Amanda Quick
Ruiny
~1~
Zaciemnione okna starodawnych
ruin dawaly pewne wyobrazenie
o usposobieniu pana domu.
"Ruiny" pani Amelii Yark
Rozdzial pierwszy
Szalony Mnich z Monkcrest dumal przy kominku.
Zdawalo mu sie, ze stoi na krawedzi studni i spoglada w dól
w ciemne wody melancholii. Nie zanurzyl sie jeszcze w jej
glebinach, ostatnio jednak zauwazyl, ze z coraz wiekszym trudem
utrzymuje równowage.
Przez wiele lat opieral sie pokusie wpatrywania sie wciemnosci.
Studiowanie ksiag oraz obowiazki zwiazane z samotnym wychowywaniem
dwóch pelnych zycia synów sprawily, ze jego
uwaga skupiala sie na powazniejszych sprawach. Jednak póltora
miesiaca temu jego nastepca, Carlton, oraz mlodszy syn, William,
w towarzystwie starego guwernera udali sie na kontynent, aby
odbyc Wielka Podróz.
Szalony Mnich dziwil sie, widzac, jak po ich wyjezdzie pustoszeja
komnaty opactwa Monkcrest. Byl teraz sam ze swa wierna
sluzba i psem, Elfem. Wiedzial, ze kiedy Carlton i William wróca,
5
AMANDA QUICK
nic nie bedzie juz takie samo jak kiedys. Jego - teraz w wieku
siedenmastu i dziewietnastu lat - synowie stana sie lada chwila
mezczyznami. Byli silni, inteligentni i niezalezni jak mlode orly
gotowe do samodzielnego lotu.
Wiedzial, ze sklonnosc do spogladania w ciemnosci ma we krwi.
Odziedziczyl ja po przodkach, dlugiej linii mezczyzn noszacych
przed nim tytul lorda MonkcresL Pomiedzy nimi bylo kilku odpowiedzialnych
za przezwisko przesladujace cala reszte: Szaleni Mnisi.
Wielki pies wyciagniety przed kominkiem ozywil sie nieco, jak
gdyby wyczul niepokój swego pana. Zwierze unioslo masywny
leb i z niepokojem spojrzalo na Leo.
- To burza, Elf. Cala ta energia nasyca powietrze elektrycznoscia.
Na czlowieka o moim usposobieniu musi to wywierac jakis
niezdrowy wplyw.
Elf nie wygladal na calkowicie usatysfakcjonowanego tym
wyjasnieniem, niemniej jednak polozyl leb z powrotem na poteznych
lapach. Metalowe cwieki na szerokiej skórzanej obrozy na
jego grubym karku polyskiwaly w blasku tanczacych plomieni.
Leo przyjrzal sie uwaznie srebrnym nitkom wokól pyska Elfa.
Ostatnio podczas golenia zauwazyl w lusterku w swoich ciemnych
wlosach podobne.
- Czy to mozliwe, zebysmy sie starzeli, Elf?
Pies mruknal cos z lekkim niesmakiem. Nie zadal sobie nawet
trudu, aby otworzyc oczy.
- Dzieki Bogu. Zdjales mi kamien z serca. - Leo siegnal po
stojacy na stole, prawie juz pusty, kieliszek brandy i pociagnal
lyczek. - Przez chwile bylem odrobine zaniepokojony.
Na zewnatrz wyl wicher. Przez ostatnia godzine smagal gwaltownie
kamienne sciany starodawnego opactwa od pokolen zamieszkanego
przez Szalonych Mnichów. Od czasu do czasu blyskawice
przecinaly jeszcze ciemnosci, oswietlajac biblioteke niesamowitym
blaskiem, najgorsze jednak juz przeszlo. Wscieklosc zywiolów gasla.
Leo rozmyslal nad tym, ze ostatnio jego badania nad tajemna
wiedza dawnych cywilizacji juz nie wystarczaja, aby odwrócic
uwage od studni.
6
RUINY
- Przyczyna nie moze byc fakt, ze poswiecam im zbyt malo
czasu, raczej zbyt wiele. Byc moze to juz najwyzszy czas, abysmy
znów wybrali sie na polowanie, Elf.
Pies uderzyl ogonem w podloge na znak, ze calkowicie zgadza
sie z ta sugestia.
- Niestety, tak sie sklada, ze w naszej okolicy juz od miesiecy
nie ma zadnej interesujacej zwierzyny. - Leo znów lyknal nieco
brandy. - W kazdym razie musze znalezc sobie jakies zajecie,
zeby nie skonczyc jak bohater jednej z tych mrozacych krew
w zylach powiesci, które ciesza sie takim powodzeniem w bibliotekach
publicznych.
Elf zastrzygl uchem. Leo podejrzewal, ze jego pies jeszcze
mniej niz on sam interesuje sie romansami, horrorami i ponurymi
tajemnicami, wypelniajacymi powiesci grozy.
- Moge sobie wyobrazic, jak nocami przemierzam opustoszale,
zniszczone, pokryte pajeczynami komnaty, wypatrujac w ciemnych
katach zjaw i widm i jednoczesnie rozgladajac sie, czy nie wpadnie
mi w rece jakas piekna, bezbronna heroina.
Mysl o pieknej, bezbronnej heroinie nie poprawila mu humoru.
Problem w tym, ze juz od bardzo dlugiego czasu nie mial kobiety
- ani bezbronnej, ani zadnej innej.
Byc moze to wlasnie bylo tego wieczoru przyczyna jego niepokoju.
Zerknal na zastawione ksiazkami pólki. Nic go nie zainteresowalo.
Zdawalo sie, ze nuda przeniknela go az do kosci. Pomyslal
o kolejnym kieliszku brandy.
Elf ocknal sie i uniósl leb. Tym razem nie spojrzal na Leo. Jego
uwaga skupila sie na oknie biblioteki.
- Czyzbys niepokoil sie ta burza? Bywaly juz gorsze.
Pies zignorowal go. Wstal powoli i na krótka chwile zamarl
w bezruchu. Potem podbiegl do okna; jego ogromne lapy poruszaly
sie bezszelestnie po wschodnim dywanie.
Widzac zachowanie psa, Leo zmarszczyl czolo. Ktos w srodku
nocy zblizal sie do opactwa Monkcrest. W srodku nocy i wiosennej
burzy.
7
AMANDA QUICK
- To niemozliwe - powiedzial. - Nikt nie smialby pojawic sie
tutaj nie zaproszony. Ja zas nie zapraszalem nikogo od czasu,
kiedy w zeszlym miesiacu bawil tu ten idiota Gilmartin.
Skrzywil sie na samo wspomnienie tamtej krótkiej wizyty.
Charles Gilmartin twierdzil, ze jest uczonym, okazal sie jednak
szarlatanem i glupcem. Leo nie tolerowal ani jednych, ani drugich.
Pomyslal, ze musial wtedy naprawde potrzebowac inteligentnego
towarzystwa, skoro w ogóle zgodzil sie spedzic jakis czas z tym
czlowiekiem.
Jeszcze jedna daleka blyskawica przeciela nocne niebo. Nie
towarzyszylo jej uderzenie piorunu, ale przytlumiony stukot kól
powozu na bruku podwórca.
Ktos rzeczywiscie mial czelnosc przybyc do opactwa nie zaproszony.
- Diabli nadali. - Leo ujal delikatna szyjke krysztalowej karafki
i nalal sobie jeszcze brandy. - Ktokolwiek to jest, bez watpienia
liczy na nocleg, Elf.
Pies spogladal spokojnie w okno.
- Finch go odprawi.
Finch pracowal w opactwie od czasów, gdy Leo byl jeszcze
chlopcem. Mial duza praktyke w odprawianiu nieproszonych
gosci. W okolicy krazyly legendy o niegoscinnosci Szalonych
Mnichów. W opowiesciach o ich zlych manierach bylo cos wiecej
niz ziarno prawdy. Wlasciciele opactwa Monkcrest znani byli
z dlugiej tradycji unikania tych, którzy mogliby ich znudzic. Taka
polityka nie przyczyniala sie raczej do zbyt aktywnego zycia
spolecznego.
Elf warknal cichutko. Leo zauwazyl jednak, ze nie bylo to jego
zwykle ostrzegawcze warkniecie. Zabrzmialo raczej jak wyraz
psiej ciekawosci.
Powóz na zewnatrz sie zatrzymal. Konskie kopyta tanczyly po
bruku. Od strony stajni dalo sie slyszec jakies glosy. Woznica
zawolal, zadajac, by ktos zajal sie konmi.
- Ruszze tylek, czlowieku. W powozie mam szacowna dame
wraz ze sluzaca. Beda potrzebowaly ogrzac sie przy kominku
8
RUINY
i zjesc cos przyzwoitego. Pospiesz sie troche. Po tej cholernej
burzy konie zrobily sie narowiste.
Leo znieruchomial.
- Dame? O czym on, u diabla, mówi?
Elf z postawionymi uszami wciaz bacznie wpatrywal siew okno.
Leo niechetnie odstawil kieliszek brandy, wstal i podszedl do
okna. Stanal za psem i polozyl dlon na jego szerokim lbie.
Podwórzec opactwa byl scena niezwyklej aktywnosci.
Z ciemnosci wylanial sie oswietlony lampami zarys niewielkiego
zabloconego pojazdu. Od strony stajni nadchodzilo dwóch chlopców
stajennych,aby zajac sie konmi. Woznica zawinietyw obszerna
oponcze zszedl z kozla i otworzyl drzwiczki powozu.
- Kimkolwiek sa, musieli sie zgubic. - Leo zwrócil sie do Elfa: Finch
wskaze im zaraz wlasciwa droge i bedzie po klopocie.
Na frontowych schodach opactwa pojawil sie Finch. Stary lokaj
widocznie posilal sie wlasnie w kuchni, w jednej rece trzymal
bowiem jeszcze kawal sera, a druga pospiesznie zapinal plaszcz
na swym wydatnym brzuchu.
Otarl dlonia resztki sera z ust i zaczal wymachiwac rekami.
Mimo ze mial pelne usta, a okno bylo zamkniete, mówil dostatecznie
glosno, by Leo mógl go zrozumiec.
- Co tu sie dzieje? - Finch schodzil po schodach. - Kim
jestescie, zeby przyjezdzac tu bez zapowiedzi o tak bezboznej
godzinie?
Pociagany rosnaca ciekawoscia Leo otworzyl okno, aby lepiej
slyszec. Deszcz prawie juz ustal, ale porywisty wiatr niósl jeszcze
dosc wilgoci, zeby zmoczyc mu wlosy. Elf wystawil nos przez
okno i wwachiwal sie w nocne powietrze.
- Macie gosci, czlowieku. - Woznica wyciagnal reke, aby
pomóc wysiasc pasazerowi powozu.
- To rezydencja lorda Monkcrest - oswiadczyl Finch. - Pan
nie oczekuje zadnych gosci. Przybyliscie pod niewlasciwy adres.
Zanim jednak woznica mógl odpowiedziec, z powozu wysiadla
kobieta. Jej twarz byla zaslonieta kapturem peleryny. Najwyrazniej
nieuprzejme powitanie Fincha nie zbilo jej z tropu.
9
AMANDA QUICK
- Przeciwnie - oswiadczyla tonem nie znoszacym sprzeciwu.
Jej glos byl zimny i szorstki. - Opactwo Monkcrest jest wlasnie
miejscem, do którego zamierzalismy dotrzec. Badz laskaw zawiadomic
jego lordowska mosc, ze ma gosci. Jestem Beatrice Poole.
Towarzyszy mi sluzaca. Zanocujemy tutaj.
Finch wyprostowal sie; zdecydowanie przewyzszal wzrostem
Beatrice, która, jak zauwazyl Leo, nie byla zbyt wysoka. Jednakze
ten brak rekompensowal z nawiazka jej wladczy sposób bycia,
którego nie powstydzilby sie sam Wellington.
- Jego lordowska mosc nie przyjmuje nie zaproszonych gosci -
warknal Finch.
- Bzdura. Mnie przyjmie.
- Madame ...
- Zapewniam cie, ze tak. Nie odjade stad, dopóki z nim nie
porozmawiam. - Beatrice zwrócila sie w strone powozu. - Chodz,
Sally. Juz dosyc wycierpialysmy z powodu tej burzy. Taka pogoda
jest dobra w powiesci, ale w prawdziwym zyciu jest raczej uciazliwa.
- Swiete slowa, madame. - Z powozu wygramolila sie hoza,
silnie zbudowana kobieta. - Taka noc nie nadaje sie ani dla ludzi,
ani dla zwierzat, n' est-ce pas?
Na dzwiek tak okropnego francuskiego akcentu Leo az uniósl
brwi. Gotów byl sie zalozyc, ze owa Sally - kimkolwiek byla nie
spedzila we Francji ani godziny.
- Zaraz sie ogrzejemy i wysuszymy - powiedziala Beatrice.
- Wolnego. - Finch rozpostarl ramiona, aby zablokowac dostep
do frontowych schodów. - Nie mozecie tak po prostu wprosic sie
do opactwa Monkcrest.
- Z pewnoscia nie przyjechalam tutaj z daleka tylko po to, aby
pozwolic odeslac sie z kwitkiem - poinformowala go Beatrice. Mam
sprawe do jego lordowskiej mosci. Jezeli nie zamierzasz
zaprowadzic mnie do domu, to badz tak dobry i usun sie z drogi.
- To jego lordowska mosc wydaje tutaj rozkazy - powiedzial
Finch jak najbardziej stanowczo.
- Jestem pewna, ze gdyby wiedzial, co sie tutaj dzieje, natychmiast
kazalby ci zaprosic nas do srodka.
10
RUINY
- Z czego wynika, ze nie znacie wcale jego lordowskiej mosci odparowal
Finch.
- Slyszalam, ze lord Monkcrest jest wielkim ekscentrykiem powiedziala
Beatrice. - Nie moge jednak uwierzyc, aby mógl
wydac dwie bezbronne, niewinne i wyczerpane kobiety na pastwe
tej okropnej burzy.
- Ta dama wyraza sie nieco patetycznie, nieprawdaz? - Leo
bezwiednie podrapal Elfa za uszami. - Cos mi mówi, ze nasza
pani Poole nie jest ani bezbronna, ani niewinna. Nie wyglada
równiez na bardzo zmeczona.
Elf poruszyl jednym uchem.
- Kobieta, która osmiela sie przybyc nie zaproszona do Monkcrest
w noc taka jak ta jedynie w towarzystwie sluzacej, nie jest
jakims tam delikatnym kwiatuszkiem.
Pies przysunal sie blizej do otwartego okna.
Finch cofal sie po schodach z rozpostartymi ramionami.
---:Madame, nalegam, aby wrócila pani do powozu.
- Nie badz smieszny. - Beatrice napierala na niego z determinacja
marszalka polnego.
Leo usmiechnal sie delikatnie.
- Biedny Finch nie ma najmniej szych szans, Elf.
- Poczekajcie. - W glosie Fincha zabrzmiala nuta desperacji. -
Na skraju wsi jest zajazd. Mozecie spedzic tam noc. Rano poinformuje
jego lordowska mosc, ze pani zyczy sobie z nim rozmawiac.
Jezeli wyrazi zgode, to posle pani wiadomosc.
- Spedze te noc pod tym dachem, a wraz ze mna ci, którzy mi
towarzysza. - Kobieta machnela reka w kierunku woznicy. Zaprowadz
Johna do czystej, suchej kwatery. Potrzebny bedzie
równiez kufel piwa i goracy posilek. Ten dzielny czlowiek dosc
juz sie wycierpial podczas tej okropnej podrózy. Nie chcialabym,
zeby sie przeziebil. Moja sluzaca, oczywiscie, zostanie ze mna·
Woznica poslal Finchowi triumfujacy usmiech.
- Nie rób sobie klopotu. Wystarczy kilka plasterków szynki,
kawalek pasztetu, jesli akurat masz pod reka, i piwo. Choc
przyznam, ze mam szczególna slabosc do puddingów.
11
AMANDA QUICK
- Daj mu pudding i wszystko, o co prosi - powiedziala Beatrice.
- W koncu zasluzyl sobie na to po tym nieszczesliwym spotkaniu
z rozbójnikiem.
- Z rozbójnikiem? - Finch wytrzeszczyl oczy.
- To bylo okropne. - Sally chwycila sie reka za gardlo i zaczela
sie trzasc. - Ci lajdacy, wiesz, oni nie zawahaja sie przed porwaniem
niewinnych niewiast, takich jak madame i moi. Diabelnie nam sie
udalo, ze nie zostalysmy ...
- Wystarczy, Sally - przerwala jej szybko Beatrice. - Nie
trzeba dramatyzowac. Obie wyszlysmy z tego bez szwanku.
- Co za rozbójnik? - domagal sie wyjasnien Finch. - Na
ziemiach nalezacych do opactwa Monkcrest nie ma rozbójników.
Zaden nie smialby sie tu pokazac.
- Wlasnie, co za rozbójnik? - powtórzyl cichym glosem Leo
i wychylil sie jeszcze bardziej z okna.
- Byl po drugiej stronie rzeki - wyjasnila Beatrice. Zaraz za
mostem. Nieprzyjemny typek. Na szczescie mialam pistolet,
a John równiez byl uzbrojony. Razem zdolalismy wyperswadowac
mu ten napad.
Woznica wykrzywil sie do Fincha.
- Zauwaz jednak, ze ten lajdak nie zwrócil na mnie zbytniej uwagi.
To pani Poole napedzila mu stracha. Mam wrazenie, ze nigdy jeszcze
nie stanal naprzeciw kobiety uzbrojonej w pistolet. Prawdopodobnie
dobrze sie zastanowi, zanim spróbuje obrabowac nastepny powóz.
Finch puscil te szczególy mimo uszu.
- Jezeli spotkaliscie rozbójnika po drugiej stronie rzeki, to nie
stalo sie to na ziemiach nalezacych do opactwa Monkcrest.
- A cóz to za róznica? - zdziwila sie Beatrice. - Rozbójnik
pozostaje rozbónikiem.
- Dopóki rozbójnik trzyma sie z daleka od Monkcrest, jego
lordowska mosc nie musi sie nim zajmowac - zauwazyl Finch.
- To bardzo wygodne stanowisko - powiedziala Beatrice.
- Madame, zdaje sie, ze nie rozumie pani sytuacji - rzekl
nieuprzejmie Finch. - W pewnych sprawach jego lordowska mosc
jest bardzo wymagajacy.
12
RUINY
- Tak jak ja. Kiedy juz zajmiesz sie Johnem, mozesz przyslac
nam tace z goraca herbata dla mnie i Sally. Jak tylko sie odswiezymy,
spotkam sie z jego lordowska moscia.
- I postaw na tej tacy pól kwarty dzinu, s 'il vous plait -
dorzucila Sally. - Dla celów leczniczych, oczywiscie.
Beatrice uniosla suknie i spróbowala wyminac Fincha.
- Móglbys byc tak dobry i zejsc mi z drogi?
- Opactwo Monkcrest nie jest jakas cholerna oberza, pani
Poolel - ryknal Finch.
- W takim razie obsluga i wikt powinny zdecydowanie przewyzszac
te, z którymi mialysmy do czynienia zeszlej nocy w podrózy.
Badz laskaw zawiadomic jego lordowska mosc, ze bede
gotowa zobaczyc sie z nim za pól godziny.
W tym momencie powiew wiatru odrzucil kaptur z twarzy
Beatrice i Leo mógl wreszcie zobaczyc rysy jej twarzy w blasku
swiatla wydobywajacego sie przez uchylone drzwi domostwa.
Miala wysokie, inteligentne czolo; ksztalt nosa wyrazal stanowczosc,
a szczeka byla ladnie zarysowana. Kobieta miala okolo
trzydziestu lat i byla stworzona do wydawania polecen. Bez
watpienia swiatowa osoba, uznal Leo. Jedna z tych, które zawsze
dostaja to, czego chca. Beatrice znów zaslonila sie kapturem.
- Mam powiedziec jego lordowskiej mosci, ze pani zobaczy
sie z nim za pól godziny? - Finch zgarbil sie i pochylil glowe jak
byk gotujacy sie do szarzy. - Nie rozkazuje sie jego lordowskiej
mosci, jak gdyby byl jakims cholernym lokajem.
- Boze, nie zamierzalam wcale rozkazywac lordowi Monkcrestprzerwala
mu gladko Beatrice. - Pomyslalam jednak, ze jego
lordowska mosc zyczylby sobie wiedziec, co dzieje sie pod jego
dachem.
- Zapewniam pania, madame, ze jego lordowska mosc ma
swoje sposoby dowiadywania sie o wszystkim, co dzieje sie w jego
domu i na ziemiach nalezacych do Monkcrest - obwiescil Finch
zlowieszczym glosem. - Sposoby nie znane zwyklym ludziom,
jezeli wiesz, pani, co mam na mysli.
- Rozumiem, ze czynisz aluzje do tych wielce interesujacych
13
AMANDA QUICK
plotek na temat zwyczaju jego lordowskiej mosci, mówiacych, ze
interesuje sie on sprawami nadprzyrodzonymi. Ja osobiscie w to
me WIerze.
- A moze powinnas, pani. Dla wlasnego dobra.
Beatrice zachichotala.
- Nie próbuj nmie przestraszyc, dobry czlowieku. Tracisz tylko
czas. Nie watpie, ze tutejsi wiesniacy znajduja przyjenmosc w tych
opowiesciach, ja jednak uwazam sie za autorytet w tego rodzaju
sprawach i nie wierze w bzdury, które slyszalam.
Leo uniósl brwi.
- Autorytet? Co, u diabla, ona ma na mysli?
Elf nadal weszyl.
Tymczasem na podwórcu Beatrice doszla juz widocznie do
granic swojej cierpliwosci.
- Sally, nie bedziemy stac ani chwili dluzej. Wejdzmy do
·srodka. - Ruszyla do przodu z szybkoscia, która bez watpienia
zaskoczyla Fincha.
Leo przygladal sie z niechetnym podziwem, jak zgrabnie wymija
lokaja, wbiega po schodach i znika w sieni. Sally deptala jej po
pietach.
Na dole stal Finch z otwartymi ustami.
Woznica poklepal go ze wspólczuciem po ramieniu.
- Nie win siebie, czlowieku. Przez ten krótki czas, jak pracuje dla
niej, zauwazylem, ze pani Poole jest jak zywiol. Jezeli wyznaczy sobie
jakis cel, najlepsza rzecza, jaka mozna zrobic, jest zejsc jej z drogi.
- Jak dlugo dla niej pracujesz? - zapytal Finch ponurym glosem.
- Wynajela nmie wczoraj rano, abym przywiózl ja do Monkcrest.
Ale to wystarczajaco duzo czasu, zeby sie dowiedziec czegos
o tej pani. Musze jej jednak przyznac, ze w odróznieniu od reszty
ludzi z towarzystwa dba o swoja sluzbe. Po drodze jedlismy
calkiem dobrze. Nigdy tez nie krzyczy na czlowieka i nie przeklina
jak niektórzy.
Finch gapil sie na puste schody.
- Musze z nia cos zrobic. Jego lordowska mosc bedzie wsciekly.
14
RUINY
- Na twoim miejscu nie przejmowalbym sie zbytnio swoim panem
- powiedzial wesolo woznica. - Nawet jezeli jest troche zdziwaczaly,
jak mówia niektórzy, to i tak pani Poole sobie z nim poradzi.
- Nie znasz jego lordowskiej mosci.
- Nie, ale, jak juz mówilem, znam troche pania Poole i mysle,
ze twój Szalony Mnich trafil wreszcie na równego przeciwnika.
Leo cofnal sie i zamknal okno.
- Ten woznica moze miec racje, Elf. Roztropny czlowiek
powinien bez watpienia zachowac duza ostroznosc we wszelkich
kontaktach ze straszna pania Poole.
Elf wykonal ruch bedacy u psów odpowiednikiem wzruszania
ramionami i poczlapal z powrotem do kominka.
- Zastanawiam sie, po co tutaj przyjechala. - Leo przeciagnal
dlonia po wilgotnych wlosach. - Przypuszczam, ze jest tylko jeden
sposób uzyskania odpowiedzi na to pytanie.
Elf jak zwykle nie odpowiadal. Usiadl przed kominkiem i zamknal
oczy.
Jego pan westchnal i siegnal po sznurek od dzwonka, aby
wezwac Fincha.
- Nie ma watpliwosci, ze bede tego zalowal. Chociaz z drugiej
strony wieczór zapowiada sie bardziej interesujaco niz przed godzina.
Beatrice wypila solidny lyk bardzo goracej herbaty.
- Cudownie. Tego wlasnie mi bylo trzeba.
Sally przygladala sie uwaznie temu, co stoi na przyniesionej
z kuchni tacy.
- Nie widze tu cholernego dzinu. - Utkwila wzrok w nieszczesnej
sluzacej. - Gdzie jest mój dzin?
Dziewczyna cofnela sie o krok.
- Kucharka dala troche wlasnego. Jest w karafce.
- W tej smiesznej malej butelce? - Sally przygladala sie malej
krysztalowej karafce wzrokiem pelnym watpliwosci. - Mam
nadzieje, ze to wystarczy. - Nalala sobie spory kieliszek i wypila
polowe jednym haustem. - Mais oui.
15
AMANDA QUICK
Westchnawszy z ulga, dziewczyna zajela sie przygotowywaniem
tostów i kawalków zimnego pasztetu.
- Niech to wszyscy diabli. - Sally wypila jeszcze jeden lyk
i opadla na fotel przy kominku. - Myslalam juz, ze nigdy tu nie
dotrzemy, madame. Ten rozbójnik i burza. Mozna by pomyslec,
ze jakies moc,: piekielne sprzysiegly sie nie dopuscic nas do tego
miejsca, n' est-ce pas?
- Nie opowiadaj glupstw, Sally.
Talerze na tacy zadzwonily donosnie, a Beatrice uslyszala
cichutkie, przestraszone sapniecie.
- Och - szepnela dziewczyna. - Przepraszam, psze pani.
Beatrice spojrzala na nia i stwierdzila, ze sluzaca jest mloda,
najwyzej szesnastoletnia.
- Czy cos sie stalo?
- Nie, psze pani. - Dziewczyna pospiesznie ustawila talerze
i przesunela sloik z dzemem. - Nic sie nie stalo.
Beatrice uniosla brwi.
- Jak masz na imie?
- Alice, psze pani.
- Wygladasz,jakbys wlasniezobaczyladucha,Alice.Jesteschora?
- Nie. Naprawde, psze pani: - Dziewczyna wycierala nerwowo
rece o fartuch. - Jestem zdrowa jak kon, jak by powiedziala moja
mamuska. Prawde mówie.
- Z przyjemnoscia to slysze.
Sally przyjrzala sie uwaznie dziewczynie.
- Ja tam mysle, ze ona jest smiertelnie przerazona.
Alice wyprostowala sie dumnie.
- Nie jestem niczym przerazona.
- Au contrary - powiedziala Sally nieco wynioslym tonem.
- Au contraire - poprawila ja Beatrice.
- Au contraire - powtórzyla poslusznie Sally.
Alice patrzyla na Sally z ciekawoscia.
- Kucharka mówi, ze jestes francuska sluzaca madame. Czy
to prawda?
- Absolument. - Sally byla z siebie bardzo dumna. - Tam
16
RUINY
wLondynie wszystkie wielkie panie chca miec francuskie sluzace,
tak samo jak francuskie krawcowe i francuskie modystki.
- Och. - Alice byla pod wrazeniem.
Beatrice zmarszczyla czolo.
- Alice, nie obawiasz sie chyba tego, jak zareaguje twój pan
na moja nieoczekiwana wizyte. W przeciwienstwie do tego, co
mówil lokaj, nie wierze, aby jego lordowska mosc winil sluzbe
za moja obecnosc pod jego dachem.
- Nie, psze pani - powiedziala szybko Alice. - To nie to.
Pracuje tu tylko kilka tygodni, ale wiem, ze jego lordowska mosc
nie winilby mnie za cos, co nie bylo moja wina. Kazdy wie, ze
onjest dziwakiem... - Przerwala przestraszona wlasnymi slowami.
- Dziwakiem? - zapytala szybko Sally. - Que cest?
Twarz Alice przybrala barwe jasnej czerwieni.
- No, jest Szalonym Mnichem. Moja mamuska mówi, ze jego
ojciec i dziadek tez byli dziwni, ale nie chcialam powiedziec, ze...
Beatrice zrobilo sie zal dziewczyny.
- Uspokój sie, Alice. Obiecuje, ze nie powtórze jego lordowskiej
mosci, ze nazwalas go dziwakiem.
Mloda sluzaca meznie starala sie naprawic sytuacje.
- Mialam na mysli, ze w tej okolicy kazdy wie, ze Szaleni
Mnisi dbaja o swoich ludzi. To dobrzy panowie, psze pani.
- W takim razie nie powinnas sie go obawiac. - Beatrice
usmiechnela sie. - Jednak na wypadek, gdyby ktokolwiek pod
tym dachem obawial sie czegos w zwiazku z zaistniala sytuacja,
pozwól, ze cie zapewnie, iz zamierzam wyjasnic wszystko waszemu
panu. Kiedy skoncze z nim rozmawiac, wszystko sie wyjasni.
Alice wytrzeszczyla na nia oczy.
- Ale, psze pani, on juz to wie. Chcialam powiedziec, ze on
juz wie wszystko.
Sally spojrzala na nia groznie.
- Co ty mówisz, do cholery?
Alice najwyrazniej nie zauwazyla, jak gladko Sally przechodzi
z francuszczyzny na angielski zargon. Na jej mlodej twarzy
malowal sie lek i podniecenie.
17
AMANDA QUICK
- Slyszalam, jak Finch mówil kucharce, ze kiedy poszedl
zawiadomic jego lordowska mosc o waszym przyjezdzie, to pan
juz o tym wiedzial.
- Quel zdumiewajace - szepnela Sally.
Beatrice byla rozbawiona.
- Nie moze byc.
- Wlasnie, psze pani. To bardzo dziwna sprawa. Finch mówi,
ze jego lordowska mosc wiedzial wszystko o waszej wizycie. Ze
przyjechaliscie az z Londynu i ze masz francuska sluzaca, i ze po
drugiej stronie rzeki zatrzymal was rozbójnik. Wiedzial nawet, ze
chcialas sie z nim spotkac za pól godziny.
- Z tym rozbójnikiem? - zapytala uprzejmie Beatrice. - Wolalabym
raczej, jesli to mozliwe, uniknac kolejnego spotkania.
- Nie, psze pani - niecierpliwila sie Alice. - Z jego lordowska
moscia.
Lord Monkcrest z pewnoscia zadbal o to, aby sluzba wierzyla
w jego wszechwiedze, pomyslala Beatrice.
- Nie masz chyba na mysli, ze ... - zaczela.
Alice pokiwala glowa z przekonaniem.
- Nikt nie wie, skad jego lordowska mosc moze o tym wszystkim
wiedziec, ale kucharka mówi, ze zawsze tak bylo. Finch mówi,
ze pan ma swoje sposoby.
- Aha, jego lordowska mosc ma swoje sposoby. - Beatrice
wypila kolejny lyk herbaty. - Alice, przykro mi, ze musze cie
rozczarowac, podejrzewam jednak, iz twój pan nie posluzyl sie
zadna metafizyczna intuicja, ale prawdopodobnie otworzyl okno,
wystawil glowe i podsluchiwal, kiedy rozmawialam z jego lokajem.
Dziewczyna zesztywniala obrazona przypuszczeniem, ze jej pan
móglby zajmowac sie czyms tak wulgarnym jak podsluchiwanie.
- Och nie, psze pani. Jestem pewna, ze nic takiego nie zrobil.
Dlaczego mialby wystawiac glowe, kiedy padal deszcz?
- To rzeczywiscie dziwne zachowanie - mruknela Beatrice. _
A moze zastanowilybysmy sie, dlaczego nazywaja go Szalonym
Mnichem, hmm?
Alice byla przybita faktem, ze tajemnicze sposoby lorda nie
18
RUINY
wywarly wiekszego wrazenia na Beatrice. Powoli cofala sie do
drzwi.
- Prosze o wybaczenie, psze pani, ale czy bede jeszcze potrzebna?
- Na razie nie. Dziekuje ci, Alice.
- Tak, psze pani. - Dziewczyna pospiesznie opuscila pokój.
Beatrice poczekala, az zamkna sie za nia drzwi, po czym
siegnela po grzanke i ugryzla kawalek.
- Umieram z glodu.
- Moi tez - Sally siegnela po duzy kawal pasztetu i widelec. -
Mozesz sie smiac z tego spotkania z rozbójnikiem, jesli chcesz,
madame. Przysiegamjednak, ze niewiele brakowalo, a stracilybysmy
zycie. Widzialam jego oczy. Okropnosc.
- Na szczescie mialysmy dobrego woznice. John nie ma raczej
sklonnosci do wpadania w panike.
- Ha. - Sally wlozyla do ust duzy kawal pasztetu. - Wszyscy
woznice sa tacy sami. Lekkomyslni. I wciaz pij ani, j ak panowie. Ale
to nie John, tylko twój maly pistolet, madame, wystraszyl tego typa.
- Wiem, ze to byla trudna podróz, Sally. Jestem ci wdzieczna, ze
z miejsca zgodzilas sie ze mna jechac. O tej porze nie bylabym
w stanie wyciagnac z miasta mojej kuzynki ani ciotki. Mialy
zaproszenia na bardzo wazne przyjecie. Nie chcialam zas brac ze soba
mojej biednej gosposi. Pani Cheslyn nie jest dobrym podróznikiem.
Sally wzruszyla ramionami.
- Nie przejmuj sie, madame. Ciesze sie, ze mam mozliwosc
poprawic swój francuski akcent. Wkrótce skoncze Akademie
i zaczne szukac pracy w jakims waznym domu. Musze miec dobry
akcent, n' est-ce pas?
- Twój akcent z dnia na dzien staje sie coraz lepszy. Czy
wybralas juz sobie imie?
- Wciaz jestem rozdarta pomiedzy czyms prostym jak Marie
a czyms bardziej szykownym. Co powiesz na Jacqueline, madame?
- Bardzo ladnie.
- Mais oui. - Sally siegnela po kieliszek z dzinem. - W takim
razie Jacqueline.
19
AMANDA QUICK
Beatrice usmiechnela sie. Szczesliwie dla Sally i jej skandalicznego
akcentu, zatrudnianie francuskich pokojówek bylo teraz
w modzie. Aby zdobyc francuska pokojówke, wiele pan z towarzystwa
byloby gotowych przymknac oko na podejrzany akcent.
Francuskich pokojówek bylo po prostu za malo. Tak jak francuskich
krawcowych lub francuskich modystek. W takiej sytuacji nie
mozna byc zbyt wybrednym.
Oczywiscie, zreflektowala sie natychmiast Beatrice, gdyby
którys z potencjalnych pracodawców Sally dowiedzial sie kiedykolwiek,
ze nie tylko akcent, ale i jej przeszlosc pozostawia wiele
do zyczenia, sprawa by sie skomplikowala.
Sally, tak jak i inne kobiety uczeszczajace do Akademii, dorabiala
sobie kiedys jako prostytutka w najgorszych lupanarach Londynu.
Beatrice wraz z przyjaciólka, Lucy Harbor - znana przez swoich
klientów jako ekskluzywna francuska krawcowa madame D' Arbois
- nie próbowaly wcale zabierac biednych kobiet z ulicy.
Poniewaz im samym grozila bieda, obie byly zbyt zajete ratowaniem
sie przed kariera guwernantki, aby ratowac innych. Ale kiedy
wyrobily juz sobie jako taka pozycje w nowych zawodach, doswiadczenia
zyciowe i wychowanie Beatrice, która byla córka
pastora, daly o sobie znac.
Pierwsza mloda dziewczyna, krwawiaca na skutek poronienia,
zapukala do drzwi sklepu Lucy miesiac po jego otworzeniu.
Beatrice i Lucy zaniosly ja na góre do ciasnego mieszkania, które
dzielily. Kiedy sie upewnily, ze dziewczyna przezyje, uknuly
spisek, aby znalezc jej nowa prace.
Przepustka do lepszego zycia byl udawany francuski akcent.
Plan zrobienia z mlodej prostytutki francuskiej pokojówki
powiódl sie tak dobrze, ze zalozyly Akademie.
Od tamtej rozstrzygajacej nocy uplynelo juz piec lat. Beatrice
byla teraz wlascicielka niewielkiej kamienicy w miescie. Lucy,
której finansowo powodzilo sie lepiej niz przyjaciólce glównie
za sprawa niebotycznie drogich sukni, które szyla i sprzedawala wyszla
za maz za bogatego kupca tekstylnego, wysoko ceniacego
jej talent do interesów. Choc przeprowadzila sie do ladnego
20
RUINY
nowego domu w drogiej dzielnicy, nie przestala jednak prowadzic
zakladu krawieckiego jako madame D' Arbois.
Beatrice i Lucy zamienily swoje dawne mieszkanie nad sklepem
na sale wykladowa i wynajely czlowieka, który uczyl podstaw
francuskiego zdesperowane mlode kobiety.
Od czasu do czasu któras z dziewczat wracala na ulice. Beatrice
zalamywala sie wtedy na pewien czas. Lucy, duzo bardziej praktyczna,
zajmowala filozoficzne stanowisko. Nie mozna ocalic
wszystkich.
Beatrice wiedziala, ze przyjaciólka ma racje, niemniej jednak
w glebi serca pozostala córka pastora i nielatwo bylo jej zaakceptowac
te porazki.
Sally przygladala sie uwaznie kamiennym scianom komnaty.
_ Oberzystka mówila, ze tu straszy. Myslisz, madame, ze to
prawda?
_ Mysle, ze nie - powiedziala zdecydowanym glosem Beatrice. -
Odnosze jednak wrazenie, ze atmosfera tajemnicy unoszaca sie
wokól pana tego domu sprawia zdecydowana przyjemnosc jego
sluzbie.
Sally wzdrygnela sie.
_ Szaleni Mnisi z Monkcrest. Ciarki przechodza czlowiekowi
po plecach, n' est-ce pas?
Beatrice usmiechnela sie.
_ Nie mów mi tylko, ze naprawde uwierzylas we wczorajsze
opowiesci oberzystki.
_ To byly historie, po których czlowieka drecza nocne koszmary.
Wszystkie te wilki, wiedzmy i czary. Okropnosc.
- Wierutne bzdury.
_ To dlaczego pozwolilas jej, madame, gadac az do pólnocy?
- odparowala Sally.
_ Uznalam, ze to niezly sposób na zabicie czasu.
Sally nie miala pojecia o przyczynach szalonej wyprawy na
pustkowia hrabstwa Devonshire. Wedlug niej, Beatrice przyjechala,
zeby zobaczyc sie z lordem Monkcrest w jakichs niejasnych sprawach
rodzinnych. Co w rzeczy samej bylo prawda, pomyslala Beatrice.
21
AMANDA QUICK
- Z tego, co o nim mówia, mozna by pomyslec, ze wyszedl
prosto z powiesci pani York. - Kolejny dreszcz przebiegl po
plecach Sally. - Quel tajemniczy, n'est-ce pas? Wyglada mi na
takiego jegomoscia, co to mieszka w rozsypujacych sie ruinach,
spi w kryptach i nigdy nie pokazuje sie w swietle dziennym.
Beatrice byla zaskoczona.
- Chcesz powiedziec, ze czytasz powiesci pani York?
- No, sama to moze nie czytam tak dobrze - przyznala Sally. -
Ale zawsze znajdzie sie jakas dziewczyna, która przeczyta je
innym na glos. Najbardziej lubie te kawalki z duchami i krwawymi
palcami ukazujacymi sie w ciemnych korytarzach.
- Rozumiem.
- Czekamy teraz na najnowsza powiesc pani York, Zamek
cieni. Rose mówi, ze jej pani kupila egzemplarz i jak tylko skonczy
czytac, Rose pozyczy ja od niej i przeczyta nam.
- Nie mialam pojecia, ze lubisz powiesci grozy. - Beatrice
poczula wyrazne zadowolenie. - Z przyjemnoscia pozycze ci mój
wlasny egzemplarz Zamku cieni.
Oczy Sally wyrazaly zachwyt.
- To bardzo milo z pani strony, pani Poole. Wszystkie bedziemy
pani bardzo wdzieczne.
Nie tak wdzieczne jak ja, pomyslala Beatrice.
Zawsze sprawialo jej przyjemnosc, kiedy sie dowiadywala, ze
komus podobaja sie powiesci, które pisala pod pseudonimem
Amelii York. Nie zdradzila jednak Sally prawdziwej tozsamosci
jej ulubionej autorki. Tylko Lucy i czlonkowie rodziny wiedzieli,
ze Beatrice utrzymuje sie z pisania.
Idac za przykladem Sally, zaczela sie rozgladac po komnacie.
Opactwo Monkcrest bylo bardzo malownicze. Grube kamienne
sciany, drzwi zwienczone lukami oraz niezliczone mroczne korytarze
sprawialy, ze domostwo nadawaloby sie swietnie do którejs
z jej powiesci.
Droga, która dotarly do swoich komnat, prowadzila przcz dluga
galerie wypelniona licznymi dzielami sztuki i antykami. Stojace
w niszach greckie, rzymskie i fenickie posagi przygladaly sic,; im
22
RUINY
beznamietnym kamiennym wzrokiem. W ciemnych katach staly
gabloty wypelnione ceramicznymi skorupami i starym szklem.
Widocznie Monkcrest byl nie tylko uczonym, ale kolekcjonerem
antyków, pomyslala Beatrice. Zamknela oczy i poddala sie nastrojowi
panujacemu wewnatrz tych starych kamiennych murów.
Czula lekki niepokój. Cos jakby ciezar przeszlosci. Bylo to
nieokreslone, bardzo delikatne i trudne do opisania wrazenie, które
nawiedzalo ja czesto w obliczu bardzo starych budowli lub dziel
sztuki. Wokól niej przeplywaly jakies niewidzialne postaci.
Panowal tu nastrój pelen melancholii. Melancholia czesto ja
nawiedzala, kiedy Beatrice byla w starych budowlach. Tu jednak
mozna bylo równiez wyczuc obietnice przyszlosci. Ten dom
zaznal juz szczescia i wygladalo na to, ze zazna go takze w przyszlosci.
Jego historia ciazyla jej w jakis sposób. Nie tak jednak,
aby miala obawiac sie nocnych koszmarów lub bezsennosci.
Otwierajac oczy, zdala sobie sprawe, ze najsilniejszym wrazeniem,
jakiego dostarczylo jej opactwo Monkcrest, bylo poczucie
osamotnienia.
- Pomysl, madame, ze moglabys mieszkac w takiej ruinie odezwala
sie Sally. - Byc moze jego lordowska mosc naprawde
jest oblakany.
- Monkcrest wcale nie jest ruina. Opactwo jest dosc stare,
wydaje sie jednak, ze znajduje sie w dobrym stanie. To nie jest
dom szalenca.
Beatrice nie próbowala dzielic sie wrazeniami ze swoja towarzyszka.
Byly czescia jej duszy i nigdy nie potrafila ujac ich
w slowa. Byla jednak calkowicie przekonana, ze mówi prawde.
Lord Monkcrest mógl byc niegoscinnym odludkiem i ekscentrykiem,
nie byl jednak szalony.
Sally wziela kolejny kawalek pasztetu.
- Skad mozesz wiedziec, madame, ze Szalony Mnich nie zamknie
nas w piwnicy i nie wykorzysta do jakichs tajemnych rytualów?
- Z tego, co wiem o tego typu sprawach, to do wiekszosci
takich rytualów potrzebne sa dziewice. - Beatrice usmiechnela
sie. - Zadna z nas nie spelnia tego warunku.
23
AMANDA QUJCK
- Mais oui. - Sally rozjasnila sie. - Co za ulga, prawda? Chyba
jeszcze napije sie dzinu.
Beatrice byla pewna zarówno tego, ze Monkcrest gardzi wiedza
tajemna,jak tego, zejest przy zdrowychzmyslach. Byl szanowanym
autorytetem w sprawach starozytnosci i znawca starych legend.
Duzo pisal na ten temat i zawsze z naukowego punktu widzenia.
W odróznieniu od niej, pomyslala ze smutkiem, w swoich
pracach nie próbowal uwydatniac roli czynnika nadprzyrodzonego.
W ciagu kilku ostatnich dni przeczytala kilka jego dlugich,
nudnych artykulów, które napisal dla Towarzystwa Antykwarycznego.
Nie miala najmniejszych watpliwosci, ze Monkcrest calkowicie
pogardza wszelkimi elementami sensacji, które byly
specjalnoscia jej kuchni.
Gdyby sie dowiedzial, ze utrzymuje sie z pisania strasznych
powiesci, prawdopodobnie kazalby jej natychmiast opuscic opactwo.
Taka mozliwosc jednak nie istniala. Fakt, ze to ona jest
Amelia York, byl jednym z jej najglebiej skrywanych sekretów.
Poza tym wprzeciwienstwie do tego, co mówila sluzba, Beatrice
wiedziala na pewno, ze Szalony Mnich nie jest czarownikiem.
A skoro tak, to nie bedzie mógl zajrzec w krysztalowa kule
i odkryc jej tozsamosci.
Sally wciaz popijala dzin.
- Z tego, co mówil ten gruby lokaj, wynika, ze jego lordowska
mosc nie przepada za towarzystwem - powiedziala. - Ciekawe
zatem, dlaczego tak szybko zgodzil sie z toba spotkac?
Beatrice pomyslala o pustce, która dawalo sie wyczucwopactwie
Monkcrest.
- Moze sie nudzi.
~ °ft " 2 ,.ce a--'
Cos sunelo w ciemnosci, jakby widmo,
któremu przeszkadzala jej obecnosc
i które nie moglo teraz zapasc
Z powrotem w gleboki sen.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial drugi
Przybyla pani az tutaj, stawiajac czolo rozbójnikom, kiepskim
oberzom i burzy tylko po to, aby zapytac mnie o Zakazane
Pierscienie Afrodyty? - Leo scisnal mocniej rzezbiona krawedz
marmurowego obramowania kominka. - Madame, niewiele moze
mnie jeszcze zadziwic, ale pani sie to udalo.
Te przeklete Pierscienie. Niemozliwe.
Oczywiscie, slyszal jakies niewiarygodne plotki. Plotki w sprawach
dotyczacych antyków kultywowal tak samo, jak chlop
kultywuje swoja ziemie. Ostatnio slyszal nawet, ze po dwustu
latach tajemnicze Zakazane Pierscienie znów sie pojawily, nie
zwracal jednak uwagi na takie opowiesci.
Sprzedawca antyków, który dostarczyl mu tych wiadomosci,
twierdzil, ze Zakazane Pierscienie pokazaly sie w pewnym londynskim
lombardzie, po czym szybko stamtad zniknely, prawdopodobnie
wykupione przez jakiegos naiwnego kolekcjonera.
25
AMANDA QUICK
Leo nie wierzyl w autentycznosc tych zabytkowych przedmiotów
ani w opowiesci, które slyszal, nie przytoczono bowiem wystarczajacych
dowodów na ich poparcie. Swiat antyków obfitowal
w niewiarygodne historie i powtarzane szeptem opowiesci o dziwnych
wydarzeniach i rzadkich obiektach. Przez cale zycie Leo
zajmowal sie oddzielaniem prawdy od klamstwa i nauczyl sie nie
przyjmowac niczego na wiare. Zasade te stosowal nie tylko
podczas badan, ale równiez w zyciu prywatnym.
Wedlug legendy, Zakazane Pierscienie Afrodyty byly jednymi
z najbardziej tajemniczych przedmiotów poszukiwanych przez
antykwariuszy. Z tego, co Leo wiedzial, wynikalo, ze ich historia
znana byla tylko niewielu uczonym i garstce kolekcjonerów.
Doswiadczenie zas podpowiadalo mu, ze takie tematy rzadko
porusza sie w czasie towarzyskich konwersacji.
Dzisiaj jednak stanal twarza w twarz z kobieta, która nie tylko
znala te legende, ale chciala sie dowiedziec na jej temat jak
najwiecej. Ze wszystkich prawdopodobnych przyczyn nocnej
wizyty kobiety, której nigdy przedtem nie widzial na oczy, ta byla
najbardziej zdumiewajaca.
Z drugiej strony, pomyslal ponuro, wszystko, co dotyczylo
tego spotkania, trudne bylo do przewidzenia. Od poczatku irytowalo
go, ze nie moze oderwac wzroku od Beatrice. Aby nie
zauwazyla, ze sie jej przyglada, ograniczyl sie do obserwowania
jej katem oka. Wydalo mu sie to niedorzeczne. Nie potrafil
sobie w zaden sposób wyjasnic tej fascynacji. Czul sie troche
jak zahipnotyzowany.
Beatrice siedziala w jednym z dwóch foteli stojacych przy
kominku. Trudno bylo uwierzyc, ze odbyla wlasnie dluga meczaca
podróz. Unoszaca sie wokól niej aura kobiecej zywotnosci przyciagala
jego uwage jak nektar pszczoly.
Nie znal sie zbytnio na modzie, ale potrafil docenic jej elegancje
i gust. Zlociste wlosy zaczesane gladko do góry podkreslaly
przyjemny dla oka ksztalt glowy i wdzieczny luk szyi. Spadajace na
skronie delikatne loki wygladaly tak, jakby wlasnie wysllll\~ly sil; ze
spinek, i nadawaly calosci pewien wystudiowany nicdhaly wyglad.
26
RUINY
Stanik jej sukni ujawnial delikatna kraglosc niewielkich jedrnych
piersi i szczupla figure. Przybrana falbankami zlota suknia z dlugimi
rekawami ukladala sie we wdzieczne faldy wokól szczuplych,
zakrytych ponczochami kostek. Delikatna welniana tkanina byla
bardzo piekna. Suknia pasowala doskonale i na pierwszy rzut oka
widac bylo, ze zostala zaprojektowana przez utalentowana krawcowa.
Bardzo droga krawcowa, pomyslal Leo.
Ta suknia byla czescia, która nie pasowala do reszty ukladanki.
Poza nia nic nie wskazywalo na to, ze kobieta jest majetna. Beatrice
nie przybyla tutaj wlasnym powozem z ubranymi w liberie lokajami
i liczna sluzba. Woznice wynajela nie dalej jak wczoraj. Nie miala na
sobie zadnej bizuterii, a jej sluzaca poslugiwala sie jezykiem ulicy.
Na jedno pytanie, które z jakiegos powodu nurtowalo go
najbardziej, otrzymal juz odpowiedz. Dala mu delikatnie do
zrozumienia, ze jest wdowa. Gdyby mial zgadywac, powiedzialby,
ze maz zostawil jej nieco pieniedzy, z pewnoscia jednak nie byl
to wielki majatek.
Skad zatem ta suknia?
Beatrice byla ... przez chwile nie mógl znalezc wlasciwego
slowa, interesujaca. To prawda, choc nie cala prawda, przyznal
niechetnie. Byla duzo wiecej niz interesujaca. Wlasciwie byla inna
niz wszystkie kobiety, które do tej pory spotkal.
Jej delikatne, ladnie wyrzezbione rysy ozywiala inteligencja
i sila osobowosci. Nie byla piekna, a wiec nie pomylil sie w swojej
pierwszej ocenie. Zblizala sie do trzydziestki, choc wskazywala
na to raczej jej pewnosc siebie niz wyglad.
W mlodosci prawdopodobnie nie byla ozdoba sal balowych
Londynu, pomyslal Leo. On jednak z pewnoscia zauwazylby ja,
jezeli znalazlaby sie gdzies w poblizu. Nie sposób bylo ja zignorowac.
Pobudzala jego ciekawosc i niepokoila. Obecnosc tej kobiety
w jakis niejasny sposób pobudzala zmysly Leo.
Czul, ze Beatrice jest w stanie przeniknac maske chlodu i tajemniczosci,
która odgradzal sie od swiata. To zludzenie, powtarzal
sobie, niemniej jednak niepokojace. Nie podobalo mu sie to uczucie.
27
AMANDA QUICK
Doszedl do wniosku, ze czescia problemu sa jej oczy, troche
zielone, a troche zlote. Jednak to nie ich kolor przyciagal jego
uwage, ale niepokojaca swiadomosc, ze ta kobieta na niego patrzy.
Intrygowalo go to i jednoczesnie sprawialo, ze mial sie na bacznosci.
Czul, ze Beatrice przyglada mu sie z ukosa równie uwaznie,
jak on jej. Ta obserwacja wywarla na nim dziwne wrazenie.
Powstrzymal sie od naglej i niewytlumaczalnej checi odejscia od
kominka. Nie mógl przeciez krazyc po pokoju niczym Elf niecierpliwiacy
sie przed polowaniem.
- Uwazam, ze jest pan jedyna osoba w calej Anglii, która moze
mi pomóc, milordzie - powiedziala Beatrice. - Panskie wnikliwe
studia nad dawnymi legendami nie maja sobie równych. Tylko
pan moze zapoznac mnie z pewnymi faktami dotyczacymi Zakazanych
Pierscieni.
- A zatem przebyla pani tak dluga droge tylko po to, aby mnie
wypytac. - Leo pokrecil glowa. - Nie wiem sam, czy powinienem
czuc sie zaszczycony, czy przerazony. Z pewnoscia nie musiala
pani zadawac sobie tego trudu. Wystarczylo do mnie napisac.
- Sprawa jest nie cierpiaca zwloki, milordzie. A szczerze
mówiac, panska reputacja pozwalala mi przypuszczac, ze moge
nie otrzymac odpowiedzi na mój list we wlasciwym czasie.
Usmiechnal sie lekko.
- Innymi slowy, slyszala pani, ze mam sklonnosc do ignorowania
tematów, które mnie niezbyt interesuja.
- Lub tych, które uwaza pan za nienaukowe albo oparte na
niezdrowej ciekawosci.
Wzruszyl ramionami.
- Nie zaprzeczam. Wciaz otrzymuje listy od ludzi, którzy bez
watpienia zbyt wiele czasu poswiecaja czytaniu powiesci.
- Czyzby mial pan cos przeciw powiesciom, milordzie? - Glos
Beatrice zabrzmial, o dziwo, calkiem neutralnie.
- Nie przeciw wszystkim, jedynie przeciw powiesciom grozy.
Wie pani, co mam na mysli. Te, które mówia o sprawach tajemniczych
i nadprzyrodzonych.
- O, tak. Powiesci grozy.
28
RUINY
- Wszystkie te bzdury o widmach i poblyskujacych w ciemnosci
swiatelkach sa po prostu niestrawne. Jednakze, jakby tego bylo
jeszcze malo, autorzy wprowadzaja dodatkowo watki romansowe,
i tego juz calkiem nie potrafie zrozumiec.
- W takim razie zna pan te powiesci?
- Czytalem jedna - przyznal Leo. - Nigdy nie formuluje opinii,
zanim nie zapoznam sie choc troche z tematem.
- Która powiesc grozy pan czytal?
- Zdaje sie, ze jedna z powiesci pani York. Mówiono mi, ze
to dosc populama autorka. - Skrzywil sie. - Wyglada na to, ze
wiekszosc powiesci grozy pisza kobiety.
- Rzeczywiscie. - Beatrice poslala mu tajemniczy usmiech. Wielu
ludzi uwaza, ze kobiety bardziej nadaja sie do opisywania
fantastycznych krajobrazów i scen, w których dochodza do glosu
najciemniejsze namietnosci.
- W tej kwestii nie bede sie z pania sprzeczal.
- Czyzby pan mial cos przeciw piszacym kobietom, milordzie?
To pytanie go zaskoczylo
- Skadze znowu. Czytalem wiele ksiazek, których autorami
byly kobiety. Nie lubie jedynie powiesci grozy.
- A w szczególnosci tych napisanych przez pania York.
- To prawda. Ta kobieta ma jakas niezdrowa wyobraznie.
Wedrowanie po rozpadajacych sie zamkach, spotkania z duchami
i szkieletami. Wszystko to jest absolutnie nie do zniesienia. Pokrecil
glowa. - Nie moglem uwierzyc, ze jej bohaterka wychodzi
w koncu za tajemniczego pana nawiedzanego przez duchy zamku.
- Ten typ bohatera to chyba cos w rodzaju znaku rozpoznawczego
pani York - powiedziala Beatrice. - To jedna z tych rzeczy,
które sprawiaja, ze jej powiesci sa oryginalne.
- Przepraszam?
- W wiekszosci powiesci grozy tajemniczy pan nawiedzany
przez duchy opactwa lub zamku okazuje sie lajdakiem - wyjasniala
cierpliwie Beatrice. - Ale w ksiazkach pani York jest on przewaznie
bohaterem pozytywnym.
Leo przygladal sie jej uwaznie.
29
AMANDA QUICK
- Na milosc boska, w powiesci, która czytalem, bohater sypial
w podziemnej krypcie.
- Klatwa.
- Przepraszam?
Beatrice dyskretnie chrzaknela.
- Zdaje sie, ze czytal pan powiesc grozy zatytulowana Klatwa.
Na koncu ksiazki bohater przenosi sie do slonecznych komnat na
pietrze wielkiego domu. Klatwa zostala zdjeta.
- Czytala pani te powiesc?
- Oczywiscie. - Beatrice usmiechnela sie zimno. - Wielu ludzi
w miescie czyta ksiazki pani York. Wie pan, myslalam, ze
czlowiek, który zdobyl slawe, badajac autentyczne legendy, nie
bedzie mial nic przeciwko temu, by przeczytac ksiazke, która
wykorzystuje jedna z nich.
- Do diabla. Pani York sama wymyslila legende, która wykorzystala
w swojej powiesci.
- No tak, ale to byla powiesc, milordzie, a nie naukowy artykul
dla Towarzystwa Antykwarycznego.
- To, ze studiuje wiedze tajemna, nie oznacza jeszcze, ze
sprawiaja mi przyjemnosc dziwaczne opowiesci o zjawiskach
nadprzyrodzonych.
Beatrice zerknela na psa, który wyciagnal sie przed kominkiem.
- Byc moze panska nietolerancja dla powiesci grozy bierze sie
z faktu, ze pan sam jest bohaterem niezbyt szczesliwych legend,
milordzie.
Idac za przykladem Beatrice, Leo równiez spojrzal na Elfa.
- Ma pani racje. Kiedy stwierdzamy, ze sami stalismy sie
bohaterami niestworzonych historii, zaczynamy patrzec na wszystkie
te opowiesci bardziej krytycznym okiem.
Beatrice odwrócila sie do niego i pochylila naprzód.
- Milordzie, chcialabym pana zapewnic, ze moje zainteresowanie
Zakazanymi Pierscieniami Afrodyty jest w pelni uzasadnione.
- Doprawdy? - Blask kominka sprawil, ze jej wlosy przybraly
kolor ciemnego zlota i ten widok zrobil na Leo duze wrazenie.
Wyobrazil sobie, jak by wygladala, gdyby wlosy opadly nagle
30
RUINY
luzno na ramiona. Wysilkiem woli odegnal od siebie ten obraz. Moge
zapytac, skad pani wie o istnieniu Pierscieni i dlaczego
pragnie je odnalezc?
- Prowadze sledztwo w sprawie osobistej, która pozostaje
w pewnym zwiazku z legenda Pierscieni.
- Brzmi to nieco tajemniczo.
- Watpie, aby zainteresowaly pana szczególy.
- Jest pani w bledzie. Musze poznac wszystkie szczególy,
zanim zdecyduje, ile czasu poswiecic tej sprawie.
- Prosze mi wybaczyc, ale panskie stanowisko mozna by
potraktowac jako nieco zawoalowany szantaz.
Leo przez chwile udawal, ze sie zastanawia.
- Przypuszczam, ze moje zadanie mozna potraktowac w ten
sposób - rzekl w koncu.
- Czy chce pan powiedziec, ze mi pan nie pomoze, jezeli nie
wprowadze pana w pewne sprawy natury osobistej, które dotycza
jedynie mojej rodziny? - Beatrice uniosla brwi. - Nie wierze, ze
móglby pan byc tak nieuprzejmy.
- A jednak. Nie jest moim zamiarem zaspokajanie cudzej
ciekawosci.
Beatrice wstala i podeszla do najblizszego okna. Zalozyla rece
na plecach i udawala, ze wpatruje sie w ciemnosci za oknem. Leo
wiedzial jednak, ze przyglada sie jego odbiciu w lustrze. Nieomal
slyszal, jak Beatrice zastanawia sie, co zrobic. Czekal zaciekawiony
na jej nastepny ruch.
- Ostrzegano mnie, ze moze pan sprawiac trudnosci. - Jej glos
byl pelen rezygnacji.
- A jednak to ostrzezenie nie odwiodlo pani od podrózy na
pustkowia Devonshire.
- Nie odwiodlo. - Beatrice wciaz studiowala jego odbicie
w szybie. - Nie tak latwo mnie zniechecic, milordzie.
- A ode mnie nie tak latwo wyciagnac informacje.
- Dobrze, jezeli pan nalega, bede mówic bez oslonek. Podejrzewam,
ze mój wuj zostal zamordowany z powodu Zakazanych
Pierscieni.
31
AMANDA QUICK
Tego sie nie spodziewal. Po plecach przeszly mu ciarki. Staral
sie myslec logicznie.
- Jezeli wymyslila pani te historie, aby wydobyc ode mnie
informacje o Pierscieniach, to musze pania ostrzec, ze nie jestem.
zbyt uprzejmy dla tych, którzy próbuja mnie wywiesc w pole.
- Chcial pan poznac prawde, milordzie. Próbuje ja panu przedstawic.
Leo nie odrywal od niej oczu.
- Moze w takim razie opowie mi pani cala historie.
- Dobrze. - Beatrice odwrócila sie od okna i zaczela chodzic
po pokoju. - Trzy tygodnie temu mój wuj Reggie zmarl w nieco
niefortunnych okolicznosciach.
- Smierc zawsze jest niefortunna. - Leo pochylil glowe. -
Prosze przyjac wyrazy wspólczucia.
- Dziekuje.
- Kim byl pani wuj?
- LordemGlassonby.- Przerwalaz wyrazemzadumyna twarzy.-
Byl moim dalekim krewnym ze strony ojca. Reszta rodziny uwazala
go raczej za ekscentryka, ale ja go bardzo lubilam. Byl to czlowiek
pelen entuzjazmu, a kiedy w zeszlym roku nieoczekiwanie otrzymal
nieduzy spadek, okazal sie równiez czlowiekiem szczodrym.
- Rozumiem. Dlaczego okreslila pani okolicznosci smierci
wuja jako niefortunne?
Beatrice z rekoma zalozonymi na plecach podjela na nowo
wedrówke po pokoju.
- Wuj Reggie nie zmarl w domu.
Z minuty na minute jej opowiesc stawala sie coraz bardziej
interesujaca.
- A gdzie?
Beatrice delikatnie chrzaknela.
- W przybytku, w którym, jak rozumiem, bywaja dzentelmeni
obdarzeni nieco dziwnym gustem.
- Lepiej by bylo, szanowna pani, gdyby mówila pani wprost.
Takie wyjasnienia z pewnoscia mi nie wystarcz'l.
Beatrice westchnela.
RUINY
- Wuj Reggie zmarl w domu publicznym.
Leo zauwazyl, ze kobieta sie rumieni. Byc moze wcale nie byla
tak swiatowa, na jaka wygladala.
- W domu publicznym? - upewnil sie.
- Tak.
- W którym?
Skupila uwage na wzorach wschodniego dywanu lezacego na
podlodze.
- Zdaje sie, ze przybytek ten jest znany jako - przerwala, aby
odkaszlnac - Dom pod Rózga.
- Slyszalem o nim.
Beatrice uniosla glowe i spojrzala na niego wyzywajaco.
- Nie chwalilabym sie tym na panskim miejscu, milordzie. To
nie przynosi panu chluby.
- Zapewniam pania, ze nigdy nie bylem klientem Domu pod
Rózga. Moje osobiste preferencje w tych sprawach nie ida w tym
kierunku.
- Rozumiem - mruknela Beatrice.
- Jest to, o ile wiem, dom publiczny zaspokajajacy potrzeby
mezczyzn, których zmyslowy apetyt zaostrzaja rózne formy dyscypliny.
- Blagam, milordzie - powiedziala Beatrice zduszonym glosem.
- Nie ma potrzeby, abysmy wchodzili w takie szczególy.
Leo usmiechnal sie.
- Niech pani kontynuuje swoja opowiesc.
- Prosze bardzo. - Obrócila sie na piecie i odeszla w drugi
koniec biblioteki. - Zaraz po smierci wuja Reggiego odkrylismy,
ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, ze w ciagu kilku ostatnich
tygodni zycia wydal duze sumy pieniedzy. Prawde powiedziawszy,
znalazl sie na granicy bankructwa.
- Czy liczyla pani na spadek?
- Nie, to duzo bardziej skomplikowane.
- Slucham.
- Jak juz mówilam, wuj Reggie potrafil byc bardzo hojny. -
Beatrice odwrócila sie i zmienila kierunek swej wedrówki po
32 2- Ruiny 33
AMANDA QUICK
bibliotece. - Kilka miesiecy przed smiercia obiecal pomóc finansowo
mojej kuzynce, Arabelli. Jej rodzina nie jest zbyt majetna. - Przerwala.
- Prawde mówiac, nikt w mojej rodzinie nie jest zbyt majetny.
- Z wyjatkiem wuja Reggiego?
- On byl wyjatkiem, ale spadek, który otrzymal w zeszlym
roku, mozna by nazwac jedynie skromnym. Mimo tego wuj mial
wiecej pieniedzy niz wszyscy moi krewni razem wzieci.
- Rozumiem.
- W kazdym razie Arabella jest dosc ladna i absolutnie czarujaca.
- A jej rodzice maja nadzieje wydac ja za bogatego mlodego
dzentelmena z towarzystwa?
- Szczerze mówiac, tak. - Beatrice popatrzyla na swego rozmówce
spod oka. - Nie tylko oni zywia taka nadzieje, milordzie.
To naj skrytsze marzenie wielu rodzin, którym brak pieniedzy.
- To prawda.
- Wuj Reggie obiecal wspomóc Arabelle finansowo i dac jej
niewielki posag. Jej rodzina postanowila, ze Arabella i ciotka
Winifreda ...
- Ciotka Winifreda?
- Lady Ruston - wyjasnila Beatrice. - Ciotka Winifreda owdowiala
kilka lat temu. Zanim sie to stalo, byla przyjmowana
w niektórych salonach. Jest jedyna osoba w rodzinie, która ma
jakies kontakty w towarzystwie.
- A zatem rodzice Arabelli wybrali ja, aby wprowadzila ich
córke do towarzystwa.
- Wlasnie. - Beatrice spojrzala na lorda Monkcrest bardziej
przychylnie. - Moja ciotka i kuzynka mieszkaja u mnie. W Londynie
mam mala kamienice. Wszystko szlo bardzo dobrze. Arabelli
udalo sie zwrócic na siebie uwage nastepcy lorda Hazelthorpe'a.
Ciotka Winifreda oczekiwala juz jego oswiadczyn.
- Kiedy nagle pani wuj Reggie zmarl w domu publicznym
i odkryliscie, ze nie ma juz pieniedzy na wprowadzenie pani
kuzynki Arabelli do towarzystwa ani na jej posag.
- Tak wlasnie bylo. Udalo nam sie ukryc faktyczny stan
finansowy wuja i zapobiec rozprzestrzenianiu sie plotek.
34
RUINY
- Zdaje sie, ze zaczynam rozumiec, na czym polega pam
problem - powiedzial cicho Leo.
- Nie mozemy, oczywiscie, ukrywac tej sytuacji w nieskonczonosc.
Wierzyciele wuja zaczna w koncu pukac do naszych
drzwi. Kiedy to nastapi, wszyscy sie dowiedza, ze Arabella nie
ma juz posagu.
- A wtedy mozecie pozegnac sie z nastepca lorda Hazelthorpe' a podsumowal
Leo.
Beatrice skrzywila sie.
- Ciotka Winifreda strasznie sie martwi. Jak dotad udalo sie
nam zachowac pozory, ale czas pracuje przeciwko nam.
- Niebezpieczenstwo czai sie w kazdym kacie - mruknal Leo
ponuro.
Beatlice zatrzymala sie.
- To nie jest zabawne, milordzie. Byc moze moja ciotka patrzy
na ten zwiazek z perspektywy finansowej, obawiam sie jednak,
ze Arabella zakochala sie w tym mlodym czlowieku. Zalamie sie,
jezeli jego rodzice kaza mu zainteresowac sie jakas inna panna.
Leo westchnal.
- Prosze mi wybaczyc, jezeli nie przejmuje sie zbytnio sercowymi
sprawami pani kuzynki. Z mojego doswiadczenia wynika
jednak, ze, pasje mlodosci rzadko okazuja sie wystarczajaco
trwalym fundamentem, aby zbudowac na nim malzenstwo.
Ku jego zaskoczeniu, Beatrice skinela glowa.
- Ma pan racje. Calkowicie sie z panem zgadzam. Jako ludzie
dojrzali, którzy przezyli juz troche lat na tym swiecie, patrzymy
na romantyczne uniesienia z innej perspektywy niz dziewietnastoletnia
panna.
W tej sprawie zgadzali sie calkowicie, z jakiegos powodu jednak
skwapliwosc, z jaka Beatrice zignorowala moc namietnosci, zirytowala
Leo.
- Naturalnie - mruknal.
- Mimo to, z praktycznego punktu widzenia, nie mozna zaprzeczyc,
ze zwiazek mojej kuzynki z nastepca lorda Hazelthorpe' a bylby
jak najbardziej pozadany. On jest naprawde milym mlodziencem.
35
AMANDA QUICK
- Wierze na slowo - powiedzial Leo. - Czy pani wuj przegral
te pieniadze w karty?
- Nie. Wuj Reggie byl moze ekscentrykiem, ale z pewnoscia
nie hazardzista. - Beatrice stanela za fotelem; oparla na nim lokcie
i spojrzala na Leo siedzacego w drugim koncu biblioteki. - Tuz'
przed smiercia wuj dokonal duzego zakupu. Znalazlam odpowiednia
notatke w jego osobistych papierach.
Leo przyjrzal sie jej uwaznie.
- I ten jeden zakup postawil go na krawedzi bankructwa?
- Z tego, co udalo mi sie ustalic, wynika, ze tak.
- Jezeli zamierza mi pani powiedziec, ze pani wuj kupil
Zakazane Pierscienie Afrodyty, to prosze sobie zaoszczedzic tego
trudu. I tak nie uwierze.
- To wlasnie zamierzam panu powiedziec, milordzie.
Byla smiertelnie powazna. Leo przygladal sie uwaznie Jej
twarzy. Jej jasne, bezposrednie spojrzenie ani drgnelo. Pomyslal
o opowiesciach, które slyszal na temat Pierscieni.
- Dlaczego sadzi pani, ze pani wuj wszedl w posiadanie tych
Pierscieni?
- Czytalam jego notatki. Wuj Reggie zapisywal szczególowo
kazde spotkanie. Prowadzil równiez dziennik, ale dziennik zniknal.
- Zniknal?
- W noc smierci wuja do domu wlamali sie zlodzieje. Zdaje
sie, ze to oni zabrali dziennik.
Leo skrzywil sie.
- Po cóz zwykli zlodzieje kradliby osobisty dziennik dzentelmena?
Nie mogli przeciez liczyc na to, ze go spienieza.
- Byc moze nie byli to zwykli zlodzieje.
- Czy zginely jakies przedmioty wartosciowe? - zapytal
ostro Leo.
- Troche sreber. - Beatrice wzruszyla ramionami. - Mysle
jednak, ze zostaly one ukradzione tylko po to, aby wygladalo to
na zwykle wlamanie.
Leo znów przyjrzal jej sie uwaznie.
- Pani jednak nie uwierzyla.
36
RUINY
- Ani przez chwile.
- Niemozliwe. - Bebnil palcami po obramowaniu kominka. -
Nie do wiary. - Nie mógl jednak zapomniec opowiesci o Pierscieniach.
- Czy pani wuj kolekcjonowal antyki?
- Zawsze interesowal sie antykami, ale nie stac go bylo na
kolekcjonowanie, dopóki nie otrzymal tego spadku. Nie kupil ich
jednak wiele. Twierdzil, ze wiekszosc tych, które mozna znalezc
w antykwariatach, to falsyfikaty.
Leo byl pod wrazeniem jej slów.
- Pani wuj mial racje. Wyglada na to, ze do antyków mial
prawdziwego nosa.
- To rodzinne - powiedziala Beatrice niedbale. - W kazdym
razie nie ulega watpliwosci, ze wuj Reggie wierzyl, iz Zakazane
Pierscienie sa kluczem do jakichs legendarnych skarbów. To
przekonanie sklonilo go do ich nabycia.
- Ach tak. Czar legendarnych skarbów, który niejednego juz
przywiódl do zguby. - Leo zmarszczyl czolo. - Czy pani wuj
czesto chodzil do Domu pod Rózga?
Beatrice zarumienila sie.
- Wyglada na to, ze byl stalym klientem madame Virtue.
- Skad pani to wie?
Beatrice przygladala sie swoim dloniom.
- Wuj Reggie zapisywal wszystkie swoje wizyty w notesie.
Traktowal je troche tak, jak wizyty u lekarza. Zdaje sie, ze cierpial
z powodu pewnego rodzaju, hm, meskiej przypadlosci.
- Meskiej przypadlosci?
- Pewnego rodzaju slabosci, która moze dokuczac jedynie
dzentelmenowi - wyjasnila.
- Byl impotentem.
- Tak. Oprócz wizyt w Domu pod Rózga byl regularnym
pacjentem niejakiego doktora Coxa, który przepisal mu miksture
pod nazwa "Eliksir meskiej sily".
- Rozumiem. - Leo oderwal sie od kominka i podszedl do
biurka.
Pierwszy raz w zyciu pomyslal, ze w opowiesciach, które
37
AMANDA QUJCK
slyszal, moze byc ziarno prawdy. Ta mysl wydala mu sie jednak
pozbawiona sensu. Legendy zadawaly gwalt logice i wiarygodnosci.
Jezeli jednak Zakazane Pierscienie zostaly naprawde odnalezione?
Beatrice przygladala mu sie uwaznie.
- Opowiedzialam panu wszystko ze szczególami, milordzie.
Nadszedl czas, zeby teraz pan dotrzymal obietnicy.
- Prosze bardzo. - Leo przypomnial sobie, co przeczytal w pewnej
ksiazce po tym, kiedy otrzymal informacje od sprzedawcy
antyków. - Wedlug legendy, jakies dwiescie lat temu pewien
alchemik wykonal posag Afrodyty z materialu, który stworzyl
w swojej pracowni. Mówi sie, ze material ten jest bardzo twardy.
Nie mozna go obrabiac ani mlotkiem, ani dlutem.
Brwi skupionej Beatrice polaczyly sie w jedna linie.
- Rozumiem.
- Powiadaja, ze alchemik ukryl w posagu legendarny skarb,
po czym zamknal Afrodyte kluczem zrobionym z pary pierscieni.
Wkrótce potem posag i pierscienie zniknely. - Leo rozlozyl
ramiona. - Poszukiwacze skarbów starali sie je odnalezc, nie
znalezli jednak nigdy ani posagu, ani pierscieni.
- Czy to wszystko, co mówi legenda?
- W zasadzie tak. Na przestrzeni lat pojawilo sie kilka falsyfikatów.
