Ks. Paweł Bortkiewicz: w wojnie
kulturowej nie ma miejsca na kompromis
– Kompromis ma swoje granice. Przekroczenie tych granic może
bardzo łatwo stać się uległością dyktaturze relatywizmu. Proszę
zauważyć, że spór, o którym rozmawiamy nie dotyczy progów
podatkowych, kwestii smaku literackiego czy estetycznego. Dotyczy
ludzkiej tożsamości, godności człowieka, jego praw wynikających z
tej godności. Dotyczy struktur społecznych i tego, co określa
przyszłość gatunku ludzkiego. Tutaj nie może być żadnego
kompromisu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof.
Paweł Bortkiewicz TChr.
Na początku pozwolę sobie na małą prowokację: Jak Ksiądz
profesor myśli – które wydarzenia według neomarksistów i
wyznawców „Matki Ziemi” były największymi tragediami w historii
spowodowanymi przez człowieka?
Jako człowiek racjonalny wymieniłbym przede wszystkim oba
totalitaryzmy, które doprowadziły do degradacji pojęcia
człowieczeństwa ido unicestwienia milionów istnień ludzkich.
Ilekroć myślę o totalitaryzmie przypominam sobie jedno ze
wspomnień polskich łagierników: mróz przekraczający skalę miary,
grupa więźniów idącą z łagru na wyrąb drzew do lasu. Jeden z nich
odrywa się z konwoju, by wpaść na chwilę do strażnicy, gdzie przy
piecu – kozie grzeje się dwóch sowieckich żołnierzy. Natychmiast
zostaje kopniakiem wyrzucony, a jeden z Sowietów składa się do
strzału. Drugi, uderza go ręką po lufie karabinu i mówi „Co ty, szkoda
kuli”. Po czym wylał na niego wiaderko wody, zamieniając go w bryłę
lodu.. Wartość człowieka mniejsza niż wartość pocisku karabinowego.
Idąc tym tropem myślenia współczesny totalitaryzm traktuje życie
człowieka poczętego jako mało znaczący odpad biologiczny. Tutaj
upatrywałbym głównych objawów zła i nieszczęść. Ale co postrzegają
neomarksiści i ekolodzy głębocy? Oj, tego nie wiem...
No cóż… Dwie największe katastrofy w dziejach naszej planety
spowodowane przez człowieka to: „wynalezienie rolnictwa” i
„wynalezienie hodowli zwierząt”. W obu przypadkach, według tzw.
ekologistów ludzie przestali prowadzić koczowniczo-zbieracki tryb
życia, zaczęli się osiedlać, a przez to eksploatować i niszczyć ziemię
oraz wykorzystywać i eksterminować „naszych braci mniejszych i
najmniejszych”, jak to nazywa się na lewej stronie zwierzęta i
rośliny. Jakby Ksiądz to skomentował?
No tak, w tym momencie przypominam sobie poglądy prof. Henryka
Skolimowskiego, autorytetu ekologii głębokiej. Profesor dowodzi, że
pierwotnie chrześcijaństwo było antyurbanizacyjne i
antydemokratyczne, żyjące fobią końca świata. W tym
chrześcijaństwie – zdaniem Profesora – głęboko ekologicznym, kler
przedstawiał ludowi wizję raju, w którym wąż był bardziej
inteligentny od człowieka, co oczywiście musiało wywoływać głęboki
szacunek dla przyrody, środowiska i świata zwierząt. To się jednak
zmieniło. Za sprawą Lutra i jego tłumaczenia Biblii ciemny dotąd lud
przeczytał słowa Boga „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. I zaczął się
dramat. Rozpoczęła się era dominacji człowieka nad przyrodą i
światem, era odejścia od ekologizmu. Tak, w takiej perspektywie
rolnictwo i hodowla zwierząt stały się początkiem zagłady mateczki
ziemi, umiłowanej Gai...
