Ingulstad Frid
ZDRADA
Saga część 11.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Kristiania, kwiecień 1906 roku
Emanuel odszedł... i zabrał swoje meble. Elise odwróciła się i weszła do
domu, chwiejąc się na nogach. Nie chciała, by Kristian odgadł jej myśli.
- Dziwne - mruknęła. - Może zamierza je sprzedać. Takie piękne meble
nie są nam przecież potrzebne. W tej sytuacji moglibyście spać w salonie,
będzie wam wygodniej niż w kuchni. Trzeba będzie wynająć mansardę.
Kristian poszedł za nią.
- Ale dlaczego nic nie powiedział? Mógł uprzedzić przynajmniej ciebie.
- Emanuel ma kłopoty. Zdarzyło się coś ważnego. - Podeszła do pieca
kuchennego, żeby nie patrzeć na brata. - Na razie nie mogę o tym
opowiadać, Kristianie, ale Emanuel przeżył coś, co go bardzo dotknęło.
- Stracił pracę?
- Nie, jeszcze nie... to znaczy... Ja... ja nie wiem. Kristian podszedł do
siostry.
- Elise?
Teraz już musiała się obrócić i zobaczyła, że chłopiec grzebie w kieszeni
spodni.
- I tak miałem zamiar to zrobić. Proszę. - Wyciągnął w jej stronę brudną
zaciśniętą piąstkę i z dumą na twarzy rozchylił palce. Na jego dłoni leżała
kupka dziesięcioorówek. - Korona i pięćdziesiąt ore. Są twoje.
Zaoszczędziłem je dla ciebie.
Elise wzruszenie ścisnęło za gardło, walczyła z sobą, by nie okazać
uczuć, które nią targały.
- Nie, oddałeś już tyle pieniędzy, ile trzeba, Kristian. Powiedziałam
przecież, że resztę możecie zachować dla siebie.
Kristian zdecydowanie pokręcił głową.
- Jeśli Emanuel stracił pracę, potrzebujesz pieniędzy na jedzenie. Wcale
nie muszę kupować tej piłki, to zresztą nic specjalnego, jest przecież
zrobiona z gałganków. Będę oszczędzał i kupię sobie porządną.
- Nic nam nie potrzeba, Kristian. Zarobiłam dwadzieścia koron za
suknię, którą uszyłam.
- Kłamiesz, Elise. Gdybyśmy nie byli w fatalnej sytuacji, Emanuel nie
musiałby sprzedawać swoich mebli.
Elise opadła na najbliższy stołek i musnęła oczy dłonią. Nie mogła już
dłużej powstrzymywać łez.
- Usiądź koło mnie, Kristian, to powiem ci, o co chodzi. Masz już
prawie jedenaście lat, niedługo będziesz dorosły, jakoś zniesiesz prawdę. -
Wzięła go za rękę i posadziła na stołku, który stał obok. - Ale obiecaj, że
nic nie powiesz Pederowi i Evertowi. Peder i tak musi znosić dokuczanie,
powinniśmy go oszczędzać.
Kristian siedział sztywno i nieruchomo na stołku, przygotowywał się na
nieprzyjemną nowinę. Elise żal się go zrobiło.
- Cieszę się, że cię mam, Kristian. Gdy byłeś mały, martwiłam się o
ciebie, bo wydawałeś się taki ponury i zamknięty w sobie. I ciągle się
kłóciłeś z Pederem. Ale zmieniłeś się, gdy się wyprowadziliśmy z
Andersengarden. Myślę, że potrzebowałeś czasu, żeby przeboleć śmierć
ojca.
Kristian nic nie powiedział.
Elise wzięła głęboki drżący oddech.
- Przypuszczam, że Emanuel wyjechał na pewien czas. To były jego
meble, pochodziły z dworu w Ringstad, ale nam nie są potrzebne. To
nawet dobrze, że pokój będzie pusty. Możemy tam wstawić łóżko. Może
uda się nam zdobyć jeszcze jedno. Wówczas miałbyś własne, a Peder i
Evert spaliby razem na starym. Mielibyście pokój wyłącznie dla siebie.
Tylko w ciągu dnia musiałabym tam szyć.
Kristian siedział w milczeniu i patrzył siostrze w oczy. Elise domyśliła
się, że czeka na wyjaśnienie.
Znów westchnęła, walcząc ze łzami, nie chciała się poddać. Przyj -dzie
pora na jej własny żal, teraz trzeba myśleć o tym, jak oszczędzić chłopców.
- Zauważyłeś pewnie, że ostatnimi czasy Emanuel nie był sobą. Często
się kłóciliśmy, znikał gdzieś wieczorami, późno wracał, w domu
najczęściej milczał, okazywał niechęć albo irytował się z powodu
drobiazgów.
- Ale nie wtedy, gdy przyszli tu ci ludzie. Ta piękna dama i ten pan.
Wtedy rozmawiali głośno, śmiali się i żartowali.
- To prawda. Niełatwo to zrozumieć, ale większość z nas woli
przebywać w towarzystwie ludzi podobnych do siebie. Na pewno nie
chciałbyś się bawić z chłopcami zza rzeki. W każdym razie nie z tymi,
którzy mieszkają nieco dalej. Ojciec wolałby ciągle pływać po morzach w
towarzystwie innych marynarzy, źle się czuł w fabryce. Emanuel był
przyzwyczajony do wielkich pokoi w Ringstad, u nas było mu za ciasno i
za ubogo. W biurze też nie czuł się najlepiej. W końcu wpadł w rozpacz i
odszedł, ale myślę, że wróci. Potrzebuje czasu, żeby przemyśleć swoje
życie.
- Nie mógł tego powiedzieć?
- Nie umiał. Nie chciał patrzeć na nasz smutek.
- To znaczy, że jest tchórzem.
Elise nie odpowiedziała. Poczuła, że ogarnia ją złość. Kristian miał
rację, Emanuel był tchórzem. Nie wolno w ten sposób opuszczać rodziny,
nie wolno brać po kryjomu swoich rzeczy i znikać bez słowa. Zachował
się podle nie tylko w stosunku do niej, ale i do dzieci.
Może Emanuel odpowiedziałby, że nie ma żadnych dzieci. Ale jest
przecież odpowiedzialny za Hugo, czy tego chce, czy nie. Uznał ojcostwo,
postarał się, by wszyscy uwierzyli, że to jego dziecko, przyśpieszył nawet
chrzest, żeby zapisać chłopca w kościelnych księgach, nim ktoś odkryje
prawdę.
Jak może mu się wydawać, że Elise poradzi sobie sama z dziećmi?
Prawdopodobnie uznał, że o Pedera i Kristiana powinna się martwić
matka i ten jej Hvalstad, że Evert może liczyć na pomoc gminy, a Hugo
ma przecież innego ojca. W tej sytuacji będzie musiała wrócić do
przędzalni i do życia, które porzuciła, gdy się spotkali. To bezlitosne i
okrutne z jego strony, zupełnie niepodobne do Emanuela, którego znała.
Ktoś musiał go do tego namówić, ktoś, kto miał znacznie silniejszą wolę
niż on.
Matka? Trudno w to uwierzyć. Matka Emanuela była wprawdzie
przeciwna temu małżeństwu i przeżyła szok, gdy się dowiedziała, że Hugo
nie jest jej wnukiem, ale nie jest przecież złym człowiekiem. .. A poza tym
z półsłówek Emanuela można się było domyślić, że nie kocha swojej
matki.
A może źle to wszystko interpretuje? Może on rzeczywiście chce
sprzedać meble, żeby poprawić ich sytuację? Gdyby ją zapytał, zrobiłaby
wszystko, żeby go powstrzymać. Nie dlatego, że te meble coś dla niej
znaczą, ale dlatego, że wie, ile znaczą dla niego.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Myślę, Kristian. Może się pomyliłam. Może Emanuel rzeczywiście
chce sprzedać meble, żebyśmy mieli więcej pieniędzy na jedzenie?
- Powiedziałby o tym.
- To nie takie pewne. Wiedział, że na pewno bym protestowała.
- Sprawdzałaś, czy zostawił ubrania?
Elise drgnęła. Nie pomyślała o tym. Zerwała się ze stołka i pobiegła do
sypialni, szarpnęła drugą od góry szufladę, która należała do Emanuela, i
zauważyła, że jest pusta. Wpatrywała się w nią zaszokowana.
Kristian stanął cicho za jej plecami.
- Tak właśnie myślałem.
Elise pokiwała głowa, nie obracając się. Rozejrzała się dokoła.
Niedzielne ubranie nie wisiało już na wieszaku, ze ściany zniknął obraz, z
komody - wszystkie ozdoby. Nic nie wskazywało na to, że Emanuel tu
kiedyś mieszkał.
- Odszedł - powiedziała przez łzy.
- Nie przejmuj się, Elise. Pomogę ci. Nakłamiemy Pederowi i Evertowi,
powiemy, że Emanuel musiał wyjechać na pewien czas. Wolno przecież
kłamać, żeby komuś pomóc.
Pokiwała głową, nie obracając się, po jej policzkach płynęły łzy i kapały
prosto do pustej szuflady.
- Ale jak to wytłumaczymy?
- Powiemy, że stracił posadę w fabryce i znalazł pracę gdzie indziej.
Może w Ulefoss - dodał z zapałem. To było jedyne znane mu miejsce,
gdzie byli robotnicy, i dyrektorzy, i urzędnicy, tak jak tutaj. - A za jakiś
czas o wszystkim zapomną.
- Zapomną? - Elise przestała płakać i obróciła się do Pedera. - Peder
kocha Emanuela, na pewno źle to przyjmie.
Kristian się nie odezwał. Elise przypomniała sobie od razu, jak
zareagował na wieść o planowanym ślubie. Nie podobał mu się ten
pomysł.
- Bez względu na to, co się stanie, Emanuel i ja jesteśmy w dalszym
ciągu małżeństwem. Gdy staliśmy przed ołtarzem, przysięgaliśmy, że
będziemy się kochać i wspierać nawzajem aż do śmierci. Na dobre i na
złe. Dlatego wiem, że Emanuel wróci, choć na razie ma kłopoty.
Kristian w dalszym ciągu milczał. Obrócił się i powoli ruszył w stronę
drzwi.
- Nie martw się o Pedera, Elise, ja z nim porozmawiam - oświadczył i
wyszedł.
Gdy Elise usłyszała zamykające się z nim drzwi, padła na łóżko i
zaczęła płakać bez opamiętania. Po pewnym czasie płacz przycichł, w jej
głowie zaczęły się kotłować różne myśli, a w miejsce żalu pojawił się
gniew. Waliła pięściami w materac i ciskała przekleństwami, które
przychodziły jej do głowy. Tchórz, asekurant, sprośny łajdak. A jaki
fałszywy.
Jak można tak się pomylić w ocenie człowieka. Przypomniała sobie, jak
spotkała go po raz pierwszy, w drodze ze Świątyni. Opowiadał jej o swojej
pracy w Armii Zbawienia, mówił, że jest tam po to, żeby pomagać innym.
„Jeśli naprawdę w coś wierzysz, nie poddasz się' - powiedział. Wydał jej
się prawdziwym idealistą, wyzbytym egoizmu, pełnym poświęcenia.
Jak więc mógł najpierw ją zdradzić z inną dziewczyną, i to nie raz, a
teraz uciec przed odpowiedzialnością. Uciec z podwiniętym ogonem, jak
najgorsze bydlę, bez słowa pożegnania. Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia,
które pomogłoby jej to wszystko zrozumieć?
Nie chciała go więcej widzieć, nawet gdyby wrócił i na kolanach błagał
o łaskę. Nienawidziła go. Nienawidziła go aż do bólu. Nigdy więcej nie
uwierzy mężczyźnie, nigdy więcej nie da się nabrać na piękny wygląd,
miłe słówka i pochlebstwa.
Mężczyznom zależy tylko na jednym, mają tylko jeden cel: dostać się
pod spódnicę dziewczyny. Zachowują się jak psy, węszące po ulicach w
poszukiwaniu suczki. Nawet jeśli nie znajdą żadnej chętnej, robią to, na co
mają ochotę. Tylko dlatego Emanuel za nią chodził, choć wiedział, że jest
zaręczona z Johanem. Dlatego oświadczył się, gdy miała chwilę słabości.
A gdy ją wreszcie zdobył, gdy polowanie się skończyło, mógł zacząć
szukać kolejnego łupu.
Wstała z łóżka i usłyszała gaworzenie Hugo. Jeśli nie weźmie go zaraz
na ręce, gaworzenie zamieni się w płacz. Nie ma mowy, żeby leżała tu i
rozpaczała z powodu takiego niewiernego bydlaka jak Emanuel. Poradzi
sobie bez niego. Dzięki pieniądzom z szuflady będzie mogła nadal
wynajmować domek nad rzeką i utrzymywać całą rodzinę przez parę
miesięcy.
Podeszła do małego, wzięła go na ręce, a on nagrodził ją bezzębnym
uśmiechem.
- Nie potrzebujemy tego twojego ojca, Hugo. Damy sobie radę z
Kristianem, Pederem i Evertem.
Usiadła na stołku kuchennym i przyłożyła małego do piersi.
Myśli wciąż kotłowały się w jej głowie. To nawet dobrze, że Emanuela
nie będzie. Nie będzie musiała znosić jego gwałtowności w łóżku. Nie
będzie musiała wymyślać potraw, które są tanie i przypadną mu do gustu,
bo trudno to było pogodzić. Nie będzie musiała się martwić, że Hugo
zacznie krzyczeć i zdenerwuje Emanuela, nie będzie leżała bezsennie
całymi nocami, zastanawiając się, gdzie on się podział. Nie ma mowy,
żeby opłakiwała odejście takiego tchórza. Niech sobie jedzie do Ringstad,
czy gdzie tam chce, ona nie wyleje już ani jednej łzy.
Do Ringstad... Myśl o Ringstad zaczęła jej dławić gardło. Czyżby
właśnie to zrobił? Czyżby pojechał do Signe, jak to przepowiedziała
Karolinę? Czyżby kochał ją tak bardzo, że nie mógł bez niej żyć?
Myśl okazała się bolesna pomimo wściekłości. Karolinę miała rację.
Chyba znała Emanuela znacznie lepiej. Przez wiele lat mieszkała z nim
pod jednym dachem, znała jego dobre i złe strony. Teraz na pewno będzie
triumfować. Sama myśl o tym jest okropna.
Na dworze zrobiło się ciemno, pora położyć chłopców. Otworzyła drzwi
wejściowe i zawołała:
- Kristian, Peder, Evert, do domu!
Dopiero gdy zawołała, zorientowała się, że stoją tuż za węgłem.
Wszystko wskazywało na to, że właśnie się naradzali.
- Już późno, chłopcy, pora do łóżek.
Przyszli od razu. Mieli dziwne miny, poważne, prawie uroczyste.
- Myślałam, że się gdzieś bawicie.
- Bawiliśmy się. - Tylko Kristian się odezwał. - Powiedziałem Pederowi
i Evertowi, że Emanuel pojechał do Ulefoss, Elise. Oni też mają trochę
dziesięcioorówek. ,
Peder i Evert zaczęli grzebać w kieszeniach, a potem obaj podeszli do
niej, trzymając na wyciągniętych brudnych dłoniach równie brudne
pieniążki.
- Proszę.
Elise z trudem powstrzymywała łzy i kręciła głową, żeby nic nie mówić.
W końcu udało jej się wykrztusić:
- Jesteście najlepszymi chłopakami w Sagene. Jestem bardzo wzruszona
i nie wiem, jak mam wam dziękować, ale mogę was od razu pocieszyć, że
nie czeka nas bieda. Mam więcej pieniędzy, niż ktokolwiek mógłby
przypuścić. Podczas kolacji opowiem wam skąd. Schowajcie swoje
pieniążki i wydajcie je, na co chcecie, zasłużyliście sobie na to.
Odwróciła się i weszła do kuchni, żeby przygotować parę pajd chleba
suto smarowanych melasą.
Chłopcy siedzieli pełni oczekiwania, śledząc każdy jej ruch. Gdy kolacja
była gotowa, Elise usiadła koło nich, chrząknęła i zaczęła:
- Musicie mi obiecać, że nikomu nie powiecie tego, co ode mnie
usłyszycie. To wielka tajemnica.
Zamilkła i objęła ich spojrzeniem. Przestali żuć i patrzyli na nią w
napięciu.
- Napisałam opowiadanie i wysłałam je do gazety. Spodobało im się i
chyba dobrze mi zapłacą. Potem napiszę jeszcze jedno opowiadanie i
może jeszcze jedno. A na końcu zrobię z nich książkę. Oprócz nas czworga
tylko Torkild Abrahamsen o tym wie. Znał redaktora tej gazety i zaniósł
mu moje opowiadanie.
Peder spojrzał na nią okrągłymi oczami.
- Napisałaś bajkę? Jak Asbjornsen?
- Nie, napisałam o czymś, co się naprawdę wydarzyło. O czymś, co inni
powinni przeczytać, żeby zrozumieli, co to znaczy być robotnicą w
fabryce i mieć na utrzymaniu gromadkę dzieci.
- Ale przecież ty już nie pracujesz fabryce.
- To nie jest historia o mnie.
- Dlaczego nie? O matce Pingelena?
- Nie znacie tej osoby, a ja nie chcę mówić, kto to taki. To nie ma
znaczenia, najważniejsze, żeby ci, którzy rządzą w naszym kraju,
zrozumieli, że kobiety nie mogą mieć takiego trudnego życia.
- Moim zdaniem powinnaś raczej napisać o nas, Elise. Możesz napisać o
duchu w szkole, który wcale nie był żadnym duchem, tylko pijakiem. To
będzie znacznie bardziej wciągające.
- Nie chcę pisać wciągających historii, chcę pisać o tym, jak żyją ludzie
tu, nad rzeką.
Pederowi zabłysły oczy.
- Możesz napisać o tym człowieku, który wskoczył do rzeki. O tym,
którego mama, Hvalstad i Emanuel musieli wyciągać. Pingelen mówi, że
on jest rudy. I widział go parę razy na moście, jak znowu próbował to
zrobić, ale za każdym razem ktoś przechodził i mu przeszkadzał.
Elise poczuła wielki ciężar na piersi. A więc chłopcy go zauważyli.
Spostrzegli nie tylko to, że włóczy się po okolicy, ale też to, że ma rude
włosy. Kiedyś mówili, że kręci się tu, bo się w niej kocha. Ale co będzie
dalej? Podniosła się, żeby przynieść bańkę z mlekiem, i ogarnął ją strach.
Emanuel zniknął, więc plotki zaczną jej doskwierać bardziej niż
kiedykolwiek. Jeśli ludzie zauważą, że Hugo jest podobny do tego
rudzielca, nie dadzą jej spokoju.
- Czy mogę powiedzieć nauczycielowi? Że napisałaś coś do gazety? -
Kristian posłał jej błagalne spojrzenie. Sądził zapewne, że ta wiadomość
wzbudzi podziw nauczycieli i uczniów, może miał nadzieję, że zaczną
patrzeć na nich z szacunkiem. Ale w tym się mylił. W szkolnych kolegach
mogło to obudzić jedynie zazdrość. Mieliby jeszcze więcej powodów, żeby
dokuczać Pederowi.
- Nie, Kristian, nie wolno ci nikomu o tym mówić. Napisałam to pod
pseudonimem. To znaczy, że wymyśliłam inne imię i nazwisko, żeby nikt
się nie domyślił, że ja to napisałam. Musicie mi obiecać, że dotrzymacie
tajemnicy. Jeśli wyjdzie na jaw, czego dotyczy ta historia, ktoś, kto i tak
ma ciężkie życie, ucierpi jeszcze bardziej. Spójrzcie na mnie, wszyscy
trzej. Czy przysięgacie, że nikomu o tym nie powiecie? Zdradziłam wam
ten sekret tylko dlatego, żebyście wiedzieli, że nie będziemy głodować.
Pokiwali głowami z powagą.
- Słowo honoru.
Ale gdy chłopcy się już położyli i ona sama też wślizgnęła się do łóżka,
leżała bezsennie do późnej nocy. Nie docierało do niej to, że Emanuel
naprawdę uciekł, że odwrócił się od nich bez słowa. Odpowiedzialność za
czwórkę dzieci bardzo jej ciążyła. Co z nimi będzie, jeśli przytrafi jej się
jakieś nieszczęście? Pedera i Kristiana zawiodła już ich własna matka,
wybierając miłość i inne dziecko. Teraz Emanuel zrobił to samo. Nawet
jeśli Peder na razie tego nie rozumie, prawda dotrze do niego prędzej czy
później.
Pieniądze z szuflady kiedyś się skończą. Nawet jeśli Elise wróci do
pracy w fabryce, nie utrzyma pięciu osób z jednej pensji. Chłopcy rosną,
potrzebują coraz więcej jedzenia, nowych ubrań.
Obróciła się. Można wynająć mansardę, chłopcy z każdym rokiem będą
więcej pracować. Tak, jakoś sobie poradzą.
Czuła się dziwnie i samotnie w wielkim łóżku, jakby leżała i czekała na
kogoś, kto się spóźnia. Nie zdążyła opowiedzieć Emanuelowi o
dwudziestu koronach, które zarobiła szyciem, i o pieniądzach, które
dostała od jego ojca i od matki Ansgara. A przecież postanowiła, że mu o
tym powie. Nie zdradziła też, że myśli o przeprowadzce na Wzgórze
Świętego Jana. Może nie uciekłby, gdyby mu o tym wszystkim
powiedziała?
W tkalni płótna żaglowego na pewno wiedzą, gdzie on jest. Może po
prostu przeprowadził się do jakiegoś małego mieszkanka? W dzielnicy, w
której dobrze się czuł? Gdy będzie miał trochę czasu, na pewno napisze do
niej list i wszystko wyjaśni.
Ostatnia myśl trochę jej pomogła i wreszcie nadszedł sen.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego ranka Elise postanowiła, że spróbuje jeszcze raz poroz-
mawiać z Hildą.
Z przyzwyczajenia obudziła się, zanim zawyły fabryczne syreny, ale
leżała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, jak to zrobić. Mogłaby
wykorzystać nieobecność Emanuela i pozwolić siostrze zamieszkać tu na
jakiś czas. Jeśli Hilda urodzi i potrzyma dziecko w ramionach przez kilka
dni, na pewno nie będzie żałować decyzji. Tym razem chciała przecież
zatrzymać przy sobie dziecko, a Elise nie miała wątpliwości, że tak będzie
dla niej najlepiej.
Majster poszedł chyba do pracy, ale na pewno przykazał służącym, żeby
nie wpuszczały nikogo obcego. Trzeba znaleźć jakiś pretekst, by zobaczyć
się z Hildą.
Ułożyła Hugo w wózku i ruszyła w drogę.
Pogoda wciąż dopisywała, było zadziwiająco ciepło jak na początek
kwietnia. Świat wydawał się piękniejszy, gdy słońce ogrzewało policzki, a
powietrze pachniało wiosną. Emanuel na pewno wróci, gdy się nad
wszystkim zastanowi. Wróci, gdy Elise mu opowie o wszystkich
pieniądzach, również o tych, które dostała od jego ojca. Teraz trzeba
przede wszystkim ratować Hildę. A jutro wybierze się do tkalni płótna
żaglowego, żeby zapytać o Emanuela. Może naprawdę stracił posadę,
wówczas łatwiej byłoby zrozumieć jego desperację. A może złożył
wypowiedzenie i znalazł inne zajęcie. Ktoś powinien wiedzieć, co się z
nim dzieje. W najgorszym razie porozmawia z Carlem Wilhelmem.
Dopiero w drodze na strome wzgórze wpadła na pomysł, jak dostać się
do Hildy. Gdy tylko wspięła się na szczyt, skierowała kroki w stronę domu
Paulsena Juniora, zadzwoniła do drzwi i poprosiła o spotkanie z panią
Paulsen. Na szczęście pani Paulsen była w domu. Służąca wpuściła Elise
do sieni i poszła zawiadomić panią. Twarz gospodyni się rozjaśniła na
widok Elise.
- Pani Ringstad? Jak miło. Miałam zamiar wysłać dziś do pani służącą,
żeby zapytać, czy nie zechciałaby pani uszyć mi peleryny. Suknia jest taka
piękna.
- Chętnie to zrobię, ale chciałabym panią najpierw poprosić o drobną
przysługę. - Zawahała się przez chwilę. - Czy pani wie, że moja siostra jest
służącą u wuja pani małżonka, u majstra Paulsena?
Pani Paulsen spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Nie, nie miałam o tym pojęcia.
- Mam dla niej ważną wiadomość, ale skoro pan Paulsen jest w fabryce,
służące na pewno nie otwierają nikomu obcemu. Byłam tu już dwa razy i
dowiedziałam się, że moja siostra jest chora. I teraz bardzo się o nią
martwię, bo nie wiem, co jej jest. Kontaktowała się z małą dziewczynką,
która zapadła na suchoty. Dlatego uważam, że powinna czym prędzej
pójść do doktora, żeby sprawdzić, czy się nie zaraziła.
Wprawdzie ostatnio Elise się dowiedziała, że L.arsine nie ma jednak
suchot, ale nie mogła znaleźć innego pretekstu, choć źle się czuła,
okłamując panią Paulsen.
Pani Paulsen załamała ręce z przerażoną miną.
- Myślałam, że suchoty zagrażają tylko biedakom.
- Zazwyczaj tak, ale jeśli miało się kontakt z chorym, niczego nie można
być pewnym. Zajęliśmy się tą dziewczynką, ponieważ mama nie miała jej
z kim zostawiać, idąc do pracy. Wszyscy byliśmy już u lekarza. Wszyscy
oprócz Hildy.
Pani Paulsen nie kryła przerażenia.
- To bardzo dziwne, że wuj nie chce pani wpuścić, zazwyczaj nie robi
takich trudności.
- Nie było go w domu, gdy przychodziłam.
Gospodyni poprosiła służącą o płaszcz i kapelusz i ruszyła w stronę
wyjścia.
- Myślę, że nie powinna pani do niej wchodzić, pani Ringstad.
Zwłaszcza że wie pani, jak zaraźliwa jest ta choroba.
- Stanę w drzwiach i porozmawiam z nią. Suchotami można się zarazić
tylko przez bezpośredni kontakt. Niestety, moja siostra jest bardzo uparta.
Jeśli uważa, że dolega jej coś całkiem innego, nie będzie chciała przyjąć
doktora. Od dziecka boi się lekarzy. Proszę spróbować zająć czymś
służące, w przeciwnym razie zaraz je zawoła i mnie wyprosi.
Pani Paulsen pokiwała głową, choć widać było, że nie jest zadowolona.
Zadzwoniły do głównych drzwi. Elise postawiła wózek pod schodami, a
sama stanęła za plecami swojej towarzyszki, żeby jak najmniej było ją
widać.
Służąca dygnęła nisko na widok gościa. Najwyraźniej czuła wielki
respekt wobec całej rodziny Paulsenów.
- Dzień dobry, to tylko ja. Rozumiem, że pana Paulsena nie ma w domu?
- Pani Paulsen weszła do środka, a Elise pośpieszyła za nią. - Mam bardzo
ważną wiadomość dla Hildy.
- Ona leży w łóżku, pani Paulsen. Majster zabronił jej przeszkadzać.
- Wiem o tym, ale to sprawa życia i śmierci, nie tylko jej życia.
Podejrzewamy, że mogła zarazić się suchotami. Musicie czym prędzej
wezwać lekarza.
Służąca pobladła.
- Suchotami?
- Zaprowadź do niej panią Ringstad i wracaj tu szybko, bo muszę ci
zapisać nazwisko lekarza. Nie możecie wzywać starego doktora Moe, gdy
sprawa jest tak poważna. Znam innego specjalistę od chorób płuc.
Służąca obróciła się czym prędzej, a Elise poszła za nią. Przed drzwiami
do służbówki dziewczyna się zatrzymała i spojrzała na Elise z
przerażeniem.
- Nosiłam jej jedzenie. Myśli pani, że mogłam się zarazić? Elise
pokręciła głową.
- Nie, nie sądzę. Wracaj szybko do pani Paulsen.
Służąca zrobiła, co jej kazano. Elise zaś ze zdumieniem stwierdziła, że
drzwi nie są zamknięte na klucz, jak podejrzewała. Hilda leżała w łóżku.
- Elise? - zdziwiła się, ale nie tak bardzo, jak Elise oczekiwała.
- Znalazłam rozwiązanie, Hildo. - Podeszła do siostry i usiadła na
brzegu łóżka. Opowiedziała jej szybko o tym, co się zdarzyło; o
pieniądzach, które leżą w szufladzie, i o tym, że Emanuel odszedł. -
Rozumiesz? Możesz zamieszkać z nami. I żadna z nas jeszcze długo nie
będzie musiała pracować w fabryce. Może Emanuel wróci pewnego
pięknego dnia, w końcu jesteśmy małżeństwem, ale na razie zabrał swoje
meble i zniknął. Nie może więc zabronić ci mieszkać u nas. Byłam tu już
dwa razy, ale mnie nie wpuścili. Czy on cię tu zamyka?
Hilda pokręciła głową.
- Nie musi. Zgodziłam się oddać dziecko tym ludziom.
- Mówiłaś mi, że chcesz je zatrzymać.
- Zanim zrozumiałam, że to niemożliwe. Nie mam dachu nad głową, nie
mam pracy. Umrę raczej, niż pójdę po pomoc do gminy. Mathilde myślała
tak samo.
- A więc słyszałaś o niej?
- Czy o niej słyszałam? - prychnęła Hilda. - A jak myślisz, o czym
plotkują dziewczyny w kuchni?
- Gdy cię ostatnio spotkałam na drodze, odgadłam od razu, że tak
właśnie myślisz. Przestraszyłam się i postanowiłam z tobą porozmawiać.
Gdy mnie tu nie chcieli wpuścić, sądziłam, że majster trzyma cię wbrew
twojej woli.
Hilda pokręciła głową i zamyśliła się.
- Mówisz, że Emanuel cię opuścił?
- Wczoraj wieczorem. Poprosił o chwilę spokoju, bo bolała go głowa.
Wzięłam więc małego na spacer. Gdy wróciłam, już go nie było. Nie było
też jego mebli.
- Niech diabli porwą tego łajdaka. Spodziewałam się tego od Bożego
Narodzenia, Elise. Od kiedy cię zmusił, żebyś pozwoliła tej dziwce
zamieszkać z wami.
Elise nie odpowiedziała.
- Co ci jest? - zapytała.
- Nic. Jestem tylko rozpłodową kwoką i nie mogę się doczekać chwili, w
której pozbędę się wreszcie tego pomiotu, który we mnie siedzi.
Elise zdenerwowała się nie na żarty.
- Mówisz o swoim dziecku. Wstawaj natychmiast i uciekaj stąd
kuchennymi drzwiami. Pani Paulsen wzywa właśnie lekarza. Powie-
działam jej, że mogłaś się zarazić suchotami, więc się śmiertelnie
przeraziła.
- Nic z tego nie będzie, Elise. Nie rozumiesz, że Paulsen mnie znajdzie?
Elise pokręciła głową.
- Nie będzie próbował, bo mam zamiar opowiedzieć o wszystkim pani
Paulsen. Ona jest dobrym człowiekiem. Jestem przekonana, że nie zechce
odbierać dziecka matce, która chciałaby je sama wychować.
Wreszcie w mętnym spojrzeniu Hildy pojawiła się jakaś iskra.
- Ale Emanuel może wrócić w każdej chwili.
- Nie sądzę. Nie tak prędko. Nie zabierałby ze sobą mebli. Zresztą nie
wiem, jak mógłby wytłumaczyć to, co zrobił.
Elise podniosła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Pośpiesz się, Hildo. Chłopcy się ucieszą. Najpierw stracili ciebie i
Braciszka, potem matkę, a teraz jeszcze Emanuela. Zasługują na jakąś
miłą niespodziankę pośród tych wszystkich nieszczęść. Przekonam panią
Paulsen, żeby jednak nie wzywała lekarza. Powiem, że wiem wszystko o
suchotach i że nie masz żadnych objawów.
- A co będzie, jak służące zobaczą, że wychodzę? Pobiegną od razu do
fabryki i uprzedzą pana Paulsena.
- Postaram się zatrzymać je w salonie. Ale uważaj, gdy będziesz
przechodzić koło przędzalni Graaha i koło Hjula, uważaj też na moście.
Zarzuć szal na głowę i pochyl się, żeby cię nikt nie poznał. Zabierz ze sobą
swoje ubrania. Będziesz ich potrzebowała.
Elise wyszła z pokoju, żeby nie słyszeć więcej protestów, ale wcale nie
była pewna, czy Hilda jej posłucha.
Gdy wróciła do pani Paulsen, powiedziała, że jej zdaniem to nie
wygląda na suchoty i że chce z nią porozmawiać w cztery oczy. Spojrzała
na trzy służące.
- Możecie tu zostać, a my pójdziemy do biblioteki.
Służące były przerażone i myślały chyba, że ta rozmowa ich ma
dotyczyć, bo żadna nawet nie pisnęła.
Elise opowiedziała o wszystkim pani Paulsen najdelikatniej, jak
potrafiła. Nie powiedziała tylko, że Braciszek jest dzieckiem Hildy. Nie
mogła być aż tak brutalna. Zwłaszcza że pani Paulsen dawała zawsze do
zrozumienia, że to jej własne dziecko. Braciszek czuł się tu dobrze,
pokochał swoją nową matkę i nowego ojca. Nie należało go zabierać z
domu, od rodziców.
Pani Paulsen strasznie pobladła.
- Czy chce pani powiedzieć, że wuj zamierzał zabrać dziecko pani
siostrze wbrew jej woli?
Elise pokręciła głową, choć była przekonana, że taka właśnie jest
prawda.
- Nie, on na pewno chciał dobrze. Hilda jest młoda, nierozważna, nie ma
ani męża, ani pracy, ani dachu nad głową. Dziecko miałoby lepiej u
państwa niż u niej. Zgodziła się na to dobrowolnie, ale teraz żałuje.
Najprawdopodobniej pan Paulsen nie chciał państwa rozczarować, więc
zrobił wszystko, żeby dotrzymała obietnicy.
- Czy pani wie, kto jest ojcem dziecka? Elise nie zdołała spojrzeć jej w
oczy.
- Nie.
Wystarczy, że odbieram jej drugie dziecko, nie powinnam odbierać także
pierwszego, pomyślała. Jeśli powiem coś więcej, odgadnie wreszcie
prawdę.
Pani Paulsen zaczerpnęła tchu.
- To dla mnie wielki szok, pani Ringstad. Jestem ogromnie roz-
czarowana, że Isac nie będzie miał małego braciszka albo siostrzyczki.
Mój mąż też będzie rozczarowany. Ale sądzę, że wcale nie tak trudno
dostać dziecko z sierocińca Armii Zbawienia, musimy tylko uzbroić się w
cierpliwość.
- Pani jest dobrym człowiekiem, pani Paulsen. Wiedziałam, że dzielnie
to pani zniesie. Najprawdopodobniej pani wuj będzie oburzony, że
powiedziałam o wszystkim, ale nic na to nie poradzę. Pani Paulsen
pokręciła głową.
- Oboje z mężem z nim porozmawiamy. Nie musi pani się o to martwić -
powiedziała, zmierzając powoli w stronę drzwi. - Proszę pozdrowić ode
mnie swoją siostrę i życzyć jej szczęścia. Mam nadzieję, że pani i ja
pozostaniemy w przyjaźni.
- Z wielką przyjemnością, pani Paulsen.
- Co pani mąż na to, że w domu będzie jeszcze więcej osób?
- Tylko przez pewien czas, póki Hilda nie znajdzie sobie pracy i
mieszkania.
Pani Paulsen pokiwała głową.
- Słyszałam, że na Ullevalsveien jest wolne mieszkanie. Tylko dwa
pokoje z kuchnią, ale pokoje są przestronne i jasne. Proszę to powiedzieć
siostrze.
Elise przytaknęła. Dwa przestronne pokoje z kuchnią na Ullevalsveien...
Pani Paulsen nie ma pojęcia, co to znaczy być biednym.
Gdy wyszły na korytarz, pani Paulsen skinęła na służące.
- Możecie wrócić do pracy. Suchoty nam nie zagrażają.
Na młodych twarzach odmalowała się ulga. Dziewczęta pobiegły czym
prędzej do swoich obowiązków.
Elise ucieszyła się, że Hugo śpi nadal, i odprowadziła panią Paulsen do
jej domu, zastanawiając się, czy Hilda zdecydowała się na ucieczkę.
- Bardzo przepraszam, że sprawiłam pani przykrość, pani Paulsen.
Pani Paulsen machnęła ręką.
- Byłoby znacznie gorzej, gdybym odkryła prawdę później. Poza tym
mam przecież Isaca, chyba trochę za szybko pojawiłoby się nowe dziecko
- uśmiechnęła się. - Gdyby to miało być moje własne dziecko, to raczej nie
urodziłabym go tak szybko, prawda?
Elise pokręciła głową. Hilda musiała jakoś temu sprostać, pomyślała.
Dobry Boże, spraw, żeby Hilda mnie posłuchała i żeby już była w domu,
błagała w duchu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Szła do domu w takim napięciu, że nie mogła złapać tchu, gdy już
wchodziła przez furtkę. Jeśli Hilda nie przyszła, to znaczy, że nie chce tego
dziecka. Elise straciłaby wówczas wszelką nadzieję i pogrążyłaby się w
depresji.
Gwałtownie otworzyła drzwi. I odetchnęła z ulgą. Hilda z chłopcami
siedziała przy stole. Jedli ciasteczka. Ciasteczka, które Hilda wyniosła z
kuchni majstra albo kupiła po drodze. Choć to wątpliwe, by wstępowała
do sklepu, skoro tak się bała demaskacji.
Peder promieniał.
- Elise, popatrz, Hilda przyszła! Będzie u nas mieszkać. I jest w ciąży,
więc niedługo będziemy mieć nowego braciszka, za parę dni. Wtedy w
domu będzie pięciu chłopaków. Emanuel będzie chyba przerażony, ale się
przyzwyczai.
Evert spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Skąd wiesz, że to będzie chłopak?
- Tego nie wiem, ale tak myślę. Skoro nie ma już Larsine i Anne Sofie,
to dziewczynka by się tu nudziła.
Elise się uśmiechnęła.
- Larsine wróci. Właśnie się dowiedziałam, że jednak nie ma gruźlicy.
Leżała w łóżku przez kilka tygodni, bo była chora na bronchit.
Peder spojrzał na nią z przerażeniem.
- Leżała sama całymi dniami, gdy Kiełbaska była w pracy? Elise
pokiwała głową.
- A co miała robić? Takie jest życie. - Zerknęła na siostrę. - Miło cię
widzieć, Hildo. Prosiłam Boga, żebyś mnie posłuchała. Pani Paulsen wie
już o wszystkim i wszystko rozumie. Cieszę się, że zaczęłam dla niej szyć.
W przeciwnym razie nic by z tego nie było. Peder uśmiechnął się trochę
nieśmiało.
- Ja się cały czas modliłem, żeby Braciszek do nas wrócił. I teraz będzie
tak, jakby się nam urodził na nowo.
Elise pokiwała głową z uśmiechem.
- Masz przecież małego Hugo, więc nie ma znaczenia, czy to będzie
braciszek, czy siostrzyczka. Pomyśl, jak się Hugo ucieszy, że będzie miał
kogoś prawie w tym samym wieku do zabawy.
Elise obróciła się, by wyjąć Hugo z wózka.
- Tylko się nie zagapcie, chłopcy! - zawołała przez ramię. - Pamiętajcie,
że idziecie do pracy.
Chłopcy podskoczyli, chwycili kaszkiety i wybiegli. Elise wniosła
małego do domu i położyła go na stole, z którego Hilda szybko uprzątnęła
kubki i okruszki ciasteczek.
- Dawno go nie widziałaś. Urósł, prawda? - Zdjęła dziecku czapeczkę i
uśmiechnęła się do niego.
Hugo też się uśmiechnął, zamachał rączkami i zaczął radośnie
gaworzyć.
Hilda stała i patrzyła na siostrzeńca w milczeniu. Elise spojrzała na nią
ze zdumieniem.
- Nie wydaje ci się, że urósł?
Hilda nie odpowiedziała, tylko patrzyła na dziecko, pogrążona w
myślach.
- Wiem, dlaczego wyszłaś za Emanuela, Elise, ale nie powiedziałaś mi
całej prawdy.
Elise poczuła rumieniec na swoich policzkach. Uważała, że im mniej
osób będzie znało prawdę, tym lepiej, żałowała, że zwierzyła się Agnes.
- Wiesz, kto cię zgwałcił, prawda? - Hilda spojrzała siostrze w oczy.
Elise nie potrafiła skłamać jej prosto w oczy. Pokiwała głową.
- To ten ranny żołnierz, który kręcił się po okolicy Ten, który próbował
skoczyć do wodospadu?
Elise znów pokiwała głową.
- Ten rudy dziwak? Elise nie odpowiedziała.
- Czy Emanuel wie, że to on?
- Tak. Domyślił się tego z czasem. Ale nikt więcej. Tylko Agnes i Johan.
Prosiłam Agnes o adres do tej kobiety z Mollergata, domyśliła się więc, co
się stało. Johan dowiedział się z innych powodów. Wolałabym, żeby nikt o
tym nie wiedział. Nawet ja sama. Byłoby mi lżej.
- Spójrz na niego, Elise. - Hilda wskazała dziecko ruchem głowy. - Nie
rozumiesz, dlaczego Emanuel uciekł?
Elise poczuła, że ogarnia ją gniew.
- Hugo nic nie poradzi na to, do kogo jest podobny. Ja też nic na to nie
poradzę. Emanuel zaproponował mi małżeństwo, żeby nas uratować przed
hańbą, i zupełnie nie rozumiem, jak może sądzić, że hańba będzie mniej
dotkliwa po tym, jak uciekł.
- Jest takim samym łajdakiem jak inni mężczyźni, ale gdy patrzę na to
dziecko, coraz lepiej rozumiem, dlaczego uciekł.
Nagle Hilda skuliła się i wybuchnęła płaczem. Zarzuciła siostrze
ramiona na szyję.
- Przepraszam, nie chciałam być taka niemiła, jestem po prostu
zdruzgotana. Cieszę się, że przyszłaś i wyjaśniłaś sprawę, Elise, ale jest mi
też smutno.
- Smutno? Dlatego, że zachowasz dziecko? Hilda pokręciła głową.
- Nie. Dlatego, że musiałam się wyprowadzić. Elise nie mogła uwierzyć
własnym uszom.
- Żal ci tamtego domu? - Przypomniała sobie apaszkę i inne drobiazgi,
które stanowiły taką pokusę dla Hildy. Czyżby jeszcze nie wydoroślała i
nie nabrała rozsądku?
Hilda znów pokręciła głową.
- Nie. Dlatego, że go kocham.
- Kochasz majstra? - Elise usłyszała niedowierzanie we własnym głosie.
- Co w tym dziwnego? - zdenerwowała się Hilda. - Jest taki dobry. Daje
mi czekoladę, pomarańcze i jedwabne pończochy. Teraz nikt mi niczego
nie będzie dawał.
- Ależ tak, Hildo. Jest ktoś, kto da ci znacznie więcej niż inni, ktoś, kto
będzie cię kochał nade wszystko. Czekolada i jedwabne pończochy nie
znaczą nic w porównaniu z tym, co dostaniesz. - Obróciła się w stronę
Hugo i pochyliła się nad nim. Chłopczyk spojrzał na nią pełnym oddania
spojrzeniem i uśmiechnął się całą buzią. - Widzisz? Czy może być coś
ważniejszego?
Hilda stała i patrzyła na nich bez słowa.
Kristian powiedział Pederowi i Evertowi, że będą mogli przenieść się do
salonu, i jeszcze tego wieczoru poprosili Elise o pomoc w przestawieniu
łóżka.
Elise się zawahała.
- Myślę, że możemy poczekać do jutra. Skoro tak długo spaliście razem,
nic się nie stanie, jeśli prześpicie tak samo jeszcze jedną noc.
Hilda spojrzała na siostrę.
- On nie wróci, Elise - powiedziała cicho, gdy chłopcy wybiegli do
wychodka. - Nie wróci, skoro zabrał wszystkie meble. Musiał to od dawna
planować.
Słowa Hildy ubodły Elise. Czy Emanuel naprawdę planował od dawna,
że się od niej wyprowadzi? A ona się nie zorientowała, że sprawy zaszły
tak daleko? Kłócili się, ale przecież wszystkie małżeństwa kłócą się
czasami. Emanuel narzekał wprawdzie na smród od rzeki, na mróz zimą i
na ciasnotę w domu, ale Elise nigdy nie przyszło do głowy, że mógłby się
wyprowadzić. Nawet wtedy, gdy wzdychał i mówił, że nie ma żadnego
wyboru, że musi to jakoś znieść.
- Co się stało? - Hilda spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nic, myślałam tylko o tym wszystkim - powiedziała Elise, ciężko
wzdychając. - Możemy zamieszkać w jednym pokoju, a poddasze
wynająć. Dwa pokoje z kuchnią to prawdziwy luksus. Mieszkamy przecież
tylko w szóstkę. W siódemkę, za parę dni. Wynajmiemy je komuś, kto
dobrze znosi płacz niemowlęcia po nocach.
Hilda rzuciła jej urażone spojrzenie.
- Nie jest powiedziane, że moje dziecko będzie krzyczało bardziej niż
Hugo.
Chłopcy wrócili i od razu poszli spać.
Elise i Hilda weszły do pokoju i usiadły na brzegu łóżka. W salonie nie
było żadnych mebli. Kołyska wciąż stała w kuchni, Hugo, przewinięty i
nakarmiony, smacznie zasnął.
- Wciąż mi się wydaje, że słyszę głosy i kroki na zewnątrz. - Hilda była
niespokojna, najwyraźniej obawiała się, że pan Paulsen pojawi się tu lada
moment.
- O tej porze roku wieczorami na ulicach jest wiele osób. Pogoda jest
ładna. A poza tym niektórzy tak późno kończą pracę.
Siedziały w milczeniu i nasłuchiwały.
- Co zrobimy, jak przyjdzie?
- Nie otworzymy mu. Zamknęłam drzwi na klucz.
- A jeśli zacznie straszyć policją? Jestem przecież u niego na służbie, nie
mogę tak po prostu skończyć pracy.
- Powiem, że jesteś chora.
- Nie uwierzy. Widział mnie dziś rano.
- To powiem, że zaraz wezwę policję, i wytłumaczę, dlaczego tu jesteś.
- Wiesz dobrze, że nie będziemy miały nic do powiedzenia.
- To pobiegnę do pani Paulsen i powiem jej, co się zdarzyło.
- Ona też jest tylko kobietą, chociaż należy do wyższej klasy.
- No cóż, to opiszę to wszystko w gazecie. Hilda się roześmiała.
- Już to widzę. Robotnica znad rzeki Aker, która sprzeciwiła się panom.
- Śmiej się, śmiej, sama zobaczysz.
- Nie żartuj, Elise. Ja się naprawdę boję. Nigdy nie widziałaś, jak on się
wścieka, a ja widziałam. Kiedyś strasznie mnie zbił. Prawie nie mogłam
po tym chodzić.
- Nie miał prawa.
- Myślisz, że kogoś pytał?
- To jak możesz mówić, że go kochasz?
- On się nie upija i jest czasem dobry, przecież ci mówiłam.
A poza tym niewiele służących może siedzieć przy kominku w salonie,
gdy na dworze jest trzaskający mróz. A ja wiele razy tam siedziałam, gdy
w służbówce było tak zimno, że oddech mi zamarzał.
