background image

DANA PALMER

SPLĄTANE LOSY

background image

PROLOG

Delikatna   twarz   na   nakrochmalonej   białej   poduszce   była   blada   i   nieruchoma. 

Mężczyzna   patrzył   na   nią   z   góry   z   trudnym   do   ukrycia   uczuciem   nie   znanego   sobie 

niepokoju. Przez lata trzymał swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki 

żaden najemnik, a już najmniej ktoś z reputacją Diega Laremosa nie mógł sobie pozwolić.

Ale  to  nie  była  obca  kobieta   i  emocje,  które   odczuwał  patrząc   na nią,  były  dość 

pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień. 

Powinna mieć dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat czterdzieści.

Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła do niego wiadomość ze 

szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty 

na odnawianie przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z ciekawości przyjechał do 

południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, 

lecz żyła, choć przez cały ten czas uważał ją za umarłą.

Wysoki,   ciemny,   w   nieskazitelnym,   ciemnoszarym   garniturze,   odwrócił   się,   aby 

bezmyślnie   popatrzeć   przez   szybę   na   dobrze   utrzymane   podłogi   przed   separatką   Melissy 

Sterling. Nosił wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim dzieliła. Był trochę 

bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły 

go   dojrzalszym.   Prześliznął   się   spojrzeniem   ciemnych   oczu   w   stronę   łóżka,   na   którym 

spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej obcej, która schwytała go w pułapkę małżeństwa, a 

potem porzuciła.

Jak na kobietę Melissa była  wysoka, choć on był  od niej znacznie wyższy.  Miała 

długie,   faliste   blond   włosy,   które   kiedyś   sięgały  niżej   talii.   Obcięła   je.  Okalały   teraz   jej 

owalną,   mizerną   twarz.   Miała   niebieskie   cienie   pod   zamkniętymi   oczami   i   doskonałe   w 

kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; prosty nos marszczył się lekko w proteście 

przeciwko przymocowanym do niego rurkom, które tłoczyły powietrze. Wokół pełno było 

sprzętu elektronicznego i przewodów, które prowadziły do różnych monitorów.

Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz dyżurny. - Jest gorzej niż 

źle.

To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i kilku innych pasażerów 

samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na pustyni w pobliżu Tucson; przywieziono ją tu 

nieprzytomną.   Personel   ostrego   dyżuru   znalazł   w   portfelu   zniszczony,   starannie   złożony 

dokument, który zawierał informację o jej stanie cywilnym. Był to akt ślubu napisany po 

hiszpańsku; wyblakły atrament zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z Dos 

background image

Rios w Gwatemali. Lekarz upierał się, że Diego jest jej mężem, a skoro tak, to czy zgadza się 

na natychmiastową operację dla ratowania jej życia?

Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma innych bliskich, ale lekarz 

powiedział, że tych trochę żałosnych resztek bagażu nie zawierało żadnej wskazówki. Diego 

pozostawił   więc   swoją   gwatemalską   farmę   na   łasce   własnej,   najemnej   bandy   i   udał   się 

samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.

Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i łagodne, szare oczy były 

jedynym widocznym znakiem związków krwi z matką Melissy, Gwatemalką, której zdrada 

ściągnęła cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.

Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i myślał, jak to się stało, 

że on i Melissa mogli w ogóle do czegoś takiego doprowadzić...

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie przeszkadzało Melissie Sterling. 

Zmokniecie   nie   wydawało   się   wygórowaną   ceną   za   kilka   drogich   chwil   z   Diegiem 

Laremosem.

Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń  fincę, gigantyczną gwatemalską farmę, 

która graniczyła z ziemią jej ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki 

dała   nieżyjąca   już   matka   Melissy.   Mimo   to   dziewczyna   uwielbiała   syna   i   spadkobiercę 

Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca adoracja jest mu obojętna.

Ostatniej   nocy   szalała   burza.   Melissa   pojechała   konno   do   małego   domku   mamy 

Chavez,   aby   sprawdzić,   czy   staruszka   czuje   się   dobrze.   I   okazało   się,   że   Diego, 

zaniepokojony o swoją starą nianię, również zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony 

i ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.

Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się chłodne opanowanie, które 

graniczyło z zarozumiałością. Nigdy nie musiał podnosić głosu na służących; Melissa tylko 

raz   widziała   go   w   bójce.   Był   godny,   powściągliwy   i   wydawało   się,   że   nie   ma   żadnych 

słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na całe tygodnie i pewnego razu wrócił z bliznami 

na policzku, utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się stało.

Mimo,   że   miała   już   lat   dwadzieścia,   ciągle   jeszcze   była   nieśmiała   w   obecności 

mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie, 

poszukując ruin z czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie.

- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby wiedziały, że jestem o krok 

od ciebie - westchnęła.

-  Nie  darzą  twojej  rodziny nadmierną  sympatią,   to  prawda... -  zgodził   się. -  Moi 

krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling porwał novię memu ojcu w przeddzień ich 

ślubu i że z nią uciekł.

- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc się Melissa. - Twój 

ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią jedynie małżeństwo aranżowane, nie z miłości. Był 

znacznie starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.

-   Twój   ojciec   jest   Anglikiem   -   powiedział   Diego   chłodno.   -   Nigdy   nie   rozumiał 

naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę zaręczoną z 

moim ojcem, pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, że jego ojciec liczył 

także na dziedzictwo jej  nieboszczki  matki,  bo chciał  odbudować fortunę rodową. Diego 

uważał, że postawa ojca miała na względzie raczej interes, ale stary mężczyzna,  na swój 

background image

chłodny sposób, był przywiązany do Sheili Sterling.

Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w Melissie, obejmując spojrzeniem 

jej wiotkie ciało w dżinsach i różowej koszuli, rozpiętej aż po pełne piersi. Nie mógł sobie 

pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego rodzinę.

-   Twój   ojciec   nie   powinien   ci   pozwalać   na   takie   włóczęgi   -   powiedział 

nieoczekiwanie,   łagodząc   wymowę   słów   nieśmiałym   uśmiechem.   -   Zaczynają   tu   działać 

partyzanci. Jest niebezpiecznie.

- Nie myślałam o tym - powiedziała.

- Nigdy tak nie rób,  chica  - szepnął, naciągając kapelusz skosem na czoło. - Twoje 

fantazje przyniosą ci pewnego dnia zgubę. To groźne czasy.

- Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą 

bezpiecznie.

-   To   najniebezpieczniejsza   fantazja   ze   wszystkich   -   powiedział   z   zadumą   -   ale 

niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...

-   Chwileczkę.   -   Wyjęła   aparat   fotograficzny   z   kieszeni   i   nastawiając   na   niego, 

odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale cóż mogę 

poradzić, jeśli trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym cię maluję? 

Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.

- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.

- Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña - powiedział. - Pracujesz nad 

nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze nie mogłem nawet rzucić na niego okiem.

- Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia miała być dodana do kolekcji 

zdjęć, nad którymi  siadała, aby powzdychać w zaciszu własnego pokoju. Aby pomarzyć, 

ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z Diegiem. Wiedziała to dobrze. 

Jego rodzina byłaby przeciwna nawet jakiejkolwiek wzmiance o możliwości pobytu Melissy 

pod ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni.

- Kiedy wybierasz się na studia?

- Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, żeby pobyć z tatą, ale ten zamęt 

bardzo go niepokoi. Zamierza mnie stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być 

tutaj.

- Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie chciał myśleć o przejażdżkach 

po   swoich   włościach   bez   szans   na   spotkanie   Melissy.   Przyzwyczaił   się   do   niej.   Dla 

mężczyzny światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez lata, Melissa była 

haustem wiosennego powietrza. Bał się, że gdyby mu dano szansę, mógłby ulec pokusie jej 

background image

rozkosznego, młodego  ciała.  Była  smukła  i wysoka,  miała  długie,  opalone  nogi, piersi  o 

właściwym   kształcie   oraz   zgrabnie   wciętą   talię.   Nie   była   piękna,   lecz   jej   ciemna   twarz 

wspaniale   prezentowała   się   w   oprawie   długich   jasnych   włosów.   Odpowiednio   ubrana   i 

wyszkolona byłaby wyjątkową... gospodynią, żoną, z której mężczyzna mógłby być dumny.

Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek miał 

się ożenić, jego żoną byłaby Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz 

już zhańbił nazwisko Laremosów.

- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, kiedy jechali stępa wzdłuż 

doliny w pobliżu wulkanu Atitlán, widocznego na tle zielonej dżungli. Kochała Gwatemalę, 

lubiła wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała zwłaszcza tajemnicze ruiny Majów, 

te, których odkrycie było taką sensacją.

- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci ojca - odrzekł. - Ponadto 

zrobiłem się za stary, aby zajmować się pracą, do której przywykłem.

- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?

- Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się niepewnie. - Jak idzie twojemu 

ojcu z kompanią bananową? Wyrównali mu straty z powodu burzy?

Tropikalna burza zniszczyła plantację bananów, w której ojciec Melissy miał znaczne 

udziały. Tegoroczne zbiory były bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował 

także w inne branże, na przykład w hodowlę bydła, które pasło się na terenach sąsiadujących 

z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na owocach zarabiało się najwięcej.

- Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o interesach. Sądzę, że myśli, 

iż jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć. - Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej 

książce, na którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo się zmienił od 

czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i spokojny. Mama pisała, że kiedy się 

pobrali, zawsze znajdował się w samym centrum spraw, był bardzo odważny i lubił ryzyko...

- Myślę, że jej śmierć trochę go zmieniła, maleńka - powiedział Diego, nieobecny 

duchem.

- Być może - odrzekła. - Apollo mówił, że byłeś najlepszy tam, w tej swojej robocie - 

dodała szybko. - I że któregoś dnia może opowiesz mi o tym.

Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem:

- Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z kimkolwiek rozmawiać. 

Apollo nie ma prawa mówić ci takich rzeczy.

Głos zmroził ją, ponieważ zabrzmiał lodowato. Zmieniła nerwowo temat.

- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie spędzić zabłąkane krowy. 

background image

Musi być dobry w tym, co robi, inaczej nie chciałbyś go trzymać.

- Jest dobry - powiedział, notując w pamięci, że musi poważnie porozmawiać z tym 

czarnym   amerykańskim   eks-żandarmem,   który   był   jednym   z   członków   jego   bandy 

najemników - ale to nie oznacza, że może dyskutować z tobą na mój temat.

- Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To była moja wina, nie jego. 

Przepraszam,   że   go   zapytałam.   Wiem,   że   jesteś   bardzo   skryty,   jeśli   idzie   o   twoje   życie 

prywatne, ale chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo poraniony. - 

Spuściła oczy. - Martwiłam się.

Nie   mógł   jej   mówić   o   swojej   przeszłości.   Nie   mógł   jej   powiedzieć,   że   był 

najemnikiem, którego praca polegała na niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I że 

była  to bardzo dobrze płatna praca i że jedynym,  czym  się w takiej  pracy ryzykuje,  jest 

własne   życie.   Jego   sekretne   operacje   okryte   były   tajemnicą.   Wiedzieli   o   nich   jedynie 

urzędnicy państwowi, którym  wyświadczał  czasem przysługi.  A co się tyczy  przyjaciół  i 

znajomych, nie musieli wiedzieć, skąd ma pieniądze na utrzymywanie gospodarstwa...

No importa. Powinnaś wyjść za mąż - powiedział niespodziewanie. - Już czas, aby 

twój ojciec znalazł ci narzeczonego.

-   Sama   sobie   znajdę   męża.   Nie   chcę,   aby   mnie   obiecano   jakiemuś   bogatemu 

staruchowi z myślą o pomnożeniu rodzinnej fortuny.

Diego uśmiechnął się.

- Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój wiek, znikną wszystkie 

jego ślady. Namiętna miłość nie trwa długo.

- Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. - Nie wierzysz w miłość?

- Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. - Nie interesuje mnie.

Melissa doznała zawrotu głowy i poczuła lęk. Zawsze uważała, że Diego jest równie 

romantyczny jak ona. Nie chciała myśleć o tym, że może poślubić kogoś innego, ale miał już 

trzydzieści pięć lat i wkrótce powinien zacząć myśleć o spadkobiercy.

- To bardzo cyniczna postawa.

Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi.

- Należymy do dwóch różnych światów, wiesz o tym? Mimo twego gwatemalskiego 

wychowania i świetnej znajomości hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka.

-   Zapewne   odziedziczyłam   po   matce   znacznie   więcej,   niż   sądzisz   -   wyznała   z 

zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła z pierwszym drużbą z własnego ślubu.

- Nie ma z czego żartować.

Odgarnęła do tyłu długie włosy.

background image

- Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to miałam na myśli. Ja 

naprawdę jestem bardzo tradycyjna.

- Oczywiście, tego jestem pewien - powiedział. Ich spojrzenia spotkały się; odczekał, 

aż się zarumieni.  - Nawet moja prababka  aprobuje to, że ojciec  trzyma  cię  twardą ręką. 

Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym mężczyzną poza polem obserwacji taty.

Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia.

- Nie tak wielu młodych mężczyzn składa mi wizyty. Nie jestem dziedziczką i nie 

jestem piękna.

-   Piękno   jest   przelotne;   charakter   trwa.   Dla   mnie   jesteś   w   porządku,  pequeña  - 

powiedział miękko. - W swoim czasie młody człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci 

małżeństwo. Nie trzeba się spieszyć.

- Więc tak myślisz - powiedziała żałośnie. - Spędzam całe moje życie samotnie.

- Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. - Korzystaj z tego. Da ci to 

w przyszłości pogodę ducha, którą nauczysz się cenić.

Spojrzała na niego pytająco.

- Założę się, że ty życia nie spędzasz samotnie?

- Nie całkiem, być może. - Wzruszył ramionami. - Ale od czasu do czasu lubię swoje 

własne towarzystwo. Lubię także zapach kawowych krzewów, wdzięczne ruchy liści palmy 

bananowej,   parny   wiatr   na   twarzy,   dumne   ruiny   Majów   i   wyniosłe   wulkany.   Oto   moje 

dziedzictwo. Twoje dziedzictwo - dodał z czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za 

najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Nie marnuj go.

To możliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal dreszcz rozkoszy, mając go tak 

blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas pełni życia i miłości. Nie życzyłaby sobie niczego 

więcej.

Zsiadł z konia i zdjął ją z siodła, objąwszy szczupłymi, mocnymi i pewnymi dłońmi w 

talii.   Przez   krótką   chwilę   trzymał   ją  w   taki   sposób,   że   ich   spojrzenia   spotkały   się  i   coś 

mignęło w jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i cofnął się.

Odchyliła głowę, broniąc się przed ledwo wyczuwalnym zapachem skóry i tytoniu, 

którymi przesiąkła jego biała koszula. Tak bardzo chciała wspiąć się i pocałować jego twarde 

wargi, przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego uczucia. Ale Diego 

widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę.

- Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z gracją na siodło. - Nie 

odchodź teraz daleko od domu - dodał stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz już ode mnie, 

że samotne przejażdżki nie są teraz bezpieczne.

background image

- Jak pan sobie życzy, señor Laremos - mruknęła i dygnęła prowokująco.

Kiedyś zareagowałby śmiechem na taki gest. Ale teraz zaczepka wywołała nagły i 

nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła mu w skroniach, ciało odmówiło posłuszeństwa. Czarne 

oczy powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich.

- Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia.

Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej niewinności rozpoznała w 

jego oczach błysk gorącego pożądania. Chciała biec za nim, aby się przekonać, że właściwie 

pojęła jego reakcję.

Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej chwili każdy dzień miał 

nieść jeszcze więcej niespodzianek.

Estrella, przygotowując kolację, przeszła samą siebie. Przyrządziła stek z pieprzem, 

serem i ryżem przyprawionym sosem oraz zimnym melonem jako sałatką.

Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw.

Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby.

- Stek kładzie się na podbite oko - prychnęła z lekceważeniem Estrella. - Najlepsze 

jest mięso iguany.

- Prędzej zjadłabym węża - skrzywiła się Melissa.

- Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie.

- To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się.

Estrella zaprzeczyła ruchem głowy.

- Wąż! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła się na nią. - Nie, nie, nie. 

Nie możesz mnie uderzyć. To był pomysł twojego ojca.

- Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała.

- Nie znasz ojca - skwitowała  ladina  z błyskiem w oku. - Poćwicz na pianinie, bo 

señora Lopez rozzłości się, kiedy w piątek przyjdzie cię posłuchać.

Melissa westchnęła.

-   Myślę,   że   ta   cierpliwa   dama   rzeczywiście   wpadnie   w   furię.   Nigdy   nie   daje   za 

wygraną, nawet kiedy wie, że przelecę kadencję nie dotykając czarnych klawiszy.

- Ćwicz!

Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat:

- Tata nie dzwonił? - spytała.

- Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mrużąc jedno ze swych czarnych oczu. - Nie 

życzyłby sobie, abyś jeździła konno z panem Laremosem.

- Skąd wiesz, że jeździłam? - krzyknęła.

background image

- To jest mój sekret - powiedziała Estrella z zadowoloną miną. - No, zwiewaj i pozwól 

mi zająć się kuchnią.

Melissa wstała z nadzieją, że Estrella nie podzieli się wiadomością z ojcem.

I, jak się wydaje, ladina rzeczywiście nie miała takiego zamiaru, ale Edward Sterling 

dowiedział się o tym tak czy owak. Wrócił ze swojej podróży w interesach zaniepokojony. 

Jego siwiejące blond włosy były wilgotne od deszczu, a elegancki, biały garnitur trochę się 

wygniótł.

- Luis Martinez widział cię na przejażdżce z Laremosem - powiedział szorstko, nie 

mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, że rozmawialiśmy już na ten temat?

- Nic na to nie poradzę - powiedziała, rezygnując z jakichkolwiek wykrętów. - Myślę, 

że w to nie wierzysz.

- Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem to. Ale nie rozumiem, 

dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie zamierza się żenić, Melisso, i wie, co dla mnie 

znaczyłoby   skompromitowanie   ciebie.   -   Jego   twarz   stężała.   -   To   właśnie   niepokoi   mnie 

najbardziej.   Cała   rodzina   Laremosa   byłaby   zachwycona,   gdyby   mogła   nas   widzieć 

upokorzonych.

- Nie możesz uwierzyć, że Diego ma dobre intencje, prawda? Że mnie po prostu lubi? 

- Podniosła ręce.

- Przypuszczam, że lubi pochlebstwa - powiedział sucho. Nalał brandy do kieliszka i 

usiadł,   krzyżując   nogi.   -   Posłuchaj,   kochanie,   już   pora,   abyś   poznała   prawdę   o   twoim 

bohaterze. To długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, że pójdziesz na studia i że nie 

stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos 

robił jeszcze dwa lata temu, aby się utrzymać?

- Podróżował w interesach. Laremosowie mają pieniądze.

- Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego - uciął. - Stary miał nadzieję, 

że poślubi Sheilę i położy łapę na domniemanych milionach jej ojca. Ale nie wiedział, że 

ojciec Sheili stracił wszystko i że ma zamiar dobrać się do ich plantacji bananów. To była 

komedia pomyłek. Wtedy poznałem twoją matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z 

jej rodziny nie odzywa się do mnie, a Laremosowie robią to tylko przez grzeczność. A wielka 

ironia całej sprawy polega na tym, że żaden z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego. 

Nigdy nie było tam żadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków.

- Jeśli Laremosowie nie mieli niczego - wdała się w spekulacje Melissa - to dlaczego 

dziś mają tak wiele?

- Ponieważ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał także kilku takich jak on sam 

background image

przyjaciół   z   bronią   automatyczną   -   powiedział   bezceremonialnie   ojciec.   -   Diego   był 

najemnym żołnierzem.

Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca.

- Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi.

- Nie bądź dzieckiem - usłyszała w odpowiedzi. - Nie wiedziałaś, że ludzie, którymi 

otacza się w Casa de Luz, są jego dawnymi kamratami? Człowiek, którego nazwali Pierwsza 

Koszula,   czarny   eks-żołnierz   Apollo   Blain,   Semson   i   Drago   -   wszyscy   są   byłymi 

najemnikami i żaden z nich nie ma własnego kraju.

Melissa poczuła drżenie rąk. Sceny i epizody z życia Diega, które oglądała i które ją 

zaintrygowały, układają się oto w sensowną całość. Straszliwą całość.

- Widzę, że rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. - Nie myślę o nim źle 

dlatego, że wiem, co robił. Ale przeszłość tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla 

kobiety. Jestem pewien, że nad swoimi uczuciami panuje żelazną wolą. Niewinna, zakochana 

dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie on nie bierze nawet pod uwagę. Ożeni 

się z Gwatemalką, jeśli się w ogóle ożeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz?

Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy.

- Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się; nie ma przyszłości dla 

ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz.

Melissa musiała się zgodzić.

- Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o swojej przeszłości. Teraz 

rozumiem, co miał na myśli, kiedy mówił, że nie wie, czym jest miłość.

- Chciałbym, żeby twoja matka żyła. Wiedziałaby, co ci doradzić - powiedział ojciec i 

pogładził jej włosy.

- Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając łzy. - Myślę, że pewnego 

dnia będzie to dla mnie przeszłość.

- Pewnego dnia - zgodził się ojciec. - W najlepszym wypadku, Melly, wasze dwa 

światy nie dopasują się do siebie. Są zbyt różne.

- Diego też to powiedział. - Podniosła wzrok.

-   Zatem   Laremos   zdaje   sobie   z   tego   sprawę.   Dobrze.   Nie   będzie   więc   żadnych 

przeszkód - pokiwał głową Edward.

Być  może  ojciec miał  rację. Jeśli Diego coś czuł, było  to fizyczne,  nie duchowe. 

Pożądanie może być czymś wspaniałym, ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega 

wstrząsnęła nią. Czy mężczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?

Dzielenie się nimi z ojcem i wprowadzanie go w jeszcze większy niepokój nie miało 

background image

sensu.

- Jak poszło w stolicy? - zapytała, starając się rozluźnić atmosferę.

- Nie jest tak źle, jak na początku sądziłem. Zjedzmy coś, wszystko ci wyjaśnię. Jeżeli 

jesteś wystarczająco dorosła, aby iść na studia, przypuszczam, że masz także dość lat, aby 

zapoznać się ze stanem finansów rodziny.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Melissa spała płytkim snem. Śnił jej się Diego w chaosie wystrzałów i ostrych słów i 

obudziła się z wrażeniem, że niemal nie zmrużyła oka.

Zjadła śniadanie w towarzystwie ojca, który jej powiedział, że musi wracać do miasta, 

aby sfinalizować kontrakt z firmą skupującą owoce.

- Siedź w domu - ostrzegł wychodząc. - Żadnych tête à tête z Diegiem Laremosem.

- Muszę poćwiczyć na pianinie - rzuciła z daleka, kiedy już wychodził na dwór. - Ty 

też uważaj na siebie.

Ruszył samochodem, a ona usiadła w salonie przy małym pianinie i otworzyła zeszyt z 

ćwiczeniami.   Nie   miała   do   nich   serca,   dlatego   ćwiczyła   bardzo   uproszczony   kawałek 

Sibeliusa,   poddając   się   bezwolnie   jego   błogiemu,   smutnemu   przesłaniu.   Miała   opuścić 

Gwatemalę   i Diega.  Nie  było  żadnej   nadziei.   Wiedziała  w głębi   duszy,  że  nigdy go  nie 

zdobędzie, zaczęła sobie uświadamiać, że jeżeli nie wyjedzie, przyszłość jej rysuje się dość 

ponuro.

Poznawszy jego przeszłość, doszła do wniosku, że posiąść go może  tylko  kobieta 

znacznie bardziej doświadczona i bardziej skomplikowana.

Wstała   od   pianina,   zamknęła   wieko   i   usiadła   przy   biurku   ojca.   Leżały   tam 

porozrzucane pakiety obligacji i ołówek służący do prowadzenia rachunków. Melissa napisała 

nim kilka linijek namiętnej prozy o nieodwzajemnionej miłości.

A potem nagle, pod wpływem impulsu, skreśliła krótki list do Diega, prosząc, aby 

spotkał się z nią w dżungli tej nocy, ponieważ chciałaby mu pokazać, zanim nastanie świt, jak 

bardzo go kocha.

Przeczytawszy roześmiała się na samą myśl o wysłaniu takiej kartki. Zmięła ją, rzuciła 

na blat, wstała zza biurka, przeczytała list raz jeszcze i wróciła do pianina. Potem zjadła 

obiad, który wcale jej nie smakował i w końcu uświadomiła sobie, że oszaleje, jeśli będzie 

musiała przesiedzieć tak resztę popołudnia.

Osiodłała klacz i machając poirytowanej Estrelli ruszyła ku dolinie.

Musiała „wygalopować" z siebie trochę tej nerwowej energii. Pędziła w dół poprzez 

dolinę, gdy nagle rozległ się wystrzał. Wystraszona klacz na moment stanęła w miejscu i 

zrzuciła Melissę na twardy grunt. Ramię i kark zetknęły się z ostrymi kamieniami. Skrzywiła 

się i jęknęła, próbując usiąść. Klacz z rozwianą grzywą pędziła dalej i wtedy właśnie Melissa 

dostrzegła zbliżającego się jeźdźca, za którym gnali trzej uzbrojeni mężczyźni. Diego!

Wystrzał rozległ się raz jeszcze i Melissa uświadomiła sobie, że mężczyźni strzelają 

background image

do Diega. Nie odwracał się. Jego uwaga skupiona była  teraz na Melissie. Pędził ku niej 

galopem,   był   dzięki   temu   mniej   wyraźnym   celem   dla   ścigających   go   jeźdźców.   Łukiem 

mijając Melissę wyskoczył z siodła.

-  Por Dios  - rzucił się na kolana i wystrzelił w kierunku zbliżającego się jeźdźca. 

Wystrzał ogłuszył ją i wywołał mdłości, kiedy uświadomiła sobie, jak rozpaczliwa była to 

sytuacja.

- Jesteś ranna?

- Nie, Diego, upadłam tylko.

-  Silencio. - Strzelił raz jeszcze do partyzanta, który zatrzymał się nagle w połowie 

doliny, żeby oddać strzał. Przygiął Melissę ku ziemi delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem 

i wycelował, tym razem dokładniej. Nie chciał, żeby to widziała, ale jej życie zależało od 

tego, czy zdoła zatrzymać prześladowców.

Ogień z przeciwnej strony zamarł. Melissa zerknęła na Diega. Jego mocno opalona 

twarz była teraz nieruchoma, a ręce zdecydowanie i pewnie unosiły krótką broń.

Odwrócił  się  nagle.  Podniósł  ją  z  trawy szybkim,  lekkim  ruchem,  a  jego mięśnie 

poradziły sobie z ciężarem, jak gdyby w ogóle go nie czuł.

Rzucił   się   w  gęstą   dżunglę,   która   graniczyła   z   łąką.   Biegł   cały   czas.   Ponad   jego 

ramieniem   dostrzegła   rozpierzchłe   konie   i   dwu   jeźdźców   zwijających   się   w  siodłach   jak 

gdyby z bólu, podczas gdy trzeci ciągle jeszcze leżał na ziemi. Koń Diega dawno już uciekł, 

podobnie jak koń Melissy.

Teraz, kiedy przynajmniej przez chwilę byli poza zasięgiem niebezpieczeństwa, jej 

ciało   stało   się   wiotkie.   Była   ranna.   Była   naprawdę   ranna.   Wyglądało   to   na   jakiś 

nieprawdopodobny koszmar. Chwała Bogu, że Diego... Dreszcz przeniknął ją na myśl o tym, 

co mogło się zdarzyć, gdyby ci mężczyźni dopadli ją i gdyby była sama.

- Spadłam - wyjąkała, patrząc bezsilnie w jego złą twarz, kiedy pochylił się nad nią. - 

Diego, ci mężczyźni... czy jesteśmy wystarczająco daleko...?

- W tej chwili tak - powiedział. - Przynajmniej zanim zorganizują posiłki, Melisso. 

Mówiłem ci, żebyś nie jeździła sama, prawda?

Jego   oczy   świeciły   czernią,   a   ona  myślała,   że   w  gruncie   rzeczy  widzi   go   po  raz 

pierwszy.   Nie   był   już   tym   rozleniwionym   i   pogodnym   mężczyzną.   Był   kimś   obcym. 

Najemnikiem, o którym opowiadał jej ojciec. Człowiekiem bez maski.

- Gdzie są twoi ludzie? - spytała oschłym tonem. Jej ciało zesztywniało, kiedy męskie, 

szczupłe palce zaczęły rozpinać bluzkę. - Diego, nie! - krzyknęła.

- Trzeba zatamować krwotok - uciął. - Nie ma czasu na przesadną skromność. Leż 

background image

spokojnie.

Unieruchomił  jej ręce z rosnącym  zniecierpliwieniem  i ściągnął  bluzkę, pod którą 

nosiła delikatny biustonosz. Jego czarne oczy przeszyły natychmiast przezroczysty materiał, 

który skrywał młode, jędrne piersi. Spojrzał też zaraz na jej ramię, które było zranione i 

krwawiło.

-   Jesteśmy   odcięci   -   szepnął.   -   Popełniłem   błąd   zakładając,   że   kilka   wystrzałów 

wystraszy   partyzanta,  który  przeprowadzał   zwiad  wokół  mojego  pastwiska.  Odjechał,   ale 

tylko po to, żeby wrócić z tuzinem albo i większą jeszcze liczbą swoich przyjaciół. Nigdy nie 

nauczysz się słuchać? - spytał zimno. Przytknął chusteczkę do zranionych miejsc, tamując 

krew.

Grymas bólu wykrzywił jej twarz.

- Trzeba to opatrzyć. To cud, że nic poważniejszego nie stało się twojej piersi, choć 

jest porządnie posiniaczona.

Diego   zignorował   jej   zakłopotanie,   rozpościerając   chusteczkę   na   piersiach   i 

poprawiając   bluzkę.   Nie   pokazał   po   sobie   nic   z   tego,   co   naprawdę   czuł,   ale   obraz   jej 

nietkniętego, doskonałego młodego ciała wprawił go w stan bolesnego pragnienia. Do tej 

pory mógł traktować Melissę jak dziecko. Ale po dzisiejszym dniu nie będzie już zdolny 

myśleć o niej w ten sposób.

- Musimy szybko  wydostać  się z doliny.  Rozpędziłem  ich, ale właśnie dlatego  tu 

wrócą. - Pomógł jej wstać. - Możesz iść?

- Oczywiście - powiedziała, patrząc szeroko otwartymi oczami na małą, ale potężną 

broń, którą podniósł z ziemi.

- Uzi - powiedział lekceważąc zaciekawienie dziewczyny - broń automatyczna, którą 

zaprojektowali Izraelczycy. - Bardzo mi przykro, że musiałaś patrzeć na to, co się działo, 

maleńka, ale gdybym nie odpowiedział im ogniem...

-   Wiem   -   powiedziała.   Popatrzyła   na   niego   i   odwróciła   wzrok,   kiedy   ruszyli   w 

dżunglę. - Diego, ojciec powiedział mi, że robiłeś to zawodowo.

Zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo, ale w jej twarzy nie dostrzegł ani pogardy, 

ani lęku, ani przerażenia.

- Po to, jak sądzę, żeby zniechęcić cię do jakichkolwiek poważniejszych kontaktów ze 

mną?

Zarumieniła się raz jeszcze i opuściła wzrok.

-   Widzę,   że   moje   zachowanie   było   dość   czytelne   -   powiedziała   gorzko.   -   Nie 

zdawałam sobie sprawy z tego, że każdy wokół wie, iż robię z siebie idiotkę.

background image

- Mam trzydzieści pięć lat - powiedział Diego spokojnie. - A kobiety,  wybacz, są 

dopuszczalnym nałogiem. Masz wyrazistą twarz, Melisso, i twoja niewinność tym bardziej 

naraża cię na niebezpieczeństwo. Ale nigdy nie powiedziałbym o tobie, że jesteś głupia, bo 

jesteś wrażliwa - wahał się, czy użyć tego zwrotu - na siłę przyciągania. - Ale to nie pora, 

żeby o tym rozmawiać. Chodź, musimy znaleźć schronienie.

Marsz nie był łatwy. Dżunglę tworzyły rośliny pnące i gęste krzewy, a Diego miał 

tylko nóż. Nie wziął maczety. Starał się nie zostawiać po sobie widocznego śladu, ale goniący 

ich mężczyźni byli doświadczonymi tropicielami. Melissa wiedziała, że należy się bać, ale 

obecność Diega całkowicie eliminowała lęki. Wiedziała, że ją ochroni, wszystko jedno, w jaki 

sposób. I niezależnie od niebezpieczeństwa czuła radość, że jest z nim.

Stanął, żeby popatrzeć na kompas umieszczony na rękojeści noża.

- Gdzieś tu bardzo blisko są ruiny - powiedział  cicho.  - Przy odrobinie  szczęścia 

znajdziemy się tam przed zmrokiem. - Popatrzył na niebo, które ciemniało grożąc ulewą. - 

Ojca nie ma w domu?

- Nie - powiedziała z przygnębieniem - będzie chory ze zmartwienia. I wściekły. 

- I gotów do zbrodni, jak sądzę - mruknął poirytowany.

- Przepraszam - powiedziała delikatnie - naprawdę przepraszam.

-   Rzeczywiście?   Za   to,   że   jesteś   ze   mną   tak   jak   teraz?   Naprawdę   przepraszasz, 

querida? - zapytał głosem aksamitnym, głębokim, miękkim i czułym.

Odwrócił  się od niej, lecz  jego ciało  drżało z  namiętności.  Był  człowiekiem  zbyt 

gorącej   krwi,   aby   nie   czuć   niczego,   kiedy   patrzył   na   jej   smukłe   ciało,   na   słodką   jak 

uwodzicielski   klejnot   niewinność.   Pragnął   jej   tak,   jak   nigdy   jeszcze   nie   pragnął   żadnej 

kobiety, ale poddanie się uczuciom oznaczałoby zdanie się na łaskę mściwego ojca. Niepokoił 

się już, co będzie, jeśli okoliczności zmuszą ich do spędzenia nocy w ruinach. Apollo i reszta 

pójdą go szukać, ale ulewa zmyje wszelkie ślady i opóźni odsiecz, a partyzanci wsiądą im 

wkrótce na kark.

Melissa czuła, że jej włosy przylgnęły do czaszki, a ubranie przykleiło się do ciała. 

Dżinsy i buty nasiąkły wodą, a koszula stała się przezroczysta i ociekała strumieniami.

Czarne włosy Diega wyglądały jak mycka, a jego bardzo hiszpańskie rysy ujawniły się 

jeszcze   dobitniej.   Oliwkowa   karnacja   i   czarne   oczy   czyniły   zeń   niemal   typ   człowieka 

pierwotnego. Miał w sobie zarówno krew Majów, jak i Hiszpanów, bo jego pochodzący z 

Madrytu   przodkowie   weszli   w   związki   rodzinne   z   Gwatemalkami.   Wystające   kości 

policzkowe wskazywały na indiański rodowód, a prosty nos i delikatne, zmysłowe wargi były 

z kolei dowodem pochodzenia hiszpańskiego.

background image

- Tam - powiedział nagle i dotarli na polanę, gdzie znajdowała się świątynia Majów, 

tkwiąca jak szara wartownia w zielonej dżungli. Zachowała się tylko fragmentarycznie, ale 

przynajmniej część budowli była pod dachem.

Diego   poprowadził   dziewczynę   przez   zarośnięte   wejście,   płosząc   wielkiego   węża. 

Pokryte pleśnią wnętrze pachniało głazami i kurzem, ale ściany po jednej stronie ruin były 

niemal nietknięte.

Melissę przebiegł dreszcz.

- Nabawimy się zapalenia płuc - szepnęła.

- Nie jest aż tak źle - powiedział z lekkim uśmiechem. Podszedł ku zarośniętemu 

otworowi. Ściągnął koszulę i powiesił ją na sterczącej belce. Przeciągnął się leniwie.

Melissa pieszczotliwym wzrokiem przyglądała się jego ciemnym opalonym mięśniom 

i  niewyraźnemu  klinowi   ciemnych   włosów, które  zwężały  się  ku dołowi,  w stronę  pasa, 

wokół jego zgrabnej talii. Sam ten obraz przyprawiał ją o drżenie.

Spostrzegł   jej   reakcję   i   dobre   intencje   osłabły.   Wyglądała   wspaniale   w   ubraniu 

przylegającym do świetnej figury. Poprzez wilgotną bluzkę mógł podziwiać kształt piersi, ich 

fiołkoworóżowe koniuszki, twarde i pięknie uformowane.

- Przyniosę trochę gałęzi - powiedział krótko.

Wyszedł,   a   Melissa   ściągnęła   bluzkę   i   wyżęła   ją.   Dotknęła   włosów   i   odgarnęła 

kosmyki z twarzy, zdając sobie sprawę, że musi wyglądać okropnie.

Diego wrócił po kilku minutach z liśćmi dzikiej palmy bananowej, które rozłożył na 

ziemi, aby można było usiąść.

Miała już na sobie bluzkę i mimo że materiał był teraz nieco mniej wilgotny, piersi w 

dalszym ciągu odznaczały się wyjątkowo wyraźnie.

- Przypuszczam, że rzeczywiście tak postąpią - powiedziała cicho, nawiązując do tego, 

co rzekł przed chwilą.

- Nie krępuje cię, niña, że tak patrzę na ciebie?

- Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - bąknęła czerwieniąc się.

Swoboda, na jaką sobie pozwalał, była szaleństwem, ale nic nie mógł na to poradzić. 

