Rozdział 1
CINCINNATI, OHIO
KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ…
Lato, rozmyślała Gabrielle O’Callaghan — zawsze jej ulubiona pora roku — w tym roku
było absolutnie do dupy.
Otworzywszy samochód, wsiadła i zsunęła okulary przeciwsłoneczne. Zsuwając
garniturowy żakiet, zepchnęła z nóg wysokie obcasy i brała powolne, głębokie oddechy.
Siedziała przez kilka chwil, zbierając się do kupy, a potem wyciągnęła spinkę, więżącą jej
włosy i rozmasowała skórę głowy.
Zaczynała mieć zabójczy ból głowy. A jej ręce nadal drżały. Prawie zdradziła się przed
Wróżką.
Nie mogła uwierzyć, że była tak głupia, ale Boże, tego lata było ich po prostu zbyt dużo!
Przez lata nie widziała Wróżki w Cincinnati, ale teraz, z jakiegoś, dziwacznego powodu, było
ich mnóstwo.
Jakby Cincinnati było jakimś wspaniałym miejscem do przebywania — czy miasto mogłoby
być bardziej nudne? Jakikolwiek był ich niepojęty powód wyboru Tri-State, pojawiły się w
wielkiej liczbie na początku czerwca i od tamtego czasu rujnowały jej lato.
A udawanie, że ich nie widziała, nigdy nie robiło się łatwiejsze. Z ich idealnymi ciałami,
złoto aksamitną skórą i połyskującymi, opalizującymi oczami, byli trochę trudni do
przeoczenia. Śmiertelnie wspaniali, niemożliwie uwodzicielscy, ociekający czystą mocą
mężczyźni byli dla dziewczyny chodzącą pokusą, żeby —
Ostro pokręciła głową by przerwać groźną myśl. Przetrwała tak długo i niech ją cholera, jeśli
potknie się i da się złapać przez jedno z tych erotycznych — egzotycznych, poprawiła się
niecierpliwie — stworzeń.
Ale czasem tak ciężko było na nich nie patrzeć. I dwa razy ciężej nie zareagować. Zwłaszcza,
jeśli któryś złapał ją, nieprzygotowaną, jak ten ostatni.
Jadła lunch z Marian Temple, starszą partnerką w firmie prawniczej Temple, Turley i
Tucker, w eleganckiej restauracji w centrum, bardzo ważny lunch w czasie którego miała
rozmowę o jej pozycji po zakończeniu studiów.
Wkrótce-trzecio-roczna studentka prawa, Gabby pracowała latem, jako stażystka w Little &
Staller, lokalnej firmie adwokackiej, specjalizującej się w sprawach o uszkodzenia ciała.
Potrzeba jej było całych dwóch dni pracy by zrozumieć, że nie została stworzona do
reprezentowania nadętych, rozdmuchujących-rachunki-medyczne powodów, którzy byli
święcie przekonani, że ich uszkodzenia tkanki miękkiej były warte, co najmniej miliona
dolarów za doznany ból.
Na przeciwnym końcu prawniczego spektrum znajdowało się Temple, Turley i Tucker.
Najbardziej prestiżowa firma w mieście, obsługiwała tylko najbardziej pożądanych klientów,
specjalizując się w prawie biznesowym i planowaniu nieruchomości. Te, starannie wybierane
sprawy kryminalne, które decydowali się reprezentować, były słynne, stanowiące precedens.
Takie, które robiły różnice na świecie, chroniące podstawowe prawa i dotyczące
nietolerowalnej niesprawiedliwości. I to były sprawy, na których pragnęła położyć ręce. Nawet,
jeśli miałaby być niewolnikiem przez lata, zbierając informacje i przynosząc kawę, żeby się do
nich dostać.
Przez cały tydzień była zestresowana, oczekując tej rozmowy, wiedząc, że TT&T
zatrudniało tylko najlepszych z najlepszych. Wiedząc, że współzawodniczyła z tuzinami osób
z jej roku, nie wspominając o dziesiątkach kolejnych ze szkół prawniczych w całym kraju, w
zażartej walce o jedno miejsce. Wiedząc, że marian Temple miała reputację nieżądającej
niczego poniżej wyrafinowania na wysoki połysk i profesjonalnej doskonałości.
Ale dzięki godzinom agresywnych ćwiczeń rozmów o pracę i zagrzewających przemów jej
najlepszej przyjaciółki, Elizabeth, Gabby była spokojna, opanowana i w szczytowej formie.
Powściągliwa panna Temple była pod wrażeniem jej osiągnięć na uczelni, a Gabby miała
wyraźne wrażenie, że firma była skłonna zatrudnić kobietę (nigdy nie można być zbyt
ostrożnym z tymi statystykami równych szans), co stawiało ją na czele większości konkurencji.
Lunch przeszedł gładko, do chwili, gdy opuściły restaurację i wyszły na Fifth Street.
