Diamond Jacqueline
Niespodzianka
WALENTYNKI 2001
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To będzie wspaniały ślub, pomyślała Rebeka Salber, wygładzając biały
atłas swojej sukni ślubnej i wychodząc z hotelowej windy. Od
dzieciństwa pragnęła wielkiego ślubu z gigantycznymi bukietami
kwiatów i oddanymi przyjaciółkami w roli druhen, a także mężczyzny,
który nigdy jej nie zawiedzie. Przyzwoitego, dobrego mężczyzny, z
którym będzie dzielić życie.
Za dwie godziny jej marzenie się ziści. Wtedy ona i jej mąż wyjadą na
wspaniały miesiąc miodowy, pełen niewyobrażalnej rozkoszy. Przez
dwadzieścia siedem lat swojego życia Rebeka zachowywała dziewictwo i
z niecierpliwością oczekiwała radosnych rewelacji, jakie miał jej
przynieść seks. Pojutrze Walentynki, a ona będzie je obchodziła jako
świeżo upieczona żona. Gdyby to święto wypadało w sobotę, a nie w
poniedziałek, mogłaby nawet zostać walentynkową panną młodą.
Chociaż z drugiej strony, kolorem Walentynek jest czerwony, a która
dziewczyna chciałaby mieć czerwoną suknię ślubną?
Rebeka zmarszczyła brwi na to mało romantyczne wyobrażenie. Nie
zamierzała dopuścić do tego, żeby cokolwiek, choćby zaledwie
niepotrzebna myśl, zakłóciło jej ten wspaniały dzień. Przeszła przez
ciemną re-
186
WALENTYNKI 2001
cepcję, utrzymaną w angielskim stylu i skierowała się ku gabinetowi
organizatorki bankietu. Wcześniej doszło do jakiegoś nieporozumienia
dotyczącego zespołu wynajętego do grania na weselu, ale była pewna, że
wszystko się wyjaśni.
W końcu Łabędzi Zamek był najmodniejszym hotelem w Lake Geneva w
stanie Wisconsin, a matka Rebeki pracowała tu jako asystentka
kierowniczki. Ona sama wychowywała się w pobliżu hotelu i wiedziała,
że jego obsługa znana jest ze swej perfekcji. Właściwie był to jeden z
powodów, dla których zdecydowała się wyprawić wesele tutaj, a nie w
Madison, gdzie mieszkała.
Zatrzymała się na widok ubranego w smoking mężczyzny, który patrzył
na nią z drugiego końca recepcji. Był wysoki, miał czarne włosy i
niebieskie oczy, które przykuwały uwagę. Wydawał się też nieco
arogancki. Na widok Ricka Travisa niejedna kobieta wstrzymałaby
oddech z przejęcia. Sposób, w jaki przyglądał się Rebece, sprawił, że
poczuła się kobietą w każdym calu, od czubka głowy po koniuszki
palców u nóg. Uśmiechnęła się do niego.
- Cześć, Rick, jak leci? - Po tylu latach przyjaźni wiedziała, że tego faceta
nie należy traktować poważnie. Inne kobiety mogły sobie padać przed
nim na kolana, ona jednak nie zamierzała tego robić.
Rick odwzajemnił jej uśmiech.
- Nie jestem pewien, czy mój występ w roli honorowej druhny podoba się
twojej matce. Ignoruje mnie.
187
Musiała przyznać, że jej matce nie bardzo spodobał się pomysł, aby
zastąpić tradycyjną druhnę najlepszym przyjacielem.
- Ona przepada za Steve'em. Uważa, że to go urazi, jeśli obok mnie będzie
stał inny mężczyzna - wyjasniła.
- Nigdy w życiu nie obraziłbym Steve'a. Mimo że jest dwa razy mniejszy
ode mnie. - Rick mrugnął do niej i rozprostował szerokie ramiona, po
których widać było, że niegdyś odnosił sukcesy w drużynie futbolowej.
Jego łagodne docinki, przeznaczone wyłącznie dla uszu Rebeki, zawsze
spotykały się z równie złośliwą odpowiedzią. .
- Niektóre kobiety po prostu nie lecą na Nieprawdopodobnych
Przystojniaków - odpowiedziała. -Okropność, prawda?
- Spływa to po mnie jak woda po kaczce - odparował cios.
- Chętnie postałabym tu sobie przez cały dzień i wrzucała kamyczki do
twojego ogródka, ale jest coś, czym muszę się zająć - odparła. - Do
zobaczenia później.
- Chyba że zobaczylibyśmy się wcześniej.
Kobieta wychodząca z hotelowej restauracji zerknęła na niego i z
wrażenia natychmiast zderzyła się ze swoim mężem. Rebeka
przypomniała sobie z rozbawieniem, że Rick często wywierał takie
wrażenie na osobach płci żeńskiej. Sama tak na niego zareagowała, gdy
ujrzała go po raz pierwszy. Na drugim roku studiów zgodziła się na
propozycję swojej przyjaciółki,
188
żeby wynająć mieszkanie razem z Rickiem i jego znajomym. Ponieważ
wcześniej widziała tylko tego kolegę, następnego ranka po przebudzeniu
niemal dostała ataku serca, gdy wśliznęła się do kuchni i zobaczyła owo
Ucieleśnienie Kobiecych Fantazji.
Ubrany tylko w krótkie spodenki, był zbyt duży i muskularny, żeby go
zignorować. Rebeka wpatrywała się w niego, dopóki nie powróciło jej
poczucie rzeczywistości. Warknęła wtedy, że mógłby zachować się
przyzwoicie i czymś zakryć. Uśmiechnięty odparł, że dotychczas nikt się
na jego nagość nie uskarżał. To był początek najeżonej trudnościami, ale
bardzo głębokiej przyjaźni.
Przypomniawszy sobie o swojej misji, odnalazła odpowiedzialną za
przygotowanie bankietu Connie Graf w jej gabinecie. Wysoka platynowa
blondynka o wyglądzie Grace Kelly wyglądała na uspokojoną, gdy
odkładała słuchawkę.
- To tylko ten głupek Joe, wyobrażał sobie, że jest dowcipny. Zespół był
już zarezerwowany, przyjadą na czas - wyjaśniła. - Nienawidzę tego
faceta! Dlaczego on sobie wyobraża, że się z nim pogodzę? Wierz mi,
Rebeko, dobrze robisz, że wychodzisz za tak troskliwego mężczyznę jak
Steve, a nie za jakiegoś palanta w stylu macho.
Mąż Connie,-Joe Graf, który pozostawał z nią w separacji, był
menedżerem kilku zespołów muzycznych w Lake Geneva. Connie
zostawiła go miesiąc wcześniej i od tego czasu Joe albo zakłócał jej
spokój, albo błagał o przebaczenie.
189
- Wiem - odparła Rebeka, z trudem skrywając dumę. - Steve nigdy mnie
nie zawiedzie. Dlatego właśnie go wybrałam.
- To taki czarujący mężczyzna... - Connie sprawdziła makijaż w lusterku
swojej puderniczki. Jak zwykle prezentował się bez zarzutu. -
Interesowało go, kto będzie siedział przy stole i co dokładnie podamy do
jedzenia. Większości mężczyzn nie interesuje nawet ślub, a co dopiero
mówić o przyjęciu weselnym.
- Dlatego tak świetnie radzi sobie w interesach. -Steve był doradcą
komputerowym. Pomagał firmie rachunkowej, w której pracowała
Rebeka, tam też się poznali. - Sam zakłada własną firmę internetową.
Wystarczy, że wyślesz do niego e-mail albo zadzwonisz, a on już
rozwiąże każdy problem.
- Na pewno zarobi miliony. - Connie uśmiechnęła się z zazdrością. - Jest
słodki, a do tego będzie bogaty. Co za świetna partia!
Rebeki nie obchodziło, czy jej mąż zarobi miüon dolarów. Zależało jej
tylko na tym, żeby był odpowiedzialny i ją kochał. Ojciec porzucił jej
matkę, gdy miała sześć lat, dlatego pragnęła lepszej przyszłości dla
swoich dzieci. Tak, dla siebie i dla nich chciała tego, co najlepsze. I
będzie miała - Steve'a.
Rick poprawił muszkę i zaczął się zastanawiać, czym wypełnić następne
dwie godziny. Podejrzewał,
Ize reszta druhen siedzi na górze, chichocząc i plotkując, ale perspektywa
spędzania czasu z nimi niespecjalnie przypadla mu do gustu.Przyszlo mu
do glowy,
190
WALENTYNKI 2001
że skoro Rebeka nie ma ojca, który by jej bronił, to może on powinien
poszukać Steve'a i odbyć z nim męską pogawędkę w cztery oczy, coś w
rodzaju: „Zrób jej krzywdę, a zdzielę cię po głowie". Wątpił jednak, by
zarówno pan młody, jak i panna młoda docenili jego dobre intencje.
Wobec tego przeszedł przez recepcję w kierunku sali balowej. Słyszał, że
hotel był niegdyś prywatną posiadłością i zbudowano go na kształt
angielskiego dworku. Panujący tu nastrój sprawiał, że Rick czuł się trochę
nieswojo, jak gdyby wdarł się do cudzego domu. Może zresztą ten
niepokój miał źródło w czym innym. Wchodząc do pierwszej sali
balowej, przystanął, żeby głębiej się nad tym zastanowić.
Przyjaźnił się z Becky, odkąd wszyscy razem - on, ona i jeszcze dwoje
znajomych - wspólnie wynajmowali mieszkanie podczas studiów na
Uniwersytecie Wisconsin. Później, gdy Rick powrócił do Madison po
zakończeniu kariery w drużynie futbolowej, on i Becky kilka razy w
tygodniu jadali razem lunch, a czasem włóczyli się wieczorami po
mieście. Nawet wtedy oboje wiedzieli jednak, że zupełnie do siebie nie
pasują i nie stanowiliby dobranej pary.
Becky strasznie się rządziła i miała cięty język. Rick lubił różne rozrywki,
więc chętnie towarzyszył jej w wyprawach do teatru czy na koncert. Ona
zaś wiwatowała głośno i długo, gdy zdołał zaciągnąć ją na mecz
futbolowy. Kto jednak chciałby bez przerwy jadać potrawy, które
smakują komuś innemu? Gdyby byli na tyle nierozsądni, żeby się pobrać,
walczyliby
191
o wszystko, od imienia dziecka począwszy, na, kolorze ganku
skończywszy. Życie stałoby się niezmiernie uciążliwe i dlatego Rick ani
trochę nie zazdrościł Steve'owi Whittmanowi. Niestety, nie przepadał za
tym facetem. Zawsze miał nadzieję, że mężczyzna, za którego wyjdzie
Becky, stanie się także jego dobrym kumplem. Wtedy nadal mogliby spo-
tykać się wieczorami.
Właściwie nie miał żadnego powodu, żeby nie lubić Steve'a poza tym, że
Steve rzucił kiedyś kąśliwą uwagę o dyrektorach agencji reklamowych,
zanim się dowiedział, że Rick jest jednym z nich. Oprócz tego wybranek
Rebeki wydawał się inteligentny, a większość ludzi lubiła jego
towarzystwo. Jak na gust Ricka facet był nieco za zgodny, za bardzo
pozwalał Becky, żeby rozstawiała go po kątach, bez słowa godząc się z
tym, że to ona podejmuje wszystkie decyzje. A przecież Becky potrzebuje
silnego mężczyzny, a nie takiego słabeusza.
Trudno, takiego właśnie męża sobie wybrała. Rick zamierzał
kontynuować tę przyjaźń, więc musiał go tolerować.
Jakiś ruch pod drugiej stronie sali balowej przyciągnął jego uwagę. Diane
Salber, matka Becky, weszła innymi drzwiami i ruszyła wzdłuż rzędu
ustrojonych na biało krzeseł ustawionych przed ołtarzem. Jej brzo-
skwiniowy kostium doskonale harmonizował z kolorem kwiatów -
białych, brzoskwiniowych i w kolorze bordo.
Zanim zdążyła zauważyć Ricka, wśliznął się z po-
192
WALENTYNKI 2001
wrotom do holu i poszedł przyjrzeć się drugiej sali balowej, która była
połową poprzedniego olbrzymiego pomieszczenia. Tu okrągłe stoliki
otaczały parkiet, a obrazy i dekoracje utrzymano w jasnej tonacji. Na
jednym ze stolików stał gigantyczny tort weselny, przystrojony figurkami
młodej pary. Obok leżała taca pełna ciastek. Nigdzie nie było żadnych
orzechów, gdyż Rebeka była na nie uczulona.
Żołądek miał ściśnięty z głodu i wrażenia, więc podszedł do tacy i
poczęstował się małym zielonym ciastkiem. Właśnie wpychał je do ust,
kiedy zjawiła się Dianę Salber. Była niewysoką kobietą, podobną do
Becky. Miała równie wyraziste rysy, ale robiła inne wrażenie niż córka:
podczas gdy płomiennorude loki i intensywnie zielone oczy Becky
rozjaśniały każde pomieszczenie, czarne włosy Dianę nadawały kobiecie
surowy wygląd.
Omal się nie zakrztusił pod jej karcącym spojrzeniem. Od szkolnych
czasów nie czuł się jak niesforny dzieciak. Matka Becky przypominała
mu trochę Pam Kelsey, jego trenerkę z liceum w Tyler w Wisconsin.
Przez pierwszy rok swojej pracy, gdy sprawiał jej sporo kłopotów, też
miała zwyczaj patrzeć na niego z takim nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- Przepraszam, pani Salber - powiedział, kiedy ciastko skończyło już
podróż w jego przełyku. - Byłem głodny.
Nagle zdał sobie sprawę, że ma na palcach zielony lukier i zaczaj się
zastanawiać, jak zareagowałaby pani Salber, gdyby zużył jedną z. jej
papierowych chustek
193
z monogramem. Z drugiej strony oblizywanie palców, także nie było zbyt
eleganckie.
- Wiesz, co myślę o decyzji Rebeki na temat twojego udziału w tej
uroczystości. - Diane poprawiła kosmyk ciemnych włosów, który
wysunął się ze starannie zaplecionego warkocza. - Dlatego nie będę się
nad tym dłużej rozwodziła.
- Rozumiem, że będę rzucał się w oczy na tle innych druhen, prawda? -
Sięgając za siebie, Rick wytarł ubrudzone palce w jedną z chustek, po
czym zaczął się zastanawiać, jak się jej dyskretnie pozbyć. - Obiecuję, że
zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby zniknąć w tłumie.
- Nie bierz tego tak bardzo do siebie. Po prostu pamiętaj, który mężczyzna
jest dzisiaj najważniejszy.
- Znał ten niewzruszony wyraz twarzy. Identyczny przybierała jej córka,
gdy była zdecydowana postawić na swoim. - Chcę, żeby Rebeka miała to
wszystko, czego mnie zabrakło. Mężczyznę, który o nią zadba,
przepiękne wspomnienia na całe życie, ho i nie zapominajmy o
zabezpieczeniu finansowym.
- A Steve to właściwy facet - podpowiedział jej usłużnie, zdecydowany
zgadzać się z nią we wszystkim, niezależnie od tego, co powie. Nauczył
się już, że w ten sposób potrafi uspokoić Becky i miał nadzieję, że
zadziała to również w wypadku jej matki.
- Zgadza się - uśmiechnęła się do niego nieznacznie.
- Żaden mężczyzna nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Żadna
matka nie mogłaby chcieć więcej.
- Nie stanę mu na drodze, obiecuję. - Mnąc chustkę
194
WALENTYNKI 2001
w dłoni, Rick usiłował wymyślić, jak włożyć ją do kieszeni. Wtedy
właśnie przypomniał sobie, że w jego smokingu nie ma kieszeni.
- Nie sądzisz, że przez ciebie zdjęcia ze ślubu będą dziwnie wyglądały? -
Diane zastukała palcami w oparcie krzesła. - Właśnie, właśnie, gdzie jest
fotograf? Już powinien tu być...
Kiedy się odwróciła, w drzwiach pojawiła się głowa Becky. Z upiętymi
wysoko włosami dziewczyna wyglądała bardziej elegancko niż zwykle, a
także bardziej niewinnie i bezbronnie.
- Czy ktoś widział moją listę? - zapytała nieprzytomnie. - Nie mogę
uwierzyć, że ją zgubiłam.
- Nie potrzebujesz żadnej listy - odparła jej matka. - Od tej chwili ja się
wszystkim zajmę.
- Ale bez niej czuje się... naga! - zaprotestowała Becky. - Założę się, że
zostawiłam ją w panieńskim apartamencie. Pójdę sprawdzić.
- Tylko trzymaj się z dala od pokoju Steve'a - rozkazała jej Diane. - Jeśli
pan młody zobaczy pannę młodą przed ślubem, to przyniesie im obojgu
pecha.
- Nikt już nie wierzy w takie przesądy - stwierdziła panna młoda. - Do
zobaczenia za jakiś czas.
Zniknęła w holu, jej matka wyszła chwilę później. Rick jeszcze raz
obszedł pusty pokój. Za kilka godzin wypełni się hałaśliwymi gośćmi,
państwo młodzi będą królowali przy głównym stole. A on wróci samotnie
do domu, który kupił w swoim rodzinnym mieście, w Tyler. Potem zaś,
pojutrze, ruszy w podróż do pracy do Madison, ale tym razem nie spotka
się z Becky na
193
lunchu, bo ona wciąż będzie w podróży poślubnej. To wystarczyło, żeby
człowiekowi odechciało się jeść. Albo żeby zgłodniał. Po sekundzie
wahania Rick sięgnął po kolejne ciasteczko z tacy i wrzucił je sobie w
Usta.
Rebeka popędziła po schodach na pierwsze piętro. Usiłowała zignorować
dreszcz, który ją przeszedł, gdy ujrzała Ricka przy weselnym torcie i gdy
przez jedną setną sekundy wyobraziła sobie, że to on jest panem młodym.
Serce zabolało ją w sposób, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Z
pewnością będzie tęskniła za przyjacielem. Oczywiście teraz, kiedy
wyjdzie za mąż, nie będą mogli spędzać tyle czasu razem. Ale to, co robi,
jest tego warte, przypomniała sobie stanowczo.
Teraz należało zająć się listą gości. Nie zniosła jej do biura Connie Graf,
więc Usta musiała zostać na górze. Jednak Rebeka dokładnie przeszukała
pokój panieński i odkryła, że tam jej nie było. Gorączkowo usiłowała
sobie przypomnieć, gdzie ostatnio ją widziała.
No tak, miała ją ze sobą jakąś godzinę temu, kiedy poszła się upewnić,
czy wszystkie druhny otrzymały swoje bukiety. Najpierw wpadła do
Ellen Pfeiffer, koleżanki z biura rachunkowego, a potem do Cindy
Olofson, przyjaciółki z fitness klubu. Obie dziewczyny pochodziły z
Madison. Na końcu spędziła kilka minut z Esther Breeland, swoją
najlepsżą przyjaciółką z liceum, manikiurzystką, która od kilku lat
mieszkała tutaj, w Lake Geneva. Będąc dzieckiem emigrantów ze
wschodniej Europy, Esther w szkole zawsze czuła się jak wyrzutek,
podobnie jak pozbawiona ojca Rebeka.
196
WALENTYNKI 2001
Ta przyjaźń bardzo wiele znaczyła dla nich obu. Tak, z całą pewnością
odhaczyła bukiet Esther. A Usta najprawdopodobniej leży sobie na stole
w pokoju druhen.
Rebeka zamknęła za sobą drzwi i powoli przeszła przez korytarz. Im
mniej czasu pozostawało do ślubu, tym bardziej czuła się zdenerwowana.
W pośpiechu zastanawiała się jeszcze nad zbliżającą się ceremonią i
weselem, ale przecież nie było się czym przejmować. Jeśli cokolwiek
zostało przeoczone, mama z pewnością się tym zajmie. Zauważyła już
wcześniej, że przed hotelem czeka Umuzyna, gotowa porwać ją i Steve'a
na miesiąc miodowy. Wybrah najnowszy, podobno uroczy pensjonat w
Tyler, rodzinnym mieście Ricka, polecony zresztą przez niego.
Steve zrobił parę aluzji na temat wyjazdu do jakiegoś nieco bardziej
ekscytującego miejsca, jak Floryda czy południowa Kahfornia, ale jej nie
zależało ani na egzotyce, ani na przepychu. Chciała czuć się bezpiecznie i
spokojnie, gdy będzie poznawała intymności małżeńskiego życia. Poza
tym była ciekawa miasteczka, o którym tyle słyszała.
Stanęła przed pokojem Esther i lekko zapukała do drzwi. Usłyszała w
środku jakiś stłumiony hałas, ale nikt nie odpowiedział, więc zapukała
ponownie. Zapadła głucha cisza. Stała przed drzwiami, zastanawiając się,
co dalej robić. Potem znowu usłyszała podejrzany hałas.
Kiedyś, jeszcze w szkole średniej, Esther zemdlała, kiedy przyszła na
lekcje z grypą. Właściwie jak się nad tym zastanowić, dziś rano przy
śniadaniu też wydawała
197
się trochę rozpalona. Może właśnie w tej chwili leży na podłodze i usiłuje
się podnieść?
- Esther? - Rebeka nacisnęła na klamkę. Ku jej zdumieniu drzwi się
otworzyły. Po krótkim wahaniu weszła do środka.
Z łóżka, na którym leżały dwie osoby, zsunęła się narzuta. Zanim Rebeka
zdołała odwrócić wzrok, zdążyła się zorientować, czego jest świadkiem.
- Bardzo przepraszam! - wykrzyknęła.
Twarz mężczyzny była odwrócona, lecz jego krótkie, jasnobrązowe
włosy wydawały się znajome. To pewnie ktoś od Steve'a, pomyślała
Rebeka, ruszając ku drzwiom. Zauważyła ze zdumieniem, że na krześle
leżał zmięty biały smoking. Drużbowie byü ubrani na czarno. Jedyną
osobą, która miała biały smoking był...
- Steve? - To słowo niemal uwięzło jej w krtani, ale on najwyraźniej
musiał je usłyszeć, gdyż odwrócił się ku niej gwałtownie.
Rebeka poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej, a dłonie wilgotnieją.
To nie może dziać się naprawdę! Mężczyzna, którego zamierzała
poślubić za niespełna dwie godziny, nie może leżeć nago w łóżku z inną
kobietą! Chciała uciec, lecz nie była w stanie zrobić nawet jednego kroku.
- Jak mogliście to zrobić? - wybuchnęła. - Jak mi to wytłumaczycie?
Oboje!
Na chłopięcym obliczu Steve'a pojawił się przepraszający uśmiech.
- Skarbie, sama przecież wiesz, że ty i ja... właściwie... nigdy tego nie
zrobiliśmy, no i nie jesteśmy
198
WALENTYNKI 2001
jeszcze małżeństwem... tak więc... Tak więc właściwie cię nie
zdradziłem.
- Dwie godziny przed ślubem? - Ku swojemu upokorzeniu poczuła, że
łamie się jej głos.
- Gdybym wiedział, że tak cię to zmartwi, nigdy bym tego nie zrobił -
odparł uspokajającym tonem, który słyszała już wiele razy wcześniej.
Dotąd zawsze to skutkowało. Tyle że zazwyczaj Steve posługiwał się tym
tonem, żeby załagodzić jakąś nieważną, drobną sprzeczkę, a nie
zbagatelizować jej nadzieje i marzenia.
Oszczędzała swoje dziewictwo w prezencie dla przyszłego męża, a on nie
przywiązywał żadnej wagi do własnej wierności. Wiedziała, że nie zdoła
nic powiedzieć, nie wybuchając przy tym płaczem, więc skoncentrowała
się na Esther.
- A ty? - zapytała, patrząc na nią z wyrzutem. -Jak ty się usprawiedliwisz?
Jej przyjaciółka buńczucznie odrzuciła głowę.
- Nie potrzebuję żadnego usprawiedliwienia -stwierdziła. - Zasłużyłam na
niego. To zawsze ty dostawałaś wszystko, co najlepsze. Teraz moja kolej.
- Ja zawsze dostawałam wszystko, co najlepsze? - powtórzyła Rebeka, nie
mogąc uwierzyć własnym uszom.
- Zawsze miałaś ładniejsze ubrania - zapiszczała Esther. - A kiedy
dostałaś to stypendium na studia, tak się cieszyłaś, że jedziesz do
Madison, że w ogóle nie pomyślałaś o mnie!
- Miałam więcej, bo bardziej się starałam. - Pra-
199
cowała po szkole i w czasie weekendów, żeby zapłacić za te ubrania, i
uczyła się wieczorami, podczas gdy Esther oglądała telewizję. Do tej
chwili nawet nie miała pojęcia, że jej rzekoma przyjaciółka pielęgnuje w
sobie tak palącą zawiść.
- Dosyć! - Steve wyciągnął do góry ręce, jak gdyby usiłował przerwać
walkę. Nadal nie wydawał się ani trochę przejęty swoją nagością. - Nie
płaczmy nad rozlanym mlekiem, dobrze? Rebeko, złóż to na karb
gorączki przedślubnej. Lada chwila pojawią się nasi krewni i znajomi.
Nie musimy robić publicznego przedstawienia z naszych małych,
prywatnych nieporozumień.
- Nie możesz oczekiwać, że po czymś takim'cię poślubię! - krzyknęła.
- No nie, jak by to wyglądało, gdybyś wycofała się w ostatniej chwili? -
odparł. - Poza tym moje uczucia do ciebie wcale się nie zmieniły, skarbie.
Esther uderzyła go w ramię.
- Mówiłeś, że kochasz tylko mnie! - Wrzasnęła. -Mówiłeś, że
potrzebujesz wykształconej żony ze względu na interesy!
Rebeka miała nogi jak z waty, rozbolała ją głowa. Pomyślała, że nie zdoła
spędzić z nimi ani sekundy dłużej w tym samym pomieszczeniu.
- Żegnajcie oboje - powiedziała.
- Chwileczkę, a co powiemy gościom? - po raz pierwszy Steve zaczął
zdradzać oznaki zdenerwowania. - A moim klientom? Ślub to nie tylko
wydarzenie towarzyskie, to okazja, żeby pokazać się światu z jak
najlepszej strony!
200
WALENTYNKI 2001
- To nie jest ani interes, ani wydarzenie towarzyskie! - odpaliła Rebeka. -
To święty związek między dwojgiem ludzi, którzy ślubują sobie wierność
i uczciwość. Esther, masz rację. Zasługujesz na niego.
Wciąż nie zdając sobie do końca sprawy, że to wszystko dzieje się
naprawdę, odwróciła się na pięcie i wyszła. Ostatnie, co zauważyła, to
swoją listę na stoliku obok łóżka. Pomyślała, że nie będzie jej już po-
trzebna. Gdy znalazła sie w swoim pokoju, wrzuciła kilka przyborów
toaletowych do walizki, którą zapakowała na miesiąc miodowy, i
zarzuciła płaszcz na suknię ślubną. Nie mogła tracić czasu na przebieranie
się w inny strój.
Wszystko, co widziała, przywodziło na myśl bolesne wspomnienia.
Walizka była pełna nowych ubrań i seksownej bielizny, którą zamierzała
założyć dla Steve'a. Znajdował się tam też stosik kartek z podzię-
kowaniami. Planowała wysyłać je gościom weselnym podczas wolnych
chwil. Co teraz im powie?
Nieważne. Musi stąd uciec i uporządkować szalejące emocje. Czuła
gniew i wstyd, że zaufała dwojgu ludziom, którzy na to nie zasłużyli. I to
zażenowanie, spowodowane odkryciem, że była tak nieważna dla Steve'a.