Bardziej niż czegokolwiek pragnął jej dotknąć. Pragnął rozbierać ją wolno i delikatnie, chciał 

pokazać jej całe misterium kochania się. Serce zaczęło mu walić w piersiach, kiedy wyobraził 

sobie ich dwoje na naprędce skleconym posłaniu z jej ciałem przyzwalającym i otwartym dla 

niego do końca.

Wyraz jego twarzy wprawił Melissę w zakłopotanie.

- Dlaczego zostałeś najemnikiem? - zapytała z nadzieją, że odwróci od siebie jego 

background image

uwagę.

- To sprawa pieniędzy. Byliśmy w trudnej sytuacji, a ojciec nie mógł się pogodzić z 

upokarzającym poszukiwaniem pracy, ponieważ przez całe swoje życie miał pieniądze. Ja zaś 

byłem lekkomyślny i lubiłem niebezpieczeństwo. Po służbie wojskowej dowiedziałem się o 

istnieniu   grupy,   która   potrzebowała   eksperta   w   zakresie   broni   krótkiej.   Zgłosiłem   się.   - 

Uśmiechnął się do wspomnień. - To był pasjonujący okres. Raz czy dwa znalazłem się w 

poważnym niebezpieczeństwie. Pozostali przechodzili z wolna do innych zajęć, a ja trwałem. 

Nie byłem już tak szybki, a mimo to zostałem - to błąd, który kosztował mnie niemal życie.  

Potem, kiedy byłem wystarczająco zamożny, aby ustabilizować się, wróciłem do domu.

- Żałujesz?

- Czasami. To był dobry okres. Specjalne poczucie więzi i przyjaźni z tymi, którzy 

razem ze mną narażali się na śmierć.

- I kobiety, jak sądzę - powiedziała z niechęcią, a jej twarz wyrażała więcej, niż mogła 

przypuszczać.

- I kobiety - powiedział spokojnie. - Jesteś zaszokowana?

Spuściła wzrok.

- Nigdy nie sądziłam, że byłeś mnichem, Diego.

Lało coraz mocniej. Drgnęła, kiedy piorun rąbnął w pobliżu świątyni i przerażający 

grzmot przewalił się po niebie.

Objął ją i położył na palmowych liściach, a palce raz jeszcze dotknęły guzików bluzki. 

Tym  razem nie broniła  się i nie protestowała.  Patrzyła  nań po prostu szeroko otwartymi  

oczami.

- Chcę sprawdzić, czy ranka jeszcze krwawi - powiedział łagodnie. Odsunął brzegi 

bluzki, podniósł chusteczkę, którą wcześniej tamował krwotok, a jego czarne oczy zwęziły 

się. Na twarzy pojawił się grymas. - Zostanie blizna - powiedział, przesuwając palcem po 

skaleczeniu. - Szkoda, na tak wspaniałej skórze.

Wstrzymała oddech.

-   Nie   mam   żadnego   kojącego   rany   balsamu   -   powiedział   miękko,   szukając   jej 

spojrzenia. - Ale może będzie lepiej, jeśli pocałuję to miejsce...

Kiedy mówił, był nad nią pochylony i Melissa jęknęła, czując wilgotne ciepło jego ust 

na swoim ciele. Zacisnęła ręce za sobą, wyginając plecy.

Zaskoczony namiętną reakcją dziewczyny podniósł głowę, aby na nią popatrzeć. Był 

zdziwiony, ale i dumny, kiedy spostrzegł, że rozkosz rozogniła jej policzki, a oczy stały się 

lśniące. Jej spragnione usta rozchyliły się. Przestało się liczyć w tej chwili wszystko poza 

background image

jednym - chciał, żeby jęknęła raz jeszcze, chciał dostrzec w oczach pierwsze błyski pasji 

niewinnego ciała. Myśl o jej czystości i postanowienie, że nie tknie Melissy, ulotniły się tak 

samo, jak poczucie zagrożenia.

Wsunął jedną dłoń pod jej kark i palcami pieścił tył głowy. Ustami dotknął czule jej 

ciała, a język badał rankę na jedwabnej skórze. Pachniała kwiatami; zanurzył twarz w jej 

zapachu. Wolna ręka znalazła zapięcie biustonosza. Zsunął ramiączka i zdjął stanik razem z 

bluzką. Była naga i drżąca. Nie zamierzał tego robić, ale pożądanie zerwało wędzidła. Nie 

mógł się cofnąć. Nie chciał. Była jego. Należała do niego. Powstrzymał jej gwałtowny ruch, 

kiedy chciała się zakryć. 

- To będzie nasz sekret, coś, o czym będziemy wiedzieć tylko my dwoje - wyszeptał. 

Jego oczy powędrowały ku piersiom. - Takie wspaniałe, młode - westchnął, nachylając się ku 

nim. Takie słodkie, drżące, tak cudownie kształtne...

Usta dotknęły twardego koniuszka. Zesztywniała. Objął ją, a drugą ręką wzbudzał 

słodkie płomienie, błądząc wzdłuż żeber i poniżej piersi, niżej i niżej, aby zapragnęła w bólu 

pełnej pieszczoty. Padał deszcz i rozlegały się straszliwe gromy. Przemoknięte ubrania nie 

były żadną przeszkodą, ciała przylgnęły do siebie w dusznym półmroku ruin.

Rozkoszował   się   wstydliwym   dotknięciem   jej   rąk,   którymi   obejmowała   ramiona   i 

plecy. Zachwycał go jej cichy jęk i krzyk, kiedy zbliżał swoje usta do jej warg, aż w końcu 

rozchylił je pocałunkiem, którego nie można było powstrzymać.

Wygięła się, napierając swoim ciałem na jego wilgotną skórę, naga pod jego nagością. 

Czuła   twardość   mięśni,   które   dotykały   piersi.   Wbiła   paznokcie   w   jego   plecy,   smakując 

głodnymi ustami pachnący płomień jego otwartych ust.

- Ciiii... - szepnął, kiedy starała się coś powiedzieć. - Powiem ci jak to będzie. Moje 

ciało i twoje, deszcz wokół nas, dżungla ponad nami. Słodkie zespolenie kobiety i mężczyzny 

tu; w pomniku Majów. Jak pierwsza kobieta i pierwszy mężczyzna  na ziemi. Jedynie las 

usłyszy twój krzyk bolesnej rozkoszy.

Miękka głębia głosu odurzyła ją. Tak, chciała tego. Pragnęła go. Wygięła się, kiedy 

przesunął dłońmi po jej rozedrganym ciele, dotykając ustami ust w taki sposób, jakiego nigdy 

nie   umiała   sobie   nawet   wymarzyć.   Zapach   liści   palmowych,   pleśni   i   wilgotna   woń   ruin 

współgrały z podnieceniem Diega i jego gorączkową potrzebą spełnienia.

Patrzyła, jak się rozbiera, ale wstyd spalił się w ogniu pożądania. Kiedy położył się 

obok, podziwiała jego zgrabną, smukłą sylwetkę. Pozwolił jej patrzeć na siebie, a nawet był 

dumny ze swojej męskości. Skłonił ją, aby go dotknęła, aby odkryła twardość i płomień jego 

ciała,  kiedy szeptał, całował ją i pieścił,  przeciągając  tę  chwilę w nieskończoność, kiedy 

background image

wszelki rozsądek ustąpił miejsca nienasyconej namiętności.

Dała wszystko, o co prosił, ulegając mu zupełnie. Kiedy nie było odwrotu, popatrzyła 

na niego odważnie i z ufnością, biorąc w siebie nagłe wejście mocnego ciała z jednym tylko, 

niezbyt mocnym refleksem bólu, który znikł pod jego czułym, dumnym wzrokiem.

-   Dziewica   -   wyszeptał,   a   jego   oczy   lśniły   czernią,   kiedy   ją   wchłaniał   w   siebie. 

Delikatnie, powoli kochał Melissę, drżąc z powstrzymywanego napięcia. - Jesteśmy razem, 

jesteś cała moja, moja kobieta.

Powstrzymywała  oddech czując to, co jej dawał. Oczy traciły na chwilę  zdolność 

widzenia, twarz wyrażała zdziwienie, miłość i pożądanie, wszystko naraz.

- Obejmij mnie - wyszeptał - obejmij mnie mocno, bo za chwilę poczujesz uderzenie 

namiętności   i   będziesz   potrzebowała   mojej   siły.   Obejmij   mocno,  querida,   obejmij   mnie 

szybko, daj mi wszystko, co masz... adorada - szeptał, gdy jego rytm potęgował się i rósł aż 

do szokującego finału. - Melissa mia!

Jej   ciało   poszybowało   na   niebotyczną   wysokość,   mięśnie   napięły   się   do   granic 

możliwości. Krzyknęła, lecz on jęknął i zmiażdżył ją uściskiem, zanim dotknęła czegoś, co 

znikło, choć była bardzo blisko.

Zapłakała, czując zawód i ból. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego. Całował czule jej 

twarz, obejmował ją, łagodne oczy patrzyły na nią pytająco.

- Nie czułaś? - wyszeptał, zmuszając ją do spojrzenia na siebie.

- Było tak blisko - szepnęła w zapamiętaniu. - Prawie... o!

Uśmiechnął się ze smutkiem i czułością, wolno podnosząc głowę, aby móc popatrzeć 

jej w oczy.

- Tak - szepnął. - Tu. I tu... delikatnie, querida. Pocałuj mnie i staraj osiągnąć ten sam 

rytm, tak, querida, tak, tak, teraz...

Zacisnął zęby, czując jej ciało, które dążyło do spełnienia. Kiedy krzyknęła, a potem 

zaczęła szeptać, był gdzieś w swoim piekielnym, czarnym niebycie, a potem całą wieczność 

spadał na ziemię, w jej ramiona.

Leżeli w lekkim półmroku, zobojętniali na deszcz, nasyceni, cudownie zmęczeni, pod 

jej bluzką i jego koszulą, jak pod mokrym kocem. Co jakiś czas nachylał się, żeby pocałować 

ją leniwie.  Wargi miał  miękkie  i powolne, uśmiech  subtelny.  Przez kilka chwil  nie było 

przeszłości ani przyszłości, nie było niebezpieczeństwa ani konsekwencji.

Melissa była poruszona tym, co nastąpiło, tak bardzo w nim zakochana, że dać się w 

tej chwili kochać wydawało się jej rzeczą najnaturalniejszą na świecie. Ale kiedy zmysły 

ostygły, poczuła przerażenie i lęk. O czym myślał, leżąc tak spokojnie obok niej? Było mu 

background image

przykro czy przyjemnie? Winił ją?

Nagle rzeczywistość uderzyła ich w najokrutniejszy z możliwych sposobów.

Rżenie koni i donośne głosy przedarły się przez grzmoty i deszcz i grupy mężczyzn 

znalazła się nagle w ruinach. Przewodził im ojciec Melissy. Zamarł, widząc ubrania i dwoje 

ludzi, najwyraźniej kochanków, przykrytych niedbale dwiema koszulami.

- Laremos! Niech cię piekło pochłonie! - wybuchnął Edward Sterling. - Niech cię 

piekło pochłonie! Coś ty zrobił!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Melissa   czuła,   że   upokorzenie,   jakiego   doznała   tego   wieczoru,   pozostanie   w   jej 

pamięci do końca życia. Wściekłość ojca, wymuszone poczucie winy Diega, jej wstyd i łzy. 

Mężczyźni szybko opuścili ruiny, ponaglani przez Edwarda Sterlinga, ale Melissa wiedziała, 

że wystarczyło im parę sekund, aby zorientować się, co się stało.

Edward Sterling ruszył ich śladem, dając Melissie i Laremosowi czas na ubranie się. 

Diego milczał.

Melissa rzuciła  pełne  nadziei  spojrzenie  ku jego twarzy o ostrych  rysach,  później 

ruszyła przodem.

Deszcz przestał padać. Ojciec czekał na zewnątrz, jego ludzie z respektem trzymali się 

z dala.

- To nie była wyłącznie wina Diega - zaczęła Melissa.

- Tak, wiem o tym - powiedział ojciec lodowatym tonem. - Znalazłem twoje zapiski i 

list, w którym prosisz Laremosa, żeby się z tobą spotkał. Jak to ujęłaś? - „aby mu dać dowód 

miłości".

Diego  obrócił  się  w stronę  Melissy  i wyrzucił   z siebie   z  chłodną  wściekłością  w 

oczach:

- Ukartowałaś to wszystko, a ja jak głupiec dałem się wpędzić w pułapkę.

-   Przecież   to   niemożliwe.   Jak   mogłam   to   wszystko   zaplanować?   Pościg  guerillas 

także? - spytała, starając się o rzeczowy ton.

- W takich okolicznościach żaden mężczyzna, który ma choć trochę poczucia honoru, 

nie odmówiłby małżeństwa - powiedział lodowatym tonem Sterling.

-   A   co   pan   wie   o   honorze?   -   spytał   Diego.   -   Pan,   który   uwiódł   mojemu   ojcu 

narzeczoną, parę dni przed ich ślubem.

Sterling z trudem pohamował wściekłość.

- To nie ma nic do rzeczy. Nie będę bronił zachowania mojej córki, ale musi pan 

przyznać, señor Laremos, że nie znalazłaby się w tym kłopotliwym położeniu bez pańskiego 

współudziału.

Te słowa wzburzyły krew w żyłach Diega, bo zarzut trudno było odeprzeć. Należało 

go winić w równym stopniu, co Melissę. Znalazł się w pułapce i sam zatrzasnął zamek. Nie 

chciał nawet na nią patrzeć. Słodkie interludium, sny o doskonałości, wszystko to zostało 

zniweczone. Nie był w stanie powiedzieć, czy udźwignie ten ciężar, ale jakiż miał wybór? 

Jeszcze  jedna plama  na honorze rodziny byłaby nie do zniesienia,  zwłaszcza  dla babki i 

background image

siostry.

-   Nie   mam   zamiaru   uchylać   się   od   odpowiedzialności,  señor  -   powiedział   Diego 

tonem lekceważącej pogardy. - Zapewniam pana, że Melissa znajdzie opiekę.

Melissa otworzyła usta, chciała się sprzeciwić, ale ojciec i Diego spojrzeli na nią z tak 

jadowitą złością, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa.

Uporano się z partyzantami. Apollo Blain - wysoki, uzbrojony po zęby - wraz z niskim 

żylastym   mężczyzną,   którego   Laremos   nazywał   Pierwszą   Koszulą,   pojawili   się   na   czele 

jeźdźców u wylotu doliny.

- Szefie, wojska rządowe są już w pańskiej posiadłości - powiedział, szczerząc zęby 

Koszula.

Apollo zachichotał, skrzyżowawszy muskularne ramiona na łęku siodła.

- Robią panu porządki, że tak powiem. Widzę, że wyszedł pan cało, szefie. I panna 

Sterling również.

- Dzięki - odpowiedziała z trudem Melissa.

- Jeśli pan pozwoli, dołączę do moich ludzi. – Diego zwrócił się do Edwarda w sposób 

chłodny i formalny. - Dołożę wszelkich starań, aby ślub mógł się odbyć tak szybko, jak to 

możliwe.

- Będziemy czekali na wiadomość od pana, señor - uciął Edward.

Ruszył w stronę swoich jeźdźców spinając konia za plecami Melissy.

- Chyba żadne wyjaśnienia nie mają już sensu. - Melissa była zbyt słaba i roztrzęsiona, 

aby podnieść wzrok w stronę Diega i jego ludzi.

-   Rzeczywiście   -   powiedział   ojciec.   -   Mam   nadzieję,   że   kochasz   Laremosa.   A   w 

każdym razie będziesz musiała, bo to on jest teraz panem sytuacji. Będzie nas nienawidził, 

ciebie i mnie, ale nie pozwolę, żeby wystawił cię na publiczne poniżenie. Nawet jeśli to ty 

nawarzyłaś tego cholernego piwa.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Modlitwy, jej utęsknione marzenia ziściły się, ale 

przecież nie chciała usidlić Diega. Pragnęła, aby ją pokochał, by się z nią ożenił. I teraz 

przyszło spełnienie, ale ona czuła, że los zakpił z niej boleśnie. Przypomniała sobie stare 

powiedzenie: „Uważaj, bo marzenia mogą się ziścić". I dopiero teraz zrozumiała jego sens.

Mijał   tydzień   za   tygodniem.   Melissę   fetowano,   a   i   ona   wydawała   przyjęcie   za 

przyjęciem z nieodłączną, sztywną  señorą  Laremos i Juana, siostrą Diega, u swego boku. 

Obydwie żywiły niechęć do Melissy, ale starały się robić dobrą minę do złej gry.

Diego prawie nie odzywał się do Melissy, chyba że było to zupełnie niezbędne. To, że 

background image

jej nienawidził, stawało się coraz bardziej oczywiste. W miarę jak przybliżał się dzień ślubu, 

uzmysławiała   sobie   coraz   wyraźniej,   jaki   fatalny   błąd   popełniła   nie   słuchając   ojca.   Nie 

powinna była wychodzić z domu tamtego deszczowego dnia.

Ślubny strój został już wybrany. Katolicki kościół w Guatemala City zapełnił się po 

brzegi przyjaciółmi i pociotkami panny młodej i pana młodego. Melissa była spięta, zaś pan 

młody   traktował   to   wydarzenie   z   nieukrywaną   nonszalancją.   Składał   słowa   przysięgi   w 

obliczu ojca Santiago. Z ledwie ukrytą wyrazem sarkazmu na twarzy włożył obrączkę na 

palec   Melissy.   Później   uniósł   welon   i   spojrzał   jej   w   oczy   prawie   z   pogardą,   a   kiedy   ją 

całował, czuła, że robi to raczej z obowiązku, aby tradycji stało się zadość. Jego wargi były 

zimne  jak lód. Potem poprowadził ją od ołtarza, wiódł środkiem kościoła, tak nieczuły i 

sztywny jak dywan, po którym stąpali.

Przyjęcie weselne było jednym wielkim koszmarem, wydawało się, że muzyka i tańce 

nigdy się nie skończą. Wreszcie Diego oznajmił gościom, że już pora na niego i na małżonkę. 

Wcześniej   zapowiedział   Melissie,   że   nie   będzie   miodowego   miesiąca,   bo   ma   zbyt   wiele 

pracy.   Odjechali   do   domu,   on,   Melissa,   jego   siostra   i   babka   o   lodowatym   spojrzeniu. 

Spakował walizki i ruszył w długą podróż do Europy. Melissie brakowało ojca i Estrelli. 

Tęskniła   za   ciepłem   domu.   Ale   przede   wszystkim   było   jej   brak   tego,   którego   niegdyś 

pokochała,   dawnego   Diega.   Ten   Diego,   którego   poślubiła,   wiecznie   zły   i   odpychający, 

wydawał się jej obcym mężczyzną.

Nie minęło sześć tygodni od wyjazdu Diega, kiedy poczuła, że dzieje się z nią coś 

dziwnego, co przerodziło się w przerażającą świadomość: była w ciąży. Miała mdłości, już 

nie tylko w porze śniadania, ale przez cały czas. Ukrywała swój stan przed babką i siostrą 

Diega, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze.

Zabijała czas, chodząc bez celu z pokoju do pokoju, szukała sobie zajęć, aby tylko 

zapomnieć. Nie pozwalano jej uczestniczyć w pracach domowych ani usiąść z wszystkimi; 

domownicy opuszczali pokój, kiedy się tam pojawiała. Jadała w samotności, bo señorita, aby 

jej unikać, zmieniały codziennie pory posiłków. Ledwie ją tolerowano, obie kobiety dawały 

do zrozumienia, jak bardzo jej nie lubią. A Diego ciągle był daleko.

- Czy nie ma sposobu, aby mnie pani polubiła? - spytała któregoś wieczora  señora 

Laremos, kiedy Juana opuściła bawialnię, a sztywna dama szykowała się, aby pójść w jej 

ślady.

Señora  przeszyła   ją   spojrzeniem   ciemnych   zimnych   oczu,   tak   bardzo 

przypominających wzrok Diega, że Melissę przeszły ciarki.

- Nie jesteś tu mile widziana. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? - wycedziła starsza 

background image

pani. - Mój wnuk cię nie chce, my też. Pozbawiłaś nas honoru, tak jak wcześniej twoja matka.

Melissa spuściła głowę.

- To nie była moja wina - powiedziała drżącym głosem. - Nie tylko moja.

- Gdyby nie upór twojego ojca, Diego potraktowałby cię tak jak inne kobiety, które 

okazywały mu względy. Byłabyś sowicie wynagrodzona...

- Co pani na ma myśli? - spytała Melissa, czując, jak pryskają złudzenia i jak pęka jej 

serce na wzmiankę o innych kobietach w życiu Diega.

- Zostałabyś wyposażona na całe życie, dostałabyś samochód, futro z norek - mówiła 

chłodno señora, dumnie wyciągając szyję.

- Proszę, niech pani mówi dalej, niech mnie pani poniża. Nic nie jest w stanie zmienić 

faktu, że jestem żoną Diega.

-   Posłuchaj,   mój   mały   kotku   z   tupetem.   -   Starszą   panią   wstrząsnął   gniew.   - 

Wystarczająco   wiele   zgryzot   przysporzyła   mi   wasza   rodzina   jeszcze   przed   tobą.   Gardzę 

wami!

Melissa przyjęła to ze spokojem.

- Tak, wiem - powiedziała z dumą. - Boże uchowaj, abym tak traktowała gości pod 

moim dachem. Nie na próżno odebrałam staranne wychowanie - syknęła jadowicie.

Twarz  señory  oblał rumieniec. Bez słowa wyszła z pokoju, a potem unikała Melisy 

jeszcze staranniej.

Melissa zaniechała prób zbliżenia. Może gdyby Diego miał czas przywyknąć do nowej 

sytuacji, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wierzyła, że da się ubłagać. I że uprosi go, aby 

dał jej szansę stania się jego prawdziwą żoną.

Na razie mdłości  dokuczały coraz  bardziej i wiedziała,  że wkrótce musi  pójść do 

lekarza. Z dnia na dzień stawała się bledsza. Tak blada, że Juana, ryzykując gniew babki, 

wślizgnęła się do jej pokoju pewnego wieczoru, pytając, jak się czuje.

- Wyglądasz tak źle, Melisso. Tak bym chciała, żeby wszystko ułożyło się inaczej. 

Diego... rozłożyła ręce... jest jaki jest. A babce otworzyły się stare rany przez samą twoją 

obecność tutaj.

- Dobrze to rozumiem - powiedziała cicho Melissa, siląc się na uśmiech.

- Czy mogę ci w czymś pomóc? - Juana westchnęła.

- W każdym razie dziękuję za życzliwość. - Melissa potrząsnęła głową.

Juana otworzyła drzwi, zawahała się przez moment.

- Babcia ci tego nie powtórzy, ale dzwonił Diego. Jutro wraca. Myślę, że chciałabyś o 

tym wiedzieć.

background image

Znikła   tak   szybko,   jak   się   pojawiła.   Melissa   rozejrzała   się   po   swoim   pokoju, 

schludnym,  pełnym  starych,  ciemnych  mebli.  W żadnym  wypadku  nie  mógł  uchodzić za 

sypialnię pana domu. Zastanawiała się, czy Diego w ogóle zdobędzie się na to, aby sypiać z 

nią w jednym pokoju. I chciała, żeby na razie pozostało tak, jak jest, by nie dowiedział się o 

dziecku.

Prawie nie spała tej nocy, zastanawiając się, jak to będzie, kiedy go znów zobaczy. 

Zaspała następnego dnia i po raz pierwszy poczuła, że nie dokuczają jej mdłości. Zeszła na 

dół. Siedział przy stole, na honorowym miejscu. Tym razem cała rodzina zebrała się przy 

śniadaniu.

Serce skoczyło  jej do gardła na jego widok. Miał na sobie lekki, biały garnitur z 

tropiku,   który   podkreślał   jego   ciemną   karnację,   natomiast   sam   Diego   wyglądał   na 

zmęczonego. Spojrzał na nią, kiedy wchodziła. Wtedy poczuła, że lejąca się sukienka z szarej 

krepy to nie był dobry pomysł. Wydawała się odpowiednia na tę okazję, ale teraz czuła się 

tak, jakby stała przed nim naga. Juana ubrana była w prostą, perkalową spódnicę i białą 

bluzkę, señora zaś wybrała spokojny, ciemny strój.

Wzrok   Diega   nie   zdradzał   specjalnego   zainteresowania.   Przywitał   ją   w   sposób 

formalny.

Señora Laremos. Jak się czujesz?

Nic się nie zmieniło, to było oczywiste. Dalej ją obwiniał. Nienawidził jej. Nosiła w 

sobie jego dziecko, była tego prawie pewna, ale jak mogła mu o tym powiedzieć? Podeszła do 

stołu, szybko usiadła, tak daleko od innych, na ile pozwalał dobry ton.

-  Witam   w domu,  señor  -  powiedziała   opanowana.  Tygodnie  chłodnej  kurtuazji   i 

wrogości   odcisnęły   na   niej   swoje   piętno.   Siedziała   blada   i   cicha,   a   Diego   wydawał   się 

poruszony jej wyglądem.  Później  jednak powróciły wspomnienia.  Usidliła  go. Nie był  w 

stanie o tym zapomnieć. Najpierw Sheila, później Melissa. Sterlingowie dwukrotnie gorzko 

zakpili z honoru Laremosów.

Mimo wszystko nie wygląda najlepiej, pomyślał. Señora Laremos również zauważyła 

to   szczególne   zachowanie   swojego   nie   chcianego   domownika,   ale   nie   zamierzała   zrobić 

pierwszego kroku. Ta dziewczyna była ich przekleństwem. Nawet służący szeptali po kątach, 

w jak dwuznacznej sytuacji ich przyłapano.

- Jesteśmy już po śniadaniu, Melisso - powiedziała, siląc się na uprzejmość. - Ale jeśli 

chcesz, Carisa przyniesie ci coś do jedzenia.

- Dziękuję,  señora, wystarczy mi kawa. - Sięgnęła po srebrny dzbanek, na próżno 

starając się opanować drżenie rąk. Juana zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Diego dostrzegł 

background image

reakcję siostry. Zaczął sobie wyobrażać, co musiała przejść Melissa. Dotychczas myślał tylko 

o tym, jak się uwolnić od sztucznej intymności, którą zmuszony był dzielić z żoną. Teraz 

zaczął się zastanawiać, jakie przyjęcie zgotowali Melissie i uświadomił sobie z przerażeniem, 

że to jego chłód narzucił ton.

- Schudłaś - powiedział nieoczekiwanie. - Nie dopisuje ci apetyt?

-   Dziękuję,   wszystko   w   porządku,  señor.   -   Przełknęła   łyk   kawy   ze   wzrokiem 

utkwionym w filiżance.

-   Powinnaś   się   położyć,   Melisso   -   powiedziała   z   zakłopotaniem   babka.   -   Nie 

wyglądasz najlepiej.

Melissa nie zaprotestowała.

- Jak pani sobie życzy,  señora  - odpowiedziała bezwiednie.  Wstała od stołu i nie 

spojrzawszy na nikogo, ruszyła długim, wyłożonym dywanami holem do swojego pokoju.

Diego zasępił się. Słuchał z roztargnieniem opowieści babki o tym, co się wydarzyło 

na folwarku podczas jego nieobecności. Myślami był z Melissa.

- Od jak dawna jest w takim stanie? - przerwał nagle.

Juana już otwierała usta, ale babka uciszyła ją.

- Przecież przygarnęliśmy ją pod nasz dach, pomimo okoliczności, w jakich doszło do 

waszego związku - powiedziała wyniośle. - Ona widać woli swoje towarzystwo.

- Przepraszam - przerwała Juana, gwałtownie wstała od stołu i z gniewną dezaprobatą 

na twarzy znikła za drzwiami.

Diego   dopił   kawę   i   poszedł   do   pokoju   Melissy.   Ale   kiedy   zbliżał   się   do   drzwi, 

zawahał się. Sytuacja była napięta. Nie chciał jej zaostrzać. Cofnął rękę z klamki. Będzie 

jeszcze wiele okazji, żeby z nią porozmawiać, pomyślał.

Interesy zaprzątnęły go bez reszty. Melissa widywała go w przelocie, kiedy właśnie 

wychodził albo szykował się do wyjścia. Nie zbliżał się do niej, a jeśli już, to po to, żeby 

zapytać,   jak   się   czuje,   albo   ukłonić   się   i   odejść.   Przez   cały   dzień   siedziała   w   pokoju   i 

popatrywała   przez   okno.   Tace   z   posiłkami   przynosiła   Carisa.   Nawet   ciąża   wydawała   się 

czymś   nierzeczywistym,   mimo   że   zdawała   sobie   sprawę,   iż   prędzej   czy   później   będzie 

musiała zobaczyć się z lekarzem.

Kiedy Diego zdecydował się ją odwiedzić, za oknem szalała ulewa. Zagnał właśnie 

bydło i wyglądał na zmęczonego. W ciemnych, szerokich spodniach i rozchełstanej białej 

koszuli, z kropelkami deszczu na mokrych włosach wyglądał jak klasyczny Latynos, męski i 

bosko ponętny.

- Czy nie możesz choć trochę pobyć z nami? - spytał bez ogródek. - Moja babka 

background image

uważa, że mocno przesadzasz w swojej niechęci.

- Ona mnie nienawidzi - odpowiedziała mechanicznie, ze wzrokiem utkwionym w 

mroku za szybą. - Ty też.

- Oczekiwałaś, że odnajdziesz we mnie czułego małżonka po tym wszystkim, co się 

stało? - Twarz Diega stężała.

- Nie wiem, na co liczyłam. Żyłam marzeniami. Spełniły się, a ja zrozumiałam, że 

rzeczywistość   lubi   okłamywać.   Lepiej   by   się   stało,   gdybym   wyjechała   do   Ameryki.   Nie 

powinnam się zgodzić... Powinnam cię powstrzymać.

Poczuł przypływ ślepego gniewu.

- Powstrzymać mnie? - Jego tubalny głos zadźwięczał w ciszy pokoju. - Przecież to 

był twój cholerny plan!

Podniosła oczy.

-   Ale   to   ty   się   zapomniałeś   -   powiedziała   cicho   tonem   przygany.   -   Nie   musiałeś 

kochać się ze mną.

Tego   było   za   wiele.   Zaczął   w   szale   wściekłości   wyrzucać   z   siebie   bezładnie 

hiszpańskie słowa, jakby zabrakło mu angielskich.

- Już dobrze - powiedziała, wstając niepewnie. - W porządku, to była moja wina, 

wyłącznie moja. Chciałam cię usidlić i powiodło się, a teraz obydwoje płacimy za moje błędy. 

- Jej przezroczyste oczy prosiły o litość, ale nie znalazły zrozumienia. - Nie potrafię nawet 

wypowiedzieć, jak strasznie mi przykro, jak bardzo cię błagam o wybaczenie. Ale zrozum, 

Diego, nie mamy szans na rozwód. Musimy jakoś ułożyć sobie życie.

- Naprawdę tak myślisz? - spytał unosząc głowę.

Zbliżyła się do niego, w ostatnim desperackim wysiłku, aby przełamać dzielący ich 

dystans.   Łagodne   oczy   szukały   jego   wzroku.   Wyglądała   młodo   i   bardzo   pociągająco, 

rozbrajała go, była  coraz bliżej, czuł  zapach  perfum i ciepło  jej  ciała.  Nagle  zawirowały 

wspomnienia i poczuł, że słabnie.

Wyczuła, że w jakiś sposób staje się jej uległy. Dodało jej to odwagi. Wyciągnęła 

ręce, położyła mu na piersi, czując chłód skóry i miękką plątaninę włosów, kryjącą mocne 

mięśnie.

- Diego, jesteśmy mężem i żoną - wyszeptała.

Odrzucił głowę i zesztywniał. Nie, powiedział w duchu, nie omota go po raz drugi.

-   Za   każdym   razem,   kiedy   mnie   pani   dotyka,  señora  Laremos,   czuję   wstręt   - 

powiedział lodowato. - Wolałbym do końca życia sypiać sam, niż dzielić z tobą łoże. Jesteś 

odpychająca.

background image

Spojrzała na niego oczami zranionej łani. „Wstręt". „Jesteś odpychająca". Nie mogła 

tego słuchać dłużej. Łzy stanęły jej w oczach. Z grymasem bólu na twarzy rzuciła się do 

drzwi, które zostawił uchylone, biegła korytarzem z rozwianymi włosami. Kiedy przemykała 

w stronę drzwi wyjściowych, czuła na sobie spojrzenia kobiet obserwujących ją bacznie z 

bawialni.

Dom   był   piętrowy,   położony   na   skarpie,   z  szerokim   gankiem.   Wyrosły   przed   nią 

kamienne  schody wiodące w dół. Ślepa od łez,  w strugach deszczu,  straciła  równowagę. 

Kiedy runęła głową w dół, w ciemność, nie czuła ulewy ani bólu. Tępe uderzenie wstrząsnęło 

nią. Gdzieś w oddali męski głos złorzeczył i przeklinał, zdawało się, że już poza zasięgiem jej 

świadomości.

Doszła   do   siebie   w   szpitalu,   otoczona   postaciami   w   białych   fartuchach.   Dyżurny 

lekarz   był   Amerykaninem,   młodym,   jasnowłosym,   o   niebieskich   oczach   i   przyjaznym 

uśmiechu.

- No, nareszcie - powiedział łagodnie, kiedy drgnęła i otworzyła oczy. - Lekki wstrząs, 

byliśmy o włos od poronienia.

- Jestem w ciąży? - spytała sennie.

- Gdzieś od dwóch i pół miesiąca - przytaknął. - Miła niespodzianka?

- Chciałabym,  żeby tak było - westchnęła. - Niech pan nie mówi  o tym  mężowi, 

zgoda? Wystarczająco wiele nerwów już go to kosztowało - dodała, dobrze odgrywając swoją 

rolę przed młodym mężczyzną. Nie chciała, aby Diego dowiedział się o dziecku.

-   Przykro   mi,   ale   musiałem   go   uprzedzić,   że   ciąża   jest   zagrożona   -   powiedział 

przepraszająco.   –   Kiedy   tu   panią   przywieziono,   była   pani   w   bardzo   złym   stanie.   To 

prawdziwy cud, że nie straciła pani dziecka, i mimo wszystko chciałbym, aby na wszelki 

wypadek przeszła pani serię badań.

Wybuchnęła płaczem. Wszystko powróciło: jej małżeństwo na siłę, nienawiść jego 

rodziny, jego nienawiść.

- Nie chcę, aby się dowiedział, że dziecko zostało uratowane - błagała. - Zaklinam 

pana, nie wolno panu powiedzieć mu o tym, nie wolno! Nie mogę tu zostać, nie mogę urodzić 

dziecka otoczona murem nienawiści. Zabiorą mi je i nigdy już go nie zobaczę. Nie zdaje sobie 

pan sprawy, jak oni nienawidzą mnie i mojej rodziny.

- Przecież nie mogę go okłamać - westchnął ciężko.

- Nie wymagam tego od pana - powiedziała. - Jeśli rano będę mogła opuścić szpital, a 

pan nie będzie z nim rozmawiał, powiem mu, że dziecka nie udało się uratować.

- Przecież nie mogę go okłamać - powtórzył lekarz.

background image

Wzięła głęboki oddech. Teraz poczuła ból.

- Ale może pan z nim nie rozmawiać?

- Postaram się być dla niego nieuchwytny - obiecał. - Ale jeśli mnie spyta, będę musiał 

powiedzieć mu całą prawdę. To mój obowiązek.

- Czy wyznanie pacjenta, tak jak spowiedź, nie jest otoczone tajemnicą? - zapytała z 

gorzkim uśmiechem.

- Jest, ale kłamstwo to co innego. Zresztą nie potrafię udawać - powiedział. - Łatwo 

mnie przejrzy.

- W porządku - wyszeptała. - Mniejsza o to.

Zawahał się przez sekundę. Potem pochylił się nad nią, zbadał głowę. Mocno zabolała. 

Po kilku minutach przyniósł coś na uśmierzenie bólu i kazał przewieźć ją do separatki z 

całonocną opieką.

Zastanawiała się, czy Diego przyjdzie  ją odwiedzić. Później pogrążona w półśnie, 

zobaczyła go przy łóżku. Głos Diega był dziwnie matowy.

- Jak się czujesz? - spytał.

- Powiedzieli mi, że wyjdę z tego cało - odpowiedziała, odwracając od niego głowę.

Zanurzył ręce głęboko w kieszeniach i popatrzył na nią z przeraźliwym smutkiem w 

oczach, smutkiem, którego jeszcze nie znała.

-   Tak   mi   przykro...   z   powodu   dziecka   -   powiedział   sztywno.   -   Jedna   z   sióstr 

powiedziała, że lekarz, który się tobą opiekuje... wspominał, iż w czasie upadku doznałaś 

ciężkich obrażeń. Nie zdawałem sobie sprawy, że w grę wchodzi dziecko - dodał powoli.

- Nie musisz się o nie więcej kłopotać - powiedziała głucho. - Oszczędzę ci kolejnej 

pułapki. Nienawidziłbyś myśli, że dziecko dodatkowo wiąże cię ze mną.

Wpatrywał  się w nią w milczeniu.  Usidliła  go, to była  jej wina, ale żal mu  było 

dziecka,   czuł   się   za   to   odpowiedzialny.   Spojrzał   z   politowaniem   na   jej   blade   rysy,   na 

podrapaną twarz. Zmieniła się nie do poznania. Postarzała się o lata.

