background image

Rozdział drugi

Ranek zaczął się spokojnie. Schodząc na dół poczułam się trochę dziwnie. Było cicho, za 

cicho. Będąc już w kuchni przypomniałam sobie, że zapomniałam kasy, więc wróciłam się do 
pokoju po portfel. Nie byłam głodna. Rzadko jadłam przed szkołą, gdy zostawałam sama w domu. 
Założyłam płaszcz i wyszłam, zaczęło mżyć. Jadąc samochodem zobaczyłam przyklejoną 
karteczkę do deski rozdzielczej. Mama ją napisała. Poinformowała mnie, że jest na zakupach, ale 
nie wróci szybko, bo musi coś jeszcze załatwić. Na końcu dodała, że obiad jest w lodówce. Jasne, 
na pewno sobie odgrzeję. W szkole byłam dużo przed ósmą. Ociągałam się przy wysiadaniu z 
samochodu.
- Pewnie dziś znowu nie wydarzy się nic ekscytującego – myślałam głośno. I tak nikt mnie nie 
słyszał. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że oprócz mojego BMW na parkingu stały jeszcze trzy 
samochody. Pewnie należały do uczniów ze starszych klas, bo moim rówieśnikom policja często 
wlepiała mandaty za przekroczoną prędkość i odbierała prawko na jakiś
czas. Była też mała grupka osób, które przyjeżdżają na rowerach i motocyklach kiedy robi się 
cieplej, a w czasie jesieni i zimy korzystają ze szkolnych autobusów.
Poszłam do biblioteki i wzięłam pierwszą lepszą książkę z półki i zaczęłam czytać. Nie była za 
ciekawa, więc ją odłożyłam. Siadając z powrotem zaczęłam rozmyślać nad tym, kim chcę być w 
przyszłości, gdzie pragnę wyjechać i jak wiele zrobić. Mogłabym zostać prawnikiem, jak kiedyś 
moi rodzice, ale nie chce mi się kuć na blachę wszystkich kodeksów. Weterynarz – niezła fucha dla 
kogoś, kto ma rękę do zwierząt. Niestety ja miałam tylko styczność z końmi, bo tutaj w pobliżu nie 
ma żadnych psów, chyba wszyscy są alergikami albo nie chce im się zajmować takim 
zwierzakiem. W ostatecznym rozrachunku mogę być kelnerką w naszym pobliskim klubie lub w 
restauracji. Wystarczy mi pieniędzy na moje potrzeby, a mieszkaniem nie muszę się martwić. 
Rodzice powiedzieli, że będą szczęśliwi jeśli zostanę w domu. Nie mam chłopaka więc bez 
przeszkód mogę zwiedzać świat. 
- Dobra, czas się zbierać – powiedziałam do siebie. Znowu. Często tak robiłam. Chyba lubię 
słuchać swojego głosu. Wychodząc z biblioteki natknęłam się na Anastacię. Zatrzymała się i 
patrzyła na mnie nienawistnym wzrokiem. Nie wiem o co chodziło tej dziewczynie. Chyba nigdy 
jej nie rozgryzę. Czekałam aż wreszcie coś powie, ale się nie doczekałam. Ona tylko odwróciła się 
na pięcie i ruszyła w stronę łazienki. Całe szczęście, że będę ją znosiła tylko na trzech lekcjach. 
Później już mnie nie obchodzi. Może robić, co jej się żywnie podoba.
Fizyka była do kitu.  Nie dość, że nudy, to jeszcze nie umiałam nic rozwiązać. Jakby nie patrzeć, to 
również matematyka, którą ostatnio rozumiałam, ale według mnie oba te przedmioty stworzyły 
diabelskie pomioty, żeby tylko utrudnić mi życie. Angielski minął bez przeszkód. Tak samo, jak 
biologia. Pani Erste podyktowała nam dokładną notatkę, więc łatwo będzie można się nauczyć. 
Nigdy nie miałam okazji poznać języka fińskiego. Dzięki tej szkole umożliwiono mi to. Bałam się, 
że z tym też będę miała trudności, ale los chciał, by stało się inaczej. Polubiłam fiński i na mojej 
liście podróż znalazła się też Finlandia. Nie zraża mnie to, że jest tam zimniej niż tu. Szybko się 
przyzwyczaję, bo zamierzam zabawić z Suomi jakiś czas. W czasie przerwy obiadowej John i Reid 
nie rozmawiali o niczym innym, jak tylko o piątkowej imprezie. Mieli nadzieję, że poderwą jakieś 
fajne laski. Oczywiście nabijali się z dziewczyn, ale one tego nie zauważyły. Chyba były nie w 
sosie. Co chwilę patrzyły krzywo na swoich ukochanych. Trochę mnie to rozśmieszyło i lekko się 
uśmiechnęłam. Odkąd zaczęła się pierwsza lekcja niewiele się odzywałam. Nie dawała mi spokoju 
sytuacja z wczorajszego wieczora. Nawet jedzenie, które miałam przed sobą było nietknięte. Nie 
interesowało mnie już, co mówią przyjaciele, ale Reid nie pozwolił mi o nich zapomnieć. Wyrwał 
mnie z zamyślenia.
- Jess, co jest? Jesteś dzisiaj taka cicha. Coś się stało albo wkurzył cię ktoś? Zaraz dam mu w pysk – 
roześmiałam się na te słowa. To złoty chłopak. Zawsze pomoże, jeśli tylko będzie potrafił.
- Nie, Reid. Mam sprawę do załatwienia, ale nie wiem jak ją załatwić. To skomplikowane. Nawet 
nie wiem, czy wymyślę jakieś rozwiązanie.

