Miłość, nienawiść i przyjaźń
autorka:
BellaEdwardlover1991
orginał na stronie:
http://www.fanfiction.net/s/4814550/1/Love_Hate_and_Friendship_renewed
tłumaczenie:
- rozdziały II, IV, VI, VIII – xxpaolaxx
- pozostałe – mTwil
beta:
- rozdziały I-II – Bellafryga
- rozdziały II-X – Anna_Rose
tłumaczenie: mTwil
beta: Bellafryga
Rozdział pierwszy: Pierwsze wrażenie
- Mamo, będzie dobrze. Uwierz, nic mi się nie stanie - powiedziałam, starając
się uspokoić moją nadopiekuńczą matkę.
- Ależ kochanie! To ludzie, których nie znasz, obce miasto i w dodatku
będziesz na drugim końcu kraju! - W jej głosie było słychać jedynie strach i
niepokój o mnie. Wiedziała, jaka byłam niezdarna, nie wspominając już o
nieśmiałości. Obie te cechy niestety odziedziczyłam po tacie. Naprawdę
chciałam bardziej przypominać matkę.
- Tak, ale chyba zapomniałaś, że sama się tam zgłosiłam. Chcę to zrobić -
powtarzałam. Wydawało się, że przez ostatnie kilka tygodni mówiłam jej to
już dziesiątki razy, ale ona nadal denerwowała mnie, próbując odwieść od
tego pomysłu. Niestety byłam bardzo upartą dziewczyną.
Zgłosiłam się na trwającą rok wymianę szkolną. Przez kolejne sześć miesięcy
miałam mieszkać w domu jakiejś dziewczyny, a potem to ona miałaby
przyjechać do mnie na następne pół roku.
Mogłam wybierać pomiędzy wieloma miejscami, głównie dużymi miastami,
takimi jak Nowy Jork czy San Francisco, ale zdecydowałam się na małe
miasteczko w stanie Waszyngton - Forks. Dziewczyna, z którą miałam
spędzić sześć miesięcy, nazywała się Alice Cullen i ostatnio mailowałyśmy
dość często. Z tego, co do tej pory się o niej dowiedziałam, naprawdę ją
polubiłam.
- Jesteś całkowicie pewna, kochanie? – Renee zapytała po raz kolejny,
patrząc na mnie przejętym wzrokiem.
Skinęłam głową, uśmiechnęłam się i przytuliłam ją. Ta odwzajemniła uścisk,
ale nadal nie była zadowolona. Przez następną chwilę przyglądała mi się,
przyprawiając mnie tym samym o rumieniec, ale w końcu także skinęła.
- Już w porządku, spakujmy twoje rzeczy.
--
Spojrzałam w dół, po raz dziesiąty sprawdzając mapę. Zaskoczyło mnie, że
jeszcze się nie zgubiłam. Do tej pory nie było ani jednej podróży, w trakcie
której nie przytrafiłoby mi się coś złego.
Ponownie zerknęłam na wskazówki, które dała mi Alice i znowu spojrzałam
na mapę. Przejechałam po drodze palcem, tylko po to, aby dostrzec, że mam
jeszcze do przejechania kilka mil. Wcześniej nie denerwowałam się, ale fakt,
że teraz jestem już blisko sprawił, że poczułam się trochę nieswojo.
Jechałam już dość długo, a teraz zatrzymałam się, żeby trochę odpocząć i
dokładnie przyjrzeć się trasie.
Pogoda było ponura. Chmury już teraz przyprawiały mnie o depresję. Byłam
przyzwyczajona do słońca i wysokiej temperatury. Dorastanie w Phoenix, w
Arizonie było cudowne. A teraz jestem tutaj, gdzie wszystko jest odwrotne do
miejsca, w którym do tej pory mieszałam.
Byłam w stanie Waszyngton dopiero od godziny, a już tęskniłam za słońcem.
Alice przestrzegła mnie przed tym, mówiąc abym spakowała ciepłe rzeczy.
Powiedziała również, że wybierzemy się do sklepu po nowe, jakby wiedziała,
że nie mam wielu ubrań odpowiednich na zimną, wilgotną i zimową pogodę.
Razem z mamą próbowałyśmy znaleźć trochę cieplejszych rzeczy, ale na tak
gorącym obszarze było to dość trudne.
Westchnęłam i ponownie zjechałam na drogę. Jednym okiem patrzyłam na
jezdnię, a drugim na mapę, próbując się upewnić czy przypadkiem się nie
zgubiłam.
Kiedy zobaczyłam znak „Witamy w Forks”, przełknęłam ślinę. Teraz byłam
bardzo blisko, Alice mieszkała tuż za miastem.
Ponownie westchnęłam i obwiniałam się za to, że sama się w to wplątałam.
Na początku wydawało się to świetną, śmiałą rzeczą do zrobienia, ale teraz
nie byłam już tego taka pewna.
Alice mieszkała razem ze swoimi rodzicami i czwórką rodzeństwa. Miała
trzech braci i siostrę. Siedem osób w domu to dużo. Bałam się, że nie
przyzwyczaję się do tego. Dorastałam praktycznie z dwojgiem ludzi. Mój tata
ciągle siedział w pracy, a kiedy był w domu, to mama wychodziła, najczęściej
odwiedzając jedną ze swoich wielu przyjaciółek.
Wjechałam w ulicę, w która kazała mi skręcić Alice i przyglądałam się
domom, w poszukiwaniu właściwego numeru.
Nie miałam pojęcia jak mógł wyglądać ten, którego szukałam. Moja
koleżanka mówiła mi dużo o swoim życiu, ale nie chciała przysłać zdjęć
domu. Mówiła, że chce zrobić mi niespodziankę.
Kiedy w końcu go zobaczyłam, zdecydowanie byłam zaskoczona. Nie,
zaskoczona to za mało powiedziane. Zaparło mi dech, było lepszym
określeniem.
Dom był ogromny i biały, w stylu wiktoriańskim. Dookoła niego rosły drzewa,
więc znajdował się w cieniu. Jestem pewna, że jeżeli by ich nie było, mogłoby
być tu zbyt jasno.
Zaparkowałam samochód, zupełnie nie wiedząc, co robić. Następnie
próbowałam się uspokoić, biorąc głęboki oddech, aby uniknąć
hiperwentylacji, która właśnie się zbliżała.
Kiedy wychodziłam z furgonetki, otworzyły się drzwi domu i ukazała się mi
mała, niczym chochlik, dziewczyna. Miała krótkie, czarne włosy, trochę
nastroszone. Na jej twarzy widniał ogromny uśmiech. Podbiegła w moją
stronę.
Wzięłam kolejny głęboki oddech i próbowałam zignorować poczucie, że to
wcale nie jest nieodpowiednie. Tylko dlatego, że było inne, nie musiało być
złe.
- Hej, Alice – powitałam dziewczynę, wiedząc, że nikt inny nie mógłby nią
być. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Przez chwilę
przyglądałam się jej ubraniu, ale ta zaraz obdarzyła mnie uściskiem.
Złapałam powietrze i dopiero po chwili odwzajemniłam gest. Nie mogłam
powstrzymać uśmiechu spowodowanego tym, jak serdecznie zostałam
powitana. Zarumieniłam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że byłam tym
zaskoczona.
- Hej, Bella. Tak miło cię w końcu zobaczyć! – Szeroko się do mnie
uśmiechnęła, a ja zaczęłam się śmiać. Ta dziewczyna miała tyle energii.
Ciężko byłoby mi teraz popaść w depresję, pomimo tego, że właśnie
przemaczał mnie deszcz.
- Od początku wiedziałam, że zostaniemy przyjaciółkami! Jestem taka
podekscytowana, mając cię w końcu tutaj! Spędzimy razem cały rok! Wiesz,
byłam…
- Alice, proszę, uspokój się! Dasz mi przez chwilę odpocząć? Miałam długą
podróż, pamiętasz? – powiedziałam, śmiejąc się do dziewczyny. Natychmiast
zaczęła mówić. Jest nawet gorsza ode mnie, kiedy bywam zaniepokojona.
- Przepraszam, Bella, ale umierałam czekając na spotkanie z tobą! –
Chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w kierunku domu.
- Czekaj, Alice. A co z moim bagażem? – powiedziałam, niepewna co mam
zrobić.
- Powiem Emmettowi, żeby się tym zajął, nie martw się – odpowiedziała, cały
czas ciągnąc mnie za sobą. – Och, dopóki jeszcze pamiętam, nie przestrasz
się go, okej? Emmett, krótko mówiąc, jest… dużym chłopakiem. Ale kiedy
tylko go poznasz, okaże się prawdziwym pluszowym misiem. – Zaśmiała się,
co wskazywało na to, że cieszyła się ze swojego żartu.
Kiedy wprowadziła mnie do holu, przygryzłam wargę. Było tam
bezwarunkowo wspaniale. Samo to miejsce miało taki rozmiar jak mój salon.
- Bella już przyjechała! - krzyknęła dziewczyna, ogłaszając moje przybycie.
Prawie natychmiast zjawiły się dwie osoby. Piękna para, mężczyzna i kobieta,
oboje uśmiechnięci. Wydawało mi się, że to rodzice mojej przyjaciółki.
- Witaj, Bello, jak dobrze, że już przyjechałaś. Jestem Esme, mama Alice.
Jeśli będziesz miała jakieś problemy albo pytania, proszę, przyjdź do mnie.
Cieszyłabym się, mogąc ci pomóc – powiedziała, obdarowując mnie lekkim
uściskiem.
Uśmiechnęłam się do niej i zwróciłam do mężczyzny. Otworzyłam usta, żeby
coś powiedzieć, ale on był szybszy.
- Jestem Carlisle, ojciec Alice. Miło cię poznać – powiedział, podając mi rękę.
Kiedy uścisnęliśmy już dłonie, uśmiechnęłam się do niego.
- Mnie również miło was poznać. Alice dużo mi opowiadała!
- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy? – Esme zażartowała, a my
zaczęliśmy się śmiać.
- Gdzie są wszyscy? Nie ma ich w domu? – Alice zapytała po chwili,
rozglądając się dookoła.
- Powinni być, może trzeba ich jeszcze raz zawołać. Pewnie cię nie słyszeli –
zasugerowała Esme, nadal się uśmiechając. Zauważyłam, że było to trochę
wymuszone, co sprawiło, że poczułam się nieco skrępowana.
- Emmett, Rose? Edward, Jazz? – Alice znowu krzyczała, wołając swoje
rodzeństwo.
Czekaliśmy, a ja robiłam się coraz bardziej podenerwowana. Cisza panująca
w domu była zdecydowanie niewygodna, a kiedy nikt się nie pokazywał,
Esme wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało jak: „Nie tak ich
wychowałam.”
Zwróciłam się do Alice, ale jedyne co zobaczyłam to rozczarowanie na jej
twarzy. Kiedy spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, ale i tak nie była spokojna.
Poczucie, że byłam mile widziana, odeszło, kiedy tylko dojechałam.
Miałam rację, teraz zdałam sobie z tego sprawę. Nie czekali tu na mnie. Może
Alice się cieszyła, a jej rodzice nie robili żadnych problemów. Ale jak
domyślałam, jej rodzeństwo mnie nie lubiło.
Oni jeszcze cię nie poznali! Jakiś inny głos próbował mnie uspokoić, ale to nie
pomagało.
Carlisle przesunął się zakłopotany. Mogłam się domyślić, że nie lubi ciszy.
- Chcesz coś do picia? – zapytał, prawdopodobnie po to, żeby móc odejść.
Pokręciłam głową, chociaż byłam spragniona. Przytaknął i zanim zniknął,
nieśmiało się uśmiechnął.
Teraz zostałyśmy już tylko ja i Alice. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam
wiele obrazów i figur. Ta rodzina była bardzo bogata i zarumieniłam się kiedy
dałam sobie sprawę, że mój dom, przy tym, to zaledwie mała chatka. Miałam
nadzieję, że Alice nie pomyśli sobie, że jestem biedna czy coś…
- Jest tu coś Picassa albo Da Vinciego? – zapytałam żartobliwie, chcąc
złagodzić panujące napięcie.
Alice zaśmiała się.
- Nie, chociaż tutaj jest Rembrandt. Większość z nich namalowała moja
mama, Carlisle albo Edward.
- Co? Naprawdę? – Zaskoczyła mnie. Większość z nich była wspaniała, wiele
przedstawiało krajobrazy, ale oprócz nich na ścianach wisiały również
zwierzęta. Wszystkie wyglądały jak prawdziwe.
- Nie wiem co się dzieje z moim rodzeństwem, ale normalnie się tak nie
zachowują. Przykro mi z tego powodu, ale proszę, nie myśl, że to przez
ciebie.
Jasne. To nie przez mnie, co? Westchnęłam i pokręciłam głową.
- Nie ma problemu. Od początku czułam, że będę tego żałować. Nie obraź
się, naprawdę cię lubię, ale prawdziwym powodem dla jakiego się zapisałam
było to, że oszalałabym przez moich rodziców. – Czekała aż dokończę, a ja
znowu westchnęłam.
- Wiesz, dużo się kłócą, więc moja przyjaciółka powiedziała mi, że to może
być dobry pomysł. Żeby uciec stamtąd i trochę odpocząć, oderwać się od
tego stresu i ciągłych kłótni. Ale domyślam się, że to nie wyjdzie. Nie sądzę,
że będę się tu czuła swobodnie, jeśli twoje rodzeństwo będzie się tak
zachowywać… - ściszyłam głos, czując się nieswojo.
Może było to trochę niegrzeczne, ale mówiłam prawdę. Tak właśnie się
czułam i nie mogłam nic na to poradzić.
Alice skinęła i ponownie się uśmiechnęła.
- W takim razie, pozwól, że sprowadzę tutaj ich tyłki, żeby powitali cię tak
jak należy. Inaczej dostaną ode mnie. – Lekko się zaśmiała, ale chyba była
podenerwowana.
Usłyszałam kroki za mną i się odwróciłam. Zobaczyłam dwóch chłopaków i
dziewczynę i przez chwilę byłam oszołomiona ich urodą. Bez wątpienia byli
najpiękniejszymi ludźmi, jakich kiedykolwiek widziałam.
Esme szła dokładnie za nimi, wyglądając na trochę zdenerwowaną.
Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła, że na nią patrzę, ale przez to byłam tylko
jeszcze bardziej zaniepokojona.
Odniosłam wrażenie, że ta rodzina często się śmieje, aby rozproszyć obawy
innych ludzi. Ale ja nie czułam się ani odrobinę spokojniejsza.
- Jestem Emmett – powiedział wielki koleś. Po opisie Alice, już się tego
domyśliłam.
Emmett był z pewnością dużym chłopakiem i rozumiałam dlaczego Alice
myślała, że mogłabym się go przestraszyć. Ale w jakiś sposób czułam się
przy nim bezpieczna. Uśmiechnęłam się i skinęłam.
- Jestem Jasper, a to moja siostra bliźniaczka, Rosalie - powiedział drugi
chłopak.
Emmett i Jasper nie byli ani trochę do siebie podobni. Ten pierwszy był duży,
napakowany i miał brązowe loki. Jasper przewyższał go wzrostem, a jego
włosy miały miodowy kolor, z resztą tak samo jak u Rosalie. Ta była
dziewczyną, która mogłaby sprawić, że przez samo przebywanie z nią w
jednym pomieszczeniu, mogłoby zniknąć poczucie własnej wartości. Wysoka i
szczupła, o wyglądzie modelki z jakiegoś magazynu. Alice, będąc piękną na
swój własny sposób, naprawdę pasowała do tej rodziny.
- Mam nadzieję, że miło spędzisz tutaj czas, Bella. Jeśli będą cię wkurzać
jakieś chłopaki, po prostu przyjdź do mnie, a ja się nimi zajmę! – Emmett
szeroko się uśmiechnął. Brzmiało to trochę jak żart, ale wydawało mi się, że
mówił to raczej na poważne.
- Dzięki, Emmett. Miło poznać was wszystkich – powiedziałam, patrząc na
nich. - Myślałam, że masz trzech braci – wyszeptałam do Alice, która nadal
stała obok mnie.
- Edwarda chyba nie mam w domu. Esme nigdy nie pozwoliłaby mu zostać na
górze, skoro reszta zeszła na dół – odpowiedziała, również szeptem. Lekko
się skrzywiła.
- Pozwól, że cię oprowadzę! – Alice powiedziała podekscytowana. Patrząc na
jej wielki uśmiech trochę się uspokoiłam.
Teraz poznałam jej rodzeństwo, więc najbardziej stresująca rzecz już za
mną. Oczywiście, nie widziałam jeszcze Edwarda, ale wydawało mi się, że to
nie będzie wielkim problemem.
- Emmett, mógłbyś zanieść rzeczy Belli do jej pokoju? – Chłopak cicho
warknął, ale wyraz twarzy jego matki skłonił go do udania się do mojego
samochodu.
Alice prowadziła mnie przez dom, zaczynając od kuchni.
- To kuchnia – powiedziała.
- Naprawdę?- zaśmiałam się. – Nie mogę sobie tego wyobrazić! Myślałam, że
to moja sypialnia!
Alice też się uśmiechnęła.
- Teraz to ja jestem twoim przewodnikiem, więc nie przerywaj mi! –
ruszyłam za nią, a ta wprowadziła mnie do dużego, ciepłego pokoju.
- To salon. Oglądamy tutaj głównie filmy – ponownie rozejrzałam się dookoła
i w końcu zobaczyłam pianino. Był to najpiękniejszy instrument, jaki
kiedykolwiek widziałam.
Poczułam ukłucie zazdrości, które jednak szybko zniknęło. Ci ludzie mieli
wszystko.
- Wow – powiedziałam. Alice zauważyła na co patrzę.
- Grasz na pianinie? – zapytała.
Skinęłam.
- Trochę. Chociaż nie za dobrze. Uczyłam się tylko przez trzy lata. Moja
mama gra o wiele lepiej ode mnie, uwielbia to. Niestety nie możemy sobie
pozwolić na coś takiego, bo jest za drogi i nie mamy wystarczająco dużego
pokoju.
Alice uśmiechnęła się porozumiewawczo i poszła na górę, a ja podążyłam za
nią. Wszystkie drzwi były zamknięte, ale mogłam usłyszeć dźwięki
dochodzące zza nich. Alice wskazywała po kolei:
- Pokój Emmetta, Jaspera, Rosalie, mój, Edwarda. Na drugim piętrze jest
sypialnia Esme i Carlisla. A ten – powiedziała, pokazując na drzwi pomiędzy
jej i Edwarda – jest twój. Naprzeciwko znajduje się łazienka, którą będziesz
dzielić z Edwardem, przepraszam. Rose i ja mamy swoją, a Jazz i Em swoją –
wyjaśniła, uważnie mi się przyglądając.
Przełknęłam ślinę, wspólna łazienka z chłopakiem… Czy to może wyjść
dobrze?
- Twoje rzeczy powinny już być w pokoju, więc możesz się rozpakować.
Zostawię cię samą i będziesz mogła się poczuć bardziej swobodnie – mówiąc
to odeszła, a ja weszłam do pokoju.
Zaskoczyło mnie to, jak mi się tam spodobało. Wszystko było w moim stylu.
Przeważały odcienie niebieskiego i fioletowego. Zobaczyłam torbę i walizki,
stojące w rogu, ale nie przejęłam się nimi i usiadłam na łóżku.