Przede wszystkim zaś czuła się głęboko zraniona, zdradzona. Jak zdoła
jeszcze kiedykolwiek komuś zaufać? Nie chciała widzieć nikogo, ale nie
mogła zniknąć, nie udzieliwszy matce żadnego wyjaśnienia. Potem
będzie musiała znaleźć jakąś kryjówkę, gdzie się wypłacze, zanim w
końcu zdoła pogodzić się z tym, co zaszło.
201
W recepcji niemal zderzyła się z Diane, fotografem i kilkoma gośćmi.
Jeden rzut oka na twarz Rebeki i walizkę wystarczył, by każdy oprócz jej
matki dyskretnie się wycofał. Gdyby tylko cały hotel mógł zniknąć.
Gdyby tylko dzisiaj zamieniło się we wczoraj albo w sobotę dziesięć lat
wcześniej...
- Niemożliwe, żebyś robiła to, co myślę - odezwała się matka zduszonym
głosem.
- Przyłapałam ich! - Rebeka z trudem opanowała szloch. - Steve'a i
Esther!
- To musi być jakieś nieporozumienie. - Diane poklepała ją po ramieniu. -
Całowali się? To na pewno był braterski pocałunek.
- To było dużo więcej niż pocałunek!
Było jej wszystko jedno, kto ją słyszy. To dotyczyło także Ricka, który
zbliżał się do nich ze zmartwionym wyrazem twarzy.
Bardzo nie chciała, żeby właśnie on był świadkiem tego, co uważała za
hańbę, choć nic, co zaszło, nie było jej winą. Jej matka jednak kiwnęła
ręką, dając mu znak, by podszedł. Najwyraźniej postanowiła uczynić z
Ricka swojego sprzymierzeńca.
- Rick, powiedz jej natychmiast, że Steve i Esther nie zrobili nic złego -
zażądała.
- Widziałam ich razem - wyrzuciła z siebie Rebeka przez zaciśnięte zęby.
Nie mogła się zmusić, żeby opisać to bardziej obrazowo. To wspomnienie
było dla niej zbyt bolesne.
- Może stłukę go na wszelki wypadek? - Reakcja przyjaciela omal nie
wywołała uśmiechu na twarzy nie-
202
WALENTYNKI 2001
doszłej panny młodej. Jednak gdy Rick zauważył spojrzenie Dianę,
natychmiast zmienił front. - To znaczy, może istnieje jakieś rozsądne
wyjaśnienie - dodał. -Trochę trudno w to wszystko uwierzyć...
- Nawet ty nie rozumiesz, a myślałam, że jesteś moim najlepszym
przyjacielem! - wybuchnęła Rebeka i zagarnąwszy spódnicę w dłoń,
wypadła na zewnątrz.
Przy krawężniku stała limuzyna. Kiedy weszła do środka, miała już
pomysł, dokąd chce pojechać. Wiedziała, gdzie będzie mogła być
naprawdę sama.W końcu kto by szukał zbiegłej narzeczonej w
pensjonacie zarezerwowanym dla nowożeńców?
ROZDZIAŁ DRUGI
Ten weekend wygląda na jeden z bardziej interesujących w całym roku,
zadumał się Quinn Spencer, siedząc w gabinecie tuż za recepcją. Między
obecnymi gośćmi rozwijają się obiecujące romanse, miłość kwitnie, ale -
jak zauważyła tego ranka Molly - nie ma chyba nic bardziej
satysfakcjonującego niż świeżo poślubieni małżonkowie w
zarezerwowanym na walentynkową noc pokoju. Pokoju
zaprojektowanym właśnie dla nowożeńców!
- Już przyjechała? - Do gabinetu zajrzała czteroletnia Sara i z nadzieją
popatrzyła na Quinna spod swoich długich, jasnych włosów. - Chcę
zobaczyć pannę młodą!
- Sara... - Molly delikatnie ścisnęła rękę córeczki. - Quinn siedzi nad
rachunkami, daj mu spokój...
Mężczyzna popatrzył z poczuciem winy na ekran komputera.
Rzeczywiście, widać było na nim arkusz kalkulacyjny, ale Ouinn
oddawał się rozmyślaniom, a nie analizował rachunki.
- Nic się nie stało - odparł. - W końcu to rodzinny interes. Sara jest częścią
rodziny.
Molly uśmiechnęła się z zadowoleniem. Quinn wiedział, że jego żona
docenia to, że szybko zaprzyjaźnił
204
WALENTYNKI 2001
się ze swoją pasierbicą. Tak naprawdę było to łatwiejsze i przyjemniejsze,
niż sobie wcześniej wyobrażał. Miał nadzieję, że przyjeżdżające tutaj
pary również odnajdą w Tyler szczęście. Zwłaszcza małżeństwa w po-
dróży poślubnej.
- Ja też uwielbiam przyglądać się pannom młodym - wyznała Molly. -
Wiesz co, Saro? Chodźmy do salonu. Poczytamy sobie „Zbłąkanego
króliczka" i poczekamy na... Jak oni się nazywają?
- Państwo Whittmanowie - odparł Quinn.
- Zgoda! - przytaknęła ochoczo dziewczynka. Ledwie zdążył wrócić do
rachunków, kiedy z pokoju gościnnego rozległ się okrzyk żony:
- Limuzyna już jest! Nie wstawaj, Quinn. Ja ich zamelduję.
Jednak Quinn za nic nie chciał przegapić widoku świeżo poślubionych
małżonków. Oczywiście, panny młode po weselu zazwyczaj zmieniały
strój na podróżny, ale czasem któraś zostawała w sukni i przybywała,
wyglądając jak królewna z bajki. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest
takim romantykiem, dopóki się nie ożenił i nie został współwłaścicielem
pensjonatu.
Drzwi prowadzące do wiktoriańskiego domu otworzyły się z impetem,
pokazując zamazaną plamę bieli i ochlapaną błotem limuzynę. Następnie
zamknęły się gwałtownie. Panna młoda była sama, wciąż w sukni ślubnej,
cała zalana łzami. Ouinn poczuł, jak serce ściska mu się ze współczucia.
Może świeżo poślubieni małżonkowie, przemęczeni wydarzeniami
stresującego
205
dnia, zwyczajnie wdali się w drobną sprzeczkę i zaraz wszystko się
uspokoi.
Molly, jak zawsze praktyczna, trzymała już w ręce klucz i księgę gości.
Podeszła szybko do rudowłosego gościa i powiedziała:
- Jestem Molly Spencer, a to mój mąż, Ouinn. Witamy w naszym
pensjonacie
- Dzię... dziękuję. - Kobieta wpisała się do księgi i wzięła klucze.
- Pokój jest na górze, po prawej stronie. A... -Molly zakaszlała dyskretnie
- ...kiedy możemy się spodziewać pana młodego?
- Na świętego nigdy! - wykrzyknęła panna młoda i porwawszy walizkę,
ruszyła na górę.
Molly przyjrzała się jej podpisowi.
- Rebeka Salber - mruknęła. - Rozumiem, że jeszcze nie jest panią
Whittman.
- Czy jej mąż nie prżyjedzie? - dopytywała się Sara.
- Na pewno wkrótce się zjawi. - Quinn uścisnął małą. - Wygląda na to, że
się pokłócili. Kto się lubi, ten się czubi. Jeśli będziemy cierpliwi, to może
doczekamy się szczęśliwego zakończenia.
W innych okolicznościach Rebeka byłaby oczarowana. Podczas krótkiej
jazdy do Tyler zimowy krajobraz za oknami wyglądał jak z obrazka.
Sylwetki domów i budynków gospodarczych odcinały się wyraźnie od
stromych zboczy. Miasteczko zaś było dokładnie takie, jak opisał je Rick.
Duży rynek, ratusz
206
WALENTYNKI 2001
z czerwonej cegły, nawet nazwy sklepów miały w sobie coś z przytulnej
atmosfery małych miasteczek. Bia-ło-zielony wiktoriański pensjonat był
żywcem przeniesiony z dziewczęcych marzeń Rebeki.
Marzenia skończyły się jednak przed drzwiami do pensjonatu, przez które
musiała przejść sama. Zauważyła, jak mała dziewczynka w korytarzu
patrzy na nią ze zdumieniem, zupełnie jakby ujrzała Kopciuszka, który
wpadł do brudnej kałuży. A ona właśnie tak się czuła. Przystojny książę
okazał się zwykłym łobuzem. Co do księżniczki, to wkrótce powróci ona
do swojego pustego mieszkania i nawet nie będzie miała marzeń, które
mogłyby ją pocieszyć.
W swoim pokoju Rebeka postawiła walizkę na ziemi i rzuciła się w
poprzek łóżka. Zauważyła przez łzy, że kołdra wyszywana była ręcznie
we wzór z dwiema splecionymi obrączkami. Rick wspominał, że każdy
pokój nosi tu nazwę wzoru na kołdrze. Ciekawe, czy jesfjfckieś
pomieszczenie o nazwie Złamane Serce, pomyślała z goryczą. Albo
jeszcze lepiej - Totalny Niesmak.
Łzy, z którymi walczyła w limuzynie, teraz bez przeszkód spływały po
policzkach. Gdyby tylko mogła wyrzucić z pamięci obraz bezwstydnie
nagiego Steve'a i triumfującej Esther. Jeszcze gorzej się poczuła, kiedy
przypomniała sobie, że zrzuciła na barki mamy trudne zadanie
tłumaczenia się gościom. Żałowała też, że warknęła na Ricka. Przecież to,
co się stało, nie było jego winą.
Co miała teraz robić? Ślub i wesele kosztowały for-
207
tunę, ale nie to było najważniejsze. Chodziło o jej przyszłość, o zboczenie
z kursu, który sobie wyznaczyła. Przewróciła się na plecy, żeby łzy nie
moczyły kołdry. Jak mogła popełnić tak wielki błąd w wyborze
przyszłego męża?
Przez całe swoje życie była taka ostrożna. Od samego początku
postanowiła, że nigdy nie znajdzie się w takiej sytuacji, jak jej matka,
nigdy nie będzie musiała piąć się z samego dołu drabiny. Minęły
dziesiątki lat, zanim Diane, przez długi czas zwykła kelnerka, osiągnęła
swoją wysoką pozycję w Łabędzim Zamku. Dlatego właśnie Rebeka
uczyła się tak pilnie i pracowała tak ciężko w szkole średniej. To, a także
miłość do liczb, było powodem, dla którego wybrała właśnie
rachunkowość.
Spotykała się z wieloma mężczyznami, ale wszystkim odmawiała. Nie,
nie zamierzała wskakiwać z nimi do łóżka i ryzykować niechcianą ciążę.
Odmawiała również wyjścia za mąż, dopóki nie spotka tego jedynego i
kilkakrotnie nie sprawdzi jego referencji. Poznała Steve'a dziesięć
miesięcy wcześniej, kiedy przyszedł do jej firmy sprawdzić system
komputerowy. Jego niewymuszone poczucie humoru i dobre wychowa-
nie sprawiły, że zaczął się cieszyć dużym zainteresowaniem koleżanek.
Lecz on zajęty był wyłącznie Rebeką.
Albo tak jej się wydawało. Teraz zadręczała się wątpliwościami. Jak się
zachowywał, kiedy nie byli razem? Może przez cały czas spotykał się
także z innymi dziewczynami?
208
WALENTYNKI 2001
Na randkach zazwyczaj zabierał ją na spotkania ze swoimi wspólnikami
w interesach, rzadko spędzali wieczór tylko we dwoje. Wtedy czuła do
niego wdzięczność za to, że nie próbował zaciągnąć jej do łóżka. Teraz
zastanawiała się, czy - jak sugerowała Esther - nie cenił jej przede
wszystkim za umiejętności zawodowe i gustowne stroje, które robiły
wrażenie na jego klientach.
Ale przecież w ogóle jej to nie obchodziło. Właściwie to powinna
pogratulować sobie, że udało jej się uciec w ostatniej chwili.
Tylko dlaczego czuła się tak podle?
Molly wręczyła Ojiinnowi filiżankę gorącej czekolady.
- Jest już prawie ciemno - powiedziała. — Mam nadzieję, że pan młody
wkrótce przybędzie.
Mężczyzna popatrzył na zegarek.
- Założę się, że lada chwila się pojawi - odparł.
- Czy wezmą tutaj ślub? - zapytała z ożywieniem Sara. - Będę mogła
popatrzeć?
Quinn zachichotał.
- Co prawda nigdy dotąd nie mieliśmy jeszcze ślubu .w pensjonacie, ale to
nie oznacza, że nie możemy zapoczątkować nowej tradycji.
- W weekend? - spytała jego żona. - Chciałabym wiedzieć, skąd
wzięlibyśmy pastora... Ale pomyśl tylko! Mogliby zawrzeć związek
małżeński w Walentynki!
Miło było sobie pomarzyć. Spencerowie nie ocze-
209
kiwali, że będą świadkami ślubu swoich gości, ale w ich pensjonacie
każdy dzień przynosił coś nowego, więc kto wie...
Kiedy kilka minut później otworzyły się drzwi do budynku, na twarzy
Quinna pojawił się uśmiech. Tak jak się spodziewał, przybył pan młody,
pięknie przyodziany w czarno-biały smoking, widoczny pod rozpiętym
płaszczem.
Chwileczkę! To nie był jakiś tam facet o nazwisku Whittman. To był
Ricky Travis, dawna gwiazda drużyny Tyler Titans! Chodził to tego
samego liceum co Quinn, tylko dwa lata niżej. Całe miasteczko
wiedziało, że doszedł do perfekcji w grze w futbol amerykański i grał
zawodowo, dopóki kontuzja łokcia nie zakończyła jego wspaniałej
kariery. Niektórzy plotkowali, że z pewnością marnie skończy, ale
zamiast tego chłopak zaczaj studiować marketing i zrobił nową karierę w
reklamie.
Molly jednak nie dorastała w Tyler, więc nie rozpoznała Ricky'ego.
Zrobiła krok do przodu, wyciągając przed siebie księgę gości.
- Witam! - powiedziała radośnie. - Oczekiwaliśmy pana.
Ricky, obecnie znany raczej jako Rick, strzepnął jakiś niewidzialny pyłek
z płaszcza.
- Naprawdę? - spytał.
- To nie jest pan młody - wyjaśnił Quinn. Zona spojrzała na niego z
niedowierzaniem, więc dodał: -To Rick Travis. Z Tyler.
- Gdzie Becky? - zażądał wyjaśnień mężczyzna. - Jest tutaj, prawda?
210
WALENTYNKI 2001
- Na górze, po prawej, w pokoju Złączonych Obrączek - odparł
właściciel. - Co się dzieje, jeśli można wiedzieć?
- Nic. Nastąpiła drobna zmiana planów - odparł Rick i ruszył szybko po
schodach.
- Dlaczego on ma na sobie smoking, skoro nie jest panem młodym? -
zapytała Molly, zupełnie jakby Quinn mógł znać odpowiedź.
- Może jest druhną? - podpowiedziała Sara.
- Nie bądź niemądra - zachichotała jej matka. -Jeśli już, to raczej drużbą.
- Niech pan Whittman lepiej się pospieszy, bo nie wiadomo, co tu się
będzie działo - mruknął Quinn.
Rick niemal pożałował, że domyślił się, gdzie ukryła się Becky. Skoro nie
chciała poślubić Steve'a, to nie powinna była tego robić i kropka. Z
drugiej strony, nie mógł nie współczuć Diane. Trzeba się było wykazac
sporą dozą zimnej krwi, żeby tak stać w wejściu do sali balowej i
informować przybywających gości, że państwo młodzi „trochę się
pokłócili".
- Jestem przekonana, że wszystko się wyjaśni, ale skoro nie są na sto
procent pewni swoich uczuć, nie powinni jednak brać teraz ślubu -
wyjaśniała, po czym kierowała wszystkich do jadalni, na posiłek i tańce.
- Jestem pewna, że Rebeka przesadza - powiedziała na stronie do Ricka. -
Może Esther zaproponowała Steve'owi, że pomoże mu się ubrać.
Niektórzy mężczyźni zupełnie nie radzą sobie ze smokingiem. Rebeka
pewnie to zobaczyła i założyła najgorsze.
211
Niedoszły druhna uznał, że to raczej nieprawdopodobne. Mimo to ciężko
mu było uwierzyć, że jakikolwiek mężczyzna zrobiłby to, o co Rebeka
oskarżała Steve'a. Ze względu na Diane goście nadal częstowali się
przekąskami i słuchali zespołu, najprawdopodobniej też nie zamierzali
wyjść przed upływem co najmniej godziny. Tyle czasu mieli młodzi na
to, by przedstawienie mogło się toczyć dalej. Matka panny młodej błagała
tymczasem Ricka, żeby pojechał do Tyler i przywiózł stamtąd jej córkę.
Nie miał ochoty tego robić, jednak nie bardzo mógł odmówić
rozpaczliwej prośbie. W końcu uznał, że przynajmniej spróbuje. Miał
tylko nadzieję,ie jego dobry uczynek nie obróci się przeciwko niemu. Nie
chciał popsuć tej pięknej przyjaźni i zrobić sobie wroga z Becky. Do
diabła, jedyny powód, dla którego zdecydował się być jej honorowym
drużbą i pozwolił jej wyjść za kogoś tak pustego jak Steve, to właśnie to,
że nie chciał zepsuć najlepszego związku w swoim życiu. Jego
dziewczyny przychodziły i odchodziły, Rebeka Salber była zaś jego
kumplem, powiernicą i towarzyszką w walce przeciwko zmiennym
kolejom losu. Oczywiście, często się kłócili, ale tylko dlatego, że oboje
mieli bardzo trudne charaktery. Tak więc Rick nie za bardzo wierzył w to,
że uda mu się przywieźć Becky z powrotem do Lake Geneva. Obiecał
jednak, że spróbuje, i dlatego znalazł się w tym pensjonacie.
Zapuka! kilkakrotnie, zanim usłyszał zbliżające się kroki Chwilę później
drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Becky ze spuchniętymi oczyma. Łzy
spływały
212
WALENTYNKI 2001
jej po policzkach, rude włosy miała rozczochrane. Jej biała suknia była
całkiem pognieciona.
Nawet w tym stanie wyglądała uroczo. Rick poczuł nagłą chęć, by jej
bronić. Natychmiast jednak to w sobie zdławił. Mimo drobnej sylwetki
Becky doskonale potrafiła sama dawać sobie radę.
- Rick? - Zamrugała powiekami na jego widok. - Mogłam się była
domyślić, że to właśnie ty mnie znajdziesz. - Cofnęła się i wpuściła go do
środka.
- Wyglądasz okropnie - powiedział ze współczuciem.
- Serdeczne dzięki!
- To znaczy, wyglądasz tak, jak gdybyś czuła się okropnie - natychmiast
się poprawił. Na łóżku leżała pognieciona kołdra, tam, gdzie wcześniej
szlochała skulona w kłębek Rebeka. - Twoja mama bardzo się martwi...
- Nic jej nie jest? - Dziewczyna wytarła łzę w rękaw, po czym z
niepokojem przyjrzała się usmarowa-nej if&skarą tkaninie. - Nie
powinnam była tego robić.
- Jestem pewien, że możemy jeszcze wszystko odkręcić. Twoja mama
liczy na to, że wrócisz. Wciąż jeszcze masz czas.
Jej oczy zwęziły się.
- Po to tu przyszedłeś, żeby pogodzić mnie ze Steve'em? - zapytała
groźnie.
- Spokojnie... - Rick obronnym gestem uniósł dłonie. - Jestem tylko
posłańcem twojej mamy. Spójrzmy obiektywnie na całą tę sytuację,
Becky. Po pierwsze, zgodziłaś się wyjść za tego faceta. Kłułaś nas
wszystkich w oczy pierścionkiem zaręczynowym, jas-
213
nym jak supernowa. Wciąż masz go na palcu, mówię ci to, gdybyś nie
zauważyła.
Poruszona, zaczęła ściągać ciężki pierścionek z dużym brylantem
otoczonym mniejszymi kamieniami.
- Nie mogę go zdjąć - jęknęła.
- Czy to taka tania symbolika, czy też coś innego? - powiedział, żeby ją
rozdrażnić.
- Wezmę oliwę albo olej. Cokolwiek, co mają w kuchni.
- Czekaj chwilę - zatrzymał ją. - Jeszcze nie skończyłem. Po drugie, ty i
twoja mama wydałyście fortunę na ten ślub i wesele. Po trzecie,
zaprosiłaś niemal cały świat, żeby przyjechał do Lake Geneva, a ja
musiałem wypożyczyć ten smoking. Nie proszę cię o zwrot kosztów. Po
prostu ci to przypominam.
- Myślisz, że muszę przejść przez całą tę ceremonię, żeby spełnić
oczekiwania innych? Albo dlatego, że wydałyśmy na nią pieniądze? -
zapytała Becky z niedowierzaniem. - A co ze Steve'em? Co on ma na
swoje usprawiedliwienie?
- Był bardzo przygnębiony. - Zabrzmiało to słabo, nawet dla Ricka.
Gdyby miał postąpić po swojemu, przywlókłby tu pana młodego za ucho,
żeby odpowiadał za swój czyn, ale Diane wątpiła, żeby Steve zdołał
przekonać jej córkę równie skutecznie jak Rick.
- To dlaczego z tobą nie przyjechał?
- Powiedział, że został zniesławiony na oczach swoich przyjaciół i
wspólników z pracy i musi się teraz nimi zająć. Ale - to jego słowa, nie
moje - kocha cię i jest zdruzgotany tym, co się stało.
214
WALENTYNKI 2001
Jego zdaniem facet był po prostu kiepskim aktorem, ale w końcu on,
Rick, został tu przysłany jako posłaniec, nie zaś krytyk teatralny.
- Przyznał się do tego, co zrobił? - spytała Becky.
- Twierdzi, że to nieporozumienie. Przyjaciółka nagle zupełnie ucichła.
Rick zdusił
w sobie pragnienie, żeby wynieść się stąd jak najszybciej. Wiedział, że
nagły wybuch to tylko kwestia sekund. Rebeka jednak nie wybuchła, nie
tak jak wtedy, gdy spóźnił się pół godziny na balet i przegapili naj-
ważniejsze pas de dem. Zamiast tego przemówiła z napięciem, które
podkreśliło ogrom jej gniewu:
- Niezależnie od tego, co myślisz, nie jestem idiotką - powiedziała. -
Widziałam ich nago w łóżku Esther. Wszystkie te części ciała... na
wierzchu... Zrozumiałeś?
- I ta nikczemna istota człekokształtna śmie twierdzić, że została
zniesławiona! - wybuchnął. - Nazwał cię histeryczką.
- Chyba zachowałam się jak histeryczką - przyznała Rebeka.
Przypomniał sobie Steve'a, jak stał w hotelowej recepcji z twarzą, która
przyoblekła maskę obrażonej niewinności. Ludzie wokół zgromadzili się,
wydając pełne współczucia mruknięcia, a on wręcz zachęcał ich do tego,
prezentując pełną zrezygnowanego bólu cierpliwość. Zupełnie jakby to
on został skrzywdzony. Jakby to Becky coś mu zrobiła.
- Ktoś musi nauczyć tego gnojka rozumu. – Pry-
215
mitywne instynkty Ricka, nieujarzmione mimo tysięcy lat cywilizacji,
wydostały się na powierzchnię. - Nie może być tak, że tylko ty będziesz
płakała tej nocy, Becky. - Jego dłonie zacisnęły się w pięści i po chwili
ruszył ku drzwiom.
- Czekaj! - Złapała go za ramię. - Chyba go nie pobijesz, prawda?
Rick nie wybiegał myślami poza wrzucenie Steve'a do wazy z ponczem.
- Wygarnę mu prawdę i zobaczę, jak się wszystko potoczy - oznajmił
niespokojnie.
- Nie! - nie ustępowała Becky. - Nie możesz tam wrócić!
- Dlaczego nie? - Adrenalina wciąż w nim buzowała. Zastanawiał się, czy
odważy się jechać z największą prędkością. A może samochód w ogóle
nie będzie mu potrzebny?
- Po pierwsze, zepsujesz do końca wieczór mojej matce - odparła
przyjaciółka. - A poza tym cię aresztują. I tak zresztą musisz tu zostać.
Czerwona zasłona przed oczyma Ricka zaczynała powoli się rozwiewać.
- Po co?
- Bo nie chcę być sama. - Jej usta zadrżały, a na policzku pojawiła się
kolejna łza. - Nie mam kogo poprosić, żeby dotrzymał mi towarzystwa.
Nawet moja mama będzie mi robić wykłady na temat tego, jak wszystkich
zawiodłam.
- Obiecuję, że nie będę robić ci żadnych wykładów. - Rick usadowił się w
fotelu i nie zastanawiając się
216
WALENTYNKI 2001
zbyt długo, posadził sobie Becky na kolanach. - Dla mnie to tylko dobrze,
że nie wyszłaś za mąż. Znów będziemy razem jadali lunche, jak zawsze.
Poza tym na ekrany wchodzi parę niezłych filmów...
Przytuliła się do niego. Mimo całego swojego zdenerwowania lubiła
pieszczoty jak mały kotek.
- Ale nie pójdziemy na żadne romantyczne komedie, prawda?
- Mowy nie ma - przytaknął, wdychając jaśminową świeżość jej włosów.
- Obejrzymy fantastyczno-naukowe, te o potworach.
- Dobrze - potarła nosem o jego szyję. - Ale pod warunkiem, że pójdziesz
ze mną na rewię na lodzie.
- Umowa stoi.
Już wcześniej powinni byli siadać w taki sposób, obejmując się
nawzajem, twarz przy twarzy. To był wspaniały relaks po stresach
ostatnich godzin.
Przynajmniej przez kilka minut wydawało się, że to wśpaniały relaks.
Potem Rick zaczął odczuwać napięcie nieco innego rodzaju.
Emocjonalną kanciastość Becky łagodziły jej zgrabne kształty. Już
wcześniej to zauważył, czysto obiektywnie. Jednakże ich kontakt
fizyczny zawsze ograniczał się do przypadkowego dotyku. Od czasu do
czasu trzymał ją pod rękę, gdy szli razem na koncert czy inne wydarzenie
towarzyskie. Teraz zaś...
Cholera, dotychczas nigdy nie opierała swojej głowy na jego ramieniu ani
nie przyciskała swoich pełnych piersi do jego torsu. Nie mógł nie
zauważyć, że z tej pozycji jej dekolt wygląda niezwykle kusząco.
217
Ten, kto zaprojektował tę suknię ślubną, z pewnością celowo uczynił ją
tak seksowną. Nic innego nie mogło tłumaczyć napięcia, jakie go
ogarnęło, gdy zauważył dekolt sukni - przedziałek między piersiami
dziewczyny i ani śladu bielizny.
Nie, nie zamierzał zachowywać się nieodpowiednio, ale z pewnością
jeden pocałunek nikomu nie wyrządzi krzywdy. Jej wargi znajdowały się
tak blisko i rozchylały się tak zachęcająco. Obejmując Rebekę
ramieniem, przycisnął ją do siebie. Nie opierała się, gdy ostrożnie dotknął
jej ust.
Gdy Rebeka po raz pierwszy ujrzała Ricka, Od razu zauważyła, że jest
niewiarygodnie seksowny. Od czasu do czasu pozwalała sobie na
fantazje, co by się stało, gdyby wziął ją w ramiona i przycisnął do
swojego potężnego ciała. Potem zobaczyła, jak łatwo zmieniał
dziewczyny i z jakim lekceważeniem traktował związki, i obiecała sobie,
że ich łączyć będzie wyłącznie przyjaźń.