Latwo sobie wyobrazic, ze wuj pani, mimo swojego
nosa do antyków, dal sie nabrac i kupil cos, co uwazal za
prawdziwe Zakazane Pierscienie.
- Tak, wiem, ze to moiliwe. Nie mam jednak wyboru. Musze
isc tym tropem.
- Zalózmy, ze kupil pare pierscieni, prawdziwych lub falszywych.
Dlaczego uwaza pani, ze z ich powodu zostal zamordowany?
Beatrice puscila fotel i znów podeszla do okna.
- Jego dom zostal wywrócony do góry nogami, a ponadto wuj
Reggie pozostawil pewne notatki. Wynika z nich, ze czegos sie
obawial. Napisal, ze ktos chodzi za nim po calym Londynie.
- Mówila pani, ze byl nieco ekscentryczny.
- To prawda, nie byl jednak ani lekliwy, ani nerwowy. Wydaje
38
RUINY
mi sie równiez podejrzane, ze rozstal sie z tym swiatem wkrótce
po nabyciu Zakazanych Pierscieni.
Leo poczul na plecach ciarki. Panuj nad soba, czlowieku. Znasz
te opowiesci, ale nie wierzysz w nie.
- Pani Poole, gdyby to pani odnalazla Pierscienie, co by pani
z nimi zrobila?
- Sprzedalabym je, oczywiscie. - Beatrice wydawala sie zdziwiona
tym pytaniem. - To jedyna droga do odzyskania przynajmniej
czesci pieniedzy mojego wuja.
- Rozumiem.
- Czy jest jeszcze cos, co móglby mi pan powiedziec o tej
sprawie, milordzie? - spytala, odwracajac sie do okna.
- Tylko tyle, ze niebezpiecznie byloby wplatac sie w sprawe,
która przyciaga lowców skarbów - odparl Leo po chwili wahania. Nie
sa to ludzie godni zaufania. Perspektywa odnalezienia wielkiego
skarbu, szczególnie starego skarbu, wywiera na niektórych trudny
do przewidzenia wplyw.
- Tak, rozumiem. -Beatrice oddalila to ostrzezenie wdziecznym
gestem dloni. - Czy moze mi pan jednak powiedziec cos wiecej
na temat Pierscieni?
- Slyszalem, ze jakis czas temu pojawily sie w kiepskim
antykwariacie prowadzonym przez mezczyzne o nazwisku Ashwater
- rzekl Leo powoli. •
- Prosze mi wybaczyc, milordzie, ale tyle wiem sama. Próbowalam
skontaktowac sie z panem Ashwaterem. Jego sklep jest
zamkniety. Sasiedzi poinformowali mnie, ze wlasciciel udal sie
w podróz do Wloch.
Wydalo mu sie, ze Beatrice traci cierpliwosc. Nie wiedzial, czy
go to bawi, czy irytuje. Byla nieproszonym gosciem w jego domu.
Pojawila sie tu niespodziewanie i zadala odpowiedzi na pytania.
- A zatem zaczela pani juz sledztwo? - zapytal.
- Oczywiscie. A jak pan mysli, skad wiem o panskiej znajomosci
dawnych legend, milordzie? Panskie artykuly publikowane sa
raczej w malo popularnych pismach. Nigdy nawet o panu nie
slyszalam przed rozpoczeciem mojego sledztwa.
39
AMANDA QUICK
Leo zastanawial sie, czy powinien sie poczuc obrazony.
- To prawda - przyznal po chwili. - Nie jestem autorem
popularnych powiesci, jak pani York.
- Prosze sie nie martwic - uspokoila go Beatrice, usmiechajac
sie do niego pretensjonalnie. - Nie wszyscy mozemy pisac na tyle .
dobrze, aby sie z tego utrzymywac, milordzie.
- Ja pisze - wycedzil przez zeby - dla innych czytelników niz
pani York.
- Na szczescie nie musi pan w ten sposób zarabiac na zycie,
nieprawdaz? Moja ciotka mówi, ze o fortunie Monkcrestów kraza
legendy. Moze pan sobie pozwolic na to, by pisac do pism, które
nie placa panu honorarium.
- Zdaje sie, ze odbiegamy od tematu, pani Poole.
- Rzeczywiscie. - Usmiechnela sie zimno. W j~j oczach pojawily
sie niebezpieczne blyski. - Milordzie, jestem panu niezmiernie
wdzieczna za informacje, którymi sie pan ze mna podzielil.
Nie bede naduzywac panskiej goscinnosci dluzej niz to konieczne.
Moja sluzaca i ja wyjedziemy z samego rana.
Leo zignorowal to, co powiedziala.
- Chwileczke, pani Poole. Jak wlasciwie zamierza pani prowadzic
dalsze sledztwo w sprawie Pierscieni?
- Moim nastepnym krokiem bedzie rozmowa z osoba, w której
obecnosci zmarl mój wuj.
- Kto to jest?
- Kobieta, która nazywa siebie madame Virtue.
Szok trwal kilka sekund. Kiedy minal, Leo wzial gleboki oddech.
- Zamierza pani rozmawiac z wlascicielka Domu pod Rózga?
To niemozliwe. Absolutnie niemozliwe.
Beatrice przekrzywila lekko glowe, unoszac przy tym brwi.
- Dlaczego mialoby to byc niemozliwe, milordzie?
- Na milosc boska, ona jest wlascicielka burdelu. Jezeli ktos
sie dowie, ze pani sie z nia kontaktowala, pani reputacja bedzie
zmszczona.
W oczach Beatrice pojawilo sie rozbawienie.
- Jednym z przywilejów bycia wdowa w moim wieku, jak pan
40
RUINY
zapewne wie, milordzie, jest wieksza wolnosc niz ta, która sie
cieszylam jako mlodsza kobieta.
- Zadna szanujaca sie kobieta nie ma tyle wolnosci, aby
przebywac w towarzystwie wlascicielki domu publicznego.
- Zrobie to dyskretnie - powiedziala Beatrice z pewnoscia
siebie, która bez watpienia miala go uspokoic. - Dobranoc,
milordzie.
- Do diabla, pani Poole.
Beatrice byla juz przy drzwiach.
- Troche mi pan pomógl. Dziekuje za panska goscinnosc.
- A oni mówia, ze to ja jestem szalony - wyszeptal Leo.
~ 3 ,'.~
Pan ruin zniknal w pólmroku,
jak gdyby powracajac do swojego
naturalnego srodowiska. Ciemnosci
zamknely sie wokól niego.
Mam niewiele czasu, pomyslala.
Musiala znalezc wyjscie,
zanim powróci pan ciemnosci.
"Ruiny" pani Amelii Yark
Rozdzial trzeci
Czul, ze musi ja powstrzymac.
Kwadrans po tym, jak za Beatrice zamknely sie drzwi, Leo
wciaz jeszcze przemierzal biblioteke dlugimi, szybkimi krokami.
Ogarnelo go przeczucie, ze wydarzy sie cos zlego.
Ani przez chwile nie watpil, ze ta kobieta zamierza zrealizowac
swój szalony plan.
- Ona nie ma pojecia, w co sie pakuje - powiedzial do Elfa. W
najlepszym razie zrujnuje swoja reputacje, w najgorszym ...
Nie mógl powiedziec tego na glos. Jezeli ktos naprawde staral
sie zdobyc Pierscienie i zamordowal z ich powodu lorda Glassonby,
to Beatrice mogla sie znalezc w duzym niebezpieczenstwie.
Zatrzymal sie gwaltownie. W tej sytuacji powinien sam przeprowadzic
to sledztwo. W koncu to on byl autorytetem w dziedzinie starych
legend i antyków. Jezeli ktokolwiek mógl odnalezc Zakazane
Pierscienie i posag Afrodyty wykonany przez alchemika, to tylko on.
42
RUINY
Pani Beatrice Poole, czytelniczka powiesci grozy, narobilaby
sobie tylko klopotów i prawdopodobnie wplatala sie w jakas
niebezpieczna afere, jezeli to ona zajmowalaby sie ta sprawa.
Musial znalezc jakis sposób, aby przekonac te kobiete do
pozostawienia tej sprawy jemu. Wiedzial, ze nielatwo bedzie ja
namówic do porzucenia swoich planów. Po tym, co widzial do
tej pory, nie mial watpliwosci, ze Beatrice jest powaznym przeciwnikiem
i kobieta obdarzona niezwykle silnym charakterem. W trakcie
swojego wdowienstwa z pewnoscia oduczyla sie zasiegania
rady, nie mówiac juz o przyjmowaniu pouczen od meskich przedstawicieli
gatunku ludzkiego. Prawde mówiac, Leo mial powazne
watpliwosci, czy kiedykolwiek bylo to w jej zwyczaju.
Potrzebowal troche czasu, aby namówic ja do zmiany zamiarów.
Gdyby mu sie to nie powiodlo - co bylo calkiem prawdopodobne potrzebowal
troche czasu, zeby przygotowac sie do podrózy do
Londynu. Sluzba mogla bez problemu zajac sie wiekszoscia spraw
w majatku, jedna sprawa musial jednak zajac sie osobiscie.
Pociagnal silnie za sznurek dzwonka.
Zanim nadszedl Finch, Leo dopil kieliszek brandy.
- Milordzie?
- Rano zawiadomisz pania Poole, ze naj wczesniej moze opuscic
Monkcrest pojutrze.
- Zyczy pan sobie, abym powstrzymal pania Poole;? - Finchowi
opadla szczeka. Przelknal dwukrotnie sline i na powrót przyjal
postawe zasadnicza. - Milordzie, to moze byc zadanie ponad moje
sily. Pani Poole to bardzo zdecydowana osoba. Nie jestem pewien, czy
sam diabel potrafilby ja zatrzymac, gdyby sie uparla opuscic opactwo.
- Tak sie szczesliwie sklada, ze nie musimy sie uciekac do
pomocy diabla. Wydaje mi sie, ze potrafie to sam zalatwic.
- Milordzie?
Leo podszedl do okna.
- O swicie zawiadomisz pania Poole, ze rzeka wylala. Most
zostal zatopiony i przeprawa bedzie mozliwa najwczesniej pojutrze.
- Ale deszcz przestal padac godzine temu. Rankiem bez problemu
bedzie mozna przejechac przez most.
43
AMANDA QUICK
- Nie zrozumiales mnie, Finch - powiedzial Leo cichym
glosem. - Most bedzie pod woda jeszcze przynajmniej jeden dzien.
- Pod woda. Rozumiem, milordzie.
- Dziekuje, Finch. Wiedzialem, ze moge na tobie polegac -
Leo odwrócil sie. - Mozesz przekazac pani Poole, ze zjem z nia
sniadanie. Po sniadaniu pokaze jej cieplarnie.
- Cieplarnie, milordzie. - Oszolomiony Finch sklonil sie i opuscil
biblioteke.
Beatrice wdychala zapach wilgotnej ziemi w cieplarni i zastanawiala
sie, czy przypadkiem nie wyprowadzono jej w pole.
Nie mogla jednak winic Monkcresta za to, ze wylala rzeka. Chyba
ze dolaczylaby do tych, którzy wierza w opowiesci o Szalonych
Mnichach, i bylaby sklonna przyznac Leo wladze nad zywiolami.
Postanowila myslec racjonalnie. Choc Monkcrest byl niewatpliwie
intrygujacy, to nie mógl rozkazywac silom natury. Z drugiej
strony, im dluzej przebywala w jego towarzystwie, tym coraz
bardziej sklonna byla wierzyc, ze nie jest on zwyklym czlowiekiem.
Inteligentny, tajemniczy, panujacy nad soba - tak. Z pewnoscia
jednak nietuzinkowy.
Duzo wieksze wrazenie niz otaczajaca go legenda zrobil na niej
jego wyglad. Surowa, nieugieta twarz wskazywala na czlowieka,
który nielatwo i niechetnie idzie na kompromis. Oczywiscie, nie
znal sie zbytnio na sztuce. Nie byl czlowiekiem, który kiedykolwiek
bylby zmuszony ustepowac innym.
W jego wlosach bylo dosc srebrnych nitek, aby wzbudzic jej
zainteresowanie. Nie byl niedojrzalym mlodziencem. Leo byl
mezczyzna, który widzial juz cos w zyciu i wyciagnal z tego
wnioski. Jego oczy mialy niezwykly bursztynowy odcien. Widoczna
w nich inteligencja i sila woli sprawialy, ze ich spojrzenie bylo
nieco tajemnicze.
Beatrice wiedziala o nim dosyc, by zdawac sobie sprawe, ze
otaczajaca go legenda po czesci nie odbiegala daleko od prawdy.
Byl arogancki i uparty. Nie mogla jednak zaprzeczyc, ze pobudza
44
i
1',1 I
II :~
ll
II
'I
l I
l I
l I
RUINY
jej wyobraznie w wiekszym stopniu niz Justin Poole w latach ich
malzenstwa.
Jestem juz troche za stara, aby reagowac w taki sposób, pomyslala
zirytowana. Przyspieszony puls czy nieodparta ciekawosc przystoja
raczej mlodym damom, takim jak Arabella. Nie powinny sie
przytrafiac dojrzalej dwudziestodziewiecioletniej wdowie.
Monkcrest przezylby szok, gdyby wiedzial, o czym Beatrice
mysli. Historia krótkiego malzenstwa lorda byla czescia jego
legendy. Ciotka Winifreda, niewyczerpane zródlo informacji o zyciu
osobistym czlonków arystokracji, opowiedziala jej te historie
w podstawowym zarysie.
- Wszyscy wiedza, ze Szaleni Mnisi to dziwni ludzie - powiedziala
Winifreda. - W odróznieniu od wiekszosci ludzi, w sprawach
milosci ida za glosem serca. Obecny lord Monkcrest ozenil sie
chyba, kiedy mial dziewietnascie lat.
- Tak mlodo? - zapytala zaskoczona Beatrice.
- Powiadaja, ze wybranka byla kobieta jego marzen. Wzór
zony i kochajacej matki. On oddal jej serce, a ona dala mu nastepce
i jeszcze jednego syna. Niestety, kilka lat potem zmarla na
zapalenie pluc.
- Jakie to smutne.
- Podobno Monkcrest byl zalamany. Slubowal nigdy wiecej
sie nie zenic. Wiesz, Szaleni Mnisi kochaja tylko raz.
-Majac dwóch synów, nie odczuwal raczej palacej potrzeby
kolejnego ozenku, nieprawdaz? - zauwazyla nieco kwasno Beatrice.
Ciotka Winifreda zamyslila sie.
- Prawde mówiac, jego historia przypomina troche twoja, moja
droga. Wielka milosc, która odeszla zbyt szybko.
Beatrice zdawala sobie sprawe, ze historia jej krótkiego malzenstwa
uzyskala w jej rodzinie status pomniejszej legendy.
Odsunela na bok wspomnienie rozmowy z ciotka Winifreda
i spojrzala na Leo, który stal oparty o kolumne. Kiedy poruszyl sie
lekko, material plaszcza na jego szerokich plecach rozprostowal sie.
Beatrice wolalaby, aby sposób, w jaki dobrze uszyte ubranie
podkreslalo ksztalt jego szczuplego, silnego ciala, uszedl jej uwagi.
45
AMANDA QUICK
Nie powinna przeciez zwracac uwagi na takie drobiazgi jak to,
ze jego bawelniana koszula jest idealnie wyprasowana lub ze fular
jest zawiazany inaczej, niz wiaze sie je w Londynie. A jednak
mialo to znaczenie.
Widac bylo, ze lord Monkcrest nie stara sie byc modnie
ubrany, ale wielu mogloby mu pozazdroscic chlodnego, pewnego
siebie stylu. Bylo w tym mezczyznie cos mrocznego,
zamyslonego, co przywodzilo jej na mysl bohaterów powiesci
pani York.
Beatrice stlumila jekniecie. To bylo smieszne. To tylko wyobraznia
pisarza kazala jej dostrzegac w tym czlowieku jakies
niezwykle glebie. Musze zachowac zdrowy rozsadek i nie tracic
glowy, pomyslala.
Pochylila sie, by dotknac blyszczacej zlotej orchidei.
- Ma pan tu wspaniala kolekcje kwiatów, milordzie.
- Dziekuje. - Leo oparl sie ramieniem o drewniany slupek. -
Te cieplamie zbudowal mój dziad. Sztuka ogrodnictwa byla jego
ogromna pasJa.
-- Nigdy nie widzialam orchidei w tym kolorze.
- To dar od mojego znajomego, który spedzil wiele lat na
Dalekim Wschodzie. Przywiózl ja z wyspy Vanzagara.
- Wyglada na to, ze ogrodnictwo jest równiez jednym z panskich
licznych zainteresowan, milordzie. - Beatrice przerwala, aby
podziwiac kwietnik z wielkimi chryzantemami.
- Zachowalem te cieplarnie, poniewaz zawiera wiele niezwyklych
okazów. Ogrodnictwo jednak nie pasjonuje mnie tak, jak
mojego dziada.
- Czy panski ojciec równiez eksperymentowal tutaj?
_. To bardzo prawdopodobne. Szczególnie w mlodosci. Mówiono
mi jednak, ze kiedy posunal sie nieco w latach, jego zainteresowania
skupily sie na mechanice. Jego dawna pracownia pelna
jest zegarów, przyrzadów pomiarowych i narzedzi.
Beatrice podeszla do miejsca, gdzie rosly kaktusy.
- Pan nie poszedl w slady ojca.
- Nie. Mój ojciec zginal wraz z matka na morzu, kiedy mialem
46
RUINY
cztery lata. Nie pamietam zadnego z rodziców. Wychowywal mnie
dziadek.
- Rozumiem. - Zerknela na niego zasmucona swoim brakiem
taktu. - Nie wiedzialam.
- Oczywiscie, ze nie. Prosze sie nie przejmowac.
Szla powoli wzdluz rabat, przystajac od czasu do czasu, aby
przyjrzec sie jakims kwiatom.
- Moge zapytac, co sprawilo, ze zainteresowal sie pan legendami
i antykami?
- Takie rzeczy intrygowaly mnie od najmlodszych lat. Mój
dziadek powiedzial mi kiedys, ze takie zainteresowania Monkcrestowie
maja we krwi.
Beatrice schylila glowe, aby powachac niezwykla purpurowa
orchidee.
- Byc moze panskie naukowe zainteresowania wziely sie stad,
ze pan sam jest bohaterem legendy.
Wyprostowal sie i ruszyl naprzód sciezka równolegla do tej, na
której stala Beatrice.
- Jest pani inteligentna kobieta, pani Poole - zauwazyl. - Nie
moge uwierzyc, ze daje pani wiare tym absurdalnym opowiesciom
na mój temat, które mogla pani uslyszec.
- Przykro mi, ale musze pana rozczarowac, milordzie. Jak
wynika z moich wlasnych obserwacji, w tych opowiesciach kryje
sie ziarno prawdy.
- Na przyklad? - spytal Leo, posylajac jej drwiace spojrzenie.
Beatrice przypomniala sobie niektóre z opowiesci oberzystki.
- Ludzie mówia, ze ziemie opactwa Monkcrest zawsze przynosily
niezwykle duze dochody. Zbiory byly obfite, a tutejsze
owce dawaly najlepsza welne w calej Anglii.
- Z pewnoscia nie dzialo sie tak z przyczyn nadprzyrodzonych. Leo
machnal niecierpliwie reka w kierunku cieplarni i pokrytych
zielenia pól. - To, co pani widzi, jest rezultatem serii nie konczacych
sie eksperymentów oraz stosowania naukowych metod
uprawy roli.
- A zatem nauka. - Rozczarowana Beatrice westchnela w nieco
47
AMANDA QUICK
przesadny sposób. - Jakiez to przyziemne. Odrobina czarów
bylaby bardziej podniecajaca.
Leo zmarszczyl czolo.
- Nie wszystkich mezczyzn w mojej rodzinie fascynowaly
badania gleby i roslin, tak jak mojego dziadka, wszyscy jednak
traktowalismy powaznie nasze obowiazki.
- To wyjasnia dochodowosc panskiej ziemi. Niech pomysle,
co jeszcze slyszalam o Monkcrestach. - Jedna dlonia ujela lokiec,
a palcem drugiej zaczela stukac w podbródek. - Zdaje sie, ze
w przeszlosci, kiedy w innych czesciach kraju panowala wojna,
ludzi z Monkcrest pozostawiano w spokoju.
- To prawda. Wynika to jednak z faktu, ze Monkcrest polozone
jest na uboczu. Mnisi, którzy zbudowali to opactwo pod
koniec dwunastego stulecia, wybrali te czesc wybrzeza, poniewaz
wiedzieli, ze nikt inny nie bedzie sie nia interesowal.
Dzieki temu zaoszczedzili Monkcrest udzialu w politycznych
zametach.
- I tak kolejna legenda rozplywa sie we mgle.
Leo spowaznial.
- Czy zyczy sobie pani, abym wyjasnil jeszcze jakas opowiesc?
- Slyszalam cos o duchach, które nawiedzaja opactwo. - Beatrice
usmiechnela sie wyczekujaco.
- W Anglii o kazdym starym domu mówi sie, ze jest nawiedzany
przez duchy - oswiadczyl nieco zdegustowany.
- Mówi sie, choc trudno w to uwierzyc, ze Szaleni Mnisi
zadawali sie czasami z wilkami.
Leo wybuchnal smiechem.
- Tu nie ma wilków. Tylko Elf.
- Elf?
- Mój pies.
- A tak, oczywiscie. Jest dosc duzy i jak na elfa wyglada dosc
groznie.
- Byc moze. Z pewnoscia jednak nie jest wilkiem. Prosze
kontynuowac swój przeglad legend dotyczacych MonkcrestÓw.
Bawiac sie kwiatem, Beatrice zastanawiala sie, jak daleko moze
48
RUINY
sie posunac. Czula wyraznie, ze cierpliwosc jej gospodarza jest
juz na wyczerpaniu.
- A zatem nie powinnam wierzyc w plotki mówiace, iz mescy
przedstawiciele panskiego rodu ucza sie czarów w wieku, w którym
inni chlopcy ucza sie greki i laciny?
- Absolutne bzdury. - Leo skrzywil sie z niesmakiem. - Przyznaje,
ze niektórzy mezczyzni w mojej rodzinie mieli sklonnosc
do okazywania nadmiernego entuzjazmu wobec dziedzin, którymi
sie szczególnie interesowali. Zapewniam pania jednak, ze zaden
z nich w swoim dazeniu do wiedzy nie poslugiwal sie czarami.
A przynajmniej nie bylo takich przypadków w ostatnich latach.
Beatrice zmarszczyla nos.
- Dlaczego uparl sie pan, aby zniszczyc te wspaniala legende
seria bardzo nudnych wyjasnien?
Jego rozbawienie zniklo tak szybko, ze nie mogla byc pewna,
czy w ogóle byl kiedys rozbawiony. Zaskoczyla ja srogosc, która
odmalowala sie na jego twarzy.
- Prosze uwierzyc komus, kto wie to z pierwszej reki: legendy
maja swoje ujemne strony, pani Poole.
- Byc moze. Maja jednak równiez strony dodatnie, czyz nie?
- Co pani ma na mysli?
Wiedziala, ze wkracza na niebezpieczny teren. Spojrzala na Leo
ponad kepa egzotycznych paproci.
- Czlowiekowi, o którym opowiadaja legendy, bez watpienia
latwo jest manipulowac latwowiernymi ludzmi obdarzonymi wybujala
wyobraznia.
- Co pani insynuuje, pani Poole? - spytal, unoszac brwi.
- Bez obrazy, milordzie, ale wydaje mi sie, ze z latwoscia móglby
pan wykorzystac wlasna legende do osiagniecia swoich celów.
- Dosc tych bzdur. - Uderzyl dlonmi w lawke stojaca przy
paprociach. Pochylil sie naprzód z twarza wyrazajaca ponura
determinacje. - Nie zaprosilem pani tutaj, aby dyskutowac ogrodnictwo
lub rodzinne legendy.
Byl zbyt blisko. Beatrice z trudem powstrzymala sie od cofniecia
sie o krok.
49AMANDA QUICK
Domyslilam sie tego. Uwaza pan, ze powinnam zrezygnowac
ze swoich planów wyjasnienia smierci mojego wuja, czyz nie tak?
- Jest pani bardzo inteligentna, pani Poole.
- Nie potrzeba wiele inteligencji, aby dostrzec, ze jest pan
przeciwny moim planom. Zauwazylam to juz wczoraj wieczorem.
Czy moge zapytac, dlaczego osobiscie przejal sie pan moimi
zamiarami?
- Jestem przeciwny, poniewaz sledztwo w tej sprawie moze
sie okazac bardzo niebezpiecznym przedsiewzieciem.
- Wedlug mnie, prawdziwe niebezpieczenstwo grozic bedzie
wtedy, gdy nie uda mi sie odkryc prawdy.
- Pani nie wie, o czym mówi. Powiedzialem pani wczoraj, ze
wielu ludzi zginelo, poszukujac skarbów.
- Wsród nich mógl byc wuj Reggie. Jezeli tak bylo, to zamierzam
sie dowiedziec, kto go zamordowal, i odzyskac przynajmniej
czesc jego pieniedzy.
- Rozumiem pania. - Leo wyprostowal sie. - Przemyslawszy
wszystko ostatniej nocy, doszedlem do wniosku, ze jezeli Pierscienie
naprawde istnieja, to dobrze byloby je jak najszybciej
znalezc.
Spojrzala na niego podejrzliwie.
- Co chce pan przez to powiedziec, milordzie?
- Znalazlem wlasciwe rozwiazanie dla tego problemu.
- Doprawdy, milordzie? - Beatrice byla wyraznie spieta.
A cóz to za rozwiazanie?
- ·Postanowilem pojechac jutro razem z pania do Londynu oswiadczyl
Leo. - Sam poprowadze sledztwo w sprawie Pierscieni.
- Bedzie pan ich szukal? - spytala ze zdumieniem. - Nie
rozumiem pana, milordzie.
- To calkiem proste. Pani calkowicie przestanie sie interesowac
ta sprawa, a ja sie nia zajme.
W koncu Beatrice zrozumiala.
- Chce pan zatrzymac Zakazane Pierscienie dla siebie, prawda?
- Pani Poole, gdyby udalo sie pani dowiedziec, gdzie one sa,
co jest bardzo malo prawdopodobne, znalazlaby sie pani w powaz-
50
RUINY
nym niebezpieczenstwie. Ja duzo lepiej potrafie stawic czolo takiej
sytuacji niz pani.
- Jak pan smie? - Wyprostowala sie i spojrzala na niego ponad
paprociami. - Jezeli choc przez chwile zdawalo sie panu, ze
porzuce to sledztwo i ustapie panu pola, to byl pan w wielkim
bledzie. Pierscienie oraz pieniadze, które dzieki nim mozna zdobyc,
naleza do mojej kuzynki, Arabelli. Wuj Reggie zamierzal uczynic
ja swoja spadkobierczynia.
- Do diabla, pieniadze zupelnie mnie nie interesuja.
- Zdaje sobie z tego sprawe.
- Ciesze sie, ze pani tak mówi - rzekl Leo, wyraznie uspokojony
jej slowami.
- Pieniadze nigdy nie beda najwazniejsze dla mezczyzny z panskim
charakterem. - Oczy Beatrice zwezily sie w szparki. - Bez
watpienia mysli pan jednak o innego rodzaju zyskach.
- Przepraszam?
- Niech pan to przyzna, lordzie Monkcresl. Potrzebne sa panu
Pierscienie, poniewaz chce sie pan dowiedziec, czy legenda mówi
prawde. Szuka pan skarbu alchemika, który zostal ukryty w posagu
Afrodyty.
- Do diabla, madame.
- Nie winie pana. To bylaby wielka sensacja, nieprawdaz?
Prosze tylko pomyslec o artykule, który napisalby pan dla Towarzystwa
Antykwariuszy. W koncu, jak czesto czlowiek, który
studiuje dawne legendy, dostaje mozliwosc, aby jedna z nich
zweryfikowac?
- Legenda nie ma tu nic do rzeczy. - Leo zdjal rece z lawki
i zacisnal gwaltownie piesci. - A przynajmniej nie bezposrednio.
- Bzdura. Wlasnie mi pan mówil, ze w naturze Szalonych
Mnichów lezy sklonnosc do nadmiernego entuzjazmu wobec
dziedzin, które ich interesuja. Panska namietnoscia jest badanie
starych legend, a ja, glupia, dalam wlasnie panu wspaniala mozliwosc
rozwiazania jednej z nich.
- Pani Poole, to nie jest zabawa w poszukiwaczy skarbów.
Mówimy tutaj o potencjalnie bardzo niebezpiecznej sytuacji.
51
- Okazalam sie straszna idiotka, proszac pana o pomoc powiedziala
Beatrice, rozkladajac rece. - Weszlam prosto w paszcze
wilka.
- Niech pani bedzie laskawa nie dramatyzowac. Zdaje sie, ze
zwrócila sie pani do jedynego czlowieka w Anglii, który jest
w stanie pani pomóc.
- Prosze mi wybaczyc, milordzie, jestem pod wrazeniem panskiej
skromnosci i pokory. - Obrócila sie i pomaszerowala szybkim
krokiem w kierunku wyjscia z cieplarni. - Rzeczywiscie, jedyny
czlowiek w calej Anglii, który móglby mi pomóc. Jestem pewna,
ze istnieje wielu ludzi, którzy byliby w stanie to zrobic.
- Swietnie pani wie, ze mam racje. - Szedl za nia równolegla
sciezka miedzy grzadkami. - To ja jestem tym czlowiekiem,
którego pani potrzebuje. Wlasnie dlatego pani tu przyjechala, jesli
pani dobrze pamieta.
Zatrzymala sie i obrócila, aby spojrzec na niego ponad poletkiem
nienaturalnie wielkich stokrotek.
- Wyjasnijmy sobie cos, milordzie. Przyjechalam tu po pewne
informacje. Udzielil mi ich pan i musze panu za to podziekowac.
To jednak wszystko, czego od pana oczekuje.
- Potrzebuje pani duzo wiecej, pani Poole. - Oczy Leo zwezily
sie zlowieszczo. - I dostanie to pani, niezaleznie od tego, czy sie
to pani podoba, czy nie. Rano jade z pania do Londynu.
To katastrofa. Kompletna katastrofa. - Beatrice wciaz jeszcze
byla wsciekla, kiedy wieczorem znalazla sie z Sally w pokoiku
sasiadujacym z ich sypialniami. - I co, na Boga, mam z nim zrobic?
Sally, w splowialym szlafroku i pozólklym muslinowym czepku,
siedziala rozparta w fotelu przed kominkiem i popijala dzin.
- Moze go zignorowac?
- Trudno byloby go zignorowac. - Beatrice równiez byla
gotowa do lózka. Kiedy chodzila po pokoju, brzeg perkalowego
szlafroka wirowal wokól jej nóg. - To nie jest taki typ mezczyzny,
który dalby sie zignorowac.
52
RUINY
- Mais oui. Mozna tak powiedziec. - Sally zmarszczyla czolo. Czy
zauwazyla pani, ze jego oczy sa tego samego koloru, co oczy
tego jego ogromnego psa?
- To tylko zludzenie.
_ Jezeli pani tak mówi. Wedlug mnie, jednak to dziwne. - SallY
lyknela jeszcze dzinu. - Przykro mi, ze nie wyszlo tak, jak pani
planowala. Nie jest jednak tak zle. Jezeli lord Monkcrest bedzie
nam towarzyszyl do Londynu, to z pewnoscia dostaniemy lepsze
pokoje w oberzy niz te, w których spalismy, jadac tutaj.
Beatrice podeszla do okna. Nie mogla rozmawiac otwarcie
z SallY' która nie znala prawdziwych powodów, dla jakich znalazly
sie w Devonshire.
Byla glupia, przyjezdzajac tutaj. Wypytujac lorda Monkcrest
o Zakazane Pierscienie, mimowolnie wystawila sie na oddzialywanie
jego nieodpartego uroku. Tego czlowieka zzerala namietnosc
do legend i antyków. Zeby sie o tym przekonac, wystarczylo
przeczytac jego artykuly.
Cóz, u diabla, mam teraz z nim zrobic, zastanawiala sie. Musiala
trzymac lorda Monkcrest z dala od Londynu. Nie mogla pozwolic,
aby to on znalazl Pierscienie.
Dwie godziny pózniej lezala juz w lózku, rozmyslajac nad
sytuacja, w której sie znalazla. Planowala wlasnie, jak by tu
wymknac sie niepostrzezenie z opactwa jeszcze przed switem,
kiedy potok jej mysli przerwal stukot konskich kopyt na podwórcu.
Dochodzila pólnoc. Nie mogla wymyslic zadnego powodu, dla
którego jakis kon mialby sie znajdowac na podwórcu o tej godzinie.
Byc moze do opactwa przybyl kolejny nieproszony gosc. Dobrze
mu tak. Mogloby to poza tym odwrócic od niej uwage lorda
Monkcrest, co bylo bardzo pozadane.
Zaciekawiona Beatrice odrzucila ciezka koldre i usiadla na brzegu
lózka. Przeszedl ja dreszcz, kiedy nagie stopy dotknely zimnej
posadzki. Wegle wciaz jeszcze zarzyly sie w kominku, nie dostarczaly
juz jednak wystarczajacej ilosci ciepla, aby ogrzac sypialnie.
53
AMANDA QUICK
Wsunela stopy w kapcie, narzucila szlafrok na ramiona i podeszla
do okna. Pelny ksiezyc oswietlal podwórzec opactwa.
Zobaczyla jezdzca wyjezdzajacego galopem przez brame. Dosiadal
poteznego ogiera z wdziecznie wygieta szyja i muskularnymi
lopatkami. Czlowiek w siodle byl bez watpienia doswiadczonym
jezdzcem. Poly czarnego plaszcza zalopotaly na wietrze. Obok
jezdzca biegl susami wielki pies z otwartym pyskiem.
Beatrice oparla lokcie na parapecie okna i patrzyla, jak znikaja
w ciemnosci.
Dlugo sie zastanawiala, ale nie potrafila wymyslic zadnego
powodu, dla którego Szalony Mnich z Monkcrest mialby opuszczac
opactwo o pólnocy jedynie w towarzystwie swojego psa.
Polowanie na rozbójników nie róznilo sie zbytnio od polowania na
dzikie zwierzeta. Trzeba nauczyc sie zwyczajów stworzen, na które sie
poluje, a potem uzyskana wiedze wykorzystac do zastawienia pulapki.
Lata doswiadczenia wiele go nauczyly. Leo wiedzial, ze jeden
z czlonków lokalnego towarzystwa urzadza przyjecie. Wiekszosc
gosci spedzi te noc pod dachem swojego gospodarza. Niewielu
zdecyduje sie na powrót noca do domu. Ci jednak, którzy sie
zdecyduja, beda mieli na sobie swoja najlepsza bizuterie.
Jezeli ta sytuacja nie stwarzala wystarczajacej pokusy, to pelny
ksiezyc skusi z pewnoscia kazdego rozbójnika, który przebywa
w okolicy. Leo byl prawie pewien, ze lajdak, który próbowal
obrabowac powóz Beattice, wciaz jest w poblizu.
Mial zwyczaj sledzenia wszystkiego, co sie dzieje na ziemiach
opactwa Monkcrest i wokól nich. Informacje, plotki i nowiny plynely
do opactwa za posrednictwem sluzacych, ogrodników i pokojówek.
Leo, tak jak inni Szaleni Mnisi, zbieral te informacje i sortowal.
Po poludniu otrzymal wiadomosc, ze w oberzy widziano nieznajomego
czlowieka.
Rozbójnicy na drogach pojawiali sie dosc czesto. Polowanie na
nich nie nalezalo do najbardziej popularnych rozrywek. Leo
pomyslal jednak, ze kazdy powinien miec jakies hobby.
54
RUINY
Dlugoletnia praktyka sprawila, ze bez pudla rozpoznawal ulubione
kryjówki zwierzyny. Rzadko sie mylil. Tej nocy postanowil
obserwowac kepe drzew, która bez watpienia spodobalaby sie
kazdemu rozbójnikowi na koniu. Ukryty po drngiej stronie drogi,
Leo czekal cierpliwie na stukot kól powozu. Wiedzial, ze czlowiek
ukryty wsród drzew czeka równiez.
Na dworze bylo chlodno. Pomyslal o kominku i kieliszku
brandy oczekujacym go w opactwie. Potem myslal o Beatrice.
Jutro pojedzie z nia do Londynu. Na mysl o tym, gdzies w glebi
duszy, poczul podniecenie.
Stukot kól i ciezkich kopyt konskich na blotnistej drodze
wyrwal go z zadumy. Zza pasa wyjal jeden z dwóch pistoletów,
które wzial ze soba, i delikatnie sciagnal wodze Apolla. Ogier
przestal drzemac. Uniósl leb i postawil uszy.
Zza zakretu drogi wytoczyl sie powóz; jechal powoli po rozmieklej
ziemi. Zaslonki w oknach byly odsloniete. Wewnatrz siedzial starszy
mezczyzna z bokobrodami i kobieta w ogromnym szarym turbanie.
Przez chwile nic sie nie dzialo. Leo zastanawial sie juz, czy
dobrze wybral miejsce zasadzki, kiedy, lamiac galezie, z kepy
drzew wynurzyl sie jezdziec i zatrzymal na srodku drogi.
- Stój, panie woznico, bo inaczej strace ci te makówke! Rozbójnik
nosil kapelusz o szerokim rondzie. Maska z trójkatnego
kawalka brudnego materialu zaslaniala mu twarz. Wycelowal
pistolet w siedzacego na kozle woznice.
Leo postawil kolnierz plaszcza i opuscil kapelusz na oczy.
Ciemnosci nocy zrobia reszte. Przygotowal sie do skoku na droge.
- Do diabla, czlowieku. - Woznica nerwowo sciagnal lejce. Czego
od nas chcesz? Mam tu tylko pare staruszków.
Rozbójnik zasmial sie, kiedy powóz gwaltownie sie zatrzymal.
- Masz na mysli pare staruszków z tutejszego towarzystwa,
co? - Scisnal konia kolanami i podjechal do drzwiczek powozu. I
kogóz my tu mamy? Wychodzic na droge. Pospieszcie sie tylko,
to juz za chwile bedziecie mogli jechac do domu. Ale jezeli
bedziecie robic klopoty, to wpakuje któremus z was kulke. Jest
mi wszystko jedno któremu.
55
AMANDA QUICK
Dama w turbanie krzyknela wysokim glosem, klóry zaniepokoil
konie:
- HaroIdzie, to rozbójnik.
- Widze, moja droga. - Starszy pan wychylil sie przez okno
powozu. - Moja zona i ja nie mamy na sobie zbyt wiele bizuterii.
Ja mam zegarek, a ona tylko kilka swiecidelek. To wszystko.
- Sam zobacze. - Rozbójnik machnal niecierpliwie pistoletem. _
Wysiadajcie z powozu. Oboje.
Leo uderzyl konia pietami i ogier wyskoczyl na droge.
- Na dzisiaj zabawa skonczona - powiedzial.
- Co, u diabla? - Rozbójnik obrócil sie w siodle. Jego oczy
ponad maska wyrazaly zaskoczenie. - A ty czego tu chcesz? To
mój powóz. Znajdz sobie inny i zabieraj sie stad, zanim zrobie ci
dziure w brzuchu.
- HaroIdzie, jeszcze jeden. Jestesmy zgubieni.
Leo nie zwracal uwagi na kobiete. Wycelowal pistolet w bandyte.
- Przyjechalem tu, aby ci powiedziec, ze to nie jest najzdrowsza
okolica dla zlodziei. Jezeli nie wyniesiesz sie stad przed switem,
bedziesz wisial.
Mezczyzna rozesmial sie chrapliwie.
- Zdaje sie, ze jestes tym wilkiem, przed którym ostrzegano
mnie w oberzy. Musze cie rozczarowac: nie wierze w wilkolaki
ani inne stwory.
- To juz twoja sprawa. Rzuc pistolet.
- Chyba jednak nie poslucham cie tym razem, panie wilku.
Pewnosc siebie bandyty wzbudzila niepokój Leo. Cos tu bylo
nie w porzadku. To musial byc ten sam rozbójnik, który uciekl
na widok uzbrojonej Beatrice. Nie mógl uwierzyc, aby w tej
okolicy dzialalo jednoczesnie dwóch bandytów.
Albo Beatrice z pistoletem w dloni wzbudzala wiekszy postrach
niz on, albo byl jakis inny powód smialosci tego bandyty,
pomyslal Leo.
Po chwili uslyszal za plecami trzask lamanej galazki. O kilka
sekund za pózno. Spomiedzy drzew wyjechal jeszcze jeden
jezdziec. W blasku ksiezyca poblyskiwala lufa pistoletu.
56
RUINY
Jezdziec wycelowal i wypalil bez chwili wahania.
Leo pochylil sie w siodle, ale kula trafila go w ramie.
Przez chwile na drodze panowal chaos; Leo upuscil pistolet,
a Apollo tanczyl nerwowo na tylnych nogach i rzucal lbem na
wszystkie strony. Leo musial sie starac, aby nie wypasc z siodla.
Krzyki kobiety odbijaly sie echem w calym lesie.
Czul palacy ból w lewym ramieniu. Moglo byc gorzej, pomyslal.
Gdyby nie pochylil sie w siodle, kula trafilaby go w szyje. Kazde
hobby ma jednak swoje slabe strony.
Pierwszy z bandytów ryknal smiechem.
- Jak widzisz, panie wilku, dzisiejszej nocy nie poluje sam.
Niesamowity warkot ogromnego zwierzecia rozdarl noc na
tysiac kawalków blyszczacych w swietle ksiezyca.
Wszyscy zamarli w bezruchu.
Leo usmiechnal sie blado.
- Tak sie sklada, ze ja równiez.
Efekt wojennego okrzyku Elfa byl imponujacy. Wszystkie
konie z wyjatkiem Apolla oszalaly. Woznica wykorzystal ten
moment i strzelil z bata. Jego przerazone konie skoczyly naprzód
i pociagnely powóz. Kobieta w turbanie znów krzyknela.
- HaroIdzie!
Obaj rozbójnicy byli zbyt zajeci uspokajaniem swoich wierzchowców,
aby zwracac uwage na znikajacy za zakretem powóz.
- Cóz to bylo, na Boga? - zawolal jeden z nich.
- To ten wilk, o którym mówila oberzystka! - wrzasnal drugi.
- Nie ma zadnego cholernego wilka. To tylko bajka, mówie ci.
Leo gwizdnal. Z zarosli wyskoczyl Elf; z wyszczerzonymi
klami rzucil sie w kierunku jednego z rozbójników.
- Zastrzel go! - krzyknal bandyta. - Zabij go, na milosc boska.
Z kieszeni plaszcza Leo wyciagnal drugi pistolet; wycelowal
i strzelil.
Kula trafila drugiego bandyte w udo, kiedy celowal do psa.
Mezczyzna krzyknal i spadl z konia. Tarzal sie po ziemi, sciskajac
przestrzelona noge.
Jego kompanowi nie udalo sie uspokoic oszalalego wierzchowca,
AMANDA QUICK
zsunal sie wiec z siodla na ziemie. Elf natychmiast skoczyl mu
do gardla.
- Pilnuj, Elf - powiedzial Leo.
Pies zatrzymal sie. Stal nad lezacym mezczyzmi, powarkujac'
cichutko.
Wokól zapanowala dziwna cisza. Leo spróbowal odegnac nieprzyjemne
uczucie, które go ogarnialo; bylo wyraznie zwiazane
z ciecza, która przesiakalo ubranie wokól palacego ramienia.
Lezacy na ziemi mezczyzna zdolal wreszcie oderwac przerazony
wzrok od szczek Elfa i z desperacja spojrzal na Lea.
- W oberzy mówili nam - przerwal na chwile, zeby oblizac
usta - ze Szalony Mnich strzeze tylko ziem nalezacych do opactwa.
- Mylili sie - powiedzial Leo. - Szalony Mnich troszczy sie
o swoje. Dotyczy to równiez jego gosci. Ostatniej nocy próbowaliscie
obrabowac dame, która jechala do Monkcrest. Dzisiaj za to
zaplaciliscie.
- Niech to pieklo pochlonie. - Zdesperowany bandyta opadl
z powrotem na ziemie. - W tej samej chwili, w której ja zobaczylem,
wiedzialem, ze ta kobieta wpedzi nas w tarapaty.
Rozdzial czwarty
Najbardziej niebezpieczny pakt
z czlowiekiem, który mógl sie okazac
samym diablem.
"Ruiny" pani Amelii· York
Beatrice patrzyla, jak Leo wjezdza w brame opactwa. Mimo
chlodu ciekawosc zatrzymala ja na stanowisku przyoknie. Wiedziala,
ze nie usnie, dopóki sie nie dowie, gdzie lord Monkcrest
pojechal i co zrobil. Ten mezczyzna i tajemnica zniewalaly ja
w sposób, którego nie potrafila wyjasnic.
Od razu zorientowala sie, ze cos jest nie w porzadku. Potezny
ogier nie galopowal, ale szedl stepa spokojnym krokiem. Obok
konia z wywieszonym jezykiem biegl Elf. Metalowe cwieki na
jego skórzanej obrozy poblyskiwaly w swietle ksiezyca.
Leo siedzial wyprostowany w siodle, kiwal sie jednak nieco na
boki, jak gdyby byl zmeczony. Kon zatrzymal sie i stanal w bezruchu.
Elf wbiegl po frontowych schodach i zaszczekal pod
drzwiami.
Leo zaczal zsiadac z konia. W polowie tej operacji znieruchomial
jednak i zlapal sie za ramie.
59
AMANDA QUICK
Zaniepokojona Beatrice widziala, jak powoli wysuwa stopy ze
strzemion i zeslizguje sie na ziemie.
Kiedy juz dotknal nogami bruku podwórca, chwycil za siodlo, .
aby sie nie zachwiac. Potem, jak gdyby wyczuwajac jej wzrok,
spojrzal w góre.
Cofnela sie o krok, zakrecila, chwycila swiece i pospieszyla
w kierunku drzwi. Wiedziala juz, ze Leo - cokolwiek robil tej nocy _
jest ranny. Zastanawiala sie, czy przypadkiem nie spadl z konia.
Gdyby jednak tak bylo, to nadal nie znala odpowiedzi na swoje
podstawowe pytanie. Co wywabilo tej nocy Szalonego Mnicha
z opactwa?
Kiedy stanela na szczycie schodów, z dolu dobiegly ja glosy.
- Przestan zrzedzic, Finch. Ten bekart mnie tylko drasnal. Bede
zyl. Na dodatek to wszystko moja wina.
- Milordzie, musze sobie pozwolic na uwage, ze mezczyzna
w panskim wieku powinien juz ograniczyc tego rodzaju niebezpieczne
przygody.
- Bardzo dziekuje za rade - powiedzial Leo glosem tak lodowatym,
ze móglby zamrozic ognie piekielne.
- Milordzie, pan krwawi. Te rane trzeba zaraz opatrzyc.
- Na milosc boska, czlowieku, mów ciszej. Pani Poole sie
obudzi. Trzeba by jej bylo wszystko wyjasniac az do samego rana.
- Otóz to. - Beatrice wlasnie szla na dól po schodach. - Pani
Poole z pewnoscia bedzie chciala wiedziec, co sie stalo. Co sie
tu dzieje, na milosc boska? Jako gosc w tym domu mam prawo
wiedziec.
Na dzwiek jej glosu Leo jeknal bolesnie, ale sie nie odwrócil.
- Niech to diabli. A mozna by pomyslec, ze spotkalo mnie
dzisiaj juz dosc nieszczesc.
- Co stalo sie z panskim ramieniem, lordzie Monkcrest?
Leo zatrzymal sie w drzwiach biblioteki i spojrzal na Beatrice
przez zdrowe ramie. W swietle lampy jego surowa twarz wydala
jej sie jeszcze bardziej nieprzystepna. Ból i zlosc rozblysly niebezpiecznymi
ognikami w jego oczach.
- Moje ramie jest zupelnie w porzadku, pani Poole.
60
RUINY
- Bzdura. - Beatrice postawila swiece na stoliku i podeszla do
Leo. - Widze krew na panskim plaszczu.
- Prosze wracac do lózka, madame.
- Niech pan nie bedzie smieszny. Trzeba pana opatrzyc.
- Moim ramieniem zajmie sie Finch. - Leo wszedl do biblioteki.
Za nim, skomlac cichutko, wbiegl Elf.
Finch pospieszyl za nimi.
- Naprawde, milordzie, to sie musi skonczyc - zrzedzil kamerdyner.
- Co innego bylo, kiedy mial pan dwadziescia lat, a co
innego teraz, kiedy ma pan czterdziesci.
- Nie mam jeszcze czterdziestu - mruknal Leo.
- Tak niewiele juz panu zostalo do czterdziestki, ze nie robi to
zadnej róznicy. - Finch zapalil lampe i dorzucil polan do kominka.
W drzwiach biblioteki stanela Beatrice.
- Mam pewne doswiadczenie w tego typu sprawach, Finch.
Prosze mi przyniesc czyste plócienne szmaty i goraca wode.
- Nie zwracaj na nia uwagi, Finch. - Leo opadl ciezko na fotel
przed kominkiem. - Jezeli zalezy ci na posadzie w tym domu, nie
zwracaj uwagi na pania Poole.
Na ustach Beatrice pojawil sie jeden z jej najbardziej uspokajajacych
usmiechów i cala sila jego oddzialywania zostala skierowana
na Fincha.
- W tym stanie jego lordowska mosc nie wie, co mówi. Zrób
to, o co cie prosilam. I pospiesz sie.
Kamerdyner wahal sie przez chwile, zanim podjal decyzje.
- Zaraz wracam, madame - rzucil i pobiegl w kierunku kuchni.
Beatrice stanowczym krokiem weszla do biblioteki. Elf polozyl
leb na kolanach swego pana i uwaznie mu sie przygladal.
- Prosze pokazac ramie, milordzie.
Leo popatrzyl na nia groznie.
- Czy zawsze stawia pani na swoim, pani Poole?
- Tylko wtedy, gdy sprawajest tego warta. Wtedy sie upieram. -
Delikatnie wydobyla jego ramie z plaszcza.
Leo zacisnal szczeki, ale sie nie opieral. Na widok plamy krwi
na plóciennej koszuli Beatrice wstrzymala oddech.
61
AMANDA QUICK
- Dobry Boze.
- Jezeli zamierza pani teraz zemdlec, to bardzo prosze zrobic
to gdzie indziej. Nie sadze bowiem, abym w tym stanie zdolal
pania zlapac.
- Jeszcze nigdy w zyciu nie zemdlalam. - Odetchnela z ulga,
widzac, ze czerwona plama zaczela juz wysychac. - Ma pan
szczescie. Zdaje sie, ze krwawienie ustalo. Beda mi potrzebne
nozyce, aby wyciac koszule wokól rany.
- W moim biurku. Górna szuflada po prawej stronie. - Prawa
reka Leo siegnal po brandy. - Skad to doswiadczenie?
Beatriee podeszla szybko do biurka.
- Slucham?
- Powiedziala pani Finchowi, ze ma pani pewne doswiadczenie
w tego typu sprawach. - Nalal sobie kieliszek, wypil jednym
haustem i napelnil kieliszek ponownie. - Biorac pod uwage fakt,
ze zmusila mnie pani, abym zostal jej pacjentem, mam chyba
prawo wiedziec, jak duze jest pani doswiadczenie w sprawach
medycznych.
- Mój ojciec byl pastorem. - Beatrice otworzyla szuflade
biurka i wyjela z niej nozyce. - Moja matka zas zona pastora.
- Co z tego wynika?
Beatrice podeszla do niego z nozycami w reku.
- Traktowala swoje obowiazki bardzo powaznie. Nie tylko
brala udzial w dzialalnosci charytatywnej, ale takze pomagala
regularnie wiejskiemu doktorowi i poloznej.
- I przekazala pani to, czego sama sie nauczyla? - Leo z niepokojem
patrzyl na nozyce w reku kobiety.
- Kiedy podroslam, towarzyszylam matce zawsze, gdy wzywano
ja do chorych lub rannych. - Beatrcie szybko i sprawnie wyciela
koszule wokól rany. - Duzo sie wtedy nauczylam.
- Pani matka, jak rozumiem, nalezy do tych irytujacych ludzi,
którzy poswiecaja sie dobroczynnosci.
Beatrice usmiechnela sie lekko.
- Moja matka, milordzie, nalezy do osób, które biora w swoje
rece wszystkie spr.awy zaslugujace na ich uwage. Gdyby nie
62
/
RUINY
wyszla za mojego ojca, to prawdopodobnie zajelaby sie udzielaniem
rad Wellingtonowi podczas wojny.
- Widze, ze odziedziczyla pani po niej talent do brania spraw
w swoje rece. - Leo wstrzymal oddech, kiedy odrywala ostatni
kawalek koszuli. - Niech pani uwaza, madame. To ramie juz dosc
wycierpialo dzisiejszej nocy.
Beatrice obejrzala dokladnie swieza czerwona blizne i odetchnela
z ulga, widzac, ze rana jest powierzchowna.
- Widzialam juz rany od kuli - oswiadczyla.
- Wyglada na to, ze pani zycie jest pelne przygód, pani Poole.
- To byly wypadki podczas polowania. Takie rany moga byc
bardzo nieprzyjemne. Wydaje mi sie jednak, ze kula tylko pana
drasnela. Gdyby trafila kilka cali nizej ...
- Zdazylem sie uchylic. - Leo odwrócil sie, aby obejrzec ramie.
- Mówilem pani, ze rana jest niegrozna.
- Kazda taka rana moze byc grozna, jezeli nie zostanie nalezycie
opatrzona.
W drzwiach pojawil sie Finch.
- Czyste plótno i woda, o która pani prosila, madame.
- Prosze przyniesc je tutaj. Potem mozesz przyniesc czysta
koszule dla jego lordowskiej mosci.
- Oczywiscie, madame. - Finch postawil tace na stole i pospiesznie
sie oddalil.
- Biedny Finch - mruknal Leo. - Obawiam sie, ze juz nigdy
nie bedzie taki jak dotad. Pokonala go pani.
- Nonsens. Finch wykazuje po prostu zdrowy rozsadek, czego
nie mozna powiedziec o panu, milordzie. - Beatrice odlozyla
nozyce i siegnela po karafke z brandy.
- Czyzby musiala sie pani wzmocnic przed operacja, pani
Poole? - spytal Leo, spogladajac na nia ponuro.
- Nie zamierzam tego pic, milordzie. Musi byc pan teraz bardzo
dzielny. - Zanim zorientowal sie w jej zamiarze, Beatrice polala
otwarta rane alkoholem.
Leo syknal z bólu.
- Do diabla! Szkoda takiej dobrej brandy.
63
AMANDA QUICK
- Moja matka uwaza, ze nic nie czysci rany lepiej niz mocny
alkohol. - Beatrice odstawila karafke na bok. - Wyczytala to
w którejs z ksiazek mojego ojca.
- Gdzie mieszkaja pani rodzice?
- Teraz, kiedy ojciec nie jest juz pastorem, zamieszkali w malym
domku w Hampshire. Tata ma tam swoje ksiazki i róze. Mama
zorganizowala szkólke dla wiejskich dzieci. Ona bardzo wierzy
w zbawienna moc edukacji.
- Prosze mi powiedziec, pani Poole, czy pani rodzice wiedza,
ze stara sie pani rozwiklac zagadke morderstwa i poszukuje
pani niebezpiecznego skarbu?
- Nie mialam jeszcze czasu, aby do nich napisac o moich
ostatnich planach. - Beatrice przycinala plócienny bandaz. - Ale
napisze do nich, oczywiscie, jak tylko bede miala chwile czasu.
- RozumiOO). - Leo patrzyl posepnym wzrokiem na Beatrice,
która wiazala konce bandaza. - Beda zaskoczeni, kiedy sie dowiedza
o pani przedsiewzieciach?
- Z pewnoscia zrozumieja, ze w zaistnialych okolicznosciach
nie moglam postapic inaczej. Musze odnalezc morderce wuja
Reggiego i odzyskac spadek Arabelli.
- Naturalnie. To pestka dla czytelniczki powiesci grozy. Czyz
nie tak, pani Poole?
- Robie to, co w tej sytuacji zrobic nalezy.
Leo chrzaknal i wypil kolejny lyk brandy.
- Od jak dawna jest pani wdowa?
To pytanie ja zaskoczylo, ale zaraz pomyslala, ze lord Monkcrest
próbuje w ten sposób odwrócic swoja uwage od bolacego ramienia.
- Moje malzenstwo trwalo trzy lata. Od pieciu lat jestem wdowa.
- W jakim wieku wyszla pani za maz?
- Mialam dwadziescia jeden lat.
- Zatem ma pani teraz dwadziescia dziewiec.
- Tak. - Zastanawiala sie, dokad on zmierza.
- To prawie trzydziesci.
- Zgadza sie. - Sciagnela mocno bandaz.
Leo zgrzytnal zebami i wypil kolejny lyk brandy.
/
RUINY
- Zamierza pani powtórnie wyjsc za maz?
- Nie zamierzam. - Beatrice usmiechnela sie zimno. - Kobieta,
która zaznala metafizycznej doskonalosci idealnie harmonijnego
zwiazku z mezczyzna, kobieta, która skosztowala ambrozji fizycznego
i intelektualnego kontaktu ze swoim prawdziwym duchowym
partnerem, nie zadowoli sie juz nigdy czyms mniejszym.
- Bylo az tak dobrze?
- Bylo doskonale, milordzie.
- Dopóki pani maz nie umarl - zauwazyl Leo.
- Doskonalosc nigdy nie moze trwac wiecznie. Zyje jednak
dalej ze swiadomoscia, ze poznalam prawdziwa milosc, a nie jest
to przywilejem wielu. - Przerwala na chwile, by poprawic bandaz. Jestem
pewna, ze pan to rozumie. Slyszalam, ze panskie malzenstwo
takze bylo niezwykle udane.
- Moja zona byla piekna i pelna wdzieku - powiedzial Leo. Byla
wierna, delikatna i kochajaca matka dla moich synów. Zaden
mezczyzna nie moze wiecej wymagac od kobiety. Miala twarz
i charakter aniola.
Z jakiegos powodu Beatrice zrobilo sie ciezko na sercu. Zdobyla
sie jednak na uprzejmy usmiech.
- Mial pan duzo szczescia.
Leo uniósl jak do toastu kieliszek brandy.
- Tak jak pani, pani Poole. Jak pani powiedziala, niewielu
zaznaje prawdziwej milosci, nawet takiej, która nie trwa dlugo.
J a równiez nie mam zamiaru zacierac radosnych wspomnien
zeniac sie ponownie, poniewaz drugie malzenstwo z pewnoscia
nie dorównaloby pierwszemu.
_ Z pewnoscia. - Beatrice nie podobal sie pelen zadumy ton,
jakim Leo o tym mówil. Chciala koniecznie powiedziec cos, co
zabrzmialoby optymistycznie. - Moze tak jest dobrze. Obydwoje
wiemy z wlasnego doswiadczenia, ze za wielka milosc trzeba
czasami drogo placic.
_ Mówi pani, pani Poole, dokladnie tak, jak bohaterka jednej
z tych powiesci grozy, o których mówilismy wczoraj.
- W takim razie jestesmy kwita, milordzie. - Siegnela po
64 3 - Ruiny 65
AMANDA QUICK ....• RUINY
nozyce i obciela koncówke bandaza. - Poniewaz pan, wlóczac sie
i strzelajac o pólnocy, jest uderzajaco podobny do bohaterów tych
powiesci. .
- Do diabla. Byc moze Finch ma racje i jestem juz na to za stary.
Beatrice usmiechnela sie slodko.
- Jak mówi Finch, dzentelmen w pewnym wieku powinien juz
ograniczyc tego rodzaju niebezpieczne przygody.
- Touche, jak by powiedziala pani sluzaca - rzekl Leo, krzywiac
sie.
Niestety, Sally nie powiedzialaby tego z tak nienagannym
akcentem, pomyslala Beatrice, po czym przyjrzala sie swemu
dzielu w swietle kominka. Przeszedl ja lekki dreszcz. Juz dawno
nie widziala mezczyzny bez koszuli. Byla jednak dojrzala kobieta
i musiala nad soba panowac. Takie rzeczy nie powinny jej rozpraszac.
Oczami wyobrazni ujrzala szczuple cialo Justina. Dziwne, ale
dotad nie pomyslala nigdy, ze maz byl nieco za szczuply w ramionach
i klatce piersiowej.
Oczywiscie, Justin byl o wiele mlodszy od lorda Monkcrest
i jego cialo bylo szczuplym cialem mlodzienca, Leo zas byl
mezczyzna w kwiecie wieku. Mocno zbudowany, muskularny,
z szerokimi ramionami i mocno zarysowana klatka piersiowa.
Nagle zrozumiala, ze to nie widok nagiej meskiej skóry wprawia
ja w zaklopotanie. Wlosy Leo byly potargane po nocnej przejazdzce,
a wokól niego unosil sie zapach nocy. Beatrice nie pila
brandy, a jednak poczula, ze szumi jej w glowie.
- Jak zmarl pani maz? - zapytal nagle Leo.
To pytanie wyrwalo ja z zamyslenia.
- Zastrzelil go jakis bandyta.
- Dobry Boze, prosze mi wybaczyc - rzekl Leo szczerze
zaskoczony.
- To stalo sie dawno temu. - Przez ostatnich piec lat opowiadala te
historie tyle razy, ze mówienie o tym nie sprawialo jej juz wiekszych
trudnosci. Niemniej jednak zmienila temat. - Zdaje sie, milordzie, ze
panska przygoda podwaza nieco prawdziwosc legendy Monkcrestów.
66
- Cóz, u diabla, ma pani na mysli?
- Szanujacy sie czarownik z pewnoscia zajrzalby w krysztalowa
kule, zanim udalby sie na nocna przejazdzke, i bez watpienia
zrezygnowalby z niej, gdyby wiedzial, jak ma sie zakonczyc.
Leo poslal jej krzywy, wymuszony usmiech.
- Madame, zapewniam pania, ze dzisiejszej nocy dostalem juz
nauczke. Nie musi pani dodatkowo ranic mojej dumy.
- Panska duma to taki latwy cel, ze nie moge sie powstrzymac.
- Dosyc. Poddaje sie.
- To dobrze. - Beatrice odwrócila sie, aby umyc rece. - Przez
kilka dni bedzie bolalo, ale w koncu zostanie panu tylko mala
blizna na pamiatke tego wydarzenia.
Oczy Leo znów spowaznialy. Patrzyl zamyslony, jak Beatrice
wyciera dlonie w czysty recznik.
- Powinienem chyba pani podziekowac.
- Blagam, tylko niech pan nie próbuje byc grzeczny. Nie chce,
zeby sie pan do czegokolwiek zmuszal.
W drzwiach biblioteki pojawil sie Finch. Chrzaknal.
- Panska czysta koszula, milordzie.
- Dziekuje, Finch.
Kamerdynar wszedl do biblioteki i ostroznie zarzucil koszule
na ramiona Leo. Ten nie zapial jej ani nie zadal sobie trudu
wlozenia rak w rekawy.
Finch zwrócil sie do Beatrice:
- Czy to juz wszystko, madame?
- Tak, dziekuje. Bardzo mi pomogles, Finch - odparla, usmie··
chajac sie do kamerdynera.
- Zabieraj sie do lózka, Finch. - Leo zaczesal dlonia wlosy do
tylu, odslaniajac wysokie czolo. - Jak zawsze spelniles swoje
obowiazki bez zarzutu. Przespij sie teraz.
- Tak jest, milordzie - Finch zabral pokrwawione ubranie,
miske i dzbanek, po czym opuscil biblioteke.
Leo poczekal, az za lokajem zamkna sie drzwi, po czym
leniwym ruchem wlal resztke brandy do krysztalowego kieliszka.
Milczac patrzyl w plomienie.
67
AMANDA QUICK
Beatrice usiadla w fotelu naprzeciw niego. Zmuszala sie, by
nie patrzec na jego naga piers. Niestety, rozpieta koszula w niewielkim
stopniu tylko zakrywala ciemne krecone wlosy, które u do~
brzucha znikaly w bryczesach.
Ogromnym wysilkiem woli zmusila sie, by spojrzec na twarz
lorda Monkcrest.
- Niech pan mi powie, co stalo sie dzisiejszej nocy, milordzie.
Leo chcial wzruszyc ramionami, zaraz jednak poniechal tego,
krzywiac sie z bólu.
- A co, wedlug pani, moglo sie stac? Pytam z czystej ciekawosci.
- Wedlug mnie, sa trzy mozliwosci.
Leo uniósl brew.
- Doprawdy?
- Pierwsza taka, ze pojechal pan na spotkanie z kochanka
i zamiast niej spotkal sie z jej mezem.
W glebokich oczach lorda Monkcrest odbijal sie blask plomieni.
- Zapewniam pania, pani Poole, ze jestem absolutnym przeciwnikiem
wiazania sie z zameznymi kobietami. Zadna kobieta nie
jest warta kuli. Prosze zgadywac dalej.
- Druga mozliwosc jest taka, ze zabawia sie pan w przydroznego
rozbójnika.
- Ma pani bogata wyobraznie i nie najlepsze zdanie na mój
temat, pani Poole. - Leo nalal sobie kolejny kieliszek brandy. Jestem
zdruzgotany pani opinia o mnie. Zapewniam pania, ze jest
calkowicie nieusprawiedliwiona.
- W takim razie pozostala mi juz tylko trzecia mozliwosc. Przerwala
na chwile. - Pojechal pan, aby znalezc bandyte, który
zatrzymal wczoraj mój powóz.
Leo zatrzymal reke z kieliszkiem w polowie drogi do ust.
Ostroznie odstawil brandy.
- To robi wrazenie, pani Poole. Naprawde. Prosze mi powiedziec,
kto nauczyl pania dedukcyjnego myslenia?
- Ojciec. Uwaza, ze dobry Bóg, który dal rozum i zdolnosc
logicznego myslenia zarówno mezczyznom, jak i kobietom, chcial,
aby obie plcie ich uzywaly.
68
RUINY
W kacikach ust lorda Monkcrest zaigral usmieszek.
Chcialbym kiedys spotkac pani ojca.
- Mial pan opowiedziec o swojej przygodzie, milordzie.
- Zdaje sie, ze pani na to zasluzyla.
- Z pewnoscia tak.
Leo poklepal psa po glowie i powoli wstal. Z kieliszkiem brandy
w reku podszedl do bujanego fotela i usiadl.
Elf przeniósl sie na swoje miejsce przy kominku i wyciagnal
sie wygodnie.
- To byla dosc podla przygoda, pani Poole. - Leo wysunal
nogi w kierunku paleniska. - Nie wypadlem w niej najkorzystmej.
- Mimo to chce o niej uslyszec.
Oparl glowe na czerwonej pluszowej poduszce i przymknal oczy.
- Nie bede owijal w bawelne i przyznam od razu, ze za trzecim
razem pani zgadla. Pojechalem szukac bandyty, który pania
napadl.
Chociaz spodziewala sie takiej odpowiedzi, byla zaskoczona.
- Chce pan powiedziec, ze w srodku nocy pojechal pan szukac
jakiegos niebezpiecznego lajdaka?
- Tak sie sklada, ze to najlepsza pora na szukanie rozbójników wyjasnil
Leo, spogladajac na nia tajemniczym wzrokiem. - Oni
dzialaja w nocy.
- Wielkie nieba, czy pan oszalal?
Leo uniósl brew i milczac usmiechal sie kpiaco.
Beatrice zaczerwienila sie i zaraz uniosla brwi, aby ukryc
zmieszanie.
- Rozumiem, ze znalazl pan swoja zwierzyne.
- Zwyczaje tych dzentelmenów sa latwe do przewidzenia.
Leo westchnal. - Temu jednak udalo sie mnie zaskoczyc. Mial
towarzysza, którego nie zauwazylem do ostatniej chwili, kiedy
bylo juz prawie za pózno.
- Bylo ich dwóch?
- Widocznie po spotkaniu z pania ubieglej nocy ten lajdak
doszedl do wniosku, ze potrzebuje pomocnika.
69
AMANDA QUICK
- To nie jest wcale smieszne, milordzie. Dwóch bandytów. Ma
pan szczescie, ze uszedl pan z zyciem.
- Nie bylem sam. Ja równiez nnalem pomocnika.
Elf zastrzygl uszami i przeciagnal sie.
- Rozumiem. Co stalo sie z bandytami? - spytala Beatrice,
zerkajac na psa.
- Z tym ramieniem nie bylem w nastroju, aby ciagnac ich do
wsi i budzic sedziego. Bylo juz dosc pózno. - Leo znów wypil
lyk brandy. - Dalem im ostrzezenie i puscilem ich wolno.
- Tylko ostrzezenie?
- Nie sadze, aby tu szybko wrócili - odparl Leo, usmiechajac
sie. - Elf wywarl na nich duze wrazenie.
Beatrice wzdrygnela sie.
- Tak, nie watpie - spojrzala na swego rozmówce. - Duzo pan
ryzykowal, milordzie.
- To powinna byc rutyna. Przyznaje jednak, ze bylem dzisiaj
troche nieostrozny. - Przygladal sie jej uwaznie ponad krawedzia
kieliszka. - Na swoje usprawiedliwienie moge powiedziec, ze
mialem meczacy dzien i nie bylem w najlepszej formie.
- Czy czesto pan to robi?
- Poluje na rozbójników? Tylko wtedy, gdy pojawiaja sie
w okolicy. Przewaznie jednak omijaja Monkcrest. Opowiesci
o wilkolakach i czarownikach to, oczywiscie, bzdury, sprawiaja
jednak, ze wiekszosc bandytów trzyma sie od nas z daleka.
Beatrice zastanowila sie nad tymi slowami.
- Bandyta, który próbowal mnie obrabowac, nie znajdowal
sie na ziemi nalezacej do opactwa.
Leo wykonal niejasny gest dlonia, w której trzymal kieliszek.
- Byl wystarczajaco blisko.
- Byl po drugiej stronie rzeki - powiedziala Beatrice ostroznie.
Leo obserwowal ja spod przymruzonych powiek.
- Naprawde?
- Aby go znalezc dzis w nocy, musial pan przejechac przez
most. - Beatrice zerwala sie na równe nogi. - Ten, który byl ponoc
zatopiony.
70
RUINY
- Ucieszy sie pani zapewne, slyszac, ze wody opadly szybciej,
niz przewidywalismy.
- Ach tak? - Beatrice otulila sie mocno szlafrokiem. - Zastanawiam
sie, dlaczego mnie to nie dziwi.
- Pani Poole, nie wiem, co pani sugeruje, ale zapewniam pania ...
- Ja nic nie sugeruje, milordzie. Oskarzam pana o klamstwo
w sprawie tego mostu.
- Prosze sie uspokoic. Gdyby nawet most nie byl zalany przez
caly dzien, to i tak drogi bylyby zbyt rozmiekle, aby podrózowac
po nich powozem. Gdyby wyjechala pani dzis rano, podróz do
Londynu zajelaby pani trzy dni zamiast dwóch. Musialaby pani
spedzic w kiepskich oberzach dwie noce zamiast jednej.
- Nie mnie zwodzic, lordzie Monkcrest. - Beatrice chodzila tam
i z powrotem po pokoju. - Zostalam oszukana. Wiedzialam, ze cos jest
nie w porzadku. Powinnam byla sama sprawdzic, czy most jest zalany.
- Wyjasnilem pani wlasnie, ze nic pani nie stracila, przekladajac
wyjazd o jeden dzien - uspokajal ja Leo.
- Nie o to chodzi. Pan mnie oszukal.
W oczach Beatrice pojawily sie niebezpieczne ogniki. Bylo dla
niej jasne, ze Szalony Mnich nie ma zwyczaju dyskutowac o swoich
decyzjach.
- Zrobilem to, co uwazalem za najlepsze w tej sytuacji powiedzial
spokojnie.
- Ha. Nie wierze panu ani troche. Opóznil pan mój wyjazd,
poniewaz chce mnie pan namówic, abym porzucila swoje plany.
- To bylaby tylko strata czasu - mruknal Leo. - Szkoda slów.
Zatrzymala sie przy kominku.
- Zeby pan wiedzial. Zamierzam rozpoczac sledztwo w sprawie
smierci mojego wuja, kiedy tylko dotre do Londynu.
- Nie mam najmniej szych watpliwosci co do pani zamiarów,
pani Poole. To oczywiste, ze pomimo wysilków pani ojca w tym
kierunku, nie przekona pani ani logika, ani zdrowy rozsadek.
Beatrice spojrzala na niego z niesmakiem.
Leo wlal reszte brandy do kieliszka i postawil go na koncu stolu.
- I to wlasnie jest powód, dla którego pojechalem zapolowac na
71
AMANDA QUICK
rozbójnika, a zatem równiez powód, dla którego znalazlem sie
w~~~~ ~
- Slucham? - Odwrócila sie do niego. - Próbuje pan zrzucac
na mnie wine? .
Leo zastanawial sie przez chwile.
- Tak - odparl w koncu. - Mozna smialo powiedziec, ze
to pani wina, iz zostalem ranny w ramie.
- Cóz za tupet. Jak pan smie?
- To calkiem proste. Gdyby posluchala pani mojej dobrej
praktycznej rady i zgodzila sie porzucic swoje niebezpieczne plany
dotyczace tych przekletych Pierscieni, nie musialbym nigdzie
jezdzic tej nocy.
- Nie potrafie dostrzec zwiazku, milordzie.
- Zwiazek jest widoczny na pierwszy rzut oka. Zostalem
zmuszony zajac sie tym bandyta jeszcze dzisiaj.
Spojrzala na niego miazdzacym wzrokiem.
- A dlaczegóz to nie mógl pan odlozyc tego do nastepnej nocy?
- Poniewaz, jak juz pani mówilem, zamierzam towarzyszyc jej
do Londynu - wyjasnil cierpliwie.
- Jezeli mysli pan, ze pozwole sie panu wtracac w moje sprawy
po tym, jak mnie pan oszukal, to jest pan w duzym bledzie,
milordzie.
Leo bez ostrzezenia wstal z fotela. Jeszcze przed chwila siedzial
wygodnie rozparty przed kominkiem, a teraz juz pochylal sie nad
Beatrice.
- Milordzie. - Cofnela sie o krok. Jej pieta uderzyla w cos
twardego i Elf zaprotestowal cichym warknieciem. - Panskie
ramie ...
- W tej chwili moje ramie ma sie swietnie.
- Lordzie Monkcrest, nie dam sie zastraszyc.
- Pani mnie nie zrozumiala, madame. - Oparl prawa dlon na
obramowaniu kominka tuz za jej glowa. - Wcale nie próbuje pani
przestraszyc.
- To dobrze. - Przelknela sline. - Poniewaz moge pana zapewnic,
ze to by sie nie udalo. Nie wierze wcale w te plotki, które
72
RUINY
slyszalam o panu. Nie jest pan szalencem, ale dzentelmenem
i spodziewam sie, ze bedzie sie pan zachowywal jak dzentelmen.
- Wmojej rodzinie czesto trudno odróznic jednych od drugich.
- Bzdura.
Jego zimny usmiech sprawil, ze oczy równiez patrzyly zimno.
- Zostawmy ten temat na jakas inna okazje - rzekl Leo. -
Mialem wlasnie zaproponowac pani spólke.