Zamyślił się. Czyż ona sama nie ściągnęła na siebie tego wszystkiego? Pragnęła go 

poślubić, ale nie wzięła pod uwagę jego uczuć. Zmusiła go do ożenku, o rozwodzie nie może 

być   mowy.   Żal   nie   wygasł   i   trudno   było   przypuszczać,   że   zdobędzie   się   na   to,   aby   jej 

wybaczyć. Ale teraz przez jakiś czas będzie musiał się nią opiekować. W porządku, jutro coś 

wymyśli. Może wyśle ją na Barbados, do swojej posiadłości. Niech tam wydobrzeje.

Nie mógł zasnąć, zastanawiał się, co robić dalej. A kiedy poszedł ją zobaczyć, okazało 

się, że to ona sama rozwiązała jego problemy. Znikła...

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Melissa otworzyła oczy i zaraz je zamknęła. Poruszyła gwałtownie głową, aby móc na 

niego spojrzeć. Zatrzymała wzrok na twarzy Diega i nagle ze wzdrygnięciem przymknęła 

powieki. Wyprostował się i odwrócił, aby przywołać pielęgniarkę. Kiedy wychodził z pokoju, 

myślał o tym, że wyraz jej twarzy świadczy nie o tym, że przebudziła się z koszmarnego snu, 

lecz przeciwnie: że obudziła się w koszmarze.

Kiedy oczy Melissy otworzyły się znowu, stał przed nią cień w ostrej bieli i sprawdzał 

coś fachowo, używając czegoś nieprzyjemnie zimnego i metalowego.

- W porządku - mruknął męski głos - bardzo dobrze. Wraca do siebie - zwrócił się do 

ubranej na biało kobiety, która stała za nim.

Melissa próbowała unieść rękę.

- Pro...sze - jej głos brzmiał ochryple i obco. - Muszę jechać do domu.

- Obawiam się, że jeszcze nie w tej chwili - powiedział uprzejmie, z uśmiechem.

Oblizała wargi. Były wyschnięte.

- Matthew - wyszeptała - mój chłopczyk. U sąsiadki. Oni nie wiedzą...

- Proszę odpoczywać, pani Laremos. Ma pani za sobą ciężką noc... - Lekarz zawahał 

się.

- Niech pan tak do mnie nie mówi! - zaprotestowała. - Nazywam się Melissa Sterling.

Lekarz chciał dodać, że jej mąż stoi właśnie za drzwiami, ale wyraz twarzy pacjentki 

powstrzymał go. Powiedział coś do pielęgniarki i szybko wyszedł do holu.

Diego przechadzał się tam i z powrotem i palił jak smok.

- Jak się czuje? - zapytał bez wstępów.

- Ciągle jeszcze jest w szoku - powiedział lekarz, opierając się o ścianę i zakładając 

ręce. - Ale jest pewien problem - zawahał się, ponieważ wiedział od Diega, że są z Melissa od 

kilku   lat   w   separacji.   Nie   miał   pojęcia,   czy   ojcem   dziecka   jest   jej   mąż,   czy   ktoś   inny. 

Odchrząknął. - Żona martwi się o dziecko. Zdaje się, że jest ono u sąsiadki.

Diego poczuł, że sztywnieje. Dziecko. Na chwilę, straszną chwilę, zawładnęła nim 

myśl, że było to jego dziecko. Ale przypomniał sobie, że Melissa poroniła i że następna ciąża 

była wykluczona przed jej wyjazdem z farmy. Spali ze sobą tylko raz.

Znaczy to, że Melissa była z innym mężczyzną. I że zaszła w ciążę. Że nie on, Diego, 

był ojcem. Poczuł do niej wściekłą nienawiść. Zapewne jej zemsta była usprawiedliwiona. 

Prawdę powiedziawszy, zmienił życie Melissy w piekło przez krótki czas ich małżeństwa. A 

teraz ona brała rewanż. Zraniła go najmocniej, jak tylko się dało.

background image

Musiał   stoczyć  ze   sobą   walkę,  żeby  nie  odwrócić   się  na  pięcie   i  nie   odejść.  Ale 

rozsądek przeważył.  Dziecko nie mogło  odpowiadać za zbieg  okoliczności.  Jest zapewne 

samotne i przerażone.

- Gdyby pan mógł ustalić, gdzie ono jest, zająłbym się nim - powiedział sztywno. - 

Melissa wydobrzeje?

- Myślę, że tak. Najgorsze już za nią. Miała silny krwotok wewnętrzny. Ma także 

poszarpane ścięgna. Będzie się to goić przynajmniej miesiąc. Musieliśmy usunąć jajnik, ale 

drugi jest w porządku. Może jeszcze mieć dzieci.

Diego nie patrzył na lekarza. Patrzył na drzwi do pokoju Melissy.

- Ile lat ma dziecko?

- Nie wiem. Czy to ma znaczenie?

Diego otrząsnął się. To, o czym myślał, było mało prawdopodobne. Straciła dziecko, 

które jej dał. Wzięli ją do szpitala po bolesnym upadku i lekarz powiedział mu wtedy, że małe 

są nadzieje na donoszenie ciąży. Niemożliwe, żeby obydwoje kłamali.

- Postaram się dowiedzieć czegoś o miejscu pobytu dziecka - powiedział lekarz do 

Diega.   -   Nie   ma   sensu,   żeby   pan   tu   czekał.   Jutro   pacjentka   będzie   znacznie   bardziej 

przytomna. I wtedy może ją pan odwiedzić.

Diego chciał mu powiedzieć, że jeśli Melissa odzyska przytomność, nie będzie chciała 

widzieć go w ogóle. Ale wzruszył jedynie ramionami i skinął głową na znak zgody.

Zostawił numer telefonu w pokoju pielęgniarek i wrócił do hotelu. Był zadowolony, że 

znajduje   się   w   klimatyzowanym   apartamencie,   a   nie   w  dusznym   upale   w   Tucson,   gdzie 

opowiadano żartem, że kiedy złoczyńca z pobliskiej Yumy umarł i poszedł do piekła, rodzina 

posłała mu z domu koce.

Jego   myśli   powędrowały   z   powrotem   ku   Melissie   i   jej   szpitalnemu   łóżku   i   ku 

wyrazowi jej twarzy, kiedy go zobaczyła. Ukryła się bardzo dobrze. Wykorzystał wszystkie 

swoje znajomości i kontakty, wszystkie pieniądze, jakie miał, aby ją odnaleźć - bez rezultatu. 

Zatarła za sobą ślady. Właściwie dlaczego miał jej to za złe ? Traktował ją okrutnie, a ona 

była zaledwie dziewczynką, która go uwielbiała.

Ale Diego rozmyślał o dziecku z trudną do pohamowania wściekłością. Byli ciągle 

małżeństwem i mimo niewierności nie mogło być mowy o rozwodzie. Melissa, katoliczka, 

odrzuciłaby takie rozwiązanie, podobnie jak on.

Wyrwał go z tych rozmyślań nagły dzwonek telefonu. Telefonował lekarz, któremu 

udało się ustalić nazwisko i adres sąsiadki, opiekującej się synem Melissy.

Po godzinie wchodził do przyjemnego salonu w domu Henrietty Grady na tej samej 

background image

ulicy, przy której według informacji szpitala mieszkała także Melissa.

- Taka słodka dziewczyna - powiedziała pani Grady. - I Matthew bardzo grzeczny. Nie 

mam własnych dzieci, wie pan, Melissa i Matthew właściwie mnie zaadoptowali.

- Jestem przekonany, że pani przyjaźń ma ogromne znaczenie dla Melissy - odrzekł, 

nie chcąc wchodzić w szczegóły na temat małżeństwa. - Chłopiec...

- Oto on. Jak się masz, dziecinko?

Diego   urwał   na   widok   zadbanego   chłopca,   który   zaspany   wkroczył   do   salonu   w 

piżamce.

- Wszystko w porządku, babciu Grady - powiedział, wdrapując się na jej kolana i 

patrząc na wysokiego, ciemnego mężczyznę z wyraźnym zaciekawieniem.

- Kto ty jesteś? - zapytał.

Diego   patrzył   na   niego   z   zimnym   gniewem.   Kimkolwiek   był   kochanek   Melissy, 

musiał mieć w sobie trochę krwi hiszpańskiej. Chłopiec miał ciemnoblond włosy, oliwkową 

cerę i brązowe oczy.  Był  czarującym  dzieckiem ze szczupłą,  ciemną,  śmiejącą  się buzią. 

Wyglądał na cztery latka. Znaczyło to, że wierność Melissy trwała zaledwie tygodnie, może 

miesiące, zanim pojawił się inny mężczyzna.

- Jestem Matthew - powiedział do Diega. - Moja mamusia wyjechała. Jesteś moim 

tatą?

Diego nie był pewien, czy potrafi się odezwać.

- Jestem mężem twojej mamy - powiedział krótko. - Twoja mama wyzdrowieje. Jest 

lekko ranna. Wkrótce wróci do domu.

- Dokąd pójdzie Matt? - zapytał grzecznie chłopiec.

Diego westchnął. Nie przypuszczał, że wypadek Melissy wpłynie tak bardzo na jego 

własne życie. Był za nią odpowiedzialny, dopóki Melissa nie wydobrzeje, podobnie jak był 

odpowiedzialny za dziecko. To była kwestia honoru i chociaż jego własny ucierpiał bardzo w 

przeszłości, honor był ciągle częścią jego osobowości.

-   Ty   i   twoja   mama   zamieszkacie   ze   mną   -   powiedział   sztywno   -   ale   tymczasem 

będziesz mógł zostać tutaj. - Zwrócił się do pani Grady: - Czy możemy tak się umówić? Będę 

musiał spędzić sporo czasu w szpitalu, zanim zdołam przywieźć Melissę do domu, a nie ma 

sensu przenosić go z miejsca na miejsce częściej niż trzeba.

- Oczywiście - powiedziała pani Grady bez sprzeciwu.

- Zostawię pani numer telefonu w moim hotelu i w szpitalu na wypadek, gdyby mnie 

pani   potrzebowała.   -   Wyjął   książeczkę   czekową.   -   Proszę   nie   oponować   -   powiedział 

spostrzegłszy, że waha się, czy przyjąć pieniądze. - Gdyby nie pani, Melissa z pewnością 

background image

musiałaby   wynająć   opiekunkę   do   dziecka.   Dlatego   nalegam,   aby   pozwoliła   pani   sobie 

zapłacić.

- Zrobiłabym to tak czy owak - powiedziała.

- Tak, czułem to. - Uśmiechnął się i wypisał czek.

-   Czy   Matt   będzie   mieszkać   z   tobą   i   mamą?   -   spytał   Matthew   spokojnie, 

zrezygnowanym tonem.

Diego podniósł wzrok.

- Tak - powiedział oschle. - Przez jakiś czas.

- Moja mamusia będzie za mną tęsknić, jeśli jest chora. Czy mogę ją odwiedzić?

Ciemne, pełne łez oczy dziecka budziły wzruszenie. Diego całe lata uczył się ukrywać 

emocje. A mimo to ciągle miał z tym problemy, zwłaszcza w takich chwilach.

-   Doktor   opiekuje   się   twoją   matką   bardzo   starannie.   Niedługo   będziesz   mógł   ją 

odwiedzić. Obiecuję.

- Kocham mamę - powiedział Matthew. – Chodzi ze mną wszędzie i kupuje mi lody. I 

pozwala mi spać ze sobą, kiedy się boję.

Pani Grady spostrzegła, że twarz Diega stała się jeszcze bardziej obca niż przedtem. 

Jak to możliwe, że Melissa wyszła za mąż za takiego zimnego typa, człowieka, którego nie 

wzruszały nawet łzy własnego dziecka?

- Słuchaj, przecież jest film rysunkowy, a ty zaraz idziesz spać - powiedziała pani 

Grady i szybko włączyła telewizor na film z Kubusiem Puchatkiem. Chłopiec rozsiadł się 

wygodnie w fotelu.

Gracias - powiedział Diego, kiedy chłopiec ukłonił mu się z szacunkiem. - Opowiem 

Melissie o pani dobroci dla jej synka.

Pani Grady starała się nie pokazać po sobie, że ją zamurowało.

- Proszę mi wybaczyć, ale Matthew jest oczywiście także pańskim synkiem?

Wyraz jego oczu sprawił, że pożałowała pytania. Odprowadziła go prędko do drzwi, 

mówiąc coś bez sensu.

- Mam nadzieję, że z Melissa wszystko będzie dobrze - powiedziała.

- Tak. Ja też mam taką nadzieję. - Diego odwrócił się, żeby jeszcze raz spojrzeć na 

chłopca, który oglądał  telewizję. Nie lubił  dziecka Melissy.  Przyjechał  tu ze względu na 

poczucie obowiązku i honor. Czuł się zdradzony raz jeszcze i nie miał pojęcia, jak zniesie 

tego dzieciaka.

Wrócił   do   szpitala   i   zatrzymał   się   przed   drzwiami   izolatki   Melissy,   przekonując 

samego siebie, że denerwowanie jej w tej chwili nie ma sensu. Po chwili zapukał i wkroczył 

background image

bezceremonialnie   -   wysoki,   elegancki,   starając   się   panować   nad   sobą.   Melissa 

prawdopodobnie nie wiedziała, co czuł, kiedy po raz pierwszy zniknęła ze szpitala, ani w jaki 

sposób męczyło go poczucie winy. Poszukiwał jej, i gdyby ją znalazł, dołożyłby wszelkich 

starań, aby małżeństwo funkcjonowało normalnie. Ze względu na honor rodziny postarałby 

się ją przekonać, iż jest nadzwyczaj zadowolony. A potem mieliby więcej dzieci i znaleźliby 

jakiś sposób na wspólne życie. Ale wszystko to mieściło się w sferze przypuszczeń, a teraz 

był tu i musiał stawić czoło przyszłości.

Jednego   był   pewien   -  nigdy  więcej   nie   będzie   jej   mógł   zaufać.   Miłość   to   słowo, 

którego  nie  znał.  Zbliżył  się  do  tego  stanu, zanim  Melissa  zmusiła  go  do nie   chcianego 

małżeństwa. Ale unicestwiła to delikatne uczucie w zarodku, a on uodpornił się przez lata na 

kobiece kłamstwa. Ale w jaki sposób ma teraz ukryć swoją wzgardę i złość, kiedy Matthew 

każdego dnia będzie mu przypominać zdradę?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Melissa   patrzyła   na   Diega,   który   stał   w   drzwiach.   Była   oszołomiona   środkami 

znieczulającymi, ale nic nie mogło osłabić jej reakcji na pierwsze od pięciu lat spotkanie z 

mężem.

Wiele lat temu tęskniła do niego. Ale wspomnienie obojętności oraz nienawiści jego 

rodziny zabiły w jej sercu to uczucie. Wydoroślała. Była bezradna, nie mogła ryzykować 

ujawnienia   prawdy   o   chłopczyku,   bo   wiedziała   bardzo   dobrze,   że   Diego   odrzuci   ją 

bezlitośnie. Raz już to zrobił.

Otworzyła oczy raz jeszcze - był teraz bliżej, a twarz miał nieprzeniknioną jak zawsze. 

Poczuła zapach wody kolońskiej. Przeszył ją dreszcz. Pamiętała czysty aromat perfum oraz 

zachwycający dotyk jego twardych ust. Wąsy wyglądały obco, były bardzo czarne i gęste, 

podobnie jak pofalowana, starannie utrzymana fryzura nad ciemną twarzą. Był starszy, to 

prawda i nawet trochę bardziej muskularny. Ale to był Diego.

- Melissa - wypowiedział śpiewnie jej imię.

- Diego.

- Jak się czujesz?

Zastanawiała się, jak go odnaleźli, dlaczego się z nim skontaktowali. Dotknęła czoła, 

starając się coś sobie przypomnieć.

- To był wypadek lotniczy - wyszeptała.

-   Postaraj   się   nie   myśleć   o   tym   teraz.   -   Stał   nad   nią,   trzymając   ręce   głęboko   w 

kieszeniach.

I nagle przypomniała sobie:

- Matthew, och nie, Matthew!

- Ostrożnie - powiedział miękko i pomógł jej oprzeć się na poduszkach. - Twój syn ma 

się bardzo dobrze, odwiedziłem go. - Patrzyła nań wyczekująco. Ale on nie powiedział o 

dziecku nic więcej.

- Poprosiłem panią Grady, żeby został u niej, dopóki nie poczujesz się na tyle dobrze, 

aby stąd wyjść.

- To bardzo uprzejmie z twojej strony - powiedziała.

- Będziesz niezdolna do pracy przez sześć tygodni. A pani Grady przypuszcza, że 

masz poważne kłopoty finansowe.

Zamknęła oczy, ponieważ naszła ją fala mdłości.

- Na wiosnę miałam zapalenie płuc. Zostałam z rachunkami...

background image

-   Czy   pani   mnie   słyszy,   pani   Laremos?   -   zapytał,   akcentując   starannie   nazwisko 

małżeńskie, o którym wiedział, że go nienawidzi. - Jest pani niezdolna do pracy. I dopóty tak 

będzie, wraz z dzieckiem pozostanie pani ze mną.

- Nie. - Otwarła oczy.

- To już postanowione - powiedział lekceważącym tonem.

- Nie pojadę do Gwatemali, Diego - powiedziała z nieoczekiwaną mocą. Dawniej mu 

się nie sprzeciwiała. Podniósł głowę, patrząc na nią z góry.

-   Do   Chicago,   nie   do   Gwatemali   -   odparł   spokojnie.   -   Stan   spoczynku,   w   który 

przeszedłem,   wycofując   się   z   dawnej   działalności,   zaczyna   mnie   nudzić.   -   Wzruszył 

ramionami. - Nie potrzebuję tak bardzo pieniędzy,  ale Apollo Blain zaoferował mi pracę 

konsultanta i mam już mieszkanie w Chicago.

Apollo. To było znajome imię. Pamiętała najemników, z którymi Diego związał się w 

swoim czasie.

- On miał kłopoty, był na bakier z prawem...

- Nie, to już przeszłość. Bronił go J.D.Brettman i wygrał sprawę. Apollo prowadzi 

teraz swój własny biznes i większość grupy pracuje dla niego.. Jest ostatnim kawalerem z 

tego towarzystwa. Pozostali się pożenili. Nawet Koszula.

- Koszula ożenił się? - Przełknęła ślinę.

- Z wdową sekutnicą. Nie do wiary, prawda? Trzy lata temu jeździłem do Teksasu na 

ślub.

- Bardzo się cieszę - powiedziała w napięciu. - Miło wiedzieć, że pewni ludzie patrzą 

na małżeństwo jak na szczęśliwy finał, a nie jak na pewną śmierć.

Jego oczy zwęziły się i znieruchomiały.

- Oglądanie się w przeszłość niczego nie załatwi - powiedział w końcu. - Obydwoje 

musimy się od niej oderwać. Nie mogę opuścić cię w takiej chwili, a pani Grady raczej nie 

będzie w stanie zajmować się tobą i dbać o twego syna.

Zwróciła uwagę na akcent, z jakim mówił o Matthew. Musiał być przekonany, że go 

zdradziła. A ona nie miała innego wyjścia, jak tylko utrzymywać go w tym przekonaniu.

- A ty jesteś w stanie?

- To kwestia honoru - powiedział sucho.

- Oczywiście, honoru - rzuciła ze znużeniem i poruszyła się, czując rwący ból. - Mam 

nadzieję, że potrafię wpoić dziecku, że honor i duma nie są tak ważne, jak współczucie i 

miłość.

- Kim jest jego ojciec, Melisso? - spytał ostro. Nie chciał o to pytać, ale słowa same 

background image

utorowały sobie drogę. - Czyje jest to dziecko?

- To moje dziecko - powiedziała  z oburzeniem.  - Kiedy mnie  odtrąciłeś,  straciłeś 

wszelkie prawa do narzucania mi czegokolwiek. Nic ci do tego, kto jest jego ojcem. Nie 

chciałeś mnie, być może zechciał mnie ktoś inny. - Odwróciła głowę.

Zagotowało się w nim, ale nie odpowiedział. Uderzyła w jego najsłabszy punkt.

- Nie można zmienić tego, co się stało - powiedział raz jeszcze i popatrzył przez okno.

Melissa nie potrafiła opanować emocji, które wywołał w niej ten łagodny, brzmiący z 

hiszpańska głos. Nie mogła zaspokoić dręczącego ją ciągle głodu jego miłości. Ale nie dała 

tego po sobie poznać.

- Dlaczego skontaktowali się z tobą? - Patrzyła na jego delikatne dłonie.

- Miałaś w portfelu metrykę ślubu. To dziwne, że nosiłaś ją przy sobie. Nienawidziłaś 

mnie przecież w chwili wyjazdu z Gwatemali.

- W takim samym stopniu, jak ty nienawidziłeś mnie, Diego - powiedziała zmęczona.

Jego   serce   zareagowało   na   dźwięk   imienia   w   jej   ustach.   Wyszeptała   je   tamtego 

deszczowego popołudnia w górach, potem wyjęczała je, a jeszcze później wykrzyczała.

- Tak przynajmniej to wyglądało, prawda? - powiedział i odwrócił się poirytowany. - 

Niemniej jednak starałem się odnaleźć cię - rzekł twardo - ale nie po to, aby ci pomóc.

- Nie sądziłam, że będziesz mnie szukać. Nie przypuszczałam, żeby obchodziło cię to, 

iż wyjechałam, skoro straciłam dziecko - powiedziała, brnąc dalej w kłamstwo. - A to było 

jedyne, co miało dla ciebie jakąkolwiek wartość w naszym małżeństwie.

Odwrócił głowę. Nie powiedział jej całej prawdy o spustoszeniu, jakie spowodowało 

w nim jej odejście.

- Byłaś moją żoną - powiedział lekceważąco. - Byłem za ciebie odpowiedzialny.

- Tak - zgodziła się. - Tylko to. Niemiły obowiązek. - Skrzywiła się, walcząc z bólem, 

ponieważ działanie zastrzyku powoli mijało. Jej łagodne, szare oczy szukały twarzy Diega. - 

Nigdy mnie nie chciałeś inaczej, jak tylko w jeden sposób. A po ślubie nawet i tego nie.

To nie była prawda. Nie mogła wiedzieć, jak musiał ze sobą walczyć, aby trzymać się 

z dala od jej sypialni. Podniecała go nawet teraz. Ale zmusił się do zachowania dystansu. 

Obcość i kąśliwe uwagi były częścią gry, która miała trzymać Melissę z dala od jego serca. 

Zawsze  był   samotny  i  wolny.  Miłość   była  rodzajem   więzienia,  niewoli.  Nie   chciał   tego. 

Nawet małżeństwo nie zmieniło jego poglądów. Przynajmniej nie na początku.

-   Wolność   była   dla   mnie   rodzajem   religii   -   powiedział.   -   Nie   przewidziałem,   że 

pewnego dnia  będę musiał  z niej zrezygnować.  Małżeństwa  nigdy nie uważałem za stan 

pożądany.

background image

- Nauczyłam się tego - odparła i skrzywiła się, opierając na poduszce. - Co oni mi 

zrobili? Niczego mi nie mówią.

-   Operowali   cię,   żeby   zatamować   krwotok   wewnętrzny.   -   Stał   nad   nią   z   lekko 

pochyloną głową. - Masz też poszarpane ścięgna w nodze i będzie cię to bolało, dopóki się 

nie zagoi. I jeszcze mniejsze obrażenia. Musieli usunąć jeden z jajników, ale lekarz mówi, że 

możesz jeszcze mieć dzieci.

- Nie chcę więcej dzieci. - Zarumieniła się.

-   Nie   ma   wątpliwości,   że   to   jedno,   z   którym   zostawił   cię   kochanek,   wystarczy, 

prawda?

Chciała go uderzyć. Jej oczy dziko zapłonęły, wstrzymała oddech.

- Boże, nienawidzę cię - wysyczała, a na jej twarzy odmalował się nowy grymas bólu.

Zignorował ten atak.

- Czy potrzebujesz środka przeciwbólowego? - zapytał niespodziewanie.

Chciała powiedzieć, że nie. Ale nie mogła.

-   Zajrzę   do   pielęgniarki,   kiedy   będę   wychodzić.   Muszę   zająć   się   ubraniami   dla 

Matthew.

-   Zapomniałam.   Ubrania   Matthew   są   w   wysokiej   skrzyni   z   szufladami   w   moim 

mieszkaniu.

- A klucz? - spytał.

- W mojej torebce.  - Nie chciała  Diega w mieszkaniu.  Nie było  tam widocznych 

śladów   przeszłości,   ale   mógł   zauważyć   coś,   co   przeoczyła.   Ale   Matthew   był   przecież 

ważniejszy.

Podał jej torebkę, wziął klucze i włożył żałosny, plastykowy pulares z powrotem do 

jej szafki. Obraz jej strojów był również przygnębiający. Zamknął oczy. Bolało go, że jest tak 

biedna. Diego wiedział o bankructwie ojca Melissy, który wkrótce potem umarł.

Mieszkanie, które zajmowała wspólnie z Matthew, było równie biedne jak ubrania w 

szpitalnej szafce. Właścicielka domu przyglądała mu się z podejrzliwością i zaciekawieniem, 

dopóki nie wyjął książeczki czekowej i nie zapytał, ile jest jej winna jego żona.

Diego odnalazł plastykowy worek, w którym było dość rzeczy, aby Matthew miał się 

w co ubierać przez następnych kilka dni. Ale już wiedział, że będzie musiał zrobić trochę 

zakupów. Tych kilka dziecięcych szmatek wyglądało tak, jak gdyby pochodziły z wyprzedaży 

ubrań ofiarowanych na cele dobroczynne. 

Zajrzał   do   drugiej   komódki,   żeby   wyjąć   szlafrok   i   trochę   bielizny   Melissy,   ale 

zatrzymał się, znalazłszy tam małą fotografię. Wziął ją delikatnie do rąk. Było to jego zdjęcie, 

background image

to, które Melissa zrobiła mu wiele lat temu. Siedział na jednym ze swoich ogierów. Miał na 

głowie panamę, ubrany był w ciemne spodnie i białą rozpiętą koszulę. Widać było pod nią 

brązową   pierś   i   mech   czarnych   włosów.   Uśmiechał   się   do   niej   pochylony   nad   końskim 

karkiem   i   gładził   falującą   grzywę.   Na   odwrocie   było   napisane:   Diego,   okolice   Atitlan. 

Brakowało daty, ale fotografia była zniszczona i pognieciona, jak gdyby Melissa nosiła ją bez 

przerwy ze sobą. Pamiętał dzień, w którym została zrobiona. Było to tuż przed ich spotkaniem 

w ruinach Majów.

Włożył  ją powoli pod szlafrok  i znalazł  jeszcze  coś. Książeczkę  z powkładanymi 

między   kartki   kwiatami   i   skrawkami   papieru   oraz   srebrną,   cienką   zakładkę.   Rozpoznał 

niektóre   pamiątki.   Kwiatki   dawał   jej   od   czasu   do   czasu,   zrywając   je   po   drodze,   kiedy 

spacerowali   razem   po   polach.   Na   kawałkach   papieru   gryzmolił   dla   niej   różne   rzeczy, 

zwłaszcza hiszpańskie słowa, których starała się nauczyć. Zakładkę do książki podarował jej 

na osiemnaste urodziny.

Zmarszczył   brwi.   Dlaczego   przechowywała   te   przedmioty   tyle   lat?   Położył   je   z 

powrotem   tam,   gdzie   były   i   przykrył   delikatnie   sukienką,   zostawiając   szufladę   w   takim 

porządku, w jakim ją zastał. Starał się nie myśleć o tym znalezisku.

Na   zakupy   wybrał   się   następnego   ranka.   Znał   wymiary   Melissy,   ale   musiał 

zatelefonować do pani Grady w sprawie rozmiarów Matthew. Nie czuł się najlepiej, kupując 

ubranka dla dziecka innego mężczyzny, ale podszedł w końcu także do stoiska z zabawkami.

Twarz Matthew, kiedy położył pakunki na sofie w mieszkaniu pani Grady, wyrażała 

wielką radość. Diego uśmiechnął się bezradnie, kiedy chłopiec z nie ukrywanym szczęściem 

wydobywał klocki i zabawki elektryczne oraz małego, zdalnie sterowanego robota.

- On ma tak mało rzeczy. A to, co ma, jest takie skromne - westchnęła pani Grady, 

przyglądając  się z uśmiechem,  jak chłopiec  bierze  jedną  zabawkę po drugiej, siadając w 

końcu na podłodze z małym, skomputeryzowanym misiem, który mówił.

Diego  przyglądał  się chłopczykowi  i  poczuł nagle  głęboki  żal,  że  za jego sprawą 

Melissa   poroniła.   Pamiętał   z   przerażającą   jasnością,   co   jej   powiedział   tej   nocy,   zanim 

wybiegła na deszcz i spadła ze schodów w wilgotną ciemność.  Dios, czy nigdy tego nie 

zapomni? Odwrócił się.

- Muszę iść. Melissa potrzebuje czystej odzieży. Wezmę sukienki do szpitala.

- Jak ona się czuje?

- Dużo lepiej. Lekarz mówi, że będę mógł zabrać ją do domu za kilka dni. - Spojrzał 

na przysadzistą kobietę. - Matthew pojedzie z nami do Chicago. Wiem, że będzie za panią 

tęsknić. Melissa i ja jesteśmy pani wdzięczni za opiekę, jaką go pani otacza.

background image

- Dziękuję panu za zabawki - powiedział Matthew, który znalazł się nagle u stóp 

Diega. Wyciągnął ręce, aby mężczyzna go podniósł: był przyzwyczajony do serdeczności 

dorosłych. Ale wysoki pan zesztywniał i popatrzył z niechęcią. Matthew cofnął się, a radość 

w jego  oczach  ustąpiła  miejsca   chwilowej  niepewności.  Diego  czuł  wzgardę   dla  samego 

siebie. Jak mógł potraktować dziecko z takim chłodem! W czym Matthew zawinił? Odwrócił 

się do drzwi, unikając wzroku pani Grady, która patrzyła z dezaprobatą. Pożegnał się i szybko 

wyszedł.

W szpitalu Melissa z pomocą pielęgniarki przymierzyła jedną z pastelowych sukienek, 

które jej przyniósł...  Była  zachwycona różową, z gorsetem i tasiemkami,  i pomyślała, że 

byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby w przeszłości Diego kupił jej cokolwiek. Ale on zrobił to 

teraz z litości, a nie z miłości.

-   Nie   powinieneś   wydawać   tak   wiele...   -   Sukienka   była   z   jedwabiu,   nie   z   taniej 

tkaniny.

Wzruszył ramionami.

- Przez pewien czas będziesz to nosić - powiedział. - Kupiłem trochę rzeczy dla twego 

syna - dodał niechętnie. - I jakieś zabawki.

Łzy napłynęły jej do oczu.

- Dziękuję, że to dla niego zrobiłeś - powiedziała spokojnie. - Nie mogłam mu dać 

zbyt wiele. Nigdy nie miałam pieniędzy na zabawki.

Siedziała   teraz   podparta   na   łóżku,   miała   świeżo   umyte   włosy.   Loki   spadały   na 

zarumienione   policzki.   Jest   urocza,   myślał,   patrząc   na   nią.   Jej   kształty   i   linie   stały   się 

znacznie bardziej kobiece. Oczy zwęziły mu się na widok jej różowych, pełnych piersi.

Zarumieniła się jeszcze bardziej i chciała podciągnąć prześcieradło, ale jego szczupła, 

ciemna ręka przeszkodziła temu.

- Nie trzeba, Melisso - powiedział cicho. - Zapewne nie sądzisz, że chciałbym w tych 

okolicznościach cokolwiek ci sugerować?

Zmieniła pozycję.

- Nie, oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Nie spodziewałam się, że kupisz mi nowe 

sukienki  - powiedziała  z nadzieją, że zmieni  temat.  Nie lubiła  tego typu  spojrzeń. - Nie 

mogłeś u mnie żadnych znaleźć? - I przypomniała sobie nagle z bólem, co znajdowało się w 

szufladzie pod sukienkami.

- Jeden rzut oka na rzeczy w komódce przekonał mnie, że nie nadają się do niczego - 

powiedział niedbale. - A te ci się nie podobają?

- Są bardzo piękne - rzuciła. Były z jedwabiu, a mogła sobie pozwolić zaledwie na 

background image

bawełnę. Oczywiście, podobały jej się, ale skąd ten gest?

- Czy tak jest od twego przyjazdu do Ameryki?  - spytał, patrząc na nią. - Miałaś 

trudności?

Nie lubiła takich pytań. Patrzyła na swoje złożone ręce.

- Pieniądze to nie wszystko - powiedziała.

- Ale ich brak - owszem - odparł i wstał z fotela, patrząc zamyślonymi oczami. - A 

ojciec chłopca nie mógł ci pomóc?

Zacisnęła zęby. To było nie do zniesienia.

- Nie, nie można go było niepokoić - powiedziała zwięźle. - A ty nie musisz być taki 

obłudny i oskarżycielska Diego. Nie sądziłam ani przez moment, że spędziłeś ostatnie pięć lat 

bez kobiety.

Nie odpowiedział.

- Czy Matthew widział swego ojca? - zapytał z naciskiem.

Nie miała odwagi odpowiedzieć.

- Zdaję sobie sprawę, że nie lubisz Matthew, ale mam nadzieję, że nie zamierzasz 

wyładowywać na nim swojej złości.

Popatrzył na nią.

- Myślisz, że mógłbym tak potraktować dziecko?

- Sama byłam prawie dzieckiem - przypomniała.

- Ty i ta twoja pełna jadu rodzina traktowaliście mnie w taki sposób bez skrupułów.

- Tak - przyznał nad wyraz uprzejmie. Włożył ręce do kieszeni i popatrzył na nią z 

uwagą. - Moja babka zupełnie się załamała, kiedy zniknęłaś. Powiedziała mi wtedy, jak byłaś 

traktowana. Było to dla mnie coś w rodzaju szoku.

Zanim Melissa mogła zareagować na jego nieoczekiwane wyznanie, drzwi otworzyły 

się i weszła pielęgniarka z kolacją. Uśmiechnęła się do Diega i postawiła tacę przed Melissa.

- Jesz tak mało - powiedział Diego, kiedy ledwo co skubnęła.

Siedział   z   wdziękiem   koło   okna,   trzymając   nogę   na   nodze.   Był   bardzo 

latynoamerykański i nieskazitelnie ubrany, jak zawsze. Musiała oderwać wzrok, zanim wyraz 

jej twarzy mógłby mu zdradzić, jak bardzo jest dla niej ciągle atrakcyjny.

- Nie jestem zbyt głodna.

- Nie zjadłabyś porządnego steku z grzybami i cebulką,  chiquita? - spytał z miłym 

spojrzeniem, pierwszym od chwili, kiedy zobaczyła go w tym pokoju. - I frytek, i chleba?

- Stop - jęknęła.

- Myślę, że to jedzenie nie jest zbyt atrakcyjne. Kiedy stąd wyjdziesz, zadbam, abyś 

background image

jadła, co należy. - Uśmiechnął się.

- Mam pracę - zaczęła.

- Której nie będziesz mogła wykonywać, dopóki nie poczujesz się całkiem dobrze - 

przypomniał. - Porozmawiam z twoim pracodawcą.

- To nic nie pomoże. Nie mogą pozwolić sobie na trzymanie  miejsca przez sześć 

tygodni. - Westchnęła.

- Nie ma nikogo, kto mógłby cię zastąpić?

- Jest. - Pomyślała o swoim młodym, pełnym entuzjazmu asystencie.

- Nie będzie więc problemu.

Popatrzyła na niego, wypijając ostatni łyk mleka.

- Nie zgodzę się, żebyś mnie zabrał - powiedziała. - Wdzięczna ci jestem za pomoc, 

ale nie chcę już być twoją żoną.

-   Ja   też   tego   nie   chcę,   Melisso   -   powiedział   lekceważącym   tonem,   siląc   się   na 

obojętność. - Ale na razie nie mamy wyjścia. A co do rozwodu - wzruszył ramionami - nie 

wchodzi   w   grę.   Ale   możemy   żyć   w   separacji   lub   może   uda   się   znaleźć   jakieś   inne 

rozwiązanie, kiedy będziesz już zdrowa. Oczywiście zaopiekuję się tobą i dzieckiem.

- To nie Gwatemala. W Ameryce kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni. Nie 

jesteśmy niczyją własnością. W pełni odpowiadam za Matthew i siebie. Mogę zarobić.

Jego ciemne brwi uniosły się nieco.

- Rzeczywiście? I dlatego znalazłem cię w skrajnej biedzie wraz z dzieckiem, które 

nosi używane ubranka i nie ma ani jednej nowej zabawki?

Zapragnęła nagle wyskoczyć z łóżka i zdzielić go tacą po głowie.

- Nie zamieszkam z tobą! Wzruszył ramionami.

- Więc co zrobisz, niña? - zapytał.

Zastanowiła   się   nad   tym   przez   chwilę,   przełykając   łzy   bezsilnej   wściekłości.   I   z 

ciężkim westchnieniem opadła na poduszkę.

- Nie wiem - powiedziała szczerze.

- To będzie tylko tymczasowe rozwiązanie - przypomniał. - Zanim nie wydobrzejesz. 

Chicago   na   pewno   ci   się   spodoba   Jest   tam   jezioro,   plaża   i   wiele   miejsc,   które   mogą 

zainteresować chłopca.

- Matt i ja dostaniemy tam w zimie zapalenia płuc. Żadne z nas nie było poza Arizoną 

w ciągu ostatnich pię... poprawiła się szybko - trzech lat.