background image

- Mów o co chodzi. My znajdziemy rozwiązanie – John zaczął mnie naciskać.
- Powiedzielibyście, żebym dała sobie z tym spokój, więc nie zdradzę wam nic. Gdy tylko coś 
ruszy, od razu się dowiecie, ok?
- Spoko. Nie myśl sobie, że zapomnimy. Będę się upominał co jakiś czas – John pogroził mi palcem 
przed oczami.
- Daj jej spokój – powiedziała do niego Annabelle. - Jak nie chce mówić, to nie. Koniec, kropka.
- Może tak przejdziemy na jakiś przyjemniejszy temat zanim zaczniemy się wszyscy na siebie 
dąsać? - zaproponowała Sarah.
- No to proponuję... 
Potem panowała już tylko luźna atmosfera. Rozmawialiśmy o tym i owym, śmialiśmy się. John z 
Reidem odstawiali szopki. Zaczynali śpiewać, wykonywali pantomimę. Z nimi nie można się 
nudzić. Stołówka powoli pustoszała. My w końcu też postanowiliśmy iść już na lekcje, ale 
przeszkodziła nam w tym Anastacia. Podeszła do nas ze swoją „przyjaciółką” i stanęła z mojej 
prawej strony.
- Czego tu szukasz? - zapytałam ją odwracając się. Zmodulowałam głos tak, by wiedziała, że 
jestem wrogo do niej nastawiona. Zamiast odpowiedzi otrzymałam bardzo ładny prezent. 
Wcześniej nie zauważyłam, że miała butelkę w ręku. Odkręciła ją i chlusnęła mi  Coca – Colą w 
twarz. Oblała mi przy tym nową bluzkę, którą teraz będę musiała nosić do końca dnia w szkole. 
Cola była lodowata, jak Atlantyk podczas zimy. Nie uszło to uwadze uczniów, którzy pozostali 
jeszcze na stołówce. Spojrzałam w dół by ocenić lepiej sytuację. Spodnie też były oblane, ale nie tak 
jak bluzka. Miały jedynie małe plamy. Podniosłam wzrok z powrotem na Anastacię. Uśmiechała 
się szyderczo.
- Nie myśl sobie, że coś osiągniesz podstawiając mi nogę na każdym kroku. Nie uda ci się 
wyprowadzić mnie z równowagi – podziałało. Zdziwiła się, że nie krzyczałam na nią. 
Spodziewała się czego innego. Nie tylko krzyku, ale może i rękoczynu. Gdyby do tego doszło, 
gdybym ją uderzyła, poleciałaby z tym na skargę do rodziców, a oni do dyrektora z nakazem 
wyrzucenie mnie ze szkoły za ten incydent. Ale nie ze mną te numery. Nie, nie. Nie tak łatwo 
mnie załatwić. Wszyscy na nas patrzyli. Zastygli w bezruchu, nic nie mówili. Byli pewnie ciekawi 
dalszych wydarzeń. Ech, ludzka ciekawość nie zna granic.
- Anastacia, jeśli możesz, jeśli umiesz to wytłumacz mi łaskawie dlaczego to wszystko robisz? Ręce 
opadają. To jest żałosne, nic więcej. Takie szkolne wojny prowadzi się mając 13-14 lat, ale nie w 
wieku 17. Daj mi spokój, bo inaczej ja zacznę się bawić twoim kosztem i nie będzie to dla ciebie 
miłe. Zapewniam – uniosłam się trochę. Tak naprawdę nie chciałam się na niej mścić. Ostrzegłam 
ją tylko po to, by zrozumiała, że to nie ma sensu.
- Skończyłaś przemówienie?
- To nie było przemówienie. Udzieliłam ci rady. Nie chcę mieć z nikim na pieńku, a ty mi tego nie 
ułatwiasz. Nie po to chodzę do szkoły. Wiem tylko tyle, że mnie nienawidzisz, ale za co? Za to, że 
mam przyjaciół? Za to, że jestem bogata? Pieniądze nie są najważniejsze. Przyznaję, że mam kasy 
jak lodu, ale nie obnoszę się z tym. Jeśli chcesz poproszę moich rodziców i wypiszą dla twojej 
rodziny czek, powiedz tylko ile. Tego chcesz? A może masz jeszcze jakieś życzenie?
- Nie... - usłyszałam jak jej głos się łamie.
- Zmień się. Zmień swoje postępowanie, a będzie ci lepiej. Uwierz mi – spuściłam z tonu. Po 
dłuższej chwili wydukała z siebie jedno słowo i skierowała się do wyjścia, a za nią poszła Karen.
- Sorry.
- Anastacia! - zawołałam za nią. Zatrzymała się i odwróciła. Karen już nie było, nie czekała na nią. - 
Pozbądź się swojej fałszywej przyjaciółki. To ona namąciła ci w głowie – Nie miałam pojęcia 
czemu chciałam jej pomóc. Nie zamierzałam stać się bohaterką, która ratuje świat od zła. Nie wiem 
skąd, ale miałam wrażenie, że wiem jak ona się czuje. Przestraszyłam się bo właśnie John poklepał 
mnie po ramieniu.
- No dziewczyno, dałaś jej wycisk. Ciekawy jestem, co teraz zrobi.
- Mam nadzieję, że posłucha mnie... - spojrzałam na wskazówki zegara. - Zostało 20 minut do 
końca lekcji. Chodźmy już pod artystyczną, później usprawiedliwimy swoją nieobecność – 
Zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy wreszcie ze stołówki.