Beatrice patrzyla na niego z zaklopotaniem; Elf przeniósl sie
w drugi koniec pokoju.
- Spólke? - powtórzyla dretwo.
- Mamy wspólny cel- rzekl Leo, pochylajac sie nad nia jeszcze
bardziej. - Oboje chcemy odnalezc Zakazane Pierscienie. Kto
wie? Jezeli pojawily sie w Londynie, to moze posag Afrodyty
pojawi sie równiez. Oboje posiadamy informacje, które w tej
sprawie moga sie okazac pomocne.
- Ale dlaczego?
- Widze, ze nie uda mi sie pani namówic do porzucenia tego
przedsiewziecia. Moge pania zapewnic, ze ja równiez nie zmienie
mojego postanowienia. Wyglada zatem na to, ze jestesmy na siebie
skazani, pani Poole. A skoro tak, to mozemy wspólpracowac.
- Pierscienie naleza do moich krewnych. Jezeli zostana odnalezione,
nie pozwole panu zatrzymac ich dla siebie.
- Powiedziala mi pani, ze jezeli odnajdzie Pierscienie, to
sprzeda je pani jakiemus kolekcjonerowi, aby odzyskac pieniadze,
które pani wuj za nie zaplacil.
- Tak. - Popatrzyla na niego z niepokojem. - Tak wlasnie zrobie.
- Wtakim razie nie mamy sie o co klócic, madame - powiedzial
miekkoLeo. - Jezeli znajdziemy Pierscienie,to sprzedaje pani mnie.
Zaschlo jej w gardle.
- Panu?
- Obiecuje, ze stac mnie bedzie na to, by zaplacic za nie tyle,
ile sobie pani zazyczy.
- Nie... nie watpilam w to ani przez chwile, milordzie. - Zdala
sobie sprawe, ze zaczyna powoli tracic glowe. Bylo to dla niej
calkiem nowe uczucie. - Musze jednak przyznac, ze jestem
73
AMANDA QUICK
zaskoczona panska propozycja. Nie myslalam do tej pory o tym,
zeby sprzedac Pierscienie panu.
- Prosze sie dobrze zastanowic, pani Poole. - Jego glOs stal
sie niski i mroczny jak glos kochanka, który pragnie uwiesc"
i oczarowac. Jak glos czarownika. - Partner uczestniczacy w poszukiwaniach
i zarazem pewny nabywca Pierscieni, jezeli te
zostana znalezione. Czegóz mozna by chciec wiecej?
Beatrice drzala.
- Spólka. - Wjej ustach to slowo brzmialo egzotycznie i jakos
kuszaco. Z trudem przelknela sline. - Zastanowie sie oczywiscie
nad panska propozycja.
- Musi pani zastanawiac sie bardzo szybko. Jutro rano wyjezdzamy
do Londynu.
- Niech pan nie liczy na zbyt wiele, lordzie MonkcresL Powiedzialam
tylko, ze sie zastanowie.
- Swietnie, pani Poole. Prosze tylko sie pospieszyc.
Byl tak blisko, ze Beatrice moglaby koniuszkami palców dotknac
jego nagiej piersi. Czula jego gorace cialo. Nagle zabraklo
jej powietrza, jak gdyby przygniótl ja swoim calym ciezarem
i zmiazdzyl.
Spólka.
Pomysl byl co najmniej szalony. Nie mogla jednak zaprzeczyc,
ze na sama mysl o tym przechodzil ja podniecajacy
dreszcz.
Spólka z Szalonym Mnichem.
Niezaleznie od wyników tej wspólpracy mogla to byc przygoda
godna bohaterki powiesci.
Mozna by ja równiez potraktowac jako zródlo inspiracji do
nastepnej ksiazki.
Ta ostatnia mysl zdecydowanie ja uspokoila.
- Moze rzeczywiscie móglby sie pan okazac uzytecznym pomocnikiem,
milordzie - powiedziala powoli.
- Partnerem, pani Poole. Równorzednympartnerem. Nie pomocnikiem.
- Hm.
74
RUINY
Jego usmiech móglby zwabic kazda z bohaterek powiesci
pani York do krypty, pomyslala Beatrice.
Przelknela sline i powiedziala.
- Dobrze, milordzie. Zawarlismy umowe.
- Moze powinnismy ja przypieczetowac?
- Przypieczetowac? Jak? - Nachmurzyla sie. - Czy chce pan
spisac te umowe, milordzie?
- Nie, moja droga pani Poole. Mialem na mysli cos duzo
bardziej interesujacego.
Pochylil glowe i jego usta zamknely sie na jej ustach.
Wiedziala, ze jesli ktokolwiek w tym pokoju jest szalony, to
ona. Tylko szalona kobieta moglaby pozwolic na to takiemu
mezczyznie.
Zarzucila ramiona na jego szyje i przytulila sie mocno.
~ 5 , .. ...,
Martwa cisza brzmiala bardziej
zlowieszczo niijakikolwiek dzwiek.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial piaty
Leo poczul tetniaca w zylach krew. W jednej chwili temperatura
pokoju wzrosla o kilka stopni. Czul, ze znów zyje. Pozadanie bylo
tak intensywne, ze az bolesne.
Mial prawie czterdziesci lat. Nie byl juz w wieku, w którym
mezczyzna pada ofiara nieopanowanej zadzy. Jego namietnosc
juz od tak dawna byla kontrolowana, ze zapomnial, jak to jest,
kiedy sie jej ulega.
Nie zamierzal wcale pocalowac Beatrice. Nie, to nieprawda. Chcial
ja pocalowac. Nagle zdal sobie sprawe, ze tak naprawde to wcale nie
zalezalo od niego. Ona byla jak pieprz na jezyku. Irytowala go
i rozpalala. A on wciaz byl glodny .Wczesniej czy pózniej i tak by ja
pocalowal. Nie sadzil jednak, ze ulegnie swej namietnosci tak szybko.
Prawde mówiac, nie byla to ani wlasciwa chwila, ani wlasciwe
po temu miejsce. Nie kontrolowal: ani siebie, ani sytuacji.
Byl równiez poirytowany, poniewaz Beatrice o maly wlos nie
76
"
RUINY
wyprowadzila go z równowagi, co nie zdarzalo sie zbyt czesto.
Tak czy inaczej, Leo nie byl w najlepszej formie. Na dodatek
Beatrice powiedziala mu przed chwila, ze idealny zwiazek z mezczyzna,
fizyczny i duchowy, ma juz za soba.
Zastanawial sie, czy to przypadkiem nie to wyznanie tak go
poruszylo. Po chwili uswiadomil sobie jednak, ze jest mu obojetne,
czy byla juz szczesliwa z innym mezczyzna. Po prostu nie mógl
sie oprzec pokusie pocalowania jej.
Zdawal sobie sprawe, ze ja zaskoczyl. Widzial jej zdziwione
spojrzenie, kiedy sie nad nia pochylal. A jednak go objela.
Prawde powiedziawszy, sposób, w jaki to zrobila, przyprawil
go o zawrót glowy.
Jej wargi byly cieple, miekkie i zapraszajace. Ramiona obejmowaly
go mocno. Nie próbowala juz opierac sie o marmurowy
kominek; przylgnela do niego calym cialem. Pod rozchylonym
szlafrokiem czul jej delikatne, twarde piersi.
Jej pelne wdzieku cialo bylo jedrne we wszystkich stosownych
miejscach. Kragle biodra blagaly o dotyk jego reki.
Poczucie triumfu zawrócilo mu w glowie. Wiedzial juz, ze sie
nie mylil, kiedy zauwazyl, jak sie przyglada jego nagiej piersi.
Co najmniej sie nim zainteresowala. Na tyle, by rozchylic usta,
kiedy ja calowal.
Calowal ja coraz bardziej namietnie. Beatrice wyszeptala cos
niezrozumialego, nie odsunela sie jednak. Jego dlonie wslizgnely
sie pod jej szlafrok i sunely w dól, az zatrzymaly sie na biodrach.
Tylko cienka batystowa koszula nocna oddzielala go od nagiego,
cieplego kobiecego ciala.
Przycisnal ja mocno do siebie, by wiedziala, jak bardzo jest
podniecony. Poczul, ze Beatrice drzy. Jej zapach rozbudzal zmysly
Leo i wprawial go w oszolomienie.
Pomyslal o sofie, od której dzielilo ich zaledwie kilka kroków.
- Milordzie. - Lapiac z trudem oddech, Beatrice uwolnila usta.
Patrzyla na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Zdaje sie, ze
z powodu tej rany wypil pan zbyt wiele brandy. Rano z pewnoscia
bedzie pan tego zalowal.
77
AMANDA QUICK
_ Bez watpienia. - Znów przyciagnal jej biodra do siebie, tak
aby poczula jego erekcje. - A pani bedzie zalowac?
Beatrice rozchylila usta. Leo opamietal sie. Oczywiscie, ze.
bedzie zalowac tego pocalunku. Konwencje i nakazy towarzyskie
sprawialy, ze kazda dama na jej miejscu mialaby obowiazek czuc
sie obrazona. Na dodatek Beatrice miala juz za soba idealny
zwiazek z mezczyzna. Leo zas podejrzewal, ze jego pocalunki nie
smakuja jak nektar.
Beatrice zamknela usta. Nagle usmiechnela sie dziwnie.
- Nie - powiedziala.
- Nie? - Leo poczul ulge, a zaraz potem przyplyw ogromnego
zadowolenia. Znów sie nad nia pochylil. - Skoro tak, to ...
Powstrzymala dlonia jego usta.
- To bylo bardzo interesujace doswiadczenie.
Znieruchomial, czujac jej palce na swoich wargach.
- Interesujace?
- Tak. Mozna by nawet powiedziec, ze inspirujace.
- Pani Poole, pani mi schlebia.
- Calowanie sie z panem to bez watpienia bardzo pobudzajace
doswiadczenie - powiedziala, odetchnawszy gleboko.
- Pobudzajace?
- Tak. Mysle jednak, ze posunelismy sie wystarczajaco daleko,
milordzie. Jezeli mamy wspólpracowac, to lepiej byloby nie
komplikowac sprawy tego rodzaju rzeczami.
Jego dobry humor wyparowal w mgnieniu oka.
- Tego rodzaju rzeczami - powtórzyl ostroznie. - Rozumiem.
Beatrice wysunela sie z jego ramion i zwinnie go ominela.
_ Jestem pewna, ze sie pan ze mna zgodzi, milordzie, iz
intymnosc moglaby zamacic przejrzyste wody naszego zwiazku.
Leo przypomnial sobie, ze udalo mu sie osiagnac przynajmniej
jeden cel. Zawiazal z ta kobieta spólke. Postanowil, ze bedzie
posuwal sie naprzód krok po kroku.
- Ma pani racje, pani Poole. - Uklonil sie dosc sztywno. - A teraz
jako pani nowy wspólnik proponuje, aby sie pani polozyla do lózka.
- Alez ja nie jestem spiaca, milordzie. Nie wiem dlaczego, ale
78
'"
RUINY
jakos w ogóle nie chce mi sie spac. Moglibysmy teraz przedyskutowac
nasze plany.
- Idz do lózka - powiedzial miekko Leo. - Natychmiast.
Zawahala sie, jednak cos, co dostrzegla w jego twarzy, przekonalo
ja, ze tej nocy rozwaga jest wazniejsza od mestwa.
- Jak pan sobie zyczy, milordzie.
Spokojnie podeszla do drzwi biblioteki, otworzyla je i bezszelestnie
wyszla.
Leo nasluchiwal uwaznie. W sieni jej kroki staly sie szybsze.
Po schodach wbiegala juz, jakby ja gonilo widmo z powiesci grozy.
Popatrzyl na Elfa.
- Jezeli nie bylem szalony, zanim pani Poole zostala moja
wspólniczka, to z pewnoscia zwariuje, zanim to wszystko sie
skonczy.
Nowy wlasciciel muzeum nasluchiwal w ciemnosci odglosów
wodnego zegara. Urzadzenie nie bylo autentyczne. Byla to kopia
dziwnego mechanizmu sluzacego do odczytywania dobrych i zlych
znaków. Teraz nieublaganie odmierzal godziny.
Monotonny, zlowieszczy dzwiek kapiacej wody przypominal
mu o uplywie czasu. Plotki na temat Pierscieni, które wzbudzily
zaintersowanie kolekcjonerów przed kilkoma miesiacami, przeminely
bez echa. Wiekszosc z zainteresowanych doszla zapewne
do wniosku, ze opowiesci krazace po antykwariatach sa oparte na
mistyfikacji lub zwyklym oszustwie.
Teraz jednak Pierscienie zniknely po raz drugi i w zaden sposób
nie mozna bylo sie dowiedziec, co sie z nimi stalo. Juz niedlugo
zaczna krazyc nowe plotki.
Nowa fala spekulacji na temat Pierscieni moze sprawic, ze
kolekcjonerzy, którzy zlekcewazyli wczesniejsze opowiesci, zaczna
sie zastanawiac, czy przypadkiem nie krylo sie w nich ziarno
prawdy. Wsród nich beda równiez tacy, którzy moga sie okazac
niebezpieczni.
Przez wysokie okna wpadalo do wewnatrz swiatlo ksiezyca.
79
AMANDA QUICK
Jego zimny blady blask oswietlal rzad ponurych masek na scianie.
Wokól piedestalów, na których staly niewielkie posagi - kopie
rzezb znalezionych w egipskich grobowcach - powstawaly plamy.
gestego cienia.
Muzeum pelne bylo dziwnych obiektów. W tej sali wiekszosc
stanowily kopie lub falsyfikaty. Inne, takie jak stojaca w kacie
maszyna magnetyczna, byly dzielem szarlatanów, stworzonym,
aby oszukiwac naiwnych i latwowiernych.
Wlasciciel muzeum przechadzal sie po plaskiej kamiennej
posadzce, która byla imitacja posadzki z rzymskiej krypty. Pokrywaly
ja znaki astrologiczne.
Swiatlo swiecy padlo na tarcze wodnego zegara. Byla juz druga
w nocy. Wysmienita chwila na przeglad muzealnych eksponatów.
Dobry moment na rozmyslania.
Tak sie zlozylo, ze musial sie powaznie zastanowic. Do tej pory
nie popelnil zbyt wielu bledów, jednak smierc lorda Glassonby
byla prawdziwa katastrofa. Zakazane Pierscienie Afrodyty raz
jeszcze zniknely.
Byly juz tak blisko. Tak niewiele juz brakowalo.
Oddychaj gleboko. Uspokój sie. Jest jeszcze czas, zeby znalezc
Pierscienie. Nie wszystko jeszcze stracone.
Wlasciciel muzeum podszedl do szafy, otworzyl drzwi i dlonia
w rekawiczce siegnal do srodka, aby przelozyc ukryta wewnatrz
dzwignie. Pod kamienna posadzka zazgrzytaly przekladnie. Cala
szafa odchylila sie ciezko do przodu, odslaniajac wejscie na schody.
Zszedl po schodach do obszernej piwnicy bez okien. Zwiedzajacy,
którzy kupowali bilety do muzeum, nie byli tu nigdy wpuszczani.
A wlasnie tutaj spoczywaly prawdziwe eksponaty z muzealnej
kolekcji. Nowy wlasciciel rozejrzal sie z uczuciem zadowolenia.
Pomieszczenie wypelniala· aura starosci i mocy.
Wiekszosc tych obiektów przeszla na wlasnosc muzeum przed
zaledwie kilkoma miesiacami. Pochodzily z kolekcji Morgana Judda,
czlowieka, który rozumial prawdziwa nature i wartosc wladzy.
Judd zginal podczas tajemniczego pozaru, który zniszczyl jego
wiejska rezydencje. Niewielu ludzi wiedzialo, ze jego kolekcje
80
,
I
RUINY
uratowano z plomieni, a jeszcze mniej o tym, ze jej czesc znajduje
sie teraz w tym pomieszczeniu.
Swiatlo swiecy slizgalo sie po powierzchni dziwnego naczynia
wykonanego z osobliwego matowego metalu. Poprzedni wlasciciel
muzeum utrzymywal, ze obiekt ten byl niegdys wlasnoscia pewnego
alchemika. Nie bylo powodu, by w to nie wierzyc.
U stóp schodów wlasciciel muzeum skrecil i przeszedl obok
dlugiej przeszklonej gabloty. Staly w niej oprawne w skóre
sredniowieczne woluminy, które Judd ukradl z biblioteki jednego
z wloskich klasztorów. Byly to ksiegi zabronione. Sredniowieczni
mnisi kopiowali stare manuskrypty, a potem na grubych skórzanych
oprawach tloczyli odpowiednie przestrogi. Niech nikt, kto nie
umocnil sie wczesniej surowym postem i zarliwa modlitwa, nie
otwiera tej ksiegi.
Wlasciciel muzeum obszedl gablote z ksiazkami i wszedl
w przejscie pomiedzy dwiema dlugimi szafami. Znajdowaly sie
w nich rytualne przedmioty starozytnego ludu zamieszkujacego
jedna z wysp na morzach poludniowych.
W koncu zatrzymal sie przed masywna drewniana komoda. Jej
misternie rzezbione drzwi byly zamkniete na solidny zamek.
Wlasciciel muzeum wlozyl do zamka zelazny klucz i otworzyl
drzwi komody. Swiatlo swiecy padlo na ukryty wewnatrz posazek
wyciosany z tajemniczego zielonego materialu - ni to kamienia, ni
metalu - na którym mlotek i dluto nie pozostawialy zadnych sladów.
Dla wlasciciela muzeum byl to naj wazniej szy obiekt w calej kolekcji.
- TrulI nigdy nie odkryl twojej tajemnicy, prawda? Ale ja
rozpoznalem cie od razu.
Posazek Afrodyty byl nieduzy. Gdyby postawic go na podlodze,
doroslemu mezczyznie siegalby do pasa. Przedstawial pelna wdzieku
naga boginie w klasycznej pozie wynurzajaca sie z morza.
Opadajace wlosy bogini korespondowaly z falami wyrzezbionymi
u jej stóp. Podstawe posagu zdobily alchemiczne symbole.
Wlasciciel muzeum polozyl dlon na zimnej zielonej piersi.
- To tylko male opóznienie, najdrozsza. Nieistotny blad. Przysiegam,
ze juz wkrótce odnajde Pierscienie.
81
'"
AMANDA QUICK
Afrodyta wpatrywala sie niewidzacymi oczami w ciemnosci
plwmcy.
-; W koncu wyjawisz mi swój sekret. .
Swiatlo swiecy slizgalo sie po nieporuszonym obliczu posagu.
- Juz wkrótce, moja zimna mala boginko. Nie bedzie juz
zadnych bledów.
Szyld nad wejsciem do ponurego sklepu w Cunning Lane
informowal, ze jego wlascicielem jest niejaki A Sibson, sprzedawca
antyków. Trzeba jednak przyznac, ze zmurszaly i odrapany front
budynku przywodzil na mysl raczej lombard niz antykwariat.
Zachodzili tu klienci róznego autoramentu. Wsród nich przewazali
zlodzieje pragnacy spieniezyc swój lup oraz zdesperowane
zubozale damy wyprzedajace rodzinne klejnoty. Od czasu do
czasu zagladal tu równiez jakis kolekcjoner, którego doszly sluchy
o istnieniu pokoju od podwórza.
Kiedy Leo wszedl do sklepu, ponad drzwiami slabo odezwal
sie dzwonek. W srodku nie bylo zywej duszy. Przedarl sie przez
labirynt zakurzonych gablot wypelnionych bizuteria, starymi monetami
i wyszczerbionymi wazami i stanal przy kontuarze.
- Sibson?
- Zaraz podejde. - Glos dochodzil zza kotary oddzielajacej
czesc sklepowa od zaplecza.
Leo oparl sie niedbale o kontuar i rozejrzal po niewielkim
pomieszczeniu. Niewiele sie tu zmienilo od czasu jego ostatniej
wizyty. Kopie stojacych w katach greckich posagów pokrywala
gruba warstwa kurzu. Na podlodze lezaly te same od lat kamienie
pokryte nalotem.
Jako stary klient, Leo wiedzial, ze przedmioty w tej czesci
sklepu sa niewiele warte. Wiekszosc swoich najbardziej interesujacych
zdobyczy Sibson trzymal w pokoju od podwórza.
- Czym moge panu sluzyc? - Sibson odsunal kotare i wyjrzal
z zaplecza. Na widok klienta wzdrygnal sie. Poruszyl nerwowo
wasami, a jego oczy lasicy zaczely nerwowo biegac po calym
sklepie, jak gdyby szukal drogi ucieczki. - Lord Monkcrest.
82
RUINY
- Witaj, Sibson. Dawno mnie tu nie bylo. Nie zagladalem tu
od czasu, kiedy próbowales mi sprzedac podrobiony pergamin
z fenickiej swiatyni.
- Nie mialem zadnych powodów przypuszczac, ze to nie autentyk.
- Oczywiscie, ze miales. Slono zaplaciles temu staremu oszustowi
Trullowi za te podróbke. I musze przyznac, ze Trull odwalil
kawal dobrej roboty. Szczególnie podobaly mi sie te misterne
dekoracje powtarzajace motyw muszli i delfina.
- Doszly mnie sluchy, ze jest pan w miescie, milordzie. To
bardzo uprzejmie z pana strony, ze zechcial pan zajrzec do mojego
skromnego sklepu. Z tylu mam kilka calkiem interesujacych rzeczy.
- Nie mam dzisiaj czasu, zeby je ogladac. Przyszedlem tu
w innej sprawie.
Sibson znalazl sie w zasiegu swiatla. Koscisty i chudy jak
szkielet, zdawal sie byc w ciaglym ruchu. Mozna bylo odniesc
wrazenie, ze wszystko wokól niego drzy albo podskakuje.
- Moge zapytac w jakiej, milordzie?
- Szukam informacji. I jak zawsze gotów jestem dobrze za nie
zaplacic.
- Informacji?
- Chodza sluchy, ze w Londynie pojawily sie pewne stare
przedmioty. Chcialbym sie dowiedziec, czy to prawda.
- O jakie przedmioty panu chodzi, milordzie?
- O pare pierscieni - powiedzial cicho Leo. - Kluczy do posagu
Afrodyty.
Sibson wytrzeszczyl oczy i zaczal poruszac nerwowo brwiami.
- Czesto sprzedajemy posagi Afrodyty i Wenus, tak sie jednak
sklada, ze w tej chwili nie mam ani jednego.
- Posag, o który mi chodzi, jest dosyc szczególny. Powiadaja,
ze w jego wnetrzu jest ukryty jakis bajeczny skarb.
Sibson wydawal z siebie dziwne dzwieki.
- Nie slyszalem o takim posagu, milordzie.
- Nazywaja go czasami Afrodyta alchemika.
- A, ta Afrodyta - Sibson parsknal z pogarda. - To przeciez
tylko stara legenda. Kto jak kto, ale pan powinien o tym wiedziec,
milordzie.
83
AMANDA QUICK
- Daj spokój, Sibson. Znamy sie od wielu lat. Wiesz, ze potrafie
byc bardzo hojny.
- Powiedzialem juz panu, ze nic nie wiem o zadnym posagu
z ukrytym w srodku skarbem - Sibson byl wyraznie rozdrazniony.
- A o Pierscieniach? Kluczach do Afrodyty? Slyszalem, ~e
pojawily sie u Ashwatera.
- U Ashwatera? - Sibson az podskoczyl ze zlosci. - Ashwater?
Ten czlowiek sprzedaje same kopie i podróbki. Kazdy wie, ze te
swoje posagi i wazy produkuje we Wloszech, a potem przywozi
do Anglii. Zaden szanujacy sie kolekcjoner nic by u niego nie
kupil. A kazda plotka, która wyszla z jego sklepu, nie jest warta
funta klaków.
- Zdaje sie, ze Ashwater udal sie wlasnie na kontynent na czas
nieokreslony. Nie wiesz przypadkiem po co?
- Podejrzewam, ze pojechal do Wloch dopatrzyc swoich falszerskich
interesów. Nic nie wiem jednak o jego podrózy, tak
samo jak nic nie wiem o tych Pierscieniach. - Sibson cofnal sie
w kierunku kotary. - Niestety, musze juz pana zostawic, milordzie.
Otrzymalem wlasnie nowa dostawe antyków z Grecji. Moi klienci
czekaja.
- Sibson.
Antykwariusz znieruchomial z reka wyciagnieta w kierunku
kotary.
- Slucham, milordzie? - odezwal sie, z trudem przelknawszy
sline.
- Zawiadomisz mnie natychmiast, kiedy sie czegos dowiesz na
temat Pierscieni, prawda?
- Tak, milordzie. Natychmiast. A teraz, jezeli pan pozwoli ... Sibson
zniknal na zapleczu i zasunal za soba kotare.
Leo pozostal jeszcze chwile w sklepie, zastanawiajac sie nad
korzysciami plynacymi z naciskania Sibsona. Postanowil zaczekac.
Niespokojne zachowanie antykwariusza powiedzialo mu wystarczajaco
duzo. Potwierdzilo to, czego dowiedzial sie w innych
antykwariatach rozrzuconych w londynskim labiryncie waskich
uliczek.
Kilka miesiecy temu plotki na temat Zakazanych Pierscieni
84
RUINY
krazyly w spolecznosci sprzedawców i kolekcjonerów specjalizujacych
sie w antykach. Kiedy jednak urwaly sie w sklepie Ashwatera,
podniecenie szybko minelo. Sibson nie mylil sie w ocenie swojego
konkurenta. Reputacja Ashwatera jako uczciwego sprzedawcy pozostawiala
wiele do zyczenia. Podobnie zresztajak reputacja Sibsona.
Obaj posiadali jednak niewatpliwe rozeznanie w ciemnym rynku
kradzionych i falszywych antyków. Gdyby na tym rynku pojawilo
sie cos nowego, oni wiedzieliby o tym pierwsi. Poniewaz Ashwater
wyjechal z kraju, Leo zmuszony byl zwrócic sie do Sibsona.
Wyszedl ze sklepu i przeszedl na druga strone ulicy. Mloda
kobieta z nienaturaInie rudymi wlosami i mocno urózowionymi
policzkami usmiechnela sie do niego z bramy. Rozchylila poly
poplamionego welnianego szala, odslaniajac gorset wyblaklej
sukni. Byl rozwiazany i Leo ujrzal jej pomalowane sutki.
- Chcialbys spróbowac tego towaru, panie? Jestem nieco mlodsza
niz te starocie w sklepie Sibsona. I zaloze sie, ze duzo bardziej zywa.
Byla mloda, choc nie tak mloda, jak niektóre z nich. Na ulicy
starzeja sie bardzo szybko, pomyslal Leo.
- Nie, dziekuje. - Wyjal z kieszeni kilka monet i podal jej,
mijajac brame. - Idz i kup sobie cos do zjedzenia.
Zaskoczona spojrzala na monety. Po chwili konwulsyjnie zacisnela
dlon i poszukala wzrokiem jego twarzy.
- Na pewno nie ma pan ochoty na szybki numerek? Nie musi
byc w bramie. Na górze mam wlasny pokój.
- W tej chwili raczej nie mam czasu.
- Szkoda. - Spojrzala na niego z nadzieja. - Moze innym razem?
- Nie sadze, aby to bylo mozliwe - powiedzial uprzejmie Leo.
- Ach - westchnela rozczarowana. Nie wygladala jednak na
zaskoczona. - Woli pan bardziej eleganckie dziewczynki, co?
- Jak juz mówilem, spiesze sie. Zycze pani milego dnia,
madame. - Leo zaczal sie oddalac.
Jego uprzejmosc rozsmieszyla ja w koncu. Radosny smiech
przypomnial mu o tym, jak bardzo jest mloda.
- Straszny z pana dzentelmen. Nie taki, jak ci faceci, którzy
przychodza do sklepu Sibsona. Wiekszosc z nich patrzy na mnie
tak, jakbym byla jakims smieciem w bramie. Naprawde.
85
AMANDA QUICK
Leo zatrzymal sie. Powoli odwrócil sie twarza do dziewczyny.
- Pracujesz w tej bramie codziennie?
- Codziennie przez ostatnie trzy lata. - Wyraznie sie roz:"
pogodzila. - Ale nie zostane tu na zawsze. Odkladam sobie
pieniadze. Tom z Pijanego Kota zamierza przejsc na emeryture.
Mówi, ze sprzeda mi swoja tawerne, jak uzbieram dosc pieniedzy.
Leo popatrzyl wzdluz ulicy i zobaczyl tawerne, o której mówila.
Szyld nad wejsciem przedstawial niebieskiego kota. Potem spojrzal
w kierunku antykwariatu.
- Musisz widziec wszystkich wchodzacych i wychodzacych ze
sklepu Sibsona.
- To prawda. - Dziewczyna zmarszczyla nos. - Ale wiekszosc
z nich udaje, ze mnie nie widzi. Oni wola drogie baletnice i domy
z dziewczetami, które nie musza nigdy stac w bramie.
- Jak masz na imie?
- Clarinda, panie.
- Widze, ze jestes kobieta, która zna sie na interesach, Clarindo.
Usmiechnela sie zadowolona.
- Stary Tom uczy mnie prowadzenia tawerny w zamian za
moje uslugi. Ucze sie wszystkiego, czego bede potrzebowala, zeby
prowadzic Pijanego Kota. Tom mówi, ze mam smykalke do
radzenia sobie z klientami i pieniedzmi.
- Interesuja mnie informacje. Jezeli chcesz je sprzedac, dobrze
zaplace.
- Jakie informacje? - spytala, pochylajac glowe.
- Wiekszosc klientów Sibsona przychodzi do niego regularnie,
nieprawdaz?
- Tak. Wiekszosc tak. - Dziewczyna przyjrzala mu sie uwaznie.Pana
nigdy przedtem nie zauwazylam.
- Nie bylem u Sibsona przez dluzszy czas. Nie bylo cie tu
chyba, kiedy po raz ostatni ogladalem jego antyki.
Wzruszyla ramionami.
- Moze bylam na górze z klientem.
- Mozliwe. - Leo wyjal z kieszeni wiecej monet. Zamieszal
w garnku i byl ciekaw, czy cos wyplynie na powierzchnie. - Czy
Sibson zdobyl ostatnio jakichs nowych klientów?
86
RUINY
- Ci co zwykle. Z wyjatkiem pana.
- Chcialbym, zebys miala na niego oko. Zwróc uwage, czy nie
dzieje sie tu cos niezwyklego. Bylbym ci równiez bardzo wdzieczny,
gdybys zwracala szczególna uwage na nowych klientów. Lub
na stalych, jezeli zaczna sie tu pojawiac czesciej niz zwykle.
W jej oczach pojawila sie nadzieja.
- Umowa stoi, panie.
- Postaraj sie, zeby nikt sie nie zorientowal, ze obserwujesz to
miejsce.
- Cholemie malo prawdopodobne, zeby ktos z tych eleganckich
panów spojrzal na mnie po raz drugi. - Clarinda skrzywila sie
z gorycza. - Jest pan jedynym czlowiekiem od miesiecy, który
na mnie spojrzal.
- Za kilka dni przyjde wysluchac twojego sprawozdania.
- Bede tu.
Leo chcial juz odejsc, ale sie zatrzymal.
- Przeznacz czesc tych monet na cieplejszy szal. Nie bede mial
z ciebie pozytku, jesli sie przeziebisz.
Dogonil go mlodzienczy smiech Clarindy.
Waskimi, kretymi jak królicze nory uliczkami doszedl do
lepszej dzielnicy. Tutejsze bogate, dobrze utrzymane sklepy róznily
sie zdecydowanie od biednych sklepików dzielnicy, która wlasnie
opuscil.
Podniósl reke, aby zlapac dorozke, i jednoczesnie spojrzal na
wystawe ksiegarni. Pod ogloszeniem informujacym, ze do kupienia
jest juz Zamek cieni pani Amelii York, lezalo kilka najnowszych
ksiazek.
Dorozka zatrzymala sie i Leo wskoczyl do kabiny. Podal adres
swojego londynskiego domu i usiadl wygodnie, aby zastanowic
sie nad tym, co udalo mu sie osiagnac przez ostatnie dwa dni.
Jego wysilki nie przyniosly, niestety, prawie zadnych rezultatów.
Mozliwie dyskretnie odnowil stare kontakty i zawiadomil swoich
dawnych informatorów, ze interesuje go wszystko, czego mogliby
sie dowiedziec na temat Zakazanych Pierscieni. Nie mieli mu nic
do zaoferowania poza kilkoma zwyklymi plotkami.
Leo byl niezadowolony. Byl pewien, ze jezeli nie znajdzie
87
AMANDA QUICK
wkrótce czegos naprawde interesujacego, jego nowa wspólniczka
bedzie bardzo rozczarowana.
Wyjal z kieszeni zegarek i sprawdzil, która godzina. Byla druga
po poludniu. Umówil sie z Beatrice, ze o piatej zabierte ja na
przejazdzke po parku. Nie zamierzal sie spóznic. Nie widzial jej
juz od dwóch dni, czyli od przybycia do Londynu. W tym czasie
wprowadzil sie do swojego rzadko uzywanego londynskiego
domu, odnowil dawne kontakty i próbowal dowiedziec sie czegos
na temat Pierscieni.
Myslac o spotkaniu z Beatrice, patrzyl bez zainteresowania
na mijane pojazdy. Mial nadzieje, ze dwa dni spedzone bez
niej pozwola mu spojrzec na ich zwiazek z bardziej racjonalnej
perspektywy. Jakze sie mylil! Krótka separacja zaostrzyla tylko
jego glód.
- Do diabla! - Leo bebnil palcami w drzwi dorozki i zastanawial
sie, co z tego wszystkiego wyniknie.
Znajomosc z Beatrice byla dosc niebezpieczna. Prawdopodobnie
nie bylo zbyt madrze wiazac sie z kobieta, która bez najmniejszego
wysilku rozpala bardziej swawolna czesc jego natury. Z drugiej
strony, zwazywszy na jego dojrzaly wiek, milo bylo wiedziec, ze
jego natura wciaz jeszcze w ogóle ma te swawolna czesc.
Leo zdal sobie nagle sprawe, ze usmiecha sie bez powodu.
~6,-...,
Postac skinela przezroczysta dlonia.
- Tedy. Pójdz za mna przez ciemnosci.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial szósty
Beatrice, juz sa! - Arabella wpadla do gabinetu kuzynki. Przyszlywkoncu
oprawioneegzemplarzetwojejnowej ksiazki.Tym
razem introligatornaprawdesie postaral.Bardzo eleganckie,prawda?
Beatrice spojrzala na nia i zlozyla ostroznie list, który otrzymala
przed chwila. Mimo podniecenia, w które wprawila ja zawartosc
listu, widok kuzynki sprawil jej duza radosc.
Ze swoimij asnymi niebieskimi oczami, blyszczacymi ciemnymi
wlosami i delikatnymi rysami twarzy Arabella byla piekna wedlug
wszelkich standardów. Na dodatek miala jeszcze dobre serce,
mnóstwo wdzieku i spokojne usposobienie.
Pod kierunkiem ciotki Winifredy Arabella stala sie mala, ale
znaczaca sensacja w skromniejszych kregach towarzystwa. Aby
z nia zatanczyc, Pearson Bumby, nastepca lorda Hazelthorpe'a,
zmuszony byl stac w kolejce wraz z innymi pelnymi entuzjazmu
dzentelmenami. Dom Beatrice nie byl byc morze zasypywany
89
AMANDA QUICK
zaproszeniami, bylo ich jednak dosyc, aby Winifreda i Arabella
mialy sie czym zajac. Obie wracaly czesto dopiero nad ranem.
Beatrice spojrzala na tom przyniesiony przez Arabelle. .
- Tak, to prawda. Introligator rzeczywiscie sie postaral. Wiesz,
po tym wszystkim, co sie ostatnio dzieje, juz prawie zapomnialam
o Zamku cieni.
- Nie rozumiem, jak moglabys o tym zapomniec. - Jasnozólta
suknia powiewala wokól jej kostek, kiedy Arabella podeszla do
biurka. - Oswiadczam ci, ze to twoja najbardziej mrozaca krew
w zylach ksiazka. Kiedy czytalam scene z duchem w krypcie,
dreszcze przechodzily mi po plecach.
- Wspaniale. Miejmy nadzieje, ze kazdy, kto kupi te ksiazke,
zareaguje tak samo. Zdaje sie, ze moi czytelnicy maja nieustajaca
potrzebe dreszczy przechodzacych po plecach.
- Beda zachwyceni bohaterem. - Arabella polozyla ksiazke na
biurku. - On jest taki podniecajacy. Czytelnik jest juz prawie
pewny, ze na koncu ksiazki okaze sie lajdakiem. Jak ty wymyslasz
takich interesujacych dzentelmenów?
Beatrice spojrzala na oprawiony w skóre egzemplarz Zamku
cieni.
- Nie mam pojecia - odparla. - To troche tak, jakby moi
bohaterowie mieli wlasne dusze. Upieraja sie, aby postepowac po
swoJemu.
Podobnie jak Leo, pomyslala.
Arabella rozesmiala sie.
- Blagam, tylko ich nie zmieniaj. Widzialam, ilu ludzi stalo
w kolejce po Zamek cieni. Twoi czytelnicy chca, aby bohaterowie
byli wlasnie tacy.
- Szkoda, ze nie zgadzaja sie z nimi moi krytycy - rzekla Beatrice
z usmiechem. - Ale, jak powiedzial kiedys wuj Reggie, autor musi
dokonac wyboru, czy bedzie pisal dla czytelników, czy dla krytyków,
poniewaz nigdy nie uda mu sie zadowolic jednych i drugich.
- Biedny wuj Reggie. Byl taki zabawny.
- Byl równiez moim ulubionym czytelnikiem. Uwielbial wszystko,
co napisalam.
90
RUINY
Byl równiez moim najwiemiejszym obronca, pomyslala Beatrice.
Nie omieszkal nigdy udzielic surowej riposty krytykom, którzy
atakowali jej powiesci. Kiedys powiedzial, ze to ograniczona
wyobraznia nie pozwala im sie cieszyc jej interesujacymi ksiazkami.
"Nie zwracaj na nich uwagi, moja droga".
Zerknela na zawinieta w szary papier i obwiazana sznurkiem
paczke, która lezala na pólce, i ogarnelo ja nagle uczucie tesknoty.
- Brakuje mi go.
W paczce znajdowala sie kopia rekopisu Zamku cieni. Beatrice,
jak zawsze, dala ja najpierw do przeczytania wujowi. Miala
nadzieje, ze wyrazi on swoja opinie na temat tytulu, który wybrala
na próbe. Mial do tego prawdziwy talent.
Los jednak chcial, ze wuj Reggie przeczytal rekopis, odeslal
go i umarl jeszcze tego samego dnia. Nie bylo okazji, zeby
porozmawiac z nim o tytule. Wiesci o jego smierci i rekopis
przyszly niemal jednoczesnie nastepnego ranka.
Beatrice odlozyla paczke na pólke i zgodzila sie na tytul, który
zaproponowal jej wydawca. Pan Whittle uwielbial tytuly ze
slowem zamek.
W drzwiach pracowni pojawila sie ciotka Winifreda.
- Tu jestes, Arabello. Wszedzie cie szukalam. Juz prawie
trzecia. Lada chwila przyjdzie pan Bumby. Wiesz przeciez, jaki
on jest punktualny.
Malenka siwowlosa ciotka Winifreda po siedemdziesiatce miala
wiecej energii niz wielu ludzi w wieku trzydziestu pieciu lat.
Zadanie polegajace na wprowadzeniu Arabelli do towarzystwa jak
najbardziej odpowiadalo jej temperamentowi. Wszystko sprawialo
jej najwieksza przyjemnosc, poczawszy od wybierania sukni
i rekawiczek, a skonczywszy na knuciu makiawelicznych spisków,
aby otrzymac kolejne zaproszenie.
- Nie martw sie, ciociu. - Arabella usmiechnela sie. - Jestem
gotowa na spotkanie z panem Bumby. Wlasnie podziwialysmy
z Beatrice oprawiony egzemplarz jej nowej ksiazki.
- Zamek cieni. - Winifreda spojrzala na ksiazke roztargnionym
wzrokiem. - A tak. Slyszalam, ze wszyscy to czytaja. Wiesz,
91
AMANDA QUICK
Beatrice, jezeli nie uda nam sie odzyskac tych pieniedzy, które
Reggie wydal na te glupie starocie, byc moze bedziesz musiala
nauczyc Arabelle zarabiac na zycie jako autorka powiesci.
Beatrice zerknela na list, który trzymala w dloni.
- Watpie, aby to bylo konieczne. Jestem przekonana, ze jestesmy
juz na tropie tych Pierscieni.
- Modle sie, zeby to byla prawda. - Winifreda westchnela. Nie
wiem, jak dlugo jeszcze mozemy udawac. Dzieki Bogu, twoja
przyjaciólka Lucy szyje suknie dla l\rabelli. Nie stac by nas bylo
na zadna inna krawcowa.
Beatrice uniosla brwi. •
- Tak sie sklada, ze Lucy Harby jest jedna z najlepszych
krawcowych w tym miescie.
- Mówisz o madame D' Arbois, a nie o pani Harby, prawda?-
spytala Arabella chichoczac.
Beatrice usmiechnela sie.
- Masz racje.
- To niesprawiedliwe - powiedziala Arabella, nagle powazniejac.
- Lucy ma talent i projektuje wspaniale kreacje .. Gdybys
jednak nie wpadla na pomysl i nie kazala jej wystepowac pod
francuskim nazwiskiem, byc moze nigdy nie zostalaby jedna
z najbardziej ekskluzywnych i naj drozszych krawcowych w calym
Londynie.
Beatrice wzruszyla ramionami.
- W sprawach mody nigdy nie mozna zapominac o francuskim
akcencie.
- I tak to wlasnie jest na tym swiecie - zauwazyla beztrosko
ciotka Winifreda. - A teraz, Arabello, nie zapominaj, ze na
dzisiejszy wieczór mialas wlozyc swoja nowa niebieska suknie.
Nie mozemy pozwolic, aby ktos sie domyslil, ze pieniadze
Reggiego zniknely.
Arabella skrzywila sie.
- Zbyt martwisz sie o pieniadze, ciociu.
- Naiwne dziecie - skwitowala jej ciotka, podnoszac oczy do
sufitu. - Czy ktos, kto nie ma pieniedzy, moze sie o nie zbytnio
92
RUINY
martwic? Zyje w nieustannej obawie, ze wszyscy dowiedza sie
o naszej niekorzystnej sytuacji finansowej. Gdyby tak sie stalo,
bylybysmy zgubione. Syn Hazelthorpe' a zniknalby w okamgnieniu.
W oczach Arabelli pojawila sie irytacja.
- To bardzo niemile z twojej strony. Zapewniam cie, ze fakt, iz
nie mam powaznego posagu, nie zmieni uczucia Pearsona do mnie.
Beatrice i Winifreda wymienily wymowne spojrzenia. Beatrice
potrzasnela leciutko glowa, dajac znak Winifredzie, aby nie
sprzeczala sie z Arabella. Dziewczyna byla jeszcze bardzo mloda.
Szkoda byloby odbierac jej ufna niewinnosc wczesniej niz to
konieczne.
Jak wiele innych rzeczy, pomyslala Beatrice, stracona niewinnosc
trudna jest do odzyskania.
W drzwiach stanela pani Cheslyn, surowa kobieta w nieokreslonym
wieku, która sluzyla u Beatrice jako gospodyni.
- Przepraszam bardzo, madame - powiedziala bardzo glosno. Pan
Bumby jest tutaj.
- O Boze. - Winifreda spojrzala na zegar. - Troche za wczesnie.
Niech pani prosi go do salonu, pani Cheslyn.
- Przyszedl dokladnie piec minut za wczesnie. - Pani Cheslyn
skrzywila sie. - Mówiono mi, ze ma byc o trzeciej.
- Tak, wiem, pani Cheslyn - powiedziala Winifreda pojednawczym
tonem. - Ale jego entuzjazm to dobry znak.
- Nie moge prowadzic we wlasciwy sposób tego domu, jezeli
nie bede miala harmonogramu, na którym mozna polegac. - Pani
Cheslyn odwrócila sie i zniknela w sieni.
Z usmiechem na twarzy Arabella ruszyla w kierunku drzwi.
- Pearson spedzil weekend na wsi u Marsbecków - powiedziala. Obiecal,
ze mi wszystko opowie.
- Biegnij do niego - poradzila jej ciotka. - Ale pamietaj, ani
slowa o zaginionych Pierscieniach. Jezeli chocby slówko na temat
naszej sytuacji wydostanie sie na zewnatrz, to jutro wierzyciele
zapukaja nam do drzwi.
- Obiecuje. - Arabella zatrzymala sie w drzwiach. - Ani slowa.
Mysle jednak, ze zbyt sie martwisz ta cala sprawa.
93
AMANDA QUICK
.(
Winifreda poczekala, az dziewczyna odejdzie. Potem opadla na
fotel i spojrzala na Beatrice ponurym wzrokiem.
- Tak bardzo sie boje, ze ona powie wszystko panu Bum1?Y.
Ona tak bardzo wierzy w jego uczucie. Nie moge jej wytlumaczyc,
ze dzentelmen z jego pozycja nigdy nie zeni sie z milosci, chyba
ze milosc idzie reka w reke z pieniedzmi.
- Ona twierdzi, ze p~ Bumby jest inny.
Winifreda machnela reka.
- Jezeli nawet tak jest, to mozemy byc pewni, ze jego rodzice
ulepieni sa ze zwyklej gliny. Kiedy tylko sie dowiedza, ze Arabella
ma klopoty ze spadkiem, beda nalegac, aby Pea~son poszukal sobie
innej panny.
- Ja równiez nie mam co do tego zadnych zludzen, ciociu
Winifredo.
- Lady Hazelthorpe rozgrywa to bardzo ostroznie. Dala mi do
zrozumienia, ze nie jest calkowicie usatysfakcjonowana wyborem
Pearsona. Sugerowala, ze jej syn ma jeszcze inne panny na widoku.
- Blefuje, jestem pewna. Próbuje nas zmusic do zwiekszenia
posagu Arabelli.
- Zapewne. - W ostrych oczach Winifredy pojawila sie zelazna
determinacja. - Rozgrywa to dobrze, ale ja równiez nie jestem
nowicjuszem w tej grze. Dwa lata temu wydalam za maz moja
kuzynke, Carolyn, i przysiegam, ze wydam równiez Arabelle.
- W tych sprawach mam do ciebie absolutne zaufanie.
- Nasza sytuacje finansowa musimy jednak trzymac w tajemnicy
albo, jeszcze lepiej, odzyskac spadek Arabelli. Zrób to, a postaram
sie, zeby mlody Bumby oswiadczyl sie w ciagu miesiaca.
- Ty, ciociu, skoncentruj sie na zyciu towarzyskim Arabelli,
a ja zajme sie odzyskaniem jej spadku. Miedzy nami mówiac, nie
mam watpliwosci, ze sie nam uda.
Winifreda zamyslila sie.
- A skoro mówimy juz o twoim zadaniu, to czy jestes calkiem
pewna, ze to byl dobry pomysl wplatywac w te sprawe Szalonego
Mnicha?
- Pytalas mnie juz o to setki razy od czasu, gdy wrócilam
94
RUINY
z Devonshire, a ja za kazdym razem udzielalam ci tej samej
od. pow.i.edzi. Uwazam, ze bedzie bardzo pomocny w tym przed-
SleWZ1eClU.
- Ale jego reputacja, moja droga. Jest taka osobliwa.
- Mamy do czynienia z bardzo osobliwa sytuacja. Chodzi o to,
ze on jest ekspertem od antyków i starych legend. Ktos taki jest
nam zdecydowanie potrzebny.
- Niemniej jednak nie potrafie przestac myslec, ze lepiej
byloby nie wciagac takiego dziwaka w te sprawe - powiedziala
Winifreda. - Z drugiej strony, jest lordem. Jego kontakty z nasza
rodzina na pewno nie pozostana nie zauwazone.
Beatrice usmiechnela sie.
- Wiedzialam, ze wymyslisz cos takiego, aby obrócic te sytuacje
na nasza korzysc.
- To bardzo milo z jego strony, ze zgodzil sie nam pomóc w tej
sprawie. Wiemy równiez, ze bedzie bardzo dyskretny.
- Jestem absolutnie przekonana, ze mozemy liczyc na jego
dyskrecje.
W koncu, pomyslala Beatrice, Leo równie mocno jak ona
pragnie odzyskac Zakazane Pierscienie i nie zrobi nic, co mogloby
przeszkodzic w sledztwie.
Z zadumy wyrwal ja rozlegajacy sie w sieni przyjemny glos
Pearsona Bumby. Wtórowal mu lekki, wesoly smiech Arabelli.
Winifreda zerknela w kierunku drzwi, po czym spojrzala na
Beatrice.
- Wiesz, boje sie, ze ona naprawde go kocha.
- Tak, wiem - odparla Beatnce, zaskoczona smutkiem w zawsze
powaznym spojrzeniu ciotki. - Mozemy miec tylko nadzieje, ze
sie nie rozczaruje.
- Tak sie nieszczesliwie sklada, ze ty jestes dla niej wzorem.
- Zdaje sobie z tego sprawe.
- Wyjasnilam jej, ze niewiele kobiet moze sie cieszyc takim
wspanialym malzenstwem jak twoje. Niezwykle rzadko udaje sie
zawrzec zwiazek oparty na idealnej harmonii ducha i ciala. Jej
optymizm jest jednak nieuleczalny.
95
AMANDA QUICK
Doskonala harmonia ducha i ciala. Nagle wspomnienie pocalunku
Leo przemknelo przez glowe Beatrice niczym Olyskawica.
Minelo juz piec dni od czasu, kiedy trzymal ja w ramionach, a ona
wciaz czula radosne wzruszenie za kazdym razem, kiedy sobie
o tym przypomniala.
To uczucie bylo niebezpieczne. Wciaz powtarzala sobie, ze Leo
nie byl powodowany romantyczna namietnoscia wtedy, kiedy
calowal sie z nia w opactwie. W koncu byl dosc opanowany.
Wypil równiez s~ra ilosc brandy, aby zlagodzic ból w postrzelonym
ramieniu. Beatrice wiedziala, ze mezczyzni pija czasami
mocne alkohole, aby wzbudzic w sobi~ pozadanie.
Podczas podrózy do Londynu nie bylo juz wiecej pocalunków.
Leo zachowywal sie nienagannie. Podejrzewala, ze zalowal tego,
co stalo sie w bibliotece.
Nie, zdecydowanie nie powinna zbyt wiele spodziewac sie po
tym jednym uscisku.
Najbardziej martwilo ja to, ze podczas tych goracych chwil, które
spedzila w jego ramionach, przezywala duzo silniejsze emocje niz
te, których kiedykolwiek doswiadczyly bohaterki jej powiesci.
Zapewniajac lorda Monkcrest, ze jego pocalunek byl inspirujacy,
mówila prawde. W jej nastepnej ksiazce nie bedzie juz
wiecej zadnych grzecznych, chlodnych opisów uczuc. W przyszlosci,
jezeli jedna z jej bohaterek bedzie calowac bohatera,
na czytelnika beda lecialy iskry. To wlasnie jest najwspanialszym
przywilejem autorki - mozliwosc wykorzystywania wszystkich
doswiadczen.
Krytycy zarzucajacy jej pisanie wymeczonej i zbyt frywolnej
prozy jeszcze niGzego nie wiedzieli, pomyslala. Recenzje z jej
nastepnej ksiazki bez watpienia beda bardzo interesujace ...
- Mysle, ze powinnam pójsc do salonu. - Winifreda wstala
z fotela. - Sa juz wystarczajaco dlugo sami. W tych sprawach
bardzo wazne jest wlasciwe ocenianie czasu. Mlodzi ludzie musza
przebywac sami tak dlugo, aby sie soba zainteresowac, nie tak
dlugo jednak, aby sie soba znudzic.
Beatrice poczekala, az ciotka wyjdzie z pracowni, po czym
RUINY
rozlozyla list, który trzymala w dloni. Podniecona przeczytala go
ponownie. Leo bedzie zdumiony jej pomyslowoscia. Mysl o wrazeniu,
jakie na nim zrobi, poprawila jej humor.
W drzwiach pojawila sie znów pani Cheslyn. Tym razem jej
twarz miala jeszcze bardziej nieustepliwy wyraz niz zwykle.
- Przepraszam, madame - powiedziala gospodyni donosnym
glosem. - Lord Monkcrest jest tutaj i chce sie z pania widziec.
- Dziekuje, pani Cheslyn. Moze pani go prosic.
- On przyjechal dwie godziny za wczesnie, pani Poole.
- Prosze go poprosic - polecila Beatrice z naciskiem.
- Powiedziano mi, ze bedzie o piatej.
- Tak, wiem. Prosze sie tym nie przejmowac, pani Cheslyn.
- Jak mam prowadzic ten dom, jezeli wszyscy przychodza
i wychodza nie zapowiedziani?
- Powiedzialam, zeby pani poprosila jego lordowska mosc
do mnie.
Za plecami pani Cheslyn pojawil sie Leo.
- Zostalem juz chyba nalezycie zapowiedziany.
Gospodyni odwrócila sie gwaltownie i spojrzala na goscia.
- O, tu pan jest, milordzie. Wlasnie po pana szlam. Skoro juz
przyjechal pan dwie godziny wczesniej, pójde przygotowac herbate.
Kiedy pani Cheslyn poszla do kuchni, Leo wszedl do pracowni.
Serce Beatrice az podskoczylo na jego widok. Czekala na te
chwile juz od dwóch dni, zadajac sobie pytanie, czy w miescie
wyda jej sie mniej fascynujacy niz na pustkowiach Devonshire.
Od razu zauwazyla, ze posród zdobyczy cywilizacji Leo wyglada
jeszcze bardziej egzotycznie i intrygujaco.
Atmosfera opactwa pasowala do niego. Bez watpienia nowoczesnie
urzadzony dom miejski nie byl jego naturalnym srodowiskiem.
Wygladalo to troche tak, jak gdyby wilk z ciemnych
skalistych ostepów znalazl sie nagle w jej pogodnym, slonecznym
gabinecie.
Wlosy mial zaczesane do tylu w sposób wskazujacy, ze lord
Monkcrest jest nieco na bakier z panujaca moda. Bialy krawat
zawiazany byl z elegancka prostota, przy której wydumane kreacje
96 4~ Ruiny 97
AMANDA QUICK
miejscowych dandysów wygladaly po prostu smiesznie. W bryczesach
i doskonale skrojonym surducie Leo sprawial wrazenie
silnego i proporcjonalnie zbudowanego mezczyzny. .
Ale nawet ubrany w szmaty robilby wrazenie, pomyslala Beatrice.
Nawet wtedy wszystko wokól niego wygladaloby blado i blaho.
- Otrzymalem pani wiadomosc.
Chlód w jego glosie przywolal ja do porzadku. Poczula, ze sie
czerwieni. Choc nazywano go Szalonym Mnichem, byl lordem,
a lordom nie wydaje sie polecen jak zwyk,lym sklepikarzom. Na
przyszlosc musi o tym pamietac.
Wstala szybko i sie uklonila.
_ Przykro mi, jezeli wypadlo to troche niegrzecznie, milordzie.
Sprawa jest jednak pilna. Kiedy wyjasnie, o co chodzi, zrozumie
pan z pewnoscia, dlaczego nie chcialam z tym zaczekac do
naszego spotkania o piatej.
Leo uniósl brwi. Jej dobre maniery nie wywarly na nim wiekszego
wrazenia.
- Slucham.
Beatrice stlumila westchniecie i usiadla. Miala nadzieje, ze
juz wkrótce przyzwyczai sie do obecnosci tego mezczyzny w swoim
domu.
Uczucie podnieceni6akie ja ogarnialo za kazdym razem, kiedy
wchodzil do pokoju, bylo deprymujace. Nie mogla przeciez
zachowywac sie tak, jakby byla jedna z bohaterek wlasnych
powiesci.
Mysl o nim jedynie jak o zródle literackiej inspiracji, powtarzala
sobie stanowczo. Pod zadnym pozorem nie mysl o nim jak
o potencjalnym kochanku.
_ Prosze, niech pan spocznie, milordzie - powiedziala. - Przykro
mi, ze pana zaniepokoilam. Nie chcialam, aby pan tu przyjezdzal
w takim pospiechu.
_ Niejestem zaniepokojony. - Usmiechnal sie drwiaco. -Jestem
zirytowany.
_ Jeszcze raz przepraszam za sposób, w jaki pana tu... wezwalam.
98
RUINY
Ignorujac jej propozycje zajecia miejsca w fotelu, Leo podszedl
do okna.
- Co sie, u diabla, stalo? - Wyjal z kieszeni kawalek papieru
i czytal na glos. "Stalo sie cos bardzo waznego. Nie moge tego
wyjasnic w liscie..."
Beatrice odchrzaknela.
- Byc moze zabrzmialo to nieco dramatycznie.
- Delikatnie mówiac. Jezeli to ma byc próbka pani literackich
mozliwosci, to moze 'pani stawac w szranki z nieslawnej pamieci
pania York.
Beatrice znieruchomiala.
- Zawsze kiedy mam poczucie, ze powinnam pana przeprosic,
pan mówi cos takiego, ze od razu zmieniam zamiar.
- Dosc. - Leo skrzywil sie kwasno. - Nie spedzilismy w swoim
towarzystwie jeszcze pieciu minut, ajuz skaczemy sobie do gardla.
Cóz to za niezwykle wazne wydarzenie zmusilo mnie do zmiany
planów na dzisiejsze popludnie?
- Pomyslalam tylko - zaczela Beatrice, z trudem sie opanowujac
- ze moze chcialby pan wiedziec, iz wlascicielka instytucji,
w której zmarl wuj Reggie, zgodzila sie ze mna spotkac.
Spojrzal na nia takim wzrokiem, jakby go wlasnie poinformowala,
ze umie latac.
- Przepraszam?
Zadowolona z wrazenia, jakie wywarly na nim jej slowa,
Beatrice dala upust swojemu podnieceniu.
- Mam sie spotkac z madame Virtue. Zamierzam zadac jej
kilka pytan na temat tego, co stalo sie w noc smierci wuja.
- Do diabla! - Leo przygladal sie jej uwaznie. - Pani naprawde
sie z nia skontaktowala?
- Tak. Oczywiscie dyskretnie.
- Dyskretnie?Watpie, czy pani w ogóle wie, co to slowo znaczy.
Beatrice puscila te uwage mimo uszu.
- W swoim liscie madame Virtue proponuje, abysmy sie spotkaly
w parku, niedaleko stad, o godzinie czwartej. Pomyslalam, ze
moze chcialby pan byc obecny, kiedy bede zadawac jej pytania.
99
AMANDA QUICK
Jezeli jednak ma pan w tym czasie cos wazniejszego do zrobienia,
to sama sobie dam rade.
Leo podszedl do biurka i oparl obie dlonie na jego lsniac~j
powierzchni.
_ Zdawalo mi sie, ze uzgodnilismy, iz to ja bede prowadzil to
sledztwo.
_ Nie, milordzie, uzgodnilismy, ze bedziemy wspólnikami.
_ Do diabla. Szanujace sie 'kobiety nie spotykaja sie z wlascicielkami
burdeli - wycedzil Leo przez zacisniete zeby.
_ Niech sie pan uspokoi, lordzie Monkcrest. Nie zamierzam
przeciez zapukac do Domu pod Rózga, wymachujac swoja karta
wizytowa. Madame Virtue pragnie sie ze mna spotkac incognito.
Ja równiez zamierzam udac sie na miejsce spotkania zawoalowana.
_ To oburzajace. Jeden blad, i pani reputacja bedzie zrujnowana.
_ Zapewniam pana, ze potrafie zadbac zarówno o siebie, jak
i moja reputacje.
Jedynie reputacja pani York wymaga specjalnej opieki, pomyslala
Beatrice. Jedna z najwiekszych korzysci plynacych z uzywania
pseudonimu~ fakt, iz pozwalal on jej na cieszenie sie wolnoscia,
która przynioslo jej wdowienstwo. Jako pani Poole mogla pozwolic
sobie na duzo wiecej niz jako pani York.
Zrozumiala to wtedy, gdy towarzystwo odwrócilo sie od wielkiego
Byrona z powodu jego skandaliczego zachowania. Beatrice
zdala sobie wówczas sprawe, ze publicznosc bylaby duzo bardziej
surowa wobec pisarki wplatanej w jakis skandal.
_ Czy pani ciotka wie cos o tych szalonych planach? - zapytal
Leo.
_ Nie, nie wie. Wie, oczywiscie, ze szukamy Pierscieni, uznalam
jednak, ze lepiej bedzie zaoszczedzic jej szczególów.
- Szczesliwa ciotka.
Beatrice poslala mu piorunujace spojrzenie.
_ Moja ciotka ma prawie siedemdziesiat lat i zajmuje sie
wlasnie wprowadzaniem Arabelli do towarzystwa. Nie chce dostarczac
jej nowych trosk.
_ To bardzo uprzejmie z pani strony, ze ja pani oszczedzila.
100
RUINY
Ja równiez móglbym zyc, nie poznawszy pani zamiarów. Nie
przypuszczam jednak, aby knujac swoje plany, pomyslala pani
chociaz przez chwile o spokoju mojego umyslu.
Tego bylo juz za wiele. Beatrice zerwala sie na równe nogi
i spojrzala mu prosto w oczy.
- Mam juz dosc panskiego niezadowolenia, milordzie. Pan
zdaje sie w'ogóle nie zauwazac tej wspanialej mozliwosci, jaka
nam stworzylam.
- Niewiedza bylaby z pewnoscia blogoslawienstwem. Niestety,
zostalem poinformowany o pani zamiarach. I zapewniam pania,
ze pod zadnym pozorem nie pozwole jej pojechac samej na
spotkanie z madame Virtue.
- Jezeli zamierza pan byc niemily, lordzie Monkcrest, nie
pozwole, aby mi pan towarzyszyl.
Leo pochylil sie nizej, tak ze ich twarze dzielilo juz tylko
kilka cali.
- Choc wiem, ze bede tego zalowal az po dzien Sadu Ostatecznego,
to zdecydowanie bede pani towarzyszyl w tym niewiarygodnie
niemadrym przedsiewzieciu.
Niebezpieczna miekkosc jego glosu sprawila, ze Beatrice dostala
gesiej skórki.
- Zdawalo mi sie, ze ma pan dzis wazniejsze rzeczy do zrobieniazauwazyla
slodko.
- Moga zaczekac.
- Nie chialabym, aby je pan odkladal z mojego powodu.
Leo zacisnal zeby.
- Powiedzialem, ze moga zaczekac.
- Lord Monkcrest. - Do gabinetu wpadla Winifreda. Wygladala
na podniecona. - Pani Cheslyn zawiadomila mnie wlasnie, ze pan
przyjechal. Beatrice, kochanie, czy poslalas juz po herbate?
Leo i Beatrice odwrócili sie do niej twarza.
- O, kochanie ... - Ciotka Winifreda przerwala, kiedy ujrzala
ich napiete oblicza. - Czy przypadkiem wam nie przeszkadzam?
- Skad ten pomysl? - Leo wyprostowal sie z wdziekiem. Zaprosilem
wlasnie pania Poole na przejazdzke po parku troche
101
AMANDA QUICK
wczesniej, niz planowalismy. Chcialbym jej pokazac nowa fontanne.
Winifreda spojrzala na Beatrice.
- Rozumiem.
- Pani Poole byla tak mila i wyrazila z~ode. - Leo obnazyl
zeby w szerokim usmiechu. - Czyz nie tak, pani Poole?
BeatIice patrzyla na niego ponuro. Dobrze wiedzial, ze nie
bedzie kontynuowala klótni w obecnosci ciotki Winifredy.
- Jak moglabym odrzucic taka wspaniala propozycje, milordzie?
W moim wieku nie otrzymuje sie ich juz tak wiele.
Rozdzial siódmy
Czula, ze ktos ja obserwuje z wypelnionego
mrokiem korytarza, za kazdym
razem jednak, gdy podnosila
lampe, nie bylo tam nikogo.
"Ruiny" pani Amelli York
Leo wciaz byl w ponurym nastroju, powozac faetonem w malo
uczeszczanej alejce parku. Mimo irytacji zdawal sobie sprawe, ze
odczuwa zadowolenie z faktu, iz Beatrice siedzi tuz obok.
Na jedno pytanie uzyskal juz zatem odpowiedz. Dwa dni
rozstania nie oslabily w zadnym stopniu sily jej oddzialywania.
Beatrice byla ubrana w elegancka zielona suknie i jasnozielona
peleryne. Wygodny gorset z dlugimi rekawami i wysoka talia
przybrany byl skromna kreza. W reku trzymala zielona obszyta
fredzlami parasolke. Do tego zawadiacki kapelusik z ciemnozielona
woalka, która maskowala rysy jej twarzy i sprawiala, ze wygladala
nieco tajemniczo.
Wiedzial, ze ta przygoda ja cieszy.
- Widze, ze udalo sie pani wybrac naprawde ustronne miejsce na
to spotkanie. - Leo wpatrywal sie w geste zarosla po obu stronach
alejki. - Wyglada na to, ze nikt nie jezdzil tedy juz od miesiecy.
103
AMANDA QUICK
- Mówilam juz panu, ze to madame Virtue wybrala to miejsce.Beatrice
patrzyla w kierunku zblizajacego sie zakretu. - Mówila,
aby rozgladac sie za niewielka swiatynia, która ktos wybudowal
tu przed laty.
- Jest tam. - Muskularne zady siwków spiely sie, kiedy Leo
sciagnal lejce. - Przed nami po lewej stronie. W srodku tego lasku.
Beatrice spojrzala we wskazanym kierunku.
- Tak, widze. Interesujace. To dziwne, ale nie wiedzialam, ze
to sie tutaj znajduje. Czy to stara budowla?
Budowla zostala wzniesiona j~ "ruina" starozytnej swiatyni.
Byla to jedna z owych architektonicznych potwornosci, którymi
poprzednie pokolenie z luboscia zdobilo swoje ogrody, pomyslal
Leo. Przygladal sie dziwacznym kolumnom okalajacym niewielka,
zwienczona kopula budowle.
- J«b] dziadek zbudowal cos nawet bardziej gotyckiego w parku
w Monkcrest - powiedzial. - Prosze mi przypomniec, abym to
kiedys pani pokazal.
Sposób, w jaki Beatrice odwrócila ku niemu glowe, sprawil, ze
do Leo dotarlo rzeczywiste znaczenie tych slów. Prosze mi
przypomniec, abym to kiedys pani pokazal. Tak jakby mieli
kontynuowac te znajomosc po odnalezieniu Pierscieni.
W koncu, dlaczego nie? Dziwne mysli zaczely przebiegac mu
przez glowe, prowokacyjne i fascynujace zarazem. Beatrice okazala
sie trudna kobieta, ale byla równiez niezwykla i w najwyzszym
stopniu intrygujaca.
Jezeli uda mu sie przezyc te przygode, nie tracac przy tym
rozumu, to niewiele bedzie juz ryzykowal, romansujac z Beatrice.
Ten pomysl wprawil go w dobry humor. Zastanawial sie, jak
ona potraktowalaby taka propozycje. Twierdzila, ze intymnosc
moglaby im przeszkodzic w poszukiwaniu Pierscieni. A jednak
calowala go z nieklamana namietnoscia. Co by powiedziala, gdyby
zaproponowal jej romans?
- Prosze spojrzec, za swiatynia stoi niewielka czarna kariolka! krzyknela
podniecona Beatrice. - Musi nalezec do madame Virtue.
Dzieki Bogu. Balam sie, ze nie przyjedzie. Musze jej zadac tyle pytan.
104
RUINY
Jej entuzjazm poglebil jeszcze posepny nastrój Leo. W tej chwili
Beatrice z pewnoscia nie myslala o ich przyszlym zwiazku. Byc
moze on równiez powinien sie zajac teraz biezacymi sprawami.
Zatrzymal powozik i wiazac lejce, unieruchomil konie. Potem
pomógl wysiasc Beatrice. W jego rekach byla jedrna i tetniaca
zyciem. Zapragnal scisnac ja jeszcze mocniej i przyciagnac do
siebie.
- Lordzie Monkcrest? - Glos Beatrice brzmial tak, jakby
brakowalo jej oddechu. Patrzyla na niego spoza woalki. - Sciska
mnie pan. Czy cos sie stalo?
Zdal sobie sprawe, ze sciska ja mocno w talii.
- Nic specjalnego. Prosze mi wybaczyc. - Ostroznie postawil
ja na ziemi i puscil.
Patrzyla na falsyfikat ruin za jego plecami.
- Ta dama, która siedzi na laweczce wewnatrz swiatyni, musi
byc madame Virtue. Boze! Ona jest od stóp go glów w czerni.
Musi byc w zalobie.
Leo odwrócil sie i ujrzal blondynke w czarnej sukni i czarnym
welonie. Z wdziecznie pochylona glowa nad ksiazka, która trzymala
na kolanach, siedziala na marmurowej laweczce wewnatrz
swiatyni.
Nawet z tej odleglosci widac bylo, ze czarna suknia jest
dzielem bardzo drogiej krawcowej. Podkreslala smukla figure
madame Virtue w sposób jednoczesnie elegancki i dyskretnie
prowokujacy. Czarne satynowe rondo kapelusza z woalka kontrastowalo
z blada cera. Czarne rekawiczki i czarne pólbuty
dopelnialy calosci.
W takim stroju wlascicielka Domu pod Rózga moglaby sie
z powodzeniem pokazac wsród elity towarzyskiej na Bond Street
lub w parku.
Leo podal Beatrice ramie.
- Cos mi mówi, ze ona nie ubrala sie na czarno z powodu zaloby.
- Ale to dosc niezwykle, aby ubierac sie calkiem na czarno.
- Madame Virtue pracuje w dosc niezwyklej branzy.
- Tak, oczywiscie - zgodzila sie Beatrice. - Wie pan, tak
105
AMANDA QUICK
bardzo chcialam z nia porozmawiac, ze prawie ~uz zapomnialam,
czym ona sie zajmuje.
_ Byloby dobrze, gdyby pani pamietala o tym przez caly
czas. - Przeprowadzil ja miedzy dwoma porosnietymi mchem
kolumnami.
Kobieta w czerni zamknela ksiazke i spojrzala na Beatrice i Leo.
Milczala.
- Madame Virtue? - Beatrice puscila ramie swego towarzysza.
Odrzucila woalke na rondo zielonego kapelusza i postapila krok
naprzód.
_ Jestem Beatrice Poole. A to jest lord Monkcrest. To bardzo
milo z pani strony, ze zgodzila sie pani z nami rozmawiac.
Leo przygladal sie zdziwiony, jak Beatrice wita sie z wlascicielka
domu publicznego tak, jakby witala sie z dama z najlepszego
towarzystwa. Zadna z jego znajomych nie zachowalaby sie nigdy
w ten sposób. Ale tez zadna kobieta, która znal, nie umówilaby sie
nigdy na to spotkanie.
_ Pani Poole. - Glos madame Virtue byl gleboki i aksamitny.
Ona równiez odrzucila woalke, odslaniajac delikatne, arystokratyczne
rysy twarzy. Jej niebieskie oczy patrzyly zimno i z wyrachowaniem.
Skinela glowa w kierunku Leo. - Lordzie Monkcrest.
_ Madame. - Leo czul, ze kobieta przyglada mu sie niczym
potencjalnemu klientowi. Usmiechnal sie blado.
Madame Virtue wskazala im druga laweczke.
- Zechca panstwo spoczac.
_ Dziekuje. - Beatrice usiadla i jednym ruchem reki poprawila
suknie. - Mam do pani mnóstwo pytan.
- Spróbuje na nie odpowiedziec.
Leo stal nadal. Oparl sie plecami o jedna z kolumn i splótl rece
na piersi. Przygladal sie uwaznie tym dwóm bardzo eleganckim
i niebezpiecznym kobietom prowadzacym tak odmienny tryb zycia.
Wygladalo na to, ze wlascicielka Domu pod Rózga jest jednoczesnie
zaskoczona i rozbawiona otwartoscia Beatrice. Leo gotów
byl sie zalozyc o duze pieniadze, ze to ciekawosc, a nie chec
pomocy sklonila madame Virtue do zgody n~o dziwne spotkanie.
106
RUINY
W swojej pracy madame Virtue spotkala juz z pewnoscia wielu
dzentelmenów, malo prawdopodobne jednak, ze rozmawiala juz
kiedys z dama.
W mysl1 Leo wkradlo sie nagle poczucie nierzeczywistosci.
Wydalo mu sie, ze jego zycie, które jeszcze tydzien wczesniej bieglo
swoim nudnym, utaltym torem, zaczelo nagle obfitowac w nieprzewidywalne
i dziwne wydarzenia. W ciagu kilku ostatnich dni
doswiadczyl wiecej uczuc i nastrojów niz przez caly poprzedni rok.
Zastanawial sie, czy przypadkiem nie sni. Byc moze, kiedy
otworzy oczy, okaze sie, ze siedzi wciaz w swoim fotelu i wpatruje
sie w ogien kominka w swojej bibliotece.
- Powiedziano mi, ze mój wuj, lord Glassonby, zmarl w pani
obecnosci - powiedziala spokojnie Beatrice. - Czy to prawda?
- Tak. - W oczach madame Virtue pojawil sie wyraz uprzejmego
wspólczucia. - Z przykroscia musze pania poinformowac, ze upadl
prosto na mój nowy dywan. Byl piekny. Mam na mysli dywan.
W kolorze morskim. Wzór przedstawial delfiny i muszle.
- Rozumiem.
- Niestety na dywanie pozostaly plamy - powiedziala delikatnie
madame Virtue. - Plamy czesto towarzysza umieraniu, wie pani.
- Tak - Beatrice zlozyla dlonie razem - wiem.
- Moja gospodyni nie byla w stanie ich usunac. Musialam kupic
nowy dywan.
Leo zauwazyl koci blysk w jej oku.
- Nie oczekuje pani chyba - wtracil sie natychmiast do rozmowy
- ze rodzina lorda Glassonby zwróci pani koszty nowego
dywanu, madame?
Beatrice zesztywniala. Odwrócila sie gwaltownie i spojrzala na
swego towarzysza.
- Slucham?
- Oczywiscie, ze nie oczekuje zwrotu kosztów. - Madame Virtue
odchrzaknela. - Prosze sie nie obawiac. Lord Glassonby wydal
wystarczajaco duzo pieniedzy w moim przybytku, abym mogla
pokryc koszt zniszczonego dywanu. Cóz jeszcze chcialaby pani
wiedziec, pani Poole?
107
AMANDA QUICK
Beatrice wyprostowala sie z pewna detemlinacja.
_ Powiem wprost, madame. Czy zdarzylo sie tam cos takiego,
co sprawiloby, ze mozna by przypuszczac, iz przyczyna smierci
nie byl atak serca? .
_ Zadaje sobie pani pytanie, czy nie zabilam go podczas chlosty
rózga? - Madame Virtue parsknela cichym chrapliwym smiechem,
widzac, ze Beatrice sie rumieni. - Zap~wniam pania, ze nic takiego
sie nie stalo. Jestem profesjonalistka. Moi klienci zawsze sa
w znakomitej formie po sesji. Mój interes przynosi zyski dopiero
wtedy, gdy regularnie wracaja, rozumie pani?
