale wzrok lodowaty. - Mamy pewne sprawy do
omówienia.
Policzki Teda pokrył rumieniec.
- Ach... tak. Nie chciałbym si
ę
narzuca
ć
.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
i skin
ą
ł głow
ą
.
- Do zobaczenia, Ted. - Ujmuj
ą
c Dawn za łokie
ć
, poprowadził j
ą
w stron
ę
restauracji.
- Ju
ż
jadłam. Mo
ż
e by
ć
bar.
Bryce wzruszył ramionami i zmienił kierunek. - Wszystko jedno gdzie.
Dawn naje
ż
yła si
ę
, ale nie zwolniła. Nie zdarzyło jej si
ę
nigdy tak ostro reagowa
ć
na m
ęż
czyzn
ę
.
Złe fluidy, wytłumaczyła sobie. Przymru
ż
yła oczy i wsun
ę
ła si
ę
do lo
ż
y w słabo o
ś
wietlonym
barze. Od pocz
ą
tku czuła,
ż
e m
ęż
czyzna jest jej przeciwnikiem. Bryce Stone dra
ż
nił j
ą
, a to
mogło okaza
ć
si
ę
w przyszło
ś
ci du
ż
ym utrudnieniem. Poczuła przedziwny ucisk w
ż
oł
ą
dku, gdy
zaj
ą
ł miejsce naprzeciwko. Tak, z pewno
ś
ci
ą
trudno b
ę
dzie da
ć
sobie z nim rad
ę
.
- Co chce pani zamówi
ć
?
Wyrwana z zamy
ś
lenia, Dawn wstrz
ą
sn
ę
ła si
ę
i spojrzała na niego.
- Co takiego?
Bryce rzucił jej chłodn
ę
spojrzenie. - Janice czeka na zamówienie.
- Janice? - Dawn zmarszczyła brwi.
- Nasza kelnerka - odpowiedział wskazuj
ą
c ruchem głowy kobiet
ę
stoj
ą
c
ą
przy ich lo
ż
y. Dziewczyna
pochodziła z plemienia Nawaho, była młoda i ładna o pi
ę
knych, ciemnych oczach i mi
ę
kkim
spojrzeniu.
- Czego zechce si
ę
pani napi
ć
?
- Och! - Dawn u
ś
miechn
ę
ła si
ę
przepraszaj
ą
co do cierpliwie czekaj
ą
cej dziewczyny. - Poprosz
ę
wino
z lodem.
- A ja poprosz
ę
,
ż
eby moje było z głow
ą
. - Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do młodej kobiety, a Dawn zaparło
dech w piersi. Zapatrzyła si
ę
w niego jak w obraz i tylko jak przez mgł
ę
słyszała szorstk
ą
odpowied
ź
dziewczyny.
- Masz jeszcze co
ś
dowcipnego do powiedzenia? Bryce wybuchn
ą
ł radosnym
ś
miechem, a
ż
Dawn
poczuła ciarki wzdłu
ż
kr
ę
gosłupa. Zmiana była zbyt szokuj
ą
ca. Dokoła oczu pojawiły si
ę
zmarszczki
mimiczne. Biel z
ę
bów odcinała si
ę
od opalonej skóry. Wygl
ą
dał na człowieka swobodnego, na luzie,
całkowite przeciwie
ń
stwo m
ęż
czyzny o zimnych oczach i nie wzruszonej twarzy, jakiego poznała par
ę
minut wcze
ś
niej. Dawn prawie zacz
ę
ła go lubi
ć
, kiedy kelnerka odeszła i Bryce zwrócił si
ę
znów ku niej.
- No dobra. Moja damo, czego chcesz ode mnie? - spytał oschle.
Dawn znów si
ę
spi
ę
ła. Wstrz
ą
sn
ą
ł ni
ą
dreszcz niech
ę
ci. Zastanawiała si
ę
, co było w niej takiego,
czego tak bardzo nie lubił. Podniosła głow
ę
i spojrzała mu w oczy.
- Chc
ę
pana wynaj
ąć
. - Jej głos był chłodny wbrew temu, co czuła.
- Wynaj
ąć
? Po co?
-
ś
eby zaprowadził mnie pan do Kanionu - odparła zdecydowanie.
Bryce był zdumiony.
- Do Wielkiego? - Ton jego głosu był bezpo
ś
rednim odbiciem nastroju.
- Oczywi
ś
cie - odpowiedziała niecierpliwie. - Jest. Jest jaki
ś
inny?
- Moja damo, kanionów w Arizonie jest do licha i troch
ę
.
Tym razem Dawn nie wytrzymała i wybuchn
ę
ła.
- Wiem! Ale. przecie
ż
nie przyjechałabym do Tusayan, gdybym me chciała obejrze
ć
Wielkiego
Kanionu? - Odetchn
ę
ła gł
ę
boko. - I nie nazywaj mnie dam
ą
!
- Dlaczego nie? Czy
ż
ni
ą
nie jeste
ś
?
- Jestem, do jasnej cholery! - Słowa wymkn
ę
ły si
ę
z ust, zanim zdołała je zatrzyma
ć
. Oburzona na
sam
ą
siebie,. zaczerpn
ę
ła powietrza, by si
ę
uspokoi
ć
. Nigdy nie traciła panowania nad sob
ą
. Nigdy.
To,
ż
e przytrafiło jej si
ę
to teraz, przez uwagi tego człowieka rzucane jakby od niechcenia, było
niemal nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Nie chciałam kl
ąć
.
.
.
- Ale zrobiła to pani. - Wzruszył ramionami. - Zasłu
ż
yłem sobie. - Podniósł r
ę
k
ę
, by zdj
ąć
kapelusz
i rzuci
ć
go na siedzenie obok. Przeczesał palcami g
ę
ste, faluj
ą
ce włosy. - Ja te
ż
przepraszam. Mo
ż
e
zaczniemy od nowa? _ Pytaj
ą
co uniósł brwi i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
zach
ę
caj
ą
co. - Okay?
M
ę
skie pi
ę
kno jego u
ś
miechu urzekło Dawn. Z trudem opieraj
ą
c si
ę
uczuciu ciepła, jakie ni
ą
zawładn
ę
ło, spojrzała na niego chłodno i kiwn
ę
ła głow
ą
.
- Dobrze, panie Stone, zaczniemy ...
- Bryce - przerwał łagodnie. - Na imi
ę
mam Bryce.
Dawn wahała si
ę
przez chwil
ę
, zanim uległa jego cichej zach
ę
cie.
- Bryce - powtórzyła. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
z satysfakcj
ą
.
- A czy mog
ę
mówi
ć
do pani: Dawn? - spytał.
Czuła,
ż
e jej odporno
ść
na jego urok słabnie. Zmienił stosunek do niej, była wi
ę
c ostro
ż
na.
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale kiwn
ę
ła głow
ą
.
- W porz
ą
dku. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szerzej i rozbłysły mu oczy. Jaki
ś
ostrzegawczy głos
wzywał Dawn do ucieczki.
Za pó
ź
no. Nadeszła wła
ś
nie kelnerka z napojami. Dawn przysłuchiwała si
ę
, jak Bryce
przekomarzał si
ę
z młod
ą
kobiet
ą
, czuj
ą
c,
ż
e przedziwnie brak jej tchu.
Bryce Stone, trzymaj
ą
cy si
ę
w ryzach, był po prostu poci
ą
gaj
ą
cy. Rozlu
ź
niony i pełen
uroku, wywierał piorunuj
ą
ce wra
ż
enie. W dodatku było w nim co
ś
, z czym nigdy si
ę
nie
spotkała. Jaka
ś
cecha, która odró
ż
niała go od innych. Patrz
ą
c mu w oczy Dawn szukała dla
niej nazwy.
Pierwotny. Była w nim jaka
ś
pierwotno
ść
, która kazała my
ś
le
ć
o innej epoce, gdy
m
ęż
czy
ź
ni przemierzali ziemi
ę
jak zdobywcy, bior
ą
c wszystko czego zapragn
ę
li, zarówno od
ziemi jak i kobiet.
Poczuła dreszcz wzdłu
ż
kr
ę
gosłupa na my
ś
l o takiej sytuacji. Dawn dobrze znała rekiny
współczesnego
ś
wiata interesu, jej ojciec był jednym z nich. Ale Bryce nie przystawał do
modelu m
ęż
czyzny dr
ę
czonego przez wrzody i stresy. Był zbyt niezale
ż
ny, zbyt ziemski,
zbyt m
ę
ski. Poczuła,
ż
e wszystko co w niej kobiece, nieodparcie poddaje si
ę
jego
m
ę
skiemu urokowi. Uczucie wydało si
ę
jej zbyt pierwotne, na granicy prymitywnego.
Poruszyło pragnienia ukryte gł
ę
boko pod warstw
ą
dobrego wychowania w cywilizowanym
ś
wiecie. Uczucie to nie zgadzało si
ę
ze
ś
wiatłem dnia.
Dawn nie czuła si
ę
z tym dobrze. Usiłuj
ą
c zwalczy
ć
ogarniaj
ą
cy j
ą
nastrój, spowodowany
samym patrzeniem na niego, podniosła głow
ę
. Wróciła do rzeczywisto
ś
ci i zaciekawiła si
ę
,
co te
ż
Bryce mógł powiedzie
ć
do młodej kelner,
ż
e si
ę
tak zaczerwieniła. Po czym
przekonuj
ą
c sam
ą
siebie, ze nic j
ą
to nie obchodzi, Dawn uniosła kieliszek w jego stron
ę
.
- Na zdrowie ... Bryce.
Rozdział drugi
Słabo skrywana nutka ironii w głosie. Dawn zwróciła uwag
ę
Bryce'a. Westchn
ą
ł cicho odwracaj
ą
c
twarz w stron
ę
swej towarzyszki. Z ponurym usmieszkiem złapał za ucho kufla.
.
_ Na zdrowie ... - Zawiesił z rozmysłem. głos zanim dodał: - Dawn. Poci
ą
gn
ą
ł du
ż
y łyk zimnego
plwa l rozSladai
ą
c si
ę
wygodniej, uwa
ż
nie przyjrzał si
ę
jej twarzy.
• Obserwacja okazała si
ę
owocna. Z bliska Dawn była jeszcze pi
ę
kniejsza ni
ż
my
ś
lał. Miała mały
nos, wysokie ko
ś
ci policzkowe, wyra
ź
nie zarysowan
ą
szcz
ę
k
ę
. brwi o ton ciemniejsze ni
ż
kasztanowe włosy tworzyły delikatne łuki. Orzechowe oczy roz
ś
wietlały plamki złota i br
ą
zu.,
W takich oczach m
ęż
czyzna ch
ę
tnie by uton
ą
ł, pomyslał Bryce, czuj
ą
c napi
ę
cie mi
ęś
ni ciała.
Ch
ę
tnie. zanurzyłby te
ż
palce w rudobr
ą
zowych pasmach jedwabistych włosow. Ale to jej ustom
nale
ż
ało si
ę
wi
ę
cej uwagi. Nagle zaschło mu w gardle. Wiedział,
ż
e wargi Dawn smakowałyby Jak
miód.
Opanowało go nagłe po
żą
danie, pochylił si
ę
wi
ę
c w jej stron
ę
. Do rzeczywisto
ś
ci przywróciło go
ostrzegawcze
ś
wiatełko w jej oczach i niemal niezauwa
ż
alne napi
ę
cie w k
ą
cikach ust, których tak
bardzo pragn
ą
ł.
Zniecierpliwiony tym,
ż
e pozwolił wyobra
ź
ni wzi
ąć
gór
ę
nad zdrowym rozs
ą
dkiem, Bryce
zareagował z typowo ludzk
ą
słabo
ś
ci
ą
. Powiedział do niej rozdra
ż
nionym tonem:
- Mo
ż
e wreszcie mi powiesz, po co chcesz i
ść
do kanionu?
W Dawn drgał ka
ż
dy nerw.
Ś
wiadoma swojej urody była przyzwyczajona do m
ę
skich spojrze
ń
.
Rozbierano i oceniano j
ą
oczami tysi
ą
ce razy, nie dalej jak przed kilkoma minutami w holu
motelowym robił to ten zuchwały młody recepcjonista. I chocia
ż
nie podobały si
ę
jej powłóczyste,
taksuj
ą
ce spojrzenia, zawsze sobie powtarzała,
ż
e powinna by
ć
do tego przyzwyczajona. Jednak nie
była. Mimo to jej reakcja na spojrzenie Bryce'a jakie posłał spod przymkni
ę
tych powiek, była inna ni
ż
zwykle. Nie poczuła si
ę
zniecierpliwiona i rozdra
ż
niona. Dr
ż
ała na całym ciele. Zdr
ę
twiała. Skór
ę
miała rozpalon
ą
, to znów zimn
ą
, a wsz
ę
dzie czuła ukłucie jakby tysi
ą
ca igiełek. W gł
ę
bi ... daleko w
gł
ę
bi czuła ból. Była przera
ż
ona. Przera
ż
ona w sposób, którego ~ie rozumiała. Reakcj
ą
na
zalewaj
ą
ce j
ą
wewn
ę
trzne ciepło był lodowaty chłód, okazywany na zewn
ą
trz.
- Badania - odpowiedziała krótko i tre
ś
ciwie. Bryce zmarszczył brwi.
- Jakie badania? Jeste
ś
wielbicielk
ą
natury? Archeologiem?
Dawn potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
.
- Jestem powie
ś
ciopisark
ą
.
Jeszcze raz Bryce miał czelno
ść
z niej si
ę
ś
mia
ć
. - Powie
ś
ciopisark
ą
! - wykrzykn
ą
ł.
- Tak, pisark
ą
. - Ton głosu Dawn mógłby zamra
ż
a
ć
. - Pisz
ę
powie
ś
ci.
Grymas przebiegłego u
ś
mieszku wygi
ą
ł usta Bryce'a. - Jeste
ś
pisark
ą
współczesn
ą
Bruce'owi
Claytonowi.
Dawn zesztywniała słysz
ą
c drwin
ę
w jego głosie.
_ Co Bruce ma tu do rzeczy? - spytała pełna podejrzli-
wo
ś
ci.
_ Co Bruce mo
ż
e mie
ć
gdziekolwiek do rzeczy? - od-
parował. - Na pewno nic po
ż
ytecznego. - Wyd
ą
ł wargi tak, jakby jadł co
ś
kwa
ś
nego. - Z tego, co
dowiedziałem si
ę
o Claytonie w czasie jego pobytu tutaj, jest on nikim wi
ę
cej, jak paso
ż
ytem.
ś
yje z
pieni
ę
dzy swego dziadka. Wypełnia pustk
ę
swego
ż
ycia włócz
ę
gami dookoła
ś
wiata, kolekcjonuje
kobiety, które uda mu si
ę
zaci
ą
gn
ąć
do łó
ż
ka i anga
ż
uje si
ę
od czasu do czasu w wyprawy
fotograficzne. _ Uniósł brew. - Czy zabawa w pisanie jest twoim sposobem na zabicie czasu?
Tym razem Dawn nie potrafiła si
ę
opanowa
ć
.
_ Zabawa! - powtórzyła oburzona. - Jak
ś
miesz sugerowa
ć
...
Bryce przerwał jej ostro.
_ Niczego nie sugeruj
ę
, mówi
ę
wprost. Badania. - Wydał dziwny, pogardliwy d
ź
wi
ę
k. Wzi
ą
ł
kapelusz. - Przykro mi, ale nie mam czasu dla znudzonych, zepsutych panienek szukaj
ą
cych
wra
ż
e
ń
w kanionie. - Spojrzeniem jak laser przykuł j
ą
do miejsca. - Do diabła! - wymamrotał. - Nie
miałbym dla ciebie czasu, nawet gdybym nie miał nic innego do roboty. - Odsuwaj
ą
c nie
doko
ń
czone piwo, wy-
sun
ą
ł si
ę
z lo
ż
y.
_ Poczekaj chwil
ę
! - Nie zastanawiaj
ą
c si
ę
nad tym, co robi, Dawn złapała go za nadgarstek.
Poczuła nieznany strach, gdy Bryce spojrzał na jej palce. - Prosz
ę
, wysłuchaj mnie - dodała
nieswoim, błagalnym tonem.
Bryce powoli podniósł wzrok. Spojrzenia ich si
ę
spotkały i Dawn przebiegł kolejny dreszcz
strachu.
_ Niech to b
ę
dzie przekonuj
ą
ce,
ś
licznotko - powiedział ostrzegawczym głosem.
Dawn nienawidziła okre
ś
le
ń
takich jak: złotko,
ś
licznotko, kotku, ale była zbyt zdenerwowana, by
protestowa
ć
. Sekundy, w ci
ą
gu których usadawiał si
ę
z powrotem w lo
ż
y, wykorzystała na zebranie
my
ś
li. Zacz
ę
ła mówi
ć
w chwili, gdy podniósł na ni
ą
wzrok,
- Przede wszystkim zapewniam ci
ę
,
ż
e nigdy w nic si
ę
nie bawi
ę
- zacz
ę
ła.
Chocia
ż
Bryce nie odpowiadał, w jego twarzy wida
ć
było sceptycyzm.
Zachowuj
ą
c spokój, Dawn zacisn
ę
ła z
ę
by, po czym mówiła dalej.
- Nawet je
ż
eli sobie pofolguj
ę
, to na pewno nie w pracy.
- W pracy? - Bryce nawet nie próbował ukry
ć
swego
zdumienia.
- Tak, w pracy! - odparowała Dawn. - Zarabiam na
ż
ycie, panie Stone, tak jak pan i wszyscy inni
ludzie.
- Jasne.
Zrobiło jej si
ę
czerwono przed oczami. Ogarn
ę
ła j
ą
w
ś
ciekło
ść
. We wzroku miała złote błyski, gdy
ostro zmierzyła jego leniw
ą
, rozpart
ą
na siedzeniu posta
ć
. Kto pozwolił mu jej ubli
ż
a
ć
? Có
ż
takiego
nadzwyczajnego robił, poza prowadzeniem od czasu do czasu grup my
ś
liwych? Był po prostu
zuchwały i bezczelny!
- Napisałam cztery powie
ś
ci, panie Stone - powiedziała sucho. Podniosła dło
ń
, mi
ę
dzy palcem
wskazuj
ą
cym i kciukiem zostawiaj
ą
c zaledwie mał
ą
szpar
ę
. - Moja ostatnia ksi
ąż
ka była na tyle bliska
wej
ś
cia na list
ę
bestsellerów.
- Jestem zachwycony. - Jego głos przeczył słowom.
- Powinien pan by
ć
- odszczekn
ę
ła. - I powiem panu
co
ś
jeszcze, panie Stone - dodała niskim, gor
ą
czkowym tonem. - Tak bardzo pragn
ę
zobaczy
ć
swoj
ą
ksi
ąż
k
ę
na tej li
ś
cie,
ż
e smak triumfu czuj
ę
ju
ż
w ustach. My
ś
l
ę
,
ż
e ksi
ąż
ka, nad któr
ą
wła
ś
nie pracuj
ę
,
dotrze tam.' - Z nadmiaru emocji i gniewu Dawn zaschło w gardle. Umilkła na chwil
ę
i napiła si
ę
wina. Bryce wykorzystał t
ę
chwil
ę
na wtr
ą
cenie suchej uwagi.
- Pisarz musi sprzeda
ć
ksi
ąż
k
ę
, zanim zacznie torowa
ć
sobie drog
ę
na listy bestsellerów.
- Niemo
ż
liwe? - Odpowied
ź
Dawn brzmiała ostro i wyra
ź
nie dawała do zrozumienia, jak
bardzo był jej wstr
ę
tny. - Niech pan sobie wyobrazi,
ż
e sprzedałam t
ę
ksi
ąż
k
ę
i to z niezł
ą
zaliczk
ą
. - Dawn podała cyfr
ę
, która nareszcie zdołała wywrze
ć
na nim wra
ż
enie.
- Co? - Bryce Stone wpatrywał si
ę
w ni
ą
w osłupieniu. Dawn popijała wino, patrz
ą
c
wynio
ś
le.
- To co pan słyszał.
Bryce przygl
ą
dał si
ę
jej przez kilka sekund, po czym wyraz zdumienia na twarzy ust
ą
pił
miejsca autoironii.
- Dopadnij ich, kochanie - powiedział zach
ę
caj
ą
co, wznosz
ą
c kufel. - Mam nadziej
ę
,
ż
e ci
si
ę
uda.
Szczero
ść
w jego głosie sprawiła jej prawdziw
ą
przy jemno
ść
,która zalała j
ą
fal
ą
niezwykle intensywnego ciepła.
ś
eby unikn
ąć
analizy swych uczu
ć
, zacz
ę
ła mówi
ć
.
- Dzi
ę
kuj
ę
. Te
ż
mam t
ę
nadziej
ę
- przyznała otwarcie.
- Musz
ę
jednak zbada
ć
dokładnie kanion, aby nada~ opo-
wie
ś
ci prawdziwy charakter.
- Po co? - W jego głosie znów zabrzmiał sceptycyzm. Dawn westchn
ę
ła. Dlaczego musi
przytrafia
ć
si
ę
to wła
ś
nie jej? Poczuła si
ę
znu
ż
ona. Pokr
ę
ciła głow
ą
i si
ę
gn
ę
ła po kieliszek.
Był pusty. Dziwne,
ż
e kelnerka nie wróciła do nich.
- Wytłumacz
ę
, je
ż
eli znajdziesz swoj
ą
znajom
ą
Janice i zamówisz jeszcze jeden kieliszek
wina.
- Najpierw musisz co
ś
zje
ść
.
Dawn zmierzyła go wzrokiem.
- Zapewniam pana,
ż
e mog
ę
wypi
ć
wi
ę
cej ni
ż
jeden kieliszek wina, panie Stone.
Odpowiedział krótko i rzeczowo.
- By
ć
mo
ż
e, ale najpierw zjemy kolacj
ę
. Po prostu,
ż
eby by
ć
spokojnym.
- Kolacj
ę
? - zdumiała si
ę
Dawn. Bryce starał si
ę
ukry
ć
rozbawienie.
- Mo
ż
e nie zauwa
ż
yła
ś
, ale jest po szóstej. - Dłoni
ą
wskazał hol. - Nocne marki ju
ż
zaczynaj
ą
ś
ci
ą
ga
ć
.
Marszcz
ą
c brwi Dawn rozejrzała si
ę
wokół. W barze było pełno ludzi, co tłumaczyło
nieobecno
ść
kelnerki. Napór spragnionej ludzko
ś
ci zdenerwował Dawn. Nie dlatego,
ż
e nie
lubiła tłumów, ale poniewa
ż
zdała sobie spraw
ę
, i
ż
nie miała poj
ę
cia o ich obecno
ś
ci.
Straciła poczucie czasu, przestrzeni i wszystkiego, tak zaanga
ż
owała si
ę
w słowny
pojedynek z Bryce'em Stone. Poczuła skurcz
ż
oł
ą
dka. Wolała powiedzie
ć
sobie,
ż
e to chyba
jednak głód. Spojrzała pytaj
ą
co na Bryce'a.
- Czy powiedziałe
ś
: n
ą
jpierw zjemy kolacj
ę
? Bryce kiwn
ą
ł twierdz
ą
co głow
ą
.
- Gdzie?
- Tutaj, w restauracji w motelu. - Wzruszył ramionami.
- Na czyj koszt? - grzecznie spytała Dawn.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
leniwie.
- Oddam pokłon feministkom i pozwol
ę
ci zapłaci
ć
. _ Z
ę
by błysn
ę
ły w u
ś
miechu. - Poza
tym to ty dostała
ś
poka
ź
n
ą
zaliczk
ę
.
Rozdział trzeci
Kolacja była przepyszna. Dawn nie wiedziała tylko, co my
ś
le
ć
o swoim towarzyszu.
Zbijały j
ą
z tropu nagłe zmiany w zachowaniu, od szorstkiego do czaruj
ą
cego i vice versa.
Bryce podczas całej kolacji grał rol
ę
uroczego kompana, zabawiaj
ą
c Dawn anegdotami o
perypetiach z fotografami -
ż
ółtodziobami.
_ Dlaczego wci
ąż
si
ę
tym zajmujesz? - spytała bawi
ą
c si
ę
kieliszkiem likieru.
Bryce wzruszył ramionami.
_ Dzi
ę
ki temu mog
ę
oderwa
ć
si
ę
czasami od swojej zwykłej pracy i sp
ę
dzi
ć
troch
ę
czasu
na łonie natury.
Dawn uniosła w zdziwieniu brwi.
_ Zwykłej pracy? Byłam pewna,
ż
e jeste
ś
zawodowym przewodnikiem.
_ A ja byłem pewien,
ż
e jeste
ś
dyletantk
ą
, jak twój przyjaciel Clayton - wycedził Bruce.
_ Nie jeste
ś
jeszcze przekonany o czym
ś
przeciwnym. Dawn spróbowała cedzi
ć
słowa
podobnie jak on.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
przebiegle.
_ Jasne. I lepiej przyłó
ż
si
ę
do przekonywania mnie, bo inaczej nici z twojej pracy. -
Strofował j
ą
jak dziecko. Radz
ę
ci zabra
ć
si
ę
do tego od razu.
Dawn znów si
ę
zirytowała. Przeklinaj
ą
c jego osobowo
ść
kameleona, wys
ą
czyła ostatnie
krople likieru i zdecydowanym gestem odstawiła kieliszek. Wywołała tym u
ś
mieszek na
twarzy Bryce'a, co rozdra
ż
niło j
ą
jeszcze bardziej. Przypomniała sobie,
ż
e jego osoba była
bardzo istotna dla jej planów. Odetchn
ę
ła gł
ę
boko szykuj
ą
c si
ę
do wyja
ś
nie
ń
. Kelner pojawił
si
ę
przy ich stoliku, zanim zd
ąż
yła wypowiedzie
ć
pierwsze słowo.
- Czym jeszcze mog
ę
słu
ż
y
ć
? - spytał uprzejmie Bryce'a, całkowicie ignoruj
ą
c Dawn.
Dawn spojrzała na kelnera w milczeniu, oskar
ż
aj
ą
c go
ο
szowinizm. Odk
ą
d pami
ę
tała, nienawidziła sytuacji, w których traktowano j
ą
jak powietrze,
podczas gdy jej kompana otaczano szacunkiem. Tym razem było jeszcze gorzej, gdy
ż
to ona
płaciła rachunek!
Bryce pokr
ę
cił przecz
ą
co głow
ą
.
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
. - Rzucił Dawn rozbawione spojrzenie.
- A ty? - Dawn a
ż
kipiała i Bryce doskonale o tym wiedział. Fakt, i
ż
tak łatwo j
ą
rozszyfrował,
tylko pogł
ę
bił irytacj
ę
, która zmieniła si
ę
we w
ś
ciekło
ść
.
- Te
ż
dzi
ę
kuj
ę
. - U
ś
miech, na jaki si
ę
zdobyła, nie pokrył gniewu w oczach.
Bryce bawił si
ę
doskonale. Oczy błyszczały mu od ironicznego u
ś
miechu.
- Rachunek mo
ż
e pan da
ć
tej damie - poinstruował kelnera, łagodnie u
ś
miechaj
ą
c si
ę
do
Dawn.
- Dobrze, prosz
ę
pana. - Wyczuwaj
ą
c napi
ę
cie pomi
ę
dzy nimi, zakłopotany kelner
przeniósł spojrzenie z Bryce'a na Dawn. Starannie wypisał rachunek i poło
ż
ył przed ni
ą
na
stoliku.
Dawn podpisała go, wyci
ą
gaj
ą
c klucz, aby udowodni
ć
,
ż
e mieszka w motelu.
Mamrocz
ą
c: "Dzi
ę
kuj
ę
" kelner wycofał si
ę
od stolika.
Dawn podzi
ę
kowała grzecznie i spojrzała na Bryce'a spod przymkni
ę
tych powiek.