background image

Przez kolejne dwie lekcje nie myślałam o niczym innym, jak o Anastacii. Cały czas zastanawiałam 
się, co nią kierowało, dlaczego była dla wszystkich taka okropna. Wszystkich obrzucała błotem. 
Jednych mniej, drugich bardziej. Do tych drugich zaliczałam się właśnie ja.  Być może coś się 
wydarzyło w jej domu albo umarła bliska osoba lub też chłopak ją zostawił. Nie miałam zielonego 
pojęcia. Kiedy zadzwonił ostatni już dzwonek na dziś, wyszłam z sali i idąc pustym korytarzem, 
skierowałam się do wyjścia. Zbiegłam po schodach na dół i przechodząc około dwadzieścia 
metrów chodnikiem, doszłam do samochodu. Masz ci los. Zamiast wyjąć kluczyki dużo wcześniej 
i teraz już odjeżdżać, musiałam się zastanawiać, gdzie je posiałam. Po chwili coś sobie 
przypomniałam. Obeszłam samochód i zajrzałam przez okno. Świetnie. Kluczyki były w stacyjce. 
Telefonu też nie miałam, podłączyłam go rano by się naładował i zapomniałam zabrać wychodząc 
z domu. Czekał mnie cudowny, długi spacer. Całe szczęście, że dzień się wydłużył, było jeszcze 
jasno i ciepło, nie musiałam się spieszyć. Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, chociaż wtedy to 
była inna sytuacja. Kiedy przeprowadziliśmy się do Portland, nie miałam jeszcze samochodu i 
przez cały tydzień musiałam ostro maszerować do szkoły i do domu. Jedynym plusem tego 
„treningu” było to, że wyrobiłam sobie kondycję i orientację w terenie. Czasem zamiast podążać 
ulicą i dotrzeć jak najszybciej do domu, wchodziłam do lasu i obserwowałam zwierzęta, słuchałam 
śpiewu ptaków.  Od tamtego momentu znałam prawie każdy zakamarek lasu, który był bardzo 
gęsto usiany drzewami i innymi mniejszymi roślinami i mogłabym się w nim ukryć w razie 
potrzeby. Z autobusu nie mogłam skorzystać, ponieważ żaden nie jeździł tam, gdzie mieszkałam. 