_ Nie o to mi chodzilo - powiedziala spieta Beatrice. - Czy
moglaby pani opisac dokladnie sposób, w jaki umarl mój wuj?
Madame Virtue zastanawiala sie przez chwile. Palcami dloni
w czarnej rekawiczce bebnila w grzbiet oprawionej w skóre ksiazki.
_ To nie byl raczej piekny widok, ale w przypadku smierci tak
jest chyba zawsze, prawda?
_ Nie - powiedzial Leo. - Niech pani opis bedzie raczej
krótki i tresciwy. Nie ma potrzeby odgrywac tego dramatu na
nowo.
_ Oczywiscie. Jesli dobrze sobie przypominam, skonczylismy
wlasnie nasza sesje. Glassonby wkladal spodnie. Mial z tym jakis
klopot. Potem zaczal sie dusic. Ani sie obejrzalam, jak rzucil
pawia na mój nowy dywan.
_ Rzucil pawia? - powtórzyla Beatrice. - Jakiego pawia?
_ Madame Virtue ma na mysli, ze pani wuj bardzo sie rozchorowal
- wyjasnil Leo. Rozbawil go fakt, ze Beatrice, mimo
calej swojej swiatowosci, nie znala wulgarnych okreslen uzywanych
przez mlodych hulaków z towarzystwa.
- Rozumiem. - Beatrice skinela glowa. - Zwymiotowal.
_ Mówiono mi, ze to sie zdarza w przypadku ataku serca wyjasnila
madame Virtue.
Leo zerknal na Beatrice. Wiedzial, o czym mysli. Wymioty
mogly wskazywac równiez na otrucie.
_ Upadlszy na mój nowy dywan - cia~ela madame Virtue przewracal
sie przez krótka chwile po podlodze. Potem zlapal sie
108
RUINY
za serce i wyzional ducha. To wszystko stalo sie w ciagu kilku
sekund. Zapewniam pania, ze natychmiast wezwalam pomoc. Tak
sie zlozylo, ze w domu byl doktor.
- Przyszedl od razu? - zapytala Beatrice.
- Tak. On zawsze sie bardzo spieszy. Pracuje z nim nad tym.
Z przyjemnoscia moge powiedziec, ze zrobilismy juz duze postepy.
Leo wbil oczy w sufit swiatyni i przygladal sie uwaznie namalowanym
tam nagim postaciom.
- Nie rozumiem - powiedziala zbita z tropu Beatrice. - Czy
tak czesto dzentelmeni oddaja ducha na pani dywanie?
Leo oderwal wzrok od sufitu i spojrzal na zmieszana Beatrice.
- Madame Virtue zrobila raczej kiepski zart, mówiac, ze doktor
zawsze sie bardzo spieszy. Jezeli bedzie sobie pani tego zyczyc, to
pózniej z przyjemnoscia jej to wyjasnie.
Madame Virtue usmiechnela sie do niego rozbawiona.
- Nie widze nic smiesznego w tej sytuacji - oswiadczyla
Beatrice, oblewajac sie rumiencem.
- Racja - powiedziala madame Virtue. - Jak juz mówilam,
doktor zbadal lorda Glassonby i stwierdzil z cala pewnoscia, ze
przyczyna smierci byl atak serca. Nic wiecej nie dalo sie zrobic.
Ten czlowiek juz nie zyl.
- Czy mój wuj jadl cos lub pil na krótko przed smiercia?
Tajemniczy usmiech madame Virtue zniknal z jej twarzy.
. Zmruzyla oczy.
- Czyzby podejrzewala mnie pani, ze go otrulam, pani Poole?
- Nie, oczywiscie, ze nie - zapewnila ja gorliwie Beatrice. -
Przed chwila wyjasnila nam pani, ze brakowaloby jej motywu.
Trucie klientów z pewnoscia zaszkodziloby pani interesom.
- To prawda. - Madame Virtue rozluznila sie nieco, ale jej
oczy nadal patrzyly uwaznie.
- Tak sie sklada, ze wiem, iz mój wuj pijal pewna miksture,
która miala mu pomóc w walce z... - Beatrice chrzaknela z
pewnym problemem natury fizycznej.
- Tak, oczywiscie. ,,Eliksir meskiej sily". - Madame Virtue
zamyslila sie na nowo. - Kilku moich klientów uzywalo mikstury
109
AMANDA QUICK
doktora Coxa. Zdaje sie, ze pani wuj rzeczywiscie wypil tego
troche przed nasza ostatnia sesja, nie ma w tym jednak nic
niezwyklego. Zawsze wypijal fIlizanke eliksiru, zanim aplikowalam
mu chloste. To mu bardzo pomagalo.
Beatrice pytala dalej z determinacja, która Leo mógl tylko
podziwiac. Nawet dla niej nie byla to latwa rozmowa. W koncu
wychowala sie w domu pastora. II
- Czy mój wuj mówil cos na temat niezwyklego smaku tej
mikstury?
- Nie - powiedziala madame Virtue. - Zdaje sie, ze tylko uznal
ja za bardziej podniecajaca niz zwykle.
- Hm ... - Beatrice zawahala sie. ~Madame Virtue, bede z pania
szczera. Próbujemy odzyskac pewne przedmioty, które zniknely
z domu mojego wuja w dniu jego smierci.
W oczach madame Virtue po raz pierwszy pojawil sie niepokój.
- Ubrania lorda Glassonby oraz jego rzeczy osobiste odeslalam
razem z cialem. Zakladam, ze wszystkie te rzeczy zostaly zwrócone
rodzinie. Jezeli brakuje jego spinki z brylantami do fularu lub
czegos w tym rodzaju, nie moze pani mnie za to winic.
- Nie oskarzam pani o kradziez - zapewnila ja Beatrice szorstkim
glosem.
- Mam nadzieje. - Madame Virtue znów sie uspokoila, choc
jej oczy nadal patrzyly uwaznie.
- Prosze mi powiedziec, czy zna pani doktora Coxa?
- Tego zielarza, który sprzedal Glassonby' emu ten eliksir? -
madame Virtue potrzasnela glowa. - Nie, nigdy go nie spotkalam.
Chociaz mamy ze soba wiele wspólnego, poniewaz oboje leczymy
te same przypadlosci. Jak dotad jednak nigdy nas sobie nie
przedstawiono. - Inie wie pani, gdzie on mieszka?
- Nie.
- Dziekuje - powiedziala Beatrice. - Bardzo nam pani pomogla.
Madame Virtue zmruzyla oczy. ,
- Ja równiez chcialabym pani zadac jedno pytanie, pani Poole.
- Prosze bardzo.
110
RUINY
- Dlaczego interesuje pania sposób, w jaki zmarl pani wuj?
Dlaczego podejrzewa pani, ze zostal otruty?
- Jak juz mówilam, z domu wuja w dniu jego smierci zniknely
pewne drogocenne przedmioty. Próbujemy je odzyskac.
- Czy mysli pani, ze pani wuj mógl zostac zamordowany
z powodu tych drogocennych przedmiotów?
- Bralismy po uwage taka mozliwosc. - Beatrice westchnela. Z
tego jednak, co pani mi powiedziala, wynika, ze to raczej malo
prawdopodobne.
- Moge pania zapewnic, ze to nie tylko jest malo prawdopodobne,
ale calkowicie niemozliwe. Zauwazylabym, gdyby ktos zostal
zamordowany w mojej obecnosci. - Madame Virtue zakryla twarz
czarna woalka. - Jezeli to wszystko, to juz sobie pójde. Pozwoli
pani, pani Poole?
- Tak, oczywiscie. - Beatrice zerknela na ksiazke. - Widze, ze
czyta pani Zamek cieni.
- Tak, czytam wszystkie ksiazki pani York. Jest zaskakujaco
naiwna, jesli chodzi o mezczyzn, ale sceny w kryptach nawiedzanych
przez duchy sprawiaja, ze ciarki przechodza mi po plecach.
Poza tym bohaterki jej ksiazek mile odrózniaja sie od rozmazanych,
mdlejacych kobiet, które pojawiaja sie w innych powiesciach.
Beatrice zamrugala.
- Ja równiez j::zytam ksiazki pani York i nie zauwazylam, aby
byla szczególnie naiwna w stosunku do mezczyzn.
Leo spojrzal na nia i prawie jeknal, kiedy zobaczyl wyzwanie
w jej oczach. Nie bylo to miejsce, czas ani wlasciwe towarzystwo
do dyskutowania o jakosci prozy pani York.
- Obawiam sie, ze pani York ma bardzo bledne wyobrazenia na
temat mezczyzn - mruknela madame Virtue.
- Jakie wyobrazenia? - domagala sie wyjasnien Beatrice.
- Zdaje sie, ze ona naprawde wierzy, ze gdzies tam zyja
prawdziwi bohaterowie. - Madame Virtue odwrócila sie, aby
odejsc. - Ja zas juz od dawna wiem, ze nie ma ani jednego.
Beatrice otworzyla usta i szybko je zamknela.
- Rozumiem - powiedziala niespodziewanie miekkim glosem. -
111
AMANDA QUICK
Czy mialaby pani cos przeciwko temu, aby odpowiedziec na
jeszcze jedno pytanie natury osobistej?
- O co chodzi?
- Czy lubi pani swoja profesje?
Madame Virtue znieruchomiala na chwi\e, po czym wybuchnela
zimnym smiechem.
- Cóz za zabawne pytanie, pani Poole. Kocham to, co robie.
Cóz moze byc przyjemniejszego niz regularne chlostanie kwiatu
angielskich dzentelmenów i jliSzcze dostawanie za to pieniedzy?
Czarna suknia szelescila cichutko, kiedy madame Virtue wychodzila
ze swiatyni.
Leo rozplótl ramiona i odsunal sie od kolumny.
- Odprowadze pania do kariolki, madame Virtue.
Spojrzala na niego przez ramie.
- To bardzo milo z panskiej strony, milordzie.
Odprowadzil ja do dwukolowego pojazdu, pomógl wsiasc i podal
lejce.
- Przewaznie potrafie rozpoznac swoich przyszlych klientów na
pierwszy rzut oka, lordzie Monkcrest - powiedziala, przygladajac
mu sie badawczo. - Widze jednak, ze pan do nich nie nalezy.
- Moje upodobania nie ida w kierunku uslug oferowanych
przez Dom pod Rózga.
- Szkoda.
- Gotów jednak jestem dobrze zaplacic za innego rodzaju
uslugi - rzekl Leo z namyslem.
Dlonie w czarnych rekawiczkach znieruchomialy na chwile.
- Jakie uslugi?
- W swojej branzy ma pani dostep do wielu informacji.
- To prawda.
- Gdyby uslyszala pani cos, co mogloby miec zwiazek ze
smiercia lorda Glassonby lub z przedmiotami, które zniknely
z jego domu, chcialbym o tym Jedziec. Zadbam o to, zeby sie
to pani oplacilo.
- Zawsze chetnie cos zarobie, milordzie. Jezeli tylko uslysze
cos interesujacego, z przyjemnoscia sprzedam panu te informacje.
112
RUINY
- Zobaczy pani, ze potrafie byc bardzo hojny.
- Nie watpie. - Madame Virtue uniosla lejce. - Czy to prawda,
co mówia o mezczyznach z panskiej rodziny, milordzie? Ze
wszyscy sa szalencami i czarownikami?
- Tylko niektórzy - odparl Leo. - Klopot w tym, ze wiekszosc
ludzi nie potrafi odróznic tych, którzy sa tylko szalencami, od
tych, którzy sa tylko czarownikami, dopóki nie jest za pózno.
Madame Virtue zachichotala. Po chwili spojrzala w kierunku
swiatyni, gdzie czekala Beatrice.
- Mysle, ze pani Poole poradzi sobie z panem niezaleznie od tego,
czy panjest szalencem, czy czarownikiem, milordzie. Do widzenia.
Uderzyla lejcami zady koni i powóz ruszyl z miejsca. Leo
patrzyl, jak czarna kariolka znika za zakretem, potem odwrócil
sie i poszedl w kierunku swiatyni.
- Bardzo interesujaca kobieta. - Beatrice równiez patrzyla za
odjezdzajacym powozem. - I prawdopodobnie bardzo niebezpIeczna.
Leo spojrzal na nia zaskoczony.
- Poniewaz zajmuje sie tym, czym sie zajmuje?
- Nie. Poniewaz jest w niej mnóstwo bólu.
- Skad pani moze o tym wiedziec? - spytal, unoszac brwi.
Beatrice wzdrygnela sie.
- Slyszalam, jak sie smiala.
Leo zastanawial sie przez chwile. Pamietal lodowaty smiech
madame Virtue, ale jemu ten smiech nic nie mówil.
- No i co? - Beatrice patrzyla na niego wyczekujaco. - Co pan
mysli?
- Zdaje sie, ze ona sie troche obawia, abysmy nie oskarzyli jej
o kradziez i morderstwo.
Beatrice westchnela.
- Próbowalam jej wyjasnic, ze wcale nie mam takiego zamiaru.
O czym rozmawialiscie, kiedy odprowadzal ja pan do kariolki?
- Zaproponowalem jej pieniadze w zamian za informacje. Taka
kobieta moze sie duzo dowiedziec od klientów. Madame Virtue
jest w gruncie rzeczy kobieta interesu.
113
AMANDA QUICK
- Mysle, ze ma pan racje. - Beatrice zmarszczyla czolo. - Ajesli
przyjmiemy, ze mój wuj nie zostal zamordowany? Jezeli rzeczywiscie
przyczyna jego smierci byl atak serca lub nawet przypadkowe
przedawkowanie eliksiru? Madame Virtue mogla znalezc Pierscienie
w jego ubraniu i je zabrac, zanim wezwala pomoc.
Leo potrzasnal glowa.
- Malo prawdopodobne. Po pierwsze, watpie, aby pani wuj
zabieral tak drogocenne przedmioty do Domu pod Rózga, gdzie
musial sie rozbierac. Musialby wtedy zostawic Pierscienie w ubramu.
- Rozumiem.
- Gdyby jednak nawet postapil tak hierozsadnie i zostawil pare
bezcennych antyków w spodniach, podczas gdy odbieral swoja
chloste, to malo prawdopodobne, zeby madame Virtue znala
prawdziwa wartosc Pierscieni.
- Wlasnie - powiedziala Beatrice. - Czy potrafilby pan opisac
Pierscienie?
- Nie. Przejrzalem kilka ksiazek w mojej bibliotece, zanim
opuscilismy Devonshire. Istnieje kilka opisów posagu, ale nie
Pierscieni.
- A jesli madame Virtue znalazla w ubraniu wuja po prostu
dwie sztuki bizuterii i postanowila je zatrzymac? - upierala sie
Beatrice.
Leo patrzyl na alejke, w której zniknela czarna kariolka.
- Jezeli nawet znalazlaby Pierscienie, to jest tylko jedna rzecz,
która moglaby z nimi zrobic.
- A mianowicie?
- Musialaby je sprzedac - odparl Leo. - A plotki o takiej
sprzedazy krazylyby juz we wszystkich antykwariatach w Londyn-
ie.OcUzyslwysiszcaileb.ym- Bjeeaztraircaezhapmoilkplrazyjezidzzaiem. yslila sie.
Kiedy cisza sie przedluzala, Leo zmarszczyl czolo.
- O czym, u diabla, pani teraz mysli?
- Powiedzial pan, ze zaofiarowal madame Virtue pieniadze
w zamian za informacje.
11
- Dlaczego nie? Zauwazylem juz dawno, ze to najlatwiejszy
spos6b na zdobycie tego szczególnego towaru,jakimjest informacja.
- Nie watpie, milordzie, wydaje mi sie jednak, ze zanim
rozwiazemy te sprawe, moze sie okazac, ze bedziemy musieli
odkupic od kogos te Pierscienie.
- I co z tego?
- Nie rozwazalismy jeszcze takiej mozliwosci - powiedziala
Beatrice, mruzac oczy. - Zobowiazal sie pan dobrze zaplacic za
Pierscienie, nie przyszlo nam jednak do glowy, ze byc moze bedzie
pan musial placic za nie dwa razy.
- Dwa razy?
- Raz, zeby odkupic je od kogos, kto je teraz posiada, i drugi
raz, zeby pokryc koszty posagu Arabelli.
Zrozumial, o co jej chodzi. Obawiala sie, ze wycofa sie z ich
umowy, jezeli bedzie musial zaplacic za Pierscienie dwa razy.
Fakt, ze nie ufala mu calkowicie, rozdraznil go.
- Pani Poole, zawarlismy umowe. Jestem gotów zaplacic tyle,
ile bedzie trzeba. Myslalem, ze wyrazilem sie jasno.
- Och.
- Czy tylko tyle ma mi pani do powiedzenia po tym, jak mnie
pani obrazila?
Beatrice zarumienila sie.
- Nie chcialam wcale pana obrazic, milordzie.
- Niemniej jednak czuje sie smiertelnie obrazony.
- I co pan zrobi? - spytala, unoszac brwi. - Zerwie ze mna
umowe?
- Mam lepsze rozwiazanie.
- Jakie mianowicie?
- Czy pójdzie pani ze mna do teatru jutro wieczorem?
- Do teatru?
Z jakiegos powodu zdziwienie w jej oczach zdenerwowalo go
jeszcze bardziej niz jej nieufnosc. Tak jakby nigdy nie brala pod
uwage mozliwosci spedzenia wieczoru w jego towarzystwie.
- Mam loze, z której rzadko korzystam - powiedzial. - Pani
ciotka i kuzynka beda nam, oczywiscie, towarzyszyc.
115
AMANDA QUICK
- To bardzo mile z panskiej strony. - Spojarzala na niego
cieplo. - Ciotka Winifreda i Arabella beda zachwycone.
Juz otwieral usta, aby jej powiedziec, ze nie bylo jego zamiarem
wprawianie w zachwyt jej rodziny, kiedy katem oka dostrzegl
jakis ruch. Poruszyly sie liscie, a przeciez nie bylo wiatru. Powietrze
stalo nieruchorno.
- Diabli nadali. - Objal Beatrice i przyciagnal ja ku sobie. Pocaluj
mnie.
Spojrzala na niego dziwnie.
- Nie sadze, aby to bylo wlasciwe miejsce i czas, milordzie.
Umówilismy sie, ze bedziemy wspólnikami...
Zesztywniala, kiedy zamknal jej usta pocalunkiem. Nie bronila
sie jednak. Po chWili objela go za szyje.
Calujac ja, Leo obserwowal zarosla. Znów cos sie w nich
poruszylo i zobaczyl kawalek brazowego kaptura.
Leo oderwal usta od Beatrice.
- Lajdak!
- Co sie stalo? - Beatrice zatoczyla sie, kiedy ja odepchnal.
Skoczyl miedzy drzewa; przed soba slyszal trzask lamanych
galazek. Jego zwierzyna zrezygnowala z dyskrecji na rzecz szybkosci.
Gdybym tylko mial ze soba Elfa, pomyslal, pies dogonilby
podladacza w jednej chwili.
- Leo, co robisz?! - krzyknela Beatrice. - Co sie stalo?
Zdal sobie sprawe, ze wlasnie po raz pierwszy zawolala go po
imieniu. Nie mogla wybrac gorszej chwili. Slyszal jej kroki za
swoimi plecami.
Z przodu dobieglo go stlumione przeklenstwo.
- Stój, cholerna szkapo.
Leo uslyszal odglos konskich kopyt i wiedzial juz, ze nie dogoni
uciekajacego. Zatrzymal sie.
Beatrice przedarla sie przez zarosla i wpadla na niego.
- Na Boga, milordzie. Co sie tu dzieje? Czy widzial pan kogos?
- Mezczyzne. - Odwrócil sie, by ja przytrzymac. - Obserwowal
nas. - Widok Beatricel z zarózowionymi po biegu policzkami
116
RUINY
i w przkrzywionym kapeluszu rozproszyl go na krótka chwile.
Kawalki lisci i galazek wisialy na jej sukni. - Niestety, nie
zdolalem go dogonic, zanim dobiegl do swojego konia.
- Obserwowal nas? - Beatrice poprawila przekrzywiony kapelusz,
wpatrujac sie miedzy drzewa. - Moze jakis przechodzien?
Jakis ciekawski chlopak, który sie przestraszyl, kiedy zaczal go
pan gonic?
- Nie. - Leo przecisnal sie przez zapore z galezi i doszedl do
miejsca, w którym uwiazany byl kon. Przyjrzal sie sladom na
ziemi odcisnietym przez meskie buty. - Nie sadze, aby to byl
przypadek. Ta czesc parku wyglada na rzadko odwiedzana. Kimkolwiek
byl ten czlowiek, spedzil tutaj jakis czas.
Beatrice przyjrzala sie stratowanej ziemi.
- Mysli pan, ze ktos umyslnie nas dzisiaj sledzil?
- Tego nie wiem. Ale jedno jest pewne.
- Co takiego?
- Ten ktos widzial pania rozmawiajaca z wlascicielka domu
publicznego. I to tyle, jesli chodzi o pani wspanialy plan spotkania
incognito. Mozemy tylko miec nadzieje, ze pani reputacja nie
zostanie zrujnowana w ciagu najblizszej godziny.
- Jezeli tak szybko strace dobre imie, to nie zaprosi mnie pan
jutro do teatru, prawda? - spytala, usmiechajac sie do Leo.
Jej nonszalancka postawa w;'prowadzila go z równowagi. Heroicznym
wysilkiem opanowal sie jednak.
- Jestem Szalonym Mnichem - przypomnial jej. - Watpie, aby
towarzystwo uznalo mnie za jeszcze wiekszego dziwaka niz
zwykle, jesli wybralbym sie do teatru z kobieta o zrujnowanej
reputacji.
(! ?es, 8 ~
Trucizna zamieszana dlonia nieboszczyka ...
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial ósmy
Nastepnego ranka reputacja Beatrice byla wciaz nie naruszona.
Leo, siedzac w swoim klubie, zastanawial sie nad tym faktem
pelen l1,lieszanych uczuc.
Z jednej strony dobrze bylo wiedziec, ze dobre imie Beatrice
nie znalazlo sie w niebezpieczenstwie, przynajmniej na razie.
Jednak wzbudzalo to zarazem pewien niepokój. Oznaczalo bowiem,
ze ten, kto sledzil ich poprzedniego ranka, mial swoje wlasne
powody, dla których zachowywal milczenie.
Leo spedzil wieksza czesc nocy, zastanawiajac sie, cóz to mogly
byc za powody. Nie doszedl jednak do zadnych przekonujacych
wniosków.
Do klubu przyszedl w poszukiwaniu informacji, jak dotad jednak
nie dowiedzial sie zbyt wiele. Spojrzal na zegar stojacy w kacie. Za
pól godziny mial spotkac sie z Beatrice w ksiegami Hooka.
Siegnal do ~szeni i wyjal list, który otrzymal tego ranka od
118
RUINY
swojego syna, Carltona. Czytajac go, slyszal w tle jakies rozmowy
i brzek porcelanowych filizanek.
Dzis rano zwiedzalismy znowu jakies ruiny. William upiera sie,
aby kazda z nich naszkicowac. Zprzykroscia musze stwierdzic, ze
wszystkie wygladaja tak samo. Jednej starozytnej, rozsypujacej sie
swiatyni nie mozna odróznic od drugiej.
Plummer zaprowadzil nas do kolejnej galerii. William stwierdzil,
ze niektóre obrazy (szczególnie te przedstawiajace nagie boginie)
sa calkiem interesujace. Jestem absolutnie pewien, ze jezeli zostane
zmuszony do podziwiania jeszcze jednego krajobrazu lub wizerunku
swietego w powlóczystych szatach otoczonego przez tlusciutkie
aniolki, to umre Z nudów.
Dzien jutrzejszy bedzie bez watpienia bardziej interesujacy,
a nawet fascynujacy. Spotkalismy pewnego dzentelmena z Anglii,
pana Hendricksa, który od jakiegos czasu mieszka we Wloszech.
Jest naukowcem i zaprosil nas, abysmy obejrzelijego laboratorium.
Obiecal, ze przeprowadzimy kilka interesujacych eksperymentów
z soczewkami. Jezeli czas na to pozwoli, bedziemy równiez ozywiac
martwe zaby za pomoca maszyny elektrycznej.
Pan Hendricks obiecal równiez, ze pokaze mi miejsce, w którym
spod ziemi wydobywaja sie latwopalne gazy. Miejsce to znajduje
sie w poblizu wulkanu i, wedlug pana Hendricksa, zachodzi tu
jakis zwiazek.
Leo usmiechnal sie smutno. Niektórzy ojcowie martwili sie, ze
ich synowie moga sie zwiazac z niewlasciwymi kobietami. Tymczasem
Carlton stracil glowe dla cudów nauki. W ostatecznym
rachunku wychodzi byc moze' na to samo, pomyslal. Zarówno
kobieta, jak i nauka potrafia oczarowac. Na obie równiez mozna
wydac mnóstwo pieniedzy. Po powrocie z podrózy Carlton bez
watpienia bedzie chcial kupic sobie soczewki.
- Czy to ty, Monkcrest? - Tegi starszy mezczyzna z krzaczastymi
brwiami i najezonymi wasami zatrzymal sie przy krzesle
Leo. - Slyszalem, ze jestes w miescie.
119
AMANDA QUICK
- Tazewell. - Leo zlozyl list od Carltona i schowal go do kieszeni.
Znów spojrzal na zegar stojacy w kacie. Najwyzszy czas, pomyslal.
Stracil juz prawie nadzieje, ze Tazewell sie pojawi. - Jak tam podagra?
- Mam swoje lepsze i gorsze dni. - Lord Tazewell usiadl ostróznie
na krzesle i oparl spuchnieta kostke na malym stoleczku. Przygladal
sie jej ponuro. - Mam nowego doktora. Przepisal mi diete polegajaca
na spozywaniu octu winnego i herbaty. Okropna kombinacja.
- Brzmi dosc nieprzyjemnie. - Leo przybral wspólczujacy
wyraz twarzy.
Tazewell byl jednym z mlodszych znajomych jego dziadka.
Pomimo dzielacej ich dwudziestoletniej róznicy wieku, obu panów
laczylo zainteresowanie ogrodnictwem. Leo pamietal jeszcze, gdy
jako dziecko obserwowal dziadka i Tazewella pochylajacych sie
w skupieniu nad grzadkami.
Pamietal równiez, ze Tazewell cierpial na niezliczone choroby
i slabosci. Zmienial przy tym doktorów jak rekawiczki. Zawsze
byl pierwszy, aby wypróbowac ostatnie lekarstwa lub skosztowac
jakiejs nowej mikstury. Jezeli ktokolwiek slyszal o doktorze
Coksie, to z pewnoscia Tazewell.
- Nie wiem, czy jeszcze dlugo wytrzymam na tej diecie wyznal
Tazewell. - Nie widze, zeby mi pomagala. SlyS'zalem, ze
w miescie pojawil sie nowy doktor, który dokonuje cudów za
pomoca magnesów.
- Radziles sie aptekarza lub zielarza?
- Oczywiscie, oczywiscie. - Tazewell byl bardzo szczesliwy,
kiedy mógl rozmawiac na tematy zdrowotne. - Bylem juz u wielu
aptekarzy. Niektórzy to zwykli szarlatani. Czasami mysle, ze
jedynym uzytecznym lekarstwem, jakie sprzedaja, jest opium.
- Slyszalem o niejakim doktorze Croksie. - Leo umyslnie
przekrecil nazwisko. - A moze Coksie? Nie pamietam dokladnie.
Mówiono mi jednak, ze przepisuje jakies bardzo pozyteczne ziola.
- Cox? - parsknal Tazewell. - Bylem u niego kilka miesiecy
temu. Od razu powiedzial, ze nie moze mi pomóc. Specjalizuje
sie w lec~u impotencji. W moim wieku ten problem zbytnio
mnie juz nie martwi.
120
RUINY
Leo oparl lokcie na krzesle i zlozyl dlonie. Wyciagnal nogi
i przygladal sie czubkom swoich butów.
- Mam przyjaciela, który cierpi na te przypadlosc. Ciekawe,
czy doktor Cox móglby mu pomóc.
Tazewell poruszyl krzaczastymi brwiami.
- Zawsze mozna chyba spróbowac.
- Znasz moze adres tego doktora?
- Przyjmuje gdzies w okolicy Moss Lane. - Starszy pan zmarszczyl
czolo. - Cholemie trudno tam trafic. Nie mam pojecia, jak
ten czlowiek utrzymuje sie na rynku.
- Zdaje sie, ze leczac impotencje, mozna zarobic mnóstwo
pieniedzy.
- To prawda. - Na twarzy Tazewella pojawila sie nagle troska
i cos jakby wspólczucie. - Sluchaj, Monkcrest, ten twój przyjaciel
cierpiacy na impotencje ...?
- Tak?
- Nie mówiles chyba o sobie?
- Oczywiscie, ze nie.
- Nie musisz sie wstydzic - powiedzial uprzejmie Tazewell. -
W koncu zblizasz sie chyba do czterdziestki. Nie jestes juz taki
mlody, co?
Ktos ja sledzil.
Beatrice dostrzegla go katem oka, kiedy miala juz wejsc do
ksiegami Hooka. Obrócila lekko glowe i pochylila parasolke, aby
nie bylo widac, w którym kierunku patrzy.
Nie bylo watpliwosci. Mezczyzna z kreconymi jasnymi wlosami
i w okularach w zlotej oprawie przeszedl przez ulice. Byla pewna,
ze to ten sam czlowiek, który przygladal jej sie przed chwila,
kiedy wychodzila ze sklepu Lucy.
Byl to szczuply, przystojny mezczyzna w dobrze skrojonym
niebieskim surducie, zóltej kamizelce i plowozóltych spodniach. Jego
. fular zawiazany byl wedlug ostatniej mody w bardzo wyszukany
sposób. Okulary sprawialy, ze wygladal na powaznego intelektualiste.
121
AMANDA QUICK
Zdecydowanie szedl za nia, rozgladajac sie i robiac wszystko,
aby nie spojrzec w jej kierunku.
Nagle, jak gdyby zdal sobie sprawe, ze zostal zauwazony,
zatrzymal sie i udal, ze przyglada sie wystawie rekawiczek w najblizszym
oknie.
Dreszcz przeszedl Beatrice. Leo nie widzial dokladnie mezczyzny,
który poprzedniego dnia sledzil ich w parku. Dostrzegl tylko ciemny
kaptur i rekaw koszuli. Ubranie jednak mozna tak latwo zmienic.
Zauwazyla, ze dziewczeta i chlopcy siedzacy na laweczkach
przed ksiegarnia przygladaja sie jej z zaiteresowaniem.
Zlozyla parasolke i weszla do sklepu. Stanela przed regalem
pelnym ksiazek i udawala, ze oglada wystawe najnowszych tytulów,
posród których - jak zauwazyla - byla równiez jej ostatnia
powiesc. Katem oka zerkala w kierunku ulicy. Jezeli bedzie miala
szczescie, pomyslala, to uda jej sie zobaczyc z bliska przesladowce,
kiedy bedzie przechodzil pod oknami ksiegarni.
Zamiast jednak pójsc dalej ulica, tak jak oczekiwala, mezczyzna
w okularach wszedl do ksiegarni. Na jego widok Beatrice nieomal
upuscila zdjeta z pólki ksiazke.
Goraczkowo zastanawiala sie, czy lepiej bedzie go zignorowac,
czy z nim porozmawiac. Cos mówilo jej jednak, ze Leo zdecydowanie
bylby za tym pierwszym. Poza tym Leo zaraz przyjdzie,
, pomyslala. Wtedy pokaze mu tajemniczego mezczyzne w okularach.
A jezeli mezczyzna opusci sklep przed jego pojawieniem sie?
Byc moze nie bedzie juz miala okazji, zeby stanac z nim twarza
w twarz i zazadac wyjasnien.
Sytuacja wymagala dzialania. Odlozywszy ksiazke na pólke,
Beatrice odwrócila sie i podeszla do kontuaru, przy którym obcy
mezczyzna rozmawial z wlascicielem ksiegarni. Uslyszala, ze
zamawia jakies powiesci.
- Prosze je wyslac na Deeping Lane 21 - powiedzial czlowiek
w okularach.
- Pan Lake? - Beatrice przerwala mu wesolo. - Pan Lake,
praw~? Ufam, ze pan mnie pamieta. Bylam dobra przyjaciólka
panskiej siostry.
- Co? - Mezczyzna podskoczyl, jakby uzadlila go pszczola.
122
RUINY
Odwrócil sie tak gwaltownie, ze stracil lokciem ksiazke z kontuaru.
- Do diabla.
Schylil sie i zdazylja zlapac, zanim upadla na podloge. Niestety,
kiedy wstawal, uderzyl glowa w wystajacy kontuar. Skrzywil sie.
- O, Boze - szepnela Beatrice. - Czy nic sie panu nie stalo,
panie Lake?
- Nie. Wszystko w porzadku. - Mezczyzna poprawil okulary
na swoim wydatnym nosie i spojrzal na Beatrice smutnym wzrokiem.
- Z wielkim zalem musze przyznac, pani Poole, ze nie
jestem panem Lake. Choc bardzo chcialbym nim byc.
Wyglada na szczerze zmartwionego, pomyslala Beatrice, rozbawiona
pomimo tej sytuacji. Zauwazyla równiez, ze z bliska
mezczyzna jest duzo bardziej atrakcyjny.
Jego jasne loki ostrzyzone jak u Byrona okalaly ladne czolo
i inteligentne, troche niesmiale niebieskie oczy. Ocenila, ze jest mniej
wiecej w tym samym wieku co ona. Byc moze rok lub dwa mlodszy.
- Przepraszam. Z kims pana pomylilam - powiedziala Beatrice.
- Alez nie, nic sie nie stalo - zapewnil ja pospiesznie. - Niestety,
nazywam sie Saltmarsh. Graham Saltmarsh. - Uklonil sie. - Do
pani uslug, pani Poole.
- Jezeli ja nie znam pana, to w takim razie skad pan zna mnie?
Graham westchnal.
- Nie bedzie tego tak latwo wyjasnic. - Rozejrzal sie po sklepie,
po czym zblizyl sie do niej o krok i znizyl glos do konspiracyjnego
szeptu. - Prosze mi wybaczyc, pani Poole, ale wiem, kim pani jest.
- To juz ustalilismy. Skoro jednak nigdy nie zostalismy sobie
przedstawieni, to moze zechcialby mi pan zdradzic, skad zna moje
nazwisko.
Znów sie rozejrzal i przysunal sie do niej jeszcze blizej.
- Jestem uczniem drukarza - powiedzial katem ust.
- Uczniem drukarza? - powtórzyla za nim zdumiona Beatrice.
- Przyznaje, ze go przekupilem. Zapewniam jednak pania, ze
nie sprzedal tanio tej informacji.
Nagle wszystko zrozumiala.
- Na Boga, chce pan powiedziec, ze wie, kim naprawde jestem?
- Tak. Wiem, ze jest pani autorka najcudowniejszych powiesci
123
AMANDA QUJCK
grozy i ze pisze pani pod pseudonimem Amelii York. - Jego oczy
za szklami okularów wyrazaly nieklamane uwielbienie. - Chcialbym
pani powiedziec, ze gotów jestem chodzic po rozzarzonych
weglach, aby tylko móc czytac pani ksiazki. Pani wyoraznia jest
niezwykla, a opowiesci najbardziej pasjonujace, jakie w zyciu
czytalem. Nie potrafi sobie pani wyobrazic, ile przyjemnosci
dostarczaja mi pani powiesci.
Przestraszona i jednoczesnie zadowolona Beatrice poczula, ze
sie rumieni. Juz od pieciu lat obawiala sie odkrycia, i oto nadszedl
ten moment. Prawde powiedziawszy, fakt, ze nie musi juz udawac,
iz nie jest pania York, byl calkiem przyjemny.
- Panie Lake, nie wiem, co powiedziec.
- Saltmarsh. Graham Saltmarsh.
- Tak, oczywiscie. Prosze mi wybaczyc, panie Saltmarsh.
Jestem taka zaskoczona. Nikt poza moja rodzina i najblizsza
przyjaciólka nie wie, ze pisze powiesci.
- Niestety, pani Poole. - Usmiechnal sie smutno. - Obawiam
sie, ze wiecej ludzi zna pani tajemnce. Pani wydawca i drukarz ...
- No i uczen drukarza, a takze bez watpienia jego zona. Skrzywila
sie. - Ma pan calkowita racje. Nie pomyslalam nigdy,
ze ktos moze wyciagnac od nich te informacje.
- Watpie, aby ktos poza mna jeszcze próbowal - zapewnil ja
Saltmarsh. - Mysle, ze to malo prawdopodobne, aby pani sekret
stal sie publiczna tajemnica. Prosze mi wierzyc, ze nie powiem
nikomu ani slowa.
- Dziekuje panu, panie Saltmarsh. Bede mogla spac spokojnie,
wiedzac, ze moge liczyc na panska dyskrecje.
Spojrzal na nia plomiennym wzrokiem.
- Moze pani na mnie polegac, madame.
- Czy moge zapytac, czemu sledzil mnie pan dzisiaj?
- Przyznaje, ze zauwazylem, jak pani wyszla od krawcowej, i nie
moglem odeprzec pokusy przebywania przez krótka chwile w pani
towarzystwie - odparl Saltmarsh, czerwieniac sie po uszy. - Pani
jest moja muza, pani Poole.
- Panska muza? - Beatrice byla zachwycona. - Czyzby chcial
pan powiedziec, ze pan równiez pisze?
124
RUINY
- Nic jeszcze nie opublikowalem, pracuje jednak nad rekopisem,
który po ukonczeniu zamierzam zlozyc u wydawcy.
- Szczerze zycze panu powodzenia.
- Dziekuje. Moge miec tylko nadzieje, ze pewnego dnia uda
mi sie wywolywac choc w polowie tak wielkie emocje, jakie pani
wywoluje w swoich czytelnikach. Nie znam nikogo innego, kto
by tak jak pani potrafil opisywac ciemne namietnosci i kreowac
atmosfere niesamowitosci.
Beatrice zarumienila sie.
- Dziekuje panu bardzo.
- Oprócz poszukiwania inspiracji w pani ksiazkach, spedzilem
kilka godzin w muzeum pana Trulla. Wystawione tam eksponaty
czesto dostarczaja mi wspanialych pomyslów na opowiesci. Czy
zna pani to miejsce?
Beatrice pamietala, ze ostatnio slyszala gdzies o muzeum Trulla,
nie mogla jednak sobie przypomniec, w jakim kontekscie.
- Nie, nigdy tam nie bylam.
- Naprawde powinna pani tam pójsc. - Saltmarsh promieniowal
entuzjazmem. - Mozna tam zobaczyc zupelnie niezwykle
eksponaty. Wszystkie bezposrednio zwiazane z rzeczami nadprzyrodzonymi
i metafizyka. Juz sam ich widok wzmacnia sile
wyobrazni.
- To brzmi fascynujaco. - Beatrice nagle przypomniala sobie,
gdzie slyszala o muzeum Trulla. Zaczela zadawac wiecej pytan,
ale w tym momencie drzwi sklepu otworzyly sie i wszedl Leo.
Nie patrzyl na nia. Cala jego chlodna uwaga skupila sie na
Grahamie Saltmarshu.
- Dziekuje, ze powiedzial mi pan o muzeum pana Trulla, panie
Saltmarsh. - Beatrice katem oka widziala, ze Leo uwaznie im sie
przyglada. - Bede musiala wybrac sie tam jak najszybciej.
- Autorka z pani subtelna wrazliwoscia bez watpienia uzna to
za bardzo inspirujace miejsce. - Graham nie zdawal sobie sprawy
ze zblizajacej sie burzy. - A moze pozwoli pani, abym jej tam
towarzyszyl? Móglbym pokazac pani najbardziej interesujace
eksponaty. TrulI ma nawet mumie w swoim muzeum.
- Panskie towarzystwo bedzie zbedne. - Leo zatrzymal sie
125
AMANDA QUICK
u boku Beatrice. - Damy o inteligencji pani Poole z pewnoscia nie
zainteresuje smieszne muzeum Trolla.
- Doprawdy, lordzie Monkcrest. - Beatrice popatrzyla na niego
z przygana. - Nie ma powodu, aby byc niegrzecznym. Pozwól,
ze przedstawie ci pana Saltmarsha. Panie Saltmarsh, to jest lord
Monkcrest.
Saltmarsh patrzyl na Leo tak, jakby ten byl jakims ogromnym
dzikim zwierzeciem.
- Milordzie.
- Saltmarsh - powiedzial Leo, wymawiajac to nazwisko tak,
jakby chcial je zjesc.
- Tak sie sklada, ze podoba mi sie pomysl odwiedzenia muzeum
Trolla - odezwala sie lagodnie Beatrice.
Saltmarsh spojrzal na nia z wdziecznoscia.
- Bylaby to zwykla strata czasu. - Jeszcze przez Fhwile Leo
mierzyl wzrokiem mlodego czlowieka, po czym uznawszy, ze
Saltmarsh zostal juz nalezycie przestraszony, odwrócil sie do
Beatrice. - Odwiedzilem to miejsce kilka lat temu. Pelno tam
kopii i falsyfikatów pasjonujacych jedynie tych, którzy maja
sklonnosc do takich bzdur.
- Tak sie sklada, ze ja mam sklonnosc do takich bzdur powiedziala
Beatrice. -- Lubie sie od czasu do czasu przestraszyc.
- Nie rozumiem pani .- rzekl Leo, marszczac czolo. - Zapewniam
pania, ze nieliczne autentyki w muzeum Trolla nie sa zbyt
interesujace.
- Niemniej jednak - powiedziala chlodno Beatrice - jestem
bardzo wdzieczna panu Saltmarshowi, ze wspomnial mi o tym
muzeum.
Saltmarsh odchrzaknal.
- Dziekuje, pani Poole. Nie potrafie wyrazic, jak bardzo jestem
szczesliwy, ze moglem sie pani na cos przydac.
- I ja panu dziekuje. - Beatrice zobaczyla, ze usta Leo skrzywily
sie w usmiechu, który móglby zmrozic kazdego mezczyzne.
Wycelowala i szpicem parasolki uderzyla go mocno w czubek
buta. - Bardzo mi pan pomógl, panie Saltmarsh.
Leo jeknal cicho i szybko cofnal noge spod parasolki.
126
RUINY
Saltmarsh zerknal na niego zaniepokojony.
- Musze juz isc. Mam umówiona wizyte u krawca. Pozwoli
pani, pani Poole?
- Oczywiscie. - Beatrice usmiechnela sie cieplo.
Saltmarsh uklonil sie i wyszedl ze sklepu.
Leo powstrzymywal sie, dopóki mlody mezczyzna nie wyszedl,
po czym odwrócil sie do Beatrice.
- Do diabla. Czyzby chciala pani amputowac mi palec ta
parasolka?
- Byl pan bardzo niegrzeczny dla tego wyjatkowo uprzejmego
dzentelmena.
- Jak go pani poznala?
- Spotkalismy sie przypadkiem - powiedziala wesolo. - Oboje
interesujemy sie powiesciami grozy.
- Rozumiem. A zatem nie zostaliscie sobie nalezycie przedstawieni.
Beatrice byla rozbawiona.
- Nie sadzilam, ze pan przyklada taka wage do form towarzyskich,
milordzie.
- O co chodzi z tym muzeum Trolla? Chyba nie chce pani
naprawde tam isc.
Beatrice patrzyla zamyslona na drzwi, za którymi przed chwila
zniknal Saltmarsh.
- Przeciwnie.
- Ale po co? Powiedzialem pani przeciez, ze tam sa same kopie
i falsyfikaty.
- Chce odwiedzic muzeum Trolla, poniewaz wuj Reggie byl
tam kilka razy przed smiercia.
Leo zamilkl i spojrzal na nia uwaznie.
- Jest pani pewna?
- Tak. Zapisal te wizyty w swoim notatniku. Nie pomyslalam,
ze to moze miec jakies znaczenie az do chwili, gdy pan Saltmarsh
opisal mi eksponaty z kolekcji Trolla.
- To nie ma sensu. W muzeum Trolla nie ma zadnych wartosciowych
przedmiotów, nie mówiac juz o tak drogocennych jak
Zakazane Pierscienie.
- A jednak cos sprawilo, ze wuj Reggie byl tam az trzykrotnie.
127
AMANDA QUICK
- Moze chcial zasiegnac opinii w sprawie Pierscieni - powiedzial
Leo. - Jezeli tak, to tracil czas. Kiedys TrulI uwazany byl
za cos w rodzaju autorytetu w sprawach antyków. Jednak kilka
lat temu wyszlo na jaw, ze produkuje falsyfikaty. Jego reputacja
legla w gruzach. Od czasu tego skandalu zaden powazny kolekcjoner
juz nic od niego nie kupil.
- Mimo to wydaje mi sie, ze powinnam zobaczyc jego kolekcje.
- Jezeli chce pani tracic czas, to pani sprawa. - Oczy Leo
zablysly. - Ale jezeli chce pani pójsc rzeczywiscie powaznym
tropem, to mam cos dla pani.
Udalo mu sie ja zainteresowac.
- Co to za trop?
- Wiem, gdzie przyjmuje nieuchwytny doktor Cox. Pomyslalem
sobie, ze moze chcialaby mi pani towarzyszyc, kiedy bede skladal
mu wizyte dzisiaj po poludniu.
- Cudownie. - Beatriye poczula ogarniajace ja podniecenie. To
bardzo dobra wiadomosc, milordzie.
- Dziekuje. - Leo usmiechnal sie krzywo. - Moge miec tylko
nadzieje, ze zdobywajac ten adres, nie stalem sie tematem niefortunnych
plotek.
- Co pan ma na mysli?
Wzial ja za ramie i ruszyl w kierunku wyjscia.
- Powiedzmy, ze mezczyzna rozpytujacy o adres szarlatana
zajmujacego sie leczeniem impotencji zmusza ludzi do pewnych
spekulacji.
Beatrice z trudem powstrzymala sie, aby nie parsknac smiechem.
- Juz slysze te plotki. Wszyscy beda sie zastanawiac, czy
Szalony Mnich nie przybyl przypadkiem do miasta, aby znalezc
lekarstwo na swoja slabnaca meskosc.
- Ciesze sie, ze perspektywa tych plotek tak pania bawi - Leo
usmiechnal sie niebezpiecznie. - Poniewaz bez watpienia nie
omina one równiez pani.
- W jaki sposób, milordzie?
- Skoro ostatnio spedzam duzo czasu w pani towarzystwie,
wszyscy beda przypuszczac, ze to pani jest powodem, dla którego
pragne tak pospiesznie uwolnic sie od tej przypadlosci.
Beatrice przestala sie smiac.
RUINY
Chlodna szara mgla lezala na ulicach Londynu, kiedy Leo
pomógl Beatrice wsiasc do dorozki jadacej w kierunku Moss Lane.
Wygladalo na to, ze mgla zgestnieje jeszcze do wieczora.
Mimo tego, co powiedzial jej rano, nie martwila go wlasna
reputacja. Beatrice nie obawiala sie zbytnio zrujnowania swojej,
on jednak sie tym przejmowal.
To prawda, ze wdowa cieszy sie wieksza wolnoscia niz niezamezne
kobiety przed trzydziestka, ale zawsze istnieja jakies granice.
Podróz na Moss Lane przez labirynt ciasnych, ciemnych uliczek
zajela im prawie pól godziny. W koncu woznica zatrzymal dorozke
i oswiadczyl, ze dalej nie pojedzie.
- Dalej musicie pójsc pieszo, milordzie. Moss Lane jest zbyt
waska dla powozu. Nie ma miejsca, zeby zawrócic. Poczekam
tutaj na pana i te dame.
- Bedziemy z powrotem za jakas godzine. - Leo rzucil woznicy
kilka monet, aby byc pewnym, ze tamten poczeka. - Spodziewam
sie cie tu wtedy zastac.
Woznica zrecznie zlapal pieniadze. Usmiechnal sie do Leo
bezzebnymi ustami.
- Prosze sie nie martwic, milordzie. Nie rusze sie stad ani na krok.
Leo wzial Beatrice pod ramie i ruszyl w kierunku Moss Lane.
Wokól nich, po obu stronach ulicy, wznosily sie ponure domy,
nie dopuszczajac zbyt wiele swiatla.
- Jest pan pewien, ze doktor Cox przyjmuje wlasnie tutaj? Beatrice
skrzywila sie na widok ciemnej bramy. - Nie wyglada
to na dobre miejsce do prowadzenia praktyki.
- Doktor Cox nie musi wcale placic wysokich czynszów w dobrej
dzielnicy, aby jego interes szedl dobrze. Dzentelmeni, szukajacy
jego pomocy, wola miejsce, które zapewnia im dyskrecje.
- To chyba zrozumiale.
Leo spojrzal w brame. O tej godzinie dzielnica wygladala raczej
na bezpieczna, nie bylo to jednak miejsce, do którego po zmroku
mozna by zabrac dame.
- Co powiedziala pani ciotka, kiedy sie dowiedziala, ze dzis
wieczorem zaprosilem panie do teatru? - zapytal.
128 5 - Ruiny 129
AMANDA QUlCK
- Ciotka Winifreda byla zachwycona. Nie moze sie. juz doczekac,
kiedy pokaze Arabelle w prywatnej lozy. Postarala sie
nawet, aby dowiedzial sie o tym pan Burnby. Ma nadzieje, ze on
równiez bedzie w teatrze. To bylo bardzo uprzejme z pana strony,
milordzie. Nie wiem, jak mam panu podziekowac za to zaproszenie.
Leo chcial ja zapytac, czy ona równiez byla podniecona perspektywa
pójscia do teatru w jego towarzystwie, czy tez jedynie
wdzieczna, ze stworzyl taka towarzyska okazje jej ciotce i kuzynce.
Nie wygladalo na to, aby Beatrice zauwazyla, ze jedynym
powodem, dla którego zaprosil je do teatru, byla chec spedzenia
wieczoru w jej towarzystwie.
Jak dotad, ich znajomosc nie przebiegala normalnie. Zaproponowal
teatr, poniewaz odczuwal ogromna potrzebe rozerwania jej
w bardziej konwencjonalny sposób. Chcial sie przekonac, czy
potrafi jej sprawic przyjemnosc. Pragnal, aby sie do niego usmiechnela
i podziekowala niu za mily wieczór. Chcial jeszcze raz
zobaczyc w jej oczach blysk kobiecego pozadania.
Do diabla, pomyslal, chce ja uwiesc.
Beatrice przygladala sie niewielkiemu drewnianemu szyldowi
przedstawiajacemu mozdzierz z tluczkiem.
- Oto dom doktora Coxa. Zapowiada sie bardzo interesujaco.
Leo spojrzal na nia, otwierajac drzwi. Bylby w duzo lepszym
humorze, gdyby mógl przypuszczac, ze ogniki w jej oczach sa
w jakis sposób zwiazane z jego obecnoscia. Niestety, dobrze
wiedzial, ze jej entuzjazm wynika jedynie z perspektywy rozmowy
z doktorem Coxem.
- Owszem - powiedzial.
.••.
Li rs" 9 ,,::ee ..,
Poszla dalej ciemnym korytarzem,
aby odkryc tajemnice pana ruin.
Wokól niej klebily sie cienie.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial dziewiaty
Mgla oblepila szyby i wewnatrz apteki doktora Coxa panowal
sztuczny mrok.
Beatrice mrugnela kilka razy, zanim jej oczy przyzwyczaily sie
do ponurego wnetrza. Z tylu pomieszczenia palila sie pojedyncza
lampa. Slabe swiatlo poblyskiwalo na krawedziach brudnych
szklanych sloików wypelnionych ziolami i innymi rzeczami, które
trudno bylo zidentyfikowac.
Na kontuarze stala waga laboratoryjna. Pólki obok lampy
""'Ypelnione byly ksiazkami. Wiekszosc z nich byla czesto uzywana,
o czym swiadczyly popekane i podarte skórzane grzbiety.
Dochodzacy z tylu apteki szelest sprawil, ze Beatrice sie
wzdrygnela. Leo zauwazyl jej reakcje i usmiechnal sie protekcjonalnie.
Poirytowana swa nazbyt zywa wyobraznia, rzucila mu
grozne spojrzenie.
Odglosy szurania staly sie glosniejsze. Beatrice uzbroila sie
131
AMANDA QUICK
w odwage i odwrócila, aby zobaczyc wynurzajaca sie z cienia
dziwaczna postac. Czlowiek, który czlapal powoli w kierunku
niklego swiatla lampy, móglby równie dobrze wyjsc z jednej
z krypt nawiedzanych przez duchy w Zamku cieni.
Byl to ciezki, przygarbiony mezczyzna z pochylona agresywnie
do przodu wielka glowa na grubej szyi. Przypominal trola. W dloni,
na której mial rekawiczke, dzierzyl laske.
Ubrany byl w zle skrojony surdut i stare spodnie poplamione
niezliczonymi wywarami do tego stopnia, ze trudno bylo okreslic
ich kolor. Wokól szyi zawiazal welniany szal. Kosmyki matowych
siwych wlosów sterczaly spod czapki.
Sztywne, dawno nie przycinane wasy zakrywaly mu usta. Na
kartoflowatym nosie mial okulary w drucianych oprawkach; w przycmionym
swietle nie widac bylo, jakiego koloru sa jego oczy.
- O co chodzi? - Chrapliwy glos wyrazal oburzenie. - Nie
umawialem sie z nikim' na dzisiejsze popoludnie.
- Jestem lord Monkcrest - przedstawil sie Leo.
Beatrice wzniosla oczy do sufitu. Watpila, aby Leo zdawal sobie
sprawe z zimnej arogancji tych slów. A moze jednak tak. Szaleniec
czy czarownik, od pokolen nosil dume we krwi.
- Lord Monkcrest. - Kaprawe oczka patrzyly na niego z ukosa
ponad oprawka okularów. - Slyszalem o panu. Szalony Mnich.
Czego pan chce ode mnie?
- Moj a przyj aciólka, pani Poole, i j a chcielibysmy porozmawiac
z panem w prywatnej sprawie.
- W prywatnej sprawie, co? - Spod wasów wydobyl sie chytry
rechot. Blysnely zólte zeby. - A wiec o to chodzi. Maly problem
natury osobistej, nieprawdaz? Milordzie, trafil pan w odpowiednie
miejsce. Szybko to naprawimy. Raz dwa.
Beatrice zauwazyla, ze Leo zaciska szczeki. Szybko postapila
krok do przodu.
- Zle pan nas zrozumial, doktorze Cox. Nie przyszlismy tutaj,
aby rozmawiac o zdrowiu jego lordowskiej mosci. Chcielismy sie
dowiedziec czegos o miksturze, która przepisal pan mojemu
wujowi, lordowi Glassonby. Czy pan go sobie przypomina?
132
!l
~
(11
~i
II
RUINY
- Glassonby, Glassonby. - Grube brwi Coxa podskakiwaly
gwaltownie. - Juz wiem. Nie zyje, prawda? Slyszalem, ze puknal
w kalendarz w jakims wesolym domku.
- To prawda. Przejde od razu do rzeczy, doktorze Cox. Chcialabym
wiedziec, czy bylo cos niezwyklego w miksturze, która mu
pan przygotO\yal.
- Niezwyklego? Co to ma znaczyc? - Cox cofnal sie w cien
niczym rak. - Co pani mówi, pani Poole? Nie mialem nic wspólnego
ze smiercia Glassonby' ego. Ten czlowiek zmarl w burdelu. Mówia,
ze na atak serca. Nie moze mnie pani za to winic, madame.
- Uspokój sie, Cox - Leo podszedl blizej.
Pochylil sie, aby oprzec ramie na kontuarze, ale powstrzymal
sie, widzac gruba warstwe brudu.
- Pani Poole i jej rodzina chca miec pewnosc, ze Glassonby
zszedl z tego swiata w sposób naturalny.
- Ostrzegalem go, zeby zachowal umiar - zaskowyczal Cox. Wszystkich
klientów informuje o niebezpieczenstwach zwiazanych
z naduzywaniem eliksiru. Mezczyzni, którzy przez dlugie lata nie
mogli sie cieszyc swoja meska sila, potem czasami przesadzaja.
Ale to nie moja wina, ze nie sluchaja moich rad.
Beatrice wysunela sie naprzód.
- Doktorze Cox, chce jedynie wiedziec, czy w ostatniej porcji
panskiej mikstury byl jakis skladnik, którego nie bylo w poprzednich
porcjach.
- Nie, z cala pewnoscia nie. - Cox zatrzasl sie z oburzenia. "
Eliksir meskiej sily" przygotowuje wedlug wlasnej recepty.
Sprzedawalem go juz wielu dzentelmenom i nigdy nie bylo
zadnych wypadków.
- Czy moglabym rzucic okiem na liste skladników? - zapytala
Beatrice.
- Nie moze pani oczekiwac, ze wyjawie swoje zawodowe
tajemnice. - Zniecierpliwiony Cox machnal reka. - Prosze juz
sobie isc. Nie mam nic wiecej do powiedzenia.
- Alez, doktorze Cox ...
- Pani Poole, wyglada na to, ze pani wuj naduzyl eliksiru i jego
133
AMANDA QUICK
serce tego nie wytrzymalo. Zaluje, ze tak sie stalo, ale nic nie
mozemy na to poradzic. Takie rzeczy sie zdarzaja; szczególnie
w przypadku starszych dzentelmenów, którzy nie sa juz w swojej
szczytowej formie. A teraz bede bardzo wdzieczny, jezeli panstwo
juz sobie pójda. Jestem zajety.
Leo zerkal na Beatrice, unoszac pytajaco brew. Zdenerwowana
starala sie wymyslic jakies bardziej uzyteczne pytanie.
- Doktorze Cox, dziekuje panu za zapewnienie, ze w mi.ksturze
mojego wuja nie bylo nic niezwyklego. Ta informacja powinna
uspokoic moja rodzine·
- Tez tak mysle. - Cox byl troche obrazony. - Jestem naukowcem,
pani Poole. Nie popelniam bledów.
- Oczywiscie, ze nie.
Leo spojrzal na Coxa.
- Czy pamieta pan swoje ostatnie spotkanie z Glassonbym?
- Oczywiscie. Przyszedl po swoja butelke jak zawsze na poczatku
tygodnia.
- Za kazdym razem dawal mu pan porcje na caly tydzien? dopytywala
sie Beatlice.
- Zgadza sie. - Cox spojrzal na nia sponad okularów. - I co
z tego?
- Czy mój wuj wspominal panu, ze zamierza spróbowac równiez
innych kuracji?
-- Innych kuracji? - Przypominajaca gnoma twarz Coxa wykrzywila
sie z wscieklosci. -- Ma pani na mysli, ze chodzil do
i.nnego doktora?
- Nie wiem. Zastanawiam sie tylko, czy nie mógl uzywac
czegos jeszcze oprócz "Eliksiru meskiej sily", pragnac wyleczyc
swoja przypadlosc - powiedziala Beatrice. - Czegos, co mogloby
spowodowac atak serca.
- Ha. - Slyszac te slowa, Cox wyraznie poweselal. - Inna
kuracja. Oto odpowiedz, pani Poole. Pani wuj stosowaljednoczesnie
rózne srodki bez nalezytego medycznego nadzoru. Nie moge byc
odpowiedzialny za skutki terapii innych doktorów.
Oczywiscie,. ze nie - zgodzila sie Beatrice. - Dziekujemy, ze
134
RUINY
zechcial pan poswiecic nam troche swojego czasu, doktorze Cox.
Poinformuje rodzine mojego wuja, ze panski eliksir nie mial nic
wspólnego z jego smiercia.
- Prosze zaznaczyc to bardzo wyraznie, pani Poole. - Bezbarwne
oczy Coxa poblyskiwaly w mroku. - Musze sie troszczyc o swoja
reputacje, rozumie pani? Nie moge sobie pozwolic, zeby ludzie
z towarzystwa opowiadali jakies niestworzone rzeczy o moim
eliksirze. Takie gadanie mogloby mnie zrujnowac.
- Doloze wszelkich staran, aby wszyscy wlasciwie to zrozumieli
- zapewnila go Beatrice i odwrócila sie do Leo. - Jestem
calkowicie usatysfakcjonowana. Chodzmy juz, milordzie.
- Jak pani sobie zyczy, pani Poole.
Wzial ja pod ramie i wyprowadzil z apteki. W milczeniu
szli w kierunku czekajacej dorozki. Tu i ówdzie slychac bylo
jakies glosy. We mgle postukiwaly tajemniczo kopyta niewidocznych
koni.
Jeszcze niedawno Moss Lane byla ciasna i ponura, a jednak
bezpieczna uliczka. Teraz, na skutek gestej mgly, sytuacja sie
zmienila.
Chociaz Leo sciskal mocno jej ramie, Beatrice doskonale wiedziala,
ze nie zwraca na nia najmniejszej uwagi. Jego uwaga skupila sie
calkowicie na otoczeniu. Byl spiety. Czula, ze rejestruje kazdy odglos
kroków, kazda majaczaca we mgle postac, kazda pusta brame.
Nie zauwazyla, ze jej oddech stal sie szybki i plytki, dopóki
nie znalezli czekajacej dorozki. Kiedy Leo pomógl jej wsiasc,
z piersi Beatrice wyrwalo sie glebokie westchnienie ulgi.
- Wyszlismy od Coxa troche za pózno - powiedzial kwasno
Leo. Zamknal drzwiczki i usiadl naprzeciwko niej. - Nastepnym
razem, kiedy wyruszymy w poszukiwaniu informacji, musimy
zrobic to nieco wczesniej.
Beatrice odchrzaknela.
- Zgoda - oparla sie i poprawila suknie. - Jakie wrazenie zrobil
na panu doktor Cox?
- Nie jestem pewien. Podobnie jak madame Virtuebardzo sie
obawial, ze zostanie oskarzony o morderstwo.
135
AMANDA QUICK
- Trudno im sie dziwic - powiedziala Beatrice.
- To prawda. - Leo rozparl siew kacie i wpatrywal w zalegajaca
w uliczkach mgle. - Nie wydaje mi sie jednak, abysmy mogli
w ten sposób posunac sie zdecydowanie naprzód. Kazdy, z kim
rozmawiamy, obawia sie oskarzenia o kradziez lub morderstwo.
Nadszedl czas, aby podjac nieco inne dzialania.
Zachwycona Beatrice pochylila sie do przodu.
- Co pan ma na mysli?
Leo spojrzal na nia. Bursztynowy blask dorozkarskiej lampy
nadal rysom jego twarzy surowy wyglad.
- Zaczne od Coxa - powiedzial. - Obecnosc niektórych ksiazek
kaze mi przypuszczac, ze nasz doktor wie wiecej o wiedzy
tajemnej, niz mozna by sie spodziewac po szarlatanie. Kilka takich
ksiazek mam równiez w swojej bibliotece.
- Nie rozumiem. Czy ma pan jakis plan?
- Dzis w nocy, kiedy wrócimy z teatru, zloze doktorowi jeszcze
jedna wizyte.
Beatrice otworzyla szeroko oczy.
_ Czy chce pan powiedziec, ze zamierza pan odwiedzic apteke
doktora Coxa juz po zamknieciu?
- Chce sie tam troche rozejrzec.
- Alez, Leo, to moze byc bardzo niebezpieczne.
Usmiechnal sie czarujaco.
- Prosze sie nie martwic. Nie pójde tam sam.
_ Oczywiscie. - Beatnce wyprostowala ramiona. W koncu byli
wspólnikami. Zadna z jej bohaterek nie cofnelaby sie przed
perspektywa nocnej wyprawy. - Nie mam w tych sprawach zbyt
wiele doswiadczenia, ale jestem pewna, ze sobie poradze·
_ Nie mam watpliwosci. Wciaz jestem pod wrazeniem pani
licznych talentów, pani Poole.Mówiacjednak, ze nie pójde tam sam,
nie mialem na myslipani. Elf z przyjemnosciabedziemi towarzyszyl.
Kilka godzin pózniej, siedzac w lozy z ciotka Winifreda,
Arabella i Leo, Beatrice wciaz jeszcze byla zla. Ani przez chwile
136
B!
il
RUINY
nie cieszyla sie przedstawieniem, wktórym role Makbeta odtwarzal
Edmund Kean. Wciaz myslala tylko o tym, ze Leo zdecydowanie
sie nie zgodzil, aby uczestniczyla w nocnej wyprawie do apteki.
Jednoczesnie zdawala sobie sprawe, ze w oczach Winifredy
lord Monkcrest stal sie nieomal swietym. Ciotka byla zachwycona,
mogac pokazac Arabelle w tak znakomitym otoczeniu. Fakt, ze
dziewczyna siedziala w lozy obok znanego lorda, podnosil zdecydowanie
jej towarzyskie notowania. Beatrice zauwazyla, ze
wielu gosci obserwuje przez lornetki loze Monkcresta.
Musiala przyznac, ze Arabella wyglada wspaniale. Miala na
sobie jedna z najnowszych sukien Lucy w kolorze bladorózowym.
Nieco ciemniejsze kwiaty zdobily jej wlosy.
Lucy zaprojektowala równiez jedwabna suknie Beatrice w kolorze
ciemnego zlota. Byla skrojona z elegancka prostota.
Leo przyjechal po nich wynajetym na ten wieczór powozem.
Wyjasnil, ze spedza tak malo czasu w Londynie, ze nie trzyma
w miescie wlasnego powozu. Nikomu to nie przeszkadzalo.
- Wspaniale- obwiescila ciotka Winifreda, kiedy opadla kurtyna
po drugim akcie. - Kean jest byc moze pijakiem i czlowiekiem
rozrzutnym, ale niewatpliwie potrafi grac. - Odwrócila sie do Leo. Milordzie,
nie wiem, jak panu dziekowac za to zaproszenie.
- Cala przyjemnosc po mojej stronie. - Leo popatrzyl na
Beatriee ze zle skrywana satysfakcja. - Mam nadzieje, ze wszyscy
sie dobrze bawia.
Beatrice podala mu ramie i udawala, ze przyglada sie lozom
po drugiej stronie teatru.
- Nie wszyscy z nas potrafia cieszyc sie tym przedstawieniem powiedziala.
- Kochanie, moze zle widzisz ze swojego miejsca? - zatroskala
sie Arabella. - Moze powinnismy przysunac twoje krzeslo do
mojego. Stad widac doskonale.
- Z mojego miejsca równiez dobrze widac. - Beatrice spojrzala
na Leo z wyrzutem; zignorowal to. - Problem lezy gdzie indziej... Urwala
nagle, zauwazywszy znajoma postac w jednej z lóz. Wielkie
nieba! - Podniosla lornetke, aby sie lepiej przyjrzec.
137
AMANDA QUICK
Widziala elegancka glowe madame Virtue. Blask brylantów
omal nie oslepil Beatrice. Poblyskiwaly we wlosach, w uszach
i wokól dlugiej, pelnej wdzieku szyi i kontrastowaly z czarna
satynowa suknia.
Beatrice zwrócila szczególna uwage na rozkosznie wyciety
dekolt sukni. Ten styl cos jej przypominal. Byla prawie pewna,
ze satynowe róze i zakladki byly dzielem madame D' Arbois.
Tymczasem niezwykla kurtyzana przyjmowala holdy. Nie mozna
bylo nazwac tego inaczej. Eleganccy panowie wchodzili i wychodzili
z jej lozy niczym dworzanie nadskakujacy swojej królowej.
Calowali jej dlon w czarnej rekawiczce i zagladali w gleboki dekolt.
Kiedy Beatrice opuscila lornetke, zauwazyla, ze Leo przyglada
jej sie rozbawiony. Zanim jednak zdazyla cos powiedziec, aksamitna
kotara z tylu ich lozy zostala odsunieta.
Wszedl Pearson Burnby. Szczescie rozjasnilo twarz Arabelli.
- Pearson ... - Zaczerwienila sie. - Chcialam powiedziec, panie
Burnby. Jak milo znów pana widziec.
Beatrice usmiechnela sie do niego. Lubila tego mlodzienca.
Przypominal raczej farmera niz mlodego dzentelmena z towarzystwa.
Byl mocno zbudowanym mezczyzna o szczerej, kwadratowej
twarzy i silnych dloniach. Chociaz mógl sobie pozwolic na naj drozszych
krawców, nie ubieral sie modnie. Jego sylwetka nie pasowala
raczej do ostatniej mody. Jasne kasztanowe wlosy byly porzadnie
uczesane, ale nie ufryzowane. Fular wiazal w prosty wezel.
- Panno Arabello. - Pearson sklonil glowe. - Lady Ruston.
Pani Poole. Pozwole sobie zauwazyc, ze wszystkie panie wygladaj a
dzisiaj wspaniale. - Odwrócil sie do Leo. - Lordzie Monkcrest powiedzial
niezwykle zimnym glosem.
Zdziwiony temperatura tego pozdrowienia Leo uniósl brwi.
- Burnby.
Pearson zrobil taka mine, jakby mial zamiar wyzwac go na
pojedynek.
- Przyszedlem zaproponowac paniom szklanke lemoniady.
- Z przyjemnoscia napilabym sie lemoniady - natychmiast
zgodzila sie Arabella.
138
RUINY
- Ja równiez - powiedziala Beatrice.
- To wspanialy pomysl, panie Burnby - przyznala Winifreda.
- Decyzje podjeto jednoglosnie - rzek Leo. - Moze pan przyniesc
trzy szklanki lemoniady.
Pearson zawahal sie. Nachmurzyl sie jeszcze bardziej, gdy zdal
sobie sprawe, ze powinien teraz opuscic loze. Uklonil sie nieco
obcesowo, obrócil na piecie i wyszedl zdecydowanym krokiem.
- Co sie dzis dzieje z panem Burnby? - spytala Beatrice,
unoszac brwi. - Zachowuje sie dosc dziwnie, nie sadzisz?
Arabella przygryzla warge.
- Cos mu chyba przeszkadza. Zastanawiam sie, co to moze byc.
Winifreda odchrzaknela znaczaco. Jej oczy blyszczaly z zadowolenia.
- Mysle, ze winic za to mozemy lorda Monkcrest.
- Nie ma najmniejszego powodu, aby przypuszczac, ze to moja
wina - zaprotestowal Leo, unoszac dlon. - Zapewniam pania, ze
nie uczynilem nic, co mogloby zaniepokoic mlodego pana Burnby.
Ledwo go znam.
- Ale wyglada na to, ze dobrze pan zna Arabelle; milordzie _
powiedziala Winifreda. - Dzis wieczorem zaprosil pan ja wraz ze mna
i Beatrice d(i)teatru. I to wlasnie jest zródlem irytacji pana Burnby.
Beatrice jeknela.
- Wielkie nieba, ciocia ma racje. Burnby jest zazdrosny.
Arabella az podskoczyla.
- Och, nie!
W oczach Winifredy pojawil sie makiaweliczny blysk.
- To cudownie, moja droga. Pan Burnby bedzie przypuszczal,
ze lord Monkcrest sie toba interesuje. W przeciwnym razie po cóz
mialby okazywac tyle uwagi naszej rodzinie?
- Ale to jest straszne. - Zaniepokojona Arabella zatrzepotala
rzesami. - Nie chce, aby pan Burnby myslal, ze mam slabosc do
lorda Monkcrest... - Urwala i zaczerwienila sie gwaltownie. - Nie
chcialam pana obrazic, milordzie. Wiem, ze jest pan bardzo milym
dzentelmenem, nigdy jednak nie ...
- Prosze sie nie martwic, panno Arabello - uspokoil ja Leo,
139
AMANDA QUICK
pochylajac glowe. - Moje rany, choc glebokie, wkoncu sie zagoja.
Jestem tego pewny.
Arabella otworzyla usta.
- Milordzie, zapewniam pana, ze nigdy nie chcialam go zranic.
- Lord Monkcrest sie z toba drazni, Arabello - powiedziala
niezadowolona Beatrice. - Nie zwracaj na niego uwagi.
Leo usmiechnal sie tajemniczo.
Arabella odetchnela z ulga.
- Dzieki Bogu. Ale co z panem Bumby?
- Spokojnie, moja droga. - Winifreda poklepala uspokajajaco
dlon dziewczyny i wymienila porozumiewawcze spojrzenia z Beatrice.
- Nic sie nie stalo. Jezeli powstalo jakies male nieporozumienie,
to juz wkrótce wszystko sie wyjasni.
Beatrice nie miala najmniejszych zludzen. Nawet jesli ciotka
nie dawala tego po sobie poznac, byla zachwycona, ze Bumby
zle zrozumial zachowanie lorda MonkcresL Kazda kobieta próbujaca
wydac za maz swoja krewna zna podstawowa strategie tej
gry. Nic bardziej nie przyspiesza decyzji mlodego czlowieka niz
odrobina konkurencji.
Beatrice bylo troche przykro ze wzgledu na Leo. Winifreda
uzyla go jako pionka w grze majacej na celu zmuszenie Pearsona
Bumby do szybkich oswiadczyn, a tego nie bylo w ich umowie.
Z drugiej strony jednak, pomyslala, dobrze mu tak za to, ze nie
chcial jej zabrac na nocna wyprawe·
Poza tym, jak zauwazyla ciotka Winifreda, nic sie przeciez nie
stalo.
Tuz przed rozpoczeciem trzeciego aktu Pearson wrócil ze
szklankami lemoniady. Beatrice zauwazyla od razu, ze mlodzieniec
jest w duzo lepszym humorze. Na jego twarzy malowal sie triumf.
- Mama pyta, czy nie zechcialaby pani przylaczyc sie do nas
po przedstawieniu, panno Arabello. Jedziemy na przyjecie do
Bakerów, a potem na bal do Talmadge'ów. - Zerknal pospiesznie
na Winifrede i Beatrice. - Lady Ruston, pani Poole, panie sa
oczywiscie równiez zaproszone.
Arabella odwrócila sie do ciotki.
140
:~I
li
I
I
RUINY
- Prosze, ciociu, powiedz, ze pojedziemy na przyjecie z panem
Bumby. Tam bedzie cudownie.
- Dziekuje panu, panie Burnby. - Ciotka przez chwile udawala,
ze sie waha. - Mialysmy inne plany na ten wieczór, przypuszczam
jednak, ze damy sie przekonac i przyjmiemy panskie zaproszenie.
Na twarzy Pearsona pojawil sie zwycieski usmiech.
- Wspaniale. Poinformuje o tym mame.
- Jezeli nie ma pan nic przeciwko temu, panie Bumby, to
pojade raczej do domu - powiedziala Beatrice, usmiechajac sie
skromnie. - Mialam dzisiaj dosc meczacy dzien. Lord Monkcrest
mnie odprowadzi, prawda, milordzie?
Leo uniósl brew.
- Z przyjemnoscia.
Prosze sobie darowac - rzekl Leo, wsiadajac do powozu, który
wynajal na ten wieczór. Usiadl naprzeciw Beatrice. - Zadne
ar,g.u"menty nie przekonaja mnie do zmiany zdania. Zamierzam \ pOJscsam.
Przez caly ostatni akt Makbeta Beatrice wymyslala nowe argumenty.
- Elf to z pewnoscia wspaniale zwierze, ale ma swoje ograniczenia.
Potrzebujepan kogos, kto bedzie stal na strazy. Ja moglabym
to zrobic.
- To nie bedzie konieczne. Mgla ukryje mnie wwystarczajacym
stopniu.
Bebnila palcami po siedzeniu pojazdu.