Nie wiedziałam co mam robić. Alice miała zamiar iść na zakupy z Rosalie.
Zaproponowała, żebym poszła z nimi, ale odmówiłam. Nie czułam się dobrze
w towarzystwie Rose, wcale jej nie znałam, a ona nawet się ze mną nie
przywitała. To Jasper mi ją przedstawił.
Leżałam na moim łóżku, żałując decyzji o przyjeździe tutaj, kiedy usłyszałam
dźwięk pianina. Przez chwilę słuchałam, ciesząc się ze spokoju, który mnie
nawiedził. Utwór był piękny, ale nie rozpoznałam go. Postanowiłam zejść na
dół, aby sprawdzić kto gra.
Weszłam do salonu, ale zatrzymałam się w drzwiach. Nie chciałam
przeszkadzać chłopakowi siedzącemu przy pianinie.
Wszystko, co mogłam zobaczyć, to jedynie jego plecy, ale i tak dostrzegłam,
że był cudowny. Budowa jego ciała sprawiła, że pociekła mi ślinka, a brązowe
włosy uczyniły go zupełnie unikalnym. Od samego początku zaczął mnie
pociągać, ale wiedziałam też, że nie powinnam się do niego zbliżać.
Nagle przestał grać i odwrócił się. Spojrzał na mnie, a jego źrenice zwęziły
się.
W tej chwili już wiedziałam, że pomimo jego urody, nie będę darzyć go
sympatią.
tłumaczenie: xxpaolaxx
beta: Bellafryga
poprawki: Anna_Rose
Rozdział drugi: Nieporozumienie.
Przyglądał mi się przez moment, co dało mi czas by, co nieco się uspokoić.
Moje nerwy były
w strzępach.
Jego oczy wyglądały jak dwie wąski szparki, ale nie można było zapomnieć o
kolorze.
Szmaragdowa zieleń. To ogłuszyło mnie na moment, lecz on tego nie
spostrzegł. Czekałam aż
coś powie.
- Ty musisz być Isabella Swan - powiedział w końcu. Wzdrygnęłam się na
zimny ton jego
głosu. Ale jestem głupia!
- Bella - powiedziałam mu, na co on zwęził swoje oczy jeszcze bardziej,
pozostawiając je nie
większe niż cienkie linie. Przestraszył mnie na moment, ale nie uciekłam. Nie
chciałam wyjść
na tchórza.
- Dlaczego tu stoisz? - popatrzył trochę zły, ale jego głos był spokojny i
miękki. Mogłabym
powiedzieć, że był zmuszony i poczułam się niekomfortowo. W tym
momencie prowadziłam
walkę z łzami głównie z powodu gniewu. Jakoś moje emocje były uzależnione
od łez. Nie
ważne czy byłam szczęśliwa, zła, smutna, zawsze zaczynałam płakać.
- Słyszałam, że ktoś gra na fortepianie i chciałam wiedzieć, kim była ta osoba
- powiedziałam
cicho, starając się, aby mój gniew wrócił. Zmusiłam się do uśmiechu. Czułam
się dziwnie. On
nawet się nie przedstawił. To była dobra myśl, wiedziałam tylko, że nazywa
się Edward
Cullen, jedyny, którego jeszcze nie znałam.
Jeśli nie był taki wspaniały...
Moje myśli zostały przerwane i musiałam zawrócić je na prosty tor.
- Czy mogłabyś wrócić tam, skąd przyszłaś? - Jego oczy były nadal zwężone,
a ja
przełknęłam ślinę. Złagodniał trochę i kontynuował.
- Nie mogę się skupić, jeśli ktoś jest w tym pomieszczeniu. Rodzina o tym
wie, ale myślę, że
ci nie powiedzieli - jego głos był spokojny, ale mogłam zobaczyć gniew w
jego oczach.
- Dobrze. Miło było cię poznać... – Mój głos wyraźnie cichł i odwróciłam na
pięcie. Nie
musiał wiedzieć, jaki ból czułam.
Nie odpowiedział, tylko czekał, aż opuszczę pomieszczenie. Pamiętałam, że
Alice mi
powiedziała, gdzie jest biblioteka i chciałam ją znaleźć. Kiedy wreszcie
trafiłam, zaczęłam
szukać książek mojej ulubionej pisarki Jane Austen. Jednak nie mogłam
znaleźć "Rozważniej
i romantycznej". Znalazłam za to "Dumę i uprzedzenie". Usiadłam na jednym
z krzeseł w
ciemnym rogu i tam zaszyłam się z moją książką. Nie wiem ile tam byłam,
ale zdałam sobie
sprawę, że właśnie musiała być przerwa na obiad, ponieważ Alice weszła do
biblioteki i
zaczęła mnie szukać. Byłam w połowie książki, pochłaniałam historię.
- Bella, jesteś tu?
- Tak, Alice. Jestem tu, na tyle - powiedziałam, zapamiętując stronę przed
zamknięciem
książki.
- Dzięki Bogu! Bello, proszę cię, nie strasz mnie tak. Myślałam, że zabłądziłaś
albo coś.
Bałam się, że nas opuściłaś.
Brzmiała, jakby odczuła ulgę, tym samym przez chwilę poczułam się winna.
- Cóż, myślałam o tym - powiedziałam, mamrocząc pod nosem.
- Co?! - krzyknęła. Nie odpowiedziałam, ale obawiałam się, że tak powinnam
zrobić.
- Kto z mojego rodzeństwa skrzywdził cię? - zażądała odpowiedzi, oczywiście
ze
świadomością, że coś się stało. Ponownie mogłam zobaczyć, że stara się
utrzymać przyjazny
ton swojej wypowiedzi. Nadal stałam w ciszy, czując, że moje wargi
zaczynają mnie
szczypać. Wtedy poprowadziłam dłoń po moich włosach, a ona prawie
skakała.
- Powiedz! Kto? Nie powinni wcześniej przychodzić! - Chwyciła mnie za rękę.
Wiedziałam,
że chciała coś powiedzieć, nie chciała abym wiedziała wcześniej i zajęła się
sama sobą.
- Ten, który gra na fortepianie - rzekłam cicho, powodując u Alice jęczenie.
- O, nie... Edward - powiedziała po oddechu.
- Co? Mam na myśli, dlaczego jest tak źle, że to Edward? - zapytałam z
ciekawością. Czy to
naprawdę ważne?
- Nic - odpowiedziała w taki sposób, że wiedziałam, że więcej mam nie
pytać. Miałam jednak
wrażenie, że nawet gdybym się odważyła zadać pytanie, nie uzyskałabym
odpowiedzi.
- No, kolacja gotowa. To dlatego ciebie szukałam. Idziesz? - westchnęła na
koniec, a ja
podniosłam brwi. Wiedziałam, że coś ukrywała.
- To osoba, którą lubię - próbowałam ją teraz oszukać.
Weszłyśmy razem do kuchni, gdzie już Rosalie, Emmett, Jasper, Esme i
Carlisle czekali na
nas. Edwarda tam jeszcze nie było i gdy zerknęłam na stół, zauważyłam, że
nie było dla niego
miejsca.
- Gdzie Edward? - zapytała Alice gwałtownie.
- Odjechał, myślę, że chciał zobaczyć się z Lauren czy coś - odpowiedziała
Esme. Rosalie i
Alice wymieniły wspólnie spojrzenia, a Emmett uśmiechnął się szeroko.
Czułam, że czegoś
mi brakuje. Emmett odciągnął mnie od tego.
- Możemy już jeść? Jestem głodny!
Carlisle roześmiał się.
- Ty zawsze jesteś głodny. Opowiedz nam coś nowego.
- Tato!
- Jedzmy - uśmiechnęła się Esme do syna, który natychmiast zaatakował
swoją porcję.
Kiedy skończyliśmy, zaoferowałam pomoc przy zmywaniu. Esme tylko
roześmiała się i
powiedziała, że mają zmywarkę. Mruknęłam nieznacznie, pragnąć, że
moglibyśmy zrobić to
lepiej. Nie mogłam pomóc i byłam zazdrosna o takie rzeczy.
- Bella, czy chciałabyś iść do kina? - zaoferowała z podekscytowaniem Alice.
Myślałam o tym przed chwilę, lecz potem ziewnęłam. Próbowałam je stłumić,
ale nie udało
mi się.
- Nie dziękuję. Jestem trochę zmęczona. Przebyłam dziś długą drogę -
odpowiedziałam jej.
Nie było to całkowitą prawdą. Byłam zmęczona, ale również nie lubiłam
wychodzić
wieczorem. Chciałam tylko położyć się w swoim łóżku i przemyśleć dzisiejszy
dzień.
Wszystkim powiedziałam dobranoc i poszłam do pokoju, który na sześć
miesięcy miał być
moim domem. Miałam wątpliwości, co do tego, że będę wychodzić bardzo
często.
Chwyciłam moją torbę i pierwszą rzeczą, jaką w niej znalazłam był mój
pamiętnik.
Postanowiłam coś w nim napisać.
Drogi Pamiętniku!
Dzisiaj jest sobota, jedenasty sierpnia.
Dzisiaj był mój pierwszy dzień u Cullenów. Myślałam już, że to nie był dobry
pomysł, aby tu
przyjechać, a dzisiaj utwierdziłam się, że miałam rację. Esme i Carlisle byli
bardzo mili dla
mnie, tak samo jak Alice, ale inni byli szorstcy. W szczególności Edward.
Nawet mi się nie
przedstawił, jednak Alice powiedziała mi kim on jest. Arogancki, popularny
typ. Ten, który co
drugi tydzień ma nową dziewczynę. Wcześniej, jeszcze w domu, również było
wielu chłopców.
Ale to nie to samo. Nie mieszkałam z żadnym z nich. Czy ja to przeżyję? To
od nich zawsze
trzymałam się z daleka. Alice wydaje się być jedyną osobą, która mnie lubi.
Jedyną, która
chce cokolwiek robić ze mną. Esme i Carlisle również są bardzo przyjaźni dla
mnie, ale to nie
to samo. Nie mogę teraz wrócić. Tego właśnie żałuję. Zresztą zawsze może
być lepiej tutaj z
ludźmi, którzy mnie nie lubią. Nie myślę, że sobie poradzę. Jednak muszę się
postarać.
Mam tylko nadzieję, że jakoś przetrwam te sześć miesięcy.
Zaczęłam rozpakowywać dwie pierwsze walizki, starając się zrobić pokój
bardziej w moim
stylu. Miałam nadzieję, że będę czuła się w nim jak w domu. Kiedy
skończyłam, niebo było
ciemne. Wydawało mi się, że byłam zmęczona i to wystarczyło. Nie minęło
dużo czasu, gdy
ogarnęła mnie ciemność, zapraszając do krainy snów.
Kiedy obudziłam się, zobaczyłam, że była ósma. Gdybym była w domu,
przekręciłabym się
na drugi bok i dalej poszła spać. Jednak czułam, że tutaj nie mogę tego
zrobić. Pozostałam w
łóżku i próbowałam wymyślić jakieś plany na dziś. Spojrzałam na sufit i
został on
zaatakowany przez parę zielonych oczu. Pełnych gniewu, wydawało mi się,
że nie były
wyświetlane. Mruknęłam kilka razy, a one odeszły. Westchnęłam i zaczęłam
myśleć o
przyszłości, o pierwszym dniu w nowej szkole w Forks. Mogłam tylko modlić
się, że będzie
dobrze. Znów zasnęłam bez ustalenia konkretnych planów. Obudziłam się
ponownie, gdy
moje drzwi otworzyły się i weszła Alice.
- Bella, obudź się! Czas na śniadanie! - powiedziała radośnie. Westchnęłam.
- Mój Boże, Alice. Uspokój się trochę. Chyba nie chcesz, abym dostała ataku
serca -
uśmiechnęła się szeroko Rosalie, spoglądając zza framugi drzwi.
Uśmiechnęłam się również
dziękując, że jednak jej uwaga została całkowicie zignorowana przez moją
przyjaciółkę.
- Bello, idziemy na zakupy! A ty idziesz razem z nami!
- Alice! - krzyknęła Rosalie.
- Czy nie mogę spokojnie wstać? - mruknęłam cicho.
- Nie! Muszę cię ubrać.
- Mogę to zrobić sama, ale dziękuję - uśmiechnęłam się już siedząc.
Alice zaglądała do mojej szafy.
- Tutaj nie ma ubrań - zawołała. Rosalie spojrzała jej przez ramię.
- Bello, gdzieś ty kupowała ubrania? - zapytała głosem pełnym zgrozy.
- W Phoenix oczywiście - odpowiedziałam.
- Jak możesz to nosić? - zapytała Alice tym samym tonem, co jej siostra.
Nie wiedziałam, co jest złego w moich ciuchach, ale ten problem był
prawdopodobnie
nieoczywisty tylko dla mnie.
- Cóż, tam jest ciepło. Nie ma zbyt wielu sklepów, które sprzedają ciepłe
ubrania. Każdy
chodzi w koszulce i spodenkach. Trudno znaleźć zimowe ubrania -
powiedziałam obronnie.
- Dobrze. Następnie mamy zamiar kupić ci kilka "ciepłych" ubrań -
powiedziała Rosalie,
spoglądając na Alice.
- Pomyślałam dokładnie o tym samym - zaśmiały się, skupiając z powrotem
swoją uwagę na
mnie.
- Nie mam dużo pieniędzy, więc nie mogę wiele kupić - mówiłam, a one po
prostu zaśmiały
się raz jeszcze.
- My się tym zajmiemy, kochanie - powiedziała Alice, Rosalie uśmiechnęła
się, a ja rzuciłam
im groźne spojrzenie.
- Nie ma mowy, dziewczyny. Nie będziecie kupować mi ubrań. Nie lubię
wydawać na siebie
pieniędzy. To się nie stanie! - protestowałam.
- Nigdy nie stawiaj się Alice w tej sprawie, Bello.
tłumaczenie: mTwil
beta: Anna_Rose
Rozdział trzeci: Pierwszy dzień w szkole
Jęknęłam, kiedy obudziłam się następnego ranka. Był poniedziałek, szósta
trzydzieści, a mój budzik mówił mi, że czas wstawać, żeby przygotować się
do szkoły.
Usiadłam i westchnęłam, przeczesując ręką włosy.
Miałam złe przeczucia. Zakładałam, że wcale nie polubię tego miejsca i to nie
bez powodów. Najważniejsze, ta szkoła liczyła trochę ponad trzystu uczniów.
W domu tylko na moim roku było ich ośmiuset, więc to spora różnica.
Wstałam i podeszłam, do teraz, już zupełnie wypchanej szafy.
Wyprawa na zakupy była zabawna, nawet pomimo tego, że odwiedziłyśmy
ponad dwadzieścia sklepów, wliczając w to Victoria Street. Kiedy
powiedziałam Alice, że nie potrzebuję seksownej bielizny, spojrzała na mnie
w sposób mówiący, żebym się zamknęła i za nią szła. Rosalie za to
powiedziała: „Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz tego potrzebować”.
Właśnie miałam zamiar złapać moje ulubione, kupione w Phoenix jeansy,
kiedy do pokoju weszła Alice.
- Dobrze, że już nie śpisz. Bałam się, że znowu będę musiała oglądać „ranną
Bellę”, ale nie zapowiada się na to.
Cicho mruknęłam i rzuciłam jej piorunujące spojrzenie.
- Domyślam się, że nie przeszkadzam. Czekaj… Masz zamiar to założyć? –
powiedziała, kiedy zobaczyła, co trzymam w ręce.
- Taki miałam zamiar, tak – odpowiedziałam na wpół przytomna. Nadal
byłam śpiąca, a jak Alice już wczoraj się dowiedziała, nie należałam do
rannych ptaszków. Przez cały poranek i wczesne godziny popołudniowe
byłam rozgoryczona i zła za brutalną pobudkę. Poza tym, nie lubiłam
zakupów, a to było dokładnie to, do czego mnie zmusiły. A ja nie byłam
nawet rozbudzona.
- Po prostu wymieniłyśmy ci garderobę. Ale czy ty poważnie myślisz o
założeniu tego? – prawie piszczała.
Lekko się uśmiechnęłam i zakryłam sobie uszy, kiedy Alice wrzeszczała na
Rosalie, żeby ta tu przyszła.
- Kogo chcesz zabić, Alice? - powiedziała z uśmiechem.
Spojrzała na mnie, potem na swoją siostrę i z powrotem na mnie. Kiedy
zobaczyła, co trzymam w rękach, jej oczy się rozszerzyły.
- Nie ma mowy! – powiedziała prawie tak, jakbym miała zamiar popełnić
przestępstwo.
- Tak, Rose! To dlatego cię zawołałam – wyjaśniła Alice, szeroko uśmiechając
się do zszokowanej Rosalie.
- Bella, to ja zadecyduję o tym, co dziś założysz – powiedziała Rosalie,
podchodząc do mojej szafy.
- To… i to… i oczywiście to. – Wyjęła czarne jeansy, czerwoną bluzkę bez
rękawów z różową różą na dole i czarną bieliznę, tę, którą wczoraj
kupiłyśmy.
- Rosalie, nie mam zamiaru z nikim spać. Nie potrzebuję być wystrojona pod
ubraniem. Poza tym, na zewnątrz jest zimno! Ta bluzka ma odsłonięte
ramiona! Oszalałaś?
- Nie, ponieważ mam dla ciebie idealną rzecz do założenia na to, zaczekaj
chwilkę – powiedziała i wyszła z pokoju. Alice szeroko się uśmiechnęła,
najwyraźniej szczęśliwa, że mnie pokonała.
- Teraz będziesz mnie już stroić każdego ranka? - zapytałam, bojąc się
odpowiedzi.
- Jeśli będzie taka potrzeba, to tak. Mam zamiar cię ubierać, dopóki sama nie
będziesz wiedziała, jak to robić – odpowiedziała i podała mi ubrania, które
Rosalie rzuciła na łóżko.
- Idź do łazienki się umyć i załóż to. Będziesz wyglądała ślicznie.
- Nie muszę się stroić pod ubraniami – wymamrotałam jeszcze raz.
- Kiedy kobieta ma na sobie ładną bieliznę, jest bardziej pewna siebie. Nie
szkodzi, że nikt nie będzie tego widział, ponieważ seksowna bielizna sprawi,
że sama się tak poczujesz. I pokażesz to wszystkim – powiedziała Alice i
przez moment byłam jej wdzięczna.
Skinęłam i wzięłam rzeczy. Kiedy wychodziłam z pokoju wpadłam na Rosalie,
która podała mi jakąś czarną rzecz, zakrywającą tylko ramiona i górę pleców.
Zmarszczyłam brwi, ale ta tylko do mnie mrugnęła i pozwoliła przejść.
--
Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z mojego samochodu. Złapałam plecak i
czekałam na przybycie Alice. Powiedziała, że musi jeszcze coś zrobić przed
wyjazdem i dlatego powinnam jechać pierwsza.
Kilka minut później przyjechała jej srebrnym samochodem razem z
Jasperem, a Rosalie i Emmett jechali tuż za nimi. Automatycznie zaczęłam
szukać Edwarda, ale nie mogłam go znaleźć.
Właśnie miałam zapytać o niego, kiedy zdecydowałam, że okazałabym wtedy
zbyt duże zainteresowanie. A ja się nim nie interesowałam. Nie chciałam,
żeby Alice czy Rosalie myślały, że go lubię. Tak, jest przystojny, ale to taki
typ chłopaka, którego nienawidzę. W dodatku jego zachowanie wobec mnie,
kiedy nawet się jeszcze nie poznaliśmy, było nie do przyjęcia.
