Jane Christopher
Czas spełnionych
marzeń
Przełożyła Renata Kochan
Rozdział 1
Caroline Mansfield upięła swoje gęste
jasne włosy w węzeł i narzuciła biały kitel.
Zaczynał się jej nocny dyżur w szpitalu na
Manhattanie.
Kiedy szła do dyżurki, miała wrażenie,
że tej nocy nie powinno zdarzyć się nic
wyjątkowego. Jej dwie koleżanki, Kathy
Jenkins i Louise Forrester, siedziały już za
biurkami, przeglądając karty chorych.
Światła na korytarzach były już
przygaszone. Siostra przełożona, Flora
Robertson, rozmawiała właśnie przez
telefon z jednym z lekarzy. Skinęła głową
Caroline, gdy ta weszła do pokoju.
– Hallo, Caroline! – zawołała Kathy. –
No, jak ci się podoba twój nowy
apartament? – Kathy była delikatna i
wyjątkowo ładna.
– Och, jest cudowny – powiedziała
Caroline. – Trochę się spóźniłam, przykro
mi, ale ciągle jeszcze nie wiem, kiedy
muszę wyjść, aby być punktualnie.
– To gdzie teraz mieszkasz? – chciała
wiedzieć Louise.
– Na Osiemdziesiątej Siódmej Ulicy –
odrzekła przeglądając listę nowo
przyjętych pacjentów.
– Tam mieszka całe mnóstwo
nieżonatych, a do tego przystojnych
mężczyzn – wyjaśniła ze śmiechem Louise
odrzucając do tyłu swoje rude włosy.
– Takich i gdzie indziej nie brakuje –
przerwała jej Kathy. – Wystarczy, że
zobaczysz tego faceta z wrzodem żołądka,
którego przyjęto ostatnio.
Caroline zrobiła zaskoczoną minę.
– A cóż w nim jest takiego
szczególnego?
Twarze Kathy i Louise zdradzały
niekłamany zachwyt.
– Jest po prostu boski – oświadczyła w
końcu Louise. – Prawda, Kathy?
Kathy jednak potrząsnęła głową.
– Owszem, prezentuje się doskonale, ale
to prawdziwy obrzydliwiec, arogancki,
bezwstydny i nieznośny.
– Spokój, dziewczęta! – upominała Mrs
Robertson, zasłaniając dłonią słuchawkę.
Na wielkiej tablicy zgłoszeń zapaliło się
światło pod numerem K 719.
– Kto tam leży? – spytała Caroline
wstając. Mr Kruger?– Nie, dziś został
wypisany – wyjaśniła Louise uśmiechając
się kpiąco. – To ten bóg w ludzkiej
postaci.
– Dobrej zabawy! – zawołała jeszcze za
nią Kathy. – On jest naprawdę bezczelny,
nie da się ukryć!
Caroline czuła się odrobinę nieswojo,
idąc długim korytarzem. Bez względu na
to, czy ten nowy był przystojny, czy nie, z
pewnością uosabiał typ pacjenta, jakim
niechętnie się opiekowała. Jej praca była i
tak dość wyczerpująca, nie miała więc
ochoty poświęcać za wiele czasu
kłótliwym, zawsze źle usposobionym i
narzekającym pacjentom.
Sala K 719 znajdowała się na końcu
korytarza. Serce Caroline biło jak szalone,
kiedy stanęła pod drzwiami i przeczytała
na wywieszce imię i nazwisko pacjenta:
Erik Houston.
Kiedy weszła, napotkała spojrzenie
najbardziej atrakcyjnego mężczyzny,
jakiego kiedykolwiek przyszło jej spotkać.
Nawet w łóżku szpitalnym wyglądał
nieprawdopodobnie męsko.
– Uruchamiając przycisk dzwonka
liczyłem na to, że przyjdzie tu jakaś
wykwalifikowana siła, a nie adeptka sztuki
pielęgniarskiej – natarł na nią bez
skrępowania.
Caroline zaczerwieniła się po czubki
włosów, mimo to odrzuciła hardo głowę
do tyłu.
– Nie jestem tutaj na praktyce, Mr
Houston, mam ją już za sobą. Co mogę dla
pana zrobić?
Wpatrywał się w nią swymi ciemnymi,
prawie czarnymi oczami, które błyszczały
niebezpiecznie.
– Chciałbym się na przykład
dowiedzieć, dlaczego z tego przeklętego
szpitala nie można odbyć prostej rozmowy
telefonicznej – rzucił gniewnie. – Po
prostu nie ma sygnału.
Caroline odetchnęła, dowiedziawszy się,
że chodzi o taką banalną sprawę.
– Po dziesiątej centrala nie łączy z
miastem. Takie są przepisy.
– Nieczęsto dane mi jest słyszeć coś tak
równie głupiego – rozzłościł się na dobre.
– Muszę załatwić kilka ważnych spraw, i
to dokładnie za godzinę.
– Może mógłby pan zapowiedzieć, że
przez cały okres pobytu w szpitalu będzie
się pan kontaktował między dziewiątą rano
a piątą po południu – zaproponowała
uprzejmie Caroline. – Inna możliwość...
– Do diabła! Niechże pani przestanie
zwracać się do mnie tym swoim
słodziutkim głosikiem jak do chorego
umysłowo. Nie ma pani przecież pojęcia o
moich interesach...
– Jestem pielęgniarką, Mr Houston, a to
oznacza, że nie mogę wszystkiego
wiedzieć – oświadczyła, ciągle jeszcze
uprzejma i opanowana, choć przyszło jej to
z trudem. Doskonale wiedziała, że z
cierpiącymi na wrzody żołądka pacjentami
należy być ostrożnym. Zdenerwowanie
mogło tylko pogorszyć ich stan.
Naraz Houston odrzucił kołdrę, spuścił
nogi z łóżka i stanął – wysoki, dobrze
zbudowany mężczyzna w jasnoniebieskich
spodniach od piżamy.
– A więc dobrze, pani pielęgniarko.
– Mansfield – przedstawiła się. –
Caroline Mansfield.
Przyglądała się, jak podchodzi do okna i
w milczeniu spogląda przez dłuższą chwilę
na dziedziniec.
– Nie mogę zatem niczego dla pana
zrobić – stwierdziła – a i panu niestety nie
uda się zmienić przepisów szpitalnych.
Teraz proszę się położyć i odrobinę
przespać. Dwie godziny wypoczynku z
pewnością dobrze panu zrobią. W tym
czasie nikt panu nie będzie przeszkadzał.
Erik Houston odwrócił się szybko i
przeszył Caroline spojrzeniem swych
ciemnych oczu.
– Co pani powiedziała? Tylko dwie
godziny? To przecież nie może być
prawda!
Westchnęła. Najwyraźniej lekarz
prowadzący nie wytłumaczył temu
nieznośnemu człowiekowi, jaką metodą
leczy się wrzody żołądka. Jeszcze więc i to
przyjdzie jej znieść.
– Mr Houston – zaczęła ostrożnie. –
Pacjenci z wrzodem żołądka poddawani są
u nas intensywnej, ale bardzo skuteczniej
terapii. Oznacza to ścisłą dietę oraz mleko
i lekarstwa najrzadziej co dwie godziny – a
niekiedy nawet co godzinę. Ta metoda
wydaje się prosta, lecz już zdążyła się
sprawdzić w wielu przypadkach.
– Moim zdaniem wcale nie jest prosta –
burknął niechętnie.
– W każdym razie jest prostsza niż
interwencja chirurgiczna – wyjaśniła
Caroline ze spokojem – i bardzo
odpowiednia dla człowieka tak zajętego
jak pan.
– Proszę mówić dalej – wycedził przez
zęby, przyglądając jej się z nieruchomą
twarzą. .
Pokręciła z westchnieniem głową.
– Chcę panu powiedzieć, że nawet
najdoskonalsza i sprawdzona na wszystkie
strony terapia nie odniesie skutku, jeśli
pacjent nie będzie współdziałał, trzymając
się ściśle wskazówek lekarza i
pielęgniarek.
Erik Houston wrócił wolnym krokiem
do łóżka, położył się i naciągnął kołdrę aż
pod brodę.
– Tak dobrze? Jestem teraz
zdyscyplinowanym pacjentem? Nie
trzymam się w najdrobniejszym szczególe
wskazówek, pani pielęgniarko?
– Doskonale – pochwaliła Caroline,
udając, że nie słyszy w jego głosie drwiny.
– Tak ma być.
– Tak ma być – przedrzeźniał ją
złośliwie. – A może jeszcze skłonna
byłaby mi pani powiedzieć, jak długo
będzie trwała ta cała procedura?
– Jestem pewna, że doktor Sheridan
rozmawiał już o tym z panem –
opowiedziała starając się zachować spokój
mimo przenikliwego spojrzenia jego
ciemnych oczu.
– Owszem, zrobił to – przyznał
niechętnie Houston. – Prawdopodobnie
jednak pani wie więcej na ten temat.
Wzruszyła ramionami.
– Tego typu informacji udziela tylko
lekarz prowadzący.
– Czy pani wie, że może mnie pani już
nigdy więcej nie zobaczyć? – spytał
raptem zmienionym, teraz już nieledwie
czule dźwięczącym głosem.
– Co pan przez to rozumie? – popatrzyła
na niego zirytowana.
– Jeśli to w jakikolwiek sposób okaże
się możliwe, jutro zaraz z rana opuszczę
klinikę i kiedy pani przyjdzie szukać
swymi błękitnymi jak niebo oczami
ulubionego pacjenta, jego już tu nie
będzie.
– Tak czy owak nie będzie mnie tutaj
jutro w nocy – odparła sucho. – Pojutrze
mam dniówkę, a więc jutro przysługuje mi
wolne. Założę się o swoją miesięczną
pensję, że gdy wrócę tutaj w środę, pan
jeszcze będzie leżał w tym pokoju.
– Nie wierzy mi pani... Mówię
poważnie, zobaczy pani. Ach, wy
uzdrowiciele z bożej łaski, wydaje się
wam, żeście wszystkie rozumy zjedli! –
krzyknął, na nowo wpadając w złość. –
Wy i te wasze terapie od siedmiu boleści!
A głupi pacjenci wierzą, że im to pomoże!
Ale ja nie! Ja z całą pewnością nigdy nie
uwierzę! – Omiótł wzrokiem salę. – Ten
cały budynek to jeden koszmar, w tym
okropnym pokoju wpadnę w klaustrofobię
i...
– Klinika z pewnością nie została
zbudowana po to, aby zaspokoić
estetyczne gusty naszych pacjentów, Mr
Houston – rzuciła porywczo.
Ten człowiek może doprowadzić do
szału, pomyślała.
– I to jest właściwie błędne
rozumowanie – żachnął się. – Kiedyś
projektowałem klinikę w Houston.
Powinna ją pani zobaczyć. To nie jest
żaden żałosny anonimowy blok, który ma
spełniać wyłącznie praktyczne cele.
– Jest pan architektem? – spytała z
zainteresowaniem.
Skinął głową i przetarł oczy.
– Byłem nim, w każdym razie do
momentu, kiedy mnie dostarczono tutaj.
Ładnie będą wyglądać moje interesy, jak
będziecie mnie tu trzymać przez parę
tygodni.
Co za bezczelny facet! Wydaje mu się,
że jest pępkiem świata! Caroline nie
umiała się już zmusić do uprzejmości.
Niewykluczone, że nie powiedział słowa
prawdy. Znała takie przypadki, że pacjenci
wymyślali niestworzone historie.
– Proszę spróbować zasnąć, Mr
Houston. Wrócę później.
Kiedy szła korytarzem, przyszło jej do
głowy, że jeszcze nigdy nie miała tak
nieprzyjemnego pacjenta, który zarazem
byłby tak nieprzyzwoicie przystojny. Z
pewnością szpital nie należał do
najprzyjemniejszych miejsc pod słońcem,
ale gdy szło o zdrowie... A temu
aroganckiemu, upartemu, zarozumiałemu
Houstonowi własny stan zdrowia wydawał
się rzeczą absolutnie obojętną.
– No, jak było? – spytała ciekawie
Louise, gdy Caroline weszła do dyżurki.
Ta potrząsnęła tylko głową.
– Kathy miała rację. Ten człowiek jest
po prostu nie do zniesienia.
– Ale za to jaki przystojny! –
rozmarzyła się Louise.
– Zostawiam go tobie z tą całą jego
urodą – skrzywiła się Caroline. – Mnie
wydaje się nieznośny i tyle.
Louise uśmiechnęła się lekko.
– Rzeczywiście tak myślisz, jak
mówisz?
– Owszem, i nie sądzę, abym tak szybko
miała zmienić zdanie. To naprawdę
niesympatyczny facet. – Starała się nadać
swemu głosowi zdecydowany ton.
– Jeśli tak – Louise pokazała w
uśmiechu wszystkie zęby – to będę się nim
zajmować przez resztę nocy, dobrze?
– Mogę ci tylko podziękować – odparła
Caroline, ale tym razem nie zabrzmiało to
zbyt przekonująco. – Nie chcę mieć z nim
więcej do czynienia. Gdyby się dało tak
urządzić, byłabym ci wdzięczna.
Rozdział 2
Kiedy w środę rano Caroline pojawiła
się w dyżurce, przypadła do niej
podniecona Louise.
– Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość!
Caroline popatrzyła na nią zdziwiona.
Nie miała pojęcia, co to by miała być za
nowość.
– Będziemy teraz pracować w
charakterze pielęgniarek prywatnych!
– To cudownie! – ucieszyła się Caroline
i rzuciła się koleżance na szyję.
– Nie podniecajcie się tak – usiłowała je
uspokoić Kathy. – Ja też się z tego cieszę,
ale Louise szaleje tak już od kwadransa, a
mnie to działa na nerwy. Mam nadzieję, że
ty nie pójdziesz w jej ślady, Caroline.
– Ależ z ciebie nudziara – obruszyła się
Louise. – Pozwól jej się nacieszyć tą
rewelacyjną wieścią.
Caroline wiele już słyszała o nowym
programie w zakresie opieki prywatnej. Z
początku była do niego usposobiona nieco
sceptycznie, ale potem Kathy jej
opowiedziała, jak to wygląda w innych
miastach, gdzie zarówno pacjenci, jak i
pielęgniarki są bardzo zadowoleni, nie
znajdując słów pochwały.
To ostatecznie przekonało Caroline, nie
mówiąc już o nęcącej perspektywie
wyrwania się z szarej codzienności
szpitalnej.
– Moje panie – wtrąciła się surowo Mrs
Shriner, siostra przełożona dziennej
zmiany. – Tablica zgłoszeń błyszczy jak
choinka. Może byłybyście tak dobre
zacząć wreszcie pracę?
Dziewczęta skoczyły na równe nogi i
pobiegły do sal, z których wzywali je
pacjenci. Przed Mrs Shriner miały
wszystkie bez wyjątku respekt. Uważano
ją co prawda nieledwie za nadzorcę
niewolników, ale na swoim fachu znała się
dobrze. Każdy musiał to przyznać.
Niewiele się zastanawiając, Caroline
pospieszyła do sali K 719. W połowie
drogi uświadomiła sobie, że leży tam ten
nieznośny Erik Houston, mało tego,
przypomniała sobie, że ostatniej nocy śniło
jej się, jak leży w jego ramionach...
Kiedy weszła, Erik Houston stał przy
oknie. Włosy opadały mu na czoło, a choć
wyglądał na wyczerpanego, jego oczy
zdradzały wewnętrzną pasję.
– Chyba pani widzi, że jest mi
niedobrze, więc niech pani coś
natychmiast zrobi, i to szybko! Urządzenie
klimatyzacyjne nie działa!
Caroline zawrzała z wściekłości, widząc
jego bezczelne zachowanie. Najchętniej
rzuciłaby czymś w niego, ale ostatecznie
był pacjentem, w dodatku z wrzodem
żołądka, a z takimi trzeba się było
wyjątkowo łagodnie obchodzić.
– Mr Houston – zaczęła opanowanym
głosem – jak pan z pewnością wie, w
tutejszej klinice istnieje jedno centralne
urządzenie klimatyzacyjne, zdaje pan też
sobie chyba sprawę, że takie urządzenie
ma prawo od czasu do czasu się popsuć.
Przykro mi, że stało się to właśnie dziś.
– Ma prawo się popsuć! – rzucił ze
złością. – Nawet w tropikach klimat jest
znośniejszy, i nie tylko klimat...
– Niestety, Mr Houston, nie jestem
elektrykiem, tylko pielęgniarką, która jest
upoważniona pomagać panu wyłącznie w
sprawach związanych z terapią.
– Przysyła się do mnie przebrane za
siostrę takie młode stworzenie... a ja...
– Dziękuję, Mr Houston –
skomentowała ostro – za uroczy
komplement.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech,
zaraz jednak znikł.
– Pani doskonale wie, co mam na myśli,
miss Mansfield. – Pani dopiero co
skończyła naukę...
– Louise Forrester i ja kształciłyśmy się
wspólnie w mieście Columbia, Mr
Houston, i jesteśmy obie w pełni
kompetentne, aby pomóc panu w tych
wszystkich błahych sprawach, które dla
pana wydają się być problemem.
Przerażona zakryła dłonią usta. Wdała
się w kłótnię z pacjentem!
– Błahe czy nie, pani tu już i tak nie
przyjdzie – rzucił niedbale.
O czym on mówi? Co przez to rozumie?
Próbowała coś wyczytać z jego oczu,
widziała w nich jednak tylko irytujące
błyski. Doprawdy nie wiedziała, jak się
teraz powinna zachować.
– Mr Houston – przemówiła ostrożnie. –
Jeśli sobie dobrze przypominam, dzwonił
pan po pielęgniarkę. Chodziło panu tylko o
urządzenie klimatyzacyjne, czy też mogę
panu być pomocna w jakiś inny sposób?
– Jak widzę, nie ma pani już ochoty
dotrzymywać mi towarzystwa.
– To nie ma nic do rzeczy. Tu w szpitalu
leżą jeszcze inni pacjenci, a ja jestem
opłacana za to, że zajmuję się wszystkimi,
więc nie mogę wystawać tutaj z panem i
dyskutować tylko dlatego, iż pan się
prawdopodobnie nudzi.
– To z powodu tego okropnego upału
zadzwoniłem po panią, przypuszczam
zresztą, że jeszcze nieraz zadzwonię, miss
Mansfield. Jest potwornie gorąco.
Caroline musiała mu przyznać rację. W
sali panował zaduch.
– Zresztą mniejsza o to. Proszę
powiedzieć doktorowi Sheridanowi, aby
zajrzał do mnie, jak tylko przyjdzie do
kliniki.
– To nie będzie możliwe, Mr Houston.
Doktora Sheridana nie spodziewamy się
dzisiaj po południu, dopiero jutro rano.
Wpatrzył się w nią niemile zaskoczony.
– Jak mam to rozumieć?
– Zwykle robi obchód raz dziennie, koło
szóstej rano.
– Tam do licha! No dobrze, w każdym
razie jeśli pani go zobaczy, niech mu pani
przekaże moją prośbę.
– Może mogłabym panu pomóc w czym
innym – zaproponowała.
– Nie, chodzi mi tylko o to, abym jak
najszybciej mógł opuścić tę cholerną
klinikę.
Właśnie otwierała usta, aby
odpowiedzieć, gdy nagle usłyszała
dochodzące z korytarza donośne głosy,
pospieszyła więc zobaczyć, co się stało.
Do sali wtargnęła wysoka blondynka, o
mały włos jej nie przewracając, podbiegła
do Erika Houstona i objęła go. Miała na
sobie sukienkę o dość prostym kroju, ale z
pewnością obłędnie drogą, a w ręku małą,
kunsztownie wykonaną skórzaną torebkę.
– Kochanie! – krzyknęła z egzaltacją w
głosie. – Dopiero dziś rano dowiedziałam
się o tej strasznej historii i natychmiast tu
przyjechałam. – Odwróciła się do
Caroline, jakby dopiero teraz zauważyła jej
obecność, i zmierzała ją swymi szarymi
zimnymi oczyma. – Byłaby pani tak
uprzejma zostawić nas na moment
samych? Proszę także przynieść nam coś
zimnego do picia, dobrze?
W Caroline wszystko zawrzało. Nieraz
już jej się zdarzyło, że odwiedzający brali
ją za kogoś w rodzaju służącej lub
kelnerki, lecz do takiego rozkazującego
tonu nigdy się nie przyzwyczai!
Odrzuciła głowę i dumnie popatrzyła na
kobietę.
– Jestem pielęgniarką, a nie kelnerką.
Pacjentowi w tym stanie nie wolno pić
niczego zimnego, zresztą nie ma tu
zwyczaju podejmowania odwiedzających
drinkami. W tym szpitalu odwiedziny
trwają maksimum godzinę. Proszę mieć to
na uwadze. – Odwróciła się i wyszła.
– Co za bezczelność! – usłyszała za sobą
głos kobiety. – Kochanie, jak ty możesz
wytrzymać w tym strasznym miejscu?!
Wróciwszy do dyżurki, Caroline spytała
Mrs Shriner, czy tego dnia można jeszcze
spodziewać się doktora Sheridana.
– Nie, Caroline. Dlaczego pani pyta?
– Ponieważ Mr Houston koniecznie
chce się wypisać.
– Bardziej prawdopodobna jest burza
śnieżna w lecie niż to, że doktor Sheridan
puści go do domu – skomentowała Mrs
Shriner.
Caroline roześmiała się, ale gdy
zobaczyła wchodzącego Johna Watkinsa,
śmiech od razu zamarł jej na ustach. John
Watkins był świeżo upieczonym internistą,
który zachowywał się tak, jakby wszystkie
zdobycze współczesnej medycyny były
jego zasługą.
Zapadła raptowna cisza.
– Mrs Shriner!
– Tak, panie doktorze?
– Kto był w sali 719 – tam gdzie leży
Houston?
– Ja – oświadczyła Caroline
zdecydowanym głosem.
Zwrócił się w jej stronę, obrzucając ją
niechętnym spojrzeniem spod zmrużonych
powiek.
– Co ma pani na swoje
usprawiedliwienie, miss Mansfiled?
Caroline wytrzymała jego spojrzenie.
– Gdybym wiedziała, z jakiego powodu
mam się usprawiedliwić, na pewno bym to
zrobiła.
Jego oczy pociemniały ze złości.
– Miss Mansfield, byłaby pani tak dobra
uprzejmiej odnosić się do naszych
pacjentów i ich gości? Szczególnie wtedy,
gdy chodzi o wpływowe osoby.
– O ile mi wiadomo, Erik Houston jest
zwykłym architektem.
– Nie jego mam na myśli. Chodzi o
osobę, która go odwiedziła: miss Madeline
Sinclair.
Caroline spojrzała na niego
niedowierzająco.
– Skarżyła się?
– Przed kilkoma minutami – potwierdził
doktor Watkins.
– Nie, ona jest naprawdę zabawna! –
prychnęła Caroline lekceważąco.
– Caroline! – upomniała ją surowo Mrs
Shriner.
– Ale to prawda – Caroline nie dała się
zbić z tropu. Komenderowała mną, jakbym
była zwykłą podkuchenną. Ja jej tylko
uświadomiłam, że nie jestem tym, za kogo
mnie bierze, i to całkiem spokojnym
tonem.
– Czego od pani chciała? – spytał
nieufnie doktor Watkins. – Mnie
powiedziała, że prosiła tylko o szklankę
wody.
– Ach tak! Obsługiwanie
odwiedzających nie należy do moich
obowiązków. Ostatecznie jestem
dyplomowaną pielęgniarką. Poza tym nie
chodzi mi o to, czego ona ode mnie żądała,
tylko w jaki sposób to zrobiła!
– Możliwe – doktor Watkins był
usposobiony sceptycznie. – W przyszłości
jednak proszę być dla niej bardziej
uprzejmą. Ojciec miss Sinclair nosi się z
zamiarem przekazania pokaźnej sumy na
nasze nowe centrum badawcze.
– ... które bez wątpienia zostanie
zaprojektowane przez Erika Houstona –
rzuciła z ironią Caroline.
– Caroline! – Mrs Shriner znowu ją
upomniała.
– Wiem, wiem! Ale po prostu mam dość
tego całego teatru wokół osoby Houstona.
Gdyby się tak nie podniecał i nie
denerwował na każdym kroku, jego
wrzody zniknęłyby same z siebie. Leżą
tutaj pacjenci, którzy cierpią o wiele
bardziej, a nie angażują mnie jak tamten,
wzywając z byle powodu.
Doktor Watkins przeniósł wzrok z
Caroline na Mrs Shriner, po czym zwrócił
się do tej ostatniej:
– Mrs Shriner, mógłbym z panią
pomówić w cztery oczy?
Opuścili pokój. Caroline dobiegły tylko
urywki zdań. Określenia „uparta",
„zarozumiała" i „przewrażliwiona" mówiły
same za siebie. Nie było wątpliwości, o
kim rozmawiają.
Mrs Shriner wróciła bez doktora
Watkinsa.
– Musi pani bardziej uważać, co pani
mówi i do kogo, Caroline – powiedziała
opanowanym głosem. – Nie chciałabym
powtarzać wszystkiego, co powiedział
doktor Watkins, ale jeśli pani chce żyć w
przyjaźni z lekarzami, musi się pani o to
postarać.
– Mrs Shriner, pani nie wie...
– I nie chcę wiedzieć, Caroline. Chodzi
mi tylko, aby w naszych wzajemnych
stosunkach nie było większych tarć, a jeśli
pojawiają się jakieś problemy, muszę się
zatroszczyć o to, aby jak najszybciej
zniknęły. Jestem przekonana, że pani
doskonale wie, o co mi chodzi.
Caroline nie otworzyła już więcej ust,
lecz w duchu poprzysięgła sobie, że miss
Sinclair długo będzie czekać, zanim
zostanie przez nią obsłużona. Jeśli jest taka
bogata, niech sprawi sobie służącą!
Ponieważ zbliżała się pora obiadu,
zrobiła obchód, aby rozdzielić wśród
pacjentów lekarstwa, które mieli zażyć
podczas posiłku. Do Erika Houstona
zajrzała na samym końcu.
– Tu są pańskie lekarstwa – powiedziała
uprzejmie wchodząc.
Houston siedział na kółkach z obiadem
przed nim, a po jego lewej stronie na
brzegu łóżka Madeline Sinclair.
– Odwiedzającym nie wolno siadać na
łóżkach – zwróciła uwagę Caroline.
– To takie wewnętrzne zarządzenie? –
spytała Madeline Sinclair nie ruszając się z
miejsca.
– Tak. A inny przepis mówi, że
odwiedzający, którzy się do tego nie
stosują, muszą opuścić klinikę, co przecież
jest zrozumiałe. Ostatecznie chodzi o
dobro pacjentów.
Madeline Sinclair podniosła się
niechętnie i rzuciła Caroline złe spojrzenie.
Erik Houston uśmiechnął się rozbawiony,
co było zaskoczeniem dla Caroline.
– Dziś jedzenie jest równie doskonałe
jak wczoraj – zauważył zgryźliwie. – I tak
jak pani koleżanka wczoraj, przynosi mi
pani z opóźnieniem lekarstwa.
Caroline uśmiechnęła się słodko.
– To nie ma znaczenia, Mr Houston, i
nie powinno być powodem pańskiego
zdenerwowania. Te tabletki bierze się
dopiero po jedzeniu, a jak widzę, jeszcze
pan nie skończył.
Houston uderzył pięścią w stół.
– Obrzydliwe żarcie! Już na sam jego
widok robi się niedobrze. Trwa wieki,
zanim uda mi się przełknąć odrobinę tego
paskudztwa, a o soczystym steku nie
wolno mi nawet marzyć...
Caroline nie mogła opanować uśmiechu.
Zachowywał się jak uparte dziecko i miała
wielką ochotę przywołać go do porządku.
Niestety, musiała z tego zrezygnować, nie
chcąc przysparzać sobie kłopotów.
– Mr Houston, otrzymuje pan to samo
jedzenie co i inni pacjenci z wrzodami
żołądka, a tylko pan się skarży. Sam pan
przecież wie: im mniej pan będzie jadł,
tym dłużej będzie trwał okres leczenia.
Musi pan przestawić swój system
trawienia na...
Wzniósł obronnym gestem rękę.
– Proszę! Moja choroba jest ostatnią
rzeczą, o jakiej chciałbym mówić. Niech
pani zostawi te tabletki, przyrzekam, że
zażyję je po obiedzie...