- Jestesmy wspólnikami, milordzie. Równoprawnymi wspólnikami.
- Pamietam o tym, ale kazde z nas ma swoje mocne i slabe
strony. To zadanie nie jest przeznaczone dla amatorów.
- Czyzby chcial pan powiedziec, ze jest pan doswiadczonym
wlamywaczem?
- Moje doswiadczenia z rozbójnikami na drogach nauczyly
mnie wiecej strategii i taktyki, niz moze sobie pani wyobrazic.
141
AMANDA QUICK
- Cóz za okropne i niewiary godnie aroganckie illlllemame
o sobie.
Oczy Leo troche zlagodnialy.
- Niechze pani bedzie rozsadna. Jeden blad dzisiejszej nocy
moze doprowadzic do katastrofy. Nie moge pozwolic, aby wystawiala
sie pani na takie niebezpieczenstwo.
Uspokoila sie, kiedy dotarlo do niej pelne znaczenie tych slów.
Odwrócila sie od jego nieprzejednanej twarzy i wyjrzala przez
okno. Lampy mijanych powozów podskakiwaly we mgle jak
duchy. Ponura parada odjezdzajaca w ciemnosc. Mgla byla juz
tak gesta, ze nie sposób bylo rozpoznac budynków po drugiej
stronie ulicy.
- Tak, oczywiscie - powiedziala po chwili. - Mój brak doswiadczenia
móglby narazic pana na wielkie niebezpieczenstwo,
milordzie. Nie pomyslalam o tym wczesniej.
- Beatrice ...
Z niewyjasnionych przyczyn ogarnal ja nagle lek. Zdala sobie
sprawe, ze mimo rekawiczek zmarzly jej dlonie. Odwrócila sie
szybko do niego.
- Obiecaj mi, ze bedziesz wyjatkowo ostrozny.
- Masz moje slowo - rzekl, zaskoczony jej nagla troska.
To jej nie wystarczalo. Uczucie leku nie minelo jeszcze.
- Nie wolno ci ryzykowac - powiedziala Beatrice.
- Mówilem, ze zamierzam zabrac ze soba Elfa. Ten pies jest
wart tyle co caly pulk.
- Nie podoba mi sie to, Leo. Wiem, ze, wedlug ciebie, mam
sklonnosc do dramatyzowania, ale mam jakies zle przeczucia.
Usmiechnal sie delikatnie.
- Pocalujesz mnie na szczescie?
- Och, Leo.
Beatrice nie mogla przestac myslec. Poruszala nia wybuchowa
mieszanka leku, desperacji i pozadania. Bez chwili wahania
rzucila sie w jego ramiona.
Zlapal ja mocno i posadzil sobie na kolanach. Beatrice objela
go za szyje i jeknela, kiedy zaczal ja calowac.
142
I
l[
l! ,I
I
:i
I
I
RUINY
On rzeczywiscie musi byc czarownikiem, pomyslala. Jak inaczej
wyjasnic to, czego doswiadczala za kazdym razem, kiedy bral ja
w ramiona. Jego pocalunki rozpalaly ogien, który w kazdej chwili
mógl sie wyrwac spod kontroli.
Leo jeknal, kiedy do niego przywarla.
- A niech to wszyscy diabli - wydyszal prosto w jej usta. Naprawde
oszalalem.
Wsunal reke pod jej plaszcz i dotknal piersi. Przez gruby gorset
poczula cieplo i sile jego dloni. Kiedy nabrzmiala meskosc Leo
dotknela jej uda, Beatrice zadrzala. Pragnal jej. Nie moglo byc
najmniej szych watpliwosci. Nie musial wzmacniac sie mocnym
alkoholem ani ogladac erotycznych rycin, aby sie podniecic.
Zdala sobie nagle sprawe, ze robi jej sie mokro miedzy nogami.
Przesuwal reke w dól wzdluz jej ciala, az zatrzymal ja na wewnetrznej
stronie uda.
Beatrice wbila palce w jego ramiona; glowa opadla jej do tylu.
Kiedy zaczal calowac t jej szyje, pomyslala, ze zaraz zacznie
krzyczec z rozkoszy.
- Do diabla! - Leo na chwile zamarl w bezruchu.
- Nie. - Otworzyla szeroko oczy. Poczula nagly przyplyw
dawno zapomnianej desperacji. Zlapala go za klapy surduta. Jezeli
powiesz teraz, ze mnie nie pragniesz, to przysiegam ...
- Sza. - Leo wyrwal reke spod jej sukni i zakryl jej usta. Cos
jest nie tak.
Znowu to samo, pomyslala. Jak w malzenstwie. Czula, ze zaraz
zacznie plakac ze zlosci i rozczarowania. Wtedy zdala sobie
sprawe, ze powóz zwalnia. Byc moze dojechali juz na miejsce
i dlatego Leo tak nagle przerwal pieszczoty.
Wyprostowala sie i poprawila suknie.
- Przyjechalismy?
- Gdzies przyjechalismy. - Leo dosc bezceremonialnie zepchnal
ja z kolan. - Ale nie do ciebie.
- Co sie dzieje? - Zmieszana Beatrice wyjrzala przez okno.
Choc na zewnatrz klebila sie mgla, widac bylo kontury najblizszych
budynków. Zauwazyla, ze sa za blisko. Uliczka byla duzo wezsza
143
AMANDA QUICK
niz ta, przy której mieszkala. Nie bylo równiez widac gazowych
latarni, które ostatnio pojawily sie w jej dzielnicy.
Zrobilo jej sie zimno.
- Gdzie jestesmy?
Leo nie odpowiedzial. Wstal i otworzyl klape w dachu powozu.
- Co my tu, u diabla, robimy? - krzyknal do skulonego na
kozle woznicy. - To nie ta ulica.
- Przepraszam, milordzie - odpowiedzial woznica owiniety
grubym welnianym szalikiem. - Zgubilem sie troche w tej mgle.
Kazdemu moze sie zdarzyc w taka noc jak dzisiaj. Ale niech pan
sie nie martwi. Zaraz zawioze panstwa do domu.
- Natychmiast zawracaj.
- Nie moge, milordzie! - zawolal woznica. - Za malo miejsca.
Zakrece przy koncu ulicy.
- Byle szybko. - Leo byl poirytowany, ale nie zaniepokojony.
Kiedy zamknal klape w dachu, Beatrice uniosla brwi i spojrzala
na niego pytajaco. Leo usiadl na swoim miejscu i daljej znak, zeby
byla cicho. Potem pochylil sie nad nia i zaczal szeptac jej do ucha:
- Rób dokladnie to, co powiem. Zadnych pytan. Rozumiesz?
Otworzyla usta, zamknela i skinela glowa.
- Otworze drzwi powozu i wyskocze - mówil, sciskajac jej
dlon. - Musisz wyskoczyc zaraz za mna, zanim woznica zorientuje
sie, co sie dzieje.
- Leo...
- Nie bój sie. Zlapie cie.
Przez glowe Beatrice przelatywaly dziesiatki pytan. Bedzie
jeszcze czas, zeby je zadac, pomyslala. Podciagnela suknie do
kolan, zeby jej nie przeszkadzala.
Leo otworzyl drzwiczki.
Wszystko stalo sie tak szybko, ze Beatrice nie miala czasu, aby
cokolwiek pomyslec. Nie zdazyla mrugnac okiem, a Leo juz nie
bylo. Wziela gleboki oddech i skoczyla za nim.
Pomimowczesniejszychprzygotowanzaczepilaplaszczemo klamke
i stracila równowage. Zaslonila sie ramieniem, aby nie uderzyc
glowa o bruk.
144
RUINY
Biegnacy obok powozu Leo wyciagnal rece i zlapal ja, zanim
upadla.
Postawil ja na nogi, chwycil za reke i pociagnal w dól ciemnej,
zamglonej ulicy.
Biegla jak szalona.
Dogonil ich krzyk woznicy.
- Do stu tysiecy diablów! Uciekli!
Uslyszeli strzal. Kula.odbila sie od pobliskiej sciany.
- Nie strzelaj, przeklety idioto! - wrzasnal woznica. - Potrzebni
nam sa zywi!
Beatrice próbowala zlapac oddech, kiedy Leo skrecil w kolejna
ciemna uliczke.
- Co sie stalo? Czy to bandyci?
- Jezeli sie nie myle, to próbowano nas wlasnie porwac -
powiedzial Leo.
... i ruszyla bez wahania na spotkanie swojego przeznaczenia.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial dziesiaty
Skreciwszy po raz kolejny w zaulek pelen malych sklepików,
Leo uspokoil sie i pozwolil Beatrice zlapac oddech.
Oddychala szybko, ale ani na chwile nie zwolnila kroku podczas
szalonej ucieczki. Pomyslal, ze nie powinien byc zaskoczony.
Od poczatku wiedzial, ze nie jest jakas tam krucha
kobietka.
Ksiezycowa poswiata rozjarzyla mgle niesamowitym blaskiem.
Mimo to widocznosc ograniczona byla do kilku kroków.
Dochodzila juz pólnoc. W waskiej uliczce panowala niepokojaca
cisza. Tak jakby mgla stlumila normalne odglosy nocy. Nieco
dalej z okien tawerny wyplywalo zóltawe swiatlo.
- Wszystko w porzadku? - zapytal Leo.
- Chyba tak. - Beatrice poprawila plaszcz. - Powiedziales, ze
ktos próbowal nas porwac. Czy to prawda?
- Jestem niemal pewien. To bylo zbyt dobrze zorganizowane
146
RUINY
jak na robote zwyklych zlodziejaszków. To nie byl ten sam
woznica, który zawiózl nas do teatru.
- Po co mieliby porywac nas wszystkich, wlacznie z ciotka
i Arabella?
_ Nie sadze, aby chodzilo im o twoich krewnych. Musieli nas
obserwowac, kiedy wychodzilismy z teatru. Kiedy zobaczyli, jak
ciotka i Arabellawsiadaja do powozu Hazelthorpe' ów, postanowili
wykorzystac sytuacje i nas porwac.
- Ale dlaczego w ogóle ktos mialby nas porwac?
Leo spojrzal na swoja towarzyszke. Zauwazyl, ze w jej glosie
nie ma histerii. Zdumiewajaca kobieta. Przyciagnal ja blizej do
siebie. r
~ Nie jestem tego calkowicie pewien, musimy jednak zalozyc,
ze pozostaje to w zwiazku z prowadzonym przez nas sledztwem.
- Obawialam sie, ze to wlasnie powiesz. - Beatrice nasunela
kaptur na glowe. - Szkoda, ze wychodzac dzis wieczór z domu,
wyjelam pistolet z torebki. Od tej chwili juz sie bez niego nie rusze·
Usta Leo wygiely sie w usmiechu.
_ Nie badz dla siebie zbyt surowa. Pistolet nie jest normalnym
wyposazeniem damy udajacej sie do teatru. - Siegnal do kieszeni
plaszcza i wyjal niewielki pistolet. - Jezeli o mnie chodzi, to bez
broni zawsze czuje sie troche nagi.
_ Podziwiam twoja zdolnosc przewidywania - powiedziala
Beatrice, spogladajac na bron w jego rece.
- To zwyczaj, a nie zdolnosc przewidywania.
- Zdaje sie, ze to rezultat licznych nocy, które spedziles,
polujac na rozbójników.
_ Na szczescie nie musialem go uzyc dzisiaj. Podejrzewam, ze
woznica i jego towarzysz byli równiez uzbrojeni.
_ W takim razie sily byly nierówne. - Ciarki przeszly po
plecach Beatrice. - Wiesz moze, gdzie jestesmy?
- Na Cunning Lane.
Beatrice przygladala sie pozamykanym sklepom.
- Nigdy nie bylam w tej czesci miasta.
- Ja bylem tu wczoraj. Przyszedlem porozmawiac z niejakim
147
AMANDA QUICK
Sibsonem. Ma antykwariat na tej ulicy. To ciekawe, ze naSI
niedoszli porywacze dzialali w tej dzielnicy.
- Czy pan Sibson mieszka nad swoim sklepem? Moze moglibysmy
poprosic go o pomoc.
- W tych okolicznosciach to chyba nie najlepszy pomysl.
- Podejrzewasz, ze jest w to zamieszany?
- W tej chwili nie wiem, co o tym myslec. Ale nie chce
ryzykowac bez potrzeby. - Obejrzal sie przez ramie. - Musimy
znalezc jakas dorozke, a to nie bedzie latwe na tej ulicy i o tej
godzinie. Trzeba najpierw wydostac sie z tej dzielnicy.
- Szczerze mówiac, nie bardzo usmiecha mi sie przejazdzka
kolejna dorozka - przyznala Beatrice.
Zanim zdazyl jej odpowiedziec, uslyszeli jakis glos.
- Diabli nadali - rzucil Leo pod nosem.
- Czy ktos za nami idzie?
- Mozliwe. - Leo zatrzymal sie i wciagnal Beatrice do ciemnej
bramy. - Ani slowa.
Spróbowal otworzyc drzwi. Byly zaryglowane od wewnatrz.
Wywazenie ich zrobiloby zbyt wiele halasu. Mozna bylo tylko
ukryc sie w ciemnym kacie. Przycisnal Beatrice mocno do sciany
i zaslonil ja wlasnym cialem.
Nie spuszczajac oczu z ulicy, wyciagnal pistolet i czekal.
Z takiej broni nawet na niewielka odleglosc latwo jest chybic.
Jezeli bedzie musial strzelac, powinien trafic, bo nie bedzie juz
czasu na ponowne ladowanie.
Cunning Lane plynela niesamowita rzeka dziwnie jarzacej sie
mgly. Znów uslyszeli kroki, tym razem blizej. Leo poczul, ze
Beatrice sztywnieje. Nie wydala jednak zadnego dzwieku.
Mgla rozwiala sie na tyle, ze ujrzeli kontur mezczyznywplaszczu
woznicy i kapeluszu. Stal nie dalej niz trzy kroki od bramy,
w której sie ukryli.
- Gdzie oni sa, u diabla? - wsciekal sie woznica.
- To ty zes ich zgubil, idioto - syknal drugi mezczyzna. -
Nie dostaniemy pieniedzy, jezeli nie dostarczymy ich przed
switem.
148
l
'l
l:
RUINY
- Skad moglem wiedziec, ze wyskocza z powozu i rozplyna
sie we mgle. Tacy ludzie zwykle nie poruszaja sie zbyt szybko.
- Ci sie poruszali, a teraz ich nie ma.
- Nie mam pojecia, jak sie zorientowali - powiedzial woznica. -
Myslalem, ze jego lordowska mosc zbyt byl zajety dobieraniem
sie do swojej damy, zeby zauwazyc, ze jest w innej czesci miasta.
- W kazdym razie uciekli i jesli szybko ich nie znajdziemy,
nie zarobimy ani grosza.
- Znajdziemy ich. Jego lordowska mosc nie ucieknie daleko,
ciagnac za soba te dame. Zaraz zacznie mu mdlec i histeryzowac.
- Ale jak mamy ich znalezc w tej przekletej mgle?
- Znam te dzielnice. IWiekszosc tych malych uliczek jest
slepa. Kazdy, kto nie zna drogi, wkrótce sie tu zgubi i wpadnie
w nasze rece.
- Nie mozemy sami pilnowac wyjscia z kazdej uliczki zauwazyl
nieszczesliwym glosem drugi mezczyzna.
- Mam tu paru kumpli - rzekl woznica. - W taka noc siedza
pewnie Pod Pijanym Kotem. Pomoga nam znalezc jego lordowska
mosc, jak im obiecamy jego sakiewke.
Zapadla cisza, po czym obaj mezczyzni znikneli we mgle. Po
chwili jeden z nich znów sie odezwal.
- Jack?
- No?
- To chyba nieprawda, co mówia o tym jegomosciu? No wiesz,
ze moze zamienic sie w wilka?
- Pewnie, ze nie. Spróbuj nie byc wiekszym idiota, niz jestes.
Kiedy po jakims czasie dotarli Pod Pijanego Kota i otworzyli
drzwi, na ulice wylal sie gwar tawerny. Gdy znów zapanowala
cisza, Leo wyciagnal Beatrice z bramy.
Prowadzac ja przez rozjarzona swiatlem ksiezyca mgle, czul na
sobie jej pytajacy wzrok. Beatrice milczala. Przeszli obok antykwariatu
Sibsona i zatrzymali sie.
- Co teraz? - szepnela Beatrice.
- Teraz mozemy miec nadzieje, ze my równiez mamy przyjaciól
w tej czesci miasta.
149
AMANDA QUICK
- Mówiles, ze nie mozemy zaufac panu Sibsonowi.
- Mam na mysli kogos innego.
Sciskajac mocno dlon Beatrice, Leo przeszedl na druga strone
waskiej uliczki. W cieniu pobliskiej bramy zamajaczyla jakas
postac. Slaby blask lampy oswietlal jej polatany plaszcz.
- Ktos tam jest - powiedziala Beatrice.
- Na to wlasnie liczylem. - Leo ruszyl w kierunku bramy. -
Czy to ty, Clarindo?
- Prosze, prosze. - Owinieta polatanym plaszczem dziewczyna
wyszla z cienia i podniosla wyzej lampe. - Dobry wieczór jego
lordowskiej mosci. Kim jest ta elegancka dama?
- To pani Poole. Przed chwila kilku bandytów próbowalo nas
obrabowac. Wciaz nas szukaja. Musimy gdzies sie schowac.
Dobrze zaplace, jezeli uzyczysz nam swojego pokoiku na górze.
Clarinda zmierzyla wzrokiem Beatrice.
- Panska przyjaciólka wyglada na taka, co przywykla do luksusu.
Czyzby nie miala wlasnego pokoiku, do którego moglaby pana
zaprosic, milordzie?
- Moje mieszkanie znajduje sie w innej dzielnicy - odpowiedziala
Beatrice, zanim Leo zdazyl cokolwiek wyjasnic.
- Chodzi mi o to, ze to moja ulica. Pracuje na niej juz prawie
trzy lata - powiedziala Clarinda. - Jezeli chcesz przeniesc sie do
tej dzielnicy, to lepiej sie zastanów. Knajpa jest moja.
- Slucham? - bakuela Beatrice.
Leo doszedl do wniosku, ze nadszedl juz czas, aby wyjasnic
Clarindzie, ze Beatrice nie jest prostytutka.
Jak juz mówilem, pani Poole jest moja przyjaciólka. Ona nie
pracuje w twojej branzy, a ja nie jestem jej klientem.
- Skoro tak - w glosie Clarindy slychac bylo ulge - to mozecie
isc na góre. Nie bede juz dzis potrzebowac tego pokoju. Interes
zamkniety. Zamierzalam wlasnie pójsc cos zjesc, wypic kufel
piwa i pogawedzic ze starym Tomem przed snem.
- Ludzie, którzy próbowali nas obrabowac, sa teraz w tawernie. Leo
wyjal z kieszeni zwitek banknotów i wcisnal je w reke
Clarindy. - Szukaja przyjaciól, którzy pomogliby im nas znalezc.
150
RUINY
Zaplace dodatkowo za kazda interesujaca informacje, która zdobedziesz,
jedzac dzisiejsza kolacje.
- Zgoda. - Palce Clarindy zacisnely sie kurczowo na banknotach.
- Powiem wam, kiedy bedziecie mogli bezpiecznie wyjsc na
ulice.
Leo wzial od niej lampe~
- Zapukaj trzy razy, zebysmy wiedzieli, ze to ty.
- Rozumiem. Trzy razy. - Clarinda chowala banknoty za
stanik. - Idzcie juz. Drugie drzwi na prawo na samej górze.
Zostancie tak dlugo, jak chcecie.
- Dziekuje, Clarindo. - Leo scisnal ramie Beatrice i ruszyl po
schodach, po chwili jednak sie zatrzymal. - Czy u Sibsona pojawili
sie moze jacys nowi klienci?
- Nie, milordzie. - Clarinda wzruszyla ramionami. - Tylko ci
co zwykle i oczywiscie jego przyjaciel doktor Cox.
Leo poczul, ze Beatrice znieruchomiala na dzwiek tego nazwiska.
Dal jej znak, zeby byla cicho.
- Doktor Cox jest przyjacielem Sibsona? - zapytal ostroznie.
- Od wielu lat leczy Sibsona swoim "Eliksirem meskiej sily".-
Zdegustowana Clarinda prychnela. - Miedzy nami mówiac, niewiele
to Sibsonowi pomaga. Ani razu jeszcze do mnie nie przyszedl.
Z drugiej strony, musze przyznac, ze przed rozpoczeciem tej
kuracji równiez mnie nie odwiedzal. Zawsze myslalam, ze to
dlatego, ze jest taki skapy.
- Rozumiem. - Leo pociagnal za soba Beatrice. - Bedziemy na
ciebie czekac.
Clarinda naciagnela na glowe kaptur polatanego plaszcza i pospieszyla
w kierunku swiatel tawerny.
Beatrice milczala, dopóki nie doszli do pólpietra. Dopiero wtedy
spojrzala na Leo. Jej twarz tonela w mroku.
- A wiec Cox jest znajomym Sibsona.
- Nie ma w tym chyba nic niezwykle go. - Leo postanowil nie
wyciagac zbyt pochopnych wniosków. - W koncu Moss Lane jest
niedaleko od Cunning Lane. Obaj mieszkaja w tej samej dzielnicy.
Prawdopodobnie znaja sie od lat. Bardzo mozliwe, ze Cox rzeczywiscie
leczy Sibsona za pomoca swojego eliksiru.
151
AMANDA QUICK
- Hm.
- Jutro sie nad tym zastanowimy - rzekl Leo, ruszajac dalej
po schodach. Dzisiaj mielismy juz dosc klopotów.
Zanim otworzyl drzwi, rozejrzal sie po sieni. Schody od podwórza
w razie potrzeby dawaly szanse ucieczki. Wygladalo na
to, ze mozna sie po nich wydostac zarówno na dach, jak i na ulice.
To powinno wystarczyc, Nie bylo czasu, zeby sie zastanawiac nad
innymi mozliwosciami.
Nacisnal klamke i otworzyl drzwi. Ostroznie uniósl lampe, aby
sie rozejrzec.
W pokoju Clarindy panowala zaskakujaca czystosc i porzadek.
Jego jedyne wyposazenie stanowily waskie lózko, poobijana
umywalka i stara paka, która prawdopodobnie sluzyla jako stól.
Kominek w rogu pokoju byl wygaszony.
- Niestety, bedziemy musieli sobie poradzic bez lampy i kominka
- powiedzial Leo i zgasil lampe. - Swiatlo w tym oknie
mogloby zwrócic uwage naszych przesladowców. Szczególnie
gdy beda wiedzieli, ze Clarinda jest w tawernie.
- Tak, oczywiscie. - Beatrice odchrzaknela. - Wiem, ze to nie
moja sprawa, Leo, ale chcialabym wiedziec, w jaki sposób poznales
Clarinde.
- Poznalem ja wczoraj, zaraz po wizycie u Sibsona - odparl,
odstawiajac zgaszona lampe. - Zgodzila sie obserwowac antykwariat
i informowac mnie o wszystkich nowych klientach.
- Dlaczego wlasciwie interesujesz sie tak tym antykwariatem?
- Sibson ma rozlegle kontakty na rynku kradzionych antyków.
Jezeli tylko pojawia sie jakies nowe plotki na temat Pierscieni,
on pierwszy je uslyszy. A wtedy rózni ludzie zaczna go odwiedzac,
zeby dowiedziec sie czegos wiecej.
- Rozumiem - powiedziala stojaca w oknie Beatrice. - To
znaczy, ze twoja znajomosc z nia nie jest... hm ... natury osobistej?
- Jaka znajomosc?
- Z Clarinda.
Leo podszedl do okna i stanal obok Beatrice. Wyjrzal na ulice.
Z pokoiku Clarindy widac bylo bursztynowe swiatlo tawerny
152
RUINY
saczace sie na ulice. Od czasu do czasu dochodzil do ich uszu
stlumiony smiech i okrzyki pijanych graczy.
- Natury osobistej? - zapytal dosc dziwnym glosem. - Co ty,
u diabla, chcesz przez to powiedziec? - Nagle zrozumial. - Ach,
rozumiem. Osobistej.
Beatrice skupila cala swoja uwage na ulicy.
- Jak juz powiedzialam, to nie moja sprawa.
Leo odwrócil sie do niej. W rozrzedzonej delikatnym blaskiem
ciemnosci zobaczyl, ze jej wlosy wysunely sie ze spinek. Miekkie
loki spadaly na ramiona, a zapach jej rozgrzanego po biegu ciala
oszolamial.
Z trudem powstrzymal ogarniajacy go przyplyw pozadania.
Z pewnoscia nie byla to wlasciwa chwila ani miejsce.
- W porzadku - rzekl. - Odpowiedz na twoje pytanie brzmi:
nie. Moja znajomosc z Clarinda nie jest natury osobistej.
Przez chwile milczala, a potem powiedziala po prostu:
- Ciesze sie.
Przypomniawszy sobie, co stalo sie w powozie, Leo scisnal
mocno futryne okna. Z trudem powrócil do obserwacji zamglonej
ulicy. W pokoju Clarindy zapanowala cisza.
Po chwili z hukiem otworzyly sie drzwi tawerny. Uslyszeli
jakies nawolywania. We mgle zatanczyly lampy. Leo liczyl. Dwie,
trzy, cztery. Rozdzielily sie i rozbiegly we wszystkich kierunkach.
Zadna z lamp nie zblizyla sie do bramy Clarindy. Leo odetchnal
z ulga.
- Zaczelo sie polowanie. Na razie jestesmy raczej bezpieczni.
- Myslisz, ze mozemy jej zaufac?
- Tak. Wie, ze zaplace jej wiecej, niz moglaby kiedykolwiek
dostac od naszych niedoszlych porywaczy.
Byl prawie pewien, ze Clarinda ich nie zdradzi, w takich
sprawach nie mozna jednak nigdy miec stuprocentowej pewnosci.
- Sa jak sfora psów goniaca za lisem - szepnela Beatrice.
- Elf by sie obrazil, gdyby wiedzial, ze porównalas go do tych
lajdaków.
- Masz racje.
153
AMANDA QUICK
Poczul, ze Beatrice drzy. Objal ja i przytulil.
- Wszystko bedzie dobrze, Beatrice. Nie przyjdzie im nawet
do glowy, ze sie tu ukrylismy. Beda mysleli, ze wciaz uciekamy.
- Tak. Chyba masz racje.
Znów zapadla cisza. Na ulicy ostatnie lampy zniknely we mgle.
- Obawiam sie, ze bedziemy musieli tu jakis czas zostac.
- Kiedy bedziemy bezpieczni?
- Wtedy, kiedy przestana nas szukac. Gdybysmy teraz wyszli,
z pewnoscia wpadlibysmy na któregos z tych lajdaków.
- Te poszukiwania moga trwac godzinami - powiedziala Beatrice.
- Podejrzewam, ze szybko im sie znudzi. Jak tylko wróca do
kart i dzinu, wyjdziemy stad.
- A co z woznica i tym drugim?
- Uznaja w koncu, ze udalo nam sie uciec.
- Jestes pewny? - spytala Beatrice, patrzac uwaznie na swego
towarzysza.
- Jak wiesz, mam pewne doswiadczenie w kontaktach z przestepcami.
- Racja. - Wzruszyla ramionami. - Chyba powinnismy sie tu
rozgoscic. To bedzie dluga noc.
- Polóz sie, ja bede czuwal.
Beatrice przyjrzala sie krytycznie waskiemu lózku Clarindy.
- Nie, chyba raczej nie. Dziekuje.
- To lózko nie jest gorsze niz lózka w wiekszosci zajazdów,
a z pewnoscia jest czystsze niz wiele z nich.
- Przeszkadza mi raczej swiadomosc, ze Clarinda uzywa go
w swojej pracy. Poza tym w ogóle nie jestem spiaca. Z przyjemnoscia
bede czuwac, gdybys chcial sie przespac.
- Ja równiez nie jestem zmeczony.
- W takim razie bedziemy czuwac razem - oswiadczyla Beatrice,
obserwujac ulice.
Leo oparl sie o futryne okna i równiez wyjrzal na pusty zaulek.
Milczeli.
- Beatrice?
154
RUINY
- Slucham.
- Co do tego, co dzialo sie w powozie, zanim musielismy
z niego uciekac ...
- Nie ma potrzeby o tym mówic, milordzie - powiedziala
sztywno. - Ja rozumiem.
- Rozumiesz? _
- Tak, oczywiscie. Naprawde nie ma o czym mówic.
Odwrócil sie nieco do niej i próbowal rozpoznac rysy jej twarzy
w ciemnosci.
- Wrecz przeciwnie, madame. Powinnismy o tym mówic,
poniewaz takie rzeczy beda zdarzaly sie w przyszlosci.
Zapadla przenikliwa cisza.
- Na milosc boska, kobieto, nie udawaj naiwnego, niewinnego
gluptaska. Nie jestem dzis w odpowiednim nastroju.
Odwrócila sie do niego gwaltownie.
- Jak pan smie tak do mnie mówic. To ja mam prawo byc nie
w humorze. W jednej chwili caluje mnie pan tak, jakby plonal
pan z namietnosci, a w nastepnej pod byle jakim pretekstem
przerywa pan pocalunek.
Opadla mu szczeka.
- Pod byle jakim pretekstem? Madame, przerwalem pocalunek,
poniewaz wlasnie próbowano nas porwac.
- Dobrze, moge uznac to za wystarczajace wytlumaczenie.
- Uprzejmie dziekuje - rzekl Leo zgrzytajac zebami.
- Wczoraj jednak pocalowal mnie pan jedynie po to, aby
przyjrzec sie czlowiekowi, który szpiegowal nas podczas spotkania
z madame Virtue. Prosze nie zaprzeczac.
- Nie zamierzam zaprzeczac.
- To juz dwa razy z rzedu. Dostrzegam w tym jakas regule.
Zrobil krok w jej kierunku.
- A co z tym pierwszym pocalunkiem w mojej bibliotece? To
pani go przerwala, nie ja.
- Tamto sie nie liczy, milordzie - oswiadczyla, unióslszy
dumnie podbródek.
- Nie?
155
AMANDA QUICK
- Nie byl pan soba. Byl pan w stanie szoku po odniesionej
ranie i wypil pan sporo brandy.
- Wcale mnie tak bardzo nie bolalo i duzo nie wypilem.
- Milordzie, nie bede wiecej tolerowala takiego zachowania.
Nie mógl uwierzyc wlasnym uszom.
- Jakiego zachowania?
- Jezeli nie PQtrafi pan ulec namietnosci, to prosze to otwarcie
przyznac i nie bedziemy wiecej o tym mówic. Zapewniam pana,
ze nie wplynie to na nasze wspólne interesy.
Chwycil ja za ramiona i mocno przytulil.
- Leo?
- Pani mnie podnieca, pani Poole. Do diabla, pani mnie bardzo
podnieca. - Rozwiazal krawat i znów wzial ja w ramiona.
Zanim ich usta zlaczyly sie w pocalunku, zobaczyl jeszcze jej
szeroko otwarte oczy.
- Leo - uslyszal stlumiony glos.
Pozadanie przeszylo go niczym blyskawica. Odwrócil sie,
przycisnal ja do sciany i stanal pomiedzy jej nogami. Poly jej
plaszcza rozchylily sie i w ciemnosci Leo ujrzal delikatne zaokraglenia
ponizej dekoltu sukni.
Rozpial gorset i ujal w dlon jedna z piersi. Potarl kciukiem
jedrny sutek, tak ze zesztywnial lekko pod jego dotknieciem.
Pochylil sie, aby go chwycic zebami.
Beatrice jeknela. Przeszedl ja dreszcz. Leo zdal sobie sprawe,
ze gdyby nie przyciskal jej do sciany calym ciezarem swojego
ciala, osunelaby sie na kolana. Palcami piescil jej plecy i cieszyl
sie z drzenia, jakie wywolywal jego dotyk.
Beatrice rozpinala jego koszule.
- Dzien w dzien przesladuje mnie obraz ciebie bez koszuli
tamtej nocy w bibliotece.
- Dzien w dzien przesladuje mnie wspomnienie dotyku twoich
rak. Zwariowalbym, gdybym juz nigdy mial nie poczuc twoich
palców na mojej nagiej skórze.
Jej palce wslizgnely sie pod plócienna koszule. Dlonie Beatrice
byly cieple i nieskonczenie miekkie.
156
RUINY
- Jestes taki twardy - powiedziala z podziwem w glosie. - Taki
silny.
Dobry Boze, ona go pragnela. W jej glosie slychac bylo namietnosc.
Czul przebiegajace ja cudowne delikatne dreszcze. Pragnela
go tak mocno, tak do bólu, jak on pragnal jej.
Udalo mu sie rozpiac przód spodni. Siegnela w dól i ujela jego
meskosc, a on poczul, ze zaraz wytrysnie w jej dlonie. Z trudem
sie opanowal.
- Och, Leo. - Byla zachwycona. Zacisnela mocniej palce. -
To niezwykle.
Jeknal.
- Jezeli nadal bedziesz tak robic, okryje sie hanba.
- Tobie to nie grozi. Jestes wspanialy. Absolutnie cudowny. -
Obsypywala pocalunkami jego szyje i ramiona. - I pomyslec tylko,
ze nie potrzebujesz pomagac sobie brandy i erotycznymi rycinami.
- Brandy i rycinami? - Oderwal glowe od jej piersi. - Do
diabla. Czyzby tego uzywal twój maz, kiedy szedl z toba do lózka?
- Twierdzil, ze tylko w taki sposób moze sie zmusic do
wypelniania mezowskich obowiazków. Nie kochal mnie, ale
chcial syna. Tylko tego chcial ode mnie. I to bylo jedyna rzecza,
której mu nie dalam.
- Beatrice, posluchaj mnie.
- Daj spokój, Leo. To juz nie ma znaczenia. Prosze, pocaluj
mnie jeszcze raz.
- Mnie wystarczy pomyslec o tobie, a juz sie podniecam. Jego
glos stal sie chrapliwy. - Pragne cie od chwili, w której
spotkalem cie po raz pierwszy.
Znowu ja pocalowal. Rozchylila usta. Delikatnie chwycil zebami
jej dolna warge.
Kiedy wydala cichy okrzyk zdziwienia, podwinal jej suknie az
do pasa. Byla mokra, goraca, otwarta. Jej zapach byl najmocniejszym
ze wszystkich eliksirów. Zapragnal sie w nim zagubic.
Chwycil jedrne, kragle kobiece udo i zalozyl je sobie na biodro.
Potem zrobil to samo z druga noga Beatrice. Przycisnal ja mocno
do sciany.
157
AMANDA QUICK
- Wielkie nieba, Leo.
Jej glos wyrazal jednoczesnie lek i niezwykle podniecenie. Byla
to najbardziej erotyczna muzyka, jaka Leo kiedykolwiek slyszal.
Scisnela go kolanami. Jej dlonie trzymaly go za ramiona. Leo
triumfowal.
Gladzil ja, dopóki nie zaczela drzec, a jego palce nie staly sie
mokre. Wtedy obiema dlonmi ujal jej posladki, a swoja wlócznia
dotknal wilgotnego sromu.
- O Boze, Leo. - Glos Beatrice byl tylko oddechem w ciemnosci.
Brutalnie pociagnal ja w dól. Malenkie miesnie jej wnetrza
przez krótka chwile próbowaly stawiac opór, ale potem sie rozluznily.
Byl w niej gleboko.
Kiedy ich ciala sie zlaczyly, oboje poczuli przechodzacy przez
nich prad. Przez kilka sekund Leo ledwie mógl utrzymac sie na
nogach.
Beatrice otworzyla usta, nie wydobyl sie z nich jednak zaden
dzwiek.
Przez dluga chwile patrzyli na siebie w ciemnosci.
- Jestes taka spieta - szepnal nieco chrapliwie.
- To bylo tak dawno temu. - Trzymala go za wlosy. - I nigdy
nie bylo tak jak teraz. Naprawde, nie wiedzialam, ze to moze
byc tak.
- Ani ja - jeknal.
Przytrzymal ja jedna reka przy scianie, a druga siegnal w dól,
aby ja piescic. Wbila mu paznokcie w ramiona. Poruszyl sie raz,
drugi, trzeci. Jej cale cialo zacisnelo sie wokól niego, a z ust
wyrwal sie jej cichy, bezglosny krzyk. I wtedy poczul, ze Beatrice
szczytuje.
To wystarczylo. Przygniótl ja do sciany i wypelnil ja goraca lawa.
Po jakims czasie wciaz przycisnieta do sciany Beatrice poruszyla
sie.
- Chce ci cos wyznac - powiedziala cicho.
158
RUINY
Leo obejmowal ja wciai jednym ramieniem, drugie zas opieral
o sciane. Powoli, niechetnie wysunal sie z niej.
- Co? - W tym pokoju czuc intensywny zapach zaspokojonej
namietnosci, pomyslal. I to z pewnoscia nie po raz pierwszy.
Nagle zdal sobie sprawe z tego, co sie stalo. A niech to diabli.
Co on najlepszego zrobil?
To nie moze byc prawda. Czyzby ten pierwszy raz z Beatrice
mial miejsce w pokoju nierzadnicy?
Ona prawdopodobnie nigdy mu tego nie wybaczy.
- Klamalam, opowiadajac o swoim malzenstwie - powiedziala
Beatrice bardzo wyraznie.
- Slucham? - Strach nagle scisnal go za gardlo. Chyba rzeczywiscie
oszalalem, pomyslal.
Beatrice odchrzaknela.
- Wbrew temu, co mówi na ten temat legenda rodzinna, moje
malzenstwo z Justinem Poole'em nie bylo doskonalym zwiazkiem
fizycznym i intelektualnym.
- Rozumiem. - Leo, przygotowany na wybuch wscieklosci,
patrzyl na nia z kamiennym wyrazem twarzy. Nagle dotarlo do
niego, co powiedziala. Zachcialo mu sie smiac.
- Leo. - Potrzasnela nim lekko. - O co ci chodzi? Nie widze
w tym nic smiesznego.
- Twój maz musial byc kompletnym idiota.
- Nic nie rozumiesz. Justin przezywal namietnosc i pozadanie
w szczególny sposób. Mial dusze poety. Jego jedyna wada bylo
to, ze kochal zbyt mocno.
- Ale to nie ciebie kochal?
- Nie. Zakochal sie w innej kobiecie, zanim jeszcze mnie
spotkal. Zmuszono ja jednak, aby poslubila czlowieka, który
móglby byc jej dziadkiem. Justin nie mógl tego zniesc. Podczas
naszej nocy poslubnej wolal jej imie. Potem plakal. Musialam
uspokajac go az do switu. - Beatrice przerwala. - I tak pozostalo
az do konca naszego malzenstwa.
- A zatem mialem racje - zauwazyl kwasno Leo. - Byl idiota.
- Próbowalam go od tego uwolnic. Nie udalo mi sie jednak.
159
AMANDA QUICK
- Jak to nie udalo ci sie?
Westchnela.
- Powiedzialam ci, ze Justina zastrzelil rozbójnik, ale to nieprawda,
- Jak zatem umarl?
- Zginal z reki zazdrosnego meza. Jej meza.
- Tego staruszka, który byl mezem jego ukochanej kobiety?
Beatrice skinela glowa.
- Maz ukochanej Justina zmarl natychmiast po pociagnieciu
spustu. Doktor stwierdzil, ze to w wyniku niezwyklego podniecenia.
Zaszkodzilo jego sercu. Cala sprawa zostala, oczywiscie, wyciszona.
Wdowa, która dziedziczyla fortune, nie byla szczególnie
zainteresowana, aby prawda wyszla na jaw.
- Kto wymyslil tego rozbójnika?
- Ja.
Leo nie mógl sie powstrzymac i znów zaczal sie smiac.
- To wcale nie jest zabawne - powiedziala z wyrzutem Beatrice.
- Wiem, ze nie. - Smial sie jeszcze bardziej.
- Naprawde, Leo.
- Powiem ci cos, co jest jeszcze bardziej zabawne - powiedzial,
kiedy udalo mu sie opanowac wybuch smiechu.
- Co takiego?
- Ja równiez chcialbym ci cos wyznac. - Przerwal, aby pocalowac
czubek jej nosa. - Ja równiez klamalem, opowiadajac
o swoim malzenstwie. Nie byl to wzór malzenskiego szczescia.
Beatrice próbowala w ciemnosci odgadnac wyraz jego twarzy.
- Mówiles, ze byla doskonala pod kazdym wzgledem. Ze byla
aniolem.
- To prawda. - Usmiechnal sie smutno. - Byla doskonala pod
kazdym wzgledem.
- Nie rozumiem.
- Czy masz pojecie, jak to jest byc z istota doskonala? Ona
byla krucha i delikatna jak porcelanowa filizanka. Musialem
uwazac na kazde slowo, zeby jej nie urazic.
- Rozumiem.
160
RUINY
- Fizyczna namietnosc_ budzila w niej niesmak. Ten aspekt
malzenskiego pozycia uwazala za obrzydliwy i nieprzyjemny. Im
bardziej próbowalem ja zadowolic, tym wieksze budzilem w niej
obrzydzenie. Spelnila jednak swój obowiazek.
- Masz na mysli synów?
- Tak. Dala mi ich i zawsze bede jej za to wdzieczny. Jednak
za kazdym razem, kiedy szedlem z nia do lózka, zzeralo mnie
poczucie winy i zlosc, i tego równiez nie potrafie zapomniec.
- Nie musisz juz dalej mówic, Leo. - Beatrice polozyla palec
na jego ustach. - Rozumiem wiecej, niz mozesz sobie wyobrazic.
Ujal jej palce i pocalowal.
- Zemdlalaby, gdybym wzial ja oparta o sciane w pokoju
nierzadnicy.
- Wielkie nieba. Przeciez to wlasnie sie stalo. - Beatrice
odsunela sie od sciany i pospiesznie poprawila stanik sukni. Powiem
jedno, milordzie. Trudno sie nudzic w panskim towarzystwie.
Usmiechnal sie, obserwujac jej piers znikajaca pod materialem
sukni.
- Moze wyda ci sie to dziwne, Beatrice, ale chcialem wlasnie
powiedziec to samo o tobie.
6-Ruiny
Widmo wisialo w powietrzu z otwartymi
ustami, jak gdyby ostrzegajac ja bezglosnie.
Bylo juz jednak za pózno na
zmiane postanowienia.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial jedenasty
Jakis kwadrans pózniej uslyszeli trzy krótkie uderzenia w drzwi.
Beatrice nie byla zaskoczona. Widzieli przed chwila lampy powracajacych
bandytów.
Z pistoletem w dloni Leo poszedl otworzyc drzwi. Beatrice
poprawila suknie. Czula sie tak, jakby przed chwila porwala ja
niezwykle podniecajaca traba powietrzna. Obawiala sie, ze równiez
tak wyglada. Wciaz byla rozgrzana i podniecona i zdawala sobie
sprawe, ze jej wlosy musza byc w strasznym nieporzadku.
Tymczasem Leo wygladal tak jak zawsze - niedbaly, rozluzniony,
opanowany i elagancki. Jego ubranie nie bylo nawet
pogniecione. To nie w porzadku, pomyslala Beatrice.
- Och! - Clarinda zmarszczyla nos, wchodzac do niewielkiego
pokoju. - Zdawalo mi sie, ze wywietrzylam po moim ostatnim
kliencie. Przepraszam, nie zrobilam tego porzadnie. Powinniscie
otworzyc okno. Och... - przerwala i uwaznie przyjrzala sie potar-
162
I
RUINY
ganej Beatrice. - No, no. Widze, ze znalezliscie sobie zajecie,
kiedy mnie tu nie bylo.
Leo wysunal sie zrecznie przed Beatrice i zaslonil ja swoim
cialem przed wzrokiem Clarindy.
- Czego dowiedzialas sie w tawernie?
- Wlasnie. - Beatrice wyszla zza pleców Leo i usmiechnela
sie. - Cos ciekawego?
- Co nieco. - Clarinda odrzucila na lózko znoszony plaszcz,
zdjela buty i zaczela masowac sobie stope. - Mozecie byc spokojni.
Polowanie sie zakonczylo. Pomocnicy Jacka Ginwilly szybko
stracili serce w tej mgle. Wrócili do tawerny i rozgrzewaja sie
teraz piwem i dzinem.
- Jack Ginwilly? - powtórzyl cicho Leo.
- To ten woznica, który próbowal was obrabowac. Jego przyjaciel
nazywa sie Ned Longtooth. Ned nie jest zbyt bystry, jezeli
wiecie, co mam na mysli. - Clarinda popukala sie w glowe. Zrobi
wszystko, co mu kaze Ginwilly.
- Czy oni wrócili do tawerny razem z innymi?
- Jack Ginwilly tak. Ale poslal Neda po powóz i konie, które
musieli zostawicna ulicy, kiedy was gonili. - Clarinda odchrzaknela
znaczaco. - Watpie, zeby udalo mu sie znalezc ten powóz. Nie
w tej dzielnicy. Jack Ginwilly bedzie musial ukrasc sobie nowy.
Bedzie wsciekly.
- Tego Jacka Ginwilly - powiedzial powoli Leo - gdzie go
mozna znalezc?
Beatrice spojrzala na niego ostro, ale nie powiedziala ani slowa.
Clarinda wzruszyla ramionami.
- Nie wiem,gdziemieszka.Ale wiem,gdzie spedziresztetej nocy.
- W tawernie? - upewnil sie Leo.
- Na pewno. Po pracy zawsze lubi sie napic dzinu.
- Rozumiem. - Leo wyjal kilka nowych banknotów i podal je
Clarindzie. - Bardzo nam pomoglas. Pójdziemy juz.
Dziewczyna spojrzala na pieniadze.
- Za to, co mi zaplaciliscie, mozecie spedzic tu reszte nocy. Puscila
oczko do Beatrice. - Oboje.
163
AMANDA QUICK
- Dziekujemy ci, ale to nie bedzie konieczne - powiedzial Leo. Teraz,
kiedy nasi przesladowcy zaniechali poszukiwan, mozemy
bezpiecznie wyjsc na ulice i zlapac jakas dorozke.
Twarz Clarindy wyrazala watpliwosc.
- Pan z pewnoscia móglby uchodzic za jeszcze jednego hulake
wlóczacego sie po nocy, milordzie. Ale powinien pan cos zrobic
ze swoja przyjaciólka. Pani Po ole jest zbyt elegancka jak na
kobiete, która pracuje w tej dzielnicy.
- Masz calkowita racje, Clarindo - przyznala Beatrice, spogladajac
na swoje ubranie. - Czy nie zechcialabys sie zamienic
na plaszcze? Moglabys zatrzymac mój, gdybys pozwolila mi
wziac swój.
- Zgoda. - Clarinda podniosla swoje okrycie i podala je Beatrice.
Wymiana trwala jedna chwile. Beatrice ukradkiem pociagnela
nosem i wyczula swad dymu z tawerny, którym przesiakniety byl
jej nowy plaszcz. Wlozyla go i zapiela pod broda. Kiedy byla
gotowa, spojrzala na Clarinde.
- I jak?
Dziewczyna glaskala swój nowy pieknie ozdobiony plaszcz tak,
jakby to byl maly kotek.
- W takim ubraniu nie bedzie pani mogla uchodzic za dziewczyne
zabawiajaca eleganckich panów po nocach, wiec lepiej
niech sie pani nie odzywa. Kazdy, kto pania uslyszy, bedzie
wiedzial, ze nie jest pani z tej dzielnicy.
- Zapamietam to - obiecala Beatrice.
- Po prostu duzo sie smiej. - Na twarzy Clarindy pojawil sie
dziwny grymas. Patrzyla na nowa czesc swojej garderoby. Panowie
zawsze lubia, zeby dziewczyna, która jest z nimi, byla
zadowolona.
- Nawet wtedy, gdy nienawidzi kazdej minuty spedzonej
w ich towarzystwie? - Beatrice zignorowala zniecierpliwione
spojrzenie Leo.
- Wlasnie. - Clarinda skrzyzowala ramiona. - Ale interes to
interes.
Beatrice zblizyla sie do niej o krok.
164
;!
II
li
,II
'I
I
I
il
il
I
RUINY
- Gdybys kiedykolwiek chciala zmienic prace, to zglos sie do
sklepu madame D' Arbois. Znasz to miejsce?
- Akademie? Tam, gdzie ucza francuskiego ijak zostac szwaczka
lub sluzaca eleganckiej damy? Tak, znam to miejsce. Poszla
tam moja przyjaciólka. Pracuje teraz w wielkim domu. Ale to nie
dla mnie. Mam inne plany.
- Jakie inne plany?
Leo poruszyl sie.
- Beatrice, powinnismy juz pójsc.
- Tak sie sklada - Clarinda mówila z rosnacym entuzjazmem
- ze juz niedlugo popracuje w tej branzy. Pewnego
dnia bede miala dosc gotówki, zeby kupic Pijanego Kota.
I nie bede juz wiecej musiala zadzierac sukni dla zadnego
faceta.
Beatrice zasmucila sie. Nie wiedziala, ile moze kosztowac
tawerna, wiedziala jednak doskonale, ze jest to marzenie nieosiagalne
dla prostytutki pracujacej w bramie.
- Tawerna jest na pewno droga - zauwazyla delikatnie.
- Beatrice. - Stojacy w drzwiach Leo coraz bardziej sie niecierpliwil.
- Musimy juz isc.
- Stary Tom po drugiej stronie ulicy chce sie wycofac - wyjasnila
Clarinda. - Obiecal, ze nie wezmie duzo za te tawerne.
- Clarindo, prawdopodobnie ocalilas nam dzisiaj zycie - powiedziala
Beatrice. - Jego lordowska mosc i ja jestesmy ci bardzo
wdzieczni. Czyz nie tak, milordzie?
- Tak, oczywiscie. - Leo wychylil sie i rozejrzal po sieni. Juz
jej to mówilem.
Beatrice zawahala sie. Ona i Lucy mogly nauczyc niektóre
z mlodych kobiet nieco manier i francuskiego, aby umozliwic im
prace sluzacych i szwaczek. Nie mogly jednak sfinansowac zakupu
tawerny.
Beatrice znala jednak kogos, kogo bylo na to stac. Zerknela na
Leo, który wlasnie znikal w sieni.
- Jego lordowska mosc jest tak wdzieczny - mówila do Clarindy
- ze pomoze ci kupic tawerne Pod Pijanym Kotem.
165
AMANDA QUlCK
Te slowa zwrócily uwage Leo. Natychmiast sie odwrócil.
- Co zrobie? "
Clarinda uniosla brwi.
- Dlaczego mialby to zrobic?
- Poniewaz ocalilas nam zycie - powiedziala Beatrice, po czym
zwrócila sie do Leo: - Czyz nie tak, milordzie?
- To prawda - odparl, usmiechajac sie krzywo i spogladajac na
Clarinde. - Przyjdz na Upper Wells Street numer piec. Mój radca
prawny przygotuje odpowiednie papiery.
Dziewczyna spojrzala na niego z otwartymi ustami, a potem
odwrócila sie do Beatrice.
- Czy to ma byc jakis cholerny zart?
- Nie. - Beatrice mszyla w kierunku drzwi. - Mówilam ci, ze
jego lordowska mosc i ja jestesmy ci bardzo wdzieczni.
Clarinda sciskala mocno szczuplymi dlonmi plaszcz Beatrice.
- Juz sama nie wiem, czy mam w to uwierzyc, czy nie.
- Masz slowo samego lorda Monkcrest - oswiadczyla Beatrice
i usmiechnela sie do dziewczyny. - Mozesz mu calkowicie
zaufac.
Clarinda zwilzyla wargi koncem jezyka. Byla oszolomiona.
- Jest jeszcze jedna rzecz, której dowiedzialam sie dzisiaj
w tawernie.
A mianowicie? - spytal Leo, obracajac sie do niej twarza.
- Mezczyzni, którzy was szukali, zastanawiali sie wciaz, w jaki
sposób znikneliscie. Ned Longtooth powiedzial, ze wie.
- W jaki? - dopytywal sie Leo.
Clarinda znizyla glos.
- Powiedzial, ze pan zna sie na magii. Ze jest pan czarownikiem.
- Kompletne bzdury -"rzucil Leo, krzywiac sie z niesmakiem. -
Chodz, Beatrice. - Ruszyl w kierunku schodów.
Beatrice zawahala sie. Pomyslala o czarodziejskiej chwili, która
przezyla wlasnie w ramionach Leo. Usmiechnela sie do Clarindy.
- Ned Longtooth mial racje - szepnela.
166
~l
I
I
[
[
I
RUINY
Kiedy w koncu poszla spac, byla wyczerpana. Nie mogla
uwierzyc, ze jest dopiero pól do czwartej nad ranem. Nawet
Winifreda i Arabella jeszcze nie wrócily.
Wlozyla rece pod glowe i usmiechajac sie do siebie, przygladala
sie cieniom na suficie. Nie byla ta sama kobieta, która wieczorem
wybrala sie do teatru. Jak to mozliwe, ze jej cale zycie tak bardzo
sie zmienilo w tak krótkim czasie?
Do domu wrócili szybko i bez przygód. Trzy ulice za Cunning Lane
Leo znalazl dorozke, która podwiozla do kasyna grupe rozbawionych
mezczyzn. Mruganie woznicy i porozumiewawcze spojrzenia utwierdzily
Beatrice w przekonaniu, ze dobrze odgrywa role prostytutki.
Reakcja Leo bardzo ja rozbawila. Kiedy wsiadl do dorozki
i usiadl naprzeciw niej, zobaczyla w jego oczach zarówno ulge,
jak i irytacje. Zakryla usta dlonia, zeby zdusic smiech.
Leo nastroszyl sie.
- To ci sie podoba, prawda?
- Nigdy do tej pory nikogo nie udawalam. To raczej zabawne.
Przygladal jej sie przez chwile tajemniczym wzrokiem, po czym
usmiechnal sie do niej dziwnie.
- Jest pani bardzo niezwykla kobieta, pani Poole.
- W takim razie znajduje sie w odpowiednim towarzystwie,
milordzie. Jest pan bowiem równie niezwyklym mezczyzna.
- To prawda.
Nie odezwal sie juz wiecej podczas drogi do domu. Pod jej
domem pozegnal sie szybko i pocalowal ja w policzek.
- Wpadne jutro po poludniu - powiedzial i zszedl po schodach
do czekajacej dorozki.
- Chwileczke, milordzie - zatrzymala go Beatrice równie
szorstkim tonem.
Zatrzymal sie i obejrzal przez ramie.
- O co chodzi?
- Mam nadzieje, ze nie zamierzasz sam zalatwic sprawy z tym
Jackiem Ginwillym. To byloby bardzo niebezpieczne.
- Nie zamierzam wystawiac sie na zadne niebezpieczenstwo. Zszedl
po schodach i wsiadl do dorozki.
167
AMANDA QUICK
Klamie jak z nut, pomyslala Beatrice, otwierajac drzwi domu.
Nie mogla jednak nic poradzic. Leo byl równie niezalezny jak
ona. Nie ludzila sie, ze jej niepokój zmusi go do zmiany planów.
Mogla sie jedynie modlic, aby byl ostrozny.
Przygotowujac sie do snu, nasluchiwala odglosów przejezdzajacych
ulica dorozek i wspominala cudowne chwile, jakie
przezyla w ramionach Leo. Jego pozadanie obezwladnialo ja.
Sprawil, ze zdala sobie sprawe z drzemiacej w niej namietnosci.
Nie powinnam jednak obiecywac sobie zbyt wiele po dzisiejszej
nocy, pomyslala. Malo prawdopodobne, aby ich zblizenie wywarlo
na nim równie duze wrazenie jak na niej. Leo byl mezczyzna
w kwiecie wieku i bez watpienia doswiadczyl w tej dziedzinie
wiecej niz ona. Zapewne nieraz juz przezywal uniesienia, które
tej nocy byly jej udzialem po raz pierwszy.
Czarownik.
Beatrice przewrócila sie na bok i podciagnela koldre pod brode.
Cokolwiek by sie mialo dziac dalej, nie powinna popelnic tego
bledu, na który tak czesto pozwalala bohaterkom swoich powiesci.
Nie wolno jej pomylic zwyklej namietnosci z prawdziwa miloscia.
Godzine pózniej Leo stal w ciemnej uliczce i nasluchiwal
szurania nierównych kroków na bruku. Prawa dlonia wyczuwal
postawione uwaznie uszy Elfa i twarde miesnie napiete pod sierscia.
- Jeszcze nie teraz - mruknal.
Migajace swiatelko lampy tanczylo w gestej mgle. Widmowe
cienie rozbiegaly sie na boki.
- Choleruy lajdak. - Glos Jacka Ginwilly wyrazal pijacki
protest wobec przeciwnosci losu. - Przeklety choleruy lajdak.
Gdzie on sie podzial? Kosztowal mnie powóz z konmi, cholerny
dran. Gdz~e on sie podzial?
Nie bylo odpowiedzi. Jack byl sam.
- Elf. Lap.
Z wysunietym ozorem Elf ruszyl naprzód i zabiegl Jackowi
droge. Z glebi ciemnej uliczki Leo widzial ogromny leb i potezny
168
RUINY
kark psa w swietle rozchybotanej lampy. W zóltym swietle zalsnily
obnazone kly. Poblyskiwaly metalowe cwieki na obrozy.
- Co to jest? - Lampa zamigotala gwaltownie, kiedy Jack stanal
jak wryty i tracac równowage, oparl sie o sciane. - Odejdz ode
mnie! - krzyknal przerazliwym glosem. - Odejdz przeklety psie
z piekla rodem. Odejdz ode mnie!
Elf ani drgnal. W jego oczach odbijalo sie swiatlo lampy.
Warknal.
- Chryste zmiluj sie nade mna.
- Jack zaczal sie cofac wzdluz sciany. - A wiec jestes demonem
z samego piekla?
Elf warknal znowu i postapil krok naprzód.
- Nie! - wrzasnal Jack.
- Radzilbym ci nie uciekac, Jack - odezwal sie Leo, wychodzac
z cienia. - On juz dawno nie polowal. Brak mu tego. Z wielka
przyjemnoscia rozdarlby cie na strzepy jak uciekajacego królika.
- Ty? - Jack uniósl lampe, aby spojrzec na Leo. - Skad sie tu
wziales? Nie bylo cie tu wczesniej. Sam sprawdzalem te uliczke.
- Naprawde? - Leo usmiechnal sie blado. - Moze nie sprawdziles
jej zbyt dobrze.
- Nie bylo cie tutaj. - W glosie Jacka slychac juz bylo przerazenie.
- Nie moglo cie tutaj byc.
- Ale jestem teraz i tylko to powinno cie interesowac.
- Zabierz tego przekletego psa.
- Jeszcze nie teraz. Chce, zebys odpowiedzial mi na kilka
pytan, Jack. Jezeli odpowiesz szybko i uczciwie, to byc moze
odwolam psa.
Jack cofnal sie o nastepny krok wzdluz sciany, ale znieruchomial,
kiedy Elf ostrzegawczo warknal.
- Do diabla, on przegryzie mi gardlo.
- Móglby, ale tego nie zrobi. - Leo przerwal na chwile. -
A przynajmniej nie zrobi tego, dopóki mu nie kaze.
- Chwileczke - blagal Jack. - To, co stalo sie wczesniej, to
byly interesy. Czlowiek taki jak pan powinien to rozumiec. Zadnej
osobistej urazy. Zaplacono mi za robote, to wszystko.
169
AMANDA QUICK
- Kto ci zaplacil?
- Nie znam jego nazwiska. Dostalem wiadomosc, ze mam pana
porwac, kiedy tylko nadarzy sie okazja. Mialem pana przywiezc
tu niedaleko.
- Co potem?
- Powiedziano mi, ze ktos po pana przyjdzie. Ten ktos mial
zaplacic mi za robote.
- A co z dama, która byla ze mna?
Jack z trudem przelknal sline.
- Ona nie byla wazna. Ten ktos jej nie chcial. Zamierzalem ja
wypuscic gdzies po drodze. Pomyslalem jednak, ze dopóki bedzie
pan próbowal wsadzic jej kutasa miedzy nogi, dopóty nie bedzie
mi pan robil zadnych klopotów.
- Wiesz, jak wyglada czlowiek, który mial ci zaplacic?
- Nie, nigdy go nie widzialem, slowo daje. Najswietsza prawda. -
Jack spojrzal nerwowo na Elfa. - Obiecano mi dobra zaplate. Ale
nie dostalem ani grosza, boscie mi uciekli. Na dodatek ktos ukradl
mój powóz i konie. I wszystko na nic.
- Czy pracowales juz przedtem dla czlowieka, który wynajal
cie tej nocy?
- Nie, przysiegam - powiedzial szybko Jack. Zbyt szybko.
Elf obnazyl kly.
Jack zamrugal i wygladalo to tak, jakby nagle cos sobie przypomnial.
- No, byla jeszcze taka mala robota. Mialem za panem chodzic.
Poszedlem za panem i ta dama do parku. Widzialem, jak rozmawialiscie
z wlascicielka burdelu.
- Wjaki sposób przekazales wiadomosc swojemu pracodawcy?
- Przyszedl jakis chlopiec. Powiedzial, ze ma mnie zapytac,
co widzialem. Powiedzialem mu, a on uciekl. Pewnie przekazal
to facetowi, który mnie wynajal.
A w jaki sposób ci zaplacono?
- Po poludniu znalazlem troche pieniedzy w swoim powozie. Jack
wzruszyl ramionami. - Pomyslalem, ze to za te robote.
- Chcialbys jeszcze cos wyznac, Jack?
- Nie mam juz nic do powiedzenia, milordzie. - Jack spojrzal
170
~I
I
RUINY
na Leo blagalnym wzrokiem. - Zabierz te bestie. Przysiegam, ze
nie chce miec juz nic wspólnego z ta cala sprawa. Ito niezaleznie
od tego, ile by mi mieli zaplacic.
Mówi prawde, pomyslal Leo. Dla Jacka Ginwilly cala ta sprawa
to tylko interes, nic wiecej.
- Mozesz isc, Jack - powiedzial. - Ten pies nie przegryzie ci
dzisiaj gardla. Ale jesli spotkamy cie znów, mozemy zmienic zdanie.
- Moge odejsc?
- Jezeli obiecasz, ze nigdy nie wymienisz nazwiska damy,
z która widziales mnie w parku.
- Ma pan na to moje slowo honoru. O wszystkim juz zapomnialem.
O wszystkim.
- Odejdz.
Jack zerkal na zmiane na Leo i Elfa. Lek i niedowierzanie
malujace sie na jego twarzy bez watpienia byly szczere.
- Nie zartuje pan, prawda? Obiecuje pan, ze ten piekielny pies
nie skoczy mi do gardla, kiedy sie odwróce?
- Masz moje slowo - powiedzial Leo ponurym glosem. Pamietaj,
Jack, jedyna rzecza, na której mozesz polegac, jest moje
slowo. Jezeli nie dotrzymasz swojego, to przysiegam, ze nie
spoczne, dopóki cie nie znajde.
Jack gapiac sie na niego, raz i drugi poruszyl ustami. Potem
odwrócil sie, szybko i niezdarnie, i pobiegl w glab uliczki,
wymachujac lampa.
Leo poczekal, az swiatlo lampy zniknie we mgle, po czym
gwizdnal cichutko.
Elf podbiegl do swego pana, a ten pochylil sie, zeby podrapac
go za uszamI.
- Wyglada na to, ze w koncu udalo mi sie mocno kogos
nastraszyc, Elf. I nic w tym dziwnego: Szaleni Mnisi nigdy nie
uchodzili za bardzo towarzyskich.
Kolejne niepowodzenie.
Nowy wlasciciel muzeum zacisnal dlon w rekawiczce i wpatrywal
sie w plomien swiecy. W pewien sposób ten nowy blad byl
171
AMANDA QUICK
bardziej niepokojacy niz przedwczesna smierc Glassonby'ego.
Niestety, przeprowadzajac wlasne plany, trzeba bylo polegac na
innych.
A teraz jeszcze krazyly gdzieniegdzie plotki, ze Szalony Mnich
i ta kobieta uciekli za pomoca czarów.
Czary. Niemozliwe. Zawsze jednak znajda sie jacys glupcy,
którzy beda gotowi w to uwierzyc. Fakt, ze Monkcrest wmieszal sie
w te sprawe, byl cholemie nieprzyjemnym zbiegiem okolicznosci.
W ciemnosciach slychac bylo pluskanie wodnego zegara. Czas
uciekal.
Przez chwile plomien swiecy rozblysnal jasno niczym piekielna
lampa.
Wlasciciel muzeum wzial kilka glebokich oddechów, abyopanowac
niepokój, który mógl przeksztalcic sie w panike. Powrócilo
racjonalne myslenie.
Byc moze pojawienie sie Monkcresta nie bylo wcale takie zle,
jak by na pierwszy rzut oka moglo sie wydawac. Fakt, ze pojawil
sie w miescie, wskazywal na to, ze jest na tropie Pierscieni. Jezeli
ktokolwiek potrafi je znalezc, to wlasnie Szalony Mnich.
Nadszedl czas, zeby zmienic taktyke.
Po kilku kolejnych uspokajajacych oddechach plomien swiecy
powrócil do pierwotnego ksztaltu.
W koncu wszystko sie uda. Tyle planowania i wysilku nie moze
pójsc na marne.
Beatrice przygladala sie drewnianemu szyldowi nad wejsciem
do Muzeum Trulla. Wyblakle litery informowaly, ze przybytek
ten jest otwarty dla publicznosci codziennie od dwunastej do piatej
po poludniu.
Stary portier otworzyl jej drzwi. Nie wygladal na zachwyconego
widokiem klienta, który chce zaplacic za bilet.
- Zaraz zamykamy - oswiadczyl.
- Tu jest napisane, ze muzeum jest otwarte do piatej. Teraz
jest czwarta.
172
li
I
I
[
II
I
II :,
I
RUINY
- Zamykam wtedy, kiedy mi sie podoba, i nikomu nic do tego.
Beatrice uniosla brwi.
- Czy pan TrulI wie o tym?
- Pan TrulI zginal w wypadku kilka miesiecy temu. Mamy
teraz nowego wlasciciela.
- Rozumiem. W takim razie, czy nowy wlasciciel wie cos na
temat nowych godzin otwarcia?
Portierowi wyraznie poprawil sie humor.
- Nowy wlasciciel nigdy tu nie przychodzi, a przynajmniej nie
wtedy, kiedy ja pracuje. Przesyla nam instrukcje przez bankierów.
Zapewne ma lepsze rzeczy do roboty niz zagladanie do starego
muzeum.
- Rozumiem. - Beatrice wyjela z portmonetki kilka monet. -
Chcialabym kupic bilet, jezeli mozna.
- Tylko niech pani pamieta,· ze zaraz zamykamy.
- Bede pamietac.
J)3eatrice wyrwala bilet z reki portiera, zanim mógl wymyslic
jakas nowa przeszkode, i weszla do pierwszej slabo oswietlonej
sali. Zapach starosci sprawil, ze zmarszczyla nos. Rozejrzala sie;
w wypelnionej mrokiem sali staly rzedy przykrytych szklem gablot.
Dobrze byloby przyjrzec sie tym eksponatom, pomyslala, nie
miala jednak na to czasu. Kiedy upewnila sie, ze w pierwszej sali
nie ma poza nia nikogo, szybkim krokiem przeszla do nastepnej.
W tym pomieszczeniu, jeszcze bardziej mrocznym niz poprzednie,
równiez nie bylo zwiedzajacych. A z pewnoscia nie bylo tu
elganckiej damy w czerni.
Beatrice pomyslala, ze moze cos sie stalo.
Wiadomosc od madame Virtue przyniesiono do jej domu niecale
czterdziesci minut wczesniej. Beatrice przeczytala ja z pewnym
niepokojem.
Pani Poole,
musimy koniecznie sie spotkac. Chcialabym porozmawiac Z Pania
na ten sam temat, który poruszalysmy w parku. Majac na uwadze
Pani reputacje, proponuje, abysmy spotkaly sie w miejscu publicz-
173
AMANDA QUICK
nym, gdzie nasze przypadkowe spotkanie nie wzbudzi niczyich
podejrzen. Moze w Muzeum Trulla o czwartej?
v.
Kiedy przyszedl list, Winifreda i Arabella byly na jakims
towarzyskim spotkaniu. Beatrice przez caly dzien nie dostala
zadnej wiadomosci od Leo. Mówiac krótko, nie miala kogo sie
poradzic. Musiala sama podjac decyzje. Decyzja, tak naprawde,
mogla byc tylko jedna.
Poinformowala pania Cheslyn, ze musi wyjsc na spotkanie,
o którym niemal zapomniala. Wlozyla kapelusz z zapewniajaca
dyskrecje woalka i wybrala sie do Muzeum Trulla.
Teraz, kiedy stala samotnie w przepastnej sali, po raz pierwszy
ogarnal ja niepokój. Zastanawiala sie, jak dlugo powinna czekac.
Nie mogla w zaden sposób dowiedziec sie, czy madame Virtue
zmienila zdanie, czy tylko sie spóznia.
Postanowila, ze zaczeka jeszcze pietnascie minut. Pomyslala,
ze wykorzysta okazje i rzuci okiem na eksponaty. Obiecala sobie,
ze obejdzie szybko cale muzeum.
Szla powoli wzdluz szafek, zatrzymujac sie od czasu do czasu,
aby obejrzec wystawione w nich eksponaty. Jej wzrok przyciagnely
noze z dziwnie rzezbionymi rekojesciami. Podeszla blizej, aby im
sie przyjrzec.
Katem oka dostrzegla masywna szafe na koncu sali, stojaca
nieco ukosnie. Bylo w niej cos dziwnego. Wygladalo to tak, jakby
ktos odsunal ja czesciowo od sciany. Wtedy ujrzala przejscie za
szafa.
Ogarnal ja niepokój i przeczucie nieszczescia tak silne, ze sila
woli zmusila sie, aby pozostac na miejscu.
Opanuj sie Beatrice. To tylko otwór w scianie. Byc moze
prowadzi do nastepnej sali.
- Czy jest tam ktos?
Z ciemnosci za szafa dobiegl ja cichy jek.
- Dobry Boze. - Beatrice rzucila sie naprzód. - Madame
Virtue? Czy to pani?
174
l
I
I
I
"I
···1
I
RUINY
Nie bylo odpowiedzi. Beatrice podeszla do szafy i zatrzymala
sie. Okazalo sie, ze stoi na szczycie schodów. Na dole bylo tak
ciemno, ze nie widziala nawet najnizszych schodków.
Znów uslyszala jeki.
Rozejrzala sie; na scianie byl lichtarzyk. Wziela palaca sie
swiece i wyciagnela przed siebie na dlugosc ramienia, aby zajrzec
do ciemnej komnaty.
Na samym dole kamiennych schodów ujrzala lezaca znajoma
sylwetke.
- Panie Saltmarsh. - Beatrice podniosla glos na tyle, aby mógl
dotrzec do sasiedniej sali. - Portier. Prosze tu szybko przyjsc.
Ktos jest ranny.
Nie czekajac na odpowiedz, ruszyla w dól po schodach.
Byla w polowie drogi, gdy masywna szafa ze straszliwym
zgrzytem powrócila ciezko na swoje miejsce, zamykajac wejscie
na schody.
- Nie, prosze zaczekac! - krzyknela Beatrice. - Nie zamykajcie.
Kiedy zniknal ostatni promyk bladego swiatla z sali na górze,
odwrócila sie i pobiegla do drzwi.
- Ktos tu jest na dole! - krzyknela.
Nie bylo odpowiedzi.
Postawila swiece na schodach i uzywajac wszystkich sil, spróbowala
poruszyc szafe. Szafa ani drgnela. Beatrice zaczela walic
piesciami w masywne drewno.
Nikt nie przyszedl sprawdzic, co sie stalo. Postanowila nie tracic
wiecej energii.
Wraz z Grahamem Saltmarshem zostala uwieziona w podziemnej
komnacie.
- Uwazaj - powiedzial pan zamku. Widma,
które czaja sie w tych scianach,
gloduja juz od wielu stuleci.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial dwunasty
Do diabla, Monkcrest, co pan tu znowu robi? Mówilem juz,
ze nic nie wiem o tych cholernych Pierscieniach. - Zdegustowany
Sibson poruszal wasami. - Co wiecej, trudno mi uwierzyc, ze taki
czlowiek jak pan traci czas na takie glupstwa. Pierscienie to tylko
legenda.
- Czasami legendy zyja, poniewaz jest w nich ziarno prawdy. Leo
ogladal starozytny medalion w jednej z zakurzonych gablot
antykwariatu Sibsona. - Nie wierze, ze nie slyszales zadnych
plotek. Takie plotki to twoja specjalnosc, Sibson.
W oczach antykwariusza pojawilo sie szczere zaciekawienie.
- Chce pan powiedziec, ze naprawde wierzy pan w to, ze
Zakazane Pierscienie znajduja sie w Londynie?
- Nie jestem pewien, czy w ogóle wierze w istnienie Pierscieni. Leo
podniósl wzrok znad medalionu. - Mysle jednak, ze ktos, kto
prawdopodobnie jest bardzo niebezpieczny, uwaza, ze istnieja.
176
I
II
I
I
I
I
I
RUINY
I mysle, ze ta osoba jest przekonana, iz Pierscienie sa w tym
miescie. Dlatego tez uwazam, ze znalazles sie w niebezpieczenstwie,
Sibson.
- Ja? - Sibson uniósl brwi. Jego palce tanczyly na kontuarze. Dlaczegóz
to ja mialbym byc w niebezpieczenstwie? Mnie to nie
dotyczy.
- Skad osoba, która szuka Pierscieni, mialaby o tym wiedziec? zapytal
cicho Leo. - W koncu jestes dosc znana osoba.
- Co, u diabla, chce pan przez to powiedziec?
- Posluchaj, Sibson, nie wiem jeszcze, co tu sie dzieje, ale
mam powody, aby przypuszczac, ze pewien czlowiek zostal
zamordowany, poniewaz ktos myslal, ze to on posiada Pierscienie.
Sibson spojrzal na niego uwaznie.
- Mówi pan o lordzie Glassonby?
- Tflk. Obaj mamy duzo doswiadczenia w tego rodzaju sprawach.
'Obaj wiemy, ze te Pierscienie, jezeli istnieja, maja duza
wartosc, poniewaz sa interesujacymi antykami, a nie dlatego, ze
sa kluczem do jakiegos skarbu. Ludzie jednak popelniali juz
morderstwa, aby je zdobyc.
- Zapewniam pana, ze nic nie wiem o Pierscieniach.
- Mam nadzieje, dla twojego wlasnego dobra, ze mówisz
prawde. Jako stary klient chce ci udzielic pewnej rady. Trzymaj
sie od tego z daleka, Sibson.
- Moze pan byc o to spokojny. Nie mam zamiaru mieszac sie
do tej afery z Pierscieniami. Jak juz mówilem, nie wierze nawet
w ich istnienie. Jezeli Glassonby mial w ogóle jakies pierscienie,
to z pewnoscia byly falszywe.
- Bardzo mozliwe, ale mozna zostac zamordowanym nawet
z powodu falszywych. - Leo podszedl do drzwi. - Nie zapominaj,
ze jestes w tej branzy znana osoba. Powazni kolekcjonerzy wiedza
o twoim nieslawnym pokoju od podwórza. Jezeli ktos zacznie
tylko podejrzewac, ze cos wiesz, mozesz sie znalezc w smiertelnym
niebezpieczenstwie.