- Jesteś gotowa na swój pierwszy dzień? – zapytała Alice, jak zwykle
uśmiechnięta. Cicho jęknęłam, widząc jej pogodę ducha. Zdecydowanie nie
byłam na to gotowa. Zawsze potrzebowałam kilku godzin do całkowitego
rozbudzenia, a ten moment jeszcze nie nadszedł.
- Jestem zdenerwowana.
- To nie bądź.
- Nie jestem przekonana co do mojego stroju… - dodałam, lekko się
rumieniąc, kiedy tylko pomyślałam o mojej bieliźnie. Zaskoczyło mnie, że nie
zmarzłam, chociaż to nie takie dziwne, bo na zewnątrz było ponad piętnaście
stopni ciepła.
- Bella, wyglądasz fantastycznie! Przestań już jęczeć, chłopcy to pokochają –
mrugnęła do mnie, a ja westchnęłam.
- To właśnie to, czego się bałam – wymamrotałam do siebie, kiedy Alice
odeszła trochę dalej. Emmett i Jasper byli już w środku, a Rosalie szła za
nimi. Alice miała zaprowadzić mnie do sekretariatu i pomóc zdobyć plan
lekcji.
- Spójrz, Bella. Chłopaki się na ciebie gapią!
Zignorowałam ją, patrząc na moje buty. To akurat był dobry pomysł, bo nie
miałam ochoty się o nie dzisiaj potknąć. Chciałam zrobić dobre wrażenie, a
przypuszczałam, że potknięcie mogłoby mnie tylko uczynić jakąś zwykłą
dziewczyną, a taką być nie chciałam. Ale nie potrzebowałam też
zainteresowania.
Kiedy weszłyśmy do środka, biuro było prawie puste, poza kobietą siedzącą
za biurkiem. Spojrzała na nas i uśmiechnęła się. Jej tabliczka z nazwiskiem
informowała, że nazywa się Cope.
- Dzień dobry, pani C! Bella potrzebuje swojego planu lekcji. – Alice
mrugnęła do kobiety. Byłam zszokowana tym, jak ją nazwała, ale pani Cope
tylko się zaśmiała.
- Dzień dobry, panienko Cullen. Witam w liceum w Forks, panienko Swan.
Wydrukuję twój plan i wszyscy będziecie już przydzieleni – odpowiedziała. Jej
głos był ciepły i łagodny, a to trochę ukoiło moje nerwy.
- Dziękuję za pomoc – powiedziałam, a Alice się pożegnała.
Spojrzała na mój rozkład.
- Świetnie! Jesteśmy w tej samej klasie! Masz dokładnie takie lekcje jak ja! –
Zrobiłam minę, niepewna, czy powinnam się z tego cieszyć. – Jeśli chcesz,
możesz go zmienić. Wtedy musiałabyś tylko wrócić do pani Cope –
powiedziała.
- Zobaczę.
Poszłyśmy na naszą pierwszą lekcję, matematykę. Naprawdę nienawidziłam
tego przedmiotu, ale jakoś musiałam to przetrwać. To jedna z lekcji, których
nie mogliśmy opuszczać. Westchnęłam, kiedy weszłam do sali.
Rosalie siedziała prawie na samym końcu i poprosiła Alice, żeby ta przysiadła
się do niej. Zajęłam miejsce w rzędzie obok nich, również z tyłu. Usiadałam
przy oknie, moim ulubionym miejscu jeszcze w domu.
Kilkoro innych uczniów weszło do klasy i zajęło miejsca. Zobaczyłam, że
niektórzy na mnie patrzą, ale nikt nic nie powiedział. Wkrótce wszystkie
miejsca były zajęte, poza jednym obok mnie.
Pan Brown, nauczyciel, wszedł i wszyscy przestali rozmawiać. Byłam tym
zaskoczona. W domu klasa rozmawiała cała wieczność, dopóki nauczyciel nie
zaczynał wyznaczać kar w postaci zostania po lekcjach, dla każdego kto
rozmawiał, kiedy bezskutecznie prosił o ciszę. Dopiero wtedy kończyły się
rozmowy. To jeden z największych powodów mojego rozdrażnienia.
- Dzień dobry, wszystkim. Witam w nowym roku szkolnym. My… - przestał
mówić, bo przerwało mu nagłe pukanie. – Proszę.
Otworzyły się drzwi, a do środka wszedł Edward. O nie.
- Przepraszam, proszę pana. Zaspałem – powiedział z miną winowajcy.
- Usiądź obok tej młodej damy na końcu. I niech mi to będzie ostatni raz –
powiedział pan Brown. Edward zobaczył mnie i zastygł w bezruchu.
Również zamarłam, prawie automatycznie odpowiadając na jego ruch.
Zdałam sobie sprawę, że musi zająć miejsce obok mnie, ale nie był do tego
zbyt chętny. Zresztą, ja też nie chciałam siedzieć obok niego.
Jak miło, że Alice i Rosalie niczego mi nie powiedziały. Oczywiście wiedziały,
że Edward będzie w tej klasie i nie ostrzegły mnie. Rozumiały, jak się czuję w
jego towarzystwie, powiedziałam im wszystko podczas naszych wspólnych
zakupów.
Spojrzałam na Alice i Rosalie, które obdarzały mnie współczującymi
spojrzeniami. Westchnęłam, kiedy zajął miejsce obok mnie.
Oboje ignorowaliśmy się nawzajem i słuchaliśmy nauczyciela, który wyjaśniał
na czym będzie polegać praca w przyszłym roku. Nie było to dla mnie zbyt
ważne, ponieważ będę tutaj tylko przez sześć miesięcy, ale i tak słuchałam
ponieważ inaczej rozpraszałabym się Edwardem i jego nerwowym wyrazem
twarzy.
To było denerwujące siedzieć obok niego. Wszystkie dziewczyny w klasie co
jakiś czas na niego spoglądały. Nigdy nie odwzajemniał tych spojrzeń,
ignorował je tak samo, jak robił to ze mną.
Kiedy zadzwonił dzwonek, ucieszyłam się, że ten wyszedł, zanim ja zdążyłam
wstać. Rosalie i Alice podeszły do mnie, obie szepcząc: „Przepraszam”. Po
prostu skinęłam im, lekko rozczarowana, że zapomniały mi o tym powiedzieć.
Ale postanowiłam, że to nie ma znaczenia, więc i tak niczego nie zmieni.
Potem miałam angielski, który nie okazał się dużym problemem. Edwarda i
Rosalie tam nie było, więc siedziałam obok Alice.
Nauczyciel robił to samo co ten od matematyki, mówiąc na czym będzie
polegać praca w tym roku. Rozdał również kartki z tytułami książek, które
powinniśmy w tym roku przeczytać. Byłam zaskoczona, kiedy odkryłam, że
przeczytałam wszystkie z nich.
Gdy szliśmy na następną lekcję, jakiś chłopak podszedł do mnie. Gadałam z
Alice, ale ta dała mi szansę porozmawiać także z nim.
- Hej, musisz być Isabella Swan! – Uśmiechnęłam się, widząc jego
podniecenie i natychmiast odkryłam, że Alice miała rację. Spodobało mu się
moje ubranie, ponieważ dostrzegłam, że uważnie mi się przygląda. Sprawiło
to, że poczułam się skrępowana, ale jakaś część mnie była z tego
zadowolona. To miło wiedzieć, że chłopak lubi cię tylko za twój wygląd. To
coś ci o nich mówi.
Skinęłam w odpowiedzi, niepewna, co mam powiedzieć.
- Jak tam pierwszy dzień tutaj? – zapytał, a ja wzruszyłam ramionami. - W
porządku, dzięki – odpowiedziałam, zdając sobie sprawę, że byłam
nieuprzejma, nie odzywając się do niego. Ale bałam się, że dam mu przez to
złudną nadzieję, ponieważ nie byłam nim zupełnie zainteresowana.
- Trudno ci mieszkać z Cullenami? – zapytał. Wydawało mi się, że coś
sugeruje, ale postanowiłam to zignorować i zachować wesoły wyraz twarzy.
- Jest świetnie! Wczoraj Alice, Rosalie i ja poszłyśmy na zakupy. Było
naprawdę zabawnie, kiedy postanowiły…
Przerwałam. Nie chciałam wyglądać na zbyt rozentuzjazmowaną. To mogło
być za dużo. I tak byliśmy już na stołówce, więc pożegnałam się i razem z
Alice podeszłam do Cullenów. Jasper, Emmett i Rosalie już tam siedzieli.
Zauważyłam, że nie ma z nimi Edwarda.
- On jest taki zawsze? – szeptem zapytałam Alice.
- Nie. Najczęściej siedzi tutaj, z nami. Nie wiem, co się z nim dzieje –
odpowiedziała, również szepcząc.
Skinęłam. Wiedziałam, że mnie nienawidzi. Wiedziałam też, iż tak będzie.
Przyjechałam tutaj i rozdzieliłam rodzinę. Po prostu świetnie.
Zobaczyłam Mike’a Newtona, patrzącego na mnie. Siedział z paroma
osobami, których już wcześniej widziałam na lekcjach.
- Przepraszam, Alice. Masz coś przeciwko, żebym usiadła tam? – zapytałam.
Nie doszłyśmy jeszcze do stolika Cullenów. Uśmiechnęła się.
- Zrób jak chcesz – mogłam wyczuć w tym trochę rozczarowania. Czułam się
winna, ale i tak się odwróciłam.
Podeszłam do stolika, przy którym siedzieli Mike Newton i reszta ludzi.
Usiadłam obok dziewczyny z czarnymi włosami.
- Cześć – powiedziałam nieśmiało.
- Hej, Bella! Ludzie, to Bella Swan, nowa uczennica. Przyjechała do Cullenów
na wymianę – Mike przedstawił mnie. Wydawał mi się naprawdę uradowany,
że usiadłam z mini, zamiast z Cullenami.
- Jestem Angela – powiedziała czarnowłosa dziewczyna. Uśmiechnęła się i od
razu wiedziałam, że możemy zostać przyjaciółkami. Odniosłam wrażenie, że
jest bardzo do mnie podobna, niemiała, ale szczera. Uśmiechnęłam się do
niej.
- Miło cię poznać! Jestem Jessica! – powiedziała blondynka, siedząca po jej
drugiej stronie.
- Miło poznać was wszystkich – odpowiedziałam i skinęłam głową do reszty.
Wydawali się mili. Przynajmniej lepsi od Edwarda, ale nie trudno było takimi
być. Był po prostu dla mnie niemiły, a ci ludzie byli na tyle przyzwoici, że ze
mną rozmawiali. Kątem oka zauważyłam, że Edward podszedł do swojej
rodziny. Uśmiechnął się i usiadł.
Westchnęłam. Nigdy nie będę w ich grupie. Oni byli rodzeństwem. Ja jestem
po prostu dziewczyną z wymiany szkolnej. Nie mogłam oczekiwać, że będą
mnie traktować jak nową siostrę. Cieszyłam się, że Alice była dla mnie miła.
Tylko ona miała przyjechać do Phoenix i mieszkać ze mną, więc po prostu
przez te sześć miesięcy musiałam być dla niej uprzejma. Nie, że to będzie
takie trudne do wykonania. To prawie niemożliwe nie lubić jej. I oczywiście
Rosalie też była miła.
Rozmawiałam trochę z Angelą o Phoenix, o moim życiu w domu. Zadawała
pytania i naprawdę słuchała moich odpowiedzi. Spytała, jacy są moi rodzice,
ale nie chciałam, żeby wiedziała, więc powiedziałam jej, że są w porządku.
Kiedy próbowała się dowiedzieć, co sądzę o Cullenach, zadzwonił dzwonek i
nie musiałam odpowiadać. Nie mogłam powstrzymać myśli, że zostałam
ocalona przez ten dźwięk.
Co miałabym powiedzieć? Mogli już o tym wiedzieć dzięki samym plotkom.
Słyszałam, jak Jessica coś o tym wcześniej mówiła i wiedziałam już, że
muszę uważać, co przy niej mówię.
Podeszłam do Alice. Uśmiechnęła się, kiedy mnie zobaczyła. Przywitałam się
z pozostałymi Cullenami, próbując ignorować przy tym Edwarda, a potem
poszliśmy do naszych klas.
- Lubisz ich? – Alice nagle zapytała.
- Tak, lubię – odpowiedziałam. Byłam szczera. Naprawdę ich polubiłam,
traktowali mnie jak normalną dziewczynę, a nie jak…
Nie chciałam dokończyć tego zdania, nawet w myślach, więc postanowiłam
zapytać Alice o kilka rzeczy.
- O czym rozmawiałaś z Angelą?
- Alice, to jest jakieś przesłuchanie, czy co? – zapytałam, śmiejąc się.
- Po prostu chcę wiedzieć. Dużo o nas plotkują, wiesz. Więc zastanawiałam
się, czy coś im powiedziałaś. – Wow. Była naprawdę dziewczyną typu prosto-
do-sedna-sprawy. Oczywiście, powinnam się tego spodziewać.
Miałam zamiar skłamać, mówiąc to, co naprawdę o nich myślałam, ale nie
chciałam jej zranić, więc powiedziałam prawdę.
- Rozmawiałyśmy o moim życiu w Phoenix. Pytała, co o was myślę, ale nie
odpowiedziałam. Nie musisz się tym martwić. Przy okazji, i tak o was
plotkowali.
- Ta… Wiem, że to dziwne, że Carlisle i Esme zaadoptowali piątkę dzieci.
Mogę ich zrozumieć. Też bym o tym gadała – powiedziała.
- Naprawdę? – zapytałam zaskoczona. Nie rozumiałam tego zakręconego,
małego umysłu.
Wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała.
Usiadłyśmy w sali od historii. Był to najbardziej nudny przedmiot podczas
całego dnia, ponieważ nie miałyśmy okazji porozmawiać. Nauczyciel od razu
kazał zostać sześciu rozmawiającym osobom po lekcjach. Nie chciałyśmy,
żeby było ich osiem.
Miałam głowę przepełnioną pytaniami. Było oczywiste, że Alice coś przede
mną ukrywa, może nawet nie celowo.
O czym mi nie powiedziała? Jakie miała tajemnice?
Dlaczego robiła takie rzeczy, skoro wiedziała, że i tak się tego dowiem?
tłumaczenie: xxpaolaxx
beta: Anna_Rose
Rozdział czwarty: Rodzinna więź
Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, czułam się tak szczęśliwa, że bałam się, iż
pęknę. W końcu mogliśmy iść do domu. Myślałam, że ten pierwszy dzień
nigdy się nie skończy. Czułam się tak, jakby trwał on około tygodnia.
Musiałam jeszcze dużo zrozumieć, ale najpierw, to naprawdę potrzebowałam
porozmawiać z Alice. Spieszyła się trochę, więc nie miałam szansy z nią
pogadać. Powiedziała, że zobaczymy się w domu, a ja nie mogłam zrobić nic
innego, jak pójść w stronę mojego samochodu. Widziałam Edwarda, jak
spacerował koło mnie, ale nic nie powiedział. Idąc za jego przykładem,
dobrze go ignorowałam. Pojechałam z powrotem do domu Cullenów. Kiedy
popatrzyłam we wsteczne lusterko, zauważyłam, że ktoś jechał za mną.
Przez moment spanikowałam, ale potem zorientowałam się, że jest to mała
miejscowość i nie jest dziwne, że ktoś za kimś podąża. Kiedy samochód
skręcił i wciąż siedział mi na ogonie, zdałam sobie sprawę, że jest to Edward.
Szłam po schodach do frontowych drzwi, ale chłopak był trochę szybszy i
wyprzedzając mnie, uderzył w ramię. Miałam ochotę powiedzieć "Oł", ale
tylko warknęłam.
Poszłam za nim do środka, przygotowując się do rozmowy.
- Alice? - krzyknęłam. Wyszła z kuchni, patrząc na mnie tak, jakby czuła się
winna. Wydawało mi się, że wyraźnie coś ukrywała. Miałam nadzieję, że ma
zamiar opowiedzieć mi historię wszystkich, musiałam wiedzieć. Jeśli mi nie
powie, będę musiała zapytać Angeli.
- Musimy porozmawiać - mój ton głosu był szorstki. Westchnęła i
uśmiechnęła się smutno.
- Tak, Bello. Musimy porozmawiać - otworzyłam usta, aby coś powiedzieć,
lecz ona gestem nakazała mi milczeć. Zamiast tego, moje brwi uniosły się.
- Nie tutaj, Bello - powiedziała po prostu i poszłam za nią do jej pokoju.
- Wiem, że winna jestem ci wyjaśnień i prawdopodobnie powinnam
powiedzieć ci to, zanim przyjechałaś. Powiem tak... to bardzo wrażliwy temat
i nie byłam pewna, czy ci powiedzieć. Niestety, teraz jestem zmuszona.
Wiem, że jeśli nie powiem ci tego, to zrobi to ktoś inny, ale lepiej usłyszeć to
od jednego z nas - skinęła i zaczęła opowiadać. To był pierwszy raz, kiedy
widziałam Alice poważną. Nie była wesoła i odrzucająca jak zwykle. Czułam,
że to było naprawdę ważne, zdałam sobie sprawę, jak ważne. Uzyskam
odpowiedzi.
- Większość z nas nie jest powiązane ze sobą. Tylko ja i Edward, Rosalie i
Jasper. Emmett nie jest naszym bratem. Jest on bratankiem Carlisle’a.
Edward i ja byliśmy pierwszymi, którzy tu przyjechali. Carlisle i Esme chcieli
mieć dzieci, lecz ona nie mogła ich mieć. Postanowili więc zaadoptować.
Skinęłam głową i oczekiwałam, kiedy Alice powróci do swej historii.
- Razem z Edwardem dorastaliśmy bez rodziców. Zginęli w wypadku
samochodowym, kiedy byliśmy małymi dziećmi. Edward miał roczek, a ja
dwa miesiące. Wtedy przebywaliśmy u dziadków, więc byliśmy bezpieczni.
Niestety, nie mieli dużo pieniędzy, więc poszliśmy do sierocińca, gdzie
wychowywała się Rosalie, Jasper i wiele innych dzieci. Rosalie i Jasper byli
naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Byliśmy jak bracia i siostry. Mieliśmy pięć i
cztery lata, kiedy zostaliśmy zaadoptowani. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że
to nie byli nasi prawdziwi rodzice. Nie mieliśmy żadnych wspomnień, za nim
przyszliśmy tu. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam jest to, że Rosalie i Jasper
dołączyli do nas po roku i znów byliśmy razem.
- Alice, tak mi przykro - szepnęłam i poczułam łzy na policzkach.
- W porządku. Dorastaliśmy w szczęśliwej rodzinie. Carlisle i Esme są
naszymi rodzicami i jesteśmy naprawdę wściekli, kiedy ktoś powie, że to
nieprawda. Tak, jak już mówiłam, jest to temat wrażliwy.
Skinęłam głową. Mogę to zrozumieć. Pewnie czułabym się tak samo.
- Emmett dołączył do nas cztery lata po Rosalie i Jasperze. Jego ojca nikt nie
znał, a matka zmarła na raka. Carlisle zdecydował, że się nim zajmie. W
sumie była nas już czwórka, ale jego też chętnie przyjął. - Uśmiechnęłam się.
