background image

SUSAN FOX 

Czarna owca 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie, 

zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym 

oddaleniu od pokaźnej grupki zebranej przy grobie. 

Nie przyłączyła się do cioci Tess i siostry ciotecznej, 

Paige. Zerwanie z nimi i ze zmarłym wujem, Calvinem 

Hardingiem, było zbyt dramatyczne, a rozbrat zbyt 

długotrwały, by się mogła łudzić, że zostałaby tam 

mile przyjęta. Zatrzymała się więc na kupce darni, 

skąd widziała dobrze pastora i swoje dwie ostatnie 

żyjące krewne i skąd mogła się później niepostrzeżenie 

wycofać. 

Ruch na tyłach grupki zgromadzonej przy trumnie, 

koło której stał, przyciągnął ciemne spojrzenie Claytona 

Cantrella, gdy tylko Willa się pojawiła na wzniesieniu. 

Rozpoznał ją od razu. Ból i gniew ścisnęły mu pierś 

żelazną obręczą. 

Smukła, ubrana w prostą sukienkę koloru pias­

kowego, stanowiącą według oceny Claytona delikatną 

aluzję, że dziewczyna nie opłakuje zbytnio śmierci 

wuja, Willa Ross zachowała prawie ten sam wygląd 

psotnego trzpiota, który ją cechował jako nastolatkę. 

Chociaż płowe włosy upięła w węzeł sugerujący większą 

dojrzałość, jej twarz miała te same ładne, subtelne 

rysy, co w wieku siedemnastu lat. Minione pięć lat 

jedynie podniosło jej dawną urodę. 

Ucisk w piersi Claytona się wzmógł. To przez Willę 

Ross jego młodsza siostra, Angela, leży teraz niedaleko 

stąd, w grobie za wzniesieniem, koło ich rodziców. 

Gorycz, która, jak sądził, rozpłynęła się przez te 

background image

lata, wezbrała na nowo w jego sercu i pogłębiła ostre 

bruzdy otaczające usta. 

- Odmówimy teraz Modlitwę Pańską - zapowiedział 

pastor, po czym pochylił głowę i rozpoczął: - „Ojcze 

nasz, który jesteś w niebie..." 

Willa nie pochyliła ze wszystkimi głowy, chcąc 

skorzystać z okazji i odmawiając cicho słowa modlitwy, 

przyjrzeć się cioci Tess. Minione pięć lat nie obeszło 

się z nią łaskawie. Zielone oczy Willi napełniły się 

łzami na widok kruchego i niezdrowego wyglądu 

starszej pani, jej kredowej i pooranej zmarszczkami 

twarzy, włosów przyprószonych siwizną. Małe dłonie, 

lekko teraz zdeformowane, trzymała ciocia splecione 

bezradnie na kolanach. 

Willa wiele by dała, żeby być teraz tą, która siedzi 

przy jej boku, która ją pociesza i dodaje sił, która 

z nią dzieli ból. Zamiast tego jest wyrzutkiem 

rodzinnym i nie ma nawet pewności, jak zostanie 

przyjęte jej pojawienie się. Nie potrafiła się jednak 

powstrzymać od wzięcia udziału w pogrzebie, gotowa 

się zadowolić zobaczeniem choćby z oddali kobiety, 

która ją wychowała po śmierci rodziców. 

- „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy 

naszym winowajcom..." 

Clay Cantrell powtarzał automatycznie słowa 

modlitwy, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem. 

Nie spuszczał twardego spojrzenia ciemnych oczu 

z twarzy Willi, ślepy na bolesny skurcz jej miękkich 

warg i otaczającą ją aurę smutku. 

Jakby wyczuwając jego wrogość, Willa obróciła 

wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały. 

Pełen niechęci wyraz ciemnych oczu sprawił, że 

słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Raptownie 

uciszona, Willa nie mogła oderwać wzroku od jego 

przystojnej twarzy o regularnych rysach i męskim 

wykroju ust, nie mogła się powstrzymać od ogarnięcia 

background image

okiem jego postaci o szerokich barach i wąskich 

biodrach. Clay Cantrell miał ciemne włosy i był 

ubrany cały na czarno. Stanowił wyniosłą, onieś­

mielającą postać, niemal groźną, i niczym nie przypo­

minał tolerancyjnego, pobłażliwego starszego brata 

jej najbliższej przyjaciółki, jakiego znała przed paroma 

laty. 

- Amen. 

Pastor zakończył Modlitwę Pańską, po czym 

zapoczątkował zbiorową recytację hymnu, który Willa 

rozpoznała jako jeden z ulubionych hymnów cioci 

Tess. Zmusiwszy się do oderwania wzroku od Claya 

i skupieniu go na cioci, Willa formowała niemo 

ustami słowa hymnu, z piersią nagle zbyt ciężką od 

bólu, by je wypowiadać głośno. 

Przyjazd na pogrzeb okazał się pomyłką. Przekonał 

ją o tym wrogi wyraz twarzy Claya Cantrella. 

W chwili kiedy pastor przystąpił do wygłoszenia 

końcowych uwag o osobie zmarłego Calvina Hardinga, 

ciocia Tess odwróciła głowę i rozejrzała się zbolałym 

wzrokiem po zebranych. Nie przygotowana na to 

Willa nie usunęła się w tych pierwszych paru sekun­

dach. A potem było już za późno. 

Spojrzenie Tess Harding spotkało się ze spojrzeniem 

Willi i w zaskoczeniu żadna z nich przez chwilę nie 

zareagowała. Po czym, jakby raptem przestały do niej 

docierać słowa końcowej przemowy, Tess niepewnie 

się podniosła. Po zgromadzeniu przeszedł szmer, kiedy 

położyła na krześle torebkę.. Pastor się zawahał, 

a następnie spiesznie dokończył zdanie, z wyrazem 

troski na twarzy. Tess zaczęła się oddalać od zgroma­

dzonych. Paige również wstała z krzesła, wyraźnie 

zdumiona zachowaniem matki. 

Willa skamieniała, sparaliżowana obawą, kiedy 

ciocia skierowała się bez uśmiechu w jej stronę. 

Wszyscy obrócili się teraz, żeby zobaczyć, czemu czy 

background image

komu Tess przygląda się z takim przejęciem. Wszelki 

ruch i dźwięk zamarł, gdy rozpoznano Willę. 

Willa musiała zebrać wszystkie siły, żeby pozostać 

na miejscu. Nerwy miała napięte do ostatnich granic, 

niepewna, czy ciocia ją przygarnie, czy odepchnie. 

Z przeraźliwym uczuciem, że w ogóle nie zna kobiety 

zmierzającej ku niej z taką determinacją, przygoto­

wywała się na pewne odepchnięcie. 

Poważna twarz cioci Tess się rozluźniła. Nadzieja 

wezbrała w sercu Willi, gdy na wargach Tess wykwitł 

blady uśmiech. Willa ruszyła, by ująć wyciągnięte 

dłonie cioci, gdy ta nagle się zatrzymała, zachwiała 

i osunęła na trawę. 

W ciągu pierwszych sekund nie podbiegł do niej 

nikt prócz Willi, tak jakby nikt nie wierzył własnym 

oczom. Kiedy klęknąwszy szukała pulsu cioci, jak 

z oddali doszedł Willę pisk jej ciotecznej siostry. 

Ogarnęła ją panika, kiedy nic nie wyczuła. I zaraz 

powstał chaos. 

- Niech ktoś przyniesie moją torbę lekarską! 

Doktor Elliot podszedł i przykucnął, żeby delikatnie 

obrócić Tess na wznak. Pastor przysunął się i podniósł 

Willę z kolan. Przyglądała się bezradnie, jak doktor 

szuka pulsu, i doznała niezmiernej ulgi, gdy go znalazł. 

Ktoś podprowadzał już z głównej alei jego samochód 

kombi, ktoś drugi nadbiegał z jego torbą lekarską. Po 

chwili doktor to osłuchiwał pierś Tess stetoskopem, 

to wydawał polecenia. 

Willę poderwało piskliwe kobiece oskarżenie: 
- To twoja wina! 

Willa obróciła osłupiałe spojrzenie na swoją siostrę 

cioteczną. 

- Po coś tu w ogóle przyjechała? - nacierała Paige. 

- Boże, jeśli ona umrze... 

Przy boku Paige wyrósł momentalnie Clay Cantrell, 

który ją objął uspokajająco ramieniem. 

background image

CZARNA OWCA 

- Jeśli ona umrze... - powtórzyła płaczliwie Paige. 

Niezdolna wypowiedzieć groźby, obróciła twarz 

i ukryła ją na piersi Claya. Jej wiotkim ciałem 

wstrząsnął rozdzierający szloch, skłaniając Claya do 

tym ciaśniejszego utulenia jej w ramionach. 

Nad jej doskonale ufryzowaną głową świdrowały 

Willę ciemne oczy Claya. Rozejrzał się po gromadzie 

przybyłych na pogrzeb sąsiadów - ranczerów i ludzi 

z miasteczka. Ich twarze wyrażały to samo współczucie 

dla Paige i bezwzględne potępienie Willi. 

- Myślę, że nic tu po tobie - powiedział groźnie. 

Willa musiała się usunąć, żeby zrobić miejsce dwóm 

mężczyznom z noszami. 

- Willo! 

W głosie Claya brzmiała przejmująca dreszczem 

groźba. Ważąc się na zwłokę, Willa odwróciła oczy 

od jego ostrzegawczego spojrzenia. 

- Czy będzie żyła? - zapytała doktora. 

- Nie wiem - odparł szorstko doktor i odwrócił się 

patrząc, jak mężczyźni wsuwają nosze na tył jego 

samochodu. Odprawił Willę krótkim kiwnięciem głowy, 

po czym zwrócił się troskliwie do jej siostry ciotecznej: 

- Pojedziesz z nami, Paige? 

Willa się cofnęła, a doktor Elliot zaprosił Paige na 

przednie siedzenie obok kierowcy. Sam się usadowił 

z tyłu koło pacjentki i wielki pojazd ruszył do 

miasteczka. 

Willa, chcąc jechać za nimi, udała się w miejsce, 

gdzie nieprawidłowo zaparkowała auto. Dochodziła 

do niego, gdy usłyszała za sobą energiczne kroki. 

Czując instynktownie, kto za nią idzie, spróbowała 

przyśpieszyć, lecz palce o stalowym uścisku chwyciły 

ją za ramię i zdecydowanym ruchem obróciły do tyłu. 

Podniosła w popłochu zielone oczy i spotkała 

natarczywy wzrok Claya. 

- Co ty tu, u diabła, robisz? 

background image

Spróbowała się bezskutecznie oswobodzić. 

- Przyjechałam oddać ostatnią posługę - odparła 

głosem, w którym zabrzmiała nuta zuchwalstwa. 

Rozgniewało go to. Puścił jej ramię, świadom, że 

w porywie wrogich uczuć, jakie w nim budzi Willa, 

może jej zrobić krzywdę. 

- Jest już po pogrzebie, więc możesz wracać. 

- Jadę do szpitala - powiedziała prostując smukłe 

ciało w przypływie buntu. 

- Nikt cię o to nie prosi. 

Clay poczuł, jak coś w nim mięknie na widok bólu, 

który przemknął po jej twarzy, nim go zdołała ukryć. 

Teraz, kiedy dojrzał to coś przejmującego w jej oczach, 

stało się dla Claya oczywiste, że Willa wiele przecier­

piała przez minione lata. 

Jednakże ból i cierpienie nie były tym, co chciał 

w niej widzieć, co chciał przyjąć do wiadomości. 

Postępowanie tej dziewczyny kosztowało jego siostrę 

życie i prędzej go diabli wezmą, niż sobie pozwoli na 

współczucie dla niej. 

- Wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nikt cię tu nie 

potrzebuje. - Ostrością głosu pokrył odruch współ­

czucia, który nim na chwilę owładnął. 

- Chcę wiedzieć, jak się czuje ciocia Tess. 

- Dość już narobiłaś zła. 

Zaparło jej dech, gdy sens słów Claya uderzył 

ją jak cios w pierś. Więc obwinia ją i o to! Poraziła 

ją ta świadomość, lecz jakoś zdołała opanować 

ból i wytrzymać jego oskarżycielskie spojrzenie. 

Wydawało jej się teraz niewiarygodne, że miłość 

tego człowieka do siostry rozciągała się kiedyś 

i na nią. 

Odwróciła się i przeszła ostatnie parę kroków 

dzielące ją od auta. Wyciągała rękę do klamki, kiedy 

Clay sięgnął z tyłu i otworzył jej drzwiczki. 

- Nie jedź do szpitala, Willo. Zirytujesz tylko 

background image

wszystkich i obudzisz na nowo wspomnienia prze­

szłości. 

- Może wskazane by było wreszcie je obudzić 

- rzuciła mu spokojne wyzwanie. 

- Tess jest bardzo chora. Jeśli chcesz wziąć na 

swoje sumienie jeszcze jedną śmierć, to jedź - rzucił. 

Twarz Willi zrobiła się biała jak kreda. Bez słowa 

wsiadła do auta. Odjeżdżając spojrzała po raz ostatni 

w lusterku na wysokiego mężczyznę w czerni, który 

ją odprowadzał wzrokiem. 

Willa wyszła z toalety na stacji benzynowej, 

przebrana z sukienki, pończoch i pantofli na wysokim 

obcasie we flanelową koszulę, dżinsy i znoszone buty 

kowbojskie. Rozpuszczone jasnoblond włosy opadały 

jej teraz luźno na ramiona. 

Skierowała się prosto do auta, przepuszczając 

ostatnią okazję, żeby coś przegryźć obok w przydrożnej 

restauracji, gdzie się zatrzymywali kierowcy ciężarówek. 

Nie chciała pokazywać ludziom zapłakanej twarzy, 

czerwonych zapuchniętych powiek i wielkich sińców 

pod oczami. Skromne kosmetyki, jakie nosiła w toreb­

ce, pokryły częściowo ślady łez, lecz nie na tyle, żeby 

mogła się czuć swobodnie w lokalu publicznym. 

Szybko wrzuciła zdjęte ubranie do małej walizeczki 

w bagażniku. Obok, jak na urągowisko, stała większa 

walizka, w którą zapakowała tyle rzeczy, żeby ich 

starczyło na tydzień. Pakowała je z taką nadzieją 

w sercu. Teraz wiedziała, że nadzieja była płonna. 

Nawet gdyby znalazła sposób, żeby zerwać zasłonę 

okrutnych kłamstw okrywających przeszłość, nie 

mogłaby tego uczynić bez wystawienia na szwank 

zdrowia cioci Tess. Sądząc po wrogości, jaką wszyscy 

jej okazywali na pogrzebie, nikt by jej teraz nie dał 

więcej wiary niż wówczas. Uświadomienie sobie tego 

przybiło ją do reszty. 

background image

Ostatecznie zrezygnowała z jazdy do szpitala 

w obawie, że Clay może mieć rację. Nie zniosłaby 

tego, gdyby drugie życie obciążyło jej sumienie. 

Dostateczne brzemię stanowiła śmierć najlepszej 

przyjaciółki, kiedy obie miały po siedemnaście lat. 

Zatrzasnęła bagażnik, gdy tylko odżyły dawne 

wspomnienia. Na jawie nauczyła się je odpychać, nie 

pozwalać im całkowicie wypływać na powierzchnię. 

Często jednak nękały ją w snach. 

Nowy samochód zapalił jak zwykle od razu i Willa 

ruszyła na autostradę, podejmując długą drogę do 

domu. Ujechała dotąd wszystkiego osiemdziesiąt 

kilometrów od Cascade. Osiemdziesiąt kilometrów 

od prawdziwego domu, przemknęło jej przez głowę. 

Od trzech lat jej faktycznym domem było małe 

ranczo nieco na północny wschód od Colorado 

Springs w Colorado, trzysta kilometrów od Cascade 

w Wyomingu. Skromne ranczo, na którym wraz 

ze swoją wspólniczką, Ivy Dayton, hodowała konie 

kowbojskie, stanowiło w połowie jej własność. Willa 

prowadziła ranczo i ujeżdżała konie, Ivy zaś za­

jmowała się hodowlą i jeździła na targi końskie. 

Willa zainwestowała w swoją połówkę rancza lwią 

część pieniędzy odziedziczonych po rodzicach. Jak 

dotąd przedsięwzięcie okazywało się nader docho­

dowe, choć wymagało od niej długich godzin wy­

tężonej pracy, ale tęgo Willa właśnie potrzebowała. 

Aż Ivy dała jej znać z wystawy końskiej w Wy­

omingu, że przeczytała nekrolog Calvina Hardinga. 

Willa od razu zdecydowała, że musi zdążyć chociaż 

na część pogrzebu. 

To właśnie wujek Cal wypowiedział Willi dom, gdy 

tylko ukończyła osiemnaście lat, i zakazał jej kiedykol­

wiek wracać. Ciocia Tess błagała go ze łzami w oczach, 

żeby zmienił zdanie, ale w końcu uległa jego dyktatowi. 

Od tej chwili Willa była zdana na własne siły. 

background image

I to właśnie ówczesny opór cioci Tess przeciw 

wyrzuceniu jej z domu natchnął Willę szaloną nadzieją, 

że teraz, gdy wujek nie żyje, mogłaby znowu zapano­

wać między nią a ciocią zgoda. Jak się okazuje, 

płonną nadzieją. 

Przy następnym wjeździe na autostradę z pobocza 

zjechał wóz policyjny i włączył się w ruch o parę aut 

za nią. Willa rzuciła odruchowo okiem na szybkoś­

ciomierz i jechała dalej, upewniwszy się, że nie 

przekroczyła dozwolonej szybkości. 

Usłyszawszy w chwilę potem syrenę, spojrzała 

w lusterko i stwierdziła, że wóz patrolowy jedzie za 

nią błyskając czerwonymi światłami. Zjechała na 

pobocze, gdy tylko mogła to bezpiecznie zrobić, 

pewna, że policjant ją wyprzedzi, gdyż nie naruszyła 

żadnych przepisów. Ku jej zdumieniu policjant 

zatrzymał się, po czym wysiadł i ruszył w jej kierunku. 

Bolesny skurcz ścisnął jej żołądek na wspomnienie 

poprzedniego razu, gdy miała do czynienia z przed­

stawicielami prawa. Nigdy tego nie zapomni. Do dziś 

dnia drżała na widok policjantów, unikała ściągania 

na siebie ich uwagi, bała się, że znowu nie będą 

chcieli wierzyć jej słowom, poddadzą ją nowemu 

koszmarnemu przesłuchaniu. 

Gdy policjant zrównał się z jej autem, odkręciła 

pośpiesznie okienko. 

- Dobry wieczór, panienko. Czy to pani jest Willą 

Ross? 

Chociaż policjant był uosobieniem uprzejmości 

i szacunku, Willę przebiegł ostry dreszcz niepokoju. 

Kiwnęła głową. 

- Przykro mi, proszę pani, ale wzywają panią 

z powrotem do Cascade z powodu jakiegoś kryzysu 

rodzinnego. Polecono mi panią odnaleźć i udzielić 

pani eskorty, żeby pani dojechała jak najszybciej na 

miejsce. 

background image

Willa poczuła ucisk w piersi. Nagle wyobraziła 

sobie najgorsze. 

- Nie wie pan nic bliższego? 

Wypowiedziała te słowa językiem zdrętwiałym 

z emocji. Ciocia Tess umarła; była tego pewna. 

Policjant potrząsnął głową. 

- Nie, proszę pani, niestety nie. Ale to niewątpliwie 

ważne, żeby pani jak najprędzej wróciła do Cascade. 

Obawiali się, że mogła pani już minąć granicę stanu. 

Szczęśliwie nie przejechała pani jeszcze, dzięki temu 

będzie pani mogła szybciej wrócić. 

Willa z trudem powstrzymywała łzy. Skoro po­

licjant mówi, że ma jak najszybciej wracać, to 

pewnie ciocia żyje. Żądanie powrotu Willi pochodzi 

niewątpliwie od cioci. Paige nigdy by na to nie 

przystała, gdyby to nie było życzenie wyrażone 

na łożu śmierci. 

- Dobrze się pani czuje? 

- Nic mi nie jest - uspokoiła policjanta. 

- Na pewno? 

W jego głosie brzmiała szczera troska, więc Willa 

nieco się odprężyła. Współczucie, które się malowało 

w ciepłym spojrzeniu jego piwnych oczu, nasunęło jej 

gorzką refleksję, czemu choćby krztyny człowieczeńs­

twa nie mógł wykazać szeryf, który ją przesłuchiwał 

pięć lat temu. 

- Nic mi nie będzie - zapewniła go powtórnie. 

- Wspomniał pan coś o eskorcie? 

- Rzeczywiście wspomniałem - powiedział z uśmie­

chem, który mimo woli odwzajemniła. - Jeśli pani 

jest gotowa jechać za mną, to możemy ruszać. 

Po chwili włączyli się w ruch na autostradzie i, 

dojechawszy do nawrotu awaryjnego, skręcili z po­

wrotem na północ, w kierunku Cascade. 

Policjant zaparkował auto o parę kroków od niej 

i podszedł się pożegnać. 

background image

- Dziękuję za eskortę - powiedziała Willa, gdy 

wysiadła przed szpitalem. 

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł 

z uśmiechem. - Życzę powodzenia. 

Dowiedziawszy się, że ciocia Tess znajduje się na 

oddziale intensywnej opieki, Willa ruszyła prosto do 

wind. Nacisnęła przycisk trzeciego piętra, nim po­

wtórnie zastanowiła się, dlaczego jej „rodzina" 

posunęła się aż do wciągnięcia policji drogowej 

w zadanie sprowadzenia jej do Cascade. Obawiają się 

najwidoczniej, że ciocia umrze. Spadł na nią ciężar 

winy. Gdyby nie przyjechała na pogrzeb i swoim 

widokiem nie przyprawiła cioci Tess o szok, nie 

leżałaby ona teraz bliska śmierci. Willa popatrzyła na 

swoje zaciśnięte dłonie. Nie wyobrażała sobie, jak 

udźwignie odpowiedzialność za jeszcze jedną śmierć. 

Kiedy drzwi windy się rozsunęły, Willa podeszła 

prosto do kontuaru dyżurnej pielęgniarki, skąd została 

skierowana do skrzydła mieszczącego oddział inten­

sywnej opieki. Idąc starała się uodpornić na przywi­

tanie, którego mogła oczekiwać, lecz po wejściu do 

poczekalni pełnej znajomych osób, od razu wiedziała, 

że nie zdoła się oblec w pancerz ochronny. Stać ją 

było jedynie na ukrycie swoich uczuć pod nieprzenik­

nioną maską obojętności. 

- O, jest Willa - oznajmiła jedna z najbliższych 

przyjaciółek cioci, Mabel Asner, która ją pierwsza 

zauważyła. 

Niska, pulchna kobieta zatrzymała krytyczny wzrok 

na niebieskiej flanelowej koszuli i dżinsach Willi. 

W niewielkiej poczekalni zamarły przyciszone roz­

mowy. Na żadnej twarzy nie malowało się przyjaź-

niejsze powitanie, wiele par oczu zwróciło się prosto 

na Claya Cantrella, jakby w oczekiwaniu jego reakcji 

na pojawienie się Willi. 

Z kamiennego wyrazu jego twarzy nie można było 

background image

nic wyczytać. Stał oparty o ścianę. Zdjął marynarkę, 

krawat i kamizelkę, pozostając jedynie w białej koszuli, 

częściowo rozpiętej. Twardymi oczami zlustrował Willę 

od stóp do głów, aż od jego badawczego spojrzenia 

przeszedł ja zimny dreszcz. 

Koło niego siedziała Paige mierząc ją oskarżycielskim 

wzrokiem. W Willi odżył i wezbrał dawny gniew. 

Uczucie wrogości między dwiema kuzynkami było 

zbyt silne, by pozostało nie zauważone. Wyczuli je 

zebrani w małej poczekalni i nikt nie miał wątpliwości 

co do jego przyczyny. 

Paige nadal pozostała ulubienicą wszystkich. Cza­

rowała ich długimi, kruczymi włosami, fioletowymi 

oczami i atłasową cerą. Niestety, powszechny szacunek, 

jakim się cieszyła Tess, sprawiał, że przypisano Paige 

te same zalety ducha i charakteru co jej matce. Nikt 

poza Willą i samą Paige nie znał prawdy. 

Willa zaczerpnęła szybko powietrza w płuca i pode­

szła do siostry ciotecznej. 

- Jak ciocia? - zapytała wiedząc z góry, jakiego 

rodzaju odpowiedź usłyszy. 

- Doktor Elliot uważa, że kryzys minął - odrzekła 

Paige i dorzuciła: - Nie dzięki tobie. 

- Jestem zaskoczona, że poruszyliście aż policję 

drogową, żeby mnie odszukać. 

Paige miała pogardliwie przymknięte powieki. 

- Mamusia chce cię zobaczyć. Doktor uważa, że 

nie należy jej się sprzeciwiać, w przeciwnym razie nie 

byłoby cię tutaj. Ja bym nie dopuściła, żebyś się do 

niej ponownie zbliżyła na odległość stu kilometrów. 

Szepty, które się rozległy w poczekalni na to 

oświadczenie Paige, uświadomiły Willi, że większość 

zebranych myśli podobnie. Wszyscy lubili Tess, a po 

niedawnej śmierci jej męża żywili dla niej uczucia 

opiekuńcze. Willę dotknęło do żywego, że mogą 

uważać za potrzebne chronienie przed nią cioci. 

background image

- Kiedy będę ją mogła zobaczyć? 

- Jeśli o ciebie nie zapyta, gdy się przebudzi, to 

nigdy. 

Willa poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ale 

powinna się była tego spodziewać. Ledwo dostrzegalny 

grymas napięcia na twarzy jej siostry ciotecznej może 

być spowodowany bardziej strachem o własną skórę, 

niż żałobą po śmierci ojca i lękiem o życie matki. 

Jedna Willa znała tajemnicę, którą kryła pod okrucień­

stwem i wzgardą, okazywanymi jej przez Paige. Willa 

mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak bardzo jej 

zależy na wyekspediowaniu niepożądanej kuzynki 

z Cascade i wyeliminowaniu jej na zawsze z ich życia. 

- Paige. 

W drzwiach ukazał się doktor Elliot, wywołując 

dziewczynę na korytarz. Paige podniosła się wdzięcz­

nym ruchem, posyłając błagalne spojrzenia Clayowi, 

który zrozumiał i wyszedł za nią. Willa pozostała, 

tkwiąc niezręcznie w poczekalni i odprowadzając ich 

wzrokiem. Przez oszklone drzwi wypatrywała trwożnie 

oznak, że doktor przynosi złe wieści, i doznała ulgi, 

gdy twarz Paige pociemniała bardziej z gniewu niż 

z bólu. 

- Pozwól i ty - zawołał doktor Elliot przez uchylone 

drzwi do Willi, surowym tonem i wzrokiem dając jej 

odczuć swoją dezaprobatę. 

Willa pośpieszyła z łomocącym sercem. Dochodziła 

do małej grupki, gdy Paige wydała cichy dźwięk 

zniecierpliwienia i wysunęła dłoń spod ramienia Claya, 

żeby się skierować do najbliższej toalety. Natychmiast 

podniosła się Mabel Asner i pobiegła za Paige, żeby 

jej służyć pociechą. I zapewne, pomyślała nieżyczliwie 

Willa, w poszukiwaniu jeszcze jednego tematu do 

plotek. 

- Możesz do niej wejść na pięć minut, Willo, ale 

ani na minutę dłużej - zapowiedział doktor Elliot, po 

background image

czym pośpieszył z ostrzeżeniem: - Nie wolno jej teraz 

dać najmniejszego powodu do zdenerwowania, więc 

uważaj. 

- Nigdy bym tego nie zrobiła - odparła Willa, 

dotknięta jego tonem. 

- Sam twój widok może być dla niej stresem 

- oświadczył doktor. - Przy najlżejszej oznace, że to 

dla niej zbyt wielki wysiłek, każę ci wyjść. Przerwę 

widzenie bez względu na to, jak bardzo Tess chce się 

z tobą zobaczyć, rozumiesz? 

Willa poczerwieniała, jej zielone oczy rzucały 

błyskawice. Była oburzona sposobem, w jaki doktor 

Elliot do niej przemawia. 

- Rozumiem doskonale. 

Zacisnęła zęby, powstrzymując się od jakiejś ciętej 

odpowiedzi, pomna, iż to zawodowej opinii tego 

człowieka, że nie należy się teraz sprzeciwiać chorej, 

zawdzięcza możliwość zobaczenia się z nią. 

- A więc dobrze - oznajmił doktor ż ociąganiem, 

obserwując ją bacznie. - Opowiedz się siostrze dyżurnej 

przed wejściem na oddział. 

Willa się odwróciła i ruszyła korytarzem ku małemu 

holowi. Starała się nie zwracać uwagi na odgłos 

kroków, które jej towarzyszyły, kroków Claya. Clay 

się do niej nie odzywał, dopóki się nie zameldowała 

pielęgniarce. 

- Będę cię obserwował, Willo. 

Willa podniosła na niego wzrok. Jego ciche ostrze­

żenie uświadomiło jej, jak głęboka jest przepaść 

wrogości i nieufności między nimi. 

- Obserwuj dobrze, Clay - mruknęła widząc, jak 

się ustawia przed okienkiem. 

Z jego męskiej postaci emanowała zimna, nieub­

łagana obcość wroga. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Willa weszła do sali intensywnej opieki i zatrzymała 

się tuż za drzwiami, przerażona okropnością tego, co się 

stało. Ciocia Tess leżała na jednym z czterech łóżek. 

Willi ścisnęło się serce na widok licznych przewodów 

i rurek podłączonych do jej wątłego ciała. Nieustający 

szum, migot i pulsowanie aparatury kontrolnej uzmys­

łowiły, jak bardzo chora jest tu każda z pacjentek. 

Kiedy się zbliżała do łóżka, zdjęło ją nagłe przerażenie, 

że jej wizyta okaże się ponad siły cioci. 

Rzuciła trwożne spojrzenie na siostrę, która weszła 

wraz z nią. Siostra kiwnęła zachęcająco głową, więc 

Willa z wahaniem ujęła ciocię za rękę. 

- Jestem, ciociu - powiedziała. 

Powieki Tess trzepotały przez chwilę, zanim się 

otworzyły i chora dostrzegła siostrzenicę. 

- Willa. 

Ciocia Tess raczej uformowała jej imię wargami, 

niż je wypowiedziała, widać zbyt słaba, by wydobyć 

głos. Patrzyła czule na Willę bladoszarymi oczami, jej 

bezkrwiste wargi zadrżały z wysiłku, jakiego wymagał 

uśmiech. Serce mało nie pękło Willi w piersi na ten 

widok. Ścisnęła delikatnie dłoń cioci w obu rękach. 

- Brakowało mi ciebie - wyszeptała ciocia, a Willa 

poczuła w oczach piekące łzy. 

- Mnie też ciebie brakowało, ciociu. 

Willi załamał się głos. Pogłaskała dłoń chorej. 

- Proszę cię... zostań - powiedziała Tess. - Chcę 

cię mieć przy sobie. 

- Zostanę - obiecała Willa. 

background image

Zamarła, gdy powieki cioci się zamknęły. Gotowa 

byłaby przyrzec jej wszystko, byleby utrzymać ją przy 

życiu i przywrócić do zdrowia. 

Tess otworzyła ponownie oczy. 

- Zachowałam twój pokój... jak był. - Przymknęła 

powieki, jakby stanowiły zbyt wielki ciężar. Zdawała 

się chwilę odpoczywać. - Chcę, żebyś wróciła do 

domu. 

Łzy zamgliły Willi oczy. Powrót na rodzinne 

ranczo nie wchodził w rachubę, ale nie mogła 

tego cioci teraz powiedzieć. Przez pięć lat nie miały 

ze sobą kontaktu, więc Tess nic nie wiedziała o życiu, 

jakie Willa zorganizowała sobie w Colorado. 

Siostra dotknęła ramienia Willi dając jej znak, że 

czas kończyć wizytę. Było oczywiste, że Tess jest zbyt 

słaba, by dłużej mówić. 

- Muszę teraz iść, ciociu - powiedziała Willa 

pochylając się, żeby ją pocałować w policzek. - Śpij 

dobrze. Jutro cię znowu odwiedzę. 

Powieki Tess zamknęły się ponownie i chora 

odpłynęła w ciężki sen. Willa puściła delikatnie jej 

dłoń i wycofała się tyłem do drzwi. Drżała na całym 

ciele i łzy zamazywały jej spojrzenie, gdy wychodziła 

za siostrą z pokoju. 

- W znacznej mierze to działanie leków - odezwała 

się uspokajająco siostra na widok przejętej twarzy Willi. 

- Będzie żyła? - Willa musiała zadać to pytanie. 

- Na razie kryzys minął. Zadecyduje następne 

czterdzieści osiem godzin. - Siostra obejrzała się na 

łóżko Tess. - Za wszelką cenę chciała się z panią 

zobaczyć. 

Willa była zbyt wzruszona, by się zatrzymać czy 

odpowiedzieć. Wyszła szybko na korytarz, bo w oczach 

stały jej łzy. Na nieszczęście przy drzwiach czekał 

ciągle Clay, więc Willa uczyniła wysiłek, żeby je 

pohamować. 

background image

- Co ci powiedziała? 

- Myślałam, że umiesz czytać z warg - odparła 

wymijająco Willa i ruszyła przez holik. 

Zaczęła po omacku szukać w torebce jednorazowej 

chusteczki, chcąc wytarciem nosa zamaskować ledwo 

powstrzymywany potok łez. Stanęła tuż przed wyjściem 

na główny korytarz, niezdolna powstrzymać wes­

tchnienia, gdy stwierdziła, że ma w torebce tylko 

jedną zgniecioną bibułkę. 

Szorstki głos Claya zwrócił jej uwagę na niepokalanie 

białą chusteczkę, którą wsuwał jej w dłoń. 

Odwróciła się prostując sztywno plecy. Wytarła 

nos dla zatuszowania przypływu łez. 

Clay, który ją obserwował, dostrzegł dreszcz, co 

wstrząsał jej drobnym ciałem. Był na siebie zły, że nie 

potrafi pozostać nieczuły na jej doznania, ale Willa 

miała w sobie zawsze coś, co go wzruszało. Przebiegł 

mrocznym spojrzeniem po jej szczupłych plecach, po 

kształtnych pośladkach i nogach opiętych dżinsami, 

i zacisnął gorzko wargi. Poruszało go w niej teraz coś 

innego niż wówczas, kiedy była dziewczynką, a potem 

panienką, ale nie miał najmniejszego zamiaru poddać 

się temu pociągowi. 

Willa osuszyła spiesznie oczy, wyczuwając irytujące 

zniecierpliwienie Claya. 

- Oddam ci chusteczkę przy najbliższej okazji 

- powiedziała chowając ją do torebki. 

Ruszyła w kierunku głównego wyjścia, lecz zatrzymał 

ją głos Claya: 

- Masz gdzie nocować? 

Willa, zaskoczona, podniosła na niego wzrok. 

- W motelu, gdzie nocowałam, powinny być chyba 

wolne miejsca. 

- To dobrze. 

Pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z jej od­

powiedzi. Willa raptem pojęła podtekst jego pytania. 

background image

- Nie martw się, Clay. Nie mam najmniejszego 

zamiaru narzucać się Paige. 

- Chciałem się tylko upewnić, że ci nie przyjdzie 

do głowy wykorzystać sytuację kosztem jej albo Tess 

- wyjaśnił przyszpilając wzrokiem spojrzenie Willi. 

- Obie są bez tego dostatecznie zgnębione. 

Willa poczuła przypływ gniewu. 

- A ty się mianowałeś ich obrońcą - zadrwiła 

i wargi jej zadrżały. - Na twoim miejscu pilnowałabym 

własnych interesów. 

- Obecnie moim interesem jest pilnowanie ciebie 

- warknął. - Wiedz, że nie spuszczę cię z oka, dopóki 

nie wyniesiesz się z miasta. 

- Ciekawam, co na to powie Paige - odpaliła Willa. 

Domyślała się, że Paige i Clay są ze sobą związani. 

A jeśli jeszcze nie są, to niedługo będą. Dziwnie 

irytowała ją ta myśl. 

- Jesteś ostatnią kobietą, o którą Paige mogłaby 

być zazdrosna. 

- Paige nie będzie zazdrosna. Będzie umierała ze 

strachu. - Willa uśmiechnęła się z przekąsem. 

Ukryte oskarżenie Willi zaległo między nimi nagłym 

milczeniem. Ciemne oczy Claya zapłonęły gniewem, 

zadrgał mu mięsień policzka. Mierzył Willę wściekłym 

spojrzeniem. 

- Nie masz już siedemnastu lat, Willo - powiedział 

cichym, złowróżbnym głosem. - Tym razem zapłacisz 

za wszystko, co zrobisz. Już moja w tym głowa. 

W Willi wezbrały nową falą gorycz i poczucie 

krzywdy, które ją nurtowały od pięciu lat. 

- Tylko tym razem - podkreśliła słowa - postaraj 

się poznać wszystkie fakty, zanim wydasz wyrok. 

Odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem do windy, 

z sercem pulsującym w piersi jak otwarta rana. 

Ból trwał nie zmniejszony, kiedy zamawiała kanapkę 

na wynos w barze koło szpitala, a potem przyjechała 

background image

z nią do małego przydrożnego motelu na skraju 

miasteczka. 

Posępnie wpatrywała się w nieapetyczną kanapkę, 

niezdolna przełknąć więcej niż parę kęsów. Natomiast 

z przyjemnością piła gorącą kawę. Nic jednak nie 

mogło zabić kłębiącego się w niej poczucia krzywdy. 

Całe szczęście, uświadomiła sobie teraz, że zdołała 

jakoś zepchnąć w głąb świadomości rozpacz po śmierci 

Angie, zwłaszcza że również Clay obrócił się przeciwko 

niej. Nie trzymałaby się ani w części tak dobrze przez 

te pięć lat, gdyby nie to. Dostatecznym ciosem było, 

że wuj Cal zajął odruchowo stronę Paige, niezdolny 

sobie wyobrazić, że jego ukochana córeczka może nie 

być wcieleniem doskonałości. Dobiło ją, kiedy po 

stronie Paige stanęła także prawie cała paczka 

przyjaciół, których miały wspólnie z Angie. 

Jednakże ostateczne uderzenie obuchem w głowę 

stanowił fakt, że Clay przyłączył się do wszystkich, 

dając wiarę Paige, a nie jej. Kto jak kto, ale on 

powinien ją znać lepiej, myślała w desperacji. 

Odwrócenie się od niej Claya oznaczało zdradę 

pokładanej w nim ufności i uczucia, które do niego 

żywiła. W ciągu przeszło siedmiu lat, przez które się 

przyjaźniła z Angie i przez które się niemal nie 

rozstawały, nie skłamała mu ani razu. Owszem, były 

z nich niezłe ziółka, a ich szczenięce kawały zwracały 

się często przeciwko niemu, jednakże traktował ją 

zawsze jak drugą młodszą siostrę, Willa zaś go 

ubóstwiała. 

Kiedy Angie zginęła, a o spowodowanie jej śmierci 

obwiniano Willę, utraciła wszystko, z przyjaźnią Claya 

włącznie. Zwielokrotniony ból był niemal ponad jej siły. 

Willa zerwała się z fotela. 

- Co to ma teraz za znaczenie? - zadała samej 

sobie na głos pytanie. 

Wprawdzie nie spowodowała śmierci Angie, ale nie 

background image

zdołała jej również uratować. Ta potworna prawda 

będzie ją prześladować do końca życia. 