Sibson wytrzeszczyl nerwowo oczy.
- Co pan mówi?
177
AMANDA QUICK
- Tylko tyle, ze powinienes sie zastanowicnad podróza na pólnoc
albo dluzszym wyjazdem nad morze - rzekl Leo, otwierajac drzwi.
- Dobry Boze. - Twarz Sibsona stala sie purpurowa. - Pan
sugeruje, ze powinienem wyjechac z miasta?
- Tylko do czasu, az wyjasni sie sprawa Pierscieni. - Leo
usmiechnal sie. - Byloby szkoda, gdybys zostal zamordowany
tylko dlatego, ze ktos mylnie przypuszczal, iz za duzo wiesz.
Brakowaloby mi wizyt w twoim pokoju od podwórza.
Leo wyszedl ze sklepu i zamknal za soba drzwi, pozostawiajac
Sibsona w stanie przypominajacym atak apopleksji.
Byl zadowolony ze swoich osiagniec tego dnia. Przyszedl tu,
aby nieco mocniej przycisnac Sibsona, i uwazal, ze mu sie to
udalo. Nerwowy antykwariusz szybko sie zalamie. Jezeli cos wie,
zacznie mówic albo wyjedzie z miasta.Wobu przypadkach bedzie
mozna cos wywnioskowac z jego zachowania.
Szedl wzdluz Cunning Lane az do miejsca naprzeciwko bramy
Clarindy. Nie bylo jej tam. Byc moze perspektywa posiadania
tawerny przekonala ja, ze moze juz zrezygnowac z dawnej
pracy. Byc moze nawet siedziala teraz Pod Pijanym Kotem
i negocjowala cene.
Dzieki Beatrice juz niedlugo pomoze tej dziewczynie rozpoczac
nowe zycie. Zwiazek z nowa wspólniczka przynosil same niespodzianki.
Wyjal z kieszeni zegarek i sprawdzil, która godzina. Bylo pare
minut po czwartej; minelo duzo wiecej czasu, niz mu sie wydawalo.
Wieksza czesc dnia zajelo mu rozpytywanie w podziemnym
swiatku kradzionych antyków.
Znalazl równiez czas, aby wyslac dyskretna wiadomosc do
madame Virtue z podobnym ostrzezeniem jak to, którego udzielil
Sibsonowi. Jezeli wie Pani cos o tej sprawie, doradzam duza
ostroznosc. Ktos móglby dojsc do wniosku, ze wie Pani zbyt wiele.
Przyspieszyl kroku. Mial wiele rzeczy do omówienia z Beatrice.
Jezeli sie pospieszy, to zdazy zabrac ja na przejazdzke po parku
o piatej. Byc moze uda im sie znalezc jakies odosobnione miejsce
i nie skonczy sie na samej rozmowie.
178
RUINY
Pomyslal nagle, ze takie zwiazki moga byc szalenie klopotliwe.
Zawsze trzeba znalezc jakies miejsce, w którym mozna by sie
kochac. Jednego byl pewien. Nie zamierzal po raz drugi wynajmowac
pokoiku C1arindy. Beatrice zaslugiwala na duzo wiecej.
Perspektywa rychlego spotkania jej sprawila, ze sie usmiechnal.
Nie, tylko bez usmiechów, pomyslal ponuro. Gdyby spojrzal teraz
wlustro, prawdopodobnie ujrzalby na swojej twarzy grymas idioty.
Po malym wybuchueuforii przyszedl czas na rozsadek. Niepokoil
go fakt, ze nie do konca rozumie stan swojego umyslu. To prawda,
ze po ostatniej nocy czul sie niezwykle zaspokojony, jednak
zaspokajanie fizycznej namietnosci staje sie z czasem nudne.
Doswiadczal tego zbyt czesto w przeszlosci, aby miec w tej
sprawie jakies zludzenia.
Wiedzial, ze zwiazek seksualny potrafi zaspokoic jego potrzeby
tylko na jakis czas. Wiedzial jednak równiez, ze tego typu relacje
nie wprawialy go nigdy w takie zadowolenie, jakiego doswiadczal
dzisiaj.
Znowh mial osiemnascie lat i caly swiat u swoich stóp. Wszystko
bylo jeszcze przed nim.
Odsunal na bok pytania, na które nie potrafil teraz znalezc
odpowiedzi. Moga jeszcze zaczekac. Na razie mial wazniejsze
rzeczy do zrobienia niz rozmyslania na temat drugiej mlodosci.
Skrecil za najblizszym rogiem i doszedl do waskiego przejscia
laczacego Cunning Lane z nastepna kreta uliczka. Zaczynam czuc
sie w tej dzielnicy jak u siebie w domu, pomyslal. Apteka doktora
Coxa byla juz niedaleko.
Panie Saltmarsh, pan zyje. - Beatrice postawila swiece na
zimnej posadzce i uklekla przy Grahamie. - Obawialam sie juz
najgorszego.
- Zeby powiedziec prawde, ja równiez. Kiedy otworzylem oczy
i zobaczylem pania, uznalem, ze nie jestem juz na tym padole. W
pólmroku mrugal jak sowa. - Gdzie my, u diabla, jestesmy?
- Chyba w jednym z muzealnych magazynów. - Beatrice
179
AMANDA QUICK
delikatnie zbadala mu glowe. - Mial pan niezwykle szczescie, ze
nie skrecil pan karku, spadajac z tych schodów.
- Spadajac? - Spojrzal naniaz ukosa. -Jak to spadajac? Jestem
calkowicie pewien, ze nie stoczylem sie z tych schodów. Gdyby
tak sie stalo, mialbym polamane kosci albo poobijana glowe.
Beatrice zauwazyla, ze Saltmarsh ma nieprzyjemny oddech.
Usiadla na pietach.
- Nie jest pan ranny?
- Nie, nie jestem. Dziekuje. - Skrzywil sie siadajac. Ostroznie
chwycil sie za plecy.
- Zdaje sie, ze cos pana boli.
- Nie, tylko troche zesztywnialem od tego lezenia na zimnej
posadzce. To wszystko. - Teraz dla odmiany zlapal sie za brzuch. Mam
jednak zdecydowanie dziwne uczucie w zoladku. Czy nie
widziala pani gdzies moich okularów?
Beatrice podniosla swiece i rozejrzala sie. Na podlodze blysnely
zlote oprawki.
- Sa tutaj. - Podniosla je i podala Grahamowi. - Nie sa
polamane. To zdumiewajace.
- To dowodzi, ze nie spadlem ze schodów. - Saltmarsh wlozyl
okulary. - Te szkla z pewnoscia nie przezylyby takiego doswiadczema.
- Dlaczego w takim razie lezal pan tutaj na podlodze?
Znów zamrugal kilka razy.
- Nie wiem. Pamietam, ze kupilem bilet od portiera, dosc
nieprzyjemnego czlowieka. Uprzedzil mnie, ze bedzie zamykal
dzisiaj nieco wczesniej. Sprzedal mi równiez kubek kiepskiej
herbaty. Ostatnia rzecza, jaka pamietam, byla gablota z fenickimi
eksponatami, nad która sie pochylalem.
Beatrice pociagnela dyskretnie nosem.
- Panie Saltmarsh, ta herbata ...
- Wolalbym o tym nie rozmawiac - rzekl, ponownie lapiac sie
za brzuch i krzywiac sie. - Obawiam sie, ze mi zaszkodzila.
- Podejrzewam, ze ktos dosypal panu narkotyku do herbaty.
Saltmarsh spojrzal na nia zdumiony.
<I
180
,.1
I
RUINY
- Narkotyku? Dlaczego ktos mialby to zrobic?
~ Nad tym zastanowimy sie pózniej - zaproponowala Beatrice,
wstajac. - Teraz musimy pomyslec, jak sie stad wydostac.
- Tak, oczywiscie. Musi byc juz pózno. - Saltmarsh wstal
niezgrabnie z podlogi i przytrzymal sie krawedzi najblizszej szafy,
aby nie upasc. - Prosze mi dac jedna chwile, a bede mógl wejsc
po schodach.
- Nie ma potrzeby wchodzenia po tych schodach. Wejscie na
górze jest zastawione potwornie ciezka szafa. Jezeli istnieje jakas
dzwignia, która porusza ten mechanizm, jest bardzo dobrze ukryta.
Nie moglam jej znalezc.
- Co w takim razie zrobimy?
- Musimy poszukac innego wyjscia albo bedziemy tu uwiezieni
az do rana.
Saltmarsh przerazil sie nagle.
.';-Dobry Boze. Uswiadomilem sobie wlasnie, ze jezeli znajda
naS',tutaj jutro razem, to konsekwencje tego moga byc dla pani
bardzo nieprzyjemne.
- Nie musze tak strasznie martwic sie o reputacje, panie
Saltmarsh. Jest to jeden z przywilejów bycia wdowa.
- Moze i tak, pani Poole - powiedzial spokojnie - nie jest to
jednak przywilej pani York.
Beatrice znieruchomiala. Saltmarsh mial racje.
- Na szczescie wiem, ze moge liczyc na panska dyskrecje.
- Pani Poole, moge pania zapewnic, ze predzej umre, niz
wyjawie pani tajemnice, nie mozemy jednak zakladac, ze nikt
inny jej nie zna. Nie chce mówic rzeczy oczywistych, ale w tym
wypadku musze.
- Co pan ma na mysli, panie Saltmarsh?
Poruszyl szczeka.
- Jezeli ja odkrylem, ze to pani jest Amelia York, to ktos inny
równiez mógl to odkryc.
Beatrice jeknela.
- Moja reputacja nie jest jedynym powodem, dla którego
powinnismy sie stad wydostac.
181
AMANDA QUlCK
- Jaki jest inny powód?
- Mozliwosc, ze ten, kto nas tutaj zamknal, nie ma zamiaru
nas stad szybko wypuscic, jezeli w ogóle ma taki zamiar.
Saltmarsh zbladl.
Leo przygladal sie pani Cheslyn z rosnaca irytacja.
- Jak to pani Poole nie ma w domu? To gdzie, u diabla, jest?
- Przykro mi, ale nie wiem. A raczej nie wiem dokladnie. Ona
nie ma zwyczaju informowania mnie szczególowo o swoich
planach. I to wlasnie, milordzie, jest glównym problemem w tym
domu. Gdybym byla informowana ...
- Kiedy pani Poole wyszla z domu? Dokad poszla? O której
godzinie miala wrócic? Poszla pieszo czy wziela dorozke?
Pani Cheslyn cofnela sie o krok.
- Pani Poole nie zostawia mi raczej takich wiadomosci.
- Wyszla sama? - wypytywal dalej Leo, wchodzac za gospodynia
do domu. - Czy ktos ja odwiedzal? Pojechala powozem?
- Nie, prosze pana. - Pani Cheslyn cofnela sie glebiej do przedpokoju.
- Wyszla sama. Powiedziala, ze ma umówione spotkanie.
Nagle cos przyszlo mu do glowy.
- Czy wlozyla woalke?
- Tak, prosze pana, wlozyla - odparla gospodyni, wytrzeszczajac
oczy. - Skad pan wiedzial?
Sprawdzily sie jego najgorsze przewidywania. Beatrice postanowila
zrobic jakies glupstwo.
- Gdzie jest lady Ruston?
- Razem z Arabella pojechaly do parku w towarzystwie pana
Burnby i lady Hazelthorpe. - Zdesperowana pani Cheslyn zerknela
na zegar. - Wyszly tuz przed piata. Wróca za jakas godzine.
Leo wyminal ja.
- Poczekam w gabinecie pani Poole.
- W salonie byloby panu znacznie wygodniej. Przyniose herbate.
- Dziekuje za herbate. Nie bede pil. - Leo otworzyl drzwi
gabinetu Beatrice. •
182
RUINY
Pani Cheslyn westchnela niezadowolona.
- Gdybym byla o wszystkim informowana, mozna by uniknac
takich nieporozumien.
Niech pani uwaza, pani PooIe. - W okularach Saltmarsha, który
przygladal jej sie w ciemnosci, odbijal sie plomien swiecy. - Jezeli
pani spadnie, to bedziemy w jeszcze wiekszym klopocie niz teraz.
- Juz prawie to wyjelam. - Beatrice przykucnela na bogato
rzezbionej szafie i próbowala wyrwac z muru ozdobna metalowa
krate.
Solidna laska Saltmarsha sluzyla jej za dzwignie. Szczesliwie
zelazne trzpienie, którymi krata przymocowana byla do sciany,
dawno juz przerdzewialy.
Dwadziescia minut wczesniej, po uwaznym zbadaniu pomieszczenia,
Beatrice odkryla te krate na scianie tuz pod sufitem. Doszla
do wniosku, ze musi to byc ujscie przewodu wentylacyjnego, przez
który dostawalo sie tu swieze powietrze.
Saltmarsh, który chwial sie jeszcze na nogach, nie protestowal,
kiedy Beatrice oswiadczyla, ze zamierza wspiac sie na szafe.
- Dlaczego uwaza pani, ze to przewód wentylacyjny, który
wychodzi na zewnatrz? - zapytal z niepokojem.
- Widzi pan, jak prad powietrza porusza plomieniem? - Wskazala
glowa na cienka swiece, która postawila na szafie obok
swoich kolan. Plomien tanczyl poruszany lekkim powiewem. Czuje
wilgoc i mgle.
Cieszyla sie, ze ma laske Grahama, ale gdyby jej nie miala,
wyrwalaby te krate golymi rekami. Za wszelka cene chciala
wydostac sie z podziemnego pomieszczenia. Mysl, ze moglaby
spedzic' tu cala noc, napelniala ja lekiem zupelnie nieproporcjonalnym
do sytuacji.
Nie jest to najlepsza chwila, aby cieszyc sie atmosfera tworzona
przez stare przedmioty, pomyslala. Tym razem jej reakcja byla
mocniejsza niz zwykle. Czula sie tak, jakby w podziemnym
pomieszczeniu krazylo jakies niewidzialne zwierze.
183
AMANDA QUICK
Nigdy przedtem nie zdarzylo jej sie cos takiego. W zaden
sposób nie potrafila wyjasnic desperacji, która czula.
Zastanawiala sie, czy Leo bedzie sie niepokoil, kiedy odkryje,
ze nie ma jej w domu. Jezeli, oczywiscie, zada sobie trud odwiedzenia
jej.
Ta mysl sprawila, ze nacisnela mocniej prowizoryczna dzwignie.
Z pewnoscia nie pojawi sie u niej dzisiaj. Do tej pory nie kupil
jej nawet bukietu kwiatów.
Stara krata jeknela, a pyl z zaprawy murarskiej posypal sie w dól.
Mozna by pomyslec, ze dzentelmen powinien przynajmniej
odwiedzic dame, z która tak namietnie kochal sie poprzedniej
nocy, pomyslala Beatrice.
- Zdaje sie, ze posunela sie pani wyraznie naprzód, pani Poole.
- Tak, chyba tak. - Próbowala sie skoncentrowac.
Potem bedzie czas, zeby zastanowic sie nad uczuciami, które
zywi do Leo. Emocje te nie mialy nic wspólnego z powodem, dla
którego tak bardzo chciala wydostac sie z podziemnej komnaty.
Niezdrowa atmosfera jakby gestniala. Im dluzej tu przebywala,
tym bardziej zdawala sobie z tego sprawe. Czula gleboki, przenikajacy
chlód wydobywajacy sie z ciemnosci pomieszczenia.
Moglaby przysiac, ze wydziela go jeden z eksponatów stojacych
w szafach.
Opanuj sie, Beatrice. Ponosi cie wyobraznia.
Pomyslala, ze napisala chyba o jedna powiesc grozy za duzo.
Leo sprawnie i metodycznie przeszukal biurko Beatrice. Pierwsza
szuflada otworzyla sie bez protestu. Szybko sprawdzil jej
zawartosc. Starannie ulozona sterta papieru kancelaryjnego, para
nozyczek i dwie stare stalówki.
Wsunal szuflade i otworzyl nastepna. W niej równiez byla sterta
papieru, tym razem zapisanego delikatnym, eleganckim charakterem
pisma. Bez namyslu, automatycznie, Leo odczytal kilka
pierwszyc •• h linijek.
184
RUINY
Jakas straszna postac utkana z mgly, która wypelniala caly
grobowiec, unosila sie nad powierzchnia wody. Z wolna oblekala
sie w ksztalt, ukazujac najpierw ciemna jame rozwartych ust
i oczodoly plonace piekielnym ogniem.
- Widze, naj drozsza, ze masz jakies tajemnice przed swoim
kochankiem. - Leo zamknal szuflade i przyjrzal sie uwaznie trzem
oprawionym w skóre tomom, które staly na pólce. Na grzbiecie
kazdej z ksiazek wytloczone bylo nazwisko autora. York.
- Powinienem byl juz dawno sie domyslic.
Pociagnal mocno nastepna szuflade. Byla zamknieta. Nastepnym
razem przyniose ze soba moje wytrychy, kochanie.
Nie szukal klucza. Kopnal mocno i zlamal malenki zamek.
Szuflada otworzyla sie. Leo zajrzal do srodka i zobaczyl olówki,
kalamarze, linijke i zlozony wpól kawalek papieru.
Wyjal go i szybko przeczytal list. Dopiero wtedy zauwazyl
podpis w ksztalcie litery V.
- A niech to wszyscy diabli. Pani Cheslyn!
W drzwiach pojawila sie gospodyni. Wytarla rece o fartuch.
- Slucham, milordzie. Czy cos sie stalo?
- Owszem. Stalo sie cos bardzo niedobrego. Niezrównowazona
pani Poole udala sie sama do Muzeum Trulla. - Leo zgniótl list
i odrzucil go na bok. - Jade po nia.
- Rozumiem, milordzie - oznajmila zrezygnowana pani Cheslyn.
- Czy beda jeszcze inne zmiany w rozkladzie dnia?
- Tak. Prosze otworzyc butelke brandy. Cos mi mówi, ze bede
jej potrzebowal, kiedy tu wróce z pania Poole.
Pani jest niezrównana. - Saltmarsh wgramolil sie niezgrabnie
do szerokiego tunelu za krata. - Nie spotkalem jeszcze kobiety
tak odwaznej i zdecydowanej. Jest pani zywym wzorem dla
bohaterek swych powiesci.
- Dziekuje panu, panie Saltmarsh. Zapewniam jednak, ze moja
185
AMANDA QUICK
decyzja, podjeta w obliczu mozliwosci spedzenia nocy w tym
ponrieszczeniu, nie wymagala ode mnie zbyt wiele odwagi.
Beatrice wstala i uniosla swiece. Dawny przewód wentylacyjny
okazal sie zdunriewajaco obszerny. To raczej korytarz niz przewód
wentylacyjny, pomyslala.
- Oczywiscie, rozumiem pani niepokój. Lepiej nie myslec, co
by sie stalo, gdyby znaleziono nas tutaj jutro razem. - Saltmarsh
wstal i kichnal donosnie. - Bardzo przepraszam. - Wyjal z kieszeni
wielka biala chustke do nosa. - To przez ten kurz.
- To prawda. Strasznie go tu duzo. - Beatrice spojrzala na
gruba warstwe kurzu i smieci pod ich nogami. - Juz bardzo dawno
nikt tedy nie przechodzil.
Saltmarsh rozgladal sie z wyrazem zdumienia na twarzy.
- To tajemne przejscie. Najprawdopodobniej zbudowane kilka
wieków temu, potem zamkniete i zapomniane. Cos takiego jak
w pani ksiazkach. Pamieta pani te scene w Duchu dworu Mallory?
Te, w której bohaterka otwiera tajemne drzwi i wchodzi do
ukrytego za nimi korytarza?
- Oczywiscie, ze pamietam. Sama ja napisalam. - Beatrice
ruszyla naprzód. - Chodzmy, panie Saltmarsh. Nie marnujmy czasu.
- Prawdopodobnie natkniemy sie tu na jakies szczury - powiedzial
Graham nieszczesliwym glosem.
- Mam nadzieje, ze nie. W moich ksiazkach nigdy nie pojawiaja
sie szczury. Wedlug mnie, nie wnosza nic interesujacego do
atmosfery powiesci.
Kiedy Leo przyjechal na miejsce, muzeum bylo juz zamkniete.
Majac nadzieje, ze uda mu sie obudzic portiera, wszedl po
schodach i mocno zapukal do drzwi. Nie bylo odpowiedzi.
Zastanowil sie, co zrobic. Nieprzyjemne uczucie niepokoju
sprawilo, ze ciarki przeszly mu po plecach. Mgla gestniala szybko
i robilo sie coraz ciemniej.
Mozliwe, ze Beatrice wracala wlasnie do domu inna droga niz
ta, która on przyjechal do muzeum. Wyobrazil sobie, ze zjawia
186
RUINY
sie w jej domu i zastaje ja siedzaca wygodnie przy kominku
z filizanka herbaty w reku.
A jezeli nie bylo jej w domu?
Zszedl powoli ze schodów. Sytuacja wyraznie przestala mu sie
podobac. Postanowil udac sie do Domu pod Rózga i zlozyc wizyte
osobie, która wyslala list do Beatrice.
Przeszedl na druga strone ulicy. Pomyslal, ze do przybytku
nalezacego do madame Virtue szybciej dostanie sie na piechote,
niz wynajmujac dorozke, która w tej mgle bedzie jechac bardzo
powoli.
Przyspieszyl kroku. Zeszlej nocy Jack Ginwilly powiedzial
wyraznie, ze nie interesowala go Beatrice. Ten, kto zaplacil mu
za porwanie lorda Monkcrest, nie chcial porywac pani Poole. Leo
uznal zatem, ze Beatrice jest wzglednie bezpieczna. Jednak sprawa
Pierscieni z dnia na dzien stawala sie coraz bardziej skomplikowana.
Niczego juz nie mozna bylo byc pewnym, a w szczególnosci
bezpkczenstwa Beatrice.
Niech to wszyscy diabli. Mial juz dosyc jej niezaleznosci.
W kazdym zwiazku powinna istniec jakas hierarchia.
Pierwsza postac wylonila sie z mgly o trzy kroki przed nim.
Leo instynktownie wlozyl reke do kieszeni plaszcza i chwycil za
pistolet. Wtedy pojawila sie sylwetka kobiety.
- Beatrice?
- Leo, to znaczy, milordzie. Co pan tu robi?
- Do diabla! - Leo spojrzal na jej towarzysza. - Saltmarsh?
- Lordzie Monkcrest. - Saltmarsh otrzepal jeden rekaw swojego
eleganckiego surduta, po czym kichnal donosnie. - Bardzo przepraszam.
To ten kurz.
Leo :r;ignorowal go i chwycil mocno ramie Beatrice.
- Co sie tu, na Boga, dzieje?
- To bardzo dluga historia, Leo. Opowiem ci, kiedy wszyscy
znajdziemy sie u mnie w domu. Pan Saltmarsh i ja rozpaczliwie
potrzebujemy filizanki herbaty. - Przerwala na chwile. - Najlepiej
z odrobina brandy.
_. Jezeli pani nie bedzie nnala nic przeciwko temu, to pojade
187
AMANDA QUlCK
juz do siebie - rzekl Saltmarsh, otrzepujac kurz z rekawa. Musze
natychmiast sie wykapac.
- Nigdzie nie pojedziesz, Saltmarsh - powiedzial cicho Leo. Najpierw
dowiem sie, co tu sie stalo.
- Daj spokój - wtracila sie Beatrice. - Pan Saltmarsh i ja
mielismy juz dzisiaj dosc wrazen. Chodzcie, panowie. Nie mam
zamiaru stac dluzej w tej mgle.
- Jestem pewien, ze nie bedzie mnie pani potrzebowala, aby
opowiedziec o naszej malej przygodzie, pani Poole. - Saltmarsh
spogladal z lekiem na Leo.
- Byc moze nie. - Beatrice przyjrzala mu sie uwaznie. - Musi
mi pan jednak wyjasnic pare innych rzeczy. I to natychmiast.
Saltmarsh az podskoczyl. Potem zamrugal i wytrzeszczyl na
nia oczy.
- Slucham?
- Obawiam sie, ze tak. - Jej glos zlagodnial nieco, nadal jednak
byl zdecydowany. - Przez caly czas oboje myslelismy tylko, jak
wydostac sie z tej strasznej komnaty, i nie mielismy okazji, aby
porozmawiac.
Leo spojrzal na nia.
- O czym chcesz z nim rozmawiac, Beatrice?
- Chce, oczywiscie, wiedziec, co pan wie o Zakazanych Pierscieniach
- Beatrice unieruchomila Saltmarsha uwaznym spojrzeniem.
- Nie oczekuje pan chyba, ze uwierze, iz panska dzisiejsza
obecnosc w Muzeum Trulla byla jedynie zbiegiem okolicznosci,
panie Saltmarsh?
Saltmarsh westchnal ciezko.
- Nie móglbym oczekiwac tego od kobiety tak inteligentnej
jak pani, pani Poole. Ma pani calkowita racje. Pani przede wszystkim
winien jestem wyjasnienie.
~13,·· ~
- Cóz za okrutny los przywiódl cie
do tego nawiedzanego miejsca?
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial trzynasty
Kilka miesiecy temu wsród londynskich kolekcjonerów zaczely
krazyc plotki na temat Pierscieni. - Saltmarsh pochylil sie nad
kieliszkiem brandy, który podala mu Beatrice. - Wiekszosc z nich
nie zwrócila na nie uwagi, ja jednak bylem zainteresowany.
Postanowilem dowiedziec sie wszystkiego co mozliwe na temat
Zakazanych Pierscieni.
- I w ten sposób dotarles do lorda Glassonby? - Leo, oparty
o kominek, pociagnal lyk brandy.
Z trudem panowal nad gniewem, pod którym ukrywal niepokój.
Niemile przeczucia, które dreczyly go przez ostatnia godzine,
jeszcze nie zniknely. Coraz wyrazniej zdawal sobie sprawe,
ze nie wszystkie dotycza niebezpieczenstw zwiazanych z poszukiwaniem
Zakazanych Pierscieni. Niektóre zwiazane byly
raczej z jego zyciem osobistym. Bylo to zdecydowanie nieprzYJemne.
189
AMANDA QUICK
W drodze powrotnej do domu przekonal sie na wlasne oczy,
ze Graham Saltmarsh jest calkowicie oczarowany Beatrice.
- Tak. - Usta Saltmarsha wygiely sie w przepraszajacym
usmiechu. - Prosze mi wybaczyc, pani Poole. Zapragnalem odnalezc
te Pierscienie. Wszystko, co pani o sobie opowiadalem,
jest prawda. Jestem prawdziwym wielbicielem pani twórczosci
i sam próbuje wlasnie napisac powiesc grozy.
Leo poczul, jak zaniepokojony wzrok Beatrice przeslizguje sie
po jego twarzy. Postaral sie, aby nie mogla z niej nic wyczytac.
O jej karierze pisarskiej porozmawiaja pózniej.
Beatrice odwrócila sie twarza do mlodego czlowieka.
- Rozumiem, panie Saltmarsh. Czul pan bez watpienia, ze
poszukiwanie Pierscieni dostarczy panu wspanialej inspiracji do
panskiej powiesci.
- Wlasnie. - Saltmarsh lyknal nieco brandy. - Na poczatku byla
to wspaniala zabawa. Przez kilka pierwszych tygodni nie odnotowalem
wiekszych sukcesów, ale pewnego dnia szczescie sie
do mnie usmiechnelo. Poszedlem do Muzeum Trulla. Jak juz pani
mówilem, czesto odwiedzam ten przybytek w poszukiwaniu odpowiedniego
nastroju do pisania.
Leo obserwowal Saltmarsha, który z kolei patrzyl na Beatrice
z zaklopotanym wyrazem twarzy i najwyrazniej wywieral na niej
korzystne wrazenie.
- Prosze mówic dalej, panie Saltmarsh. - Beatrice usmiechnela
sie zachecajaco. Jej oczy byly duzymi czystymi jeziorami pelnymi
cieplej aprobaty.
Palce Leo zacisnely sie na kieliszku. Do niego nigdy nie mówila
takim anielskim tonem. Zawsze byla raczej szorstka. Co wiec~j,
byl calkowicie pewien, ze nigdy nie patrzyla na niego z takim
zywym zainteresowaniem. Nic zatem dziwnego, ze Saltmarsh
wygladal jak szczeniak, który sie lasi do swojej pani, proszac, aby
go wziela na kolana.
Leo spróbowal odegnac od siebie zazdrosc, która sciskala mu
zoladek. Powinien widziec to we wlasciwych proporcjach. To oraz
sprawe Pierscieni.
- Tamtego dnia w jednej z sal Muzeum Trulla zobaczylem
190
RUINY
lorda Glassonby - powiedzial Saltmarsh. - Nigdy przedtem go
tam nie widzialem. Nie zwrócilem na niego uwagi, dopóki nie
zaczal rozmawiac z portierem.
Leo zmusil sie w koncu, by przestac myslec o Beatrice.
- O czym rozmawiali? - spytal.
Saltmarsh zerknal w jego kierunku, po czym ostentacyjnie
odwrócil sie do Beatrice.
- Pani wuj mnie nie widzial. Myslal chyba, ze w sali jest sam
z portierem. Pytal, czy w muzeum znajduja sie jakies posagi
Afrodyty.
- Wielkie nieba. - Beatrice spojrzala na Leo i natychmiast
odwrócila sie z powrotem do Saltmarsha. - Musial sie pan od
razu domyslic, ze mój wuj równiez poszukuje Pierscieni.
Mlody czlowiek usmiechnal sie.
- Przyznaje, ze to pytanie zwrócilo natychmiast moja uwage.
- CCIodpowiedzial portier? - dopytywala sie Beatrice.
- Ze, o ile mu wiadomo, w kolekcji Trulla nie ma zadnych
posagów tej bogini. - Saltmarsh wzruszyl ramionami. - Oczywiscie,
ja juz o tym od dawna wiedzialem. Niemniej jednak
bardzo zaclCkawily mnie intencje pani wuja. Zadawalem sobie
pytanie, czy przypadkiem nie jest moze blizszy odnalezienia
Pierscieni ode mnie.
- Rozmawial pan z nim na ten temat? - zapytal ostro Leo.
Saltmarsh westchnal.
- Zblizylem sie do niego tak dyskretnie, jak to tylko bylo
mozliwe, i dalem mu do zrozumienia, ze mamy podobne zainteresowania.
Zaproponowalem, abysmy polaczyli nasze sily.
- Co odpowiedzial? - niecierpliwila sie Beatrice.
- Pani wuj strasznie sie zdenerwowal. - Saltmarsh patrzyl
w kieliszek. - Prawde mówiac, jego gniew zupelnie zbil mnie
z tropu. Zrobil sie purpurowy. Oczy wyszly mu na wierzch.
Oddychal nieregulamie. Balem sie, ze dostanie jakiegos ataku.
- Ataku? - zdziwila sie Beatrice.
- Przyznam, ze nie bylem wcale zaskoczony, kiedy sie dowiedzialem,
ze zmarl pózniej na atak serca.
Leo wymienil spojrzenia z Beatrice. Uspokoil sie nieco, kiedy
191
AMAND1 QUICK
zobaczyl, ze sie rozumieja i zadne z nich nie wspomni o mozliwosci,
ze Glassonby zostal otruty.
- Oczywiscie od razu sie wycofalem - ciagnal Saltmarsh. Bylo
jasne, ze lord Glassonby nie zyczy sobie mojej pomocy.
Prowadzilem dalej wlasne poszukiwania, ale bez rezultatu. Dwa
tygodnie pózniej zobaczylem go na ulicy kolo Muzeum Trulla
i domyslilem sie od razu, ze wlasnie stamtad wyszedl.
- Mysli pan, ze dowiedzial sie tam czegos? - zapytala Beatrice.
Saltmarsh spojrzal jej w oczy.
- Tego juz nigdy nie bedziemy wiedzieli, pani Poole. Pani wuj
umarl tej samej nocy.
W gabinecie zapadla na chwile cisza.
- I wtedy uznal pan - odezwal sie wreszcie Leo, bawiac sie
kieliszkiem, ze jedynym tropem prowadzacym do Pierscieni jest
fakt, ze Glassonby przed smiercia odwiedzil raz jeszcze Muzeum
Trulla?
Saltmarsh wzruszyl ramionami.
- To byl jedyny trop, jaki mialem. Nigdzie mnie jednak nie
zaprowadzil. Potem pan pokazal sie w miescie, lordzie Monkcrest.
Panskie zainteresowanie pania Poole i jej rodzina rzucalo sie
w oczy. Nie moglem tego nie zauwazyc. Wyciagnalem odpowiednie
wnioski.
- Oczywiscie - powiedziala z namaszczeniem Beatrice. - Nie
mozna przeciez bylo zlekcewazyc reputacji jego lordowskiej
mosci na polu starodawnych legend i antyków.
Leo nie podobal sie sposób, w jaki to powiedziala. Zmarszczyl
czolo, ale ona nie zwrócila na niego uwagi i usmiechnela sie do
Saltmarsha.
- Czy to moje zwiazki z lordem Monkcrest sprawily, ze sie
pan mna zainteresowal, panie Saltmarsh?
Leo byl coraz bardziej zdenerwowany ta konwersacja. Przypomnial
sobie jednak, ze mial wypytac Saltmarsha, a nie wyzywac
go na pojedynek. Rozluznil szczeki i postanowil wysluchac uwaznie,
co ten mlody czlowiek ma jeszcze do powiedzenia.
- Dopóki nie zobaczylem pani w towarzystwie lorda Monkcresta,
bylem przekonany, ze pani wuj wiedzial o Pierscieniach
RUINY
nie wiecej ode mnie - Saltmarsh spojrzal na Beatrice. - Wtedy
nie wiedzialem jeszcze, ze pani jest moja muza. Nie mialem
powodu, aby sie z pania skontaktowac do chwili, w której pojawil
sie Szalony Mnich i zainteresowal sie pani rodzina.
- Ma pan zapewne na mysli lorda Monkcrest. - Glos Beatrice
po raz pierwszy zabrzmial surowo. - Jego lordowska mosc jest
przyjacielem naszej rodziny. W tym domu nie uzywamy nigdy
tego absurdalnego przezwiska.
- Tak, oczywiscie. Prosze mi wybaczyc. - Saltmarsh zrobil sie
czerwony. Wymachiwal nerwowo kieliszkiem i przepraszal. Nie
chcialem pana obrazic, lordzie Monkcrest. Przez wiele lat
slyszalem to przezwisko w kregach kolekcjonerów antyków.
Kazdy go uzywa i jakos mi sie wymknelo. Zapewniam pana, ze
lo sie juz nie powtórzy.
Leo zignorowal go. Jego uwaga skupiona byla na Beatrice.
Zrobilo mu sie cieplo kolo serca. Natychmiast stanela w jego
obronie. To bardzo wzruszajace, pomyslal, ale prawdopodobnie
nie powinien sobie zbyt wiele obiecywac po jej reakcji.
Jezeli Beatrice zdawala sobie sprawe, ze Leo ja obserwuje, to
nie dala tego po sobie poznac. Patrzyla wciaz na Saltmarsha.
- Mówil pan, ze ...
- Ach tak. Tak, oczywiscie. - Mlody czlowiek z trudem
przelknal sline. - Jak juz mówilem, sklonny bylem porzucic
calkowicie moje poszukiwania. Jednak fakt, ze Szalony ... chcialem
powiedziec taki autorytet jak lord Monkcrest zainteresowal sie
sprawa Pierscieni, wzbudzil moje watpliwosci.
- Dlaczego?
- Pomyslalem, ze lord Glassonby wiedzial wiecej, niz poczatkowo
przypuszczalem, i ze byc moze zostawil jakies uzyteczne
informacje.
Leo spojrzal na Saltmarsha.
- Innymi slowy, pomyslal pan, ze pani Poole moze miec jakies
uzyteczne informacje w sprawie Pierscieni.
Mlody czlowiek skinal glowa zmieszany.
- Przyznaje, ze to obudzilo na nowo moja ciekawosc. Tak sie
,Jozylo, ze w tym samym czasie prowadzilem równiez inne
192 Ruiny 193
AMANDA QUICK
sledztwo. Kilka miesiecy wczesniej postanowilem sie dowiedziec,
kim naprawde jest autorka, która obudzila we mnie pisarska pasje.
- Rozumiem. - Beatrice nie spojrzala na Leo.
- W koncu wpadlem na pomysl przekupienia ucznia drukarza. -
Saltmarsh usmiechnal sie smutno. - Prosze sobie wyobrazic moje
zdumienie, kiedy sie okazalo, ze podziwiana przeze mnie pani
York jest pania Poole, krewna lorda Glassonby.
- Istotnie. - Leo postawil kieliszek brandy na obramowaniu
kominka.
- Uznalem, ze to znak od losu. - Saltmarsh patrzyl z przejeciem
na Beatrice. - Nie bylem jednak pewien, jak pani zareaguje na
propozycje pomocy z mojej strony. Szczególnie, ze nawiazala juz
pani kontakt z Szalonym ... e... z lordem Monkcrest. Postanowilem
zblizyc sie do pani niebezposrednio, tak zeby nie wzbudzic pani
irytacji.
Leo denerwowal sie coraz bardziej.
- Calkowicie pana rozumiem. - Beatrice usmiechala sie promiennie.
- Przedstawil mi sie pan wtedy w ksiegarni Hooka
i wspomnial pan o Muzeum Trolla, zeby zobaczyc, jak zareaguje.
- Przypuszczalem, ze pani wuj zostawil jakies notatki dotyczace
Pierscieni. W przeciwnym razie, do czego potrzebny bylby pani
Monkcrest.
- To prawda - zgodzila sie Beatrice.
- A poniewaz lord Glassonby w dniu smierci zlozyl kolejna
wizyte w mnzeum ...
- Chcial pan sprawdzic, czy ja równiez interesuje sie kolekcja
Trolla - dokonczyla za niego Beatrice. - To calkowicie logiczne.
- Dziekuje pani. - Saltmarsh pochylil glowe. - Wzmianka
o muzeum nie zrobila jednak na pani wiekszego wrazenia, lord
Monkcrest zas wyjasnil, ze mozna tam znalezc jedynie kopie
i podróbki. Nie wiedzialem, co o tym myslec. Zaczalem sie
zastanawiac, czy przypadkiem nie popelnilem bledu, zakladajac,
ze panstwo równiez szukacie Pierscieni.
- I w tej sytuacji podjal pan dalsze poszukiwania na wlasna
reke - powiedziala Beatrice.
- Wpadlem na pomysl, który wtedy wydal mi sie wspanialy.
194
RUINY
Leo spojrzal na niego uwaznie.
- Cóz to za pomysl?
- Przyrzeklem sobie, ze odnajde Pierscienie, a moze nawet
i posag Mrodyty, i zloze je u stóp mojej muzy - rzekl mlody
czlowiek, chylac glowe. - Zloze je jako dowód mojego podziwu
dla pani.
Leo wzniósl oczy do sufitu i pomodlil sie o wiecej cierpliwosci.
Jego modlitwa nie zostala wysluchana.
- Zamierzal pan odnalezc Pierscienie i ofiarowac je mnie? Beatrice
usmiechnela sie oszolomiona. - Panie Saltmarsh, nie
wiem, co mam powiedziec. Czuje sie zaszczycona.
Saltmarsh uniósl glowe i zaczerwienil .sie gwaltownie.
- Wydawalo mi sie, ze tak wlasnie postapilby bohater pani
ksiazki.
Ostatnim wysilkiem woli Leo powstrzymal sie od chwycenia
mlodego czlowieka za kolnierz i wyrzucenia go za drzwi. Mial
jednak przeczucie, ze Beatrice nie pochwalilaby takiego zachowarna.
- Wrócmy teraz do wypadków dzisiejszego popoludnia, Saltmarsh
- zaproponowal. - Co sie wlasciwie stalo w Muzeum Trolla?
- Niestety, nie potrafie powiedziec nic ponad to, co juz powiedzialem
- oswiadczyl Saltmarsh. - W ciagu ostatnich tygodni
odwiedzalem muzeum kilkakrotnie, poniewaz bylem przekonany,
ze lord Glassonby odkryl tam cos interesujacego. Ostatnim razem
Lennieokrzesany portier zaproponowal mi filizanke herbaty, a ja,
niestety, ja wypilem.
- To wszystko, co pan pamieta? - zapytala Beatrice.
- Tak. - Spojrzal na nia z uwielbieniem. - Moge tylko dodac,
ze kiedy otworzylem oczy i zobaczylem, jak pani sie nade mna
pochyla, przezylem jakies metafizyczne uniesienie. Nie potrafie
nawet opisac wrazenia, jakie w owej chwili wywarl na mnie widok
mojej muzy.
Leo zdziwil sie, widzac, ze obramowanie kominka nie peka
pod wscieklym usciskiem jego dloni.
- I wtedy zdal pan sobie, oczywiscie, sprawe, ze jest pan
/.amkniety w podziemnym magazynie wraz z pania Poole. Gdyby
195
AMANDA QUICK
znaleziono was tam razem, kariera literacka pani Poole bylaby
zrujnowana.
Saltmarsh skrzyzowal rece na piersi.
- Zapewniam pana, ze w pelni zdawalem sobie sprawe z powagi
sytuacji. Kiedy pomysle o tym, co moglo sie stac ... - Przerwal
i zamknal oczy. - Z pewnoscia potraficie sobie panstwo wyobrazic
moje przerazenie ...
- Na szczescie - przerwal mu Leo - nie ma potrzeby, abysmy
je sobie wyobrazali.
- To dzieki pani, pani Po ole. - Saltmarsh spogladal na Beatrice
z coraz wiekszym podziwem. - Okazala sie pani wzorem kobiecego
ducha i odwagi. Prawdziwa boginia. Przycmila pani wszystkie
bohaterki swoich ksiazek.
Beatrice skromnym gestem dloni oddalila od siebie te komplementy.
- Prosze, panie Saltmarsh. Juz dosyc.
Zdegustowany Leo zauwazyl, ze jej policzki lekko sie zarózowily.
Poprzedniej nocy, pomyslal, kochala sie z nim w pokoju
prostytutki, a teraz rumieni sie, kiedy jakis pochlebca bezwstydnie
sie do niej zaleca.
- To nawet wiecej niz dosyc - oswiadczyl. - Mielismy
rozmawiac o innych sprawach. To juz nie jest zabawa, Saltmarsh.
- To nigdy nie byla zabawa - zaprotestowal mlody czlowiek,
urazony. - Mówilem juz, ze poszukiwanie Pierscieni traktowalem
jako krucjate.
- Do diabla z tym - zaklal Leo. - Chcial pan odnalezc Pierscienie
z tego samego powodu co wszyscy inni. Chcial pan odnalezc skarb.
- Tak bylo byc moze na poczatku. Kiedy jednak dowiedzialem
sie, ze pani Poole jest zaangazowana w te sprawe, postanowilem
dazyc do bardziej szlachetnego celu.
- Niewatpliwie. - Leo usmiechnal sie.
Saltmarsh wzdrygnal sie.
- Zgadzam sie jednak z panem calkowicie, ze sprawy przybraly
nieco nieprzyjemny obrót - dodal pospiesznie. - Dzisiejsze wydarzenia
wyraznie na to wskazuja.
196
RUINY
Beatrice przez chwile przygladala mu sie uwaznie, po czym
I.apytala:
- Jakie sa panskie wnioski po dzisiejszym dniu, panie Saltmarsh?
- Jeden jest chyba oczywisty. - Zacisnal usta. - Ktos jeszcze
poza nami szuka Pierscieni.
- Tak - powiedzial Leo. - Iwydaje mi sie, ze ta osoba wyraznie
"strzegla dzisiaj was oboje.
Beatrice spojrzala na niego uwaznie.
- Myslisz, ze to wlasnie mialo byc ostrzezenie?
- Byc moze mialo to byc czyms wiecej niz tylko ostrzezeniem -
I/.ckl Leo cicho.
- Co pan chce przez to powiedziec? - spytal Saltmarsh, patrzac
lIa niego spod oka.
Leo pomyslal o róznych mozliwosciach.
- Zalózmy, ze osoba, która zamknela was w podziemnym
luagazynie, wie, ze pani Poole jest równiez pania York. W takim
lazie chodzilo jej zapewne o to, aby to wyszlo na jaw, kiedy
(,hydwoje zostaniecie znalezieni tam rano.
Saltmarsh zesztywnial.
- Skandal, który by wybuchl, uniemozliwilby pani Poole dalsze
poszukiwania Pierscieni. Prawdopodobnie musialaby wyjechac na
lakis czas z miasta tak jak Byron, który zmuszony byl opuscic
Anglie, kiedy zaczeto o nim zbyt wiele plotkowac. Ja zas bylbym
lupelnie zalamany, zdajac sobie sprawe, ze sie do tego mimo woli
przyczynilem.
- Moge pana zapewnic, ze bylby pan w duzo gorszym stanie powiedzial
Leo.
- Lordzie Monkcresi. - Beatrice spojrzala na niego z wyrzutem. Wystarczy.
Nie ma powodu, aby straszyc biednego pana Saltmarsha.
- Skoro jednak nie zagraza nam skandal, nie musimy rozmawiac
() szczególach - zakonczyl uprzejmie Leo.
- Trudno nie zgodzic sie z panskim rozumowaniem. - Saltmarsh
hez watpienia zostal przywolany do porzadku. - Niewiele brakowalo.
- Panie Saltmarsh - odezwala sie ostroznie Beatrice - czy moge
I.apytac, dlaczego wlasnie dzisiaj przyszedl pan do muzeum?
197
AMANDA QUlCK
- Slucham? - Przez krótka chwile mlody czlowiek wygladal na
zaskoczonego tym pytaniem. - Ach tak. Zawiadomiono mnie, ze
jest nowa wystawa greckich antyków. Poszedlem, zeby sprawdzic,
czy nie bedzie na niej jakis posagów Afrodyty. A pani, pani Poole?
- Ja równiez dostalam wiadomosc - odpowiedziala Beatrice.
- W takim razie oboje zostalismy oszukani. - Saltmarsh zmruzyl
oczy. - Pytanie brzmi: co teraz?
- Teraz zaprzestanie pan po prostu dalszych poszukiwan - rzekl
Leo i podniósl dlon, kiedy Saltmarsh otwieral juz usta, aby
zaprotestowac. - W przeciwnym razie móglby pan narazic na
szwank reputacje pani Poole. A tego chyba pan nie chce?
- Oczywiscie, ze nie. Wydaje mi sie jednak, ze móglbym byc
w jakis sposób pomocny.
- Pani Poole poprosila mnie o pomoc w tej sprawie. Zgodzilem
sie, poniewaz interesuja mnie legendy i antyki.
- Rozumiem - powiedzial Saltmarsh. - Z pewnoscia jednak ...
- Nie bede mógl kontynuowac poszukiwan, jezeli pan bedzie
nadal przeszkadzal mi swoimi amatorskimi poczynaniami.
- Rozumiem - powtórzyl Saltmarsh, wyraznie zmartwiony.
Beatrice spojrzala groznie na Leo.
- Naprawde, lordzie Monkcrest, jest pan zbyt surowy dla pana
Saltmarsha. On proponowal nam tylko pomoc. Ma równiez pelne
prawo do tego, aby prowadzic swoje wlasne poszukiwania.
Saltmarsh potrzasnal glowa.
- Nie zrobilbym niczego, co mogloby zaszkodzic pani reputacji,
pani Poole. Byc moze lord Monkcrest ma racje i najlepiej bedzie,
jesli sie wycofam.
- Z cala pewnoscia tak bedzie najlepiej - powiedzial Leo.
Beatrice zamyslila sie na chwile, a potem usmiechnela sie do
mlodego czlowieka.
- Wydaje mi sie, ze móglby pan nam pomóc w sposób, który
nie wzbudzilby niczyich podejrzen.
W jego oczach pojawilo sie uczucie wdziecznosci.
- Prosze tylko powiedziec, co mam robic, pani Poole.
- Jaka pomoc masz na mysli? - spytal Leo, patrzac wilkiem
na Beatrice.
198
RUINY
- Portier w Muzeum Trulla powiedzial cos, co mnie zaciekawilo
- zaczela powoli Beatrice. - A mianowicie, ze pan TrulI odszedl
z tego swiata kilka miesiecy temu. Portier dostaje instrukcje przez
bankierów.
- TrulI nie zyje? - zdumial sie Leo.
- Zginal w wypadku. Tak przynajmniej zrozumialam.
Saltmarsh patrzyl na Beatrice z ciekawoscia.
- Dlaczego uwaza pani ten fakt za interesujacy, pani Poole?
- Czy nie Wydaje sie wam raczej dziwne, panowie, ze poprzedni
wlasciciel muzeum zginal mniej wiecej w tym samym czasie,
kiedy mój wuj zaczal sie interesowac jego przybytkiem?
- Do diabla. - Leo zaczal sie zastanawiac, czy zazdrosc zawsze
tak zaciemnia umysl mezczyzny. Powinien byl od razu zwrócic
na to uwage. - Kolejny zbieg okolicznosci? Masz racje. Dobrze
byloby sie dowiedziec, kto jest nowym wlascicielem Muzeum
Trolla.
Saltmarsh zerwal sie na równe nogi.
- Nie wiem, w czym to pomoze, ale prosze sie nie obawiac,
pani Poole. Dowiem sie tego dla pani - obiecal.
- Niech pan to zrobi bardzo dyskretnie, panie Saltmarsh powiedziala
z naciskiem Beatrice.
- Absolutnie dyskretnie. - Szarmancko pocalowal ja w reke. Ma
pani na to moje slowo. Pasja dla mojej krucjaty zostala
obudzona na nowo. Jak zawsze, dzieki inspiracji mojej muzy.
Leo przygladal sie nieco zakurzonym jasnym wlosom Saltmarsha.
Myslal o tym, jak przyjemnie byloby zacisnac dlonie
na jego szyi.
Poczekal, az za Saltmarshem zamkna sie drzwi. Wtedy odsunal
sie od kominka, podszedl szybko do fotela, w którym siedziala
Beatrice, i postawil ja na nogi.
Spojrzala na niego przestraszona.
- Leo. Na milosc boska, milordzie.
Chwycil ja w pasie i podniósl tak, ze patrzyla mu teraz prosto
w oczy.
199
AMAN~A QUICK
- Co wlasciwie, do ciezkiej cholery, zamierzalas dzisiaj zrobic?
- Naprawde, Leo, nie trzeba ...
- Masz pojecie, jak: sie poczulem, kiedy przyjechalem tu po
poludniu i odkrylem, ze poszlas do tego przekletego muzeum?
Czy tobie sie wydaje, ze to jest zabawa? Tak: jak: temu idiocie
Saltmarshowi? Masz pojecie, co moglo sie stac?
W oczach Beatrice pojawilo sie zaciekawienie.
- Niech sie pan uspokoi.
- Jak: smiesz kazac mi sie uspokoic po tym, co przez ciebie
przezylem?
- Nic panu nie zrobilam. - Zlapala go za ramiona. Palce jej
stóp znajdowaly sie kilka cali nad podloga. - To panska wina, ze
nie znal pan moich planów.
- Moja wina?
- Gdyby przyszedl pan do mnie dzisiaj o przyzwoitej porze,
moglismy pójsc do muzeum razem.
- Bylem zajety. Powinnas byla na mnie zaczekac.
Beatrice przyjela nieco drwiacy wyraz twarzy.
- A skad moglam wiedziec, kiedy, i czy w ogóle, raczy mnie
pan odwiedzic?
- Powiedzialem przeciez, ze przyjde.
- Tak:? Nie dostalam zadnej wiadomosci na temat tego, o której
moglabym sie pana spodziewac. - Zdjela jedna reke z jego
ramienia i odgarnela wlosy, które spadly jej na czolo. - Z pewnoscia
nie spodziewal sie pan, ze bede siedziec caly dzien w domu,
milordzie.
- Mówilem juz, ze bylem zajety.
Usmiechnela sie slodko. Zbyt slodko.
- Jesli o to chodzi, to ja równiez bylam zajeta. W przeciwnym
razie stracilabym caly dzien, czekajac na pana.
- Swietnie wiedzialas, ze w koncu przyjde.
- Czyzby?
- Tak:, swietnie wiedzialas. - Leo postawil ja na podlodze,
przyciagnal do siebie i pocalowal w usta.
Beatrice próbowala protestowac, byla jednak raczej zaskoczona
200
RUINY
niz rozgniewana. W koncu zarzucila mu ramiona na szyje i odwzajemnila
pocalunek z namietnoscia, która przypomniala im
() tym, co zdarzylo sie w pokoju Clarindy.
Leo jeknal. Jego erekcja byla nagla i tak: intensywna, ze az
bolesna. Dazac do jak naj szybszego zaspokojenia, poglebil pocalunek.
Z transu wyrwal go dopiero odglos kroków na schodach. To
gospodyni, pomyslal. Albo Winifreda i Arabella.
Oderwal usta od Beatrice. Z wysilkiem podniósl glowe i spojrzal
na jej zarumieniona twarz.
- Dobry Boze, w kazdej chwili ktos moze tu wejsc - mruknal.
- Oczywiscie, ze tak:. - Odsunela sie od niego szybko. - Nie
byloby dobrze, gdyby ktos zastal nas w takiej sytuacji, prawda?
- Nie, nie byloby. Zaszkodziloby to twojej reputacji.
W jej oczach pojawil sie gniew. Zaatakowala bez uprzedzenia.
- Niech pan przestanie wreszcie mówic o mojej reputacji,
milordzie. Dopóki nie wyjdzie na jaw, ze to pani York z panem
romansuje, wszystko bedzie w porzadku.
- A skoro mówimy o pani York ...
Odwrócila sie do niego plecami.
- Kiedy odkryl pan moja tajemnice?
- Dzis po poludniu, kiedy przeszukiwalem pani biurko, próbujac
sie dowiedziec, gdzie pani mogla pójsc.
- Przeszukal pan moje biurko? - Zerknela na niego przez ramie.
- Czy pan nie ma wstydu?
- Nie, kiedy chodzi o twoje bezpieczenstwo. Obok rekopisu
znalazlem list od madame Virtue. Dlaczego nie powiedzialas
Saltmarshowi prawdy?
- Ze to madame Virtue chciala sie ze mna spotkac w muzeum?Beatrice
westchnela. - Poniewaz tak: sie sklada, ze sie z panem
zgadzam. Uwazam, ze najlepiej byloby, gdyby ten mlody czlowiek
porzucil swoje poszukiwania. Nie chcialabym, aby z mojego powodu
cos mu sie stalo. Moge tylko miec nadzieje, ze bedzie bezpieczny,
próbujac sie dowiedziec, kto jest nowym wlascicielem muzeum.
Leo podszedl do okna.
201
AMAN1?A QUICK
- Porozmawiam z madame Virtue dzis wieczór.
- Oboje powinnismy z nia porozmawiac.
- Beatrice, wiem, ze nie brakuje ci pomyslów i odwagi, ale
nawet ty nie potrafilabys sie tak przebrac, zeby wygladac na
klienta Domu pod Rózga.
- Moze gdybym wlozyla meskie ubranie? - zasugerowala
z nadzieja w glosie. - Lucy na pewno moglaby w ciagu paru
godzin przerobic dla mnie jakies meskie ubranie.
- Nie.
- Leo.
Spojrzal jej prosto w oczy.
- Nie.
Przygladala mu sie przez chwile, po czym zdecydowala, ze nie
bedzie dalej nalegac.
- Cos mi sie wlasnie przypomnialo. - Obrócila sie na piecie i przeszla na druga strone
biurka. - Kiedy przechodzilam dzisiaj
tym tajemnym przejsciem, pomyslalam sobie, ze koniecznie musze
cos sprawdzic.
Nie podobala mu sie ta nagla zmiana tematu. Nie wrózyla
niczego dobrego.
- O co chodzi tym razem? - spytal.
Beatrice wysunela szuflade i zajrzala do srodka.
- Nie ma.
- Jezeli szukasz listu od madame Virtue, to zgniotlem go
i rzucilem na podloge. - Leo spojrzal na zgnieciony kawalek
papieru lezacy kolo okna. - Jest tam.
- Dlaczego go tam rzuciles?
- Chyba dlatego, ze bylem wsciekly.
- To zdarza sie coraz czesciej, nieprawdaz? - Obeszla biurko
dookola. - Naprawde, lordzie Monkcrest, powinien pan bardziej
nad soba panowac.
- Zapamietam te rade.
Beatrice podniosla papier z podlogi i wyprostowala go.
- A teraz zastanówmy sie, gdzie polozylam pierwszy list, który
dostalam od madame Virtue?
202
RUINY
- Chcesz porównac charakter pisma? - domyslil sie w koncu Leo.
- Tak. - Otworzyla srodkowa szuflade i przerzucila troche
papierów, zanim znalazla to, czego szukala. - Jest tutaj. Spójrz
na to, Leo.
Podszedl do niej i przyjrzal sie listom lezacym obok siebie na
biurku.
- Charakter pisma jest inny. - Przygladal im sie uwaznie. List,
który otrzymalas dzis po poludniu, nie zostal napisany przez
madame Virtue.
- To prawda - powiedziala z ulga Beatrice, prostujac sie. - Ciesze
sie, ze to nie madame Virtue zamknela mnie dzisiaj w podziemnej
komnacie, choc przyznaje, ze to raczej komplikuje nasze
sledztwo.
- Taki obrót sprawy dostarcza nam dodatkowych klopotów.
- Tak, wiem. Nadawca tego listu, kimkolwiek jest, wie, ze
znam madame Virtue.
- List napisala ta sama osoba, która kazala Jackowi Ginwilly
sledzic nas, kiedy spotkalismy sie z nia w parku.
- A wiec to Jack Ginwilly sledzil nas w parku?
- Tak. Przyznal mi sie do tego ostatniej nocy.
- Kiedy ... zreszta mniejsza o to. - Beatrice zmarszczyla
czolo. - Leo, czy myslisz, ze madame Virtue jest w niebezpieczenstwie?
- Trudno powiedziec. To sprytna kobieta, która potrafi o siebie
zadbac. Dzis po poludniu wyslalem do niej list, w którym napisalem,
ze powinna na siebie uwazac. Tak na wszelki wypadek.
- Milo mi to slyszec. - Beatrice zanurzyla sie w fotelu i zamyslila
sie. - Wiesz, Leo, na poczatku chodzilo mi tylko o to, aby
odzyskac spadek Arabelli i rozwiklac zagadke smierci mojego
wuja. Im bardziej jednak zaglebiamy sie w te sprawe, tym bardziej
rosnie moja ciekawosc.
Leo westchnal ciezko.
- Bylbym ci bardzo zobowiazany, gdybys przestala wreszcie
uzywac wciaz slowa rosnie. A uzywalas go dzisiaj nadzwyczaj
czesto.
203
AMANDA QUICK
Beatrice spojrzala na niego zdziwiona. Potem jej wzrok zeslizgnal
sie w dól i zobaczyla wybrzuszenie na jego spodniach. Zarózowila
sie gwaltownie.
- Ach, rozumiem. Przepraszam bardzo, ale nie wiedzialam, ze
to robi na tobie takie wrazenie. - Urwala. Usmiechnela sie
delikatnie. Potem szeroko.
W koncu rzucila sie na biurko i wybuchnela smiechem.
Blask ksiezycowego swiatla padl na widmo.
Sunelo ponad podloga pustej sali
balowej - tancerz skazany na
uczestnictwo w wiecznym balu ...
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial czternasty
Mais oui - powiedziala Beatrice.
- Mais oui - powtórzyly sumiennie trzy siedzace naprzeciw
niej kobiety.
- To jedno z tych uzytecznych wyrazen, które mozecie stosowac
niemal w kazdej sytuacji -poinformowalaje Beatrice. - Uzywajcie
go zawsze, kiedy nie wiecie, co powiedziec. Podobnie n' est-ce pas.
Jedna z kobiet, wysoka blondynka o twarzy pieknej mleczarki,
podniosla reke.
- Przepraszam pani Poole ...
- Pardon, madame - skorygowala ja Beatrice. - Zawsze musicie
pamietac, aby zwracac sie do dam per madame, Jenny. To zawsze
robi na nich duze wrazenie.
- Qui, madame.
Dwie pozostale kobiety zaczely chichotac. W pierwszej chwili
Bcatrice myslala, ze smieja sie z akcentu Jenny. Dopiero po chwili
205
AMANDA QUICK
dotarlo do niej, ze wszystkie trzy patrza na drzwi do pokoju za
jej plecami.
Odwrócila sie na fotelu i w uchylonych drzwiach ujrzala Leo.
Jego ciemne wlosy dotykaly niemal futryny, oczy zas patrzyly ze
szczerym zaciekawieniem.
- Lord Monkcrest - powiedziala zaskoczona Beatrice. Nie
widziala go od wczoraj, kiedy wyszedl od niej z domu po wypadku
w Muzeum Trulla. - Cóz pan tu robi, milordzie?
- Pani Cheslyn powiedziala mi, ze tu wlasnie bede mógl pania
dzisiaj znalezc.
Beatrice zauwazyla, ze jej uczennice przygladaly sie Leo z duzym
zainteresowaniem.
- Na dzisiaj wystarczy - powiedziala. - Pamietajcie, aby
uzywac zwrotów mais oui oraz n' est-ce pas, kiedy to tylko mozliwe.
Kobiety wstaly. Chichoczac, jak gdyby rzeczywiscie byly niewinnymi
dziewczetami, którymi los nie pozwolil im pozostac, uklonily
sie, pozegnaly i wybiegly z pokoju.
Kiedy ostatnia z nich zniknela, Leo spojrzal w oczy Beatrice.
- Rozumiem, ze to tu wlasnie twoja towarzyszka podrózy,
Sally, uzyskala ten fatalny francuski akcent.
- Ma teraz na imie Jacqueline, a nie Sally - poinformowala go
Beatrice. - Pochodzi z glebokiej francuskiej prowincji. Dlatego
wlasnie nie mówi z paryskim akcentem.
- Rozumiem. - Leo usmiechnal sie. - Spotkalem przed chwila
twoja przyjaciólke, Lucy. Powiedz mi, od jak dawna zmieniacie
mlode prostytutki we francuskie szwaczki i sluzace?
- Od okolo pieciu lat. Jakis czas temu wynajelysmy nauczycielke
francuskiego, wczoraj zawiadomila nas jednak, ze jest chora, wiec
ja przejelam jej obowiazki.
- A skad w ogóle przyszedl wam do glowy taki niecodzienny
pomysl?
Beatrice rozejrzala sie po mieszkaniu z niskim sufitem, które
kiedys dzielila z Lucy.
- Zaczelo sie przez przypadek. Ale kiedy juz zaczelysmy, to
nie moglysmy przestac.
206
RUINY
- Czasami tak sie dzieje - powiedzial cicho Leo.
Nie wiedziala, co oznacza wyraz jego oczu. Zeby oderwac sie
(,li nich na chwile, wskazala malenki pokoik.
- To tu wlasnie mieszkalysmy wraz z Lucy przez pierwsze
dwa lata naszego wdowienstwa.
- Przytulny - ocenil Leo, rozejrzawszy sie.
Rozesmiala sie.
- To bardzo uprzejme z twojej strony. Lucy i ja zastawilysmy
wszystko, co mialysmy, zeby zdobyc to mieszkanie i sklep na
dole. Napisalam tu moje dwie pierwsze powiesci, podczas gdy
I,!ley wabila klientów swoim francuskim akcentem i wysokimi
(ellami. Na poczatku pomagalam jej szyc, chociaz Bóg wie, ze
nic mam do tego talentu.
- Lucy powtórnie wyszla za maz.
Beatrice zastanawiala sie, dlaczego to powiedzial.
Tak. Maz jest zachwycony jej glowa do interesów. - Zawahala
,\i\~.- Maja dwoje dzieci.
- Naprawde? - Spojrzal jej w oczy. - Dzieci to temat, o którym
jl'Szcze nie rozmawialismy.
- Dzieci?
- Tak. Mozna przedsiewziac pewne srodki ostroznosci.
Przypomniala sobie nagle, jak sie kochali.
- Slyszalam o tym. - Jej glos zabrzmial wysoko i zgrzytliwie
nawet dla jej wlasnych uszu. - Nie sadze jednak, abysmy musieli
~;i~tym martwic.
- Dlaczego tak mówisz? - spytal, przygladajac sie jej uwaznie.
Odwrócila sie i podeszla do stolika, na którym stal oprózniony
w polowie dzbanek herbaty.
- Powiedzialam ci juz, ze jedyna rzecza, której chcial ode mnie
ln;tZ, byl syn. Nie moglam mu go dac. - Dzbanek z herbata zadrzal
w jej rekach, kiedy go podniosla. - Nie wiedzial o tym, ale ja
('heialam miec dziecko jeszcze bardziej niz on. - Kogos, komu
lIIoglabym ofiarowac cala te milosc, której Justin nie chcial.
1\ jednak nie moglam.
- Czy jego kochanka byla kiedykolwiek w ciazy?
207
AMANDA QUICK
Odwrócila sie do niego tak szybko, ze rozlala herbate.
- Chyba nie. Przynajmniej ja o tym nic nie wiem. Dlaczego
o to pytasz?
Leo uniósl jedna brew.
- Mezczyzni w mojej rodzinie, miedzy innymi, poswiecali
wiele uwagi hodowli bydla. Widzialem juz niezwykle silne buhaje,
które nie byly w stanie zaplodnic zadnej z moich krów. Kiedy te
same krowy parzyly sie z innymi bykami, natychmiast zachodzily
w ciaze.
- Rozumiem. - Beatrice zdawala sobie sprawe, ze jej twarz
jest czerwona jak pomidor. - Justin nie byl raczej ... buhajem, ale
byl calkiem ... zdrowy. Jestem pewna, ze to przeze mnie nie
moglismy miec dziecka .. Naprawde, nie sadze, abysmy powinni
dalej o tym rozmawiac. Prosze.
Musiala zakonczyc ten temat, bo gdyby wyobrazila sobie teraz
siebie z dzieckiem Leo na reku, z pewnoscia zrobilaby to, na co
nigdy nie pozwalala bohaterkom swoich powiesci. Zalalaby sie
lzami.
Leo przez chwile patrzyl na nia tak, jak gdyby chcial kontynuowac
ten temat. W koncu zmienil zdanie.
- Jak sobie zyczysz.
Beatrice przelknela solidny lyk herbaty, aby sie wzmocnic, po
czym postawila filizanke na spodeczku.
- Nie powiedziales mi jeszcze, dlaczego tu przyszedles.
- Aby cie poinformowac, czego dowiedzialem sie dzisiaj rano.
Moze cie zainteresuje, ze portier zniknal, a muzeum jest zamkniete
dla publicznosci.
- Czyli nie wiemy, kto przygotowal herbate dla Saltmarsha?
- Niestety. Nadal bede próbowal sie tego dowiedziec, tymczasem
jednak mam pewne plany na dzisiejszy wieczór. Pomyslalem,
ze bedzie lepiej, jesli ci o nich powiem.
Beatrice natychmiast sie zainteresowala.
- Co to za plany?
- Wizyta w aptece Coxa. Odkladalem ja juz wystarczajaco
dlugo.
- Pójde z toba.
208
RUINY
- Powiedzialem ci juz, ze nie.
- Ta sprawa staje sie coraz bardziej dziwna. Zdecydowalam,
i,e powinnismy blizej ze soba wspólpracowac. Pójde z toba.
- Zamierzasz sie ze mna o to poklócic? - zapytal Leo,
unoszac brwi.
Usmiechnela sie do niego promiennie.
- Oczywiscie, ze nie, milordzie. Nie ucieklabym sie do czegos
tak wulgarnego jak klótnia. - Zawiesila glos. - Zamierzam cie
,;'/,antazowac.
Prosze to przytrzymac, aja poprawie szew, madame. - Dziewczyna
z ustami pelnymi szpilek spogladala na Beatrice z wysokosci
jej kolan. - Jezeli bedzie sie pani tak krecic, z pewnoscia pania
ukluje, n' est-ce pas?
- Przepraszam, Polly. - Beatrice spojrzala na dziewczyne. Nie
Illogla miec wiecej niz pietnascie lat. Z kazdym rokiem dziewczeta
/glaszajace sie od podwórza do salonu madame D' Arbois byly
Illlodsze. - Konczysz juz?
- Tak.
- Oui - odruchowo poprawila Beatrice. - Wybralas juz sobie
nowe imie?
- Podoba mi sie Antoinette Marie, ale madame D' Arby ...
- D' Arbois.
- Wlasnie. Madame D' Arbois uwaza, ze Ameline bedzie najlepsze.
- To piekne imie. Zamierzasz zostac pokojówka, czy zdecydowalas
sie w koncu uczyc na krawcowa?
- Madame D' Arbois mówi, ze tak pieknie szyje, ze moge nadal
pracowac w jej salonie.
- pony ma prawdziwy talent. - Lucy usmiechnela sie, wchodzac
do przymierzalni. - Bedzie z niej znakomita szwaczka.
Beatrice spojrzala na przyjaciólke. Ciemnowlosa, niebieskooka,
i.ywa i - po urodzeniu dwojga dzieci - przyjemnie zaokraglona
I,ucy wygladala bardzo atrakcyjnie w nowej brazowej sukni.
- Witaj, Lucy.
209
AMANDA QUICK
- Jak wam idzie? - zapytala Lucy.
- Bardzo dobrze, madame. - Polly przyjrzala sie swojej pracy. -
Chociaz kobieta w spodniach wyglada dosc dziwnie.
- To prawda.
- Mnie sie podoba. - Beatrice obejrzala spodnie, które Polly
starala sie wlasnie dopasowac. - Sa naprawde wygodne. Byc moze
pewnego dnia beda w modzie.
- Watpie w to. - Lucy spojrzala na Polly. - Lady Danbury
przyszla do miary. Biegnij do niej, a ja zajme sie pania Poole.
- Oui madame. - Dziewczyna wyplula szpilki i poderwala sie
na równe nogi. Po chwili zniknela za kotara.
Beatrice spojrzala na przyjaciólke.
- Co o tym myslisz?
Lucy uklekla, aby dokonczyc przymiarke.
- Mysle, ze Polly sie uda. Byla na ulicy niecaly rok. Ulica jej
nie zniszczyla.
- Tak, chyba masz racje.
Obie wiedzialy, ze w Akademii moga pomóc tylko tym kobietom,
których ulica nie zlamala. Niestety, wiele bylo takich, którym nie
mozna bylo juz pomóc.
Lucy spiela spodnie szpilkami.
- Czy ta nagla potrzeba ubrania sie w meski strój ma cos
wspólnego z poszukiwaniami staroci twojego wuja?
- Tak. Musze wyjsc wieczorem z lordem Monkcrest, a sa takie
miejsca, w których dama nie moze sie pokazac w sukni.
- Nie zapytam nawet, o jakich miejscach mówisz - powiedziala
Lucy kwasnym tonem. - Zalecam jednak ostroznosc. Choc wiem,
ze na prózno. Czy twoje poszukiwania przyniosly jakies rezultaty?
- Niewielkie, ale nie bede zanudzac cie szczególami. Ipamietaj,
ze to nadal jest tajemnica.
- Rozumiem. - Lucy wstala i spojrzala w oczy przyjaciólki. A
ty i lord Monkcrest?
- Co masz na mysli?
- Widzialam go dzisiaj, Beatrice. Widzialam was oboje przez
kilka minut razem, a znam cie lepiej niz ktokolwiek inny. Czy
myslisz, ze nie widze, jakie on robi na tobie wrazenie.
210
RUINY
Beatrice jeknela.
- To takie widoczne?
- Dla mnie tak. - Lucy zmarszczyla czolo. - Zakochalas sie
w nim, prawda?
- Mam z nim romans, a to nie to samo.
- ObawiaIn ~ie, ze w twoim wypadku to samo.
Beatrice przez chwile chciala sie sprzeczac, ale zrezygnowala.
Lucy znala ja lepiej niz ktokolwiek inny, wlaczajac w to czlonków
rodziny. Zdarza sie tak czasem miedzy dobrymi przyjaciólkami,
a ona i Lucy przyjaznily sie od dziecinstwa.
Zawarly kiedys umowe. Zadnej z nich nie wolno bylo wyjsc
za maz bez milosci. Obie dotrzymaly slowa. lobie tego pozalowaly.
Lucy wyszla za swojego Roberta rok przed slubem Beatrice
z Justinem Poole' em. Robert okazal sie nieuleczalnym hazardzista.
Beatrice pamietala jeszcze mrozna zimowa noc, kiedy przyjaciólka
zapukala do niej z niewielka poobijana walizka w reku, która
zawierala caly jej majatek.
- Na milosc boska, co sie stalo? - zapytala Beatrice.
- Nie mam dokad pójsc. - Glos Lucy byl zachrypniety od
placzu. W jej oczach widac bylo rozpacz. - Robert przegral
wszystko w karty. Dwa tygodnie temu strzelil sobie w glowe. Jego
wierzyciele zabrali wszystko. Nie mam ani grosza.
- Och, Lucy, tak mi przykro. Jezeli potrzebujesz pieniedzy, to
duzo ci nie pomoge. Jtistin prawie nic mi nie zostawil.
- Nie wiem, co mam robic.
- Wejdz do srodka. - Beatrice otworzyla szeroko drzwi. -
Cos wymyslimy.
Rozmawialy do samego rana.
- To byla tragedia. - Beatrice szlochala w chusteczke. - Justin
ja kochal. Usychal z tesknoty przez caly czas trwania naszego
malzenstwa. Zginal, wspinajac sie na drzewo, aby dostac sie do
jej sypialni. To byla wielka romantyczna milosc. Taka, o której
czyta sie w ksiazkach.
- E tam. - Lucy zmruzyla oczy, przygladajac sie krawedzi
filizanki. - Wedlug mnie, Justin Poole kochal tylko samego siebie.
211
AMAN/JA QUJCK
Byl egocentrycznym, melodramatycznym glupcem. Musze przyznac,
ze bardzo podobnym do mojego Roberta.
Beatrice wydmuchala nos i zastanowila sie nad jej slowami.
- Mysle, ze juz wiem, dlaczego zawsze uwazalam cie za moja
najlepsza przyjaciólke, Lucy.
Lucy westchnela.
- Nie moge naduzywac twojej przyjazni. Musze pomyslec
o jakims zajeciu. Chyba moglabym uczyc, ale nie chcialabym byc
guwernantka.
- Ja równiez. Moich rodziców nie stac na to, zeby mi
pomagac. A, jak wiesz, moi krewni nigdy nie mieli duzych
pieniedzy.
- Przynajmniej masz jakis krewnych. Ja nie mam zadnych.
Beatrice nie mogla temu zaprzeczyc.
- Postanowilam, ze zanim sie poddam i poszukam posady
guwernantki, spróbuje swoich sil jako pisarka.
- Ja, niestety, potrafie napisac tylko list.
Beatrice przygladala sie sukni przyjaciólki. Prezentowala sie
calkiem niezle, chociaz byla juz przynajmniej trzykrotnie farbowana
i przerabiana. Lucy zawsze miala smykalke do krawiectwa.
- A co z twoim francuskim?
- Troche zardzewialy. Dlaczego pytasz?
- Slyszalam, ze to jezyk swiata mody - odparla Beatrice
z usmiechem.
W oczach Lucy zablysla nadzieja.
- Co masz na mysli?
- Mam na mysli interesy.