- To brzmi tak, jakby chcieli to zrobić. To th...
- Historia nie jest jeszcze skończona, Bello. Muszę wyjaśnić więcej. Razem z
Rosalie polubiłyśmy Emmetta. Jasper był jego dobrym kumplem. Byli niemal
nierozłączni. Edward nie za bardzo go lubił. Minęło kilka miesięcy, zanim
zostali przyjaciółmi.
- Hmm… nie mogę tego pojąć- powiedziałam bardziej do siebie niż do Alice.
Uśmiechnęła się.
- Wiem, Edward i Emmett są teraz najbliższymi przyjaciółmi, ale dawniej tak
nie było. Nigdy nie było problemu, ale to było... można porównać to do
zimnej walki. Nikt nic nie robił, ale nie raz napięcie... Czasami było to nie do
zniesienia. Nie prowadzili prawdziwej walki, tylko wzajemnie ignorowali się.
Przłknęłam ślinę i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ona mi właśnie to
mówi. Podobieństwo sytuacji jest niemal śmieszne. Ale to nie oznacza, że
Edward będzie przekonywał się w stosunku do mnie, prawda? Spojrzałam na
nią, lekko zaskoczona tą historią. Miałam oczywiście kilka pytań, ale
musiałam myśleć o pierwszym. Widziałam, że Alice patrzy na mnie, a ja
wiedziałam, że chciała przesłuchania. Byłam trochę wściekła.
- Poza tym, że to drażliwy temat, myślę, że łatwiej było ci to napisać do mnie
poprzez e-mail, niż osobiście powiedzieć.
- To było trudne dla mnie. Nie mogę nawet wyobrazić sobie, że nie jesteśmy
rodziną, więc trudno mi to wyjaśnić. Powiedzenie ci tego, wyjawienie mojej
przeszłości, o której próbuję zapomnieć! Nie chcę pamiętać, że nie jesteśmy
rodzeństwem. Ponieważ jesteśmy - mrugnęła i spojrzała na mnie, aby
zobaczyć moją reakcję. Uśmiechnęłam się, dodając jej otuchy.
- Rozumiem, Alice. Nie martw się. Nie denerwuj. Jestem wdzięczna, że mi to
powiedziałaś. Wolałabym, abyś powiedziała mi o tym wcześniej, ale
rozumiem, że nie mogłaś. Czuję się trochę lepiej, wiedząc o tym. Ale nie
rozumiem, dlaczego inni tak działają na mnie. To znaczy, widzę
podobieństwo z sytuacją Edwarda, ale inni? Mam na myśli Rosalie. Jest miła i
w ogóle, ale czuję, że ma wtedy maskę, a tak naprawdę nie chce spędzać ze
mną czasu.
- To oczywiście nonsens, Bello.
- Nie mam nic przeciwko, Alice. Akceptuję to. Po prostu... chcę zrozumieć.
Wydajesz się jedyną osobą, która mnie akceptuje.
Czułam jak łzy palą moje oczy, ale trzymałam się i uśmiechnęłam smutno.
Alice myślała nad tym przez chwilę.
- Nie wiem. Rose cię lubi, ale może boi się, że chcesz zostać naszą nową
siostrą. Carlisle i Esme powiedzieli nam, że nikt więcej nie zamieszka z nami.
Że już wystarczy im dzieci. Myślę, że czuje się zagrożona lub coś. Sama nie
wiem.
Potem Rosalie przyszła. Razem z Alice podskoczyłyśmy w górę.
- Rose! Przestraszyłaś mnie! - krzyknęła Alice, a ja zaczęłam się śmiać,
dodając jej otuchy.
- Chcę iść na zakupy! Mam dziś randkę! - powiedziała szczęśliwa.
- Wow! Radka? Co zrobiłaś? - roześmiała się Alice.
Obserwowałam przez moment Alice, kiedy razem z Rosalie dyskutowały o jej
osobie oraz randce Rose. Alice z powrotem była normalna. Wydawała z siebie
okrzyki, skakała w górę i w dół na przemian. Wiedziałam, że ściągnęła swą
maskę, by potem znowu wrócić na jej temat. Alice w końcu przestała skakać.
- Bello, pójdziesz z nami? - zapytała Rosalie, a ja spojrzałam na nią
zaskoczona.
- Jasne - odpowiedziałam. Nie byłam do tego zbyt chętna, ale mimowolnie
posłałam jej nieśmiały uśmiech.
Kiedy ponownie byłyśmy w domu natychmiast postanowiłam wziąć kąpiel.
Nie czułam już nóg. Alice z Rosalie zaciągnęły mnie do każdego sklepu, jaki
znajdował się tu w Forks. Byłam wyczerpana. Godzinę później wyszłam już z
wanny i wskoczyłam w piżamę. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Nie
zasnęłam, a to było dziwne, ponieważ tak byłam wyczerpana, że mogłabym
zasnąć w każdym momencie. Usłyszałam jakieś głosy, które dochodziły ze
schodów. Słuchałam uważniej, zdając sobie sprawę, że należały one do Alice i
Edwarda.
- Dlaczego miałbym być miły dla niej? Nie jest moją rodziną, przyjaciółką.
Nie ma nic do mnie. Jeśli tylko chcę, mogę ją ignorować. Poza tym, ona
również mnie ignoruje.
- Edward! Ona musi czuć się tutaj jak w domu. Będzie tutaj mieszkała przez
sześć miesięcy. Nie chcę, aby wyjechała po tygodniu czy coś. Możesz ją
zranić i wtedy będę o to obwiniała ciebie. Jeśli z nią nie porozmawiasz,
przestaniesz mieć we mnie rozmówcę! - zagroziła Alice.
- Cóż, siostro, to chyba ostatnie słowa, jakie do mnie powiedziałaś, bo ja nie
zamierzam z nią rozmawiać. Nie będę przejmował się tym, czy ci się to
podoba, czy też nie. Nienawidzę jej, ona jest denerwująca.
- Co powinna dla ciebie zrobić?! - wrzasnęła Alice.
Czułam się trochę winna. Prawdopodobnie zapomniała, że poszłam spać.
Edward nic nie mówił przez chwilę.
- To nie twój interes!
- Edward! - powiedziała zdenerwowana. Usłyszałam, jak drzwi zamykają się,
a potem była już tylko cisza.
tłumaczenie: mTwil
beta: Anna_Rose
Rozdział piąty: Urodzinowa niespodzianka cz. I
Drogi pamiętniku, czwartek, 13 września
Jestem tu już miesiąc. Nic się za bardzo nie zmieniło, poza tym, że ja i
Rosalie zostałyśmy przyjaciółkami.
Nadal wolałabym, żeby Alice powiedziała mi o swojej rodzinie przed moim
przyjazdem. Nie jestem zadowolona ze sposobu w jakim traktują mnie
Edward i Jasper, ale teraz już rozumiem dlaczego. Wcześniej nie wiedziałam i
to mnie boli.
Edward i ja, do czasu naszego „zapoznania”, nie zamieniliśmy ze sobą choćby
słowa. Jasper nadal jest trochę zimny w stosunku do mnie, ale już się do
tego przyzwyczaiłam.
Emmett okazał się być bardzo opiekuńczy. Wczoraj, kiedy narzucał mi się
pewien chłopak, poszedł za nami. Tamten koleś nie wiedział, że znam
Emmetta, więc był śmiertelnie przerażony, kiedy ten mu zagroził, że pozbawi
go przytomności. Pękaliśmy ze śmiechu, kiedy uciekał tak szybko, jak tylko
mógł.
Dzisiaj mam urodziny. Jest siódma rano i czekam, żeby zacząć szykować się
do szkoły.
Nikomu nie powiedziałam o urodzinach. Nie chciałam, żeby wiedzieli. Alice,
Carlisle i Esme pewnie chętnie zorganizowaliby przyjęcie, ale ja nie.
Edward nadal mnie lekceważy, więc ja robię to samo. Każdego wieczora,
podczas obiadu, można wyczuć napięcie. To irytujące i zauważyłam, że inni
czują się tak samo nieswojo.
Nie wiem, co się dzieje z Ed…
Zadzwonił dzwonek do drzwi, wyrywając mnie z natłoku myśli. Szybko
zamknęłam pamiętnik i włożyłam go do szuflady.
Ziewnęłam i pomyślałam o dzisiejszym dniu. Miałam zamiar zachowywać się
normalnie, żeby Alice nie mogła się domyślić, że coś się dzieje. Nie chciałam
obchodzić urodzin. I tak prawdopodobnie byłoby nudno. Poza tym, pewnie
tylko Rose i Alice chciałyby je świętować.
Usłyszałam, jak otwierają się drzwi, a zaraz po tym głośną rozmowę, wiec
założyłam mój szlafrok i poszłam zobaczyć, co się dzieje. Esme i Carlisle byli
pierwszymi, których zobaczyłam w drzwiach. Wszyscy inni Cullenowie, nawet
Edward, zeszli na dół, aby dowiedzieć się, o co chodzi.
Stanęłam na schodach i milczałam. Uważnie słuchałam głosów i jęknęłam,
kiedy jeden z nich wydał mi się bardzo znajomy.
- Czy jest tu Bella Swan?
Odwróciłam się, idąc prosto do mojej sypialni, ale i tak słyszałam rozmowę.
- Tak. Jeśli nie macie nic przeciwko, że zapytam, to kim jesteście? –
powiedział podejrzliwe Carlisle. Szybko zanurkowałam pod mój koc, udając,
że dalej śpię. Wiedziałam, co się wydarzy.
- Jesteśmy rodzicami Belli i przyjechaliśmy tu na jej urodziny! – krzyknęła
Renee.
- W takim razie, wejdźcie – powiedziała Esme i ku mojemu zdziwieniu, nie
sprawiała wrażenia, jakby o tym nie wiedziała. Słyszałam też Alice. Nie
wydawało się, aby była szczęśliwa, ciężko stąpając na górę.
Westchnęłam i czekałam na jej wejście do mojego pokoju. Spodziewałam się
ataku, ale nieoczekiwanie, się go nie doczekałam.
- Izabello Marie Swan! Dlaczego nie powiedziałaś mi, że masz dzisiaj
urodziny? Są tu twoi rodzice! – powiedziała. Mogłam usłyszeć, że była
podekscytowana. Udawałam, że dopiero się obudziłam.
- Uwielbiam urządzać przyjęcia urodzinowe! – przewróciłam oczami i
nieśmiało się uśmiechnęłam.
- Więc, wiemy o tym, ale to nie ma znaczenia. Nadal możemy kupić ci
prezent!
- Nie, nie, nie! Nie chce prezentów. To dlatego ci nie powiedziałam.
Nienawidzę moich urodzin, nie lubię prezentów i nie lubię całej tej uwagi –
powiedziałam szybko, chociaż wiedziałam, że i tak mnie zlekceważy.
- Jest tu Bella? – zapytał Charlie. O nie.
- To jej pokój – usłyszałam Edwarda, będącego nadal w swojej piżamie.
Wszedł do środka, zaraz za moimi rodzicami. Moja mama wskoczyła na łóżko
i objęła mnie. Czułam jakbym właśnie była duszona.
- Mamo! Mamo! Zabijesz mnie! – wyksztusiłam.
Zobaczyłam, że Edward szeroko się uśmiecha. Drań. Odwrócił się i, z tego co
usłyszałam, poszedł do swojego pokoju. Po dźwiękach mogłam się domyślać,
że ma zamiar wziąć prysznic.
Alice bardzo cicho wyszła z mojego pokoju, więc zostałam sama z rodzicami.
- Więc, jak się czujesz? Podoba ci się jak na razie? Poznałaś miłych ludzi? Co
myślisz o Cullenach? Wyglądasz tak blado! Nie jesteś tu szczęśliwa? Nie
cieszysz się, że przyjechaliśmy się z tobą zobaczyć? – moja mama
natychmiast zaczęła zadawać pytania, nie dając mi czasu na odpowiedź.
- Poznałaś jakiś miłych chłopców?
- Mamo! – powiedziałam oburzona. Poczułam, że na moje policzki wstępował
rumieniec i odwróciłam wzrok.
- Co? Wydaje mi się, ze Edward jest bardzo przystojny. Wygląda na to, ze
oboje się lubicie – powiedziała sugestywnie. Zmarszczyłam brwi. Na litość
boską, była tu dopiero od sekundy!
- Mamo, Edward i ja nie zamieniliśmy ze sobą słowa od pierwszego dnia,
kiedy przyjechałam. Nie, że mi to przeszkadza – dodałam szybko, gdy
zorientowałam się, co mówię. Nie chciałam, żeby myślała, że mi na tym
zależy.
- Podoba ci się tu, Bella? – zapytał Charlie.
- Tak, tato. Razem z Alice i Rosalie jesteśmy przyjaciółkami. Carlisle i Esme
są dla mnie bardzo mili i dobrze się mną opiekują. Nie martwcie się. Moje
oceny też są dobre, jak zawsze. Teraz możecie już jechać do domu –
powiedziałam, trochę jęcząc.
To ostatnie było żartem. Moja mama to zauważyła, ale tata chyba nie.
- Tato, żartowałam. Cieszę się, że tu jesteście.
- Dobrze. Zejdziemy na dół, a ty będziesz mogła przygotować się do szkoły –
powiedziała Renee i wypchnęła Charliego z mojego pokoju.
Założyłam jeansy i ładną bluzkę, którą kupiłam kilka dni temu. Dziś nie
mogłam pozwolić Alice na zniszczenie mojego stroju. To był mój dzień.
Chociaż powinnam wiedzieć, że to się nie wydarzy, ponieważ kiedy tylko
wyszli moi rodzice, ta wpadła do mojego pokoju.
- Bella, ubiorę cię na dziś!
- Mogę przynajmniej wziąć prysznic? – odpowiedziałam, słysząc, że łazienka
była znowu wolna. Zarumieniłam się, kiedy przyszła mi o głowy pewna myśl,
ale odgoniłam ją tak szybko jak mogłam. Nie potrzebuję myśleć o pewnej
niemiłej osobie… Zdławiłam chichot i chwyciłam ręcznik, który podała mi
Alice.
Kiedy skończyłam brać prysznic, wysuszyłam włosy i poszłam do szafy.
Widziałam, że Alice wybrała dla mnie ubrania, ale nie miałam zamiaru poddać
się tak szybko.
- Wiesz, że nie masz szans w walce z Alice. Tak czy inaczej przegrasz –
usłyszałam za sobą aksamitny głos.
- Edward! – prawie wrzasnęłam, obracając się dookoła. Chwyciłam ręcznik,
podtrzymując go, chociaż był dość dokładnie zawiązany. Nie chciałam, aby
miał jakąkolwiek szansę spaść, więc i tak go trzymałam. Poczułam jak na
moje policzki zakradł się rumieniec i znowu nie mogłam powstrzymać natłoku
moich myśli. To sprawiło tylko, że poczerwieniałam jeszcze bardziej.
- Tak? – Uśmiechnął się ironicznie, mrugając oczami.
- Wyjdź. Teraz. – Odpowiedziałam ze złością, nadal zaszokowana.
- Wow. Zły humor? – Znowu szeroko się uśmiechnął, a w jego oczach nadal
przebłyskiwała złośliwość.
Warknęłam i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Odwrócił się, nadal
uśmiechnięty, i cicho westchnął.
Poważnie?
Właśnie kończyłam się ubierać, kiedy weszła Alice.
- Co? – powiedziała, prawie na mnie wrzeszcząc.
- Nie ma mowy, dziewczyno. Nie założysz tego. Dziś są twoje urodziny, więc
musisz wyglądać wspaniale. Ubierzesz to. Na szczęście przyszłam tu, żeby
dać ci te buty… - Potrząsnęła głową, nie kończąc zdania.
Jeszcze raz spojrzałam na strój. Alice zaprezentowała czarne, obcisłe jeansy,
które idealne pasowałyby do mojej krzywizny. Na górę miałam założyć
czerwoną bluzkę, z dekoltem w literę V z rękawami sięgającymi za łokieć.
Ponieważ było dziś dość ciepło, nie zmarzłabym. Ale nie miałam zamiaru tego
założyć, szczególnie, kiedy zobaczyłam pewną fikuśną część garderoby, która
groziła utratą życia, a którą Alice nazwała butami. Dobrze wiedziała o moich
problemach z równowagą.
- Nie ma mowy, żebym to założyła, Alice. Zapomnij.
- Rose! – zawołała i wiedziałam, że i tak zostanę pokonana.
--
Pół godziny później byłam gotowa. Alice skończyła mój makijaż, sprawiając,
że wyglądał on bardzo naturalnie. Byłam zaskoczona, ale podobało mi się to.
Rose podniosła moje włosy, podkręcając je tak, że wszystkie zwisały wokół
mojej twarzy i ramion. Wyglądałam ładnie, nawet się na to zgadzałam.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam o tym, ze masz dziś urodziny? – zapytała
Rosalie. Wzruszyłam ramionami i nie odpowiedziałam.
- Dobrze, teraz już wiemy, wiec zamierzam kupić ci dziś popołudniu prezent.
Gniewnie na nią spojrzałam.
- Mówisz jak Alice. Powiedziała to samo, a ja zamierzam udzielić ci
identycznej odpowiedzi: Nie chcę żadnych prezentów.
Rosalie i Alice wymieniły spojrzenia, a ja popatrzyłam w lustro.
- Ludzie, proszę, uszanujcie moje życzenia.
- Dobrze, ale i tak muszę to powiedzieć: Wszystkiego najlepszego! –
Uśmiechnęła się Rosalie. Ja za to nie, po prostu patrzyłam na nią. Alice
zaśmiała się i odwróciła.
Poszłam za nimi na dół, próbując upolować trochę śniadania, przed wyjściem
do szkoły. Musiałyśmy jeść szybko, bo byłyśmy już trochę spóźnione.
Dałam rodzicom po buziaku, ignorując ich miny, gdy zobaczyli mój strój.
W domu nigdy się tak nie ubierałam. Moje włosy zawsze wyglądały tak samo.
Wcześniej nie lubiłam się czesać ani malować. Teraz wydawało się, jakbym
była dla nich zupełnie inną dziewczyną. Z resztą, czułam się jak inna
dziewczyna.
Zaśmiałam się, kiedy weszłam do mojego samochodu. Skoro Alice i Rosalie i
tak miały kupić mi prezent, pomyślałam, że lepiej by było, gdybym pojechała
sama.
Kiedy dojechałam do szkoły, nigdzie ich nie wiedziałam. Słysząc pierwszy
dzwonek, po prostu poszłam pod salę.
Podszedł do mnie Mike Newton.
- Wszystkiego najlepszego, Bella – powiedział.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Mówiłam ci o tym? – zapytałam podejrzliwie. Już znałam odpowiedź, ale i
tak jęknęłam, kiedy Mike powiedział:
- Wiem od Alice. Powiedziała też Angeli i całej reszcie.
- Świetnie – wymamrotałam. Ten dzień może okazać się koszmarem.
W domu tylko moja rodzina wiedziała, kiedy mam urodziny. Chciałam, żeby
tak właśnie było, ale najwyraźniej Alice się z tym nie zgadzała.
Westchnęłam i poszłam na matematykę. Zobaczyłam, ze Edwarda jeszcze
tam nie było.
Usiadłam, ale on wcale się nie pojawił.
Reszta dnia nie była taka zła, kilka ludzi powiedziało mi: „Wszystkiego
najlepszego”, ale ignorowałam to.