- Wyglądasz dzisiaj znacznie lepiej, ciociu - po­

wiedziała cicho Willa, skrępowana obecnością nabur­

muszonej Paige po drugiej stronie łóżka. 

Od dnia pogrzebu minął tydzień, tydzień, odkąd 

ciocię przewieziono do szpitala. Poprzedniego dnia 

przeniesiono ją z oddziału intensywnej opieki do 

separatki. Doktor zapewniał, że rekonwalescencja 

Tess przebiega pomyślnie, jakkolwiek może trwać 

nieco dłużej niż normalnie ze względu na stress 

spowodowany śmiercią męża. 

Willa odczuwała bezgraniczną ulgę, chociaż z drugiej 

strony wiedziała, że teraz, kiedy ciocia wraca do 

zdrowia, ona będzie musiała niedługo pomyśleć 

o wyjeździe. A sądząc po zabójczych spojrzeniach, 

jakie jej posyłała Paige, owo niedługo powinno 

znaczyć już. 

- Czuję się znacznie, znacznie lepiej, moja droga 

- odrzekła Tess spoglądając na siostrzenicę z czułym 

błyskiem w oku. - Twój powrót podziałał na mnie 

jak balsam. 

Willa wsunęła ręce w kieszenie dżinsów, ogarnięta 

nagłym zakłopotaniem. Za każdym razem, gdy ze­

zwalano jej na wizytę, ciocia Tess rozmawiała z nią 

tak, jakby Willa powróciła na dobre do Cascade. 

Każda delikatna aluzja, że może być inaczej, wprawiała 

ciocię w taki niepokój, że Willa drżała, czy nie 

wpływa to ujemnie na jej zdrowie. Czy teraz nadeszła 

odpowiednia chwila, żeby jej uświadomić, że będzie 

musiała niedługo wracać do Colorado? 

- Zamówiłam ci na dzisiaj fryzjerkę, mamusiu 

- wtrąciła Paige, nim któraś z nich zdążyła się 

ponownie odezwać. 

- Już mi to mówiłaś, Paige - odparła Tess nie 

background image

spuszczając oka z siostrzenicy. - Teraz chcę poroz­

mawiać z Willą o ranczu, póki nie jestem zmęczona. 

Paige wyraźnie pobladła. 

- Nie rób tego, mamusiu. Proszę cię. 

Tess spojrzała na córkę i Willa dostrzegła w jej 

oczach determinację, o jaką jej nie podejrzewała. 

Zaintrygowało ją to. 

- Omówiłyśmy tę sprawę wczoraj i nie chcę do 

tego wracać. Wyjeżdżasz na tydzień na kontrakt z tą 

twoją agencją modelek, a ja tu pozostanę bez nikogo, 

kto by doglądał rancza. Z tego, co Willa mi opowiadała 

o swojej pracy, jest osobą, jakiej nam potrzeba. 

Tess obróciła wzrok z powrotem na siostrzenicę 

i dostrzegła na jej twarzy zaskoczenie, kiedy do Willi 

dotarło istotne znaczenie jej słów. 

Willa uświadomiła sobie, że wprawdzie ciocia rozpy­

tywała ją trochę o życie, jakie prowadzi, ale w gruncie 

rzeczy jej pytania dotyczyły bardziej umiejętności 

siostrzenicy. Przyjęcie, jakie jej zgotowało Cascade, 

bynajmniej nie nastrajało Willi do zwierzeń przed 

nikim, nawet przed ciocią Tess. Teraz, w obecności 

przyczajonej Paige, tym bardziej nie miała ochoty 

zdradzać, że jest współwłaścicielką rancza w Colorado. 

- Potrzebna mi twoja pomoc, Willo - zaczęła 

poważnie Tess szukając wzrokiem oczu siostrzenicy. 

- Ranczo bardzo podupadło w ciągu czterech lat, 

odkąd wujek zaczął chorować. Zostało tylko dwóch 

ludzi, resztę musieliśmy zwolnić. Jeden z nich odszedł 

przed paroma tygodniami. Drugi - Tess potrząsnęła 

głową - ma problemy z alkoholem. Zdarza się często, 

że czuć od niego whisky, kiedy przychodzi na posiłki. 

Zresztą nawet gdyby nie pił, nie sądzę, żeby dał sobie 

radę z prowadzeniem rancza. 

Widząc, do czego Tess zmierza, Willa chciała jakoś 

uprzedzić jej prośbę. Otwierała usta, żeby odmówić, 

ale powstrzymało ją bolesne błaganie w oczach cioci. 

background image

- Potrzebuję kogoś, kto poprowadzi ranczo, bo 

inaczej utracę wszystko. Muszę je jakoś ratować. 

- Jej ciepłe szare oczy zasnuły się mgłą. - Wiem, że 

masz żal do wujka, ale znaczyłoby to dla mnie bardzo 

wiele, gdybyś została i pomogła. 

- Nie potrzebujemy jej tutaj, mamusiu - burknęła 

Paige ze złością. 

- Ja jej potrzebuję - odparła Tess stanowczo i mgła 

zniknęła z jej oczu, gdy się sprzeciwiła córce. 

Willa nie wierzyła własnym uszom. Mniejsza o to, 

że ciocia zrobiła się z biegiem lat nieco zaborcza. Ale 

prosi Willę, żeby nie tylko została, lecz żeby podjęła 

zadanie, które byłoby nie lada wyzwaniem nawet dla 

doświadczonego ranczera. W obecnych czasach w ogóle 

trudno zarobić na ranczerstwie, a tutaj ona miałaby 

być osobą powołaną do uzdrowienia posiadłości 

znajdującej się u progu bankructwa. 

Prowadzi wprawdzie własne ranczo, które jest mniej 

więcej tych samych rozmiarów, co ranczo Hardingów, 

ale jeśli zostało ono zbytnio zaniedbane, nie miała 

pewności, czy wystarczy dobre zarządzanie, żeby je 

wyciągnąć z opałów. Poza tym Willa pracowała zawsze 

z Ivy, a tym razem byłaby zdana wyłącznie na własne 

siły. Instynkt kazał jej odrzucić propozycję Tess. 

- Nie sądzę, ciociu, żebym była odpowiednią osobą 

do zarządzania ranczem - powiedziała starając się, by 

jej odmowa nie zabrzmiała zbyt ostro. 

- Nie widzę nikogo lepszego - odparowała Tess. 

- A poza tym będziesz u siebie, Willo. Pragnęłam, 

żebyś wróciła, od dnia, kiedy wujek wymówił ci dom. 

- Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie 

- przyznała Willa - jeśli ranczo jest zaniedbane. Do 

tego trzeba kogoś o znacznie większym doświadczeniu. 

Nawet gdyby się podjęła tego zadania, nie miała 

gwarancji, że zdoła uratować kulejące ranczo. Nie 

chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności. 

background image

- Paige jest gotowa zainwestować w posiadłość 

część swoich oszczędności, żeby pokryć przynajmniej 

bieżące wydatki i niezbędne naprawy. To będzie 

znaczna pomoc. Ale samo to... 

- Jestem gotowa wyłożyć znaczną sumę pod warun­

kiem, że znajdziesz odpowiedniego rządcę - spros­

towała Paige. - Nie mam najmniejszego przekonania, 

że Willa się do tego nadaje. Co o prowadzeniu rancza 

może wiedzieć młoda dziewczyna, nawet jeśli na nim 

pomagała. Willa pracuje przy koniach, a my hodujemy 

bydło. To jest praca dla mężczyzny. 

- Sama nie wierzysz w to, co mówisz, Paige - zganiła 

ją Tess kręcąc głową. - Wiesz, że mam krytyczny 

stosunek do tych zwariowanych feministek, ale to nie 

znaczy, żebym uważała kobietę za niezdolną do 

wykonywania męskiej roboty, jeśli chce i umie. A Willa 

pracowała z tatusiem i kowbojami, kiedy ty jeszcze 

się bawiłaś lalką. 

Niezachwiana wiara Tess sprawiła, że Willi ścisnęło 

się gardło. 

- A więc dobrze, mamusiu - odparła Paige od­

rzucając buntowniczo czarną grzywę. - Postawię 

sprawę jasno. Nie chcę tu widzieć Willi. 

Zmęczenie, które zaczynało się powoli malować na 

twarzy Tess, uleciało, jej łagodne spojrzenie zrobiło 

się nagle surowe. 

- Tatuś postąpił niesłusznie wymawiając Willi dom, 

Paige. Nie było dnia, żebym sobie nie wyrzucała, że 

do tego dopuściłam. Teraz, kiedy Willa wróciła - Tess 

obróciła się i sięgnęła po dłoń siostrzenicy, a w jej 

oczach pojawiła się tkliwość - uczynię wszystko, żeby 

ją tu zatrzymać. 

Willa uścisnęła rękę cioci i na jej wargach zaigrał 

niepewny uśmiech. 

- Proszę cię, Willo - zaapelowała Tess - pojedź 

przynajmniej na ranczo rozejrzeć się. 

background image

Willa umknęła wzrokiem od ufnego spojrzenia cioci. 

- Gdybym się nawet zgodziła, to co na to powie 

Clay Cantrell? 

- Właśnie, mamusiu - poparła ją gorliwie Paige. 

- Co z Clayem? Jak się będzie czuł, mając Willę pod 

bokiem jako wieczne memento? 

Willa zesztywniała. Niezdolna się pohamować, 

posłała siostrze ciotecznej zabójcze spojrzenie przez 

szerokość łóżka. Krew uderzyła jej do głowy na 

widok zadowolonego uśmieszku na nienagannie 

umalowanej twarzy Paige. Niczego nie pragnęła w tej 

c\rwi\i bardziej niż zgasić ten wyraz zadowolenia. 

- Dobrze, ciociu - usłyszała swój głos. Zwróciła 

z powrotem wzrok na Tess i ujrzała błysk podniecenia 

w jej oczach. - Pojadę się rozejrzeć na ranczo. Ale 

muszę porozmawiać z Clayem, zanim podejmę osta­

teczną decyzję. 

Zmarszczki lat i trosk rozluźniły się na twarzy Tess. 

- Zadzwonię do niego. 

- Nie, ciociu - powiedziała zdecydowanie Willa. 

- Jeśli miałabym tutaj zostać, muszę z nim dojść do 

porozumienia bez pośredników. 

- Dobrze, Willo. Załatw to po swojemu. Wierzę 

w ciebie. 

Przesadna ufność Tess przejęła Willę nagłą obawą, 

czy ciocia się po niej zbyt wiele nie spodziewa. 

- Ale chcę, żebyś wiedziała, że to będzie w najlep­

szym razie rozwiązanie tymczasowe. 

Ze ściśniętym sercem stwierdziła, że jej ostrzeżenie nie 

ostudziło bynajmniej entuzjazmu cioci. Zupełnie jakby 

Tess nie przyjmowała do wiadomości niczego, czego nie 

chciała usłyszeć. Willa musiała postawić sprawę jaśniej. 

- Zostanę tylko do czasu, aż zaprowadzę trochę 

porządku na ranczu i znajdę ci dobrego rządcę. 

Ciocia Tess tylko nieznacznie zmarszczyła czoło na 

jej słowa. 

background image

- Jakoś się to ułoży - powiedziała i opuściła głowę 

na poduszkę, wyraźnie teraz zmęczona. 

Żadna z nich nie zauważyła wyrazu strachu, który 

przemknął po ładnej buzi Paige. 

Orion, ranczo Claya Cantrella, przylegał od południa 

do znacznie mniejszego rancza Hardingów. Willa 

mogłaby wziąć konia i dotrzeć tam w czasie prawie 

o połowę krótszym niż dojazd autem, ale okres, gdy 

między dwoma domami przestrzegano niewielu for­

malności, przeminął wraz ze śmiercią Angie. 

Willa zdawała sobie sprawę, że w Orionie czeka ją 

nieżyczliwe przyjęcie, nie wiedziała tylko, do jakiego 

stopnia nieżyczliwe. W tej chwili jednak wzburzona, 

nie troszczyła się o to. 

Była zmęczona i zaskoczona stanem, w jakim 

znalazła ranczo. Pojechała tam zgodnie z przy­

rzeczeniem danym cioci Tess i w prawdziwe wzburzenie 

wprawiło ją zaniedbanie domu i zabudowań gos­

podarczych. Wszystko prosiło się o świeżą farbę, 

połowa zagród koło stajni całkiem zarosła chwastami. 

Dach stodoły, uszkodzony dawno przez wichurę, 

przeciekał i na stryszku zatęchło ładne kilka beli 

siana. Wszędzie widać było ślady marnotrawstwa 

i niedbalstwa. 

Odszukała Arta Bolesa, jedynego kowboja pozos­

tałego na ranczu, i oburzył ją zarówno jego nietrzeźwy 

stan, jak i opryskliwość. Odmówił jej wszelkiej pomocy, 

jego bezczelne spojrzenie podawało w wątpliwość jej 

prawo do żądania jakichkolwiek informacji. W końcu 

Willa wybrała sama i osiodłała sobie konia, żeby 

przed zmierzchem objechać jak najwięcej posiadłości. 

Nie znalazła ani jednego ogrodzenia, co by nie 

wymagało napraw. Bydło, które powinno być przy­

zwyczajone do przepędzania przez kowbojów, okazało 

się dzikie i płochliwe prawie jak sarny. Oburzenie 

background image

Willi wzmogło się jeszcze, gdy wypatrzyła co najmniej 

trzy nie ocechowane cielaki, które sądząc po wzroście 

urodziły się dobrze przed wiosennym spędem, a zatem 

powinny nosić znak rancza. 

Kiedy wróciła do stajni i poprosiła Arta Bolesa, 

żeby oporządził konia, zajął się tym z wyraźnym 

ociąganiem, podczas gdy ona poszła zlustrować szopę, 

w której przechowywano sprzęt gospodarczy. Wyda­

wało jej się, że przynajmniej tutaj zastanie wszystko 

w porządku, dopóki nie dotarła do traktora i nie 

stwierdziła, że część silnika została wymontowana, 

widocznie do reperacji, i leży na blacie obok. 

Za parę dni trzeba będzie przystąpić do koszenia 

łąk i belowania siana, a tu traktor jest niesprawny. 

Stoi tak najwidoczniej od dłuższego czasu, a jeśli to 

robota Arta Bolesa, nie wiadomo, czy maszyna da się 

w ogóle doprowadzić do stanu używalności. 

Willa wpadła do kwatery kowbojów, z trudem 

powściągając gniew. Tym razem Boles przybrał 

postawę defensywną. 

- Za wiele roboty na jednego człowieka - odburk­

nął. - I jakie pani ma w ogóle prawo wścibiać tutaj 

nos? Kim pani właściwie jest? 

- Ustaliliśmy już parę godzin temu, kim jestem 

i po co tutaj przyjechałam, proszę pana. Nie ustaliliśmy 

natomiast, czym pan się zajmował, żeby zarobić na 

swoje pobory. 

- Nie muszę odpowiadać na pani pytania - odpalił 

Art Boles, prostując się buńczucznie. 

Willa przytaknęła skinieniem głowy, zaciskając wargi 

w twardą linię. 

- To może się wkrótce zmienić, proszę pana. A jeśli 

się zmieni, niedługo będzie pan musiał odpowiadać 

na moje pytania, bo inaczej będzie pan szukał nowej 

pracy. 

Odwróciła się i pomaszerowała do swego auta, 

background image

żeby się nie dać ponieść i nie kazać mu się od razu 

wynosić. Oburzało ją, że Art Boles bierze pieniądze, 

które cioci Tess z takim trudem przychodzi płacić, 

dając niewiele w zamian. 

Przypomniała sobie gorliwość Claya, żeby jej nie 

pozwolić wykorzystać sytuacji kosztem cioci Tess. 

Groził, że nie spuści jej z oka, ale jakoś nie przyszło 

mu do głowy mieć oko na to, co robi Art Boles. Willa 

postanowiła mu to wypomnieć, jeśli będzie zbyt silnie 

oponował przeciwko jej pozostaniu na ranczu Har-

dingów. 

Bo zdecydowała się pozostać. Ciocia naprawdę 

potrzebuje jej pomocy, choćby po to, żeby wyrzucić 

Arta Bolesa i nająć odpowiedniego rządcę oraz ze 

dwóch sumiennych kowbojów. Clay musi się pogodzić 

z jej obecnością w sąsiedztwie przez parę najbliższych 

tygodni. A co do rancza w Colorado, to Ivy da sobie 

bez niej radę, gdyż ich rządca, Dekę Bailey, może 

Willę z powodzeniem przez jakiś czas zastępować. 

Niemal za szybko dojechała do skrętu szosy 

i w krótszym czasie, niż jej się to zapisało w pamięci, 

zatrzymała auto przed siedzibą Cantrellów. 

Dom, pomyślany tak, by harmonizował z natural­

nym otoczeniem, został wzniesiony z drzew ściętych 

na samym ranczu. Była to długa, przestronna par­

terowa budowla z grubych bali, nadających jej surowy 

charakter solidności i trwałości. 

Willa spędziła wiele czasu w tym domu i na tym 

ranczu. Były z Angie przyjaciółkami od serca, ze­

spolone ze sobą szczególną więzią wieku i sieroctwa. 

Bystre, żywe, nieposkromione, stanowiły nie lada 

wyzwanie dla Claya, który jedyny potrafił na dłuższą 

metę znosić ich wybryki. Willa zazdrościła Angie 

starszego brata do chwili, gdy na tyle dojrzała, że się 

w nim lekko zadurzyła. 

Od tej pory Clay stał się romantycznym bohaterem, 

background image

podsycającym jej dziewczęce rojenia. Willa uważała, 

że może bezpiecznie wypróbować na nim swoje szybko 

rozwijające się kobiece wdzięki. W dniu, w którym 

zdecydowała się to wprowadzić w czyn, przekonała 

się, że nie jest rzeczą bezpieczną zaczynać z Clayem 

Cantrellem zabawę w całowanie. 

Rozchyliła wargi w lekkim uśmiechu. Nawet w ob­

liczu gorzkiej konfrontacji nie potrafiła się oprzeć 

wspomnieniu. Clay wywierał zbyt wielki wpływ na 

okres jej dojrzewania, budził zbyt wiele ciepłych uczuć, 

by Willa mogła całkowicie wyrzucić to z pamięci. Bez 

względu na wynik tej wizyty, Clay zachowa zawsze, 

obok Angie, wielką część jej miłości. 

Gniew Willi nieco zelżał. Nie chciała swoją obe­

cnością wyprowadzić Claya z równowagi. Może 

uda jej się znaleźć sposób przekonania go, żeby 

się pogodził z jej obecnością tutaj do czasu, gdy 

Willa wyprowadzi ranczo wujostwa na spokojne 

wody. Clay był zawsze człowiekiem rozsądnym, 

a nie ulega wątpliwości, że ma wiele sentymentu 

do jej cioci, chociaż nie potrafi już obudzić w sobie 

sympatii do niej. Może to wystarczy. 

Zostawiając kluczyki w stacyjce, Willa wysiadła 

z auta i zatrzasnęła mocno drzwiczki, mając nadzieję, 

że ciepły przedwieczorny wietrzyk doniesie odgłosy 

jej przyjazdu do wnętrza domu. Uważała, że lepiej nie 

telefonować i nie prosić Claya z góry o pozwolenie 

zjawienia się tutaj, ale nie chciała go też zbytnio 

zaskoczyć. 

Podeszła do drzwi wejściowych i zawahała się tylko 

przez moment, nim zastukała kołatką. Poczekała 

chwilę, ocierając spoconą dłoń o dżinsy, po czym 

zastukała powtórnie. Nim zdążyła opuścić rękę, drzwi 

się otworzyły. 

- Dobry wieczór, Clay. 

Wysoka postać Claya Cantrella niemal całkowicie 

background image

wypełniła drzwi, jego bary zajęły lwią część ich 

szerokości. Nie zdawał się zaskoczony jej widokiem, 

lecz w jego oczach malowała się chłodna rezerwa. 

- Chciałabym z tobą pomówić, jeśli mi pozwolisz 

- oznajmiła. 

Postanowiła trwać przy miłych wspomnieniach 

związanych z nim, starać się nie zauważać wrogości, 

jaką jej teraz okazuje. Clay był kiedyś bliskim 

przyjacielem, a chociaż zdradził ją dając wiarę 

wszystkiemu co najgorsze, nawet ona musiała przyznać, 

że ponure ówczesne okoliczności mogły doprowadzić 

najbliższą przyjaźń do zerwania. 

- Proszę cię, Clay - powiedziała cicho. 

Mijały chwile i Willa myślała już, że jej nie wpuści 

do domu. W końcu jednak usunął się na bok i zaprosił 

ją gestem do środka. 

Ledwo przekroczyła próg, Willa poczuła się tak, 

jakby została przeniesiona w przeszłość. Nic się nie 

zmieniło w surowym urządzeniu przestronnego salonu, 

od ciężkich drewnianych mebli krytych skórą, przez 

ściany zdobione przedmiotami indiańskiego rękodzieła, 

po grubo tkane dywany rozłożone tu i ówdzie na 

froterowanej podłodze. Wzrok Willi pobiegł natych­

miast na blat nad kamiennym kominkiem. 

Stała na nim nadal fotografia maturalna Angie. 

Angie zginęła wprawdzie parę tygodni przed maturą, 

ale portrety maturalne i jej, i Willi zostały zrobione 

na kilka miesięcy przedtem. 

Ból i gorycz żałoby, które nigdy nie opuściły Willi, 

napłynęły nową falą. Druga fotografia, która niegdyś 

dumnie dzieliła miejsce na kominku - jej własna 

- została usunięta. 

- Chciałaś ze mną pomówić. 

Zaskoczona niskim głosem Claya, obróciła się 

do niego szybko. Na jego kamiennej twarzy nie 

malował się cień życzliwości, tylko ta nieprzeni-

background image

kniona wrogość, która jej przypominała ostatni 

wieczór, gdy przyszła opowiedzieć o wypadku. Wypił 

tego dnia dużo. „Wynoś się z mojego domu!" 

- warknął, zbyt wstrząśnięty jej widokiem, by dać 

jej choćby chwilę na wyjaśnienie. Złapał ją za 

ramię i wyprowadził bezwzględnie za drzwi. Za­

łamało ją to zupełnie. 

Poczuła nagle przemożną chęć, żeby jeszcze raz 

spróbować mu opowiedzieć, co naprawdę zaszło 

w dniu, gdy zginęła Angie, i żeby go zmusić do dania 

jej wiary. Czy kłamstwo utrwalone przed pięciu laty 

jest nadal silniejsze od prawdy? Czy starczy jej sił, 

żeby się o tym przekonać? 

Wspomnienie zasłabnięcia cioci Tess na cmentarzu 

przywiodło Willę do rzeczywistości. Jak by się to 

odbiło na jej stanie, gdyby Willa ponownie wystąpiła 

z twierdzeniem, że to Paige swoją wariacką jazdą 

spowodowała wypadek? Ciocia kocha bezgranicznie 

córkę i jest z niej ślepo dumna. Najlżejsze wspomnienie 

prawdy może stanowić zagrożenie dla jej zdrowia. 

Willa poczuła, jak ogarnia ją dawna bezsilność. 

Nie może pisnąć o niczym słówkiem. W oczach 

wszystkich w Cascade i okolicy, a szczególnie w oczach 

Claya, musi pozostać tchórzliwą małą kłamczucha, 

która odpłaciła wujkowi i cioci za przyjęcie jej do 

swego domu bezwstydnymi łgarstwami o ich ukochanej 

Paige. Zresztą Clay dokonał już wyboru. Pięć lat 

temu Willa gotowa była błagać, żeby jej uwierzył. Ale 

nie będzie go błagać teraz. Ani potem. Duma kazała 

jej podnieść głowę. Nie będzie nigdy więcej zabiegała 

o niczyją wiarę. 

- Paige pewnie dzwoniła, żeby cię poinformować, 

po co tu przyjadę - zaczęła, nagle pewna, że tak było. 

- Tak, dzwoniła jakiś czas temu. Powiedziała, że 

Tess cię prosiła, żebyś tu została i przejęła prowadzenie 

rancza. 

background image

W głosie Claya zabrzmiał gorzki sarkazm. 

- A więc wiesz także, że obiecałam Tess rozejrzeć 

się na ranczu i że zamierzałam potem przyjechać, 

żeby się z tobą rozmówić. 

- Powiedziała mi i to. 

- Postanowiłam zostać - oznajmiła Willa wprost, 

wsuwając w kieszenie dżinsów dłonie, z którymi 

w zdenerwowaniu nie wiedziała co zrobić. 

- Nie! 

Serce podskoczyło Willi w piersi na to jedno słowo, 

wypowiedziane tak cicho, a zarazem tak ostro. 

- Ranczo Hardingów jest w opłakanym stanie 

- jęła perswadować Willa. - Mam zamiar zostać 

tylko tak długo, dopóki nie zaprowadzę trochę 

porządku i nie znajdę odpowiedniego rządcy. Myślę, 

że potrwa to najwyżej miesiąc. 

Clay uśmiechnął się drwiąco. 

- Co ty możesz zrobić? 

Willa skwitowała jego sceptycyzm uniesieniem brody. 

- Znacznie więcej, niż zrobili liczni przyjaciele 

i sąsiedzi cioci - powiedziała cicho. 

Zacięty wyraz twarzy Claya nie uległ zmianie. Ten 

stojący naprzeciw niej, twardy mężczyzna musiał się 

spodziewać, że usłyszy coś w tym rodzaju. 

- Tess jest taka cholernie dumna, że nie pozwala 

sobie wiele pomóc. 

- Zawsze taka była - przyznała Willa. - Ale teraz 

prosi mnie o pomoc. Chcę to dla niej zrobić, Clay. 

Chcę spróbować. 

Clay nie mógł nie dostrzec melancholijnego cienia 

w oczach Willi. Twarz miała sztywną, wargi zaciśnięte 

z wysiłku ukrycia przed nim swoich uczuć. Znał ten 

jej wyraz z czasów, kiedy byli ze sobą tak blisko. Jej 

wielkie zielone oczy zdradzały zawsze tyle z tego, co 

się dzieje w ślicznej główce, iż często dokuczał mówiąc, 

że czyta w niej jak w otwartej księdze. Ich stosunki 

background image

przekształciły się z czasem w swego rodzaju grę, 

którą prowadzili oboje, w niewinny flirt, co pozwalał 

mu bezpiecznie powściągać pociąg do niej. 

Clay poczuł przejmujący go chłód. Nie chciał 

przypomnieć sobie tego ani w ogóle niczego, co 

dotyczy Willi Ross. Chciał się znieczulić na wszystko 

z nią związane. Ale im bardziej się starał, tym stawało 

się to trudniejsze. Nie miał już przed sobą psotnego 

siedemnastoletniego trzpiota, w którym się pod-

kochiwał. Miał poważną, melancholijną młodą kobietę, 

która zdawała się nigdy nie uśmiechać ani nie żywić 

jednej beztroskiej myśli. A ponieważ widział, że usiłuje 

to wszystko przed nim ukryć i nie próbuje grać na 

jego uczuciach, zdawał sobie sprawę, że coś z tego 

przenika przez pancerz jego goryczy i zapada mu 

głęboko w serce. 

- Wobec tego powinniśmy się chyba trzymać od 

siebie z daleka - mruknął, odwracając się z irytacją, 

i przeczesał ciemne włosy stwardniałą od pracy dłonią. 

Boleśnie napięte ciało Willi odprężyło się w poczuciu 

ulgi, lecz równocześnie ogarnął ją nagle nieznośny 

smutek. 

Nie chcę ci przysparzać cierpień, Clay, miała ochotę 

powiedzieć. Gdybym mogła w jakiś sposób powrócić 

do tamtego dnia i uczynić jedną małą rzecz inaczej... 

Rada była, że Clay nie widzi teraz jej twarzy. 

- Ciocia się ucieszy. Dziękuję, Clay. 

Spojrzała jeszcze raz na jego dumnie wyprostowane 

plecy, po czym się odwróciła i wyszła cicho. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Następnego dnia Willa wstała wcześnie. Nie do­

dzwoniła się wieczorem do swojej wspólniczki, Ivy 

Dayton, więc spróbowała ją łapać zaraz po przebu­

dzeniu, zanim Ivy wyjdzie z domu. 

- Zostań, jak długo będzie trzeba - powiedziała 

bez wahania Ivy, kiedy Willa zrelacjonowała jej 

sytuację na ranczu cioci. - Poradzimy sobie we dwoje 

z Deke'em. W najgorszym razie najmiemy kogoś do 

pomocy. 

- Dziękuję, Ivy. Doceniam twoje zrozumienie. 

- Co ty? Zrobiłabyś to samo dla mnie - odparła 

bagatelizuj ąco Ivy. 

Willa uśmiechnęła się na przypomnienie swojej 

rudej, piegowatej przyjaciółki, prawie osiem lat od 

niej starszej. Ivy była dobroduszną, hożą wiejską 

dziewczyną, często nad miarę wspaniałomyślną, ale 

nie w ciemię bitą i nader twardą w interesach. 

- Tylko uważaj tam na siebie - dorzuciła Ivy. 

- Nic się nie martw. Dojrzałam przez te pięć lat. 

Willa nie potrzebowała nic więcej mówić, bo 

przyjaciółka wszystko wiedziała. Ivy odpowiedziała 

nieeleganckim prychnięciem. 

- Ta twoja kuzyneczka też dojrzała. Teraz, kiedy 

się znowu pojawiłaś na horyzoncie, będzie miała 

duszę na ramieniu, a wiesz, jaka potrafi być bez­

względna, kiedy chodzi o ratowanie własnej skóry. 

Willa skrzywiła się na to wspomnienie, ale była 

wdzięczna Ivy za jej niewzruszoną lojalność. Pracowały 

razem przez rok na wielkim ranczu w Kansas, zanim 

background image

Ivy zaproponowała jej połączenie kapitałów i do­

świadczenia we wspólnym przedsięwzięciu. Owdowiaw­

szy w wieku dwudziestu pięciu lat, Ivy zachowała 

większą część spadku, trochę do tego zaoszczędziła 

i była gotowa kupić coś na własność. Willa zwierzyła 

się jej w tym czasie ze swojej przeszłości, i to właśnie 

niezachwiana wiara w nią i przyjaźń Ivy łagodziły ból 

oderwania od rodziny i przyjaciół. 

- Będę uważała, Ivy. Dziękuję ci. 

- Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. 

- Dobrze. Zadzwonię za jakiś tydzień - powiedziała 

Willa i odłożyła słuchawkę. 

Spakowała się i zwolniła pokój w motelu. Było 

jeszcze daleko do pory wizyt w szpitalu, ale Willa 

jakoś się przemknęła do pokoju cioci. Wpadła na 

doktora Elliota, który akurat skończył badanie chorej. 

- O parę godzin za wcześnie na odwiedziny, moja 

panno - zganił Willę. 

Uśmiech na jego twarzy przeczył jednak szorstkiemu 

tonowi. Stosunek do niej doktora Elliota złagodniał 

znacznie w ostatnich dniach, więc Willa odwzajemniła 

mu się swobodnym uśmiechem. 

- Pięć minutek, dobrze? 

- Tylko żeby to nie weszło w nawyk - odparł 

doktor i skierował się raźnym krokiem do drzwi. 

- Zdecydowałaś się zostać - wywnioskowała roz­

promieniona Tess. 

Wyglądała z każdym dniem lepiej, tak że Willa nie 

mogła wyjść z podziwu. 

- Zdecydowałam się zostać na jakiś czas - odparła 

oględnie Willa. - Na parę tygodni, może miesiąc. 

Muszę wrócić do swojej pracy. 

Tess zmarszczyła lekko brwi. 

- Lubisz pracować przy koniach. Nie widzę powo­

du, dlaczego nasze ranczo nie mogłoby się po trochu 

przestawić na hodowlę koni. 

background image

Willa zesztywniała. Niepokoiła ją determinacja 

cioci, żeby ją zatrzymać na dobre. Liczyła się jednak 

z tym, że Tess jest jeszcze zbyt słaba do przyjęcia 

wiadomości, iż zaangażowanie siostrzenicy w Co­

lorado przekracza dalece obowiązki najemnej siły 

roboczej. 

- Poczekamy, zobaczymy, ciociu - powiedziała 

szybko. - Na ostateczną decyzję będzie czas, kiedy 

wrócisz do zdrowia i sytuacja na ranczu się wy­

klaruje. 

Nie dodała, że nie ma gwarancji, iż da się ocalić 

posiadłość. Nie chciała malować zbyt ponurego obrazu, 

dopóki nie przejrzy ksiąg i nie przekona się dogłębnie, 

do jakiego stopnia zabagnione są finanse rancza. 

- Rozmawiałaś z Clayem? 

- Tak, wpadłam wieczorem do Oriona. Nie będzie 

żadnych przeszkód z jego strony. 

Tego Willa była pewna. Clay może sobie nie życzyć 

jej pozostania tutaj i oczywiście musi dojść do 

nieprzyjemnych spięć między nimi, ale wiedziała, że 

Clay nie należy do ludzi, którzy by jej rozmyślnie 

rzucali kłody pod nogi. 

- To dobrze. - Tess oparła się wygodniej o poduszki. 

- Podjedź do adwokata załatwić formalności, tak 

żebyś mogła przejąć finanse. Będzie miał wszystkie 

papiery gotowe do podpisu. Kiedy się przeniesiesz na 

ranczo? 

- Dzisiaj. Ale mam jeszcze kilka spraw do załat­

wienia w mieście po rozmowie z adwokatem. 

Tess kiwnęła potakująco głową. 

- Paige zatrzymała się na parę dni u przyjaciół, 

więc musisz sobie kupić coś do jedzenia. I, Willo 

- Tess przybrała zatroskaną minę - wiedz, że masz 

moją całkowitą aprobatę, cokolwiek postanowisz 

w sprawie Arta Bolesa. 

- Nic się nie martw, ciociu. Poradzę sobie z nim. 

background image

Willa rozciągnęła wargi w uśmiechu, żeby rozproszyć 

niepokój Tess. W rzeczywistości z lękiem myślała 

o przykrym zadaniu zwolnienia Arta Bolesa. Nie 

mogła jednak tolerować na ranczu takiego pijaka 

i próżniaka jak on. 

- Jeśli będziesz zbyt zajęta, nie zaprzątaj sobie 

głowy jechaniem jeszcze raz taki kawał drogi do 

miasta w porze odwiedzin. Na pewno będziesz bardzo 

zmęczona. 

- Zadzwonię, jeśli mi się nie uda przyjechać 

- odparła Willa i, zamieniwszy z ciocią jeszcze parę 

słów, opuściła szpital. 

- Mam nadzieję, że wiedziałaś, co robisz, wyrzucając 

Arta Bolesa - powiedziała z fałszywą troską Paige 

pojawiając się w drzwiach z papierosem w ręku. 

Willa podniosła wzrok znad ksiąg buchalteryjnych, 

nad którymi ślęczała przez cały wieczór. Zmarszczyła 

się na wspomnienie sceny, jaką urządził Art Boles, 

kiedy mu po południu wymówiła i wręczyła czek na 

resztę należnych poborów. 

- Był prawdopodobnie jedynym kowbojem w całym 

hrabstwie, który by chciał u ciebie pracować. 

- Nie pracował, i koniec - przypomniała siostrze 

ciotecznej Willa. - Czego ty właściwie chcesz, Paige? 

Nie czuła się zbytnio zobowiązana do uprzejmości. 

Była zmęczona, następnego dnia zamierzała wstać 

o świcie. 

- Chcę z tobą porozmawiać - odparła Paige. 

- Nie jestem ciekawa, co mi masz do powiedzenia 

- oświadczyła Willa chłodno. 

Zamknęła księgi, ułożyła je jedną na drugiej. Nie 

była wcale uszczęśliwiona, że Paige zdecydowała się 

wrócić wcześniej na ranczo. 

- Może cię to jednak zaciekawi - odrzekła Paige. 

Uplasowała swoją smukłą elegancką postać na 

background image

poręczy najbliższego fotela. Ubrana w szykowną 

brązową sukienkę, oryginalną kreację dobrego projek­

tanta - Willa nie miała co do tego wątpliwości 

- Paige wyglądała w każdym calu na modelkę. 

Oryginalne połączenie długich, czarnych splotów, 

przezroczystej skóry i fiołkowych oczu czyniło ją 

wymarzonym obiektem dla fotografa. Willa nie 

wiedziała, jak daleko Paige zaszła w ciągu tych pięciu 

lat, przez które nie utrzymywała kontaktów z rodziną, 

ale światowy wygląd kuzynki Paige zdawał się krzyczeć 

wielkim głosem o sukcesie. 

- Jeżeli nie dojdziemy ze sobą do jakiegoś porozu­

mienia, osobą, która na tym najbardziej ucierpi, 

będzie mamusia. 

- Strach cię obleciał? - rzuciła jej wyzwanie Willa. 

Stwierdzenie tego faktu nie przyniosło jej jednak 

satysfakcji. Mimo tego, co Paige zrobiła, Willi 

ciążyło istniejące między nimi napięcie. Czuła in­

stynktownie, że ona jest tą, która nad tym bardziej 

boleje. 

Paige oblała się rumieńcem winy i gniewu, lecz nie 

zareagowała na wyzwanie Willi. 

- Zdajesz sobie chyba sprawę, jak delikatne jest 

zdrowie mamusi? 

Willa poderwała się z krzesła, chwyciła księgi. 

- Bardzo dla ciebie wygodne - stwierdziła. 

Odwróciła się, żeby wsunąć księgi do niskiej szafki 

między oknami. 

- Może to mamusię wręcz przyprawić o śmierć, 

jeśli zaczniesz jakieś historie - nie ustępowała Paige. 

Willa obróciła się, z trudem powściągając gniew. 

- Rozumiem, do czego pijesz - odparła. 

- To dobrze - powiedziała Paige marszcząc brwi. 

Po czym, ku zdumieniu Willi, jej wyniosłość nagle się 

rozpłynęła. - Przepraszam cię za to, co zrobiłam, 

Willo, jeśli to może coś zmienić. 

background image

Nic nie mogło bardziej wstrząsnąć Willą, zdołała 

jednak nie pokazać po sobie zaskoczenia. 

- Bałam się okropnie, co się ze mną stanie, jeśli 

powiem prawdę - zaczęła Paige, po czym wzruszyła 

niepewnie ramionami. - Ty byłaś zawsze tą silną 

i odważną, uważałam, że zniesiesz to łatwiej ode 

mnie. Przy tym Clay był twoim przyjacielem, sądziłam, 

że ci wybaczy prędzej niż mnie. - Paige nie spuszczała 

z Willi oka. - Nie myślałam, że tatuś ci wymówi dom 

i że wszyscy się obrócą przeciwko tobie. - Paige się 

zawahała, po czym uniosła wojowniczo brodę. - Jeśli 

cię to interesuje, przyznałabym się, gdyby Clay oddał 

sprawę do sądu. 

Willa patrzyła szeroko otwartymi oczami, nie 

dowierzające własnym uszom. Czuła instynktownie, 

że jest jedyną osobą, która kiedykolwiek usłyszy 

tę spowiedź, i podejrzewała, że Paige nie tylko 

nigdy więcej jej nie powtórzy, ale co więcej, będzie 

odtąd tym usilniej twierdziła, że winowajczynią 

jest Willa. 

- Nie wierzę, żebyś się przyznała nawet wtedy, 

Paige - wyraziła wątpliwość Willa. - Jeśli nie potrafiłaś 

powiedzieć prawdy własnym rodzicom, to tym bardziej 

byś nie miała odwagi przyznać się publicznie przed 

sądem i narazić na umieszczenie w domu poprawczym. 