Lucy zastanowila sie szybko nad slowami przyjaciólki.
- Mój dziadek i pradziadek byli ludzmi interesu. W tamtych
czasach nasza rodzina miala duzo pieniedzy. Mysle, ze nie przeszkadzaloby
mi zajmowanie sie interesami.
Z wyjatkiem decyzji poslubienia hazardzisty Lucy zawsze byla
kobieta praktyczna i rozsadna, pomyslala Beatrice.
212
RUINY
To byla wielka tragiczna milosc - wyjasniala mu Arabella. Taka,
o jakiej czyta sie w ksiazkach. Doskonaly zwiazek fizyczny
i duchowy. Biedna Beatrice. Kiedy Justina Poole'a zastrzelil na
drodze rozbójnik, przysiegla, ze juz nigdy nie wyjdzie za maz.
- To prawda. - Leo tanczyl z nia walca.
Wieczór rozpoczal sie na dobre. Blyszczaca sala balowa wypelniona
byla bogato ubranymi mezczyznami i kobietami. Noc byla
chlodna, ale wewnatrz cieplo bijace od stu cial i masywnych swiec
w ogromnych zyrandolach sprawilo, ze na czolach niejednego
z gosci pojawily sie krople potu.
Leo zdawal sobie sprawe, ze przy kazdym obrocie Arabella
zerka w tlum gosci. Wiedzial, ze wypatruje Pearsona Bumby,
który, na szczescie, na razie sie nie pojawil.
Prowadzac Arabelle wzdluz okien wychodzacych na taras,
zobaczyl Beatrice. Stala obok ciotki, pijac lemoniade, i obserwowala
tanczacych. Chociaz wciaz byl na nia zly z powodu
szantazu, jej widok wywarl na nim to samo wrazenie co zawsze.
Dal mu poczucie glebokiego zadowolenia i pobudzil zmysly.
Jej elegancka suknia w kolorze turkusowym wykonczona byla
wdziecznymi falbankami z bialej satyny. Wedlug Leo, gleboki
dekolt pokazywal wiecej, nizby nalezalo, ale nawet on nie mógl
zaprzeczyc, ze podkresla korzystnie ksztalt jej szyi i ramion. Na
rekach miala siegajace lokci rekawiczki w tym samym kolorze co
suknia.
- Nie wydaje ci sie, ze twoja kuzynka zmieni kiedys zdanie
na temat powtórnego zamazpójscia? - zapytal ostroznie Leo.
- O nie. - Arabella usmiechnela sie smutno. - Ona nalezy do
tych nielicznych, którzy poznali doskonalosc. Czy moglaby teraz
zadowolic sie czyms mniejszym?
- Racja.
Beatrice nie poznala doskonalej milosci, pomyslal, chociaz
wierzyl, ze mogla postanowic nie wychodzic powtórnie za maz.
Kobieta obdarzona takim temperamentem i goracym sercem pomysli
dwa razy, zanim po raz drugi podejmie takie ryzyko. Konsekwencje
bez watpienia moglyby byc tragiczne.
213
AMANDA QUICK
Rozumial to bardzo dobrze. Lepiej zyc samotnie, niz popelnic
jeszcze jeden blad.
- Zdaje sie, milordzie - odezwala sie z namyslem Arabella ze
panska historia przypomina nieco historie mojej kuzynki, czyz
nie tak?
- Sa pewne podobienstwa.
Tanczac, prowadzil ja w kierunku bufetu i zadawal sobie
pytanie, kiedy wlasciwie w ciagu kilku ostatnich dni zaczal
sie zastanawiac nad ryzykiem zwiazanym z powtórnym malzenstwem.
Beatrice obserwowala Leo tanczacego z jej kuzynka. Bladoniebieska
suknia Arabelli wirowala wdziecznie jak motyl.
Jej dlonie w dlugich rekawiczkach spoczywaly na ramionach
partnera. Swiatlo ogromnych zyrandoli poblyskiwalo w jej ciemnych
wlosach.
- Mozesz odetchnac, ciociu Winifredo. Mysle, ze plotki na
temat stanu finansów rodziny Glassonby do rana zostana zapommane.
- Musze przyznac, ze mam ogromny dlug wdziecznosci wobec
lorda Monkcrest. - Oczy Winifredy blyszczaly z zadowolenia. Zrobil
nam ogromna przysluge, zapraszajac dzis wieczór Arabelle
do tanca.
- To prawda. - Beatrice nie zamierzala wyjasniac ciotce, ze
jedynym powodem, dla którego Leo pojawil sie na balu, bylo
stworzenie zaslony dymnej dla pózniejszych dzialan, które zaplanowal
na ten wieczór.
Wiedzial, ze jego obecnosc na balu zostanie zauwazona. Beatrice
juz slyszala szepty na ten temat.
Usmiechnela sie pod nosem. Ci, którzy widzieli, jak tanczy
z Arabella, beda zbyt zajeci spekulacjami na temat jego planów
matrymonialnych, aby zastanawiac sie nad przyczynami jego
pózniejszego znikniecia. Uznaja, ze pojechal na inne przyjecie lub
do swojego klubu.
214
RUINY
Beatrice byla pewna, ze jej wyjscie mniej wiecej w tym samym
czasie równiez nie wzbudzi niczyich podejrzen. Nikt nie zwracal
zbytniej uwagi na wdowy w pewnym wieku, chyba ze byly
bajecznie bogate lub prowadzily sie skandalicznie. Jak dotad, nie
naleiala ani do jednych, ani do drugich.
Tego dnia w Akademii Leo dosc dlugo próbowal odwiesc
Beatrice od zamiaru towarzyszenia mu w nocnej eskapadzie.
Sluchala go bardzo uprzejmie, dopóki jej sie nie znudzilo, a potem
i tak postawila na swoim. Jak na inteligentnego mezczyzne,
Leo czasami potrafil byc strasznie uparty, pomyslala.
- Musze przyznac - mruknela Winifreda - ze niezla z nich
para, nieprawdaz? Mam nadzieje, ze Helen to zauwazy.
- Lady Hazelthorpe na pewno to zauwazy. - Beatrice pociagnela
lyk lemoniady. - Kazdy na sali juz to zauwazyl.
Patrzac na Leo i Arabelle, poczula jakas dziwna tesknote. Nie
tanczyla od czasów narzeczenstwa z Justinem, a i wtedy byly to
tylko tance na wiejskich zabawach na prowincji. Walca tanczyla
jedynie podczas lekcji z nauczycielem tanca Arabelli.
Szelest sukni i czyjes chrzakniecie wyrwaly ja z zadumy.
Odwrócila sie i zobaczyla lady Hazelthorpe.
Helen ubrana byla w suknie z liliowej satyny. Wspanialy turban
w podobnym kolorze dodawal nieco wzrostu jej niskiej i korpulentnej
postaci. W dloni trzymala elegancki wachlarz. Jej stalowoszare
oczy wyrazaly ponura determinacje. Beatrice zauwazyla, ze niewielkie
usta Helen zrobily sie jeszcze mniejsze niz zwykle.
Winifreda przywitala ja zimnym usmiechem, którym zakuci
w zbroje rycerze pozdrawiaja sie nawzajem przed pojedynkiem.
- Dobry wieczór, Helen.
- Winifredo. - Helen zerknela szybko na Beatrice. - Pani Poole.
- Madame. - Beatrice skinela jej glowa. - Wspaniala suknia.
- Odkrylam ostatnio cudowna modystke. Madame D' Arbois.
Francuzka, oczywiscie. Liczy sobie za suknie prawdziwa fortune,
ale jest tego warta. Zatrudnia tylko francuskie szwaczki.
Beatrice pociagnela kolejny lyk lemoniady.
- W kwestii mody nikt nie przebije Francuzów, nieprawdaz?
215
AMANQA QUICK
- Otóz to. - Helen usmiechnela sie protckcjonalnit, do Winifredy.
- Byc moze zabiore do niej twoja czaruj'IL"1Arahdle.
- Nie trzeba. - Uwaga Winifredy skupiala si~, na parkiecie,
gdzie Leo tanczyl z Arabella. - Ona dosc dohrzc Zlla ten sklep.
Prawde powiedziawszy wtym sezonie wszystkie jej suknie kupilysmy
u madame D' Arbois.
Helen z trudem sie opanowala.
- Rozumiem. - Jej oczy zwezily sie, kiedy popatrzyla w tym
samym kierunku co Winifreda. - Nie wiedzialam, ze tak dobrze
znacie Szalonego Mnicha.
- Czyzbym ci o tym nie wspomniala? - Winifreda uniosla
brew, udajac zdziwienie. - Musialo mi wypasc z glowy.
- Jego lordowska mosc, hrabia Monkcrest - powiedziala Beatrice
z naciskiem - jest starym przyjacielem rodziny. Byl uprzejmy
nas odwiedzic podczas pobytu w miescie.
- Mówia, ze Monkcrest rozglada sie za kandydatka na zone dodala
Winifreda sciszonym glosem.
Usta Helen skurczyly sie jeszcze bardziej.
- On byl juz zonaty i dawno temu owdowial. Kazdy wie, ze
mezczyzni z tej rodziny kochaja tylko raz w zyciu.
- A cóz, na Boga, milosc ma wspólnego z malzenstwem? zdziwila
sie Winifreda.
- Monkcrest ma juz nastepce i jeszcze jednego syna - przypomniala
Helen, rozkladajac wachlarz. Nie musi powtórnie sie
zenic.
- Sa równiez inne powody, dla których mezczyzna móglby
chciec sie powtórnie ozenic.
HelenprzyjrzalasieuwaznieWinifredzieswoimizimnymioczami.
- Dlaczegóz by lord Monkcrest mial szukac nowej zony po
dlugich latach wdowienstwa?
Winifreda obdarzyla ja usmiechem swiatowej damy.
- Daj spokój, Helen. Obie jestesmy juz wystarczajaco stare, by
wiedziec, ze mezczyzni maja równiez pewne potrzeby natury
fizycznej.
- Ba. Zeby zaspokoic te potrzeby mezczyna bierze kochanke.
216
RUINY
- Byc moze dzentelmen, który mieszkawtak odludnym miejscu
jak Devonshire, wolalby raczej zone niz kochanke.
Przegadana Helen zmienila taktyke.
- Lord Monkcrest jest juz chyba nieco za stary dla twojej
Arabelli, prawda?
- Wedlug mnie, jest mezczyzna w kwiecie wieku - powiedziala
beztrosko Winifreda. - I w calkiem niezlej formie.
Beatrice stlumilajekniecie. Jakie to szczescie, ze Leo nie slyszal
tej konwersacji. Z pewnoscia nie bylby nia zachwycony.
- Niemniej jednak - nie poddawala sie Helen - starszy mezczyzna
móglby miec zbyt duzy wplyw na taka mloda niewinna
dziewczyne jak Arabella.
- Osobiscie uwazalam zawsze, ze zwiazek mlodej damy
z bardziej dojrzalym dzentelmenem jest jak najbardziej na
miejscu. Starsi mezczyzni sa cierpliwi w sprawach intymnych.
- Tylko dlatego, ze nie tak latwo przychodzi im pobudzic
w sobie sily niezbedne do zajmowania sie takimi sprawami odparowala
Helen.
Beatrice zakrztusila sie lemoniada.
Ciotka uniosla brwi i pochylila sie nad nia zatroskana.
- Wszystko w porzadku, kochanie?
- Tak, tak, dziekuje. - Kaszlac gwaltownie, Beatrice otworzyla
ozdobiona perlami torebke i wyjela z niej chusteczke.
- Jestes pewna, ze nic ci nie jest? - zapytala Winifreda.
- Wszystko w porzadku, dziekuje ci, ciociu. - Beatrice udalo
sie wreszcie opanowac kaszel. Wytarla zalzawione oczy i wlozyla
chusteczke z powrotem do torebki, tuz obok pistoletu. - Lemoniada
wpadla mi nie w te dziurke, co trzeba.
- Troche mnie uspokoilas. - Winifreda powrócila do obserwacji
tanczacych. - Tam sa. Cóz za czarujaca z nich para, nie sadzisz,
Helen?
- Hm... - Helen popatrzyla groznie na Leo i Arabelle przeciskajacych
sie przez tlumnie zebranych gosci. - Wciaz jednak
uwazam, ze jest dla niej o wiele za stary.
- Ale przynajmniej nasza slodka Arabella nie musialaby sie
217
AMANDA QUICK
martwic, ze ozenil sie z nia dla jej pieniedzy - powiedziala
z namyslem Winifreda. - Wszyscy wiedza, ze Monkcrestowie
maja ogromna fortune.
Helen zaczerwienila sie ze zlosci.
- Co wlasciwie chcesz przez to powiedziec, Winifredo?
- Och, nic, moja droga Helen. Zupelnie nic.
- Mam nadzieje.
- No i jest jeszcze tytul - ciagnela Winifreda. - Nie mozna
tego lekcewazyc, prawda? Pomysl tylko. Nasza Arabella hrabina.
Helen posiniala ze zlosci. Nie trzeba bylo jej przypominac, ze
kiedy Pearson otrzyma tytul, bedzie jedynie baronem.
- Tytul Monkcresta ma jednak swoja cene. - Helen rozkladala
i skladala wachlarz krótkimi, gwaltownymi ruchami. - Kazdy wie,
ze w rodzinie Monkcrestów pojawiaja sie ekscentrycy. Niektórzy
nawet mówia, ze to cos wiecej. - Przerwala, aby podkreslic
znaczenie swoich slów. - Oni to maja we krwi. Nie na darmo
nazywaja ich Szalonymi Mnichami.
Beatrice miala juz tego dosyc.
- Mity, klamstwa i niewiarygodne plotki, lady Hazelthorpe.
Zapewniam pania, ze lord Monkcrest jest inteligentniejszy niz
wiekszosc dzentelmenów w tym towarzystwie, nie wynika z tego
jednak, ze jest szalencem lub ekscentrykiem.
- Nie ma dymu bez ognia - poinformowala ja Helen. - A dymu
wokól Monkcrestów bylo dosc sporo przez kilka ostatnich pokolen.
- Odwrócila sie na piecie i zniknela w tlumie.
Beatrice spojrzala na rozpromieniona twarz Winifredy.
- Rozumiem, co robisz, ciociu, ale nie sadze, ze powinnas ja
tak mocno naciskac. Lord Monkcrest wykazal niezwykla cierpliwosc
dla twoich spisków. Zgodzil sie nawet zatanczyc z Arabella.
Mysle jednak, ze wszystko ma jakies granice. W koncu nie
przyjechal do Londynu po to, by stac sie tematem plotek.
- Masz oczywiscie racje - przyznala, speszona nieco Winifreda.
- W przyszlosci nie bede go wykorzystywac do dokuczania
Helen. Problem w tym, ze tak trudno mi sie powstrzymac.
Leo i Arabella zatrzymali sie przed Winifreda. Leo spojrzal na
Beatrice i uniósl pytajaco brwi. Udawala, ze tego nie zauwazyla.
218
RUINY
- Wygladalas wspaniale na parkiecie, Arabello - powiedziala
cieplym glosem. - Ta suknia na tobie jest doskonala.
- Dziekuje. - Arabella odwrócila sie szybko do ciotki.
- Czy rozmawialas przed chwila z lady Hazelthorpe?
Winifreda usmiechnela sie.
- Tak, rozmawialam.
- Czy Pearson jest tutaj z nia?
- Nic na ten temat nie mówila. - Winifreda usmiechala sie
promiennie. - Dobrze sie bawilas z jego lordowska moscia?
- Bylo bardzo przyjemnie - odpowiedziala grzecznie Arabella. Dziekuje
panu, milordzie.
- Cala przyjemnosc po mojej stronie - odparl, patrzac na nia
z rozbawieniem.
Arabella natychmiast odwrócila sie do Winifredy.
- Ciociu, jestes pewna, ze lady Hazelthorpe nie mówila nic
o Pearsonie? O tym, czy tu dzisiaj przyjdzie?
- Jestem pewna, ze wczesniej lub pózniej pojawi sie obok
ciebie - uspokajala ja Beatrice. - Zawsze tak jest.
Arabella przygryzla warge i spojrzala oskarzycielskim wzrokiem
na Leo.
- Mam nadzieje, ze Pearson i jego matka wiedza, ze jest pan
tylko przyjacielem rodziny, milordzie. Nie chcialabym, zeby
pomysleli sobie cos innego.
- Byc moze powinnismy to wyjasnic. - Leo wzial ramie
Beatrice, nie zadajac sobie trudu spytania jej o pozwolenie. Chodzmy,
pani Poole. Pokazemy wszystkim, ze jestem przyjacielem
calej rodziny.
Beatrice zawahala sie.
- Musze pana ostrzec, milordzie. Nigdy publicznie nie tanczylam
walca. Z pewnoscia nie wypadnie to najlepiej.
- Pani brak umiejetnosci bedzie szedl w parze z moim brakiem
mlodzienczej zrecznosci. - Przyciagnalja do siebie, kiedy orkiestra
zagrala pierwsze akordy.
Beatrice spojrzala mu w oczy i zobaczyla, ze sie smieje.
- Czuje sie pan staro, milordzie? - zapytala.
219
AMANDA QUICK
- Nie ma nic bardziej ponizajacego od ianca z mloda dama, która
goraczkowo wypatruje w tlumie innego, mlodszego, mezczyzny.
- Moge to sobie wyobrazic. - Usmiechnela sie. - Biedna
Arabella nie bardzo potrafi ukryc swoje uczucia do pana Bumby.
Mlode damy nie zawsze rozumieja strategie zamazpójscia.
- Podobnie mlodzi dzentelmeni - stwierdzil kwasno Leo. Mam
nadzieje, ze nie ma tu dzisiaj tego Bumby. Nie chcialbym
byc raczej wyzwany na pojedynek.
Beatrice przestala sie usmiechac.
- Wielkie nieba, jestem pewna, ze Bumby nie zrobilby czegos
tak idiotycznego.
- Miejmy nadzieje. Niestety, mlodzi mezczyzni maja czesto
dosc wybuchowe natury.
- Mówi pan z wlasnego doswiadczenia, milordzie?
- Mówie to jako ojciec, który wychowal dwóch synów -
odparl Leo.
- Rozumiem twój niepokój. Niemniej jednak to bylo bardzo
mile z twojej strony, ze zatanczyles z Arabella. Zdecydowanie
podniosles jej wartosc w oczach lady Hazelthorpe.
Leo zasmial sie.
- Nie odnioslem wrazenia, zeby Arabella byla mi z tego
powodu bardzo wdzieczna.
- Ciotka Winifreda z pewnoscia jest. - Beatrice rozejrzala sie,
aby sie upewnic, ze nikt jej nie uslyszy. - Jest juz po pólnocy.
Kiedy wychodzimy?
Jego dobry nastrój wyparowal w jednej chwili.
- Beatrice, nie podoba mi sie to.
- Juz to mówiles. Pamietaj jednak o moim szantazu. Jezeli
nie wezmiesz mnie dzisiaj ze soba do apteki doktora Coxa,
pójde tam sama.
- Jestes bardzo inteligentna kobieta, Beatrice, jestes jednak
równiez najbardziej uparta kobieta, jaka w zyciu znalem.
Poslala mu jeden ze swoich najpiekniejszych usmiechów.
- W takim razie zdaje sie, ze jestesmy dobrana para. Jezeli
bowiem chodzi o upór, nikt panu nie dorówna, milordzie.
220 ~~~
RUINY
Uliczka za apteka doktora Coxa cuchnela moczem i gnijacymi
odpadkami. Beatrice w spodniach i koszuli, które przerobila dla
niej Lucy, stapala ostroznie po brudnym bruku. Droge oswietlal
waski promien zimnego ksiezycowego swiatla.
Dwa kroki przed nia szedl Leo w obszernym plaszczu woznicy
i kapeluszu naciagnietym na oczy. Niósl nie zapalona lampe.
- Dlaczego nie wziales ze soba psa? - szepnela Beatrice.
- Elf jest bardzo uzyteczny, trudno go jednak nie zauwazyc.
Dlatego nie zawsze go ze soba zabieram.
- Rozumiem.
- Byl tu ze mna, kiedy szukalem Jacka Ginwilly. Gdyby znowu
pojawil sie w tej okolicy, zwrócilby na siebie uwage, bez której
swietnie sie dzisiaj obejdziemy.
- Tak, oczywiscie. - Beatrice pomyslala, ze wolalaby, aby Elf
byl z nimi.
Pomysl przeszukania apteki doktora Coxa, który w swietle
dziennym wydawal sie pomyslem calkowicie rozsadnym i podniecajacym,
teraz okazywal sie duzo bardziej niebezpieczny.
Poniewaz jednak zmusila Leo, aby ja ze soba zabral, uznala, ze
nie wypada o tym mówic.
Leo zatrzymal sie przed waskimi drzwiami.
- To tutaj. Pamietaj, ja wydaje rozkazy, a ty ich sluchasz. Czy
to jasne?
- Tak, tak, calkiem jasne. - Beatrice niecierpliwie zacierala
rece. Po dlugich negocjacjach w dorozce zgodzila sie wykonywac
bez dyskusji te polecenia, które dotyczyly jedynie jej bezpieczenstwa.
- Dalam przeciez slowo. A teraz bierzmy sie do roboty.
Leo nacisnal klamke.
- Zamkniete.
- Mozna sie bylo tego spodziewac. - Beatrice spojrzala na
ciemne okna na pietrze. - Jestes pewien, ze doktor Cox nie nocuje
dzisiaj w swoim mieszkaniu nad apteka?
- Dowiadywalem sie. - Leo wybral jeden z peku wytrychów,
które ze soba zabral, i wlozyl go do zamka. - Wyglada na to, ze
nikt dokladnie nie wie, gdzie w obecnej chwili przebywa doktor
221
AMAN})A QUICK
Cox. Zapewniono mnie jednak, ze nikt nie widzial go w tej okolicy
przez caly dzien.
- Myslisz, ze mógl wyjechac z miasta?
- To mozliwe.
Beatrice przygladala sie z zaciekawieniem, jak Leo manipuluje
cienkim wytrychem.
- Gdzie sie tego nauczyles?
- Mój dziadek twierdzil, ze odziedziczylem smykalke do mechanizmów
po moim ojcu. Gotowe. - Schowal wytrych do kieszeni
plaszcza i otworzyl drzwi.
Poczucie, ze cos jest nie w porzadku, które ogarnelo Beatrice,
bylo równie silne jak nieprzyjemny odór wewnatrz apteki. Zmarszczyla
nos.
- Cóz to za zapach, na Boga?
- Zostan tutaj.
Leo minal sien, postawil lampe na lawie i zapalil ja.
Blade zólte swiatlo wydobylo z mroku wnetrze apteki. Zakurzone
szklane sloiki na pólkach poblyskiwaly matowo. Beatrice uniosla
brwi na widok czegos, co przypominalo kupe szmat lezaca na
srodku podlogi.
W koncu ujrzala zaschnieta na dywanie kaluze krwi. Cialo
lezalo twarza w dól, ale od razu rozpoznala wymieta czapke
i nastroszone wlosy. Jedno ramie bylo wyciagniete, drugie lezalo
wzdluz ciala.
- Dobry Boze. Czy on ... czy on ...
- Tak. Nie ma potrzeby podchodzic blizej. - Leo pochylil sie nad
zwlokami. Czubkiem buta tracil bezwladna dlon denata. - Zaryzykowalbym
twierdzenie, ze doktor Cox zostal zabity przed kilkoma
godzinami. Chociaz nie moge tego stwierdzic z cala pewnoscia.
Beatrice poczula nagle mdlosci.
- Ale kto to zrobil?
- Swietne pytanie. - Leo uniósl lampe i rozejrzal sie. - Wszystko
jest na swoim miejscu. Nie ma zadnych sladów walki. Nikt tez
niczego tu nie szukal. Kimkolwiek jest zabójca, przyszedl tu tylko
w jednym celu.
222
RUINY
- Zeby zamordowac doktora Coxa.
- Na to wyglada. - Leo wyminal lezace na dywanie cialo
i podszedl do duzego zniszczonego biurka, które stalo pod sciana·
Postawil lampe na pólce i zaczal otwierac szuflady.
Beatrice wziela gleboki oddech, zeby sie uspokoic. Natychmiast
zakrztusila sie odorem rozkladajacej sie krwi.
- Zamierzasz zwymiotowac? - zapytal Leo, nie podnoszac
glowy znad biurka.
- Nie. - Zamknela oczy. - Widzialam juz smierc.
- Tak, ale watpie, zebys widziala morderstwo. - Leo przegladal
jakies papiery. - To nie to samo.
Byla mu wdzieczna za to, ze rozumial, co czuje. To pomoglo
jej sie opanowac.
- Masz racje.
Zdecydowala, ze moze juz przejsc przez sklep, i podeszla
do Leo.
- Czego wlasciwie tu szukasz? - zapytala.
- Nie wiem. - Przegladal wlasnie ksiegi rachunkowe. - Czegos,
co wskazaloby nam morderce.
- A wlasnie dzisiaj zaczelam podejrzewac, ze za tym wszystkim
stoi doktor Cox.
- Nie wiemy przeciez, czy nie byl w to zamieszany. - Leo
zmarszczyl czolo. - Interesujace.
Beatrice wspiela sie na palce i zajrzala mu przez ramie.
- Co to jest?
- Rachunki twojego wuja. - Leo zamknal ksiege. - Moze
znajdziemy tu cos interesujacego. Wezmy to ze soba i przejrzyjmy
pózniej.
Odwrócil sie i zaczal metodycznie badac cale pomieszczenie
apteki. Od czasu do czasu przystawal i zdejmowal z pólki jakis
sloik lub zagladal do zamknietej skrzyni.
Wzrok Beatrice padl na rzad szklanych butelek stojacych
w przeszklonej szafie obok biurka. Cos sobie przypomniala.
Madame Virtue powiedziala, ze wuj Reggie przed smiercia napil
sie eliksiru z jakiejs butelki.
223
AMANDA QUICK
- Doktor Cox musial przylozyc reke do smierci wuja Reggiegopowiedziala.-
To jedyna przekonywajaca wersja. Równiez on
dostarczyl srodek usypiajacy, który pan Saltmarsh wypil w herbacie.
- Zgadzam sie. To malo prawdopodobne, aby w te sprawe
zamieszanych bylo az dwóch specjalistów od niebezpiecznych ziól.
- Ale kto zamordowal doktora Coxa? I dlaczego?
Leo przykucnal za kontuarem i przygladal sie zawartosci pólek.
- Byc moze doktor nie byl juz dluzej potrzebny.
- Albo zadal za duzo pieniedzy za swoje trucizny? - podpowiedziala
Beatrice.
- Kto wie? Cokolwiek zrobil, zdecydowanie posunal sie za
daleko. Ktos uznal, ze mozna sie bez niego obejsc.
Beatrice zadrzala.
- Leo, zbyt wielu ludzi zwiazanych z ta sprawa umiera. Zaczynam
sie martwic o Clarinde.
- Powinna byc calkowicie bezpieczna. Nikt nie wie, ze z nami
wspólpracuje.
- Nie wiem, czy ktos w ogóle jest tu bezpieczny. - Beatrice
owinela sie plaszczem. - Mówiles, ze ostrzegles juz pana Sibsona
i madame Virtue. Musimy ostrzec takze Clarinde. Ona mieszka
gdzies tu niedaleko, prawda?
- Dwie ulice dalej.
- Musimy do niej zajrzec i ja ostrzec. Moze powinnismy dac
jej troche pieniedzy, zeby na jakis czas opuscila miasto.
Leo podniósl sie.
- Mozesz miec racje. Cala ta sprawa komplikuje sie coraz
bardziej. Nie chcialbym byc winny smierci tej dziewczyny.
Bez przeszkód dotarli do ulicy, przy której mieszkala CIarinda.
Od czasu do czasu Beatrice slyszala pijacki smiech w ciemnosciach,
a raz dobiegly jej uszu odglosy gwaltownej klótni. Nikt jednak
ich nie zaczepil.
Nie zauwazeni doszli do Cunning Lane. Leo zwolnil kroku.
RUINY
- O tej godzinie Clarinda powinna byc w swojej bramie i czekac
na wychodzacych z Pijanego Kota potencjalnych klientów.
Beatrice opatulila sie plaszczem.
- Mam nadzieje, ze kiedy to wszystko sie skonczy, Clarinda
poprosi cie, abys dotrzymal slowa i kupil jej te tawerne.
- Nie mozna ocalic kogos, kto sam tego nie chce, Beatrice.
- Mówisz jak Lucy - mruknela.
- Co masz, u diabla, na mysli?
- Niewazne, Leo. Jestesmy cos winni tej dziewczynie. Trudno
powiedziec, co by sie z nami stalo tamtej nocy, kiedy szukal nas
Jack Ginwilly i jego przyjaciele, gdyby nie ona.
- Nie musisz mi o tym przypominac. - Leo zatrzymal sie przed
znajoma ciemna brama. - Zawsze pracuje tutaj.
Beatrice postapila krok do przodu i zawolala w ciemnosc:
- Clarinda? Jestem Beatrice Poole. - Nie bylo odpowiedzi.
Beatrice przeszly po plecach ciarki. - Clarinda?
- Tutaj jej nie ma. - Leo cofnal sie troche, zeby spojrzec w okno
Clarindy. - W jej pokoju nie pali sie swiatlo.
- O Boze. Cos sie stalo, Leo. Jestem pewna, ze cos sie stalo.
- Uspokój sie. Jest juz pózno. Mogla po prostu pójsc Pod
Pijanego Kota.
- Nie. Stalo sie cos strasznego. Czuje to. O Boze, dlaczego nie
przyszlismy tu wczesniej? - Beatrice spróbowala otworzyc drzwi. Zamkniete.
- Pozwól, ze ja sie tym zajme
Odsunela sie od drzwi i patrzyla zdenerwowana, jak Leo
wyjmuje wytrychy. Zdawalo jej sie, ze trwa to cala wiecznosc,
w rzeczywistosci jednak zajelo mu to kilka sekund. Beatrice
skoczyla do sieni.
- Szybko, swiatlo.
Leo poslusznie zapalil lampe i ruszyl za nia po rozchwierutanych
schodach.
- A jesli przyszlismy za pózno? - szepnela Beatrice, podchodzac
do drzwi pokoju Clarindy.
Leo nie odpowiedzial. Wysunal sie przed Beatrice.
224 8- Ruiny 225
AMANDA QUICK
- Ja to zalatwie, - Zapukal leciutko w drzwi.
Nie bylo odpowiedzi.
- Otwieraj drzwi, Leo - rzucila zrozpaczona Beatrice. - Pospiesz
sie, na milosc boska.
Leo manipulowal juz wytrychami.
Kilka sekund pózniej drzwi otworzyly sie ze zgrzytem. Swiatlo
lampy, która trzymal Leo, zalalo lózko i stara skrzynie, sluzaca
Clarindzie jako stól.
Beatrice patrzyla na zarys szczuplego ciala, które lezalo w bezruchu
pod koldra.
Na skrzyni kolo lózka poblyskiwala niewielka butelka. Byla
identyczna jak te, które staly na pólce w aptece doktora Coxa.
- Clarinda. Nie.
~15,m ta-'
W samym sercu labiryntu czailo sie cos potwornego ...
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial pietnasty
Co, u diabla? - Clminda usiadla na lózku i podciagnela koldre
pod brode. Miala otwarte usta.
- Ty zyjesz. - Beatrice podbiegla do lózka. - Dobry Boze, ty
zyjesz.
- Oczywiscie, ze zyje! - wrzasnela Clarinda. - Co, u diabla,
robicie oboje w mojej sypialni?
Leo skrzywil sie, stawiajac lampe na skrzyni.
- Jezeli obie przestaniecie tak krzyczec, to byc moze uda nam
sie nie zwrócic na siebie niepotrzebnej uwagi.
- Nikt w tym sasiedztwie nie zwróci uwagi na jakies krzyki
dobiegajace z tego pokoju. - powiedziala Clarinda, wzruszajac
ramionami. - Co wy tutaj robicie?
- Ty zyjesz. - Beatrice przytrzymala sie futryny okna i z ulga
oparla o sciane. - Musisz nmn wybaczyc to nagle wtargniecie,
Clarindo. Poniosla mnie wyobraznia.
227
AMA1YDA QUICK
- Co bylo latwe do przewidzenia, zwazywszy na twoja fascynacje
powiesciami grozy - mruknal Leo. Zlekcewazyl pelne wyrzutu
spojrzenie Beatrice. - Rozumiem, ze czujesz sie dobrze, Clarindo.
T Zdrowa jak ryba, milordzie. - Jej twarz nagle sie wykrzywila.
Dziewczyna spojrzala na Leo, potem na Beatrice. - O co chodzi?
Mam nadzieje, ze nie przyszliscie tu po to, zeby sie ze mna oboje
zabawic. Ja juz tego nie robie.
- Alez nie - uspokoila ja Beatrice. - Nie masz pojecia, jak
sie przestraszylismy, kiedy zobaczylismy, ze nie ma cie na dole.
- Naprawde? - Clarinda puscila koldre i przyjela wygodniejsza
pozycje na lózku. Od razu bylo widac, ze nie uzywa nocnej
koszuli. - A co was tak przestraszylo?
Na widok nagich piersi Clarindy Beatrice zamrugala.
- Czy moglabys sie czyms okryc?
- He? - Dziewczyna spojrzala na swoje nagie piersi. - Och,
przepraszam. W mojej pracy czlowiek szybko przyzwyczaja sie
do nagosci. - Znów podciagnela koldre pod brode. - To znaczy
w mojej bylej pracy. A teraz powiedzcie mi, co sie dzieje.
- To dluga historia. - Leo oparl sie o sciane i skrzyzowal
ramiona na piersi. - Krótko mówiac, mamy powód, aby sadzic,
ze moze ci grozic niebezpieczenstwo, tylko dlatego ze zgodzilas
sie nam pomagac.
Clarinda byla zaskoczona.
- Dlaczego mialoby mi cos grozic, milordzie? Nikt nie wie
o naszej umowie. Ani o tym, ze tamtej nocy pozwolilam wam sie
schowac w moim pokoju.
- Niestety - odezwal sie cichym glosem Leo - ktos moze
wiedziec wiecej, niz nam sie wczesniej wydawalo.
- Nie rozumiem.
Beatrice wziela stojaca na skrzyni butelke, wyjela z niej korek
i powachala ostroznie. Nieprzyjemny zapach sprawil, ze odsunela
ja szybko od siebie.
- Skad masz te miksture? - Zapytala.
- Te? - Clarinda spojrzala na butelke bez wiekszego zainteresowania.
- Ktos mi ja dzisiaj dal. Powiedzial, ze jest idealna dla
228
RUINY
kobiet w moim fachu, które chca miec pewnosc, ze nie zajda
w ciaze.
Beatrice i Leo wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Niewiele
brakowalo, a przyszliby za pózno.
Leo spojrzal na Clarinde.
- Kto ci dal te butelke?
- Jeden taki ulicznik - odparla dziewczyna, wzruszajac ramionami.
- Simon. Mieszka tutaj w sasiedztwie. Chwyta sie kazdej
pracy. Kradnie, przekazuje wiadomosci, takie rzeczy. To dobry
chlopak i bardzo uczynny.
- Mówil ci, od kogo dostal te butelke? - zapytala szybko
Beatrice.
Clarinda przechylila glowe na bok.
- Mówil, ze dal mu ja doktor Cox. Ze to zaplata za moje uslugi.
- Doktor Cox korzystal z twoich uslug? - zdziwil sie Leo.
- Mial zwyczaj zagladac tu od czasu do czasu. - Clarinda
skrzywila sie. - Jak mówil, dla celów naukowych.
- Jakich celów naukowych? - dopytywal sie Leo.
- Eksperymentowal. Sprawdzal na sobie dzialanie wywarów,
którymi leczyl impotencje.
- Czy Cox równiez cierpial na te przypadlosc?
- Tak. - Clarinda machnela reka. - Przykro powiedziec, ale
zaden z jego wywarów mu nie pomagal. Nie przychodzil tu zbyt
czesto w ciagu ostatnich miesiecy. Myslalam, ze sie poddal
i przestal eksperymentowac.
Beatrice byla wyraznie podekscytowana.
- Ale mówilas, ze przeslal ci te butelke jako zaplate za twoje
uslugi.
- Tak powiedzial mi Simon. - Dziewczyna wzruszyla ramionami.
- Nie pamietalam, zeby Cox byl mi cokolwiek winien.
Kazalam Simonowi ja odniesc z powrotem, ale on powiedzial, ze
jezeli tak zrobi, to bedzie musial oddac Coxowi pieniadze, które
tamten mu zaplacil za doreczenie butelki.
- Wiec wzielas te butelke. - Beatrice poczula, ze uginaja sie
pod nia kolana.
229
AMANDA QUICK
- Wydawalo mi sie, ze tak bedzie najprosciej.
Leo odsunal sie od sciany i podszedl do okna.
- Wiesz, gdzie móglbym znalezc tego Simona? - spytal.
- On przychodzi i odchodzi. Czasami mozna go spotkac Pod
Pijanym Kotem. - ClaIinda patrzyla na niego spod oka. - Jak
mówilam, to dobry chlopak. Czego od niego chcecie?
- Chce tylko zadac mu kilka pytan - rzekl Leo, wciaz wygladajac
na ulice.
- Jezeli tak, to w porzadku - powiedziala powoli Clarinda. Ale
nie powie wam wiecej, niz powiedzial mnie.
- Chyba masz racje. - Leo zacisnal piesc. - Do diabla, ta
sprawa rozrasta sie niczym trujacy chwast. Musimy znalezc jego
korzenie.
Beatrice ozywila sie nagle.
- Clarindo, kiedy dokladnie Simon przyniósl ci te butelke?
- Dzis póznym popoludniem.
Beatrice spojrzala na Leo.
- Cox zostal najprawdopodobniej zabity przed kilkoma godzinami
- oznajmil spokojnie Leo. - Powiedzmy, ze wczesnym
WIeczorem.
- Wyglada na to, ze zaraz potem, jak poslal te butelke Clarindzie.
- Moze wlasnie wtedy ktos zdecydowal, ze Cox nie bedzie mu
juz potrzebny.
- Zabity? - Clarinda zesztywniala. - Doktor Cox nie zyje?
- Tak - odpowiedziala Beatrice. - Wlasnie dlatego tutaj jestesmy.
Wiec, wedlug ciebie, nikt nie wiedzial, ze ukrylas nas tutaj
tamtej nocy?
- Nie. Jestem tego pewna. - Dziewczyna byla nieco oszolomiona.
- Nikomu o tym nie mówilam, a gdyby ktos was wtedy
widzial, to Jack Ginwilly z pewnoscia by mnie potem odwiedzil.
- Czy to mozliwe, zeby ktos wiedzial o naszej umowie? zapytal
Leo.
- Nigdy nikomu o tym nie mówilam, milordzie.
Leo milczal przez chwile.
Ktos mógl mnie widziec, kiedy za pierwszym razem wy-
230
RUINY
chodzilem z antykwaIiatu Sibsona i zatrzymalem sie, zeby z toba
porozmawiac.
- Kazdy, kto by nas wtedy widzial, myslalby, ze pan sie ze
mna targowal i w koncu nie zdecydowal sie wejsc na góre powiedziala
Clarinda. - Nikt nie zwrócilby na to uwagi.
- Chyba ze widzialby, ze daje ci pieniadze, a nie korzystam
z twoich uslug.
Beatrice zamknela oczy.
- Albo wiedzialby, ze kupujesz wlasnie tawerne Pod Pijanym
Kotem. Zastanawialby sie wtedy, skad wzielas na to pieniadze,
i to akurat po rozmowie z lordem Monkcrest.
W pokoju zapanowala na chwile cisza.
- Tak - odezwal sie w koncu Leo. - Takie wiesci wzbudzaja
ciekawosc.
ClaIinda pochylila glowe.
- Niewiele kobiet z mojej branzy zarabia dosyc, zeby kupic
sobie tawerne, prawda?
- Niewiele - odparl Leo.
- Jedno jest pewne - powiedziala Beatrice, patrzac na butelke. -
Ktokolwiek za tym stoi, uwaza, ze wiesz za duzo. Jednak
morderstwo wiaze sie zawsze z wielkim ryzykiem. Pytanie brzmi,
dlaczego wlasnie dzisiaj doktor Cox postanowil cie otruc?
Oczy ClaIindy zrobily sie ogromne.
- Mówi pani, ze w tej butelce jest trucizna?
Beatrice skinela glowa.
- To bardzo prawdopodobne.
- Tamtej nocy powiedzialas, ze w sklepie Sibsona nie wydarzylo
sie nic niezwyklego - rzekl Leo, zwracajac sie do ClaIindy.
- To prawda.
- A pózniej?
- Tez nic. - Dziewczyna zmarszczyla czolo, próbujac sie
skoncentrowac. - Dzis bylo spokojnie. Przyszedl jeden z jego
stalych klientów. To wszystko.
- Kiedy to bylo? - zapytala Beatrice.
- Okolo poludnia. Wracalam wlasnie z Pijanego Kota z kawalkiem
pasztetu i myslalam sobie, ze kiedy przejme tawerne, bede
231
AMANDA QUICK
robic lepszy pasztet. Tom daje za malo ziól. Pomyslalam tez, ze
bede sprzedawac swinskie uszy w galarecie i wedzonego wegorza.
- Czy ten staly klient nie zachowywal sie jakos dziwnie?
- Strasznie sie poklócil z Sibsonem, ale nie bylo w tym nic
dziwnego. Wielu klientów przychodzi z reklamacja. Powiedzialam
kiedys Sibsonowi, ze na dluzsza mete nie oplaca mu sie sprzedawac
podrabianego towaru, ale nie chcial mnie sluchac.
- Slyszalas te klótnie? - zapytala Beatrice.
- Co nieco. Mówili o posagu w jakims muzeum. Pewno jeszcze
jedna podróbka Sibsona. Jego klient byl wsciekly. Slychac go bylo
az na ulicy. Prawie mnie przewrócil, kiedy wybiegl ze sklepu.
Przeklinal. To nie byl dzentelmen, taki jak pan, milordzie.
- Moglabys opisac tego czlowieka?
- To wazne?
- Moze byc wazne.
- Bardzo przystojny. Wlosy w kolorze zlota. Zawsze dobrze
ubrany. Okolo trzydziestki.
Leo znieruchomial.
- A czy przypadkiem nie nosi okularów?
- Nie.
- Dobry Boze. - Beatrice spojrzala na swego towarzysza. -
Nie podejrzewasz chyba ... Myslisz, ze to byl...
- Twój wielki wielbiciel? - zapytal kwasno Leo. - Z tego opisu
wynika bez watpienia, ze mógl to byc pan Saltmarsh.
- Ale Clarinda mówi, ze nie nosil okularów.
Leo wzruszyl ramionami.
- Moze nie nosi ich przez caly czas.
- Moze po prostu prowadzil dalsze poszukiwania - powiedziala
szybko Beatrice.
- Dal nam przeciez slowo, ze ograniczy sie do sprawdzenia, kto
jest nowym wlascicielem Muzeum Trulla.
- Tak, wiem, ale ... - Urwala.
Clarinda patrzyla na nich zaskoczona.
- O co chodzi? Co sie stalo?
- Clarindo - zaczela Beatrice, wzdychajac. - Jego lordowska
232
l
I
I
l
I
I
l
I
[
I
I
I
I
I
I
I
RUINY
mosc i ja uwazamy, ze najlepiej bedzie, jesli wyjedziesz na jakis
czas z miasta. Damy ci dosc pieniedzy, zebys mogla spedzic
tydzien lub dwa na prowincji.
- Wyjechac z miasta. - W oczach dziewczyny pojawilo sie
oburzenie. - Alez ja nie moge tego zrobic. Za dwa tygodnie mam
zostac wlascicielka Pijanego Kota. Wszystko jest zalatwione. Tom
powiedzial, ze odda mi tawerne na poczatku przyszlego miesiaca.
Leo wyjal z kieszeni jakies papiery.
- W takim razie wrócisz do miasta tego dnia, kiedy masz
przejac tawerne. Nie denerwuj sie. Bede mial oko na Pijanego
Kota do czasu twojego powrotu.
- Ale ja nie chce wyjezdzac - lamentowala Clarinda. - Moje
cale zycie ma sie wlasnie zmienic.
Beatrice dotknela jej ramienia.
- Posluchaj. Ktos próbowal cie dzisiaj otruc. Doktor Cox, który
przyslal ci te butelke, zostal zamordowany. Czlowiek, którego
widzialas dzis rano w sklepie Sibsona, moze byc w to zamieszany.
- Wyglada na to, ze Sibson równiez jest w to zamieszany powiedzial
Leo. - Byc moze dzisiaj zobaczylas i uslyszalas zbyt
wiele, kiedy bylas swiadkiem klótni pomiedzy Sibsonem i jego
klientem. Byc moze wlasnie dlatego doktor Cox przyslal ci te
butelke.
- Do diabla z tym - upierala sie Clarinda.
- Prosze, Clarindo - blagala Beatrice. - Obiecaj, ze wyjedziesz
na pare dni. Zrób to dla mnie.
- No dobra - mruknela dziewczyna. - Nie chcialabym zostac
zamordowana w chwili, w której mam rozpoczac wlasnie nowe
zycie. - Spojrzala niespokojnie na Leo. - Ale nie pozwoli pan,
zeby Tom sprzedal Pijanego Kota komus innemu podczas mojej
nieobecnosci, prawda?
- Kaze mojemu prawnikowi zalatwic wszystkie formalnosci zapewnil
ja Leo. - Kiedy wrócisz, wszystko bedzie gotowe, a ty
bedziesz wlascicielka Pijanego Kota.
- W takim razie zgoda. - Clarinda rozejrzala sie niepocieszona
po swoim malym pokoju. - Najlepiej chyba, jak zaczne sie
233
AMANDA QUICK
pakowac. Musze wczesnie pójsc na stacje dylizansów. Wiekszosc
z nich wyjezdza o swicie. - Nagle w jej oczach pojawil sie nowy
entuzjazm. - Oczywiscie, po powrocie nie wróce juz do tego
pokoju. Pójde prosto do mojego nowego mieszkania nad tawerna.
Beatrice doznala wielkiej ulgi.
- Dziekuje, Clarindo. Bede spala spokojnie, wiedzac, ze nic ci
me groZI.
- Tak, jakbym sama nie potrafila o siebie zadbac - narzekala
Clarinda, przewracajac oczami.
Beatrice spojrzala jeszcze raz na butelke, która trzymala w dloni.
- Musze ci zadac jeszcze jedno pytanie.
- Tak?
- Jestem niezwykle szczesliwa, ze nie napilas sie z tej butelki,
ale chcialabym wiedziec dlaczego. Czyzby czuwala nad toba
opatrznosc?
Dziewczyna prychnela.
- Opatrznosc nie ma tu nic do rzeczy. Nie wypilam tej trucizny,
poniewaz zmieniam wlasnie branze.
Beatrice zamrugala.
- Slucham?
- Po co mialabym to pic? Nie potrzebuje teraz niczego, co
mialoby mnie uchronic od zajscia w ciaze. Przestalam przyprowadzac
tu klientów po tym, jak obiecaliscie pomóc mi w zakupie
tawerny.
Niewiele brakowalo. - Beatrice przechadzala sie po swoim
gabinecie. Tobolek zawierajacy jej suknie, wieczorowe pantofle
i rekawiczki rzucila na sofe. - Bardzo niewiele, Leo.
- To prawda. - Leo zblizyl sie do kominka i przykleknal, zeby
wrzucic do ognia swieze polano. - Nie musisz mi o tym przypominac.
Beatrice usiadla na krzesle za swoim biurkiem. Oparla lokcie
na jego mahoniowym blacie i podparla rekoma glowe.
- Dobry Boze, nie moge przestac o tym myslec. Tylko dlatego
234
RUINY
nie wypila tej trucizny, ze postanowila wlasnie zmienic zawód
z prostytutki na oberzystke.
- Przepraszam za to, co mówilem wczesniej. Ze nie mozna
ocalic wszystkich. - Leo stanal obok kominka. - Ty z pewnoscia
ocalilas zycie Clarindy.
- Nie. - Beatrice nie podnosila glowy. - To nie ja ja ocalilam.
Leo podszedl do stolu i siegnal po karafke brandy.
- Gdybys jej nie przekonala, ze dostanie dosc pieniedzy, zeby
kupic Pijanego Kota, nadal pracowalaby jako prostytutka i prawdopodobnie
wypilaby te trucizne.
- Ona sama sie ocalila. - Beatrice uniosla powoli glowe. Wykorzystala
szanse, aby zmienic swoje zycie, i dzieki temu je
zachowala. Nie kazdy wykorzystuje pojawiajace sie mozliwosci. Pomyslala
o mlodych kobietach, które po Akademi wrócily na
ulice. - Nawet te mozliwosci, które same pukaja do drzwi.
- Dobrze o tym wiem. - Leo nalal dwa kieliszki brandy. Jeden
podal Beatrice, a drugi uniósl w toascie. - Twoje zdrowie,
Beatrice. Inaszej dzielnej Clarindy.
- Z pewnoscia wypije jej zdrowie. Niech jej sie dobrze wiedzie
i niech bedzie szczesliwa. - Beatrice wypila duzy lyk brandy
i poczula ogien w zoladku.
Kiedy odzyskala oddech, odstawila ostroznie kieliszek i spojrzala
na zegar. Dochodzila wlasnie piata rano. W calym domu panowala
cisza. Pani Cheslyn spala w swoim pokoju na dole, a Winifreda
i Arabella jeszcze nie wrócily.
- Na pólnocy nic jej nie bedzie grozilo, prawda?
- CIarindzie? Chyba tak. Przez nastepne dwa dni bedzie otoczona
towarzyszami podrózy. Potem bedzie mogla ukryc sie
gdzies na prowincji. To inteligentna mloda kobieta. Iwie juz, ze
nie powinna pic zadnych podejrzanych napojów.
- W calej tej sprawie jest mnóstwo trucizny - szepnela Beatrice.
- Cox nie zostal otruty - przypomnial jej Leo. - Zastrzelono
go z bardzo bliskiej odleglosci.
- To prawda. - Beatrice przypomniala sobie widok ciala doktora
lezacego w kaluzy zaschnietej krwi. - Kto zabil tego truciciela?
235
AMANDA QUICK
- Byc moze osoba, która wynajela go do przyrzadzenia trucizny.
Albo jeden z jego wspólników.
- Mój Boze, Leo, jakie to sie zrobilo skomplikowane.
- Owszem. - Leo przysiadl niedbale na rogu biurka i patrzyl
w kieliszek. - Mysle jednak, ze w koncu mamy jakis trop.
- Masz na mysli znajomosc pomiedzy panem Sibsonem i panem
Saltmarshem?
- Tak.
- Jezeli czlowiekiem, którego widziala dzisiaj Clarinda, byl
pan Saltmarsh, to jego obecnosc w sklepie Sibsona nie bylaby
wcale dziwna. Mówil nam, ze interesuje sie antykami. To calkiem
naturalne, ze zna Sibsona.
- Sama znajomosc z Sibsonem mozna by uznac za usprawiedliwiona,
ale nad klótnia, która podsluchala Clarinda, nie mozna juz
przejsc do porzadku.
Beatrice zmarszczyla czolo.
- Czas, w którym dostarczono butelke, móglby wskazywac na
zwiazek pomiedzy wszystkimi trzema mezczyznami, Coxem,
Sibsonem i Saltmarshem.
- Mozliwe, ze kiedy Saltmarsh wybiegl ze sklepu Sibsona
i zderzyl sie z Clarinda, wpadl w panike. Mógl podejrzewac, ze
dziewczyna uslyszala za duzo.
- Jezeli wiedzial równiez, ze po pierwszej wizycie u Sibsona
przystanales, aby porozmawiac z Clarinda, oraz o tym, ze zdobyla
ostatnio pieniadze na kupienie tawerny, móglby dojsc do wniosku,
ze ona jest twoim szpiegiem.
- Wtedy Saltmarsh mógl pójsc prosto do Coxa i zazadac, aby
ten poslal jej butelke z trucizna.
Beatrice stukala palcem w biurko.
- Nie wydaje ci sie, ze to troche naciagane rozumowanie?
- Ta sytuacja zmusza nas do spekulacji.
- Myslisz, ze posag, o który Saltmarsh klócil sie z Sibsonem,
jest Afrodyta alchemika?
- Mysle, ze mozemy tak przypuszczac.
- Clarinda powiedziala, ze mówili cos o muzeum. - Beatrice
spojrzala na Leo. - Jest wiele posagów w wielu muzeach Londynu.
236
RUINY
- Jednak twój wuj szczególnie interesowal sie tym wlasnie
muzeum - przypomnial jej Leo. - Muzeum Trulla.
- To prawda. Wyglada na to, ze muzeum jest kluczem do tej
calej sprawy - Beatrice przypomniala sobie ponura atmosfere
podziemnego pomieszczenia. - Musze ci powiedziec, Leo, ze to
miejsce wcale mi sie nie spodobalo.
- Mówilem ci, ze jest pelne starych kopii i podróbek Trulla.
- Nie, nie o to mi chodzi ... - Urwala. Nie wiedziala, jak mu
to wyjasnic.
- W tych sprawach ufam twojej intuicji - rzekl Leo, krzywiac
sie nieznacznie
- Leo, jezeli Sibson, Saltmarsh i doktor Cox próbowali razem
odnalezc Pierscienie i posag, to dlaczego zabili doktora Coxa?
- Moze to byla klótnia miedzy zlodziejami.
Zastanawiajac sie nad jego slowami, Beatrice przygryzala dolna
warge·
- Saltmarsh zostal podtruty w muzeum. Gdyby byl jednym
z bandytów, z cala pewnoscia nie wypilby trucizny doktora Coxa.
- Nie wiemy na pewno, czy rzeczywiscie wypil te zatruta
herbate, tak jak mówil. Powiedzialas, ze poczulas od niego nieprzyjemny
zapach, ale przeciez mógl sie specjalnie czyms skropic
dla uwiarygodnienia swojej historii.
- Tak, to chyba mozliwe. - Usiadla i zlozyla dlonie. - Ale
równie mozliwe jest to, ze Saltmarsh jest calkowicie niewinny.
Nie powinnismy wyciagac zbyt pochopnych wniosków.
- Ten wniosek nie byl chyba nadmiernie pochopny - powiedzial
kwasno Leo. - Wedlug mnie byl raczej calkowicie rozsadny.
- Od samego poczatku jestes uprzedzony do pana Saltmarsha.
- Obserwuje tylko fakty i wyciagam oczywiste wnioski.
- Wedlug mnie, to nie sa zadne wnioski. Cala ta sprawa robi
sie coraz bardziej niejasna. - Beatrice patrzyla na swoje dlonie. Musimy
odnalezc Zakazane Pierscienie, Leo. Chodzi juz o cos
wiecej niz spadek Arabelli. Mój wuj zostal z cala pewnoscia
zamordowany. Doktor Cox nie zyje. Ktos próbowal otruc Clarinde.
Kto wie, co wydarzy sie teraz?
- Uspokój sie. Dzisiaj juz nic nie mozemy zrobic. Oboje
237
AMANDA QUICK
potrzebujemy snu. Jutro zastanowimy sie nad wszystkimi tropami
i spróbujemy cos wymyslic.
- Byc moze nie mamy zbyt wiele czasu.
- Przeciwnie - powiedzial Leo. - Mysle, ze smierc Coxa
pozwoli nam zlapac oddech.
- Dlaczego tak sadzisz? - spytala zaskoczona Beatrice.
- Jak sama zauwazylas wczesniej, morderstwo przyciaga nie
chciana uwage. Czlowiek, który zastrzelil Coxa, bedzie wolal nie
pokazywac sie przez jakis czas. Wie, ze bede staral sie czegos
dowiedziec.
- To brzmi bardzo prawdopodobnie.
- Nie grozi ci chyba wielkie niebezpieczenstwo - rzekl Leo
z namyslem. - Smierc szarlatana nie wzbudzi wiekszej sensacji.
Gdyby jednak tobie sie cos stalo ...
- I wyszlo na jaw, ze jestem równiez pania York, byloby duzo
spekulacji i plotek - skonczyla za niego Beatrice. - Rozumiem,
co masz na mysli. Zabójca nie zyczylby sobie takiego zainteresowania
ta sprawa.
- Spekulacje i plotki bylyby jego najmniejszym zmartwieniemdodal
cicho Leo.
Ta ponura perspektywa sprawila, ze Beatrice wstrzymala oddech.
Zrozumiala, co mial na mysli. Jezeli cos jej sie stanie, bandyta
nie zazna juz nigdy spokoju.
- Mozna by pomyslec, ze to samo dotyczy ciebie -- powiedziala.
- Nie mozna zabic hrabiego, nie zwracajac na siebie uwagi.
Chociaz po próbie porwania nas tamtej nocy nie jestem juz taka
pewna, czy to sluszne rozumowanie.
- Czyzbys sie o mnie martwila, kochanie - spytal Leo, usmiechajac
sie.
- Obiecaj mi, ze bedziesz na siebie uwazal.
- Tak, z pewnoscia.
Beatrice spojrzala na niego surowo.
- Leo, ja mówie powaznie. Masz byc bardzo ostrozny.
Skrzywil sie i podniósl kieliszek w kpiarskim gescie.
- Bede na siebie uwazal. A teraz, jesli chodzi o twoje bezpieczenstwo
...
238
RUINY
- Sam powiedziales przed chwila, ze nie sadzisz, aby mi cos
grozilo.
Skinal glowa.
- Niemniej jednak powinnismy przedsiewziac pewne srodki
ostroznosci. Dla mojego spokoju.
- Slucham? Jakie srodki ostroznosci? Nie chcesz chyba wynajac
policjanta, który by za mna wszedzie chodzil?
- Oczywiscie, ze nie. Mialem na mysli bardziej skutecznego
obronce.
- To znaczy?
Z jego twarzy nie mozna bylo nic wyczytac.
- Popelnilismy juz dosyc bledów - rzekl. - Potrzebuje troche
czasu, zeby to wszystko przemyslec, zanim znów naraze kogos
na niebezpieczenstwo tak jak Clarinde.
- Leo, nie - Beatrice zerwala sie na równe nogi. - Nie wolno
ci winic siebie za to, co sie moglo stac z ta dziewczyna.
- To przeze mnie o maly wlos nie zostala otruta. Gdybym nie
zaplacil jej za obserwacje antykwariatu Sibsona ...
- Przestan. - Beatrice podbiegla do niego i obiema dlonmi
dotknela jego twarzy. - Natychmiast przestan. To przeze mnie
znalazla sie w takim niebezpieczenstwie. To ja chcialam szukac
Zakazanych Pierscieni. I to ja wciagnelam ciebie w te przekleta
afere.
- A skoro juz o tym wszystkim mówimy, to co bedzie z nami?
- Z nami? - Byla zaskoczona jego spokojnym glosem. Poczula
nagle jakies laskotanie w zoladku.
Leo odstawil kieliszek brandy i objal ja w pasie.
- Co wlasciwie myslisz o naszym romansie?
Oddychanie przychodzilo jej z trudem.
- Mysle, ze jest absolutnie ... fascynujacy, milordzie.
- Fascynujacy ... - Wygladalo to tak, jakby smakowal to slowo
przez dluzsza chwile. - Ja równiez uwazam, ze jest fascynujacy.
Znienacka z'sunal sie z biurka i wzial ja na rece. Ruszyl
w kierunku sofy.
- Pani Cheslyn ... - zaczela Beatrice.
- Nic nie bedzie slyszec, jezeli bedziemy ostrozni.
239
AMANDA QUICK
- Niedlugo wróci ciotka Winifreda z Arabella.
- Czesto wracaja przed switem?
- Nie.
- W takim razie mamy jeszcze chwile czasu. -:-Leo polozyl ja
na aksamitnych poduszkach. - Czy znasz jeszcze jakies inne
przeszkody?
Usmiechnela sie.
- Nie, milordzie. Nic mi juz nie przychodzi do glowy.
- To cudownie. - Podszedl do drzwi i przekrecil klucz w zamku.
Wracajac do sofy rozwiazywal jedna reka krawat. Odrzucil go
niedbale na bok i usiadl na krzesle, zeby sciagnac wysokie buty.
Przez caly czas patrzyl jej w oczy.
Beatrice obserwowala jak rozpina koszule. Najpierw zrobilo jej
sie goraco, a kiedy podszedl do niej w samych bryczesach i pochylil
sie nad nia, plonela.
- Przeklete cholerne spodnie. - Przez chwile zmagal sie z zapieciem
jej meskich spodni. - Duzo bardziej lubie cie w sukni.
- Dlatego, ze jest bardziej kobieca?
- Nie, dlatego ze latwiej mi sie wtedy do ciebie dostac.
Z trudem powstrzymala sie od smiechu.
W koncu udalo mu sie uwolnic ja ze spodni. Kiedy lezala juz
pod nim, ubrana jedynie w plócienna koszulke, Leo zaczal rozpinac
swoje bryczesy.
Wypelnilo ja wspaniale poczucie triumfu, kiedy zobaczyla, do
jakiego stopnia jest podniecony. To ja tak na niego dzialam,
pomyslala. Jego pozadanie rzucalo sie w oczy, ociekalo erotyzmem
i nie ulegalo najmniejszej watpliwosci.
Delikatnie wziela go do reki.
Leo jeknal i zaczal calowac ja w szyje.
- Przysiegam, ze tym razem zrobie to jak nalezy.
- Myslalam, ze ostatnim razem wszystko bylo jak najbardziej
w porzadku.
- Wiesz, o czym mówie. - Uniósl sie na lokciach i wsunal
dlonie w jej wlosy. Wjego oczach odbijaly sie plomienie kominka. Nie
chcialem sie spieszyc. Chcialem cie smakowac calymi godzinami.
- Nie mamy az tyle czasu.
- To prawda. Mamy tylko kilka chwil. Musimy je zatem jak
najlepiej wykorzystac. - Pochylil sie, zeby pocalowac ja w usta.
Jego pocalunek byl drapiezny. Pozeral ja. Czula jego ostre zeby,
kiedy ssal jej dolna warge. Ich jezyki splataly sie ze soba.
Uniosla biodra do góry i wbila paznokcie w jego szczuple
muskularne plecy; gryzla leciutko ucho. Upajala sie jego zapachem,
az zakrecilo jej sie w glowie.
Nagle Leo wysunal sie z jej objec i powedrowal gdzies w dól
jej nagiego ciala. Nie wiedziala, co tam robi, dopóki w najbardziej
intymnym miejscu nie poczula jego pocalunku.
- Leo.
Kiedy wszedl w nia po jakims czasie, wydala cichy okrzyk
zachwytu.
Szybko zakryl dlonia jej usta.
Wydalo jej sie, ze gdzies w oddali slyszy zduszony smiech
kochanka. Nie mogla byc jednak pewna, poniewaz prawie natychmiast
wcisnal twarz w jej poduszke, by stlumic chrapliwy jek
kiedy szczytowal.
~.-- ··,16~
Wokól klebila sie ciemnosc.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial szesnasty
Wpoludnie nastepnego dnia Leo siedzial w kawiarni swojego
klubu i czytal pierwsza z porannych gazet. Byl prawie pewien, ze
poprzedniej nocy wyciagnal wlasciwe wnioski. On i Beatrice
zyskali nieco czasu. Po smierci Coxa Sibson i Saltmarsh bez
watpienia przyczaja sie na chwile.
Jednak byc prawie pewnym to nie to samo, co byc calkowicie
pewnym.
Po wyjsciu od Beatrice o swicie przespal sie troche. Ale i ten
krótki sen zaklócily mu nieprzyjemne sny.
Szybko przejrzal najnowsze wiadomosci. Nie bylo zadnej
wzmianki o smierci Coxa. Calkiem mozliwe, ze jego cialo nie
zostalo jeszcze odnalezione.
Mial juz przerzucic strone, kiedy jego wzrok zatrzymal sie na
krótkim artykule zagrzebanym miedzy plotkarskimi sprawozdaniami
z najwazniejszych balów i przyjec ostatniej nocy. Przeczytal go szybko.
242
I
I
I
I
I
[
I
I
l
i
I
I
[
I
I
'I,
11
·1
RUINY
Pewien mlody dzentelmen powracajacy w nocy z przyjecia
utrzymuje, ze widzial wilka - lub wilkolaka - grasujacego po
ulicach naszego pieknego miasta. Redaktorzy tej gazety sklonni
sa przypisac te wizje skutkom dzialania kilku butelek czerwonego
wina. Z drugiej strony, mówi sie, ze w Londynie pojawil sie
ostatnio tajemniczy lord M...
Przy krzesle Leo zatrzymal sie jakis czlowiek.
- Monkcrest, slyszalem, ze jestes w miescie.
Leo zlozyl gazete i skinal glowa tegiemu, lysiejacemu mezczyznie,
który usiadl na krzesle po drugiej stronie kominka.
- Ramsey. Co u ciebie slychac?
- Wszystko w porzadku. - Ramsey rozsiadl sie wygodnie na
krzesle i siegnal po kawe. - Ozenilem sie powtórnie zeszlej jesieni.
Cudowne stworzenie. Wlasnie skonczyla dziewietnascie lat. Nic
tak nie dodaje sil mezczyznie jak mloda zona.
- Moje gratulacje - powiedzial Leo. Ramsey musi miec co
najmniej szescdziesiat piec lat, pomyslal.
- Dziekuje. - Ramsey uniósl krzaczaste siwe brwi. - Kraza
sluchy, ze przyjechales do Londynu w poszukiwaniu tego samego
lekarstwa.
- Slucham?
Ramsey puscil do niego oko.
- Slyszalem, ze przyjechales tu, zeby znalezc sobie zone
i wywiezc ja do Devonshire. Rozumiem, ze wpadlo ci w oko
jagnie, które wypasa lady Ruston. Piekna mala. Slyszalem, ze ma
nawet jakies pieniadze, chociaz nie dosc, aby skusic czlowieka
o twojej pozycji.
Leo westchnal ciezko.
- Nie, chyba nie.
- Sa jednak inne aspekty, które nalezy wziac pod uwage. Masz
racje, wybierajac taka mloda panne. Latwiej utrzymac ja w ryzach.
Starsze maja juz sklonnosc do niezaleznosci i, jak na mój gust,
stawiaja zbyt wiele zadaf1.
Leo przypomnial sobie podsluchana rankiem rozmowe. Ciekawe,
czy Ramsey nadal zachwalalby korzysci plynace z malzenstw
243
AMANQA QUICK
pomiedzy starszymi mezczyznami a pannami, które dopiero co
pokonczyly szkoly, gdyby byl swiadkiem tej rozmowy. Dotyczyla
ona bowiem romansu mlodziutkiej zony Ramseya z dzentelmenem
w zblizonym do niej wieku.
- Obawiam sie, ze zle cie poinformowano co do moich zamiarów
- powiedzial lagodnie Leo.
Ramsey spojrzal na niego porozumiewawczo.
- Calkowicie rozumiem. Nie jestes jeszcze gotów dac na
zapowiedzi, co? Calkiem slusznie. Te sprawy trzeba zalatwiac jak
nalezy. Zaufaj mi, nie powiem nikomu ani slowa.
- Mam nadzieje.
- Ale musze powiedziec, ze syn Hazelthorpe' a bedzie bardzo
rozczarowany. Wszyscy wiedza, ze stracil glowe dla tej dziewczyny.
W koncu jednak kazdy mlody mezczyzna powinien poznac
smak milosnego zawodu. Na szczescie wiekszosc z nich leczy sie
z tego bardzo szybko.
- Bumby i ja wcale nie wspólzawodniczymy o reke panny
Arabelli.
- Oczywiscie, ze nie. Bumby nie móglby konkurowac z twoim
tytulem i pieniedzmi. Lady Ruston odda ci Arabelle, jak tylko sie
oswiadczysz.
Dosc juz tego, pomyslal Leo. Inna rzecza jest wyswiadczyc
przysluge Beatrice i jej ciotce, tanczac z Arabella, a zupelnie inna
dowiedziec sie, ze wszyscy sa przekonani, iz ma zamiar prosic
o reke tej panienki.
- Pozwól, ze ci cos wyjasnie - powiedzial po namysle. Uwazam
sie za przyjaciela tej rodziny. Nie mam wcale zamiaru
...
- MonkcresL - Pearson Bumby szedl sztywnym krokiem przez
kawiarnie. Z trudem maskowal wscieklosc. - Powiedziano mi, ze
tu wlasnie pana znajde. Musze z panem natychmiast pomówic.
- Do diabla - mruknal Leo. - Wlasnie takie historie kaza mi
unikac miasta, kiedy tylko jest to mozliwe.
Pearson zatrzymal sie tuz przed jego krzeslem.
- Prosze mi wierzyc, ze ja równiez wolalbym, aby nie opuszczal
244
I
I
RUINY
pan Devonshire. Nie da sie jednak ukryc, ze zamiast tego przyjechal
pan tutaj, aby zrujnowac zycie pieknej mlodej damy.
_ Nigdy nie zamierzalem rujnowac niczyjego zycia, Bumby.
Pearson zacisnal piesci.
_ Chce pan powiedziec, ze rodzina panny Arabelli powinna
byc zachwycona panskimi oswiadczynami?
_ Nikomu sie nie oswiadczylem. Wlasnie tlumaczylem Ramseyowi,
ze jestem tylko przyjacielem rodziny. To wszystko.
_ Smie pan nazywac siebie przyjacielem? Bzdura. To oczywiste,
ze wkradl sie pan w laski tej rodziny jedynie w tym celu, zeby
przekonac lady Ruston, ze nadaje sie pan na meza dla Arabelli.
- To nieprawda, Bumby.
Pearson poczerwienial ze zlosci.
_ Niech pan nie zaprzecza. Wszyscy wiedza, ze nie lubi pan
miasta. Mówia, ze mógl pan tu przyjechac tylko z jednego
powodu. Przybyl pan tutaj jak wilk, aby zlowic niewinne jagnie.
- Bumby ...
_ Szuka pan niewinnej mlodej damy, która zaciagnie pan na
pustkowia Devonshire, aby zlozyc ja w ofierze na oltarzu swojej
zadzy.
_ Czy pan przypadkiem nie naczytal sie ostatnio powiesci
pani York.
- Nie pozwole z siebie kpic.
- Opanuj sie, Bumby.
Pearson zmruzyl oczy.
_ Powiem otwarcie. Jest pan dla niej za stary. Ona to wiosna.
Pan jest zima.
_ Tak to pewnie wyglada z panskiego punktu widzenia - rzekl
Leo, usmiechajac sie.
_ Dama tak delikatna i wrazliwa jak panna Arabella nigdy nie
moglaby byc z panem szczesliwa, Monkcrest. Zrujnowalby pan
jej zycie. Nie moge pozwolic, aby tak sie stalo.
- I na szczescie tak sie nie stanie.
_ Nie, nie stanie sie. - Pearson wyprostowal sie i zaczal powoli
sciagac rekawice. - Nie dopuszcze do tego.
245
AMANDA QUlCK
- To niepotrzebne, Burnby.
- Przeciwnie, nrilordzie, jak najbardziej potrzebne. - Pearson
rzucil rekawice pod nogi przeciwnika. - Wyzywam pana na
pojedynek, Monkcrest. Niech panscy sekundanci jak najszybciej
skontaktuja sie z moinri.
Przez kawiarnie przebiegl pelen zdunrienia szmer. Wszystkie
glowy zwrócily sie w ich kierunku.
Leo przygladal sie przez chwile Pearsonowi. Potem pochylil
sie, aby podniesc rekawice.
- Popelnil pan powazny blad, Burnby.
- To prawda - mruknal Ramsey. - Mlody zapalony glupiec.
Podpisales wlasnie swój wyrok smierci.
Pearson przelknal sline, ale sie nie wycofal.
- Nie boje sie pana, Monkcrest.
Leo powoli wstal z krzesla. Zastanawial sie przez chwile, czy
w wieku Pearsona mial równiez sklonnosc do dramatyzowania.
- Nie interesuje mnie reka panny Arabelli. - Jego glos zagrznrial
w absolutnej ciszy, która wypelniala kawiarnie. - Zanrierzam
oswiadczyc sie jej kuzynce, pani Poole.
Pearsonowi opadla szczeka.
- Pani Poole?
- Tak.
- Ale ona ma ... ona ma juz prawie trzydziesci lat.
- Wziawszy pod uwage mój zaawansowany wiek i sytuacje
zyciowa, doszedlem do wniosku, ze najlepiej bedzie, jezeli znajde
sobie zone, która juz dawno pokonczyla szkoly. Panska Arabella
jest bardzo czarujaca, ale dla mnie o wiele za mloda.
Pearson znów przelknal sline.
- Tak. O wiele za mloda.
- Z pewnoscia chce nri pan zyczyc szczescia - rzekl Leo,
podajac mu rekawice.
Nie rozumiejac, co sie dzieje, Pearson gapil sie na wyciagnieta
rekawice. Leo westchnal i wlozyl mu ja do reki. Potem odwrócil
sie i wyszedl z kawiarni.
Rozmowy zaczely sie dopiero wtedy, kiedy byl juz w holu.
246
RUINY
Kiedy wzial kapelusz z rak portiera i wyszedl z klubu, spekulacje
rozgorzaly na dobre.
Do piatej plotki beda juz krazyc we wszystkich sferach towarzystwa,
pomyslal Leo. Szalony Mnich zapowiedzial swoje
zareczyny z pania Poole. Beatrice bedzie na niego wsciekla,
zreflektowal sie. Postawil ja w bardzo niezrecznej sytuacji. Jezeli
nie dojdzie do zareczyn, Beatrice zostanie publicznie ponizona.
Jej nazwisko znajdzie sie na ustach wszystkich, a komentarze
nie beda przyjemne.
J to jeszcze nie bedzie najgorsze, pomyslal. Jezeli wyjdzie
na jaw, ze Beatrice jest pania York, jej literacka kariera moze
sie znalezc w powaznym niebezpieczenstwie. Pani Poole moglaby
przezyc zerwanie zareczyn z Szalonym Mnichem, pani York
juz nie.
Do diabla, Leo zatrzymal sie na srodku chodnika i gapil sie na
przejezdzajace dorozki. Prawdziwy dzentelmen poszedlby prosto do
Beatrice i od razu przyznal sie do wszystkiego. Zaslugiwala na to,
zeby ja uprzedzic. Gdyby jednak tak postapil, z pewnoscia zwymyslalaby
go za to, ze postawil ja w takiej nieprzyjernnej sytuacji. A Leo
nie byl teraz w nastroju, zeby wysluchiwac jej cietych uwag.
Zeby oderwac sie od tych ponurych mysli, zaczal sie zastanawiac
nad sprawa Zakazanych Pierscieni. Gdyby je odnalazl, Beatrice
spojrzalaby przychylniejszym okiem na niefortunne wydarzenia
w klubie.
Tak. Zdecydowanie. To bylo najlepsze, co mógl w tej sytuacji
zrobic. Znalezc te cholerne Pierscienie. Jezeli mu sie uda, Beatrice
wybaczy mu wszystko.
Znalazl ucieczke w logice i racjonalnym mysleniu.
Nadszedl juz czas, by zlozyc kolejna wizyte Sibsonowi. Antykwariusz
wydal mu sie naj slabszym ogniwem lancucha. Za
kazdym razem, kiedy Leo go naciskal, cos sie dzialo.