- Ch
ę
tnie zapłac
ę
za wszystko ... - zacz
ę
ła, ale uciszył j
ą
ruchem r
ę
ki.
- Nie mo
ż
emy tu rozmawia
ć
- powiedział, pokazuj
ą
c na tłumek kł
ę
bi
ą
cy si
ę
przy wej
ś
ciu w
oczekiwaniu na wolne stoliki. - Kierownictwo byłoby z pewno
ś
ci
ą
wdzi
ę
czne, gdyby
ś
my zwolnili
miejsca.
Id
ą
c przez restauracj
ę
a
ż
do wyj
ś
cia z motelu, Dawn toczyła wewn
ę
trzn
ą
walk
ę
z gniewem i
frustracj
ą
. Zaczynała by
ć
pewna,
ż
e Bryce bawi si
ę
jej kosztem, w ko
ń
cu za
ś
odrzuci ofert
ę
, bez
wzgl
ę
du na to, jak dobrze j
ą
przedstawi.
Jesienna noc była jasna i chłodna. Na ciemnym niebie l
ś
niły miliony gwiazd. Ksi
ęż
yc zalewał
pejza
ż
srebrzystym
ś
wiatłem. W powietrzu unosił si
ę
zapach jałowców.
Dawn zatrzymała si
ę
nagle, ledwie znalazła si
ę
za drzwiami. Przecie
ż
była pisark
ą
. Dr
żą
c
zamkn
ę
ła oczy i zaczerpn
ę
ła gł
ę
boko powietrza, wci
ą
gaj
ą
c w płuca smak i aromat nowego
otoczenia. Zapomniała o uwa
ż
nym spojrzeniu towarzysz
ą
cego jej m
ęż
czyzny, który przygl
ą
dał si
ę
jej
spod przymkni
ę
tych powiek.
- Czy była
ś
kiedy
ś
na Zachodzie? - cicho spytał Bryce. Dawn u
ś
miechn
ę
ła si
ę
lekko pi
ę
knymi
wargami.
- W Los Angeles, Las Vegas, San Francisco - wyliczyła . wzruszaj
ą
c ramionami. - Pełno tam
ś
wiateł, hałasu i ludzi. Nigdzie nie było jak tutaj, ten wspaniały, pachn
ą
cy bezruch, to usidlaj
ą
ce
poczucie spokoju i ciszy.
- Podoba ci si
ę
tu?
U
ś
miech znikł z warg Dawn.
- Mo
ż
na si
ę
od tego nawet uzale
ż
ni
ć
. Mogłabym spróbowa
ć
si
ę
przekona
ć
,
ż
e lepiej by mi si
ę
pracowało w takiej atmosferze, gdybym nie wiedziała,
ż
e to wszystko złudzenie.
.- Czy jste
ś
całkiem pewna,
ż
e to złudzenie? - W głosie Bryce a zabrzmiało wyzwanie.
- A mo
ż
esz mnie przekona
ć
,
ż
e nie jest? - Dawn odpowiedziała cynizmem na jego wyzwanie.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
z pewno
ś
ci
ą
.
- Gdybym miał na to ochot
ę
, a nie mam, to pewnie mógłbym. Poza tym to ty miała
ś
mnie
przekonywa
ć
, a nie ja ciebie.
Napi
ę
cie, które czuła przedtem, powróciło z nagł
ą
sił
ą
.
Rozejrzała si
ę
. Wzrok jej padł na furgonetk
ę
z otwartymi drzwiami, któr
ą
zaparkował nieprzepisowo.
Zastanawiaj
ą
c si
ę
, dlaczego nikt go nie okradł albo przynajmniej nie wlepił mandatu, odwróciła
zamy
ś
lone spojrzenie w jego stron
ę
·
- Chyba mo
ż
emy porozmawia
ć
w twojej furgonetce? Bryce pokr
ę
cił głow
ą
, zanim zd
ąż
yła
sko
ń
czy
ć
.
- Nie, jest brudna. - Zlustrował j
ą
uwa
ż
nym spojrzeniem. - Zniszczyłaby
ś
sobie te wyszukane
d
ż
insy .. - Wzruszył bezsilnie ramionami. - Chyba b
ę
dziemy musieli pój
ść
do twojego pokoju.
Dawn zesztywniała. - Zastanów si
ę
.
Bryce nie roze
ś
miał si
ę
. Westchn
ą
ł.
- Słuchaj, moja droga, to ty chciała
ś
rozmawia
ć
, nie ja.
- Ale nie chciałam,
ż
eby odbyło si
ę
to w pokoju motelowym! - wykrzykn
ę
ła.
Oczy Bryce'a rozbłysły zniecierpliwieniem.
- Czego do licha, si
ę
boisz? Czy spodziewasz si
ę
,
ż
e oszalej
ę
z po
żą
dania i rzuc
ę
si
ę
na ciebie? -
Za
ś
miał si
ę
krótko i obra
ź
liwie. - Niedoczekanie twoje.
Dawn była w
ś
ciekła.
- Ty arogancki, zarozumiały ... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzie
ć
.
_ Nie mówmy o tym. Dam ci nazwisko innego przewodnika. - Znów wzruszył ramionami
w ge
ś
cie zniecierpliwienia, które nim targało. - Do diabła, musisz tylko pój
ść
do Schroniska
Jasnego Anioła i zarezerwowa
ć
miejsce w jednej z wypraw na mułach, które regularnie
wyruszaj
ą
do kanionu. Wszystkie te wyprawy s
ą
prowadzone przez fachowców. - Oparł
r
ę
ce na biodrach i patrzył na ni
ą
wynio
ś
le.
Dawn wytrzymała jego spojrzenie i wydobyła z siebie:
_ Nie chc
ę
i
ść
z band
ą
turystów ze schroniska i rezerwowa
ć
miejsca w wyprawie na
mułach i nie potrzebuj
ę
nazwiska innego przewodnika! Chc
ę
ciebie! - Kiedy wypowiedziała
te słowa, zdała sobie spraw
ę
,
ż
e to prawda. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego tak bardzo
jej zale
ż
y na tym,
ż
eby to on był jej przewodnikiem i niezbyt chciała zagł
ę
bia
ć
si
ę
w
przyczyny. Instynktownie czuła,
ż
e to koniecznie musi by
ć
on.
Niestety Bryce zupełnie nie czuł wagi sprawy. Specjalnie postanowił przypisa
ć
inne
znaczenie jej ostatniemu zdaniu. Jego poci
ą
gaj
ą
ce usta uło
ż
yły si
ę
w zmysłowy u
ś
miech,
u
ś
miech, który mógł roztapia
ć
ko
ś
ci... ko
ś
ci
Dawn.
_ No có
ż
, to mo
ż
na by zorganizowa
ć
- powiedział cichym, sugestywnym głosem.
Oburzona na swoj
ą
nagł
ą
słabo
ść
w nogach i sztywna ze zło
ś
ci, Dawn zmierzyła
pogardliwym spojrzeniem jego smukłe ciało.
_ Niedoczekanie - odparowała, rzucaj
ą
c mu w twarz jego własne słowa. Usiłowała nie
przyzna
ć
si
ę
przed sob
ą
do podniecenia i fali gor
ą
ca, która j
ą
zalała.
Bryce roze
ś
miał si
ę
.
_ Jeste
ś
twarda, musz
ę
ci to przyzna
ć
. - W jego głosie usłyszała pow
ś
ci
ą
gliwe uznanie. - W
porz
ą
dku,
ś
licznotko, wysłucham twoich argumentów. - Rozbawienie całkowicie ust
ą
piło
miejsca rzeczowemu zainteresowaniu. - Ale musi to mie
ć
miejsce u ciebie w pokoju i lepiej,
je
ż
eli b
ę
dziesz mówiła z sensem.
Dawn zaschło w gardle.
- Mm ... czy nie powiniene
ś
zamkn
ąć
drzwi swojej furgonetki? - Grała na zwłok
ę
i oboje o
tym wiedzieli.
Ś
wiatło w
ś
rodku zgasło, co prawdopodobnie znaczy,
ż
e akumulator si
ę
rozładował.
Spojrzał oboj
ę
tnym wzrokiem w stron
ę
zakurzonego pojazdu.
- Akumulator wcale si
ę
nie rozładował. Wył
ą
czyłem
ś
wiatło, a furgon donik
ą
d nie jedzie. -
Zacisn
ą
ł usta. Chyba
ż
e uznasz, i
ż
moje usługi nie s
ą
warte twoich wyja
ś
nie
ń
. - Po
niecierpliwo
ś
ci jego ruchów poznała,
ż
e o ile si
ę
szybko nie zdecyduje, za chwil
ę
go nie
b
ę
dzie.
Ponury ton jego głosu wywołał ciarki wzdłu
ż
jej kr
ę
gosłupa. Bez wahania zacz
ę
ła i
ść
w
stron
ę
pokoju. Bryce szedł za ni
ą
. Chyba nie zwariowała? pytała sam
ą
siebie, szukaj
ą
c
nerwowo klucza w torebce. Oprócz rekomendacji od przygodnego znajomego, nie
wiedziała niczego o tym człowieku. Z tego co wyczuwała, mógł by
ć
obdarzony pry-
mitywnymi, zwierz
ę
cymi instynktami i mo
ż
e rzuci
ć
si
ę
na ni
ą
w momencie, gdy tylko
przekrocz
ą
próg! Trz
ę
sły si
ę
jej r
ę
ce, gdy wkładała klucz do dziurki. Pokój był jeszcze
ciemniejszy ni
ż
jej my
ś
li.
Bardziej zdenerwowana ni
ż
kiedykolwiek si
ę
gn
ę
ła do kontaktu, odskakuj
ą
c z
przera
ż
eniem, gdy dotkn
ę
ła ciepłych, silnych palców. Gł
ę
boki, m
ę
ski
ś
miech wypełnił pokój,
jednocze
ś
nie zalało go
ś
wiatło lampy stoj
ą
cej na stole.
- Podskakujesz jak tubylec w obrz
ę
dowym ta
ń
cu na cze
ść
deszczu. - Bryce wkroczył do pokoju.
Spojrzał na ni
ą
beznami
ę
tnie widz
ą
c,
ż
e została z tyłu.
Zerkaj
ą
c na niego, ostro
ż
nie wsun
ę
ła si
ę
do pokoju.
- Zostawi
ę
otwarte drzwi, je
ż
eli nie masz nic przeciwko temu. - Rzuciła torb
ę
na łó
ż
ko, staraj
ą
c si
ę
wygl
ą
da
ć
na opanowan
ą
i wyniosł
ą
.
Bryce westchn
ą
ł zniecierpliwiony i opadł na jedyne w pokoju krzesło.
- Czy zdajesz sobie spraw
ę
, jak głupio si
ę
zachowujesz? - spytał przenosz
ą
c oboj
ę
tny wzrok z
Dawn na drzwi.
Je
ż
eli było co
ś
, czego Dawn nie znosiła bardziej ni
ż
okre
ś
lenia
ś
licznotka, to zarzucania jej,
ż
e
głupio si
ę
zachowuje.
- Przepraszam? - Wyzywaj
ą
co podniosła podbródek.
- Powinna
ś
przeprasza
ć
- wycedził Bryce. - Twoje za-
chowanie rzuca cie
ń
na mój honor. - Machn
ą
ł niedbale r
ę
k
ą
w stron
ę
otwartych drzwi. - Popraw
mnie, je
ż
eli si
ę
pomyl
ę
- powiedział znu
ż
onym głosem. - Czy
ż
nie prosiła
ś
o to spotkanie w celu
przekonania mnie, bym poszedł z tob
ą
do kanionu?
- Tak, ale ...
- Ale, cholera! - odparł Bryce. - Czy nie przyszło ci do głowy,
ż
e je
ż
eli uda ci si
ę
mnie namówi
ć
, to
b
ę
dziemy tam sami?
- Oczywi
ś
cie,
ż
e przyszło mi do głowy! - wykrzykn
ę
ła oburzona. - Ale ... - Głos jej zamarł, a
spojrzenie pobiegło w kierunku łó
ż
ka.
Bryce skrzywił si
ę
.
- Do licha ci
ęż
kiego! - Pokr
ę
cił głow
ą
. - Nie chciałbym ci
ę
rozczarowa
ć
, złotko, ale nie uwa
ż
am,
ż
e
łó
ż
ko jest niezb
ę
dnym elementem uwiedzenia. - Ruchem r
ę
ki wskazał pokój i telefon na szafce. -
Uwierz mi, jeste
ś
o wiele bezpieczniejsza w
ś
ród tych czterech
ś
cian i z telefonem pod r
ę
k
ą
, ni
ż
w
przepastnym kanionie, otoczona zewsz
ą
d natur
ą
pełn
ą
pokus dla twych zmysłów. - Zacisn
ą
ł usta w
wyrazie nie znosz
ą
cym sprzeciwu. - A teraz zamknij te cholerne drzwi!
Chocia
ż
Dawn nigdy nie przyjmowała potulnie rozkazów, jaka
ś
nuta w jego głosie kazała
posłucha
ć
polecenia. Sztywna z niech
ę
ci podeszła do drzwi i zatrzasn
ę
ła je. Widok satysfakcji na
jego twarzy nie poprawił jej nastroju.
Przygl
ą
dała mu si
ę
z r
ę
kami wspartymi na biodrach.
- W porz
ą
dku, drzwi s
ą
zamkni
ę
te. Co teraz? Mo
ż
esz mnie wysłucha
ć
?
Bryce błysn
ą
ł z
ę
bami.
- Usi
ą
d
ź
i strzelaj, byle dobrze, kochanie. - Zsun
ą
ł stetsona na tył głowy, daj
ą
c jej w ten sposób
do zrozumienia,
ż
e me zamierzał bawi
ć
u niej na tyle długo, by zdj
ąć
kapelusz.
Poniewa
ż
zaj
ą
ł jedyne krzesło, Dawn mogła sta
ć
albo przysi
ąść
na brzegu łó
ż
ka. Zaciskaj
ą
c
z
ę
by podeszła do łó
ż
ka. Zacz
ę
ła mówi
ć
, zanim zd
ąż
yła usi
ąść
.
- Jak ju
ż
mówiłam, musz
ę
zobaczy
ć
kanion, by zebra
ć
informacje do powie
ś
ci, nad któr
ą
pracuj
ę
. - Po co?
Palce Dawn zacisn
ę
ły si
ę
na narzucie.
- Jest to wa
ż
ne ze wzgl
ę
du na cz
ęść
mojej opowie
ś
ci _ wyja
ś
niła oschle.
Bryce obdarzył j
ą
spojrzeniem bez wyrazu.
- Jak ju
ż
wspomniałem, wystarczy zadzwoni
ć
do Jasnego Anioła. Organizuj
ą
regularnie wyprawy
na mułach do kanionu, wyruszaj
ą
codziennie.
- Jak ju
ż
ci mówiłam przedtem, nie chc
ę
wyrusza
ć
na zorganizowan
ą
wypraw
ę
.
- Dlaczego?
_ Po prostu dlatego,
ż
e jest zorganizowana i wszystko, ka
ż
da minuta, jest zaplanowana!
Bryce, na którym ten wybuch nie zrobił wra
ż
enia, wyci
ą
gn
ą
ł nogi i rozparł si
ę
w krze
ś
le.
_- Có
ż
w tym złego? - Mimo leniwej pozy głos był zadziwiaj
ą
co twardy.
Dawn poderwała si
ę
i zacz
ę
ła przemierza
ć
pokój, omijaj
ą
c jego nogi.
_- Nic nie rozumiesz! - krzykn
ę
ła, przeczesuj
ą
c włosy palcami. - Nie jestem na wakacjach. Nie
chc
ę
, by rozpraszała mnie grupa paplaj
ą
cych turystów, prowadzonych jak muły według
wyznaczonego planu. - Opadły jej r
ę
ce, gdy zatrzymała si
ę
tu
ż
przy nim. - Musz
ę
pozna
ć
cisz
ę
i
samotno
ść
kanionu. Zrobi
ć
notatki. - Cierpliwo
ść
Dawn si
ę
wyczerpała. - Do diabła! Musz
ę
wchłon
ąć
niezwykł
ą
atmosfer
ę
kanionu.
Bryce był
ś
rednio zainteresowany.
-_ Wielki Kanion ma niezwykł
ą
atmosfer
ę
- przyznał.
- B
ę
dziesz moim przewodnikiem? - spytała Dawn w napi
ę
ciu.
- Nie.
Gdyby Dawn nie zaczerpn
ę
ła tchu, z pewno
ś
ci
ą
zacz
ę
łaby na niego wrzeszcze
ć
. Zamiast to
zrobi
ć
, zacz
ę
ła si
ę
z nim targowa
ć
.
-_ Zapłac
ę
podwójn
ą
stawk
ę
. - Cał
ą
sił
ą
woli starała si
ę
opanowa
ć
dr
ż
enie głosu.
-
Przykro
mi.
-
Bryce
potrz
ą
sn
ą
ł
głow
ą
posyłaj
ą
c
jej
jeden
ze
swych
oszcz
ę
dnych u
ś
miechów. - Nie jestem na sprzeda
ż
.
- Ale twoja wiedza jest - wybuchła.
- By
ć
mo
ż
e. Ale ty jej nie kupisz.
Dawn wpatrywała si
ę
w niego całkowicie osłupiała.
-_ Nie rozumiem. Dlaczego wła
ś
nie ja?
Rozdział czwarty
Wpatruj
ą
c si
ę
w gniewne, roz
ś
wietlone złotymi plamkami oczy Dawn, Bryce czuł ucisk w
ż
oł
ą
dku.
Chocia
ż
milczał, mógłby odpowiedzie
ć
jej w trzech słowach: poniewa
ż
ci
ę
po
żą
dam.
Ty głupcze, przeklinał si
ę
w duchu. Wiedziałe
ś
, co si
ę
ś
wi
ę
ci od chwili, gdy ujrzałe
ś
j
ą
id
ą
c
ą
w
stron
ę
twej ci
ęż
arówki. Czułe
ś
, co si
ę
dzieje. Pragniesz jej zbyt mocno, by było to dla ciebie dobre,
tłumaczył sobie.
Zmiana tonu głosu Dawn wyrwała go z zamy
ś
lenia.
Zmarszczył brwi, gdy
ż
zdał sobie spraw
ę
,
ż
e zacz
ę
ła go prosi
ć
.
- Wysłuchaj mnie, dobrze?
- Wysłucha
ć
czego? Kolejnych argumentów?
- Nie! Czy
ż
by
ś
nie słyszał tego, co powiedziałam?
- Obawiam si
ę
,
ż
e nie, skarbie. - Westchn
ą
ł. - Przepraszam, nie słuchałem.
- Ach tak. - Nagle wyparował z niej cały duch walki. Cofn
ę
ła si
ę
i usiadła na brzegu łó
ż
ka. -
Rozumiem.
Wyraz pora
ż
ki na twarzy Dawn osłabił moc jego postanowienia. Wiedział,
ż
e popełnia bł
ą
d,
pragn
ą
ł jednak raz jeszcze ujrze
ć
waleczne ogniki w tych oczach. Spytał wi
ę
c drwi
ą
co:
- Czy co
ś
istotnego umkn
ę
ło mojej uwadze?
Dawn uniosła głow
ę
, a jej fascynuj
ą
ce oczy rozbłysły. - Spytałam, czy mog
ę
opowiedzie
ć
fragment
mojej ksi
ąż
ki.
Bryce z trudem ukrył zdumienie. Do licha! Ona na niego po prostu warkn
ę
ła! Zmarszczył brwi tylko
po to,
ż
eby si
ę
nie roze
ś
mia
ć
. Tak lepiej, pomy
ś
lał, rozkoszuj
ą
c si
ę
ciepłym uczuciem satysfakcji.
Tak wła
ś
nie Dawn powinna zawsze wygl
ą
da
ć
, wyzywaj
ą
co i ogni
ś
cie, gotowa wyst
ą
pi
ć
przeciw
całemu
ś
wiatu, je
ż
eli zajdzie taka konieczno
ść
. Bryce nie zastanawiał si
ę
, dlaczego tak bardzo
zajmuje go osobowo
ść
Dawn. Po prostu zaakceptował to. I cho
ć
nie za bardzo interesowała go
słowna relacja z ksi
ąż
ki, postanowił,
ż
e jej wysłucha tylko po to, by chwil
ę
dłu
ż
ej popatrzy
ć
na Dawn.
- W porz
ą
dku. Niczego to zapewne nie zmieni, ale mo
ż
esz zacz
ąć
opowiada
ć
.
Dawn wpatrywała si
ę
w niego przez chwil
ę
oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Bryce w tym
czasie walczył ze sob
ą
, by nie zerwa
ć
si
ę
z krzesła i nie chwyci
ć
jej w ramiona. Nagle zacz
ę
ła mówi
ć
bardzo szybko, jakby obawiała si
ę
,
ż
e Bryce si
ę
znudzi i pozwoli swoim my
ś
lom odpłyn
ąć
.
Obserwuj
ą
c j
ą
, po
żą
daj
ą
c jej, Bryce wsłuchiwał si
ę
w cichy głos snuj
ą
cy histori
ę
dwóch rodzin z
Arizony, wi
ążą
cej ich miło
ś
ci i nienawi
ś
ci niszcz
ą
cej te wi
ę
zy. Wbrew oczekiwaniom, Bryce'a porwał
ton głosu Dawn oraz zawiło
ś
ci fabuły.
Centralna cz
ęść
powie
ś
ci dotyczyła poszukiwa
ń
młodej kobiety, która zagin
ę
ła w Wielkim Kanionie.
Bryce zrozumiał, dlaczego Dawn zale
ż
ało na poznaniu kanionu i jego atmosfery. Doceniał to, ale
jego zrozumienie niczego nie zmieniało. Nadal uwa
ż
ał j
ą
za członka pozornie wyrafinowanego,
folguj
ą
cego sobie we wszystkim, znudzonego i nudnego, bezu
ż
ytecznego pokolenia. Jedynymi
cechami, które odró
ż
niały Dawn od reszty, była jej umiej
ę
tno
ść
opowiedzenia porywaj
ą
cej historii
oraz fakt, i
ż
on interesował si
ę
ni
ą
do granicy fizycznego bólu.
U
ś
wiadomienie sobie faktu,
ż
e ma na ni
ą
wielk
ą
ochot
ę
, wstrzymywało go od poprowadzenia jej
do Kanionu. Czuł si
ę
lepiej w towarzystwie bardziej tradycyjnego gatunku kobiet, do nich był
przyzwyczajony. Dlatego te
ż
zamierzał odmówi
ć
sobie przyjemno
ś
ci przebywania z Dawn. Spotykał
ju
ż
kobiety jej klasy. Jako młodzieniec, targany po
żą
daniem, które wzi
ą
ł za miło
ść
, nawet z jedn
ą
z
nich si
ę
o
ż
enił i nigdy tego nie od
ż
ałował. Jego zdaniem te młode lwice polowały na m
ęż
czyzn
ę
,
zostawiaj
ą
c go potem rannego i zakrwawionego, by rzuci
ć
si
ę
na kolejn
ą
ofiar
ę
. Cholernie szkoda,
my
ś
lał Bryce obserwuj
ą
c jej rozkoszne usta, ale Dawn Kingsley nie pasowała do niego.
- No i co my
ś
lisz?
Bryce zacz
ą
ł jej współczu
ć
, gdy usłyszał nut
ę
niepewno
ś
ci starannie skrywan
ą
pod pozorn
ą
brawur
ą
.
- Podobało mi si
ę
- przyznał otwarcie. - Ma wszystko, czego potrzeba bestsellerowi: przygod
ę
,
napi
ę
cie, romantyzm.
- Dzi
ę
kuj
ę
. - Dawn pochyliła lekko głow
ę
.
Ta powaga rozbrajała go. W duchu przyklasn
ą
ł staraniom dziewczyny, by nie pokaza
ć
, jak
bardzo jej zale
ż
y na opinii Bryce'a. Wyraz wdzi
ę
czno
ś
ci w jej pi
ę
knych oczach i fakt, i
ż
przełkn
ę
ła
nerwowo
ś
lin
ę
, nie umkn
ę
ły jego uwadze. Poruszyła go jej bezbronno
ść
. Praca była z pewno
ś
ci
ą
dla niej bardzo wa
ż
na. Tego mógł by
ć
pewien.
Kusiło go,
ż
eby zrobi
ć
te wszystkie głupie i wspaniałe rzeczy, od poprowadzenia jej do kanionu
pocz
ą
wszy, a sko
ń
czywszy na ...
Dawn milczała i wpatrywała si
ę
w Bryce'a zdumiona podnieceniem, jakie poczuła na skutek
pochwały. Nie
ś
wiadoma niemej pro
ś
by W swych oczach czekała na decyzj
ę
. Spodziewała
si
ę
odmowy, wi
ę
c a
ż
podskoczyła Z rado
ś
ci, gdy si
ę
poddał.
W porz
ą
dku, zaprowadz
ę
ci
ę
do kanionu. - Gwałtownie wypu
ś
cił powietrze z płuc, wstał z
krzesła i wyci
ą
gn
ą
ł przed siebie r
ę
ce, by zatrzyma
ć
j
ą
, gdy spontanicznie rzuciła si
ę
ku
niemu.
Och Bryce, dzi
ę
kuj
ę
! Nie ... - Dotyk silnych dłoni na ramionach odebrał jej głos. - Nie
b
ę
dziesz
ż
ałował - wymamrotała otumaniona.
Bryce nachmurzył si
ę
, spojrzał na r
ę
ce.
- Ju
ż
ż
ałuj
ę
- powiedział cicho, spogl
ą
daj
ą
c jej w oczy. - Ostrzegam ci
ę
wi
ę
c ... uwa
ż
aj,
ż
ebym nie
ż
ałował jeszcze bardziej. - Przybrał zdecydowany wyraz twarzy. - Chc
ę
,
ż
eby
ś
mi obiecała,
ż
e b
ę
dziesz wypełniała wszystkie moje polecenia od razu, bez
ż
adnego
komentarza czy skargi.
Opanowuj
ą
c dreszcz wywołany zimnym tonem głosu Bryce' a, Dawn odpowiedziała
natychmiast.
- Tak jest. - Jakim
ś
cudem wytrzymała jego przeszywaj
ą
ce spojrzenie. Westchn
ę
ła
gł
ę
boko, kiedy skin
ą
ł głow
ą
i pu
ś
cił j
ą
.
-W porz
ą
dku. - Odwrócił si
ę
gwałtownie i podszedł do drzwi. - Czekaj przy telefonie -
rozkazał, zakładaj
ą
c kapelusz. - drzwi. - Czekaj przy telefonie - rozkazał, zakładaj
ą
c
kapelusz.
Zirytował j
ą
tym wa
ż
nym, rozkazuj
ą
cym tonem. Zacz
ę
ła i
ść
w jego stron
ę
dumnie
unosz
ą
c w gór
ę
brod
ę
.
- Chwileczk
ę
- powiedziała z nut
ą
wy
ż
szo
ś
ci w głosie. - Nie widz
ę
powodu, dla którego ...
- Odwrócił si
ę
i spojrzał lodowato spod przymru
ż
onych powiek, urywaj
ą
c wszelkie słowa
protestu.
- Tyle warte jest twoje słowo? - spytał zbyt łagodnie. - Dziesi
ęć
sekund, ile trwa jego
wypowiedzenie?
Dawn poczuła si
ę
mała i niezbyt m
ą
dra. Spu
ś
ciła wzrok, czuj
ą
c,
ż
e si
ę
czerwieni, i
pokr
ę
ciła głow
ą
. Mocne, ale delikatne palce uniosły do góry jej podbródek. Ciemne oczy,
które wpatrywały si
ę
w ni
ą
, błyszczały gniewnie.
Nierozwa
ż
nie Dawn zareagowała tak jak zwykle, gdy czuła si
ę
zagro
ż
ona: spojrzała na
niego wyzywaj
ą
co. Bryce jakby zmienił si
ę
w sopel lodu. Głos, oczy i spojrzenie, którym
przebiegł po jej ciele, były zimne.
