SUSAN FOX
Czarna owca
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie,
zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym
oddaleniu od pokaźnej grupki zebranej przy grobie.
Nie przyłączyła się do cioci Tess i siostry ciotecznej,
Paige. Zerwanie z nimi i ze zmarłym wujem, Calvinem
Hardingiem, było zbyt dramatyczne, a rozbrat zbyt
długotrwały, by się mogła łudzić, że zostałaby tam
mile przyjęta. Zatrzymała się więc na kupce darni,
skąd widziała dobrze pastora i swoje dwie ostatnie
żyjące krewne i skąd mogła się później niepostrzeżenie
wycofać.
Ruch na tyłach grupki zgromadzonej przy trumnie,
koło której stał, przyciągnął ciemne spojrzenie Claytona
Cantrella, gdy tylko Willa się pojawiła na wzniesieniu.
Rozpoznał ją od razu. Ból i gniew ścisnęły mu pierś
żelazną obręczą.
Smukła, ubrana w prostą sukienkę koloru pias
kowego, stanowiącą według oceny Claytona delikatną
aluzję, że dziewczyna nie opłakuje zbytnio śmierci
wuja, Willa Ross zachowała prawie ten sam wygląd
psotnego trzpiota, który ją cechował jako nastolatkę.
Chociaż płowe włosy upięła w węzeł sugerujący większą
dojrzałość, jej twarz miała te same ładne, subtelne
rysy, co w wieku siedemnastu lat. Minione pięć lat
jedynie podniosło jej dawną urodę.
Ucisk w piersi Claytona się wzmógł. To przez Willę
Ross jego młodsza siostra, Angela, leży teraz niedaleko
stąd, w grobie za wzniesieniem, koło ich rodziców.
Gorycz, która, jak sądził, rozpłynęła się przez te
lata, wezbrała na nowo w jego sercu i pogłębiła ostre
bruzdy otaczające usta.
- Odmówimy teraz Modlitwę Pańską - zapowiedział
pastor, po czym pochylił głowę i rozpoczął: - „Ojcze
nasz, który jesteś w niebie..."
Willa nie pochyliła ze wszystkimi głowy, chcąc
skorzystać z okazji i odmawiając cicho słowa modlitwy,
przyjrzeć się cioci Tess. Minione pięć lat nie obeszło
się z nią łaskawie. Zielone oczy Willi napełniły się
łzami na widok kruchego i niezdrowego wyglądu
starszej pani, jej kredowej i pooranej zmarszczkami
twarzy, włosów przyprószonych siwizną. Małe dłonie,
lekko teraz zdeformowane, trzymała ciocia splecione
bezradnie na kolanach.
Willa wiele by dała, żeby być teraz tą, która siedzi
przy jej boku, która ją pociesza i dodaje sił, która
z nią dzieli ból. Zamiast tego jest wyrzutkiem
rodzinnym i nie ma nawet pewności, jak zostanie
przyjęte jej pojawienie się. Nie potrafiła się jednak
powstrzymać od wzięcia udziału w pogrzebie, gotowa
się zadowolić zobaczeniem choćby z oddali kobiety,
która ją wychowała po śmierci rodziców.
- „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy
naszym winowajcom..."
Clay Cantrell powtarzał automatycznie słowa
modlitwy, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem.
Nie spuszczał twardego spojrzenia ciemnych oczu
z twarzy Willi, ślepy na bolesny skurcz jej miękkich
warg i otaczającą ją aurę smutku.
Jakby wyczuwając jego wrogość, Willa obróciła
wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały.
Pełen niechęci wyraz ciemnych oczu sprawił, że
słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Raptownie
uciszona, Willa nie mogła oderwać wzroku od jego
przystojnej twarzy o regularnych rysach i męskim
wykroju ust, nie mogła się powstrzymać od ogarnięcia
okiem jego postaci o szerokich barach i wąskich
biodrach. Clay Cantrell miał ciemne włosy i był
ubrany cały na czarno. Stanowił wyniosłą, onieś
mielającą postać, niemal groźną, i niczym nie przypo
minał tolerancyjnego, pobłażliwego starszego brata
jej najbliższej przyjaciółki, jakiego znała przed paroma
laty.
- Amen.
Pastor zakończył Modlitwę Pańską, po czym
zapoczątkował zbiorową recytację hymnu, który Willa
rozpoznała jako jeden z ulubionych hymnów cioci
Tess. Zmusiwszy się do oderwania wzroku od Claya
i skupieniu go na cioci, Willa formowała niemo
ustami słowa hymnu, z piersią nagle zbyt ciężką od
bólu, by je wypowiadać głośno.
Przyjazd na pogrzeb okazał się pomyłką. Przekonał
ją o tym wrogi wyraz twarzy Claya Cantrella.
W chwili kiedy pastor przystąpił do wygłoszenia
końcowych uwag o osobie zmarłego Calvina Hardinga,
ciocia Tess odwróciła głowę i rozejrzała się zbolałym
wzrokiem po zebranych. Nie przygotowana na to
Willa nie usunęła się w tych pierwszych paru sekun
dach. A potem było już za późno.
Spojrzenie Tess Harding spotkało się ze spojrzeniem
Willi i w zaskoczeniu żadna z nich przez chwilę nie
zareagowała. Po czym, jakby raptem przestały do niej
docierać słowa końcowej przemowy, Tess niepewnie
się podniosła. Po zgromadzeniu przeszedł szmer, kiedy
położyła na krześle torebkę.. Pastor się zawahał,
a następnie spiesznie dokończył zdanie, z wyrazem
troski na twarzy. Tess zaczęła się oddalać od zgroma
dzonych. Paige również wstała z krzesła, wyraźnie
zdumiona zachowaniem matki.
Willa skamieniała, sparaliżowana obawą, kiedy
ciocia skierowała się bez uśmiechu w jej stronę.
Wszyscy obrócili się teraz, żeby zobaczyć, czemu czy
komu Tess przygląda się z takim przejęciem. Wszelki
ruch i dźwięk zamarł, gdy rozpoznano Willę.
Willa musiała zebrać wszystkie siły, żeby pozostać
na miejscu. Nerwy miała napięte do ostatnich granic,
niepewna, czy ciocia ją przygarnie, czy odepchnie.
Z przeraźliwym uczuciem, że w ogóle nie zna kobiety
zmierzającej ku niej z taką determinacją, przygoto
wywała się na pewne odepchnięcie.
Poważna twarz cioci Tess się rozluźniła. Nadzieja
wezbrała w sercu Willi, gdy na wargach Tess wykwitł
blady uśmiech. Willa ruszyła, by ująć wyciągnięte
dłonie cioci, gdy ta nagle się zatrzymała, zachwiała
i osunęła na trawę.
W ciągu pierwszych sekund nie podbiegł do niej
nikt prócz Willi, tak jakby nikt nie wierzył własnym
oczom. Kiedy klęknąwszy szukała pulsu cioci, jak
z oddali doszedł Willę pisk jej ciotecznej siostry.
Ogarnęła ją panika, kiedy nic nie wyczuła. I zaraz
powstał chaos.
- Niech ktoś przyniesie moją torbę lekarską!
Doktor Elliot podszedł i przykucnął, żeby delikatnie
obrócić Tess na wznak. Pastor przysunął się i podniósł
Willę z kolan. Przyglądała się bezradnie, jak doktor
szuka pulsu, i doznała niezmiernej ulgi, gdy go znalazł.
Ktoś podprowadzał już z głównej alei jego samochód
kombi, ktoś drugi nadbiegał z jego torbą lekarską. Po
chwili doktor to osłuchiwał pierś Tess stetoskopem,
to wydawał polecenia.
Willę poderwało piskliwe kobiece oskarżenie:
- To twoja wina!
Willa obróciła osłupiałe spojrzenie na swoją siostrę
cioteczną.
- Po coś tu w ogóle przyjechała? - nacierała Paige.
- Boże, jeśli ona umrze...
Przy boku Paige wyrósł momentalnie Clay Cantrell,
który ją objął uspokajająco ramieniem.
CZARNA OWCA
9
- Jeśli ona umrze... - powtórzyła płaczliwie Paige.
Niezdolna wypowiedzieć groźby, obróciła twarz
i ukryła ją na piersi Claya. Jej wiotkim ciałem
wstrząsnął rozdzierający szloch, skłaniając Claya do
tym ciaśniejszego utulenia jej w ramionach.
Nad jej doskonale ufryzowaną głową świdrowały
Willę ciemne oczy Claya. Rozejrzał się po gromadzie
przybyłych na pogrzeb sąsiadów - ranczerów i ludzi
z miasteczka. Ich twarze wyrażały to samo współczucie
dla Paige i bezwzględne potępienie Willi.
- Myślę, że nic tu po tobie - powiedział groźnie.
Willa musiała się usunąć, żeby zrobić miejsce dwóm
mężczyznom z noszami.
- Willo!
W głosie Claya brzmiała przejmująca dreszczem
groźba. Ważąc się na zwłokę, Willa odwróciła oczy
od jego ostrzegawczego spojrzenia.
- Czy będzie żyła? - zapytała doktora.
- Nie wiem - odparł szorstko doktor i odwrócił się
patrząc, jak mężczyźni wsuwają nosze na tył jego
samochodu. Odprawił Willę krótkim kiwnięciem głowy,
po czym zwrócił się troskliwie do jej siostry ciotecznej:
- Pojedziesz z nami, Paige?
Willa się cofnęła, a doktor Elliot zaprosił Paige na
przednie siedzenie obok kierowcy. Sam się usadowił
z tyłu koło pacjentki i wielki pojazd ruszył do
miasteczka.
Willa, chcąc jechać za nimi, udała się w miejsce,
gdzie nieprawidłowo zaparkowała auto. Dochodziła
do niego, gdy usłyszała za sobą energiczne kroki.
Czując instynktownie, kto za nią idzie, spróbowała
przyśpieszyć, lecz palce o stalowym uścisku chwyciły
ją za ramię i zdecydowanym ruchem obróciły do tyłu.
Podniosła w popłochu zielone oczy i spotkała
natarczywy wzrok Claya.
- Co ty tu, u diabła, robisz?
Spróbowała się bezskutecznie oswobodzić.
- Przyjechałam oddać ostatnią posługę - odparła
głosem, w którym zabrzmiała nuta zuchwalstwa.
Rozgniewało go to. Puścił jej ramię, świadom, że
w porywie wrogich uczuć, jakie w nim budzi Willa,
może jej zrobić krzywdę.
- Jest już po pogrzebie, więc możesz wracać.
- Jadę do szpitala - powiedziała prostując smukłe
ciało w przypływie buntu.
- Nikt cię o to nie prosi.
Clay poczuł, jak coś w nim mięknie na widok bólu,
który przemknął po jej twarzy, nim go zdołała ukryć.
Teraz, kiedy dojrzał to coś przejmującego w jej oczach,
stało się dla Claya oczywiste, że Willa wiele przecier
piała przez minione lata.
Jednakże ból i cierpienie nie były tym, co chciał
w niej widzieć, co chciał przyjąć do wiadomości.
Postępowanie tej dziewczyny kosztowało jego siostrę
życie i prędzej go diabli wezmą, niż sobie pozwoli na
współczucie dla niej.
- Wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nikt cię tu nie
potrzebuje. - Ostrością głosu pokrył odruch współ
czucia, który nim na chwilę owładnął.
- Chcę wiedzieć, jak się czuje ciocia Tess.
- Dość już narobiłaś zła.
Zaparło jej dech, gdy sens słów Claya uderzył
ją jak cios w pierś. Więc obwinia ją i o to! Poraziła
ją ta świadomość, lecz jakoś zdołała opanować
ból i wytrzymać jego oskarżycielskie spojrzenie.
Wydawało jej się teraz niewiarygodne, że miłość
tego człowieka do siostry rozciągała się kiedyś
i na nią.
Odwróciła się i przeszła ostatnie parę kroków
dzielące ją od auta. Wyciągała rękę do klamki, kiedy
Clay sięgnął z tyłu i otworzył jej drzwiczki.
- Nie jedź do szpitala, Willo. Zirytujesz tylko
wszystkich i obudzisz na nowo wspomnienia prze
szłości.
- Może wskazane by było wreszcie je obudzić
- rzuciła mu spokojne wyzwanie.
- Tess jest bardzo chora. Jeśli chcesz wziąć na
swoje sumienie jeszcze jedną śmierć, to jedź - rzucił.
Twarz Willi zrobiła się biała jak kreda. Bez słowa
wsiadła do auta. Odjeżdżając spojrzała po raz ostatni
w lusterku na wysokiego mężczyznę w czerni, który
ją odprowadzał wzrokiem.
Willa wyszła z toalety na stacji benzynowej,
przebrana z sukienki, pończoch i pantofli na wysokim
obcasie we flanelową koszulę, dżinsy i znoszone buty
kowbojskie. Rozpuszczone jasnoblond włosy opadały
jej teraz luźno na ramiona.
Skierowała się prosto do auta, przepuszczając
ostatnią okazję, żeby coś przegryźć obok w przydrożnej
restauracji, gdzie się zatrzymywali kierowcy ciężarówek.
Nie chciała pokazywać ludziom zapłakanej twarzy,
czerwonych zapuchniętych powiek i wielkich sińców
pod oczami. Skromne kosmetyki, jakie nosiła w toreb
ce, pokryły częściowo ślady łez, lecz nie na tyle, żeby
mogła się czuć swobodnie w lokalu publicznym.
Szybko wrzuciła zdjęte ubranie do małej walizeczki
w bagażniku. Obok, jak na urągowisko, stała większa
walizka, w którą zapakowała tyle rzeczy, żeby ich
starczyło na tydzień. Pakowała je z taką nadzieją
w sercu. Teraz wiedziała, że nadzieja była płonna.
Nawet gdyby znalazła sposób, żeby zerwać zasłonę
okrutnych kłamstw okrywających przeszłość, nie
mogłaby tego uczynić bez wystawienia na szwank
zdrowia cioci Tess. Sądząc po wrogości, jaką wszyscy
jej okazywali na pogrzebie, nikt by jej teraz nie dał
więcej wiary niż wówczas. Uświadomienie sobie tego
przybiło ją do reszty.
Ostatecznie zrezygnowała z jazdy do szpitala
w obawie, że Clay może mieć rację. Nie zniosłaby
tego, gdyby drugie życie obciążyło jej sumienie.
Dostateczne brzemię stanowiła śmierć najlepszej
przyjaciółki, kiedy obie miały po siedemnaście lat.
Zatrzasnęła bagażnik, gdy tylko odżyły dawne
wspomnienia. Na jawie nauczyła się je odpychać, nie
pozwalać im całkowicie wypływać na powierzchnię.
Często jednak nękały ją w snach.
Nowy samochód zapalił jak zwykle od razu i Willa
ruszyła na autostradę, podejmując długą drogę do
domu. Ujechała dotąd wszystkiego osiemdziesiąt
kilometrów od Cascade. Osiemdziesiąt kilometrów
od prawdziwego domu, przemknęło jej przez głowę.
Od trzech lat jej faktycznym domem było małe
ranczo nieco na północny wschód od Colorado
Springs w Colorado, trzysta kilometrów od Cascade
w Wyomingu. Skromne ranczo, na którym wraz
ze swoją wspólniczką, Ivy Dayton, hodowała konie
kowbojskie, stanowiło w połowie jej własność. Willa
prowadziła ranczo i ujeżdżała konie, Ivy zaś za
jmowała się hodowlą i jeździła na targi końskie.
Willa zainwestowała w swoją połówkę rancza lwią
część pieniędzy odziedziczonych po rodzicach. Jak
dotąd przedsięwzięcie okazywało się nader docho
dowe, choć wymagało od niej długich godzin wy
tężonej pracy, ale tęgo Willa właśnie potrzebowała.
Aż Ivy dała jej znać z wystawy końskiej w Wy
omingu, że przeczytała nekrolog Calvina Hardinga.
Willa od razu zdecydowała, że musi zdążyć chociaż
na część pogrzebu.
To właśnie wujek Cal wypowiedział Willi dom, gdy
tylko ukończyła osiemnaście lat, i zakazał jej kiedykol
wiek wracać. Ciocia Tess błagała go ze łzami w oczach,
żeby zmienił zdanie, ale w końcu uległa jego dyktatowi.
Od tej chwili Willa była zdana na własne siły.
I to właśnie ówczesny opór cioci Tess przeciw
wyrzuceniu jej z domu natchnął Willę szaloną nadzieją,
że teraz, gdy wujek nie żyje, mogłaby znowu zapano
wać między nią a ciocią zgoda. Jak się okazuje,
płonną nadzieją.
Przy następnym wjeździe na autostradę z pobocza
zjechał wóz policyjny i włączył się w ruch o parę aut
za nią. Willa rzuciła odruchowo okiem na szybkoś
ciomierz i jechała dalej, upewniwszy się, że nie
przekroczyła dozwolonej szybkości.
Usłyszawszy w chwilę potem syrenę, spojrzała
w lusterko i stwierdziła, że wóz patrolowy jedzie za
nią błyskając czerwonymi światłami. Zjechała na
pobocze, gdy tylko mogła to bezpiecznie zrobić,
pewna, że policjant ją wyprzedzi, gdyż nie naruszyła
żadnych przepisów. Ku jej zdumieniu policjant
zatrzymał się, po czym wysiadł i ruszył w jej kierunku.
Bolesny skurcz ścisnął jej żołądek na wspomnienie
poprzedniego razu, gdy miała do czynienia z przed
stawicielami prawa. Nigdy tego nie zapomni. Do dziś
dnia drżała na widok policjantów, unikała ściągania
na siebie ich uwagi, bała się, że znowu nie będą
chcieli wierzyć jej słowom, poddadzą ją nowemu
koszmarnemu przesłuchaniu.
Gdy policjant zrównał się z jej autem, odkręciła
pośpiesznie okienko.
- Dobry wieczór, panienko. Czy to pani jest Willą
Ross?
Chociaż policjant był uosobieniem uprzejmości
i szacunku, Willę przebiegł ostry dreszcz niepokoju.
Kiwnęła głową.
- Przykro mi, proszę pani, ale wzywają panią
z powrotem do Cascade z powodu jakiegoś kryzysu
rodzinnego. Polecono mi panią odnaleźć i udzielić
pani eskorty, żeby pani dojechała jak najszybciej na
miejsce.
Willa poczuła ucisk w piersi. Nagle wyobraziła
sobie najgorsze.
- Nie wie pan nic bliższego?
Wypowiedziała te słowa językiem zdrętwiałym
z emocji. Ciocia Tess umarła; była tego pewna.
Policjant potrząsnął głową.
- Nie, proszę pani, niestety nie. Ale to niewątpliwie
ważne, żeby pani jak najprędzej wróciła do Cascade.
Obawiali się, że mogła pani już minąć granicę stanu.
Szczęśliwie nie przejechała pani jeszcze, dzięki temu
będzie pani mogła szybciej wrócić.
Willa z trudem powstrzymywała łzy. Skoro po
licjant mówi, że ma jak najszybciej wracać, to
pewnie ciocia żyje. Żądanie powrotu Willi pochodzi
niewątpliwie od cioci. Paige nigdy by na to nie
przystała, gdyby to nie było życzenie wyrażone
na łożu śmierci.
- Dobrze się pani czuje?
- Nic mi nie jest - uspokoiła policjanta.
- Na pewno?
W jego głosie brzmiała szczera troska, więc Willa
nieco się odprężyła. Współczucie, które się malowało
w ciepłym spojrzeniu jego piwnych oczu, nasunęło jej
gorzką refleksję, czemu choćby krztyny człowieczeńs
twa nie mógł wykazać szeryf, który ją przesłuchiwał
pięć lat temu.
- Nic mi nie będzie - zapewniła go powtórnie.
- Wspomniał pan coś o eskorcie?
- Rzeczywiście wspomniałem - powiedział z uśmie
chem, który mimo woli odwzajemniła. - Jeśli pani
jest gotowa jechać za mną, to możemy ruszać.
Po chwili włączyli się w ruch na autostradzie i,
dojechawszy do nawrotu awaryjnego, skręcili z po
wrotem na północ, w kierunku Cascade.
Policjant zaparkował auto o parę kroków od niej
i podszedł się pożegnać.
- Dziękuję za eskortę - powiedziała Willa, gdy
wysiadła przed szpitalem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł
z uśmiechem. - Życzę powodzenia.
Dowiedziawszy się, że ciocia Tess znajduje się na
oddziale intensywnej opieki, Willa ruszyła prosto do
wind. Nacisnęła przycisk trzeciego piętra, nim po
wtórnie zastanowiła się, dlaczego jej „rodzina"
posunęła się aż do wciągnięcia policji drogowej
w zadanie sprowadzenia jej do Cascade. Obawiają się
najwidoczniej, że ciocia umrze. Spadł na nią ciężar
winy. Gdyby nie przyjechała na pogrzeb i swoim
widokiem nie przyprawiła cioci Tess o szok, nie
leżałaby ona teraz bliska śmierci. Willa popatrzyła na
swoje zaciśnięte dłonie. Nie wyobrażała sobie, jak
udźwignie odpowiedzialność za jeszcze jedną śmierć.
Kiedy drzwi windy się rozsunęły, Willa podeszła
prosto do kontuaru dyżurnej pielęgniarki, skąd została
skierowana do skrzydła mieszczącego oddział inten
sywnej opieki. Idąc starała się uodpornić na przywi
tanie, którego mogła oczekiwać, lecz po wejściu do
poczekalni pełnej znajomych osób, od razu wiedziała,
że nie zdoła się oblec w pancerz ochronny. Stać ją
było jedynie na ukrycie swoich uczuć pod nieprzenik
nioną maską obojętności.
- O, jest Willa - oznajmiła jedna z najbliższych
przyjaciółek cioci, Mabel Asner, która ją pierwsza
zauważyła.
Niska, pulchna kobieta zatrzymała krytyczny wzrok
na niebieskiej flanelowej koszuli i dżinsach Willi.
W niewielkiej poczekalni zamarły przyciszone roz
mowy. Na żadnej twarzy nie malowało się przyjaź-
niejsze powitanie, wiele par oczu zwróciło się prosto
na Claya Cantrella, jakby w oczekiwaniu jego reakcji
na pojawienie się Willi.
Z kamiennego wyrazu jego twarzy nie można było
nic wyczytać. Stał oparty o ścianę. Zdjął marynarkę,
krawat i kamizelkę, pozostając jedynie w białej koszuli,
częściowo rozpiętej. Twardymi oczami zlustrował Willę
od stóp do głów, aż od jego badawczego spojrzenia
przeszedł ja zimny dreszcz.
Koło niego siedziała Paige mierząc ją oskarżycielskim
wzrokiem. W Willi odżył i wezbrał dawny gniew.
Uczucie wrogości między dwiema kuzynkami było
zbyt silne, by pozostało nie zauważone. Wyczuli je
zebrani w małej poczekalni i nikt nie miał wątpliwości
co do jego przyczyny.
Paige nadal pozostała ulubienicą wszystkich. Cza
rowała ich długimi, kruczymi włosami, fioletowymi
oczami i atłasową cerą. Niestety, powszechny szacunek,
jakim się cieszyła Tess, sprawiał, że przypisano Paige
te same zalety ducha i charakteru co jej matce. Nikt
poza Willą i samą Paige nie znał prawdy.
Willa zaczerpnęła szybko powietrza w płuca i pode
szła do siostry ciotecznej.
- Jak ciocia? - zapytała wiedząc z góry, jakiego
rodzaju odpowiedź usłyszy.
- Doktor Elliot uważa, że kryzys minął - odrzekła
Paige i dorzuciła: - Nie dzięki tobie.
- Jestem zaskoczona, że poruszyliście aż policję
drogową, żeby mnie odszukać.
Paige miała pogardliwie przymknięte powieki.
- Mamusia chce cię zobaczyć. Doktor uważa, że
nie należy jej się sprzeciwiać, w przeciwnym razie nie
byłoby cię tutaj. Ja bym nie dopuściła, żebyś się do
niej ponownie zbliżyła na odległość stu kilometrów.
Szepty, które się rozległy w poczekalni na to
oświadczenie Paige, uświadomiły Willi, że większość
zebranych myśli podobnie. Wszyscy lubili Tess, a po
niedawnej śmierci jej męża żywili dla niej uczucia
opiekuńcze. Willę dotknęło do żywego, że mogą
uważać za potrzebne chronienie przed nią cioci.
- Kiedy będę ją mogła zobaczyć?
- Jeśli o ciebie nie zapyta, gdy się przebudzi, to
nigdy.
Willa poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ale
powinna się była tego spodziewać. Ledwo dostrzegalny
grymas napięcia na twarzy jej siostry ciotecznej może
być spowodowany bardziej strachem o własną skórę,
niż żałobą po śmierci ojca i lękiem o życie matki.
Jedna Willa znała tajemnicę, którą kryła pod okrucień
stwem i wzgardą, okazywanymi jej przez Paige. Willa
mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak bardzo jej
zależy na wyekspediowaniu niepożądanej kuzynki
z Cascade i wyeliminowaniu jej na zawsze z ich życia.
- Paige.
W drzwiach ukazał się doktor Elliot, wywołując
dziewczynę na korytarz. Paige podniosła się wdzięcz
nym ruchem, posyłając błagalne spojrzenia Clayowi,
który zrozumiał i wyszedł za nią. Willa pozostała,
tkwiąc niezręcznie w poczekalni i odprowadzając ich
wzrokiem. Przez oszklone drzwi wypatrywała trwożnie
oznak, że doktor przynosi złe wieści, i doznała ulgi,
gdy twarz Paige pociemniała bardziej z gniewu niż
z bólu.
- Pozwól i ty - zawołał doktor Elliot przez uchylone
drzwi do Willi, surowym tonem i wzrokiem dając jej
odczuć swoją dezaprobatę.
Willa pośpieszyła z łomocącym sercem. Dochodziła
do małej grupki, gdy Paige wydała cichy dźwięk
zniecierpliwienia i wysunęła dłoń spod ramienia Claya,
żeby się skierować do najbliższej toalety. Natychmiast
podniosła się Mabel Asner i pobiegła za Paige, żeby
jej służyć pociechą. I zapewne, pomyślała nieżyczliwie
Willa, w poszukiwaniu jeszcze jednego tematu do
plotek.
- Możesz do niej wejść na pięć minut, Willo, ale
ani na minutę dłużej - zapowiedział doktor Elliot, po
czym pośpieszył z ostrzeżeniem: - Nie wolno jej teraz
dać najmniejszego powodu do zdenerwowania, więc
uważaj.
- Nigdy bym tego nie zrobiła - odparła Willa,
dotknięta jego tonem.
- Sam twój widok może być dla niej stresem
- oświadczył doktor. - Przy najlżejszej oznace, że to
dla niej zbyt wielki wysiłek, każę ci wyjść. Przerwę
widzenie bez względu na to, jak bardzo Tess chce się
z tobą zobaczyć, rozumiesz?
Willa poczerwieniała, jej zielone oczy rzucały
błyskawice. Była oburzona sposobem, w jaki doktor
Elliot do niej przemawia.
- Rozumiem doskonale.
Zacisnęła zęby, powstrzymując się od jakiejś ciętej
odpowiedzi, pomna, iż to zawodowej opinii tego
człowieka, że nie należy się teraz sprzeciwiać chorej,
zawdzięcza możliwość zobaczenia się z nią.
- A więc dobrze - oznajmił doktor ż ociąganiem,
obserwując ją bacznie. - Opowiedz się siostrze dyżurnej
przed wejściem na oddział.
Willa się odwróciła i ruszyła korytarzem ku małemu
holowi. Starała się nie zwracać uwagi na odgłos
kroków, które jej towarzyszyły, kroków Claya. Clay
się do niej nie odzywał, dopóki się nie zameldowała
pielęgniarce.
- Będę cię obserwował, Willo.
Willa podniosła na niego wzrok. Jego ciche ostrze
żenie uświadomiło jej, jak głęboka jest przepaść
wrogości i nieufności między nimi.
- Obserwuj dobrze, Clay - mruknęła widząc, jak
się ustawia przed okienkiem.
Z jego męskiej postaci emanowała zimna, nieub
łagana obcość wroga.
ROZDZIAŁ DRUGI
Willa weszła do sali intensywnej opieki i zatrzymała
się tuż za drzwiami, przerażona okropnością tego, co się
stało. Ciocia Tess leżała na jednym z czterech łóżek.
Willi ścisnęło się serce na widok licznych przewodów
i rurek podłączonych do jej wątłego ciała. Nieustający
szum, migot i pulsowanie aparatury kontrolnej uzmys
łowiły, jak bardzo chora jest tu każda z pacjentek.
Kiedy się zbliżała do łóżka, zdjęło ją nagłe przerażenie,
że jej wizyta okaże się ponad siły cioci.
Rzuciła trwożne spojrzenie na siostrę, która weszła
wraz z nią. Siostra kiwnęła zachęcająco głową, więc
Willa z wahaniem ujęła ciocię za rękę.
- Jestem, ciociu - powiedziała.
Powieki Tess trzepotały przez chwilę, zanim się
otworzyły i chora dostrzegła siostrzenicę.
- Willa.
Ciocia Tess raczej uformowała jej imię wargami,
niż je wypowiedziała, widać zbyt słaba, by wydobyć
głos. Patrzyła czule na Willę bladoszarymi oczami, jej
bezkrwiste wargi zadrżały z wysiłku, jakiego wymagał
uśmiech. Serce mało nie pękło Willi w piersi na ten
widok. Ścisnęła delikatnie dłoń cioci w obu rękach.
- Brakowało mi ciebie - wyszeptała ciocia, a Willa
poczuła w oczach piekące łzy.
- Mnie też ciebie brakowało, ciociu.
Willi załamał się głos. Pogłaskała dłoń chorej.
- Proszę cię... zostań - powiedziała Tess. - Chcę
cię mieć przy sobie.
- Zostanę - obiecała Willa.
Zamarła, gdy powieki cioci się zamknęły. Gotowa
byłaby przyrzec jej wszystko, byleby utrzymać ją przy
życiu i przywrócić do zdrowia.
Tess otworzyła ponownie oczy.
- Zachowałam twój pokój... jak był. - Przymknęła
powieki, jakby stanowiły zbyt wielki ciężar. Zdawała
się chwilę odpoczywać. - Chcę, żebyś wróciła do
domu.
Łzy zamgliły Willi oczy. Powrót na rodzinne
ranczo nie wchodził w rachubę, ale nie mogła
tego cioci teraz powiedzieć. Przez pięć lat nie miały
ze sobą kontaktu, więc Tess nic nie wiedziała o życiu,
jakie Willa zorganizowała sobie w Colorado.
Siostra dotknęła ramienia Willi dając jej znak, że
czas kończyć wizytę. Było oczywiste, że Tess jest zbyt
słaba, by dłużej mówić.
- Muszę teraz iść, ciociu - powiedziała Willa
pochylając się, żeby ją pocałować w policzek. - Śpij
dobrze. Jutro cię znowu odwiedzę.
Powieki Tess zamknęły się ponownie i chora
odpłynęła w ciężki sen. Willa puściła delikatnie jej
dłoń i wycofała się tyłem do drzwi. Drżała na całym
ciele i łzy zamazywały jej spojrzenie, gdy wychodziła
za siostrą z pokoju.
- W znacznej mierze to działanie leków - odezwała
się uspokajająco siostra na widok przejętej twarzy Willi.
- Będzie żyła? - Willa musiała zadać to pytanie.
- Na razie kryzys minął. Zadecyduje następne
czterdzieści osiem godzin. - Siostra obejrzała się na
łóżko Tess. - Za wszelką cenę chciała się z panią
zobaczyć.
Willa była zbyt wzruszona, by się zatrzymać czy
odpowiedzieć. Wyszła szybko na korytarz, bo w oczach
stały jej łzy. Na nieszczęście przy drzwiach czekał
ciągle Clay, więc Willa uczyniła wysiłek, żeby je
pohamować.
- Co ci powiedziała?
- Myślałam, że umiesz czytać z warg - odparła
wymijająco Willa i ruszyła przez holik.
Zaczęła po omacku szukać w torebce jednorazowej
chusteczki, chcąc wytarciem nosa zamaskować ledwo
powstrzymywany potok łez. Stanęła tuż przed wyjściem
na główny korytarz, niezdolna powstrzymać wes
tchnienia, gdy stwierdziła, że ma w torebce tylko
jedną zgniecioną bibułkę.
Szorstki głos Claya zwrócił jej uwagę na niepokalanie
białą chusteczkę, którą wsuwał jej w dłoń.
Odwróciła się prostując sztywno plecy. Wytarła
nos dla zatuszowania przypływu łez.
Clay, który ją obserwował, dostrzegł dreszcz, co
wstrząsał jej drobnym ciałem. Był na siebie zły, że nie
potrafi pozostać nieczuły na jej doznania, ale Willa
miała w sobie zawsze coś, co go wzruszało. Przebiegł
mrocznym spojrzeniem po jej szczupłych plecach, po
kształtnych pośladkach i nogach opiętych dżinsami,
i zacisnął gorzko wargi. Poruszało go w niej teraz coś
innego niż wówczas, kiedy była dziewczynką, a potem
panienką, ale nie miał najmniejszego zamiaru poddać
się temu pociągowi.
Willa osuszyła spiesznie oczy, wyczuwając irytujące
zniecierpliwienie Claya.
- Oddam ci chusteczkę przy najbliższej okazji
- powiedziała chowając ją do torebki.
Ruszyła w kierunku głównego wyjścia, lecz zatrzymał
ją głos Claya:
- Masz gdzie nocować?
Willa, zaskoczona, podniosła na niego wzrok.
- W motelu, gdzie nocowałam, powinny być chyba
wolne miejsca.
- To dobrze.
Pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z jej od
powiedzi. Willa raptem pojęła podtekst jego pytania.
- Nie martw się, Clay. Nie mam najmniejszego
zamiaru narzucać się Paige.
- Chciałem się tylko upewnić, że ci nie przyjdzie
do głowy wykorzystać sytuację kosztem jej albo Tess
- wyjaśnił przyszpilając wzrokiem spojrzenie Willi.
- Obie są bez tego dostatecznie zgnębione.
Willa poczuła przypływ gniewu.
- A ty się mianowałeś ich obrońcą - zadrwiła
i wargi jej zadrżały. - Na twoim miejscu pilnowałabym
własnych interesów.
- Obecnie moim interesem jest pilnowanie ciebie
- warknął. - Wiedz, że nie spuszczę cię z oka, dopóki
nie wyniesiesz się z miasta.
- Ciekawam, co na to powie Paige - odpaliła Willa.
Domyślała się, że Paige i Clay są ze sobą związani.
A jeśli jeszcze nie są, to niedługo będą. Dziwnie
irytowała ją ta myśl.
- Jesteś ostatnią kobietą, o którą Paige mogłaby
być zazdrosna.
- Paige nie będzie zazdrosna. Będzie umierała ze
strachu. - Willa uśmiechnęła się z przekąsem.
Ukryte oskarżenie Willi zaległo między nimi nagłym
milczeniem. Ciemne oczy Claya zapłonęły gniewem,
zadrgał mu mięsień policzka. Mierzył Willę wściekłym
spojrzeniem.
- Nie masz już siedemnastu lat, Willo - powiedział
cichym, złowróżbnym głosem. - Tym razem zapłacisz
za wszystko, co zrobisz. Już moja w tym głowa.
W Willi wezbrały nową falą gorycz i poczucie
krzywdy, które ją nurtowały od pięciu lat.
- Tylko tym razem - podkreśliła słowa - postaraj
się poznać wszystkie fakty, zanim wydasz wyrok.
Odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem do windy,
z sercem pulsującym w piersi jak otwarta rana.
Ból trwał nie zmniejszony, kiedy zamawiała kanapkę
na wynos w barze koło szpitala, a potem przyjechała
z nią do małego przydrożnego motelu na skraju
miasteczka.
Posępnie wpatrywała się w nieapetyczną kanapkę,
niezdolna przełknąć więcej niż parę kęsów. Natomiast
z przyjemnością piła gorącą kawę. Nic jednak nie
mogło zabić kłębiącego się w niej poczucia krzywdy.
Całe szczęście, uświadomiła sobie teraz, że zdołała
jakoś zepchnąć w głąb świadomości rozpacz po śmierci
Angie, zwłaszcza że również Clay obrócił się przeciwko
niej. Nie trzymałaby się ani w części tak dobrze przez
te pięć lat, gdyby nie to. Dostatecznym ciosem było,
że wuj Cal zajął odruchowo stronę Paige, niezdolny
sobie wyobrazić, że jego ukochana córeczka może nie
być wcieleniem doskonałości. Dobiło ją, kiedy po
stronie Paige stanęła także prawie cała paczka
przyjaciół, których miały wspólnie z Angie.
Jednakże ostateczne uderzenie obuchem w głowę
stanowił fakt, że Clay przyłączył się do wszystkich,
dając wiarę Paige, a nie jej. Kto jak kto, ale on
powinien ją znać lepiej, myślała w desperacji.
Odwrócenie się od niej Claya oznaczało zdradę
pokładanej w nim ufności i uczucia, które do niego
żywiła. W ciągu przeszło siedmiu lat, przez które się
przyjaźniła z Angie i przez które się niemal nie
rozstawały, nie skłamała mu ani razu. Owszem, były
z nich niezłe ziółka, a ich szczenięce kawały zwracały
się często przeciwko niemu, jednakże traktował ją
zawsze jak drugą młodszą siostrę, Willa zaś go
ubóstwiała.
Kiedy Angie zginęła, a o spowodowanie jej śmierci
obwiniano Willę, utraciła wszystko, z przyjaźnią Claya
włącznie. Zwielokrotniony ból był niemal ponad jej siły.
Willa zerwała się z fotela.
- Co to ma teraz za znaczenie? - zadała samej
sobie na głos pytanie.
Wprawdzie nie spowodowała śmierci Angie, ale nie
zdołała jej również uratować. Ta potworna prawda
będzie ją prześladować do końca życia.