Nie zauważył pomyłki. Przyglądał się jej szczupłemu ciału. Nawet dziś pojawiała się 

obsesyjnie w jego snach i marzeniach.  Tak, bardzo kochał Melissę, ale zdołał zabić całą 

background image

miłość do niej. Kiedyś był pewien, że pragnęła go kochać, ale teraz nie mógł mieć do niej 

pretensji o powściągliwość. A jego własne uczucia kipiały od chwili, kiedy dowiedział się o 

dziecku.

- Jest wiosna - mruknął. - Do zimy wiele może się zdarzyć.

- Nie będę mieszkać w Gwatemali, Diego - powtórzyła. - I na pewno nie z twoją babką 

ani siostrą. W żadnym wypadku.

Pogładził ją nerwowo po głowie.

- Moja babka mieszka teraz ze swoją siostrą na Barbados - powiedział. - I ciągle 

żałuje, że nie została prababką, którą byłaby, gdyby nie trudny do zniesienia chłód, którym 

cię otoczyliśmy. A moja siostra wyszła za mąż i mieszka w Meksyku.

- Wiedzą, że tu przyjechałeś? - zapytała, udając obojętność. Señora  była okrutna i 

Juana również, choć w inny sposób.

- Dzwoniłem do obydwu wczoraj wieczorem. Przesyłają ci pozdrowienia. Być może 

pewnego dnia będą mogły przeprosić cię za złe traktowanie.

- Juana starała się być uprzejma - powiedziała, wyciągając nitkę z prześcieradła. - A 

babka nie. Sądzę, że mogłabym zrozumieć, jak się czuła, ale to w niczym nie ułatwiłoby mi 

przebywania tam.

- I oskarżasz mnie, że pozostawiłem cię na jej łasce? - Prawda?

- Tak. W gruncie rzeczy tak - powtórzyła patrząc w górę. - Nigdy nie pozwoliłeś mi 

niczego wyjaśnić. Automatycznie oskarżyłeś mnie na podstawie przypadkowych dowodów i 

zmusiłeś, bym za to zapłaciła, co - jak sądziłeś - zrobiłam. I zapłaciłam - dodała lodowatym 

głosem. - Nigdy ci nie powiem jak.

- Ale zemściłaś się, prawda? - zwrócił się do niej z równie lodowatym uśmiechem. - 

Wzięłaś sobie kochanka i jesteś matką jego dziecka.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Umiesz dociekać prawdy, Diego - powiedziała delikatnie. - Podziwiam łatwość, z 

jaką odczytujesz cudze myśli.

- Żałuję, że nie miałem tych umiejętności wtedy, kiedy opuszczałaś szpital. Tego dnia, 

kiedy zniknęłaś, był zamach stanu i wiele osób zginęło.

Kiedy mówił, dostrzegła w jego oczach błysk emocji. Nie spostrzegła wcześniej, że 

wyglądał na bardzo zmęczonego. Na jego szczupłej twarzy pojawiły się zmarszczki.

Ten   obcy,   uprzejmy   pan   w   niczym   nie   przypominał   mężczyzny,   którego   znała   z 

Gwatemali. Zmienił się nie do poznania. Ale to, co powiedział, zaczęło wreszcie docierać do 

jej świadomości. Drgnęła.

background image

- Czy dużo osób zginęło? - spytała nagle.

- W czasie zamachu zdarzyło się kilka pojedynczych wypadków. Jednego z ciał nie 

można było zidentyfikować. Była to młoda dziewczyna, blondynka.

- Myślałeś, że to ja? - krzyknęła.

Odetchnął głęboko. Mógł odpowiedzieć dopiero po dłuższej chwili.

- Tak, myślałem, że to ty.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ciche wyznanie Diega oszołomiło Melissę. Oczywiście, wiedziała o zamachu. Trudno 

było nie wiedzieć. Ale przecież myślała tylko o tym, żeby uciec. Zataiła miejsce pobytu, nie 

przypuszczając, że Diego mógłby pomyśleć, iż to ją dotknęło nieszczęście. Myślała jedynie o 

tym, jak ukryć przed nim ciążę.

- Naprawdę nie przypuszczałam, że cię to obchodzi.

- Obchodzi? - obruszył  się, a spojrzenie jego ciemnych  oczu przypomniało tamto, 

które tak dobrze zapamiętała. Kiedy była podlotkiem, sprawiało, że nawet żaden z jego ludzi 

nie mógł mu się sprzeciwić. Twarz Diega stężała, oczy nabrały koloru stali. - Czy mam ci 

dokładnie opisać, jak wyglądała tamta dziewczyna?

Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.

- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała. - Ale skąd mogłam wiedzieć, że ma to dla 

ciebie jakiekolwiek znaczenie? Jak się o wszystkim dowiedziałeś?

- Twój ojciec mi powiedział. Udało ci się sprytnie schronić w Stanach Zjednoczonych. 

Moi ludzie nie potrafili wpaść na twój trop.

Pragnęła mu zadać dużo więcej pytań, ale pora nie była ku temu stosowna. Co innego 

zaprzątało jej myśli. Przede wszystkim, jak teraz będą żyli razem, kiedy jeszcze całkiem nie 

wydobrzała? I najważniejsze: jak uchronić przed nim Matthew?

- Nie chcę jechać z tobą. - Postawiła sprawę jasno. - Pojadę, bo nie mam innego 

wyboru. Ale nie oczekuj, że będę całowała ślady twoich stóp, tak jak to miałam kiedyś w 

zwyczaju. Od pięciu lat przestałam żyć marzeniami.

- A ja ledwie zacząłem - odpowiedział miękkim, łagodnym tonem. Przyjrzał się jej z 

uwagą. - Może to lepiej, że spotkaliśmy się znów właśnie teraz. Jesteś wystarczająco dojrzała, 

aby zobaczyć we mnie mężczyznę, a nie odbicie swoich snów. Wrócę niebawem. Muszę się 

zająć Matthew - powiedział.

- Powiedz mu, że go kocham, powiedz, jak bardzo za nim tęsknię, i że już niedługo 

wrócę do domu, dobrze?

- Oczywiście - zawahał się, czując niezręczność sytuacji. - Dziecko tęskni za tobą - 

uśmiechnął się kącikami ust. - Enamorada - westchnął głęboko. - Gdybyś wiedziała, jak puste 

były te lata...

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Weszła pielęgniarka, żeby zajrzeć, czy Melissa 

daje znaki życia. Diego uśmiechnął na ten widok, lekko zmieszany i z wymówką, że już na 

niego pora, opuścił pokój. Melissa ścisnęła w dłoni chusteczkę, myśląc już tylko o tym, by 

background image

wreszcie wypłakać się do woli.

Była   wdzięczna,   że   Diego   wyszedł,   bo   wyraz   jego   czarnych   oczu   przywoływał 

najbardziej bolesne ze wspomnień. Nadal jej pożądał, ten wzrok nie mógł kłamać, nawet jeśli 

nie kochał jej i nie ufał. Może to powinno jej wystarczyć, ale nie wystarczyłoby Matthew. 

Matthew zasługiwał na to, żeby mieć prawdziwego ojca, a nie chłodnego opiekuna. Z drugiej 

strony, gdyby powiedziała Diegowi prawdę, mogłaby na zawsze utracić syna, szczególnie 

teraz, kiedy nie miała siły o niego walczyć. Musi jakoś przeczekać. Na razie uwolni się od 

nieustannych kłopotów finansowych. A to już było coś.

Kilka dni później Melissa opuściła szpital i Diego zabrał ją do hotelu, w którym się 

zatrzymał.   Wynajął   samolot,   aby   następnego   dnia   przewieźć   ją   do   Chicago.   Właściwie 

wdzięczna mu była za te luksusy.

Błagała, żeby to ona mogła odebrać Matthew od pani Grady, ale postawił na swoim. 

Była osłabiona, a on nalegał. Tak więc poszedł po chłopca, a ona odpoczywała na jednym z 

wielkich podwójnych łóżek wspaniałego hotelowego apartamentu, obolała i wściekła.

Zaledwie  po kilku minutach  drzwi otworzyły  się i Matthew biegł  w jej kierunku, 

płacząc   i   śmiejąc   się,   a   później   przywarł   do   jej   piersi,   objął   ją   i   szybko   starał   się   coś 

powiedzieć poprzez łzy.

- Mój syneczku. - Uniosła się łagodnie, gładziła jego kasztanowe loki i wzdychała 

cicho. Szwy krępowały ruchy, ale nie zważała na ból.

Diego obserwował czułą scenę, wpatrzony w jej jasne włosy nad ciemną czupryną 

dziecka. Był zazdrosny o chłopca, a jeszcze bardziej o jego ojca. Nienawidził myśli o ciele 

Melissy w objęciach innego mężczyzny, w łóżku innego mężczyzny.

Melissa   wybuchnęła   śmiechem,   kiedy   Matt   wyciągnął   do   niej   misia   i   zabawka 

przemówiła elektronicznym głosem.

- Miły jest, co? - pytał wzrok Matta. - Mój... twój... to znaczy ten pan mi go kupił.

- Diego - podpowiedziała Melissa.

-   Diego   -   powtórzył   Matthew.   Skierował   wzrok   na   wysokiego   mężczyznę,   który 

milczał.  Matt nie  był  pewien, czy lubi  Diega, czy nie, ale czuł,  że wysoki  mężczyzna  z 

pewnością nie lubi jego. Będzie bardzo trudno zamieszkać  z kimś, kto okazuje tak mało 

ciepła.

Melissa dotknęła bladych, chudych policzków chłopca.

- Musisz się trochę opalić - powiedziała cicho. Za dużo czasu spędzasz w domu.

Diego   odstawił   bagaże,   podciągnął   zasłony,   zanurzył   się   w   fotelu,   stojącym   obok 

background image

stolika przy oknie i zapalił cienkie cygaro.

- Wynająłem opiekunkę dla Matthew - powiedział. - Będzie zabierała go do parku albo 

na plażę.

Melissa objęła mocno syna.

- Nie - powiedziała stanowczo. - Jeśli będzie chodził dokądkolwiek, to ze mną.

Diego podniósł brwi. To nie jest zdrowy stosunek matki do dziecka. Chłopiec, który 

się kurczowo trzyma maminego fartucha, raczej nie może wyrosnąć na silnego mężczyznę.

Założywszy nogę na nogę, palił cygaro, a jego wzrok kontrolował kobietę i dziecko.

- Skażesz go na przebywanie w czterech ścianach i na własne towarzystwo?

Usiadła na łóżku, poprawiając poduszki za plecami.

- Już wkrótce wstanę, wkrótce będę na nogach - zaprotestowała.

- O tak - potwierdził dobrotliwie, obserwując, jak zmaga się z własną słabością. - 

Potrafisz już sama usiąść.

- I mogę nawet chodzić. - Posłała mu najcieplejsze spojrzenie.

- Podtrzymam cię, mamo - zapewnił Matt. – Jestem bardzo silny.

-   Tak,   wiem   o   tym,   kochanie   -   powiedziała   głosem   pełnym   miłości.   Mężczyzna 

siedzący   w   fotelu   poczuł,   jak   wzbiera   w   nim   gniew   na   widok   kobiety,   darzącej   takim 

uczuciem dziecko obcego mężczyzny.

- Co chcielibyście na obiad? - przerwał nagle, podnosząc się z fotela.

- Dla mnie stek i sałatkę - powiedziała.

- Matt ma ochotę na rybę - powiedział chłopczyk, nerwowo i z lękiem przywarłszy do 

ramienia matki.

- Mogą nie mieć ryby, Matt - zaczęła Melissa.

- Muszą mieć - powiedział sztywno Diego. - Wczoraj wieczorem jadłem rybę.

- Dla mnie kawa i mleko dla Matta - powiedziała, unikając zimnej twarzy Diega, który 

przypatrywał się chłopcu.

Przytaknął ruchem głowy i podszedł do telefonu.

- Ten pan nie lubi Matta - powiedział chłopiec z cichym smutnym westchnieniem. - 

Nie ma dzieci?

Diego nie odwrócił się ani nie poruszył, ale dobrze wszystko słyszał. Sytuacja stawała 

się coraz bardziej napięta.

Obiad podano ze stolika na kółkach, odsługiwał ich kelner cały w bieli.  Matthew 

usiadł tak daleko, jak się tylko dało, jakby potrzebował bezpiecznego dystansu od wysokiego 

mężczyzny,   który   go   nie   lubił.   Diego   zajął   miejsce   obok   Melissy.   Starała   się   pozostać 

background image

obojętna   na   egzotyczny   zapach   jego   wody   kolońskiej,   usiłowała   nie   dostrzegać   silnego, 

smukłego ciała. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, a kiedy 

kroił stek, bardzo chciała wsunąć palce w jego ciemną, wąską dłoń, trzymającą nóż.

Diego skończył pierwszy i zszedł do holu, niby po coś do czytania dla Melissy. W 

rzeczywistości pragnął uwolnić się od widoku wątłej, smutnej twarzy chłopca. Miał żal do 

siebie, że go tak traktuje, że rani Bogu ducha winne dziecko, które przecież mogło być jego, 

gdyby wypadki potoczyły się inaczej.

Poszedł do hotelowego baru, zamówił whisky, wypalił jeszcze jedno cygaro i poszedł 

na górę, z magazynem dla Melissy i książką do kolorowania i kredkami dla Matta.

Zastał chłopca u boku Melissy, obydwoje zesztywnieli na jego widok.

- Kupiłem książkę - odezwał się z wahaniem.

Matt nie poruszył się. Podniósł na niego wyczekujący wzrok, bez najmniejszej zmiany 

na twarzy.

Diego wziął książkę i kredki, podał je chłopcu, ale ten nie wykonał żadnego ruchu.

- Nie weźmiesz książki, Matt? - spytała łagodnie Melissa.

- Nie. On nie lubi Matta - odpowiedział bez zastanowienia, podnosząc oczy.

Diego obruszył się. Dzieciak dotknął go do żywego; nigdy by się nie spodziewał, że to 

może   tak   zaboleć.   Odnalazł   siebie   w   tym   małym   chłopcu,   samotnym,   przestraszonym   i 

smutnym. Nie miał szczęśliwego dzieciństwa, ponieważ ojciec nigdy naprawdę nie kochał 

matki. Matka wiedziała o tym dobrze i cierpiała z tego powodu. Zmarła młodo, a ojciec 

jeszcze bardziej usunął się w cień. Później, kiedy spotkał śliczną Sheilę, zmienił się nie do 

poznania. Ale ta zmiana trwała krótko za sprawą rodziny Melissy. Nawet na łożu śmierci 

ojciec ciągle kochał Sheilę Sterling. Śmierć ojca odmieniła Diega, przekonał się, dokąd może 

zaprowadzić mężczyznę miłość do kobiety. Nie można dać się owładnąć miłości, bo to się 

kończy bardzo źle.

Co   innego   ten   chłopiec...   cóż   był   winien?   Jak   mógł   obwiniać   Matta   za   grzechy 

Melissy? Położył delikatnie książkę i kredki na stoliku przy sofie i podał Melissie kolorowy 

magazyn,   który   dla   niej   kupił.   Później   powrócił   do   swojego   fotela   i   zapalił   cygaro, 

zanurzywszy głowę w stercie dokumentów.

Chłopiec westchnął, przysiadł na podłodze, rozrzucając wkoło kredki i zabrał się do 

rysowania swojej ulubionej postaci z komiksu.

Diego   spojrzał   na   niego   i   uśmiechnął   się   niepewnie.   Melissa   obserwowała   go. 

Zapomniała już, jak bardzo potrafił być opiekuńczy. Od tamtych dni, kiedy byli przyjaciółmi, 

upłynęło wiele czasu.

background image

Wieczór minął szybko. Kiedy Diego poprosił Matta o poskładanie kredek, Melissa już 

otwierała usta, żeby coś powiedzieć. Nie stanęła jednak po stronie malca, bo wiedziała, że 

Diego ma rację.

Pomogła Mattowi przebrać się w piżamę, a później spojrzała z wahaniem na Diega, bo 

w pokoju były tylko dwa podwójne łoża. Nie chciała znaleźć się zbyt blisko męża, który stał 

się obcy, ale też nie potrafiła tego powiedzieć w obecności Matta.

Diego wybawił  ją z kłopotów, sugerując, że chłopiec  powinien  spać razem z nią. 

Tylko   tej   nocy,   ponieważ   nazajutrz,   w   Chicago,   będą   mieli   do   dyspozycji   apartament   z 

czterema   sypialniami   i  pokojem   dla   Matta.   Tak,   pomyślała   Melissa,   to  dopiero   początek 

kłopotów. Stać ją było tylko na maleńkie mieszkanie z wersalką, która służyła za łóżko. Matt 

nie był przyzwyczajony do spania w oddzielnym pokoju.

Następnego   ranka   odlecieli   do   Chicago.   Pomimo   komfortu   wynajętego   małego 

odrzutowca, Melissa ciągle czuła się obolała i było jej nieswojo. Wzięła lekarstwa, a dyżurny 

doktor dał jej adres lekarza w Chicago na wypadek komplikacji. Gdyby tylko mogła usiąść i 

podziwiać   widoki,   tak   jak   Matthew,   pomyślała   obserwując   ekscytację,   z   jaką   chłopiec 

przylgnął do szyby i zadawał setki pytań na temat samolotu i Chicago. Diego rozluźnił się na 

tyle, że zaczął odpowiadać na niektóre pytania malca, ale nie przychodziło mu to łatwo.

W odległych gwatemalskich czasach Melissa nie zastanawiała się, jakim ojcem będzie 

Diego. Pogrążona w świecie marzeń, myślała tylko o romansie z nim, nie o codziennych 

sprawach, które zdarzają się w życiu mężczyzny i kobiety, kiedy już przywiędnie pierwsze 

gwałtowne   uczucie.   Teraz,   obserwując   syna   z   ojcem,   zdała   sobie   sprawę,   że   Diego   lubi 

dzieci. Był cierpliwy dla Matthew, traktując każde jego nowe pytanie ze śmiertelną powagą. 

Co prawda jeszcze  nie wyzwolił  się z szoku, jakim było  pojawienie się dziecka  i ciągle 

traktował jej chłopca z rezerwą, nie jak swojego syna.

Wyniósł ją z samolotu do oczekującej limuzyny, aby zawieźć do apartamentu przy 

Lincoln Park.

Apartament  znajdował  się na ostatnim  piętrze,  okna wychodziły na park  i jezioro 

Michigan, a na horyzoncie mokły w deszczu szare sylwetki drapaczy chmur. Melissa od razu 

została położona do łóżka w jednym z pokoi gościnnych, aby odpocząć po podróży, podczas 

gdy Matthew zwiedzał  olbrzymie  mieszkanie.  Diego przedstawił  Melissie panią Albright, 

która   miała   opiekować   się   dzieckiem,   a   także   sprzątać   i   gotować.   Ta   miła,   korpulentna 

kobieta trafiła tu z polecenia Apolla i opiekowała się apartamentem Diega od ponad roku.

Kiedy malec i Melissa byli już rozlokowani, Diego podniósł słuchawkę i wykręcił 

numer.

background image

Melissa słyszała rozmowę, ale nie mogła zrozumieć wielu słów. Wyglądało na to, że 

Diego rozmawia z Apollem. I rzeczywiście to był on. Zjawił się w mieszkaniu w godzinę 

później ze smukłą, niską czarną kobietą u swego boku.

Diego   przedstawił   Melissie   wielkiego   muskularnego   mężczyznę   w   popielatym 

garniturze.

- To jest Apollo Blain. Pamiętasz go? - Apollo uśmiechnął się i przytaknął, Melissa 

odwzajemniła uśmiech. - A to jest Joyce Latham, sekretarka Apolla.

- Tymczasowa - dodał Apollo z lekkim skinieniem w stronę Joyce.

-   Rzeczywiście,   tymczasowa   -   powiedziała   Joyce   z   silnym   akcentem, 

charakterystycznym   dla   Indii   Zachodnich.   -   Zanim   nie   znajdę   kogoś   wystarczająco 

odważnego, aby mnie zastąpił.

Apollo popatrzył na nią z góry.

- Amen, siostro - przerwał. - Przy odrobinie szczęścia trafię na kogoś, kto jest w stanie 

zapamiętać cholerne numery telefonów przynajmniej tak długo, aby móc je wykręcić i jeszcze 

ułożyć teczki moich klientów według alfabetu, żebym mógł znaleźć to, czego potrzebuję.

- A ja może wreszcie znajdę szefa, który umie czytać - odcięła się Joyce.

- Uspokójcie się - zaśmiał się Diego. - Melissa cudem wyszła z jednej opresji, nie 

wpędzajcie jej w nowy kataklizm, proszę.

Apollo przytaknął posłusznie.

- Przepraszam, poniosło mnie.

-   I   mnie   też   -   mruknęła   Joyce   i   odsunęła   się   od   niego   na   bezpieczną   odległość. 

Poruszała się bez wdzięku, miała za to piękne oczy i gładką cerę koloru kawy z mlekiem. 

Pewnie miała też zgrabną figurę, ale luźna bezkształtna sukienka skrywała to udanie.

- Miło cię poznać. - Melissa przywitała się z nią z uśmiechem. - Oczywiście pamiętam 

Apolla z dawnych lat. Jak długo z nim pracujesz?

- O dwa tygodnie za długo - mruknęła Joyce.

- Masz rację, o dwa tygodnie i jeden dzień za długo - dodał Apollo. Po chwili odezwał 

się do Diega: - Dutch i J.D. wpadną tutaj później, a Koszula obiecał, że przyleci ze swoją 

panią w przyszłym tygodniu. Będziemy w komplecie.

-   Pamiętam   nasze   ostatnie   spotkanie   -   powiedział   Diego   z   lekkim   uśmiechem.   - 

Wyrzucili nas z hotelu o trzeciej nad ranem.

- A jeden z nas trafił do aresztu - dodał Apollo wyraźnie zadowolony z siebie.

- A więc to tak? - spytała go Joyce. - Jak długo trzymali cię w więzieniu?

- Nie mnie. Diega. - Obruszył się.

background image

-   Diega?   -   Melissa   spojrzała   na   niego   z   niedowierzaniem.   Ten   chłodny,   nieczuły 

mężczyzna, którego znała, miał wystarczająco dużo zimnej krwi, aby nie dać się wpakować 

do więzienia. A może zupełnie go nie znała?

-   Uraziły   go   pewne  uwagi   na   temat   jego   latynoskiego   dziedzictwa   kulturowego   - 

wyjaśnił   Apollo,   spoglądając   na   Diega,   którego   twarz   ani   drgnęła.   -   Dżentelmen,   który 

poczynił te uwagi, był bardzo potężny i bardzo godny potępienia, a więc - pozwolicie, że 

skrócę całą opowieść - Diego towarzyszył mu w drodze do hotelowego basenu, a wiodła ona 

akurat przez wielkie przeszklone drzwi.

- To było dawno. - Diego odwrócił się na widok wbiegającego do pokoju Matthew.

- Mamo, musisz koniecznie zobaczyć moje rysunki - powiedział chłopiec tonem nie 

znoszącym   sprzeciwu   i   zaczął   ciągnąć   Melissę   za   rękę.   -   Narysowałem   szczeniaczka   i 

pszczołę! Chodź, zobacz!

-  Momento, Matthew - ostro przerwał Diego. Przedstawił chłopca gościom, którzy 

uśmiechnęli się szeroko na widok malca. - Pokażesz mamie rysunki za chwilę, kiedy już 

goście pójdą, dobrze, szkrabie?

- Dobrze - zgodził się Matthew. Uśmiechnął się do matki, onieśmielony obszedł gości 

i znów zajął się swoimi kredkami.

Apollo odezwał się.

- Jesteście podobni jak dwie krople wody... - Słowa zamarły mu w gardle na widok 

wściekłości w oczach Diega. Odchrząknął. - No tak, lepiej wracajmy do roboty. Spotkamy się 

wieczorem, kiedy przyjdą tamci. Ale nie będziemy wam zabierać dużo czasu. Nie chcemy 

pani sprawiać kłopotu. Proszę nie przygotowywać żadnej kolacji. Wpadniemy tylko na parę 

drinków. W porządku?

- I następnym razem każde z nas przyjedzie własnym samochodem - dodała Joyce, 

rzucając wymowne spojrzenie w stronę czarnoskórego mężczyzny. - Ma szczególny sposób 

jeżdżenia po mieście, wybiera kierunek jazdy i zamyka oczy.

- Mógłbym  lepiej  prowadzić,  gdybyś  przestała  zakrywać  rękami  oczy i  robić tyle 

hałasu - rzucił.

- Usiłowałam się modlić!

- Do zobaczenia. - Apollo pożegnał Diega i Melissę. Ujął Joyce pod ramię i na poły 

prowadząc ją, a na poły ciągnąc, zniknął za drzwiami.

- Dobrana z nich para, nie sądzisz? - rzuciła sucho Melissa, kiedy już sobie poszli. - 

Zastanawiam się, czy obydwoje ubezpieczyli się na życie...?

Na twarzy Diega pojawił się uśmiech.

background image

- To ciekawe spostrzeżenie, señora Laremos. A teraz, jeśli nie mogę być ci w niczym 

pomocny, doceń wreszcie talent artystyczny syna, a ja powrócę do swoich zajęć.

Bladoszare   oczy   szukały   jego   twarzy,   chciała   coś  wyczytać,   jakąś   zmianę,   ale   na 

próżno; jak dawniej była kamienna i nieprzenikniona.

- Słowa Apolla o waszym podobieństwie z Mattem uraziły cię? - spytała.

- Ojciec chłopca z pewnością miał w sobie latynoską krew - odpowiedział obojętnie. 

Włożył ręce do kieszeni, a spojrzenie jego ciemnych oczu stężało. - Nadal nie masz zamiaru 

powiedzieć, kto był twoim kochankiem, prawda?

- Dlaczego ma to dla ciebie znaczenie? - spytała. - Kiedy wyjeżdżałam z Gwatemali, 

miałam wrażenie, że najlepiej będzie, jeśli mnie nigdy nie zobaczysz.

- Był moment, kiedy chciałem z tobą poważnie porozmawiać. Nie posłuchałaś mnie, 

więc doszedłem do wniosku, że moje uczucia niewiele cię obchodzą.

- Czy ty w ogóle masz jakieś uczucia? - spytała gwałtownie. - Ojciec powiedział mi, 

że jeśli nawet tak jest, to potrzebny jest dynamit, żeby się do nich dobrać.

Stał i obserwował ją uważnie, a w jego z lekka falujących kruczych włosach odbijało 

się światło.

- Czy to cię dziwi, Melisso, jeśli wziąć pod uwagę, czym się wówczas zajmowałem?

- Rozumiałam to - odpowiedziała. - Nawet jeśli byłam młoda, nie byłam taka głupia.

- Czy nie zdawałaś sobie sprawy, Melisso, co się może zdarzyć, kiedy zastawiałaś na 

mnie swoje słodkie sidła? - spytał z gorzkim uśmiechem.

- To nie była pułapka - powiedziała z uporem. - Chodzi ci o parę głupich miłosnych 

wierszy   i   jeden   bezwstydny   list   do   ciebie,   który   miałam   zniszczyć?   -   Jej   policzki   lekko 

zaróżowiły się pod wpływem wspomnień. - Chciałam powiedzieć ojcu i tobie, że to był błąd, 

ale czy ktokolwiek chciał mnie wysłuchać? - Jej palce bezwiednie mięły kołnierz różowej 

bluzki.   -   Kochałam   cię   ponad   życie,   a   ojciec   właśnie   chciał   mnie   wysłać   na   studia. 

Wiedziałam, że nie zobaczyłabym cię więcej. Każda sekunda, jaką miałam spędzić z tobą, 

była   na   wagę   złota,   dlatego   ci   uległam.   Niczego   nie   zaplanowałam,   to   nie   były   sidła.   - 

Uśmiechnęła się chłodno. - O, ironio losu, byłam na tyle głupia, że uwierzyłam, iż mnie 

pokochasz,   jeśli   będziemy   żyli   razem.   Ale   zostawiłeś   mnie   na   pastwę   swojej   rodziny   i 

wyjechałeś, a kiedy wróciłeś i ja rozpaczliwie usiłowałam zwrócić na siebie uwagę... - Nie 

mogła mówić dalej. Myśl o tym, z jaką pogardą została przez niego odrzucona, odebrała jej 

głos. - Wiem, śniłam na jawie. A potem dostałam od życia wszystko, co chciałam, ale to był 

prezent wymuszony, nie ofiarowany z wolnej woli. Pierwsza rozumna decyzja, jaką podjęłam, 

dotyczyła wyjazdu.

background image

Czuł się tak, jakby go ugodziła czymś ciężkim.

- Chcesz mnie przekonać, że nie myślałaś o małżeństwie?

- Oczywiście, że myślałam o małżeństwie, ale nigdy nie pomyślałam, żeby cię zmusić! 

- wybuchnęła i łzy pojawiły się w kącikach oczu. - Kochałam cię, miałam dwadzieścia lat, 

nigdy nie było w moim życiu innego mężczyzny, Diego, ty stałeś się całym moim światem! 

Diego   zesztywniał.   Instynktownie,   gdzieś   głęboko   w   środku   czuł,   że   musiała 

przechodzić piekło, ale nie potrafił tego uzewnętrznić.

- Kiedy twój ojciec potwierdził, że żyjesz, poszedłem go odwiedzić. Powiedział mi 

tylko, że mnie nienawidzisz i że nie chcesz mnie więcej widzieć. - Opuścił wzrok i zaczął się 

jej uważnie przyglądać. - Chciałem potwierdzenia tych słów, dlatego ciągle cię szukałem. 

Wszystko na próżno.

-   Występując   o   amerykańskie   obywatelstwo   użyłam   panieńskiego   nazwiska   - 

wyjaśniła. - Mieszkałam w wielkich miastach. Kiedy się urządziłam, skontaktowałam się z 

ojcem i błagałam go, żeby ci nie podawał mojego adresu. Później, kiedy zadzwonił do mnie 

adwokat   i   powiedział   o   śmierci   ojca,   pogrążyłam   się   w   żałobie.   Ale   nie   miałam   tyle 

pieniędzy,   żeby   przyjechać   na   pogrzeb.   Wtedy   uprosiłam   adwokata,   żeby   nie   ujawniał 

mojego miejsca pobytu. Naprawdę nie przypuszczałam, że będziesz mnie szukał, kiedy się 

dowiesz, że... - muszę skłamać, pomyślała - ...że straciłam dziecko. Ale powinnam się była co 

do tego upewnić.

- Byłem za ciebie odpowiedzialny - powiedział sucho. - I ciągle jestem. Wiara, w 

której zostaliśmy wychowani, nie pozwala na rozwody.

- A pamięć o tym, co przeszłam, nie pozwala mi pogodzić się z tobą - ucięła. - Zostanę 

tutaj, póki nie będę mogła podjąć pracy. Odpowiadam za siebie i za syna. Nie ma dla ciebie  

miejsca w moim życiu, ani w moim sercu. Już nigdy.

- A Matthew? - Starał się ukryć swoją bezradność.

-   Matthew   nie   powinien   cię   obchodzić.   –   Odrzuciła   włosy.   -   Myśli,   że   go 

nienawidzisz, i pewnie się nie myli. Najlepiej będzie, jeśli wywiozę go stąd tak szybko, jak to 

tylko możliwe.

- A czy spodziewałaś  się, że  zaakceptuję  go bez  zmrużenia  oka?  Jest  najlepszym 

dowodem, że to nie uczucia kierowały tobą, kiedy byliśmy razem. Gdybyś mnie kochała, 

Melisso, nigdy nie byłoby w twoim życiu innego mężczyzny. Nigdy!

W tym tkwi sedno sprawy, pomyślała. Gdyby jej ufał, wiedziałby z pewnością, że 

kochała go za bardzo, żeby mieć innego. Nie znał jej. I nie uczynił żadnego wysiłku, aby ją 

poznać, poza zbliżeniem fizycznym. Zmęczona osunęła się na poduszki.

background image

- Nie mam już więcej siły na kłótnie.

- Wiem. Potrzebujesz wypoczynku. Porozmawiamy, kiedy będziesz w lepszej formie.

- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, iż stanę się twoją wierną niewolnicą, jak kiedyś - 

powiedziała, utkwiwszy w nim lodowaty wzrok.

- Lubię cię taką, jak teraz, niña - powiedział powoli, akcentując każde słowo. Ciemne 

oczy zabłysły, kiedy sunął wzrokiem po jej ciele. - Kobiety z ogniem w żyłach bywają dużo 

bardziej interesujące niż zalęknione dziewczynki.

- Dajmy już sobie spokój z ogniem - powiedziała twardo.

- Naprawdę? - Przysunął się powoli do łóżka. - Zastanów się, czy warto odrzucać moje 

propozycje   -   powiedział   łagodnym,   głębokim   głosem,   który  zapamiętała   tak   dobrze,   gdy 

wypowiadał   hiszpańskie   miłosne   zaklęcia   w   ciszy   ruin   Majów.   -   Mógłbym   cię   do   nich 

przekonać. - Pochylił się niżej, tak że prawie czuła ciepło jego twardych ust tuż obok swoich 

rozchylonych   warg.   Pachniały   dymem   i   drażniły   obietnicą   pocałunków,   za   które   kiedyś 

oddałaby wszystko.

Z   głębi   piersi   wyrwał   się   gwałtowny   szloch,   ukryła   twarz   w   poduszce,   mocno 

zacisnęła powieki.

- Nie - westchnęła. - Proszę, nie. - Czuła jego oddech blisko swoich ust.

Nagle wyprostował się, aż zaskrzypiało łóżko i stanął obok. Odwrócił się i wyciągnął 

cygaro.

-   Ależ   nie   ma   potrzeby,   abyś   się  broniła   z   uporem   dziewicy  -   powiedział   sucho, 

zapalając je. - Chciałem się tylko z tobą podroczyć. Straciłem na ciebie ochotę dokładnie tego 

dnia, kiedy zobaczyłem, jak bardzo pragniesz zemsty.

Była mu wdzięczna za ten wybuch gniewu. Oszczędził jej poniżającego pragnienia 

pocałunków.

- Ten mężczyzna, który mnie zastąpił w twoim sercu - ojciec Matthew - gdzie on teraz 

jest, Melisso?

Oczy   Melissy   zwęziły   się,   błagała   o   wybawienie   z   kłopotu.   Nadeszło   w   postaci 

Matthew, który wbiegł do pokoju sprawdzić, dlaczego mama nie przychodzi podziwiać jego 

rysunków. Melissa podniosła się powoli i pozwoliła chłopcu, aby ją poprowadził do swojej 

sypialni. Stawiała stopy ostrożnie i niepewnie. Nie spojrzała na Diega.

Tego wieczora pani Albright wykąpała Matthew i położyła go do łóżka, aby Diego i 

Melissa mogli się zająć gośćmi. Melissa ciągle miała kłopoty z chodzeniem, przeszkadzała jej 

noga i blizna  po usunięciu  jajnika. Wykąpała  się i ubrała  samodzielnie,  a później  Diego 

przyszedł zanieść ją do bawialni. Zatrzymał się w progu, urzeczony jej widokiem. Miała na 

background image

sobie   bladoniebieską   jedwabną   suknię,   która   podkreślała   blask   rozpuszczonych   jasnych 

włosów, szarość oczu i kremową cerę. Schudła nieco, jej piękna figura nabrała kształtów.

Diego ubrany był w ciemny garnitur, biała koszula kontrastowała z latynoską karnacją 

jego ciała, czernią włosów i oczu.

Odezwał się dzwonek i przyszli goście. Apollo i Joyce pojawili się razem, choć z 

pewną rezerwą wobec siebie; Melissę zdziwiło, że czarny mężczyzna zabrał swoją sekretarkę, 

mimo że jej gorąco nienawidził. Za nimi pojawił się krępy blondyn o nienagannej prezencji 

gwiazdy kina oraz rosły osiłek o ciemnej kudłatej czuprynie.

Diego przedstawił blondyna: 

- Eric van Meer czyli Dutch. A to... - uśmiechnął się w stronę osiłka - ...Archer czyli 

J.D. Brettman. Panowie, to moja żona, Melissa.

Uśmiechnęli się i wypowiedzieli naraz wszystkie słowa stosowne na taką okazję, ale 

Melissa wyczuła, że zaskoczyło ich, dlaczego Diego nigdy wcześniej o niej nie wspominał. 

Przeprosili, że nie przyszli z żonami, z Danielle i Gaby, ale dzieci złapały infekcję i panie 

musiały zostać w domu, żeby je kurować. Oczywiście, przedstawią je Melissie przy innej 

okazji. Melissa odwzajemniła uśmiech.

- Będę  czekać  z niecierpliwością  - powiedziała  grzecznie.  Stanęli  kołem  i zaczęli 

rozmawiać o interesach, a Melissa poczuła się daleko od męża, który zajął się rozmową ze 

starymi   druhami.   Widziała,   jak   bardzo   jest   do   nich   przywiązany.   Ale   czego   się   po   nim 

spodziewać w takich okolicznościach? Diego miał zająć się nią, póki nie wydobrzeje, tylko 

tego mogła się spodziewać. Być może ożyło trochę dawnego zauroczenia, ale nie mogła sobie 

pozwolić na żadną próbę pojednania.

Joyce odłączyła się od reszty i usiadła obok Melissy na rogu wielkiej sofy.

- Czuję się tutaj jak zielony groszek w sklepie z lodami - mruknęła.

Melissa uśmiechnęła się na przekór sobie.

- Ja identycznie, trzymajmy się więc razem - szepnęła. - Jak to się stało, że pracujesz 

dla Apolla? - spytała po chwili.