Dziś jednak potrzebowała kogoś, kto wypełni pustkę po nieobecnym
niedoszłym mężu. To była raczej emocjonalna niż fizyczna potrzeba,
choć im dłużej Rick trzymał ją w ramionach, tym bardziej reagowała na
jego dotyk.
Był delikatny, lecz stanowczy. Kiedy ją całował, poczuła się
zdominowana i bezpieczna. Nie miała już siły walczyć. Była zmęczona
ciągłym wyznaczaniem granic. Jeden jedyny raz zapragnęła posłuchać
swojego pragnienia. Rozkoszny dreszcz przebiegł przez jej skórę, gdy
przyjaciel dotknął dłońmi jej ramion.
218
WALENTYNKI 2001
- Zimno ci? - szepnął.
- Coraz cieplej - odparła.
- Mogę rozpalić ogień. - Wskazał głową kominek, obok którego leżały
drwa i szczapy na rozpałkę.
- Już to robisz.
Wyglądało na to, że Rick jest z siebie niezmiernie zadowolony. Ma
powód, przyznała w duchu, jest pięknym mężczyzną, z tymi ciemnymi,
wręcz czarnymi włosami i jasnoniebieskimi oczyma. Wyciągnął rękę i
wysunął szpilki z koka dziewczyny. Miękkie loki opadły na ramiona.
- Teraz jesteś taką Becky, jaką znam - wyszeptał.
- Myślałam, że przyjemnie będzie być panną młodą - westchnęła. - Ale to
było okropne.
- Przynajmniej masz ładną sukienkę. - Przejechał palcem po jej dekolcie
wzdłuż krawędzi piersi. - Bardzo seksowną, wiesz?
Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Żadnemu mężcżyźnie, nawet
Steve'owi, nigdy nie pozwoliła na nic więcej i nigdy dotąd nie reagowała
tak intensywnie. Tymczasem Rick zaczął szybciej oddychać i zupełnie
nieoczekiwanie zsunął suknię z jej ramion. Delikatnie położył Rebekę na
łóżku i... już po chwili pochylał się nad jej nagim biustem. Jego wilgotny
oddech zdawał się parzyć skórę na odsłoniętych piersiach. Jego usta
dotknęły jednej z nich. Rebeka jęknęła i przywarła do Ricka gwałtownie.
Jej ciało zadrżało.
Gdy pochylał się nad drugą piersią, miała nadzieję... Nie, pragnęła, by
Rick jej dotykał, by całował obie jej piersi, a potem znowu usta!
219
Nagle przez mgłę zmysłowego pożądania przedarł się zdrowy rozsądek.
Co oni robią? Co ona sobie wyobraża? Niemal rzuciła się w ramiona
swojego najlepszego przyjaciela. Jeśli w tej chwili nie przestanie, być
może już nigdy nie będą w stanie spojrzeć sobie w oczy.
- Przestań! - wydyszała. - Błagam!
Rick gwałtownie znieruchomiał. Jego urywany oddech był jedynym
słyszalnym dźwiękiem w pokoju. Zawstydzona pośpiesznie poprawiła
suknię.
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło... - szepnęła. - Przepraszam.
Nieprzenikniony wyraz twarzy Ricka nie ułatwiał jej zadania.
- Pewnie chciałaś wyrzucić z siebie Steve'a - odparł. - Jesteś na niego
wściekła, więc...
O nie, Steve nawet nie przyszedł jej do głowy. To jego pragnęła, ale
najwyraźniej musiała oszaleć.
- To chyba raczej chwilowa niepoczytalność. Wyplątała się z jego objęć i
stanęła sztywno obok
fotela.
- Nie zamierzałem cię wykorzystać - stwierdził. -Naprawdę, miałem
uczciwe zamiary. Przyjechałem tu pocieszyć cię, a być może uratować
twoje małżeństwo.
- Uwodząc pannę młodą? - odparła, wygładzając suknię.
- Chciałem ci tylko przypomnieć, że jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.
Jeśli to miał być komplement, to całkowicie chybił celu. Nonszalancki
ton Ricka zdradzał o wiele więcej
220
WALENTYNKI 2001
niż słowa. Po prostu chciał się rozerwać, tak jak pewnie robił to setki razy
z setkami innych kobiet. Nie zna czyła dla niego więcej niż którakolwiek
z nich. Bolało, kiedy odkryła, że Steve jej nie kocha. Jednakże lekce-
ważący sposób, w jaki przyjaciel przypomniał jej, że nie jest dlań nikim
wyjątkowym, odczuła jak cios nożem w serce.
Nie zamierzała zdradzać, że nigdy nie oddała aż tak dużej cząstki siebie
żadnemu innemu mężczyźnie. Ani że Rick wywołał w niej odczucia,
których istnienia nawet w sobie nie podejrzewała. Niezależnie od tego,
jakie burze w niej szalały, musiała zachować pozorny spokój.
- Zróbmy przysługę nam obojgu i udawajmy, że nic się nie wydarzyło -
zaproponowała.
Ktoś zapukał do drzwi. Poczuła, jak serce podskoczyło jej do gardła.
Miała nadzieję, że to nie jej matka. Albo, co gorsza, Steve, i to w chwili,
gdy czuła się tak bezbronna Upewniwszy się, że suknia leży jak trzeba,
otworzyła drzwi. Stojąca na korytarzu Molly Spencer trzymała przed
sobą małe, kolorowe pudełeczko.
- To właśnie przyszło do pani - powiedziała. -Zbliżają się Walentynki,
teraz otrzymujemy przesyłki o każdej porze.
- Dziękuję. - Zaintrygowana Rebeka przyjęła paczuszkę. Ważyła tyle co
nic.
Trzeba przyznać, że gospodyni zachowała się przyzwoicie i nie zajrzała
do środka ani też nie zadawała głupkowatych pytań, na przykład, czy
panna młoda dobrze się bawi. Po prostu uśmiechnęła się i zniknęła.
221
- No już, otwieraj. - Rićk podszedł do Rebeki. -Umieram z ciekawości, co
jest w środku.
Uznała, że jeśli to od Steve'a, to tego nie przyjmie. Jednakże z braku
jakiejkolwiek kartki, musiała otworzyć prezent, żeby sprawdzić, kto go
wysłał. Tak jak miała w zwyczaju, ostrożnie rozwiązała wstążkę i zsunęła
zupełnie nieuszkodzony papier. Wewnątrz było białe kartonowe pudełko,
akurat takich rozmiarów, żeby zmieściła się w nim koronkowa bielizna.
Rick zerkał jej przez ramię, kiedy podnosiła pokrywkę. Na zwiniętej
bibule leżała niepodpisana kartka z nazwą nowo otwartego sklepu z
upominkami w Lake Geneva. Na kartce napisano: „Od mężczyzny, który
Cię pragnie".
- Cały dzień będziesz się zastanawiała, czy to otworzyć? Naprawdę
umieram z ciekawości. - Rick sięgnął ręką i wyciągnął spod bibuły coś
czerwonego.
- Hej! - zaprotestowała Rebeka.
- Co to jest...? - Rick ze zdumieniem pomachał w powietrzu szkarłatnym
stanikiem ze sztucznego futra. - Ekstrawagancki prezent, nie ma co...
Rebeka wyjęła z pudełka szkarłatne figi do kompletu.
- Boże, to chyba najbardziej tandetna rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam
- parsknęła.
- Nie przesadzaj. Moim zdaniem to całkiem słodkie - stwierdził Rick.
Zmienił głos, tak by przypominał głos Steve'a, i dodał: - Daj spokój,
Becky, lo żart, seksowny prezent, który pan młody zamówił na swoją noc
poślubną. Może i głupi, ale pełen czułości.
222
WALENTYNKI 2001
Była zbyt zmęczona, żeby się spierać. A także zbyt przytłoczona falą
niechcianych emocji. Jak przypomniał jej Rick, to miała być jej noc
poślubna.
- Nie obchodzi mnie, kto to przysłał. To ohydne. - Wyrwała mu stanik z
dłoni i razem z figami wsadziła do szafki nocnej. - Jedź już do domu.
Albo wróć do hotelu i wytłumacz się mojej matce.
Z twarzy Ricka zniknął cień uśmiechu.
- Zadzwonię do niej - powiedział. - Nie ma sensu, żebym jechał z
powrotem. Poza tym gdybym to zrobił, mógłbym sobie przypomnieć, że
jestem twoim najlepszym przyjacielem, i dać Steve'owi w gębę.
- Dobranoc. - Rebeka trzymała się z dala od drzwi, żeby zapobiec
jakiejkolwiek możliwości pożegnalnego uścisku. Dzisiejszego wieczoru
nie dowierzała sobie w obecności przyjaciela.
Po jego wyjściu oparła się o drzwi i pomyślała, że to był najgorszy dzień
w jej życiu. Upokorzyła swoją matkę, postawiła w kłopotliwym
położeniu gości, została zdradzona przez mężczyznę, którego kochała, a
najgorsze było to, że niemal zatraciła się w uścisku Ricka. I to tylko po to,
żeby odkryć, że nie zależy mu na niej ani odrobinę bardziej niż na
kobietach, z którymi spotykał się przez wszystkie lata.
Z trudem powstrzymując się od płaczu, poszła do łazienki, żeby wziąć
gorący prysznic i za pomocą mydła ściągnąć swój pierścionek
zaręczynowy.
Koniec miłości. Koniec przyjaźni. Koniec marzeń.
ROZDZIAŁ TRZECI
Rick biegł po rynku w akompaniamencie dzwonów bijących na wieży
pobliskiego kościoła. Rano był na niedzielnej mszy, po czym przebrał się
w sportowe ubranie i poszedł pobiegać, by pozbyć się nadmiaru energii
po niespokojnej nocy.
Było może zbyt zimno na jogging, więc na wszelki wypadek założył
ciepły dres i rękawiczki. Musiał się rozładować. Musiał się wyżyć.
Potrzebował wysiłku fizycznego. To pomagało nie myśleć o tym, co stało
się wczoraj.
Poza tym Rick miał dobre przyzwyczajenia jeszcze z czasów swojej
sportowej kariery. Wprawdzie kontuzja łokcia przerwała ją gwałtownie,
nie oznaczało to jednak, że miał spędzać wolny czas przed telewizorem,
obrastając w tłuszcz i gnuśniejąc.
Jego sportowe buty sprężyście odbijały się od chodnika. Mijał kolejne
ulice i uliczki, puste o tej porze alejki, sklepowe wystawy. W jednej z nich
dojrzał manekina, który zdawał się patrzeć na niego karcąco.
I on już wie?
Jezu, co też we mnie wstąpiło, pomyślał Rick. Jaki diabeł gb podkusił,
żeby sadzać Becky na kolanach,
224
WALENTYNKI 2001
przytulać i pieścić? Przecież przyjechał do Tyler, żeby ją pocieszyć.
Jego reakcja była alarmująca. Nie dlatego, że pragnął seksu, co było w
końcu zupełnie naturalne u dwudziestoośmiolatka, ale dlatego, że pragnął
go z Becky.
A jednak ze wszystkich kobiet, jakie znał, chyba tylko ona byłaby w
stanie złamać mu serce. Gdyby kiedykolwiek pozwolił sobie na to, żeby
zakochać się w tej bystrej, despotycznej, zadufanej, ujmującej pannie,
wywróciłaby jego życie do góry nogami i uformowała je według swoich
preferencji.
Podobała mu się taka, jak była.
I podobało mu się też to, jaki sam był dotychczas.
Przeciął plac, przebiegł pod drzewami, które latem dawały gęsty cień,
pozwalając mieszkańcom przesiadywać na ławkach, jeść lunch na
świeżym powietrzu, żartować i rozmawiać. Zatęsknił nagle za latem w
Ty-leł, za znajomym tłumkiem wypełniającym parkowe alejki, za równo
przystrzyżonymi trawnikami i kwiatowymi klombami.
Myśl o kwiatach przypomniała mu, że jutro są Walentynki. Gdyby był
chłopakiem Becky, nie kupiłby jej oczywiście jakiegoś idiotycznego
czerwonego bikini, ale wysłałby tuzin róż i wielkie pudło czekoladek, z
których sam zjadłby połowę.
A Becky by to zrozumiała.
Znowu zaczął wściekać się na Steve'a za to, że tak boleśnie ją zranił. Był
też trochę zirytowany na Rebekę, że wybrała takiego narzeczonego. Ta
dziewczyna warta
225
była kogoś lepszego, bardziej wartościowego, uczciwszego.
Kogoś takiego jak Rick?
Cholera, kto wie, może i tak?
Już nie wątpił, że ten łajdak naprawdę ją zdradził. Może i Rebeka była
naiwna, ale z pewnością właściwie zrozumiała to, co widziała. Nie była
mała dziewczynką, by nie wiedzieć, co się dzieje między narzeczonym a
druhną. Zresztą gdyby Steve był niewinny, męczyłby Ricka i Diane tak
długo, aż dowiedziałby się, gdzie jest Rebeka, a potem ruszyłby za nią w
pogoń. Nie zrobił tego - zatem miał nieczyste sumienie.
Ciężko mu było zrozumieć takiego facSta. To prawda, on sam też robił
rozmaite uniki, żeby nie dać się przyszpilić, nigdy jednak nie oszukał
żadnej kobiety. Zawsze mówił im, na czym stoją.
Gdyby to on był zaręczony z Becky...
Cholera, coraz częściej zaczyna o tym myśleć!
Nie szkodzi. Gdyby to on był zaręczony z Becky - co oczywiście nigdy
nie mogłoby się zdarzyć - ale gdyby jednak był, to nawet nie przyszłoby
mu do głowy, żeby ją zdradzić. Zdrada? Wobec Becky? Nie, to
obrzydliwe. Niezrozumiałe. Jak Steve mógł się skusić na coś takiego?
Równomierny rytm bijącego serca, a także ból w płucach wkrótce
złagodziły ogarniający go gniew. Pomogła mu też świadomość, że Becky
miała w sumie szczęście, że odkryła prawdę o swoim niedoszłym mężu
jeszcze przed ślubem.
Nie daj Bóg, gdyby stało się to później.
226
WALENTYNKI 2001
Opuściwszy rynek, Rick przebiegł obok jedynego banku w Tyler, a potem
wzdłuż Main Street do Gunther Street, gdzie skręcił w prawo. Kilka ulic
dalej dotarł do drewnianego domu, który kupił za pieniądze zgromadzone
podczas swej krótkiej sportowej kariery.
Jego przyjaciele z agencji reklamowej namawiali go, żeby wynajął
mieszkanie w Madison. Tłumaczyli, że w ten sposób zawsze będzie na
miejscu, blisko pracy. Czasem rzeczywiście przesypiał się na kanapie u
kolegi, gdy zasiedział się zbyt długo.
Jego dom znajdował się jednak w Tyler. Tak było zawsze.
Otwierając drzwi, Rick uśmiechnął się do siebie. Po dzieciństwie
spędzonym na farmie, po wielkich halach i sportowych arenach, na
których rozgrywał wspaniałe mecze, doceniał uroki mieszkania w małym
miasteczku.
Wszedł do środka i zatrzymał się, by rozejrzeć się pd stylizowanych na
dawne meblach i fotografiach okolicznych krajobrazów, które
przedstawiały niezwykłe wizje jednego z mieszkańców miasta, Byrona
Forrestera. Szczególnie przychylne spojrzenie rzucił na pianino, na
którym ćwiczył, kiedykolwiek miał okazję, choć minęły całe lata, odkąd
brał lekcje u Nory Gates Forrester.
Tyler. Tak, tutaj Rick był u siebie...
A gdyby tak jeszcze mógł zamieszkać tu z kimś bliskim sercu...
Tylko że to absolutnie nie jest miejsce, w którym chciałaby zamieszkać
Rebeka Salber, pomyślał, kiedy
227
szedł do sypialni. Becky ma bardziej nowoczesny gust. Wybrałaby
zapewne przestronny dom z eleganckimi sprzętami i abstrakcyjnymi
obrazami. Oczywiście ów dom mieściłby się w Madison, żeby mogła
robić zakupy w modnych butikach i chodzić na najnowsze filmy.
Cóż, Becky była dziewczyną z wielkiego miasta, podczas gdy on kochał
małomiasteczkowe życie. Uwielbiał biwakowanie z plecakiem, spanie
pod namiotem, podczas gdy Becky raz zwierzyła mu się, że dla niej
„życie w zgodzie z naturą" oznacza co najmniej wyprawę ekskluzywnym
samochodem kempingowym, z klimatyzacją i łazienką.
A niech to, czy naprawdę muszą aż tak bardzo różnić się od siebie?
Niestety, jednak się różnią. I z całą pewnością nie da się tego zmienić.
Stanowili dwójkę wspaniałych przyjaciół, lecz jako kochanków trudno by
było ich sobie wyobrazić.
- Steve strasznie za tobą tęskni, Rebeko. Wiesz, że nawet nie wyjechał z
hotelu? - W głosie matki słychać było troskę o pana młodego i naganę w
stosunku do nieposłusznej córki. Zadzwoniła kilka minut temu i
usiłowała wytłumaczyć Rebece, że ta wyciągnęła pochopne wnioski i
zbyt szybko opuściła weselne towarzystwo. Niestety Rebeka nie była w
stanie tego zrozumieć. - Uwierz mu, proszę. Przysięga, że wszystko
opacznie zrozumiałaś.
- Posłuchaj, mamo, jest mi naprawdę przykro
228
WALENTYNKI 2001
w związku z tym, co się stało. Obiecuję ci też, że zapłacę co do grosza za
przyjęcie. Jeśli jednak Steve tak bardzo za mną tęskni, to po co się pęta po
Lake Geneva, zamiast po mnie przyjechać. Ja oczywiście wiem, dlaczego
tak jest. I powiem ci: on woli spędzać czas z Esther. Koniec, kropka.
Diane zamilkła na dłuższą chwilę i Rebeka zrozumiała, że trafiła w sedno.
W końcu jednak matka odezwała się nieco zakłopotanym głosem:
- Rzeczywiście, Esther też tu jest, ale tylko dlatego, że chciała mnie
przekonać, jak fatalnie czuje się przez to, co zaszło. Bo właściwie co
twoim zdaniem zaszło?
Rebeka tłumaczyła to już po wielekroć. Cóż, jak widać na próżno. Nie
rozumiała, dlaczego Diane nie chce uwierzyć własnej córce. Oczywiście
najlepiej byłoby zadać to pytanie wprost. Rzecz w tym, że Rebeka znała
odpowiedź - niezależnie co by się stało, Diane i tak weźmie stronę
niedoszłego zięcia, w którego od ^ńesięcy była zapatrzona, jakby to ona
się w nim zakochała, i wobec którego nie była w stanie się zdobyć na
choćby najmniejszy krytycyzm.
Nie dotyczyło to zresztą wyłącznie Steve'a. Stanowcza, samodzielna i
niezależna Diane, która odnosiła tyle sukcesów w życiu zawodowym,
była zupełnie bezradna, gdy przychodziło do oceny mężczyzn. Każdy
czarujący łajdak mógł ją sobie owinąć wokół małego palca. Po rozwodzie
wdała się w całą serię rozmaitych związków z mężczyznami, z których
jeden był gorszy od drugiego. Rebeka pogodziła się z tym, że musi co
jakiś czas pocieszać matkę po kolejnym rozstaniu.
229
Najgorsze było jednak to, że ta sama kobieta, która nie umiała ułożyć
sobie własnego życia, brała się za układanie go córce. Była gotowa
wybaczyć Steve'owi najgorsze łajdactwo, tak jak wybaczała je swoim
życiowym partnerom, w tym ojcu Rebeki. Była ślepa, nie dostrzegała
jego wad, dała mu się uwieść - w najgorszym znaczeniu tego słowa. Ba,
sama Rebeka również dała się uwieść. Dopiero przypadkowa wizyta w
pokoju Esther zdarła zasłonę z jej oczu.
- Nie wracam - powiedziała, żeby przerwać dalsze wywody na temat
niewinności Steve'a i Esther. -Wiem, co zrobili, oni także to wiedzą.
Niezależnie od tego, czy mi wierzysz, mamo, czy nie, Już podjęłam
decyzję i nic jej nie zmieni.
- Porozmawiamy o tym później, dziecko - powiedziała sztywno jej matka.
- Mam nadzieję, że głęboko to sobie przemyślisz.
- Owszem, przemyślę. Na razie, mamo. Kocham cię.
Odłożyła słuchawkę i rozejrzała się z westchnieniem po przytulnym
wnętrzu. Było stylowe, urządzone starannie i z wyczuciem. Właściwie
gdyby nie okoliczności, powinna być zadowolona, że spędza czas w tak
eleganckim apartamencie. Ale i tak czuła się już znacznie lepiej niż dwie,
trzy godziny temu.
Pomyślała, że powinna podziękować Bogu za to, co się stało. Lepiej teraz
niż potem, gdy byłaby już żoną Steve'a. Dobrze, że nią nie została,
dobrze, że nigdy z nim nie spała, że nie zrezygnowała z pracy. Gorzej, że
za dwa tygodnie wygasała jej umowa o na-
230
WALENTYNKI 2001
jem mieszkania, a właściciel podpisał już nową umowę z kim innym.
Może będzie mogła zamieszkać u kogoś, dopóki nie znajdzie nowego
lokum? Tylko u kogo?
Jej najlepszym przyjacielem jest Rick, ale przecież do niego nie może się
wprowadzić. Nie po tym, co stało się ubiegłego wieczoru.
Och, to było jakieś zaćmienie. Kompletne szaleństwo, nagły brak
zdrowego rozsądku, efekt stresu i rozgoryczenia.
Usiadła na miękkim fotelu i uśmiechnęła się z zakłopotaniem. A jednak
było to przyjemne. To właśnie tu Rick trzymał ją na kolanach. Jego
błękitne oczy lśniły tak blisko jej twarzy, nachylał się ku niej tak czule,
odkrywał nagie ciało z takim zachwytem. A ona nie protestowała. Nigdy
nie przypuszczała, że właśnie Rick może wzbudzić w niej taką
namiętność.
Cóż, byłaś po prostu naiwna, napomniała się szybko. Rick jest pełnym
temperamentu samcem, nałogowym uwodzicielem. Nawet średnio
atrakcyjna kobieta potrafiłaby doprowadzić go do białej gorączki. Jeśli
nie pozbędziesz się złudzeń, że ta chwila zapomnienia była w jego
życiorysie podrywacza czymś szczególnym, gorzko pożałujesz.
Odetchnęła głęboko i ze szczerym postanowieniem porzucenia
zmartwień i czczych marzeń, zrzuciła szlafrok i przeszła do łazienki.
Wzięła prysznic, ubrała się, zjadła przyniesione na tacy śniadanie i
dopiero wówczas uświadomiła sobie, że poza korytarzem i recepcją nie
obejrzała jeszcze pensjonatoj. Wprawdzie nie miała
231
ochoty wychodzić z pokoju, postanowiła jednak się ruszyć i przekonać,
jakie atrakcje oferują gościom Molly i Quinn Spencerowie. Musi coś
robić, musi być dzielna, inaczej znów weźmie ją płacz.
Może jednak najpierw się rozpakuje? Ostatniego wieczoru nie chciało jej
się zawracać sobie tym głowy, ale teraz niemal słyszała, jak jej ubrania
gniotą się w walizce.
Zabrała się do roboty, lecz kiedy wyjmowała kolejne stroje i wieszała je
na wieszakach w szafie, wróciły niechciane wspomnienia.
Oto szyty na miarę zielony kostium. Miała go włożyć na wspólną kolację
ze Steve'em?
A to obcisła koktajlowa sukienka z cienkimi ramiączkami, które Steve
miał zsuwać ponaglany narastającą żądzą.
Co do brązowych wełnianych spodni i obszernego swetra w kolorze kawy
z mlekiem nie miała podobnych planów - i je właśnie postanowiła
założyć. Tak ubrana wyszła na korytarz, odnalazła schody i zeszła na dół.
Na parterze zawahała się przez chwilę. Współwłaściciel pensjonatu,
Quinn Spencer, stał za recepcją i pisał coś w księdze gości. Rebeka nie
była pewna, czy nie będzie mu przeszkadzać swoim zaglądaniem we
wszystkie kąty.
- Dzień dobry, panie Quinn - odezwała się uprze j mie.
Mężczyzna odpowiedział uśmiechem na uśmiech.
- Dzień dobry. Już pani nie śpi? Mogę w czymś pani pomóc?
232
WALENTYNKI 2001
- Nie będzie panu przeszkadzało, jeśli po prostu się rozejrzę?
- Oczywiście, że nie. Wszystkie pomieszczenia na dole są dostępne dla
naszych gości - odparł. - Chętnie posłużę pani za przewodnika, jeśli
oczywiście ma pani ochotę na towarzystwo.
Zupełnie nieoczekiwanie Rebeka zdała sobie sprawę, że chętnie by z kimś
porozmawiała. Do tej pory zdawało jej się, że woli być sama. Mimo to
odparła:
- Nie chciałabym przeszkadzać. W końcu jest niedziela. ..
- Och, my nigdy nie mamy wolnego - odparł gospodarz. - Poza tym lubię
nowe znajomości. To chyba zaskoczyło mnie w tej pracy najbardziej.
- Naprawdę? Czyżby zajął się pan prowadzeniem pensjonatu
przypadkiem?
- W pewnym sensie tak. Moja żona odziedziczyła ten dom po pierwszym
mężu. - Spencer odłożył długopis i ruszył wzdłuż korytarza. - To ona
zamieniła
go w pensjonat. Ja tylko wżeniłem się w interes.
- Szczęściarz z pana - powiedziała Rebeka.
- Wielki szczęściarz - przytaknął ze śmiechem. W salonie wskazał na
kominek oraz wiktoriańskie sofy i krzesła. - Wszystko jest do pani
dyspozycji. Nasi goście mogą korzystać z tego pomieszczenia, kiedykol-
wiek przyjdzie im ochota. Niektórzy wprawdzie wolą prywatność swoich
pokojów, ale inni lubią udzielać się towarzysko.
- Bardzo gustownie to państwo urządziliście - Rebeka pochwaliła wystrój
salonu, nie mogąc się przy
233
tym oprzeć refleksji, że po raz kolejny zareagowała inaczej, niż się
spodziewała. Dotychczas gustowała w nowoczesnym wzornictwie,
prostych meblach i nieprzeładowanych nadmiarem sprzętów wnętrzach.
Pasowały do jej charakteru. Podobnie jak liczby i tabele wprowadzały w
jej życie porządek. Jednakże teraz chyba źle by się w nich czuła. Zimno,
samotnie, pusto. Odkąd przybyła do tego pensjonatu, raz za razem od-
krywała uroki tradycyjnego, wiktoriańskiego stylu. Wzruszała ją
świadomość, że ktoś ręcznie szył kołdry, którymi zasłano obszerne łoża,
że wstawione tu stare meble mają swoją historię, swoje miejsce w życiu
konkretnych ludzi.
Czyżby tak bardzo się zmieniła? A może wcale się dotąd nie znała? Może
udawała kogoś, kim nigdy nie była i nie będzie?
Quinn pokazał jej wypełnioną książkami bibliotekę, potem elegancką
jadalnię i dużą, doskonale wyposażoną kuchnię. Nikt się po niej nie
kręcił, więc Rebeka pomyślała, że żona i córka gospodarza są pewnie na
górze.