- Wyglądasz dzisiaj znacznie lepiej, ciociu - po
wiedziała cicho Willa, skrępowana obecnością nabur
muszonej Paige po drugiej stronie łóżka.
Od dnia pogrzebu minął tydzień, tydzień, odkąd
ciocię przewieziono do szpitala. Poprzedniego dnia
przeniesiono ją z oddziału intensywnej opieki do
separatki. Doktor zapewniał, że rekonwalescencja
Tess przebiega pomyślnie, jakkolwiek może trwać
nieco dłużej niż normalnie ze względu na stress
spowodowany śmiercią męża.
Willa odczuwała bezgraniczną ulgę, chociaż z drugiej
strony wiedziała, że teraz, kiedy ciocia wraca do
zdrowia, ona będzie musiała niedługo pomyśleć
o wyjeździe. A sądząc po zabójczych spojrzeniach,
jakie jej posyłała Paige, owo niedługo powinno
znaczyć już.
- Czuję się znacznie, znacznie lepiej, moja droga
- odrzekła Tess spoglądając na siostrzenicę z czułym
błyskiem w oku. - Twój powrót podziałał na mnie
jak balsam.
Willa wsunęła ręce w kieszenie dżinsów, ogarnięta
nagłym zakłopotaniem. Za każdym razem, gdy ze
zwalano jej na wizytę, ciocia Tess rozmawiała z nią
tak, jakby Willa powróciła na dobre do Cascade.
Każda delikatna aluzja, że może być inaczej, wprawiała
ciocię w taki niepokój, że Willa drżała, czy nie
wpływa to ujemnie na jej zdrowie. Czy teraz nadeszła
odpowiednia chwila, żeby jej uświadomić, że będzie
musiała niedługo wracać do Colorado?
- Zamówiłam ci na dzisiaj fryzjerkę, mamusiu
- wtrąciła Paige, nim któraś z nich zdążyła się
ponownie odezwać.
- Już mi to mówiłaś, Paige - odparła Tess nie
spuszczając oka z siostrzenicy. - Teraz chcę poroz
mawiać z Willą o ranczu, póki nie jestem zmęczona.
Paige wyraźnie pobladła.
- Nie rób tego, mamusiu. Proszę cię.
Tess spojrzała na córkę i Willa dostrzegła w jej
oczach determinację, o jaką jej nie podejrzewała.
Zaintrygowało ją to.
- Omówiłyśmy tę sprawę wczoraj i nie chcę do
tego wracać. Wyjeżdżasz na tydzień na kontrakt z tą
twoją agencją modelek, a ja tu pozostanę bez nikogo,
kto by doglądał rancza. Z tego, co Willa mi opowiadała
o swojej pracy, jest osobą, jakiej nam potrzeba.
Tess obróciła wzrok z powrotem na siostrzenicę
i dostrzegła na jej twarzy zaskoczenie, kiedy do Willi
dotarło istotne znaczenie jej słów.
Willa uświadomiła sobie, że wprawdzie ciocia rozpy
tywała ją trochę o życie, jakie prowadzi, ale w gruncie
rzeczy jej pytania dotyczyły bardziej umiejętności
siostrzenicy. Przyjęcie, jakie jej zgotowało Cascade,
bynajmniej nie nastrajało Willi do zwierzeń przed
nikim, nawet przed ciocią Tess. Teraz, w obecności
przyczajonej Paige, tym bardziej nie miała ochoty
zdradzać, że jest współwłaścicielką rancza w Colorado.
- Potrzebna mi twoja pomoc, Willo - zaczęła
poważnie Tess szukając wzrokiem oczu siostrzenicy.
- Ranczo bardzo podupadło w ciągu czterech lat,
odkąd wujek zaczął chorować. Zostało tylko dwóch
ludzi, resztę musieliśmy zwolnić. Jeden z nich odszedł
przed paroma tygodniami. Drugi - Tess potrząsnęła
głową - ma problemy z alkoholem. Zdarza się często,
że czuć od niego whisky, kiedy przychodzi na posiłki.
Zresztą nawet gdyby nie pił, nie sądzę, żeby dał sobie
radę z prowadzeniem rancza.
Widząc, do czego Tess zmierza, Willa chciała jakoś
uprzedzić jej prośbę. Otwierała usta, żeby odmówić,
ale powstrzymało ją bolesne błaganie w oczach cioci.
- Potrzebuję kogoś, kto poprowadzi ranczo, bo
inaczej utracę wszystko. Muszę je jakoś ratować.
- Jej ciepłe szare oczy zasnuły się mgłą. - Wiem, że
masz żal do wujka, ale znaczyłoby to dla mnie bardzo
wiele, gdybyś została i pomogła.
- Nie potrzebujemy jej tutaj, mamusiu - burknęła
Paige ze złością.
- Ja jej potrzebuję - odparła Tess stanowczo i mgła
zniknęła z jej oczu, gdy się sprzeciwiła córce.
Willa nie wierzyła własnym uszom. Mniejsza o to,
że ciocia zrobiła się z biegiem lat nieco zaborcza. Ale
prosi Willę, żeby nie tylko została, lecz żeby podjęła
zadanie, które byłoby nie lada wyzwaniem nawet dla
doświadczonego ranczera. W obecnych czasach w ogóle
trudno zarobić na ranczerstwie, a tutaj ona miałaby
być osobą powołaną do uzdrowienia posiadłości
znajdującej się u progu bankructwa.
Prowadzi wprawdzie własne ranczo, które jest mniej
więcej tych samych rozmiarów, co ranczo Hardingów,
ale jeśli zostało ono zbytnio zaniedbane, nie miała
pewności, czy wystarczy dobre zarządzanie, żeby je
wyciągnąć z opałów. Poza tym Willa pracowała zawsze
z Ivy, a tym razem byłaby zdana wyłącznie na własne
siły. Instynkt kazał jej odrzucić propozycję Tess.
- Nie sądzę, ciociu, żebym była odpowiednią osobą
do zarządzania ranczem - powiedziała starając się, by
jej odmowa nie zabrzmiała zbyt ostro.
- Nie widzę nikogo lepszego - odparowała Tess.
- A poza tym będziesz u siebie, Willo. Pragnęłam,
żebyś wróciła, od dnia, kiedy wujek wymówił ci dom.
- Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie
- przyznała Willa - jeśli ranczo jest zaniedbane. Do
tego trzeba kogoś o znacznie większym doświadczeniu.
Nawet gdyby się podjęła tego zadania, nie miała
gwarancji, że zdoła uratować kulejące ranczo. Nie
chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności.
- Paige jest gotowa zainwestować w posiadłość
część swoich oszczędności, żeby pokryć przynajmniej
bieżące wydatki i niezbędne naprawy. To będzie
znaczna pomoc. Ale samo to...
- Jestem gotowa wyłożyć znaczną sumę pod warun
kiem, że znajdziesz odpowiedniego rządcę - spros
towała Paige. - Nie mam najmniejszego przekonania,
że Willa się do tego nadaje. Co o prowadzeniu rancza
może wiedzieć młoda dziewczyna, nawet jeśli na nim
pomagała. Willa pracuje przy koniach, a my hodujemy
bydło. To jest praca dla mężczyzny.
- Sama nie wierzysz w to, co mówisz, Paige - zganiła
ją Tess kręcąc głową. - Wiesz, że mam krytyczny
stosunek do tych zwariowanych feministek, ale to nie
znaczy, żebym uważała kobietę za niezdolną do
wykonywania męskiej roboty, jeśli chce i umie. A Willa
pracowała z tatusiem i kowbojami, kiedy ty jeszcze
się bawiłaś lalką.
Niezachwiana wiara Tess sprawiła, że Willi ścisnęło
się gardło.
- A więc dobrze, mamusiu - odparła Paige od
rzucając buntowniczo czarną grzywę. - Postawię
sprawę jasno. Nie chcę tu widzieć Willi.
Zmęczenie, które zaczynało się powoli malować na
twarzy Tess, uleciało, jej łagodne spojrzenie zrobiło
się nagle surowe.
- Tatuś postąpił niesłusznie wymawiając Willi dom,
Paige. Nie było dnia, żebym sobie nie wyrzucała, że
do tego dopuściłam. Teraz, kiedy Willa wróciła - Tess
obróciła się i sięgnęła po dłoń siostrzenicy, a w jej
oczach pojawiła się tkliwość - uczynię wszystko, żeby
ją tu zatrzymać.
Willa uścisnęła rękę cioci i na jej wargach zaigrał
niepewny uśmiech.
- Proszę cię, Willo - zaapelowała Tess - pojedź
przynajmniej na ranczo rozejrzeć się.
Willa umknęła wzrokiem od ufnego spojrzenia cioci.
- Gdybym się nawet zgodziła, to co na to powie
Clay Cantrell?
- Właśnie, mamusiu - poparła ją gorliwie Paige.
- Co z Clayem? Jak się będzie czuł, mając Willę pod
bokiem jako wieczne memento?
Willa zesztywniała. Niezdolna się pohamować,
posłała siostrze ciotecznej zabójcze spojrzenie przez
szerokość łóżka. Krew uderzyła jej do głowy na
widok zadowolonego uśmieszku na nienagannie
umalowanej twarzy Paige. Niczego nie pragnęła w tej
c\rwi\i bardziej niż zgasić ten wyraz zadowolenia.
- Dobrze, ciociu - usłyszała swój głos. Zwróciła
z powrotem wzrok na Tess i ujrzała błysk podniecenia
w jej oczach. - Pojadę się rozejrzeć na ranczo. Ale
muszę porozmawiać z Clayem, zanim podejmę osta
teczną decyzję.
Zmarszczki lat i trosk rozluźniły się na twarzy Tess.
- Zadzwonię do niego.
- Nie, ciociu - powiedziała zdecydowanie Willa.
- Jeśli miałabym tutaj zostać, muszę z nim dojść do
porozumienia bez pośredników.
- Dobrze, Willo. Załatw to po swojemu. Wierzę
w ciebie.
Przesadna ufność Tess przejęła Willę nagłą obawą,
czy ciocia się po niej zbyt wiele nie spodziewa.
- Ale chcę, żebyś wiedziała, że to będzie w najlep
szym razie rozwiązanie tymczasowe.
Ze ściśniętym sercem stwierdziła, że jej ostrzeżenie nie
ostudziło bynajmniej entuzjazmu cioci. Zupełnie jakby
Tess nie przyjmowała do wiadomości niczego, czego nie
chciała usłyszeć. Willa musiała postawić sprawę jaśniej.
- Zostanę tylko do czasu, aż zaprowadzę trochę
porządku na ranczu i znajdę ci dobrego rządcę.
Ciocia Tess tylko nieznacznie zmarszczyła czoło na
jej słowa.
- Jakoś się to ułoży - powiedziała i opuściła głowę
na poduszkę, wyraźnie teraz zmęczona.
Żadna z nich nie zauważyła wyrazu strachu, który
przemknął po ładnej buzi Paige.
Orion, ranczo Claya Cantrella, przylegał od południa
do znacznie mniejszego rancza Hardingów. Willa
mogłaby wziąć konia i dotrzeć tam w czasie prawie
o połowę krótszym niż dojazd autem, ale okres, gdy
między dwoma domami przestrzegano niewielu for
malności, przeminął wraz ze śmiercią Angie.
Willa zdawała sobie sprawę, że w Orionie czeka ją
nieżyczliwe przyjęcie, nie wiedziała tylko, do jakiego
stopnia nieżyczliwe. W tej chwili jednak wzburzona,
nie troszczyła się o to.
Była zmęczona i zaskoczona stanem, w jakim
znalazła ranczo. Pojechała tam zgodnie z przy
rzeczeniem danym cioci Tess i w prawdziwe wzburzenie
wprawiło ją zaniedbanie domu i zabudowań gos
podarczych. Wszystko prosiło się o świeżą farbę,
połowa zagród koło stajni całkiem zarosła chwastami.
Dach stodoły, uszkodzony dawno przez wichurę,
przeciekał i na stryszku zatęchło ładne kilka beli
siana. Wszędzie widać było ślady marnotrawstwa
i niedbalstwa.
Odszukała Arta Bolesa, jedynego kowboja pozos
tałego na ranczu, i oburzył ją zarówno jego nietrzeźwy
stan, jak i opryskliwość. Odmówił jej wszelkiej pomocy,
jego bezczelne spojrzenie podawało w wątpliwość jej
prawo do żądania jakichkolwiek informacji. W końcu
Willa wybrała sama i osiodłała sobie konia, żeby
przed zmierzchem objechać jak najwięcej posiadłości.
Nie znalazła ani jednego ogrodzenia, co by nie
wymagało napraw. Bydło, które powinno być przy
zwyczajone do przepędzania przez kowbojów, okazało
się dzikie i płochliwe prawie jak sarny. Oburzenie
Willi wzmogło się jeszcze, gdy wypatrzyła co najmniej
trzy nie ocechowane cielaki, które sądząc po wzroście
urodziły się dobrze przed wiosennym spędem, a zatem
powinny nosić znak rancza.
Kiedy wróciła do stajni i poprosiła Arta Bolesa,
żeby oporządził konia, zajął się tym z wyraźnym
ociąganiem, podczas gdy ona poszła zlustrować szopę,
w której przechowywano sprzęt gospodarczy. Wyda
wało jej się, że przynajmniej tutaj zastanie wszystko
w porządku, dopóki nie dotarła do traktora i nie
stwierdziła, że część silnika została wymontowana,
widocznie do reperacji, i leży na blacie obok.
Za parę dni trzeba będzie przystąpić do koszenia
łąk i belowania siana, a tu traktor jest niesprawny.
Stoi tak najwidoczniej od dłuższego czasu, a jeśli to
robota Arta Bolesa, nie wiadomo, czy maszyna da się
w ogóle doprowadzić do stanu używalności.
Willa wpadła do kwatery kowbojów, z trudem
powściągając gniew. Tym razem Boles przybrał
postawę defensywną.
- Za wiele roboty na jednego człowieka - odburk
nął. - I jakie pani ma w ogóle prawo wścibiać tutaj
nos? Kim pani właściwie jest?
- Ustaliliśmy już parę godzin temu, kim jestem
i po co tutaj przyjechałam, proszę pana. Nie ustaliliśmy
natomiast, czym pan się zajmował, żeby zarobić na
swoje pobory.
- Nie muszę odpowiadać na pani pytania - odpalił
Art Boles, prostując się buńczucznie.
Willa przytaknęła skinieniem głowy, zaciskając wargi
w twardą linię.
- To może się wkrótce zmienić, proszę pana. A jeśli
się zmieni, niedługo będzie pan musiał odpowiadać
na moje pytania, bo inaczej będzie pan szukał nowej
pracy.
Odwróciła się i pomaszerowała do swego auta,
żeby się nie dać ponieść i nie kazać mu się od razu
wynosić. Oburzało ją, że Art Boles bierze pieniądze,
które cioci Tess z takim trudem przychodzi płacić,
dając niewiele w zamian.
Przypomniała sobie gorliwość Claya, żeby jej nie
pozwolić wykorzystać sytuacji kosztem cioci Tess.
Groził, że nie spuści jej z oka, ale jakoś nie przyszło
mu do głowy mieć oko na to, co robi Art Boles. Willa
postanowiła mu to wypomnieć, jeśli będzie zbyt silnie
oponował przeciwko jej pozostaniu na ranczu Har-
dingów.
Bo zdecydowała się pozostać. Ciocia naprawdę
potrzebuje jej pomocy, choćby po to, żeby wyrzucić
Arta Bolesa i nająć odpowiedniego rządcę oraz ze
dwóch sumiennych kowbojów. Clay musi się pogodzić
z jej obecnością w sąsiedztwie przez parę najbliższych
tygodni. A co do rancza w Colorado, to Ivy da sobie
bez niej radę, gdyż ich rządca, Dekę Bailey, może
Willę z powodzeniem przez jakiś czas zastępować.
Niemal za szybko dojechała do skrętu szosy
i w krótszym czasie, niż jej się to zapisało w pamięci,
zatrzymała auto przed siedzibą Cantrellów.
Dom, pomyślany tak, by harmonizował z natural
nym otoczeniem, został wzniesiony z drzew ściętych
na samym ranczu. Była to długa, przestronna par
terowa budowla z grubych bali, nadających jej surowy
charakter solidności i trwałości.
Willa spędziła wiele czasu w tym domu i na tym
ranczu. Były z Angie przyjaciółkami od serca, ze
spolone ze sobą szczególną więzią wieku i sieroctwa.
Bystre, żywe, nieposkromione, stanowiły nie lada
wyzwanie dla Claya, który jedyny potrafił na dłuższą
metę znosić ich wybryki. Willa zazdrościła Angie
starszego brata do chwili, gdy na tyle dojrzała, że się
w nim lekko zadurzyła.
Od tej pory Clay stał się romantycznym bohaterem,
podsycającym jej dziewczęce rojenia. Willa uważała,
że może bezpiecznie wypróbować na nim swoje szybko
rozwijające się kobiece wdzięki. W dniu, w którym
zdecydowała się to wprowadzić w czyn, przekonała
się, że nie jest rzeczą bezpieczną zaczynać z Clayem
Cantrellem zabawę w całowanie.
Rozchyliła wargi w lekkim uśmiechu. Nawet w ob
liczu gorzkiej konfrontacji nie potrafiła się oprzeć
wspomnieniu. Clay wywierał zbyt wielki wpływ na
okres jej dojrzewania, budził zbyt wiele ciepłych uczuć,
by Willa mogła całkowicie wyrzucić to z pamięci. Bez
względu na wynik tej wizyty, Clay zachowa zawsze,
obok Angie, wielką część jej miłości.
Gniew Willi nieco zelżał. Nie chciała swoją obe
cnością wyprowadzić Claya z równowagi. Może
uda jej się znaleźć sposób przekonania go, żeby
się pogodził z jej obecnością tutaj do czasu, gdy
Willa wyprowadzi ranczo wujostwa na spokojne
wody. Clay był zawsze człowiekiem rozsądnym,
a nie ulega wątpliwości, że ma wiele sentymentu
do jej cioci, chociaż nie potrafi już obudzić w sobie
sympatii do niej. Może to wystarczy.
Zostawiając kluczyki w stacyjce, Willa wysiadła
z auta i zatrzasnęła mocno drzwiczki, mając nadzieję,
że ciepły przedwieczorny wietrzyk doniesie odgłosy
jej przyjazdu do wnętrza domu. Uważała, że lepiej nie
telefonować i nie prosić Claya z góry o pozwolenie
zjawienia się tutaj, ale nie chciała go też zbytnio
zaskoczyć.
Podeszła do drzwi wejściowych i zawahała się tylko
przez moment, nim zastukała kołatką. Poczekała
chwilę, ocierając spoconą dłoń o dżinsy, po czym
zastukała powtórnie. Nim zdążyła opuścić rękę, drzwi
się otworzyły.
- Dobry wieczór, Clay.
Wysoka postać Claya Cantrella niemal całkowicie
wypełniła drzwi, jego bary zajęły lwią część ich
szerokości. Nie zdawał się zaskoczony jej widokiem,
lecz w jego oczach malowała się chłodna rezerwa.
- Chciałabym z tobą pomówić, jeśli mi pozwolisz
- oznajmiła.
Postanowiła trwać przy miłych wspomnieniach
związanych z nim, starać się nie zauważać wrogości,
jaką jej teraz okazuje. Clay był kiedyś bliskim
przyjacielem, a chociaż zdradził ją dając wiarę
wszystkiemu co najgorsze, nawet ona musiała przyznać,
że ponure ówczesne okoliczności mogły doprowadzić
najbliższą przyjaźń do zerwania.
- Proszę cię, Clay - powiedziała cicho.
Mijały chwile i Willa myślała już, że jej nie wpuści
do domu. W końcu jednak usunął się na bok i zaprosił
ją gestem do środka.
Ledwo przekroczyła próg, Willa poczuła się tak,
jakby została przeniesiona w przeszłość. Nic się nie
zmieniło w surowym urządzeniu przestronnego salonu,
od ciężkich drewnianych mebli krytych skórą, przez
ściany zdobione przedmiotami indiańskiego rękodzieła,
po grubo tkane dywany rozłożone tu i ówdzie na
froterowanej podłodze. Wzrok Willi pobiegł natych
miast na blat nad kamiennym kominkiem.
Stała na nim nadal fotografia maturalna Angie.
Angie zginęła wprawdzie parę tygodni przed maturą,
ale portrety maturalne i jej, i Willi zostały zrobione
na kilka miesięcy przedtem.
Ból i gorycz żałoby, które nigdy nie opuściły Willi,
napłynęły nową falą. Druga fotografia, która niegdyś
dumnie dzieliła miejsce na kominku - jej własna
- została usunięta.
- Chciałaś ze mną pomówić.
Zaskoczona niskim głosem Claya, obróciła się
do niego szybko. Na jego kamiennej twarzy nie
malował się cień życzliwości, tylko ta nieprzeni-
kniona wrogość, która jej przypominała ostatni
wieczór, gdy przyszła opowiedzieć o wypadku. Wypił
tego dnia dużo. „Wynoś się z mojego domu!"
- warknął, zbyt wstrząśnięty jej widokiem, by dać
jej choćby chwilę na wyjaśnienie. Złapał ją za
ramię i wyprowadził bezwzględnie za drzwi. Za
łamało ją to zupełnie.
Poczuła nagle przemożną chęć, żeby jeszcze raz
spróbować mu opowiedzieć, co naprawdę zaszło
w dniu, gdy zginęła Angie, i żeby go zmusić do dania
jej wiary. Czy kłamstwo utrwalone przed pięciu laty
jest nadal silniejsze od prawdy? Czy starczy jej sił,
żeby się o tym przekonać?
Wspomnienie zasłabnięcia cioci Tess na cmentarzu
przywiodło Willę do rzeczywistości. Jak by się to
odbiło na jej stanie, gdyby Willa ponownie wystąpiła
z twierdzeniem, że to Paige swoją wariacką jazdą
spowodowała wypadek? Ciocia kocha bezgranicznie
córkę i jest z niej ślepo dumna. Najlżejsze wspomnienie
prawdy może stanowić zagrożenie dla jej zdrowia.
Willa poczuła, jak ogarnia ją dawna bezsilność.
Nie może pisnąć o niczym słówkiem. W oczach
wszystkich w Cascade i okolicy, a szczególnie w oczach
Claya, musi pozostać tchórzliwą małą kłamczucha,
która odpłaciła wujkowi i cioci za przyjęcie jej do
swego domu bezwstydnymi łgarstwami o ich ukochanej
Paige. Zresztą Clay dokonał już wyboru. Pięć lat
temu Willa gotowa była błagać, żeby jej uwierzył. Ale
nie będzie go błagać teraz. Ani potem. Duma kazała
jej podnieść głowę. Nie będzie nigdy więcej zabiegała
o niczyją wiarę.
- Paige pewnie dzwoniła, żeby cię poinformować,
po co tu przyjadę - zaczęła, nagle pewna, że tak było.
- Tak, dzwoniła jakiś czas temu. Powiedziała, że
Tess cię prosiła, żebyś tu została i przejęła prowadzenie
rancza.
W głosie Claya zabrzmiał gorzki sarkazm.
- A więc wiesz także, że obiecałam Tess rozejrzeć
się na ranczu i że zamierzałam potem przyjechać,
żeby się z tobą rozmówić.
- Powiedziała mi i to.
- Postanowiłam zostać - oznajmiła Willa wprost,
wsuwając w kieszenie dżinsów dłonie, z którymi
w zdenerwowaniu nie wiedziała co zrobić.
- Nie!
Serce podskoczyło Willi w piersi na to jedno słowo,
wypowiedziane tak cicho, a zarazem tak ostro.
- Ranczo Hardingów jest w opłakanym stanie
- jęła perswadować Willa. - Mam zamiar zostać
tylko tak długo, dopóki nie zaprowadzę trochę
porządku i nie znajdę odpowiedniego rządcy. Myślę,
że potrwa to najwyżej miesiąc.
Clay uśmiechnął się drwiąco.
- Co ty możesz zrobić?
Willa skwitowała jego sceptycyzm uniesieniem brody.
- Znacznie więcej, niż zrobili liczni przyjaciele
i sąsiedzi cioci - powiedziała cicho.
Zacięty wyraz twarzy Claya nie uległ zmianie. Ten
stojący naprzeciw niej, twardy mężczyzna musiał się
spodziewać, że usłyszy coś w tym rodzaju.
- Tess jest taka cholernie dumna, że nie pozwala
sobie wiele pomóc.
- Zawsze taka była - przyznała Willa. - Ale teraz
prosi mnie o pomoc. Chcę to dla niej zrobić, Clay.
Chcę spróbować.
Clay nie mógł nie dostrzec melancholijnego cienia
w oczach Willi. Twarz miała sztywną, wargi zaciśnięte
z wysiłku ukrycia przed nim swoich uczuć. Znał ten
jej wyraz z czasów, kiedy byli ze sobą tak blisko. Jej
wielkie zielone oczy zdradzały zawsze tyle z tego, co
się dzieje w ślicznej główce, iż często dokuczał mówiąc,
że czyta w niej jak w otwartej księdze. Ich stosunki
przekształciły się z czasem w swego rodzaju grę,
którą prowadzili oboje, w niewinny flirt, co pozwalał
mu bezpiecznie powściągać pociąg do niej.
Clay poczuł przejmujący go chłód. Nie chciał
przypomnieć sobie tego ani w ogóle niczego, co
dotyczy Willi Ross. Chciał się znieczulić na wszystko
z nią związane. Ale im bardziej się starał, tym stawało
się to trudniejsze. Nie miał już przed sobą psotnego
siedemnastoletniego trzpiota, w którym się pod-
kochiwał. Miał poważną, melancholijną młodą kobietę,
która zdawała się nigdy nie uśmiechać ani nie żywić
jednej beztroskiej myśli. A ponieważ widział, że usiłuje
to wszystko przed nim ukryć i nie próbuje grać na
jego uczuciach, zdawał sobie sprawę, że coś z tego
przenika przez pancerz jego goryczy i zapada mu
głęboko w serce.
- Wobec tego powinniśmy się chyba trzymać od
siebie z daleka - mruknął, odwracając się z irytacją,
i przeczesał ciemne włosy stwardniałą od pracy dłonią.
Boleśnie napięte ciało Willi odprężyło się w poczuciu
ulgi, lecz równocześnie ogarnął ją nagle nieznośny
smutek.
Nie chcę ci przysparzać cierpień, Clay, miała ochotę
powiedzieć. Gdybym mogła w jakiś sposób powrócić
do tamtego dnia i uczynić jedną małą rzecz inaczej...
Rada była, że Clay nie widzi teraz jej twarzy.
- Ciocia się ucieszy. Dziękuję, Clay.
Spojrzała jeszcze raz na jego dumnie wyprostowane
plecy, po czym się odwróciła i wyszła cicho.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia Willa wstała wcześnie. Nie do
dzwoniła się wieczorem do swojej wspólniczki, Ivy
Dayton, więc spróbowała ją łapać zaraz po przebu
dzeniu, zanim Ivy wyjdzie z domu.
- Zostań, jak długo będzie trzeba - powiedziała
bez wahania Ivy, kiedy Willa zrelacjonowała jej
sytuację na ranczu cioci. - Poradzimy sobie we dwoje
z Deke'em. W najgorszym razie najmiemy kogoś do
pomocy.
- Dziękuję, Ivy. Doceniam twoje zrozumienie.
- Co ty? Zrobiłabyś to samo dla mnie - odparła
bagatelizuj ąco Ivy.
Willa uśmiechnęła się na przypomnienie swojej
rudej, piegowatej przyjaciółki, prawie osiem lat od
niej starszej. Ivy była dobroduszną, hożą wiejską
dziewczyną, często nad miarę wspaniałomyślną, ale
nie w ciemię bitą i nader twardą w interesach.
- Tylko uważaj tam na siebie - dorzuciła Ivy.
- Nic się nie martw. Dojrzałam przez te pięć lat.
Willa nie potrzebowała nic więcej mówić, bo
przyjaciółka wszystko wiedziała. Ivy odpowiedziała
nieeleganckim prychnięciem.
- Ta twoja kuzyneczka też dojrzała. Teraz, kiedy
się znowu pojawiłaś na horyzoncie, będzie miała
duszę na ramieniu, a wiesz, jaka potrafi być bez
względna, kiedy chodzi o ratowanie własnej skóry.
Willa skrzywiła się na to wspomnienie, ale była
wdzięczna Ivy za jej niewzruszoną lojalność. Pracowały
razem przez rok na wielkim ranczu w Kansas, zanim
Ivy zaproponowała jej połączenie kapitałów i do
świadczenia we wspólnym przedsięwzięciu. Owdowiaw
szy w wieku dwudziestu pięciu lat, Ivy zachowała
większą część spadku, trochę do tego zaoszczędziła
i była gotowa kupić coś na własność. Willa zwierzyła
się jej w tym czasie ze swojej przeszłości, i to właśnie
niezachwiana wiara w nią i przyjaźń Ivy łagodziły ból
oderwania od rodziny i przyjaciół.
- Będę uważała, Ivy. Dziękuję ci.
- Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
- Dobrze. Zadzwonię za jakiś tydzień - powiedziała
Willa i odłożyła słuchawkę.
Spakowała się i zwolniła pokój w motelu. Było
jeszcze daleko do pory wizyt w szpitalu, ale Willa
jakoś się przemknęła do pokoju cioci. Wpadła na
doktora Elliota, który akurat skończył badanie chorej.
- O parę godzin za wcześnie na odwiedziny, moja
panno - zganił Willę.
Uśmiech na jego twarzy przeczył jednak szorstkiemu
tonowi. Stosunek do niej doktora Elliota złagodniał
znacznie w ostatnich dniach, więc Willa odwzajemniła
mu się swobodnym uśmiechem.
- Pięć minutek, dobrze?
- Tylko żeby to nie weszło w nawyk - odparł
doktor i skierował się raźnym krokiem do drzwi.
- Zdecydowałaś się zostać - wywnioskowała roz
promieniona Tess.
Wyglądała z każdym dniem lepiej, tak że Willa nie
mogła wyjść z podziwu.
- Zdecydowałam się zostać na jakiś czas - odparła
oględnie Willa. - Na parę tygodni, może miesiąc.
Muszę wrócić do swojej pracy.
Tess zmarszczyła lekko brwi.
- Lubisz pracować przy koniach. Nie widzę powo
du, dlaczego nasze ranczo nie mogłoby się po trochu
przestawić na hodowlę koni.
Willa zesztywniała. Niepokoiła ją determinacja
cioci, żeby ją zatrzymać na dobre. Liczyła się jednak
z tym, że Tess jest jeszcze zbyt słaba do przyjęcia
wiadomości, iż zaangażowanie siostrzenicy w Co
lorado przekracza dalece obowiązki najemnej siły
roboczej.
- Poczekamy, zobaczymy, ciociu - powiedziała
szybko. - Na ostateczną decyzję będzie czas, kiedy
wrócisz do zdrowia i sytuacja na ranczu się wy
klaruje.
Nie dodała, że nie ma gwarancji, iż da się ocalić
posiadłość. Nie chciała malować zbyt ponurego obrazu,
dopóki nie przejrzy ksiąg i nie przekona się dogłębnie,
do jakiego stopnia zabagnione są finanse rancza.
- Rozmawiałaś z Clayem?
- Tak, wpadłam wieczorem do Oriona. Nie będzie
żadnych przeszkód z jego strony.
Tego Willa była pewna. Clay może sobie nie życzyć
jej pozostania tutaj i oczywiście musi dojść do
nieprzyjemnych spięć między nimi, ale wiedziała, że
Clay nie należy do ludzi, którzy by jej rozmyślnie
rzucali kłody pod nogi.
- To dobrze. - Tess oparła się wygodniej o poduszki.
- Podjedź do adwokata załatwić formalności, tak
żebyś mogła przejąć finanse. Będzie miał wszystkie
papiery gotowe do podpisu. Kiedy się przeniesiesz na
ranczo?
- Dzisiaj. Ale mam jeszcze kilka spraw do załat
wienia w mieście po rozmowie z adwokatem.
Tess kiwnęła potakująco głową.
- Paige zatrzymała się na parę dni u przyjaciół,
więc musisz sobie kupić coś do jedzenia. I, Willo
- Tess przybrała zatroskaną minę - wiedz, że masz
moją całkowitą aprobatę, cokolwiek postanowisz
w sprawie Arta Bolesa.
- Nic się nie martw, ciociu. Poradzę sobie z nim.
Willa rozciągnęła wargi w uśmiechu, żeby rozproszyć
niepokój Tess. W rzeczywistości z lękiem myślała
o przykrym zadaniu zwolnienia Arta Bolesa. Nie
mogła jednak tolerować na ranczu takiego pijaka
i próżniaka jak on.
- Jeśli będziesz zbyt zajęta, nie zaprzątaj sobie
głowy jechaniem jeszcze raz taki kawał drogi do
miasta w porze odwiedzin. Na pewno będziesz bardzo
zmęczona.
- Zadzwonię, jeśli mi się nie uda przyjechać
- odparła Willa i, zamieniwszy z ciocią jeszcze parę
słów, opuściła szpital.
- Mam nadzieję, że wiedziałaś, co robisz, wyrzucając
Arta Bolesa - powiedziała z fałszywą troską Paige
pojawiając się w drzwiach z papierosem w ręku.
Willa podniosła wzrok znad ksiąg buchalteryjnych,
nad którymi ślęczała przez cały wieczór. Zmarszczyła
się na wspomnienie sceny, jaką urządził Art Boles,
kiedy mu po południu wymówiła i wręczyła czek na
resztę należnych poborów.
- Był prawdopodobnie jedynym kowbojem w całym
hrabstwie, który by chciał u ciebie pracować.
- Nie pracował, i koniec - przypomniała siostrze
ciotecznej Willa. - Czego ty właściwie chcesz, Paige?
Nie czuła się zbytnio zobowiązana do uprzejmości.
Była zmęczona, następnego dnia zamierzała wstać
o świcie.
- Chcę z tobą porozmawiać - odparła Paige.
- Nie jestem ciekawa, co mi masz do powiedzenia
- oświadczyła Willa chłodno.
Zamknęła księgi, ułożyła je jedną na drugiej. Nie
była wcale uszczęśliwiona, że Paige zdecydowała się
wrócić wcześniej na ranczo.
- Może cię to jednak zaciekawi - odrzekła Paige.
Uplasowała swoją smukłą elegancką postać na
poręczy najbliższego fotela. Ubrana w szykowną
brązową sukienkę, oryginalną kreację dobrego projek
tanta - Willa nie miała co do tego wątpliwości
- Paige wyglądała w każdym calu na modelkę.
Oryginalne połączenie długich, czarnych splotów,
przezroczystej skóry i fiołkowych oczu czyniło ją
wymarzonym obiektem dla fotografa. Willa nie
wiedziała, jak daleko Paige zaszła w ciągu tych pięciu
lat, przez które nie utrzymywała kontaktów z rodziną,
ale światowy wygląd kuzynki Paige zdawał się krzyczeć
wielkim głosem o sukcesie.
- Jeżeli nie dojdziemy ze sobą do jakiegoś porozu
mienia, osobą, która na tym najbardziej ucierpi,
będzie mamusia.
- Strach cię obleciał? - rzuciła jej wyzwanie Willa.
Stwierdzenie tego faktu nie przyniosło jej jednak
satysfakcji. Mimo tego, co Paige zrobiła, Willi
ciążyło istniejące między nimi napięcie. Czuła in
stynktownie, że ona jest tą, która nad tym bardziej
boleje.
Paige oblała się rumieńcem winy i gniewu, lecz nie
zareagowała na wyzwanie Willi.
- Zdajesz sobie chyba sprawę, jak delikatne jest
zdrowie mamusi?
Willa poderwała się z krzesła, chwyciła księgi.
- Bardzo dla ciebie wygodne - stwierdziła.
Odwróciła się, żeby wsunąć księgi do niskiej szafki
między oknami.
- Może to mamusię wręcz przyprawić o śmierć,
jeśli zaczniesz jakieś historie - nie ustępowała Paige.
Willa obróciła się, z trudem powściągając gniew.
- Rozumiem, do czego pijesz - odparła.
- To dobrze - powiedziała Paige marszcząc brwi.
Po czym, ku zdumieniu Willi, jej wyniosłość nagle się
rozpłynęła. - Przepraszam cię za to, co zrobiłam,
Willo, jeśli to może coś zmienić.
Nic nie mogło bardziej wstrząsnąć Willą, zdołała
jednak nie pokazać po sobie zaskoczenia.
- Bałam się okropnie, co się ze mną stanie, jeśli
powiem prawdę - zaczęła Paige, po czym wzruszyła
niepewnie ramionami. - Ty byłaś zawsze tą silną
i odważną, uważałam, że zniesiesz to łatwiej ode
mnie. Przy tym Clay był twoim przyjacielem, sądziłam,
że ci wybaczy prędzej niż mnie. - Paige nie spuszczała
z Willi oka. - Nie myślałam, że tatuś ci wymówi dom
i że wszyscy się obrócą przeciwko tobie. - Paige się
zawahała, po czym uniosła wojowniczo brodę. - Jeśli
cię to interesuje, przyznałabym się, gdyby Clay oddał
sprawę do sądu.
Willa patrzyła szeroko otwartymi oczami, nie
dowierzające własnym uszom. Czuła instynktownie,
że jest jedyną osobą, która kiedykolwiek usłyszy
tę spowiedź, i podejrzewała, że Paige nie tylko
nigdy więcej jej nie powtórzy, ale co więcej, będzie
odtąd tym usilniej twierdziła, że winowajczynią
jest Willa.
- Nie wierzę, żebyś się przyznała nawet wtedy,
Paige - wyraziła wątpliwość Willa. - Jeśli nie potrafiłaś
powiedzieć prawdy własnym rodzicom, to tym bardziej
byś nie miała odwagi przyznać się publicznie przed
sądem i narazić na umieszczenie w domu poprawczym.