Tak jest dobrze, myślałam. Wydawało mi się, że ten dzień nie był taki zły.
Ale kiedy wróciłam do domu…
tłumaczenie: xxpaolaxx
beta: Anna_Rose
Rozdział szósty: Niespodzianka urodzinowa cz. II
Wchodziłam właśnie przez drzwi, kiedy moje usta rozszerzyły się w
zdumieniu.
Dom był cały udekorowany balonami i serpentynami. Gdzie bym nie
spojrzała, było coś na czym pisało "wszystkiego najlepszego". Wyglądało to
tak, jakby miało się odbyć przyjęcie dla małego dziecka, z wyjątkiem
balonów na których pisało "siedemnaście". Warknęłam. To nie powinno się
zdarzyć. Specjalnie wcześniej zażądałam, aby niczego nie robić na moje
urodziny. Nie chciałam ich świętować. Renee zauważyła mnie, przechodząc
cicho przez salon. Szybko zatrzymała się i przytuliła mnie.
- Zmiażdżysz mnie - rzuciłam wściekła, ale nie byłam pewna czy mnie
usłyszała. Nie puściła mnie, więc wiedziałam, że nie usłyszała lub po prostu
zignorowała mnie.
- Cześć kochanie! Tęskniłam za Tobą! - powiedziała. Westchnęłam,
odchodząc od niej. Spojrzała bolącym wzrokiem na to. Popatrzyłam na nią
sceptycznie.
- Mamo, widziałaś mnie dziś rano, więc nie mogłaś się stęsknić.
- Bello, kochanie, odpocznij i ciesz się urodzinami. Pamiętam, że kiedy ma się
siedemnaście lat... - zatraciła się w wspomnieniach.
- Nie ma nic specjalnego w byciu siedemnastolatkiem - narzekałam. Kiedy
oni zaczną mnie słuchać?
- Bella! Jesteś w domu! - krzyczała szczęśliwa Alice, a ja mruknęłam
wewnętrznie. Oczywiście, Alice.
To wszystko wyjaśniało, dlaczego razem z Rose zniknęły na dwie ostatnie
godziny. Naprawdę życzyłam sobie, aby tego nie było. Nie chciałam, by
wszystko było na nic. Nie planowałam nic na moje urodziny, a oni nie wiedzą
jakie życie mi się podoba.
- Chodźmy do kuchni - oznajmiła Renee. Spojrzałam na nią, aby wyglądało
najgroźniej jak to było możliwe. To oczywiście nie zadziałało bo tylko się
uśmiechnęła. Chwyciła moją rękę i pociągnęła za sobą do kuchni.
- Chłopaki! Wiecie, że nienawidzę swoich urodzin! Czemu mi to robicie? -
próbowałam jęczeć, ale skutecznie ignorowali mnie. Nic nie pomogło, więc
mogłam zrobić tylko jedno: usiąść i jakoś to znieść. Moja mama została
wykorzystana do działań i prawdopodobnie współpracowała z Alice.
Warknęłam, kiedy wchodziliśmy do kuchni. Wszyscy czekali na mnie, nawet
Edward. Krzyknęli "niespodzianka!", kiedy tylko przekroczyłam próg. Czy
można czuć się jeszcze gorzej? Oczywiście odpowiedź brzmi "tak". Następnie
zobaczyłam tort. To w ogóle nie powinno się zdarzyć! Miał on dwie warstwy,
ozdobiony był różowym marcepanem jak i czerwonym. Na samej górze było
napisane "Wszystkiego najlepszego, Bello", bitą śmietaną. Był to
najwspanialszy tort, jaki kiedykolwiek widziałam. Nie mogłam pomóc, ale
podobał mi się, i to bardzo.
- Kto to zrobił? – wyksztusiłam, patrząc na każdego z osobna.
- Edward - odpowiedziała po prostu Esme.
- Ha! Jasne! Nie wierzę, że Edward zrobiłby coś takiego dla mnie -
mruknęłam zbyt cicho, aby ktokolwiek mnie usłyszał.
- Nie wierzę w to - powiedziałam głośno. Zaśmiałam się sarkastycznie. Jak
niby mógł zrobić coś takiego dla mnie? To było coś, czego moja głowa nie
mogła pojąć. Edward wywrócił oczami, ale unikał mojego wzroku.
Popatrzyłam gniewnie na niego, ale zignorował to. Westchnęłam.
- Nie wiesz, że Edward potrafi gotować? - zapytał Carlisle, chichocząc.
- Nie. Nie powiedział mi tego – rzekłam, potrząsając głową. Edward spojrzał
na mnie z gniewem, ale zignorowałam to. On również nadal mnie ignorował
po tym wszystkim.
- Zacznijmy jeść! - powiedział Emmett. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Tak, to był jedyny powód Emmetta, aby tutaj przyszedł, co? - zapytała Alice
żartując. Uuu, to bolało. Zorientowała się po chwili, bo spojrzała winnym
wzrokiem.
Wiedziałam, że był to żart, ale przypuszczałam, że w połowie prawda.
Emmett ochraniał mnie, ale tylko to. Nie było tak jakbyśmy byli przyjaciółmi.
W rzeczywistości moimi jedynymi przyjaciółmi tutaj były Alice z Rosalie.
Zauważyłam, że w oczach zaczynają mi się zbierać łzy, więc uśmiechnęłam
się słabo.
- Jest dobrze, Emmett. Jesteś zawsze głodnym chłopakiem - powiedziałam
śmiejąc się, ale nawet ja mogłam zauważyć, że ten śmiech był wymuszony.
Jedliśmy tort i śmialiśmy się z żartów Emmetta, Carlisla i Alice. Następnie
Alice nagle wstała, sprawiając tym, że wszyscy w zaskoczeniu na nią
spojrzeliśmy. Wszyscy rozluźnili się, a ja spięłam się bardziej. Nie było
dobrze.
- Bello, wszystkiego najlepszego - powiedziała. Następnie odwróciła się
trzymając małe pudełeczko.
- Nie miałam wystarczająco czasu, aby ładnie ozdobić. - Usprawiedliwiała się,
kiedy zobaczyłam, że to pudełko było na biżuterię. Warknęłam. Była to
ostatnia rzecz, jaką chciałabym dostać. Nie chciałam dostać jakichkolwiek
prezentów, ale drogie były jeszcze gorsze.
- Alice, przecież wiesz, że nie chcę żadnych prezentów - powiedziałam.
- Tak wiem, ale wiem również, że zaakceptujesz wszystko, ponieważ mnie
znasz - westchnęłam. Udało się jej. Nie zaprzeczę temu. Podała mi pudełko i
uśmiechnęła się.
Otworzyłam je, a mój oddech zatrzymał się, widząc co to jest. Pudełko
zawierało śliczną, srebrną bransoletkę, na której było napisane "Bella". To
było coś, co zawsze chciałam sobie kupić, ale zapominałam o tym.
- Alice! - westchnęłam całkiem onieśmielona. Skąd ona o tym wiedziała?
- Wiem - uśmiechnęła się.
Skoro Alice dała ci prezent, to ja mogę zrobić to samo - powiedziała Rosalie,
szeroko się uśmiechając.
- Rose! - powiedziałam, ale ona śmiejąc się dała mi pudełko tak jak Alice
tylko to było troszkę większe.
- Nie miałam czasu, aby ładnie je owinąć - powiedziała z uśmiechem. Alice
się roześmiała.
Otworzyłam pudełko i ujrzałam parę kolczyków. Były oczywiście srebrne z
szafirami w środku. Były dla mnie idealne, a ja po raz drugi oniemiałam.
- Wow! - powiedziałam, nie wiedząc co w ogóle mam powiedzieć. Rose tylko
się roześmiała.
- Dziękuję ci, wam - powiedziałam i obie je przytuliłam. Odwzajemniły mój
uścisk i powiedziały, że tak jest okej.
- My mamy dla ciebie wspólny prezent - powiedział Jasper pokazując na
Emmetta, siebie i .... Edwarda.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie spodziewałam się, że kupią mi prezent,
a w dodatku angażując do tego Edwarda. Nie wtedy, wiedząc, w jakich
jesteśmy stosunkach. Co się dzieje? Emmett przekazał mi pudełko, nie było
ono zawinięte. Było on tego samego jubilera i to właśnie przestraszyło mnie
na moment. Co mogło w nim być? Pierścionek?
- Nic nie mów. Nie mieliście wystarczająco czasu, aby ładnie je owinąć -
powiedziałam, próbując rozchmurzyć się. Nie mogłam nic zrobić, byłam
nerwowa.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Jasper przemówił.
- Właśnie zamierzałem to powiedzieć - uśmiechnęłam się do niego i
odczekałam chwilkę.
- Otwórz - cicho powiedział Edward aksamitnym głosem.
Po otwarci pudełka westchnęłam. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam mówić.
To było to, co zawsze chciałam. Spojrzałam na mamę, a ona szeroko się
uśmiechnęła mając łzy w oczach. Pudełko zawierało srebrny medalik. Zawsze
chciałam mieć taki. Jedyną osobą, która o tym wiedziała, była moja mama.
Wiedziałam więc, że miała coś z tym wspólnego. Poczułam, że łzy wzbierają
się w moich oczach i szybko je otarłam.
- Oh, chłopaki. Ona przez was płacze. Naprawdę musicie skupiać całą uwagę
na sobie? - Rosalie wymruczała, a ja zaśmiałam się drżącym głosem.
- Dziękuję, chłopaki - wyszeptałam, a z mojego gardła nie mogło wydostać
się nic więcej.
- Rozmawialiśmy z twoją matką - wyjaśnił Jasper. Przytuliłam Emmetta,
który zamknął mnie w swym uścisku. Wyszeptał mi do ucha:
- To nie był mój pomysł. Edward to zorganizował.
Puściłam go. Byłam całkowicie zaskoczona. Edward to zaplanował?
Przytuliłam Jaspera mówiąc mu, że jest wielki. On natomiast również
powiedział, że to nie był jego pomysł, ale uśmiechnęłam się do niego. Nie
przytuliłam natomiast Edwarda. Stanęłam przed nim po prostu na niego
patrząc.
- Dziękuję ci - powiedziałam. Nie drgnął. Nie było widać po nim żadnych
emocji. Nie spojrzał na mnie, a ja przygryzłam wargi, aby nie pozwolić łzą
spłynąć po moich policzkach.
- To przyjęcie urodzinowe jest od wszystkich tu zgromadzonych - powiedział
Carlisle.
- Naprawdę, dziękuję. Myślę, że powinnam rozpocząć zabawę - powiedziałam
wymuszając uśmiech. Kiedy spojrzałam na Alice uśmiechała się do mnie,
Rosalie również była szczęśliwa. Czułam ciepło wewnątrz mnie. Cieszyłam się
z prezentów.
- My również mamy dla ciebie prezent, ale musisz na niego poczekać, aż
wrócisz do domu - powiedziała Renee, a Charlie się uśmiechnął.
- Ale to jest dopiero za pięć miesięcy! - rzekłam do nich.
- Myślałem, że nie chcesz żadnych prezentów - odezwał się Charlie.
Zaczerwieniłam się, a wszyscy zaczęli się śmiać.
**************
Tego wieczoru poszłam do łóżka wcześnie. Przyjęcie szybko zleciało.
Oczywiście wyczerpało mnie ono doszczętnie. Ubrana w piżamę, chciałam
szybko wyjść na korytarz i dostać się do łazienki. Zamroziło mnie kiedy
zobaczyłam, że Edward wychodzi po schodach. On nie mógł mnie takiej
zobaczyć, a ja nie mogłam zobaczyć jego wspaniałego…
Odcięłam moje myśli, nie chcąc tam iść. Nie mogłam myśleć o takich
rzeczach. Miałam dwa wybory: spojrzeć mu w twarz albo nie. On kiedy mnie
zobaczył, zamarł. Unikał kontaktu wzrokowego ze mną jakby w ogóle nie
patrzył na mnie przez sekundę. Wygląda na to, że rozwiązanie zostało
wybrane.
- Dlaczego to zorganizowałeś? - zapytałam go w końcu po staniu i nic nie
mówieniu przez kilka minut.
Wzruszył ramionami nie patrząc na mnie.
- Carlisle i Esme chcieli - powiedział. Oczywiście. Jakie to było proste. Jak
mogłam nawet myśleć, że to on stał za tym?
- Okej - powiedziałam i udałam się do łazienki, aby umyć zęby. Chciałam
dostać się do łóżka najszybciej jak to było tylko możliwe, aby ten dzień
dobiegł końca. Roztargniona dotknęłam medalika i uśmiechnęłam się lekko.
Zdecydowanie był to najlepszy prezent jaki do tej pory dostałam. Gdy
otworzyłam ponownie drzwi usłyszałam kroki dwóch osób wchodzących po
schodach.
Kłócili się.
Moi rodzice.
Nie mogli mnie zobaczyć, ale ja mogłam usłyszeć ich rozmowę.
- Powiedziałeś, że to dobry pomysł, aby tutaj przyjechać, więc wzięłam dzień
wolny w pracy. Zrobiłam to dla ciebie, a teraz nie możesz przestać narzekać.
Czy kiedykolwiek mogę zrobić dla ciebie wszystko? - krzyknął Charlie.
Słychać było w jego głosie, że go to boli. Chciałam go przytulić lecz
wiedziałam, że lepiej zrobię, jak tu zostanę. Nie chciałam, aby wiedzieli, że
usłyszałam każde ich słowo. Byłoby to kłopotliwe w tej sytuacji i nie byłam
gotowa, aby wyjść z ukrycia.
- Czy to źle, że tęsknię za moim małym dzieckiem? - powiedziała Renee.
Skrzywiłam się z bólu.
- NIE jestem twoim małym dzieckiem - chciałam krzyczeć, ale nie mogłam.
Usłyszałam, że za mną ktoś się cicho śmieje.
- Edward! Przestań podsłuchiwać! - syknęłam, ale na twarzy poczułam
rumieńce. Robiłam to zawsze, kiedy nie chciałam. Jego drzwi uchyliły się
lekko.
- Przepraszam, próbowałem. Malutkie dziecko... - trzymał się za brzuch,
kiedy to mówił i śmiał się po cichu. Dałam mu ostrzeżenie patrząc gniewnie,
ale na to on tylko głośniej się roześmiał. Syknęłam, kiedy znów powrócili do
swojej rozmowy. Chciałam zaszyć się gdzieś w kącie, zatkać uszy, aby nie
musieć tego słuchać. Czułam, jak łzy zbierają się w moich oczach. Chciałam
uciec z domu, a teraz muszę zmagać się z tym ponownie.
- Nie, ja również tęsknię za Bellą. Ale ona nie jest twoim małym dzieckiem.
Widziałaś ją rano. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. Ten projekt jest dla
niej dobry i dobrze wiem o tym. Wiem, że ty również możesz to dostrzeć,
Renee. Ponieważ tutaj jesteśmy to cieszmy się z obecności Belli - powiedział
Charlie.
- Ale... - moja mama próbowała coś powiedzieć, lecz Charlie jej przerwał.
- Nie ma "ale". Dobrze wiesz, że mam rację. Teraz wejdźmy do środka -
usłyszałam jak otwiera drzwi. Nie chcę, aby któryś z Cullenów widział w
jakim jesteś stanie - kontynuował, ale wtedy zamknął drzwi i nie mogłam nic
więcej usłyszeć. Westchnęłam, czując ulgę. Nie byłam gotowa na to wszystko
i poczułam, że się rumienię kiedy zobaczyłam, że Edward jest jeszcze ze
mną. Obróciłam się, aby zobaczyć jak wygląda.
Zadziwiające. Spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie, a jednocześnie trochę
zmartwiony. Jego oczy były czarne jak w kopalni, a ja lekko dyszałam.
Starałam się skoncentrować na swoim oddechu, ale moje serce gnało jak
szalone.
- Oni często się tak kłócą? - zapytał. Spojrzał prosto na mnie, w połączeniu z
jego relaksującym, miękkim głosem całkowicie mnie oślepił. Zajęło mi to
chwilę zanim znalazłam swój głos.
- Codziennie - szepnęłam i nie byłam w stanie powstrzymać bólu w swojej
wypowiedzi.
- To było powodem dlaczego podpisałam zgodę na ten projekt. Nie dlatego,
że chciałam się dobrze zabawić czy coś - dodałam bez zastanowienia. Coś
zmieniło się w jego wypowiedzi. Widziałam, że się martwi.
Jego piękne zielone oczy unieruchamiały mnie, sprawiając, że nie mogłam
odwrócić wzroku.
Byłam zachwycona wiedząc o tym. Jedyną myślą, która było w mojej głowie
to, aby nie zrobić czegoś głupiego. I zrobiłam. Odwróciłam się i przerwałam
ten piękny moment.
******
To była pierwsza noc, kiedy śniłam o Edwardzie. Uciekał przede mną. Chciał
zawrócić. Nasze spojrzenia często się spotykały. Nieważne jak bardzo
próbowałam biec, próbując złapać go. Ale odległość między nami nie
zmniejszała się ani o centymetr.
Obudziłam się kiedy on odwrócił się wolno. Jęknęłam nieco. Moje sny już
odzwierciedlają, to co dzieje się w rzeczywistości? Czy one mają mi
przekazać to co będzie w przyszłości?
tłumaczenie: mTwil
beta: Anna_Rose
Rozdział siódmy: Problemy
Moi rodzice wyjechali w piątek rano, co przyniosło mi ulgę.
Nie chciałam, aby byli w pobliżu zbyt długo z wielu powodów. Po pierwsze,
ich relacje nadal nie uległy zmianie, codziennie się kłócili. Po drugie, będąc
tutaj, wtrącali się w moje życie. Chciałam spędzić wolny czas z Angelą, ale
mama zadzwoniła do mnie, żebym przyszła do domu, bo chce się ze mną
zobaczyć. Miałam zamiar dość poważnie się z nią pokłócić, ale nie chciałam,
żeby Cullenowie poznali mnie z tej strony. A po trzecie, stale przypominali mi
o dziewczynie, jaką byłam w domu i to z tego powodu, zdałam sobie sprawę,
że się zmieniłam. Czułam się spokojniejsza i weselsza, pomimo faktu, że nie
byłam mile widziana przez pewne osoby.
Tydzień po moich urodzinach Esme zażyczyła sobie wyjazdu na camping.
Zostałam zaproszona, ale odmówiłam, ponieważ nienawidziłam takich
wycieczek i miałam możliwość zostania w domu. Esme powiedziała, że nie
obrazi się, jeśli powiem nie.
Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że Edward do nich też nie
dołączy. Z tego co słyszałam, uwielbiał campingi, był rzeczywiście jedynym,
który wszystkim się zajmował. Zdziwiłam się, kiedy Alice powiedziała mi o
tym, ale dodała, że sama nie wie, co jest tego przyczyną.
Wyjechali w piątek i mieli wrócić i niedzielę wieczorem. Zapowiadał się długi
weekend bez możliwości spędzania czasu z Alice, a jedynym towarzyszem
jaki mi został, był Edward.
Kiedy w piątek wróciłam ze szkoły, zobaczyłam, że już wyjechali.
Westchnęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że teraz byłam sama z Edwardem,
na cały weekend. Nie miałam pojęcia, co zrobię. Oczywiście, nie mogłabym
go unikać przez ten cały czas, prawdopodobnie, wpadalibyśmy na siebie.