- Szkoda,
ż
e zlekcewa
ż
yłem głos wewn
ę
trzny, który mi mówił,
ż
e powinienem odej
ść
nie
wysłuchawszy ci
ę
. Zbytnio jeste
ś
przyzwyczajona do stawiania na swoim, moja droga.
Jeste
ś
wyniosł
ą
, wymagaj
ą
c
ą
, aroganck
ą
kobiet
ą
wyliczał nie zwa
ż
aj
ą
c na jej oburzenie.
- Mo
ż
e to wszystko działa na Bruce' ów Claytonów tego
ś
wiata, ale nie na mnie. - Złapał
za klamk
ę
i otworzył drzwi z trudem hamuj
ą
c gniew. - Powtarzam jeszcze raz. Je
ż
eli
chcesz i
ść
ze mn
ą
, b
ę
dziesz słucha
ć
rozkazów. Zdecyduj si
ę
.
Dawn wzdrygn
ę
ła si
ę
na d
ź
wi
ę
k jego głosu. Trz
ę
sła si
ę
z w
ś
ciekło
ś
ci. Z w
ś
ciekło
ś
ci i
jakiego
ś
trudnego do okre
ś
lenia uczucia, które zbytnio przypominało szacunek,
ż
eby je
zlekcewa
ż
y
ć
.
ś
aden m
ęż
czyzna nie o
ś
mielił si
ę
tak do niej mówi
ć
, nawet ojciec, którego
Dawn zawsze uwa
ż
ała za stanowczego i nieugi
ę
tego. Czuła si
ę
ura
ż
ona i upokorzona.
Wła
ś
nie zamierzała mu powiedzie
ć
,
ż
eby wynosił si
ę
do diabła, kiedy warkn
ą
ł na ni
ą
wydaj
ą
c jeszcze jeden rozkaz, przywracaj
ą
c j
ą
do rzeczywisto
ś
ci.
- Zdecyduj natychmiast, Dawn!
Przyparta do muru zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e nie ma wyboru. Praca była dla niej zbyt
wa
ż
na, by zapomnie
ć
o niej tylko z powodu zranionej dumy. Nienawidz
ą
c smaku pora
ż
ki,
Dawn spu
ś
ciła wzrok i potulnie zgodziła si
ę
.
- - Dobrze – wymamrotała.
- Dobrze co? - warkn
ą
ł Bryce. - I patrz na mnie, kiedy do mnie mówisz!
Dawn podniosła głow
ę
.
- Dobrze, to ty decydujesz. - Patrzyła mu prosto w oczy.
- Lepiej w to uwierz. - I z t
ą
uwag
ą
na ustach wyszedł, trzaskaj
ą
c drzwiami.
Dawn nie zaznała przyjemno
ś
ci spokojnego snu tej nocy. Wyobra
ź
nia pracowała
intensywnie, obmy
ś
laj
ą
c skomplikowane sposoby zemsty na Brysie Stone, co umo
ż
liwiło
odpoczynek my
ś
li. Rzucała si
ę
i przewracała z boku na bok, rozwa
ż
aj
ą
c ró
ż
ne legalne i
nielegalne metody odegrania si
ę
na jego osobie. Morderstwo nie wchodziło w rachub
ę
-
stwierdziła l
ż
alem, kład
ą
c si
ę
na plecach. Uwiedzenie te
ż
nie, bo ... sarna my
ś
l o tym była
zbyt poci
ą
gaj
ą
ca.
Zbyt łatwo wyobraziła sobie ich stopione razem ciała, jego usta igraj
ą
ce pocałunkami na
jej wargach, zbyt podniecaj
ą
ce było nawet bawienie si
ę
my
ś
l
ą
o gładz
ą
cej j
ą
szerokiej doni.
Poczuła dreszcz przebiegaj
ą
cy w dół kr
ę
gosłupa, nachmurzyła si
ę
i zdecydowała,
ż
e
lepiej byłoby trzyma
ć
si
ę
zamiaru zemsty, porzuciwszy całkowicie my
ś
l o uwiedzeniu. Dla
własnego dobra powinna raczej pomy
ś
le
ć
o zanurzeniu Bryce'a w kotle z wrz
ą
cym olejem
lub te
ż
wrzuceniu go do rw
ą
cych nurtów rzeki Colorado, a nie marzy
ć
o rozkoszy zmysłów.
Na dworze
ś
piewały ju
ż
ptaki, gdy Dawn zapadła w sen, który wygrał ze smutnymi i
zwariowanymi planami nieprawdopodobnej zemsty.
Kilka kilometrów od motelu, w przestronnej sypialni ceglanego, bielonego domu sen nie
zamierzał przyj
ść
do Bryce'a Stone. Niemal nagi, przemierzał wzdłu
ż
i wszerz sk
ą
po
umeblowany pokój. Na zmian
ę
przeklinał siebie za niedocenianie własnej intuicji i Dawn za
to,
ż
e stanowiła dla niego wyzwanie, którego nie potrafił zlekcewa
ż
y
ć
.
- Przegrywasz, Stone - wymruczał odchodz
ą
c od jednego okna, okr
ąż
aj
ą
c podwójne
łó
ż
ko, by podej
ść
do drugiego okna z przeciwnej strony pokoju. Wyd
ą
ł wargi wpatruj
ą
c si
ę
przed siebie w noc.
- Tak ci odbiło,
ż
e nawet gadasz do siebie. - Zdegustowany sob
ą
znów zacz
ą
ł obchodzi
ć
łó
ż
ko dokoła.
Bryce nie znosił popełnia
ć
bł
ę
dów, a według niego temu,
ż
e uległ namowom Dawn,
winna była jej uroda. Stanowiła kłopot na dwóch fantastycznie długich nogach, kłopot,
którego Bryce ani nie potrzebował, ani nie chciał. Nie wyobra
ż
ał te
ż
sobie, jak mógłby
sp
ę
dzi
ć
z ni
ą
czas sam na sam w kanionie, nie ulegaj
ą
c rozpalaj
ą
cemu krew w
ż
yłach
po
żą
daniu.
Wystarczyło pomy
ś
le
ć
o nogach Dawn, by serce zaczynało bi
ć
jak młotem, a wyobra
ź
nia
wyruszała w erotyczn
ą
podró
ż
. Kiedy wyobraził sobie, jak jej uda opasuj
ą
jego biodra
przepełnione nami
ę
tno
ś
ci
ą
, czuł napi
ę
cie wszystkich mi
ęś
ni.
- Cholera! - Kln
ą
c pod nosem Bryce rzucił si
ę
na łó
ż
ko. Le
ż
ał sztywno zaCiskaj
ą
c pi
ęś
ci,
zaczerpn
ą
ł kilka razy tchu i starał si
ę
odsun
ąć
pokus
ę
, zmuszaj
ą
c si
ę
do ponownego
zastanowienia nad przygotowaniami do podró
ż
y do kanionu.
Ś
wit majaczył na horyzoncie, gdy Bryce zapadł w niespokojny sen.
Dawn obudziła si
ę
pó
ź
nym rankiem, a spałaby zapewne dłu
ż
ej, gdyby nie. to,
ż
e kto
ś
trzasn
ą
ł drzwiami pokoju obok. Apatyczna i moralnie skacowana po nieprzespanej nocy
zadzwoniła po kaw
ę
i sok, po czym powlokła si
ę
pod prysznic. Zanim dostarczono jej
zamówienie, Dawn była obudzona i gotowa stawi
ć
czoło nadchodz
ą
cemu dniu, a mo
ż
e
nawet telefonowi od Bryce'a Stone'a.
Rozdział pi
ą
ty
Zmienił zdanie.
Dawn zastygła w bezruchu w pół kroku. Odwróciła si
ę
, wpatruj
ą
c w telefon i zaklinała go,
by zadzwonił. Nie dzwonił.
Wisi za kciuki nad gniazdem
ż
mij!
Ta wizja: Bryce zaczepiony nad jam
ą
wypełnion
ą
po brzegi sycz
ą
cymi w
ęż
ami, obudziła
na zazwyczaj mi
ę
kkich wargach Dawn zimny u
ś
mieszek. Spod przymkni
ę
tych powiek
przyjrzała si
ę
Bogu ducha winnemu be
ż
owemu aparatowi telefonicznemu i podj
ę
ła
przemierzanie klaustrofobicznego pokoju motelowego.
Dawn powróciła do rozwa
ż
ania metod torturowania Bryce'a pó
ź
nym popołudniem. Pora
kolacji ju
ż
min
ę
ła, a poniewa
ż
wypiła tylko szklank
ę
soku i zbyt wiele kawy, czuła lekki
zawrót głowy i była w nastroju do planowania podłej zemsty. Podczas długich godzin, gdy
przemierzała pokój, odrzuciła pomysł podania mu trucizny w takiej ilo
ś
ci, by si
ę
rozchorował,
lecz nie umarł, lub te
ż
ko
ń
skiej dawki oleju rycynowego. Zrezygnowała te
ż
ze smagania
biczem dla bydła. Chocia
ż
obrazy te napełniały j
ą
rozkosz
ą
, nie poddała si
ę
im.
Ale zawieszenie go za kciuki ... Ta my
ś
l p
ę
kła jak ba
ń
ka mydlana, gdy Dawn ujrzała sw
ą
ponur
ą
min
ę
w lustrze nad toaletk
ą
. Zatrzymała si
ę
nagle, wpatruj
ą
c w odbicie i zasta-
nawiaj
ą
c z odraz
ą
nad kierunkiem, jaki przybrała jej nieokiełznana my
ś
l. Usiłuj
ą
c wyobrazi
ć
sobie siebie w roli wykon
ą
wcy tych pomysłów, wybuchn
ę
ła
ś
miechem.
Ś
miech uwolnił j
ą
od napi
ę
cia.
_ Rozlu
ź
nij si
ę
, ty wariatko. - Powiedziała sama do siebie. - Gdyby
ś
miała chocia
ż
odrobin
ę
rozumu, kazałaby
ś
panu Stone,
ż
eby si
ę
wypchał i skoczył w dół z kraw
ę
dzi
kanionu, a sama zadzwoniłaby
ś
do Jasnego Anioła i zarezerwowała miejsce w nast
ę
pnej
wyprawie na mułach.
Orzechowe oczy patrzyły na ni
ą
zlustra i kazały zastanowi
ć
si
ę
nad tym, co wła
ś
nie
powiedziała. Bo chocia
ż
wyjechała z domu w New Jersey maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e poprowadzi j
ą
przewodnik, wiedziała,
ż
e mogła równie dobrze zbada
ć
kanion w towarzystwie innych
turystów. Dlaczego wi
ę
c rozpraszała si
ę
, nie mówi
ą
c ju
ż
o .obmy
ś
laniu niedorzecznych
planów zemsty? Dlaczego po
ś
wi
ę
cała tyle uwagi zarozumiałemu, szorstkiemu, obra
ź
liwie
aroganckiemu przewodnikowi? pytała zirytowana siebie sam
ą
·
Podnosz
ą
c głow
ę
Dawn kiwn
ę
ła do własnego odbicia w lustrze i odwróciła si
ę
.
Zdecydowanym krokiem podeszła do aparatu. Złapała ksi
ąż
k
ę
telefoniczn
ą
. Wła
ś
nie znalaz-
ła Jasnego Anioła i chciała wykr
ę
ci
ć
numer, gdy telefon nagle zacz
ą
ł dzwoni
ć
, a
ż
podskoczyła, a ksi
ąż
ka upadła na podłog
ę
z t
ę
pym odgłosem. Przeklinaj
ą
c nieprzyzwoicie,
złapała słuchawk
ę
.
- Tak?
Przez chwil
ę
nikt si
ę
nie odzywał, tak jakby kogo
ś
po drugiej stronie zdziwił ostry ton jej
głosu, po czym Bryce spytał zniecierpliwiony:
- Masz jaki
ś
problem?
- Jestem głodna, mi
ę
dzy innymi.
- Nie jadła
ś
kolacji?
Dawn zacisn
ę
ła z
ę
by, słysz
ą
c zmieszanie w jego głosie. _ Nie, nie jadłam kolacji -
odpowiedziała po prostu.
- Dlaczego?
- Dlatego,
ż
e kazano mi nie odchodzi
ć
od telefonu!
- Na miło
ść
bosk
ą
! Czy nie słyszała
ś
nigdy o serwisie hotelowym?
- Czy kto
ś
ci kiedy
ś
powiedział,
ż
eby
ś
...
- Uwa
ż
aj, moja droga - rzucił Bryce ostrzegawczym
tonem. - Nie akceptuj
ę
przekle
ń
stw.
- A ja nie akceptuj
ę
skazywania mnie na przebywanie przez cały dzie
ń
w pokoju -
odparowała Dawn.
- To wyjd
ź
.
Zapominaj
ą
c kompletnie o tym,
ż
e miała zamiar kaza
ć
mu si
ę
wypcha
ć
i skoczy
ć
do
kanionu, Dawn ucichła i zacz
ę
ła rozwa
ż
a
ć
jego rad
ę
. Czy Bryce chciał jej co
ś
przez to
powiedzie
ć
? Czy zamierzał wycofa
ć
dane słowo? D
ź
wi
ę
k głosu w słuchawce przerwał jej
my
ś
li.
- Dawn?
- Słucham.
- Czy słyszała
ś
, co powiedziałem?
Dawn westchn
ę
ła i przygotowała si
ę
na nadchodz
ą
ce słowa.
- Tak, słyszałam, i zastanawiałam si
ę
, co masz na my
ś
li.
- Mam na my
ś
li dokładnie to, co powiedziałem - od-
parł. - Jestem w barze. Przyjd
ź
do mnie. Robi
ą
tu bardzo dobre kanapki z befsztykiem.
Zamówi
ę
jedn
ą
dla ciebie, je
ś
li chcesz. A potem, gdy b
ę
dziesz jadła, opowiem ci o
przygotowaniach, jakie poczyniłem.
- Zamów kanapk
ę
- odpowiedziała szybko, przekonuj
ą
c si
ę
,
ż
e zawrót głowy, jaki poczuła,
był spowodowany głodem, a nie ulg
ą
. - B
ę
d
ę
za pi
ęć
minut. - Nie czekaj
ą
c na odpowied
ź
odło
ż
yła słuchawk
ę
i rzuciła si
ę
w stron
ę
łazienki, by si
ę
umalowa
ć
.
Sze
ść
i pół minuty pó
ź
niej Dawn usiadła naprzeciwko Bryce' a, który spojrzał na zegarek i
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Zdumiewaj
ą
ce. My
ś
lałem,
ż
e b
ę
d
ę
musiał czeka
ć
co najmniej dwadzie
ś
cia minut. _ Nie
znosz
ę
si
ę
spó
ź
nia
ć
, a poza tym mówiłam ci przecie
ż
,
ż
e jestem głodna. - Krótki oddech
spowodowany po
ś
piechem pokryła wzruszeniem ramion.
_ Przysi
ę
gam,
ż
e zamówiłem kanapk
ę
. - Bryce uniósł r
ę
ce do góry obronnym gestem.
_ Mam nadziej
ę
,
ż
e zamówiłe
ś
te
ż
co
ś
do picia. - Westchn
ę
ła. - Nie miałam nic w ustach
od południa i wyschłam na wiór.
Bryce z trudem odmówił sobie przyjemno
ś
ci wspomnienia o słu
ż
bie hotelowej.
_ Zamówiłem. Białe wino z lodem, dobrze?
_ Aha. - Dawn kiwn
ę
ła głow
ą
i złajała si
ę
w duchu za
ś
mieszne uczucie ciepła, które j
ą
zalało dlatego,
ż
e pa-
mi
ę
tał.
.
Kanapka z befsztykiem okazała si
ę
by
ć
tak dobra, jak mówił. Rozkoszuj
ą
c si
ę
ka
ż
dym
k
ę
sem mi
ę
kkiej wołowiny w chrupi
ą
cej bułce, Dawnsłuchała Bryce'a uwa
ż
nie, a on
pobie
ż
nie opowiadał jej o przygotowaniach, jakie poczynił.
_ Poniewa
ż
zapomniałem spyta
ć
, ile czasu potrzebujesz na te swoje badania,
zamówiłem zapasy na czterodniow
ą
wypraw
ę
. Czy to starczy?
Dawn przestała je
ść
i popatrzyła na niego wstrz
ąś
ni
ę
ta.
Cztery dni! Przebiegł j
ą
dreszcz. Liczyła najwy
ż
ej na dwa. Czy starczy? Fantastycznie!
_ Oczywi
ś
cie. Całkowicie wystarczy. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
pow
ś
ci
ą
gliwie.
Była tak podniecona,
ż
e niezbyt uwa
ż
nie słuchała reszty wypowiedzi Bryce'a, a
ż
ostry
ton jego głosu wyrwał j
ą
z marze
ń
.
_ Mam nadziej
ę
,
ż
e wzi
ę
ła
ś
ze sob
ą
porz
ą
dne buty i sprz
ę
t je
ź
dziecki?
- Zebrałam wst
ę
pne informacje, panie Stone. - Popatrzyła na niego chłodno. - A nawet
gdybym tego nie zrobiła, to wiem, co nale
ż
y zapakowa
ć
. Byłam ju
ż
kiedy
ś
na szlaku.
Bryce okazał si
ę
sceptykiem. - Naprawd
ę
? Gdzie?
- W górach Pensylwanii i Nowego Jorku.
- To nie to samo, co Wielki Kanion. - Gestem wyraził
lekcewa
ż
enie dla wschodnich gór.
- Jasne. Ale i tak potrzeba odpowiednich butów i ubra
ń
.
Bryce wiedział, kiedy nale
ż
y ust
ą
pi
ć
i wykaza
ć
si
ę
poczuciem humoru.
- Punkt dla ciebie. O ile dobrze licz
ę
, masz nade mn
ą
przewag
ę
jednego punktu. -
Poci
ą
gaj
ą
cy u
ś
miech wygi
ą
ł mu wargi.
- Rozgrywamy jaki
ś
mecz?
-
ś
artujesz chyba? Skarbie, zdobywamy punkty od
chwili naszego pierwszego spotkania. - Oczy zabłysły mu rozbawieniem. - Do licha! Nie
czujesz zapachu siarki i nie widzisz iskier, jakie przeskakuj
ą
mi
ę
dzy nami?
Pami
ę
taj
ą
c o planach zemsty, które pochłaniały j
ą
przez cały dzie
ń
, mało nie powiedziała
'mu,
ż
e kiedy on czuł zapach siarki, ona słyszała delikatne syczenie w
ęż
y. Zdecydowała
jednak, i
ż
byłoby to nierozwa
ż
ne i tylko kiwn
ę
ła głow
ą
.
- Masz niew
ą
tpliwy talent do irytowania mnie, kochanie. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej.
- Doprawdy? - Dawn uniosła brwi. - Ty po prostu doprowadzasz mnie do furii.
U
ś
miech znikn
ą
ł z twarzy Bryce'a, a oczy mu pociemniały.
- Zdajesz sobie spraw
ę
z tego,
ż
e b
ę
dziemy mieli cholerne szcz
ęś
cie, je
ż
eli uda nam si
ę
wyj
ść
cało
z tej wyprawy? - spytał cicho.
Dawn zaschło w gardle, a serce zacz
ę
ło wali
ć
jak oszalałe.
- Co ... - Oblizała nagle suche wargi i przełkn
ę
ła konwulsyjnie
ś
lin
ę
, gdy utkwił wzrok w jej ustach. -
Co masz na my
ś
li? - spytała nieswoim głosem.
- My
ś
l
ę
,
ż
e doskonale rozumiesz, co mam na my
ś
li. Ich spojrzenia si
ę
spotkały. - Widz
ę
to w twoich
oczach. Jest mi
ę
dzy nami jakie
ś
przyci
ą
ganie i pr
ę
dzej czy pó
ź
niej b
ę
dziemy musieli co
ś
z tym zrobi
ć
.
Dobrze o tym wiesz.
- Nie - zaprzeczyła ledwo słyszalnym szeptem.
- Tak.
'
Czuła si
ę
osaczona nieuniknion
ą
prawd
ą
jego zapewnie
ń
. Potrz
ą
sn
ę
ła gwałtownie głow
ą
.
- Prawie w ogóle si
ę
nie znamy. Nie jestem nawet pewna, czy ci
ę
lubi
ę
.
- Wiem, co masz na my
ś
li - westchn
ą
ł. - Czy to nie dra
ń
stwo?
Te słowa ugodziły j
ą
bole
ś
nie. Dotkni
ę
ta do gł
ę
bi rzuciła ironicznie:
- Nieprawda
ż
? - Jako
ś
udało jej si
ę
wydoby
ć
sk
ą
d
ś
szyderczy u
ś
mieszek. - A oto wiadomo
ść
z
ostatniej chwili, Stone. B
ę
dzie o wiele gorzej, bo nie mam zamiaru zajmowa
ć
si
ę
czymkolwiek innym
ni
ż
moimi badaniami, bez wzgl
ę
du na iskry.
Patrzyła mu prosto w oczy wytrzymuj
ą
c jego spojrzenie, dr
żą
ce dłonie poło
ż
yła na kolanach,
ż
eby
nie mógł ich widzie
ć
.
Bryce milczał przez kilka sekund, wpatruj
ą
c si
ę
w ni
ą
tak intensywnie,
ż
e Dawn wydawało si
ę
, i
ż
kurczy jej si
ę
serce. Potem u
ś
miechn
ą
ł si
ę
powoli i zmysłowo.
- Ta podró
ż
robi si
ę
coraz bardziej interesuj
ą
ca stwierdził oschłym tonem. - Powiedz mi, Dawn, w
jaki sposób zamierzasz zrealizowa
ć
swe zamiary?
Kropla trucizny.
Dawka oleju rycynowego. Bicz.
Gniazdo
ż
mij.
Dawn odrzuciła takie odpowiedzi jako zbytnio odsłaniaj
ą
ce jej my
ś
li. Instynkt ostrzegał i nakazywał
spokój i utrzymanie dystansu. Zaplotła palce dłoni i obdarzyła go wyniosłym u
ś
miechem.
- Mogłabym posła
ć
ci
ę
na zielon
ą
trawk
ę
, a sama pój
ść
do kanionu z grup
ą
z Jasnego Anioła.
- Oczywi
ś
cie, mogłaby
ś
. - Bryce wzruszył ramionami.
- Ale nie zrobi
ę
tego,
ż
eby dowie
ść
swej racji. - Nie
zwróciła uwagi na to,
ż
e si
ę
odezwał. - Pójdziemy razem, jak zaplanowali
ś
my, a ja zgasz
ę
te twoje
wyimaginowane iskry, po prostu ci
ę
ignoruj
ą
c na tyle, na ile si
ę
da.
- Nie wyimaginowane i doskonale o tym wiesz. - Bryce pokr
ę
cił głow
ą
. - Ignorowanie mnie b
ę
dzie
niemo
ż
liwe i o tym te
ż
dobrze wiesz.
Dawn przeszedł dreszcz. Wiedziała,
ż
e on miał racj
ę
.
Modliła si
ę
,
ż
eby si
ę
mylił. Musiał si
ę
myli
ć
! Niemy krzyk przeszył jej pier
ś
i
ś
cisn
ą
ł za gardło,
uniemo
ż
liwiaj
ą
c oddychanie.
Nagle Dawn poczuła,
ż
e musi wyj
ść
, znale
źć
si
ę
na dworze, by móc oddycha
ć
! Odrzuciła włosy do
tyłu, przesun
ę
ła si
ę
na krze
ś
le i wstała. Patrzenie z góry na Bryce'a przywróciło jej poczucie kontroli
nad sytuacj
ą
i umo
ż
liwiło wypowiedzenie ostatniej jadowitej kwestii:
- Ta rozmowa jest dla mnie zarówno obra
ź
liwa, jak i nudna. Pozwolisz zatem,
ż
e si
ę
wycofam? - I
nie czekaj
ą
c na odpowied
ź
odwróciła si
ę
na pi
ę
cie i odeszła.
- Dawn, zaczekaj!
Przeszła ju
ż
przez pół holu, kiedy usłyszała, jak wołał jej imi
ę
przyciszonym, lecz
rozkazuj
ą
cym tonem. Dawn zignorowała go, przy
ś
pieszaj
ą
c kroku, w ten sposób wprowa-
dzaj
ą
c w
ż
ycie swoje zapewnienia. W chwili gdy drzwi zamkn
ę
ły si
ę
za ni
ą
, zacz
ę
ła biec.
Bryce dogonił j
ą
, gdy usiłowała trafi
ć
kluczem do dziurki.
- Do jasnej cholery! Czy mo
ż
esz mnie wysłucha
ć
? Chwycił Dawn za rami
ę
i odwrócił
twarz
ą
w swoj
ą
stron
ę
.
- Nie! - krzykn
ę
ła i znów zacz
ę
ła walk
ę
z zamkiem.Nie zamierzam słucha
ć
gró
ź
b ...
- Jakich gró
ź
b? - przerwał zniecierpliwiony. - Przemocy? Nigdy nie u
ż
ywam siły, a nawet
gdybym chciał, nie b
ę
dzie mi z pewno
ś
ci
ą
potrzebna. Wystarczy,
ż
e b
ę
dziemy blisko siebie.
- Nie! - Potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
, by nada
ć
przeczeniu wi
ę
cej mocy. Jednocze
ś
nie poczuła
ulg
ę
, słysz
ą
c d
ź
wi
ę
k klucza obracaj
ą
cego si
ę
w zamku.
- Tak, Dawn.
W jego głosie zabrzmiało uczucie, co wprawiło j
ą
w zakłopotanie. Zacz
ę
ło si
ę
w niej
rodzi
ć
niezwykłe przekonanie,
ż
e Bryce próbuje zapobiec nieuniknionemu i dlatego chce j
ą
odstraszy
ć
. Uznaj
ą
c ten pomysł za
ś
mieszny, Dawn otworzyła drzwi i cofn
ę
ła si
ę
o krok.
- Poczekaj. - Mocne palce wbiły si
ę
w jej mi
ę
kkie ciało.
Wydawało si
ę
,
ż
e ... ucisk palców był w totalnej niezgodzie z postanowieniami niezwykłej
siły woli! A
ż
trudno było w to uwierzy
ć
. Ciemno
ś
ci roz
ś
wietlił błysk zrozumienia. Zdała sobie
spraw
ę
,
ż
e Bryce jest w konflikcie z samym sob
ą
. A skoro Bryce chciał za wszelk
ą
cen
ę
unikn
ąć
tego, co musiało si
ę
sta
ć
, toczył walk
ę
podobn
ą
do tej, jaka rozgrywała si
ę
w niej
samej. Dawn opanował nagły spokój; spokój i co
ś
jeszcze: zgoda na to, czego nie da si
ę
unikn
ąć
?
Nie miała ochoty analizowa
ć
gł
ę
bi swych uczu
ć
, otrz
ą
sn
ę
ła si
ę
wi
ę
c z nich, wzruszaj
ą
c
ramionami.
- Po co mam czeka
ć
. Jest ju
ż
pó
ź
no i... - Znów jej przerwał.
- Nie jest za pó
ź
no, by
ś
zmieniła zdanie i wyruszyła do kanionu razem ze zorganizowan
ą
grup
ą
- przypomniał jej, tak jakby mogła o tym zapomnie
ć
! - Czy wolałaby
ś
tak zrobi
ć
?
Tak! Mocno zacisn
ę
ła wargi,
ż
eby przypadkiem nie udzieli
ć
spontanicznej odpowiedzi.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła,
ż
e musi si
ę
sprawdzi
ć
, pokaza
ć
Bryce'owi Stone, jaka jest
odwa
ż
na, warto
ś
ciowa i silna. Podniosła głow
ę
i spojrzała mu w oczy.
- Nie. - W tym słowie zawarła cał
ą
sił
ę
przekonania.
Bryce pu
ś
cił j
ą
, podniósł r
ę
k
ę
i pogładził jej policzek odwrotn
ą
stron
ą
dłoni. Westchnienie,
mo
ż
e t
ę
sknoty? mo
ż
e
ż
alu?, wydobyło si
ę
spomi
ę
dzy jego warg, gdy zadr
ż
ała pod tym
dotkni
ę
ciem.
- Obawiam si
ę
,
ż
e ta wyprawa wyda wi
ę
cej owoców ni
ż
same materiały do ksi
ąż
ki Mog
ę
tylko mie
ć
nadziej
ę
,
ż
e
ż
adne z nas nie wyjdzie z kanionu
ż
ałuj
ą
c tego, co si
ę
stało.
Powoli, bardzo powoli Bryce pochylił głow
ę
w jej stron
ę
· Drzwi były otwarte i Dawn mogła
w ka
ż
dej chwili schroni
ć
si
ę
w pokoju. Zamiast tego, bezmy
ś
lnie, nierozwa
ż
nie podała mu
swoje wargi. Dawn czuła blisko
ść
jego oddechu,
ż
ar ust i pal
ą
ce pragnienie, by posmako-
wa
ć
jego pocałunków, gdy nagle Bryce podniósł głow
ę
i cofn
ą
ł si
ę
.
- Kiepsko si
ę
starasz,
ż
eby mnie ignorowa
ć
- wymamrotał niedbale. - B
ę
d
ę
o siódmej rano.
Przygotuj si
ę
. I z tymi słowami odwrócił si
ę
i odszedł.
Walcz
ą
c ze łzami zło
ś
ci i rozczarowania, Dawn weszła do pokoju i cicho zamkn
ę
ła drzwi.
Bryce miał racj
ę
, a ona tylko si
ę
oszukiwała, mówi
ą
c,
ż
e b
ę
dzie go ignorowa
ć
.
My
ś
lała o tym cały czas, przegl
ą
daj
ą
c dokładnie ubrania, które zapakowała do mi
ę
kkiej, nylonowej
torby, a potem przygotowała si
ę
do snu.
Usta Dawn t
ę
skniły do smciku jego warg. Piersi pragn
ę
ły dotyku jego dłoni. Ciało pulsowało
po
żą
daniem, by wypełnił j
ą
swym ciałem.
Cała dr
ż
ała, gdy w ko
ń
cu wsun
ę
ła si
ę
do łó
ż
ka. Le
ż
ała spokojnie,
ż
eby pomóc sobie w spokojnym
za
ś
ni
ę
ciu i przypominała postanowienia, których tak długo si
ę
trzymała.
Kiedy romans z m
ęż
czyzn
ą
, którego uwa
ż
ała za pokrewn
ą
dusz
ę
, a okazał si
ę
by
ć
jej niszczycielem,
sko
ń
czył si
ę
, Dawn pogr
ąż
yła si
ę
w pracy do granic wyczerpania. To oczyszczenie przez prac
ę
miało
dwojaki wpływ na jej
ż
ycie. Pierwszy był namacalny, drugi mniej konkretny. Tym dotykalnym
rezultatem pracy były pieni
ą
dze, jakie zarobiła na swoim maratonie pisarskim. Po raz pierwszy w
ż
yciu Dawn srała si
ę
niezale
ż
na finansowo od ojca, bezwzgl
ę
dnego człowieka interesu, którego
hobby była hodowla koni pełnej krwi. Po drugie za
ś
wypracowała metod
ę
na przetrwanie.
Zdecydowała, i
ż
nigdy ju
ż
nie b
ę
dzie bezbronna wobec m
ęż
czyzny i
ś
wiadomie ukryła swoj
ą
bezpo
ś
r
ę
dnio
ść
wobec ludzi. Z wielk
ą
precyzj
ą
stworzyła obraz wyniosłej, agresywnej intelektualistki.
Te pozory trzymały na dystans tych, którzy mogliby j
ą
skrzywdzi
ć
. Jej uczucia te
ż
były bezpieczne,
do chwili gdy Bryce Stone wysiadł z ci
ęż
arówki i wkroczył w jej
ż
ycie.
Do chwili, gdy Bryce Stone ...
My
ś
l ta opanowała Dawn i kr
ąż
yła w jej głowie, a
ż
sen spu
ś
cił na wszystko zasłon
ę
.
Rozdział szósty
Bryce nie był w najlepszym nastroju. Dwie noce niespokojnego rozmy
ś
lania, przerywane
krótkimi okresami snu, odbiły si
ę
wyra
ź
nie na jego wygl
ą
dzie i nastroju. Jednym słowem
Bryce wygl
ą
dał i czuł si
ę
okropnie.
Dlaczego musiała wykaza
ć
si
ę
odwag
ą
?
Pytanie to dr
ę
czyło Bryce'a przez cał
ą
noc. Dopóki mógł wierzy
ć
,
ż
e Dawn jest płytk
ą
,
zepsut
ą
egocentryczk
ą
, typem kobiety, jakim pogardzał, udawało mu si
ę
uciszy
ć
sumienie i
przekona
ć
,
ż
e zasłu
ż
yła na wszystko, co si
ę
jej dostanie, nawet je
ż
eli "wszystko "oka
ż
e si
ę
by
ć
czym
ś
znacznie wi
ę
cej ni
ż
tym, czego oczekiwała po wyprawie.
Nagły przejaw odwagi Dawn znacznie osłabił rozumowanie Bryce'a. Stał si
ę
bezbronny
wobec własnego sumienia. W rezultacie sp
ę
dził długie godziny tocz
ą
c walk
ę
wewn
ę
trzn
ą
.
Bryce zacz
ą
ł j
ą
pełen ufno
ś
ci, a sko
ń
czył w defensywie przeciwko argumentom własnej
logiki.
Pragn
ą
ł jej.
Istniało ryzyko,
ż
e j
ą
zrani. Błagała, by j
ą
wzi
ą
ł.
Do kanionu, a nie dosłownie.
Zawsze mo
ż
na posi
ąść
takie kobiety, zawsze brały wi
ę
cej ni
ż
dawały.
Uogólnienia. Szufladkowanie. Zły przykład. Trzeba by da
ć
jej nauczk
ę
!
Kto ma j
ą
da
ć
? Zgorzkniały nauczyciel? Jest nikim wi
ę
cej jak zepsutym bachorem. Ma
jednak odwag
ę
.
Ma, do cholery!
Za ka
ż
dym razem, gdy zapadał w drzemk
ę
, budziła go lepsza strona jego osobowo
ś
ci,
ka
żą
c mu porzuci
ć
plany wyprawy i zostawi
ć
Dawn w spokoju.
By
ć
mo
ż
e sumienie wygrałoby t
ę
walk
ę
wewn
ę
trzn
ą
, gdyby Bryce nigdy jej nie dotkn
ą
ł,
gdyby nie był o włos od pocałunku, gdyby nie poczuł po
żą
dania przenikaj
ą
cego jego ciało. W
ko
ń
cu sumienie ucichło, stłumione nieprawdopodobnym pragnieniem, rz
ą
dz
ą
cym czynami
Bryce'a.
Bryce chciał by
ć
z Dawn bez wzgl
ę
du na wszystko.
Koniec, kropka.
- Dzie
ń
dobry. - Kiepskie samopoczucie Dawn pogorszyło si
ę
gwałtownie, gdy usłyszała
niech
ę
tny pomruk Bryce'a w odpowiedzi na swoje niepewne powitanie. G
ę
sia skórka, której
dostała, nie miała nic wspólnego z chłodnym powietrzem poranka. Stała przy otwartych
drzwiach po stronie pasa
ż
era, przyciskaj
ą
c nylonow
ą
torb
ę
do piersi. Odchrz
ą
kn
ę
ła.
- '" Co mam zrobi
ć
z torb
ą
? - Od razu zdała sobie spraw
ę
,
ż
e jako
ś
kiepsko to powiedziała
i uzbroiła si
ę
na odparcie oczywistego ataku, gdy Bryce spojrzał w jej stron
ę
.
- Włó
ż
j
ą
do łó
ż
ka.
Ju
ż
zmarszczyła brwi, gdy nagle zrozumiała i przetłumaczyła sobie jego odpowied
ź
: -
Wrzu
ć
to na tył furgonetki. Najwyra
ź
niej nie miał zamiaru wysi
ąść
z wozu,
ż
eby jej pomóc, a
ton jego głosu sugerował zdecydowane zniecierpliwienie. Dawn po
ś
piesznie wypełniła
polecenie, zanim wdrapała si
ę
do furgonetki i usiadła obok. Zamkn
ę
ła drzwi i natychmiast
poczuła napi
ę
cie, jakim emanowało jego ciało. Zapi
ę
ła pas i siedziała sztywno, wstrzymuj
ą
c
oddech. Wrzucił pierwszy bieg i wyjechał z parkingu na autostrad
ę
.
Poniewa
ż
zwiedziła prawie całe miasteczko w dniu, w którym przyjechała do Tusayan,
odwróciła si
ę
w stron
ę
Bryce'a i zacz
ę
ła studiowa
ć
jego profil. Mocno zarysowana szcz
ę
ka
podkre
ś
lała ponury wyraz jego twarzy, co jeszcze podra
ż
niło jej i tak ju
ż
kiepski nastrój.
Obudziła si
ę
poirytowana i niewyspana. Pouczała si
ę
od rana,
ż
e nale
ż
y utrzymywa
ć
miły
nastrój, o ile wyprawa do kanionu ma by
ć
do wytrzymania. Jego mrukliwo
ść
i to, jak jej
odburkn
ą
ł, gdy usiłowała by
ć
rozs
ą
dnie sympatyczna, rozdra
ż
niły
J
ą
·
Powiedziała sobie,
ż
e mo
ż
e zrobi
ć
jedn
ą
z trzech rzeczy,
skoro miał na ni
ą
burcze
ć
. Mogłaby tak jak on odpowiada
ć
tylko monosylabami. Mogłaby
si
ę
w
ś
cieka
ć
i krzycze
ć
chocia
ż
by po to, by zwróci
ć
jego uwag
ę
. Mogła te
ż
spróbowa
ć
podroczy
ć
si
ę
z nim i wydoby
ć
go z podłego nastroju. Dawn wybrała trzeci wariant, gdy
ż
nie znosiła milczenia i była zbyt zm
ę
czona, by w
ś
cieka
ć
si
ę
i krzycze
ć
.
_ Zawsze jeste
ś
taki szczebiotliwy z rana? - spytała pogodnie.
Bryce zmierzył j
ą
wzrokiem spod przymkni
ę
tych powiek.
_ Je
ż
eli masz ochot
ę
na "szczebiot", to trzeba było wynaj
ąć
ptaka.
Wygl
ą
dał tak nieubłaganie i ostro, a jednak Dawn nie mogła powstrzyma
ć
si
ę
od
ś
miechu. Wpatrywała si
ę
w niego, a wewn
ą
trz trz
ę
sła ni
ą
tłumiona rado
ść
i nagle wydało jej
si
ę
,
ż
e zauwa
ż
yła, jak k
ą
ciki jego ust nieznacznie si
ę
wyginaj
ą
.
_ Niewiele trzeba, by ci
ę
rozbawi
ć
. - Tym razem podarował jej błyszcz
ą
ce spojrzenie
otwartych oczu.
Dawn u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i wzruszyła bezsilnie ramionami. _ Uwielbiam proste,
bezpo
ś
rednie, zwi
ę
złe powiedzonka i absurdalny, wariacki humor.
- Poczekaj, niech zgadn
ę
. - W tym głosie nie pozostał nawet
ś
lad burkliwo
ś
ci. - P
ę
kasz ze
ś
miechu na wyst
ę
pach komików typu Henry'ego Youngmana i dostajesz czkawki na filmach
Mela Brooksa i Monty'ego Pythona.
- Przyznaj
ę
si
ę
do winy. - Zatkało j
ą
, kiedy odwrócił si
ę
do niej i u
ś
miechn
ą
ł. - Ja te
ż
.
Dawn roze
ś
miała si
ę
i popatrzyła zdumiona.
- Podobaj
ą
ci si
ę
filmy Mela Brooksa i Monty'ego Pythona?
Bryce pokiwał głow
ą
.
- A tak
ż
e proste, bezpo
ś
rednie, zwi
ę
złe powiedzonka i absurdalny, wariacki humor. -
Obdarzył D~wn jeszcze jednym u
ś
miechem.
Zdała sobie spraw
ę
,
ż
e by
ć
mo
ż
e ł
ą
czyło ich co
ś
wi
ę
cej ni
ż
wzajemny poci
ą
g fizyczny i na
t
ę
my
ś
l zalało j
ą
ciepło. Było to niewiele i prawdopodobnie na dłu
ż
sz
ą
met
ę
bez znaczenia,
ale i tM<: rozkoszowała si
ę
tym uczuciem.
Furgonetka po
ż
erała kilometry, a oni rozmawiali o fragmentach wyst
ę
pów komediowych i
filmów, które podobały im si
ę
bardzo albo wcale. Napi
ę
cie w kabinie wcale nie zel
ż
ało, kiedy
Bryce zatrzymał wóz przy budce stra
ż
nika u południowego wej
ś
cia do Parku Narodowego
Wielkiego Kanionu. Dawn zmarszczyła brwi, gdy Bryce pokazał przez otwarte okno mał
ą
,
oprawion
ą
w skór
ę
legitymacj
ę
.
- Dzie
ń
dobry, Bryce. - Stra
ż
nik u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, ledwie spojrzawszy na dokument i
machn
ą
ł r
ę
k
ą
pokazuj
ą
c, by przeje
ż
d
ż
ali.
Bryce schował legitymacj
ę
i ruszył. Wtedy Dawn przyponmiała sobie, co powiedział
podczas ich pierwszej rozmowy,
ż
e nie był zawodowym przewodnikiem. Nachmurzenie
ust
ą
piło miejsca zdumieniu.
- Jeste
ś
stra
ż
nikiem w parku!
Bryce spojrzał rozbawiony. - Nie.
- Ale pracujesz tutaj? - Dawn ruchem r
ę
ki pokazała
park.
- Pracuj
ę
dla Słu
ż
b Parku Narodowego. - Omiótł spojrzeniem spokojne zalesione obszary. -
Przydzielono mnie tutaj, gdy
ż
urodziłem si
ę
w tej cz
ęś
ci stanu. Dorastałem, badaj
ą
c te tereny.
- Ale nad czym pracujesz? - zniecierpliwiła si
ę
Dawn.
- Nad skamielinami.
. - Co prosz
ę
?
Bryce roze
ś
miał si
ę
.
- Jestem paleontologiem - wyja
ś
nił. - Szukam, badam i klasyfikuj
ę
skamieliny.
- Ach tak. - Oczywi
ś
cie Dawn wiedziała, czym zajmuje si
ę
paleontolog. Tylko
ż
e Bryce Stone nie
pasował do wyobra
ż
enia o tym zawodzie. Prawd
ę
mówi
ą
c, dla niej wygl
ą
dał wła
ś
nie jak z
ż
yty z
siodłem, otrzaskany przewodnik na szlaku.
-w ko
ń
cu znalazłem sposób na zamkni
ę
cie ci ust? Dawn stała si
ę
od razu podejrzliwa.
- Nabierasz mnie?
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
zmysłowo i prowokacyjnie.
- Przyjd
ź
kiedy
ś
do mojego laborato
ń
um, a poka
żę
ci moje ... skamieliny.
Znowu mu si
ę
udało.
Ś
miej
ą
c si
ę
, rzuciła mu jego wcze
ś
niejsz
ą
replik
ę
:
- Niedoczekanie ...
- Twoje - doko
ń
czył Bryce - Czy chcesz powiedzie
ć
,
ż
e nie po
ż
yj
ę
wystarczaj
ą
co długo?
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
przeci
ą
gle i przekornie. - Szybko si
ę
uczysz, Stone.
- Tak, wiem. Ale głównie je
ż
eli chodzi o martwe sprawy ... takie jak skamieliny.
Zaskoczona zmian
ą
jego nastroju na melancholijny i zmieszana nawi
ą
zaniem do
ś
mierci,
zamilkła. Powróciło napi
ę
cie, niwecz
ą
c ciepły nastrój kole
ż
e
ń
stwa. Dlatego z ulg
ą
powitała widok
lu
ź
no rozrzuconych budynków.
- Co to za zabudowania? - Ciekawo
ść
była silniejsza ni
ż
wszystko.
Bryce przybrał bezosobowy ton głosu przewodnika.
- Dom przy pierwszym zakr
ę
cie w prawo to biuro Zarz
ą
du Parku Narodowego, ten przy drugim
zakr
ę
cie to centralne biura Freda Herveya. Zbli
ż
amy si
ę
teraz do ...
- Freda Harveya, który wznosił hotele wzdłu
ż
linii kolejowej Santa Fe?
- Brawo! - pochwalił j
ą
Bryce. - Jezeli spojrzysz w prawo, kiedy b
ę
d
ę
skr
ę
cał w lewo, to zobaczysz
hotel ze stu pokojami, który Przedsi
ę
biorstwo Harveya zbudowało w 1905 roku i nazwało ,,El Tovar"
na cze
ść
hiszpa
ń
skiego podró
ż
nika, Pedra de Tovar, który w 1540 roku poprowadził pierwsz
ą
wypraw
ę
do kraju Indian Hopi.
- Jeste
ś
skarbnic
ą
wiedzy - stwierdziła Dawn rzeczowym tonem, odwracaj
ą
c głow
ę
, by dokładniej
przyjrze
ć
si
ę
temu imponuj
ą
cemu gmachowi z przełomu wieków. Chciałabym mu si
ę
lepiej przyjrze
ć
.
- Nie nadwer
ęż
aj szyi. Przyjrzysz mu si
ę
do woli, kiedy b
ę
dziemy wracali. Zarezerwowałem ci
pokój.
- Naprawd
ę
? To wspaniale! Ale dlaczego? - A
ż
podskoczyła i spojrzała mu prosto w twarz.
Bryce wzruszył ramionami.
- Na wypadek gdyby
ś
chciała wł
ą
czy
ć
ten teren w zakres swoich bada
ń
.
Dawn brała to pod uwag
ę
, a poniewa
ż
nic mu o tym nie mówiła, poruszyła j
ą
dbało
ść
z jego
strony.
Dzi
ę
kuj
ę
. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
delikatnie. - Chciałam tu troch
ę
poszpera
ć
, ale nie
pomy
ś
lałam o wynaj
ę
ciu pokoju. _ A powinna
ś
była - zbeształ j
ą
łagodnie. - Tu na
południowej kraw
ę
dzi mo
ż
na wiele zobaczy
ć
. - Odwzajemnił jej u
ś
miech. - Do czego ci
ę
zach
ę
cam.
Dawn poczuła si
ę
nagle bardzo młoda i niedo
ś
wiadczona, odwróciła wzrok w sam
ą
por
ę
, by zauwa
ż
y
ć
róg innego
budynku.
_ Co to jest? - spytała wyci
ą
gaj
ą
c znów szyj
ę
·
_ Schronisko Jasnego Anioła. Prawie dotarli
ś
my do celu. Dawn odwróciła si
ę
w drug
ą
stron
ę
·
- Ato?
_ To jest zagroda, z której we
ź
miemy nasze konie
i sprz
ę
t.
Zaparkował i poszli w jej stron
ę
. Bryce wzi
ą
ł torb
ę
Dawn. Poczuła podniecenie kiedy
zbli
ż
yli si
ę
do zagrody zwierz
ą
t. Ciemnoskóry, ciemnowłosy m
ęż
czyzna, opieraj
ą
c si
ę
o
płot,
ś
ledził ich ruchy. Gdy podeszli na odległo
ść
kilku metrów, jego pooran
ą
zmarszczkami
twarz rozja
ś
nił u
ś
miech.
_ Cze
ść
, Bryce. - M
ęż
czyzna wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
·
_ Jak si
ę
masz, Sam? - Bryce mocno u
ś
cisn
ą
ł podan
ą
dło
ń
, po czym przyci
ą
gn
ą
ł Dawn
do swego boku.
_ Dawn, to jest Sam Pewnastopa Davis. Pracuje dla mnie od czasu do czasu. -
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do Sama. - Sam, powiedz "cze
ść
"do klientki, która płaci.
_ Witaj, Sam. - Dawn nie bardzo wiedziała, co ma zrobi
ć
. Wyci
ą
gn
ę
ła wi
ę
c r
ę
k
ę
,
u
ś
miechaj
ą
c si
ę
.
Sam zrewan
ż
ował si
ę
tym samym.
_ Cze
ść
, Dawn. - Z
ę
by mu błyszczały, a u
ś
cisk dłoni był delikatny.
- Oczywi
ś
cie jeste
ś
Indianinem.
- Kim innym mog
ę
by
ć
z imieniem takim jak Pewnastopa? Plemi
ę
Havasupai.
- My
ś
li,
ż
e jest Tonto - wtr
ą
cił Bryce z krzywym u
ś
mieszkiem.
- Nie wydaje mi si
ę
,
ż
eby Tonto był Havasupai. - Sam
wygl
ą
dał na zmartwionego.
- Niech ci to nie sp
ę
dza snu z powiek.
- Dziewczyna ... mo
ż
e. Tonto ... nie pami
ę
tam.
Dawn zacz
ę
ła si
ę
czu
ć
tak, jakby znalazła si
ę
w
ś
rodku krzy
ż
owego ognia albo trafiła na
ś
rodek musztry. Przenosiła zdumiony wzrok z jednego na drugiego. Bryce zako
ń
czył to
przekomarzanie si
ę
, kiedy poszedł w stron
ę
oczekuj
ą
cych mułów.
- W porz
ą
dku, Cochise, bierzmy je i wyprowadzajmy. Sam wydawał si
ę
by
ć
jeszcze bardziej
zmartwiony na d
ź
wi
ę
k tego hollywoodzkiego sloganu.
- Cochise te
ż
nie był Havasupai. Był Apaczem i dobrze o tym wiesz.
Bryce wzruszył ramionami.
- Jasne, ale lubi
ę
si
ę
z tob
ą
troch
ę
podroczy
ć
. - Nagle stał si
ę
bardzo rzeczowy. -
Sprawd
ź
my wszystko.
Dawn powiedziała sobie,
ż
e musi przyzwyczai
ć
si
ę
do zmiennych nastrojów Bryce' a i
pod
ąż
yła za m
ęż
czyznami w stron
ę
zwierz
ą
t. Rozwa
ż
aj
ą
c zło
ż
ono
ść
osobowo
ś
ci człowieka,
którego tak szybko uznała za aroganta, bezczelnego plebejusza, zgł
ę
biała tajemnic
ę
ukryt
ą
pod nazwiskiem Bryce Stane, obserwuj
ą
c, jak metodycznie przechodził od jednego muła do
nast
ę
pnego. Nie słyszała ani jednego słowa rozmowy, jak
ą
prowadzili z Samem przyciszo-
nymi głosami.
Tajemnica była dla niej gro
ź
na. W ko
ń
cu wykryła i okre
ś
liła niebezpiecze
ń
stwo, jakie
stanowił dla jej wytrwale podtrzymywanej fasady. To nie poci
ą
g fizyczny, jaki istniał od
pocz
ą
tku mi
ę
dzy nimi, stanowił gro
ź
b
ę
dla jej bezpiecze
ń
stwa uczuciowego. Dawn była
pewna siebie, je
ż
eli chodziło o stron
ę
fizyczn
ą
, bez wzgl
ę
du na sił
ę
przyci
ą
gania.
Niebezpiecze
ń
stwo stanowiły wci
ąż
nowe cechy charakteru, jakie ujawniał.
Dokoła Dawn toczyło si
ę
normalne
ż
ycie. Pracownicy zajmowali si
ę
swoimi zadaniami,
tury
ś
ci w małych i du
ż
ych grupach, niektórzy ubrani zwyczajnie jak na spacer wzdłu
ż
kraw
ę
dzi kanionu, inni wyekwipowani w pojemniki z wod
ą
i odpowiednio wyposa
ż
eni,
zmierzali w stron
ę
rozmaitych szlaków.
Ś
miech i przyciszone rozmowy oraz pokrzykiwania
poszukuj
ą
cych si
ę
przyjaciół zlewały si
ę
w jedno z muzyk
ą
drzew, odpowiadaj
ą
cych
szelestem na pieszczot
ę
jesiennego wiatru.
Po raz pierwszy czuła si
ę
wyobcowana w miejscu, w którym miała zbiera
ć
materiały do
ksi
ąż
ki. Nie słyszała. Nie widziała. Nie przyswajała. Ka
ż
dym nerwem, ka
ż
d
ą
komórk
ą
, ka
ż
d
ą
swoj
ą
cz
ą
stk
ą
nastroiła si
ę
na charakter tajemnicy. Jej wewn
ę
trzny komputer przyswajał
informacje, które zebrał w czasie minionych dni i wy
ś
wietlał jeden po drugim wnioski na ten
temat.
Inteligentny.
Pewny siebie do granic arogancji. My
ś
l
ą
cy.
Z poczuciem humoru. Na dystans.
Szczery.
Uczciwy.
Dawn dr
ż
ała w miar
ę
, jak wnioski docierały do niej okre
ś
laj
ą
c zagro
ż
enie, jakie stanowił
dla niej tajemniczy Bryce Stone. Zmysły mogła kontrolowa
ć
z łatwo
ś
ci
ą
. Wiedziała jednak,
ż
e
nie b
ę
dzie W stanie si
ę
oprze
ć
urokowi prawdy i uczciwo
ś
ci.
Poruszona własnymi my
ś
lami, Dawn zamrugała i skoncentrowała si
ę
na Brysie. Instynkt
samozachowawczy nakłaniał j
ą
, by brała nogi za pas, póki jeszcze był czas.
Post
ą
piła krok do tyłu i zastygła w chwili, gdy Bryce uniósł głow
ę
i spojrzał jej w oczy.
- Gotowa na spotkanie z Wielkim?
Czas si
ę
sko
ń
czył. Dawn wpadła we własn
ą
pułapk
ę
.
Wyprostowała plecy i ruszyła w jego stron
ę
, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
.
- Tak.
Cztery muły szły jeden za drugim. Dwa niosły pieczołowicie zapakowany ładunek, a dwa
były osiodłane do jazdy wierzchem. Bryce pomógł jej dosi
ąść
drugiego muła, zanim wskoczył
na siodło zwierz
ę
cia prowadz
ą
cego. Sam klepn
ą
ł go po zadzie,
ż
eby ruszył, i pomachał na
po
ż
egname.
- Szcz
ęś
liwej drogi. B
ę
d
ę
tu na was czekał.
- Dobra, Sam. Do zobaczenia. - Bryce pomachał i usadowił si
ę
w siodle.
Oczekiwanie i rozgor
ą
czkowanie doprowadziły Dawn do stanu niezwykłego podniecenia.
Otworzyła szeroko oczy, gdy zwierz
ę
ta zbli
ż
yły si
ę
do kraw
ę
dzi. Po raz pierwszy spojrzała na
kanion.
Szeroki na czterna
ś
cie kilometrów rozpo
ś
cierał si
ę
przed jej oczami w całym swoim
fiołkowo-br
ą
zowym i fioletowo-piaskowym porannym przepychu. Mimo i
ż
była pisark
ą
i miała
na podor
ę
dziu setki przymiotników, potrafiła wymówi
ć
tylko jedno słowo:
- Wspaniały!
- Nie najgorszy - odpowiedział Bryce kpiarskim tonem i dodał: - Jedziemy.
Muły ruszyły w dół szlakiem i Dawn zrozumiała,
ż
e doszedł jej jeszcze jeden problem. Kanion nie
tylko był wspaniały, był te
ż
gł
ę
boki na prawie dwa kilometry.
Siedz
ą
c na grzbiecie muła schodz
ą
cego kr
ę
t
ą
ś
cie
ż
k
ą
w dół
ś
ciany Wielkiego Kanionu, Dawn
poniewczasie poczuła chwytaj
ą
cy za pier
ś
i
ś
ciskaj
ą
cy gardło l
ę
k wysoko
ś
ci.
Rozdział siódmy
Bryce znakomicie. czuł si
ę
w siodle, odwrócił si
ę
wi
ę
c, by spojrze
ć
na Dawn i ogarn
ą
ł go l
ę
k. Była
cała usztywniona. Miała rozszerzone
ź
renice, a na kredowobiałej twarzy malował si
ę
wyraz absolutnej
paniki.
- Cholera ... - przekl
ą
ł cicho. Dlaczego, do licha, nie powiedziała mu,
ż
e cierpi na l
ę
k wysoko
ś
ci? W
jego głosie słycha
ć
było zarówno zmartwienie, jak i zniecierpliwienie.
- Dawn, czy wszystko w porz
ą
dku? - W chwili gdy wymawiał to pytanie, zdał sobie spraw
ę
z jego
bezsensu. Oczywi
ś
cie,
ż
e nic nie było w porz
ą
dku. Dawn dosłownie zamarła ze strachu w siodle!
- W ... w ... w porz
ą
dku. - Ledwie poruszała wargami, odpowiadaj
ą
c niepewnym, łami
ą
cym si
ę
głosem.
Bryce obrócił si
ę
w siodle. Omiótł wzrokiem
ś
cie
ż
k
ę
, która po jednej stronie miała skaln
ą
ś
cian
ę
, po
drugiej za
ś
urwisko si
ę
g
ą
j
ą
ce ni
ż
szego poziomu tego samego szlaku. Nie była szeroka, ale wiedział,
ż
e w razie potrzeby da rad
ę
zawróci
ć
zwierz
ę
ta i poprowadzi
ć
je ku kraw
ę
dzi i bezpiecze
ń
stwu.
Spojrzał przez rami
ę
i krzykn
ą
ł: - Czy chcesz wraca
ć
?
- Nie! - Odmówiła zdecydowanie, cho
ć
przera
ż
one oczy miała wci
ąż
utkwione w otchłani
przepastnego kanionu.
Pier
ś
Bryce'a wezbrała mieszanin
ą
uczu
ć
współczucia, sympatii, podziwu. Oawn była przera
ż
ona,
a jednak uparcie nie chciała si
ę
podda
ć
. Postanowiła pokona
ć
strach.
Jest cholernie podobna do mnie! pomy
ś
lał. Zastanowiło go to i musiał najpierw odchrz
ą
kn
ąć
, by
pozby
ć
si
ę
uczucia
ś
ciskaj
ą
cego gardło, zanim zawołał:
- Dawn, popatrz na nmie. - Kiedy jednak jej zahipnotyzowany wzrok nadal był- utkwiony w
przepa
ś
ci, Bryce podniósł głos i wydał ostry rozkaz.
- Do cholery, Dawn! Popatrz na mnie! - podziw, jaki miał dla niej, powi
ę
kszył si
ę
niebywale, gdy
niech
ę
tnie odwróciła wzrok od kanionu i spojrzała na niego. Dr
ż
ała, ale uniosła dumnie głow
ę
.
- Nie klnij, Stone.
Do licha! To była odwa
ż
na kobieta.
Dawn dostrzegła cie
ń
u
ś
miechu na wargach Bryce'a. Pomy
ś
lała,
ż
e
ś
wiadczy o czystej satysfakcji,
zacisn
ę
ła wi
ę
c z
ę
by i w duchu przysi
ę
gła sobie,
ż
e za nic nie podda si
ę
uczuciu ograniaj
ą
cego j
ą
irracjonalnego strachu, chocia
ż
by dlatego,
ż
eby pokaza
ć
mu, jak bardzo si
ę
mylił.
- Chc
ę
,
ż
eby
ś
dokładnie wypełniała moje polecenia. - zawołał spokojnie Bryce.
Wypełniała polecenia! Pr
ę
dzej ujrzy go w pie ...
W
ś
ciekłe my
ś
li Dawn urwały si
ę
same i poczuła wstyd zrozumiawszy, jak mylnie go oceniła. On
tymczasem mówił dalej tym samym łagodnym tonem:
- Wzrok masz utkwi
ć
w
ś
rodku moich pleców. Nie patrz w dół, nie rozgl
ą
daj si
ę
i nie przejmuj
drog
ą
. Muły j
ą
znaj
ą
. - Znów cie
ń
u
ś
miechu, ale tym razem zrozumiała,
ż
e miał doda
ć
jej odwagi i
(czy to jednak było mo
ż
liwe?) odbijała si
ę
w nim duma z jej zachowania. Bryce niespodzianie
odpowiedział na jej nieme pytanie, dodaj
ą
c:
-
Ś
wietnie sobie radzisz. Jeste
ś
twarda. Uda ci si
ę
. Pami
ę
taj, wzrok masz utkwiony w
ś
rodku
moich pleców, tak, jak by
ś
chciała wywierci
ć
w nich dziur
ę
.
Skruszona Dawo popatrzyła na jego szerokie plecy, a on znów skoncentrował si
ę
na
ś
cie
ż
ce. Po
kilku minutach wpatrywania si
ę
w kołysz
ą
ce ciało poczuła,
ż
e napi
ę
cie w niej słabnie. Panika
ś
ciskaj
ą
ca pier
ś
i gardło zel
ż
ała, co umo
ż
liwiło w miar
ę
nonnalne oddychanie. Była wci
ąż
przera
ż
ona, ale nie sparali
ż
owana strachem.
Nieco rozlu
ź
niona, Dawn próbowała zanalizowa
ć
wra
ż
enie, jakie wywarł na niej ogrom kanionu.
Dawn nigdy przedtem nie do
ś
wiadczyła l
ę
ku wysoko
ś
ci, ale musiała przyzna
ć
,
ż
e nigdy te
ż
nie
wspi
ę
ła si
ę
na szczyt kraw
ę
dzi kanionu gł
ę
bokiego na dwa tysi
ą
ce metrów. Jakich niezwykłych
rzeczy mo
ż
na dowiedzie
ć
si
ę
na swój temat całkiem przypadkowo. Pod skórzanymi r
ę
kawiczkami
miała dłonie spocone ze strachu, czoło, szyja i, o dziwo, kostki u nóg te
ż
były mokre. Za to zaschło
jej w gardle, nosie i ocza(;h, które w dodatku j
ą
piekły. Była otumaniona szokiem, było jej zimno i
dr
ż
ała na całym ciele.
Nienawidziła tych objawów, które
ś
wiadczyły o silnym l
ę
ku wysoko
ś
ci, ale nie mogła zrobi
ć
nic
innego, jak tylko zagry
źć
z
ę
by i usiłowa
ć
wytrwa
ć
w postanowieniu przywarcia wzrokiem do koj
ą
co
barczystych pleców przewodnika.
Droga w dół wewn
ę
trznej
ś
ciany kanionu była długa i m
ę
cz
ą
ca. Z ka
ż
dym krokiem muła serce
zamierało w piersi Dawn i uderzało raptownie, gdy kopyto str
ą
cało w dół jaki
ś
kamie
ń
. Ale w
ko
ń
cu dotarli. Przybyli do schroniska nad rzek
ą
Kolorado.
Obsun
ą
wszy si
ę
w siodle Dawn gł
ę
boko wci
ą
gała powietrze w płuca. Nie mogła widzie
ć
, jak Bryce
zwinnie zeskoczył z muła i nagle znalazł si
ę
przy niej. Delikatnie zdj
ą
ł j
ą
z siodła i wtulił w
bezpieczny raj swych ramion.
Dr
żą
c gwałtownie, obj
ę
ła go w pasie i przylgn
ę
ła do jego muskularnego ciała z tak
ą
moc
ą
, z jak
ą
wpatrywała si
ę
w czasie jazdy w jego plecy.
_ Przepraszam Bryce, przepraszam. Przysi
ę
gam, nie wiedziałam, nie ... - Głos załamał
si
ę
, a z gardła wydobyło łkanie. Wstydz
ą
c si
ę
siebie i łez biegn
ą
cych po policzkach, ukryła
twarz w jego koszuli.
_
Ćśś
... ju
ż
dobrze ... - powiedział cicho Bryce.
Wzmocnił u
ś
cisk, jakby chciał zgnie
ść
w ni.ni jej dr
żą
ce ciało.
_ Wszystko wiem i rozumiem. -' Trzymał j
ą
, dopóki gwałtowne łkanie nie przemieniło si
ę
w łagodny płacz. Wtedy uniósł jej twarz ku swojej. Ciemne oczy, w które spojrzała,
wypełniała czuło
ść
i duma z wyczynu, jakiego dokonała.
_ Na pocz
ą
tku w
ś
ciekłem si
ę
, bo my
ś
lałem,
ż
e była
ś
ś
wiadoma swojej fobii, a jednak
zuchwale zdecydowała
ś
si
ę
na wypraw
ę
. Pó
ź
niej zorientowałem si
ę
,
ż
e to twoje pierwsze
do
ś
wiadczenie.
_ Wy ... wygłupiłam si
ę
. - Poci
ą
gn
ę
ła nosem. - Prze-
praszam.
_ Nie. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
Bryce. - Była
ś
wspaniała.
Oszołomiona t
ą
pochwał
ą
Dawn wpatrywała si
ę
w niego w zdumieniu. Gdy zbli
ż
yła si
ę
do kraw
ę
dzi kanionu i spojrzała na jego niezwykłe, zapieraj
ą
ce dech w piersi pi
ę
kno,
przyszło jej do głowy tylko jedno okre
ś
lenie: wspaniały. Fakt, i
ż
ten człowiek okre
ś
lił j
ą
tym
samym przymiotnikiem, był dla Dawn najwi
ę
ksz
ą
pochwał
ą
.
Bryce powoli pochylał głow
ę
, sprawiaj
ą
c,
ż
e Dawn natychmiast zmieniła zdanie. Nie.
Najwi
ę
ksz
ą
pochwał
ą
byłby słodki dar pocałunku tego m
ęż
czyzny. Bez wahania Dawn
rozchyliła wargi, by by
ć
gotow
ą
na przyj
ę
cie jego warg.
Pocałunek był nieprawdopodobnie słodki, nieprawdopodobnie czuły, nieprawdopodobnie
... nieprawdopodobny. Wargi nie przyciskały si
ę
z sił
ą
, j
ę
zyk nie badał. Bryce nie
żą
dał
niczego, składał dar w nagrod
ę
za dobrze wykonane zadanie. Trwało to tylko kilka sekund, a
przecie
ż
w ci
ą
gu tak krótkiej chwili oczarowania cały intymny
ś
wiat Dawn odwrcrcił si
ę
o sto
osiemdziesi
ą
t stopni, wywołuj
ą
c zam
ę
t zmysłów, podwa
ż
aj
ą
c wszystkie zało
ż
enia. Gdzie
ś
w
gł
ę
bi siebie, w pilnie strze
ż
onym k
ą
cie swojego ,ja", Dawn poczuła budz
ą
ce si
ę
nowe
ż
ycie.
Najbardziej zdumiewaj
ą
ce było to,
ż
e fakt ten wcale jej nie przera
ż
ał.
Dawn znów zacz
ę
ła dr
ż
e
ć
, mocniej ni
ż
wtedy, gdy odreagowała skutki przera
ż
aj
ą
cej
w
ę
drówki w dół
ś
ciany kanionu. Dygotała z pragnienia, zło
ż
onego w swej istocie, lecz
jednocze
ś
nie bardzo prostego. Nagle Dawn zapragn
ę
ła zaspokoi
ć
wszystkie swoje potrzeby:
emocjonalne, psychiczne, fizyczne. Bryce opacznie zrozumiał przyczyn
ę
tych dreszczy.
- Jeste
ś
wyczerpana - powiedział, patrz
ą
c w jej zalan
ą
łzami twarz, na której odcisn
ę
ły si
ę
ś
lady wzgl
ę
dnie krótkiej podró
ż
y w kanionie i dłu
ż
szej drogi w gł
ą
b samej siebie. - Chod
ź
my
do schroniska, odpoczniesz troch
ę
, a ja przemy
ś
l
ę
jeszcze raz swoje plany.
Dawn odelwała wzrok od jego pi
ę
knych podniecaj
ą
cych warg i pozwoliła si
ę
odprowadzi
ć
do prostej chaty na szlaku. Starała si
ę
zebra
ć
w sobie, jednocze
ś
nie my
ś
l
ą
c nad jego
ostatnim zdaniem.
Bryce nie usiadł. Przemierzał pomieszczenie. Wreszcie zatrzymał si
ę
przed ni
ą
, zsun
ą
ł
kapelusz i przeczesał palcami ciemne fale włosów.
_ Zarezerwowałem dla nas miejsca na noc na Rancho Duchów - powiedział nagle, zakładaj
ą
c
stetsona na głow
ę
. - Czy wiesz, co to jest?
Dawn doszła ju
ż
do siebie, spojrzała na niego i kiwn
ę
ła głow
ą
. Zaintrygowała j
ą
ta nazwa, kiedy
przegl
ą
dała foldery. Miała nadziej
ę
zobaczy
ć
rancho, oferuj
ą
ce usługi dla turystów, wyruszaj
ą
cych
z Jasnego Anioła na dwudniowe wyprawy do kanionu.
_ Wydaje mi si
ę
,
ż
e b
ę
dziemy musieli darowa
ć
sobie Duchy. - Wsparłszy r
ę
ce na biodrach
oczekiwał kontrargumentów. Wczoraj, nawet kilka godzin temu, Dawn spełniłaby te oczekiwania.
Teraz znajdowała si
ę
jakby o tysi
ą
c lat
ś
wietlnych dalej i po prostu była tylko ciekawa.
- Dlaczego?
Zaskoczyła Bryce'a, ale szybko si
ę
pozbierał. Wzruszył ramionami. Dawn u
ś
miechn
ę
ła si
ę
,
czuj
ą
c nagle, jak bardzo ten gest stał si
ę
jej drogi. Zmarszczył brwi. A ona u
ś
miechn
ę
ła si
ę
jeszcze
łagodniej. Bryce wygl
ą
dał tak niedost
ę
pnie, kiedy przybierał t
ę
min
ę
. Poddał si
ę
i odpowiedział
u
ś
miechem. Dawn zadr
ż
ała.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytał.
- To znaczy jak?
-_ Tak ufnie i. .. i ... - Urwał i znów wzruszył ramionaml.
-_ Poniewa
ż
ci ufam. Powierzyłabym ci swoje
ż
ycie. Chyba to wła
ś
nie zrobiłam. - W jej u
ś
miechu
pojawiła si
ę
nutka przekory.
- Dawn. - Bryce wyszeptał jej imi
ę
i post
ą
pił krok do przodu. Zatrzymał si
ę
nagle z tak oczywist
ą
niech
ę
ci
ą
,
ż
e Dawn poczuła mrówki na całym ciele.
- A ... - kapelusz znów pow
ę
drował z czoła, a palce przeczesały ciemne pasma włosów. -
Pytała
ś
, dlaczego postanowiłem nie zatrzymywa
ć
si
ę
u Duchów.
- Tak.
Bryce przymru
ż
ył oczy i przygl
ą
dał si
ę
jej przez chwil
ę
. - Nie masz nic przeciwko temu? -
Zmarszczył brwi.-
To miejsce nie ma znaczenia dla twojej ksi
ąż
ki?
Zainteresowanie jej prac
ą
obaliło resztki murów obronnych Dawn. Tym razem u
ś
miech odsłonił j
ą
tak
ą
, jak
ą
była naprawd
ę
.
- Nie, Bryce, nie jest to do
ś
wiadczenie niezb
ę
dne dla mojej ksi
ąż
ki. Chciałam zobaczy
ć
rancho,
ale ... - Wzruszyła jak on ramionami. Wewn
ę
trzna walka, jak
ą
toczył, odbiła si
ę
na jego twarzy. Dawn
zobaczyła,
ż
e pragn
ą
ł; by mogła dowiedzie
ć
si
ę
wszystkiego, czego chciała na temat kanionu.
Zrozumiała,
ż
e był wa
ż
ny powód, aby nie spełni
ć
jej
ż
ycze
ń
.
- Dlaczego postanowiłe
ś
zmieni
ć
plany?
-
ś
eby dotrze
ć
do Duchów, musieliby
ś
my przej
ść
przez Kolorado po w
ą
skim, wysoko
zawieszonym mo
ś
cie. - Wypu
ś
cił powietrze z płuc. - Kochanie, nie wydaje mi si
ę
,
ż
e powinna
ś
tego próbowa
ć
.
Bior
ą
c pod uwag
ę
fakt,
ż
e
ż
oł
ą
dek Dawn
ś
cisn
ą
ł si
ę
na sam
ą
wzmiank
ę
o czym
ś
wysokim i
w
ą
skim, nie mogła si
ę
z nim nie zgodzi
ć
.
- W porz
ą
dku. - Nie
ś
wiadomie na
ś
ladowała jego lakoniczny styl odpowiedzi.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
i rozło
ż
ył r
ę
ce ostrzegawczym gestem.
- Jeszcze co
ś
. Zmieniłem plany całej naszej wyprawy. Nie było to dla niej zbyt wielkim
rozczarowaniem, skoro nie wiedziała nic o jego zamierzeniach. Była tylko ciekawa.
- Czy chcesz mi powiedzie
ć
, czy te
ż
mnie zaskoczy
ć
? - Nuta przekory w jej głosie nie zawierała
ani krztyny
wyniosło
ś
ci, któr
ą
posługiwała si
ę
tak skutecznie poprzedniego dnia.
Napi
ę
cie znikn
ę
ło z jego twarzy, dzi
ę
ki czemu stał si
ę
wył
ą
cznie oszałamiaj
ą
co
przystojnym m
ęż
czyzn
ą
, pewnym siebie i rozlu
ź
nionym.
- Po sp
ę
dzeniu nocy u Duchów miałem zamiar zawróci
ć
do szlaku Tonto, ale wydaje mi
si
ę
,
ż
e z tym sobie te
ż
nie poradzisz, bo jest to mini-wersja
ś
cie
ż
ki, któr
ą
wła
ś
nie zeszli
ś
my.
- Kiwn
ą
ł głow
ą
widz
ą
c, jak si
ę
skrzywiła. - No wła
ś
nie. - Bryce westchn
ą
ł. - Mam nadziej
ę
,
ż
e
nie boisz si
ę
wody, skarbie.
Dawn zrobiła oczy wielkie jak spodki. W cicho
ś
ci ducha marzyła o spływie rzek
ą
na tratwie,
cho
ć
by miała to by
ć
krótka podró
ż
. Nie o
ś
mieliła si
ę
jednak o tym wspomnie
ć
. - Na pewno
nie mam - stwierdziła przekonuj
ą
co. Dlaczego?
- Dlatego,
ż
e je
ż
eli jeste
ś
odwa
ż
na, spłyniemy rzek
ą
i poka
żę
ci jedno z moich
sekretnych, szczególnych miejsc.
Zapomniawszy błyskawicznie o parali
ż
uj
ą
cej drodze w dół kanionu, o strachu i
wyczerpaniu, Dawn zerwała si
ę
na nog!.
- Jestem odwa
ż
na! Jestem gotowa! - Roze
ś
miała si
ę
, widz
ą
c jego zdumienie. - Kiedy
wyruszamy?
Ś
miej
ą
c si
ę
razem z ni
ą
, Bryce wzi
ą
ł j
ą
za r
ę
k
ę
i wyprowadził ze schroniska.
- Jak tylko rozładujemy muły i napompujemy tratw
ę
.Spojrzał w gór
ę
. - I lepiej
ś
i
ę
po
ś
pieszmy, bo si
ę
ś
ciemni, zanim dotrzemy do celu.
Dawn nie miała poj
ę
cia, jaki był cel, ani te
ż
nie chciała wiedzie
ć
. Je
ż
eli było to miejsce
specjalne dla Bryce'a, było te
ż
specjalne dla niej. Miała tylko jedno pytanie.
- Co z mułami?
- Zostawimy je tutaj - powiedział Bryce, pokazuj
ą
c
ruchem głowy zagrod
ę
z boku domu. - Nie raz zostawiałem tu zwierz
ę
ta. Nic im nie b
ę
dzie. -
Poci
ą
gn
ą
ł j
ą
w stron
ę
małego muła, który zniósł j
ą
bezpiecznie szlakiem w dół
ś
ciany. -
Wskakuj.
Dawn spojrzała, nic nie rozumiej
ą
c.
- My
ś
lałam,
ż
e płyniemy w dół rzeki?
- Płyniemy. Ale najpierw musimy tam dotrze
ć
.
- Przecie
ż
j
ą
st
ą
d wida
ć
! - zaprotestowała.
- Wida
ć
. Chcesz d
ź
wiga
ć
cały ten sprz
ę
t a
ż
do wodo-
spadu?
- Aaa ...
- No wła
ś
nie.
Z u
ś
miechem na ustach Bryce zbli
ż
ył si
ę
do muła przewodnika. Dawn mina troch
ę
zrzedła, ucichła, a zafascynowany wzrok utkwiła w białej pianie wody tworz
ą
cej wiry wokół
kamieni.
Nie jechali daleko. Bryce pomógł Dawn zsi
ąść
z muła i sprawdziwszy poło
ż
enie sło
ń
ca,
natychmiast zacz
ą
ł sprawnymi ruchami zdejmowa
ć
baga
ż
e ze zwierz
ą
t.
W rezultacie okazało si
ę
,
ż
e Dawn nie była zbyt pomocna. Kiedy podał jej tobołek,
rozejrzała si
ę
i to był bł
ą
d. Spojrzała te
ż
w gór
ę
, po raz pierwszy, odk
ą
d zeszli na dno
kanionu.
Stoj
ą
c pewnie obiema nogami na ziemi, nie była przera
ż
ona zapieraj
ą
cym dech widokiem
Wielkiego Kanionu. Była oczarowana. Popołudniowe
ś
wiatło zmieniło nieznacznie
kolorystyk
ę
warstw skalnych, półek i stercz
ą
cych korzeni. Były teraz purpurowe lub
ciemnobr
ą
zowe, a tam, gdzie padały promienie słoneczne, przybrały barw
ę
jasnej czerwieni.
Zadzieraj
ą
c głow
ę
Dawn popatrzyła w gór
ę
w stron
ę
kraw
ę
dzi.
- Mój Bo
ż
e! - krzykn
ę
ła głosem pełnym czci.
- Robi wra
ż
enie, prawda? - spytał cicho Bryce.
Dawn potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
.
- Znacznie wi
ę
cej ni
ż
wra
ż
enie - wymruczała, chłon
ą
c szeroko otwartymi oczami pi
ę
kno i
niezaprzeczaln
ą
wielko
ść
kanionu.
- JesL .. jesL .. - Znów zabrakło jej słów. - Nie sposób go okre
ś
li
ć
.
- Wida
ć
natomiast,
ż
e robi si
ę
bardzo ciemno. - Energiczny głos Bryce'a wdarł si
ę
w
nastrój oczarowania. - Musimy rusza
ć
, kochanie.
- Oczywi
ś
cie. - Dawn z trudem oderwała wzrok od natury, która całkowicie zm
ą
ciła jej
rozum. Spojrzała wokół.
- Ojej! - Zdała sobie nagle spraw
ę
, jak wiele zrobił Bryce, kiedy ona poddawała si
ę
czarowi
kanionu.
ś
aden d
ź
wi
ę
k nie zakłócił jej rozmarzenia, a jednak tratwa była napompowana,
załadowana i ustawiona na brzegu tylko o par
ę
centymetrów od wody. Zaczerwieniła si
ę
ze
wstydu.
- Nic ci nie pomogłam. Przepraszam - wymamrotała.
Nie była zdziwiona jego sprawno
ś
ci
ą
, ale zrobiła na niej wra
ż
enie.
Bryce potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
.
- Nie ma za co przeprasza
ć
; Płac
ą
mi za wykonanie pracy. A ty robisz dokładnie to, co
powinna
ś
: wchłaniasz atmosfer
ę
kanionu. - Wsun
ą
ł stop
ę
w strzemi
ę
i wskoczył na siodło. -
Załó
ż
kamizelk
ę
, czekaj przy tratwie i rozmy
ś
laj, jak poznawa
ć
rzek
ę
. Wracam zaraz, jak
tylko odprowadz
ę
zwierz
ę
ta.
Posłuszna bez zastrze
ż
e
ń
, Dawn odwróciła si
ę
i poszła w kierunku tratwy. Ogarn
ę
ło j
ą
podniecenie, gdy tak patrzyła w wartki nurt. Poczuła ssanie w
ż
oł
ą
dku. Jasne. Było ju
ż
pó
ź
ne popołudnie, a ona nic nie jadła od
ś
niadania o szóstej rano, kiedy to wypiła
filiiank
ę
kawy i zjadła jedn
ą
grzank
ę
. U
ś
miechaj
ą
c si
ę
z przek
ą
sem zastanawiała si
ę
, czy to
odczucie było spowodowane zwykłym głodem, czy te
ż
oczekiwaniem wra
ż
e
ń
. Bez wzgl
ę
du
na to była pewna,
ż
e podró
ż
w dół rzeki oka
ż
e si
ę
najwi
ę
ksz
ą
przygod
ą
w jej
ż
yciu.
Rozdział ósmy
Spływ rzek
ą
był oszałamiaj
ą
cy. Trzymaj
ą
c mocno uchwyty po bokach szerokiej tratwy, Dawn
wci
ą
gała du
ż
e hausty powietrza do płuc i
ś
miała si
ę
gło
ś
no, gdy Bryce zr
ę
cznie pokonywał krótki
odcinek kaskad. Była kompletnie przemoczona. Włosy ociekały jej wod
ą
. Umierała z głodu. Nigdy nie
czuła i nie bawiła si
ę
lepiej. Na jej
ś
miech odpowiadał echem m
ę
ski
ś
miech z tyłu tratwy.
- Podoba ci si
ę
, prawda? - krzykn
ą
ł. Dawn spojrzała na Bryce'a przez rami
ę
.
- Jestem zachwycona! - zawołała. - Prze
ś
lizgni
ę
cie si
ę
przez ka'ikady było czym
ś
fantastycznym!
Czy b
ę
dzie jeszcze co
ś
takiego?
- Obawiam si
ę
,
ż
e nie. - Bryce pokr
ę
cił głow
ą
. - Jeste
ś
my prawie na miejscu.
- To znaczy gdzie?
Bryce miał obie r
ę
ce zaj
ę
te prowadzeniem tratwy, wskazał wi
ę
c głow
ą
punkt gdzie
ś
przed nimi. -
Czy widzisz t
ę
wyrw
ę
?
Dawn przyjrzała si
ę
brzegom i zobaczyła wgł
ę
bienie.
- To strumie
ń
, wpadaj
ą
cy do rzeki. Miejsce, do którego zmierzamy, znajduje si
ę
nad nim. - Kilka
minut pó
ź
niej krzykn
ą
ł: - Trzymaj si
ę
!
Tratwa kołysała si
ę
jak szalona, gdy Bryce skierował j
ą
w stron
ę
strumienia. Mocarna Kolorado
uniosła ich w gór
ę
i cisn
ę
ła na wody w
ą
skiego dopływu. W porównaniu z hukiem wartkiego nurtu
rzeki potok był łagodny i spokojny.
Przej
ą
ł j
ą
dreszcz, spojrzała wi
ę
c poprzez wysokie poszarpane skały na skrawek nieba
ciemniej
ą
cy wraz z nadchodz
ą
c
ą
noc
ą
. Tratwa zachwiała si
ę
i Dawn rzuciło do przodu. Krzykn
ę
ła
przestraszona, odwracaj
ą
c si
ę
, by spyta
ć
Bryce 'a, co si
ę
stało. W tym momencie wyskoczył na l
ą
d.
- Trzymaj si
ę
, Dawn - rozkazał, wyci
ą
gaj
ą
c tratw
ę
na łagodnie opadaj
ą
cy brzeg. Oddychał
gł
ę
boko z wysiłku. Podał jej r
ę
k
ę
.
- Koniec trasy. Wszyscy pasa
ż
erowie wysiadaj
ą
. Chwyciła wyci
ą
gni
ę
t
ą
dło
ń
, ostro
ż
nie przeszła na
koniec tratwy i wyskoczyła na brzeg.
- Czy to jest wła
ś
nie twoje ukryte, szczególne miejsce?
- Dawn popatrzyła na otoczenie w gasn
ą
cym
ś
wietle dnia.
- Tak. Dom z dala od domu. Jak ci si
ę
podoba?
Dawn zło
ż
yła r
ę
ce, aby utrzyma
ć
resztki uciekaj
ą
cego ciepła. Dr
ż
ała z zimna i wilgoci.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
jednak słonecznie.
- Uwa
ż
am,
ż
e tu jest fantastycznie. - Odwróciła zachwycone spojrzenie w stron
ę
szerokiego
pasa ziemi, który zmierzał ku górze w kierunku jaskini u podstawy skalnej
ś
ciany. Jaskinia miała
du
ż
e wej
ś
cie, była do
ść
płytka i "'rysaka sklepiona.
- Czy-czy-czy dociera tu wielu t-t-turystów? - Dawn zaciskała z
ę
by,
ż
eby przypadkiem nie
zacz
ąć
nimi szcz
ę
ka
ć
. Odwróciła si
ę
i spojrzała na Bryce'a.
Z zadart
ą
głow
ą
patrzył w niebo.
- Nikt tu nie dociera. - Był jakby nieobecny. Opu
ś
cił głow
ę
i zacz
ą
ł rozładowywa
ć
tratw
ę
. -
Musimy szybko si
ę
zorganizowa
ć
. Wkrótce zrobi si
ę
cienmo.
Wci
ąż
zaciskaj
ą
c z
ę
by w obawie,
ż
e Bryce usłyszy ich dzwonienie, Dawn pomagała mu w ciszy.
Dotkn
ę
ła go przypadkowo, si
ę
gaj
ą
c po kolejny tobołek. Podskoczył jak ra
ż
ony pr
ą
dem.
Do diabła, zmarzła
ś
na ko
ść
! - wykrzykn
ą
ł. - Chod
ź
, musisz si
ę
rozgrza
ć
. - Nie miała nawet czasu
odpowiedzie
ć
czy zaprotestowa
ć
, gdy
ż
złapał j
ą
za r
ę
k
ę
i pogonił w stron
ę
jaskini.
_ Schro
ń
si
ę
tutaj przed chłodem nocy i nie wychod
ź
, dopóki nie rozpal
ę
ogniska - rozkazał,
pu
ś
ciwszy jej rami
ę
.
_ Czym rozpalisz? - spytała, bo w całej okolicy nie było ani jednej gał
ą
zeczki. Przyjrzała si
ę
dokładnie piaszczystej ziemi przed jaskini
ą
: oprócz dołu obło
ż
onego kamieniami powierzchnia była
całkiem gładka.
_ Mam zapas drewna na opał - odpowiedział z tyłu jaskini, około czterech metrów od wej
ś
cia.
Spojrzała, sk
ą
d dochodził głos. Musiała wysili
ć
wzrok, by móc go zobaczy
ć
w mrocznym
zakamarku. Bryce kucn
ą
ł, poniewa
ż
jaskinia zni
ż
ała si
ę
i z tyłu miała zaledwie około metra wyso-
ko
ś
ci. Trz
ę
s
ą
c si
ę
z zimna, skuliła si
ę
i obserwowała, jak wychodzi i znów moze si
ę
wyprostowa
ć
.
_ Za minut
ę
b
ę
dzie si
ę
pali
ć
. - Przykucn
ą
ł przy dziurze obło
ż
onej kamieniami. Wrzucił gar
ść
chrustu, z kieszeni kurtki d
ż
insowej wyci
ą
gn
ą
ł plastikow
ą
torebk
ę
, w której miał skrawki papieru i
zapałki. Po chwili poło
ż
ył grubsze kawałki drewna na pełzaj
ą
cych po papierze i chru
ś
cie
płomykach.
_- Sta
ń
koło ognia i rozbierz si
ę
- rozkazał. Kiedy podniosła głow
ę
, on był ju
ż
przy wyj
ś
ciu.
- Co?
_ Masz za sob
ą
długi, m
ę
cz
ą
cy dzie
ń
. - Głos Bryce'a dobie gał od strony tratwy. - Jeste
ś
zm
ę
czona,
przemoczona i głodna. - Wrócił szybkim krokiem, nios
ą
c jej torb
ę
. Je
ż
eli nie masz ochoty walczy
ć
z
hipotermi
ą
, wyskakuj l tych mokrych rzeczy i włó
ż
na siebie co
ś
suchego i ciepłego - Odwrócił si
ę
i
ju
ż
go nie było. - I to zaraz!
Zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e skromno
ść
byłaby jak najbardziej nie na miejscu. Poci
ą
gn
ę
ła za
zamszow
ą
kurtk
ę
. Co
ś
twardego stukn
ę
ło j
ą
w biodro. Zmarszczyła brwi. Po chwili przypomniała
sobie,
ż
e rano wsun
ę
ła do kieszeni mały aparat fotograficzny. Westchn
ę
ła i upu
ś
ciła
ż
akiet na ziemi
ę
.
Chciała robi
ć
zdj
ę
cia kanionu, gdy spuszczali si
ę
ś
cie
ż
k
ą
w dół. Miała zamiar fotografowa
ć
rzek
ę
.
Kompletnie zapomniała o aparacie w kieszeni.
Zgrabiałymi palcami rozpinała guziki bluzki i u
ś
miechała si
ę
do siebie. W czasie jazdy w dół
kanionu była tak sparali
ż
owana strachem,
ż
e potrafiła my
ś
le
ć
tylko o utrzymaniu si
ę
w siodle.
Robienie zdj
ęć
nawet nie przyszło jej do głowy. Szale
ń
czy spływ rzek
ą
te
ż
nie dawał czasu na
fotografowanie.
Przeszedł j
ą
dreszcz, gdy
ś
ci
ą
gn
ę
ła stanik: i rzuciła go na koszul
ę
i kurtk
ę
, wło
ż
yła wi
ę
c szybko
obszern
ą
bluz
ę
od dresu. Dr
żą
c na całym ciele, przykucn
ę
ła, by rozwi
ą
za
ć
sznurowadła ci
ęż
kich
butów. Wła
ś
nie zdejmowała drugi, gdy wszedł Bryce z nar
ę
czem sprz
ę
tu.
- Przebior
ę
si
ę
i zaczn
ę
robi
ć
kolacj
ę
.
Dawo nic nie powiedziała. Nie mogła. Poczuła
ś
cisk w gardle. Nie do
ść
,
ż
e Bryce wykonał cał
ą
prac
ę
, jeszcze zaj
ą
ł si
ę
ni
ą
. W jego głosie słycha
ć
było zm
ę
czenie. Wstaj
ą
c, wykrzywiła si
ę
do siebie
samej.
Ale z ciebie niezalezna, samowystarczalna osoba, karciła si
ę
w duchu. Pozwalasz,
ż
eby odwalał
cał
ą
robot
ę
, a ty sobie odgrywasz skromnisi
ę
! Zło
ść
na sam
ą
siebie rozgrzała j
ą
całkowicie. Z
niecierpliwo
ś
ci
ą
ś
ci
ą
gn
ę
ła mokre d
ż
insy. Wygrzebała z torby koronkowe majtki, obszerne spodnie od
dresu i grube skarpety. Ubrała si
ę
szybko.
- Jak mog
ę
ci pomóc? - spytała gło
ś
no, by mógł j
ą
dosłysze
ć
w gł
ę
bi jaskini. Zapadła krótkotrwała
cisza. Kie eJy Bryce odpowiedział. w jego głosie brzmiała niew
ą
tpliwie nuta podziwu.
_ Nie przyniosłem jeszcze pojemników z wod
ą
. Mogła-
by
ś
przynie
ść
dwa z tratwy.
Wyszła. zanim sko
ń
czył mówi
ć
. Czuła si
ę
jednocze
ś
nie zawstydzona i zadowolona.
Sam zapakował cztery butle z wod
ą
razem z reszt
ą
zapasów. Kiedy wróciła z dwiema z nich, Bryce
krz
ą
tał si
ę
koło ogniska. Spojrzał na ni
ą
i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Jak si
ę
czujesz?
Dawo spu
ś
ciła wzrok z niezwykł
ą
li niej nie
ś
miało
ś
ci
ą
· _ Dobrze. Ciepło. Umieram z głodu. -
Podniosła oczy,
kiedy si
ę
rozeSmiał. Zało
ż
ył sprane d
ż
insy i mi
ę
kk
ą
irchow
ą
koszul
ę
. Podwin
ą
ł r
ę
kawy, dzi
ę
ki czemu
Dawn mogła podziwia
ć
gr
ę
mi
ęś
ni na jego przedramieniu, gdy kroił szynk
ę
konserwow
ą
w grube
plastry. Ciekła jej
ś
linka i doszła do wniosku,
ż
e Bryce wygl
ą
dał równie apetycznie, jak mi
ę
so
skwiercz
ą
ce na patelni Na t
ę
my
ś
l zarumieniła si
ę
.
_. Mo
ż
esz nala
ć
wody do dzbanka na kaw
ę
. - Przyjrzał si
ę
uwa
ż
nie jej zaró
ż
owionej twarzy, zanim
ruchem głowy wskazał bł
ę
kitne naczynie z jednej strony ognia. - Za chwil
ę
b
ę
dziemy jedli.
Posiłek był prosty, ale w pełni satysfakcjonuj
ą
cy. Zgłodniała Dawn nie tylko pochłon
ę
ła pełen talerz
szynki z pieczon
ą
fasol
ą
,· ale wytarła cały sos za pomoc
ą
chrupi
ą
cej bułeczki. Aromatyczna
kawa ze starego dzbanka smakowała jak nigdy w
ż
yciu. Nasycona, spojrzała z uznaniem na kucharza i
wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
z fili
ż
ank
ą
, prosz
ą
c o jeszcze.
_ To było pyszne. - Przekorny u
ś
mieszek grał na jej wargach - Czy me my
ś
lałe
ś
kiedy
ś
o przeniesieniu
si
ę
na W schodnie Wybrze
ż
e w celu podj
ę
cia pracy w charakterze prowadz
ą
cego dom? - Przeszedł j
ą
dreszcz podniecenia gdy Bryce u
ś
miechaj
ą
c si
ę
leniwie, wyci
ą
gn
ą
ł si
ę
obok na ziemi podparłszy głow
ę
ramieniem.
- Nie mam poj
ę
cia - powiedział cicho i spojrzał na ni
ą
z ukosa. - To by zale
ż
ało od dodatkowych
korzy
ś
ci wynikaj
ą
cych z pracy. - Wygl
ą
dał na zrelaksowanego, co sprawiło,
ż
e stał si
ę
ogrorrmie
poci
ą
gaj
ą
cy.
- Mm ... Pobyt w szpitalu? Bryce pokr
ę
cił odmownie głow
ą
.
- Dwa tygodnie płatnych wakacji?
- Mam teraz miesi
ą
c. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
z wy
ż
szo
ś
ci
ą
.
- Miesi
ą
c. No tak ... A wi
ę
c ... - Dawn rozpaczliwie szukała jeszcze bardziej absurdalnych propozycji.
Bryce roze
ś
miał si
ę
i wstał.
- Twój rozum ju
ż
ś
pi. Dlaczego nie pójdziesz za jego przykładem? - Za pomoc
ą
tak samo
oszcz
ę
dnych ruchów uło
ż
ył dwa
ś
piwory obok siebie. Z przekornym, lecz bardzo seksownym
u
ś
mieszkiem odwrócił si
ę
do niej plecami.
- Mo
ż
e do jutra wymy
ś
lisz bardziej kusz
ą
c
ą
propozycj
ę
.
Dawn z przyjemno
ś
ci
ą
przekomarzałaby si
ę
z nim jeszcze, była jednak zbyt zm
ę
czona.
- A naczynia? - spytała niewyra
ź
nie, staraj
ą
c si
ę
ukry
ć
ziewanie.
- Pomy
ś
limy o tym jutro. - Rozpi
ą
ł
ś
piwór i potrz
ą
sn
ą
ł nim. - No, wskakuj.
Dawn nie zamierzała protestowa
ć
. Wpełzła do
ś
piwora całkowicie ubrana,
ś
ci
ą
gn
ę
ła w
ś
rodku
skarpetki i spodnie i rzuciła je w stron
ę
torby. Nawet nie obejrzała miejsca, w którym le
ż
ała, była zbyt
wyczerpana. Skuliła si
ę
i zamkn
ę
ła oczy. Nie usłyszała, jak Bryce cicho wyszeptał:
- Dobranoc.
Była w jakim
ś
nieznanym miejscu. Spacerowała z ponurym u
ś
miechem satysfakcji na ustach.
ś
ycie
było dalekie od doskonało
ś
ci, miało za to swoje dobre strony. Nagle poczuła czyj
ąś
obecno
ść
, siln
ą
i rozgrzewaj
ą
c
ą
, wypełniaj
ą
c
ą
siln
ą
t
ę
sknot
ą
za czym
ś
. Marszcz
ą
c brwi
rozejrzała si
ę
· Niebo było bł
ę
kitne,
ś
wieciło sło
ń
ce, a ziemia zdawała si
ę
przyjazna. Czego
wi
ę
c było brak? Posłyszała
ś
miech mi
ę
kki, zmysłowy, n
ę
c
ą
cy. Wiedziałaju
ż
, czego
brakowało w jej nagim
ś
wiecie.
Ś
miech stawał si
ę
coraz słabszy; Krzykn
ę
ła z rozpacz
ą
,
ż
eby zaczekał na ni
ą
, tylko na ni
ą
. Zacz
ę
ła biec, próbowała złapa
ć
ś
miech, kiedy nagle
stan
ę
ła na kraw
ę
dzi. Nie mogła si
ę
zatrzyma
ć
! Ziemia si
ę
usun
ę
ła i Dawn zacz
ę
ła spada
ć
w
dół, w przepa
ść
. Lec
ą
c w pustk
ę
krzyczała błagalnie, prosz
ą
c
ś
miech, by jej pomógł.
- Dawn! Kochanie! Obud
ź
si
ę
!
_ Bryce! - Otworzyła oczy, siadaj
ą
c gwałtownie. Był przy niej, obejmował silnymi,
opieku
ń
czymi ramionami. Sen był nadal bardziej realny ni
ż
otaczaj
ą
cy
ś
wiat. Dr
ż
ała i
trzymała kurczowo
ś
miech, którym okazał si
ę
m
ęż
czyzna tu
ż
obok niej. - Spadałam,
spadałam - łkała, chwytaj
ą
c łapczywie powietrze ... - Ziemia nagle si
ę
zapadła. Nie było
dna, nie było ko
ń
ca.
Ostry ton głosu Bryce'a przedarł si
ę
przez przera
ż
enie, trzymaj
ą
ce wyobra
ź
ni
ę
stalowym
uchwytem. Wci
ąż
dr
żą
ca, oddychaj
ą
c ci
ęż
ko szukała siły i znalazła j
ą
w pocałunku. Jego
wargi spocz
ę
ły na jej ustach z tak
ą
energi
ą
i przekonaniem,
ż
e skutecznie przegnały resztki
nocnego koszmaru. DaWn nie czuła nic. Nic poza
ż
arem j
ę
zyka, płomieniem rozpalaj
ą
cym
si
ę
wsz
ę
dzie tam, gdzie dotykały i pie
ś
ciły jego r
ę
ce.
Pocałunek stał si
ę
bardziej nami
ę
tny, tak bardzo,
ż
e Dawn my
ś
lała, i
ż
oszaleje z
podniecenia i rozkoszy. Dygotała z oczekiwania, gdy wsun
ą
ł r
ę
ce pod bluz
ę
, wstrzymała
oddech z zachwytu, kiedy długie palce pie
ś
ciły jej piersi.
Po
żą
danie pulsowało we wszystkich cz
ęś
ciach ciała Dawn, prosz
ą
c o zaspokojenie.
Id
ą
c za tym rozkazem, przyci
ą
gn
ę
ła go do siebie i zacz
ę
ła rozbiera
ć
dr
żą
cymi palcami.
U
ś
cisk Bryce'a nieco zel
ż
ał, chocia
ż
wargi nadal trzymał na jej ustach.
- Dawn, nie
ś
pisz? - Słowa przepełnione pragnieniem przerywał gwałtowny oddech. - Czy
wiesz, czego chcesz?
- Tak. - Był to prawie j
ę
k. - Pragn
ę
ci
ę
. Pragn
ę
ś
miechu, który jest w tobie. - Prawie jej si
ę
udało
ś
ci
ą
gn
ąć
z niego koszul
ę
. Wzdychaj
ą
c, uchwycił jej dłonie i przytulił do swej skóry. -
Prosz
ę
, prosz
ę
Bryce - szepn
ę
ła, gładz
ą
c napi
ę
te mi
ęś
nie. - Prosz
ę
, daj mi sw
ą
sił
ę
i
ś
miech.
Bryce zadr
ż
ał, gdy opadły ostatr.ie cz
ęś
ci ich ubrania.
W ciepłym, migotliwym
ś
wietle ogniska skóra Dawn l
ś
niła jak najlepsza porcelana. Ciemne
włosy odcinały si
ę
od tła be
ż
owego
ś
piwora. Oczy błyszczały niekłamanym podnieceruem.
Bryce pochylił si
ę
nad ni
ą
tocz
ą
c ze sob
ą
walk
ę
, by nie rzuci
ć
si
ę
i nie posi
ąść
gwałtownie tej kobiety, która potrafi.ła obali
ć
wszystkie jego uprzedzenia.
Pragn
ą
ł jej! Był wstrz
ąś
ni
ę
ty
ś
wiadomo
ś
ci
ą
gł
ę
bi po
żą
dania. Czego
ś
takiego nigdy nie
do
ś
wiadczył. W dodatku była jego. Nie tylko chciała. Łkała, błagaj
ą
c go o sił
ę
i
ś
miech.
Po
żą
danie si
ę
wzmogło, spadaj
ą
c jak nagie ostrze no
ż
a.
Wci
ąż
si
ę
wahał. Nie powinien przyjmowa
ć
daru ofiarowanego w szoku.
Ś
miech. To była
ostatnia rzecz, jak
ą
by zrobił:
ś
miał si
ę
. Płakał, mo
ż
e, ale na pewno nie
ś
miał.
Potem całe ciało przej
ą
ł dreszcz rozkoszy, gdy jej długie pi
ę
kne flogi otoczyły jego biodra.
Ile razy wyobra
ż
ał to sobie? Nie pami
ę
tał i nie było to wa
ż
ne.
Mówi
ą
c cicho, jak bardzo jej po
żą
da, przytulił si
ę
do niej. Dawn była gotowa, ciepła i
pragn
ę
ła go jak zgłodniały biedak, którego zaproszono na uczt
ę
. Bryce wsun
ą
ł j
ę
zyk do
miodowych ust Dawn i cały zanurzył si
ę
w aksamitnej gł
ę
bi jej ciała.
Mam nadziej
ę
,
ż
e jutro b
ę
d
ę
chciał si
ę
ś
mia
ć
. Taka była ostatnia trze
ź
wa my
ś
l Bryce'a przed
całkowitym oddaniem si
ę
niezwykłym rozkoszom.
Dawn znów spadała, ale tym razem ciałem i dusz
ą
przylgn
ę
ła do Bryce'a. Kaskada dozna
ń
była o
wiele bogatsza ni
ż
spływ w dół Kolorado. Krew kr
ąż
yła w
ż
yłach dziesi
ęć
razy szybciej. Huk w głowie
był dziesi
ęć
razy gło
ś
niejszy. Jej bujna wyobra
ź
nia nie potrat1łaby wymy
ś
li
ć
niczego bardziej
porywaj
ą
cego, ni
ż
Bryce zagł
ę
biony w jej ciele.
Dło
ń
mi ta
ń
czył po jej skórze, wzbudzaj
ą
c wsz
ę
dzie rozkoszny dreszcz. Ustami pod
ąż
ał za dło
ń
mi,
zmieniaj
ą
c dreszcz W trawi
ą
cy płomie
ń
. Napi
ę
cie rosło z ka
ż
dym ruchem. Szeptał i cho
ć
nie mo
ż
na
było rozró
ż
ni
ć
słów, wszystko było jasne. Ten szept hipnotyzował j
ą
.
Nigdy, nigdy dot
ą
d Dawo nie pragn
ę
ła nikogo tak bardzo. Chciała stanowi
ć
jedno z tym
m
ęż
czyzn
ą
, z jego prawd
ą
, uczciwo
ś
ci
ą
, rado
ś
ci
ą
. Bez wstydu, chciwie szukała jego warg. Gładziła
rozpalon
ą
skór
ę
z intymn
ą
ufno
ś
ci
ą
. Lubie
ż
nie wyginała ciało dopasowane rytmem do przy-
ś
pieszonej kadencji ruchów jego ciała.
Wczepiona w Bryce'a, poruszaj
ą
c si
ę
w jego rytmie, odrzuciła wszystkie zahamowania i oddała
si
ę
całkowicie temu m
ęż
czy
ź
nie i tej chwili. Bolesne napi
ę
cie rosło. Rosło. Osi
ą
gn
ą
wszy absolutny
szczyt, wybuchło. Poczuła,
ż
e spada, przytulaj
ą
c si
ę
kurczowo, dr
żą
c, szepcz
ą
c jego imi
ę
. Krzyk
odbił si
ę
niesamowitym echem od
ś
cian otulonego noc
ą
kanionu.
Bryce pod
ąż
ył za ni
ą
i poł
ą
czyli si
ę
w okrzyku zwyci
ę
stwa.
Dawn westchn
ę
ła zaspokojona i pogładziła szerokie, wstrz
ą
sane dreszczem plecy. Chciałaby tak
zosta
ć
przez cał
ą
noc, spleciona z m
ęż
czyzn
ą
, który pozwolił jej zazna
ć
prawdziwej rozkoszy.
Zaprotestowała, gdy delikatnie przesun
ą
ł si
ę
i poło
ż
ył obok. Pomy
ś
lała,
ż
e najbardziej odpowiedni
ą
reakcj
ą
na pi
ę
kno ich prze
ż
y
ć
sprzed chwili byłby jego mi
ę
kki, ciepły
ś
miech.
- Musisz odpocz
ąć
- zamruczał, odgarniaj
ą
c niesforny kosmyk włosów z jej policzka.
Dawn przylgn
ę
ła do ciepłego ciała i posmakowała j
ę
zykiem pachn
ą
cej skóry.
- Odpoczywam - szepn
ę
ła. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
, gdy poczuła,
ż
e
ś
miech napina mi
ęś
nie Bryce'a.
- Niezbyt długo b
ę
dziesz odpoczywa
ć
, je
ż
eli masz zamiar tak dalej robi
ć
.
- Smakujesz mi. - Musn
ę
ła palcami płaski sutek, jednocze
ś
nie powtarzaj
ą
c poprzedni gest.
- Mnie te
ż
si
ę
to podoba - przyznał. - Za bardzo. Ale jeste
ś
wyczerpana i musisz odpocz
ąć
. -
Obejmuj
ą
c j
ą
jednym ramieniem, drugim narzucił
ś
piwór. - B
ę
dzie nam dosy
ć
ciasno razem.
- Tak lubi
ę
.
- Ja te
ż
. - Bryce musn
ą
ł wargami jej włosy i przytulił mocniej. Jego ciepło, siła i
ś
miech ukołysały
ciało i dusz
ę
Dawn. -
Ś
pij ju
ż
.
Westchn
ą
wszy z zadowoleniem, Dawn posłuchała od razu.
Rozdział dziewi
ą
ty
- My
ś
l
ę
,
ż
e powinienem ci
ę
przeprosi
ć
.
Zacisn
ę
ła palce na widelcu i spojrzała ostro na Bryce'a. _
- Przeprosi
ć
? Za co? - Z całej siły starała si
ę
panowa
ć
nad głosem.
Bryce spojrzał jej prosto w oczy z wła
ś
ciw
ą
mu otwarto
ś
ci
ą
.
- za to,
ż
e os
ą
dziłem ci
ę
pochopnie, zanim zdołałem si
ę
przekona
ć
, jaka naprawd
ę
jeste
ś
. I za
to,
ż
e pó
ź
niej ci dokuczałem.
Poczuła tak
ą
ulg
ę
,
ż
e a
ż
zrobiło jej si
ę
słabo. N
ę
c
ą
cy zapach kawy i sma
ż
onego bekonu obudził j
ą
przed chwil
ą
. Bryce odwrócił si
ę
, gdy zauwa
ż
ył,
ż
e Dawn usiłuje wło
ż
y
ć
co
ś
na siebie nie zwracaj
ą
c
uwagi. Ubierała si
ę
, a on kroił bekon. Powiedzieli sobie tylko: "dzie
ń
dobry". Kiedy wi
ę
c wspomniał o
przeprosinach, bała si
ę
,
ż
e chodzi mu o wspólnie sp
ę
dzon
ą
noc.
Ugryzła opieczon
ą
nad ogniskiem bułk
ę
i posłała mu
zabójczy u
ś
miech.
- Byłe
ś
okropny.
Bryce skrzywił si
ę
.
_- Nawet nie wspominaj. - Dolał kawy do fili
ż
anek, po czym dodał bezbarwnym tonem -
Uwa
ż
ałem,
ż
e mam po temu powód.
Dawn przełkn
ę
ła ostatni kawałek bułki, popijaj
ą
c kaw
ą
. - Jak ten powód miał na imi
ę
? - spytała
odwa
ż
nie. Bryce zesztywniał i odwrócił wzrok w stron
ę
strumie-
nia, który wił si
ę
w
ą
skim w
ą
wozem w stron
ę
Kolorado. Przygl
ą
daj
ą
c si
ę
mu, cierpiała razem z nim.
Obj
ę
ła palcami fili
ż
ank
ę
i poci
ą
gn
ę
ła jeszcze jeden łyk kawy, by zwil
ż
y
ć
nagle wyschni
ę
te gardło.
Wiedziała,
ż
e trafiła w czuły punkt. Nie mogła zrobi
ć
nic innego, jak czeka
ć
i zastanawia
ć
si
ę
:
odpowie czy nie? Mogła te
ż
zapomnie
ć
o tym,
ż
e w ogóle o co
ś
pytała. Bryce spojrzał znów na ni
ą
powoli ciemnymi oczami i zacz
ą
ł mówi
ć
.
- Miała na imi
ę
Małgorzata; nie Małgosia ani Go
ś
ka, Małgorzata. Miałem dwadzie
ś
cia cztery lata,
ona dwadzie
ś
cia siedem. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
gorzko. - Małgorzata była bardzo niezale
ż
n
ą
,
samowystarczaln
ą
, aroganck
ą
kobiet
ą
. Działała na mnie i podniecała do obł
ę
du. Zakochałem si
ę
i
oddałem jej cały błyskawicznie.
- Bryce, je
ż
eli nie chcesz o tym mówi
ć
... - Uciszył j
ą
cichy
ś
miech.
- Ju
ż
dawno powinienem był o tym komu
ś
powiedzie
ć
.
Mo
ż
e gdybym nie nosił w sobie tej historii, nie przypinał~ bym etykietek ka
ż
dej kobiecie, która cho
ć
troch
ę
j
ą
przypomina.
- Odeszła od ciebie?
- Nie. - Pokr
ę
cił głow
ą
. - Ja odszedłem. Po tygodniu
szcz
ęś
cia i sze
ś
ciu miesi
ą
cach mał
ż
e
ń
skiej m
ę
ki. - Znów gorzko si
ę
u
ś
miechn
ą
ł. - Widzisz,
Małgorzata chciała nie tylko równo
ś
ci. Z ch
ę
ci
ą
bym na to przystał. Nie, Małgorzata pragn
ę
ła
dominowa
ć
, a na to nie mogłem si
ę
zgodzi
ć
. Kiedy miałem dwadzie
ś
cia cztery lata, byłem jeszcze
całkowicie przekonany o m
ę
skiej wy
ż
szo
ś
ci.