- Miałabym złamane życie - parsknęła Paige
porzucając wszelkie pozory skruchy. - A ty nie
okazywałaś nigdy większych ambicji. Jedyne, czego
pragnęłaś, to pracować na jakimś ranczu jak pospolity
kowboj.
- A więc moja przyszłość się nie liczyła - pod
sumowała posępnie Willa, po czym potrząsnęła głową.
- Rodzice zawsze cię ubóstwiali, Paige. Kochali cię,
jak tylko rodzice potrafią kochać jedynaczkę. Nie
było chyba niczego w świecie, czego by ci odmówili.
Więc dlaczego wyrosłaś na takiego złego człowieka?
Paige poczerwieniała. Spuściła głowę i rozgniotła
wściekle papierosa w popielniczce.
- Zapamiętaj sobie, co ci powiedziałam o mamusi
- ostrzegła podnosząc głowę i przygważdżając Willę
lodowatym spojrzeniem. -1 nie zasiedź się tu za długo.
Podniosła się z poręczy fotela, zrzucając popielniczkę
na podłogę i jak królowa wypłynęła z pokoju.
Następne dwa dni Willa spędziła na wywożeniu
gnoju ze stajni i uprzątaniu stryszku na siano, po
czym przystąpiła do łatania dachu. Ściągnęła na
ranczo mechanika, żeby zreperował traktor i poleciła
mu obejrzenie starej czerwonej półciężarówki wuja
Cala. Doprowadzenie jej do stanu używalności kosz
towało więcej, niż się spodziewała, ale bez ciężarówki
trudno było się obejść, a kupno w tym roku nowej
przekraczało znacznie możliwości rancza. Willa wzdry
gnęła się na myśl, że za parę miesięcy ciężarówka
będzie potrzebowała nowego ogumienia.
Jak dotąd ogłoszenia o poszukiwaniu rządcy
i kowbojów, które umieściła w okolicznej prasie, nie
znalazły szerszego odzewu. Miała parę telefonów
z Casper i Cheyenne, ale nie należało oczekiwać, żeby
kandydaci spoza Cascade zjawili się na rozmowę
przed przyszłym tygodniem. Tymczasem oszacowała
koszt niezbędnych reperacji i postanowiła przystąpić
do zakupu materiałów.
Pochłonięta samotną pracą na ranczu, odsunęła na
bok niejasne obawy przed załatwianiem interesów
w miasteczku. Odwiedzała wprawdzie co dzień ciocię
Tess, ale poza Paige i personelem szpitalnym nie
miała do czynienia prawie z nikim. Toteż pierwsza
wyprawa do składu drewna po słupki do ogrodzenia
i drut kolczasty stanowiła dla niej niemiłe zaskoczenie.
- Teraz moja kolejka - powiedziała stanowczo,
podchodząc do kontuaru, za którym niski mężczyzna
w granatowym kombinezonie wypisywał zamówienie.
Mimo że przyjechała jako jedna z pierwszych,
magazynier pomijając ją obsługiwał innych klientów.
Z początku nie przyszło jej do głowy, że jest to
rozmyślny afront, aż demonstracyjne niedostrzeganie
jej stało się zbyt uderzające, by na nie nie zareagować.
- Będzie pani musiała poczekać na swoją kolejkę
- powiedział magazynier i zwrócił się do następnego
klienta.
- Teraz jest moja kolejka - nie ustępowała Willa
podnosząc głos na tyle, żeby ją wszyscy słyszeli
i posuwając się o krok, żeby zagrodzić drogę męż
czyźnie, który stał za nią.
Dokoła ucichły rozmowy, magazynier poczerwieniał
z irytacji. Willa czuła, że uwaga wszystkich skupiła
się na niej.
- Potrzebuję piętnaście rolek drutu i sto słupków
ogrodzeniowych - powiedziała zdecydowanym tonem,
mierząc wyzywająco magazyniera, dopóki jego wzrok
nie pobiegł w górę nad jej lewym ramieniem.
Nagły domysł przeniknął ją ostrym dreszczem.
Odwróciła głowę i twarz jej się skurczyła na widok
Claya Cantrella stojącego o parę kroków za nią.
Domyślając się, że wszedłszy po niej był świadkiem
całej sceny, przeniosła z powrotem uwagę na maga
zyniera.
- Widzę, że pańskiej firmie nie zależy na zamówie
niach rancza - powiedziała i odwróciła się wściekła,
że oznacza to wyprawę do składu w sąsiednim
miasteczku, prawie sto czterdzieści kilometrów dodat
kowej jazdy półciężarówką z przyczepą.
Była w połowie drogi do wyjścia, kiedy magazynier
zawołał za nią:
- Panno Ross! Chciała pani piętnaście rolek drutu
i sto słupków?
Willa się zatrzymała i obróciła z powrotem. Clay
gdzieś zniknął, natomiast magazynier, ku jej za-
skoczeniu, wybiegł za nią, wypisując spiesznie fakturę
na sztywnym uchwycie do papierów.
- Proszę zapłacić w kasie i będzie pani mogła
odebrać towar w magazynie.
Podpisał fakturę i wyciągnął ją zachęcającym gestem.
Jego ciche: „Przepraszam, że kazałem pani czekać"
było na tyle uprzejme, że Willa przyjęła papier. Nie
patrząc na nikogo wybrała resztę towarów, które
miała spisane na liście, zapłaciła za wszystko, po
czym podjechała półciężarówką z małą przyczepą na
plac załadunkowy za budynkiem.
Szczęśliwie jej wyprawa do składu pasz przebiegła
gładziej. Również bez zakłóceń kupiła zapasy żywności.
Nim wyszła z banku, gdzie otworzyła sobie prywatne
konto czekowe, zrobiła się pora lunchu, więc zajechała
do małej restauracji na skraju miasteczka, w której
lubiła jadać jako nastolatka. Podawano tu najlepsze
hamburgery i kanapki z polędwicą, i Willa chciała
sobie przypomnieć dawne lata.
Ledwo weszła do restauracji, zobaczyła Claya
siedzącego z trzema mężczyznami przy stoliku nieda
leko wejścia. Stały przed nim jeszcze resztki lunchu,
do ust podnosił filiżankę z kawą. Nie dostrzegł jej od
razu, więc Willa rozejrzała się szybko za wolnym
miejscem w przeciwnej części sali. Przy barze nie było
nic wolnego, wszystkie stoliki zajęte, ale udało jej się
wypatrzyć niewielki pusty boks trochę w tyle. Zaraz
podeszła do niej kelnerka, w której Willa rozpoznała
tę samą co za dawnych lat Laureen, postawiła przed
nią szklankę z wodą i chciała jej podać kartę, gdy
nagle zamarła. Po niezręcznej chwili wahania i ze
zdawkowym „Dzień dobry" odwróciła się i uciekła.
Stwierdziwszy, że jej ulubione dania wciąż figurują
w karcie, Willa wgłębiała się w nią dalej. Położyła ją
na stole, na znak, że jest gotowa do złożenia zamó
wienia, ale czekała przeszło dziesięć minut, zanim
Laureen skierowała się w jej stronę. Przesuwała się
między stolikami i boksami w jej części sali, dolewając
wszystkim kawy i ostentacyjnie ignorując Willę,
podobnie jak magazynier w składzie drewna.
Na policzki Willi wystąpił rumieniec zakłopotania
i gniewu, gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciekawe
spojrzenia, które szybko uciekły w bok lub w dół.
Jedynym, które nie umknęło przed jej wzrokiem, było
obojętne spojrzenie pary ciemnych oczu, co obser
wowały ją od stolika w przodzie sali.
Willa się zorientowała, że Clay musiał ją dostrzec
wkrótce potem, jak weszła, i że ją obserwuje od
dłuższej chwili. Teraz jego wzrok pobiegł ku Laureen,
która nadal nie kwapiła się z przyjęciem od niej
zamówienia. Kelnerka zerknęła akurat w tym momen
cie na Claya, jakby szukając jego przyzwolenia.
Ta krótka wymiana spojrzeń wystarczyła Willi.
Wysunęła się z boksu, wyprostowała ze sztywną
godnością i ruszyła spokojnie do wyjścia. Wszystko
się w niej gotowało z poczucia krzywdy, pomieszanego
z ledwo powściąganym gniewem, ale całą siłą woli
starała się tego po sobie nie pokazać.
Nie przypuszczała, że Clay się posunie do użycia
swoich wpływów dla przysparzania jej trudności
i wstydu, ale niedwuznacznie to dzisiaj uczynił, i to
dwukrotnie. A może to nie on? Może potraktowano
by ją tak samo bez względu na jego obecność? Może
to po prostu dla niektórych ludzi sposób zamanifes
towania solidarności z Clayem i współczucia dla
bólu, na jaki Willa naraża go swoim pojawieniem się?
Cascade jest w końcu małym prowincjonalnym
miasteczkiem, w którym powszechne są postawy
i uprzedzenia właściwe większości małych miasteczek.
Willa się domyśliła, że wiele osób w okolicy uważa,
iż wykręciła się sianem po śmierci Angie, i czuje się
usprawiedliwiona wymierzając jej teraz część zasłużonej
kary. Cascade stanowiło zawsze uczciwą, spoistą
społeczność, złożoną z przyzwoitych, praworządnych
obywateli. Świadomość tego czyniła niesprawiedliwość
ich stosunku do niej tym trudniejszą do zniesienia.
Strach Paige przed bojkotem towarzyskim miał realne
uzasadnienie, co oczywiście w niczym nie usprawied
liwiało jej postępowania.
Podeszła do ciężarówki, sprawdziła, że ładunek
w przyczepie jest w porządku, po czym usiadła za
kierownicą i ruszyła w drogę powrotną na ranczo.
Tak czy inaczej, nie ma żadnego wpływu na to, co
ludzie o niej myślą; jedyne, co jej pozostaje, to robić
spokojnie swoje. Im prędzej zaprowadzi trochę
porządku na ranczu i znajdzie odpowiedniego rządcę,
tym prędzej będzie mogła wrócić do Colorado, gdzie
wszyscy są jej życzliwi i gdzie liczą się z jej słowem.
Była niecałe dwa kilometry od skrętu na ranczo
Orion, gdy dostrzegła w lusterku dużą srebrno-czarną
ciężarówkę, szybko doganiającą jej znacznie powol
niejszy pojazd z przyczepą. I właśnie w momencie,
kiedy miała uwagę zwróconą w tył, jej wóz jakby
najechał na jakiś wybój.
Zaskoczona Willa spojrzała szybko przed siebie,
czując, że auto wpada w rytmiczne podskoki, zwias
tując przebitą dętkę. Z jękiem niesmaku zaczęła
zwalniać, po czym zjechała na żwirowane pobocze.
Srebrno-czarna ciężarówka przemknęła obok, kiedy
zatrzymywała swój wóz.
Nie gasząc silnika, Willa sięgnęła po rękawice
robocze. Obawiała się, że będzie musiała odłączyć
przyczepę i wyładować z tyłu wozu ciężkie szpule
drutu, zanim przystąpi do wymiany koła. Wysiadłszy
stwierdziła z rozpaczą, że lewe tylne koło opiera się
już na poręczy przygniatającej gumę pozbawioną
powietrza.
Sięgnęła na tył ciężarówki po kostkę betonową do
podłożenia pod ramię przyczepy, żeby ta się nie
przechyliła, kiedy ją odczepi i będzie odłączała światła
ostrzegawcze. Dla zabezpieczenia wsunęła słupki
ogrodzeniowe pod koła, żeby przyczepa nie zaczęła
się staczać. Odłączywszy przyczepę, wróciła do szoferki
i podjechała parę metrów, po czym zgasiła silnik
i włączyła hamulec. Spuściła właśnie klapę, chcąc się
zabrać do wyładowywania drutu, kiedy usłyszała
nadjeżdżający samochód.
Wracała półciężarówka, która ją przed chwilą
wyprzedziła. Nie przypuszczając, że ciężarówka się
zatrzyma, Willa wspięła się na tył swojego wozu
i sięgnęła po pierwszą szpulę. Ku jej zaskoczeniu
pojazd zwolnił, zjechał na żwirowane pobocze po jej
stronie szosy i stanął tuż przed jej ciężarówką.
W zdumienie wprawiła Willę osoba kierowcy.
Drzwi szoferki się otworzyły i wysiadł z niej Clay
Cantrell. Po jego zaciśniętych wargach Willa się
domyśliła, że mimo całej niechęci, jaką go to napawa,
poczuł się zobowiązany do zawrócenia, żeby jej pomóc.
Za ciemnymi okularami, przesłaniającymi jego oczy,
kryje się zapewne morze wrogości. Wyobrażając sobie
zimną, nieprzyjazną głębię tych mrocznych jak noc
oczu, Willa postanowiła odrzucić z miejsca ofertę
jakiejkolwiek pomocy z jego strony.
Pochylona dotoczyła pierwszą szpulę do opuszczonej
klapy, kiedy Clay sięgnął i ujął ją w dłonie.
- Poradzę sobie sama - powiedziała Willa, pioro-
nując go spojrzeniem i nie puszczając szpuli.
Ignorując ją, Clay szarpnął szpulę tak, że aby ją
utrzymać, musiałaby się z nim mocować.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
Jego surowo zaciśnięte wargi wykrzywiły się ironicz
nie. Nie odpowiedział jednak, lecz w milczeniu wysunął
szpulę za brzeg klapy i opuścił ją na ziemię.
- Mówię poważnie, Clay - powiedziała Willa cofając
się w głąb ciężarówki po następną szpulę. - Nie
potrzebuję twojej pomocy.
- Potrzebujesz czy nie, ale ją masz - warknął Clay
wyciągając ręce i chwytając jedną ze szpul. - Weźmiesz
się do pracy, czy mam to robić sam?
Nim zdążyła odpowiedzieć, zaczął ciągnąć szpulę
do siebie, tak że musiała się posunąć w bok, żeby mu
pomóc.
Ani się obejrzeli, jak cały drut znalazł się na ziemi.
- Dziękuję - powiedziała niechętnie Willa. - Z resztą
poradzę sobie sama.
Zachowując się tak, jakby nie słyszał jej słów, Clay
zatrzasnął klapę, po czym przyklęknął, żeby wy
ciągnąć koło zapasowe.
- Masz przenośnik? - burknął mocując się z kołem.
- Tak, ale ja już naprawdę sobie poradzę - po
wtórzyła Willa chcąc przyklęknąć, żeby samej wyciąg
nąć koło zapasowe.
Powstrzymał ją lodowaty głos Claya:
- Ja naprawdę nie mam czasu ani cierpliwości,
żeby się z tobą targować, Willo.
Willa się zawahała, po czym ruszyła gniewnie do
szoferki. Kiedy wróciła z narzędziami, Clay spuszczał
na ziemię koło zapasowe. Pozwolił mu się zachwiać
i przewrócić na płask.
- To koło jest niewiele lepsze od tamtego - oznajmił,
przygniatając czubkiem buta oponę do szosy.
W obliczu nowego problemu Willa poczuła nagły
ucisk w dołku. Rzuciła narzędzia na ziemię i uniosła
ramię, żeby rękawem otrzeć pot z czoła. Co za
idiotyczna historia! Nie pozostaje jej teraz nic innego,
tylko przyjąć pomoc Claya.
- Nie masz przypadkiem przenośnego kompresora
w aucie? - zapytała, zmuszona do odsunięcia na bok
wewnętrznego oporu.
- Nawet gdybym miał, niewiele by to pewnie
pomogło - odparł pochylając się, żeby podnieść
bezużyteczne koło zapasowe.
Zaniósł je do jej przyczepy i rzucił na słupki
ogrodzeniowe, po czym zawrócił i pomaszerował do
swojej ciężarówki. Willa, zaskoczona, że ją najwidocz
niej pozostawia na pustej szosie, odprowadzała go
przez chwilę bezradnym wzrokiem. Potem, zdecydo
wana nie pozwolić mu odjechać, pobiegła za nim.
- Zapłacę ci za odwiezienie drutu i przyczepy na
ranczo cioci - zawołała doganiając go.
- Nie potrzebuję twoich pieniędzy - odburknął
kierując się na tył swojej ciężarówki.
- Nie mogę pozostawić tych wszystkich materiałów
na los szczęścia, Clay - nie ustępowała.
Clay zdjął niecierpliwym gestem ciemne okulary
i wsunął je do kieszonki koszuli.
- Prawda, że to mało uczęszczany odcinek szosy,
ale mimo to nie mogę ryzykować. Wiesz, ile te
materiały kosztują?
Clay rzucił jej ponure spojrzenie.
- A kto mówi, że masz je pozostawić na los
szczęścia?
Z tymi słowy przykucnął, żeby wyjąć koło zapasowe
z uchwytów pod swoją ciężarówką.
Willa pojęła, że zamierza jej pożyczyć swoje koło,
i poczuła, jak krew nabiega jej do twarzy.
- To naprawdę ładnie z twojej strony - powiedziała,
kiedy się wyprostował i jął toczyć koło w kierunku jej
ciężarówki.
- Nie robię tego dla ciebie - odparł chłodno.
Kiedy dotarli do jej wozu, przejęła energicznie
inicjatywę. Odkręciła szybko mutry uszkodzonego
koła, po czym ustawiła podnośnik i jęła pompować.
Clay dokończył zdejmowania koła. Po chwili nowe
koło zostało założone i Clay przystąpił do dokręcania
muter.
- To była nieprawda - oświadczył nieoczekiwanie
lekko zduszonym głosem. Obrócił głowę i popatrzył
na nią, chwytając swoim ciemnym spojrzeniem wyraz
bólu, który trwał w jej zielonych oczach. - To, co
powiedziałem, że nie robię tego dla ciebie. To była
nieprawda.
Willa doznała nagle bolesnej świadomości, że
trudniej jej przyjąć ten okruch czułości ze strony
Claya niż poprzednie przejawy jego wzgardy. Pochyliła
czym prędzej głowę, żeby ukryć wilgoć napełniającą
obficie jej oczy, i zajęła się gorliwie opuszczaniem
podnośnika i wyciąganiem go spod wozu. Clay dokręcił
ostatecznie mutry.
- Dziękuję, Clay - wykrztusiła, siląc się, żeby jej
głos nie zadrżał i dla uniknięcia jego wzroku schyliła
się po klucz do muter.
Nim odniosła narzędzia do szoferki, Clay opuścił
klapę i zabierał się do załadowania pierwszej szpuli
drutu. Pracowali w milczeniu, dopóki wszystkie szpule
nie znalazły się znów na miejscu, a przyczepa nie
została na powrót przymocowana do ciężarówki.
Potem Willa zebrała słupki, którymi zabezpieczyła
koła przyczepy, Clay zaś podłączył światła ostrzegawcze
i wrzucił kostki betonowe do środka. Miała zamiar
wsiąść z powrotem do szoferki, gdy poczuła lekki
uścisk Claya na ramieniu.
- Wracając do tego, co dziś zaszło w mieście, Willo
- zaczął - wiedz, że ja nie miałem z tym nic wspólnego.
- Domyśliłam się tego sama - odrzekła. - Dziękuję
jeszcze raz za pomoc.
Była tak przejęta dotknięciem Claya i jego nieocze
kiwaną przemianą, że jedyne, czego pragnęła, to
uciec. Przywołała na wargi uśmiech wdzięczności
i spróbowała spojrzeć mu w twarz, ale jej wzrok
dotarł tylko do wysokości jego koszuli.
- Zwrócę ci koło zapasowe, jak tylko będę mogła.
Jakby dopiero teraz sobie uświadamiając, że jej
dotyka, Clay cofnął dłoń.
- I nie zapomnij o chusteczce do nosa - burknął.
- Nie zapomnę - zapewniła i odwróciła się, żeby
wsiąść do szoferki.
- Cholernie ciężko żyć ze świadomością, że znowu
tu jesteś, Willo - powiedział cicho, lecz jego szczere
wyznanie było nabrzmiałe emocją, która ją zaskoczyła.
Na krótką chwilę lata oddalenia jakby przestały
istnieć, tak że Willa mogła podnieść głowę i spojrzeć
prosto w jego poważną twarz. Na ułamek sekundy
wezbrało między nimi na nowo dawne poczucie
bliskości, zupełnie jakby Angie nigdy nie zginęła,
a Willa nigdy stąd nie wyjeżdżała.
Zdjęta nagłym strachem, że własne pragnienia czynią
ją ślepą na wrogość, którą powinna dostrzegać, Willa
westchnęła i posępnie przytaknęła Clay owi:
- I cholernie ciężko tu znowu żyć.
Wsiadła do szoferki i zatrzasnęła za sobą drzwiczki.
Zabrała się do ściągania rękawic, czekając, kiedy
Clay przestanie się w nią wpatrywać i odejdzie.
Wydawało jej się, że nie zniesie tego już ani chwili
dłużej, gdy raptem się odwrócił i ruszył do swego
auta. Willa spiesznie przekręciła kluczyk w stacyjce
i czekała, aż się cofnie i zrobi jej przejazd.
Sprawdziła w lusterku, czy droga wolna, po czym
wyjechała powoli na szosę. Stara półciężarówka
z trudem holowała przyczepę z ładunkiem. Nie
zaskoczyło Willi, że Clay zawróciwszy nadal jej
towarzyszy, mimo iż minął drogę prowadzącą do
domu. Kiedy zwolniła i skręciła z szosy w krótką
boczną drogę do rancza ciotki, srebro-czarna pół
ciężarówka zatrzymała się, zrobiła zgrabny nawrót
i odjechała w przeciwnym kierunku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Willa wjechała przez wrota stodoły traktorem
holującym kopiasty wóz, by przystąpić do wciągania
na stryszek wielkich bel wonnego siana, które zebrała
z pola. Zębaty uchwyt ułatwiał to zadanie, ale pomoc
drugiej osoby byłaby nader pożądana.
Willa nie pierwszy raz pomyślała o Paige, która
przesiadywała w domu czytając pisma albo ćwicząc
aerobik. Nawet ktoś do prowadzenia traktora byłby
mile widziany, lecz Paige przez cały tydzień opierała
się jej prośbom.
Jakby nie wystarczyło jej niechęci do pracy na
świeżym powietrzu, Paige nie raczyła nawet ugotować
przyzwoitego posiłku. Sama potrafiła żyć o paru
listkach sałaty i kilku łyżeczkach twarożku, Willa
potrzebowała czegoś bardziej pożywnego. Nic dziw
nego, że była po minionym tygodniu rozgoryczona
i poirytowana. Zimne kanapki i kupne mrożone
dania nie stanowiły najlepszego pożywienia, rzadko
jednak miała czas i siły, by przygotować sobie coś
lepszego.
Fakt, że Paige nie próbowała jej w niczym pomóc,
wzmagał tylko wrogość między kuzynkami. Nie mogła
się doczekać, kiedy Paige wyjedzie wreszcie na swój
kontrakt. Przy odrobinie szczęścia miało to nastąpić
nazajutrz, termin rozpoczęcia zdjęć został już bowiem
odłożony o kilka dni. Willa wolała jednak na nic nie
liczyć, dopóki Paige nie znajdzie się ostatecznie
w samolocie.
Od dnia, gdy Willa przywiozła drut i słupki, minął
tydzień, ale zdołała dotąd przeprowadzić tylko naj-
niezbędniejsze naprawy ogrodzenia. Obok codziennego
przeglądu bydła, musiała przede wszystkim skosić
trawę i zbelować siano. Wprawdzie łąka przeznaczona
na paszę nie była zbyt wielka, ale skazana na samotne
wykonanie nużącej pracy, Willa siłą rzeczy zaniedbała
inne roboty na ranczu.
Na domiar złego dwaj kowboje, z którymi wczoraj
rozmawiała, nie spełnili jej oczekiwań. Jeden miał
przeszłość kryminalną, co na pewno by nie od
powiadało cioci Tess. Drugi okazał się typem mądrali
krytykującego wszystkich poprzednich szefów, więc
Willa uznała, że nie byłby to godny zaufania, lojalny
pracownik, jakiego ciocia potrzebuje.
Miała więcej telefonów w odpowiedzi na ogłoszenia,
lecz tylko trzej 'kandydaci zgodzili się przyjechać na
rozmowę. Wyglądało na to, że zbyt dużo ludzi wie
o kłopotach tego rancza i wszyscy bądź rozglądają się
za pracą rokującą pewniejsze widoki na przyszłość,
bądź szukają płacy lepszej od tej, jaką może zaofia
rować Willa. I chociaż niechętnie to przyznawała
przed samą sobą, wiedziała, że niejeden kandydat nie
ma ochoty pracować pod kierunkiem kobiety w ogóle,
a Willi Ross w szczególności.
Skończywszy wyładunek siana skierowała się w stro
nę domu, żeby sobie zrobić kanapkę, nim wróci na
łąkę po dalsze bele. Umyła się trochę i zabrała się do
przygotowania szybkiego posiłku, gdy usłyszała
samochód podjeżdżający pod dom.
Przed oknami przetoczyła się półciężarówka Claya
i stanęła w pół drogi do stodoły. Willa westchnęła na
przypomnienie, że chociaż oddała do wulkanizacji
przebitą dętkę i zmieniła koło, jakoś nie zdobyła się
na odwiezienie zapasowego koła Claya. Czym prędzej
odłożyła kanapkę i zbiegła do sutereny przynieść
chusteczkę Claya.
Wchodząc po schodach na górę, usłyszała piskliwy
głos Paige.
- Nie jest ani trochę lepsza od Arta Bolesa - mówiła
Paige. - Nie wiem, na czym jej schodzi cały dzień.
Jedyna rzecz, jaką się może pochwalić, to ciągle
rosnące rachunki. Próbuję otworzyć mamusi oczy,
ale wiesz, jaka ona jest sentymentalna. Liczę tylko, że
Willę ruszy w końcu sumienie i tym razem nie wyrządzi
mamusi zbyt wielkiej krzywdy. Ona by już tego nie
przeżyła, Clay.
Willa weszła do kuchni z twarzą płonącą z gniewu
i zatrzasnęła za sobą drzwi do sutereny z ledwo
powściąganą gwałtownością. Paige, w kombinezonie
do gimnastyki, opinającym jej szczupłe ciało jak
druga skóra, ustawiła się w pozie pomyślanej jako
nieświadomie uwodzicielska. Willa poczuła niepokojące
ukłucie czegoś na kształt zazdrości, gdy sobie zdała
sprawę, jakie doskonałe uzupełnienie imponującej
męskości Claya stanowi śniada uroda Paige.
- Może byś lepiej wiedziała, na czym mi schodzi
cały dzień, gdyby ci się udało czasami wstać z łóżka
przed dwunastą - zauważyła chłodno Willa kierując
się ku drzwiom na werandę, koło których stali Paige
i Clay. - Oto twoja chusteczka. - Nie odwracając
wzroku pod jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem,
podała mu wyprany i pięknie wyprasowany kawałek
materiału. - Poczekaj chwilę, to pójdę po twoje koło.
Odwróciła się i sięgnęła do szuflady po pergamin
do zapakowania przygotowanej kanapki, podczas
gdy Paige poprowadziła Claya w kierunku salonu.
Starając się nie słyszeć uwodzicielskiej nutki w głosie
kuzynki, Willa wybrała z lodówki parę owoców,
a z pudła na pieczywo garść biskwitów i włożyła
wszystko wraz z kanapką do papierowej torby.
Zatrzymała się, żeby wypić szklankę zimnego mleka,
równocześnie dokładając do termosu z wodą kilka
kostek lodu, po czym wyszła z torbą i termosem. Nim
dotarała do traktora, dogonił ją Clay.
- Masz zwalony kawałek płotu i wydostało ci się
z rancza jakieś pięćdziesiąt sztuk bydła - oznajmił jej,
gdy umieszczała torbę i termos na traktorze.
- Dokąd? - spytała zaalarmowana Willa.
- Do Oriona.
Willa skuliła bezradnie szczupłe ramiona. Rzuciła
niespokojnie okiem w kierunku spowitych chmurami
gór daleko na zachodzie.
- Mam jeszcze kupę siana do zwiezienia, Clay,
a na wieczór zapowiadają burzę.
Ton, jakim jej odpowiedział, brzmiał surowo.
- Tess ci powierzyła ranczo, Willo. Jeśli prowadzenie
go przerasta twoje siły, to może powinnaś zrezygnować.
Poirytowana upałem, ciężką pracą i niepowodze
niami, Willa wybuchnęła piorunując go wzrokiem.
- Więc spróbuj sam, mój panie milionerze. Może
potrafisz lepiej, bez pomocy, prawie bez pieniędzy, za
to pod okiem życzliwych krytyków, którzy tylko
czekają, żeby ci się powinęła noga. - Smukłym palcem
dźgnęła go gniewnie w pierś. - A tymczasem albo
zagnaj to bydło z powrotem na nasz teren i sam
zreperuj płot, albo pozwól się paść bydłu na swoim
terenie i przyślij mi rachunek. Ja się tym mogę zająć
dopiero, jak zwiozę siano.
Z tymi słowy odwróciła się i wsiadła na traktor.
- Twoje koło jest w naszej ciężarówce - zawołała
i ruszyła spod stodoły.
Kusztykając wieczorem ze stodoły do domu, Willa
była zbyt zmordowana i znękana, by się dłużej zżymać
na Claya czy siostrę cioteczną. Kurz i drobiny siana,
które dostawały się przez cały dzień z potem pod
ubranie, przylgnęły na dobre do jej ciała podczas
deszczu, który lunął, ledwo Willa ruszyła z ostatnim
wozem z łąki.
Żałowała teraz prawie, że nie zaangażowała choć
by jednego z kowbojów, których uznała za nie
odpowiednich. Zanotowała sobie w pamięci, żeby
nie umawiać się nigdy z nikim na rozmowy wstępne
po dniu takiej harówki jak dzisiejszy. Bóg wie,
jakiego człowieka gotowa by przyjąć cioci do pracy
w przypływie rozgoryczenia.
Myśl o cioci Tess obudziła w niej wyrzuty sumienia.
Przez cały tydzień Willa nie miała czasu jej odwiedzić.
Dzisiaj też jej już nie odwiedzi. Będzie się to musiało
zmienić, gdy Paige wyjedzie na swój kontrakt, bo
Tess oczywiście odczuje dotkliwie brak częstych wizyt
córki. Jest jeszcze ciągle bardzo słaba po stracie męża
i zapaści na pogrzebie, więc będzie się liczył każdy
przejaw miłości i wsparcia moralnego.
Willa nie wyobrażała sobie, co zrobi, gdy ciocia
zostanie wypisana ze szpitala do domu. Przypuszczała,
że jeśli nie zadba o to Paige, ona sama będzie się
musiała postarać o pielęgniarkę do opieki nad chorą
w ciągu dnia, gdy sama jest zajęta na ranczo.
Mimo że stała przed nią znowu perspektywa kupne
go dania z zamrażalnika na obiad - a Willa sama nie
wiedziała, czy nie wolałaby zamiast tego iść spać
głodna - nie miała prawa myśleć o wygodzie niczyjej
prócz cioci, bo w końcu będą na to szły pieniądze
Tess. Kiedy dotarła na tylną werandę i ściągnęła
zabłocone buty, przebiegło jej przez głowę, że mogłaby
za własne oszczędności zaangażować gosposię. Ale
zaraz odrzuciła tę myśl, przypomniawszy sobie trud
ności ze znalezieniem rządcy i kowbojów.
Po wejściu do kuchni i postawieniu termosa na
blacie, Willa zauważyła arkusz różowej papeterii.
Zdążyła podejść i wziąć go do ręki, gdy usłyszała
znajomy odgłos nadjeżdżającej półciężarówki Claya.
Nie miała sił na nową przeprawę z nim. Przebiegła
wzrokiem krótką notatkę, w której siostra cioteczna
informowała, że wyjeżdża do Nowego Jorku. Z wes
tchnieniem ulgi, że Paige wreszcie sobie pojechała,
Willa rzuciła liścik na stół i szybko uciekła z kuchni.
Przy odrobinie szczęścia zdąży wejść pod prysznic
i udawać, że nie słyszała nadjeżdżającego auta. Clay
z pewnością odjedzie, gdy nikt nie będzie odpowiadał
na jego pukanie i nie znajdzie Willi w żadnym
z zabudowań gospodarczych.
W chwilę potem, stojąc pod strumieniem gorącej
wody, umyła głowę, po czym przystąpiła do szorowania
ciała. Rozkoszowała się ciepłem obracając prysznic
tak, by masował jej obolałe ramiona i plecy. Niestety
woda zaczęła się zbyt szybko robić chłodna, więc
Willa z ociąganiem zakręciła kran i otworzyła drzwiczki
kabiny, żeby sięgnąć po ręcznik.
Nałożyła krótki frotowy szlafroczek, szybko roz
czesała włosy i wysuszyła. Ożywiona, lecz zdegus
towana perspektywą dania z zamrażalnika i ślęczenia
nad rachunkami, które od paru dni odkładała, zaczęła
schodzić na dół. Szorstki dywan kojąco masował jej
zmęczone bose stopy.
Z wyjątkiem kuchni, dom był ciemny. Od czasu do
czasu rozjaśniała mrok błyskawica wzmagającej się
na nowo burzy. Dochodząc do drzwi kuchni Willa
zdała sobie raptem sprawę, że nie zapalała żadnych
lamp na dole.
- Nie gniewasz się chyba, że pozwoliłem sobie
wejść bez pytania? - zaskoczył ją głos Claya, gdy
weszła do kuchni.
- Co ty tu robisz? - zapytała sięgając machinalnie
do rozchylonego dekoltu szlafroka, ku któremu pobiegł
wzrok Claya.
Willa wstrzymała oddech, widząc, jak jego spojrzenie
przesuwa się powoli w dół jej ciała. Spoczęło najpierw
na wyniosłości jej piersi, potem omiotło smukłość jej
ud, kolan i łydek, których nie zakrywał krótki
szlafroczek. W jego ciemnych jak noc oczach błysnęła
iskierka męskiego uznania, po czym Clay zwrócił
wzrok z powrotem na jej twarz.
- Mam kilka spraw do omówienia z tobą.
Willa zacisnęła wargi, starając się ochłonąć z gorąca,
jakie ją oblało pod jego spojrzeniem.
- Co ty powiesz? - mruknęła przypominając sobie
krytyczne uwagi, jakie wymieniał z Paige. Przeszła
przez kuchnię i zniknęła w spiżarni, gdzie w rogu za
drzwiami stała duża, niska zamrażarka. - Nie mam
najmniejszej ochoty słuchać znowu o tym, jaka jestem
nieudolna i jak szastam pieniędzmi - zawołała do
niego przebierając w pudełku z mrożonymi daniami.
- Ile ty masz właściwie lat, Willo? Dwadzieścia dwa?
Wyprostowała się gwałtownie, zdając sobie sprawę,
że Clay stoi koło niej, i czym prędzej obciągnęła krótki
szlafroczek. Rzuciła mu poirytowane spojrzenie i po
chwyciła niepokojący błysk w jego ciemnych oczach.
Jak gdyby burza za oknami stanowiła barometr
narastającego między nimi napięcia, rozległo się długie
przeciągłe dudnienie grzmotu, od którego zawibrowały
szyby w kuchni, a ziemią pod ich stopami wstrząsnęło
coś na kształt dreszczu.
Żadne z nich nie poruszyło się, żadne nie potrafiło
oderwać wzroku od drugiego, przeciąć wątłych pędów
uczucia, które wykwitało między nimi.
Willi przypomniała się nagle owa chwila w dniu
urodzin Angie, kiedy udało jej się wywabić Claya od
gości do małej kępy drzew w pewnej odległości od
kamiennego patia w Orionie. Miała wówczas szesnaście
lat, niedługo kończyła siedemnaście.
Wbrew protestom cioci Tess, Willa sprawiła sobie
na urodziny Angie śmiałą, krótką sukienkę, z głębokim
dekoltem i gołymi plecami. Liczyła po cichu, że
uświadomi ona Clayowi, jak już jest dojrzała i jak po
kobiecemu potrafi się zachowywać.
Durzyła się w nim wtedy, a ponieważ paru chłopców,
którzy potracili dla niej głowy, nie mogło jej się nigdy
dosyć nacałować, Willa zdecydowała, że najwyższy
czas sprawdzić, czy jej pocałunki wywrą podobne
wrażenie na Clayu.
Pocałowanie Claya miało stanowić rodzaj eks
perymentu, podniecającej przygody. Przewidywanie,
jak będzie smakował pocałunek mężczyzny, niosło ze
sobą rozkoszny posmak niebezpieczeństwa. Pocałunek
takiego silnego i postawnego mężczyzny, którego
sama obecność przyprawiała ją o drżenie serca i ucisk
w dołku!
Takie jak w tej chwili, uświadomiła sobie jak przez
mgłę, przy akompaniamencie ogłuszającego grzmotu.
Lecz jeszcze przez parę krótkich ułamków sekund
pozostawała w niewoli wspomnienia.
- Wyszliśmy już dostatecznie daleko - powiedział
wówczas Clay chwytając ją za rękę i zatrzymując tuż
za pierwszą kępą drzew.
W spojrzeniu, którym na nią patrzył, była inten
sywność, jakiej nie przeczuwała, więc Willę ogarnął
zarazem lęk i podniecenie. Nie puszczał ciągle jej ręki
i ciepło jego twardej dłoni dodawało jej śmiałości,
napawało ją niemal spokojem, choć stojąc tak blisko
niego, czuła równocześnie dziwną miękkość w kola
nach.
- Nie poprosiłeś mnie ani razu do tańca - rzuciła
zdławionym głosem i zrobiła ów zuchwały krok do
przodu, zmuszając go na dobrą sprawę, by ją wziął
w ramiona.
Kiedy tu uczynił, było najnaturalniejszą rzeczą pod
słońcem spleść mu dłonie na szyi i pociągnąć jego
głowę owe krytyczne parę cali w dół. Twarde męskie
usta Claya zdumiewająco delikatnie spoczęły na jej
wargach. Willa włożyła całą duszę w ten pocałunek
i dotknęło ją niemile, że Clay nie przejawia ani cienia
owego żaru, co chłopcy, z którymi się całowała.