Postanowiłam zadzwonić do Angeli, żeby się z nią spotkać, bo nie chciałam za
bardzo widzieć się z Edwardem. Nie byłam pewna, czy zniosłabym to.
Zaproponowała, abyśmy poszły na pizze, a potem do kina. Zgodziłam się,
chwyciłam kurtkę i szłam w kierunku wyjścia.
Kiedy otwierałam drzwi, wpadłam na Edwarda, chodzi mi - dosłownie. To
sprawiło, że zaczęłam żałować moich wcześniejszych myśli i zarumieniłam się
ze wściekłości.
Przewróciłam się na tyłek, a moje próby złapania się za coś, na nic się nie
zdały. On jedynie stał i patrzył na mnie.
- Stałaś mi na drodze – powiedział zimno.
Zamrugałam do niego, zdziwiona jego zachowaniem. Potem rzuciłam mu
wściekłe spojrzenie, ale czułam się rozczarowana, bo moje urodziny
najwyraźniej niczego nie zmieniły.
Przez cały poprzedni tydzień nadal się ignorowaliśmy, chociaż kilka razy
przyłapałam go, kiedy się na mnie patrzył. Za każdym razem sprawiało to, że
zaczynałam dygotać i ze wściekłości się rumienić. Zastanawiałam się, co się
ze mną dzieje. Nienawidziłam go za wpływ, jaki na mnie wywierał, nawet
pomimo tego, że mnie ignorował.
Wszedł do środka, a ja wstałam i poszłam do mojego samochodu.
Pojechałam do centrum handlowego, próbując się uspokoić i nie spowodować
żadnego wypadku. Włączyłam nawet Clair de Lune, ale i to nie pomogło.
Kiedy dojechałam do centrum handlowego i zaparkowałam samochód,
poszłam poszukać Angeli.
- Co się stało? – zapytała, kiedy zobaczyła wyraz mojej twarzy. Wyglądało,
jakby powstrzymywała śmiech.
- Edward – powiedziałam. Skinęła w zrozumieniu, co wywołało u mnie
uśmiech.
- Nie wiesz, o czym mówię! – Nigdy nie opowiadałam jej o moich
doświadczeniach, jakie miałam z Edwardem.
- Nie, ale widzę jak się przez niego czujesz. To, jak powiedziałaś „Edward”,
mówi samo za siebie – odpowiedziała.
- Wydaje mi się, że masz rację – powiedziałam, wzruszając ramionami i
szybko opowiedziałam jej o tym, co się zdarzyło. Przytaknęła kilka razy, ale
potem milczała.
Uwielbiałam to. Nie była jak Jessica, która analizowałaby każde słowo
Edwarda, a potem mówiła mi, co on do mnie czuje.
- Chcę tu wejść – powiedziałam, wskazując na księgarnię. Angela zaśmiała
się i poszła za mną.
Szukałam kilku moich ulubionych książek, ale nie mogłam ich znaleźć, więc
postanowiłyśmy, że idziemy na pizzę. Inaczej mogłybyśmy spóźnić się na
film.
Obie zjadłyśmy po Hawajskiej, a potem popędziłyśmy do kina. Byłyśmy
dokładnie na czas, żeby zobaczyć jeszcze ostatnie reklamy. Usiadłyśmy i
oglądałyśmy „Wpadkę” z Katherine Heigl. Angela szepnęła do mnie, że to jej
ulubiona gwiazda, na co ja zareagowałam uśmiechem.
Kiedy film się skończył, przeszłyśmy przez galerię. Zobaczyłam kawiarnię, w
której jeszcze nie byłam i weszłyśmy do środka. Angela powiedziała mi, że
zawsze przychodzi tu z Jessicą i musiałam zobaczyć, jak wygląda to miejsce.
Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Edwarda i kilku chłopaków ze szkoły.
Nie patrzyłam na niego i wybrałam stolik, skąd nie mogłam go zobaczyć. On
mógł widzieć tylko moje plecy. Angela zaśmiała się, kiedy zobaczyła, co
robię.
- Nie możesz go unikać całą wieczność.
- Nie unikam go, jestem tu z tobą. Po prostu nie chcę na niego patrzeć. Nadal
jestem na niego zła, pamiętasz? – powiedziałam.
Zaśmiała się i wzruszyła ramionami. Również się uśmiechnęłam, szczęśliwa,
że nie żądała niczego więcej poza moim towarzystwem. To bardzo wygodne,
że obie byłyśmy nieśmiałymi dziewczynami, które cieszyły się z ciszy wokół
nas.
Podszedł do nas kelner, aby przyjąć zamówienie. Wybrałam colę, a Angela
filiżankę kawy.
Rozmawiałyśmy o wszystkim, ale o niczym zbyt poważnym. Mówiłyśmy o
imprezie z nocowaniem, jaką Angela urządziła kilka lat temu razem z
Mike’em i Jessicą. Grali w „Prawdę albo wyzwanie”, a Mike musiał śpiewać,
skacząc na trampolinie Angeli. Śmiali się tak bardzo, że Jessica mało co się
nie posikała. Też się uśmiechnęłam. To musiał być widok.
Zauważyłam, że Angela wyglądała jakby miała się zaśmiać, ale nie chciała.
Przez chwilę na nią patrzyłam, a wtedy zorientowała się, co robię.
- Przepraszam, ale zobaczyłam, że Edward się tobie przygląda.
- Przygląda się, no i co? – odpowiedziałam, ale w środku czułam coś ciepłego
i musującego, rozchodzącego się po moim ciele.
- Ta, i co. – Angela uśmiechnęła się, ale wydawało mi się, że wiedziała o
czymś, o czym ja nie. Czułam pragnienie odwrócenia się i spojrzenia na
niego, tak żebym mogła zobaczyć wyraz jego twarzy, ale nie mogłam.
Zamiast tego powiedziałam:
- Hej, skończyłaś już kawę? Zapłaćmy rachunek i chodźmy. – Skinęła i
wyszłyśmy. Nie obejrzałam się na Edwarda.
Szłyśmy przez krótką chwilę przez galerię, a Angela mówiła mi, gdzie zawsze
robi zakupy. Po kilku minutach zobaczyłam w szybie, że jesteśmy śledzone.
Zadrżałam, ale uśmiechnęłam się, chociaż to był udawany uśmiech.
- Ang, spójrz w okno wystawy, ale proszę, zachowuj się normalnie. Śmiej się
i pokazuj na coś w szybach – wyszeptałam. Zrobiła o co prosiłam i zaśmiała
się cicho. Jak dla mnie, było to udawane, ale to nie miało różnicy.
- Widzisz tam tego kolesia? – Skinęła i pokazała na coś. Zaśmiałam się i
przytaknęłam. - Tak! – powiedziałam głośno. - To gość, który zaczepiał mnie
kilka tygodni temu, a wtedy pomógł mi Emmett – dalej szeptałam. Spojrzała
na mnie wielkimi oczami.
- Nie! – powiedziała. W jej oczach zobaczyłam strach.
- Znasz tego chłopaka? – Skinęła i podeszła do następnej wystawy,
pociągając mnie za sobą i pokazując na książkę. – To James – wyszeptała
przerażona.
Znowu przytaknęłam i wyszłyśmy ze sklepu. Również czułam się przerażona,
mój instynkt działał. Wiedziałam, że będzie źle, a jeśli nie uciekniemy przed
nim, wszystko może się skończyć jeszcze gorzej.
Samochód Angeli był bliżej sklepu od mojego, więc spanikowałam, kiedy
zobaczyłam, że James idzie za mną, kiedy ona już odjechała.
Nadal miałam jeszcze kawałek drogi do samochodu, ponieważ, kiedy
przyjechałam, wszystkie miejsca dookoła galerii była zajęte i musiałam
zaparkować w bocznej uliczce. Teraz żałowałam, że odrzuciłam propozycje
Angeli, żeby tam mnie podwiozła. Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że
gdybyśmy pojechały razem, nic by mi nie zrobił.
Ale teraz byłam sama.
Z minuty na minutę stawałam się coraz bardziej przerażona, a wszystko
czego chciałam, to dobiegnąć do mojego samochodu i wydostać się stąd.
Myślałam o ucieczce i kiedy zobaczyłam, że on idzie coraz szybciej, zaczęłam
biec. Usłyszałam, że mnie goni.
Świetnie. Po prostu świetnie. Oczywiście, to mogło się przydarzyć tylko mnie.
Moja mama zawsze mówiła, ze jestem magnesem na kłopoty.
Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, moje serce biło głośno. Zupełnie się
już zgubiłam i wiedziałam o tym, ale wszystko byłby lepsze od złapania przez
Jamesa.
Wbiegłam na ulicę i ukryłam się za kubłem na śmieci. Czkałam kilka minut,
ale niczego nie słyszałam. Wstałam, przygotowując się na szukanie mojego
samochodu. Ufałam z całego serca, że za bardzo się nie zgubiłam, ale
wiedziałam, że tak nie było. Mieszkałam w Forks od niedawna i nie miałam
szansy poznania wszystkich ulic.
- Tutaj jesteś – usłyszałam za sobą. Zadrżałam i się odwróciłam.
Był tu. Najwyraźniej znał drogę, albo znalazł inną.
Czułam tempo mojego pulsu i nie mogłam niczego powiedzieć. Byłam tak
przerażona, że ledwo co stałam. Zmusiłam siebie do powiedzenia
czegokolwiek, mając nadzieję, że się przestraszy. Oczywiście, kochanie. Ty i
przerażający gość jak on, mówił mój wewnętrzny głos.
- Czego chcesz ode mnie, James? – spróbowałam. Chciałam, żeby brzmiała
to zdecydowanie, ale wyszło słabe i przestraszone. Najwidoczniej, sama siła
woli nie wystarczała.
- Chcę się zrewanżować. Wtedy twój mały przyjaciel obronił ciebie. Teraz
jesteś sama. Zobaczmy, jak dobrze to zniesiesz, będąc w pojedynkę –
powiedział James swoim zimnym głosem. Poczułam dreszcze biegnące wzdłuż
mojego kręgosłupa.
Jeszcze raz zadrżałam, ale nie mogłam się poruszyć. Czułam jakby całe moje
ciało zastygło i nie pamiętałam, jak używać jego części.
Było źle. Miałam umrzeć, wiedziałam o tym. Zaczynałam się żegnać w
myślach z rodzicami, a następnie z Alice, Rosalie, Angelą, wszystkimi. w
których widziałam moich przyjaciół. Żałowałam, że nie powiedziałam
rodzicom, że powinni ustalić rzeczy pomiędzy sobą, może wziąć rozwód. Było
już za późno.
- Dlaczego? – wyszeptałam. Próbowałam coś zrobić, dać sobie więcej czasu.
Nie byłam gotowa na śmierć.
- Ponieważ jesteś tak cholernie żałosna. Zawsze masz dookoła siebie ludzi.
Nigdy nie byłaś sama, więc nie miałem okazji pokazać ci twojego miejsca
wcześniej. Teraz mam idealną okazję – powiedział. Uśmiechnął się, a ja
jeszcze raz zadrżałam i skrzywiłam się, a on mówił dalej. – Ty, Izabello
Swan, jesteś bardzo piękna, więc nie mogę zniszczyć twojej twarzy. Ale…
Podniósł swoją pięść, a ja w tej chwili przypomniałam sobie, jak pracują moje
nogi. Kopnęłam go, nie wiedząc gdzie i uciekłam. Kiedy zobaczyłam, że nie
ma go za mną, zdałam sobie sprawę, że musiało to być… czułe miejsce.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że przypomniałam sobie trochę z
samoobrony.
Uciekałam tak szybko, jak mogłam. Znowu biegłam wzdłuż ulicy, ale okazało
się, że jest ona ślepa. Cholera.
On znowu tam był. Z trudem łapał powietrze i najwyraźniej go bolało.
Uśmiechnęłam się, ale zamarłam, kiedy zobaczyłam wyraz jego twarzy.
Ups… Wydaje się, jakbym po prostu zmieniła tę sytuację ze złej do okropnej…
A niektórzy ludzie mówili, ze jestem mądrą dziewczyną. Chciałabym, żeby
tak się teraz okazało.
- Suka! Zapłacisz za to! – powiedział wściekłe. Wiedziałam, że będzie bił
mnie aż do śmierci.
Po prostu stałam tam, czekając na nadejście bólu. To była ostatnia rzecz,
jaką miałam poczuć, byłam tego pewna.
Kiedy podszedł do mnie, próbowałam jeszcze raz go uderzyć, ale ten załapał
mnie za nogę i wtedy wszystko stało się czarne.
tłumaczenie: xxpaolaxx
beta: Anna_Rose
Rozdział ósmy: Żadnych zmian
Kiedy odzyskałam przytomność mogłam powiedzieć, że byłam w ruchu.
Jednak nie byłam sama na spacerze. Próbowałam choć trochę otworzyć oczy,
jednak światło oślepiało mnie. Co się dzieje? Wtedy przypomniałam sobie, co
się stało. Otworzyłam oczy, ignorując światło. Musiałam sprawdzić, kto mnie
prowadził. Kiedy już mogłam zobaczyć, ujrzałam, że tą osoba jest... Edward.
- Edward! - powiedziałam, ale wyszło to jak E....rd. Spojrzał w dół na mnie, a
jego twarz wyrażała zmartwienie.
- Obudziłaś się! Wreszcie! Obawiałem się, że cię zabił - powiedział. Nie
mogłam rozróżnić tonu jego głosu. Wyrażał gniew, jak i niepokój, ale było w
nim coś jeszcze... Kiedy mój umysł będzie jasny, będę miała szanse na
przemieszczenie się.
- Pozwól mi iść - szepnęłam. Uśmiechnął się, ale nie spuścił na mnie oczu.
- Nie, Bello. Nie możesz teraz iść, wystarczy, że zamkniesz oczy i obiecuję,
że będziesz w domu - powiedział.
- Ale ja chcę iść - powiedziałam uparcie. Uśmiechnął się i postawił mnie na
nogi. Jednak nie puścił mnie, w razie gdybym potrzebowała pomocy.
Przytrzymał mnie przez sekundę, a w drugiej prawie bym upadła. Ból
przeszedł przez moje ciało i rozpłakałam się.
- Czy pozwolisz, abym cię poprowadził? - powiedział, trzymając mnie na
wysokości swojego ciała. Czułam jego oddech na moim policzku i mogłam
usłyszeć bicie jego serca. Zamknęłam oczy i poczułam się pierwszy raz…
bezpiecznie. W tonie jego głosu było słychać śmiech. Byłam trochę zła, ale
mój mózg był zbyt zamroczony, aby to rozpoznać.
- Nie - szepnęłam. Odciągnął mnie od siebie, jakbym była lekka jak piórko.
Podniósł mnie, trzymając mocno. Czułam jego mięśnie. Opierałam głowę na
jego ramieniu, próbując nie zasnąć.
- Zamknij oczy i śpij – szepnął, powodując u mnie uśmiech. To było słodkie.
Jakby mógł mi czytać w myślach, jakby wiedział dokładnie, o co mi chodzi.
Posłuchałam i zamknęłam oczy, popadając w nicość. Ostatnią rzeczą, jaką
zauważyłam, był jego przepiękny uśmiech.
***
Kiedy znowu otworzyłam oczy, leżałam na łóżku w moim ubraniu. Bolała
mnie noga, głowa strasznie pulsowała i mogłam poczuć ból posiniaczonych
żeber. Domyślałam się, że nie mogłam przejść ani kawałeczka, co zostało
potwierdzone, kiedy próbowałam dotknąć głowy. Skrzywiłam się z bólu i
wzięłam głęboki oddech. Z trudem złapałam powietrze i poczułam kłujący ból
w okolicy żeber. Naprawdę nie byłam w stanie się poruszyć. Rozejrzałam się
w około i zobaczyłam Edwarda siedzącego u podnóża mojego łóżka. Spojrzał
nieco zaniepokojony, ale na jego twarzy dało się zauważyć także ulgę.
Zobaczyłam małego siniaka nad jego lewą brwią i poczułam się winna, bo
uderzyłam go, kiedy on chciał mi pomóc.
- Dobrze. Obudziłaś się – powiedział sprawiając, że byłam bardziej świadoma
tego, co się dzieje.
- Co... - chciałam zapytać, ale głos mi się załamał. Nie mogłam go o to
zapytać.
- Co się stało? – zapytał. Jęknęłam, ponownie czując ból. Wystarczy, że
ruchome części ciała mnie bolą. Zamierzałam uważać na ból i nie chodzić do
szkoły.
- Kiedy ty i Angela weszłyście do kawiarni, zauważyłem was, ale nie byłem
jedyny. James siedział kilka krzeseł dalej od Angeli i on zauważył ciebie.
Znam Jamesa przez całe życie i Emmett powiedział mi trochę o twojej bójce
kilka tygodni temu, więc wiem, że chciał zemsty. Zatem kiedy razem z
Angelą skręciłyście w lewo i on zauważył ciebie, wiedziałem, co się wydarzy.
Ale ty byłaś zbyt szybka i straciłem was oboje z oczu na chwilę. - Edward
brzmiał frustrująco i nie mogłam tego zrozumieć. -
Kiedy znalazłem cię w pierwszej alei, byłem bardzo blisko i chciałem ci jakoś
pomóc. Lecz nagle zauważyłem, że kopnęłaś go w ... jego czułe miejsce i
uciekłaś. Próbowałem pójść za tobą, ale James prawie by mnie zobaczył, więc
się ukryłem. Następnie było zbyt późno, aby cię odnaleźć i zrobić tak, abyś
nie miała tych ran i siniaków… - ostatnie słowa były niczym szept.
- Dlaczego? - mruknęłam, nie mogąc jeszcze w pełni używać swojego głosu.
Pomyliłam się, przecież to nie miało sensu. On mnie nie lubił, prawda?
- Dlaczego miałeś przyjść mi z pomocą? - zapytałam ponownie tak, aby
usłyszeć czułość w jego głosie.
- Zrobiłbym to dla każdego. Nie pozwoliłbym, aby ktoś zabił jakąś osobę...
chociaż osobiście tej osoby nie lubię - pod koniec, jego ton głosu zmienił się.
Był zimny i bez emocji. Przeszył mnie dreszcz, który spowodował, że aż
drgnęłam z bólu. Mrugnęłam. Pierwszy raz powiedział to głośno, a to mnie
zabolało. Bolało jak piekło, które zdezorientowało mnie jeszcze bardziej.
Zaakceptowałam fakt, że mnie nie lubił, ale dawno temu. Przynajmniej tak
myślałam. Może zbytnio pośpieszyłam się z nadzieją na cud, że tak się
stanie.
- Myślę, że każdy by mógł mnie zabić, gdyby wiedział, że chcę iść za tobą.
Niech zagoją się twoje rany - powiedział to, mając na myśli moją głowę i
nogi. Zaśmiałam się cicho, próbując nie przesadzić. Nie czułam już bólu.
Wstał i opuścił mój pokój. Mogłam usłyszeć jego kroki kierujące się w dół po
schodach, a następnie otwieranie się lodówki, a potem drzwi od łazienki. Nie
miałam pojęcia, co on robił, ale czekałam. To nie będzie przyjemne, tak czy
owak. Westchnęłam, ale ucichłam natychmiast. Poczułam, jak moje kości są
złamane. Kiedy Edward wrócił, miał ze sobą ręcznik.
- Połóż to na czole. W środku jest lód - powiedział. To wytłumaczyło, co
chciał zrobić.