- Wykr
ę
ciła niezły numer twojemu "ego". Bryce, o dziwo, u
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko.
- Ja te
ż
nieco nadszarpn
ą
łem jej poj
ę
cie o własnym „ja".
Ś
miech Dawn powoli zmienił si
ę
w westchnienie. - My
ś
lałe
ś
,
ż
e jetem taka sama?
- Uwa
ż
ałem,
ż
e jeste
ś
identyczna. - Odpowied
ź
była brutalnie szczera.
- To dlaczego nie kazałe
ś
mi si
ę
zmywa
ć
od razu, pierwszego dnia?
Bryce uniósł brew.
- Chcesz usłysze
ć
poprawn
ą
odpowied
ź
czy prawd
ę
?
- Oczywi
ś
cie prawd
ę
.
- Bo cho
ć
uwa
ż
ałem ci
ę
za rozpaskudzon
ą
pannic
ę
, to działała
ś
na mnie i podniecała
ś
do obł
ę
du i
pragn
ą
łem odda
ć
ci si
ę
cały. - Miała taki wyraz twarzy,
ż
e wybuchn
ą
ł
ś
miechem. - A wi
ę
c
oczywi
ś
cie działałem wbrew sobie i kazałem ci za to płaci
ć
, odgrywaj
ą
c si
ę
na tobie, kiedy tylko
mogłem.
Dawn wcale nie była zadowolona. Zrobiło jej si
ę
niedobrze.
- Rozumiem. - Odsun
ę
ła fili
ż
ank
ę
na bok. - A ostatniej nocy, kiedy rzuciłam si
ę
na ciebie,
stwierdziłe
ś
,
ż
e jeste
ś
nadal podniecony, i mo
ż
esz odegra
ć
si
ę
na mnie w inny, bardziej skuteczny
sposób.
- To nieprawda.
- Czy
ż
by? - Podniosła prowokuj
ą
co głow
ę
.
Bryce nie wahał si
ę
ani chwili.
- Czy mog
ę
powiedzie
ć
to samo o tobie?
Dawn patrzyła na niego przez chwil
ę
nic nie rozumiej
ą
c. - Nie wiem, o co ci chodzi? Co masz na
my
ś
li?
- Czy zaprzeczysz,
ż
e nie wło
ż
yła
ś
mnie do jakiej
ś
szufladki z napisem na przykład: samiec,
szczur pustyni? Był wyra
ź
nie zadowolony, gdy Dawn si
ę
zarumieniła.
Odgarn
ę
ła niedbałym gestem włosy z czoła.
~ Zuchwały plebejusz- poprawiła go chłodno i zachichotała.
- A ostatniej nocy, gdy oddała
ś
mi si
ę
tak słodko, z takim
ż
arem, czy
ż
nie stwierdziła
ś
,
ż
e nawet
zuchwały plebejusz b
ę
dzie dobry, byle tylko odwrócił twoje my
ś
li od koszmaru?
- Nie! - Dawn krzykn
ę
ła tak, jakby j
ą
zranił.
- Oto cała prawda. - Bryce wzruszył ramionami.
Tak. Tak wygl
ą
dała prawda. Dawn spu
ś
ciła wzrok i spojrzała w ogie
ń
. Ostry ból odtr
ą
cenia
sprawił,
ż
e usiłowała broni
ć
si
ę
atakuj
ą
c. Niesprawiedliwie oskar
ż
yła Bryce' a o wykorzystanie
sytuacji. Czy
ż
nigdy nie zrozumie,
ż
e nie wszyscy m
ęż
czy
ź
ni s
ą
po
ż
eraczami serc? Czy Bryce
przekonał si
ę
,
ż
e nie wszystkie kobiety s
ą
takie, jak Małgorzata? Spojrzała na niego pytaj
ą
co.
Nagle, tak jak wszyscy nowi kochankowie, we wszystkich epokach, poczuła,
ż
e z
ż
era j
ą
ciekawo
ść
, pragnienie dowiedzenia si
ę
wszystkiego na jego temat. Bryce przygl
ą
dał si
ę
jej z
dziwnym wyrazem twarzy. Pełnym nadziei? Oczekiwania? Zaczerpn
ę
ła tchu i postanowiła si
ę
dowie-
dzie
ć
.
- I od tamtej pory nikogo nie ... - Dawn zako
ń
czyła pytanie lekkim wzruszeniem ramion.
Bryce od razu zrozumiał, o co chodzi.
- Było kilka ... wszystkie miłe, spokojne, skromne kobiety i
ż
aden· z tych zwi
ą
zków nie był powa
ż
ny. -
Błysk nagłego zrozumienia roz
ś
wietlił mu wzrok. - Ciekawe mówił dalej w zamy
ś
leniu. - Jakby
specjalnie wybierałem kobiety, które były podda
ń
czo uległe w stosunku do m
ęż
czyzn, lecz cho
ć
lubiłem je, nigdy nie czułem si
ę
z nimi naprawd
ę
... zwi
ą
zany. - Wygi
ą
ł wargi tym swoim wymu-
szonym u
ś
miechem, który zaczynała kocha
ć
.
- I czego ci
ę
to nauczyło? - Dawn czuła rosn
ą
ce podniecenie.
Bryce westchn
ą
ł.
-
ż
e nit: jestem taki bystry, jak mi si
ę
wydawało odpowiedział szczerze. - Dochodz
ę
teraz
do wniosku,
ż
e w zwi
ą
zkach z potencjalnymi niewolnicami znajdowałem równie mało
satysfakcji, co w zwi
ą
zku z zatwardział
ą
. władczyni
ą
. - Oczy roz
ś
wietlił mu jeszcze
ja
ś
niejszy blask. - Dochodz
ę
te'
ż
do wniosku,
ż
e wła
ś
nie spotkałem kogo
ś
równego sobie. -
Głos miał teraz czysty i d
ź
wi
ę
czała w nim nuta prawdy. - Zeszłej nocy w twych ramionach,
twym ciele, twym ,ja" znalazłem zaspokojenie, w ~akie przestałem ju
ż
wierzy
ć
.
Dawn musiała si
ę
bardzo hamowa
ć
, by nie przeskoczy
ć
przez ognisko i nie rzuci
ć
mu si
ę
w ramiona. Miała łzy w oczach, patrzyła i nie mogła uwierzy
ć
.
- Dzi
ę
kuj
ę
, to ... to najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam.
- To prawda. - Miał takie łagodne usta. - A jak było z tob
ą
? Czy powód, dla którego mnie
zaszufladkowała
ś
, jako
ś
si
ę
nazywał?
Dawn poczuła,
ż
e cała sztywnieje, ale starała si
ę
rozlu
ź
ni
ć
. Nigdy nie opowiadała o nim
ani o zgubnych skutkach ich romansu. Bryce jednak powiedział jej prawd
ę
, czy
ż
mogła nie
odwzajemni
ć
si
ę
tym samym? Zaczerpn
ę
ła powietrza i wyja
ś
niła zwi
ęź
le i rzeczowo.
- Miał na imi
ę
John i my
ś
lałam,
ż
e go kocham. Mój ojciec wybrał go na swego nast
ę
pc
ę
jako
szefa firmy, gdyby miał zamiar przej
ść
na emerytur
ę
. Był, i nadal jest, ambitny, sumienny i
równie bezwzgl
ę
dny jak mój ojciec. Nigdy tego w pełni nie rozumiałam, a gdy w ko
ń
cu do
mnie dotarło, było zbyt pó
ź
no, by wyj
ść
bez szwanku. - Oblizała wyschni
ę
te wargi. - Byli
ś
my
razem sze
ść
miesi
ę
cy. Obserwowałam, jak manipuluje lud
ź
mi i sprawdza si
ę
ze
ś
InierteIn
ą
perfekcj
ą
rekina ludojada. - U
ś
Inieszek igrał na jej wargach. - Zakładał,
ż
e jako córka swego
ojca b
ę
d
ę
godziła si
ę
na takie post
ę
powanie w interesach i nie tylko godziła. Chciał,
ż
ebym
pomagała mu na swój kobiecy sposób. Odmówiłam. Nalegał. Powiedziałam,
ż
eby wynosił
si
ę
do diabła. - Wzruszyła ramionami. - Po tym prze
ż
yciu stałam si
ę
podejrzliwa wobec
pewnych siebie, zuchwałych m
ęż
czyzn.
- Aluzja na miar
ę
tego wieku - oschle stwierdził Bryce.
- I od tamtej pory nikogo nie ... - celowo powtórzył jejpytanie.
- Nikogo. A
ż
do zeszłej nocy ..
-
ś
artujesz! - wykrzykn
ą
ł. Pó
ź
niej, widz
ą
c wyraz jej twarzy, powiedział łagodnie: - Nie, nie
ż
artujesz.
- Nie, nie
ż
artuj
ę
. - Dawn westchn
ę
ła. - Podobaj
ą
mi si
ę
tylko pewni siebie, silni
m
ęż
czy
ź
ni. Bałam si
ę
,
ż
e znów si
ę
sparz
ę
, wi
ę
c starałam si
ę
trzyma
ć
z dala od ognia. -
Zdradziła si
ę
mówi
ą
c: "starałam si
ę
". Wiedziała o tym. I Bryce te
ż
.
- Do wczoraj. - Obszedł ognisko dokoła i podszedł do mej.
Wstała.
- Tak. Do wczoraj. - Stała z podniesion
ą
głow
ą
. - Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e upierałam si
ę
i
namówiłam ci
ę
na bycie moim przewodnikiem. Miałam okazj
ę
przekona
ć
si
ę
,
ż
e nie wszyscy
m
ęż
czy
ź
ni s
ą
rekinami bez skrupułów.
U
ś
miechała si
ę
zmysłowo. Bryce uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy.
- W tym momencie musz
ę
co
ś
wyja
ś
ni
ć
. Gdybym nie chciał by
ć
twoim przewodnikiem, nie
namówiłaby
ś
mnie, bez wzgl
ę
du na to, jak bardzo by
ś
si
ę
upierała. - Powoli pochylił ku niej
głow
ę
. - Musz
ę
te
ż
ci powiedzie
ć
,
ż
e
istniej
ą
ró
ż
ne rodzaje m
ęż
czyzn, nawet tych silnych i zadowolonych z siebie.
Ustami prawie dotkn
ą
ł jej warg. Ledwie mogła oddycha
ć
, co dopiero my
ś
le
ć
. Powiedziała wi
ę
c
pierwsz
ą
rzecz, jaka przyszła jej do głowy.
- Wymie
ń
jeden rodzaj.
J
ę
kn
ę
ła cicho, gdy prze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
j
ę
zykiem po jej dolnej wardze.
- Niektórzy s
ą
bardziej zmysłowi - zamruczał, zanim jej usta znikn
ę
ły całkowicie pod jego
wargami. Nie przerywaj
ą
c pocałunku, wzi
ą
ł Dawn w ramiona, by przenie
ść
j
ą
kilka metrów i poło
ż
y
ć
na
ś
piworze. Tam wła
ś
nie zacz
ą
ł udowadnia
ć
swoje stwierdzenie.
Dawn obudziła si
ę
koło południa głodnajak wilk. Czuła si
ę
rozkosznie rozleniwiona i było jej za
ciepło. Odgarniaj
ą
c włosy z twarzy, usiadła zasłaniaj
ą
c si
ę
poł
ą
ś
piwora.
_ Dzie
ń
dobry. - Bryce kl
ę
czał przy ognisku i przygotowywał obiad. Był ubrany w obci
ę
te nad
kolanami d
ż
insy, ciało miał wspaniale opalone.
- Dzie
ń
dobry. - Poci
ą
gn
ę
ła lekko nosem, próbuj
ą
c rozpozna
ć
zapach, który dra
ż
nił jej zmysły.
- Co gotujesz?
- Chod
ź
i sama zobacz. - Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
z wyzwaniem.
'
Poczuła,
ż
e rumieni si
ę
od stop do głów.
_ Odwró
ć
si
ę
. - Pasmo włosów znów spadło jej na oczy, zamiast odgarn
ąć
je r
ę
k
ą
, dmuchn
ę
ła.
Bryce roze
ś
miał si
ę
i odwrócił ostentacyjnie.
- Gdyby
ś
nie była taka pruderyjna - zawołał przez rami
ę
- zaproponowałbym k
ą
piel przed
obiadem.
- K
ą
piel? Gdzie? - Dawn usiadła prosto.
- Kobieto! Obud
ź
si
ę
. Gdzie mo
ż
emy si
ę
k
ą
pa
ć
? W strumyku oczywi
ś
cie.
My? Spojrzała na niego ostro
ż
nie.
- My? - wypowiedziała na głos my
ś
li. - Mieliby
ś
my si
ę
razem k
ą
pa
ć
... nago?
Ś
miech odbił si
ę
echem od
ś
cian kanionu.
- Oczywi
ś
cie,
ż
e razem i oczywi
ś
cie,
ż
e nago. - Ton jego głosu stał si
ę
cieplejszy, - Byli
ś
my ju
ż
razem i nadzy.
My
ś
l o tym, jak bardzo nadzy i jak bardzo byli razem, przej
ę
ła j
ą
dreszczem. Głodnym wzrokiem
pie
ś
ciła muskularne plecy, smukł
ą
tali
ę
, szczupłe biodra i długie, kształtne nogi. Znała to ciało, czuła
napi
ę
cie mi
ęś
ni pod gładk
ą
skór
ą
, obejmowała udami twarde po
ś
ladki. Zaznała rado
ś
ci i rozkoszy
poł
ą
czenia ich ciał. Dlaczego nie mieliby dzieli
ć
k
ą
pieli w naturze?
Z okrzykiem:
- Ostatni w wodzie myje drugiemu plecy! - Dawn odrzuciła przykrycie i pop
ę
dziła w stron
ę
strumienia.
- To nie fair! - wrzasn
ą
ł Bryce, zrzucaj
ą
c spodenki. - Poza tym zapomniała
ś
mydła!
K
ą
piel oczywi
ś
cie przemieniła si
ę
w dokazywanie.
Ś
miej
ą
c si
ę
i baraszkuj
ą
c jak dzieci, toczyli prawdziw
ą
bitw
ę
. Potem
ś
miej
ą
c si
ę
i baraszkuj
ą
c jak
doro
ś
li, namydlali po kolei swoje ciała, a
ż
ś
miech przemienił si
ę
w cichy pomruk. Pragnienie innego
rodzaju wywabiło ich w ko
ń
cu z wody.
Dawn pochłon
ę
ła obiad składaj
ą
cy si
ę
z chrupkiej, zbytnio przypieczonej wołowiny, rozkoszuj
ą
c
si
ę
ka
ż
dym k
ę
sem. Sałatka owocowa z puszki smakowała jak ambrozja. Gdy uporali si
ę
z
naczyniami, wyci
ą
gn
ę
li si
ę
w sło
ń
cu. Dawn miała na sobie koronkowe majteczki i stanik, Bryce swoje
obci
ę
te d
ż
insy. Jeszcze nigdy nie była tak zadowolona i zrelaksowana.
- Powinnam robi
ć
notatki - powiedziała, ziewaj
ą
c szeroko.
Omiótł jej ciało szelmowskim spojrzeniem.
- Chcesz zanotowa
ć
,
ż
e opalała
ś
si
ę
w bieli
ź
nie?
- Bystry Stone. Doskonale wiesz, co mam na my
ś
li. -
Usiadła i rozejrzała si
ę
po kanionie i rozbłyskuj
ą
cym sło
ń
cem strumyku. - Powinnam przelewa
ć
na
papier to wszystko. - Gestem ogarn
ę
ła w
ą
ski w
ą
wóz.
Bryce usiadł przy niej,
- Ajakie s
ą
twoje wra
ż
enia?
Dawn obj
ę
ła r
ę
kami kolana i oparła na nich brod
ę
.
- Cisza, samotno
ść
, spokój - powiedziała cicho. - Przede wszystkim spokój.
- Spokój jest pozorny, jak wszystko w naturze. Pod powierzchni
ą
czaj
ą
si
ę
konflikty. Wi
ę
ksze
zwierz
ę
rzuca si
ę
na "małe,
ż
eby prze
ż
y
ć
. To, co ro
ś
nie walczy, o wod
ę
, powietrze i
ś
wiatło
słoneczne, by prze
ż
y
ć
. Kanion z dnia na dzie
ń
przegrywa bitw
ę
z sił
ą
rzeki.
ś
ycie to bezustanna
walka. Warto walczy
ć
cho
ć
by po to, by uzyska
ć
złudzenie spokoju.
Odwróciwszy głow
ę
, przygl
ą
dała mu si
ę
z policzkiem opartym na kolanie.
- W twoich ustach brzmi to beznadziejnie. Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
łagodnie i pokr
ę
cił głow
ą
.
- Wcale nie. Gdyby walka o
ż
ycie była bezowocna, zwierz
ę
ta nie zaznałyby nigdy przyjemno
ś
ci
zaspokojenia głodu, wszystko, co ro
ś
nie, nie mogłoby rozkwitn
ąć
kwiatami, zazieleni
ć
si
ę
li
ść
mi,
wyda
ć
owoców; wody przestałyby płyn
ąć
i nigdy nie wyrze
ź
biłyby tego kanionu, a ludzie nigdy nie
zaznaliby miło
ś
ci. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
tym swoim krzywym u
ś
mieszkiem. - Nie, Dawn,
ż
ycie nigdy nie
bywa bezowocne. Je
ż
eli umiemy bacznie obserwowa
ć
, mo
ż
emy nauczy
ć
si
ę
równowagi rzeczy. Aby
umie
ć
doceni
ć
ś
wiatło, trzeba zazna
ć
ciemno
ś
ci. W ciemno
ś
ci ten kanion jest tylko dziur
ą
w ziemi.
W
ś
wietle jest.. . wielki.
- Jeste
ś
filozofem! - Dawn była pełna podziwu. Roze
ś
miał si
ę
cicho.
- Kochanie, ka
ż
dy, komu chce si
ę
my
ś
le
ć
, jest filozofem. - Spojrzał na ni
ą
z ukosa. - Tak naprawd
ę
to jestem paleontologiem i musisz mi uwierzy
ć
,
ż
ycie to walka.
- Przypomniałe
ś
mi,
ż
e jestem pisark
ą
. - Dawn westchn
ę
ła dramatycznie. - I musz
ę
zacz
ąć
zbiera
ć
mate
ń
ały.
Bryce, przybieraj
ą
c nagle wygl
ą
d uciele
ś
nionej niewin-
no
ś
ci, spytał:
- Czy w twojej powie
ś
ci b
ę
d
ą
jakie
ś
sceny miłosne?
- Tak, a dlaczego pytasz? - Jak łatwo dała si
ę
nabra
ć
.
Bryce podskoczył, chwycił j
ą
w ramiona i zacz
ą
ł biec
w stron
ę
ś
piwora.
Dawn przytuliła si
ę
do niego i zawołała ze
ś
miechem: - Co ty wyprawiasz?
- Chc
ę
pomóc ci zebra
ć
materiały na temat scen miłosnych w twojej ksi
ąż
ce. Jutro mo
ż
esz zrobi
ć
cał
ą
mniej interesuj
ą
c
ą
reszt
ę
sama.
Bryce rozlu
ź
niony i w dobrym nastroju pokazał now
ą
, młodzie
ń
cz
ą
twarz. Był przekorny i wesoły,
co wydało si
ę
Dawn niezwykle poci
ą
gaj
ą
ce. No i jeszcze ten ciepły, zmysłowy, swobodny
ś
miech. Jej
dusza unosiła si
ę
wraz z nim. Tu
ż
przed zachodem sło
ń
ca zwin
ę
ła si
ę
przytulona do ciała Bryce'a i
zamkn
ę
ła oczy. Była w pełni zaspokojona. Udało jej si
ę
złapa
ć
na jawie
ś
miech, który umkn
ą
ł we
ś
nie.
Spleceni ze sob
ą
,
ś
pi
ą
c w jednym
ś
piworze, prze
ś
nili cał
ą
noc zapominaj
ą
c o nie zjedzonej kolacji.
Bryce obudził Dawn o wschodzie sło
ń
ca, szepcz
ą
c jej do ucha:
- Kto
ś
nadał ci odpowiednie imi
ę
: Dawn, mój
Ś
wit. Dawn u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i odwróciła, by zarzuci
ć
mu r
ę
ce na szyj
ę
. Po raz pierwszy w
ż
yciu czuła si
ę
w pełni wypocz
ę
ta.
- Jak to? - Z fascynacj
ą
obserwowała male
ń
kie odbicie swej twarzy w jego oczach.
Bryce pocałował mi
ę
kkie od snu usta, zanim odpowiedział.
- Ukazała
ś
si
ę
nad lini
ą
mego horyzontu, by przegna
ć
wszystkie chmury, jakie nad nim zawisły.
Dawn patrzyła na Bryce'a oniemiała, nie wstydz
ą
c si
ę
łez, które zacz
ę
ły płyn
ąć
po jej policzkach.
- Ja ... Bryce ... to takie pi
ę
kne ... Dzi
ę
kuj
ę
.
- To ty jeste
ś
pi
ę
kna. - Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - I z pewno
ś
ci
ą
umierasz z głodu. - W nagłym
przypływie energii odrzucił
ś
piwór. - No, poranna dziewczyno, k
ą
piel i
ś
niadanie. - Wypr
ęż
ył si
ę
i
wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
. - A je
ż
eli porz
ą
dnie wyszorujesz mi plecy - mówił z błyszcz
ą
cymi oczami,
stawiaj
ą
c j
ą
na nogi - pomog
ę
ci zbiera
ć
materiały.
Cały dzie
ń
za spraw
ą
Bryce'a Dawn odebrała jako cud.
Ś
niadanie we dwoje było powodem oczarowania. W charakterystyczny dla siebie i ju
ż
jej znany,
oszcz
ę
dny sposób, Bryce przygotował smaczny posiłek składaj
ą
cy si
ę
z gotowanych płatków
owsianych z cukrem cynamonowym, jabłek z puszki i mleka w proszku. Kawa była gor
ą
ca, mocna l
przepyszna.
Dawn spojrzała na Bryce'a z ukosa. Czuła si
ę
wyj
ą
tkowo dobrze. Była najedzona. Wła
ś
nie
ko
ń
czyli sprz
ą
ta
ć
koło ogniska.
- Czy dobrze wyszorowałam ci plecy, poszukiwaczu skamielin?
- Poszukiwaczu skamielin? - Roze
ś
miał si
ę
rado
ś
nie.To pi
ę
kne! - Uchwycił Dawn w talii i wycisn
ą
ł
na wargach szybki pocałunek. -
Ś
wietnie wyszorowała
ś
mi plecy, wi
ę
c bierz notes i ruszamy do
pracy.
Nie trzeba było wiele czasu, by zorientowa
ć
si
ę
,
ż
e Bryce jest prawdziw
ą
skarbnic
ą
wiedzy na
temat kanionu.
Poszli ledwie widoczn
ą
ś
cie
ż
k
ą
w stron
ę
rzeki Kolorado. Bryce nie tylko odpowiadał na pytania, ale
dostarczał informacji, o których Dawn nawet nie pomy
ś
lała. Poniewa
ż
cz
ę
sto si
ę
zatrzymywali, bo
musiała zapisa
ć
wa
ż
ne fakty, nie posuwali si
ę
zbyt szybko do przodu.
Po raz pierwszy zatrzymała si
ę
, by podziwia
ć
ró
ż
nokolorowe warstwy skalne, z których były
zbudowane
ś
ciany kanionu.
- Jakie to skały? Wapienie? Piaskowce?
- Tak. A tak
ż
e granity i skały łupkowe. - Wzi
ą
ł od niej
aparat fotograficzny. Pisała, a on robił zdj
ę
cia, opowiadaj
ą
c. - Kolorado zacz
ę
ła formowa
ć
ten w
ą
wóz
około sze
ś
ciu milionów lat temu. Niektóre skały znajdowane w najgł
ę
bszych partiach kanionu
pochodz
ą
sprzed dwóch miliardów lat.
Dawn spojrzała na niego zdziwiona, przestaj
ą
c pisa
ć
. - Sprzed dwóch miliardów lat!
- Aha - odmrukn
ą
ł Bryce, robi
ą
c zdj
ę
cie ocienionej
półki skalnej, która przybrała kolor purpury. Opu
ś
cił aparat i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - Skamieliny znajdowane
w w
ą
wozie wskazuj
ą
na to, i
ż
zwierz
ę
ta i ro
ś
liny
ż
yły tutaj od miliardów lat.
- Niesamowite. - Dawn zapisywała szybko.
Nagle przestała, gdy
ż
wydało jej si
ę
,
ż
e co
ś
si
ę
poruszyło w pobli
ż
u rzeki.
- Czy teraz
ż
yj
ą
w kanionie jakie
ś
zwierz
ę
ta?
- Oczywi
ś
cie. - Bryce powiedział to rozbawionym to-
nem, widz
ą
c, jak Dawn przygotowała notes, by zapisa
ć
ka
ż
de słowo. - Około dwustu
siedemdziesi
ę
ciu pi
ę
ciu gatunków i około stu dwudziestu rodzajów ró
ż
nych zwierz
ą
t.
Dawn przestała pisa
ć
i zmarszczyła brwi. - Podaj mi jakie
ś
konkretne przykłady.
- Ty naprawd
ę
masz bzika na punkcie informacji droczył si
ę
z ni
ą
. Pokiwała głow
ą
i posłała mu
takie spojrzenie,
ż
e nie mógł si
ę
nie roze
ś
mia
ć
. Był to
ś
miech, od którego Dawn zaczynała si
ę
uzale
ż
nia
ć
. - No dobrze. S
ą
tu owce wielkorogie, łosie, krzy
ż
ówKi jeleni, antylopy szablorogie, lwy
górskie, bobry, wiewiórki i w
ęż
e.
- W
ęż
e? -- Dawn odruchowo wzdrygn
ę
ła si
ę
.
- Tak. - Bryce' owi nie udało si
ę
ukry
ć
u
ś
miechu. - Wiewiórk
ę
kaibab i ró
ż
owego grzechotnika
Wielkiego Kanionu mo
ż
na spotka
ć
tylko tutaj. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szerzej. - My
ś
lałem, ze
zainteresuje ci
ę
ta wiadomo
ść
.
Prawd
ę
powiedziawszy ta informacja była dla Dawn równie fascynuj
ą
ca, co przekazuj
ą
cy j
ą
m
ęż
czyzna. Do pierwszego przyznała si
ę
z łatwo
ś
ci
ą
. Drugie wolała zachowa
ć
dla siebie.
Przy uj
ś
ciu strumienia do rzeki Kolorado Dawn oniemiała z zachwytu nad niezwykłym pi
ę
knem
natury. Szeroko rozwarte
ź
renice chłon
ę
ły zapieraj
ą
cy dech w piersiach spektakl, wyobra
ź
nia
wskoczyła na wysokie obroty. Skrzy
ż
owała długie, okryte d
ż
insami nogi i usiadła na ziemi.
Tak, tak, ju
ż
to widziała. Pióro poruszało si
ę
po papierze z oszałamiaj
ą
c
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
. Dzi
ę
ki
faktom podanym przez Bryce'a i inspiracji, jakiej dostarczał kanion, cz
ęść
ksi
ąż
ki mówi
ą
ca o
zagubionej w nim kobiecie rozwijała si
ę
w wyobra
ź
ni Dawn szybciej ni
ż
zd
ąż
yła notowa
ć
.
- Jest wiele miejsc, w których mozna si
ę
zgubi
ć
w Wielkim. - Nie zdawała sobie sprawy,
ż
e
powiedziała to gło
ś
no. Wzdrygn
ę
ła si
ę
, gdy Bryce odezwał si
ę
beznami
ę
tnym tonem.