- To wszystko brzmi tak, jakbyś go kochała jak ojca, a nie jak
ukochanego.
- Nigdy nie miałam ukochanego, więc nie wiem, jak to jest.
- Miałaś Loranga.
- Tego szczeniaka? - prychnęła Hilda. J przestraszyła się. - Cicho, słyszę,
że ktoś idzie.
Obie wytężyły słuch.
- Nie ośmieli się zmuszać cię do niczego, Hildo. - Elise starała się
mówić bardziej pewnym głosem. Wiedziała, że majstrowie, nadzorcy i
dyrektorzy robią z robotnicami to, na co mają ochotę. - Poza tym sądzę, że
pani Paulsen z nim rozmawiała i powiedziała, że nie chce dziecka, które
siłą odebrano matce.
Hilda nic nie powiedziała. Elise zorientowała się, że słowa tu nie
pomogą. Hilda była naprawdę przerażona. Najtrudniej było jednak
zrozumieć, że ona naprawdę kocha majstra.
- Gdyby zamierzał przyjść, dawno by już tu był.
Hilda nadal milczała. Spojrzała w stronę okna. Odgłosy kroków zaczęły
się oddalać.
- Nie zapominaj, że dom stoi przy ulicy. Słychać tu prawie każdego
przechodnia. W każdym razie tu, w pokoju, który jest nieco oddalony od
wodospadu.
Hilda nic nie mówiła.
- Jak to dobrze, że przyszłaś właśnie dziś, gdy zostałam sama. Kiedy
wypowiedziała te słowa, nagle dotarła do niej prawda.
Została sama! Emanuel ją opuścił. Łzy napłynęły jej do oczu, choć
wydawało jej się, że wypłakała już wszystkie i że poradzi sobie bez
Emanuela. Szlochając, oparła się o siostrę i się rozpłakała.
Hilda objęła ją i przytuliła jak dziecko. Role się odwróciły, teraz Hilda
była dorosła i silna, a Elise poddała się rozpaczy.
Następnego ranka Elise postanowiła pójść do tkalni płótna żaglowego i
zapytać o Emanuela. Hilda miała zająć się Hugo.
Hilda zmarszczyła brwi, spoglądając na siostrę.
- Jesteś tego pewna? Będą się śmiać za twoimi plecami. Zdradzona
żona-, która szuka swojego męża. Na pewno nie pierwszy raz.
- Niech się śmieją, ile tylko chcą, to Emanuel zrobił z siebie idiotę, nie
ja.
- „Stój prosto jak Daniel". - W głosie Hildy pojawiła się nuta kpiny. -
Nie poddawaj się, Elise. Emanuelowi nie zaszkodzi trochę śmiechu i
pogardy. Niech się jego szef dowie o wszystkim.
- Nie szukam zemsty. Chcę tylko wiedzieć, gdzie on jest i co zamierza.
- Zapewne nic poza ucieczką. Może dostał pieniądze od ojca i
przeprowadził się do mieszkania w zachodniej dzielnicy. Tam jego meble
będą bardziej pasować. Oficer Armii Zbawienia - dodała z szyderstwem w
głosie. - Idealista.
- Nie obwiniaj Armii o tchórzostwo Emanuela. Większość z nich to
naprawdę wspaniali ludzie. Weź na przykład Torkilda Abrahamsena, długo
by szukać szlachetniejszego człowieka niż on.
Padał kapuśniaczek, ale wciąż było ciepło. Elise z przyjemnością wyszła
z domu, choć z niechęcią myślała o spotkaniu z ludźmi z tkalni.
Na ulicy Thorvalda Meyera nie było nikogo, panowała cisza. Z bramy
wyjechał z turkotem wóz, zmierzający do Ringnes Bryggeri. Na koźle
siedział wozak zwany Carem. Uchylił czapki i pozdrowił Elise. Woźniców
było wielu, warzelnia dysponowała pięćdziesięcioma końmi. Każdy
woźnica miał jakieś przezwisko: Krowa, Cietrzew, Kukułka, Lis, Flądra.
Był nawet taki, którego zwali Puszek. Elise była przekonana, że Peder
właśnie dlatego dał to imię szczeniakowi, a potem kotu. Wozacy
rozwożący piwo musieli zachowywać się i ubierać przyzwoicie, bo
przecież reprezentowali warzelnię. Mówiło się nawet, że konie w warzelni
Ringnes mają lepsze życie niż robotnicy znad rzeki Aker. Stały w stajniach
wyłożonych marmurami i mogły chodzić swobodnie po boksach.
Z budynku wyszła nagle jakaś robotnica. Ubrana jak wszystkie, w
odcinaną długą spódnicę, znoszoną cienką bluzkę i szal skrzyżowany na
piersiach, na głowie miała chustkę. Szła szybko, a w jej twarzy było coś,
co sprawiło, że Elise ciarki przeszły po plecach. Coś się musiało zdarzyć,
skoro wybiegła w samym środku dnia pracy. Może dowiedziała się, że
któreś z jej dzieci wpadło do wodospadu albo że najmłodsze zachorowało?
A może któryś z chłopców wskoczył na drewniane bale spływające rzeką,
ześlizgnął się, wpadł do wody i nie mógł się spod nich wydostać?
Niebezpieczeństwa czyhały zewsząd, zwłaszcza na maluchy, których nikt-
nie pilnował. Wszyscy wiedzieli, że co tydzień zdarza się jakiś wypadek.
Wiosenny dzień nie wydawał się jej już taki piękny. Elise spostrzegła, że
robotnica zaczęła biec i zniknęła z Biermannsgate. Sama też przyśpieszyła
kroku.
Niewykluczone, że kobieta należała do tych najodważniejszych i weszła
do biura nadzorcy, żądając podwyżki albo skrócenia dnia pracy. W takiej
sytuacji mogła od razu wylądować na ulicy. Emanuel opowiadał, że
robotnice w tkalni płótna żaglowego zarabiają dziesięć ore na godzinę i że
zazwyczaj jesienią mają dużo roboty z jutą na liny żeglarskie. Wówczas
pracowały od szóstej rano do dziesiątej wieczorem. Szesnaście godzin. Jak
matka, która ma kilkoro dzieci, może temu sprostać?
Elise dostała gęsiej skórki. Nie miała ochoty wracać do fabryki. Do
wielkiej hali pełnej maszyn i wirującego w powietrzu pyłu. Na lodowatą
kamienną posadzkę zaplamioną olejem, na której trzeba się było kłaść,
żeby wyczyścić maszynę. I do ogłuszającego huku. Taki huk musi
szkodzić ludziom.
Przypomniała sobie, jak Johan opowiadał, że wszyscy, którzy pracują w
tkalni płótna żaglowego, zapadają w końcu na chorobę, którą nazywają
pylicą. Powietrze jest tam tak zanieczyszczone, że gdy w poniedziałek
wracają do pracy, wydaje im się, że się uduszą. Wielu ma takie duszności,
że zupełnie nie może oddychać. Poza tym palce mają zupełnie poranione
od konopi, ale choć skóra im ciągle pęka, muszą doszywać coraz to nowe
kawałki. W wybielarni natomiast jest strasznie zimno, ale dopiero gdy
powiedzieli szefowi, że maszyny mogą zamarznąć, zaczęli tam trochę
grzać.
Elise pomyślała o artykule, który posłała do gazety „Verdens Gang". O
iluż innych sprawach mogła jeszcze napisać. Jeśli redaktor naprawdę
uważał, że ma talent, to spoczywała na niej jeszcze większa
odpowiedzialność.
Zbliżała się już do wielkiej fabryki, do największego budynku w całym
kraju, jeśli nie liczyć królewskiego zamku. Mieszkańcy Kristianii
przychodzili tu na wycieczki. Pracowały tu setki ludzi, ale niektórzy już
się zastanawiali, co z nimi będzie, gdy miną czasy żaglowców.
Na działce były wciąż pozostałości po warsztatach mechanicznych, choć
przeniesiono je dawno nad fiord.
Elise zwolniła, przypominając sobie słowa Hildy: „Będą się z ciebie
śmiać za plecami. Zdradzona żona, która szuka swojego męża".
Trzęsąc się cała, szła w stronę głównego wejścia. Dobry Boże, oby tylko
Emanuel wciąż był w mieście. Oby nie opuścił mnie na zawsze.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wprowadzono ją do gabinetu, w którym za ogromnym biurkiem siedział
starszy pan w czarnym ubraniu z białymi mankietami, a przy niewielkim
stojącym obok stoliku pisała na maszynie sekretarka, z wysoko upiętymi
włosami, ubrana w ciemną suknię. Elise, jąkając się, wyjaśniła, o co
chodzi.
Mężczyzna spojrzał na nią przez binokle.
- Jak się pani przedstawiła?
- Jestem jego żoną - powiedziała bardzo cicho, przygryzając wargę ze
wstydu.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy, zdjął szkła, przetarł je małą skórzaną
szmatką, przyglądając się jej ciekawie, po czym znów wsadził sobie
binokle na nos.
- A więc jest pani jego żoną... - powiedział powoli, przeciągając słowa -
i nie wie pani, że pan Emanuel Ringstad wypowiedział swoją posadę i
wyjechał w rodzinne strony?
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, a Elise od razu odgadła, co sobie
pomyślał: Nic dziwnego, że człowiek bierze nogi za pas, skoro wplątał się
w małżeństwo z biedną robotnicą.
- Bardzo mi przykro, pani Ringstad. Niestety nie możemy pani pomóc.
Nie mamy żadnych, nawet najmniejszych długów wobec pani męża.
Elise poczuła, że oblewa ją rumieniec wstydu. Ten człowiek pomyślał,
że przyszła tu żebrać. Taki wstyd.
- Ja nie dlatego... Przyszłam tylko... To znaczy nie wiedziałam, gdzie...
Uśmiechnął się z wyższością i zbył ją machnięciem ręki.
- Nic dziwnego, że chciała pani wiedzieć, czy nie ma u nas jakiejś
zaległej pensji, ale niestety nie.
Elise obróciła się i poszła do drzwi, mrucząc pod nosem słowa
pożegnania. Za drzwiami zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech.
Była czerwona ze wstydu i poniżenia.
Zawstydzenie zmieniło się po chwili w gniew. Co to za człowiek, który
zostawia żonę z dziećmi bez grosza przy duszy, żeby zamieszkać ze swoją
kochanką? Nie wiedział przecież ani o pieniądzach w szufladzie, ani o
artykule, nie wiedział nawet, że dostała nowe zlecenie od pani Paulsen.
Nie mógł zakładać, że Elise dostanie jakiekolwiek nowe zlecenia, że nie
zostanie całkiem na lodzie. Była taka zła, że pobiegła do domu, nie
rozglądając się ani na prawo, ani na lewo.
Drzwi były zamknięte. Hilda najprawdopodobniej wciąż się bała, że
majster się pojawi. Gdy tylko usłyszała głos Elise, otworzyła drzwi. Od
razu odgadła, co się wydarzyło.
- Naprawdę jesteś zdziwiona, Elise? Mogłam ci to przepowiedzieć już
podczas Wigilii.
Elise weszła do kuchni, nie przestając kręcić głową z niedowierzaniem.
- Co takiego w nas jest, Hildo? Dlaczego nikt nie chce mieć z nami nic
wspólnego?
- Nie mieszaj do tego pana Paulsena. Nie obiecywał mi nigdy niczego
poza dachem nad głową i dobrym jedzeniem.
Hilda zamknęła drzwi na klucz. Elise nic nie powiedziała, tylko opadła
na stołek, całkiem zrezygnowana, i wzięła kubek z kawą, który Hilda jej
podała.
- Kogo jeszcze masz na myśli? Johana? Elise gwałtownie pokręciła
głową.
- Nie, Johan zerwał zaręczyny, bo podejrzewał, że byłam mu niewierna.
On by mnie nigdy nie zawiódł.
- To co masz na myśli, mówiąc, że ludzie nie chcą mieć z nami nic
wspólnego?
- Emanuel. Rodzina Ringstadów, Carłsenów. Sąsiedzi - zamilkła na
chwilę. - I matka. - Starała się powiedzieć to całkiem spokojnie, ale jej nie
wyszło.
Hilda stanęła w pół drogi do pieca.
- Matka?
- Od chrzcin nawet tu nie zajrzała. Ani razu nie zaprosiła chłopców do
siebie.
- Naprawdę? - Hilda spojrzała na nią z przerażeniem. Elise przytaknęła.
- Nie odwiedziła ani chłopców, ani mnie. Ostatni raz widziała Hugo, gdy
miał miesiąc.
- A ty nie mogłaś jej odwiedzić?
- Dopiero od niedawna mam wózek.
- Pewnie miała mnóstwo roboty. Poza tym było zimno i ślisko, a ona nie
ma za dużo siły od czasu swojej zeszłorocznej choroby.
Elise nie odpowiedziała.
- Elise, o co chodzi? Czemu masz taką dziwną minę?
- Żal mi Pedera i Kristiana. To chyba dla nich bardzo bolesne wiedzieć,
że matka woli cudze dziecko.
- Masz na myśli Anne Sofie?
- Tak. Byłam tam kiedyś. Zauważyłam, że matka traktuje Anne Sofie jak
własną córkę. Prawie w ogóle nie pytała o chłopców. Gdy wróciłam do
domu, widziałam w oczach Kristiana oczekiwanie. Skłamałam więc i
powiedziałam, że matka za nimi tęskni. Peder się nie odzywał, ale kiedy
rozmawialiśmy o matce, miał taki dziwny wyraz twarzy. On myśli o niej
znacznie więcej, niż nam się zdaje. Ja wprawdzie staram się im
zastępować matkę, ale obojętność rodzica musi bardzo boleć. To zostawia
ślad. Zwłaszcza na kimś takim jak Peder, któremu już przedtem nie było
łatwo. Ma już dziewięć lat i jeszcze nie potrafi czytać. Dostał kiedyś
dziesięć razów rózgą po palcach za lenistwo, choć nauczyciel powinien
wiedzieć, że on wcale nie jest leniwy. Kristian mówi, że nauczyciel bije
ich z całej siły. Chłopcy, którzy dostają baty, mają później krwawe ślady i
siniaki. Codziennie boję się, że Peder znów będzie na to narażony i wróci
z płaczem do domu. Albo jeszcze gorzej: że ucieknie ze strachu.
Hilda słuchała z uwagą. Elise zauważyła, że to wszystko zrobiło na niej
wrażenie.
- Nie wiedziałam, że jest tak źle - powiedziała z konsternacją w głosie. -
Gdy już urodzę, pójdę do szkoły i porozmawiam z tym nauczycielem.
- Nie sądzisz chyba, że to coś pomoże? To najgorsza rzecz, jaką można
zrobić. Wówczas wszyscy chłopcy staną przeciwko niemu i będą mu
dokuczać.
- Nie muszą wcale wiedzieć o mojej wizycie. Sądziłam zresztą, że nie
wolno już w ten sposób traktować uczniów.
- W niektórych szkołach zakazano wszelkich kar, które „narażają na
szwank głowę i jej organy". A ja zadaję sobie pytanie, czy naprawdę nie
ma nic złego w tym, że się naraża na szwank inne części ciała. Myślę, że
wszyscy rodzice powinni zaprotestować przeciwko biciu batem i
hiszpańską rózgą.
- Nigdy nie przekonasz do tego innych rodziców. Sami przecież biją
dzieci.
- To co innego. Najczęściej biją wtedy, gdy dziecko zrobi coś złego. Ale
jak można karać chłopca za to, że się nie nauczył czegoś, chociaż bardzo
się starał? Nikt nie może odpowiadać za swoje zdolności. Każdy z nas
urodził się z innymi talentami.
Hilda nagle uniosła głowę.
- Chyba ktoś idzie.
Elise usiłowała usłyszeć coś poza szumem wodospadu, ale jej się nie
udało.
- Ale jesteś nerwowa. Myślę, że pan Paulsen już nie przyjdzie, skoro do
tej pory się nie pojawił.
- Oby tak było.
Chwilę później usłyszeli tupot chłopięcych nóg i gwałtowne stukanie do
drzwi.
- Czemu się zamknęłyście? - W głosie Pedera była nuta oskarżenia.
- Bo Hilda boi się ciemności. - Kristian mrugnął do Elise. A ona zaczęła
się zastanawiać, co on właściwie wie, a czego się domyśla.
Peder i Evert wybuchnęli śmiechem.
- Boi się ciemności? - powtórzył Peder z uśmiechem. - Przecież świeci
słońce.
Elise poszła do pokoju, żeby skroić pelerynę, którą zamówiła pani
Paulsen. Pani Paulsen dała jej paczkę z tkaniną podczas ostatniej wizyty,
ale była zbyt zajęta wszystkim, co się wówczas działo, by mogły
porozmawiać o zleceniu. Może zmieniła zdanie? Może rozczarowanie
sprawiło, że jednak obraziła się na Elise, choć na końcu wyraziła nadzieję,
że pozostaną w przyjaźni? Gdyby Elise się nie wtrąciła, pani Paulsen
żyłaby w błogiej nieświadomości, nie wiedziałaby, kto jest matką dziecka,
i nie miałaby pojęcia, że dziecko zostało zabrane wbrew woli rodzonej
matki.
Elise westchnęła i zabrała się do pracy. Pani Paulsen na pewno
przysłałaby tu kogoś z wiadomością, gdyby się rozmyśliła.
Gdy chłopcy zjedli i pobiegli do pracy, do pokoju weszła Hilda.
- Musimy powiesić pod fabryką ogłoszenie o poddaszu do wynajęcia.
Elise pokiwała głową.
- Obyśmy tylko trafiły na miłych lokatorów.
- To nie powinno być trudne, tylu ludzi potrzebuje przecież dachu nad
głową.
Tego samego wieczoru Elise powiesiła ogłoszenie pod przędzalnią, a
następnego dnia w czasie przerwy obiadowej do domu nad rzeką zaczęły
przychodzić całe tłumy, każdy z nadzieją, że właśnie jemu się poszczęści.
Gdy Elise i Hilda wybrały najemców, od razu wywiesiły na drzwiach
informację, że poddasze jest już zajęte.
Znalazło się jednak wielu takich, którzy nie chcieli się poddać i pukali
do drzwi, opowiadając straszne historie o zatłoczonych mieszkaniach, w
których nie sposób zasnąć z powodu hałasu, w których szczury tańczą na
kuchennych ławach, a w sieni cuchnie nie do wytrzymania od rynsztoka.
Na dworze świeciło popołudniowe słońce, odbijało się w okiennych
szybach, grzało schody i dostarczało witalnych sił polnym kwiatom,
rosnącym tuż pod murem. Wiatr od wschodu rozwiewał nieprzyjemny
zapach rzeki. Elise ogarnęły nawet wyrzuty sumienia, że tak dobrze się jej
wiedzie, podczas gdy inni mają takie trudne życie. Kręciła jednak
stanowczo głową i obiecywała, że skontaktuje się z wszystkimi
zainteresowanymi, jeśli mansarda się zwolni.
Na lokatorów dziewczęta wybrały małżeństwo w średnim wieku, ludzi,
którzy wydali się im porządni i sympatyczni. Mieli dwóch synów, którzy
wyemigrowali do Ameryki, reszta ich rodziny mieszkała w Hadeland. W
mieście czuli się samotnie. Mężczyzna, Hjalmar Olsen, pracował w
fabryce hufnali. Fabryka leżała tuż koło Sannerbrua, na wschodnim
brzegu, mniej więcej w połowie dogi do tkalni płótna żaglowego. Olsen
nie musiał więc daleko chodzić. Jego żona, Petrike, pracowała w papierni
Nedre Voien, niedaleko Voienbrua, więc też miała blisko do pracy, tyle że
szła w przeciwną stronę.
- Czy państwo na pewno zniosą nocny płacz niemowlęcia? - zapytała
Elise na wszelki wypadek. - Moja siostra lada moment urodzi, a mój synek
ma dopiero trzy miesiące.
- Ma się rozumieć - prychnęła Petrike. - Jesteśmy przyzwyczajeni do
krzyków dzieci, mieszkaliśmy przez dwadzieścia lat na Seilduksgata, a
obok nas, w jednopokojowym mieszkaniu, żyło siedemnaście osób.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem. Siedemnaście osób w
jednopokojowym mieszkaniu.
Hjalmarowi najwyraźniej nie spodobały się narzekania żony.
- Mieliśmy też bardzo miłych i rozmownych sąsiadów. Jak dostawali
paczkę z Ameryki, zawsze się z nami dzielili.
- A na świętego Jana dekorowaliśmy podwórko liśćmi i muzykowaliśmy
- dodała Petrike z zapałem. - Wtedy też nie przejmowaliśmy się szczurami.
Mała córeczka Jensenów nazywała je kotkami - roześmiała się pani Olsen,
odsłaniając szczerbę w przednich zębach.
Elise uznała, że najlepiej od razu ich uprzedzić, że tu też są szczury.
- Tam, gdzie się rzeka rozlewa, są ogromne szczurzyska. Szczury z rzeki
Aker. Widujemy je pod przędzalnią, przy ujściu wody z farbiarni. Skóra
szczurów nabiera koloru od tej wody. A w Hjula myszy i szczury grasują
po fabryce. Szczury jedzą z miski psa dyrektora, niektóre wielkie jak koty.
Lokatorzy spojrzeli na nią z pewnym przerażeniem, ale Elise uważała,
że lepiej powiedzieć o wszystkim od razu niż później słuchać narzekania.
Gdy Olsenowie już sobie poszli, Hilda obróciła się w stronę siostry.
- Musiałaś mówić o tych wszystkich szczurach?
Elise nie odpowiedziała. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła.
Hjalmar Olsen i jego żona wprowadzili się na poddasze trzy dni później.
Tej samej nocy Hilda zaczęła odczuwać pierwsze bóle porodowe. Już od
paru dni coś ją ściskało w dolnych partiach brzucha, ale wydawało jej się,
że to jeszcze nie to.
Elise wstała i zaczęła się ubierać po ciemku.
- Pójdę po Lagertę.
Hilda nie zaprotestowała. Elise doszła więc do wniosku, że poród
naprawdę się zaczął.
Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc. Zadziwiająco piękna
pogoda, pomyślała, biegnąc wzdłuż Sandakerveien. Rolnicy na pewno
życzą sobie deszczu, ale wszyscy inni cieszą się ze słonecznej pogody. Po
zimie, którą trzeba było przetrwać w znoszonych trzewikach, mokrych
pończochach, z lodowatymi nogami i zmarzniętym na kość rąbkiem
spódnicy, miło było mieć suche nogi.
Jakiś pijak szedł, chwiejąc się na nogach, w kierunku Elise. Nie było w
tym nic szczególnego, zazwyczaj Elise nie przejmowała się takimi
spotkaniami, ale teraz się trochę zaniepokoiła. Jeśli ten człowiek lubi się
wdawać w utarczki, może ją zatrzymać, a na to Elise nie mogła sobie
pozwolić.
Lagerta mieszkała w jednym z drewnianych domków na Sandakerveien.
Tam każdy dom miał swoją nazwę. Dom Lagerty nazywał się Labakken,
dom sąsiadów - Nestingen, następny - Brandbakken, jeszcze inny
Smedgarden. Elise zawsze uważała, że miło się mieszka w takim malutkim
domku, ale pani Thoresen dostawała gęsiej skórki, gdy tylko o tym
rozmawiały, i twierdziła, że podłoga w tych domkach niemal zamarza, bo
zostały zbudowane bezpośrednio na ziemi.
Elise przybliżyła się do pijaka. Mężczyzna dostrzegł ją w świetle
ulicznej latarni i próbował zagrodzić jej drogę.
- No co tam, frygo, wyszłaś trochę popracować? A może dziś dajesz za
darmo?
Chciał zedrzeć z niej szal, ale Elise szybko mu się wymknęła.
- Puść mnie, nie mam czasu.
Jeszcze raz spróbował ją zatrzymać, ale był zbyt pijany i stracił
równowagę. Elise wyrwała się i uciekła.
Spocona i zziajana dotarła wreszcie do Labakken. W domku i przed
domkiem panował mrok, bo najbliższa latarnia była dość daleko. Gdyby
nie świecił księżyc z gwiazdami, miałaby kłopoty z otwarciem furtki i
dotarciem do drzwi.
Nikt nie otworzył, gdy zapukała. Wpadła w rozpacz i zaczęła walić w
drzwi pięściami. W domu leży przecież Hilda, która ma zaraz urodzić, jest
sama z chłopcami, małym Hugo i obcymi ludźmi na poddaszu. Pech
chciał, że poród zaczął się tuż po tym, jak Hjalmar Olsen i jego żona
wprowadzili się na mansardę. Elise wybrała właśnie ich, bo nie mieli
dzieci, a nie zniosłaby więcej dziecięcego hałasu. Ale już poprzedniego
wieczoru, gdy Olsenowie przyjechali ze swoimi meblami i bagażami,
pożałowała tej decyzji. Było w nich coś, co się jej nie podobało, choć nie
potrafiła tego wyjaśnić.
Znów uderzyła w drzwi. W końcu obeszła dom i zastukała w okna.
W końcu usłyszała czyjeś człapanie i gdy podbiegła z powrotem do
drzwi, ktoś już odsuwał zasuwę. Drzwi się uchyliły.
- Kto tam?
Elise odetchnęła z ulgą. Niskiego głosu Lagerty nie można było pomylić
z żadnym innym.
- To ja, Elise Lovlien. - Przedstawiła się panieńskim nazwiskiem, żeby
Lagerta ją od razu poznała. - Czy możesz pójść ze mną? Hilda zaczęła
rodzić.
- Wielkie nieba. To ona znów jest w ciąży? Zaczekaj chwilę, muszę coś
na siebie zarzucić. - Lagerta zniknęła we wnętrzu domku, a Elise zaczęła
przestępować z nogi na nogę ze zniecierpliwienia. Ależ długo to trwa. Co
też ta Lagerta tam robi?
Wreszcie Elise usłyszała kroki akuszerki i ujrzała Lagertę z torbą w
ręku.
- Dalej mieszkacie w Andersengarden?
- Nie, w domku nad rzeką.
- W domku nad rzeką? Jak tam trafiliście? Ruszyły w drogę.
- Wynajęliśmy go z mężem w ubiegłym roku, gdy się zwolnił. Hilda
przez ostatni rok pracowała jako służąca, ale teraz będzie mieszkać z nami.
Ja też urodziłam dziecko, ale gdy poród się zaczął, byłaś zajęta. Matka
przyprowadziła akuszerkę zza rzeki.
- Mówisz, że była służącą. Więc pewnie swojemu panu zawdzięcza to
kolejne nieszczęście.
Elise nie odpowiedziała. Niech sobie Lagerta myśli, co chce.
- Co słychać u twojej matki? Gdy byłam u was ostatnio, leżała w
sanatorium. Wszyscy się zastanawiają, kto za to zapłacił.
- Daleki krewny. Dzięki niemu wyzdrowiała.
Lagerta tego nie skomentowała, ale Elise domyśliła się, że akuszerka jej
nie wierzy. Na pewno krążą plotki na temat tego, kto jest dobrodziejem
matki.
- Dużo dzieci się teraz rodzi? - zapytała, żeby zmienić temat.
- Ludzie nie zajmują się niczym innym, ciągle tylko robią dzieci. Czy ty
wiesz, Elise, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat w Sagene
podwoiła się liczba mieszkańców? Jak to się skończy? Będzie coraz mniej
jedzenia i coraz mniej miejsca dla wszystkich. Nie mogłybyście pomóc
tym facetom zapanować nad sobą?
Elise pomyślała, że na szczęście nie nosi w łonie dziecka Emanuela.
Dobry Boże, w jak trudnej sytuacji by się wówczas znalazła. Sześcioro
dzieci, żadnego mężczyzny, a na dodatek ani ona, ani Hilda nie mają stałej
pracy. W tej samej chwili zamarzyła jej się zemsta. Gdyby zaszła w ciążę,
spodziewałaby się dziecka Emanuela, swego męża. To byłby jedyny
prawowity potomek Emanuela. Signe nie miałaby wówczas żadnego
argumentu. Nawet jeśli pani Ringstad chciałaby zapisać dwór dziecku
Signe, nie zdołałaby przechytrzyć prawa. Nie wiadomo, co by się stało z
Hugo. Ale prawo mówi jasno: dzieci z prawego łoża mają pierwszeństwo.
W tej samej chwili rozgniewała się na siebie za te głupie myśli. Była
zbyt dumna, by za pomocą dziecka wyciągać rękę po dziedzictwo
Emanuela. Nawet gdyby zaszła w ciążę, nie powiedziałaby mu tego od
razu. Nie wiedziałby więc wcale, że jest ojcem dziecka, które mieszka w
domku nad rzeką. Może kiedyś natknęliby się na niego przypadkowo na
Karl Johan. Elise miałaby wówczas na sobie jasną letnią suknię z
koronkami, a dziecko - nowe piękne ubranie, które kupiłaby mu ze swego
autorskiego honorarium. Uśmiechnęłaby się wtedy do niego swym
najbardziej ujmującym uśmiechem i przedstawiła mu syna lub córkę.
Zemsta byłaby słodka.
- Uważaj, żebyś nie nadepnęła na tego nieszczęśnika. - Niski głos
Lagerty przerwał nocną ciszę.
Elise była tak pogrążona w rojeniach, że nie zauważyła pijaka, leżącego
na chodniku. To był ten sam człowiek, który próbował ją niedawno
zatrzymać. Poznała go po zbyt obszernej cyklistówce.
- Tak nie może być - ciągnęła Lagerta, gdy przeszły już koło pijaka. -
Mężczyźni zapijają się na śmierć, podczas gdy dzieci muszą się same o
siebie troszczyć. Ktoś powinien o tym napisać w gazecie. Ale czy ci
eleganccy państwo chcieliby czytać coś o naszym życiu?
Jutro zacznę spisywać kolejną historię, obiecała sobie w duchu Elise.
Gdy tylko weszły do kuchni, usłyszały straszne jęki i zawodzenia,
dobiegające z sypialni. Elise zajrzała do pokoju i zorientowała się, że
chłopcy śpią. Z poddasza też nie docierały żadne odgłosy.
Zapaliła lampę parafinową i wniosła ją sypialni.
Hilda leżała w mroku. Gdy światło lampy padło na łóżko, Elise
zobaczyła, że Hilda zrzuciła z siebie koc, a na jej czole pod zlepionymi
kosmykami włosów perlił się pot.
- Hilda? Lagerta już przyszła. Jak się czujesz? Dziewczyna jęknęła.
- Równie fatalnie jak poprzednim razem - wystękała. - Z przerażeniem
myślę o następnym skurczu.
Elise odstawiła lampę na komodę i poszła do kuchni, żeby podłożyć do
pieca i nastawić wodę.
Lagerta zdjęła stary płaszcz i zaczęła wyjmować rozmaite przyrządy ze
swej torby.
- Nie ma wątpliwości, że poród się zaczął. Hilda boi się następnego
skurczu.
Lagerta pokiwała głową, zapewne już to słyszała przez uchylone drzwi.
- Pamiętasz chyba, co mówiłam ostatnio, w bólu będziesz rodzić
potomstwo, tak mówi Pismo.
- Ja też uważam, że to coś okropnego - pokiwała głową Elise. Nagle
spostrzegła, jak otwierają się drzwi do pokoju. W szparze pojawiła się
przerażona twarz Pedera.
- Co się dzieje, Elise?
- Hilda właśnie rodzi dziecko. Idź i się połóż. Gdy będzie już po
wszystkim, przyjdę i powiem ci, czy to chłopiec, czy dziewczynka.
- I czy urodził się żywy. I poruszona Elise spojrzała na brata.
- Jak możesz mówić takie rzeczy?
- Siostra Fransa urodziła się martwa. Miała pępowinę owiniętą wokół
szyi.
- To się bardzo rzadko zdarza - uspokoiła go pośpiesznie.
- Czemu okłamujesz dzieciaka - wtrąciła się Lagerta. - Kiedyś ludzie
mówili, że poród jest równie niebezpieczny jak pożar, wróg czy zaraza.
Nie wiem, czy dziś jest dużo lepiej. Może mniej dziś umiera przy samym
porodzie, ale ile umiera później.
Elise rzuciła jej rozpaczliwe spojrzenie. Czy naprawdę trzeba jeszcze
bardziej straszyć Pedera?
W sypialni rozległ się krzyk, więc Elise pośpieszyła do siostry.
- Elise, dziecko się rodzi. Elise obróciła się.
- Lagerta, pośpiesz się, dziecko się rodzi.
- Wszystkie tak mówią, ale to nie idzie tak szybko - powiedziała Lagerta
swoim męskim głosem, ale ruszyła w stronę sypialni. - Wielkie nieba! -
wykrzyknęła przerażona, gdy uniosła koszulę nocną Hildy. - Pośpiesz się,
Elise, przynieś wody.
Elise wybiegła do kuchni. Woda się jeszcze nie zagotowała, ale na
szczęście była już bardzo gorąca. Elise wydobyła czyste ścierki i miednicę
i wniosła to wszystko do sypialni. Potem wybiegła po garnek z wodą.
Gdy podniosła garnek i zsunęła fajerkę, usłyszała żałosny, cieniutki
krzyk niemowlęcia. Wstrzymała oddech, nasłuchując. Czy już po
wszystkim? Nie wypuszczając garnka z rąk, weszła z powrotem do
sypialni. Lagerta stała koło łóżka, z zakrwawionym maleństwem w
dłoniach.
- Mamy dziewczynkę - powiedziała z radością w głosie. - Nie jest
szczególnie pulchna, ale chyba da sobie radę. Masz gorącą wodę, Elise?
Położyła maleństwo na ręczniku, żeby przeciąć pępowinę. Elise nalała
wody do miski drżącymi rękami. Łzy dławiły jej gardło. Nawet wtedy, gdy
wszystko wydaje się całkiem beznadziejne, zdarzają się cuda.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Była pierwsza majowa sobota. Białe konary brzozy przesłoniła jasna
zieleń listków. Zazieleniły się także żywopłoty i krzewy w maleńkich
ogródkach, a także łąki i trawa wokół Biermannsgarden, Voienvollen i
Bjolsengard. W całej Kristianii pachniało wiosną. Ludzie chodzili
lżejszym krokiem, twarze im się rozjaśniły. Wreszcie skończyła się zima,
wkrótce zapomną o mrozie, o chłodzie, będą się cieszyć ciepłem, póki
będzie im towarzyszyć.
W kościele w Sagene, pod ołtarzem, siedziała Elise, czekając na młodą
parę. Koło niej siedział drużba, Johan.
Elise zdumiała się, gdy się dowiedziała, że Torkild wybrał sobie Johana
na drużbę. Miał nim być Emanuel, ale Emanuel miał w nosie Torkilda,
Armię i ludzi znad rzeki Aker. Nie odezwał się do nikogo.
Elise starała się nie patrzeć wprost na Johana, tylko od czasu do czasu
zerkała na niego ukradkiem. Był przystojny i wspaniale wyglądał, gdy tak
siedział wyprostowany, dobrze zbudowany. Wydał jej się obcy w tym
pięknym ubraniu. Nawet twarz nabrała jakiegoś innego wyrazu. Zresztą
nic w tym dziwnego, przecież to nie był już ten dawny Johan. Znów był
spokojny i pewny siebie, jak przed aresztowaniem i uwięzieniem. Dopiero
teraz zaczął przypominać takiego Johana, jakiego pamiętała. Szok z
powodu aresztowania za współudział w kradzieży bardzo nim wstrząsnął.
Rehabilitacja, którą było darowanie reszty kary, pomogła mu wrócić do
siebie. Choć może bardziej zaważyła na tym świadomość, że ma talent w
rękach, talent większy niż inni.
Elise odwróciła wzrok w inną stronę.
Jej spojrzenie padło na Agnes. Agnes siedziała w pierwszym rzędzie, w
nowej, kremowej sukni, z suto marszczoną spódnicą i plisowaną kryzą. Na
głowie miała wielki kapelusz z szerokim rondem, udekorowany kwiatami.
Agnes uśmiechnęła się triumfalnie. Wiedziała już o wszystkim, Elise
musiała powiedzieć prawdę. Emanuel wrócił do Ringstad, nie zniósł życia
nad rzeką Aker. Elise czuła na sobie cudze spojrzenia i wiedziała, co
wszyscy sobie myślą, choć nikt nie wspomniał o Signe. Nie było takiej
potrzeby, wszyscy i tak rozumieli.
W kościele nie było tłoku, siedzieli tylko goście, którzy zostali
zaproszeni do pani Thoresen. Pani Thoresen była już tak niedołężna, że nie
mogła chodzić o własnych siłach. Przestała pracować w fabryce,
utrzymywał ją Torkild. Gdy Elise na nią spojrzała, domyśliła się, że
niewiele życia jej już pozostało. Jak to dobrze, że doczekała tego pięknego
dnia, że zjawił się ktoś, kto zapewni przyszłość jej córce.
Obok pani Thoresen siedział jej brat, wuj Lars, ten sam, który przyjechał
do nich w odwiedziny tego dnia, gdy Johan został aresztowany. Nie
wierzył, że Johan mógłby zrobić coś złego, Johan, „który nawet muchy by
nie skrzywdził". Elise przypomniała sobie, że na odchodnym powiedział
jej, że przyjedzie na ślub. Nie miał jednak wówczas na myśli ślubu Anny z
Torkildem. Ani ślubu Agnes i Johana.
Musiała odegnać tę myśl.
Zauważyła, że wśród zaproszonych gości były też pani Evertsen i pani
Albertsen. I jakaś starsza para, to pewnie rodzice Torkilda. Obok nich
siedział młody człowiek, mniej więcej w jej wieku. Może to brat pana
młodego.
Organy zagrały marsza weselnego, wszyscy się podnieśli. Elise zdziwiła
się, bo niewielu ludzi stać było na ceremonię z organistą. Może rodzicom
Torkilda dobrze się powodziło i postanowili dołożyć się do ślubu.
Kościelne drzwi się otworzyły i do środka weszła Anna - weszła na
własnych nogach, wsparta tylko na lasce i silnym ramieniu Torkilda. Miała
na sobie prostą białą suknię, bez welonu. Wyglądała przepięknie z twarzą
rozjaśnioną szczęściem. W ręku trzymała bukiet polnych kwiatów.
Niepewnie stawiała kroki. Elise od razu zauważyła, że jest bardzo
zdenerwowana. Ale Torkild trzymał ją pewnie i bezpiecznie. Jego twarz
też jaśniała i choć starał się zachować powagę, wciąż się uśmiechał. Jakby
radość tryskała mu z twarzy.
Dopiero gdy Elise poczuła łzy na swojej szyi, uzmysłowiła sobie, że
płacze. Nie ona jedna. Patrzyli przecież na prawdziwy cud. Ten widok
kazał zapomnieć o harówce, troskach i nędzy, potęgując poczucie
głębokiego szacunku, jakie we wszystkich budziło ogromne kościelne
wnętrze. Zdarzył się cud, dowód na to, że Bóg istnieje. Anna została
wybrana, by świadczyć o Jego wielkości.
Elise pociągnęła nosem, szukając gorączkowo chusteczki, ale w starej
odświętnej sukni nie było kieszeni. W tej samej chwili napotkała
spojrzenie Johana. Uśmiechał się do niej i najprawdopodobniej odgadł
przyczynę jej niepokoju, bo otarł nos wierzchem dłoni, jakby chciał jej
pokazać, co może zrobić. Rozśmieszyło ją to i w nadziei, że nikt poza
Johanem jej nie widzi, osuszyła nos rękawem.
Młoda para doszła bez przeszkód do ołtarza. Elise miała poczucie, że nie
tylko ona odetchnęła z ulgą. Wszyscy się obawiali, że Anna temu nie
podoła. Że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Gdy ceremonia dobiegła końca, Torkild wywiózł Annę na wózku z
kościoła prosto do Andersengarden. Było wczesne popołudnie, lekcje się
już skończyły, fabryki też zamykano wcześniej jak w każdą sobotę. Na
Maridałsveien było pełno ludzi; uczniowie i robotnicy wracali do domów,
niektórzy wybrali się na zakupy. Szewc otworzył szeroko drzwi, żeby
wpuścić trochę słonecznego światła do warsztatu, to samo zrobił blacharz.
Panny Grorud usadowiły się na krzesełkach przed swoim sklepem i
pozdrawiały wszystkich przechodniów. A gdy cały weselny orszak
przechodził koło sklepu, w którym pracował Torkild, właściciel wyszedł
na ulicę i złożył gratulacje.
Elise szła między Agnes i Johanem. Nigdy przedtem jej to nie
przeszkadzało, ale teraz czuła się nieswojo. Nie wiedziała, o czym
mogłaby porozmawiać z Johanem, zwróciła się więc do Agnes. Agnes
przez całą drogę plotła trzy po trzy. Opowiadała o ogromnie zabawnym
filmie Pchła. Polowanie dziewczęcia w bieliźnie na pchłę, który widziała
ostatnio w kinematografie na Stortingsgaten. Elise słuchała tylko jednym
uchem.
Gdy Agnes wreszcie ucichła, odezwał się nieoczekiwanie Johan.
- Dlaczego się z tym pogodziłaś, Elise? Z tym, że Emanuel zabrał meble
i zwyczajnie uciekł?
Elise nic mu nie mówiła o meblach, tylko o wyjeździe Emanuela. Może
powiedział mu o tym któryś z chłopców albo Hilda. A może Hjalmar
Olsen lub jego żona, przyszło jej nagle do głowy. Może wpuściła pod swój
dach plotkarzy. Może nowi lokatorzy podsłuchiwali rozmowy Elise i Hildy
i złożyli sobie wszystko w jedną całość.
- A co miałabym zrobić twoim zdaniem?
Agnes wtrąciła się, nim Johan zdążył odpowiedzieć.
- Dlaczego nie pojedziesz za nim i nie spluniesz mu w twarz? Kopnij go
tam, gdzie trzeba. Wielki Boże, a mnie się wydawało, że jestem w nim
zakochana. Całe szczęście, że udało mi się mu wymknąć.
„Udało mi się mu wymknąć", pomyślała Elise z pogardą.
- No cóż - westchnął Johan - niewiele możesz zrobić, ale mam nadzieję,
że nie przyjmiesz go z otwartymi ramionami i nie będziesz udawała, że nic
się nie stało, gdy do ciebie wróci.
- Nie sądzę, by miał wrócić. Jego rodzice przyjęli pod swój dach Signe
jako synową, Signe ma urodzić jego dziecko. - Podkreśliła słówko „jego".
Zarówno Johan, jak i Agnes znali prawdę.
- Drań piekielny - splunęła Agnes.
- Myślę, że się mylisz, Elise - powiedział Johan spokojnym głosem. -
Wiem, jak bardzo Emanuel był w tobie zakochany, jestem przekonany, że
wciąż cię kocha. Znalazł się w trudnej sytuacji i wybrał najłatwiejszą
drogę. Z tego, co rozumiem, jego matka jest bardzo stanowcza. Może
wstąpił do Armii Zbawienia, żeby się od niej uwolnić. Przygodę z Signe
można wytłumaczyć, choć nie można usprawiedliwić. Nie on jeden tam,
na granicy, zapragnął korzystać z życia, ile się da, póki miał taką
możliwość. Nigdy bym go o to nie podejrzewał, ale wiem, że wielu
żołnierzy się bało, iż nigdy nie wrócą do domu. W takiej sytuacji człowiek
nie myśli o następnym dniu. Nie wie, czy ten dzień nastąpi.
Elise pokiwała głową, często nawiedzały ją podobne myśli.
- Miał strasznego pecha - ciągnął Johan tym samym, spokojnym głosem.
- Na pewno przeżył szok, gdy zobaczył Signe na progu. A gdy jego matka
się o tym dowiedziała, użyła całej szatańskiej przebiegłości, by postawić
na swoim.
Elise odwróciła się do Johana.
- Skąd to wiesz? Skąd wiesz, że jego matka jest taka zła?
- Od Torkilda. Torkild zna Emanuela od wielu lat, był u niego w domu,
mieszkał tam nawet przez pewien czas. Na początku wydawało mu się, że
matka Emanuela jest bardzo miła i czarująca, ale z czasem przekonał się,
że jest dwulicowa. Podobno ma stalową wolę. Jeśli czegoś chce, nie podda
się, póki tego nie osiągnie, choćby po trupach. Torkild był poruszony, ale
nie zdziwiony, gdy usłyszał, że Emanuel wyjechał. Jest przekonany, że
Emanuel zrobił to pod naciskiem matki. Pod tak silnym naciskiem, że nie
mógł się mu oprzeć. Ona zresztą nie miała nic przeciwko tobie jako
osobie, problem w tym, że jesteś robotnicą i pochodzisz z ubogiej
robotniczej rodziny.
- Wiem o tym. Nie rozumiem tylko, jak Emanuel mógł odejść bez słowa
wyjaśnienia.
- I zabrać ze sobą meble - dodała oburzona Agnes.
- A co miał powiedzieć? „Przykro mi, Elise, ale muszę to zrobić, bo się
boję matki?" Nie wiadomo, czy jest dość silny, by uczynić takie wyznanie.
Na pewno sam broni się przed tą myślą i ma tysiąc innych wyjaśnień, byłe
tylko nie spojrzeć prawdzie w oczy.
Johan jest mądry, pomyślała Elise. Mało kto wie tyle o ludziach.
- Jak sobie dacie radę finansowo? Ani ty, ani Hilda nie macie
regularnych zarobków, więc choć wynajęłyście poddasze, choć szyjesz dla
ludzi, to musi być wam trudno.
- Płacą mi lepiej niż innym krawcowym. Pani Paulsen jest hojna. Udało
mi się odłożyć trochę pieniędzy i chłopcy oddają mi prawie wszystkie
swoje zarobki. Kristian od nowego roku zarabia dwie korony tygodniowo,
a Peder i Evert dostają po koronie za zbieranie drew dla szkoły. Myślę, że
zarabiają więcej niż inni chłopcy w ich wieku. Jakoś sobie poradzimy.
Chętnie powiedziałaby mu też o innych swoich oszczędnościach, bo nie
chciała, by się o nią martwił, ale nie mogła tego zrobić. Na pewno źle by
zareagował, gdyby się dowiedział, że przyjęła pieniądze od Ansgara
Mathiesena.
Agnes znużyła widać ich rozmowa, bo przyśpieszyła kroku, chwyciła
brata Torkilda za ramię i szepnęła mu coś do ucha ze śmiechem.
- Chyba ją zanudziliśmy - uśmiechnął się Johan. Elise odpowiedziała
uśmiechem.
- Nie zasłużyłaś sobie na to, Elise - ciągnął znów poważnie. - Choć
byłem bardzo zazdrosny, gdy się dowiedziałem o twoim ślubie z
Emanuelem, to ucieszyłem się, że trafiłaś na kogoś, kto zapewni ci takie
życie, na jakie zasługujesz. Przeze mnie miałaś same zmartwienia.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie mów tak, Johanie. Wiesz dobrze, że byliśmy szczęśliwi, gdy
mogliśmy w niedzielny wieczór wyrwać się na pastwiska albo usiąść w
kuchni twojej matki, żeby wypić razem kawę. Te chwile znaczyły więcej
niż wszelkie zmartwienia.
Johan chciał coś powiedzieć, ale zachował to dla siebie.
Dotarli wreszcie do Andersengarden. Johan pomógł Torkildowi wnieść
Annę na piętro. Ślub był dla niej wielkim przeżyciem, opadła z sił.
Elise zastanawiała się, jak się wszyscy zmieszczą w malutkim
mieszkanku, ale okazało się, że Johan i Torkild znaleźli rozwiązanie.
Wynieśli łóżka z pokoju, ustawili długi stół z krzesłami. Pewnie pożyczyli
je z Armii. W kuchni, przy piecu, nad garnkiem z lapskausem, stała Maren
Sorby, siostra z Armii Zbawienia, która zajmowała się matką, zanim udało
się umieścić ją w sanatorium. Elise tak się ucieszyła na jej widok, że
podbiegła, by ją uściskać.
- Co słychać u twojej matki, Elise? - powiedziała Maren, spoglądając na
Elise ciepłym spojrzeniem.
- Wszystko w porządku. Wyszła powtórnie za mąż i przeprowadziła się
na Wzgórze Świętego Jana. Obawiałam się, że choroba powróci zimą, gdy
nad rzeką robi się tak wilgotno, ale na szczęście wszystko się dobrze
skończyło. Maren Sorby uśmiechnęła się.
- A twój przystojny mąż? Co u niego słychać?
- Wszystko dobrze. On... jego tu dziś nie ma.
- A chłopcy? Śmieszny Peder i opryskliwy Kristian?
- Obaj mają się nieźle. Kristian bardzo się zmienił, otworzył się. Nie
wiem, czy słyszałaś o tym, że wzięliśmy do siebie Everta?
Maren Sorby pokiwała głową.
- Aż się wzruszyłam z radości.
Elise musiała przejść już do pokoju, choć chętnie pogawędziłaby z
serdeczną Maren. Posadzono ją między bratem Torkilda, Arne Annarem, i
panią'Evertsen. Naprzeciwko siedział Johan, koło pani Albertsen.
Johan mrugnął do niej. Oboje wiedzieli doskonale, że nie będą musieli
podtrzymywać konwersacji, mając u boku tak rozmowną sąsiadkę.
Torkild podniósł się z miejsca, żeby wygłosić mowę na cześć panny
młodej. Ogarnęło go takie wzruszenie, że musiał kilkakrotnie przełknąć
ślinę, nim zdołał dobyć z siebie głos.
- Droga Anno, droga matko. Na początku chciałbym podziękować tobie,
matko, za to, że wydałaś Annę na świat i w ten sposób sprawiłaś, że będę
szczęśliwym człowiekiem.
Tu się zaciął, wyjął z kieszeni karteczkę i zaczął czytać.
- Pragnę ci podziękować także za to, że troszczyłaś się o nią przez te
wszystkie lata, by pozostała tak piękną różą, jaką została stworzona, i by
żaden chwast nie odebrał jej sił.
Torkild chrząknął, żeby oczyścić głos, a pani Thoresen wyjęła wielką
męską chusteczkę i wydmuchała nos tak głośno, że zadrżały cienkie
ściany.
- Chciałbym też podziękować tobie, Anno. - Głos mu się załamał, musiał
kilkakrotnie przełknąć ślinę, żeby kontynuować. - Uczyniłaś mnie
szczęśliwym człowiekiem, który będzie mógł iść przez życie u twego boku
i kochać cię.
- Ależ pięknie - westchnęła wzruszona pani Evertsen.
- Okazałaś mi bezgraniczne zaufanie od pierwszej chwili - ciągnął
Torkild nieco drżącym głosem. - Spojrzałaś na mnie swymi promiennymi
oczami i gdy powiedziałem trochę bezmyślnie, że może nauczysz się znów
chodzić, nie miałaś żadnych wątpliwości, choć lekarze dawno już orzekli,
że to niemożliwe. Twoje zaufanie i twoja niezłomna wiara wzmocniły
moją wiarę. Dzięki twojej cierpliwości, mojemu uporowi i łasce Pana
zdarzyło się to, co niemożliwe. Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym
człowiekiem pod słońcem.
Głos mu się znów załamał, tym razem on także zaczął się rozglądać w
poszukiwaniu chusteczki. Potem opadł na swój stołek, zapomniawszy
wznieść toast za zdrowie panny młodej. Wuj Johana wyjął piersiówkę z
tylnej kieszeni i podał ją za plecami siedzących Torkildowi, żeby się trochę
wzmocnił. Ojciec Torkilda dał znak, że też by chętnie łyknął coś
mocniejszego, i wkrótce piersiówka zaczęła krążyć dokoła stołu.
Gdy Maren Sorby weszła wreszcie z lapskausem, atmosfera była bardzo
rozluźniona, a najbardziej słychać było Agnes. Elise zaczęła się
zastanawiać, czy Agnes ma słabą głowę, czy też wypiła coś, zanim usiadła
do stołu, bo niemożliwe, by się tak upiła kilkoma łykami. Po chwili wokół
stołu krążyły już dwie butelki. Elise nie miała pojęcia, skąd się wzięły, ale
tak to już było na wszystkich weselach. I jeszcze nikomu to nie
zaszkodziło.
Wszystko wskazywało na to, że Arne Annar jest całkiem inny niż jego
brat. Próbował zabawić się kosztem Torkilda, żartował, że Torkild zawsze
łatwo się wzruszał. Gdy był mały, płakał na widok myszy w potrzasku, bo
żal mu było mysiej mamy i mysiego taty. Wszyscy wybuchnęli śmiechem,
a pan młody trochę się zmieszał.
Elise się nie śmiała. Pomyślała o Pederze. Peder zachowałby się tak
samo.
Wielu mężczyzn powinno brać przykład z Torkilda, pomyślała.
Wówczas nie zostawialiby żony z dziećmi na pastwę losu, nie skazywaliby
ich na niepewną przyszłość. Nie miała wątpliwości, że Torkild nie opuści
Anny aż do śmierci.
Pani Evertsen obróciła się w jej stronę.
- Co słychać, Elise? Czy to prawda, że oficer uciekł?
Elise otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, żeby powiedzieć, że Emanuel
tylko wyjechał na pewien czas, ale doszła do wniosku, że to nie ma sensu.
Plotki rozeszły się już po całej okolicy i bez względu na to, co Elise powie,
ludzie zinterpretują to po swojemu.
- Wiesz, powinnaś wyjść za Johana - ciągnęła pani Evertsen, zniżając
głos do szeptu.
Elise rozejrzała się nerwowo dokoła, ale wszyscy wydawali się czymś
zajęci, może więc nikt nic nie usłyszał.
- Johan to prawdziwy mężczyzna, pasowalibyście do siebie. A przy tym
jest dobry dla swojej matki. Po tym najłatwiej poznać, czy mężczyzna
nadaje się na męża, czy nie. Jak jest dobry dla matki, to będzie dobry dla
żony. Pamiętam tę elegancką damę z wielkiego dworu z twojego ślubu,
Elise. Od czasu do czasu uśmiechała się jak anioł, ale mnie tym nie
zwiodła. Miała coś dziwnego w oczach. „Oczy są zwierciadłem duszy",
powtarzała zawsze moja matka. On pewnie w końcu wróci, jak się
zastanowi, ale ty wtedy dasz mu lekcję i powiesz, że tu nad rzeką Aker
tolerujemy wprawdzie pijaków, szczury i smród, ale nie tolerujemy
elegancików, którzy uważają, że są lepsi od nas.
Elise stuknęła sąsiadkę w ramię, żeby ją uciszyć. Johan podniósł się z
miejsca, żeby wygłosić mowę.
- Droga Anno, drogi Torkildzie. Skoro nie ma tu ojca panny młodej, ja
powiem parę słów w imieniu jej rodziców. Witaj w rodzinie, Torkildzie.
Jesteś szlachetnym człowiekiem. Anna nie mogła lepiej trafić.
Powiedziałeś, że to dzięki cierpliwości Anny zdarzył się cud, ale wszyscy,
którzy siedzą przy tym stole, wiedzą doskonale, że cud by się nie zdarzył,
gdybyś ty się nie pojawił w jej życiu. Nawet jeśli będę żyć sto lat, nigdy
nie zdołam w pełni wyrazić mojej wdzięczności za to, co zrobiłeś dla
Anny. Tobie, Anno, chcę powiedzieć, że imponujesz mi nieustannie od
dnia, w którym dotknęła cię ta straszna choroba. Na zawsze zachowam w
sercu pewien obraz; obraz bladej, chorej dziewczyny, leżącej w łóżku w
mrocznej sypialni, przy otwartym oknie, za którym króluje wiosna, za
którym słychać radosne głosy, śmiech dzieci i świergot ptaków. W twoich
oczach kryła się tęsknota, ale nigdy nie narzekałaś, nigdy nie wy-
powiedziałaś gorzkich czy gniewnych słów z powodu swego losu, zawsze
przyjmowałaś próby, na które wystawiało cię życie, ze spokojem i
cierpliwością, co nie tak często się zdarza. To ja złorzeczyłem losowi. Ja
nie mogłem zrozumieć. Jeśli Bóg istnieje, dlaczego na to pozwolił?
Dlaczego nic nie zrobił?
Dziś znam odpowiedź. Twoja dzielność nas czegoś nauczyła. Stałaś się
dla nas wzorem, dowodem na to, że istnieje dobro i że dobro w końcu
zwycięża. Torkild pomógł ci wyjść na wiosenne światło, ale słońce nosiłaś
zawsze w sobie. Chciałbym skorzystać z okazji i prosić, byś wybaczyła mi
cios, który ci zadałem. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego uległem
pokusie. Choć bardzo chciałbym pozbyć się poczucia wstydu, który do
dziś mnie prześladuje, niczego nie żałuję. W ciągu miesięcy, które
spędziłem w Akershus, zdobyłem nie tylko zawód, który kocham, ale i
czas na przemyślenia. Tam odkryłem życiową mądrość, z której będę nadal
korzystał. Być może Torkild by tu dziś nie siedział, być może ty leżałabyś
nadal w łóżku, gdyby to wszystko się nie zdarzyło. Proponuję, żebyśmy
wszyscy wstali i wznieśli toast za Annę i Torkilda. Zdrowie młodej pary!
Niektórzy goście mieli spory kłopot z utrzymaniem równowagi, ale w
pokoju panowała cisza. Mowa wywarła na wszystkich wielkie wrażenie,
także i na tych, którzy nie potrafili już jasno myśleć.
Elise zamyśliła się nad słowami Johana. Gdyby nie zerwał zaręczyn,
gdyby ona nie wyszła za Emanuela, nie poznaliby Torkilda. Chyba to
właśnie Johan miał na myśli. Wyznał, że nadal kocha Elise, ale nie żałuje,
że poświęcił swoje szczęście, by Anna znów mogła chodzić. To była
braterska miłość w najlepszym wydaniu. Obróciła się do Johana.
- Pięknie to powiedziałeś. Anna zasłużyła sobie na każde słowo.
Spojrzał jej w oczy i z powagą pokiwał głową.
- Choć cena była naprawdę wysoka.
Elise odwróciła wzrok, nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz.
W tej samej chwili wstała Agnes, mocno chwiejąc się na nogach.
- Teraz moja kolej. - Uniosła kieliszek. - Zdrówko. Cieszę się, że
przybyło nam dwóch takich miłych chłopców w rodzinie, Torkild i Arne
Annar. Dwóch wujów dla tego, który tu sobie śpi - dodała z uśmiechem,
wskazując na swój brzuch.
Wszyscy popatrzyli na brzuch Agnes. A ona ze śmiechem opadła na
swój stołek.
- Czy to prawda? - Pani Thoresen rzuciła synowi pełne zdumienia
spojrzenie. - Nic nam nie mówiłeś.
- Sam się tego właśnie dowiedziałem. - Johan był spokojny, ale Elise
dobrze go znała i zauważyła dziwny ton w jego głosie. Johan nie był
zachwycony tą nowiną.
Wszyscy unieśli kieliszki i wypili za zdrowie Johana i Agnes. Dopiero
gdy pokój znowu wypełnił gwar rozmów, Johan odwrócił się do Elise.
- Takie jest życie, Elise. - Uśmiechnął się, ale w oczach miał smutek.
Gdy posiłek dobiegł końca, kilka osób zamieniło się miejscami, żeby
panowie mogli usiąść razem i wypalić fajkę, a panie - zaśpiewać. Torkild
wyjął gitarę, pozostali mężczyźni - fajki.
- Dziś pierwszą piosenkę wybierze moja teściowa. Co mam zagrać?
- W szpitalnej sali. To takie wzruszające i piękne. Torkild zaintonował,
wiele osób przyłączyło się do śpiewu:
W pewnej szpitalnej sali,
gdzie stoją same łóżka,
leżała mała dziewczynka
na twardych, białych poduszkach.
Wszystkie serca podbijała uśmiechem i łagodnością. Ból znosiła zaś bez
słowa, Z odwagą i cierpliwością.
Raz szepnęła do lekarza, co przy jej łóżku stanął: Obiecuję być grzeczna
jak anioł, bo w domu chcę być na Wielkanoc.
Lekarz powiedział jej cicho: Czy to osiągnąć zdołamy? Może w Zielone
Świątki wrócisz do swojej mamy.
Zielone Świątki zieleń przyniosły, kwieciem pokryły łąki, polany. Lecz
mała chora dziewczynka nie wraca do swojej mamy.
Przyszła jesień łagodna i ciepła, kaszel dręczy codziennie pierś małą, a
dziewczynka błagalnie pyta, czy w domu spędzi Wigilię całą.
Lekarz nic już nie odpowiada, tylko złociste loki gładzi, od łóżka chorej
smutny odchodzi, na tę chorobę nic nie poradzi.
Wreszcie nadchodzi zima biała, już wigilijna świeca się żarzy. Czy żyje
jeszcze dziewczynka mała? Jej łóżko pustką okrutną straszy.
W swym grobie będzie odpoczywała, pod śniegu zimną, puchatą
pierzyną. A gdy się skończy ta smutna zima, zatańczy w niebie z aniołków
rodziną.
Gdy skończyli śpiewać, wiele osób musiało sięgnąć do kieszeni po
chusteczkę. Elise pomyślała, że to najsmutniejsza ballada, jaką zna, i nie
mogła się nadziwić, dlaczego wszyscy tak bardzo lubią ją śpiewać. Dość
było przecież trosk w codziennym życiu, dzieci umierały na suchoty nie
tylko w balladach.
Powiodła spojrzeniem w bok i spostrzegła, że Johan na nią patrzy.
Pośpiesznie odwróciła wzrok.
Gdy podano kawę, Elise zaczęła zbierać się do wyjścia. Zbliżała się pora
karmienia Hugo i choć Hilda miała spróbować przystawić go do piersi, to
Elise obawiała się, że mały będzie głodny. Poza tym piersi ją bolały od
nadmiaru mleka.
Johan zaproponował, że ją odprowadzi do domu.
- Nie żartuj. Jeszcze nie jest ciemno. Mogę przecież pójść sama.
- O tak, odprowadź Elise, Johanie - poprosiła Anna. - Nie powinna
wracać sama, rozpamiętując nieszczęścia, które ją spotkały.
Elise uściskała Annę, szepnęła, że życzy jej szczęścia, i ruszyła do
drzwi.
Zauważyła, że pani Thoresen spojrzała na nich z marsową miną, gdy
wychodzili z mieszkania. Przypomniała sobie ślub Agnes i Johana, gdy
oboje z Johanem rozmawiali na balkonie restauracji. To się także nie
podobało pani Thoresen.
- Nie cieszysz się, że Agnes znów spodziewa się dziecka? - zapytała,
gdy tylko wyszli z domu.
- Dlaczego o to pytasz?
- Wyglądałeś tak, jakbyś się nie cieszył.
- Tak dobrze mnie znasz?
- Wiesz przecież, że cię znam.
- Jak możesz oczekiwać, że będę się cieszył z tego, że mam być ojcem
dziecka Agnes, skoro kocham inną?
- Nie wolno ci tak mówić, Johan.
- Nie wolno mi nawet tak myśleć. Ale jestem tylko człowiekiem, Elise.
Teraz, gdy zostałaś sama...
- Nie jestem sama, chociaż Emanuel wyjechał - przerwała mu
pośpiesznie. - Jesteśmy w dalszym ciągu małżeństwem i żadne z nas nie
zamierza tego zmieniać.
- Są przecież rozwody.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie przyniosłabym takiego wstydu rodzinie. Johan nie odpowiedział.
- Co z twoją pracą? - zapytała, żeby skierować jego myśli na inny temat.
- Świetnie. Miałem niebywałe szczęście. Profesor ciągle zagląda do
pracowni i chwali mnie. Twierdzi, że ma klientów, którzy tylko czekają na
moje prace i chcą je kupić. Mówi, że zapłacą każdą cenę za to, co się im
spodoba. Pracuję właśnie na niewielką rzeźbą przedstawiającą kochanków.
- Hilda mi o tym opowiadała. Agnes mówi, że ta rzeźba przedstawia ją i
ciebie.
- I ty w to uwierzyłaś - roześmiał się Johan.
Jak trudno rozmawiać tak, by nie dotykać drażliwych tematów,
pomyślała Elise.
- Słyszałeś, że napisałam opowiadanie, które kupił „Verdens Gang"?
- Torkild mi zdradził tę tajemnicę, ale nie miałem pojęcia, czy mam
prawo o tym wiedzieć.
- Nie dostałam jeszcze pieniędzy, bo musiałam najpierw wprowadzić
pewne poprawki. Opowiadanie ukaże się za tydzień, ale nikt nie będzie
wiedział, że to ja je napisałam. Wydrukuję je pod pseudonimem.
- Możesz mi go zdradzić? Obiecuję, że nikomu nie powiem. Elise
uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Elias Aas. Torkild radził, bym wybrała męskie imię. Aas to panieńskie
nazwisko matki, a Elias brzmi podobnie jak Elise.
- O czym napisałaś to opowiadanie?
- O Mathilde. Johan drgnął.
- Jak dobre towarzystwo zareaguje na taką historię? Woleliby nie
wiedzieć nic o tym, co się dzieje po drugiej stronie rzeki.
- Właśnie dlatego chciałam o tym napisać. Może ktoś się wreszcie
zastanowi. Już wiem, o czym napiszę kolejne opowiadanie. - Spójrżała na
niego w zamyśleniu. - Myślę, że nie słyszałeś o tym. To się zdarzyło
wkrótce po twoim aresztowaniu. Poszłam do Vaterlandu, żeby odszukać te
ulicznice, które były wtedy z ojcem. Miałam nadzieję, że wszystko
widziały i poświadczą, że to nie twoja wina. Johan obrócił się do niej ze
zdumieniem.
- Naprawdę? Nic o tym nie wiedziałem.
- Spotkałam jedną z nich. Miała na imię Othilie. Powiedziała, że uciekły,
gdy tylko zaczęła się bójka. Ale po tym spotkaniu zaczęłam się nad czymś
zastanawiać. Choć zeszła na złą drogę, nie chciała, żebym wracała sama
przez taką niebezpieczną okolicę, i odprowadziła mnie. Nigdy o tym nie
zapomnę.
- Słyszałaś o tej kobiecie z Islandii, która zamieszkała w slamsach, żeby
pomagać ulicznicom?
- Tak. Emanuel mi o niej opowiadał. Odwiedził ją, gdy chciał gdzieś
umieścić Signe, ale wtrącili się jego rodzice i zabrali ją do Ringstad.
- Spróbuj zapisać tę historię, Elise. Jeśli wybuchnie skandal, nikt nie
będzie wiedział, że ty jesteś autorką. W najgorszym razie gazeta nie
przyjmie opowiadania do druku.
- Tak też myślałam. Ale teraz musisz już wracać, Johan. To wesele Anny.
- Nie będzie już tak samo bez ciebie.
- Nie wolno ci tak mówić, Johan. Zadajesz tylko ból i mnie, i sobie.
Elise odwróciła się i odeszła. Powinni widywać się jak najrzadziej. To,
co się między nimi tliło, było niebezpieczne i nieuczciwe. Kiedyś uczucie
może nimi całkiem owładnąć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dzień po dziesiątych urodzinach Pedera, gdy Elise wyszła po wodę,
spostrzegła Torkilda, śpieszącego w stronę Beierbrua. Pomyślała, że
pewnie wybiera się na drugą stronę rzeki, i chciała go pozdrowić.
Odstawiła wiadro i podeszła do niskiego ogrodzenia.
- Witaj, Torkild, jak się masz.
Torkild uśmiechnął się i ruszył w jej stronę. Dopiero wtedy Elise
zauważyła, że trzyma gazetę pod pachą. Serce jej mocniej zabiło.
- Popatrz tylko, Elise. - W jego głosie była radość.
Gdy tylko wszedł do ogródka, rozłożyła gazetę. Na trzeciej stronie
wydrukowane zostało opowiadanie Elise, z tytułem napisanym wielkimi
literami:
„KIEDY WRÓCI MAMA?"
Elias Aas
Elise wstrzymała oddech, czytając opowiadanie. Czytała własne słowa,
ale wydawały jej się dziwnie obce. Widząc to, co sama napisała,
wydrukowane w gazecie, nie mogła się oprzeć poczuciu nierzeczywistości.
Czuła dumę i zakłopotanie zarazem.
Zakończenie, w którym opisywała małe dziecko, które dowiedziało się
właśnie, że mama nie żyje, ale nadal spoglądało na nią niewinnym
spojrzeniem, pytając, kiedy mama wróci, robiło wielkie wrażenie. Jeśli jej,
choć sama to wszystko napisała, łzy podchodzą do gardła, inni też się na
pewno wzruszą.
- Dobrze napisane. To naprawdę dobry artykuł, Elise. Redaktor jest
bardzo ciekaw reakcji. - Torkild wyjął z kieszeni kopertę. - Tu jest twoje
honorarium i krótki list od redaktora. Nie zdradziłem, kim jesteś, ale
domyślił się, że pisała to kobieta. Na pewno wiele osób się tego domyśli,
ale to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, to powinno mieć pozytywne
skutki. Opowiadanie działa ze zdwojoną siłą, kiedy budzi się poczucie, że
chodzi o rzeczywiste przeżycia.
Elise otworzyła kopertę. W środku znalazła list i trzy
dziesięciokoronowe banknoty. Przez kilka godzin zarobiła tyle, ile przez
niemal cały miesiąc w fabryce. To było wspaniałe uczucie.
W liście redaktor napisał:
Drogi „Eliasie Aas"!
Proszę przyjąć gratulacje. Pański artykuł został wydrukowany bez
żadnych skrótów na najlepszym miejscu w naszej gazecie. Mam nadzieję,
że jest Pan zadowolony i że pozostaniemy w kontakcie.
Pozdrawiam serdecznie O. Thommessen
Elise podniosła wzrok i napotkała ciepłe spojrzenie Torkilda.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda. Uśmiechnął się.
- Rozumiem. Masz powody do dumy, Elise, i cieszę się z tego z całego
serca. Dałem to Annie do przeczytania, od razu się domyśliła, że ty jesteś
autorką. Słyszała, że próbowałaś pomóc Mathilde się opamiętać, a poza
tym wiedziała, że cię namawiałem, byś wysłała do redakcji to, co
napisałaś. Nie ma powodów do niepokoju, Anna nic nikomu nie powie.
Czy napisałaś następną historię?
Pokręciła głową.
- Nie, ale wiem, o czym chcę pisać.
I opowiedziała mu szybko o swoim spotkaniu z ulicznicą Othilie.
Torkild zmarszczył brwi.
- Nie można wykluczyć, że ta opowieść wzbudzi w ludziach odrazę. My
wiemy dobrze, kim są ulicznice, bo ja przez wiele lat pracowałem w Armii
Zbawienia, a ty się tu wychowałaś. My wiemy, że dziewczęta idą na ulicę,
żeby przeżyć, ale w mieszczańskich salonach nie mówi się o tym głośno.
Pamiętam dziewczynę z tamtej strony rzeki, którą kiedyś poznałem. W jej
domu zakazane były książki, w których pojawiało się słowo „kochanka".
Kochanki to coś, o czym nie wolno wspominać. Ryzykujesz, że część
czytelników postanowi już nigdy nie zaglądać do artykułów Eliasa Aasa. I
że nie pozwoli tego czytać swoim dorastającym dzieciom.
- Podejmę to ryzyko. Jeśli będą tacy, których poruszy historia Othilie,
osiągnę swój cel.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - uśmiechnął się Torkild. - To
odważna decyzja, Elise, zwłaszcza że znalazłaś się przecież w trudnej
sytuacji - spojrzał na nią z przygnębieniem. - Nie rozumiem, jak Emanuel
mógł tak postąpić.
- Johan mówił, że opowiadałeś o tym, co zobaczyłeś w Ring-stad, i że
twoim zdaniem Emanuel musiał sprostać strasznym naciskom.
Torkild pokiwał głową.
- Rozumiem, że nie było mu łatwo, ale zostawić cię samą z dziećmi... -
Pokręcił głową. - Jemu na pewno też nie jest dobrze.
Obrócił się, by pójść w swoją stronę.
- Napisz o tej ulicznicy, Elise. Albo gazeta nie przyjmie artykułu do
druku, albo zostanie zasypana pełnymi oburzenia listami od czytelników.
Wtedy odpowiesz, pisząc jeszcze jedną historię opartą na faktach, albo nie
przeczytasz listów czytelników. Mogłabyś na przykład napisać o arogancji
i snobizmie. Opowiedz o dziedzicu wielkiego dworu, który żeni się z
robotnicą. A gdy jej rodzice nie chcą zaakceptować małżeństwa, jest tak
rozdarty między stronami, że zostawia żonę samą, z małym synkiem, bez
środków do życia. Może rodzice Emanuela przeczytają tę historię i
zrozumieją swój błąd.
Elise pokręciła głową. Torkild nie wiedział o wszystkim. Nie wiedział,
że Hugo nie jest synem Emanuela.
- Dziękuję ci. Pozdrów ode mnie Annę i panią Thoresen. Wzięła swoje
wiadro i weszła do środka.
- Hilda, chodź, zobacz. - Odstawiła wiadro i rozłożyła gazetę na stole. -
Spójrz. To moje opowiadanie. Wydrukowali je na trzeciej stronie. Nic nie
zmienili, niczego nie skreślili.
Chłopcy, za zgodą Ełise, zdradzili Hildzie tajemnicę. Twarz Hildy
rozjaśniła się wówczas nieco, ale dziewczyna nie powiedziała za wiele.
„Poczekamy, zobaczymy". Tylko tyle. Nauczyła się nie cieszyć zawczasu.
Teraz stała w milczeniu ze swoją małą córeczką w ramionach. Dała jej
imię Jensine, po matce.
- Jensine znów nie chce jeść.
Hilda była przygnębiona, tak przygnębiona, że chyba nie usłyszała słów
siostry. Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Myślisz, że coś jej dolega?
- Nie wiem. - Hilda naprawdę była przestraszona. - Od wczoraj prawie
nic nie jadła. Nawet nie płacze. Leży blada i cicha, oddycha tak
bezgłośnie, że muszę się nad nią pochylać, żeby się upewnić, czy jeszcze
żyje.
Elise podeszła do siostry i spojrzała na niemowlę. Jensine była
drobniutka, blada i delikatna. Krucha jak ptaszek, pomyślała Elise i
zamarła ze strachu.
- Ciągle tylko śpi i śpi - ciągnęła Hilda tym samym, pełnym przerażenia
głosem. - Próbuję wsuwać jej mały palec do buzi w nadziei, że zacznie
ssać, ale ona nie okazuje zainteresowania. Czy myślisz, że to poważna
choroba? Myślałam, że wszystkie niemowlęta są przez cały czas głodne.
- Dzieci są bardzo różne - próbowała ją pocieszyć Elise. - Niektóre są
bardzo spokojne i najchętniej śpią. Inne krzyczą głośno i są zawsze
głodne. I nagle zaczynają się zachowywać całkiem inaczej.
Hilda chyba nie dała się uspokoić.
- Może to kara za to, że uciekłam od majstra i nie oddałam dziecka jego
bratankowi?
- Co ty opowiadasz. To jest twoje dziecko, Hildo. Majster nie miał
żadnego prawa zabierać ci dziecka, by je oddać komu innemu. Źle zrobił,
próbując cię do tego nakłonić.
- To także jego dziecko.
- Chcesz powiedzieć, że każdy ojciec może oddać dziecko obcym
ludziom bez zgody matki?
- No nie, ale...
- Nie wolno ci nawet tak myśleć. Wyrzekłaś się jednego dziecka i to
naprawdę wystarczy. Jensine była bardzo mała, gdy się urodziła, i
potrzebuje więcej czasu, by dojść do siebie po porodzie.
- Czy nie wydaje ci się dziwne, że matka jeszcze nas nie odwiedziła?
Peder i Kristian byli przecież u niej i opowiedzieli wszystko.
- Przyjdzie na pewno, gdy się poczuje na siłach.
- Peder mówił, że nic jej nie dolega. Nie miała czasu z nimi rozmawiać,
bo obiecała, że zabierze Anne Sofie na spacer.
- Matka wzięła na siebie odpowiedzialność za Anne Sofie i najwyraźniej
jest w stanie zajmować się tylko jednym dzieckiem. Kiedy nabierze sił,
będzie tu częściej zaglądać.
- Przecież to ty powiedziałaś, że matka nas zawiodła.
- Nie powinnam była tego mówić - westchnęła Elise. - Jeśli martwisz się
bardzo o Jensine, pójdę i przyprowadzę matkę.
Hilda pokiwała głową i przygryzła wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Dasz sobie radę z Jensine i Hugo?
- Musisz tylko nakarmić małego przed wyjściem.
Elise z pewnym rozczarowaniem złożyła gazetę. Miała nadzieję, że
Hilda zaniemówi z podziwu i będzie z niej bardzo dumna. Bo chyba nie
zna żadnej innej dziewczyny znad rzeki Aker, która wydrukowałaby swoje
opowiadanie w gazecie.
W drodze na Wzgórze Świętego Jana zastanawiała się, jak napisze
następną historię. Drgnęła, gdy za plecami usłyszała nagle jakiś głos.
Obróciła się gwałtownie. Ku swemu przerażeniu ujrzała panią Mathiesen,
matkę Ansgara.
- Elise Ringstad? Jak to dobrze, że panią zauważyłam. - Pani Mathiesen
z trudem łapała oddech. - Dużo o pani myślałam od czasu, gdy
spotkałyśmy się pod sklepem kolonialnym na Maridalsveien. - Zatrzymała
się i wzięła głęboki oddech. - Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, że nie
chciała pani przyjąć pieniędzy, twierdząc, że pomoc ludziom w potrzebie
to po prostu chrześcijański obowiązek.
Elise otworzyła usta, żeby powiedzieć, że się bardzo śpieszy, ale matka
Ansgara nie pozwoliła jej dojść do słowa.
- Gdy opowiedziałam o tym mojemu mężowi, był bardzo poruszony.
Oboje doszliśmy do wniosku, że za mało jest takich ludzi. Rozmawialiśmy
o tym nawet w towarzystwie podczas przyjęcia. Opowiedziałam wówczas
o pani. Goście słuchali z wielkim zainteresowaniem i wszyscy byli zgodni
co do tego, że jest pani niezwykłą osobą. Zwłaszcza że niewątpliwie
pochodzi pani z nie najlepiej sytuowanej rodziny i najprawdopodobniej
potrzebuje pani pieniędzy. - Uśmiechnęła się nieco zakłopotana, jakby
przestraszyła się, że uraziła Elise.
- Przykro mi, pani Mathiesen, ale... - Tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Wiem dobrze, że to była niewielka suma, w zasadzie symboliczna.
Życie naszego syna jest oczywiście o wiele więcej warte. Ale domyślam
się, że większej sumy też by pani nie wzięła. Mój mąż chciałby spotkać się
z panią i osobiście pani podziękować. Czy nie zechciałaby pani wpaść do
nas do domu któregoś wieczora? Bylibyśmy ogromnie wdzięczni.
- Bardzo mi przykro, pani Mathiesen, ale w ciągu dnia nie mam czasu.
Mam czteromiesięcznego synka i nie mam nikogo, kto mógłby się nim
zająć. Biegnę właśnie do matki, żeby poprosić ją o pomoc. Moja siostra
urodziła niedawno córeczkę i obawiamy się, że dziecku coś dolega.
Obróciła się i chciała ruszyć w swoją stronę, ale pani Mathiesen
chwyciła ją za ramię.
- Bardzo panią proszę, pani Ringstad. - Rzuciła jej błagalne spojrzenie.
Elise ku swojemu zdumieniu zauważyła, że jej oczy wypełniły się łzami. -
Mój syn przechodzi bardzo trudny okres i wydaje mi się, że pani mogłaby
mu pomóc. Wdał się w fatalne towarzystwo. Zrobiliśmy wszystko, żeby go
odciągnąć od tych ludzi, ale on był samotny, nieszczęśliwy i nie znał
nikogo innego. W końcu udało mu się z nimi zerwać, ale teraz robią
wszystko, żeby go do siebie przyciągnąć. Mają w zanadrzu coś, czym go
szantażują, coś, co ujawnią, jeśli nie wróci do gangu. Oboje z mężem
próbowaliśmy się dowiedzieć, o co chodzi, ale nie chce nam nic
powiedzieć.
Elise miała wielką ochotę uciec czym prędzej, ale jednak zapytała:
- Dlaczego pani sądzi, że ja mogłabym mu pomóc? Pani Mathiesen
spojrzała jej prosto w oczy.
- Bo on panią kocha.
Elise poczuła, jak rumieniec wstydu oblewa jej policzki. Była zła, że
matka Ansgara mówi coś takiego, skoro wie, że Agnes jest mężatką.
- Bardzo panią przepraszam, ale mam w domu chore niemowlę. A poza
tym wie pani przecież, że jestem zamężna.
I odwróciła się plecami.
- Wydawało mi się, że mąż panią porzucił! - zawołała za nią pani
Mathiesen.
Elise zabrakło tchu. Skąd ona to wie? Czy plotki rozeszły się już po
całym mieście? Czy ludzie nie mają nic innego do roboty i muszą ciągle
wtykać nos w nie swoje sprawy? Była tak poruszona, że cała się trzęsła.
Musi w końcu powiedzieć prawdę Kristianowi i Pederowi, bo prędzej czy
później dowiedzą się wszystkiego od innych.
Na szczęście zastała matkę w domu.
- Elise? Stało się coś złego? Taka jesteś zdenerwowana. Elise pokiwała
głową, bardzo zadyszana.
- Coś się dzieje z dzieckiem Hildy. Czy możesz przyjść?
- Nie możecie wezwać lekarza?
- Zrobimy to. Ale Hilda potrzebuje ciebie. Zaczyna mówić, że to kara za
to, że nie oddała dziecka. Po porodzie zmieniła się nie do poznania.
Wszyscy cię potrzebujemy, mamo. Także Peder i Kristian. Chłopcy nie
rozumieją, dlaczego nie przychodzisz w odwiedziny. Nie mieszkamy
przecież aż tak daleko. Skoro masz dość siły, żeby spacerować po
Wzgórzu Świętego Jana z Anne Sofie, to mogłabyś zejść na dół, do
Beierbrua.
Matka spojrzała na nią z przerażeniem.
- Ścierpieć nie możecie, że mam jeszcze jedno dziecko?
- Oczywiście, że możemy. Robiliśmy wszystko dla Anne Sofie, gdy z
nami mieszkała. Ale nie możemy znieść tego, że zaniedbujesz własne
dzieci z tego powodu.
Matka włożyła kapelusz i płaszcz, nowy wiosenny płaszcz, jak
zauważyła Elise. Pomogła się ubrać Anne Sofie. Wkrótce schodziły już ze
wzgórza.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Elise. - Miała ściągnięte gniewem
rysy twarzy i ostry głos. - Miałam nadzieję, że życzycie mi szczęścia i
radości po wszystkim, co przeszłam.
- Życzymy. Ale mimo wszystko masz jeszcze dwójkę dzieci, które
potrzebują matki. I chociaż ja robię wszystko, żeby im ciebie zastąpić, to
bardzo ich ranisz, gdy widzą, że się o nich nie troszczysz.
Matka nic nie powiedziała. Zagryzła wargi i stawiała długie, energiczne
kroki. Elise miała jednak wrażenie, że trafiła swymi słowami w czuły
punkt.
Przez dłuższy czas szły w milczeniu. Zbliżały się już do Beierbrua.
- Czy możesz pójść prosto do Hildy, a ja wezwę doktora? - zapytała
Elise. - Odwiedza pacjentów po południu.
Na szczęście doktor właśnie wychodził z gabinetu. Postanowił, że
pójdzie z nią od razu, bo inne wizyty nie były takie pilne.
W domu Elise zastała matkę z maleńką Jensine w ramionach. Anne
Sofie bawiła się z psem, a Hugo był spokojny.
Doktor bardzo dokładnie zbadał maleńkie ciałko, osłuchał niemowlę
kilkakrotnie. Potem pokręcił głową.
- Nic tu nie widzę. Wydaje się słaba i niedożywiona. Jesteś pewna, że
masz dość mleka?
Hilda przytaknęła.
- Mam tyle mleka, że mogę jeszcze karmić Hugo, gdy Elise brakuje
pokarmu.
- No cóż. Postaraj się budzić ją regularnie i jakoś karmić. Naj-
prawdopodobniej nie nauczyła się jeszcze ssać. - Zamknął swoją torbę
lekarską. - Poproszę dwie korony.
Elise wyjęła pieniądze z szuflady w komodzie. Wiedziała, że Hilda nie
ma złamanego grosza. Doktor zniknął.
Nagle na dworze rozległy się jakieś głosy, po chwili do środka wpadli
Peder i Evert. Peder miał czerwoną i opuchniętą od płaczu twarz, brudne
spodnie i dziury na kolanach. Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- Co ci się stało?
Peder zaszlochał, spuścił głowę i nie był w stanie nic wykrztusić.
- Ależ Peder - wybuchnęła matka urażonym głosem. - Nie przywitasz się
ze mną?
Skinął głową, nie patrząc w jej stronę.
- Dzień dobry, mamo - powiedział, pociągając nosem.
- Gwóźdź go tak popchnął, że Peder poleciał na hałdę gruzu. - Evert był
zarumieniony z podniecenia i oburzenia. - Nazwał go Cyganem i
powiedział, że Cyganie nie mają nic do roboty w mieście. Ich miejsce jest
na wiejskich drogach, tak powiedział. A Peder powiedział, że to
nieprawda, ale wtedy Gwóźdź zawołał, że jego ojciec tale powiedział.
Mówił, że ojciec Pedera był ciągle pijany i uganiał się za ulicznicami w
Vaterlandzie. A Peder mu powiedział, że jego ojciec był kapitanem
wielkiego statku, który pływał do Indii.
- Co ty opowiadasz? - Matka spojrzała na Pedera ze zgrozą. -
Okłamujesz swoich kolegów, Peder?
Elise podbiegła do brata i przytuliła go do piersi. Rzuciła matce pełne
wyrzutu spojrzenie.
- Czy ty nie rozumiesz, że Peder musi się bronić? Jeśli się rozejdzie, że
ojciec był Cyganem, mogą się zdarzyć gorsze rzeczy niż tylko zwykłe
docinki w szkole.
- Mathiasowi nikt nie dokuczał z powodu pochodzenia. Mnie też nie.
Musisz się nauczyć bronić, Peder. Nie pozwalaj, żeby ci tak dokuczali.
Elise pogłaskała brata po głowie.
- Zdejmij spodnie, postaram się je załatać, zanim pójdziesz do pracy.
Zrobił, co mu kazała. W tej samej chwili do domu wrócił Kristian. Elise
usiadła do maszyny do szycia, a Hilda wyjęła coś do jedzenia dla
chłopców. Hugo się bardzo rozkrzyczał, a po chwili dołączyła do niego
Jensine.
Matka włożyła kapelusz i płaszcz.
- Chodź, Anne Sofie. Musimy wracać do domu i zrobić obiad dla taty.
Skinęła wszystkim głową i zniknęła za drzwiami. Cała rodzina poczuła
ulgę.
Kristian spojrzał na Hildę.
- Po co tu przyszła?
- Przyszła sprawdzić, co dolega Jensine.
- Nie chciała z nami zjeść.
- Nie, nie miała czasu. Musiała wracać do domu, żeby przygotować
obiad dla pana Hvalstada.
Peder spojrzał odważnie na brata.
- Nic nie szkodzi, Kristian. My mamy Elise.
Elise poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Co się dzieje z tymi
ludźmi? - zastanawiała się. Czy nikt się już nie troszczy o swoje dzieci?
Może to i dobrze, że Emanuel poszedł w swoją stronę. Skoro już teraz
zaczął źle reagować na płacz Hugo, nie wiadomo, jak by się zachowywał,
gdyby nadal z nimi mieszkał.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dwudziestego trzeciego maja zmarł wielki norweski pisarz, Henryk
Ibsen.
Elise i Hilda dowiedziały się o tym dopiero wtedy, kiedy chłopcy wrócili
ze szkoły. Flaga została opuszczona do połowy szkolnego masztu,
nauczyciele nie mówili o niczym innym.
- Czy ty wiesz, Elise, że ojciec Ibsena zbankrutował, kiedy Ibsen miał
osiem lat? Nauczyciel powiedział, że lepiej być ciągle biednym niż być
bogatym, a potem biednym. Dlatego Ibsen pisał o tym, jak to jest. Miał
wtedy trochę ponad dwadzieścia lat. Pisał pod pseudonimem, tak samo
jako ty. Nazwał się Brynjolf Bjarme. Nauczyciel mówił, że napisał wtedy
sztukę o tym, że nie zawsze się udaje to, czego człowiek chce. A potem
Ibsen był w ruchu robotniczym i pisał w waszej gazecie.
Elise pomyślała o Emanuelu. On także był bogaty i stał się biedny, ale
zamiast spisać swoje przeżycia i uczucia, zwyczajnie uciekł.
- A wiesz, że Ibsen napisał sztukę, która się nazywa Gdy wstaniemy z
martwych7. - wtrącił Evert z zapałem. - Myślałem, że to niemożliwe.
Wstać po śmierci? To możliwe, Elise?
Elise pokręciła głową.
- Nie, to niemożliwe, Evert. Ale wielu ludzi nie może zrozumieć, że ten,
kto umarł, nigdy już nie wróci.
Tak jak córka Mathilde nie mogła tego zrozumieć, pomyślała.
- Oni wracają o pewnym czasie - powiedział Peder - ale my ich nie
zawsze rozpoznajemy. Mała dziewczynka, która umarła, może wrócić jako
staruszka, a mały chłopiec, którego wepchnęli do wodospadu, będzie
starym dziadkiem.
- Co ty opowiadasz, Peder. - Tym razem zdenerwowała się Hilda. -
Dobrze wiesz, że ci, którzy nie żyją, mieszkają w niebie, u Jezusa. Nie
wracają na ziemię.
- No, nie, ojciec chyba wcale by nie chciał wrócić. Zwłaszcza teraz,
kiedy matka wyszła za tego Hvalstada.
W kuchni zapadła cisza.
Elise zaczęła się zastanawiać nad tym, co powiedział Peder. Najpierw
dokuczał mu Pingelen, teraz Gwóźdź. Czy Peder naprawdę się ich boi?
- Jeśli Gwóźdź dalej cię będzie prześladował, to przyjdę do szkoły i z
nim porozmawiam - oświadczyła stanowczym głosem.
Peder nic nie powiedział. Elise zrozumiała, że wcale go nie pocieszyła.
Wiedział, że to by tylko pogorszyło sprawę.
- Możesz mu powiedzieć, że będzie miał ze mną do czynienia - odezwał
się Kristian ponuro. Twarz Pedera się rozjaśniła. To znacznie lepsze
rozwiązanie niż wizyta starszej siostry, pomyślała i uśmiechnęła się z
wdzięcznością do Kristiana.
Gdy Elise i Hilda siadły nieco później, by trochę odpocząć, każda z
kubkiem kawy, Hilda powiedziała w zamyśleniu:
- Zastanawiałam się nad tym, Elise. Miałaś rację. Matka się zmieniła.
Elise pokiwała głową.
- Pamiętasz, jaka czuła i troskliwa była przed swoją chorobą? Dzieci
były dla niej najważniejsze w życiu. Zastanawiam się, czy człowiek tak się
zmienia, gdy się zakocha. 1 jak się będzie z tym czuła, gdy zakochanie
minie.
- Upłynął już rok, od kiedy pojawił się Hvalstad. Nie można być chyba
tak długo zakochanym?
- Niektórzy pewnie mogą. Ale moim zdaniem matka prędzej czy później
zrozumie, że źle postąpiła, myśląc bardziej o sobie niż o dzieciach. Nigdy
nie była taką egoistką.
Tego samego wieczoru Elise zaczęła pisać swoje drugie opowiadanie.
Usiadła w kuchni, gdy tylko chłopcy się położyli. Hilda też poszła
wcześniej do łóżka. Na dworze padał deszcz, zrobiło się tak mrocznie jak
jesienią, pogoda pasowała do smutnej opowieści o ulicznicy Othilie.
Przez chwilę Elise siedziała bezczynnie i patrzyła w przestrzeń. Nie
zapaliła lampy, w półmroku łatwiej jej było przeżyć jeszcze raz wizytę na
Lakkegata, wyobrazić sobie najbardziej żałosnych i nieszczęśliwych ludzi,
kobiety i mężczyzn, którzy nie mieli przed sobą żadnego innego życia niż
życie w poczuciu winy i wstydu, pośród cierpień i nędzy. Postanowiła, że
zatytułuje swoją historię Pokrzywdzeni.
Gdy wyobraźnia przeniosła ją do Vaterlandu, chwyciła za pióro.
Opisywała dziwne, brudne, podpite postaci, tak jak je widać było z daleka.
Gdy człowiek się do nich zbliżał, największe wrażenie wywierał wyraz ich
twarzy. Było w nich jakieś napięcie, jakby życie w nędzy ściągnęło im
rysy. Jeśli na którejś pojawiał się uśmiech, był całkiem inny niż u
większości ludzi, przypominał śmiertelny grymas ust, których nie da się
zamknąć.
Opisywała pokój, w którym znalazła Othilie skuloną na łóżku; cuchnący,
mroczny, odrażający pokoik, w którym na pewno roiło się od pluskiew i
karaluchów. Othilie leżała niczym przerażone dziecko, w embrionalnej
pozycji, z głową przykrytą częściowo poduszką, napisała Elise. Twarz
miała starą i pociągłą, cienie pod oczami, nieobecne spojrzenie.
Na początku Elise nie widziała w niej nic poza nienawiścią, niechęcią i
wściekłością. Ale z czasem Othilie zaczęła się otwierać. Elise pisała, jak
się Othilie przeraziła, gdy zauważyła czerwoną wysypkę na swojej szyi i
ramionach i pomyślała, że zaraziła się „tym paskudztwem", i „strach ją
chwycił za gardło". Bała się tak bardzo, że nie miała odwagi pójść do
lekarza.
Najlepszą częścią opowieści było zakończenie. Othilie odprowadziła ją
na koniec ulicy, zatrzymała się i powiedziała: „No to masz już za sobą
najgorsze. Teraz pędź do domu i trzymaj się z daleka od Lakkegata".
Okazała troskę jednej z tych, które miały więcej szczęścia w życiu i nie
musiały zarabiać na ulicy.
Elise była zmęczona, ale zadowolona, gdy skończyła pisać. Przeczytała
szybko całość i nie miała ochoty niczego zmieniać.
Wszystko zależało tylko od tego, czy redakcja zechce to wydrukować.
Wielu czytelników się oburzy, niektórzy potępią autora. Niech i tak będzie.
Elise nie miała zamiaru upiększać rzeczywistości. Miała wrażenie, że
redaktor jest odważnym człowiekiem, który będzie wolał stracić paru
czytelników niż ukrywać przed nimi prawdę.
Postanowiła przepisać opowiadanie na czysto i zanieść je Torkildowi już
następnego dnia.
Gdy Elise wstawała od stołu, na horyzoncie, od wschodu, pojawiła się
już stalowoszara poranna smuga. Elise pracowała całą noc. Kilkakrotnie
słyszała Hildę i Jensine. Stanęła, zamyślona, przy kuchennym oknie, skąd
widać było warzelnię i purpurową łunę wschodzącego słońca.
Jeśli cierpienia, które opisała mają się wreszcie skończyć, trzeba obudzić
wszystkich ludzi do walki, pomyślała. Musi powstać prawo zabraniające
wyzysku, prawo, które powstrzyma tych, którym się poszczęściło od
wykorzystywania nieszczęśliwych.
Wszyscy powinni dostawać taką zapłatę, na jaką sobie zasłużyli. Ten,
kto stoi przy maszynie, jest równie ważny jak ten, który określa, do czego
maszyna zostanie użyta. Ludzi, którzy chcą pracować, ale nie mogą
znaleźć zajęcia, powinno wspierać całe społeczeństwo. Podobnie jak
chorych, niepełnosprawnych, starców i dzieci. Naród powinien zdobyć się
na solidarność i wyciągnąć rękę do pogrążonych w nędzy, by pomóc im
wydostać się z bagna. Elise odwróciła się od okna. Usłyszała, że Hugo się
budzi i zaczyna marudzić, domagając się porannej toalety. Wkrótce zawyją
fabryczne syreny.
Następne opowiadanie napiszę o wolności, pomyślała Elise. O wolności,
którą niedawno zdobył nasz kraj, o tęsknocie i pragnieniu wolności, które
odczuwa każdy człowiek.
Wzięła wiadro i wyszła po wodę. W nocy padał deszcz, ale niebo już
zaczynało się przejaśniać. Krople kapały z drzew, trawa była mokra. Rzeka
pieniła się bardziej niż zwykle.
Gdy Elise wyciągnęła wiadro ze studni i miała ją na powrót przykryć,
usłyszała jakiś głos. Obróciła się ze zdumieniem. Kto tu przyszedł o tak
wczesnej porze?
Ku swemu przerażeniu rozpoznała w przybyszu Ansgara.
- Czego chcesz? - Usłyszała niechęć w swoim głosie, ale też nie miała
żadnych powodów, by okazywać mu sympatię.
- Chciałem się tylko dowiedzieć, czy on naprawdę uciekł.
- To nie twoja sprawa.
- Jak sobie radzisz finansowo?
- A co cię to obchodzi? - Rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.
- Dobrze wiesz, że mnie to obchodzi. Nie jestem takim łajdakiem, za
jakiego mnie masz. Byłem nim, ale już nie jestem.
- Trochę za późno. - Spojrzała na niego ze złością.
Pokiwał głową, nie wydawał się jej już taki niezdarny jak przedtem,
sprawiał raczej wrażenie człowieka zdecydowanego.
- Wiem o tym. Mówiłem już, że wiem, co zrobiłem, że bardzo tego
żałuję i że wiele bym dał, by do tego nie doszło. Chcę, żebyś wiedziała, że
poczuwam się do odpowiedzialności. Jeśli jest coś, w czym mógłbym ci
pomóc, bardzo by mi ulżyło.
- Dziękuję, ale świetnie sobie radzę bez twojej pomocy. Wzięła wiadro,
odwróciła się do niego plecami i ruszyła do
drzwi.
- Wrócę tu jeszcze! - zawołał za nią. - Może zmienisz zdanie.
- Możesz być pewien, że nie zmienię! - odkrzyknęła.
Gdy weszła do kuchni, z sypialni wyłoniła się ziewająca Hilda.
- Z kim ty rozmawiasz o takiej porze?
- Z nikim.
- Przecież słyszałam.
- Mówię, że z nikim.
Hilda spojrzała na siostrę ze zdziwieniem.
- To był Emanuel?
- Też coś - prychnęła Elise. - O nie. Emanuel je przecież śniadanie przy
stole w wielkim dworze w Ringstad razem ze swoimi rodzicami i ze swoją
kochanką.
- Byłaś bardzo rozgniewana. Nie wiedziałam, że jest jeszcze ktoś, komu
chciałabyś ukręcić łeb. - W tej samej chwili coś jej przyszło do głowy. - To
chyba nie był... ?
- To nie był nikt, już mówiłam.
Hilda podbiegła do drzwi, otworzyła je i powiedziała cicho:
- Nadal stoi na moście. Mam pójść i porozmawiać z nim w twoim
imieniu?
- Nie, dziękuję, sama sobie poradzę.
- Po co przyszedł?
- Żeby zapytać, czy nie potrzebuję pomocy. Słyszał, że Emanuel
odszedł. Nie mam pojęcia, skąd to wiedział.
Hilda zmrużyła oczy.
- No proszę. Chciał ci pomóc?
- Powiedział, że poczuwa się do odpowiedzialności. Żałuje i wiele by
dał, żeby do tego nie doszło. Jakby to miało dla mnie teraz jakieś
znaczenie.
Hilda otworzyła usta.
- Pierwszy raz słyszę o kundlu, który przeprasza za to, że rzucił się na
niechętną sukę.
- Poradzę sobie bez takich przeprosin. Niedobrze mi się robi na jego
widok, wolałabym zapomnieć o jego istnieniu.
Elise napaliła w piecu i nastawiła kawę. Hilda spojrzała na nią w
zamyśleniu.
- Pieniądze w szufladzie nie starczą na długo, Elise. Za parę miesięcy
już ich nie będzie, a przecież żadna z nas nie ma ochoty wracać do fabryki
i zostawiać swoje dziecko w tekturowym pudełku w sieni. Czy to nie jest
dobry pomysł, żeby on wziął na utrzymanie swojego syna?
Elise spojrzała na nią prawdziwie wstrząśnięta.
- Co ty mówisz. Chcesz, żebym wzięła pieniądze od tego drania?
- Dlaczego nie? Czy nie ma takich, którzy walczą o to, by zmusić ojców
do płacenia na rzecz dzieci, które spłodzili?
- To brudne pieniądze. Nie dotknęłabym ich nawet pogrzebaczem.
- Przecież raz już wzięłaś. Trochę więcej czy trochę mniej, to chyba nie
gra roli.
Elise pokręciła głową całkiem zrezygnowana.
- Zupełnie nie rozumiem twojej postawy.
- Przemyśl to, Elise. Myślę, że inaczej zaśpiewasz, gdy pewnego dnia
zabraknie ci pieniędzy na czynsz.
W tej samej chwili z poddasza zeszli Olsenowie, żeby zrobić sobie
śniadanie, więc obie siostry umilkły.
- Późno się zrobiło - powiedziała Petrike. - Poczęstujesz nas kawą,
Elise? Oddam ci jutro, jak kupię u Magdy.
Elise niechętnie pokiwała głową. Słyszała to już po raz trzeci w ciągu
ostatnich dni.
- Ale naprawdę kup tę kawę. W umowie o wynajem mieszkania nie było
ani słowa o darmowych śniadaniach.
- Myślałem, że dobrze ci się powodzi, Elise - uśmiechnął się Hjalmar,
pokazując zęby żółte od tytoniu. - Masz nawet wózek dla dziecka.
- Wózek mam pożyczony. Chyba nietrudno się domyślić, że nie powodzi
mi się tak dobrze, skoro muszę szyć dla ludzi i wynajmować poddasze.
- Czy twój teść nie jest bogaty?
Każde z Olsenów wzięło z rąk Elise kubek z kawą. Oboje pili kawę na
stojąco i zerkali na nią z zaciekawieniem.
- Ja nie mam z tego korzyści.
- Czyżbyś trafiła na jakąś skąpą rodzinę?
Elise nie odpowiedziała. Uchyliła drzwi do pokoju.
- Chłopcy? Pora wstawać. Wkrótce zaczynają się lekcje.
Spod kołdry Pedera rozległo się jakieś pochlipywanie i pociąganie
nosem.
- Nigdzie nie pójdę. Gwóźdź ze swoją bandą znów mnie zaciągnie w
błoto. I będą na mnie mówić Cygan. Ja nawet nie mam czarnych włosów i
czarnych oczu, ale oni i tak to ciągle powtarzają.
- Słyszałeś przecież, co wczoraj powiedział Kristian. Jeśli znów zaczną,
będą mieć z nim do czynienia.
- To nic nie pomoże, Elise. Kristian nie da im wszystkim rady. Petrike i
Hjalmar uważnie przysłuchiwali się tej rozmowie.
- Dlaczego chłopcy nazywają Pedera Cyganem? - Głos Petrike
nabrzmiał ciekawością.
Elise westchnęła w duchu. Dlaczego się nie zorientowała, że Petrike jest
straszną plotkarką, gdy zgodziła się wynająć im mansardę?
- Niektórzy to sobie wymyślili, żeby mu dokuczyć - odparła cierpko.
- A macie Cyganów w rodzinie? - zainteresowała się Petrike. Elise
roześmiała się wymuszonym śmiechem.
- A wyglądamy na to?
- Nie, ale... no tak. Kristian ma ciemne włosy.
- Gdybyśmy byli Cyganami, nie mieszkalibyśmy w tym domu.
- Dziś nie wszyscy Cyganie prowadzą wędrowne życie.
- Nie jesteśmy Cyganami. - Elise rozgniewała się na dobre.
- No, no, tylko spokojnie. Nie mówię przecież, że jesteście Cyganami,
pytam tylko, czy nie macie Cyganów w rodzinie.
- Może mieliśmy przed czasami wikingów - ucięła dyskusję Hilda. -
Wtedy wszyscy byliśmy Cyganami.
Petrike i Hjalmar rzucili Hildzie niepewne spojrzenia, odstawili puste
kubki na stół, wzięli po kromce chleba i zniknęli. Hilda zachichotała.
- Trafiłam.
Do kuchni wszedł zapłakany Peder.
- Czy przed czasami wikingów w Norwegii mieszkali tylko Cyganie?
- Nie, Peder, Hilda chciała tylko im trochę dokuczyć. Cyganie przybyli
do Norwegii kilkaset lat temu. Jeżdżą po całym kraju i nigdy nie mieszkają
w jednym miejscu. Dlatego nazywają się wędrowcami. Mówią po
cygańsku, ale wtrącają często niemieckie, szwedzkie i norweskie słowa. Z
czasem zaczęli się do nich przyłączać inni; bezdomni mnisi, którzy nie
należą już do żadnego klasztoru, byli żołnierze, wyrobnicy, którzy nie chcą
już dłużej harować na roli, dziewczyny z bękartami, więźniowie i ludzie,
którzy stracili swoje majątki. To znaczy, że Cyganie są tacy sami jak my,
bardzo różnorodni.
- To dlaczego tak źle jest być Cyganem?
- Bo nie wolno się włóczyć.
- A dlaczego oni nie przestaną się włóczyć, skoro to jest zakazane?
- Nie wiem, Peder. Myślę, że mają to we krwi. Nie potrafią inaczej.
- W takim razie nie jestem żadnym Cyganem. - Peder spojrzał na nią z
triumfem.
- Nie, nie jesteś żadnym Cyganem.
Gdy chłopcy wyszli z domu, Elise obróciła się do siostry.
- Jak się czuje dziś Jensine? Czy jest równie ospała? Hilda pokiwała
głową.
- Ciągle tylko śpi i śpi. Wstawałam w nocy dwa razy, ale niewiele
zdołałam w nią wmusić. Ona nie chce jeść.
- Nie możesz się poddawać, Hildo. Szczyp ją w nosek i wkładaj jej
często coś do buzi, żeby ją pobudzić do ssania. Musi coś jeść. - Elise
zawahała się przez chwilę. - Myślałaś już o chrzcinach?
Hilda spojrzała na nią z przerażeniem.
- Dlaczego pytasz?
- To takie dziwne? Wszystkie dzieci trzeba przecież kiedyś ochrzcić.
Nawet jeśli postanowiłaś już, że odziedziczy imię po matce, to przecież
trzeba to zapisać w kościelnych księgach.
- Dzieci się chrzci dopiero, gdy mają dwa, trzy miesiące.
- Hugo miał tylko miesiąc.
Hilda rzuciła siostrze podejrzliwe spojrzenie.
- Czy jest jakiś szczególny powód? Chcesz powiedzieć, że Jensine
umrze?
- Hilda, nic takiego nie powiedziałam. Chciałam ci tylko pomóc. Za
mnie wszystko załatwiał Emanuel.
Hilda zagryzła wargi.
Elise pożałowała swego pytania. Zaraziła swymi obawami siostrę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tego samego popołudnia ktoś zapukał do drzwi, gdy tylko chłopcy
poszli do pracy. Elise otworzyła, pełna napięcia, bo rzadko ich ktoś
odwiedzał. Przestały już się lękać odwiedzin majstra, ale Elise była
przygotowana na to, że w każdej chwili może się pojawić Emanuel. Ku
swemu zdumieniu na progu ujrzała Carla Wilhelma. Rumieniec pokrył jej
policzki.
- Dzień dobry, pani Ringstad - uśmiechnął się przyjaźnie. - Czy mogę
wejść na chwilę?
Elise otworzyła drzwi szerzej i wpuściła gościa. Hilda prała właśnie
pieluchy i rozwieszała je nad piecem. Pozdrowiła gościa z pewną rezerwą.
Najprawdopodobniej każdy znajomy Emanuela był człowiekiem tego
samego co on pokroju.
Elise zaprosiła Carla Wilhelma do salonu z poczuciem wstydu. Łóżko
chłopców i materac Kristiana stały niemal na środku. Na łóżku leżała
niedokończona peleryna dla pani Paulsen. A dokoła niej pudełko szpilek,
kawałki tkaniny, nitki, centymetr i nożyce. Elise powinna była zanieść
pelerynę już jakiś czas temu, ale ciągle coś jej stawało na przeszkodzie.
Sporo czasu zabrało jej naszywanie pereł, które zgodnie z życzeniem pani
Paulsen miały zdobić kołnierz i ramiona.
- Przepraszam za ten bałagan. Carl Wilhelm był szczerze zdumiony.
- Co się stało z wszystkimi meblami?
- Meble... meble należą do dworu Ringstad.
Carl Wilhelm zmarszczył brwi i rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Chce pani powiedzieć, że Emanuel zabrał meble ze sobą? Pokiwała
głową, nie podnosząc wzroku.
Carl Wilhelm nie zareagował od razu. Po chwili głos mu się trochę
rozjaśnił.
- Mam pani przekazać pozdrowienia od ojca. Zawsze mnie o to prosi,
gdy wie, że się będziemy widzieć.
- Bardzo dziękuję. Pana ojciec jest taki uroczy.
Carl Wilhelm podał jej papierową torbę, którą trzymał w ręku.
- Przysyła pani trochę kawałków mięsa z kością, które udało mu się
zdobyć. Ma dobre stosunki z kupcami, zwłaszcza z rzeźnikiem - roześmiał
się z pewnym zakłopotaniem.
Elise przyjęła paczkę z rumieńcem na twarzy.
Zapadła cisza. Co za wstyd, pomyślała Elise. W kuchni pełno mokrej
bielizny, a tu nie ma nawet stołu. W jaki sposób zaproponować mu kawę?
Carl Wilhelm odchrząknął.
- Przyszedłem, żeby się zapytać, czy nie mógłbym w czymś pomóc... To
znaczy... Nigdy nie sądziłem, że coś takiego się zdarzy. Byliśmy tu tak
niedawno, spędzaliśmy miło czas, a on nagle...
Elise zrozumiała, że Carl Wilhelm jest wstrząśnięty zachowaniem
Emanuela. Gdyby był innego zdania, nie przyszedłby tutaj. Chyba że
powodowała nim litość. Tej myśli Elise nie mogła znieść.
- Nie było mu łatwo - zaczęła, ale Carl Wilhelm od razu jej przerwał.
- Tak się nie robi. Ożenił się przecież z panią, nie powinien się tak
szybko poddawać.
Elise przypomniała sobie rozmowę, którą kiedyś usłyszała. Carl
Wilhelm proponował wtedy, by Emanuel częściej ich odwiedzał, to będzie
mu łatwiej wytrzymać. Elise nie wiedziała, co mu teraz odpowiedzieć.
- Zaniosę kości do kuchni - powiedziała więc czym prędzej. Gdy tylko
weszła do kuchni, dała znak, by Hilda uprzątnęła ze stołu. Hilda z pewną
niechęcią spełniła jej polecenie.
- Ma pan ochotę na filiżankę kawy? Możemy wypić w kuchni -
zaproponowała po powrocie. Miała nadzieję, że Carl Wilhelm odmówi, ale
on, jak kiedyś jego ojciec, pokiwał głową i podziękował za propozycję. -
Chłopcy są w pracy - wyjaśniła. - Poddasze wynajęliśmy parze w średnim
wieku, więc przenieśliśmy chłopców do salonu. Nie najlepiej spało im się
w kuchni z dwoma krzyczącymi niemowlętami - uśmiechnęła się
usprawiedliwiająco. - Jest nam znacznie łatwiej niż innym. W
czynszówkach w tej okolicy dwie, czasem trzy rodziny mieszkają w
jednym pokoju z kuchnią.
Sama zauważyła, że mówi szybko i nerwowo. Tak trudno wyjaśnić to,
co się stało, nie mówiąc nieładnie o Emanuelu. W tej sytuacji lepiej mówić
o czymś innym.
Carl Wilhelm grzecznie przytakiwał, ale chyba nie słuchał jej uważnie.
Gdy w końcu się odezwał, okazało się, że wciąż zaprząta go zdrada
Emanuela.
- Czy on to jakoś wyjaśnił? Powiedział, co naprawdę myśli? Pokręciła
głową.
- Wyszłam z domu w jakiejś sprawie, a gdy wróciłam, już go nie było.
- A kiedy przyszedł po meble?
- Meble zabrał od razu ze sobą.
Carl Wilhelm spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Nie zaczekał na panią, żeby się wytłumaczyć? i Elise wzruszyła
ramionami i spuściła wzrok.
- Na pewno nie jest jedynym mężem, który tak postąpił. Życie stało się
zbyt trudne dla niego.
Carl Wilhelm westchnął głęboko. I uśmiechnął się.
- I pomyśleć, że my nazywamy kobiety słabą płcią. Elise również się
uśmiechnęła.
- Tu, nad rzeką Aker, kobiety dbają o dom, zdobywają jedzenie i ubrania
dla dzieci, troszczą się, żeby miały dach nad głową.
Usiedli przy kuchennym stole, a Hilda podała kawę. Elise mogła
zaproponować gościowi tylko suchy chleb do kawy, uznała więc, że lepiej
będzie nie pytać, czy ma na coś ochotę.
- Wróciłem właśnie z Kopenhagi, gdzie obserwowałem warunki, w
jakich pracują niektórzy robotnicy. Odwiedziłem odlewnię żelaza i hutę
szkła i trudno mi powiedzieć, gdzie robotnicy mają gorzej. W hucie szkła
jest tak gorąco jak w przedsionku piekła, a w odlewni musieli wyrabiać
glinę pomieszaną z końskim nawozem. Widziałem też małe dzieci, które
przychodziły do pracy z matkami między piątą a szóstą rano, a kończyły
między ósmą a dziewiątą wieczorem. Wtedy matki miały całkiem
opuchnięte ręce, a dzieci były zmęczone i płaczliwe. To było straszne.
Elise pokiwała głową.
- To mi przypomina warunki pracy tu, w kraju. A jednak bezrobotni
mają jeszcze trudniejsze życie. Zastanawiam się, czy za dawnych czasów
było lepiej.
- Tak, można się nad tym zastanawiać. Kryzys, który nas dotknął przed
paru laty, ma związek z gospodarką wielkich mocarstw kolonialnych. -
Uśmiechnął się przepraszająco. - Ale to panią na pewno nie interesuje.
Elise z powagą pokiwała głową.
- Ależ tak, jak najbardziej. To dotyczy nas wszystkich, również
robotników. Wiemy, że właściciele fabryk robią wszystko, żeby utrzymać
płace na jak najniższym poziomie i czerpać jak największe zyski. Kiedy
produkuje się więcej towarów, niż ludzie mogą kupić, coraz trudniej
zwiększyć sprzedaż. Właściciele nie inwestują więc w nowe maszyny, nie
zatrudniają nowych pracowników. I koło się zamyka. Właściciele są
zależni od robotników, bo to oni produkują, a robotnicy zależą od swoich
zarobków, które umożliwiają im życie.
Carl Wilhelm słuchał z zainteresowaniem.
- Czy zastanawiała się pani kiedyś nad tym, czy nie poszukać sobie
innego zajęcia? Proszę mnie źle nie zrozumieć, wiem, że wielu ludzi jest
dumnych z tego, iż udało im się zdobyć pracę w fabryce. To przecież
znacznie lepiej płatne zajęcie niż służba w bogatych domach albo szycie
dla ludzi. Wydaje mi się jednak, że jest pani bardzo zdolna i gdyby tylko
mogła pani dłużej chodzić do szkoły, zaszłaby pani daleko.
Elise pokręciła głową, nie patrząc na niego.
- Tacy ludzie jak ja nie powinni o tym nawet myśleć. Nikogo w tej
okolicy nie stać na kształcenie dzieci. Gdy dzieciom udaje się skończyć
szkołę powszechną, rodzice oddychają z ulgą. Ja nie zamierzam wracać do
fabryki, póki Hugo nie będzie dość duży, by zostawać w żłobku. Przez
najbliższy rok będziemy żyć oszczędnie. Przyjmuję zlecenia krawieckie,
gdy tylko mogę jakieś dostać.
- Podczas gdy mężczyzna, który powinien was utrzymywać, poszedł w
swoją stronę. - Carl Wilhelm był poruszony.
Elise nie odpowiedziała.
Hilda poszła do sypialni, żeby nakarmić Jensine. Elise cieszyła się, że
siostra tego nie słyszy. Prędzej czy później nie wytrzymałaby i zemściłaby
się na Carlu Wilhelmie za to, co zrobił Emanuel.
Gość podniósł się z miejsca.
- Dziękuję za kawę. - Ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał się, obrócił i
spojrzał na nią. - Olga Katrine i ja pobieramy się za tydzień. Zaprosiłem
Emanuela i chciałem, żebyście przyszli oboje, a teraz nie wiem, jak to
załatwimy.
- Proszę nie myśleć o mnie, to przecież Emanuel jest pańskim
przyjacielem. Nie sądzę, by chciał zabrać mnie ze sobą po tym, co się
zdarzyło.
- Przecież nadal jesteście małżeństwem.
- Owszem, i nie sądzę, by poprosił o rozwód, bo to przyniosłoby wstyd
jego rodzinie. Ale nie spodziewam się też, by do nas wrócił.
- Nie jestem tego pewien, pani Ringstad. Pieniądze nie są najważniejsze.
- Dla tego, któremu ich nie brakuje.
Nie odpowiedział. Włożył kapelusz i otworzył drzwi.
- Czy to znaczy, że pani nie ma ochoty przyjść na ślub?
- Bardzo mi miło, że pan pyta, to byłoby na pewno wspaniałe przeżycie,
ale sądzę, że w tej sytuacji muszę odmówić.
Hilda weszła do kuchni, gdy tylko gość zniknął za drzwiami.
- Że też byłaś dla niego taka miła. On jest na pewno z tej samej gliny co
Emanuel. Jak mógł przyjść tu do nas z jedzeniem, jakbyśmy mieszkali w
slamsach. To zniewaga.
- Nie chciał nas obrazić. Wiedział, że nie jest nam lekko i że na pewno
nie przyjmiemy pieniędzy. Widziałam, że był zakłopotany, gdy mi
podawał tę torbę.
- Nie rozumiem, dlaczego ich bronisz. Łajdacy.
- Nie wszyscy zamożni ludzie są źli. Jego ojciec przyszedł tu przecież,
żeby dać Pederowi kociaka, gdy się dowiedział, że Peder jest taki
przygnębiony. Gdy go spotkałam przed posterunkiem, traktował mnie
bardzo przyjaźnie i miło, wcale się nie wywyższał. Carl Wilhelm wcale nie
musiał tutaj przychodzić. Przyjaźni się z Emanuelem i mógł wziąć jego
stronę. Poruszyło go jednak zachowanie Emanuela i chciał zapytać, czy
przyjdę na ślub, skoro Emanuel jest też zaproszony.
Hilda prychnęła ze złością.
- Miał po prostu wyrzuty sumienia, bo cię nie zaprosił. Elise westchnęła
zrezygnowana.
- Myśl, co chcesz. Ja lubię zarówno Carla Wilhelma, jak i jego ojca.
Ciekawe, czy Emanuel zjawi się na ślubie, pomyślała później Elise. Czy
zdobędzie się na to, by przyjechać do miasta i nawet do nas nie zajrzeć?
Tej nocy zasnęła jednak bez trudu, pomimo wszystkich myśli, które
wywołała nieoczekiwana wizyta. Jedna nieprzespana noc stanowczo
wystarczy.
Następnego wieczoru pobiegła do Andersengarden, żeby poprosić
Torkilda, by zaniósł jej nowe opowiadanie swojemu przyjacielowi
redaktorowi.
Pani Thoresen przeniosła się do kuchni, zostawiając pokój nowożeńcom.
Choć był jeszcze wczesny wieczór i zachodzące słońce odbijało się w
szybach od strony podwórka, a ptaki nie przestały śpiewać, pani Thoresen
już się położyła.
Elise z przerażeniem patrzyła na jej bladą i wychudzoną twarz. Łóżko
było bardzo wąskie, a mimo to za duże dla niej. Pani Thoresen zawsze
była szczupła, ale teraz wyglądała jak szczapa.
- Dobrze się pani czuje, pani Thoresen?
Pani Thoresen uniosła powieki, jakby kosztowało ją to wiele wysiłku.
- Jestem tylko strasznie zmęczona. Czuję się tak, jakby coś mnie
ciągnęło do ziemi.
- Nie będę pani przeszkadzać, chcę tylko coś przekazać Torkildowi.
Pani Thoresen pokiwała głową, zamknęła powieki, a głowa opadła jej na
poduszkę.
Elise zapukała i jasny głos Anny zaprosił ją do środka.
- Elise? Jak miło. Rozmawialiśmy właśnie o tobie. - Anna siedziała na
wiklinowym krześle przy otwartym oknie z książką w rękach, a Torkild
naprawiał parę zdartych butów. - Zastanawialiśmy się, czy znalazłaś czas,
żeby coś jeszcze napisać. Gdy czytałam to, co wydrukowałaś w gazecie,
rozpłakałam się, choć znałam przecież tę historię. Chyba nie gniewasz się,
że Torkild powiedział mi prawdę?
Elise pokręciła głową.
- Wiem, że to zostanie między nami. Przyniosłam właśnie następne
opowiadanie. - Spojrzała z wahaniem na Torkilda. - Czy mógłbyś to
zanieść redaktorowi?
- Oczywiście. Połóż to na komodzie. Jutro zaniosę. I tak wybieram się
do miasta.
- Mogłabyś usiąść z nami na chwilę? - Anna spojrzała na nią błagalnie. -
Już tak dawno nie rozmawiałyśmy. Na weselu nie było żadnej okazji.
Elise usiadła obok przyjaciółki.
- Jak się chowają Hugo i mała Jensine?
- Hugo rośnie zdrowy, ale z Jensine coś jest nie tak jak trzeba. Bardzo
mało je, choć Hilda ma mnóstwo pokarmu, głosik ma słabiutki, a odzywa
się bardzo rzadko. Wydaje mi się, że jest chora, i zapytałam nawet Hildę,
czy nie chciałaby jej wkrótce ochrzcić, ale Hilda się rozgniewała. Widzi,
że coś jest źle, ale woli się nad tym nie zastanawiać.
Anna spojrzała na nią ze współczuciem.
- A przecież i bez tego masz tyle kłopotów. Mam nadzieję, że nie
weźmiesz mi za złe bezpośredniego pytania, ale czy Emanuel odezwał się
do ciebie?
Elise pokręciła głową.
- Carl Wilhelm Wang-Olafsen, przyjaciel Emanuela z Kongsvinger,
odwiedził mnie wczoraj wieczorem. Żeni się w następną sobotę i zaprosił
w zasadzie Emanuela razem ze mną, ale zrozumiał, że w tej sytuacji
trudno będzie tak to zorganizować, byśmy przyszli oboje.
Anna zmarszczyła brwi.
- Po co przyszedł?
- Chyba z litości. To było bardzo nieprzyjemne.
- Powiedziałaś „w tej sytuacji". Czy liczysz na powrót Emanuela?
- Nie wiem. Gdy sobie przypomnę wszystkie miłe chwile, które
spędziliśmy razem, nie mogę zrozumieć, dlaczego to wszystko przekreślił.
- Ja też. tego nie rozumiem. Myślisz, że przyjedzie na ten ślub?
- Byłoby dziwne, gdyby przyjechał do Kristianii i mnie nie odwiedził.
Torkild pochylał się w milczeniu nad swoją pracą, ale tu wtrącił się do
rozmowy.
- Pamiętasz, co powiedziałem, Elise. Emanuelowi jest teraz bardzo
trudno. W gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem, ale nie ma tej siły
charakteru, którą chciałem w nim widzieć.
- Niełatwo być człowiekiem - westchnęła Elise.- Ale co słychać u was? I
jak się miewa twoja matka, Anno? Wydaje mi się, że źle wygląda.
- Myślę, że chce umrzeć, zanim znów zdarzy się coś złego. Mówi, że
skoro przeżyła cud, na pewno czeka ją teraz tragedia. - Anna uśmiechnęła
się smutno. - Znasz matkę, zawsze była pesymistką.
- Sądziłam, że cud doda jej sił. Anna spuściła wzrok.
- Wiesz, że nie jestem jej jedynym dzieckiem.
- Johanowi nie przytrafiło się chyba nic złego? Anna zerknęła na męża,
jakby szukała rady.
- Opowiedz, Anno. Elise jest jakby członkiem rodziny.
W tej samej chwili w kuchni rozległ się dziwny dźwięk. Torkild i Anna
wymienili przerażone spojrzenia. Elise i Torkild zerwali się z miejsc, Anna
pokuśtykała wolno za nimi.
Gdy tylko Elise przestąpiła próg i zajrzała do kuchni, zrozumiała, co się
stało.
Pięć dni później niewielki orszak pogrzebowy otaczał świeży grób na
Nordre Gravlund.
Elise przyniosła wielki bukiet anemonów, który trzeba wstawić do
słoika. Johan kupił bukiet tulipanów u kwiaciarki na Maridalsveien, a
Torkild zerwał dla Anny świeże gałązki brzeziny. Zbił też niewielki krzyż,
pomalował go na biało i napisał: „Aslaug Thoresen, ur. 18.08.1860, zm.
25.05.1906". Na pogrzeb przyjechał z Toten brat zmarłej, Karl, przyszła
Elise, pani Evertsen, pani Albertsen, no i najbliższa rodzina. Sąsiedzi,
którzy znaleźli czas, zebrali się na podwórzu ze swoimi wiązkami gałązek
sosny i szli w orszaku za otwartym karawanem z czarnymi draperiami.
Gmina dała trumnę, koń miał na grzbiecie czarną płachtę.
Pastor zrobił swoje, grabarz zasypał trumnę ziemią, wszyscy po kolei w
milczeniu złożyli na grobie swoje gałązki i bukiety. Torkild zaśpiewał Weź
mnie za ręce i prowadź naprzód.
Ceremonia dobiegła końca, żałobnicy zaczęli się zbierać do odejścia.
Pastor podał rękę Annie i Johanowi i wymamrotał coś pod nosem, nim
sobie poszedł.
Wtedy rozległ się nagle zduszony głos Anny:
- Torkildzie, czy mógłbyś nam coś jeszcze zaśpiewać? Zaśpiewaj tę
ulubioną piosenkę mamy o Ofermie, tę, którą zawsze nuciła.
Torkild spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Tutaj? Nad grobem?
- Dlaczego nie? Chciałabym, żeby mama usłyszała ją po raz ostatni.
Torkild uśmiechnął się ciepło i zaczął:
Tam gdzie leśna ścieżka skręca do strumyka, stoi mała chatka w
słoneczka promykach. Zachodzące słońce pieści ściany ciemne, przez
okienko wpada zapach brzóz przyjemny.
Elise nigdy przedtem nie zastanawiała się nad tekstem tej piosenki,
słyszała tylko, jak pani Thoresen ciągle ją nuci, krzątając się po kuchni.
Teraz pomyślała, że może piosenka o malutkiej chatce koło leśnej ścieżki
przypominała pani Thoresen o jej rodzinnym domu w Toten, który zawsze
chciała odwiedzić, choć nigdy jej się to nie udało. Elise słuchała uważnie
kolejnej zwrotki, która opowiadała o małym chłopcu zwanym Ofermą. Był
inny niż koledzy i nie mógł się z nimi bawić. Pewnego dnia zaraził się
śmiertelną chorobą.
To się powtarza we wszystkich tych smutnych balladach, pomyślała
Elise. Opowiadają o dzieciach, które muszą umrzeć, albo o dzieciach,
które straciły mamę. Elise nigdy nie słyszała całej piosenki, dlatego
skupiła się teraz na treści. Od razu pomyślała o Pederze, ale odsunęła od
siebie te myśli. Wprawdzie Peder musiał ciągle znosić docinki, ale miał
Everta i Kristiana. Nie był sam.
Torkild śpiewał dalej o Ofermie, który był tak pobożny, że w swojej
ostatniej godzinie, gdy wokół jego łóżka zebrali się ci, którzy mu
dokuczali, modlił się, by Bóg oszczędził im tej samej choroby. Ostatnia
zwrotka opowiadała o matce, która pochyliła się nad swoim bladym
synkiem i ucałowała go po raz ostatni.
Wiele osób musiało ukradkiem ocierać łzę kręcącą się w kąciku oka, gdy
Torkild śpiewał ostatnią strofę. Nawet Agnes, która nie była skora do
wzruszeń, wyjęła chusteczkę.
Żałobnicy rozeszli się i opuścili cmentarz. Elise obróciła się w stronę
Anny, która korzystała z wózka, gdy miała do pokonania dłuższą drogę.
- Nigdy się nie zastanawiałam nad tekstem tej piosenki. Czy wiesz,
dlaczego twoja matka tak ją lubiła? Jest taka smutna.
Anna się uśmiechnęła.
- Mama miała młodszego brata, który umarł w dzieciństwie. Myślę, że
nigdy nie był zdrowy, ale matka nie chciała o tym mówić. Uwielbiała
wszystkie smutne ballady, często się zastanawiałam, dlaczego. Zresztą nie
ona jedna. Może dzięki tym smutnym słowom możemy wypłakać nasze
własne żale? Znasz piosenkę o Bruno?
- Słyszałam kiedyś, ale nie pamiętam.
W drodze do Andersengàrden Anna śpiewała swym czystym, jasnym
głosem piosenkę o małym, samotnym chłopczyku, który stracił matkę i
prosił Boga, by pozwolił mu do niej dołączyć.
Gdy Anna skończyła, odwróciła twarz do Elise i uśmiechnęła się.
- Czy rozumiesz, dlaczego nie śpiewamy raczej wesołych i pogodnych
piosenek? Wolę pieśni Armii Zbawienia, są takie żywe i rytmiczne, mają
wesołe teksty. Nogi się rwą do tańca, gdy się je słyszy.
Elise pokiwała głową, zerkając na Agnes i Johana, którzy szli przed
nimi. Od czasu, gdy wyszła z Andersengarden w dniu śmierci pani
Thoresen, zastanawiała się, co Anna jej wówczas chciała powiedzieć o
Johanie.
Czy wolno jej o to zapytać?
Nie, nie powinna tym teraz zadręczać Anny. Nie w takim dniu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W ten sam piątek, dzień przed ślubem Carla Wilhelma i Olgi Katrine,
Emanuel siedział we dworze Ringstad razem z rodzicami i Signe i jadł
obiad. Na dworze świeciło słońce, stół zdobił wazon pełen polnych
kwiatów.
Pani Ringstad rzuciła Signe zatroskane spojrzenie.
- Jak się czujesz, moje dziecko? Jesteś pewna, że nie zaszkodził ci
wczorajszy wieczór, gdy mieliśmy tylu gości?
Signe pokręciła głową.
- Nic mi dziś nie dolega, wiem tylko, że powinnam prowadzić spokojny
tryb życia. Jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, mam przed sobą jeszcze trzy
tygodnie.
Pani Ringstad uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Rozmawiałam już z akuszerką, pokój dziecięcy jest przygotowany. Nie
sądzisz, że łóżeczko zrobiło się jeszcze piękniejsze, gdy je wyłożyłam
grubym jedwabiem? Wielka szkoda, że nie wiemy, czy to będzie chłopiec,
czy dziewczynka, mogłabym je jeszcze ozdobić różowymi albo
niebieskimi kokardami.
Obróciła twarz w stronę syna.
- Nie powinieneś jechać jutro na ten ślub. Pomyśl tylko, co będzie, jeśli
coś się wydarzy podczas twojego pobytu w Kristianii.
- Nie mogę rozczarować Carla Wilhelma, mamo. To dobry przyjaciel,
najlepszy, jakiego mam. Nie mogę się wycofać, skoro obiecałem, że będę
jego drużbą.
- Nawet go nie znam. Uważam, że powinieneś trzymać się raczej swoich
przyjaciół tu, w domu.
- Gdyby nie Carl Wilhelm, nie poznalibyśmy się z Emanuelem - wtrąciła
Signe.
- Naprawdę? - Twarz pani Ringstad się rozjaśniła. - To zmienia postać
rzeczy. Jaka szkoda, że ty nie możesz pojechać na ten ślub, Signe. Ale to
byłoby chyba zbyt ryzykowne tuż przed porodem.
Hugo Ringstad milczał do tej pory. Teraz chrząknął.
- To raczej nie wypada.
Signe rzuciła mu spojrzenie pełne urazy.
- Dlaczego? Olga Katrine to moja przyjaciółka.
- No tak, ale nie mogłabyś przecież wejść tam z Emanuelem jako jego...
To znaczy... On przecież jest żonaty...
Rysy Marie Ringstad stężały.
- O tym nie będziemy już więcej rozmawiać, Hugo. Przeszłość
Emanuela nie ma z tym nic wspólnego.
- Trochę za wcześnie nazywać to jego przeszłością. Żona spiorunowała
go wzrokiem.
Za stołem zapadła cisza. Signe podniosła się z krzesła.
- Pójdę na spacer zaczerpnąć świeżego powietrza. Zrobiło mi się słabo.
Marie Ringstad chwyciła ją za rękę.
- Pójdę z tobą. - Spojrzała na męża. - No widzisz, Hugo. Signe źle się
poczuła, bo nie potrafisz trzymać języka za zębami.
Panie zniknęły, a Hugo Ringstad westchnął głęboko, wyraźnie
zrezygnowany.
- Tylko nie bierz ze sobą Signe, Emanuelu. Nie możesz pojawić się na
tym ślubie ze swoją kochanką.
Emanuel poczuł, że się czerwieni.
- Nie miałem takiego zamiaru.
- To dobrze. Czasami zastanawiam się, czy świat nie stanął na głowie.
Matka traktuje Signe, jakby była twoją żoną, i nie wstydzi się
przedstawiać jej jako matki twojego dziecka. A jesteś nadal mężem Elise.
Hugo jest zapisany w kościelnych księgach jako twój syn i nosi nazwisko
Ringstad. Dałeś mu nawet imię po mnie. Zgodnie z prawem jest twoim
spadkobiercą i odziedziczy dwór po twojej śmierci, nawet jeśli Signe
urodzi syna. Jej dzieci nie będą po tobie dziedziczyć, tak stanowi dziś
prawo. Dopóki jesteś mężem Elise. - Starszy pan znowu westchnął. -
Twoja matka nie chce słuchać, gdy próbuję jej to wyjaśnić, nie chce
słuchać, gdy mówię o Elise. Przyznaję, że jestem tchórzliwy i chcę za
wszelką cenę unikać awantur. Obaj słuchaliśmy jej przez te wszystkie lata.
Teraz zadaję sobie pytanie, czy nie powinniśmy byli podjąć walki. Myślę o
Elise dniami i nocami. To urocza i pełna czułości osoba, nie zasłużyła
sobie na takie traktowanie. - Rysy ojca ściągnęły się wyraźnie.
Emanuel wpatrywał się w stół. Zagryzł wargę, był zakłopotany.
Strasznie zagmatwał sobie życie. Miał ochotę wyjechać gdzieś daleko, tak
by matka nie mogła go odnaleźć. I czuł nienawiść do samego siebie za to,
że pozwalał jej sobą dyrygować.
- Przy odrobinie dobrej woli - ciągnął ojciec - mogę zrozumieć, że nie
podobało ci się twoje nowe życie nad rzeką Aker. Urodziłeś się w wielkim
dworze, pełnym światła i świeżego powietrza, nie brakowało ci pieniędzy
ani miejsca, miałeś czas na zabawę. Nic dziwnego, że otoczony nędzą,
poczułeś się źle. Ten malutki domek, smród z fabrycznych kominów,
wilgoć znad rzeki i domowy budżet tak niewielki, że rzadko jedliście do
syta. Wszystko to mogło cię zdeprymować. Nie rozumiem jednak, jak
mogłeś opuścić Elise w taki sposób. Zabrać meble i... Słów mi brak.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie miałem siły, ojcze. Nie sądzę, byś potrafił wczuć się w moją
sytuację. Nie opuściłem Elise. Nie mam nic przeciwko niej, nadal ją
kocham. Jest wyjątkowym człowiekiem, dobrym, pozbawionym egoizmu,
troskliwym i czułym. Odszedłem od całej reszty. Od tego, co mi odbierało
radość życia. Ściskało mnie w dołku, gdy wracałem z fabryki do domu.
Byłem chory od tego wszystkiego. Gdyby Hugo był moim synem,
zniósłbym to jakoś. Ze względu na niego. Ale gdy widziałem, że jest coraz
bardziej podobny do tego gwałciciela, wszystko się we mnie buntowało.
Obawiam się, że z czasem byłoby jeszcze gorzej. Nie umiałbym być dla
niego dobrym ojcem.
- Ale wziąłeś na siebie odpowiedzialność za niego. Wiedziałeś, na co się
decydujesz, zawierając ten związek. O ile dobrze rozumiem, musiałeś do
tego namawiać Elise. I wiedziałeś dobrze, że spodziewa się dziecka, które
jest owocem gwałtu.
Emanuel pokiwał głową, nie podnosząc wzroku.
Ojciec zapatrzył się w dal.
- Nauczyłem się zadawać dwa istotne pytania, gdy trzeba dokonać
życiowego wyboru. Po pierwsze: jak go wytłumaczymy ludziom? Po
drugie: jaka jest rzeczywista przyczyna wyboru, jakiego dokonujemy?
Teraz pytam ciebie: czy zaproponowałeś Elise małżeństwo ze współczucia,
dlatego, że chciałeś pomóc człowiekowi w potrzebie, czy dlatego, że byłeś
w niej zakochany?
Emanuel omiótł ojca wzrokiem. Rumieniec znów oblał jego policzki.
- Byłem w niej zakochany. Ale podziwiałem ją także za jej liczne
przymioty.
Ojciec pokiwał głową w zamyśleniu.
- Tak myślałem. - Zamilkł na chwilę, a potem powiedział ostrożnie: -
Nie chcę dyskutować o tym, co zrobiłeś. Kiedyś też byłem młody i wiem,
że uczucia mogą się wymknąć spod kontroli, zwłaszcza pod wpływem
alkoholu. Zastanawiam się tylko, czy opuściłbyś Elise, gdyby matka tak
bardzo nie nalegała?
Emanuel spojrzał na niego ze wzburzeniem.
- A miałem jakiś wybór? Matka natychmiast sprowadziła tu Signe i
zaczęła ją traktować jak synową. Nikomu nie powiedziała, że w Kristianii
mam żonę i syna. Uważała zapewne, że prędzej czy później pożałuję tego,
co zrobiłem, i wrócę do domu. Myślę, że z premedytacją starała się
odciągnąć mnie od Elise i gdy się dowiedziała, że Signe spodziewa się
mojego dziecka, wykorzystała to, by zwabić mnie do domu.
- Jesteś dorosły, masz chyba własną wolę?
- I ty to mówisz? Ty, który pozwalałeś jej sobą rządzić przez te
wszystkie lata?
- Ja muszę z nią żyć pod jednym dachem, ty nie musiałeś.
- To nie było takie proste. Dzwoniła do mnie codziennie, słała długie
listy, groziła, że nie dostanę nawet korony, jeśli nie zrobię tego, czego ona
chce. Posada w tkalni płótna żaglowego była bardzo kiepsko płatna.
Potrzebowałem pieniędzy, miałem wiele osób na utrzymaniu, a tobie
brakowało odwagi, by coś mi dać, bo bałeś się jej napadu szału. Signe też
zaczęła na mnie naciskać. Nie byłem w stanie utrzymać jej oraz Elise z
dziećmi. Gdy matka sprzymierzyła się z Signe, byłem przegrany. Signe
groziła, że pójdzie do matki Elise i powie jej, kto jest ojcem Hugo i że ona
się spodziewa mojego dziecka. Miała nadzieję, że pani Lovlien nakłoni
Elise, by mnie wypuściła. Gdyby pani Lovlien się o wszystkim
dowiedziała, ucierpieliby także bracia Elise, a Elise miała przede
wszystkim ich dobro na względzie. Czułem się wewnętrznie rozdarty, nie
wytrzymałem tego i w końcu uciekłem.
Hugo Ringstad pokiwał głową. Wiele razy już o tym rozmawiali, nie
dochodząc do żadnych wniosków. Marie zniszczy Emanuelowi życie, tak
jak zniszczyła życie jemu.
Obaj zaplątali się w jej sieć i nigdy nie znajdą wyjścia.
- Obiecaj mi przynajmniej jedno - westchnął ciężko. - Zajrzyj do Elise
podczas pobytu w Kristianii i sprawdź, jak ona sobie radzi. Wyskrobię
jakoś parę koron. Powiedz, że będę jej coś wysyłał co miesiąc.
- Elise jest dumna. Sądzę, że nic od ciebie nie przyjmie. Ani ode mnie,
po tym, co zrobiłem.
- Nie może być aż tak dumna. Odmówi przyjęcia pieniędzy od własnego
męża?
- Owszem, myślę, że jest aż tak dumna.
- Chcesz powiedzieć, że będzie wolała głodować i cierpieć niedostatek
niż przyjąć od ciebie parę koron?
Emanuel pokiwał głową.
- Nie wiem, jak zareagowała, gdy wróciła do domu i zastała pusty pokój.
Ale podejrzewam, że była mną rozczarowana i że nie będzie chciała mieć
ze mną do czynienia. W jej oczach jestem zdrajcą, tchórzem. Gdy byłem
oficerem w Armii Zbawienia, chłopcy mnie podziwiali. Nie sądzę, by
chciała odbierać im złudzenia. Na pewno wymyśliła jakąś historię, którą
mogą zaakceptować.
Ojciec spojrzał na niego ze smutkiem.
- Powinieneś zostać w Armii, Emanuelu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia Elise wybrała się do pani Paulsen z gotową peleryną.
Było sobotnie popołudnie, chłopcy nie wrócili jeszcze ze szkoły, a Hilda
miała zająć się Hugo.
Już czerwiec, niedługo zacznie się lato, pomyślała Elise. Długie, jasne
wieczory, ładna pogoda, radosne głosy. Ja też powinnam się cieszyć,
pomyślała. Wszyscy są zdrowi, Jensine jest coraz silniejsza, nie cierpią
niedostatku. Nie należy narzekać, skoro cała rodzina przetrwała zimę, nikt
nie zapadł na suchoty, nikomu nie przytrafił się wypadek. Nie wszystkim
rodzinom w okolicy tak się poszczęściło. U Magdy na rogu dowiedziała
się, że są tacy, którzy stracili dwójkę albo trójkę dzieci podczas długiej
zimy, że kolejki potrzebujących stoją zarówno u doktora, jak i w
jadłodajni, która wydaje obiady ubogim.
Los oszczędził im nawet awantur i pogróżek ze strony majstra. Nie
odezwał się do Hildy po jej ucieczce, obie siostry przestały już o nim
myśleć.
Dziś Carl Wilhelm i Olga Katrine mają się pobrać. Czy Emanuel
przyjechał do miasta na ślub? Elise wciąż czuła pewien żal, gdy przy-
pominała sobie, w jaki sposób od niej odszedł. Gdyby udało im się o tym
porozmawiać, gdyby oboje uznali, że to małżeństwo było pomyłką,
mogliby się rozstać jak przyjaciele. Elise mogłaby prawdopodobnie
zrozumieć, dlaczego Emanuel nie mógł znieść takiego życia. Nie mogła
jednak zrozumieć, jak mógł odejść bez pożegnania i bez słowa
wyjaśnienia.
Czy Signe z nim przyjechała? Jest chyba już w dziewiątym miesiącu, ale
może nic jej nie dolega. Skoro Olga Katrine się z nią przyjaźni, to pewnie
zaprosiła ją na ślub. Elise przeszył dreszcz. Żonaty mężczyzna, który
przyprowadza ze sobą kochankę w zaawansowanej ciąży. Jak zareagują na
to inni goście?
Ludzie z tamtej strony rzeki nie są przecież zbyt tolerancyjni. Zdrady
małżeńskie się zdarzały, ale nikt nie mówił o tym głośno.
Zgrzała się, idąc pod stromą górę. Obawiała się trochę spotkania z panią
Paulsen, bo szyła pelerynę nieco dłużej, niż powinna, a na dodatek-to
właśnie przez nią państwo Paulsen nie mają upragnionego drugiego
dziecka. Co będzie, jeśli spotka tam majstra albo Karolinę?
W końcu dotarła na górę. Nie patrząc w stronę domu majstra, pobiegła
do bramy młodych Paulsenów.
Serce jej biło mocno, gdy pukała do drzwi.
Służąca otworzyła jej od razu i zaprosiła do salonu. Siedziała tam pani
Paulsen z Braciszkiem na kolanach. Elise poczuła bolesne ukłucie w sercu
na jego widok, może z powodu Jensine. To przecież jej brat, a będą się
wychowywali osobno, nie nie wiedząc o swoim istnieniu. Tak być nie
powinno.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Zaczęłam się zastanawiać, czy pani nie
zachorowała.
- Bardzo przepraszam, pani Paulsen. Tyle się zdarzyło w naszej rodzinie,
że niestety nie skończyłam pracy w lerminie.
- Mam nadzieję, że nie zdarzyło się nic złego?
- Straciliśmy bliską sąsiadkę. Poza tym moja siostra urodziła. - Elise
poczuła, że oblewa ją rumieniec. - Dziecko jest bardzo słabe. Nie tak łatwo
znaleźć czas na szycie.
Zauważyła, że przez twarz pani Paulsen przemknął dziwny wyraz, ale
gospodyni się szybko opanowała.
- Rozumiem. Mówiłam, że nie śpieszy mi się wcale z tą peleryną.
Obawiałam się po prostu, czy nie stało się nic złego. - Zawahała się, ale po
chwili dodała: - Spotkałam niedawno pannę Carlsen.
Elise znów oblała się rumieńcem. Karolinę na pewno o wszystkim
opowiedziała.
- Z wielką przykrością słuchałam o tym, co się zdarzyło. - Pani Paulsen
mówiła chyba szczerze. - Pan Ringstad to niezwykle sympatyczny
człowiek, wydawało mi się, że jesteście razem szczęśliwi. Nie miałam
pojęcia, że spodziewała się pani dziecka innego mężczyzny i że pan
Ringstad ożenił się z panią, żeby uchronić rodzinę przed skandalem.
Elise chciała coś powiedzieć, ale pani Paulsen przerwała jej ruchem ręki.
- Nie musi się pani tłumaczyć ani niczego upiększać. Przeczytałam
właśnie powieść Kobieta stworzona przez mężczyznę i zgadzam się
całkowicie z główną bohaterką Eva. Kiedy kobieta kocha, „przeżywa to
bez reszty i w całkiem inny sposób niż mężczyzna", mówi Eva. Miłość jest
najważniejsza w życiu kobiety. Najpierw miłość do wybranego
mężczyzny, potem miłość do dzieci. Miała pani pecha, pani Ringstad,
skoro ten mężczyzna, któremu dała pani całą swą miłość, nie chciał się z
panią ożenić. Pan Ringstad uratował pani cześć, biorąc panią za żonę, a
teraz ustaliliście, że wasze drogi się rozejdą. Wiem, że większość ludzi
potępia kobiety, które decydują się na wolną miłość, ale ja pani nie
krytykuję. W jaki sposób zdoła pani utrzymać siebie i dziecko, skoro pan
Ringstad wyjechał do rodzinnego dworu?
Elise chciała gwałtownie zaprotestować, ale się opanowała. Czy byłoby
lepiej, gdyby powiedziała, że została zgwałcona? Zaczęłyby krążyć
jeszcze gorsze plotki. Równie dobrze ludzie mogą wierzyć, że ona i
Emanuel rozstali się w pokoju po tym, jak on, oficer Armii Zbawienia,
uratował ją przed hańbą.
- Będę przyjmowała zlecenia krawieckie. Poza tym mam szanse na
jeszcze inną pracę, ale to na razie nic pewnego.
Pani Paulsen spojrzała na nią z zaciekawieniem. Wielki Boże, ona chyba
nie podejrzewa, że wyjdę na ulicę?
- To praca związana z pisaniem - dodała szybko. - W biurze. Pani
Paulsen uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- Będzie pani pracować w biurze? Na pewno ma pani ładne pismo.
Widziałam niedawno na wystawie zgrabną maszynę do pisania. Nazywała
się „Liliput", „szybka maszyna do pisania". Podobno od razu widać to, co
się pisze. Tak, tak, w dziwnych czasach żyjemy, prawda? Pomyśleć tylko,
ile przedziwnych wynalazków się ostatnio pojawia.
Elise pokiwała głową. Niech pani Paulsen sobie myśli, że Elise będzie
pracować w biurze.
- Ale mam nadzieję, że znajdzie pani czas, by mi coś uszyć, nawet
wtedy, gdy zacznie pani pracować w tym biurze! - zawołała gospodyni.
- Mam nadzieję - pokiwała głową Elise.
Braciszek siedział spokojnie na kolanach matki i bawił się małym
drewnianym konikiem. Teraz podniósł główkę, spojrzał na Elise wielkimi
oczami. Nagle podał jej zabawkę.
- Pani ma?
Elise uśmiechnęła się i wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
- Mogę dostać zabawkę? Jaki jesteś miły. - Wzięła konika, walcząc ze
łzami i wznosząc modły do nieba, by Hilda nie straciła Jensine. Serce się
krajało na myśl, że wyrzekła się tego małego, dobrego chłopca.
- Staram się go uczyć dzielić z innymi - roześmiała się pani Paulsen. -
Nie znam nic gorszego niż skąpstwo.
To zależy, czy człowiek ma się czym dzielić, pomyślała Elise. Peder nie
miał żadnych zabawek oprócz ołowianych żołnierzyków, póki nie wygrał
misia w Tivoli.
- Proszę go zatrzymać, pani Ringstad. Mozę go pani dać dziecku swojej
siostry, gdy trochę podrośnie. Isac ma mnóstwo drewnianych koników.
Elise podziękowała i pomyślała, że da go raczej Pederowi. Peder był już
wprawdzie duży i pracował po lekcjach, ale w dalszym ciągu lubił się
bawić.
Pani Paulsen posadziła Braciszka na podłodze i podniosła się z kanapy.
- Przyniosę swoją torebkę. Chciałabym pani od razu zapłacić. Tym
razem też miała gest. Elise przyjęła dwadzieścia koron z nieczystym
sumieniem. Pani Paulsen chyba nie ma pojęcia, jak kiepsko płatne są
zlecenia krawieckie.
- Chciałabym, żeby mi pani uszyła letnią suknię. Przyślę do pani
służącą, z materiałem i wykrojem, gdy już je zdobędę - szczebiotała pani
Paulsen, odprowadzając Elise do drzwi.
Elise czuła się bogata. Wszyscy się martwią, jak ona sobie poradzi, a
tymczasem Elise nigdy nie miała aż tyle pieniędzy co teraz.
Spostrzegła jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie ulicy i w pierwszej
chwili pomyślała, że to Johan, ale szybko się przekonała, że się pomyliła.
Mimo to przypomniała sobie zagadkowe słowa Anny. Cóż takiego
zdarzyło się w życiu Johana, że pani Thoresen wolała szybciej umrzeć?
Przeszył ją dreszcz przerażenia. Czyżby Johan poważnie zachorował?
Ta myśl ją bardzo zaniepokoiła. Oby tylko nie spotkało go nic złego.
Znała go od dzieciństwa, był jej tak bliski jak starszy brat.
No i był moim narzeczonym, pomyślała po chwili. Jedynym, jakiego
miałam. Emanuel oświadczył się jej, zanim zdążyli przeżyć okres
narzeczeństwa, potem wszystko się samo ułożyło. Elise nauczyła się
kochać Emanuela, udało mu się obudzić w niej pożądanie, ale nigdy nie
czuła wobec niego tego, co wobec Johana. Taka była prawda. Uczuciami
nie da się sterować.
Gdyby Johanowi coś zagrażało... Elise pokręciła głową. Nie wolno tak
myśleć.
- Elise?
Drgnęła i obróciła się gwałtownie. Za nią szedł wolnym krokiem
Emanuel.
- Emanuel? - Fala gorąca oblała jej policzki. - Jesteś w mieście?
Pokiwał głową niezdarnie, z zakłopotaniem.
- Byłem właśnie u Carlsenów i wybierałem się do ciebie.
Ale ze względu na Pedera i Kristiana będzie może lepiej, jeśli tutaj
porozmawiamy.
Elise przytaknęła. Kristian wprawdzie wiedział o wszystkim, ale Peder i
Evert wciąż myśleli, że Emanuel stracił pracę i pojechał gdzie indziej
szukać zajęcia. Wielu ojców musiało tak postąpić ostatnimi czasy.
- Dokąd pójdziemy?
- Może przejdziemy się wzdłuż Maridalsveien? Za parę godzin
wybieram się na ślub Carla Wilhelma i Olgi Katrine.
Elise pokiwała głową.
- Chłopcy są w szkole, ale w soboty kończą wcześniej.
- To nie zajmie dużo czasu.
Nie, zapewne nie, pomyślała Elise z goryczą. To całkiem proste. Można
przecież opuścić żonę i dziecko bez słowa, a potem pojawić się nagle na
chwilę.
- Słyszałam, że wróciłeś do Ringstad? Rzucił jej przelotne spojrzenie.
- Skąd wiesz?
- Byłam w tkalni płótna żaglowego, żeby się dowiedzieć, co się z tobą
dzieje.
Zauważyła, że Emanuel się zaczerwienił.
- Musiałaś tam iść? Domyśliłaś się chyba, że pojechałem do domu.
- Nie, nie domyśliłam się. Nie przypuszczałam, że to zrobisz, dopóki
będzie tam Signe. A poza tym wiedziałam, że matka się od ciebie
odwróciła.
- Co ci powiedzieli w biurze?
- Myśleli, że przychodzę prosić o pieniądze, i tłumaczyli, że nie mają
wobec ciebie żadnych zaległości. Sądzili, że po to przyszłam. - Głos jej
zaczął drżeć. Ledwo zdołała się opanować.
Emanuel milczał.
- Mogłeś ze mną o tym porozmawiać, Emanuelu. Wyjaśnić, że nie
możesz dłużej wytrzymać. Byłeś mi to winien. Może wspólnie
znaleźlibyśmy jakieś rozwiązanie.
- Mówiłem ci.
- Skąd mogłam wiedzieć, że sprawa jest aż tak poważna? Niełatwo mi
było wytłumaczyć chłopcom, dlaczego zniknąłeś razem z meblami. To
było świństwo.
- Meble należą do Ringstad, nie mogłem ich zostawić. Wiem, że
zachowałem się jak tchórz, Elise, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybym
przyszedł do ciebie i powiedział, że od was odchodzę.
- Naprawdę? Jestem innego zdania. Rozczarowałeś mnie. Nigdy bym cię
o to nie podejrzewała.
- Jesteś na mnie zła?
Elise wzięła głęboki oddech.
- Widziałam już tyle zła w swoim życiu, doświadczyłam tylu
rozczarowań, gdy ojciec po raz kolejny wracał pijany do domu, że
straciłam chyba wszelkie złudzenia. Sprawiłeś mi ból i przykrość.
Zachowałeś się jak łajdak i tchórz. Gdy cię poznałam ponad rok temu, nie
przyszło mi do głowy, że możesz być tak słabym człowiekiem.
Niewykluczone, że było ci bardzo ciężko, ale najbardziej oburzył mnie
sposób, w jaki odszedłeś.
- Bardzo mi przykro, Elise.
Szedł ze spuszczoną głową. Wygląda jak skruszony grzesznik,
pomyślała. Mimo to wiedziała, że nie poruszyli jeszcze najtrudniejszej
sprawy.
- W jakim stopniu zrobiłeś to z powodu Signe? - Głos ją zdradził. Myśl
o tej parze była dla niej bolesna i przykra.
- To nie ma nic-wspólnego z Signe. Mówiłem już, że to ciebie kocham,
ale jestem tylko mężczyzną. Gdy już przyzwyczaiłem się do tego, że mam
kobietę w łóżku, nie mogłem sobie bez tego poradzić.
- Ale to z nią chcesz dalej żyć.
- To nieprawda. Nie miałem żadnego wyboru. Matka sprowadziła Signe
do dworu, a gdy złożyłem wymówienie w tkalni, gdy zostałem bez pracy i
dachu nad głową, mogłem wrócić tylko do Ringstad.
- Żyjesz z nią? Jak z żoną?
- No cóż, nie mamy osobnych sypialni, jeśli o to pytasz. Sąsiedzi myślą,
że jest moją żoną. Wszyscy by się dziwili, gdyby się okazało, że nie
dzielimy łoża. Wiesz dobrze, jaka jest służba, gdy tylko znajdą powód do
plotek, zaczynają gadać.
Elise poczuła, że serce jej wali młotem i oblewa ją fala gorąca.
- Chcesz mi wmówić, że w sprawie Signe też nie miałeś żadnego
wyboru. Kochasz mnie, jestem nadal twoją żoną, ale skoro twoja matka
życzyła sobie, żebyś dzielił małżeńskie łoże z Signe, musiałeś się poddać
jej woli.
- Coś w tym stylu, tak. Nie znasz mojej matki, Elise. Gdybyś ją znała,
nie zadawałabyś takich pytań.
Elise z trudem panowała nad sobą.
- A cóż, poza wydziedziczeniem, mogła ci zrobić? Jesteś dorosły.
Obrócił ku niej wzburzoną twarz.
- Czy to mało? Czy ty wiesz, co to znaczy być dziedzicem wielkiego
dworu i stanąć nagle w obliczu groźby, że się wszystko straci?
- Wątpię, by prawo na to zezwalało. Jesteś dziedzicem. A poza tym nie
sądzę, by twoja matka zdołała to przeprowadzić. Wykorzystuje tę groźbę,
żeby osiągnąć to, czego chce. - Elise czuła, że ogarnia ją nieposkromiona
wściekłość.
- Nie sądziłem, że będziemy się tak kłócić. To do ciebie niepodobne,
Elise.
- Do ciebie też nie. Takie tchórzostwo i małostkowość. Asekurant.
- Widzę, że jesteś rozgoryczona.
- Ty też byłbyś rozgoryczony, gdybym zrobiła ci coś takiego. To ty mnie
przekonałeś do małżeństwa, nie ja ciebie. Złożyliśmy przysięgę. Na dobre
i na złe. Złożyłam ją ze szczerego serca i sądziłam, że ty też.
- Ja też. Gdyby matka nie wtrąciła się w moje życie, nic by się nie stało.
- Więc ty nie ponosisz żadnej odpowiedzialności, tak? W każdym razie
twoja matka nie jest winna temu, że masz dziecko z Signe.
- To był pech. Gdybyś wiedziała, ilu żołnierzy w Kongsvinger zadawało
się z dziewczętami bez żadnych konsekwencji, zrozumiałabyś, że miałem
pecha.
- I to jest twoje usprawiedliwienie? Pech?
- To nie jest zbyt miłe, Elise. - Zaczerwienił się po same uszy. Elise
czuła, że wszystko w niej wrze.
- Oczywiście, spodziewałeś się, że usłyszysz: „biedny Emanuel".
Przykro mi, że cię rozczarowałam, Emanuelu, ale nie jestem święta.
Miałam nadzieję, że porozmawiamy jak dorośli, rozsądni ludzie, ale
widzę, że nic z tego nie będzie. Skoro nie potrafisz pojąć, co mi zrobiłeś, i
przyznać się do winy, nie powinniśmy się spotykać.
Obróciła się na pięcie i poszła w przeciwną stronę.
- Elise! Zaczekaj! - Pobiegł za nią. Nim zdołała się zorientować, wziął ją
w ramiona i zaczął płakać wtulony w jej szyję. - Proszę cię, Elise. Nie
możesz mnie znienawidzić. Nie chciałem cię skrzywdzić.
Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi i mogli się czasem spotykać.
Bez względu na to, co myślisz, kocham właśnie ciebie.
Wyrwała się i uciekła. Łzy płynęły jej po policzkach.
Gdy skręcała za róg, spostrzegła młodą kobietę, która pośpiesznie
zniknęła w bramie. W tej postaci było coś znajomego. Zatrzymała się i
próbowała zajrzeć do bramy, ale nikogo nie zauważyła. Elise nie miała
jednak wątpliwości, że to była Agnes.
Wzdrygnęła się. Kiedyś w tym domu mieszkał chłopak, w którym Agnes
się kochała. Ale to było wiele lat temu, na pewno teraz mieszka tu już ktoś
inny.
A zresztą co mi do tego? - pomyślała ze złością. Nie zamierzała przecież
pójść w ślady pani Evertsen.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Była niedziela, tydzień później.
Letnie upały zaczęły się całkiem niespodziewanie. Chłopcy biegali
wzdłuż rzeki boso, rozebrani od pasa w górę, wymachując wędkami.
Wędrowali w górę rzeki, by w czystszej wodzie spróbować wędkarskiego
szczęścia. I popływać. Młodzież już dawno poszła do szkółki niedzielnej.
Koło domku nad rzeką, na trawie siedziała tylko grupka małych
dziewczynek, zajętych zabawą lalkami. Wszystkie okna i drzwi były
otwarte na oścież.
Gdzieś w oddali zaczęły bić kościelne dzwony. Zdaniem Elise ich
dźwięk przynosił duszy ukojenie, jakby ogłaszał całemu światu, że tego
dnia wszyscy mają wolne, fabryczne maszyny nie turkocą, fabryczne
syreny nie zawyją. Tego dnia wszyscy wkładali niedzielne ubrania i nikt
nie robił nic poza tym, co niezbędne. Bogu dzięki, że istnieje coś takiego
jak dzień święty.
Elise i Hilda usadowiły się na ławce pod południową ścianą domu i
wygrzewały się w słońcu. Hugo siedział na kolanach swojej mamy z
łyżeczką w rączce. Ślinił się, bo zaczął mu się wyrzynać pierwszy ząbek.
Najbardziej lubił stać na kolanach, podtrzymywany wprawną ręką. Prężył
wówczas swoje mocne, pulchne nóżki i uśmiechał się z dumą. Jego loczki
lśniły w słońcu jak miedź, na nosie złociły się piegi.
- I pomyśleć, że ma już pięć miesięcy - uśmiechnęła się Hilda. - A
wydaje mi się, że ledwo co się urodził - westchnęła, trochę zmartwiona. -
Mam nadzieję, że Jensine będzie równie zdrowa i silna, gdy będzie w jego
wieku.
- Na pewno. - Elise chciała, żeby jej słowa były pełne przekonania, ale
Jensine wcale nie czuła się lepiej, była słabsza niż kiedykolwiek.
Przeważnie spała, a gdy się budziła, leżała cicho. Niemożliwe, by nic jej
nie dolegało.
- Pogodziłaś się już z tym, Elise? - zapytała Hilda bardzo delikatnie,
choć zazwyczaj była bardzo bezpośrednia.
- Co na to poradzę, jeśli się będę wściekać? Sama sobie zaszkodzę.
Spodziewałam się, że Emanuel będzie skruszony, nieszczęśliwy, że
poprosi o przebaczenie, że jest świadom, iż zachował się jak skończony
drań. Ale choć powiedział, że jest mu przykro, choć przybierał pozy
skruszonego grzesznika, to jego żal był bardzo powierzchowny. Nie sądzę,
by naprawdę rozumiał, co mi zrobił. Zachowywał się jak
nieodpowiedzialny chłopak.
- Ciesz się, że się go pozbyłaś. Małżeństwo z takim mięczakiem musi
prowadzić do samych kłopotów.
Przez otwarte okno dobiegł ich uszu żałosny płacz. Hilda pobiegła do
środka.
Elise zapatrzyła się w dal w zamyśleniu. Czy to tęsknota za Emanuelem,
czy tylko urażona duma? Przypomniała sobie dzień, w którym odwiedziła
Świątynię i spotkała go pierwszy raz. Wywarł na niej wielkie wrażenie.
Nie tylko dlatego, że był jednym z tych pełnych poświęcenia żołnierzy
Armii Zbawienia, ale dlatego, że wydawał się taki przyjacielski i
sympatyczny. Z czasem jego chęć niesienia pomocy przerodziła się w coś
innego, więc Elise starała się zachowywać dystans, żeby nie narażać się na
plotki. Przypomniała sobie noc w komórce. Nie ma wątpliwości, że
wówczas coś ich do siebie ciągnęło. Elise doświadczyła pożądania, choć
walczyła z tym uczuciem. Jak mogła czuć coś takiego, skoro kochała
Johana?
Za węgłem rozległy się czyjeś kroki i głosy. Elise położyła w wózku
Hugo, a on zaczął od razu machać i kopać nóżkami, szczęśliwy, że nie są
niczym skrępowane.
W tej samej chwili pojawili się Anna i Torkild.
- To naprawdę wy? - ucieszyła się Elise. - Przeszłaś całą drogę, Anno?
Anna uśmiechnęła się z dumą.
- Tak, codziennie wychodzimy na spacer. Za każdym razem nieco
dłuższy. To dobry trening, choć muszę się jeszcze trochę podpierać. -
Oparła laskę o ścianę domu. - Ale teraz chętnie usiądę.
- Dużo myślałam o tobie i o twojej matce, Anno. Wytrzymała tak długo,
jak długo jej potrzebowałaś. Pomyśl tylko, co by było, gdyby zmarła w
ubiegłym roku? Jak dałabyś sobie radę?
- Wolę o tym nawet nie myśleć - pokręciła głową Anna.
- Siadajcie. Zmieścimy się tu we trójkę. Hilda weszła właśnie do środka,
do Jensine, a chłopcy poszli aż nad Brekkedammen łowić ryby.
Anna pochyliła się nad wózkiem.
- Dzień dobry, mój mały. Jaki śliczny z ciebie chłopczyk. I jaki pogodny.
On się do mnie uśmiecha, Elise - ucieszyła się Anna.
- Oczywiście, że się do ciebie uśmiecha - powiedział Torkild ciepłym
głosem. - Czy jest ktoś, kto tego nie robi?
Anna się roześmiała.
- Dobrze wygląda, Elise. Jest całkiem pulchny. Ma piegi i chyba więcej
włosków niż dzieci w jego wieku.
- Tak, to dziwne, że ma aż tyle włosów.
- Miedziane i kręcone. Będzie z niego mały rozbójnik. Elise zmusiła się
do uśmiechu.
- Zostaniecie na chwilę? Pójdę zrobić kawę.
- Ależ nie, siedź i korzystaj ze słońca, póki masz taką okazję. Piliśmy
kawę tuż przed wyjściem.
Anna usiadła obok męża.
- Czy ta pogoda nie jest cudowna? Kiedy zaczyna świecić słońce,
zapominam, jakie mrozy nam doskwierały zimą. - Anna zawahała się
przez chwilę i spytała: - Zastanawialiśmy się, czy widziałaś się z
Emanuelem w ubiegłą sobotę?
- Spotkałam go przypadkiem na wzgórzu Aker. Ja zaniosłam pelerynę,
którą uszyłam dla pani Paulsen, a on odwiedził Carlsenów. Twierdził, że
szedł właśnie do mnie. Nie wiem, czy nie powiedział tego z uprzejmości.
- Rozmówiliście się?
- Tak tego nie możną określić. To była raczej kłótnia.
- Nie wstydził się? - W głosie Anny słychać było niedowierzanie.
- Nic na to nie wskazywało. Mówi, że jest mu przykro i że chciałby,
żebyśmy pozostali przyjaciółmi.
- To dobrze. To chyba najlepsze rozwiązanie dla was obojga. Kiedy
dostanie lepszą pracę i będzie mógł wynająć mieszkanie na zachodnim
brzegu, znów zamieszkacie razem.
- On mieszka razem z Signe. Ze swoją kochanką. Anna i Torkild
spojrzeli na nią pełni przerażenia.
- Mieszka z nią? - Anna była naprawdę wstrząśnięta.
- Dzielą małżeńskie łoże, bo matka udaje przed sąsiadami i służbą, że są
małżeństwem.
- Coś okropnego. Jak matka może zachęcać syna do cudzołóstwa? Do
łamania siódmego przykazania?
- Tego nie wiem, ale to kobieta żądna władzy i zachłanna.
- Co to znaczy?
- Signe jest dziedziczką wielkiego dworu. Ten związek powiększyłby
majątek Ringstadów.
- Przecież Signe nie jest żoną Emanuela.
- Na razie nie, ale pani Ringstad na pewno do tego doprowadzi.
Torkild wtrącił się do rozmowy.
- Czy ona nie spodziewa się dziecka? Elise pokiwała głową.
- Trzeba sporo czasu, żeby dostać rozwód. Jej dziecko urodzi się poza
małżeństwem i nie będzie miało prawa ani do spadku po ojcu, ani do
Ringstad.
Elise westchnęła ciężko.
- Nic o tym nie wiem, Torkildzie. I nic nie chcę wiedzieć. Emanuel mnie
opuścił i najprawdopodobniej nie wróci. Czy się rozwiedziemy, czy nie,
nie ma dla mnie znaczenia. Poradzę sobie bez pomocy rodziny
Ringstadów.
- Rozumiem, że przyszliśmy w niewłaściwym momencie. I mamy złą
wiadomość. - Torkild spojrzał na nią ze smutkiem.
- Opowiadanie? Pokiwał głową.
- Gazeta nie chce go przyjąć. Redaktor powiedział, że to wzbudziłoby
odrazę i niechęć wśród opinii publicznej.
- Opisałam przecież prawdziwą historię.
- Może właśnie dlatego. Ludzie nie chcą wiedzieć, co się dzieje wśród
ubogich. To nieprzyjemne. Niektórzy mogą mieć nawet wyrzuty sumienia.
- Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Nie poddawaj się, Elise. Możesz
wysłać to do innej redakcji, na przykład do „Socjaldemokraty". A może
powinnaś postąpić jak Camilla Collett i opublikować zbiór opowiadań?
Albo napisać książkę. Przypomnij sobie Upiory Henryka Ibsena. Mówi
tam przecież otwarcie o chorobie wenerycznej, o podwójnej moralności, o
fatalnym dziedzictwie, o eutanazji. Jego książka wywołała wprawdzie
większy skandal niż jakakolwiek inna, ale było to przed dwudziestu laty.
Elise nie odpowiedziała. Ogarnęło ją rozczarowanie. Myślała
optymistycznie, że redaktor przyjmie jej nowe opowiadanie równie chętnie
jak poprzednie. Powinna przewidzieć odmowę. W pierwszym
opowiadaniu pisała o matce, która z rozpaczy odebrała sobie życie, i o
dziecku, które nie mogło zrozumieć, że mama już nie wróci. To bardziej
odpowiadało opinii publicznej. Lepiej, żeby matka umarła, niż żeby
wyszła na ulicę. W drugim opowiadaniu opisała życie kobiety upadłej.
Torkild był bardzo zakłopotany.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć - zaczął.
Johan, pomyślała Elise i wstrzymała oddech. Teraz się dowie. Johan jest
zapewne bardzo chory, może dowiedział się od lekarzy, że zostało mu
niewiele życia. Dlatego pani Thoresen wolała umrzeć.
Nie, tego Elise nie zniesie. Chciała wstać, znaleźć jakąś wymówkę i
wymknąć się, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Mów dalej, Torkildzie. Lepiej mieć to już za sobą.
- Najpierw muszę powiedzieć, że zdaniem redaktora piszesz bardzo
dobrze. Chętnie przeczyta twoje następne artykuły, byle poruszały inny
temat.
Elise nic nie powiedziała. Jeśli nie będzie mogła pisać o tym, co jej leży
na sercu, pisanie nie ma żadnego sensu. Torkild odchrząknął.
- Majster Paulsen przyszedł do redakcji i chciał się dowiedzieć, kto się
kryje za pseudonimem Elias Aas.
Elise szeroko otworzyła oczy.
- Majster?
- Poczuł się zhańbiony i żądał zadośćuczynienia. Twierdził, że tu na
pewno chodzi o jego fabrykę. Wszyscy, którzy czytali opowiadanie,
domyślili się na pewno, że rzecz się dzieje na Beierbrua. Kulisy
samobójstwa młodej robotnicy powinny zostać ujawnione. W opowiadaniu
nie było mowy o tym, dlaczego dostała wymówienie. Majster domyślił się,
o kogo chodzi, i chciał wyjaśnić, że medal ma dwie strony. Robotnica była
krnąbrna, ciągle się spóźniała, była bezczelna i niegrzeczna. Twierdził, że
miała zły wpływ na innych. Majster nie życzy sobie, by jakiś anonimowy
autor krytykował warunki w jego fabryce. Chciał poznać nazwisko i adres
autora.
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- I dowiedział się? Torkild pokręcił głową.
- Na razie nie, ale kierownictwo gazety poczuło się bardzo niezręcznie.
Majster Paulsen cieszy się wielkim szacunkiem w mieście, na pewno nie
chcą z nim zadzierać.
- Wielki Boże - jęknęła Elise. Pomyślała o Hildzie i o Jensine. Majster
na pewno już jest na nie wściekły, a jak się dowie, że to siostra Hildy
przystąpiła do ataku, nie złagodnieje. - Myślisz, że mu ulegną?
- Nie wiem. Ale chyba nie warto posyłać im następnych opowiadań
krytycznych wobec kierownictwa fabryki. Zwłaszcza jeśli zamierzasz
wrócić tam do pracy. .
- Nie mogę. Dowiedziałam się właśnie, że wyrzucili robotnicę, która
wyszła za mąż. Nie chcą mężatek. - Poczuła, jak buzuje w niej gniew. -
Jeśli nie będziemy mogli wyrazić swojego zdania, nic nie osiągniemy. Jak
położymy kres niesprawiedliwościom, jeśli nikt nie odważy się
protestować?
- Nikt ci nie zabroni mówić, co myślisz, ale musisz być przygotowana
na to, że nikt nie zechce cię słuchać. Że będą odrzucać twoje artykuły i że
narazisz się na nieprzyjemności.
Elise zagryzła zęby. Napiszę książkę, pomyślała. Tam opowiem o
Mathilde, o Othilie i o Hildzie. Będzie wspaniale, jeśli majster rozpozna
swój portret. Ciekawe, czy będzie równie szanowanym człowiekiem, gdy
wyjdzie na jaw, jak potraktował szesnastoletnią robotnicę.
W tej samej chwili zza węgła wyłoniła się Hilda.
- Usłyszałam, że przyszliście, i nastawiłam kawę.
- Ależ kochanie, musiałaś napalić w piecu w taki upał - uśmiechnęła się
Anna.
- Nie tak często mamy tak miłych gości. Nie widziałam cię od wesela,
Anno. Moje gratulacje.
Elise poszła do kuchni po kubki, mleko i cukier, a tymczasem Hilda
zaczęła mówić o Jensine zatroskanym głosem. Potem Anna opowiadała o
weselu i chorobie matki. Elise wzięła z kuchni dwa stołki - na jednym
miała zamiar usiąść, a drugi postawić jako stół. Teraz będzie się bawić w
towarzystwie przyjaciół i na chwilę zapomni o przykrych nowinach.
Kupiła paczkę ciastek na niedzielny deser, ale postanowiła, że poczęstuje
nimi Annę i Torkilda. Chłopcy nie widzieli ciastek i nie spodziewali się
takiego luksusu.
To było naprawdę miłe niedzielne spotkanie pod nasłonecznioną ścianą.
Torkild opowiadał zabawne historie s> klientach swojego sklepu, o tym,
kto się wyprowadził i kto się wprowadził do poszczególnych domów przy
Maridalsveien, i wreszcie o tym, co się dzieje w kraju.
- Idzie nam coraz lepiej - powiedział. - Gospodarka norweska kwitnie.
Transport morski zyskuje na znaczeniu, statki parowe wypierają stare
żaglowce. Niedługo będziemy mieć własne linie oceaniczne. Wyobraźcie
to sobie!
Anna i Elise słuchały z uwagą, ale Hilda ziewała.
- Nie mógłbyś raczej opowiedzieć jakiejś interesującej historii?
- Nie interesuje cię, jak ludzie podróżują do Ameryki? - roześmiała się
Anna.
- A przecież mamy dwóch wujów, którzy wyemigrowali do Ameryki -
dodała Elise z uśmiechem.
- Naprawdę? - zdziwiła się Anna. - Nic o tym nie wiedziałam.
- Matka miała wielu braci. Trzej zmarli, a dwaj wyjechali do Ameryki.
Od tego czasu nie miała z nimi kontaktu, a to było jeszcze przed jej
ślubem. Mało prawdopodobne, by jeszcze żyli.
- Dlaczego nie pisali listów do domu?
- Zerwali z matką, gdy wyszła za ojca. W jego żyłach płynęła cygańska
krew, a oni nie mogli tego zaakceptować. Rzadko o tym mówimy, ale
wiem, że na was mogę polegać. Pederowi dokuczają w szkole, nazywają
go Cyganem. Któryś z rodziców dowiedział się czegoś na temat
pochodzenia ojca i powiedział o tym swojemu dziecku. Nikt nie docina
Kristianowi, bo jest silniejszy i odważniejszy od Pedera. Wyżywają się na
najsłabszym.
Anna była oburzona.
- Ale nieładnie. Biedny Peder, ma i tak dość problemów. Elise pokiwała
głową.
- No właśnie. Zastanawiam się, co będzie teraz, gdy pójdzie do czwartej
klasy. Peder ciągle przynosi uwagi, że źle odrobił lekcje. To
niesprawiedliwe, bo on się bardzo stara, ale nic z tego nie wynika.
- Nie mogłabyś porozmawiać z jego nauczycielem?
- Próbowałam. Wtedy, gdy chłopcy zagnali go na brzeg wodospadu.
Nauczyciel był bardzo niemiły i nie zamierzał w żaden sposób
interweniować. Nikt nie chce słuchać kobiety. A już zwłaszcza starszej
siostry.
Torkild się zamyślił.
- Nikt z rodziny nie próbował skontaktować się z braćmi twojej matki,
którzy wyjechali do Ameryki?
Elise pokręciła głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Matka miała ciotkę i wuja tu, w Kristianii.
Mieszkali niedaleko Stortorvet. Myślę, że już nie żyją, ale byli
zaprzyjaźnieni z rodziną, która mieszka na Pilestredet. Tego dnia, gdy
poszliśmy do miasta, żeby przywitać Emanuela, gdy żołnierze z
Kongsvinger maszerowali ulicą Karl Johan, poznaliśmy bardzo miłego
pana. Peder nazywa go „dżentelmenem" - roześmiała się. - To ten, który
przyniósł Pederowi kotka, gdy się dowiedział o historii ze szczeniakiem.
Słyszeliście chyba o tym?
Anna i Torkild pokiwali głowami.
- Przyszedł kiedyś do nas w odwiedziny. Wtedy matka się zorientowała,
że zna przyjaciół jej wuja i ciotki, ale więcej o tym nie rozmawialiśmy.
- Dlaczego go nie zapytasz? - zapaliła się Anna. - Może on coś wie?
Może twoi wujowie żyją. Może się tam wzbogacili i tęsknią za starym
krajem.
- Dawno by już próbowali odnaleźć matkę i napisali do niej - roześmiała
się Elise.
- Może myślą, że ona nie żyje. Hilda zaraziła się zapałem Anny.
- No właśnie, wyobraź sobie, że pewnego dnia stają w naszych
drzwiach. Z kieszeniami pełnymi dolarów.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Znam rodzinę, która dostaje paczki z Ameryki. Otrzymali trochę
dziwnych ubrań, które są tak jaskrawe, że nikt nie ma odwagi wyjść w
nich na ulicę.
- Ja bym miała odwagę. - Hilda się rozmarzyła. - Gdybym na przykład
dostała taką suknię, jaką miała na sobie jedna z pań, które odwiedzały
Paulsena; fiołkową, z krezą, z marszczeniami i jedwabnymi kwiatami.
Paradowałabym po Maridalsveien i po Karl Johan, uśmiechając się do
wszystkich napotkanych mężczyzn.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
W tej samej chwili przez okno usłyszeli żałosny, cieniutki płacz. Hilda
spojrzała na siostrę, podnosząc się z ławki. Śmiech ucichł, w jej oczach
pojawił się strach.
- Nie wiem, co się z nią dzisiaj dzieje.
- Chyba musimy wezwać jutro lekarza. Jeśli nie będzie mógł przyjść,
powinnaś ją zawieźć do gabinetu. Pożyczę ci wózek.
Hilda skinęła głową i pobiegła do środka. Anna i Torkild wstali.
- Dziękujemy za kawę i ciasteczka, Elise. Miło się z wami rozmawiało. -
Torkild wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni. - Tu jest twój artykuł, ale
bardzo cię proszę, nie poddawaj się. Redaktor napisał parę komentarzy na
marginesie. Myślę, że się łatwo zorientujesz, iż problemem nie jest twój
styl, tylko społeczeństwo. Jeszcze nie nadszedł czas.
Pokiwała głową i wzięła kopertę. Gdy goście pójdą, schowa ją na samo
dno szuflady i postara się o niej zapomnieć.
- Dziękuję za pomoc. Ty zrobiłeś swoje. Torkild zatrzymał się i spojrzał
na nią.
- Chyba nie zamierzasz się poddać? Pokręciła głową.
- Nie, ale muszę nabrać do tego dystansu. Odprowadziła ich za róg
domu.
Nagle Anna się zatrzymała i obróciła w stronę Elise.
- Nie byłam pewna, czy powinnam o tym mówić, ale Agnes twierdzi, że
widziała cię z Emanuelem w poprzednią sobotę. Powiedziała, że
obejmowaliście się namiętnie, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Po
twarzy Johana poznałam, że mu się to nie podobało. Jest oburzony na
Emanuela i uważa, że nie powinnaś mu wybaczyć tego, co zrobił. Teraz
Johan myśli, że między wami wszystko wróciło do normy. - Uśmiechnęła
się ze smutkiem. - Johan ma ostatnio kłopoty.
Elise zmusiła się, by zadać pytanie, choć bardzo się bała odpowiedzi.
- Jest chory?
Anna pokręciła głową.
- Nie, ale obawiam się, że w końcu zachoruje przez Agnes. Zorientował
się, że Agnes znów się spotyka ze swoim dawnym narzeczonym. Z
Magnusem Hansenem, tym, który mieszkał u podnóża wzgórza Aker,
pamiętasz go chyba. Johan podejrzewa nawet, że nie jest ojcem dziecka,
którego spodziewa się Agnes. Matka usłyszała ich kłótnię i dlatego nie
chciała już dłużej żyć, ale może oboje się pomylili. Może to tylko złośliwe
plotki.
Elise pokiwała głową, przypominając sobie kobiecą postać, która w
ostatnią sobotę zniknęła w bramie domu stojącego u podnóża wzgórza
Aker. Teraz nie miała już wątpliwości, że to była Agnes.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Gdy Elise weszła do domku, usłyszała śpiew Hildy, pośpiesznie zajrzała
więc, zdumiona, do pokoju. Hilda leżała zrozpaczona na materacu
Kristiana z córeczką w ramionach i śpiewała żałosnym głosem:
Po kątach zimny wiatr buszuje
i nocą wdziera się do domu.
Dziewczynka chora popłakuje,
a twarz jej znaczy po kryjomu
rumieniec śmiertelnej gorączki.
A ojciec? W knajpie wciąż przesiaduje,
za nic ma dom swój i dziecka bolączki.
Żal ścisnął Elise za gardło.
- Nie powinnaś martwić się na zapas, Hildo. Doktor na pewno da jej
jakieś lekarstwo. Musisz pobiec tam z samego rana. On jutro wcześnie
otwiera.
Hilda obróciła zapłakaną twarz w stronę siostry.
- Czy ty nic nie widzisz, Elise? Musi się zdarzyć cud, żeby przeżyła do
jutra.
Elise weszła po cichu do pokoju i pochyliła się nad dzieckiem. Gdy
położyła dłoń na jego główce, poczuła tak przejmując}' chłód, że
krzyknęła przerażona:
- Oddycha jeszcze?!
- Bardzo słabo. Nie chce jeść, nie otwiera oczu. Nie mam pojęcia, czy
wie, że ją trzymam na rękach.
- Zauważyłaś jakieś ślady na ciele, gdy ją przewijałaś? Jakąś wysypkę?
- Zmieniłam jej pieluszkę i podkładkę, owinęłam na nowo. Nic nie
widziałam. Tylko tyle, że wygląda jak kościsty ptaszek. - Hilda
zaszlochała, łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.
Elise usiadła na materacu i zaczęła ją głaskać po głowie.
- To straszne. Uczepiłam się nadziei, że wszystko będzie dobrze, ale
martwiłam się przez cały czas. Może Jensine nie urodziła się po to, żeby
żyć. Jeśli stanie się najgorsze, możesz się pocieszać, że nie doświadczy
tylu cierpień. Dziewczynka, która nie ma ojca i która nigdy się nie dowie,
kto jest jej ojcem, nie miałaby łatwego życia.
- Jak możesz tak mówić? - oburzyła się Hilda przez łzy. - Ty, która
miałaś pijaka za ojca.
- Tylko ojciec może sprawić, że dziewczynka poczuje się ważna.
Dziewczynka, która widzi podziw w oczach ojca, zaczyna wierzyć w
siebie. To daje siłę, by sprostać wszelkim przeciwnościom losu. Obie tego
doświadczyłyśmy, zanim nasz ojciec zaczął pić. Jensine nigdy by tego nie
doświadczyła. Pewnego dnia spotkasz mężczyznę, który da miłość tobie i
twoim dzieciom. Wtedy twoje dzieci będą rosły szczęśliwie.
Hilda wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
- Mówisz tak, jakby Jensine już była martwa - szlochała. Elise nie
odpowiedziała. Wydawało jej się, że Jensine nie dożyje następnego ranka,
głaskała więc tylko siostrę po głowie.
- Jesteś dzielna, Hildo. Zawsze byłaś dzielna. Postanowiłaś zatrzymać
dziecko, choć musiałaś przeciwstawić się silniejszemu. Dałaś Jensine tyle
miłości i troski, ile potrzebowała. Jeśli Bóg postanowił zabrać Jensine do
siebie, musimy pogodzić się z Jego wolą.
- Nie wierzę w Boga! Nie wierzę, że istnieje niebo. Jeśli Bóg istnieje, to
dlaczego na to wszystko pozwala? Dlaczego nie interweniuje? Dlaczego
nie ukarze majstra zamiast mnie? Słyszałam przez okno, o czym
rozmawialiście. Majster zrobił awanturę z powodu twojego opowiadania.
To on ma władzę, Elise. On i wszyscy ci dyrektorzy i właściciele fabryk.
Nie Bóg.
Elise pokręciła głową.
- Nie wierzę w to. Bóg poddaje nas próbom, żebyśmy czerpali z nich
naukę. Życie to szkoła. Każdy cios sprawia, że jesteśmy silniejsi i lepiej
uzbrojeni, by znieść następny.
- Bzdury. Z każdym ciosem ciało jest coraz słabsze. Przypomnij sobie
panią Thoresen. Pod koniec wyglądała jak żywy kościotrup. Przez ciosy,
które wymierzyło jej życie. I nie opowiadaj mi, że dzięki nim zyskała siłę.
Całe to gadanie o żalu, karze1 i przebaczeniu, o niebie i piekle wymyślili
ludzie, żeby łatwiej było nami kierować, żebyśmy nie stanowili zagrożenia
dla rządzących. Piekło, Elise, to życie tu, na ziemi. Nie dla tych z tamtej
strony rzeki, ale dla nas.
Podniosła się z materaca, trzymając Jensine w ramionach, i zaczęła
chodzić tam i z powrotem po wąskim pasku wolnej podłogi.
Elise pobiegła do kuchni, żeby przygotować obiad. Zamknęła drzwi,
żeby nie docierały tu promienie słońca, nie mogła na nie patrzeć.
Gdy Peder, Kristian i Evert wrócili do domu, życie całkiem uciekło z
maleńkiej Jensine. Elise pobiegła po doktora. Na szczęście zastała go w
domu.
Maleństwo leżało w kołysce, z bladą jak wosk twarzyczką, ubrane w
najpiękniejsze ubranko, jakie znalazła Hilda. Przygotowane na ostatnią
drogę.
Przyszedł pastor i podał każdemu rękę.
Chłopcy stali sztywno, jak ołowiane żołnierzyki, i śledzili wszystko, co
się działo, szeroko otwartymi oczami. Prawda chyba jeszcze do nich nie
dotarła. Ogarniała ich wciąż tylko ciekawość.
Wieczorem zjawiła się policja. Chcieli sprawdzić, czy śmierć nie ma
jakiegoś kryminalnego podłoża. Uśmiercanie niemowląt było surowo
karane. Ale po wyjaśnieniach Hildy i Elise policjanci zniknęli. Nie
stwierdzili nic podejrzanego.
Wkrótce do domku zaczęli przychodzić goście. Starzy sąsiedzi,
koleżanki z przędzalni, Magda, Anna i Torkild. Wieść rozniosła się
błyskawicznie, pomyślała Elise. Wszyscy przechodzili koło kołyski z
martwym dzieckiem i chwalili, że jest tak pięknie wystrojone na ostatnią
drogę, i dawali jakąś zapomogę, w zależności od swoich możliwości. Elise
wiedziała, że każdy powinien coś dać, jeśli nie chce być uznany za
dusigrosza.
Anna i Torkild byli porażeni rozpaczą.
- Nic nie zauważyliśmy, gdy tu byliśmy przed południem. - Anna
musiała oczyścić nos. - Hilda opowiadała wprawdzie, że się o nią martwi,
ale nie przyszło mi nawet do głowy, że sprawa jest tak poważna.
- My też tego nie wiedziałyśmy. To znaczy martwiłyśmy się o nią od
samego początku, ale miałyśmy nadzieję, że da sobie radę. Proponowałam
Hildzie, żeby jutro z samego rana poszła do doktora. Ale zaraz po waszym
wyjściu stan Jensine wyraźnie się pogorszył. Nie chciała jeść, leżała
nieruchomo z zamkniętymi oczami. Oddychała jeszcze, ale była potwornie
blada, a gdy położyłam dłoń na jej czole, poczułam chłód.
- Biedna Hilda, co z nią będzie? Jedno oddała, drugie straciła.
- Hilda jest młoda, może mieć jeszcze dużo dzieci. Mam tylko nadzieję,
że najpierw znajdzie sobie męża. Niełatwo być panną z dzieckiem.
Dopiero gdy wszyscy sobie poszli, gdy udało się pozbyć Petrike i
Hjalmara, najbardziej ciekawskich ze wszystkich gości, Elise i Hilda,
całkiem wycieńczone, opadły na stołki w kuchni.
- Nie potrafię tego zrozumieć. - Hilda była bardzo blada, ale nie płakała.
Wręcz przeciwnie, wydawała się nadzwyczaj spokojna. - Wszystko zdaje
się takie nierzeczywiste, jakby to popołudnie było tylko złym snem.
Elise pokiwała głową.
- Ja też to tak odczuwam.
Peder przyszedł do kuchni. Oczy miał opuchnięte od płaczu.
- Dlaczego ona umarła, Elise?
Elise przyciągnęła go do siebie i objęła ramionami.
- Bo Bóg postanowił zabrać ją do siebie, Peder.
- Myślisz, że mnie też zechce zabrać tak nagle?
- Nie, nie sądzę. Jensine była słaba od samego początku, obawiałyśmy
się, że dolega jej coś poważnego.
Peder zaszlochał i otarł oczy rękawem.
- Jakoś tak jest, że wszyscy ludzie wokół mnie odchodzą. Najpierw
ojciec, potem Braciszek, potem mama, Hvalstad i Anne Sofie, potem
Emanuel i teraz nasza siostrzyczka.
- Tylko ojciec i Jensine umarli. Reszta się po prostu wyprowadziła.
Tej samej nocy Hilda obudziła Elise, szturchając ją w ramię.
- Elise, obudź się. Elise zerwała się z łóżka.
- Co się stało?
- Nie słyszysz?
Elise wsłuchała się w nocną ciszę. Ale rozpoznała tylko szum
wodospadu.
- Nic nie słyszę.
- Słuchaj uważnie! - W głosie Hildy było przerażenie.
Elise znów zaczęła wytężać słuch, ale i tym razem rozpoznała tylko
odgłosy wodospadu.
- Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
- To Jensine.
- Co ty mówisz? - Elise zesztywniała ze strachu. Czyżby Jensine wcale
nie umarła, mimo że stwierdził to doktor i wszyscy sąsiedzi, który widzieli
ją w kołysce?
- Słyszę ją wyraźnie. Płacze tak żałośnie.
- Przyśniło ci się to, Hildo. Fantazja płata ci figle. Przeżyłaś przecież
straszny dzień i straciłaś to, co było ci najdroższe.
- Nie, Elise, to nie fantazja. Jestem całkiem przytomna i słyszę to od
dawna. Wyszłam nawet do kuchni, zapaliłam kaganek, żeby się jej
przyjrzeć. Leży blada i nieruchoma, tak samo jak wczoraj, ale gdy tylko
wracam do pokoju, zaczyna płakać.
Elise objęła siostrę i przytuliła mocno.
- Jensine nie żyje, Hildo. Musisz się z tym pogodzić. Takie już jest nasze
życie. Wielu rodziców straciło troje, czworo, pięcioro dzieci. Są nawet
tacy, którzy stracili wszystkie. Ale życie toczy się dalej, nie możemy go
zawrócić.
Hilda pokręciła głową, ale nie rozpłakała się. Była zdumiewająco
spokojna, tak jak poprzedniego wieczoru.
- Myślisz, że tracę zmysły, że zwariowałam, ale tak nie jest. Wiem, co
słyszałam. Ale wiem także, że Jensine nie żyje.
- W takim razie jak mogłaś słyszeć jej płacz?
- Płacze, bo chce wrócić do życia.
Elise z trudem przełknęła ślinę. Siostra była w dziwnym, granicznym
stanie. Jak jej pomóc?
- Postaraj się trochę przespać. Będę czuwała i obudzę cię, gdy tylko
usłyszę jej płacz. Potrzebujesz snu, żeby jakoś przetrwać nadchodzące dni.
- Ale mówiłaś, że jej nie słyszałaś.
- Może się nie postarałam. Teraz, gdy ty zaśniesz, a w domu będzie
całkiem cicho, na pewno ją usłyszę.
Hilda dała się jakoś uspokoić i wkrótce Elise usłyszała jej miarowy
oddech.
Elise zaś leżała i nasłuchiwała. Tłumaczyła sobie, że to tylko urojenia,
ale nie mogła przestać.
Jensine umarła, lekarz to potwierdził, pastor i sąsiedzi widzieli to na
własne oczy. Wierzyć, że wróciła do życia, to szaleństwo. To równie
idiotyczne jak wiara w to, że się słyszy jej płacz, choć przeszła już na
tamtą stronę.
Mimo to Elise leżała bezsennie, pełna napięcia, z nastawionymi uszami.
Ale nic nie usłyszała.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Odprowadzać na cmentarz dziecko to coś całkiem innego niż
towarzyszyć w ostatniej drodze starej, chorej kobiecie albo mężczyźnie,
który zapił się na śmierć, pomyślała Elise, stojąc nad maleńkim grobem na
Nordre Gravlund, dwa tygodnie po pogrzebie pani Thoresen.
Tym razem także śpiewał Torkild, było tylko więcej kwiatów. Mnóstwo
bukietów polnych kwiatów, zielonych liści, kaczeńców i leśnych
anemonów, jaskrów i dzwonków, było też trochę kwiatów ogrodowych,
które Anna i Torkild kupili w kwiaciarni na Maridalsveien. Było sobotnie
popołudnie, lekcje się już skończyły i wielu kolegów Pedera, Kristiana i
Everta przyszło na pogrzeb. Niektórzy przynieśli bukieciki w spoconych
piąstkach.
Peder przeżył kilka najlepszych dni w szkole, zewsząd otaczało go
współczucie. Dzieci nie całkiem rozumiały jego ból po stracie małej
siostrzyczki, bo wielu z nich tego doświadczyło i nie reagowało w taki
sposób, ale gdy Peder im opowiadał o tragedii, gdy widzieli jego
zapłakaną twarz, rozumieli, że to była poważna sprawa. Tak w każdym
razie tłumaczył to Kristian.
- Przecież Jensine nie była jego siostrą - zaprotestowała Elise.
- Wszystko jedno - powiedział Kristian spokojnie. - On ją traktował jak
młodszą siostrę.
Hilda była zdumiewająco opanowana. Nie wspominała już o tym, że
słyszała płacz Jensine, ale Elise budziła się każdej nocy i wydawało jej się,
że słyszy coś dziwnego. Nie wspomniała o tym Hildzie, ale za każdym
razem ogarniało ją przerażenie. Zdaje się, że to ja mam zszargane nerwy,
powtarzała sobie.
Myślała, że Johan przyjdzie na pogrzeb, ale go nie zauważyła. Nic w
tym zresztą dziwnego. Dzieci umierają codziennie, a on nawet nie widział
Jensine. Może był oburzony tym, że Hilda znów miała dziecko z majstrem.
Elise czuła, że tęskni za nim. Czuła się lepiej i bezpieczniej, gdy Johan
był blisko w burzliwych chwilach.
Przypomniała sobie słowa Anny. Johan i pani Thoresen wcale nie
wyciągnęli pochopnych wniosków. Jeśli Agnes naprawdę spotykała się z
Magnusem Hansenem od dłuższego czasu, to wcale niewykluczone, że
nosi w łonie właśnie jego dziecko. To musiał być straszny cios dla Johana,
ale ona się nie zdziwiła. Znała przecież Agnes od dawna.
Można by zapytać, dlaczego Johan jej od razu nie wyrzucił z domu, ale
Johan był inny niż wszyscy. Jeśli raz wziął na siebie odpowiedzialność, nie
zwykł się wycofywać. Najprawdopodobniej nie mógł udowodnić Agnes
niewierności, jeśli zaś żyli ze sobą jak mąż i żona, to nie można było mieć
pewności. Będzie żył do końca w niewiedzy, chyba że dziecko wda się w
ojca, tak jak Hugo.
Hilda podeszła do siostry, gdy uroczystość dobiegła końca i goście
zaczęli się rozchodzić.
- Zastanawiam się nad czymś, Elise. Czy sądzisz, że Jensine by żyła,
gdybym oddała ją pani Paulsen?
Elise gwałtownie zaprzeczyła.
- Nie, to nie miało żadnego znaczenia. Jensine urodziła się bardzo słaba.
To cud, że przeżyła tyle tygodni. Przeżyła tylko dzięki twojej trosce, dzięki
opiece, którą zapewnić może tylko matka.
Hilda nie dała się chyba przekonać.
- Po tamtej stronie rzeki nie umiera aż tyle dzieci co u nas.
- Dlatego że tu się rodzi więcej dzieci. Brakuje za to jedzenia,
mieszkania są zatłoczone, warunki higieniczne kiepskie. Dzieci zarażają
się od starszego rodzeństwa, a przemęczone matki nie mają czasu, by się
nimi porządnie zająć. Nikt nie opiekowałby się Jensine lepiej niż ty, Hildo.
Miałaś dość pokarmu, miejsca u nas nie brakuje, żaden z chłopców nie
chorował i jej niczym nie zaraził. Jensine nie urodziła się po to, żeby żyć, i
nie ma sensu szukać innego wyjaśnienia. Niektóre dzieci rodzą się słabe,
inne - silne. Nic na to nie poradzimy. U Paulsena jadłaś do syta i nie
przepracowywałaś się bardziej niż inne służące. Wszystko wskazywało na
to, że powijesz zdrowe i silne dziecko, ale los chciał inaczej.
Słowa Elise przyniosły w końcu spokój Hildzie, która westchnęła
głęboko i powiedziała:
- W takim razie wrócę chyba do fabryki. Jeśli nadzorca się zgodzi.
Tydzień później służąca pani Paulsen przyniosła materiał na suknię.
Elise przyjęła paczkę na schodach.
- Na kiedy suknia ma być gotowa? Dziewczyna pokręciła głową.
- Pani powiedziała, że nie ma pośpiechu.
Rozejrzała się ciekawie dookoła, najwyraźniej nie była jeszcze koło
Beierbrua.
- Czy to jest przędzalnia? - zapytała, wskazując wielką fabrykę po
drugiej stronie rzeki.
Elise zauważyła, że dziewczyna wysławia się poprawnie. Nigdy
wcześniej jej nie widziała.
- Tak, to przędzalnia Nedre Voien, zwana także przędzalnią Graaha. Ta
druga fabryka to tkalnia, Hjula.
- Czy to tutaj ta młoda matka rzuciła się do wodospadu? Elise się
zdziwiła. Służąca nie mogła chyba wiedzieć, że to Elsie napisała tę
historię?
- Nie bardzo rozumiem.
- Pani Paulsen przeczytała mi na głos opowiadanie, które znalazła w
gazecie. O młodej matce, która straciła pracę, bo się ciągle spóźniała.
Rzuciła się z mostu, bo nie miała z czego żyć. Pani Paulsen rozgniewała
się, bo jej zdaniem matka powinna myśleć o dzieciach. Teraz czeka je
jeszcze gorsze życie. Powiedziała, że to egoizm.
Elise starała się ukryć przerażenie. Nie napisała przecież, że Mathilde
straciła pracę z powodu spóźnień. Pani Paulsen musiała to usłyszeć od
majstra.
Czy właśnie tak ludzie interpretowali tę historię? Uważali Mathilde za
złą matkę, ponieważ nie zdołała więcej znieść? Obwiniali Mathilde, a nie
kierownictwo fabryki, które wyrzuciło ją z pracy, nie społeczeństwo, które
skazywało młode matki na zarabianie na chleb na ulicy? W takim razie
cała praca poszła na marne, lepiej by było, gdyby Elise nie napisała tego
opowiadania.
- Ja... Ja nie czytałam gazety.
- To nie było dzisiaj. Już jakiś czas temu. Ale pewnie pani o niej
słyszała? Wszyscy mówią, że to prawda.
- Owszem, słyszałam - przytaknęła Elise. - Ale nie wiem, czemu straciła
pracę. Znałam inną kobietę, którą wyrzucili, gdy się spóźniła, bo siedziała
przy łóżku umierającego dziecka. Nie nazwałabym tego egoizmem.
Nazwałabym to wyzyskiem.
Służąca spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Wyzyskiem? Co to znaczy?
- To znaczy, że właściciele fabryk żądają zbyt wiele od robotników, bo
sami chcą jak najwięcej zarabiać.
Służąca dziwnie na nią spojrzała i poszła sobie.
Elise stała przez chwilę i patrzyła za nią. Nowa służąca pani Paulsen nie
jest podobna do innych, pomyślała. Potem weszła do kuchni, położyła
paczkę na stole kuchennym i otworzyła ją. Hilda poszła do sklepu, chłopcy
byli w szkole. Elise mogła więc rozłożyć tkaninę na stole i przypiąć
wykrój szpilkami.
Z paczki wyślizgnęła się koperta. Czyżby pani Paulsen wysłała od razu
pieniądze? Elise otworzyła kopertę ze zdumieniem.
W środku znalazła nie banknoty, ale krótki liścik.
Droga Pani Ringstad!
Wczoraj byłam na przyjęciu u państwa Carlsenów i zorientowałam się,
że źle wszystko zrozumiałam. Bardzo przepraszam, jeśli powiedziałam coś
niestosownego, gdy była Pani u mnie ostatnio. A więc to nie Pani, ale Pani
mąż pokochał inną. Jego rodzice byli bardzo uradowani, bo urodził się
chłopiec, który z czasem odziedziczy dwór, ale ja nie mogłam przestać
myśleć o Pani. To przecież Pani syn miał być dziedzicem. Proszę dać mi
znać, jeśli mogłabym zrobić coś dla Pani. Cieszy się Pani moją wielką
sympatią.
Szczerze oddana Bénédicte Paulsen
Elise położyła list na kolanach i zapatrzyła się w okno. A więc Signe
urodziła syna... Jak Ringstadowie i Carlsenowie mogą mówić, że on z
czasem odziedziczy dwór? Jako dziecko urodzone poza małżeństwem nie
będzie miał przecież żadnych praw do spadku, wykształceni ludzie
powinni o tym wiedzieć.
Pokręciła głową z oburzeniem i zagryzła wargę. Sympatia pani Paulsen
niewiele jej pomoże. Na pewno była jedyną znajomą Carlsenów, która w
ten sposób interpretowała sytuację.
Elise rozgniewała się tak bardzo, że nie była w stanie pracować, musiała
zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Wiatr wiał od zachodu, uderzył
więc w nią smród od rzeki. Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach
maszerowała wokół domu, gromiąc w myślach wszystkich
bezwzględnych, zajętych sobą, złych, choć eleganckich na pozór ludzi.
Hugo nie potrzebuje żadnego spadku. Nie przyjąłby go, nawet gdyby go
dostał. Elise zatroszczy się o to, by sam dał sobie radę w życiu. Zrobi tak,
jak jej radził Torkild, napisze książkę. Książka wzbudzi zainteresowanie,
wiele osób ją potępi, ale dzięki temu będzie się jeszcze lepiej sprzedawać.
A Ringstadowie i Carlsenowie będą siedzieć i gapić się. Nigdy by im do
głowy nie przyszło, że sprawy mogą się tak potoczyć. Że Elise może się
wzbogacić na własną rękę.
Ta myśl jej pomogła. Wzięła głęboki oddech i zaczęła się uspokajać.
W tej samej chwili zauważyła stadko trznadli, które buszowały w
wysokiej trawie, wyglądały jak małe elfy, gdy tak fruwały bezgłośnie.
Elise przystanęła, żeby na nie popatrzeć. Wydawały się pełne zapału,
radosne i zadowolone, gdy nurkowały w zarośla i zdobywały coś do
jedzenia, nie musząc walczyć ze sobą nawzajem.
Kochane maleństwa, pomyślała. I czemu ja się denerwuję? Dwór w
Ringstad nic przecież dla mnie nie znaczy. Pieniądze też się nie liczą.
Obyśmy mieli ich tyle, by jakoś sobie poradzić, obyśmy byli zdrowi, a
będę zadowolona. Liczy się tylko to, że mamy dach nad głową i siebie
nawzajem. Jeśli Emanuel i jego rodzice prowadzą taką haniebną grę, sami
sobie szkodzą najbardziej. Emanuel wcale nie wyglądał na szczęśliwego
człowieka, człowiek nie jest szczęśliwy, gdy rani innych.
Zza węgła wyłoniła się malutka główka.
- Larsine? - Elise z uśmiechem wyszła jej na spotkanie. - Jesteś już
zdrowa?
Larsine pokiwała głową z zadowoleniem
- Mama się pyta, czy mogę tu pobyć.
- Oczywiście, że możesz. Ale trochę się rozczarujesz, bo Anne Sofie już
z nami nie mieszka. Pomyśleć, że chorowałaś przez całą zimę. Zostawałaś
sama w domu, gdy mama wychodziła do pracy?
Larsine przytaknęła.
- Nie mogłam nigdzie wychodzić. Myśleli, że mam suchoty. Już
urodziłaś, Elise?
Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- Tak, dużego, pięknego chłopca, który ma na imię Hugo. Niedługo
skończy pół roku, niedawno wyrósł mu pierwszy ząbek. Przez cały dzień
się śmieje.
- Będę mogła się z nim pobawić?
- Będziesz mogła się nim opiekować przez cały dzień, jeśli tylko
zechcesz, ale on zazwyczaj śpi trochę przed południem i po południu.
- Ja też śpię przed południem.
- Chodź. - Elise wzięła małą za rękę. - Wejdziemy do środka i
sprawdzimy, czy Hugo śpi.
Hugo nie spał, gaworzył i wymachiwał nóżkami, powtarzał „da-da" i
wyglądał na bardzo zadowolonego z tego, że odzyskał swoją kołyskę.
Elise przez moment czuła dziwny ból w piersiach, bo nie potrafiła
uwolnić się od zatrzymanego w pamięci obrazu martwej dziewczynki,
która leżała w tej kołysce od chwili śmierci aż do swej ostatniej drogi na
Nordre Gravlund w trumience najmniejszej z tych, jakie Elise
kiedykolwiek widziała.
Pochyliła się i musnęła policzek synka.
- Czy nie jest już duży i śliczny?
Larsine stała koło kołyski z uroczystą miną i patrzyła na niemowlę.
- Ma loczki - powiedziała, chwytając się za swoje rzadkie, gładkie
włoski z wyraźną zazdrością. - Pomalowałaś mu je?
- Czy pomalowałam? - roześmiała się Elise.
- Służąca doktora tak robi. Ale nie maluje włosów na czerwono.
To ubodło Elise. Znowu to samo, pomyślała, wzdychając w duchu.
- Jesteś głodna, Larsine? Masz ochotę na kromkę z masłem?
- A stać cię na to, Elise?
- Tak, stać mnie na to - uśmiechnęła się Elise.
Elise zdążyła właśnie rozłożyć wszystkie części wykroju na materiale,
przypiąć je szpilkami i rozpocząć krojenie, gdy usłyszała nadbiegających
chłopców. Jakiś dźwięk przykuł jej uwagę, zaczęła więc nasłuchiwać.
Czyżby któryś z nich płakał?
Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wpadł Kristian z
Evertem.
Elise coś niepokojąco ścisnęło w piersiach.
- Gdzie jest Peder?
- Siedzi na dworze. - Kristian rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Coś się stało?
Przytaknął. Evert stał cicho ze spuszczoną głową.
- Ktoś mu znowu dokuczał? Kristian pokręcił głową.
- Jeszcze gorzej.
- Jeszcze gorzej? Co takiego? Mów.
Kristian wił się i zerkał na Everta, jakby prosił go o pomoc.
- Coś najgorszego.
Elise pobiegła do drzwi. Oczami wyobraźni ujrzała Pedera broczącego
krwią, niezdolnego ruszyć się z miejsca o własnych siłach.
- To nie to, co myślisz! - zawołał Kristian. - Nikt go nie wepchnął do
wodospadu i nie zrobił mu krzywdy.
Elise, zdenerwowana, obróciła do niego twarz.
- Powiedz wreszcie.
- Nie zdał egzaminu.
Elise zamarła bez słowa. Czuła, jak krew jej odpływa z twarzy, jak
oblewa ją fala chłodu.
- Nie zdał? - szepnęła. Przypomniała sobie jak przez mgłę fragmenty
rozmowy Emanuela i Carla Wilhelma o szkole specjalnej. Wyobraziła
sobie wielką salę pełną rozwydrzonych chłopców, którzy dokuczają sobie
nawzajem i nikt dorosły nie interweniuje. Na jednym z łóżek siedział
Peder z zaczerwienionymi oczami. Łzy spływały mu po policzkach i
błagał ją, by mógł wrócić do domu.
W następnej chwili przepełniła ją niepohamowana wściekłość. Peder nie
jest upośledzony. Nie jest też głupi. Coś sprawia, że nie może nauczyć się
czytać. Gdyby nauczyciel mu pomógł, na pew no by się wreszcie nauczył.
Radzi sobie przecież z rachunkami, nie umiałby liczyć, gdyby miał jakiś
feler.
Otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
Na stołku siedział skulony mały chłopiec, chowając głowę i twarz w
ramionach. Jego chudziutkie ramionka trzęsły się rozpaczliwie.
Usiadła koło niego, chciała go przytulić, ale się odsunął. Elise
zrozumiała, że Peder dziś nie jest w stanie znieść nawet współczucia.
- Porozmawiam z twoim nauczycielem, Peder. - Starała się mówić
spokojnym głosem. - Opowiem mu, jak bardzo mi pomagasz w domu i jak
ciężko pracujesz popołudniami po szkole.
Pokręcił głową, nie podnosząc wzroku.
- Myślisz, że to go obchodzi? Inni chłopcy też pracują, ale odrabiają
lekcje.
W tej samej chwili Elise spostrzegła Hildę, która wracała właśnie przez
most z fabryki, dokąd poszła zapytać o pracę. Elise czuła na sobie jej
pytające spojrzenie, Hilda zauważyła Pedera i domyśliła się, że stało się
coś złego.
Gdy tylko do nich podeszła, Elise wyjaśniła jej, co zaszło.
Hilda poczerwieniała ze złości.
- Nauczyciel postąpił paskudnie. Nie musisz nigdzie iść, Elise. Ja to
zrobię, ja. Widziałam, jak Peder ślęczy nad lekcjami co wieczór, i wiem,
że stara się, jak umie. Wtedy gdy mi mówiłaś, że dostał po łapach za to, że
źle odrobił lekcje, chciałam iść do szkoły, ale nie mogłam. Teraz mam
mnóstwo czasu. Nadzorca nie ma dla mnie pracy. Jestem pewna, że
zawdzięczam to majstrowi. Na pewno wścieka się na mnie i obwinia mnie
o śmierć Jensine. Na pewno uważa, że nie doszłoby do tego, gdybym ją
oddała jego siostrzeńcowi.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Nie może cię przecież karać w ten sposób.
- Nie może? Czy jest coś, na co majster nie może sobie pozwolić? -
Kucnęła przed Pederem. - Nie płacz, Peder. Porozmawiam z twoim
nauczycielem. Powiem mu, co sądzę o takim traktowaniu dzieci, i zagrożę,
że pójdę z tym do gazety. Niech tylko spróbuje. Jeśli mnie nie posłucha,
wybiorę się na policję, tak mu powiem.
Peder podniósł opuchniętą od płaczu buzię.
- Odważysz się, Hildo?
- A jak myślisz? Już się na to cieszę, wypomnę mu wszystko, co się
uzbierało. Zaczekaj, to zobaczysz. - Podniosła się. - Idę od razu. - Obróciła
się na pięcie i już jej nie było.
Elise chciała ją zatrzymać, poprosić, żeby się uspokoiła, zanim pójdzie.
Nic się nie da osiągnąć, ubliżając ludziom, można tego tylko gorzko
pożałować. Nauczyciel mógłby zacząć traktować Pedera jeszcze gorzej.
Ale nic nie powiedziała. Tym razem miała wątpliwości, czy milczenie
jest najlepszym rozwiązaniem. Poza tym zaczęły się wakacje i zanim znów
zaczną się lekcje, nauczyciel zdąży o wszystkim zapomnieć.
Peder spojrzał na siostrę.
- Hilda to jest odważna.
- Tak, Hilda jest odważna - przytaknęła Elise. - Mam tylko nadzieję, że
nie powie czegoś, czego będzie później żałować. Chodź, Peder, pójdziemy
na obiad. Musisz coś zjeść, zanim znów wyjdziesz. A poza tym przyszła
do nas Larsine - dodała pogodnym tonem.
Peder otarł zapłakane oczy i zapomniał na chwilę o swoim nieszczęściu.
- Będzie tu przychodzić codziennie, jak przedtem?
- Tak, już wyzdrowiała. Biedactwo, tyle miesięcy spędziła w łóżku,
całkiem sama, gdy Kiełbaska szła do pracy.
- Biedactwo. - W oczach Pedera było współczucie.
Dobrze mu robi świadomość, że inni mają swoje kłopoty, pomyślała
Elise.
- No widzisz, Peder. Ludzie, którzy znikają, czasem się znów pojawiają.
Tylko ojciec i Jensine odeszli na zawsze, ale nie całkiem. Bo przecież żyją
wciąż w naszych myślach. Kto wie, może ich jeszcze spotkamy?
- A co z Emanuelem, Elise? On też się nagle pojawi? Elise wolała na
niego nie patrzeć.
- Na pewno.
- Pingelen i Gwóźdź mówią, że on się od nas wyprowadził i ożenił się z
inną.
Elise poczerwieniała z gniewu.
- To nieprawda.
- To czemu go nie ma?
- Bo jego rodzice chcieli, żeby wrócił do domu.
- Mówiłaś, że pojechał szukać pracy.
- To także. We dworze.
- Oszukujesz. - Rzucił jej wyzywające spojrzenie. - Cały czas
oszukiwałaś. Wyjechał, bo się zakochał w Signe i dlatego, że nie jest
ojcem Hugo. Pieprzyłaś się z innym, tak mówi Gwóźdź.
Elise poczuła wielki ból w sercu. Dlaczego nie powiedziała chłopcom
prawdy, zanim dowiedzieli się wszystkiego od innych? Ciągle to
odkładała, szukała kolejnych pretekstów, by uniknąć nieprzyjemnej
rozmowy.
- Chodź ze mną do sypialni, Peder. Chcę z tobą porozmawiać.
- Nie mam czasu. Muszę iść do Larsine.
- Zrobisz to później. Zdążysz.
Pokręcił głową i ruszył w stronę drzwi do pokoju, jakby nie miał
zamiaru jej słuchać.
- Peder - powiedziała głosem ostrzejszym niż zwykle. Nie spojrzał
nawet na nią, sięgając do klamki. Dogoniła go, chwyciła i potrząsnęła.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Próbował się wyrwać.
- Nie masz prawa na mnie krzyczeć, jesteś dziwką. Elise z trudem
złapała oddech i wymierzyła mu policzek. Peder złapał się za policzek i
patrzył na nią z niedowierzaniem.
Uderzyła go po raz pierwszy. Dostawał po uszach od matki, od ojca, od
nauczyciela, ale nigdy od niej. Ogarnął ją wstyd i żal.
- Nie chciałam, Peder. - Spojrzała na niego z rozpaczą. - Ale nie wolno
ci nigdy tak mówić. To prawda, że Hugo nie jest synem Emanuela, ale to
Emanuel chciał, żeby wszyscy w to wierzyli. Współczuł mi bardzo, gdy
przytrafiło mi się coś strasznego.
Evert i Kristian siedzieli w milczeniu i z przerażeniem śledzili całą
scenę. Teraz niespodziewanie odezwał się Evert:
- Wiemy. To przez tego drania, co ci odebrał dziewictwo. Przez tego
łajdaka - dodał z oburzeniem w głosie.
Elise zadrżała. Czy Evert wszystko rozumiał? Miał przecież dziewięć
lat, gdy to się zdarzyło. Tak to już jest. Dzieci po tej stronie rzeki wiedzą
więcej, niż powinny. Postanowiła, że będzie szczera.
- To prawda, Evert. Emanuel był bardzo dobry i ożenił się ze mną, żeby
Hugo mógł nosić jego nazwisko i żeby wszyscy uważali, że to Emanuel
jest jego ojcem. Ale ktoś się dowiedział o naszej tajemnicy. Nie chcieliśmy
nic złego, gdy was okłamywaliśmy, myśleliśmy, że tak będzie najlepiej dla
wszystkich.
Peder nic nie powiedział, stał przez chwilę ze skamieniałą twarzą, a
potem wszedł do salonu i cicho zamknął za sobą drzwi.
Elise śledziła go wzrokiem, choć serce jej się krajało. I to właśnie
dzisiaj. Po raz pierwszy odwrócił się od niej, gdy miał jakiś kłopot. Czy jej
jeszcze kiedyś zaufa?
Podała obiad i miała nadzieję, że Peder przyjdzie, gdy chłopcy zaczną
jeść, ale nie przyszedł. Dopiero gdy otworzyła drzwi i powiedziała, że
musi się pośpieszyć, wziął czapkę i wybiegł, nie patrząc na nią, nie
mówiąc „do widzenia".
Gdzie się podziała Hilda? - zastanawiała się Elise, gdy została sama. Nie
rozmawia chyba z nauczycielem tak długo?
Wyjęła znów tkaninę, wykrój i szpilki i zabrała się do pracy. Myślała o
Pederze. Za dużo na niego spadło. Najpierw Pingelen i Gwóźdź
zaszokowali go, opowiadając prawdę o Hugo, potem nie zdał egzaminu i
dowiedział się, że będzie powtarzał trzecią klasę. W rozpaczy zwrócił się
przeciwko niej, wiedząc, że ona kocha go najbardziej i że ją najbardziej
dotknie swoim zachowaniem.
Dziwne, że Hilda tak długo nie wraca. Nauczyciel chyba nic jej nie
zrobił?
Podeszła do okna i spojrzała w stronę szkoły. Na drodze nie było widać
nikogo. Peder i Evert są już pewnie w szkole, ale na pewno nie spotkali
Hildy. Poszli prosto do pracy, do piwnicy.
A jeśli nauczyciel wściekł się z powodu interwencji Hildy i zemści się
na Pederze? Hilda ma gwałtowny temperament. Jeśli jest bardzo
wzburzona, przestaje panować nad sobą.
Dlaczego pozwoliłam jej iść? Powinnam zatrzymać ją w domu, żeby się
uspokoiła.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Hilda pojawiła się dopiero wtedy, gdy chłopcy wrócili z pracy. Elise
była wówczas już tak zdenerwowana, że musiała przerwać szycie. Petrike i
Hjalmar wrócili do domu przed przeszło godziną. Petrike zamęczała
wszystkich swoim gadaniem do tego stopnia, że Elise pod byle pretekstem
wychodziła z domu, by uniknąć jej towarzystwa.
Teraz znów wybiegła, żeby się dowiedzieć, jak poszło siostrze.
Ku swemu zdumieniu ujrzała uśmiech na twarzy Hildy. Stanęła i w
napięciu czekała na siostrę.
- Jak poszło?
- Dobrze. - Hilda zrobiła tajemniczą minę.
- Dobrze? Pytam, jak poszło z nauczycielem?
- Przecież mówię, że dobrze.
- Długo cię nie było. Hilda pokiwała głową.
- Mieliśmy wiele tematów do omówienia. A poza tym on zamierzał
właśnie wypić kawę i mnie też poczęstował.
Elise otworzyła usta ze zdumienia.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Peder nie ucierpi przecież na tym, że
poznałam jego nauczyciela. Wręcz przeciwnie.
Elise pokręciła głową, całkiem skonfundowana.
- Co to znaczy „poznałam"?
- Musisz znać szczegóły? Czy nie wystarczy ci wiadomość, że miło nam
się rozmawiało?
- Miło wam się rozmawiało? Ty, która zamierzałaś wyżyć się na nim,
wyładować na nim cały gniew? Poszłaś do szkoły, żeby pomówić z nim o
Pederze, a nie na miłą rozmowę.
- Rozmawialiśmy o Pederze - uśmiechnęła się Hilda. - Obiecał, że zajrzy
tu któregoś dnia i z tobą także porozmawia. Może będzie dawał Pederowi
prywatne lekcje.
- Prywatne lekcje? Boże drogi, czy ty wiesz, ile to kosztuje?
- Nie mówiłam przecież, że będziesz musiała za to płacić. Elise
pokręciła głową.
- Nic nie rozumiem. Żaden nauczyciel nie udziela prywatnych lekcji za
darmo.
- Myślę, że Reidar Jensen to zrobi - roześmiała się Hilda. - Czy Peder ci
nie powiedział, że mają młodego nauczyciela, który będzie zastępował
poprzedniego przez cały następny rok szkolny?
- Peder nie zdał egzaminu, nie pójdzie do następnej klasy.
- Pójdzie, jeśli się nauczy czytać w czasie wakacji. Elise stała
nieruchomo, wpatrzona w Hildę.
- Nauczyciel tak powiedział czy chcesz mnie tylko pocieszyć?
- Tak powiedział. - Hilda znów się uśmiechnęła. - Szkoda, że nie widzisz
swojej miny. Wyglądasz jak żywy znak zapytania.
- Czy jest w tym coś dziwnego? Mówisz tak zagadkowo.
Hilda się uśmiechnęła. Elise nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio widziała ją tak pogodną. W tej samej chwili stanęło jej przed
oczami martwe dziecko w ramionach siostry. Tb było zaledwie dwa
tygodnie temu. A teraz Hilda stoi tu uśmiechnięta i opowiada o młodym
nauczycielu Pedera.
Hilda przejrzała chyba jej myśli.
- Wiedział, że niedawno straciłam dziecko. Evert i Peder mu o tym
opowiedzieli. Najpierw złożył mi kondolencje i widziałam w jego oczach,
że mu naprawdę przykro z tego powodu. Potem powiedział, że przed
rokiem sam stracił małą siostrzyczkę. A po chwili rozmawialiśmy już tak,
jakbyśmy się znali całe życie. Opowiedziałam mu nawet o majstrze i o
Braciszku.
Elise zakryła usta dłonią, patrząc na siostrę z przerażeniem.
- Opowiedziałaś mu o majstrze i o Braciszku? Że miałaś z majstrem
dwoje dzieci, choć nie byłaś jego żoną?
Hilda pokiwała głową.
- Powiedziałam, że nie mogłam znieść życia w fabryce i w
Andersengarden, więc gdy Paulsen zaproponował mi lepsze życie,
skorzystałam z szansy. Powiedziałam, że wydawało mi się, iż to poważna
propozycja. Reidar Jensen był wstrząśnięty. Uważa, że powinnam pójść na
policję.
- To znaczy, że niewiele wie o życiu robotników.
- Niewiele. Mieszka po tamtej stronie rzeki. Niedaleko Bisletlokkene,
tam gdzie mają zbudować boisko.
Jego rodzice są na pewno dobrze sytuowani i raczej nie ucieszą się, że
ich syn zainteresował się dziewczyną, która urodziła dwoje
pozamałżeńskich dzieci, pomyślała Elise. Ale tego nie powiedziała.
- Co mówił na temat Pedera?
- Powiedział, że Peder za mało się uczył, czasami w ogóle, ale na pewno
da sobie radę, jeśli mu ktoś pomoże.
Elise prychnęła.
- Peder zawsze odrabiał lekcje, a ja mu pomagałam, jeśli mnie o to
prosił.
Hilda rzuciła siostrze gniewne spojrzenie.
- Myślałam, że się ucieszysz, że rozmawiałam z nauczycielem i
załatwiłam, że Peder najprawdopodobniej dostanie promocję do następnej
klasy.
- Oczywiście, że się cieszę, Hildo - przytaknęła Elise.
Dwa dni później Reidar Jensen złożył im wizytę. Chłopcy skończyli już
pracę, ale trzymali się z dala od domu, gdy się dowiedzieli, że nauczyciel
ma ich odwiedzić.
- Po co on tu przychodzi? - Peder spojrzał na siostrę pytająco, nim
zniknął. Znów zachowywał się tak jak dawniej. Nie rozmawiali więcej o
Hugo, o Emanuelu i o tym, co Pedera tak wzburzyło. Najprawdopodobniej
Peder coś zrozumiał.
- Żeby porozmawiać ze mną i z Hildą. Może jednak przejdziesz do
następnej klasy.
Oczy mu się zaświeciły.
- Czy Hilda dała mu w kość?
- Nie - uśmiechnęła się Elise. - Ale poważnie z nim porozmawiała. Hilda
potrafi być surowa, wiesz chyba o tym. Ciekawe, czy nauczyciel się nie
zdenerwował.
Pogoda była piękna, świeciło słońce, wiatr wiał w korzystny sposób.
Siostry wyniosły na dwór kuchenny stół i postawiły go przed ławką. Elise
położyła na nim niewielką białą serwetkę i trzy talerzyki, które zostawił
Emanuel. Może były niewiele warte, a może o nich zapomniał. Hilda
zerwała trochę polnych kwiatów i wstawiła je do kubka. Miała
zaczerwienione policzki i błyszczące, pełne nadziei oczy. Chyba naprawdę
jej się spodobał, pomyślała Elise.
Elise też była pełna oczekiwań.
Reidar Jensen pojawił się, gdy kończyły przygotowywać kawę. Hilda
miała rację, był młodym, przystojnym mężczyzną. Uprzejmy, dobrze
wychowany, schludny, w białej koszuli, ciemnych spodniach, marynarce i
kamizelce. Całkiem inny niż większość młodych mężczyzn w tej okolicy.
Miał nawet złoty zegarek na łańcuszku w kieszonce kamizelki.
- A więc to jest najstarsza siostra Pedera, która zastępuje mu matkę -
powiedział, witając się z nią uprzejmie. - Peder dużo o pani opowiadał.
Pracuję z tą klasą od niedawna i jeszcze nie zdążyłem poznać wszystkich
uczniów, ale wiem, że Peder pochodzi z dobrego domu. Nie o wszystkich
to można powiedzieć - uśmiechnął się.
- Matka zapadła na suchoty i chorowała całą zimę w ubiegłym roku. Pod
koniec zimy leżała w sanatorium w Grefsen. A ja jako najstarsza z
rodzeństwa przejęłam odpowiedzialność.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Wasz ojciec zmarł w ubiegłym roku, prawda? Eise zastanawiała się, co
wie Reidar Jensen.
- Wpadł do rzeki i utopił się.
Nauczyciel pokiwał głową, jakby już o tym słyszał. I nie tylko o tym.
- Na szczęście matka poznała miłego i dobrego człowieka. Pobrali się,
gdy minął rok żałoby, i przeprowadzili się na Wzgórze Świętego Jana. Jej
nowy mąż jest wdowcem, ma córeczkę. Matka jest jeszcze za słaba, by
zajmować się więcej niż jednym dzieckiem. Dlatego Peder i Kristian
zostali u mnie.
- No i zaopiekowała się pani jeszcze Evertem. - Rzucił jej ciepłe
spojrzenie.
- A potem mną - dodała Hilda zaczepnie. Wszyscy się roześmiali.
- Proszę mi opowiedzieć coś o tej okolicy, pani Ringstad. Nigdy
przedtem tu nie byłem, objąłem tę posadę, bo nie było żadnej innej wolnej.
- O czym mam panu opowiedzieć? O ludziach czy o fabrykach?
- O wszystkim. - Zatoczył ręką koło. - Wszystko tu jest całkiem inne niż
to, do czego jestem przyzwyczajony. Ludzie inaczej mówią, inaczej się
zachowują, inaczej się ubierają i inaczej chodzą.
Elise pomyślała, że to samo mogłaby powiedzieć o ludziach z
Lakkegata. Może tak już jest, gdy człowiek znajdzie się w obcym miejscu.
- Torshov, Bjolsen, Äsen i Sandaker to nazwy dworów o bardzo długiej
tradycji - zaczęła. - Iladalen została tak nazwana po powodzi, jaka
nawiedziła dolinę, a Sagene nazwano tak z powodu tartaków, które
działały na brzegach rzeki.
Reidar Jensen uśmiechnął się.
- Pani na pewno odrabiała lekcje, pani Ringstad.
- A nie wszyscy odrabiają? - Spojrzała na niego buńczucznie.
- Powinna pani przyjść na moją lekcję, żeby zobaczyć, jak leniwi
potrafią być uczniowie. Niektórym zdarza się nawet zasnąć na lekcjach.
- Może to są dzieci, które pracują późno wieczorem?
- Może, ale powinny wiedzieć, że szkoła jest najważniejsza.
- To nie dzieci decydują o tym, czy pracują, czy nie. Najczęściej rodzice
od nich tego oczekują, żeby jakoś związać koniec z końcem.
- W tej okolicy pije się za wiele alkoholu. Elise skinęła głową.
- Wiele osób wpada w alkoholizm, zanim zdąży dorosnąć. Moczą chleb
w alkoholu, żeby się rozgrzać. Mieszkania są w fatalnym stanie, mało
kogo stać na to, by palić w piecu tyle, ile trzeba.
Hilda spojrzała na nią z irytacją.
Elise zrozumiała jej spojrzenie: czy naprawdę muszą o tym rozmawiać
podczas jego pierwszej wizyty? Zmusiła się do uśmiechu.
- Porozmawiamy o polityce innym razem, panie Jensen. Taki piękny
letni wieczór to nie najwłaściwszy moment, żeby się denerwować
wszystkimi problemami społecznymi.
- Zgadzam się z tym, pani Ringstad. Miło się chyba mieszka nad rzeką,
gdzie słychać szum wodospadu. To zapewne uspokaja i usypia. Mam coraz
większą ochotę zamieszkać w takim małym drewnianym domku, jakich
pełno w tej okolicy.
- Jest ich dużo także na Sandakerveien i na Maridalsveien.
- Słyszałem od kogoś o Brochmannshaugen. Co to właściwie jest?
- To dwór Voienvolden na Maridalsveien. Jest bardzo stary, chyba z
początku osiemnastego wieku. Od trzech pokoleń należy do rodziny
Udnass.
Jensen rozejrzał się dokoła.
- Nie pozwalacie chyba dzieciom kąpać się w rzece tak blisko
wodospadu?
- Nikt nie ma ochoty się tu kąpać. Woda jest bardzo brudna, wszystkie
fabryki ją zanieczyszczają. Kiedy wiatr wieje w naszą stronę, musimy
zamykać okna i drzwi, żeby uchronić się przed smrodem.
Hilda znów posłała siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Elise postanowiła,
że już nic nie powie.
- Niech pan opowie coś o sobie, panie Jensen - zasugerowała Hilda
zalotnym tonem.
Roześmiał się cicho.
- Cóż mam powiedzieć? Mieszkam z rodzicami i młodszą siostrą w
dużym mieszkaniu na Josefinesgata. W zasadzie nie zamierzałem zostać
nauczycielem, ale gdy zdałem maturę, miałem dość nauki i postanowiłem
poczekać rok. Najprawdopodobniej zacznę studia od przyszłej jesieni.
- Co pan będzie studiował?
- Chyba medycynę.
- To bardzo interesujący zawód, ale czy to nie jest niebezpieczne
przyjmować ciągle ludzi, którzy chorują na zakaźne choroby?
- Trzeba często myć ręce.
Jensen spojrzał na Hildę. Uśmiechnął się. Ona jemu też chyba wpadła w
oko.
Elise podniosła się.
- Bardzo przepraszam, ale muszę wejść do domu i przewinąć Hugo.
Skoro Hilda nie miała żadnej przyzwoitki wtedy, gdy tego naprawdę
potrzebowała, nie ma żadnego sensu jej teraz asystować.
Gdy przewijała synka, poiła go kaszką i wreszcie siadła na brzegu łóżka,
żeby podać mu pierś, myślała o tej nowej znajomości. Jensen zdawał się
miły, uprzejmy i troskliwy, jeśli jednak ta znajomość się rozwinie, pojawią
się te same kłopoty, co w jej związku z Emanuelem. Każde z nich
pochodzi z innego świata. Jensen nie wiedział nawet, że tutaj dzieci muszą
zarabiać na życie, choć uczył je od dwóch miesięcy. Nie rozumiał też
powodów, dla których w tej okolicy jest tak dużo alkoholików. Gdyby się
dowiedział, że ich ojciec utopił się po pijanemu, byłby zapewne oburzony,
a gdyby zobaczył, w jakich warunkach mieszkają robotnicze rodziny,
byłby wstrząśnięty. I czy znaleźliby wspólny język z jego rodziną? Na
pewno państwo Jensenowie zareagowaliby tak samo jak jej teściowie:
byliby uprzejmi, ale trzymaliby się z dala od młodych i zrobiliby
wszystko, żeby ich rozdzielić.
Gdy położyła małego, wróciła do kuchni, ale ku swojemu zdumieniu
stwierdziła, że nikt już nie siedzi na ławeczce pod domem. Może Hilda i
Reidar Jensen wybrali się na spacer?
Wkrótce do mieszkania wpadli z impetem chłopcy.
- Widzieliśmy ich, Elise. - Peder był rozgorączkowany, spocony i
brudny. - Śledziliśmy ich trochę, szli i chichotali. I śmiali się. On wziął ją
za rękę. Gdyby Kristian nie powiedział, że musimy wracać do domu,
pewnie byśmy zobaczyli, jak się całują. Nie sądzisz?
- Ależ Peder, nie wolno ludzi śledzić w ten sposób. Co by było, gdyby
was zobaczyli?
- On chyba nie widział nikogo poza Hildą - zachichotał Peder.
Hałasowali i rozmawiali głośno, gdy jedli kolację, myli się i szli do
łóżek. Elise odmówiła z nimi wieczorną modlitwę, ale jeszcze długo
słyszała ich szepty i śmiechy.
Odetchnęła z ulgą. Jak to dobrze, że Peder żyje teraźniejszością.
Zachowywał się tak, jakby zupełnie zapomniał o tym, co się zdarzyło
przed dwoma dniami. Na pewno ktoś mu o tym przypomni i będzie
jeszcze wstydził się prawdy na temat Hugo, ale Elise uznała, że najgorsze
mają już za sobą.
Dopiero gdy położyła się i przez pewien czas leżała bezsennie, Hilda
wróciła do domu.
- Elise? Śpisz już?
Na dworze było jeszcze jasno, ale Elise zamknęła oczy i udawała, że śpi.
Hilda potrząsnęła jej ramieniem.
- Elise, muszę z tobą porozmawiać. - Rozpromieniona dziewczyna
opadła na brzeg łóżka. - Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki i on powiedział, że
te drzewa, których gałęzie zwisają aż do wody, są takie piękne. Mówił, że
nigdy wcześniej nie był nad rzeką i że wydaje mu się, jakby znalazł się
daleko od miasta. Rozmawialiśmy o wszystkim i było tak cudownie.
Trzymał mnie za rękę, a ja się czułam tak, jakbyśmy mieli ze sobą
mnóstwo wspólnego. Gdy znaleźliśmy się daleko od domów i ludzi,
zatrzymał się i pocałował mnie. Wprost nie mogliśmy się od siebie
oderwać. Jutro wieczorem znów się spotkamy.
Elise nie miała serca psuć jej radości. Ostatnimi laty w życiu Hildy było
jej tak niewiele. Zna Reidara Jensena zaledwie od paru dni, rzeczywistość
jeszcze zajrzy jej w oczy. Uśmiechnęła się do siostry.
- Cieszę się razem z tobą, Hildo. - Roześmiała się cicho. - Jesteś
naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Nie mogę sobie wyobrazić nikogo
innego, kto wybiera się do szkoły na nieprzyjemną rozmowę z
nauczycielem i wychodzi stamtąd, mając nowego narzeczonego.
Hilda też się roześmiała.
- Trudno w to uwierzyć, prawda? On zacznie dawać lekcje Pederowi
zaraz po zakończeniu roku szkolnego. To już niedługo.
- Zastanawiałam się trochę nad tym. Jesienią spróbujemy sobie poradzić
bez popołudniowych zarobków Pedera. Powinien raczej poświęcić ten
czas na naukę.
- Przecież nas na to nie stać. Pieniądze w komodzie nie będą trwać
wiecznie.
- Nie będziemy się martwić na zapas. Spróbujemy. Powiedz mi,
rzeczywiście wyznałaś mu prawdę na temat majstra?
Hilda pokiwała głową.
- Okazał mi tyle zrozumienia. W jego spojrzeniu nie było nawet cienia
potępienia. Przypuszczam, że się domyślił, że zrobiłam to z nędzy.
Elise wiedziała swoje, ale nic nie powiedziała. Przypomniała sobie
młodą dziewczynę z zarumienionymi policzkami i apaszką w rękach.
- Rozmawialiśmy o Pederze. Od kiedy Reidar lepiej go poznał, zaczął
się bardziej interesować sprawą. Przyszło mu do głowy, że może Peder
potrzebuje okularów i nie potrafi czytać, ponieważ źle widzi. Albo ma
kiepski słuch i nie słyszy tego, o czym się mówi w klasie. Ponieważ
Reidar interesuje się medycyną, ma jeszcze inną teorię. I mówi, że
wypróbuje ją na Pederze.
Elise poczuła, że oblewa ją fala gorąca. Los chciał, żeby Hilda poszła do
szkoły tamtego dnia, pomyślała. Skoro już mówią sobie po imieniu, to
znaczy, że z jego strony to coś więcej niż przelotne zainteresowanie ładną
buzią.
Hilda wstała i zaczęła się rozbierać do snu.
- Chyba nie zasnę. Jestem zakochana, to chyba właśnie to. Pierwszy raz
w życiu, Elise. Pomyśl tylko. Nie wiem, jak doczekam jutrzejszego
wieczora, wydaje mi się, że będę musiała czekać całą wieczność. Myślisz,
że moglibyśmy kupić ciastka po pięć ore dla każdego? Tylko ten jeden raz.
Bardzo mu się podobały polne kwiaty na stole. Muszę chyba jutro
nazrywać świeżych. Wiesz, one więdną tak szybko, gdy postoją w kubku
na słońcu. Poza tym umyję włosy, chociaż to nie jest sobota. Chyba mogę?
Wiesz przecież, że oddam ci pieniądze, gdy dostanę pracę. Reidar uważa,
że mam takie gęste i piękne włosy. Chciałby je kiedyś zobaczyć
rozpuszczone.
Ze śmiechem rzuciła się na łóżko.
- Jak on cudownie całuje. Czułam dreszcze aż w piętach.
Elise zamrugała oczami, próbując pokonać senność, ale była śmiertelnie
zmęczona. W końcu powieki jej opadły. Niekończące się wyznania Hildy
słyszała jak przez mgłę i po chwili zapadła w sen.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Następnego wieczoru, gdy Hilda poszła na spacer z Reidarem Jensenem,
a chłopcy pograć w piłkę, Elise ujrzała nagle elegancką parę na moście.
Zdziwiła się, bo tego rodzaju ludzie rzadko pojawiali się w okolicy.
Po chwili drgnęła. Rozpoznała tę damę. To była pani Mathiesen, matka
Ansgara.
Odeszła czym prędzej od okna. Dokąd oni idą, u licha? Tutaj, o tej
porze? Stała na środku kuchni, a serce biło jej mocno. Chyba nie
zamierzają jej złożyć wizyty?
Starała się pozbyć tej myśli, ale nie potrafiła. Gdy usłyszała kroki tuż
koło domku, wiedziała, kogo się spodziewać. Przez chwilę chciała udać,
że jej nie ma w domu, ale Hugo, który leżał w łóżeczku i wywijał
nóżkami, aż piszczał z radości, nie zdołałaby więc ich oszukać.
Odczekała, aż zapukają, potem podeszła powoli do drzwi i otworzyła je.
- Przepraszam, że przeszkadzamy, pani Ringstad, nie chcielibyśmy się
narzucać, ale mamy ważną sprawę do omówienia. To jest mój mąż, O1av
Mathiesen.
Elise uścisnęła dłoń, która się do niej wyciągnęła, mruknęła po nosem
„proszę wejść" i otworzyła drzwi szerzej. Zachowałaby się niegrzecznie,
gdyby ich nie wpuściła, zwłaszcza że sprawa musiała jej dotyczyć, bo w
przeciwnym razie nie przychodziliby tutaj. Może coś się przydarzyło
Ansgarowi. To by sprawiło jej ulgę. Może Emanuelowi łatwiej by było
wówczas zaakceptować Hugo, a ona nie musiałaby się obawiać, że
sąsiedzi odkryją prawdę.
Nie mogła zaprosić ich do saloniku, bo stały tam tylko łóżka,
zaproponowała więc, by usiedli przy kuchennym stole. Zauważyła, że pan
Mathiesen rozgląda się z zaciekawieniem dokoła. Pani Mathiesen
interesowała się natomiast tylko Hugo, jak każda kobieta, która widzi małe
dziecko. Wpatrywała się w kołyskę tak intensywnie, że Elise się nieco
zdumiała.
- Jaki to piękny i dorodny chłopczyk, pani Ringstad. Jest taki pogodny i
zadowolony, na pewno doskonale się nim pani opiekuje.
- Staram się, jak mogę - potwierdziła Elise. - Na szczęście pokarmu mi
nie brakuje, a gdy są jakieś kłopoty, pomaga mi siostra. Straciła niedawno
własne dziecko, które urodziło się bardzo słabe.
Pani Mathiesen spojrzała na nią z przerażeniem.
- Ona też tu mieszka?
- Wprowadziła się tuż przed porodem - przytaknęła Elise. - W tej chwili
obie jesteśmy samotne, wynajęłyśmy więc poddasze. Dzięki temu udaje
nam się związać koniec z końcem.
- Pracują panie w fabryce?
- Pracowałyśmy, ale mężatek się nie zatrudnia. Teraz ja przyjmuję
zlecenia krawieckie, a Hilda szuka pracy.
Elise zastanawiała się przez cały czas, po co oni tu przyszli. Nie
zapomniała jeszcze ostatniego, nieprzyjemnego spotkania z panią
Mathiesen i uważała za wielką bezczelność to, że matka Ansgara ośmieliła
się przyjść do niej po tym, co powiedziała. Powinna była zrozumieć, że jej
słowa nie spodobały się Elise.
- Pewnie nie tak łatwo teraz o pracę. Słyszałam, że jest wielu bez-
robotnych. Ansgar przez dłuższy czas nie miał pracy, ale na szczęście teraz
ma zajęcie. Pracuje w redakcji gazety „Verdens Gang".
Elise zamarła. Czuła, jak rumieniec ją oblewa na samą myśl, że Ansgar
mógł widzieć to, co napisała, albo słyszeć jakąś rozmowę przełożonych na
jej temat. Może nawet słyszał jej nazwisko. Próbowała sobie przypomnieć,
czy jakieś szczegóły opowiadania mogły spowodować, że odgadł, kto się
kryje za pseudonimem Elias Aas, ale w tym zdenerwowaniu nie mogła
sobie przypomnieć nawet jednego zdania.
- A nie mogłaby zostać służącą? - ciągnęła pani Mahtiesen. - Słyszałam,
że o wiele łatwiej o taką pracę niż o posadę w fabryce. Wprawdzie zarabia
się mniej, ale chyba lepiej mieszkać w eleganckim domu, nawet w
służbówce, niż w jednej z tych czynszówek. Czy tu rzeczywiście
mieszkania są takie zatłoczone?
- Owszem, często się zdarza, że kilka rodzin dzieli dwupokojowe
mieszkanie. Hilda była służącą przez rok i nie sądzę, by miała ochotę
nadal to robić. Służące rzadko mają wychodne, zaczynają pracę przed
świtem, a kończą dopiero, gdy państwo położą się spać. Niektóre mają
wolną co trzecią niedzielę, inne co drugą. Nie mogą nawet spotykać się z
innymi młodymi ludźmi w sobotnie wieczory. Żadna młoda dziewczyna
nie chciałaby żyć w takim zamknięciu.
Pan Mathiesen siedział do tej pory w milczeniu.
- Wydaje mi się, że pani siostra miała wyjątkowego pecha. Nasze
służące mają wolny co drugi sobotni wieczór. Proszę mi powiedzieć, pani
Ringstad - powiedział nieco innym tonem - czy można się utrzymać z
krawieckich zarobków? Na pewno płaci pani wyższy czynsz niż
mieszkańcy tamtych robotniczych domów.
Elise pokiwała głową.
- Mój mąż płaci czynsz. - Elise drgnęła, wygłaszając to kłamstwo, ale
nie mogła się powstrzymać. Pani Mathiesen krzyknęła wtedy za nią, że
słyszała, iż Emanuel ją opuścił. A przecież nic im do tego. Elise chciała się
zemścić.
Spostrzegła zdumienie na twarzach obojga.
- Nie sądziłem... To znaczy wydawało mi się, że została pani sama?
Elise nie zdołała spojrzeć mu w oczy.
- Mój mąż miał pewne kłopoty i musiał na pewien czas wrócić do
rodziców.
- Tak, słyszałem, że pochodzi z wielkiego dworu.
Ci ludzie są bardzo dobrze zorientowani, zdenerwowała się Elise. Za
chwilę powiedzą, że zabrał tam swoją kochankę. Elise wstała ze stołka,
żeby nie musieć na nich patrzeć...
- Napiją się państwo kawy?
- Bardzo chętnie. Ale nie będziemy nic jedli. Jesteśmy właśnie po
obiedzie.
Obiad wieczorem? - zdziwiła się Elise. W fabryce przerwa obiadowa
jest zawsze o dwunastej. Na szczęście już wcześniej podłożyła do pieca,
żeby wygotować pieluchy. Szybko więc zaparzyła kawę. W filiżance
została tylko resztka cukru, Elise zapomniała kupić następną paczkę.
Mleko musiała powąchać, nim odważyła się wlać je do dzbanuszka. Przy
takiej pogodzie mleko szybko kwaśniało.
Spostrzegła minę pani Mathiesen, gdy postawiła przed nimi metalowe
kubki, ale wcale się tym nie przejęła. Nie miała zamiaru udawać, że jest
lepiej sytuowana, na pewno im nie zaszkodzi, jeśli się dowiedzą, jak żyją
ludzie po drugiej stronie rzeki. Po co tu przyszli? Tylko z ciekawości?
Tylko dlatego, że ich syn się w niej „zakochał"? Gdyby wiedzieli, jakiego
mają syna, pewnie trzymaliby się z daleka. Nie wychylaliby nosa z domu
ze wstydu.
- Słyszałam, że .pani matka z mężem mieszka niedaleko nas, prawda? -
W głosie pani Mathiesen pojawiła się nuta szczerego zainteresowania.
Elise pokiwała głową.
- Matka i Asbjern Hvalstad pobrali się zeszłej zimy i wynajęli
mieszkanie na Wzgórzu Świętego Jana. On jest wdowcem i ma małą
córeczkę. Matka w ubiegłym roku chorowała na suchoty, ale dzięki
dobrym ludziom, którzy umieścili ją w sanatorium w Grefsen,
wyzdrowiała. Nie wróciła jeszcze do pełni sił, dlatego moi bracia
mieszkają ze mną.
- To bardzo ładnie z pani strony, pani Ringstad. Wyjątkowo ładnie. -
Pani Mathiesen obdarzyła ją ciepłym spojrzeniem. - Niewiele starszych
sióstr postąpiłoby w ten sposób.
- Nie miałam wyboru. Matka jest jeszcze za słaba, a ja zajmowałam się
chłopcami podczas jej choroby. Przywykli więc zwracać się do mnie we
wszystkich sprawach.
- Pani ojciec nie żyje, prawda?
Cóż za okropna ciekawość. Elise była coraz bardziej zirytowana.
Wychowano ją jednak tak, by była zawsze uprzejma dla obcych, więc nic
nie powiedziała.
- Owszem, ojciec zmarł w ubiegłym roku.
- Gdzie pracował?
- W tkalni płótna żaglowego. Ale potem stracił pracę i był bezrobotny.
Za młodu był marynarzem.
- Pochodził z Kristianii?
To przesłuchanie stawało się coraz bardziej podejrzane. O co im chodzi?
Czyżby dotarły do nich pogłoski, że w żyłach ojca płynęła cygańska krew?
Elise drgnęła nerwowo. Może ci ludzie mają coś wspólnego z
prześladowaniami Cyganów? Może dlatego tu przyszli? Może ich wizyta
nie ma żadnego związku z Ansgarem?
- Ojciec pochodził z Ulefoss. - Wiedziała doskonale, że to kłamstwo, ale
wiedziała też, że ojciec pracował w hucie żelaza w Ulefoss przez pewien
czas, żeby być blisko matki. Gdy się pobrali, przeprowadzili się do
Kristianii w poszukiwaniu pracy.
- W takim razie musiał tęsknić za domem. To chyba smutne
przeprowadzić się z takiego pięknego miejsca jak Ulefoss do szarych i
ponurych czynszówek robotniczych tu nad rzeką Aker.
- Myślę, że moja matka bardziej tęskniła. Marzyła zawsze, żeby
zamieszkać w małym drewnianym domku, takim jak ten, z zielonym
trawnikiem, drzewami i kwiatami. Jeśli ojciec za czymś tęsknił, to chyba
raczej za morzem.
Cyganie trzymają się lądu, pomyślała. To ich powinno przekonać, że
ojciec nie był Cyganem.
- Ma pani inną rodzinę w okolicy? Ciotki, wujów czy kuzynów?
Elise pokręciła głową.
- Ojciec był jedynakiem, a większość braci matki zmarła podczas
epidemii. Dwaj wyemigrowali do Ameryki i słuch o nich zaginął. Może
założyli rodziny i mamy wielu kuzynów, tylko nic o tym nie wiemy.
- To chyba dziwne uczucie być samemu na świecie. Na Boże Narodzenie
organizujemy zawsze wielkie przyjęcie i wtedy do stołu siada dwadzieścia,
trzydzieści osób.
Nas nie byłoby na to stać, nawet gdybyśmy mieli tylu krewnych,
pomyślała Elise.
- Mamy dobrych sąsiadów. Tu nad rzeką ludzie się wzajemnie wspierają,
pomagają sobie w trudnej sytuacji, pożyczają sobie jedzenie, pocieszają w
żałobie. Gdy Hilda straciła dziecko, zjawili się wszyscy sąsiedzi. Wszyscy
zostawili nam trochę grosza, zawsze tak robimy, gdy ktoś umiera.
Wszyscy chcieli zobaczyć maleństwo, choć to było takie bolesne. -
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Oczy pani Mathiesen zaszkliły się łzami.
- Och, proszę o tym nie mówić. Nie zniosłabym widoku maleńkiego
martwego dziecka. Pani mogła na nie patrzeć, pani Ringstad?
- A co miałam zrobić? Leżała tu w kołysce aż do pogrzebu. Ubrana w
najpiękniejsze ubranko, jakie Hildzie udało się zdobyć, otoczona
kwiatami, które przynieśli sąsiedzi. To było piękne. - Głos jej zadrżał.
- Piękne? Mnie się to wydaje straszne.
Elise nic nie powiedziała. Tutaj ciągle ktoś umiera, czy to z powodu
choroby, czy z powodu wypadku. Śmierć jest częścią życia.
- Proszę mi powiedzieć - odezwał się znów pan Mathiesen - co pani
pocznie, jeśli nie zarobi pani dość pieniędzy szyciem?
Elise zjeżyła się. Skłamała przed chwilą, mówiąc, że Emanuel płaci
czynsz, ale pan Mathiesen chyba jej nie uwierzył. Czego oni właściwie
chcą?
- Wtedy będę musiała podjąć jeszcze inną pracę. Za pół roku mój synek
podrośnie na tyle, że będę go mogła zostawiać w żłobku za dnia. Wówczas
łatwiej mi będzie znaleźć jakieś zajęcie. Może jednak uda mi się ich
przekonać, żeby mnie znów zatrudnili w przędzalni, pracowałam tam
przecież wiele lat.
- W żłobku? - Pani Mathiesen spojrzała na nią z przerażeniem. - Co to
takiego?
- Sześć lat temu Armia Zbawienia otworzyła punkt pomocy tu w Sagene.
Nazwano go żłobkiem. To oferta dla samotnych matek, które potrzebują
kogoś, kto zajmie się ich dziećmi w ciągu dnia.
- Biedne maleństwa. Czy to znaczy, że dzieci nie widzą matek całymi
dniami?
Elise pokiwała głową. Nic się nie stanie pani Mathiesen, jeśli dowie się,
jak wygląda świat, pomyślała.
- Matki idą do żłobka przed szóstą i odbierają dzieci po pracy, koło
ósmej, dziewiątej wieczorem. Zwłaszcza zimą, podczas mrozów, przykro
patrzeć, jak biegną z maleństwami na rękach, zbyt lekko ubrane i
przemęczone. Nikt nie chce się znaleźć w takiej sytuacji, ale czasami nie
ma innego wyjścia.
Zauważyła, jak państwo Mathiesen wymienili spojrzenia. Mieszkają tak
niedaleko, na Gjetemyrsveien, i nie mają pojęcia, co się dzieje tu, nad
rzeką.
Spojrzenie pani Mathiesen powędrowało w stronę kołyski, w której leżał
uśmiechnięty Hugo, wywijając nóżkami i gaworząc do siebie.
- Czy nie mogłaby pani pomyśleć o innej pracy? Na przykład o takiej,
do której mogłaby pani zabierać ze sobą małego?
- O jakiej?
Pani Mathiesen pokręciła głową, nieco zakłopotana, zastanawiając się
nad odpowiedzią.
- Widziałam kobiety, które sprzątają razem z dziećmi. I ekspedientki.
- Nie sądzę, by znalazło się wielu kupców, którzy chcieliby, żeby jakieś
dziecko plątało się im po sklepie. Ja też widziałam dzieci, które
towarzyszą matkom podczas sprzątania, ale myślę, że w żłobku miałyby o
wiele lepiej. Tam zajmują się nimi samarytanki, karmią je i ubierają w
specjalne ubrania, żeby nie niszczyły własnych. A na Boże Narodzenie
dzieci dostają ubrania, które uszyły dla nich siostry albo kobiety ze
związków.
Do rozmowy wtrącił się znowu pan Mathiesen.
- Czy zamierza pani mieszkać w tym domu, nawet jeśli... to znaczy... no,
jeśli pani mąż nie wróci?
Elise poczuła rumieniec na policzkach. Ten człowiek zasugerował, że
Emanuel ją opuścił na zawsze, a nie ma przecież prawa o to pytać.
- Owszem, zamierzam - odparła sucho.
- Poradzi sobie pani finansowo?
O co, u licha, chodzi tym ludziom. Przychodzą do obcej kobiety i
wypytują o jej sytuację finansową. Co oni sobie wyobrażają? Czy przyszli
dlatego, że Ansgar im powiedział, że ją „kocha"? Jeśli sądzą, że uda im się
na nią wpłynąć, że ona ma do niego słabość, to bardzo się mylą. Nie
zrobiła nic, żeby go ośmielić, w żaden sposób nie dała im do zrozumienia,
że jest nim zainteresowana.
- Dobrze sobie radzę. - Sama słyszała chłód w swoim głosie. Może
Ansgar dał im do zrozumienia, że coś między nimi zaszło?
Przeraziła się.
Może chcieli się o niej jak najwięcej dowiedzieć, sądząc, że mają przed
sobą potencjalną synową? Wielki Boże, co za idiotyzm. Lepiej przerwać tę
komedię, nim sprawy zajdą za daleko.
- Poza tym mój mąż wróci już niedługo - dodała. - Stracił, niestety,
posadę w tkalni płótna żaglowego, ale wszystko wskazuje na to, że
dostanie inną. Jego rodzice są dobrze sytuowani i chcą nam pomóc.
Zauważyła, że przez twarz pani Mathiesen przemknął wyraz
współczucia.
- Nie musi się pani wstydzić przed nami, pani Ringstad. Wiemy
wszystko. Wiemy, że pani mąż na dobre wrócił do dworu. Tak się składa,
że znamy rodziców Signe.
To był wielki cios. Elise nie mogła dobyć z siebie ani słowa, w głowie
miała pustkę.
- Świat jest mały - dodała pani Mathiesen przyjaźnie. - Proszę jednak nie
sądzić, że jesteśmy po stronie Signe, chociaż ją znamy. Przeraziliśmy się,
gdy usłyszeliśmy tę historię. To było parę dni temu. Uwodzenie cudzych
mężów zasługuje na surową naganę. Signe niedawno urodziła chłopca i
Ringstadowie są podobno zadowoleni. Zawsze pragnęli, żeby syn ożenił
się z dziedziczką jakiegoś wielkiego dworu. Nie rozumiem zupełnie, jak
szanujący się ludzie mogą w ten sposób ignorować swoją prawowitą
synową, przecież ich syn jest wciąż pani mężem. Moim zdaniem to nic
innego jak zachęcanie do cudzołóstwa, do łamania siódmego przykazania.
- Matka Ansgara otarła łzę w oku.
- No, no. - Mąż postanowił ją powstrzymać. - Za mało wiemy o tej
sprawie, żeby się wypowiadać. Nie wiemy także, co zamierzają zrobić
państwo Ringstadowie. Nie po to tu przyszliśmy.
Elise spojrzała na niego. No więc dlaczego tu przyszli? Czy wreszcie to
powiedzą?
- No, tak - odparła jego żona cieplejszym głosem. - Ale musimy
wyjaśnić pani Ringstad, że nie powinna się czuć zakłopotana. - Znów
zwróciła się do Elise. - Od kiedy odmówiła pani przyjęcia od nas
pieniędzy, uważam panią za ogromnie szlachetnego i skromnego
człowieka. Nikt mi nie wmówi, że pani teściowie mogą mieć pani coś do
zarzucenia. Moim zdaniem chodzi tu tylko o snobizm. Robotnica nie jest
godna ich syna.
Pan Mathiesen chrząknął, dając do zrozumienia, że jego żona posunęła
się za daleko, ale pani Mathiesen nie zamierzała dać mu sobą powodować,
co do tego nie było wątpliwości.
- Ja uważam, że młoda kobieta, która bierze na siebie odpowiedzialność
za swoich młodszych braci, jest godna najwyższego szacunku. Byłabym
dumna, gdybym miała taką synową.
Teraz się zacznie, pomyślała Elise i zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko
stąd. Starała się znaleźć inny temat do rozmowy, ale nic jej nie
przychodziło do głowy. Nie miała przecież nic wspólnego z tymi ludźmi.
Wreszcie zaświtał jej pewien pomysł. Odwróciła się w stronę pana
Mathiesena i zapytała:
- Czy był pan na pogrzebie Henryka Ibsena, panie Mathiesen?
- Tak, to było wielkie wydarzenie, cała elita Kristianii zebrała się w
kościele Świętej Trójcy. Było też wielu delegatów z innych krajów.
- To był wielki pisarz - wtrąciła jego żona. - Moim zdaniem -
największy. Ma pani czas na lekturę, pani Ringstad?
- Bardzo niewiele.
Pani Mathiesen rozejrzała się dokoła.
- Może książki są dla pani za drogie?
- Gdy chodziłam do szkoły, pożyczałam lektury od naszej nauczycielki.
Zachęcała mnie gorąco, żebym kształciła się dalej, ale nie miałam takich
możliwości.
- Domyślam się, że była pani zdolną uczennicą. Elise się uśmiechnęła.
- Miałam szczęście, bo nauka przychodziła mi bez trudu.
Znów zauważyła, że jej goście wymieniają znaczące spojrzenia. Pan
Mathiesen skinął głową, jakby dawał znak swojej żonie. Pani Mathiesen
zaczęła więc, nieco skrępowana:
- Przyszliśmy dziś do pani z bardzo szczególnego powodu. Elise
poczuła, jak twarz jej tężeje.
Pani Mathiesen spojrzała bezradnie na męża, jakby szukała pomocy.
- Ansgar, nasz syn, zwierzył nam się z czegoś.
Elise poczuła, jak oblewa ją najpierw fala gorąca, a potem zimna. Chyba
nie opowiedział rodzicom, co zrobił?
- Pewnego wieczoru przyszedł do domu podpity, zdenerwowałam się na
niego i zaczęliśmy się kłócić. Wtedy nam powiedział, że jest ojcem pani
syna.
W pokoju zapadła śmiertelna cisza. Elise nie wiedziała, gdzie podziać
oczy, co powiedzieć. Najdziwniejsze, że dręczyło ją poczucie winy, jakby
to ona zrobiła coś złego. Zauważyła, że rodzice Ans-gara wpatrują się w
nią pilnie, jakby oczekiwali, że temu zaprzeczy. Najprawdopodobniej żyli
nadzieją, że Ansgar ich okłamał.
Wreszcie zdołała podnieść wzrok.
- Opowiedział, co się stało? - szepnęła całkiem bezbarwnym tonem.
Pani Mathiesen pokiwała głową.
- Przyznał się, że panią napadł. Nie potrafię nawet wyrazić swojej
rozpaczy, pani Ringstad. Wstyd mi, że wydałam go na świat. Żyliśmy w
przekonaniu, że wychowaliśmy go na taktownego, godnego szacunku
młodego człowieka, a tymczasem dowiadujemy się, że jest... jest... - Głos
się jej załamał, pochyliła głowę i zakryła twarz rękami.
Elise była zażenowana. Żal jej było pani Mathiesen, ale nikt nie
powinien chyba oczekiwać, że będzie pocieszała matkę człowieka, który ją
zgwałcił.
Pan Mathiesen chrząknął, on też był wyraźnie zakłopotany.
- Tak, to był dla nas wielki szok. Nawet nam się nie śniło, że Ansgar
mógłby dopuścić się czegoś podobnego. Był ostrożnym chłopcem,
nieśmiałym wobec dziewcząt. To wprost nie do wiary.
Tłumaczył, że koledzy, z którymi przestawał, podjudzali go, mówili, że
na pewno się nie ośmieli. A gdy trochę wypili, prowokowali go jeszcze
bardziej. W końcu uznał, że okryłby się hańbą, gdyby nie spróbował. Od
tamtej pory jego życie jest udręką. Nie chcę go w żaden sposób
usprawiedliwiać, ale myślę, że mówi prawdę, gdy twierdzi, że oddałby rok
życia, byleby to się nigdy nie zdarzyło.
Elise nie odpowiedziała. Nie miała wątpliwości, że rodzicom Ansgara
jest naprawdę przykro, ale jakie to ma znaczenie. Ona nie mogła nawet
powiedzieć, że chciałaby, żeby to się nie stało, bo oznaczałoby to, że
wyrzeka się Hugo, a przecież kochała go tak, jak każda matka kocha swoje
dzieci.
- Rozumiem, że wolałaby pani nas nie oglądać - ciągnął pan Mathiesen.
- Na pewno nie jest to pani miłe i wolałaby pani nie rozmawiać o tym, co
się zdarzyło. Nie przyszliśmy po to, żeby jeszcze pogarszać pani sytuację,
pani Ringstad. Przyszliśmy z nadzieją, że uda nam się choć po części
naprawić krzywdę, którą wyrządził nasz syn. Chciałbym też podkreślić, że
na pewno by nas tu nie było, gdybyśmy się nie dowiedzieli, że została pani
sama. Zdaję sobie sprawę, że krzywda, która została wyrządzona, jest
nieodwracalna, ale może moglibyśmy zadośćuczynić choć trochę, łożąc na
utrzymanie i wykształcenie chłopca, gdy nadejdzie właściwa pora.
Gdybyśmy mogli pomóc w jakiś inny sposób, jesteśmy do pani dys-
pozycji. Ansgar jest naszym jedynym synem i skoro w taki sposób ułożył
sobie życie, to najprawdopodobniej nie będziemy mieć więcej wnuków.
Gdybyśmy mogli odegrać jakąś rolę w życiu pani synka, rolę dalekiego
wujostwa czy kuzynostwa, co łatwiej by było wyjaśnić światu, bylibyśmy
bardzo wdzięczni. Jesteśmy przecież jego dziadkami.
Pan Mathiesen podniósł się z miejsca.
- Nie będziemy już pani przeszkadzać. Nie musi pani nic mówić, pani
Ringstad, ale proszę to sobie przemyśleć. Jeśli nasz widok jest pani
niemiły, będziemy trzymać się z dala. Mam nadzieję, że pani rozumie, iż
chcemy tylko pomóc i że cieszy się pani naszą wielką sympatią.
Pani Mathiesen oczyściła nos i wstała. Nie powiedziała ani słowa po
tym, jak się rozpłakała. Teraz rzuciła Elise błyskawiczne spojrzenie, po
czym popatrzyła w stronę kołyski. Elise domyśliła się, że ma wielką
ochotę podejść do Hugo, ale nie zrobi tego, bo nie wypada.
Po chwili Mathiesenowie pożegnali się i wyszli.
Elise zaś stała przez dłuższy czas i próbowała uporządkować jakoś
wszystkie sprzeczne uczucia.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W ciągu kilku następnych dni nie była w stanie myśleć o niczym innym.
Raz denerwowała się na rodziców Ansgara, uważała, że narzucają jej się w
sposób nieprawdopodobnie bezczelny. Powinni się wstydzić za syna i
trzymać się z dala od jej domu, a tymczasem oni przyszli i zaproponowali,
że będą dziadkami Hugo.
W następnej chwili jej spojrzenie spoczęło na synku. Bez względu na to,
ile nienawiści to w niej budzi, Ansgar jest ojcem małego, a Mathiesenowie
- jego dziadkami. Czy godzi się odbierać mu rodzinę? Może powinna
przyjąć finansowe wsparcie jego wykształcenia? W innym przypadku nie
będzie jej stać na nic poza posłaniem go do szkoły powszechnej, podobnie
jak rodziców innych dzieci z tej okolicy. Dzięki pomocy Mathiesenów
mogłaby otworzyć przed nim możliwości, jakich wszyscy by mu
zazdrościli.
W końcu zakradło się w jej rozważania coś w rodzaju cichego podziwu.
Ilu rodziców zrobiłoby to samo, co państwo Mathiesen? Ilu odwiedziłoby
dziewczynę zgwałconą przez własnego syna, żeby zaproponować jej
wsparcie? Czy to nie świadczy o ich wielkości? O wielkoduszności,
otwartości i braku uprzedzeń?
Pokręciła głową w wielkiej konfuzji, nie wiedziała nawet, co myśleć o
tym, co się wydarzyło. Hilda była tak pochłonięta znajomością z Reidarem
Jensenem, że w ogóle nie dało się z nią rozmawiać. A tylko Hilda i Agnes
wiedziały, kto jest biologicznym ojcem Hugo. I Johan, ale z nim nie można
poruszać tego tematu. Ogarniało go zawsze wzburzenie na samą wzmiankę
o Ansgarze. On by na pewno odpowiedział, że powinna ich wyrzucić za
drzwi i kazać im się trzymać daleko stąd. Jeśli zaś chodzi o Agnes, to Elise
straciła z nią kontakt i nie była pewna, czy chce go odbudowywać. Gdyby
zaczęły zwierzać się sobie nawzajem, Agnes mogłaby jej opowiedzieć o
swoim „potajemnym" skoku w bok, a to byłoby nie do zniesienia. Gdyby
Elise musiała wybierać między lojalnością wobec Johana albo Agnes, nie
miałaby wątpliwości, co wybrać.
Postanowiła póki co o tym nie myśleć. Było lato, niczego im na razie nie
brakowało. Elise nie miała ochoty tracić tych pięknych, słonecznych dni
na rozmyślania o nieprzyjemnych sprawach.
Wreszcie skończyły się lekcje i choć chłopcy w dalszym ciągu pracowali
przez kilka godzin dziennie, mieli sporo wolnego czasu. Peder i Evert nie
musieli już napełniać skrzyń z drewnem na opał, ale dozorca przydzielił
im inne zadania. Kristian pracował nadal jako chłopak na posyłki.
Reidar Jensen codziennie przychodził po Hildę. Wszystko wskazywało
na to, że są coraz bardziej zajęci sobą nawzajem.
Hilda nie znalazła jeszcze pracy, ale nie traciła nadziei i codziennie
pytała o jakieś zajęcie w sklepach i kantorach. W jednym z dworów gdzieś
daleko na Maridalsveien zachorowała sprzątaczka i Hilda zaczęła ją
zastępować, ale po paru dniach kobieta wróciła do pracy, Hilda musiała
więc wznowić poszukiwania.
- Pytałaś w Hjula i w tkalni płótna żaglowego? Nigdzie nie mają nic dla
ciebie? - Elise była zdruzgotana.
Hilda pokiwała głową.
- A co z tkalnią Nydalens Compagnie? Hilda ciężko westchnęła.
- Miałabym chodzić tak daleko codziennie rano?
- Wiele dziewcząt tam chodzi.
- Jeśli nie znajdę nic innego, spróbuję tam. Nie mogę ciągle na tobie
żerować.
- Wiesz dobrze, że damy sobie radę przez pewien czas, ale jak sama
mówisz, pieniądze w komodzie nie będą trwały wiecznie. Poza tym
powinnaś zacząć pracować ze względu na swoje samopoczucie.
Bezczynność nikomu nie służy. Im dłużej jesteś bez pracy, tym trudniej
wrócić do obowiązków. Hilda pokiwała głową.
- Pójdę do Nydalen.
Praca nad suknią pani Paulsen szła sprawnie, tkanina była łatwa w
obróbce, Elise coraz lepiej sobie radziła z szyciem na maszynie. Podczas
gdy Reidar Jensen i Peder siedzieli na brzegu łóżka pochyleni nad książką,
Elise szyła przy kuchennym stole. Od czasu do czasu przerywała pracę i
nasłuchiwała. Drzwi były otwarte, a Elise cieplej się robiło na sercu, gdy
słyszała, jak cierpliwie Reidar Jensen przemawia do Pedera i ile zapału jest
w głosie brata. Dobrze się dogadują, a wszystko dzięki Hildzie, pomyślała.
Reidar stara się, jak umie, bo jest zakochany i chce się przypodobać swojej
wybrance.
- Zasłoń jedno oko ręką. - Usłyszała właśnie głos Reidara. - Widzisz? To
pomaga. Myślę, że masz chore oczy, nie widzisz jednakowo ostro. Teraz
możesz zasłonić drugie oko i przeczytać następne zdanie.
Ku swej radości Elise usłyszała, że poszło mu lepiej. Peder wciąż musiał
się bardzo wysilać, ale pojedyncze, proste słowa czytał, nie przekręcając
żadnych liter. Elise dziękowała w duchu niebu, że zesłało im Reidara
Jensena.
Nie tylko ze względu na Pedera, dodała w myśli. Wprost nie do wiary,
jak wspaniale rozkwitła Hilda, była całkiem inną osobą niż w zeszłym
roku o tej porze. Dwa porody i żałoba po Jensine sprawiły, że wydoroślała.
Oczy jej błyszczały, a policzki płonęły, ale na jej twarzy często rysowała
się zaduma. Czasami stawała nagle na środku pokoju, zapatrzona w dal, i
mówiła, że Jensine nigdy nie usłyszy śpiewu ptaków, szumu wodospadu,
nigdy nie znajdzie się w męskich objęciach.
Innym razem zatrzymywała się nagle i zastanawiała się, czy Braciszek
kiedyś dowie się prawdy. Wiele razy w ciągu ostatniego roku Elise
zadawała sobie pytanie, jak Hilda ocenia swoje postępowanie i jaki jest jej
stosunek do synka, którego oddała. Teraz zrozumiała, że Hilda nie
zapomniała o Braciszku i że czasami nie jest w stanie znieść tęsknoty.
- Czy jestem złą matką, Elise? - zapytała nagle pewnego dnia. - Mam w
sobie sprzeczne uczucia. Z jednej strony nigdy nie byłam taka szczęśliwa.
A jednocześnie wstyd mi, że potrafię śmiać się i cieszyć, choć tak
niedawno straciłam dziecko. Powinnam rozpaczać, ale gdy myślę o
Reidarze, nie umiem się smucić. Tak strasznie się cieszę, że go poznałam.
W ciepłe popołudnie Elise przyszyła ostatni guzik do sukni pani Paulsen
i postanowiła, że wyprasuje swoje dzieło i zaniesie na wzgórze Aker przy
najbliższej okazji.
Tego samego wieczoru ze zdumieniem spostrzegła służącą pani Paulsen
na moście. Pani Paulsen mówiła, że się jej nie śpieszy, ale jednak się
niecierpliwiła. Elise z pewnym niepokojem czekała na to, co służąca ma
do powiedzenia.
- Właśnie skończyłam suknię - uprzedziła dziewczynę.
- Przyszłam, żeby panią zaprosić do pani Paulsen. - Służąca była
spocona i zziajana.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Czy coś się stało?
Może coś się stało Braciszkowi? A może pani Paulsen pożałowała tego,
jak się zachowała, gdy Elise wyjaśniła jej sytuację Hildy? Elise wcale by
się nie zdziwiła, gdyby majster winił Hildę za śmierć jej córeczki. Teraz
pani Paulsen chciała zapewne poważnie porozmawiać z Elise.
Dziewczyna nie odpowiedziała na pytanie.
- Pani kazała powiedzieć, że to bardzo pilne.
Elise wyszła na dwór, żeby zobaczyć, czy nie widać gdzieś chłopców.
Na szczęście zauważyła, że bawią się nożem tuż koło domu.
- Peder, Evert, Kristian, chodźcie tu na chwilkę. Byli posłuszni jak
zwykle i podbiegli od razu.
- Musicie trochę popilnować Hugo. Muszę zanieść suknię pani Paulsen,
a Hildy nie ma w domu.
- A możemy dalej bawić się nożem koło domu przy otwartych drzwiach?
- Peder spojrzał na nią błagalnie.
- W porządku, ale jeśli Hugo zacznie płakać, będziecie się musieli nim
zająć. Trzeba go wtedy podnieść i położyć na chwilę na wełnianym
kocyku na podłodze. Jeśli to nie pomoże, połóżcie go na brzuszku.
Chłopcy pokiwali głowami, a Elise wzięła paczkę ze świeżo wy-
prasowaną suknią i poszła za służącą.
Nie rozmawiały za wiele po drodze. Służąca szła szybko. Elise miała
poczucie, że dziewczyna się denerwuje, i ten niepokój się jej udzielił. Nie
miała wątpliwości, że stało się coś złego, w przeciwnym razie służąca
wyjaśniłaby, o co chodzi.
To nie moja wina, że majster namówił Hildę, żeby oddała Braciszka,
pomyślała gniewnie. I nie moja wina, że chciał też wyłudzić od niej
Jensine.
Woń bzu wypełniała im nozdrza, a z mijanych ogródków płynęły inne
kwiatowe zapachy. Minął je z turkotem wóz zaprzężony w konia,
dziewczynki grały w klasy na środku drogi, na progu jednego z domów
siedział staruszek, paląc fajkę Fabryki jeszcze nie zakończyły pracy, więc
tylko dzieci i starcy mogli cieszyć się słońcem.
Zgrzały się, idąc pod górę, i gdy wreszcie dotarły na szczyt, ubrania
kleiły im się do skóry.
- Znasz majstra Paulsena? - zapylała służącą, gdy podeszły do
ogrodzenia.
Może lepiej przygotować się zawczasu, pomyślała Elise. Dziewczyna
rzuciła jej pytające spojrzenie.
- Wuja młodszego pana Paulsena - wyjaśniła Elise.
- Wiem, kto to jest, ale on tu rzadko przychodzi.
- Nie ma go tu dzisiaj? Dziewczyna pokręciła głową.
Elise zdziwiła się. O co więc chodzi?
- Nie ma tu nikogo obcego?
- A tak. Są jacyś trzej panowie. Nigdy przedtem ich nie widziałam.
Trzej obcy panowie? Czy to może być pan Carlsen? Paulsenowie i
Carlsenowie znali się, z tego, co mówiła pani Paulsen ostatnio. Czy chodzi
znów o jakieś knowania tej złośliwej Karolinę?
Służąca otworzyła drzwi i wpuściła Elise do środka.
- Siedzą w bibliotece. Kazali mi tam panią od razu zaprowadzić.
Skąd mogli wiedzieć, że będę mogła od razu przyjść, pomyślała Elise,
czując, jak ogarniają irytacja. Dyrygują nią, jakby była ich służącą. Jest
wprawdzie tylko szwaczką, ale przecież nie pracuje u nich. Sama decyduje
o tym, co robi.
Służąca zapukała do drzwi, które musiały prowadzić do biblioteki, i
otworzyła je.
Elise stanęła w progu jak wryta. Na środku pokoju stał Emanuel z
ojcem. I z jeszcze jednym panem.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Tak ją zaskoczył widok Emanuela, że musiała oprzeć się przez chwilę o
framugę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Spodziewała się ujrzeć radość w
jego oczach, zobaczyła jednak tylko powagę i zakłopotanie.
Podszedł do niej teść.
- A więc jesteś, Elise. Wybacz, że tak to zorganizowaliśmy, ale
uznaliśmy, że będzie najlepiej, jeśli się spotkamy tutaj, a nie w twoim
domu, w obecności twojej siostry i braci.
Elise pokiwała głową, ale nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi.
Dlaczego Hilda i chłopcy nie powinni ich zobaczyć? Byli przecież w
dalszym ciągu rodziną.
W tej samej chwili z bocznego pokoju weszła pani Paulsen.
- Dzień dobry, pani Ringstad. - Podeszła szybko do Elise, żeby uścisnąć
jej rękę. - Naprawdę skończyła już pani suknię? - dodała, gdy Elise podała
jej paczkę. - Już się cieszę, że ją wkrótce przymierzę. - Nagle spoważniała.
- Panowie Ringstad zapytali nas, czy nie mogliby z panią tutaj
porozmawiać. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu. - Przez
jej twarz przemknął wyraz współczucia. - Pozwoliłam sobie posłać służącą
po panią. Trudno było pani wyrwać się z domu?
Elise pokręciła głową. Nie powiedziała jeszcze ani słowa i musiała
odchrząknąć, nim się odezwała.
- Chłopcy pilnują małego.
Znów zerknęła na Emanuela. A on odwrócił wzrok. Gdy się ostatnio
widzieli, rzucił się jej na szyję i powiedział, że tylko ją kocha. Teraz jego
oczy miały całkiem inny wyraz.
- Proszę bardzo, niech państwo usiądą - ciągnęła pani Paulsen. - Nikt
wam tu nie będzie przeszkadzał. Służące przyniosą kawę i ciasteczka, gdy
tylko będą sobie państwo tego życzyć.
Pani Paulsen wzięła paczkę z suknią i zniknęła. Elise poszła za
przykładem panów i usiadła przy stole naprzeciwko Emanuela. Jego ojciec
chrząknął.
- Przyjechaliśmy, żeby porozmawiać... - znów chrząknął - żeby
porozmawiać z tobą o pewnej delikatnej sprawie, Elise. To jest mój
adwokat. - Skinął głową w kierunku nieznajomego, Elise i obcy
mężczyzna wstali i podali sobie dłonie. - Rozumiesz więc chyba, o co
chodzi.
Elise zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. Może o spadek, skoro
przyprowadzili adwokata? Może chcieli zapewnić wnukowi jakąś część
spadku po ojcu, gdy przyjdzie na to pora?
Pan Ringstad znowu chrząknął.
- Postaramy się trzymać tematu, nie mieszając w to uczuć. Wiedziałaś,
że Signe spodziewa się dziecka Emanuela. Niedawno urodziła syna. Jak ci
zapewne wiadomo, dziecko urodzone poza małżeństwem nie ma prawa ani
do nazwiska, ani do dziedzictwa po ojcu.
Zawahał się przez chwilę.
Elise zauważyła, że pan Ringstad czuje się niezręcznie. Gdy znów
zaczął mówić, odwrócił wzrok. Nie potrafi spojrzeć mi w oczy, pomyślała
Elise. Nietrudno zrozumieć dlaczego.
- Signe zostanie w Ringstad - ciągnął pan Ringstad. - Rozumiem, że
mogłaś być oburzona, gdy się o tym dowiedziałaś, ale w tej chwili
powinniśmy odłożyć uczucia na bok. Moja żona i ja doszliśmy do
porozumienia z rodzicami Signe. Chcemy, żeby Emanuel przejął dwór. Jak
wiesz, jest naszym jedynym synem i spadkobiercą. Chcemy też, by Signe
została gospodynią w Ringstad. Ona wie, co to oznacza, została
wychowana do takiej właśnie roli. Poza tym jest matką dziecka Emanuela.
Elise zauważyła, że Emanuel zaszurał butami i poruszył się nerwowo.
Ona zaś była całkiem spokojna i obojętna. Od chwili, w której
zobaczyła tych dwoje w pokoju, wiedziała, że czeka ją coś nieprzy-
jemnego. W gruncie rzeczy była przygotowana na wszystko bardziej, niż
jej się wydawało. Byłoby naiwnością wierzyć, że Emanuel wróci do niej
po tym, co się stało.
Emanuel nie otworzył nawet ust od chwili jej wejścia, zostawił wszystko
swojemu ojcu. To było żałosne. Czuła wobec niego tylko pogardę. Gdzie
się podział ten sympatyczny oficer Armii Zbawienia, którego poznała w
ubiegłym roku? Ten wstrętny tchórz, który przed nią siedział, miał mało
wspólnego z Emanuelem.
- Wiesz zapewne także - ciągnął teść - że w naszym kraju niełatwo o
rozwód. Mogłabyś zażądać rozwodu, bo twój mąż nie dochował ci
wierności, ale kobieta, która występuje o rozwód, traci prawo do opieki
nad dziećmi. Sądzę, że raczej byś tego nie zrobiła, choć Emanuel na
pewno nie zamierza odbierać ci Hugo.
Ostatnie słowa bardzo ją zabolały. Emanuel nie zamierza odbierać jej
Hugo, bo nie uważa go za swojego syna, choć ożenił się z nią po to, żeby
Hugo miał ojca. Czy już o tym zapomniał?
- Mój adwokat zaproponował więc, żebyśmy odwrócili sytuację. Gdybyś
wyznała, że nie dochowałaś wierności Emanuelowi, miałby prawo żądać
od ciebie rozwodu. Jestem pewien, że rozumiesz, jakie to dla nas trudne,
Elise. - Wreszcie znów na nią spojrzał. - Nie należysz do osób, które się
awanturują i utrudniają życie innym. Rozumiesz na pewno, że Emanuel
musi zostać ze swym synem i z kobietą, która mu go urodziła. Rozumiesz
zapewne także, że Signe lepiej pasuje do Ringstad niż ty. Wychowała się w
wielkim dworze i ma wszystkie cechy, których potrzebuje gospodyni. Nie
chcę cię w ten sposób krytykować, stwierdzam tylko fakty.
Zamilkł, spoglądając na nią z oczekiwaniem. Elise była skonfundowana.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi. Wcale nie byłam niewierna
Emanuelowi.
- Nie, ale urodziłaś dziecko, które ma innego ojca.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy. Minęła chwila, nim była w
stanie odpowiedzieć.
- Dziecko, które poczęło się w wyniku gwałtu - szepnęła. Kolana się pod
nią ugięły, ręce zaczęły jej drżeć. Zacisnęła je czym prędzej w nadziei, że
nikt tego nie zauważył. Pan Ringstad pokiwał głową.
- Wiem o tym, choć wiele osób wcale w to nie uwierzy i powie, że
zrobiłaś to dobrowolnie.
Elise patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Ja nie kłamię, panie Ringstad - powiedziała, gdy odzyskała głos.
- Nie, nie, tego nie powiedziałem. Ja ci wierzę, ale możemy wykorzystać
to, co się stało, żeby uzyskać szybko rozwód, twierdząc, że zdradziłaś
Emanuela w okresie narzeczeńskim.
- Nie byliśmy narzeczonymi.
- O tym wiem także, Elise. - W jego tonie pojawiła się nuta
zniecierpliwienia. - Chodzi tylko o to, że to nam może pomóc. Musisz
zrozumieć, że obecna sytuacja jest nie do zniesienia dla wszystkich stron.
Moja żona obawia się śmiertelnie, że po okolicy rozejdzie się plotka, że
Emanuel ma żonę w Kristianii. To może narazić na szwank naszą reputację
i przynieść niepowetowane straty.
Elise poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Nie spodziewała się tego po
ojcu Emanuela. Może po matce, ale nigdy po ojcu. Pan Ringstad sięgnął
do teczki i wyjął jakiś dokument.
- Chcemy tylko, żebyś to podpisała. Wystarczy, że poświadczysz, iż
Hugo nie jest synem Emanuela. To przecież nie jest kłamstwo, nie musisz
kłamać.
Elise poczuła, że wszystko w niej drży z oburzenia. Nie mogła
przebywać dłużej w jednym pomieszczeniu z tymi ludźmi, pragnęła czym
prędzej stąd uciec, tak daleko, jak to tylko możliwe. Musi to zrobić jak
najszybciej, nim uczucia wezmą w niej górę, nim się rozpłacze.
Przeczytała pośpiesznie dokument, wzięła pióro, które jej podali, i
podpisała. Wtedy podniosła się z krzesła, pobiegła do drzwi i gwałtownie
je otworzyła. Nie patrząc ani na prawo, ani na lewo, popędziła długim
korytarzem, otworzyła drzwi wejściowe i wypadła na dwór.
Nie traciła czasu na rozglądanie się, wybiegła na ulicę i popędziła w dół.
Łzy płynęły jej strumieniami, serce waliło młotem. Jak można być tak
nikczemnym. Jak Emanuel mógł siedzieć tam bez słowa i patrzeć, jak
ojciec i adwokat załatwiają jego sprawy, nie pytając go o zdanie?
Pozorować przed całym światem, że ona dobrowolnie poszła do łóżka z
Ansgarem i oszukała Emanuela? Cóż to za ludzie, którzy snują tak
potworne plany? Tylko po to, żeby pani Ringstad miała odpowiednią
synową, która ma wszystkie potrzebne cechy.
Wpadła w tak wielki gniew, że nie zauważyła nawet konia i wozu, który
pędził bardzo szybko Maridalsveien i omal jej nie przejechał.
- Pijana jesteś, dziewczyno?! - krzyknął przerażony woźnica. - Oczu nie
masz?
Elise pędziła dalej. Chciała do domu, nie mogła oddychać tym samym
powietrzem, co tamci, źli ludzie. Chciała do domu, do Hugo, chciała go
wziąć w ramiona, przytulić i szepnąć mu do ucha, że go kocha.
Emanuel nie zasługuje na to, by być jego ojcem. Niech zostanie z Signe,
niech się przekona, czy potrafi być szczęśliwy po tym, jak porzucił swoją
żonę, odepchnął syna i przekreślił wszystko, o co błagał na kolanach w
zeszłym roku. Elise nie zamierzała uronić nawet jednej łzy z jego powodu.
Nie płakała przez niego. Płakała z oburzenia na zło, do którego zdolni są
ludzie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Minęło wiele dni, nim Elise pogodniej spojrzała na świat. Jednocześnie
ogarnął ją wstyd z powodu rozwodu. Nie znała żadnej rozwódki. Hańba
dotknie także Hildę i chłopców, całą rodzinę. Nie chciała o tym nikomu na
razie mówić, póki nie zaszła taka konieczność. To zupełnie inna sytuacja
niż los żony porzuconej przez męża, który przecież może w każdej chwili
się pojawić. Fakt, że Emanuel chciał się jej pozbyć na zawsze, oznaczał
tak wielki wstyd, że policzki ją piekły, gdy tylko o tym myślała. Co sobie
ludzie pomyślą? Będą ją obgadywać, będą szeptać za jej plecami, szukać
wszelkich możliwych wyjaśnień. Nie, tego nie sposób wytrzymać.
Wszystko to tak bardzo dotknęło Elise, że podupadła na zdrowiu.
Straciła apetyt, dręczyły ją mdłości, bolała głowa, chodziła jak w malignie
całymi dniami. Pewnego dnia czuła się tak źle, że położyła się do łóżka,
choć nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na taki luksus.
Ledwo się położyła, a już Hilda zawołała, że przez most idzie do nich
właśnie jakaś starsza dama.
- Starsza dama? To na pewno nie do nas.
Chwilę później usłyszała, że Hilda zmierza do drzwi wejściowych i z
kimś rozmawia. Westchnęła zrezygnowana. Może to samarytanka z Armii
Zbawienia? Może to Maren Sorby, która przyszła się dowiedzieć, co
słychać?
Ale Maren Sorby nie była przecież stara. Była siwa, chuda i
przygarbiona, ale nie z powodu wieku, tylko z powodu ciężkiej harówki,
którą wspierała potrzebujących. Gdy tak leżała i słuchała głosów z sieni,
myślała o Maren Sorby i o jej poświęceniu. Kiedy usłyszała, że Hilda
tłumaczy ją złym samopoczuciem, zawstydziła się i podniosła się z łóżka.
Nagle znieruchomiała. Nieznajoma weszła właśnie do kuchni. I nie była
to Maren Sorby. Głos brzmiał znajomo, ale Elise nie od razu odgadła, do
kogo należy. Po chwili jednak już wiedziała. Do ciotki Ulrikke.
Znowu opadła na łóżko. Tego nie zniesie. Jakby mało jej było Emanuela
i pana Ringstada, miała usłyszeć raz jeszcze to samo od ciotki Ulrikke.
Czy ta przeklęta rodzina nie może jej zostawić w spokoju? Położyła się i
naciągnęła na siebie koc. Dobrze, że Hilda tyle mówiła o jej złym
samopoczuciu, teraz może być przecież jeszcze gorsze.
Hilda wsunęła głowę do sypialni.
- Elise, przyszła ciotka Ulrikke. Powiedziałam, że się źle czujesz, ale
bardzo jej zależy, żeby się z tobą przywitać.
- Tak bardzo mnie boli głowa. Powiedz, że to może być zaraźliwe.
W tej samej chwili usłyszała władczy głos ciotki Emanuela.
- Nie sądzę. - Starsza pani weszła do pokoju i usadowiła się na brzegu
łóżka. - Myślę, że jest całkiem inna przyczyna twojej tak zwanej choroby -
ciągnęła niemiłosiernie głośno.
Ból głowy nie zmniejsza się z pewnością od hałasu, Elise czuła się tak,
jakby ktoś jej wbijał noże we skronie.
- Myślę, że czujesz się źle z powodu swojego męża i jego rodziców. Ja
też się źle czuję z ich powodu, jeśli to jest dla ciebie jakieś pocieszenie.
Elise odwróciła się i spojrzała na gościa. Ciotka Ulrikke nie przyszła tu
chyba, by ją oskarżać.
- Na nieszczęście dla całej rodziny mój bratanek, Hugo, wybrał sobie
niewłaściwą żonę - ciągnęła ciotka. - Kochałam go od dziecka, ale pojąć
nie potrafię, jak mógł popełnić taką głupotę. Rzadko wybucham, Elise, ale
tym razem nie szczędziłam amunicji. To, że przyjęli pod swój dach
kochankę Emanuela, jakby była jego żoną, to największy skandal, o jakim
słyszałam. Ta lafirynda nie jest zresztą tego warta, z całą swoją
bezczelnością i brakiem przyzwoitości. Gdyby nie pochodziła z bogatego
dworu, Marie nie chciałaby na nią nawet spojrzeć. Żona mojego bratanka
jest, niestety, snobką. Ty się jej nie spodobałaś, bo pochodzisz z
robotniczej rodziny, ale ona jeszcze tego pożałuje, zaczekaj tylko. Myślę,
że już widać zalążki przyszłych konfliktów. Nie minie rok, a Emanuel i
jego uwodzicielka zaczną drzeć koty, a Marie będzie załamywać ręce z
rozpaczy. Sprawdzą się moje słowa.
Elise chwyciła się za głowę. Pocieszało ją wprawdzie to, że ciotka
Ulrikke stanęła po jej stronie, nie musiała jednak tego robić tak głośno.
- Tak strasznie boli mnie głowa, ciociu Ulrikke. Jeśli zamieszkałaś
gdzieś w mieście, byłoby mi bardzo miło gościć cię kiedy indziej, ale teraz
marzę tylko o tym, żeby zasnąć.
Ciotka Ulrikke natychmiast wstała.
- Mieszkam u Carlsenów, ale jutro przenoszę się do pensjonatu. Zajrzę
tu znów jutro wieczorem.
I wyszła.
Następnego dnia, dzień przed nocą świętojańską, Elise nakryła do stołu
na dworze, gdy się zorientowała, że wiatr wieje we właściwym kierunku.
Hilda i Reidar Jensen wybierali się z chłopcami nad Brekkedammen, żeby
chłopcy mogli się wykąpać, a Elise - porozmawiać w spokoju z ciotką
Ulrikke. Hilda poszła do Magdy po ciasteczka i prawdziwą śmietanę do
kawy. Ciotka Ulrikke powinna wiedzieć, że wcale nie żyją na granicy
ubóstwa.
Peder spojrzał tęsknie na stół i ciasteczka.
- Dlaczego nie możemy pobyć z ciotką Ulrikke? Ja ją polubiłem.
- Innym razem, Peder. Muszę porozmawiać o czymś z ciotką i nie chcę,
żeby ktoś nam przeszkadzał.
Peder wziął wędkę, którą dostał od Emanuela w ubiegłym roku, i obrócił
się, żeby ruszyć w drogę.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jest bardzo miłą starszą panią.
- Tak powiem - uśmiechnęła się Elise.
Gdy wszyscy już sobie poszli, przed domem zatrzymał się powóz.
Pensjonat był najwyraźniej położony za daleko, by ciotka mogła przyjść
pieszo.
Elise podbiegła, żeby jej pomóc.
- Przepraszam, że wczoraj wieczorem byłam taka nieuprzejma, ciociu.
Ciotka Ulrikke wzięła ją pod ramię, żeby się na czymś wesprzeć.
- Czy jest w tym coś dziwnego, skoro bolała cię głowa? Ja na twoim
miejscu nawet bym nie wstała z łóżka.
Elise nic nie powiedziała. Dobrze jej robiła świadomość, że przy-
najmniej jedna osoba z rodziny Emanuela rozumie, jak Elise przeżywa
jego zdradę.
Pomogła ciotce usadowić się na ławce, uśmiechając się w duchu. Każdej
obcej osobie wydawałoby się, że ciotka Ulrikke wcale nie pasuje do tego
„kurnika", jak ich domek określiła kiedyś pani Ringstad. Siedziała na
ławce w swojej szerokiej czarnej jedwabnej sukni, ze złotym naszyjnikiem
i binoklami w złotej oprawie, w wielkim kapeluszu, z otwartą parasolką.
Najdziwniejsze było jednak to, że Elise wcale tak nie uważała. Ciotka
Ulrikke była jedyną osobą z rodziny Ringstadów, która pasowała do tego
domu. Elise bez jakiegokolwiek zakłopotania była z nią na „ty".
- Jak długo zostaniesz w Kristianii?
- Jutro wyjeżdżam. Właściwie nie miałam tu nic do załatwienia, ale tak
się zdenerwowałam, że musiałam coś przedsięwziąć. Na pewno nie ujdzie
im to płazem, Elise. - Spojrzała na Elise z oburzeniem.
- Jakoś to przeżyję, ciociu. Najgorsze zniosłam rozczarowanie, że
Emanuel był w stanie zrobić coś takiego. Myślałam, że można na nim
polegać. I że zależy mu na nas.
- Emanuel zawsze był ustępliwy. Zwłaszcza wobec swojej matki. Ale
teraz poznaliśmy inne jego oblicze. I to jest tragiczne. Najgorsze, że on cię
naprawdę kocha, z tego, co rozumiem. Czeka go smutne życie. Z tęsknotą
można sobie jakoś poradzić, gorzej z wyrzutami sumienia. Pewnego dnia
zrozumie, co uczynił.
Elise nic nie powiedziała. Poszła do kuchni po dzbanek z kawą. Gdy
wróciła, ciotka Ulrikke zmierzyła ją ostrym spojrzeniem i powiedziała:
- Teraz chcę usłyszeć prawdę, Elise. Czy Hugo i Emanuel tu byli?
Widziałam ich na stacji kolejowej. Razem z adwokatem mojego bratanka.
Gdy próbowałam dowiedzieć się czegoś od Marie, nie chciała mówić. No
więc? Byli tu czy nie?
- Byli tu, rozmawiałam z nimi i sprawa została zamknięta. - Elise nalała
kawy do kubków, starając się nie patrzeć na ciotkę. Ciotka Ulrikke i tak za
bardzo przejmowała się tym, co wiedziała, lepiej oszczędzić jej opisu
tamtego strasznego wieczoru.
- Co to znaczy, że sprawa została zamknięta?
- To znaczy, że Signe i Emanuel będą nadal żyli jak małżeństwo.
- Była mowa o rozwodzie? Elise westchnęła.
- Niełatwo mi o tym mówić. Byłam zła i oburzona, choć jeszcze bardziej
rozczarowana i smutna. Długo wierzyłam, że Emanuel wróci pewnego
pięknego dnia, ale teraz wiem, że to się nie zdarzy. Muszę oswoić się z tą
myślą.
- A więc on wniesie o rozwód. Ale proces będzie trwał długo, o ile w
ogóle Emanuel dostanie rozwód. Tymczasem wiele się może zdarzyć.
Elise milczała. Nie chciała mówić o dokumencie, który podpisała. W
ciągu ostatnich dni borykała się z gniewem i zwątpieniem. Chwilami zaś
nabierała przekonania, że będzie lepiej, jeśli Hugo dorośnie, nie wiedząc
nic o rodzinie Ringstadów.
- Opowiedz raczej, co u ciebie słychać?
- Więc nie chcesz o tym mówić?
- Nie ma o czym mówić. Masz rację. Emanuel chce się rozwieść, a ja się
nie będę temu sprzeciwiać. Gdyby Signe nie urodziła mu dziecka, chybaby
do tego nie doszło, ale w tej sytuacji nie mamy żadnego wyboru.
- Mówisz, że nie masz żadnego wyboru? Masz syna. Emanuel wziął na
siebie odpowiedzialność za jego los, gdy się z tobą ożenił i gdy dał mu
imię po swoim ojcu. Według ksiąg kościelnych chłopiec jest synem
Emanuela i wnukiem Hugo. Zgodnie z prawem odziedziczy Ringstad, gdy
Hugo i Emanuel umrą. Elise milczała.
- Zobaczymy, ciociu Ulrikke - powiedziała. - Zapomnijmy już o tym. To
dla mnie wielka pociecha, gdy wiem, że jest w rodzinie Ringstadów ktoś,
kto stoi po mojej stronie. Jestem za to bardzo wdzięczna. Wysłałam
chłopców nad Brekkedammen, żebyśmy mogły spokojnie porozmawiać,
ale Peder był niepocieszony, że cioci nie zobaczy. Powiedział: „Pozdrów ją
ode mnie i powiedz, że jest miłą starszą panią".
Ciotka Ulrikke roześmiała się na głos.
- Oj, ten Peder, ten Peder. Gdybyś wiedziała, ile razy siedziałam i
śmiałam się sama do siebie, wspominając ślub i wszystkie te niewinne
komentarze Pedera.
Elise uśmiechnęła się.
- Tak, on mówi to, co mu leży na sercu. Ciotka Ulrikke spoważniała.
- Musisz być silną kobietą, Elise. Gdy pomyślę o wszystkim, co
przeszłaś, nie rozumiem, jak to wytrzymałaś.
- Nie miałam wyboru.
- Ależ miałaś. Mogłaś uciec od tego wszystkiego. Ileż młodych osób tak
właśnie robi. Ale ty wzięłaś na siebie odpowiedzialność za swoich braci,
pomagałaś chorej matce, zacisnęłaś zęby, gdy twój narzeczony został
aresztowany, i dźwignęłaś się nawet po tym najstraszniejszym, co ci się
przytrafiło. A teraz siedzisz tu z podniesioną głową, chociaż twój mąż cię
opuścił, ten idiota.
Elise zerknęła na nią ze zdumieniem.
- Ty chyba wszystko o mnie wiesz.
- Hugo opowiedział mi wszystko, gdy przeprowadził z tobą tę długą
rozmowę. Powiedz mi - ciągnęła nieco delikatniejszym tonem - co się
właściwie stało z twoim pierwszym narzeczonym.
Elise nie zdołała wytrzymać jej przenikliwego spojrzenia.
- Darowano mu większą część kary za wzorowe zachowanie i za
wyjątkowe osiągnięcia kamieniarskie. Teraz pracuje jako snycerz i pobiera
lekcje u znanego rzeźbiarza. Pewien profesor tak się zachwycił jego
pracami, że wziął go pod swoje skrzydła. Twierdzi, że Johan już by mógł
pokazać swoje prace na jesiennej wystawie. Ciotka Ulrikke pokiwała
głową w zamyśleniu.
- Tak przypuszczałam. To znaczy wiedziałam, że nie mogłaś się
zaręczyć z byle kim. Co zaszło między wami?
Elise poczuła rumieniec na twarzy.
- Johan miał wrogów. Gdy zobaczyli mnie z Emanuelem, rozsiali plotki,
że coś nas łączy. Wówczas nie było w tym ani cienia prawdy. Ale gdy
plotki dotarły do Johana, zerwał zaręczyny.
Ciotka Ulrikke pokręciła głową.
- A więc w pewnym sensie rozstaliście się przez Emanuela. Nie można
tego nazwać inaczej niż ironią losu. I co było dalej z tym Johanem? Ożenił
się?
- Tak, z moją przyjaciółką z dzieciństwa. Spodziewają się właśnie
pierwszego dziecka. To znaczy ona była w ciąży już zimą, ale straciła to
dziecko.
Ciotka Ulrikke westchnęła.
- Życie naprawdę nie jest proste. Czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że
gdzieś z tyłu stoi jakiś żartowniś, pociąga za sznurki i uśmiecha się
złośliwie, gdy udaje mu się skomplikować ludziom życie.
Elise pokiwała głową, uśmiechając się nieznacznie.
- Opowiedz trochę o sobie. W Ringstad musi być teraz pięknie, ogród
jest pewnie pełen kwiatów i zieleni?
- Owszem, jest pięknie, ale nie byłam w nastroju, żeby zwracać na to
uwagę. Nie mam ochoty mówić ani o Ringstad, ani o sobie. Opowiedz mi
raczej o życiu tutaj, nad rzeką Aker. Co to znaczy być robotnicą w jednej z
fabryk, mieszkać w jednej z zatłoczonych czynszówek? Co to znaczy być
dzieckiem pozbawionym kontaktu z dorosłymi, bo tak to chyba jest, jeśli i
matka, i ojciec spędzają dwanaście albo czternaście godzin dziennie przy
maszynie?
Elise zaczęła opowiadać, zdziwiona, że ta starsza pani, która należy do
całkiem innego świata, chce wiedzieć, jak wygląda życie robotników.
Siedziały i gawędziły w miłej atmosferze, póki nie pojawił się powóz.
- Pozdrów ode mnie Pedera i powiedz, że moim zdaniem on jest miłym
małym chłopcem - uśmiechnęła się ciotka Ulrikke. Wzięła Elise pod ramię
i pokuśtykała w stronę ulicy.
Dzień później Elise zdobyła się na odwagę, by wysłać swoje drugie
opowiadanie, odrzucone przez „Verdens Gang", do „Nylaende", pisma
emancypantek, redagowanego przez Ginę Krog. Była przekonana, że znów
spotka się z odmową, ale postanowiła spróbować. Może przynajmniej
uzyska jakąś odpowiedź, która jej pomoże dalej pisać. Odmowa nie musi
być całkiem negatywna. Może będą jej towarzyszyć jakieś porady.
Był wieczór świętojański. Wybierali się właśnie na Wzgórze Świętego
Jana, żeby popatrzeć na wielkie ognisko, jak co roku. Hilda i Reidar poszli
na spacer nad rzekę, żeby zerwać trochę liści brzeziny do dekoracji płotu,
a chłopcy bawili się na polanach.
Nastał najjaśniejszy okres w całym roku. Było jasno, gdy Elise się
kładła, było jasno, gdy wstawała. Na szczęście. Wizyta ciotki Ulrikke
poprawiła jej trochę humor. Ciągle doskwierały /ej nudności i zmęczenie,
wiedziała jednak dlaczego. Jak tu nie zachorować po spotkaniu z
Emanuelem i jego ojcem?
Skończyła właśnie przewijać Hugo i przysiadła na chwilę na schodku w
promieniach popołudniowego słońca, oparła się o framugę i zamknęła
oczy. Tak wspaniale się czuła, gdy słońce przypiekało jej twarz, grzejąc
duszę i ciało. Dobrze, że cały ten ból spotkał ją o tej porze roku. Człowiek
ma więcej siły, gdy nie marznie na kość. Dzięki słońcu i światłu wszystko
wydaje się łatwiejsze.
Ogarnęło ją znużenie. Chyba nic się nie stanie, jeśli posiedzi tu chwilkę,
nieczęsto pozwala sobie przecież na odpoczynek. Myśli zaczęły jej się
mącić, poczuła, że zapada w drzemkę. Próbowała jeszcze otworzyć oczy i
otrząsnąć się ze zmęczenia, ale w końcu się poddała.
I nagle się ocknęła. Coś połaskotało ją w policzek. Musiała całkiem
zasnąć. Może to był tylko sen.
Wtedy usłyszała jakiś szelest tuż obok i gwałtownie się obróciła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Za jej plecami, przyklejony do ściany, stał uśmiechnięty Johan z długim
źdźbłem w dłoni.
- Ale podskoczyłaś.
- Ale mnie wystraszyłeś - roześmiała się. - W pierwszej chwili
wydawało mi się, że to jeszcze sen.
- Czy to był miły sen?
- Nie pamiętam.
- Kłamiesz. Widzę przecież, że pamiętasz. Kto ci się śnił?
- Nikt. Mówię, że nie pamiętam. Zdrzemnęłam się i obudziłam się nagle,
gdy coś połaskotało mnie w policzek.
Roześmiał się i usiadł koło niej na schodkach.
- Byłem tu wczoraj wieczorem, ale miałaś gościa. Pokiwała głową.
- To była ciotka Emanuela, Ulrikke.
- Ładnie z twojej strony, że nie wyrzuciłaś jej za drzwi.
- Nie miałam żadnego powodu. To jedyna osoba z rodziny Ringstadów,
która ma zasady, wzgląd na innych i sumienie.
Johan spojrzał z zainteresowaniem.
- Opowiedz o niej.
Elise się zawahała. Ulżyłoby jej, gdyby mogła porozmawiać z kimś o
tym, co się zdarzyło, ale czy powinna to robić?
- Wiesz, że to zostanie między nami, Elise. Pokiwała głową.
- Tak, wiem o tym. Emanuel i ja się rozwodzimy. Poczuła raczej, niż
zobaczyła, jak się przeraził.
- Rozwodzicie się? Stać was na to?
- Tego pytania jeszcze nikt mi nie zdał.
- Masz odwagę, Elise? Żona, która żąda rozwodu, traci prawo do
wychowywania dzieci.
- Wiem o tym. Ale to nie ja chcę się rozwieść, tylko Emanuel.
Opowiedziała mu szybko o tym, co się zdarzyło w domu Paulsenów.
Johan poczerwieniał z gniewu.
- Włos mi się jeży na głowie, gdy tego słucham. Namówili cię, byś
podpisała, że Hugo nie jest dzieckiem Emanuela? Dlaczego się zgodziłaś,
do diabła?
- Nie chciałam już więcej mieć z nimi do czynienia. Przyznam, że
później dręczyło mnie sumienie. Czy mam prawo odbierać Hugo
przywileje, które dał mu Emanuel? Doszłam jednak do wniosku, że będzie
lepiej, jeśli Hugo ich nigdy nie pozna. Lepiej się trzymać z dala od ludzi
tego pokroju.
Johan siedział w milczeniu.
- Podziwiam cię, Elise. Inna odmówiłaby, płakałaby, wściekała się i
zaklinała, że wydusi z rodziny Ringstadów tyle, ile się da. Ale ty cenisz
wyżej przyzwoitość i dumę niż dobra materialne. Choć masz tak niewiele.
- Nie rób ze mnie lepszego człowieka niż ten, którym jestem. Może
pożałuję tego, gdy skończą się moje oszczędności. Przyjęłam kiedyś
pieniądze od pana Ringstada. To było wtedy, gdy jeszcze wydawał mi się
dobrym człowiekiem. Poza tym sporo zarobiłam na szyciu dla pani
Paulsen. Hilda niedługo na pewno znajdzie stałą pracę, na razie chwyta się
każdego zajęcia. I tak z tym, co zarobią chłopcy, i z czynszem od Petrike i
Hjalmara radzimy sobie całkiem nieźle. Słyszałeś, że Hilda się zakochała?
- Z zasady wiem, co się dzieje, ale o tym nie słyszałem - uśmiechnął się
Johan.
- Zakochała się w nauczycielu Pedera. Nazywa się Reidar Jensen i
zastępuje starego nauczyciela. Będzie z nimi pracował przez cały następny
rok. Wybiera się na medycynę, ale chce przez ten rok trochę odpocząć.
Jakby można było odpocząć, ucząc trzydziestu dziesięciolatków - dodała
ze śmiechem. - Hilda twierdzi, że jest zakochana jak nigdy przedtem, on
chyba też. Przeżywa pewien uczuciowy konflikt: cieszy się, że go
spotkała, a zarazem ma poczucie winy i jest pogrążona w głębokiej żałobie
po Jensine. Najbardziej się cieszę z tego, że Reidar Jensen pomaga
Pederowi w nauce. I mówi, że nauczy go czytać, zresztą ja już widzę
postęp. Peder jest znów radośnie usposobiony, choć na parę trudnych dni
stracił do mnie zaufanie i oskarżył mnie o kłamstwo. Zachowałam się
niemądrze, nie mówiąc chłopcom prawdy na temat Hugo, aż wreszcie
dowiedzieli się wszystkiego od obcych.
- To niedobrze. Pewnie miałaś nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą
prawdy.
Pokiwała głową.
- Oboje z Emanuelem uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Zrobiło się
cicho.
- Życie nie jest łatwe, Elise - westchnął Johan. Zerwał kilka źdźbeł
trawy i teraz oplatał je dookoła palca. Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu,
że Johan chce coś powiedzieć, ale nie może tego wykrztusić.
Postanowiła mu pomóc.
- Anna opowiadała mi o twoich kłopotach. Nie po to, żeby plotkować,
ale dlatego, że bardzo ci współczuje. Chyba nigdy nie dowiesz się prawdy.
Zmieszał się w pierwszej chwili, chyba nie wiedział, że Elise o tym
słyszała. Pokręcił głową.
- Nie dowiem się. I to jest właśnie najgorsze.
- O ile dziecko nie będzie tak podobne do ojca jak Hugo. Zerknął na nią
z ukosa.
- Kochasz go mimo wszystko?
- Oczywiście. To przecież mój syn. Kość z mojej kości. Ja go wydałam
na świat. Nie myślę o tym, w jaki sposób został poczęty.
- To chyba niełatwe, skoro ten drań kręci się po okolicy.
- Nie. Jestem taka okropna, że czasami życzę mu śmierci. Albo tego,
żeby się przynajmniej przeprowadził na drugi koniec świata.
Zapadła między nimi cisza.
Rozumiała, o czym on myśli. Czy sam zdoła pokochać dziecko, które
urodzi Agnes, skoro podejrzewa, że kto inny jest jego ojcem? Po chwili
jakby otrząsnął się z tych czarnych myśli.
- Dziś jest wieczór świętojański. Przyszedłem w zasadzie, żeby zapytać,
czy wybieracie się na Wzgórze Świętego Jana popatrzeć na ognisko. Ale
skoro macie już innego towarzysza, to chyba na nic się nie przydam? -
zagadnął żartobliwie.
Elise zarumieniła się z radości.
- Chłopcy na pewno się ucieszą, jeśli z nami pójdziesz. Przywykli
przecież do tego przez lata.
- No tak, jeśli nie liczyć ubiegłego roku. Pamiętam, jak przed laty
zabrałaś ze sobą Pedera i Kristiana i spotkaliśmy tam moich kolegów z
klasy. Zaczęli nam dokuczać i pytać, czy to nasze dzieci. - Roześmiał się. -
Miałaś wtedy chyba ze czternaście lat. A Peder - cztery.
Elise też musiała się roześmiać.
- Byłeś zażenowany?
- Nie, wręcz przeciwnie. Byłem dumny. Przez cały wieczór chodziłem z
podniesioną głową i liczyłem na to, że inni pomyślą to samo. Chyba nie
przyszło mi do głowy, że oboje byliśmy za młodzi na rodziców tak dużych
dzieci.
- Ty byłeś potężny i dobrze zbudowany jak na swój wiek. Za to ja
wyglądałam tak samo jak wszystkie czternastolatki.
- Ależ skąd! Byłaś najsłodszą i najpiękniejszą dziewczyną w całej
dzielnicy.
Ełise poczuła, że się rumieni, ale nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Chorowitym chudzielcem z piegowatą buzią i zadartym nosem.
- Z uśmiechem, od którego takiemu szczeniakowi jak ja kręciło się w
głowie.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
Ku swemu zaskoczeniu Elise stwierdziła, że ta rozmowa podziałała jej
na wyobraźnię. Jakby cofnęła się w czasie, jakby znów znalazła się w
mrocznym korytarzu w Andersengarden, w którym dwoje młodych ludzi
całowało się ukradkiem. Wielki Boże, ależ była wówczas zakochana.
Wydawało jej się, że było to tak dawno temu, jakby się całkiem
zestarzała przez te półtora roku. Johan chyba czytał w jej myślach.
- Chciałabyś cofnąć czas? - zapytał cicho i ostrożnie.
Elise zapatrzyła się przed siebie na zielone drzewa rosnące przed
przędzalnią i zastanawiała się tylko przez chwilę.
- Nie ma sensu o tym myśleć. W takim przypadku nie miałabym Hugo, a
on jest najważniejszy w moim życiu. On i chłopcy.
Zapadła cisza.
Johan zerwał kolejne źdźbło trawy i wplatał je między swoje potężne
palce.
- Mieliśmy pecha, Elise. Tak łatwo pomyśleć: „gdyby nie..." Gdyby
Annie nie zabrakło lekarstw, gdyby banda Lorta-Andersa nie odwiedziła
mnie w krytycznym momencie, gdyby ci przeklęci ludzie nie zrobili
wszystkiego, żeby nas rozłączyć. Czy wiesz, że udało im się namówić
jednego z pracowników Akershus, żeby przerabiał słowa w twoich listach,
tak bym je niewłaściwie rozumiał?
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nie, tego nie wiedziałem.
- Mieliśmy wszystkich przeciwko sobie, Elise. Możesz to nazwać
przeznaczeniem, jeśli chcesz. Nie zrobiliśmy nic złego, szczerze się
kochaliśmy i chyba do siebie pasowaliśmy. „Podobne dzieci bawią się
najlepiej", tak to się mówi, prawda? Wychowaliśmy się w tym samym
domu, w tych samych warunkach, znaliśmy się na wylot. Ale nawet
między nami zrodziły się nieporozumienia. Można by przypuścić, że
między nami nic się nie może popsuć, skoro tak dobrze się znamy, ale
stało się inaczej. Z czasem okazało się jednak, że łączy nas jeszcze więcej,
niż nam się wtedy wydawało. Oboje mamy twórczy talent. Torkild
twierdzi, że masz „żyłkę" do pisania, tak to nazywa. Redaktor „Verdens
Gang" też tak powiedział. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Dlaczego nic z
tego nie wyszło?
Elise ze zdziwieniem wsłuchiwała się w każde jego słowo. Sama często
o tym myślała, ale ciągle odsuwała od siebie te myśli.
Nie ma co się dziwić, skoro życie jest tak zagadkowe i niepojęte. Elise
nie wiedziała, czy wierzy w przeznaczenie. Ale może rzeczywiście
wszystko zostało zaplanowane w niebie? Może nie ma sensu walczyć z
losem ani próbować mu się wymknąć.
- Myślisz, że to przeznaczenie czy Bóg? – zapytała cicho. Gwałtownie
pokręcił głową.
- Nie wierzę w ani jedno, ani drugie. Gdyby Bóg tak zrządził, musiałby
być zły, a w to nie wierzę. Wolę myśleć, że mieliśmy strasznego pecha.
Wówczas mogę mieć nadzieję, że jeszcze wszystko się odwróci. Wciąż
jesteśmy młodzi, wiele się może zdarzyć. Kto wie, co przyniesie
przyszłość - uśmiechnął się do niej.
Poczuła, jak fala gorąca ogarnia jej ciało.
- Jak możesz mówić coś takiego, skoro oboje mamy małżonków, a ty
spodziewasz się pierwszego dziecka?
Zajrzał jej w oczy pełnym żalu spojrzeniem. Potem pogłaskał ją szybko
po policzku.
- Nie wiem, Elise. Wiem tylko, że cię kocham.
W tej samej chwili za domem rozległy się radosne głosy i śmiechy.
Johan odsunął się trochę od Elise, a zza węgła wyłoniła się Hilda w
towarzystwie Reidara Jensena i chłopców.
Gdy Peder zorientował się, kto siedzi na schodkach, podbiegł do nich w
podskokach.
- Johan? Pójdziesz z nami na Wzgórze Świętego Jana? Johan podniósł
się i roześmiał.
- Może to dobry pomysł. Nie mam nic innego do roboty. Podszedł do
Reidara Jensena, żeby go pozdrowić i się przedstawić.
Peder aż przytupywał z radości.
- Wie pan co, panie Jensen? To jest dawny narzeczony Elise. Elise
zmieszała się, inni się roześmiali.
Pobiegła do kuchni, żeby podać coś do zjedzenia przed wyjściem. Czuła
się taka szczęśliwa, choć rozmowa z Johanem powinna raczej
doprowadzić ją do łez. Jego słowa przypomniały jej wszystko, co straciła,
ale były też miłosnym wyznaniem. Wolno im chyba czuć do siebie
sympatię, choć oboje mają małżonków? Zwłaszcza że ona się wkrótce
rozwiedzie, a jego zdradza żona. Elise nie zapomniała, że jeszcze
niedawno płakała z powodu Emanuela, ale czy powodował nią żal po jego
odejściu, czy też oburzenie z powodu jego zdrady?
Rozmyślała nad tym wszystkim, wyjmując chleb, mleko, kawę i coś do
chleba. Postanowiła podać nawet trochę masła, ale ku swemu
rozczarowaniu stwierdziła, że się prawie roztopiło pod wpływem letniej
temperatury. Gdy powąchała mleko, okazało się, że całkiem skwaśniało. A
więc nie będzie świątecznego posiłku nawet dziś, w wieczór świętojański.
Gdy Hilda weszła do kuchni, Elise szepnęła jej do ucha, że nie bardzo
ma co podać gościom.
- Nic nie będziemy jedli, kupimy kawę i ciastka na Wzgórzu Świętego
Jana! - zawołała Hilda.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Nie stać nas na to.
Hilda uśmiechnęła się przebiegle.
- Owszem. Dostałam posadę. W tkalni Nydalens Compagnie.
- Naprawdę? - Elise zarzuciła jej ramiona na szyję. - Gratuluję. O, Hildo,
tak się cieszę. - Wypuściła siostrę z objęć i podbiegła do szuflady w
komodzie. Przecież dostanie jeszcze od pani Paulsen pieniądze za letnią
suknię, a Hilda oddała jej prawie wszystko, co zarobiła na sprzątaniu.
Oczywiście, że stać ich na kawę i ciastka na Wzgórzu Świętego Jana.
Jakiś czas później wesołe towarzystwo maszerowało pod górę, wzdłuż
Sagveien, a potem Maridalsveien. Z przodu szli Peder, Kri-stian i Evert,
pełni zapału i oczekiwań, za nimi Hilda i Reidar, pod rękę, zakochani po
uszy, nie widząc świata poza sobą, a z tyłu Elise z Johanem i dziecięcym
wózkiem, w którym Hugo siedział po raz pierwszy, podparty poduszkami,
i patrzył na świat ze zdumieniem, szeroko otwartymi oczami.
Johan pomagał pchać wózek. Elise zauważyła, że Johan ciągle zerka na
małego. Zastanawiała się, o czym myśli. Powiedziała mu, że kocha
chłopczyka, bo jest jej synem, kością z jej kości, Johan postara się więc
także go pokochać. Nie miała jednak wątpliwości, że Johana wciąż dręczy
to, co się wydarzyło, i nienawiść wobec Ansgara. Miała nadzieję, że nie
natkną się na Mathiesena na Wzgórzu Świętego Jana.
Gdy zbliżali się do wzgórza, ujrzeli ludzi napływających ze wszystkich
stron. Dziewczynki w jasnych sukienkach i słomkowych kapeluszach,
chłopcy w krótkich spodniach, koszulach i cyklistówkach, panowie w
filcowych ubraniach, robotnicy w prostych koszulach, damy z parasolkami
i robotnice w szarościach lub czerni. W wieczór świętojański ludzie z
różnych warstw zbierali się na wzgórzu, wszyscy z wyjątkiem
najbogatszych, którzy wyjechali już z miasta, żeby spędzić wakacje w
swoich letnich domach.
Chłopcy szaleli z radości i nie wierzyli własnym oczom, gdy Johan dal
im pieniądze na lody. Lodowe bloki, utrzymujące niską temperaturę,
pochodziły z lodowych stawów w Iladalen.
Peder był taki rozemocjonowany i rozochocony, że musiał czym prędzej
szukać wychodka. Spojrzał na Elise z przerażeniem.
- Elise, to kosztuje pięć ore.
Elise wyjęła monetę z kieszeni i podała ją bratu.
- Przecież to tyle samo co ciastko.
- Nic na to nie poradzimy, Peder. Nie zdążysz dobiec do domu, co do
tego nie mam wątpliwości.
Gdy chłopiec pobiegł w stronę wychodków, Johan spojrzał na nią z
uśmiechem.
- Peder się w ogóle nie zmienia. Ciekawe, co będzie robił, jak dorośnie.
Elise zmarszczyła brwi.
- Gdybyś to powiedział jakiś czas temu, odparłabym, że dla Pedera nie
ma żadnej nadziei, ale od kiedy Reidar Jensen zaczął go uczyć, nabrałam
otuchy. Chociaż Peder płacze od czasu do czasu i mówi, że może zostać
tylko wozakiem.
- Kochana Elise, przecież nie tylko ci, którzy się dobrze uczą, dochodzą
do czegoś na tym świecie. Czasem jest nawet wręcz przeciwnie. Pomyśl
choćby o Rotte-Andersie, który się dorobił, wystawiając ogromnego
szczura w klatce koło swojego kramu. Peder ma wiele zalet, które są
równie cenne jak dobre stopnie; ma wdzięk i dobre serce, jest impulsywny
i szczery, lubi ludzi. Na twoim miejscu wcale bym się o niego nie martwił.
Ludzie mają do niego słabość, bo jest sobą, bo mówi takie zabawne rzeczy
i jest taki naturalny. Poczekaj tylko, a przekonasz się, że mam rację.
Uśmiechnęła się radośnie.
- A ty potrafisz zobaczyć wszystko w jasnym świetle.
- Wtedy gdy jestem z tobą - odwzajemnił uśmiech.
Elise zmieszała się i odwróciła wzrok. Po czym zapytała ze zdu-
mieniem:
- A gdzie jest dziś Agnes?
- Została zaproszona na wieczór świętojański gdzieś na Maridalsveien.
Elise starała się ukryć swoją reakcję, miała bowiem pewne podejrzenia.
Jak ta Agnes może bawić się w innym towarzystwie, zostawiając swojego
męża?
- Wcale mi to nie przeszkadza, Elise - powiedział Johan, jakby czytał w
jej myślach. - Mnie by się tam i tak nie podobało.
Zerknęła na niego niepewnie.
- Wiesz, do kogo poszła?
- Tak. Do Magnusa Hansena, swojego dawnego narzeczonego. -
Roześmiał się. - Gdybyś zobaczyła swoją minę, Elise. Wyglądasz jak
zgorszona stara panna. Agnes żyje jak bohema. Jest zwolenniczką wolnej
miłości. Jej zdaniem człowiek ma prawo robić to, co mu się podoba, nie
oglądając się na innych. Gdybyśmy byli ludźmi tego samego pokroju, nie
stalibyśmy tutaj. Robilibyśmy coś całkiem innego.
Elise spojrzała na niego skonsternowana. I oblała się rumieńcem.
Johan znów się roześmiał.
- Przepraszam, Elise. Zawstydziłem cię i oburzyłem. Możesz to nazwać
wisielczym humorem. Lepiej sobie żartować niż ciągle się wściekać.
Chodź, pójdziemy na samą górę. Wkrótce rozpalą ognisko.
Elise rozejrzała się dokoła.
- Gdzie reszta?
- Widziałem, jak Hilda i Reidar zniknęli tam, między drzewami. Chyba
chcą zostać sami. Cieszę się, że Hilda jest taka radosna - dodał po chwili
zamyślenia. - Zasłużyła na to.
Elise pokiwała głową.
- Dręczą ją wyrzuty sumienia, że potrafi się cieszyć pośród żałoby.
Nigdy przedtem nie mówiła tyle o Braciszku i o Jensine.
- To dobrze dla niej. Wszystko wskazuje na to, że wreszcie wydoroślała.
Muszę wyznać, że złościłem się na nią w ubiegłym roku. Do tej pory nie
rozumiem, jak szesnastoletnia dziewczyna mogła się związać ze starym
wdowcem tylko dla korzyści materialnych. Na szczęście tym razem
znalazła sobie normalnego, młodego człowieka.
- I jest za to wdzięczna losowi. Mówi, że pierwszy raz w życiu przeżywa
coś takiego. A przy tym oni szanują się nawzajem. Wygląda na to, że z
każdym dniem kochają się coraz bardziej.
- Szczęśliwcy - westchnął Johan.
Elise nie odpowiedziała. Zaczęła pchać wózek dalej. Hugo wciąż
siedział spokojnie i patrzył na świat okrągłymi oczami. Rude włoski kryły
się na razie na szczęście pod czapką, a Elise cieszyła się, że nie słychać
żadnych komentarzy, które mogłyby komuś nasunąć niepożądane
skojarzenia. Gdy tak siedział i rozglądał się ze zdumieniem, wydawał jej
się bardzo uroczy, choć wiedziała, że ludzie nie uważają go za szczególnie
piękne dziecko.
Podbiegli do nich chłopcy.
- Pośpieszcie się. Na placu jest już magik. - Peder nie mógł złapać tchu.
Obaj zniknęli tak szybko, jak się pojawili.
Elise i Johan przyśpieszyli kroku.
Cały tłum podziwiał magika. Z wózkiem i tak nie przepchnęliby się
bliżej.
Johan uśmiechnął się do niej.
- Nic nie szkodzi. Zaczekamy, aż rozpalą ognisko. Jest takie wielkie, że
wszyscy je zobaczą.
W tej samej chwili Elise poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła głowę
i spojrzała wprost w twarz pani Mathiesen. Ogarnęło ją nieprzyjemne
uczucie i bezwiednie rozejrzała się w lęku, czy nie ma w pobliżu Ansgara.
Na szczęście nigdzie go nie było. Ledwo skinęła głową na dzień dobry, ale
pani Mathiesen uśmiechnęła się przyjaźnie i odkłoniła się.
- Spotkałaś kogoś znajomego - zainteresował się Johan.
- To tylko pewna starsza dama, którą kiedyś poznałam. Z tamtej strony
jest chyba mniej ludzi - dodała pośpiesznie. - Pójdziemy tam? - I nie
czekając na odpowiedź, ruszyła.
Spotkanie z panią Mathiesen zgasiło w niej wszelką radość. Ciągle się
rozglądała w strachu, że podejdą do niej rodzice Ansgara albo że pokaże
się ich syn.
Johan zauważył w niej zmianę.
- Jesteś zmęczona, Elise?
- Tak, trochę.
- Może poszukamy Hildy i Reidara i poprosimy, żeby zerknęli na
chłopców, a potem odprowadzę cię do domu?
- Zepsułabym ci cały wieczór świętojański.
- Co za bzdury. Zyskam coś znacznie lepszego. Pół godziny w twoim
towarzystwie. Poza tym chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Elise znieruchomiała. Siedzieli przecież w domu i długo rozmawiali,
zanim pojawili się chłopcy. Jeśli miał coś szczególnego do powiedzenia,
mógł to wówczas zrobić.
Odnaleźli wreszcie Hildę i Reidara, którzy obiecali dopilnować, by
chłopcy wrócili do domu o przyzwoitej porze.
Na ulicach było pusto, ludzie albo poszli już. spać, albo bawili się na
wzgórzu.
Elise zauważyła, że Johan dziwnie ucichł. Przez dłuższy czas szli w
milczeniu.
- Martwisz się czymś? - zapytał łagodnym głosem.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Jakoś dziwnie się zachowujesz. Elise postanowiła, że będzie szczera.
- Zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym nie widzieć. Spojrzał na nią
ponuro.
- Chyba nie tego rudzielca?
- Nie, jego matkę.
- Znasz ją? - zdziwił się.
Nie miała ochoty psuć pięknego wieczoru, mówiąc mu całą prawdę. To
może poczekać.
- Tylko trochę. Mamy wspólnych znajomych, więc uznałam, że
powinnam się jej ukłonić, ale staram się ich raczej unikać.
- Dlatego chciałaś wracać do domu?
- Tak.
Zapadła cisza.
- Elise?
Poczuła, że Johanowi coś leży na sercu, ale nie bardzo wie, jak to
wyrazić. Spojrzała na niego.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Złapała się na tym, że stara się zachować
spokój, jakby spodziewała się czegoś nieprzyjemnego.
- Dostałem stypendium i wyjeżdżam do Kopenhagi, żeby tam studiować
rzeźbę i drzeworytnictwo.
Jakiś ból przeszył jej serce. Wiedziała, że powinna się cieszyć ze
względu na niego, ale nie potrafiła. Nie teraz.
- A więc ty także mnie opuścisz? - Tylko tyle zdołała wykrztusić.