Gregory Samak Księga życia

background image
background image
background image

Louisowi-Eliasowi, Raffaele

i Stéphanie

background image

„Idę z pewnością lunatyka

drogą wyznaczoną

mi

przez Opatrzność”.

background image

1

21

grudnia 1943

Dziecko

przesunęło białego skoczka na g3 i w tym momencie

uświadomiło sobie, że nieuchronnie czeka je mat w dwóch ruchach.
A przecież było to jedyne możliwe posunięcie. Nieuniknione. Każdy na jego
miejscu, nawet starszy gracz, wybuchnąłby płaczem, a przynajmniej okazał
jakieś emocje, tymczasem ono pozostało niewzruszone jak głaz. Z niemal
hipnotycznym skupieniem wpatrywało się w zimne jak odpryski niebieskiego
lodu oczy swego przeciwnika.

Odziany

w brunatny płaszcz oficer uśmiechnął się kącikiem ust. Potem

splunął czarną od prymki śliną na pokrytą śniegiem ziemię, wprost pod stopy
strażników i więźniów.

Już

od

trzech kolejek wiedział, że wygrał zakład…

Pełnym

pogardliwej

wyniosłości ruchem przesunął swoją królową o trzy

pola, na h3.

Szach.

Dziecko

poczuło ucisk w gardle. W oczach widzów pojawiło się

przerażenie. Wszyscy, bez względu na to, czy należeli do rasy panów, czy do
rasy więzionych tu podludzi, uświadomili sobie, że jego sytuacja jest
beznadziejna.

Chłopczyk

mimo

wszystko próbował desperacko znaleźć wyjście. Ale

żadnego wyjścia nie było i twarz mu pobladła.

– Graj! – ryknął oficer.

Dziecko

aż podskoczyło. Do oczu napłynęły mu łzy.

Graj

– powtórzył z wściekłością mężczyzna.

Chłopiec drżącą ręką przesunął

swojego

króla. To był jedyny możliwy

background image

ruch. Fatalny.

Hitlerowski

oficer, aby uzyskać lepszy efekt, nie od razu okazał

zadowolenie. Wyprostował się na krześle, po czym z wystudiowaną
opieszałością umieścił swoją królową przed białym pionkiem na g5.

Szach

i mat.

Nie

musiał nawet wydawać żadnych rozkazów, jego ludzie sami podeszli

do dziecka. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami obezwładnili je i zmusili
do położenia prawej dłoni płasko na stole. Malec błagał o pomoc, daremnie
próbując uniknąć przeznaczenia, ale nikt nie pospieszył mu na ratunek.

Potężniejszy

z

dwóch strażników wyjął wielki stalowy nóż o nieco

stępionym ostrzu. Chłopczyk krzyczał i rzucał się jak oszalały, a drapieżca
smakował zwycięstwo. Wyjął świeżą porcję tytoniu i upchnął ją między
wargę a dziąsło, nie spuszczając oczu z rozgrywającej się przed nim sceny.

Bez

chwili wahania, opierając się o kant stołu, człowiek z nożem obciął

dziecku palec wskazujący prawej dłoni, przeciąwszy najpierw skórę,
a następnie zmiażdżywszy pośrodku kość.

Szachownicę z jasnego marmuru skalał strumień karminowej krwi.

Straszne

krzyki chłopca wypełniły cały dziedziniec obozu numer 1;

niektórzy świadkowie sceny reagowali szyderstwem, inni z trudem
opanowywali mdłości.

Z oddali dochodziły odgłosy serii wystrzałów plutonu egzekucyjnego,

który otworzył ogień do kolejnej rodziny wyczerpanej już i tak

podróżą bez

końca…

Obcięty

palec

potoczył się po ziemi. Na środku pokrytego błotem

śmierdzącego dziedzińca głównego obozu stoczyły o niego bitwę
przerażająco agresywne psy.

background image

I

REX

background image

2

Pierwsza

połowa XXI wieku

Wiedeń, Austria

Elias

był człowiekiem samotnym. Jak większość ludzi w jego wieku miał

swoje przyzwyczajenia, drobne, niekiedy absurdalne, dziwactwa, a także
niejasne wrażenie, że żył nie dość intensywnie. Przejawiał wprost
pedantyczną troskę o rzeczy osobiste. Koszule w jego szafie były precyzyjnie
rozwieszone, nieskazitelnie czyste i idealnie wyprasowane, buty ustawione
według kolorów i wyczyszczone z dokładnością graniczącą z obsesją.

Starzec

miał również swoje małe sekrety. W ważnych momentach

nieświadomie powtarzał ten sam rytuał: palcami prawej ręki bezdźwięcznie
wygrywał coś na wyimaginowanej klawiaturze. No i nadal nakrywał stół dla
dwóch osób, chociaż od śmierci jego żony minęło ponad trzydzieści lat.

*

Nazywał się

Elias

Ein. Pochodził z dużej, bardzo starej żydowskiej

rodziny z Europy Wschodniej. Ale jego ród należał już do przeszłości:
wszyscy zginęli w odmętach wojny.

Elias

i jego siostra Jelena jako ostatni nosili to nazwisko. Byli

bezdzietnym rodzeństwem, dziś już mocno podstarzałym.

Teraz,

w pierwszej połowie dwudziestego pierwszego wieku, pozostało im

jedynie mgliste wspomnienie tego, o czym kiedyś opowiadał im ojciec,
a wcześniej ojciec ich ojca. To były odległe echa minionej złotej epoki.

Elias

zachował jednak także pewną pamiątkę z tamtych czasów – starą

pozytywkę, która znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek na świecie. Dostał
ją od matki, kiedy był dzieckiem, i przechowywał z pietyzmem.

Miała formę kasetki, została

wykonana

z cedrowego drewna

inkrustowanego masą perłową. Ukryty w podwójnym dnie mechanizm

background image

uruchamiało się stalową korbką, umieszczoną dyskretnie na jednym z boków.
Po tylu latach nadal bezbłędnie odtwarzała słynny utwór Rachmaninowa,
Rapsodię

na

temat Paganiniego opus 43

. To

była ulubiona melodia Eliasa.

Całe

jego

dziedzictwo sprowadzało się do zawartości tej kasetki. Wieczko,

któremu rzemieślnik nadał postać szachownicy, zakrywało wnętrze wyłożone
sfatygowanym szkarłatnym pluszem, wystarczająco pojemne, by pomieścić
skarby emeryta: trzy rodzinne fotografie z odłamanymi rogami, złotą
obrączkę, trochę listów i zepsuty pistolet marki Luger.

Miał tę broń

po

ojcu. Przechowywał ją jak relikwię na pamiątkę

straszliwych chwil, które przeżyli jego bliscy.

Elias

nie znał się na polityce. Nie był też człowiekiem towarzyskim.

Całkowitym samotnikiem stał się w wieku trzydziestu trzech lat, kiedy to
stracił Annę, swoją jedyną żonę, która nigdy nie urodziła mu dziecka. Do niej
należała obrączka spoczywająca w kasetce od ponad trzydziestu pięciu lat.

Przez

ten długi czas spędzony w Wiedniu był zatrudniony w dużym

towarzystwie ubezpieczeniowym, firmie Meyera. Dzień w dzień wykonywał
swą pracę sumiennie i pokornie.

Wydawało się, że w ten oto sposób wypełnił swoje przeznaczenie

zwyczajnego,

dyskretnego

człowieka.

Wkrótce

miał

rozpocząć

siedemdziesiąty rok życia i pragnął tylko jednego: wyjechać z tego miasta
i spędzić w spokoju lata emerytury, czekając, oby jak najdłużej, na moment,
gdy słabnące ciało odmówi mu posłuszeństwa i w końcu zabierze go śmierć.

Dlatego

odpowiedział na ogłoszenie o sprzedaży nieruchomości.

Wiedeński pośrednik z Rainergasse oferował za korzystną cenę skromny dom
w Górnej Austrii, ściślej mówiąc w Braunau

[1]

nad

rzeką Inn, położonym

przy granicy z Niemcami.

Wprawdzie

lato było tam skwarne, a zima sroga, ale za to miasteczko

otaczały ogromne lasy sprzyjające samotnym spacerom.

Co

więcej, wystawiony na sprzedaż dom o brunatnożółtej fasadzie

z oknami w białych ramach zdecydowanie miał duszę. Został zbudowany, jak
twierdził pośrednik, ponad dwa wieki temu. Niegdyś mieszkał w nim
celnik

[2]

. Wydawało się, że położony

na

uboczu budynek nic sobie nie robi

z upływu czasu. Sprzątaczka musiała jednak spędzić tam długie godziny, by
nadawał się do pokazania kupującym. A i tak trudno było ukryć pęknięcia

background image

politury, która złaziła z boazerii i sprzętów. Stare meble zostały sprzedane
razem z domem.

Składał się

on

z sześciu pomieszczeń, przynajmniej tak podano

w ogłoszeniu. W urządzonej na półpiętrze kuchni dominowały ciężki stół
z litego drewna i opalany węglem piec. Przylegał do niej mały salonik, do
którego Elias natychmiast wstawił swój pokryty brązowym pluszem fotel
z podgłówkiem i biblioteczkę, przywiezione z Wiednia. Drugi salon,
prawdziwie mieszczański i znacznie większy, o ścianach wyłożonych
rzeźbionymi panelami z drewna, znajdował się na parterze i służył do
przyjmowania gości.

Na

piętrze były dwie sypialnie. Elias wybrał dla siebie większą, drugiej

w ogóle nie używał. Łączyła je łazienka ze złuszczoną armaturą
i zniszczonymi fajansowymi kafelkami.

Nadal

czuło się tu nieuchwytną obecność rodziny, która kiedyś mieszkała

w tym domu. Elias wyobrażał sobie jej członków jako ludzi surowych, ale
pełnych godności…

Ten

położony na uboczu, wyglądający całkiem zwyczajnie dom ukrywał

swą prawdziwą naturę: było to w istocie miejsce bogate we wspomnienia
i mające wartą upamiętnienia przeszłość. Nie mówiąc o tym, że wydzielało
jakieś wewnętrzne ciepło, wyczuwalne wyłącznie dla tych, którzy zadali
sobie trud, by dobrze poznać ten dom.

Oto

dlaczego tak przypadł mu do gustu. W gruncie rzeczy był taki jak on

sam…

background image

3

Elias

załatwił ostatnie formalności związane z przeprowadzką. Znalazł też

bardzo szybko pomoc domową w osobie typowej Austriaczki, surowej
kobiety, która nazywała się Renate Polster. Miała pięćdziesiątkę na karku,
była nieprzyjemna i zimna, za to niesamowicie skuteczna.

Uzgodnili, że

Polsterka, jak

mówiono o niej w miasteczku, rozpocznie

pracę za dwa dni.

*

Był wrzesień.

Braunau

wydawało się jeszcze bardziej senne niż zwykle.

Pewnego

popołudnia, bliźniaczo podobnego do innych, Elias postanowił

powłóczyć się trochę po zaułkach miasteczka. Zainteresował go położony
nieco na uboczu sklepik ze starzyzną, ciemny i jakby pokryty kurzem.
Wyglądał na opuszczony. Kiedy jednak Elias rzucił okiem na wystawę, jego
wzrok przyciągnął osobliwy przedmiot wyeksponowany na staroświeckiej
podstawce z drewna.

Podszedł bliżej i zobaczył, że to wspaniała zabytkowa szachownica

wycięta z jasnego marmuru, inkrustowana hebanowym drewnem. Wydawała
się wibrować w półmroku.

Drzwi

były uchylone, wszedł więc do środka. Nikt się jednak nie pojawił,

by go obsłużyć.

Elias

stwierdził, że figury są rozstawione do gry. Ich rozmieszczenie

wskazywało, że trwa rozgrywka, zacięta partia, w której przewagę mają
czarne.

Przez

czystą przekorę wyciągnął dłoń w stronę białego króla.

Dlaczego

sądzi pan, że to kolej białych? – powstrzymał go nagle

głęboki, jakby dobiegający zza grobu głos.

Elias

podskoczył. W głębi zaplecza dostrzegł dwie świetliste plamki, które

background image

wysyłały opalizujący blask, błysk utkwionego w nim spojrzenia.

Nic

nie odpowiedział.

Nieznajomy

zbliżał się do niego, widział już wyraźnie jego sylwetkę. I oto

stanęła przed nim postać jakby przeniesiona żywcem ze starożytności.
Patriarcha, ktoś w rodzaju Sfinksa, który czuwał tu, jakby trzymał straż przed
wejściem do sekretnej świątyni.

Elias

próbował ukryć zaskoczenie. Po krótkiej chwili milczenia, która

pozwoliła mu odzyskać panowanie nad sobą, powiedział:

To

bardzo piękny okaz, nieprawdaż?

Owszem, bardzo

piękny – potwierdził starzec. – Dla prawdziwego

konesera. Dla tych, których król dopuścił do swoich tajemnic, którzy wiedzą,
że szachy to konfrontacja i że czasem można stracić w niej życie…

Elias

na wszelki wypadek milczał, ale po chwili spytał:

Jaka

jest ich cena?

Nie

są na sprzedaż…

– Mogę wiedzieć dlaczego?

W odpowiedzi

patriarcha mruknął jakby sam do siebie:

Dopiero

w dniu, w którym ta partia zostanie zakończona, dopiero w tym

dniu będę mógł się z nimi rozstać.

Elias

obrócił się tak, by stanąć twarzą w twarz z nieznajomym. Wydawało

się, że jego osoba zaintrygowała antykwariusza.

Czy

myśmy się już gdzieś wcześniej spotkali? – zapytał.

Nie

sądzę.

– Naprawdę?

No

cóż… Nie odpowiedział pan jednak na moje pytanie.

Dlaczego uważa pan, że następny ruch należy do białych?

To

kwestia logiki – odparł Elias. – Powinienem nawet powiedzieć:

matematycznej dedukcji. Białemu królowi grozi szach w czterech ruchach,
myślę, że mógłbym nawet odtworzyć przebieg całej partii.

Mężczyzna

przez

moment stał jak osłupiały, po czym przyznał:

– Rzeczywiście, grający

czarnymi

czeka na ruch przeciwnika od… ponad

osiemdziesięciu długich lat.

background image

Ach

tak! – wykrzyknął Elias jak dziecko. – To znaczy, że nieprędko je

od pana kupię…

Tajemniczy

antykwariusz zrobił kolejny krok w stronę wpadającego przez

okno światła, jakby chciał się lepiej przyjrzeć przybyszowi. Wytrzeszczył
nagle jasne oczy i, starając się opanować targające nim emocje, powiedział
słabym głosem:

Sof, nazywam

się Gustav Sof.

– Miło

mi. Elias

Ein

[3]

, proszę mówić

mi

Elias.

Podali

sobie ręce, uważnie przyglądając się sobie nawzajem.

Herr

Sof – ciągnął grzecznie Elias – pozwoli pan, że wręczę mu swoją

wizytówkę. Gdyby ta partia szachów dobiegła kiedyś końca, może będę mógł
zaoferować panu korzystną cenę…

– Dziękuję – odparł w roztargnieniu antykwariusz, myśląc o czymś

zupełnie innym.

Elias

zbierał się już do wyjścia, ale Sof go zawołał.

Przepraszam, Herr

Ein, tak naprawdę chciałbym zaproponować panu

pewien układ…

Elias

kiwnął głową.

Jestem

gotów je panu sprezentować – ciągnął Sof. – To unikat, wie

pan… Pod warunkiem że zgodzi się pan skończyć tę partię… ze mną. Co pan
na to?

No

cóż, właśnie przeprowadziłem się do Braunau… Trochę towarzystwa

dobrze by mi zrobiło. Zgoda! Powiedzmy, jutro wieczorem?

Doskonale! Do

jutra! – zakończył rozmowę Sof. Potem długo jeszcze

patrzył zamyślony, jak Elias Ein oddala się niespiesznie krętą brukowaną
uliczką.

background image

4

Minęło

dopiero

siedem dni, odkąd Elias zamieszkał w Braunau, toteż

sporo jego rzeczy wciąż tkwiło w kartonach poustawianych w holu jeden na
drugim.

Bardzo

szybko zdecydował się na kupno tego domu, obejrzał go tylko raz,

więc nie poczuł się zbytnio zaskoczony, kiedy w trakcie porządków zauważył
na półpiętrze, za schodami, pomieszczenie, o którego istnieniu nie miał
wcześniej pojęcia. Był to dawny pokój dziecinny, mała sypialnia
pomalowana na niebiesko.

Zdziwiło go, że

jest

w takim dobrym stanie. W przeciwieństwie do reszty

domu ten pokoik oparł się upływowi czasu i rzec by można, nie doznał
żadnego uszczerbku. Było to tym bardziej dziwne, że pośrednik z agencji
nieruchomości twierdził, iż dom od lat pozostawał niezamieszkany.

*

Była

jedenasta

przed południem, kiedy Elias poczuł nagle ogromne

zmęczenie, które przypisał trudom przeprowadzki. Na chwilę przysiadł na
dziecięcym łóżku stojącym w kącie pokoju. Zamknął oczy. Wtedy
ogarniająca go senność, spowodowana zapewne wiekiem, a może zwykły
przypadek sprawił, że upuścił laskę na ułożone ukośnie deski parkietu.

Zdziwił

go

osobliwy odgłos, jaki wydała, upadając.

Nie

wstając, spod zmrużonych powiek przyjrzał się podłodze. Dostrzegł

coś w rodzaju łaty, która mogła świadczyć, że kiedyś była tu jakaś klapa.

Zaciekawiony

podniósł się, zadziwiająco żwawo jak na swój wiek, by

obejrzeć to miejsce z bliska.

Z trudem przesunął łóżeczko wzdłuż ściany i w ten sposób całkowicie

odsłonił starą klapę w podłodze. Nie było żadnego kółka ani uchwytu,
podniósł więc laskę i próbował posłużyć się nią

jak

dźwignią.

background image

Drewno

w końcu ustąpiło, skrzypiąc i trzeszcząc. W czeluści otworu

ukazały się szerokie kamienne schody niknące w ciemności.

Niepewnym

krokiem pokonał mnóstwo stopni, miał wrażenie, że schodzi

do bardzo głębokiej piwnicy pod swoim nowym domem. Wkrótce trafił do
przestronnego pomieszczenia bez okien, w którym usłyszał taki pogłos, jakby
to była podziemna krypta.

Chwycił

po

omacku starą lampę, zawieszoną na nadprożu. Kiedy knot

zajął się od płomienia zapalniczki, Elias zdał sobie sprawę, że wchodzi do
najbardziej niezwykłego pomieszczenia, jakie kiedykolwiek oglądał.

background image

5

W słabym świetle lampy jego oczom ukazał się zarys monumentalnej sali.

Zauważył wejścia do licznych, zakreślających koła korytarzy, umieszczonych
na dwóch poziomach. Wszystko wskazywało na to, że znalazł się
w nieprawdopodobnych wręcz rozmiarów bibliotece. Niezliczone rzędy
identycznych ksiąg, oprawionych w szlachetną skórę, zakrywały

jej

ściany

jak okiem sięgnąć.

Zbudowana

na planie kwadratu sala miała kilka metrów wysokości.

Pośrodku stały staroświecki stół i zwykłe drewniane krzesło. Ściany
korytarzy również pokrywały półki z książkami. Widziana z góry, biblioteka
miała kształt rozety okalającej kwadratowy diament.

Tchnęła jakimś

nadnaturalnym

dostojeństwem. Dlaczego ta ogromna, tak

perfekcyjnie zaplanowana sala o tak skomplikowanej konstrukcji została
ukryta w podziemiach domu i sprawia wrażenie uśpionej? – zastanawiał się
Elias.

Samo

rozmieszczenie księgozbioru uznał za przepiękne, wręcz

fenomenalne. Zakręciło mu się w głowie od patrzenia na ściany wyłożone
grubymi tomami od podłogi aż po sufit.

Skierował

spojrzenie

w stronę wejścia i dostrzegł wielkie kamienne

schody, którymi tu zszedł i które łączyły to miejsce z domem.

Jego

wzrok przyciągnęło blade światło bijące od wyrytego na ścianie

napisu. Litery zaczęły nagle świecić tak mocno, że zdawało się, iż ich blask
przeszywa na wylot zesztywniałe wskutek upływu lat ciało starca.

Elias

odwrócił oczy. Światło omiotło salę, odkrywając całe jej piękno

i bogactwo zdobień. Jakby biblioteka się przed nim otwierała.

Ponownie

spojrzał na wyryty na wprost niego napis, na antyczne

hebrajskie znaki, wielkie i rozżarzone do białości. Płonęły, lecz ogień ich nie
pochłaniał.

Zdumiony, wypowiedział

na

głos: s

efer

ha-chaim. Księga Życia

[4]

.

background image

W tej samej chwili zadźwięczało mu w uszach zdanie: „Zapisz nas,

o, Wiekuisty, w Księdze Życia”, fragment modlitwy, którą od pięciu tysięcy
lat praktykujący żydzi na całym świecie odmawiają raz do roku, w wielkim

Dniu Pojednania.

Przypomniał

sobie

melodię pieśni, którą wierni śpiewali w świątyni

z niezwykłą żarliwością. Jako dziecko stał koło ojca i słuchał, jak intonuje
wraz z innymi. „O, Wiekuisty, zapisz nas w Księdze Życia!”

Pomyślał o swoim ojcu. Gdzie on teraz jest? Och, gdybyż mógł w tym

momencie dołączyć do syna, ujrzeć to cudowne miejsce!

Bo

oto on, Elias Ein, zwykły stary człowiek, dziecię pozbawionej wyzwań

epoki, znalazł się w tej niesamowitej sali.

Ponownie

przebiegł wzrokiem niezliczone rzędy książek. To było

niewątpliwie święte miejsce. Wierzył, że unosi się tu duch Boga. Miał
wrażenie, że czuje Jego obecność, że mógłby Go niemal dotknąć.

I oto ten zmęczony życiem człowiek osunął się na podłogę i, otulony

przyjaznym złotym blaskiem ognistych liter, pogrążył się w rozmyślaniach.

background image

6

Elias

uświadomił sobie wagę swojego odkrycia. Potrzebował trochę czasu,

by się pozbierać. Wstał z podłogi, ale nadal czuł się jak zauroczony. To
wrażenie będzie mu towarzyszyło już do końca jego dni za każdym razem,
kiedy znajdzie się w tym miejscu.

Nie

śmiał niczego dotknąć. Taką powściągliwość musieli zachowywać

starożytni kapłani Izraela, kiedy wchodzili do Świętego Świętych w sercu
Świątyni Salomona, w której znajdowała się niegdyś Arka Przymierza.

Było

tu

tyle rzeczy, które go przerastały.

Kiedy

zapalił jedną po drugiej stare lampy naftowe wiszące w olbrzymiej

sali, mógł w pełni docenić szczegóły jej wspaniałego wystroju. Jego
spojrzenie wędrowało od ścian pokrytych książkami do krętych korytarzy,
które niczym płatki kwiatu okalały kwadratowy środek tej osobliwej
biblioteki. Zaczął zwiedzać salę, zaglądając we wszystkie jej kąty. Upłynęło
sporo czasu, nim zdołał je obejść.

W każdym

zakamarku

biblioteki odkrywał rzeźbione półki, na których

spoczywały dziesiątki przepięknych, bliźniaczo do siebie podobnych ksiąg.

Na

każdej z nich widniały tajemnicze kombinacje złotych hebrajskich

znaków. Elias zdołał je szybko rozszyfrować, odkrył bowiem, że ów system
jest podporządkowany pewnej logice. Dwie pierwsze litery zdawały się
wskazywać na porządek alfabetyczny. Po łączniku następowała druga seria
liter, które musiały oznaczać liczby.

Zgodnie

z tradycją kabalistyczną każdej hebrajskiej literze odpowiada

określona liczba. Umożliwiało to odszyfrowywanie ukrytego sensu
niektórych tekstów… Elias był już teraz pewien, że ma do czynienia ze
spisem, z czymś w rodzaju gigantycznego katalogu.

Przez

chwilę bił się z myślami, rozważając, czy ma prawo do niego

zajrzeć. Jeśli ten rejestr został stworzony przez Boga, czy on, Elias Ein,
będzie w stanie zrozumieć Jego dzieło?

background image

Ogarnęło

go

dziwne uczucie, że jest dzieckiem w rękach Opatrzności. Czy

rzeczywiście przez przypadek zamieszkał w tym miasteczku na odludziu?
Pozwolił się po prostu nieść biegowi wydarzeń, ale teraz nie mógł uwierzyć,
że to był zwykły zbieg okoliczności.

Przesunął żylastą dłonią

po

czole, przejechał nią po włosach i ni stąd, ni

zowąd zaczął rozmyślać o swoim życiu, o zmarłej żonie, o rodzinie, którą
utracił.

Spojrzał

na

najbliższy regał. Na brzegu pierwszego tomu w rzędzie

widniały litery O i R, poprzedzające kombinację liter P i A. Elias
przypomniał sobie, że P to osiemdziesiąt, a A odpowiada jedynce. Połączone,
te dwie litery oznaczały osiemdziesiąt jeden.

Reszta

była prosta. Miał przed sobą osiemdziesiąty pierwszy tom spisu

nazwisk zaczynających się na „Or”. Upewnił się, że ma rację, rzucając okiem
na kolejne księgi na półce. Różniły się tylko rosnącą numeracją. To odkrycie
wprawiło Eliasa w entuzjazm, potwierdzało bowiem, że logika
przyświecająca twórcy rejestru jest dostępna dla ludzkiego rozumu.

Zdobył się

na

odwagę i wyjął pierwszy tom.

Wydał

mu

się zadziwiająco ciężki.

Podszedł

powoli

do stołu na środku sali, usiadł i bardzo ostrożnie położył

książkę na blacie.

Nie

spuszczając z niej wzroku, nabrał powietrza w płuca i raz jeszcze

uważnie ją obejrzał. Ogromne wrażenie wywarła na nim perfekcyjna faktura
drogocennej okładki, na której widniały te same litery: O/R-PA subtelnie
inkrustowane złotem.

Ledwo

ją odchylił, zdarzyło się coś, co wprawiło go w osłupienie. Linijki

tekstu widniejącego na stronicach tej starannie oprawionej księgi zaczęły się
żarzyć. Płonęły wspaniałym czerwonozłotym ogniem… ale się nie spalały.
Osobliwy żar bijący z antycznych znaków rzucał na kartki blask mieniący się
żywymi kolorami.

Jakiż

sekret

kryły ta Księga i to miejsce?

Kiedy

tylko zbliżył palec do świetlistych liter, natychmiast poczuł, że

mąci mu się umysł, jakby spowijała go mgła. Cofnął rękę i mgła opadła.

Było już

jednak

za późno, nie mógł się wycofać. Musi zrozumieć sens

background image

tych Pism. Stwierdził, że zawartość pergaminowych stronic przypomina
niekończący się ciąg not biograficznych poprzeplatanych niezrozumiałymi,
zakodowanymi fragmentami.

Odczytał następujący wpis:

Viktor

Orbán […] urodzony 14 kwietnia 1902 roku w Nowym

Jorku; zmarł 12 maja 1947 roku w Budapeszcie.

Ta

króciutka nota poprzedzała kilka linijek zaszyfrowanego tekstu, na

pierwszy rzut oka niezwykle trudnego do odkodowania, który zawierał
zapewne utajnione szczegóły z genealogii tego „Viktora Orbána”. W dalszej
części podano garść informacji o okolicznościach przyjścia na świat i życiu
tego człowieka, wspomniano o podróżach, o ludziach, których spotkał na
swojej drodze. Były też jakieś tajemnicze obliczenia, których Elias nie zdołał
rozszyfrować.

Wszystkie

noty zostały najwyraźniej skonstruowane według jednego

szablonu. Różniły się natomiast długością, niektóre liczyły zaledwie kilka
linijek, inne – nie wiedzieć dlaczego – zajmowały dziesiątki stron.

Elias

patrzył jak urzeczony na teksty w Księdze, które zawierały opisy

życia i śmierci całej ludzkości.

W jakim celu były przechowywane w tej

bibliotece? Przez jakiego

Wielkiego Twórcę? Nie miał pojęcia.

I czyja ręka pracowicie dokonywała nowych wpisów w tym

rejestrze?

Viktor

Orbán, urodzony 14 kwietnia 1902 roku w Nowym Jorku;

zmarł 12 maja 1947 roku w Budapeszcie (tu następowały
niezrozumiałe cyfry), przyszedł na świat z woli jego matki Andry
Clément, córki Angeli Miller […] i Nathana Damiana, syna
Gustava Damiana […]. Rodzina przestrzegająca przykazań.
17092. Związek przypieczętowany przez Nathana […] 14
grudnia 1923 roku w Nowym Jorku (zakodowany fragment). Brak
potomstwa (zakodowany fragment). Zmarł z powodu zakażenia
krwi (zakodowany fragment).

*

background image

Elias

Ein był tylko skromnym agentem ubezpieczeniowym z Wiednia,

obecnie na emeryturze, ostatnim, bezdzietnym spadkobiercą niemal
zapomnianych dziejów. On, który nic nie miał, który sam był niczym, znalazł
się w tym miejscu, zupełnie sam, przed czymś, co należało uznać za Księgę
Życia.

Przez

kilka godzin czytał przy świetle lamp naftowych, pochłonięty bez

reszty lekturą niezrozumiałych często not zawartych w zaszyfrowanych
tomach. Było ich tak dużo! Za pierwszym rzędem ksiąg odkrył kolejne
i szybko doszedł do wniosku, że na przeczytanie takiej masy tekstów nie
starczyłoby całego życia jednego człowieka.

Mimo

tych długich godzin spędzonych na studiowaniu zapisków zachował

jasność umysłu. Przyszła mu raptem do głowy pewna myśl: „Skoro te księgi
zawierają opisy egzystencji każdego człowieka, który kiedykolwiek żył
w przeszłości lub żyje obecnie na ziemi, z pewnością znajduje się w nich
wzmianka o losie Anny”. Elias wciąż pielęgnował pamięć o zmarłej żonie
mimo upływu lat…

Poruszony

tą myślą, postanowił odnaleźć w labiryncie korytarzy tom

oznaczony literami K/A, zawierający historię osoby, której brakowało mu
najbardziej na świecie. Jakież było jego wzruszenie, gdy po kilku dłużących
mu się straszliwie minutach wziął do rąk księgę, której szukał.

Zasiadł

przy

stole i gorączkowo przebiegł wzrokiem pierwsze zdanie.

Anna

Kasper, córka Isaaca i Marii Kasper, urodzona 12 sierpnia

1974 roku, zginęła w wypadku drogowym w Wiedniu…

Dalej

następował zaszyfrowany fragment. Elias niemal przyzwyczaił się

już do takich wstawek, ale wciąż nie potrafił ich odczytać. Tym razem ciąg
cyfr był bardzo długi, zajmował ponad dwie strony.

Przystąpił

do

lektury zrozumiałych akapitów tekstu.

Szczęśliwe dziecko, miłość rodziców. […] W Wiedniu
wyróżniająca się studentka […].

Zanim

skończył czytać te dwa zdania, po policzkach popłynęły mu łzy.

Powrócił myślami do owego niezapomnianego dnia, gdy zobaczył ją, taką

background image

młodziutką, w Café Braslav w Wiedniu, kiedy jeszcze czekała ją wspaniała
przyszłość.

Przypomniał

sobie

jej żółtą sukienkę z połyskliwego materiału, długie

czarne włosy luźno związane na karku. Kiedy otworzył oczy i ujrzał swoją
własną starczą dłoń, nagle zdał sobie sprawę z upływu czasu. Anna ożyła na
chwilę w tych kilku świetlistych linijkach, ale przecież utracił ją na zawsze.

Wpis

się jednak na tym nie kończył.

Kobieta

była bezpłodna. Spotkała Eliasa Eina 12 maja 1995 roku

w Wiedniu. Ich ślub odbył się…

Widok

własnego nazwiska poraził go jak grom.

Niepokój ścisnął

mu

gardło. Możliwe, że odsłoni najpilniej strzeżoną

z tajemnic Opatrzności, pozna własny los. Jakby odważył się spojrzeć
Śmierci w oczy.

Mimo

całej jego mądrości i sędziwego wieku perspektywa spotkania

twarzą w twarz ze Śmiercią zmroziła mu krew w żyłach. Poczuł, że nie jest
w stanie się na to zdobyć.

Czy

pozwoli, by czas, który mu pozostał, sprowadził się do odliczania

nieodwracalnych kroków ku nicości?

Był przekonany, że

nie

może już oczekiwać od życia niczego dobrego, nie

potrafił się jednak zdobyć na zrezygnowanie z resztek zwykłej ludzkiej
niefrasobliwości.

Dlatego

doznał tak wielkiego wstrząsu i panicznie się przeraził, gdy

nieoczekiwanie ujrzał własne nazwisko zapisane w tekście Boga.
Potrzebował trochę czasu, żeby ochłonąć.

Tyle

tu było szczegółów, także o jego życiu, których sam już nie pamiętał.

Na przykład miejsce ich ślubu, nazwiska obecnych na nim krewnych itp.
I znowu te ciągi niemożliwych do rozszyfrowania znaków…

O świcie ogarnęło go zmęczenie, zapadł w drzemkę pełną dziwacznych

snów, otulony przyjaznym światłem żarzących się liter. Ledwo zauważył, że
znów lekko zakręciło mu się w głowie,

gdy

jego dłoń musnęła litery złotej

księgi.

background image

Otwarty

tom leżący przy śpiącym mężczyźnie zaczął łagodnie pulsować,

jakby chciał się dostosować do rytmu jego serca.

background image

7

Niedługo po tym jak Elias się obudził i wrócił do niebieskiego pokoju,

ktoś zapukał do drzwi jego domu.

Był już wieczór, przespał niemal cały dzień. Pewnie Herr Sof przyszedł

skończyć partię szachów. Najszybciej jak potrafił, Elias przesunął
z powrotem dziecinne łóżeczko na klapę w podłodze. Zobaczywszy
antykwariusza przez wizjer w drzwiach, poprosił, by zechciał chwilę
poczekać.

Spróbował pospiesznie usunąć z twarzy ślady zmęczenia, jakie

pozostawiły na niej wydarzenia poprzedniego dnia. Włożył też czystą
koszulę.

Zapadał zmrok, gdy Elias wreszcie otworzył drzwi i powitał swojego

gościa. Starzec grzecznie go pozdrowił i niespiesznie przekroczył próg.
Zmierzyli się wzrokiem.

Sof miał na dłoniach skórzane rękawiczki, z którymi nigdy się nie

rozstawał. Sprawiał wrażenie równie wiekowego co samotnego człowieka.
Jego twarz zdradzała nieprzeciętną inteligencję. Z tymi swoimi potarganymi
białymi włosami wyglądał jak stary, opuszczony przez resztę stada wilk. Biła
od niego jakaś wewnętrzna szlachetność.

– Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o naszym spotkaniu?

– Skądże znowu – odpowiedział Elias. – Zechce pan czegoś się napić,

zanim zaczniemy grać?

– Nie pijam alkoholu, ale czy nie będzie panu przeszkadzało, jeśli zapalę?

Okazało się, że żaden z nich nie jest zbyt rozmowny. Usiedli w salonie

przy małym prostokątnym stoliku, na którym Elias rozłożył wspaniałą
marmurową szachownicę. Sof wyglądał na zdenerwowanego. Wyciągnął
z kieszeni marynarki sfatygowaną drewnianą fajkę i woreczek z tytoniem.
Zgodnie z jego przewidywaniami gospodarz zgodził się zagrać białymi.

background image

Sof bez wahania odtworzył z pamięci rozstawienie figur i pionków na

szachownicy, niezmienione od dziesiątek lat. Najwyraźniej był to dla niego
wzruszający, podniosły moment.

– Herr Sof, czy mogę spytać, z kim rozpoczął pan tę partię?

Starzec nie od razu odpowiedział.