Po pół godziny pokonałam jedną trzecią dystansu. Co chwilę mijały mnie samochody. Szłam 
poboczem i nie mając co robić podśpiewywałam sobie i rozglądałam się po okolicy. Po kilku 
minutach przerwałam śpiewanie, ponieważ usłyszałam coś za plecami. Przystanęłam i powoli się 
obróciłam, ale niczego nie zobaczyłam. Za parę sekund coś dużego poruszyło się na skraju lasu 
przede mną. Stałam i patrzyłam czekając aż to coś się ukarze. Po chwili zrozumiałam, że to może 
być tamten wilk i teraz mnie prześladuje. Czekałam i czekałam, jednak bez skutku. Ruch w 
krzakach ustał na dobre, więc powoli zaczęłam iść mając oczy i uszy szeroko otwarte na wszelki 
wypadek. Byłam coraz bardziej zdenerwowana zbliżając się do miejsca, gdzie słyszałam i 
„widziałam” zwierzę. Mijając je nie obeszło się bez spojrzenia. Niczego tam już nie było, 
kompletnie niczego.  Byłam nie tylko wściekła, ale i zdezorientowana z tego wszystkiego. Sytuacja 
była równie straszna, co śmieszna. To niewiarygodne, jak umysł potrafi płatać figle. Odwróciłam 
wzrok od krzaków, potrząsnęłam głową wzdychając przy tym i poszłam dalej. 
Dotarłszy wreszcie do domu położyłam niedbale plecak na stole i poszłam do swojego pokoju. 
Rzuciłam się na łóżko i wpatrywałam w sufit. Zdecydowałam, że powiem o wszystkim rodzicom, 
jak tylko wrócą. Tak dłużej być nie mogło. Miałam nadzieję, że oni coś mi doradzą albo znajdą 
rozwiązanie. Przekręciłam się na bok i przykryłam kocem próbując usnąć. Od dziecka miałam 
twardy sen i nic by mnie nie obudziło, nawet strzelanina, ale dziś musiałam być czujna. Nie 
umiałam określić dokładnie ile czasu spałam, ale za oknem zmierzchało już. Gdyby nie hałas na 
parterze nie obudziłabym się. Wstałam i podeszłam do okna. Pomyślałam, że to pewnie Maria i 
Tyler, ale przed domem nie było żadnego samochodu. Serce zabiło mi mocniej, puls przyspieszył. 
To było chore, żeby dwa razy w ciągu dnia przydarzyło mi się coś dziwacznego. Jak najciszej, na 
palcach przeszłam koło łóżka i ostrożnie otworzyłam drzwi. Wychodząc na korytarz, najpierw się 
rozejrzałam w prawo i w lewo. Musiałam się zabezpieczyć jakoś, mieć coś ze sobą by się bronić. 
Poszłam więc do schowka, który był obok sypialni rodziców. Otworzyłam go i zaczęłam 
przeglądać wszystkie rzeczy w poszukiwaniu czegoś, co by mi się przydało. Musiałam to robić 
bardzo cicho, nie chciałam bowiem, by ten ktoś na dole usłyszał mnie i przyszedł tu. Gdy już 
przeszukałam cały schowek i nie znalazłam w nim nic, poszłam do sypialni rodziców. Pierwszym 
miejscem, do którego zajrzałam była garderoba. Nie spodziewałam się, że znajdę tu coś takiego. 
Koniecznie musiałam zapytać albo Marię albo Tylera, dlaczego mi nie powiedzieli. Moim oczom 
ukazała się strzelba myśliwska, która leżała na półce za rzędem ubrań. Obok niej było pudełeczko 
z nabojami. Nie umiałam ładować broni, więc modliłam się, aby amunicja już w niej była. To 
jednak nie zmniejszało problemu. Nigdy nie strzelałam. Świetnie by było, gdyby sam widok 