Sąsiadka uśmiechnęła się ponuro.

-   Nie   znałam   tu   nikogo.   Przyjechałam   z   Miami,   więc   zgłosiłam   się   do   agencji 

pośrednictwa. Skierowali mnie do niego. Starał się mnie od razu odesłać, ale nie było innych 

chętnych, więc machnął ręką.

- Nie wygląda na zbyt pamiętliwego - mruknęła cierpko Melissa. - W końcu nie każdy 

szef zabiera swoją sekretarkę na imprezy towarzyskie.

- A, o to ci chodzi. - Joyce westchnęła. - Pomyślał, że będziesz się czuła obco wśród 

background image

samych mężczyzn. A skoro żony nie mogły przyjść, przyszłam ja. - Uśmiechnęła się szeroko. 

Było mi miło, że zostałam zaproszona. Zazwyczaj nie muszę się opędzać od zaproszeń.

- Rozumiem, co masz na myśli  - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Dobrze, że 

przyszłaś.

Tak   jak   obiecał   Apollo,   nie   zabawili   długo.   Kiedy   żegnali   się   i   wychodzili,   J.D. 

Brettman spojrzał na Melissę z nie ukrywanym zaciekawieniem.

Później, kiedy goście już poszli na dobre, a Diego zdejmował marynarkę i krawat oraz 

rozpinał guziki koszuli, Melissa spytała o to.

- Dlaczego pan Brettman przyglądał się mi tak uważnie? - spytała cicho.

Nalał kieliszek brandy, zaproponował jej również, ale odmówiła.

- Wiedział, że w moim życiu istniała jakaś kobieta - zaczął. - Krążyły opowieści, że 

zraniłem   ją   bardzo   boleśnie.   -   Poprawił   się   w   fotelu.   -   Takie   tam   plotki   służących.   - 

Wiedziano, że potłukłaś się i że odwieziono cię do szpitala. - Kiedy podnosił kieliszek brandy 

do ust, jego oczy miały smutny, nieobecny wyraz. - Pewnie mówiło się nawet, że to ja cię 

popchnąłem.

- Przecież to nie ty!

- Nie ja? - Uniósł głowę. - To przeze mnie wybiegłaś z domu w tamtą noc. Ja jestem 

za to odpowiedzialny.

-   Przykro   mi,   że   ludzie   tak   o   tobie   pomyśleli.   -   Opuściła   oczy.   -   Byłam   zbyt 

zdesperowana, żeby się zastanawiać, jak to może wyglądać w cudzych oczach.

- Nieważne - powiedział, jakby chciał skończyć ten wątek. - To było dawno temu.

- Muszę sprawdzić, co się dzieje z Matthew. Pani Albright wyszła razem z innymi - 

powiedziała Melissa. Zaczęła się podnosić, ale naderwane ścięgno i świeże blizny dały o 

sobie znać. Stanęła nieruchomo, aby złapać oddech i zaśmiała się. - Chyba nie mam siły na tę 

eskapadę.

Wstał z ociąganiem i odstawił kieliszek. Uniósł ją na rękach z zadziwiającą łatwością.

- Jesteś ciągle taka słaba - mówił, niosąc ją w ramionach wzdłuż długiego korytarza. - 

Potrzebujesz czasu, aby wydobrzeć do końca.

Po drodze musiała walczyć ze sobą, żeby nie oprzeć głowy na jego ramieniu. Upajała 

się zapachem Diega, czuła ciepło jego ciała i siłę wysmukłych ramion.

- Lubię twoich starych kolegów - odezwała się cicho.

-   Oni   ciebie   też.   -   Wniósł   ją   przez   otwarte   drzwi   do   pokoju   Matthew   i   łagodnie 

postawił na podłodze. Chłopiec spał, długie rzęsy ciemniały na tle oliwkowej twarzy, ciemne 

włosy rozrzucone były na poduszce. Diego wpatrywał się w malca w milczeniu.

background image

- Tak  mało  jest do ciebie  podobny - powiedział  głębokim miękkim  głosem.  - Za 

wyjątkiem włosów, w których jest coś z twoich jasnych. - Obrócił się, w jego oczach czaiło 

się wyzwanie. - Jego ojcem jest ladino, prawda, Melisso?

Zaczerwieniła się jak burak. Starała się coś powiedzieć, ale głos zamarł jej w gardle.

- Mówiłaś, że mnie kochałaś - nalegał. Zmrużył oczy. - Jeśli to była prawda, dlaczego 

oddałaś się innemu, nawet jeśli to miało pomóc zagoić rany, które ci zadałem?

Ledwo chwyciła oddech. Czuła się jak w potrzasku.

- Jak on się nazywa? - spytał.

Jej usta rozchyliły się.

- Ja... nie musisz tego wiedzieć - westchnęła.

- Gdzie go spotkałaś? - Ujął jej twarz w swoje ciemne, wysmukłe dłonie.

- Diego... - Przełknęła ślinę. Czarne oczy wypełniły cały świat. W bladym świetle 

lampy wydawał się groźnym olbrzymem.

- Tak - odetchnął z ulgą, przywierając do jej łagodnych ust. Tak, powtórz to jeszcze 

raz, querida. Powiedz moje imię, wyszepcz je...

Rozwarł jej usta łagodnym, nieustępliwym naporem swoich warg, drażnił je, pieścił. 

Jej bezradne ręce oplotły go w pasie. Nie chciała się poddać tak łatwo, ale dawna namiętność 

brała górę z podobną mocą jak wtedy. Nie miała już siły, aby zatrzymać bieg wydarzeń.

Wiedział o tym. Całował wzdychając z cicha. Później opuściła go łagodność. Poczuła, 

jak jego usta stają się twardsze, zdobywcze. Szeptał coś po hiszpańsku, zanurzywszy ręce w 

jej włosach, coraz zapalczywiej przyciskał jej usta do swoich. Wstrząsnął nim dreszcz, a ona 

wtuliła się w jego ciało, przywarła doń roztrzęsiona, owładnięta chęcią, aby się znaleźć jak 

najbliżej. Nagle jego ramiona zamknęły się wokół niej, przyciągnęły ją silnie, aż do słodkiego 

bólu.

Brakło jej tchu pod naporem jego zdobywczych warg; wtedy przerwał gwałtownie. 

Podniósł głowę, jego oczy stały się dzikie i ciemne, a oddech równie szybki jak jej.

- Zabolało? - spytał szorstko. Powracała mu zdolność samokontroli. Powoli uwolnił ją 

z   objęć   i   odsunął   się.   Obrócił   oczy   w   stronę   śpiącego   dziecka.   -   Muszę   cię   prosić   o 

wybaczenie - powiedział chłodno. - To nie było zamierzone.

Opuściła wzrok tam, gdzie spod białej rozchylonej koszuli wychynęło jego oliwkowe 

ciało i ciemny gąszcz włosów.

- Już dobrze - powiedziała niepewnie i nie miała odwagi podnieść oczu.

Nie   wiedział,   co   ze   sobą   zrobić,   ciałem   wstrząsało   pożądanie   łagodnego   ciepła 

Melissy, rozumem targały rozedrgane sprzeczne myśli. Uniósł jej głowę.

background image

- Chyba będzie najrozsądniej, jeśli wrócisz do łóżka.

Nie zamierzała się sprzeczać.

- Nie, ja sama... nie musisz mnie brać na ręce - zaprotestowała, kiedy zbliżył się do 

niej. - Dam sobie radę. Powinnam zacząć ćwiczyć nogę. Dziękuję za dobre chęci.

Skinął głową i odsunął się, aby mogła wyjść. Jego ciemne oczy podążały za nią z 

ukrytym pragnieniem, ale kiedy znikła, przeniosły się na śpiącego malca. Zastanawiał się, czy 

Melissa ciągle jeszcze kocha ojca chłopca, czy myśli o nim. Uczucie goryczy sprawiło, że 

szybko opuścił sypialnię dziecka i poszedł do siebie. Później pogrążył się w pracy, aż do 

skrajnego wyczerpania, i dopiero wtedy mógł zasnąć.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Atmosfera podczas śniadania była napięta. Melissa prawie nie spała tej nocy. Bolesna 

świadomość, że tak łatwo uległa namiętnościom Diega, nie dawała jej spokoju. Za wszelką 

cenę chciała przecież udowodnić, że już nic do niego nie czuje, ale wczoraj znów był tak 

blisko, że jej zbolałe serce nie miało siły się obronić.

Czuła na sobie jego uważne spojrzenie, kiedy próbowała przełknąć kawałek jajecznicy 

na bekonie. Także Matthew siedział przy stole nadspodziewanie spokojnie. Zwracał dużo 

więcej uwagi na swoje zachowanie niż wtedy, kiedy mieszkał tylko z Melissa.

- Jesteś dzisiaj milcząca, señora Laremos - powiedział łagodnie Diego, a jego ciemne 

oczy przypatrywały się uważnie bladej twarzy Melissy. - Nie wyspałaś się?

Drażnił się z nią, a ona była zbyt zmęczona, aby podjąć grę.

- Nie - wyznała, odnajdując jego spojrzenie. - Prawdę mówiąc, prawie nie zmrużyłam 

oka.

- Ja także - odpowiedział cicho. - Przez wiele lat żyłem samotnie, Melisso, mimo że 

pewnie uważasz mnie za niepoprawnego playboya.

- Dawniej nigdy nie brakowało ci towarzystwa. - Podniosła filiżankę do ust.

- Zanim się z tobą ożeniłem - zgodził się. - Małżeństwo oznacza świętą przysięgę, 

niña.

- Nie jestem małą dziewczynką - odparowała.

Na jego zaciśniętych wargach pojawił się blady uśmiech.

- Ale byłaś nią tamtego odległego lata - powiedział i jego oczy złagodniały na to 

wspomnienie.  - Dziewczęca, słodka, pełna radości życia.  A później  nagle odmieniłaś się, 

stałaś się złym duchem, który nawiedzał nasz dom, nawet kiedy cię już w nim nie było.

- Lepiej by się stało, gdybym wyjechała do Ameryki - odpowiedziała, spoglądając na 

cichego Matthew, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie. - Nie miałam u 

ciebie żadnej szansy.

-   To   okoliczności   naszego   małżeństwa,   Melisso,   obróciły   mnie   przeciw   tobie   - 

powiedział krótko. - One przesądziły o wszystkim. - Mogliśmy się przecież zbliżyć do siebie 

w sposób naturalny, budować nasz związek na uczuciu i przyjaźni.

-   Nigdy   nie   potrafiłabym   zadowolić   się   okruchami   -   powiedziała   z   prostotą.   - 

Potrzebowałam czegoś więcej.

- I uważałaś, że wystarczy samo pragnienie - przypomniał jej.

Zaniepokojona nagłym zainteresowaniem Matta uśmiechnęła się do niego i chociaż 

background image

był dopiero w połowie śniadania, odesłała go od stołu, aby się zajął kreskówkami.

- Jest mały, ale słuch ma dobry - powiedziała sucho, z oskarżeniem w szarych oczach. 

- Nasze kłótnie martwią go.

- Zrobię wszystko, żeby cię uwolnić od mojego towarzystwa, skoro jest ci niemiłe - 

powiedział łagodnie. Wytarł wąsy w serwetkę i wstał od stołu. - Adios.

Przystanął w progu, popatrzył na Matthew, który właśnie włączył telewizor na cały 

regulator. Powiedział coś do chłopca, który przyciszył fonię, spoglądając oskarżycielsko na 

wysokiego mężczyznę.

- Jeśli będziesz przeszkadzał sąsiadom, szkrabie, wyrzucą nas wszystkich - zwrócił mu 

uwagę. - I wylądujemy na ulicy.

- Wtedy Matt pójdzie z mamą do domu - powiedział chłopiec - i już nie będzie z tobą.

Diega rozśmieszyła ta próba sił. Chłopiec miał charakter. Nie chciał go łamać, choć to 

syn innego mężczyzny. Diego, wbrew samemu sobie, poczuł sympatię do malca.

Wiedziony   impulsem   podszedł   do   telewizora,   przyklęknął   przed   ciemnookim 

chłopcem. Zaskoczona Melissa obserwowała całą scenę od drzwi.

- Podczas weekendu możemy pójść do zoo - powiedział Diego do chłopca. - Jeśli 

odejdziesz ode mnie, szkrabie, lwy i tygrysy odwiedzę sam...

- Lwy i tygrysy?

- Słonie i żyrafy, i niedźwiedzie.

Matt przysunął się nieco do Diega.

- I dostanę watę na patyku? Tata Billa zabrał go do zoo, a później poszli na watę i na 

lody.

- Może zrobimy tak samo. - Diego uśmiechnął się łagodnie.

- Jutro?

-   Za   kilka   dni   -   powiedział   mu   Diego.   -   Mam   dużo   rzeczy   do   zrobienia   w   tym 

tygodniu, a ty musisz się opiekować mamą, zanim nie wydobrzeje.

- Mogę jej poczytać książkę.

Melissa omal nie wybuchnęła śmiechem, ponieważ historie Matthew były jedyne w 

swoim   rodzaju.   Postaci   z   bajek   występowały   obok   bohaterów   kreskówek   w 

nieprawdopodobnych sytuacjach.

- A więc jeśli będziesz grzeczny, niño, w sobotę pójdziemy razem obejrzeć zwierzęta.

Matt spojrzał na Melissę, a później, z ociąganiem, jeszcze raz na Diega.

- Mama nie może pójść z nami?

-

Mama nie może tyle chodzić - wyjaśnił Diego cierpliwie. - Ale my możemy, si?

background image

Matt zawahał się. Nie czuł się pewnie w towarzystwie tego mężczyzny, ale bardzo 

chciał iść do zoo.

Si - odpowiedział.

-   Zatem   jesteśmy   umówieni.   -   Diego   uśmiechnął   się   i   wstał   z   klęczek.   -   I   bez 

oglądania kreskówek na cały regulator - ostrzegł, pogroziwszy chłopcu palcem.

- Zgoda. - Matt uśmiechnął się z wahaniem.

Diego spojrzał na Melissę, która stała w drzwiach w różowej koszuli i długim białym 

bawełnianym szlafroku, bez makijażu, z falą jasnych loków okalających bladą twarz. Nawet 

teraz była piękna.

Spojrzał jej w oczy, aż się zarumieniła i spuściła wzrok. Uśmiechnął się łagodnie.

- Peszę cię, querida?- spytał z westchnieniem. - Taką dojrzałą kobietę jak ty?

- Oczywiście, że nie - obruszyła się.

-   Zostań   w   łóżku   -   powiedział.   -   Im   szybciej   noga   się   wyleczy,   tym   prędzej 

rozpoczniemy życie rodzinne.

- Za wcześnie na to - zaczęła.

- Nie. O pięć lat za późno. - Rzucił jej długie spojrzenie. - Odpowiadam za ciebie, i za 

Matta. Musimy się porozumieć.

- Mówiłam ci, że poszukam pracy...

- Nie!

Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją ruchem ręki i oczu. Wyszedł, zanim zdążyła się 

odezwać.

To był gorączkowy poranek. Ledwie Diego pojawił się w biurze, już musiał wyjść z 

Dutchem, obsłużyć klientów. Kiedy wrócili, zza drzwi biura dobiegały podniesione głosy. 

Diego zawahał się, przysłuchując się gwałtownej wymianie zdań między Joyce i Apollem. 

Nadszedł   Dutch,   z   papierosem   w   ustach,   łagodny   jak   zwykle.   Spojrzał   na   Diega   z 

wyrozumiałym uśmiechem.

-   Mam   wrażenie,   że   łatwiej   było   polubić   strzelaninę   niż   to   tutaj   -   powiedział, 

wskazując na zamknięte drzwi, zza których dobiegały wrzaski tamtych dwojga. - Dokończę 

tutaj papierosa, zanim się nie dogadają albo zatłuką na śmierć.

- Może się pobiorą pewnego dnia i wtedy wszystko się ułoży. - Diego zapalił cygaro i 

wypuścił dym.

-  Lepiej,  aby  się wpierw  porozumieli  -  zauważył  Dutch.  - Małżeństwo  raczej  nie 

rozwiązuje problemów. Na odwrót, jeszcze bardziej je uwidacznia.

Diego westchnął.

background image

- Pewnie masz rację. - Jego twarz zasępiła się. W miarę jak za drzwiami coraz głośniej 

brzmiały podniesione głosy, wspomnienie wczorajszej nocy powracało jak zły sen. Czy staną 

się z Melissa taką wiecznie skłóconą parą? Powodem konfliktu był Matthew i nie było nadziei 

na rozwiązanie; mimo rosnącego zainteresowania chłopcem nie mógł znieść myśli o jego 

ojcu.

- Zagłębiony w myślach? - cicho spytał Dutch.

- Małżeństwo nie jest instytucją, którą brałem pod uwagę. Zostaliśmy razem z Melissa 

przyłapani   w...   jak   to   powiedzieć...   kompromitującej   sytuacji.   Małżeństwo   było   sprawą 

honoru, a nie wyboru.

- Chyba zależy jej na tobie - powiedział Dutch bez przekonania. - Chłopiec...

-   To   nie   jest   mój   syn   -   odpowiedział   Diego   opryskliwie,   patrząc   w  ciemne   oczy 

Dutcha.

- Mój Boże! - Dutch wpatrywał się w niego.

- Opuściła mnie, kiedy z mojej winy straciła nasze dziecko - powiedział Diego. Jego 

czarne oczy zmąciła gorycz wspomnień. - Być może szukała pocieszenia, może chciała się 

zrewanżować. Tak czy inaczej dziecko stało się przeszkodą, której nie mogę pokonać.

- Jesteś całkowicie pewien, że straciła twoje dziecko? - zapytał Dutch po dłuższym 

namyśle.

Wtedy właśnie Diego po raz pierwszy zaczął wątpić w to, co usłyszał pięć lat temu. 

Słowa Dutcha zasiały ziarno zwątpienia. Spojrzał na niego, marszcząc brwi.

-   Był   tam,   w   szpitalu,   lekarz   -   powiedział   do   Dutcha.   -   Starałem   się   go   później 

odnaleźć,   ale   wyjechał   do   Ameryki   Południowej   na   praktykę.   Pielęgniarka   mówiła,   że 

Melissa była ciężko ranna, a ona sama powiedziała mi, że dziecko nie żyje.

-   Porządnie   się   spiłeś   podczas   naszego   ostatniego   spotkania   -   mówił   Dutch.   - 

Zapakowałem cię do łóżka. Dużo mówiłeś. Wiem wszystko o Melissie.

Diego odwrócił wzrok.

- Naprawdę? - spytał z lękiem.

- Dlatego możesz wyłożyć przede mną karty na stół - powiedział Dutch. - Przeszliśmy 

razem długą drogę. Nie mamy przed sobą wielu sekretów. Nie układało się między wami. Czy 

zatem nie mogło być tak, że chciała ukryć ciążę przed tobą, obawiając się, że zabierzesz jej 

chłopca?

Diego wpatrywał się w niego, na wpół oślepły z szoku.

- Melissa nie zrobiłaby tego - powiedział szybko. - Kłamstwo nie leży w jej naturze. 

Nawet teraz nie ma serca do oszukiwania.

background image

- Możesz się mylić - obruszył się Dutch.

- Nie w tym przypadku. Poza tym wiek się nie zgadza - powiedział ciężko. - Matthew 

nie ma jeszcze czterech lat.

- Rozumiem.

Diego jeszcze raz zaciągnął się cygarem. Głosy dochodzące zza ściany były coraz 

głośniejsze, a później nagle umilkły, kiedy zadzwonił telefon.

- Początkowo i ja miałem wątpliwości - wyznał. - Ale później wyleciały mi z głowy.

- Mimo wszystko mógłbyś rzucić okiem na jego metrykę - zasugerował Dutch. - Aby 

się upewnić.

Diego zaśmiał się i podziękował za radę Dutcha. W głębi duszy pojawiły się nowe 

wątpliwości. Nie był już pewien niczego, ani swoich uczuć do Melissy, ani upartej myśli, że 

zna ją dobrze. Zaczął sobie uświadamiać, że właściwie nigdy jej nie poznał.

Kiedy wrócił do domu, zastał Matthew rozciągniętego na łóżku i Melissę czytającą mu 

książkę. Zatrzymał się w progu, aby im się przyjrzeć przez parę sekund.

Tak,   to   było   możliwe.   Matthew   mógł   być   jego   synem.   Musiał   to   teraz   przyznać. 

Chłopiec miał jego karnację, jego oczy, jego nos i podbródek. Kształt oczu odziedziczył po 

matce,   a   jego   włosy   były   tylko   trochę   ciemniejsze   niż   jej.   Nie   zgadzał   się   tylko   wiek. 

Matthew   musiałby   mieć   ponad   cztery   lata,   aby   być   jego   prawowitym   synem.   Melissa 

powiedziała, że właśnie skończył trzy lata. Ale też Diego niewiele wiedział o dzieciach, a 

poza tym istniała zawsze możliwość, że Melissa nie powiedziała prawdy.

Z zasady nie kłamała, ale miała wiele powodów, aby chcieć mu odpłacić za okrutne 

potraktowanie. I czy była typem kobiety, która by łatwo przeszła od jednego mężczyzny do 

drugiego? A może po prostu uważała, że Diega stać na to, aby zabrać jej Matta i razem z nim 

zniknąć z jej  życia.  Zrozumiał,  że miała  prawo tak pomyśleć.  Jeśli on nie znał Melissy, 

Melissa z pewnością nie znała jego. Odwrócił się od drzwi z postanowieniem, że zniszczy 

bariery, jakie wybudował między nimi. Był samotny, i ona też. Czy była dla nich jeszcze 

jakaś nadzieja?

Nie   musiał   długo   czekać.   W   połowie   pierwszego   dania   odważyła   się   zadać   mu 

pytanie, które chodziło za nią przez cały dzień.

- Myślisz, że będę mogła dostać pracę, kiedy lekarz wyrazi na to zgodę? - spytała 

ostrożnie.

Odstawił filiżankę kawy i spojrzał na nią przeciągle.

- Przecież już masz zajęcie, prawda? - spytał, wskazując ruchem głowy na Matthew, 

który z zadowoleniem pochłaniał kurczaka.

background image

- Tak, i uwielbiam się nim opiekować, móc poświęcać mu wolny czas - wyznała. 

Ale...   -   Westchnęła   ciężko.   -   To   nie   jest   uczciwe   z   mojej   strony,   pozostawać   na   twoim 

utrzymaniu.

Zaskoczyły go te słowa. Usiadł głębiej w krześle.

-  Melisso,  pamiętasz   z  pewnością,   że  w  Gwatemali  należałem  do  ludzi  bogatych. 

Pracuję, bo lubię, nie dlatego, że muszę. I odłożyłem w szwajcarskich bankach więcej niż 

potrzeba, by utrzymać nas wszystkich aż do późnej starości.

-   Nie   wiedziałam   o   tym.   Mimo   wszystko   nie   chciałabym   mieć   wobec   ciebie 

zobowiązań.

- Jestem twoim mężem. I moim obowiązkiem jest opiekować się tobą.

- To jest przedpotopowe podejście do sprawy - mruknęła Melissa, czując, jak bierze ją 

gniew. - We współczesnym świecie ludzie są partnerami.

- Mama i tata Josego kłócili się przez cały czas - zauważył Matthew, patrząc na matkę 

z wyrzutem. - A później tata Josego poszedł sobie.

Niñito - powiedział łagodnie Diego - nie zgadzamy się z twoją mamą od czasu do 

czasu. Tak to już jest w małżeństwie?

Matthew gonił widelcem kluski po talerzu.

Yo no se - mruknął pod nosem doskonałym hiszpańskim.

Diego drgnął. Wstał od stołu, aby uklęknąć obok krzesła chłopca.

Hablas español? - zapytał ciepło.

Si - odpowiedział Matthew, a później wyrzucił z siebie w tym samym języku kilka 

nieskładnych słów, pełnych obaw i strachu, zanim Diego nie przerwał mu, kładąc palec na 

jego małych ustach.

Niño - powiedział uspokajającym głębokim tonem - tworzymy rodzinę. Nie będzie 

nam łatwo, ale jeśli się postaramy, będziemy mogli się nauczyć, jak być ze sobą. Czy nie 

będzie ci miło, mój mały, spędzać tu czas z mamą, w ładnym mieszkaniu, wśród zabawek?

Matt popatrzył z przestrachem.

- Nie lubisz Matta - mruknął.

Diego wziął długi oddech i położył miękko rękę na głowie malca. - Przez długi czas 

żyłem samotnie - powiedział z wahaniem. - Nie miałem nikogo, kto by mi pokazał, jak być 

ojcem. Tego trzeba się nauczyć i tylko mały chłopiec może być nauczycielem.

- Aha - powiedział Matt i przytaknął głową. - No dobrze, mogę spróbować. - Podniósł 

brwi. - Ale pójdziemy razem do zoo, i do parku, i na mecz baseballowy, i w różne miejsca?

background image

- To również - przytaknął Diego.

- Nie masz małego chłopca?

Diego poczuł, jak język grzęźnie mu w gardle. Wpatrywał się w drobną twarz chłopca, 

tak podobną do swojej, i był zaskoczony, jak wielką odczuwa potrzebę, aby być jego ojcem, 

prawdziwym ojcem. Samotność stała się nagle nie do zniesienia.

- Nie - powiedział. - Nie mam... małego chłopca.

Melissa poczuła gorące łzy na policzkach. Nie przypuszczała nawet w najskrytszych 

marzeniach, że Diego będzie w stanie zaakceptować Matta, że go pokocha.

-   Tak   przypuszczałem   -   powiedział   Matthew   z   dziecięcą   prostotą.   -   Mama   i   ja 

będziemy mieszkać z tobą?

Si.

- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - wyznał Matthew. - Mama powiedziała, że 

mój tata jest bardzo dzielnym mężczyzną. Wyjechał od nas, ale mama często mówi, że on 

wróci.

Tego   już   było   za   wiele.   Twarz   Diega   stężała.   Kiedy   odwracał   się   do   Melissy   z 

oskarżeniem w oczach, czułość wyparowała w jednej chwili i powróciły myśli, że może to 

wszystko jest wyłącznie tworem jego wyobraźni.

- Tak mówiła? - spytał ostro.

Melissa, łykając łzy, resztką sił starała się zachować opanowanie.

- Matt, nie poszedłbyś pobawić się misiem?

- Dobrze. - Zeskoczył z krzesła ze wstydliwym spojrzeniem w stronę Diega i wybiegł 

z pokoju.

Kiedy Diego odwrócił się do Melissy, miał skupioną twarz.

- Czy jego ojciec żyje? - powiedział z napięciem.

- Tak. - Spuściła oczy na stół. Serce jej biło jak oszalałe.

- Gdzie on jest?

Potrząsnęła   głową,   nie   mogąc   wykrztusić   ani   słowa,   niezdolna   brnąć   dalej   w 

kłamstwa.

- Jeśli mi nie ufasz, jak możemy nadal być małżeństwem?

- To samo dotyczy ciebie. Nigdy mi nie ufałeś. Jak mogłeś się spodziewać, Diego, że 

zaufam tobie?

- Nie zdawałem sobie sprawy, że tak świetnie mówi po hiszpańsku - zaczął po chwili, 

łagodząc napięcie.

- To przyszło  jakby samo z siebie  - powiedziała.  - Swoją drogą to dobrze, kiedy 

background image

dziecko   zna   dwa   języki,   zwłaszcza   w   Tucson,   gdzie   tyle   osób   mówi   po   hiszpańsku.   W 

każdym razie większość jego kolegów.

Poprawił się w krześle, jego ciemne oczy przyglądały się Melissie z uporem.

- Stajesz się z dnia na dzień piękniejsza - powiedział niespodziewanie.

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjrzałeś mi się wystarczająco uważnie, aby to 

dostrzec. - Zapłoniła się.

Zapalił cygaro i łagodnie wypuścił dym.

- To wszystko nie jest takie proste, zdajesz sobie sprawę? Chłopiec nie ma poczucia 

pewności.

- Przepraszam za kłótnie - powiedziała ze smutkiem. - Wszystko psuję.

- Nie. Obydwoje jesteśmy temu winni - obruszył się. - Nie jest łatwo zapomnieć o 

przeszłości, prawda?

- Gwatemala wydaje mi się czasami taka odległa - przechyliła się w tył. - Diego, a co 

się dzieje z farmą?

- Myślę o niej częściej, niż ci się wydaje, Melisso - odpowiedział. Wpatrywał się w 

cygaro.   -   Utrzymanie   posiadłości,   zapewnienie   ochrony   robotnikom   staje   się   coraz 

trudniejsze. - Wzdrygałem się na samą myśl, że mógłbym się poddać, ale też w grę zaczyna 

wchodzić coraz większe ryzyko finansowe. Teraz, kiedy muszę się zająć tobą i chłopcem, 

zaczynam myśleć, czy nie lepiej ją sprzedać.

- Przecież twoja rodzina mieszkała tam od trzech pokoleń - zaprotestowała. - To twoje 

dziedzictwo.

- To tylko kawałek ziemi  - powiedział  łagodnie. - Trochę kamieni i ziemi. Wiele 

istnień ludzkich kosztowało utrzymanie go i jeszcze wiele nowych trzeba by było poświęcić. - 

Przechylił się gwałtownie, zmarszczył brwi. - A gdybym cię poprosił, żebyśmy razem wrócili 

do Gwatemali i tam wychowywali Matthew?

Na   moment   wstrzymała   oddech.   Zawahała   się,   starając   oddalić   niepokój,   z   jakim 

przyjęła słowa Diega.

- Widzisz? Sama boisz się podjąć ryzyko związane z życiem Matthew, ja również. - 

Jeszcze   raz   poprawił   się   w   krześle.   -   Rozsądniej   byłoby   wydzierżawić   albo   sprzedać 

posiadłość, niż ryzykować powrót. Lubię Chicago. A ty?

- Dlaczego nie? - odpowiedziała powoli. - Wydaje mi się, że też je polubiłam. Nie 

wiem, jak to będzie zimą...

- Zimę możemy spędzić na Karaibach i wrócić wiosną. Apollo myśli o rozszerzeniu 

działalności   naszej   firmy,   Blain   Security   Consultants,   chcemy   uruchomić   kursy   walki   z 

background image

terroryzmem   w   tamtej   części   świata.   -   Uśmiechnął   się.   -   Mogę   połączyć   interesy   z 

przyjemnością.

- Nigdy mi nie mówiłeś, czym się zajmujesz - przypomniała mu.

- Uczę taktyki - powiedział. Odłożył cygaro. - Zajmujemy się tym razem, Dutch i ja, 

uczę   również   szoferów   zamożnych   ludzi   odpowiedniej   techniki   jazdy.   -   Podniósł   na   nią 

wzrok. - Pamiętasz, że przez kilka lat byłem kierowcą rajdowym.

- Ojciec wspominał kiedyś o tym - powiedziała. Oczy Melissy przebiegły po jego 

ciemnej twarzy. - Nie możesz żyć bez kuszenia losu? Bez ryzyka?

-   Dorastałem   przyzwyczajony   do   ryzyka   i   adrenaliny   we   krwi.   -   Zamyślił   się   z 

uśmiechem na twarzy. - I widać uzależniłem się. W każdym razie to mało prawdopodobne, 

abym  w najbliższym  czasie uczynił  cię bogatą wdową,  señora  Laremos  - dodał kpiącym 

tonem, myśląc z goryczą o ojcu chłopca.

-   Pieniądze   nigdy   nie   były   moim   nałogiem   -   powiedziała   z   cichą   dumą.   Powoli 

podniosła się. - Myśl sobie, co chcesz. Twoje zdanie nie jest już dla mnie takie ważne.

-   Kiedyś   było   inaczej   -   powiedział   miękko,   uniósł   się,   aby   ją   ująć   w   pasie   i 

przytrzymać przed sobą. - Kiedyś mnie kochałaś, Melisso.

- Miłość umiera jak marzenia - westchnęła zadumana. - To było dawno, byłam bardzo 

młoda.

- Wciąż jesteś bardzo młoda - powiedział cicho głębokim głosem. - Jak sobie dawałaś 

radę, samotna i w ciąży, w obcym miejscu?

-   Miałam   przyjaciół   -   odpowiedziała   z   wahaniem.   -   I   dobrą   pracę.   Później 

zachorowałam na zapalenie płuc i wszystko się rozleciało.

- Ale znalazłaś czas, aby wpoić Matthew wartości, dumę i honor.

- Chciałam, aby wyrósł na prawdziwego człowieka - powiedziała. Podniosła wzrok, 

szukając jego ciemnych oczu, tak blisko swoich.

- Obwiniasz mnie, prawda? O zdradę...

Jej poniżenie zraniło go. Sprawiło, że poczuł się winny za wszystko, co jej powiedział. 

Westchnął ciężko.

- Czy to raczej nie ja cię zdradziłem? - wyszeptał i przywarł do jej ust.

Nigdy wcześniej nie całował jej w ten sposób. Czuła cudownie łagodny dotyk jego 

warg. Pieściły ją, całowały w ciszy wzajemnego spełnienia.

- Ale Matthew... - wyszeptała.

- Pocałuj mnie,  querida  - wyszeptał  i znów jego usta przywarły do jej ust, kiedy 

przyciskał ją do swojego twardego wysmukłego ciała, a jego wargi stawały się coraz bardziej 

background image

niecierpliwe.

Poczuła, jak narasta w nim pragnienie. Jej nogi drżały, wargi podążały tam, gdzie je 

prowadził, zagubione do utraty tchu w ciepłej rozkoszy. Oplotła go ramionami i przylgnęła 

jeszcze mocniej. Nagle poczuła, że cały sztywnieje, przeszyty gwałtownym skurczem.

-   Nie   -   szepnął   ostro   i   odepchnął   ją.   Oczy   mu   błyszczały.   Oddech   był   szybki   i 

urywany. - Nie chcę półśrodków. Chcę cię mieć całą albo wcale. A na to jeszcze za wcześnie, 

prawda?

Chciała   zaprzeczyć,   ale   rzeczywiście   było   za   wcześnie,   nie   tylko   na   fizyczne 

zbliżenie. Było zbyt wiele ran, zbyt wiele pytań. Spuściła oczy.

-   Nie   będę   cię   powstrzymywać   -   powiedziała,   szokując   siebie   samą   i   mężczyznę 

stojącego przed nią w bezruchu. - Nie powiem nie.

- To już tyle czasu - powiedział głębokim, cichym głosem. - Nie mogę ci obiecać, że 

będę spokojny i łagodny, mimo czułości, jaką cię darzę; nie tym razem. - Wzdrygnął się. - A 

nie zniósłbym myśli, że mogę ci zadać ból. Lepiej będzie, jeśli się powstrzymamy.

Obserwowała go ze zdziwieniem w oczach. Cała drżała z niespełnienia. Niczego nie 

pragnęła bardziej, niż poczuć na sobie jego ciało i zatopić się w słodkiej ciemności.

- Pragnę cię - wyszeptała z bólem.

Odwrócił się, jego ciemne oczy były spokojne i gorące.

- Ja również, nie mniej niż ty, wierz mi – powiedział gwałtownie. - Ale najpierw 

musimy sobie wszystko wyjaśnić do końca. Powiedz mi, Melisso, kto jest ojcem Matthew?

Chciała powiedzieć. Musiała powiedzieć. Ale nie mogła. Uważała, że powinien dojść 

do tego samodzielnie, powinien uwierzyć w jej niewinność, bez dowodów i wyjaśnień.

- Nie mogę - westchnęła.

- Wiedz zatem jedno: mam już dosyć  wykrętów i udawania. Jeśli nie powiesz mi 

prawdy, przysięgam, więcej cię nie dotknę.

Oddychała z trudem. Nie miała do niego pełnego zaufania, on z kolei nie ufał jej. 

Gdyby ją kochał, nie miałby wątpliwości, że Matthew jest jego synem.

Diego   obserwował,   jak   bije   się   z   myślami.   Kiedy   zobaczył,   jak   zaciska   zęby, 

zrozumiał, że przegrał tę rundę. Nie powie mu. Boi się. W końcu istniał jeszcze jeden sposób, 

aby poznać prawdę. Tak jak sugerował Dutch, musiała istnieć metryka Matthew. Napisze do 

Biura Ewidencji Ludności w Arizonie i poprosi o odpis. Pozwoli to mu poznać wiek Matta i 

wyjaśnić kwestię jego ojcostwa.

- Późno już - powiedział, nie dając jej szansy na podjęcie rozmowy. - Lepiej będzie, 

jak pójdziesz spać. - Przytaknęła, odwróciła się na pięcie i bez słowa poszła do swojego 

background image

pokoju.

Następne   dni  minęły  w  takiej  atmosferze,   jakby siedzieli  na  minie.   Melissa  czuła 

obecność Diega jak nigdy dotąd. Był miły i uprzejmy, ale nic ponadto. Noce stawały się coraz 

dłuższe.

Melissa była  zawiedziona,  jej  syn  wręcz  na odwrót. Niczym  cień,  nie odstępował 

Diega ani na krok. Diegowi to nie przeszkadzało, przeciwnie, wydawało się, jest zachwycony. 

Był pobłażliwy, zauważał obecność chłopca, bawił się z nim. Na początku robił to dosyć 

niezdarnie, ponieważ nie miał doświadczenia z dziećmi. Ale z biegiem czasu nauczył  się 

wszystkiego i malec stał się niezbędną częścią każdego dnia.

Poszli do zoo, zostawiając Melissę w towarzystwie telewizora i filmu przygodowego 

na wideo. Byli tam prawie do zmierzchu, a kiedy wreszcie wrócili, Matthew wydawał się 

odmieniony.