– Przywołuje pan bardzo stare dzieje… Ta rozgrywka zaczęła się tak

dawno temu, że nazwisko i twarz przeciwnika zaginęły w zakamarkach mojej
pamięci… – odrzekł zamyślony.

Przerwał na moment, spojrzał na Eliasa, po czym ciągnął:

– Tak czy inaczej, sądzę, że nadszedł moment, żebym zakończył tę

sprawę.

– Powinien pan wiedzieć, Herr Sof, że jestem zaszczycony wyświadczoną

mi przez pana uprzejmością. Mam nadzieję, że stanę na wysokości zadania –
odpowiedział grzecznie gospodarz.

Minęło kilka minut. Elias starał się przede wszystkim skupić na grze,

zauważył jednak, że antykwariusz powoli ściąga rękawiczki.

Pierwszy raz ujrzał nagie dłonie swego gościa. Sof nie miał palca

wskazującego u prawej ręki.

Elias szybko przeniósł wzrok na szachownicę, by oszczędzić partnerowi

niezręcznej sytuacji.

Obaj panowie przez kilka godzin rozgrywali w milczeniu partię, na której

tak bardzo zależało antykwariuszowi. Obiecali sobie, że będą się regularnie
spotykać w piątkowe wieczory, by pograć w szachy.

Sof wygrał zaciętą walkę, którą zakończyli późno w nocy.

– No cóż! Moje gratulacje, Herr Sof, brawurowo poprowadził pan tę

rozgrywkę – szepnął Elias, gdy za oknem wstawał już świt…

Stary antykwariusz ruszył do domu. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że

odchodzi jeszcze smutniejszy, niż przyszedł.

background image

8

Tego ranka miała rozpocząć pracę u Eliasa Frau Polster. Przyszła

w towarzystwie pomocnika, który wyglądał na jakieś dziesięć lat. Nazywał
się Thomas, w miasteczku wołano na niego Mały Tom. Polsterka poleciła
mu, by odtąd regularnie robił Eliasowi zakupy.

Z mocnym austriackim akcentem, charakterystycznym dla mieszkańców

ziem położonych nad Innem, przedstawiła nieśmiałego chłopca starcowi,
który uprzejmie się z nim przywitał.

Wydawszy Tomowi instrukcje, sama wzięła się do pracy.

W południe, kiedy Elias stanął na moment przy oknie saloniku, ujrzał

filigranową sylwetkę dziecka, która oddalała się, jakby tańczyła na linii
horyzontu. Twarz starca rozjaśnił dobrotliwy uśmiech, który pogłębił
zmarszczki wokół jego oczu. Widok Toma sprawił, że przypomniał sobie
swoje chłopięce lata i pomyślał o synku, którego mogli byli mieć z Anną,
gdyby los nie zdecydował inaczej.

Potem odszedł od okna, usiadł w swoim starym fotelu i pomyślał, że

gdyby wcześniej wiedział o niesamowitej tajemnicy, jaką kryje ten dom, nie
ściągnąłby sobie na kark gospodyni i chłopca na posyłki, nawet jeśliby mieli
przychodzić tylko raz w tygodniu.

Nie mógł się już jednak wycofać, nie budząc podejrzeń w tej małej

mieścinie.

Przez uchylone drzwi obserwował kątem oka krzątającą się Polsterkę.

Będzie musiał poczekać dwie albo nawet trzy godziny, zanim ta kobieta
wreszcie sobie pójdzie.

Tymczasem wrócił chłopiec. Był obładowany sprawunkami i nucił coś

pod nosem. Po chwili grzecznie zapukał do drzwi saloniku.

– Wejdź, proszę, mój mały. Czego sobie życzysz?

– Dzień dobry. Znalazłem to, psze pana, w skrzynce, to listy do pana.

background image

Eliasa zdziwiło, że otrzymał jakąś korespondencję, przecież prawie nie

miał już krewnych. Jego uwagę natychmiast przyciągnęła koperta
z urzędowym stemplem. Znajdowały się na niej adres i pieczątka kancelarii
wiedeńskiego notariusza.

Staruszek przyjrzał się uważniej twarzy dziecka. Mimo niedbałego stroju

chłopiec miał w sobie coś szczególnego. Z jego oczu bił taki blask, że Elias
od razu pomyślał o tajemnej księdze. Święty ogień w spojrzeniu dziecka
także musiał kryć jakieś przesłanie.

Tom wyszedł z pokoju. W domu było słychać już tylko szczęk naczyń.

Elias otworzył kopertę…

background image

9

Wiedeń

Do rąk własnych Herr Eliasa Eina

Herr Ein!

Z żalem zawiadamiamy o śmierci Pańskiej siostry, Pani Jeleny
Ein, która zmarła 12 sierpnia wskutek ataku serca we własnym
mieszkaniu w Wiedniu, w wieku 63 lat. Pogrzeb odbędzie się 16
sierpnia w Wiedniu, na cmentarzu w Ottakring. Byłbym Panu
niezmiernie zobowiązany, gdyby zechciał się Pan ze mną
skontaktować

w

celu

omówienia

praktycznych

kwestii

związanych z pochówkiem Pana nieodżałowanej siostry, a także
dopełnienia kilku formalności urzędowych oraz natury prawnej.

Całkowicie Panu oddany

Mecenas Dorfmeister

Elias był tak wstrząśnięty, że list wypadł mu z rąk. Teraz został już

całkiem sam. Nie żyje nikt z jego dawnej rodziny, a przecież nie założy
nowej. Zakrył dłońmi oczy.

Jelena spoczywa w grobie.

Moja biedna kochana Jelena została pogrzebana i nikt nie odprowadził jej

na cmentarz. Jakże musiała się czuć samotna, moja miłość, moja najdroższa,
moja siostra – szlochał, kryjąc twarz w dłoniach.

On, który nie płakał od śmierci żony, znów poczuł smak łez. Opuściła go

również jego siostra.

Pogrzeb odbył się szesnastego sierpnia. Teraz jest połowa września. List

na pewno dotarł tak późno dlatego, że Elias zmienił miejsce zamieszkania.

Zawstydzony, zerknął na uchylone drzwi.

Ujrzał Toma, który jeszcze nie poszedł do domu i stał przed biblioteczką.

background image

Zauważył też, że Polsterka pospiesznie zamyka drzwi kuchni. Dobiegł go
jazgotliwy głos kobiety:

– Skończyłam na dziś, Herr Ein. Będę jeszcze panu do czegoś potrzebna?

– Doskonale, Frau Polster. Nie, nie będę już pani dziś potrzebował. Do

jutra – zdołał wyjąkać.

– Do jutra – odpowiedziała i wreszcie usłyszał, że zamyka za sobą drzwi

domu.

Suchy trzask zamka oznaczał, że może znowu pogrążyć się w bólu

i opłakiwać swoją samotność.

Zaczął odtwarzać w myślach dzieje swych bliskich. Po odejściu Jeleny

jest już ostatnim kamieniem, na którym opiera się stary gmach – jego
rodzina. Jak długo przetrwa? Przeszłość stała się jednym wielkim
rumowiskiem, a zmierzch życia Eliasa przeobraził się zdradziecko w czarną
noc.

Z zadziwiającą dokładnością przywoływał w pamięci słowa ojca, jego

opowieści o dawnej świetności przodków, zanim dopadło ich „ostateczne
rozwiązanie”.

Grzebiąc w najskrytszych zakamarkach swojej duszy, przypomniał sobie

pewną scenę, która wycisnęła mocne piętno na jego dalszym życiu. Jakieś
czterdzieści lat temu, kiedy ojciec wiedział już, że jest nieuleczalnie chory,
wezwał Eliasa i Jelenę, po czym zażądał, by pozostawiono go sam na sam
z jego dziećmi.

Tego dnia Gustav Ein przekazał im swą ostatnią wolę. Oznajmił, że

niedługo pożegna się z życiem, dołączy do dwóch braci i siostry, których
pochłonęło piekło Majdanka. Powiedział, że z całej jego rodziny wojnę
przeżyły tylko trzy osoby.

Jonathan Ein, stryjeczny brat ojca, który wymknął się nazistom, uciekając

w 1938 roku do Stanów Zjednoczonych. Zginął wraz z żoną w 1949 roku
w Rzymie, siedząc za kierownicą samochodu.

Joseph Ein, krewny ojca, jedyny przedstawiciel niemieckiej gałęzi rodu,

należał do nielicznych więźniów, którym udało się przeżyć obóz pracy.
Ocalenie zawdzięczał niezwykłej odporności fizycznej. Niestety, utonął
w wieku trzydziestu jeden lat porwany przez prąd morski podczas kąpieli

background image

w kurorcie Aszdod w Izraelu, dokąd wyemigrował w 1948 roku. Nie miał
dzieci.

Ostatnim z tego pokolenia Einów był on sam, Gustav. Uratował go status

dyplomaty akredytowanego w Genewie.

Do Eliasa i Jeleny dotarło, że po śmierci ojca to oni będą ostatnią nadzieją

na przetrwanie nazwiska. Gustav kazał im zresztą przyrzec, iż uczynią
wszystko, aby ród Einów nie wymarł.

Elias przypomniał sobie teraz przysięgę, której znaczenie nie do końca

rozumiał przez wszystkie te lata. Teraz zabrzmiała w jego uszach jak
straszliwy wyrok.

Dwudziesty wiek dopełniał swego dzieła. Triumfował nad przeszłością,

a niesiony przez wichry historii piasek zasypywał nazwisko Einów. Ginęło
nie tylko nazwisko, kończył się pewien rozdział dziejów. Prawo dosięgło
katów. Powstało państwo żydowskie. Komu byli dziś potrzebni ci europejscy
Żydzi z całą tą ich diasporą, historią, starymi legendami i nostalgią?

Po co na siłę utrzymywać na powierzchni relikty minionej epoki? Einowie

odegrali już swoją rolę, która pokrywała się poniekąd z historyczną rolą
wszystkich europejskich Żydów.

Centrum świata kolejny raz się przemieszczało, tym razem w kierunku

Atlantyku, a nawet dalej, w stronę Azji. Ich zaś porzucono jak jakieś nikomu
niepotrzebne breloczki. Zostali daleko w tyle z mnóstwem grobów i ze
swoimi wiecznymi lamentami.

Elias do wieczora tkwił pogrążony w tych ponurych rozmyślaniach. Nie

ruszył się nawet z fotela.

Mały Tom, który sam był sierotą, odgadł, że starszego pana dopadła

rozpacz, i od razu poczuł do niego sympatię.

Kiedy nazajutrz przyjdzie Polsterka, znajdzie skreślony ręką Eliasa liścik,

w którym pracodawca powiadamia ją, że potrzebuje trochę samotności.
Dzięki temu będzie się mógł schronić w zaciszu swojego pokoju.

Odstawił w kąt laskę i zabrał ze sobą pozytywkę. Wystarczyło otworzyć

kasetkę, by nawiedziło go kolejne wspomnienie z dzieciństwa. Przypomniał
sobie siebie w wieku jedenastu lat, siedzącego pośród czerwonych aksamitów
i złoceń w sali Opery Wiedeńskiej. Poszedł tam z matką, ojcem i Jeleną.

background image

Pierwszy raz był na koncercie.

Wielka Orkiestra zagrała tego wieczora Rapsodię Rachmaninowa w tak

magiczny sposób, że mały Ein został naznaczony na całe życie pięknem tej
muzyki.

Kilka tygodni później matka podarowała mu pozytywkę, z którą jeszcze

teraz się nie rozstawał. Odtwarzana przez nią muzyka i tym razem wzruszyła
go do łez. To była dla Eliasa melodia jego rodziny.

Przejrzał drobiazgi przechowywane we wnętrzu kasetki. Zanim ją

delikatnie zamknął, umieścił w niej list od notariusza.

Kiedy zapadła noc i wreszcie został sam w domu, postanowił oddać się

jedynemu zajęciu, na które miał jeszcze ochotę – studiowaniu świetlistej
Księgi. Zszedł do ukrytej sali z cichą nadzieją, że odnajdzie tam pamięć
o zmarłej siostrze. Z doprawdy szaloną nadzieją, że właśnie tam odkryje sens
bezsensu.

background image

10

Już podnosząc klapę, Elias poczuł osobliwy klimat biblioteki, która

zdawała się go chronić. Poszukał tomu oznaczonego literami E/I i NP,
w którym spodziewał się przeczytać wzmiankę o siostrze.

Szybko znalazł poświęconą jej notę. Zapisano w niej datę urodzenia, ale

też śmierci Jeleny, która zmarła zaledwie przed kilkoma tygodniami. Jakież
było jego wzburzenie, gdy zobaczył, że dotyczący jej fragment jest niemal
w całości zakodowany i jeszcze bardziej niezrozumiały niż inne noty.
Zastanowiła go dokładność dat. Czy dzień śmierci jego siostry był znany od
zawsze, czy też ta adnotacja dopiero niedawno pojawiła się w tekście?

Innymi słowy, czy jej przeznaczenie zostało z góry zapisane w Księdze?

Czy rejestr dopuszcza jakiekolwiek niespodzianki w naszym życiu? Zaczął
szukać noty o kimś, kto jeszcze się nie narodził, by rozwiać swoje
wątpliwości.

Przerzucił dziesiątki stron, nie znajdując przekonującego dowodu, aż

wreszcie jego wzrok zatrzymał się na biografii niejakiego Helmuta
Lairumera, który miał przyjść na świat… dopiero za ponad dwadzieścia lat!

Z opisu wynikało, że ów Lairumer urodzi się w Sydney i przeżyje

siedemdziesiąt osiem lat. Wszystko zostało jasno zapisane. To dowodziło, że
Księga odtwarza zarówno wydarzenia z przeszłości, jak i z teraźniejszości,
a nawet z przyszłości, że jest ponadczasowa.

Według Eliasa to przesądzało o jej boskim charakterze i potwierdzało

w spektakularny sposób istnienie Opatrzności.

Wszystko zostało zapisane – mówił sobie. – Ale czy istnieje możliwość,

by tekst był później modyfikowany z uwzględnieniem pewnej swobody,
którą Bóg dał ponoć Człowiekowi w momencie Stworzenia?

Elias był o tym głęboko przekonany. Czyż Pisma nie uczą, że Człowiek

jest jedyną istotą zdolną zmienić zamysły Opatrzności? Temu zresztą służy
przecież modlitwa…

background image

W tej samej chwili palec wskazujący jego lewej ręki musnął święte litery.

Znowu poczuł ten dziwny zawrót głowy.

Odruchowo cofnął dłoń i natychmiast ustąpiła mgła, która zaczęła

spowijać jego umysł. Zaintrygowany tym osobliwym zjawiskiem starzec
postanowił ponowić doświadczenie. Celowo przysunął czubek palca do
światła…

W tym samym momencie usłyszał za sobą przytłumiony hałas,

przypominający trzeszczenie parkietu. Zdawał się dobiegać z pokoju na
piętrze. A może z całkiem bliska? Elias odwrócił się na krześle i spojrzał
w stronę drzwi…

Zamknął Księgę i pospiesznie wstał.

– Jest tu kto? – krzyknął.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi.

Bojąc się, że ktoś odkryje jego tajemnicę, pokonał najszybciej jak potrafił

schody prowadzące do niebieskiej sypialni. Była pusta.

Zorientował się, że nastał już ranek i że ktoś mocno wali w drzwi. Opuścił

pokój, upewniwszy się uprzednio, że klapa jest starannie zasłonięta, i zszedł
na dół. Głowa wprost pękała mu od pytań bez odpowiedzi.

Widok despotycznego oblicza Polsterki, które ukazało się w drzwiach,

brutalnie przywrócił go do rzeczywistości.

– Pukam od co najmniej dziesięciu minut – warknęło babsko.

– Przykro mi, Frau Polster, musiałem się zdrzemnąć – odpowiedział Elias.

Weszła, oszczędzając mu komentarzy, i zostawiła swoje rzeczy w holu. Po

chwili rzuciła z tym swoim wstrętnym akcentem:

– Wczoraj spotkałam w mieście Herr Sofa. Powiedział mi, że dziś

wieczorem zamierzacie zagrać razem w szachy.

– No tak… Rzeczywiście…

– Dziś wieczorem… Pamiętał pan o tym spotkaniu?

– To już mamy piątek? – zdziwił się Elias. – No cóż, przygotuje nam pani

coś na kolację, prawda?

W tym momencie w przedpokoju pojawił się Tom. Był zdyszany, jakby

biegł.

background image

– Ach, to ty? W samą porę! – ryknęła na niego Polsterka. – Szukam cię od

dobrych paru minut… Pójdziesz po zakupy. Pan będzie miał dziś wieczorem
gościa…

background image

11

Tom nie był zwyczajnym sierotą. Wyglądał jak przebieraniec, ale temu

zaniedbanemu dziecku ulicy nie sposób było odmówić bystrości umysłu.
Prawie nie miał przyjaciół. Braunau to drobnomieszczańska, bardzo
hermetyczna mieścina.

Nikt nie potrafił powiedzieć, skąd tak naprawdę wziął się ten chłopiec. Od

czasu do czasu ktoś zlecał mu drobne prace. Dostawał za to parę groszy albo
coś do jedzenia. Tak żył, samotny, ale szczęśliwy, bo głowę miał pełną
marzeń.

Tom strzegł jak skarbu swoich sekretów: tajemnicy swojego pochodzenia,

okoliczności śmierci rodziców i swojego przybycia do Braunau.

Chociaż nie zagrzał długo miejsca w szkolnej ławie, w wielu dziedzinach

miał znacznie większą wiedzę niż jego rówieśnicy.

Ciekawość pchała go do zdobywania książek, gdzie się dało. Najczęściej

dostarczała mu ich Marika, urocza córka burmistrza Braunau Theodora
Riefenstahla. Dziewczynka bardzo lubiła tego chłopca, tak niepodobnego do
innych dzieci w jego wieku. Czasem Sof podsuwał mu jakieś stare wydania
książek o bardzo zróżnicowanej tematyce.

Thomasowi niewiele było potrzeba do szczęścia: mył się w rzece, czerpał

z niej też najczęściej wodę do picia, a policja dotąd zostawiała go w spokoju.
Polsterka pomyślała sobie, że ten chłopak za nędzne grosze pomoże jej
w zajmowaniu się domem nowego pracodawcy.

*

Zanim Tom wyruszył zgodnie z poleceniem gospodyni do sklepu

Krugerów, kolejny raz zatrzymał się przed pięknym zbiorem książek
i czasopism, wypełniających oszkloną biblioteczkę w małym salonie. Po
chwili zauważył, że Elias mu się przygląda, i odruchowo zrobił krok w tył,
jakby chciał odejść.

background image

– Lubisz książki, Thomasie? – zapytał mężczyzna.

Chłopak wyglądał na zmieszanego. Nie miał odwagi spojrzeć staruszkowi

w oczy.

– Dlaczego nie odpowiadasz? – nalegał dobrotliwie Elias.

– Chodzi panu o to, czy lubię czytać powieści? – wyjąkał chłopiec.

– No tak: powieści, opowiadania, tego rodzaju rzeczy… Lubisz czytać?

Zauważyłem, że zainteresował cię mój księgozbiór…

– Ależ tak, psze pana, bardzo lubię.

Elias podszedł do skromnej biblioteczki i otworzył jej drzwiczki. Jego

palce prześlizgiwały się po okładkach, szukał odpowiedniej lektury.

– Co byś powiedział na tę książkę? – zaproponował, pokazując piękne,

bardzo stare wydanie Jaszczura Balzaca.

– Już to czytałem… – ośmielił się wybąkać chłopiec.

Dłoń starca znowu rozpoczęła wędrówkę po grzbietach książek.

– W takim razie, spójrzmy… A co myślisz o opowiadaniach Poego? –

zapytał wyraźnie zadowolony z siebie Elias.

Ponieważ dziecko milczało skonsternowane, pytał dalej:

– Poego także czytałeś? No cóż, coś podobnego, nie podejrzewałem, że

chłopiec w twoim wieku może być takim wyrafinowanym znawcą literatury.

Widząc, że Tom nadal uśmiecha się z zażenowaniem, Elias rzucił:

– No dobrze. Może sam znalazłeś tu coś, co ci się spodobało?

Palec dziecka natychmiast wskazał niewielką książeczkę oprawioną

w skórę, ze srebrzystą obwódką. Elias wziął ją do ręki i przeczytał tytuł:

Nowela szachowa

[5]

? Widzę, że mamy wspólne zainteresowania,

Thomasie… – zauważył, wręczając dziecku książkę. – Coraz bardziej mnie
zaskakujesz. Hm, możesz ją zatrzymać. To prezent.

Chłopiec utkwił w twarzy emeryta pełne wdzięczności spojrzenie.

Zrozumiał, że Elias jest nie tylko zmęczonym, samotnym starcem, ale przede
wszystkim dobrym człowiekiem. A nawet kimś więcej – Mędrcem.

Zbity z tropu przez ten nieoczekiwany dowód dobroci Eina, niezgrabnie

ruszył w stronę drzwi.

background image

12

Elias gubił się w domysłach nad sensem niesłychanych wprost zmian,

jakie zaszły w jego życiu w ciągu niespełna tygodnia.

Istnienie tajemnej księgi wywracało do góry nogami całą koncepcję

wolnej woli. A jak było z jego własną wolną wolą?

Dlaczego Bóg wybrał akurat jego spośród tylu innych ludzi? Czego od

niego oczekiwał?

Jedno nie ulegało wątpliwości: z powodu odkrycia tajemnej księgi wiara

Eliasa mogła się zamienić w niebezpieczne przekonanie. Był w rękach Boga,
gotów podążać „z pewnością lunatyka drogą wyznaczoną przez
Opatrzność

[6]

.

Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?

Musiał się też nauczyć znosić innego rodzaju strach, wywołany

świadomością, że przez cały czas obserwuje go Bóg. To, że miał teraz
odpowiadać przed Stwórcą za każdy swój czyn, wydało mu się bardzo
ciężkim do udźwignięcia brzemieniem.

Jego umysł zaczynał dryfować na wspomnienie zawrotu głowy, który

odczuwał w chwili zetknięcia jego palców z płonącymi literami Pergaminu.

Stojący w salonie zegar wolno odmierzał czas. Elias był rad, że kończy się

tydzień. Wkrótce będzie miał całe dwa dni na to, by spróbować znaleźć
w bibliotece odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Polsterka krzątała się w kuchni. Wydawała grubym głosem coraz to nowe

rozkazy małemu Thomasowi, który uwijał się jak w ukropie.

Wreszcie około wpół do piątej po południu chłodno, jak zwykle,

odprawiła chłopca. Elias i tym razem obserwował z okna salonu, jak dziecko
oddala się drogą, wolne niczym ptak.

Sof przyszedł punkt ósma. Kiedy Frau Polster otworzyła mu drzwi, Elias

poczuł się tak, jakby do jego domu wtargnął lodowaty podmuch wiatru.

background image

Z trudem wstał z fotela i obciągnął marynarkę.

Sof wszedł do salonu i grzecznie się z nim przywitał.

– Co z panem, Herr Ein? Przez cały tydzień ani razu nie widziałem pana

w miasteczku. Czyżby był pan aż tak bardzo zajęty?

– Wie pan, jak to jest, sprawy związane z przeprowadzką, dokumenty… –

odpowiedział Elias.

– Mam nadzieję, że nie otrzymał pan żadnych złych wiadomości? –

zapytał Sof niemal natrętnym tonem.

Elias udał, że szuka czegoś na stole w salonie, by nie napotkać

przenikliwego spojrzenia gościa. Jak Sof mógł się domyślić treści listu, który
on dostał z Wiednia?

– Wszystko jest w porządku – odpowiedział z wahaniem. – Dziękuję, że

się pan o mnie troszczy, Herr Sof. Frau Polster przygotowała dla nas kolację,
przepyszną, jak sądzę. Mam nadzieję, że jest pan głodny…

– Owszem, dziękuję. Ale czy moglibyśmy już teraz rozpocząć grę?

Elias przytaknął. Było jednak wyraźnie widać, że tego wieczora szachy

niezbyt go interesują.

Kiedy już zostały rozstawione figury i gracze wykonali pierwsze ruchy,

gość spytał, zamyślony:

– Herr Ein, chciałbym poznać pana zdanie w pewnej kwestii…

Elias podniósł na niego zmęczone oczy.

– Słucham pana…

– Herr Ein, czy sądzi pan, że istnieje Nicość?

– Nicość? – powtórzył zaskoczony Elias.

Nie czekając, aż Sof doprecyzuje swoje pytanie, dodał:

– Wolę kierować moje myśli ku Nieskończoności niż ku Nicości.

– Wierzy pan w Boga, nieprawdaż? – zapytał starzec.

– Całe życie szukałem odpowiedzi na to pytanie. Dziś sądzę, że z ręką na

sercu mogę odpowiedzieć: tak.

– Ciekaw jestem, co też pozwoliło panu dojść do takiego wniosku…

– Powiedzmy, że myślę, iż skoro istnieją stworzenia, to musi też istnieć

background image

Stwórca.

Zaintrygowany Sof zamilkł na chwilę i skupił się na grze. Elias zaczynał

mieć niewielką przewagę.

– Czyli sądzi pan, że wszystko zostało wcześniej zapisane?

Elias nie odpowiedział. Dotąd był jedynie lekko zakłopotany pytaniami

staruszka. Teraz zaczął się zastanawiać, kim tak naprawdę jest Sof. Przecież
w ogóle go nie zna. Czy to możliwe, że antykwariusz wie coś o Księdze? Czy
jego pytania mogą nie mieć nic wspólnego z tymi, które stawia sobie on sam?
Może Polsterka wytropiła kryjówkę w bibliotece i rozgłosiła to w Braunau
bez wiedzy swego pracodawcy? Kroki, które słyszał… Ta perspektywa
przestraszyła Eliasa. Obawiał się, żeby z winy Sofa nie został zerwany jego
kontakt z Opatrznością.

– A co pan sam o tym sądzi, Herr Sof? Uważa pan, że istnieje

Przeznaczenie?

Antykwariusz zmarszczył brwi.

– Myślę, że Przeznaczenie to idea sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.

Uważam, że wola Człowieka jest w stanie dokonać wszystkiego. Może, sama
jedna, zmienić porządek rzeczy.

– No nie wiem… – odpowiedział Elias.

– Ależ oczywiście, że pan wie! Proszę jednak nie dać się zwieść

pozorom… – uciął zagadkowo Sof.

– Wierzę, że Przeznaczenie jest w rękach Stwórcy i że to On wyznacza

właściwe miejsce wszystkim rzeczom tu, na ziemi…

– Łącznie z miejscem tego gońca na szachownicy? – zapytał z uśmiechem

starzec.

Elias pomyślał, że jego posunięcie wynikało wyłącznie z logiki przebiegu

partii, jednak nic nie odpowiedział. Partner zaś wykonał kolejny ruch: król
zbija gońca…

Sof podjął:

– Widzi pan? Równie dobrze mógłbym zabrać wieżę… Czyż Bóg nie

mógł stworzyć niepewności? Zdecydować się na obdarzenie nas zdolnością
modyfikowania własnymi środkami księgi naszego przeznaczenia?

background image

Siedzący w półmroku Elias poczuł, że oczy zachodzą mu mgłą.

Zastanawiał się, o co tak naprawdę chodzi temu człowiekowi.

Po chwili milczenia zapytał:

– O jakiej księdze pan mówi, Herr Sof?

W tym momencie weszła Polsterka i oznajmiła bez ceregieli swoim

chropawym głosem:

– Wybaczcie panowie, kolacja gotowa! Zechcą panowie usiąść do stołu?

Elias odpowiedział, że zjedzą w dużym salonie i że wolą sami się

obsłużyć. Gospodyni nakryła więc stół do kolacji i poszła do domu.

Obaj mężczyźni wstali, zasiedli do posiłku i jedli w milczeniu do chwili,

gdy Elias ponowił swoje pytanie:

– Wspomniał pan, Herr Sof, o jakiejś księdze? O czym pan mówił?

– Dajże pan spokój, Herr Ein… Księga to stary symbol… odwołanie do

koncepcji,

że

bieg

wszechrzeczy

jest

podporządkowany

woli

Wszechmogącego…

Ta odpowiedź przyniosła Eliasowi pewną ulgę, ale nie do końca go

uspokoiła. Może jednak Sof o niczym nie wie? Spojrzał badawczo
w jasnozielone oczy swojego gościa, ale niczego w nich nie wyczytał.

– Bardzo często odkrywam, że marzy mi się, bym mógł zmienić bieg

spraw – wyszeptał Sof jakby sam do siebie.

– A cóż takiego by pan zmienił, gdyby miał pan taką możliwość?

– Moje życie jest jednym wielkim usypiskiem wyrzutów sumienia, Herr

Ein. Będąc dzieckiem, przez nieostrożność sprowadziłem zgubę na
wszystkich moich bliskich. To straszny ciężar do udźwignięcia, kiedy ma się
siedem lat… Ale jest to jeszcze trudniejsze dla starca, którym teraz jestem.
Coraz trudniejsze z każdym dniem. Pociągnąłem ich w przepaść, wszystkich.
Chciałbym zmienić tyle rzeczy. Podejmować właściwe decyzje podczas gry
w szachy, nie dać się okpić. Gdybym mógł zmienić przeszłość, cofnąłbym się
w czasie, uratowałbym ich. Nie pozwoliłbym niedoświadczonemu dziecku,
którym wówczas byłem, zagrać z Diabłem, nauczyłbym się odpierać jego
ciosy. Gdybym mógł, Herr Ein, a marzę o tym co noc od długich
osiemdziesięciu lat, odnalazłbym ich mordercę i zabiłbym go własnymi
rękoma!

background image

Cóż za fascynująca postać! – pomyślał Elias. Jakże dramatyczne musiało

być jego życie spędzane w towarzystwie duchów z przeszłości. Uważnie
przyjrzał się niemal przezroczystej skórze swego gościa, porytej
zmarszczkami twarzy, dłoniom, kikutowi palca wskazującego.

Zadumał się nad swoją własną melancholią, nad utratą ukochanej siostry,

zamkniętej teraz w grobie, nad przysięgą złożoną niegdyś ojcu.

Pomyślał, że on także ma już życie za sobą. Że on także zebrał własne

usypisko wyrzutów sumienia.

W końcu Sof jest tylko reliktem historii, jak on sam. Dwóch rozbitków

wyrzuconych na ląd, na który napierają zewsząd coraz wyższe fale
zapomnienia.

Z jedną różnicą: on, Elias, ma Księgę… Dzięki niej jest w stanie dojrzeć

bezkresny horyzont boskiej woli. Wkrótce będzie mógł bez przeszkód wyjść
jej na spotkanie, jak niegdyś Ezechiel wychodził na pustyni na spotkanie
Bogu jego przodków. Z sercem pełnym nadziei i ściśniętym ze strachu
żołądkiem.

background image

II

TREMENDAE

background image

13

Kiedy Sof poszedł do domu, Elias poczuł się szczęśliwy, że wreszcie

został sam na dwie długie noce i dwa długie dni. Odczuwał pewien niedosyt
po rozmowie ze starym antykwariuszem, którego nie do końca rozumiał.

Opłukał talerze i niespiesznie poustawiał je na półkach.

Prześladowały go wciąż te same pytania. Bezustannie myślał o Księdze.

Rozpamiętywał również życie swoje i Sofa, aż wszystko zaczęło mu się
mieszać.

Tak czy inaczej, nie bardzo wiedział, co ma zrobić z tą Księgą? Cóż za

ironia ze strony jej Autora! Czy otrzyma od Niego jakieś przesłanie, czy
wyznaczy mu On jakąś misję?

Życie przemija zbyt szybko, by można było wybrać drogę, stronę, w którą

kierujemy nasze kroki. Kierunek narzuca się sam.

Przeczuwał, że w chwilach zamroczenia, jakiego doznaje w zetknięciu

z ognistymi literami, rozgrywa się coś arcyważnego, że Księga Życia go
wzywa.

Zdołał się jednak już tak bardzo oderwać od świata, że ta myśl wcale go

nie przeraziła. Kiedy tego wieczora kolejny raz wszedł do Sali Księgi,
wiedział, że właśnie rozpoczyna ważny rozdział swojego życia.

Nie zatrzymując się nawet przy gigantycznych półkach wypełnionych

inkunabułami, natychmiast ruszył do stołu.

Usiadł, oparł łokcie na blacie i ostatni raz pomyślał o zagrożeniach

wynikających z tego, co planował zrobić. Otworzył jeden z leżących przed
nim tomów. Zamierzał wybrać opis na chybił trafił.

Nic z tego, bo odkąd rozstał się z Sofem i jego tajemnicami, nie mógł się

uwolnić od myśli o losie starego antykwariusza.

Odstawił na miejsce tom, który miał w rękach, i zaczął przemierzać

koliste korytarze biblioteki. Była późna noc, gdy Elias Mędrzec znalazł

background image

wreszcie właściwą księgę, oznaczoną złotymi literami S/O-NR.

Ponownie zasiadł przy stole i otworzył opasłe dzieło. Od razu odkrył, że

poświęcona Sofowi nota zajmuje mnóstwo zakodowanych stron. Stanowiły
one ponad jedną trzecią całego tomu, stwierdził, że jest ich około dwustu. To
było naprawdę osobliwe…

Część niezakodowana liczyła może dwadzieścia kartek, co także należało

uznać za bardzo dużo w porównaniu z notami, które miał okazję przejrzeć
wcześniej.

Gustav Sof, syn Ethel Kemperman i Franza Sofa, […] urodzony
w Wiedniu, zmarł w Braunau nad Innem 3 października…

– Trzeciego, tego października! – powtórzył na głos Elias. – Na Boga, to

już za tydzień! – wykrzyknął zbulwersowany.

Przyczyna zapowiedzianej śmierci Sofa została zaszyfrowana… Uwagę

Eina przyciągnął kolejny fragment.

Pergamin informował:

Trafia do warszawskiego getta […]. Wywieziony stamtąd 13
stycznia 1943 roku do Treblinki, Polska, oddzielony od rodziców.
Śmierć matki. Przetrwał obóz dzięki swojemu, odkrytemu tam,
talentowi szachowemu. Przeciwnik – hitlerowski oficer. Partia
szachów. Mord Damiana. Traci palec wskazujący prawej ręki.
Treblinka. Egzekucja ojca, siostry i obu braci… Sierociniec.
Próba samobójcza w Wiedniu w wieku 16 lat […].

Tym dzieckiem był Sof. Wierzył, że wyciągnie rodzinę z obozu dzięki

talentowi szachowemu, a stał się przyczyną jej zguby. Której i tak by nie
uniknęła – pomyślał Elias.

Księga dość lakonicznie opisywała kluczową scenę.

Tamtego dnia więźniów spędzono na dziedziniec obozu w Treblince.

Przekonany, że potwierdzi w ten sposób wyższość swojej rasy, niemiecki
oficer rzucił tym wycieńczonym ludziom wyzwanie:

„Dam wolność i wystawię podpisany osobiście przeze mnie glejt temu

background image

z was, który będzie miał czelność stawić mi czoło na szachownicy! Czy
znajdzie się ktoś taki pośród was? Uważaliście się za panów? No to spójrzcie
teraz na siebie! Został przywrócony naturalny porządek rzeczy, tutaj jesteście
mniej warci od moich psów… Nie zasługujecie nawet na te obrzydliwe
pomyje, którymi się was karmi, nie zasługujecie na to, by żyć. Spójrzcie na
siebie! Żaden z was nie śmie się zmierzyć z przedstawicielem rasy panów…”

Omiatający zimnym wzrokiem szeregi więźniów oficer widział same

spuszczone głowy.

Wtedy ku ogólnemu zaskoczeniu przed szereg wystąpił mały Sof

z nieśmiało podniesionym do góry palcem.

Dzieciak stanął przed uzbrojonym mężczyzną i wymógł na nim obietnicę,

że jeśli to on zdoła go pokonać, zyska wolność dla siostry, ojca, dwóch braci
i siebie samego. Matka już nie żyła. Rozbawiony oficer przysiągł mu to
publicznie.