background image

strzelby w moich rękach podziałał na nieznajomego, a on zwiałby i omijał mój dom wielkim 
łukiem. Niestety w takie cuda nie wierzyłam, to było niemożliwe. Bardzo trzęsły mi się dłonie, gdy 
sięgałam po broń. Odetchnęłam parę razy głęboko i wzięłam się w garść. Palce prawej ręki 
zacisnęłam na kolbie, natomiast palec wskazujący lewej ręki położyłam na spuście. Szłam bardzo 
powoli korytarzem upewniając się, że obcy jest cały czas na dole. Będąc w połowie drogi do 
schodów usłyszałam granie telewizora. No świetnie, przez niego albo nią zapłacimy większy 
rachunek za prąd. Czuł/czuła się jak u siebie w domu. Idąc dalej i będąc już na krawędzi schodów 
postawiłam nogę na pierwszym schodku i od razu znieruchomiałam. Deski zaskrzypiały. Dłonie 
zrobiły mi się wilgotne, a przez walące coraz bardziej serce nie mogłam się skupić by ustać na 
jednej nodze. Miałam tylko nadzieję, że tamten człowiek tego nie usłyszał. Postawiłam i drugą 
nogę, tym razem sukces. Trzymając się blisko ściany schodziłam stopień po stopniu. Gdy byłam 
już na dole weszłam szybko do salonu i byłam święcie przekonana, że znajdę tam osobnika, który 
będzie wyciągnięty na kanapie przed telewizorem. Byłam zaskoczona widząc, że się pomyliłam. 
Stojąc tak w salonie usłyszałam brzęk szklanki stawianej na ceramicznej kuchni, więc poszłam w 
tamtym kierunku. Wchodząc zobaczyłam odwróconego do mnie plecami chłopaka. Był niczego 
nieświadomy. Wycelowałam w niego lufę.
- Nie ruszaj się! - powiedziałam. - Obróć się powoli z podniesionymi rękami! - Skąd ja to znałam? 
Gadałam jak glina. Gdy wreszcie zobaczyłam chłopaka nie mogłam uwierzyć, że może być 
złodziejem. Był czysty, zadbany, jego ciuchy były z pewnością firmowe. Miał na sobie skórzaną 
czarną kurtkę i ciemnoniebieską koszulę. Włosy były koloru ciemnego brązu, a oczy chyba zielone 
lub niebieskie. Nie widziałam dobrze, tak samo jak spodni i butów. Zresztą nie mogłam się tak 
przypatrywać, bo mógł w każdej chwili mnie obezwładnić. Patrzył mi prosto w oczy przez cały 
czas. Ja nie mogłam, musiałam co chwilę spuszczać lub odwracać wzrok. Był bardzo przystojny i 
to było powodem. Gdy chłopak onieśmielał mnie swoją urodą, nie potrafiłam patrzeć mu w oczy, 
bo wtedy nie umiałam podjąć tematu ani o coś zapytać.
- Po co tu przyszedłeś?! Gadaj! Co chciałeś ukraść? Nie wyglądasz mi na kogoś, komu czegoś 
brakuje do szczęścia – on jednak tylko mi się przyglądał. Nic nie mówił. W tej trwającej ciszy 
usłyszałam, jak dwa samochody zajeżdżają przed dom.
- To twoi kumple? Pewnie im powiedziałeś, żeby przyjechali, gdy nie wrócisz po określonym 
czasie, co? - zero reakcji. Silniki zgasły, a ja czekałam cała w nerwach na rozwój dalszej akcji. 
Drzwi frontowe zaczęły się otwierać. Nasłuchiwałam.
- Co tu się dzieje? - padło pytanie. Odwróciłam się najszybciej jak umiałam i już nacisnęłam spust, 
kiedy okazało się, że to moi rodzice przyjechali. Zanim kula zdążyła wyjść z lufy, tata podniósł w 
niewiarygodnym tempie broń do góry i pocisk utkwił w suficie.