- Miałabym złamane życie - parsknęła Paige 

porzucając wszelkie pozory skruchy. - A ty nie 

okazywałaś nigdy większych ambicji. Jedyne, czego 

pragnęłaś, to pracować na jakimś ranczu jak pospolity 

kowboj. 

- A więc moja przyszłość się nie liczyła - pod­

sumowała posępnie Willa, po czym potrząsnęła głową. 

- Rodzice zawsze cię ubóstwiali, Paige. Kochali cię, 

jak tylko rodzice potrafią kochać jedynaczkę. Nie 

było chyba niczego w świecie, czego by ci odmówili. 

Więc dlaczego wyrosłaś na takiego złego człowieka? 

background image

Paige poczerwieniała. Spuściła głowę i rozgniotła 

wściekle papierosa w popielniczce. 

- Zapamiętaj sobie, co ci powiedziałam o mamusi 

- ostrzegła podnosząc głowę i przygważdżając Willę 

lodowatym spojrzeniem. -1 nie zasiedź się tu za długo. 

Podniosła się z poręczy fotela, zrzucając popielniczkę 

na podłogę i jak królowa wypłynęła z pokoju. 

Następne dwa dni Willa spędziła na wywożeniu 

gnoju ze stajni i uprzątaniu stryszku na siano, po 

czym przystąpiła do łatania dachu. Ściągnęła na 

ranczo mechanika, żeby zreperował traktor i poleciła 

mu obejrzenie starej czerwonej półciężarówki wuja 

Cala. Doprowadzenie jej do stanu używalności kosz­

towało więcej, niż się spodziewała, ale bez ciężarówki 

trudno było się obejść, a kupno w tym roku nowej 

przekraczało znacznie możliwości rancza. Willa wzdry­

gnęła się na myśl, że za parę miesięcy ciężarówka 

będzie potrzebowała nowego ogumienia. 

Jak dotąd ogłoszenia o poszukiwaniu rządcy 

i kowbojów, które umieściła w okolicznej prasie, nie 

znalazły szerszego odzewu. Miała parę telefonów 

z Casper i Cheyenne, ale nie należało oczekiwać, żeby 

kandydaci spoza Cascade zjawili się na rozmowę 

przed przyszłym tygodniem. Tymczasem oszacowała 

koszt niezbędnych reperacji i postanowiła przystąpić 

do zakupu materiałów. 

Pochłonięta samotną pracą na ranczu, odsunęła na 

bok niejasne obawy przed załatwianiem interesów 

w miasteczku. Odwiedzała wprawdzie co dzień ciocię 

Tess, ale poza Paige i personelem szpitalnym nie 

miała do czynienia prawie z nikim. Toteż pierwsza 

wyprawa do składu drewna po słupki do ogrodzenia 

i drut kolczasty stanowiła dla niej niemiłe zaskoczenie. 

- Teraz moja kolejka - powiedziała stanowczo, 

podchodząc do kontuaru, za którym niski mężczyzna 

w granatowym kombinezonie wypisywał zamówienie. 

background image

Mimo że przyjechała jako jedna z pierwszych, 

magazynier pomijając ją obsługiwał innych klientów. 

Z początku nie przyszło jej do głowy, że jest to 

rozmyślny afront, aż demonstracyjne niedostrzeganie 

jej stało się zbyt uderzające, by na nie nie zareagować. 

- Będzie pani musiała poczekać na swoją kolejkę 

- powiedział magazynier i zwrócił się do następnego 

klienta. 

- Teraz jest moja kolejka - nie ustępowała Willa 

podnosząc głos na tyle, żeby ją wszyscy słyszeli 

i posuwając się o krok, żeby zagrodzić drogę męż­

czyźnie, który stał za nią. 

Dokoła ucichły rozmowy, magazynier poczerwieniał 

z irytacji. Willa czuła, że uwaga wszystkich skupiła 

się na niej. 

- Potrzebuję piętnaście rolek drutu i sto słupków 

ogrodzeniowych - powiedziała zdecydowanym tonem, 

mierząc wyzywająco magazyniera, dopóki jego wzrok 

nie pobiegł w górę nad jej lewym ramieniem. 

Nagły domysł przeniknął ją ostrym dreszczem. 

Odwróciła głowę i twarz jej się skurczyła na widok 

Claya Cantrella stojącego o parę kroków za nią. 

Domyślając się, że wszedłszy po niej był świadkiem 

całej sceny, przeniosła z powrotem uwagę na maga­

zyniera. 

- Widzę, że pańskiej firmie nie zależy na zamówie­

niach rancza - powiedziała i odwróciła się wściekła, 

że oznacza to wyprawę do składu w sąsiednim 

miasteczku, prawie sto czterdzieści kilometrów dodat­

kowej jazdy półciężarówką z przyczepą. 

Była w połowie drogi do wyjścia, kiedy magazynier 

zawołał za nią: 

- Panno Ross! Chciała pani piętnaście rolek drutu 

i sto słupków? 

Willa się zatrzymała i obróciła z powrotem. Clay 

gdzieś zniknął, natomiast magazynier, ku jej za-

background image

skoczeniu, wybiegł za nią, wypisując spiesznie fakturę 

na sztywnym uchwycie do papierów. 

- Proszę zapłacić w kasie i będzie pani mogła 

odebrać towar w magazynie. 

Podpisał fakturę i wyciągnął ją zachęcającym gestem. 

Jego ciche: „Przepraszam, że kazałem pani czekać" 

było na tyle uprzejme, że Willa przyjęła papier. Nie 

patrząc na nikogo wybrała resztę towarów, które 

miała spisane na liście, zapłaciła za wszystko, po 

czym podjechała półciężarówką z małą przyczepą na 

plac załadunkowy za budynkiem. 

Szczęśliwie jej wyprawa do składu pasz przebiegła 

gładziej. Również bez zakłóceń kupiła zapasy żywności. 

Nim wyszła z banku, gdzie otworzyła sobie prywatne 

konto czekowe, zrobiła się pora lunchu, więc zajechała 

do małej restauracji na skraju miasteczka, w której 

lubiła jadać jako nastolatka. Podawano tu najlepsze 

hamburgery i kanapki z polędwicą, i Willa chciała 

sobie przypomnieć dawne lata. 

Ledwo weszła do restauracji, zobaczyła Claya 

siedzącego z trzema mężczyznami przy stoliku nieda­

leko wejścia. Stały przed nim jeszcze resztki lunchu, 

do ust podnosił filiżankę z kawą. Nie dostrzegł jej od 

razu, więc Willa rozejrzała się szybko za wolnym 

miejscem w przeciwnej części sali. Przy barze nie było 

nic wolnego, wszystkie stoliki zajęte, ale udało jej się 

wypatrzyć niewielki pusty boks trochę w tyle. Zaraz 

podeszła do niej kelnerka, w której Willa rozpoznała 

tę samą co za dawnych lat Laureen, postawiła przed 

nią szklankę z wodą i chciała jej podać kartę, gdy 

nagle zamarła. Po niezręcznej chwili wahania i ze 

zdawkowym „Dzień dobry" odwróciła się i uciekła. 

Stwierdziwszy, że jej ulubione dania wciąż figurują 

w karcie, Willa wgłębiała się w nią dalej. Położyła ją 

na stole, na znak, że jest gotowa do złożenia zamó­

wienia, ale czekała przeszło dziesięć minut, zanim 

background image

Laureen skierowała się w jej stronę. Przesuwała się 

między stolikami i boksami w jej części sali, dolewając 

wszystkim kawy i ostentacyjnie ignorując Willę, 

podobnie jak magazynier w składzie drewna. 

Na policzki Willi wystąpił rumieniec zakłopotania 

i gniewu, gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciekawe 

spojrzenia, które szybko uciekły w bok lub w dół. 

Jedynym, które nie umknęło przed jej wzrokiem, było 

obojętne spojrzenie pary ciemnych oczu, co obser­

wowały ją od stolika w przodzie sali. 

Willa się zorientowała, że Clay musiał ją dostrzec 

wkrótce potem, jak weszła, i że ją obserwuje od 

dłuższej chwili. Teraz jego wzrok pobiegł ku Laureen, 

która nadal nie kwapiła się z przyjęciem od niej 

zamówienia. Kelnerka zerknęła akurat w tym momen­

cie na Claya, jakby szukając jego przyzwolenia. 

Ta krótka wymiana spojrzeń wystarczyła Willi. 

Wysunęła się z boksu, wyprostowała ze sztywną 

godnością i ruszyła spokojnie do wyjścia. Wszystko 

się w niej gotowało z poczucia krzywdy, pomieszanego 

z ledwo powściąganym gniewem, ale całą siłą woli 

starała się tego po sobie nie pokazać. 

Nie przypuszczała, że Clay się posunie do użycia 

swoich wpływów dla przysparzania jej trudności 

i wstydu, ale niedwuznacznie to dzisiaj uczynił, i to 

dwukrotnie. A może to nie on? Może potraktowano 

by ją tak samo bez względu na jego obecność? Może 

to po prostu dla niektórych ludzi sposób zamanifes­

towania solidarności z Clayem i współczucia dla 

bólu, na jaki Willa naraża go swoim pojawieniem się? 

Cascade jest w końcu małym prowincjonalnym 

miasteczkiem, w którym powszechne są postawy 

i uprzedzenia właściwe większości małych miasteczek. 

Willa się domyśliła, że wiele osób w okolicy uważa, 

iż wykręciła się sianem po śmierci Angie, i czuje się 

usprawiedliwiona wymierzając jej teraz część zasłużonej 

background image

kary. Cascade stanowiło zawsze uczciwą, spoistą 

społeczność, złożoną z przyzwoitych, praworządnych 

obywateli. Świadomość tego czyniła niesprawiedliwość 

ich stosunku do niej tym trudniejszą do zniesienia. 

Strach Paige przed bojkotem towarzyskim miał realne 

uzasadnienie, co oczywiście w niczym nie usprawied­

liwiało jej postępowania. 

Podeszła do ciężarówki, sprawdziła, że ładunek 

w przyczepie jest w porządku, po czym usiadła za 

kierownicą i ruszyła w drogę powrotną na ranczo. 

Tak czy inaczej, nie ma żadnego wpływu na to, co 

ludzie o niej myślą; jedyne, co jej pozostaje, to robić 

spokojnie swoje. Im prędzej zaprowadzi trochę 

porządku na ranczu i znajdzie odpowiedniego rządcę, 

tym prędzej będzie mogła wrócić do Colorado, gdzie 

wszyscy są jej życzliwi i gdzie liczą się z jej słowem. 

Była niecałe dwa kilometry od skrętu na ranczo 

Orion, gdy dostrzegła w lusterku dużą srebrno-czarną 

ciężarówkę, szybko doganiającą jej znacznie powol­

niejszy pojazd z przyczepą. I właśnie w momencie, 

kiedy miała uwagę zwróconą w tył, jej wóz jakby 

najechał na jakiś wybój. 

Zaskoczona Willa spojrzała szybko przed siebie, 

czując, że auto wpada w rytmiczne podskoki, zwias­

tując przebitą dętkę. Z jękiem niesmaku zaczęła 

zwalniać, po czym zjechała na żwirowane pobocze. 

Srebrno-czarna ciężarówka przemknęła obok, kiedy 

zatrzymywała swój wóz. 

Nie gasząc silnika, Willa sięgnęła po rękawice 

robocze. Obawiała się, że będzie musiała odłączyć 

przyczepę i wyładować z tyłu wozu ciężkie szpule 

drutu, zanim przystąpi do wymiany koła. Wysiadłszy 

stwierdziła z rozpaczą, że lewe tylne koło opiera się 

już na poręczy przygniatającej gumę pozbawioną 

powietrza. 

Sięgnęła na tył ciężarówki po kostkę betonową do 

background image

podłożenia pod ramię przyczepy, żeby ta się nie 

przechyliła, kiedy ją odczepi i będzie odłączała światła 

ostrzegawcze. Dla zabezpieczenia wsunęła słupki 

ogrodzeniowe pod koła, żeby przyczepa nie zaczęła 

się staczać. Odłączywszy przyczepę, wróciła do szoferki 

i podjechała parę metrów, po czym zgasiła silnik 

i włączyła hamulec. Spuściła właśnie klapę, chcąc się 

zabrać do wyładowywania drutu, kiedy usłyszała 

nadjeżdżający samochód. 

Wracała półciężarówka, która ją przed chwilą 

wyprzedziła. Nie przypuszczając, że ciężarówka się 

zatrzyma, Willa wspięła się na tył swojego wozu 

i sięgnęła po pierwszą szpulę. Ku jej zaskoczeniu 

pojazd zwolnił, zjechał na żwirowane pobocze po jej 

stronie szosy i stanął tuż przed jej ciężarówką. 

W zdumienie wprawiła Willę osoba kierowcy. 

Drzwi szoferki się otworzyły i wysiadł z niej Clay 

Cantrell. Po jego zaciśniętych wargach Willa się 

domyśliła, że mimo całej niechęci, jaką go to napawa, 

poczuł się zobowiązany do zawrócenia, żeby jej pomóc. 

Za ciemnymi okularami, przesłaniającymi jego oczy, 

kryje się zapewne morze wrogości. Wyobrażając sobie 

zimną, nieprzyjazną głębię tych mrocznych jak noc 

oczu, Willa postanowiła odrzucić z miejsca ofertę 

jakiejkolwiek pomocy z jego strony. 

Pochylona dotoczyła pierwszą szpulę do opuszczonej 

klapy, kiedy Clay sięgnął i ujął ją w dłonie. 

- Poradzę sobie sama - powiedziała Willa, pioro-

nując go spojrzeniem i nie puszczając szpuli. 

Ignorując ją, Clay szarpnął szpulę tak, że aby ją 

utrzymać, musiałaby się z nim mocować. 

- Nie potrzebuję twojej pomocy. 

Jego surowo zaciśnięte wargi wykrzywiły się ironicz­

nie. Nie odpowiedział jednak, lecz w milczeniu wysunął 

szpulę za brzeg klapy i opuścił ją na ziemię. 

- Mówię poważnie, Clay - powiedziała Willa cofając 

background image

się w głąb ciężarówki po następną szpulę. - Nie 

potrzebuję twojej pomocy. 

- Potrzebujesz czy nie, ale ją masz - warknął Clay 

wyciągając ręce i chwytając jedną ze szpul. - Weźmiesz 

się do pracy, czy mam to robić sam? 

Nim zdążyła odpowiedzieć, zaczął ciągnąć szpulę 

do siebie, tak że musiała się posunąć w bok, żeby mu 

pomóc. 

Ani się obejrzeli, jak cały drut znalazł się na ziemi. 

- Dziękuję - powiedziała niechętnie Willa. - Z resztą 

poradzę sobie sama. 

Zachowując się tak, jakby nie słyszał jej słów, Clay 

zatrzasnął klapę, po czym przyklęknął, żeby wy­

ciągnąć koło zapasowe. 

- Masz przenośnik? - burknął mocując się z kołem. 

- Tak, ale ja już naprawdę sobie poradzę - po­

wtórzyła Willa chcąc przyklęknąć, żeby samej wyciąg­

nąć koło zapasowe. 

Powstrzymał ją lodowaty głos Claya: 

- Ja naprawdę nie mam czasu ani cierpliwości, 

żeby się z tobą targować, Willo. 

Willa się zawahała, po czym ruszyła gniewnie do 

szoferki. Kiedy wróciła z narzędziami, Clay spuszczał 

na ziemię koło zapasowe. Pozwolił mu się zachwiać 

i przewrócić na płask. 

- To koło jest niewiele lepsze od tamtego - oznajmił, 

przygniatając czubkiem buta oponę do szosy. 

W obliczu nowego problemu Willa poczuła nagły 

ucisk w dołku. Rzuciła narzędzia na ziemię i uniosła 

ramię, żeby rękawem otrzeć pot z czoła. Co za 

idiotyczna historia! Nie pozostaje jej teraz nic innego, 

tylko przyjąć pomoc Claya. 

- Nie masz przypadkiem przenośnego kompresora 

w aucie? - zapytała, zmuszona do odsunięcia na bok 

wewnętrznego oporu. 

- Nawet gdybym miał, niewiele by to pewnie 

background image

pomogło - odparł pochylając się, żeby podnieść 

bezużyteczne koło zapasowe. 

Zaniósł je do jej przyczepy i rzucił na słupki 

ogrodzeniowe, po czym zawrócił i pomaszerował do 

swojej ciężarówki. Willa, zaskoczona, że ją najwidocz­

niej pozostawia na pustej szosie, odprowadzała go 

przez chwilę bezradnym wzrokiem. Potem, zdecydo­

wana nie pozwolić mu odjechać, pobiegła za nim. 

- Zapłacę ci za odwiezienie drutu i przyczepy na 

ranczo cioci - zawołała doganiając go. 

- Nie potrzebuję twoich pieniędzy - odburknął 

kierując się na tył swojej ciężarówki. 

- Nie mogę pozostawić tych wszystkich materiałów 

na los szczęścia, Clay - nie ustępowała. 

Clay zdjął niecierpliwym gestem ciemne okulary 

i wsunął je do kieszonki koszuli. 

- Prawda, że to mało uczęszczany odcinek szosy, 

ale mimo to nie mogę ryzykować. Wiesz, ile te 

materiały kosztują? 

Clay rzucił jej ponure spojrzenie. 

- A kto mówi, że masz je pozostawić na los 

szczęścia? 

Z tymi słowy przykucnął, żeby wyjąć koło zapasowe 

z uchwytów pod swoją ciężarówką. 

Willa pojęła, że zamierza jej pożyczyć swoje koło, 

i poczuła, jak krew nabiega jej do twarzy. 

- To naprawdę ładnie z twojej strony - powiedziała, 

kiedy się wyprostował i jął toczyć koło w kierunku jej 

ciężarówki. 

- Nie robię tego dla ciebie - odparł chłodno. 

Kiedy dotarli do jej wozu, przejęła energicznie 

inicjatywę. Odkręciła szybko mutry uszkodzonego 

koła, po czym ustawiła podnośnik i jęła pompować. 

Clay dokończył zdejmowania koła. Po chwili nowe 

koło zostało założone i Clay przystąpił do dokręcania 

muter. 

background image

- To była nieprawda - oświadczył nieoczekiwanie 

lekko zduszonym głosem. Obrócił głowę i popatrzył 

na nią, chwytając swoim ciemnym spojrzeniem wyraz 

bólu, który trwał w jej zielonych oczach. - To, co 

powiedziałem, że nie robię tego dla ciebie. To była 

nieprawda. 

Willa doznała nagle bolesnej świadomości, że 

trudniej jej przyjąć ten okruch czułości ze strony 

Claya niż poprzednie przejawy jego wzgardy. Pochyliła 

czym prędzej głowę, żeby ukryć wilgoć napełniającą 

obficie jej oczy, i zajęła się gorliwie opuszczaniem 

podnośnika i wyciąganiem go spod wozu. Clay dokręcił 

ostatecznie mutry. 

- Dziękuję, Clay - wykrztusiła, siląc się, żeby jej 

głos nie zadrżał i dla uniknięcia jego wzroku schyliła 

się po klucz do muter. 

Nim odniosła narzędzia do szoferki, Clay opuścił 

klapę i zabierał się do załadowania pierwszej szpuli 

drutu. Pracowali w milczeniu, dopóki wszystkie szpule 

nie znalazły się znów na miejscu, a przyczepa nie 

została na powrót przymocowana do ciężarówki. 

Potem Willa zebrała słupki, którymi zabezpieczyła 

koła przyczepy, Clay zaś podłączył światła ostrzegawcze 

i wrzucił kostki betonowe do środka. Miała zamiar 

wsiąść z powrotem do szoferki, gdy poczuła lekki 

uścisk Claya na ramieniu. 

- Wracając do tego, co dziś zaszło w mieście, Willo 

- zaczął - wiedz, że ja nie miałem z tym nic wspólnego. 

- Domyśliłam się tego sama - odrzekła. - Dziękuję 

jeszcze raz za pomoc. 

Była tak przejęta dotknięciem Claya i jego nieocze­

kiwaną przemianą, że jedyne, czego pragnęła, to 

uciec. Przywołała na wargi uśmiech wdzięczności 

i spróbowała spojrzeć mu w twarz, ale jej wzrok 

dotarł tylko do wysokości jego koszuli. 

- Zwrócę ci koło zapasowe, jak tylko będę mogła. 

background image

Jakby dopiero teraz sobie uświadamiając, że jej 

dotyka, Clay cofnął dłoń. 

- I nie zapomnij o chusteczce do nosa - burknął. 

- Nie zapomnę - zapewniła i odwróciła się, żeby 

wsiąść do szoferki. 

- Cholernie ciężko żyć ze świadomością, że znowu 

tu jesteś, Willo - powiedział cicho, lecz jego szczere 

wyznanie było nabrzmiałe emocją, która ją zaskoczyła. 

Na krótką chwilę lata oddalenia jakby przestały 

istnieć, tak że Willa mogła podnieść głowę i spojrzeć 

prosto w jego poważną twarz. Na ułamek sekundy 

wezbrało między nimi na nowo dawne poczucie 

bliskości, zupełnie jakby Angie nigdy nie zginęła, 

a Willa nigdy stąd nie wyjeżdżała. 

Zdjęta nagłym strachem, że własne pragnienia czynią 

ją ślepą na wrogość, którą powinna dostrzegać, Willa 

westchnęła i posępnie przytaknęła Clay owi: 

- I cholernie ciężko tu znowu żyć. 

Wsiadła do szoferki i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. 

Zabrała się do ściągania rękawic, czekając, kiedy 

Clay przestanie się w nią wpatrywać i odejdzie. 

Wydawało jej się, że nie zniesie tego już ani chwili 

dłużej, gdy raptem się odwrócił i ruszył do swego 

auta. Willa spiesznie przekręciła kluczyk w stacyjce 

i czekała, aż się cofnie i zrobi jej przejazd. 

Sprawdziła w lusterku, czy droga wolna, po czym 

wyjechała powoli na szosę. Stara półciężarówka 

z trudem holowała przyczepę z ładunkiem. Nie 

zaskoczyło Willi, że Clay zawróciwszy nadal jej 

towarzyszy, mimo iż minął drogę prowadzącą do 

domu. Kiedy zwolniła i skręciła z szosy w krótką 

boczną drogę do rancza ciotki, srebro-czarna pół­

ciężarówka zatrzymała się, zrobiła zgrabny nawrót 

i odjechała w przeciwnym kierunku. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Willa wjechała przez wrota stodoły traktorem 

holującym kopiasty wóz, by przystąpić do wciągania 

na stryszek wielkich bel wonnego siana, które zebrała 

z pola. Zębaty uchwyt ułatwiał to zadanie, ale pomoc 

drugiej osoby byłaby nader pożądana. 

Willa nie pierwszy raz pomyślała o Paige, która 

przesiadywała w domu czytając pisma albo ćwicząc 

aerobik. Nawet ktoś do prowadzenia traktora byłby 

mile widziany, lecz Paige przez cały tydzień opierała 

się jej prośbom. 

Jakby nie wystarczyło jej niechęci do pracy na 

świeżym powietrzu, Paige nie raczyła nawet ugotować 

przyzwoitego posiłku. Sama potrafiła żyć o paru 

listkach sałaty i kilku łyżeczkach twarożku, Willa 

potrzebowała czegoś bardziej pożywnego. Nic dziw­

nego, że była po minionym tygodniu rozgoryczona 

i poirytowana. Zimne kanapki i kupne mrożone 

dania nie stanowiły najlepszego pożywienia, rzadko 

jednak miała czas i siły, by przygotować sobie coś 

lepszego. 

Fakt, że Paige nie próbowała jej w niczym pomóc, 

wzmagał tylko wrogość między kuzynkami. Nie mogła 

się doczekać, kiedy Paige wyjedzie wreszcie na swój 

kontrakt. Przy odrobinie szczęścia miało to nastąpić 

nazajutrz, termin rozpoczęcia zdjęć został już bowiem 

odłożony o kilka dni. Willa wolała jednak na nic nie 

liczyć, dopóki Paige nie znajdzie się ostatecznie 

w samolocie. 

Od dnia, gdy Willa przywiozła drut i słupki, minął 

background image

tydzień, ale zdołała dotąd przeprowadzić tylko naj-

niezbędniejsze naprawy ogrodzenia. Obok codziennego 

przeglądu bydła, musiała przede wszystkim skosić 

trawę i zbelować siano. Wprawdzie łąka przeznaczona 

na paszę nie była zbyt wielka, ale skazana na samotne 

wykonanie nużącej pracy, Willa siłą rzeczy zaniedbała 

inne roboty na ranczu. 

Na domiar złego dwaj kowboje, z którymi wczoraj 

rozmawiała, nie spełnili jej oczekiwań. Jeden miał 

przeszłość kryminalną, co na pewno by nie od­

powiadało cioci Tess. Drugi okazał się typem mądrali 

krytykującego wszystkich poprzednich szefów, więc 

Willa uznała, że nie byłby to godny zaufania, lojalny 

pracownik, jakiego ciocia potrzebuje. 

Miała więcej telefonów w odpowiedzi na ogłoszenia, 

lecz tylko trzej 'kandydaci zgodzili się przyjechać na 

rozmowę. Wyglądało na to, że zbyt dużo ludzi wie 

o kłopotach tego rancza i wszyscy bądź rozglądają się 

za pracą rokującą pewniejsze widoki na przyszłość, 

bądź szukają płacy lepszej od tej, jaką może zaofia­

rować Willa. I chociaż niechętnie to przyznawała 

przed samą sobą, wiedziała, że niejeden kandydat nie 

ma ochoty pracować pod kierunkiem kobiety w ogóle, 

a Willi Ross w szczególności. 

Skończywszy wyładunek siana skierowała się w stro­

nę domu, żeby sobie zrobić kanapkę, nim wróci na 

łąkę po dalsze bele. Umyła się trochę i zabrała się do 

przygotowania szybkiego posiłku, gdy usłyszała 

samochód podjeżdżający pod dom. 

Przed oknami przetoczyła się półciężarówka Claya 

i stanęła w pół drogi do stodoły. Willa westchnęła na 

przypomnienie, że chociaż oddała do wulkanizacji 

przebitą dętkę i zmieniła koło, jakoś nie zdobyła się 

na odwiezienie zapasowego koła Claya. Czym prędzej 

odłożyła kanapkę i zbiegła do sutereny przynieść 

chusteczkę Claya. 

background image

Wchodząc po schodach na górę, usłyszała piskliwy 

głos Paige. 

- Nie jest ani trochę lepsza od Arta Bolesa - mówiła 

Paige. - Nie wiem, na czym jej schodzi cały dzień. 

Jedyna rzecz, jaką się może pochwalić, to ciągle 

rosnące rachunki. Próbuję otworzyć mamusi oczy, 

ale wiesz, jaka ona jest sentymentalna. Liczę tylko, że 

Willę ruszy w końcu sumienie i tym razem nie wyrządzi 

mamusi zbyt wielkiej krzywdy. Ona by już tego nie 

przeżyła, Clay. 

Willa weszła do kuchni z twarzą płonącą z gniewu 

i zatrzasnęła za sobą drzwi do sutereny z ledwo 

powściąganą gwałtownością. Paige, w kombinezonie 

do gimnastyki, opinającym jej szczupłe ciało jak 

druga skóra, ustawiła się w pozie pomyślanej jako 

nieświadomie uwodzicielska. Willa poczuła niepokojące 

ukłucie czegoś na kształt zazdrości, gdy sobie zdała 

sprawę, jakie doskonałe uzupełnienie imponującej 

męskości Claya stanowi śniada uroda Paige. 

- Może byś lepiej wiedziała, na czym mi schodzi 

cały dzień, gdyby ci się udało czasami wstać z łóżka 

przed dwunastą - zauważyła chłodno Willa kierując 

się ku drzwiom na werandę, koło których stali Paige 

i Clay. - Oto twoja chusteczka. - Nie odwracając 

wzroku pod jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem, 

podała mu wyprany i pięknie wyprasowany kawałek 

materiału. - Poczekaj chwilę, to pójdę po twoje koło. 

Odwróciła się i sięgnęła do szuflady po pergamin 

do zapakowania przygotowanej kanapki, podczas 

gdy Paige poprowadziła Claya w kierunku salonu. 

Starając się nie słyszeć uwodzicielskiej nutki w głosie 

kuzynki, Willa wybrała z lodówki parę owoców, 

a z pudła na pieczywo garść biskwitów i włożyła 

wszystko wraz z kanapką do papierowej torby. 

Zatrzymała się, żeby wypić szklankę zimnego mleka, 

równocześnie dokładając do termosu z wodą kilka 

background image

kostek lodu, po czym wyszła z torbą i termosem. Nim 

dotarała do traktora, dogonił ją Clay. 

- Masz zwalony kawałek płotu i wydostało ci się 

z rancza jakieś pięćdziesiąt sztuk bydła - oznajmił jej, 

gdy umieszczała torbę i termos na traktorze. 

- Dokąd? - spytała zaalarmowana Willa. 

- Do Oriona. 

Willa skuliła bezradnie szczupłe ramiona. Rzuciła 

niespokojnie okiem w kierunku spowitych chmurami 

gór daleko na zachodzie. 

- Mam jeszcze kupę siana do zwiezienia, Clay, 

a na wieczór zapowiadają burzę. 

Ton, jakim jej odpowiedział, brzmiał surowo. 

- Tess ci powierzyła ranczo, Willo. Jeśli prowadzenie 

go przerasta twoje siły, to może powinnaś zrezygnować. 

Poirytowana upałem, ciężką pracą i niepowodze­

niami, Willa wybuchnęła piorunując go wzrokiem. 

- Więc spróbuj sam, mój panie milionerze. Może 

potrafisz lepiej, bez pomocy, prawie bez pieniędzy, za 

to pod okiem życzliwych krytyków, którzy tylko 

czekają, żeby ci się powinęła noga. - Smukłym palcem 

dźgnęła go gniewnie w pierś. - A tymczasem albo 

zagnaj to bydło z powrotem na nasz teren i sam 

zreperuj płot, albo pozwól się paść bydłu na swoim 

terenie i przyślij mi rachunek. Ja się tym mogę zająć 

dopiero, jak zwiozę siano. 

Z tymi słowy odwróciła się i wsiadła na traktor. 

- Twoje koło jest w naszej ciężarówce - zawołała 

i ruszyła spod stodoły. 

Kusztykając wieczorem ze stodoły do domu, Willa 

była zbyt zmordowana i znękana, by się dłużej zżymać 

na Claya czy siostrę cioteczną. Kurz i drobiny siana, 

które dostawały się przez cały dzień z potem pod 

ubranie, przylgnęły na dobre do jej ciała podczas 

deszczu, który lunął, ledwo Willa ruszyła z ostatnim 

wozem z łąki. 

background image

Żałowała teraz prawie, że nie zaangażowała choć­

by jednego z kowbojów, których uznała za nie­

odpowiednich. Zanotowała sobie w pamięci, żeby 

nie umawiać się nigdy z nikim na rozmowy wstępne 

po dniu takiej harówki jak dzisiejszy. Bóg wie, 

jakiego człowieka gotowa by przyjąć cioci do pracy 

w przypływie rozgoryczenia. 

Myśl o cioci Tess obudziła w niej wyrzuty sumienia. 

Przez cały tydzień Willa nie miała czasu jej odwiedzić. 

Dzisiaj też jej już nie odwiedzi. Będzie się to musiało 

zmienić, gdy Paige wyjedzie na swój kontrakt, bo 

Tess oczywiście odczuje dotkliwie brak częstych wizyt 

córki. Jest jeszcze ciągle bardzo słaba po stracie męża 

i zapaści na pogrzebie, więc będzie się liczył każdy 

przejaw miłości i wsparcia moralnego. 

Willa nie wyobrażała sobie, co zrobi, gdy ciocia 

zostanie wypisana ze szpitala do domu. Przypuszczała, 

że jeśli nie zadba o to Paige, ona sama będzie się 

musiała postarać o pielęgniarkę do opieki nad chorą 

w ciągu dnia, gdy sama jest zajęta na ranczo. 

Mimo że stała przed nią znowu perspektywa kupne­

go dania z zamrażalnika na obiad - a Willa sama nie 

wiedziała, czy nie wolałaby zamiast tego iść spać 

głodna - nie miała prawa myśleć o wygodzie niczyjej 

prócz cioci, bo w końcu będą na to szły pieniądze 

Tess. Kiedy dotarła na tylną werandę i ściągnęła 

zabłocone buty, przebiegło jej przez głowę, że mogłaby 

za własne oszczędności zaangażować gosposię. Ale 

zaraz odrzuciła tę myśl, przypomniawszy sobie trud­

ności ze znalezieniem rządcy i kowbojów. 

Po wejściu do kuchni i postawieniu termosa na 

blacie, Willa zauważyła arkusz różowej papeterii. 

Zdążyła podejść i wziąć go do ręki, gdy usłyszała 

znajomy odgłos nadjeżdżającej półciężarówki Claya. 

Nie miała sił na nową przeprawę z nim. Przebiegła 

wzrokiem krótką notatkę, w której siostra cioteczna 

background image

informowała, że wyjeżdża do Nowego Jorku. Z wes­

tchnieniem ulgi, że Paige wreszcie sobie pojechała, 

Willa rzuciła liścik na stół i szybko uciekła z kuchni. 

Przy odrobinie szczęścia zdąży wejść pod prysznic 

i udawać, że nie słyszała nadjeżdżającego auta. Clay 

z pewnością odjedzie, gdy nikt nie będzie odpowiadał 

na jego pukanie i nie znajdzie Willi w żadnym 

z zabudowań gospodarczych. 

W chwilę potem, stojąc pod strumieniem gorącej 

wody, umyła głowę, po czym przystąpiła do szorowania 

ciała. Rozkoszowała się ciepłem obracając prysznic 

tak, by masował jej obolałe ramiona i plecy. Niestety 

woda zaczęła się zbyt szybko robić chłodna, więc 

Willa z ociąganiem zakręciła kran i otworzyła drzwiczki 

kabiny, żeby sięgnąć po ręcznik. 

Nałożyła krótki frotowy szlafroczek, szybko roz­

czesała włosy i wysuszyła. Ożywiona, lecz zdegus­

towana perspektywą dania z zamrażalnika i ślęczenia 

nad rachunkami, które od paru dni odkładała, zaczęła 

schodzić na dół. Szorstki dywan kojąco masował jej 

zmęczone bose stopy. 

Z wyjątkiem kuchni, dom był ciemny. Od czasu do 

czasu rozjaśniała mrok błyskawica wzmagającej się 

na nowo burzy. Dochodząc do drzwi kuchni Willa 

zdała sobie raptem sprawę, że nie zapalała żadnych 

lamp na dole. 

- Nie gniewasz się chyba, że pozwoliłem sobie 

wejść bez pytania? - zaskoczył ją głos Claya, gdy 

weszła do kuchni. 

- Co ty tu robisz? - zapytała sięgając machinalnie 

do rozchylonego dekoltu szlafroka, ku któremu pobiegł 

wzrok Claya. 

Willa wstrzymała oddech, widząc, jak jego spojrzenie 

przesuwa się powoli w dół jej ciała. Spoczęło najpierw 

na wyniosłości jej piersi, potem omiotło smukłość jej 

ud, kolan i łydek, których nie zakrywał krótki 

background image

szlafroczek. W jego ciemnych jak noc oczach błysnęła 

iskierka męskiego uznania, po czym Clay zwrócił 

wzrok z powrotem na jej twarz. 

- Mam kilka spraw do omówienia z tobą. 

Willa zacisnęła wargi, starając się ochłonąć z gorąca, 

jakie ją oblało pod jego spojrzeniem. 

- Co ty powiesz? - mruknęła przypominając sobie 

krytyczne uwagi, jakie wymieniał z Paige. Przeszła 

przez kuchnię i zniknęła w spiżarni, gdzie w rogu za 

drzwiami stała duża, niska zamrażarka. - Nie mam 

najmniejszej ochoty słuchać znowu o tym, jaka jestem 

nieudolna i jak szastam pieniędzmi - zawołała do 

niego przebierając w pudełku z mrożonymi daniami. 

- Ile ty masz właściwie lat, Willo? Dwadzieścia dwa? 

Wyprostowała się gwałtownie, zdając sobie sprawę, 

że Clay stoi koło niej, i czym prędzej obciągnęła krótki 

szlafroczek. Rzuciła mu poirytowane spojrzenie i po­

chwyciła niepokojący błysk w jego ciemnych oczach. 

Jak gdyby burza za oknami stanowiła barometr 

narastającego między nimi napięcia, rozległo się długie 

przeciągłe dudnienie grzmotu, od którego zawibrowały 

szyby w kuchni, a ziemią pod ich stopami wstrząsnęło 

coś na kształt dreszczu. 

Żadne z nich nie poruszyło się, żadne nie potrafiło 

oderwać wzroku od drugiego, przeciąć wątłych pędów 

uczucia, które wykwitało między nimi. 

Willi przypomniała się nagle owa chwila w dniu 

urodzin Angie, kiedy udało jej się wywabić Claya od 

gości do małej kępy drzew w pewnej odległości od 

kamiennego patia w Orionie. Miała wówczas szesnaście 

lat, niedługo kończyła siedemnaście. 

Wbrew protestom cioci Tess, Willa sprawiła sobie 

na urodziny Angie śmiałą, krótką sukienkę, z głębokim 

dekoltem i gołymi plecami. Liczyła po cichu, że 

uświadomi ona Clayowi, jak już jest dojrzała i jak po 

kobiecemu potrafi się zachowywać. 

background image

Durzyła się w nim wtedy, a ponieważ paru chłopców, 

którzy potracili dla niej głowy, nie mogło jej się nigdy 

dosyć nacałować, Willa zdecydowała, że najwyższy 

czas sprawdzić, czy jej pocałunki wywrą podobne 

wrażenie na Clayu. 

Pocałowanie Claya miało stanowić rodzaj eks­

perymentu, podniecającej przygody. Przewidywanie, 

jak będzie smakował pocałunek mężczyzny, niosło ze 

sobą rozkoszny posmak niebezpieczeństwa. Pocałunek 

takiego silnego i postawnego mężczyzny, którego 

sama obecność przyprawiała ją o drżenie serca i ucisk 

w dołku! 

Takie jak w tej chwili, uświadomiła sobie jak przez 

mgłę, przy akompaniamencie ogłuszającego grzmotu. 

Lecz jeszcze przez parę krótkich ułamków sekund 

pozostawała w niewoli wspomnienia. 

- Wyszliśmy już dostatecznie daleko - powiedział 

wówczas Clay chwytając ją za rękę i zatrzymując tuż 

za pierwszą kępą drzew. 

W spojrzeniu, którym na nią patrzył, była inten­

sywność, jakiej nie przeczuwała, więc Willę ogarnął 

zarazem lęk i podniecenie. Nie puszczał ciągle jej ręki 

i ciepło jego twardej dłoni dodawało jej śmiałości, 

napawało ją niemal spokojem, choć stojąc tak blisko 

niego, czuła równocześnie dziwną miękkość w kola­

nach. 

- Nie poprosiłeś mnie ani razu do tańca - rzuciła 

zdławionym głosem i zrobiła ów zuchwały krok do 

przodu, zmuszając go na dobrą sprawę, by ją wziął 

w ramiona. 

Kiedy tu uczynił, było najnaturalniejszą rzeczą pod 

słońcem spleść mu dłonie na szyi i pociągnąć jego 

głowę owe krytyczne parę cali w dół. Twarde męskie 

usta Claya zdumiewająco delikatnie spoczęły na jej 

wargach. Willa włożyła całą duszę w ten pocałunek 

i dotknęło ją niemile, że Clay nie przejawia ani cienia 

background image

owego żaru, co chłopcy, z którymi się całowała. 