- Jak on mógł być tak zimny w jednej chwili, a taki słodki w następnej? -
myślałam, gdy Edward oczyszczał moją ranę. Jak mógł mi powiedzieć, że
mnie nie lubi, a zaraz być tak miłym i opiekuńczym? Nic nie rozumiałam. Czy
on mnie nienawidził, czy też lubił?
- Teraz muszę oczyścić ranę na twojej głowie. Ostrzegam cię. To będzie
bolało - powiedział Edward. Czyścił moją ranę na głowie, a to piekło. Nie
jęczałam, chcąc być odważną. Jego twarz była blisko, bardzo blisko. Mogłam
czuć jego oddech na swojej twarzy. Pachniał jak mieszanka kawy i miętówki.
To wyprowadziło mój umysł z równowagi i musiałam walczyć, aby przywrócić
go do porządku. Musiałam dać Edwardowi sygnał, że chcę rzucić się na niego,
bo nagle spojrzał mi w oczy. Nie mogłam oddychać. Jego twarz była tak
blisko. Zbyt blisko. Mogłam zobaczył każdy szczegół jego twarzy.
Dopasowane pod kolor włosów rzęsy, malutki włos na brodzie nadawał mu
efekt seksownego i nieczułego faceta. Czułam motyle w brzuchu. W tym
momencie zrozumiałam, że zakochałam się w nim. Zostałam "objęta"
miłością, ponieważ pierwszy raz się z nim spotkałam i czułam się głupio, że
nie zauważyłam tego wcześniej. Nie odezwałam się, obawiając, że może
odejść. Chciałam być blisko niego, więcej niż blisko, chciałam go pocałować,
pocałować w taki sposób, jak nikogo dotychczas.
- Jest teraz czysta - szepnął. Odsunął się, unikając mojego wzroku, co
przysporzyło mnie o rumieniec. Co takiego zobaczył w moich oczach? Czy
mógł zobaczyć to, jak chciałam zrealizować to, co czułam do niego? Opuścił
mój pokój, zostawiając mnie z moimi myślami. Nie spojrzał na mnie jeszcze
raz, nic już nie powiedział. Nic nie zmieni się po tym wszystkim. Bez zmian,
tak? To dlaczego zrobił dla mnie ciasto w zeszłym tygodniu? I dlaczego
zaaranżował się w kupno prezentu? Powiedział mi, że musiał, ale teraz
wykazał coś innego. Walczył o mnie. Mógł udawać, że nie, ale ja widziałam
siniaki pojawiające się na jego twarzy i prawym ramieniu. I zaniósł mnie do
samochodu, patrzył zmartwiony. Ale powiedział ci, że cię nienawidzi –
szeptała złośliwie podświadomość. Cóż, to w takim razie, co na temat jego
działań? - argumentowałam. Może widzisz to, co chcesz widzieć? Nie to, co
się stało? - powiedział drugi głos. Westchnęłam, ale potem z trudem
złapałam powietrze. Ał. To boli. Zapomniałam o tym. Sama już nie wiem, co
mam myśleć. Oba moje głosy mogą mieć rację. Edward był trudny do
przejrzenia. Nie było żadnej możliwości, abym dowiedziała się, co on tak
naprawdę czuje. Był nieosiągalny. Czy był ktoś, kto mógłby go przejrzeć?
Może Alice? Jednak nie planowałam powiedzieć tego przyjaciółce. Ani o
walce, ani o moich uczuciach. Nawet nie byłam tego do końca pewna. Ale
potem znowu, może ona już wiedziała o moich uczuciach? Ostatnio
dowiedziałam się, że ona wie o wszystkim, nawet jeśli ja jej tego nie powiem.
Poczułam się trochę zmartwiona, a jeśli ona wie? Czy powie Edwardowi?
Dlaczego nie powiedziała mnie? Zaczęłam myśleć o takich możliwościach. On
mógł mnie lubić. Mógł nienawidzić. Potrafił udawać, że mnie lubi, a jednak
nienawidził. Mógł udawać, że mnie nienawidzi, a jednak lubił. Nie podobała
mi się żadna z tych opcji. Gdy spojrzałam na wszystkie to opcje,
preferowałam ostatnią. Ponieważ ta mogła odzwierciedlać to, co działo się
teraz. Choć nienawidzę sposobu, w jaki się zachowywał, to mogłoby
oznaczać, że nic do mnie nie czuje. Wtedy postanowiłam, że nie mogę o tym
dłużej myśleć. Myślałam więc o Alice i Rosalie. Co one robią teraz?
Prawdopodobnie śmieją się i żartują razem z braćmi i rodzicami. Nagle
zapragnęłam być tam z nimi. Teraz już za późno, oczywiście, ale czułam się
źle z myślą, że z nimi nie pojechałam. Mogłoby być zabawnie, byłam o tym
przekonana. Jednak moje myśli powróciły do Edwarda, kiedy pomyślałam o
tym, jak oni będą myśleć o nas... On i ja razem, jako para. Bycie wokół
niego, dotykanie go cały czas, całowanie... Zaczerwieniłam się, kiedy
uświadomiłam sobie, o czym myślę. Zareagowałam hormonami, jak reaguje
nastolatek, każda siedemnastoletnia dziewczyna. Kochałam go, ale jak
mogłam myśleć, że to koniec? Następnie moje drzwi otworzyły się i Edward
wszedł do środka. Wyglądał na zmieszanego i ... sprytnego.
- Posłuchaj, Bello. Dużo myślałem o... Po prostu przestańmy się ignorować.
Nie jest to konieczne, nie sądzisz? Możemy zachowywać się normalnie,
prawda? - brzmiał niepewnie, co wywołało u mnie uśmiech. Nie wiedział, jak
zareaguję. To dało mi satysfakcję, że mogę mieć władzę nad nim. Zawsze
wiedział, czego chce i co miał robić. Spojrzał na mnie, czekając na moją
reakcję.
- Żadnych zmian, tak? - powtarzałam w głowie.
- Jedynym powodem tego, że cię ignorowałam było to, że ty mnie
ignorowałeś i ciągle zastanawiam się dlaczego, jednak sądzę, że i tak mi nie
powiesz - rzekłam cicho. Zaskoczyło mnie to, że mogę ponownie używać
głosu.
- Nie, prawdopodobnie nie - odpowiedział.
- To nie ma znaczenia. Jeśli przestaniesz mnie ignorować, to zyskasz to samo
ode mnie - powiedziałam następnie. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam, że
jego twarz rozpromieniła się trochę. Nie zamierzałam mu powiedzieć, że jest
lepiej niż dobrze - byłam uradowana z tego powodu. Uśmiechnął się po raz
drugi i pozostawił mnie sam na sam z moimi myślami.
Bez zmian, moja podświadomości!
tłumaczenie: mTwil
beta: Anna_Rose
Rozdział dziewiąty: Szok i niedowierzanie
BPOV
Musiałam zasnąć, ponieważ kiedy otworzyłam oczy, usłyszałam dochodzące z
dołu głosy.
Edward trzasnął swoimi drzwiami. Kilka sekund później uchylił moje i zajrzał
do środka.
Spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam.
- Co im powiesz? - zapytałam szeptem.
Wzruszył ramionami.
- Prawdę... - zawahał się. - Moglibyśmy powiedzieć to razem? Dałabyś radę?
Lekko skinęłam, a on z powrotem zamknął drzwi.
Wsłuchiwałam się w jego kroki, kiedy schodził po schodach. Usłyszałam, jak
wszyscy się z nim przywitali.
Proszę bardzo, zaczynamy teatrzyk…
APOV
- Gdzie jest Bella? W swoim pokoju? - zapytałam i ruszyłam na górę.
Domyślałam się, że cały weekend spędziła u siebie, za wszelką cenę unikając
Edwarda. Zastanawiałam się, kiedy zda sobie sprawę z tego, że go kocha, to
znaczy, to takie oczywiste.
Prawie podskoczyłam, gdy Edward chwycił mnie za ramię.
- Tak, jest w swoim pokoju. Ale naprawdę wydaje mi się, że byłoby
rozsądniej, gdybyśmy poszli tam razem - powiedział. W jego oczach
widziałam uczucia, których z początku nie mogłam rozpoznać, ale w końcu
zrozumiałam, że to lęk i złość. Ale było tam też coś więcej...
- Dlaczego? Już nigdy więcej nie będę mogła pobyć sam na sam z moją
przyjaciółką? - zapytałam, w połowie zaskoczona tą odpowiedzią, a w połowie
zmartwiona wyrazem jego twarzy.
Edward westchnął i przeczesał palcami włosy. Z tyłu zobaczyłam
przyglądających się nam z niepokojem Esme i Carlisle'a, który miał zamiar
zaraz sam wejść na górę.
- Może powinniśmy zaufać Edwardowi, Ally - powiedziała Rosalie, a nasze
spojrzenia na chwilę się spotkały.
Wymieniłyśmy informacje: obie widziałyśmy, że coś się przez ten weekend
zmieniło. Nie wiedziałam, czy było to dobre, czy złe. Miałam jedynie nadzieję,
że Edward i Bella będą razem, przecież tak do siebie pasowali...
- W takim razie, chodźmy - powiedział Edward, gestem ręki wskazując,
abyśmy poszli za nim na górę.
Rosalie i ja spojrzałyśmy na siebie, unosząc brwi. Zerknęłyśmy na Emmetta i
Jaspera, którzy byli tak samo zdezorientowani jak my.
Poszliśmy za Edwardem bez mówienia czegokolwiek - przecież wszyscy
martwią się o Bellę. Było coś, czego nam nie powiedział i to przyprawiało
mnie o gęsią skórkę. To nie mogło być dobre, wiedziałam o tym.
Doszliśmy do pokoju Belli, a kiedy Edward otwierał drzwi, wstrzymałam
oddech.
Weszłam do środka i prawie wyzionęłam ducha, kiedy ją ujrzałam.
Była cała posiniaczona. Gdy zobaczyłam jej nogę, mało co się nie zadławiłam,
miała tam kilka ran i w dodatku lekko trzymała się za żebro.
Wszyscy zaczęliśmy bombardować ją pytaniami.
- Co się stało? – zapytałam zaskoczona. Wyglądała, jakby była chora albo
spadła ze schodów, czy coś podobnego. Znając Bellę, to nie byłoby takie
dziwne.
- Jesteś chora? – Esme była wyraźnie zmartwiona.
- Z lenistwa nie chce ci się wstać z łóżka? – Oczywiście Emmett musiał z tego
zażartować. Prawie się zaśmiałam, ale kiedy zobaczyłam wyraz twarzy Belli,
powstrzymałam się.
- Mam cię zbadać? – zasugerował Carlisle, podchodząc bliżej do łóżka.
- Uspokójcie się! – nagle wrzasnęła Bella.
Prawie podskoczyłam i jeszcze raz spojrzałam na Rosalie. Obie byłyśmy
zaskoczone, Bella nie była dziewczyną, która często krzyczała.
Coś się tutaj zmieniło.
Bella lekko się uśmiechnęła, patrząc ze smutkiem. Jej wzrok na krótką chwilę
spotkał się ze spojrzeniem Edwarda, ale oboje tak szybko popatrzyli gdzie
indziej, że nie wiem, czy tylko sobie tego nie wyobraziłam. Mogło być tak, że
Bella nawet tego nie dostrzegła.
Oczywiście, przez chwilę uważnie przyglądałam się mojemu bratu i byłam
prawie pewna, że coś się w nim zmieniło. Czy zdawał sobie sprawę, że ją
lubi? Dla mnie to było oczywiste. Ale czy on teraz też o tym wiedział?
Wszyscy zwróciliśmy się do Belli, ciekawi tego, co się stało. Wzięła głęboki
oddech, lekko się skrzywiła i zaczęła mówić to, co chcieliśmy usłyszeć.
- Więc, po tym jak wyjechaliście, zadzwoniłam do Angeli żeby zapytać, czy
wybrałaby się ze mną do kina. Najpierw poszłyśmy na pizzę, a potem do
kawiarni, w której był również Edward, ale wtedy o tym nie wiedziałam.
Kiedy wyszłyśmy, Angela poszła do swojego samochodu, ja musiałam iść
trochę dalej, ponieważ wszystkie miejsca w pobliżu były zajęte. Wtedy
zorientowałam się, że jestem śledzona przez Jamesa.
Rose i ja złapałyśmy się za ręce i lekko je ścisnęłyśmy. Teraz mogłyśmy się
już domyśleć, co się stało i nie mogłam powstrzymać zdumienia, jak w ogóle
przeżyła. Jeśli James został rzeczywiście przez kogoś zdenerwowany, jak w
tym wypadku przez Bellę, zrobiłby wszystko, żeby uczynić to jasnym do
zrozumienia. Zabicie kogoś nie było dla niego niczym dziwnym, tak mi się
wydawało. Nigdy nie miałam na to żadnych dowodów, ale krążyło o nim wiele
plotek.
Emmett cicho warknął ze złości, prawdopodobnie domyślał się tego samego.
Zadrżałam, kiedy pomyślałam o tym, co mogłoby się stać, gdyby spotkał
teraz Jamesa. Jeden z nich by tego nie przeżył, ale nie miałam pojęcia, kto to
mógłby być.
- Szłam coraz szybciej, ale on zaczął biec. I ja też – zobaczyłam, jak Edward
smutno się uśmiecha, ich spojrzenia znowu się spotkały. Tak jakby mieli
jakąś tajemnicę, chociaż była ona nieprzyjemna. – Dobiegłam do ulicy.
Myślałam, że go zgubiłam, ale ten znał drogę, a ja nie. Chciał mnie
zaatakować. Zastygłam w bezruchu i nie mogłam się poruszyć, ale kiedy
właśnie miał zamiar mnie uderzyć, kopnęłam go w czułe miejsce.
Obie z Rose krzyknęłyśmy z radości, ale Emmett i Jasper wyglądali, jakby to
przytrafiło się im samym. Bella zauważyła to i zaczęła się śmiać, ale potem
znowu się skrzywiła, prawdopodobnie z bólu.
Zobaczyłam, że Edward nieznacznie się poruszył, ale nadal stał na swoim
miejscu. Rosalie i ja jeszcze raz na siebie spojrzałyśmy, wiedziałyśmy, co się
stało.
Dlaczego to było takie oczywiste dla nas… i takie… nieoczywiste dla nich? Byli
jedynymi, którzy nie wiedzieli?
Zobaczyłam smutny wyraz twarzy Esme, ale jednocześnie radość w jej
oczach. Ona też zrozumiała, co się wydarzyło, a ja wiedziałam - musi być
przeszczęśliwa z faktu, że Edward w końcu kogoś znalazł. Nie był
przeznaczony do życia w samotności.
- Znowu zaczęłam biec, ale ulica była ślepa i dotarłam do jej końca. Nie
pamiętam dokładnie, co było potem, bo wszystko stało się czarne.
Bella spojrzała na Edwarda wyczekująco. Kolejna niema wymiana zdań.
Jasper i ja podnieśliśmy brwi, a Emmett dławił się ze śmiechu. Prawie że też
się zaśmiałam, to było takie oczywiste!
Ale znowu zrozumiałam, że Edward o tym nie wie. Chyba nadal to z siebie
wypierał.
- Zobaczyłem, jak Bella i Angela wychodzą, a zaraz po nich James. Emmett
powiedział mi o pewnym małym incydencie, więc wiedziałem, że tamten
będzie chciał się zemścić. Ruszyłem za Bellą, żeby ją ostrzec. Ale była za
szybka i po chwili ją zgubiłem. Znalazłem ich, stojących przy ulicy i chciałem
jej pomóc. Uciekła, ścigana przez Jamesa. Schowałem się na moment, a
potem znowu za nimi ruszyłem. Przybyłem za późno, żeby uniknąć zranienia
Belli. Kiedy się zjawiłem, leżała na ziemi i była kopana przez niego w żebra. –
Edward splunął, a ja dostrzegłam, jak Bella patrzy na niego w zaskoczeniu. –
Zobaczyłem, że krwawi i wiedziałem, że jeżeli niczego nie zrobię, mogłaby
umrzeć… - wyszeptał. Wszyscy patrzyli zaszokowani, wliczając w to Bellę. Też
byłam zaskoczona, on nigdy nie był taki uczuciowy, a teraz…
- Co zrobiłeś, Edward? – Carlisle zapytał spokojnie, co rozpoznałam jako jego
typową reakcję w sytuacji, kiedy ktoś zrobi coś bardzo złego, a on nie chce
się zdenerwować.
Edward nie odpowiedział, sprawiając, że zrobiłam się jeszcze bardziej
ciekawa. Prawdopodobnie każdy w pokoju na to czekał, a kiedy spojrzałam
na Bellę zdałam sobie sprawę, że ona też tego nie wie.
Jak dużo przed nią ukrywał?
- Edward? Co zrobiłeś? – Bella powtórzyła to samo pytanie. Spojrzał na nią
na krótką chwilę, wzrokiem pełnym poczucia winy, ale potem poprosił
Carlisle’a, żeby ją zbadał. Bella wyglądała na zdenerwowaną, ale zobaczyłam
również, że nie ma zamiaru odpuścić. Prędzej czy później będzie musiał
odpowiedzieć.
Wyszliśmy z pokoju, chłopcy poszli na dół, Rosalie i ja zostałyśmy na górze.
Wolałyśmy być tu w razie, gdyby chciałaby z nami porozmawiać.
- Powiedziałaś wszystko? – Carlisle zapytał. Bella nie odpowiedziała,
sprawiając, że razem z Rose wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nie
powiedziała nam wszystkiego, dokładnie tak, jak myślałyśmy.
- W porządku. Masz stłuczone żebra. Nic na to nie poradzę. Musisz trochę
odpocząć. Powiedziałbym, że powinnaś zostać w domu przez następne trzy
dni. Wszyscy się tobą zajmiemy, więc niczym się nie przejmuj. To sprowadza
mnie do następnego punktu: Chcesz, żebyśmy powiadomili twoich rodziców?
– Słyszałyśmy, co mówił Carlisle.
Bella zwlekała, ale w końcu udzieliła dosyć nieoczekiwanej odpowiedzi.
- Nie. Tylko by się martwili, a i tak nie mogą nic zrobić. Myślę, że tak będzie
dobrze.
Carlisle nie odpowiedział, wyszedł z pokoju, a ja i Rose natychmiast
weszłyśmy do środka.
- Nie powiedziałaś nam wszystkiego, prawda? – Rosalie zapytała, patrząc na
mnie i chcąc się upewnić, czy postąpiła w porządku.
Skinęłam do niej, a potem spojrzałam na Bellę. Lekko się uśmiechnęła i
nieznacznie potrząsnęła głową.
- Nie – odpowiedziała i zaczęła mówić nam wszystko, co pominęła. Rosalie i
ja uśmiechnęłyśmy się nawzajem, a ja poczułam się zadowolona z siebie.
Wiedziałam, że coś się wydarzyło.
- Zachowuje się chłodno, ale uwierz mi, lubi cię tak samo, jak ty jego! -
zaśmiałam się.
- Co?! Nie! Edward mnie nie lubi! I z wzajemnością! - dodała szybko, ale jej
rumieniec zdradził nam wszystko. Zakochała się. Lekko potrząsnęłam głową,
unosząc kąciki ust w uśmiechu.
- Bella, kochanie, nie zaprzeczaj. To jest w twoich oczach. Kiedy na niego
patrzysz, widać, że go lubisz. Nie martw się, możesz nam zaufać -
powiedziała Rosalie.