Kiedy cofnęła głowę, zachichotał na widok jej roz
czarowanej miny. Willa jęła mu się wyrywać, gotowa
okładać go pięściami z wściekłości.
- Spokojnie, ty mała diablico - ostrzegł szorstkim
głosem, przyciągając jej szczupłe oporne ciało bliżej
do swego twardego męskiego torsu. - Jesteś o wiele
za młoda, żeby uwodzić dorosłych mężczyzn - upo
mniał ją groźnie. - Zasługujesz na nauczkę, po której
może się z tym wstrzymasz na parę lat.
Z tymi słowy zniżył głowę i wpił się w jej wargi
z siłą, od której zrobiło jej się słabo. Myślała, że się
rozpłynie pod zmysłowym naporem jego pocałunku.
A kiedy rozsunął jej wargi i wtargnął w głąb ust,
zwiotczała w jego ramionach jak szmaciana lalka.
Gdy wreszcie cofnął usta, była zbyt oszołomiona, by
się ruszyć, musiała przytrzymać się jego ramion, żeby
nie upaść.
- Cholera, nie wiadomo, kto tu dostał nauczkę.
- Zdawało jej się, że słyszy jego mruknięcie, lecz
gniew, który wyczuwała w jego ciele, wprawiał ją
w zbytnie pomieszanie, by mogła być tego pewna:
Odsunął ją zdecydowanym ruchem i odwrócił się od
niej z surowym: - Wracaj lepiej do gości.
Raz w życiu Willa go posłuchała i czekała w niemej
rozpaczy na jego powrót. Ze strachu, że jej głupota
rozdzieliła ich na zawsze, o mało nie uciekła z domu.
Jednakże Clay, wróciwszy po kilku minutach, za
chowywał się, jakby nic nie zaszło. Willa doznała
bezgranicznej ulgi. I nigdy więcej nie próbowała - ani
nie miała ochoty próbować - z nikim podobnych
sztuczek.
Otrząsnęła się teraz ze wspomnienia i jakoś zdołała
wydobyć głos.
- C-co mówiłeś?
Clay, nie odpowiadając, zrobił krok w jej stronę
i Willa poczuła, jak ją ogarnia na nowo ciepła niemoc.
Oszołomiona, pojęła, że Clay ją za chwilę pocałuje.
Lecz tym razem nie byłby to dojrzały mężczyzna
całujący niedowarzoną nastolatkę, uświadomiła sobie
półprzytomnie. Tym razem ten mężczyzna chce
pocałować młodą kobietę, którą pogardza, którą
uważa za winną śmierci swojej siostry. Otrzeźwiło ją
to przypomnienie, a gniewny skurcz, który dostrzegła
na twarzy Claya, uzmysłowił jej, że on sobie to też
przypomniał.
Przeciągły grzmot osiągnął swoje apogeum w wiel
kim huku pioruna, po czym ustąpił głośnemu bębnieniu
deszczu o dach.
- U licha, więc ile ty masz w końcu lat? - powtórzył
Clay wyrywając ich oboje z transu.
- Czemu cię to tak nagle interesuje? - odpowiedziała
pytaniem na pytanie.
- Dwadzieścia dwa? - nalegał.
- Dwadzieścia dwa, ale w tej chwili czuję się,
jakbym miała osiemdziesiąt - odparła w nagłym
przypływie zmęczenia.
- Wzięłaś na siebie ogromną odpowiedzialność,
jak na osobę w twoim wieku - zauważył Clay nieco
mniej surowo.
Willa wyczuła w tym próbę dyplomacji. Z przekor
nym uśmieszkiem w kąciku ust obróciła się, żeby
przejść koło niego do drzwi.
- Takie jest życie, Clay - powiedziała nonszalanc
kim, świadomie prowokacyjnym tonem. - Rzadko
czeka, aż człowiek dostatecznie dorośnie i zmądrzeje.
Nie patrząc, czy jest do tego przygotowany, stawia go
przed koniecznością i już.
Przesunęła się koło niego, ocierając się perwersyjnie
biodrem i udem o jego nogę. Gwałtowny wdech, jaki
uczynił, sprawił jej jednak znacznie mniej satysfakcji,
niż się spodziewała.
- Rozumiem, że do czegoś zmierzasz - rzuciła
przez ramię, słysząc, że wraca za nią do kuchni.
Otworzyła szafkę, w której stało masło fistaszkowe,
postawiła słoik na blacie, wyjęła talerz i nóż.
- Paige mówi, że odrzuciłaś dwóch ludzi, którzy
się zgłosili do pracy. Nie nadawali się z jakiegoś
powodu czy też stawiasz za wysokie wymagania?
- Wyjaśniłam Paige, co mną powodowało. Nikt
by nie podniósł większego krzyku niż ona, gdybym
zaangażowała któregokolwiek z nich. Ale Paige
wykalkulowała sobie, że jak dostatecznie przekręci
fakty, sprowokuje cię do przyjazdu tutaj, żebyś mi
napsuł trochę krwi. Życiorysy obu kandydatów leżą
na biurku w kancelarii. Najwyraźniej postanowiłeś
ingerować w sprawy rancza cioci, więc przekonaj się
na własne oczy. Rozumiem, że moje słowo znaczy dla
ciebie w dalszym ciągu tyle co nic.
W kuchni zapanowała ciężka cisza. Nawet burza
jakby przycichła na kilka następnych chwil. Willa
smarowała chleb trzęsącymi się rękami, wzrok prze
słaniały jej łzy, które nagle wezbrały jej w oczach
z nie zabliźnionego poczucia krzywdy.
Żyła w przekonaniu, że jej przyjaźń z Angie rozciąga
się także na Claya, że bliskość i ufność ich trójki jest
niewzruszona. A jednak Clay nie dał jej szansy
wypowiedzenia się po wypadku, wydał na nią wyrok
zaocznie. Uwierzył Paige, dziewczynie, której nie znał
ani w połowie tak dobrze jak Willi, dziewczynie,
która się nigdy nie cofała przed małymi kłamstewkami,
która często naginała prawdę, by się wykręcić od
odpowiedzialności, i która wówczas wykorzystała do
maksimum tragiczną sytuację, Willa była bowiem
także bliska śmierci i Paige początkowo sądziła, że
również umrze i nikt się nigdy nie dowie, kto naprawdę
prowadził tamtego dnia auto.
- No, na co czekasz, Clay? - przynagliła, niezdolna
pohamować uczucia goryczy, popychana nową myślą.
- A skoro już będziesz w kancelarii, to może przejrzysz
także rachunki, żeby się przekonać, jak szastam
pieniędzmi cioci Tess. No, chodź!
Rzuciła nóż do zlewu, wytarła ręce w ścierkę i ruszyła
wielkimi krokami przez ciemny hol do kancelarii.
Otworzyła drzwi na całą szerokość i zapaliła wszyskie
światła, nim usłyszała, że Clay idzie za nią.
Wciąż najeżona pamięcią jego dawnej zdrady,
wyciągnęła księgę buchalteryjną, zgarnęła rachunki
i asygnaty, którymi miała się właśnie zamiar zająć,
i rzuciła wszystko na środek biurka w momencie, gdy
Clay wchodził do kancelarii. Dostrzegłszy leżące z boku
życiorysy zdyskwalifikowanych kandydatów, złapała
je i dołożyła do kupki papierów.
- No, im prędzej z tym skończymy, tym lepiej
- przynagliła go z irytacją.
Twarz Claya była kamienną maską.
- To zbyteczne.
- Bynajmniej nie zbyteczne - powiedziała Willa
prostując się, z błyskiem w zielonych oczach. - Będę
przy tym obstawała. Najwyższy czas, żebyś się nauczył
brać pod uwagę wszystkie fakty. I żeby ktoś zdemas
kował gierki Paige. - Wyciągnęła rękę i popchnęła
stertę papierów lekko w jego stronę. - Jest tu wszystko.
Twoja wizyta była zupełnie nieoczekiwana, więc możesz
mieć pewność, że nie zdążyłam nic zafałszować.
Ponieważ Clay nadal się nie kwapił z sięgnięciem po
materiały, które mu podsunęła, Willa wzięła życiorysy
i zaczęła je czytać na głos, uzupełniając je wrażeniami,
jakie odniosła z rozmów z dwoma kandydatami,
i wyjaśniając powody, dla których żadnego z nich nie
zaangażowała. Następnie otworzyła księgę buchalteryj
ną i zdała pokrótce sprawę, ile pieniędzy zastała na
koncie obejmując ranczo, jakie wydatki poczyniła od tej
pory, a z jakimi postanowiła się na razie wstrzymać.
- Na domiar złego nie wiem, jakie straty poniesiemy
na bydle, bo wiosenny spis był niekompletny. Ten,
kto przeprowadzał spęd, nie ocechował, a zapewne
również nie spisał i nie zaszczepił części cieląt. Aha,
byłabym zapomniała - dorzuciła lodowato - mamy
tylko dwa dobre konie, więc niewątpliwie poniesiemy
dalsze straty, kiedy trzeba będzie wystawić pozostałe
na licytację i zastąpić je nowymi.
- Wystarczy - przerwał jej zdecydowane Clay, gdy
chciała dodać coś jeszcze.
- Wystarczy, całkowicie się zgadzam - przytaknęła
Willa ściągając ciaśniej poły szlafroka i zawiązując
ściślej pasek dokoła szczupłej kibici. - Mam nadzieję,
że teraz rozumiesz, dlaczego może wyglądać, że praca
na ranczu wolno się posuwa i że doprowadzam ciocię
Tess do ruiny. Jak ci już powiedziałam, wyjadę stąd,
gdy tylko zaangażuję paru kowbojów i kogoś od
powiedniego do poprowadzenia rancza.
Clay obserwował ją przez szerokość biura. Po
chwili zbliżył się wreszcie, by obejrzeć papiery, które
mu podsunęła. Willa czuła, że w tej chwili nienawidzi
go za tę decyzję sprawdzenia przedstawionych dowo
dów. Mimo że sama go do tego nakłaniała.
- Dlatego właśnie chciałem z tobą porozmawiać.
Sądzę, że znam sposób załatwienia wszystkiego od ręki.
Willa spojrzała na niego podejrzliwie.
- Jaki sposób?
- Pozwól mi się zająć wyszukaniem rządcy i kow
bojów. A tymczasem mógłbym ci przysłać trzech,
czterech swoich ludzi, żeby doprowadzili ranczo do
porządku.
Clay zamilkł, dając jej chwilę do zastanowienia.
Willa wysunęła pierwszą obiekcję, jaka jej przyszła
do głowy.
- Sam widzisz z ksiąg, że nie stać by mnie było na
opłacenie tylu ludzi.
- Zaczekam na zapłatę. Jak wiesz, Paige się zgodziła
wyasygnować pieniądze na wydatki bieżące, pod
warunkiem, że opuścisz ranczo.
Willa skrzywiła ironicznie wargi. Powinna się była
domyślić, że stoi za tym Paige.
- A co z ciocią?
Clay zrozumiał opacznie pytanie.
- Nie musi wiedzieć o długu. Paige mówi, że Tess
zamieszka w mieście, u tej swojej przyjaciółki, Mabel
Asner, dopóki nie będzie się mogła obejść bez opieki.
Do tej pory sprawy powinny się ułożyć.
- I gdybym przystała na twój plan, mogłoby mnie
tu nie być już jutro? - podsunęła unosząc pytająco brwi.
Kamienna twarz Claya się odprężyła. Kiwnął głową,
z wyraźną ulgą.
- Wiesz, że ciocia Tess chciałaby mnie tu zatrzymać
na stałe? - zwróciła uwagę, domyślając się, że ani on,
ani Paige nie zastanowili się, jakie wrażenie wywarłby
na Tess jej nagły wyjazd. - Co nie znaczy, żebym to
zamierzała zrobić - dodała widząc tężejącą twarz
Claya. - Ale nie sądzisz, że jutro to mogłoby być
trochę zbyt nagle?
- A jak szybko, twoim zdaniem, mogłabyś wyje
chać? - odparował.
Ubodło ją to jego nieprzejednanie, obsesja, żeby ją
wymazać nie tylko ze swego życia, ale także z życia
jedynej krewnej, która się do niej przyznaje.
- Tak bardzo ci zależy na tym, żeby się mnie
pozbyć? - zapytała starając się panować nad głosem.
Clay patrzył na nią przez chwilę.
- A jak myślisz?
- Myślę, że musisz mnie okropnie nienawidzić
- odparła z bolesną szczerością.
- A czego się, u diabła, spodziewałaś, Willo?
- parsknął. Zrobił niecierpliwy wydech, przesunął
silnymi, ogorzałymi palcami po ciemnych włosach,
po czym odzyskując panowanie nad sobą, zapytał
nieco mniej opryskliwym głosem: - Co będzie z moją
propozycją?
- Zastanowię się nad tym. Ale szczerze mówiąc,
chcę tutaj zostać. Ze względu na ciocię Tess.
- Nie rozumiem, dlaczego to robisz, Willo - po
wiedział głosem podszytym nutką irytacji. - Z Paige
jesteście na noże, połowa miasta cię bojkotuje, nie
pozostała ci tu ani jedna przyjazna dusza...
Popatrzył na nią wyzywająco, a gdy nie odpowie
działa, podjął bezlitośnie:
- Powinnaś chyba rozumieć, że Tess, proponując
ci pozostanie tutaj i poprowadzenie rancza, powodo
wała się bardziej względami uczuciowymi niż zdrowym
rozsądkiem. Ryzykujesz zaprzepaszczenie jej majątku
dla szaleńczego złudzenia, że ratując ranczo odkupisz
przeszłość. Przeszłości - podkreślił z surową trzeźwością
- nie można odkupić. Mam nadzieję, że otworzą ci
się oczy, nim sprawy zajdą za daleko.
- Czy to wszystko, co mi masz do powiedzenia?
- zapytała Willa załamującym się głosem.
- Z grubsza.
- Wobec tego byłabym ci wdzięczna, gdybyś sobie
już poszedł.
Wytrzymała bez mrugnięcia wzrok Claya, dopóki
się nie odwrócił i nie pomaszerował do drzwi.
Nasłuchiwała odgłosu jego kowbojskich butów, naj
pierw tłumionego przez dywan leżący w holu, potem
głośniejszego, gdy wszedł do kuchni i skierował się ku
wyjściu na werandę. Tutaj twarde kroki przycichły
i trwało dobrą chwilę, nim Willa usłyszała otwarcie
i zamknięcie kuchennych drzwi.
Opadła teraz na krzesło przy biurku, niepomna
pracy, którą miała w planie, z sercem ściśniętym
rozpaczą.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niebo nad Wyomingiem było błękitne, po burzo
wych chmurach sprzed trzech dni nie pozostało śladu.
Popołudniowe słońce paliło mocno, lecz chłodził rześki
wietrzyk, szemrzący równomiernie w kępie sosen nad
grobem Angeli Cantrell.
Willa odkładała wizytę na jej grobie od wielu dni,
na dobrą sprawę od pięciu lat. W wypadku odniosła
zbyt poważne obrażenia, by być obecną na pogrzebie.
Powróciwszy do zdrowia, nie mogła się na to zdobyć,
powstrzymywana nie tylko przez zakaz wuja Calvina,
lecz także przez własne uczucia.
Dzisiaj tu wreszcie przyszła.
- Cześć, Angie - szepnęła.
Zacisnęła oczy i obraz przyjaciółki, który nosiła
w pamięci, nabrał nadnaturalnie ostrych konturów.
Stała przed nią siedemnastoletnia dziewczyna o ciem
nych kędzierzawych włosach, wesołych piwnych oczach
i długich nogach. Willa zobaczyła na nowo szelmowski
błysk w jej źrenicach i przekorny uśmiech na wargach.
- Musiałam tu dzisiaj przyjść - podjęła cicho, bez
trudu wyobrażając sobie uśmiech przyjaciółki. - Minęło
już pięć lat, a że dzisiaj są twoje urodziny... - głos
uwiązł Willi w gardle, gdy spojrzała na pęk miniatu
rowych czerwonych róż - ... przyniosłam ci te kwiatki.
Podeszła do pomnika i przyklęknąwszy jęła roz
pakowywać róże. Poczucie obecności Angie stało się
nagle tak realne, że Willa wcale by się nie zdziwiła
widokiem uśmiechniętej przyjaciółki, opartej łokciem
o tablicę. Siła złudzenia była taka, że Willa doznała
niemal zawodu, iż Angie nie stoi koło niej. Nieco
poruszona, lecz zarazem podniesiona na duchu, Willa
stwierdziła, że napięcie ustępuje.
Usiadła po turecku na ziemi koło grobu, wyzwolona
raptem z lęku, że czyni coś niedozwolonego, i zaczęła
układać róże w smukłym wazonie przed pomnikiem.
Skończywszy oparła łokcie na udach i zastygła
z pochyloną głową i palcami zatopionymi we włosach.
Clay Cantrell przejechał półciężarówką pod łukiem
ze spiralnych żelaznych prętów, który zwieńczał bramę
cmentarza. Miał cichą chęć zapomnieć o rocznicy, ale
nie pozwoliło mu na to przygnębienie, które go nie
opuszczało od rana. Angie zawsze lubiła towarzystwo
i zabawę. Zdawało mu się, że wraz z jej śmiercią
odeszło z jego życia wszystko, co jasne i pogodne,
i długo myślał, że żal nigdy nie przycichnie. Chociaż
pogodził się w końcu z jej nieobecnością, od czasu do
czasu otwierały się dawne rany. Przygnębienie na
chodziło go szczególnie często od powrotu Willi. Jej
obecność wskrzesiła dawny ból, uczyniła tę smutną
rocznicę trudną do zniesienia.
Kiedy tylko skręcił w rozwidlenie alei prowadzące
na drugi kraniec cmentarza, zobaczył zaparkowany
samochód Willi. Wargi zacisnęły mu się, gdy podniósł
wzrok ku wzniesieniu i kępie sosen, które oddzielały
groby rodzinne Cantrellów od drogi. Ogarnął go
gniew, że Willa ośmieliła się odwiedzić grób Angie,
i parkując półciężarówkę za jej autem poprzysiągł
sobie, że nie omieszka jej tego wygarnąć.
- Tak mi ciężko, Angie - powiedziała Willa
półgłosem, siedząc z czołem ukrytym w dłoniach
i dając wreszcie upust łzom. - Zabrakło mi sił. Nie
wiem, może już... odeszłaś... zanim do ciebie dotarłam.
- Willa urwała odpychając od siebie najgorszą
część wspomnienia. - Już nigdy nie dowiem się
na pewno.
Łzy nie przestawały jej płynąć z oczu, lecz uczucie
niepocieszonego żalu ustępowało powoli i Willa
zaczynała doznawać ulgi. Wciągnęła spazmatycznie
powietrze, nieświadoma, że o parę kroków za nią stoi
mężczyzna o surowej twarzy.
- Brak mi ciebie, Angie - powiedziała na głos.
Drgnęła słysząc posunięcie buta po trawie. Ob
róciła gwałtownie głowę i zobaczyła nogawki dre
lichowych spodni. Poderwała wzrok ku kamiennej
twarzy Claya.
Clay zamarł ze spojrzeniem utkwionym w jej
zapłakanej twarzy. Szedł tutaj wściekły na nią,
z zamiarem zakwestionowania jej prawa do od
wiedzania grobu dawnej przyjaciółki, lecz gdy posłyszał
jej głos i pojął, że przemawia do Angie, jakby ta
siedziała obok żywa, coś się w nim poruszyło.
Willa zaczynała go zniewalać, budziła w nim uczucia,
przed którymi się bronił, pogłębiała konflikt, co
otwierał dawne rany i zadawał nowe. Niesprawied
liwością było, że Willa przeżyła swoje karygodne
szaleństwo, które pozbawiło życia jego siostrę. Wszelkie
lepsze, życzliwsze, wyrozumialsze uczucia wobec Willi
wydawały mu się nielojalnością w stosunku do Angie.
Patrząc, jak Willa podrywa się i obraca twarzą do
niego, Clay mimo woli ogarnął wzrokiem jej postać.
W pamięci odżyło mu wspomnienie jej zmysłowego
wyglądu w owym krótkim szlafroczku.
Willa bacznie śledziła zmienne uczucia malujące się
na twarzy Claya. Gdy zacisnął miażdżąco palce na
łodygach białych lilii, które trzymał przy boku, przejął
ją lęk. Kiedy jednak ich spojrzenia się spotkały
i odczytała w jego oczach smutek, poczuła ukłucie
bólu i zapiekły ją na nowo łzy.
Podniosła z ziemi zgniecioną bibułkę po kwiatach
i przemaszerowała koło niego, kierując się do auta.
Żadne z nich nie odezwało się słowem.
Willa wbiła wydłużoną łopatkę kilka razy w otwór
koło słupka ogrodzeniowego, nagarniając ziemi, żeby
go mocniej osadzić. Na długo przed południem
czerwcowe słońce piekło już mocno przez ubranie,
lecz Willa tego nie czuła. Z myśli nie schodziła jej
rozmowa telefoniczna z Clayem, którą przeprowadziła
poprzedniego wieczora.
- Przemyślałam twoją propozycję - oświadczyła
mu najobojętniejszym tonem, na jaki potrafiła się
zdobyć, postanowiwszy, że nie da mu niczym poznać
zamętu uczuć, trapiącego ją od spotkania na cmen
tarzu. - I chcę ci zaproponować kompromis.
Na jego szorstkie: „Jaki kompromis?" - Willa
wyraziła wstępną zgodę na to, że Clay poszuka
rządcy i paru kowbojów dla rancza ciotki, ale pod
warunkiem, iż ona będzie miała ostatnie słowo przy
ich angażowaniu.
Po jej propozycji zaległa cisza, nie nastąpił jednak
natychmiastowy sprzeciw, którego się obawiała.
Zamiast tego Clay przypomniał jej drugą część swojej
oferty: że tymczasem przyśle kilku swoich kowbojów
do pracy na ranczo Tess. Na to Willa przystała.
- Ale dopóki nie znajdziesz rządcy, pozostanę i będę
tutaj pracować - dodała.
Wydawało jej się, że czeka w nieskończoność, nim
znów się odezwał.
- Warunkiem, pod którym Paige zgodziła się
wyasygnować pieniądze, jest opuszczenie przez ciebie
rancza - przypomniał i Willa poczuła, jak robi jej się
gorąco od jego nie ukrywanej determinacji, żeby jej
się pozbyć.
- Podliczyłam wszystkie rachunki. Przy oszczędnym
gospodarowaniu wystarczy na razie pieniędzy na
bieżące wydatki. Będę trzymała rękę na pulsie, a Paige
może pokryć dodatkowe rozchody, jak wyjadę. Pewnie
potrwa jakiś czas, nim znajdziesz rządcę.
Clay zamilkł na tak długo, iż myślała, że zostali
rozłączeni. Wzbierała w niej gorycz.
- Rozumiem, że liczycie z Paige minuty do czasu,
gdy na zawsze zniknę z waszego życia - powiedziała
nie mogąc dłużej znieść milczenia, niezdolna poskromić
nutki sarkazmu w głosie. - Ale ciocia Tess myśli
inaczej i nie zrozumiałaby tego, gdybym nagle
przekazała sprawy w twoje ręce i zniknęła.
Usłyszała na drugim końcu linii ciche przekleństwo
i zawrzał w niej gniew.
- Jeśli zdecydujesz się przyjąć moje warunki,
to przyślij jutro ludzi do pomocy. Gdybyś mógł
wypożyczyć więcej niż dwóch, to przydałby się
ktoś do objazdu ogrodzenia po południowej stronie,
wzdłuż szosy, i przejrzenia bydła w tamtej części
rancza. Powiedz swoim ludziom, żeby wzięli ze
sobą kanapki, jeśli chcą jeść. Zacznę robotę przy
ogrodzeniu o siódmej.
Odłożyła słuchawkę, nim Clay zdążył wyrazić zgodę
lub sprzeciw.
Przed siódmą przy płocie czekało na nią dwóch
ludzi Claya.
- Jestem Frank Casey, a to Bill Johnson - przed
stawił Frank i obaj mężczyźni podnieśli dłonie do
ronda kapeluszy w uprzejmym geście. - Szef przysłał
nas pani do pomocy.
Nie dostrzegłszy nic poza szacunkiem w zachowaniu
obu kowbojów, Willa uśmiechnęła się powściągliwie.
- Przyda mi się pomoc - powiedziała i zabrali się
od razu do roboty.
Lecz ulgę Willi, że nie będzie musiała samotnie
borykać się z pracą ponad jej siły, zakłócały wyrzuty
sumienia. Powinna była wykazać większy wzgląd na
uczucia Claya, większą wyrozumiałość dla jego chęci
pozbycia jej się z sąsiedztwa.
Spotkanie przy grobie Angie wzburzyło go wyraźnie,
a Willa nie chciała przysparzać mu cierpienia. Chociaż
miała święte prawo do uniesienia się gniewem podczas
rozmowy telefonicznej, żałowała, że nie zdobyła się
na dodatkowy wysiłek zachowania cierpliwości,
dyplomatycznej rezerwy.
Skończyła okopywanie słupka, gdy dostrzegła, jak
zza wzniesienia po stronie Oriona wynurza się
srebrno-czarna półciężarówka Claya i zjeżdża po
wyboistym pastwisku ku niej i dwóm kowbojom.
Willa podniosła wzrok na Claya, kiedy wysiadł, ale
nie zdołała nic wyczytać z jego surowego spojrzenia.
Zabrała się z powrotem do pracy. Słyszała swobodne
męskie głosy, gdy Clay podszedł do swoich ludzi, ale
nie bardzo rozumiała, co mówią. Pogłębiała dołek
pod nowy słupek, czekając niecierpliwie, czy Clay do
niej podejdzie, pragnąc tego, a zarazem się bojąc.
Napotkawszy jego wzrok, gdy ruszył w jej stronę,
spiesznie wygarnęła resztki ziemi z dołka.
- Posłałem człowieka, żeby obejrzał bydło i ogro
dzenie wzdłuż szosy - oznajmił z kamiennym wyrazem
twarzy.
- Dziękuję - bąknęła ściskając trzonek łopatki.
Clay skinął głową i odwrócił się do odejścia. Teraz
jest moment, żeby nawiązać do wczorajszej rozmowy,
zdecydowała Willa. - Poczekaj chwilę - zawołała.
- Mam ci coś do powiedzenia.
Śledziła, czy surowy, nieprzyjazny wyraz jego twarzy
łagodnieje, gdy się do niej obrócił.
- Przepraszam, że się wczoraj tak uniosłam - wy
rzuciła jednym tchem. - Wiem, jak ci zależy, żebym
stąd wyjechała. Pewnie bym czuła to samo na twoim
miejscu. Mam zamiar porozmawiać z ciocią Tess.
Wyjadę, jak tylko znajdziesz dla niej rządcę.
Zakłopotana odwróciła głowę. Starała się nie
pokazywać po sobie goryczy, jaką czuła. Nie przyszło
jej do głowy, iż Clay może być wystarczająco wrażliwy,
by odczytywać jej zmienne nastroje.
- Mam na oku kandydata na dobrego rządcę.
Rozmawiałem z nim rano przez telefon. Jest po
mocnikiem rządcy na wielkim ranczu pod Sheridan.
Rozgląda się za posadą na mniejszym ranczu bliżej
Laramie, gdzie ma siostrę. Ranczo twojej ciotki
może się okazać właśnie tym, czego szuka.
Willa starała się ukryć zaskoczenie, że Clay tak
zachwala tego człowieka.
- Chciałabym z nim porozmawiać, nim cokolwiek
zostanie postanowione - powiedziała zdecydowanym
tonem.
Po twarzy Claya przemknął grymas zniecierpliwienia.
- Chcę to załatwić jak najszybciej - mruknął
z irytacją. - Nie wyszukuj pretekstów do przeciąga
nia sprawy, Willo.
- Taka była umowa - odparła sztywno.
- Umowa! - burknął. - Nie miałem wielkiego
wyboru po ultimatum, jakie mi postawiłaś.
- Ale zgodziłeś się na moje warunki, bo inaczej nie
przysłałbyś mi dzisiaj ludzi.
- Zgodziłbym się pewnie na wszystko, bylebyś
zniknęła stąd i z naszego życia na zawsze.
Clay odwrócił się i ruszył w stronę auta.
Z oczyma przesłoniętymi łzami, Willa odwróciła
się i rzuciła łopatkę na ziemię. Nie zauważyła, że
trzonek upadł obok długiego cętkowanego cienia,
przewijającego się między zwojem drutu a słupkiem.
Dopiero gdy ujęła słupek dłonią w rękawiczce, rozległ
się ostrzegawczy grzechot węża.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Willa wciągnęła głośno powietrze, przerażona,
że została ukąszona przez grzechotnika. Grzechot,
cios, ostry ból w lewym nadgarstku - wszystko
to nastąpiło szybciej, nim mogła cofnąć rękę. Oszo
łomiona, patrzyła z niedowierzaniem, jak wąż znika
w ostrych trawach.
Poczuła piżmowy zapach, pozostawiony przez
podekscytowanego gada, i z obrzydzenia poczuła
natychmiastowy przypływ mdłości. Zerwała rękawice
robocze, rzuciła je na ziemię, po czym odpięła rękaw
koszuli i podwinąwszy go zobaczyła podwójny ślad
ukąszenia.
Clay spostrzegł, jak Willa zrywa rękawice i pod
ciąga rękaw. Chociaż była do niego odwrócona
plecami, zorientował się, że coś się stało. Zły,
że postawiło go to w stan alarmu, przyglądał się
chwilę.
Willa zerknęła w jego kierunku. Poczuła ulgę, że
jeszcze nie odjechał, lecz zaraz przypomniały jej się
jego ostatnie słowa: „Zgodziłbym się pewnie na
wszystko, bylebyś zniknęła stąd i z naszego życia na
zawsze".
Jej uwagę przyciągnęło zaraz ostre pulsowanie
w ukąszonym miejscu. Stwierdziła, że nadgarstek już
zaczyna puchnąć. W pierwszej chwili miała nadzieję,
że może wąż nie wstrzyknął jej jadu, ale występująca
opuchlizna i wzmagający się ból uświadomiły jej, że
oczekuje zbyt wiele od losu. Ruszyła szybko w kierunku
swojej półciężarówki.
Jednym szarpnięciem otworzyła drzwiczki szoferki
po stronie pasażera i sięgnęła do schowka przy tablicy
rozdzielczej, gdzie powinien być zestaw przeciw-
jadowy... ale go nie było. Uczucie chwilowej ulgi
ustąpiło miejsca panice.
- Willo?
Na wołanie Claya obróciła głowę i stwierdziła, że
wysiadł z szoferki i macha do niej. Wsunęła się głębiej
do szoferki, żeby poszukać zestawu pod siedzeniem.
Pod palcami wyczuła plastikowe pudełko, którego
szukała. Wyciągnęła je ręką drżącą z pośpiechu i jęła
się mocować z opornym zamkiem.
- Co ty wyprawiasz, Willo?
Głos Claya zaskoczył ją w momencie, gdy otworzyła
zamek, i zawartość pudełka wysypała się na podłogę
szoferki. Jęła nerwowo zbierać rozsypane rzeczy.
- Nie masz nic lepszego do roboty? - prychnęla
starając się ukryć swoje czynności przed Clayem.
Jest pod dostatkiem czasu, żeby samej zastosować
środki pierwszej pomocy i dojechać o własnych siłach
do szpitala w Cascade.
- Pokaż - zakomenderował Clay ujmując ją za
ramię i obracając do siebie.
Willa drgnęła pod nowym ukłuciem bólu, ale zdołała
stłumić okrzyk.
- Do diabła, Willo - warknął, po czym zawołał na
swoich ludzi.
Frank i Bill przerwali natychmiast pracę i ruszyli
w ich kierunku.
- Nic mi nie będzie - powiedziała Willa próbując
uwolnić rękę. - Poradzę sobie sama.
Nie zważając na jej opór, Clay zlustrował szybko
ślady ukąszenia i otaczającą je opuchliznę. Puścił na
chwilę ramię Willi, żeby ją unieść i posadzić w szoferce.
Tymczasem nadbiegli Frank i Bill.
- Ukąszenie grzechotnika - poinformował ich,
podwijając wyżej rękaw jej koszuli, żeby założyć
opaskę krępującą. - Zaalarmujcie krótkofalówką
dom. Niech zadzwonią do szpitala, żeby byli przy
gotowani. I sprawdźcie, jakiej wielkości jest ten
grzechotnik.
- Dawno uciekł - wtrąciła Willa.
- Próbujcie go mimo wszystko odnaleźć - polecił
Clay.
Dwaj mężczyźni się oddalili, a Clay dokończył
opatrunku.
- Bardzo to wygodne dla ciebie i dla Paige, co?
- odpaliła, ledwo czując pieczenie płynu odkażającego.
- Co to ma znowu znaczyć? - zapytał gniewnie.
- Dobrze wiesz, o czym mówię - odparła cicho
drżąc z emocji, której nie potrafiła ukryć. - Tak
bardzo chcecie się mnie stąd pozbyć...
- Nie w taki sposób, Willo. Dobrze o tym wiesz.
- Ta-ak? - spytała z drwiną.
Ogarniała ją słabość i mdłości w miarę, jak wzmagał
się ból. Clay wyciągnął dłoń i uniósł jej brodę, żeby
zajrzeć w oczy.
- A, tak! - odparł ostrym, szorstkim głosem.
- I żebym tego od ciebie więcej nie słyszał. - Nie
puszczał jej brody, więc zauważyła, że gniew w jego
oczach nieoczekiwanie ustąpił miejsca wyrazowi tkliwej
troski. - Nie czujesz się za dobrze, co?
- Nic mi nie jest - zapewniła ze sztywną godnością.
- Niestety, czeka nas wyboista droga - powiedział.
Musnął szorstkimi palcami jej szczękę i policzek.
Zaskoczyła ją ta kojąca pieszczota, ale jeszcze bardziej
zaskoczyło ją, że Clayowi drży dłoń.
- Nie mamy wielkiego wyboru, co? - zapytała i ze
zdziwieniem spostrzegła iskierki ożywające w jego
oczach.
- Nie - odparł cichym, zdławionym głosem. - Nie
mamy żadnego wyboru.
Willa leżała całkowicie ubrana na szpitalnym łóżku
i patrzyła na ekran telewizora umieszczonego na
przeciwległej ścianie. Czekała na kapelana, który ją
miał odwieźć na ranczo.
Minęło bez mała półtora dnia od chwili, gdy Clay
wniósł ją na salę opatrunkową i przekazał opiece
lekarza. Ze wszystkich stron otoczyły ją pielęgniarki
i laborantki. Szybko i z dobrym skutkiem zastosowano
surowicę, ale ponieważ istniała możliwość, że będzie
potrzebny jeszcze jeden zastrzyk, zatrzymano Willę
w szpitalu.
Clay wszedł na salę, nim ją zabrano na górę, ale
zatrzymał się tylko chwilę, żeby się upewnić, że stan
Willi jest zadowalający. Od tej pory go nie widziała.
Willa nacisnęła guzik zdalnego sterowania i telewizor
zgasł. Chciała oderwać myśl od nieprzyjemnych
wspomnień, jakie w niej obudził krótki pobyt w szpi
talu, ale telewizja nie okazała się środkiem kojącym.
Coraz bardziej zniecierpliwiona, zerknęła na zegar
ścienny i podniosła się widząc, że minęła piąta.
Zaczęła nakręcać numer, żeby się połączyć z kape
lanem, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Pewna,
że to pastor, Willa szybko odłożyła słuchawkę
i obróciła się do wejścia.
Powitalny uśmiech zamarł jej na ustach, gdy do
pokoju wkroczył Clay. W ręku miał torbę podróżną,
z którą przyjechała do Cascade.
- Czujesz się lepiej?
Clay zatrzymał się w nogach szpitalnego łóżka,
obracając w palcach kowbojski kapelusz i przyglądając
się jej badawczo.
- Czuję się wystarczająco dobrze, żeby wrócić do
domu - odparła nerwowo. - Czekam tylko na pastora
Collinsa.
- Rozmawiałem z nim - poinformował Clay. - Jeśli
nie masz nic przeciwko temu, ja cię odwiozę na
ranczo. - Nim Willa miała czas odpowiedzieć,
wyciągnął ku niej przywiezioną torbę. - Pomyślałem,
że pewnie będziesz chciała odwiedzić Tess przed
powrotem, więc przywiozłem ci coś do przebrania się.
- To... b-bardzo ładnie z twojej strony - bąknęła
niezręcznie, sięgając po torbę. - Przepraszam cię na
minutkę.
Przebrała się szybko w łazience, ale nieco zażeno
wana, gdy odkryła, że Clay przywiózł komplet jej
najbardziej przezroczystej koronkowej bielizny. Białe
dżinsy, które wybrał, nadawały się w sam raz na
letnie popołudnie, a zielonkawożółta bluzka miała
długie luźne rękawy, które z łatwością ukryją zaban
dażowany przegub przed wzrokiem cioci Tess. Clay
przywiózł nawet trochę kosmetyków, akurat to, co
sama wybrałaby w takich okolicznościach, więc Willa
podmalowała się sprawną ręką.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna, Clay - powiedziała
po wyjściu z łazienki. - Ciocia Tess mogłaby się
zacząć niepokoić, gdybym jej nie odwiedziła drugi
dzień z rzędu.
Clay wziął od niej niewielką torbę podróżną.
- Domyślałem się, że Tess o niczym nie wie
- zauważył i gestem wskazał jej, by wyszła pierwsza.
Zostawił torbę w dyżurce pielęgniarek na piętrze,
gdzie leżała Tess, po czym wszedł za Willą do pokoju
chorej. Ciotka nie była sama; miała już jednego gościa.