Kiedy cofnęła głowę, zachichotał na widok jej roz­

czarowanej miny. Willa jęła mu się wyrywać, gotowa 

okładać go pięściami z wściekłości. 

- Spokojnie, ty mała diablico - ostrzegł szorstkim 

głosem, przyciągając jej szczupłe oporne ciało bliżej 

do swego twardego męskiego torsu. - Jesteś o wiele 

za młoda, żeby uwodzić dorosłych mężczyzn - upo­

mniał ją groźnie. - Zasługujesz na nauczkę, po której 

może się z tym wstrzymasz na parę lat. 

Z tymi słowy zniżył głowę i wpił się w jej wargi 

z siłą, od której zrobiło jej się słabo. Myślała, że się 

rozpłynie pod zmysłowym naporem jego pocałunku. 

A kiedy rozsunął jej wargi i wtargnął w głąb ust, 

zwiotczała w jego ramionach jak szmaciana lalka. 

Gdy wreszcie cofnął usta, była zbyt oszołomiona, by 

się ruszyć, musiała przytrzymać się jego ramion, żeby 

nie upaść. 

- Cholera, nie wiadomo, kto tu dostał nauczkę. 

- Zdawało jej się, że słyszy jego mruknięcie, lecz 

gniew, który wyczuwała w jego ciele, wprawiał ją 

w zbytnie pomieszanie, by mogła być tego pewna: 

Odsunął ją zdecydowanym ruchem i odwrócił się od 

niej z surowym: - Wracaj lepiej do gości. 

Raz w życiu Willa go posłuchała i czekała w niemej 

rozpaczy na jego powrót. Ze strachu, że jej głupota 

rozdzieliła ich na zawsze, o mało nie uciekła z domu. 

Jednakże Clay, wróciwszy po kilku minutach, za­

chowywał się, jakby nic nie zaszło. Willa doznała 

bezgranicznej ulgi. I nigdy więcej nie próbowała - ani 

nie miała ochoty próbować - z nikim podobnych 

sztuczek. 

Otrząsnęła się teraz ze wspomnienia i jakoś zdołała 

wydobyć głos. 

- C-co mówiłeś? 

Clay, nie odpowiadając, zrobił krok w jej stronę 

background image

i Willa poczuła, jak ją ogarnia na nowo ciepła niemoc. 

Oszołomiona, pojęła, że Clay ją za chwilę pocałuje. 

Lecz tym razem nie byłby to dojrzały mężczyzna 

całujący niedowarzoną nastolatkę, uświadomiła sobie 

półprzytomnie. Tym razem ten mężczyzna chce 

pocałować młodą kobietę, którą pogardza, którą 

uważa za winną śmierci swojej siostry. Otrzeźwiło ją 

to przypomnienie, a gniewny skurcz, który dostrzegła 

na twarzy Claya, uzmysłowił jej, że on sobie to też 

przypomniał. 

Przeciągły grzmot osiągnął swoje apogeum w wiel­

kim huku pioruna, po czym ustąpił głośnemu bębnieniu 

deszczu o dach. 

- U licha, więc ile ty masz w końcu lat? - powtórzył 

Clay wyrywając ich oboje z transu. 

- Czemu cię to tak nagle interesuje? - odpowiedziała 

pytaniem na pytanie. 

- Dwadzieścia dwa? - nalegał. 

- Dwadzieścia dwa, ale w tej chwili czuję się, 

jakbym miała osiemdziesiąt - odparła w nagłym 

przypływie zmęczenia. 

- Wzięłaś na siebie ogromną odpowiedzialność, 

jak na osobę w twoim wieku - zauważył Clay nieco 

mniej surowo. 

Willa wyczuła w tym próbę dyplomacji. Z przekor­

nym uśmieszkiem w kąciku ust obróciła się, żeby 

przejść koło niego do drzwi. 

- Takie jest życie, Clay - powiedziała nonszalanc­

kim, świadomie prowokacyjnym tonem. - Rzadko 

czeka, aż człowiek dostatecznie dorośnie i zmądrzeje. 

Nie patrząc, czy jest do tego przygotowany, stawia go 

przed koniecznością i już. 

Przesunęła się koło niego, ocierając się perwersyjnie 

biodrem i udem o jego nogę. Gwałtowny wdech, jaki 

uczynił, sprawił jej jednak znacznie mniej satysfakcji, 

niż się spodziewała. 

background image

- Rozumiem, że do czegoś zmierzasz - rzuciła 

przez ramię, słysząc, że wraca za nią do kuchni. 

Otworzyła szafkę, w której stało masło fistaszkowe, 

postawiła słoik na blacie, wyjęła talerz i nóż. 

- Paige mówi, że odrzuciłaś dwóch ludzi, którzy 

się zgłosili do pracy. Nie nadawali się z jakiegoś 

powodu czy też stawiasz za wysokie wymagania? 

- Wyjaśniłam Paige, co mną powodowało. Nikt 

by nie podniósł większego krzyku niż ona, gdybym 

zaangażowała któregokolwiek z nich. Ale Paige 

wykalkulowała sobie, że jak dostatecznie przekręci 

fakty, sprowokuje cię do przyjazdu tutaj, żebyś mi 

napsuł trochę krwi. Życiorysy obu kandydatów leżą 

na biurku w kancelarii. Najwyraźniej postanowiłeś 

ingerować w sprawy rancza cioci, więc przekonaj się 

na własne oczy. Rozumiem, że moje słowo znaczy dla 

ciebie w dalszym ciągu tyle co nic. 

W kuchni zapanowała ciężka cisza. Nawet burza 

jakby przycichła na kilka następnych chwil. Willa 

smarowała chleb trzęsącymi się rękami, wzrok prze­

słaniały jej łzy, które nagle wezbrały jej w oczach 

z nie zabliźnionego poczucia krzywdy. 

Żyła w przekonaniu, że jej przyjaźń z Angie rozciąga 

się także na Claya, że bliskość i ufność ich trójki jest 

niewzruszona. A jednak Clay nie dał jej szansy 

wypowiedzenia się po wypadku, wydał na nią wyrok 

zaocznie. Uwierzył Paige, dziewczynie, której nie znał 

ani w połowie tak dobrze jak Willi, dziewczynie, 

która się nigdy nie cofała przed małymi kłamstewkami, 

która często naginała prawdę, by się wykręcić od 

odpowiedzialności, i która wówczas wykorzystała do 

maksimum tragiczną sytuację, Willa była bowiem 

także bliska śmierci i Paige początkowo sądziła, że 

również umrze i nikt się nigdy nie dowie, kto naprawdę 

prowadził tamtego dnia auto. 

- No, na co czekasz, Clay? - przynagliła, niezdolna 

background image

pohamować uczucia goryczy, popychana nową myślą. 

- A skoro już będziesz w kancelarii, to może przejrzysz 

także rachunki, żeby się przekonać, jak szastam 

pieniędzmi cioci Tess. No, chodź! 

Rzuciła nóż do zlewu, wytarła ręce w ścierkę i ruszyła 

wielkimi krokami przez ciemny hol do kancelarii. 

Otworzyła drzwi na całą szerokość i zapaliła wszyskie 

światła, nim usłyszała, że Clay idzie za nią. 

Wciąż najeżona pamięcią jego dawnej zdrady, 

wyciągnęła księgę buchalteryjną, zgarnęła rachunki 

i asygnaty, którymi miała się właśnie zamiar zająć, 

i rzuciła wszystko na środek biurka w momencie, gdy 

Clay wchodził do kancelarii. Dostrzegłszy leżące z boku 

życiorysy zdyskwalifikowanych kandydatów, złapała 

je i dołożyła do kupki papierów. 

- No, im prędzej z tym skończymy, tym lepiej 

- przynagliła go z irytacją. 

Twarz Claya była kamienną maską. 

- To zbyteczne. 

- Bynajmniej nie zbyteczne - powiedziała Willa 

prostując się, z błyskiem w zielonych oczach. - Będę 

przy tym obstawała. Najwyższy czas, żebyś się nauczył 

brać pod uwagę wszystkie fakty. I żeby ktoś zdemas­

kował gierki Paige. - Wyciągnęła rękę i popchnęła 

stertę papierów lekko w jego stronę. - Jest tu wszystko. 

Twoja wizyta była zupełnie nieoczekiwana, więc możesz 

mieć pewność, że nie zdążyłam nic zafałszować. 

Ponieważ Clay nadal się nie kwapił z sięgnięciem po 

materiały, które mu podsunęła, Willa wzięła życiorysy 

i zaczęła je czytać na głos, uzupełniając je wrażeniami, 

jakie odniosła z rozmów z dwoma kandydatami, 

i wyjaśniając powody, dla których żadnego z nich nie 

zaangażowała. Następnie otworzyła księgę buchalteryj­

ną i zdała pokrótce sprawę, ile pieniędzy zastała na 

koncie obejmując ranczo, jakie wydatki poczyniła od tej 

pory, a z jakimi postanowiła się na razie wstrzymać. 

background image

- Na domiar złego nie wiem, jakie straty poniesiemy 

na bydle, bo wiosenny spis był niekompletny. Ten, 

kto przeprowadzał spęd, nie ocechował, a zapewne 

również nie spisał i nie zaszczepił części cieląt. Aha, 

byłabym zapomniała - dorzuciła lodowato - mamy 

tylko dwa dobre konie, więc niewątpliwie poniesiemy 

dalsze straty, kiedy trzeba będzie wystawić pozostałe 

na licytację i zastąpić je nowymi. 

- Wystarczy - przerwał jej zdecydowane Clay, gdy 

chciała dodać coś jeszcze. 

- Wystarczy, całkowicie się zgadzam - przytaknęła 

Willa ściągając ciaśniej poły szlafroka i zawiązując 

ściślej pasek dokoła szczupłej kibici. - Mam nadzieję, 

że teraz rozumiesz, dlaczego może wyglądać, że praca 

na ranczu wolno się posuwa i że doprowadzam ciocię 

Tess do ruiny. Jak ci już powiedziałam, wyjadę stąd, 

gdy tylko zaangażuję paru kowbojów i kogoś od­

powiedniego do poprowadzenia rancza. 

Clay obserwował ją przez szerokość biura. Po 

chwili zbliżył się wreszcie, by obejrzeć papiery, które 

mu podsunęła. Willa czuła, że w tej chwili nienawidzi 

go za tę decyzję sprawdzenia przedstawionych dowo­

dów. Mimo że sama go do tego nakłaniała. 

- Dlatego właśnie chciałem z tobą porozmawiać. 

Sądzę, że znam sposób załatwienia wszystkiego od ręki. 

Willa spojrzała na niego podejrzliwie. 

- Jaki sposób? 

- Pozwól mi się zająć wyszukaniem rządcy i kow­

bojów. A tymczasem mógłbym ci przysłać trzech, 

czterech swoich ludzi, żeby doprowadzili ranczo do 

porządku. 

Clay zamilkł, dając jej chwilę do zastanowienia. 

Willa wysunęła pierwszą obiekcję, jaka jej przyszła 

do głowy. 

- Sam widzisz z ksiąg, że nie stać by mnie było na 

opłacenie tylu ludzi. 

background image

- Zaczekam na zapłatę. Jak wiesz, Paige się zgodziła 

wyasygnować pieniądze na wydatki bieżące, pod 

warunkiem, że opuścisz ranczo. 

Willa skrzywiła ironicznie wargi. Powinna się była 

domyślić, że stoi za tym Paige. 

- A co z ciocią? 

Clay zrozumiał opacznie pytanie. 

- Nie musi wiedzieć o długu. Paige mówi, że Tess 

zamieszka w mieście, u tej swojej przyjaciółki, Mabel 

Asner, dopóki nie będzie się mogła obejść bez opieki. 

Do tej pory sprawy powinny się ułożyć. 

- I gdybym przystała na twój plan, mogłoby mnie 

tu nie być już jutro? - podsunęła unosząc pytająco brwi. 

Kamienna twarz Claya się odprężyła. Kiwnął głową, 

z wyraźną ulgą. 

- Wiesz, że ciocia Tess chciałaby mnie tu zatrzymać 

na stałe? - zwróciła uwagę, domyślając się, że ani on, 

ani Paige nie zastanowili się, jakie wrażenie wywarłby 

na Tess jej nagły wyjazd. - Co nie znaczy, żebym to 

zamierzała zrobić - dodała widząc tężejącą twarz 

Claya. - Ale nie sądzisz, że jutro to mogłoby być 

trochę zbyt nagle? 

- A jak szybko, twoim zdaniem, mogłabyś wyje­

chać? - odparował. 

Ubodło ją to jego nieprzejednanie, obsesja, żeby ją 

wymazać nie tylko ze swego życia, ale także z życia 

jedynej krewnej, która się do niej przyznaje. 

- Tak bardzo ci zależy na tym, żeby się mnie 

pozbyć? - zapytała starając się panować nad głosem. 

Clay patrzył na nią przez chwilę. 

- A jak myślisz? 

- Myślę, że musisz mnie okropnie nienawidzić 

- odparła z bolesną szczerością. 

- A czego się, u diabła, spodziewałaś, Willo? 

- parsknął. Zrobił niecierpliwy wydech, przesunął 

silnymi, ogorzałymi palcami po ciemnych włosach, 

background image

po czym odzyskując panowanie nad sobą, zapytał 

nieco mniej opryskliwym głosem: - Co będzie z moją 

propozycją? 

- Zastanowię się nad tym. Ale szczerze mówiąc, 

chcę tutaj zostać. Ze względu na ciocię Tess. 

- Nie rozumiem, dlaczego to robisz, Willo - po­

wiedział głosem podszytym nutką irytacji. - Z Paige 

jesteście na noże, połowa miasta cię bojkotuje, nie 

pozostała ci tu ani jedna przyjazna dusza... 

Popatrzył na nią wyzywająco, a gdy nie odpowie­

działa, podjął bezlitośnie: 

- Powinnaś chyba rozumieć, że Tess, proponując 

ci pozostanie tutaj i poprowadzenie rancza, powodo­

wała się bardziej względami uczuciowymi niż zdrowym 

rozsądkiem. Ryzykujesz zaprzepaszczenie jej majątku 

dla szaleńczego złudzenia, że ratując ranczo odkupisz 

przeszłość. Przeszłości - podkreślił z surową trzeźwością 

- nie można odkupić. Mam nadzieję, że otworzą ci 

się oczy, nim sprawy zajdą za daleko. 

- Czy to wszystko, co mi masz do powiedzenia? 

- zapytała Willa załamującym się głosem. 

- Z grubsza. 

- Wobec tego byłabym ci wdzięczna, gdybyś sobie 

już poszedł. 

Wytrzymała bez mrugnięcia wzrok Claya, dopóki 

się nie odwrócił i nie pomaszerował do drzwi. 

Nasłuchiwała odgłosu jego kowbojskich butów, naj­

pierw tłumionego przez dywan leżący w holu, potem 

głośniejszego, gdy wszedł do kuchni i skierował się ku 

wyjściu na werandę. Tutaj twarde kroki przycichły 

i trwało dobrą chwilę, nim Willa usłyszała otwarcie 

i zamknięcie kuchennych drzwi. 

Opadła teraz na krzesło przy biurku, niepomna 

pracy, którą miała w planie, z sercem ściśniętym 

rozpaczą. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Niebo nad Wyomingiem było błękitne, po burzo­

wych chmurach sprzed trzech dni nie pozostało śladu. 

Popołudniowe słońce paliło mocno, lecz chłodził rześki 

wietrzyk, szemrzący równomiernie w kępie sosen nad 

grobem Angeli Cantrell. 

Willa odkładała wizytę na jej grobie od wielu dni, 

na dobrą sprawę od pięciu lat. W wypadku odniosła 

zbyt poważne obrażenia, by być obecną na pogrzebie. 

Powróciwszy do zdrowia, nie mogła się na to zdobyć, 

powstrzymywana nie tylko przez zakaz wuja Calvina, 

lecz także przez własne uczucia. 

Dzisiaj tu wreszcie przyszła. 

- Cześć, Angie - szepnęła. 

Zacisnęła oczy i obraz przyjaciółki, który nosiła 

w pamięci, nabrał nadnaturalnie ostrych konturów. 

Stała przed nią siedemnastoletnia dziewczyna o ciem­

nych kędzierzawych włosach, wesołych piwnych oczach 

i długich nogach. Willa zobaczyła na nowo szelmowski 

błysk w jej źrenicach i przekorny uśmiech na wargach. 

- Musiałam tu dzisiaj przyjść - podjęła cicho, bez 

trudu wyobrażając sobie uśmiech przyjaciółki. - Minęło 

już pięć lat, a że dzisiaj są twoje urodziny... - głos 

uwiązł Willi w gardle, gdy spojrzała na pęk miniatu­

rowych czerwonych róż - ... przyniosłam ci te kwiatki. 

Podeszła do pomnika i przyklęknąwszy jęła roz­

pakowywać róże. Poczucie obecności Angie stało się 

nagle tak realne, że Willa wcale by się nie zdziwiła 

widokiem uśmiechniętej przyjaciółki, opartej łokciem 

o tablicę. Siła złudzenia była taka, że Willa doznała 

background image

niemal zawodu, iż Angie nie stoi koło niej. Nieco 

poruszona, lecz zarazem podniesiona na duchu, Willa 

stwierdziła, że napięcie ustępuje. 

Usiadła po turecku na ziemi koło grobu, wyzwolona 

raptem z lęku, że czyni coś niedozwolonego, i zaczęła 

układać róże w smukłym wazonie przed pomnikiem. 

Skończywszy oparła łokcie na udach i zastygła 

z pochyloną głową i palcami zatopionymi we włosach. 

Clay Cantrell przejechał półciężarówką pod łukiem 

ze spiralnych żelaznych prętów, który zwieńczał bramę 

cmentarza. Miał cichą chęć zapomnieć o rocznicy, ale 

nie pozwoliło mu na to przygnębienie, które go nie 

opuszczało od rana. Angie zawsze lubiła towarzystwo 

i zabawę. Zdawało mu się, że wraz z jej śmiercią 

odeszło z jego życia wszystko, co jasne i pogodne, 

i długo myślał, że żal nigdy nie przycichnie. Chociaż 

pogodził się w końcu z jej nieobecnością, od czasu do 

czasu otwierały się dawne rany. Przygnębienie na­

chodziło go szczególnie często od powrotu Willi. Jej 

obecność wskrzesiła dawny ból, uczyniła tę smutną 

rocznicę trudną do zniesienia. 

Kiedy tylko skręcił w rozwidlenie alei prowadzące 

na drugi kraniec cmentarza, zobaczył zaparkowany 

samochód Willi. Wargi zacisnęły mu się, gdy podniósł 

wzrok ku wzniesieniu i kępie sosen, które oddzielały 

groby rodzinne Cantrellów od drogi. Ogarnął go 

gniew, że Willa ośmieliła się odwiedzić grób Angie, 

i parkując półciężarówkę za jej autem poprzysiągł 

sobie, że nie omieszka jej tego wygarnąć. 

- Tak mi ciężko, Angie - powiedziała Willa 

półgłosem, siedząc z czołem ukrytym w dłoniach 

i dając wreszcie upust łzom. - Zabrakło mi sił. Nie 

wiem, może już... odeszłaś... zanim do ciebie dotarłam. 

- Willa urwała odpychając od siebie najgorszą 

background image

część wspomnienia. - Już nigdy nie dowiem się 

na pewno. 

Łzy nie przestawały jej płynąć z oczu, lecz uczucie 

niepocieszonego żalu ustępowało powoli i Willa 

zaczynała doznawać ulgi. Wciągnęła spazmatycznie 

powietrze, nieświadoma, że o parę kroków za nią stoi 

mężczyzna o surowej twarzy. 

- Brak mi ciebie, Angie - powiedziała na głos. 

Drgnęła słysząc posunięcie buta po trawie. Ob­

róciła gwałtownie głowę i zobaczyła nogawki dre­

lichowych spodni. Poderwała wzrok ku kamiennej 

twarzy Claya. 

Clay zamarł ze spojrzeniem utkwionym w jej 

zapłakanej twarzy. Szedł tutaj wściekły na nią, 

z zamiarem zakwestionowania jej prawa do od­

wiedzania grobu dawnej przyjaciółki, lecz gdy posłyszał 

jej głos i pojął, że przemawia do Angie, jakby ta 

siedziała obok żywa, coś się w nim poruszyło. 

Willa zaczynała go zniewalać, budziła w nim uczucia, 

przed którymi się bronił, pogłębiała konflikt, co 

otwierał dawne rany i zadawał nowe. Niesprawied­

liwością było, że Willa przeżyła swoje karygodne 

szaleństwo, które pozbawiło życia jego siostrę. Wszelkie 

lepsze, życzliwsze, wyrozumialsze uczucia wobec Willi 

wydawały mu się nielojalnością w stosunku do Angie. 

Patrząc, jak Willa podrywa się i obraca twarzą do 

niego, Clay mimo woli ogarnął wzrokiem jej postać. 

W pamięci odżyło mu wspomnienie jej zmysłowego 

wyglądu w owym krótkim szlafroczku. 

Willa bacznie śledziła zmienne uczucia malujące się 

na twarzy Claya. Gdy zacisnął miażdżąco palce na 

łodygach białych lilii, które trzymał przy boku, przejął 

ją lęk. Kiedy jednak ich spojrzenia się spotkały 

i odczytała w jego oczach smutek, poczuła ukłucie 

bólu i zapiekły ją na nowo łzy. 

Podniosła z ziemi zgniecioną bibułkę po kwiatach 

background image

i przemaszerowała koło niego, kierując się do auta. 

Żadne z nich nie odezwało się słowem. 

Willa wbiła wydłużoną łopatkę kilka razy w otwór 

koło słupka ogrodzeniowego, nagarniając ziemi, żeby 

go mocniej osadzić. Na długo przed południem 

czerwcowe słońce piekło już mocno przez ubranie, 

lecz Willa tego nie czuła. Z myśli nie schodziła jej 

rozmowa telefoniczna z Clayem, którą przeprowadziła 

poprzedniego wieczora. 

- Przemyślałam twoją propozycję - oświadczyła 

mu najobojętniejszym tonem, na jaki potrafiła się 

zdobyć, postanowiwszy, że nie da mu niczym poznać 

zamętu uczuć, trapiącego ją od spotkania na cmen­

tarzu. - I chcę ci zaproponować kompromis. 

Na jego szorstkie: „Jaki kompromis?" - Willa 

wyraziła wstępną zgodę na to, że Clay poszuka 

rządcy i paru kowbojów dla rancza ciotki, ale pod 

warunkiem, iż ona będzie miała ostatnie słowo przy 

ich angażowaniu. 

Po jej propozycji zaległa cisza, nie nastąpił jednak 

natychmiastowy sprzeciw, którego się obawiała. 

Zamiast tego Clay przypomniał jej drugą część swojej 

oferty: że tymczasem przyśle kilku swoich kowbojów 

do pracy na ranczo Tess. Na to Willa przystała. 

- Ale dopóki nie znajdziesz rządcy, pozostanę i będę 

tutaj pracować - dodała. 

Wydawało jej się, że czeka w nieskończoność, nim 

znów się odezwał. 

- Warunkiem, pod którym Paige zgodziła się 

wyasygnować pieniądze, jest opuszczenie przez ciebie 

rancza - przypomniał i Willa poczuła, jak robi jej się 

gorąco od jego nie ukrywanej determinacji, żeby jej 

się pozbyć. 

- Podliczyłam wszystkie rachunki. Przy oszczędnym 

gospodarowaniu wystarczy na razie pieniędzy na 

background image

bieżące wydatki. Będę trzymała rękę na pulsie, a Paige 

może pokryć dodatkowe rozchody, jak wyjadę. Pewnie 

potrwa jakiś czas, nim znajdziesz rządcę. 

Clay zamilkł na tak długo, iż myślała, że zostali 

rozłączeni. Wzbierała w niej gorycz. 

- Rozumiem, że liczycie z Paige minuty do czasu, 

gdy na zawsze zniknę z waszego życia - powiedziała 

nie mogąc dłużej znieść milczenia, niezdolna poskromić 

nutki sarkazmu w głosie. - Ale ciocia Tess myśli 

inaczej i nie zrozumiałaby tego, gdybym nagle 

przekazała sprawy w twoje ręce i zniknęła. 

Usłyszała na drugim końcu linii ciche przekleństwo 

i zawrzał w niej gniew. 

- Jeśli zdecydujesz się przyjąć moje warunki, 

to przyślij jutro ludzi do pomocy. Gdybyś mógł 

wypożyczyć więcej niż dwóch, to przydałby się 

ktoś do objazdu ogrodzenia po południowej stronie, 

wzdłuż szosy, i przejrzenia bydła w tamtej części 

rancza. Powiedz swoim ludziom, żeby wzięli ze 

sobą kanapki, jeśli chcą jeść. Zacznę robotę przy 

ogrodzeniu o siódmej. 

Odłożyła słuchawkę, nim Clay zdążył wyrazić zgodę 

lub sprzeciw. 

Przed siódmą przy płocie czekało na nią dwóch 

ludzi Claya. 

- Jestem Frank Casey, a to Bill Johnson - przed­

stawił Frank i obaj mężczyźni podnieśli dłonie do 

ronda kapeluszy w uprzejmym geście. - Szef przysłał 

nas pani do pomocy. 

Nie dostrzegłszy nic poza szacunkiem w zachowaniu 

obu kowbojów, Willa uśmiechnęła się powściągliwie. 

- Przyda mi się pomoc - powiedziała i zabrali się 

od razu do roboty. 

Lecz ulgę Willi, że nie będzie musiała samotnie 

borykać się z pracą ponad jej siły, zakłócały wyrzuty 

sumienia. Powinna była wykazać większy wzgląd na 

background image

uczucia Claya, większą wyrozumiałość dla jego chęci 

pozbycia jej się z sąsiedztwa. 

Spotkanie przy grobie Angie wzburzyło go wyraźnie, 

a Willa nie chciała przysparzać mu cierpienia. Chociaż 

miała święte prawo do uniesienia się gniewem podczas 

rozmowy telefonicznej, żałowała, że nie zdobyła się 

na dodatkowy wysiłek zachowania cierpliwości, 

dyplomatycznej rezerwy. 

Skończyła okopywanie słupka, gdy dostrzegła, jak 

zza wzniesienia po stronie Oriona wynurza się 

srebrno-czarna półciężarówka Claya i zjeżdża po 

wyboistym pastwisku ku niej i dwóm kowbojom. 

Willa podniosła wzrok na Claya, kiedy wysiadł, ale 

nie zdołała nic wyczytać z jego surowego spojrzenia. 

Zabrała się z powrotem do pracy. Słyszała swobodne 

męskie głosy, gdy Clay podszedł do swoich ludzi, ale 

nie bardzo rozumiała, co mówią. Pogłębiała dołek 

pod nowy słupek, czekając niecierpliwie, czy Clay do 

niej podejdzie, pragnąc tego, a zarazem się bojąc. 

Napotkawszy jego wzrok, gdy ruszył w jej stronę, 

spiesznie wygarnęła resztki ziemi z dołka. 

- Posłałem człowieka, żeby obejrzał bydło i ogro­

dzenie wzdłuż szosy - oznajmił z kamiennym wyrazem 

twarzy. 

- Dziękuję - bąknęła ściskając trzonek łopatki. 

Clay skinął głową i odwrócił się do odejścia. Teraz 

jest moment, żeby nawiązać do wczorajszej rozmowy, 

zdecydowała Willa. - Poczekaj chwilę - zawołała. 

- Mam ci coś do powiedzenia. 

Śledziła, czy surowy, nieprzyjazny wyraz jego twarzy 

łagodnieje, gdy się do niej obrócił. 

- Przepraszam, że się wczoraj tak uniosłam - wy­

rzuciła jednym tchem. - Wiem, jak ci zależy, żebym 

stąd wyjechała. Pewnie bym czuła to samo na twoim 

miejscu. Mam zamiar porozmawiać z ciocią Tess. 

Wyjadę, jak tylko znajdziesz dla niej rządcę. 

background image

Zakłopotana odwróciła głowę. Starała się nie 

pokazywać po sobie goryczy, jaką czuła. Nie przyszło 

jej do głowy, iż Clay może być wystarczająco wrażliwy, 

by odczytywać jej zmienne nastroje. 

- Mam na oku kandydata na dobrego rządcę. 

Rozmawiałem z nim rano przez telefon. Jest po­

mocnikiem rządcy na wielkim ranczu pod Sheridan. 

Rozgląda się za posadą na mniejszym ranczu bliżej 

Laramie, gdzie ma siostrę. Ranczo twojej ciotki 

może się okazać właśnie tym, czego szuka. 

Willa starała się ukryć zaskoczenie, że Clay tak 

zachwala tego człowieka. 

- Chciałabym z nim porozmawiać, nim cokolwiek 

zostanie postanowione - powiedziała zdecydowanym 

tonem. 

Po twarzy Claya przemknął grymas zniecierpliwienia. 

- Chcę to załatwić jak najszybciej - mruknął 

z irytacją. - Nie wyszukuj pretekstów do przeciąga­

nia sprawy, Willo. 

- Taka była umowa - odparła sztywno. 

- Umowa! - burknął. - Nie miałem wielkiego 

wyboru po ultimatum, jakie mi postawiłaś. 

- Ale zgodziłeś się na moje warunki, bo inaczej nie 

przysłałbyś mi dzisiaj ludzi. 

- Zgodziłbym się pewnie na wszystko, bylebyś 

zniknęła stąd i z naszego życia na zawsze. 

Clay odwrócił się i ruszył w stronę auta. 

Z oczyma przesłoniętymi łzami, Willa odwróciła 

się i rzuciła łopatkę na ziemię. Nie zauważyła, że 

trzonek upadł obok długiego cętkowanego cienia, 

przewijającego się między zwojem drutu a słupkiem. 

Dopiero gdy ujęła słupek dłonią w rękawiczce, rozległ 

się ostrzegawczy grzechot węża. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Willa wciągnęła głośno powietrze, przerażona, 

że została ukąszona przez grzechotnika. Grzechot, 

cios, ostry ból w lewym nadgarstku - wszystko 

to nastąpiło szybciej, nim mogła cofnąć rękę. Oszo­

łomiona, patrzyła z niedowierzaniem, jak wąż znika 

w ostrych trawach. 

Poczuła piżmowy zapach, pozostawiony przez 

podekscytowanego gada, i z obrzydzenia poczuła 

natychmiastowy przypływ mdłości. Zerwała rękawice 

robocze, rzuciła je na ziemię, po czym odpięła rękaw 

koszuli i podwinąwszy go zobaczyła podwójny ślad 

ukąszenia. 

Clay spostrzegł, jak Willa zrywa rękawice i pod­

ciąga rękaw. Chociaż była do niego odwrócona 

plecami, zorientował się, że coś się stało. Zły, 

że postawiło go to w stan alarmu, przyglądał się 

chwilę. 

Willa zerknęła w jego kierunku. Poczuła ulgę, że 

jeszcze nie odjechał, lecz zaraz przypomniały jej się 

jego ostatnie słowa: „Zgodziłbym się pewnie na 

wszystko, bylebyś zniknęła stąd i z naszego życia na 

zawsze". 

Jej uwagę przyciągnęło zaraz ostre pulsowanie 

w ukąszonym miejscu. Stwierdziła, że nadgarstek już 

zaczyna puchnąć. W pierwszej chwili miała nadzieję, 

że może wąż nie wstrzyknął jej jadu, ale występująca 

opuchlizna i wzmagający się ból uświadomiły jej, że 

oczekuje zbyt wiele od losu. Ruszyła szybko w kierunku 

swojej półciężarówki. 

background image

Jednym szarpnięciem otworzyła drzwiczki szoferki 

po stronie pasażera i sięgnęła do schowka przy tablicy 

rozdzielczej, gdzie powinien być zestaw przeciw-

jadowy... ale go nie było. Uczucie chwilowej ulgi 

ustąpiło miejsca panice. 

- Willo? 

Na wołanie Claya obróciła głowę i stwierdziła, że 

wysiadł z szoferki i macha do niej. Wsunęła się głębiej 

do szoferki, żeby poszukać zestawu pod siedzeniem. 

Pod palcami wyczuła plastikowe pudełko, którego 

szukała. Wyciągnęła je ręką drżącą z pośpiechu i jęła 

się mocować z opornym zamkiem. 

- Co ty wyprawiasz, Willo? 

Głos Claya zaskoczył ją w momencie, gdy otworzyła 

zamek, i zawartość pudełka wysypała się na podłogę 

szoferki. Jęła nerwowo zbierać rozsypane rzeczy. 

- Nie masz nic lepszego do roboty? - prychnęla 

starając się ukryć swoje czynności przed Clayem. 

Jest pod dostatkiem czasu, żeby samej zastosować 

środki pierwszej pomocy i dojechać o własnych siłach 

do szpitala w Cascade. 

- Pokaż - zakomenderował Clay ujmując ją za 

ramię i obracając do siebie. 

Willa drgnęła pod nowym ukłuciem bólu, ale zdołała 

stłumić okrzyk. 

- Do diabła, Willo - warknął, po czym zawołał na 

swoich ludzi. 

Frank i Bill przerwali natychmiast pracę i ruszyli 

w ich kierunku. 

- Nic mi nie będzie - powiedziała Willa próbując 

uwolnić rękę. - Poradzę sobie sama. 

Nie zważając na jej opór, Clay zlustrował szybko 

ślady ukąszenia i otaczającą je opuchliznę. Puścił na 

chwilę ramię Willi, żeby ją unieść i posadzić w szoferce. 

Tymczasem nadbiegli Frank i Bill. 

- Ukąszenie grzechotnika - poinformował ich, 

background image

podwijając wyżej rękaw jej koszuli, żeby założyć 

opaskę krępującą. - Zaalarmujcie krótkofalówką 

dom. Niech zadzwonią do szpitala, żeby byli przy­

gotowani. I sprawdźcie, jakiej wielkości jest ten 

grzechotnik. 

- Dawno uciekł - wtrąciła Willa. 

- Próbujcie go mimo wszystko odnaleźć - polecił 

Clay. 

Dwaj mężczyźni się oddalili, a Clay dokończył 

opatrunku. 

- Bardzo to wygodne dla ciebie i dla Paige, co? 

- odpaliła, ledwo czując pieczenie płynu odkażającego. 

- Co to ma znowu znaczyć? - zapytał gniewnie. 

- Dobrze wiesz, o czym mówię - odparła cicho 

drżąc z emocji, której nie potrafiła ukryć. - Tak 

bardzo chcecie się mnie stąd pozbyć... 

- Nie w taki sposób, Willo. Dobrze o tym wiesz. 

- Ta-ak? - spytała z drwiną. 

Ogarniała ją słabość i mdłości w miarę, jak wzmagał 

się ból. Clay wyciągnął dłoń i uniósł jej brodę, żeby 

zajrzeć w oczy. 

- A, tak! - odparł ostrym, szorstkim głosem. 

- I żebym tego od ciebie więcej nie słyszał. - Nie 

puszczał jej brody, więc zauważyła, że gniew w jego 

oczach nieoczekiwanie ustąpił miejsca wyrazowi tkliwej 

troski. - Nie czujesz się za dobrze, co? 

- Nic mi nie jest - zapewniła ze sztywną godnością. 

- Niestety, czeka nas wyboista droga - powiedział. 

Musnął szorstkimi palcami jej szczękę i policzek. 

Zaskoczyła ją ta kojąca pieszczota, ale jeszcze bardziej 

zaskoczyło ją, że Clayowi drży dłoń. 

- Nie mamy wielkiego wyboru, co? - zapytała i ze 

zdziwieniem spostrzegła iskierki ożywające w jego 

oczach. 

- Nie - odparł cichym, zdławionym głosem. - Nie 

mamy żadnego wyboru. 

background image

Willa leżała całkowicie ubrana na szpitalnym łóżku 

i patrzyła na ekran telewizora umieszczonego na 

przeciwległej ścianie. Czekała na kapelana, który ją 

miał odwieźć na ranczo. 

Minęło bez mała półtora dnia od chwili, gdy Clay 

wniósł ją na salę opatrunkową i przekazał opiece 

lekarza. Ze wszystkich stron otoczyły ją pielęgniarki 

i laborantki. Szybko i z dobrym skutkiem zastosowano 

surowicę, ale ponieważ istniała możliwość, że będzie 

potrzebny jeszcze jeden zastrzyk, zatrzymano Willę 

w szpitalu. 

Clay wszedł na salę, nim ją zabrano na górę, ale 

zatrzymał się tylko chwilę, żeby się upewnić, że stan 

Willi jest zadowalający. Od tej pory go nie widziała. 

Willa nacisnęła guzik zdalnego sterowania i telewizor 

zgasł. Chciała oderwać myśl od nieprzyjemnych 

wspomnień, jakie w niej obudził krótki pobyt w szpi­

talu, ale telewizja nie okazała się środkiem kojącym. 

Coraz bardziej zniecierpliwiona, zerknęła na zegar 

ścienny i podniosła się widząc, że minęła piąta. 

Zaczęła nakręcać numer, żeby się połączyć z kape­

lanem, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Pewna, 

że to pastor, Willa szybko odłożyła słuchawkę 

i obróciła się do wejścia. 

Powitalny uśmiech zamarł jej na ustach, gdy do 

pokoju wkroczył Clay. W ręku miał torbę podróżną, 

z którą przyjechała do Cascade. 

- Czujesz się lepiej? 

Clay zatrzymał się w nogach szpitalnego łóżka, 

obracając w palcach kowbojski kapelusz i przyglądając 

się jej badawczo. 

- Czuję się wystarczająco dobrze, żeby wrócić do 

domu - odparła nerwowo. - Czekam tylko na pastora 

Collinsa. 

- Rozmawiałem z nim - poinformował Clay. - Jeśli 

nie masz nic przeciwko temu, ja cię odwiozę na 

background image

ranczo. - Nim Willa miała czas odpowiedzieć, 

wyciągnął ku niej przywiezioną torbę. - Pomyślałem, 

że pewnie będziesz chciała odwiedzić Tess przed 

powrotem, więc przywiozłem ci coś do przebrania się. 

- To... b-bardzo ładnie z twojej strony - bąknęła 

niezręcznie, sięgając po torbę. - Przepraszam cię na 

minutkę. 

Przebrała się szybko w łazience, ale nieco zażeno­

wana, gdy odkryła, że Clay przywiózł komplet jej 

najbardziej przezroczystej koronkowej bielizny. Białe 

dżinsy, które wybrał, nadawały się w sam raz na 

letnie popołudnie, a zielonkawożółta bluzka miała 

długie luźne rękawy, które z łatwością ukryją zaban­

dażowany przegub przed wzrokiem cioci Tess. Clay 

przywiózł nawet trochę kosmetyków, akurat to, co 

sama wybrałaby w takich okolicznościach, więc Willa 

podmalowała się sprawną ręką. 

- Jestem ci naprawdę wdzięczna, Clay - powiedziała 

po wyjściu z łazienki. - Ciocia Tess mogłaby się 

zacząć niepokoić, gdybym jej nie odwiedziła drugi 

dzień z rzędu. 

Clay wziął od niej niewielką torbę podróżną. 

- Domyślałem się, że Tess o niczym nie wie 

- zauważył i gestem wskazał jej, by wyszła pierwsza. 

Zostawił torbę w dyżurce pielęgniarek na piętrze, 

gdzie leżała Tess, po czym wszedł za Willą do pokoju 

chorej. Ciotka nie była sama; miała już jednego gościa. 

- Willa! - Wzrok Tess przesunął się obok siost­

rzenicy i powitalny uśmiech na jej twarzy zrobił się 

jeszcze szerszy na widok Claya. - I Clay! 