Bella z nieznanego powodu uśmiechnęła się, a potem się przyznała.
- Kiedy się zorientowałaś? - zapytałam ją zaciekawiona. Musiałam się bardzo
starać, żeby nie skakać na jej łóżku, bo to mogłoby ją za bardzo zranić.
- Kiedy oczyszczał moje rany - odpowiedziała, czerwieniąc się jeszcze
bardziej.
Była taka słodka, że aż się zaśmiałam. Po tym na chwilę zapadła cisza.
- Skąd wiesz, że on też mnie lubi? - zapytała z wyczuwalną w głosie
niepewnością.
- Po sposobie, w jaki na ciebie patrzy - odpowiedziała Rosalie, dokładnie w
momencie, kiedy chciałam powiedzieć to samo.
- Czy to takie proste? - zapytała, przygryzając wargi.
- Nie, ale znam mojego brata całe życie i widziałam go z wieloma
dziewczynami. Ale jeszcze nigdy nie był taki... opiekuńczy... i... - zaczęłam,
ale nadal nie mogłam nazwać tych uczuć, jakie dostrzegłam w oczach
Edwarda.
- Czuły - dokończyła Rosalie. Zdałam sobie sprawę, że to było dokładnie to,
czego mi brakowało.
Skinęłam.
- To słowo, jakiego szukałam. Nigdy nie widziałam go takiego opiekuńczego i
czułego w stosunku do dziewczyny. Więc domyślam się, że jesteś wyjątkowa.
- Uśmiechnęłam się do niej.
- Nie wierzę wam. Skoro mnie lubi, to dlaczego tak dziwnie się zachowuje?
Czasami jest opiekuńczy, tak jak powiedziałaś, ale już po chwili zachowuje
się jakbym była kawałkiem gówna! Jak może to robić, skoro ma mnie lubić? -
Bella odparowała, a złość zapłonęła w jej oczach.
- Więc, nie mogę ci tego powiedzieć inaczej. Ale wiedz, jestem zaskoczona
tym, że w ten weekend tak wiele się zmieniło. Nigdy nie widziałam Jaspera
tak zdenerwowanego - powiedziała Rosalie.
Bella spojrzała na nią zaskoczona.
- Co?
- Chłopcy chcieli zabić Jamesa. Boję się, że jeśli się spotkają, to go nieźle
poturbują... O ile Edward już tego nie zrobił - powiedziałam, zmuszając się
do uśmiechu.
Bella zaniemówiła. Natychmiast domyśliłam się tego, o czym pomyślała.
- Wygląda na to, że chłopcy po tym wszystkim zaczęli ciebie lubić, nie
myślisz? - uśmiechnęłam się jeszcze raz. Jak ktoś mógł nie lubić tej słodkiej i
opiekuńczej dziewczynki?
Bella skinęła, a jej policzki znowu zrobiły się różowe.
- Ale co teraz będzie? – zapytała.
- Nie wiem. Najpierw musimy się uspokoić, ponieważ szok związany z tym
wydarzeniem dotknął nas wszystkich. Jestem TAKA szczęśliwa, że Edward cię
wtedy znalazł. Nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby tego nie
zrobił – odpowiedziałam, drżąc.
- Też nie chciałabym tego wiedzieć. Wiesz, kiedy tam stałam, wiedziałam, że
mam umrzeć. Ale muszę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, że to się
wydarzyło – Bella powiedziała, a ja zorientowałam się, iż patrzę na nią z
otwartą buzią.
Rosalie i ja spojrzałyśmy na nią zaskoczone.
- Co? Chcesz powiedzieć, że podobało cię to, iż niemalże zostałabyś zabita? –
Rosalie zapytała, niedowierzając. Mogłam jedynie do niej dołączyć,
przytakując i patrząc z rozszerzonymi źrenicami.
- Nie, po prostu mówię wam, że cieszę się z faktu, iż to Edward mnie ocalił.
Teraz zobaczyłam jego inną stronę. Nie wydaje mi się, żebym zdała sobie
sprawę z sympatii do niego, gdyby to się nie wydarzyło. Nie sądzę też, abym
zobaczyła, że Edward dorósł do miłości. Więc tak, cieszę się, że to się stało.
To zdecydowanie było warte bólu. Ten odejdzie, ale wspomnienia zostaną –
Bella powiedziała, uśmiechając się.
Rose i ja skinęłyśmy w zrozumieniu. To miało jakiś sens. Sprawiło, że
zaczęłam się zastanawiać, jak w rzeczywistości poważne są uczucia Belli.
- To ma sens. Teraz, dziewczynko, kiedy tylko lepiej się poczujesz, mam
zamiar poddać cię terapii! – powiedziałam, próbując ją rozweselić.
Bella jęknęła, zanim zdążyłam dokończyć to, co chciałam powiedzieć.
- Jedziemy na zakupy! I do kina, i…
tłumaczenie: mTwil
beta: Anna_Rose
Rozdział dziesiąty: Powrót do szkoły
Drogi pamiętniku, czwartek 27 września
Mijał już tydzień, od kiedy nie ruszam się z łóżka, będąc cały czas pod czyjąś
opieką i naprawdę zaczynałam mieć już tego dość. Nie lubię być bezsilna i nie
znoszę, kiedy ktoś musi się mną opiekować. Okej, może i trochę przesadzam,
ale zdecydowanie nie podoba mi się to... więzienie. Naprawdę, czuje się,
jakbym była jakimś więźniem.
Przez te kilka ostatnich dni zawsze mogłam liczyć na towarzystwo Alice i
Rosalie, ale nie przynosiło mi ono zbyt wielkiej satysfakcji.
Jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam to zasnąć, ale przez moje żebra było
to dla mnie prawie niemożliwe. Nie mogłam zrobić choćby ruchu bez
pojawiania się nowych łez.
Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami Carlisle'a, wracałam do zdrowia
dosyć szybko. Już jutro mogłam iść do szkoły, jednak nadal musiałam być
ostrożna. Wrócił mi całkowicie głos, chociaż i tak zbyt dużo nie mówiłam. Po
prostu nie widziałam takiej potrzeby. Nie miałam niczego do powiedzenia. I
bałam się, że powiem coś nieodpowiedniego.
Edward nie pojawił się u mnie ani razu. Jasper i Emmett kilkakrotnie
przychodzili powiedzieć "cześć", ale zaraz potem wychodzili. Wyglądało na to,
że zwyczajnie nie przepadali za towarzystwem chorych i bezużytecznych
osób. I bardzo dobrze ich rozumiałam. Sama też tego nie cierpiałam. Wiem,
że się powtarzam, ale naprawdę, naprawdę NIENAWIDZĘ tego!
W przyszłym tygodniu w szkole miały odbyć się jakieś rozgrywki sportowe.
Nie, że byłam tym jakoś bardzo zszokowana, ale nie wiedziałam o tym, że
Edward, Emmett i Jasper grają w piłkę nożną. Alice i Rosalie powiedziały, że
tak jak zawsze wybierają się tam, ale jeśli ja nie chce, to mogę zostać w
domu. Jednak zdecydowałam, że pójdę. To będzie mój pierwszy w życiu
mecz piłki nożnej.
Zresztą… tak samo jak i bal, który również miał się odbyć w przyszłym
tygodniu. Alice powiedziała, że muszę iść do szkoły, bo inaczej nikt nie będzie
miał szansy mnie tam zaprosić.
"Jakby ktoś miał mieć taki zamiar!" - powiedziałam jej, ale ona jedynie się
zaśmiała i powiedziała, ze owszem, tak.
Czasami już naprawdę z nią nie wytrzymuję. Jestem zwyczajną, starą Bellą.
Dlaczego ktoś miałby mnie zaprosić?
Następnego dnia, w drodze do szkoły, nie mogłam prowadzić swojego
samochodu. Alice uparła się, że sama zawiezie mnie swoim okazałym wozem.
Oczywiście, to ona wybrała mi ubrania, ale odkąd byłam poniekąd kaleką, nie
miałam juz siły się z nią wykłócać. Założyłam ciemne jeansy i czerwoną
bluzkę, idealnie zakrywającą moje opatrunki. Nie było to zbyt skąpe, a nawet
pasowało do mojego własnego stylu.
Może chorowanie wcale nie jest takie złe, skoro Alice przez cały ten czas mi
odpuszcza.
Rana na mojej nodze była zabandażowana, wiec nie powinna mnie boleć i, o
dziwo, tak właśnie było. Jednak nie wyglądało to najlepiej i wolałam nie
patrzeć w tamtym kierunku.
Uśmiechnęłam się, kiedy Alice i Rosalie odprowadzały mnie do szkoły. Sama
czułam to, jak się o mnie troszczyły. To nawet nie tak, ze wcześniej tego nie
robiły, ale teraz cały czas byłam przez nie obserwowana i pytana, czy
przypadkiem nic mnie nie boli. Jednak po pewnym czasie stało się to już
trochę irytujące i zwyczajnie zaczęłam je ignorować.
Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, że kilka metrów za nami idzie Jasper.
Czyżby robił za mojego ochroniarza?
- Bella! Wróciłaś! – zawołała Angela, kiedy tylko mnie zobaczyła. Wydawała
się być szczęśliwa, że mnie widzi. Również ucieszyłam się na jej widok,
wiedząc, że rozumiała przez co przeszłam.
- Hej, Angela - powiedziałam. Spojrzała na mnie, a zaraz potem na Alice.
Wyglądało to na jakąś niemą wymianę zdań, na koniec której Angela skinęła.
Mruknęłam cicho, czując się jak jakiś zwierzak uwięziony w klatce. Wszyscy
moi przyjaciele cały czas mieli mnie na oku.
- Okej, w takim razie, będę tam - powiedziała Alice, wskazując na łazienkę.
Spojrzałam na nią, wdzięczna za choć chwilę wolności. Ale Angela oczywiście
również ani na moment nie spuszczała ze mnie wzroku, więc w końcu nie
widziałam żadnej różnicy. Poza tym, że Ange i Alice to dwie rożne osoby.
- Bella, tak mi przykro! Nigdy, przenigdy nie powinnam cię tam zostawiać
samej! Obie dobrze wiedziałyśmy, że jesteśmy śledzone, a ja sobie
zwyczajnie odeszłam! Jest mi okropnie, okropnie przykro! - wyszeptała,
obejmując mnie. Wyswobodziłam ręce, lekko wyswobadzając się z jej objęć.
Znałam te jej uściski - mogłaby zmiażdżyć moje posiniaczone żebra, które
nadal były jeszcze trochę wrażliwe.
- Ange, w porządku. Byłaś wystraszona. O nic cię nie obwiniam -
odpowiedziałam. To była czysta prawda, nie winiłam jej o to. Po prostu
wołałabym, żeby to wszystko inaczej się potoczyło. Pomimo że cały czas
twierdziłam, iż wszystko jest w porządku, naprawdę miałam już dość tego
cierpienia. Nadal bolały mnie żebra i praktycznie cały czas głowa, ale jakoś z
tym żyłam. Starałam się nie zwracać na to uwagi.
- Ale ja i tak czuje się temu winna! Nie sądzę, że doszłoby do tego,
gdybyśmy były razem – powiedziała, wyraźnie zmartwiona. Przez jej
przepełnione smutkiem spojrzenie, teraz to ja poczułam się winna.
- Nie wiesz tego. Mógłby zająć się nami obiema - powiedziałam pewnie,
próbując polepszyć jej samopoczucie. Spojrzała na mnie i w końcu
westchnęła.
- Może masz rację. - Nadal nie wydawało się, żeby była przekonana.
Tymczasem zadzwonił dzwonek i wróciła Alice. Naszą pierwszą lekcją była
matematyka, więc nawet się nie zdziwiłam, kiedy zobaczyłam tam Edwarda
siedzącego już na swoim miejscu. Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam
"cześć", ale on jedynie spojrzał na mnie i skinął głową, nie odzywając się ani
słowem.
Kiedy do klasy wszedł nauczyciel, pozwoliłam sobie na to, by mu się
przyjrzeć. Jego wzrok był wlepiony w książkę.
Zaczęła się już lekcja, a on nadal nawet na mnie nie zerknął. Zobaczyłam, że
Alice i Rosalie przyglądają się nam, posyłając w moim kierunku spojrzenie
mówiące: "Dlaczego nie zapytasz, o co mu chodzi?".
Potrząsnęłam głową, starając się pozbyć zbędnych myśli i skupić na tej
najważniejszej.
To była najgorsza lekcja w moim życiu. Zawarliśmy umowę dotyczącą tego,
że koniec wzajemnego ignorowania, a teraz znowu...
Przez cały czas czekałam, ale on nic nie powiedział. Kiedy zadzwonił
dzwonek, postanowiłam, że to ja muszę w końcu przemówić.
- Starczy już tej rozmowy - powiedziałam. Nawet nie czekałam na jego
odpowiedź, tylko wyszłam z klasy. Na zewnątrz stały już dziewczyny.
- Co się stało? - niemal natychmiast zapytała Alice.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem.
Rosalie odeszła w druga stronę, do swojej klasy, zostawiając mnie i Alice
same.
Następna lekcja, historia, była tak nudna, że mało co na niej nie zasnęłam.
Na szczęście Ally za każdym razem budziła mnie, szczypiąc w ramię.
-
Kiedy zadzwonił dzwonek, ucieszyłam się, że w końcu będę mogła iść do
stołówki coś zjeść. Nie mogłam znieść tego, jak wszyscy się na mnie patrzyli.
Chyba cała szkoła wiedziała o tym, co się stało.
Rozejrzałam się dookoła, próbując odszukać wzrokiem Jamesa. Byłam
zaskoczona tym, jak bardzo chciałam go zobaczyć, w końcu dowiedzieć się,
co zrobił mu Edward.
Jedyne co zauważyłam to Emmetta, próbującego ukryć się za grupką
uczniów. Chciało mi się z niego śmiać, ale w końcu go zignorowałam. Od
samego początku dnia, przez cały czas byłam pilnowana.
Miałam się niby nie domyślić, że byłam śledzona. Pewnie Alice ich do tego
przymusiła. Albo Esme. Obie się do tego nadawały.
- Alice, miałabyś coś przeciwko, gdybym usiadła dziś z Angelą i resztą? -
zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam, czy nie zranię jej tą prośbą. Wcześniej
nigdy nic się nie działo, ale po tym wypadku czułam się z nią bardziej
związana. Może to jej teraz nie odpowiadać.
A jednak się uśmiechnęła.
- Nie, oczywiście, że nie. I tak będziemy mieć cię na oku, więc dlaczego
miałabyś nie móc usiąść ze swoimi przyjaciółmi? - Ostatnie słowa zabrzmiały
dla mnie trochę dwuznacznie, ale postanowiłam na zwracać na to większej
uwagi.
Wygląda na to, że dzisiaj ignorowałam wiele rzeczy.
Podeszłam do ich stolika. Zauważyłam, że Mike i Angela ucieszyli się, widząc,
że to z nimi wolałam usiąść.
W czasie lunchu śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Prawie zapomniałam o moich
obolałych żebrach.
Ale kiedy tylko zachichotałam, znowu przypomniały mi o sobie, więc potem
już uważałam, żeby nie robić tego zbyt często.
Westchnęłam, kiedy usłyszałam dzwonek na następną lekcję. Rozejrzałam się
i zobaczyłam, jak Rosalie, Emmett, Edward i Jasper ruszają do swoich klas.
- Idziesz, Bella? - Alice zapytała, stojąc za mną. Wydawała się trochę
podenerwowana, więc odwróciłam się żeby zobaczyć, czym może być to
spowodowane.
I wtedy ujrzałam Jamesa.
Jego jedno oko było podbite, przez co wyglądał jak jeden z misiów panda z
zoo.
Lewa ręka zwisała bezwładnie, a prawa noga została zabandażowana,
zupełnie jak moja.
Miał też kilka ran na pozostałych częściach ciała.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać uśmiech. Wyglądał, jakby
przejechał go samochód… albo coś jeszcze gorszego.
Nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego po Edwardzie. Wow. To, co
zrobił wcześniej Emmett w porównaniu z tym - było niczym, zwyczajnie go
wtedy nastraszył. Edward naprawdę nieźle mu dołożył.
W końcu James mnie zauważył. Przełknęłam ślinę. Czułam, jak moje serce
przyspiesza.
Co miało się teraz wydarzyć?
Podszedł do nas w towarzystwie swoich trzech kumpli. Na nasze nieszczęście,
stołówka została juz wyludniona, zastali jedyne James ze swoimi
przyjaciółmi, Alice i ja.
Nie było dobrze.
- W końcu wróciłaś do szkoły, Bella? Wcześniej byłaś za bardzo wystraszona?
- jeden z przyjaciół Jamesa - Laurent - powiedział sarkastycznie. Alice
prychnęła, co sprawiło, ze poczułam się jeszcze bardziej zdenerwowana.
Lepiej byłoby ich nie rozwścieczać.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam ujawniać przed nimi swojego strachu.
Wiedziałam, że gdybym tylko otworzyła usta, mogłabym stracić cale moje
opanowanie i upaść na kolana. Czułam, ze zaczynałam drżeć.
- Teraz nie ma z tobą twoich przyjaciół, Bella. A może zawołasz ich? "Och,
Edward! James mnie znowu uderzył!" - powiedział drugi, na co cała trójka
wybuchła śmiechem.
Zatrzęsłam się ze strachu, wiedząc, że to może się źle skończyć. Wszyscy byli
już w swoich klasach.
Poczułam, jak Alice zesztywniała za mną, ale obie wiedziałyśmy, że nie
mamy szans z trójka chłopaków. Mała Alice i pokaleczona, słaba Bella.
Rozważałam swoje szanse. Moja noga nie była jeszcze do końca wyleczona,
więc ucieczka odpadała. Mogłabym spróbować go uderzyć albo kopnąć, ale
wiedziałam, że tego nie uda mi się powtórzyć. Nie bez poważnych
konsekwencji.
- Suko! Myślałaś, że ujdzie ci to bezkarnie? Przez trzy miesiące nie będę mógł
grać! - James wrzeszczał na mnie, kuśtykając coraz bliżej. Nie mogłam już
nic więcej wymyślić, słyszałam głośne bicie własnego serca.
- To wyłącznie twoja wina. Jeśli jeszcze raz odezwiesz się do Belli,
przyrzekam, że nie będę już taki delikatny. - Prawie wrzasnęłam, kiedy
usłyszałam za sobą głos Edwarda. Osobiście zdałam sobie sprawę z jego
obecności, kiedy poczułam na sobie ciepło jego ciała. Wiedziałam, że gdybym
tylko przechyliła się do tyłu, moja głowa spoczęłaby na piersi chłopaka.
Przełknęłam ślinę.
- Mogę podać cię do sądu za te twoje groźby, wiesz o tym? - James prychnął.
- Możesz. Ale i tak wątpię, żebyś wygrał - Edward powiedział chłodno.
James spojrzał na niego wściekle. Tym razem wykazał się rozumem i już
więcej nie naciskał.
Razem ze swoimi przyjaciółmi odwrócił się i wyszedł.
Próbowałam zacząć znowu oddychać, ale tlen nie chciał wniknąć do mojego
ciała.
- Postaraj się go unikać. Nie możemy ratować cię za każdym razem - Edward
powiedział szorstko.
- Dzięki - wymamrotałam do niego.
Skinął głową i wyszedł.