- Willa! - Wzrok Tess przesunął się obok siost
rzenicy i powitalny uśmiech na jej twarzy zrobił się
jeszcze szerszy na widok Claya. - I Clay!
Willa podeszła do łóżka od strony przeciwnej do tej,
po której stała Mabel Asner, i nachyliła się, żeby
pocałować ciocię w policzek. Clay zatrzymał się w no
gach łóżka i jeden kącik ust zadrgał mu w tłumionym
rozbawieniu na widok zaskoczenia na czerstwej twarzy
Mabel, która powiodła wzrokiem od niego do Willi.
- Dobry wieczór, Tess. Cześć, Mabel.
- Przyszliście razem? - spytała Mabel.
- Wybieramy się na kolację - odparł gładko Clay.
Willa o mało się nie zatoczyła z wrażenia. Jeśli
dotąd nie wyczuła, że coś się między nimi zmieniło,
to teraz już nie miała wątpliwości.
- Jak się czujesz, ciociu? - zapytała.
Rozmowa zeszła szybko na to, co tego dnia
powiedział doktor i kto wpadł odwiedzić chorą.
- Coś mi się zdaje, że Mabel rozminęła się z powo
łaniem - zauważył Clay, gdy szli przez parking do
auta. - Powinna była zostać dziennikarką i opisywać
imprezy towarzyskie w jakiejś wielkiej gazecie. Albo
prowadzić gdzieś kolumnę plotek.
Na wargach Willi pojawił się wyraz goryczy. Nie
znajdowała nic zabawnego w skłonności Mabel do
plotek, której padła ofiarą.
- Więc czemu jej powiedziałeś, że się wybieramy
razem na kolację? - zapytała. - Nie minie pół godziny,
jak taka smakowita informacja rozejdzie się po całym
mieście i okolicach.
Clay otworzył jej drzwiczki auta.
- Musisz przecież coś zjeść, prawda? - zapytał.
Willa zmierzyła go nieufnie spojrzeniem.
- Co cię nagle naszło? - natarła.
- Nie bądźmy tymczasem zbyt dociekliwi - odparł
głosem suchym, zabarwionym lekką nutką wrogości,
którą tak dobrze ostatnio poznała. - Odprężmy się,
zobaczymy, jak sprawy dalej się potoczą.
- Ruszyło cię sumienie po tym, co mi wczoraj
powiedziałeś - zawyrokowała. - Posłuchaj. Gdybym
uważała na to, co robię, pewno by mnie nie ukąsił
grzechotnik - jęła tłumaczyć.
Zesztywniała, bo Clay, nie reagując na jej słowa,
skręcił w znajomą uliczkę i wjechał na parking przed
restauracją Srebrna Podkowa.
- To ponad moje siły - rzuciła szybko, widząc, że
Clay chce zgasić motor. Zielone oczy zasnuł jej cień,
w jej zmieszanym spojrzeniu malowało się więcej lęku
niż gniewu. - Mówię serio.
Clay przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, nim
odwrócił wzrok i włączył ponownie bieg. Cała jazda
powrotna na ranczo minęła w milczeniu.
- Dziękuję za odwiezienie - powiedziała Willa,
gdy Clay zatrzymał płynnie auto przed domem.
- I w ogóle za wszystko.
Nie czekając otworzyła drzwiczki i wysiadła. Podcho
dząc do bagażnika po swoją torbę, starała się ukryć
ogarniającą ją słabość. Kiedy Clay wysiadł i otworzył
bagażnik, sięgnęła po torbę, ale Clay ją uprzedził.
- Poradzę sobie sama - zaprotestowała, gdy za
trzaskiwał klapę.
Lecz Clay potrząsnął głową i ruszył za nią ku tylnej
werandzie. Ku zaskoczeniu Willi wniósł torbę do
kuchni i postawił na podłodze.
- Nic ci nie potrzeba? - zapytał.
- Dziękuję, nic.
- Wobec tego zajrzę do stajni i zrobię, co potrzeba,
nim odjadę.
- Tyle jestem w stanie zrobić sama - sprzeciwiła
się, zakłopotana jego ofiarnością.
- Powinnaś się położyć i odpoczywać.
Sparaliżował ją nagły lęk, by nie wziąć tej jego
opiekuńczości za przejaw prawdziwej troski o nią.
- Skończ z tym, Clay.
Jej cicha prośba złagodziła nieco jego spojrzenie.
- Zajrzę do stajni - powtórzył szorstko, po czym
odwrócił się i wyszedł tylnymi drzwiami.
Willa odprowadziła go wzrokiem, potem rozejrzała
się po kuchni. Przeszedł jej cały głód. Niezrozumiale
słaba, na nogach uginających się ze zmęczenia
i przygnębienia, powlokła się ku kanapie w salonie.
Koszmar był zawsze ten sam, tak żywy, namacalnie
realny, że wydawał się przeniesieniem w przeszłość.
Ilekroć zdołał przeniknąć z podświadomości do ocza-
działego snem umysłu Willi, przeżywała szczegół po
rozdzierającym szczególe wszystko, co się wydarzyło
owego ciepłego letniego popołudnia, kiedy zginęła Angie.
- Rany boskie, Willo, prowadzisz jak stara baba
- wybuchnęła Paige.
Willa zatrzymała się pod znakiem „Stop" na
skrzyżowaniu i rozejrzała przepisowo w obie strony,
a ta jej przezorność zdenerwowała Paige, której
spieszyło się do domu. Angie, siedząca między
kuzynkami, szturchnęła Willę lekko łokciem, a ta
posłała jej porozumiewawczy uśmiech.
Willa i Angie pożyczyły nową półciężarówkę wuja
Cala, żeby przywieźć Paige od koleżanki z Cascade.
Była sobota i Paige miała obiecującą randkę ze
studentem, który przyjechał z uczelni na przerwę
wiosenną. Przez cały tydzień Paige bardziej niż zwykle
stroiła miny i fochy, więc Willę i Angie korciło, żeby
się trochę zabawić jej kosztem.
Willa skrupulatniej niż zazwyczaj przestrzegała
ograniczeń szybkości, wymieniając od czasu do czasu
ukradkowe uśmieszki z Angie, a Paige wierciła się na
siedzeniu i gderała. Dojeżdżały do skraju miasta, gdy
Angie dostała gwałtownego ataku kaszlu.
- Rany, Willo, napiłabym się czegoś - oznajmiła,
kiedy kaszel minął.
Willa od razu się zorientowała, że atak jest symu
lowany i stanowi zaproszenie do wygłupu.
- Nie możecie zaczekać, aż dojedziemy do domu?
- prychnęła Paige.
Skrzyżowała ramiona na piersi, nastroszona jeszcze
bardziej, bo Willa nie reagując skręciła w ulicę
prowadzącą do małego sklepiku. Kiedy zjechała na
parking przed sklepem, Paige kipiała ze złości.
- Przynieść ci coś, Paige? - spytała troskliwie Willa
udając, że nie dostrzega irytacji kuzynki.
- Pośpieszcie się tylko - odrzekła Paige przez
zaciśnięte zęby.
Jednakże Angie znalazła pretekst do dalszej zwłoki
urządzając przedstawienie z szukaniem po kieszeniach
drobnych.
Kiedy Willa i Angie wyszły ze sklepu z napojami,
Paige siedziała za kierownicą. Nie chcąc przeciągać
struny, dwie przyjaciółki potulnie wsiadły do szoferki.
Angie usadowiła się jak przedtem pośrodku, Willa
przy drzwiczkach, tam gdzie poprzednio Paige.
Paige ruszyła ostro i dla nadrobienia straconego
czasu prowadziła nie zważając na ograniczenia szyb
kości i znaki ostrzegawcze. Willi przebiegło przez
myśl, że powinny zapiąć pasy, ale z powodu nagłego
spadku drogi piwo imbirowe chlusnęło jej z puszki za
dekolt i w rezultacie zapomniała o bezpieczeństwie.
Parę minut później półciężarówka wpadła przy
dużej szybkości na pofałdowaną powierzchnię szut
rowej drogi, którą Paige wybrała jako krótszą, i Paige
straciła panowanie nad kierownicą...
Willę otrzeźwił oślepiający ból głowy i przenikliwy,
mdlący zapach benzyny. Poderwała się instynktownie
w kierunku półciężarówki, która leżała do góry kołami
w zagłębieniu terenu o parę metrów dalej.
Z początku uniemożliwił jej pełzanie paraliżujący
ból w ramieniu i barku. Wzrok zaćmiewał jej kłujący
ból w piersi, który ją przeszywał na wskroś za każdym
oddechem. Powoli, nadludzkim wysiłkiem, jęła się
podciągać zdrowym ramieniem do przodu. Spostrzegła
Paige leżącą na zboczu powyżej wywróconej pół
ciężarówki, natomiast Angie nie było nigdzie widać.
Strach, który napływał mdlącymi falami, nakazywał
jej dotrzeć za wszelką cenę do przyjaciółki. Skądś
wiedziała, że bak został przebity i lada chwila może
wybuchnąć pożar. Dysząc, łkając, odpychając całą
siłą woli czarną próżnię, która ją chciała wchłonąć,
doczołgała się do samochodu. Widok, który ujrzała
w zgniecionej szoferce, wydarł jej z piersi okrzyk grozy.
Clay wsiadał do auta, kiedy go dobiegło dziwne,
przenikliwe kwilenie. Czując, że coś jest nie w po
rządku, gdy przejmujący dźwięk się powtórzył, za
trzasnął drzwiczki i ruszył ku domowi. Przystanął
z wahaniem na stopniach werandy, gdy wewnątrz
domu rozpoznał głos Willi. Przejęty strachem, szarpnął
drzwi i pośpieszył w kierunku, skąd dochodziły dźwięki.
Willa, cała zlana potem, leżała na kanapie, z nie
naturalnie uniesionym kolanem, i obracała konwul-
syjnie głowę to w jedną, to w drugą stronę. Clay
zamarł w drzwiach, gdy wydała ponownie ów roz
paczliwy, rozdzierający dźwięk.
- Obudź się, Angie.
Clay zmienił się cały w słuch, rozpoznawszy wśród
wymamrotanych słów imię siostry. Zbyt oszołomiony,
by uczynić jakikolwiek ruch, patrzył, jak Willa zmaga
się ze swoim koszmarem, wyciąga po omacku ręce,
sięga przed siebie.
- Proszę cię, obudź się, Angie.
Dreszcz wstrząsnął ciałem Claya. Wyraźne teraz
słowa Willi, wypowiedziane ze skrajną rozpaczą
w głosie, były jak cios w pierś.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dłonie, które ją potrząsały za ramiona, nie przy
pominały tamtych, co odciągnęły ją od wraku pół-
ciężarówki na chwilę przedtem, nim stanęła w pło
mieniach, lecz Willa broniła się przed nimi tak samo
jak wówczas. Musi ratować Angie. Nie może pozwolić
się odciągnąć, dopóki nie wydobędzie przyjaciółki ze
zgniecionej szoferki.
- Nie, nie! Tam jest Angie! - wymamrotała roz
paczliwie.
Raptem stwierdziła, że siedzi na kanapie, z palcami
wczepionymi jak szpony w ramiona Claya. Patrzyła
nieprzytomnie, okrągłymi oczyma, zagubiona między
koszmarem a rzeczywistością.
- O, Boże! - wyszeptała Willa zdławionym głosem.
Zacisnęła powieki, pochyliła głowę i z trudem
łapała powietrze, wstrząsana łkaniem.
Clay nie mógł oderwać oczu od jej udręczonej
twarzy. Poruszyła go rozpacz, której był świadkiem,
przejęły do żywego słowa, które usłyszał. Pojął w tej
chwili to, co powinien był pojąć pięć lat temu - że
Willa nie chciała wyrządzić nikomu krzywdy. Wypadek
nastąpił wskutek idiotycznego młodzieńczego wybryku,
który się przerodził w tragedię. Przyszło mu teraz do
głowy, że podczas tej szaleńczej jazdy równie dobrze
Angie mogła siedzieć za kierownicą. I gdy tak trzymał
Willę za ramiona, wzbierająca czułość roztopiła w jego
piersi resztki wrogości do niej.
- Zostaw mnie - wykrztusiła Willa odpychając go
i odsuwając się na koniec kanapy.
Zbyt wzburzona, by usiedzieć na miejscu, wstała,
podeszła na uginających się nogach do okna i wpatrzyła
się z rozpaczą w sercu w zachodzące fioletowo słońce.
Gra wydłużających się cieni dziwnie harmonizowała
z nie zatartym wspomnieniem sennego koszmaru.
Willą wstrząsnął dreszcz.
- Dobrze się czujesz?
Willa zesztywniała jeszcze bardziej. Koszmar senny
nie powracał z taką siłą już od miesięcy.
- Willo?
Aksamitne brzmienie głosu Claya, przepełnionego
nie ukrywaną troską, sprawiło, że łzy popłynęły jej
z oczu.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała szybko, unosząc
obie dłonie, by niecierpliwym gestem otrzeć wilgoć
z policzków. - Oporządziłeś konie? - zapytała starając
się nadać głosowi normalne, równe brzmienie.
- Zapomnij o koniach - odburknął Clay.
Wstał i przemierzył pokój. Willa zdrętwiała, gdy
się zatrzymał o pół kroku od niej.
- Często masz ten koszmarny sen o Angie?
Willa zagryzła wargi, by zdusić łkanie, wzbierające
jej w piersi. Milczenie, które między nimi zaległo,
było równie ciężkie i przytłaczające, jak ponure
widziadła, co jeszcze żyły w mrocznych zakamarkach
jej mózgu. Willa nie mogła dopuścić, by Clay wdzierał
się w jego tajniki, ale nie potrafiła również znaleźć
odpowiednich słów, by mu to powiedzieć.
- Idź sobie - wykrztusiła wreszcie i przeszedł ją
dreszcz, bo poczuła na ramionach ucisk dłoni Claya.
Uczyniła ruch, żeby się odsunąć, lecz palce Claya
rozpoczęły kojący masaż, od którego rozchodziło się
ciepło rozluźniające zimny supeł w głębi jej ciała. Wstrząsał
nią teraz jawny dreszcz, bo Clay zbliżył się jeszcze
bardziej i jego gorąca bliskość przejmowała ją nieprzepartą
chęcią, by się o niego oprzeć, zespolić z jego siłą.
- Proszę cię, odejdź - wyszeptała.
Oddech miała szybki i nierówny, z trudem hamowała
impuls, by się obrócić i zapleść mu ramiona na szyi.
Clay wyczuwał burzę uczuć, która rozsadzała pierś
Willi, gdyż nim samym targała równie przejmująca
rozterka sprzecznych doznań. Serce miał przepełnione
współczuciem.
- Jeszcze nie, Willo - powiedział cicho, po czym
obrócił ją do siebie i wziął w ramiona.
Przylgnęła do niego bezwolnie, niezdolna odepchnąć
pociechy, z którą nikt jej nie pośpieszył po makab
rycznej śmierci Angie i dotkliwym odtrąceniu przez
najbliższych. Nikt jakoś nie pomyślał o wstrząsie
i rozpaczy, jakie przeżywała po utracie przyjaciółki,
po straszliwych okolicznościach jej śmierci. Nawet
ciocia Tess zdawała się wówczas daleka i obojętna.
- Uspokój się, Willo - doszedł ją kojący głos Claya.
Tulił jej drżące ciało, pozwalając płakać. Czuła się
w jego ramionach bezradna jak mała dziewczynka,
a on, przejęty instynktem opiekuńczym, przygarnął ją
jeszcze ciaśniej i poprowadził do dużego fotela na
biegunach, stojącego koło okna. Jej miękkie, podatne
ciało wpasowało się łatwo w jego masywne objęcia,
gdy ją posadził na kolanach i jął kołysać jak dziecko.
Nieskończenie delikatnymi ruchami głaskał jej włosy,
a ona ściskała go kurczowo i łzy, coraz to gorętsze
i obfitsze, spływały po policzkach.
Pokój zaczęła ogarniać ciemność, nim jej płacz ustał
zupełnie. Willa, skrajnie wyczerpana, siedziała z policz
kiem opartym na mokrym ramieniu Claya i słuchała
kołysania fotela, którego równy rytm działał jak balsam
na jej duszę. Clay wciąż obejmował ją ciasno ramiona
mi i Willa rozkoszowała się bezpieczeństwem tej jego
bliskości, niepewna, co ona może oznaczać.
- Angie często miewała złe sny w dzieciństwie
- odezwał się Clay swoim niskim głosem, który
zadudnił miło przy jej twarzy. - Jej ulubionym
lekarstwem był fotel na biegunach.
Nie przestając się kołysać, Clay podniósł dłoń, by
pogłaskać Willę po policzku. Na dźwięk imienia
Angie, Willa zesztywniała. Clay musnął palcami jej
włosy i cichym głosem kazał jej się odprężyć.
- Angie była moją najlepszą przyjaciółką - szepnęła
Willa z drżeniem, które stanowiło pozostałość po
dopiero co przeżytej burzy uczuć. - Za nic w świecie
nie naraziłabym jej na niebezpieczeństwo.
Za tymi słowami kryło się błaganie, by Clay jej
wreszcie uwierzył, by zrozumiał, że to nie ona
spowodowała wypadek, który kosztował życie jego
siostry. Nie mogła mu powiedzieć prawdy wprost, bo
to uderzyłoby w ciocię Tess, ale miała nadzieję, że
Clay jakoś zrozumie bez tego.
- Wiem, Willo - zamruczał, aż serce podskoczyło
Willi radośnie w piersi.
- Wiesz? - spytała przejęta wzbierającą nadzieją.
W ciemnych oczach Claya malowała się powaga.
- Byłaś smarkatą - powiedział łagodnie. - Dziew
czyną, której trzymały się głupie żarty. Wiem, że nie
chciałaś śmierci Angie.
Willa patrzyła na niego bezradnie, w oczach
wzbierały jej łzy zawodu. Wciąż jej nie wierzył, wciąż
nic nie rozumiał. Odwróciła od niego twarz i chciała
się podnieść, ale Clay jej nie puścił.
- Myślę, że Angie wcale by się nie cieszyła, że
stosunki tak się między nami ułożyły.
Przez chwilę Willa nie była w stanie na niego
spojrzeć. Kiedy to uczyniła, zobaczyła w jego oczach
serdeczność i czułość, które ją zaskoczyły.
- Angie na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy pozos
tali przyjaciółmi - powiedział. - Rozumiem to teraz.
- Palce Claya przesunęły się kolistym ruchem po
plecach Willi i zatrzymały na jej kibici. - Może
spróbujemy puścić w niepamięć minione pięć lat
i zacznijmy wszystko od nowa?
Willę przepełniło nagle gorzkosłodkie uczucie. Clay
wybacza jej nie istniejącą winę i proponuje zgodę,
której nie uważała za możliwą. Ze zdumieniem
uświadomiła sobie, jak bardzo przez cały czas łaknęła,
żeby sprawy między nimi ułożyły się. Zarazem
sprawiało jej zawód, że ich pogodzenie będzie się
opierało na współczuciu Claya, a nie na prawdzie.
W obawie, by nie narazić oferty zawieszenia broni,
Willa skinęła powoli głową i uniosła drżącą dłoń, by
musnąć policzek Claya w nieśmiałej pieszczocie.
- Zgoda - szepnęła uśmiechając się lekko.
Czując smak nowych łez w ustach, zajrzała mu
badawczo w oczy, czy nie dostrzeże w nich jakiegoś
śladu nieszczerości.
- Więc załatwione. - Twarz Claya rozluźniła się
w uśmiechu, który rozwiał niepewność Willi. - Nie
sądzisz, że dobrze byłoby rozpocząć ten nowy etap
o pełnym żołądku? Co byś powiedziała na kolację?
- Daj mi chwilę na odświeżenie się, to zobaczę, co
jest w kuchni - odparła zsuwając się z jego kolan.
W ostatniej chwili Clay chwycił ją za rękę i zamknął
jej smukłe palce w twardej, ciepłej dłoni.
- Nie śpiesz się. Ja przygotuję kolację - oznajmił
wstając.
Willa pomału obmyła w łazience twarz zimną wodą,
po czym podmalowała się dyskretnie. Słyszała, jak Clay
krząta się w kuchni na parterze. Ociągała się teraz
z zejściem na dół. Nikt nie widział jej nigdy w takim
stanie jak on, nawet ciocia Tess, i Willa miała teraz
niemiłe uczucie, jakby została obnażona.
Po wejściu do kuchni stwierdziła z ulgą, że Clay
stoi tyłem do niej.
- Ciągle lubisz jajka lekko ścięte? - spytał słysząc
jej kroki.
- Ciągle - odparła ogarnięta nagłą podejrzliwością
wobec jego zachowania. Ogarnęły ją wątpliwości, czy
nieoczekiwana dobroć Claya nie wynika bardziej ze
zwykłej litości, z męskiego zakłopotania niż ze
szczerych uczuć. Musi się o tym przekonać.
Onieśmielona, niepewna, jak to sprawdzić, Willa
podeszła do kontuaru, przy którym Clay układał
płatki boczku na dużej żelaznej patelni.
- Mogę w czymś pomóc? - spytała obserwując
badawczo jego profil, dopóki ciemne oczy nie obróciły
się w jej stronę.
- Mogłabyś nakryć do stołu.
Wyjmując talerze i sztućce, Willa poczuła, że
z zapachem smażonego boczku miesza się rozkosznie
aromat czekolady.
- Liczę, że nie będziesz miała nic przeciwko jajkom
na boczku na spóźniony obiad? - zapytał Clay.
W oczekiwaniu, aż boczek się usmaży, obrócił się
do niej i patrzył, jak nakrywa do stołu.
- Zjem wszystko, co nie jest kupnym obiadem
z zamrażalnika, pod warunkiem, że nie muszę tego
sama gotować - odrzekła.
Clayowi zadrgał koniuszek warg.
- Widzę, że nie przepadasz za gotowaniem.
- Nie mam zbyt wielkiej wprawy - powiedziała
bez zastanowienia.
Przestraszona, że mimo woli zdradziła strzęp
informacji o sobie, Willa spuściła wzrok i zajęła się
z przesadną starannością układaniem sztućców. Oczy
wiście większe rancza mają zwykle kucharzy, którzy
gotują dla wszystkich, ale Clay nie powinien się
domyślić, że kucharz na ranczu w Colorado jest
pracownikiem Willi.
- Jakoś nigdy się nie dowiedziałem, gdzie praco
wałaś przez te ostatnie lata - zauważył Clay.
Willą zdwoiła czujność. Nie życzyła sobie, żeby
ktokolwiek wścibiał nos w życie, jakie sobie urządziła
w Colorado. Cieszy się tam szacunkiem i nie ma
zamiaru narażać ciężko zdobytej pozycji na najmniejsze
niebezpieczeństwo.
- Pracowałam w kilku miejscach - odpowiedziała
wymijająco. - W Kansas, w Colorado...
- Paige mówi, że pracowałaś przy koniach - nalegał
Clay.
Willa otworzyła lodówkę, żeby wyjąć mleko.
- Lubię pracować przy koniach - stwierdziła
ogólnikowo, po czym zmieniła gładko temat. - W za-
mrażalniku jest koncentrat pomarańczowy. Chcesz,
żeby zrobić soku?
Clay nie zadawał jej więcej pytań, ale krzątając się
Willa czuła na sobie jego badawcze spojrzenie i domyś
lała się jego ciekawości. Zapomniała jednak o tym,
bo ledwo zdążyli zasiąść do grzanek i jajek na boczku,
rozległ się nieoczekiwanie brzęczyk piecyka.
- Znalazłem w szafce proszek i pomyślałem, że
przyjemnie by było upiec ciasteczek.
Clay jął niezręcznie wyciągać z piecyka blachę
z ciasteczkami, posługując się rękawicą kuchenną
szydełkowej roboty, przeznaczoną bardziej do ozdoby
niż do użytku. Przesunął blachę najpierw w jedną,
potem w drugą stronę, żeby uniknąć oparzenia dłoni
przez duże oka rękawicy. Ciasteczka wylądowały w końcu
na stole, ze stukiem blachy i stłumionym przekleństwem.
- Wyglądają wspaniale - zauważyła Willa tłumiąc
rozbawienie, gdy Clay rzucił rękawicę na kontuar
i usadowił się w krześle.
Clay pochwycił szmaragdowy błysk w oku Willi
i spojrzał na nią uważniej. Od jej powrotu nie widział
jeszcze, by choć w przybliżeniu przypominała bez-
stroską nastolatkę o łobuzerskiej minie, jaką kiedyś
znał - i która tak go pociągała - i nagle zrodziło się
w nim pragnienie, by ją znowu taką ujrzeć.
Willa obserwowała mroczniejący wzrok Claya
z niepokojem. Spiesznie podniosła do ust widelec
z kawałkiem smażonego jajka i spróbowała normalnie
żuć.
- Zarządziłem, żeby wszystko było jutro gotowe
do zabrania na aukcję koni, które chcesz sprzedać
- oznajmił Clay, by przerwać ciążące milczenie, jakie
między nimi zalegało.
Willa podniosła wzrok w przebłysku irytacji, która
zaraz ustąpiła miejsca poczuciu nieuchronności. Clay
trwa nadal w postanowieniu pozbycia się jej jak
najprędzej. Nagle opuściła ja chęć sprzeciwu.
- To wspaniale - powiedziała.
Odsunęła od siebie pusty talerz, oparła się wygodniej.
- Nie masz pretensji, że się sam rozporządziłem?
- zapytał Clay.
Przyjrzał jej się, dostrzegłszy na jej twarzy oznaki
napięcia. Willa zdobyła się na blady uśmiech.
- Chcesz się kłócić? - spytała.
- Może.
Willa odsunęła krzesło i wstała, żeby sprzątnąć ze
stołu.
- Jeśli będziesz bez porozumienia ze mną wydawał
dalsze zarządzenia dotyczące rancza cioci, to na pewno
się pokłócimy.
Clay podniósł się, gdy zaczęła zabierać talerze.
- Pozwól - powiedział i wziął od niej brudne
naczynia, by je zanieść do zlewu.
Willa sięgnęła po płyn do zmywania i zaczęła
napuszczać wodę, ale Clay ją odsunął.
- Nie chcesz sobie chyba zamoczyć bandaża - zau
ważył.
Willa obserwowała nie bez rozbawienia, jak Clay
zabiera się niezręcznie do zmywania. Drgnął stu
knąwszy szklanką o kran, drugi raz, gdy o mało nie
upuścił jednego z serwisowych talerzy cioci Tess.
- Radzisz sobie nieźle w kuchni - pochwaliła
Willa, gdy Clay skończył wycierać piecyk i odwiesił
ściereczkę.
- Gotowałem sobie parę razy w życiu - odparł
odwijając i zapinając rękaw koszuli. Wskazał skinie
niem głowy na jej przegub. - Chciałbym obejrzeć
twoją rękę, nim odjadę - oznajmił.
Willa beztrosko wzruszyła ramionami.
- Swędzi jeszcze trochę, ale poza tym wszystko jest
w porządku.
Clay ujął jej dłoń i ostrożnie podciągnął rękaw
bluzki wysoko ponad skraj bandaża. Willę zdumiał
ogrom doznań, jakie w niej obudziło dotknięcie Claya,
gdy oglądał jej rękę. Nadgarstek jeszcze ją bolał, ale
spod brzegów bandaża nie było widać żadnej opuch
lizny ani odbarwnienia, przed którymi ostrzegał ją
lekarz.
- Nie boisz się zostać na noc sama? - zapytał Clay.
- A czemu miałabym się bać? - odparła zdumiona.
-Dziękuję ci... za wszystko - dorzuciła zdobywając
się na oswobodzenie dłoni z jego uścisku.
Ale zbyt przemożna była siła tego przerwanego
dotknięcia. Clay wyciągnął ramiona i wolno, jakby
świadom niepowtarzalności chwili, przygarnął Willę
do piersi. Willa patrzyła szeroko otwartymi oczyma
w kołnierzyk jego koszuli, przerażona tym, co nad
chodzi. Poczuła niemoc, gdy jego twardy palec ujął ją
pod brodę i uniósł jej twarz.
- Nie, Clay - szepnęła błagalnie, czując, jak usta
Claya muskają jej wargi motylą pieszczotą.
- To było nieuniknione, Willo - szepnął Clay
błądząc wciąż rozkosznie po jej wargach. - Są rzeczy,
którym można się opierać tylko do czasu.
- Nie wolno nam, Clay - szepnęła i przejął ją
dreszcz czystej rozkoszy, bo język Claya odnalazł jej
ucho i jął igrać z jego konchą. - Proszę cię, Clay.
- D-dobrze - ustąpił Clay i uścisk jego ramion
z wolna się rozluźnił. - Może nie należy się z tym
zbytnio śpieszyć.
- To niemożliwe między nami, Clay. Nie wolno
nam do tego dopuścić.
Bo nie ma między nami prawdziwego zaufania,
dodało bezgłośnie jej serce. I nie będzie go, jak długo
wierzysz Paige.
Odepchnęła go i cofnęła się o krok.
- Robi się późno - powiedziała.
Nie była w stanie na niego spojrzeć, lecz czuła na
sobie jego wzrok, gdy sięgał po kapelusz.
- Znasz numer do Oriona. Dzwoń, gdybyś tylko
czegoś potrzebowała w nocy - powiedział nakładając
kapelusz i obciągając rondo.
- Nic mi nie będzie.
- Przyjadę jutro o dziesiątej po konie. Moi ludzie
zajmą się wszystkim, więc możesz sobie spokojnie
pospać. - Ociągał się z wyjściem, nim w końcu
powiedział: - Dobranoc.
Głos uwiązł Willi w gardle od nagłego przypływu
uczuć.
- Dobranoc, Clay.
Willa czyściła w milczeniu starzejącego się gniadosza,
ostatniego z czterech koni, które zdecydowała się wystawić
na aukcję w Cascade. Zajęta była tym od dwóch
godzin, przerywając grzywy i wyczesując rzepy z ogonów,
a teraz, przed ostatecznym wyszczotkowaniem, przy
stąpiła do starannego spłukania wężem rosłego wierz
chowca. Liczyła, że pieczołowite oporządzenie wszystkich
czterech zwierząt pozwoli uzyskać lepsze ceny na aukcji.
Wybrane konie - dwa kasztany, jeden bułanek
i jeden gniadosz - przekroczyły już najlepszy wiek
i Willa szacowała, żę wkrótce zaczęłyby obciążać
konto rancza rachunkami na weterynarza.
Skończyła czesanie gniadosza i przywiązała go koło
pozostałych trzech koni w przejściu stajennym, kiedy
nadjechał Clay półciężarówką z przyczepą na cztery
konie. Kiedy zgasił silnik, wyszła na dwór, starając
się nie okazać po sobie zażenowania, które ją nagle
ogarnęło na wspomnienie wczorajszego wieczora.
- Wyglądasz dzisiaj jakoś blado - zauważył Clay
podchodząc. - Doktor, o ile wiem, zalecił, żebyś się
nie przemęczała przez najbliższe parę dni?
- I owszem - odparowała, po czym, zdecydowana
nie przyjmować jego troskliwości, wskazała ręką konie
przywiązane w przejściu. - Konie są przygotowane,
jeśli ty jesteś gotów.
Na skinienie Claya odwróciła się i weszła do środka,
żeby odwiązać kasztanka i gniadosza, podczas gdy
Clay otwierał klapę przyczepy. Kiedy jednak chciała
podprowadzić do przyczepy bułaną klacz, ta się od
razu spłoszyła i szarpnęła nerwowo na uwięzi.
- Pozwól mi się nią zająć - zaofiarował się Clay
postępując krok do przodu.
- Nie, poradzę sobie sama.
Willa zastąpiła mu drogę, ujmując równocześnie
sznur obiema rękami. Przemawiając uspokajająco do
strachliwej klaczy, jęła ją prowadzić ku przyczepie.
Bułanka spłoszyła się jeszcze raz, ale szła za nią bez
oporu.
Wszystko było dobrze do momentu, gdy jej kopyta
dotknęły pochyłej metalowej klapy przyczepy. Nieo
czekiwanie potężne zwierzę odrzuciło głowę i stanęło
dęba, pociągając Willę za sobą. Chociaż od nagłego
szarpnięcia ostrze bólu przeszyło jej rękę, nie puściła
uwięzi, starając się utrzymać równowagę. Clay znalazł
się momentalnie u jej boku, klnąc przez zaciśnięte
zęby, złapał sznur i okręcił wokół nozdrzy klaczy,
która się rzuciła w bok, pociągając go za sobą przez
połowę podjazdu. Widząc, że nic nie jest w stanie
pomóc, Willa usunęła się z drogi, żeby dać Clayowi
pole do manewru.
Kiedy klacz się zorientowała, że opór powoduje
zaciskanie się pętli na jej nozdrzach i zatamowanie
dopływu powietrza, uspokoiła się powoli i pozwoliła
Clayowi powodować sobą. Wkrótce znalazła się
w przyczepie. Kiedy Clay przywiązał konie w środku,
a potem zamykał klapę, Willa stała oparta o przyczepę,
czekając, aż ustąpi pulsujący ból w nadgarstku.
Clay, z twarzą kamienną z gniewu, wyłonił się zza
przyczepy. Willa wyprostowała się w poczuciu winy
i cofnęła dłoń podtrzymującą chory nadgarstek,
próbując odruchowo ukryć przed nim swoje cierpienie.
- Skąd się bierze ten twój cholerny upór? - zapytał
z wyrzutem.
- Prawdopodobnie stamtąd, co i twój - odpaliła
i ruszyła w stronę domu. - Przyjadę zaraz z papierami
na plac aukcyjny. Umyję się tylko trochę i przebiorę.
Willa się zawahała, po czym stanęła i obróciła się
do niego.
- Wybieram się na tę aukcję - oświadczyła chłodno.
Nie zamierzała mu przekazać papierów i siedzieć
bezczynnie w domu. Poza wszystkim innym, można
zwykle uzyskać wyższą cenę, gdy ktoś podczas licytacji
objeżdża konia na arenie. A ona musi uzyskać jak
najkorzystniejsze ceny za swoje konie, bo koszt zakupu
nowych na ich miejsce będzie poważnym obciążeniem
dla skromnego budżetu cioci Tess.
- Nikt nie mówi, żebyś nie jechała na aukcję.
- Kamienny wyraz twarzy Claya pozostawał nie
zmieniony. - Ale czy jest jakiś powód, dla którego nie
możesz pojechać ze mną?
Willa stłumiła odruch zdziwienia.
- Mogłabym wymienić parę - odparła spokojnie.
- Na przykład?
- Sam je dobrze znasz. - Jej głos zrobił się cichszy.
- Poza wszystkim muszę w drodze powrotnej wstąpić
do szpitala na zmianę opatrunku.
Dech zamarł jej w piersi, bo ciemne oczy Claya po
szybkim spojrzeniu na jej nadgarstek rozpoczęły wolną
lustrację jej osoby. Żar, który przeszywał jej ciało,
gdy jego wzrok zatrzymywał się dłużej w jakimś
miejscu, nie miał nic wspólnego z ciepłem przed
południowego słońca. Zbyt żywe było wspomnie chwili,
gdy się znajdowała w jego ramionach i jego usta
błądziły rozkosznie po jej wargach.
- Nigdzie mi się nie śpieszy, Willo.
Jego głos zabrzmiał nisko i nieco szorstko. Willa
zastygła na chwilę bez ruchu, gdy ich spojrzenia się
spotkały.
- Czyżby?
- Od dłuższego czasu nie byłem niczego taki pewny
- odrzekł poważnie, a Willa poczuła jednocześnie
podniecenie i strach.
- Zaraz wracam - rzuciła i ruszyła szybko ku
domowi.
Po krótkich dziesięciu minutach wynurzyła się
z powrotem, w nowych dżinsach i złotej kraciastej
koszuli, która pokreślała zieleń jej oczu i wydobywała
słoneczne błyski z piaskowoblond włosów, opadających
na ramiona spod kowbojskiego kapelusza. Wrzuciła
torebkę przez otwarte okno do szoferki i skierowała
się do półciężarówki cioci po siodła, gdy zatrzymał ją
głos Claya.
- Przyniosłem już siodła.
Wyprostował się i otworzył jej drzwiczki szoferki.
Willa się zawahała, po czym przesunęła się obok
niego i wspięła po schodkach. Poczuła dziwny przypływ
ulgi, kiedy zamknął za nią drzwiczki i ruszył dookoła
maski na stronę kierowcy. Uczucie to rozpłynęło się
jednak, gdy tylko się wsunął za kierownicę i sięgnął
do kluczyków w stacyjce.
- Jesteś napięta jak struna, Willo. Odpręż się
- upomniał ją. Przekręcił kluczyk w stacyjce i potężny
silnik ożył basowym pomrukiem. - Pozwól, aby sprawy
między nami rozwijały się naturalnie.
Zaskoczona jego szczerością, Willa spojrzała na
niego z ukosa i z piersi wydobyło jej się westchnienie
zdenerwowania i irytacji.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tego chcesz,
Clay. - Obserwując bacznie jego profil, zdecydowała
się powiedzieć mu, co myśli. - Nie życzę sobie przyjaźni
wynikającej z tego, że wczoraj wzruszyło cię parę
moich łez.
- To się świetnie składa, złotko - odrzekł wbijając
w nią spojrzenie ciemnych oczu - bo coś mi się zdaje,
że to, co się między nami zawiązuje, ma niewiele
wspólnego z prostą przyjaźnią.
Willi odebrało na chwilę mowę.
- Może nie życzę sobie niczego więcej niż przyjaźni
- odparła sztywno, za wszelką cenę próbując ukryć
prawdę.
Clay wpatrywał się w nią uporczywie.
- Czyżbym mylnie odczytywał sygnały, moja zie
lonooka?
Zaskoczona nieoczekiwanym użyciem swego daw
nego przezwiska, Willa zaniemówiła. Zaprzeczenie
uwiązło jej w gardle.