- Co pani powie na kubek gorącej czekolady? - spytał. - Nie ma nic
bardziej relaksującego niż kakao wypite w ciepłej kuchni.
- Bardzo chętnie - odparła.
Quinn zaczął przygotowywać napój, a Rebeka poczuła nagle nieodparty
przymus, żeby porozmawiać z kimś o swoich poplątanych sprawach. Z
kimś, kto mógłby całą tę sytuację ocenić obiektywnie. Z obie ktywnym
mężczyzną. Z kimś takim, jak Quinn.
234
WALENTYNKI 2001
- Pewnie zastanawia się pan, dlaczego zostawiłam pana młodego -
zagadnęła.
- Myślałem o tym - przyznał. - Ale nie chciałbym się wtrącać. To pani
życie, pani sprawy - odparł przyjaźnie, nalewając parującą czekoladę do
kubków.
- Może jednak pomógłby mi pan spojrzeć na nie...
- Innym okiem? - podpowiedział.
- Właśnie. Okiem mężczyzny. Obiektywnym okiem - dodała. - Miałby
pan coś przeciwko temu?
- Skądże znowu.
- W takim razie musi pan wiedzieć, że nie jestem osobą impulsywną i
porywczą.
- Zauważyłem. I domyślam się, że musiały zajść jakieś szczególnie
dramatyczne okoliczności.
- W istocie - skrzywiła się Rebeka. - Przyłapałam narzeczonego na
zdradzie z jedną z druhen. Moja matka uważa, że mimo to powinnam za
niego wyjść, podobnie mój najlepszy przyjaciel. Co pan o tym myśli?
Gospodarz pensjonatu podał jej kubek i przez chwilę milczał. Rebeka
upiła łyk kakao, a potem ruszyła za Quinnem do biblioteki, idąc za jego
niemą sugestią. Dopiero kiedy rozsiedli się w miękkich fotelach, wy-
ciągnął przed siebie długie nogi i zapytał:
- Czy mogę być zupełnie szczery?
- Bardzo proszę. Na to liczę.
- Ten pani narzeczony wydaje mi się nie wart uwagi, a tym bardziej łez. -
Pokręcił głową. - Co zaś do pani matki, to przyznam, że nie bardzo ją
rozumiem. Powiedziała pani, że zależy jej, aby nie rezygnowała pani ze
ślubu z tym mężczyzną?
235
- Tak. Uważa, że przesadzam i histeryzuję. Nie wierzy, że widziałam to, co
widziałam. Albo po prostu nie chce w to uwierzyć. Steve to dla niej
chodzący ideał. Przyznaję, mój niedoszły mąż może się podobać. Ma
dobry zawód, prezencję, jest ambitny i zaradny. Wie, jak wyrobić sobie
pozycję w towarzystwie, może pewnego dnia sam założy własną firmę.
- No tak, to imponuje wielu kobietom - zgodził się Quinn.
- Ale ja nie umiem mu wybaczyć - westchnęła Rebeka. - Jestem pewna, że
skoro zdradził mnie raz, zdradzi znowu.
Ich spojrzenia spotkały się na moment Quinn uśmiechnął się, jakby chciał
dodać otuchy swej rozmówczyni, po czym powiedział:
- Jeśli szuka pani u mnie potwierdzenia, to mogę je pani dać. Zgadzam
się, że nikt nie powinien brać ślubu, dopóki nie jest pewien, że chce to
uczynić. Skoro ma pani wątpliwości, skoro mu pani nie ufa, pal sześć
zawiedzionych weselników i nieudane przyjęcie.
Słowa te podniosły ją na duchu. Rebeka odetchnęła, jakby Quinn udzielił
jej rozgrzeszenia, a uznawszy, że może wyznać więcej, podjęła swoją
przerwaną opowieść:
- Wie pan, wydaje mi się, że to wszystko ma związek z przeszłością. Z
moim dzieciństwem i młodościa mojej matki. Kiedy byłam mała, mój
ojciec opuścił nas i odszedł do innej. Może nie powinnam porównywać
Steve'a właśnie, do niego, bo w końcu Steve i ja nie byliśmy jeszcze
małżeństwem, ale... ale jakoś
236
WALENTYNKI 2001
nie umiem nie porównywać, rozumie pan? Steve twierdzi zresztą, że mnie
nie zdradził. Właśnie dlatego, że nakryłam go jeszcze przed ślubem, a nie
już po. Tłumaczył mi...
- Odłóżmy na bok jego wyjaśnienia - przerwał łagodnie Quinn - i
zastanówmy się, co dla pani oznacza jego postępek. Jeśli tak bardzo
pociągała go inna kobieta, że nie był w stanie dotrzymać wierności tej,
którą pragnął poślubić, to znaczy, że sam nie jest całkowicie pewien, że
właśnie z nią chce się ożenić. Może tak mu się tylko wydaje, może
zagłusza w sobie wątpliwości. Może uczepił się myśli, że to pani będzie
jego żoną i nie widzi, że sam wobec siebie nie jest szczery. To się zdarza.
Wiem coś o tym. Moja matka popełniła podobny błąd i wynikły z tego
same problemy.
Rebeka spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Podobny błąd? - powtórzyła.
- Tak, sytuacja była bardzo podobna do tej, w której znalazła się pani. Moi
rodzice należeli do elity towarzyskiej Nowego Jorku. Tata bardzo kochał
Violet, ale ona nie odwzajemniała jego uczuć. Mimo to pozwoliła, żeby ją
przekonali do małżeństwa z ojcem.
- Kochała kogoś innego?
- Wtedy jeszcze nie, jak sądzę - odparł Quinn. -Ale później, kiedy byłem
dzieckiem, wdała się w romans z facetem o nazwisku Ray Benedict.
Ojciec nie był łatwym typem, co zaświadczy każdy w Tyler, ale na tyle
cenił swoje małżeństwo, że zrezygnował z pracy i przeniósł się z nami
tutaj. Myślał, że dzięki temu on i Violet będą mogli zacząć wszystko od
początku.
237
- Dlaczego nazywa pan swoją matkę po imieniu?
- spytała Rebeka.
- Dobre pytanie - odparł ze skrywanym smutkiem.
- Pół roku po naszej przeprowadzce do Tyler, kiedy miałem siedem lat,
Violet opuściła tatę. Na początku chciała, żeby przyznano jej opiekę nade
mną i moimi dwoma braćmi, ale szybko o tym zapomniała. A potem
zniknęła. Nigdy nie sfinalizowała nawet rozwodu. Miałem do niej żal.
Nie chciałem o niej myśleć jak o matce.
- Dziwne - powiedziała Rebeka. - Szukaliście jej?
- Tata się temu kategorycznie sprzeciwił. Bracia i ja mówiliśmy, że kiedy
już dorośniemy, wynajmiemy detektywa, ale nie chcieliśmy martwić taty.
Ani go złościć.
- Musiał się pan nie raz zastanawiać, co stało się z Violet.
Quinn wykrzywił usta.
- Tak, wiele o niej myślałem - odparł. - Ale uznałem w końcu, że jej po
prostu na nas nie zależało,
i postanowiłem o niej zapomnieć. Nie wiem, czy potrafi to pani
zrozumieć...
- Tak, chyba tak.
Zamyśliła się. Ona też musiała się zmusić, by przestać marzyć o
ponownym spotkaniu z ojcem, o jego czułości, bliskości, wsparciu.
- Ja nie rozmawiałam z moim tatą od matury odezwała się po chwili. -
Dzwonił wcześniej i obie cywał, że przyjedzie na rozdanie dyplomów, ale
nie pojawił się ani wtedy, ani później. Nigdy też nic prze
238
WALENTYNKI 2001
prosił mnie za to ani nie próbował się usprawiedliwiać. To był gwóźdź do
trumny po całym życiu pełnym zawodów i rozczarowań. Nie żałuję już,
że go nie spotkam.
- A ja żałuję - westchnął Quinn.
- Mimo tego, co panu zrobiła?
- Cóż, w moim wypadku okazało się, że Violet miała powód, żeby nas nie
odwiedzać. Dowiedzieliśmy się niedawno, całkiem przypadkowo, że
zmarła przy porodzie siedem miesięcy po tym, jak nas opuściła. Ray
Benedict, ten jej ukochany, też już nie żyje. Mamy więc gdzieś
przyrodniego brata lub siostrę i teraz, oczywiście, usiłujemy ją lub jego
znaleźć.
- Boże, co za historia...
- Jak z melodramatu, prawda? Rozbita rodzina, nieszczęśliwe, pogubione
dzieci... A wszystko dlatego, że dwoje ludzi, którzy nie powinni się byli
pobrać, wzięło ślub - zakończył temat Quinn, zmieniając głos riä bardziej
konkretny. - Pytała mnie pani o opinię, więc odpowiadam: jestem
całkowicie po pani stronie, nie powinna pani być żoną Steve'a.
- Dziękuję. Myślę podobnie. I mam nadzieję, że nie powtórzę tego błędu
następnym razem i nie wybiorę ponownie niewłaściwego mężczyzny. -
Uśmiechnęła się lekko. - W każdym razie nie będę słuchać sugestii matki.
Ona naprawdę ma strasznego pecha do mężczyzn. Kto wie, może
odziedziczyłam go po niej? Naprawdę wierzyłam, że Steve będzie
dobrym mężem. Zgadzałyśmy się, że to idealny kandydat. Teraz wiem, że
to zły znak.
239
- Kłóciliście się kiedyś? - spytał nieoczekiwanie Quinn.
- Kto? Ja i matka?
- Nie, pani i ten Steve.
- Nie, nigdy. We wszystkim się ze mną zgadzał.
- A pani z nim?
- A ja z nim.
- Kolejny zły znak - zawyrokował Quinn. - Ludzie, którym na sobie
zależy, nie unikają trudnych tematów. A trudne tematy to to samo co
konflikty, dyskusje, burze. Jeśli ich nie ma, to znaczy, że partnerzy
unikają mówienia prawdy, skoro zaś tak, to nie ufają sobie i nie stworzą
nigdy trwałego związku. Nie da się przeżyć małżeństwa bez różnicy zdań.
Rebeka natychmiast przypomniała sobie swoje nieustające kłótnie z
Rickiem i chciała powiedzieć, że budowanie małżeństwa na różnicy zdań
to dość pokrętna droga do osiągnięcia partnerskiej harmonii i szczęścia,
wystraszyła się jednak i uznała, że nie powinna wspominać o
odwiecznym przyjacielu. A przynajmniej nic w tej rozmowie i nie w tym
kontekście.
Milczenie przerwał dzwonek u frontowych drzwi. Quinn podniósł się z
krzesła i spojrzał na Rebekę prze praszającym wzrokiem.
- Proszę wybaczyć, obowiązki wzywają.
- Oczywiście, rozumiem. Odniosę kubki do kuchni Wzięła naczynia i
ruszyła do wyjścia, jednak nie
mogła nie zajrzeć do holu, by sprawdzić, kto przybył. I od razu ujrzała
odświętnie zapakowaną paczkę i ciemne włosy mężczyzny, z którym
rozmawiał Quinn. Kiedy
240
WALENTYNKI 2001
gospodarz uchylił się nieco, rozpoznała przybysza i na jego widok
mocniej zabiło jej serce. To był Rick.
W rozpiętym płaszczu, spod którego wyzierała błękitna koszula w kratę.
W wytartych dżinsach. Z rumieńcami na policzkach i buchającą z
uśmiechniętych ust parą.
Zauważył ją i przerwał nagle, jak gdyby stracił wątek. Potem i jej przesłał
uśmiech, od którego zalała ją fala ciepła.
- Przesyłka i ja przybyliśmy w tym samym czasie
- powiedział, wskazując paczkę. - Żałuję, że nie mogę udawać, że to ja
przyniosłem ci prezent. A może nie żałuję. Zależy, co to jest.
- Proszę, niech pan wejdzie i wręczy prezent pannie Rebece osobiście. Ja
pójdę pomóc żonie przygotować lunch - oznajmił dyplomatycznie Quinn.
- Naprawdę nie wiesz, co to jest? - spytała podejrzliwie Rebeka, kiedy
zostali sami.
- Nie mam pojęcia.
- No to lepiej od razu ją otworzę. Inaczej umrzemy z ciekawości.
Przeszli do salonu. Rebeka rozdarła papier i wydobyła z pudełka męskie,
bardzo skąpe slipy z czerwonego futerka.
- O rany! - Rick wybuchnął śmiechem. - Dlaczego to nie ja ci to
wysłałem!
- Zdaje się, że miało pasować do tamtego bikini
- westchnęła zdegustowana Rebeka. - Czy naprawdę omal nie wyszłam za
faceta, który ma tak zły gust?
241
Trudno się tego domyślić po jego kosztownych garniturach, no nie?
- Może to nie od niego - zasugerował Rick.
- A od kogo?
- Nie masz żadnego znajomego, który lubi głupie dowcipy? Poza mną,
rzecz jasna.
- Raczej nie. Poczekaj, sprawdzę liścik. - Znalazła karnecik między
fałdami bibuły i przeczytała głośno:
- „Wkrótce przyjdę do ciebie, żeby to przymierzyć". Brak podpisu.
Rick ze zdumieniem pokręcił głową.
- Mam nadzieję, że Steve nie usiłuje cię w ten sposób odzyskać. Jeśli tak,
to ktoś powinien mu dręczyć order za głupotę.
- Możemy zadzwonić do sklepu i zapytać sprzedawcę, komu to sprzedał. -
Rebeka obróciła w dłoniach firmową kopertę z adresem. - Myślisz, że
pracują w niedzielę?
- W tę niedzielę na pewno. Przecież jutro Walentynki. Chyba możemy
spróbować.
- No to chodź. - Rebeka pociągnęła go za rękę.
- Zostawiłam komórkę w pokoju. Spróbujemy. Ale gdybym za głośno się
śmiała, będziesz musiał zabrać mi słuchawkę.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Rick mrugnął okiem, a ona
uśmiechnęła się do nic
go. Dlaczego ten facet zawsze umie rozładować na pięcie i poprawić jej
humor?
Przecież to oczywiste, odpowiedziała sobie szybko. Rick był, jest i będzie
jej najlepszym przyjacielem.
242
WALENTYNKI 2001
Sprawdzonym kumplem, na którego zawsze można liczyć. No, może
poza wczorajszym wieczorem.
Zaczęli gonić się po schodach, walcząc o to, kto pierwszy znajdzie się na
piętrze. Wspaniale było znowu mieć w Ricku kumpla.
Rick uwielbiał taką Becky. Wesołą, uśmiechniętą, z rozpuszczonymi
rudymi włosami, opadającymi na ramiona i zielonymi oczami, w których
migotały figlarnie zaczepne ogniki. Właściwie znowu była taka jak
dawniej, nie miała nawet pierścionka zaręczynowego. Wszystko między
nimi wróciło do normy i było takie jak kiedyś.
Gdy dotarli do jej pokoju, nie był już tego taki pewien. Wróciło
niepokojące wspomnienie ubiegłego wieczoru i zupełnie wytrąciło go z
równowagi.
Gdyby Rebeka była jakąkolwiek inną dziewczyną, zaprosiłby ją
natychmiast na randkę. Na wiele randek. Całkowicie zarezerwowałby
wszystkie wolne terminy na następnych kilka miesięcy.
Tylko że ona traktowała go jak sprawdzonego przyjaciela, a nie jak
mężczyznę, który rozbudzi w niej namiętność i wzniesie ją na nieznane
dotąd szczyty rozkoszy. Może zresztą wcale nie były dla niej takie nie-
znane. Może w ramionach Ricka chciała zapomnieć o Steve'ie i o jego
pieszczotach i pocałunkach.
Jeśli rzeczywiście tak było, Rick tym bardziej był winny tego, co się stało.
Wiedział, że jest bezbronna, bezradna, w szoku. Wykorzystał jej słabość,
posunął się za daleko.
243
Jednakże nawet teraz jej bliskość sprawiała, że cały się gotował. Jak mógł
okiełznać swoje instynkty?
Tak, przy odrobinie wysiłku jest do tego zdolny. Musi sobie tylko
wyobrazić, że pije ocet Albo że dostał właśnie mandat.
- Halo? - usłyszał głos Rebeki, która wykręciła przed chwilą numer
sklepu z upominkami i wyjaśniła pokrótce sytuację. Po jej minie
zorientował się, że osoba po drugiej stronie linii nie jest skłonna zdradzić
tożsamość nadawcy ekscentrycznego prezentu.
- No i co? - zapytał, gdy Rebeka zakończyła po chwili rozmowę.
- Nic - opadła na sofę obok niego. Pomyślał, że powinien się odsunąć, a
zaraz potem, że raczej przysunąć, by objąć ją i pocieszyć. Boże, jeszcze
nigdy nie był tak świadom jej bliskości, jeszcze nigdy nie działała na
niego tak intensywnie.
- Co to znaczy nic? - zapytał nieswoim głosem i jednak się przysunął.
- Ta kobieta powiedziała, że dostała wyraźne polecenie, -by nie zdradzać,
kto zamówił prezenty. Klient podobno bardzo się spieszył. Przyszedł w
pii| tek, tuż przed zamknięciem. Możliwe, że pomylił adres.
- Jak mógł pomylić adres? Na paczkach było twoje nazwisko.
- Fakt. - Becky zmarszczyła brwi. - To musiuł byc Steve. Tylko po co
miałby być taki tajemniczy? To nie w jego stylu.
- Przynajmniej wiemy, że nie usiłował cię w ten
244
WALENTYNKI 2001
sposób udobruchać po tym, co zrobił. Prezenty zamówiono przed ślubem
- mruknął Rick.
Przysunął się jeszcze bliżej, lecz zanim położył dłoń na ramieniu Rebeki,
usłyszał ciche burczenie w brzuchu i poczuł, że jest okropnie głodny. W
samą porę, pomyślał kwaśno i zapytał:
- Co powiesz na lunch? Przy jedzeniu łatwiej rozwiążemy tę zagadkę.
- Niestety, nie mam lodówki, którą mógłbyś spustoszyć - odparła z
ironicznym uśmiechem.
Tak bywało w Madison - czasem wpadał do jej mieszkania po pracy i
robił sobie kanapkę, kiedy czekało go wieczorne spotkanie albo mecz.
- Nie to miałem na myśli - wyjaśnił. - Chciałbym cię zabrać na prawdziwy
lunch do restauracji. Najlepszej w Tyler.
- Niedzielny lunch? - zastanowiła się. - Rozmaite pyszności z
szampanem?
- Mhm... - mruknął zachęcająco. - Chodźmy. Widzę przecież, że się
zgadzasz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mimo zapewnień Ricka, że sportowe spodnie i sweter świetnie się nadają
na wizytę w .najlepszej restauracji w Tyler", Rebeka wciąż miała
wątpliwości. Pozbyła się ich dopiero, gdy Rick zaparkował samochód
przed wejściem do lokalu o bezpretensjonalnej nazwie Bar Marge.
- To ma być najlepsza restauracja w mieście? - zapytała z
powątpiewaniem.
- Sądząc po towarzystwie, jakie tu przychodzi, z całą pewnością - odparł.
- Niektórzy, rzecz jasna, wybraliby Old Heidelburg, ale tam nie jest tak
przyjemnie.
Otworzył drzwi wejściowe i Rebeka przestąpiła próg. Ciepłe powietrze
przesycone było zapachem syropu klonowego, kawy i hamburgerów. Z
radia dobiegała muzyka country, słychać było szczęk talerzy i gwar
rozmów.
Zdziwiło ją, że w niedzielne popołudnie jest tu taki ruch. Większość
gości, jak wywnioskowała z odświęi nych strojów, przyszła tu wprost po
porannej mszy. Kilka osób przywitało się z Rickiem, którego nazywano
tu Ricky, on też ich pozdrowił, ale nie zatrzymal się na pogawędkę.
246
WALENTYNKI 2001
Kiedy oboje usiedli w czerwonym, obitym winylem boksie, Rebeka
zamówiła naleśniki z jagodami i - żeby zrobić sobie przyjemność -
kawałek szarlotki. Gdyby był tu Steve, z pewnością napomknąłby o
przestrzeganiu diety, pomyślała. Zawsze się martwił, czy jego narzeczona
„utrzyma linię".
Rebeka nie miała nic przeciwko trzymaniu linii. Lubiła zdrową dietę,
ruch na świeżym powietrzu, sporo ćwiczyła. Nie znosiła jednak tych
wiecznych pouczeń i tej troski, która podszyta była pragnieniem
odpowiedniego zaprezentowania się w oczach innych. Jeśli co jakiś czas
miała ochotę zaszaleć, to kto mógł jej tego zabronić?
- O czym myślisz? - zapytał Rick. Opowiedziała mu o lunchach ze
Steve'em.
- Może więc zamówić ci podwójną porcję? - zażartował.
, Roześmiała się głośno.
-
h
Muszę przyznać... choć wcale nie mam ochoty... że posiadasz parę zalet,
drogi Ricku - powiedziała. -Gdybyś nie był playboyem i uwodzicielem,
mógłbyś uchodzić za superkandydata na męża.
- Czyjego męża?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami - jakiejś długonogiej ślicznotki o
wspaniałej figurze i zniewalającym uśmiechu.
- Myślisz o kimś konkretnym?
- Nie, tak ogólnie.
- Więc uważasz, że jestem playboyem? Dlaczego odniosłaś takie
wrażenie?
247
- Przede wszystkim ze względu na nieprzerwany sznur twoich
wielbicielek. No i na to, że żadna z nich nie przetrwała dłużej niż pół
roku.
- Przesadzasz.
- Wcale nie. Liczyłam.
- Poważnie? Pochlebia mi to. Wiesz jednak, że czas znajomości nie ma tu
nic do rzeczy. Jeśli chodzi o twoich chłopaków, to chyba najdłużej
utrzymał się ten agent ubezpieczeniowy. Całe trzy miesiące. Oczywiście,
nie Ucząc Steve'a.
- Chodziłam z kimś trzy miesiące? Z kim? - zdziwiła się Rebeka.
- Nazywał się chyba Boyce. SprzedawaTpolisy na życie i uprawiał w
łazience ekologiczne pomidory. Opowiadałaś mi o nim, nie pamiętasz?
- Boże, kiedy to było... Dziwię się, że ty pamiętasz.
- Był też ten Frankie... nie, chyba Freddie. Nigdy nie spotkałem faceta,
który miałby aż tyle rozmaitych krawatów. Podejrzewam, że zerwał z
tobą, kiedy zdał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał włożyć krawat,
w którym już go widziałaś. Był bogaty, ale bez przesady. Wymiękł, choć i
on utrzymał się prawie trzy miesiące.
Rebeka ledwie pamiętała obu mężczyzn.
- Masz dobrą pamięć - stwierdziła z przekąsem.
- Och, droga Rebeko, jestem twoim wiernym przyjacielem. Zwracam
uwagę na wszystko, co ciebie dotyczy.
Mimo żartobliwego tonu oczy Ricka były poważne. Zaniepokoiło to
Rebekę.
248
WALENTYNKI 2001
- No dobrze - odezwała się lekko - wymień trzy rzeczy, o których ci nie
mówiłam, a które zauważyłeś.
- Masz alergię na orzeszki.
- Wszyscy to wiedzą!
- Twoje włosy są naturalnie rude, chociaż plotka głosi, że je farbujesz.
Wiem to, bo nigdy nie masz od-rostów, a odcień jest zawsze ten sam.
- Jaka plotka? - zaniepokoiła się Rebeka. - Kto twierdzi, że farbuję włosy?
- Wszyscy. - Rick wzruszył ramionami. Wciąż miał poważny wyraz
twarzy, ale była pewna, że żartuje. Rick zawsze żartował. I zawsze
usiłował zapędzić ją w kozi róg.
- Okay, to dwie rzeczy. Gdzie trzecia?
- Świetnie wyglądałabyś w futrzanym bikini! Kusiło ją, żeby chlusnąć na
niego wodą ze szklanki,
ale pohamowała się w ostatniej chwili. Nie chciała robić scen. Poza tym
nie miała wątpliwości, że w odpowiedzi Rick chlusnąłby na nią
zawartością swojej szklanki.
Kelnerka przyniosła im jedzenie, przerywając na moment wymianę zdań.
Pachniało tak smacznie, że Rebeka zrezygnowała z wymyślania jakiejś
ciętej riposty i pozwoliła, by Rick wygrał tę rundę.
- Wrócimy do tego - oznajmiła tylko i sięgnęła po sztućce. Gdy przełknęła
pierwszy kęs wybornego naleśnika, do restauracji weszła dystyngowana
para po czterdziestce. Kobieta miała jasnoblond włosy, jej mąż zaś
ciemne i górował nad nią wzrostem. - Co to za jedni? - spytała Rebeka.
249
Rick odwrócił się, żeby na nich spojrzeć.
- To Nora Gates Forrester, moja dawna nauczycielka fortepianu. Jest
właścicielką jednego z domów towarowych i radną. Bardzo
zorganizowana pani, zawsze elegancka, zawsze z klasą. A Byron to
fantastyczny fotograf, taka artystyczna dusza.
- Tworzą razem interesującą kombinację.
- Chcesz powiedzieć, że kompletnie do siebie nie pasują?
- Właśnie.
- W tym miasteczku nawet najbardziej niedobrane osoby zakochują się w
sobie - odparł Rick i zaraz zmarszczył brwi, jak gdyby zastanowiły go te
słowa.
Forresterowie przystanęli przy ich stoliku, żeby się przywitać. Rick
przedstawił ich Rebece, a oni popatrzyli na nią z życzliwym
zainteresowaniem. Miała nadzieję, że nie pomyśleli, iż jest jego
najnowszą dziewczyną.
Kiedy znów zostali sami, powiedziała:
- No proszę, a ja zastanawiałam się, gdzie tak dobrze nauczyłeś się grać. -
Na przyjęciach Rick zazwyczaj grywał wszystko: od rocka do
ragtime'ów, jeśli tylko pod ręką znalazło się jakieś pianino. - Teraz już
wiem.
- Kiedyś nienawidziłem ćwiczyć. Dopóki nie zdałem sobie sprawy, że
moja gra robi na ludziach takie wrażenie - przyznał. - Ze względu na
futbol większość dziewczyn widziała we mnie tylko chłopaka z twardymi
muskularni. Dorzuć do tego pianino i na-
250
WALENTYNKI 2001
gle stawałem się czarującym i intrygującym mężczyzną nie do odparcia.
Rebeka ponownie wybuchnęła śmiechem.
- I do tego takim skromnym!
- Moja głęboka i wzruszająca pokora rozwinęła się później. Po tym, jak
niemal wyrzucono mnie z drużyny za opuszczanie treningów i
pyskowanie trenerce. W ogóle byłem wtedy okropny, możesz mi wierzyć.
- Wierzę.
- Nie mów, że dałem ci to odczuć i że cierpiałaś z mego powodu.
- Byłam zbyt dumna, żeby cię pouczać. Ale jestem pewna, że od tamtego
czasu bardzo się poprawiłeś -dodała ugodowo.
- Tak czy inaczej, na pewno lepiej gram na pianinie. A wiesz dlaczego?
Bo teraz cenię muzykę dla samej muzyki. To dla niej gram, a nie dla
rozochoconych panienek. Smacznego.