- Widzieliśmy kobrę - opowiadał z podnieceniem na twarzy. - I żyrafę, i lwa, i małpy. 

Jadłem watę cukrową, jechałem kolejką i gonił mnie mały piesek - paplał radośnie.

- A tata już nie żyje ze zmęczenia - westchnął Diego i wycieńczony padł na kanapę 

obok Melissy. - Już myślałem, że będę musiał kupić motor, żeby dotrzymać mu kroku.

- Ale wykończyłem tatę - wykrzyknął Matt. - Prawda, tato? - Melissa patrzyła to na 

jednego, to na drugiego szerokimi ze zdziwienia oczami.

- Ojciec Matthew nie wróci do was. - Diego zwrócił się do niej. Zapalił papierosa z 

lekkim drżeniem rąk i czekał, jakie wrażenie na Melissie zrobią te słowa. - Ja zastąpię mu 

ojca i zaopiekuję się nim. A on będzie moim synem.

- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - powiedział Matthew do Melissy. Wtulił 

policzek w oparcie kanapy i przyglądał się jej. - Mój tata odszedł, więc chcę mieć Diega.

Melissa próbowała złapać powietrze, ale przychodziło jej to z trudem. Wszystko, co 

naopowiadała Matthew na temat ojca, powróciło teraz z bezwzględną konsekwencją. Błagała 

los, żeby nie wygadał się przed Diegiem. A zwłaszcza o fotografii... czemu na Boga pokazała 

Matthew to zdjęcie?

Ale Diego i Matthew wyglądali tak niewinnie i spokojnie, że z pewnością nie łączył 

ich żaden sekret. Oczywiście, że nie. Martwiła się na zapas.

- Dobrze się bawiłeś?

- Wspaniale, a jutro idziemy do kościoła.

Melissa popatrzyła ze zdumieniem na Diega.

-   Chłopcu   potrzebna   jest   religia   -   powiedział   stanowczo.   -   Kiedy   wyzdrowiejesz, 

możesz chodzić z nami.

background image

- Nie mam zamiaru się sprzeciwiać - powiedziała z roztargnieniem.

-   To   dobrze,   bo   na   nic   by   się   to   zdało.   Matt,   zobacz,   co   jest   w   telewizji,   a   ja 

zorganizuję coś do jedzenia. Chcesz rybę?

-   Tak,   bardzo   -   powiedział   chłopiec,   cały   rozpromieniony,   i   pobiegł   oglądać 

kreskówki.

- A ty, kochanie? - spytał Melissę, czułym spojrzeniem oceniając jej strój: kremowy 

sweter z dekoltem i szare spodnie.

- Poproszę o sałatkę - mruknęła. - Obiad dla Matthew jest w lodówce, sałatka też. 

Wszystko przygotowałam, kiedy was nie było. Są też steki, mogę je upiec dla ciebie...

- Ja to zrobię. - Wstał, przeciągnął się leniwie.

- I tak muszę się poruszać. - Podniosła się i zaczekała parę sekund, zanim ruszyła z 

miejsca. Utykała jeszcze wyraźnie, ale chodzenie sprawiało dużo mniejszy ból niż tydzień 

temu. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

- Młodym rany goją się szybko - powiedział z uśmiechem.

- Nie jestem taka młoda, Diego - odpowiedziała.

Zbliżył się do niej, objął w pasie i przyciągnął do siebie łagodnie.

- Jesteś, kiedy się uśmiechasz - odrzekł pogodnie. - Przywracasz mi wspomnienia 

szczęśliwych chwil w Gwatemali.

- A były w ogóle takie? - spytała ze smutkiem. Szukał jej łagodnych szarych oczu.

- Nie pamiętasz, co przeżyliśmy razem, zanim wzięliśmy ślub? Zapomniałaś o naszej 

przyjaźni, miłych chwilach spędzonych razem?

- Byłam wtedy dzieckiem, a ty byłeś już dorosły. - Spuściła wzrok - Miałam dosyć 

bezinteresownej przyjaźni i nie spełnionych marzeń.

- A później schroniliśmy się w ruinach Majów - wyszeptał cicho, by nie usłyszał ich 

Matt, zajęty oglądaniem telewizji. - I staliśmy się kochankami, w strugach ulewy, gdy wokół 

czaiło się niebezpieczeństwo. Twoje ciało przykryte moim ciałem, twoje usta zanurzone w 

moich...

Odsunęła się zbyt gwałtownie, czuła rumieniec na twarzy i przyspieszone tętno.

- Pozwól... przygotuję sos do sałatki.

Obserwował ją z lekkim, tajemniczym uśmiechem. Za jego plecami Matt śmiał się z 

kreskówki. Posłał mu takie spojrzenie, że rad był, iż Melissa tego nie widzi. Matt powiedział 

mu o fotografii ojca, kiedy zobaczyli plakat ze zdjęciem bananowców.

- Takie same śmieszne drzewa - krzyknął wtedy Matt - są na fotografii tatusia, którą 

ma mama. Tatuś ma na głowie duży kapelusz i jest na koniu.

background image

Diego oparł się o ścianę i nawet nie pamiętał, co z siebie wydusił, kiedy Matt paplał 

dalej. Co prawda wysłał już list z prośbą o metrykę chłopca, ale nie była już potrzebna. Nie 

mogła wchodzić w grę inna fotografia. Zrozumiał z bezsilną wściekłością, że mężczyzną, o 

którego był zazdrosny, był on sam.

To on był ojcem Matta. To Matt był tym dzieckiem, które rzekomo straciła Melissa. 

Ukrywała ciążę, bo prawdopodobnie obawiała się, że nie zależy mu na niej i bała się z nim 

zostać, kiedy już urodzi się dziecko. Myślała  raczej, że Diego odbierze  jej  dziecko,  a ją 

oddali. Uciekła, aby tak się nie stało.

Ciągle   uciekała.   Nie   powiedziała   mu   prawdy  o   Matthew,   bo  mu   nie   ufała.   Może 

zresztą nie kochała go wystarczająco mocno, kto wie? Musi tę kwestię rozpracować. W końcu 

poznał jednak prawdę, i to było najważniejsze.

Po kolacji Diego i Matthew rozciągnęli się na dywanie przed telewizorem. Diego był 

w samych skarpetkach, w rozpiętej koszuli, z włosami w nieładzie i oczami śmiejącymi się do 

syna. Spojrzał w górę, ciągle uśmiechnięty i zobaczył, że Melissa obserwuje go uważnie. 

Matthew   rzucił   się   na   niego   i   czar   chwili   prysnął.   Pozostawił   Melissę   rozbitą   i   nie 

zaspokojoną. Diego zaakceptował Matta, i to powinno jej wystarczyć. Ale nie wystarczało. 

Chciała,   aby   Diego   ją   kochał.   Czy   kiedykolwiek,   pomyślała   z   goryczą,   pragnęła   czegoś 

innego? Jednak ciągle to pragnienie wydawało się niemożliwe do spełnienia, teraz tak jak i 

wtedy. Pożądał jej, ale być może nie miał już jej niczego do ofiarowania.

Diego był pochłonięty pracą przez następne kilka tygodni. Atmosfera w domu nieco 

zelżała. Matt bawił się z Diegiem i z czasem stali się prawie nierozłączni. Diego spoglądał na 

Melissę z leniwym pobłażaniem i raz czy drugi drażnił się z nią łagodnie. Tym niemniej 

napięcie stale rosło, a nerwowość, z jaką Melissa odnosiła się do niego, jeszcze pogarszała 

sprawę. Nie mogła zrozumieć, czemu zawdzięcza zmianę w traktowaniu Matta i jej samej. A 

ponieważ nie domyślała się racjonalnej przyczyny tej odmiany, nie wierzyła w jej trwałość.

Kiedy   przyszedł   czas   na   ostatnie   badanie   kontrolne,   Diego   zwolnił   się   z   pracy   i 

zawiózł ją do lekarza.

Uznano, że jest już zdrowa. Doktor prosił, aby uważała na nogę, która zagoiła się tak 

szybko, ale orzekł, że może wrócić do pracy.

Kiedy zaczęła wspominać, że najwyższa pora rozejrzeć się za pracą, Diego poczuł się 

nieswojo. Co będzie, jeśli skorzysta z pierwszej okazji i ucieknie? Nie potrafił dłużej skrywać 

rosnącego przywiązania do chłopca. A jeśli się dowie, że Diego odkrył już prawdę o chłopcu? 

Czy   zabierze   Matta   i   zniknie   razem   z   nim,   obawiając   się,   że   mógłby   ukraść   jej   syna? 

background image

Wzdrygał się na samą myśl, ale nie ufał Melissie na tyle, by zadać to pytanie. Musiał działać 

ostrożnie,   aby   nie   pogorszyć   sytuacji.   Rzecz   sprowadzała   się   do   jednego:   jak   zatrzymać 

Melissę?

Bił się z myślami przez całą drogę powrotną do domu, zamknięty w sobie i nieobecny. 

Odprowadziwszy   ją   do   pokoju,   wrócił   do   pracy.   Wyszedł   bez   słowa.   Jego   zachowanie 

zaniepokoiło Melissę.

- Potrzeba pani trochę rozrywki - radziła pani Albright, przyrządzając lunch. - Za dużo 

pani przebywa w czterech ścianach, to niezdrowo.

- Z pewnością ma pani rację - westchnęła Melissa. - Chyba zadzwonię do Joyce i 

umówię się z nią jutro na lunch. Może nawet znajdę pracę.

- Mężowi to się nie będzie podobało. Niech pani nie ma za złe moich słów - mruknęła 

pani Albright sponad tartej marchewki.

- Obawiam się, że nie - powiedziała Melissa. - Ale to mnie nie powstrzyma.

Ucałowała w przelocie ciemną główkę Matthew, zajętego programem oświatowym w 

telewizji, i poszła zatelefonować z pokoju Diega.

Na nieszczęście zapomniała telefonu do biura Apolla. Diego musiał mieć to gdzieś 

zapisane. Nie chciała szukać w jego biurku, ale sprawa była zbyt ważna. Otworzyła środkową 

szufladę i znalazła czarny notes z telefonami. Pod nim leżała otwarta koperta, która przykuła 

jej uwagę.

Szybko spojrzała w stronę drzwi, a potem z bijącym sercem wyciągnęła ją i obejrzała. 

Adres   zwrotny   wskazywał   na   Biuro   Ewidencji   Ludności   w   Arizonie.   Otworzyła   kopertę 

drżącymi rękami i znalazła w środku to, czego się obawiała - odpis aktu urodzenia Matthew. 

W rubryce „ojciec" starannie wypisano na maszynie imię, nazwisko i adres Diega.

A więc wiedział. I nic nie powiedział. Dręczył ją pytaniami, zagroził, że nie zbliży się 

do niej, póki się nie dowie prawdy o Matthew. Dlaczego? Czy tego wymagało poczucie 

dumy?   Czy  raczej  grał   na zwłokę,  aby zdobyć  sympatię   Matthew,  a później  siłą  usunąć 

Melissę z ich życia? Może nie mówił prawdy, może chciał wrócić do Gwatemali tylko z 

synem, a ją zostawić tutaj? Jego ciepły stosunek do Matta, od kiedy poszli razem do zoo, i 

brak zainteresowania nią, pogłębiały uczucie niepewności. Albo dzisiejsza obojętność, kiedy 

lekarz uznał, że Melissa może powrócić do pracy. Czy myślał, że pora ją porzucić, bo już nie 

potrzebuje pomocy?

Bała   się,   w   pierwszym   odruchu   chciała   spakować   walizkę   i   zabrać   Matthew   jak 

najdalej i tak szybko, jak to możliwe. Ale to nie byłoby rozsądne. Musi spokojnie pomyśleć. 

Musi działać logicznie, nie podejmować decyzji na łapu capu, by ich potem nie żałować.

background image

Włożyła dokument z powrotem do koperty, przykryła ją starannie czarnym notesem i 

zamknęła szufladę. Nie odważyła się szukać numeru telefonu, by Diego nie zorientował się, 

że zaglądała do szuflady.

Przypomniała   sobie,   że   pani   Albright   musi   znać   ten   numer.   Wróciła   do   kuchni   i 

spytała ją o to.

- Ależ oczywiście, pani Laremos - uśmiechnęła się. - Znajdzie go pani w książce 

telefonicznej   pod   Blain   Security   Consultants,   Inc.   -   Przyjrzała   się   uważnie   Melissie.   - 

Wszystko w porządku? Jest pani bardzo blada.

- Czuję się dobrze. - Melissa zdobyła się na uśmiech. - Tylko trudno mi się pozbierać. 

Rany   zabliźniły   się,   ale   noga   ciągle   jeszcze   sztywnieje.   Chcieli   mnie   skierować   na 

fizykoterapię, ale wolałam ćwiczenia w domu. Kiedy je zacznę, noga na pewno się rozrusza.

- Moja siostra miała bóle w krzyżu  i lekarz przepisał ćwiczenia - zauważyła  pani 

Albright. - Bardzo jej pomogły. Pani również pomogą.

- Tak, na pewno. Dziękuję.

Poszła do salonu, drżącymi rękami odnalazła i nakręciła numer.

Po drugim dzwonku w słuchawce odezwał się melodyjny głos Joyce.

- Blain Security Consultants. Słucham.

- Możesz jutro pójść ze mną na lunch i pomóc mi uchronić moje władze umysłowe - 

powiedziała sucho Melissa. - Mówi Melissa, żona Diega.

-   Tak,   poznałam   cię   po   głosie,   Melisso   -   powiedziała   ze   śmiechem   Joyce.   -   To 

cudowny   pomysł.   Czy   mogę   wpaść   po   ciebie   koło   wpół   do   dwunastej?   Jeśli   mój   szef 

pozwoli...

Głęboki głos Apolla zabrzmiał w tle.

- Od kiedy to zabraniam pani wychodzić na lunch, panno Latham? Oczywiście, idźcie 

razem. Niech pani przestanie robić ze mnie potwora.

- Nigdy tego nie robię, panie Blain - zapewniła go skwapliwie Joyce. - Obrażałabym w 

ten sposób potwory.

Z oddali doszło przekleństwo, a później trzask drzwi. Joyce westchnęła niewinnie.

- Do zobaczenia jutro - szepnęła. - Muszę się zabrać do pracy, bo wylecę na zbitą 

twarz.

- Wszystko na to wskazuje. Przyjemnego dnia.

- Wzajemnie.

Tego wieczora Diego wrócił późno. Akurat w samą porę, żeby pocałować Matthew na 

dobranoc. Melissa, obserwując ich od progu, widziała na twarzy Diega oddanie i dumę, z jaką 

background image

spoglądał na syna. Od jak dawna wiedział? Być może domyślał się tego od samego początku. 

Pewnie nawet wiedział, jak bardzo go kocha. Zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość siły, 

aby go opuścić. Jeśli planuje odebranie jej Matta, nie będzie miała innego wyjścia. Nigdy nie 

krył, co sądzi o miłości. Nie wierzył w nią. Nie miała powodu uważać, że po latach zmienił 

zdanie.

Kochał Matthew, jeśli w ogóle kogoś kochał. Melissa komplikowała mu życie. Kiedy 

wstał i ruszył do drzwi, odwróciła oczy - nie chciała, aby zobaczył w nich strach.

- Joyce powiedziała, że zabiera cię jutro na lunch - zaczął.

- Tak. Pomyślałam, że powinnam ruszyć się z mieszkania - powiedziała. - Czuję się 

tutaj... samotnie.

Zatrzymał się na progu jej sypialni. Jego ciemne oczy były spokojne.

- Nie zawsze będzie tak, jak teraz - powiedział. - Już przecież możesz się poruszać; 

poszukamy wspólnych zajęć dla naszej trójki, na ile czas pozwoli.

- Nie musisz czuć się wobec mnie zobowiązany. - Uśmiechnęła się smutno.

- Dlaczego?

Zapomniała, jaki był sprytny. Odwróciła oczy.

-   Wiesz,   chłopcy   czasami   lubią   tylko   męskie   towarzystwo,   bez   udziału   kobiet, 

prawda?

Popatrzył zdziwiony. Spodziewał się, że powie coś więcej. Czuł się rozczarowany i 

rozdrażniony. Czego w końcu oczekiwał? Utrzymała tajemnicę tak długo i teraz miałaby ją 

zdradzić?   Dawał   się   ponieść   najczarniejszym   myślom.   Zostawił   ją   w   spokoju,   licząc,   że 

wreszcie wyjawi prawdę. Tak się nie stało. Być może źle odczytał stan jej ducha. A jeśli po 

prostu nie zależy jej na nim? Jeśli opuści go teraz, kiedy już nie potrzebuje opieki?

Ledwie pamiętał, że zadała mu pytanie.

- Myślę, że będzie to z pożytkiem dla Matthew, jeśli trochę czasu będzie spędzał tylko 

ze mną - odpowiedział jej znużony. Na tego twarzy rysowało się zmęczenie, przybyło mu 

zmarszczek. Przyglądał się jej powoli przez chwilę, później odwrócił się. – Miałem dzisiaj 

męczący dzień. Nie mam siły na rozmowy. Jeśli pozwolisz, pójdę już spać.

- Oczywiście. Dobranoc - odpowiedziała, zdziwiona jego tonem i spojrzeniem.

Skinął głową i ruszył korytarzem. Obserwowała go oczami pełnymi łagodnej zadumy i 

żalu. Miłość to nie tylko to słodkie uczucie, które pokazują w kinie, pomyślała gorzko. Bywa 

bolesna, przysparza cierpień.

Odwróciła   się   i   weszła   do   sypialni,   oglądając   się   w   lustrze.   Wyglądała   mizernie, 

dostrzegła zmarszczki na twarzy.

background image

Otworzyła szufladę komódki i wyjęła z niej zdjęcie, które mu zrobiła w przeddzień 

tamtych zdarzeń, kiedy ojciec odnalazł ich na wzgórzach. Westchnęła, gładząc palcami jego 

twarz.   Jakie   to   wszystko   wydawało   się   odległe,   jak   nie   spełnione!   Kochała   go,   ale 

wspomnienie   tego   wywoływało   tylko   ból.   Gdyby   i   dla   niej   miał   choć   trochę   uczucia, 

pomyślała.   Ale   może   on   nie   potrafi   kochać?   Schowała   fotografię   i   zamknęła   szufladę. 

Marzenia nie zastąpią rzeczywistości.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Joyce  i   Melissa  wybrały  małą,  przytulną   restaurację  z  kuchnią  francuską.   Melissa 

zamówiła naleśnik z nadzieniem z kurczaka i brokułów oraz świeżego melona, Joyce wolała 

befsztyk z przystawkami.

- Jesteś dosyć milcząca, jak na osobę, która umówiła się na zwierzenia - zauważyła 

Joyce po piętnastu minutach cichego skupienia nad talerzem.

- Mam kłopot. - Melissa westchnęła.

- Kto ich nie ma? - Joyce uśmiechnęła się.

- Zgoda. Mój sprowadza się do tego, że nie wiem, czy nie spakować walizki i nie 

wyjechać z Chicago.

- W takim razie słucham uważnie. - Joyce odłożyła widelec.

- Matthew jest synem Diega - powiedziała. - Zanim uciekłam od niego pięć lat temu, 

powiedziałam mu, że straciłam dziecko.

- I to ma być kłopot? - spytała Joyce ze zdziwieniem.

- Nie myślałam, że wie o wszystkim. Na początku wydawało się, że nie lubi Matta, a 

później stali się nierozłącznymi przyjaciółmi. Wczoraj znalazłam w jego biurku odpis aktu 

urodzenia Matthew.

- Jeśli  już o tym  wie, wszystko  się dobrze ułoży.  Czemu  miałoby być  inaczej?  - 

spytała Joyce.

- O to właśnie chodzi - powiedziała Melissa z westchnieniem. - Zależało mi, aby sam 

się   domyślił,   że   jest   ojcem   Matta   i   nie   szukał   dowodów;   powinno   mu   wystarczyć 

przekonanie, że nie byłabym w stanie go zdradzić. Ostatnio zachowuje się tak, jakby mnie nie 

chciał przy sobie. I chyba wiem, dlaczego. Poznał prawdę o Matthew i teraz nienawidzi mnie 

za to, że go okłamałam.

- Nadal nic nie rozumiem - przerwała Joyce.

- Bo to długa historia. Kiedyś wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli ukryję prawdę i 

zniknę mu z oczu.

-   Może   miałaś   rację   -   powiedziała   łagodnie   Joyce.   -   Nie   możesz   się   obwiniać   o 

wszystko.

- Tak uważasz? - Melissa podniosła strapione oczy. - Prawdę mówiąc, wina leżała po 

obu stronach. Teraz, kiedy zna prawdę, pewnie ma do mnie żal, że rozłączyłam go z synem. 

Obawiam się, że będzie chciał zabrać mi Matta.

- To już czysta histeria - powiedziała stanowczo Joyce. - Dziewczyno, weź się w 

background image

garść. Tym razem nie możesz uciekać. Musisz zostać i walczyć o syna. Pomyśl również o tym 

- dodała - że może warto także zacząć walczyć o męża. Poślubił cię. To znaczy, że mu na 

tobie zależało.

Melissa skrzywiła się.

- Diego nie chciał się ze mną żenić. Przyłapano nas w dwuznacznej sytuacji - myślał 

zresztą, że to był mój podstęp - i został zmuszony do ożenku. Traktowali mnie, on i jego 

rodzina, jak trędowatą. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, nie mogłam znieść myśli, 

że   dziecko   przyjdzie   na   świat   w   atmosferze   nienawiści.   Upewniłam   go,   że   straciliśmy 

potomka i uciekłam.

- Jesteś pewna, że cię nie kocha?

- Powiedział mi kiedyś, że nie wierzy w miłość, że to luksus, na który nie może sobie 

pozwolić. Pociągam go fizycznie. I to wszystko.

Joyce przypatrywała się zgnębionej twarzy koleżanki.

- Żadna z nas nie ma szczęścia w miłości - powiedziała po chwili wahania. - Pracuję 

dla mężczyzny, który mnie nienawidzi, a ty żyjesz z mężczyzną, który cię nie kocha.

- Ty także nienawidzisz Apolla - przerwała Melissa.

- Tak uważasz? - Joyce uśmiechnęła się z bólem.

- Aha - Melissa odstawiła filiżankę. – Teraz rozumiem.

- Odpłacam mu pięknym za nadobne, aby się nie domyślił, co naprawdę czuję. Spójrz 

na mnie - mruknęła. - On jest przystojny, bogaty, odnosi sukcesy. Czy chciałby kogoś tak 

zwykłego i mało atrakcyjnego jak ja? Gdybym była tak piękna, jak ty...

- Ja? Piękna? - Melissa była autentycznie zdziwiona.

- Kochasz Diega? - Joyce patrzyła na nią długo.

Trudno było uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, ale w końcu musiała.

- Tak, zawsze go kochałam - wyznała - i myślę, że zawsze będę.

- Dlaczego zatem uciekasz, dlaczego nie starasz się zbliżyć do niego? - spytała Joyce. 

- Ucieczki nie przyniosły ci wiele, prawda?

- Tak, czuję się całkiem nędznie.

- Musisz sprawić, żeby cię chciał.

- Masz rację.

- A więc spróbuj. Nie pozwól, aby was rozdzieliła przeszłość.

- Nie bardzo wiem, jak uwieść mężczyznę.

- Ja również. - Joyce wzruszyła ramionami. - I co z tego? Nauczymy się razem.

Pomysł wydawał się Melissie coraz bardziej pociągający.

background image

- Możemy spróbować. A jak nie wyjdzie...

- Zaufaj mi. Musi się udać.

- Jeśli mnie, to i tobie. - Melissa zacisnęła wargi. - Czy wiesz, że pracowałam w 

wielkim   sklepie   z   odzieżą?   Mam   niezły   gust   i   wiem,   co   na   kim   dobrze   leży.   Może 

wybrałybyśmy się na zakupy?

- A po co? - Joyce zmarszczyła brwi.

-   Musisz   trochę   popracować   nad   sobą,   a   efekt   będzie   piorunujący,   gwarantuję. 

Wyobraź sobie Apolla klęczącego przy twoim biurku i wpatrzonego w ciebie z uwielbieniem 

- przymilała się.

- Jedyny sposób, żeby klęknął przy moim biurku, to kopniak w żołądek - skrzywiła się 

Joyce.

- Pesymistka. Przecież sama mnie namawiałaś do działania.

- Zgoda. W końcu co mamy do stracenia?

- Niewiele, jeśli o mnie chodzi. Co robisz w sobotę przed południem? Wybierzmy się 

razem na zakupy.

-   Mam   trochę   oszczędności   -   mruknęła   Joyce.   -   W   porządku.   Przystępujemy   do 

działania.

- Cudownie. - Melissa zabrała się do deseru. - Wiesz, nagle wszystko zaczęło mi 

smakować. Już czuję się lepiej.

- I ja też. Ale jeśli Apollo wyrzuci mnie przez okno, nie daruję ci tego.

- Nie wyrzuci.

Wiele pomysłów chodziło Melissie po głowie. A wszystko przez Joyce.

Tego   przedpołudnia   kupiła   Mattowi   grę   rozwijającą   pamięć.   Kiedy   Diego   wrócił 

wieczorem   do   domu,   zastał   ich   rozciągniętych   na   dywanie.   Była   w   beżowej   bluzce   bez 

rękawów  i   opiętych   dżinsach.   Diego   zatrzymał   się   na   moment   w   progu.  Na  jego   widok 

obróciła się na bok, w zalotnej pozie.

- Dobry wieczór, señor Laremos - przywitała go. - Matthew dostał nową grę.

- I już pamiętam, gdzie jest jabłko - wykrzyknął Matthew, podrywając się na nogi i 

rzucając w objęcia ojca. Później paplał z przejęciem, na czym polega nowa gra, i że już raz 

pobił mamę.

- Jest pojętny - zauważył  Diego, przyglądając się dużej kupce kart leżących  obok 

Matta i małej pod ręką Melissy.

-  Niezwykle  -  zgodziła  się,   patrząc  z  uśmiechem   na  zadowoloną   minę   Matta.  -  I 

skromny.

background image

-   Wiem   już   wszystko   -   powiedział   Matthew   ze   szczerym   przekonaniem.   -   Tato, 

zagrasz z nami?

- Po obiedzie - zgodził się Diego.

- W porządku. - Matthew znów zajął się grą.

Teraz była kolej Melissy. Zauważyła, że Diego nie może oderwać oczu od dekoltu 

bluzki, którą nałożyła na gołe ciało.

Usiadła i skierowała wzrok na męża.

- Stało się coś?

- Nie, nic. Przepraszam was na moment. - Zmarszczył brwi, odwrócił się na pięcie i 

wyszedł do sypialni.

Przy   obiedzie   było   wiele   zamieszania,   ponieważ   wcześniej   pani   Albright   zabrała 

malca na dół do holu, gdzie spotkali jej córkę i wnuczka, którzy właśnie wrócili z Meksyku i 

przywieźli Mattowi zabawkę: drewnianą kulkę na sznurku przyczepionym do podstawki, w 

której trzeba ją było umieścić.

- O, znam tę zabawkę - uśmiechnął się Diego. - Jest bardzo popularna w stronach, z 

których   pochodzimy,   ja   i   twoja   mama   -   dodał   uśmiechając   się   do   Melissy.   -   Prawda, 

kochanie?

- Tam, gdzie mieszkaliśmy, nie było sklepów z zabawkami - powiedziała do Matta. - 

Żyliśmy daleko od świata, w pobliżu wulkanu, a naokoło były starożytne ruiny Majów. - 

Zarumieniła się lekko na myśl o jednym z tych pomników. Popatrzyła na Diega i odnalazła w 

jego ciemnych oczach to samo wspomnienie.

- Tak - powiedział łagodnie. - Ruiny były... imponujące.

Zamyśliła się.

- To już pięć lat. - Była bardziej elokwentna, niż się tego spodziewała. - A wydaje się, 

że minęło tylko kilka dni.

- Mnie nie - odpowiedział gwałtownie. - Za dużo było trudnych chwil.

Matthew próbował bawić się kulką, ale Melissa odebrała mu zabawkę i położyła koło 

swojego talerza, na znak, że powinien zająć się posiłkiem.

- Nigdy nie myślałaś o tym, żeby się ze mną skontaktować? - spytał nieoczekiwanie 

Diego. Ta myśl coraz bardziej nie dawała mu spokoju. Nawet jeśli był w stanie zrozumieć 

postępowanie Melissy, świadomość rozłąki z synem nie dawała spokoju. Tak bardzo chciał 

być częścią życia Matta, doświadczyć tego, co inni ojcowie przechowują przez lata w czułej 

pamięci. Pierwsze słowa Matta, pierwsze samodzielne kroki, pierwsze wspólne chwile, które 

spajają rodziców i dzieci na zawsze. Wszystkiego został pozbawiony.

background image

Melissa   westchnęła   ze   smutkiem,   wspominając   moment   narodzin   Matthew.   Jak 

desperacko potrzebowała wtedy Diega! Ale on jej nie chciał. Dał to jasno do zrozumienia, 

zaraz  po  ślubie,  i  nawet  potem,  kiedy spadła  ze  schodów, nie  sposób było  się  do niego 

zbliżyć.

- Myślałam o tym kiedyś - powiedziała cicho. - Ale przecież było oczywiste, Diego, że 

nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu.

- Nigdy nie brałaś pod uwagę, że uczucia potrafią być zmienne? I że może gorzko 

wszystkiego żałowałem?

- Nie - odparła uczciwie. - Uznałam, że lepiej będzie, jeśli sama zadbam o siebie... i o 

Matta.

- Musiało być ci ciężko, kiedy się urodził. - Starał się wydobyć z niej jak najwięcej.

- Coś było nie tak. Musiałam mieć cesarskie cięcie.

- Mój Boże. I nie miałaś nikogo przy sobie.

Spojrzała ciepło na Matta.

-   Dałam   sobie   świetnie   radę.   Miałam   uczynnych   sąsiadów,   a   firma,   w   której 

pracowałam, okazała wiele zrozumienia.

Palce Diega zacisnęły się na filiżance z taką siłą, że omal nie pękła. Nie mógł dłużej 

tego słuchać. Melissa przeszła prawdziwe piekło, sama z maleńkim dzieckiem, które musiała 

wychować. Gdyby ją inaczej potraktował, mogliby razem dzielić kłopoty.

- Nie było tak źle, Diego - powiedziała cicho, zauważywszy ból na jego twarzy. - 

Naprawdę. Matt był najsłodszą nagrodą...

- Mam kilka telefonów do załatwienia. Przepraszam was na chwilę. - Diego wstał 

gwałtownie.

Melissa obserwowała go, tęskniła za nim rozpaczliwie.

Diego  poszedł  do gabinetu,  zamknął  drzwi i oparł  się o nie  całym  ciężarem.  Nie 

potrafił   znieść   myśli,   że   tyle   wycierpiała   przez   niego.   Gdyby   mógł   wcześniej   z   nią 

porozmawiać. Otworzyć serce. Powiedzieć, co naprawdę czuje, jak wiele znaczą dla niego 

ona i chłopiec. Miał za sobą burzliwą przeszłość; niewiele było tam miejsca na czułość. Teraz 

odkrywał, co to właściwie znaczy, u boku dziecka i Melissy, która stopniowo stawała się 

najcudowniejszą   sprawą   w   jego   życiu.   Im   dłużej   byli   razem,   tym   trudniej   przychodziło 

ukrywać rosnącą potrzebę tej kobiety. To już nie było wyłącznie fizyczne pożądanie, tak jak 

na początku, w Gwatemali. Ale ciągle nie był jej pewny.

Być może czuła się zobowiązana; za to, że zaopiekował się Mattem i nią, że stworzył 

im dom, kiedy potrzebowała kąta, aby dojść do siebie. Ale czy tak było naprawdę? Czy to 

background image

była tylko wdzięczność, czy coś więcej? Trudno powiedzieć.

Melissa poszła z Mattem do bawialni i rozłożyła  karty na podłodze. Kiedy wrócił 

Diego,   zaczynali   już   drugą   kolejkę.   Zdjął   marynarkę   i   krawat,   podwinął   rękawy   białej 

koszuli. Była rozpięta pod szyją. Oczy Melissy zatrzymały się na owłosionym muskularnym 

torsie.

Dostrzegł to spojrzenie i zachwyt w jej oczach. Żadna inna kobieta nie budziła w nim 

takiego poczucia męskości i dumy jak Melissa. Pragnie go; tylko tego był pewien.

- Zagraj z nami, tatusiu - zawołał Matt, zapraszając ojca do siebie na dywan.

- Zrobimy ci miejsce - powiedziała Melissa z ciepłym uśmiechem.

- Ale tylko na chwilę - zgodził się Diego. Zdjął buty i położył się obok Melissy.

- Jak się w to gra?

Matt i Melissa wytłumaczyli mu zasady i obserwowali, czy zauważy, że dwie karty 

pasują do siebie. Matthew zaśmiał się, a Melissa jęknęła, kiedy zgarnął je i ułożył koło siebie.

Uśmiechnął się do Melissy ze złośliwą iskierką w oku.

-   Obserwowałem   was   od   progu.   Może   nie   tyle   karty...   -   przesunął   wzrokiem   po 

krągłych pośladkach Melissy, które rysowały się pod ciasnymi dżinsami.

Melissa zarumieniła się, ale jej wzrok ani drgnął.

- Zbereźnik - szepnęła drocząc się.

Był zaskoczony i wniebowzięty. Patrzył na jej usta rozchylone w uśmiechu. Nagle 

podniósł się i musnął je delikatnie.

- Tata i mama Bobby'ego całują się w ten sposób, tylko Bobby mówi, że to mama 

całuje tatę. - Matthew zaśmiał się radośnie.

Diego obruszył się.

- Mama nie może mnie całować, jest osłabiona po wypadku.

Melissa spojrzała na niego złośliwie.

- Matt, czy mógłbyś iść do kuchni i przynieść mi coś zimnego do picia? - zwróciła się 

do chłopca.

- Dobrze. - Podniósł się i wybiegł z pokoju.

Melissa spojrzała kpiąco na Diega.

- A więc jestem za słaba, żeby cię pocałować, tak? - Obróciła się, popychając go 

łagodnie na dywan. Oniemiał z wrażenia, kiedy pochyliła się nad nim i wpiła w jego usta tak 

żarliwie, że aż jęknął w ekstazie.

- Za słaba, tak? - Melissa szeptała w rozchylone usta.

Zanurzył rękę w jej jasne falujące włosy, obrócił ją łagodnie i ułożył na dywanie. 

background image

Oplotła   go   ramionami,   słyszała   szaleńczy   rytm   jego   serca,   szeptała   i   wzdychała   w 

nienasycone usta Diega.

Gwałtownie uniósł głowę, we wpatrzonych w nią ciemnych oczach dostrzegła dziką 

żądzę.

- Ostrożnie! - mruknął. - Kusisz los.

- Nie los - szepnęła z trudem łapiąc oddech. - Ciebie, señor. - Jej dłoń wślizgnęła się 

pod koszulę Diega, zanurzyła w gęstych włosach, pieściła gorący, naprężony tors. Nagle cały 

zesztywniał, a ona westchnęła urażona. - Jeśli nie chcesz mnie wystawiać na pokusę, miej 

zawsze zapiętą koszulę.

- Co się stało z moją wstydliwą, dziką orchideą?

- Dorosła. - Jej łagodny wzrok szukał jego oczu. - Nie masz o to żalu...?

- Nie - powiedział cicho. Przycisnął jej rękę do piersi. - Rób, na co masz ochotę, moja 

mała. Ale zdajesz sobie sprawę z nieuniknionych konsekwencji takiego zachowania? Prawda?

- Tak - szepnęła.

Przyciągnęła jego rękę i usiadła zgrabnym ruchem. Patrzyła mu w oczy i prowadziła 

dłoń Diega tam, gdzie materiał bluzki nie osłaniał jędrnego ciała.

Westchnął głęboko, ręka w pieszczocie posuwała się coraz dalej.

- Czy i to zaplanowałaś? - spytał.

-   O,   tak   -   westchnęła,   pochylając   głowę,   kiedy   dotyk   stawał   się   coraz   słodszy.   - 

Diego...

- Nie. Nie tutaj. - Uwolnił rękę.

- Nie masz ochoty?

Obruszył się.

-  Słodki  głuptasie  -  westchnął.  -  Jeśli  będę  cię   nadal  trzymał  w ramionach,  moja 

ochota stanie się jeszcze bardziej widoczna. Ale to nie jest zajęcie na tę chwilę.

Przytaknęła ze zrozumieniem.

- Tak, masz  rację. - Uśmiechnęła  się, unikając jego spojrzenia  i odwróciła  się na 

widok Matta, który wbiegł do pokoju z butelką lemoniady. Otworzyła ją, dziękując chłopcu.

Diego przysiadł w pobliżu, obserwując ich, ale nie uczestnicząc w zabawie. Przez 

resztę wieczoru nie spuszczał wzroku z Melissy. Był zatopiony w swoich myślach.

Przyszedł czas, żeby położyć Matthew. Melissa starała się ukryć przed Diegiem swój 

stan   ducha,   ale   czuła,   jak   drżą   jej   kolana   za   każdym   razem,   kiedy   się   do   niej   zbliżał. 

Pożegnała się z Matthew i Diegiem i poszła do sypialni. Zamknęła drzwi na klucz, po raz 

pierwszy od kiedy tu zamieszkała. Wstrzymała oddech na odgłos kroków w korytarzu, ale one 

background image

nawet nie zawahały się u jej progu.