- Tak też myślałem - powiedział cicho Clay.
Obrócił głowę, by spojrzeć w lusterko, nim wprawi
półciężarówkę z przyczepą w ruch.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wszystko dzieje się za szybko, myślała Willa
przyglądając się ze swego miejsca na trybunie, jak
Clay wjeżdża na arenę na płochliwej bułance, gdy
tylko licytator otworzył aukcję.
Wzajemny pociąg, który trwał między nimi od
wczorajszego pojednania, zaczynał się wzmagać tłumiąc
wszystkie inne uczucia i zdrowy rozsądek. Lecz Willa
wiedziała, że nawiązujące się między nimi porozumienie
jest jeszcze zbyt wątłe, by pozwolić mu się przerodzić
w coś tak przejmującego i obowiązującego jak
namiętność ciała. Na to jest jeszcze za wcześnie.
Mimo to nie mogła oderwać oczu od mężczyzny na
arenie. Każdy jego ruch przykuwał jej uwagę. Clay
prowadził płochliwą bułankę z maestrią człowieka,
który od dzieciństwa jest wytrawnym jeźdźcem i ma
tak doskonałe panowanie w siodle, że wierzchowiec
słucha go instynktownie.
Kiedy prowadzący zamknął licytację, Clay przekazał
wodze masztalerzowi, który powiódł bułaną klacz do
boksu, skąd miał ją odebrać nabywca.
Clay objechał po kolei pozostałe trzy konie.
Wszystkie zostały sprzedane za mniej, niż Willa liczyła,
ale ulżyło jej, że trafiły w ręce ludzi miejscowych,
a nie fabrykantów konserw.
- Ustaliliśmy, zdaje się, że ja będę nosił ciężkie
rzeczy - przypomniał jej później Clay, gdy przyszła
do boksów, żeby zabrać siodła do przyczepy.
- Nie wygląda, żebyś mi zostawił cokolwiek cięż
kiego do niesienia - zauważyła Willa, kiedy Clay
zarzucił sobie jedno z dwóch pozostałych siodeł na
ramię, a drugie ujął w dłoń.
- Nie było żadnego konia, którego byś chciała
kupić? - zapytał układając siodła w przyczepie.
- Nic szczególnego - odparła ze wzruszeniem
ramion. - Wolę się rozejrzeć po okolicy i kupić coś
prywatnie.
Zbyt łatwo było popełnić błąd kupując konie na
aukcji, a Willa nie chciała ryzykować kurczących się
funduszów cioci.
- Ja mam dwa czterolatki, które mógłbym ewen
tualnie sprzedać - oznajmił Clay skończywszy ukła
danie uprzęży. - Nic nadzwyczajnego, ale silne, zdrowe
konie, już trochę objeżdżone. Mogę ci je po południu
pokazać, jeśli chcesz.
- To brzmi obiecująco - odparła Willa przywołując
z trudem uśmiech na wargi.
- To co, pojedziemy teraz do szpitala na zmianę
opatrunku? - zapytał po chwili Clay, kiedy już znaleźli
się w samochodzie.
Zerknął na jej zabandażowaną rękę.
- Prawdę mówiąc, wolałabym zjeść przedtem lunch
- odparła i zaraz dorzuciła: - A ponieważ nie pozwalasz
mi zapłacić zwyczajowej stawki za transport i prezen
towanie koni, bądź dzisiaj moim gościem.
- Mam być twoim gościem? - powtórzył z uśmie
chem Clay. Wsunął kluczyk do stacyjki i zapalił silnik.
- Wobec tego podjedźmy do tej przydrożnej gospody.
Willa stała obok Claya w windzie, rada, że wreszcie
wychodzą ze szpitala i wracają do domu. Po zmianie
opatrunku wstąpili jeszcze do Tess. Jedno spojrzenie
na jej twarz zdradziło Willi, że ciocia dowiedziała się
w jakiś sposób o ukąszeniu przez grzechotnika.
W rezultacie cała wizyta upłynęła na uśmierzaniu
obaw starszej pani.
Jazda powrotna z miasteczka upłynęła w harmonij
nym milczeniu. Żadne się nie odezwało, dopóki się
nie ukazał zjazd do Oriona.
- Chcesz nadal obejrzeć te konie? - zapytał Clay.
- Czemu nie? - odparła Willa.
- Możemy to zawsze odłożyć do jutra - zauważył
Clay, ale Willa potrząsnęła głową.
Clay włączył kierunkowskaz, po czym zjechał na
szutrową drogę ciągnącą się przeszło milę do zabudo
wań rancza Orion. Minąwszy dom prawą odnogą,
która ich doprowadziła do stajni i zagród, Clay
zjechał pod kątem na pobocze i zgasił silnik.
W ciągu paru minut ludzie Claya przyprowadzili
dwa kasztany i puścili w jednej z zagród. Kiedy Willa
je obejrzała, Clay kazał kowbojom osiodłać konie
i wyjechać na pobliską łąkę, na której pasł się może
tuzin krów z cielakami.
Stojąc obok Claya, Willa przyglądała się nad
sztachetami, jak kowboje spędzają stado.
- Jakie ceny chciałbyś za nie uzyskać? - spytała.
Clay nie odzywał się długo. Willa czuła, jak
obserwuje jej profil, nim w końcu przetrawił wy
mijającą odpowiedź. Wymienił cenę, która zaparła
Willi dech.
- To o wiele za tanio, Clay. Nie mogę się zgodzić,
żebyś mi dawał konie w prezencie.
- Nie dawałbym tobie, tylko Hardingom.
Willa zjeżyła się na to niezbyt subtelne przypom
nienie, że Clay zawiera transakcję nie z nią, a jedynie
za jej pośrednictwem.
- Już i tak pozwoliłam ci zrobić dla cioci Tess
więcej, niż by sobie życzyła.
I Willa szybko wymieniła cenę, którą uznała za
godziwą. Clay żachnął się niecierpliwie.
- Nie czas na dziecinne upory, Willo.
- Ja się nie upieram - odparowała zdejmując
ramiona z płotu i obracając się do niego twarzą.
- Oferuję ci godziwą cenę.
- Której ja nie żądam.
- A to dlaczego?
Na twarzy Claya walczyły ze sobą o lepsze irytacja
z zakłopotaniem.
- Sytuacja na ranczo Hardingów okazała się gorsza,
niż sądziłem. Gdybym sobie zdawał sprawę, że jest aż
tak zła, poszukałbym już dawno sposobu obejścia
dumy Tess i zrobienia czegoś w tej sprawie.
- Nie można pomóc komuś, kto sobie tego nie
życzy - przypomniała mu Willa.
- Co ty powiesz - mruknął i popatrzył na nią
znacząco.
Willa z trudem powstrzymała śmiech.
- Ale co będzie z końmi? - zapytał rzeczowym
tonem.
Zbita z tropu przez jego ciepłe spojrzenie, Willa
odwróciła wzrok. Clay okazał już aż nazbyt wiele
wspaniałomyślności. Przysłał jej do pomocy ludzi,
którzy są niewątpliwie potrzebni jemu samemu
i nadal figurują na liście płacy Oriona. Poświęcił
dla niej dzisiaj większą część dnia. Pozwoliła mu
na to wszystko, więc tym bardziej nie może się
teraz zgodzić, żeby jej w dodatku odstąpił peł
nosprawne konie za połowę ceny rynkowej.
- Nie mogę wziąć tych koni za centa mniej, niż
powiedziałam. Jeśli się nie zgodzisz, obawiam się, że
nie dobijemy targu.
Clay nie odpowiedział. Jego twarz przybrała twardy
wyraz, pogodne ciepło znikło z oczu. Popatrzył nad
jej głową w stronę kowbojów czekających przy koniach.
Widząc lekki przebłysk gniewu na jego twarzy,
Willa zdała sobie nagle sprawę, jak niepewna jest ta
ich odnowiona przyjaźń. Przymierze zawarte niecałą
dobę temu narażone jest w każdej chwili na niebez-
pieczeństwo. Willa poczuła przypływ paniki na myśl,
jak łatwo jedno niewłaściwe słowo czy jedno mylnie
zinterpretowane zachowanie może stanąć między nimi.
- Panna Ross bierze oba konie, Ed! - zawołał
Clay. - Załadujcie je do przyczepy i zawieźcie na
ranczo pani Harding.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to pojadę
z twoimi ludźmi - oznajmiła Willa. Jej radość
z kupienia dwu pełnosprawnych koni została przyga
szona. - Przyślę ci przez nich czek.
Clay zwrócił na nią ponownie spojrzenie, ale na
twarzy miał nadal ten sam twardy wyraz.
- Miałem nadzieję, że zostaniesz na kolację.
- To był męczący dzień. Chciałabym wrócić do
domu.
- Odwiozę cię wobec tego autem. Poczekaj minutkę.
Po chwili Clay wrócił i ruszyli w stronę rancza
Hardingów.
- Chłopcy zajmą się dziś wszystkim w stajni, kiedy
przywiozą konie - oznajmił Clay, gdy dojechali na
miejsce.
- Robisz zbyt wiele, Clay - oświadczyła Willa.
Wysiedli, każde ze swojej strony, i ich oczy spotkały
się nad dachem auta.
- Mamy, zdaje się, umowę?
Willa zatrzasnęła drzwiczki silniej, niż potrzeba,
przypomniawszy sobie nie tylko umowę, lecz i jej
ukrytą motywację: chęć pozbycia się jej z Cascade.
Skinęła głową i lekkie oznaki napięcia i zmęczenia
zarysowały się nieco wyraźniej na jej twarzy.
- Wypiszę ci czek.
Clay wszedł za nią do domu i podał jej akt sprzedaży,
kiedy wyciągnęła książeczkę czekową. Zdążyła złożyć
podpis na czeku, gdy ciszę rozdarł dzwonek telefonu.
Willa sięgnęła po słuchawkę.
- Ranczo Hardingów.
Milczenie trwało tylko chwilkę.
- Dekę? Co tam u was słychać? - spytała z uśmie
chem, najwidoczniej ucieszona telefonem.
Clay widział, jak zmęczenie ulatuje z jej twarzy.
Uśmiechnęła się, nawet zachichotała słuchając słów
rozmówcy na drugim końcu linii. Od lat nie słyszał
w jej głosie tyle serdecznego ciepła.
- Czy szefowa wróciła już z Saint Louis? - zapytała
w zawoalowany sposób o Ivy. Słuchała przez chwilę,
obracając kciukiem i palcem wskazującym długopis.
- Kupiła? To wspaniale. Miałam nadzieję, że się
wybierze na wystawę. - Nastąpiła nowa pauza. - Nie
wiem jeszcze. Ciocia wychodzi niedługo ze szpitala,
ale nie udało mi się dotąd nikogo zaangażować.
W pokoju zaległa taka cisza, że uszu Claya
doszedł pomruk męskiego głosu w słuchawce.
- A więc nie możecie się doczekać mojego powrotu?
- zapytała Willa odchylając się na moment na
ruchomym oparciu fotela. - Nie, nie przysyłajcie
nikogo. To by tu tylko skomplikowało sytuację.
Znajdę kogoś na miejscu. - Willa spojrzała na Claya.
- Sąsiad cioci ma na oku kandydata na rządcę, a jak
już będzie odpowiedni rządca, znajdą się i kowboje.
Odwróciła wzrok od Claya, skupiając całą uwagę
na czymś, co mówił Dekę.
- To długa historia, Dekę - odparła i wyraz
zmęczenia powrócił na jej twarz w reakcji na jakieś
słowa rozmówcy. - Tak - dorzuciła z kwaśnym
uśmieszkiem - to jeden z nich. Coś jeszcze?
Słuchała przez chwilę, po czym zakończyła rozmowę
i pochyliła się, żeby odłożyć słuchawkę. Podniosła
wzrok ku oczom Claya, utkwionym w nią z wymowną
przenikliwością.
- Temu Deke'owi zdaje się bardzo zależy, żebyś
jak najprędzej wróciła do Colorado.
Ostre brzmienie jego głosu zaskoczyło ją na chwilę.
- Jest rządcą na ranczu, gdzie pracuję - od
powiedziała zgodnie z prawdą.
Spuściła wzrok i zagięła czek po linii perforacji.
- Czy to wszystko, co cię z nim łączy?
Willa wydarła czek z książki, zaskoczona obcesowoś-
cią Claya.
- Jest również bliskim przyjacielem - uzupełniła
podnosząc wzrok i podając mu czek.
Clay wziął od niej papier, ale nawet na niego nie
spojrzał.
- Na jakim ranczu ty właściwie pracujesz?
Willa zatrzasnęła książkę czekową i wstała. Od
powiedziała dopiero, gdy się odwróciła do niego tyłem.
- To małe ranczo. Na pewno nigdy o nim nie
słyszałeś.
Starała się, by jej głos brzmiał naturalnie, ale
wewnątrz wstrząsał nią dreszcz. Clay nie pozwoli jej
tak łatwo wykręcić się od odpowiedzi, wiedziała to
równie dobrze jak on.
Odwróciła się, żeby rzucić okiem na akt kupna,
nim go odłoży do teczki.
- A to niby dlaczego?
Willa wcisnęła akta do teczki i zatrzasnęła szufladę.
Skoro wymijające odpowiedzi nie odnoszą skutku,
ma do wyboru albo jawne kłamstwo, albo oświadczenie
Clayowi, żeby pilnował swego nosa. Kłamać nie
chciała, a druga ewentualność równałaby się wypo
wiedzeniu jawnej wojny.
- Czy ty nie potrafisz się zdobyć na delikatność
i zaprzestać indagacji? - zapytała w końcu szczerze,
obracając się na spotkanie jego wzroku. Na widok
jego podejrzliwego spojrzenia odwróciła szybko oczy.
- Twoi ludzie zjawią się tu lada chwila - powiedziała
ruszając dookoła biurka. - Powinnam im wyjść...
Clay złapał ją delikatnie za rękę, kiedy się obok
niego przesuwała.
- Nie powiedziałaś nawet Tess, prawda? - skon
statował z wyraźną dezaprobatą. - Domyśliła się tej
odrobiny, którą wie. Nie mam racji?
Willa uczyniła nieznaczny ruch, żeby sprawdzić,
z jaką siłą trzyma jej rękę. Clay zniżył głos.
- Dlaczego, Willo? Dlaczego nie masz ani do niej,
ani do mnie na tyle zaufania, żeby odpowiedzieć na
takie proste pytanie?
- A dlaczego wy nie macie do mnie na tyle
zaufania, żeby go nie zadawać? - zareplikowała,
nieszczęśliwa, że Clay stawia ją w takiej niezręcznej
sytuacji.
- Myślałem, że sprawy między nami się odmieniły.
- Nie do tego stopnia - odpaliła i zaraz pożałowała
swego wybuchu.
Spróbowała się uwolnić, lecz Clay uchwycił ją za
drugą rękę i obrócił twarzą do siebie.
- Mogłabyś to wyjaśnić?
- Mogłabym, ale nie chcę - odparła chłodno,
zmuszając się, by spojrzeć w jego surową twarz.
- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu...
- Owszem, mam - mruknął Clay i zaczął kciukami
masować kojąco jej ramiona.
Willa uciekła oczami przed jego spojrzeniem.
Zmysłowa przyjemność, promieniująca od delikatnych,
okrężnych poruszeń jego palców, wprawiła ją w panikę.
- Ale zdaje się, że nic mi z tego nie przyjdzie
- dorzucił Clay pozwalając jej się wyswobodzić.
Niespodziewane wyzwolenie przeniknęło Willę
chłodem. Jej oczy pobiegły niepewnie na spotkanie
zawiedzionego spojrzenia Claya.
Bolało ją, że nie może mu zdradzić rzeczy tak
niewinnej jak szczegóły jej życia w Colorado. Ale nie
miała wątpliwości, że gdyby Paige dowiedziała się
z jakiegoś nieopatrznego słówka Claya o jej ranczu,
to znalazłaby sposób wykorzystania tej wiadomości
przeciwko niej. A ona nie może się narażać na takie
ryzyko, dopóki jej pojednanie z Clayem nie nabierze
solidniejszych kształtów. Musi także pamiętać o swojej
wspólniczce.
- Jak szybko mógłbyś ściągnąć tego faceta z She-
ridan na rozmowę? - zapytała z nagłym ożywieniem.
- Mówisz, że ma siostrę w Laramie, więc może by
przyjechał w najbliższych dniach?
- Spróbuję go ściągnąć - odrzekł Clay kwitując
zmianę tematu jeszcze posępniejszą miną. - Zadzwonię
do niego wieczorem.
Willa kiwnęła z aprobatą głową.
- Świetnie, zrób to. Daj mi znać, kiedy będę mogła
z nim porozmawiać. Zaangażuję go, jeśli uznam, że
jest odpowiedni.
- Ot tak, zaangażujesz?
W głosie Claya brzmiała drwina.
- A czemuż by nie? - spytała wyzywająco. - Przy
rzekłam, że nie będę szukała pretekstów, żeby prze
ciągać tu swój pobyt.
Kącik ust Claya uniósł się w niewesołym grymasie.
- Ale nigdzie nie jest napisane, że masz angażować
pierwszego kandydata, który się nawinie.
- Zaangażuję kandydata, który się okaże najod
powiedniejszy, czy to będzie ten człowiek z Sheridan,
czy ktoś inny.
Clay przyglądał się przez kilka chwil jej zaciętym
w uporze rysom, po czym jego twarz się rozluźniła.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Willo.
Spokojne słowa ostudziły jej gniew.
- Ja też nie chcę - przyznała drżącym głosem.
- I nie jestem już wcale taki pewny, czy chcę, żebyś
wracała jak najszybciej do Colorado.
Willę zdumiał przypływ uczuć, jakie wzbudziły
w niej te słowa. Zebrała wszystkie siły, by odepchnąć
znaczenie, jakie gotowe było im przypisać jej serce.
Clay przysunął się tymczasem o krok dzielący ich od
siebie i po momencie wahania ujął ją za kibić.
- Jeśli się dopytuję o twoje życie w Colorado, to nie
dlatego, żeby to wykorzystać przeciwko tobie. Chciał
bym się dowiedzieć mnóstwa rzeczy, których nie wiem.
Powoli, jakby dla pozostawienia jej tej skąpej chwili
na przygotowanie się, pochylił głowę i przytknął usta
do jej warg. Clay przygarnął ją do siebie, a ramiona
Willi same się uniosły i zaplotły na jego szyi.
Zapamiętanie tego pocałunku oszołomiło ich i oboje
byli bez tchu, gdy Clay wreszcie oderwał usta od jej
warg.
- Pragnąłem tego przez cały dzień - wyszeptał
starając się świadomie odzyskać panowanie nad sobą.
Żadne z nich nie słyszało stuknięcia drzwi wejś
ciowych i szybkiego klekotu wysokich obcasów po
podłodze kuchni, stłumionego wkrótce przez dywan
holu. Wyrwało ich z transu dopiero spóźnione „Jest
tam kto?" Paige, która wtargnęła przez otwarte drzwi
do kancelarii.
Zaskoczona Willa cofnęła się przerywając pocałunek,
natomiast Clay nie uwolnił jej z uścisku.
Paige zastygła w pół kroku na widok Claya i Willi
w objęciach. Na jej ładniutkiej buzi odmalowały się
wyraźnie przestrach i konsternacja, nim się zdołała
opanować.
- No, no! - Głos Paige zabrzmiał nieco bardziej
piskliwie niż zazwyczaj, gdy przebiegała niespokojnym
wzrokiem od jednego do drugiego. - Widzę, że czarna
owca zdołała się jednak wkręcić z powrotem do
owczarni.
Clay z jawnym ociąganiem zwolnił uścisk, po
zwalając Willi cofnąć się o krok. Poszukał jej wzroku,
gdy dotarło do niego znaczenie słów Paige.
- Wyjaśniliśmy z Willą nasze nieporozumienia, jeżeli
to masz na myśli - powiedział obracając się do Paige.
Surowy wyraz jego twarzy świadczył niedwuznacznie
o dezaprobacie dla zachowania Paige, która, orientując
się szybko w sytuacji, przybrała skruszoną minę.
- Moja uwaga była pewno nie na miejscu - przy
znała z kwaśnym uśmieszkiem.
- Ale to było takie nieoczekiwane... zastać was
dwoje w podobnej sytuacji. W końcu...
Odgłos półciężarówki z przyczepą zajeżdżającej
pod stajnię stanowił pożądane rozładowanie sytuacji.
Przyjechali ludzie Claya.
- Przepraszam, muszę odebrać konie - oznajmiła
Willa, rada, że może uciec przed mieszaniną strachu
i tłumionej wściekłości, które zdawały się emanować
od jej siostry ciotecznej.
Myślała, że Clay pozostanie z Paige, więc serce
podskoczyło jej z radości, gdy dogonił ją na dworze.
- Sądziłam, że będziesz chciał zostać z Paige
- powiedziała ulegając nieoczekiwanej pokusie, by go
sprowokować do jakiejś deklaracji.
- A to na jakiej podstawie?
- Nie było jej przez parę dni...
- I na tej podstawie uznałaś, że będę chciał się
z nią pogodzić i nadrobić stracony czas? - burknął
z wyrzutem w głosie. - Czyżbyś nie zauważyła, że coś
się między nami zmieniło, Willo?
Chwycił ją za ramię i obrócił delikatnie twarzą do
siebie. Willa zerknęła wstydliwie w stronę stajni,
gdzie kowboje z Oriona otworzyli przyczepę i zabierali
się do wyładowania koni; szczęśliwie zaparkowali
półciężarówkę pod takim kątem, że nie mogli ich
widzieć. Clay pobiegł za jej spojrzeniem, po czym
przyparł Willę do pnia dębu rosnącego na podwórzu
i schyliwszy głowę przywarł mocno do jej warg.
- Teraz, kiedy to sobie wyjaśniliśmy - mruknął
odrywając usta i zostawiając ją opartą bez sił o szorstką
korę drzewa - możemy się zająć końmi.
Willa otworzyła przyćmione namiętnością oczy na
spotkanie pewnego siebie, arcymęskiego spojrzenia,
jakim ją mierzył Clay. Poruszona do głębi, uniosła
w uśmiechu kąciki ust i ujęła dłoń, którą jej podawał.
Niepomna istnienia Paige, pozwoliła się odciągnąć od
drzewa i objąć wpół na krótką drogę do stajni.
- Zapomniałaś już, cośmy ustaliły, czy przestało
cię zupełnie obchodzić zdrowie mamusi?
Teraz, gdy Clay odjechał do Oriona, Paige nie
zawahała się przypuścić atak. Uznawszy, że to, co się
zmieniło między Willą a Clayem, nie oznacza jeszcze,
że została zdemaskowana, Paige była tym bardziej
zdecydowana zapewnić sobie milczenie kuzynki.
Willa podniosła wzrok znad butów, które ściągała
jak zwykle na tylnej werandzie, zirytowana, że ledwo
weszła do domu, Paige zaczyna swoją śpiewkę.
- Nie możesz z tym poczekać do jutra? - zapytała
omijając kuzynkę z zamiarem schronienia się w pokoju
na górze.
Paige ruszyła za nią.
- Nie mogę - odpaliła doganiając Willę w holu.
- Chcę wiedzieć, jak daleko zaszły sprawy między
tobą a Clayem - oznajmiła bezceremonialnie, wchodząc
za Willą do jej pokoju. - I w ogóle w jaki sposób
zdołałaś go omotać? Coś mu takiego naopowiadała?
Willa odwróciła wzrok i wypuściła głośno powietrze.
Wyciągając z dżinsów koszulę, ruszyła w kierunku
łazienki. Paige podbiegła za nią i przytrzymała drzwi,
żeby Willa nie mogła ich zamknąć.
- Nie zdradziłam mu w każdym razie twojej
słodkiej tajemnicy - odpowiedziała Willa zmęczonym
głosem.
Skończyła odpinać koszulę i pochyliła się nad
wanną, żeby odkręcić kurek.
- Więc co to za historia z Clayem? - nie ustępowała
Paige. Chociaż musiała teraz przekrzykiwać szum
wody, jej głos brzmiał nieco mniej natarczywie. - Co
jest między wami?
Willa przez chwilę nie odpowiadała. Sama to
chciałaby wiedzieć.
- Taka mała wzajemna sympatia - zawołała zdając
sobie doskonale sprawę, że jej odpowiedź jest irytująco
mglista.
- Wobec tego z łatwością z nim zerwiesz - oświad
czyła Paige.
Nie znoszący sprzeciwu ton jej głosu uświadomił
Willi, że Paige naprawdę tego od niej oczekuje.
Skurczyła się trochę, porażona myślą, że są sobie tak
obce z najbliższą obok cioci krewną.
- Niestety, Paige - zawołała, w pełni świadoma, że
rzuca wyzwanie jedynej osobie w jej życiu, która
niechybnie je podejmie.
Następne dwa dni były, zgodnie z przewidywaniami,
niełatwe, bo Willa musiała poczynić przygotowania
na powrót cioci Tess, licząc się przy tym cały czas
z obecnością Paige.
Ciocia zmieniła początkowy plan zatrzymania się
na jakiś czas u Mabel Asner i miała powrócić prosto
na swoje ranczo. Willa domyślała się, że ciocię zmęczyły
bezustanne wizyty apodyktycznej przyjaciółki w szpi
talu i wystraszyła się perspektywy zamieszkania w jej
domu. Fakt, że Paige miała pozostać na ranczu
przynajmniej przez następne kilka dni, dostarczył
zapewne Tess uprzejmego pretekstu do wymówienia
się od gościny u Mabel.
Nienawykła do łatwego ustępowania przyjaciółka
uparła się jednak towarzyszyć Tess do domu, żeby jej
pomóc w zainstalowaniu się, co przytłumiło nieco
radość Willi z tej świątecznej okazji.
- Willa powinna sobie dać radę z cięższymi pracami
domowymi i gotowaniem - usłyszała Willa jej słowa,
wchodząc do salonu z dwiema doniczkami kwiatów,
które Tess otrzymała w szpitalu.
Paige, która siedziała bezczynnie z dwiema starszymi
paniami, posłała Willi ironiczne spojrzenie. Mabel
tymczasem paplała dalej, jakby nie zauważając obec
ności Willi.
- Ma zaangażować ludzi do pracy na ranczu, więc
nie widzę powodu, żeby zostawiała wszystkie prace
domowe Paige.
Willa, zgrzytając zębami na fałszywe, krzywdzące
uwagi Mabel, ustawiła ostrożnie doniczki na stoliku
pod oknem.
- Willa robi dla mnie i tak wiele, Mabel - skory
gowała przyjaciółkę zdecydowanym tonem Tess. - Nie
wyobrażam sobie, że mogłabym oczekiwać od niej
jeszcze więcej.
Willa skwitowała uśmiechem czułe spojrzenie, jakie
ciocia jej posłała, po czym wyszła ponownie do auta
po następną partię rzeczy. Szczęśliwie nim wróciła,
Mabel zbierała się do odjazdu.
- Moja droga, przerwij na chwilę to bieganie tam
i z powrotem - skarciła Willę. - Twoja ciocia musi się
teraz zdrzemnąć.
Zlustrowała po raz któryś flanelową koszulę ro
boczą i sprane dżinsy, w których Willa pojechała
do szpitala. Na jej nalanej twarzy malował się
wyraz zgorszonej dezaprobaty, nadający jej jeszcze
bardziej zgryźliwy wygląd. Paige wystroiła się na
tę okazję w elegancki kostium, Willa natomiast
nie zadała sobie trudu zmienienia ubioru, w którym
jeździła rano na przegląd bydła. Nie widziała celu
przebierania się wiedząc, że na nią spadnie obo
wiązek zajmowania się bagażami cioci Tess. Zresztą
i tak nie miałaby na to czasu.
- Przestań dokuczać dziewczynie, Mabel. - Tym
razem w głosie Tess zabrzmiała wyraźna nuta irytacji.
- Co mi może przeszkadzać, że wnosi z auta rzeczy?
- Dziękujemy za pani troskliwość - powiedziała
Willa starając się zachować uprzejmość, a zarazem
zdopingować natrętną kobietę do szybkiego wyjścia.
- Będziemy się dobrze opiekować ciocią Tess. Może
pani być spokojna.
Mabel kiwnęła głową, lecz wyraz dezaprobaty nie
zniknął z jej twarzy, dopóki nie przeniosła spojrzenia
na Paige.
- Wyjdź ze mną na chwilę, moja droga - zwróciła
się do niej. - Muszę z tobą zamienić parę słów przed
odjazdem.
Jasne, chce ją nabuntować bez świadków, pomyślała
nieżyczliwie Willa, gdy Paige podniosła się z gracją
i wyszła za niską, przysadzistą matroną na dwór.
- Święty Boże, cóż to za utrapione babsko! - wy
krzyknęła Tess, ledwo drzwi się za nimi zamknęły
i Mabel znalazła się poza zasięgiem słuchu. - Nie
rozumiem, jak mogłam kiedykolwiek myśleć o za
trzymaniu się u niej w mieście. Oszalałabym!
Willa parsknęła śmiechem na ten wybuch cioci Tess.
- Przykro mi, że zachowała się tak niegrzecznie
w stosunku do ciebie. Powiem jej przy okazji parę słów.
Tess oparła wychudzone dłonie o poręcze fotela
i podniosła się ostrożnie na nogi. Willa zrobiła
odruchowo krok, żeby jej pomóc, ale ciocia po
wstrzymała ją machnięciem ręki.
- Nie rozczulaj się tak nade mną, moja droga.
- Poszukała szarymi oczami wzroku Willi, choć musiała
przy tym odchylić głowę nieco do tyłu, bo Willa
przewyższała ją wzrostem. - Pocałowałabyś mnie lepiej.
Willa podeszła i objęła ją, czując w ustach smak łez.
- Witaj w domu, ciociu - szepnęła składając lekki
pocałunek na jej bladym policzku.
- I ty witaj w domu - odpowiedziała Tess i odsunęła
się nieco, żeby ująć twarz Willi w dłonie. - Chcę,
żebyś wiedziała, jaka jestem szczęśliwa, że cię mam
znowu przy sobie. Jestem z ciebie taka dumna.
Oczy Willi uciekły przed spojrzeniem Tess.
- Wyrosłaś na taką uroczą i rezolutną dziewczynę,
jak się spodziewałam.
Willa miała gardło nazbyt ściśnięte, by wykrztusić
słowo. Rada była, że uwolnił ją od tego jeszcze jeden
uścisk cioci.
- A teraz chyba rzeczywiście przyda mi się drzemka
- przyznała Tess uwalniając Willę i odwracając się ku
swojej sypialni w tyle domu.
Nie chcąc, by Paige wróciwszy zastała ją ze łzami
wzruszenia w oczach, Willa skierowała się w stronę
kuchni, ale zaraz zawróciła, bo w kancelarii rozległ
się dzwonek telefonu.
- Jak tam, zainstalowałaś już Tess? - odezwał się
w słuchawce głos Claya.
Odpowiedziała spiesznie, zaskoczona niemile jego
ostrym tonem.
- Dzwonię, bo przyjechał Phil Spencer z Sheridan.
Mógłby się zjawić po trzeciej na rozmowę i obejrzenie
rancza.
Willa się domyśliła, że urzędowy ton Claya jest
spowodowany obecnością Phila Spencera.
- Możesz go przysłać w każdej chwili - odrzekła
dając do zrozumienia, że chce przeprowadzić rozmowę
z kandydatem na rządcę bez Claya.
Clay uzgodnił z Philem, że ten niedługo przyjedzie.
Willa miała nadzieję, że się okaże odpowiednim
kandydatem i że będzie mógł objąć prowadzenie
rancza jeszcze w tym miesiącu. Według umowy
z Clayem, do niej należało jednak ostatnie słowo
i była zdecydowana odprawić przybysza, gdyby uznała,
że się nie nadaje.
Odkładała słuchawkę, kiedy do kancelarii wkroczyła
Paige. Willa się zachmurzyła uświadamiając sobie, że
rozmowa i objazd rancza z rządcą mogą nie być tak
swobodne, jakby sobie życzyła.
Phil Spencer okazał się niskim, mocno zbudowanym
mężczyzną lat czterdziestu, którego kwalifikacji i do
świadczenia korzystnie dopełniał ujmujący sposób
bycia. Na Willi zrobił wrażenie świetnego kandydata.
Nim ukończyli objazd rancza, była zdecydowana go
zaangażować. Jego życiorys i referencje przejrzała już
wcześniej, pozostawało tylko ustalenie poborów
i zakomunikowanie mu, że jeśli chce, może objąć
prowadzenie rancza. Sadowili się właśnie w kancelarii,
kiedy wkroczyła Paige.
- Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać - oznaj
miła posyłając swój wystudiowany uśmiech Philowi,
którego wyraźnie zaskoczyła zarówno jej uroda,
jak uprzejmość.
- To Phil Spencer, Paige - przedstawiła Willa.
- A to moja siostra cioteczna, Paige Harding.
- Dokonawszy prezentacji, chciała się jak najprędzej
pozbyć kuzynki. - Właśnie kończymy z panem
rozmowę - powiedziała w nadziei, że Paige wyjdzie.
Paige doskonale zrozumiała, lecz zamiast wyjść,
podeszła ze złośliwym uśmieszkiem i usiadła za
biurkiem. Willa się wzdrygnęła, gdy z urzędową miną
zaczęła przeglądać życiorys i referencje Phila.
- Mamy z panem Spencerem jeszcze parę rzeczy
do omówienia - spróbowała Willa powtórnie. - Czu
libyśmy się oboje swobodniej sami.
Paige podniosła głowę i zmierzyła Willę lodowatym
spojrzeniem.
- Ja też chcę się o panu czegoś dowiedzieć, jeśli nie
masz nic przeciwko temu - odparła i zabrała się do
studiowania rozłożonych papierów, jakby się na tym
rozumiała.
- Wobec tego siadajmy - zaprosiła zrezygnowana
Willa.
Wskazała Philowi jeden z foteli z wysokimi bocznymi
oparciami, stojących naprzeciwko biurka, sama usiadła
w drugim. Jeśli Phil przyjmie pracę, będzie często
narażony na wścibstwo Paige, więc może i dobrze,
żeby go doświadczył, nim się zdecyduje.
- Sądząc na podstawie pańskiego życiorysu i listów
polecających, skłonna byłabym sądzić, że jest pan
człowiekiem, jakiego szukam - oświadczyła Paige
podnosząc w końcu głowę znad papierów. - Jak
szybko mógłby pan podjąć pracę?
Willa poderwała się z fotela, zirytowana, że Paige
uzurpuje sobie jej kompetencje.
- Pozostało nam jeszcze z panem do omówienia
kilka spraw, nim którekolwiek z nas podejmie ostatecz
ną decyzję - oświadczyła, zakłopotana za siebie i za
Phila, który miał dość niepewną minę.
- Omawiaj sobie, co uważasz za stosowne, Willo.
- Paige wstała i obeszła biurko, wyciągając rękę do
Phila. - Ale jeśli o mnie chodzi, pan Spencer jest już
naszym nowym rządcą.
Phil wstał, żeby uścisnąć uprzejmie dłoń Paige, ale
Willa widziała, że czuje się głupio.
- Cieszę się, że nareszcie będziemy mieli kogoś
kompetentnego do prowadzenia rancza mamusi
i mojego.
Willa wjechała na szczyt wzniesienia i wprowadziła
gniadego wałacha w stępa, żeby mu dać szansę
ochłonięcia i złapania tchu. W poczuciu winy za
przedwieczorny galop poklepała jego wilgotną szyję,
przemawiając do niego uspokajająco i lustrując
jednocześnie wzrokiem plątaninę zagród i zabudowań
Oriona w dole.
Potrzebowała tej forsownej przejażdżki po najnow-
szej konfrontacji z Paige. Musiała się otrząsnąć nie
tylko z rosnącego poczucia zagrożenia z jej strony,
lecz także z gniewu i frustracji, o jakie ją przyprawiała.
Nad tym, że pragnie także zobaczyć ponownie Claya,
wolała się zbytnio nie zastanawiać.
Po południu Paige wtargnęła do kancelarii z żą
daniem obejrzenia ksiąg, rzekomo, żeby się zapoznać
z funkcjonowaniem rancza. W swój zwykły cha
otyczny sposób powyciągała wszystko z szafki,
rozrzucając papiery i rachunki po całym biurku.
Następnie zaczęła się domagać, żeby Willa nie
tylko wszystko jej tłumaczyła, lecz żeby się wyliczyła
z każdego wydanego centa, krytykując przy tym
i podważając celowość każdego wydatku. Rozpo
znając bez trudu, w nagłym zainteresowaniu Paige
pospolitą taktykę nękania, Willa zaniechała w końcu
prób łagodzenia kuzynki, pochowała papiery z po
wrotem do szafki i wyszła z domu.
Teraz skierowała gniadosza do bramy w ogrodzeniu
pastwiska i pochyliła się w siodle, żeby odhaczyć
zatyczkę. Przejechawszy zamknęła bramę starannie
za sobą i skierowała wierzchowca na dróżkę prowa
dzącą ku tyłom domu.
- Dawno nie widziałem cię już tak podjeżdżającej
do Oriona - zauważył Clay przyglądając się, jak
zsiada z konia na skraju trawnika i rusza ku patio.
Willa obejrzała się za siebie i stwierdziła, że
z miejsca, gdzie Clay siedzi w gęstniejącym cieniu,
musiał ją zauważyć, gdy tylko wynurzyła się zza
wzniesienia.
- Faktycznie dawno - przyznała cicho, spoglądając
badawczo w jego twarz.
Siedział wyciągnięty na kanapce, z długimi nogami
w drelichach skrzyżowanymi w kostkach i opartymi
wysoko. Czarne włosy miał wilgotne po niedawnym
prysznicu. Z rozluźnioną twarzą i butelką zimnego
piwa w dłoni był uosobieniem człowieka odpoczywa
jącego. Willa nie mogła powściągnąć uśmiechu.