Problem jest w tym, że nie ma dwóch Biblii i dwóch przeciwstawnych
orędzi biblijnych, jest natomiast ignorancja w odniesieniu do
genialnych w swej interpretacji tekstów biblijnych, które nigdzie nie
mówią, że wąż - najbardziej przebiegły ze zwierząt - miałby być
inteligentniejszy od człowieka. Natomiast oba opisy stworzenia
mówią jednoznacznie o tym, że człowiek jest kimś wyjątkowym
pośród świata przyrody, jest podmiotem pośród przedmiotów. I ma
panować nad tym światem – panować w sposób odpowiedzialny.
Skąd ta dziwna potrzeba porzucenia wszystkich zdobyczy
cywilizacyjnych i powrót do prehistorii – do zbieractwa i
koczownictwa? W jaki sposób miałoby to „uratować Ziemię przed
człowiekiem”?
Jest to wyraz straszliwego przewrotu antypersonalistycznego.
Człowiek staje się odarty ze swojej godności osoby – podmiotu,
współpracownika Boga, obrazu Boga, korony stworzenia, a staje się
szkodnikiem, wrogiem przyrody, największym zagrożeniem życia. I w
tej perspektywie bezosobowa, nieświadoma przyroda staje się
uprawniona do walki z człowiekiem. Ale oczywiście, przyroda, jak
marksistowski proletariat potrzebuje świadomej, kierowniczej siły –
gorliwych wyznawców ekologii głębokiej, zoopersonalizmu,
animalizmu... I to chyba stanowi wspólny mianownik bardzo
zróżnicowanych ruchów.
Mieszczą się tutaj zarówno ci, którzy marzą o pworocie do zbieractwa
czy koczownictwa, jak i ci, którzy walczą z emisją dwutlenku węgla
wydalanego, wydychanego przez człowieka, co szkodzi ociepleniem
ziemi, znajdą swoje miejsce tutaj ci, którzy walczą o prawa zwierząt,
ignorujac prawo do życia człowieka… Dla nich wszystkich człowiek to
główne zagrożenie życia na ziemi. Przy czym nie wierzą w to, że
można w człowieku, nawet źle postępującym – wyzwolić
odpowiedzialne działanie, Nie, oni głoszą postulat zniszczenia
człowieka.
A skąd z kolei to zafiksowanie ludźmi prehistorycznymi i to najlepiej
tymi sprzed „epoki ognia”? Dlaczego to oni są „wzorem”, do
którego należy powrócić?
Może dlatego, że wpisują się ci „bohaterowie” z mrocznej, nieznanej
przeszłości w cały ten mrok irracjonalizmu, absurdu. A może dlatego,
że kryje się w tym idące za odczłowieczeniem, zniszczenie naszej
cywilizacji. Świat prehistoryczny to świat mitów, świat pozbawiony
Boga, racjonalności, prawa naturalnego, świat odarty z koncepcji
godności człowieka i wyrastającej z niej puli autentycznych praw
osoby ludzkiej. To świat zdecydowanie nie-chrześcijański. A zatem
taki, który stanowi zaprzeczenie naszego świata. A zarazem jest to
świat, w którym w pełni usprawiedliwione, wręcz naturalne i
oczywiste staje się życie jakby Bóg nie istniał. A to przecież ma swoje
konsekwencje. Bóg, który istnieje (a istnieje) jest przede wszystkim
Bogiem Stwórcą, który stwarza świat i człowieka, i stwarza człowieka
mężczyzną i kobietą.
Może więc odpowiedzi trzeba szukać w nowej książce Waldemara
Kuligowskiego pt. „Trzecia płeć świata”, z której to dowiadujemy
się, że dla wielu rdzennych ludów Ameryki, Afryki i Azji jest czymś
niedorzecznym dzielenie ludzi na „dwie opozycyjne wobec siebie
płcie”?
Koncepcja „trzeciej płci” lansowanej na podstawie badań
kulturowych czy etnologicznych nie jest w istocie czymś nowym.
Margaret Mead, postać bardzo ważna dla gender – badała kultury
Oceanii i stamtąd wysuwała swoje elektryzujące w owym czasie
wnioski, rzekomo dewastujące niektóre elementy naturalnej
koncepcji płciowości czy małżeństwa. Mówię „rzekomo”, bo badania
te zostały poddane mocnej krytyce.