Gdy panna Temple dawała bardzo ważne zaproszenie na drugą rozmowę z partnerami w
firmie (która nigdy nie była aranżowana, chyba, że firma poważnie rozważała złożenie oferty,
o radości!) seksowna, napakowana mięśniami, męska Wróżka przespacerowała dokładnie
między nimi w ten wkurzająco arogancki, jestem-taki-idealny, czy-nie-chciałbyś-po-prostu-
być-mną sposób, który mieli, tak blisko, że jego długie, złociste włosy musnęły policzek Gabby
jak zmysłowa fala jedwabiu.
Oszałamiający zapach jaśminu i drzewa sandałowego otoczył ją, a żar promieniujący z jego
potężnego ciała popieścił ją jak parna, erotyczna bryza. Potrzeba było każdej uncji jej znaczącej
samodyscypliny, żeby nie odsunąć się w tył z jego drogi.
Albo gorzej — poddać się tej, nieprzerwanej potrzebie i po prostu pogłaskać śniade
stworzenie. Jak wiele razy marzyła o zrobieniu tego? O jednym, zakazanym dotknięciu Wróżki.
O przekonaniu się czy ich złocista skóra naprawdę była w dotyku tak aksamitna, na jaką
wyglądała.
Nigdy nie wolno ci zdradzić, że możesz ich zobaczyć, Gabby.
W pełni oszołomiona bliskością Wróżki, jej nagle odrętwiała dłoń straciła uchwyt na
mrożonej kawie na wynos, którą wzięła z restauracji. Uderzył o chodnik, a pokrywka odpadła
i kawa eksplodowała na zewnątrz, przemaczając nieskazitelną pannę Temple.
Dokładnie w tym momencie Wróżka odwrócił się, żeby popatrzeć na nią, mrużąc
opalizujące oczy.
Spanikowana Gabby skupiła całą uwagę na wkurzonej pannie Temple. Z entuzjazmem
bliskim histerii, wyszarpnęła z torebki chusteczki i mazała gorączkowo, rozmazując plamy
kawy po tym, co chwilę temu było nienagannym kostiumem koloru kości słoniowej, o którym
miała dławiące przeczucie, że kosztował więcej niż ona zarabiała w miesiąc.
Bełkocząc głośnio o tym jak niezdarna była, przepraszając i winiąc wszystko, od zjedzenia
za dużo i nieprzyzwyczajenia do obcasów, do bycia zdenerwowaną z powodu rozmowy o pracę,
w ciągu kilku chwil zdołała zniszczyć całkowicie obraz zimnej, opanowanej pewności siebie,
który tak starannie tworzyła w czasie lunchu.
Ale nie miała wyboru.
Żeby zmusić Wróżkę do uwierzenia, że jej nie widziała, że była tylko niezdarnym
człowiekiem i niczym więcej, musiała zachowywać się jak kompletna niezdara i sabotować
swoją wiarygodność w oczach potencjalnej pracodawczyni.
I udało jej się sabotować.
Odtrącając gorączko osuszające dłonie Gabby, panna Temple wygładziła swój zniszczony
kostium i odmaszerowała w kierunku swojego samochodu, zatrzymując się by rzucić szybko
przez ramię. — Jak mówiłam wcześniej, panno O’Callaghan, nasza firma pracuje tylko z
klientami największego kalibru. Potrafią oni być wymagający, przesadni i drażliwi. I to
zrozumiałe. Gdy stawką są miliony, klient ma prawo oczekiwać najlepszego. My w Temple,
Turley i Tucker jesteśmy dumni z zachowywania opanowania pod wpływem stresu. Nasi
klienci wymagają gładkiego, wyrafinowanego traktowania. Szczerze, panno O’Callaghan,
jesteś zbyt płochliwa, żeby odnieść sukces w naszej firmie. Jestem pewna, że zajedziesz coś
odpowiedniego gdzieś indziej. Miłego dnia, panno O’Callaghan.
Czując się, jakby przyjęła kopniaka w żołądek, Gabby obserwowała w dotkniętym milczeniu
jak panna Temple odebrała swój nieskazitelny mercedes od parkingowego, niejasno rejestrując,
że Wróżka na szczęście też ruszyła dalej. Gdy elegancki, perłowy mercedes wtopił się w Fifth
Street i zniknął w ruchu ulicznym — a praca jej marzeń pomachała jej na pożegnanie z rury
wydechowej — ramiona Gabby obwisły. Z silnym westchnieniem, odwróciła się i powlekła
ulica do parkingu na rogu, gdzie prości studenci prawa nieprzeznaczeni-do-sukcesu-ponieważ-
byli-zbyt-płochliwi mogli pozwolić sobie na parkowanie.
— „Płochliwa” moja dupa. — Mruknęła, opierając głowę o kierownicę. — Nie masz pojęcia,
jakie jest moje życie. Ty nie możesz ich zobaczyć.
Wszystko, co panna Temple poczuła, to prawdopodobnie lekki wietrzyk, umiarkowany
wzrost temperatury, być może uchwycony podmuch egzotycznej, podniecającej woni. A gdyby
przypadkiem Wróżka się o nią otarła — choć były niewidzialne, były prawdziwe i naprawdę
były tutaj — panna Temple w jakiś sposób by to zracjonalizowała. Ci, którzy nie widzieli
Wróżek, zawsze tak robili.
Gabby nauczyła się w trudny sposób, że ludzie mieli zero tolerancji dla niewyjaśnionego.
Nigdy nie przestało jej zadziwiać jak kruche usprawiedliwienia wymyślali by chronić swoją
percepcję rzeczywistości. „Jezu, myślę, że nie spałam wystarczająco dużo zeszłej nocy.” Albo
„Łał, nie powinienem pić tego drugiego (albo trzeciego czy czwartego) piwa do lunchu.” A gdy
wszystko inne zawiodło, zadowalali się prostym. „ Musiałem to sobie wyobrazić.”
Jak tęskniła za taką nieświadomością!
Pokręciła głową i spróbowała uspokoić się myślą, że przynajmniej Wróżka została
przekonana i odeszła. Była bezpieczna. Na razie.
Tak, jak widziała to Gabby, Wróżki były odpowiedzialne za dziewięćdziesiąt dziewięć
procent problemów w jej życiu. Brała odpowiedzialność za pozostały jeden procent, ale to oni
byli powodem tego, że tego lata jej życie było jednym kryzysem za drugim. Oni byli powodem,
dla którego zaczęła się bać opuszczania swojego domu, nigdy nie wiedząc, gdzie jakaś może
się pojawić albo jak mocno ją zaskoczy. Albo, jaką idiotkę z siebie zrobi, próbując się
przegrupować. Oni byli powodem tego, że jej chłopak zerwał z nią piętnaście dni, trzy godziny
i — zerknęła w zamyśleniu na zegarek — czterdzieści dwie minuty temu.
Gabrielle O’Callaghan żywiła szczególną i bardzo osobistą nienawiść do Wróżek.
— Nie widzę was. Nie widzę was. — Mamrotała szeptem, gdy dwóch, oszałamiających
mężczyzn Wróżek przeszło przed maską jej samochodu. Odwróciła wzrok, przyłapała się, a
potem przechyliła lusterko wsteczne i udawała, że robi coś ze szminką.
Nigdy nie odwracaj się zbyt gwałtownie, zawsze ostrzegała jej babcia, Moira O’Callaghan.
Musisz zachowywać się naturalnie. Musisz nauczyć się pozwolić swojemu spojrzeniu
prześlizgiwać się po nich bez zatrzymania ani oderwania się zbyt nagle albo dowiedzą się, że
wiesz. I zabiorą cię. Nigdy nie wolno ci zdradzić, że je widzisz. Obiecaj mi, Gabby, nie mogę
cię stracić!
Babcia też je widziała, te stwory, których inni ludzie nie mogli zobaczyć. Większość kobiet
od strony jej matki mogło, choć czasem „dar” przeskakiwał pokolenia. Tak, jak było z jej matką,
która lata temu przeniosła się do Los Angeles (jakby ludzie w Californii byli mniej dziwaczni
od Wróżek), zostawiając wtedy-siedmio-letnią Gabrielle z babcią, „dopóki nie osiądzie.” Jilly
O’Callaghan nigdy nie osiadła.
Dlaczego nie mogło ominąć mnie? Dumała Gabby. Normalne życie było wszystkim, czego
kiedykolwiek chciała.
I okazało się, że cholernie ciężko je mieć, nawet w nudnym Cincinnati. Gabby zaczynała
myśleć, że mieszkanie w Tri-State — geograficznym zbiegu stanów Indiana, Ohio i Kentucky
— było trochę jak życie w mitycznym zbiegu Sunnydale’s Hellsmouth.
Z wyjątkiem tego, że Środkowy Wschód nie miał demonów i wampirów — o nie — oni
mieli Wróżki: niebezpiecznie uwodzicielskie, nieludzkie, aroganckie istoty, które zabrałyby ja
i zrobiły jej Bóg-wie-co, gdyby dowiedziały się, że ona może je zobaczyć.
Historia jej rodziny była wypełniona opowieściami o przodkach, którzy zostali schwytani
przez przerażające Wróżki Łowców i nigdy więcej ich nie widziano. Niektóre opowieści
twierdziły, że zostali szybko i brutalnie zabici przez dzikich Łowców, inne, że zostali
niewolnikami Wróżek.
Nie miała pojęcia, co w rzeczywistości stało się z tymi, głupimi wystarczająco by zostać
zabranymi, ale jedną rzecz wiedziała na pewno: nie miała zamiaru kiedykolwiek się tego
dowiedzieć.
*****
Później Gabby miała zrozumieć, że to wszystko była wina kubka z kawą. Każda, okropna
rzecz, która przydarzyła jej się od tego momentu, mogła być połączona bezpośrednio kubkiem
z kawą, z oszałamiającą prostotą hermetycznie trafnego argumentu: Gdyby nie A (wspomniany
kubek z kawą), wtedy nie byłoby B (zepsucie rozmowy o pracę), a przez to nie C (konieczność
pójścia tej nocy do pracy) i z pewnością nie D (ta potworna rzecz, która jej się tam
przydarzyła)… i tak w nieskończoność.
To naprawdę nie było sprawiedliwe, że tak trywialny, trwający sekundy moment, pozornie
nieszkodliwa decyzja, taka, jak wzięcie na wynos kubka mrożonej kawy mógł zmienić cały
kurs życia dziewczyny.
Nie, żeby nie uznawała znaczącej winy Wróżki, ale studiowanie prawa nauczyło ją izolować
krytyczny katalizator, żeby można było dyskutować o winie, a proste fakty były takie, że gdyby
nie miała w ręce kubka z kawą, nie upuściłaby go, nie ochlapałaby panny Temple, nie zrobiłaby
z siebie idiotki i nie straciłaby wszelkiej nadziei na zdobycie pracy swoich marzeń.
Gdyby nie kubek kawy, ta Wróżka nie miałaby żadnego powodu, żeby na nią patrzeć, a ona
nie miałaby powodu do paniki. Życie toczyłoby się gładko. Z obietnicą tej, pożądanej drugiej
rozmowy o pracę, tej nocy wyszłaby świętować z przyjaciółkami.
Ale z powodu tego, nikczemnego kubka z kawą, nie wyszła. Poszła do domu, wzięła długą
kąpiel z bąbelkami, jeszcze dłużej płakała, a później, tego wieczora, gdy była pewna, że biuro
będzie puste i nie będzie musiała odpowiadać na upokarzające pytania od innych stażystów,
pojechała z powrotem do centrum, żeby nadrobić pracę. Była do tyło z zawrotną liczbą
dziewiętnastu spraw arbitrażowych, które teraz, gdy nie miała w kolejce innej pracy, liczyły
się.
I z powodu tego, zgubnego kubka kawy, była w złym nastroju i nie zwracała uwagi, gdy
zaparkowała równolegle przed budynkiem swojego biura i nie zauważyła ciemnej,
niebezpiecznie wyglądającej Wróżki, wychodzącej z cieni przyległej alei.
Gdyby nie głupi kubek kawy, nie byłoby jej tam.
I to wtedy sprawy zrobiły diabelski zakręt ze złego na gorsze.
Rozdział 2
Adam Black przeciągnął dłonią przez swoje długie, ciemne włosy i skrzywił się, krocząc w
głąb alei.
Przez trzy ciągnące się wiecznie miesiące był człowiekiem.. Dziewięćdziesiąt siedem
okropnych dni, by być dokładnym. Dwa tysiące trzysta dwadzieścia osiem niekończących się
godzin. Sto trzydzieści dziewięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dogłębnie obraźliwych minut.
Stał się opętany na punkcie przyrostów czasu. To było zawstydzająco ludzkie nieszczęście.
Następna rzecz, którą wiedział, to taka, że będzie nosił zegarek.
Nigdy.
Był pewny, że Aoibheal przyjdzie po niego do tej pory. Postawiłby na to samą, swoją
esencję, nie żeby zostało mu dużo więcej do stawiania.
Ale nie zrobiła tego, a jemu robiło się niedobrze od czekania. Ludzie nie tylko mieli
wydzielony niedorzecznie skończony wycinek czasu na istnienie, ich ciała maiły potrzeby,
które pochłaniały wielką ilość tego czasu. Sam sen pochłaniał jedną czwartą. Choć przez kilka
zeszłych miesięcy opanował te wymagania, nienawidził bycia niewolnikiem swojej, fizycznej
formy. Musząc jeść, myć się, ubierać się, spać, sikać, golić się, czesać włosy i myć zęby, na
litość Chrystusa! Chciał znów być sobą. Nie, kiedy królowej będzie, kurwa, dogodnie, ale teraz.
Z tego powodu opuścił Londyn i podróżował do Cincinnati (piekielnie daleka droga —
samolotem) szukając syna pół Wróżkę, którego miał tysiąc lat temu, Circenna Brodie’ego,
który ożenił się ze śmiertelniczką z dwudziestego pierwszego wieku i zwykle przebywał z nią
tutaj.
Zwykle.
Po przybyciu do Cincinnati odkrył, że rezydencja Circenna jest pusta i nie miał pojęcia,
gdzie go dalej szukać. Zajął wtedy rezydencję dla siebie i odtąd zabijał czas — ponuro próbując
zignorować, że po raz pierwszy w jego ponadczasowym istnieniu, czas odwzajemniał przysługę
— czekając na powrót Circenna. Pół krwi Tuatha Dé miał magię, której Adam już nie posiadał.
Grymas Adama pogłębił się. Śmiesznie mała moc, która pozostawiła mu królowa, była
praktycznie bezwartościowa. Szybko odkrył, że dogłębnie obmyśliła jego karę. Zaklęcie féth
fiada było jednym z najpotężniejszych i wpływających na percepcję, które posiadali Tuatha Dé,
używane by pozwolić Tuatha Dé na pełną interakcję z ludzkim królestwem, jednocześnie
utrzymując jego lub ją, niewykrywalną dla ludzi. Otaczało noszącego je iluzją, która wpływała
na pamięć krótkotrwałą i tworzyło zamieszanie w umysłach tych, w bezpośredniej bliskości.
Gdyby Adam przewrócił stojak z gazetami, sprzedawca nieświadomie obwiniłby
niewidoczny wiatr. Gdyby zabrał jedzenie z czyjegoś talerza, ta osoba zdecydowałaby tylko,
że on/ona musiała już skończyć. Gdyby zdobył dla siebie nowe ubranie w sklepie, właściciel
zarejestrowałby błąd w inwentaryzacji.
4
Gdyby wyszarpnął przechodniowi zakupy i rzucił
torbę na ziemię, nieszczęsna ofiara zwróciłaby się w kierunku najbliżej stojącego i wywiązała
zaciekłą awanturę (zrobił to kilka razy dla odrobiny rozrywki). Gdyby zerwał kobiecie torebkę
z ramienia i kołysał jej nią przed twarzą, ona po prosty przeszłaby przez niego i torebkę (w
chwili, gdy dotknął przedmiotu, on też zostawał wessany w iluzję, tworzona prze féth fiada,
dopóki on go nie wypuścił), a potem pomaszerowała w przeciwnym kierunku, mamrocząc o
zapomnieniu torebki w domu.
Nie było niczego, co mógł zrobić, żeby przyciągnąć do siebie uwagę. A próbował
wszystkiego. Ze wszystkimi intencjami i celami. Adam Black nie istniał. Nie zasłużył nawet na
swój, własny, żałosny wycinek ludzkiej przestrzeni.
Wiedział, dlaczego wybrała tę, szczególną karę: bo stanął po stronie ludzi w ich małym
nieporozumieniu, zmuszała go do posmakowania bycia człowiekiem w najgorszy, możliwy
sposób. Sam i bezsilny, bez jednego rozproszenia, żeby zabić czas i rozerwać się.
Miał dość posmaku na całą wieczność.
Kiedyś wszechpotężna istota, mogąca przenikać czas i przestrzeń, istota, która mogła
podróżować gdziekolwiek i kiedykolwiek w mgnieniu oka, teraz był ograniczony do jednej,
użytecznej mocy: mógł przenikać miejsca na krótkie dystanse, ale nie więcej niż kilka mil.
5
Zaskoczyło go, że królowa zostawiła mu choć tyle mocy, aż do pierwszego razu, gdy prawie
został przejechany w sercu Londynu przez gwałtownie skręcający autobus.
Zostawiła mu tylko tyle mocy by pozostał przy życiu. Co powiedziało mu dwie rzeczy:
jeden, planowała w końcu mu wybaczyć i dwa, to będzie prawdopodobnie bardzo, bardzo długi
czas. Prawdopodobnie nie przed momentem, gdy jego ludzka forma będzie miała wkrótce
umrzeć.
Jeszcze pięćdziesiąt lat tego doprowadzi go do pieprzonego szaleństwa.
Problemem było to, że nawet, gdy Circenn wróci, Adam nadal nie wymyślił sposobu na
skontaktowanie się z nim. Z powodu jego ludzkiej połowy, Circenn też nie będzie w stanie
widzieć przez féth fiada.
Wszystko czego potrzebował, Adam rozmyślał po raz tysięczny, była jedna osoba. Tylko
jedna osoba, która mogłaby go zobaczyć. Jedna osoba, która mogłaby mu pomóc. Nie był
całkowicie pozbawiony opcji, ale nie mógł zastosować przeklętej, żadnej z nich bez kogoś, kto
mu pomoże.
4
Fajnie. Przydałoby się. Gdzie można rzucić na siebie takie zaklęcie? I jak wpływa na urządzenia? Może widać
człowieka na kamerach. I mam jeszcze jedno zastosowanie. Fajnie byłoby móc bezkarnie solidnie kopnąć w
dupę nielubianego szefa.
5
Ja z kilku mil byłbym zadowolony.
I to też było do dupy. Wszechmogący Adam Black potrzebował pomocy. Prawie mógł
usłyszeć srebrzysty śmiech, dźwięczący na nocnym wietrze, wiejącym drwiąco przez
królestwa, aż z samych, połyskujących, krzemionkowych piasków Wyspy Morar.
Z warknięciem kontrolowanej Furii wyszedł z alei.
*****
Gabby pogrążyła się w wielkim, żałosnym westchnieniu, gdy wysiadła z samochodu.
Normalnie, w noce takie, jak ta, gdy niebo było czarnym aksamitem, połyskującym od gwiazd
i srebrnego sierpa księżyca, ciepłe i wilgotne, i ożywione wspaniałymi zapachami i dźwiękami
lata, nic nie mogło wprawić jej w zły nastrój.
Ale nie dzisiaj. Wszyscy wyszli gdzieś, mając swoje życie podczas, gdy ona usiłowała
posprzątać po najnowszym, wróżkowym fiasku. Znowu.
Wydawało się, że teraz to już wszystko, co kiedykolwiek robi.
Zastanowiła się krótko, zanim udało jej się odepchnąć wprawiające w rozpacz myśli, co jej
ex robił dziś wieczorem. Wychodził do barów? Poznał kogoś nowego? Kogoś, kto nie był ciągle
dziewicą w wieku dwudziestu czterech lat?
6
I to też było winą Wróżki.
7
Zatrzasnęła drzwi samochodu mocniej niż powinna i kawałek chromu z ozdoby karoserii
zastukał o chodnik. To był trzeci kawałek siebie, który jej starzejąca się Corolla zrzuciła w tym
tygodniu, choć była całkiem pewna, że antenie pomogły znudzone dzieciaki z sąsiedztwa. Z
parsknięciem irytacji zamknęła samochód, wkopała pod niego małą część — nie zamierzała
sprzątać jeszcze jednej rzeczy — i obróciła się w kierunku budynku.
I zamarła.
Mężczyzna Wróżek właśnie wymaszerował a alei i stał blisko ławki w małej oazie podwórka
w pobliżu wejścia do budynku jej biura. Gdy obserwowała, wyciągnął się na plecach na ławce,
założył ramiona za głowę i wpatrzył się w nocne niebo, wyglądając, jakby nie miał żadnego
zamiaru ruszać się przez długi, długi czas.
Cholera i podwójna cholera!
Nadal była tak zdenerwowana wydarzeniami tego dnia, że nie była pewna czy potrafi przejść
obok bez poddania się przytłaczającej chęci by to kopnąć.
6
Nieeee Znoooowu. No ileż kurwa można?
7
Nie. To było winą autorki, która pisała całą serię na jedno kopyto. Na szczęście Fever i Iced poszły znacznie
lepiej.
To.
Wróżki były „tym” nigdy „nim” ani „nią.” Babcia nauczyła ja w młodym wieku, żeby ich
nie personifikować. Oni nie byli ludźmi. I niebezpiecznie było o nich myśleć, nawet w zaciszu
własnej głowy, jakby byli.
Ale niebiosa, pomyślała Gabby, gapiąc się. On — to — było z pewnością męskie.
Tak wysokie, że ławka nie była wystarczająco długa, żeby mogło się w pełni na niej
rozciągnąć, oparło jedną nogę na oparciu ławki, a drugą zgięło w kolanie, z nogami
rozsuniętymi w całkiem męskiej pozycji. Było ubrane w ciasno dopasowane, zblakłe jeansy,
czarny T-shirt i czarne, skórzane buty, Długie, jedwabiście czarne włosy rozlewały się na
złożone ręce, opadając by zamiatać chodnik. W kontraście do złocistych, anielskich, których
widziała wcześniej tego dnia, ten był ciemny i wyglądał diabelsko.
Złote bransolety ozdabiały jego muskularne ramiona, ukazując potężne, twarde jak kamień
bicepsy, a złoty torques otaczał jego szuję, połyskując bogato w bursztynowym świetle
gazowych latarni, oświetlających oazę podwórza.
Królewski, pomyślała ze śladem pozbawionej tchu fascynacji. Tylko ci z królewskich
domów mieli prawo nosić torquesy ze złota. Nigdy wcześniej nie widziała członka Domów
Rządzących.
I „królewski” z pewnością było dobrym słowem dla niego, er… dla tego. Jego profil był
czystym majestatem. Wyrzeźbione rysy, wysokie kości policzkowe, silna szczęka, wyrazisty
nos, wszystko pokryte wspaniałą złoto aksamitną skórą Wróżki. Zmrużyła oczy, absorbując
detale. Nieogolona szczęka, pokryta cieniem zarostu. Pełne usta. Dolna warga dekadencko
pełna. Właściwie to grzesznie. (Gabby, przestań o tym myśleć!)
Powoli wciągnęła powietrze, powoli je wypuściła, stojąc całkowicie nieruchomo, z jedną
ręką na dachu samochodu, a drugą, ściskającą kluczyki.
Wydzielał olbrzymią seksualność: pierwotną, surową, palącą. Z tej odległości nie powinna
być w stanie czuć żaru jego ciała, ale mogła. Nie powinna mieć lekkiego zawrotu głowy od
egzotycznego zapachu, ale miała. Jak gdyby był dwadzieścia razy silniejszy niż jakikolwiek,
którego wcześniej spotkała, prawdziwa elektrownia Wróżek.
Nigdy nie będzie w stanie koło tego przejść. To się po prostu nie zdarzy. Nie dzisiaj. Tylko
tyle była w stanie zrobić w ciągu jednego dnia, a Gabby O’Callaghan przekroczyła swoje limity.
Jednak… to się nie poruszyło. W rzeczywistości wydawało się całkowicie nieświadome
swojego otoczenia. Nie mogło zaszkodzić popatrzeć chwilę dłużej…
Poza tym, przypomniała sobie, miała obowiązek obserwować ukradkiem tak dużo, jak to
możliwe o nieznanych gatunkach Wróżek. W taki sposób kobiety O’Callaghan chroniły siebie
i przyszłość swoich dzieci — ucząc się o ich wrogu. Przekazując historie. Dodając nowe
informacje ze szkicami, jeśli to było możliwe, do wielotomowych Ksiąg Wróżek, w ten sposób
dostarczając przyszłym pokoleniom większe szanse uniknięcia wykrycia.
Ten nie miał gładko umięśnionego ciała większości mężczyzn Wróżek, zauważyła. Ten miał
ciało wojownika. Ramiona o wiele za szerokie, żeby wcisnąć w ławkę, ręce napakowane
mięśniami, grube przedramiona, silne nadgarstki. Wcięte mięśnie brzucha, falujące pod jego T-
shirtem za każdym razem, gdy zmieniało pozycję. Potężne uda, pieszczone przez miękki,
sprany jeans.
Nie, nie wojownik, rozmyślała, to nie całkiem było to. Mglisty obraz tańczył w mrocznych
głębiach jej umysłu, gdy próbowała wydobyć go na wierzch.
Bardziej jak… ach, miała to! Jak jeden z tych, dawnych kowali, którzy spędzali swoje dni,
waląc w stal w płonącej kuźni, ze szczękającym metalem i lecącymi iskrami. Posiadający
ogromną krzepę jednak zdolni też do delikatności, niezbędnej do tworzenia misternie
zdobionych ostrzy, łącząc czystą moc z doskonałą kontrolą.
Nie było na tym zbędnej uncji ciała, tylko twarde jak kamień, męskie ciało. Miało
pochodzącą z dobrych kości siłę, która w połączeniu z wysokością i szerokością mogła
wydawać się kobiecie przytłaczająca. Zwłaszcza, jeśli rozciągało te wszystkie, falujące mięsnie
na —
Przestań, O’Callaghan! Ocierając drobne kropelki potu z czoła wierzchem dłoni, wciągnęła
drżący oddech, desperacko usiłując być obiektywna. Czuła się tak gorąca jak kuźnia, w której
wyobrażała go sobie, schylającego się, z twardym, połyskującym ciałem, kującego…
kującego…
Idź, Gabby, ostrzegł słaby, wewnętrzny głos. Idź natychmiast. Pospiesz się.
Ale jej wewnętrzny alarm włączył się zbyt późno. Dokładnie w tym momencie to obróciło
się i spojrzało w jej stronę.
Powinna się odwrócić. Próbowała się odwrócić. Nie mogła.
Jego twarz, na wprost, była dziełem niemożliwego, męskiego piękna — doskonała symetria
muśnięta odrobiną dzikości — ale to jego oczy ją związały. To były starożytne oczy,
nieśmiertelne oczy, oczy, które widziały więcej niż ona mogła choćby marzyć, by zobaczyć
przez tysiąc żyć. Oczy pełne inteligencji, kpiny, psoty i — jej oddech utknął w gardle, gdy
wzrok tego opadł w dół jej ciała — niespętanej seksualności. Czarne jak północ pod skośnymi
brwiami, jego oczy błyskały złotymi iskierkami.
Szczęka jej opadła i sapnęła.
Ale, ale, ale, część niej wyjąkała w proteście, to nie ma oczu Wróżek! To nie może być
Wróżka. One mają opalizujące oczy. Zawsze. I jeśli to nie Wróżka to, co?
Jego wzrok znów przesunął się w dół jej ciała, tym razem wolniej, zwlekając na jej piersiach,
zatrzymując się bez zawstydzenia w złączeniu jej ud. Bez odrobiny zakłopotania przesunęło
biodra by uzyskać miejsce w jeansach, sięgnęło w dół i otwarcie się poprawiło.
Bezradnie, jak gdyby zahipnotyzowany, jej wzrok podążył, natrafiając na tę dużą, ciemną
rękę, szarpiącą wyblakły jeans. Na wielką, nabrzmiałą wypukłość, objętą miękkim, znoszonym
materiałem. Przez moment zamknęło dłoń na sobie i potarło gruby grzbiet, a ona przeraziła się,
czując własną, zaciskającą się dłoń. Zarumieniła się z wyschniętymi ustami i płonącymi
policzkami.
Nagle to znieruchomiało, a jego nadnaturalny wzrok spotkał się z jej, mrużąc oczy.
— Chryste! — Zasyczało, zrywając się z ławki w pełnym gracji ruchu zwierzęciły. —
Widzisz mnie. Ty mnie widzisz!
— Nie, nie widzę. — Warknęła natychmiast Gabby. Defensywnie. Głupio. Och, to było
dobre, O’Callaghan, ty idiotko!
Zatrzaskując usta tak mocno, że jej zęby szczęknęły, odblokowała drzwi samochodu i
wgramoliła się do środka szybciej, niż kiedykolwiek uważała za możliwe.
Przekręcając kluczyk w stacyjce, wrzuciła wsteczny.
A potem zrobiła kolejną, głupią rzecz. Znów na to spojrzała. Nie mogła się powstrzymać.
To zwyczajnie nakazywało uwagę.
Szło w jej kierunku z wyrazem czystego szoku.
Przez krótki moment gapiła się pusto z otwartymi ustami. Czy Wróżka była zdolna do
zdumienia? Według źródeł O’Callaghan one nie doświadczały żadnych emocji. I jakby mogły?
Nie miały serc, nie maiły dusz. Tylko głupiec pomyślałby, że jakiś rodzaj wyższego sumienia
czaił się za tymi, mistycznymi oczami. Gabby nie była głupia.
Było prawie przy krawężniku. Kierując się prosto na nią.
Z zaskoczonym drgnięciem, przyszła do siebie, wrzuciła bieg i wdusiła pedał gazu do
podłogi.
*****
Darroc, Starszy Wysokiej rady Tuatha Dé Danaan, stał na szczycie Wzgórza Tara, na
równinie Meath. Zimny, nocny wiatr splątał miedziane włosy, mieniące się złotem, wokół
twarzy, która była erotycznie piękna, poza blizną, szpecącą wyrzeźbione oblicze. To była
blizna, którą łatwo mógłby zamaskować swym urokiem, ale zdecydował się tego nie robić.
Nosił ją by pamiętać, nosił ja by pewni inni nie zapomnieli.
Irlandia, niegdyś nasza, pomyślał gorzko, spoglądając na bujną, zieloną ziemię.
I Tara — dawno temu zwane Teamir, a wcześniej ochrzczone Cathair Crofhind przez
samych Tuatha Dé — kiedyś testament mocy i chwały jego razy, teraz było turystycznym
przystankiem, pełnym ludzi, którym towarzyszyli przewodnicy, którzy opowiadali o jego
ludzie, które były rażąco śmiechu warte.
Tuatha Dé przybyli do tego świata na długo zanim ludzkie mity o tym zaświadczyły. Ale
czego można by oczekiwać po żałosnych, małych stworzeniach, których życie zaczynało się i
kończyło w ciągu najmniejszego mrugnięcia oka Tuatha Dé?
Gdy dopiero, co znaleźliśmy ten świat, mieliśmy tyle nadziei. W rzeczy samej, Nazwa, którą
wybrali dla Tara — Cathair Crofhind — oznaczała „to nie jest niepomyślne,” ich wybór tego
świata na ich nowy dom.
Ale to było niepomyślne, skandalicznie niepomyślne. Człowiek i Tuatha Dé okazali się
niezgodni, niebędący w stanie dzielić tego, bujnego świata, który nosił tak wiele podobieństw
do ich własnego, a jego rasa, kiedyś majestatyczna i dumna, teraz ukrywała się w miejscach,
których ludzie jeszcze nie odkryli. Dopiero niedawno nauczywszy się zaprząc do pracy moc
atomu, ludzie jeszcze przez jakiś czas nie będą prezentować poważnego zagrożenia dla Tuatha
Dé.
Jednak dla jego rodzaju czas mijał szybko i czy potem jego ludzie znów będą zmuszeni do
ucieczki?
Darroc nie zamierzał dożyć zobaczenia takiego dnia.
Wypędzeni. Szlachetni Tuatha Dé zostali odesłani do pozostałych miejsc, dokładnie tak, jak
zostali wyparci eon temu. Wygnańcy wtedy. Wygnańcy teraz. Jedyna różnica była taka, że
ludzie nie byli jeszcze wystarczająco potężni by wypędzić ich poza świat, jak kiedyś zostali
wypędzeni ze swojego, ukochanego domu.
Jeszcze.
Nie byli w stanie wziąć Danu — inne rasy były — ale mogli wziąć ten świat i podbić go.
Teraz. Zanim człowiek stanie się bardziej zaawansowany.
— Darrocu. — Głos przerwał jego gorzkie rozważania. Mael, małżonek królowej, pojawił
się obok niego. — Próbowałem wyślizgnąć się z dworu szybciej, ale —
— Wiem jak uważnie cię obserwuję i spodziewam się, że będzie przez jakiś czas. — Uciął
mu Darroc, niecierpliwy wieści. Kilka dni w Świecie Wróżek, było miesiącami w ludzkim
królestwie, gdzie Darroc czekał w ich umówionym miejscu spotkania. — Powiedz mi. Zrobiła
to?
Wysoki, potężnie zbudowany, ze śniadą skórą i czupryną lśniącą brązem, najnowszy faworyt
królowej przytaknął, jego opalizujące oczy połyskiwały. — Zrobiła to. Adam jest człowiekiem.
I Darrocu, ona odarła go z mocy. On nie może już nas nawet zobaczyć.
Darroc uśmiechnął się. Nie mógł prosić o więcej. Jego nemezis, wieczny cierń w boku,
najbardziej uporczywy obrońca ludzkości, został wypędzony ze Świata Wróżek, a bez niego
równowaga mocy na dworze w końcu była przechylona na korzyść Darroca.
A Adam był bezradnym, chodzącym celem. Śmiertelnikiem.
— Wiesz, gdzie jest? — Zapytał Darroc.
Mael potrząsnął głową. — Tylko tyle, że chodzi po ludzkim królestwie. Czy mam dla ciebie
zapolować?
— Nie. Zrobiłeś dosyć, Maelu. — Powiedział mu Darroc. Miał innych Łowców w planach
do zapolowania na jego zwierzynę. Łowcy nie byli, aż tak wierni królowej, jak lubiła wierzyć.
— Musisz wrócić, nim odkryje, że zniknąłeś. Nie może niczego podejrzewać.
Gdy małżonek królowej zniknął, Darroc również przeniknął czas i miejsce, ale do
całkowicie innego królestwa.
Idąc, zaśmiał się, wiedząc, że choć Adam miał w zwyczaju opowiadać się za śmiertelnikami,
chełpliwy książę D’Jai znienawidzi bycie człowiekiem, będzie gardził byciem uwięzionym w
ciele jednego z tych, małych, odgraniczonych, kruchych stworzeń, których przeciętna długość
życia była potwornie krótka.
Niedługo miał się przekonać, że będzie znacznie krótsza niż przeciętna.