- Wyglądasz jak kowboj z jakiejś reklamy piwa,
odbywający sjestę i popijający dla odprężenia po dniu
ciężkiej pracy.
- A ty jesteś balsamem na jego zmęczone oczy
- odparł zdławionym głosem, ogarniając bez pośpiechu
wzrokiem jej sylwetkę od góry do dołu. - Powiedz,
co się stało z tą sukieneczką, którą sobie wtedy
sprawiłaś na urodziny Angie.
Zaskoczona Willa oblała się rumieńcem, wiedząc
doskonale, o jaką sukienkę chodzi. Wzruszyła baga-
telizująco ramionami.
- Zabrała ją prawdopodobnie ciocia Tess. Zniknęła
z mojej szafy wkrótce potem.
Clay zarechotał.
- Był z ciebie wtedy numer - powiedział takim
tonem, jakby przywoływał miłe wspomnienie. - Na
piłabyś się? - zaproponował wyciągając butelkę w jej
stronę. - Mam, zdaje się, i wino w lodówce.
Willa potrząsnęła głową, nieco nieufna wobec Claya
w jego obecnym nastroju.
- Nie, na fazie dziękuję.
- Wobec tego chodź tu i usiądź.
Willa przysunęła czubkiem buta cedrowy fotel
z poduszką bliżej kanapki Claya i usiadła. Ściągnąwszy
kapelusz i oparłszy się wygodnie, poczuła się nagle
odprężona. Każdy wieczór mógłby być taki spokojny,
taki sielankowy, pomyślała, gdyby zamieszkali tu we
dwoje z Clayem na resztę życia.
- Ile to czasu minęło, tydzień? - spytał Clay
przerywając jej zadumę.
- Od kiedy?
- Od dnia, gdy się ostatni raz widzieliśmy - wyjaśnił
uświadamiając jej, że było to przed powrotem cioci
Tess ze szpitala.
Minęły dwa dni, odkąd poznała i zaangażowała
Phila Spencera, i od tej pory tylko raz rozmawiała
z Clayem przez telefon. Potrząsnęła głową.
- Nie, to najwyżej cztery dni.
Clay pociągnął piwa z butelki, nie odrywając przez
cały czas oczu od Willi.
- Unikałaś mnie?
- Byłam po prostu bardzo zajęta - odparła i zaraz
dorzuciła usprawiedliwiająco: - Zadzwoniłam, żeby
cię zawiadomić, że zaangażowałam Phila Spencera.
- Ale od tej pory nie odpowiadałaś na moje telefony.
Na twarzy Willi odmalowało się zdziwienie.
- Jakie telefony?
- Paige pewnie cię również nie poinformowała, że
wczoraj zaglądałem? - zauważył unosząc kąciki ust.
- Powiedziała mi, że robisz objazd bydła.
Willę zalała nowa fala gniewu i frustracji, o których
na chwilę zapomniała.
- Musiało jej wypaść z pamięci. Ma teraz na
głowie Tess i dom.
- Dobrze, że nie jestem częściej uzależniony od
takiej dziurawej pamięci, jaką wykazuje Paige - sko
mentował Clay. Pociągnął nowy łyk piwa, nim się
znów odezwał. - Zdaje się, że wciąż nie bardzo wam
się układa współżycie pod jednym dachem, co?
Willa umknęła wzrokiem przed jego badawczym
spojrzeniem. Zaskoczona, że takie wrażenie wywarła
na niej jego domyślność, spuściła oczy i jęła się bawić
skórzanym otokiem kapelusza, zastanawiając się, czy
rozsądnie byłoby mu się zwierzyć.
- Nie potrwa to długo. Albo ona pojedzie znowu
do Nowego Jorku, albo ja wrócę do Colorado.
- Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy - przypom
niał jej Clay. - Chyba wiesz, że wcale nie chcę cię stąd
na gwałt wypłaszać.
Willa poderwała wzrok, nie mogąc się oprzeć ani
dreszczykowi nadziei, ani uczuciu podejrzliwości, jakie
w niej wzbudziły te słowa.
- Jeszcze dwa tygodnie, nim ranczo obejmie Phil
Spencer - przypomniała - więc nie może być mowy
o wypłaszaniu mnie na gwałt.
Clay przyglądał jej się przez chwilę.
- Ale po tych dwóch tygodniach wyjedziesz.
Było to stwierdzenie.
- Muszę wracać do swojej pracy - powiedziała
cicho, po raz pierwszy odczuwając swój udział w ranczu
w Colorado jako ciężar.
- Praca jest wszędzie, Willo. Mogłabyś coś znaleźć
znacznie bliżej Cascade.
Ostry ton jego głosu zaskoczył, a zarazem uradował
Willę.
- Jeśli naprawdę znasz się tak dobrze na koniach,
dostaniesz pracę wszędzie.
- Jestem zadowolona z tej, którą mam - odparła
wymijająco.
Nie mogła się jeszcze przemóc, żeby zdradzić
Clayowi, że jest współwłaścicielką rancza. Jeśli będzie
dalej nalegał, to mu powie, ale tymczasem pozostanie
jeszcze posłuszna instynktowi, który jej nakazuje
ostrożność.
- Nie sądzisz, że mogłaby ci dać równe zadowolenie
podobna praca tutaj? - zapytał.
- Niewykluczone.
Doznała ulgi, gdy zmarszczki napięcia wygładziły
się na twarzy Claya. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła
się swobodniej w fotelu, ale zaraz spostrzegła niepo
kojący błysk w jego czarnych oczach.
- Dwa tygodnie to niewiele czasu.
Zelektryzował ją powolny uśmiech, który rozciągnął
jego wargi. Clay odstawił butelkę na pobliski stół, po
czym spuścił nogi z poręczy kanapki, żeby się znaleźć
z nią twarzą w twarz. Willa zajrzała głęboko w jego
półprzymknięte oczy i krew w niej zastygła na
wyzwanie, jakie w nich wyczytała.
- Niewiele czasu? - zapytała głosem załamującym
się z napięcia, odwzajemniając jego spojrzenie pod
świadomie zmysłowym odzewem. - Na co?
- Żebyśmy mogli poddać próbie nasze uczucia.
Willi zamarł dech w piersi, bo Clay zamknął jej
dłoń w twardym uścisku i pociągnął ją z fotela.
- Chodźmy do domu, Willo.
Zastygła na chwilę, niezdolna postąpić za Clayem do
środka, ale nie mając również siły, by się wyrwać i uciec
przed burzliwą perspektywą spełnienia, a zarazem
komplikacji, jakie taka intymność wniesie w jej życie.
Przebiegły jej przez myśl wszystkie powody, które
mogłyby ją powstrzymać od pójścia za nim. Dawny
żal z powodu jego zdrady utracił po prostu swoją siłę,
rozwiała się również obawa, że jakaś nowa okoliczność
rzuci cień na jej wiarygodność i poderwie jego zaufanie.
- Willo? Znałem kiedyś przedwcześnie rozbudzoną
podfruwajkę, która się niczego nie obawiała.
Głos Claya był pieszczotliwy, jego ręka tuliła
delikatnie jej dłoń. Serce zabiło Willi szybciej od
ciepła jego słów.
- Teraz w grę wchodzą znacznie poważniejsze
sprawy, które by pewnie przekraczały zdolność
pojmowania tamtej podfruwajki - odparła.
Clay uniósł z uznaniem brwi.
- Cieszę się, że dojrzała wystarczająco, żeby to
zrozumieć.
Opór Willi topniał niebezpiecznie, gdy tak patrzyła
na czuły wyraz jego twarzy. Miłość, jaką zawsze do
niego żywiła, przepełniła nagle jej serce, tak że
z równym powodzeniem mogłaby próbować się odwró
cić i uciec, jak przestać oddychać. Owładnięta słodkim
uczuciem nieuchronności, pozwoliła się poprowadzić ku
rozsuwanym szklanym drzwiom z patia do salonu.
- Zadzwonię do Franka, żeby się zajął twoim
koniem - powiedział Clay, gdy się znaleźli w domu.
Wyszedł do telefonu w kuchni, a Willa czekała,
Trwało to krótką chwilę, lecz jej się wydawało, że
mijają długie minuty.
- Załatwione - oznajmił po powrocie. - Każę
odstawić jutro konia na wasze ranczo. Masz ochotę
na kolację?
Propozycja powinna jej była przynieść ulgę, ale
jakoś nie przyniosła. Willa, podekscytowana, nie
zdawała sobie sprawy z zawiedzionego spojrzenia,
jakie posłała Clayowi. Odłożyła kapelusz na fotel
i spróbowała się wziąć w garść.
- A ty masz ochotę? - odpowiedziała pytaniem,
nie chcąc się przyznać, że kolacja jest ostatnią rzeczą,
jaka jej teraz w głowie.
- Niespecjalnie - odrzekł i ruszył w jej stronę,
minął ją jednak skręcając do małego barku obok.
Willę zaskoczyło ostre ukłucie zawodu, że jej nie
dotknął przechodząc.
- Może teraz napijesz się wina? - zapytał troskliwie.
Otworzywszy barek, obrócił na nią wzrok. - Chyba
że wolisz whisky?
Z lekkiego uśmieszku, który mu wykwitł na wa
rgach, Willa się zorientowała, że zauważył zdradliwy
rumieniec na jej policzkach i właściwie go zin
terpretował.
- Napiłabym się szkockiej - odparła spokojnie,
czując potrzebę czegoś mocniejszego.
Clay uniósł brwi.
- Czyżbyś potrzebowała sztucznej podniety dla
dodania sobie odwagi? - zażartował wybierając butelkę
i grubą szklaneczkę.
Willa wsunęła dłonie w kieszenie dżinsów, żeby
ukryć ich drżenie, i odwróciwszy się podeszła do
ogromnego kamiennego kominka, zajmującego większą
część ściany między salonem a paradną jadalnią,
używaną na specjalne okazje.
- Coś w tym rodzaju - przyznała.
Clay podszedł i podał jej szklaneczkę. Nim miała
czas spróbować złocistego trunku, wyciągnął swoją
szklaneczkę wznosząc toast.
- Za naszą przyszłość, Willo - powiedział stukając
się z nią lekko.
Sącząc trunek i obserwując Claya znad krawędzi
szklaneczki, Willa nie mogła oderwać wzroku od
zmysłowego żaru w jego oczach. Uczucie napięcia
nerwów do granic wytrzymałości, które ją przejmowało
dreszczem, zaczynało ustępować w miarę, jak mocny
napój rozchodził się ciepłem po jej ciele.
- Lepiej? - zapytał Clay, gdy wychyliwszy parę
łyków, opuściła szklaneczkę i ustawiła ją w drugiej
dłoni.
- Znacznie - odparła z uśmiechem.
Clay wyciągnął rękę i jął lekko wodzić palcem po
jej brodzie. Delikatna pieszczota przeniknęła ją falą
gorąca.
- Nie spieszno ci chyba dzisiaj do domu?
Jego ciemne spojrzenie, wbite głęboko w jej oczy,
przyprawiało ją o niesamowite uczucie, że zagląda jej
prosto do duszy.
- Nie - szepnęła, ledwo przywołując dźwięk na
zmartwiałe wargi.
- To cudownie.
Willi zaparło dech, bo Clay wyjął jej delikatnie
szklaneczkę z dłoni i postawił obok swojej na
kominku.
- Bo wiesz co, Willo? - zapytał ujmując jej palce
i przyciągając ją bliżej. - Jeśli dajesz mi tylko dwa
tygodnie na skłonienie cię do przeniesienia się na
północ, to chciałbym ten czas dobrze wykorzystać.
Jego granatowe oczy zapaliły się ogniem tego, do
czego zmierzał, gdy położył jej dłonie na swojej piersi
i ujął jej kibić. Powoli zniżył głowę i musnął jej usta
wargami, drażniąc je niespiesznie, zespalając oddech
z jej oddechem.
- Chyba wiesz, co do ciebie czuję? - wyszeptał nie
przerywając motylej pieszczoty warg.
Dłonie Willi same się zaplotły na jego szyi.
- Nie mogę ci pozwolić tak po prostu stąd wyjechać.
- Nasilił nieco ucisk warg, przywierając nimi coraz
rozkoszniej, tak że Willa pragnęła, by trwały bez
końca w takim zespoleniu z jej wargami.
Niezdolna dłużej znieść urywanych pocałunków,
wczepiła palce w gęste włosy nad kołnierzykiem jego
koszuli, pociągnęła w dół jego głowę i stając na palcach
wpiła się w jego wargi. Reakcja Claya przyszła natych
miast. Przylgnął do niej całym ciałem, pogłębiając
pocałunek tak, że Willa zapomniała o bożym świecie,
czuła tylko pierwotny pociąg do tego mężczyzny,
nieodpartą potrzebę oddania mu się bez względu na
wszystko. Nagle Clay oderwał wargi od jej ust i przesu
nął do ucha. Bez pośpiechu jął wyciskać lekkie,
przeciągłe pocałunki w czułym miejscu pod jego
konchą, pozbawiając tym jej ciało resztek sił. Po chwili,
nim się zorientowała, co czyni, pochylił się, wsunął jej
rękę pod kolana i uniósł ją na wysokość piersi.
Lekko zaskoczona, Willa uchyliła ciężkie od pożą
dania powieki i zajrzała w jego czarne oczy. Przebiegł
między nimi błysk porozumienia i Willa bez słowa
sprzeciwu pozwoliła się Clayowi ponieść w stronę
holu i dalej do sypialni.
Dotarłszy do skraju łóżka, opuścił ją na ziemię
i przywarł na nowo do jej ust w płomiennym
pocałunku, który przeniknął i rozpalił ich oboje.
Z powolnością, która służyła jedynie wzmożeniu
ich pożądania, Clay zaczął od otwartego kołnierzyka
jej bluzki. Rozpiąwszy jeden guzik, pochylił się, by
musnąć skrawek zaróżowionego ciała, który obnażył,
po czym jął niespiesznie pieścić ustami jedwabistą
skórę jej szyi. Palce przesuwał tymczasem równomiernie
w dół, aż Willa musiała dla zachowania równowagi
silniej zacisnąć ręce na jego ramionach.
- Willo?
Głos Claya był zdławiony z emocji, gdy rozchylił
jej bluzkę i jął przez koronkę stanika delikatnie
pieścić piersi. Słysząc nie wypowiedziane pytanie,
Willa otworzyła oczy i popatrzyła na niego, czując,
jak wszystko rwie się w niej do odpowiedzi.
Oto mężczyzna, którego będzie kochała po kres
swoich dni. Uczucia, jakie dla niego żywiła przed
laty, przetrwały wszystkie złe chwile i odrodziły się
jakimś cudem w kształcie nieskończenie bardziej
dojrzałym niż tamto szczenięce zauroczenie. Miłość
do niego, jaka ją przepełnia, jest jej tak niezbędna do
istnienia jak bicie serca i jeśli teraz nie uczyni czegoś,
by dać jej wyraz, by ją przypieczętować, nie zdoła
nigdy więcej dojść do zgody z samą sobą.
A jednak trwało w niej ciągle coś więcej niż
pozostałości strachu, strachu, który jej ściskał gardło
i kazał odwrócić wzrok od żaru namiętności w oczach
Claya.
Niezdolna wypowiedzieć, co czuje, wyrazić słowami
przyzwolenie, przesunęła zamiast tego palcami po
twardych mięśniach jego ramion i po gorsie koszuli.
Perłowe zatrzaski kowbojskiej koszuli ustępowały
łatwo pod jej celowymi, systematycznymi pociąg
nięciami, które obnażały jego owłosioną pierś i płaski
brzuch, aż Willa mogła mu wyciągnąć koszulę ze
spodni i zsunąć z ramion. Podniosła wzrok na
spotkanie jego oczu. Z dreszczem czuła, że jego palce
przesuwają się natarczywiej po jej ciele, a oddech robi
się coraz szybszy.
Oczy Claya błyszczały z żądzy i namiętności, kiedy
zsuwał jej z ramion bluzkę, aż opadła na podłogę.
Willa czuła nieznaczne drżenie jego dłoni, gdy powrócił
do stanika, by uważnie odhaczyć zapięcie między jej
piersiami. Przymknęła powieki w zapamiętaniu, kiedy
miłą szorstkość jego spracowanych palców zastąpiło
ciepło ust.
- Pragnę cię, Willo - szepnął zdławionym głosem
tuż przy jej ciele.
Wodząc dłońmi po toczonych mięśniach jego barków
i pleców, napawając się ich solidną męską twardością,
Willa nie zauważyła, że Clay popycha ją do tyłu,
dopóki pod kolanami nie poczuła brzegu materaca.
Clay położył ją na łóżku, po czym osunął się obok
niej i zaanektował łakomie wargami jej usta, a żylaste
udo wsunął jej zaborczo między nogi.
- Ja też cię pragnę - zdołała wykrztusić Willa,
z ledwością się reflektując, by powiedzieć „pragnę",
a nie „kocham".
Wargi Claya sunęły tymczasem po jej szyi ku
piersi. Jęły właśnie igrać z jednym z różowych pąków,
kiedy koło łóżka zabrzęczał telefon.
Clay bez zastanowienia wyciągnął rękę i wyłączył
dzwonek, nie zaprzestając oszałamiającej pieszczoty.
Willa, nie mogąc się nasycić dotykaniem go, ledwo
zauważyła krótkotrwały zgrzyt. Wczepiała palce w gęst
winę jego włosów, wodziła nimi wzdłuż linii jego
grzbietu, on zaś prowadził ją coraz bliżej nieznanego.
Nie istniało teraz dla niej nic w świecie prócz tego
mężczyzny i jej przemożnego pociągu do niego.
Bezmiar pustki w głębi jej istoty domagał się wypeł
nienia, a im dotkliwiej odczuwała tę konieczność,
tym bliżej czuła nadchodzące zaspokojenie.
Clay sięgnął właśnie do paska jej dżinsów, kiedy na
drugim końcu domu rozległo się głośne stukanie.
Z początku żadne z nich nie zareagowało, tak byli
odurzeni namiętnością. Dopiero powtarzające się
kołatanie obudziło czujność Claya. Z tłumionym
przekleństwem oderwał się od Willi. Z błyskiem irytacji
w ciemnych oczach sięgnął po koszulę, narzucił ją
i zaczął spiesznie zapinać.
Willa przesunęła się na brzeg łóżka i schyliła po
leżącą na podłodze bluzkę, nim się opamiętała i osłoniła
ramionami, rumieniąc się po szyję.
- Zaraz wracam - obiecał Clay ujmując ją pod
brodę i unosząc jej usta do szybkiego pocałunku.
- Poczekaj tu na mnie.
Willa przytaknęła skinieniem głowy i odprowadziła
go wzrokiem, gdy szedł długimi krokami ku drzwiom,
bo natarczywe kołatanie się nasiliło. Dopiero gdy
dobiegł ją cichy szmer męskich głosów, jął przez
odurzenie zmysłów przenikać do niej niepokój. Ubrała
się szybko, czując, że coś się stało.
Zdążyła wyjść do holu, gdy posłyszała spieszne,
długie kroki Claya, wracającego z drugiego końca
domu.
Na widok jej trwożnej miny Clay zwolnił kroku
i rozluźnił napięte mięśnie twarzy. Willa czuła, jak
serce dudni jej w piersi, gdy przemierzał dzielący ich
dystans. Ujął ją opiekuńczo za ramiona, jakby chcąc
ją podtrzymać.
- Coś się stało cioci Tess? - zapytała sparaliżowana
skurczem strachu.
Ogarnęła ją nagła słabość, tak że musiała się
uchwycić silnych, zbawczych rąk Claya. Czuła, jak
serce jej zamiera.
- Tak, kochanie, to Tess - potwierdził Clay.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- To nic aż tak poważnego, Willo - uspokoił ją
Clay. - Tess zasłabła trochę wieczorem, ale... - po
trząsnął nią lekko, widząc łzy napływające jej do oczu
- ...ale czuje się już dobrze. Dzwoniła Paige. Powie
działa Frankowi, że był doktor Elliot i orzekł, że nic
jej nie grozi.
- Muszę wracać do domu - oświadczyła Willa,
niezdolna powściągnąć panicznej nuty w głosie.
Clay kiwnął głową.
- Odwiozę cię.
Jazda z Oriona na ranczo Hardingów zdawała się
trwać w nieskończoność. Ledwo Clay zatrzymał auto
pod domem, Willa niecierpliwie otworzyła drzwiczki
i puściła się biegiem ku wejściu. Clay ją dogonił,
kiedy wpadła na tylną werandę.
- Powoli - zakomenderował ostro, przytrzymując
drzwi, żeby nie mogła ich otworzyć.
Willa, szarpnąwszy bezskutecznie klamkę, obróciła
się do niego, z oczyma błyskającymi gniewem pomie
szanym z niepokojem.
- Co ty? - naskoczyła na niego.
- Wiedziałabyś, gdybyś mogła siebie zobaczyć.
Słowa Claya pohamowały nieco jej niecierpliwość.
Willa uczyniła widomy wysiłek, by się opanować,
Clay zaś cofnął dłoń od klamki i objął jej sztywne
ciało ramionami.
- Wpadasz w zbytnią panikę, kiedy chodzi o Tess.
Willa obruszyła się na tę uwagę. Odepchnęła go
nieco od siebie i posłała mu buntownicze spojrzenie.
- Kocham ciocię Tess. Dziwisz się, że o nią drżę?
Clay potrząsnął głową.
- Że o nią drżysz, to nie powód, żebyś wpadała
w panikę. Słyszałaś, doktor Elliot powiedział, że nic
jej nie grozi. Poza tym, jaki to będzie dowód miłości
i troski, jeśli wtargniesz do domu w takim stanie
i wyprowadzisz ją na nowo z równowagi?
Willa spuściła wzrok na wysokość jego piersi. Trafiła
jej do przekonania jego argumentacja, więc odprężyła
się nieco.
- Za nic w świecie... nie chciałabym jej teraz utracić
- wyznała cichym głosem i potrząsnęła głową. - Wiem,
to brzmi samolubnie.
Clay oderwał dłoń od jej kibici i czubkiem palca
otarł łzę, która jej spływała po policzku.
- Tess będzie żyła jeszcze długie lata. A wieczne
trapienie się o nią tylko ci je zatruje. - Clay
pochylił głowę i dotknął czule ustami jej warg,
przywołując na chwilę wspomnienie zmysłowej bli
skości, która ich tak niedawno zespalała. - No,
teraz lepiej - oświadczył.
Puścił ją, po czym wszedł za nią do domu.
Położył dłoń na jej kibici dla delikatnego dodania
jej otuchy, kiedy od blatu kuchennego obróciła
się ku nim Paige.
- Jak mogłaś wyjechać z domu nie mówiąc nikomu,
dokąd jedziesz ani kiedy wrócisz? - natarła gniewnie
Paige, starając się nie podnosić głosu. - Mamusia
była pewna, że albo koń cię zrzucił, albo ukąsił cię
znowu grzechotnik.
Willa się przeraziła. Zaczęła sobie natychmiast
robić wyrzuty, że nie mówiąc nikomu słowa wsiadła
na konia i odjechała po kłótni z Paige.
- To ją zdenerwowało? - zapytała znając z góry
odpowiedź.
- A co sobie wyobrażałaś? - Paige podrzuciła
wyzywająco ciemną grzywę. - Wpędzisz ją w końcu
do grobu.
- Dosyć tego.
Głos Claya był ostry. Zaskoczyło to Paige, ale nie
dając się zbić z tropu, skierowała swój atak na niego.
- Nie chce mi się wierzyć, że ty jej próbujesz
bronić, Clay.
- A mnie się nie chce wierzyć, że ty próbujesz na
nią zwalać winę. Grubo się mylisz, Paige.
Paige poczerwieniała.
- Wcale się nie mylę. Poczekaj, przekonasz się.
Pewnego pięknego dnia ona pokaże swoją prawdziwą
twarz. Zobaczymy, jakie wtedy znajdziecie oboje
z mamusią wymówki na jej usprawiedliwienie.
Willa zadrżała na widok mrocznego błysku w oczach
Paige, na próżno próbując zdusić skurcz trwogi, gdy
jej siostra cioteczna przeniosła spojrzenie z Claya na
nią. W jej wzroku wyczytała zrodzoną ze strachu
groźbę i ze wstrząsem uświadomiła sobie, że Paige
jest bardziej niż kiedykolwiek zdecydowana zrobić
wszystko dla zatrucia jej stosunków z Clayem.
- Pójdę odwiedzić teraz ciocię - wykrztusiła i mijając
Paige wyszła do holu.
Nie znalazłszy cioci w salonie, poszła dalej, do jej
sypialni. Tess siedziała w łóżku, z głową odchyloną
w tył na puchowych poduszkach wspartych o wez
głowie. Oczy miała zamknięte, na kolanach trzymała
otwartą Biblię rodzinną. Niepewna, czy ciocia nie śpi,
Willa zawahała się w drzwiach. Z ulgą stwierdziła, że
pierś cioci wznosi się równym oddechem.
Nie chcąc jej przeszkadzać, już miała się po cichu
wycofać, gdy Tess się odezwała:
- Willa? - Otworzyła swoje ciepłe szare oczy
i obróciła głowę ku siostrzenicy. Jej twarz rozjaśnił
zmęczony uśmiech, dłonią uczyniła gest przyzywający
Willę bliżej. - Dobry Boże, czemu mi się przyglądasz
takim wzrokiem? - Jej blady uśmiech nieco się
poszerzył. - Zdaje się, że obie mamy jednakowe
skłonności do zamartwiania się wszystkim.
Willa podeszła do łóżka i ujęła wyciągniętą dłoń
Tess.
- Jak się masz, ciociu?
- Już znacznie lepiej. Czuję się tylko trochę zmę
czona. - Po chwili milczenia dodała: - Posiedź przy
mnie trochę.
- Oczywiście. - Willa przysiadła na skraju ma
teraca i podjęła cicho: - Przepraszam, że tak wy
jechałam z domu, ciociu. Powinnam ci była po
wiedzieć, dokąd jadę. Nie miałam zamiaru cię
niepokoić.
Tess uniosła nieco brwi.
- Niepokoić mnie? - zapytała, szczerze zdziwiona.
- Dlaczego miałabym się o ciebie niepokoić?
Na twarzy Willi odmalowało się zmieszanie.
- Podobno poczułaś się znowu źle, bo tak się
przejęłaś, że pojechałam gdzieś i zniknęłam.
- Kto ci to powiedział?
Nie chcąc oskarżać Paige, Willa spytała wymijająco:
- Nie to cię zdenerwowało?
Tess zachichotała krótko.
- Gdybym się miała niepokoić za każdym razem,
kiedy wsiadasz na konia i gdzieś jedziesz, to bym
musiała chyba skończyć w domu wariatów. Dziew
czyno, przecież ty spędzasz większą część dnia w siodle.
Dlaczego miałabym się specjalnie niepokoić o ciebie
akurat dzisiaj?
Willa wpatrywała się w karcące spojrzenie Tess,
niepewna, co powiedzieć. Paige coś tu najwyraźniej
knuje, tylko co? Ciocia miała dzisiaj zapaść. Jeżeli nie
przyczyniła się do tego ona, Willa, to co ją spowodo
wało? Myśl, że ciocia zasłabła bez powodu, zaniepo
koiła Willę znacznie bardziej, niż gdyby powodem
była jakaś troska czy zdenerwowanie, którego ona jej
przysporzyła.
Po twarzy Tess przebiegł błysk zrozumienia. Wydała
przeciągłe, zmęczone westchnienie, zamknęła na chwilę
oczy. Powiedziała cicho coś, czego Willa nie zro
zumiała.
- Co mówiłaś? - spytała.
Tess otworzyła oczy, popatrzyła na nią.
- Przemówiłyśmy się trochę z Paige i byłam
na tyle niemądra, że się tym przejęłam. - Tess
ścisnęła lekko dłoń Willi. - Zawsze się przejmuję,
kiedy się ze sobą nie zgadzamy. - Z czułością
w głosie dodała: - Paige to najlepsze, co pozostanie
po mnie i po Calu.
Willa poczuła ukłucie na te słowa, ale zdołała
ukryć przed ciocią wrażenie, jakie na niej wywarły.
- Wiesz, jak się poddaję uczuciom. Doktor Elliot
mnie ostrzegał, żebym unikała wzruszeń, ale nie
nauczyłam się jeszcze wystarczająco nad sobą panować.
To była wyłącznie moja wina i chcę, żebyś o tym
zapomniała, słyszysz?
- Jasne - odparła Willa, odprężona teraz, gdy
ciocia uwolniła ją od wyrzutów sumienia.
- Skorośmy to już ustaliły - powiedziała Tess
z szelmowskim błyskiem w oku - to może powinnyśmy
z kolei pomówić o tym, gdzie tak długo byłaś.
Willa nie mogła pohamować uśmiechu na widok
jawnej ciekawości na twarzy cioci.
- Pojechałam do Oriona.
Tess uniosła brwi kiwając głową.
- I byłaś tam do tej pory?
Willa się zaczerwieniła.
- Tak.
- To świetnie. Jesteście z Clayem znowu w tak
dobrych stosunkach, jak mi się wydaje?
- Tak jakby - odrzekła Willa wymijająco.
Tess prychnęła, bynajmniej nie jak przystało na
starszą panią.
- Nie próbuj mi się wykręcać, moja panno - ostrzeg
ła dobrodusznie. - Wystarczy na ciebie popatrzeć,
żeby wiedzieć, że nie rozmawialiście przez ten cały
czas o farmerstwie.
Rumieniec na twarzy Willi się pogłębił.
- Jakbyś zgadła - przyznała.
Tess uśmiechnęła się szeroko, całe zmęczenie uleciało
z jej twarzy.
- Jesteś w nim zakochana?
Willa się nie zawahała.
- Jestem.
Ciocia poklepała ją po dłoni. Z szelmowskim
uśmiechem na twarzy wyglądała o wiele lat młodziej.
- A on cię kocha?
Uśmiech, którym odpłacała się cioci, przygasł na
wargach Willi.
- Mam nadzieję - odparła cicho, dając lek
kim wzruszeniem ramion wyraz swojej niepew
ności.
Tess się uniosła na poduszkach, żeby ją uściskać.
- Clay żywi do ciebie bardzo ciepłe uczucia,
kochanie. Z całą pewnością jesteście dla siebie
stworzeni. - Cofnęła się i zmierzyła Willę badawczym
spojrzeniem. - Nie muszę ci mówić, jak bardzo bym
chciała, żebyście się ze sobą połączyli. Życie wyna
grodziłoby wam wreszcie wszystkie niesprawiedliwości.
Oby to się sprawdziło, pomyślała Willa. Ale bez
względu na to, jak sprawy się mają między nimi
obecnie, Clayowi musiałyby się przedtem otworzyć
oczy na prawdę o śmierci Angie. Willa zdołała
wprawdzie odsunąć ten problem chwilowo na bok,
wiedziała jednak, że pozostawienie przeszłości nie
wyjaśnionej do końca stanowiłoby potencjalne za
grożenie dla ich przyszłych stosunków.
- Miejmy nadzieję, że to się sprawdzi - wyszeptała.
Ciocia uściskała ją ponownie, po czym oparła się
z powrotem o poduszki.
- Teraz, kiedyśmy sobie wszystko wyjaśniły, myślę,
że powinnam trochę odpocząć.
- Chcesz, żeby ci coś zrobić czy przynieść?
- Nic mi nie potrzeba - odparła Tess kręcąc
zdecydowanie głową. - Wracaj do swoich spraw
i przestań się trapić.
- Dobrze, ciociu. - Willa wstała i ruszyła do
drzwi. - Dobranoc.
- Dobranoc, kochana.
Zamykając drzwi Willa rzuciła jeszcze raz okiem
na ciocię. Skierowała się do kuchni, gdzie ku swej
uldze zastała Claya samego. Stał oparty biodrem
o kontuar przy zlewie, popijając kawę.
- Jak tam Tess?
- Chyba dobrze... Jest trochę osłabiona. - Willa
podeszła i nalała sobie kawy z ekspresu stojącego na
kontuarze obok Claya. - Gdzie Paige?
- Wsiadła przed paroma minutami w auto i gdzieś
pojechała.
Słysząc śmiech w głosie Claya, Willa obróciła się
do niego.
- Wyprowadziło ją coś z równowagi? - zapytała.
- Raczej ktoś niż coś - odparł Clay odstawiając
filiżankę i biorąc Willę w ramiona.
- Ostrożnie - ostrzegła, bo jej filiżanka się prze
chyliła i strumyk kawy prysnął na koszulę Claya.
- Trzeba by czegoś więcej niż odrobiny kawy, żeby
ugasić mój ogień - wyszeptał Clay.
- Co ty powiesz?
- Odstaw tę filiżankę, kochanie - wycedził Clay
zdławionym głosem.
A kiedy postawiła filiżankę, pochylił głowę i nie
dając jej szansy protestu, wpił się w jej wargi
z łapczywością, od której rozpierzchły się wszystkie
myśli. Drżeli oboje, kiedy się od niej w końcu oderwał.
- Nie ma szansy, żebyśmy dzisiaj wrócili do etapu,
na jakim nam przerwano? - zapytał z niepewnym,
komicznym uśmieszkiem na wargach.
Willa, choć sama przejęta zawiedzionym pożąda
niem, nie mogła powstrzymać chichotu na widok jego
miny.
- Nie - odparła trzeźwiejąc nieco.
- Za bardzo przyśpieszam naturalny bieg wypad
ków, tak? - powiedział niskim głosem, od którego
Willę przeniknęło uczucie ciepła i cudownego bez
pieczeństwa. - Czytam to w twoich oczach.
Willa spuściła wzrok na jego piersi, wygładzając
palcami gors jego bawełnianej koszuli.
- Myślę, że istnieją bezpieczniejsze sposoby wy
próbowania naszych wzajemnych uczuć.
- Może bezpieczniejsze, ale jakoś nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że mi się wymykasz z rąk. Stąd
moja niecierpliwość, żeby do tego nie dopuścić, żeby
cię uczynić jak najprędzej moją.
Pochylił głowę i poszukał ponownie jej warg.
W końcu przerwał pocałunek i Willa czuła tylko na
twarzy jego wzburzony oddech. Bezwładnie oparta
o niego, odzyskiwała panowanie z równym wysiłkiem
jak on.
- Myślę, że najwyższy czas wracać do domu
- oświadczył Clay odsuwając ją delikatnie od siebie.
- Tess mogłaby doznać znacznie groźniejszej zapaści,
gdyby przypadkiem zajrzała za parę minut do kuchni.
Willa odprowadziła go do drzwi na werandę. Poczuła
gorzki zawód, gdy pożegnawszy ją jedynie lekkim,
przelotnym pocałunkiem, zniknął w ciemności nocy.
Tydzień upływał szybko. Willa przygotowywała
kwatery nie tylko dla Phila Spencera, lecz także dla
dwóch kowbojów, których wynalazł Clay. Przyszłość
rancza malowała się teraz w znacznie jaśniejszych
barwach niż w chwili, kiedy tu wróciła.
Clay wpadał teraz prawie codziennie i wychodzili
razem niemal każdego wieczora. Paige zamknęła się
w sobie, a ciemne sińce pod oczami stanowiły widomy
ślad bezsennych nocy. Willa miała dla niej pewną
dozę współczucia, była jednak zbyt zaabsorbowana
i zanadto szczęśliwa, żeby się przejmować jej niepo
kojami.
Prawie nieprzerwany stan euforii, w jakim żyła
w wyniku pogłębiającej się zażyłości z Clayem,
napełniał ją lekkością, jakiej nie zaznała przez minione
pięć lat. Jakkolwiek nie miała jej już nigdy powrócić
rozhukana niefrasobliwość lat młodzieńczych, w duszy
czuła się niemal równie beztroska.
W miarę jednak, jak zbliżał się dzień przyjazdu
Phila Spencera, uczucie optymizmu i radosnego
oczekiwania, z jakimi Willa budziła się rano, zaczęło
ustępować miejsca nękającej świadomości, że nowy
rządca przejmie wkrótce ranczo, a ciocia Tess i Clay
oczekują od niej decyzji co do pozostania w Cascade.
Żadne z nich nie wiedziało dotąd, że Willa jest
współwłaścicielką rancza w Colorado, a im dłużej
Willa odkładała powiadomienie ich o tym fakcie, tym
stawało się to trudniejsze.
Parę razy Willa miała już, już powiedzieć Clayowi,
ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie.
Sprawa pracy w Colorado jakoś nie wypłynęła więcej,
a w ciągu minionych pięciu lat Willa nabrała niechęci
do wyrywania się z informacjami o sobie.
Sprawy potoczyły się jednakże tak, że wyrzuty,
jakie robiła sobie Willa z powodu, iż utrzymuje
w tajemnicy istnienie własnego rancza, straciły nagle
wagę w przeddzień przyjazdu Phila Spencera.
Willa ukończyła właśnie wycieranie gniadego wała-
Ś0te
1
cha i z uczuciem satysfakcji wychodziła ze stajni
w blask popołudniowego słońca.
Uśmiech wykwitł jej na wargach, gdy koło swego
auta zobaczyła zaparkowaną półciężarówkę Claya.
Przyśpieszywszy kroku, wbiegła na werandę, a stamtąd
weszła do kuchni i skierowała się ku salonowi.
Zaskoczona, że nikogo w nim nie ma, już miała
zawołać, kiedy doszły ją głosy z kancelarii. Nie
rozumiała wprawdzie słów, ale z cierpkiego tonu
Paige zorientowała się, że coś jest nie w porządku,
i serce ścisnęło jej lodowate przeczucie. Zbliżyła się
do otwartych drzwi, stukając z rozmysłem wysokimi
butami, żeby zaanonsować swoją obecność.
- No, nareszcie jesteś - przywitała ją Paige.
Ciocia Tess obróciła głowę i skierowała na nią
wzrok z fotela. Cień troski przesłonił oczy Willi na
widok napięcia na twarzy cioci, potęgującego szarawe
zabarwienie jej skóry.