Melissa i Joyce spędziły całą sobotę na zakupach i u fryzjera. Melissa namówiła Joyce 

na jasne, żywe kolory, które podkreślały jej zgrabną figurę i przyciągały uwagę.

-   To   jest   za   bardzo   seksy   -   powiedziała   Joyce,   pełna   obaw,   mierząc   sukienkę   z 

gorsetem, który przywierał do jej smukłego ciała niczym bluszcz. W mieszance czerwieni, 

żółci, pomarańczowego i bieli było jej niezwykle do twarzy. - Nie potrafię tego z siebie zdjąć.

- Oczywiście, że potrafisz - zapewniała Melissa.

Joyce zaśmiała się nerwowo, ale kiedy ujrzała swoje odbicie w jednym z wielkich 

luster butiku, aż jej odjęło dech. Czuła się jak nowo narodzona. Ruszyła do przodu, najpierw z 

wahaniem, później z coraz większym luzem, aż wreszcie dała z siebie wszystko, na co stać 

zgrabną dziewczynę z Indii Zachodnich.

- Tak - zaśmiała się Melissa. - Dokładnie taką sobie ciebie wyobrażałam. Masz wiele 

naturalnego powabu, który skrywałaś pod fatalnymi luźnymi kieckami. Masz piękną figurę. 

Uwidocznij ją!

Joyce nie wierzyła własnym oczom. Przymierzyła następny strój. Włożyła do niego 

kolorowy turban i z zaskoczeniem wpatrywała się w elegancką damę, która spoglądała na nią 

z lustra.

- Czy to ja? - mruknęła.

- Ależ tak - zapewniła Melissa. - Chodź. Stroje już mamy, teraz pora na resztę.

Zaprowadziła  Joyce  do fryzjera,  który przystrzygł  jej modnie  włosy i tym  samym 

odmłodził o kilka lat.

- I jeszcze ostatnia rzecz - mruknęła Melissa, zabierając ją do kosmetyczki.

Tam znów odmieniono jej twarz, doradzono kolor pudru, szminki, cieni do powiek i 

błyszczka, podkreślających kremową, gładką karnację Joyce.

- To niemożliwe. - Wpatrywała się w siebie, kiedy dzieło było już skończone.

- Biedny Apollo - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Już przepadł.

- Tak myślisz? - Serce Joyce zabiło mocniej.

- Jestem tego pewna - zapewniła ją Melissa. - Teraz zajmiemy się moimi strojami, a 

później   popracujemy   nad   menu   na   poniedziałkowe   party.   Ale   obiecaj,   że   wcześniej   nie 

nałożysz  żadnej z nowych  sukien, ani nie zdradzisz makijażu - ostrzegła. - To musi  być 

niespodzianka.

- Trudno mi będzie wytrzymać - skrzywiła się Joyce.

- Mnie również.

background image

Melissa miała jeszcze trochę oszczędności w banku. Poprosiła Diega, aby je przelał z 

Tucson do Chicago. Wyjęła je teraz na zakupy. Poszła do fryzjera i kosmetyczki. I, pełna 

obaw,   nie   mogła   się   doczekać   premiery.   Diego   już   nie   był   tym   beztroskim   mężczyzną, 

którego znała z Gwatemali. Był dużo dojrzalszy i jego doświadczenie onieśmielało ją.

Kiedy uporały się z zakupami, było już prawie ciemno. Melissa wróciła do domu 

lekko utykając.

- Za bardzo sforsowałaś nogę - martwiła się Joyce.

- To tylko podrażnienie - zapewniła ją Melissa. - A ile było uciechy! Poczekaj do 

następnego tygodnia, wtedy im pokażemy.

-   Postaram   się   doprowadzić   Apolla   do   nerwowego   załamania   -   obiecała   Joyce.   - 

Wracam do domu ćwiczyć wężowe ruchy. Jestem ci taka wdzięczna, Melisso.

- Od czego mamy  przyjaciół?  - Melissa uśmiechnęła  się. - Podtrzymałaś  mnie  na 

duchu. Chciałam ci się choć zrewanżować. Swoją drogą, wyglądasz wspaniale.

Joyce rozpromieniła się.

- Mam nadzieję, że ten dziki człowiek z biura będzie tego samego zdania.

- Na pewno. Wspomnisz moje słowa. Dobranoc.

Melissa   weszła   do   mieszkania.   Pani   Albright   miała   wolny   wieczór.   Melissa   ze 

zdziwieniem   spostrzegła   Diega   i   syna   w   kuchni,   wśród   apetycznych   ostrych   zapachów 

dobywających się z piekarnika.

Diego   miał   na   sobie   długi,   biały   fartuch   pani   Albright,   a   Matthew   z   zacięciem 

przygotowywał sałatę.

- Co tu robicie? - wykrzyknęła Melissa, położywszy zakupy w bawialni.

- Obiad,  querida  - powiedział Diego z uśmiechem. - Twój syn szykuje sałatę, a ja 

wołowinę w chili. Udała się wyprawa z Joyce?

- Wspaniale. Mój Boże, mogę wam w czymś pomóc?

- Oczywiście, nakryj do stołu, jeśli możesz. I nie przeszkadzaj kucharzom - dodał z 

przekorą.

Uśmiechnęła  się  i  podeszła  do niego.   Podniosła  się  na  palcach   i  ucałowała  go  w 

policzek.

- Jesteś kochany. Czy możemy zaprosić na poniedziałek van Meersów, Brettonów, 

Apolla i Joyce?

Diego łapał oddech, zaskoczony jej bliskością i niespodziewanym pocałunkiem.

- Kochanie, możesz zaprosić nawet cały klub zapaśniczy, jeśli odmiana, jaka zaszła w 

tobie, ma trwały charakter.

background image

- Naprawdę się zmieniłam? - spytała cicho.

- Bardziej, niż ci się wydaje. Noga już nie boli?

- Tylko trochę sztywnieje, to wszystko.

- Tato, coś się przypala - stwierdził Matthew.

Diego znów skupił uwagę na ciężkim, żeliwnym rondlu i ze zdwojoną energią zaczął 

mieszać mięso.

-   Kucharz   niech   się   lepiej   zajmie   chili,   albo   zostaniemy   bez   obiadu.   Deser   musi 

zaczekać - dodał takim tonem, że przeszył ją dreszcz.

- Jak sobie życzysz, señor - uśmiechnęła się miło i z ociąganiem poszła układać talerze 

i zastawę.

To był wspaniały posiłek. Przywołał wspomnienia pikantnej gwatemalskiej kuchni. 

Rozmawiała z Diegiem o pracy i o zakupach, o tym, jak bardzo udała się wycieczka z Mattem 

do zoo i jak chłopiec wpadł w zachwyt na widok prawdziwego lwa.

Kiedy malec poszedł spać, Melissa ułożyła się na kanapie, a Diego, przeprosiwszy ją, 

zajął się dokumentami z biura.

- Wiesz - mruknął znad notatek - polubiłem pracę dla Apolla, to dla mnie prawdziwe 

wyzwanie uczyć biznesmenów, jak sobie radzić z terroryzmem.

Odgarnęła włosy z twarzy.

- Diego... jak myślisz, czy Apollo coś czuje do Joyce?

Podniósł wzrok.

- O, nie - pogroził jej palcem z pobłażliwym uśmiechem. - Nie wyciągniesz tego ode 

mnie. Nie mogę się z tobą dzielić sekretami Apolla.

Zarumieniła się lekko.

- Skoro tak, to ja ci nie wyjawię tajemnic Joyce.

- Wyglądasz tam samo, jak wtedy, kiedy miałaś szesnaście lat - powiedział obserwując 

ją bacznie - a ja nie chciałem zabrać cię ze sobą na walkę byków. Pamiętasz? Nie odzywałaś 

się później do mnie przez dłuższy czas.

- Poszłabym wtedy za tobą do jaskini zaklinacza węży - wyznała cicho - tak bardzo cię 

uwielbiałam.

- Wiedziałem o tym. Dlatego tak konsekwentnie trzymałem cię na dystans. I udawało 

mi się to całkiem nieźle do czasu, kiedy odcięła nas od świata banda guerrillas i zmusiła, 

abyśmy się schronili w ruinach Majów. Tam straciłem głowę i zaspokoiłem głód, który we 

mnie narastał od dawna.

- I słono za to zapłaciłeś - dodała cicho.

background image

- Ty zapłaciłaś jeszcze więcej. Nigdy nie powinienem cię oskarżać, że zastawiłaś na 

mnie sidła.

- Tyle było uraz z przeszłości - powiedziała. - A ty mnie nie kochałeś.

Zmarszczył brwi.

- Powiedziałem ci kiedyś, że ukryłem uczucia pod grubą skorupą.

- Tak. Pamiętam. Nie musisz się martwić, Diego - powiedziała ledwo dosłyszalnie. - 

Wiem, że nie masz mi nic do ofiarowania, i nie proszę cię o nic. Tylko o dach nad głową i o 

pomoc w wychowaniu syna, abyśmy nie musieli zwracać się do opieki społecznej. - Jasne 

oczy szukały jego napiętej twarzy. - Chętnie pójdę do pracy i odciążę cię.

Wpatrywał się w nią.

- Czy wymagam od ciebie takiego poświęcenia?

- Nie masz z nas żadnego pożytku. Przybyły ci dwie osoby do utrzymania i przyniosły 

ze sobą stare wspomnienie, gorzkie i niemiłe.

Wstał gwałtownie, trzymając biurowe dokumenty w zaciśniętej pięści. Spojrzał na nią 

ze złością.

- Staram się zburzyć mur między nami, a ty odbudowujesz go na nowo. Mamy przed 

sobą jeszcze wiele dobrego. Ale zanim zaczniemy wszystko od nowa, musisz nabrać do mnie 

zaufania.

- Nie przychodzi mi to łatwo - odparła patrząc na niego. - Już raz mnie zdradziłeś.

- Zgoda. A czy ty nie zdradziłaś mnie z ojcem Matta?

Chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Mocne 

postanowienie, że podejmie próbę pojednania, utonęło w bezbrzeżnej złości. Oddalali się od 

siebie   każdego   dnia,   nie   mogła   pokonać   bariery,   która   oddzielała   ją   od  Diega,   mimo   że 

naprawdę się starała.

Może poniedziałkowe przyjęcie otworzy jakąś furtkę. Będzie liczyć godziny i modlić 

się. Musi mu choć trochę na niej zależeć. Jeśli było inaczej, czy przeszłość ciążyłaby mu aż 

tak bardzo? Ta myśl przyniosła na moment ukojenie. Przynajmniej tyle.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jedyną   pociechą,   jaką   przyniosła   Melissie   bezsenna   noc,   były   przekrwione   oczy 

Diega. Wczorajszy spór zmartwił go, jak się zdaje, w tym samym stopniu, co ją. A wszystko 

szło tak dobrze! Czy Diego miał rację? Czy to ona wznosiła mury?

Ubrała się do kościoła i pomogła Matthew włożyć piękne, niebieskie ubranko, które 

kupili na skutek nalegań Diega.

Nie  zapukała   do jego pokoju, kiedy wchodzili  do  salonu.  Był  tam  już,  ubrany w 

bardzo dobrze uszyty beżowy garnitur.

- Wyglądasz ślicznie - powiedział.

- Wyglądałabym lepiej, gdybym była wypoczęta - odparła. - Za bardzo się ostatnio 

spieramy, Diego.

Westchnął i podszedł do niej. Matthew wykorzystał chwilę ich nieuwagi i włączył 

program dla dzieci, reagując radosnym śmiechem na niektóre wierszyki.

- I to w czasie, kiedy powinniśmy przegnać demony przeszłości, sil - zapytał. Jego 

szczupłe   ręce   dotykały   lekko   ramion   Melissy,   pieszcząc   je   poprzez   delikatną   tkaninę. 

Wpatrywał się z niepokojem w jej oczy.

- Trochę ufności, to wszystko, czego nam potrzeba.

Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.

- A czego w żadnym z nas nie ma... 

Nachylił się, żeby musnąć ustami jej wargi.

- Niech to przyjdzie samo - wyszeptał. - Mamy jeszcze czas, prawda?

Czułość w głosie Diega sprawiła, że łzy napłynęły jej do oczu. Objęła go ramionami, 

dotykając włosów nad karkiem.

- Mam nadzieję - szepnęła z bólem. - Ze względu na Matthew.

- Na Matthew, a nie na nas? - zapytał spokojnie. - Żyjemy oddzielnie. To nie może tak 

trwać.

- Wiem. - Oparła czoło o jego podbródek i zamknęła oczy. - Nigdy mnie nie chciałeś 

tak naprawdę. Sądzę, że powinnam być ci wdzięczna za twój przyjazd po katastrofie.

- Jakże mógłbym cię tak zostawić? - zapytał.

- Sądziłam, że to zrobisz, kiedy dowiesz się o dziecku - wyznała.

- Melisso, byłem samotny przez całe życie. Spędzałem każdy dzień tak, jak gdyby 

śmierć stała u drzwi. Nigdy nie zamierzałem wiązać się z tobą. Ale pragnąłem cię, maleńka - 

powiedział cicho ochrypłym głosem. - Pragnąłem cię obsesyjnie, aż stałaś się całym moim 

background image

życiem.  To   ja  utraciłem  kontrolę  nad  sobą,  to   była  moja  wina,  to   ona  nas  rozdzieliła.  - 

Wzruszył ramionami. - Dlatego opuściłem dom. Dlatego właśnie kłamałem tej nocy, kiedy 

wybiegłaś na deszcz i zostałaś odwieziona do szpitala. Odepchniesz mnie? - zaśmiał się z 

goryczą.

Serce Melissy zaczęło bić mocniej, ponieważ poczuła lekkie drżenie jego szczupłego 

ciała. Ale było to tylko pożądanie. A ona potrzebowała znacznie więcej.

- Czy pragnienie wystarczy? - zapytała, patrząc na niego uważnie, ze smutkiem.

Dotknął jej delikatnego policzka.

- Melisso, cieszą nas te same rzeczy. Lubimy tych samych ludzi. Zgadzamy się nawet 

w sprawach polityki. Obydwoje kochamy dziecko. - Uśmiechnął się. - I co ważniejsze, znamy 

się od tak dawna, niña. Znasz mnie na wylot, ze wszystkimi moimi wadami. Czy to nie lepszy 

fundament małżeństwa niż pożądanie, o którym sądzisz, że jest jedynym łącznikiem między 

nami?

- Być może zakochasz się w kimś... - zaczęła.

Położył palec na jej ustach.

- Dlaczego nie zmusisz mnie, abym zakochał się w tobie? - zapytał cicho. - Te nowe 

stroje i sposób, w jaki się zachowujesz, wywierają większe wrażenie, niż jesteś w stanie sobie 

wyobrazić.

- Mógłbyś? - Uśmiechnęła się.

- Mógłbym co? - szepnął.

- Zakochać się we mnie.

- Dlaczego nie skusisz mnie i nie sprawdzisz?

Patrzył na nią w taki sposób, że poczuła falę czystej radości i słodyczy, ale zanim 

zdążyła odpowiedzieć, Matt wdarł się między nich, żeby stanowczo zapytać, czy zamierzają 

w ogóle wyjść do kościoła.

Po mszy wybrali się na obiad, a potem na film, który Matt chciał koniecznie obejrzeć. 

Nie było już więcej ani oskarżeń, ani sporów. Bawili się z Mattem i przygotowywali razem 

kolację.   Tej   nocy,   kiedy   Matt   znalazł   się   w   łóżeczku,   Melissa   powiedziała   Diegowi 

„dobranoc" i poszła niechętnie do swego pokoju.

- Chwileczkę - zatrzymał ją i stanął w drzwiach. Bez słowa przyciągnął Melissę do 

siebie i pochylił się, żeby pocałować ją z pełną bólu czułością. - Śpij dobrze.

- Ty też... - W jej oczach malowało się pytanie, którego nie umiała mu jeszcze zadać. 

Krępowała się.

- Jeszcze nie moja... - wyszeptał. Odszukał oczami jej oczy. - Dopiero wtedy, kiedy 

background image

wszystkie   bariery   znikną,   zrobimy   ostatni,   słodki   krok   razem.   Goście   przychodzą   jutro 

wieczorem?

Nagła   zmiana   tematu,   coś   jak   gdyby   zwolnienie   rytmu   silnika,   pomyślała   z 

rozbawieniem, ale dostroiła się.

- Tak. Pani Albright i ja spędzimy bez wątpienia cały dzień w kuchni, ale zaprosiłam 

także Gabby, Danielle i Joyce. Przyjdą. Mam nadzieję, że inne panie przyjdą także. Lubię je.

- A ja lubię ciebie - powiedział niespodziewanie z uśmiechem. - Niech ci się przyśnię - 

szepnął, szukając ustami jej warg po raz ostatni.

Melissa weszła do sypialni, ale nie po to, żeby spać. Marzyła o nim.

Następny dzień był dość napięty. Melissa ubrała się wieczorem w jedną ze swoich 

nowych   sukni.   Była   to   słodka   kompozycja   koloru   fiołkoworóżowego   i   lawendy   z 

dopasowanym gorsetem, bluzką i bufiastymi rękawami. Ujęła jej pięć lat, jeszcze bardziej 

rozjaśniła włosy i wyszczupliła zgrabną figurę.

Wychodząc z sypialni mocowała się z zapinką bransoletki.

Diego czekał w salonie, sącząc brandy.

-   Pozwól   -   powiedział,   odstawiając   kieliszek,   żeby   pomóc   jej   zapiąć   zameczek. 

Zapiawszy zatrzymał jej rękę w swojej i zmarszczył brwi, patrząc na biżuterię.

Natychmiast domyśliła się, dlaczego tak się zachowuje. Bransoletka była cieniuteńkim 

kółkiem   z   białego   złota,   wysadzanym   szmaragdami.   Kosztowny   drobiazg,   który   Diego 

podarował jej, kiedy ukończyła szkołę średnią. Zarumieniła się lekko.

-   Dałem   ci   to   tak   dawno   temu   -   powiedział   miękko.   Podniósł   jej   dłoń   do   ust   i 

pocałował. - Czy to dalej znaczy coś dla ciebie? Dlatego przechowujesz kółko tyle lat, mimo 

że mnie nienawidziłaś? - dociekał.

Zamknęła oczy, kiedy kruczoczarna głowa pochylała się nad jej ręką.

- Nigdy nie byłam zdolna do tego, aby cię znienawidzić, mimo wszystko - powiedziała 

z gorzkim uśmiechem. Łzy napłynęły jej do oczu. - Starałam się, ale nawiedzałeś mnie, jak 

dobry duch. Cały czas.

- Tak jak ty nawiedzałaś mnie - westchnął. - A teraz? Zależy ci jeszcze choć trochę na 

mnie, mimo przeszłości?

- Nie musisz udawać, że nie wiesz, co do ciebie czuję - powiedziała, a jej bródka 

zaczęła drgać. - Jesteś jak nałóg, z którego nie mogę się wyrwać. Dałam ci wszystko, co 

miałam, a i tak było jeszcze za mało.

Łzy spłynęły jej po policzkach.

background image

- Melisso, nie... - przygarnął ją do siebie delikatnym ruchem. - Nie płacz, mała, nie 

mogę tego znieść.

- Nienawidzisz mnie!

Zanurzył palce w jej włosach i zamknął oczy.

- Mój Boże, jakże mógłbym cię nienawidzić?

Policzkiem   potarł   jej   policzek,   szukając   ust.   Całował   je,   starając   się   oszukać 

nienasycony głód. Pieścił dłońmi jej plecy i przytulał mocno do siebie.

-   Jakaś   część   mnie   umarła,   kiedy   odeszłaś.   Zabrałaś   barwę   mojego   życia   i 

pozostawiłaś mnie z poczuciem winy i smutku.

Prawie go nie słyszała. Usta były wciąż głodne, a ona potrzebowała Diega, chciała go 

zatrzymać. Wtem rozległ się głośny dzwonek u drzwi. Cofnął niechętnie głowę, a ramiona, 

którymi ją obejmował, zaczęły lekko drżeć.

- Bez dalszych podstępów - powiedział cichym głosem. - Musimy być teraz uczciwi 

wobec siebie. Dziś, kiedy goście wyjdą, porozmawiamy.

- Zdobędziesz się na całkowitą uczciwość, Diego?

- Zdaje się, że mnie nie doceniasz.

- Czy zawsze tak było? - spytała z westchnieniem.

Usłyszał głosy w holu i puścił Melissę, aby wziąć ją za rękę i poprowadzić w stronę 

gości.

- Kiedy wyjdą, będzie mnóstwo czasu na rozmowę. Matthew poszedł do łóżka, ale 

mogłabyś  zajrzeć  do niego,  a ja zrobię  drinki.  Pani Albright  wspomniała,  że miał  jakieś 

kłopoty z żołądkiem.

- Zajrzę.

Melissa czuła jego palce na swoich; przeniknął ją przyjemny dreszcz, kiedy na niego 

spojrzała. Uśmiechnął się. Upłynęło bardzo wiele czasu od chwili, kiedy po raz ostatni byli 

tak blisko siebie. Oddała mu uścisk dłoni, kiedy witali się ze zdenerwowanym Apollem i z 

zadowoloną z siebie Joyce. Miała na sobie jedną z sukienek, które kupowały wraz z Melissa. 

Był to cynamonowordzawy szyfon, który opinał jej smukłą figurę. Ściągnęła włosy do tyłu, 

wpięła   drobne   kolczyki,   a   do   makijażu   użyła   kosmetyków   z   butiku.   Wszystko   razem 

powodowało piorunujący efekt. Apollo zarejestrował ten fakt z niechęcią i złością w oku.

- I cóż ci teraz powiem? - zapytała Melissa, wskazując suknię Joyce. - Jesteś po prostu 

urocza.

- To prawda. - Diego podniósł jej dłoń do ust i uśmiechnął się, kiedy niezadowolony 

Apollo zrobił krok w tył burcząc „dobry wieczór".

background image

- Zajrzę do Matthew i zaraz wracam - obiecała Melissa, przepraszając ich na chwilkę.

Chłopczyk   spokojnie   zasypiał.   Melissa   pogładziła   go   po   ciemnych   włosach   z 

uśmiechem i spytała:

- Czujesz się dobrze?

- Mój brzuszek źle się czuje. Boli.

- Gdzie cię boli, dziecinko? - spytała czule. Pokazał sam środek. Zadała szereg pytań i 

doszła do wniosku, że jest to albo wirusowa infekcja, albo zatrucie. Mógł to być również 

wyrostek. Ale gdyby tak było rzeczywiście stan musiałby się pogorszyć bardzo szybko.

-   Staraj   się   zasnąć   -   powiedziała   łagodnie,   z   serdecznością.   -   Jeśli   do   rana   nie 

poczujesz się lepiej, pójdziemy do lekarza, dobrze?

- Nie chcę do lekarza - powiedział Matthew buntowniczo. - Lekarze kłują ludzi igłami.

-  Nie   zawsze.   A  ty  chcesz   czuć  się   lepiej,  prawda?  Tata   mówił,  że   może   znowu 

pojedziemy do zoo w przyszłą niedzielę - szepnęła konspiracyjnie. - Nie podoba ci się ten 

pomysł?

- Bardzo. Tam są misie.

- Więc będziemy musieli coś zrobić, żebyś wyzdrowiał. Staraj się pospać trochę i rano 

poczujesz się lepiej.

- Dobrze, mamo.

-   Będę   na   dole,   w   holu.   Zostawię   ci   szparę   w   drzwiach.   Kiedy   mnie   będziesz 

potrzebował, zawołaj, dobrze? - Pocałowała go w czoło i uśmiechnęła się. Była pewna, że to 

wirus. Wnuczek pani Albright przyszedł z tym dwa dni temu. Matthew zszedł wtedy na dół, 

żeby się z nim pobawić.

Zafrasowanie zniknęło z jej twarzy, kiedy weszła do salonu.

- Przyjechali już Gabby i J.D.Brettman. - Diego podał Melissie kieliszek brandy, po 

czym   objął   ją   ramieniem,   kiedy   rozmawiali   o   Chicago   i   o   interesach.   Lubiła   czuć   jego 

bliskość. Miłość do niego gwałtownie rosła przez ostatnie tygodnie. Zadawała sobie nawet 

pytanie, czy mogłaby teraz w ogóle istnieć bez niego. Kilka chwil później przyszli Erie van 

Meer   z   żoną,   pięknie   uśmiechniętą   brunetką   w   okularach.   Melissa   była   zaskoczona. 

Spodziewała się Dutcha raczej w towarzystwie jakiejś pięknej panienki z wyższych sfer. Ale 

kiedy   poznała   Danielle,   przyczyny   jego   zainteresowania   stały   się   oczywiste.   Dani   była 

wyjątkowa. Podobnie jak Gabby.

- Pozwólmy naszym paniom porozmawiać przez chwilę o modzie, bo ja mam coś do 

omówienia   z   wami   dwoma,   zanim   zacznie   się   kolacja.   -   Apollo   powiedział   to   nagle, 

uśmiechając się do pań. Wyraźnie zignorował przy tym Joyce, podszedł do panów i zabrał ich 

background image

na drugą stronę pokoju.

- Ot i mężczyźni - westchnęła Gabby, odprowadzając pełnym zadumy spojrzeniem 

ogromne plecy swego męża.

- Któregoś dnia uduszę go - mruknęła Joyce do siebie. - Pewnego dnia wywieszę go za 

oknem na sznurze od telefonu, który przetnę z uśmiechem na ustach.

- Ojej, to nie jest zdrowa postawa - zaśmiała się Danielle.

- Nienawidzę go - powiedziała z jadem w głosie. - Oto co jest zdrowe. - Oczy Joyce 

stały się jeszcze czarniejsze.

Gabby wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Jest wystraszony, nie zauważyłaś? - szepnęła do Joyce. - Boi się ciebie. Pochodzi ze 

skromnej rodziny dzierżawców ziemi. Z Południa. A twoi rodzice to dobrze prosperująca 

familia.   W   pewien   sposób,   choć   inaczej,   J.D.   był   podobny,   dopóki   nie   pobraliśmy   się. 

Wydawało  się, że mnie  nienawidzi  i cokolwiek bym  zrobiła,  zawsze był  niezadowolony. 

Kłócił się i awanturował. A Apollo w jeszcze mniejszym  stopniu niż Dutch skłonny jest 

myśleć   o   małżeństwie.   Dani   mogłaby   napisać   książkę   o   niechętnych   mężach.   Dutch 

nienawidził kobiet.

- Myślał, że nienawidzi - skorygowała Dani, posyłając sympatyczne spojrzenie swemu 

przystojnemu   mężowi.   -   Jedyne,   czego   oni   zapewne   potrzebują,   to   impuls,   który   może 

pobudzić instynkty mężowskie i ojcowskie.

Melissa przytaknęła.

- Diego jest bardzo dobry dla Matthew. Nawet nie wiedziałam wtedy w Gwatemali, że 

lubi dzieci.

- Wychowywać się w Ameryce Środkowej, to musi być ekscytujące - powiedziała 

Gabby.

Po oczach Melissy było widać, że ma co wspominać.

- Żyć w pobliżu Diega Laremosa to było ekscytujące - poprawiła. - Był całym moim 

światem.

- A mimo to dość długo żyliście oddzielnie.

- To było małżeństwo nie chciane. Wyjechałam, ponieważ sądziłam, że mnie już nie 

chce, a teraz staramy się pozbierać i złożyć wszystko w całość. Nie jest łatwo - wyznała 

Melissa.

- To dobry człowiek - powiedziała Gabby, patrząc przyjaźnie spokojnymi, zielonymi 

oczami. – Uratował mi życie w Gwatemali, kiedy staraliśmy się wydostać z opałów siostrę 

J.D. W krytycznej sytuacji jest to najbardziej opanowany mężczyzna, jakiego znam.

background image

- Przypuszczam, że oni musieli w ten sposób żyć - zauważyła Joyce. Powędrowała 

spojrzeniem ku miejscu, w którym stał Apollo i przez moment wszystko, co do niego czuła, 

malowało się na jej twarzy.

- Przepraszam - powiedziała pani Albright, stając w drzwiach. - Kolacja na stole.

- Dziękuję, pani Albright - Melissa uśmiechnęła się i podeszła do Diega.

- Kolacja, kochanie - powiedziała lekko.

- Przez cały czas, jaki byliśmy razem - powiedział, kiedy przechodzili do elegancko 

urządzonej jadalni - nie pamiętam, abyś kiedykolwiek użyła tego słowa.

-   A   ty   używasz   go   ciągle   -   zauważyła   z   zuchwałym   uśmiechem.   -   Jeśli   nie   po 

angielsku, to po hiszpańsku.

- To przychodzi samo. - Przycisnął jej rękę do siebie i popatrzył na nią z głębokim 

uczuciem.

Inni   mężowie,   idąc   za   nimi,   wymieniali   ze   swoimi   żonami   porozumiewawcze 

uśmiechy. Zamykająca pochód Joyce dotykała rękawa Apolla, jak gdyby były tam kolce. A 

Apollo kroczył sztywno jak człowiek, który połknął kij.

- Rozluźnij się, dobrze? - mruknął do Joyce.

- Dobrze ci mówić, człowieku z żelaza.

Zwrócił ku niej głowę. Popatrzyli na siebie z dzikim pragnieniem.

- Boże, nie patrz tak na mnie - warknął prawie. - Nie tutaj.

- Niby dlaczego?

Szarpnął ją za sobą do stołu. Był przerażająco surowy.

Kolacja była dobra, ale goście - przynajmniej dwoje z nich' - sprawili, że napięcie 

utrzymywało się.

- Stoisz mi na nodze - powiedziała nagle najeżona Joyce do Apolla.

- Jak możesz czuć cokolwiek, mając nogę tego rozmiaru? - odciął się.

Joyce starała się coś powiedzieć, ale nie mogła. Chwyciła swoją torebkę i rzucając 

niemal z płaczem w głosie krótkie „dobranoc" wybiegła na dwór.

- Cholera - warknął Apollo i poszedł za nią, trzaskając drzwiami.

Kiedy wrócił w końcu do salonu, aby się pożegnać, był sam. Twarz wykrzywiał mu 

grymas,   widać   było   lekkie   zaczerwienienie   na   jednym   z   policzków,   ale   jego   przyjaciele 

okazali się na tyle uprzejmi, że tego nie zauważyli. Pozostali goście wyszli wkrótce po nim.

Drzwi zamknęły się i Diego poprowadził Melissę do salonu.

-   Wypijmy   jeszcze   po   łyku   kawy   -   powiedział   -   zanim   pani   Albright   pozbiera 

naczynia.

background image

Melissa napełniła filiżankę.

- Dobrze poszło, prawda?

Uniósł brwi i uśmiechnął się.

- Masz na myśli Apolla i Joyce? Kiedy ją odpowiednio ubrać, ma świetną prezencję i 

unikalną urodę.

- Tak też sądziłam. - Uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że go uderzyła. Zwróciłeś 

uwagę na jego policzek?

-   Ale   zauważyłem   także   ślad   szminki   na   jego   ustach   -   powiedział   z   zadumą   i 

tłumionym śmiechem. - Biedak. Ożeni się, zanim zda sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Postawiła spodeczek i filiżankę na kolanie.

- To w taki sposób myślisz o małżeństwie? Czy jest to coś, co sprawia, że mężczyźnie 

należy współczuć?

- Tak, w pewnym okresie myślałem dokładnie w ten sposób - przyznał. Zapalił cygaro 

i otoczył się chmurą dymu. - Nawet mówiłem ci o tym.

- Pamiętam - uśmiechnęła się do swojej kawy, upijając łyk. - Byłam zbyt młoda i 

naiwna, aby uważać, że mogę skłonić cię do zmiany zdania.

- Gdybym dał ci szansę, być może tak by i było - powiedział, przymykając oczy. - Nie 

mogę sobie przypomnieć ani jednego momentu w moim życiu, kiedy myślałbym o dzieciach i 

domu, wiesz? I nawet gdy byłem z tobą, myślałem tylko o twoim zachwycającym ciele. I 

nagle   straciłem   głowę   i   przywiązałem   się   do   ciebie   w  najbardziej   stały  i   trwały  sposób. 

Znienawidziłem za to ciebie i twojego ojca.

- Zauważyłam to - powiedziała żałośnie.

- Dopiero kiedy poroniłaś, wrócił mój rozsądek - kontynuował patrząc jej w twarz. - 

Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak wiele odrzuciłem. Zdawałem sobie sprawę z niechęci 

mojej   babki   do   ciebie.   Nawet   chyba   sądziłem,   że   chłód   mojej   rodziny   sprawi,   iż   mnie 

porzucisz. - Opuścił głowę i popatrzył  na czubki butów. - Bardzo długo żyłem samotnie, 

mogłem robić to, co chciałem. Ale tygodnie ciągnęły się bez końca. Brakowało mi ciebie. I 

zawsze przypominał mi się ten dzień w deszczu i nasze łoże z liści. - Westchnął głęboko. - 

Wróciłem do domu z nadzieją, że zdołam cię wypędzić, zanim przyjdzie mi skapitulować. I 

wtedy przyszłaś do mnie, a ponieważ byłem tak bardzo ciebie spragniony, powiedziałem ci, 

że mnie odpychasz. I odrzuciłem cię.

Odczuwała współczucie dla jego przeżyć, choć przecież jej własne wcale nie były 

lżejsze.

- Jak sobie radziłaś, kiedy wyjechałaś? - zapytał.

background image

-   Siłą   woli   przede   wszystkim   -   westchnęła.   -   Musiałam   poddać   się   wielu 

biurokratycznym procedurom, żeby pozostać w USA. A ponieważ pojechałam z Matthew, 

było ciężko. Zarabiałam dość dobrze, ale trzeba było dużo pieniędzy, aby go ubrać i wynająć 

dla niego opiekunkę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie pani Grady.

Podniósł brodę i popatrzył na nią półprzymkniętymi oczami.

- Nigdy cię nie interesowało, co się dzieje ze mną?

- Owszem, na początku chciałam to wiedzieć. Bałam się, że zechcesz mnie szukać. - 

Przekręciła   obrączkę   ślubną   na   palcu.   -   A   później,   kiedy   przezwyciężyłam   depresję, 

interesowało mnie, czy jesteś z inną kobietą, czy jest ci dobrze beze mnie.

Nachmurzył się.

- Uważasz mnie za dość płytkiego człowieka.

-   Sam   powiedziałeś,   że   mnie   ani   nie   kochasz,   ani   nie   potrzebujesz,   że   jestem 

narzuconą ci przykrością.

Pociągnął cygaro i wypuścił chmurę dymu.

- Kiedy zacząłem sprzedawać moje usługi za granicą, robiłem to, aby się utrzymać i 

aby pomóc rodzinie w spłacie długów - zaczął. - Ponieważ twoja matka uciekła z moim ojcem 

zabierając   nam   swój   posag,   rodzina   znalazła   się   w   tarapatach.   Po   krótkim   czasie 

uświadomiłem   sobie,   że   to,   co   robię,   jest   ekscytujące.   Polubiłem   ryzyko.   Najważniejszą 

przyczyną,   dla   której   z   oddaniem   pracowałem,   była   potrzeba   przygody   oraz   umiłowanie 

wolności i niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że żywiłem się adrenaliną.

- Jest coś, czego twoja rodzina nigdy nie wiedziała o posagu mojej matki, Diego - 

powiedziała Melissa. - Matka go nie miała.

- Co to znaczy? - Zmarszczył brwi. - Mój ojciec powiedział...

- Twój ojciec nie wiedział. Mój dziadek miał trudności finansowe. Miał nadzieję, że 

uda się połączyć jego kompanię z plantacją bananów twojej rodziny. Myślał, że w ten sposób 

stanie na nogi. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Posag nigdy nie istniał. To była właśnie jedna z 

przyczyn  jej ucieczki z moim ojcem: czuła się winna, że jej ojciec stara się wykorzystać 

własną córkę do nieuczciwego robienia pieniędzy. Ojciec mojego ojca umarł wkrótce potem i 

tata odziedziczył jego fortunę. Oto źródło naszych pieniędzy, a nie posag.

- Mój Boże - wyszeptał, chowając twarz w dłoniach. - Dios, a moja rodzina przez 

wszystkie te lata oskarżała twojego ojca o nasze kłopoty finansowe.

-   Uważał,   że   najlepiej   będzie,   jeśli   wam   tego   nie   powie   -   rzekła.   -   Rany   były 

dostatecznie   głębokie,   a   twój   ojciec   powiedział   mu   coś   bardzo   przykrego   po   ich   ślubie. 

Myślę, że dosypał soli do ran, ponieważ mój ojciec nigdy mu nie wybaczył.

background image

- Zawstydziłaś mnie, Melisso, - powiedział w końcu podnosząc głowę. - Wygląda na 

to, że przyniosłem ci jedynie smutek i zgryzotę.

- Nie byłam bez skazy - powiedziała. - Wiersze i list napisane pod wpływem impulsu 

były prawdziwe, chyba wiesz. Brakowało mi jedynie odwagi, aby ci je wysłać. Nie byłam 

nawet piękna - powiedziała ze smutkiem.

- Ależ byłaś śliczna - zaprotestował. - Róża herbaciana w pąku, nie tknięta ani przez 

fałsz, ani cynizm. Uwielbiałem cię. I kiedy skosztowałem tej słodyczy, okazało się, że mnie 

odurzyła.

- Tak, zauważyłam to - westchnęła z goryczą.