Ale nie chodzi w tej chwili o polemikę z tymi poglądami. Wolałbym się
zastanowić raczej nad sprawą następującą – skoro przyjmujemy, że
niedorzecznością dla wielu ludów jest dzielenie ludzi na dwie płcie, to
czy mamy też przyjąć, że niedorzecznością dla innych ludów jest
potępienie kanibalizmu? Czy mamy stawać na gruncie etnologii,
antropologii kultury i socjologii, czy na gruncie etyki normatywnej?
To ostatnie jest oczywiście trudniejsze, bo wolimy wsłuchać się w głos
jakiejś mniejszości, niż w głos prawa naturalnego. Ale czy mamy
ulegać lękowi przed wyzwaniem intelektualnym, tylko dlatego, że jest
ono trudniejsze?
W krótkiej recenzji wywołanej książki zamieszczonej na łamach
tygodnika „Polityka” czytamy między innymi o mężczyznach
żyjących na terytorium Panamy, którzy wybrali kobiecy tryb życia. Z
kolei na indonezyjskiej wyspie Celebes żyją Bissu – ludzie
metapłciowi, którzy nie identyfikują się z żadną płcią. Istnieje
również meksykańska społeczność Zapotektów, którzy dzielą ludzi
na kobiety, mężczyzn i mexus – osoby, które urodziły się jako
chłopiec, ale identyfikują się z kobietami. Powiem szczerze – a co z
pozostałymi kilkudziesięcioma płciami, orientacjami i
tożsamościami płciowymi? Czy nie mamy tutaj przypadkiem do
czynienia z dyskryminacją?
Oczywiście, jestem poruszony osobnikami Bissu i Zapotekami,
podobnie, jak porusza mnie osławiony wykładowca z Wrocławia
paradujący w szpilkach i spódniczkach, czy młody chłopak z
Warszawy, który twierdzi, że czuje się kobietą lesbijką… Jestem
poruszony też – bo chyba mam prawo – kilkoma Napoleonami, którzy
twierdzą, że nimi są… Ale nie sądzę, żebym to poruszenie musiał
przekładać na jakieś formy instytucjonalne – uznawania każdego
Michała za Margot, tylko dlatego, że tak to czuje, każdego Józka za
Napoleona, a każdego Krzysztofa za Annę.
Naprawdę, chcę być dobrze zrozumiany. Rozumiem, że niektóre z
tych osób mają realne problemy psychiczne z określeniem własnej
tożsamości. Ale od tego są stosowne terapie. Inne cynicznie
manipulują swoimi rzekomymi „orientacjami” w celach politycznych –
i od tego są lub powinny być stosowne normy prawne. Rozumiem, że
mogą być ciekawe, wręcz fascynujące przykłady Bissu i Zapoteków,
ale one w niczym nie podważają ani struktury biologicznej, ani prawa
naturalnego. Gdyby tego przyjąć, to – tak, jak Pan zaznacza – trzeba
by obejmować ochroną niezliczoną, bo wciąż rosnącą liczbę
rzekomych orientacji, skłonności, wyznaczników identyfikacyjnych.
A może w ten sposób próbuje się upiec dwie pieczenie na jednym
ogniu. Wychodzi bowiem na to, że poprzez powrót do prehistorii
uratujemy „Matkę Ziemię” i wprowadzimy w życie idee
genderyzmu. Czy tego typu „taktyka” będzie przez rewolucjonistów
coraz bardziej lansowana? Czy da się ją pogodzić z
dotychczasowymi hasłami o nowoczesnym społeczeństwie i
prawach człowieka?
Niewątpliwie, ten kierunek jest zauważalny – sojusz ekologii głębokiej
i wciąż pogłębianej tak, że dna nie widać i idei gender. Obie formy
stają się dyktaturą, która usiłuje zapanować nad nami. Pozornie różne
idee, ale łączy je ta czytelna degradacja człowieka – potraktowanego
jako albo cząstka przyrody (na dodatek cząstka szkodliwa, jakby
rakowa narośl na mistycznym ciele Matki Gai), albo jako popęd
seksualny, a właściwie instynkt seksualny, który zdaje się
determinować postępowaniem człowieka.