Willa weszła głębiej. Clay siedział na brzegu biurka,
z nogami wyciągniętymi przed siebie. Po surowym
wyrazie jego twarzy Willa zorientowała się, że coś jest
bardzo nie w porządku, a nerwowe podniecenie Paige
świadczyło, że jej kuzynka coś knuje.
- Skoro już tu jesteś, nie ma co dłużej zwlekać
- oznajmiła Paige i przeszła od fotela matki za biurko.
Jej słowa zazgrzytały jak papier ścierny na nerwach
Willi. Zmarszczyła brwi, bo Paige wyciągnęła z szafki
książkę czekową rancza. Zrozumiała znaczenie tego
dopiero, gdy Paige otworzyła książkę blisko końca,
daleko poza miejscem, skąd Willa wypisywała czeki.
- Jak wszyscy wiemy, Willa prowadzi od swego
powrotu księgi i dysponuje kontem rancza.
Wyraz irytacji pogłębił sie na twarzy Willi, ale
Paige, nie zważając na to, ciągnęła:
- Od dłuższego czasu prosiłam ją, żeby mnie
wprowadziła w sytuację, ale zawsze znajdowała jakieś
wymówki, więc w końcu postanowiłam rozejrzeć się
sama. Kiedy zaczęłam przeglądać książkę czekową,
ogarnęły mnie podejrzenia.
Świadoma, do czego zmierza siostra cioteczna,
Willa wyszeptała półgłosem: „Nie, Paige". Czuła
mdły ucisk w dołku.
- Co, nie? - zapytała wojowniczo Paige i Willa
zrozumiała, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Zerknęła na twarz Claya, lecz nie zdołała z niej nic
wyczytać. Nie dostrzegłszy w jej kamiennym wyrazie
cienia czułości, nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
- Jak widzisz, Clay - Paige wyszła zza biurka
i podsunęła mu książkę - pod koniec wypisane zostały
trzy czeki, każdy na kilkaset dolarów. Czeki, które
pewnie nieprędko byśmy odkryli - dodała spiesznie.
Podniosła głowę i łypnęła tryumfalnie na Willę, gdy
Clay przerzucał kartki. - Wszystkie trzy są wystawione
na Willę.
Tess wpatrywała się z niedowierzaniem w córkę.
- Sama nie mogłam w to uwierzyć - podjęła Paige
korzystając z odniesionej przewagi - dopóki nie
nadszedł dzisiaj wyciąg z prywatnego konta, które
Willa otworzyła sobie w naszym banku.
- O, nie Paige! Przeglądałaś korespondencję Willi!
Ignorując oburzony okrzyk matki, Paige wyjęła
wyciąg z koperty adresowanej do Willi. Clay odłożył
tymczasem książkę czekową i podniósł się z miejsca.
Paige wcisnęła mu w dłoń trzy odcinki depozytowe.
- Jak sam widzisz, Clay, sumy na odcinkach
odpowiadają czekom wystawionym na Willę z konta
rancza. Wszystko jest pisane jej charakterem, zarówno
czeki, które wystawiła na siebie i potwierdziła, jak
i odcinki depozytowe. - Paige wydała westchnienie,
tylko nieznacznie wymuszone, udając rozczarowanie.
- Jakkolwiek to trudne do uwierzenia, wszystko
wskazuje na to, że Willa defraudowała pieniądze
mamusi. Czeki wypisywała przezornie z końca książki,
wiedząc, że nie odkryjemy tego przez jakiś czas.
Przypuszczała może nawet, że Phil Spencer nie
zakwestionuje tego, kiedy przejmie księgi, bo Willa
jest członkiem rodziny i prowadziła przed nim ranczo.
Potępiający głos Paige stał się silniejszy.
- Ale faktem jest, że Willa przywłaszczyła sobie
pieniądze, które nie stanowią jej własności. Sądziła
pewnie, że ujdzie jej to na sucho, bo przecież żadne
z nas nie wie, gdzie jej szukać, jak stąd wyjedzie.
Willa, oszołomiona oskarżeniami Paige, nie była
w stanie wydobyć głosu. Jej myśl pracowała gorącz
kowo, by dojść, w jaki sposób Paige ukartowała
sprawę tak, żeby z niej zrobić złodziejkę. Szybko się
zorientowała, że plan był dziecinnie prosty. Paige
miała łatwy dostęp zarówno do książki czekowej
rancza, jak i do jej prywatnej książeczki, sfałszowała
jej podpisy na czekach i na odcinkach i zdeponowała
wpłaty na jej koncie, zapewne w którymś z oddziałów
banku. Następnie z równą łatwością wyczekała, kiedy
nadejdzie miesięczny wyciąg z konta, i zaaranżowała
konfrontację. Willa była wstrząśnięta, iż Paige posunęła
się do tak desperackiego kroku.
- Myślę, że powinnaś coś odpowiedzieć - odezwał
się Clay.
Willa spojrzała na niego. Sparaliżowała ją na
moment śmiertelna powaga w jego ciemnych oczach.
Czyżby uwierzył, że była zdolna do okradania cioci
Tess? Lecz zaraz jej uwagę odciągnął cichy jęk bólu,
jaki się wyrwał z piersi cioci.
- Tak, Willo - przynagliła Paige dostrzegając reakcję
matki i widomy lęk o nią Willi. - Co masz do
powiedzenia na swoją obronę? Jak mogłaś zrobić coś
takiego? Jak mogłaś tak zawieść zaufanie mamusi?
- Obróciła się do Tess. - Uważam, że powinnyśmy
wytoczyć jej sprawę, mamo.
Willa zaczynała kręcić głową w gwałtownym proteś
cie, gdy załzawione szare oczy Tess uniosły się na
spotkanie jej wzroku. Błagalny, nieszczęśliwy wyraz
twarzy cioci powstrzymał Willę od deklaracji niewin
ności, która jej się cisnęła na usta. Uświadomił jej
w jednej chwili, o ile cięższe do zniesienia dla Tess
będzie oskarżenie, że wszystko to ukartowała Paige,
niż przyznanie się do winy przez Willę. Przypomniała
sobie słowa cioci: „Paige to najlepsze, co pozostanie
po mnie i po Calu".
- Willo?
Surowy głos Claya ponaglał ją do odpowiedzi,
ale słowa więzły jej w gardle. Zdrowie Tess było
ważniejsze niż jej własne dobre imię, a obawiała
się, że ta konfrontacja może się okazać ponad
siły cioci.
Czemu nie wróciła od razu do Colorado? Paige
została doprowadzona do takiego aktu rozpaczy
z oczywistego strachu, żeby nie wyszła na jaw prawda
0 śmierci Angie. Gdyby Willa nie była tak niemądra
i zachłanna w stosunku do Claya, Paige nigdy by się
tak daleko nie posunęła. Teraz drzwi tego domu
zamkną się przed Willą na zawsze.
Tess zbladła tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
Paige podbiegła i uklękła przy jej fotelu.
- Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo.
Głos Claya na chwilę odwrócił jej uwagę od cioci.
Zaskoczona niewzruszoną pewnością w jego ciemnych
oczach, Willa aż rozchyliła wargi ze zdumienia. Zaraz
je zacisnęła przenosząc trwożny wzrok na ciocię.
Co będzie dla niej cięższe do zniesienia, zadawała
sobie gorączkowe pytanie. Przekonanie się, że jej
uwielbiana córka jest podstępną intrygantką, czy też
stwierdzenie, że jej marnotrawna siostrzenica jest na
dodatek złodziejką? Wiedziała, że musi podjąć decyzję.
1 zdawała sobie sprawę, że jest to ostatni moment, by
stawić czoło Paige, odeprzeć wszystkie jej kłamstwa
i oczyścić się raz na zawsze z zarzutów.
Już zaczynała mówić, gotowa się bronić wyjawieniem
prawdy, także prawdy o tamtym wypadku, gdy
zobaczyła, jak Tess unosi drżącą dłoń, zaciśniętą
w pięść, do pobielałych warg. Ten widok zdławił
w niej wszelką myśl o obronie. Przejęta strachem
o ciocię, tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzy
mała się, by do niej nie podbiec i nie wziąć jej
w ramiona.
Łzy zapiekły Willę w oczach.
- Przepraszam, ciociu - wykrztusiła zdławionym
głosem. - Podjadę do miasta i przeleję te pieniądze
z powrotem na konto rancza.
Ciocia Tess jakby się jeszcze skuliła na te słowa, ale
Paige już ją brała w objęcia. Willa nie odważyła się
spojrzeć na Claya, wystarczyła jej bijąca od niego
wściekłość, odwróciła się i wypadła z kancelarii.
Wbiegła po dwa stopnie do siebie na górę.
Zaczęła krążyć po pokoju, próbując się otrząsnąć
z beznadziei całkowitej klęski. Wreszcie, nie mogąc
znieść tego dłużej, wyciągnęła z szafy walizki i jęła
spiesznie wrzucać w nie swoje rzeczy. Nie będzie
w stanie mieszkać tu już ani dnia więcej. Z doświad
czenia przeszłości znała smak powszechnego potępienia,
jakie ją czeka, i wiedziała, że tym razem nie zniesie go
w milczeniu.
Mogłaby z łatwością dowieść fałszu niegodziwych
oskarżeń Paige, lecz załamałoby to do reszty ciocię.
Drżącymi rękami zdołała wtłoczyć rzeczy do walizek.
Zdawała sobie doskonale sprawę, że wyjeżdżając
z rancza rozstaje się na zawsze z dwojgiem ludzi,
których kocha najbardziej w świecie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Willa mozoliła się ze śniadaniem złożonym z bef
sztyka, jaj i bułeczek z jagodami, które kucharka,
Ruth Miller, podała jej przed dziesięcioma minutami.
Nie miała na nic apetytu, tak jak nie miała apetytu
przy żadnym posiłku w ciągu minionego tygodnia.'
Myślami, jak zawsze od powrotu, była wiele mil stąd,
a żołądek ściskały jej żal i ból. W końcu, ze względu
na Ruth i na to, że czekał ją dzień wytężonej pracy,
zdołała jakoś uprzątnąć talerz. Rezygnując z drugiej
filiżanki kawy, podniosła się od stołu.
- Wcześnie dziś wstałaś - zawołała od drzwi Ivy.
Ruszyła przez przestronną kwadratową kuchnię,
żeby sobie nalać kawy.
- Nie wcześniej niż zwykle - odparła Willa.
Wkrótce mieli się zjawić na śniadanie Dekę i kow
boje, a Willa nie chciała, żeby jej obecność tłumiła ich
zwykły hałaśliwy sposób bycia przy posiłkach. Starała
się nie okazywać swego przygnębienia, ale jakoś
wszyscy na ranczu doskonale je wyczuwali od dnia jej
powrotu z Wyomingu. Krępowała ją troskliwość,
z jaką się do niej odnosili, tak jakby była obłożnie
chora, a ich wysiłki, żeby ją wciągnąć z powrotem
w życie rancza, działały jej coraz bardziej na nerwy.
- Zabierasz się zaraz do ujeżdżania tego karego
źrebca czy możesz poczekać, aż zjem śniadanie,
i porozmawiać przedtem o interesach?
Ivy wypiła łyk kawy, czekając na odpowiedź Willi.
Nie po raz pierwszy obserwowała z troską niepokój
nurtujący wspólniczkę od jej powrotu.
- Jest coś specjalnego do omówienia? - spytała
Willa obojętnie, choć ton Ivy obudził jej czujność.
Do tej pory udało jej się uniknąć bliższego wyjaś
nienia przyjaciółce, co ją zmusiło do tak nagłego
opuszczenia rancza ciotki. Znając jednak dobrze Ivy,
zorientowała się, że przyjaciółka straciła cierpliwość
i tym razem nie zadowoli się już wymijającymi
odpowiedziami.
- I owszem, jest - odparła stanowczo Ivy.
Jej determinacja przyniosła Willi nieoczekiwaną
ulgę. Ivy jest jej najbliższą przyjaciółką, może zrzucenie
przed nią ciężaru z serca pomoże Willi spojrzeć
bardziej zrównoważonym wzrokiem na wydarzenia
sprzed tygodnia. Jak dotąd jej próby samodzielnego
wzięcia się w garść kończyły się sromotnym fiaskiem,
więc może czas wysłuchać, co będzie miała na ten
temat do powiedzenia Ivy.
- Wobec tego naleję sobie jeszcze jedną kawę
i poczekam na ciebie w kancelarii.
Usadowiła się wygodnie w sfatygowanym fotelu.
Po odgłosach dobiegających z kuchni wiedziała, że
schodzą się na śniadanie Dekę i trzej kowboje pracujący
na ranczu. Zamknęła ze znużeniem oczy.
Przypomniała sobie wyczytane gdzieś zdanie, że
depresja jest często wynikiem tłumionego gniewu.
Obracając tę sentencję w myśli, zdecydowała, że
przynajmniej w jej przypadku może ona być praw
dziwa.
Jak mogła dopuścić, żeby Paige ją znowu podeszła?
Powinna była wykazać większą czujność, mieć się
przed nią bardziej na baczności. Miast tego ignorowała
ją, byleby uniknąć otwartego konfliktu.
Powinna była również schować w kieszeń dumę
i spróbować powiedzieć Clayowi prawdę o śmierci
Angie, kiedy ciocia leżała jeszcze w szpitalu. Clay
niepokoił się o nią równie jak Willa i z pewnością bez
trudu by go przekonała, by nie poruszał tego tematu
w rozmowie z Tess. Zakładając, że w ogóle uwierzyłby
Willi.
Willa westchnęła zmęczona. Chronienie cioci było
przyczyną nie kończącej się zgryzoty. Clay miał
słuszność. Obawa, by jakimś nieostrożnym zachowa
niem nie nadwerężyć jej kruchego zdrowia, paraliżo
wała Willę. Zamknęła jej usta w momencie, kiedy
powinna była się bronić; kazała jej poświęcić własne
dobre imię i szczęście.
Przed oczyma stanął jej Clay i poczuła ostre ukłucie
w sercu.
Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo.
Powtórzyła w myśli słowa Claya, tak jak czyniła
po wielekroć od powrotu z Cascade. Czy naprawdę
dostrzegła wówczas w jego ciemnych oczach iskierkę
nagłego zrozumienia, czy też było to tylko złudzenie
jej zawiedzionej nadziei? Czy możliwe, by pojął
w owej chwili, że to nie ona jest winna śmierci
Angie? Bała się budować zbyt wiele na tych paru
słowach. Z ciężkim sercem napomniała samą siebie
po raz tysiączny, że być może Clay chciał ją tylko
sprowokować w ten sposób do ujawnienia prawdy
o rzekomej defraudacji.
Uszu Willi dobiegł z kuchni szurgot odsuwanych
krzeseł i kroki mężczyzn wychodzących do pracy. Nie
otworzyła oczu, kiedy do kancelarii weszła Ivy
i zamknęła za sobą zdecydowanym ruchem drzwi.
- No, Willo - powiedziała surowo, siadając na
kanapce. - Zamieniam się w słuch.
Nie opierając się dłużej, Willa zaczęła powoli
opowiadać, co zaszło. Ivy przerwała jej zaraz, żądając,
by Willa cofnęła się w swojej relacji do znacznie
wcześniejszych wydarzeń. Szczególnie interesowało
ją, jak doszło do jej pogodzenia z Clayem i jak się
rozwijały stosunki między nimi. Następnie, jak to
miała w zwyczaju, przerywała Willi raz po raz
pytaniami o dodatkowe szczegóły.
Kiedy Willa dotarła wreszcie do finału, Ivy skwito
wała jej relację wiązanką soczystych przekleństw.
- No, trzeba przyznać, że Paige utrafiła celnie
w twój słaby punkt - skomentowała po chwili, by
następnie rzucić Willi delikatne wyzwanie: -1 uważasz,
że uda ci się przejść do porządku dziennego nad tym,
że już nigdy nie zobaczysz cioci Tess i wszyscy twoi
tamtejsi znajomi, z Clayem Cantrellem na czele,
pozostaną o tobie na zawsze jak najgorszego mnie
mania?
Willa potrząsnęła melancholijnie głową.
- Nie. I to mnie właśnie gnębi.
Ivy się pochyliła i poklepała Willę pocieszająco po
ręce.
- Wydaje mi się, że twoja ciocia kryje w sobie
znacznie więcej odporności, niż jej przypisujesz. Ja na
jej miejscu byłabym o wiele bardziej poruszona
i dotknięta utratą kochanej siostrzenicy, niż dowie
dzeniem się przykrej prawdy.
- Zaledwie siostrzenicy - skorygowała ją Willa.
- Niech ci będzie. Zaledwie siostrzenicy. Ale nie
uważasz, że ponowna utrata ciebie wstrząsnęła ją
i musiała się odbić niekorzystnie na jej zdrowiu?
- Uważałam, że mój wyjazd będzie dla niej mniej
szym wstrząsem niż przekonanie się o prawdziwym
obliczu Paige. Nie wiesz, jak ona kocha córkę.
- Wydaje mi się, że równie kocha ciebie - nie
ustępowała Ivy.
Willa potrząsnęła głową.
- Nie mogłam ryzykować.
- Bzdura. Podjęłaś cholerne ryzyko wyjeżdżając
w taki nagły sposób - wytknęła jej z irytacją Ivy. - Ja
bym się czuła na jej miejscu śmiertelnie upokorzona,
że moja siostrzenica uznała mnie za taką słabą.
Po chwili ciszy Ivy podjęła:
- A co ten cały Clay Cantrell? Uważasz, że dał się
i tym razem nabrać na historyjkę Paige?
- Mam nadzieję, że nie.
- Każdy, kto cię choć trochę zna, powinien wiedzieć,
że nie byłabyś zdolna okraść własnej ciotki - oświad
czyła z naciskiem Ivy. - I jeśli Clay nie przejrzał tym
razem Paige, to nie jest wart ciebie.
Willa spuściła głowę, potarła się w czoło.
- Myślałam przez chwilę, że przejrzał jej grę.
Wydawało mi się nawet, że może otworzyły mu się
oczy na jej kłamstwa w sprawie tamtego wypadku.
Ale kiedy wzięłam na siebie winę za te skradzione
pieniądze, wpadł w taki gniew... - Głos Willi zniżył
się do szeptu. - Jeśli nawet wydawały mu się podejrzane
dowody sfabrykowane przez Paige, to pewnie jej
uwierzył, kiedy to usłyszał z moich ust.
Willa opuściła dłoń i podniosła ku przyjaciółce
oczy pełne łez. Usta wykrzywiły jej się w bolesnym
uśmieszku.
- Nie ma rady, jestem, zdaje się, skazana na spanie
tak, jak sobie posłałam.
- Na to wygląda - przyznała Ivy. - Ale fakt, że
kochana Paige podsuwała ci usłużnie brudne bety,
kiedy słałaś.
Willa mimo woli zachichotała na humorystyczne
ujęcie sprawy przez przyjaciółkę.
- A może ty masz dla mnie jakieś światłe rady,
z których pewno nie skorzystam? - zapytała.
Chciała rozproszyć nieco swój ponury nastrój,
a zarazem dać przyjaciółce pośrednio do zrozumienia,
że się w końcu jakoś z tego otrząśnie, chociaż w głębi
duszy mocno w to wątpiła.
- Wiesz dobrze, że jestem kopalnią światłych rad
- odparła Ivy z przekornym uśmieszkiem, po czym
przybrała poważną minę. - A nie myślałaś, żeby
zadzwonić do Paige albo pojechać tam i oświadczyć
jej osobiście, że jej dajesz tyle a tyle czasu na odkręcenie
wszystkiego, zanim porozmawiasz sama z Clayem
i ciocią i powiesz im całą prawdę?
Willa zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.
- To by nic nie dało, Ivy. Paige za nic w świecie
się nie przyzna ani do numeru z pieniędzmi, ani do
tego, że to ona spowodowała wypadek. Szczególnie
do tego ostatniego. Sama mi powiedziała, że ona by
nigdy nie przeżyła tego, co ja przeszłam po śmierci
Angie.
Ivy prychnęła.
- Ty jej jeszcze współczujesz?
- Może trochę - przyznała Willa.
Ivy wyrzuciła ręce do góry w geście rozpaczy,
przechyliła się do tyłu na kanapce.
- Masz takie miękkie serce, że ci się to w końcu
rzuciło na mózg, dziewczyno. Nic dziwnego, że nie
umiesz myśleć sensownie.
- Rany, dziękuję. Wiesz, jak zawsze poluję na
komplementy - zażartowała Willa próbując wprowa
dzić ponownie nutkę humoru.
Ivy mierzyła ją przez chwilę surowym wzrokiem,
po czym westchnęła zrezygnowana.
- Przykro mi, Willo. Miałam nadzieję, że twoje
sprawy w końcu się ułożą. Zanim wpadł mi w ręce
nekrolog twojego wuja i podsunęłam ci myśl po
jechania na pogrzeb, sądziłam, że już przebolałaś
tamtą niesprawiedliwość. Gdybym przypuszczała,
że to się tak skończy, nigdy bym ci o tym nie
wspomniała.
- Nie masz za co przepraszać, Ivy. Zachowałaś się,
jak przystało na dobrą przyjaciółkę. To moja wina,
że wszystko się tak pogmatwało. - Willa wstała
z fotela. - Co się stało, to się nie odstanie - powiedziała
starając się nadać swoim słowom pewność, której
bynajmniej nie czuła. - Serce przeboleje po jakimś
czasie, a tymczasem czeka mnie praca, która się sama
nie zrobi - dorzuciła zmieniając zdecydowanie temat.
- Może czegoś dzisiaj dokonam, jeśli ten kary źrebiec
nie zrzuci mnie w kąt padoku.
- Uważaj z nim, Willo. To dopiero jego trzeci raz
pod siodłem, a wiesz, jaki jest narowisty. Nie bez
powodu nazwałyśmy go Piekielnikiem - przypomniała
Ivy, po czym dorzuciła: - Aha, i może byś się ze mną
wybrała w sobotę na te pokazy do Denver. Jeśli jesteś
zdecydowana pozostawić sprawy w Wyomingu tak,
jak się ułożyły, to dobrze ci zrobi, jeśli gdzieś pojedziesz
i trochę się rozerwiesz. Nie podoba mi się sposób,
w jaki się zaharowujesz od powrotu. Odrobina
odmiany podniesie cię może na duchu.
Willa posłała przyjaciółce uśmiech, rada z propozycji.
- Świetna myśl - powiedziała i wzięła ze stolika
filiżankę, żeby ją odnieść do kuchni, po drodze do
stajni.
- No, uparciuchu, spróbujmy jeszcze raz - szepnęła
Willa z posępną determinacją, unosząc się z twardego
klepiska padoku i ujmując wodze i pasemko czarnej
grzywy Piekielnika.
Źrebiec był dziś prawie tak samo krnąbrny jak
poprzedniego dnia, więc Willa wsiadała na niego
ostrożnie, usiłując nie zważać na ból, który jej przeszył
biodro, gdy przerzucała nogę i wsuwała but w strzemię.
- Czas, żebyś się nauczył, które z nas jest bardziej
uparte - zagruchała uspokajająco, ściągając silniej
wodze.
Źrebiec ruszył równym krokiem wokół stalowego
ogrodzenia padoku, jakby godząc się z ciężarem
amazonki na grzbiecie. Willa nie dała się zwieść.
Wiedziała, że w najmniej oczekiwanym momencie
Piekielnik wyskoczy w powietrze i wysadzi ją z siodła,
jak to uczynił już trzykrotnie w ciągu minionych
dwóch dni.
Jednakże następne pół godziny przeszło gładko.
Willa stwierdziła z satysfakcją, że źrebiec zaczyna po
trochu reagować na sygnały wodzy i jej kolan.
Równym, spokojnym głosem szeptała mu słowa
zachęty i pochwały, od czasu do czasu poklepywała
go po szyi. W końcu zdecydowała, że osiągnięty
postęp jest wystarczający jak na jeden dzień i skiero
wała się ku bramie padoku. Zsiadła i poprowadziła
źrebca ku stajni, żeby go rozsiodłać.
Lecz z chwilą, gdy koń przestał absorbować
jej pełną uwagę, poczuła ogarniające ją na nowo
przygnębienie, o którym zapomniała na jakiś czas.
Może już nigdy nie zobaczy Claya ani Tess. Serce
ścisnęło jej się z powrotem na myśl, ile musiała
poświęcić dla chronienia kruchego zdrowia cioci.
Rozcierając stłuczone biodro, starała się rozchodzić
sztywność nóg, rada, że te nowe obrażenia są
natury fizycznej.
- Radzisz sobie świetnie z końmi, Willo.
Willa poderwała głowę na widok Claya Cantrella,
który wynurzył się z mroku stajni. Stanęła jak wryta,
a serce zamarło jej w piersi z miłości i niepewności.
Wysoki i szczupły, z ciemnymi oczyma i częścią
twarzy ukrytymi w cieniu kowbojskiego kapelusza,
Clay stanowił wcielenie doskonałej męskości. Biała
koszula podkreślała szerokość jego barów i głębię
opalenizny, nowe drelichy opinały jego wąskie biodra
i długie nogi. Willa, ogarnięta nieprzepartą tęsknotą,
poczuła ostry skurcz w piersi. Wydało jej się, że
minęła wieczność, odkąd jego silne ręce tuliły ją do
twardego ciała, i musiała się opanować całą siłą woli,
żeby nie podbiec i nie rzucić mu się w ramiona.
Trwała bez ruchu, niezdolna wykrztusić słowa,
próbując coś odgadnąć z jego surowej twarzy, bojąc
się wyczytać w niej potępienie, lecz nie mogąc od niej
oderwać oczu.
- Szkoda, że nie umiesz równie umiejętnie po
stępować z ludźmi.
Serce podeszło Willi do gardła na jego ostre słowa.
- J-jak mnie odnalazłeś? - zapytała niemal szeptem,
starając się ochłonąć z tego nowego wstrząsu, który
przekreślał raz na zawsze jej wszystkie nadzieje.
- Masz tablice rejestracyjne z hrabstwa Elbert.
Zjeździłem chyba więcej niż połowę hrabstwa, roz
pytując o ciebie.
Na twarzy Claya malowała się nadal jedynie surowość.
- Paige i ciocia postanowiły oddać sprawę do
sądu? - wykrztusiła Willa przez ściśnięte gardło.
Zakipiał w niej gniew. Jeżeli Paige posunie się do
tego, to ona nie podda się bez walki.
- Sprawy nie będzie - odparł szorstko Clay.
Willa z ulgą zebrała ciaśniej wodze źrebca.
- Więc po co tu przyjechałeś?
- Przyjechałem wyrównać nasze rachunki.
Willa zbladła. Nie czuła, że kary źrebiec szturcha
ją niecierpliwie pyskiem w ramię.
- Ale najpierw oporządź konia.
Clay usunął się na bok i Willa niemo wprowadziła
źrebca do stajni. W boksie uniosła strzemię i zabrała
się do rozluźniania popręgu. Clay stał za jej plecami.
Czując, że śledzi każdy jej ruch, starała się rozpaczliwie
opanować drżenie dłoni.
Nie wątpiła, że Clay jest na nią wściekły, ale
zachodziła w głowę, po co przyjechał za nią do
Colorado. W tych pełnych napięcia minutach, kiedy
spiesznie rozsiodływała źrebca i przywiązywała go
w boksie, na próżno starała się odgadnąć, co miał na
myśli mówiąc, że przyjechał wyrównać rachunki.
Skończywszy, wyprostowała szczupłe ramiona i ob
róciła się, żeby stawić czoło nieznanemu.
Ledwo stanęła z nim twarzą w twarz, znalazła się
w stalowych objęciach jego ramion, a jego usta
zaanektowały jej wargi z obezwładniającą siłą. Ręce
Willi same opasały jego szyję. Jak zgłodniała istota
przyjmowała ten niemal bolesny ucisk jego warg.
Chociaż ich napór zelżał po chwili, nadal nie prze
stawały się wpijać w jej usta, a Willa, bezbronna
wobec ich zachłanności, oddawała się cała nienasyco
nemu pocałunkowi.
Otaczający świat przestał istnieć, byli tylko oni
dwoje. Wszystko inne odpłynęło z umysłu Willi,
głowa wirowała jej z obłędnej radości. Clay jest tutaj,
żywy i prawdziwy. Należy do niej, ten pocałunek jest
pieczęcią, która ich zespala, płomieniem, który ich
cechuje na wieki wspólnym znakiem.
Clay oderwał wargi od jej ust. Objął ją jeszcze
ciaśniej, przytulił szczupły policzek do jej włosów
i wyszeptał zdławionym głosem:
- Jak mogłaś zrobić coś takiego, Willo?
Willa zamarła, niezdolna pogodzić jego słów z potęż
ną falą uczuć, która się przez nich dopiero co
przewaliła. Jej serce, które ledwo zwolniło nieco rytm
obłędnej radości, zadudniło z nagłej trwogi.
- Jak mogłaś tak uciec nie zostawiając mi żadnej
szansy? - Clay rozluźnił uścisk, by ująć ją za ramiona
i, odsunąwszy nieco, zajrzeć jej poważnie w twarz.
- Chyba nie uważałaś mnie za takiego głupiego,
żebym się nabrał na ten kretyński numer Paige?
W piersi Willi wezbrał smutek, od którego głos
uwiązł jej w gardle. W jej szmaragdowych oczach
odmalował się głęboki ból na wspomnienie tamtego
razu, kiedy Clay dał wiarę nie jej słowom, lecz
historyjce Paige.
Clay zaklął cicho, ścisnął mocniej jej ramiona.
- Tym razem szok i gniew z powodu bezsensownej
śmierci nie zaćmiewały mi umysłu. Gdybym nie był
tak ogłuszony śmiercią Angie, może bym przejrzał
kłamstwa Paige już wtedy, pięć lat temu. - Głos
Claya zniżył się do chrapliwego szeptu. - Pewnie
czułem to podświadomie przez cały czas, ale dopiero
teraz, gdy zobaczyłem na własne oczy, jak Paige
wrabia cię w tę kradzież, wszystko stało się nagle jasne.
Clay zmiażdżył ją w objęciach, wyciskając rozpacz
liwe pocałunki na jej jasnych włosach.
- Dobry Boże, ile ty przez nas wycierpiałaś,
kochanie! Brak mi słów na wyrażenie, jak bardzo mi
wstyd.
Willa czuła w jego głosie dławione łkanie. Jej samej
zwilżał twarz strumień łez, które z policzka wtulonego
w jego pierś spływały na gors jego koszuli.
- Wybacz mi, maleńka, wybacz - powtarzał.
Ciałem Claya wstrząsał dreszcz taki sam jak nią.
Odsunął ją na tyle, by koniuszkami palców unieść jej
podbródek, po czym z nieskończoną delikatnością
poszukał wargami jej warg.
- Powinienem ci był wtedy uwierzyć, Willo. Powi
nienem, ale nie uczyniłem tego. - Na jego twarzy
malował się niezmierny żal. - Nie mogę ci zwrócić
tych wszystkich lat, nie mogę odpłacić wszystkiego,
co przecierpiałaś. Ale mam nadzieję, że będziesz mi
w stanie przebaczyć pewnego dnia.
Willa nie mogła przez chwilę wydobyć głosu
z zaciśniętego gardła, ale gdy jej się to wreszcie
powiodło, w jej słowach nie było wahania.
- Już ci przebaczyłam.
Clay ją pocałował, potem przygarnął do piersi,
a Willa się rozkoszowała miłością i bezpieczeństwem,
jakie ją przepełniały w jego ramionach.
- Podobno przyjechałeś wyrównać nasze rachunki?
- zapytała przypominając sobie jego słowa, już bez
cienia obawy, co takiego może mieć na myśli.
- Uważałem, że ja to muszę zrobić, skoro po
powrocie do Cascade nie wróciłaś sama do sprawy
tamtego wypadku i skoro pozwoliłaś się po raz drugi
podejść Paige. Faktem jest, że należy ci się zadośćuczy
nienie, zarówno ode mnie, jak i od niej. - Clay odsunął
Willę i pochylił głowę, żeby jej zajrzeć w oczy. - Myśla
łem, że oszaleję, kiedy odjechałaś tak bez słowa.
Umierałem ze strachu, że cię już nigdy nie zobaczę.
- Wargi wykrzywił mu cierpki uśmiech. - A tutaj ta
twoja ruda wspólniczka zmyła mi dokumentnie głowę.
Willa parsknęła śmiechem, wyobraziwszy sobie Ivy
zmywającą Clayowi głowę. Była lekko zdziwiona, że
Ivy dopuściła go w rezultacie do niej.
- I czym ją w końcu ująłeś? - spytała zaciekawiona.
Na twarzy Claya malowała się niezmącona powaga.
- Powiedziałem, że cię kocham i przyjechałem cię
zabrać do Oriona jako swoją żonę.
Willa spojrzała mu badawczo w oczy.
- Bo chcesz mi wynagrodzić wyrządzoną krzywdę?
- zapytała wargami drżącymi lekko od deprymującego
podejrzania.
- Co ty? - wybuchnął zapalczywie Clay, po czym
jego głos znowu złagodniał. - Chcę cię poślubić, bo
z tej szesnastoletniej podfruwajki, w której starałem
się broń Boże nie zadurzyć, wyrosłaś na kobietę,
którą będę kochał do końca życia. Próbowałem walczyć
z tym uczuciem, ale wiedz, że zniewoliłaś moje serce
od momentu, kiedy cię ujrzałem na pogrzebie Cala
Hardinga - wyznał z komicznym grymasem. - Byłem
zdecydowany ci się oświadczyć, zanim wyjedziesz
z Cascade, ale pomieszała mi szyki Paige tym swoim
nieziemskim numerem.
Twarz pociemniała mu z gniewu na to wspomnienie.
- Właśnie, a co z Paige? - zapytała Willa, wciąż
nie mogąc się otrząsnąć z oszołomienia. - Jak się ma
ciocia Tess?
- Dobrze. Martwi się trochę o ciebie, ale nic jej nie
grozi. Zaczęła się domyślać prawdy o wypadku już
jakiś czas temu, ale odpychała ją od siebie, bo nie
chciała dopuścić myśli, że Paige tak bezczelnie kłamie.
Przeżyła ciężki dzień albo dwa po twoim wyjeździe,
ale już się jakoś z tego otrząsnęła. Myślę jednak, że
nie poczuje się naprawdę dobrze, dopóki cię znowu
nie zobaczy i nie przekona się, że jesteś cała i zdrowa.
Willa doznała niezmiernej ulgi.
- A Paige? Co się z nią dzieje?
Twarz Claya stężała.
- Po twoim wyjściu z kancelarii wygarnąłem jej
w oczy, że kłamie i wiem, że kłamała także po śmierci
Angie. Załamała się w końcu i przyznała do wszyst
kiego. Tess oświadczyła później, że nie przestała
kochać Paige i że dom pozostanie dla niej zawsze
otwarty, ale że ich stosunki będą napięte, dopóki
Paige nie załatwi sprawy z tobą. Zasugerowała
niedwuznacznie, żeby Paige się poddała psychoanalizie.
Słyszałam, że Paige wyjechała w czwartek do Nowego
Jorku.
Willa milczała przez jakiś czas, próbując wszystko
to przetrawić.
- A co ty o tym sądzisz? - spytała w końcu cicho.
- Co ja o tym sądzę? - Clay zastanowił się przez
chwilę, po czym westchnął głęboko i na jego twarzy
odmalowało się znużenie. - Nie sądzę, abym mógł
kiedykolwiek wybaczyć Paige zarówno śmierć Angie,
jak i to, że zwaliła winę na ciebie. Ale wiem, że nie
mam prawa do potępiania kogokolwiek, bo sam
jestem winien i potrzebuję przebaczenia.
Willa dostrzegła w jego oczach niepewność, gdy
wypowiadał te słowa, i cichą prośbę o pociechę, która
go uczyniła dziwnie bezradnym. Serce ścisnęło jej się
współczuciem.
- Kocham cię, Clay - wyznała z prostotą. - Powie
działam, że ci już przebaczyłam, i naprawdę ci
przebaczyłam. Nie pozwólmy, żeby przeszłość kładła
się nadal cieniem na naszym życiu.
- Więc... więc jest szansa, że się zgodzisz wrócić do
Cascade i zostać moją żoną?
Willa zlustrowała twarz Claya w poszukiwaniu
najlżejszej choćby oznaki, że te oświadczyny są pokutą,
lecz dostrzegła w jego oczach jedynie miłość i pożądanie
odzwierciedlające jej własne uczucia.
Clay zdradzał lekkie zaniepokojenie jej wahaniem.
- Będziesz mogła nadal prowadzić swoje ranczo
do spółki z Ivy, jeśli zechcesz. Nie będę stawiał
sprzeciwów, chociaż Bóg mi świadkiem, że będę
tęsknił jak wszyscy diabli, ilekroć uznasz, że interesy
wymagają twojego przyjazdu tutaj.
Na wargach Willi zaigrał delikatny uśmiech.
- Dziękuję, że nie żądasz, żebym sprzedała swój
udział. To ranczo i przyjaźń z Ivy były przez długi
czas wszystkim, co miałam.
Uniosła dłoń do jego policzka. Kocha go bardziej,
niż to uważała za możliwe w najśmielszych marzeniach.
- Więc jak będzie? Powiesz „tak" i ukrócisz męki
mojej niepewności? Czy też odeślesz mnie z powrotem
do tej rudej herodbaby, twojej wspólniczki, żeby mi
nafaszerowała tyłek śrutem, jak się odgrażała?
Willa parsknęła śmiechem. Jej porywcza przyjaciółka
mogłaby być do tego zdolna. Usta Claya zniżyły się
delikatnie do jej warg, wtapiając się w ich śmiech.
Pośród chichotów i pocałunków Willa zdołała
wreszcie wydyszeć zdławione „tak", po czym usta
Claya zwarły się namiętnie z jej ustami w pocałunku
pieczętującym przymierze, którego nic nie zdoła nigdy
zerwać.