Rick przerwał, żeby ugryźć wreszcie stygnącego hamburgera. Rebeka
przyglądała mu się przez moment, zastanawiając się, dlaczego nigdy nie
doceniała jego muzycznych zdolności. Dla niej rzeczywiście był fajnym
chłopakiem, świetnym kumplem, niepoprawnym podrywaczem. Ale
przecież Rick naprawdę się zmienił. Teraz, gdy widziała go w jego
rodzinnym mieście, gdy dostrzegła, jak wiele osób darzy go sympatią,
zrozumiała, że wiele rzeczy w nim nie doceniała. Na przykład jego
poczucia humoru, które traktowała jako coś naturalnego, zwykłego. Na
przykład jego odpowiedzialności...
251
Odpowiedzialności!
Czyżby rzeczywiście użyła tego słowa w stosunku do faceta, który
spóźniał się pół godziny na balet, a czasem dzwonił z biura w ostatniej
chwili, żeby odwołać wyjście na pizzę?
No tak, ale zawsze był w pobliżu, kiedy zaistniała taka konieczność.
Kiedy rozchorowała się na grypę, Rick nie tylko poszedł do apteki po
lekarstwa, ale wrócił następnego dnia, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuje
czegoś jeszcze. A potem przychodził codziennie, aż wyzdrowiała. Kiedy
wysiadł jej akumulator i ugrzęzła w centrum handlowym, wyszedł z
domu w połowie meczu, żeby jej pomóc.
Patrzyła na niego i czuła się zupełnie zdezorientowana. Chyba po tych
wszystkich latach nie zaczęła widzieć Ricka w innym świetle. A jednak...
Mężczyzna siedzący naprzeciwko niej był nie tylko przystojny. Był także
pełen troski i ciepła, dobry i hojny, wyrozumiały. Pojawiał się w jej życiu
zawsze wtedy, kiedy go potrzebowała.
Nic więc dziwnego, że wstrząśnięta i zraniona zdradą narzeczonego,
właśnie u Ricka szukała pocieszenia i schronienia. Mało tego, była teraz
bliska przyznania, że Rick jest wspaniałym mężczyzną. Takim, być może,
mężczyzną, na którego...
Na którego absolutnie nie powinna liczyć.
Nie, nie, to bzdura, jakaś niedorzeczność. Spróbowała wyobrazić sobie
Ricka jako życiowego partnera. Partnera, którego, jak naiwnie myślała,
odnalazla w Steve'ie.
252
WALENTYNKI 2001
I co? I nic. Rick nie był Mężem Idealnym. Nie był rodzinnym typem,
opoką, nie był nawet nigdy jej chłopakiem, nie „chodziła z nim". Gdyby
był facetem dla niej, już dawno by to dostrzegła.
- Nie jesz? - usłyszała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że musiał
jej zadać nie tylko to pytanie.
- Jem, jem - odparła. - Przepraszam. Jestem dzisiaj roztargniona. O co
pytałeś?
- Zaprosiłem cię na zwiedzanie Chaty Wuja Ricka - powiedział. - Nie
mów mi, że nie jesteś ciekawa, jak wygląda legowisko playboya.
- Oczywiście, że jestem - uśmiechnęła się.
- Dodatkowo obiecuję, że zagram ci na pianinie, o co tylko poprosisz.
- Czy to czasem nie jakiś podstęp, żebym pozbierała twoją brudną
bieliznę z podłogi?
- Nawet nie poproszę cię, żebyś wyszorowała prysznic - zaprzeczył,
udając oburzenie i powagę. - Chyba że bardzo będziesz chciała. A tak
naprawdę to chciałem rozpalić w kominku i wypróbować, nad ogniem
ręczną maszynkę do prażonej kukurydzy, ale jakoś głupio mi to robić w
samotności.
- Kukurydza prażona na kominku? - Zaintrygowana Rebeka przechyliła
głowę. Wszystkie maszynki, jakie dotąd widziała, były elektryczne. - Jak
wygląda to urządzenie? - zapytała.
- Przyjdź, to zobaczysz.
- Przyjdę - odparła szybko. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy dom
Ricka.
253
Dzieje się coś dziwnego, myślał Rick w drodze do domu. Becky nie
odgryzła mu się po uwadze, że dobrze by wyglądała w bikini z
farbowanego na czerwono futra. To, że nie powiedziała mu nic
złośliwego, było do niej niepodobne!
Oczywiście nie miał żadnych wątpliwości, że wyglądałaby w tym stroju
świetnie. A jeszcze lepiej bez niego.
O rany, znowu to samo. Znowu zaczyna myśleć
0 niej jak o kobiecie. Nie jak o przyjaciółce, bratniej duszy, powierniczce
i kim tam jeszcze, lecz jak o pięknej, zmysłowej kobiecie, z którą
chciałby się kochać.
i jeszcze więcej - którą mógłby pokochać!
Tak, nie mógł przestać myśleć o niej w ten sposób. Nie oznaczało to,
rzecz jasna, że wcześniej nie zdawał sobie sprawy z jej atrakcyjności.
Wiedział, że Rebeka jest piękna, od pierwszego dnia, w którym wraz z
koleżanką wprowadziły się do jego studenckiego mieszkania. Za bardzo
rzucała się w oczy, by mógł ją zignorować - ogniste włosy, szczupłe uda,
długie nogi, kształtny biust. Zbyt wielka wytworzyła się jednak między
nimi zażyłość, by mógł ich połączyć zwykły romans. Byłby to raczej
trudny związek, a tego Rick bał się jak diabeł święconej wody.
Teraz byłoby tak samo. Płonęliby przez jakiś czas ogniem namiętności, a
potem się wypalili, pozostawia jąc po sobie popioły. Zdecydowanie wolał
mieć Rebekę Salber za przyjaciółkę.
Tylko jak o tym powiedzieć sercu, zmysłom? Od ubiegłego wieczoru
ledwie się kontrolował w jej obe-
254
WALENTYNKI 2001
cności. Może miało to coś wspólnego z tym, że ujrzał ją w ślubnej sukni?
Ta dziewicza biel w połączeniu ze sporym dekoltem stanowiła nie lada
prowokację.
Wiedział, oczywiście, że Rebeka nie sypiała z mężczyznami. Sama mu
powiedziała, że choć miała różne doświadczenia, nigdy nie zdecydowała
się posunąć za daleko. To dodatkowo rozbudzało jego wyobraźnię i
wzmagało gniew na Steve'a, który zdawał się gardzić takim darem. On,
Rick, z pewnością ten dar by docenił i przyjął ze wzruszeniem. Tym
bardziej że sam dał się wiele razy skusić i poszedł do łóżka z
nieodpowiednimi kobietami. Zapominał potem o nich szybko i szedł dalej
przez życie. Jednak jeśli chodzi o Becky, wszystko wyglądałoby inaczej.
Zupełnie inaczej. Był pewien, że ona i on byliby równie wiernymi i
oddanymi kochankami, jak przyjaciółmi.
Tylko co zrobić z tą pewnością?
1
Dom Ricka zadziwił Rebekę. Drewniany budynek z zewnątrz wyglądał
całkiem zwyczajnie, ale wnętrze było urządzone z niezwykłym wręcz
smakiem. Drewniane podłogi o barwie ciemnego złota, tapety ze wzorem
dobranym do wzoru zasłon, tradycyjne, wykonane na zamówienie meble
pięknie komponujące się z prawdziwymi antykami, ciepłe, przytulne
oświetlenie. Na ścianach oprawione w ramki fotografie, kilka obrazów,
na sofie i fotelach miękkie obicia, pod stopami piękny parkiet i puszysty
dywan.
W studenckich czasach dekoracja wnętrza sprowadzała się dla Ricka do
przyczepienia pinezkami do ścia-
255
ny kilku zniszczonych fotografii, najczęściej przedstawiających
futbolowych graczy. Czy to możliwe, żeby ten gustownie urządzony salon
był własnością tego samego człowieka?
- Kto to wszystko dobrał? - zapytała. - Nie mów tylko, że to twoje dzieło.
- I owszem, choć konsultowałem się z naszą miejscową sławą. Słyszałaś
kiedykolwiek o Susannah Atkins Santori? - zapytał.
Nazwisko obiło jej się kiedyś o uszy.
- Czy to nie ona pisze książki o dekoracji wnętrz?
- Zgadza się - odparł Rick. - Wpadłem na nią w bibliotece. Dała mi kilka
wskazówek, Tiawet przyszła tu raz i podrzuciła parę pomysłów.
- Zdumiewasz mnie. - Rebeka przeszła przez próg i znalazła się w kuchni.
Pomieszczenie było większe, niż się spodziewała, lecz urządzone równie
starannie: drewniane, rzeźbione ławy, masywny stół, na podłodze włoska
terakota, dębowe kredensy o przeszklonych drzwiczkach. - Piękna
kuchnia - westchnęła. - Ale to akurat mogę zrozumieć. Zapomniałam, że
umiesz i lubisz gotować.
Kiedy mieszkali razem, Rick od czasu do czasu przyrządzał pyszne
omlety i jakieś wykwintne dania.
- Nie miałem dotąd na to czasu, ale myślę, żc w końcu go znajdę - odparł.
- Któregoś dnia się ożenię, będę miał dzieci, a wtedy... - przerwał nagle,
zakłopotany. - Susannah twierdzi, że kuchnia to seree domu. Zgadzam się
z tym.
Rebeka poczuła nieoczekiwanie, jak przeszywa ją
256
WALENTYNKI 2001
zazdrość. Pewnego dnia Rick będzie dzielił ten piękny dom ze swoją
żoną. Nie będą już mogli tak często się spotykać. Żona Ricka... Ciekawe,
kogo wybierze. Może ma tu już jakąś dziewczynę, o której ona nic nie
wie.
- Więc powiadasz, że się ożenisz - zagadnęła żartobliwym tonem,
próbując pokryć w ten sposób zmieszanie. - Masz może kogoś
konkretnego na myśli?
- Słucham? - odparł z roztargnieniem, jakby nie dosłyszał pytania.
- Nieważne - machnęła dłonią. Gdyby miał dziewczynę, z pewnością by
jej o tym powiedział.
- Chodź - uśmiechnął się do niej. - Obiecałem, że dla ciebie zagram,
pamiętasz? - Zaprowadził ją z powrotem do pokoju gościnnego, gdzie
otworzył pokrywę pianina. - Na co masz ochotę?
- Na Sonatę Księżycową Beethovena - strzeliła. „, Choć uwielbiała ten
utwór, nie wierzyła, że Rick potrafiłby go zagrać.
Tymczasem Rick odsunął ze spokojem szufladę, wyjął nuty i ustawił na
półeczce nad klawiaturą. Usiadł, wskazał jej krzesło w pobliżu, przez
chwilę studiował pięciolinie. Rebeka usiłowała na niego nie patrzeć, ale
nie mogła się powstrzymać. Ze stopami na pedałach, klasycznym
profilem, skupioną miną wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Jak?
Intrygująco. Inteligentnie. I niezwykle męsko.
Poczuła nagle absolutną pewność, że kiedy już Rick ożeni się z jakąś
kobietą i sprowadzi ją tutaj, nigdy od niej nie odejdzie. Człowiek, który
włożył tyle troski
257
w stworzenie domu, swego gniazda i swej przystani, musi traktować
poważnie siebie i jego mieszkańców.
Jego palce poruszyły się nagle na klawiaturze. Wibrujące dźwięki
porwały Rebekę w gwiezdną noc. Słuchała w napięciu i niemal czuła
olbrzymie przestrzenie i zimne światło księżyca. Ale również kojące
ciepło drogiego jej towarzysza.
Chyba dopiero teraz ujrzała go takim, jakim był naprawdę. Dopiero teraz
dostrzegła w nim prócz męskiej siły także wrażliwość, subtelność i
inteligencję. Mężczyzna, który grał dla niej Sonatę Księżycową, był zu-
pełnie inny niż prostolinijny chłopak, którego znała. Czy też myślała, że
zna.
Takim właśnie pozna go jego przyszła żona. Tymi cechami zdobędzie jej
serce. Z ich miłości zrodzi się dziecko. Dom zacznie rozbrzmiewać
gwarem dziecięcych zabaw. Myślała o tym wszystkim i czuła, jak
ogarniają pustka, chłód, jakby żal za czymś utraconym, za czymś, co
odeszło, nim zdążyło się pojawić...
Muzyka umilkła, Rick przestał grać.
- Hej, wyglądasz, jakbyś lada chwila miała wybuchnąć płaczem -
powiedział. - Aż tak źle mi szło?
- Nie, nie, świetnie - odparła. - Nie miałam pojęcia, że muzyka tak na
mnie wpłynie.
- To z powodu tego cholernego ślubu. - Rick po kiwał ze zrozumieniem
głową. - I tak byłaś dzielna Wciąż jesteś. Naprawdę nie uważam, że
odwołanie własnego ślubu i ucieczka w sukni ślubnej to pestka Wiesz co?
Może rozpalę w korriinku i zrobimy trochę prażonej kukurydzy, tak jak
obiecałem?
258
WALENTYNKI 2001
Nie była głodna, lecz od razu się zgodziła. Gdy zaś w kominku zapłonęły
płomienie, a ziarna zaczęły pękać w płaskim, drucianym koszyku na
długiej rączce, ich zapach sprawił, że naprawdę poczuła głód.
- Sprytne urządzenie - przyznała, gdy oboje usiedli na kanapie, dzieląc się
wielka misą solonego popcornu. - Dym sprawia, że kukurydza nabiera
wyjątkowego smaku.
- Nie, Becky, to bycie razem nadaje jej wyjątkowego smaku.
Poruszyła się zaniepokojona i spojrzała na niego czujnie.
- Nie ma to jak wspólny wieczór dwójki kumpli, prawda? - zapytała, żeby
się upewnić. - O to ci chodziło?
- Niezupełnie. - W głosie Ricka zabrzmiało wahanie. - Na pewno
zauważyłaś... Nie czujesz, że coś miedzy nami się zmieniło?
Nie umiała kłamać.
- Czuję - odparła. - Myślałam, że to chwilowe, że minie.
- Nie mija. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
- O mnie też.
- Więc... ty również tego chcesz?
- Nie wiem. A jakie są inne opcje? - zapytała.
- Słowa prawdziwej bizneswoman. - Rick uśmiechnął się nerwowo. -
Możemy unikać widywania się, dopóki nie zrobi się względnie
bezpiecznie. To opcja numer jeden.
- Chyba nie interesuje mnie ta opcja.
259
- Moglibyśmy udać się na terapię i rozmawiać
o tym aż do śmierci.
- Moglibyśmy. Co jeszcze? - Nie mogła się doczekać, kiedy usłyszy opcję
numer trzy.
- Istnieje trochę bardziej ryzykowna strategia, dosyć pociągająca... - Rick
odetchnął głęboko, skrzyżował ręce za głową i wyciągnął przed siebie
nogi.
- To znaczy? Na czym polega ryzyko?
- Na tym, że jeśli pójdziemy za głosem instynktu, prędzej czy później
zaczniemy się śmiać. Albo nam odbije i będziemy się szczypać. Wtedy
zaś to... - wykonał dłonią nieokreślony gest - napięcie zniknie raz na
zawsze.
Rebeka byłaby zawiedziona, gdyby rzeczywiście tak się stało, ale musiała
przyznać, że Rick ma rację. Zbyt dobrze się znali, zbyt wiele kawałów i
wspólnych wygłupów mieli za sobą. Jej pragnienie, by pocałować Ricka i
raz jeszcze pozwolić mu dotykać swoich piersi, da się być może stłumić.
Możliwe, że da się nawet kiedyś o nim zapomnieć. Nie da się jednak
zapomnieć tego, co od tylu lat ich łączy. I właśnie dlatego charakter ich
związku nigdy nie ulegnie zmianie. Na zawsze pozostaną kumplami,
niestety.
- Nie mam innych opcji - odezwał się Rick. - Co sugerujesz?
- Daj mi minutę, dobrze?
Zaniosła pustą misę po kukurydzy do kuchni i umyła ręce. Słyszała, jak
Rick krąży po domu, potem rozległ się szum wody w łazience. Domyśliła
się, że i on myje ręce.
260
WALENTYNKI 2001
Czy rzeczywiście stałoby się coś strasznego, gdyby pozwolili sobie na
kilka pocałunków? Przecież choćby i jutro Rick może spotkać kobietę
swego życia, z którą zechce się ożenić, i nie będzie już takiej okazji.
Poza tym dzięki temu ona zdobędzie nowe doświadczenia, posiądzie
nową wiedzę, którą wykorzysta, kiedy spotka następnego mężczyznę, o
którym zechce jej się myśleć jako o Mężu Idealnym. Przecież gdyby
zdawała sobie sprawę, jak bardzo pociąga ją Rick i czym może być
prawdziwa rozkosz, wiedziałaby, że nie może spędzić życia ze Steve'em.
Najważniejsze, żeby traktować to właśnie tak - jak lekcję, zdobywanie
doświadczeń przy pomocy zaufanego przyjaciela. Najważniejsze, żeby
po tym wszystkim umieli znowu zacząć normalnie się przyjaźnić.
Kiedy wróciła do salonu, Rick siedział na kanapie. Zasłony były
zaciągnięte, płomienie z kominka oświetlały jego przejętą twarz.
- No dobrze - powiedziała. - Jak to zrobimy? Uśmiechnął się do niej.
- Właściwie to nigdy o tym nie myślałem. Jak myślisz? To... powinno
chyba przyjść... tak naturalnie.
Rozbroił ją tym stwierdzeniem i poczuła nagle, że przed nim nie musi się
krępować. Nie musi mieć tremy, bo Rick to nie Steve.
- Czy dotarliśmy już do punktu, w którym powinniśmy wybuchnąć
śmiechem?
- Jeszcze nie - odpowiedział, lecz roześmiał się cicho. - Chodź, usiądź mi
na kolanach, porozmawiamy o tym. Ale najpierw zdejmij buty.
261
- Proszę bardzo. - Zrobiła, o co prosił.
I w tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że już nie ma odwrotu.
Poczuła jego bliskość, jego ciepło, zniewalający zapach wody po goleniu
i zdała sobie sprawę, że nie uda jej się zaspokoić swoich pragnień inaczej,
jak tylko oddając się Rickowi całkowicie i nieodwołalnie.
- To chyba był błąd - powiedziała nieswoim głosem.
- Przecież nawet mnie jeszcze nie pocałowałaś.
- Bo liczę na ciebie. - Oparła się na jego barku i przybliżyła ku niemu
twarz. Rick ujął dłonilą jej brodę, przejechał kciukiem wokół warg
Rebeki, a potem musnął je lekko swoimi wargami. Tak delikatnie. Tak
bezpiecznie...
Przytuliła się do niego z westchnieniem. Poczuła na włosach jego dłonie,
potem znów ją pocałował, odchylił lekko do tyłu i opadł wygłodniałymi
ustami na jej piersi.
Zareagowały natychmiast. Wypełniły się rozkoszną słodyczą, nabrzmiały
i stwardniały, jakby domagając się śmielszych pieszczot. Gdyby nawet
Rebeka rozważała jeszcze, czy nie przerwać tego seansu i się nic
wycofać, teraz byłaby już niezdolna do oporu. Pragnęła poczuć na sobie
jego dłonie, twarde, palące wargi, pragnęła, by ją pieścił, drażnił, ssał...
Przygarnęła do siebie jego głowę. Czuła jak narasta w niej namiętność.
Wygięła plecy, jak gdyby chciała go ponaglić.
W jej głowie kołatały się już tylko resztki scepty-
262
WALENTYNKI 2001
cznych myśli. Za chwilę na pewno oboje stwierdzą, ze to idiotyczne. Za
chwilę z pewnością przestaną...' Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze chwila
Och, tak...
- Zdejmijmy to - westchnął Rick, po czym ściągnął szybko jej sweter.
Mocował się chwilę z zapięciem stanika, wreszcie uwolnił z jękiem
zachwytu pełne piersi. Rozerwał gorączkowo guziki swojej koszuli,
rzucił ją na podłogę i patrząc chciwym wzrokiem na jej nagie ciało,
wyszeptał: - Prawda... że tak jest o wiele lepiej?
Nakrył dłońmi jej rozkołysane piersi, przymknął oczy, przytulił ją do
siebie całą. Boże, tak cudownie było dotykać jego nagiej skóry.
Znowu się pocałowali, długo i powoli.
- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? - spytał Rick, kiedy bez tchu oderwali
się od siebie.
- Nie wiem - wykrztusiła - Może tak... a może nie.
- Chodź, chcę cię zobaczyć.
- Jak to?
- Zobaczyć całą. - Uniósł jej biodra i rozpiął zamek spodni, po czym
ściągnął je do połowy jej smukłych ud. - Pozwól mi... - szeptał - pozwól
na siebie popatrzeć.
Wiedziała, że powinna być skrępowana, zalękniona, ale widząc na twarzy
Ricka tak oczywisty podziw, taką gorączkę i takie szczęście, nie czuła
wstydu ani nie próbowała protestować. Pozwoliła mu ściągnąć spodnie i
odsłonić koronkową bieliznę, którą przywiozła na swój miesiąc
miodowy.
263
Miesiąc miodowy.
To jej mąż powinien przyglądać się tej bieliznie. Ale Rick był prawie jak
mąż. Był jej przyjacielem.
Posadził ją na kanapie obok siebie i powoli przejechał dłonią po jej udzie.
Rebeka poczuła, jak ogarnia ją cudowne, pełne oczekiwania podniecenie.
Zawsze bała się tego pierwszego razu, bała się tego wszystkiego, co
łączyło się w jej wyobraźni z fizycznym kontaktem z mężczyzną. To
jednak wydawało się wspaniałe. Nie było się czego obawiać, było za to na
co czekać.
- Jesteś taki piękny - przyznała, nie mogąc się powstrzymać, by nie
dotknąć jego muskularnych ramion i płaskiego brzucha. - I taki silny.
Cały czas robisz pompki?
- Pięćdziesiąt dziennie, jeśli łokieć za bardzo mi nie dokucza. Pozwolisz,
żę ci zademonstruję?
Roześmiała się.
- Teraz będziesz robił pompki?
- A czemu nie? Zaraz ci pokażę. - Chwycił ją za ramiona i ułożył na
kanapie. Ukląkł miedzy jej nogami, położył ręce z obu stron jej szyi i
zrobił pierwszą pompkę.
Rebeka znów zaczęła się śmiać, Rick także. Szybko jednak odkryła, że
ogarnia ją uczucie znacznie silniejsze od rozbawienia. W chwili, gdy
poczuła, jak bardzo Rick jest napięty i jak mocno jej pragnie, wróciło zna
jome uczucie ciepła promieniującego w dół brzuchu i zalewającego
rozkosznym oczekiwaniem całe ciuło. I znowu się wyprężyła. Chciała go
poczuć wyraźniej,
264
WALENTYNKI 2001
bliżej. Chciała, żeby dotykał ją mocniej, żeby powtórzył to znowu, i
jeszcze raz... wiele razy.
Zamiast tego Rick oderwał się od niej i przesunął wierzchem dłoni po jej
brzuchu. Chwilę później dotknął ją w miejscu, w którym nie dotykał jej
wcześniej żaden mężczyzna, a Rebekę wypełnił wówczas jeszcze
dotkliwszy głód - głód jedności, głód spełnienia, zatracenia się bez reszty
w zmysłowym zapamiętaniu.
- Rick... - wyszeptała, usiłując rozpiąć drżącymi dłońmi jego ciasne
dżinsy. Pomógł jej chętnie, potem zdjął z niej bieliznę, potem nachylił się
nad nią nagi i gotowy do zjednoczenia... a potem jej oczy zaszły mgłą i
nie pamiętała już prawie nic z tego, co się z nią działo.
- Na pewno chcesz? - słyszała.
- Tak... O tak, bardzo...
- Jeszcze chwila, kochanie, jeszcze chwila.
- Proszę, Rick... nie wytrzymam...
- Jestem tu... z tobą...
- Boże, tak!
Poczuła go w sobie i nagle rozbłysło jej przed oczami jakby ostrzegawcze
światełko. To będzie bolało.
Ale ona pragnęła tego bólu. Tak bardzo pragnęła, ze złapała Ricka za
biodra i wygięła się ku niemu, żądając pełnej łączności z jego twardym,
rozpalonym ciałem. Niezdolny, by się powstrzymać, wszedł w nią
gwałtownie, poczuła ostry ból, a potem ulgę, że wreszcie są naprawdę
razem.
- Wszystko w porządku? - spytał.
265
- Cudownie.
- Mnie także.
Zaczaj się w niej poruszać, ostrożnie, lecz z wprawą. Pieścił jej piersi,
całował ją, szeptał do ucha słowa pełne zachwytu i oddania.
- Czy to tak... zawsze? - zapytała z oczami rozwartymi szeroko ze
zdumienia.
. - Nie zawsze... Tylko z tobą.
- Rick...
- Tak mi dobrze, tak dobrze, kochanie... że nie wiem, czy długo
wytrzymam.
- Chodź, już jest cudownie - zapewniła go, dociskając do siebie jego
biodra.
- Nie... - jęknął głucho - nie doszłaś nawet... do połowy.
Do połowy? To tylko połowa? Rebeka nie potrafiła sobie wyobrazić, co
jeszcze wspanialszego mogłoby ją czekać.
I wtedy Rick jej pokazał.
Jego ruchy stały się szybsze, bardziej gwałtowne. Przeszyła ją nagle
rozkosz tak silna, że pod jej wpływem ciało Rebeki wygięło się i zaczęło
wić, drżeć, żyć własnym życiem. Pulsowało i falowało, wzbijało się i
opadało. To właśnie było to, dla czego warto było czekać tak długo. Na to
szczęście. Na ten moment. Na Ricka.
Czy to on był mężczyzną, przy którym była zdolna do takich uniesień?
Czy tylko on?
Nieważne. W tej chwili ważna była jedynie wspu niała świadomość, że są
razem, że wszystko dzielą, że
266
WALENTYNKI 2001
wspólnie szybują ku ostatecznej, odbierającej czucie i rozum rozkoszy.
Rozkoszy, która daje radość, która wyzwala.
Tak, Rebeka nie czuła się stłumiona, oszukana, wykorzystana.
Czuła się wolna.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rick nie przypuszczał, że zajdą tak daleko. Oczywiście powziął
odpowiednie środki ostrożności i miał ze sobą zabezpieczenie. Tak na
wszelki wypadek. Potem jednak sprawy potoczyły się własnym torem, a
on nie pamiętał o wcześniejszych skrupułach i po prostu rozkoszował się
tym, co tak szczodrze dawała mu Rebeka. To, co przeżył dzięki niej, było
niewiarygodne, wspaniałe, niepowtarzalne. I nie chodziło tu wyłącznie o
doznania fizyczne - oto po raz pierwszy doświadczał jednocześnie tak
wielkiej bliskości, zarówno cielesnej, jak duchowej.
Gdy zaś było już po wszystkim, położył się obok Rebeki i przytulił ją do
siebie mocno na wąskiej kanapie. Nie było to może najwygodniejsze
miejsce do uprawiania miłości, ale żadne z nich najwyraźniej nie miało
nic przeciwko temu.
- Mam nadzieję, że było ci tak samo dobrze, jak mnie - powiedział, gdy
cisza zdawała się już zbyt długa.
- Mhm... - mruknęła sennie Rebeka. Jej zmierzwione włosy zakrywały ich
oboje, w świetle płomieni z kominka gładka skóra miała wyjątkowy
kremowy odcień.
268
WALENTYNKI 2001
Po miłosnym akcie Rick zazwyczaj czuł się śpiący albo głodny,
najczęściej zaś jedno i drugie. Tym razem chciał tylko leżeć tak z Rebeką
i dzielić się z nią swoim szczęściem.