Po zakończeniu tej strasznej rozgrywki oficer kazał obciąć chłopcu palec

wskazujący prawej dłoni, ten sam, który ośmielił się podnieść do góry, by
rzucić mu wyzwanie. Postanowił nie pozbawiać go życia, by mógł
zaświadczać o wyższości rasy aryjskiej nad żydowską, ale także po to, żeby
zobaczył egzekucję swoich bliskich…

Świetliste litery tej relacji wydawały się pulsować coraz mocniej, w miarę

jak Elias ją pochłaniał. Jakby niepostrzeżenie znowu chciały się dostosować
do rytmu jego serca.

Elias teraz już wszystko rozumiał i był głęboko wstrząśnięty. Starego

antykwariusza wiele łączyło z nim samym. Obaj rozgrywali bezustannie tę
samą partię szachów.

Obaj też, chociaż nie w tym samym czasie, w odstępie prawie 25 lat

z powodu nazistowskiego obłędu zostali skazani na najgłębszą samotność.

Tak naprawdę niewiele osób oprócz nich dwóch zachowało jeszcze

pamięć o tamtych czasach.

W naszym dwudziestym pierwszym wieku pamięć o mrocznych latach

nazizmu ostatecznie się zaciera, metodycznie upychana w zakurzonych
książkach historycznych. Ludziom tak spieszno do innych spraw.

Europa,

wykorzystując

okrucieństwo

armii

izraelskiej

wobec

background image

Palestyńczyków, nowych męczenników, pozbyła się poczucia winy.

Udało jej się też wreszcie zatrzeć ślady własnego barbarzyństwa.

Wszystko to do niczego nie posłużyło – pomyślał starzec.

Spojrzenie Eliasa znowu spoczęło na rzucającej złoty blask Księdze.

Jeszcze raz się upewnił, że gdy zbliża palce do świetlistych liter, te zaczynają
intensywniej migotać i dzieje się coś niezwykłego.

Jego mózg powiązał ze sobą przerażającą opowieść o obciętym palcu

małego Sofa, talent chłopca do gry w szachy, straszliwe warunki życia
w Treblince i śmierć Jeleny. Wszystkie te historie łączyła Księga.

Palce starego człowieka odruchowo się poruszyły, jakby miał zagrać kilka

nut na niewidzialnej klawiaturze…

Postanowił dotknąć ognistych liter.

background image

14

Ocknął się w szarej, błotnistej uliczce. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi.

Nie zdążył jeszcze dobrze otworzyć oczu, kiedy usłyszał, że ktoś mówi coś
do niego naglącym tonem:

– Co tu robisz, człowieku? Oszalałeś? Wstawaj, wstań, bo cię zabiją!

Elias przekręcił się na bok i podkulił nogi. Był cały uwalany w błocie.

Z trudem się podniósł, bolały go wszystkie członki.

Uświadomiwszy sobie, że przyciska do piersi jeden z tomów Księgi,

natychmiast ukrył go pod płaszczem.

Podniósł

głowę.

Zobaczył

zaniepokojoną

twarz

młodzieńca

w łachmanach. Chłopak miał jakieś siedemnaście lat, coś do niego mówił
i ciągnął go za rękaw.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał niepewnie Elias.

– W getcie, staruszku… Witaj w piekle! Jeśli szybko się stąd nie oddalisz,

wkrótce dołączysz do innych, o tam, w tamtym dole.

Eliasa, który ledwo trzymał się na nogach, dosłownie zamurowało.

Zobaczył, że otacza go tłum spieszących dokądś ludzi, wpadających na siebie
pośród niewyobrażalnego wprost chaosu.

Zanim jego młody przyjaciel wziął nogi za pas, ostatni raz krzyknął:

– Zabieraj się stąd, idź do siebie! Próbują sterroryzować ludzi z powodu

ulotek rozrzuconych na Umschlagplatz.

Elias pozostał sam pośród harmidru i bieganiny. Czuł nadciągające

zagrożenie, jego cierpki odór, toteż jak najszybciej skierował kroki ku
walącym się arkadom. Ukryta pod ubraniem złota księga pulsowała bez
ustanku.

Widział, że jest w warszawskim getcie, miejscu kaźni i śmierci, ale jego

umysł jeszcze się wzbraniał przed przyjęciem tego do wiadomości. Jest
w warszawskim getcie i musi ujść stąd z życiem.

background image

Serce biło mu jak oszalałe, waliło tak mocno, że bał się, iż padnie na ulicy

pośród całego tego zamieszania. Przerażenie zmusiło go do wzięcia się
w garść. Przyspieszył kroku.

Wyczuł, że jego też ogarnia niemy strach obecny na ulicach, narastający

jak fala tsunami. Dostrzegł zgraję brunatnych hełmów wypełniających ulicę
jak cienie, siejących na oślep spustoszenie pośród gwizdu wystrzałów
z karabinów maszynowych.

Zobaczył, jak kobiety, mężczyźni i dzieci padają na bruk, widział

zakrwawione ciała, deptane zwłoki, które wkrótce zostaną obrabowane przez
przymierających głodem szabrowników z getta.

Uświadomił sobie pierwszy raz w życiu, czym jest strach ściganego

człowieka. Pragnienie przetrwania kazało mu otworzyć Księgę.

W tym momencie jeden z esesmanów, mężczyzna o budzącej grozę

fizjonomii, zatrzymał się gwałtownie i wyszedł z szeregu. Kiedy jego
spojrzenie spoczęło na Eliasie, starzec poczuł, że mrozi mu ono krew
w żyłach. Drapieżca ruszył w stronę ofiary, na jego twarzy malowała się
beznamiętna nienawiść.

Elias schronił się za filarem i dotknął dłonią świętych liter. Opuszczał to

piekło.

background image

15

Salę wypełniało jak zwykle łagodne złotawe światło. Panowała w niej

niezakłócana niczym cisza, którą można by uznać za wieczną.

Głowa Eliasa spoczywała na kompletnie zdrętwiałym przedramieniu. Czuł

w niej dziwny zamęt, ale wspomnienie niedawnej przygody było niezwykle
żywe.

Na marynarce i na dłoni miał jeszcze ślady błotnistej ziemi getta.

Doskonale pamiętał tamtą ulicę. Wpatrzone w niego oczy oficera, odór
strachu. Kolor krwi ofiar, echo ich krzyków, wrzaski, odgłosy wystrzałów
z broni maszynowej, szare niebo, a także twarz młodego człowieka, który
pomógł mu się podnieść. To nie mógł być tylko sen.

Całą duszą, całym ciałem czuł, że naprawdę odbył tę podróż i że była ona

związana z Księgą. To wszystko miało najwyraźniej jakiś sens.

Elias był tym zachwycony. Zdarzył się cud. Czyżby Bóg chciał przekazać

mu jakieś przesłanie? A jeśli tak, to jakie?

Euforia dość szybko ustąpiła miejsca obawie, bo starszy pan zdał sobie

sprawę z ogromnego potencjału Wielkiego Rejestru. Zyskał dzięki niemu
wyobrażenie o opisywanych wydarzeniach, ale też mógł sam przeniknąć do
opowieści.

Wyglądało to tak, jakby Opatrzność pozwoliła mu ni stąd, ni zowąd

pogrzebać w swoich archiwach. Przypomniał sobie opisy z Księgi Proroków,
fragmenty Pisma Świętego odnoszące się do daru jasnowidzenia Natana,
Ezechiela, Eliasza, a także Józefa, który potrafił przewidzieć przyszłość.

Zastanawiało go, czy inni ludzie przed nim mogli mieć dostęp do tajemnej

księgi. Skoro Bóg zadał sobie trud, by nadać jej materialną postać, uczynił to
dlatego, że chciał, by ktoś ją przeczytał… Tak, tej Księdze potrzebny jest
czytelnik, jeden na każde pokolenie na przestrzeni dziejów – pomyślał. Skoro
istnieje Księga, oznacza to przede wszystkim, że jej Autor też pragnął się
objawić. Starzec z pokorą złożył mu w myślach pokłon.

background image

Elias, niezwykle podniecony nieograniczonymi możliwościami płynącymi

z tego odkrycia, opuścił Salę Cudu i pomodlił się pierwszy raz od śmierci
żony.

Przypomniał sobie uświęcone tradycją gesty i słowa: „Błogosławiony

jesteś, Panie, Boże nasz, królu Wszechświata, który udzieliłeś mi tego
błogosławieństwa”.

background image

16

Kiedy Tom obudził się tego ranka, w Braunau była piękna pogoda.

Rozpostarł długą pomiętą listę sprawunków, wręczoną mu dzień wcześniej
przez gospodynię.

Nad rzeką wyjął z kieszeni kawałek świeżej kiełbasy, którym Frau Polster

zapłaciła mu za pracę. Pochłonął go w paru kęsach, po czym zanurzył ręce
i twarz w przejrzystych wodach Innu.

Następnie wrócił do położonego kilka metrów wyżej domu, gdzie

najbardziej lubił się bawić. Była to niewielka opuszczona kamienica na
obrzeżach miasteczka. Na budynku wisiała wielka tablica zapowiadająca jego
rychłą rozbiórkę, wielokrotnie przekładaną przez miejscowe władze.

Thomas urządził tu sobie własne królestwo. Bawił się, buszując po

pozostawionych na pastwę robactwa korytarzach. Spędzał w nich długie
godziny. Kiedy otwierał nadgryzione zębem czasu drzwi i wchodził do
mieszkań, wyobrażał sobie ludzi, którzy żyli tu dawniej. Zapuszczał się do
będących w opłakanym stanie pomieszczeń, wymyślał postacie i dialogi
z życia normalnych rodzin.

Znalazł w tej graciarni skórzany fotel, zniszczony, ale całkiem wygodny.

Odkrył też pokój z nadającym się nadal do użytku kominkiem. A także
schowek służący niegdyś do przechowywania drewna oraz kotłownię,
a w niej trudno dostępną wnękę w podłodze, która w razie potrzeby mogła
doskonale posłużyć za kryjówkę. Tylko po co miałby się chować?

Wstawił fotel do swojej nory, wyścielił podłogę dywanem i kawałkami

znalezionej na ulicy wykładziny, przyniósł też świece, które zwinął w jednym
ze sklepów w centrum miasteczka.

Dla Thomasa to zawalone książkami i rozmaitą tandetą pomieszczenie

było domem, czuł się tu bezpieczny.

Na małej etażerce, gdzie trzymał swoje największe skarby, ustawił

z pietyzmem piękny egzemplarz Noweli szachowej, który dostał w prezencie

background image

od Eliasa.

Pomyszkował jeszcze chwilę po kątach tej graciarni, po czym wyruszył

w stronę sklepu Krugerów.

Właściciele nie przepadali za nim, a on za nimi. Chłopiec był ich zdaniem

dziwny, nikt go nie kontrolował, przede wszystkim zaś sądzili, że może mieć
zły wpływ na ich własne dzieci. Toma nie interesowało, jak jest przez nich
odbierany. Kiedy wszedł do sklepu, jak zwykle zignorował spojrzenia
dorosłych.

– Przysyła cię Polsterka, prawda? – rzucił oschle Albert Kruger, właściciel

interesu.

– Tak, psze pana – odpowiedział grzecznie Thomas.

– Możesz brać, co chcesz, otworzyła u nas kredyt na nazwisko tego

mężczyzny, który niedawno przeprowadził się do Braunau.

Pochłonięci pogawędką Krugerowie i ich klienci wkrótce przestali

zwracać uwagę na chłopca, który przechadzał się wśród półek z kartonem
pod pachą.

W pewnym momencie Thomas podsłuchał interesującą rozmowę

pomiędzy właścicielami, panią Schiller, wdową mieszkającą w pobliżu
sklepu, oraz siostrami Kraftównymi, dwiema starymi pannami, których willa
sąsiadowała z domem Eliasa.

– Widziałyście tego człowieka, który wprowadził się do dawnego domu

celnika? – zapytała Martha Kruger.

– Nie – odpowiedziała Schillerowa. – Podobno rzadko wychodzi,

szwankuje mu zdrowie.

– Frau Polster zwierzyła mi się, że już w drugim dniu pracy nakryła go

pochlipującego w salonie jak dzieciak.

– My go widziałyśmy – wtrąciły chórem Kraftówny. – Wydaje się bardzo

zaaferowany. Nie wygląda na Austriaka, ani trochę. Zauważyłyśmy zresztą,
że nie przychodzi na niedzielną mszę…

– Nic dziwnego… – rzucił półgłosem Albert.

– Nie sądzicie, że to mimo wszystko zaskakujące, iż postanowił spędzić

lata emerytury akurat w Braunau? – zauważyła pani Kruger.

background image

– Owszem, dziwne – przytaknęła stara Schillerowa. – Co za pomysł!

Uważam, że to nie jest normalne.

– Ale przecież pani też tu spędza lata emerytury, pani Schiller! –

wykrzyknęły razem siostry, które można by wziąć za syjamskie bliźniaczki.

– No cóż, ja jestem tu przez pamięć o moim ukochanym zmarłym mężu,

przecież wiecie. Nie mam odwagi zmieniać starych przyzwyczajeń.

– Mnie z kolei dziwi, że zechciał kupić tę starą ruderę – powiedział

Albert.

– Dom nie jest wcale taki brzydki – zaoponowała Eva Kraft, która

mieszkała z siostrą w bardzo podobnej willi. – Mnie najbardziej zdumiewa
to, że ten człowiek przez całe noce zamiast spać, wyprawia Bóg wie co. Ja
i moja siostra zauważyłyśmy, że bardzo często świeci się u niego światło.
Zastanawia mnie, czym mężczyzna w jego wieku może się zajmować o takiej
porze…

– Polsterka mówiła, że cierpi na depresję, „depresję moniakalną” – jak to

określiła – dorzuciła Frau Schiller.

– Depresję maniakalną – sprostowała Martha, by zaimponować swoim

klientkom. – Co też ta deska może wiedzieć o psychologii?

Tom ukryty za wielką piramidą z puszek, nadstawił uszu.

– Tak czy siak – podsumowała wdowa po Schillerze – nie podobają mi się

ludzie, którzy nie chodzą do kościoła, nie wyściubiają nosa z domu i nie śpią
po nocach. Moim zdaniem nie wróży to niczego dobrego.

Żeby ukarać ich za obmawianie bliźnich, Tom wsadził pod kurtkę puszkę

wybornej zupy Griessnockerl, potem dołożył drugą…

Ciszej, tak by chłopiec jej nie usłyszał, Schillerowa dodała, wykręcając

szyję, żeby wskazać wzrokiem miejsce w głębi sklepu, w którym znajdował
się Thomas:

– Tak jak ten szczeniak, który nie wiadomo, skąd się wziął. Wychowuje

go ulica. Policja powinna coś z tym zrobić. Umieścić go w jakimś zakładzie.
Podobno w okolicy zdarza się coraz więcej drobnych kradzieży. Nie powinno
się tolerować tych wszystkich cudzoziemców, to nie prowadzi do niczego
dobrego.

Pozostali nic nie odpowiedzieli, ale ich miny wyrażały aprobatę. Obawiali

background image

się jedynie, że malec może ich podsłuchać.

I tak się stało: Tom wszystko słyszał.

Dlatego, dobrze ukryty przed ich spojrzeniami, w ramach represji upchnął

do wewnętrznych kieszeni niewielką butelkę lemoniady, trzy tubki
skondensowanego mleka, puszkę pasztetu z łososia dla smakoszy i trzy
strasznie drogie czekoladowe trufle, owinięte w piękny złoty papier. Nigdy
wcześniej nie jadł czekolady, nadarzyła się świetna okazja…

– W tym kraju zawsze było za dużo cudzoziemców – obwieścił Albert

Kruger, błądząc wzrokiem gdzieś daleko.

background image

17

Kiedy Elias opuścił Salę Księgi po odbyciu podróży do getta, miał

problem z ustaleniem, ile czasu naprawdę upłynęło w Braunau. Ostrożnie
zamknął klapę i zatarł ślady swojej wyprawy do biblioteki.

Słyszał Toma i Polsterkę krzątających się gdzieś w głębi domu. Zszedł na

dół, nie spotkawszy żadnego z nich po drodze. Podniósł leżącą na progu
gazetę i stwierdził, że to wydanie poniedziałkowe. Tak więc całą sobotę
i niedzielę spędził na studiowaniu Księgi, podróżowaniu i głębokim śnie,
w jaki zapadł po powrocie z getta.

Thomas akurat przyszedł ze sklepu Krugerów, przyniósł zakupy. Elias

przeciągnął się, żeby rozprostować obolałe ciało, po czym podreptał na
piętro, wziął prysznic i wdział czyste ubranie.

*

Chwilę później usłyszał przytłumione hałasy i krzyki dobiegające

z kuchni.

Polsterka wpadła z jakiegoś powodu w prawdziwą furię. Wściekle

pomstowała na Toma i próbowała go schwytać.

Kiedy przyparła dziecko do kamiennego zlewozmywaka, ogarnęła je

panika. Teraz już się jej nie wywinie! Ukrywała coś w lewej dłoni, a prawą,
zwiniętą w pięść, podniosła w górę gotowa jej użyć.

Elias, który bezszelestnie zaszedł gospodynię od tyłu, chwycił ją za rękę,

zanim pięść zdążyła dosięgnąć struchlałego z przerażenia chłopca.
Zamroczona wściekłością kobieta obróciła twarz w stronę staruszka. Wcale
się nie uspokoiła.

– Co pani wyprawia? – wrzasnął Elias. – Rozum pani odjęło?

– To mały nicpoń! – Proszę spojrzeć…

Polsterka otwarła lewą dłoń i pokazała trzy złote czekoladki.

background image

– Ten złodziejaszek je ukradł! Żeby zrobić coś takiego mnie! W dodatku

w sklepie Krugerów… Niech mi pan pozwoli odpowiednio go ukarać.

Elias, który nadal mocno trzymał rękę rozjuszonej kobiety, wziął od niej

czekoladki i powiedział z rozbrajającym uśmiechem:

– Ach, Thomasie! To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję, że o tym

pomyślałeś…

Polsterka otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Jak to? – zapytała.

– Nie uprzedziłem pani, Frau Polster? Poprosiłem naszego Thomasa, żeby

przyniósł mi parę czekoladek, właśnie takich. No, sama pani widzi, nie ma
powodów do robienia z tego tragedii, nieprawdaż?

Tom popatrzył na Eliasa, jakby ten uratował go ze szponów najbardziej

przerażającego z potworów, jakie stworzył Bóg.

Gospodyni parsknęła, wymamrotała jednak chcąc nie chcąc kilka

bezładnych i niezrozumiałych słów w charakterze przeprosin. Stary człowiek
rzucił za jej plecami spoconemu ze strachu dziecku srogie, ale zarazem
porozumiewawcze spojrzenie.

Jędza wyszła z kuchni, nie przestając złorzeczyć. Zostawiła ich samych.

Nic nie mówiąc, Elias zajrzał do garnka, który stał na kuchence. Nałożył

sobie na talerz trochę dochodzącej na małym ogniu zupy gulaszowej i usiadł
przy stole. Wcześniej jednak ułożył starannie przed sobą na widocznym
miejscu trefne czekoladki.

Wskazał Thomasowi krzesło naprzeciwko siebie i zaczął jeść obiad, nie

spuszczając z chłopca oczu. Dziecko czuło się nieco zażenowane, siedząc
przed pustym talerzem przeznaczonym dla Anny, ale staruszek nie zamierzał
go sprzątnąć.

– No i jak, Thomasie, przeczytałeś książkę?

– Tak, psze pana, przeczytałem, bardzo panu dziękuję.

– Wiesz co, możesz mówić mi Elias…

– Tak, psze pana, bardzo dziękuję.

Elias westchnął. Po zjedzeniu zupy wziął jedną czekoladkę i niespiesznie

odwinął ją ze złotka.

background image

– Przypadła ci do gustu?

– Wspaniała, psze pana, naprawdę wspaniała. Tylko trochę za krótka…

– Nie miałem na myśli książki! – odparł Elias z drwiącą miną. – Pytałem,

jak smakowały ci czekoladki?

Tom się zarumienił, pewien, że teraz dostanie za swoje.

– Nie wiem, nie próbowałem ich, nie zdążyłem.

– Szkoda – powiedział Elias, wkładając czekoladkę do ust. Zaczął

ostentacyjnie się nią delektować. – Naprawdę szkoda… Jest przepyszna.

Malcowi napłynęła ślinka do ust.

– Zostały jeszcze dwie. Opowiesz mi coś więcej o sobie? – zapytał Elias,

odwijając z papierka drugą czekoladkę.

– Problem w tym, że nie ma wiele do opowiadania…

Starszy pan zjadł połowę kolejnej trufli.

– Hm… ta druga też się okazała bardzo dobra.

– Jestem sierotą, żyję zupełnie sam… i jeszcze nigdy w życiu nie jadłem

czekolady! – zaczął się sprytnie przymawiać chłopiec.

Nie tracąc rezonu, Elias pochłonął drugą połowę trufli, po czym wziął

ostatnią i wstał od stołu:

– No cóż, robiłem, co mogłem! Zostawiam sobie tę ostatnią do kawy! Ty

natomiast weź to…

Wręczył chłopcu kilka monet. Widząc rozradowaną twarz dziecka, szybko

sprowadził je na ziemię:

– To nie dla ciebie, tylko dla Krugerów. Przeproś ich, że zapomniałeś im

uregulować rachunek! Zapłać za czekoladki i… również za całą resztę.

Popchnął lekko Toma, który uśmiechnął się do niego ze skruszoną miną,

obmacując butelkę i resztę łupu ukrytego w kieszeniach kurtki. Chłopak
niezwłocznie skierował kroki w stronę sklepu.

– I nie zapomnij o pilnowaniu kieszeni, nigdy nie wiadomo, co może

w nie wpaść! – krzyknął od progu Ein.

W drodze do sklepu Thomas rozmyślał o tym dziwacznym, ale ujmującym

poczciwinie. Nagle poczuł, że coś przesuwa mu się w kieszeni. Wsadził do

background image

niej rękę i wyjął trzecią czekoladkę. Nie musiał się nawet odwracać, by
poczuć opiekuńczą obecność staruszka. Mędrzec nad nim czuwa.

background image

18

Późnym popołudniem Tom wrócił do siebie. Spędził kilka minut

w ruinach swojego małego, chylącego się ku upadkowi królestwa. Opuścił je
tuż przed siedemnastą. Zawsze wychodził dokładnie o tej porze, bo
w miejscowej szkole uczniowie kończyli wtedy lekcje.

Na poboczu drogi, nieco w tyle za watahą młodych rozrabiaków, pojawiła

się Marika, jedyna córka Riefenstahlów. To właśnie na nią czekał Thomas.

Na pierwszy rzut oka bardzo się od siebie różnili: on, mały łobuziak

z Europy Wschodniej, ona przykładna, dobrze ubrana panienka. Jej szkolne
niebieskie sukienki były zawsze nieskazitelnie czyste i idealnie uprasowane,
a włosy blond o popielatym odcieniu porządnie związane i pachnące.

Oboje przedwcześnie dojrzeli. Marika chodziła już do gimnazjum. Była

najmłodszą uczennicą w swojej klasie i najbardziej skrytą. Tak jak Toma nie
pociągali jej rówieśnicy, ale w nim odkryła pokrewną duszę, kogoś, kto
podobnie odbiera świat i wyraża swoje odczucia w identyczny sposób jak
ona. Przede wszystkim jednak łączyło ich zamiłowanie do powieści i poezji.
Tego dnia Marika wzięła do szkoły tomik wierszy Hölderlina

[7]

. Zamierzali

poświęcić kilka godzin na głośne czytanie ich sobie nawzajem.

W czwartki Marika brała lekcje pianina. Odbywały się one

w mieszczańskim salonie jej rodziców. Ojciec dziewczynki Theodor
Riefenstahl i jej matka Gertrude Riefenstahl, z domu Kurtówna, byli dumni
z wydania na świat takiej cudownej istoty. Herr Riefenstahl czerpał zresztą
również satysfakcję z tego, kim sam był. A był burmistrzem miasteczka,
prowincjonalnym austriackim notablem, obrosłym tłuszczem i stereotypami.
Często agresywnym, z natury tępym ksenofobem.

Marika nie kochała ojca, szczerze mówiąc, wręcz go nienawidziła. Była

piękna, wielkoduszna, wrażliwa. Kompletne przeciwieństwo Theodora.
Odznaczała się też nienagannym wychowaniem. Miała wszystko, ale co
z tego? Dusiła się we własnym domu.

background image

Ucieczką była dla niej muzyka. Muzyka i towarzystwo Toma.

Chłopiec zawsze przychodził posłuchać, jak gra. Chował się za białymi

okiennicami, w ogrodzie. Wiedziała, że on tam jest, czasami mignął jej za
plecami nauczyciela muzyki. Rodzice nie mieli o niczym pojęcia.

Słuchając ukradkiem, jak gra, Tom opanował zasady harmonii. Melodie

Césara Francka

[8]

czy Liszta stały się dla niego doskonałymi równaniami.

W każdy czwartek przychodził słuchać ich impromptus w wykonaniu Mariki,
poprawiając w myślach jej nieliczne potknięcia.

Dzieci wiedziały, że muszą się ukrywać z tą jedyną w swoim rodzaju

przyjaźnią. Rodzice Mariki uznaliby Toma za pasożyta.

Thomas się jednak tym nie przejmował i tego dnia jak zwykle czekał na

Marikę na poboczu drogi, którą wracała ze szkoły. Na widok dumnie
wyprostowanej dziewczynki aż podskoczyło mu serce. Za każdym razem
odczuwał to samo wzruszenie.

Z kolei Marika próbowała za każdym razem ukryć, jak bardzo jest

szczęśliwa, widząc swojego wiernego Thomasa, który czekał tylko na nią, nie
widział nikogo poza nią.

Chwilę szli razem. Ona opowiadała mu o Hessem i o Mannie, o Górach

Skalistych i włoskich jeziorach, on o tym, jak spędził dzień, o nowych
skarbach znalezionych w swoim królestwie, o swoich lekturach, o wspaniałej
Noweli szachowej, której bohaterem był wręcz zafascynowany. Napomknął
o Eliasie Mędrcu, o cudownym smaku czekoladek od Krugerów, który
Marika dobrze znała. Wymienili uśmiechy na samo ich wspomnienie.

Wtedy jednak wydarzyło się coś, czego Tom od dawna się obawiał.

Na skrzyżowaniu ulic wpadli niespodziewanie na Erwana Grubera,

postrach okolicy.

Między chłopcami nieraz dochodziło do gwałtownych sprzeczek,

kilkakrotnie o mały włos się nie pobili. Erwan może i nie był dużo silniejszy
od Thomasa, za to o wiele bardziej brutalny. Nie mówiąc o tym, że nigdzie
się nie ruszał bez swojej bandy zabijaków.

Miał czternaście lat i już palił papierosy jak dorosły. Thomas widział

kiedyś, jak podczas zwykłej kłótni zgasił peta na twarzy jednego z uczniów.
W miarę upływu lat Erwan stawał się coraz bardziej niebezpieczny,

background image

zauważyli to nawet jego nauczyciele, a ojciec chłopaka Hans Gruber,
miejscowy lekarz, często go bił.

Dlatego Thomas i Marika zesztywnieli, gdy zobaczyli tego szatana

nadchodzącego z naprzeciwka w towarzystwie dwóch innych opryszków
z jego paczki.

Jednak, wbrew wszelkim oczekiwaniom, ten parszywiec ograniczył się

tym razem do rzucenia Tomowi złowrogiego spojrzenia, po czym poszedł
dalej swoją drogą. Zacisnął tylko szczęki, a jego kompani natychmiast zrobili
to samo, idiotycznie małpując minę herszta.

Marika odwróciła głowę w drugą stronę, za to Thomas, gdy mijał Erwana,

niemal się o niego ocierając, spróbował dumnie wytrzymać jego spojrzenie.
Natręt rzucił:

– Mariko! Nie powinnaś się włóczyć z tym łazęgą. To zwykły przybłęda,

zapchlony kundel!

Marika nie odpowiedziała, ujęła Toma za ramię i pociągnęła go za sobą.

Teraz z kolei Thomas zacisnął zęby i szedł z wysoko uniesioną głową, nie

zwalniając kroku i nie spuszczając przeciwnika z oczu. Obiecał sobie, że
Erwan kiedyś pożałuje tych słów…

background image

19

Popołudnie niemiłosiernie mu się dłużyło. Elias myślał tylko o tym, że

kiedy Polsterka wreszcie sobie pójdzie, będzie mógł poświęcić kolejny
wieczór na studiowanie Księgi.

Nie czuł zmęczenia, modlitwa go wzmocniła. Był zdecydowany spędzić

w wielkiej sali calutką noc.

Na biurku wciąż leżał tom relacjonujący historię Sofa, ten, dzięki któremu

Elias odbył podróż do getta.

Od czasu tamtego cudownego doświadczenia jego oczekiwania jednak

znacznie wzrosły.

Wielokrotnie przeczytał opis poświęcony Sofowi, wyobraził sobie

cierpienia sieroty pozostawionego na pastwę losu w Treblince…

Tekst z tajemnej księgi niewiele mówił o życiu chłopca.

Elias stale powracał do najbardziej tajemniczych fragmentów relacji. Była

w niej mowa o jakiejś decydującej partii szachów, o hitlerowskim oficerze,
o chłopcu, któremu obcięto palec prawej dłoni. Zaszyfrowane fragmenty
przerywały narrację, czyniąc całość niezrozumiałą.

Trafia do warszawskiego getta […]. Wywieziony stamtąd 13
stycznia 1943 roku do Treblinki, Polska, oddzielony od rodziców.
Śmierć matki. Przetrwał obóz dzięki swojemu, odkrytemu tam,
talentowi szachowemu. Przeciwnik – hitlerowski oficer. Partia
szachów. Mord Damiana. Traci palec wskazujący prawej ręki.

Potem przypomniał sobie słowa, które Sof wymamrotał podczas ich

drugiej partii szachów…

„Chciałbym zmienić tyle rzeczy… Nie pozwoliłbym niedoświadczonemu

dziecku, którym wówczas byłem, zagrać z Diabłem, nauczyłbym się odpierać
jego ciosy…”

background image

I oto nagle Elias znalazł rozwiązanie zagadki. Było oczywiste.

– Ależ tak! – wykrzyknął. Mord Damiana oznaczał tak naprawdę Mat

Damiana. Słowo „mat”, bardzo podobne do hebrajskiego met, pochodzi
z języka arabskiego i oznacza śmierć. Starzec zrozumiał, że chłopczyk
przegrał tę partię szachów dlatego, że wpadł w słynną pułapkę matową
Damiana, fatalną kombinację, o której uczono na wszystkich kursach gry
w szachy.

Z uśmiechem na ustach przesunął dłoń nad ognistymi literami Księgi

i zachwycił się tańcem płomieni. W ich blasku, jak w teatrze cieni, widać
było zarys fragmentu jego podpierającej czoło dłoni.

Wziął głęboki oddech, po czym zaczął zbliżać palec wskazujący do

płomieni pergaminowych stronic. Musiał się pospieszyć.

Zamknął oczy. Księga sama zdecyduje o miejscu i wybierze najbardziej

odpowiedni moment. Musi jej zaufać.

background image

20

Elias stał, przyciskając do piersi tom Księgi Świętego Prawa.

Tkwił pośrodku wąskiej uliczki, po obu jej stronach wznosiły się

kamienice w opłakanym stanie. Kilku przechodniów podążało gdzieś
pospiesznie chodnikiem. Jeden z nich wpadł na Eliasa, po czym ruszył dalej,
nie zwracając na niego uwagi. A on rozglądał się dokoła, próbując
zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Na rogu ulicy stał mały chłopiec, rozdawał jakieś pisma. Elias podszedł do

niego i zapytał:

– Czy mogę na chwilę pożyczyć od ciebie gazetę?

Malec nie ośmielił się odmówić staremu, nobliwie wyglądającemu

mężczyźnie. Skoro ten człowiek nadal żyje i jest tak dobrze ubrany mimo
zaawansowanego wieku, musi być jakąś ważną osobistością…

Szmatławiec nazywał się „Auf der Wache” (Na straży) i nosił datę

dziewiątego października 1940 roku.

Elias obrzucił małego gazeciarza smutnym spojrzeniem. Co z nim będzie?

Co się stanie ze wszystkimi tymi ludźmi?

Pierwsza strona była w całości poświęcona kwestii przystąpienia Stanów

Zjednoczonych i Związku Radzieckiego do wojny. Czy Stalin zerwie pakt
z nazistami i zaatakuje Niemcy?

Elias westchnął. Nagle ogarnął go głęboki niepokój, że nie będzie mu

dane wrócić do Braunau. Wsunął rękę pod płaszcz i chwycił kurczowo
Księgę, żeby dodać sobie odwagi. Po plecach przeszedł mu dreszcz: Księga
go chroni, w żadnym razie nie może jej zgubić.

Oddał dziecku gazetę i przypominając sobie, po co tu przybył, zapytał:

– A tak przy okazji, mój mały przyjacielu, znasz może chłopca mniej

więcej w twoim wieku, który ma na nazwisko Sof?

– Tak – odpowiedział dzieciak, odkładając gazetę na stosik. Jego twarz

background image

rozjaśnił uśmiech. – Dobrze go znam. Mieszka trochę dalej na tej ulicy, którą
pan przyszedł, w domu bez okiennic. O tej porze na pewno bawi się na
podwórku.

Elias bezzwłocznie pożegnał chłopca i poszedł w górę pełnej dziur ulicy.

Kamienica, o której mówił mały gazeciarz, okazała się starą ruderą. Przeszedł
przez nędzną bramę i rzucił okiem na podwórze. Nie było tam nikogo, nie
licząc kilku wychudzonych kotów przetrząsających śmietnik.

Nagle jednak z tego przypominającego szambo podwórka dobiegł Eliasa

czyjś głos. Wołał go jakiś mężczyzna, który wyglądał na niezbyt przyjaźnie
usposobionego do nieznajomych.

– Hej, mówię do pana! Kim pan jest? Czego pan tu szuka? – zapytał

z groźną miną.

– Dzień dobry panu, szukam małego Sofa.

– Czego pan chce od tego próżniaka? Panu też coś ukradł?

– Nie – odpowiedział Elias. – Przyszedłem z nim porozmawiać.

Przybywam z daleka.

– Z daleka? Tutaj wszyscy przybywają z daleka! I między nami mówiąc,

nikt już stąd nie odejdzie!

– Poszukuję małego Sofa, to pilna sprawa. Czy wie pan, gdzie mogę go

znaleźć? – nalegał Elias.

– Jeśli nie wypuścił się gdzieś dalej, może siedzi jeszcze w piwnicy

i wyprawia tam, nie wiadomo co. Tędy! – rzucił szorstko nieznajomy,
wskazując palcem drogę.

Pokazywał schodki, niknące w głębi większej z dwóch otaczających

podwórze kamienic.

Kiedy Elias zapuszczał się w czeluście budynku, usłyszał przytłumiony

odgłos dziwnej modlitwy, szeptanej anielskim głosikiem. W pierwszej chwili
niemal go to przeraziło, ale na myśl, że może zaraz będzie zmuszony
błyskawicznie otworzyć Księgę, przyspieszył kroku.

W miarę jak posuwał się w ciemnościach, szept był coraz wyraźniejszy,

a wkrótce ujrzał w labiryncie podziemi blade światło, wydobywające się znad
progu żelaznych drzwi.

background image

Przykleił do nich ucho, starając się zachowywać możliwie najdyskretniej.

Wtedy usłyszał wyraźniej cichą litanię: był to nieprzerwany ciąg liter i cyfr…

„c2c3/g8f6, g1f3/d7d6, e2e4/c8g4, d2d4/f6e4,

d1d3/g4f3, g2f3/e4f6, f1e2/b8d7, e1g1/c7c5,

d3e3/e7e6, e2b5/a7a6, f1e1… a6b5 (westchnienie),

d4d5/f6d5, e3e2/d8a5 (przerwa i oddech),

b2b4/c5b4, a2a3/b4c3, b1c3/d5c3, e2d2/d7e5,

f3f4/e5f3, g1g2/f3d2 (po namyśle), c1d2/b5b4,

a3b4/a5d5, f2f3/d5d2, g2g3/a8a2, a1d1/d2f2,

g3g4/f2g2, g4h5/g2g6, h5h4… a2h2 (ulga)”

To był rzeczywiście głos dziecka. Elias zorientował się, że długi ciąg

szyfrów opisuje ruchy pionków i figur na szachownicy.

Skierował wszystkie swoje myśli ku Wiekuistemu, a jego twarz

rozpromienił łagodny, porozumiewawczy uśmiech, wyraz czci oddawanej
Opatrzności.

W tym czasie głos zamilkł. Otworzyły się drzwi i Eliasa oślepiło białe

światło. Starzec zrobił krok do tyłu. Słabe serce podskoczyło mu w piersi.

Na progu stał wystraszony chłopczyk.

– Ty jesteś Sof? – zapytał Elias, by jakoś nawiązać z nim rozmowę.

– Tak, to moje nazwisko… A kim pan jest?

– Nie bój się, mój mały. Mam dobre zamiary. Mogę na chwilę wejść?

Chłopiec przesunął się na bok. Był przeraźliwie chudy, patrząc na jego

trupio bladą twarz, miało się wrażenie, że spędził w tej suterenie całe życie.

Elias zmierzył dziecko współczującym spojrzeniem, myśląc o starcu,

którym się ono kiedyś stanie. Rozpoznał rysy, te same niesamowicie zielone
oczy, ten sam podłużny kształt twarzy, te same wystające kości policzkowe.
Przeobrażając się z dziecka w starca czy ze starca w dziecko, człowiek tak
naprawdę wcale się nie zmienia – pomyślał.

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że miał przed sobą Sofa w wieku

dziecięcym. Zadrżał, uświadamiając sobie, jak niezwykłe jest ich spotkanie.

Wypełniała się Księga Życia.

background image

Kiedy tak stali twarzą w twarz, on i mały Sof, czuł, że w tej chwili nie

przestraszyłby się śmierci, gdyby nagle nadeszła, tak bardzo był pewien, że
Bóg istnieje. Całe jego jestestwo promieniowało wiarą, oddawał się bez
reszty w ręce Stwórcy, kiedy kładł dłoń na głowie chłopca, żeby udzielić mu
błogosławieństwa.

Mały Sof stał jak oniemiały przed tym dziwnym przybyszem, który

pojawił się nie wiadomo skąd. Nic nie rozumiejąc, patrzył nieśmiało na
starego Mędrca, podczas gdy ten się za niego modlił.

Pomieszczenie, w którym przebywali, było bardzo ciasne, światło

wpadało tu przez niewielkie okno wychodzące na podwórze. Umeblowanie
stanowiły stara szafa, zniszczony stół i kilka drewnianych skrzynek. Elias
spoczął na jednej z nich, Sof usiadł naprzeciwko niego. Nieznajomy budził
w nim lęk, ale i ciekawość.

Po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach, Elias przerwał

medytacje i przemówił:

– Chłopcze, jestem tu, żeby ci pomóc, przybyłem w tym celu z bardzo

daleka.

– Skąd pan przybył? – zapytał naiwnie chłopczyk.

– Kiedyś otrzymasz odpowiedź na twoje pytanie. Teraz nie mamy na to

czasu.

Przyciskając znów do piersi bezcenną Księgę, ciągnął:

– Przed chwilą powtarzałeś głośno ruchy z jakiejś partii szachów, prawda?

Dziecko się zarumieniło.

– Tata pana przysłał? On nie lubi, kiedy tutaj gram. Ciągle mi mówi, że to

niczemu nie służy i że powinienem raczej poszukać czegoś do jedzenia
w Warszawie, tak jak robią inni! To on pana przysłał, zgadłem?

– Zapewniam cię, że twój ojciec nie ma z tym nic wspólnego – odparł

Elias.

Miły uśmiech starszego pana podniósł chłopca na duchu. Poczuł, że może

mu zaufać.

– Wiesz, ja też jestem dobrym szachistą. I to właśnie szachy przywiodły

mnie do ciebie. Chciałbyś rozegrać ze mną teraz partyjkę?

background image

– Pan chce zagrać? – zapytał chłopczyk uszczęśliwiony. – Przyszedł pan,

żeby zagrać ze mną w szachy?

– Jeśli się zgodzisz – odpowiedział Elias z uśmiechem.

Chłopiec podbiegł w podskokach do szafy, zadowolony, że wreszcie

będzie miał prawdziwego przeciwnika, zapewne poważnego, i bez
zastanowienia wyjął piękną szachownicę z marmuru i drewna, którą Elias od
razu rozpoznał. To był jedyny skarb dziecka. Mały Sof z dumą położył ją na
stole i usiadł naprzeciwko nieznajomego.

W jednej chwili rozstawili szachy. Starszy pan zaproponował

z uśmiechem:

– Tym razem zgadzam się zagrać czarnymi.

Chłopczyk popatrzył na tajemniczego partnera, nie rozumiejąc jego uwagi,

ale ponieważ wolał grać białymi, nie protestował.

Zaczął partię w sposób klasyczny, umieszczając biały pionek na e4. Elias

wiedział dokładnie, dokąd zmierza, toteż w kilku posunięciach, z godnym
mistrza opanowaniem, postawił chłopca w zupełnie nowej dla niego sytuacji.

Uśmiechnął się, po czym ostrzegł przeciwnika:

– Teraz patrz, uważnie obserwuj tę kombinację. Tego przyszedłem cię

nauczyć.

Chłopczyk był zdziwiony, bo chociaż został obdarzony niezwykłym

talentem, jeszcze nigdy nie widział, by gra potoczyła się w taki sposób.
Zrozumiał, że już nie kontroluje tej partii, że wokół jego figur zamyka się
pułapka.

Elias ciągnął:

– Widzisz, moje dziecko, to klasyczna, ale niezwykle skuteczna sztuczka.

Nazywają ją matem Damiana. Pokażę ci, jak z tego wyjść.

Chłopiec uważnie obserwował grę. Musiał się pogodzić z tym, że wkrótce

zostanie pokonany. Poczuł się urażony.

Elias próbował go pocieszyć:

– Nie martw się, jesteś doskonałym szachistą, zważywszy na twój wiek.

Ucz się, a będziesz niepokonany. Oto moje przesłanie: wiedz, że możliwe jest
uniknięcie tego mata, pod warunkiem że w porę dostrzeżesz pułapkę, co

background image

wymaga wprawy. Uważaj na ruchy gońca. Jeśli przypilnujesz, żeby twoja
dama była blisko króla, nie będziesz się musiał niczego obawiać, bo dama
jest spoiwem systemu obrony, który powinieneś stworzyć. Zapamiętaj to
jednak raz na zawsze: trzymaj damę blisko króla, nie posługuj się nią do
atakowania na oślep. Byłaby to dla ciebie ogromna strata. Będziesz o tym
pamiętał, mój chłopcze, jeszcze kilkadziesiąt lat po zakończeniu tej wojny.

Dzieciak przypatrywał się przez chwilę Eliasowi ze zdumieniem, próbując

zrozumieć, co ten stary człowiek chce przez to powiedzieć i po co to
wszystko robi. Rozeźlony z powodu przegranej, pragnął rewanżu. Elias
zgodził się na drugą partię pomimo późnej pory.

Sof grał teraz czarnymi, a jego partner zręcznie próbował doprowadzić do

identycznej sytuacji, ale tym razem dzieciak stanął na wysokości zadania.

W trakcie rozgrywki starzec z rozczuleniem obserwował chłopca,

wiedząc, co przeżył w getcie i jakim próbom będzie jeszcze musiał stawić
czoło.

W chwili gdy Elias chwycił czarnego gońca, z podwórza dobiegł

przytłumiony hałas.

– Co to było? – zapytał starszy pan.

– Na pewno policja – odpowiedział chłopczyk z niepokojem w głosie.

Jego twarz stała się przezroczysta.

– Po co tu przyszli?

– Wpadają co jakiś czas, zabierają mieszkańców, żeby… ich przesłuchać,

tak mówi tata.

Na podwórko powrócił na chwilę spokój.

Potem jednak hałas zaczął się nagle przybliżać. Usłyszeli odgłosy

wyważania drzwi, jakieś trzaski, wystrzały, krzyki spanikowanych ludzi.

Elias przez moment kurczowo ściskał Księgę, ogarnął go lęk, że i on

wpadł w pułapkę tamtych straszliwych czasów.

Jednak szybko wziął się w garść i powiedział:

– Mój mały przyjacielu, muszę teraz odejść. Nie bój się, wyjdziesz cało ze

wszystkich zagrożeń i jeszcze się kiedyś zobaczymy. Musisz przede
wszystkim dobrze zapamiętać wszystko, co ci powiedziałem. Nie zapomnij

background image

o żadnym szczególe. Kiedyś dokończymy tę partyjkę.

Dziecko patrzyło na starca, nie spuszczając wzroku z jego ust. Jakby

oczekiwało, że usłyszy jakieś magiczne zdanie zdolne w jednej chwili
uwolnić je od strachu. Zaczęło płakać. Elias zapytał twardo:

– No co ty? Na pewno znasz jakieś przejście, którym zdołasz uciec?

Prawda?

Chłopiec skinął głową.

– Znam takie przejście, ale jest bardzo wąskie. Panu nie uda się

przecisnąć.

– O mnie się nie martw, moje dziecko – odpowiedział Elias. – Odejdę tak,

jak przyszedłem. Ale ty się pospiesz, no, zmykaj!

Chłopak na moment się zawahał. Kiedy jednak zagrożenie się przybliżyło,

puścił rękę starca. Otarł rękawem łzy i – ostrożnie otwierając drzwi – ostatni
raz spojrzał na Eliasa, jakby opuszczał przyjaciela, którego już nigdy więcej
miał nie zobaczyć. Po czym zniknął w ciemnościach.

Elias stał bez ruchu, pogrążony w myślach, z dłonią spoczywającą na

okładce Księgi.

W wąskim korytarzu rozległ się tupot wojskowych butów. Musieli być już

blisko, kiedy Elias, pokonując strach, otworzył wielką złotą księgę.

Pomieszczenie rozświetliło coś na kształt błyskawicy. Nie widział tego

nikt oprócz osłupiałego z wrażenia owczarka niemieckiego, który o cztery
kroki wyprzedził swoich panów. Mat w czterech ruchach.

background image

21

Nazajutrz Polsterka długo pukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył.

Ponieważ Elias dał jej w końcu drugi komplet kluczy, nie chcąc, by
podejrzewała go o brak zaufania, postanowiła wejść do środka.

Dom był pusty, jakby niezamieszkany. Warknęła coś pod nosem, po czym

zajrzawszy do głównych pomieszczeń, stwierdziła, że Elias musiał gdzieś
wyjść, i przestała zawracać sobie nim głowę.

Krzątała się po domu od dobrych dwóch godzin, kiedy nagle zobaczyła

małego Thomasa. Chłopiec wrócił właśnie od węglarza.

Wszedł do domu i jak zwykle pokazał zawartość worka gospodyni, która

tylko cicho stęknęła, co miało wyrażać zadowolenie.

Kazała mu rozpalić ogień. Chłopiec znał już na pamięć rozkład kuchni,

więc bez wahania podszedł do zabytkowego żeliwnego pieca i włożył do
niego trzy solidne garście węgla.

Tego dnia Tom wyczuł jakąś inną atmosferę w miasteczku. Czy to

z powodu nieobecności Eliasa, czy może był to efekt kryzysu, który
przeżywa kraj? Wszyscy o nim mówili. Ludzie nie mieli pieniędzy ani pracy,
przez co stawali się nerwowi. Takie rozważania jednak stanowczo go
przerastały, wolał się skupić na układaniu węgla, szczęśliwy, że dobrze
wykonuje swoje obowiązki.

Był zadowolony z pracy w domu Eliasa nie tyle z powodu zarobku,

prawdę mówiąc dość mizernego, ale dlatego, że umożliwiała mu ona
kontynuowanie dyskretnych kradzieży w wielkim sklepie spożywczym
Krugerów. Bez najmniejszych skrupułów podbierał towary tym oszczercom.
Zresztą potrzebował tych wszystkich rzeczy: gromadził w swojej kryjówce
zapasy podstawowych artykułów.

Kiedy nie absorbował go problem zaopatrzenia, myślał o Marice. Jaką

książkę mu dziś przyniesie? Czego nowego nauczyła się w szkole? Na
olbrzymim globusie, który dostrzegł przez okno, gdy zajrzał do klasy, było

background image

tyle krajów, tyle wysp, kontynentów i granic.

Polsterka często gwałtownie sprowadzała go na ziemię, zlecając mu jakąś

dodatkową robotę. Na wszystko złorzeczyła, szczególnie tego dnia. Dlaczego
to robi? – zastanawiał się chłopiec. Prawdopodobnie uważa, że pod
nieobecność Herr Eina może sobie pozwolić na plucie jadem.

– Schowaj te kartony! – warknęła gospodyni. – A później pójdziesz

wyszorować ubikację tego świntucha!

Tom oniemiał, słysząc tę obelgę pod adresem miłego staruszka.

Oczywiście nie ośmielił się przeciwstawić rozwścieczonej bestii.

Akurat w tym momencie przed drzwiami pojawił się Elias. Polsterka

wyprostowała plecy, jakby poraził ją prąd. Poczuła wstyd, zastanawiała się
też, czy starszy pan usłyszał, co o nim mówiła.

Jednak pogrążony w myślach Elias niemal nie zwrócił na nich uwagi,

ograniczył się do powiedzenia „dzień dobry” z nieobecnym wyrazem twarzy.

W przeciwieństwie do Frau Polster, Thomas zawsze cieszył się ze spotkań

z Eliasem. Jego spokój kontrastował – zwłaszcza tego dnia – z histerycznym
zachowaniem Polsterki i z jej prostackim sposobem bycia.

Kiedy Ein dostrzegł go w kącie kuchni, na jego twarzy pojawił się

uśmiech. Nie mógł przestać myśleć o dziecku, które niedawno pozostawił
w mrokach getta. Obaj chłopcy mieli ze sobą coś wspólnego, byli tak samo
inteligentni, tak samo samotni, tak samo delikatni.

Krzątanina Toma i Polsterki wnosiła do pustego domu trochę życia.

Poddając się uspokajającemu działaniu dobrze znanych odgłosów, Elias
odtwarzał w pamięci obraz zagubionego malca, tupot żołnierskich butów,
rozpacz mieszkańców getta, strach na ich twarzach.

Popatrzył na szachownicę z marmuru i hebanu, która odbyła podróż

w czasie. Ogarnęło go rozgorączkowanie, kiedy pomyślał o cotygodniowej
partyjce szachów z Sofem. Może wreszcie uzyska ostateczny dowód, że to
nie był zły sen.

Musi poczekać zaledwie kilka dni, a antykwariusz przyjdzie na umówione

spotkanie i rozwieje jego wszelkie wątpliwości. Dokładnie sześć dni. Sześć
dni i wszystko się wyjaśni. Sześć dni… również tyle czasu, według Księgi,
pozostało Sofowi do śmierci.

background image

Rzecz dziwna, od podróży Eliasa do getta ten fragment tekstu stał się

nieczytelny, był zaszyfrowany, cały rozżarzony. Czyżby istniał jakiś związek
między ich kolejną partią szachów a tą przepowiednią? Elias mógł tylko
czekać.

Siedząc w salonie w swoim fotelu z podgłówkiem, do późnej nocy

oddawał się rozmyślaniom.

Był bliski znalezienia odpowiedzi. Robił to wszystko wyłącznie po to,

żeby zweryfikować swoją hipotezę. Bo to, co zamierzał udowodnić, uważał
za zdecydowanie ważniejsze od życia jednego człowieka…

background image

22

Tego wieczora Tom i Marika siedzieli obok siebie przy świecach,

w półmroku spowijającym ich pełną gruzów kryjówkę. Dziewczynka
pierwszy raz odwiedziła tajemne królestwo Thomasa.

Streszczała mu ostatnie lekcje geografii. Pokazywała narysowane

w kołonotatniku mapy, mówiła o dzikich zwierzętach w Tanzanii, o bujnej
roślinności porastającej brzegi rzeki Casamance, o świętych pałacach
Samarkandy.

Niezbyt dokładnie wskazywała położenie tych miejsc o magicznych

nazwach, o wiele bardziej pociągających niż ich nudna austriacka prowincja.
Tom marzył, by uciec z Braunau, wyjechać do Nawakszut albo do Dakaru,
zapolować na lwy nad rzeką Kongo.

– No bo chyba nad Kongiem są lwy, prawda? – upewniał się chłopiec.

– Sądzę, że tak – odpowiedziała Marika.

– Muszę cię tam kiedyś zabrać – rzucił Thomas, udając, że mierzy ze

strzelby.

– Nie, nie będziemy na nie polować! – zaprotestowała dziewczynka,

zmuszając go do opuszczenia ręki. – Lepiej zostawić je w spokoju. Dlaczego
chłopcy zawsze chcą zabijać, zabijać i jeszcze raz zabijać?

Tom zastanawiał się przez moment nad jej słowami.

– Masz rację, Mariko, pojedziemy do Konga, ale nie będziemy polować.

Po prostu podejdziemy do nich bardzo blisko.

Zapominając o swoim wybuchu gniewu, Marika uśmiechnęła się

i wyszeptała:

– Naprawdę myślisz, że ja też będę mogła tam pojechać?

Thomas spojrzał na nią uspokajająco i odwzajemnił jej uśmiech.

Dziewczynka się zarumieniła.

– To znaczy, że zgodziłabyś się ze mną wyjechać? – nalegał.

background image

– Nigdy nie będziesz mógł mnie tam zabrać – odparła.

– Znajdę sposób, możesz być pewna! Zawsze znajduję jakiś sposób!

– Przecież nie masz pieniędzy – zauważyła Marika.

– Zdobędę je. Ty i ja pojedziemy do Afryki, będziemy żyli wśród gazeli

i żyraf.

Marika dała się ponieść marzeniom. Otworzyła szkolny podręcznik na

stronie z kolorową mapą Afryki.

– Byłoby wspaniale… Afryka jest piękna, dzika i leży bardzo daleko od

Braunau.

Thomas przytaknął, zastanawiając się po cichu, jak, do diaska, zdobędzie

tyle pieniędzy. Miał jednak mężne serce, był gotów pokonać ocean
przeciwności. Popatrzył Marice w oczy.

– Przyrzekam ci, że kiedyś tam pojedziemy… Poprosisz rodziców

o pozwolenie?

– I tak byśmy go nie dostali… – odpowiedziała dziewczynka, zamyślona.

– Nie potrzebujemy ich, nikogo nie potrzebujemy… Musimy opuścić

Braunau. To miasto staje się… jadowite.

– To prawda – przytaknęła Marika.

Dzieci zamilkły. Dziewczynka ujęła dłoń swojego ukochanego

włóczykija, podniosła ją do różowych warg i szepnęła:

– Daj spokój, wolę, żebyś mi opowiadał o lwach znad rzeki Kongo…

Twarz Thomasa znowu rozjaśnił uśmiech. Ona także go kocha.

background image

23

Niedługo po tym, jak Elias Mędrzec ośmielił się rozszyfrować tajemnicę

Księgi Życia, nad Braunau zaczęła nadciągać burza.

Na widok snujących się po niebie cieni Tom poczuł jakiś dziwny strach,

który miał mu odtąd stale towarzyszyć. Nie potrafił jeszcze wskazać jego
przyczyny. Otoczone przez usiany chmurami horyzont miasto wyglądało jak
oblężone.

Tego dnia pierwszy raz nie spotkał Mariki na drodze ze szkoły do domu.

Nikt nie umiał wyjaśnić powodów nagłej zmiany atmosfery w Braunau.

Jedynym człowiekiem, który zdołałby to uczynić, był Elias, ale staruszka bez
reszty pochłonęła realizacja jego własnych celów. Zresztą, gdyby nawet
odgadł, co się święci, i tak nie mógłby temu przeciwdziałać, bo zakłócony
został naturalny bieg wydarzeń. Wymknęły się spod kontroli niczym rzeka,
kiedy nagle opuści koryto.

Stary Sof przez całe popołudnie siedział w domu. Odczuwał dziwny

niepokój. W ręce trzymał list. To właśnie jego tajemnicza treść sprawiła, że
nagle wypadł z mieszkania jak szalony.

W tym czasie niebo zrobiło się czarne, było naładowane elektrycznością,

co zwiastowało straszliwą burzę. Starzec wiedział, że miasto nie jest już
w pełni bezpieczne, mimo to zdecydował się opuścić dom i ruszył główną
ulicą w stronę położonego przy niej cmentarza.

Co wywołało zaniepokojenie antykwariusza? Czego szukał wśród

grobów? Nikt tego nie wiedział i nikt nigdy się nie dowie. W znalezionym
później w mieszkaniu starca liście była mowa o jego rodzicach. Ta sprawa
miała pozostać dla wszystkich zagadką.

Ciszę przerwało jednostajne brzęczenie. Sof szedł chwiejnym krokiem

pod wiatr, kołysząc się jak statek wciągany w wir tajemnic przeszłości. Kiedy
podniósł oczy, złowieszczy wygląd nieba zmroził mu krew w żyłach. Na
miasteczko lada moment mogła spaść zapowiadająca koniec świata burza.

background image

Doszedł do kwatery kostropatych nierównych nagrobków, w większości

straszliwie zaniedbanych i pozieleniałych od mchu. Na niektórych ktoś
niezdarnie wypisał obelżywe słowa, inne – to się rzucało w oczy – celowo
zostały rozbite. Starzec szedł dalej, coraz bardziej się chwiejąc.

Brzęczenie też było z każdą chwilą bardziej dokuczliwe, przypominało

teraz odgłos, jaki mógłby wydawać gigantyczny rój os. Kruchą sylwetkę
antykwariusza dostrzegł Tom, ukryty na szczycie swojego fortu w ruinach.
Zdziwiło go, że Sof wyszedł z domu w taką pogodę.

Chłopiec odkrył źródło nieznośnego hałasu, który jakby ścigał staruszka.

Kilka metrów za nim zobaczył Erwana i jego bandę! To ponure miejsce
służyło im za kryjówkę, nie tolerowali intruzów.

Tomowi przeszedł po plecach dreszcz, gdy Sof niebezpiecznie się do nich

zbliżył. Chwilę później dosłownie zderzył się z bandą. Tak mocno, że jego
ciało najpierw odskoczyło, a potem ciężko runęło na ziemię.

W tym momencie nad Braunau rozszalała się burza. Spadł ulewny deszcz.

Erwan podszedł do leżącego mężczyzny. Jego szatańska twarz ociekała

wodą. Sof go nie znał, za to Erwan od razu rozpoznał antykwariusza. Nie
znosił tego starucha. Rzadko się zgadzał ze swoimi rodzicami, ale podzielał
ich nienawiść do obcych.

Całkiem bogata już przeszłość czyniła z tego chłopaka przywódcę, który

budził lęk wśród kolegów. Niełatwo było zostać członkiem jego bandy.
Należało się wykazać siłą, przejść różne próby: dopuścić się kradzieży, wziąć
udział w bójce z użyciem białej broni…

Sof chętnie zszedłby temu opryszkowi z drogi, gdyby tylko ten pozwolił

mu odejść. Niestety chłopak już nad nim stał, niebezpieczny jak ostrze
brzytwy.

Należał do najgorszego gatunku kanalii, do ludzi, którzy czerpią

przyjemność z wymuszania na innych uległości i upokarzania ich. Którzy
nieustannie odczuwają potrzebę wykazywania, że są więcej warci od innych.
Robią to wyłącznie dlatego, iż nęka ich nieprzyjemne przeczucie, że wcale
tak nie jest.

Sterylny błękit tęczówek chłopaka osadzonych w głębokich oczodołach

przypominał starcowi spojrzenia, które spotykał niegdyś w obozach śmierci.

background image

Oczy, których Sof nigdy nie zdołał zapomnieć.

Antykwariusz poczuł strach, którego korzenie sięgały głęboko

w przeszłość. Na próżno próbował wstać. Zobaczył nad sobą twarz małej
bestii.

– Przeproś! – rozkazał Erwan.

Już samo zwrócenie się na „ty” do osoby dorosłej, w dodatku

w podeszłym wieku, wywołało spodziewany efekt wśród przemoczonej
zgrai.

Sof przeciągnął dłonią po oczach. Widok gotowej go zaatakować bandy

uświadomił mu, jak bardzo jest stary.

Ktoś krzyknął:

– Przeproś, przybłędo!

Potem rozległ się drugi, donośniejszy okrzyk:

– Albo cię załatwimy!

Przez chwilę wydawało się, że oburzenie starca weźmie górę nad paniką.

Zrozumiał jednak, że stawką w tym starciu jest jego życie i niewiele trzeba,
żeby mu roztrzaskali na tysiąc kawałeczków jego szkielet, kruchy jak ze
szkła.

Pokonany, sparaliżowany strachem, podniósł głowę i zaczął błagać:

– Zostawcie mnie, proszę, idźcie sobie.

Ponownie próbował się podnieść.

Erwan, któremu agresywność jego zgrai dodała jeszcze animuszu,

wyprężył pierś.

Z całej siły uderzył staruszka w twarz.

Sof ciężko opadł na ziemię.

– Kpisz sobie ze mnie, żydku?

Cios zadany antykwariuszowi przez Erwana był tak mocny, że roześmiane

dotąd twarze jego żołdaków wykrzywił ohydny grymas.

Zamroczony, oślepiony przez deszcz Sof raz jeszcze spróbował się

podnieść.

Tego było za wiele: mały wódz nie mógł sobie pozwolić na taki afront.

background image

Wymierzył staruszkowi kopniaka, prosto w brzuch. Sof gwałtownie runął

na bok, jego twarz uderzyła w kamień, na którym była wyryta
sześcioramienna gwiazda. Zebrane wokół niego diabły zobaczyły, że z ust
tryska mu krew.

Na jej widok Erwana ogarnęło dziwne podniecenie. Ofiara leżała przed

nim, wydana na pastwę jego bandy, która otoczyła ją pierścieniem.

Burza szalała teraz ze zdwojoną siłą.

Jeden z wyrostków podniósł kamień i rzucił go, trafiając Sofa w ramię.

Inny kamień mocno odbił się od boku starca. Szachista ostatni raz spróbował
wstać. Nie zdołał. Starał się więc przynajmniej zatrzymać dłonią w skórzanej
rękawiczce grad kamieni.

Przemienieni w bezimienną bandę chłopcy dalej znęcali się nad starcem.

Kolejny, cięższy kamień przeciął mu skórę.

Tom obserwował tę scenę z oddali. Niestety był sam i zbyt daleko, żeby

móc interweniować.

Erwan stał teraz nieruchomo, nieco na uboczu, trzymał w rękach wielki

kamienny blok. On jeden przyciągał uwagę pośród całej tej zgrai. Patrzył na
starego pajaca, który błagał o litość i skręcał się z bólu. Nagle Tom zobaczył,
jak młody przywódca podnosi ramiona ku nisko wiszącemu nad nim,
ciężkiemu od chmur niebu. I jak kamień gwałtownie spada na głowę starca.

Burza na chwilę umilkła, w gronie wspólników zbrodni też przez kilka

sekund panowała grobowa cisza. Sof leżał na ziemi ze zmiażdżoną czaszką.
Zmieszana z wodą deszczową krew utworzyła wokół jego głowy coś na
kształt korony.

Najbardziej tchórzliwi od razu wzięli nogi za pas, potem reszta zgrai

błyskawicznie rozbiegła się we wszystkie strony. Tylko Erwan pozostał
chwilę dłużej, by popatrzyć na swoją ofiarę.

W tym samym momencie na drugim końcu miasteczka Elias zamykał

drzwi swojego domu. Miał dziwne przeczucie, że doszło do jakiegoś
groźnego w skutkach wydarzenia. Tego wieczora nie rozegra partii szachów.

background image

24

Burza ucichła niemal równie gwałtownie, jak nadeszła. Ciało Sofa leżało

porzucone na ciągnącym się wzdłuż drogi cmentarzu, pośród mocno
przetrzebionych mogił. Zdążył tam już dotrzeć Tom. Podszedł do zwłok
i długo stał przy nich w milczeniu.

Przez ten czas niebo zdążyło pojaśnieć i życie wydawało się znów toczyć

zwykłym rytmem.

Chłopca dobiegł jakiś cichy, dochodzący z oddali odgłos, coś jakby

dzwonienie. Zobaczył ciemny punkt przesuwający się w jego stronę.

Pomimo podeszłego wieku Elias Mędrzec maszerował dziarskim krokiem.

Nękało go dziwne przeczucie, że doszło do katastrofy. Wyszedł z domu
pospiesznie, toteż stanął przed Tomem z potarganymi włosami i niedogolony.

Kiedy zobaczył zmasakrowane ciało antykwariusza, padł na kolana.

Przytłoczyła go zatrważająca sekwencja wydarzeń. Niedawno rozstał się
z małym Sofem, teraz, to znaczy kilkadziesiąt lat później, widzi go leżącego
przy drodze do Braunau. To przyprawiło go o zawrót głowy. Chwycił
nadgarstek starego szachisty – był zimny. Dotykając rękawiczki starca,
pomyślał, że może kryć się pod nią dowód, którego tak żarliwie poszukiwał.

– Wiem, kto to zrobił – powiedział Tom, poruszony.

– Kto? – zapytał Elias, rzucając dziecku zadziwiająco spokojne spojrzenie.

– Natknął się na Erwana i jego przyjaciół. Wyszli właśnie ze szkoły. Byli

na drodze, którą szedł Sof. Wyglądał na kompletnie zagubionego. Nie wiem,
dlaczego się tu znalazł ani dokąd zmierzał. Stałem tam, na górze, kiedy to się
wydarzyło. Przewrócili go, była burza, więc niezbyt dobrze to widziałem,
a później zaczęli rzucać w niego kamieniami. Bał się, ale nie krzyczał. Nagle
zobaczyłem, jak podchodzi do niego Erwan. Roztrzaskał mu głowę. Sof padł
jak długi. A potem, potem… wszyscy uciekli stąd co sił w nogach.

Tom otarł łzy.

background image

– Przeczuwałem coś – wymamrotał Elias jakby sam do siebie.

Z przerażeniem odkrył, w jakim opłakanym stanie jest ciało jego partnera

od szachów. Zwracając oczy ku niebu, zadał sobie pytanie, które pozostało
bez odpowiedzi: czy ta tragedia jest jakimś znakiem?

Odmówił szeptem modlitwę za zmarłych. Prosił, by dusza tego człowieka,

który tyle wycierpiał, wzniosła się aż do Wiekuistego i by wreszcie zaznała
przy Nim wytchnienia, z dala od brutalności Jego dzieci, daleko od getta,
daleko od Braunau.

Tom oderwał wzrok od ciała Sofa, zaintrygowany melodią tej modlitwy.

Wywoływała ona jakiś dziwny rezonans w jego sercu. W tym dramatycznym
momencie dziecko dostrzegło światełko w ciemnościach. Znalazło w Eliasie
namiastkę rodziny, której mu tak bardzo brakowało.

I nagle Tom zapłakał nad własnym losem. Czuł, że w miasteczku coś się

zmieniło. Chociaż sam się przed sobą do tego nie przyznawał, znał ukryty
powód zbrodni, której był przed chwilą świadkiem. Erwan i jego kompani nie
przez przypadek uznali, że mogą bezkarnie podnieść rękę na starego
antykwariusza.

Za tą zbrodnią stał świat dorosłych, to oni rzygali nienawiścią, oni

doprowadzili do tego wybuchu przemocy. Te ich półsłówka rzucane podczas
rodzinnych posiłków, w barach, w salonach, w kolejkach, nawet podczas
rozmów w najwyższych sferach.

Elias poprosił Toma, żeby sprowadził pomoc. Chłopiec zaprotestował,

zapewniając, że nikt nie przyjdzie. Ponieważ jednak starszy pan nalegał,
w końcu ruszył do miasta.

Wtedy Elias delikatnie uniósł nadgarstek swojego byłego szachowego

przeciwnika. Kiedy ściągnął czarną rękawiczkę z zesztywniałych stawów
Sofa, dokonał niesamowitego odkrycia: prawa dłoń antykwariusza była
w nienaruszonym stanie, miała wszystkie pięć palców.

background image

25

Kiedy zapadł zmrok, jacyś ubrani na biało ludzie zabrali ciało Sofa.

Wygląda to tak, jakby miasteczko chciało się dyskretnie pozbyć wszelkich
śladów po tym staruszku – pomyślał Tom.

Policjanci z Braunau przesłuchali kilka osób, zrobili parę zdjęć na

cmentarzu, sporządzili jakieś szkice. Jednak tak naprawdę los antykwariusza
mało kogo interesował, niektórzy traktowali wręcz jego śmierć jako
doskonały temat do żartów.

Wszechmocny burmistrz Braunau, Herr Riefenstahl, oświadczył bez

ogródek, że uważa za skandal marnowanie przez policję czasu i publicznych
pieniędzy na wyjaśnianie sprawy, która mało obchodzi prawdziwych
Austriaków.

Marika i Tom czuli, że narasta w nich bunt. Dziewczynka marzyła

o uwolnieniu się od przytłaczającego ją brzemienia władzy ojca, ale w domu
Riefenstahlów było to nie do pomyślenia.

Elias, z zupełnie innych powodów niż pozostali mieszkańcy Braunau,

również wymazał z pamięci szok wywołany śmiercią Sofa. Widział w niej
jedynie dowód, którego szukał, tylko to go interesowało.

Teraz najbardziej liczyła się dla niego pewność, że posiada instrument

dający mu możliwość wpływania na przeznaczenie. Był głęboko przekonany,
że Bóg jest po jego stronie.

Dlatego od tej chwili spędzał większość czasu u siebie w domu, jak

pustelnik, unikając w miarę możliwości kontaktów z Polsterką.

Przeniósł się nawet do błękitnego pokoiku na półpiętrze, aby być jak

najbliżej biblioteki. Czasem obserwował stamtąd przez okno codzienną
krzątaninę małego Thomasa. Wymyślił sobie chorobę, która miała
usprawiedliwić przed gospodynią jego izolację. Kazał jej kupować lekarstwa,
które później wyrzucał. Zawsze zamykał na klucz drzwi swojego pokoju,
schodził na dół raz dziennie, wyłącznie po to, by zjeść swój jedyny posiłek.

background image

Nie musiał nawet udawać skrajnego zmęczenia, bo naprawdę je odczuwał.
Należało to jednak przypisać raczej długim godzinom spędzanym nocą na
studiowaniu Księgi niż jego wiekowi.

W tym okresie Elias Mędrzec poświęcił się bowiem bez reszty zgłębianiu

tajemnicy Księgi i powodów, dla których została spisana.

Narzucił sobie przy tym tak surową dyscyplinę, że czasem pościł, nie

zdając sobie z tego sprawy, mało sypiał, za to bezustannie rozmyślał.
Przerzucił opisy życia setek ludzi, sławnych i nieznanych… Miał przed sobą
otwartą Księgę Opatrzności i nie przestawało go to zadziwiać.

Robił wszystko, by uniknąć fizycznego kontaktu ze świetlistymi literami.

Dlatego on również postanowił nosić rękawiczki.

Nadal zastanawiał się nad przyczyną, dla której Wszechmogący

postanowił właśnie jemu powierzyć taki skarb.

Skoro Księga była w stanie zmienić bieg życia Sofa, to mogła dokonać

wielu innych cudów. Elias starał się zachować pokorę, nie chciał
przypisywać sobie zdolności, których nie posiadał. Nie ulegało wątpliwości,
że niebiańska moc płynie wyłącznie z Księgi, on zaś jest jedynie jej
depozytariuszem.

W ciągu następnych tygodni poświęcił dużo czasu fragmentom

dotyczącym jego własnej rodziny. Całymi dniami przerzucał przypominające
mozaikę kroniki smutnych losów swoich krewnych, podobnych do życia
milionów innych ludzi. Tak naprawdę szukał jakiegoś sensu w tym, że to
akurat on przeżył.

Za każdym razem, gdy zamykał Księgę, czuł się przeraźliwie samotny

pośród zmarłych i reliktów przeszłości.

Czasami postrzegał siebie jako podróżnego zagubionego na obcej ziemi,

raz po raz rzucającego przez okno pociągu smutne spojrzenie na swój dawny,
majaczący w oddali świat.

Każdego dnia Elias znajdował w historii dwudziestego wieku prawdziwe

korzenie zła. Widział w minionym stuleciu główną przyczynę wszystkich
swoich nieszczęść, oskarżał je o to, że pozwoliło na rozpętanie piekła na
ziemi.

Przeklinał zarówno katów, jak i ideologów, ich przepojone nienawiścią

background image

przemówienia, ich nacjonalizm, rasizm i teorie polityczne, oraz tych, którzy
pozwolili, by te teorie się rozwijały. Miał nawet za złe ofiarom, że nie
wybrały buntu zamiast śmierci.

Nękane przez poczucie winy postmodernistyczne społeczeństwo

europejskie epoki Eliasa popadało w graniczącą z nerwicą obsesję
zapomnienia, „zamknięcia pewnego rozdziału”. W rzeczywistości chodziło
o rozdział moralnego upadku Starego Kontynentu.

Elias widział, jak zanika pamięć o świecie jego rodziców wraz z całą jego

pradawną spuścizną i otwiera się droga do nowej ery zagrożeń, podobnych
do tych z przeszłości. Codziennie czytał ich zapowiedzi w Księdze Życia.

Jednak, paradoksalnie, jej lektura uświadamiała mu przede wszystkim

beznadziejność jego własnej egzystencji. Coraz wyraźniej dostrzegał, jak
bezsensowne stało się jego życie bez bliskich.

Nadal był jednak równie daleki od zrozumienia, dlaczego Stwórca

postanowił powierzyć Księgę właśnie jemu.

Pragnąc znaleźć odpowiedź na to pytanie, postanowił w końcu

przezwyciężyć strach i spojrzeć w oczy własnemu przeznaczeniu.

Wstał, nie robiąc hałasu, i kolejny raz przebiegł wzrokiem półki, szukając

tym razem swojego nazwiska.

Jakiż sekret o nim samym zdradzi mu Księga?

Osłupiał, gdy dotarł do właściwego miejsca: dotyczące go strony płonęły.

Trawił je nieubłaganie ogień!

To było absolutnie niezrozumiałe. Jego życie niknęło, „wypadało”

z Rejestru Żywych. Czy to znak, że zbliża się do Nieskończoności? A może
do Nicości? Któż mógłby to powiedzieć?

Wyciągnął z tego jeden wniosek: jego dni są policzone. Należy działać

szybko.

background image

26

Mijały dni. Rzeczywiście musiał działać szybko. Ale jak? Potrzebował

pomocy. Chciałby móc liczyć na jakieś przesłanie z nieba, wiedział jednak,
że są to daremne nadzieje.

Nadal poświęcał dużo czasu na studiowanie Księgi. Bezustannie

przemierzał korytarze biblioteki, śledził losy coraz to nowych osób, szukając
znaku, który by go poprowadził we właściwym kierunku, pokazał światełko
w tunelu.

Obleczonymi w rękawiczki dłońmi przewracał codziennie tysiące stron.

W ten sposób odkrył historię wyjątkowego człowieka, hrabiego Clausa

von Stauffenberga.

Z Księgi dowiedział się o losie Niemca, który w 1944 roku podjął

nieudaną próbę zabicia Adolfa Hitlera.

Opis zamachu, który stanowił część życiorysu Clausa von Stauffenberga,

był niezwykle szczegółowy. Zapisane zostały dokładna data i moment
wybuchu bomby, która miała zabić tyrana: 20 lipca 1944 roku, godzina
12.42.

Elias poznał też kryptonim operacji – „Walkiria” – i nazwę

pomieszczenia, w którym doszło do próby zamachu: była to sala map
Kwatery Głównej niemieckich sił zbrojnych, znajdującej się w lesie
w Wilczym Szańcu pod Kętrzynem, niedaleko wschodniej granicy Rzeszy.

Księga szczegółowo relacjonowała wydarzenia, które nastąpiły po

nieudanym spisku. Można się z niej było dowiedzieć o okolicznościach
aresztowania Stauffenberga i innych konspiratorów oraz o odrażających
detalach dotyczących ich egzekucji.

Ta historia urzekła Eliasa. Myślał o tym, co musiał czuć Stauffenberg,

kiedy umieszczał bombę w sali map, czy kilka godzin po eksplozji, z której
Hitler cudem uszedł z życiem, a hrabiego zatrzymali esesmani.

background image

Stauffenberg należał bez wątpienia do tych, których po wojnie nazwano

Sprawiedliwymi – pomyślał Elias.

Gdybyż mu się wtedy powiodło… – westchnął.

Pomyślał, że losy jego rodziny potoczyłyby się wówczas zupełnie inaczej,

że nazwisko Einów prawdopodobnie by przetrwało.

Po chwili jednak uświadomił sobie, że nawet gdyby w lipcu 1944 roku

Stauffenberg zdołał zabić Hitlera, śmierć tyrana i tak nie położyłaby kresu
koszmarowi.

Operacja „Walkiria” została zaplanowana o wiele za późno. Do tego czasu

wojna pochłonęła już miliony ofiar, getta zrównano z ziemią, w obozach
doszło do najgorszych zbrodni…

Za późno – pomyślał Elias z pewną ulgą, jakby przez moment obawiał się,

że będzie zmuszony osobiście interweniować, by skorygować ten rozdział
historii.

Przyszło mu bowiem do głowy, że on sam mógłby zmienić bieg dziejów.

Zamknął Księgę zbulwersowany, bo uświadomił sobie, w jakim kierunku

zmierza jego rozumowanie.

background image

27

Powszechnie szanowany burmistrz Braunau, Theodor Riefenstahl,

rozmawiał przez telefon, siedząc w fotelu z pikowanej skóry, który królował
w jego pięknym gabinecie utrzymanym w tonacjach miedzi i mahoniu.

Podczas gdy rodzina notabla oddawała się swoim zwykłym zajęciom

piętro wyżej, dokładnie nad jego gabinetem, on sam naradzał się
konfidencjonalnym tonem z Hermannem Böserem, szefem miejscowej
policji.

– O to właśnie chodzi, Hermannie, jestem o tym święcie przekonany.

– Były problemy z kilkoma kolegami, którzy nie myślą tak jak my. Na

szczęście nie ma ich wielu.

– Któż to taki? – zapytał burmistrz.

– Fuchs i Hofer, ale to już załatwione. Nie będą ryzykowali dla tej sprawy

utraty stanowiska.

– Herr Gruber będzie nam bardzo wdzięczny, Hermannie. Jego syn,

Erwan, nie jest złym chłopcem. Zresztą sam pan wie, że za kilka tygodni
mamy wybory. Stawka jest wysoka, chodzi nie tylko o mnie.

– Oczywiście, Herr Riefenstahl, doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

– No dobrze, jak w takim razie zamierza się pan do tego zabrać?

– Jeszcze tego popołudnia wyślemy szczegółowy raport, zakończony

wnioskiem, że Sof zginął w wyniku niefortunnego upadku do rowu
w miejscu, gdzie Enknach wpada do Innu.

– Ach tak? Świetnie, to dobry pomysł… Wręcz doskonały! – ucieszył się

burmistrz. Mówiąc to, obracał fotel, żeby lepiej przyjrzeć się cieniowi
majaczącemu przed drzwiami jego gabinetu. – Hermannie, czeka pana ś…

Nie dokończył. Jego córka Marika patrzyła na niego ponuro. Wszystko

słyszała.

– Zadzwonię do pana – powiedział, nim odwiesił słuchawkę. – Co panna

background image

tu robi?

Stała nieruchomo, mierząc go śmiałym spojrzeniem, jakiego nigdy

wcześniej u niej nie widział.

– Patrzę na ojca i myślę sobie, że chciałabym, by okazało się, że nie

jestem waszą córką!

– Słucham? – wykrzyknął zszokowany.

– Sądzi ojciec, że nie wiem, co robicie? Kryjecie mordercę! Nie chcę

dłużej być waszą córką! Nie chcę już nosić waszego nazwiska! Brzydzę się
nim, tak jak brzydzę się ojcem!

Riefenstahla ogarnął straszliwy gniew. Córka pierwszy raz zwracała się do

niego w taki sposób. Do gabinetu przybiegła Gertrude, matka Mariki.

– Mam dość! – wybuchnęła dziewczynka. – Dość waszego „droga córko”,

waszych manier, waszego wychowania, waszego cynizmu i waszych lekcji
pianina. Nienawidzę was! Mam dość tego nazwiska, tego domu i waszego
statusu. Chciałabym być biedna, miałabym przynajmniej godność.
Chciałabym być sierotą, byłabym wolna. Mój los już nie będzie spoczywał
w waszych rękach: jest na nich krew.

Gertrude zakryła dłonią usta. To, co usłyszała, nie mieściło jej się

w głowie. Próbowała chronić córkę, ale dla ojca było tego stanowczo za
wiele. Ruszył prosto na dziewczynkę i pierwszy raz w życiu, w przystępie
jakiegoś patologicznego napadu agresji, zaczął ją okładać pięściami.

Po kilku sekundach matka zdołała unieruchomić ramię męża, ale zło już

się dokonało. Dziewczynka próbowała uciec, ojciec ją zatrzymał, wykręcając
jej rękę tak, by powalić ją na kolana.

– Kto nauczył pannę mówić w taki sposób do ojca? – ryknął.

Ciosy pozostawiły widoczne ślady na twarzy i ciele Mariki. Dziewczynka

trwała w ciężkim od łez milczeniu.

– To wina panny towarzystwa, jestem tego pewien. Tego małego dzikusa,

z którym się panna spotyka po wyjściu ze szkoły, prawda? Myślała panna, że
o tym nie wiedziałem? W sumie, wcale mnie to nie dziwi! Widzisz, Gertrude,
mówiłem, że trzeba uważać…

Matka nie mogła wyjść z szoku zarówno z powodu słów Mariki, jak

i straszliwej brutalności męża.

background image

– Theodorze, jak można było tak pobić naszą córkę? – powiedziała

zduszonym głosem.

– Nie będę tego tolerował pod moim dachem. Jestem burmistrzem

Braunau, dotarło to do was? Zaprowadzę porządek w tym mieście i w tym
domu. Od tej pory Marika ma zakaz spotykania się z tym włóczęgą. To
gnida!

– Thomas nie jest niczemu winien, to mój jedyny przyjaciel!

– Tak właśnie myślałem! – triumfował Riefenstahl. – Słyszała panna, co

przed chwilą powiedziałem? Już go panna więcej nie zobaczy. I zaręczam, że
ten szkodnik będzie miał ze mną do czynienia! A teraz marsz do pokoju,
natychmiast!

Z trudem łapiąc powietrze, matka wzięła córkę za rękę i obie zniknęły na

piętrze.

Herr Riefenstahl poprawił kołnierzyk i podszedł do biurka. Podniósł

słuchawkę.

– Hermann? Tak, to znowu ja. Niech pan posłucha, mam dla pana nowe,

ważne zadanie, chciałbym, żeby pan jak najszybciej to załatwił…

background image

28

Thomas od kilku dni nie widywał Mariki na drodze ze szkoły. Większość

czasu spędzał więc na czytaniu książek i na obserwowaniu miasteczka z góry
swojej popadającej w ruinę wieży. Nadchodziła jesień, była jakaś dziwna,
Braunau pogrążało się w półmroku.

Bardzo brakowało mu Mariki. Dlaczego go od siebie odsunęła? Może

gdzieś się wyprowadziła?

Chciał to sprawdzić, dlatego mimo obaw skierował kroki do miasta, żeby

się czegoś o niej dowiedzieć.

Musiał pójść drogą, na której zginął Sof. Dochodząc do miejsca

ukamienowania, zwolnił kroku. Stwierdził jednak, że po zabójstwie nie
pozostał żaden ślad.

Była środa po południu. Miasto wyglądało szaro, upiornie. Daremnie

szukał Mariki na skwerze, na ulicach. Przy okazji zauważył, że ulica Blocha
zmieniła nazwę.

W końcu stanął przed wspaniałą rezydencją Riefenstahlów. Jak zwykle

obszedł ją dokoła, wślizgnął się pod żywopłot w miejscu, gdzie była
uszkodzona siatka, i przelazł do wielkiego ogrodu. Panował w nim błogi
spokój, trawnik zachwycał świeżą zielenią, główna alejka była wysypana
białymi kamykami, a olbrzymia topola muskała liśćmi kamienne ściany
budynku.

Tom nie śmiał zawołać dziewczynki, bał się, że ktoś odkryje jego

obecność. Zebrał garść kamyków z dróżki, która wiodła na ganek, i rzucał po
jednym w okno znajdującego się na piętrze pokoju Mariki.

Zaszczekał pies, w oknie ukazała się wychudzona, posiniaczona twarz.

Zobaczywszy Toma, Marika posłała mu smutny uśmiech, który bardzo go
zaniepokoił.

Potem przyłożyła palec wskazujący do ust i na moment zniknęła.

background image

Kiedy ponownie pokazała się w oknie, rzuciła Tomowi kawałek

pogniecionego papieru. Chłopiec musiał ścigać przez chwilę liścik, który
wirował na wietrze. Schronił się w ogrodzie pod topolą, żeby go przeczytać.

„Nie mogę cię widywać, rodzice mi zabraniają. Mam nadzieję, że to

zrozumiesz. Jest mi naprawdę bardzo przykro”.

Twarz Toma stężała. Raz jeszcze spojrzał w okno. Nikogo w nim nie było.

Marika zniknęła.

Stał jeszcze kilka minut przed domem, czekając na inny znak, na dalsze

wyjaśnienia, jednak nikogo więcej nie zobaczył.

Wszedł więc na drzewo, żeby spróbować zajrzeć do pokoju Mariki,

niestety gałąź złamała się pod jego ciężarem, robiąc przy tym mnóstwo
hałasu.

Pies rozszczekał się na dobre. Tom nie zdążył jeszcze zejść z drzewa,

kiedy drzwi domu się otworzyły i stanął w nich mężczyzna o wykrzywionej
złością twarzy. Herr Riefenstahl. Ujadał jeszcze głośniej niż jego pies.

– Wynocha z mojego domu, zapchlony kundlu! Jak śmiesz tu

przychodzić? Masz się więcej nie zbliżać do mojej córki. Zrozumiano?

Burmistrz wszedł do domu, chwycił słuchawkę i zadzwonił na komisariat.

– Chodzi o tego włóczęgę! Jest u mnie… Ośmielił się wejść na teren

mojej posiadłości. Przyjeżdżajcie natychmiast!

Thomas już jednak zmykał, gnany strachem. Dał nura pod żywopłot i po

chwili był na ulicy.

W twarz uderzyło go lodowate powietrze. Podniósł kołnierz i wtulił głowę

w ramiona.

Czuł się nieswojo. Przez jakiś czas błądził po ulicach Braunau, myślał

o Marice i o jej rodzicach, o niezrozumiałej nienawiści, jaką do niego żywią
ci ludzie.

Nagle na zakręcie jednej z ulic zauważył sylwetkę wysokiego mężczyzny

stojącego na chodniku. Ów człowiek wyszedł przed chwilą z budynku,
którego Thomas nigdy wcześniej nie widział. Fasadę gmaszyska ozdabiały
ogromne emblematy.

Ich żywy kolor rozweselał ponurą ulicę. Kiedy ubrany w szary płaszcz

background image

mężczyzna dostrzegł z daleka Thomasa, stanął na środku chodnika, jakby
chciał zagrodzić mu drogę.

Był naprawdę bardzo wysoki. I bardzo piękny. Miał uśmiech archanioła.

W tym nieprzyjaznym mieście jego widok wydał się Tomowi wręcz
sympatyczny.

Pozwoliwszy dziecku podejść bliżej, mężczyzna odezwał się łagodnym

tonem:

– Dzień dobry, chłopcze.

Wzbudził zaufanie Thomasa. Dzieciak zatrzymał się przed nieznajomym.

– Dzień dobry panu – odpowiedział, zachowując jednak na wszelki

wypadek bezpieczną odległość od swojego rozmówcy.

– Ty jesteś Thomas, prawda?

To pytanie obudziło czujność Toma. Skąd ten nieznajomy może znać jego

imię?

– A pan? Kim pan jest? – zapytał.

W oczach nieznajomego pojawił się błysk. Znalazł dzikusa. Podszedł do

niego powoli, żeby go nie spłoszyć, po czym odpowiedział uspokajającym
tonem:

– Nazywam się Hermann Böser, ale jeśli chcesz, możesz mówić do mnie

Hermann.

Böser był teraz bardzo blisko. Nagle chłopiec dostrzegł w jego twarzy coś,

co wyglądało na okrucieństwo. Zrobił krok w tył.

Oficer próbował go złapać.

– Daj spokój, mały, nie bój się, nie chcę ci zrobić krzywdy! – zapewniał.

W tym momencie intuicja Toma gwałtownie dała o sobie znać i – czując,

że grozi mu autentyczne niebezpieczeństwo – chłopiec wziął nogi za pas.

– Nie mam czasu na rozmowy, psze pana, muszę już iść – krzyknął,

biegnąc.

Na twarzy mężczyzny pojawił się niezdrowy grymas, zdradzający jego

prawdziwy charakter. Böser nie był jednak wystarczająco szybki, mógł więc
tylko popatrzeć na plecy Toma uciekającego przed nim jak przed zarazą
labiryntem uliczek starego miasta.

background image

*

Hermann Böser dołączył do kolegi stojącego po drugiej stronie ulicy.

Fuchs czekał na niego oparty o ścianę. Był świadkiem całej sceny.

– Czego chciałeś od tego małego? – zapytał.

– To włóczęga, okrada sklepikarzy, zakłóca porządek publiczny.

Burmistrz chce go za wszelką cenę unieszkodliwić.

– Unieszkodliwić? Dajże spokój, to przecież tylko sierota, nikomu nie robi

krzywdy.

– Nie zaczynaj, Fuchs!

– Teraz chcesz się dobrać do dzieci? – ciągnął nieustraszenie ten ostatni.

– Wracajmy na posterunek. Ostrzegałem cię, jesteś ze mną albo przeciwko

mnie. Tylko żebyś się potem nie skarżył!

Skierowali kroki w stronę siedziby policji. Fuchs cały się w środku

gotował. Od dawna próbował się sprzeciwiać swemu szefowi, ale odkąd
Böser zacieśnił więzi z miejscowymi politykami, zwłaszcza z Riefenstahlem,
policjant czuł, że stracił jakikolwiek wpływ na komendanta. Krążyły
przerażające pogłoski o sadystycznych skłonnościach jego przełożonego.
Fuchs był coraz bardziej zaniepokojony.

Początkowo koledzy z posterunku żartowali między sobą ze skrajnych

poglądów Bösera. Przezwali go Archaniołem nie tylko z powodu jego
pięknej gęby, ale także przez skojarzenie z Lucyferem, upadłym aniołem.
Pod perfekcyjnie wyrzeźbionymi rysami kryła się bowiem wyjątkowo
jadowita natura, którą czasami zdradzało zachowanie policjanta.

W ostatnich tygodniach Archanioł zdołał narzucić swoje porządki

groźbami lub obietnicami awansu. Reszty dokonała bierność większości
pozostałych policjantów. W dodatku, co odebrano jako rodzaj sakry, decyzją
burmistrza Böser został oficjalnie mianowany szefem policji w Braunau. Jego
władza stała się niemal absolutna. Dieter Fuchs należał do nielicznych
podwładnych, którzy nadal ośmielali się mu przeciwstawiać.

Fuchs był pochodzącym z Salzburga trzydziestolatkiem. Miał żonę, córkę

i syna, których kochał najbardziej w świecie. Dałby sobie wyrwać dla nich

background image

kawałek serca. Był prostym, przyzwoitym człowiekiem.

Na myśl, że Böser krąży jak sęp wokół bezbronnego sieroty, przeszedł go

zimny dreszcz. Natychmiast stanęły mu przed oczami jego własne dzieci.

background image

29

Elias obudził się na ławce w parku, przy głównej alejce. Niebo było

bezchmurne, z oddali dobiegały go krzyki dzieci. Matki siedziały na ławkach
ustawionych wzdłuż alejki. Wszystkie były elegancko ubrane w sukienki
z mnóstwem falbanek.

Podczas gdy maluchy bawiły się w wojnę, mierząc do siebie z udających

karabiny gałązek, kobiety dla zabicia czasu ucinały sobie pogawędki.

Nadstawiwszy uszu, Elias podsłuchał rozmowę jednej z matek z jej

synem.

– No, śmiało, Dolfi, idź się pobawić – zachęcała kobieta

zniecierpliwionym głosem.

– Z kim mam się bawić? – spytało dziecko.

– Z innymi chłopczykami rzecz jasna! Masz przecież przyjaciół, prawda?

– Nie, to nie są moi przyjaciele – odpowiedział malec. – Wyśmiewają

mnie, kiedy chcę się z nimi bawić.

– Chodzi ci o to, że wołają na ciebie Sałata?

– Nie chcę, żeby nazywali mnie Sałatą!

– Moim zdaniem – zauważyła sympatyczna mamuśka – to całkiem ładne

przezwisko. Na twoim miejscu nie obrażałabym się z tak błahego powodu.

Dziecko nie podzielało jednak jej opinii. Powtórzyło poirytowane:

– Nie chcę, żeby nazywali mnie Sałatą!

Elias rzucił im rozbawione spojrzenie. Ta dyskusja przypomniała mu jego

własne dzieciństwo. Odwrócił się w stronę chłopca. Był wątły, miał
zielonkawą cerę. Śledząc go przez jakiś czas wzrokiem, Elias zauważył, że
w końcu jednak przyłączył się do innych dzieci, a te – zafascynowane jego
nowiuteńkim, błyszczącym karabinem – zaproponowały mu wspólną zabawę.

Sałata został mianowany podkapitanem przez generała dowodzącego

background image

siłami zbrojnymi, niejakiego Maximiliana, który miał najwyżej osiem lat. Po
czym wszyscy wyruszyli na wojnę, znikając w pobliskich krzakach.

Elias zainteresował się matką Sałaty, która rozmawiała z jakąś tęgą panią.

Obie miały wyraźny akcent, który przypominał mu sposób mówienia
Polsterki.

Minęło kilka minut. Nagle z głębi lasku zaczęły docierać odgłosy

niezwykłej wrzawy.

Dzieci przechodziły zapewne do ofensywy przeciwko jakiemuś

wyimaginowanemu wrogowi. Pogrążone w rozmowie panie, najwyraźniej
przyzwyczajone do dziecięcych hałasów, nawet nie zwróciły uwagi na ten
nagły zgiełk.

Po chwili Elias ujrzał ponownie małego Sałatę. Biedne dziecko wyszło

zza drzew ubłocone, miało pościerane kolana, a twarz lepką od ziemi i od łez.
Jego piękny nowy karabin był połamany.

– Mój Boże! Dolfi, co ty znowu przeskrobałeś? – wykrzyknęła matka

chłopca.

Zmyła mu ostro głowę, zrzucając na niego całą winę. Tymczasem prawda

była taka, że Sałata padł ofiarą zasadzki urządzonej przez młodego generała
i jego wojska. Nie lubili go i od początku mieli tylko chrapkę na piękny
błyszczący karabin. Sądząc po siniakach na jego ciele, Sałata poniósł
straszliwą klęskę, żal było na niego patrzeć.

– Och, biedny malec! – ulitowała się nad nim tęga kobieta.

Elias wyczytał w oczach matki ogromny wstyd, że została pokarana takim

dzieckiem. Odgadł też, jak bardzo się obawia, że jej syn już zawsze będzie
należał do kategorii pokonanych…

– No, Dolfi, chodź się przebrać! – rzuciła czerwona z gniewu matka

i energicznie pociągnęła dziecko w stronę domu. Biedny chłopiec na dobre
się rozszlochał, cierpienie wywołało nieprzyjemny grymas na jego twarzy.

– Ach, te dzieci! Robią tyle hałasu o nic! – wykrzyknęła ze współczuciem

jakaś inna kobieta. – No cóż, do zobaczenia, pani Hitler!

Zdumiony Elias poczuł gwałtowne szarpnięcie w piersi. Natychmiast

skierował wzrok na matkę i jej syna oddalających się dróżką.

W tym momencie uświadomił sobie, skąd bierze się ciepło bijące spod

background image

jego płaszcza. Tom Księgi Życia pulsował jak świetliste serce.
Zbulwersowany, nie wiedząc, co ma robić, postanowił natychmiast wrócić do
domu.

background image

30

Kiedy wieczorem Elias zamknął za sobą klapę w podłodze błękitnego

pokoju, zauważył, że w jego domu jest brudno i panuje bałagan. Popatrzył
przez okno na miasto, spowijał je półmrok. Wczesna zima, ostra jak to się
często zdarza w tym regionie Austrii, chyba już zagościła tu na dobre.

Jego myśli błądziły pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.

Próbował raz jeszcze oszacować konsekwencje swojego planu, ale nie

sposób było wszystkiego przewidzieć. Gdyby Hitler nie istniał… nie
doszłoby do Zagłady.

Gdyby dziecko, które widział płaczące w parku, nie dorosło, gdyby

odniosło sukces w zawodzie malarza, tak jak planowało, gdyby nie wybrało
kariery politycznej, gdyby mu się nie powiodło…

Einowie nie zostaliby wymazani z Księgi Życia. Dla Eliasa niesłychaną

ironią losu było to, że ta sama Księga dawała mu teraz możliwość
skorygowania biegu wydarzeń.

Pięćdziesiąt milionów ofiar śmiertelnych i zrujnowane życie dziesiątek

milionów ludzi.

Elias usłyszał, że otwierają się drzwi jego domu. Zszedł na dół i stanął

twarzą w twarz z Polsterką.

– Przyszłam po pieniądze! – warknęła gospodyni.

– W porządku, moja droga Frau Polster. Czy to znaczy, że nie chce już

pani otrzymywać zapłaty pod koniec miesiąca?

– Nie o to chodzi – rzuciła sucho kobieta. – Nie zrozumiał pan? Nie będę

już u pana pracować.

Elias był zaskoczony tą nagłą decyzją. Zauważył uciekające spojrzenie

gospodyni i zmieniony wyraz jej twarzy, połączenie strachu z nienawiścią.

– Co się dzieje? – zapytał, starając się być miły.

– Nic. Nic się nie dzieje. Po prostu nie chcę już u pana pracować, to

background image

wszystko. Od kilku dni próbuję się z panem spotkać, żeby porozmawiać
o wypłacie. Ale siedział pan zamknięty w swoim pokoju…

Elias zaczął się usprawiedliwiać:

– Byłem cierpiący, dobrze pani wie. Nie mogłem się z nikim widywać.

– Teraz to ja chciałabym już odejść! Muszę jednak najpierw dostać moją

wypłatę – powtórzyła twardo gospodyni.

– Dobrze, już dobrze, Frau Polster. Proszę chwileczkę zaczekać –

powiedział zrezygnowany Elias.

Poszedł do swojego pokoju, który – jak stwierdził – został przewrócony

do góry nogami. Otworzył szafę i zaczął szperać w wewnętrznej kieszeni
płaszcza. Brakowało części pieniędzy, a tylko Polsterka miała klucze od
domu…

Wolał jednak nie wdawać się z nią w dyskusję, wziął więc kilka ocalałych

banknotów, żeby jej zapłacić. Obrzydliwe babsko wyrwało mu pieniądze
z ręki i pospiesznie przeliczyło je przy zakłopotanym staruszku.

Następnie bez słowa odwróciło się na pięcie i wyszło. Elias rzucił za nią:

– Mimo wszystko mogłaby mi to pani wyjaśnić, Frau Polster…

Gospodyni nic nie odpowiedziała. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem.

background image

31

Kiedy Braunau nad Innem ostatecznie zatonęło w ciemnościach, Tom

znalazł schronienie w swoim rozpadającym się domu.

Odszukał w dawnej kotłowni niewielką wnękę pod podłogą. Chociaż ta

kryjówka miała wymiary zaledwie metr na sześćdziesiąt centymetrów,
uspokajała go sama świadomość, że może się tam schować. Posłuży mu
w razie zagrożenia. Wystarczy, że się tam wślizgnie i zasunie nad sobą dwie
deski, by pomieszczenie wyglądało na puste.

Tom był coraz bardziej nieufny, szykował się na trudne czasy. Nurtowało

go głębokie przekonanie, że istnieje jakiś związek między zabójstwem
starego Sofa, bezkarnością Erwana i jego kumpli, ciągłym znikaniem Eliasa,
pojawieniem się Bösera, a także tym dziwnym mrokiem, który przesłaniał
słońce nawet w środku dnia…

Polsterka już zdążyła uprzedzić Thomasa, że przestała pracować u Eina.

Pozostawiła chłopcu decyzję, czy on sam nadal będzie do niego zaglądał.
Dzieciak zamierzał to robić, ale za każdym razem zastawał drzwi zamknięte.
Można było pomyśleć, że staruszek zniknął, tymczasem on zajmował się już
wyłącznie Księgą.

Elias gdzieś przepadł, Marika siedziała zamknięta w domu – Tom nigdy

nie czuł się bardziej samotny. Na szczęście odłożył wystarczająco dużo
żywności, by przetrwać kilka tygodni.

Dla zabicia czasu myszkował po zakamarkach swojego zapuszczonego

królestwa, gdzie nadal zdarzało mu się odkrywać drobne skarby: stare
bibeloty, korespondencję…

Wkrótce jednak w Braunau zrobiło się całkiem ciemno. Thomas miał

wrażenie, że noc zapadła nagle nad całą Austrią i nie tylko nad nią, również
nad innymi krajami. Z całych sił czepiał się resztek nadziei. Próbował sobie
wmówić, że wkrótce tę ciemność przebije słońce…

background image

32

Ten wieczór był w Braunau wyjątkowo mroczny, w dodatku znowu

zacinał deszcz. Bezpieczny w swoim królestwie Tom siedział pośród książek
przed kominkiem, w którym napalił drewnem, kiedy nagle dobiegły go jakieś
metaliczne dźwięki.

Wstał i wyjrzał przez okno, ale z powodu ciemności i deszczu nie mógł

zobaczyć wyraźnie, co się dzieje na zewnątrz.

Miał wrażenie, że w oddali, na zalewanej deszczem drodze, dostrzega

białą sylwetkę, która zbliża się do jego domu. To była Marika, ociekająca
wodą i udręczona. Podjęła walkę z wichrem i zimnem, żeby do niego przyjść.
Silniejszy poryw wiatru zerwał jej z głowy białą chustkę, która zaczepiła się
o siatkę w dole pustej drogi.

Tom oszalał z niepokoju, ale i z radości. Wróciła! Dziewczynka zmyliła

czujność rodziców i uciekła z domu, nie zważając na ulewny deszcz. Cel jej
wyprawy mógł być tylko jeden – królestwo Thomasa.

Szybko okrył się kocem i wybiegł jej na spotkanie. Wyglądała na

przemarzniętą i kompletnie zagubioną.

– Tutaj! – krzyknął do Mariki.

Wziął małego rozbitka w ramiona. Ściskali się tak mocno, że przez

moment tworzyli jedno ciało.

– Tak się cieszę, że znowu jestem z tobą – powiedziała Marika, drżąc

z zimna.

– Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę…

Schronili się w domu. Tom potrafił jak nikt inny dodać jej otuchy.

Przyniósł też suche ubranie. Kiedy się przebierała, zauważył, że ma na całym
ciele sińce.

– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.

– Uciekłam, to wszystko – odparła. – Nie mogę dłużej żyć w tamtym

background image

domu. No i musiałam cię zobaczyć.

Spojrzeli na siebie. Z obydwojga biło onieśmielające piękno niewinności.

Nagle wiedziony naturalnym odruchem, nie bardzo wiedząc, co to może
oznaczać, Tom złożył długi pocałunek na bladych ustach dziewczynki. Potem
się uścisnęli. W tym momencie nic nie było w stanie ich rozdzielić.

– Wiesz, w ostatnich dniach w Braunau wiele się wydarzyło.

– Co takiego? – zapytał chłopiec.

– Mój ojciec napuścił na ciebie Bösera. Chcą cię schwytać.

– Ach tak, Hermanna Bösera…

– Znasz go?

– Przed kilkoma dniami wpadłem na niego w mieście, próbował mnie

złapać, ale jestem za szybki dla tego faceta!

– Böser

[9]

! To nazwisko pasuje do niego jak ulał!

– O tak! To typ przesiąknięty złem aż po nazwisko. Robi to, co każe mój

ojciec, przysiągł mu, że cię dopadnie…

– Ale po co? – zapytał Thomas.

– Nie mam pojęcia, może po to, żeby cię wypędzić z Braunau, umieścić

w jakimś zakładzie, rozdzielić nas? Naprawdę nie wiem, oni są do
wszystkiego zdolni.

Thomas wyglądał na zaniepokojonego.

– A co ty robiłeś przez cały ten czas?

– Pracowałem u Eliasa, tego staruszka, który mieszka teraz w domu

celnika. Do czasu aż przepadł bez wieści. Dużo czytałem. No i, wiesz, ja też
coś odkryłem.

– Naprawdę? Co takiego?

– Nie powinienem na razie o tym mówić… To niebezpieczne, ale powiem

ci, kiedy tylko będę mógł. Wiedz jednak, że gdybyś mnie kiedyś jeszcze
szukała, bardzo możliwe, że znajdziesz mnie w domu starego Mędrca.

Miło spędzali razem czas, ale ogień zaczął przygasać i Thomas musiał

pójść po drzewo do kotłowni. Poprosił Marikę, by chwilę na niego zaczekała.
Otuliła się kocem i od razu przysnęła…

background image

Tymczasem na drugim końcu miasta Riefenstahlowie przeżywali straszne

chwile. Kiedy zdali sobie sprawę z ucieczki ich dziecka, natychmiast
zaalarmowali policję. Pomimo burzy patrole przeczesywały teraz ulice
Braunau.

W przeciwieństwie do innych policjantów Böser postanowił prowadzić

poszukiwania na obrzeżach miasta. Wziął ze sobą Fuchsa. Intuicja zawiodła
go w okolice opuszczonej kamienicy, w której Tom urządził sobie kryjówkę.
Z wnętrza samochodu dostrzegł coś przy drodze.

– Co to jest? – zapytał Fuchs.

– Pójdę sprawdzić – odpowiedział. – Poczekaj na mnie.

Fuchs zobaczył, jak Böser wysiada i pokonuje w strugach deszczu kilka

metrów. Szybko jednak stracił go z oczu.

Archanioł zauważył białą szmatkę uwięzioną w oczkach ogrodzenia.

Kiedy ją odczepił i odkrył, że to chustka, zrozumiał, że jest na właściwym
tropie. Poszedł dalej.

Chociaż deszcz zalewał mu oczy, miał wrażenie, że dostrzega światło na

piętrze niewielkiej rudery. Obciągnął swój nieprzemakalny płaszcz i nie
robiąc hałasu, podszedł do drzwi.

background image

33

W 1922 roku dziennikarz Joseph Hell zapytał Adolfa Hitlera, co zrobi

z Żydami, gdy już zdobędzie pełnię władzy.

Odmieniony, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali, Hitler

odpowiedział:

„Kiedy naprawdę będę u władzy, moim pierwszym i głównym zadaniem

będzie eksterminacja Żydów. Kiedy tylko uzyskam taką możliwość, każę
wybudować (…) tyle rzędów szubienic, ile się da. Żydzi będą wieszani, jak
leci, i będą tak wisieć, aż zaczną cuchnąć”.

Elias przypomniał sobie te słowa przeczytane kilka lat wcześniej. Miały

teraz dla niego zupełnie inny wydźwięk.

Kwestie takie jak osobowość Hitlera, pytania o źródła jego nienawiści,

znaczenie jego psychiki dla historii zaczęły dosłownie prześladować
staruszka.

Europa nie ma przed sobą przyszłości. Nie mają jej również europejscy

Żydzi. Od wojny historia Starego Kontynentu wydaje się obracać w kółko
bez sensu. Jak ta wspaniała cywilizacja, kolebka oświecenia i największych
rewolucji intelektualnych, mogła wydać na świat absolutne Zło?

Według Eliasa wszystkiemu był winny błąd o nazwie Hitler,

niestandardowy przywódca, patologiczna osobowość, która stanęła
przypadkowo na czele pogrążonego w rozpaczy narodu.

Elias obserwował, jak jego stara Europa błąka się bez celu po historii,

a jego ojczyzna, Austria, zmierza ku upadkowi.

Co się stało z tym cudownym krajem, który na początku dwudziestego

wieku był centrum europejskiego życia kulturalnego? Czyż Wiedeń nie jest
obecnie wyłącznie jednym wielkim muzeum pod gołym niebem, tak jak
Rzym czy Paryż? Przyszłości świata należy szukać gdzie indziej, gdzieś
pomiędzy Ameryką i Azją.

background image

Ludobójstwo dokonane na wszystkich niepożądanych, zarówno

komunistach, Żydach, Cyganach, homoseksualistach, jak i kalekach, było
planem na skalę przemysłową, nadzorowanym przez przykładających się do
swojej pracy urzędników.

Kapitalizm uczynił człowieka trybikiem w systemie służącym zyskowi.

Natomiast w zamyśle Hitlera człowiek był trybikiem w systemie służącym
własnej zagładzie…

Elias znów ujrzał wątłą twarzyczkę Sałaty. Pomyślał też o rozpaczy

małego Sofa w ponurych piwnicach warszawskiego getta.

Potrzebował tak niewiele, by uratować miliony ludzi i dać drugą szansę

temu dryfującemu bez celu kontynentowi.

Pomyślał, że skoro sam Bóg postanowił powierzyć mu Księgę, to może

również On uznał za niezbędne naprawienie tej gigantycznej historycznej
aberracji, której wystąpienia, zważywszy na Jego nieskończoną dobroć, nie
mógł tak naprawdę sobie życzyć.

background image

34

Marika spała pod kocem, oświetlona blaskiem ognia padającym

z kominka. Gdy poczuła, że ktoś przy niej stoi, otworzyła oczy i zobaczyła,
że spoczęła na niej czyjaś dłoń. Początkowo myślała, że to Tom.

Nagle zaczęła krzyczeć ze wszystkich sił, gdy Hermann Böser, którego

twarz ociekała wodą, próbował ją obezwładnić.

– Tu jesteś! Wiesz, że twoi rodzice odchodzą od zmysłów? – wyszeptał

dziewczynce do ucha z lubieżnym wyrazem twarzy.

Zakneblował Marice usta jej własną chustką. Następnie wykręcił jej ręce

do tyłu i związał nadgarstki. Węzeł był tak ścisły, że dziewczynka próbowała
głośno protestować. Na próżno.

Kiedy Tom usłyszał z piwnicy hałas, od razu zrozumiał, co się wydarzyło.

– A teraz – wyszeptał Böser do ucha dziewczynki – grzecznie

zaprowadzisz mnie do twojego chłopaka. W przeciwnym razie…

– Nie wiem, gdzie on jest! – zaoponowała Marika głosem zduszonym

przez knebel.

– Nie rób ze mnie idioty, musi tu gdzieś być.

Böser wychylił się przez okno i zobaczył stojący przed domem samochód

z wyłączonymi światłami. Ruchem ręki nakazał Fuchsowi, żeby do niego
przyszedł.

Następnie złapał Marikę za ramię i zaczął ją przed sobą popychać.

– Chodź ze mną, znajdziemy twojego kochasia – straszył ją, zapalając

przytwierdzoną do paska latarkę.

Z pistoletem w dłoni, jakby miał schwytać groźnego przestępcę,

oprowadzał swoją małą zakładniczkę po kamienicy, węsząc jak policyjny
pies. Szukał jakichkolwiek tropów.

Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś podejrzany hałas dobiegający

z niższych kondygnacji. Pociągnął dziewczynkę na schody. Powoli otworzył

background image

nogą drzwi do kotłowni. Widząc ułożone w stosik drewno, zrozumiał, że
chłopiec niedawno tu był. Popchnął opierającą się Marikę, by zmusić ją do
wejścia do pomieszczenia. Dziewczynka nie przestawała szlochać.

Leżący pod podłogą Tom zagryzał wargi. Policjant wydał mu się

olbrzymem, chłopiec mógł jedynie próbować ratować własną skórę. Pod
idącym wolnym krokiem Böserem nagle zaskrzypiała deska, kilka
centymetrów nad twarzą dziecka.

Marika stała ze spuszczoną głową. Wytrzeszczyła oczy i wtem w zimnym

świetle latarki dostrzegła przez szparę w podłodze rysy twarzy swojego
przyjaciela. Powstrzymała okrzyk, żeby nie zdradzić jego kryjówki.

Podczas gdy Böser węszył dalej, szukając śladów, Tom i Marika

wymienili przez szparę między deskami spojrzenia pełne bezgranicznej
miłości. W jednej sekundzie tym jedynym spojrzeniem zdołali wyrazić siłę
swych uczuć i powiedzieć sobie, że nigdy nie wolno tracić nadziei.

Toma korciło, żeby wyskoczyć z drewnianego grobowca i połamać kości

temu człowiekowi, który dręczył jego ukochaną i sprawił, że skórę na
nadgarstkach miała przerżniętą do krwi. Jednak jego zapał gwałtownie
ostygł, gdy usłyszał kroki Fuchsa, który w tym momencie wszedł do
kotłowni.

– Znalazłeś ją? Doskonale. Czego tu jeszcze szukasz?

– Tego szczeniaka. Był z nią, jestem pewien, że nie odszedł daleko.

Fuchs omiótł wzrokiem pomieszczenie i powiedział:

– Przecież widzisz, że nikogo tu nie ma!

– Cicho! Zamknij się! – rzucił Böser, nadstawiając ucha jak myśliwy.

Tom wstrzymał oddech i zamknął oczy na moment, który wydał mu się

wiecznością. Fuchs ponownie zaprotestował:

– Tracimy tylko czas! Chodźmy już stąd.

Archanioł się poddał, opuścili pomieszczenie. Tom mógł znowu zacząć

oddychać, ale strasznie się bał o Marikę.

W tym czasie Böser i dziewczynka wyszli z budynku. Nie robiąc hałasu,

chłopiec wygramolił się z kryjówki i pobiegł do pokoju na piętrze, żeby móc
obserwować ich przez okno. Osłupiał, gdy zorientował się, że Fuchs nadal tu

background image

jest i patrzy na niego, stojąc w drzwiach. Tom zrozumiał, że wpadł w pułapkę
i już się z niej nie wymknie. Policjant był zbyt silny i zwinny, chłopiec nie
miał szans na ucieczkę.

Fuchs przyłożył jednak palec do ust i przyklęknął, by znaleźć się twarzą

w twarz z małym uciekinierem. Obdarzywszy go życzliwym spojrzeniem,
szepnął:

– Nie rób hałasu. Zbierz szybko trochę rzeczy i zmykaj przez drzwi od

podwórza…

– Dziękuję panu, panie Fuchs – powiedział Tom, z trudem powstrzymując

łzy.

– Masz gdzie pójść?

– Tak, psze pana – odparł chłopiec.

– No to nie marudź, zmykaj, to miejsce nie jest teraz dla ciebie

bezpieczne.

Tom zebrał kilka sztuk ciepłej odzieży oraz trochę jedzenia i wepchnął to

wszystko do szmacianej torby. Zanim przekroczył próg, odwrócił się jeszcze
do swojego wybawcy.

– Obiecuję ci, że on jej nie skrzywdzi – powiedział Fuchs.

Po tych słowach Thomas pomknął jak cień i zniknął pośród burzy i nocy.

background image

III

MAJESTATIS

[10]

background image

35

Kilka dni później nad miastem znowu panował spokój. Burza odeszła,

ustępując miejsca nieoczekiwanemu ociepleniu i łaskawszemu niebu.

Marika siedziała zamknięta w swoim pokoju, teraz naprawdę była

uwięziona. Jednak w głębi duszy już się nie bała. Tych kilka chwil
spędzonych z Thomasem dało jej coś w rodzaju wewnętrznej siły.
Wspomnienie pocałunku odmieniło ją. Nie była już małą dziewczynką.
Stawała się kobietą, to było jej zwycięstwo nad ojcem, którego ten nigdy nie
zdoła jej wydrzeć.

Nie miała wiadomości od Toma, ale z jakiegoś nieznanego powodu wcale

się o niego nie martwiła. Pragnęła go tylko zobaczyć.

Böser próbował tropić malca jeszcze przez kilka dni, ale chłopak ulotnił

się jak kamfora. Tom znał wszystkie zakamarki Braunau jak własną kieszeń,
pod tym względem nikt nie mógł się z nim równać.

Ponieważ widok sieroty już nikogo nie kłuł w oczy, napięcie

w miasteczku nagle dziwnie opadło.

Przecież Braunau potrafi być pięknym miejscem, jeśli tylko zechce –

pomyślała dziewczynka, wyglądając przez okno. Mieszkańcy umieją być
mili i otwarci. Może wkrótce wszystko będzie znowu po staremu.

Rzeczywiście wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu. Można by

pomyśleć, że nastawała nowa epoka. Jednak pod popiołem nadal tlił się żar.
A tak naprawdę gra toczyła się zupełnie gdzie indziej.

background image

36

Mężczyzna siedział przy szerokim biurku z ciemnego drewna i rozmawiał

przez telefon. Za nim wznosiła się groźnie rzeźba monumentalnego orła.
Przez moment ów człowiek dawał upust zdenerwowaniu, po czym
gwałtownie odłożył słuchawkę.

Wstał i skierował kroki w stronę wielkiego lustra w stiukowej pozłacanej

oprawie, które zdobiło ścianę w głębi pokoju.

Z zadowoleniem popatrzył na swoje odbicie, poprawił kołnierz, po czym

podszedł do okna. Niebo miało mleczną, oślepiającą barwę.

Telefon zadzwonił ponownie. Nieśmiały kobiecy głos oznajmił: „Panie

kanclerzu, czekają na pana”.

Mężczyzna szorstkim ruchem odłożył słuchawkę i wrócił przed wielkie

lustro. Stwierdził, że szary garnitur leży na nim jak ulał, a on sam faktycznie
jest godnym następcą wielkich niemieckich cesarzy.

Otworzył wysokie drzwi swojego gabinetu i znalazł się w przestronnym

holu z kolumnami.

Na końcu widać było schody z białego marmuru, po których kanclerz

zszedł piętro niżej.

Tam już czekało na niego dwóch mężczyzn. Pierwszy wyglądał ponuro,

co akcentowały jeszcze jego krzaczaste brwi. Drugi, raczej krągły i jowialny,
przyjął kanclerza z otwartymi ramionami i zaczął mu serdecznie gratulować.

Pierwszy przerwał bez ceregieli to, co uważał za demonstrację

niestosownej wylewności, i rzucił:

– Śmiało, pana ruch, najwyższy czas, by tam pójść.

Kiedy otworzył oba skrzydła drzwi prowadzących na olbrzymi kamienny

balkon, twarze trzech mężczyzn zalało białe światło dnia.

Docierała do nich narastająca wrzawa. Czynił ją nieprzebrany tłum,

kłębiący się pod balkonem. Plac był czarny od ludzi, w stronę trzech

background image

mężczyzn zwróciły się dziesiątki tysięcy głów.

Kiedy ktoś zapowiedział przez głośniki władczym tonem: Hitlers

Rede

[11]

, w jednej chwili gwar zastąpiła kompletna cisza.

Kanclerz wyszedł na balkon i wtedy wrzawa wybuchła ze zdwojoną siłą,

aż zatrzęsło się niebo. Hitler stał jak posąg, jakby nie poruszył go entuzjazm
zgromadzonych przed budynkiem mas. Potem, lekko wychylając tułów do
przodu, popatrzył przez chwilę na plac.

Kiedy rozpoczął swoje elektryzujące przemówienie, wbiły się w niego

setki tysięcy oczu. Słowa mówcy porywały słuchaczy niczym wznosząca się
fala.

background image

37

Kołysany ruchami tego morza ludzi, blady jak płótno mężczyzna patrzył

na kanclerza zupełnie inaczej niż pozostali uczestnicy zgromadzenia. Po
twarzy spływał mu pot.

Był nim Elias. Kilka dni wcześniej, siedząc w zaciszu biblioteki,

postanowił wcielić w życie swój plan.

Prawą dłoń trzymał w kieszeni marynarki. Ściskał w niej mocno

odziedziczonego po ojcu lugera kaliber dziewięć milimetrów. Musiał
poświęcić wiele godzin i wykazać ogromną cierpliwość, aby doprowadzić
broń do stanu używalności.

Hitler przyspieszył tempo przemówienia. Zrządzeniem Opatrzności stał

przed nim, bardzo blisko, nareszcie był w zasięgu ręki.

Twarz staruszka zastygła. Hitler tak silnie oddziaływał na słuchaczy, że

nikt niczego nie zauważy. Podniósł broń i wycelował w nowego kanclerza.

W tym samym momencie poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

– To nie jest odpowiedni moment towarzyszu… Spójrz tylko, ilu

strażników cię otacza – usłyszał. Osłupiały, odwrócił się do intruza.

Ten wskazał mu ruchem głowy ludzi z SA, stojących bardzo blisko nich.

Rozmieszczeni w kilku miejscach, z góry obserwowali tłum wypełniający
plac. Całe szczęście, że ten człowiek mu przeszkodził. Nie ulegało
najmniejszej wątpliwości, że od razu dałby się schwytać, nie zdążyłby nawet
wystrzelić.

– Uwierz mi, przeprowadzenie zamachu tu i teraz byłoby samobójstwem.

Chodźmy stąd – nalegał nieznajomy.

Gdyby Elias nie był w tym momencie tak bardzo skonsternowany, może

by poczuł, że Księga wyślizguje mu się spod płaszcza i upada na ziemię…
Opuszczając plac za swoim przewodnikiem, który torował mu drogę wśród
zwartego tłumu, zastanawiał się, kim też jest ten nieoczekiwany wspólnik.

background image

– Mecenas Gomel, adwokat – uprzedził jego pytanie młody człowiek. –

Podzielam pańskie poglądy. Jest nas wielu. Najlepiej będzie, jeśli
przedstawię panu teraz moich przyjaciół… – dodał.

Gomel wyglądał na pewnego siebie notabla. Był wysoki, szczupły, nosił

elegancki dwurzędowy garnitur z szarej flaneli. Pewnie nie miał jeszcze
trzydziestki. Ciemnobrązowe oczy o przenikliwym spojrzeniu, orli nos,
wybrylantynowane, czarne jak węgiel włosy sprawiały, że z jego twarzy
emanowało coś głęboko ludzkiego… Ein poczuł, że jest w dobrych rękach,
choć nie potrafiłby racjonalnie uzasadnić tego wrażenia.

– Nazywam się Elias – powiedział człowiek podróżujący w czasie pod

prąd.

Dopiero teraz zauważył, że stracił gdzieś w tłumie Księgę.

– Proszę zaczekać! – krzyknął. – Muszę tam wrócić. Zgubiłem coś

niezwykle ważnego!

Gomel próbował mu to wyperswadować, ale spanikowany staruszek

zdążył już odejść.

Wracając na miejsce, które przed chwilą opuścili, Elias zauważył świętą

księgę leżącą kilka metrów dalej, pod nogami tłumu.

Chwilę później przeżył koszmar. Po książkę sięgała nieznana dłoń. Nie

była to pierwsza lepsza ręka. Oficer nazistowskich Oddziałów Szturmowych,
smukły mężczyzna o walecznym wyrazie twarzy, z zaintrygowaną miną
oglądał teraz okładkę Księgi.

Kiedy ją otworzył, Elias myślał, że zemdleje. Jednak dotknięte obcymi

palcami litery zachowały zwyczajny wygląd, nie płonęły. Starzec żywił cichą
nadzieję, że tak się właśnie stanie, a teraz otrzymał dowód: Boski Rejestr
odsłania swoje sekrety wyłącznie przed wybranymi.

Ale sytuacja i tak wyglądała groźnie. Księga nie tylko była święta,

stanowiła dla Eina jedyną drogę powrotu. Nie mógł zostawić jej w rękach
nazistów!

Oficer próbował zrozumieć, jak ta książka, prawdopodobnie hebrajska,

znalazła się w tym miejscu. Kiedy napotkał nieruchomy wzrok Eliasa,
intuicja podpowiedziała mu, że powinien zatrzymać tego człowieka.
Natychmiast wszczął alarm.

background image

W tym momencie poczuł mocne uderzenie w bok. Jakiś chłopiec wpadł na

niego, biegnąc, i popchnął go z całych sił. Oficer się zachwiał, Księga
wypadła mu z rąk. Mały napastnik podniósł ją w okamgnieniu, popędził co
sił przez zatłoczony plac, a potem zniknął w jednej z przyległych uliczek.

Elias nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zdążył zidentyfikować

złodzieja. Znał chłopca, który pędził teraz ulicami Berlina lat trzydziestych.
Tak, nie miał żadnych wątpliwości… To był Tom!

background image

38

Oficer SA ryknął. Tłum ogarnęła panika. Elias poczuł na sobie wzrok

nazisty.

W tym momencie Gomel chwycił go za ramię i obaj mężczyźni rzucili się

do ucieczki wybrukowanymi ulicami starej części Berlina. Nie było czasu na
rozmowę. Ścigani przez tupot wojskowych buciorów, który przypominał
strzały ostrzegawcze, biegli tak szybko, że serce starca o mały włos nie
wybuchło mu w piersi.

Pomimo szaleńczego biegu Elias nie był w stanie zdławić trawiącego go

niepokoju. Jak, bez Księgi, zdoła wrócić do Braunau? Podążając za młodym
adwokatem, oddalał się od niej i od szansy na ocalenie.

Gomel, który zapewne znał Berlin jak własną kieszeń, nie pozostawił mu

czasu na dalsze rozmyślania. Musieli uciekać. Przemierzali ślepe zaułki,
które wcale nie były tak ślepe, na jakie wyglądały, uliczki prowadzące do
prywatnych posiadłości, których mieszkańcy rzucali im zaniepokojone
spojrzenia. Długo kluczyli, zanim adwokat uznał, że zdołali zgubić
prześladowców.

Na koniec przeszli korytarzem jakiejś kamienicy i znaleźli się w strasznie

zaniedbanym, skąpo umeblowanym mieszkaniu. Zastali tam cztery osoby,
wszystkie były młode i wyglądały na zdeterminowane.

– To nasi przyjaciele. Ręczę za nich – powiedział Gomel do Eliasa.

Po czym zwrócił się do swoich kolegów:

– Towarzysze, przedstawiam wam… Eliasa. A właśnie, Eliasa i jak dalej?

– Elias Ein.

– Wyobraźcie sobie, że ten człowiek przed chwilą zamierzał zabić na

placu Hitlera! Gdyby nie ja, już byłby w rękach brunatnych koszul, a Hitler
nadal by żył. Sądzę, że możemy z nim rozmawiać równie otwarcie, jak
robimy to we własnym gronie…

background image

– Kim pan jest? – zapytał najmłodszy z grupy.

Elias wykorzystał lekką przewagę, jaką dawał mu wiek, by odwrócić

pytanie:

– Kim wy jesteście?

Gomel, który wydawał się naturalnym przywódcą grupy, przedstawił mu

po kolei swoich towarzyszy.

– Jesteśmy komunistycznymi bojownikami, wszyscy należymy do

Czerwonego Frontu. Tak jak pan, przysięgliśmy zabić Hitlera, Göringa
i resztę tej kliki. Utworzyliśmy w łonie partii tę komórkę złożoną
z ochotników. Każdy z nas znalazł się w niej wyłącznie dlatego, że tak
postanowił. Nikt nie został oddelegowany przez Stalina ani przez
kogokolwiek innego, z Moskwy czy z innego miejsca…

– Kepler jest najmłodszy – powiedział Gomel, wskazując mniej więcej

siedemnastoletniego chłopca z układającymi się w fale włosami, który
wyglądał na bardzo delikatnego.

– A to Tilmann, nasz kolos! – kontynuował, kładąc dłoń na ramieniu

prawdziwego okazu natury, mającego co najmniej sto dziewięćdziesiąt pięć
centymetrów wzrostu i twarz dziecka.

– Tam siedzi Erik, zwany Miotełką – adwokat wskazał młodzika o twarzy

zaprawionego w bojach spryciarza. – Ten chłopak potrafi zdobyć w Berlinie,
co tylko się zapragnie: broń, żywność, narzędzia, wszystko, czego będzie
potrzeba! Zna miasto lepiej niż ktokolwiek z nas.

– No i Hilda, nasza towarzyszka feministka, w walce warta tyle co dwóch

mężczyzn – powiedział, zwracając wzrok w stronę młodej kobiety
o niezwykle delikatnych rysach i włosach uczesanych na chłopczycę.

Elias domyślił się, że jej atutem musi być nie tylko zręczność, ale

i wyrazista uroda.

Młoda kobieta oznajmiła uroczystym tonem:

– Skoro Gomel przyprowadził cię do nas, to znaczy, że zrobiła na nim

wrażenie twoja odwaga.

– Raczej jego nieświadomość – zauważył z uśmiechem Gomel.

– Muszę wypełnić moją misję do końca! – wypalił Elias.

background image

Determinacja staruszka ujęła wszystkich oprócz Tilmanna i Keplera,

którzy wydawali się nieobecni.

Miotełka podjął temat:

– Doskonale, tyle że Hitler jest lepiej strzeżony niż król Anglii. Jego

ochrona czuwa przez cały czas. Nie da się zabić tego człowieka podczas
takiej zaimprowizowanej akcji…

– To pewne – dodała Hilda. – Znam kogoś z jego straży przybocznej.

Myśli, że jestem z nimi. Wiem, jak są zorganizowani. Kiedy Hitler przebywa
na wolnym powietrzu, nigdy nie odchodzi dalej niż dwa metry od swoich
osobistych ochroniarzy, a członkowie SA nie zawsze mają na sobie mundury,
czasem pilnują go wmieszani w tłum, incognito.

– Dzięki temu ocalał w Monachium w tysiąc dziewięćset dwudziestym

trzecim roku – dodał Gomel.

– Ale ja muszę go zabić, za wszelką cenę! Nie podejrzewacie nawet, jakie

zagrożenie stanowi ten człowiek! Wierzcie mi, jeśli mu nie przeszkodzimy,
szybko doprowadzi do wojny, rzuci Europę na kolana i spowoduje dziesiątki
milionów ofiar.

Zgromadzeni osłupieli, słysząc tę straszliwą przepowiednię.

– Skąd ty to wiesz? – zapytał Tilmann z wyrazem niedowierzania na

twarzy.

Elias zawahał się na moment, po czym oświadczył:

– Proszę was, musicie mi uwierzyć na słowo! Von Papenowi

i Hindenburgowi

[12]

wydaje się, że potrafią kontrolować Hitlera, ale wkrótce

się przekonają, że nikt nie jest w stanie powstrzymać tego człowieka. To on
nimi owładnie. Przejmie policję, wojsko, całe Niemcy. Zdobędzie wszystko,
także rządy dusz! Ma iście szatański umysł, ludzkość nieczęsto miewała
z takimi do czynienia. Musicie pomóc mi znaleźć sposób…

– Przecież nie posiada większości w parlamencie – zauważył z wahaniem

Kepler.

– Uwierzcie mi, posłuży się intrygą. A potem wykorzysta strach przed

komunistycznym zamachem stanu, żeby zdobyć władzę absolutną.

– Już to zrobił – szepnął Gomel. – Właśnie został podpisany dekret. Już

ma pełnię władzy.

background image

Twarze kompanów zastygły w bezruchu. Gomel, Hilda i Miotełka czuli

w głębi duszy, że Elias ma rację. Sytuacja Czerwonego Frontu była wręcz
rozpaczliwa. Hitler zakaże wkrótce działalności partii politycznych,
zdelegalizuje związki zawodowe, zgładzi oponentów, poczynając od
komunistów. Już zaczęły się represje.

Niemrawe zmagania wyborcze i bójki uliczne przez jakiś czas przesłaniały

im prawdziwy problem. To jest walka na śmierć i życie. Naziści ją
wygrywają. Oni zaś wkrótce będą musieli uciekać albo zginąć.

Tilmann i Kepler nadal nie wyglądali na przekonanych, ale żaden z nich

nie zabrał głosu.

– Tak, już jest za późno – podjął temat Erik. – Hindenburga Hitler sobie

podporządkował, Göring został mianowany ministrem spraw wewnętrznych,
oprócz brunatnych koszul z SA i ich własnych oddziałów kontrolują
państwową policję. Jest ich prawie dwa miliony.

– Otóż to, dlatego naszą jedyną opcją jest uderzenie w przywódcę! To

ostatnia szansa – stwierdził Gomel.

– Towarzysze, otwórzcie oczy! – zaprotestował wreszcie Tilmann. –

Nasza partia i socjaldemokraci nadal są największą siłą w tym kraju!
Mówcie, co chcecie, ale naziści wykorzystują przede wszystkim to, że
jesteśmy podzieleni. Musimy zebrać wszystkich zwolenników lewicy.

– Zapominasz o Reichstagu! Ludzie są przekonani, że to my stoimy za

pożarem! Naród się od nas odwrócił, straciliśmy poparcie, wielu z naszych
towarzyszy poległo albo zostało aresztowanych. Ile jeszcze czasu
wytrzymamy? – zapytała Hilda.

Wszyscy wyglądali na skonsternowanych tą wypowiedzią, ale podzielali

odczucia młodej kobiety. To prawda, że w Berlinie i w kilku innych dużych
miastach, w których większość mieszkańców stanowią robotnicy, komuniści
mogli jeszcze żywić jakieś złudzenia, ale wschód kraju już całkiem uległ
nazistom. A komuniści przegrali zbyt wiele bitew, żeby mieć nadzieję na
odwrócenie tendencji.

– Teraz tylko Stalin może nas wybawić z opresji – podsumował Tilmann.

– Stalin nic nie zrobi! – zaoponował Elias. – Wkrótce podpisze pakt

z Hitlerem… Jeśli nie zabijemy Hitlera teraz, wszyscy zostaniemy

background image

unicestwieni!

Zapadła cisza.

– Ten człowiek całkiem oszalał! Chyba mu nie uwierzycie, towarzysze?

Poza tym, kim ty jesteś, żeby znieważać towarzysza Stalina? – warknął
Tilmann. – Związek Radziecki nigdy nas nie opuści. Nikt nie zna przyszłości,
ani ty, ani ktokolwiek inny!

– Zgadzam się z tobą, towarzyszu Tilmann – zawtórował mu nieśmiało

Kepler, który rzadko zabierał głos w dyskusji. – Nigdy nie dojdzie do tego,
o czym on mówi, Stalin tego nie zrobi…

Elias nie odpowiedział, popatrzył Tilmannowi prosto w oczy z wyrazem

współczucia na twarzy. Pozostali nie odezwali się słowem, co świadczyło
o ich konsternacji. Chociaż scenariusz zdrady ze strony Moskwy wydawał im
się nierealistyczny, to wszyscy sądzili, że zamordowanie Hitlera jest
absolutną koniecznością, tak naprawdę ich ostatnią szansą. Zirytowany kolos
rzucił, zwracając się do Gomela:

– Posłuchaj mnie uważnie, tracisz rozum! To jakieś brednie. Możecie

sobie wierzyć, w co chcecie. Ale beze mnie!

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Kepler ruszył za nim z zasmuconą miną.

Pozostawili po sobie kłopotliwą ciszę. W mieszkaniu było ich teraz tylko

czworo: Elias, Gomel, Hilda i Miotełka. Bojownicy darowali sobie
komentarze na temat odejścia towarzyszy. Powstrzymało ich coś w rodzaju
przeczucia, że ten Elias jednak nie jest szaleńcem.

– Powiedz nam, skąd przychodzisz? – zapytał Gomel.

– Wszystko wam opowiem – odrzekł starzec. – Będziemy jednak

potrzebowali na to dużo czasu.

background image

39

Tom zdołał umknąć ścigającym go ludziom, jednak nadal był w opałach.

W Braunau chłopiec przez cały czas podążał za Einem i jego odkryciami.

Już w pierwszych dniach znalazł jego kryjówkę w bibliotece. Był
spostrzegawczym dzieckiem, a Ein okazał się bardzo lekkomyślny.

Otwarcie drzwi od błękitnego pokoju nie zabrało chłopcu dużo czasu.

Wpadł na pomysł, by wsunąć gazetę w dość szeroką szparę między drzwiami
a progiem, potem ostrożnie popychał przez dziurkę klucz tkwiący w zamku
od środka, tak by na nią upadł.

Podążał tą samą drogą co starzec, jednak aż do tego dnia robił wszystko,

by Elias go nie zobaczył.

Pod nieobecność Eina chłopiec miał wystarczająco dużo czasu na

zrozumienie, jak działa Księga, i na oswojenie się z nią.

Odkrył, że każdy tom Wielkiego Rejestru jest poniekąd bramą i że każda

z bram może prowadzić do różnych miejsc. Wiodły wybranego podróżnika
dokładnie tam, gdzie chciała go skierować Księga. Była jak niewidzialna
ręka, wszystkim dyrygowała, o wszystkim decydowała.

*

Wkrótce miała zapaść noc, a chłopiec był zdany na pastwę losu

i przenikliwy chłód zimy 1933 roku.

Zwinął z jednego z berlińskich sklepików skórzaną teczkę z długim

paskiem. Przewiesił ją sobie przez plecy, schował do niej Księgę, która
przywiodła go do Berlina, a tom Eliasa wsunął pod pachę.

Bliskość dwóch Ksiąg działała na niego uspokajająco, chociaż

spowalniały jego ruchy.

Chciałby móc przerwać podróż i znaleźć się u siebie, ale nie mógł sobie

wyobrazić, że wróci sam. Musi odszukać Eliasa.

background image

Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Teraz obaj ryzykowali życie,

a Berlin lat trzydziestych wyglądał na o wiele bardziej niebezpieczne miejsce
niż Braunau, z którego przybyli. Powietrze było lodowate, nieprzyjazne.
Szybko zapadał zmrok, a Thomas nadal nie miał pojęcia, gdzie schronił się
Elias. Teraz jednak musiał przede wszystkim znaleźć miejsce, w którym
mógłby spędzić noc. Ale gdzie go szukać?

Powłóczywszy się trochę po mieście, skierował kroki ku skromnej

gospodzie w centrum, licząc na to, że o świcie uda mu się wymknąć bez
wiedzy właściciela. Ów urządzony w typowo bawarskim stylu przybytek był
na szczęście dobrze ogrzewany. Kiedy Tom pchnął drzwi, fala ciepłego
powietrza uderzyła w niego z taką siłą, że aż przebiegł go dreszcz. Ogień
trzaskał w kominku znajdującym się w niewielkim holu, który pełnił też
funkcje salonu i palarni. Kilku gości siedzących na sfatygowanych
skórzanych kanapach zabijało czas, paląc papierosy lub czytając gazety.
Jeden z nich, rozproszywszy machnięciem ręki dym wydobywający się z jego
fajki, zauważył chłopca.

Tom podszedł do właścicielki gospody.

– Dobry wieczór, czy znalazłby się może u pani wolny pokój na jedną

noc?

– Jest kawaler o wiele za młody, żeby nocował sam w gospodzie, mam

rację? – zauważyła miłym tonem kobieta.

– Moja matka zmarła dziś rano w Berlinie, przyjechałem z Salzburga,

żeby ją pochować – wymyślił na poczekaniu.

– Ach, moje biedne dziecko! – wykrzyknęła zbulwersowana kobieta. –

Proszę wejść i czuć się jak w domu…

Dała Tomowi do podpisania rejestr gości i wręczyła mu niewielki klucz.

– Numer cztery – powiedziała z uśmiechem. – Ostatni, który mi został…

„Dosyć ma dzień swojej biedy”: było późno, chłopiec czuł się zmęczony,

jutro jakoś to wszystko załatwi. Odnajdzie Eliasa i postara się, by wszystko
wróciło na właściwe tory.

Zapadała noc, położył się bezzwłocznie do łóżka, chwilowo uspokojony.

Przez moment przerzucał jeszcze ogniste strony świętej Księgi, które
świeciły w mroku pokoju. Jak dziecko bawiące się pod kołdrą latarką, nim

background image

zmorzy je sen.

background image

40

Przyjaciele z Czerwonego Frontu nie wierzyli własnym uszom, kiedy

Elias, podróżnik w czasie, wyjaśniał im, kim jest, skąd przybywa i jak
potoczą się ich własne losy.

Liczne szczegóły, które im podał, wystarczyły wprawdzie do wzbudzenia

w nich odrobiny zaufania, były to jednak nadal zdumiewające rewelacje,
z trudem akceptowane przez ich umysły zdeklarowanych ateistów.

Chcieli dowodu, żądali pokazania im Księgi.

Elias opowiedział o wydarzeniach, które rozegrały się na placu kilka

godzin wcześniej, o oficerze SA i interwencji Toma. W kilku słowach opisał
chłopca, by jego nowi przyjaciele mogli go rozpoznać. Gomel przytakiwał.
Widział całą tę scenę.

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, trzeba bezwzględnie odnaleźć chłopca

i Księgę. Wyobraźcie sobie przez moment, że wpadną w ręce hitlerowców! –
powiedziała Hilda.

– Jeśli Księga znajdzie się w posiadaniu Hitlera, on wykorzysta ją do

realizacji swoich celów – szepnął Miotełka.

W pokoju zaległa straszliwa cisza. Elias raz jeszcze przeanalizował

sytuację i ogarnął go głęboki smutek. Zmarnował szansę. Nie tylko Hitler jest
cały i zdrowy, ale on sam wciągnął Toma w swoje szaleństwo. Teraz im obu
grozi śmierć. Zostali zamknięci na zawsze w tym ponurym rozdziale historii.

Co gorsza, z jego winy Księga Boga może wpaść w ręce Szatana! Z jakimi

zgubnymi konsekwencjami?

Kiedy nad miastem zapadała zimna noc, on myślał już tylko o Tomie.

Wszystko spoczywa teraz na jego wątłych dziecięcych ramionach. Czy udało
mu się uciec ludziom z SA? Czy znalazł jakąś bezpieczną kryjówkę dla siebie
i Księgi?

Elias Mędrzec miał wrażenie, że pod jego stopami otwarło się bezdenne

background image

piekło.

background image

41

Dzień jeszcze nie wstał na dobre, kiedy Tom wisiał na rynnie gospody

i próbował się ześlizgnąć w dół, możliwie najciszej.

Wreszcie dotknął stopą ziemi, postawił kołnierz i pomknął szybkim

krokiem.

Tego rześkiego poranka ruszał w miasto, ogrzewany ciepłem

przylegających do jego boków Ksiąg.

– Oto i on! – wrzasnął niespodziewanie jakiś człowiek stojący po drugiej

stronie ulicy. To był mąż właścicielki gospody, który zauważywszy chłopca,
głośno wzywał policję.

Tom wziął nogi za pas, ale jakiś mężczyzna w ciemnym mundurze już

deptał mu po piętach. Do pościgu przyłączył się niewielki oddział brunatnych
koszul, zaalarmowany przez wrzawę. W tym samym czasie w pobliżu
gospody ktoś powiadamiał o całym zajściu oficera, który dzień wcześniej był
na placu i nadal nie zrezygnował z odnalezienia dziecka.

Thomas pomykał jak zając pośród przechodniów i wystawianych rankiem

na trotuar kubłów ze śmieciami, przewracając wszystko na swojej drodze. To
był szaleńczy bieg. Szybko się zorientował, że brunatne koszule są tuż-tuż,
a człowiek, który go poszukiwał, biegnie już na ich czele.

– Nie masz co uciekać, szczeniaku! – wrzasnął oficer. Po czym rzucił do

swoich ludzi: – Rozdzielcie się, dopadniemy go!

Naziści szybko rozciągnęli sieć na przyległe uliczki. Tom skręcił w wąski

pasaż, na którego końcu dostrzegł grupkę ludzi odzianych w rosyjskie
rubaszki. Stali tam Miotełka i Hilda wraz z kilkoma kolegami. Dyskutowali
o czymś z Keplerem.

– To on! – wydarł się Miotełka. – Jestem pewien, że to ten dzieciak od

Księgi! Trzeba mu bezwzględnie pomóc! Biegnij natychmiast uprzedzić
Gomela i Eina! – krzyknął do Keplera. – Powiedz im, że chłopak jest tutaj!

background image

Kepler uwierzył, że starzec mówił prawdę. Podekscytowany popędził jak

wariat ulicami Berlina, wpadł do kamienicy i wrzasnął:

– Chodźcie, znaleźliśmy tego małego, ścigają go ludzie z SA. Za mną!

W tym czasie Tom próbował umknąć swoim prześladowcom. Gnał na

oślep, aż znalazł się na jakiejś szerokiej ulicy. Naziści obeszli w koło kwartał
i teraz go otaczali.

Kilka minut później na miejsce przybyli Gomel i Kepler, a wkrótce

również Elias. Dołączyła do nich Hilda wraz z towarzyszami z Frontu.

Tom sądził przez chwilę, że jest uratowany. Jednak gdy tylko zaczął biec

ulicą, pojawiły się za nim brunatne koszule. Gdzieś między domami rozległ
się odgłos wystrzału. Dziecko stanęło jak wryte i rzuciło się w bok, do
niewielkiej budki z falistej blachy.

Pomiędzy bojownikami Czerwonego Frontu i SA wybuchła strzelanina.

Pojedyncze wystrzały zamieniły się wkrótce w dobiegające falami salwy.
Walczący po jednej i po drugiej stronie skryli się za zaimprowizowanymi
barykadami.

Kilka kul przebiło blachę. W kącikach oczu Eliasa zaszkliły się łzy, zaczął

wykrzykiwać imię Toma.

W tym momencie dzieciak wychynął z kryjówki, powaliwszy jednym

silnym kopniakiem blaszaną ścianę, która uniemożliwiała dostrzeżenie go zza
barykady Czerwonego Frontu. Kiedy Elias zobaczył Thomasa, dzieliło go od
chłopca około piętnastu metrów. Strzały padały jednak tak gęsto, że malec
nie mógł myśleć o dołączeniu do starego przyjaciela bez narażania życia.

– Uciekaj! – krzyknął Elias.

Kule powodowały piekielny hałas. Dziecko stanęło i pokazało Eliasowi

Księgę, jakby chciało mu powiedzieć: „Mam ją, proszę się nie bać!”.

Jedna z kul musnęła chłopca, o mały włos nie urywając mu ręki. Druga

właśnie powaliła na oczach Gomela i Eina jednego z komunistycznych
bojowników.

– Zmykaj! Użyj jej! – ponownie krzyknął Elias. W odpowiedzi Tom zrobił

minę, jakby chciał zapytać: „A pan? Jak pan sobie poradzi?”.

Brunatne koszule były coraz bliżej. Kryjówka chłopca rozpadła się

wskutek intensywnej strzelaniny. Jedna z kul przeryła blachę po przekątnej.

background image

Ten widok zmroził Gomelowi krew w żyłach: Thomas nie zdoła wyjść z tego
bez szwanku. Ale towarzysze Eliasa zobaczyli nagle nad lichą kryjówką
w górze uliczki oślepiający złoty błysk, który wzbił się w niebo.

Tom zniknął. Wrócił.

– Tam jest Księga! – krzyknął Miotełka, który stojąc na drewnianych

skrzynkach z góry obserwował pole walki.

– Koniecznie trzeba ją odzyskać – powiedział Elias błagalnym tonem.

– Mają nad nami liczebną przewagę – zauważyła Hilda, celując

z rewolweru do wroga. – Jeśli będziemy dłużej się tu guzdrać, wszyscy
zginiemy!

– Idę tam! – oznajmił Elias. – Muszę naprawić swoje błędy!

Już miał wybiec zza barykady, gdy nagle zarysował się za nimi ogromny

cień. To był Tilmann. Wrócił, żeby im pomóc.

Olbrzym przez moment patrzył Eliasowi prosto w oczy, jakby chciał się

usprawiedliwić, że mu nie zaufał. Potem podniósł bez słowa ciężki blat
z litego drewna i posługując się nim jak tarczą, ruszył żwawym krokiem na
wroga. Naziści zaczęli do niego strzelać ze zdwojoną siłą.

Został wielokrotnie trafiony, ale nadal szedł wprost na brunatne koszule,

siejąc popłoch w ich szeregach. Elias przez chwilę mu się przyglądał.
Tilmann nie był przecież żadnym niepokonanym herosem, tylko zwyczajnym
młodym człowiekiem, który całkowicie identyfikował się ze sprawą, o którą
walczył, i postanowił poświęcić dla niej życie.

Idąc za jego przykładem, Elias zaczął podążać jak lunatyk w stronę

Księgi. Gdyby nie Tilmann, byłby łatwym celem. Gomel na próżno próbował
wzywać starca do powrotu. W końcu, mimo zagrożenia, ruszył za nim.

Bitwa weszła tymczasem w kluczową fazę. Kiedy od brunatnych koszul

dzieliło go już zaledwie kilka metrów, Tilmann uniósł nad głowę swoją
drewnianą tarczę i rzucił nią w strzelców, powodując straszliwy hałas.
Następnie sam zwalił się na ziemię, a jego potężne ciało zniknęło w chmurze
pyłu.

Zaskoczeni taką odwagą przyjaciele postanowili pójść w ślady

towarzysza, a Gomel i Elias już dotarli do rozwalonej psiej budy. Adwokat
nie posiadał się ze zdumienia.

background image

– To ta Księga?

– Tak, to ona… Gdyby nie Tom, mogliśmy ją stracić bezpowrotnie –

odpowiedział Elias.

Otworzył tom, mamrocząc jakieś psalmy.

– Co pan robi? – wrzasnął Gomel, by przekrzyczeć hałas powodowany

przez intensywną strzelaninę.

– Dokończę swoją misję!

Elias już położył palce na płonącym tekście, kiedy Gomel chwycił go za

ramię.

– Idę z panem! – krzyknął.

Jasna poświata otoczyła obu mężczyzn i zalała ulicę, na której komuniści

i brunatne koszule toczyli bój na śmierć i życie.

background image

42

Pierwszy doszedł do siebie Gomel. Zobaczył, że jest przy nim Elias, nie

miał natomiast najmniejszego pojęcia, w jakim miejscu i w jakich czasach
wylądowali. Było chłodno, najwyraźniej zima jeszcze się nie skończyła.
Zapadł zmrok. Gomel nie znał tego miasta, za to wygląd mijających ich
konnych zaprzęgów kojarzył mu się z latami dwudziestymi.

Adwokat obudził Eliasa, delikatnie nim potrząsając. Kiedy starzec

otworzył oczy, zobaczył zapadniętą twarz Gomela.

– Nie powinien był pan tu się znaleźć – zaprotestował.

– Daj pan spokój, mogę się przydać. Nawet we dwóch nie będzie nas za

dużo, zważywszy na to, co mamy do zrobienia…

Prawdę mówiąc, obecność Gomela działała na Eliasa pokrzepiająco.

Młody człowiek miał siłę i energię, których jemu brakowało. Ponadto ulżyło
mu, że nie musi już sam dźwigać na barkach brzemienia, jakie stanowił jego
potajemny plan.

Nagle uwagę Gomela przyciągnęła czerwona ulotka fruwająca nad ziemią.

Była zmięta, jakby ktoś ją wyrzucił. Adwokat rozprostował kartkę
i przeczytał jej treść: Was uns not tut!, czyli „To, czego potrzebujemy!”, i
dalej: „Przemówienia Dra Johannesa Dingfeldera i Antona Drexlera

[13]

.

Dołączcie do nas 24 lutego o godzinie 19.00 w sali bankietowej
Hofbräuhaus

[14]

. Na dole ulotki widniał podpis: DAP.

Elias i Gomel wymienili spojrzenia. Księga wskazała im właściwy trop.

DAP była poprzedniczką partii nazistowskiej. Możliwe, że Hitler będzie
uczestniczył w tym spotkaniu.

Znajdowali się w Monachium, dochodziła godzina dziewiętnasta. Był

dwudziesty czwarty lutego 1920 roku.

– Pospieszmy się! – zawołał Gomel, zabezpieczając rewolwer, zanim

włożył go do wewnętrznej kieszeni marynarki.

background image

Elias poczuł, że ściska mu się żołądek. Czy spotkają ponownie Hitlera,

czy będą mogli się do niego zbliżyć, stanąć z nim oko w oko? Chociaż sława
tego człowieka już rosła w środowiskach nacjonalistycznych ówczesnego
Monachium, to miał on jeszcze długą drogę do przebycia, zanim zostanie
nietykalnym Führerem z lutego 1933 roku.

Z łatwością znaleźli Hofbräuhaus. Wszyscy znali ten lokal. Kiedy Elias

i Gomel przybyli na miejsce, w sali przewidzianej dla niespełna tysiąca gości
było już co najmniej dwa razy tyle ludzi.

Torując sobie drogę pośród sympatyków DAP, doszli aż do podium

i stanęli z boku. Z trybuny przemawiał nie Hitler, lecz doktor Dingfelder.
Wygłaszał klasyczną nacjonalistyczną mowę, publiczność słuchała go bez
większych emocji.

Gomel zwrócił uwagę Eliasa na fakt, że w tłumie było sporo komunistów.

Podczas gdy uczestnicy spotkania nie spuszczali oczu z Dingfeldera, Ein
odwrócił głowę, jakby przyciągany przez potężne pole magnetyczne. Tuż za
swymi

plecami

zauważył

w

ciemnościach

sylwetkę

sztywno

wyprostowanego mężczyzny o nieufnym wyrazie twarzy. Adolf Hitler
przyszedł na wiec.

Elias stał jak osłupiały. Pierwszy raz widział Hitlera jako człowieka.

Dostrzegł w nim autentyczną pasję. Coś w rodzaju zatrważającej szczerości
w skrajnej postaci. Czuł, że w tym momencie Hitler nie ma najmniejszego
pojęcia, kim się stanie. Był człowiekiem całkowicie oddanym Niemcom,
zgoda – fanatykiem, jednak odrzuciwszy wszelakie uproszczenia, patrząc na
niego, Elias zrozumiał, że Hitler sądzi, iż działa na rzecz Dobra.

Dostrzegał to wszystko w Hitlerze człowieku. Był on istotą ludzką, jednak

miał kompletnie wypaczoną wizję świata. Jak kapitan wprowadzony w błąd
przez aparaturę nawigacyjną, sprowadzi na ludzkość bezprecedensową
katastrofę.

Niewiele osób czyniących Zło jest świadomych, że czyni Zło – pomyślał

Elias.

Gdyby Gomel dostrzegł Hitlera, może by do niego strzelił. Natomiast Ein

wciąż miał ściśnięte gardło i nie odrywał oczu od profilu przyszłego Führera.
Hitler słuchał Dingfeldera, był zaabsorbowany jego mową, całkowicie
pochłonięty myślą o rychłym odzyskaniu przez Niemcy dawnej wielkości.

background image

W tym momencie tłum zaczął oklaskiwać mówcę i wznosić okrzyki

uznania. Elias zobaczył, że Hitler do niego podchodzi, spokojnie go mija
i wstępuje na podium.

Kiedy ów człowiek stawał przed tłumem, w sali nadal panowała wielka

wrzawa. Nic nie powiedział, tylko obserwował zgromadzonych cierpliwie
i chłodno. Skrzyżował ramiona, udał, że przerzuca notatki, po czym
ponownie wbił w tłum mrożący krew w żyłach wzrok.

Publiczność ucichła, ale Hitler pozostał milczący, co zasiało w umysłach

zebranych coś w rodzaju obawy. Kiedy po długiej ciszy uznał wreszcie, że
nadszedł odpowiedni moment, zaczął przemawiać. Początkowo bardzo
spokojnie.

Mówił o Niemczech. O wojnie 1914 roku. O skradzionym zwycięstwie.

Atmosfera szybko się podgrzewała. Jego zdania nabierały bardziej
agresywnej wymowy. Kontrastowały z banalnym wystąpieniem Dingfeldera.
Słowa Hitlera były jak fale przypływu, coraz mocniej porywały publiczność,
zwłaszcza że mówił prostym, przystępnym językiem. Używał wyrażeń tak
ciętych, że przywodziły na myśl ciosy noża. Ostro piętnował traktat
wersalski, narzucony przez aliantów dyktat, który upokorzył Niemców,
a jego sygnatariusze byli tchórzami, zdrajcami narodu. Kiedy zaatakował
Żydów, wyzyskiwaczy, jego słowa brzmiały jak trzaśnięcia biczem
przecinające skórę niewolnika.

– Powiesić ich! – zawył tłum.

Pośród burzy oklasków Hitler szczegółowo przedstawił swój liczący

dwadzieścia pięć punktów program: odbudowanie wielkich zjednoczonych
Niemiec, unieważnienie traktatu wersalskiego, pozbawienie Żydów
obywatelstwa

niemieckiego,

wypędzenie

cudzoziemców,

konfiskata

wszelkich „dochodów z wojny”, udział pracowników w zyskach
przedsiębiorstw, utworzenie wielkich narodowych sił zbrojnych, czystki
w gazetach będących w rękach cudzoziemców lub Żydów…

Publiczność szalała z radości.

– Naszym jedynym hasłem jest walka. Nic nie odwiedzie nas od naszego

celu! – zakończył Hitler.

background image

43

Ściany sali zatrzęsły się od braw. Gomel dołączył w tłumie do Eliasa

i wziął go pod ramię.

– Wyjdźmy tamtędy – szepnął do ucha starca, pokazując drzwi.

Esplanada na zewnątrz była pusta. Obaj mężczyźni czekali w milczeniu

z bijącym sercem, nic się jednak nie działo.

Po jakimś czasie lokal zaczął wypluwać grupki entuzjastów, upojonych

piwem i słowami. Pochłonięci dyskusją, mijali Eliasa i Gomela, nawet ich nie
zauważając.

Nagle z piwiarni wyszedł zwarty orszak ludzi w ciemnych ubraniach. Bez

trudu dostrzegli wśród nich sylwetkę Hitlera.

Gomel wyjął rewolwer i wycelował pod marynarką, którą zasłonił sobie

ramię. Elias trzymał lugera po ojcu w dłoni ukrytej w kieszeni płaszcza.

– Teraz! – wycedził Gomel przez zęby.

Młody Adolf Hitler i jego świta przeszli chodnikiem, po czym przecięli

ulicę nieopodal miejsca, w którym stali.

Gomel zrobił kilka kroków, by być bliżej celu, ale w chwili, gdy miał

strzelić, rzucił się na nich jakiś człowiek z okrzykiem Achtung! na ustach.

Skutek zderzenia z nieznajomym był taki, że Gomel stracił rewolwer,

a święta księga upadła na chodnik. Wybuchło zamieszanie. Hitler się cofnął.
Padły strzały. Komuniści, którzy uczestniczyli w wiecu wmieszani w tłum,
przyłączyli się do burdy, potęgując chaos.

Ulica stała się sceną straszliwych zamieszek. Elias, który zdołał umknąć

napastnikom, próbował wziąć się w garść. Dostrzegł ognistą księgę leżącą na
bruku i ruszył w jej kierunku. Kiedy schylał się, by ją podnieść, zauważył, że
jakiś człowiek zerka na niego ukradkiem, próbując uciec z pola bitwy. To był
Hitler.

Elias ścisnął mocno kolbę pistoletu i wyprostował plecy. Nadeszła

background image

odpowiednia chwila. Trzeba z nim skończyć! Hitler krzyknął. Rozległ się
wystrzał.

Starzec podszedł do swojej ofiary leżącej na ziemi. Zauważył, że

zwolennicy skrajnej prawicy stoją jakby porażeni strachem. Padł ich
przywódca.

Elias pochylił się nad Hitlerem. Ponieważ okazało się, że ten nadal

oddycha, wycelował w jego czaszkę i zamknął oczy.

Rozległ się drugi wystrzał. Adolf Hitler wreszcie zszedł z tego świata.

W 1920 roku. Na dobre.

background image

44

Kiedy Tom ocknął się z odrętwienia, siedział skulony w Sali Księgi

w Braunau.

Wszystko sobie przypomniał. Dziękował Niebu, że wrócił. Natychmiast

jednak pomyślał o Eliasie, którego zostawił pośród zawieruchy.

W tym momencie poczuł ostry ból w nodze. Krwawił, na udzie miał

piękną ciętą ranę.

Wstał nie bez problemów. Kiedy jego spojrzenie padło na otwarty tom

Księgi, zamknął go raptownie, jakby chciał przerwać zły sen albo
uniemożliwić prześladowcom pościg. Raz jeszcze przebiegł wzrokiem
majestatyczną Salę Księgi.

Poszedł na górę, by opatrzyć sobie nogę. Po opuszczeniu błękitnego

pokoju skierował kroki ku starym schodom prowadzącym na piętro, do
łazienki. Tam oczyścił ranę i właśnie zaczął owijać nogę bandażem z gazy,
gdy usłyszał odgłos rozbijanego szkła.

Wyjrzał do holu, ale nie zauważył niczego podejrzanego.

Dopiero gdy wszedł do kuchni, dostrzegł, że za przeszklonymi drzwiami

przesunął się jakiś cień. Serce podskoczyło mu w piersi. Ktoś się dostał do
domu Eina…

background image

45

Kiedy Elias oddał ostatni strzał, posypały się na niego ciosy, kopniaki

i obelgi. Został wciągnięty w istny wir przemocy, ale nie stracił
przytomności. Dopiero gdy powietrze przeszył ostry dźwięk gwizdków
i ciasny pierścień napastników nieco się rozluźnił, dostrzegł leżące kilka
metrów dalej poranione ciało Gomela.

Zdołał się do niego doczołgać. Gomel gasł – dwa ciosy noża rozcięły mu

klatkę piersiową. Żaden z nich nie wypowiedział nawet słowa, wymienili
tylko spojrzenia pełne głębokiej wzajemnej wdzięczności.

Zanim Gomel zamknął oczy, zrozumiał, że doprowadzili misję do końca,

że może odejść w pokoju.

Łza, która spłynęła po policzku Eliasa Mędrca, zakończyła bieg na

martwej twarzy młodego bojownika chwilę przed tym, jak starca pojmali
monachijscy policjanci.

Kiedy go zabierali, myślami był zupełnie gdzie indziej: Hitler został

zabity, wymazany, wykreślony z dziejów.

Nieważne, co się teraz stanie z nim samym, jakież to miało znaczenie? Nic

nie liczyło się bardziej. Gomel nie umarł na darmo. Wypełnili wolę Księgi,
wolę Boga.

Tłum powoli się rozpierzchał. Jeden z policjantów zauważył dziwny

przedmiot porzucony na mokrym bruku. Zaciekawiło go, co też ta książka
robi w tym miejscu.

background image

46

Tom od razu rozpoznał sylwetkę czającą się za przeszklonymi drzwiami.

Nie mogło być mowy o pomyłce, znalazł go Böser.

Kilka dni wcześniej Archanioł zadzwonił do burmistrza i przyznał się, że

zgubił trop i nie ma pojęcia, gdzie jest chłopak. Szukał go wszędzie, bez
rezultatu. Riefenstahl nie krył rozgoryczenia. Nie wypuści Mariki na
wolność, póki Böser nie zgarnie małego włóczęgi.

Szef policji wpadł w związku z tym na pewien pomysł. Zaproponował

burmistrzowi, by dał córce pełną swobodę ruchów, on zaś będzie dyskretnie
ją śledził. W ten sposób dziewczynka wcześniej czy później doprowadzi go
do kryjówki Toma.

Riefenstahl się zgodził, a Marika uwierzyła, że może wreszcie znowu

zacząć normalnie żyć.

Kiedy pierwszy raz opuściła dom, miała się na baczności. Jednak zgodnie

z przewidywaniami Bösera jej czujność szybko osłabła i przestała się
pilnować.

Już pierwszego popołudnia po odzyskaniu wolności przypomniała sobie

słowa Toma z tamtej pamiętnej nocy. Poszła do domu Eliasa i zapukała do
drzwi. Traf chciał, że akurat tego popołudnia chłopiec wrócił ze swojej
wyprawy do Berlina.

Wyglądało na to, że przez ostatnie dni dom stał pusty. Teraz również nikt

nie otworzył Marice, ale zobaczyła w szybie odbicie Bösera, który śledził ją
z daleka, siedząc w samochodzie. Dziewczynka zadrżała, wzięła się jednak
w garść i postanowiła zawrócić, by nie wzbudzać ciekawości Archanioła.

Było już jednak za późno. Böser szukał Toma wszędzie, ale nie tu! Teraz

wszystko stało się dla niego jasne. Malec znalazł schronienie u tego starucha.
Dlaczego on sam na to nie wpadł?

Kiedy Marika, wracając do domu, obejrzała się za siebie, zaniepokoiło ją,

że nikt jej już nie śledzi. Ogarnęła ją trwoga na myśl, że Böser w tym

background image

momencie dokładnie przeszukuje dom Eina.

background image

47

Chłopiec dyskretnie wyjrzał przez okno i aż przeszedł go dreszcz. Po

stłuczeniu jednej z szybek w drzwiach, intruz wsadził rękę przez dziurę,
otworzył je i wtargnął do domu. Tom błyskawicznie ukrył się za kuchennymi
drzwiami. Mężczyzna, nie robiąc hałasu, wyjął broń. Rzekome odkrycie
włamania byłoby świetnym pretekstem do uzasadnienia ewentualnego
zabicia dziecka „przez pomyłkę”. Wszedł do holu i skierował kroki do
salonu.

Rzucił okiem na biblioteczkę, na szachownicę z marmuru i hebanu,

zauważył pozytywkę Eliasa, ale co najważniejsze odkrył kurtkę Toma
pozostawioną na ściennym wieszaku. Jego podejrzenia znów okazały się
słuszne.

Kilka dni wcześniej pozbył się Fuchsa, tłumacząc mu, że wypełnia

specjalną misję, wymagającą działania w pojedynkę. Konflikt między dwoma
policjantami ostatnio drastycznie się zaostrzył. Teraz Archanioł miał wolną
rękę, mógł robić, co zechciał.

Wszedł do kuchni. Tom obserwował go zza drzwi, starając się nawet nie

mrugać. Mężczyzna omiótł pomieszczenie wzrokiem, zajrzał pod stół, po
czym przystąpił do metodycznego przeszukania reszty domu.

W tym momencie twarz Toma pobladła: zapomniał zamknąć za sobą

klapę w podłodze błękitnego pokoju!

I stało się to, co było nieuniknione. Böser poszedł na półpiętro, pchnął

drzwi od pokoiku i odkrył tajemne przejście. Thomas, który śledził go
z pewnej odległości, zobaczył, jak znika w otworze i schodzi po kamiennych
stopniach.

Przeraziło go, że ten zły człowiek trafił do świętego przybytku.

Mężczyzna stał przez chwilę jak osłupiały pośród kolumn i półek: oczarował
go niesamowity majestat tego miejsca. W sercu Toma strach już zdążył
ustąpić pola gniewowi, chęci skończenia z tym intruzem raz na zawsze.

background image

Podążał za nim, wstrzymując oddech.

Przede wszystkim nie można dopuścić, by odkrył sekret Księgi – pomyślał

chłopiec.

Musi koniecznie spróbować coś zrobić…

background image

48

Elias

siedział

w

ciemnościach,

balansował

pomiędzy

snem

a rzeczywistością.

Jego myśli znów zaczęły błądzić gdzieś daleko. Próbował sobie

wyobrazić, jaki będzie teraz świat.

Przed oczami przesuwały mu się bajecznie kolorowe obrazy dzieci

i zabaw pośród wybuchów śmiechu. Gdyby nie Hitler, nie doszłoby do
narodzin nazizmu, ale wyeliminowanie go z pewnością nie wystarczy do
zbudowania doskonałego świata. Była to nadal bardzo odległa perspektywa.

Elias żywił jednak przekonanie, że proces ludobójstwa na skalę

przemysłową, koordynowany przez partię nazistowską, stał się z ludzkiego
punktu widzenia możliwy wyłącznie z powodu fanatycznej osobowości
Hitlera.

Bez niego na świecie niewątpliwie dokonałyby się inne masakry, Żydzi

doświadczyliby innych pogromów w Europie Wschodniej i gdzie indziej.
Zaznaliby innych upokorzeń, innej marginalizacji, byliby zamykani w innych
gettach.

Ale bez Hitlera wszystko to byłoby przejawem zwyczajnej nienawiści

o przeróżnych korzeniach, niezdolnej mimo wszystko do stworzenia
moralnego lewiatana, który wymyślił przemysł śmierci godzący w cały naród
oraz w niektóre grupy społeczne, uznane za niegodne istnienia.

Druga wojna światowa i tak wybuchnie – pomyślał Elias. Poczucie

upokorzenia wywołane w Niemczech przez traktat wersalski było faktem
historycznym, niemożliwym do zanegowania, z Hitlerem czy bez niego.
Dlatego nowa wojna wydawała się nieunikniona.

Upadek Republiki Weimarskiej czy jej dryfowanie w stronę autokratyzmu

również wyglądały na logiczną konsekwencję określonego procesu
historycznego. Nie ulegało wątpliwości, że Niemcy zakwestionują dyktat
będący wynikiem pierwszej wojny światowej i wcześniej czy później

background image

zażądają Nadrenii.

Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze presja w postaci ideologii

komunistycznej. Może bez NSDAP Niemcy popadłyby w bolszewizm,
a historię drugiej połowy dwudziestego wieku naznaczyłoby otwarte starcie
dwóch bloków?

Któż, oprócz samego Boga, może wiedzieć, co by się stało? Elias zaczął

rozważać wszelkie możliwe scenariusze. Przypominało to przewidywanie
przebiegu partii szachów. Konieczność poświęcenia wieży, żeby zbić
gońca… To było dokładnie to.

Uprzedzać ciosy, z góry je przewidywać.

Podczas gdy jego umysł rozpatrywał najrozmaitsze kombinacje, z ust

Eliasa nie schodził uśmiech. Bez względu na to, jaką drogę obierze
uwolniona od Hitlera historia, i tak będzie ona z pewnością lepsza od tej,
którą świat podążył wcześniej.

Spekulacje Eliasa dotyczyły także trzech wielkich dekad silnego wzrostu,

którego Zachód zaznał w latach 1945–1973. Wyobraził sobie inne relacje
pomiędzy Północą a Południem, radykalną zmianę w kwestii Bliskiego
Wschodu.

Bez Szoah losy idei syjonistycznej potoczyłyby się całkiem inaczej.

Państwo żydowskie prawdopodobnie nie powstałoby w Palestynie.

Elias próbował przewidzieć drogę tego zreorganizowanego świata, którą

można by porównać do naprawionej spirali DNA, uwolnionej od
niepożądanej rakowatej mutacji. DNA zmodyfikowanego dla wspólnego
Dobra przez działający samotnie podmiot.

Mogliby temu przyklasnąć nawet ci, którzy porzucili wiarę w Boga. Może

zresztą o to Mu chodziło.

Z zamyślenia wyrwał Eliasa jakiś dziwny chlupot. Na podłogę celi

spadały krople. Poznał po zapachu, że to nie woda. Ściany tego strasznego
więzienia były w opłakanym stanie, kanalizacja nie działała. Nikt nie dbał tu
o ludzką godność.

Z pokrytych pleśnią murów sączyła się ludzka niedola. Elias pogrążył się

w rozmyślaniach, żeby nie popaść w rozpacz. Wyobraził sobie inne,
pomyślne i dostatnie życie własnej rodziny i poczuł radość.

background image

Dzięki swemu czynowi w końcu wypełni ostatnią wolę ojca. Uratuje

nazwisko Einów od zniknięcia. Może był to przypadek, a może zwykła
konieczność, ale ten cud został dokonany przy użyciu ojcowskiej broni…
Jego dumny ród obdarzony różnorakimi talentami ma szansę na znalezienie
należnego mu miejsca w Księdze Życia.

Palce Eliasa ożyły w półmroku. We fragmencie utworu, który wygrywał

bezdźwięcznie od lat, rozpoznał melodię ze swojej pozytywki. A ręka
odtwarzająca ją od czasów dzieciństwa w jego pamięci była dłonią ojca,
który muskał nieistniejące klawisze, siedząc z synem w operze.

Samotny, zamknięty w odrażającym karcerze Elias uśmiechnął się do

swoich myśli. Nikt na świecie nie jest w stanie odebrać mu tego
wspomnienia. Jego pamięć zaczęła się wreszcie godzić sama z sobą.

Uspokojony tą myślą, spróbował sobie teraz wyobrazić twarze dzieci

swych dziadków, które zginęły, oraz twarze dzieci tych dzieci, które byłyby
teraz jego kuzynami. W naprawionym świecie Elias odzyskałby rodzinę.
Oddałby wszystko, by, zanim umrze, móc zobaczyć na własne oczy rezultat
tych niewiarygodnych cudów.

W tym momencie usłyszał odgłos otwieranej zasuwy.

background image

49

Tom śledził intruza ukryty za jedną z kolumn wielkiej Sali. Zobaczył, że

Archanioł podszedł niebezpiecznie blisko do półek, na których stały tomy
Księgi. Zamierzał właśnie otworzyć jeden z nich.

Chłopiec chwycił drewniane krzesło. Chciał nim ogłuszyć mężczyznę, ale

Böser – dając dowód zadziwiającej przenikliwości i zręczności – odwrócił się
i pewnie złapał mebel. Przy okazji wypuścił jednak broń, która upadła na
podłogę. Wiedziony instynktem przetrwania Tom zdołał ją podnieść.

Wycelował w Bösera, ale policjantowi udało się go rozbroić jednym

kopniakiem i rewolwer poleciał na drugi koniec sali. Archanioł wyprostował
plecy, był prawdziwym olbrzymem. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie,
podczas której obaj przeciwnicy dali upust straszliwej wściekłości.

Była to jednak nierówna walka. Böser wyciągnął zza cholewki długi

stalowy szpikulec. Kilka razy o mały włos nie przebił nim na wylot Toma,
który miał utrudnione zadanie, bo powłóczył ranną nogą. Księgi zdawały się
beznamiętnie śledzić tę scenę.

Thomas nie dawał już rady. Próbował uciec, zgubić Bösera w labiryncie

spiralnych korytarzy, ale mężczyzna tropił go rozbawiony, idąc po śladach
krwi.

– Daj spokój, bądź grzeczny. Chodź do mnie… Zapewniam cię, że nie

zrobię ci nic złego…

Tom potknął się, próbując wejść na schody. Archanioł zdołał go złapać.

Przyparł go do podłogi i wykręcił mu rękę tak, by zadać dziecku jak
największy ból.

Nie ukrywał, że czerpie radość z tej walki wręcz. Jego oczy błyszczały

niezdrowo. Teraz nie działał już na rozkaz Riefenstahla, robił to dla własnej
przyjemności.

Przycisnął szpikulec do szyi małego przeciwnika, tuż pod tętnicą.

background image

– Teraz powiesz mi, do czego służą te książki!

Na szyi Toma pojawiło się kilka kropel krwi. Chłopca ogarnęła panika.

– Będziesz mówił, bo w przeciwnym razie wyślę cię w zaświaty,

dołączysz do twojego przyjaciela antykwariusza.

Ponieważ dziecko nadal nie wypowiedziało ani słowa, Archanioł

przywiązał je do krzesła.

Tom wciąż milczał, więc Böser zaczął go torturować. Przebijając mu

skórę stalowym ostrzem, tak bardzo się podniecił, że wyglądał dziwnie.
Malujące się na jego twarzy szaleństwo kazało chłopcu oczekiwać
najgorszego.

Dlatego sierota zdradził oprawcy sekret Księgi.

– Kiedy dotyka się świetlistych liter, przenoszą nas gdzie indziej. Mają

moc wysyłania ludzi tam, gdzie one chcą – wyszeptał.

Skonsternowany, a zarazem oczarowany, mężczyzna zapragnął sam się

o tym przekonać. Otworzył Księgę, ale nie dostrzegł żadnego blasku. Tekst
nie ożył. Położył dłoń na Księdze, ale i tym razem nic się nie wydarzyło.

– Co ty opowiadasz? Ta cegła nie ma żadnej mocy!

Zirytowany, chwycił szpikulec, by skończyć z Tomem, gdy ten

wykrzyknął:

– Niech pan zaczeka! Przekona się pan. Niech mi pan poda Księgę…

background image

50

Księga rozbłysła. Böser wytrzeszczył oczy – dzieciak nie kłamał. Miał

przed sobą cudowny Tekst. Nie zauważył drobnej sylwetki, która wślizgnęła
się do sali, a teraz stała za nim.

To była Marika. Kiedy zdała sobie sprawę, że policjant przestał ją śledzić,

zrozumiała, iż teraz interesuje go wyłącznie dom Eliasa i będzie tam szukał
Toma. Dlatego zawróciła. Widziała, jak Böser włamuje się do środka. Poszła
za nim i stwierdziła z przerażeniem, że Thomas też tu jest. Próba uprzedzenia
przyjaciela o zamiarach policjanta mogłaby zgubić chłopca i ją samą.

Pozwoliła więc Böserowi pójść przodem, a następnie wślizgnęła się za

nim przez otwór w podłodze. Ona także była oczarowana, odkrywając
niesamowity sekret Eliasa i jego domu.

Postanowiła działać powoli, bo nie wolno jej było popełnić błędu.

Böser właśnie pochylał się nad związanym, tonącym we łzach Tomem,

więc uderzyła go z całej siły w kark lampą, którą odczepiła z nadproża.

Szklany zbiorniczek pełen nafty eksplodował na czaszce Bösera, jego

zawartość ochlapała mu głowę i górną część korpusu, ale poza tym policjant
zbytnio nie ucierpiał. Z wolna odwrócił się w stronę dziewczynki i popatrzył
jej prosto w oczy z przerażającym grymasem na twarzy.

W tej samej chwili, w ułamku sekundy, nafta zajęła się ogniem.

Zamieniony w żywą pochodnię Böser zawył z bólu jak opętany i ruszył

przed siebie, wywracając wszystko, co napotykał na swojej drodze.

Walił w ściany tak mocno, że książki zaczęły spadać na podłogę, a jego

krzyki odbijały się echem we wszystkich zakątkach sali. Wreszcie runął na
niego cały wielki panel biblioteki.

Tom próbował powstrzymać pożar, by ratować tajemną księgę, ale

z jakiegoś nieznanego powodu książki zaczęły się same zapalać od środka.
W ciągu kilku minut na oczach zrozpaczonych dzieci sala zamieniła się

background image

w jedno wielkie palenisko wydzielające duszący dym…

Ogień pochłonął ciało Archanioła, ale i dla biblioteki było za późno na

ratunek. Została skazana na zagładę, zniknąć miała też Księga. Nikt nie mógł
temu zapobiec.

Tom i Marika wzięli się za ręce, by dodać sobie nawzajem odwagi,

i pośród płomieni ruszyli w stronę schodów. Był to prawdziwy bieg
z przeszkodami, ale zdołali się wydostać z tego piekła.

W końcu dotarli do błękitnego pokoju. Kiedy zamknęli klapę w podłodze,

szlochając, padli sobie w objęcia.

Dzieci były już daleko od domu Eliasa, kiedy z ulicy dostrzeżono

wydobywający się z niego dym. Alarm wszczęły siostry Kraftówny, które
mieszkały po sąsiedzku. Kilka minut później na miejscu zjawili się strażacy
z Braunau oraz tutejsza policja.

Gruba chmura dymu przykryła całą dzielnicę, ale pożar nie rozprzestrzenił

się poza podziemia i został szybko ugaszony. Sala Księgi zamieniła się
oczywiście w popiół, ale reszta domu niezbyt ucierpiała, pominąwszy
bałagan spowodowany interwencją strażaków.

Elias był nadal nieuchwytny, policja nie znalazła też żadnego świadka,

którego mogłaby przesłuchać w tej sprawie.

Obawiając się skandalu, który zapewne naraziłby na szwank nazwisko

jego i córki, Theodor Riefenstahl i tym razem użył swych wpływów.
Śledztwo wszczęte po znalezieniu w zgliszczach zwęglonych zwłok
Hermanna Bösera miało zostać szybko zamknięte, a za przyczynę jego zgonu
postanowiono

uznać

nieszczęśliwy

wypadek

podczas

rutynowego

patrolowania okolicy.

Thomas odprowadził Marikę przez posępne miasto do bramy z kutego

żelaza broniącej dostępu do domu jej rodziców. Byli wciąż zszokowani tym,
co przeżyli. Obiecali sobie, że będą milczeć.

– Ja też wrócę do siebie – powiedział Tom. – Przynajmniej nie musimy się

już niczego obawiać ze strony Bösera…

Po tych słowach chłopiec udał się do swojej kryjówki.

Przez całą drogę myślał o Mędrcu Eliasie. Gdzie on może teraz być?

Dzięki darowi intuicji chłopiec wyczuwał zagrożenie. Pomodlił się więc, jak

background image

potrafił, o ocalenie starca.

background image

51

Po kilku dniach pobytu w areszcie Elias usłyszał, że stanie przed sądem za

zabójstwo Adolfa Hitlera. Ponieważ biegli z zakresu medycyny orzekli, że
nie ma przeszkód, by został pociągnięty do odpowiedzialności karnej za swój
czyn, groził mu najwyższy wymiar kary: śmierć przez powieszenie.

Elias przekazał sądowi, że nie życzy sobie pomocy adwokata, gdyż woli

się bronić sam. Tak naprawdę podchodził do własnego procesu z olbrzymim
dystansem, jakby nie należał już do tego świata.

Prokuratura postanowiła mu narzucić obrońcę z urzędu, jednak Elias nie

chciał o tym słyszeć. Zamierzał sam przemówić do ówczesnego wymiaru
sprawiedliwości. Pragnął ostatni raz zwrócić się do świata.

Przydzielony mu na siłę adwokat, mecenas Egon Apfelmann, był

człowiekiem młodym i pełnym zapału. Bardzo go martwiło, że aresztowany
uparcie odmawia skorzystania z jego pomocy. Mimo to poświęcał mnóstwo
energii na studiowanie jego akt i próby przekonania zbuntowanego klienta.

Siedzący samotnie w celi Elias rozgrywał od czasu do czasu partie

szachów z samym sobą, tak jak kiedyś robił to w getcie mały Sof.

Czy przedwczesna śmierć Hitlera zmieni los tego chłopca? Elias był o tym

głęboko przekonany. Miał nadzieję, że mały Sof zostanie kiedyś szachowym
mistrzem i ojcem żyjącej w spokoju rodziny, otoczonym miłością bliskich.

Apfelmann, który okazał się naprawdę wytrwały, składał mu regularnie

wizyty. Adwokat dobrze wiedział, że Eliasowi grozi kara śmierci, jednak
przestał się już łudzić, że zdoła go przekonać, by zmienił zdanie i pozwolił
mu się bronić. Przychodził już tylko po to, żeby się uczyć od Eliasa,
zrozumieć go, ogrzać się w cieple jego mądrości.

W przeddzień procesu zadał mu pytanie natury osobistej:

– Czy to znaczy, że nie boi się pan umrzeć?

Elias podniósł oczy na młodego adwokata, który wyglądał na bardzo

background image

poruszonego. Na jego twarzy pojawił się uśmiech godny prawdziwego
humanisty. Wyszeptał:

– A pan bał się urodzić?

Ponieważ jego rozmówca milczał skonsternowany, Elias mówił dalej:

– Widzi pan, mecenasie, ja wiem, że wkrótce umrę. Taki jest porządek

rzeczy. Śmierć i życie są ze sobą związane, to dwie bramy na naszej drodze.

background image

52

Pewien mężczyzna oglądał wczesnym rankiem świat, stojąc nad wysokim

urwiskiem.

Nagle zorientował się, że ktoś zaszedł go od tyłu. Tajemniczy nieznajomy

przyłożył mu czubek noża do pleców.

Zaprowadził go na sam skraj przepaści i kazał stanąć z twarzą zwróconą

w jej stronę.

Szepnął mu do ucha:

„Policzę do trzech… i wtedy pofruniesz”.

Postawiony w sytuacji bez wyjścia, zakładnik na próżno próbował się

buntować.

Pomyślał o straszliwej śmierci, która go czeka na dnie przepaści.

Jednak, gdy miał już spaść, z jego pleców wyrosły olbrzymie, wspaniałe

skrzydła.

I odleciał niczym majestatyczny Anioł, jakby przeistoczył się w postać

z obrazów Tycjana.

Szybując w powietrzu, odwrócił głowę, by ostatni raz rzucić okiem na

skraj urwiska, na miejsce, z którego poderwał się do lotu. Nikogo tam nie
było.

W tym momencie Elias ocknął się w celi ze snu, który nękał go co noc.

background image

53

Minęło wiele dni, od kiedy został zamknięty w świecie, który nie był jego

światem. Co dzieje się teraz u niego, w Braunau?

Respektując wolę oskarżonego, mecenas Apfelmann przybył na rozprawę,

ale nie wystąpił przed sądem. Starzec przyszedł tam eskortowany przez
dwóch strażników, obaj byli od niego wyżsi o co najmniej piętnaście
centymetrów. Podczas gdy prokurator z emfazą prezentował sądowi zarzuty
postawione „Eliasowi Einowi, synowi nieznanego ojca i nieznanej matki,
urodzonemu nie wiadomo kiedy, podobno narodowości austriackiej”, starzec
wydawał się oglądać z zainteresowaniem szczegóły wystroju sali rozpraw.

Jego wzrok spoczywał po kolei na ścianach, umeblowaniu, ubiorach

woźnych sądowych… Wyglądał na nieobecnego duchem, co przypisano
długim dniom spędzonym w samotności w mrocznej celi.

Tymczasem on nie przestawał ani na moment myśleć o uparcie

powracającym śnie. Jego znaczenie było dla niego jasne. Powinien się
oderwać od świata, nauczyć się nie lękać śmierci.

Przez całe życie Elias starał się oswoić z myślą o odejściu z ziemskiego

padołu. Jednak teraz, kiedy nadchodził ten moment, musiał przyznać, że
mimo wszystkich cudów, których był świadkiem w ciągu ostatnich tygodni,
w głębi duszy boi się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej…

Strażnicy zmusili go, by usiadł na ławie oskarżonych. Odwrócił się

i zobaczył Apfelmanna, który powitał go nieśmiałym ruchem dłoni.

Reszta sali była niemal w całości wrogo nastawiona do zabójcy młodego

przywódcy nacjonalistycznej ekstremy. Elias uśmiechnął się w duchu na
myśl, że będzie sądzony przez tylu niedowiarków za to, że uratował im
wszystkim życie, a nawet o wiele więcej niż życie.

Zdawał sobie sprawę, że tylko on jeden potrafi oszacować historyczne

i moralne znaczenie swojego czynu. I, jeśli taka jest wola Stwórcy, zapłaci
bez oporów za ową ironię losu przed tym złożonym z konformistów sądem,

background image

który ma wydać na niego wyrok.

Nigdy się nie dowiedzą prawdy! – powiedział sobie. – Tak naprawdę,

walczyłem właśnie o to, żeby nigdy nie musieli się dowiedzieć.

W tym momencie woźny odchylił się w bok, odsłaniając stolik, na którym

leżały dokumenty i dowody rzeczowe.

Serce podskoczyło Eliasowi w piersi, gdy zauważył, że obok innych

przedmiotów będących jego własnością spoczywa tam zgubiony przez niego
tom Księgi Życia. Był tam. Jakby na niego czekał.

Wyprostował się na ławie, by go lepiej widzieć. Tak, to była Księga! Nie

bił teraz od niej żaden blask, nic nie pozwalało odgadnąć jej boskiej natury.
Podziękował za to niebiosom.

Nadzieja na wyjście z koszmarnej sytuacji była teraz bardziej realna. Bez

namysłu wstał, by pokonać kilka metrów, które dzieliły go od Dzieła Boga.
Jednak zebrani ostro zareagowali, widząc, że oskarżony opuszcza swoje
miejsce, i Elias został siłą usadzony na ławie przez dwóch pilnujących go
mężczyzn.

Sędzia słuchał w tym momencie prokuratora, nie śledził zajścia od

początku. Dopiero wywołany przez nie tumult skłonił go do uderzenia
dwukrotnie młotkiem w stół, by przestrzec publiczność przed dalszym
zakłócaniem rozprawy.

Eliasa ogarnęło przygnębienie. Drzwi do wolności były tak bardzo blisko,

a on nie mógł przez nie wyjść. Czyżby kpił z niego również i Bóg?

Czyżby Wiekuisty planował wydanie go ludzkiemu osądowi? Los Eina

spoczywał w Jego rękach jak nigdy wcześniej…

Elias zamknął na chwilę oczy, by się skupić. Był wycieńczony. Prosił

Stwórcę, żeby pokazał mu jakieś wyjście z sytuacji.

Tylko jeden człowiek dostrzegł, że aresztant jest w rozterce. Był nim

mecenas Apfelmann.

Prokurator przez cały ten czas wylewał z siebie cichym głosem strumień

niekończących się oskarżeń. Elias go nie słuchał.

Do chwili aż padło bezpośrednio skierowane do niego pytanie:

– Herr Elias Ein, tak się pan nazywa?

background image

– Tak, to moje imię i nazwisko – wymamrotał starzec po długiej chwili

milczenia.

– Herr Ein, czy jest pan winny czy niewinny zarzucanych mu czynów?

Elias popatrzył na sędziego. Miał on czerwoną togę, która tak jak

przyodziany w nią człowiek domagała się krwi. Nie ulegało dla niego
wątpliwości, że Żyd tułacz unicestwił polityczną przyszłość Niemiec. Było
oczywiste, że Elias nie może liczyć ze strony tych ludzi na zrozumienie czy
wdzięczność za to, że uratował ich przed tak wielkim złem.

– Przyznaję się do winy, wysoki sądzie – oświadczył, stając w ławie ku

ogólnemu zaskoczeniu. – Zabiłem Adolfa Hitlera! – wykrzyknął.

Sala zareagowała jeszcze większym poruszeniem.

– Nie macie najmniejszego pojęcia, kim mógłby się on stać, nie wiecie, do

czego mogłoby dojść z jego winy, ku jakiej przepaści prowadził Niemcy
i świat! – rzucił.

Publiczność przyjęła te słowa z ogromną dezaprobatą. Sędzia

interweniował, ale miał problemy z przywróceniem ciszy.

– Oskarżony, niech pan siada!

Elias zignorował rozkaz i przemówił mocnym głosem, w którym

pobrzmiewały prorocze tony:

– Zgodziłem się być winnym w waszych oczach! Dla was zgodziłem się

przyjąć karę! Jeśli jestem czemuś winny, to przywróceniu wam niewinności
wobec historii. Byście nie byli odpowiedzialni w oczach świata i w oczach
Boga za okropności, których ten tyran miał się dopuścić w waszym imieniu!

background image

54

Elias wrócił do więziennej samotni. Od rozprawy minęło zaledwie kilka

dni. Biedak nie ustawał w zanoszeniu do Boga próśb o uwolnienie.

Z zewnątrz dochodziły odgłosy demonstracji zgrai sympatyków

nacjonalistów. Proces wywołał w Niemczech prawdziwy kryzys polityczny.

Czerwoni i umiarkowani, którzy poparli Eliasa, zebrali się na dziedzińcu

sądu. Nie łudzili się już, że ktokolwiek wysłucha ich racji, wyrażali mu więc
tylko głośno wdzięczność i snuli nierealistyczne plany jego uwolnienia.

Był wieczór, dziwna pora na odwiedziny, jak zauważył Elias, gdy strażnik

oznajmił mu przez okrągłe okienko w drzwiach celi, że będzie miał gościa.

Do małego, przesiąkniętego wilgocią pomieszczenia wszedł mecenas

Apfelmann. Wydawał się bardzo zdenerwowany, na czoło wystąpiły mu
grube krople potu.

– Herr Ein, wiem, że nie życzył pan sobie mojej pomocy jako adwokata…

Chciałbym jednak zapewnić pana o mojej przyjaźni, mimo tego, co uczyniło
z pana przestępcę. Proszę ostatni raz: niech pan mi pozwoli sobie służyć –
wyrzucił z siebie jednym tchem.

Serce Apfelmanna waliło jak oszalałe. Ein widział, że adwokat coś

ukrywa.

– Mecenasie – odpowiedział, patrząc na niego ze współczuciem. –

Wykazał pan wobec mnie ogromną cierpliwość. Powtarzam jednak: nie jest
pan w stanie mi pomóc…

– Nawet przekazując panu to? – przerwał mu Apfelmann.

Wyjął z teczki zgubiony przez Eliasa tom świętej księgi.

– Patrzyłem na pana w chwili, kiedy dostrzegł go pan na stole w sądzie.

Odniosłem wrażenie, że jest dla pana niezwykle ważny. Dlatego zabrałem go
z kancelarii sądowej! Myślę, że nikt się nie zorientuje do jutra rana.
Musiałem działać szybko i przekupić paru strażników, by nie zadawali

background image

żadnych pytań.

Apfelmann przyglądał się przez moment z rozmarzeniem Księdze, którą

trzymał ostrożnie w dłoniach. Po kilku sekundach dodał:

– Próbowałem to czytać, ale tekst jest dla mnie niezrozumiały…

Apfelmann ryzykował dla niego życie, ale Elias go nie słuchał. On także

wbił wzrok w Księgę. Całym jego jestestwem na nowo zawładnęła nadzieja.
Ponieważ nic nie odpowiedział, adwokat również umilkł.

Jednak po chwili Elias odezwał się do niego tymi słowy:

– To On pana przysyła. Dziękuję, Herr Apfelmann, jest pan Mędrcem,

który odkupuje winy tej epoki.

Spojrzał na okładkę Księgi. Nie promieniowała żadnym blaskiem. Czule

położył dłoń na ramieniu adwokata na znak przyjaźni i rzekł:

– Przyjacielu, nigdy nie zdołam wyrazić panu mojej wdzięczności.

Adwokat podał mu Księgę, która od razu zaczęła wydzielać łagodne

ciepło, dobrze znane Einowi. Przez moment starzec wahał się, czy nie
zdradzić mecenasowi swojego sekretu. Zmienił jednak zdanie, bo jaki by to
miało sens?

Położył delikatnie Księgę na podłodze i usiadł przy niej.

– Nie otworzy jej pan? – zapytał Apfelmann.

– Nie teraz – odparł.

– Wydawała się mieć dla pana tak wielkie znaczenie…

– Bo ma, mecenasie. Ta Księga to najcenniejsze dobro na tym świecie.

– Poważnie? Może dlatego policja tak bardzo się nią zainteresowała.

Dopiero niedawno została dołączona do akt sprawy.

Zgrzytnęły drzwi celi, we wpadającym z korytarza świetle pojawiła się

potężna sylwetka strażnika. Mężczyzna zajrzał do środka.

– Muszę coś panu powiedzieć – rzucił do adwokata, pokazując gestem, by

podszedł do drzwi. – Niech się pan pospieszy – szepnął. – W zasadzie nie
ma pan prawa przebywać tu o tej porze. Ja i kolega narażamy się na sankcje.
Gdyby ktoś zobaczył pana z więźniem… Rozumie pan, nie chcemy mieć
problemów.

background image

– Proszę się nie niepokoić – odpowiedział Apfelmann, próbując ukryć

zdenerwowanie. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku! Zaraz kończę.
Za chwilę pana zawołam.

Strażnik zaryglował drzwi, mrucząc coś ze złością pod nosem.

Kiedy adwokat obracał się w stronę celi, zaskoczył go potężny błysk

złotego światła. Usłyszał „dziękuję”, powtórzone cicho przez echo w pustym
pomieszczeniu. Księga się zamknęła. Więzień odszedł.

background image

Finał

Kiedy Elias ocknął się ze snu, strasznie bolały go wszystkie mięśnie.

Siedział w swoim salonie przed starą szachownicą Sofa. Na podwórzu
zaszczekał pies. Elias był brudny, na twarzy miał kilkudniowy zarost. Ale
koszmar się już skończył. Czuł ogromną ulgę, bo wypełnił swoją misję.

Zdziwił go smród spalenizny i to, że zastał w domu taki straszny bałagan.

No tak, przecież Polsterka przestała przychodzić, a on był przez jakiś czas
nieobecny. Jednak poza tymi małymi niedogodnościami dom wydawał się
w nienaruszonym stanie, pomyślał więc, że smród dochodzi z zewnątrz.

Otworzył okno. Niebo miało barwę olśniewającego błękitu. To był

wspaniały dzień. W oddali, na drodze, dzieci bawiły się czerwoną piłką.
Nadchodziły pogodne dni, wszystko się odradzało. Elias Mędrzec patrzył na
to z lekkim sercem, sądził, że świat odzyskał dawną harmonię.

Ostatni raz rzucił okiem na stojącą na prostokątnym stole szachownicę

z marmuru i hebanu.

Widok naprawionego świata, żyjącego wreszcie w zgodzie z samym sobą,

dodał mu tyle otuchy, że starzec postanowił wyzbyć się starych pretensji. Był
gotów kochać tę nową epokę przez czas, jaki pozostał mu do końca jego dni.

Podniósł oczy ku błękitowi, by oddać cześć Bogu i Jego woli.

Następnie poszedł do swojego pokoju. Od razu się zorientował, że ktoś

grzebał w jego rzeczach, wcześniej starannie poukładanych. Zniknęły
pieniądze, które trzymał w szafie. To była pewnie sprawka drobnych
złodziejaszków. Włamanie tłumaczyło, skąd się wziął ten bałagan. „Na
zdrowie!” – pomyślał z ironią.

Obraz nowego świata całkowicie go przekonał, nie potrzebował więcej

dowodów. Atmosfera radykalnie się zmieniła, uważał, że nowe otwarcie jest
oczywiste, w zasięgu ręki.

Usiadł w swoim fotelu z podgłówkiem w małym salonie. Czuł się dumny,

że to on stoi za tą naprawą świata. Teraz pragnął już tylko odkrywać

background image

niezliczone pozytywne konsekwencje swojego czynu.

Z miejsca, gdzie siedział, zauważył listy wysypujące się zza progu drzwi

wejściowych. Sporo się ich nazbierało. Dwa przyszły z Wiednia.

Przeczuwał, że w jego życiu doszło do jakiegoś szczęśliwego wydarzenia,

o którym nie śmiał już nawet marzyć.

Serce wypełniła mu radość. Napisała do niego siostra, Jelena! Prosiła, by

przyjechał do niej do Wiednia, bo jej dzieci i wnuki stale pytają o starego
wujka Eliasa.

– Wujka Eliasa! – wykrzyknął. – To cudowne!

Rzeczywistość naprawdę została radykalnie zmieniona. Jakaż była jego

radość, gdy zapoznał się z treścią drugiego listu. Podpisał go niejaki Hubert
Ein, którego Elias nie bardzo potrafił umiejscowić w swoim drzewie
genealogicznym. Donosił, co następuje:

Wiedeń, 24 października

Drogi Kuzynie!

Nadal nie rozumiemy, ja i Evelynn, podobnie jak reszta rodziny,
dlaczego postanowiłeś zamieszkać w tak odległym mieście,
daleko od nas wszystkich. Brakuje nam Ciebie. Chciałbym
wiedzieć, czy wszystko jest w porządku, bo od jakiegoś czasu
nie odbierasz telefonów. Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdybyś
powiadomił nas, co u Ciebie słychać.

Wiesz, że Einowie zawsze trzymali się razem, nawet
w najtrudniejszych momentach. Dlatego chciałbym mieć
pewność, że niczego Ci nie brakuje i że znalazłeś w Braunau to,
czego pojechałeś tam szukać.

Nie tracimy jednak nadziei, że wrócisz do Wiednia. Bardziej niż
kiedykolwiek chciałbym, żeby rodzina trzymała się teraz razem.
Liczymy na Ciebie.

Twój wielce oddany Ci kuzyn

Hubert H. Ein

background image

W ten oto sposób Elias dowiedział się, że odzyskał rodzinę, że nie jest już

sam na świecie.

To była niewątpliwie najbardziej wzruszająca z wszystkich zmian, które

w ostatnim czasie zaszły w jego życiu. Miał niemal wrażenie, że zna tego
Huberta. Twarz kuzyna zaczęła się powoli rysować w jego głowie. Twarze
siostrzenic, siostrzeńców, kuzynów i ich dzieci pojawiały się jak
wspomnienia wypływające na powierzchnię po długotrwałej amnezji.

Elias był teraz bogaty, posiadał dwie historie.

Mam rodzinę! – pomyślał. W tym samym momencie usłyszał, że na

podwórzu znowu zaszczekał pies.

List napełnił go radością. Z tyłu koperty znalazł adres nadawców: Hubert

i Evelynn Ein. Schönburgstrasse 72, Wiedeń.

Nabrał ochoty, żeby natychmiast do nich pojechać, poznać ich, cieszyć się

wraz z nimi.

Musi jeszcze dziś wyruszyć do Wiednia.

Udał się do swojego pokoju. Nogi same go niosły, jakby miał dwadzieścia

lat. Podróż do Wiednia trwa zaledwie pięć czy sześć godzin. Pociąg odchodzi
co dwie godziny.

W holu rozległ się głuchy łomot. Elias nawet nie zwrócił na to uwagi,

nadal przeżywał chwile uniesienia. Nigdy nie był szczęśliwszy. Ochoczo udał
się do łazienki i wziął prysznic. Miał wrażenie, że woda oczyszcza nie tylko
jego ciało. Spojrzał w lusterko i postanowił się ogolić. Gdy już to zrobił,
stwierdził, że jego twarz, choć wychudzona, bardziej nadaje się teraz do
pokazania ludziom. Stał się zupełnie nowym człowiekiem. Mimo fizycznego
zmęczenia, jego rysy wyrażały spełnienie.

Z podwórka znowu dobiegło szczekanie.

Szybko się ubrał. Zszedł po schodach do holu z małą walizką w dłoni

i stanął przed drzwiami.

W tym momencie rozległy się trzy kolejne głuche uderzenia. Łup! Łup!

Łup! Piekielny hałas. Elias zamarł.

*

background image

Walenie było tak silne, że drzwi mogły w każdej chwili ustąpić. Na

zewnątrz ryki ludzi mieszały się ze szczekaniem psów. Elias usłyszał słowa
wykrzykiwane z mocnym niemieckim akcentem.

To zmroziło mu krew w żyłach.

Łup! Elias poczuł, że ogarnia go straszliwe przerażenie.

– Raus! Raus sofort! Türe auf, Jude!

[15]

W tym momencie drzwi ustąpiły i upadły ciężko na podłogę.

Na starca, który ciężko dyszał, rzuciły się dwa psy. Powstrzymały je

brutalnie grube skórzane smycze, które świsnęły w powietrzu jak bicz.

Pojawiło się trzech olbrzymów w ciemnych mundurach. Oficerowie. Na

kołnierzach bluz mieli przyszpilone dziwne trupie główki.

– Elias Ein? To pan? – zapytał jeden z nich.

Elias przytaknął skinieniem głowy, jak duch. Oficerowie wyprowadzili go

z domu. Nikt już więcej o nim nie usłyszał…

background image

Epilog

Wszyscy mieszkańcy Braunau widzieli, jak oficerowie z krzyżami

żelaznymi, aniołowie śmierci, jak ich nazwano, zabierali z domu starego
Eliasa. Nikt nie miał pojęcia, dokąd prowadzili wszystkich tych Żydów,
którym

tak

brutalnie

przerwali

dotychczasowe

życie.

Żydów,

opozycjonistów, cudzoziemców, homoseksualistów, kaleki, Romów…

Szeptano po kątach, że aniołowie śmierci mają czczonego przez

wszystkich przywódcę, który nie dopuszcza jakichkolwiek krytyk. Niektórzy
twierdzili, że zatrzymanych gromadzono w określonych miejscach, by swoją
pracą wnosili wkład do ogólnonarodowego wysiłku, inni opowiadali, że
wysyłano ich na niechybną śmierć.

Nieliczni w miasteczku ośmielali się mówić, że to, do czego teraz

dochodzi, jest przerażające, że jak daleko sięga ludzka pamięć, nigdy żaden
nowoczesny, cywilizowany naród nie starał się tak usilnie podporządkować
sobie tylu innych ludów.

Wkrótce

jednak

mieszkańcy

Braunau,

poddani

indoktrynacji

i rozgoryczeni z powodu wyrzeczeń, sami zaczęli denuncjować obcych,
a także wszelakich oponentów i miejscowych „dewiantów”. Tak było
w całym kraju, a wkrótce także w całej Europie.

Dzieci selekcjonowano od razu po narodzinach, słabe rzucano psom na

pożarcie, a noworodki uznane za najbardziej obiecujące powierzano
niańkom, które zapewniały im doskonałe wychowanie, całkowicie
podporządkowane idei Narodu.

Jeśli chodzi o Toma, dzięki pomocy Fuchsa po pożarze wreszcie mu się

poszczęściło: ukryła go jakaś życzliwa rodzina z okolicy. Niemniej wciąż był
poszukiwany, prawdopodobnie dlatego, że nie wyglądał tak jak inne
austriackie dzieci, zapewne z racji swojego pochodzenia.

Sprawiedliwi, którzy go przygarnęli, chcąc zrobić dziecku przyjemność,

kupili mu pewnego dnia jedną ze słynnych czekoladowych trufli Krugerów.

background image

Tom przypomniał sobie wówczas na moment twarz Eliasa Eina. I ogarnął go
głęboki smutek, bo zrozumiał, że już nigdy nie zobaczy starego Mędrca.

Dzięki uprzejmości Fuchsa, Marice i Tomowi udało się wymienić kilka

listów. Może tych dwoje kiedyś jeszcze się spotka, chyba, że los i polityka
zdecydują inaczej.

Tom zanosił modły, żeby to wszystko szybko się skończyło. Najbardziej

jednak nurtowało go pytanie, jaki był początek tych zdarzeń. Czasem miał
wrażenie, że zachował w pamięci jakiś inny bieg dziejów, ale teraz były to
już bardzo odległe wspomnienia.

Zapomniał, tak jak zapomnieliśmy my wszyscy.

Dowiedział się, że walka, którą tak dzielnie toczy obecnie kraj, już długo

nie potrwa, że władze zamierzają szybko się uporać z wrogiem zewnętrznym.
A wówczas nastanie tysiąc lat szczęśliwości…

Czekał w swojej kryjówce na oswobodzenie. Modlił się, by latające nad

jego głową samoloty rozbiły w proch ten pełen przemocy świat zdążający ku
własnej zgubie.

Ta wojna kiedyś wreszcie dobiegnie końca, a Thomas był

zdeterminowany ją przetrwać, by cieszyć się pełnią życia. Fuchs, który
patrzył, jak chłopiec dorasta, zdał sobie sprawę, że to dziecko niesie nadzieję,
a nawet więcej, jest swego rodzaju obietnicą.

*

Dom starego Eina został zrównany z ziemią po jego aresztowaniu.

Któregoś dnia Tom zapuścił się w ruiny i znalazł w nich stare listy od
wiedeńskiej rodziny Eliasa. Ta ostatnia też już nigdy nie dała znaku życia. Jej
członkowie zapewne uciekli albo zostali zatrzymani.

Z kupy śmieci wygrzebał notes. Należał do Eliasa. Starzec napisał w nim:

„Nie wiem, czy Bóg jest ze mną, czy nie, ale wierzę. Wkrótce wymażę to
wszystko z dziejów świata. To jest misja, którą mi powierzył. Wtedy świat
odzyska dawną czystość, odzyska niewinność i zapomni”.

Odkopał również z gruzów pozytywkę należącą niegdyś do jego starego

mistrza i jedną z książek z jego zbiorów. Kasetka, której zawartość
bezpowrotnie przepadła w pożarze, kontynuowała podróż w czasie,

background image

wygrywając swoją melodyjkę. Stała się czymś w rodzaju testamentowego
zapisu Eliasa dla Toma. Chłopiec zachowa ją przez długi czas.

Książką ocalałą z płomieni był Archipelag Gułag.

Thomas podkreśli w niej później fragment, który z jakiegoś powodu na

zawsze pozostanie wyryty w jego mózgu.

„Gdybyż to było takie proste! – że są gdzieś te czarne charaktery,

w czarnych zamiarach wykonujące swoją czarną robotę i że trzeba tylko
umieć je rozpoznać i zniszczyć… Ale linia podziału między dobrem a złem
przecina serce każdego człowieka. A kto gotów jest odciąć kawałek własnego
serca?

[16]

Kiedy zamykam oczy, mój umysł nękają zawsze te same dźwięki i obrazy.

Turkot kół pociągów na szynach, transporty, wagony towarowe, mróz, śnieg
polskich czy węgierskich zim, pierwszy kamień w bezdennej studni
zapomnienia.

Listy opozycjonistów, Romów, homoseksualistów, członków ruchu

oporu… Czerwone obwieszczenia. Denuncjacje. Spojrzenie, jakim ojciec
stojący przed plutonem egzekucyjnym obdarza trzymane w ramionach
dziecko. Jego palec skierowany w niebo. To brzęczenie w mojej głowie.

Umrę. Z mego ciała wymknie się dusza, która we mnie mieszkała, i będzie

zaklinać ludzi, żeby nigdy nie zapomnieli, do czego są zdolni.

Zbliża się dzień, gdy wszystko to zniknie w wielkim bezludnym labiryncie

archiwów. Taka jest kolej rzeczy.

Gdzie będziemy, gdy przyjdzie poranek, jak wszystkie inne, kiedy

z naszej winy dzieci naszych dzieci już nie będą pamiętać? Bo taki moment
na pewno podstępnie nadejdzie.

Tego dnia, tego właśnie dnia, to, co ze mnie pozostanie, będzie błądzić po

białych, pustych plażach Normandii, by wspominać, słuchać posępnego
krzyku mew i odgłosów fal uderzających o zimny piasek.

W hołdzie Dino Buzzatiemu

za jego opowiadanie Povero bambino!

[17]

Dla upamiętnienia 21 kwietnia 2002 roku

[18]

background image

Przypisy

[1]

W Braunau urodził się w 1889 roku i mieszkał we wczesnym

dzieciństwie Adolf Hitler. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki)

[2]

Urzędnikiem celnym był ojciec Hitlera.

[3]

Ein Sof to w Kabale istota Boga, jego esencja.

[4]

Sefer ha-chaim (hebr.) – Księga Życia. Zgodnie z tradycją żydowską to

znajdujący się w niebiosach aktualizowany co roku rejestr uczynków
ludzkich, na podstawie którego w żydowski Sądny Dzień (Jom Kipur)
Stwórca „wpisuje” swą decyzję o życiu i śmierci każdego człowieka
w nadchodzącym roku.

[5]

Nowela szachowa (Schachnovelle) – opowiadanie austriackiego pisarza

Stefana Zweiga (1881–1942), napisane w 1941 roku. Jego akcja toczy
się w Austrii, po aneksji tego kraju przez Hitlera.

[6]

Cytat z przemówienia Adolfa Hitlera wygłoszonego w 1936 roku

w Monachium.

[7]

Friedrich Hölderin (1770–1843) – niemiecki poeta.

[8]

César Franck (1822–1890) – kompozytor i organista pochodzący

z Liège (obecnie w Belgii).

[9]

Böse (niem.) – zły, źle, zło.

[10]

Tytuły trzech części książki: I – REX, II – TREMENDAE, III –

MAJESTATIS (łac.), połączone (Królu mocy przeraźliwej) dają tytuł
fragmentu Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta.

[11]

Hitlers Rede (niem.) – przemówienie Hitlera.

[12]

Franz von Papen (1879–1969) – od czerwca do grudnia 1932 roku

kanclerz Rzeszy, w latach 1933–1934 wicekanclerz w rządzie Hitlera.
Paul von Hindenburg (1847–1934) – w latach 1925–1934 prezydent
Republiki Weimarskiej i III Rzeszy.

[13]

Doktor Johannes Dingfelder (1867–1945) – lekarz, autor rasistowskich

background image

tekstów, znany przede wszystkim właśnie z przemówienia, jakie
wygłosił 24 lutego 1920 roku w Monachium na wiecu, kiedy to
Niemiecka Partia Robotników (DAP) przekształciła się
w Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników (NSDAP).
Anton Drexler (1884–1942) – założyciel DAP.

[14]

Hofbräuhaus – słynna piwiarnia w centrum Monachium.

[15]

Wyłaź! Wyłaź natychmiast! Otwieraj, ty Żydzie!

[16]

Aleksander Sołżenicyn, Archipelag Gułag 1918–1956, przełożył Jerzy

Pomianowski, Rebis 2008.

[17]

Dino Buzzati (1906–1972) – włoski pisarz i dziennikarz. Jego napisane

w 1966 roku opowiadanie Povero bambino! (Biedny chłopczyk)
zainspirowało tu epizod dotyczący dzieciństwa małego Hitlera.

[18]

21 kwietnia 2002 roku do drugiej tury wyborów prezydenckich we

Francji przeszedł (obok Jacques’a Chiraca) lider nacjonalistycznego
Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen. Wygrał Chirac.

background image

Spis treści

1
I REX
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
II TREMENDAE
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31

background image

32
33
34
III MAJESTATIS[10]
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
Finał
Epilog
Przypisy

background image

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Marszałkowska 8

00-590 Warszawa

tel. 22 6211775

e-mail:

info@muza.com.pl

Dział zamówień: 22 6286360

Księgarnia internetowa:

www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna:

MAGRAF s.c.

, Bydgoszcz


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barankowa księga życia 560603
Księga Życia, Namiot Spotkania Oto Jestem
Berwinski - Księga życia i śmierci, Filologia polska, Romantyzm
Berwinski - Księga życia i śmierci dobre, Filologia polska, Romantyzm
Berwinski Księga życia i śmierci [opracowane](1)
Księga życia, NLP, Wiedzma60
54 R W ?rwiński, Księga życia i złudzeń
Księga życia
Barankowa księga życia 560603
KSIĘGA ŻYCIA
Ryszard Berwiński Księga życia i śmierci (wybór pism)
Lerum Grethe May Córy Życia 02 Księga Marii
ksiega mojego zycia podreczne
Lerum May Grethe Córy Życia 02 Księga Marii
Lerum May Grethe Córy Życia 02 Księga Marii
Lerum May Grethe Cory zycia 02 Ksiega Marii
Księga odpowiedzi na trudne pytania dotyczące życia Anselm Grün ebook

więcej podobnych podstron