Willa podeszła do łóżka od strony przeciwnej do tej, 

po której stała Mabel Asner, i nachyliła się, żeby 

pocałować ciocię w policzek. Clay zatrzymał się w no­

gach łóżka i jeden kącik ust zadrgał mu w tłumionym 

rozbawieniu na widok zaskoczenia na czerstwej twarzy 

Mabel, która powiodła wzrokiem od niego do Willi. 

background image

- Dobry wieczór, Tess. Cześć, Mabel. 

- Przyszliście razem? - spytała Mabel. 

- Wybieramy się na kolację - odparł gładko Clay. 

Willa o mało się nie zatoczyła z wrażenia. Jeśli 

dotąd nie wyczuła, że coś się między nimi zmieniło, 

to teraz już nie miała wątpliwości. 

- Jak się czujesz, ciociu? - zapytała. 

Rozmowa zeszła szybko na to, co tego dnia 

powiedział doktor i kto wpadł odwiedzić chorą. 

- Coś mi się zdaje, że Mabel rozminęła się z powo­

łaniem - zauważył Clay, gdy szli przez parking do 

auta. - Powinna była zostać dziennikarką i opisywać 

imprezy towarzyskie w jakiejś wielkiej gazecie. Albo 

prowadzić gdzieś kolumnę plotek. 

Na wargach Willi pojawił się wyraz goryczy. Nie 

znajdowała nic zabawnego w skłonności Mabel do 

plotek, której padła ofiarą. 

- Więc czemu jej powiedziałeś, że się wybieramy 

razem na kolację? - zapytała. - Nie minie pół godziny, 

jak taka smakowita informacja rozejdzie się po całym 

mieście i okolicach. 

Clay otworzył jej drzwiczki auta. 

- Musisz przecież coś zjeść, prawda? - zapytał. 

Willa zmierzyła go nieufnie spojrzeniem. 

- Co cię nagle naszło? - natarła. 

- Nie bądźmy tymczasem zbyt dociekliwi - odparł 

głosem suchym, zabarwionym lekką nutką wrogości, 

którą tak dobrze ostatnio poznała. - Odprężmy się, 

zobaczymy, jak sprawy dalej się potoczą. 

- Ruszyło cię sumienie po tym, co mi wczoraj 

powiedziałeś - zawyrokowała. - Posłuchaj. Gdybym 

uważała na to, co robię, pewno by mnie nie ukąsił 

grzechotnik - jęła tłumaczyć. 

Zesztywniała, bo Clay, nie reagując na jej słowa, 

skręcił w znajomą uliczkę i wjechał na parking przed 

restauracją Srebrna Podkowa. 

background image

- To ponad moje siły - rzuciła szybko, widząc, że 

Clay chce zgasić motor. Zielone oczy zasnuł jej cień, 

w jej zmieszanym spojrzeniu malowało się więcej lęku 

niż gniewu. - Mówię serio. 

Clay przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, nim 

odwrócił wzrok i włączył ponownie bieg. Cała jazda 

powrotna na ranczo minęła w milczeniu. 

- Dziękuję za odwiezienie - powiedziała Willa, 

gdy Clay zatrzymał płynnie auto przed domem. 

- I w ogóle za wszystko. 

Nie czekając otworzyła drzwiczki i wysiadła. Podcho­

dząc do bagażnika po swoją torbę, starała się ukryć 

ogarniającą ją słabość. Kiedy Clay wysiadł i otworzył 

bagażnik, sięgnęła po torbę, ale Clay ją uprzedził. 

- Poradzę sobie sama - zaprotestowała, gdy za­

trzaskiwał klapę. 

Lecz Clay potrząsnął głową i ruszył za nią ku tylnej 

werandzie. Ku zaskoczeniu Willi wniósł torbę do 

kuchni i postawił na podłodze. 

- Nic ci nie potrzeba? - zapytał. 

- Dziękuję, nic. 

- Wobec tego zajrzę do stajni i zrobię, co potrzeba, 

nim odjadę. 

- Tyle jestem w stanie zrobić sama - sprzeciwiła 

się, zakłopotana jego ofiarnością. 

- Powinnaś się położyć i odpoczywać. 

Sparaliżował ją nagły lęk, by nie wziąć tej jego 

opiekuńczości za przejaw prawdziwej troski o nią. 

- Skończ z tym, Clay. 

Jej cicha prośba złagodziła nieco jego spojrzenie. 

- Zajrzę do stajni - powtórzył szorstko, po czym 

odwrócił się i wyszedł tylnymi drzwiami. 

Willa odprowadziła go wzrokiem, potem rozejrzała 

się po kuchni. Przeszedł jej cały głód. Niezrozumiale 

słaba, na nogach uginających się ze zmęczenia 

i przygnębienia, powlokła się ku kanapie w salonie. 

background image

Koszmar był zawsze ten sam, tak żywy, namacalnie 

realny, że wydawał się przeniesieniem w przeszłość. 

Ilekroć zdołał przeniknąć z podświadomości do ocza-

działego snem umysłu Willi, przeżywała szczegół po 

rozdzierającym szczególe wszystko, co się wydarzyło 

owego ciepłego letniego popołudnia, kiedy zginęła Angie. 

- Rany boskie, Willo, prowadzisz jak stara baba 

- wybuchnęła Paige. 

Willa zatrzymała się pod znakiem „Stop" na 

skrzyżowaniu i rozejrzała przepisowo w obie strony, 

a ta jej przezorność zdenerwowała Paige, której 

spieszyło się do domu. Angie, siedząca między 

kuzynkami, szturchnęła Willę lekko łokciem, a ta 

posłała jej porozumiewawczy uśmiech. 

Willa i Angie pożyczyły nową półciężarówkę wuja 

Cala, żeby przywieźć Paige od koleżanki z Cascade. 

Była sobota i Paige miała obiecującą randkę ze 

studentem, który przyjechał z uczelni na przerwę 

wiosenną. Przez cały tydzień Paige bardziej niż zwykle 

stroiła miny i fochy, więc Willę i Angie korciło, żeby 

się trochę zabawić jej kosztem. 

Willa skrupulatniej niż zazwyczaj przestrzegała 

ograniczeń szybkości, wymieniając od czasu do czasu 

ukradkowe uśmieszki z Angie, a Paige wierciła się na 

siedzeniu i gderała. Dojeżdżały do skraju miasta, gdy 

Angie dostała gwałtownego ataku kaszlu. 

- Rany, Willo, napiłabym się czegoś - oznajmiła, 

kiedy kaszel minął. 

Willa od razu się zorientowała, że atak jest symu­

lowany i stanowi zaproszenie do wygłupu. 

- Nie możecie zaczekać, aż dojedziemy do domu? 

- prychnęła Paige. 

Skrzyżowała ramiona na piersi, nastroszona jeszcze 

bardziej, bo Willa nie reagując skręciła w ulicę 

prowadzącą do małego sklepiku. Kiedy zjechała na 

parking przed sklepem, Paige kipiała ze złości. 

background image

- Przynieść ci coś, Paige? - spytała troskliwie Willa 

udając, że nie dostrzega irytacji kuzynki. 

- Pośpieszcie się tylko - odrzekła Paige przez 

zaciśnięte zęby. 

Jednakże Angie znalazła pretekst do dalszej zwłoki 

urządzając przedstawienie z szukaniem po kieszeniach 

drobnych. 

Kiedy Willa i Angie wyszły ze sklepu z napojami, 

Paige siedziała za kierownicą. Nie chcąc przeciągać 

struny, dwie przyjaciółki potulnie wsiadły do szoferki. 

Angie usadowiła się jak przedtem pośrodku, Willa 

przy drzwiczkach, tam gdzie poprzednio Paige. 

Paige ruszyła ostro i dla nadrobienia straconego 

czasu prowadziła nie zważając na ograniczenia szyb­

kości i znaki ostrzegawcze. Willi przebiegło przez 

myśl, że powinny zapiąć pasy, ale z powodu nagłego 

spadku drogi piwo imbirowe chlusnęło jej z puszki za 

dekolt i w rezultacie zapomniała o bezpieczeństwie. 

Parę minut później półciężarówka wpadła przy 

dużej szybkości na pofałdowaną powierzchnię szut­

rowej drogi, którą Paige wybrała jako krótszą, i Paige 

straciła panowanie nad kierownicą... 

Willę otrzeźwił oślepiający ból głowy i przenikliwy, 

mdlący zapach benzyny. Poderwała się instynktownie 

w kierunku półciężarówki, która leżała do góry kołami 

w zagłębieniu terenu o parę metrów dalej. 

Z początku uniemożliwił jej pełzanie paraliżujący 

ból w ramieniu i barku. Wzrok zaćmiewał jej kłujący 

ból w piersi, który ją przeszywał na wskroś za każdym 

oddechem. Powoli, nadludzkim wysiłkiem, jęła się 

podciągać zdrowym ramieniem do przodu. Spostrzegła 

Paige leżącą na zboczu powyżej wywróconej pół­

ciężarówki, natomiast Angie nie było nigdzie widać. 

Strach, który napływał mdlącymi falami, nakazywał 

jej dotrzeć za wszelką cenę do przyjaciółki. Skądś 

wiedziała, że bak został przebity i lada chwila może 

background image

wybuchnąć pożar. Dysząc, łkając, odpychając całą 

siłą woli czarną próżnię, która ją chciała wchłonąć, 

doczołgała się do samochodu. Widok, który ujrzała 

w zgniecionej szoferce, wydarł jej z piersi okrzyk grozy. 

Clay wsiadał do auta, kiedy go dobiegło dziwne, 

przenikliwe kwilenie. Czując, że coś jest nie w po­

rządku, gdy przejmujący dźwięk się powtórzył, za­

trzasnął drzwiczki i ruszył ku domowi. Przystanął 

z wahaniem na stopniach werandy, gdy wewnątrz 

domu rozpoznał głos Willi. Przejęty strachem, szarpnął 

drzwi i pośpieszył w kierunku, skąd dochodziły dźwięki. 

Willa, cała zlana potem, leżała na kanapie, z nie­

naturalnie uniesionym kolanem, i obracała konwul-

syjnie głowę to w jedną, to w drugą stronę. Clay 

zamarł w drzwiach, gdy wydała ponownie ów roz­

paczliwy, rozdzierający dźwięk. 

- Obudź się, Angie. 

Clay zmienił się cały w słuch, rozpoznawszy wśród 

wymamrotanych słów imię siostry. Zbyt oszołomiony, 

by uczynić jakikolwiek ruch, patrzył, jak Willa zmaga 

się ze swoim koszmarem, wyciąga po omacku ręce, 

sięga przed siebie. 

- Proszę cię, obudź się, Angie. 

Dreszcz wstrząsnął ciałem Claya. Wyraźne teraz 

słowa Willi, wypowiedziane ze skrajną rozpaczą 

w głosie, były jak cios w pierś. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Dłonie, które ją potrząsały za ramiona, nie przy­

pominały tamtych, co odciągnęły ją od wraku pół-

ciężarówki na chwilę przedtem, nim stanęła w pło­

mieniach, lecz Willa broniła się przed nimi tak samo 

jak wówczas. Musi ratować Angie. Nie może pozwolić 

się odciągnąć, dopóki nie wydobędzie przyjaciółki ze 

zgniecionej szoferki. 

- Nie, nie! Tam jest Angie! - wymamrotała roz­

paczliwie. 

Raptem stwierdziła, że siedzi na kanapie, z palcami 

wczepionymi jak szpony w ramiona Claya. Patrzyła 

nieprzytomnie, okrągłymi oczyma, zagubiona między 

koszmarem a rzeczywistością. 

- O, Boże! - wyszeptała Willa zdławionym głosem. 

Zacisnęła powieki, pochyliła głowę i z trudem 

łapała powietrze, wstrząsana łkaniem. 

Clay nie mógł oderwać oczu od jej udręczonej 

twarzy. Poruszyła go rozpacz, której był świadkiem, 

przejęły do żywego słowa, które usłyszał. Pojął w tej 

chwili to, co powinien był pojąć pięć lat temu - że 

Willa nie chciała wyrządzić nikomu krzywdy. Wypadek 

nastąpił wskutek idiotycznego młodzieńczego wybryku, 

który się przerodził w tragedię. Przyszło mu teraz do 

głowy, że podczas tej szaleńczej jazdy równie dobrze 

Angie mogła siedzieć za kierownicą. I gdy tak trzymał 

Willę za ramiona, wzbierająca czułość roztopiła w jego 

piersi resztki wrogości do niej. 

- Zostaw mnie - wykrztusiła Willa odpychając go 

i odsuwając się na koniec kanapy. 

background image

Zbyt wzburzona, by usiedzieć na miejscu, wstała, 

podeszła na uginających się nogach do okna i wpatrzyła 

się z rozpaczą w sercu w zachodzące fioletowo słońce. 

Gra wydłużających się cieni dziwnie harmonizowała 

z nie zatartym wspomnieniem sennego koszmaru. 

Willą wstrząsnął dreszcz. 

- Dobrze się czujesz? 

Willa zesztywniała jeszcze bardziej. Koszmar senny 

nie powracał z taką siłą już od miesięcy. 

- Willo? 

Aksamitne brzmienie głosu Claya, przepełnionego 

nie ukrywaną troską, sprawiło, że łzy popłynęły jej 

z oczu. 

- Nic mi nie jest - odpowiedziała szybko, unosząc 

obie dłonie, by niecierpliwym gestem otrzeć wilgoć 

z policzków. - Oporządziłeś konie? - zapytała starając 

się nadać głosowi normalne, równe brzmienie. 

- Zapomnij o koniach - odburknął Clay. 

Wstał i przemierzył pokój. Willa zdrętwiała, gdy 

się zatrzymał o pół kroku od niej. 

- Często masz ten koszmarny sen o Angie? 

Willa zagryzła wargi, by zdusić łkanie, wzbierające 

jej w piersi. Milczenie, które między nimi zaległo, 

było równie ciężkie i przytłaczające, jak ponure 

widziadła, co jeszcze żyły w mrocznych zakamarkach 

jej mózgu. Willa nie mogła dopuścić, by Clay wdzierał 

się w jego tajniki, ale nie potrafiła również znaleźć 

odpowiednich słów, by mu to powiedzieć. 

- Idź sobie - wykrztusiła wreszcie i przeszedł ją 

dreszcz, bo poczuła na ramionach ucisk dłoni Claya. 

Uczyniła ruch, żeby się odsunąć, lecz palce Claya 

rozpoczęły kojący masaż, od którego rozchodziło się 

ciepło rozluźniające zimny supeł w głębi jej ciała. Wstrząsał 

nią teraz jawny dreszcz, bo Clay zbliżył się jeszcze 

bardziej i jego gorąca bliskość przejmowała ją nieprzepartą 

chęcią, by się o niego oprzeć, zespolić z jego siłą. 

background image

- Proszę cię, odejdź - wyszeptała. 

Oddech miała szybki i nierówny, z trudem hamowała 

impuls, by się obrócić i zapleść mu ramiona na szyi. 

Clay wyczuwał burzę uczuć, która rozsadzała pierś 

Willi, gdyż nim samym targała równie przejmująca 

rozterka sprzecznych doznań. Serce miał przepełnione 

współczuciem. 

- Jeszcze nie, Willo - powiedział cicho, po czym 

obrócił ją do siebie i wziął w ramiona. 

Przylgnęła do niego bezwolnie, niezdolna odepchnąć 

pociechy, z którą nikt jej nie pośpieszył po makab­

rycznej śmierci Angie i dotkliwym odtrąceniu przez 

najbliższych. Nikt jakoś nie pomyślał o wstrząsie 

i rozpaczy, jakie przeżywała po utracie przyjaciółki, 

po straszliwych okolicznościach jej śmierci. Nawet 

ciocia Tess zdawała się wówczas daleka i obojętna. 

- Uspokój się, Willo - doszedł ją kojący głos Claya. 

Tulił jej drżące ciało, pozwalając płakać. Czuła się 

w jego ramionach bezradna jak mała dziewczynka, 

a on, przejęty instynktem opiekuńczym, przygarnął ją 

jeszcze ciaśniej i poprowadził do dużego fotela na 

biegunach, stojącego koło okna. Jej miękkie, podatne 

ciało wpasowało się łatwo w jego masywne objęcia, 

gdy ją posadził na kolanach i jął kołysać jak dziecko. 

Nieskończenie delikatnymi ruchami głaskał jej włosy, 

a ona ściskała go kurczowo i łzy, coraz to gorętsze 

i obfitsze, spływały po policzkach. 

Pokój zaczęła ogarniać ciemność, nim jej płacz ustał 

zupełnie. Willa, skrajnie wyczerpana, siedziała z policz­

kiem opartym na mokrym ramieniu Claya i słuchała 

kołysania fotela, którego równy rytm działał jak balsam 

na jej duszę. Clay wciąż obejmował ją ciasno ramiona­

mi i Willa rozkoszowała się bezpieczeństwem tej jego 

bliskości, niepewna, co ona może oznaczać. 

- Angie często miewała złe sny w dzieciństwie 

- odezwał się Clay swoim niskim głosem, który 

background image

zadudnił miło przy jej twarzy. - Jej ulubionym 

lekarstwem był fotel na biegunach. 

Nie przestając się kołysać, Clay podniósł dłoń, by 

pogłaskać Willę po policzku. Na dźwięk imienia 

Angie, Willa zesztywniała. Clay musnął palcami jej 

włosy i cichym głosem kazał jej się odprężyć. 

- Angie była moją najlepszą przyjaciółką - szepnęła 

Willa z drżeniem, które stanowiło pozostałość po 

dopiero co przeżytej burzy uczuć. - Za nic w świecie 

nie naraziłabym jej na niebezpieczeństwo. 

Za tymi słowami kryło się błaganie, by Clay jej 

wreszcie uwierzył, by zrozumiał, że to nie ona 

spowodowała wypadek, który kosztował życie jego 

siostry. Nie mogła mu powiedzieć prawdy wprost, bo 

to uderzyłoby w ciocię Tess, ale miała nadzieję, że 

Clay jakoś zrozumie bez tego. 

- Wiem, Willo - zamruczał, aż serce podskoczyło 

Willi radośnie w piersi. 

- Wiesz? - spytała przejęta wzbierającą nadzieją. 

W ciemnych oczach Claya malowała się powaga. 

- Byłaś smarkatą - powiedział łagodnie. - Dziew­

czyną, której trzymały się głupie żarty. Wiem, że nie 

chciałaś śmierci Angie. 

Willa patrzyła na niego bezradnie, w oczach 

wzbierały jej łzy zawodu. Wciąż jej nie wierzył, wciąż 

nic nie rozumiał. Odwróciła od niego twarz i chciała 

się podnieść, ale Clay jej nie puścił. 

- Myślę, że Angie wcale by się nie cieszyła, że 

stosunki tak się między nami ułożyły. 

Przez chwilę Willa nie była w stanie na niego 

spojrzeć. Kiedy to uczyniła, zobaczyła w jego oczach 

serdeczność i czułość, które ją zaskoczyły. 

- Angie na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy pozos­

tali przyjaciółmi - powiedział. - Rozumiem to teraz. 

- Palce Claya przesunęły się kolistym ruchem po 

plecach Willi i zatrzymały na jej kibici. - Może 

background image

spróbujemy puścić w niepamięć minione pięć lat 

i zacznijmy wszystko od nowa? 

Willę przepełniło nagle gorzkosłodkie uczucie. Clay 

wybacza jej nie istniejącą winę i proponuje zgodę, 

której nie uważała za możliwą. Ze zdumieniem 

uświadomiła sobie, jak bardzo przez cały czas łaknęła, 

żeby sprawy między nimi ułożyły się. Zarazem 

sprawiało jej zawód, że ich pogodzenie będzie się 

opierało na współczuciu Claya, a nie na prawdzie. 

W obawie, by nie narazić oferty zawieszenia broni, 

Willa skinęła powoli głową i uniosła drżącą dłoń, by 

musnąć policzek Claya w nieśmiałej pieszczocie. 

- Zgoda - szepnęła uśmiechając się lekko. 

Czując smak nowych łez w ustach, zajrzała mu 

badawczo w oczy, czy nie dostrzeże w nich jakiegoś 

śladu nieszczerości. 

- Więc załatwione. - Twarz Claya rozluźniła się 

w uśmiechu, który rozwiał niepewność Willi. - Nie 

sądzisz, że dobrze byłoby rozpocząć ten nowy etap 

o pełnym żołądku? Co byś powiedziała na kolację? 

- Daj mi chwilę na odświeżenie się, to zobaczę, co 

jest w kuchni - odparła zsuwając się z jego kolan. 

W ostatniej chwili Clay chwycił ją za rękę i zamknął 

jej smukłe palce w twardej, ciepłej dłoni. 

- Nie śpiesz się. Ja przygotuję kolację - oznajmił 

wstając. 

Willa pomału obmyła w łazience twarz zimną wodą, 

po czym podmalowała się dyskretnie. Słyszała, jak Clay 

krząta się w kuchni na parterze. Ociągała się teraz 

z zejściem na dół. Nikt nie widział jej nigdy w takim 

stanie jak on, nawet ciocia Tess, i Willa miała teraz 

niemiłe uczucie, jakby została obnażona. 

Po wejściu do kuchni stwierdziła z ulgą, że Clay 

stoi tyłem do niej. 

- Ciągle lubisz jajka lekko ścięte? - spytał słysząc 

jej kroki. 

background image

- Ciągle - odparła ogarnięta nagłą podejrzliwością 

wobec jego zachowania. Ogarnęły ją wątpliwości, czy 

nieoczekiwana dobroć Claya nie wynika bardziej ze 

zwykłej litości, z męskiego zakłopotania niż ze 

szczerych uczuć. Musi się o tym przekonać. 

Onieśmielona, niepewna, jak to sprawdzić, Willa 

podeszła do kontuaru, przy którym Clay układał 

płatki boczku na dużej żelaznej patelni. 

- Mogę w czymś pomóc? - spytała obserwując 

badawczo jego profil, dopóki ciemne oczy nie obróciły 

się w jej stronę. 

- Mogłabyś nakryć do stołu. 

Wyjmując talerze i sztućce, Willa poczuła, że 

z zapachem smażonego boczku miesza się rozkosznie 

aromat czekolady. 

- Liczę, że nie będziesz miała nic przeciwko jajkom 

na boczku na spóźniony obiad? - zapytał Clay. 

W oczekiwaniu, aż boczek się usmaży, obrócił się 

do niej i patrzył, jak nakrywa do stołu. 

- Zjem wszystko, co nie jest kupnym obiadem 

z zamrażalnika, pod warunkiem, że nie muszę tego 

sama gotować - odrzekła. 

Clayowi zadrgał koniuszek warg. 

- Widzę, że nie przepadasz za gotowaniem. 

- Nie mam zbyt wielkiej wprawy - powiedziała 

bez zastanowienia. 

Przestraszona, że mimo woli zdradziła strzęp 

informacji o sobie, Willa spuściła wzrok i zajęła się 

z przesadną starannością układaniem sztućców. Oczy­

wiście większe rancza mają zwykle kucharzy, którzy 

gotują dla wszystkich, ale Clay nie powinien się 

domyślić, że kucharz na ranczu w Colorado jest 

pracownikiem Willi. 

- Jakoś nigdy się nie dowiedziałem, gdzie praco­

wałaś przez te ostatnie lata - zauważył Clay. 

Willą zdwoiła czujność. Nie życzyła sobie, żeby 

background image

ktokolwiek wścibiał nos w życie, jakie sobie urządziła 

w Colorado. Cieszy się tam szacunkiem i nie ma 

zamiaru narażać ciężko zdobytej pozycji na najmniejsze 

niebezpieczeństwo. 

- Pracowałam w kilku miejscach - odpowiedziała 

wymijająco. - W Kansas, w Colorado... 

- Paige mówi, że pracowałaś przy koniach - nalegał 

Clay. 

Willa otworzyła lodówkę, żeby wyjąć mleko. 

- Lubię pracować przy koniach - stwierdziła 

ogólnikowo, po czym zmieniła gładko temat. - W za-

mrażalniku jest koncentrat pomarańczowy. Chcesz, 

żeby zrobić soku? 

Clay nie zadawał jej więcej pytań, ale krzątając się 

Willa czuła na sobie jego badawcze spojrzenie i domyś­

lała się jego ciekawości. Zapomniała jednak o tym, 

bo ledwo zdążyli zasiąść do grzanek i jajek na boczku, 

rozległ się nieoczekiwanie brzęczyk piecyka. 

- Znalazłem w szafce proszek i pomyślałem, że 

przyjemnie by było upiec ciasteczek. 

Clay jął niezręcznie wyciągać z piecyka blachę 

z ciasteczkami, posługując się rękawicą kuchenną 

szydełkowej roboty, przeznaczoną bardziej do ozdoby 

niż do użytku. Przesunął blachę najpierw w jedną, 

potem w drugą stronę, żeby uniknąć oparzenia dłoni 

przez duże oka rękawicy. Ciasteczka wylądowały w końcu 

na stole, ze stukiem blachy i stłumionym przekleństwem. 

- Wyglądają wspaniale - zauważyła Willa tłumiąc 

rozbawienie, gdy Clay rzucił rękawicę na kontuar 

i usadowił się w krześle. 

Clay pochwycił szmaragdowy błysk w oku Willi 

i spojrzał na nią uważniej. Od jej powrotu nie widział 

jeszcze, by choć w przybliżeniu przypominała bez-

stroską nastolatkę o łobuzerskiej minie, jaką kiedyś 

znał - i która tak go pociągała - i nagle zrodziło się 

w nim pragnienie, by ją znowu taką ujrzeć. 

background image

Willa obserwowała mroczniejący wzrok Claya 

z niepokojem. Spiesznie podniosła do ust widelec 

z kawałkiem smażonego jajka i spróbowała normalnie 

żuć. 

- Zarządziłem, żeby wszystko było jutro gotowe 

do zabrania na aukcję koni, które chcesz sprzedać 

- oznajmił Clay, by przerwać ciążące milczenie, jakie 

między nimi zalegało. 

Willa podniosła wzrok w przebłysku irytacji, która 

zaraz ustąpiła miejsca poczuciu nieuchronności. Clay 

trwa nadal w postanowieniu pozbycia się jej jak 

najprędzej. Nagle opuściła ja chęć sprzeciwu. 

- To wspaniale - powiedziała. 

Odsunęła od siebie pusty talerz, oparła się wygodniej. 

- Nie masz pretensji, że się sam rozporządziłem? 

- zapytał Clay. 

Przyjrzał jej się, dostrzegłszy na jej twarzy oznaki 

napięcia. Willa zdobyła się na blady uśmiech. 

- Chcesz się kłócić? - spytała. 

- Może. 

Willa odsunęła krzesło i wstała, żeby sprzątnąć ze 

stołu. 

- Jeśli będziesz bez porozumienia ze mną wydawał 

dalsze zarządzenia dotyczące rancza cioci, to na pewno 

się pokłócimy. 

Clay podniósł się, gdy zaczęła zabierać talerze. 

- Pozwól - powiedział i wziął od niej brudne 

naczynia, by je zanieść do zlewu. 

Willa sięgnęła po płyn do zmywania i zaczęła 

napuszczać wodę, ale Clay ją odsunął. 

- Nie chcesz sobie chyba zamoczyć bandaża - zau­

ważył. 

Willa obserwowała nie bez rozbawienia, jak Clay 

zabiera się niezręcznie do zmywania. Drgnął stu­

knąwszy szklanką o kran, drugi raz, gdy o mało nie 

upuścił jednego z serwisowych talerzy cioci Tess. 

background image

- Radzisz sobie nieźle w kuchni - pochwaliła 

Willa, gdy Clay skończył wycierać piecyk i odwiesił 

ściereczkę. 

- Gotowałem sobie parę razy w życiu - odparł 

odwijając i zapinając rękaw koszuli. Wskazał skinie­

niem głowy na jej przegub. - Chciałbym obejrzeć 

twoją rękę, nim odjadę - oznajmił. 

Willa beztrosko wzruszyła ramionami. 

- Swędzi jeszcze trochę, ale poza tym wszystko jest 

w porządku. 

Clay ujął jej dłoń i ostrożnie podciągnął rękaw 

bluzki wysoko ponad skraj bandaża. Willę zdumiał 

ogrom doznań, jakie w niej obudziło dotknięcie Claya, 

gdy oglądał jej rękę. Nadgarstek jeszcze ją bolał, ale 

spod brzegów bandaża nie było widać żadnej opuch­

lizny ani odbarwnienia, przed którymi ostrzegał ją 

lekarz. 

- Nie boisz się zostać na noc sama? - zapytał Clay. 

- A czemu miałabym się bać? - odparła zdumiona. 

-Dziękuję ci... za wszystko - dorzuciła zdobywając 

się na oswobodzenie dłoni z jego uścisku. 

Ale zbyt przemożna była siła tego przerwanego 

dotknięcia. Clay wyciągnął ramiona i wolno, jakby 

świadom niepowtarzalności chwili, przygarnął Willę 

do piersi. Willa patrzyła szeroko otwartymi oczyma 

w kołnierzyk jego koszuli, przerażona tym, co nad­

chodzi. Poczuła niemoc, gdy jego twardy palec ujął ją 

pod brodę i uniósł jej twarz. 

- Nie, Clay - szepnęła błagalnie, czując, jak usta 

Claya muskają jej wargi motylą pieszczotą. 

- To było nieuniknione, Willo - szepnął Clay 

błądząc wciąż rozkosznie po jej wargach. - Są rzeczy, 

którym można się opierać tylko do czasu. 

- Nie wolno nam, Clay - szepnęła i przejął ją 

dreszcz czystej rozkoszy, bo język Claya odnalazł jej 

ucho i jął igrać z jego konchą. - Proszę cię, Clay. 

background image

- D-dobrze - ustąpił Clay i uścisk jego ramion 

z wolna się rozluźnił. - Może nie należy się z tym 

zbytnio śpieszyć. 

- To niemożliwe między nami, Clay. Nie wolno 

nam do tego dopuścić. 

Bo nie ma między nami prawdziwego zaufania, 

dodało bezgłośnie jej serce. I nie będzie go, jak długo 

wierzysz Paige. 

Odepchnęła go i cofnęła się o krok. 

- Robi się późno - powiedziała. 

Nie była w stanie na niego spojrzeć, lecz czuła na 

sobie jego wzrok, gdy sięgał po kapelusz. 

- Znasz numer do Oriona. Dzwoń, gdybyś tylko 

czegoś potrzebowała w nocy - powiedział nakładając 

kapelusz i obciągając rondo. 

- Nic mi nie będzie. 

- Przyjadę jutro o dziesiątej po konie. Moi ludzie 

zajmą się wszystkim, więc możesz sobie spokojnie 

pospać. - Ociągał się z wyjściem, nim w końcu 

powiedział: - Dobranoc. 

Głos uwiązł Willi w gardle od nagłego przypływu 

uczuć. 

- Dobranoc, Clay. 

Willa czyściła w milczeniu starzejącego się gniadosza, 

ostatniego z czterech koni, które zdecydowała się wystawić 

na aukcję w Cascade. Zajęta była tym od dwóch 

godzin, przerywając grzywy i wyczesując rzepy z ogonów, 

a teraz, przed ostatecznym wyszczotkowaniem, przy­

stąpiła do starannego spłukania wężem rosłego wierz­

chowca. Liczyła, że pieczołowite oporządzenie wszystkich 

czterech zwierząt pozwoli uzyskać lepsze ceny na aukcji. 

Wybrane konie - dwa kasztany, jeden bułanek 

i jeden gniadosz - przekroczyły już najlepszy wiek 

i Willa szacowała, żę wkrótce zaczęłyby obciążać 

konto rancza rachunkami na weterynarza. 

background image

Skończyła czesanie gniadosza i przywiązała go koło 

pozostałych trzech koni w przejściu stajennym, kiedy 

nadjechał Clay półciężarówką z przyczepą na cztery 

konie. Kiedy zgasił silnik, wyszła na dwór, starając 

się nie okazać po sobie zażenowania, które ją nagle 

ogarnęło na wspomnienie wczorajszego wieczora. 

- Wyglądasz dzisiaj jakoś blado - zauważył Clay 

podchodząc. - Doktor, o ile wiem, zalecił, żebyś się 

nie przemęczała przez najbliższe parę dni? 

- I owszem - odparowała, po czym, zdecydowana 

nie przyjmować jego troskliwości, wskazała ręką konie 

przywiązane w przejściu. - Konie są przygotowane, 

jeśli ty jesteś gotów. 

Na skinienie Claya odwróciła się i weszła do środka, 

żeby odwiązać kasztanka i gniadosza, podczas gdy 

Clay otwierał klapę przyczepy. Kiedy jednak chciała 

podprowadzić do przyczepy bułaną klacz, ta się od 

razu spłoszyła i szarpnęła nerwowo na uwięzi. 

- Pozwól mi się nią zająć - zaofiarował się Clay 

postępując krok do przodu. 

- Nie, poradzę sobie sama. 

Willa zastąpiła mu drogę, ujmując równocześnie 

sznur obiema rękami. Przemawiając uspokajająco do 

strachliwej klaczy, jęła ją prowadzić ku przyczepie. 

Bułanka spłoszyła się jeszcze raz, ale szła za nią bez 

oporu. 

Wszystko było dobrze do momentu, gdy jej kopyta 

dotknęły pochyłej metalowej klapy przyczepy. Nieo­

czekiwanie potężne zwierzę odrzuciło głowę i stanęło 

dęba, pociągając Willę za sobą. Chociaż od nagłego 

szarpnięcia ostrze bólu przeszyło jej rękę, nie puściła 

uwięzi, starając się utrzymać równowagę. Clay znalazł 

się momentalnie u jej boku, klnąc przez zaciśnięte 

zęby, złapał sznur i okręcił wokół nozdrzy klaczy, 

która się rzuciła w bok, pociągając go za sobą przez 

połowę podjazdu. Widząc, że nic nie jest w stanie 

background image

pomóc, Willa usunęła się z drogi, żeby dać Clayowi 

pole do manewru. 

Kiedy klacz się zorientowała, że opór powoduje 

zaciskanie się pętli na jej nozdrzach i zatamowanie 

dopływu powietrza, uspokoiła się powoli i pozwoliła 

Clayowi powodować sobą. Wkrótce znalazła się 

w przyczepie. Kiedy Clay przywiązał konie w środku, 

a potem zamykał klapę, Willa stała oparta o przyczepę, 

czekając, aż ustąpi pulsujący ból w nadgarstku. 

Clay, z twarzą kamienną z gniewu, wyłonił się zza 

przyczepy. Willa wyprostowała się w poczuciu winy 

i cofnęła dłoń podtrzymującą chory nadgarstek, 

próbując odruchowo ukryć przed nim swoje cierpienie. 

- Skąd się bierze ten twój cholerny upór? - zapytał 

z wyrzutem. 

- Prawdopodobnie stamtąd, co i twój - odpaliła 

i ruszyła w stronę domu. - Przyjadę zaraz z papierami 

na plac aukcyjny. Umyję się tylko trochę i przebiorę. 

Willa się zawahała, po czym stanęła i obróciła się 

do niego. 

- Wybieram się na tę aukcję - oświadczyła chłodno. 

Nie zamierzała mu przekazać papierów i siedzieć 

bezczynnie w domu. Poza wszystkim innym, można 

zwykle uzyskać wyższą cenę, gdy ktoś podczas licytacji 

objeżdża konia na arenie. A ona musi uzyskać jak 

najkorzystniejsze ceny za swoje konie, bo koszt zakupu 

nowych na ich miejsce będzie poważnym obciążeniem 

dla skromnego budżetu cioci Tess. 

- Nikt nie mówi, żebyś nie jechała na aukcję. 

- Kamienny wyraz twarzy Claya pozostawał nie 

zmieniony. - Ale czy jest jakiś powód, dla którego nie 

możesz pojechać ze mną? 

Willa stłumiła odruch zdziwienia. 

- Mogłabym wymienić parę - odparła spokojnie. 

- Na przykład? 

- Sam je dobrze znasz. - Jej głos zrobił się cichszy. 

background image

- Poza wszystkim muszę w drodze powrotnej wstąpić 

do szpitala na zmianę opatrunku. 

Dech zamarł jej w piersi, bo ciemne oczy Claya po 

szybkim spojrzeniu na jej nadgarstek rozpoczęły wolną 

lustrację jej osoby. Żar, który przeszywał jej ciało, 

gdy jego wzrok zatrzymywał się dłużej w jakimś 

miejscu, nie miał nic wspólnego z ciepłem przed­

południowego słońca. Zbyt żywe było wspomnie chwili, 

gdy się znajdowała w jego ramionach i jego usta 

błądziły rozkosznie po jej wargach. 

- Nigdzie mi się nie śpieszy, Willo. 

Jego głos zabrzmiał nisko i nieco szorstko. Willa 

zastygła na chwilę bez ruchu, gdy ich spojrzenia się 

spotkały. 

- Czyżby? 

- Od dłuższego czasu nie byłem niczego taki pewny 

- odrzekł poważnie, a Willa poczuła jednocześnie 

podniecenie i strach. 

- Zaraz wracam - rzuciła i ruszyła szybko ku 

domowi. 

Po krótkich dziesięciu minutach wynurzyła się 

z powrotem, w nowych dżinsach i złotej kraciastej 

koszuli, która pokreślała zieleń jej oczu i wydobywała 

słoneczne błyski z piaskowoblond włosów, opadających 

na ramiona spod kowbojskiego kapelusza. Wrzuciła 

torebkę przez otwarte okno do szoferki i skierowała 

się do półciężarówki cioci po siodła, gdy zatrzymał ją 

głos Claya. 

- Przyniosłem już siodła. 

Wyprostował się i otworzył jej drzwiczki szoferki. 

Willa się zawahała, po czym przesunęła się obok 

niego i wspięła po schodkach. Poczuła dziwny przypływ 

ulgi, kiedy zamknął za nią drzwiczki i ruszył dookoła 

maski na stronę kierowcy. Uczucie to rozpłynęło się 

jednak, gdy tylko się wsunął za kierownicę i sięgnął 

do kluczyków w stacyjce. 

background image

- Jesteś napięta jak struna, Willo. Odpręż się 

- upomniał ją. Przekręcił kluczyk w stacyjce i potężny 

silnik ożył basowym pomrukiem. - Pozwól, aby sprawy 

między nami rozwijały się naturalnie. 

Zaskoczona jego szczerością, Willa spojrzała na 

niego z ukosa i z piersi wydobyło jej się westchnienie 

zdenerwowania i irytacji. 

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tego chcesz, 

Clay. - Obserwując bacznie jego profil, zdecydowała 

się powiedzieć mu, co myśli. - Nie życzę sobie przyjaźni 

wynikającej z tego, że wczoraj wzruszyło cię parę 

moich łez. 

- To się świetnie składa, złotko - odrzekł wbijając 

w nią spojrzenie ciemnych oczu - bo coś mi się zdaje, 

że to, co się między nami zawiązuje, ma niewiele 

wspólnego z prostą przyjaźnią. 

Willi odebrało na chwilę mowę. 

- Może nie życzę sobie niczego więcej niż przyjaźni 

- odparła sztywno, za wszelką cenę próbując ukryć 

prawdę. 

Clay wpatrywał się w nią uporczywie. 

- Czyżbym mylnie odczytywał sygnały, moja zie­

lonooka? 

Zaskoczona nieoczekiwanym użyciem swego daw­

nego przezwiska, Willa zaniemówiła. Zaprzeczenie 

uwiązło jej w gardle. 

- Tak też myślałem - powiedział cicho Clay. 