- Nie masz nic przeciwko temu? - spytał.
- Przeciwko czemu? - Poruszyła się lekko.
- No, że my... że ja... sama wiesz. Że to był twój pierwszy raz.
- Żadne z nas tego nie planowało. - Wyplątała się z jego objęć i usiadła. -
Wydawało się, że miałeś całkiem rozsądny pomysł, ale kto by
przypuszczał...
Urwała nagle i zmarszczyła brwi. Zaniepokojony Rick podążył za jej
spojrzeniem, które utkwione było w leżącym na podłodze ręczniku, a
raczej w wystającym spod niego opakowaniu po zużytej prezerwatywie.
- Skąd to się tutaj wzięło? - zapytała.
Rick skłął się w duchu za to, że nie uprzątnął tych niezbyt pięknych
pamiątek po przeżytych uniesieniach. Czuł, że będzie z tego afera.
- Pomyślałem... że dobrze będzie mieć na wszelki wypadek... jakieś
zabezpieczenie - wyjąkał. - Żebyś nie musiała się martwić, że zajdziesz w
ciążę.
- Żebym ja nie musiała się martwić? - powtórzyła. Nie podobało mu się
napięcie w jej głosie.
- Nie wdawajmy się w szczegóły. To, co się stało, było tak piękne, tak
zupełnie wyjątkowe...
- Zaplanowałeś to - przerwała mu bezceremonialnie.
- Poczekaj - uniósł dłoń. Widział, jak w jej oczach zbierają się burzowe
chmury.
269
- Zaplanowałeś. To całe gadanie, że wybuchniemy śmiechem, że
zaczniemy się szczypać... Nie wierzyłeś w to, przyznaj. Wiedziałeś, co się
stanie. Wiedziałeś!
- Na Boga, nie. Niczego nie planowałem. Równie dobrze mogliśmy
zacząć się śmiać i nic by z tego nie było.
- Z tego - pokiwała głową.
- O rany... - Rick przejechał palcami po włosach. - O co ci chodzi? Nie
miałem pojęcia, jak daleko się posuniesz. Sama myśl o tym, że trzymam
cię w ramionach, doprowadzała mnie do takiego szaleństwa, do takiego
napięcia...
- Że postanowiłeś się go pozbyć! - Zmarszczyła czoło, widać było, że
gotuje się w niej gniew. - Tak właśnie było. Powiedziałeś, że nie miałeś
pojęcia, jak daleko się posunę. Najwyraźniej miałeś pojęcie, jak daleko ty
się posuniesz, albo chciałbyś się posunąć. Manipulowałeś mną, Rick.
Czy rzeczywiście tak było?
- Na pewno nie miałem takiego zamiaru.
- A ja myślałam, że mogę ci ufać. - Wstała i zaczęła zbierać ubrania z
podłogi. - Nie mogę! Jesteś taki sam jak Steve! Wszyscy jesteście tacy
sami!
Rick także zaczaj zbierać swoje ubrania.
- Przykro mi, że tak to widzisz, ale ja z pewnością cię nie zdradziłem.
- To dlaczego czuję się zdradzona?
- Ponieważ dwa dni temu przeżyłaś szok i prze/, to wpadłaś w paranoję.
Uwierz mi, Rebeko, że nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby cię
zranić.
270
WALENTYNKI 2001
- Jestem pewna, że Steve też powiedziałby coś takiego, gdybym dała mu
na to wystarczająco dużo czasu!
- Nie mów tak... Jezu... - ku swojej konsternacji ujrzał, że w jej oczach
zakręciły się łzy - chodź tutaj, nie płacz, kochanie. Porozmawiajmy o tym
spokojnie.
- Kochanie? - Rebeka nadal gniewnie zbierała swoje ubrania. - Tak
nazywasz wszystkie swoje dziewczyny?
- Ty nie jesteś... to znaczy...
Nie wiedział, co powinien powiedzieć, by nie urazić jej mocniej. Czy
Rebeka była jego dziewczyną? Czy stała się nią po tym, jak zgodziła się
oddać mu swoje ciało? Nie, nie myślał o niej w ten sposób.
Jak więc o niej myślał? I kim dla niego była?
- Masz rację, nie jestem twoją dziewczyną. - Założyła sweter tył na przód,
zauważyła to ze złością, po czym zdjęła go i ubrała się raz jeszcze. -
Odwieź mnie do domu, Rick, natychmiast.
- Całą drogę do Madison?
- Wiesz, o co mi chodzi.
- A czy mogę się najpierw ubrać?
- Proszę bardzo - odparła i pomaszerowała do łazienki.
Rick ukrył twarz w dłoniach. Powinien był posłuchać głosu rozsądku, nie
ryzykować, nie próbować zmieniać relacji, jakie łączyły go z Rebeką.
Lecz przecież nie żałował, że odkrył w niej kobietę i że z takim
zachwytem odkrywał dla niej jej kobiecość. Dlaczego ta uparta
dziewczyna nie chce przyjąć do wiadomości, że to, co się stało, w niczym
nie przy-
271
pomina żadnego z dotychczasowych doświadczeń w jego życiu?
Oczywiście ona nigdy nie da się przekonać. Zawsze będzie myślała, że ją
wykorzystał. No tak, w pewnym sensie wykorzystał, wykorzystał
sytuację, w jakiej się znalazła, to, że byli wtedy sami w hotelowym
pokoju, że ją pocieszał, przytulał, od tego właśnie wszystko się zaczęło -
ale przecież zależało mu, do cholery, na czymś więcej niż na jej cnocie!
Zależało mu na niej.
Nie chciał, by przestała być jego przyjaciółką, ale też nie chciał, by już
nigdy nie była jego kochanką. Chciał mieć dla siebie całą Rebekę.
Boże, dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?
Kiedy wróciła do salonu, miała umytą twarz i zaczesane do tyłu włosy.
Na jej twarzy malowało się oskarżenie i odraza.
- To ty wysłałeś to okropne bikini i te wstrętne majty, prawda?
- Co? - Coś takiego nawet nie przyszłoby mu do głowy. - Nie, nie ja! Na
litość boską, okaż mi trochę zaufania! Znasz mnie przecież! Poza tym
wiesz, że zamówiono te rzeczy w piątek! W piątek myślałem, tak jak
wszyscy, z tobą włącznie, że lada chwila wyjedziesz ze Steve'em w
podróż poślubną!
Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- To prawda - powiedziała w końcu. - Dopóki nie okaże się, że wiedziałeś,
co łączy Steve'a z Esther, jesteś czysty.
272
WALENTYNKI 2001
- O, to coś nowego. Zamierzasz oskarżyć mnie jeszcze o coś? - spytał, nie
potrafiąc pohamować złośliwości. - Może o spowodowanie długu w
amerykańskim budżecie? Albo o te potężne opady śniegu w zeszłym
miesiącu, akurat wtedy, kiedy chciałaś iść na zakupy?
- Jeśli tylko dałoby się to zrobić, z przyjemnością
- odcięła się i wymaszerowała z salonu do wyjścia. Rick nie chciał tak
zostawiać tej sprawy, wiedział
jednak, że obecnie Becky nie rozumuje logicznie. Może to i jego wina,
może za mocno naciskał, za szybko działał. Nie była jeszcze gotowa,
żeby kochać się z mężczyzną, nie po tym, jak chwilę wcześniej porzuciła
narzeczonego. Powinien był to przewidzieć.
Przystawszy z niechęcią na przynajmniej czasowe ochłodzenie
stosunków, odwiózł ją posłusznie do pensjonatu Spencerów. Kiedy
dojechali na miejsce, Rebeką wyskoczyła z samochodu i wbiegła do
środka, nawet nie czekając, aż Rick otworzy jej drzwi.
Cóż było robić? Wrzucił bieg, ruszył i pojechał przed siebie. Czuł się
fatalnie. Wiedział już, że nie będzie powrotu do dawnej przyjaźni, bał się
zarazem, że inny rodzaj związku między nim a Rebeką nigdy nie będzie
możliwy. Na pewno nie zostanie jego dziewczyną. Nie zgodzi się, a i on
by tego nie chciał. A żoną? Prychnął tylko, lepiej jej o tym nawet nie
wspominać.
Cokolwiek się stanie, jego dom bez niej nigdy nie będzie już taki sam.
Zawsze będzie ją sobie wyobrażał
- taką, jaką widział dzisiaj - potarganą, cudownie ule-
273
głą i odprężoną, uwodzicielską, nasyconą, tryskającą szczęściem.
Wszystko by oddał, by móc przeżyć z nią raz jeszcze taką chwilę. Drugi
raz być może nie popełniłby tego błędu. Zastanowiłby się i nie dał jej
odczuć, w jakikolwiek sposób, że jest dla niego jedną z wielu. Nigdy nie
była.
Prawda uderzyła go, gdy skręcał w przecznicę prowadzącą do domu - był
zakochany. Zakochany w Rebece Salber.
Nic nie wstrząsnęło nim mocniej od czasu, gdy lekarz powiedział mu, że
jego sportowa kariera dobiegła przedwczesnego końca. Teraz czuł się
jednak jeszcze gorzej. Zrobił karierę w innej dziedzinie, lecz przecież nie
znajdzie nigdzie drugiej takiej kobiety jak Becky.
Wiedziony instynktem, skręcił na Gunther Street, po czym zatrzymał się
przed pensjonatem Kelseyów. Dawno temu, kiedy doznał kontuzji,
zwrócił się o radę do swojej dawnej trenerki, Pam Kelsey. Teraz uznał, że
i w tym przypadku to najwłaściwsza osoba, z którą mógłby porozmawiać.
Przestronny stary dom miał wielką werandę i był świeżo odmalowany.
Od wielu lat prowadzili tu pensjonat Johnny i Anna Kelsey, a kiedy ich
syn Patrick, trener koszykówki w miejscowym liceum, ożenił się z Pam,
młoda para przejęła obowiązki gospodarzy. Gdy Rick był tu ostatnim
razem, Pam powiedziała mu, że kiedyś marzyła, żeby mieć własny dom.
Gdy jednak okazało się, że cierpi na stwardnienie rozsiane, a musi
zajmować się małym synkiem, chętnie przystała na pro-
274
WALENTYNKI 2001
pozycję teściów, którzy ofiarowali jej mieszkanie i pomoc.
Wszedł po schodkach i zastukał do drzwi. Chwilę później pojawiła się w
nich wysoka, wiotka dziewczyna, w której rozpoznał nową kelnerkę z
Baru Marge. Z tego, co pamiętał, miała na imię Caroline.
- Cześć, jest Pam? Nazywam się Rick Travis, chciałbym zamienić z nią
dwa słowa.
- Przekażę jej. - Dziewczyna skinęła przyjaźnie głową i wpuściła go do
środka.
Chwilę później Pam pośpieszyła, żeby go przywitać. Jej brązowe oczy
zalśniły z radości na jego widok. Choć miała już prawie czterdziestkę,
wciąż mogła się pochwalić sylwetką olimpijskiej biegaczki, którą niegdyś
była
- Miło cię widzieć, Rick - powiedziała. -Chodźmy do mojego pokoju, tam
nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Musiała się domyślić, że nie pojawiłby się bez zapowiedzi w niedzielne
popołudnie, gdyby nie stało się nic ważnego. Kochana Pam, zawsze
rozumiała go w lot i wiedziała, kiedy coś go gnębi.
- Jak się masz, Pam? - zapytał, gdy zamknęła już za sobą drzwi. Nie było
to tylko grzecznościowe pytanie. Odkąd wykryto u niej chorobę, Pam
musiała zadawać je sobie codziennie.
- Muszę na siebie uważać, ale ogólnie nieźle sobie radzę. Moja drużyna
znowu wygrywa, więc wszyscy nie mogą się mnie nacnwalić.
- Nie musisz mówić. Jeśli tylko mam czas, staram się nie opuścić żadnego
meczu. A jak rodzina?
275
- Świetnie - uśmiechnęła się Pam. — Jeremy to mój skarb. Wciąż nie
mogę uwierzyć, że w przyszłym roku idzie do przedszkola.
- A właśnie, gdzie on jest? Jakoś podejrzanie tu cicho.
- Patrick zabrał go na przyjęcie urodzinowe. Pewnie został tam, żeby
pomóc. Uwielbia te zabawy dla dzieci, a dzięki temu ja mam trochę czasu
dla siebie.
- Nie przeszkadzam ci czasem? - Rick poczuł nagłe wyrzuty sumienia, że
zabiera jej być może jedną z nielicznych chwil, kiedy Pam może w
spokoju odpocząć i zregenerować siły.
- Spotkania towarzyskie z dorosłymi nie są tak wyczerpujące, jak zabawa
z nadpobudliwym kilkulatkiem. - Pam usadziła go na kanapie. - Z
przyjemnością z tobą pogadam. Zrobić ci kawę? A może zjesz ciasta?
- Nie, dzięki. Jadłem dziś lunch u Marge.
- Rozumiem - uśmiechnęła się. - Podwójny hamburger z frytkami i
sałatką. Słyszałam, że pojawiłeś się tam z jakąś dziewczyną.
Rick westchnął głęboko.
- Widzę, że w Tyler wieści szybko się rozchodzą.
- Cały w tym jego urok, nieprawdaż? A teraz powiedz mi, co cię trapi.
- Chodzi o dziewczynę, którą bardzo lubię, a którii obraziłem - wyjaśnił,
nie wchodząc w detale. - Nic zdawałem sobie sprawy, ile dla mnie
znaczy, aż oka zało się, że jest za późno.
- Pokłóciliście się? - zapytała Pam.
276
WALENTYNKI 2001
- Żałuję, że tak się nie stało.
- Nie rozumiem.
- Dopóki się kłóciliśmy, wszystko było jak trzeba. Co to zresztą były za
kłótnie... Myślałem, że się kłócimy, ale to było tylko przyjacielskie
przekomarzanie. Byliśmy przyjaciółmi, Pam, dobrymi, wypróbowanymi
przyjaciółmi, no a teraz ona nie chce mnie znać.
- Rozumiem, że chodzi o coś więcej, niż chcesz mi powiedzieć.
- Zgadłaś.
- Powiedz więc to, co możesz. Inaczej nie zdołanj ci pomóc.
Rick westchnął ponownie.
- Widzisz, Pam, w moim wieku powinienem wiedzieć, jak należy
postępować z kobietami. Z Rebeką jest jednak inaczej, bo i ona jest inna.
Czy raczej to, , ęo nas łączy. To skomplikowany układ, właściwie po-
ruszam się po nie znanym mi terytorium. I nie mogę sobie pozwolić na to,
żeby przegrać...
- Zacznijmy od rzeczy podstawowej - Pam przerwała te wywody. - Czy
powiedziałeś tej pani, co do niej czujesz?
- Tak po prostu? Wyśmiałaby mnie. Gorzej, wściekłaby się. Pomyślałaby,
że się z niej nabijam.
- Trudno. Musisz być cierpliwy. Powoli próbować wrócić do jej łask.
- To nie będzie proste. Miała koszmarne doświadczenia z innym
mężczyzną i teraz jest niesłychanie podejrzliwa.
277
- Jutro Walentynki - przypomniała mu Pam. - To dobry moment, żeby
zacząć wszystko od nowa.
Rick poczuł się nieco podniesiony na duchu. No tak, Walentynki. Można
wysłać kartkę, kupić kwiaty, podarować prezent. W zwykłych
okolicznościach Rebeka zrobiłaby się jeszcze bardziej nieufna, ale w
Walentynki nie uzna jego wizyty za rzecz niezwykłą czy podejrzaną.
- Jest to jakiś pomysł - pokiwał głową.
- Jeden błąd nie oznacza, że wszystko stracone -dodała Pam. - Ja i Patrick
też mieliśmy swoje wzloty i upadki, zanim się pobraliśmy.
- Tak, ale to dlatego, że Patrick nie był pewien, czy chce mieć do
czynienia z najsurowszą trenerką w Ameryce.
- Ty też nie byłeś pewien - uśmiechnęła się.
- Nieźle ci się dałem we znaki, co? - Nie aż tak, jak ja tobie.
- Należało mi się. - Tamten rok był punktem zwrotnym w dojrzewaniu
Ricka. Gdyby nie nauczył się pokory i odpowiedzialności za swoje czyny
wtedy, gdy omal nie wyrzucono go z zespołu, o wiele trudniej byłoby mu
po latach pogodzić się z końcem kariery.
- Miłość wymaga pracy, podobnie jak każdy sport - stwierdziła Pam. -
Jeśli naprawdę zależy ci na tej kobiecie, trzymaj się blisko niej, nie
odpuszczaj, bądź wytrwały, aż poczuje, że masz szczere intencje. Wtedy
zechce cię wysłuchać i wszystko się ułoży.
Niedługo później Rick wyszedł, nie chcąc zabierać Pam całego jej wolnego
czasu. Czuł się trochę lepiej,
278
WALENTYNKI 2001
ale nie podzielał jej optymizmu odnośnie swojej przyszłości.
Cóż, wiedział z doświadczenia, jak uparta potrafi być Rebeka. Mogła mu
wybaczyć, ale równie dobrze mogła umieścić go w tej samej szufladzie co
Steve'a.
Gdy szedł do samochodu, jego umysł aż buzował od planów. Agencja
reklamowa, w której pracował, pozwalała pracownikom na jeden
niezapowiedziany dzień wolny. Nie skorzystał dotąd z tej możliwości, bo
też nie było specjalnej okazji i potrzeby. Teraz postanowił, że ów wolny
dzień weźmie jutro - czternastego lutego, w Dzień Zakochanych. A gdy
tylko otworzą sklepy, ruszy w miasto w poszukiwaniu walentynkowego
prezentu dla ukochanej.
Rebeka nie mogła uwierzyć, że można stracić dwóch mężczyzn w ciągu
jednego weekendu. Przez całą nor wierciła się na łóżku, lecz sen nie
przychodził. Przychodziły za to rozmaite obrazy, z których niewiele było
takich, gdzie pojawiałby się Steve. Zamiast niego widziała Ricka - jak
wita się ze znajomymi w barze i przedstawia ich Rebece, jak gra Sonatę
Księżycową, która w jej śnie brzmiała zadziwiająco podobnie do ,,Love
Me Tender", jak praży kukurydzę nad kominkiem...
Och, były i inne obrazy i te raniły ją jeszcze bardziej. Cierpiała przez
niego, tęskniła za nim. Całe jej ciało bolało od jego nieobecności. Kiedy
obudziła się i stwierdziła, że nie leży w jego ramionach, lecz całkiem
sama, nawet kołdra nie zdołała powstrzymać zimnych dreszczy.
279
Czy zobaczy go jeszcze? Czy poczuje przy sobie? Nie.
Nie mogła się z nim dłużej przyjaźnić, nie po tym, co zrobił.
Po tym, co oboje zrobiliśmy, poprawiła się, chcąc wziąć na siebie część
odpowiedzialności. Nie chciała zaprzeczać, że była naiwna i że ona także
go prowokowała. Było to jednak niczym w porównaniu z jego
niegodziwością.
W końcu człowiek, którego uważała za najlepszego przyjaciela,
potraktował ją tak, jak każdą inną kobietę, którą chciał zaciągnąć do
łóżka. Ta świadomość raniła ją bardziej niż cokolwiek innego.
Nie żałowała jednak tego, co się stało. Byłaby obłudna i nieszczera wobec
siebie, gdyby twierdziła, że żałuje. Miała nadzieję, że mężczyzna, z
którym kiedyś się zwiąże, zrozumieją i nie potępi. A skoro było mało
prawdopodobne, żeby taki Mąż Idealny sam zachował dziewictwo do
tego czasu, to lepiej, żeby zrozumiał, bo inaczej zrzuci go ze schodów!
Mężu Idealny, gdzie jesteś?
Kiedyś wyobrażała go sobie jako Brada Pitta bez niedbałego
kilkudniowego zarostu. Teraz jednak mogła myśleć jedynie o wysokim,
ciemnowłosym, gładko ogolonym mężczyźnie o szerokich ramionach i
błękitnych oczach.
To także minie, powiedziała sobie. I usiłowała z ca łych sił w to uwierzyć.
W poniedziałkowy poranek, po śniadaniu przynie-
280
WALENTYNKI 2001
sionym do pokoju przez Molly Spencer, Rebeka przebrała się w strój,
który zakupiła specjalnie na Walentynki. Jedwabną czerwoną bluzkę i
dobraną do niej płomienną spódnicę uzupełniła białą marynarką z
wysokim kołnierzem i lekko poszerzanymi ramionami.
Założyła to ubranie wyłącznie dla siebie - żeby uczcić fakt, że przetrwała
fałszywą miłość. Poza tym mógł tu przyjść Rick. Nie chciała, aby
pomyślał, że załamała się ze względu na niego. Co było; to było. Są
Walentynki, więc będzie je świętować
Zresztą Rick i tak nie przyjdzie. Jest poniedziałek, więc na pewno siedzi
teraz w biurze przed komputerem, może nawet pochwalił się już przed
kolegami nowym podbojem. Mówię wam, panowie, ale laseczka...
dziewica! Nie było to wprawdzie w jego stylu, ale obecnie oskarżyłaby go
o cokolwiek.
Zastanawiała się przez moment, czy nie byłoby war-'to pospacerować po
Tyler. Może pomyszkuje trochę po sklepach? Albo wstąpi do Baru Marge
na te pyszne naleśniki? Z drugiej strony, jeśli wpadnie na kogoś, kogo
poznała wczoraj i kto fałszywie założył, że chodzi z RicMem, będzie się
czuła okropnie, jak wystawiona na pośmiewisko.
Głośne stukanie do drzwi sprawiło, że jej serce omal nie wyskoezyło z
piersi.
Rick! A jednak przyszedł!
Wygładziła spódnicę i poprawiła włosy, usiłując zbytnio się nie śpieszyć.
Zerknęła w lustro i uznała, że będzie lepiej, jeśli zetrze z twarzy ten wyraz
ulgi.
281
Sroga mina, bardzo sroga. Albo obojętna, pobłażliwa i kpiąca. O, właśnie
tak.
Pukanie rozległo się ponownie, więc podeszła powoli do drzwi i zapytała:
- Słucham? Czy coś się stało?
- Otwieraj, Rebeko!
Zamarła. To był głos jej matki. Rick nie przyszedł, a co gorsza, matka
sprowadziła być może jedynego mężczyznę, którego Rebeka nie miała
ochoty nigdy więcej oglądać.
- Jest ktoś z tobą? - zapytała.
- Tak, Esther.
Otworzyła drzwi, zadowolona, że nie musi oglądać Steve'a Z dwojga
złego wolała już wiarołomną druhnę. Obie kobiety spojrzały na nią ze
zdumieniem, jakby oczekiwały, że zobaczą zapłakane biedactwo, a nie
starannie ubraną i umalowaną dziewczynę, która wyglądała tak, jakby za
chwilę miała wyjść na randkę.
- Cześć, mamo - powiedziała. - Czy to nie wspaniały pensjonat? Mogę ci
zamówić gorącą czekoladę i ciastko. - Po czym dodała niechętnie: - Tobie
też, Esther.
- Dziękuję ci, już jadłyśmy. - Dianę weszła energicznie do pokoju. Miała
na sobie jasnoróżowy kostium, który kontrastował z jej ciemną fryzurą.
Starała się być konkretna i dobitna jak zawsze, lecz Rebeka natychmiast
zauważyła bladość na twarzy i cienie pod oczami.
- Dobrze się Czujesz, mamo? - zapytała z niepokojem. - Wiem, że ten
weekend był ciężki, ale najgorsze już minęło.
282
WALENTYNKI 2001
Diane milczała chwilę.
- Obie jesteśmy ci winne przeprosiny - odezwała się wreszcie.
- Przecież to ja cię zostawiłam, żebyś radziła sobie z weselnymi gośćmi.
- Owszem. - Diane wyprostowała ramiona. - Jednak wczorajszego
wieczoru długo rozmawiałyśmy z Esther i przekonałam się, że mówiłaś
prawdę. Ona i Steve... no cóż, zrobili coś, czego nie powinni byli zrobić.
Przepraszam, że w ciebie zwątpiłam.
- Ależ mamo...
- A ja... - wtrąciła się Esther - ja też przepraszam. Powiedziałam kilka
niepotrzebnych rzeczy. Zazdrość to okropna cecha, nie powinnam była
dać się ponieść.
Diane popatrzyła na nią, jakby chciała ją przynaglić, więc Esther okręciła
nerwowo na palcu pasmo jasnych włosów i dodała:
r
- Przepraszam
cię za to, co się stało. Moi rodzice %ię wściekli, kiedy dowiedzieli się o
wszystkim i...
- I zobowiązali się pokryć część poniesionych kosztów - uzupełniła
szybko matka Rebeki. - Steve zapłaci całą resztę. To chyba krok w
dobrym kierunku, prawda?
Rebeka nie bardzo wiedziała, jak ma to rozumieć. To znaczy wiedziała
doskonale, jednak sugestia zawarta w słowach matki była tak
niewiarygodna, że musiała upłynąć chwila, by dotarło do niej, że Diane
rzeczywiście pragnie pojednania. Pojednania jej ze Steve'em!
- Czy przyjechałyście do Tyler tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć? -
zapytała chłodno.
283
- Steve również chciałby z tobą porozmawiać. -Diane uniosła dłoń, żeby
uprzedzić protesty córki. -Jest w beznadziejnym stanie. Nie sądziłam, że
się tak załamie.
- Ja też - Rebeka nie mogła sobie odmówić złośliwości.
- Mogłabyś dać mu szansę! - wybuchnęła Esther. - Naprawdę jest mu
cholernie głupio. Nie rozumiesz, że cała ta afera może fatalnie wpłynąć na
jego reputację?
- Przykro mi. To on zaprosił swoich najlepszych klientów, a potem dał mi
powód, żeby odwołać ślub. Naprawdę nie sądzę, żeby to on był tutaj
pokrzywdzoną stroną.
- Steve żałuje tego, co zrobił - powtórzyła matka.
- Jest gotów się poświęcić, żeby... - Esther ugryzła się w język. - Jest
gotów prosić o wybaczenie, bylebyś tylko zmieniła zdanie.
Po tych słowach, czy raczej niewypowiedzianym do końca zdaniu, w
głowie Rebeki zaczęło narastać nieprzyjemne podejrzenie. Doszła do
wniosku, że jest całkiem możliwe, by Steve wybrał ją tylko i wyłącznie z
powodu pozycji, którą zajmowała w firmie. W końcu ta firma robiła
interesy z jego firmą, Rebekę szanowali inni ważni klienci, których
rachunkami się zajmowała. Steve najwyraźniej bardzo się przejął, że jego
odwołany ślub mógł zrobić na nich fatalne wrażenie, po czym przekonał
Esther, że dla dobra sprawy powinien „się poświęcić", choć to ona,
Esther, jest jego prawdziwą miłością. Czy byłby do tego zdolny? Och, jak
284
WALENTYNKI 2001
najbardziej. Tylko dlaczego jej niedoszła druhna dała się na to nabrać?
- Co właściwie was łączy? - zapytała bez ogródek.
- Nas? Nic.
- Zupełnie nic? - naciskała. - Steve chce się ze mną ożenić, gdyż mnie
uwielbia i żyć beze mnie nie może, czy to właśnie ci powiedział?
- Mniej więcej.
-. Rozumiem więc, że na tobie mu, nie zależy -brnęła dalej Rebeka, chcąc
sprowokować Esther i wydobyć z niej prawdę. - Rozumiem, że było tak,
jak powiedział: to, co zaszło między wami, można złożyć na karb
gorączki przedślubnej. Biedna Esther, mój narzeczony cię wykorzystał.
Rozładował na tobie swoje napięcie, potraktował jak suczkę, jach-ciach i
ulga, stres minął, idź już sobie, Esther, poprawiaj welon mojej żonie...
Oczy Esther zalśniły. Nieprawda! - wrzasnęła. - My się kochamy!
- Esther! - napomniała ją Diane. - Już o tym rozmawiałyśmy.
- Tak, wiem - dziewczyna przygryzła wargę. -Powiedziałam, że ją
przeproszę i przeprosiłam.
- To ciebie należałoby przeprosić - uśmiechnęła się smutno Rebeka. - A
wiesz, kto powinien to zrobić? Twój Steve, ten oszust.
- Nie mów tak - Esther była gotowa bronić kochanka z uporem godnym
lepszej sprawy. - Przeprosiłam cię, czego jeszcze chcesz? Rodzice
zabiliby mnie, gdybym tego nie zrobiła. A Steve mnie kocha. Popro-
285
sił, żebym mu pomogła, więc to robię. Bo go kocham! Razem się
kochamy!
Zimne spojrzenie Dianę znów przywróciło ją do równowagi.
- Tego ranka zostawiłam Steve'owi wiadomość, dokąd jedziemy -
powiedziała matka. - Bez wątpienia wkrótce się tu zjawi i sam wszystko
wyjaśni.
Oburzenie Esther powoli ustępowało. Zrozumiała, że powiedziała zbyt
wiele, i próbowała teraz usilnie naprawić popełniony błąd:
- No tak, mógł powiedzieć... To znaczy powiedział... Rebeka jest tak
ważna dla jego kariery... co oczywiście nie znaczy...
Ktoś zapukał do drzwi, zbyt głośno i niezbyt wprawnie, przerywając te
nieskładne wyjaśnienia.
- To na pewno on - uśmiechnęła się Rebeka. -Mam go wpuścić czy może
najpierw uzgodnicie razem właściwą wersję?
- To nie będzie konieczne - stwierdziła Dianę i pierwsza podeszła do
drzwi.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Od dźwigania ciężkiej torby na zakupy bolały go ręce, policzki kłuł
olbrzymi bukiet czerwonych róż. Rick miał na sobie garnitur - włożył go
jako wyraz poświęcenia i szacunku. Podejrzewał, że nieco przesadził, ale
w końcu Becky była tego warta.
Przygotowywał się właśnie, by olśnić ją najbardziej promiennym ze
swych uśmiechów, kiedy drzwi otwo-_ rzyły się nagle i znalazł się oko w
oko z Diane Salber. Uśmiech na jej twarzy szybko zamienił się w wyraz
niedowierzania.
- Co ty tu robisz? - natychmiast zażądała wyjaś-^nień.
- W agencji reklamowej za mało mi płacą, więc zatrudniłem się jako
goniec w jednym z miejscowych sklepów - odparł, starając się nie tracić
rezonu.
- Rick? - Rebeka wyjrzała zza pleców matki. -Myślałyśmy, że to Steve.
A więc ten gnojek miał się tu dzisiaj pokazać. Rick nie zdołał stłumić
grymasu pogardy. Spojrzał gniewnie na Rebekę i... zaraz, zaraz, czy w jej
zielonych oczach me dostrzegł rozpaczliwego błagania o pomoc?
Świetnie, pomyślał, cały ten Steve najwyraźniej postanowił ułożyć mu
życie. Po raz pierwszy dał mu
287
szansę, kiedy zmusił Rebekę, żeby odwołała ślub, teraz zmuszał ją, żeby
poprosiła o interwencję swojego najlepszego przyjaciela. Rick,
oczywiście, poczuwał się do tej roli i gotów był zrobić wiele, by ulżyć
doli ukochanej Rebeki.
Jej matka zatarasowała wejście, bezceremonialnie dając do zrozumienia,
że jej zdaniem powinien zrezygnować z prób porozmawiania z córką, lecz
Rick parł równie bezceremonialnie do przodu, nie dbając o to, że wpycha
strojny bukiet róż prosto w twarz Dianę. Ta, nie widząc innego wyjścia i
czując, że w bezpośredniej i - by tak rzec - siłowej konfrontacji jest bez
szans, ustąpiła i dopiero wtedy Rick mógł wręczyć Rebece bukiet oraz
walentynkowe podarunki.
- Od kogo to? - zapytała, zaskoczona i nieco skonsternowana. - Od ciebie?
- To chłopak na posyłki - parsknęła Esther, której Rick wcześniej nie
zauważył. - Nie słyszałaś?
- To naturalnie był żart. - Rick uśmiechnął się do niej rozbrajająco, po
czym znów zwrócił się do Rebeki: - Oczywiście. Ode mnie dla ciebie.
Walentynkowy bukiet dla mojej Walentynki. I jeszcze coś... – Wyjął z
torby pudełko jej ulubionych kandyzowanych owoców. - Słodkich
Walentynek, kochanie!
Resztę prezentów pozostawił na razie w torbie. Były zbyt intymne, żeby
wręczać je przy obcych.
- Dziękuję - powiedziała Rebeka i postawiła pudełko na stole. Była
wzruszona, to widział, nie byl wszakże w stanie odczytać z jej twarzy,
czym spowo dowane jest to wzruszenie.
288
WALENTYNKI 2001
- No tak, podarunki od ukochanego! - Esther popatrzyła na ich dwoje
wymownym wzrokiem. - Wiedziałam!
Natomiast Dianę zdjęła z półki nad kominkiem wazon, wyjęła z niego
sztuczne kwiaty z jedwabiu i oznajmiła praktycznym tonem:
- Przyniosę wodę - po czym porwała róże i poszła do łazienki.
- Nie możesz zaprzeczać faktom - odezwała się znowu Esther. - Nigdy nie
kochałaś Steve'a tak mocno jak ja, bo przez cały czas pragnęłaś Pucka,
prawda?
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków - odparła Rebeka.
Trudno byłoby to nazwać deklaracją miłości, ale Rick uznał, że słowa te i
tak są milsze niż te, których w najmniej optymistycznych scenariuszach
się spodziewał. Rebeka mogła go na przykład w ogóle nie przyjąć i
wyrzucić za drzwi. Albo wziąć łaskawie bukiet, a potem powiedzieć bez
ogródek, co o nim myśli. I pewnie by powiedziała, gdyby nie towa-
rzystwo Esther.
- Skoro nie chcesz wrócić do Steve'a - ciągnęła niewzruszona Esther - to
po co marnować jego czas? Chyba nie musi tu przyjeżdżać, nie uważasz?
- Jak zapewne pamiętasz, nie ja go o to prosiłam. Z łazienki wróciła
Dianę. Postawiła bukiet w wazonie w rogu pokoju i powiedziała:
- A jednak z nim porozmawiaj, Rebeko. To dobry człowiek, stateczny i
uczciwy.
- Dziwne, ale jakoś tego nie zauważyłam. Jeżeli
289
go wysłucham, to jedynie ze względu na szacunek do ciebie, mamo.
- Boże, nie cierpię tego! - wybuchnęła Esther. -Nie zniosę myśli, że Steve
będzie się przed nią poniżał! Przecież on jej nie kocha! Nie zniosę, że to ją
uważa za odpowiednią żonę, chociaż kocha mnie! Przecież... przecież...
przecież liczy się tylko miłość, a nie opinie jakichś tam klientów!
- Bardzo przepraszam - wtrącił się Rick - ale dlaczego dyskutujesz o tym
z Rebeką? Czy nie powinnaś raczej porozmawiać ze Steve'em?
Diane zmarszczyła brwi.
- Nie bardzo rozumiem, co ty masz do tego - wycedziła.
- Oczywiście, że ma! - wykrzyknęła Esther. - Popatrz na nich... Wystroili
się jak na randkę, on jej przynosi bukiet chyba za sto dolarów, jej aż
błyszczą oczy...
- Nie umówiliśmy się na randkę - sprostował Rick. - Rebeka była pewna,
że jestem w pracy.
- Więc postanowiłeś zrobić jej niespodziankę. Na jedno wychodzi.
- Nie mą żadnego znaczenia, dlaczego on się tu znalazł - przerwała im
Diane. - Zaraz przyjedzie narzeczony Rebeki, młodzi muszą wiele sobie
wyjaśnić. Nie chcę, żeby ktokolwiek im przeszkadzał. To się tyczy w
równym stopniu mnie, jak Esther, a przede wszystkim ciebie, Rick.
Zrozumiano?
- Muszę panią zmartwić - odparł - ale ja nie mam najmniejszego zamiaru
odejść i zostawić Rebekę bez towarzystwa w Dniu Zakochanych.
290
WALENTYNKI 2001
- Ja też zostaję - zbuntowała się Esther. - Nie pozwolę, żeby mój Steve
pozwalał się tak traktować przez tę...
- Przestańcie - odezwała się Rebeka i popatrzyła znużona na upartych
gości. - Mama ma rację. Musimy sobie ze Steve'em coś wyjaśnić. Dlatego
proszę, wszyscy wyjdźcie. Męczy mnie, że chcecie decydować za mnie.
Nawet ty, mamo, chociaż wiem, że masz dobre intencje.
Zanim towarzystwo zdążyło zareagować na tę sugestię, w otwartych
drzwiach pojawiła się Molly Spencer z kolejną zapakowaną w ozdobny
papier paczką.
- Właśnie ją dostarczono. - Popatrzyła na tłumek w korytarzu i
uśmiechnęła się z zakłopotaniem. -Przepraszam, że przeszkodziłam.
- Nie, nie. Dziękuję bardzo, że pani to przyniosła. - Rebeka odebrała
pakunek z rąk gospodyni. Pudełko wyglądało identycznie jak dwa
poprzednie, które jej dostarczono.
'V- Od kogo? - zainteresowała się Diane.
- Jeśli zawartość przypomina dwie inne rzeczy, które już dostałam, to
prezent zamówiono w piątek w Lake Geneva.
- Inne rzeczy? - zainteresowała się Esther.
- Tak, dość niesmaczne. - Rebeka rozerwała opakowanie i wyciągnęła z
pudełka parę różowych bokserek. Z przodu, na rozporku, widniało
olbrzymie czerwone serce.
- Czy ktoś uważa, że to zabawne? - spytała Diane. Rick wyciągnął z
pudełka dołączony liścik i przeczytał głośno:
291
- „Tuż po miesiącu miodowym przyjadę, żeby cię pocieszyć. Komu
potrzebny taki mąż-nieudacznik, skoro możesz mieć mnie? Twój nowy
wielbiciel, Steve."
Odwrócił kartkę, zastanawiając się, czy istnieje jakieś wyjaśnienie tej
zagadkowej wiadomości. Jednak druga strona była pusta.
- Rozumiesz coś z tego? - spytał Rebekę.
- Ostatnio zupełnie nie rozumiem Steve'a - pokręciła głową. - Nie
wygląda mi to na prezent dla mnie. Ale i nie dla Esther. Ona nie ma męża.
Kto go tam wie, może postanowił poderwać kolejną naiwną i zmiękczyć
jej serce tym prezencikiem?
- Nie kłam! - zdenerwowała się Esther. -"'Nie próbuj mnie przekonać, że
Steve jeszcze za kimś się ugania. To podstęp, który sobie wymyśliłaś,
żeby się na mnie odegrać, tak? Usiłujesz sprawić, żebym uwierzyła, że
Steve może być mi niewierny? Niestety - wysyczała - nigdy w to nie
uwierzę!
- Rebeko - włączyła się matka - czy możesz nam pokazać te rzeczy, o
których mówiłaś wcześniej?
- Ależ oczywiście. - Wyciągnęła z szafki bikini ze sztucznego futra i
skąpe męskie slipy. - Ładne, prawda? Dostałam to w weekend, z
wyznaniem w stylu „Pragnę twojego ciała". Karnety nie były podpisane,
ale chyba dość rozsądnie założyłam, że wysłał je Steve. Kto inny mógłby
to zrobić?
Diane ściągnęła usta. Jej pewność siebie i lodowata rezerwa, z jaką
odnosiła się jeszcze przed chwilą do córki i Ricka, zdawała się ustępować
zaniepokojeniu i trosce.
292
WALENTYNKI 2001
- Cóż, Steve ma zapewne jakieś dobre wytłumaczenie, chociaż nie mam
pojęcia, co mógłby powiedzieć na swoją obronę.
- Można by przeszukać wszystkie sklepy w pięciu okolicznych stanach i
nie natrafić na coś równie obrzydliwego, nie sądzi pani? - Rick nie mógł
sobie darować złośliwego komentarza.
- Nie przesadzajcie - żachnęła się Esther - Na pewno kupił je dla ciebie,
Becky. To żart. Naprawdę me macie poczucia humoru?
- Zart? Ze mój mąż uwiedzie kogoś tuż po naszym miesiącu miodowym?
- zapytała Rebeka.
- Przepraszam... - W drzwiach apartamentu ponownie pojawiła się Molly.
Brakowało jej tchu, jakby pokonała schody w wielkim pośpiechu. -
Przyszedł jakiś pan. Mówi, że ma się spotkać tutaj z panną Rebeką
Poprosiłam, zeby zaczekał, bo pomyślałam, że może woleliby państwo o
tym wiedzieć.
- Proszę dać nam pięć minut, a potem go wprowadzić - Diane nie straciła
głowy i szybko wydała polecenie. - A teraz usuńmy się dyskretnie -
zwróciła się do Ricka i Esther, gdy Molly zniknęła w korytarzu. - Steve i
Rebeka muszą mieć szansę rozmowy w cztery oczy.
- W ogóle nie mam na to ochoty - westchnęła Rebeka. - Ale dobrze -
sięgnęła do szuflady i wyjęła z niej jakiś niewielki przedmiot - jak trzeba,
to trzeba. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.
- Może jednak wolisz, żebym został z tobą? - zaproponował Rick.
293
- Chyba tak - odparła, po czym spojrzała na matkę i dodała: - W końcu jest
moim drużbą.
Diane nie miała już czasu, by się spierać. Złapała Esther za przegub i
pociągnęła ją do łazienki.
- Znikamy! Steve nie może nas zobaczyć!
- Jak się czujesz? - spytał Rick zatroskanym głosem, kiedy obie kobiety
zniknęły za drzwiami.
- Nie najlepiej - przyznała Rebeka. - Najbardziej cieszy mnie to, że za
chwilę zobaczę go po raz ostatni.
- Ukryjmy dowody. - Rick wepchnął prezenty od Steve'a do swojej torby,
żeby nie rzucały się w oczy, a jednocześnie były pod ręką. - I pamiętaj:
daj znać, jeśli będziesz chciała, żebym mu przyłożył.
- Czyżbyś był moim ochroniarzem?
- Owszem - odparł - kimkolwiek zechcesz.
- To dobrze, bo chyba potrzeba mi ochrony. - Jej ciepłe spojrzenie dało
mu odrobinę nadziei, lecz Rebeka natychmiast odwróciła wzrok. - Ale
tylko w tej chwili. Wiesz dobrze, że po tym, co się stało, nie może już być
między nami tak jak dawniej.
- Wiem.
Znów na niego zerknęła i tym razem dojrzał cień niepokoju w jej szeroko
otwartych oczach. Dlaczego? Przecież tylko się z nią zgodził.
Nie miał okazji dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż na końcu korytarza
pojawił się Steve. Szedł, pogwizdując, pewny swego i wyraźnie z siebie
zadowolony. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, że nie mógł
spać albo że zmartwił się ucieczką panny młodej. Jego nieco pucołowata
twarz wyglądała na wy-
294
WALENTYNKI 2001
poczętą, brązowe oczy lśniły, na ustach promieniał radosny uśmiech.
- Świetnie wyglądasz! - zawołał na widok Rebeki. - Mama ci pewnie
mówiła, że przyjeżdżam?
- Nie założyłam tego dla ciebie - odparła zimno.
Steve podał jej niezapakowane pudełko ze słodyczami. Były to, jak
zauważył Rick, orzeszki w czekoladzie.
- Miłych Walentynek, moja kochana żono!
- Mam alergię na orzeszki, ale dziękuję. - Rebeka wręczyła pudełko
Rickowi. - Jemu na pewno będą smakowały.
Steve zerknął z niezadowoleniem na rywalai
- Jestem pewien, Rick, że moja żona docenia twoją obecność jako druhny,
przepraszam, drużby, ale chyba czas, żebyś się ulotnił.
- Wolałabym, żeby został - powiedziała Becky, -Po pierwsze, nie jestem
twoją żoną. Po drugie, wszystko, co chcesz powiedzieć, możesz
powiedzieć w jego obecności.
- Jestem wyjątkowo dyskretny - dodał Rick. Steve nie potrafił ukryć
irytacji.
- No dobrze - westchnął zbity z tropu. - Chciałbym cię oficjalnie
przeprosić za tę aferę z Esther. Wiesz, jak to jest...
- Czyżby?
- Była cholernie napalona, aż kipiała. Dała do zrozumienia, że zrobi
wszystko, żeby zaciągnąć mnie tego dnia do łóżka. Na złość tobie.
Przyznaję, okazałem się słaby, ale jestem tylko mężczyzną. Można by
powie-
295
dzieć - roześmiał się krótko - że mnie zgwałciła. Gdybyś nie trzymała
mnie przed ślubem na dystans, pewnie wykazałbym więcej
wstrzemięźliwości. Jeszcze raz przepraszam. To był błąd i nie zamierzam
się usprawiedliwiać. Mogę ci tylko obiecać...
- Więc to moja wina - przerwała mu Rebeka - bo nie wskoczyłam ci
wcześniej do łóżka?
- Tego nie powiedziałem.
- Tak czy inaczej, nie kochasz Esther? - zapytała.
- Ja kocham Esther? - parsknął z rozbawieniem. - Kochanie, nie potrafię
myśleć o rrikim z wyjątkiem mojej pięknej Rebeki. Kiedy byłem z Esther,
zamknąłem oczy i wyobrażałem sobie, że to ty.
Klamka od łazienki załomotała gwałtownie, jak gdyby ktoś usiłował
otworzyć drzwi, ale został powstrzymany. Zaniepokojony hałasem Steve
odwrócił się w tę stronę, lecz Rebeka uspokoiła go szybko. - Stare rury -
wyjaśniła krótko. - Dudnią, kiedy spada ciśnienie. Cały ten dom jest stary,
choć bardzo przytulny.
- Tak, cudowny pensjonacik z wyjącymi rurami -Steve skrzywił się z
ironią. - Ciekawe, kto polecił to urocze miejsce.
- Ja - odezwał się Rick.
- Rzeczywiście, teraz sobie przypominam. Dzięki za radę, Rick.
Facet aż się prosił, żeby dostać w twarz, lecz musiał wiedzieć, że Rick jest
zbyt dobrze wychowany, żeby go uderzyć. Oby się tylko nie przeliczył.
- A więc? Rozumiesz mnie? - Steve ponownie
296
WALENTYNKI 2001
zwrócił się do Rebeki. - Wybaczasz mi? Rozumiesz, dlaczego stało się,
jak się stało?
- Myślę, że doskonale wszystko zrozumiałam -odparła, bawiąc się małym
przedmiotem, który wcześniej wyjęła z szuflady. Rick nadal nie widział,
co to jest.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale jest pewna rzecz, o którą chciałbym cię
zapytać - odezwał się do Steve'a.
- Pytaj - mruknął tamten. - A potem idź gdzieś, gdzie będziesz mile
widziany.
- Dla kogo to było? - Rick odstawił pudełko z orzeszkami i wyciągnął z
torby bieliznę ze sztucznego futra oraz bokserki z sercem na rozporku.
Steve popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Skąd to masz? A co dostała Connie? - Umilkł nagle, jakby zdał sobie
sprawę, że przed chwilą się zdradził.
- Connie? - podchwyciła Rebeka. - Connie Graf? Organizatorka naszego
wesela? - pytała, nie mniej zdumiona i zaszokowana niż Steve.
Rick przypomniał sobie tę kobietę. Wysoka, rzucająca się w oczy
blondynka, od kilku miesięcy pozostająca w separacji z mężem - zapewne
„mężem-nieudacznikiem" wspomnianym w dołączonym do trzeciego
prezentu liście. Steve miał na nią chrapkę, przesyłał jej niedwuznaczne
propozycje.
Rick pokręcił głową. Ciężko mu było uwierzyć w tupet człowieka, który
sypiał z jedną kobietą, planował zaprowadzić do ołtarza drugą, a w tym
samym
297
czasie uwodził trzecią. Trzeba być nie łada draniem i zupełnie nie Uczyć
się z krzywdą innych, żeby tak postępować. Ten facet nadawał się nie
tylko do tego, żeby sprać gó porządnie po pysku, ale też żeby posłać go na
parę lat ciężkich robót w kamieniołomach i na wszelki wypadek
wykastrować.
Drzwi od łazienki otworzyły się gwałtownie.
- Podrywałeś Connie! - Do pokoju wpadła Diane, a tuż za nią nie mniej
wzburzona Esther. - Planowałeś spędzić miesiąc poślubny z moją córką, a
potem wskoczyć do łóżka innej kobiety!
Zanim Steve zdołał odpowiedzieć, zaatakowała go Esther:
- Mówiłeś, że mnie kochasz! Nie narzucałam ci się! Wcale nie byłam
napalona! To ty się do mnie dobierałeś!
Steve usiłował znaleźć właściwie słowa, wiadomo już było jednak, że nie
zdoła się wybronić.
- Musiałaś źle zrozumieć - tłumaczył nieporadnie. - Nigdy nie
twierdziłem, że byłaś napalona...
- Właśnie, że tak! Przed chwilą!
- Nie miałem na myśU... to znaczy...
- Zamówiłeś prezenty dla Connie w piątek - zauważyła bezlitośnie Diane.
- Kiedy uwiódł ciebie, Esther?
- W sobotę. Patrzył na mnie jak zbity pies i jęczał, jak bardzo potrzebuje
kogoś, kto mu pokaże, czym jest prawdziwa miłość.
- Obie nas oszukał - powiedziała spokojnie Rebeka. - Obie byłyśmy
głupie. Przykro mi, że cię skrzywdził i że musiałyśmy trafić na takiego
gnojka.
298
WALENTYNKI 2001
- Gnojka?! - zaperzył się Steve. - Taka jesteś dumna, taka wyniosła? Ale
ta twoja duma nie powstrzymała cię jakoś przed przyjęciem naszyjnika z
brylantów! Rozumiem, że zrywasz zaręczyny, ale mimo wszystko
zamierzasz go zatrzymać!
- Jakiego naszyjnika z brylantów?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi!
Rebeka najpierw popatrzyła na niego ze zdumieniem, potem, jakby coś
zrozumiała, uśmiechnęła się tylko i odparła:
- No widzisz, u jubilera też podałeś zły adres.
- A więc stąd to się wzięło! - wykrzyknęła Diane. - Connie dziś rano
promieniała. Pokazała mi przepiękny naszyjnik z brylantów i
powiedziała, że mąż wysłał go jej z wyrazami miłości.
- Chryste Panie, walentynkowy prezent dla Rebeki... -jęknął Steve.
- Cóż, świetnie wygląda na Connie - wycedziła Diane.
- Chcę go dostać z powrotem - stwierdził stanowczo Steve. - Kosztował
mnie fortunę. Będę go musiał spłacać przez rok.
- Proszę uprzejmie, spróbuj. Tylko że będziesz także musiał wyjaśnić
wszelkie okoliczności. Mąż Connie nie będzie zbyt szczęśliwy, kiedy się
dowie, że usiłowałeś uwieść mu żonę. Kiedyś był bokserem i jest znany
ze swojego gwałtownego usposobienia. Mówiąc krótko, lubi walić prosto
w szczękę przy byle okazji. A o Connie, mimo separacji, jest chorobliwie
wręcz zazdrosny.
299
Steve stał nieruchomo, z zaciśniętymi pięściami i zmarszczonym czołem,
usiłując zrozumieć, do jakiej katastrofy doprowadził.
- To niesprawiedliwe - powiedział w końcu. - Jestem zrujnowany.
Diane wzruszyła ramionami.
- Powiedziałabym, że to więcej niż sprawiedliwie.
- W takiej sytuacji nie mogę pozwolić sobie na to, żeby zapłacić za ślub i
wesele, którego Rebeka nie chce.
- Mam twoje oświadczenie, które podpisałeś dziś rano. Zobowiązujesz się
w nim do pokrycia połowy wydatków. Jeśli odmówisz, pozwę cię nie
tylko za powstałe szkody, ale też za straty moralne i wszystko, co tylko
zdołam wymyślić.
- Proszę. - Rebeka wręczyła Steve'owi pudełeczko, które trzymała dotąd
w dłoni. - Możesz to sprzedać. Ja na pewno tego nie chcę.
Rick dopiero teraz mógł się przekonać, czym był ów tajemniczy
przedmiot, który tak go intrygował. Steve uniósł przykrywkę i wówczas
oczom wszystkich ukazał się pierścionek zaręczynowy Rebeki.
- Dobrze - Steve wsunął go szybko do kieszeni - zapłacę, pani Salber,
skoro pani nalega. Ale dwa razy sprawdzę każdy rachunek. Chodź,
Esther, idziemy stąd.
- Ja? - zapytała z niedowierzaniem dziewczyna. -Oczekujesz, że z tobą
pójdę, po tym, co się zdarzyło?
- Przecież wiesz, że wszystko, co ci mówiłem, kiedy byliśmy razem, to
prawda. Jej, im mogę kłamać. bo nie warci są prawdy, ale tobie bym nie
skłamał.
300
WALENTYNKI 2001
Najwyraźniej był zdecydowany zachować twarz, wychodząc stąd z
kobietą, nieważne, czy mu na niej zależało, czy nie. Jednak to nieszczere
wyznanie nie powstrzymało łez spływających po policzkach Esther.
- Nigdzie z tobą nie idę - oświadczyła. - Przez ciebie i własną zawiść
zniszczyłam przyjaźń z Rebeką. Zaczynam wszystko od początku. I nie
chcę mieć nic wspólnego z takim palantem jak ty!
- Oczekujesz, że odejdę sam, z pustymi rękami?
- Z pewnością nie - włączyła się Diane.
- Nawet nie śmiałyśmy tak pomyśleć - dodała Becky, po czym obie,
matka i córka, złapały bieliznę z czerwonego futerka i cisnęły w twarz
wiarołomcy. Rick zastanawiał się, czy nie dorzucić swojego pudełka z
orzeszkami, ale po chwili uznał, że mu ich szkoda.
- A teraz się wynoś - wycedziła Esther i zarzuciła Steve'owi bokserki na
głowę.
Wycofał się jak niepyszny na korytarz, gdzie niemal zderzył się z
Quinnem Spencerem. Właściciel pensjonatu uniósł brwi, przyglądał się
przez chwilę niecodziennie przystrojonemu mężczyźnie, po czym zapytał
uprzejmie:
- Coś się stało? Mogę w czymś panu pomóc? Wściekły Steve zerwał
bokserki z głowy i odma-
szerował, najwyraźniej nieświadomy, że z ramienia zwisają mu czerwone
slipki. Quinn podniósł z podłogi bikini, wręczył je Rickowi, po czym
ruszył w przeciwną stronę korytarza. Natomiast Esther zarzuciła ramiona
wokół szyi Becky i wyszeptała:
- Tak mi przykro. Byłam idiotką.
301
- To nic - odparła Rebeka. - Właściwie to zrobiłaś mi przysługę.
Diane odwróciła się do Ricka.
- Przepraszam, że tak źle cię traktowałam - westchnęła. - Cieszę się, że
przyszedłeś tu dzisiaj, żeby jej pomóc.
- Ja także. - Rick uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Chodź, Esther. - Diane ujęła ramię dziewczyny. - Pójdziemy utopić
smutki, coś zjemy, a potem wracamy do Madison.
Po krótkim pożegnaniu rozstali się i Rick został sam na sam z Rebeką -
tak jak pragnął od samego początku. Wiedział, że nadeśżła być może
najważniejsza chwila w jego życiu i że jeśli nie będzie wystarczająco
ostrożny i delikatny, wszystko zepsuje. Musi się udać, powtórzył sobie w
duchu, nie może być inaczej.
Widok pokonanego i upokorzonego Steve'a powinien był poprawić
nastrój Rebeki, tak się jednak nie stało; Zamiast zadowolenia czuła
jedynie smutek. To nie o Steve'a jej chodziło. Ze Steve'em nie chciała
mieć do czynienia.
Powodem jej smutku był Rick.
Zgodził się, że nie będą już mogli być przyjaciółmi. Przyniósł na zgodę
róże i słodycze, lecz zapewne pragnął w ten sposób rozstać się z nią na
zawsze, usunąć się z jej życia i nie pojawić na jej drodze nigdy więcej.
Och, znała Ricka, wiedziała, co znaczy jego słowo. Jeżeli coś postanowił,
trzymał się tego do końca. I dlatego właśnie jej serce wypełniał taki ból i
taka gorycz.
302
WALENTYNKI 2001
Już nigdy go nie zobaczy.
To ich ostatnie spotkanie, ostatnie Walentynki.
Zbyt późno zrozumiała, że - tak jak przed chwilą -Rick zawsze był dla
niej opoką. Na niego mogła liczyć, jemu mogła wierzyć. Nawet to, co się
stało wczoraj w jego domu, nie zmieniało tej oceny. Była gotowa mu
wszystko wybaczyć i gdyby tylko zechciał...
Właśnie. Gdyby tylko zechciał.
Boże, od kiedy stała się zależna od Ricka? Nie umiała na to
odpowiedzieć. Od miesięcy, od lat?
Niespokojnie przysiadła na brzegu kanapy.
- Nie mogę uwierzyć, że pomylił adresy - odezwała się tylko po to, żeby
wypełnić ciszę. - Co za człowiek... Nie sądzisz, że w którymś momencie
musiałoby go ruszyć sumienie?
- Nie sądzę. - Rick usiadł obok niej. - Powiedz mi, co ty w nim widziałaś?
Dlaczego uznałaś, że to mężczyzna, z którym chciałabyś spędzić resztę
życia?
Rebeka zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Myślałam, że to ktoś, na kim naprawdę mogę polegać - odparła. - W
przeciwieństwie do mojego ojca, który w życiu szukał wyłącznie
rozrywek.
- Myślałaś, że ja też jestem taki sam? Jej oczy wypełniły się łzami.
- Tak - wyszeptała - ale teraz... sama już nie Wiem.
Rick patrzył na nią uważnie. Zajrzała mu w oczy i zobaczyła w nich
czułość. Jeszcze bardziej zachciało jej się płakać.
303
- Chodziłem z wieloma dziewczynami, to prawda - odezwał się. - Ale to
do ciebie zawsze wracałem.
- Do najlepszej kumpelki - uśmiechnęła się przez łzy. - Ja wiedziałam, że
nigdy nie pozwolisz, aby ktokolwiek odebrał ci wolność. I dlatego nie
próbowałam cię kontrolować ani ograniczać. Myślałam, że Steve'a będę
mogła kontrolować, że pobierzemy się, dochowamy się dzieci, że
będziemy się słuchać i szanować.
Rick oparł łokcie na kolanach i zastanawiał się nad jej słowami.
- Uważałaś, że Steve do ciebie pasuje, bo jest zgodny i chce zaspokajać
wszystkie twoje potrzeby - powiedział w końcu.
- Tak - przytaknęła. - A ty wykłócasz się o każdy drobiazg.
- Możliwe - przyznał Rick. - Tyle, że to nie ma żadnego znaczenia.
- Dlaczego?
- Sama przed chwilą powiedziałaś: wykłócam się o każdy drobiazg.
Święte słowa, kłócimy się o drobiazgi. Ale przecież wiesz, że gdy chodzi
o sprawy naprawdę ważne, to pragnę w życiu tego samego, co ty.
Rebeka poczuła ucisk w gardle. Gdyby to ona mogła być kobietą, z którą
Rick zechciałby dzielić życie, byłaby najszczęśliwszą osobą na ziemi.
Czy w którymś momencie ich znajomości miała możliwość stać się jego
prawdziwą miłością, a nie tylko najlepszą przyjaciółką? Jeśli tak było, to
dlaczego się nie zorientowała?
304
WALENTYNKI 2001
Rick wstał i odszedł od kanapy. Rebeka zlękła się, że zaraz wyjdzie i
zostawi ją samą. Nie chciała tego. Gorączkowo szukała słów, którymi
mogłaby go zatrzymać.
Zanim zdołała je znaleźć, Rick wrócił z wazonem róż i postawił go na
stoliku obok niej. Potem otworzył torbę z zakupami.
- Mam tu parę rzeczy, których nie chciałem ci wręczać przy innych...
A więc jeszcze nie wychodzi. Chwała Bogu!
- Co to za rzeczy? - zapytała.
- Prezenty - odpowiedział krótko. - Miałem wielki kłopot z wyborem.
Zacznijmy od tego... - Wręczył jej paczuszkę obwiązaną czerwoną
wstążką.
Rebeka dotykała palcami papieru, zwlekając z rozpakowaniem. Nie
chciała dawać Rickowi powodu do wyjścia.
- Czy czujesz się niezręcznie? - zapytał, widząc jej wahanie. - Może po
tym, co między nami zaszło, wolałabyś zostać sama?
- Nie! - Gorączkowo zaczęła rozwiązywać wstążkę i po chwili z
paczuszki wyłoniła się czerwona flanelowa koszula nocna w białe
serduszka. Przypominała Rebece koszulkę, w której sypiała w ich miesz-
kaniu podczas studiów.
- Od razu skojarzyła mi się z tobą - wyjaśnił Rick. Tkanina była ciepła i
miękka. Bardzo odpowiednia
dla siostry, matki czy ciotki.
- Bardzo ładna. - Rebeka przytuliła ją do policzka.
- Jak już wspomniałem, trudno mi się było zdecy-
305
dować... - Rick wyjął drugi prezent. - Zobacz, czy to ci się bardziej
spodoba.
Teraz Rebeka nie wahała się ani chwili. Błyskawicznie rozdarła lśniący
czerwony papier i zsunęła białą wstążkę. Z kolejnej paczuszki wyjęła
czarno-czerwoną nocną koszulkę, tak skąpą, że niemal wyśliznęła jej się z
rąk. Ramiączka były cieniutkie, a koronka półprzeźroczysta.
- Bardzo seksowna - wyszeptała.
- Czy to jakiś problem?
I tak, i nie, pomyślała. Miała nadzieję, że nie chciał jej w ten sposób
zasugerować, że nadal powinni uprawiać beztroski seks bez zobowiązań.
Niezależnie od tego, jak wielką rozkosz dał jej Rick, nie umiała oddzielić
fizycznego zaangażowania od potrzeby miłości, duchowego zjednoczenia
i poczucia bezpieczeństwa.
- Zależy, cb konkretnie chciałeś mi dać do zrozumienia.
- No właśnie - podjął Rick niedbałym tonem, jak gdyby dyskutowali o
tym, na jaki film pójść albo gdzie zjeść wspólny lunch. - Wczoraj niezbyt
jasno się wyraziłem, ten prezent też nie jest jednoznaczny. Miałem
nadzieję, że dasz mi jeszcze jedną szansę, ale teraz, kiedy ją mam, nie
potrafię wyrazić tego, co chciałhym. Czy wobec tego mogę ci dać jeszcze
jeden prezent?
- Pod warunkiem, że nie będzie z czerwonego futerka.
- Żadnego futerka, masz moje słowo. - Pochylił się, usiłując wydobyć coś
z torby. - Bardzo cię prze-
306
WALENTYNKI 2001
praszam... To trochę krępujące. - Opadł z kanapy na kolana i z odwróconą
twarzą wciąż szukał w torbie ostatniego podarunku.
- Pognieciesz sobie garnitur - zatroszczyła się Rebeka. - I pewnie już
spóźniłeś się do pracy.
- Wziąłem wolny dzień.
- Niemożliwe! Pierwszy raz w życiu!
- To także robię pierwszy raz w życiu. - Rick wyciągnął wreszcie przed
siebie obite czarnym aksamitem pudełeczko od jubilera.
- Co to? - Rebeka zesztywniała, oczekując jakiegoś dowcipu.
- Zobacz. Nie było zbyt dużego wyboru. - Rick popatrzył na nią
nieśmiało. - Ty masz raczej nowoczesny gust, ja tradycyjny, więc zdałem
się po prostu na intuicję.
- W jakiej kwestii?
- Takiej. - Klęcząc na jednym kolanie, uniósł wieczko. Słoneczny
promień padający z okna zalśnił na brylancie osadzonym w
grawerowanej złotej obrączce. Pierścionek był znacznie prostszy, lecz
jednocześnie o wiele piękniejszy niż ten, który ofiarował jej Steve.
Tamten został wybrany, by zrobić wrażenie, olśnić bogactwem. Ten
wyglądał, jak gdyby Rick kupił go wyłącznie ze względu na jego
dyskretną urodę.
- Prawdziwy? - spytała Rebeka.
- Na pewno. Miejscowy jubiler jest bardzo solidny. Jak chcesz, możemy
zrobić wycenę.
Ta rozmowa nie miała sensu. Ten prezent nie miał sensu.
307
- Wybacz, Rick, ale nie rozumiem, co to ma znaczyć.
- To proste. Proszę cię, żebyś za mnie wyszła. Czy robię coś nie tak?
Takie żarty były do niego niepodobne. Rick nie mógł być aż tak okrutny.
- Dlaczego? - zapytała przez ściśnięte gardło.
- Nie wspomniałem o tym? - Jego policzki poczerwieniały. - Jezu, ale
plama. Kocham cię, Becky.
Nie mogła w to uwierzyć.
- Od kiedy? - zapytała.
- Od dawna, lecz. dopiero teraz się o tym przekonałem. Wczoraj
oświeciło mnie po raz pierwszy, ale byłaś na mnie wściekła, więc
postanowiłem zaczekać z wyznaniem do dzisiaj. Chyba wyszło bardziej
romantycznie, w końcu dziś Walentynki.
Rebeka wciąż czekała, kiedy Rick walnie ją w plecy i wybuchnie
śmiechem, po czym zaproponuje, żeby wyskoczyli razem na lody. Nic
takiego jednak nie nastąpiło.
- Przyznam, że trudno mi to wszystko ogarnąć -powiedziała.
- Bo się boisz - stwierdził łagodnie.
- Dlaczego miałabym się bać?
- Ja też się bałem. - Popatrzył na nią z tęsknotą w oczach. - Bałem się, że
zrobię z siebie idiotę. Bałem się, że stracę w tobie przyjaciółkę. Ze nie
dogadamy się, bo tak strasznie się kłócimy. Ale to nie ma żadnego
znaczenia. Kocham cię, Becky. Możemy wziąć ślub, kiedy tylko
zechcesz, gdziekolwiek zech-
308
WALENTYNKI 2001
cesz. Chcę być twoim mężem i twoim najlepszym przyjacielem do końca
naszego życia.
Miał rację - rzeczywiście się bała. Bała się, że wybuchnie płaczem i
wszystko zepsuje. Bała się, że Rick zmieni zdanie, chociaż wiedziała, że
już tego nie zrobi.
- Nie wierzę, że mogłam być tak głupia - jęknęła.
- Słucham?
- Niemal wyszłam za Steve'a! Co ja mam zamiast mózgu, wiórki?
Rick przyjrzał się jej czujnie.
- Czy to oznacza, że przyjmujesz oświadczyny?
- Tak! - Rebeka porwała pierścionek i wsunęła go na palec. Za duży, ale
da się wyregulować, pomyślała. - Oczywiście, że tak! Boże, taki cudny
pierścionek!
- A przyszły pan młody?
- Też! - roześmiała się. - Kocham cię, Rick, naprawdę kocham. Ty też
jesteś cudowny.
- Jak ten pierścionek?
- Jesteś mężczyzną z moich marzeń. - Spoważniała na te słowa, lecz zaraz
znów się uśmiechnęła. - Zakładając oczywiście, że nie zostawiasz już
brudnych rzeczy na podłodze.
- Zanoszę je do pralni - odparł. - Mogę już wstać?
Nie miała ochoty mu na to pozwolić. Chciała zapamiętać ten widok na
zawsze - Rick ubrany w garnitur klęczy przed nią i patrzy jej z miłością
prosto w oczy.
- Mam lepszy pomysł - powiedziała i złapała go za.krawat. Pocałowała
ukochanego prosto w usta, a potem wtuliła twarz w jego szyję i
wyszeptała:
309
- Zawsze marzyłam, by kochać się na puszystym dywanie przed
kominkiem. Co ty na to?
- Kochanie, czytasz w moich myślach!
- Spełnisz więc moje marzenie?
Rick nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i obsypał przyszłą żonę
pocałunkami.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Każdy ślub to w Tyler wyjątkowe wydarzenie, które budzi powszechne
zainteresowanie. Ślub dawnej gwiazdy futbolu i jego długoletniej
przyjaciółki cieszył się jednak zainteresowaniem szczególnym.
Koło Hafciarek uszyło na tę okazję biało-czerwoną kołdrę w serca, którą
podarowano młodej parze. W miejscowym kościele zamówiono
uroczystą mszę, na którą zwoływały wiernych donośne dźwięki dzwo-
nów. W świątyni i przed nią tłoczył się podekscytowany tłumek, w
którym młodzi mieli rozpoznawać kolejne twarze życzliwych im osób.
Quinn i Molly nie poczytywali sobie żadnych zasług z powodu
skojarzenia młodej pary, chociaż romans rozkwitł w cieniu ich
pensjonatu.
Pam Kelsey, która, jak wszyscy wiedzieli, była mentorką Ricka,
powiedziała jedynie, że kazała mu iść za głosem serca i że cieszy się, że
ma pretekst, by kupić sobie sukienkę na jego ślub.
Druhny były trzy, lecz panna młoda nie zdecydowała się wybrać żadnej
jako druhny honorowej. Oświadczyła, że to mąż jest jej najlepszym
przyjacielem, że może być panem młodym i drużbą w jednej osobie i że
nikt inny nie mógłby zająć jego miejsca.
311
W tak krótkim terminie trudno było znaleźć odpowiedni lokal na wesele,
dlatego też zdecydowano się podjąć gości w Barze Marge - ostatecznie od
zawsze była to ulubiona knajpa Ricka.
Po ślubie młoda para miała zamieszkać w domu Ricka na Gunther Street i
razem dojeżdżać do pracy w Madison. Oczywiście miesiąc miodowy
mógł się spełnić jedynie w pensjonacie Spencerów.
Tuż przed rozpoczęciem ślubnej ceremonii matka upinała wianek z
czerwonych i białych róż przypięty starannie do rudych włosów córki.
- Kolorystycznie nie jest może idealnie - powiedziała Rebeka,
spoglądając w lustro - ale zupełnie mi to nie przeszkadza.
Za nimi, w kościelnej zakrystii, trzy druhny pozowały do fotografii w
swoich brzoskwiniowych sukienkach. Rzeczywiście nie pasowały one
tak dobrze do stroju panny młodej, jak poprzednio, gdy Rebeka miała
wyjść za Steve'a. Nie to jednak było przecież najważniejsze. Naj-
ważniejsza była radość rozpierająca serce i pewność, że tym razem
młodzi nie mogli lepiej się dobrać.
Druhny uśmiechały się wdzięcznie do fotografa, Byrona Forrestera, ten
zaś ustawiał je według wzrostu -Ellen, koleżanka Rebeki z
rachunkowości, z lewej, Cindy, przyjaciółka z siłowni, w środku, i Esther,
szczęśliwa, że mimo wszystko ponownie została druhną, z prawej strony.
- No cóż, kolory faktycznie niezbyt pasują - zgodziła się Diane. - Wiesz
też, co myślę o weselu w barze. Nauczyłam się jednak być elastyczna.
312
WALENTYNKI 2001
- Człowiek całe życie się uczy - zażartowała Rebeka.
- I dlatego sprawdzę na wszelki wypadek co z Rickiem. Jego brat Tony
szukał go kilka minut temu.
Rebeka popatrzyła na zegar. Ceremonia miała się zacząć za kwadrans.
- Chcesz powiedzieć, że Rick się spóźnia? Przecież mieszka w pobliżu.
- Pewnie szuka miejsca do zaparkowania. Wszystkie zajęte - odparła
matka. - Zaczekaj, dziecko. Nie ruszaj się stąd.
- Becky? - Esther podeszła do niej z wahaniem. - Chciałam ci
podziękować, jeszcze raz przeprosić i powiedzieć, że jestem szczęśliwa,
że wszystko skończyło się tak dobrze.
- Dla mnie tak, ale dla ciebie...
- Dla mnie też - uśmiechnęła się tajemniczo Esther. - Pamiętasz
Jimmy'ego Lafferty'ego, który skończył liceum rok przed nami?
- Tak, zajął pierwsze miejsce na olimpiadzie matematycznej -
przypomniała sobie Rebeka. - Czy przypadkiem nie nosił okularów w
rogowych oprawkach?
- Teraz już nie nosi. Zamienił je na szkła kontaktowe. Jest programistą
komputerowym, już dawno proponował mi randkę. Kiedy zobaczyłam,
co się może zdarzyć miedzy takimi starymi przyjaciółmi, jak ty i Rick,
postanowiłam dać mu szansę.
- I co?
- Wczoraj umówiliśmy się po raz pierwszy. Wiesz, Becky, nigdy z nikim
tak dobrze mi się nie rozma-
313
wiało. No, może z wyjątkiem ciebie, kiedy byłyśmy małe. Naprawdę go
lubię. Steve się do niego nie umywa. Może coś z tego wyjdzie.
- Mam nadzieję. — Rebeka uścisnęła jej dłoń.
Później podeszły do niej dwie pozostałe druhny, zachwycone czarującym
miasteczkiem, w którym miała zamieszkać młoda para, chwilę po nich
wróciła matka Rebeki. Miała zatroskany wyraz twarzy.
- Nie ma go? - zapytała Rebeka z niedowierzaniem. Chyba nic się nie
wydarzy w dniu jej ślubu, nie znowu!
Wiedziała, że Rick nie zachowałby się w niewłaściwy sposób. Z
pewnością jego ucżucia do niej się nie zmieniły, więc nie wystawi jej do
wiatru. W końcu to on nalegał na jak najszybszy ślub.
Co więc się stało? Czy los znowu z niej zakpi? Czy nie prześladuje jej
przypadkiem jakieś fatum?
Wczoraj po pracy jedli razem kolację w Madison, potem Rick zabrał
ostatnie rzeczy z jej mieszkania. To było osiemnaście godzin temu.
Odkąd się zaręczyli, nie spędzili bez siebie aż tak długiego czasu.
Tęskniła za nim. On z pewnością też tęsknił. Nie spóźniałby się przecież
celowo.
- Może powinnyśmy zadzwonić na policję? Diane zmarszczyła brwi.
- Myślę, że to przesada. Na pewno zjawi się lada chwila.
- A jak leży gdzieś ranny i krwawi!
- Jeśli nie, to pożałuje, że tak nie jest.
Nagle z korytarza dobiegły podekscytowane głosy.
314
WALENTYNKI 2001
- Ejże! Nie wolno tu wchodzić! - wołał pierwszy. - Panu młodemu nie
wolno oglądać panny młodej przed ceremonią!
- To nagły wypadek - odpowiadał drugi i był to głos Ricka, zatrwożony,
zdyszany, przejęty.
Rebeka odepchnęła druhny i podbiegła do drzwi. Otworzyła je szybko i
serce zatrzymało się w jej piersi. Boże, Rick... Jego ciemne włosy były
potargane, niebieskie oczy lśniły ze zmęczenia. Na białej koszuli, nad
czerwoną weselną szarfą, widniała plama krwi.
- Jaki wypadek? Jesteś ranny?
- Nie. To nie moja krew. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Jezu, prawie
spóźniłem się na własny ślub. Przepraszam.
Przepchnęła go przez tłumek trajkoczących druhen i posadziła na krześle.
- A teraz powiedz mi, co się stało - zażądała. W tej samej chwili sięgnęła
po szczotkę. Trzeba było ujarzmić te zmierzwione włosy.
- Wychodziłem z domu, kiedy zobaczyłem, jak chłopiec z sąsiedztwa
przewrócił się i poranił sobie ręce - opowiadał przejęty pan młody. - Ma
tylko pięć lat, a jego nastoletnia opiekunka dostała histerii. Musiałem ich
uspokoić, skontaktować się z matką chłopca, poczekać, aż przyjedzie.
- Mogłeś zadzwonić - zauważyła Dianę.
- Próbowałem, naprawdę. Dzwoniłem na komórkę Becky, ale była
wyłączona. Telefon w zakrystii był zajęty...
- To prawda - pokiwała głową Dianę. - Słysza-
315
łam, jak sekretarka organizowała imprezę charytatywną. - Popatrzyła na
krew na jego koszuli. - I co my teraz z tym zrobimy?
Ellen pogrzebała w szufladzie biurka.
- Biały korektor powinien załatwić sprawę. O, jest cała butelka!
Po chwili wylany na koszulę płyn zasechł na biało.
- Może być - oceniła Diane
- Przykro mi, że się martwiłaś, ale naprawdę nie mogłem zostawić
dzieciaka we łzach - Rick ponownie zwrócił się do Rebeki. -
Zastanawiałem się, co by było, gdyby podobna rzecz spotkała nasze
dziecko. Chcielibyśmy, żeby ktoś się nim zajął, prawda?
Skinęła głową.
- To dobrze, że zostałeś.
- Zobaczcie, w ogóle się nie kłócą - wtrąciła się Cindy. Czasem
odwiedzała ich w Madison i widziała, jak skaczą sobie do oczu z niemal
każdego powodu. - Hej, pokłócicie się trochę, co? Nie wiem, czy zdołam
wytrzymać ten spokój i harmonię.
Rozległo się głośne stukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich
głowa Tony'ego.
- Hej, braciszku, czas się ruszyć.
- Już idę. - Rick wstał, pocałował w policzek Rebekę i odszedł.
Diane ustawiła druhny i upewniła się, że wszystkie mają bukiety. To ona
miała poprowadzić córkę do ołtarza.
Marsz przez pełen gości kościół rozpoczął się z prezbiterium. Najpierw
ruszyły druhny, potem Rebeka z matką.
316
WALENTYNKI 2001
- Co będzie, jeśli stracę równowagę na tych obcasach? - wyszeptała do
ucha Diane.
- Rick cię złapie.
- A ty? Ty mnie nie podtrzymasz?
- Od dzisiaj masz męża, kochanie.
Rebeka chyba nigdy w życiu nie była tak zdenerwowana. Ogrom
przygotowań sprawił, że zapomniała o tym, iż musi złożyć przysięgę w
obliczu przyjaciół
i rodziny, w obliczu Boga i mieszkańców Tyler. Teraz ta świadomość
uderzyła ją z całą siłą - oto odtąd przez resztę życia będzie panią Travis,
wyrzeknie się wszystkich innych mężczyzn, będzie żoną Ricka i dochowa
mu wierności.
To dopiero zobowiązanie.
Organista zaczął grać marsza weselnego. Rebeka uniosła wzrok i ujrzała
na końcu rozścielonego u jej stóp dywanu swego przyszłego męża. Stał
obok ołtarza i patrzył na nią, a w jego spojrzeniu kryło się ciepło, które
skojarzyło się jej z trzaskającym na kominku ogniem.
Nagle zalała ją fala wspomnień. Przypomniała sobie, jak wspólnie
przygotowywali prażoną kukurydzę w kuchence mikrofalowej, jeszcze
na studiach. Jak pewnego wieczoru po balecie Rick parodiował jakiś
piruet i naciągnął sobie mięsień. Jak rzucali w siebie śnieżkami podczas
przerwy na lunch, a potem musieli wracać do pracy z mokrymi włosami.
Jak mogła myśleć choć przez moment, że nie chce wyjść za tego
mężczyznę? Przecież byli dla siebie stworzeni.
317
Matka przekazała ją Rickowi i odsunęła się na bok. Pastor rozpoczął
nabożeństwo, lecz do uszu Rebeki docierały tylko niektóre z jego słów.
Może to dobrze, że nigdy nie byli parą, myślała. Może potrzebowali
czasu, by dojrzeć i odkryć się na nowo.
Kiedy pastor podszedł do nich z uśmiechem, popatrzyli na siebie i
złączyli dłonie, jak to ćwiczyli ubiegłego wieczoru. Powtarzając słowa
duchownego, złożyli małżeńską przysięgę, najpierw Rebeka, potem Rick:
- Ja, Rebeka, biorę sobie ciebie, Richardzie, za męża i ślubuję ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Ja, Richard, biorę sobie ciebie, Rebeko, za żonę i ślubuję ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
Tony wręczył im złote obrączki. Wymienili je, potem zmówili modlitwę i
wysłuchali błogosławieństwa.
Przez wszystkie lata dzieciństwa i młodości, kiedy Rebeka marzyła o dniu
swojego ślubu, koncentrowała się na kwiatach, pięknej sukni, bajkowych
dekoracjach oraz urodzie pana młodego. Teraz zrozumiała, że nie pa-
miętała o tym, co najważniejsze. Bo najważniejsi byli oni, kobieta i
mężczyzna, którzy połączyli się, by przejść przez życie jako mąż i żona -
najlepsi przyjaciele. Długo po tym, jak kwiaty zwiędną, a piękne ubrania
wylądują w szafach, ich miłość wciąż będzie kwitła.
Gdy ceremonia się skończyła, zgromadzeni goście zaczęli wiwatować na
ich cześć. Rick uśmiechnął się do nich, po czym ledwie poruszając
ustami, szepnął:
318
WALENTYNKI 2001
- Chodźmy na hamburgera, Becky. Umieram z głodu.
- Jak w takiej chwili możesz myśleć o jedzeniu? - zapytała z wyrzutem.
- Nie jadłem lunchu. A ty?
- Ja też nie, ale...
- To chodźmy, może zdążymy przed całym tłumem. - Trzymając ją pod
rękę, przeszedł szybko wzdłuż szpaleru gości i wyprowadził Rebekę na
zewnątrz, na rześkie, lutowe powietrze.
- Muszę wziąć płaszcz! - zaprotestowała.
- Nie będzie ci potrzebny, jeśli pobiegniemy! -Złapał ją mocno za rękę i
popędził przed siebie
Nie mając wyboru, pobiegła za nim. Ludzie uśmiechali się na ich widok,
sypali ryżem, bili brawo, przekrzykiwali się życzeniami szczęścia,
zdrowia i pomyślności. A gdy państwo młodzi nasycili już u Marge
pierwszy głód i bar zaczął zapełniać się pierwszymi gośćmi, Rebeka
uznała, że nie zaszkodziłoby się trochę pokłócić z powodu tego, że
kochany mąż ciąga ją bez płaszcza po mrozie.
Tak na dobry początek.