- Walczyłem przeciwko małżeństwu, to prawda przyznał. - Broniłem się przed twoim 

wpływem i w jakiejś mierze wygrałem. Ale kiedy uciekłaś z mojej sypialni tej ostatniej nocy, 

wiedziałem, że to porażka. Wybiegłem za tobą, żeby ci wyjaśnić, że nie miałem na myśli 

tego,   co   powiedziałem.   Miałem   zamiar   prosić,   żebyśmy   postarali   się   uczynić   nasze 

małżeństwo   normalnym   związkiem,   Melisso.   I   starałbym   się.   Przecież   lubiłem   cię   i 

pragnąłem. Mieliśmy więcej niż trzeba, by zbudować małżeństwo.

- Byłam przecież zbyt młoda - powiedziała. - Pragnęłabym czegoś, czego nie mógłbyś 

mi dać. Byłeś moim idolem, a nie człowiekiem z krwi i kości. Byłeś większy niż życie, a jak 

kobieta śmiertelna mogłaby żyć z wzorem doskonałości? Och, nie. Wolę cię takim, jakim 

jesteś teraz. Ciało i krew, tu i ówdzie skaza. Potrafię postępować z człowiekiem, który jest tak 

samo ludzki, jak ja.

Zaczął się uśmiechać spokojnie i zaborczo.

- Potrafisz, kochanie? - zapytał. - No to chodź tu i pokaż.

Serce Melissy zabiło z radości.

-   Na   kanapie?   -   spytała   podnosząc   brwi.   -   Przy   otwartych   drzwiach?   Kiedy  pani 

Albright jest w kuchni?

-   Widzisz,   w   jaki   sposób   działasz   na   mój   mózg,   Melisso.   Najwyraźniej   przestaje 

funkcjonować, kiedy jestem w tym samym pomieszczeniu, co ty.

- Wszystko posprzątane, z wyjątkiem serwisu do kawy - powiedziała pani Albright 

pogodnie, wchodząc do pokoju.

- Proszę zostawić filiżanki do jutra - powiedział Diego z uśmiechem. - Napracowała 

się pani dosyć. A teraz proszę iść do domu i odpocząć wraz z rodziną. Buenas noches.

- Dziękuję,  señor  i  buenas noches  także państwu. - Skinęła głową Melissie, wyjęła 

płaszcz z szafy i wyszła z mieszkania.

Oczy Diega pociemniały.

background image

- Teraz - powiedział miękko - chodź do mnie, malutka.

Wstała, serce łomotało jej w piersiach. Podeszła do niego. Diego objął ją w talii i 

pociągnął   na   kolana.   Jej   blond   głowa   znalazła   się   w   zgięciu   mocnego   ramienia,   a   oczy 

szukały oczu.

- Nie ma już barier - wyszeptał, nachylając się. - Nie będzie więcej forteli ani gier. 

Jesteśmy mężem i żoną i będziemy teraz jednym umysłem, jednym sercem, jednym ciałem...!

Jego   zgłodniałe   usta   wdarły   się   w   nią,   a   ona   przywarła   do   niego   rozpalona   w 

zachwycie, z pragnieniem, które odczuwała zmysłami i duszą. Chciał ją wziąć, ale nie była 

już dwudziestoletnią dziewczyną z gwiazdami w oczach. Była kobietą świadomą własnych 

pragnień i potrzeb.

-   A   więc   jesteś   wystarczająco   dorosła,   aby   być   namiętną.   To   właśnie   chcesz   mi 

powiedzieć   prowokującą   pieszczotą.   Uważaj   zatem,   bo   w   tej   materii   moja   wiedza   jest 

bogatsza od twojej.

Zaczęła oddychać szybciej.

- Pokaż mi - wyszeptała, zanurzając palce w jego gęstych włosach nad karkiem. - 

Naucz mnie.

- To nie będzie tak delikatne i czułe jak za pierwszym razem,  amada  - powiedział 

szorstko i coś ciemnego błysnęło mu w oczach. - To będzie dzika miłość.

- Dzika miłość to coś, co czuję do ciebie - wyszeptała zbliżając usta do jego warg.

- To spróbuj mnie - wyszeptał, otwierając jej wargi swoimi. - Niech to będzie święto 

namiętności. - Przygarnął ją do siebie. Poczuła ręce na biodrach i wściekłą zuchwałość jego 

ciała.   Zaczęła   drżeć.   Przez   lata   żyła   marzeniami,   a   teraz   czuła   tak   dobrze   zapamiętaną 

rozkosz. Pragnął jej. I ona go pragnęła; tak bardzo, że tracili niemal przytomność. Przywarła 

do niego, usta ustom przekazały jęk, zatraciła się zupełnie, kochając go bardziej, niż można to 

wyrazić słowami.

-   To   będzie   straszna   noc   -   wyszeptał.   -   Tej   nocy  nie   okażę   ci   litości.   Czeka   cię 

spełnienie, które dasz także i mnie. Będę cię kochać tak, jak kocha się kobietę w marzeniach.

Drżała z emocji, słuchając jego wyznania.

- Nie wierzysz w miłość - szepnęła, idąc na niepewnych nogach.

- Rzeczywiście? Przekonasz się. Do rana dowiesz się o mnie znacznie więcej, niż 

sądziłaś, że wiesz.

I nagle dziecięcy głos zapłakał w ciemnościach. Słychać było nie budzące wątpliwości 

odgłosy, informujące, że ktoś cierpi po kolacji.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Matthew wymiotował dwukrotnie. Melissa zaopiekowała się malcem, wykąpała go, 

zmieniła ubranie i pościel.

Chłopiec płakał, upokorzony z powodu tych chwil słabości.

- Przepraszam - westchnął.

- Za co, synku? - odpowiedziała łagodnie, całując go w czoło. - Kochanie, wszyscy od 

czasu do czasu mamy takie kłopoty.  Przyniosę ci trochę lodu, a tata zostanie przy tobie, 

dopóki nie wrócę.

-   Oczywiście   -   powiedział   Diego,   a   kiedy   przechodziła   obok,   złapał   ją   za   rękę   i 

pocałował z oddaniem. - Naparz dla nas dzbanek kawy, kochanie.

- Nie musisz tu siedzieć - powiedziała. - Ja się nim zajmę.

- A od czego są ojcowie? Czyż nie są na dobre i złe?

Wróciła   z   kawą,   która   napełniła   aromatem   całą   kuchnię,   z   kruszonym   lodem   i 

łyżeczką. Diego cicho rozmawiał z Mattem. Rozpoznała historię, którą opowiadał chłopcu. 

To była „Piękna i bestia", jedna z jego ulubionych opowieści.

- A później także żyli szczęśliwie? - dopytywał się Matthew, blady i osłabiony, ale 

trzymający się dzielnie.

- Szczęście w prawdziwym świecie nie przychodzi samo, synku - powiedział Diego, 

kiedy Melissa pochyliła się nad łóżkiem i podawała chłopcu do ust kawałki lodu.

Uśmiechnęła   się   do   niego.   Siedział   przy   łóżku   chłopca,   w   rozpiętej   koszuli   z 

podwiniętymi   rękawami   –   klasyczny   Latynos,   wspaniale   zbudowany,   pod   koszulą   i 

spodniami rysował się wyraźnie każdy mięsień silnego ciała.

Podała chłopcu jeszcze jeden kawałek lodu i z ulgą spostrzegła, że go połknął. Po 

chwili   już   spał.   Melissa   odgarnęła   potargane   ciemne   włosy   z   jego   czoła   i   pieściła   go 

wzrokiem.

- Świetny facet - powiedział ciepło Diego. - Ma charakter, już za młodu. Dobrze się 

spisałaś.   Długo   czekałem,   kiedy   mi   wreszcie   wszystko   powiesz.   Czy   nie   uważasz,   że 

przyszedł   na   to   czas?   Tej   nocy,   kiedy   będziemy   się   kochali   w   mojej   sypialni   i   kiedy 

ostatecznie runie to, co nas oddziela od siebie?

- Czy wiedziałeś o tym od samego początku? - spytała.

-   Nie   -   odpowiedział   zgodnie   z   prawdą   i   uśmiechnął   się.   -   Byłem   chorobliwie 

zazdrosny o mitycznego ojca Matthew. Ale kiedy was poznawałem, jego i ciebie, zacząłem 

nabierać podejrzeń. Dlatego wysłałem list z prośbą o metrykę chłopca.

background image

- Wiem, znalazłam ją przypadkiem w twoim biurku - wyznała.

- Ale zanim ją dostałem - ciągnął dalej - Matthew opisał mi fotografię ojca, którą mu 

pokazałaś   -   uśmiechnął   się,   obserwując   rumieńce   na   jej   twarzy.   -   Tak,  niña.   Tę   samą 

fotografię,   którą   odkryłem,   nic   ci   o   tym   nie   mówiąc,   w   twojej   szufladzie,   przykrytą 

ubraniami.   Przywołała   wspomnienia.   I   dała   choć   trochę   nadziei,   że   jeszcze   coś   do  mnie 

czujesz.

- Tak się bałam, że ją zobaczysz. - Potrząsnęła głową. - Matt był  twoim synem - 

westchnęła - i pewnie chciałbyś go mieć.

- A ciebie nie? - spytał cicho. Pochylił się do przodu, obserwując ją. - Nie byłem dla 

ciebie dobry, Melisso. Wzięliśmy ślub w tak złych okolicznościach, że gorsze trudno sobie 

wyobrazić, i nawet kiedy cię znów odnalazłem, chciałem zachować wolność. Ale teraz... - 

Uśmiechnął się czule. - Budziłem się każdego dnia z myślą, że zobaczę cię przy śniadaniu. W 

nocy nie mogłem zasnąć, czując, że jesteś tak blisko. Moje dnie zaczynały się i kończyły 

myślą o tobie. Zależy mi na synu, Melisso, ale ty jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie. 

Czymś więcej niż Matthew.

Zagryzła wargi, bliska łez. Odetchnęła głęboko.

-   Chciałam   ci   powiedzieć,   że   nie   straciliśmy   dziecka,   jeszcze   zanim   opuściłam 

Gwatemalę.   Ale   nie   mogłam   pozwolić,   aby   się   urodziło   i   wychowało   w   atmosferze 

nienawiści.   -   Spuściła   wzrok.   -   Był   wszystkim,   co   mi   zostało   po   tobie   i   pragnęłam   go 

zatrzymać  za wszelką cenę. Ale nie było dnia ani nocy, nie było ani sekundy,  abym nie 

myślała o tobie i nie tęskniła za tobą. Nigdy nie przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę.

- Matthew jest twoim synem - dodała, walcząc ze łzami. - Przykro mi, że nie ufałam ci 

na tyle, żeby to wcześniej powiedzieć.

- Przepraszam, że ci to utrudniłem. - Przybliżył się do niej, ujął jej dłonie, podniósł do 

ust i całował łagodnie i żarliwie. - Mamy pięknego chłopca - powiedział patrząc jej w oczy. - 

Ma z nas to, co najlepsze.

Przyciągnął   ją   do   siebie   i   wziął   w   ramiona.   Tulił   ją   i   kołysał,   szeptał   do   ucha 

hiszpańskie zaklęcia, a ona musiała wypłakać z siebie całą gorycz, samotność i ból.

- Diego, jak mogliśmy stracić tyle lat.

- Teraz wreszcie możemy wszystko zacząć od nowa powiedział. Mamy przed sobą 

wspólne życie i przyszłość.

- Nie myślałam o tym w najskrytszych marzeniach - mówiła przez łzy. - Znów bliska 

byłam ucieczki. Na szczęście Joyce uświadomiła mi, że już raz uciekłam i to nie rozwiązało 

niczego.

background image

- Kiedy cię poślubiłem w Gwatemali, byłaś dzieckiem. Nie spodziewałem się, że w 

Tucson odnajdę kobietę. - Zaśmiał się radośnie.

- Kiedy cię tam ujrzałam, nie mogłam uwierzyć  własnym  oczom - powiedziała.  - 

Śniłam   o   tobie,   pragnęłam   cię   tak   strasznie   i   oto   się   pojawiłeś.   Ale   myślałam,   że   mnie 

nienawidzisz, więc nie miałam odwagi dać ci poznać, co czułam. No i był Matt.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy na samym początku? - spytał cicho.

- Bo nie byłam pewna, czy mi go nie zabierzesz. - Westchnęła. - Chciałam, żebyś 

okazał mi zaufanie i sam z siebie doszedł do tego, że nie mogłam cię zdradzić z innym 

mężczyzną.

- Wstyd mi, ale na początku myślałem inaczej - wyznał. - I oskarżałem siebie, że moje 

okrutne   postępowanie   doprowadziło   cię   do   ucieczki.   Wina   była   i   po   mojej   stronie; 

pozwoliłem, aby moje pragnienie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. - Westchnął ciężko. 

- Ulegliśmy pożądaniu, nie myśląc o konsekwencjach, czyż nie tak?

-   Ta   konsekwencja   okazała   się   cudowna,  nie   sądzisz,   mój   mężu?   -   Z  uśmiechem 

odwróciła się w stronę śpiącego syna.

Obrócił się i on.

- Jest zachwycający. - Pieścił ją wzrokiem. - Tak jak jego piękna mamusia.

Matthew poruszył się, usiadła obok niego na łóżku, patrząc w zaspane oczy.

- Czujesz się lepiej? - zapytała cicho.

- Jestem głodny - mruknął.

- Na razie nie możesz nic jeść, mój mały - powiedziała z uśmiechem. - Najpierw 

żołądek musi się uspokoić. Może ci przynieść trochę lodu?

- Tak, przynieś - poprosił.

W   progu   słyszała   miękki   głos   Diega,   który   tłumaczył   chłopcu,   że   jest   jego 

prawdziwym tatą.

Było już późno, ale obydwoje czuwali przy chłopcu. Melissa zwinęła się w kłębek w 

nogach łóżka i w końcu przysnęła, Diego też zasnął, zatopiony w fotelu. Pani Albright zastała 

ich tak następnego rana i uśmiechnęła się na progu. Ale po Matthew nie było ani śladu.

Zaskoczona weszła do kuchni, skąd wydobywały się podejrzane zapachy.

- Matthew! - krzyknęła od drzwi.

- Jestem głodny - odpowiedział chłopiec - a mama i tata nie chcą się obudzić.

Stał przy kuchni, w piżamie i na bosaka, i smażył jajecznicę.

- Przygotuję ci śniadanie, mój kurczaczku. Dlaczego jesteś taki głodny?

- Bo wczoraj kolacja sama ze mnie wyszła - wytłumaczył.

background image

Pani Albright skinęła głową ze zrozumieniem.

- Kłopoty żołądkowe.

- Wielkie - zgodził się. - Mój tatuś jest prawdziwym tatusiem, wiesz, powiedział mi to 

i zostaniemy z nim na zawsze. Czy możesz mi dać jajecznicę?

- Tak, kurczaczku, za sekundę - odpowiedziała ze śmiechem.

Diego ziewnął i przetarł oczy na widok chłopca gramolącego się do łóżka.

- Gdzie pani go znalazła? - spytał; był zarośnięty i miał podkrążone oczy.

- W kuchni. Szykował sobie śniadanie - wytłumaczyła pani Albright. - Przygotuję mu 

jajecznicę i grzankę, jeśli mu to nie zaszkodzi. Wygląda na zdrowego.

- Trzeba go było widzieć wczoraj wieczorem - powiedziała zaspana Melissa. - Ale 

jeśli jest głodny, jajecznica mu dobrze zrobi.

-   A   państwo   niech   się   trochę   prześpią   -   powiedziała   pani   Albright   tonem   nie 

znoszącym   sprzeciwu.   -   Matthew   czuje   się   już   dobrze   i   zajmę   się   nim.   Zadzwonię   do 

pańskiego biura, señor, i powiem, co pana zatrzymało.

- Jest pani bardzo miła - ziewnął, ujmując rękę Melissy. - Chodź ze mną,  señora 

Laremos, dopóki jeszcze potrafię odnaleźć drogę do łóżka.

Buenos noches! - mruknął Matthew.

Buenos dias! - poprawiła go z uśmiechem Melissa. - I nie jedz zbyt dużo, dobrze? - 

Posłała mu całusa. - Do zobaczenia, kochanie.

Poszła za Diegiem do sypialni i położyła się do łóżka, kiedy zamykał drzwi. Ledwie 

czuła, jak rozbiera ją do snu. Po chwili już spała.

Kiedy   przecierała   oczy,   jasne   słońce   leniwie   oświetlało   pokój;   z   zaskoczeniem 

odkryła, że nie ma na sobie niczego.

Diego wszedł do sypialni z ręcznikiem na biodrach i z mokrymi włosami.

- Zbudziłaś się wreszcie - mruknął. Pochylił się i ściągnął z niej przykrycie. Studiował 

z zachwytem każdy cal jej delikatnego różowego ciała. Po raz pierwszy od pięciu lat widział 

ją znów nagą. Nie mógł ukryć wrażenia, jakie na nim zrobiła.

- Co za piękny widok - westchnął, z uśmiechem obserwując rumieniec wstydu na jej 

twarzy. Kiedy to mówił, ściągnął ręcznik z bioder i niedbałym ruchem rzucił go na podłogę. - 

Nareszcie - westchnął układając się koło niej. - Tak miała wyglądać nasza wczorajsza noc, 

prawda, querida?

Spuściła wzrok, otoczyła go ramionami i przygarnęła ku sobie. Poczuła falę ciepła i 

przygniatający ją ciężar muskularnego ciała. Dygotała w objęciach Diega, jej piersi prężyły 

background image

się pod dotykiem jego szorstkiego, owłosionego torsu, splecione nogi kochanków toczyły 

czuły pojedynek.

- Cudownie - szepnęła łamiącym się głosem i wtuliła się w niego. Całowała jego usta, 

pieściła je, błagała. - To cudowne, mieć cię tak blisko.

- Masz rację, nie ma nic wspanialszego – szepnął w jej rozchylone pożądliwe wargi. 

Jego łagodne ręce wędrowały po jej ciele. - Tutaj, kochanie? - spytał czule. - Delikatnie, w ten 

sposób? - Drgnęła pod jego palcami i naprężyła się cała. To była uczta zmysłów, po latach 

głodówki.

-   Ty...   bestio   -   droczyła   się.   Wczepiła   się   paznokciami   w   jego   plecy;   twarz   mu 

pociemniała, oczy błyszczały.

- Co za rozkosz - szeptał, wędrując pocałunkami po zakątkach jej ciała, wzdłuż piersi, 

brzucha i bioder.

Reagowała całym ciałem na zaborczy dotyk jego rąk, rozpalał w niej ogień pragnienia, 

jej oczy stawały się ciemne i dzikie. Kiedy na moment spotkała jego wzrok, odczytała w nim 

nienasycony głód pożądania. Wtedy wszedł w nią po raz pierwszy od ponad pięciu lat.

Wydała  z siebie krzyk  ostry,  gwałtowny,  zdławiony;  krzyczały jej oczy,  wielkie  i 

dzikie, i całe ciało, oddające się posłusznie kochankowi. Krzyczała z rozkoszy i z bólu, jaki 

jej zadawał.

-   To   już   tyle   czasu,   prawda?   -   szeptał   łagodnie,   zachwycony   uczuciem   błogości 

wypisanym na jej twarzy. - Rozluźnij się, kochanie. - Zastygł w bezruchu, dając jej czas, aby 

przywykła do niego, aby przyjęła go bez skrępowania. - Spokojnie. Tak, tak... - Przymknął 

oczy i zagryzł zęby w przypływie dzikiej namiętności. Przeszył go dreszcz. - Cudownie - 

westchnął, na powrót otwierając oczy. - Cudownie, robić to... z tobą... dzielić to razem. - 

Oczy zamknęły się bezwiednie, ruchy stały się nagle ostre i gwałtowne. - Wybacz mi...! 

Ale ona była razem z nim, przemierzała z nim każdy etap tej dzikiej podróży, jej 

młode gibkie ciało oddawało się wspólnym uniesieniom i nie pozostawało dłużne. Powolna 

mu, wtopiona w niego, obserwująca na jego twarzy wybuch spełnienia na krótko przed jej 

wzlotem, ze zduszonym krzykiem ukryła głowę pod ramieniem Diega.

Muskularne ramiona, trzymające ją w uścisku, całe wilgotne, lekko drżały; napięcie 

powoli ustępowało. Ugryzła go delikatnie w ramię i uśmiechnęła się odprężona, czując się po 

raz pierwszy jak stuprocentowa kobieta, jak żona.

- Spróbuj mnie teraz zdradzić - szepnęła mu do ucha. - Tylko spróbuj, a wycisnę z 

ciebie wszystkie soki, nie będziesz miał siły wyczołgać się z mojego łóżka.

-   Czy   mógłbym   dotknąć   innej   kobiety?   Po   tobie?   -   westchnął.   -   Ślubowałem   ci 

background image

wierność   i   traktuję   tę   przysięgę   poważnie,   tak   jak   ty.   Nie   dałyby   mi   spokoju   wyrzuty 

sumienia i strach, że mógłbym cię utracić. Kocham cię - powiedział cicho i musnął lekko jej 

wargi. - Nie chcę nikogo innego. Od pierwszej naszej nocy, kiedy twoja dusza połączyła się 

na zawsze z moją. Gdy mnie opuściłaś, zabrałaś cząstkę mojego życia.

- Przepraszam.

-   To   ja   chciałem   cię   przeprosić.   Wszystko   co   złe   mamy   już   za   sobą.   Słodkie 

zespolenie   naszych   ciał   to   dopiero   początek.   Będziemy   razem   dzielić   życie,   Melisso. 

Wszystkie smutki i radości. Śmiech i łzy. Bo na tym polega związek dwojga ludzi.

- Tak bardzo cię kocham. - Uniosła się i pocałowała go w policzek.

- Ja ciebie też. - Bawił się jej jasnym lokiem, okręcał go wokół palca. Przysunął się i 

odnalazł jej usta. W chwilę potem znów przyciągnęła go ku sobie; westchnął w przypływie 

pożądania, które opanowało ich na nowo i powiodło w słodkie zatracenie z jeszcze większą 

siłą niż poprzednio.

Prosto   spod   prysznica,   odświeżeni,   wymieniając   czułe   spojrzenia,   zjawili   się   w 

kuchni. Pani Albright nakrywała do kolacji.

Matthew został w swoim pokoju. Po posiłku poszli go zobaczyć, zachwyceni sobą, 

synem i nowym związkiem, który ich połączył tego popołudnia.

- Kiedy jutro wrócę z pracy, przyniosę ci prezent. Co byś chciał? - spytał chłopca 

Diego.

- Tylko ciebie, tato - zaśmiał się malec wyciągając ramiona.

- W takim razie to będzie okręt z całą załogą - zawyrokował Diego i z uśmiechem 

spojrzał na Melissę, która przytuliła się do niego.

Następnego dnia rano Diego poszedł do pracy bez entuzjazmu. Apollo miotał się po 

biurze jak kocur z przetrąconą  łapą,  a Joyce  była  tak chłodna, jakby dwie ostatnie  doby 

spędziła w lodówce.

- Jak się czuje Matthew? - spytał Apollo na widok Diega.

- On dużo lepiej, ale my mamy duże zaległości w spaniu - uśmiechnął się Diego, 

opowiadając, jak to Matthew zabrał się za przygotowywanie śniadania.

Joyce wybuchnęła śmiechem.

- Mam nadzieję, że mieszkanie jest ubezpieczone od pożaru.

Apollo spojrzał na nią z nie ukrywaną złością.

- Nie masz nic do roboty? - spytał chłodno.

- Oczywiście, a zamiast tego muszę odwalać pracę za ciebie - powiedziała ze słodkim 

uśmieszkiem. Miała na sobie kolejną nową kreację i wyglądała niezwykle ponętnie. Apollo 

background image

resztką woli udawał, że nie robi to na nim większego wrażenia,  co zapowiadało  kolejny 

trudny i konfliktowy dzień pracy.

Tego   popołudnia,   kiedy   Diego   poszedł   już   do   domu,   Apollo   był   u   kresu 

wytrzymałości. Spoglądał na Joyce spode łba, a ona na niego i widać było, że coś muszą z 

tym zrobić; inaczej groził kataklizm.

- Ładnie wyglądasz - powiedział z ociąganiem. 

- Dziękuję - odpowiedziała równie uprzejmie.

Westchnął ze złością.

-  Do  cholery,  już nie  mogę   z tym  wytrzymać  -  mruknął,   nerwowo przemierzając 

przestrzeń   wokół   jej   biurka.   Wreszcie   złapał   ją   za   ramiona,   przyciągnął   do   siebie   i 

zaskoczony   swoim   odruchem   skonstatował,   że   sięga   mu   ledwie   ramion.   -   Słuchaj,   nie 

możemy dłużej udawać, że przedwczoraj u Laremosów nic się nie stało. Zaraz zwariuję.

Wzięła głęboki oddech, bo i on robił na niej podobne wrażenie.

- Co w związku tym proponujesz? - spytała pewna, że chodzą mu po głowie poważne 

zamiary.

Przyciągnął   jej   usta   do   swoich   i   pocałował   ją   długo   i   żarliwie.   Westchnęła 

przysuwając się bliżej i przywierając do niego. Oplótł ją ramionami, aż jęknęła.

-   Nie   chcę   ci   sprawiać   bólu   -   obiecał   skwapliwie,   patrząc   jej   głęboko   w   oczy.   - 

Potrzebujemy na wszystko czasu...

- Co?

- Wynajmę ci lepsze mieszkanie. W tym samym budynku co moje - ciągnął dalej. - 

Będziemy razem spędzać... prawie wszystkie noce. I jeśli się okaże, że wszystko dobrze się 

układa... może zamieszkamy razem.

- Co? Chcesz, żebym została twoją kochanką? - Zmrużyła oczy.

- Kochanką? Co przez to rozumiesz? Mieszkamy w Ameryce. Ludzie tutaj żyją ze 

sobą bez ślubu...

- Pochodzę z dobrego domu, więc nie będziemy żyć ze sobą - powiedziała z dumą. - 

Weźmiemy ślub, będziemy mieli dzieci i staniemy się normalną rodziną! Moja matka ubiłaby 

cię na miejscu, gdybyś chciał mnie uwieść!

- Kim jest twoja matka?  Samotnym  Jeźdźcem?  - ironizował. - Posłuchaj, skarbie, 

mogę mieć prawie każdą kobietę, na którą mam ochotę. I nie mam zamiaru cierpieć z tego 

powodu, że moja cnotliwa sekretarka ma purytańskie zahamowania...

Joyce wbiła mu kolano w żołądek i obserwowała uważnie, jaki to przyniesie efekt. 

Poczerwieniał, ledwo łapiąc oddech - i dobrze mu tak.

background image

- Odchodzę stąd, chyba cię to nie dziwi - powiedziała z uśmieszkiem, którego nie 

mógł nie zauważyć. Obróciła się na pięcie i zaczęła porządkować szuflady biurka i pakować 

swoje drobiazgi do torebki. Żałowała, że tak się wszystko potoczyło, bo przecież kochała tego 

stukniętego faceta.

- Żegnam, szefie - powiedziała zmierzając do drzwi. - Mam nadzieję, że lepiej ci się 

ułoży z nową sekretarką.

- Gorzej już być nie może! - odciął się z wahaniem w głosie.

- Miło było - powiedziała z kpiną, zatrzymując się na moment w drzwiach. - Mam 

nadzieję, że wystawisz mi wspaniałą opinię.

- Nie poleciłbym cię nawet diabłu!

- To wspaniale, bo nie chcę trafić gdzieś, gdzie mogłabym natknąć się na ciebie!

Zapłakana pospieszyła do mieszkania Melissy. Diego przyjrzał się jej uważnie i nalał 

drinka, a później zostawił obie kobiety razem i pospiesznie wyszedł zagrać w karty z synem.

- Opowiedz mi wszystko po kolei - powiedziała spokojnie Melissa, kiedy Joyce udało 

się powstrzymać łzy.

- Chciał, żebym została jego kochanką - wydobyła z siebie i szybko ukryła twarz w 

chusteczce.

- Moje ty biedactwo! I domyślam się, co mu odpowiedziałaś.

- Nie tyle powiedziałam, co zrobiłam - wyznała Joyce. - Kopnęłam go w żołądek. 

Opowiadał, ile to kobiet może mieć na jedno skinienie, naigrawał się ze mnie, że zachowałam 

cnotę. Moja matka umarłaby ze wstydu, gdyby miała tego wszystkiego wysłuchać.

-   Nie   musisz   się   tłumaczyć   -   powiedziała   łagodnie   Melissa.   -   Powiem   ci   coś, 

nauczyłam się na błędach, że lepiej intymne chwile pozostawić na po ślubie. Jestem może 

staroświecka.   Ale   tam,   gdzie   dorastałam,   rodzina   cieszyła   się   szczególnym   poważaniem. 

Żaden z jej członków nie odważyłby się skalać jej dobrego imienia. Teraz honor jest pustym 

słowem, i czy ludzie stali się przez to szczęśliwsi?

- Rzeczywiście, jesteś staroświecka - westchnęła Joyce. - Tak, prawdziwy dinozaur - 

westchnęła Melissa.

- I co teraz masz zamiar zrobić?

- To, co zrobiły dinozaury. Zginąć, w każdym razie dla Apolla Blain. Zrezygnowałam 

z pracy - oczy Joyce powilgotniały - i nie zobaczę go nigdy więcej.

- Tego jestem pewna. Zostań u nas na kolacji, a później zastanowimy się, jak znaleźć 

ci nową pracę.

- To miło z twojej strony - powiedziała Joyce. - Ale chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do 

background image

Miami. Albo do domu, do mamy. - Wzdrygnęła się. - Nie sądzę, abym pasowała do tego 

wspaniałego świata. Równie dobrze mogę powrócić tam, gdzie są moje korzenie.

- Nie będę miała do kogo się odezwać, ani z kim robić zakupów - westchnęła Melissa. 

-   Nie   możesz   wyjechać.   Słuchaj,   wykopiemy   birmańską   pułapkę   na   tygrysy   tuż   przed 

drzwiami Apolla...

-   Jesteś   dobrą   przyjaciółką   -   powiedziała   Joyce   i   uśmiechnęła   się.   -   Ale   i   to   nie 

pomoże. Musimy pomyśleć o czymś solidniejszym, czego nie przegryzie.

- Najpierw zjedzmy kolację. A później o tym porozmawiamy.

Joyce potrząsnęła głową.

- Nie przełknę niczego. Chcę już wrócić do domu i porządnie się wypłakać, a później 

zadzwonić do mamy. Porozmawiamy jutro, zgoda?

- Jeśli ci będzie bardzo źle, zadzwoń do mnie, dobrze?

- Dobrze. - Joyce wstała i uśmiechnęła się z trudem.

Melissa odprowadziła ją do drzwi. A później oparła się o nie ciężko i westchnęła.

Zatrwożony Diego zajrzał do przedpokoju.

- Jakieś kłopoty?

- Odeszła z pracy. Wcześniej dała szefowi kopniaka - wyjaśniła Melissa. - Myślę, że 

Apollo będzie do końca tygodnia w cudownym nastroju, ale to tylko moje przypuszczenie - 

dodała z grymasem.

Podszedł do niej, ujął jej twarz w obie dłonie. Uśmiechnął się.

- Robi się gorąco - powiedział z kpiną.

- Nie tylko im - westchnęła z zaproszeniem w oczach. - Zbliżył się i sięgnął jej ust. -  

Chodź do mnie - szepnęła, zarzucając mu ramiona na szyję i przyciągając go do siebie.

Był jej posłuszny; w ciężkim oddechu, w dzikim rytmie serca, w naprężeniu ciała 

mogła   odczytać   to   samo   pragnienie,   które   i   ją   popychało   ku   niemu.   Rozwarła   usta   pod 

naporem jego warg.

- Tato! - Diego odwrócił głowę z ociąganiem.

- Za chwilę - odkrzyknął. - Ustalamy z twoją mamą plany - westchnął i dokończył 

pocałunku.

- Jakie plany, tato? Wycieczki do zoo? - nalegał Matthew.

- Niezupełnie. Za chwilę wrócę, zgoda?

Odpowiedziało mu długie westchnienie.

- Zgoda.

Diego wzruszył ramionami i uśmiechnął się obserwując bezradną minę Melissy.

background image

- Myślę, że dzisiaj wszyscy wcześnie położymy się spać - powiedział. - Aby nadrobić 

wczorajsze zaległości - dodał.

- Jestem tego samego zdania - mruknęła Melissa, kiedy jego usta pozwoliły jej mówić. 

Z każdą sekundą napierały coraz natarczywiej i dopiero głośne zaproszenie pani Albright, że 

kolacja już gotowa, przywołało ich do porządku.

- Czasami tęsknię za ruinami Majów - westchnął Diego i wypuścił ją z objęć.

- Z guerrillas uzbrojonymi po zęby, którzy się na nas zasadzili, z pająkami i wężami 

naokoło, z grzmotami  piorunów - przekomarzała  się. Pokręciła  głową. - Chyba  już wolę 

Chicago.

-   Trudno   się   z   tym   nie   zgodzić.   Zjedzmy   kolację,   a   później   porozmawiamy   o 

wyprawie do zoo, inaczej Matthew nie da nam spokoju.

W biurze pojawiła się nowa sekretarka, wynajęta do końca tygodnia. Apollo zakopał 

topór wojenny. Wyglądał na przybitego i znużonego.

- Może weźmiesz urlop? - zaproponował Diego.

- Na pewno by nie zaszkodził - przytaknął Dutch, pochylając się nad biurkiem Apolla 

z papierosem w dłoni.

- Dokąd miałbym pojechać? - Apollo spojrzał na nich bezradnie.

Diego oglądał paznokcie.

- Może na Ferris Street - powiedział szybko. - Panuje tam niezła pogoda o tej porze 

roku.

Przy Ferris Street mieszkała Joyce, Apollo dobrze o tym wiedział, więc spojrzał na 

Diega wściekle.

- Zaparkujesz samochód i możesz się nieźle zabawić - wtórował Dutch. - Poczytasz 

książkę albo wypożyczysz przenośny telewizor i będziesz mógł spokojnie oglądać seriale.

- Ferris Street leży na końcu świata - powiedział Apollo. - Czy mam spędzić urlop w 

cholernym samochodzie? O co wam chodzi?

- Możesz poprosić jakąś miłą panią, żeby się do ciebie przysiadła. Ferris Street może 

się okazać całkiem romantycznym  miejscem, jeśli się znajdzie odpowiednie towarzystwo. 

Jesteś specjalistą od antyterroryzmu. Wiesz, jak oceniać ludzi.

- To prawda - zgodził się Diego. - Umiał przewidzieć, że damy sobie radę w kilku 

rozmaitych przedsięwzięciach, na które nie mieliśmy ochoty.

- No właśnie - powiedział Dutch. - Kiedyś byłem taki jak ty. I miałem o wiele więcej 

cholernych powodów niż ty, żeby nienawidzić kobiet. Ale odkryłem, że być z kobietą to 

background image

diabelnie bardziej interesujące, niż odrzucać ją.

- Poprosiłem, aby była ze mną, jeśli chcesz wiedzieć, panie Opiekunie Społeczny - 

mruknął Apollo. - I dostałem od niej kopa.

- Zaproponowałeś jej małżeństwo? - dopytywał się Dutch.

- Nie chcę się żenić - powiedział Apollo.

- A więc miała rację, że się ciebie pozbyła - odparł Diego ze spokojem. - Znajdzie 

innego, który się z nią ożeni i będzie miał z nią dzieci...

- Zamknij się do cholery - przerwał Apollo wyprowadzony z równowagi. - Pójdę na 

spacer!

Ruszył w stronę drzwi.

- Idź na Ferris Street - krzyknął za nim Dutch. - Słyszałem, że pełno tam kwiatów. - 

Może spotkasz jakąś znajomą twarz - dodał Diego z krzywym uśmiechem.

Apollo rzucił im na odchodnym wściekłe spojrzenie i trzasnął drzwiami.

- Pogodzi się z tym - rzucił Dutch. - Tak jak ja to zrobiłem.

- Jak my wszyscy - powiedział Diego. - Przyprowadź do nas w sobotę Dani. I dzieci. 

Matthew się ucieszy.

Dutch popatrzył na niego uważnie.

- U was wszystko w porządku, jak widzę.

-   Przyjacielu,   gdyby   szczęście   miało   postać   ziaren   piasku,   mieszkałbym   na 

bezbrzeżnej pustyni. Świat należy do mnie.

- Czułem, że Matthew to twój syn - powiedział nieoczekiwanie Dutch. - Melissa nie 

wyglądała na taką, która mogłaby zdradzić.

-   Jesteś   przenikliwy,   jak   za   starych   dobrych   czasów   -   odpowiedział   Diego   i 

uśmiechnął się do przyjaciela. - A twoja Dani? Czy jest zadowolona, że siedzi w domu i 

zajmuje się dziećmi, zamiast iść do pracy?

- Zanim dzieci nie poszły do szkoły, było jej z tym dobrze. Później coraz częściej 

zaczęła   mi   opowiadać,   że   chciałaby   otworzyć   mały   antykwariat   -   skrzywił   się   Dutch.   - 

Trudno, skoro tak chce. Wolę ustąpić pierwszy. Tak było i tak będzie. Moja duma nie cierpi z 

tego powodu.

Diego myślał  o tych  słowach w drodze do domu.  Dutch miał  rację. Jeśli Melissa 

zechce wrócić do pracy, kiedy Matthew pójdzie do szkoły, to czemu nie? Powiedział jej o tym 

w nocy, kiedy leżała w jego ramionach, obserwując światła wielkiego miasta, które igrały na 

suficie w półmroku pokoju. Uśmiechnęła się i pocałowała go. I wtedy poczuł, że warto było 

jej o tym powiedzieć.