- Zgubi
ć
si
ę
na dobre.
Dawn podniosła nerwowo głow
ę
.
- Ale ja nie chc
ę
,
ż
eby ona zgubiła si
ę
na dobre! wykrzykn
ę
ła, traktuj
ą
c wymy
ś
lon
ą
posta
ć
jak kogo
ś
rzeczywistego. Bo dla Dawn ona była prawdziwa. Nakre
ś
liła mu pokrótce fabuł
ę
, dodaj
ą
c na koniec:
- Jako
ś
wykorzystam ró
ż
owego grzechotnika, ale oczywi
ś
cie nie u
ś
mierc
ę
jej. - Pogr
ąż
ona w
my
ś
lach zmarszczyła brwi. Nie widziała u
ś
miechu zrozumienia, maluj
ą
cego si
ę
na twarzy Bryce'a.
- Musz
ę
j
ą
znale
źć
. Ale potrzebuj
ę
czego
ś
specjalnego.
Zwyczajne odkrycie przez grup
ę
ratowników nie wchodzi w rachub
ę
. - Bawiła si
ę
my
ś
lami, patrzyła
przed siebie niewidz
ą
cym wzrokiem, stukaj
ą
c w zamy
ś
leniu długopisem o z
ę
by.
- Czy mog
ę
co
ś
zasugerowa
ć
?
Chocia
ż
Bryce mówił cicho, jego głos przerwał jej skupienie. Długopis przestał stuka
ć
.
- Tak. Oczywi
ś
cie. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
zach
ę
caj
ą
co, zachwycona,
ż
e zainteresował si
ę
jej histori
ą
.
- A co?
- Sam.
- Co? - Pokr
ę
ciła głow
ą
, jakby my
ś
lała,
ż
e go
ź
le zrozumiała. - Co ma tu Sam do rzeczy?
- Pochodzi z plemienia Havasupai. - Bryce powiedział to takim tonem, jakby ten fakt wyja
ś
niał
wszystko. A oczywi
ś
cie nie wyja
ś
niał. Dawn zmarszczyła brwi.
- Wiem o tym, ale ... - Wzruszyła ramionami i pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Plemi
ę
Havasupai
ż
yje w rezerwacie w Kanionie Havasu, odnodze Wielkiego Kanionu, która
znajduje si
ę
poza granicami parku.
Dawn poczuła niezwykłe podniecenie, jak zwykle, gdy czuła zbli
ż
aj
ą
ce si
ę
natchnienie.
- Czy jest to mo
ż
liwe,
ż
eby przypadkiem trafiła do tego kanionu? - spytała, mówi
ą
c o postaci jak o
kim
ś
ż
ywym.
Bryce pocz
ę
stował j
ą
swoim krzywym u
ś
miechem.
- Czy istnieje co
ś
takiego jak prawa autorskie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
To było wszystko, czego potrzebowała. Nieistotne, czy dotarcie do rezerwatu było
niemo
ż
liwe, czy tylko niesłychanie trudne. Wszystko, co musiała wiedzie
ć
, to to,
ż
e istniał i
był wła
ś
nie tam. My
ś
li biegły szybko, równie szybko biegł długopis po papierze. Zatrzymał
si
ę
nagle. Niezb
ę
dne jej było jakie
ś
tło. Oderwała wzrok od notesu, by spojrze
ć
w
zafascynowane ni
ą
ciemne oczy.
- Czy mógłby
ś
opowiedzie
ć
mi o plemieniu Sama? Sposób, w jaki pochyliła si
ę
nad kartk
ą
,
ś
wiadczył o tym,
ż
e była pewna, i
ż
Bryce wypełni jej
ż
yczenie.
Bryce roze
ś
miał si
ę
cicho. Był to
ś
miech, który wyra
ż
ał uznanie, nie za
ś
rozbawienie.
- Havasupai s
ą
znani jako "Ludzie Niebieskozielonej Wody". S
ą
wspaniałymi je
ź
d
ź
cami,
wychowywanymi w siodle. Do ich kanionu mo
ż
na dotrze
ć
przez szczyt Wzgórza Havasui w
dół szlaku Topocoba, który jest bardzo kr
ę
ty i biegnie po
ś
liskich, szarych, stromych,
wapiennych skałach. Trzydzie
ś
ci par
ę
metrów spadku pokonywane w dwudziestu dziewi
ę
ciu
ostrych zakr
ę
tach.
Dawn zapisywała ka
ż
de słowo.
- Byłe
ś
tam? Pokonałe
ś
t
ę
tras
ę
na koniu?
- Tak.
Dawn nagle poczuła,
ż
e prawie widzi niebezpieczny szlak. Strach chwycił j
ą
za gardło.
- Mów dalej.
- Kiedy dotrzesz do dna, idziesz dalej jarem o czerwonych
ś
cianach. Jar w pewnej chwili
poszerza si
ę
, tworz
ą
c gardziel. Nagle widzisz· gaje topolowe i brzozowe, pola uprawne
nawadniane przez strumie
ń
Havasu, który powstał z zimnych, podziemnych
ź
ródeł.
Istniej
ą
tam jeszcze domostwa starego typu, ale w wi
ę
kszo
ś
ci Havasupai mieszkaj
ą
w
zbudowanych przez siebie małych domkach. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do własnych wspomnie
ń
. -
Sp
ę
dziłem lato w
ś
ród plemienia Sama. Ich wioska wygl
ą
dała, jakby przeniesiono j
ą
z
Nowej Anglii.
Wyobra
ź
nia Dawn pracowała na pełnych obrotach, rozwijaj
ą
c fabuł
ę
. Bez wahania
opowiedziała j
ą
Bryce'owi.
- Mam! - wykrzykn
ę
ła. - Zagubiona b
ę
dzie si
ę
bł
ą
ka
ć
przez jaki
ś
czas, a
ż
w ko
ń
cu natrafi
na jar, w którym zostanie znaleziona, w stanie prawie beznadziejnym, przez młodego osiłka
z plemienia Havasupai. Młody m
ęż
czyzna przywraca j
ą
do zdrowia i potem odprowadza do
cywilizacji. Id
ą
tym przera
ż
aj
ą
cym szlakiem. - W u
ś
miechu zawarła całe podniecenie. - No i
jak?
- Według mnie dobrze - powiedział Bryce z autentycznym zainteresowaniem.
- To nie koniec - mówiła dalej Dawn, przekazuj
ą
c to wszystko, co stworzyła jej wyobra
ź
nia.
- Moja bohaterka zakochuje si
ę
w swoim wybawcy, kiedy s
ą
w kanionie. On te
ż
co
ś
do niej
czuje. Zostaj
ą
kochankami. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
w zamy
ś
leniu. - Oczywi
ś
cie miło
ść
mojej
bohaterki do Indianina Havasupai sprowadzi na moj
ą
posta
ć
wiele kłopotów po powrocie na
łono rodziny, ale... to nast
ę
pna cz
ęść
opowie
ś
ci, któr
ą
zajm
ę
si
ę
pó
ź
niej. - Dawn zapisała
co
ś
jeszcze i zatrzasn
ę
ła notes. - Mam wszystko, czego chciałam. Dzi
ę
kuj
ę
.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- To ja powinienem ci podzi
ę
kowa
ć
. Bardzo mi si
ę
podobało.
Siedzieli przez chwil
ę
w milczeniu, patrz
ą
c na rzek
ę
, po czym Dawn odezwała si
ę
:
- Ciekawa jestem, jak si
ę
kocha Indianin?
Rozdział dziesi
ą
ty
Nadszedł czas odjazdu. Dawn stała przy tratwie i patrzyła na w
ą
ski kanion i miejsce, w
którym przedtem rozbili obóz. Bryce skrupulatnie przywrócił wszystkiemu pierwotny wygl
ą
d.
Gdy obserwowała z brzegu jaskini
ę
, pomy
ś
lała,
ż
e tak musiała wygl
ą
da
ć
od tysi
ę
cy lat.
Jakby nigdy nie stan
ę
ła tam stopa człowieka.
A przecie
ż
była
ś
wiadkiem rozkwitu miło
ś
ci. Dawn wydało si
ę
to całkiem wła
ś
ciwe,
ż
e
wła
ś
nie w takim miejscu poznała, co to prawdziwe uczucie. Nie potrafiła sobie wyobrazi
ć
przyszło
ś
ci. Mi
ę
dzy ni
ą
i Bryce'em nie padło słowo: "kocham". Dawn była z tego
zadowolona. Wszystko, co wydarzyło si
ę
mi
ę
dzy nimi, było jak sen i złudzenie. Nie zaistniało
w normalnym
ż
yciu codziennym. Potrzebowała czasu i Bryce te
ż
go potrzebował,
ż
eby móc
rozpozna
ć
nie nazwane jeszcze uczucia. Dawn oderwała wzrok od widoku. Był pi
ę
kny, ale
nie na tym polegało prawdziwe
ż
ycie.
_ Gotowa? - spytał cicho Bryce, jakby nie chciał prze-
rywa
ć
jej my
ś
li.
Dawn skryła smutek za u
ś
miechem.
_ Gotowa. I tym razem przypomnij mi o robieniu zdj
ęć
. Bryce mógł jej przypomnie
ć
o
całych rolkach filmu,
jakie zrobili w małym kanionie. Poczuła ulg
ę
, gdy nie wspomniał o nich. Zdj
ę
cia, jakie
wykonała w w
ą
wozie i w jaskini, b
ę
d
ą
ułatwiały odtworzenie opowiadania. Fotografie
Bryce'a s
ą
tylko dla niej.
Droga powrotna okazała si
ę
bardzo trudna, gdy
ż
musieli wielokrotnie przenosi
ć
tratw
ę
dokoła wodospadów. I chocia
ż
porz
ą
dnie si
ę
napracowała, była zadowolona,
ż
e mogła
fotografowa
ć
z brzegu wzburzone wody kaskad. Sło
ń
ce stało w zenicie, gdy dotarli do
schroniska. Było gor
ą
co, a Dawn czuła si
ę
zm
ę
czona. Z ulg
ą
usiadła w miejscu ocienionym
dachem.
- Czy we wrze
ś
niu zawsze jest tak gor
ą
co w tej cz
ęś
ci Arizony? - spytała przyjmuj
ą
c od
Bryce' a kanapk
ę
z szynk
ą
i puszk
ę
soku.
Bryce napił si
ę
i dopiero potem mógł odpowiedzie
ć
.
- O tej porze roku na kraw
ę
dzi panuj
ą
po południu łagodne temperatury, w nocy mo
ż
e by
ć
całkiem zimno. Tutaj, na dnie kanionu, temperatura jest zazwyczaj o dwadzie
ś
cia stopni
wy
ż
sza ni
ż
na kraw
ę
dzi.
Na sam
ą
wzmiank
ę
o kraw
ę
dzi Dawn poczuła dreszcze.
Wsi
ąść
na muła i pojecha
ć
t
ą
w
ą
sk
ą
ś
cie
ż
k
ą
, to były ostatnie rzeczy, jakie chciała zrobi
ć
.
Pragn
ą
c odsun
ąć
jak najdalej nieuniknione, jadła i piła bardzo powoli.
Bryce wiedział doskonale o jej strachu i pozwalał, by odwlekała moment wyjazdu na tyle,
I)a ile było bezpiecznie. W pewnym momencie podszedł jednak do drzwi.
- Trzeba wyruszy
ć
- powiedział ze współczuciem, ale zdecydowanie. - I to natychmiast.
- Wiem. - Dawn westchn
ę
ła i wstała. - Jestem gotowa.
- Nie, nie była gotowa i nigdy nie b
ę
dzie.
Bryce wyci
ą
gn
ą
ł do niej r
ę
k
ę
.
- Jestem z tob
ą
. Nie pozwol
ę
,
ż
eby ci si
ę
co
ś
stało. Zapami
ę
taj to.
Dawn podała mu dło
ń
i poczuła mocny u
ś
cisk jego palców, tak jakby pragn
ą
ł odda
ć
jej
cz
ęść
swojej siły.
- B
ę
d
ę
pami
ę
ta
ć
. - Spróbowała si
ę
u
ś
miechn
ąć
. Chod
ź
my, zanim stchórz
ę
.
Nie mieli ju
ż
tylu zapasów, wi
ę
c załadunek mułów poszedł szybko. Bryce pracował, a Dawn
notowała swoje spostrze
ż
enia na temat otoczenia. Niezbyt ch
ę
tnie podeszła, gdy j
ą
zawołał.
Z czuło
ś
ci
ą
, w której mo
ż
na by si
ę
rozpłyn
ąć
, wzi
ą
ł j
ą
w ramiona. Pocałował słodko, ale
Dawn poczuła ju
ż
gorycz rozstania. Bryce przez chwil
ę
przygl
ą
dał si
ę
jej, gdy ju
ż
siedziała
na mule. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Jeste
ś
najodwa
ż
niejsz
ą
kobiet
ą
, jak
ą
kiedykolwiek spotkałem. Siedzisz twardo w siodle,
bez wzgl
ę
du na ogarniaj
ą
cy ci
ę
strach, bez wzgl
ę
du na ryzyko. Wszystko b
ę
dzie w
porz
ą
dku. - Błysn
ą
ł u
ś
miechem, podszedł do muła i wskoczył na siodło.
Dla Dawn jazda była koszmarem prze
ż
ywanym na jawie, w pełnym
ś
wietle dziennym.
Mimo
ż
e wzrok miała przy
ś
rubowany do pleców Bryce'a, widziała czasami otchła
ń
kanionu.
Na pocz
ą
tku próbowała zamkn
ąć
oczy, ale okazało si
ę
,
ż
e tak jest jeszcze gorzej. Oczami
wyobra
ź
ni widziała brzeg
ś
cie
ż
ki, muł si
ę
potykał i spadała w dół. Trzymała si
ę
wi
ę
c
wzrokiem pleców kołysz
ą
cych si
ę
przed ni
ą
.
W chwili gdy muły zeszły z kraw
ę
dzi, Dawn była sztywna jak deska i blada jak
ś
ciana.
Bryce odwrócił si
ę
w siodle, spojrzał i nie zatrzymał zwierz
ą
t, dopóki nie dotarIi do zagrody.
Sam czekał na nich, opieraj
ą
c si
ę
o ogrodzenie. Bryce nawet nie odpowiedział na
powitanie. Zeskoczył z muła i pobiegł w stron
ę
Dawn, by wzi
ąć
j
ą
w ramiona.
- Była
ś
wspaniała - szeptał. - Wspaniała.
Tym razem nie załamała si
ę
. Nie łkała, nawet nie płakała. Przylgn
ę
ła tylko do niego z całej
siły, dopóki nie przestała dr
ż
e
ć
. Przylgn
ę
ła ... bo mogła ju
ż
nigdy nie mie
ć
okazji przytuli
ć
si
ę
do niego. Kiedy u
ś
cisk złagodniał, odsun
ę
ła si
ę
i u
ś
miechn
ę
ła.
- Po krótkim zastanowieniu - powiedziała trz
ę
s
ą
cym głosem - stwierdzam,
ż
e wol
ę
jednak
by
ć
tutaj.
- Czy co
ś
si
ę
stało? - spytał zaniepokojony Sam. - Czy pani Kingsley jest chora?
- Pani Kingsley nic nie jest. Potrzebna jej gor
ą
ca k
ą
piel, gor
ą
cy posiłek i sen. Zajmiemy
si
ę
tym od razu. Zdj
ą
ł torb
ę
Dawn z muła, wzi
ą
ł j
ą
za r
ę
k
ę
i ruszył w stron
ę
furgonetki. -
Zajmij si
ę
zwierz
ę
tami, dobrze, Sam? I po- . wiedz pani Kingsley dobranoc.
- Dobra - roze
ś
miał si
ę
Sam. - Dobranoc, pani Kingsley.
- Dobranoc, Sam - zawołała przez rami
ę
.
Dopiero gdy powiedziała słowo: "noc" zdała sobie spraw
ę
,
ż
e szybko si
ę
ś
ciemnia. Bryce
wszystko znakomicie wyliczył. Wzdrygn
ę
ła si
ę
. Gdyby wyruszyli pół godziny pó
ź
niej, zanim
zeszliby ze szczytu,
ś
ciemniłoby si
ę
. Ona za
ś
byłaby bIiska obł
ę
du.
Czuła si
ę
załamana, kiedy zajechali przed hotel El Tovar.
Postanowiła nie wywiera
ć
ż
adnego nacisku, złapała wi
ę
c swoj
ą
torb
ę
i starała si
ę
nie da
ć
niczego po sobie pozna
ć
. Odwrócił si
ę
i spojrzał łagodnie, a ona poczuła zbieraj
ą
ce si
ę
łzy i
z trudem je powstrzymywała.
- Nie
ż
ałujesz? - spytał cicho. Pokr
ę
ciła głow
ą
. Nie ufała głosowi.
.- To dobrze. - Pogładził policzek Dawn zewn
ę
trzn
ą
stron
ą
dłoni. Tak samo zrobił w
przeddzie
ń
ich wyprawy. Ja te
ż
nie. - Nadzieja zacz
ę
ła wypełnia
ć
jej serce, ale zastygła w
bezruchu, gdy opu
ś
cił dło
ń
na siedzenie. - My
ś
l
ę
,
ż
e obydwoje potrzebujemy troch
ę
czasu -
stwierdził zdecydowanie. - Czasu, by móc odzyska
ć
normaln
ą
perspektyw
ę
. Wszystko, co
było mi
ę
dzy nami, było pi
ę
kne. Ale s
ą
dz
ę
,
ż
e musimy obydwoje zastanowi
ć
si
ę
, czy to, co
wydarzyło si
ę
w kanionie, było prawd
ą
czy złudzeniem.
Wmawiała sobie,
ż
e ma racj
ę
,
ż
e naprawd
ę
potrzebuje czasu,
ż
eby podj
ąć
inteligentn
ą
, rozs
ą
dn
ą
decyzj
ę
i zgodziła si
ę
z nim.
- Je
ż
eli dasz mi kluczyki, postaram si
ę
, by odstawiono twój samochód do hotelu.'
Dawn przetrz
ą
sała torebk
ę
, szukaj
ą
c kluczyków i walcz
ą
c ze
ś
ciskaj
ą
cymi jej gardło łzami.
Znalazła je i podaj
ą
c podzi
ę
kowała.
- Zadzwoni
ę
- obiecał.
- Wiesz, gdzie jestem. - Wzi
ę
ła torb
ę
i podniosła do
góry głow
ę
.
Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. Nie pocałował jej. Nie liczyła na to. Zmusiła si
ę
, by wysi
ąść
z samochodu i
wej
ść
po schodach hotelu. Nie obejrzała si
ę
, gdy usłyszała,
ż
e furgonetka odje
ż
d
ż
a.
Nie mogła.
Hotel El Tovar był pi
ę
kny. Został wzniesiony na pocz
ą
tku dwudziestego wieku i dlatego miał
przestronne, wygodnie urz
ą
dzone pokoje. Dyskretna elegancja i uprzejmo
ść
obsługi wpływały na
wyj
ą
tkow
ą
, szczególn
ą
atmosfer
ę
. Nie było windy. Nie skar
żą
c si
ę
Dawn wzi
ę
ła swój klucz i weszła
z torb
ą
na trzecie pi
ę
tro. Warto było. Okna pokoju wychodziły na kanion. Teraz, gdy była otoczona
czterema solidnymi
ś
cianami i w bezpiecznej odległo
ś
ci, nie bała si
ę
kanionu.
Bryce miał nad ni
ą
władz
ę
, której si
ę
bała. Zrezygnowała z luksusu zastanawiania si
ę
nad
m
ę
zczyzn
ą
, który miał nad ni
ą
jak
ąś
władz
ę
. Zamówiła kolacj
ę
do pokoju, wzi
ę
ła gor
ą
c
ą
k
ą
piel i
poło
ż
yła do łó
ż
ka.
Spała długo. Nie była w nastroju do nawi
ą
zywania kontaktu z beztroskimi urlopowiczami.
Ś
niadanie
zjadła wi
ę
c, podobnie jak kolacj
ę
, w pokoju. Jadła grzank
ę
i popijała kaw
ą
, stoj
ą
c przyoknie i
podziwiaj
ą
c wspaniało
ść
kanionu.
Wspaniały. Słowo to sprowadziło u
ś
miech na jej wargi.
Człowiek, którego kocha, jest wspaniały. Człowiek, którego kocha. Podniosła głow
ę
. Nie
potrzebowała czasu. Czas nie zmieni jej uczu
ć
ani teraz, ani w przyszło
ś
ci. Zapomniawszy o kawie
wpatrywała si
ę
w jeden z siedmiu cu,dów
ś
wiata. Zasłu
ż
ył na swe imi
ę
, cho
ć
wielu mu tego
odmawiało.
Był naprawd
ę
Wielki. Nie był złudzeniem, lecz prawd
ą
.
Szeroki i gł
ę
boki stanowił cz
ęść
krajobrazu przez tysi
ą
ce lat i b
ę
dzie jego cz
ęś
ci
ą
przez kolejne
tysi
ą
ce.
Był prawdziwy.
Jak miło
ść
, któr
ą
czuła do Bryce'a. Dawn wierzyła w uczciwo
ść
i stało
ść
tej miło
ś
ci. My
ś
l ta
zesłała na ni
ą
spokój.
Siedział w furgonetce, jedn
ą
nog
ę
w obcisłych d
ż
insach wystawił przez drzwi i kiwał ni
ą
niecierpliwie, czekaj
ą
c na Dawn.
Wi
ę
kszo
ść
nocy chodził i my
ś
lał. Był zm
ę
czony przede wszystkim my
ś
leniem. Rozwa
ż
ywszy
sytuacj
ę
na tysi
ą
ce sposobów, postanowił kierowa
ć
si
ę
instynktem. A instynkt mówił mu,
ż
e b~rłby
sko
ń
czonym głupcem, gdyby pozwolił Dawn odej
ść
.
Ile razy w
ż
yciu ma si
ę
okazj
ę
trzyma
ć
w ramionach tak
ą
pi
ę
kno
ść
jak Dawn? Zadawał sobie
pytanie kr
ę
c
ą
c si
ę
na twardym siedzeniu. Niezbyt cz
ę
sto - odpowiedział sobie sam. A kto byłby
takim idiot
ą
,
ż
eby nie przyj
ąć
takiego daru? Tym razem powiedział gło
ś
no:
- Nie Bryce Stone.
ś
eby jako
ś
zabi
ć
czas i utrzyma
ć
niecierpliwo
ść
na wodzy, Bryce rozkoszował si
ę
wspomnieniami o
Dawn. Pami
ę
tał jej upór, kiedy starał si
ę
j
ą
zrazi
ć
do siebie i namówi
ć
na innego przewodnika.
Pami
ę
tał zdecydowanie i odwag
ę
w czasie parali
ż
uj
ą
cej j
ą
strachem drogi do kanionu i z powrotem.
Pami
ę
tał, jak robiła notatki, by potem przemieni
ć
je w porywaj
ą
c
ą
histori
ę
miło
ś
ci. Pami
ę
tał
wreszcie słodkie, zaspokajaj
ą
ce kochanie, które potrafili zmieni
ć
w'przygod
ę
.
.~
Znów niecierpliwie machn
ą
ł nog
ą
. Nie pozwoli jej odej
ść
. Nie mo
ż
e pozwoli
ć
. Bryce wiedział,
ż
e
musi przekona
ć
Dawn, i
ż
nale
żą
do siebie, bez niej jego
ż
ycie nie ma celu.
Dawn zobaczyła furgonetk
ę
od razu, gdy wjechała na parking motelu. Serce zabiło jej mocno,
pełne nadziei i strachu. Musiała mpcniej chwyci
ć
kierownic
ę
, by nie straci
ć
nad ni
ą
panowania.
Zaparkowała, wysiadła i czekała. Zgłodniałym wzrokiem chłon
ę
ła jego sylwetk
ę
, staraj
ą
c si
ę
zobaczy
ć
wszystko naraz. Nie widzieli si
ę
dwadzie
ś
cia cztery godziny, a jej wydawało si
ę
,
ż
e trwało
to całe tygodnie.
T
ę
sknota jak choroba
ś
ciskała jej
ż
oł
ą
dek. Czy tak wła
ś
-
, nie b
ę
dzie si
ę
czuła, kiedy on zdecyduje si
ę
odej
ść
? Chocia
ż
stała w pełnym jesiennym sło
ń
cu,
poczuła nagły chłód przera
ż
enia. Wtedy Bryce u
ś
miechn
ą
ł si
ę
i zacz
ą
ł biec. Pochwycił j
ą
w ramiona
i przytulił tak mocno, jakby nigdy ju
ż
nie zamierzał jej pu
ś
ci
ć
. W pełnym
ś
wietle dnia, na oczach
wszystkich, zaniósł j
ą
do pokoju.
Słowa nie były potrzebne, chocia
ż
si
ę
nimi posłu
ż
yli.
- Nie chc
ę
wraca
ć
do New Jersey -. powiedziała szybko, jak tylko zatrzasn
ę
li za sob
ą
drzwi. - Nie
musz
ę
my
ś
le
ć
, zastanawia
ć
nad odpowiedni
ą
perspektyw
ą
. Potrafi
ę
odró
ż
ni
ć
rzeczywisto
ść
od
złudzenia. Kocham ci
ę
. To moja rzeczywisto
ść
. I zawsze ni
ą
b
ę
dzie. - Stała spokojnie, a oczy
błyszczały jej sił
ą
I,1czucia.
Ś
miech Bryce'a podziałał na ni
ą
jak balsam.
- Zachwyca mnie to, co usłyszałem, bo ja te
ż
ci
ę
kocham. - Obj
ą
ł j
ą
ramionami. - O Bo
ż
e! Jak ci
ę
kocham! Miał głodne, gor
ą
ce usta i niecierpliwe wsz
ę
dobylskie r
ę
ce, które usuwały przeszkod
ę
, jak
ą
było ubranie.
Powtarzali te bezcenne słowa rytmicznie przez jaki
ś
czas. Powtarzali szepcz
ą
c, j
ę
cz
ą
c, ko
ń
cz
ą
c
zwyci
ę
skimi westchnieniami.
- Kocham ci
ę
.
- Kocham ci
ę
.
Dzie
ń
ju
ż
roz
ś
wietlił ciemno
ś
ci nocy, gdy Bryce zdecydował si
ę
zada
ć
kilka istotnych pyta
ń
.
- Czy jeste
ś
pewna,
ż
e chcesz opu
ś
ci
ć
Wschodnie Wybrze
ż
e, by zamieszka
ć
na pustyni?
Dawn przeci
ą
gn
ę
ła si
ę
zmysłowo. - Pisa
ć
mog
ę
wsz
ę
dzie.
Bryce pogłaskał jej udo, daj
ą
c w ten sposób wyraz swemu uznaniu dla ekscytuj
ą
cej mowy jej
ciała.
- A co z przyjaciółmi, rodzin
ą
?
Dreszcz rozkoszy wstrz
ą
sn
ą
ł Dawn w odpowiedzi na jego pieszczoty.
- Jest tylko mój ojciec i nie mo
ż
na powiedzie
ć
,
ż
eby
ś
my si
ę
swzególnie zgadzali. A przyjaciele
pozostan
ą
przyjaciółmi bez wzgl
ę
du na to, gdzie b
ę
d
ę
mieszkała.
- Czy jeste
ś
pewna swych uczu
ć
?
- Jestem pewna. A ty nie? - Dawn podniosła głow
ę
, by mu si
ę
przyjrze
ć
.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
powoli i cholernie zmysłowo.
- O tak. Jestem pewien. Czy mam udowodni
ć
?
- Czy kanion jest gł
ę
boki? - Dawn spojrzała mu w oczy.
Bryce odpowiedział tym mi
ę
kkim
ś
miechem, który poruszał najdalsze zak
ą
tki jej duszy.
___________________