Obrócił głowę, by spojrzeć w lusterko, nim wprawi 

półciężarówkę z przyczepą w ruch. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Wszystko dzieje się za szybko, myślała Willa 

przyglądając się ze swego miejsca na trybunie, jak 

Clay wjeżdża na arenę na płochliwej bułance, gdy 

tylko licytator otworzył aukcję. 

Wzajemny pociąg, który trwał między nimi od 

wczorajszego pojednania, zaczynał się wzmagać tłumiąc 

wszystkie inne uczucia i zdrowy rozsądek. Lecz Willa 

wiedziała, że nawiązujące się między nimi porozumienie 

jest jeszcze zbyt wątłe, by pozwolić mu się przerodzić 

w coś tak przejmującego i obowiązującego jak 

namiętność ciała. Na to jest jeszcze za wcześnie. 

Mimo to nie mogła oderwać oczu od mężczyzny na 

arenie. Każdy jego ruch przykuwał jej uwagę. Clay 

prowadził płochliwą bułankę z maestrią człowieka, 

który od dzieciństwa jest wytrawnym jeźdźcem i ma 

tak doskonałe panowanie w siodle, że wierzchowiec 

słucha go instynktownie. 

Kiedy prowadzący zamknął licytację, Clay przekazał 

wodze masztalerzowi, który powiódł bułaną klacz do 

boksu, skąd miał ją odebrać nabywca. 

Clay objechał po kolei pozostałe trzy konie. 

Wszystkie zostały sprzedane za mniej, niż Willa liczyła, 

ale ulżyło jej, że trafiły w ręce ludzi miejscowych, 

a nie fabrykantów konserw. 

- Ustaliliśmy, zdaje się, że ja będę nosił ciężkie 

rzeczy - przypomniał jej później Clay, gdy przyszła 

do boksów, żeby zabrać siodła do przyczepy. 

- Nie wygląda, żebyś mi zostawił cokolwiek cięż­

kiego do niesienia - zauważyła Willa, kiedy Clay 

background image

zarzucił sobie jedno z dwóch pozostałych siodeł na 

ramię, a drugie ujął w dłoń. 

- Nie było żadnego konia, którego byś chciała 

kupić? - zapytał układając siodła w przyczepie. 

- Nic szczególnego - odparła ze wzruszeniem 

ramion. - Wolę się rozejrzeć po okolicy i kupić coś 

prywatnie. 

Zbyt łatwo było popełnić błąd kupując konie na 

aukcji, a Willa nie chciała ryzykować kurczących się 

funduszów cioci. 

- Ja mam dwa czterolatki, które mógłbym ewen­

tualnie sprzedać - oznajmił Clay skończywszy ukła­

danie uprzęży. - Nic nadzwyczajnego, ale silne, zdrowe 

konie, już trochę objeżdżone. Mogę ci je po południu 

pokazać, jeśli chcesz. 

- To brzmi obiecująco - odparła Willa przywołując 

z trudem uśmiech na wargi. 

- To co, pojedziemy teraz do szpitala na zmianę 

opatrunku? - zapytał po chwili Clay, kiedy już znaleźli 

się w samochodzie. 

Zerknął na jej zabandażowaną rękę. 

- Prawdę mówiąc, wolałabym zjeść przedtem lunch 

- odparła i zaraz dorzuciła: - A ponieważ nie pozwalasz 

mi zapłacić zwyczajowej stawki za transport i prezen­

towanie koni, bądź dzisiaj moim gościem. 

- Mam być twoim gościem? - powtórzył z uśmie­

chem Clay. Wsunął kluczyk do stacyjki i zapalił silnik. 

- Wobec tego podjedźmy do tej przydrożnej gospody. 

Willa stała obok Claya w windzie, rada, że wreszcie 

wychodzą ze szpitala i wracają do domu. Po zmianie 

opatrunku wstąpili jeszcze do Tess. Jedno spojrzenie 

na jej twarz zdradziło Willi, że ciocia dowiedziała się 

w jakiś sposób o ukąszeniu przez grzechotnika. 

W rezultacie cała wizyta upłynęła na uśmierzaniu 

obaw starszej pani. 

background image

Jazda powrotna z miasteczka upłynęła w harmonij­

nym milczeniu. Żadne się nie odezwało, dopóki się 

nie ukazał zjazd do Oriona. 

- Chcesz nadal obejrzeć te konie? - zapytał Clay. 

- Czemu nie? - odparła Willa. 

- Możemy to zawsze odłożyć do jutra - zauważył 

Clay, ale Willa potrząsnęła głową. 

Clay włączył kierunkowskaz, po czym zjechał na 

szutrową drogę ciągnącą się przeszło milę do zabudo­

wań rancza Orion. Minąwszy dom prawą odnogą, 

która ich doprowadziła do stajni i zagród, Clay 

zjechał pod kątem na pobocze i zgasił silnik. 

W ciągu paru minut ludzie Claya przyprowadzili 

dwa kasztany i puścili w jednej z zagród. Kiedy Willa 

je obejrzała, Clay kazał kowbojom osiodłać konie 

i wyjechać na pobliską łąkę, na której pasł się może 

tuzin krów z cielakami. 

Stojąc obok Claya, Willa przyglądała się nad 

sztachetami, jak kowboje spędzają stado. 

- Jakie ceny chciałbyś za nie uzyskać? - spytała. 

Clay nie odzywał się długo. Willa czuła, jak 

obserwuje jej profil, nim w końcu przetrawił wy­

mijającą odpowiedź. Wymienił cenę, która zaparła 

Willi dech. 

- To o wiele za tanio, Clay. Nie mogę się zgodzić, 

żebyś mi dawał konie w prezencie. 

- Nie dawałbym tobie, tylko Hardingom. 

Willa zjeżyła się na to niezbyt subtelne przypom­

nienie, że Clay zawiera transakcję nie z nią, a jedynie 

za jej pośrednictwem. 

- Już i tak pozwoliłam ci zrobić dla cioci Tess 

więcej, niż by sobie życzyła. 

I Willa szybko wymieniła cenę, którą uznała za 

godziwą. Clay żachnął się niecierpliwie. 

- Nie czas na dziecinne upory, Willo. 

- Ja się nie upieram - odparowała zdejmując 

background image

ramiona z płotu i obracając się do niego twarzą. 

- Oferuję ci godziwą cenę. 

- Której ja nie żądam. 

- A to dlaczego? 

Na twarzy Claya walczyły ze sobą o lepsze irytacja 

z zakłopotaniem. 

- Sytuacja na ranczo Hardingów okazała się gorsza, 

niż sądziłem. Gdybym sobie zdawał sprawę, że jest aż 

tak zła, poszukałbym już dawno sposobu obejścia 

dumy Tess i zrobienia czegoś w tej sprawie. 

- Nie można pomóc komuś, kto sobie tego nie 

życzy - przypomniała mu Willa. 

- Co ty powiesz - mruknął i popatrzył na nią 

znacząco. 

Willa z trudem powstrzymała śmiech. 

- Ale co będzie z końmi? - zapytał rzeczowym 

tonem. 

Zbita z tropu przez jego ciepłe spojrzenie, Willa 

odwróciła wzrok. Clay okazał już aż nazbyt wiele 

wspaniałomyślności. Przysłał jej do pomocy ludzi, 

którzy są niewątpliwie potrzebni jemu samemu 

i nadal figurują na liście płacy Oriona. Poświęcił 

dla niej dzisiaj większą część dnia. Pozwoliła mu 

na to wszystko, więc tym bardziej nie może się 

teraz zgodzić, żeby jej w dodatku odstąpił peł­

nosprawne konie za połowę ceny rynkowej. 

- Nie mogę wziąć tych koni za centa mniej, niż 

powiedziałam. Jeśli się nie zgodzisz, obawiam się, że 

nie dobijemy targu. 

Clay nie odpowiedział. Jego twarz przybrała twardy 

wyraz, pogodne ciepło znikło z oczu. Popatrzył nad 

jej głową w stronę kowbojów czekających przy koniach. 

Widząc lekki przebłysk gniewu na jego twarzy, 

Willa zdała sobie nagle sprawę, jak niepewna jest ta 

ich odnowiona przyjaźń. Przymierze zawarte niecałą 

dobę temu narażone jest w każdej chwili na niebez-

background image

pieczeństwo. Willa poczuła przypływ paniki na myśl, 

jak łatwo jedno niewłaściwe słowo czy jedno mylnie 

zinterpretowane zachowanie może stanąć między nimi. 

- Panna Ross bierze oba konie, Ed! - zawołał 

Clay. - Załadujcie je do przyczepy i zawieźcie na 

ranczo pani Harding. 

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to pojadę 

z twoimi ludźmi - oznajmiła Willa. Jej radość 

z kupienia dwu pełnosprawnych koni została przyga­

szona. - Przyślę ci przez nich czek. 

Clay zwrócił na nią ponownie spojrzenie, ale na 

twarzy miał nadal ten sam twardy wyraz. 

- Miałem nadzieję, że zostaniesz na kolację. 

- To był męczący dzień. Chciałabym wrócić do 

domu. 

- Odwiozę cię wobec tego autem. Poczekaj minutkę. 

Po chwili Clay wrócił i ruszyli w stronę rancza 

Hardingów. 

- Chłopcy zajmą się dziś wszystkim w stajni, kiedy 

przywiozą konie - oznajmił Clay, gdy dojechali na 

miejsce. 

- Robisz zbyt wiele, Clay - oświadczyła Willa. 

Wysiedli, każde ze swojej strony, i ich oczy spotkały 

się nad dachem auta. 

- Mamy, zdaje się, umowę? 

Willa zatrzasnęła drzwiczki silniej, niż potrzeba, 

przypomniawszy sobie nie tylko umowę, lecz i jej 

ukrytą motywację: chęć pozbycia się jej z Cascade. 

Skinęła głową i lekkie oznaki napięcia i zmęczenia 

zarysowały się nieco wyraźniej na jej twarzy. 

- Wypiszę ci czek. 

Clay wszedł za nią do domu i podał jej akt sprzedaży, 

kiedy wyciągnęła książeczkę czekową. Zdążyła złożyć 

podpis na czeku, gdy ciszę rozdarł dzwonek telefonu. 

Willa sięgnęła po słuchawkę. 

- Ranczo Hardingów. 

background image

Milczenie trwało tylko chwilkę. 

- Dekę? Co tam u was słychać? - spytała z uśmie­

chem, najwidoczniej ucieszona telefonem. 

Clay widział, jak zmęczenie ulatuje z jej twarzy. 

Uśmiechnęła się, nawet zachichotała słuchając słów 

rozmówcy na drugim końcu linii. Od lat nie słyszał 

w jej głosie tyle serdecznego ciepła. 

- Czy szefowa wróciła już z Saint Louis? - zapytała 

w zawoalowany sposób o Ivy. Słuchała przez chwilę, 

obracając kciukiem i palcem wskazującym długopis. 

- Kupiła? To wspaniale. Miałam nadzieję, że się 

wybierze na wystawę. - Nastąpiła nowa pauza. - Nie 

wiem jeszcze. Ciocia wychodzi niedługo ze szpitala, 

ale nie udało mi się dotąd nikogo zaangażować. 

W pokoju zaległa taka cisza, że uszu Claya 

doszedł pomruk męskiego głosu w słuchawce. 

- A więc nie możecie się doczekać mojego powrotu? 

- zapytała Willa odchylając się na moment na 

ruchomym oparciu fotela. - Nie, nie przysyłajcie 

nikogo. To by tu tylko skomplikowało sytuację. 

Znajdę kogoś na miejscu. - Willa spojrzała na Claya. 

- Sąsiad cioci ma na oku kandydata na rządcę, a jak 

już będzie odpowiedni rządca, znajdą się i kowboje. 

Odwróciła wzrok od Claya, skupiając całą uwagę 

na czymś, co mówił Dekę. 

- To długa historia, Dekę - odparła i wyraz 

zmęczenia powrócił na jej twarz w reakcji na jakieś 

słowa rozmówcy. - Tak - dorzuciła z kwaśnym 

uśmieszkiem - to jeden z nich. Coś jeszcze? 

Słuchała przez chwilę, po czym zakończyła rozmowę 

i pochyliła się, żeby odłożyć słuchawkę. Podniosła 

wzrok ku oczom Claya, utkwionym w nią z wymowną 

przenikliwością. 

- Temu Deke'owi zdaje się bardzo zależy, żebyś 

jak najprędzej wróciła do Colorado. 

Ostre brzmienie jego głosu zaskoczyło ją na chwilę. 

background image

- Jest rządcą na ranczu, gdzie pracuję - od­

powiedziała zgodnie z prawdą. 

Spuściła wzrok i zagięła czek po linii perforacji. 

- Czy to wszystko, co cię z nim łączy? 

Willa wydarła czek z książki, zaskoczona obcesowoś-

cią Claya. 

- Jest również bliskim przyjacielem - uzupełniła 

podnosząc wzrok i podając mu czek. 

Clay wziął od niej papier, ale nawet na niego nie 

spojrzał. 

- Na jakim ranczu ty właściwie pracujesz? 

Willa zatrzasnęła książkę czekową i wstała. Od­

powiedziała dopiero, gdy się odwróciła do niego tyłem. 

- To małe ranczo. Na pewno nigdy o nim nie 

słyszałeś. 

Starała się, by jej głos brzmiał naturalnie, ale 

wewnątrz wstrząsał nią dreszcz. Clay nie pozwoli jej 

tak łatwo wykręcić się od odpowiedzi, wiedziała to 

równie dobrze jak on. 

Odwróciła się, żeby rzucić okiem na akt kupna, 

nim go odłoży do teczki. 

- A to niby dlaczego? 

Willa wcisnęła akta do teczki i zatrzasnęła szufladę. 

Skoro wymijające odpowiedzi nie odnoszą skutku, 

ma do wyboru albo jawne kłamstwo, albo oświadczenie 

Clayowi, żeby pilnował swego nosa. Kłamać nie 

chciała, a druga ewentualność równałaby się wypo­

wiedzeniu jawnej wojny. 

- Czy ty nie potrafisz się zdobyć na delikatność 

i zaprzestać indagacji? - zapytała w końcu szczerze, 

obracając się na spotkanie jego wzroku. Na widok 

jego podejrzliwego spojrzenia odwróciła szybko oczy. 

- Twoi ludzie zjawią się tu lada chwila - powiedziała 

ruszając dookoła biurka. - Powinnam im wyjść... 

Clay złapał ją delikatnie za rękę, kiedy się obok 

niego przesuwała. 

background image

- Nie powiedziałaś nawet Tess, prawda? - skon­

statował z wyraźną dezaprobatą. - Domyśliła się tej 

odrobiny, którą wie. Nie mam racji? 

Willa uczyniła nieznaczny ruch, żeby sprawdzić, 

z jaką siłą trzyma jej rękę. Clay zniżył głos. 

- Dlaczego, Willo? Dlaczego nie masz ani do niej, 

ani do mnie na tyle zaufania, żeby odpowiedzieć na 

takie proste pytanie? 

- A dlaczego wy nie macie do mnie na tyle 

zaufania, żeby go nie zadawać? - zareplikowała, 

nieszczęśliwa, że Clay stawia ją w takiej niezręcznej 

sytuacji. 

- Myślałem, że sprawy między nami się odmieniły. 

- Nie do tego stopnia - odpaliła i zaraz pożałowała 

swego wybuchu. 

Spróbowała się uwolnić, lecz Clay uchwycił ją za 

drugą rękę i obrócił twarzą do siebie. 

- Mogłabyś to wyjaśnić? 

- Mogłabym, ale nie chcę - odparła chłodno, 

zmuszając się, by spojrzeć w jego surową twarz. 

- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu... 

- Owszem, mam - mruknął Clay i zaczął kciukami 

masować kojąco jej ramiona. 

Willa uciekła oczami przed jego spojrzeniem. 

Zmysłowa przyjemność, promieniująca od delikatnych, 

okrężnych poruszeń jego palców, wprawiła ją w panikę. 

- Ale zdaje się, że nic mi z tego nie przyjdzie 

- dorzucił Clay pozwalając jej się wyswobodzić. 

Niespodziewane wyzwolenie przeniknęło Willę 

chłodem. Jej oczy pobiegły niepewnie na spotkanie 

zawiedzionego spojrzenia Claya. 

Bolało ją, że nie może mu zdradzić rzeczy tak 

niewinnej jak szczegóły jej życia w Colorado. Ale nie 

miała wątpliwości, że gdyby Paige dowiedziała się 

z jakiegoś nieopatrznego słówka Claya o jej ranczu, 

to znalazłaby sposób wykorzystania tej wiadomości 

background image

przeciwko niej. A ona nie może się narażać na takie 

ryzyko, dopóki jej pojednanie z Clayem nie nabierze 

solidniejszych kształtów. Musi także pamiętać o swojej 

wspólniczce. 

- Jak szybko mógłbyś ściągnąć tego faceta z She-

ridan na rozmowę? - zapytała z nagłym ożywieniem. 

- Mówisz, że ma siostrę w Laramie, więc może by 

przyjechał w najbliższych dniach? 

- Spróbuję go ściągnąć - odrzekł Clay kwitując 

zmianę tematu jeszcze posępniejszą miną. - Zadzwonię 

do niego wieczorem. 

Willa kiwnęła z aprobatą głową. 

- Świetnie, zrób to. Daj mi znać, kiedy będę mogła 

z nim porozmawiać. Zaangażuję go, jeśli uznam, że 

jest odpowiedni. 

- Ot tak, zaangażujesz? 

W głosie Claya brzmiała drwina. 

- A czemuż by nie? - spytała wyzywająco. - Przy­

rzekłam, że nie będę szukała pretekstów, żeby prze­

ciągać tu swój pobyt. 

Kącik ust Claya uniósł się w niewesołym grymasie. 

- Ale nigdzie nie jest napisane, że masz angażować 

pierwszego kandydata, który się nawinie. 

- Zaangażuję kandydata, który się okaże najod­

powiedniejszy, czy to będzie ten człowiek z Sheridan, 

czy ktoś inny. 

Clay przyglądał się przez kilka chwil jej zaciętym 

w uporze rysom, po czym jego twarz się rozluźniła. 

- Nie chcę się z tobą kłócić, Willo. 

Spokojne słowa ostudziły jej gniew. 

- Ja też nie chcę - przyznała drżącym głosem. 

- I nie jestem już wcale taki pewny, czy chcę, żebyś 

wracała jak najszybciej do Colorado. 

Willę zdumiał przypływ uczuć, jakie wzbudziły 

w niej te słowa. Zebrała wszystkie siły, by odepchnąć 

znaczenie, jakie gotowe było im przypisać jej serce. 

background image

Clay przysunął się tymczasem o krok dzielący ich od 

siebie i po momencie wahania ujął ją za kibić. 

- Jeśli się dopytuję o twoje życie w Colorado, to nie 

dlatego, żeby to wykorzystać przeciwko tobie. Chciał­

bym się dowiedzieć mnóstwa rzeczy, których nie wiem. 

Powoli, jakby dla pozostawienia jej tej skąpej chwili 

na przygotowanie się, pochylił głowę i przytknął usta 

do jej warg. Clay przygarnął ją do siebie, a ramiona 

Willi same się uniosły i zaplotły na jego szyi. 

Zapamiętanie tego pocałunku oszołomiło ich i oboje 

byli bez tchu, gdy Clay wreszcie oderwał usta od jej 

warg. 

- Pragnąłem tego przez cały dzień - wyszeptał 

starając się świadomie odzyskać panowanie nad sobą. 

Żadne z nich nie słyszało stuknięcia drzwi wejś­

ciowych i szybkiego klekotu wysokich obcasów po 

podłodze kuchni, stłumionego wkrótce przez dywan 

holu. Wyrwało ich z transu dopiero spóźnione „Jest 

tam kto?" Paige, która wtargnęła przez otwarte drzwi 

do kancelarii. 

Zaskoczona Willa cofnęła się przerywając pocałunek, 

natomiast Clay nie uwolnił jej z uścisku. 

Paige zastygła w pół kroku na widok Claya i Willi 

w objęciach. Na jej ładniutkiej buzi odmalowały się 

wyraźnie przestrach i konsternacja, nim się zdołała 

opanować. 

- No, no! - Głos Paige zabrzmiał nieco bardziej 

piskliwie niż zazwyczaj, gdy przebiegała niespokojnym 

wzrokiem od jednego do drugiego. - Widzę, że czarna 

owca zdołała się jednak wkręcić z powrotem do 

owczarni. 

Clay z jawnym ociąganiem zwolnił uścisk, po­

zwalając Willi cofnąć się o krok. Poszukał jej wzroku, 

gdy dotarło do niego znaczenie słów Paige. 

- Wyjaśniliśmy z Willą nasze nieporozumienia, jeżeli 

to masz na myśli - powiedział obracając się do Paige. 

background image

Surowy wyraz jego twarzy świadczył niedwuznacznie 

o dezaprobacie dla zachowania Paige, która, orientując 

się szybko w sytuacji, przybrała skruszoną minę. 

- Moja uwaga była pewno nie na miejscu - przy­

znała z kwaśnym uśmieszkiem. 

- Ale to było takie nieoczekiwane... zastać was 

dwoje w podobnej sytuacji. W końcu... 

Odgłos półciężarówki z przyczepą zajeżdżającej 

pod stajnię stanowił pożądane rozładowanie sytuacji. 

Przyjechali ludzie Claya. 

- Przepraszam, muszę odebrać konie - oznajmiła 

Willa, rada, że może uciec przed mieszaniną strachu 

i tłumionej wściekłości, które zdawały się emanować 

od jej siostry ciotecznej. 

Myślała, że Clay pozostanie z Paige, więc serce 

podskoczyło jej z radości, gdy dogonił ją na dworze. 

- Sądziłam, że będziesz chciał zostać z Paige 

- powiedziała ulegając nieoczekiwanej pokusie, by go 

sprowokować do jakiejś deklaracji. 

- A to na jakiej podstawie? 

- Nie było jej przez parę dni... 

- I na tej podstawie uznałaś, że będę chciał się 

z nią pogodzić i nadrobić stracony czas? - burknął 

z wyrzutem w głosie. - Czyżbyś nie zauważyła, że coś 

się między nami zmieniło, Willo? 

Chwycił ją za ramię i obrócił delikatnie twarzą do 

siebie. Willa zerknęła wstydliwie w stronę stajni, 

gdzie kowboje z Oriona otworzyli przyczepę i zabierali 

się do wyładowania koni; szczęśliwie zaparkowali 

półciężarówkę pod takim kątem, że nie mogli ich 

widzieć. Clay pobiegł za jej spojrzeniem, po czym 

przyparł Willę do pnia dębu rosnącego na podwórzu 

i schyliwszy głowę przywarł mocno do jej warg. 

- Teraz, kiedy to sobie wyjaśniliśmy - mruknął 

odrywając usta i zostawiając ją opartą bez sił o szorstką 

korę drzewa - możemy się zająć końmi. 

background image

Willa otworzyła przyćmione namiętnością oczy na 

spotkanie pewnego siebie, arcymęskiego spojrzenia, 

jakim ją mierzył Clay. Poruszona do głębi, uniosła 

w uśmiechu kąciki ust i ujęła dłoń, którą jej podawał. 

Niepomna istnienia Paige, pozwoliła się odciągnąć od 

drzewa i objąć wpół na krótką drogę do stajni. 

- Zapomniałaś już, cośmy ustaliły, czy przestało 

cię zupełnie obchodzić zdrowie mamusi? 

Teraz, gdy Clay odjechał do Oriona, Paige nie 

zawahała się przypuścić atak. Uznawszy, że to, co się 

zmieniło między Willą a Clayem, nie oznacza jeszcze, 

że została zdemaskowana, Paige była tym bardziej 

zdecydowana zapewnić sobie milczenie kuzynki. 

Willa podniosła wzrok znad butów, które ściągała 

jak zwykle na tylnej werandzie, zirytowana, że ledwo 

weszła do domu, Paige zaczyna swoją śpiewkę. 

- Nie możesz z tym poczekać do jutra? - zapytała 

omijając kuzynkę z zamiarem schronienia się w pokoju 

na górze. 

Paige ruszyła za nią. 

- Nie mogę - odpaliła doganiając Willę w holu. 

- Chcę wiedzieć, jak daleko zaszły sprawy między 

tobą a Clayem - oznajmiła bezceremonialnie, wchodząc 

za Willą do jej pokoju. - I w ogóle w jaki sposób 

zdołałaś go omotać? Coś mu takiego naopowiadała? 

Willa odwróciła wzrok i wypuściła głośno powietrze. 

Wyciągając z dżinsów koszulę, ruszyła w kierunku 

łazienki. Paige podbiegła za nią i przytrzymała drzwi, 

żeby Willa nie mogła ich zamknąć. 

- Nie zdradziłam mu w każdym razie twojej 

słodkiej tajemnicy - odpowiedziała Willa zmęczonym 

głosem. 

Skończyła odpinać koszulę i pochyliła się nad 

wanną, żeby odkręcić kurek. 

- Więc co to za historia z Clayem? - nie ustępowała 

background image

Paige. Chociaż musiała teraz przekrzykiwać szum 

wody, jej głos brzmiał nieco mniej natarczywie. - Co 

jest między wami? 

Willa przez chwilę nie odpowiadała. Sama to 

chciałaby wiedzieć. 

- Taka mała wzajemna sympatia - zawołała zdając 

sobie doskonale sprawę, że jej odpowiedź jest irytująco 

mglista. 

- Wobec tego z łatwością z nim zerwiesz - oświad­

czyła Paige. 

Nie znoszący sprzeciwu ton jej głosu uświadomił 

Willi, że Paige naprawdę tego od niej oczekuje. 

Skurczyła się trochę, porażona myślą, że są sobie tak 

obce z najbliższą obok cioci krewną. 

- Niestety, Paige - zawołała, w pełni świadoma, że 

rzuca wyzwanie jedynej osobie w jej życiu, która 

niechybnie je podejmie. 

Następne dwa dni były, zgodnie z przewidywaniami, 

niełatwe, bo Willa musiała poczynić przygotowania 

na powrót cioci Tess, licząc się przy tym cały czas 

z obecnością Paige. 

Ciocia zmieniła początkowy plan zatrzymania się 

na jakiś czas u Mabel Asner i miała powrócić prosto 

na swoje ranczo. Willa domyślała się, że ciocię zmęczyły 

bezustanne wizyty apodyktycznej przyjaciółki w szpi­

talu i wystraszyła się perspektywy zamieszkania w jej 

domu. Fakt, że Paige miała pozostać na ranczu 

przynajmniej przez następne kilka dni, dostarczył 

zapewne Tess uprzejmego pretekstu do wymówienia 

się od gościny u Mabel. 

Nienawykła do łatwego ustępowania przyjaciółka 

uparła się jednak towarzyszyć Tess do domu, żeby jej 

pomóc w zainstalowaniu się, co przytłumiło nieco 

radość Willi z tej świątecznej okazji. 

- Willa powinna sobie dać radę z cięższymi pracami 

background image

domowymi i gotowaniem - usłyszała Willa jej słowa, 

wchodząc do salonu z dwiema doniczkami kwiatów, 

które Tess otrzymała w szpitalu. 

Paige, która siedziała bezczynnie z dwiema starszymi 

paniami, posłała Willi ironiczne spojrzenie. Mabel 

tymczasem paplała dalej, jakby nie zauważając obec­

ności Willi. 

- Ma zaangażować ludzi do pracy na ranczu, więc 

nie widzę powodu, żeby zostawiała wszystkie prace 

domowe Paige. 

Willa, zgrzytając zębami na fałszywe, krzywdzące 

uwagi Mabel, ustawiła ostrożnie doniczki na stoliku 

pod oknem. 

- Willa robi dla mnie i tak wiele, Mabel - skory­

gowała przyjaciółkę zdecydowanym tonem Tess. - Nie 

wyobrażam sobie, że mogłabym oczekiwać od niej 

jeszcze więcej. 

Willa skwitowała uśmiechem czułe spojrzenie, jakie 

ciocia jej posłała, po czym wyszła ponownie do auta 

po następną partię rzeczy. Szczęśliwie nim wróciła, 

Mabel zbierała się do odjazdu. 

- Moja droga, przerwij na chwilę to bieganie tam 

i z powrotem - skarciła Willę. - Twoja ciocia musi się 

teraz zdrzemnąć. 

Zlustrowała po raz któryś flanelową koszulę ro­

boczą i sprane dżinsy, w których Willa pojechała 

do szpitala. Na jej nalanej twarzy malował się 

wyraz zgorszonej dezaprobaty, nadający jej jeszcze 

bardziej zgryźliwy wygląd. Paige wystroiła się na 

tę okazję w elegancki kostium, Willa natomiast 

nie zadała sobie trudu zmienienia ubioru, w którym 

jeździła rano na przegląd bydła. Nie widziała celu 

przebierania się wiedząc, że na nią spadnie obo­

wiązek zajmowania się bagażami cioci Tess. Zresztą 

i tak nie miałaby na to czasu. 

- Przestań dokuczać dziewczynie, Mabel. - Tym 

background image

razem w głosie Tess zabrzmiała wyraźna nuta irytacji. 

- Co mi może przeszkadzać, że wnosi z auta rzeczy? 

- Dziękujemy za pani troskliwość - powiedziała 

Willa starając się zachować uprzejmość, a zarazem 

zdopingować natrętną kobietę do szybkiego wyjścia. 

- Będziemy się dobrze opiekować ciocią Tess. Może 

pani być spokojna. 

Mabel kiwnęła głową, lecz wyraz dezaprobaty nie 

zniknął z jej twarzy, dopóki nie przeniosła spojrzenia 

na Paige. 

- Wyjdź ze mną na chwilę, moja droga - zwróciła 

się do niej. - Muszę z tobą zamienić parę słów przed 

odjazdem. 

Jasne, chce ją nabuntować bez świadków, pomyślała 

nieżyczliwie Willa, gdy Paige podniosła się z gracją 

i wyszła za niską, przysadzistą matroną na dwór. 

- Święty Boże, cóż to za utrapione babsko! - wy­

krzyknęła Tess, ledwo drzwi się za nimi zamknęły 

i Mabel znalazła się poza zasięgiem słuchu. - Nie 

rozumiem, jak mogłam kiedykolwiek myśleć o za­

trzymaniu się u niej w mieście. Oszalałabym! 

Willa parsknęła śmiechem na ten wybuch cioci Tess. 

- Przykro mi, że zachowała się tak niegrzecznie 

w stosunku do ciebie. Powiem jej przy okazji parę słów. 

Tess oparła wychudzone dłonie o poręcze fotela 

i podniosła się ostrożnie na nogi. Willa zrobiła 

odruchowo krok, żeby jej pomóc, ale ciocia po­

wstrzymała ją machnięciem ręki. 

- Nie rozczulaj się tak nade mną, moja droga. 

- Poszukała szarymi oczami wzroku Willi, choć musiała 

przy tym odchylić głowę nieco do tyłu, bo Willa 

przewyższała ją wzrostem. - Pocałowałabyś mnie lepiej. 

Willa podeszła i objęła ją, czując w ustach smak łez. 

- Witaj w domu, ciociu - szepnęła składając lekki 

pocałunek na jej bladym policzku. 

- I ty witaj w domu - odpowiedziała Tess i odsunęła 

background image

się nieco, żeby ująć twarz Willi w dłonie. - Chcę, 

żebyś wiedziała, jaka jestem szczęśliwa, że cię mam 

znowu przy sobie. Jestem z ciebie taka dumna. 

Oczy Willi uciekły przed spojrzeniem Tess. 

- Wyrosłaś na taką uroczą i rezolutną dziewczynę, 

jak się spodziewałam. 

Willa miała gardło nazbyt ściśnięte, by wykrztusić 

słowo. Rada była, że uwolnił ją od tego jeszcze jeden 

uścisk cioci. 

- A teraz chyba rzeczywiście przyda mi się drzemka 

- przyznała Tess uwalniając Willę i odwracając się ku 

swojej sypialni w tyle domu. 

Nie chcąc, by Paige wróciwszy zastała ją ze łzami 

wzruszenia w oczach, Willa skierowała się w stronę 

kuchni, ale zaraz zawróciła, bo w kancelarii rozległ 

się dzwonek telefonu. 

- Jak tam, zainstalowałaś już Tess? - odezwał się 

w słuchawce głos Claya. 

Odpowiedziała spiesznie, zaskoczona niemile jego 

ostrym tonem. 

- Dzwonię, bo przyjechał Phil Spencer z Sheridan. 

Mógłby się zjawić po trzeciej na rozmowę i obejrzenie 

rancza. 

Willa się domyśliła, że urzędowy ton Claya jest 

spowodowany obecnością Phila Spencera. 

- Możesz go przysłać w każdej chwili - odrzekła 

dając do zrozumienia, że chce przeprowadzić rozmowę 

z kandydatem na rządcę bez Claya. 

Clay uzgodnił z Philem, że ten niedługo przyjedzie. 

Willa miała nadzieję, że się okaże odpowiednim 

kandydatem i że będzie mógł objąć prowadzenie 

rancza jeszcze w tym miesiącu. Według umowy 

z Clayem, do niej należało jednak ostatnie słowo 

i była zdecydowana odprawić przybysza, gdyby uznała, 

że się nie nadaje. 

Odkładała słuchawkę, kiedy do kancelarii wkroczyła 

background image

Paige. Willa się zachmurzyła uświadamiając sobie, że 

rozmowa i objazd rancza z rządcą mogą nie być tak 

swobodne, jakby sobie życzyła. 

Phil Spencer okazał się niskim, mocno zbudowanym 

mężczyzną lat czterdziestu, którego kwalifikacji i do­

świadczenia korzystnie dopełniał ujmujący sposób 

bycia. Na Willi zrobił wrażenie świetnego kandydata. 

Nim ukończyli objazd rancza, była zdecydowana go 

zaangażować. Jego życiorys i referencje przejrzała już 

wcześniej, pozostawało tylko ustalenie poborów 

i zakomunikowanie mu, że jeśli chce, może objąć 

prowadzenie rancza. Sadowili się właśnie w kancelarii, 

kiedy wkroczyła Paige. 

- Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać - oznaj­

miła posyłając swój wystudiowany uśmiech Philowi, 

którego wyraźnie zaskoczyła zarówno jej uroda, 

jak uprzejmość. 

- To Phil Spencer, Paige - przedstawiła Willa. 

- A to moja siostra cioteczna, Paige Harding. 

- Dokonawszy prezentacji, chciała się jak najprędzej 

pozbyć kuzynki. - Właśnie kończymy z panem 

rozmowę - powiedziała w nadziei, że Paige wyjdzie. 

Paige doskonale zrozumiała, lecz zamiast wyjść, 

podeszła ze złośliwym uśmieszkiem i usiadła za 

biurkiem. Willa się wzdrygnęła, gdy z urzędową miną 

zaczęła przeglądać życiorys i referencje Phila. 

- Mamy z panem Spencerem jeszcze parę rzeczy 

do omówienia - spróbowała Willa powtórnie. - Czu­

libyśmy się oboje swobodniej sami. 

Paige podniosła głowę i zmierzyła Willę lodowatym 

spojrzeniem. 

- Ja też chcę się o panu czegoś dowiedzieć, jeśli nie 

masz nic przeciwko temu - odparła i zabrała się do 

studiowania rozłożonych papierów, jakby się na tym 

rozumiała. 

background image

- Wobec tego siadajmy - zaprosiła zrezygnowana 

Willa. 

Wskazała Philowi jeden z foteli z wysokimi bocznymi 

oparciami, stojących naprzeciwko biurka, sama usiadła 

w drugim. Jeśli Phil przyjmie pracę, będzie często 

narażony na wścibstwo Paige, więc może i dobrze, 

żeby go doświadczył, nim się zdecyduje. 

- Sądząc na podstawie pańskiego życiorysu i listów 

polecających, skłonna byłabym sądzić, że jest pan 

człowiekiem, jakiego szukam - oświadczyła Paige 

podnosząc w końcu głowę znad papierów. - Jak 

szybko mógłby pan podjąć pracę? 

Willa poderwała się z fotela, zirytowana, że Paige 

uzurpuje sobie jej kompetencje. 

- Pozostało nam jeszcze z panem do omówienia 

kilka spraw, nim którekolwiek z nas podejmie ostatecz­

ną decyzję - oświadczyła, zakłopotana za siebie i za 

Phila, który miał dość niepewną minę. 

- Omawiaj sobie, co uważasz za stosowne, Willo. 

- Paige wstała i obeszła biurko, wyciągając rękę do 

Phila. - Ale jeśli o mnie chodzi, pan Spencer jest już 

naszym nowym rządcą. 

Phil wstał, żeby uścisnąć uprzejmie dłoń Paige, ale 

Willa widziała, że czuje się głupio. 

- Cieszę się, że nareszcie będziemy mieli kogoś 

kompetentnego do prowadzenia rancza mamusi 

i mojego. 

Willa wjechała na szczyt wzniesienia i wprowadziła 

gniadego wałacha w stępa, żeby mu dać szansę 

ochłonięcia i złapania tchu. W poczuciu winy za 

przedwieczorny galop poklepała jego wilgotną szyję, 

przemawiając do niego uspokajająco i lustrując 

jednocześnie wzrokiem plątaninę zagród i zabudowań 

Oriona w dole. 

Potrzebowała tej forsownej przejażdżki po najnow-

background image

szej konfrontacji z Paige. Musiała się otrząsnąć nie 

tylko z rosnącego poczucia zagrożenia z jej strony, 

lecz także z gniewu i frustracji, o jakie ją przyprawiała. 

Nad tym, że pragnie także zobaczyć ponownie Claya, 

wolała się zbytnio nie zastanawiać. 

Po południu Paige wtargnęła do kancelarii z żą­

daniem obejrzenia ksiąg, rzekomo, żeby się zapoznać 

z funkcjonowaniem rancza. W swój zwykły cha­

otyczny sposób powyciągała wszystko z szafki, 

rozrzucając papiery i rachunki po całym biurku. 

Następnie zaczęła się domagać, żeby Willa nie 

tylko wszystko jej tłumaczyła, lecz żeby się wyliczyła 

z każdego wydanego centa, krytykując przy tym 

i podważając celowość każdego wydatku. Rozpo­

znając bez trudu, w nagłym zainteresowaniu Paige 

pospolitą taktykę nękania, Willa zaniechała w końcu 

prób łagodzenia kuzynki, pochowała papiery z po­

wrotem do szafki i wyszła z domu. 

Teraz skierowała gniadosza do bramy w ogrodzeniu 

pastwiska i pochyliła się w siodle, żeby odhaczyć 

zatyczkę. Przejechawszy zamknęła bramę starannie 

za sobą i skierowała wierzchowca na dróżkę prowa­

dzącą ku tyłom domu. 

- Dawno nie widziałem cię już tak podjeżdżającej 

do Oriona - zauważył Clay przyglądając się, jak 

zsiada z konia na skraju trawnika i rusza ku patio. 

Willa obejrzała się za siebie i stwierdziła, że 

z miejsca, gdzie Clay siedzi w gęstniejącym cieniu, 

musiał ją zauważyć, gdy tylko wynurzyła się zza 

wzniesienia. 

- Faktycznie dawno - przyznała cicho, spoglądając 

badawczo w jego twarz. 

Siedział wyciągnięty na kanapce, z długimi nogami 

w drelichach skrzyżowanymi w kostkach i opartymi 

wysoko. Czarne włosy miał wilgotne po niedawnym 

prysznicu. Z rozluźnioną twarzą i butelką zimnego 

background image

piwa w dłoni był uosobieniem człowieka odpoczywa­

jącego. Willa nie mogła powściągnąć uśmiechu. 

- Wyglądasz jak kowboj z jakiejś reklamy piwa, 

odbywający sjestę i popijający dla odprężenia po dniu 

ciężkiej pracy. 

- A ty jesteś balsamem na jego zmęczone oczy 

- odparł zdławionym głosem, ogarniając bez pośpiechu 

wzrokiem jej sylwetkę od góry do dołu. - Powiedz, 

co się stało z tą sukieneczką, którą sobie wtedy 

sprawiłaś na urodziny Angie. 

Zaskoczona Willa oblała się rumieńcem, wiedząc 

doskonale, o jaką sukienkę chodzi. Wzruszyła baga-

telizująco ramionami. 

- Zabrała ją prawdopodobnie ciocia Tess. Zniknęła 

z mojej szafy wkrótce potem. 

Clay zarechotał. 

- Był z ciebie wtedy numer - powiedział takim 

tonem, jakby przywoływał miłe wspomnienie. - Na­

piłabyś się? - zaproponował wyciągając butelkę w jej 

stronę. - Mam, zdaje się, i wino w lodówce. 

Willa potrząsnęła głową, nieco nieufna wobec Claya 

w jego obecnym nastroju. 

- Nie, na fazie dziękuję. 

- Wobec tego chodź tu i usiądź. 

Willa przysunęła czubkiem buta cedrowy fotel 

z poduszką bliżej kanapki Claya i usiadła. Ściągnąwszy 

kapelusz i oparłszy się wygodnie, poczuła się nagle 

odprężona. Każdy wieczór mógłby być taki spokojny, 

taki sielankowy, pomyślała, gdyby zamieszkali tu we 

dwoje z Clayem na resztę życia. 

- Ile to czasu minęło, tydzień? - spytał Clay 

przerywając jej zadumę. 

- Od kiedy? 

- Od dnia, gdy się ostatni raz widzieliśmy - wyjaśnił 

uświadamiając jej, że było to przed powrotem cioci 

Tess ze szpitala. 

background image

Minęły dwa dni, odkąd poznała i zaangażowała 

Phila Spencera, i od tej pory tylko raz rozmawiała 

z Clayem przez telefon. Potrząsnęła głową. 

- Nie, to najwyżej cztery dni. 

Clay pociągnął piwa z butelki, nie odrywając przez 

cały czas oczu od Willi. 

- Unikałaś mnie? 

- Byłam po prostu bardzo zajęta - odparła i zaraz 

dorzuciła usprawiedliwiająco: - Zadzwoniłam, żeby 

cię zawiadomić, że zaangażowałam Phila Spencera. 

- Ale od tej pory nie odpowiadałaś na moje telefony. 

Na twarzy Willi odmalowało się zdziwienie. 

- Jakie telefony? 

- Paige pewnie cię również nie poinformowała, że 

wczoraj zaglądałem? - zauważył unosząc kąciki ust. 

- Powiedziała mi, że robisz objazd bydła. 

Willę zalała nowa fala gniewu i frustracji, o których 

na chwilę zapomniała. 

- Musiało jej wypaść z pamięci. Ma teraz na 

głowie Tess i dom. 

- Dobrze, że nie jestem częściej uzależniony od 

takiej dziurawej pamięci, jaką wykazuje Paige - sko­

mentował Clay. Pociągnął nowy łyk piwa, nim się 

znów odezwał. - Zdaje się, że wciąż nie bardzo wam 

się układa współżycie pod jednym dachem, co? 

Willa umknęła wzrokiem przed jego badawczym 

spojrzeniem. Zaskoczona, że takie wrażenie wywarła 

na niej jego domyślność, spuściła oczy i jęła się bawić 

skórzanym otokiem kapelusza, zastanawiając się, czy 

rozsądnie byłoby mu się zwierzyć. 

- Nie potrwa to długo. Albo ona pojedzie znowu 

do Nowego Jorku, albo ja wrócę do Colorado. 

- Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy - przypom­

niał jej Clay. - Chyba wiesz, że wcale nie chcę cię stąd 

na gwałt wypłaszać. 

Willa poderwała wzrok, nie mogąc się oprzeć ani 

background image

dreszczykowi nadziei, ani uczuciu podejrzliwości, jakie 

w niej wzbudziły te słowa. 

- Jeszcze dwa tygodnie, nim ranczo obejmie Phil 

Spencer - przypomniała - więc nie może być mowy 

o wypłaszaniu mnie na gwałt. 

Clay przyglądał jej się przez chwilę. 

- Ale po tych dwóch tygodniach wyjedziesz. 

Było to stwierdzenie. 

- Muszę wracać do swojej pracy - powiedziała 

cicho, po raz pierwszy odczuwając swój udział w ranczu 

w Colorado jako ciężar. 

- Praca jest wszędzie, Willo. Mogłabyś coś znaleźć 

znacznie bliżej Cascade. 

Ostry ton jego głosu zaskoczył, a zarazem uradował 

Willę. 

- Jeśli naprawdę znasz się tak dobrze na koniach, 

dostaniesz pracę wszędzie. 

- Jestem zadowolona z tej, którą mam - odparła 

wymijająco. 

Nie mogła się jeszcze przemóc, żeby zdradzić 

Clayowi, że jest współwłaścicielką rancza. Jeśli będzie 

dalej nalegał, to mu powie, ale tymczasem pozostanie 

jeszcze posłuszna instynktowi, który jej nakazuje 

ostrożność. 

- Nie sądzisz, że mogłaby ci dać równe zadowolenie 

podobna praca tutaj? - zapytał. 

- Niewykluczone. 

Doznała ulgi, gdy zmarszczki napięcia wygładziły 

się na twarzy Claya. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła 

się swobodniej w fotelu, ale zaraz spostrzegła niepo­

kojący błysk w jego czarnych oczach. 

- Dwa tygodnie to niewiele czasu. 

Zelektryzował ją powolny uśmiech, który rozciągnął 

jego wargi. Clay odstawił butelkę na pobliski stół, po 

czym spuścił nogi z poręczy kanapki, żeby się znaleźć 

z nią twarzą w twarz. Willa zajrzała głęboko w jego 

background image

półprzymknięte oczy i krew w niej zastygła na 

wyzwanie, jakie w nich wyczytała. 

- Niewiele czasu? - zapytała głosem załamującym 

się z napięcia, odwzajemniając jego spojrzenie pod­

świadomie zmysłowym odzewem. - Na co? 

- Żebyśmy mogli poddać próbie nasze uczucia. 

Willi zamarł dech w piersi, bo Clay zamknął jej 

dłoń w twardym uścisku i pociągnął ją z fotela. 

- Chodźmy do domu, Willo. 

Zastygła na chwilę, niezdolna postąpić za Clayem do 

środka, ale nie mając również siły, by się wyrwać i uciec 

przed burzliwą perspektywą spełnienia, a zarazem 

komplikacji, jakie taka intymność wniesie w jej życie. 

Przebiegły jej przez myśl wszystkie powody, które 

mogłyby ją powstrzymać od pójścia za nim. Dawny 

żal z powodu jego zdrady utracił po prostu swoją siłę, 

rozwiała się również obawa, że jakaś nowa okoliczność 

rzuci cień na jej wiarygodność i poderwie jego zaufanie. 

- Willo? Znałem kiedyś przedwcześnie rozbudzoną 

podfruwajkę, która się niczego nie obawiała. 

Głos Claya był pieszczotliwy, jego ręka tuliła 

delikatnie jej dłoń. Serce zabiło Willi szybciej od 

ciepła jego słów. 

- Teraz w grę wchodzą znacznie poważniejsze 

sprawy, które by pewnie przekraczały zdolność 

pojmowania tamtej podfruwajki - odparła. 

Clay uniósł z uznaniem brwi. 

- Cieszę się, że dojrzała wystarczająco, żeby to 

zrozumieć. 

Opór Willi topniał niebezpiecznie, gdy tak patrzyła 

na czuły wyraz jego twarzy. Miłość, jaką zawsze do 

niego żywiła, przepełniła nagle jej serce, tak że 

z równym powodzeniem mogłaby próbować się odwró­

cić i uciec, jak przestać oddychać. Owładnięta słodkim 

uczuciem nieuchronności, pozwoliła się poprowadzić ku 

rozsuwanym szklanym drzwiom z patia do salonu. 

background image

- Zadzwonię do Franka, żeby się zajął twoim 

koniem - powiedział Clay, gdy się znaleźli w domu. 

Wyszedł do telefonu w kuchni, a Willa czekała, 

Trwało to krótką chwilę, lecz jej się wydawało, że 

mijają długie minuty. 

- Załatwione - oznajmił po powrocie. - Każę 

odstawić jutro konia na wasze ranczo. Masz ochotę 

na kolację? 

Propozycja powinna jej była przynieść ulgę, ale 

jakoś nie przyniosła. Willa, podekscytowana, nie 

zdawała sobie sprawy z zawiedzionego spojrzenia, 

jakie posłała Clayowi. Odłożyła kapelusz na fotel 

i spróbowała się wziąć w garść. 

- A ty masz ochotę? - odpowiedziała pytaniem, 

nie chcąc się przyznać, że kolacja jest ostatnią rzeczą, 

jaka jej teraz w głowie. 

- Niespecjalnie - odrzekł i ruszył w jej stronę, 

minął ją jednak skręcając do małego barku obok. 

Willę zaskoczyło ostre ukłucie zawodu, że jej nie 

dotknął przechodząc. 

- Może teraz napijesz się wina? - zapytał troskliwie. 

Otworzywszy barek, obrócił na nią wzrok. - Chyba 

że wolisz whisky? 

Z lekkiego uśmieszku, który mu wykwitł na wa­

rgach, Willa się zorientowała, że zauważył zdradliwy 

rumieniec na jej policzkach i właściwie go zin­

terpretował. 

- Napiłabym się szkockiej - odparła spokojnie, 

czując potrzebę czegoś mocniejszego. 

Clay uniósł brwi. 

- Czyżbyś potrzebowała sztucznej podniety dla 

dodania sobie odwagi? - zażartował wybierając butelkę 

i grubą szklaneczkę. 

Willa wsunęła dłonie w kieszenie dżinsów, żeby 

ukryć ich drżenie, i odwróciwszy się podeszła do 

ogromnego kamiennego kominka, zajmującego większą 

background image

część ściany między salonem a paradną jadalnią, 

używaną na specjalne okazje. 

- Coś w tym rodzaju - przyznała. 

Clay podszedł i podał jej szklaneczkę. Nim miała 

czas spróbować złocistego trunku, wyciągnął swoją 

szklaneczkę wznosząc toast. 

- Za naszą przyszłość, Willo - powiedział stukając 

się z nią lekko. 

Sącząc trunek i obserwując Claya znad krawędzi 

szklaneczki, Willa nie mogła oderwać wzroku od 

zmysłowego żaru w jego oczach. Uczucie napięcia 

nerwów do granic wytrzymałości, które ją przejmowało 

dreszczem, zaczynało ustępować w miarę, jak mocny 

napój rozchodził się ciepłem po jej ciele. 

- Lepiej? - zapytał Clay, gdy wychyliwszy parę 

łyków, opuściła szklaneczkę i ustawiła ją w drugiej 

dłoni. 

- Znacznie - odparła z uśmiechem. 

Clay wyciągnął rękę i jął lekko wodzić palcem po 

jej brodzie. Delikatna pieszczota przeniknęła ją falą 

gorąca. 

- Nie spieszno ci chyba dzisiaj do domu? 

Jego ciemne spojrzenie, wbite głęboko w jej oczy, 

przyprawiało ją o niesamowite uczucie, że zagląda jej 

prosto do duszy. 

- Nie - szepnęła, ledwo przywołując dźwięk na 

zmartwiałe wargi. 

- To cudownie. 

Willi zaparło dech, bo Clay wyjął jej delikatnie 

szklaneczkę z dłoni i postawił obok swojej na 

kominku. 

- Bo wiesz co, Willo? - zapytał ujmując jej palce 

i przyciągając ją bliżej. - Jeśli dajesz mi tylko dwa 

tygodnie na skłonienie cię do przeniesienia się na 

północ, to chciałbym ten czas dobrze wykorzystać. 

Jego granatowe oczy zapaliły się ogniem tego, do 

background image

czego zmierzał, gdy położył jej dłonie na swojej piersi 

i ujął jej kibić. Powoli zniżył głowę i musnął jej usta 

wargami, drażniąc je niespiesznie, zespalając oddech 

z jej oddechem. 

- Chyba wiesz, co do ciebie czuję? - wyszeptał nie 

przerywając motylej pieszczoty warg. 

Dłonie Willi same się zaplotły na jego szyi. 

- Nie mogę ci pozwolić tak po prostu stąd wyjechać. 

- Nasilił nieco ucisk warg, przywierając nimi coraz 

rozkoszniej, tak że Willa pragnęła, by trwały bez 

końca w takim zespoleniu z jej wargami. 

Niezdolna dłużej znieść urywanych pocałunków, 

wczepiła palce w gęste włosy nad kołnierzykiem jego 

koszuli, pociągnęła w dół jego głowę i stając na palcach 

wpiła się w jego wargi. Reakcja Claya przyszła natych­

miast. Przylgnął do niej całym ciałem, pogłębiając 

pocałunek tak, że Willa zapomniała o bożym świecie, 

czuła tylko pierwotny pociąg do tego mężczyzny, 

nieodpartą potrzebę oddania mu się bez względu na 

wszystko. Nagle Clay oderwał wargi od jej ust i przesu­

nął do ucha. Bez pośpiechu jął wyciskać lekkie, 

przeciągłe pocałunki w czułym miejscu pod jego 

konchą, pozbawiając tym jej ciało resztek sił. Po chwili, 

nim się zorientowała, co czyni, pochylił się, wsunął jej 

rękę pod kolana i uniósł ją na wysokość piersi. 

Lekko zaskoczona, Willa uchyliła ciężkie od pożą­

dania powieki i zajrzała w jego czarne oczy. Przebiegł 

między nimi błysk porozumienia i Willa bez słowa 

sprzeciwu pozwoliła się Clayowi ponieść w stronę 

holu i dalej do sypialni. 

Dotarłszy do skraju łóżka, opuścił ją na ziemię 

i przywarł na nowo do jej ust w płomiennym 

pocałunku, który przeniknął i rozpalił ich oboje. 

Z powolnością, która służyła jedynie wzmożeniu 

ich pożądania, Clay zaczął od otwartego kołnierzyka 

jej bluzki. Rozpiąwszy jeden guzik, pochylił się, by 

background image

musnąć skrawek zaróżowionego ciała, który obnażył, 

po czym jął niespiesznie pieścić ustami jedwabistą 

skórę jej szyi. Palce przesuwał tymczasem równomiernie 

w dół, aż Willa musiała dla zachowania równowagi 

silniej zacisnąć ręce na jego ramionach. 

- Willo? 

Głos Claya był zdławiony z emocji, gdy rozchylił 

jej bluzkę i jął przez koronkę stanika delikatnie 

pieścić piersi. Słysząc nie wypowiedziane pytanie, 

Willa otworzyła oczy i popatrzyła na niego, czując, 

jak wszystko rwie się w niej do odpowiedzi. 

Oto mężczyzna, którego będzie kochała po kres 

swoich dni. Uczucia, jakie dla niego żywiła przed 

laty, przetrwały wszystkie złe chwile i odrodziły się 

jakimś cudem w kształcie nieskończenie bardziej 

dojrzałym niż tamto szczenięce zauroczenie. Miłość 

do niego, jaka ją przepełnia, jest jej tak niezbędna do 

istnienia jak bicie serca i jeśli teraz nie uczyni czegoś, 

by dać jej wyraz, by ją przypieczętować, nie zdoła 

nigdy więcej dojść do zgody z samą sobą. 

A jednak trwało w niej ciągle coś więcej niż 

pozostałości strachu, strachu, który jej ściskał gardło 

i kazał odwrócić wzrok od żaru namiętności w oczach 

Claya. 

Niezdolna wypowiedzieć, co czuje, wyrazić słowami 

przyzwolenie, przesunęła zamiast tego palcami po 

twardych mięśniach jego ramion i po gorsie koszuli. 

Perłowe zatrzaski kowbojskiej koszuli ustępowały 

łatwo pod jej celowymi, systematycznymi pociąg­

nięciami, które obnażały jego owłosioną pierś i płaski 

brzuch, aż Willa mogła mu wyciągnąć koszulę ze 

spodni i zsunąć z ramion. Podniosła wzrok na 

spotkanie jego oczu. Z dreszczem czuła, że jego palce 

przesuwają się natarczywiej po jej ciele, a oddech robi 

się coraz szybszy. 

Oczy Claya błyszczały z żądzy i namiętności, kiedy 

background image

zsuwał jej z ramion bluzkę, aż opadła na podłogę. 

Willa czuła nieznaczne drżenie jego dłoni, gdy powrócił 

do stanika, by uważnie odhaczyć zapięcie między jej 

piersiami. Przymknęła powieki w zapamiętaniu, kiedy 

miłą szorstkość jego spracowanych palców zastąpiło 

ciepło ust. 

- Pragnę cię, Willo - szepnął zdławionym głosem 

tuż przy jej ciele. 

Wodząc dłońmi po toczonych mięśniach jego barków 

i pleców, napawając się ich solidną męską twardością, 

Willa nie zauważyła, że Clay popycha ją do tyłu, 

dopóki pod kolanami nie poczuła brzegu materaca. 

Clay położył ją na łóżku, po czym osunął się obok 

niej i zaanektował łakomie wargami jej usta, a żylaste 

udo wsunął jej zaborczo między nogi. 

- Ja też cię pragnę - zdołała wykrztusić Willa, 

z ledwością się reflektując, by powiedzieć „pragnę", 

a nie „kocham". 

Wargi Claya sunęły tymczasem po jej szyi ku 

piersi. Jęły właśnie igrać z jednym z różowych pąków, 

kiedy koło łóżka zabrzęczał telefon. 

Clay bez zastanowienia wyciągnął rękę i wyłączył 

dzwonek, nie zaprzestając oszałamiającej pieszczoty. 

Willa, nie mogąc się nasycić dotykaniem go, ledwo 

zauważyła krótkotrwały zgrzyt. Wczepiała palce w gęst­

winę jego włosów, wodziła nimi wzdłuż linii jego 

grzbietu, on zaś prowadził ją coraz bliżej nieznanego. 

Nie istniało teraz dla niej nic w świecie prócz tego 

mężczyzny i jej przemożnego pociągu do niego. 

Bezmiar pustki w głębi jej istoty domagał się wypeł­

nienia, a im dotkliwiej odczuwała tę konieczność, 

tym bliżej czuła nadchodzące zaspokojenie. 

Clay sięgnął właśnie do paska jej dżinsów, kiedy na 

drugim końcu domu rozległo się głośne stukanie. 

Z początku żadne z nich nie zareagowało, tak byli 

odurzeni namiętnością. Dopiero powtarzające się 

background image

kołatanie obudziło czujność Claya. Z tłumionym 

przekleństwem oderwał się od Willi. Z błyskiem irytacji 

w ciemnych oczach sięgnął po koszulę, narzucił ją 

i zaczął spiesznie zapinać. 

Willa przesunęła się na brzeg łóżka i schyliła po 

leżącą na podłodze bluzkę, nim się opamiętała i osłoniła 

ramionami, rumieniąc się po szyję. 

- Zaraz wracam - obiecał Clay ujmując ją pod 

brodę i unosząc jej usta do szybkiego pocałunku. 

- Poczekaj tu na mnie. 

Willa przytaknęła skinieniem głowy i odprowadziła 

go wzrokiem, gdy szedł długimi krokami ku drzwiom, 

bo natarczywe kołatanie się nasiliło. Dopiero gdy 

dobiegł ją cichy szmer męskich głosów, jął przez 

odurzenie zmysłów przenikać do niej niepokój. Ubrała 

się szybko, czując, że coś się stało. 

Zdążyła wyjść do holu, gdy posłyszała spieszne, 

długie kroki Claya, wracającego z drugiego końca 

domu. 

Na widok jej trwożnej miny Clay zwolnił kroku 

i rozluźnił napięte mięśnie twarzy. Willa czuła, jak 

serce dudni jej w piersi, gdy przemierzał dzielący ich 

dystans. Ujął ją opiekuńczo za ramiona, jakby chcąc 

ją podtrzymać. 

- Coś się stało cioci Tess? - zapytała sparaliżowana 

skurczem strachu. 

Ogarnęła ją nagła słabość, tak że musiała się 

uchwycić silnych, zbawczych rąk Claya. Czuła, jak 

serce jej zamiera. 

- Tak, kochanie, to Tess - potwierdził Clay. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- To nic aż tak poważnego, Willo - uspokoił ją 

Clay. - Tess zasłabła trochę wieczorem, ale... - po­

trząsnął nią lekko, widząc łzy napływające jej do oczu 

- ...ale czuje się już dobrze. Dzwoniła Paige. Powie­

działa Frankowi, że był doktor Elliot i orzekł, że nic 

jej nie grozi. 

- Muszę wracać do domu - oświadczyła Willa, 

niezdolna powściągnąć panicznej nuty w głosie. 

Clay kiwnął głową. 

- Odwiozę cię. 

Jazda z Oriona na ranczo Hardingów zdawała się 

trwać w nieskończoność. Ledwo Clay zatrzymał auto 

pod domem, Willa niecierpliwie otworzyła drzwiczki 

i puściła się biegiem ku wejściu. Clay ją dogonił, 

kiedy wpadła na tylną werandę. 

- Powoli - zakomenderował ostro, przytrzymując 

drzwi, żeby nie mogła ich otworzyć. 

Willa, szarpnąwszy bezskutecznie klamkę, obróciła 

się do niego, z oczyma błyskającymi gniewem pomie­

szanym z niepokojem. 

- Co ty? - naskoczyła na niego. 

- Wiedziałabyś, gdybyś mogła siebie zobaczyć. 

Słowa Claya pohamowały nieco jej niecierpliwość. 

Willa uczyniła widomy wysiłek, by się opanować, 

Clay zaś cofnął dłoń od klamki i objął jej sztywne 

ciało ramionami. 

- Wpadasz w zbytnią panikę, kiedy chodzi o Tess. 

Willa obruszyła się na tę uwagę. Odepchnęła go 

nieco od siebie i posłała mu buntownicze spojrzenie. 

background image

- Kocham ciocię Tess. Dziwisz się, że o nią drżę? 

Clay potrząsnął głową. 

- Że o nią drżysz, to nie powód, żebyś wpadała 

w panikę. Słyszałaś, doktor Elliot powiedział, że nic 

jej nie grozi. Poza tym, jaki to będzie dowód miłości 

i troski, jeśli wtargniesz do domu w takim stanie 

i wyprowadzisz ją na nowo z równowagi? 

Willa spuściła wzrok na wysokość jego piersi. Trafiła 

jej do przekonania jego argumentacja, więc odprężyła 

się nieco. 

- Za nic w świecie... nie chciałabym jej teraz utracić 

- wyznała cichym głosem i potrząsnęła głową. - Wiem, 

to brzmi samolubnie. 

Clay oderwał dłoń od jej kibici i czubkiem palca 

otarł łzę, która jej spływała po policzku. 

- Tess będzie żyła jeszcze długie lata. A wieczne 

trapienie się o nią tylko ci je zatruje. - Clay 

pochylił głowę i dotknął czule ustami jej warg, 

przywołując na chwilę wspomnienie zmysłowej bli­

skości, która ich tak niedawno zespalała. - No, 

teraz lepiej - oświadczył. 

Puścił ją, po czym wszedł za nią do domu. 

Położył dłoń na jej kibici dla delikatnego dodania 

jej otuchy, kiedy od blatu kuchennego obróciła 

się ku nim Paige. 

- Jak mogłaś wyjechać z domu nie mówiąc nikomu, 

dokąd jedziesz ani kiedy wrócisz? - natarła gniewnie 

Paige, starając się nie podnosić głosu. - Mamusia 

była pewna, że albo koń cię zrzucił, albo ukąsił cię 

znowu grzechotnik. 

Willa się przeraziła. Zaczęła sobie natychmiast 

robić wyrzuty, że nie mówiąc nikomu słowa wsiadła 

na konia i odjechała po kłótni z Paige. 

- To ją zdenerwowało? - zapytała znając z góry 

odpowiedź. 

- A co sobie wyobrażałaś? - Paige podrzuciła 

background image

wyzywająco ciemną grzywę. - Wpędzisz ją w końcu 

do grobu. 

- Dosyć tego. 

Głos Claya był ostry. Zaskoczyło to Paige, ale nie 

dając się zbić z tropu, skierowała swój atak na niego. 

- Nie chce mi się wierzyć, że ty jej próbujesz 

bronić, Clay. 

- A mnie się nie chce wierzyć, że ty próbujesz na 

nią zwalać winę. Grubo się mylisz, Paige. 

Paige poczerwieniała. 

- Wcale się nie mylę. Poczekaj, przekonasz się. 

Pewnego pięknego dnia ona pokaże swoją prawdziwą 

twarz. Zobaczymy, jakie wtedy znajdziecie oboje 

z mamusią wymówki na jej usprawiedliwienie. 

Willa zadrżała na widok mrocznego błysku w oczach 

Paige, na próżno próbując zdusić skurcz trwogi, gdy 

jej siostra cioteczna przeniosła spojrzenie z Claya na 

nią. W jej wzroku wyczytała zrodzoną ze strachu 

groźbę i ze wstrząsem uświadomiła sobie, że Paige 

jest bardziej niż kiedykolwiek zdecydowana zrobić 

wszystko dla zatrucia jej stosunków z Clayem. 

- Pójdę odwiedzić teraz ciocię - wykrztusiła i mijając 

Paige wyszła do holu. 

Nie znalazłszy cioci w salonie, poszła dalej, do jej 

sypialni. Tess siedziała w łóżku, z głową odchyloną 

w tył na puchowych poduszkach wspartych o wez­

głowie. Oczy miała zamknięte, na kolanach trzymała 

otwartą Biblię rodzinną. Niepewna, czy ciocia nie śpi, 

Willa zawahała się w drzwiach. Z ulgą stwierdziła, że 

pierś cioci wznosi się równym oddechem. 

Nie chcąc jej przeszkadzać, już miała się po cichu 

wycofać, gdy Tess się odezwała: 

- Willa? - Otworzyła swoje ciepłe szare oczy 

i obróciła głowę ku siostrzenicy. Jej twarz rozjaśnił 

zmęczony uśmiech, dłonią uczyniła gest przyzywający 

Willę bliżej. - Dobry Boże, czemu mi się przyglądasz 

background image

takim wzrokiem? - Jej blady uśmiech nieco się 

poszerzył. - Zdaje się, że obie mamy jednakowe 

skłonności do zamartwiania się wszystkim. 

Willa podeszła do łóżka i ujęła wyciągniętą dłoń 

Tess. 

- Jak się masz, ciociu? 

- Już znacznie lepiej. Czuję się tylko trochę zmę­

czona. - Po chwili milczenia dodała: - Posiedź przy 

mnie trochę. 

- Oczywiście. - Willa przysiadła na skraju ma­

teraca i podjęła cicho: - Przepraszam, że tak wy­

jechałam z domu, ciociu. Powinnam ci była po­

wiedzieć, dokąd jadę. Nie miałam zamiaru cię 

niepokoić. 

Tess uniosła nieco brwi. 

- Niepokoić mnie? - zapytała, szczerze zdziwiona. 

- Dlaczego miałabym się o ciebie niepokoić? 

Na twarzy Willi odmalowało się zmieszanie. 

- Podobno poczułaś się znowu źle, bo tak się 

przejęłaś, że pojechałam gdzieś i zniknęłam. 

- Kto ci to powiedział? 

Nie chcąc oskarżać Paige, Willa spytała wymijająco: 

- Nie to cię zdenerwowało? 

Tess zachichotała krótko. 

- Gdybym się miała niepokoić za każdym razem, 

kiedy wsiadasz na konia i gdzieś jedziesz, to bym 

musiała chyba skończyć w domu wariatów. Dziew­

czyno, przecież ty spędzasz większą część dnia w siodle. 

Dlaczego miałabym się specjalnie niepokoić o ciebie 

akurat dzisiaj? 

Willa wpatrywała się w karcące spojrzenie Tess, 

niepewna, co powiedzieć. Paige coś tu najwyraźniej 

knuje, tylko co? Ciocia miała dzisiaj zapaść. Jeżeli nie 

przyczyniła się do tego ona, Willa, to co ją spowodo­

wało? Myśl, że ciocia zasłabła bez powodu, zaniepo­

koiła Willę znacznie bardziej, niż gdyby powodem 

background image

była jakaś troska czy zdenerwowanie, którego ona jej 

przysporzyła. 

Po twarzy Tess przebiegł błysk zrozumienia. Wydała 

przeciągłe, zmęczone westchnienie, zamknęła na chwilę 

oczy. Powiedziała cicho coś, czego Willa nie zro­

zumiała. 

- Co mówiłaś? - spytała. 

Tess otworzyła oczy, popatrzyła na nią. 

- Przemówiłyśmy się trochę z Paige i byłam 

na tyle niemądra, że się tym przejęłam. - Tess 

ścisnęła lekko dłoń Willi. - Zawsze się przejmuję, 

kiedy się ze sobą nie zgadzamy. - Z czułością 

w głosie dodała: - Paige to najlepsze, co pozostanie 

po mnie i po Calu. 

Willa poczuła ukłucie na te słowa, ale zdołała 

ukryć przed ciocią wrażenie, jakie na niej wywarły. 

- Wiesz, jak się poddaję uczuciom. Doktor Elliot 

mnie ostrzegał, żebym unikała wzruszeń, ale nie 

nauczyłam się jeszcze wystarczająco nad sobą panować. 

To była wyłącznie moja wina i chcę, żebyś o tym 

zapomniała, słyszysz? 

- Jasne - odparła Willa, odprężona teraz, gdy 

ciocia uwolniła ją od wyrzutów sumienia. 

- Skorośmy to już ustaliły - powiedziała Tess 

z szelmowskim błyskiem w oku - to może powinnyśmy 

z kolei pomówić o tym, gdzie tak długo byłaś. 

Willa nie mogła pohamować uśmiechu na widok 

jawnej ciekawości na twarzy cioci. 

- Pojechałam do Oriona. 

Tess uniosła brwi kiwając głową. 

- I byłaś tam do tej pory? 

Willa się zaczerwieniła. 

- Tak. 

- To świetnie. Jesteście z Clayem znowu w tak 

dobrych stosunkach, jak mi się wydaje? 

- Tak jakby - odrzekła Willa wymijająco. 

background image

Tess prychnęła, bynajmniej nie jak przystało na 

starszą panią. 

- Nie próbuj mi się wykręcać, moja panno - ostrzeg­

ła dobrodusznie. - Wystarczy na ciebie popatrzeć, 

żeby wiedzieć, że nie rozmawialiście przez ten cały 

czas o farmerstwie. 

Rumieniec na twarzy Willi się pogłębił. 

- Jakbyś zgadła - przyznała. 

Tess uśmiechnęła się szeroko, całe zmęczenie uleciało 

z jej twarzy. 

- Jesteś w nim zakochana? 

Willa się nie zawahała. 

- Jestem. 

Ciocia poklepała ją po dłoni. Z szelmowskim 

uśmiechem na twarzy wyglądała o wiele lat młodziej. 

- A on cię kocha? 

Uśmiech, którym odpłacała się cioci, przygasł na 

wargach Willi. 

- Mam nadzieję - odparła cicho, dając lek­

kim wzruszeniem ramion wyraz swojej niepew­

ności. 

Tess się uniosła na poduszkach, żeby ją uściskać. 

- Clay żywi do ciebie bardzo ciepłe uczucia, 

kochanie. Z całą pewnością jesteście dla siebie 

stworzeni. - Cofnęła się i zmierzyła Willę badawczym 

spojrzeniem. - Nie muszę ci mówić, jak bardzo bym 

chciała, żebyście się ze sobą połączyli. Życie wyna­

grodziłoby wam wreszcie wszystkie niesprawiedliwości. 

Oby to się sprawdziło, pomyślała Willa. Ale bez 

względu na to, jak sprawy się mają między nimi 

obecnie, Clayowi musiałyby się przedtem otworzyć 

oczy na prawdę o śmierci Angie. Willa zdołała 

wprawdzie odsunąć ten problem chwilowo na bok, 

wiedziała jednak, że pozostawienie przeszłości nie 

wyjaśnionej do końca stanowiłoby potencjalne za­

grożenie dla ich przyszłych stosunków. 

background image

- Miejmy nadzieję, że to się sprawdzi - wyszeptała. 

Ciocia uściskała ją ponownie, po czym oparła się 

z powrotem o poduszki. 

- Teraz, kiedyśmy sobie wszystko wyjaśniły, myślę, 

że powinnam trochę odpocząć. 

- Chcesz, żeby ci coś zrobić czy przynieść? 

- Nic mi nie potrzeba - odparła Tess kręcąc 

zdecydowanie głową. - Wracaj do swoich spraw 

i przestań się trapić. 

- Dobrze, ciociu. - Willa wstała i ruszyła do 

drzwi. - Dobranoc. 

- Dobranoc, kochana. 

Zamykając drzwi Willa rzuciła jeszcze raz okiem 

na ciocię. Skierowała się do kuchni, gdzie ku swej 

uldze zastała Claya samego. Stał oparty biodrem 

o kontuar przy zlewie, popijając kawę. 

- Jak tam Tess? 

- Chyba dobrze... Jest trochę osłabiona. - Willa 

podeszła i nalała sobie kawy z ekspresu stojącego na 

kontuarze obok Claya. - Gdzie Paige? 

- Wsiadła przed paroma minutami w auto i gdzieś 

pojechała. 

Słysząc śmiech w głosie Claya, Willa obróciła się 

do niego. 

- Wyprowadziło ją coś z równowagi? - zapytała. 

- Raczej ktoś niż coś - odparł Clay odstawiając 

filiżankę i biorąc Willę w ramiona. 

- Ostrożnie - ostrzegła, bo jej filiżanka się prze­

chyliła i strumyk kawy prysnął na koszulę Claya. 

- Trzeba by czegoś więcej niż odrobiny kawy, żeby 

ugasić mój ogień - wyszeptał Clay. 

- Co ty powiesz? 

- Odstaw tę filiżankę, kochanie - wycedził Clay 

zdławionym głosem. 

A kiedy postawiła filiżankę, pochylił głowę i nie 

dając jej szansy protestu, wpił się w jej wargi 

background image

z łapczywością, od której rozpierzchły się wszystkie 

myśli. Drżeli oboje, kiedy się od niej w końcu oderwał. 

- Nie ma szansy, żebyśmy dzisiaj wrócili do etapu, 

na jakim nam przerwano? - zapytał z niepewnym, 

komicznym uśmieszkiem na wargach. 

Willa, choć sama przejęta zawiedzionym pożąda­

niem, nie mogła powstrzymać chichotu na widok jego 

miny. 

- Nie - odparła trzeźwiejąc nieco. 

- Za bardzo przyśpieszam naturalny bieg wypad­

ków, tak? - powiedział niskim głosem, od którego 

Willę przeniknęło uczucie ciepła i cudownego bez­

pieczeństwa. - Czytam to w twoich oczach. 

Willa spuściła wzrok na jego piersi, wygładzając 

palcami gors jego bawełnianej koszuli. 

- Myślę, że istnieją bezpieczniejsze sposoby wy­

próbowania naszych wzajemnych uczuć. 

- Może bezpieczniejsze, ale jakoś nie mogę się 

oprzeć wrażeniu, że mi się wymykasz z rąk. Stąd 

moja niecierpliwość, żeby do tego nie dopuścić, żeby 

cię uczynić jak najprędzej moją. 

Pochylił głowę i poszukał ponownie jej warg. 

W końcu przerwał pocałunek i Willa czuła tylko na 

twarzy jego wzburzony oddech. Bezwładnie oparta 

o niego, odzyskiwała panowanie z równym wysiłkiem 

jak on. 

- Myślę, że najwyższy czas wracać do domu 

- oświadczył Clay odsuwając ją delikatnie od siebie. 

- Tess mogłaby doznać znacznie groźniejszej zapaści, 

gdyby przypadkiem zajrzała za parę minut do kuchni. 

Willa odprowadziła go do drzwi na werandę. Poczuła 

gorzki zawód, gdy pożegnawszy ją jedynie lekkim, 

przelotnym pocałunkiem, zniknął w ciemności nocy. 

Tydzień upływał szybko. Willa przygotowywała 

kwatery nie tylko dla Phila Spencera, lecz także dla 

background image

dwóch kowbojów, których wynalazł Clay. Przyszłość 

rancza malowała się teraz w znacznie jaśniejszych 

barwach niż w chwili, kiedy tu wróciła. 

Clay wpadał teraz prawie codziennie i wychodzili 

razem niemal każdego wieczora. Paige zamknęła się 

w sobie, a ciemne sińce pod oczami stanowiły widomy 

ślad bezsennych nocy. Willa miała dla niej pewną 

dozę współczucia, była jednak zbyt zaabsorbowana 

i zanadto szczęśliwa, żeby się przejmować jej niepo­

kojami. 

Prawie nieprzerwany stan euforii, w jakim żyła 

w wyniku pogłębiającej się zażyłości z Clayem, 

napełniał ją lekkością, jakiej nie zaznała przez minione 

pięć lat. Jakkolwiek nie miała jej już nigdy powrócić 

rozhukana niefrasobliwość lat młodzieńczych, w duszy 

czuła się niemal równie beztroska. 

W miarę jednak, jak zbliżał się dzień przyjazdu 

Phila Spencera, uczucie optymizmu i radosnego 

oczekiwania, z jakimi Willa budziła się rano, zaczęło 

ustępować miejsca nękającej świadomości, że nowy 

rządca przejmie wkrótce ranczo, a ciocia Tess i Clay 

oczekują od niej decyzji co do pozostania w Cascade. 

Żadne z nich nie wiedziało dotąd, że Willa jest 

współwłaścicielką rancza w Colorado, a im dłużej 

Willa odkładała powiadomienie ich o tym fakcie, tym 

stawało się to trudniejsze. 

Parę razy Willa miała już, już powiedzieć Clayowi, 

ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. 

Sprawa pracy w Colorado jakoś nie wypłynęła więcej, 

a w ciągu minionych pięciu lat Willa nabrała niechęci 

do wyrywania się z informacjami o sobie. 

Sprawy potoczyły się jednakże tak, że wyrzuty, 

jakie robiła sobie Willa z powodu, iż utrzymuje 

w tajemnicy istnienie własnego rancza, straciły nagle 

wagę w przeddzień przyjazdu Phila Spencera. 

Willa ukończyła właśnie wycieranie gniadego wała-

Ś0te 

background image

cha i z uczuciem satysfakcji wychodziła ze stajni 

w blask popołudniowego słońca. 

Uśmiech wykwitł jej na wargach, gdy koło swego 

auta zobaczyła zaparkowaną półciężarówkę Claya. 

Przyśpieszywszy kroku, wbiegła na werandę, a stamtąd 

weszła do kuchni i skierowała się ku salonowi. 

Zaskoczona, że nikogo w nim nie ma, już miała 

zawołać, kiedy doszły ją głosy z kancelarii. Nie 

rozumiała wprawdzie słów, ale z cierpkiego tonu 

Paige zorientowała się, że coś jest nie w porządku, 

i serce ścisnęło jej lodowate przeczucie. Zbliżyła się 

do otwartych drzwi, stukając z rozmysłem wysokimi 

butami, żeby zaanonsować swoją obecność. 

- No, nareszcie jesteś - przywitała ją Paige. 

Ciocia Tess obróciła głowę i skierowała na nią 

wzrok z fotela. Cień troski przesłonił oczy Willi na 

widok napięcia na twarzy cioci, potęgującego szarawe 

zabarwienie jej skóry. 

Willa weszła głębiej. Clay siedział na brzegu biurka, 

z nogami wyciągniętymi przed siebie. Po surowym 

wyrazie jego twarzy Willa zorientowała się, że coś jest 

bardzo nie w porządku, a nerwowe podniecenie Paige 

świadczyło, że jej kuzynka coś knuje. 

- Skoro już tu jesteś, nie ma co dłużej zwlekać 

- oznajmiła Paige i przeszła od fotela matki za biurko. 

Jej słowa zazgrzytały jak papier ścierny na nerwach 

Willi. Zmarszczyła brwi, bo Paige wyciągnęła z szafki 

książkę czekową rancza. Zrozumiała znaczenie tego 

dopiero, gdy Paige otworzyła książkę blisko końca, 

daleko poza miejscem, skąd Willa wypisywała czeki. 

- Jak wszyscy wiemy, Willa prowadzi od swego 

powrotu księgi i dysponuje kontem rancza. 

Wyraz irytacji pogłębił sie na twarzy Willi, ale 

Paige, nie zważając na to, ciągnęła: 

- Od dłuższego czasu prosiłam ją, żeby mnie 

wprowadziła w sytuację, ale zawsze znajdowała jakieś 

background image

wymówki, więc w końcu postanowiłam rozejrzeć się 

sama. Kiedy zaczęłam przeglądać książkę czekową, 

ogarnęły mnie podejrzenia. 

Świadoma, do czego zmierza siostra cioteczna, 

Willa wyszeptała półgłosem: „Nie, Paige". Czuła 

mdły ucisk w dołku. 

- Co, nie? - zapytała wojowniczo Paige i Willa 

zrozumiała, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać. 

Zerknęła na twarz Claya, lecz nie zdołała z niej nic 

wyczytać. Nie dostrzegłszy w jej kamiennym wyrazie 

cienia czułości, nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. 

- Jak widzisz, Clay - Paige wyszła zza biurka 

i podsunęła mu książkę - pod koniec wypisane zostały 

trzy czeki, każdy na kilkaset dolarów. Czeki, które 

pewnie nieprędko byśmy odkryli - dodała spiesznie. 

Podniosła głowę i łypnęła tryumfalnie na Willę, gdy 

Clay przerzucał kartki. - Wszystkie trzy są wystawione 

na Willę. 

Tess wpatrywała się z niedowierzaniem w córkę. 

- Sama nie mogłam w to uwierzyć - podjęła Paige 

korzystając z odniesionej przewagi - dopóki nie 

nadszedł dzisiaj wyciąg z prywatnego konta, które 

Willa otworzyła sobie w naszym banku. 

- O, nie Paige! Przeglądałaś korespondencję Willi! 

Ignorując oburzony okrzyk matki, Paige wyjęła 

wyciąg z koperty adresowanej do Willi. Clay odłożył 

tymczasem książkę czekową i podniósł się z miejsca. 

Paige wcisnęła mu w dłoń trzy odcinki depozytowe. 

- Jak sam widzisz, Clay, sumy na odcinkach 

odpowiadają czekom wystawionym na Willę z konta 

rancza. Wszystko jest pisane jej charakterem, zarówno 

czeki, które wystawiła na siebie i potwierdziła, jak 

i odcinki depozytowe. - Paige wydała westchnienie, 

tylko nieznacznie wymuszone, udając rozczarowanie. 

- Jakkolwiek to trudne do uwierzenia, wszystko 

wskazuje na to, że Willa defraudowała pieniądze 

background image

mamusi. Czeki wypisywała przezornie z końca książki, 

wiedząc, że nie odkryjemy tego przez jakiś czas. 

Przypuszczała może nawet, że Phil Spencer nie 

zakwestionuje tego, kiedy przejmie księgi, bo Willa 

jest członkiem rodziny i prowadziła przed nim ranczo. 

Potępiający głos Paige stał się silniejszy. 

- Ale faktem jest, że Willa przywłaszczyła sobie 

pieniądze, które nie stanowią jej własności. Sądziła 

pewnie, że ujdzie jej to na sucho, bo przecież żadne 

z nas nie wie, gdzie jej szukać, jak stąd wyjedzie. 

Willa, oszołomiona oskarżeniami Paige, nie była 

w stanie wydobyć głosu. Jej myśl pracowała gorącz­

kowo, by dojść, w jaki sposób Paige ukartowała 

sprawę tak, żeby z niej zrobić złodziejkę. Szybko się 

zorientowała, że plan był dziecinnie prosty. Paige 

miała łatwy dostęp zarówno do książki czekowej 

rancza, jak i do jej prywatnej książeczki, sfałszowała 

jej podpisy na czekach i na odcinkach i zdeponowała 

wpłaty na jej koncie, zapewne w którymś z oddziałów 

banku. Następnie z równą łatwością wyczekała, kiedy 

nadejdzie miesięczny wyciąg z konta, i zaaranżowała 

konfrontację. Willa była wstrząśnięta, iż Paige posunęła 

się do tak desperackiego kroku. 

- Myślę, że powinnaś coś odpowiedzieć - odezwał 

się Clay. 

Willa spojrzała na niego. Sparaliżowała ją na 

moment śmiertelna powaga w jego ciemnych oczach. 

Czyżby uwierzył, że była zdolna do okradania cioci 

Tess? Lecz zaraz jej uwagę odciągnął cichy jęk bólu, 

jaki się wyrwał z piersi cioci. 

- Tak, Willo - przynagliła Paige dostrzegając reakcję 

matki i widomy lęk o nią Willi. - Co masz do 

powiedzenia na swoją obronę? Jak mogłaś zrobić coś 

takiego? Jak mogłaś tak zawieść zaufanie mamusi? 

- Obróciła się do Tess. - Uważam, że powinnyśmy 

wytoczyć jej sprawę, mamo. 

background image

Willa zaczynała kręcić głową w gwałtownym proteś­

cie, gdy załzawione szare oczy Tess uniosły się na 

spotkanie jej wzroku. Błagalny, nieszczęśliwy wyraz 

twarzy cioci powstrzymał Willę od deklaracji niewin­

ności, która jej się cisnęła na usta. Uświadomił jej 

w jednej chwili, o ile cięższe do zniesienia dla Tess 

będzie oskarżenie, że wszystko to ukartowała Paige, 

niż przyznanie się do winy przez Willę. Przypomniała 

sobie słowa cioci: „Paige to najlepsze, co pozostanie 

po mnie i po Calu". 

- Willo? 

Surowy głos Claya ponaglał ją do odpowiedzi, 

ale słowa więzły jej w gardle. Zdrowie Tess było 

ważniejsze niż jej własne dobre imię, a obawiała 

się, że ta konfrontacja może się okazać ponad 

siły cioci. 

Czemu nie wróciła od razu do Colorado? Paige 

została doprowadzona do takiego aktu rozpaczy 

z oczywistego strachu, żeby nie wyszła na jaw prawda 

0 śmierci Angie. Gdyby Willa nie była tak niemądra 

i zachłanna w stosunku do Claya, Paige nigdy by się 

tak daleko nie posunęła. Teraz drzwi tego domu 

zamkną się przed Willą na zawsze. 

Tess zbladła tak, jakby miała za chwilę zemdleć. 

Paige podbiegła i uklękła przy jej fotelu. 

- Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo. 

Głos Claya na chwilę odwrócił jej uwagę od cioci. 

Zaskoczona niewzruszoną pewnością w jego ciemnych 

oczach, Willa aż rozchyliła wargi ze zdumienia. Zaraz 

je zacisnęła przenosząc trwożny wzrok na ciocię. 

Co będzie dla niej cięższe do zniesienia, zadawała 

sobie gorączkowe pytanie. Przekonanie się, że jej 

uwielbiana córka jest podstępną intrygantką, czy też 

stwierdzenie, że jej marnotrawna siostrzenica jest na 

dodatek złodziejką? Wiedziała, że musi podjąć decyzję. 

1 zdawała sobie sprawę, że jest to ostatni moment, by 

background image

stawić czoło Paige, odeprzeć wszystkie jej kłamstwa 

i oczyścić się raz na zawsze z zarzutów. 

Już zaczynała mówić, gotowa się bronić wyjawieniem 

prawdy, także prawdy o tamtym wypadku, gdy 

zobaczyła, jak Tess unosi drżącą dłoń, zaciśniętą 

w pięść, do pobielałych warg. Ten widok zdławił 

w niej wszelką myśl o obronie. Przejęta strachem 

o ciocię, tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzy­

mała się, by do niej nie podbiec i nie wziąć jej 

w ramiona. 

Łzy zapiekły Willę w oczach. 

- Przepraszam, ciociu - wykrztusiła zdławionym 

głosem. - Podjadę do miasta i przeleję te pieniądze 

z powrotem na konto rancza. 

Ciocia Tess jakby się jeszcze skuliła na te słowa, ale 

Paige już ją brała w objęcia. Willa nie odważyła się 

spojrzeć na Claya, wystarczyła jej bijąca od niego 

wściekłość, odwróciła się i wypadła z kancelarii. 

Wbiegła po dwa stopnie do siebie na górę. 

Zaczęła krążyć po pokoju, próbując się otrząsnąć 

z beznadziei całkowitej klęski. Wreszcie, nie mogąc 

znieść tego dłużej, wyciągnęła z szafy walizki i jęła 

spiesznie wrzucać w nie swoje rzeczy. Nie będzie 

w stanie mieszkać tu już ani dnia więcej. Z doświad­

czenia przeszłości znała smak powszechnego potępienia, 

jakie ją czeka, i wiedziała, że tym razem nie zniesie go 

w milczeniu. 

Mogłaby z łatwością dowieść fałszu niegodziwych 

oskarżeń Paige, lecz załamałoby to do reszty ciocię. 

Drżącymi rękami zdołała wtłoczyć rzeczy do walizek. 

Zdawała sobie doskonale sprawę, że wyjeżdżając 

z rancza rozstaje się na zawsze z dwojgiem ludzi, 

których kocha najbardziej w świecie. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Willa mozoliła się ze śniadaniem złożonym z bef­

sztyka, jaj i bułeczek z jagodami, które kucharka, 

Ruth Miller, podała jej przed dziesięcioma minutami. 

Nie miała na nic apetytu, tak jak nie miała apetytu 

przy żadnym posiłku w ciągu minionego tygodnia.' 

Myślami, jak zawsze od powrotu, była wiele mil stąd, 

a żołądek ściskały jej żal i ból. W końcu, ze względu 

na Ruth i na to, że czekał ją dzień wytężonej pracy, 

zdołała jakoś uprzątnąć talerz. Rezygnując z drugiej 

filiżanki kawy, podniosła się od stołu. 

- Wcześnie dziś wstałaś - zawołała od drzwi Ivy. 

Ruszyła przez przestronną kwadratową kuchnię, 

żeby sobie nalać kawy. 

- Nie wcześniej niż zwykle - odparła Willa. 

Wkrótce mieli się zjawić na śniadanie Dekę i kow­

boje, a Willa nie chciała, żeby jej obecność tłumiła ich 

zwykły hałaśliwy sposób bycia przy posiłkach. Starała 

się nie okazywać swego przygnębienia, ale jakoś 

wszyscy na ranczu doskonale je wyczuwali od dnia jej 

powrotu z Wyomingu. Krępowała ją troskliwość, 

z jaką się do niej odnosili, tak jakby była obłożnie 

chora, a ich wysiłki, żeby ją wciągnąć z powrotem 

w życie rancza, działały jej coraz bardziej na nerwy. 

- Zabierasz się zaraz do ujeżdżania tego karego 

źrebca czy możesz poczekać, aż zjem śniadanie, 

i porozmawiać przedtem o interesach? 

Ivy wypiła łyk kawy, czekając na odpowiedź Willi. 

Nie po raz pierwszy obserwowała z troską niepokój 

nurtujący wspólniczkę od jej powrotu. 

background image

- Jest coś specjalnego do omówienia? - spytała 

Willa obojętnie, choć ton Ivy obudził jej czujność. 

Do tej pory udało jej się uniknąć bliższego wyjaś­

nienia przyjaciółce, co ją zmusiło do tak nagłego 

opuszczenia rancza ciotki. Znając jednak dobrze Ivy, 

zorientowała się, że przyjaciółka straciła cierpliwość 

i tym razem nie zadowoli się już wymijającymi 

odpowiedziami. 

- I owszem, jest - odparła stanowczo Ivy. 

Jej determinacja przyniosła Willi nieoczekiwaną 

ulgę. Ivy jest jej najbliższą przyjaciółką, może zrzucenie 

przed nią ciężaru z serca pomoże Willi spojrzeć 

bardziej zrównoważonym wzrokiem na wydarzenia 

sprzed tygodnia. Jak dotąd jej próby samodzielnego 

wzięcia się w garść kończyły się sromotnym fiaskiem, 

więc może czas wysłuchać, co będzie miała na ten 

temat do powiedzenia Ivy. 

- Wobec tego naleję sobie jeszcze jedną kawę 

i poczekam na ciebie w kancelarii. 

Usadowiła się wygodnie w sfatygowanym fotelu. 

Po odgłosach dobiegających z kuchni wiedziała, że 

schodzą się na śniadanie Dekę i trzej kowboje pracujący 

na ranczu. Zamknęła ze znużeniem oczy. 

Przypomniała sobie wyczytane gdzieś zdanie, że 

depresja jest często wynikiem tłumionego gniewu. 

Obracając tę sentencję w myśli, zdecydowała, że 

przynajmniej w jej przypadku może ona być praw­

dziwa. 

Jak mogła dopuścić, żeby Paige ją znowu podeszła? 

Powinna była wykazać większą czujność, mieć się 

przed nią bardziej na baczności. Miast tego ignorowała 

ją, byleby uniknąć otwartego konfliktu. 

Powinna była również schować w kieszeń dumę 

i spróbować powiedzieć Clayowi prawdę o śmierci 

Angie, kiedy ciocia leżała jeszcze w szpitalu. Clay 

niepokoił się o nią równie jak Willa i z pewnością bez 

background image

trudu by go przekonała, by nie poruszał tego tematu 

w rozmowie z Tess. Zakładając, że w ogóle uwierzyłby 

Willi. 

Willa westchnęła zmęczona. Chronienie cioci było 

przyczyną nie kończącej się zgryzoty. Clay miał 

słuszność. Obawa, by jakimś nieostrożnym zachowa­

niem nie nadwerężyć jej kruchego zdrowia, paraliżo­

wała Willę. Zamknęła jej usta w momencie, kiedy 

powinna była się bronić; kazała jej poświęcić własne 

dobre imię i szczęście. 

Przed oczyma stanął jej Clay i poczuła ostre ukłucie 

w sercu. 

Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo. 

Powtórzyła w myśli słowa Claya, tak jak czyniła 

po wielekroć od powrotu z Cascade. Czy naprawdę 

dostrzegła wówczas w jego ciemnych oczach iskierkę 

nagłego zrozumienia, czy też było to tylko złudzenie 

jej zawiedzionej nadziei? Czy możliwe, by pojął 

w owej chwili, że to nie ona jest winna śmierci 

Angie? Bała się budować zbyt wiele na tych paru 

słowach. Z ciężkim sercem napomniała samą siebie 

po raz tysiączny, że być może Clay chciał ją tylko 

sprowokować w ten sposób do ujawnienia prawdy 

o rzekomej defraudacji. 

Uszu Willi dobiegł z kuchni szurgot odsuwanych 

krzeseł i kroki mężczyzn wychodzących do pracy. Nie 

otworzyła oczu, kiedy do kancelarii weszła Ivy 

i zamknęła za sobą zdecydowanym ruchem drzwi. 

- No, Willo - powiedziała surowo, siadając na 

kanapce. - Zamieniam się w słuch. 

Nie opierając się dłużej, Willa zaczęła powoli 

opowiadać, co zaszło. Ivy przerwała jej zaraz, żądając, 

by Willa cofnęła się w swojej relacji do znacznie 

wcześniejszych wydarzeń. Szczególnie interesowało 

ją, jak doszło do jej pogodzenia z Clayem i jak się 

rozwijały stosunki między nimi. Następnie, jak to 

background image

miała w zwyczaju, przerywała Willi raz po raz 

pytaniami o dodatkowe szczegóły. 

Kiedy Willa dotarła wreszcie do finału, Ivy skwito­

wała jej relację wiązanką soczystych przekleństw. 

- No, trzeba przyznać, że Paige utrafiła celnie 

w twój słaby punkt - skomentowała po chwili, by 

następnie rzucić Willi delikatne wyzwanie: -1 uważasz, 

że uda ci się przejść do porządku dziennego nad tym, 

że już nigdy nie zobaczysz cioci Tess i wszyscy twoi 

tamtejsi znajomi, z Clayem Cantrellem na czele, 

pozostaną o tobie na zawsze jak najgorszego mnie­

mania? 

Willa potrząsnęła melancholijnie głową. 

- Nie. I to mnie właśnie gnębi. 

Ivy się pochyliła i poklepała Willę pocieszająco po 

ręce. 

- Wydaje mi się, że twoja ciocia kryje w sobie 

znacznie więcej odporności, niż jej przypisujesz. Ja na 

jej miejscu byłabym o wiele bardziej poruszona 

i dotknięta utratą kochanej siostrzenicy, niż dowie­

dzeniem się przykrej prawdy. 

- Zaledwie siostrzenicy - skorygowała ją Willa. 

- Niech ci będzie. Zaledwie siostrzenicy. Ale nie 

uważasz, że ponowna utrata ciebie wstrząsnęła ją 

i musiała się odbić niekorzystnie na jej zdrowiu? 

- Uważałam, że mój wyjazd będzie dla niej mniej­

szym wstrząsem niż przekonanie się o prawdziwym 

obliczu Paige. Nie wiesz, jak ona kocha córkę. 

- Wydaje mi się, że równie kocha ciebie - nie 

ustępowała Ivy. 

Willa potrząsnęła głową. 

- Nie mogłam ryzykować. 

- Bzdura. Podjęłaś cholerne ryzyko wyjeżdżając 

w taki nagły sposób - wytknęła jej z irytacją Ivy. - Ja 

bym się czuła na jej miejscu śmiertelnie upokorzona, 

że moja siostrzenica uznała mnie za taką słabą. 

background image

Po chwili ciszy Ivy podjęła: 

- A co ten cały Clay Cantrell? Uważasz, że dał się 

i tym razem nabrać na historyjkę Paige? 

- Mam nadzieję, że nie. 

- Każdy, kto cię choć trochę zna, powinien wiedzieć, 

że nie byłabyś zdolna okraść własnej ciotki - oświad­

czyła z naciskiem Ivy. - I jeśli Clay nie przejrzał tym 

razem Paige, to nie jest wart ciebie. 

Willa spuściła głowę, potarła się w czoło. 

- Myślałam przez chwilę, że przejrzał jej grę. 

Wydawało mi się nawet, że może otworzyły mu się 

oczy na jej kłamstwa w sprawie tamtego wypadku. 

Ale kiedy wzięłam na siebie winę za te skradzione 

pieniądze, wpadł w taki gniew... - Głos Willi zniżył 

się do szeptu. - Jeśli nawet wydawały mu się podejrzane 

dowody sfabrykowane przez Paige, to pewnie jej 

uwierzył, kiedy to usłyszał z moich ust. 

Willa opuściła dłoń i podniosła ku przyjaciółce 

oczy pełne łez. Usta wykrzywiły jej się w bolesnym 

uśmieszku. 

- Nie ma rady, jestem, zdaje się, skazana na spanie 

tak, jak sobie posłałam. 

- Na to wygląda - przyznała Ivy. - Ale fakt, że 

kochana Paige podsuwała ci usłużnie brudne bety, 

kiedy słałaś. 

Willa mimo woli zachichotała na humorystyczne 

ujęcie sprawy przez przyjaciółkę. 

- A może ty masz dla mnie jakieś światłe rady, 

z których pewno nie skorzystam? - zapytała. 

Chciała rozproszyć nieco swój ponury nastrój, 

a zarazem dać przyjaciółce pośrednio do zrozumienia, 

że się w końcu jakoś z tego otrząśnie, chociaż w głębi 

duszy mocno w to wątpiła. 

- Wiesz dobrze, że jestem kopalnią światłych rad 

- odparła Ivy z przekornym uśmieszkiem, po czym 

przybrała poważną minę. - A nie myślałaś, żeby 

background image

zadzwonić do Paige albo pojechać tam i oświadczyć 

jej osobiście, że jej dajesz tyle a tyle czasu na odkręcenie 

wszystkiego, zanim porozmawiasz sama z Clayem 

i ciocią i powiesz im całą prawdę? 

Willa zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. 

- To by nic nie dało, Ivy. Paige za nic w świecie 

się nie przyzna ani do numeru z pieniędzmi, ani do 

tego, że to ona spowodowała wypadek. Szczególnie 

do tego ostatniego. Sama mi powiedziała, że ona by 

nigdy nie przeżyła tego, co ja przeszłam po śmierci 

Angie. 

Ivy prychnęła. 

- Ty jej jeszcze współczujesz? 

- Może trochę - przyznała Willa. 

Ivy wyrzuciła ręce do góry w geście rozpaczy, 

przechyliła się do tyłu na kanapce. 

- Masz takie miękkie serce, że ci się to w końcu 

rzuciło na mózg, dziewczyno. Nic dziwnego, że nie 

umiesz myśleć sensownie. 

- Rany, dziękuję. Wiesz, jak zawsze poluję na 

komplementy - zażartowała Willa próbując wprowa­

dzić ponownie nutkę humoru. 

Ivy mierzyła ją przez chwilę surowym wzrokiem, 

po czym westchnęła zrezygnowana. 

- Przykro mi, Willo. Miałam nadzieję, że twoje 

sprawy w końcu się ułożą. Zanim wpadł mi w ręce 

nekrolog twojego wuja i podsunęłam ci myśl po­

jechania na pogrzeb, sądziłam, że już przebolałaś 

tamtą niesprawiedliwość. Gdybym przypuszczała, 

że to się tak skończy, nigdy bym ci o tym nie 

wspomniała. 

- Nie masz za co przepraszać, Ivy. Zachowałaś się, 

jak przystało na dobrą przyjaciółkę. To moja wina, 

że wszystko się tak pogmatwało. - Willa wstała 

z fotela. - Co się stało, to się nie odstanie - powiedziała 

starając się nadać swoim słowom pewność, której 

background image

bynajmniej nie czuła. - Serce przeboleje po jakimś 

czasie, a tymczasem czeka mnie praca, która się sama 

nie zrobi - dorzuciła zmieniając zdecydowanie temat. 

- Może czegoś dzisiaj dokonam, jeśli ten kary źrebiec 

nie zrzuci mnie w kąt padoku. 

- Uważaj z nim, Willo. To dopiero jego trzeci raz 

pod siodłem, a wiesz, jaki jest narowisty. Nie bez 

powodu nazwałyśmy go Piekielnikiem - przypomniała 

Ivy, po czym dorzuciła: - Aha, i może byś się ze mną 

wybrała w sobotę na te pokazy do Denver. Jeśli jesteś 

zdecydowana pozostawić sprawy w Wyomingu tak, 

jak się ułożyły, to dobrze ci zrobi, jeśli gdzieś pojedziesz 

i trochę się rozerwiesz. Nie podoba mi się sposób, 

w jaki się zaharowujesz od powrotu. Odrobina 

odmiany podniesie cię może na duchu. 

Willa posłała przyjaciółce uśmiech, rada z propozycji. 

- Świetna myśl - powiedziała i wzięła ze stolika 

filiżankę, żeby ją odnieść do kuchni, po drodze do 

stajni. 

- No, uparciuchu, spróbujmy jeszcze raz - szepnęła 

Willa z posępną determinacją, unosząc się z twardego 

klepiska padoku i ujmując wodze i pasemko czarnej 

grzywy Piekielnika. 

Źrebiec był dziś prawie tak samo krnąbrny jak 

poprzedniego dnia, więc Willa wsiadała na niego 

ostrożnie, usiłując nie zważać na ból, który jej przeszył 

biodro, gdy przerzucała nogę i wsuwała but w strzemię. 

- Czas, żebyś się nauczył, które z nas jest bardziej 

uparte - zagruchała uspokajająco, ściągając silniej 

wodze. 

Źrebiec ruszył równym krokiem wokół stalowego 

ogrodzenia padoku, jakby godząc się z ciężarem 

amazonki na grzbiecie. Willa nie dała się zwieść. 

Wiedziała, że w najmniej oczekiwanym momencie 

Piekielnik wyskoczy w powietrze i wysadzi ją z siodła, 

background image

jak to uczynił już trzykrotnie w ciągu minionych 

dwóch dni. 

Jednakże następne pół godziny przeszło gładko. 

Willa stwierdziła z satysfakcją, że źrebiec zaczyna po 

trochu reagować na sygnały wodzy i jej kolan. 

Równym, spokojnym głosem szeptała mu słowa 

zachęty i pochwały, od czasu do czasu poklepywała 

go po szyi. W końcu zdecydowała, że osiągnięty 

postęp jest wystarczający jak na jeden dzień i skiero­

wała się ku bramie padoku. Zsiadła i poprowadziła 

źrebca ku stajni, żeby go rozsiodłać. 

Lecz z chwilą, gdy koń przestał absorbować 

jej pełną uwagę, poczuła ogarniające ją na nowo 

przygnębienie, o którym zapomniała na jakiś czas. 

Może już nigdy nie zobaczy Claya ani Tess. Serce 

ścisnęło jej się z powrotem na myśl, ile musiała 

poświęcić dla chronienia kruchego zdrowia cioci. 

Rozcierając stłuczone biodro, starała się rozchodzić 

sztywność nóg, rada, że te nowe obrażenia są 

natury fizycznej. 

- Radzisz sobie świetnie z końmi, Willo. 

Willa poderwała głowę na widok Claya Cantrella, 

który wynurzył się z mroku stajni. Stanęła jak wryta, 

a serce zamarło jej w piersi z miłości i niepewności. 

Wysoki i szczupły, z ciemnymi oczyma i częścią 

twarzy ukrytymi w cieniu kowbojskiego kapelusza, 

Clay stanowił wcielenie doskonałej męskości. Biała 

koszula podkreślała szerokość jego barów i głębię 

opalenizny, nowe drelichy opinały jego wąskie biodra 

i długie nogi. Willa, ogarnięta nieprzepartą tęsknotą, 

poczuła ostry skurcz w piersi. Wydało jej się, że 

minęła wieczność, odkąd jego silne ręce tuliły ją do 

twardego ciała, i musiała się opanować całą siłą woli, 

żeby nie podbiec i nie rzucić mu się w ramiona. 

Trwała bez ruchu, niezdolna wykrztusić słowa, 

próbując coś odgadnąć z jego surowej twarzy, bojąc 

background image

się wyczytać w niej potępienie, lecz nie mogąc od niej 

oderwać oczu. 

- Szkoda, że nie umiesz równie umiejętnie po­

stępować z ludźmi. 

Serce podeszło Willi do gardła na jego ostre słowa. 

- J-jak mnie odnalazłeś? - zapytała niemal szeptem, 

starając się ochłonąć z tego nowego wstrząsu, który 

przekreślał raz na zawsze jej wszystkie nadzieje. 

- Masz tablice rejestracyjne z hrabstwa Elbert. 

Zjeździłem chyba więcej niż połowę hrabstwa, roz­

pytując o ciebie. 

Na twarzy Claya malowała się nadal jedynie surowość. 

- Paige i ciocia postanowiły oddać sprawę do 

sądu? - wykrztusiła Willa przez ściśnięte gardło. 

Zakipiał w niej gniew. Jeżeli Paige posunie się do 

tego, to ona nie podda się bez walki. 

- Sprawy nie będzie - odparł szorstko Clay. 

Willa z ulgą zebrała ciaśniej wodze źrebca. 

- Więc po co tu przyjechałeś? 

- Przyjechałem wyrównać nasze rachunki. 

Willa zbladła. Nie czuła, że kary źrebiec szturcha 

ją niecierpliwie pyskiem w ramię. 

- Ale najpierw oporządź konia. 

Clay usunął się na bok i Willa niemo wprowadziła 

źrebca do stajni. W boksie uniosła strzemię i zabrała 

się do rozluźniania popręgu. Clay stał za jej plecami. 

Czując, że śledzi każdy jej ruch, starała się rozpaczliwie 

opanować drżenie dłoni. 

Nie wątpiła, że Clay jest na nią wściekły, ale 

zachodziła w głowę, po co przyjechał za nią do 

Colorado. W tych pełnych napięcia minutach, kiedy 

spiesznie rozsiodływała źrebca i przywiązywała go 

w boksie, na próżno starała się odgadnąć, co miał na 

myśli mówiąc, że przyjechał wyrównać rachunki. 

Skończywszy, wyprostowała szczupłe ramiona i ob­

róciła się, żeby stawić czoło nieznanemu. 

background image

Ledwo stanęła z nim twarzą w twarz, znalazła się 

w stalowych objęciach jego ramion, a jego usta 

zaanektowały jej wargi z obezwładniającą siłą. Ręce 

Willi same opasały jego szyję. Jak zgłodniała istota 

przyjmowała ten niemal bolesny ucisk jego warg. 

Chociaż ich napór zelżał po chwili, nadal nie prze­

stawały się wpijać w jej usta, a Willa, bezbronna 

wobec ich zachłanności, oddawała się cała nienasyco­

nemu pocałunkowi. 

Otaczający świat przestał istnieć, byli tylko oni 

dwoje. Wszystko inne odpłynęło z umysłu Willi, 

głowa wirowała jej z obłędnej radości. Clay jest tutaj, 

żywy i prawdziwy. Należy do niej, ten pocałunek jest 

pieczęcią, która ich zespala, płomieniem, który ich 

cechuje na wieki wspólnym znakiem. 

Clay oderwał wargi od jej ust. Objął ją jeszcze 

ciaśniej, przytulił szczupły policzek do jej włosów 

i wyszeptał zdławionym głosem: 

- Jak mogłaś zrobić coś takiego, Willo? 

Willa zamarła, niezdolna pogodzić jego słów z potęż­

ną falą uczuć, która się przez nich dopiero co 

przewaliła. Jej serce, które ledwo zwolniło nieco rytm 

obłędnej radości, zadudniło z nagłej trwogi. 

- Jak mogłaś tak uciec nie zostawiając mi żadnej 

szansy? - Clay rozluźnił uścisk, by ująć ją za ramiona 

i, odsunąwszy nieco, zajrzeć jej poważnie w twarz. 

- Chyba nie uważałaś mnie za takiego głupiego, 

żebym się nabrał na ten kretyński numer Paige? 

W piersi Willi wezbrał smutek, od którego głos 

uwiązł jej w gardle. W jej szmaragdowych oczach 

odmalował się głęboki ból na wspomnienie tamtego 

razu, kiedy Clay dał wiarę nie jej słowom, lecz 

historyjce Paige. 

Clay zaklął cicho, ścisnął mocniej jej ramiona. 

- Tym razem szok i gniew z powodu bezsensownej 

śmierci nie zaćmiewały mi umysłu. Gdybym nie był 

background image

tak ogłuszony śmiercią Angie, może bym przejrzał 

kłamstwa Paige już wtedy, pięć lat temu. - Głos 

Claya zniżył się do chrapliwego szeptu. - Pewnie 

czułem to podświadomie przez cały czas, ale dopiero 

teraz, gdy zobaczyłem na własne oczy, jak Paige 

wrabia cię w tę kradzież, wszystko stało się nagle jasne. 

Clay zmiażdżył ją w objęciach, wyciskając rozpacz­

liwe pocałunki na jej jasnych włosach. 

- Dobry Boże, ile ty przez nas wycierpiałaś, 

kochanie! Brak mi słów na wyrażenie, jak bardzo mi 

wstyd. 

Willa czuła w jego głosie dławione łkanie. Jej samej 

zwilżał twarz strumień łez, które z policzka wtulonego 

w jego pierś spływały na gors jego koszuli. 

- Wybacz mi, maleńka, wybacz - powtarzał. 

Ciałem Claya wstrząsał dreszcz taki sam jak nią. 

Odsunął ją na tyle, by koniuszkami palców unieść jej 

podbródek, po czym z nieskończoną delikatnością 

poszukał wargami jej warg. 

- Powinienem ci był wtedy uwierzyć, Willo. Powi­

nienem, ale nie uczyniłem tego. - Na jego twarzy 

malował się niezmierny żal. - Nie mogę ci zwrócić 

tych wszystkich lat, nie mogę odpłacić wszystkiego, 

co przecierpiałaś. Ale mam nadzieję, że będziesz mi 

w stanie przebaczyć pewnego dnia. 

Willa nie mogła przez chwilę wydobyć głosu 

z zaciśniętego gardła, ale gdy jej się to wreszcie 

powiodło, w jej słowach nie było wahania. 

- Już ci przebaczyłam. 

Clay ją pocałował, potem przygarnął do piersi, 

a Willa się rozkoszowała miłością i bezpieczeństwem, 

jakie ją przepełniały w jego ramionach. 

- Podobno przyjechałeś wyrównać nasze rachunki? 

- zapytała przypominając sobie jego słowa, już bez 

cienia obawy, co takiego może mieć na myśli. 

- Uważałem, że ja to muszę zrobić, skoro po 

background image

powrocie do Cascade nie wróciłaś sama do sprawy 

tamtego wypadku i skoro pozwoliłaś się po raz drugi 

podejść Paige. Faktem jest, że należy ci się zadośćuczy­

nienie, zarówno ode mnie, jak i od niej. - Clay odsunął 

Willę i pochylił głowę, żeby jej zajrzeć w oczy. - Myśla­

łem, że oszaleję, kiedy odjechałaś tak bez słowa. 

Umierałem ze strachu, że cię już nigdy nie zobaczę. 

- Wargi wykrzywił mu cierpki uśmiech. - A tutaj ta 

twoja ruda wspólniczka zmyła mi dokumentnie głowę. 

Willa parsknęła śmiechem, wyobraziwszy sobie Ivy 

zmywającą Clayowi głowę. Była lekko zdziwiona, że 

Ivy dopuściła go w rezultacie do niej. 

- I czym ją w końcu ująłeś? - spytała zaciekawiona. 

Na twarzy Claya malowała się niezmącona powaga. 

- Powiedziałem, że cię kocham i przyjechałem cię 

zabrać do Oriona jako swoją żonę. 

Willa spojrzała mu badawczo w oczy. 

- Bo chcesz mi wynagrodzić wyrządzoną krzywdę? 

- zapytała wargami drżącymi lekko od deprymującego 

podejrzania. 

- Co ty? - wybuchnął zapalczywie Clay, po czym 

jego głos znowu złagodniał. - Chcę cię poślubić, bo 

z tej szesnastoletniej podfruwajki, w której starałem 

się broń Boże nie zadurzyć, wyrosłaś na kobietę, 

którą będę kochał do końca życia. Próbowałem walczyć 

z tym uczuciem, ale wiedz, że zniewoliłaś moje serce 

od momentu, kiedy cię ujrzałem na pogrzebie Cala 

Hardinga - wyznał z komicznym grymasem. - Byłem 

zdecydowany ci się oświadczyć, zanim wyjedziesz 

z Cascade, ale pomieszała mi szyki Paige tym swoim 

nieziemskim numerem. 

Twarz pociemniała mu z gniewu na to wspomnienie. 

- Właśnie, a co z Paige? - zapytała Willa, wciąż 

nie mogąc się otrząsnąć z oszołomienia. - Jak się ma 

ciocia Tess? 

- Dobrze. Martwi się trochę o ciebie, ale nic jej nie 

background image

grozi. Zaczęła się domyślać prawdy o wypadku już 

jakiś czas temu, ale odpychała ją od siebie, bo nie 

chciała dopuścić myśli, że Paige tak bezczelnie kłamie. 

Przeżyła ciężki dzień albo dwa po twoim wyjeździe, 

ale już się jakoś z tego otrząsnęła. Myślę jednak, że 

nie poczuje się naprawdę dobrze, dopóki cię znowu 

nie zobaczy i nie przekona się, że jesteś cała i zdrowa. 

Willa doznała niezmiernej ulgi. 

- A Paige? Co się z nią dzieje? 

Twarz Claya stężała. 

- Po twoim wyjściu z kancelarii wygarnąłem jej 

w oczy, że kłamie i wiem, że kłamała także po śmierci 

Angie. Załamała się w końcu i przyznała do wszyst­

kiego. Tess oświadczyła później, że nie przestała 

kochać Paige i że dom pozostanie dla niej zawsze 

otwarty, ale że ich stosunki będą napięte, dopóki 

Paige nie załatwi sprawy z tobą. Zasugerowała 

niedwuznacznie, żeby Paige się poddała psychoanalizie. 

Słyszałam, że Paige wyjechała w czwartek do Nowego 

Jorku. 

Willa milczała przez jakiś czas, próbując wszystko 

to przetrawić. 

- A co ty o tym sądzisz? - spytała w końcu cicho. 

- Co ja o tym sądzę? - Clay zastanowił się przez 

chwilę, po czym westchnął głęboko i na jego twarzy 

odmalowało się znużenie. - Nie sądzę, abym mógł 

kiedykolwiek wybaczyć Paige zarówno śmierć Angie, 

jak i to, że zwaliła winę na ciebie. Ale wiem, że nie 

mam prawa do potępiania kogokolwiek, bo sam 

jestem winien i potrzebuję przebaczenia. 

Willa dostrzegła w jego oczach niepewność, gdy 

wypowiadał te słowa, i cichą prośbę o pociechę, która 

go uczyniła dziwnie bezradnym. Serce ścisnęło jej się 

współczuciem. 

- Kocham cię, Clay - wyznała z prostotą. - Powie­

działam, że ci już przebaczyłam, i naprawdę ci 

background image

przebaczyłam. Nie pozwólmy, żeby przeszłość kładła 

się nadal cieniem na naszym życiu. 

- Więc... więc jest szansa, że się zgodzisz wrócić do 

Cascade i zostać moją żoną? 

Willa zlustrowała twarz Claya w poszukiwaniu 

najlżejszej choćby oznaki, że te oświadczyny są pokutą, 

lecz dostrzegła w jego oczach jedynie miłość i pożądanie 

odzwierciedlające jej własne uczucia. 

Clay zdradzał lekkie zaniepokojenie jej wahaniem. 

- Będziesz mogła nadal prowadzić swoje ranczo 

do spółki z Ivy, jeśli zechcesz. Nie będę stawiał 

sprzeciwów, chociaż Bóg mi świadkiem, że będę 

tęsknił jak wszyscy diabli, ilekroć uznasz, że interesy 

wymagają twojego przyjazdu tutaj. 

Na wargach Willi zaigrał delikatny uśmiech. 

- Dziękuję, że nie żądasz, żebym sprzedała swój 

udział. To ranczo i przyjaźń z Ivy były przez długi 

czas wszystkim, co miałam. 

Uniosła dłoń do jego policzka. Kocha go bardziej, 

niż to uważała za możliwe w najśmielszych marzeniach. 

- Więc jak będzie? Powiesz „tak" i ukrócisz męki 

mojej niepewności? Czy też odeślesz mnie z powrotem 

do tej rudej herodbaby, twojej wspólniczki, żeby mi 

nafaszerowała tyłek śrutem, jak się odgrażała? 

Willa parsknęła śmiechem. Jej porywcza przyjaciółka 

mogłaby być do tego zdolna. Usta Claya zniżyły się 

delikatnie do jej warg, wtapiając się w ich śmiech. 

Pośród chichotów i pocałunków Willa zdołała 

wreszcie wydyszeć zdławione „tak", po czym usta 

Claya zwarły się namiętnie z jej ustami w pocałunku 

pieczętującym przymierze, którego nic nie zdoła nigdy 

zerwać.