Pyta Pan, czy da się to pogodzić z hasłami o nowoczesnym
społeczeństwie i prawach człowieka? Kiedy wsłuchuję się w to
pytanie i przyznaję w duchu, że daje się to pogodzić, to narasta we
mnie lęk i trwoga. Bo uświadamiam sobie jak daleko odeszliśmy do
sedna cywilizacji, jakiego regresu dokonaliśmy. I uświadamiam sobie,
że ten proces niestety trwa. Rodzi się pytanie o naszą cywilizację, o
nasz etos? Etos, to słowo bardzo ciekawe. Greckie ethos to również
stałe miejsce zamieszkania, przestrzeń życiowa, w której wszelka
istota żyjąca może stawać się sobą: czuć się swojsko i bezpiecznie,
rozwijać się oraz przynosić owoce. Inaczej: ethos to domostwo.
Można wręcz zauważyć, że ethos to moment, w którym człowiek stał
się udomowionym zwierzęciem. A co jeśli teraz człowiek
udomowiony dziczeje i staje się zwierzęciem odartym z ludzkiej
specyficznej tożsamości? Czy pozostaje tu miejsce na takie kategorie
jak ethos czy cywilizacja?
Czyżby więc rację miała Sylwia Spurek, która stwierdziła niedawno,
że gatunkowizm, czyli coś, co można zapisać hasłem od walki klas,
do walki gatunków, to przyszłość?
Cenne jest to przywołanie istoty gatunkowizmu, które Pan przytacza
– od walki klas do walki gatunków. Czyli wyraźna forma
zmutowanego marksizmu. I jak tutaj nie przywołać pani Spurek słów,
które powinny jej być bliskie: „Wyklęty, powstań ludu ziemi,
Powstańcie, których dręczy głód, Myśl nowa blaski promiennymi
Powiedzie nas na bój, na trud. Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata,
Przed ciosem niechaj tyran drży! Ruszymy z posad bryłę świata, Dziś
niczym, jutro wszystkim my!” Jaki hymn, taka przyszłość! Absurd nie
może być podstawą przyszłości. Nadzieja wyrasta z prawdy, a nie z
kłamstwa.
Jak powinien na to wszystko odpowiedzieć wierzący na serio
katolik? Czy powinien przytakiwać rewolucjonistom, żeby
przypadkiem ich nie urazić, co możemy coraz częściej przeczytać i
usłyszeć „wyznawców kompromisu” czy powiedzieć „Non
possumus” i stanąć do walki?
Kompromis ma swoje granice. Przekroczenie tych granic może bardzo
łatwo stać się uległością dyktaturze relatywizmu. Proszę zauważyć, że
spór, o którym rozmawiamy nie dotyczy progów podatkowych,
kwestii smaku literackiego czy estetycznego. Dotyczy ludzkiej
tożsamości, godności człowieka, jego praw wynikających z tej
godności. Dotyczy struktur społecznych i tego, co określa przyszłość
gatunku ludzkiego. Tutaj nie może być żadnego kompromisu. Nie
można godzić się na tak zwany „dialog" z przedstawicielami
genderyzmu, ekologizmu głębokiego, animalizmu,
kontaraspeciezimu, czyli postawy wrogiej gatunkowi ludzkiemu.
Możemy i powinniśmy oczywiście zabierać głos, ale ze świadomością,
że tutaj nie ma możliwości dialogu w sensie zbudowania tego, co nas
łączy, nie ma możliwości porozumienia, kompromisu. Godząc się na
genderyzm, godzę się na odrzucenie prawdy o Bogu Stwórcy, godząc
się na kult człowieka mitologicznego, nierealnego, godzę się na
wyszydzenie dzieła zbawczego Chrystusa, który odkupił człowieka
historycznego, a nie mitologicznego. Musimy być mocni w wierze,
wciąż tę wiarę zgłębiać, poznawać ją coraz bardziej i przede
wszystkim – budować naszą żywą więź z Bogiem. Bo „jeżeli Bóg z
nami, któż przeciwko nam?”.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek