background image

Rozdział 1 

 

CINCINNATI, OHIO 

KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ… 

Lato, rozmyślała Gabrielle O’Callaghan — zawsze jej ulubiona pora roku — w tym roku 

było absolutnie do dupy. 

Otworzywszy  samochód,  wsiadła  i  zsunęła  okulary  przeciwsłoneczne.  Zsuwając 

garniturowy  żakiet,  zepchnęła  z  nóg  wysokie  obcasy  i  brała  powolne,  głębokie  oddechy. 
Siedziała  przez  kilka  chwil,  zbierając  się  do  kupy,  a  potem  wyciągnęła  spinkę,  więżącą  jej 
włosy i rozmasowała skórę głowy. 

Zaczynała  mieć  zabójczy  ból  głowy.  A  jej  ręce  nadal  drżały.  Prawie  zdradziła  się  przed 

Wróżką. 

Nie mogła uwierzyć, że była tak głupia, ale Boże, tego lata było ich po prostu zbyt dużo! 

Przez lata nie widziała Wróżki w Cincinnati, ale teraz, z jakiegoś, dziwacznego powodu, było 
ich mnóstwo. 

Jakby Cincinnati było jakimś wspaniałym miejscem do przebywania — czy miasto mogłoby 

być bardziej nudne? Jakikolwiek był  ich niepojęty  powód wyboru Tri-State, pojawiły się w 
wielkiej liczbie na początku czerwca i od tamtego czasu rujnowały jej lato. 

A udawanie, że ich nie widziała, nigdy nie robiło się łatwiejsze. Z ich idealnymi ciałami, 

złoto  aksamitną  skórą  i  połyskującymi,  opalizującymi  oczami,  byli  trochę  trudni  do 
przeoczenia.  Śmiertelnie  wspaniali,  niemożliwie  uwodzicielscy,  ociekający  czystą  mocą 
mężczyźni byli dla dziewczyny chodzącą pokusą, żeby — 

Ostro pokręciła głową by przerwać groźną myśl. Przetrwała tak długo i niech ją cholera, jeśli 

potknie  się  i  da  się  złapać  przez  jedno  z  tych  erotycznych  —  egzotycznych,  poprawiła  się 
niecierpliwie — stworzeń. 

Ale czasem tak ciężko było na nich nie patrzeć. I dwa razy ciężej nie zareagować. Zwłaszcza, 

jeśli któryś złapał ją, nieprzygotowaną, jak ten ostatni. 

Jadła  lunch  z  Marian  Temple,  starszą  partnerką  w  firmie  prawniczej  Temple,  Turley  i 

Tucker,  w  eleganckiej  restauracji  w  centrum,  bardzo  ważny  lunch  w  czasie  którego  miała 
rozmowę o jej pozycji po zakończeniu studiów. 

Wkrótce-trzecio-roczna studentka prawa, Gabby pracowała latem, jako stażystka w Little & 

Staller,  lokalnej  firmie  adwokackiej,  specjalizującej  się  w  sprawach  o  uszkodzenia  ciała. 
Potrzeba  jej  było  całych  dwóch  dni  pracy  by  zrozumieć,  że  nie  została  stworzona  do 
reprezentowania  nadętych,  rozdmuchujących-rachunki-medyczne  powodów,  którzy  byli 
święcie  przekonani,  że  ich  uszkodzenia  tkanki  miękkiej  były  warte,  co  najmniej  miliona 
dolarów za doznany ból. 

background image

Na  przeciwnym  końcu  prawniczego  spektrum  znajdowało  się  Temple,  Turley  i  Tucker. 

Najbardziej prestiżowa firma w mieście, obsługiwała tylko najbardziej pożądanych klientów, 
specjalizując się w prawie biznesowym i planowaniu nieruchomości. Te, starannie wybierane 
sprawy kryminalne, które decydowali się reprezentować, były słynne, stanowiące precedens. 
Takie,  które  robiły  różnice  na  świecie,  chroniące  podstawowe  prawa  i  dotyczące 
nietolerowalnej niesprawiedliwości. I to były sprawy, na których pragnęła położyć ręce. Nawet, 
jeśli miałaby być niewolnikiem przez lata, zbierając informacje i przynosząc kawę, żeby się do 
nich dostać. 

Przez  cały  tydzień  była  zestresowana,  oczekując  tej  rozmowy,  wiedząc,  że  TT&T 

zatrudniało tylko najlepszych z najlepszych. Wiedząc, że współzawodniczyła z tuzinami osób 
z jej roku, nie wspominając o dziesiątkach kolejnych ze szkół prawniczych w całym kraju, w 
zażartej  walce  o  jedno  miejsce.  Wiedząc,  że  marian  Temple  miała  reputację  nieżądającej 
niczego poniżej wyrafinowania na wysoki połysk i profesjonalnej doskonałości. 

Ale dzięki godzinom agresywnych ćwiczeń rozmów o pracę i zagrzewających przemów jej 

najlepszej  przyjaciółki,  Elizabeth,  Gabby była spokojna, opanowana i  w szczytowej  formie. 
Powściągliwa  panna  Temple  była  pod  wrażeniem  jej  osiągnięć  na  uczelni,  a  Gabby  miała 
wyraźne  wrażenie,  że  firma  była  skłonna  zatrudnić  kobietę  (nigdy  nie  można  być  zbyt 
ostrożnym z tymi statystykami równych szans), co stawiało ją na czele większości konkurencji. 
Lunch przeszedł gładko, do chwili, gdy opuściły restaurację i wyszły na Fifth Street. 

Gdy panna Temple dawała bardzo ważne zaproszenie na drugą rozmowę z partnerami w 

firmie (która nigdy nie była aranżowana, chyba, że firma poważnie rozważała złożenie oferty, 
o  radości!)  seksowna,  napakowana  mięśniami,  męska  Wróżka  przespacerowała  dokładnie 
między  nimi  w  ten  wkurzająco  arogancki,  jestem-taki-idealny,  czy-nie-chciałbyś-po-prostu-
być-mną sposób, który mieli, tak blisko, że jego długie, złociste włosy musnęły policzek Gabby 
jak zmysłowa fala jedwabiu. 

Oszałamiający zapach jaśminu i drzewa sandałowego otoczył ją, a żar promieniujący z jego 

potężnego ciała popieścił ją jak parna, erotyczna bryza. Potrzeba było każdej uncji jej znaczącej 
samodyscypliny, żeby nie odsunąć się w tył z jego drogi. 

Albo  gorzej  —  poddać  się  tej,  nieprzerwanej  potrzebie  i  po  prostu  pogłaskać  śniade 

stworzenie. Jak wiele razy marzyła o zrobieniu tego? O jednym, zakazanym dotknięciu Wróżki. 
O  przekonaniu  się  czy  ich  złocista  skóra  naprawdę  była  w  dotyku  tak  aksamitna,  na  jaką 
wyglądała. 

Nigdy nie wolno ci zdradzić, że możesz ich zobaczyć, Gabby

W  pełni  oszołomiona  bliskością  Wróżki,  jej  nagle  odrętwiała  dłoń  straciła  uchwyt  na 

mrożonej kawie na wynos, którą wzięła z restauracji. Uderzył o chodnik, a pokrywka odpadła 
i kawa eksplodowała na zewnątrz, przemaczając nieskazitelną pannę Temple. 

Dokładnie  w  tym  momencie  Wróżka  odwrócił  się,  żeby  popatrzeć  na  nią,  mrużąc 

opalizujące oczy. 

background image

Spanikowana  Gabby  skupiła  całą  uwagę  na  wkurzonej  pannie  Temple.  Z  entuzjazmem 

bliskim  histerii,  wyszarpnęła  z  torebki  chusteczki  i  mazała  gorączkowo,  rozmazując  plamy 
kawy po tym, co chwilę temu było nienagannym kostiumem koloru kości słoniowej, o którym 
miała dławiące przeczucie, że kosztował więcej niż ona zarabiała w miesiąc. 

Bełkocząc głośnio o tym jak niezdarna była, przepraszając i winiąc wszystko, od zjedzenia 

za dużo i nieprzyzwyczajenia do obcasów, do bycia zdenerwowaną z powodu rozmowy o pracę, 
w ciągu kilku chwil zdołała zniszczyć całkowicie obraz zimnej, opanowanej pewności siebie, 
który tak starannie tworzyła w czasie lunchu. 

Ale nie miała wyboru. 

Żeby  zmusić  Wróżkę  do  uwierzenia,  że  jej  nie  widziała,  że  była  tylko  niezdarnym 

człowiekiem i niczym  więcej, musiała zachowywać się jak kompletna niezdara i sabotować 
swoją wiarygodność w oczach potencjalnej pracodawczyni. 

I udało jej się sabotować. 

Odtrącając gorączko osuszające dłonie Gabby, panna Temple wygładziła swój zniszczony 

kostium i odmaszerowała w kierunku swojego samochodu, zatrzymując się by rzucić szybko 
przez  ramię.  —  Jak  mówiłam  wcześniej,  panno  O’Callaghan,  nasza  firma  pracuje  tylko  z 
klientami  największego  kalibru.  Potrafią  oni  być  wymagający,  przesadni  i  drażliwi.  I  to 
zrozumiałe. Gdy stawką są miliony, klient ma prawo oczekiwać najlepszego. My w Temple, 
Turley  i  Tucker  jesteśmy  dumni  z  zachowywania  opanowania  pod  wpływem  stresu.  Nasi 
klienci  wymagają  gładkiego,  wyrafinowanego  traktowania.  Szczerze,  panno  O’Callaghan, 
jesteś zbyt płochliwa, żeby odnieść sukces w naszej firmie. Jestem pewna, że zajedziesz coś 
odpowiedniego gdzieś indziej. Miłego dnia, panno O’Callaghan. 

Czując się, jakby przyjęła kopniaka w żołądek, Gabby obserwowała w dotkniętym milczeniu 

jak panna Temple odebrała swój nieskazitelny mercedes od parkingowego, niejasno rejestrując, 
że Wróżka na szczęście też ruszyła dalej. Gdy elegancki, perłowy mercedes wtopił się w Fifth 
Street i zniknął w ruchu ulicznym — a praca jej marzeń pomachała jej na pożegnanie z rury 
wydechowej — ramiona Gabby obwisły. Z silnym westchnieniem, odwróciła się i powlekła 
ulica do parkingu na rogu, gdzie prości studenci prawa nieprzeznaczeni-do-sukcesu-ponieważ-
byli-zbyt-płochliwi mogli pozwolić sobie na parkowanie. 

— „Płochliwa” moja dupa. — Mruknęła, opierając głowę o kierownicę. — Nie masz pojęcia, 

jakie jest moje życie. Ty nie możesz ich zobaczyć. 

Wszystko,  co  panna  Temple  poczuła,  to  prawdopodobnie  lekki  wietrzyk,  umiarkowany 

wzrost temperatury, być może uchwycony podmuch egzotycznej, podniecającej woni. A gdyby 
przypadkiem Wróżka się o nią otarła — choć były niewidzialne, były prawdziwe i naprawdę 
były  tutaj  —  panna  Temple  w  jakiś  sposób  by  to  zracjonalizowała.  Ci,  którzy  nie  widzieli 
Wróżek, zawsze tak robili. 

Gabby nauczyła się w trudny sposób, że ludzie mieli zero tolerancji dla niewyjaśnionego. 

Nigdy nie przestało jej zadziwiać jak kruche usprawiedliwienia wymyślali by chronić swoją 

background image

percepcję rzeczywistości. „Jezu, myślę, że nie spałam wystarczająco dużo zeszłej nocy.” Albo 
„Łał, nie powinienem pić tego drugiego (albo trzeciego czy czwartego) piwa do lunchu.” A gdy 
wszystko inne zawiodło, zadowalali się prostym. „ Musiałem to sobie wyobrazić.” 

Jak tęskniła za taką nieświadomością! 

Pokręciła  głową  i  spróbowała  uspokoić  się  myślą,  że  przynajmniej  Wróżka  została 

przekonana i odeszła. Była bezpieczna. Na razie. 

Tak,  jak  widziała  to  Gabby,  Wróżki  były  odpowiedzialne  za  dziewięćdziesiąt  dziewięć 

procent problemów w jej życiu. Brała odpowiedzialność za pozostały jeden procent, ale to oni 
byli powodem tego, że tego lata jej życie było jednym kryzysem za drugim. Oni byli powodem, 
dla którego zaczęła się bać opuszczania swojego domu, nigdy nie wiedząc, gdzie jakaś może 
się  pojawić  albo  jak  mocno  ją  zaskoczy.  Albo,  jaką  idiotkę  z  siebie  zrobi,  próbując  się 
przegrupować. Oni byli powodem tego, że jej chłopak zerwał z nią piętnaście dni, trzy godziny 
i — zerknęła w zamyśleniu na zegarek — czterdzieści dwie minuty temu. 

Gabrielle O’Callaghan żywiła szczególną i bardzo osobistą nienawiść do Wróżek. 

—  Nie  widzę  was.  Nie  widzę  was.  —  Mamrotała  szeptem,  gdy  dwóch,  oszałamiających 

mężczyzn Wróżek przeszło przed maską jej samochodu. Odwróciła wzrok, przyłapała się, a 
potem przechyliła lusterko wsteczne i udawała, że robi coś ze szminką. 

Nigdy nie odwracaj się zbyt gwałtownie, zawsze ostrzegała jej babcia, Moira O’Callaghan. 

Musisz  zachowywać  się  naturalnie.  Musisz  nauczyć  się  pozwolić  swojemu  spojrzeniu 
prześlizgiwać się po nich bez zatrzymania ani oderwania się zbyt nagle albo dowiedzą się, że 
wiesz. I zabiorą cię. Nigdy nie wolno ci zdradzić, że je widzisz. Obiecaj mi, Gabby, nie mogę 
cię stracić!
 

Babcia też je widziała, te stwory, których inni ludzie nie mogli zobaczyć. Większość kobiet 

od strony jej matki mogło, choć czasem „dar” przeskakiwał pokolenia. Tak, jak było z jej matką, 
która lata temu przeniosła się do Los Angeles (jakby ludzie w Californii byli mniej dziwaczni 
od Wróżek), zostawiając wtedy-siedmio-letnią Gabrielle z babcią, „dopóki nie osiądzie.” Jilly 
O’Callaghan nigdy nie osiadła. 

Dlaczego nie mogło ominąć mnie? Dumała Gabby. Normalne życie było wszystkim, czego 

kiedykolwiek chciała. 

I okazało się, że cholernie ciężko je mieć, nawet w nudnym Cincinnati. Gabby zaczynała 

myśleć, że mieszkanie w Tri-State — geograficznym zbiegu stanów Indiana, Ohio i Kentucky 
— było trochę jak życie w mitycznym zbiegu Sunnydale’s Hellsmouth. 

Z wyjątkiem tego, że Środkowy Wschód nie miał demonów i wampirów — o nie — oni 

mieli Wróżki: niebezpiecznie uwodzicielskie, nieludzkie, aroganckie istoty, które zabrałyby ja 
i zrobiły jej Bóg-wie-co, gdyby dowiedziały się, że ona może je zobaczyć. 

Historia jej rodziny była wypełniona opowieściami o przodkach, którzy zostali schwytani 

przez  przerażające  Wróżki  Łowców  i  nigdy  więcej  ich  nie  widziano.  Niektóre  opowieści 

background image

twierdziły,  że  zostali  szybko  i  brutalnie  zabici  przez  dzikich  Łowców,  inne,  że  zostali 
niewolnikami Wróżek. 

Nie miała pojęcia, co w rzeczywistości stało się z tymi, głupimi wystarczająco by zostać 

zabranymi,  ale  jedną  rzecz  wiedziała  na  pewno:  nie  miała  zamiaru  kiedykolwiek  się  tego 
dowiedzieć. 

 

***** 

 

Później Gabby miała zrozumieć, że to wszystko była wina kubka z kawą. Każda, okropna 

rzecz, która przydarzyła jej się od tego momentu, mogła być połączona bezpośrednio kubkiem 
z kawą, z oszałamiającą prostotą hermetycznie trafnego argumentu: Gdyby nie A (wspomniany 
kubek z kawą), wtedy nie byłoby B (zepsucie rozmowy o pracę), a przez to nie C (konieczność 
pójścia  tej  nocy  do  pracy)  i  z  pewnością  nie  D  (ta  potworna  rzecz,  która  jej  się  tam 
przydarzyła)… i tak w nieskończoność. 

To naprawdę nie było sprawiedliwe, że tak trywialny, trwający sekundy moment, pozornie 

nieszkodliwa decyzja, taka, jak wzięcie na wynos kubka mrożonej kawy mógł zmienić cały 
kurs życia dziewczyny. 

Nie, żeby nie uznawała znaczącej winy Wróżki, ale studiowanie prawa nauczyło ją izolować 

krytyczny katalizator, żeby można było dyskutować o winie, a proste fakty były takie, że gdyby 
nie miała w ręce kubka z kawą, nie upuściłaby go, nie ochlapałaby panny Temple, nie zrobiłaby 
z siebie idiotki i nie straciłaby wszelkiej nadziei na zdobycie pracy swoich marzeń. 

Gdyby nie kubek kawy, ta Wróżka nie miałaby żadnego powodu, żeby na nią patrzeć, a ona 

nie miałaby powodu do paniki. Życie toczyłoby się gładko. Z obietnicą tej, pożądanej drugiej 
rozmowy o pracę, tej nocy wyszłaby świętować z przyjaciółkami. 

Ale z powodu tego, nikczemnego kubka z kawą, nie wyszła. Poszła do domu, wzięła długą 

kąpiel z bąbelkami, jeszcze dłużej płakała, a później, tego wieczora, gdy była pewna, że biuro 
będzie puste i nie będzie musiała odpowiadać na upokarzające pytania od innych stażystów, 
pojechała  z  powrotem  do  centrum,  żeby  nadrobić  pracę.  Była  do  tyło  z  zawrotną  liczbą 
dziewiętnastu spraw arbitrażowych, które teraz, gdy nie miała w kolejce innej pracy, liczyły 
się. 

I z powodu tego, zgubnego kubka kawy, była w złym nastroju i nie zwracała uwagi, gdy 

zaparkowała  równolegle  przed  budynkiem  swojego  biura  i  nie  zauważyła  ciemnej, 
niebezpiecznie wyglądającej Wróżki, wychodzącej z cieni przyległej alei. 

Gdyby nie głupi kubek kawy, nie byłoby jej tam. 

I to wtedy sprawy zrobiły diabelski zakręt ze złego na gorsze. 

background image

Rozdział 2 

 

Adam Black przeciągnął dłonią przez swoje długie, ciemne włosy i skrzywił się, krocząc w 

głąb alei. 

Przez  trzy  ciągnące  się  wiecznie  miesiące  był  człowiekiem..  Dziewięćdziesiąt  siedem 

okropnych dni, by być dokładnym. Dwa tysiące  trzysta dwadzieścia osiem niekończących się 
godzin. Sto trzydzieści dziewięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dogłębnie obraźliwych minut. 

Stał się opętany na punkcie przyrostów czasu. To było zawstydzająco ludzkie nieszczęście. 

Następna rzecz, którą wiedział, to taka, że będzie nosił zegarek. 

Nigdy

Był  pewny,  że  Aoibheal  przyjdzie  po  niego  do  tej  pory.  Postawiłby  na  to  samą,  swoją 

esencję, nie żeby zostało mu dużo więcej do stawiania. 

Ale  nie  zrobiła  tego,  a  jemu  robiło  się  niedobrze  od  czekania.  Ludzie  nie  tylko  mieli 

wydzielony  niedorzecznie  skończony  wycinek  czasu  na  istnienie,  ich  ciała  maiły  potrzeby, 
które pochłaniały wielką ilość tego czasu. Sam sen pochłaniał jedną czwartą. Choć przez kilka 
zeszłych miesięcy opanował te wymagania, nienawidził bycia niewolnikiem swojej, fizycznej 
formy. Musząc jeść, myć się, ubierać się, spać, sikać, golić się, czesać włosy i myć zęby, na 
litość Chrystusa! Chciał znów być sobą. Nie, kiedy królowej będzie, kurwa, dogodnie, ale teraz

Z  tego  powodu  opuścił  Londyn  i  podróżował  do  Cincinnati  (piekielnie  daleka  droga  — 

samolotem)  szukając  syna  pół  Wróżkę,  którego  miał  tysiąc  lat  temu,  Circenna  Brodie’ego, 
który ożenił się ze śmiertelniczką z dwudziestego pierwszego wieku i zwykle przebywał z nią 
tutaj. 

Zwykle. 

Po  przybyciu  do  Cincinnati  odkrył,  że  rezydencja  Circenna  jest  pusta  i  nie  miał  pojęcia, 

gdzie go dalej szukać. Zajął wtedy rezydencję dla siebie i odtąd zabijał czas — ponuro próbując 
zignorować, że po raz pierwszy w jego ponadczasowym istnieniu, czas odwzajemniał przysługę 
— czekając na powrót Circenna. Pół krwi Tuatha Dé miał magię, której Adam już nie posiadał. 

Grymas  Adama  pogłębił  się.  Śmiesznie  mała  moc,  która  pozostawiła  mu  królowa,  była 

praktycznie bezwartościowa. Szybko odkrył, że dogłębnie obmyśliła jego karę. Zaklęcie féth 
fiada
 było jednym z najpotężniejszych i wpływających na percepcję, które posiadali Tuatha Dé, 
używane  by  pozwolić  Tuatha  Dé  na  pełną  interakcję  z  ludzkim  królestwem,  jednocześnie 
utrzymując jego lub ją, niewykrywalną dla ludzi. Otaczało noszącego je iluzją, która wpływała 
na pamięć krótkotrwałą i tworzyło zamieszanie w umysłach tych, w bezpośredniej bliskości. 

Gdyby  Adam  przewrócił  stojak  z  gazetami,  sprzedawca  nieświadomie  obwiniłby 

niewidoczny wiatr. Gdyby zabrał jedzenie z czyjegoś talerza, ta osoba zdecydowałaby tylko, 
że on/ona musiała już skończyć. Gdyby zdobył dla siebie nowe ubranie w sklepie, właściciel 

background image

zarejestrowałby  błąd  w  inwentaryzacji.

4

  Gdyby  wyszarpnął  przechodniowi  zakupy  i  rzucił 

torbę na ziemię, nieszczęsna ofiara zwróciłaby się w kierunku najbliżej stojącego i wywiązała 
zaciekłą awanturę (zrobił to kilka razy dla odrobiny rozrywki). Gdyby zerwał kobiecie torebkę 
z ramienia i kołysał jej nią przed twarzą, ona po prosty przeszłaby przez niego i torebkę (w 
chwili, gdy dotknął przedmiotu, on też zostawał wessany w iluzję, tworzona prze féth fiada, 
dopóki on go nie wypuścił), a potem pomaszerowała w przeciwnym kierunku, mamrocząc o 
zapomnieniu torebki w domu. 

Nie  było  niczego,  co  mógł  zrobić,  żeby  przyciągnąć  do  siebie  uwagę.  A  próbował 

wszystkiego. Ze wszystkimi intencjami i celami. Adam Black nie istniał. Nie zasłużył nawet na 
swój, własny, żałosny wycinek ludzkiej przestrzeni. 

Wiedział,  dlaczego  wybrała  tę,  szczególną  karę:  bo  stanął  po  stronie  ludzi  w  ich  małym 

nieporozumieniu,  zmuszała  go  do  posmakowania  bycia  człowiekiem  w  najgorszy,  możliwy 
sposób. Sam i bezsilny, bez jednego rozproszenia, żeby zabić czas i rozerwać się. 

Miał dość posmaku na całą wieczność. 

Kiedyś  wszechpotężna  istota,  mogąca  przenikać  czas  i  przestrzeń,  istota,  która  mogła 

podróżować gdziekolwiek i kiedykolwiek w mgnieniu oka, teraz był ograniczony do jednej, 
użytecznej mocy: mógł przenikać miejsca na krótkie dystanse, ale nie więcej niż kilka mil.

5

 

Zaskoczyło go, że królowa zostawiła mu choć tyle mocy, aż do pierwszego razu, gdy prawie 
został przejechany w sercu Londynu przez gwałtownie skręcający autobus. 

Zostawiła  mu  tylko  tyle  mocy  by  pozostał  przy  życiu.  Co  powiedziało  mu  dwie  rzeczy: 

jeden, planowała w końcu mu wybaczyć i dwa, to będzie prawdopodobnie bardzo, bardzo długi 
czas.  Prawdopodobnie  nie  przed  momentem,  gdy  jego  ludzka  forma  będzie  miała  wkrótce 
umrzeć. 

Jeszcze pięćdziesiąt lat tego doprowadzi go do pieprzonego szaleństwa. 

Problemem było  to,  że  nawet,  gdy Circenn  wróci, Adam  nadal  nie wymyślił  sposobu  na 

skontaktowanie się z nim. Z powodu jego ludzkiej połowy, Circenn też nie będzie w stanie 
widzieć przez féth fiada

Wszystko czego potrzebował, Adam rozmyślał po raz tysięczny, była jedna osoba. Tylko 

jedna  osoba,  która  mogłaby  go  zobaczyć.  Jedna  osoba,  która  mogłaby  mu  pomóc.  Nie  był 
całkowicie pozbawiony opcji, ale nie mógł zastosować przeklętej, żadnej z nich bez kogoś, kto 
mu pomoże. 

                                                           

4

 Fajnie. Przydałoby się. Gdzie można rzucić na siebie takie zaklęcie? I jak wpływa na urządzenia? Może widać 

człowieka na kamerach. I mam jeszcze jedno zastosowanie. Fajnie byłoby móc bezkarnie solidnie kopnąć w 
dupę nielubianego szefa. 

5

 Ja z kilku mil byłbym zadowolony. 

background image

I  to  też  było  do  dupy.  Wszechmogący  Adam  Black  potrzebował  pomocy.  Prawie  mógł 

usłyszeć  srebrzysty  śmiech,  dźwięczący  na  nocnym  wietrze,  wiejącym  drwiąco  przez 
królestwa, aż z samych, połyskujących, krzemionkowych piasków Wyspy Morar. 

Z warknięciem kontrolowanej Furii wyszedł z alei. 

 

***** 

 

Gabby  pogrążyła  się  w  wielkim,  żałosnym  westchnieniu,  gdy  wysiadła  z  samochodu. 

Normalnie, w noce takie, jak ta, gdy niebo było czarnym aksamitem, połyskującym od gwiazd 
i srebrnego sierpa księżyca, ciepłe i wilgotne, i ożywione wspaniałymi zapachami i dźwiękami 
lata, nic nie mogło wprawić jej w zły nastrój. 

Ale  nie  dzisiaj.  Wszyscy  wyszli  gdzieś,  mając  swoje  życie  podczas,  gdy  ona  usiłowała 

posprzątać po najnowszym, wróżkowym fiasku. Znowu. 

Wydawało się, że teraz to już wszystko, co kiedykolwiek robi. 

Zastanowiła się krótko, zanim udało jej się odepchnąć wprawiające w rozpacz myśli, co jej 

ex robił dziś wieczorem. Wychodził do barów? Poznał kogoś nowego? Kogoś, kto nie był ciągle 
dziewicą w wieku dwudziestu czterech lat?

6

 

to też było winą Wróżki.

7

 

Zatrzasnęła drzwi samochodu mocniej niż powinna i kawałek chromu z ozdoby karoserii 

zastukał o chodnik. To był trzeci kawałek siebie, który jej starzejąca się Corolla zrzuciła w tym 
tygodniu, choć była całkiem pewna, że antenie pomogły znudzone dzieciaki z sąsiedztwa. Z 
parsknięciem irytacji zamknęła samochód, wkopała pod niego małą część — nie zamierzała 
sprzątać jeszcze jednej rzeczy — i obróciła się w kierunku budynku. 

I zamarła. 

Mężczyzna Wróżek właśnie wymaszerował a alei i stał blisko ławki w małej oazie podwórka 

w pobliżu wejścia do budynku jej biura. Gdy obserwowała, wyciągnął się na plecach na ławce, 
założył ramiona za głowę i wpatrzył się w nocne niebo, wyglądając, jakby nie miał żadnego 
zamiaru ruszać się przez długi, długi czas. 

Cholera i podwójna cholera! 

Nadal była tak zdenerwowana wydarzeniami tego dnia, że nie była pewna czy potrafi przejść 

obok bez poddania się przytłaczającej chęci by to kopnąć

                                                           

6

 Nieeee Znoooowu. No ileż kurwa można? 

7

 Nie. To było winą autorki, która pisała całą serię na jedno kopyto. Na szczęście Fever i Iced poszły znacznie 

lepiej. 

background image

To. 

Wróżki były „tym” nigdy „nim” ani „nią.” Babcia nauczyła ja w młodym wieku, żeby ich 

nie personifikować. Oni nie byli ludźmi. I niebezpiecznie było o nich myśleć, nawet w zaciszu 
własnej głowy, jakby byli. 

Ale niebiosa, pomyślała Gabby, gapiąc się. On — to — było z pewnością męskie. 

Tak  wysokie,  że  ławka  nie  była  wystarczająco  długa,  żeby  mogło  się  w  pełni  na  niej 

rozciągnąć,  oparło  jedną  nogę  na  oparciu  ławki,  a  drugą  zgięło  w  kolanie,  z  nogami 
rozsuniętymi w całkiem męskiej pozycji. Było ubrane w ciasno dopasowane, zblakłe jeansy, 
czarny  T-shirt  i  czarne,  skórzane  buty,  Długie,  jedwabiście  czarne  włosy  rozlewały  się  na 
złożone ręce, opadając by zamiatać chodnik. W kontraście do złocistych, anielskich, których 
widziała wcześniej tego dnia, ten był ciemny i wyglądał diabelsko. 

Złote bransolety ozdabiały jego muskularne ramiona, ukazując potężne, twarde jak kamień 

bicepsy,  a  złoty  torques  otaczał  jego  szuję,  połyskując  bogato  w  bursztynowym  świetle 
gazowych latarni, oświetlających oazę podwórza. 

Królewski,  pomyślała  ze  śladem  pozbawionej  tchu  fascynacji.  Tylko  ci  z  królewskich 

domów mieli prawo nosić torquesy ze złota. Nigdy wcześniej nie widziała członka Domów 
Rządzących. 

I „królewski” z pewnością było dobrym słowem dla niego, er… dla tego. Jego profil był 

czystym majestatem. Wyrzeźbione rysy, wysokie kości policzkowe, silna szczęka, wyrazisty 
nos, wszystko  pokryte wspaniałą złoto aksamitną skórą Wróżki. Zmrużyła oczy, absorbując 
detale.  Nieogolona  szczęka,  pokryta  cieniem  zarostu.  Pełne  usta.  Dolna  warga  dekadencko 
pełna. Właściwie to grzesznie. (Gabby, przestań o tym myśleć!) 

Powoli wciągnęła powietrze, powoli je wypuściła, stojąc całkowicie nieruchomo, z jedną 

ręką na dachu samochodu, a drugą, ściskającą kluczyki. 

Wydzielał olbrzymią seksualność: pierwotną, surową, palącą. Z tej odległości nie powinna 

być w stanie czuć żaru jego ciała, ale mogła. Nie powinna mieć lekkiego zawrotu głowy od 
egzotycznego zapachu, ale miała. Jak gdyby był dwadzieścia razy silniejszy niż jakikolwiek, 
którego wcześniej spotkała, prawdziwa elektrownia Wróżek. 

Nigdy nie będzie w stanie koło tego przejść. To się po prostu nie zdarzy. Nie dzisiaj. Tylko 

tyle była w stanie zrobić w ciągu jednego dnia, a Gabby O’Callaghan przekroczyła swoje limity. 

Jednak…  to  się  nie  poruszyło.  W  rzeczywistości  wydawało  się  całkowicie  nieświadome 

swojego otoczenia. Nie mogło zaszkodzić popatrzeć chwilę dłużej… 

Poza tym, przypomniała sobie, miała obowiązek obserwować ukradkiem tak dużo, jak to 

możliwe o nieznanych gatunkach Wróżek. W taki sposób kobiety O’Callaghan chroniły siebie 
i  przyszłość  swoich  dzieci  —  ucząc  się  o  ich  wrogu.  Przekazując  historie.  Dodając  nowe 
informacje ze szkicami, jeśli to było możliwe, do wielotomowych Ksiąg Wróżek, w ten sposób 
dostarczając przyszłym pokoleniom większe szanse uniknięcia wykrycia. 

background image

Ten nie miał gładko umięśnionego ciała większości mężczyzn Wróżek, zauważyła. Ten miał 

ciało  wojownika.  Ramiona  o  wiele  za  szerokie,  żeby  wcisnąć  w  ławkę,  ręce  napakowane 
mięśniami, grube przedramiona, silne nadgarstki. Wcięte mięśnie brzucha, falujące pod jego T-
shirtem  za  każdym  razem,  gdy  zmieniało  pozycję.  Potężne  uda,  pieszczone  przez  miękki, 
sprany jeans. 

Nie, nie wojownik, rozmyślała, to nie całkiem było to. Mglisty obraz tańczył w mrocznych 

głębiach jej umysłu, gdy próbowała wydobyć go na wierzch. 

Bardziej jak… ach, miała to! Jak jeden z tych, dawnych kowali, którzy spędzali swoje dni, 

waląc  w  stal  w  płonącej  kuźni,  ze  szczękającym  metalem  i  lecącymi  iskrami.  Posiadający 
ogromną  krzepę  jednak  zdolni  też  do  delikatności,  niezbędnej  do  tworzenia  misternie 
zdobionych ostrzy, łącząc czystą moc z doskonałą kontrolą. 

Nie  było  na  tym  zbędnej  uncji  ciała,  tylko  twarde  jak  kamień,  męskie  ciało.  Miało 

pochodzącą  z  dobrych  kości  siłę,  która  w  połączeniu  z  wysokością  i  szerokością  mogła 
wydawać się kobiecie przytłaczająca. Zwłaszcza, jeśli rozciągało te wszystkie, falujące mięsnie 
na — 

Przestań, O’Callaghan! Ocierając drobne kropelki potu z czoła wierzchem dłoni, wciągnęła 

drżący oddech, desperacko usiłując być obiektywna. Czuła się tak gorąca jak kuźnia, w której 
wyobrażała  go  sobie,  schylającego  się,  z  twardym,  połyskującym  ciałem,  kującego… 
kującego… 

Idź, Gabby, ostrzegł słaby, wewnętrzny głos. Idź natychmiast. Pospiesz się

Ale jej wewnętrzny alarm włączył się zbyt późno. Dokładnie w tym momencie to obróciło 

się i spojrzało w jej stronę. 

Powinna się odwrócić. Próbowała się odwrócić. Nie mogła. 

Jego twarz, na wprost, była dziełem niemożliwego, męskiego piękna — doskonała symetria 

muśnięta  odrobiną  dzikości  —  ale  to  jego  oczy  ją  związały.  To  były  starożytne  oczy, 
nieśmiertelne oczy, oczy, które widziały więcej niż ona mogła choćby marzyć, by zobaczyć 
przez tysiąc żyć. Oczy pełne inteligencji, kpiny, psoty i — jej oddech utknął w gardle, gdy 
wzrok tego opadł w dół jej ciała — niespętanej seksualności. Czarne jak północ pod skośnymi 
brwiami, jego oczy błyskały złotymi iskierkami. 

Szczęka jej opadła i sapnęła. 

Ale,  ale,  ale,  część  niej  wyjąkała  w  proteście,  to  nie  ma  oczu  Wróżek!  To  nie  może  być 

Wróżka. One mają opalizujące oczy. Zawsze. I jeśli to nie Wróżka to, co? 

Jego wzrok znów przesunął się w dół jej ciała, tym razem wolniej, zwlekając na jej piersiach, 

zatrzymując się bez zawstydzenia w złączeniu jej ud. Bez odrobiny zakłopotania przesunęło 
biodra by uzyskać miejsce w jeansach, sięgnęło w dół i otwarcie się poprawiło. 

background image

Bezradnie, jak gdyby zahipnotyzowany, jej wzrok podążył, natrafiając na tę dużą, ciemną 

rękę, szarpiącą wyblakły jeans. Na wielką, nabrzmiałą wypukłość, objętą miękkim, znoszonym 
materiałem. Przez moment zamknęło dłoń na sobie i potarło gruby grzbiet, a ona przeraziła się, 
czując  własną,  zaciskającą  się  dłoń.  Zarumieniła  się  z  wyschniętymi  ustami  i  płonącymi 
policzkami. 

Nagle to znieruchomiało, a jego nadnaturalny wzrok spotkał się z jej, mrużąc oczy. 

—  Chryste!  —  Zasyczało,  zrywając  się  z  ławki  w  pełnym  gracji  ruchu  zwierzęciły.  — 

Widzisz mnie. Ty mnie widzisz! 

—  Nie,  nie  widzę.  —  Warknęła  natychmiast  Gabby.  Defensywnie.  Głupio.  Och,  to  było 

dobre, O’Callaghan, ty idiotko! 

Zatrzaskując  usta  tak  mocno,  że  jej  zęby  szczęknęły,  odblokowała  drzwi  samochodu  i 

wgramoliła się do środka szybciej, niż kiedykolwiek uważała za możliwe. 

Przekręcając kluczyk w stacyjce, wrzuciła wsteczny. 

A potem zrobiła kolejną, głupią rzecz. Znów na to spojrzała. Nie mogła się powstrzymać. 

To zwyczajnie nakazywało uwagę. 

Szło w jej kierunku z wyrazem czystego szoku. 

Przez  krótki  moment  gapiła  się  pusto  z  otwartymi  ustami.  Czy  Wróżka  była  zdolna  do 

zdumienia? Według źródeł O’Callaghan one nie doświadczały żadnych emocji. I jakby mogły? 
Nie miały serc, nie maiły dusz. Tylko głupiec pomyślałby, że jakiś rodzaj wyższego sumienia 
czaił się za tymi, mistycznymi oczami. Gabby nie była głupia. 

Było prawie przy krawężniku. Kierując się prosto na nią. 

Z  zaskoczonym  drgnięciem,  przyszła  do  siebie,  wrzuciła  bieg  i  wdusiła  pedał  gazu  do 

podłogi. 

 

***** 

 

Darroc,  Starszy  Wysokiej  rady  Tuatha  Dé  Danaan,  stał  na  szczycie  Wzgórza  Tara,  na 

równinie  Meath.  Zimny,  nocny  wiatr  splątał  miedziane  włosy,  mieniące  się  złotem,  wokół 
twarzy,  która  była  erotycznie  piękna,  poza  blizną,  szpecącą  wyrzeźbione  oblicze.  To  była 
blizna,  którą  łatwo  mógłby  zamaskować  swym  urokiem,  ale  zdecydował  się  tego  nie  robić. 
Nosił ją by pamiętać, nosił ja by pewni inni nie zapomnieli. 

Irlandia, niegdyś nasza, pomyślał gorzko, spoglądając na bujną, zieloną ziemię. 

I  Tara  —  dawno  temu  zwane  Teamir,  a  wcześniej  ochrzczone  Cathair  Crofhind  przez 

samych  Tuatha  Dé  —  kiedyś  testament  mocy  i  chwały  jego  razy,  teraz  było  turystycznym 

background image

przystankiem,  pełnym  ludzi,  którym  towarzyszyli  przewodnicy,  którzy  opowiadali  o  jego 
ludzie, które były rażąco śmiechu warte. 

Tuatha Dé przybyli do tego świata na długo zanim ludzkie mity o tym zaświadczyły. Ale 

czego można by oczekiwać po żałosnych, małych stworzeniach, których życie zaczynało się i 
kończyło w ciągu najmniejszego mrugnięcia oka Tuatha Dé? 

Gdy dopiero, co znaleźliśmy ten świat, mieliśmy tyle nadziei. W rzeczy samej, Nazwa, którą 

wybrali dla Tara — Cathair Crofhind — oznaczała „to nie jest niepomyślne,” ich wybór tego 
świata na ich nowy dom. 

Ale  to  było  niepomyślne,  skandalicznie  niepomyślne.  Człowiek  i  Tuatha  Dé  okazali  się 

niezgodni, niebędący w stanie dzielić tego, bujnego świata, który nosił tak wiele podobieństw 
do ich własnego, a jego rasa, kiedyś majestatyczna i dumna, teraz ukrywała się w miejscach, 
których ludzie jeszcze nie odkryli. Dopiero niedawno nauczywszy się zaprząc do pracy moc 
atomu, ludzie jeszcze przez jakiś czas nie będą prezentować poważnego zagrożenia dla Tuatha 
Dé. 

Jednak dla jego rodzaju czas mijał szybko i czy potem jego ludzie znów będą zmuszeni do 

ucieczki? 

Darroc nie zamierzał dożyć zobaczenia takiego dnia. 

Wypędzeni. Szlachetni Tuatha Dé zostali odesłani do pozostałych miejsc, dokładnie tak, jak 

zostali  wyparci  eon  temu.  Wygnańcy  wtedy.  Wygnańcy  teraz.  Jedyna  różnica  była  taka,  że 
ludzie nie byli jeszcze wystarczająco potężni by wypędzić ich poza świat, jak kiedyś zostali 
wypędzeni ze swojego, ukochanego domu. 

Jeszcze. 

Nie byli w stanie wziąć Danu — inne rasy były — ale mogli wziąć ten świat i podbić go. 

Teraz. Zanim człowiek stanie się bardziej zaawansowany. 

— Darrocu. — Głos przerwał jego gorzkie rozważania. Mael, małżonek królowej, pojawił 

się obok niego. — Próbowałem wyślizgnąć się z dworu szybciej, ale — 

— Wiem jak uważnie cię obserwuję i spodziewam się, że będzie przez jakiś czas. — Uciął 

mu  Darroc,  niecierpliwy  wieści.  Kilka  dni  w  Świecie  Wróżek,  było  miesiącami  w  ludzkim 
królestwie, gdzie Darroc czekał w ich umówionym miejscu spotkania. — Powiedz mi. Zrobiła 
to? 

Wysoki, potężnie zbudowany, ze śniadą skórą i czupryną lśniącą brązem, najnowszy faworyt 

królowej przytaknął, jego opalizujące oczy połyskiwały. — Zrobiła to. Adam jest człowiekiem. 
I Darrocu, ona odarła go z mocy. On nie może już nas nawet zobaczyć

Darroc  uśmiechnął  się.  Nie  mógł  prosić  o  więcej.  Jego  nemezis,  wieczny  cierń  w  boku, 

najbardziej uporczywy obrońca ludzkości, został wypędzony ze Świata Wróżek, a bez niego 
równowaga mocy na dworze w końcu była przechylona na korzyść Darroca. 

background image

A Adam był bezradnym, chodzącym celem. Śmiertelnikiem. 

— Wiesz, gdzie jest? — Zapytał Darroc. 

Mael potrząsnął głową. — Tylko tyle, że chodzi po ludzkim królestwie. Czy mam dla ciebie 

zapolować? 

— Nie. Zrobiłeś dosyć, Maelu. — Powiedział mu Darroc. Miał innych Łowców w planach 

do zapolowania na jego zwierzynę. Łowcy nie byli, aż tak wierni królowej, jak lubiła wierzyć. 
— Musisz wrócić, nim odkryje, że zniknąłeś. Nie może niczego podejrzewać. 

Gdy  małżonek  królowej  zniknął,  Darroc  również  przeniknął  czas  i  miejsce,  ale  do 

całkowicie innego królestwa. 

Idąc, zaśmiał się, wiedząc, że choć Adam miał w zwyczaju opowiadać się za śmiertelnikami, 

chełpliwy książę D’Jai znienawidzi bycie człowiekiem, będzie gardził byciem uwięzionym w 
ciele jednego z tych, małych, odgraniczonych, kruchych stworzeń, których przeciętna długość 
życia była potwornie krótka. 

Niedługo miał się przekonać, że będzie znacznie krótsza niż przeciętna. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Document Outline