– Dobrze – zgodziła się
wspaniałomyślnie Caroline. – Mimo to na
pańskim miejscu pospieszyłabym się nieco
z jedzeniem, bo wystygnie i wtedy już na
pewno nie będzie smakowało.
– A pani sobie wyobraża, że niby kim
jest? – ofuknęła ją raptem Madeline. – Jak
pani śmie dyktować mu, co powinien
robić!
– Radziłabym jednak nie kwestionować
moich zaleceń, miss Sinclair. Przecież tu
chodzi o zdrowie pan Houstona.
Madeline Sinclair zwróciła się w
poczuciu bezradności do Houstona.
– Musisz jak najszybciej wynieść się
stąd, Erik.
Wzruszył ramionami.
– Najpierw jeszcze zjem przykładnie te
rozgotowane kartofle – mrugnął
porozumiewawczo do Caroline.
Na szczęście udało jej się zachować
powagę. Nigdy by nie przypuszczała, że
ma poczucie humoru.
W dyżurce opadła wyczerpana na
krzesło. W parę minut później zajrzał tam
całkiem nieoczekiwanie doktor Sheridan i
zapytał, jak się czuje Houston.
Mrs Shriner zdała dokładną relację o
jego stanie.
– Wypisuję go – oświadczył
wysłuchawszy doktor Sheridan.
– Co? – zawołała Caroline, nie
posiadając się ze zdumienia.
– Wystarczy, że pielęgniarka będzie się
nim opiekować w domu. Tam będzie miał
więcej spokoju. Wychodzi dziś po
południu.
Tego samego dnia Caroline dowiedziała
się, że to ona została wybrana, aby
opiekować się Erikiem Houstonem.
Rozdział 3
Caroline wiedziała, że nie wolno jej
odrzucić oferty, jeśli chce dalej pracować
w swoim zawodzie, świadoma, że w
przypadku Erika Houstona musi dać z
siebie wszystko, by później wolno jej było
pracować jako pielęgniarce prywatnej.
Oprócz tego chciała zasłużyć na dobrą
ocenę, a to wymagało dużego nakładu
pracy.
Następnego dnia wyruszyła w drogę do
Cape Cod. Samolotem dotarła do New
Bedford, aby potem dojechać autobusem
do Truro.
Podróż minęła względnie spokojnie.
Caroline cieszyła się na świeże morskie
powietrze i słońce, którego w Nowym
Jorku tak bardzo jej brakowało. Obok
obowiązków służbowych powinna mieć
także sporo czasu dla siebie. Chciała to
wykorzystać i najczęściej, jak to możliwe,
odwiedzać wspaniałe plaże, tym bardziej
że jak się zdążyła dowiedzieć, miano jej
oddać do dyspozycji samochód.
Kiedy wysiadła w Truro, rozejrzała się
dokoła, czy przypadkiem nie ma kogoś,
kto by jej oczekiwał. Oczywiście wokoło
było wiele osób zmierzających w różnych
kierunkach, poczekała więc, aż tłum trochę
się przerzedzi. Wtedy zorientowała się, że
obserwuje ją sympatyczna dama o
szpakowatych włosach i błyszczących
niebieskich oczach, mniej więcej pod
sześćdziesiątkę. Caroline postanowiła do
niej podejść – Miss Caroline Mansfield? –
krzyknęła w jej stronę starsza dama.
– Tak – odpowiedziała ucieszona
Caroline.
– Hallo, Caroline. Jestem Grace
Houston, ciotka Erika. – Uśmiechnęła się.
– Cieszy mnie, że to panią zaskoczyło,
moja kochana. Jestem młodszą siostrą jego
ojca. – To pani cały bagaż?
Caroline popatrzyła na swoją
sfatygowaną walizkę.
– No cóż, letnie rzeczy nie potrzebują aż
tak wiele miejsca, Mrs Houston.
– Proszę mówić do mnie Grace.
– Chętnie, Grace – uśmiechnęła się
Caroline.
– Możemy już jechać?
Wsiadły do starego forda. Caroline
sprawiła przyjemność jazda z odkrytym
dachem. Z rozkoszą wdychała krystaliczne
morskie powietrze, przyrzekając sobie w
duchu, że każdą wolną chwilę spędzi na
plaży.
Grace opowiedziała jej o okolicy, o
wycieczkach, które może zrobić,
wymieniła najbardziej liczące się
restauracje i najlepiej zaopatrzone sklepy.
– Co słychać u Mr Houstona? – spytała
w końcu Caroline. Dziwiło ją to, że Grace
traktuje ją raczej jak gościa niż płatną
pielęgniarkę, która z obowiązku ma się
zajmować jej bratankiem.
– Och, wszystko w porządku. Jeśli
chodzi o jego zdrowie, nie poczynił co
prawda widocznych postępów, uważam
jednak, że zabranie go z kliniki do domu
było słuszną decyzją. Nie wytrzymałby
tam długo, to więcej niż pewne. Zresztą
nie trzeba studiować wcześniej medycyny,
żeby stwierdzić, iż tym, co mu przede
wszystkim potrzeba, są spokój i
wypoczynek.
– Jak często brał lekarstwa? Doktor
Sheridan jest zdania, że powoli powinnam
zacząć zmniejszać dawki. A pani co
powiedział?
– Z początku podawałam mu lekarstwa
co dwie godziny, tak jak robiono w
szpitalu. Potem jednak Erik zbuntował się
przeciwko tej terapii, aby ją ostatecznie
zarzucić. To dziwne, ale mu się przy tym
nie pogorszyło. Wczoraj znowu tak się
zdenerwował, że zaczęłam się bać, na
szczęście jednak szybko się uspokoił.
– No cóż – zastanawiała się głośno
Caroline. – Może nie byłoby źle, gdyby
mu się pozwoliło pracować.
– Moja droga, jak to sobie pani
wyobraża? To właśnie stres przy pracy był
bezpośrednią przyczyną wrzodów żołądka.
– Możliwe – szepnęła Caroline – choć
kto wie, czy stres wywołany brakiem
zajęcia, i to w dodatku we własnym domu,
nie jest większy.
– Wydaje mi się, że wiem, co pani ma
na myśli – zgodziła się Grace. –
Ostatecznie będzie z nami rozumna młoda
pielęgniarka. Bardzo się z tego cieszę.
Caroline uśmiechnęła się, zaraz jednak
oniemiała ze zdumienia, kiedy zobaczyła
bramę wjazdową. Za nią rozpoczynała się
kręta droga dojazdowa, która wydawała się
nie mieć końca. A więc tak wyglądała
posiadłość Houstonów!
Była przygotowana na coś
skromniejszego, może najwyżej na mały
podjazd. Co prawda wiedziała, że Erik
Houston nie jest ubogim człowiekiem, lecz
to, co zobaczyła teraz, przeszło jej
najśmielsze oczekiwania.
Wzniesiony z rozmachem, kryty gontem
dom, skutecznie zabezpieczony od
kaprysów pogody, lecz elegancki i wręcz
zapraszający do wejścia pojawił się tak
nagle, że Caroline zaparło dech z wrażenia.
Wydał jej się nieopisanie piękny.
Może jeszcze piękniejszy był sam
widok. Dom wzniesiono nad samą plażą.
Przed głównym wejściem rozpościerał się
olbrzymi trawnik, tylne drzwi wychodziły
wprost na piasek plaży. Wokół całej
posiadłości rosły wspaniałe drzewa.
Caroline była oczarowana.
– Jak tu cudownie! Mieszkają państwo
tutaj przez cały rok?
– Zwykle tak. Erik przyjeżdża tu na lato,
a zdarza się, że także wiosną i jesienią. W
zimie mieszkam tu sama.
– Wtedy też musi tu być pięknie.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi
i horyzont rozpalił się złocistą czerwienią.
Cały krajobraz tonął w różowawej
poświacie.
– Ach, moja kochana! – doszedł ich z
tyłu przenikliwy kobiecy głos. Caroline z
miejsca poznała, do kogo należał.
Odwróciła się i stanęła oko w oko z
Madeline Sinclair. Madeline miała na
sobie szykowne białe spodnie oraz
podkoszulek w czarne i białe paski. W
jednej ręce trzymała szklankę z drinkiem,
w drugiej papierosa.
– A więc to naprawdę pani –
skonstatowała Madeline tym samym,
niezbyt przychylnym tonem.
Grace przeniosła zdumiony wzrok z
Madeline na Caroline.
– Znacie się?
– Przecież to ta sam pielęgniarka, o
której ci opowiadałam!
– Jak to opowiadałaś?
– To ta, na którą poskarżyłam się u
doktora.
– Madeline, proszę cię – ofuknęła ją
Grace. – Miss Mansfield będzie mieszkać
w moim domu jako pielęgniarka, a
zarazem i gość, i będziesz się
zachowywała wobec niej odpowiednio. W
każdym razie ja tego wymagam.
Madeline odrzuciła do tyłu swe długie
włosy i posłała jadowite spojrzenie,
najpierw Grace, a potem Caroline.
– Oczywiście – burknęła. – Witam, miss
Mansfield – rzuciła chłodno. – Ma pani
ochotę na drinka?
– Nie, dziękuję – rzekła Caroline
uprzejmie i odwróciła się do Grace: –
Najpierw chcę zajrzeć do Mr Houstona.
– Oczywiście. – Grace wzięła ją pod
rękę i poprowadziła obok trzęsącej się ze
złości Madeline. – Erik się ucieszy, gdy
panią zobaczy, jestem pewna. Proszę
nazywać go po imieniu.
– Dobrze – zgodziła się z niepewnym
uśmiechem Caroline. Wolałaby, aby to
sam Houston wystąpił z taką propozycją.
– Gdyby Madeline usłyszała, że pani
zwraca się do Erika „Mr Houston", z
pewnością by od razu zaczęła panią
traktować jak służącą.
Grace poprowadziła ją schodami z
piaskowca do chłodnego, ciemnego hallu.
Caroline wiedziała już, że powinna się
cieszyć, iż to właśnie ją obarczono
zadaniem opieki nad Houstonem. Nawet
jeśli będzie jej trudno wytrzymać z
Madeline i Erikiem, dom i całe otoczenie
były naprawdę wspaniałe, a czas wolny od
zajęć będzie czymś w rodzaju płatnego
urlopu w Cape Cod, jednym z
najpiękniejszych miejsc na świecie.
– Macie państwo cudowny dom –
powiedziała do Grace, kiedy wyszły na
schody.
– To prawda, przyjemnie się w nim
mieszka – odparła ucieszona Grace. – Tam
jest pani pokój, Caroline, ostatni po prawej
stronie.
Pokój, zresztą przepiękny, był
utrzymany w białej tonacji. W jednym
kącie stał komplet wyplatanych mebli, w
drugim szerokie łóżko z białą pościelą.
Dywan odznaczał się delikatną pastelową
tonacją.
Grace zostawiła ją samą, aby miała czas
na wypakowanie rzeczy, wyjaśniwszy
wcześniej, jak trafi do pokoju Erika, i
zaprosiwszy na cocktail w salonie, kiedy
będzie gotowa.
Caroline zdecydowała się zajrzeć od
razu do Erika. Przed wyjściem spojrzała
jeszcze tylko w lustro.
Długa podróż odbiła się na jej
wyglądzie. Jasne włosy był potargane,
makijaż rozmazany, jasnoniebieska bluzka
i lniana spódniczka dokumentnie
wygniecione, a stopy, o zgrozo, po prostu
brudne, mimo iż oprócz sandałów miała
jeszcze rajstopy.
Pospiesznie przebrała się w białe
spodnie i bluzkę w kolorze kwiatu
lawendy, poprawiła makijaż, lecz przede
wszystkim odświeżyła się w małej
łazience.
Na końcu wyciągnęła przyrząd do
pomiaru ciśnienia, stetoskop, lekarstwa i
historię choroby Erika, po czym udała się
na drugi koniec korytarza.
– Tak, proszę – odpowiedział na jej
nieśmiałe pukanie zmęczony, a przy tym
zdradzający rozdrażnienie głos. Serce
Caroline biło jak szalone.
Erik siedział przy olbrzymim stole
kreślarskim, niemal niewidoczny za
stosami rysunków i rozmaitych papierów.
Wiele z nich leżało na podłodze,
prawdopodobnie wyrzuconych.
Ciemne włosy opadały mu na czoło, co
powodowało, że sprawiał wrażenie
rzeczywiście zagniewanego. W pierwszym
momencie wydało jej się, że całą swą złość
i stres wyładuje właśnie na niej.
– Niech mi tylko pani nie mówi, że
powinienem leżeć w łóżku – miss... miss...
mniejsza z tym. Mam zamiar skończyć tę
robotę i nikt mi tego nie zdoła
wyperswadować, ani pani, ani Grace, ani
Madeline.
Jego oczy patrzyły na nią ze złością, a
pierś unosiła się w przyspieszonym
oddechu.
– Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy.
Jeśli o mnie chodzi, mogła sobie pani
zaoszczędzić z powodzeniem tej podróży
tutaj – dorzucił kpiąco. Caroline
zaczerpnęła powietrza.
– Mr Houston... mam na myśli Erik... –
Postanowiła wracać się do niego tak, jak to
zaproponowała Grace. Kiedy zauważyła,
że wyraźnie go to rozbawiło, zrobiło jej się
głupio. – Nie jestem strażniczką więzienną
i nie mam zamiaru bronić panu robienia
tego, na co ma pan ochotę.
Wzruszył niechętnie ramionami.
– Jest mi to absolutnie obojętne, co pani,
Grace czy Madeline zamierzacie zrobić.
Wiem tylko, że będę robić, co mi się
będzie podobało. Ja...
– W porządku – wtrąciła szybko
Caroline – pod warunkiem, że nie będzie
pan robił tego, co wyraźnie szkodzi
pańskiemu zdrowiu.
Patrzył na nią jeszcze bardziej
rozweselony niż przedtem.
– To znaczy, że mogę robić, co mi się
żywnie podoba? Także to, co mi
podpowiada moje udręczone serce, miss
Florence Nightingale?
Caroline poczerwieniała, nie pojmując,
dlaczego jego słowa tak ją zbiły z tropu.
– Jestem pewna, że pan doskonale wie,
co mam na myśli – odparła sztywno. –
Jeśli koniecznie będzie pan chciał każdej
nocy wychodzić i rujnować swoje zdrowie
zajadając bez opamiętania pizzę i popijając
martini...
– Co za straszne połączenie, już na samą
myśl robi mi się niedobrze – przerwał.
– Jeśli nie będzie pan zważał na swoje
zdrowie, chcąc nie chcąc będę musiała
donieść o tym doktorowi Sheridanowi.
– A więc jest pani małym szpiegiem –
ofuknął ją, ale zaraz potem na jego
wargach pojawił się uśmiech.
– Myślę, że taka wieczna kłótnia
żadnemu z nas nie wyjdzie na zdrowie –
powiedziała Caroline, uprzytomniwszy
sobie, że Erik nie powinien się
denerwować.
Zatrząsł się ze śmiechu. Caroline
popatrzyła na niego zaskoczona.
– Moja kochana, pani nie wie, co to
znaczy się kłócić – zauważył rozbawiony.
– Musiałaby pani zobaczyć wspaniałą
Madeline Sinclair i pewnego Erika
Houstona podczas jednej z ich głośnych
dyskusji.
Wstał ze śmiechem, potarł czoło,
skrzyżował ręce na piersi i wolno podszedł
do Caroline. Stanął tuż przed nią
zaglądając jej w oczy.
– Właściwie dlaczego przyszła pani do
mojego pokoju? – spytał. – Mam dużo
pracy, a Madeline, gdy tylko usłyszy
głosy, zaraz zjawi się tutaj z drinkiem,
stosem kanapek i papierosami. –
Potrząsnął głową. – A więc, miss...
– Proszę mówić do mnie Caroline.
– Caroline, proszę się pospieszyć. "Chcę
jak najszybciej wrócić do pracy.
Westchnęła.
– Najpierw muszę się przekonać, czy
panu ta praca nie szkodzi.
– Ach, gdyby nie pani... – rzucił kpiąco.
– Z zapartym tchem będę czekał na wynik.
Znowu westchnęła.
– Doktor Sheridan doszedł do wniosku,
że dla pana będzie większym stresem, gdy
nie pozwoli się panu pracować.
– Odnoszę wrażenie, że pani i doktor
Sheridan jesteście zawsze tego samego
zdania – oświadczył sucho.
– Tak – potwierdziła Caroline
zdecydowanym głosem. – Ale lekarstwa
musi pan mimo wszystko zażywać dalej.
Kiedy brał je pan ostatni raz?
Skrzywił się.
– Niech pani zgadnie.
Potrząsnęła głową.
– Mr Houston, gdyby pan zadał sobie
choć odrobinę trudu...
– Dlaczego nie mówi już pani do mnie
Erik? – spytał zaczepnie.
– A więc dobrze: Erik. Doskonale pan
wie, że ściągnę na siebie gniew doktora
Sheridana, jeśli panu coś się stanie.
– No dobrze, punkt dla pani – poddał
się. – Brałem pastylki przed pięcioma lub
sześcioma godzinami.
– Tak dawno? – krzyknęła przerażona. –
A kiedy pan pił mleko?
Skrzywił się z obrzydzeniem.
– Nie wiem dokładnie. W każdym razie
dziś rano. Nie mogę już patrzeć na mleko!
– Tak nie może być – Caroline była
naprawdę podenerwowana. – Co dwie, trzy
godziny musi pan wypijać szklankę
chudego mleka. Doktor Sheridan
powiedział, że mogę panu zacząć
zmniejszać tę dawkę, ale skoro pan jest tak
nierozsądny... – Rozejrzała się wokoło. –
Jest tu gdzieś coś w rodzaju kuchni? – Nie!
– Zabrzmiało to bardziej surowo i
zdecydowanie, niż sama Caroline by sobie
tego życzyła. – Nie – powtórzyła nieco
uprzejmiej. – Proszę mi tylko wyjaśnić,
gdzie mam jej szukać. Przynajmniej
dopóki ja tu będę, nie pozwolę się panu
wysilać i przypilnuję, aby pan jak
najwięcej wypoczywał. Pozostają panu
noce: tego już niestety nie będę mogła
skontrolować.
Twarz Erika pociemniała ze złości.
– Już pani to raz powiedziałem: w
swoim domu będę robił to, co mi się
podoba, i pani nic do tego. Zrozumiano?
Jest mi to absolutnie obojętne, co pani
naopowiada o mnie temu swojemu
doktorowi.
– Niech mi pan przynajmniej powie,
gdzie znajdę mleko – Caroline siliła się na
spokój.
– Naturalnie – burknął. – Mała kuchnia
jest w końcu korytarza, naprzeciwko pani
pokoju. Tam znajdzie pani wszystko co
potrzeba.
– Dobrze, w takim razie zaraz wracam.
W „małej" kuchni, która była dwa razy
większa niż kuchnia Caroline w Nowym
Jorku, znalazła szklankę i tacę, po czym
wyjęła z lodówki mleko. Nalała pełną
szklankę i położyła obok trzy tabletki.
– Miss! – usłyszała za sobą przenikliwy
głos Madeline, gdy znalazła się pod
drzwiami Erika. Brzmiało to mniej więcej
tak, jakby w restauracji jakiś niecierpliwy
gość wzywał opieszałą kelnerkę.
– Słucham? – spytała chłodno
odwracając się.
– Ja zaniosę tę tacę – oświadczyła
Madeline. – Niech pani nie robi sobie
kłopotu.
– Och, to należy do moich obowiązków
– uśmiechnęła się z przymusem Caroline –
zresztą to żaden kłopot.
Chciała nacisnął klamkę, lecz Madeline
była uparta.
– Nie, miss...
– Mansfield – przypomniała cierpliwie
Caroline, przekonana, że Madeline
doskonale pamięta jej nazwisko. –
Caroline Mansfield. Spokojnie może pani
mówić do mnie Caroline.
– Caroline, obstaję przy swoim. –
Madeline postąpiła krok naprzód. Na
policzkach miała wypieki z
podenerwowania.
Caroline otworzyła szybko drzwi.
– Oczywiście może pani wejść,
chociaż...
– Nie musi mi pani tego mówić! –
żachnęła się Madeline.
– Chciałam tylko powiedzieć –
wyjaśniła ustępliwie Caroline – że Erik
może nie zgodzić się na badanie, jakie
muszę przeprowadzić, aby ustalić aktualny
stan jego zdrowia, jeśli ktoś inny będzie w
pokoju. Proszę, niech pani nie oczekuje, że
dam się wyręczyć w swoich obowiązkach.
Ostatecznie to ja jestem odpowiedzialna za
rekonwalescencję Mr Houstona.
Madeline odrzuciła do tyłu pasmo
swoich ciemnych włosów i pogardliwie
zmrużyła oczy. .
– Jak długo zamierza pani tu zostać,
miss Mansfield? – spytała niegrzecznie.
– Dopóki Mr Houston nie zacznie
prowadzić normalnego życia i doktor
Sheridan nie zdecyduje, że już może sam
na siebie uważać.
Madeline wybuchnęła wiele mówiącym
śmiechem, po czym położyła palec na
ustach, jak gdyby nagle coś jej przyszło do
głowy.
– Skoro tak, miss Mansfield, to może
pani już w tej chwili spakować walizkę i
wyjechać. Erik powrócił już do trybu
życia, jakiemu hołdował przed chorobą.
– Co tam się znowu dzieje? – dobiegł
ich z głębi pokoju zdradzający
niezadowolenie głos. – Do diabła! Nie ma
nic gorszego niż mruczenie pod drzwiami,
z którego połowy się nie rozumie! Proszę
wreszcie wejść, Caroline.
Caroline pokazała plecy natrętnej
kobiecie. Erik siedział za stołem i
przeglądał rysunki, a na podłodze leżało
jeszcze więcej kartek niż przed
momentem.
Jego ciemne oczy patrzyły na nią
drwiąco i Caroline poczuła, że pod tym
spojrzeniem napływa jej krew do twarzy.
– Co tam się dzieje, do licha? – natarł na
nią gniewnie.
– Już nic. – Co prędzej umknęła jego
spojrzeniu i postawiła tacę na stole, czując
na sobie jego wzrok. – Madeline chciała...
ach, to nieważne. – Spojrzała na niego
niepewnie.
W jego oczach błysnęły ogniki
rozbawienia.
– Co takiego znowu chciała Madeline?
– Pytała, czy może mi pomóc, ale ja
odrzuciłam propozycję.
Erik roześmiał się szeroko.
– To co doszło do moich uszu, brzmiało
jednak inaczej. Madeline jest trochę...
nazwijmy rzecz po imieniu, zazdrosna, gdy
chodzi o młodą kobietę. W każdej upatruje
rywalkę.
Caroline zaczerwieniła się aż po czubki
włosów.
– Z mojej strony nic jej nie grozi. –
Odwróciła się i zebrała tabletki z tacy, nie
zdając sobie sprawy, co robi. – Ostatecznie
przecież wiem, po co tu jestem.
To straszne, pomyślała w tym samym
momencie, że też nie umiem zachować
spokoju! Nie ma powodu tak się
denerwować.
– Myślałem, że tabletki są dla mnie –
zauważył Erik sucho wskazując na
zawartość jej dłoni.
– Ach, tak, oczywiście – przyznała
zmieszana do reszty, wręczając mu
pastylki i podsuwając mleko. – Tylko
proszę, żadnych dalszych dyskusji. Musi
pan wreszcie zrozumieć, jakie to dla pana
ważne.
Skinął z udawaną powagą.
– Wiem, wiem, inaczej nie będę miał
żadnych szans.
– Wydaje się pan pojmować –
uśmiechnęła się.
– No to już. – Ujął tabletkę między
kciuk i palec wskazujący. – Numer jeden!
– Połknął ją, po czym drugą i trzecią, z
takim samym komicznym namaszczeniem
jak pierwszą. – Już. Chce się pani
upewnić, że nie schowałem tego świństwa
pod językiem? – spytał drwiąco.
– Wiem, że je pan połknął – rzekła
Caroline czerwieniąc się znowu. – Teraz
jeszcze tylko zbadam pański puls i zmierzę
ciśnienie. To będzie wszystko na dzisiaj.
Podwinęła rękaw jego rękawa, usiłując
umocować opaskę uciskową na jego
muskularnym ramieniu.
– Tak – powiedziała, gdy jej się to
wreszcie udało, i przystawiła słuchawki
stetoskopu do uszu.
– Proszę równomiernie oddychać –
poleciła spokojnie i napompowała
mankiet, patrząc przy tym uważnie na
podziałkę. – W porządku, nie jest tak źle.
Sto trzydzieści na osiemdziesiąt. Proszę
teraz rozpiąć płaszcz kąpielowy.
Jej ręce drżały. Co będzie, jeśli nie
będzie miał nic pod spodem? Była co
prawda pielęgniarką, ale zarazem też
kobietą... Jak się zachować, jeżeli...
Na szczęście miał na sobie szorty, a gdy
się rozebrał, Caroline przez moment nie
mogła oderwać wzroku od jego
kształtnego ciała, zaraz jednak
skoncentrowała się ponownie.
– To nie potrwa długo – rzuciła
uspokajająco.
– Niech pani robi co trzeba. Mnie się nie
spieszy.
Przystawiła membranę stetoskopu
pośrodku jego piersi.
– Auuu! – krzyknął ze złością.
Przerażona Caroline odskoczyła krok do
tyłu.
– Och, jak mi przykro. Za zimna,
prawda?
– Lodowata – ofuknął ją.
– Przepraszam – powtórzyła. – Jeżeli
tylko będzie pan teraz siedział spokojnie,
zaraz będzie po wszystkim.
Posłał jej jadowite spojrzenie i wlepił
oczy w sufit, gdy Caroline osłuchiwała
jego klatkę piersiową i plecy. Trudno jej
się było skoncentrować, więc połowę tych
czynności musiała powtórzyć. Wreszcie
odłożyła stetoskop.
– To wszystko – powiedziała. –
Następnym razem badanie nie potrwa już
tak długo.
– A to dlaczego? – spytał prosto z
mostu.
Cóż mu miała na to powiedzieć?
Przecież nie mogła mu się przyznać, że
wydał jej się tak pociągający, tak na nią
podziałał, że nie potrafiła zliczyć do
dwudziestu!
– Och, nie... nie wiem... – wyjąkała. –
Następnym razem już chyba nie będę
musiała mierzyć panu ciśnienia. – On z
pewnością o tym nie zapomni, pomyślała
w popłochu.
– Trzymam panią za słowo – oświadczył
Erik. – Jak pani widzi, mam dużo pracy.
– Teraz dostanie pan coś do jedzenia, a
za dwie godziny znowu tu zajrzę.
– Zjem na dole – rzucił z uporem –
Schody nie są aż tak wyczerpujące, miss
Mansfield.
– Pan powinien leżeć w łóżku.
Przynajmniej w pewnym stopniu musimy
trzymać się terapii.
W jego oczach zapłonęły złe ogniki.
– Sama pani mówiła, że potrzebuję
spokoju. Niechże więc teraz pani zostawi
mnie samego, skoro tak uparcie obstaje
pani przy tej idiotycznej terapii.
– Oczywiście – zgodziła się wzruszając
ramionami. – Ostatecznie nie jestem tutaj
dla pańskiej rozrywki.
Kiedy wzięła ze stołu tacę i sposobiła
się do odejścia, ku swemu niepomiernemu
zdziwieniu stwierdziła, że na wargach
Erika igra lekki uśmiech. Pewnie zresztą
jej się tylko wydawało. Bez słowa opuściła
pokój.
W kuchni powiesiła na ścianie kartę
choroby Erika, odnotowawszy uprzednio,
kiedy wziął lekarstwa, i zeszła na dół.
Madeline i Grace siedziały na werandzie
przylegającej do jadalni. Przysiadła się do
nich.
– Jaki wspaniały widok – jęknęła z
zachwytu.
– Ja mam go serdecznie dość –
oświadczyła Madeline. Nudziła się jak
mops, to było widać po jej minie.
– A mnie on nigdy nie przestanie
fascynować – wyznała Grace.
Madeline westchnęła sącząc drinka.
– Może nasza mała pielęgniarka
chciałaby
się
napić
czegoś
orzeźwiającego? W jej głosie brzmiało
szyderstwo. – Wódka z sokiem
grapefruitowym?
– Chętnie – rzuciła chłodno Caroline.
Madeline przygotowała drinka.
– Co słychać u naszego pełnego
temperamentu pacjenta?
Caroline wzruszyła ramionami.
– Wszystko skończy się dobrze, jeśli
tylko będzie się chciał trzymać wskazówek
doktora Sheridana.
– To wspaniała wiadomość – ucieszyła
się Grace. – Tak się cieszę, że pani jest
tutaj. To mnie bardzo uspokaja.
– Zresztą wydajemy pojutrze wieczorem
na przyjęcie wmieszała się Madeline. –
Pani też jest naturalnie zaproszona.
Grace rzuciła pytające spojrzenie na
Caroline.
– Czy Erik może pozwolić sobie na coś
takiego?
Madeline, nie wolno ci zapominać, że
dopiero wyszedł ze szpitala.
– Nie bądź nudna, Grace –
zdenerwowała się na dobre Madeline. –
Erik musi iść między ludzi. Jeszcze
zwariuje, gdy będzie tak siedział sam w
pokoju! Z powodu jego głupiej choroby i
tak już straciliśmy wiele przyjęć.
Caroline nie wierzyła własnym uszom.
Wiedziała już z całą pewnością, że ta
kobieta będzie jej rzucała kłody pod nogi,
przeszkadzając staraniom o Erika. Co
prawda jego życie prywatne nie powinno
jej obchodzić, ale tam, gdzie szło o
zdrowie, musiała interweniować.
Zanim się odezwała, zaczerpnęła
powietrza.
– Przykro mi, Madeline, lecz będziecie
musieli państwo przesunąć przyjęcie,
skoro Erik ma w nim wziąć udział. Po
prostu jest dla niego na to za wcześnie, o
wiele za wcześnie.
Madeline wpatrywała się w nią swymi
zimnymi stalowymi oczami. Naraz
uśmiechnęła się słodko i potrząsnęła z
lekka głową.
– Nie, moja złociutka. Przyjęcie się
odbędzie, i to pojutrze. Zaproszenia
zostały już rozesłane, poza tym wydaje mi
się, że pani cokolwiek przecenia swoją rolę
w tym domu. O ile jestem dobrze
poinformowana, życie prywatne Erika i
jego przyjaciół nie podpada pod żadną
terapię. Chyba nie chce pani powiadomić o
tym doktora Sheridana?
– Dokładnie to zamierzam zrobić –
oświadczyła Caroline surowo. – Nie
jestem tu dla własnej przyjemności, wręcz
przeciwnie,
ciąży
na
mnie
odpowiedzialność za zdrowie Erika. A on
potrzebuje przede wszystkim spokoju. Jeśli
coś nie zgadza się z tą zasadą, moim
obowiązkiem jest ingerować.
– Madeline, ja... – usiłowała załagodzić
sprawę Grace, ale ta odwróciła się w jej
stronę ze złością: – Proszę, nie mieszaj się
do tego.
– Właściwie nie wiem, dlaczego... –
zaczęła Grace, aby natychmiast urwać.
– Nie wierzę, że znasz Erika równie
dobrze jak ja – wyładowała na niej swoje
niezadowolenie Madeline.
– Jestem jego ciotką od kilkudziesięciu
lat – odzyskała mowę Grace – zatem mam
do niego jakieś prawa.
– Nie zaprzeczam – rzuciła
podenerwowana do ostateczności
Madeline. – Ale Erik potrzebuje wokół
siebie ludzi, a przede wszystkim – ciągnęła
podekscytowana – te kontakty są mu
niezbędne w pracy, a właśnie na
przyjęciach poznaje się całe mnóstwo
wpływowych ludzi.
– Bzdura! – rzuciła porywczo Grace. –
Już i tak ma dość klientów. Nikt z jego
branży nie ma równocześnie tylu zleceń.
– Madeline – zaczęła ostrożnie Caroline
– prawdopodobnie pani się nie orientuje,
jak źle było z Erikiem.
Ma szansę całkowicie wyzdrowieć, ale
pod warunkiem, że się nie będzie męczyć i
denerwować, bo to może spowodować
nawrót choroby. Wtedy musiałby wrócić
do szpitala, a niewykluczone, że i poddać
się operacji. W takiej sytuacji spokój i
lekarstwa na niewiele by się zdały.
Madeline podniosła się.
– Tak czy owak nawet przy najlepszych
chęciach nie potrafię uwierzyć, że jedno
jedyne party może spowodować nawrót
choroby, miss Mansfield. Spróbuję sama
porozmawiać z lekarzem.
Opróżniła szklankę, odrzuciła włosy z
rozpalonej twarzy i znikła we wnętrzu
domu.
Raptem Caroline zdjął lęk. Dano jej
odpowiedzialne zadanie i nie wolno jej
zawieść. Jeśli stan Erika ulegnie
pogorszeniu, zostanie skreślona z listy
pielęgniarek domowych i będzie musiała
zaczynać od początku...
– Caroline?
– Słucham. – Otrząsnęła się z
zamyślenia. – Tak mi przykro, Grace.
Właśnie zastanawiałam się, jak się
zachować w tej sytuacji.
Grace uśmiechnęła się uspokajająco.
– Niech się pani nie martwi na zapas,
moja kochana. Jakoś się to przecież ułoży.
Zgadza się pani z opinią doktora
Sheridana, że Erik powinien tak żyć jak
przed chorobą?
– Co pani ma na myśli?
– Może w tym, co mówi Madeline, jest
trochę racji. Jadąc tutaj powiedziała mi
pani przecież, że nie byłoby źle, gdyby
Erik z powrotem zaczął pracować.
Dlaczego więc nie miałoby to dotyczyć
także jego życia prywatnego?
– Rozumiem – szepnęła w zamyśleniu
Caroline. – Ale to niekoniecznie musi być
od razu przyjęciu.
– Jeśli pani chce, mogę porozmawiać z
Erikiem – zaproponowała Grace. –
Ostatecznie mieszka w moim domu, musi
się więc też liczyć z moim zdaniem.
Caroline potrząsnęła głową.
– Dziękuję, Grace – powiedziała – ale
wolałabym, aby pani tego nie robiła.
Przekonanie Erika należy do moich
obowiązków. Zresztą Madeline mogłaby
wydać przyjęcie u siebie w domu.
– Nigdy tego nie zrobi – Grace była
usposobiona sceptycznie. – Chce to
przyjęcie wydać koniecznie tutaj, aby
każdy widział, że ona i Erik są ze sobą –
szczególnie wobec damskiej konkurencji
musi podkreślić swoje prawo do niego.
– Rozumiem – odparła Caroline. –
Najlepsze, co mogę zrobić w tej sytuacji,
to poprosić doktora Sheridana o radę.
Mówię otwarcie, wolałabym tego uniknąć,
myślę jednak, że się nie da.
Grace popatrzyła na nią współczująco.
– Nie zazdroszczę pani pracy, o nie, a
już na pewno nie z Erikiem...
Rozdział 4
Podczas obiadu panowało przytłaczające
milczenie. Jedynymi uwagami, jakimi
podzieliły się Caroline, Grace i Madeline,
były pochwały na temat smacznego
jedzenia.
Potem Grace poszła do kuchni, aby pod
kierunkiem Caroline przygotować posiłek
dla Erika. Kiedy wreszcie ta ostatnia
wróciła do – swego pokoju, nie zwlekając
wykręciła numer doktora Sheridana.
Zastała go w domu. Wydawał się
zaskoczony, że Caroline już potrzebuje
jego rady, mimo iż minęło tak niewiele
czasu.
– Panie doktorze – zaczęła – mam
problem. Niewielki, ale mam. Doszłam do
wniosku, że jednak powinnam w tym
względzie zasięgnąć pańskiej rady.
– No cóż, słucham – zachęcił ją lekarz.
Caroline poinformowała go o aktualnym
samopoczuciu Erika, jego uporze, jeśli
chodzi o pracę, a także o stosunku pacjenta
do Grace i Madeline. Na końcu
przedstawiła przebieg dyskusji z Madeline
na temat przyjęcia.
– A jakie jest pani zdanie w tym
względzie – znienacka spytał doktor
Sheridan.
Caroline nie była przygotowana na takie
pytanie. Rzadko się zdarzało, aby lekarz
pytał o coś takiego pielęgniarkę.
– Według mnie powinniśmy mu
pozwolić, oczywiście z zastrzeżeniem, że
nie będzie pił alkoholu, jadł wszystkiego,
co się mu nawinie pod rękę, i nie zmęczy.
– A więc po co ta cała strata czasu?
– Po prostu uważam, że do jego życia
prywatnego należy stosować te same
kryteria, co w wypadku jego pracy: im
więcej będziemy mu zabraniać, tym więcej
się będzie denerwować, a to nie jest dla
niego najlepsze. Na to przyjęcie zostali
zaproszeni wszyscy jego przyjaciele. Mr
Houston jest zbyt rozsądny, aby przebrać
miarkę.
– Caroline, pewności nie będziemy mieć
nigdy, ale to, co pani mówi, brzmi
przekonująco. Niech więc pani idzie tą
drogą – przeciął sprawę doktor Sheridan.
Pogrążona w myślach patrzyła na
telefon. Doktor Sheridan nie należał do
ludzi, którzy lubują się w wielkich
słowach, i był naprawdę przystępny.
Z zamyślenia wyrwał ją stukot wysokich
obcasów Madeline.
– Przypadkowo wszystko słyszałam –
zawołała kpiąco. – Ten cały pani doktor to
rozsądny człowiek, ale rozmowa z nim
była zbędna, bo przyjęcie i tak by się
odbyło, nawet bez jego zgody. Przecież już
to pani mówiłam.
– Gdyby doktor Sheridan nie wyraził
zgody, przyjęcie z pewnością by się nie
odbyło.
Madeline zlustrowała szyderczo
Caroline od stóp do głów.
– Tak czy owak mogła pani sobie
oszczędzić tej rozmowy.
Caroline chciała jeszcze coś powiedzieć,
lecz tamta odeszła z dumnie podniesioną
głową.
Ta kobieta była nie do zniesienia i
Caroline, wróciwszy na werandę, myślała
ze zgrozą, jakie jeszcze kłopoty może jej
sprawić, mimo że nie miała żadnych
powodów, aby być zazdrosna.
Caroline wpatrzyła się w przestrzeń,
próbując uporządkować myśli. Nie chciała
się wtrącać do stylu życia Erika, Grace czy
Madeline, choć ostatecznie była tutaj jako
pielęgniarka, a nie gość. Nie wolno jej się
dać sprowokować Erikowi czy Madeline.
Owszem, Erik był najatrakcyjniejszym
mężczyzną, jakiego do tej pory spotkała,
przy tym jednak zbyt aroganckim i skorym
do kłótni, aby mogła w nim widzieć kogoś
więcej niż tylko swego pacjenta.
– Caroline? – doszedł ją sympatyczny
głos Grace.
Odwróciła się z uśmiechem, lecz
pozdrowienie wypadło blado.
– Zaniosłam Erikowi jedzenie, lecz on
niestety jest w podłym nastroju – rzekła
zrezygnowana Grace. – A Madeline
jeszcze mi przeszkadza. Siedzi właśnie u
niego i wybrzydza razem z nim na
jedzenie, które mu przyniosłam,
namawiając go, aby wstał i posłał całą
terapię do diabła.
Caroline westchnęła spoglądając na
zegarek.
– Nie wiem, czy powinnam iść teraz na
górę, czy jeszcze poczekać. Jest już co
prawda pora, aby wziął lekarstwa, ale nie
mam ochoty zastać ich tam razem.
Doszłoby pewnie do nowej kłótni.
– Gdybym była na pani miejscu,
zaczekałabym jeszcze parę minut.
Madeline jest umówiona, więc nie zabawi
u Erika długo.
– Naprawdę? – Caroline była zdziwiona.
– Często wychodzi bez niego?
– Można chyba tak powiedzieć –
zastanowiła się Grace. – Ta kobieta od
szesnastego roku życia nie spędziła
jednego wieczoru sama w domu.
– Jak poznała Erika, jeśli wolno mi o to
zapytać?
– Całkiem po prostu: zobaczyła go,
zarzuciła wędkę i wyciągnęła rybkę na
brzeg.
– To prawda? – roześmiała się
niedowierzająco Caroline.
– Naturalnie. Namówiła swego ojca, aby
dał Erikowi zlecenie na projekt biurowca
w Chicago. To było piekielnie zręczne
posunięcie – dodała Grace z
westchnieniem. – Już wtedy wiedziała, że
jej się to opłaci. Obydwoje przyczepili się
do niego jak kleszcze. Kiedy on jest w
Nowym Jorku, ona też tam jest, kiedy się
wybiera tutaj, Madeline mu obowiązkowo
towarzyszy.
– Zatem dom na rogu ulicy kupiła
dopiero wtedy, gdy poznała Erika?
Grace potwierdziła. W tym momencie
dobiegł ich jakiś szmer z jadalni. Caroline
podążyła w tamtym kierunku wzrokiem i
ujrzała Madeline.
– Caroline! – zaczęła. – Erik chce panią
widzieć. – Informacja została przekazana
wyjątkowo niechętnie, to rzucało się w
oczy.
– Moja droga – Madeline zwróciła się
teraz do Grace – jestem dziś wieczór
umówiona, zobaczymy się więc jutro rano.
– Dobranoc, Madeline – wycedziła
niecierpliwie Grace.
Caroline wstała i poszła za Madeline do
jadalni. Tamta kroczyła z dumnie zadartą
głową i odwróciła się dopiero, gdy weszły
do hallu.
– Przypuszczam, że pani wie, czego Erik
może chcieć od pani. Ostatecznie jest pani
jego pielęgniarką.
– Zgadza się – uśmiechnęła się Caroline.
– Życzę udanego wieczoru.
Drzwi do pokoju Erika były otwarte, a
on sam pół siedział, pół leżał w łóżku,
oparty o górę poduszek, ze stosem książek
po jednej stronie i tacą z ledwie
napoczętym jedzeniem po drugiej.
– Już myślałem, że pani więcej do mnie
nie przyjdzie.
Zabrzmiało to jak żart, ale z nim nigdy
nic nie było wiadomo.
– Co mogę dla pana zrobić? – spytała
Caroline z zawodową uprzejmością.
Pokazał wszystkie zęby w uśmiechu.
– Co za wiele mówiące pytanie! – zakpił
ubawiony. – Naprawdę chce pani
wiedzieć?
Caroline spłonęła rumieńcem, tracąc
natychmiast pewność siebie.
– Madeline powiedziała, że mnie pan
potrzebuje – wyjąkała speszona do reszty.
– Tego Madeline za żadne skarby by nie
powiedziała – zauważył z uśmiechem.
Starała się uniknąć jego wzroku,
wpatrzyła się więc w krajobraz za oknem.
– Pan dobrze wie, co chciałam
powiedzieć... – wyszeptała w końcu.
– Pani też doskonale wie, co mam na
myśli – odparował.
– Eriku, czy jest jakiś konkretny powód,
dla którego mnie pan wezwał? – Była zła
na siebie za swój brak pewności. Z
pewnością znowu opacznie zrozumiał jej
słowa i będzie się teraz z niej natrząsał.
– Dobrze, Caroline – rzucił ze
śmiechem. – Może zapragnąłem tylko
odrobiny towarzystwa?
Doprawdy nie wiedziała, jak na to
zareagować.
– Czyli wszystko jest w porządku –
powiedziała wreszcie.
Twarz Erika skrzywiła się w uśmiechu.
– Jest pani dzisiaj mniej więcej tak
rozmowna jak ryba. To był chyba błąd, że
po panią posłałem. Caroline, czy bywa
pani także kim innym, a nie tylko
pielęgniarką? To znaczy czy zapomina
pani czasem ó swoim zawodzie?
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Oczywiście – przyznała niepewnie. –
Niestety znam pana za krótko, aby z
panem tak po prostu gawędzić.
W jego oczach pojawiły się złe błyski.
– Najwyraźniej już Madeline panią
ustawiła.
Caroline uśmiechnęła się z przymusem.
– Być może zmieni się coś w jej
stosunku do mnie, gdy się upewni, że nie
zamierzam... być jej rywalką... – dorzuciła
gwałtownie.
Erik uniósł ze zdumieniem brwi.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Niech pan nie udaje – potrząsnęła
gniewnie głową.
– Naprawdę nie rozumiem, przysięgam
– przybrał minę człowieka zaskoczonego.
– Przecież sam pan powiedział, że
Madeline w każdej młodej kobiecie
upatruje rywalkę, uważając widocznie, że
nie ma takiej, która by się nie zakochała od
razu w panu po uszy.
– A nie ma racji? – spytał zarozumiale.
– Niechże pan przestanie! – Caroline
miała już tego dość, cała dosłownie trzęsła
się ze złości. – ; Nie mam ochoty z panem
dyskutować.
Skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła
się do niego plecami.
– Proszę do mnie podejść – szepnął
przymilnie.
Spojrzała na niego z niemym pytaniem
w oczach.
Wyglądał tak atrakcyjnie, z tymi swoimi
ciemnymi oczami i wijącymi się gęstymi
włosami, a przy tym był taki męski!
Co prędzej rzuciła wzrokiem na zegarek.
– Już czas zażyć lekarstwa. Zaraz
przyniosę szklankę mleka. A może woli
pan popić tabletki wodą?
– Niechże pani nigdzie nie idzie. Proszę
oszczędzić mi mleka.
Caroline poszła w drugi kąt pokoju po
tabletki i położyła je na tacy obok na wpół
napełnionej wodą szklanki oraz talerza z
nie dojedzoną zupą kartoflaną z obiadu.
– Zadzwonię dziś wieczorem do doktora
Sheridana – rzekła przyglądając się, jak
połyka tabletki.
– Dlaczego mnie samemu nie wolno z
nim porozmawiać? – rzucił ze złością.
– Nie wiedziałam, że pan chce to zrobić
– odparła wzruszając ramionami. – Teraz,
kiedy pan już wyszedł ze szpitala, on w
zasadzie nie ma obowiązku udzielać panu
żadnych informacji, a już na pewno nie
odpowiada za postępy leczenia.
Erik zmierzył ją posępnym wzrokiem.
– Chętnie bym go zapytał, kiedy
wreszcie będę mógł wieść normalne życie.
To chyba nie za wiele, prawda?
– Przepraszam – wycofała się Caroline.
– Przy najbliższej okazji zapytam go o to.
Panu i tak nie powie nic więcej.
– Ma pani piekielnie wysokie
wyobrażenie o sobie – skrzywił się.
– Mam trochę doświadczenia jako
pielęgniarka – wyjaśniła cierpliwie – i
dobrze wiem, co doktor Sheridan mówi w
takich wypadkach. Chce pan usłyszeć?
– Naturalnie.
– Zobaczymy, zobaczymy, powie doktor
Sheridan. I to wszystko. Słyszałam to
wiele razy i na pewno jeszcze nieraz
usłyszę. O pana aktualnym stanie jestem
lepiej poinformowana niż on, więc tak czy
tak będzie musiał bazować na mojej opinii.
Erik uderzył pięścią w poduszkę.
– Przeklęci szarlatani, wszyscy bez
wyjątku. Czy dla was nie istnieje nic
innego poza tabletkami i chudym
mlekiem?
Popatrzyła na niego zdezorientowana.
– Ja mogę tylko powtórzyć: musi się pan
odprężyć, wiele odpoczywać...
– Pewnie nawet nie zdaje pani sobie
sprawy, jak śmiesznie to brzmi! – przerwał
jej niegrzecznie.
– Tak czy owak nie mogę panu
powiedzieć nic innego – ofuknęła go
szykując się do odejścia. Naraz coś jej
przyszło do głowy, więc zwróciła się
ponownie ku niemu. – Wydaje mi się,
Eriku, że to będzie rozsądniejsze, jeśli w
przyszłości nie tak często będę zachodzić
do pańskiego pokoju...
– Jak mam to rozumieć? – żachnął się. –
Właściwie o czym pani mówi?
– No cóż – zaczęła z ociąganiem. –
Doktor Sheridan i ja jesteśmy zdania, że
jest pan na tyle rozsądny, aby pan mógł
sam na siebie uważać.
– Czy to oznacza, że pani chce odejść? –
utkwił w niej zdziwione spojrzenie.
– Nie, nie. Chodzi o to, że lekarstwa i
mleko można przyjmować samemu, bez
pomocy pielęgniarki. Nie miałby pan
wtedy uczucia, że jest przeze mnie
kontrolowany. Myślimy... – urwała
bezradnie. Do licha, dlaczego zachowuję
się jak zakochana uczennica, skarciła samą
siebie w duchu.
– A więc po co właściwie pani tu
przyjechała? – To pytanie nie zabrzmiało
zbyt uprzejmie. Caroline udała, że tego nie
zauważyła.
– W razie gdyby nastąpiło coś
nieprzewidzianego. Na przykład gdyby
dostał pan ataku, czego panu nie życzę,
będzie pan miał pewność, że w pobliżu jest
ktoś, kto umie panu pomóc. Nie mówiąc
już o badaniach, które mam obowiązek
przeprowadzać, choć już nie tak często, jak
na samym początku.
Wyglądało na to, że się z wolna
uspokaja.
– O tym nie pomyślałem – przyznał
otwarcie, po czym włączył radio i słuchał
przez chwilę. – Lubi pani tę piosenkę? –
spytał nieoczekiwanie.
– Nigdy jej nie słyszałam – powiedziała
Caroline.
– Zatem proszę przysiąść tu obok mnie i
posłuchać. Jest naprawdę piękna. To jedna
z moich ulubionych piosenek.
Usiadła na brzegu łóżka, bardzo blisko
niego, nie uświadamiając sobie tego wcale.
Była to powolna ballada w stylu
country. Słuchali jej w milczeniu, każde
pogrążone we własnych myślach. Kiedy
melodia się skończyła, ich spojrzenia się
spotkały.
Naraz pogłaskał delikatnie jej ramię.
Trwała nieporuszona, przeniknięta słodkim
dreszczem,
zahipnotyzowana
niepokojącym blaskiem jego ciemnych
oczu. Znienacka ujął jej ręce i przyciągnął
całą do siebie, przewracając na łóżko.
– Caroline – szepnął pieszczotliwie i
przywarł do jej warg w namiętnym
pocałunku.
Caroline, niezdolna się bronić, wiedziała
tylko jedno: jeszcze nigdy nie pragnęła
żadnego mężczyzna tak jak Erika.
Owładnęło nią pożądanie, jakiego do tej
pory nie zaznała.
Raptem usłyszała jakiś szmer za
drzwiami, po czym okrzyk „Och,
przepraszam".
Zelektryzowana głosem Grace porwała
się z łóżka. Jej twarz pałała. Jakże mogła
pozwolić na to, aby Erik Houston ją
całował! Człowiek, z którym trudno było
wytrzymać, w dodatku jeszcze jej pacjent!
Była zakłopotana jak nigdy.
– Przyjdę później – uspokoiła ją
życzliwie Grace.
– Nie, nie, proszę zostać. I tak już
miałam wyjść. – Chwyciła pospiesznie
tacę, starając się przy tym nie patrzeć na
Erika. Była pewna, że się uśmiecha
pokazując wszystkie zęby, a to ją
dodatkowo złościło.
– Eriku, chciałam z tobą porozmawiać –
zaczęła Grace.
Caroline wybąkała: – Na razie – i
opuściła pokój. Jej wyjście przypominało
ucieczkę.
Wpadła do kuchni jak burza. Chyba
postradałam rozum, wyrzucała samej
sobie. Mechanicznie umyła talerz Erika i
wstawiła do szafki.
Była oszołomiona jego zachowaniem i
swoją reakcją. Nigdy by się nie
podejrzewała, że tak straci głowę. Nie
lubiła tego człowieka, a przecież pozwoliła
mu się całować! Erik też przecież nic do
niej nie czuł, a wziął ją w ramiona. I przy
tym obydwoje żywili do siebie niechęć!
Przyszło jej do głowy, że Erik mógł
sobie to posunięcie zaplanować w każdym
calu, i sama myśl przyprawiała ją o
rumieniec. Czyżby rzeczywiście
przypuszczał, że ona wda się w romans z
pacjentem i zapomni o odpowiedzialności,
jaką ponosi za niego? Najwidoczniej
chodziło mu o to, aby znaleźć namiastkę,
kiedy Madeline nie było w domu.
Zaczerpnęła powietrza, wzięła tabletki,
które miał zacząć zażywać Erik, i udała się
do jego pokoju. Jej serce biło dziko, gdy
szła korytarzem, na szczęście uspokoiły ją
dochodzące z pokoju Erika głosy. Poczuła
ulgę, gdy wchodząc do pokoju napotkała
życzliwy uśmiech Grace.
– Eriku, te tabletki będzie pan brał od
dziś. Do opakowania jest dołączona
instrukcja. Gdyby pan miał jakieś pytania,
proszę mnie zawołać.
– Nie rozumiem – Grace była
zdziwiona.
– Ani doktor Sheridan, ani ja nie
uważamy za konieczne, aby Erika trzeba
było pilnować pod tym względem. Jest
przecież człowiekiem rozsądnym, który
sam może troszczyć się o swą kurację –
wyjaśniła Caroline.
– Ach tak – Grace potrząsnęła w
zamyśleniu głową i podniosła się. – Zajrzę
tu jeszcze później.
Erik
sprawiał
wrażenie
niezadowolonego. Przyniesione przez
Caroline pastylki rzucił na stolik obok
łóżka, nawet ich nie obejrzawszy. Chciała
wyjść, lecz Erik ją zatrzymał. Jego oczy
niebezpiecznie błyszczały.
– Proszę mi dziś wieczór nie
przeszkadzać, bo mam dużo pracy.
– W porządku – odparła siląc się na
spokój, choć wewnętrznie cała trzęsła się z
oburzenia – zajrzę tylko na krótko po
północy.
– Jeśli już pani tak koniecznie chce –
zagryzł niechętnie wargi – lecz nie sądzę,
aby to było naprawdę potrzebne.
Nie powiedziawszy słowa, opuściła
pokój razem z Grace. Tuż obok schodów
Grace ujęła ją za rękę.
– Caroline, ja...
– Grace, proszę – przerwała żywo
Caroline – jeśli chce pani rozmawiać ze
mną o czym innym niż o stanie zdrowia
Erika, to... nie teraz... Czuję się strasznie i
chcę zostać sama.
Grace uśmiechnęła się.
– Ja chciałam tylko pani powiedzieć, że
z każdym problemem może przyjść pani
do mnie.
– Dzięki, Grace.
Wpadła do swego pokoju, rzuciła się na
łóżko i zaczęła płakać bez opamiętania.
Rozdział 5
Kiedy udało jej się trochę uspokoić,
postanowiła nie zaglądać do Erika tej
nocy. Nie było z nim aż tak źle, a gdyby
się nagle poczuł gorzej, mógł przecież ją
zawołać.
Przewracała się bezsennie z boku na
bok, gdy jednak wreszcie usnęła, co nigdy
nie przychodziło jej łatwo w nowym
miejscu, spała do samego rana.
Zbudziwszy się mogła już spokojniej
myśleć o wydarzeniach poprzedniego dnia.
Niech Erik sobie nie wyobraża, że ona
jest gotowa się w nim zakochać. Jeszcze
tylko tego by brakowało, myślała.
Tego ranka szczególnie uważnie
przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze,
stwierdzając z zadowoleniem, że
właściwie może być z siebie zadowolona:
szafirowe oczy, gładkie jasne włosy,
kształtny nos i pięknie wykrojone,
zmysłowe usta, które przysparzały jej
wielu komplementów.
Rzuciła okiem na zegarek i przeraziła
się. Cały czas myślała, że jest szósta,
najwyżej pół do siódmej, a dochodziła
dziesiąta!
Jak mogła tak długo spać! Od
pielęgniarki wymagało się więcej
odpowiedzialności, kpiła sama z siebie.
Ładnie zaczęła, nie ma co mówić.
Szybko narzuciła biały kitel, wsunęła na
stopy sandały na płaskim obcasie i
pospieszyła do pokoju Erika.
Jej pukanie pozostało bez odpowiedzi.
Nie żyje, i to moja wina. Owo straszne
przypuszczenie nieomal zwaliło ją z nóg.
Przerażona otwarła drzwi. Erika nie było w
łóżku.
Jak szalona zbiegła ze schodów,
dręczona obawą, że w nocy mogło się stać
coś strasznego. Bez tchu wpadła do
kuchni.
Grace siedziała za stołem, popijała kawę
i najspokojniej w świecie czytała gazetę.
Włosy zwisały jej na ramiona, nie
uczesane tak starannie jak zwykle.
Wskazywało to na to, że dopiero co wstała,
jak stwierdziła ku swej nieopisanej uldze
Caroline.
– Dzień dobry. Wszystko w porządku?
Grace spojrzała na nią zdumiona.
– A co takiego miałoby być?
– Bogu dzięki, więc z Erikiem wszystko
dobrze.
– Ależ oczywiście – potwierdziła Grace
z niejakim zdziwieniem. – Siedzi na tarasie
i opala się.
– Cudownie! – Caroline wybuchnęła
śmiechem, myśląc o swoich obawach. –
Muszę to chyba pani wytłumaczyć. –
Myślałam, że... w ogóle nie wiedziałam...
kiedy zobaczyłam pusty pokój... to byłaby
moja wina... – wyjąkała zakłopotana.
Grace mrugnęła do niej wesoło.
– Tak się pani o niego martwi?
Caroline zmarszczyła czoło. Nie chciała,
aby to tak wypadło.
– To czysto zawodowe zainteresowanie
– bąknęła spuszczając oczy.
Grace roześmiała się.
– Napije się pani kawy, Caroline?
– Chętnie, tylko zajrzę do niego na
werandę.
Erik leżał wyciągnięty na leżaku. Miał
na sobie tylko białe szorty i okulary
słoneczne. Wyglądał na uspokojonego i
zrelaksowanego.
– Erik! – zawołała cicho.
– Tak? – spytał leniwie, nie zwracając
się w jej stronę ani nie otwierając oczu.
– To ja, Caroline...
Zdjął okulary i zlustrował ją od stóp do
głów.
– Przecież wiem – skrzywił się w
uśmiechu. – Za kogo niby miałbym panią
wziąć?
Poczerwieniała pod jego badawczym
spojrzeniem.
– Sama nie wiem... Jak się pan czuje?
– Doskonale – odparł – lecz to nie jest z
pewnością pani zasługa. Co to za
pielęgniarka, która dłużej śpi niż jej
pacjent?
– Ma pan rację. Sama nie wiem, jak to
się stało, ale na pewno nigdy się nie
powtórzy.
Spojrzał na nią rozbawiony.
– Trudno mi w to uwierzyć, miss
Mansfield, gdyby jednak tak się stało,
gotów jestem przejąć pani obowiązki. –
Wyciągnął się z powrotem na leżaku. –
Ale teraz już poważnie, Caroline. Czuję się
dziś naprawdę lepiej i dlatego zdążyłem z
rana coś zaaranżować.
– Naprawdę? – rzuciła mli zdziwione
spojrzenie.
– Odbyłem rozmowę telefoniczną z
doktorem Sheridanem – powiedział,
czekając najwyraźniej, aby zachęciła go do
mówienia.
– I? – Caroline rzeczywiście nie umiała
skryć niecierpliwości.
– Powiedział, że wolno mi już jeść
wszystko.
– Nie mogę uwierzyć – pokręciła
niedowierzająco głową. – Jest pan pewien,
że rozmawiał pan z doktorem Sheridanem?
– Skądże znowu, to wszystko mi się
tylko śniło – obruszył się.
– Więc co tak naprawdę powiedział?
Jego głos zdradzał udrękę.
– Już pani słyszała. Caroline, jeśli
jeszcze choć jeden jedyny raz zobaczę na
swym talerzu zupę ziemniaczaną, to
przysięgam, natychmiast zwymiotuję.
Wolno mi jeść, co zechcę, więc właśnie
zacząłem to robić – oznajmił z tryumfem.
– Kazałem sobie podać jaja na bekonie,
biszkopt z owocami i silną czarną kawę.
Caroline straciła głowę. To musiało
kiedyś nadejść, znała podobne przypadki.
W momencie wielkiej lekkomyślności
cierpiący na wrzody żołądka zaczynają
jeść co się da – byle to nie była
kartoflanka. Niestety, rekonwalescencja u
Erika nie była aż tak daleko posunięta, aby
mogło mu to ujść bezkarnie.
– Mam nadzieję, że zdaje pan sobie
sprawę, co pan robi – rzekła tylko.
– Caroline, pani może być doskonałą
pielęgniarką, ale i tak z pewnością będę się
trzymał raczej wskazówek lekarza niż
pani, przysięgam!
Z tym człowiekiem się ostatniego
wieczoru całowałam, przemknęło Caroline
przez głowę.
– Miałam wiele razy do czynienia z
pacjentami cierpiącymi na wrzody żołądka
i w każdym z tym wypadków nasza terapia
okazała się skuteczna – oświadczyła sucho
i zniknęła we wnętrzu domu.
– Co tam słychać u naszego ukochanego
pacjenta? – spytała Grace, gdy Caroline
zajęła miejsce przy stole.
– Moim ukochanym pacjentem nie jest z
całą pewnością – rzuciła porywczo, zaraz
jednak zreflektowała się i spuściła
zawstydzony wzrok. – Przepraszam, nie to
miałam na myśli.
– Caroline – zaczęła spokojnie Grace. –
Nie oczekuję od pani żadnych hymnów
pochwalnych na cześć Erika. Dobrze
wiem, jakim jest trudnym pacjentem.
Zresztą jako architekt też nie jest lepszy.
Mówię to, chociaż jest moim bratankiem.
Niełatwo z nim wytrzymać.
– Tak też . mi się wydawało –
zauważyła Caroline.
– Ma pani ochotę na jejecznicę i tosty? –
spytała Grace.
– Dziękuję, właściwie nie jadam
śniadań.
– To niemądrze z pani strony – oburzyła
się Grace. – Dzień należy zaczynać od
solidnego posiłku.
– To brzmi zupełnie jak nowa reklama
płatków kukurydzianych – uśmiechnęła się
Caroline. – Przyznaję, ma pani zupełną
rację, niestety nie potrafię rano przełknąć
ani kęsa.
– Gdy miałam tyle lat co pani, właściwie
też nie jadałam śniadań – zamyśliła się
Grace. – Jest pani taka młoda, że pozwolę
sobie zadać pytanie... – urwała znienacka.
– Słucham? – Caroline zachęciła ją do
mówienia.
– No cóż – zaczęła z ociąganiem Grace
– chciałam tylko zadać pytanie, czy tam w
Nowym Jorku jest jakiś miły młody
człowiek, którego pani... Proszę wybaczyć,
jestem chyba zbyt ciekawa. Przecież to
naprawdę nie powinno mnie obchodzić.
Caroline upiła łyk kawy.
– Oczywiście, to wyłącznie moja
sprawa, ale chętnie odpowiem pani na
pytanie. Nie ma nikogo, kim bym się bliżej
interesowała. Kiedy zaczęłam pracować,
nie mogłam się opędzić od zaproszeń
młodych ludzi.
– Także lekarzy? – chciała się upewnić
Grace.
– Tak, szczególnie od tych, z którymi
pracowałam razem w szpitalu. Ponieważ
jednak nie reagowałam na to w określony
sposób i z nikim się nie związałam, to i
zaproszenia stały się rzadsze.
– Nie uwierzę w to. Jest pani wyjątkowo
piękną dziewczyną.
– Miło mi to słyszeć, Grace, choć tak
prawdę mówiąc nie mam zbyt wysokiego
mniemania o swojej urodzie.
– Nie zgadzam się z tym i już. Ma pani
piękne niebieskie oczy... i te włosy... Nie
można nie zwrócić na panią uwagi.
W tym momencie dobiegł je odgłos
stukających w hallu wysokich obcasów
Madeline.
– Zaczynam się oswajać z atmosferą
tego domu – uśmiechnęła się Caroline. –
Stałych gości rozpoznaję już po krokach.
– W tym wypadku nie jest to wcale
trudne – odparła Grace wstając, aby dolać
sobie kawy.
– Dzień dobry paniom – rzuciła słodko
Madeline wchodząc do kuchni. – Co u
Erika?
– W porządku. Siedzi na werandzie i
opala się.
Madeline zachwycona klasnęła w
dłonie.
– To cudownie! – zawołała z przesadną
radością. – Naleję sobie filiżankę kawy i
przysiądę się do niego.
Zanim jednak wyszła, przystąpiła
jeszcze do Caroline.
– Ach, byłabym zapomniała –
powiedziała
patrząc
na
nią
porozumiewawczo. – Zaprosiłam na
przyjęcie kogoś, kto się pani z pewnością
spodoba.
– To miło z pani strony – skwitowała
uprzejmie całą sprawę Caroline, lecz tak
naprawdę było jej to obojętne.
Madeline jednak nie dała za wygraną.
– To młody człowiek z Nowego Jorku,
który będzie tutaj przez cały lipiec. Jest
wyjątkowo przystojny.
– Zatem z przyjemnością go poznam.
– Już mu o pani opowiadałam – ciągnęła
Madeline, jakby miała nigdy nie
wyczerpać tematu.
– Przyjemnie mi, że pomyślała pani o
mnie – Caroline za żadne skarby nie
chciała okazać się nieuprzejma, nawet
wobec Madeline. – Przyznam jednak, że
przyjęcie właściwie mnie nie interesuje.
Nie przyjechałam tu po to, aby się bawić.
– Wiem, wiem – Madeline
niecierpliwym ruchem odrzuciła włosy do
tyłu. – Nie zaszkodzi jednak pani odrobina
męskiego towarzystwa. Kiedy Erik jest w
podróży służbowej, ja też przecież nie
siedzę w domu z robótką w ręku.
Caroline i Grace wymieniły wiele
mówiące spojrzenia.
– Poza tym – ciągnęła Madeline – wcale
nie uważam, że musi go pani od razu
poślubić. Broń Boże, nie! Ale jest to
niewątpliwie jedyny wolny mężczyzna w
okolicy. – Inni są w dobrych rękach, Erik
też nie jest tutaj wyjątkiem.
– Madeline, ile razy mam pani
powtarzać, że Erik mnie nie interesuje?
Gdyby mi wolno było sobie dobierać
pacjentów, mój wybór z pewnością nie
padłby na niego.
Madeline popatrzyła na nią znacząco.
– Nie mówię o Eriku jako pacjencie.
– Rozumiem. Dla mnie za to Erik jest
tylko pacjentem i nikim więcej. Gdyby nie
był chory, nie byłoby mnie tutaj. Nie
jestem żadną damą do towarzystwa i im
szybciej to pani pojmie, tym lepiej,
oczywiście dla pani.
Madeline przyglądała jej się spod
zmrużonych powiek.
– A co się stanie, jeśli mimo moich
najszczerszych chęci nie uwierzę w to?
Caroline już otwierała usta, aby
odpowiedzieć na tę cierpką uwagę, gdy
wmieszała się szybko Grace.
– Madeline, moja kochana, Erik byłby
wściekły, gdyby się dowiedział, o czym
tutaj rozmawiamy. A ty przecież nie
chcesz, aby się dowiedział, prawda?
Madeline rzuciła jej oburzone
spojrzenie.
– Nie wydaje mi się, abyśmy dalej
musiały rozwijać ten temat – dorzuciła
Grace. – W każdym razie postaraj się
przyjąć do wiadomości to, co Caroline
usiłuje ci wytłumaczyć.
– Jesteś niemożliwa, Grace – Madeline
zacisnęła wargi próbując doprowadzić do
porządku niesforny kosmyk włosów. –
Nigdy nie zrozumiem, jak Erik jeszcze z
tobą wytrzymuje.
– Zapytaj go o to sama – odparowała
Grace. – Gdybyś go lepiej znała, nie
musiałabyś tego robić.
Madeline odrzuciła z wściekłością
głowę do tyłu i wypadła z kuchni, pozostał
po niej tylko obłoczek perfum.
– Jestem przekonana – rzekła Caroline –
że w ten sposób zgasła ostatnia iskierka
sympatii, jaką miała dla pani, Grace.
– Już wcześniej chciałam z nią poważnie
porozmawiać – westchnęła Grace. –
Gdyby to nie chodziło o Erika...
– Są po słowie? – chciała się dowiedzieć
Caroline, niepomiernie zdziwiona, że w
oczekiwaniu na odpowiedź jej serce naraz
zaczęło bić niespokojnie.
– Nie wiem – przyznała niepewnie
Grace. – Z Erikiem nigdy nic nie
wiadomo.
– Dlaczego mieszkacie państwo razem?
Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale...
– Wcale nie mieszkamy razem –
przerwała pospiesznie Grace. –
Przebywamy pod jednym dachem tylko
wtedy, gdy on przyjeżdża w odwiedziny.
Ten dom należał kiedyś do jego rodziców.
Kiedy umarli, odziedziczył go Erik i uparł
się, abym mieszkała tutaj przez okrągły
rok. Musi pani wiedzieć, Caroline, że Erik
przywiązuje wielką wagę do więzów
rodzinnych. Trudno w to uwierzyć, a
jednak to prawda. – Tak więc od siedmiu
lat większą część roku spędzamy razem, i
w dodatku nie kłócimy się. Dziwne, nie?
– Ależ to cudownie! – Caroline była
mile zaskoczona. Erik wydał jej się jeszcze
bardziej zagadkowy.
Spojrzawszy na zegarek otrząsnęła się z
zamyślenia.
– Erik powinien teraz zażyć lekarstwa.
Niestety jest u niego Madeline i nie za
bardzo mam ochotę do niego zaglądać. Nie
ręczę za siebie, kiedy ją spotkam. Swoim
lekceważącym zachowaniem potrafi
doprowadzić mnie do białej gorączki –
wyznała.
– Rozumiem to aż za dobrze –
roześmiała się Grace. – Ze mną dzieje się
to samo. Ale niech pani nie pozwoli
przeszkadzać sobie w pracy.
– Racja, Grace – poderwała się
zdecydowanym ruchem Caroline. – Pójdę
teraz do Erika i nie dam się zbić z tropu
Madeline. To ona będzie się musiała
usunąć na bok.
Erik ciągle jeszcze opalał się na
werandzie, teraz jednak leżał na brzuchu, a
Madeline przycupnęła tuż obok niego na
brzegu leżaka i nacierała mu plecy
olejkiem do opalania. Kiedy usłyszała
kroki Caroline, podniosła się.
– Niech pani będzie tak dobra i
przyniesie Erikowi chusteczkę do nosa z
łazienki – rzuciła słodko.
– Nie sądzę, aby Erik miał od razu
doznać oparzenia, gdy przerwie pani na
chwilę nacieranie i sama przyniesie tę
chusteczkę – powiedziała sucho Caroline.
Wydawało jej się, że Erik cicho
zachichotał, nie mogła tego jednak
stwierdzić z całą pewnością, gdyż odwrócił
od niej głowę. Musiała więc przyjąć, że się
przesłyszała.
– Jest pani pielęgniarką i jak mniemam,
należy to do pani obowiązków.
– A więc jest pani w błędzie, Madeline.
Pielęgniarka ma za zadanie troszczyć się
wyłącznie o te sprawy, które są związane
ze zdrowiem pacjenta. Oznacza to, że nie
musi przejmować obowiązków kelnerki,
służącej, przyjaciółki czy damy do
towarzystwa. Dlatego proszę mną nie
komenderować. Do tego upoważnieni są
tylko lekarze, a i to nie w każdym
wypadku.
Erik roześmiał się głośno, lecz Madeline
nie znalazła w tym nic zabawnego.
Podniosła się dysząc wściekłością.
– Podobnej bezczelności nie spotkałam
jeszcze nigdy w życiu – rzuciła chrapliwie.
– Nie mam ochoty być dalej obrażana, a
więc jedźmy na spacer. – Ta propozycja
dotyczyła oczywiście tylko Erika.
Caroline^ czekała w napięciu, w jakiś
dziwny sposób przekonana, że Erik tę
propozycję odrzuci.
Rzeczywiście, odwrócił się na bok i
podparł łokciem, lustrując Caroline
dziwnym wzrokiem. Najchętniej by się
spoliczkowała, bo pod tym spojrzeniem
spłonęła ciemnym rumieńcem. Czuła się
tak, jakby stała przed nim naga.
– Madeline – spytał w końcu, nie
spuszczając oczu ze swej pielęgniarki –
dlaczego nie pojedziesz sama?
– Co? – pytanie Madeline przeszło w
krzyk. – Dlaczego niby miałabym jechać
sama? To przecież takie nudne!
– Przynajmniej raz możesz spróbować –
mrugnął do Caroline, która co prędzej
odwróciła wzrok. Kolana miała jak z waty.
– Eriku, mogłabym z tobą pomówić na
osobności, i to zaraz? – zażądała ostro
Madeline.
Ku zdziwieniu Caroline wzrok, jakim
Erik obrzucił swoją przyjaciółkę, nie
zdradzał cienia uczucia.
– Madeline, jak widzisz, właśnie się
opalam. Wypoczywając trzymam się
wskazówek lekarza, czego skrupulatnie
przestrzega obecna tu młoda, choć nie
pozbawiona doświadczenia, Caroline
Mansfield. Nikt mi nie będzie mówił,
kiedy mam wstać. O tym decyduję sam,
czy to będzie trwało minutę, godzinę, czy
też trzy godziny.
Madeline sięgnęła nerwowo po pudełko
z papierosami, zgarniając przy tym
niechcący z blatu stojącego obok stolika
inne drobiazgi.
– Do licha, gdzie jest zapalniczka?
– Skąd mam wiedzieć? – spytał chłodno.
– Przecież wiesz, że od ostatniego ataku
nie palę.
– Owszem, pamiętam – rzuciła ze
złością. – Ale ostatecznie masz przecież
oczy w głowie.
Szukała dalej, raptem jednak zaprzestała
poszukiwań i zapatrzyła się w milczeniu w
przestrzeń.
W którymś momencie odwróciła się do
Caroline i spojrzała na nią lodowato.
– Może pani wie, gdzie jest zapalniczka,
miss Mansfield. Jej wzrok pobiegł do
Erika, ale ten udał, że tego nie dostrzega.
– Daj wreszcie spokój, Madeline. To po
prostu śmieszne – burknął niechętnie
przygładzając włosy.
– Nigdy nic nie wiadomo – usiłowała
bronić swego Madeline, lecz jej wyraz
twarzy mimo wszystko się zmienił.
Wyglądała teraz na nieco speszoną.
– Przepraszam – zwróciła się znienacka
do Caroline. Ta nie wierzyła własnym
uszom. – Nie mam pojęcia, dlaczego to
powiedziałam, jeszcze raz przepraszam. –
Spojrzała ku niebu. – Być może dostałam
już udaru słonecznego. Ale bardzo jestem
do tej zapalniczki przywiązana, poza tym
nie była ona znowu taka tania.
– Nie ma czego żałować, możesz sobie
przecież kupić sto innych – rzekł niedbale
Erik, poprawiając się na leżaku.
– Masz rację, najdroższy – westchnęła
Madeline. – Łatwo przyszło, łatwo poszło.
Niech się pani na mnie nie gniewa –
uśmiechnęła się z przymusem do Caroline.
– A teraz muszę się pożegnać – dodała
nieoczekiwanie. – Zobaczymy się później.
Niecierpliwym gestem sięgnęła po
pudełko papierosów, demonstracyjnie
pocałowała Erika w usta i wróciła do
siebie.
– Przykro mi, że doszło do tej
obrzydliwej sceny – powiedział Erik,
kiedy Madeline odeszła. – Było to czyste
grubiaństwo z jej strony i ona doskonale o
tym wie.
– Nie bierzmy tego aż tak poważnie –
próbowała skwitować całe zajście
Caroline, dziwiąc się w duchu, że jest
naprawdę oburzony. – Zdarzyło mi się to
już kilka razy, moim koleżankom zresztą
też.
– Naprawdę? – Erik spojrzał na nią
niedowierzająco.
– Właściwie każda pielęgniarka ma na
swoim koncie takie niemiłe
doświadczenia. Kiedyś, a było to wtedy,
gdy dopiero co skończyłam szkołę, pewna
bardzo bogata stara dama oskarżyła mnie,
że jej ukradłam zegarek. Oczywiście
znalazł się u niej pod poduszką, ale jak się
wtedy czułam... Mimo to starałam się tę
starą kobietę zrozumieć.
– Jak to? – Erik zmarszczył czoło.
Atmosfera nie była napięta, wręcz
przeciwnie. Erik leżał wyciągnięty na
leżaku i zadawał pytania, nie patrząc na
nią, nie niepokoił jej też w żaden inny
sposób.
– Zwykle oskarżają nas ludzie bogaci,
zresztą im można ukraść najwięcej.
Strzegą więc swoich pieniędzy i innych
rzeczy jak oka w głowie, tak jakby żyli w
ciągłej obawie, że kiedyś mogą skończyć
w nędzy. My, źle opłacane pielęgniarki,
nie mamy takich zmartwień.
Uśmiechnął się do niej.
– Jak rozumiem, miał to być wyraz
współczucia – upewniła się z kpiną.
– Caroline, niechże się pani tak nie
podnieca, bo inaczej któregoś dnia nabawi
się pani wrzodów żołądka.
Nie odpowiedziała. Sama czuła, że od
kiedy przebywa w Cape Cod, jest bardziej
spięta i podatna na stresy niż zwykle.
– Proszę zrobić mały spacer plażą albo
wziąć moją żaglówkę i popływać –
zaproponował. – Nie zdradzę pani, proszę
się nie martwić.
Spojrzała na niego zirytowana.
– Przyjechałam tutaj jako pielęgniarka, a
nie na urlop.
Plaża co prawda nęciła ją już od dawna,
lecz doskonale wiedziała, że będzie miała
wyrzuty sumienia, jeśli zostawi Erika
samego. Ostatecznie płacono jej za to, aby
się o niego troszczyła.
– Dla mnie to też nie jest obojętne –
dorzucił – gdy pani cały czas tkwi koło
mnie. Prawdopodobnie nie pomyślała pani
o tym, że nawet chory ma prawo do
odrobiny prywatności.
Ich oczy spotkały się. Czyż w jego
wzroku nie było znowu błysków
zdradzających rozbawienie? A więc bawił
się jej kosztem.
– Zatem zostawiam pana samego –
oświadczyła sucho poprawiając na sobie
kitel. – Chciałabym tylko wiedzieć, co
będzie pan jadł na obiad, bo muszę
uzupełnić sprawozdanie dla doktora
Sheridana.
– Dobre sobie! – jego twarz sposępniała.
– skądże niby mam wiedzieć? Niech pani
zapyta Grace. Słyszałem, jak mówiła coś o
suflecie z serca, ale tak naprawdę nie
zwróciłem na to uwagi.
Odwróciła się bez słowa. Ależ ten
człowiek miał humory! Nigdy się nie
wiedziało, czego można się spodziewać za
moment! Jeśli Erik jeszcze kiedykolwiek
będzie próbował przyciągnąć ją do siebie,
wytłumaczy mu spokojnie, lecz
stanowczo, że sobie tego nie życzy. Mimo
iż tak na nią działał, w żadnym wypadku
nie chciała czegoś, co by wykraczało poza
zwykłe kontakty między chorym a
pielęgniarką. Dla niej był zbyt
zarozumiały, obrzydliwie pewny siebie i
arogancki, choć wyglądał bosko...
Poszła do kuchni poszukać Grace, gdyż
chciała jeszcze tego przedpołudnia
dokończyć sprawozdanie o postępie
terapii. Niestety nie znalazła jej tam,
wróciła więc do swego pokoju. Pisanie
jednak jej nie szło. Była rozkojarzona i
nerwowa i nie umiała nic rozsądnego
napisać o minionym wieczorze.
Naraz wszystko na nowo stanęło jej
przed oczami, tak jakby wydarzyło się to
zaledwie parę. sekund wcześniej.
Odżył w jej wspomnieniach moment,
kiedy Erik zamknął ją w ramionach i
zaczął namiętnie całować.
Nigdy jeszcze niczyje pocałunki nie
obudziły w niej takich uczuć, a przecież
Erik nie był człowiekiem, którego
mogłaby tak po prostu pokochać.
Potrząsnęła bezradnie głową. Zachowałaś
się strasznie, po raz nie wiadomo który
skarciła samą siebie.
Kiedy jednak pomyślała o zachowaniu
Erika w ogóle, o tym, jak ją peszył swymi
odezwaniami i celowo denerwował, wzięła
się w garść, zacisnęła zęby i dokończyła
sprawozdanie.
Przede wszystkim jednak postanowiła
zaraz potem iść na spacer.
Obeszła dom wokoło, rozkoszując się
ciepłymi promieniami słońca. Zdjęła
sandały i pobiegła plażą. Piasek był
nagrzany i to sprawiało jej prawdziwą
przyjemność. Brnęła tak brzegiem morza
więcej niż milę, potem jednak zawróciła,
gdyż owładnęło ją niejasne uczucie
samotności.
Kiedy spojrzała na zegarek, stwierdziła
ku swemu zaskoczeniu, że stanął. Pewnie
do środka dostał się piasek i uszkodził
mechanizm, pomyślała.
Od Grace dowiedziała się, że Erik
zamknął się w swoim pokoju, a Madeline
zajrzała tylko na krótko. Tymczasem
zrobiło się już popołudnie.
– Erik jest dziś w wyjątkowo złym
humorze – zauważyła Grace zerkając na
Caroline sponad swojej filiżanki z kawą. –
Wie pani, jaki jest tego konkretny powód?
Caroline nic nie mogła poradzić na to,
że się czerwieni.
– Nie, nie wiem. Jego humor zmienia się
tak szybko, jak pogoda w marcu.
– Caroline, jest pani czerwona jak burak.
Coś leży pani na sercu.
Caroline, do reszty speszona, utkwiła
wzrok w filiżance.
– Grace, naprawdę nie ma nic takiego, o
czym powinnyśmy porozmawiać. To, co
zaszło ubiegłego wieczoru, było zwykłą...
głupotą... i nigdy się nie powtórzy. –
Podniosła oczy na Grace. – Jestem pewna,
że się nie powtórzy...
– Caroline, mówi to pani z
przekonaniem? – spytała spokojnie Grace.
Na takie pytanie Caroline nie była
przygotowana.
– Tak, najzupełniej – rzuciła
pospiesznie. Sama czuła, że nie zabrzmiało
to przekonująco. – Sama nigdy... bym nie
zaczynała z Erikiem...
– Z powodu Madeline? – indagowała
Grace.
– Nie, właściwie nie... Gdybym
rzeczywiście była zainteresowana Erikiem,
Madeline sama w sobie stanowiłaby
problem. Ale tak nie jest, Grace.
– Erika trudno przejrzeć – pokręciła
głową z westchnieniem Grace. – Nie jest
łatwo go polubić. Już jako dziecko był
samowolny i uparty. Nigdy nie miał
przyjaciół. Ale... – mieszała w zamyśleniu
kawę – zobaczymy...
Raptem Caroline opanowało uczucie, że
ktoś za nią stoi. Odwróciła się gwałtownie
i jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia,
kiedy zobaczyła Erika opierającego się
niedbale o drzwi.
Miał na sobie białe lniane ubranie i białe
buty. Zawsze prezentował się świetnie,
tym razem jednak rzeczywistość przeszła
wszelkie oczekiwania. Zakłopotana
przygryzła wargę, nie mogąc odwrócić od
niego wzroku.
– Grace, miła moja, dlaczego tak nagle
przerwałaś? – spytał jakby od niechcenia.
Grace uśmiechnęła się niepewnie.
– Właśnie rozmawiałyśmy o okolicy.
Usiądź, proszę. Napijesz się z nami kawy?
– Nie, dziękuję. W tej chwili ruszam do
P-Town z Madeline.
Caroline odczuwała osobliwe napięcie,
nie mogąc skoncentrować się na tym, co
powiedział Erik. P-Town. Co za P-Town?
– Chcemy się spotkać z przyjaciółmi, z
którymi już od dawna się nie widzieliśmy.
Czy da mi pani na to swoje przyzwolenie i
błogosławieństwo, Caroline? – spytał
drwiąco.
– Co to jest P-Town? – zapytała
zmieszana.
– A więc nie będzie błogosławieństwa,
jak się domyślam. Moja droga, to skrót od
nazwy Provincetown, miasteczka leżącego
na najbardziej wysuniętym na południe
końcu przylądka. Jeszcze jakieś pytania?
– Nie, Eriku. – Jej głos brzmiał w miarę
spokojnie, lecz była wzburzona.
Grace przyjrzała się jej uważnie. Jej
uniesione brwi zdradzały zdziwienie.
– Musisz iść na to cocktail-party?
Jestem pewna, że doktor Sheridan nigdy
by ci na to nie pozwolił.
Jej wzrok powędrował z powrotem do
Caroline, jakby chciał ją zachęcić, by
kategorycznie się sprzeciwiła.
– Grace ma rację. Pan naprawdę
powinien...
– Ani słowa więcej na ten temat! –
przerwał jej gniewnie. – Najchętniej bym
was obie wziął ze sobą, lecz nie zniosę
dziś wieczór dwóch kobiet, które ciągle mi
powtarzają, co mi wolno jeść i pić. I tej
trzeciej, która mi podpowiada, z kim mam
rozmawiać, a z kim nie – rzucił ze złością i
wyszedł.
Caroline też zaraz się podniosła, zdając
sobie sprawę, że nie potrafi sklecić w tym
momencie sensownego zdania. Nie
chciała, aby Grace zauważyła jej
wewnętrzne pomieszanie. To prawda,
Grace była miła i przyjacielsko
usposobiona, lecz na jej gust nieco zbyt
ciekawa i na pewno chciałaby się za
wszelką cenę dowiedzieć, co się z nią
dzieje.
A tego Caroline sama nie wiedziała.
Rozdział 6
Już było dobrze po południu, kiedy
Caroline spytała, czy Grace nie
pożyczyłaby jej swego starego kabrioletu.
Chciała jechać do miasta, aby dać zegarek
do naprawy.
– Niestety, tutaj nie ma sklepu
jubilerskiego. Musi pani jechać aż do
Provincetown – oświadczyła Grace.
– Cóż, na to ostatnie nie mam ochoty –
zastanawiała się głośno Caroline, myśląc
przy tym, że w Provincetown może
natknąć się na Erika i Madeline.
– Właściwie dlaczego nie miałaby pani
tam jechać? – spytała ze zdziwieniem
Grace. – Zegarek jest przecież pani
potrzebny.
Grace oczywiście miała rację, Caroline
potrzebowała zegarka choćby do mierzenia
pulsu Erika, więc nie było co zwlekać z
naprawą.
– Nie musi się pani bać, że spotka pani
Erika z Madeline – Grace zdawała się
czytać w jej myślach. – Kiedy pani tam
zajedzie, oni już dawno będą na party.
– Wcale się nie boję, że ich spotkam –
broniła się gorączkowo Caroline. – Ja
tylko... nie chcę tracić takiego pięknego
popołudnia na wypad do miasta... choć co
prawda, muszę oddać zegarek do naprawy,
i to jak najszybciej.
– Może pani wziąć mojego forda albo
BMW Erika.
– Wezmę forda – zdecydowała Caroline.
Grace wytłumaczyła jej, jak się jedzie
do Provincetown i gdzie szukać sklepu
jubilerskiego.
Była to wspaniała jazda. Po czystym
błękicie nieba żeglowały pojedyncze białe
chmurki, a wiatr rozwiewał włosy
dziewczyny, dając przedsmak przygody.
Niestety, jej myśli krążyły nieodmiennie
wokół Erika i to kładło się cieniem na jej
radości. Dlaczego był taki skory do kłótni i
lekkomyślny, gdy chodziło o własne
zdrowie?
Do Provincetown przybyły o niezbyt
korzystnej porze. Wąskie ulice miasta
dosłownie zabite były samochodami i
tylko z trudem posuwała się do przodu,
czując się odrobinę śmiesznie w
olbrzymim fordzie-kabriolecie.
Zaparkowała wóz w pierwszym wolnym
miejscu, jakie dostrzegła, i resztę drogi
przebyła pieszo, oglądając niezliczone
wystawy i zapisując w pamięci napotkane
restauracje.
Zegarmistrz okazał się miłym starszym
panem. Obejrzał zegarek i oświadczył, że
zreperuje go od ręki i że będzie go można
odebrać mniej więcej za pół godziny.
Caroline wróciła tą samą drogą. Idąc do
zegarmistrza zdążyła zauważyć kilka
ładnych niedrogich rzeczy, postanowiła
więc je obejrzeć. Grace też wypadało
zrobić małą niespodziankę.
Ostatecznie kupiła po małej pachnącej
lawendą poduszce dla Grace i dla siebie.
Zakup wprawił ją w dobry humor. Dzień
się zaczął co prawda nerwowo, ale teraz
miała dla siebie resztę popołudnia, mogła
do woli robić zakupy i spacerować, nie
pamiętając o złym nastroju sprzed kilku
godzin ani o tym, co go wywołało.
Mniejsza o Erika i Madeline z ich
humorami! Jej powinno być to absolutnie
obojętne. I będzie, przyrzekła sobie
święcie.
Naraz zamajaczył przed nią wysoki,
biało odziany mężczyzna i uwieszona u
jego ramienia szczupła kobieta. Erik i
Madeline! Szli kilka metrów przed nią,
rozmawiając wesoło i śmiejąc się.
Zachowywali się tak, jakby byli świeżo
upieczoną parą małżeńską.
Nastrój Caroline zmienił się w mgnieniu
oka, z radosnego uczucia sprzed chwili nie
zostało śladu. Przystanęła na chwilę, nie
chcąc ich dogonić, po czym ruszyła wolno
przed siebie, nie tracąc z oczu tamtych
dwojga. Zapytywała siebie w duchu,
dlaczego tak jej przeszkadza fakt, że Erik i
Madeline dobrze się czują w swoim
towarzystwie, nie umiała jednak znaleźć na
to odpowiedzi. Zresztą obydwoje byli
jakby dla siebie stworzeni, uświadomiła to
sobie przecież zaraz na początku.
Na skrzyżowaniu jeszcze raz rzuciła
spojrzenie w stronę roześmianej pary, po
czym skręciła w wąską przecznicę. Zanim
jednak to zrobiła, zdążyła jeszcze dojrzeć,
jak Madeline kładzie Erikowi rękę na
ramieniu i przyciąga go do siebie. Erik
jednak wydaje się tego nie dostrzegać.
Caroline to ucieszyło, zaraz jednak
próbowała sobie wmówić, że jest jej to
obojętne, co zrobi lub czego nie zrobi Erik.
Wróciła do jubilera, zapłaciła za
naprawę i najkrótszą drogą wróciła do
miejsca, gdzie zaparkowała samochód.
Spieszyła się, bo przyrzekła Grace, że
wróci na szóstą.
Wyjeżdżając z miasta przypomniała
sobie, że ma zabrudzoną tylną szybę,
zatrzymała się więc, aby ją przetrzeć, i
oniemiała. Widniały na niej nakreślone
koślawymi literami dwa słowa: „Sorry
Erik".
Musiał dostrzec samochód, kiedy byłam
u jubilera, myślała wpatrując się w wiele
mówiące przesłanie.
Słowa były tylko dwa, lecz uczyniły
Caroline niewymownie szczęśliwą. Auto
co prawda należało do Grace i Erik ją
mógł mieć na myśli, lecz szósty zmysł
podpowiadał jej, że te słowa skierowane są
do niej. Jeżeli rzeczywiście było mu
przykro, to jednak chyba miał
świadomość, że zachował się wobec niej
nieładnie. Wyglądało na to, że zbyt
pochopnie go oceniła.
Kiedy wróciła, Grace właśnie skończyła
przygotowywać obiad. Była pieczona kura
z ryżem i sałatą. Do tego piły białe wino.
Siedziały w jadalni do dziewiątej.
– Mam nadzieję, że nie czuje się pani
zobowiązana
dotrzymywać
mi
towarzystwa, Grace – powiedziała w
którymś momencie Caroline. – Jeśli pani
chce wyjść, proszę się nie krępować. Od
kiedy mieszkam w Nowym Jorku,
przyzwyczaiłam się zajmować sama sobą.
– Wręcz przeciwnie, bardzo przyjemnie
mi się z panią gawędzi, Caroline. Co
innego Madeline. Zagląda tu co chwilę, ale
spędzenie z nią wieczoru to średnia
przyjemność.
– Łatwo mi to sobie wyobrazić –
zgodziła się Caroline. – Niekiedy wydaje
mi się... nie wiem, dlaczego, ale mnie to
prześladuje... że Madeline nie jest
odpowiednią kobietą dla Erika. – Myślę,
że pani wie, co chcę przez to powiedzieć –
dorzuciła pospiesznie, myśląc z
przerażeniem o tym, co powiedziała.
Najchętniej odgryzłaby sobie język. To nie
było potrzebne. Co Grace sobie teraz o niej
pomyśli?
– O, to całkiem nowy ton – uśmiechnęła
się przebiegle Grace.
Caroline spłonęła ciemnym rumieńcem,
co jeszcze bardziej rozbawiło Grace.
– Musiałam zmienić zdanie o Eriku.
Przez całe popołudnie byłam na niego
wściekła, ale w Provincetown zmieniłam
zdanie. Musiał zobaczyć mój samochód to
znaczy pani samochód – i napisał na tylnej
szybie „Sorry Erik".
– Cały Erik – oświadczyła z dumą
Grace. – Mnie też już wiele razy zaskoczył
w mniej więcej taki sam zwariowany
sposób.
– Może to właśnie panią miał na myśli...
– Caroline wpatrzyła się w obrus. – Nie
wiem... O, byłabym zapomniała.
Przywiozłam pani mały upominek.
– Ależ to nie było potrzebne, Caroline.
– To tylko drobiazg. Zaraz wrócę.
Kiedy znalazła się na powrót w
korytarzu, stanęła jak wryta. Z jadalni
doszły ją głosy. Serce Caroline skoczyło
do gardła. Erik i Madeline już wrócili!
Z ociąganiem zeszła po schodach,
zapytując siebie gorączkowo w duchu, czy
jej makijaż jest w porządku, a włosy nie są
potargane. O tych sprawach jeszcze przed
chwilą w ogóle nie myślała.
– Aha! – powitał ją nieomal szyderczo
Erik, gdy weszła. – Nasza Florence
Nightingale przypomniała sobie o
obowiązkach.
Prezentował się wspaniale. Jego ciemna
opalenizna doskonale kontrastowała z
białym ubraniem, a oczy błyszczały
wyzywająco.
Uśmiechnęła się nerwowo, nie wiedząc,
jak się zachować. A więc w sposobie bycia
Erika niewiele się zmieniło...
– Caroline przywiozła mi upominek –
zawołała ucieszona Grace. – Właśnie
przyniosła go z góry.
– Jak to miło – zauważyła znudzonym
głosem Madeline i lekko zatoczywszy się
oparła o stół.
Caroline sprawiła przykrość ta cała
niespodziewana sytuacja.
– To przecież tylko drobiazg... –
szepnęła. ~
– Mam wrażenie, że nasza mała
Florence Nightingale nie jest zachwycona
naszą obecnością – dodała ironicznie
Madeline. Może to prezent, jakiego nikt z
nas by się po niej nie spodziewał – jakieś
egzotyczne zmysłowe perfumy albo coś w
tym rodzaju...
– Przestań – ofuknął ją Erik. – Co to
takiego, Caroline?
Czuła się nieswojo, wręczając upominek
Grace. Że też ci dwoje musieli być przy
tym obecni...
Grace pełna radości oczekiwania
rozwinęła papier, a Caroline zrobiło się
lżej na duszy, gdy zobaczyła, że pachnąca
poduszka naprawdę jej się podoba.
– Na miły Bóg, co to takiego? –
Madeline wybuchnęła piskliwym
śmiechem.
– Pachnąca poduszka – wyjaśniła
spokojnie Caroline.
– Och, jakie to miłe – zauważyła
drwiąco Madeline. – Takie coś miałam
jako dziecko. Uroczy prezent!
– Musiało to być dawno temu, skoro nie
za dobrze to pamiętasz – Caroline była
zdumiona sposobem i tonem, jakim Grace,
zwykle uprzejma i zrównoważona,
odpowiedziała Madeline.
Madeline widocznie nie zamierzała
wdawać się w kłótnię, bo ciągnęła jakby
nigdy nic:
– To naprawdę miło z pani strony,
Caroline. I jakoś... – szukała odpowiednich
słów – pasuje do pani... jest takie słodki i
niewinny...
Erik wystąpił krok do przodu, jakby
sposobił się do zabrania głosu w dyskusji,
lecz Caroline nie dopuściła do tego.
Spodziewała się, że też zacznie sobie stroić
żarty z jej prezentu, a nie miała ochoty
tego słuchać. A nawet jeśli zamierzał
wziąć ją w obronę... mniejsza z tym,
spokojnie mogła zrezygnować z
interwencji
człowieka,
którego
usposobienie było kapryśne jak pogoda, i
po którym nie wiadomo czego można się
było spodziewać.
– Mam wrażenie, że Grace poduszka się
naprawdę podoba – rzuciła więc szybko –
a dla mnie to najważniejsze.
Szare oczy Madeline zwęziły się
dosłowni w szparki. Wyprostowała się
wzruszając przy tym demonstracyjnie
ramionami.
– Strasznie mi przykro – zwróciła się z
sarkazmem w głosie do Erika – ale nie
jestem przyzwyczajona do wysłuchiwania
tylu sentymentalnych deklaracji. Chodź,
usiądziemy na werandzie i wypijemy po
drinku.
– Jestem zmęczony, Madeline – odrzucił
niezbyt grzecznie propozycję Erik. –
Odwiozę cię teraz do domu.
Wyszedł z pokoju, nie oczekując
odpowiedzi z jej strony.
Madeline pobiegła za nim bez słowa,
tylko z hallu dobiegł jej błagalny głos:
– Eriku, jednego jedynego malutkiego
drinka...
W parę sekund później zawarczał silnik
samochodu Erika. A więc postawił na
swoim.
– Caroline... – wyrwał ją z zamyślenia
głos Grace. – W tym całym zamieszaniu
nie miałam jeszcze okazji, aby pani
podziękować. To było bardzo miłe z pani
strony.
– Cieszę się, że poduszeczka się pani
podoba, niestety wymiana zdań, którą ona
wywołała, nie była zbyt przyjemna.
– Wiem, kochanie – uśmiechnęła się
Grace. – Nie powinnam jej była
rozpakowywać przy Madeline, tym
bardziej że na tym party musiała się dobrze
wstawić.
– Ach, nic nie szkodzi. Teraz pójdę do
siebie i trochę poczytam. Gdy Erik wróci,
muszę go zbadać. Mogłabym pomóc pani
w zmywaniu?
– W żadnym wypadku – zaoponowała
Grace. – Proszę odpocząć, a ja powiem
Erikowi, że pani zajrzy do niego jeszcze
tego wieczoru.
– Może rzeczywiście lepiej go uprzedzić
– mruknęła sama do siebie. – Dobranoc,
Grace, i... dziękuję za wszystko.
– Dobranoc, kochanie. To ja powinnam
dziękować.
Wróciwszy do swego pokoju usadowiła
się w fotelu i wzięła do ręki książkę.
Czytała niecałe dziesięć minut, kiedy na
schodach usłyszała kroki Erika, wybiegła
więc na korytarz, aby go złapać, zanim
zniknie w swoim pokoju.
– Erik?
Zatrzymał się nie oglądając.
– Tak.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, nie jak
pytanie.
– Zanim pan się położy, muszę jeszcze
pana zbadać – Nie możemy z tym
poczekać do rana? – W jego głosie
dźwięczała złość.
– Niestety nie. Zawsze pana badam o tej
porze. To nie potrwa długo.
Nie czekając na jego reakcję poszła do
kuchni po stetoskop, przyrząd do
mierzenia ciśnienia i tabelę porównawczą.
Gdy wróciła, Erika już nie było na
korytarzu. Drzwi do jego pokoju stały
uchylone, a on sam siedział z grobową
miną za stołem kreślarskim.
– Mam nadzieję, że to rzeczywiście nie
potrwa zbyt długo – burknął niechętnie.
– Ja też chcę to mieć jak najszybciej za
sobą – nie wytrzymała. – Proszę podwinąć
rękaw.
Niecierpliwie zaczął rozpinać guziki
swej białej koszuli – I tak ją muszę zdjąć,
więc zrobię to teraz, aby ułatwić całą
sprawę.
– Jak pan chce – zgodziła się obojętnie.
Ze złością rzucił koszulę na ziemię.
– Proszę się pospieszyć, mam wiele
pracy.
Z trudem – przyszło jej się
skoncentrować, gdy ta k siedział przed nią
z obnażonym torsem. Emanował jakąś
dziwną zniewalającą siłą, wobec której
była bezbronna. Oczywiście za nic w
świecie by się do tego nie przyznała,
niestety nie umiała opanować
zdenerwowania.
– Postaram się zrobić to jak najszybciej
– szepnęła przyciskając membranę
stetoskopu do jego szerokiej piersi.
Serce Erika biło bardzo szybko, co
świadczyło o tym, że jest podenerwowany.
Kiedy uniosła wzrok, ich spojrzenia na
moment się spotkały.
– Przyspieszona akcja serca –
oświadczyła.
– Co to oznacza?
– Nic wielkiego, po prostu tak mi się
powiedziało.
– A więc proszę łaskawie zachować
swoje uwagi dla siebie, miss Mansfield –
ofuknął ją. – Niech mi pani oszczędzi
swych komentarzy na temat mego stanu
zdrowia. Owszem, czekam, że mi pani
powie, gdy coś będzie nie tak, ale nic poza
tym.
Ironia tego oświadczenia ugodziła ją w
serce.
– Przynajmniej wiem, gdzie jest moje
miejsce – zauważyła cierpko.
Założywszy
opaskę
uciskową
stwierdziła, że Erik ma ciśnienie wyższe
niż poprzedniego dnia, nic jednak nie
powiedziała.
– Na dziś tyle.
Powinna się też dowiedzieć, co tego
dnia jadł i pił, aby uwzględnić to w
obowiązującym ją raporcie, doskonale
jednak wiedziała, że i tak jej nie powie,
zbierała się więc do wyjścia nie zwracając
na niego uwagi.
– Dobranoc.
– Jeszcze jedno! – zawołał za nią, gdy
już była w progu i zamierzała zamknąć za
sobą drzwi.
– Słucham?
– Będzie lepiej, jeśli pani przebywając
tutaj będzie ubierać się stosownie do
swych obowiązków.
– To znaczy? – utkwiła w nim pytające
spojrzenie.
– Nosi pani za krótkie spódniczki. Nie
mogę w takiej sytuacji skoncentrować się
na pracy.
Nie wiedziała, co na to powiedzieć, więc
tylko zamknęła za sobą bez słowa drzwi.
Rozdział 7
Kiedy zbudziła się następnego ranka, jej
myśli od razu powędrowały do Erika.
Przeszkadzała mu długość jej spódniczek!
To prawdziwe maniery jakiegoś tam
paszy! Cała trzęsła się ze złości.
Ubrała się szybko, bo zanim wszyscy się
zbudzą, chciała iść popływać, a przedtem
jeszcze wypić filiżankę kawy. Tylko w ten
sposób mogła odsunąć od siebie
przytłaczające myśli.
Grace krzątała się już po kuchni.
– Wcześnie pani dziś wstała, Caroline –
rzekła nalewając jej pachnącej, mocnej
kawy.
– Idę popływać.
– Pewnie, że tak. Erik i tak jeszcze
będzie ładną chwilę spał. – Z wahaniem
ciągnęła dalej: – Mam nadzieję, że wczoraj
w czasie badania zachowywał się bardziej
uprzejmie niż tu na dole. Wszystko z nim
dobrze? Moim zdaniem był wczoraj
wieczór bardzo podenerwowany.
– Właściwie tak... Caroline pomyślała o
szorstkim sposobie, w jaki ją potraktował.
– On już chyba jest taki: raz miły, a za
chwilę miota się ze złości.
– Zawsze tak było – westchnęła Grace. –
Wiele osób jest przekonanych, że on ich
nie cierpi, bo tak się zachowuje. Ale
prawda wygląda inaczej, proszę mi
wierzyć.
– Mnie właściwie jest obojętne, co o
mnie sądzi – Caroline starała się
zapanować nad swym głosem. – Choć z
drugiej strony...
Grace spojrzała na nią badawczo.
– Jego stan zdrowia się wyraźnie
poprawił, nie wiem jednak, czy to długo
potrwa. Madeline z pewnością namawia go
do porzucenia diety, uważając, że to
bzdurny wymysł lekarzy...
– Erik zawsze był tak samowolny –
zamyśliła się Grace.
– Nie obrazi się pani, jeśli panią teraz
przeproszę? – spytała Caroline dopijając
kawę.
– Skądże znowu – zaprzeczyła żywo
Grace. – Proszę iść się trochę rozerwać,
zanim obudzi się nasz domowy tyran.
– A więc na razie – skrzywiła się
pociesznie.
Najpierw poszła na werandę i
wyciągnęła się na jeszcze wilgotnym od
porannej rosy leżaku. Powietrze było
rześkie i czyste, a przyroda wydawała się
dziewicza jak rzadko kiedy. Rozmarzona
zapatrzyła się w przestrzeń, odczuwając w
tym momencie prawdziwą radość, że
znalazła się w tak pięknym zakątku ziemi.
Łagodne powietrze sprawiło, że się
zdrzemnęła. Kiedy się ocknęła, dojrzała w
wodzie nielicznych pływaków, więc co
prędzej zbiegła po schodach na plażę i
zrzuciła sukienkę. Kostium kąpielowy
włożyła jeszcze w pokoju.
Drobne fale przyjemnym chłodem
objęły jej łydki, a ona szła przed siebie
szukając głębszej wody. Raptem obsunęła
się w jakiś dół i znalazła po szyję w
wodzie. Rozpaczliwymi ruchami zaczęła
dawać znaki pływającym, że potrzebuje
pomocy, niestety byli dalej, niż się to
wydawało z werandy. Piasek dna osuwał
się coraz bardziej, a ona zapadała się coraz
głębiej, nie mogąc wydostać się z pułapki.
Z rozpaczą spojrzała w kierunku domu i
zobaczyła na werandzie Erika ściągającego
właśnie biały podkoszulek. Widocznie
znowu zamierzał się opalać.
Nie może mnie zobaczyć, przebiegło
Caroline przez głowę. Nadludzkim
wysiłkiem woli wydostała się z dołu i
wypłynęła na otwarte morze. Płynięcie
crawlem nie sprawiło jej większego
wysiłku, była nawet zdziwiona, że tak
szybko oddaliła się od brzegu.
A jeżeli jest pode mną prąd, który mnie
wciągnie? – przyszło jej nagle do głowy.
Odwróciła się, aby zobaczyć, jak szybko
uda jej się dotrzeć w pobliże innych
pływających, i dosłownie zaparło jej dech
w piersi, gdy zobaczyła, jaka odległość ją
od nich dzieli. Naraz wydała jej się ona nie
do przebycia.
Lepiej zawrócę, przemówił głos
rozsądku. W każdym razie, jeżeli
dopłynęłam aż tu, z pewnością też uda mi
się dopłynąć do lądu.
Niestety nie było to wcale takie łatwe,
jak by się wydawało. Prąd pod nią był
coraz silniejszy. Podwodne wiry
powodowały, że każdy wyrzut ramion,
który miał ją przybliżyć ku brzegowi,
raczej ją odrzucał w tył.
Wpadła w panikę. Nigdy nie była
szczególnie dobrą pływaczką, a myśl o
ziejącej pod nią głębinie i pułapkach
podwodnego prądu przyprawiała ją wręcz
o obłęd.
To nie może być prawda, to mi się tylko
śni, zaraz się obudzę, myśli w popłochu
przemykały jej przez głowę. Jak to jest,
kiedy się człowiek topi? Czy to prawda, że
staje mu wtedy przed oczami całe życie? I
co się dzieje z człowiekiem, kiedy traci
wszelką nadzieję, walczy jeszcze czy
rezygnuje?...
Rozpaczliwymi, nieskoordynowanymi
ruchami próbowała skierować się do
brzegu, lecz nie przybliżała się nawet o
metr, przeciwnie, prąd znosił ją ku
otwartemu morzu.
Próbowała zanurkować i płynąć kawałek
pod wodą tak jak to robiła będąc
dzieckiem. Owszem, przyniosło to nawet
jakiś efekt, ale gdy chciała odrobinę
odpocząć, prąd odrzucał ją z powrotem...
Zaczerpnęła powietrza, zanurkowała i
płynęła tak szybko jak mogła. Pozostanę
pod wodą jak długo się da, zachęcała samą
siebie, mając jednocześnie wrażenie, że
płuca jej zaraz pękną...
Raptem uczuła, że coś ją schwyciło.
Ostatkiem sił wypłynęła na powierzchnię,
mając absolutną pewność, że to koniec.
Rekin, przemknęło jej przez głowę, to
może być tylko rekin. Bijąc dziko rękami i
nogami próbowała się uwolnić, lecz to coś
chwyciło ją jeszcze mocniej.
– Uspokój się, Caroline, to ja.
Miotała się w wodzie, usiłując utrzymać
się na powierzchni, i wtedy zobaczyła
Erika.
– Erik – szepnęła z uczuciem
niewymownej ulgi i osunęła się bez tchu w
jego ramiona.
– Już wszystko dobrze, Caroline,
doholuję cię do plaży.
Opasał ramieniem jej talię i silnym
uderzeniem drugiej ręki i nóg skierował się
do brzegu.
Caroline sapała ze zmęczenia. Teraz,
kiedy Erik przybył jej z pomocą, owładnął
nią na nowo paraliżujący strach, gdy
uzmysłowiła sobie, jak była bliska śmierci.
Nie była zdolna wykonać ruchu, Erik
ciągnął ją jak bezwładną kukłę. Zamknęła
oczy rozkoszując się bliskością jego
silnego ramienia, które napełniało ją
poczuciem bezpieczeństwa, i otwarta je
dopiero wtedy, gdy niemal znaleźli się na
plaży.
– Jesteśmy już blisko brzegu – rzekł
miękko.
Dasz radę pokonać ten ostatni odcinek
sama?
– Oczywiście – oświadczyła, lecz gdy ją
puścił, zatęskniła rozpaczliwie za jego
ramionami. Tak bardzo zapragnęła znaleźć
się z powrotem blisko niego, że ta
przemożna siła, która pchała ją w jego
ramiona, napełniła ją bezbrzeżnym
zdumieniem. Nigdy by nie pomyślała, że
mężczyzna może w niej wywołać aż takie
uczucia.
Dobrnęła u jego boku do brzegu i opadła
wyczerpana na piasek. Erik odgarnął
mokre włosy z czoła.
– Na miły Bóg – szepnął pochylając się
nad nią – nie rób więcej takich kawałów.
– Nawet nie wiem, jak mam ci
dziękować. – Nie zdawała sobie sprawy,
że porzucili oficjalny ton, jakim się
zwracali do siebie jeszcze poprzedniego
dnia. – Nie umiesz sobie wyobrazić...
myślałam, że wybiła moja ostatnia
godzina. To było straszne. Prąd pode mną
był taki silny, coraz dalej odrzucał mnie od
brzegu...
– Wiem – powiedział zaglądając jej w
oczy. – Popatrz na morze, Caroline.
Widzisz wielu pływaków?
– Nie – podążyła za jego wzrokiem – ale
jest jeszcze wcześnie.
– Owszem, to prawda, – lecz morze jest
dziś wyjątkowo wzburzone. Zanim poszłaś
popływać, powinnaś była przeczytać
prognozę pogody w gazecie. Mają dziś być
burze i wygląda na to, że ta prognoza się
sprawdzi.
– Ja... – zaczęła Caroline, lecz Erik
przerwał jej.
– Skąd mogłaś wiedzieć. Jesteś tu od
niedawna, więc nie znasz kaprysów
tutejszej aury. O mały włos się nie
spóźniłem – zagryzł wargi. – Gdybym nie
wyszedł a taras i nie zobaczył ciebie w
wodzie...
– Obserwowałeś mnie? – spojrzała na
niego skonsternowana.
– Właściwie nie, Caroline. Rzuciłem
okiem na morze, rozpoznałem ciebie, co
wywołało moje zdziwienie, że tak
wcześnie wstałaś, po czym nagle mi
zniknęłaś z pola widzenia.
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że to się
tak skończyło... – szepnęła ujmując rękę
Erika. Ich spojrzenia się spotkały. –
Dziękuję...
– Co za ironia losu – uśmiechnął się
leniwie Erik. – Ty przyjeżdżasz tutaj, aby
się mną opiekować, a ja muszę zdobyć się
na piekielny wysiłek, aby nie pozwolić ci
stracić życia.
Przerażona przycisnęła rękę do ust.
– Eriku, przecież ty nie jesteś całkiem
zdrowy! Ja tu myślę tylko o sobie, a ty...
Roześmiał się szeroko.
– Wybaczam ci ze względu na
okoliczności. Możesz być spokojna: czuję
się świetnie. Po tym wiecznym leżeniu w
łóżku odrobina ruchu dobrze mi zrobiła.
– Nie opowiadaj, że tyle czasu spędziłeś
w łóżku – popatrzyła na niego ze
śmiechem. – Jesteś najruchliwszym i
najbardziej niespokojnym pacjentem,
jakim do tej pory przyszło mi się
opiekować.
– Ale chyba nie masz mnie za kogoś,
kto wiecznie tkwi za stołem kreślarskim i
warczy na każdego, kto się do niego
zbliży.
– Tak źle nie jest, choć musisz przyznać,
że pacjentem jesteś niesfornym.
– Ależ jestem głodny – oświadczył
podnosząc się. – Kto przepłynął prawie
kilometr o bladym świcie w morzu, ma
prawo upomnieć się o solidne śniadanie.
Poszła za nim, podziwiając w duchu
jego zgrabne ruchy, doskonale
współgrające z jego wytrenowanym,
opalonym, gibkim ciałem. Myśl o tym, że
jego ręka delikatnie obejmuje ją w talii, a
twarz jest tak blisko, przyprawiała o
zawrót głowy... Opanuj się, dziewczyno,
mówiła do siebie, lecz niestety nic to nie
pomogło. Była jak odurzona.
– Jak widzę, nie wzięłaś sobie do serca
mojej wczorajszej prośby – rzucił przez
ramię wchodząc na stopnie werandy.
– Jakiej znowu prośby? – spytała
zaniepokojona.
– Nie masz na sobie kitla.
Zaczerwieniła się.
– Zwykle nie pływam w stroju
roboczym, zresztą jak mogłam
przewidzieć, że wejdę ci w drogę o tak
wczesnej porze? – Caroline nie była
usposobiona do żartów, co jeszcze bardziej
rozbawiło Erika.
– Jeszcze tym razem ci daruję.
Odpowiedziała mu niepewnym
uśmiechem.
– Umieramy z głodu, Grace – oznajmił
wchodząc do kuchni. – Musimy dostać coś
wyjątkowego na śniadanie.
– Na przykład co takiego? – uniosła
brwi Grace.
– Pieczone kiełbaski, przysmażone
ziemniaki...
– Erik! – spojrzała na niego z naganą
Caroline. – Przecież ci nie wolno...
Uniósł w obronnym geście rękę,
zanosząc się śmiechem.
– Wiem, wiem, to będzie mnie
kosztować życie – rzucił kpiąco. – A więc
muszę się pogodzić z jajkami, tostem i tym
podobnymi?
Wybiegł z kuchni i popędził schodami,
jakby nigdy nie był chory.
Grace popatrzyła z niedowierzaniem na
Caroline.
– Nasz pacjent zrobił widoczne postępy.
I jest w wyjątkowo dobrym humorze.
– Zjadłabym wilka z kopytami –
Caroline usiłowała zmienić temat – ale
wcześnie muszę się przebrać.
– Przyjemna była kąpiel?
– Z przygodami. Zaraz pani o tym
opowiem.
Kiedy znalazła się w swoim pokoju,
wyciągnęła pielęgniarski kitel i przyjrzała
mu się uważnie. Przyzwyczaiła się chodzić
w zwykłym odzieniu i w kilku czuła się
źle. Poza szpitalem wydawał jej się zresztą
nieodpowiedni, więc ze złością cisnęła go
z powrotem do szafy. Nie miała zamiaru
przyprawić Erika i jego bliskich o atak
śmiechu swoim wyglądem. Przecież to był
tylko żart z jego strony, wmawiała sobie.
Erik potrafi być złośliwy...
Kiedy zeszła do kuchni, opowiadał
właśnie Grace o całym zajściu.
– Byłaby się utopiła, a ja, chory
człowiek, musiałem płynąć prawie
kilometr, aby ją uratować. – Hallo,
Madeline – przerwał sam sobie.
– Dzień dobry wszystkim. Co to znaczy
prawie kilometr? – spytała sadowiąc się
obok Erika przy stole.
Erik opowiedział poranną historię z
najdrobniejszymi szczegółami. Caroline
przyglądała się Madeline i Grace. Grace
słuchała z żywym zainteresowaniem, co
raz wtrącając jakieś pytanie, Madeline też
słuchała, ale rzucała przy tym na nią
jadowite spojrzenia.
– No cóż – zauważyła obojętnie. –
Strasznie głupio z pani strony, Caroline, że
jest pani taką marną pływaczką. Ma pani
niesamowite szczęście, że Erik w porę
panią dojrzał i pospieszył z ratunkiem. A
gdyby tak nie wyszedł wtedy na werandę?
Nie siedziałaby pani z nami teraz
spokojnie przy stole.
Caroline zignorowała zjadliwy ton.
– Ma pani rację – przyznała tylko.
Spojrzała wdzięcznym wzrokiem na
Erika. On ją uratował. Im dłużej o tym
myślała, tym bardziej była świadoma, że
zawdzięcza mu życie.
W ciszy, jaka na moment zapadła przy
stole, rozległ się piskliwy głos Madeline:
– Nie wiem, Eriku, jak się czujesz po
tym wszystkim, ale bez względu na to
musisz mi pomóc. Mam tyle rzeczy na
głowie, jak to zwykle bywa, gdy się
urządza party.
– Nie zamówiłaś jedzenia i obsługi w
restauracji? – spytał bez specjalnego
zainteresowania. – Myślałem, że skoro
wydajesz przyjęcie, zajmiesz się tym od
początku do końca.
– Na miły Bóg, nigdy! – krzyknęła z
niecierpliwością Madeline. – Mój ojciec co
prawda zawsze mówi, że jeżeli coś się
chce zrobić naprawdę dobrze, powinno się
samemu tego przypilnować, ale nie mam
na to czasu.
– Chyba nie mówisz tego poważnie –
Erik wydawał się niemile zaskoczony. –
Twój ojciec mówi tak tylko, aby
usprawiedliwić nędzne pensje, jakie
wypłaca swoim pracownikom...
– Erik! – Madeline zatrzęsła się z
oburzenia, a na jej twarzy pojawiły się
czerwone plamy.
Erik wybuchnął śmiechem.
– Moje panie – zwrócił się do Grace i
Caroline – oto sposób, aby doprowadzić tę
damę do wybuchu. Wystarczy tylko
wspomnieć jej ojca i jego skłonność do
wyzyskiwania innych. Pamiętajcie o tej
sztuczce, gdy będziecie chciały
wyprowadzić ją z równowagi.
– Możemy wrócić jeszcze na chwilę do
tematu przyjęcia? Ostatecznie ma się
odbyć już dziś – głos Madeline załamał się
z podenerwowania.
– Ależ oczywiście, kochanie – oczy
Erika błysnęły wyzywająco. – O co
chodzi?
– Chciałam tylko wiedzieć, jak ty to
sobie wyobrażasz. Mam sama zająć się
wszystkim, czy otrzymam pomoc?
– Nie patrz tak na mnie, Madeline –
wzruszył ramionami krzywiąc się w
uśmiechu. – Jestem niewinnym,
przypisanym do łóżka chorym. Mam
nawet własną pielęgniarkę – rzucił przy
tym szelmowskie spojrzenie w stronę
Caroline i Grace.
– Przypisanym do łóżka? – Madeline nie
posiadała się ze złości. – Ty uratowałeś
tej... tej Caroline życie, walcząc z
nieprawdopodobnie silnym prądem,
pływasz jak olimpijczyk, a potem mi
opowiadasz, że jesteś za słaby, aby mi
pomóc w zorganizowaniu party?
– Madeline, moim zdaniem życie młodej
kobiety to jednak coś więcej niż jakieś tam
party.
– Nigdy inaczej nie myślałam, i ty
doskonale o tym wiesz – natarła na niego z
furią. – Chodzi mi tylko o to, że skoro
byłeś zdolny do tak wielkiego wysiłku dla
obcej kobiety, to tym bardziej możesz
pomóc mnie. – Słowa „obca kobieta"
zabrzmiały w jej ustach niemal obraźliwie.
Potrząsnął głową.
: – Przykro mi. Party było twoim
pomysłem, Madeline. Tego porannego
zmagania się z żywiołem wcale sobie nie
zaplanowałem, lecz stało się, mam je za
sobą i jeżeli teraz się przemęczę, jak nic
mogę z powrotem wylądować w szpitalu. –
Zerknął na Caroline. – A to jest coś, czego
za wszelką cenę chciałbym uniknąć.
Caroline podniosła się. Co prawda ostra
wymiana zdań między tymi dwojgiem
wyjątkowo ją interesowała, doszła jednak
do wniosku, że nie powinna jej ona
obchodzić. Ostatecznie była tylko
pielęgniarką Erika, wolała więc pozostać z
dala od jego prywatnych historii.
– Pójdę trochę pospacerować.
– Nie odpowiada ci nasze towarzystwo?
– spytał Erik wyzywająco.
– Nie o to chodzi – musiała
zaprotestować – lecz rozmowa mnie w
gruncie rzeczy nie dotyczy i wydaje mi się,
że nie powinnam tu siedzieć, gdy wy
obydwoje się...
– ... kłócicie? – skończył uśmiechając
się zagadkowo.
– ... gdy prowadzicie prywatne
rozmowy.
– Gdybym chciał, abyś sobie poszła –
oświadczył patrząc z ukosa na Madeline –
dawno bym ci o tym powiedział.
– Tak czy owak, Eriku, na mnie już
czas. Jeszcze dziś przed południem muszę
skończyć raport o stanie twego zdrowia i
zadzwonić z meldunkiem do doktora
Sheridana. będzie się to wiązało z krótkim
badaniem, na które niestety muszę cię za
jakąś chwilę poprosić.
– Jeśli tak, to zróbmy to od razu – wstał
i oparł się niedbale o framugę drzwi. W
jasnoniebieskim podkoszulku i szortach
wyglądał tak atrakcyjnie, że Caroline
dosłownie jęknęła w duchu z wrażenia,
gdy sobie to uzmysłowiła.
– Na razie, Madeline. Opowiesz mi
później o swoich przygotowaniach do
party.
– Nie omieszkam tego zrobić –
zgrzytnęła zębami unosząc do ust filiżankę
z kawą.
Caroline czuła na sobie wzrok Erika,
gdy wstępowała przed nim na schody.
– Moja prośba, i to w dodatku
ponowiona, niestety nie poskutkowała – na
ustach Erika igrał osobliwy uśmieszek. –
Zresztą co tam kitel, nawet nowy i
wyprasowany. Jeśli chodzi o mnie,
mogłabyś biegać w skąpym bikini.
Caroline przyjrzała mu się spod oka,
lecz jego twarz wydawała się
nieprzenikniona. Czyżby to miał być
komplement? I co tak naprawdę miałby
oznaczać?
– Caroline...
– Słucham?
– Czy aby nie powinnaś iść najpierw po
ten cały przyrząd do mierzenia ciśnienia i
stetoskop? Oczywiście i bez tego
wszystkiego zostaniesz przyjęta z
otwartymi ramionami, ale może...
Speszyła się na dobre.
– Przepraszam, na śmierć zapomniałam.
– O czym właściwie myślała idąc za nim
do jego pokoju, że zapomniała, jaki był cel
jej wizyty? Że miała mieć ona wyłącznie
służbowy charakter?
Kiedy
wróciła
odpowiednio
wyekwipowana, zastała Erika stojącego na
środku pokoju.
– Gdzie mam usiąść?
– Gdziekolwiek. Może na łóżku?
Leniwym krokiem poszedł w tamtą
stronę, jakby doskonale wiedząc, że
Caroline, zafascynowana, nie zdoła
oderwać od niego wzroku.
– Zaczynajmy więc. Proszę zdjąć
podkoszulek – zażądała oficjalnym tonem,
drżąc przy tym z wewnętrznej emocji.
Badając go, nie ważyła się spojrzeć na
niego, więc zapatrzyła się w przestrzeń,
odnotowując z przerażeniem, że jej własne
serce bije szybciej niż jego.
Naraz Erik pogłaskał ją pieszczotliwie
po ramieniu, nie mówiąc przy tym ani
słowa. To czułe dotknięcie powiedziało jej
więcej niż tysiąc słów.
Nie mogła inaczej. Podniosła wzrok,
aby spojrzeć z oddaniem w jego ciemne,
płonące niesamowitym blaskiem oczy.
Zamarła z wrażenia, gdy wyciągnął do niej
ramiona.
– Eriku, kochanie – doszedł ich z
korytarza przenikliwy głos Madeline.
Rozległo się krótkie pukanie i oto
Madeline stała w drzwiach, wydając się
nie pamiętać o tym, że przed chwilą
jeszcze była obrażona.
– Chciałam się tylko dowiedzieć, kiedy
skończycie – wyjaśniła widząc ich
zdziwione spojrzenia. – Jak widzę, miss
Mansfield jest świadomą rzeczy
pielęgniarką.
– Właśnie zaczęliśmy – powiedziała
spokojnie Caroline.
– Nie przeszkadzajcie sobie. – Madeline
usadowiła się przy stole kreślarskim. – Nie
wiem, jak długo potrwa to całe badanie,
więc przyszłam coś z tobą omówić, Eriku.
– Nie czekając odpowiedzi ciągnęła: –
Właśnie dzwonił Toddson i oświadczył, że
nie może mi dostarczyć takiej ilości sałatki
z homara, jaką zamówiłam. Chyba z
powodu pogody albo coś w tym rodzaju.
Jak myślisz, może zamiast tego
powinniśmy wziąć sałatkę z krabów?
– Rób, jak chcesz, Madeline – rzucił
obojętnie Erik. – Mnie tam jest wszystko
jedno.
Caroline umocowała na jego ramieniu
opaskę uciskową.
– Czy możecie państwo na chwilę
przestać rozmawiać? Zaraz skończę –
poprosiła miękko.
W pokoju zrobiło się cicho jak makiem
siał.
– Nie za dobrze, Eriku – stwierdziła
kręcąc z troską głową.
– Jaki wynik?
– Sto pięćdziesiąt na osiemdziesiąt pięć.
Najwyższy, od kiedy tu przyjechałam.
Chcesz może zamienić parę słów z
doktorem Sheridanem? Za moment będę
do niego dzwoniła.
– Nie, chyba nie. Przekażesz mi, co
powiedział, i tyle.
– W takim razie zobaczymy się później.
– Tak – odparł uprzejmie Erik, lecz
Madeline nie odezwała się, gdy Caroline,
zebrawszy swoje przyrządy, zamykała za
sobą drzwi.
Doktora Sheridana Caroline odnalazła w
szpitalu. Mimo iż rozmowa trwała
zaledwie parę minut, lecz sprawiła jej
wielką radość, usłyszała bowiem słowa
pochwały.
– Zmodyfikowała pani nieco terapię i
wydaje się, że było to słuszne
pociągnięcie. Proszę teraz tylko uważać,
aby pacjent się nie przemęczał i nie
nadużywał alkoholu, podawać mu nadal
lekarstwa i regularnie przeprowadzać
badania kontrolne, a wszystko będzie w
najlepszym porządku.
– A jak długo mam tu jeszcze zostać?
– To zależy tylko od pani i od pani
pracy. Im więcej pani sobie zada trudu,
tym szybciej będzie pani mogła do nas
wrócić, lecz na pani miejscu wcale bym się
tak bardzo nie spieszył. Okolica jest tam
przecież ponoć piękna.
– Mało powiedzieć piękna, cudowna –
potwierdziła z zapałem Caroline.
Odłożyła słuchawkę na widełki i
zanotowawszy polecenia lekarza, zasiadła
do pisania listu do ojca. Niestety, jej
uczucia były tak niejasne, że nie potrafiła
tego ująć w słowa.
Z początku bardzo chciała pracować
jako pielęgniarka prywatna, lecz były
momenty, że przeklinała to zajęcie. To
samo było z Erikiem. Raz był uprzejmy, a
nawet czarujący, a kiedy indziej po prostu
nieznośny. O tym, że o mało co nie
utonęła, nie miała zamiaru pisać.
Zrezygnowana odłożyła blok i długopis
i zeszła na dół, aby poszukać Grace i
pomóc jej w kuchni.
Popołudnie minęło jak we śnie i zanim
się obejrzała, trzeba było się przygotować
do przyjęcia.
Salon i jadalnia dosłownie tonęły w
kwiatach, a w kuchni urządzono zimny
bufet. Wszędzie kręcili się. kelnerzy z
restauracji,
czyniąc
ostatnie
przygotowania.
Caroline nie miała na tę okazję żadnej
kreacji. Zresztą nawet u siebie w Nowym
Jorku nie znalazłaby niczego
odpowiedniego na cocktail-party, a nawet
gdyby znalazła, i tak by nie wzięła ze sobą,
gdyż jechała tu w celach służbowych.
Przerzuciwszy
swą
garderobę
zdecydowała się na jasnoniebieskie
spodnie, które, doskonale skrojone,
podkreślały jej wąską talię i smukłe nogi.
Do nich wkładała zwykle szałową bluzkę,
również utrzymaną w odcieniu błękitu,
tym razem bardziej zdecydowanego, i
ozdobioną ciekawymi wypustkami w
biało-niebieskie paski. Strój ten poza tym
uwydatniał je piękną, zdobytą w Cape Cod
opalenizną.
Niezbyt zadowolona obejrzała się w
lustrze ze wszystkich stron i zdecydowała
się jeszcze zrobić lekki makijaż, aby
uwydatnić głębię szafirowych oczu.
Za piętnaście szósta stała już w salonie,
zastanawiając się, ile osób przewinie się
tego wieczoru w jej pobliżu. Już teraz
czuła się wyobcowana i samotna, jej
nastrój nie poprawił się nawet wtedy, gdy
atmosfera po kilku drinkach wyraźnie się
ożywiła.
Podeszła do bufetu i sięgnęła po
krakersa, zamierzając go posmarować
pikantną pastą serową, kiedy raptem
znalazł się obok niej jakiś młody
mężczyzna. Był przystojny, miał jasne
włosy, niebieskie oczy i drobny wąsik.
Sięgnął właśnie po kawior, a choć nie
powiedział jednego słowa, z jego
zachowania Caroline wywnioskowała, że
musi to być ten młody człowiek, o którym
opowiadała Madeline.
Nie była co prawda nim zachwycona, co
według Madeline absolutnie powinno się
stać, lecz nie wydawał się też
niesympatyczny, a jego spojrzenia
świadczyły, że zwrócił na nią uwagę.
– Miss Caroline Mansfield? – spytał
znienacka.
Zwróciła się do niego z uśmiechem.
– Tak. A ty jesteś...
– ... Peter Sullivan – przedstawił się
lekko uścisnął jej rękę. – Przypuszczam, że
Madeline już o mnie pani mówiła – rzekł.
– Będę tutaj przez cały lipiec.
Kąciki ust Caroline drgały w
hamowanym śmiechu. Gdyby wiedział, co
Madeline o nim naopowiadała!
– Jesteś tu służbowo, prawda? W
każdym razie tak to przedstawiła
Madeline.
– Tak – potwierdził rozglądając się po
pokoju. – Tutaj jest okropnie duszno.
Może usiedlibyśmy na werandzie?
– Dlaczego nie – zgodziła się z lekkim
wahaniem.
Powietrze było cudownie orzeźwiające.
Od morza wiała chłodna bryza, a po
zachodniej stronie nieba w całym
przepychu zachodziło słońce. Horyzont
mienił się wszelkimi możliwymi
odcieniami czerwieni, różu i złota,
rozświetlając spokojną w tej chwili
powierzchnię morza i całą okolicę.
– Długo tutaj zostaniesz? – spytał Peter
pociągnąwszy łyk piwa.
– Jeszcze nie wiem – odparła
zamyślona. – Zależy to od tego, jak szybko
Erik wróci do zdrowia.
– A jak się czuje w tej chwili?
– Całkiem dobrze, może nawet lepiej,
niż się spodziewałam.
– Pewnie ciężko będzie ci wracać do
Nowego Jorku.
Utkwiła wzrok w mieniącej się
powierzchni morza.
zastanawiając się, czy rzeczywiście
przyjdzie jej to z trudem. Kiedy
uzmysłowiła sobie, że może już nigdy nie
zobaczyć Erika, uczuła nagłe ukłucie w
sercu. Straci go, raz na zawsze straci! Nie
umiała sobie wyobrazić, jak to będzie,
kiedy nie będzie mogła zajrzeć w jego
ciemne oczy, zatracić się w jego
spojrzeniu, odczuć jego silnym ramion,
cieszyć się jego uśmiechem...
– Caroline? – przywołał ją do
rzeczywistości głos Petera.
– Przepraszam, co mówiłeś? – Za żadne
skarby nie mogła sobie tego przypomnieć.
– Pytałem, czy będzie ci ciężko wracać
do Nowego Jorku, lecz myślę, że znam już
odpowiedź.
– To znaczy? – spytała zmieszana.
– Zauważyłem twoje rozmarzone
spojrzenie, które mi powiedziało, że nie
czujesz się tu nieszczęśliwa, raczej
przeciwnie.
– Gdybyś wiedział... – wybuchnęła
śmiechem Caroline.
– Opowiedz!
Mogła przedstawić Madeline w złym
świetle, bo jej sposób bycia dawał się
porządnie we znaki, lecz nie chciała tego
robić. Madeline była organizatorką
przyjęcia i gospodynią, a Peter
zaproszonym przez nią gościem.
– Cóż, nie tak łatwo od razu zżyć się z
nowym otoczeniem – odparła wymijająco.
Patrzył na nią z wystudiowaną powagą
w oczach.
– Caroline Mansfield, wydaje mi się, że
nie mówisz prawdy!
– Może to po prostu niecała prawda,
choć to, co mówiłam, mówiłam poważnie.
– Ale to, czego mi nie powiedziałaś, jest
o wiele ważniejsze. Myślę, że wiem, co
przemilczałaś, po prostu za dobrze znam
Madeline Sinclair, aby nie wiedzieć, jak
pilnuje Erika. – Pochylił się poufale do
Caroline. – Żadnej młodej kobiecie nie
wolno podejść za blisko do niego. Mam
rację czy nie? – spytał unosząc zabawnie
brwi.
Nie mogła się nie roześmiać. Peter
rzeczywiście dobrze znał Madeline.
– Być może masz rację – zaczęła
ostrożnie – choć ja bym to jednak inaczej
ujęła.
– W porządku – puścił do niej oko. –
Myślę, że się rozumiemy. – Wypił łyk
piwa. – Co byś powiedziała na mały spacer
plażą, Caroline? Wieczór jest taki piękny.
– Właściwie powinnam przestać
zachwycać się morzem...
– Nie rozumiem – spojrzał na nią
zdziwiony, kiedy schodzili na plażę,
mijając
grupki
roześmianych,
gawędzących wesoło gości.
– Jeszcze chwila, a byłabym się dziś
rano utopiła – opowiadała Caroline, mając
wrażenie, że nie zdarzyło jej się to
naprawdę.
– Nie nabieraj mnie – rzucił
niedowierzająco.
– Mówię serio. To była lekkomyślność z
mojej strony, że chciałam popływać przy
wzburzonym morzu. Naraz wpadłam w
prąd podwodny, który zniósł mnie na pełne
morze, zanim się zorientowałam. To było
naprawdę straszne – wstrząsnęła się na
samą myśl. A przecież w tym, że chciałam
sobie trochę popływać, nie ma nic
wyjątkowego.
– Mogę sobie wyobrazić, co to za
uczucie – położył współczującym gestem
rękę na jej ramieniu. – Jak dostałaś się z
powrotem do brzegu?
Caroline zapatrzyła się nieobecnym
wzrokiem w przestrzeń.
– To przypadek, że na werandzie znalazł
się Erik, rozpoznał mnie w wodzie, a
widząc moje rozpaczliwe wysiłki, popłynął
mi z pomocą. – Westchnęła ciężko. –
Gdyby nie on... – nie wiem, jak długo
jeszcze bym się utrzymała na wodzie.
Peter pogłaskał ją po ramieniu i Caroline
mimo woli porównała to lekkie dotknięcie
z pieszczotą Erika. W wypadku Petera był
to czysto pocieszający gest, stwierdziła w
duchu.
Wskazał na spokojne w tej chwili,
mieniące się srebrem w blasku księżyca
morze.
– Jest teraz takie wyciszone. Poszłaś
pływać w nieodpowiednim momencie.
Tutejsze wody są zdradliwe.
Spacerowali w milczeniu. Podniosła
wzrok ku niebu. Było usiane gwiazdami, a
jej myśli nieodmiennie powędrowały do
Erika.
Naraz stwierdziła z rozpaczliwą
pewnością, że Erik nie jest jej obojętny.
Tłumiła do tej pory to uczucie, wmawiając
sobie, że go nienawidzi. Gdyby ktoś jej
powiedział, że się w nim zakocha, z
pewnością by go wyśmiała. Co więc było
w tym mężczyźnie takiego, że straciła dla
niego głowę? Naprawdę chciała, aby teraz
zamiast Petera szedł obok niej Erik? Żeby
wziął ją w ramiona, pieścił i czule
całował?
Mogła na te pytania odpowiedzieć z
absolutną jasnością. Tak, tak i jeszcze raz
tak! Nigdy by nie przypuszczała, że może
do czegoś takiego dojść. Kochała Erika, i
chyba nie tylko dlatego, że uratował jej
życie. Kiedy sięgała pamięcią do
spędzonych pod jego dachem dni,
dochodziła do wniosku, że wcale nie jest
taki zarozumiały i nie do zniesienia, jak jej
się z początku wydawało. Właściwie już z
góry była do niego uprzedzona, bo
zakładała, że w domu będzie się
zachowywał tak jak w szpitalu. Pobyt w
klinice widać wiązał się dla niego z
olbrzymim stresem, przed którym bronił
się po swojemu.
Peter szedł coraz wolniej, po czym nagle
się zatrzymał.
– Może byśmy tutaj usiedli?
Skinęła głową, błądząc myślami gdzie
indziej. Z jego oczu wyczytała tkliwość.
Była pewna, że spróbuje ją pocałować,
lecz czuła, że nie potrafi mu wyjść
naprzeciw, zresztą nawet tego nie chce. Jej
myśli zaprzątał inny mężczyzna, i to do
tego stopnia, że nawet nie mogła wieść
zwyczajnej rozmowy, co zresztą Peter od
razu zauważył.
Przyciągnął ją łagodnie do siebie, zajrzał
w oczy i złożył na jej wargach pocałunek.
Była tak oszołomiona, że nawet się nie
broniła, ale też nie dała się porwać jego
nastrojowi. Momentalnie to odczuł,
spojrzał na nią uważnie i wypuścił ją z
objęć.
– Spróbujemy innym razem – szepnął
utkwiwszy wzrok w powierzchni morza. –
Masz za sobą straszny dzień, jesteś
zmęczona...
– Można to i tak nazwać – odparła i
uśmiechnęła się do niego, lecz zaraz tego
pożałowała. Mógł to przecież odebrać jako
zachętę do prób w przyszłości, a tego sobie
nie życzyła. Mimo to i tak była
zadowolona, że udało jej się obronną ręką
wyjść z tej kłopotliwej sytuacji.
– Może już wrócimy? – zaproponowała
rzuciwszy okiem na zegarek.
– Pod jednym warunkiem – oświadczył
ze śmiechem wyciągając rękę, aby pomóc
jej przy wstawaniu.
– Jakim? – spytała od niechcenia,
przekonana, że nie zażąda od niej niczego
niestosownego.
– Chcę, abyś pojechała jutro ze mną do
Provincetown. Mam dwa bilety do teatru,
w dodatku na sztukę, która z pewnością ci
się spodoba.
– W takim razie jedziemy – zgodziła się
Caroline.
Wracali wolno, a Caroline nie posiadała
się ze zdziwienia, jak bardzo towarzystwo
Petera ją uspokaja. Przy tym wszystkim
jednak był odrobinę nudny, zupełnie
inaczej niż Erik, po którym można się było
wszystkiego spodziewać, zważywszy jego
kapryśne usposobienie. Petera znała
zaledwie parę godzin, ale był dla niej
bardziej zrozumiały niż Erik. Może
właśnie ta zmienność nastrojów tak ją w
tamtym fascynowała? Czy naprawdę
mogła pokochać człowieka, który
przyjaźnił się z kobietą pokroju Madeline
Sinclair?
Na powrót opadły ją wątpliwości, lecz
gdy odkryła na werandzie Erika,
roześmianego i z błyszczącymi oczami,
wiedziała już, że nic nie potrafi zaćmić jej
miłości do niego. Był taki pociągający i
godny pożądania!
Kochała go i wiedziała, że nie wolno jej
stracić tej szansy, nawet gdyby to miało
oznaczać walkę o niego z Madeline. Mogła
być przecież u boku Erika taka szczęśliwa!
Niech się dzieje co chce, spróbuje
walczyć o swoją przyszłość. Gdy jednak
zobaczyła, z jaką delikatnością Erik otacza
ramieniem płomiennowłosą wiotką
dziewczynę, zachwiała się w swoim
postanowieniu, przerażona, że może
jednak tej walki nie wygrać... Patrzyła, jak
sprowadza ją po stopniach werandy i znika
z nią w ciemności.
Łzy rozczarowania napłynęły jej do
oczu. Prawdopodobnie nawet nie
zauważył, że ona, Caroline, również była
na party.
Rozdział 8
Erik wrócił w jakiś czas potem, a
Caroline nie pozostało nic innego, jak
obserwować z uczuciem zażenowania i
złości jego nonszalanckie zachowanie
wobec kobiet. Nie przepuścił żadnemu
gościowi płci żeńskiej.
Najpierw zajął się rosłą damą, która
nieco przypominała Madeline, lecz miała o
wiele sympatyczniejszy głos, a zaraz
potem brunetką o bujnych kształtach,
krzykliwą i zaborczą.
Caroline zdawała sobie sprawę, że nie
powinna zadręczać się oglądaniem tych
scen, więc pożegnała się z Peterem, i
Grace i wróciła do swego pokoju.
Na nieszczęście jego okna były tuż nad
werandą, toteż nawet gdy już leżała w
łóżku, dolatywały do niej strzępy rozmów.
Prawie zasypiała, gdy dotarł do jej uszu
głośny śmiech Erika:
– Dlaczego nie, Vanesso? Nie wierzy mi
pani?
Nietrudno było sobie wyobrazić, o czym
obydwoje rozmawiali. Bez wątpienia Erik
namawiał Vanessę – czy kto to tam był –
aby poszła z nim na plażę lub jeszcze gdzie
indziej. I ta cała Vanessa z pewnością
przyjęła zaproszenie. Do diabła z nim i z
tymi wszystkimi kobietami!
Kiedy się trochę uspokoiła, przyszło jej
do głowy, że nie widziała Madeline. Gdzie
była przez cały czas? Czy przyglądałaby
się spokojnie widząc, że Erik flirtuje ze
wszystkimi kobietami pod rząd?
Obracała się bezsennie z boku na bok,
aby wreszcie zasnąć niespokojnym snem, i
zdradzający wyraźne podenerwowanie
okrzyk Erika: – Gdzie na miłość boską jest
Caroline?! – odebrała jako część snu.
Następnego ranka obudziła się bardzo
wcześnie, już przed szóstą, i zeszła na
palcach do kuchni. Grace i Erik widocznie
jeszcze spali, całe pomieszczenie
natomiast było ku jej zdziwieniu
wysprzątane. Widocznie ktoś musiał to
zrobić po zakończeniu party, lecz
najprawdopodobniej nie była to Madeline.
Caroline nie miała złudzeń co do jej osoby.
Zaparzyła sobie kawy i sporządziła
tosty, a potem wróciła do swego pokoju po
papier i długopis, aby jeszcze raz
spróbować napisać list do ojca.
Lecz i tym razem jej nie szło. Co
właściwie miała napisać, aby nie niepokoić
ojca? Przecież nie mogła mu napisać, że
zakochała się w człowieku, do którego
rościła sobie prawa inna.
Ukryła twarz w dłoniach, próbując
zaprowadzić ład w swoich myślach. Tak,
nie było wątpliwości, kochała Erika, a
świadomość, że lada dzień będzie musiała
wrócić do Nowego Jorku, bez niego i bez
nadziei że go kiedykolwiek jeszcze
zobaczy, była nie do zniesienia.
A może jednak istniała szansa, że Erik
się w niej zakocha i odwzajemni jej
uczucia, że będzie dla niego kim innym niż
ta cała gromada kobiet, która leżała u jego
stóp? Że będzie dla niej czuł coś więcej niż
tylko zwykłe pożądanie? Zresztą krótki
romans i tak był dla niej nie do
pomyślenia, a z Madeline nie mogła się
równać, więc trudno jej było być jej
prawdziwą rywalką do względów Erika.
Ten najwidoczniej doceniał w Madeline
klasę, bo inaczej nie spędzałby z nią tyle
czasu. Cóż, Madeline była piękna, a przy
tym bogata i miała rozliczne koneksje
rodzinne i towarzyskie, a to przecież
bardzo się liczyło.
A ona sama powinna stłumić swoje
uczucia – przed Erikiem i nawet przed
samą sobą!
Naraz ktoś zapukał i nie czekając wszedł
do kuchni. Caroline tak się przestraszyła,
że omal nie wylała kawy.
– Caroline, od kiedy jest pani taka
lękliwa? – zaśmiała się Grace.
– Nie liczyłam się z tym, że ktoś mnie
może zastać tutaj o tak wczesnej porze, i to
po party, które przeciągnęło się długo w
noc.
– Panią coś gnębi, Caroline. Może
powinna pani o tym z kimś porozmawiać.
Czasami to pomaga...
Caroline uśmiechnęła się blado.
– Ma pani chyba rację – zaczęła z
ociąganiem, aby przerwać na moment. –
Nigdy nie myślałam, że coś takiego...
może mi się wydarzyć... że stracę głowę...
dla kogoś takiego jak Erik... Mam
wrażenie, że się w nim zakochałam...
Oczy Grace rozbłysły zadowoleniem.
– To cudowne! – krzyknęła
zachwycona. – Musimy to uczcić.
– Ależ droga Grace – Caroline była
zdziwiona – to nie jest powód do
świętowania, to raczej bardzo smutna
historia...
– Dlaczego? – Teraz Grace uniosła ze
zdumienia brwi.
Caroline patrzyła na nią rozszerzonymi
z emocji oczami. Czyżby Grace nic nie
pojmowała? Zawsze przecież była taka
wrażliwa i uważająca, starając się nie ranić
uczuć innych.
– Po pierwsze, Grace, Erik dotrzymuje
towarzystwa innej – wybuchnęła wreszcie
– a po drugie, niełatwo jest kochać kogoś,
kto nie odwzajemnia naszych uczuć...
– Skąd to przekonanie, że Erik nic do
pani nie czuje? – potrząsnęła głową Grace.
– To nie jest tak, że zostałam przez
niego odtrącona, ale... – urwała słysząc
zbliżające się kroki.
Bez względu na to, czy była to
Madeline, czy też Erik, żadne z nich nie
potrzebowało przysłuchiwać się tej
rozmowie.
Erik miał na sobie biały płaszcz
kąpielowy, a ciemne włosy w nieładzie
opadały mu na czoło. Wyglądał na
zaspanego. Ziewnął, opadł na krzesło i
ukrył twarz w dłoniach.
– Mam wrażenie, że nasz pacjent
potrzebuje pomocy – mrugnęła Grace do
Caroline wstając. – Kawa czy herbata,
Eriku?
– Obojętne – mruknął nie podnosząc
głowy.
– Kiedy poszedłeś do łóżka? –
wypytywała Grace.
Znowu ziewnął. – Nie pamiętam
dokładnie. Mniej więcej koło czwartej.
Która jest teraz?
– Za dziesięć siódma – pospieszyła z
odpowiedzią Caroline. – Tak wcześnie
wstałeś...
– Porozmawiamy o tym, jak się czegoś
napiję. Na razie jestem nieprzytomny.
– Dobrze się wczoraj bawiłeś? – spytała
rzucając spojrzenie na Grace.
– Ujdzie – burknął i popatrzył na nią
zmrużywszy oczy. – A ty gdzie się
podziewałaś, jeśli wolno mi zapytać?
Zniknęłaś gdzieś z tym Sullivanem – natarł
na nią ze złością.
– Owszem, Peter jest miły –
uśmiechnęła się lekko i przyjrzała
dokładniej Erikowi. Wyglądał na
wyczerpanego, po witalności poprzedniego
wieczoru nie zostało śladu.
– Mam nadzieję, że nie piłeś wczoraj,
alkoholu oczywiście.
Uśmiechnął się z przymusem.
– Gdybym był tak nierozsądny, żeby
pić, dziś rano byłbym w jeszcze gorszym
stanie. Obrzydliwe to wszystko. Jeszcze
przed paroma miesiącami mogłem bawić
się całą noc, a zaraz rano zasiąść do pracy,
a teraz co? Przyjrzyj mi się dobrze.
– Czy dobrze zrozumiałam? Chcesz się
zabrać od razu do roboty? – Caroline
czekała w napięciu jego odpowiedzi.
Zamknął oczy.
– Chciałbym, abyś mi dziś rano
towarzyszyła. Wyjeżdżamy przed ósmą.
– Dokąd?
– Chciałbym zobaczyć, jak postępują
prace wykończeniowe przy domu, który
zaprojektowałem, zresztą może i tobie
zrobi ta mała przejażdżka przyjemność.
– Och, chętnie z tobą pojadę – rzekła
poruszona – ale uważam, że powinniśmy
to przesunąć na inny dzień. Po wczorajszej
nocy
obydwoje
potrzebujemy
wypoczynku.
Powiedziała tak, bo zauważyła, że nie
czuje się najlepiej.
– Nie pytałem cię o pozwolenie –
żachnął się.
Caroline oniemiała ze zdumienia.
– Erik! – upomniała go Grace ostro.
– W porządku, przepraszam,
niepotrzebnie się uniosłem, Caroline,
przepraszam. To nie ma z tobą nic
wspólnego, tyle że to ty dajesz mi
wskazówki, co mam robić, a czego mi nie
wolno, a ja po prostu nie jestem do czegoś
takiego przyzwyczajony. Złości mnie, gdy
ktoś próbuje odwieść mnie od moich
planów.
– Jeśli nie będziesz się trzymał
wskazówek, z miejsca odwiozą cię do
szpitala, i to z poważniejszego powodu niż
wrzody, które masz w tym momencie. Nie
mogę ci wskazać, jak powinieneś żyć –
ciągnęła mając na uwadze nie tylko
medyczny punkt widzenia – ja mogę cię
tylko radzić i unaocznić, co się stanie, ale
raczej co się może stać, jeśli mojej rady nie
posłuchasz. W tej chwili jestem pewna, że
będziesz żałował swojego uporu.
– Jesteś święcie przekonana, że dziś
rano jedyną rzeczą wskazaną jest spokój,
nie wiedząc, co tak naprawdę zamierzam,
Caroline – ofuknął ją gniewnie.
– A więc powiedz mi wreszcie – rzekła
po chwili namysłu wpatrując się w obrus.
– Po prostu chcę tylko obejrzeć dom,
porozmawiać chwilę z szefem budowy i
wrócić. Jeśli w dodatku ty usiądziesz za
kierownicą, to nie ma mowy o żadnym
wysiłku – tłumaczył podniesionym tonem.
– Jeśli to tak ma wyglądać...
– Czyli załatwione – stwierdził
zadowolony z samego siebie i po raz
pierwszy tego ranka w jego oczach
pojawiły się znajome filuterne błyski. –
Nie wystarczy brać wszystkiego
jednostronnie, Caroline Mansfield, trzeba
też umieć wysłuchać argumentów innych.
Zaczerwieniła się. Wystarczyło, że
zobaczyła te wesołe ogniki w jego oczach,
a już była zmieszana.
– Przekonałeś mnie – rzekła w końcu.
Po śniadaniu Caroline wróciła do swego
pokoju, aby się przygotować do krótkiej
wycieczki z Erikiem. Na sukienkę na
ramiączkach było jeszcze za wcześnie,
zdecydowała się więc na lekką garsonkę z
niewielkim dekoltem i wyszczotkowała
włosy, po czym przyjrzała się sobie
krytycznie w lustrze. Wyglądała cokolwiek
zmęczona, a przecież nie miała powodu,
ostatecznie poszła w miarę wcześnie spać.
A może wynikało to stąd, że za wszelką
cenę usiłowała ukryć przed nim swoje
uczucia? Czy coś takiego mogło się
naprawdę udać?
Lustrowała w skupieniu swoją twarz.
Czy mogłaby się ona podobać Erikowi
Houstonowi, bogatemu, odnoszącemu
sukcesy i obłędnie przystojnemu
mężczyźnie? W dodatku otoczonemu
rojem równie bogatych i eleganckich
kobiet?, zapytywała samą siebie. Czy
mógłby zainteresować się dziewczyną,
która nie pochodzi z liczącej się rodziny?
Wiedziała, że kobiety, które były na
party, śmiały się i flirtowały z Erikiem,
uczęszczały do drogich prywatnych szkół i
ekskluzywnych college'ów. Umiały
znaleźć się w towarzystwie, były z
dobrych domów i reprezentowały kręgi, o
których Caroline i jej koleżanki czytały
tylko w gazecie.
Takimi właśnie kobietami Erik się
interesuje, bo jakżeby miało być inaczej?
Wmawiała sobie, próbując rozsądnie
popatrzeć na całą sprawę. Jakże ona,
biedna pielęgniarka, mogła choć przez
chwilę myśleć, że taki mężczyzna jak Erik
kiedykolwiek zwróci na nią uwagę? To
była beznadziejna miłość, więc lepiej
będzie, gdy odtąd jej myśli będą się kręcić
wyłącznie wokół problemów związanych z
jego zdrowiem.
Mimo to jej serce zabiło dziko, gdy
zobaczyła Erika opierającego się o drzwi.
W jasnoniebieskiej koszuli i białych
spodniach wyglądał tak atrakcyjnie!
– Kiedy wrócicie? – spytała wychodząc
z kuchni Grace.
– Trudno powiedzieć – wzruszył
ramionami Erik uśmiechając się
zagadkowo. – To zależy od tej małej
tyranki, która mi towarzyszy.
– Zdążycie na obiad?
– Z całą pewnością – rozstrzygnęła
sprawę Caroline.
– Bawcie się dobrze – rzuciła za nimi
Grace.
– I tak ci ucieknę, moja mała tyranko –
skrzywił się pociesznie Erik.
Caroline wybuchnęła śmiechem.
Wybrała kabriolet Grace. Erik usadowił
się na siedzeniu obok kierowcy.
– Mam wrażenie, że nieszczególnie ci
się podobało wczorajsze party – stwierdził,
gdy ruszyli.
Zastanawiała się przez moment.
– Jestem z natury nieśmiała, toteż
niekiedy sprawia mi trudność
nawiązywanie rozmowy.
– Czyżby? Nie zauważyłem tego. A co
do wczorajszego wieczoru, to nawet nie
próbowałaś z nikim rozmawiać, bo cały
czas byłaś zajęta Sullivanem.
– To prawda – przyznała niechętnie –
nie próbowałam się do nikogo zbliżyć.
– A więc nie lubisz ludzi. – Było to
stwierdzenie.
– To wcale nie tak – broniła się
Caroline. – Nie umiem tego wytłumaczyć,
to dotyczy sfery czysto uczuciowej. Te
kobiety są takie...
– ... sztuczne? – podchwycił.
– Wyjąłeś mi to określenie z ust.
Skręcili na główną ulicę, która biegła
równolegle do plaży.
– Ten dom, który jedziemy obejrzeć,
zaprojektowałeś z myślą o sobie?
– Tak. Jest już prawie ukończony.
– Po co ci osobny dom? Mieszkasz
przecież z Grace.
– Owszem. Ale mężczyzna nie może
całe życie mieszkać z ciotką. Chcę założyć
rodzinę, a jeżeli można w takim wypadku
uniknąć mieszkania z którymś z krewnych,
to należy to z pewnością zrobić.
– Rozumiem – odparła Caroline zimno,
mrużąc oczy, bo raziło ją słońce. – Jak
długo jeszcze pojedziemy?
– To zależy tylko od ciebie. Ostatecznie
to ty siedzisz za kierownicą.
– Dlaczego dajesz takie głupie
odpowiedzi? – rzuciła porywczo.
– A dlaczego ty jesteś taka śmiertelnie
poważna?
– Po prostu nie mam powodu do
śmiechu. – Erik wytrącił ją z równowagi.
– Skręć w tę drogę wjazdową, Caroline.
Obok tej skrzynki pocztowej... W
porządku.
Na skrzynce widniał napis „Houston".
Droga, którą teraz jechali, wiła się tak
samo jak wszystkie inne, wiodące do
okolicznych posiadłości. Ale też było to
jedyne podobieństwo.
Dom, który teraz ukazał się jej oczom,
był wspaniałą willą o licznych,
zwróconych na morze oknach. Co prawda
wolała stare budownictwo i romantyczne
domki, lecz dla jakiegoś powodu ta willa
dziwnie ją zafascynowała. Wyglądała tak,
jakby znajdujące się w niej pomieszczenia
przechodziły jedne w drugie, zdradzając
rękę doskonałego architekta.
– Eriku, ten dom jest piękny – szepnęła
z zachwytem, parkując forda obok
samochodów budowniczych. – Gdzie są
robotnicy?
– Tylko to masz do powiedzenia? Dom
jest piękny, a gdzie są robotnicy? Niech
pani nie zapomina, miss Mansfield, że ma
pani do czynienia z wrażliwym chorym
człowiekiem, który domaga się pochwał,
lecz nie znosi krytyki – roześmiał się
kpiąco, po czym rzucił okiem na zegarek.
– Akurat teraz jest przerwa. Rozejrzymy
się.
– Pewnie jesteś niezłym ekonomem –
rzekła ze śmiechem idąc za nim wąską
ścieżką wijącą się wokół domu.
Rzucił jej przez ramię miażdżące
spojrzenie.
– Gdybym nim był, dom już od dawna
byłby gotów, a ja nie trafiłbym do szpitala
i nie poznałbym ciebie.
– Nie rozumiem – spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
– To proste. Gdybym rzeczywiście
poganiał tych leniuchów, a mogłem to
robić, nigdy nie nabawiłbym się wrzodów
żołądka.
Podeszli do grupy mężczyzn, którzy
właśnie popijali kawę.
– Hallo, Jim – zawołał Erik do jednego z
nich. – Jim jest szefem budowy – wyjaśnił
Caroline – a tam stoi jego syn Jerry.
– Moi panowie, chcę wam przedstawić
moją prywatną pielęgniarkę, Caroline
Mansfield. Ma wyjątkowo ważne zadanie,
które polega na uczynieniu ze mnie
zdrowego i zadowolonego człowieka, a
wszystko zgodnie z przepisami.
Szmer przebiegł przez grupę, a Caroline
oczywiście zaczerwieniła się aż po czubki
włosów. Nie odważyła się spojrzeć na
Erika, dopiero gdy mężczyźni się nieco
uspokoili, zaryzykowała nieśmiałe
spojrzenie. Wybuchnął śmiechem.
– Caroline, jesteś najbardziej wrażliwą
dziewczyną ze wszystkich, jakie
kiedykolwiek spotkałem.
– Chyba nie sądzisz, że znasz mnie aż
tak dobrze, żeby od razu wydawać wyrok
– odparowała ze złością. W jej oczach
zapaliły się iskierki gniewu.
– Wystarczy na ciebie popatrzeć, a już
się wie, że to prawda. – Jej rozdrażnienie
wyraźnie go bawiło.
Co za bezczelny facet! Jak śmie tak
mówić o niej, i to w obecności obcych!
Zamachnęła się na niego, lecz Erik był
szybszy. Błyskawicznie schwycił
podniesioną pięść i unieruchomił drugą.
– Nie wiedziałem, że jest w tobie aż tyle
temperamentu, Caroline Mansfield –
zacisnął dłonie na jej nadgarstkach. – To
chyba nie najlepsza cecha jak na
pielęgniarkę, która powinna być
uosobieniem dobroci i cierpliwości –
udzielił jej komicznej nagany.
Caroline próbował oswobodzić ręce,
niestety bez rezultatu. Erik był po prostu
zbyt silny, w dodatku najwyraźniej nie
zamierzał jej puścić.
Spojrzał po twarzach przyglądających
się mężczyzn, stwierdzając z
przerażeniem, że ta scena bardzo im się
podoba.
– Przynajmniej masz wdzięczną
publiczność! – wysapała wściekle.
Erik podążył za jej spojrzeniem, a ona
wykorzystała moment jego nieuwagi, aby
błyskawicznie uwolnić się z jego rąk.
Pobiegła przed siebie szybko jak tylko
mogła, tryumfując, bo udało jej się go
przechytrzyć.
– Caroline Mansfield – krzyknął
ruszając za nią w pogoń – jeśli w tej chwili
tu nie wrócisz, rozgłoszę po szpitalu, że
straciłaś rozum. – Odpowiedziała mu
cisza. – I rzeczywiście tak się stało! – Jego
słowa zdradzały wewnętrzną pasję.
Caroline przycupnęła za sągiem desek i
obserwowała go z ukrycia. Stanął,
przysłonił oczy dłonią i rozejrzał się
naokoło, raptem opuścił rękę, wzruszył
ramionami i zawrócił.
Rozzłościło ją, że tak szybko zaprzestał
poszukiwań. Wysunęła się z kryjówki,
roześmiała głośno i rzuciła w przeciwną
stronę, aby skryć się za rozłożystym
krzakiem.
Czekała bez tchu, co się stanie, lecz na
razie panowała cisza. Erik najwidoczniej
zrezygnował z próby odnalezienia jej,
stwierdziła rozczarowana.
Wyszła więc zza krzaka, strzepując
liście i źdźbła trawy, z postanowieniem, że
jeżeli spotka Erika, zachowa się obojętnie.
Nagle ktoś opasał ręką od tyłu jej talię.
Szarpnęła się przerażona, ale wtedy
dojrzała wpatrzone w siebie ciemne oczy.
– Myślałaś, że uda ci się wyprowadzić
mnie w pole – szybkim ruchem
przyciągnął ją do siebie zamykając w
mocnym uścisku.
– Nigdy byś mnie nie znalazł, gdybym
wiedziała, że dalej rozglądasz się za mną –
prychnęła próbując zachować poważną
minę, lecz pod jego przenikliwym
spojrzeniem spuściła zakłopotana wzrok.
– Popatrz na mnie, Caroline – poprosił
miękko.
Nieśmiało podniosła na niego oczy. W
tej chwili zrobiłaby dla niego wszystko.
– Powinnaś wynieść nauczkę z tej naszej
małej zabawy.
– Nie rozumiem...
– Myślałaś, że nie będę cię więcej
szukał, ale to był błąd – powiedział
spokojnie.
Jego usta znalazły jej wargi, zrazu
delikatne, jakby oczekujące, aby za
moment zatracić się w namiętnym
pocałunku. Dreszcz rozkoszy wstrząsnął
jej ciałem. Czuła, że on pożąda jej tak
samo jak ona jego. Pokrył pocałunkami jej
twarz, przywarł do szyi. Jego ręce w czułej
pieszczocie gładziły jej plecy, aby
wreszcie sięgnąć do piersi.
Zatraciła się w jego objęciach,
zapomniała o bożym świecie, świadoma
tylko bliskości Erika i ciepła jego
muskularnego ciała.
– Mr Houston! – doszedł ich głos
jakiegoś mężczyzny.
Drgnęła. Czar prysł.
– Co się stało? – potoczyła naokoło nie
rozumiejącym wzrokiem, jak gdyby
obudzona z głębokiego snu.
– Co za idioci! – rzucił ze złością.
Oswobodził się z jej objęć.
– Tak mi przykro – mruknął jakby od
niechcenia i ruszył w kierunku domu.
Nogi Caroline dosłownie wrosły w
ziemię. Niemo patrzyła za odchodzącym.
– Naprawdę mi przykro – powtórzył
jeszcze raz tym samym tonem, aby nie
obejrzeć się już więcej.
Trzęsła się ze złości i rozczarowania.
Dokąd poszedł? Co było ważniejsze niż
ona? Pokręciła głową nie umiejąc
odpowiedzieć na te pytania.
Usiadła na kłodzie drzewa i skryła twarz
w dłoniach. Erik obudził w niej
namiętność, jakiej do tej pory nigdy
jeszcze nie zaznała, a potem odszedł bez
słowa wyjaśnienia. Rozsądek co prawda
jej podpowiadał, że Erik musiał iść, skoro
jeden z robotników go zawołał,
prawdopodobnie chcąc prosić o radę, lecz
jej gorąca natura nie chciała przyjąć tego
do wiadomości.
Kochała Erika uczuciem, jakim nigdy
jeszcze nie obdarzyła żadnego mężczyzny,
a przecież wszystko było inaczej, niż sobie
kiedyś wyobrażała. Miała wrażenie, że on
nie odwzajemnia tak naprawdę jej miłości,
choć z pewnością nie pogardziłby małą
przygodą. Lecz tego właśnie nie chciała.
Powoli podeszła na tyły domu, gdzie
wcześniej robotnicy jedli śniadanie, lecz
zatrzymała się za węgłem, bo dobiegły ją
męskie głosy.
– Ta Sinclair, jak jej tam, Margery? Nie,
Madeline – ciągnął jakiś głęboki głos. –
Była tu wczoraj z ojcem, aby pokazać mu
dom. Co za kobieta!
– To żmija – zaoponował drugi. –
Gdyby Houston miał rozum, nigdy by się z
nią nie zadawał.
– Wie, co robi – odparł z przekonaniem
pierwszy głos. – Ó ile się orientuję, mają
się pobrać.
– Sparzy się, daję na to słowo. To
wiedźma. Tylko by komenderowała. Jim
miał ochotą ją przeświecić.
Odczekała jeszcze chwilę, zanim
mężczyźni się nie oddalili, i ruszyła przed
siebie, nie wiedząc, dokąd ani po co idzie.
Po jej twarzy spływały łzy. Kochała Erika,
a on był prawie zaręczony.
To było straszne, lecz jeszcze
straszniejsza była myśl, że Erik tylko igra z
jej uczuciami. Przecież i tak wiedział, że
poślubi Madeline. Ona była dobra tylko do
zabawy. Mało tego, zaprosił ją, aby
obejrzała dom, w którym miał mieszkać z
Madeline. Zrobił to z czystej złośliwości
czy bezmyślnie?
– Caroline! – usłyszała z daleka wołanie
Erika.
W pierwszej chwili nie miała ochoty
odpowiedzieć, zaraz jednak przemogła się.
– Tak? – spytała przysłaniając oczy
dłonią.
– Obejrzymy teraz wnętrze domu. Chcę
ci wszystko pokazać.
Jęknęła w duchu. Bała się, że straci
panowanie nad sobą na widok
pomieszczeń, w których Madeline i Erik
będą się cieszyć swoim szczęściem.
– Moim zdaniem czas wracać. Przecież
przyrzekłeś, że nie będziesz się dziś
przemęczał.
– To prawda, przyrzekłem, lecz mimo to
chcę ci pokazać wystrój wnętrza.
Walczyła z napływającymi do oczu
łzami.
– Nie sądzę... – zaczęła, lecz zdobyła się
tylko na słowa przeprosin i uciekała do
samochodu. Rzuciła się na siedzenie i
wybuchnęła płaczem, lecz gdy zobaczyła,
że Erik powoli zmierza w jej kierunku, co
prędzej otarła łzy.
– Przepraszam, Eriku – rzekła
pospiesznie, gdy spojrzał na nią pytająco.
Musiała coś wymyślić, nawet gdyby miał
jej nie uwierzyć. – Myślałam, że
zostawiłam w samochodzie portmonetkę.
Nie, nie myśl, że nie dowierzam tym
ludziom – plątała się widząc, jak unosi ze
zdziwieniem brwi. – Przypomniałam
sobie, że mam w torebce lekarstwa, a one
nie powinny leżeć na słońcu.
– Chodź, pójdziemy teraz zobaczyć
dom, malutka – rzekł innym już tonem. – .
Na pewno ci się spodoba.
Westchnęła. A więc i to nie zostało jej
oszczędzone.
– Dobrze – poddała się zrezygnowana –
lecz nie możemy zostać tam długo. Pomyśl
o swym zdrowiu, Eriku.
– Choć na dziesięć minut zapomnij o
obowiązkach, Caroline – wziął ją za rękę i
poprowadził w kierunku willi.
Chodziła za nim jak we śnie od pokoju
do pokoju. Wyjaśniał, czemu miało służyć
dane pomieszczenie, lecz ona nie była
zdolna nic zapamiętać, ograniczając się
tylko do potakiwania.
Kiedy wreszcie znaleźli się na powrót w
hallu, odczuła nieopisaną ulgę.
– Nie wyglądasz na zachwyconą –
stwierdził.
– Przeciwnie, Eriku, dom jest cudowny.
– Mimo to w osobliwy sposób wyrażasz
swój zachwyt.
Wpadła w złość. Właściwie co mu do
tego, czy jej się podoba ten dom, czy nie?
Był dla Madeline, nie dla niej. Czyżby nie
miał oczu i nie widział, jaką mękę sprawiło
jej oglądanie tego wszystkiego?
– Czego oczekujesz ode mnie? –
krzyknęła z pasją. – Że będę podskakiwać
do góry z radości, tak? Powiedziałam, że
dom mi się podoba i to powinno ci
wystarczyć, Eriku Houston.
– Widzę, że koniecznie chcesz wracać
do domu – zauważył sucho. – W takim
razie jedźmy.
Powrotną drogę odbyli w milczeniu.
Caroline przełykała łzy, utkwiwszy wzrok
w szosie.
W domu Erik podziękował jej za
wspólnie spędzone przedpołudnie, lecz ona
nie słuchając pobiegła do swego pokoju,
rzuciła się na łóżko i zalała łzami.
Rozdział 9
Następne godziny spędziła u siebie. Raz
nawet zapukała do niej Grace, lecz
Caroline zaklęła ją na wszystko, aby
zostawiono ją w spokoju. Miała za złe
Grace, że ta nie ostrzegła jej w porę przed
rozczarowaniem. Co prawda Grace
trzymała zawsze jej stronę, od kiedy
mieszkała pod jednym dachem z Erikiem,
lecz powinna ją uprzedzić, że Erik jest
zaręczony z Madeline.
Naraz przypomniała sobie, że w porze
obiadu miała zadzwonić do doktora
Sheridana. Wyciągnęła kartę choroby
Erika, przejrzała ją dokładnie, po czym
wykręciła numer.
Doktor oznajmił jej, że ze względu na
widoczną poprawę zdrowia Erika nie
powinna pozostawać w jego domu dłużej
niż dwa, trzy dni, zresztą miał zamiar
zasięgnąć w tej sprawie rady innego
specjalisty.
Po skończeniu rozmowy zeszła na dół,
aby wytłumaczyć się ze swego zachowania
przed Grace, a że nigdzie jej nie znalazła,
wyszła na mały spacer.
Kiedy w pół godziny później wróciła do
domu, zastała siedzącą na tarasie
Madeline. Nie miała ochoty z nią
rozmawiać, niestety było za późno, ta już
ją zobaczyła.
Caroline uznała, że unikanie
bezpośredniej rozmowy byłoby słabością.
Madeline zachęciła ją do zajęcia miejsca
obok niezbyt przyjaznym gestem, a jej
oczy zdradzały, że jest wściekła.
– Mimo wyczerpującej pracy ma pani,
jak widzę sporo wolnego czasu, miss
Mansfield. Mogłaby mi pani powiedzieć,
czego pani jeszcze szuka w tym domu? –
spytała zjadliwie.
Caroline nie miała ochoty słuchać tych
impertynencji, podniosła się więc z
zamiarem odejścia. Przedtem jednak
zmierzyła chłodnym wzrokiem Madeline.
– Nie znam nikogo, kto byłby bardziej
ograniczony od pani, Madeline – rzuciła
szyderczo. – Widocznie ukończenie
prywatnej szkoły nie gwarantują
umiejętności pojmowania, więc nie będę
pani po raz enty tłumaczyć, z jakiego
powodu tutaj jestem i co oznaczają tak
zwane „obowiązki służbowe".
Sama przeraziła się swymi słowami,
zapytując siebie w duchu, czy aby nie
posunęła się za daleko. Do tej pory jeszcze
wobec nikogo nie zachowała się
nieuprzejmie. Madeline jednak zasłużyła
na to, pytając ją przy każdej okazji, kiedy
wreszcie wyjedzie. Nie było to miłe, a
niegrzeczność
należało
spłacać
niegrzecznością, przynajmniej w
przypadku takich aroganckich, źle
wychowanych osób.
Zmrużyła oczy, tak jak to czyniła
zwykle Madeline, i na koniec rzuciła
słodko:
– A teraz proszę mi wybaczyć,
Madeline. Mam jeszcze mnóstwo pracy.
– Przecież Erika nie ma! – obruszyła się
tamta. – Jest u mnie w domu i rozmawia z
moim ojcem, lecz nie powiem pani, o
czym, bo to pani nie powinno obchodzić.
– Dlatego też się dziwię, że pani w
ogóle zaczęła tę rozmowę. – Caroline
zlustrowała ją pogardliwie i odeszła, nie
czekając odpowiedzi.
Była zdziwiona, że potrafiła stawić
czoło Madeline, złośliwej i wygadanej, ale
też i dumna. Czuła, że w tej potyczce
słownej ona była górą.
Kiedy weszła do jadalni, usłyszała
hamujący samochód. Jej serce skoczyło do
gardła, choć naprawdę nie wiedziała, czy
powinna się cieszyć, gdyby to był Erik.
To naprawdę był Erik. Wysiadł z
samochodu, " za którego kierownicą
siedział wąsaty mężczyzna o włosach
białych jak mleko. Musiał to być
Maximillian Sinclair, ojciec Madeline.
Erik wyglądał na podenerwowanego,
kiedy wstępował na schody. Madeline
wsiadła do samochodu i odjechała z ojcem.
To dziwne, nie pożegnała się z Erikiem,
pomyślała Caroline.
– Bawi cię to? – usłyszała nagle za sobą
głos Erika.
Poczuła się przyłapana na gorącym
uczynku i z niezadowoleniem uczuła, że
się rumieni. Zrobiło jej się głupio, choć
przecież nie miała nic złego na sumieniu.
Stał w drzwiach i patrzył na nią
wyzywająco.
– Miałaś właśnie zaszczyt oglądać
wielkiego Maximilliana Sinclaira –
zauważył od niechcenia. – Przez tysiące
pracowników
nazywanego
„Maximillianem Straszliwym".
Musiała się roześmiać.
– Z tonu, jakim to powiedziałeś, nie
wynika, że jesteś jego zagorzałym
wielbicielem, Eriku.
– Nie jesteś daleka od prawdy. – Wszedł
leniwym krokiem do pokoju i z
westchnieniem opadł na krzesło. –
Rozmowa z Sinclairem o interesach
zawsze jest trudna, lecz dziś to wszystko
było naprawdę straszne.
– Eriku, nie wolno ci się denerwować –
upomniała go łagodnie.
– Wiem, wrzody i tak dalej. Tyle że
kiedyś musiało to nadejść. Koncern
Sinclaira daje mi najwięcej zleceń, toteż
muszę poświęcić mu więcej czasu niż tym
wszystkim zapobiegliwym ojcom rodzin,
którzy zwracają się do mnie z prośbą o
zaprojektowanie miłych małych domków.
– Szkoda – zauważyła – ciebie i tych
wszystkich zapobiegliwych ojców rodzin.
Uniósł niechętnie brwi.
– Miss Mansfield, pani sobie ze mnie
kpi.
– Nie, Eriku – oświadczyła poważnie. –
Nie kpię sobie z ciebie ani trochę.
Utkwił wzrok w krajobrazie za oknem.
– Spędzam z Sinclairem wiele czasu, a
on potrafi wydusić człowieka jak cytrynę i
już nawet nie wiem, jak wygląda zwykłe
ludzkie uznanie.
– Miałbyś go z pewnością więcej,
gdybyś projektował tylko te małe
rozkoszne domki, o których z takim
lekceważeniem mówisz – szepnęła w
zamyśleniu, po czym zmieniła temat: –
Dlaczego Madeline tak szybko odjechała,
jeśli wolno mi spytać?
– Wspaniały Max i wspaniała Madeline
mieli prawdopodobnie do załatwienia
jakiejś sprawy rodzinne. Nie wiem co
prawda, do czego zmierzasz, lecz jeśli
chodzi o mnie, spokojnie mogę się dziś, a i
dłużej, obejść bez ich widoku.
– Nie byliście na dzisiaj umówieni? –
spytała zaskoczona.
– Owszem, ale coś widocznie musiało
zajść. Zresztą mniejsza o to. Jestem
śmiertelnie zmęczony, Caroline. Jeśli nie
masz nic przeciwko temu, wrócę teraz do
siebie.
– Ależ skąd. Pozwól mi się tylko
zbadać, zanim na dobre zamkniesz się w
swoim pokoju. Chciałabym później wyjść,
więc najlepiej zrobię to teraz.
– Peter Sullivan? – spytał cierpko,
lustrując ją od stóp do głów.
– Tak – potwierdziła niechętnie.
– To coś poważnego?
– Jak mam to rozumieć? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie,
przybierając niewinną minę.
– Nie udawaj głupiej – rzucił
podchodząc do drzwi.
Uśmiechnęła się sama do siebie. Czyżby
Erika to naprawdę interesowało?
– Znam go tak krótko...
– Często wychodzisz z mężczyznami,
których prawie nie znasz? – posłał jej
ponure spojrzenie.
– Masz coś przeciwko temu? –
nastroszyła się.
– Broń Boże! Nic mnie to nie obchodzi
– machnął z pogardą ręką i zatrzasnął za
sobą drzwi.
Kiedy zjawiła się w chwilę potem w
jego pokoju z przyrządem do mierzenia
ciśnienia i stetoskopem, siedział z mroczną
twarzą na krawędzi łóżka.
– Nie podoba ci się Peter Sullivan? –
spytała od niechcenia zakładając mu
opaskę uciskową.
– Jest chyba w porządku, pod
warunkiem, że odpowiada ci ten typ
mężczyzny.
– Konkretnie jaki? – zaczęła pompować
powietrze.
– Auuu! – zawył. – Chcesz mnie zabić?
Spojrzała na jego ramię i z przerażeniem
stwierdziła, że za bardzo napompowała
mankiet, a to wszystko dlatego, że dotyk
jego skóry przywołał jej na pamięć gorące
uściski i namiętne pocałunki, jakimi
obdarzył ją tak niedawno...
– Przepraszam, Eriku, zamyśliłam się.
– Jeśli nawet nie mam zbyt wysokiego
mniemania o Sullivanie, nie musisz mnie
od razu torturować – zauważył sucho. –
Masz więcej siły, niż myślałem. To
naprawdę bolało.
– Nic ci nie będzie – rzuciła chłodno.
– Naprawdę? – w jego oczach czaiło się
wyzwanie.
Jego ciśnienie było wyższe niż
poprzedniego dnia, lecz mieściło się w
normie, zresztą Caroline i tak by nie
poruszyła tego tematu, pomna na jego
wcześniejszą reakcję.
– Ściągnij podkoszulek – usłyszała swój
głos, stwierdzając z rozpaczą, że jej ręce
niebezpiecznie drżą.
– Najpierw musisz mnie ładnie poprosić.
– Przestań, Eriku – umknęła
spojrzeniem.
Potrząsnął głową, sprawiał teraz
wrażenie upartego chłopca.
– Proszę... – bąknęła.
– Proszę o co?
– Proszę, ściągnij podkoszulek – rzekła
miękko patrząc mu w oczy.
– Teraz dobrze – posłał jej zadowolony
uśmiech.
Bez słowa przyłożyła stetoskop do jego
piersi, usiłując zapanować nad sobą.
Bliskość jego ciała działała zniewalająco...
– Będziemy tak patrzeć na siebie przez
całe popołudnie, czy jeszcze coś się stanie?
Och, jak gorąco pragnęła, aby się stało...
– Muszę ci jeszcze zmierzyć puls.
– To takie konieczne? – spytał
chrapliwie i znienacka pociągnął ją za sobą
na łóżko.
Zaskoczona otwarła usta, lecz nie
wydała żadnego dźwięku. Bawił się jej
włosami, głaskał kark i plecy,
pieszczotliwie obrysował kontur warg.
– Wiesz, Caroline, jesteśmy stworzeni
dla siebie – szepnął przyciągając ją do
siebie i zamykając jej usta gorącym
pocałunkiem.
– Eriku...
Wiedziała z absolutną jasnością, że
kocha go ponad wszystko. Świat
zawirował i zniknął, byli sami.
Zaczął powoli rozpinać guziki jej
sukienki. W tym momencie ktoś zapukał
do drzwi. Zamarli czekając w napięciu, aż
ten ktoś sobie pójdzie.
– Erik? – Była to Grace.
– Chwileczkę – rzucił gniewnie nie
wypuszczając Caroline z objęć. – To
ważne, Grace? Jestem zajęty.
Nastała cisza, wreszcie Grace rzekła:
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że za
chwilę będzie tu Madeline. Właśnie
dzwoniła. Jeśli się źle czujesz, to powiedz,
spróbuję ją spławić.
Potarł podbródkiem jej ramię. Ten mały
gest wydał jej się cudowny. Zaraz jednak
podniósł głowę i przejechał dłonią po
włosach.
– Z nią nie pójdzie tak łatwo. Zaraz tam
zejdę – krzyknął w stronę drzwi. – Czy
nadejdzie kiedyś taki czas, że nikt nam nie
będzie przeszkadzał? – musnął
pieszczotliwie policzek Caroline.
Caroline jednak była już tylko
kawałkiem lodu. Znowu ta Madeline! Albo
ona sama, albo ktoś, kto o niej mówi! To
nie przypadek. Madeline odgrywa zbyt
dużą rolę w życiu Erika, aby tak łatwo
zgodzić się na pójście w odstawkę.
– Dłużej już tego nie zniosę. – Zerwała
się i zaczęła doprowadzać do porządku
sukienkę i włosy.
– Co przez to rozumiesz?
Popatrzyła na niego ze złością.
– Nie mówmy o tym. Widać nie
domyślasz się, co mnie dręczy.
– Za to wiem, co mnie dręczy. Myślę, że
z tobą jest tak samo.
– Bardzo cię proszę, zachowuj się tak,
jak gdyby nic między nami nie było. Ty
jesteś pacjentem, a ja tylko twoją
pielęgniarką.
Wieczór spędzony z Peterem był dla niej
jedną wielką męczarnią. Peter wielokrotnie
próbował nawiązać rozmowę, lecz ona
prawie w ogóle go nie słuchała,
odpowiadając monosylabami, więc w
końcu, wcześniej niż zamierzał,
odprowadził ją do domu.
Przeprosiła go, tłumacząc, że nie jest w
nastroju, lecz on tylko się uśmiechnął,
musnął jej policzek i życzył szczęścia.
Była mu wdzięczna za wyrozumiałość.
Kiedy otwierała drzwi swego pokoju,
usłyszała szmer na końcu korytarza.
– Aha, nasz Kopciuszek wrócił do domu
– dobiegł ją kpiący głos Erika.
– Byłam w Provincetown z Peterem –
wyjaśniła, już w tym samym momencie zła
na siebie, że się niepotrzebnie tłumaczy.
– Mam nadzieję, że był to
niezapomniany wieczór, jak to się pięknie
nazywa.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Przeciwnie, zachowałam się strasznie
wobec Peterea. – Właściwie co to
obchodziło Erika? On jej przecież nie
opowiadał, jak wyglądają jego wieczory z
Madeline.
– Moim zdaniem dobrze mu to zrobi –
zauważył ironicznie mierząc ją
badawczym spojrzeniem.
– Nie zasłużył sobie na to – oświadczyła
stanowczo. – Był taki miły... Zresztą to
nieważne. Późno już. Zobaczymy się rano.
– To wcale nie jest takie pewne.
– Dlaczego nie jest pewne?
– Jestem na jutro umówiony z Maxem i
Madeline. To może trwać pięć minut, lecz
równie dobrze pięć lub piętnaście godzin.
– Potarł czoło zdradzającym zmęczenie
gestem. – To będzie decydujące spotkanie,
rozstrzygnie się sprawa, nad którą od
całych tygodni łamiemy sobie głowy.
Nie pozostało jej nic innego, jak życzyć
mu powodzenia.
Następnego ranka wstała świeża i
wypoczęta. W pogodnym nastroju zeszła
do kuchni, gdzie zastała zmartwioną
Grace.
– Coś się stało? – spytała
zaniepokojona.
– Nie, wszystko w porządku –
próbowała uśmiechnąć się Grace. –
Odbyłam długą rozmowę z Erikiem...
– O ile wiem, miał się dziś spotkać z Mr
Sinclairem i Madeline, lecz nie powiedział,
po co.
– Nie wiem, co mam o tym myśleć –
jęknęła Grace. – Chodzi o to, że Mr
Sinclair chce zatrudnić Erika na stałe jako
swego architekta. Oznacza to, że w
przyszłości będzie pracował wyłącznie dla
jednej firmy.
– To przecież można uważać za sukces
– powiedziała Caroline.
– Może i tak – potrząsnęła w zamyśleniu
głową Grace. – Tyle że mam wrażenie, iż
Erikowi to nie wystarczy. Obawiam się, że
jeżeli przyjmie to stanowisko, to tylko
dlatego, aby być zabezpieczonym na całe
życie.
– A czy to byłoby takie złe? – zdziwiła
się Caroline. – Przecież taka praca też
może mu dać sporo satysfakcji.
– Erik zawsze chciał projektować
indywidualne w swoim rodzaju budowle.
Marzył o tym, aby projektować ludziom
domy, jakich pragną: tuż nad brzegiem
morza czy wśród zieleni. W tym wielkim
koncernie, którego interesom zostanie
podporządkowany, przepadnie jego
inwencja twórcza.
– Tak, to jest problem... – przyznała
Caroline, po czym wypiwszy kawę
podniosła się. O tej porze miała zadzwonić
do doktora Sheridana.
– Caroline – rozległo się w słuchawce. –
Mam dla pani wiadomość. Specjalista
orzekł, na podstawie danych, jakie pani
nam przekazała, że Mr Houston nie
potrzebuje już opieki domowej.
Oczekujemy pani jutro w szpitalu na
rannej zmianie.
– Już jutro? – spytała niemile
zaskoczona. Miała nadzieję, że wolno jej
będzie zostać choć dzień dłużej.
– Tak – oświadczył z naciskiem doktor
Sheridan. – Musimy natychmiast zapoznać
się z pani raportem. Zatem do jutra.
– Do jutra – szepnęła przełykając łzy.
Zrezygnowana opadła na krzesło. A
więc jeszcze tego samego dnia musiała
wyjechać! Może był jakiś samolot do
Nowego Jorku późnym popołudniem, a
może i nie. Musiała się spieszyć.
Kiedy zeszła powiedzieć Grace o swej
rozmowie z lekarzem, jej obawy się
potwierdziły. Z New Bedford do Nowego
Jorku były dwa loty kursowe dziennie:
jeden w południe, a drugi późno w nocy.
Jeśli miała się stawić punktualnie w pracy,
musiała zdążyć na samolot odlatujący w
południe. To oznaczało, że nie będzie
mogła pożegnać się z Erikiem...
– Co się stało? – spytała zatroskana
Grace. – Zbladła pani jak ściana, Caroline.
– Nie liczyłam się z tym, że będę
musiała tak nagle wyjechać, i...
– Erik? – pokiwała domyślnie głową
Grace.
– Chciałabym się jeszcze z nim
pożegnać... – szepnęła ledwie słyszalnym
głosem.
– Proszę się nie martwić. Powiem mu,
jak wyglądała sytuacja i na pewno
zrozumie.
Gdybyż to tylko o to chodziło,
pomyślała smętnie Caroline.
Pakując
pospiesznie
walizkę
nadsłuchiwała, czy nie nadjeżdża
samochód. Samochód Erika.
Potem jeszcze rzuciła ostatnie spojrzenie
na piękny dom, gdzie spędziła wiele
szczęśliwych, a także i smutnych godzin, i
wyruszyła z Grace do Truro. Kiedy
żegnała się z ciotką Erika, stanęły jej łzy w
oczach.
– Niech pani nie płacze, Caroline –
pocieszała ją Grace. – Jestem przekonana,
że wkrótce znowu się zobaczymy.
– Ja też mam taką nadzieję – szepnęła
Caroline uśmiechając się blado. – Dziękuję
za wszystko...
– Nie ma za co. A teraz proszę się
pospieszyć, Caroline, bo gotowa się
jeszcze pani spóźnić na autobus.
Rozdział 10
W Nowym Jorku Caroline od razu
wpadła w wir pracy, więc nie miała za
wiele czasu, aby myśleć ó Eriku, mimo to
w każdej wolnej chwili pamięć
nieodmiennie podsuwała obrazy z
ostatnich dni.
Tak było i tego ranka, kiedy siedząc w
kawiarni naprzeciwko szpitala piła kawę.
Przypomniała sobie, jak z Erikiem
oglądała zaprojektowany przez niego
samego dom, a także rozmowę
robotników.
Może nie mieli racji. Może Erik wcale
nie zamierzał żenić się z Madeline. Może
zbyt pospiesznie go osądziła. Grace
przecież nigdy nie powiedziała tego
wyraźnie, najwyżej czyniła ostrożne
aluzje.
Ona sama zaś musiała się pogodzić z
tym, że Erik nigdy nie był nią poważnie
zainteresowany i że prawdopodobnie liczył
tylko na małą przygodę, postanowiła więc
wymazać go jak najprędzej z pamięci.
Niestety jej koleżanki, jak na złość,
stawiały tysiące pytań.
– Na pewno był nieznośny – upewniała
się Kathy, kiedy siedziały wspólnie w
dyżurce i wypełniały karty chorych.
– Właściwie nie tak bardzo... –
wybąkała.
– Popatrz tylko, Kathy, jak ona się
rumieni – zawołała ze śmiechem Louise.
Oczywiście Caroline zaczerwieniła się
jeszcze bardziej.
– Przestań, Louise – poprosiła starając
się skupić uwagę na tabelach
porównawczych. – Musisz koniecznie
mówić o Houstonie? Nie masz innego
tematu?
– Ale właśnie to on nas interesuje.
Musisz nam wszystko opowiedzieć.
– Może innym razem – przyrzekła cicho
Caroline próbując skoncentrować się na
pracy.
Naraz Louise wydała zduszony okrzyk.
Caroline podążyła za jej spojrzeniem i
omal nie zemdlała z wrażenia.
W drzwiach stał Erik Houston we
własnej osobie, a na jego twarzy igrał tak
charakterystyczny dla niego, z lekka
kpiący uśmiech.
– Erik! – wyszeptała wpatrując się w
niego z niedowierzaniem.
Jego oczy promieniały.
– Tak, to ja. Przyjechałem się
poskarżyć.
Caroline była wzburzona. Na nią chciał
się poskarżyć?
I za co? Jak mógł jej coś takiego zrobić!
– Chciałbym z panią porozmawiać, miss
Mansfield.
– Tak, oczywiście – wykrztusiła
nieswoim głosem, trzęsąc się ze
zdenerwowania.
W tym momencie jej wzrok spoczął na
Louise i chcąc nie chcąc musiała się
uśmiechnąć. Koleżanka siedziała z
otwartymi ustami i wpatrywała się w
Erika, jakby nigdy wcześniej nie widziała
mężczyzny.
Caroline chciała się zwrócić do siostry
przełożonej z pytaniem, czy wolno jej na
chwilę wyjść, lecz Mrs Shriner ją
uprzedziła:
– Mr Houston, tak? – spytała ostro. Jej
oczy zdradzały tajoną pasję. – Jeśli chce
pan złożyć skargę, proszę zwrócić się do
mnie albo do zarządu szpitala, a nie do
pierwszej lepszej pielęgniarki.
Ku zdziwieniu Caroline Erik, który
jeszcze przed chwilą przyglądał się
nieufnie Mrs Shriner, wybuchnął teraz
śmiechem.
– Chodzi o sprawę prywatną.
Powinienem był chyba wspomnieć.
Mrs Shriner posłała mu jadowite
spojrzenie, po czym zwróciła się do
Caroline:
– Byle to nie trwało za długo.
Stanęli przy oknie na końcu korytarza.
– A więc? – spojrzała na niego pytająco.
– Miss Mansfield – zaczął sięgając do
kieszeni marynarki. – Co tutaj mam?
– Jak to co? Nic – spojrzała ze
zdziwieniem na jego pustą dłoń.
– Tak jest, nic. Kandydat otrzymuje dwa
punkty. Oto wiadomość, jaką mi
zostawiłaś: dokładnie nic.
Spłonęła rumieńcem.
– Ja... ja musiałam... się tak bardzo
spieszyć... nie miałam czasu... – wyjąkała.
– Nie miałam czasu – przedrzeźnił ją. –
To tak się traktuje tego, któremu się
zawdzięcza życie?
– Nie... – wyszeptała spuszczając wzrok.
– Czy tak się traktuje kogoś, kto chciał
się podzielić swymi marzeniami i pokazał
zaprojektowany przez siebie dom?
Tego było już za wiele.
– Nie było to aż takim wyjątkowym
przeżyciem, Eriku. Myślisz, że sprawiło
mi przyjemność oglądanie willi,
wspaniałej zresztą, przyznaję, w której
będziesz mieszkał razem z Madeline? –
spojrzała na niego roziskrzonymi ze złości
oczami.
Zmarszczył czoło.
– A cóż Madeline ma z tym wszystkim
wspólnego?
– Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co mi
chodzi – z trudem panowała nad sobą. –
Przecież się tam oboje wprowadzicie
kiedy... kiedy... weźmiecie ślub.
– Ślub? Ty naprawdę wierzysz, że ja
chcę się ożenić z Madeline?
– Tak – odparła gniewnie. – Słyszałam,
jak rozmawiali o tym robotnicy na
budowie, Grace też napomykała o tym
luźno od czasu do czasu...
– Robotnicy tyle wiedzą co nic, a
Grace... Grace to cudowna kobieta, lecz
nie jest na bieżąco, jeśli chodzi o moje
prywatne sprawy. – Westchnął. – Madeline
prawdopodobnie rzeczywiście zamierzała
mnie poślubić, ale to było kiedyś. Teraz
jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi. A
więc dlatego tak dziwnie się wtedy
zachowywałaś.
Podniosła na niego pociemniałe z
wrażenia oczy.
– Nie mogłam pojąć, dlaczego
koniecznie chcesz mi pokazać dom, w
którym będziesz mieszkał z żoną.
– Ja już nawet wiem, kto nią będzie –
rzekł otaczając ją czule ramieniem. –
Powiedz, naprawdę ci się podoba?
– Czy mi się podoba?! – jęknęła. –
Przecież piękniejszy trudno sobie nawet
wymarzyć!
– To mnie cieszy – uśmiechnął się
zadowolony. – Muszę ci jeszcze
powiedzieć, że dostałem świetną posadę.
– W koncernie Sinclaira?
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Skąd wiesz? Ach, to pewnie Grace!
– Nie rób jej wyrzutów, Eriku –
poprosiła.
– Lubisz ją, prawda?
– Bardzo.
– Tak się cieszę. Byłbym szczęśliwy,
gdybyś zechciała do nas wrócić w
następnym tygodniu. Dom będzie gotów
już w ten piątek, a ja nie kazałem go
budować tylko dla siebie.
Jakże chętnie by to zrobiła... niestety nie
na takich warunkach.
– Eriku – zaczęła – nie wiem, jak to
powiedzieć... ja po prostu uważam, że...
tak się nie powinno... nie mogę...
– Czego nie możesz?
– Zgodzić się na krótką przygodę! –
wybuchnęła z rozpaczą.
– A któż tu mówi o przygodzie!
Caroline, przebyłem szmat drogi, aby cię
zapytać, czy chcesz zostać moją żoną,
mieszkać w lecie w Cape Cod, a w zimie
w Nowym Jorku i...
Nie pozwoliła mu dokończyć. Szczęście
ogarnęło ją gorącą falą, każąc się rzuci w
jego ramiona. Przytulił ją do siebie.
– Jak rozumiem, to oznacza twoją zgodę
– stwierdził ze śmiechem.
– O tak, Eriku. Tak!
Twarz Erika promieniała radością.
– W takim razie idziemy teraz do
doktora Sheridana.
– Po co? – spojrzała na niego zdziwiona.
– Żeby cię przeniósł do szpitala w
Massachusetts, Caroline. Wiem, czy dla
ciebie jest praca, więc nie będę wymagał,
abyś ją porzuciła.
– Eriku! – zawołała wniebowzięta
zarzucając mu ręce na szyję. – Pocałuj
mnie. Jestem taka szczęśliwa!
Kiedy Erik zamknął ją na powrót w
ramionach, wiedziała już, że to lato
spełnionych marzeń na zawsze zapisze się
w jej pamięci.