Beatrice bedzie wsciekla, ze nie wzial jej ze soba do sklepu
Sibsona, ale i tak by byla, nawet gdyby nie dotarly do niej jeszcze
plotki dotyczace ich zareczyn.
Skoro ma wisiec, to niech wie przynajmniej za co.
247
AMANDA QUICK
Arabella przygladala sie z ciekawoscia Elfowi.
- Czy on gryzie?
Beatrice spojrzala na psa lezacego przy kominku w jej gabinecie.
- Nie wiem. Jak do tej pory, to tylko spi.
Leo przyprowadzil Elfa okolo jedenastej. Ku wielkiej konsternacji
pani Cheslyn, wprowadzil psa do pokoju, w którym Beatrice,
Arabella i ciotka Winifreda jadly sniadanie.
- Bylbym pani bardzo wdzieczny, gdyby Elf mógl tu zostac
przez jakis czas - zwrócil sie do Beatrice.
- Chce pan, zebym sie nim zaopiekowala? - Beatrice odstawila
filizanke z kawa. - Alez, milordzie, to nie jest duzy dom. Ogród
tez jest raczej maly.
- Tylko na dzien lub dwa - powiedzial Leo. - Prosze.
Beatrice juz miala protestowac dalej, kiedy sobie przypomniala,
jak mówil, ze znajdzie jej skutecznego obronce.
- Jak pan sobie zyczy, milordzie. - Westchnela. - Z przyjemnoscia
zajmiemy sie panskim psem przez kilka dni.
- Prosze nie wychodzic bez niego z domu - dodal Leo. Uklonil
sie Winifredzie i Arabelli. - Zycze paniom dobrego dnia. Do
zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia, milordzie. - Winifreda patrzyla na Elfa
z przerazeniem i fascynacja w oczach.
- Badz grzeczny, Elf. - Leo wyszedl z pokoju i zniknal w sieni.
Pies spojrzal z zaciekawieniem na stól pelen jajek i tostów.
- Boze mój - mruknela Winifreda. - Kiedy czlowiek zaczyna
wlasnie myslec, ze plotki na temat jego lordowskiej mosci sa nieco
przesadzone, on wchodzi i robi cos tak absolutnie dziwacznego,
ze nie wiadomo, co o tym myslec. Ciekawe, dlaczego lord Monkcrest
postanowil powierzyc opieke nad swoim psem wlasnie tobie?
- Nie mam pojecia. - Beatrice wstala od stolu. Nie mogla
powiedziec Winifredzie, ze to nie ona ma sie opiekowac psem,
lecz odwrotnie. Wpadlyby w panike. - Ale jezeli wezmie sie pod
uwage to wszystko, co lord Monkcrest dla nas zrobil, trudno
odmówic takiej prosbie.
Ciotka westchnela.
248
RUINY
- Masz calkowita racje, oczywiscie. Cóz w koncu znacza jakies
dziwactwa od czasu do czasu? Ten czlowiek jest przeciez hrabia.
Beatrice wymienila usmiechy z Arabella, po czym wybrala
smakowity plaster bekonu i wlozyla go do pyska Elfowi.
Po sniadaniu pies poszedl za nia do gabinetu i wiecej z niego
nie wychodzil. Zaczynala sie wlasnie zastanawiac, czy nie trzeba
z nim wyjsc na spacer.
- Jest strasznie wielki, prawda? - Arabella przykucnela, aby
poklepac psa po masywnym lbie. W odpowiedzi Elf poruszyl
uchem, ale nie otworzyl oczu. - Wyglada jak ogromny wilk z bajki.
Beatrice przypomniala sobie nagle niewielka notatke, która
znalazla w porannej gazecie. Cos o wilku widzianym noca na
ulicach Londynu.
- Wielkie nieba - mruknela pod nosem. - Ciekawe, czy ...
Arabella klepnela Elfa po raz ostatni i wstala.
- O co chodzi, Beatrice?
- Nic, nic. To nic waznego. - Beatrice wziela do reki pióro
i sprawdzila stalówke. - Masz jakies plany na dzisiejsze popoludnie?
- Ciotka Winifreda mówila, ze mamy pojechac na zakupy.
Chcialabys sie wybrac z nami?
Beatrice popatrzyla niepewnie na psa. Nie potrafila go sobie
wyobrazic w przymierzalni Lucy, a wiedziala, ze Leo bylby
wsciekly, gdyby wyszla bez swego obroncy.
- Chyba nie, dziekuje. Mam troche pracy. A kiedy skoncze
pisac, pójde z Elfem na spacer. To wielkie zwierze, z pewnoscia
potrzebuje duzo ruchu.
Arabella kiwnela glowa.
- Musze sie przebrac. Ciotka Winifreda bedzie sie zaraz niepokoic.
- Zatrzymala sie w drzwiach i spojrzala na kuzynke
z pewnym zaklopotaniem. - Beatrice, myslisz ze ona ma racje,
kiedy mówi, ze dzentelmeni nigdy nie zenia sie z milosci?
Beatrice omal nie upuscila pióra. Arabella po raz pierwszy
wyrazila pewna watpliwosc dotyczaca absolutnego triumfu milosci.
Beatrice poszukala w glowie jakiejs uspokajajacej odpowiedzi,
która nie bylaby wierutnym klamstwem.
249
AMANDA QUICK
- Mysle, ze to zalezy do dzentelmena, Arabello.
- Ty wyszlas za maz z milosci.
- Tak. - Beatrice westchnela gleboko. - Ale to nie zawsze jest
gwarancja szczescia.
- Kazdy przeciez wie, ze twoje malzenstwo bylo naj doskonalszym
zwiazkiem fizycznym i duchowym, jaki moze sie zdarzyc
pomiedzy mezczyzna i kobieta.
Nieoczekiwanie Beatrice miala juz dosc swojej wlasnej legendy.
Przez cale lata godzila sie na wyidealizowana wizje swojego
malzenstwa, a teraz nagle poczula, ze naj chetniej porwalaby ja na
strzepy.
- W rzeczywistosci to wcale nie bylo dobre malzenstwo,
Arabello.
- Slucham?
Beatrice zawahala sie na moment, a potem zaczela mówic:
- Zamierzam ci powiedziec cos, o czym wie niewielu ludzi.
Mój maz ozenil sie ze mna, poniewaz nie mógl miec kobiety,
która naprawde kochal. Dowiedzialam sie o tym dopiero po slubie.
Arabella patrzyla na starsza kuzynke zdumiona.
- Co chcesz przez to powiedziec? Cala rodzina wie, ze kochalas
Justina Poole'a calym sercem.
- Na poczatku kochalam go naprawde, w koncu jednak udalo
mu sie obrócic moja milosc we wspólczucie, a nawet... gniew.
Ostatnie slowo zawislo w powietrzu, zaskakujac Beatrice bardziej
jeszcze niz Arabelle. - Szczerze mówiac, wscieklosc bylaby tu
bardziej odpowiednim slowem. Bylam na niego wsciekla za to,
co mi zrobil. Ale nikomu sie do tego nie przyznalam. Nawet samej
sobie. Czulam sie chyba winna.
- Winna? Czego?
- Wmawialam sobie, ze to moja wina, ze nie potrafil zapomniec
o tamtej kobiecie. Ze nie wyrwalam go z tego fatalnego zauroczenia
i nie nauczylam na nowo milosci. Jednak w glebi serca nienawidzilam
go po prostu za to, ze mnie oszukal.
Arabella byla zaszokowana.
- Nienawidzilas go?
250
RUINY
- Bylam wtedy w takim stanie, ze nie wiedzialam juz, co czuje.
Wiem tylko, ze kiedy dowiedzialam sie o jego smierci, bylam
zaszokowana, ale nie czulam bólu.
- To musialo byc dla ciebie straszne.
- Dziwne, ale teraz juz tego nie czuje. - Beatrice usmiechnela
sie. - Byc moze wlasnie dlatego moge teraz z toba o tym rozmawiac.
Tak, pomyslala. Kiedy powiedziala na glos cala prawde, poczula
dziwny spokój. Przez wszystkie te lata, pomyslala zdumiona.
Przez wszystkie te lata wmawialam sobie, ze mu wspólczuje.
Wmawialam sobie, ze to nie jego wina, ze kochal tak mocno inna
kobiete. Cóz to za wierutna bzdura.
- Prawda jest taka, ze ten lajdak mnie oklamal - powiedziala
Beatrice. Z kazdym slowem czula sie coraz lepiej. - Oszukal mnie
i oszukal takze samego siebie.
- Tak, nie ulega watpliwosci, ze cie oszukal - oswiadczyla
Arabella ze wzruszajaca lojalnoscia. - Nie zasluzyl na ciebie.
_ Dziekuje. - Beatrice usmiechnela sie. - Ale nie powinnas sie
o mnie martwic. To wszystko zdarzylo sie bardzo dawno temu.
Moje serce zostalo juz uleczone.
_ To zdumiewajaca historia. - Arabella wygladala na zbita
z tropu. - Stalas sie bohaterka romantycznej legendy rodzinnej.
Myslelismy wszyscy, ze slubowalas nie wychodzic powtórnie za
maz, poniewaz nie potrafilas zapomniec o Justinie.
_ Slubowalam nie wychodzic powtórnie za maz, poniewaz
balam sie, aby ta straszna historia sie nie powtórzyla - powiedziala
gorzko Beatrice.
- Zawsze wydajesz sie taka pewna siebie.
- Tak. Obawiam sie jednak, ze nie dotyczy to milosci.
_ Z wyjatkiem twoich powiesci - odezwala sie cicho Arabella.
Beatrice uniosla brew.
- To bardzo bystra obserwacja.
- Och, Beatrice, tak mi przykro, ze nie zaznalas prawdziwej
milosci.
Beatrice zauwazyla, ze kuzyuka jest naprawde zmartwiona.
Wstala z krzesla, obeszla dokola biurko i mocno ja usciskala.
251
AMANDA QUICK
- Wszystko jest w porzadku, kochanie. Poradzilam sobie bez
niej calkiem niezle.
- Ale ...
- Juz dobrze. - Poklepala Arabelle po ramieniu. - Nie opowiedzialam
ci tej historii po to, bys zwatpila w Pearsona. On jest
zupelnie inny niz Justin. Mysle, ze bardzo mu na tobie zalezy.
- Naprawde tak myslisz?
Beatrice przypomniala sobie, jak Pearson patrzyl na Arabelle,
kiedy ona tego nie widziala.
- Tak, tak mysle.
Arabella odprezyla. sie.
- Dzieki Bogu.
- Kochanie, posluchaj mnie - powiedziala Beatrice, odetchnawszy
gleboko. - Nie ulega watpliwosci, ze Pearsonowi na tobie
zalezy. Inna sprawa, czy jego rodzice pozwola mu prosic o twoja
reke. Musisz przygotowac sie na kazda ewentualnosc.
- Pearson szanuje swoich rodziców i wolalby, oczywiscie,
aby zaaprobowali panne mloda, która sobie wybierze. Ale jest
równiez mezczyzna i to on podejmie ostateczna decyzje, niezaleznie
od tego, czy rodzice poblogoslawia ten wybór, czy nie.
Nic nie czyni z ludzi wiekszych optymistów niz milosc, pomyslala
Beatrice. Raz jeszcze uscisnela Arabelle.
- Mam nadzieje, ze masz racje. Byc moze w tych sprawach
masz lepsza intuicje niz ja.
Nie zamierzalam isc az na Deeping Lane, pomyslala Beatrice,
przystanawszy z Elfem na skraju niewielkiego parku. Jednak od
czasu, gdy przyszedl jej do glowy pomysl szpiegowania Grahama
Saltmarsha, nie mogla o nim zapomniec. Przypomniala sobie
adres, który podal sprzedawcy w ksiegarni Hooka. Dawalo jej to
mozliwosc zdobycia jakichs informacji na temat Saltmarsha.
Poza tym Elfowi spacer dobrze zrobi. Wielkie psy potrzebuja
duzo ruchu.
Zauwazyla nagle, ze wymysla sobie usprawiedliwienia. Tak
252
RUINY
jakby Leo byl jej mezem, który ma prawo do krytykowania jej
decyzji. Mruknela cos do siebie z niesmakiem.
Rankiem mgla rozwiala sie na chwile, teraz jednak zbierala sie
na nowo. Deeping Lane byla juz szara od mgly. Z miejsca,
w którym Beatrice stala pod galeziami wielkiego drzewa, widac
bylo drzwi domu z numerem dwudziestym pierwszym.
- Moze powinnismy podejsc troche blizej, Elf. Co to za szpiegowanie,
kiedy nie widac dokladnie, kto wchodzi i wychodzi.
Pies zastrzygl uszami, ale jego uwaga skupiona byla nadal na
trawie rosnacej pod drzewem. Zapach, który sie tam unosil, byl
bardzo interesujacy.
Kiedy jednak pociagnela lekko za smycz, pies natychmiast
odwrócil sie od drzewa, gotów badac jakies nowe terytorium.
Razem przeszli na druga strone ulicy i ruszyli w kierunku domu
Saltmarsha.
Beatrice nie martwila sie wcale, ze Saltmarsh moze ja rozpoznac,
jezeli akurat wyjrzy przez okno. Kapelusz z woalka zapewnial jej
anonimowosc. Byla zaledwie jeszcze jedna dama na spacerze
z psem.
Przeszedl ja lekki dreszcz podniecenia, kiedy wraz z Elfem
przemaszerowala pod domem z numerem dwudziestym pierwszym.
Zauwazyla od razu, ze pomimo ponurego dnia w oknach nie pali
sie zadne swiatlo.
Jakis mlody chlopak z rozczochranymi wlosami wylonil sie zza
rogu i stanal jak wryty na widok Elfa. Jego twarz wyrazala
kombinacje strachu i zaciekawienia.
- Czy to jest wilk, prosze pani?
- Co? - Beatrice spojrzala na chlopca. - Och, oczywiscie, ze
nie. To po prostu duzy pies.
- Moze ugryzc?
- Nie sadze - powiedziala Beatrice. - Mozesz go poglaskac,
jesli chcesz.
- A niech to diabli. - Chlopiec poklepal ostroznie Elfa dwukrotnie
po glowie, a potem na wszelki wypadek odskoczyl w bok. Teraz
powiem chlopakom, ze dotknalem prawdziwego wilka.
253
AMANDA QUICK
W glowie Beatrice zaswital pewien pomysl. Otworzyla torebke
i wyjela z niej kilka monet.
- Czy móglbys zapukac do domu pod numcrcm dwudziestym
pierwszym?
Chlopiec wzruszyl ramionami, wzial pieniadzc i wbiegl na
schody. Beatrice odeszla kawalek i czekala.
Chlopiec wspial sie na palce i zalomotal kilka razy kolatka.
Drzwi sie nie otworzyly.
- To wystarczy - powiedziala Beahice, kiedy chlopak przybiegl
do niej z powrotem. - Bardzo mi pomogles.
Poslal ostatnie pelne podziwu spojrzenie Elfowi i pobiegl co
sil do parku.
Beatrice przygladala sie drzwiom domu z numerem dwudziestym
plerwszym.
- To by znaczylo, ze pana Saltmarsha nie ma w domu, Elf.
Pies nie odpowiedzial. Beatrice postanowila uznac jego milczenie
za zgode. Poszli jeszcze kawalek prosto, po czym skrecili w boczna
uliczke.
Elf znalazl tu mnóstwo interesujacych zapachów, ale Beatrice
pociagnela go za soba az do otoczonego murem ogrodu przy domu,
w którym mieszkal Saltmarsh.
Zelazna brama nie byla zamknieta na klucz.
Elf, który do tej pory nie wydal z siebie najmniejszego glosu,
spojrzal na nia z zaciekawieniem i wbiegl do ogrodu.
Dom jest z pewnoscia zamkniety, pomyslala Beatrice. Bez
pomocy Leo nie uda jej sie wejsc do srodka. Bedzie jednak mogla
zajrzec przez okno. Byc moze zobaczy cos interesujacego.
Elf okazal duze zainteresowanie letnia kuchnia. Beatrice pozwolila
mu obwachiwac przez chwile niewielki skrawek ziemi,
podczas gdy sama zbierala odwage, by zajrzec przez okno.
Zaslony byly zaciagniete, ale jedna z nich zaczepila o krawedz
malego stolika. W szparze, która w ten sposób powstala, Beatrice
dostrzegla waskie przejscie prowadzace do zagraconego pomieszczenia,
które przypominalo jej gabinet. Pólki pelne byly oprawionych
w skóre ksiazek. Kilka otwartych lezalo na biurku.
254
RUINY
Potwierdzalo to tylko naukowe zamilowania Saltmarsha. Poza
tym nie zauwazyla nic interesujacego.
Rozczarowana, postanowila juz wracac. Wtedy zobaczyla, ze
Elf siedzi i cierpliwie wpatruje sie w drzwi. Pies sprawial wrazenie,
jak gdyby oczekiwal, ze ktos otworzy je od wewnatrz.
- Jestem pewna, ze sa zamkniete, Elf.
A jezeli nie?
Weszla na schodek i spróbowala obrócic galke. Obrócila ja bez
trudu,
- Musze potraktowac to jako dobry znak, Elf. - Otworzyla
drzwi i weszla do ciemnej waskiej sieni.
Pies z entuzjazmem wbiegl do srodka.
Nie zatrzymal sie. Biegl naprzód, postukujac pazurami po
drewnianej podlodze. Beatrice puscila smycz.
- Elf! - krzyknela ostrym glosem. - Wracaj tutaj!
Pies zignorowal ja i zniknal za nastepnymi drzwiami.
- Cholera jasna. - Beatrice podciagnela suknie i pobiegla za
psem. - Leo udusi mnie, jesli cie zgubie. Wracaj natychmiast,
przeklety psie.
W drzwiach stanal Leo. W jednej dloni trzymal garsc listów,
a w drugiej pistolet.
- Witaj, Beatrice.
~17",··-,
To bylo najstraszniejsze. Byc
zlozona w ofierze na oltarzu
jego nienaturalnej zadzy ...
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial siedemnasty
Leo - powiedziala przestraszona Beatrice - co ty tu robisz?
- W tych okolicznosciach czuje sie równie uprawniony do
zadania ci tego samego pytania.
- Moge to wyjasnic - odparla szybko.
- Ja równiez - stwierdzil lakonicznie. - Ciekawe, czy uda nam
sie zaakceptowac nawzajem nasze wyjasnienia.
- To, co mówisz, nie brzmi wcale zachecajaco. - Tetno
Beatrice uspokoilo sie nieco, jej serce nadal jednak bilo szybciej
niz zwykle. Zdawala sobie sprawe, ze stoi w domu dzentelmena,
który jej wcale tutaj nie zaprosil. - Gdybym miala sklonnosc
do tracenia przytomnosci, z pewnoscia natychmiast bym
zemdlala.
- Ale poniewaz nie masz takiej sklonnosci, mozemy pominac
czesc dramatyczna. - Leo odwrócil sie i wszedl do malego
saloniku, w którym dokonywal wlasnie przeszukania. Otwierajac
RUINY
szuflade biurka, uniósl brew. - Rozumiem, ze przyszlas tutaj z tego
samego powodu co ja.
- Przyszlam, zeby sie troche rozejrzec - powiedziala nieco
szorstkim glosem. - A po cóz innego mialabym tutaj przychodzic?
Spojrzal na nia ponuro swoimi tajemniczymi oczami w sposób,
który ja zawsze irytowal.
- Co ty u diabla sobie myslisz? - oburzyla sie Beatryce.
- Pomyslalem tylko, ze skoro uwazasz, ze ten Saltmarsh jest
calkowicie niewinny, to ... - Przerwal i wzruszyl ramionami.
Beatrice byla wsciekla.
- Myslisz, ze przyszlam tu, zeby go przed toba ostrzec? Chcialabym
ci przypomniec, ze jestesmy wspólnikami w tym przedsiewzieciu.
Nie zrobilabym czegos takiego bez przedyskutowania
tego najpierw z toba.
- Milo mi to slyszec.
Beatrice spojrzala na Elfa, który polozyl sie na srodku pokoju.
- Przechodzilam tedy, wyprowadzajac na spacer twojego psa.
Leo mruknal cos niezrozumialego i nadal przegladal znalezione
w szufladzie papiery.
Beatrice odchrzaknela.
- Kiedy sie zorientowalam, ze nikogo nie ma w domu ...
Leo uniósl nagle glowe i spojrzal na nia z blyskiem w oku.
- Do diabla. To ty pukalas przed chwila do frontowych drzwi.
- Nie pukalam - odrzekla, unoszac dumnie glowe.
- Beatrice ...
- Zaplacilam chlopcu, zeby to zrobil za mnie - powiedziala
szybko. - Chcialam byc pewna, ze nikogo nie ma.
- Przestraszylas mnie. - Leo zamknal szuflade i wzial do reki
maly posazek, który stal na biurku. - Sam o malo nie zemdlalem.
Myslalem juz, ze to Sibson.
- Dlaczego Sibson?
- Chyba dlatego, ze wlasnie o nim myslalem. - Leo obejrzal
dokladnie posazek. - Falsyfikat.
- Sibson to falsyfikat?
- Nie, ten posazek. - Leo odstawil Afrodyte na stól. - Ma
256 9-Ruiny 257
AMANDA QUICK
najwyzej dwa lub trzy lata. Prawdopodobnie Saltmarsh dostal go
od Sibsona.
Beatrice wspiela sie na palce, zeby zajrzec za obraz na scianie
przedstawiajacy jakis wloski pejzaz. W jej powiesciach bohaterki
zawsze znajdowaly za obrazami ukryte sejfy.
- Opowiedz mi o swojej wizycie u Sibsona.
- Nie mam zbyt wiele do opowiadania. Kiedy przyszedlem,
Sibsona nie bylo. Prawde mówiac, wyglada na to, ze w pospiechu
wyjechal z miasta.
- Z czego to wnioskujesz?
- Poszedlem na góre do jego mieszkania nad sklepem. Zniknela
wiekszosc jego ubran i przybory do golenia. Ciekawe, ale tutaj
równiez nie znalazlem rzeczy osobistych Saltmarsha. Przeszukalem
juz sypialnie.
Beatrice uniosla brwi.
- Jezeli obaj sa w to zamieszani, to po zamordowaniu doktora
Coxa mogli poczuc sie niepewnie. Byc moze doszli do wniosku,
ze lepiej bedzie, jesli wyjada na jakis czas z Londynu.
- Chyba tak. - Leo podszedl do drzwi. - Sprawdzilem juz ten
pokój. Zostal jeszcze gabinet.
Beatrice poszla za nim.
- Ostatniej nocy wyraziles przypuszczenie, ze byc moze mamy
do czynienia z klótnia pomiedzy zlodziejami. Coraz bardziej na
to wyglada, prawda?
- Na podstawie znanych nam faktów mozemy tak przypuszczac. Leo
wszedl do gabinetu i od razu skierowal sie w strone biurka. Cox,
Sibson i Saltmarsh mogli razem szukac Zakazanych Pierscieni.
Kazdy z nich wnosil cos do tej spólki.
Beatrice przegladala tytuly ksiazek na pólkach. Wiekszosc
z nich stanowily klasyczne prace na temat starozytnosci i dawny~h
legend. .
- Wyglada na to, ze pan Saltmarsh jest rzeczywiscie prawdziwym
uczonym, który móglby odnalezc Pierscienie, a moze
i posag Afrodyty.
- Jest równiez faktem, ze Sibson ma niezle kontakty w dziedzinie
258
RUINY
handlu antykami. W przeszlosci byl zamieszany w niejedna podejrzana
afere. Nie zastanawialby sie ani chwili, gdyby mógl polaczyc
swe sily z Saltmarshem i zdobyc cos tak cennego jak Zakazane
Pierscienie Afrodyty.
- Mysle, ze placili doktorowi Coxowi za przygotowanie truc1Zny.
- Prawdopodobnie tak.
- Jak myslisz, który z nich zastrzelil doktora Coxa?
Leo zawahal sie.
- Watpie, zeby to zrobil Sibson. Jest czlowiekiem intrygi
i spisku, a nie przemocy fizycznej. Jest bardzo nerwowy.
- Z mojego doswiadczenia wynika, ze ludzie nerwowi maja
sklonnosc do nieadekwatnego reagowania w chwilach wielkiego
napiecia. W panice taki czlowiek moze pociagnac za spust pistoletu,
którym chcial tylko kogos nastraszyc.
- To prawda. - Leo zamknal jedna szuflade, a otworzyl druga.Mozliwosc
zdobycia Zakazanych Pierscieni moglaby kazdego
kolekcjonera pozbawic zdrowego rozsadku.
Beatrice zdjela z pólki jakas ksiazke, odwrócila grzbietem do
góry i zaczela nia potrzasac.
- Co ty robisz?
- W moich powiesciach bohaterki czesto znajduja w ksiazkach
jakies wazne papiery.
Leo prychnal zniecierpliwiony. Beatrice postanowila nie zwracac
na niego uwagi. Z ksiazki nie wypadlo jednak nic interesujacego.
Odstawila ja na pólke i wziela nastepna.
- Nie wyglada na to, abys jakos specjalnie sie przejmowal ta
afera z Pierscieniami. Wprost przeciwnie, jestes niewzruszony
niczym skala.
- Tylko dlatego, ze moje nerwy narazone sa ostatnio na kontakt
z duzo bardziej niepokojacym zjawiskiem.
Spojrzala na niego podejrzliwie.
- Jakim to mianowicie?
- Dobrze wiesz, ze mam na mysli ciebie, Beatrice.
- Bzdura. - Potrzasnela nastepna ksiazka. - Nie wierze w to
259
AMANDA QUlCK
ani troche. W koncu jestes dzentelmenem, który dla rozrywki
poluje na rozbójników.
- Tylko dlatego, ze w Devonshire tak trudno o przyzwoita
rozrywke.
Nie zaszczycila go odpowiedzia.
- Znalazles cos ciekawego w tym biurku?
- To zalezy od tego, co nazywasz ciekawym - powiedzial powoli.
Odwrócila sie szybko i zobaczyla, ze Leo przeglada plik zapisanych
papierów.
- Co to jest?
- Wyglada to na czesc rekopisu. - Leo wzial pierwsza strone
do reki. - Powiesc grozy, jesli sie nie myle. - Zaczal czytac
glebokim, zlowieszczym glosem.
- Starozytny grobowiec wykuty byl w litej skale wewnatrz
wzgórza. Wejscie zarosniete bylo dzikim winem, zielona zaslona
zaprojektowana przez nature dla ukrycia nieprzeniknionej ciemnosci
panujacej wewnatrz.
Beatrice poczula ulge.
- A wiec pan Saltmarsh powiedzial nam prawde. Jest poczatkujacym
pisarzem.
Leo czytal dalej.
- Pomszana wielka odwaga, której nie brakowalo jej szlachetnej
naturze, piekna Beatrice zblizala sie do rozsypujacych sie min ...
- Beatrice. Niech to zobacze. - Beatrice podbiegla do biurka.
Wyrwala kartke z dloni Lea i przygladala sie jej ciekawie. Wielkie
nieba. On nazwal swoja bohaterke moim imieniem.
- Sprytny lajdak - Leo zabral jej kartke i schowal do szuflady. Nie
ulega watpliwosci, ze zamierzal oczarowac cie tym wspanialym
gestem.
- To dosc wzmszajace, musisz przyznac.
- Wrecz przeciwnie, to podstepne, zreczne i przebiegle. Dokladnie
cos takiego, czego spodziewalbym sie wlasnie po Saltmarshu.
- Leo zatrzasnal szuflade i otworzyl nastepna.
- Skad mozesz miec pewnosc, ze chodzilo mu o cos innego
niz tylko wyrazenie swojego uznania.
260
RUINY
- Dobry Boze. Myslalem, ze taka dojrzala kobieta jak ty bedzie
zbyt doswiadczona, zeby sie nato nabrac.
- My, kobiety dojrzale, nie mozemy zbytnio kaprysic, kiedy
dzentelmeni pragna wyrazic nam swoje uznanie - powiedziala
zimno Beatrice. - W moim wieku takie gesty nie zdarzaja sie zbyt
czesto.
Leo wyprostowal sie gwaltownie.
- Alez Beatrice, nie zamierzalem ...
- Bzdura. Ale nie szkodzi. Juz ci wybaczylam. Jednym z przywilejów
mojego wieku jest mozliwosc patrzenia na zycie z wlasciwej
perspektywy. Nie uda ci sie mnie stlamsic kilkoma nieprzyjemnymi
uwagami na temat mojego wieku i naiwnosci.
Leo nie odpowiedzial. Jego spojrzenie równiez nic nie wyrazalo.
Beatrice wrócila do pólek z ksiazkami.
- Musisz przyznac - mówila dalej rzeczowym tonem - ze ten
rekopis swiadczy o tym, iz pan Saltmarsh mógl byc z nami
calkowicie szczery, kiedy opowiadal o swojej roli w tej sprawie.
- Beatrice.
- Slucham? - Zdjela z pólki kolejna ksiazke, zerknela na tytul
i usmiechnela sie. - Och, spójrz. Pan Saltrnarsh trzyma moja Panne
mloda Z zamku Scarcliffe na tej samej pólce co dziela klasyczne.
- Uczynilem te nieprzyjemna i calkowicie nieuzasadniona
uwage - zaczal Leo bardzo powaznym glosem - tylko dlatego,
ze jestem cholernie zazdrosny o Saltmarsha.
- Ciekawe, czy ... - Odwrócila sie do niego tak szybko, ze
prawie upuscila ksiazke. - Co ty powiedziales?
- Mysle, ze slyszalas. - Leo powrócil do przeszukiwania
szuflady. - Minelo tak wiele lat od czasu, kiedy po raz ostatni
doswiadczylem zazdrosci, ze zupelnie zapomnialem, jakie to moze
byc nieprzyjemne.
- Leo. - Beatrice przycisnela ksiazke do piersi i podeszla do
biurka. - Zapewniam cie, ze nie masz powodów do zazdrosci.
Moje uczucia dla pana Saltmarsha nie wykraczaja poza zwykle
wiezy przyjazni, która w naturalny sposób rozwija sie pomiedzy
ludzmi o wspólnych zainteresowaniach.
261
AMANDA QUICK
- Rozumiem. A co z wiezami, które nas lacza, Beatrice?
- Sa bez watpienia innego rodzaju niz te, które lacza mnie
z Grahamem. Chcialam powiedziec, z panem Saltmarshem.
Leo spojrzal na nia groznie.
- Musze przyznac, ze mnie uspokoilas.
Przygladala mu sie z rosnacym zainteresowaniem.
- Jestes zdenerwowany - zauwazyla po chwili.
- Spiesze sie. Moze skonczymy z tym i wyjdziemy, zanim
Saltmarsh wróci i zastanie nas grzebiacych w jego biurku?
- Mówiles chyba, ze nie ma go w miescie.
- Na to wyglada, nie jestem tego jednak calkowicie pewien.
Ciche skomlenie zmrozilo krew w zylach Beatrice. Obrócila
sie na piecie i zobaczyla, ze Elf wstal z podlogi i weszac rusza
w kierunku frontowych drzwi.
- Leo, twój pies ...
- Tak widze, - Leo wyszedl zza biurka. - Ktos jest na schodach
przed domem. Zapewne gospodyni. Zostaw te przekleta ksiazke.
Szybko.
Beatrice odstawila ksiazke na pólke. Leo zlapal ja za nadgarstek
i pociagnal za soba w kierunku drzwi.
We frontowych drzwiach zazgrzytal klucz. Elf spojrzal na
swojego pana jak gdyby oczekiwal instrukcji.
- Nie - szepnal Leo - chodz.
Wyciagnal Beatrice z gabinetu i skierowal sie do tylnych drzwi.
Elf potruchtal za nimi. Leo otworzyl drzwi i wszyscy wybiegli
na zewnatrz.
Kiedy Leo po cichutku zamykal za nimi drzwi, Beatrice uslyszala,
jak ktos wchodzi do domu.
Dziekowala Bogu za mgle, która wyraznie zgestniala i teraz
wypelniala caly ogród.
Elf zaprowadzil ich do furtki. Po chwili byli juz na ulicy.
- Niewiele brakowalo - powiedziala Beatrice, lapiac oddech.
- Niewiele - zgodzil sie Leo i scisnal ja za ramie. - Bardzo
niewiele. I przysiegam, ze jezeli jeszcze raz ...
- Rozmawiajmy o rzeczach istotnych - przerwala mu szybko. -
262
l
RUINY
Sibson byc moze jest zamieszany w te afere, ale pan Saltmarsh
zdecydowanie wyglada na niewinnego. Musisz przyznac, ze wszystko
wskazuje na to, ze mówil prawde.
- Przyznaje, ze dowody jego niewinnosci sa oczywiste - powiedzial
Leo, wciaz sciskajac ja za reke. - Troszeczke zbyt
oczywiste.
- Co chcesz przez to powiedziec?
- Daj spokój. Kilka stron rekopisu z bohaterka noszaca twoje
imie i egzemplarz jednej z twoich powiesci na pólce? To jasne,
ze przygotowal to wszystko bardzo starannie na wypadek, gdybym
tu czegos szukal.
- Jestes bardzo podejrzliwy, Leo.
- Potraktuje to jako komplement. - Zwolnil kroku, kiedy dotarli
do wiekszej ulicy. - Bardzo chcialbym wiedziec, gdzie sa w tej
chwili Sibson i Saltmarsh.
Leo wciaz jeszcze zastanawial sie, gdzie moga byc dwaj
mezczyzni, bez watpienia zamieszani w sprawe Pierscieni, kiedy
dotarli do domu Beatrice.
- Beatrice! - Arabella wybiegla z salonu. Jej oczy blyszczaly
najwyzszym podnieceniem. Na widok Leo, zatrzymala sie w miejscu
i uklonila. - Milordzie. - Odwrócila sie do Beatrice. - W koncu
wrócilas. Ciotka Winifreda i ja nie moglysmy sie juz doczekac.
- Co sie stalo? - Beatrice zdjela kapelusz z woalka i rzucila
go na stól. - Uspokój sie. Powiedz mi, co sie stalo.
W drzwiach salonu pojawila sie Winifreda. Wygladala na osobe
mile zaskoczona.
- Moja droga Beatrice. Takie nowiny. Jestesmy pod wrazemem.
Beatrice uniosla brwi.
- Kto umarl?
- Nic mi nie wiadomo o tym, ze ktos umarl - odparla ciotka,
mrugajac ze zdziwienia. - Mialam na mysli twoje zareczyny.
- Moje co?
263
AMANDA QUICK
Leo skrzywil sie na dzwiek glosu Beatrice, który zgodnie
z prawami fizyki powinien byl powybijac szyby w oknach. Pomyslal
szybko, ze moze zdazylby jeszcze uciec frontowymi drzwiami.
- Rozumiem, ze nie zostaly jeszcze ogloszone. - Winifreda
usmiechnela sie promiennie do Leo. - Skoro jednak i tak mówi
juz o nich cale miasto, pomyslalysmy sobie...
- Najpierw powiedziala nam o tym lady Hazelthorpe - przerwala
ciotce Arabella. - Wchodzila wlasnie do salonu Lucy, kiedy my
stamtad wychodzilysmy. Natychmiast zlozyla nam gratulacje.
Winifreda spojrzala na Beatrice z wyrzutem.
- Bardzo sie cieszymy, kochanie, ale musze przyznac, ze to
troche dziwne dowiedziec sie o czyms takim od lady Hazelthorpe.
- Ciocia, oczywiscie, nic nie dala po sobie poznac. - Arabella
usmiechnela sie. - Ja równiez nie. Udawalysmy, ze wiemy o tym
od dawna.
- Obycie towarzyskie bardzo sie przydaje w takich sytuacjach zauwazyla
skromnie Winifreda.
- Czy wyscie obie stracily glowe? - Beatrice rozpiela plaszcz
i powiesila go na wieszaku. - Nie mam pojecia, jak lady Hazelthorpe
mogla wpasc na taki absurdalny pomysl. Powinnyscie sie
zorientowac, ze sobie z was kpi. Doprawdy nie wiem, dlaczego
tak postapila.
Arabella zagryzla warge. Spojrzala na Leo, a potem znów na
kuzynke.
- Lady Hazelthorpe powiedziala, ze wie o tym od Pearsona,
który slyszal o tym bezposrednio od jego lordowskiej mosci.
Beatrice ujela sie pod biodra i spojrzala na nia groznie.
- Której lordowskiej mosci?
Leo uznal, ze nadszedl czas, zeby zachowac sie jak mezczyzna.
- Tej lordowskiej mosci.
Odwrócila sie do niego z otwartymi ustami. Zamknela je
dopiero po kilku sekundach.
- O czym na Boga pan mówi, milordzie?
- To raczej dluga historia. - Leo wzial ja za ramie. - Moze
porozmawiamy o tym w pani gabinecie.
264
RUINY
Beatrice zaparla sie.
- Chwileczke, milordzie.
To moze byc moja jedyna szansa, pomyslal. Beatrice byla zbyt
zaskoczona, aby sie dluzej opierac. Pociagnal mocniej i udalo mu
sie zaprowadzic ja do gabinetu. Zanim calkowicie oprzytomniala,
zdazyl jeszcze zamknac drzwi.
- Tego juz za wiele. - Wyrwala mu reke i podeszla do
swojego biurka. Oparla sie na nim obiema dlonmi. - Wytlumacz
Sie·
- Bumby wyzwal mnie na pojedynek.
- Niemozliwe. - Natychmiast przeszla jej wscieklosc. - Nie
wierze w to.
- Uprzedzalem cie, ze mlodzi mezczyzni rzadko rozumieja
niuanse matrymonialnych spisków i strategii - Leo podszedl do
okna. - Bumby zbyt powaznie potraktowal grzecznosci swiadczone
przeze mnie twojej kuzynce.
- O Boze. To straszne.
Spojrzal na nia zaskoczony, widzac, ze tak sie tym przejela.
Beatrice niezgrabnie okrazyla biurko i opadla na krzeslo.
Jej nieklamana rozpacz zrobila na nim duze wrazenie. Zrobilo
mu sie cieplo na sercu. Zalezy jej na nim. Przynajmniej na tyle,
zeby przejmowac sie pojedynkiem.
- Nie musisz szukac swoich soli trzezwiacych - powiedzial. Pojedynek
sie nie odbedzie.
- Nie mam soli trzezwiacych - odezwala sie nieobecnym
glosem. Nagle dotarly do niej jego slowa. - Chodzi ci o to, ze
pojedynku nie bedzie, poniewaz wytlumaczyles Bumby'emu, ze
nie interesujesz sie Arabella?
- Powiedzialem mu, ze to ty mnie interesujesz.
- Rozumiem. Musiales powiedziec mu cos takiego, co przekonaloby
go, ze nie wspólzawodniczysz z nim o reke Arabelli.
- Otóz to. - Rozluznil sie nieco. Zaczynala mówic rozsadnie. Spróbowalem
najpierw twojej historii. Wyjasnilem mu, ze jestem
tylko przyjacielem rodziny, ale on w to nie uwierzyl.
- Wyglada na to, ze miales racje, mówiac o sklonnosci do
265
AMANDA QUICK
dramatyzowania u mlodych dzentelmenów. - Beatrice potrzasnela
glowa skonsternowana. - Mimo to wyzywac cie na pojedynek
w tych okolicznosciach ... Sadzilam, ze Burnby jest madrzejszy.
Leo odwrócil sie do okna.
- Burnby uznal, ze nadzwyczajna sytuacja wymaga przedsiewziecia
nadzwyczajnych srodków.
- Byl az tak zazdrosny?
- Zazdrosny byl na pewno. Musze jednak przyznac, ze widzial
szlachetniejszy cel w tym pojedynku.
- Bzdura. Cóz jest szlachetnego w wyzwaniu cie na pojedynek
tylko po to, abys nie poprosil o reke Arabelli?
Leo przygladal sie mlodemu drzewku, które ledwo bylo widac
w gestniejacej mgle.
- Burnby uwazal, ze ma obowiazek chronic twoja mloda
niewinna kuzynke. Wedlug niego, zamierzalem zlozyc ja w ofierze
na oltarzu mojej zadzy.
Na chwile zapadla cisza.
- Burnby tak powiedzial? - Glos Be:atrice brzmial dziwnie
neutralnie. - Tymi slowami? Zlozyc w ofierze na oltarzu zadzy?
- Tak.
- Rozumiem.
- Sprawial wrazenie zadowolonego, kiedy mu powiedzialem,
ze to ciebie zamierzam zlozyc w ofierze.
- Na oltarzu twojej zadzy.
- Tak. - Odwrócil sie do niej. Ona jednak na niego nie patrzyla;
wbila wzrok w duzy globus stojacy w drugim koncu gabinetu. Przykro
mi, Beatrice, ale bylo to naj prostsze wyjscie z sytuacji,
która mogla zakonczyc sie niezlym skandalem.
- Rozumiem. - Wciaz wpatrywala sie w globus niczym w krysztalowa
kule.
- Wiem, ze wyszlo troche niezrecznie - powiedzial ostroznie.
Zacisnela szczeki i przelknela sline.
- Tylko wtedy, gdyby wyszlo na jaw, ze jestem równiez pania
York. Pani Poole przezyje plotki o zerwanych zareczynach z lordem
Monkcrest. Pani York nie.
266
RUINY
- Ale zarówno pani Poole, jak i pani York przezylyby wyjscie
za mnie za maz - powiedzial cicho Leo.
Beatrice drgnela i odwrócila sie. Popatrzyla na niego pustymi
oczami.
- Slucham?
- Slyszalas przeciez.
Zaczerwienila sie.
- Tak, oczywiscie. Wybacz mi. Jestes prawdziwym dzentelmenem.
Wiem, ze gdyby bylo trzeba, postapilbys honorowo. Ale
jestem pewna, ze nie bedzie to konieczne.
Zaczynala go irytowac.
- Nie uwazalbym tego za koniec swiata, gdybys zostala moja
zona·
- To bardzo rycerski gest z twojej strony.
Mial ochote podniesc ja z krzesla i zmusic do porzucenia tego
denerwujacego wyrazu twarzy.
- Rycerskosc przystoi mlodziencom. Ja juz od lat nie mysle
w takich kategoriach.
- Ale jestes czlowiekiem honoru. Nie ulega watpliwosci, ze
uwazasz, iz skoro to ty stworzyles ten problem, jestes zobowiazany
zaoszczedzic mi skandalu, jezeli tak mialo by sie to skonczyc.
- A ty?
- Ja? Tak, oczywiscie. - Podniosla glowe i wyprostowala sie. -
Przyznaje, ze ja równiez jestem odpowiedzialna za to, ze znalazles
sie w tej trudnej sytuacji.
- Do diabla, nie to mialem na mysli. Pytam, czy idea poswiecenia
cie na oltarzu mojej zadzy nie rani przypadkiem twoich
delikatnych uczuc.
- Och, rozumiem. - Glosno przelknela sline. - Moje uczucia
nie sa chyba wcale takie delikatne. Idea poswiecenia mnie na
oltarzu twojej zadzy nie tylko ich nie rani, ale nie pozostawia na
nich nawet zwyklego siniaka.
Leo poczul nagle, ze w jego wnetrzu cos sie rozluznilo. Ku
wlasnemu zdumieniu, zaczal sie usmiechac.
- Nie doceniasz siebie, Beatrice. Niektóre twoje uczucia, o czym
267
AMANDA" QUICK
sam sie przekonalem, sa naprawde piekne i wyjatkowe. Dzieki
nim zblizylem sie bardziej do metafizyki niz dzieki jakiejkolwiek
poezji, która kiedys czytalem.
Chwycila mala haftowana poduszke, która lezala za jej plecami
na krzesle, i rzucila, celujac w jego glowe.
~ pa" 18 ,e. ~
Drzwi na koncu korytarza zamknely sie
nagle, odcinajac promien ksiezycowego
swiatla. Otoczyly ja ciemnosci.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial osiemnasty
Nastepnego wieczoru Finch stanal w drzwiach gabinetu lorda
Monkcrest i dyskretnie zakaszlal. .
- Prosze mi wybaczyc, milordzie. Powóz czeka. Juz prawie
pól do dziewiatej, a o ósmej czterdziesci piec jest pan oczekiwany
w domu pani Poole, jezeli pan pamieta.
- Dziekuje ci, Finch. Nie zapomnialem. - Leo skonczyl pisac
i zamknal ksiege rachunkowa Coxa.
Byljuz ubrany odpowiednio do okolicznosci. Móglby wymienic
mnóstwo rzeczy, które wolalby robic tego wieczoru. Na przyklad
kolacja we dwoje z Beatrice.
Skoro jednak oglosil zareczyny, wiedzial, ze przez kilka kolejnych
wieczorów musi sie pokazywac publicznie w towarzystwie
Beatrice. Odstepstwo od tej reguly wywolaloby jeszcze wiecej
plotek i spekulacji, których w tej chwili woleliby uniknac.
Byl juz w polowie drogi do drzwi, kiedy sie zatrzymal.
269
AMANDA" QUlCK
- Zapomnial pan czegos, milordzie? - zapytal Finch.
- Tak, chyba tak. Zaraz przyjde.
Finch uklonil sie i wyszedl z gabinetu.
Leo poczekal, az bedzie zupelnie sam, podszedl do przeciwleglej
sciany i zdjal z niej ciezkie zlocone lustro. Przez chwile przygladal
sie mechanizmowi zamykajacemu ukryty sejf. Potem otworzyl
drzwiczki i wyjal z niego niewielkie pudeleczko.
Obracal je powoli miedzy palcami. Wciaz jeszcze nie bardzo
wiedzial, dlaczego zabral je ze soba do Londynu. Od czasu smierci
rodziców nie wyjmowal go z sejfu w opactwie Monkcrest. Przez
kilka lat do niego nie zagladal. Kiedys chcial podarowac je zonie na
pierwsza rocznice slubu. Po roku malzenstwa jednak zorientowal
sie, ze zona nigdy nie bedzie w stanie kochac go tak, jak onja kochal.
Przedmiot lezacy na dnie pudeleczka byl czescia legendy
Monkcrestów, na spelnienie której stracil juz nadzieje.
Zabral je ze soba i wyszedl do przedpokoju, gdzie czekal na
niego Finch z plaszczem i rekawiczkami.
- Mam nadzieje, ze spedzi pan mily wieczór, milordzie.
- Jesli nie mily, to bez watpienia interesujacy. - Leo schowal
pudeleczko do jednej z kieszeni plaszcza. W drugiej mial juz
niewielki pistolet. - Trudno sie nudzic, kiedy pani Poole jest
w poblizu.
- To prawda. - Finch wyprostowal sie. - Milordzie, prosze
pozwolic mi pogratulowac panu w imieniu wlasnym i calej sluzby
z okazji zareczyn z pania Poole.
- Dziekuje, Finch. - Leo nie widzial powodu, aby wyjasniac, ze
zareczyny jeszcze sie nie odbyly.
Zszedl po schodkach do wynajetego powozu, który oswietlony
lampami czekal na niego we mgle.
Masywne zyrandole sali balowej oswietlaly równiez taras, na
którym stali Leo i Beatrice. Przez otwarte drzwi na zewnatrz
wylewalo sie cieplo setek cial zmieszane z muzyka i szmerem
konwersacji.
270
[
I
I
I
l
I
I
I
RUINY
- Ciotka Winifreda miala racje. - Beatrice oparla dlon w rekawiczce
na niskim kamiennym murku, który otaczal taras. Zdaje
sie, ze jestesmy glównym tematem rozmów na kazdym
towarzyskim spotkaniu w Londynie.
- Mozna sie bylo tego spodziewac. - Leo postawil noge na
kamiennej barierce, która znaczyla krawedz tarasu. Oparl lokiec
na udzie i razem z Beatrice wpatrywal sie w zamglone ogrody. W
koncu przestana mówic o naszych zareczynach.
- Nieprawdziwych zareczynach, chciales powiedziec - powiedziala
Beatrice. - Wiem, jak musisz cierpiec, bedac na ustach
wszystkich.
Machnal reka.
- Nie po raz pierwszy Szalony Mnich staje sie tematem bezpodstawnych
spekulacji.
Martwi sie czyms, pomyslala Beatrice. Kiedy dwie godziny
temu przyjechal po nia do domu, juz byl w takim nastroju.
Chcialaby wierzyc, ze przyczyna jego zlego humoru byla nie
rozwiazana wciaz zagadka Zakazanych Pierscieni. Obawiala sie
jednak, ze to raczej plotki na temat ich nieprawdziwych udawanych
zareczyn wplywaja na jego nastrój.
Co za pech. Zacisnela piesci. Ze tez Pearson Bumby musial
rzucic mu to glupie wyzwanie. Jakby bez tego sprawy byly zbyt
malo skomplikowane. Ani ona, ani Leo z pewnoscia nie potrzebowali
dodatkowego klopotu.
Najgorsze bylo jednak to, ze nie wiedziala, jak zdegustowany
lub wsciekly byl Leo z powodu nieoczekiwanego obrotu zdarzen.
Nic nie dalo sie wyczytac z jego twarzy i zachowania.
- Czy pojawily sie jakies znaki obecnosci pana Sibsona i pana
Saltmarsha? - zapytala rzeczowym tónem.
- Nie. Poslaniec, którego wynajalem dzis rano, zdal mi sprawozdanie
póznym popoludniem. Jak do tej pory, nie udalo mu sie
ich odnalezc. Gospodynie, sasiedzi ani sluzacy nie wiedza, dokad
pojechali.
- Jezeli uznamy, ze to Sibsonjest winny smierci doktora Coxa,
to mozna zrozumiec, ze ukryl sie gdzies po morderstwie - Beatrice
271
AMANDA QUICK
zmarszczyla czolo. - Dlaczego jednak pan Saltmarsh równiez
opuscil miasto?
- W odróznieniu od ciebie nie uwazam wcale, ze Saltmarsh
jest niewinna ofiara ich konspiracji. Wedlug mnie, wszyscy trzej
wspólpracowali, aby odnalezc Pierscienie. Wspólpraca zaczela
jednak szwankowac. Teraz jeden z nich nie zyje.
Beatrice rozluznila piesci i zaczela stukac palcami w kamienny
murek.
- Znalazles cos interesujacego w ksiegach doktora Coxa?
- Niewiele. Spedzilem nad nimi prawie caly dzien. Wiesz juz,
ze twój wuj byl jednym z klientów Coxa.
- Tak.
- Clarinda miala racje, mówiac, ze Sibson równiez kupowal
od niego "Eliksir meskiej sily". Byl jego klientem od wielu lat.
Beatrice zastanawila sie przez chwile nad tym, co z tego wynika.
- Wiemy przynajmniej, skad ci dwaj sie znali. Znalazles cos
jeszcze?
- Nie. - Leo skrzywil sie lekko. - Chociaz to interesujace
dowiedziec sie, ze niektórzy czlonkowie najlepszego towarzystwa
uciekali sie do pomocy eliksiru Coxa.
Orkiestra zaczela grac kolejnego walca. Obecnosc Leo wywolywala
w Beatrice mily niepokój. Zawsze sie tak czula, kiedy byl
blisko. Nagle zrozumiala, ze cale zycie czekala wlasnie na tego
czlowieka.
Zamiast ulegac emocjom, co robila od chwili, kiedy ujrzala go
po raz pierwszy, spróbowala zanalizowac wplyw, jaki wywierala
na nia jego obecnosc. Duzo latwiej moglaby poradzic sobie ze
swoimi chaotycznymi uczuciami, gdyby uznala, ze maja one
zwiazek wylacznie z namietnoscia.
Jurnosc i sila fizyczna robily na niej równie mocne wrazenie
jak na kazdej innej kobiecie, która znala. Spotkala juz jednak
dzentelmenów, którzy w wieczorowych strojach prezentowali sie
równie korzystnie jak Leo. Justin byl bardzo przystojny, chociaz
szczuplejszy niz Leo. Graham Saltmarsh równiez byl atrakcyjny,
chociaz nieco za bardzo wymuskany.
272
I
l
l
I
I
I
'/
RUINY
I na tym wlasnie to polega, pomyslala. Kiedy porównywala ich
z Leo, okazywalo sie, ze kazdemu z nich czegos brak. Zaden nie
sprawial, ze jezyly jej sie wlosy na karku, a w srodku robilo sie
goraco. Do zadnego nie pragnela podejsc tak blisko, aby poczuc
jego zapach.
Zauwazyla nagle, ze sciska mocno kamienna barierke okalajaca
taras.
- Czy cos sie stalo? - Leo patrzyl na jej zacisniete na barierce
dlonie.
- Nie. Oczywiscie, ze nie. - Zmusila sie do rozluznienia palców.
Odwrócila sie do niego i usmiechnela zimno i uprzejmie, po
czym wziela szybko gleboki oddech, zeby sie uspokoic.
Byl jej kochankiem. A w oczach wszystkich ludzi z towarzystwa
takze narzeczonym.
- Jestes pewna, ze wszystko jest w porzadku? - zapytal Leo.
- Tak. - Zmarszczyla czolo. - Myslalam tylko o Pierscieniach.
Zawahal sie i w prawie niewidoczny sposób wzruszyl ramionami.
- To tak jak ja.
Mozna sie bylo tego spodziewac, pomyslala Beatrice. Fakt, ze
zmiekly jej nagle kolana i zrobilo sie goraco, nie znaczyl wcale,
ze on równiez odczuwal podobne sensacje.
- I co wymysliles? - spytala uprzejmie.
- Ze musimy wykorzystac w jakis sposób nieobecnosc Sibsona
i Saltmarsha w miescie. Nie wiemy przeciez, jak dlugo ich nie bedzie.
Poczula sie troche tak, jakby wylal jej na glowe kubel zimnej
wody. Rozwazania na temat uczuc i namietnosci ulotnily sie
w okamgnieniu.
- Co moglibysmy jeszcze zrobic, czego nie zrobilismy do
tej pory?
- Jest jeszcze jedna czesc tej ukladanki, której nie przyjrzelismy
sie z bliska - powiedzial cicho Leo.
- Co masz na mysli? Przeszukalismy mieszkania wszystkich
trzech mezczyzn. Wynajales poslanca, zeby sie dowiedziec, gdzie
pojechali Sibson i Saltmarsh. Przejrzales papiery doktora Coxa.
Juz nic innego nie przychodzi mi do glowy.
273
AMANDA QUICK
- Moglibysmy jeszcze przyjrzec sie z bliska Muzeum Trulla.
Ciarki przeszly ja po plecach.
- Powiedziales przeciez, ze jest zamkniete od dnia, w którym
zostalam tam uwieziona razem z Saltmarshem.
- Obserwuje to miejsce przez caly czas. Nic sie tam nie dzieje.
A jednak wyglada na to, ze to przeklete muzeum odgrywa glówna
role w calej tej sprawie. Mysle, ze nalezy je poddac blizszej
inspekcji.
- Zamierzasz tam pójsc? - Przerwala, widzac, ze z sali balowej
wyszla jej kuzynka w towarzystwie Pearsona Bumby. Pearson
trzymal Arabelle delikatnie za ramie.
Para przeszla przez taras i przylaczyla sie do Leo i Beatrice.
- Witaj, Arabello. - Beatrice usmiechnela sie - Postanowiliscie
zaczerpnac troche swiezego powietrza?
- Przyszlismy, zeby wam cos powiedziec. - Arabella promieniala.
Pearson zatrzymal ja w pewnej odleglosci od Beatrice. Troche
sztywno skinal glowa.
- Pani Poole. MonkcresL
- Bumby. - Leo wygladal jednoczesnie na zirytowanego i znudzonego.
- Zanim przekazemy nasza wielka nowine - ciagnal odwaznie
Pearson - chcialbym przeprosic pana za to, co stalo sie wczoraj.
To bylo wielkie nieporozumienie. Mam nadzieje, ze pan to
zrozumie.
Leo uniósl brwi.
- Oczywiscie. Juz o wszystkim zapomnialem.
Arabella zmarszczyla delikatnie czolo.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego przepraszasz jego lordowska
mosc, Pearson?
- Popelnilem blad - powiedzial powaznym glosem jej ukochany.
Wytrzymal spojrzenie Leo. - Dzialalem w pospiechu i bez namyslu.
Na swoje usprawiedliwienie moge jedynie powiedziec, ze powodowaly
mna silne emocje.
- Niemadrze jest pozwalac, aby powodowaly nami silne emocje-
274
RUINY
rzekl kwasno Leo. - Niestety, uczymy sie tego dopiero w starszym
wieku. Wtedy jednak nie musimy juz przejmowac sie tak bardzo
konsekwencjami.
Beatrice nie podobal sie nastrój Leo. Postanowila szybko zmienic
temat tej konwersacji.
_ A cóz to za wielka nowina Arabello?
Twarz Arabelli natychmiast sie rozjasnila.
_ Pearson poprosil mnie o reke, a ja sie zgodzilam.
_ Rozumiem. - Beatrice spojrzala niepewnie na mlodzienca. Bardzo
sie ciesze. Mam nadzieje, ze panscy rodzice sa równie
zadowoleni?
_ Dzis wieczorem zawiadomie ich o mojej decyzji - powiedzial
spokojnie Pearson. - Jestem pewien, ze beda zachwyceni.
Arabella miala co do niego racje, pomyslala Beatrice. Podjal
decyzje, nie ogladajac sie na zgode rodziców. Mozna bylo tylko
miec nadzieje, ze nie wybuchna gniewem, kiedy uslysza te nowine·
_ Pozwoli pan, ze pierwszy wam pogratuluje - powiedzial Leo.
_ Dziekuje panu, milordzie. - Pearson spojrzal na Arabelle. -
Chodzmy poszukac mamy.
_ Tak, oczywiscie. - Arabella usmiechnela sie do Beatrice. -
Pearson i ja umówilismy sie, ze przez pewien czas zachowamy
w tajemnicy nasze zareczyny. Nie chcielibysmy, aby przycmily
wasza wspaniala nowine·
_ A ja nie chcialabym, aby nasze zareczyny powstrzymaly was
od zawiadomienia wszystkich o waszych planach. Lord Monkcrest
i ja jestesmy juz zbyt dojrzali, aby ekscytowac sie takimi rzeczami.
Czyz nie tak, milordzie?
Leo blysnal oczami.
_ Masz calkowita racje, kochanie. Juz dawno wyroslismy
z wielkich romantycznych gestów. Gorace namietnosci sa dla
mlodych.
_ Którzy, doswiadczajac ich, nie musza sie zbytnio obawiac
ataku apopleksji - dokonczyla wesolo Beatrice.
Leo usmiechnal sie lakonicznie.
- Wlasnie.
275
AMANDA QUICK
Zwalczyla pokuse kopniecia go, chociaz nie bylo to latwe.
- Jest pan pewien, ze nie bedziecie mieli nic przeciwko temu,
abysmy jeszcze dzis wieczorem oglosili nasze zareczyny? - spytal
Pearson, spogladajac na Leo.
- Calkowicie, Bumby. Nie przeszkadza nam to w najmniejszym
stopniu.
- Dobrze zatem. - Pearson uklonil sie i pociagnal Arabelle
w kierunku sali balowej.
- Jezeli bedziemy mieli szczescie, ich zareczyny odwróca od
nas uwage towarzystwa - rzekl Leo, patrzac za nimi w zamysleniu.
- Tak myslisz? - W glosie Beatrice slychac bylo powatpiewanie.
- Dla wiekszosci ludzi jestes z pewnoscia bardziej interesujacy
niz pan Bumby.
- Zapewniam cie, ze dzisiaj mlody Bumby jest duzo bardziej
interesujacy niz wczoraj, zanim wyzwal mnie na pojedynek.
Beatrice byla przez chwile zaskoczona. Potem zrozumiala.
- Tak, oczywiscie. Pan Bumby bez watpienia cieszy sie dzisiaj
wielka estyma. Wyzwal na pojedynek hrabiego Monkcrest i przezyl,
aby o tym opowiedziec.
- Wlasnie tak.
- Oczywiscie nikt nie wie, ze slawny Monkcrest zupelnie
zdziecinnial na pustkowiach Devonshire i nie stanowi juz wielkiego
zagrozenia dla takiego mlodego i silnego mezczyzny, jak pan
Bumby.
Leo blysnal zebami w ciemnosci.
- Dla mnie liczy sie jedynie to, ze, wedlug ciebie, nadal
stanowie zagrozenie dla twojej cnoty.
- Jestes niepoprawny.
- W moim wieku to jedna z nielicznych przyjemnosci, które
mi jeszcze pozostaly. - Z ust Leo zniknal zawadiacki usmieszek. _
Moze powrócimy do planów, które omawialismy, kiedy Arabella
i mlody Bumby nam przerwali?
- Wizyty w Muzeum Trulla?
- Tak. Mysle, ze powinnismy sie tam wybrac jak najszybciej.
- Jak juz mówilam, jestem wolna jutro rano. - Przerwala,
276
l
.1
li
!
j
l
I
'\l
j)
. !
RUINY
widzac, ze Leo potrzasa glowa. - Rozumiem, ze chcesz pójsc tam
dzis w nocy.
- Arabella i twoja ciotka pojada wynajetym powozem na
przyjecie do Ballingerów. My zlapiemy dorozke i pojedziemy do
ciebie do domu, zebys sie mogla przebrac. A potem prosto do
muzeum.
Odegnala wspomnienie dziwnej atmosfery panujacej w podziemnym
magazynie i usmiechnela sie z udawanym entuzjazmem.
- Jak wejdziemy do srodka?
Wzial ja za ramie i ruszyl w kierunku sali balowej.
- Uzyjemy tajnego przejscia, które odkrylas ostatnim razem.
A które prowadzi prosto do tego strasznego podziemnego
pomieszczenia, pomyslala Beatrice.
- Swietny pomysl. A co z Elfem?
- Musimy go znowu zostawic w domu. W swietle dziennym
wiekszosc ludzi widzi, ze to po prostu duzy pies. W nocy jednak
latwo pomylic go z wilkiem.
- Szczególnie po ostatnich notatkach w gazecie mówiacych
o ogromnej bestii wlóczacej sie po ulicach Londynu.
- Wlasnie. - Leo uklonil sie jakiejs parze, która z sali balowej
wychodzila na taras. - Ktos, kto zobaczylby nas z Elfem, móglby
podniesc alarm. Dotyczy to równiez dorozkarzy, którzy w taki
ponury wieczór jak dzis pija duzo dzinu.
Krótko po pólnocy Leo i Beatrice wymkneli sie z balu.
Beatrice zastanawiala sie, czy przed wizyta w Muzeum Trulla nie
powinna sie wzmocnic kieliszkiem szampana. W koncu zdecydowala,
ze nie.
Tym razem bedzie z nia Leo, powiedziala sobie, kiedy sluzacy
podawal jej plaszcz. Jezeli ktokolwiek potrafi ochronic ja przed
niespokojna aura tego miejsca, to tylko on.
- Gotowa? - Leo podal jej ramie, aby sprowadzic ja po schodach.
Czula, ze nie moze sie juz doczekac nowej przygody. Hrabia
Monkcrest wyruszal na polowanie.
277
AMANJ)!I QIIICK
Pomógl jej wsiasc do powozu. Usiadl naprzeciwko i spojrzal
jej w oczy. Wygladalo na to, ze chce omówic szczególy ich
nocnego przedsiewziecia.
Tymczasem siegnal do kieszeni plaszcza.
- Chcialbym ci cos podarowac - powiedzial cicho.
- Masz dla mnie prezent? - Zaskoczenie pozwolilo jej zapomniec
na chwile o nieprzyjemnych ciarkach, które raz po raz
przechodzily jej po plecach. - Leo, to bardzo milo z twojej strony,
ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Przeciwnie. - Podal jej male rzezbione pudeleczko z polerowanego
ciemnego drewna. - Dalas mi wiele rzeczy podczas
naszej krótkiej znajomosci. I wszystkie byly bardzo cenne.
-- Alez, Leo ... - Urwala, kiedy wzial ja za reke i zlozyl
pudeleczko wjej dloni. Przygladala sie wyszukanym inkrustacjom. _
To bardzo piekne. Ichyba bardzo stare.
- To, co znajduje sie w srodku, jest jeszcze starsze. Otwórz
pudelko, Beatrice.
Spojrzala na niego i zobaczyla, ze Leo przyglada sie jej z niecierpliwoscia.
Pudelko bylo cieple. Ostroznie otworzyla zamek i podniosla
wieczko.
W srodku lezal pierscien. Ciezka obraczka ze zlota zwienczona
ogromnym krwawym rubinem. Wielki kamien otoczony byl brylantami.
Lsnil tak, ze nie mozna bylo oderwac od niego wzroku.
Pudeleczko wydalo jej sie cieple, pierscien niemal palil jej skóre.
- Masz racje, Leo - szepnela. - To rzeczywiscie jest bardzo
stare. Nie moge chyba go przyjac.
Leo zesztywnial. Wydalo jej sie, ze wsunal sie glebiej w zacieniony
kat.
- Wiem, ze nie jest to ostatni krzyk mody - powiedzial lodowatym,
odleglym glosem, zupelnie innym niz przed chwila.
- Nie o to mi chodzi - sprostowala zaskoczona Beatrice. _ Ten
pierscien jest absolutnie wspanialy, jak sam dobrze wiesz. Ale to
nie jest cos, co mozna podarowac przyjaciólce, a nawet... kochance.
Od razu widac, ze jest w nim jakas moc. W takim pierscieniu czuc
przeszlosc.
278
I
I
I
RUINY
. Chlód ..Leo rozpusci.l . sie w jednej chwili. Beatrice patrzyla na
mego, mc me rozumIejaC.
- Wiedzialem, ze to zrozumiesz - rzekl z wyraznym zadowoleniem.
- Ten pierscien nalezy teraz do ciebie, Beatrice. Podarowalem
ci go, a ty musisz go zachowac.
Jej palce zacisnely sie wokól ciezkiego pierscienia.
- Co chcesz przez to powiedziec?
Odwrócil sie od niej i spojrzal w ciemnosc za oknem.
- Nie chce, zebys mi go zwracala. Cokolwiek wydarzy sie
miedzy nami, ten pierscien nalezy do ciebie. Jezeli nie znajdziemy
Zakazanych Pierscieni Afrodyty, mozesz go sprzedac. Dostaniesz
za niego duzo wiecej, niz wart byl stracony spadek Arabelli.
Beatrice zacisnela mocniej dlon na pierscieniu.
- Nigdy bym go nie sprzedala.
Beatrice sama byla zaskoczona wlasna determinacja. Wiedziala
jednak, ze mówi prawde. Nigdy nie pozbylaby sie pierscienia,
który dostala od Leo. Niech sie dzieje co chce, bedzie go nosila
na sercu az do dnia swojej smierci.
Zacisniete szczeki Leo rozluznily sie nieco. Odwrócil sie i spojrzal
jej w oczy. Widac bylo, ze jej determinacja sprawila mu przyjemnosc.
- Milo mi to slyszec. A teraz zróbmy to, co planowalismy.
Dorozka stanela na chwile przed jej domem, zeby Beatrice
mogla pójsc na góre i przebrac sie w spodnie i koszule.
W swoim pokoju siegnela do kieszeni plaszcza. Chciala wyjac
z niej pudeleczko z pierscieniem, które wlozyla tam wczesniej.
Dopiero wtedy zauwazyla, ze pudeleczko nie jest jedynym przedmiotem
znajdujacym sie w jej kieszeni.
Podczas balu ktos musial podrzucic ten starannie zlozony list.
Beatrice wyjela go i otworzyla. Wiadomosc byla krótka i dosadna.
To juz ostatnie ostrzezenie, pani Poole. Prosze trzymac sie
z daleka od tej sprawy, w przeciwnym razie caly Londyn sie dowie,
ze jest pani równiez pania York. Ta gra nie jest warta swieczki.
279
AMANDA QUICK
W koncu zostanie pani z pustymi rekami. Bez Pierscieni, bez
kariery literackiej i z cala pewnoscia bez Szalonego Mnicha.
Beatrice zgniotla list. Przez chwile nie potrafila zebrac mysli.
Kiedy juz sie nieco uspokoila, jedno wydalo jej sie absolutnie
pewne. Przed wizyta w Muzeum Trulla Leo nie moze sie dowiedziec
o tym ostrzezeniu.
Gdyby wiedzial, ze zabójca wciaz czai sie w poblizu i wcale
nie wyjechal z miasta, najprawdopodobniej zmienilby plany i nie
zgodzilby sie, aby z nim poszla.
Bala sie tego, co ich moze spotkac, ale jednego byla calkowicie
pewna. Nie pozwoli mu pójsc samemu do Muzeum Trulla.
Podeszla do pudelka z bizuteria i wyjela z niego zloty lancuszek,
który nalezal do jej babki. Nanizala na niego pierscien z rubinem
i wlozyla sobie na szyje.
Krwawy rubin zniknal pod koszula. Czula teraz jego cieplo na
piersi.
Dotknela go niczym talizmanu. Potem odwrócila sie na piecie
i zeszla do Leo, który czekal w dorozce.
Stare kamienne schody prowadzily
w dól w niewypowiedziane ciemnosci,
w których poruszalo sie cos niesamowitego.
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial dziewietnasty
Mysle, ze to jest ta uliczka - powiedziala Beatrlce.
Patrzyla w glab waskiego zaulka biegnacego pomiedzy dwoma
rzedami ciemnych budynków. Wokól unosila sie mgla, na
przemian zakrywajac i odkrywajac kawalki sliskiego bruku.
Przyszlo jej do glowy zdanie z Zamku cieni: Mgla slizgala sie
w glebi niczym wielki przerazajacy waz, wypatrujacy swojej
ofiary.
Przestan natychmiast,pomyslala. Nie ma potrzeby, aby upiekszac
te sytuacje gra wlasnej wyobrazni. I bez tego jest juz wystarczajaco
niebezpieczna.
Duzo by dala, zeby nie wchodzic w te ciemna uliczke.
W slabym swietle niesionej przez Leo lampy uliczka wygladala
duzo bardziej zlowieszczo niz tamtego popoludnia, kiedy Beatrice
wyszla na nia z Saltmarshem. Przypomniala sobie, ze wówczas
patrzyla na nia jak na upragniona droge ucieczki z jeszcze cias-
281
AMANDA QUICK
niejszego i bardziej przygnebiajacego ukrytego przejscia. Wszystko
jest wzgledne.
- To wlasnie tu wyszliscie z Saltmarshem. - Leo spojrzal
w kierunku przysadzistego budynku Muzeum Trulla. - Pamietam
to az nazbyt dobrze.
Beatrice oddychala gleboko, próbujac pozbyc sie nieprzyjemnego
ucisku w zoladku. Starala sie nie myslec o liscie, który znalazla
w kieszeni plaszcza.
Trzeba to zrobic, pomyslala. Leo ma racje. Muzeum jest wazna
czescia tej ukladanki i ostatnia, która nie zostala gruntownie
zbadana.
- Wejscie do ukrytego tajnego korytarza jest na koncu tej
uliczki za drewnianymi drzwiami. W drzwiach jest krata, dzieki
czemu do podziemnej komnaty doplywa swieze powietrze. Drzwi
byly zaryglowane od wewnatrz, ale rygiel przerdzewial i zlamal
sie, kiedy go odsuwalismy.
- W takim razie jest szansa, ze drzwi nadal sa nie zaryglowane.
Gdyby jednak byly zamkniete, to znajdziemy jakies inne wejscie
do muzeum. Moze przez okno, chociaz wolalbym nie wybijac
szyby. Brzek szkla móglby zwrócic czyjas uwage.
- Jedyna osoba, która wie o tym przejsciu, jest pan Saltmarsh.
Dlaczego mialby reperowac zlamany rygiel?
- Kto wie? Nie wiemy jeszcze, jaka role odgrywa on w tej
sprawie. - Leo wszedl w uliczke. - Trzymaj sie blisko mnie.
Nie zamierzala mu mówic, ze nie przyszloby jej nawet do glowy
zrobic cos innego.
Lampa przygasala i rozblyskiwala na nowo niczym latarnia
morska we mgle. Podeszwy pólbutów Beatrice slizgaly sie na
mokrym bruku. Spojrzala pod nogi i zobaczyla, ze stoi w malej
oleistej kaluzy. Wzdrygnela sie i postanowila nie sprawdzac, co
to takiego.
Pare kroków dalej uslyszala cichy szelest.
- Leo?
- To najprawdopodobniej kot - wyjasnil niedbale. - Albo szczur.
- Tak, oczywiscie. - Beatrice przygryzla mocno dolna warge.
282
RUINY
Co sie ze mna dzieje, pomyslala. Szczury zawsze biegaly po
ulicach. Jezeli juz o to chodzi, to ona i Saltmarsh sploszyli pare
dorodnych sztuk w ukrytym przejsciu. Wygladaly okropnie, ale
nie stanowily zagrozenia. Uciekaly od swiatla zwyklej swieczki.
Leo zatrzymal sie przed ciezkimi drewnianymi drzwiami.
- Rozumiem, ze to jest wejscie do tego korytarza.
- Tak - potwierdzila Beatrice, patrzac na przegnile belki. -
W srodku sa schody.
-- Przytrzymaj lampe, a ja otworze drzwi.
Beatrice wziela od niego lampe. Leo oparl sie calym cialem
o drzwi; ustapily pod jego ciezarem i otworzyly sie ze zgrzytem
starych zelaznych zawiasów. Ich oczom ukazaly sie kamienne
schody prowadzace w ciemnosc.
Przez krótka chwile Leo przygladal sie schodom. Potem spojrzal
na Beatrice.
- Nigdy nie przestajesz mnie zdumiewac.
Patrzyla w ciemna studnie, zyczac sobie, zeby jej zoladek
wreszcie sie uspokoil.
- Dlaczego tak mówisz?
- Wiekszosc kobiet wyszlaby z tego korytarza w stanie absolutnej
histerii.
Zrozumiala, ze powiedzial jej komplement. Nie bylo potrzeby,
aby mu teraz mówic, ze przejscie tym korytarzem bylo dla niej
niczym spacer po parku w porównaniu z przerazajaca atmosfera
podziemnej komnaty. Byc moze dzisiaj nie bedzie tak strasznie,
pomyslala. Leo bedzie obok niej.
- Nie bylo az tak zle - powiedziala. - Musisz pamietac, ze
ostatnim razem, kiedy tedy przechodzilam, korytarz byl dla mnie
droga ucieczki. Nie bylam równiez sama.
Leo zmruzyl oczy w bursztynowym swietle lampy.
- Nie musisz mi przypominac, ze byl z toba Saltmarsh. Wzial
od niej lampe. - Chodz. Bierzmy sie do roboty.
Ruszyl w dól po kamiennych schodach. W korytarzu bylo
cieplej niz na zewnatrz. Mgla nie docierala do ukrytego przejscia.
- Jestesmy juz pod poziomem ulicy. - Leo podniósl lampe
283
AMANDA QUICK
i rozejrzal sie z zainteresowaniem. - Biorac pod uwage rodzaj
sklepienia, powiedzialbym, ze to przejscie musi miec juz kilkaset
lat.
- Zdaje sie, ze nie bylo dosc dlugo uzywane. Kiedy bylam tu
po raz pierwszy, na podlodze lezala gruba warstwa kurzu.
- Mówilas, ze wyjelas z muru jakas krate.
Wytezyla wzrok w ciemnosci.
- Tam dalej, po lewej stronie.
Kamienny korytarz wil sie i zakrecal niczym waz. Leo musial
sie lekko pochylac, aby nie uderzyc glowa w niski sufit.
Dwukrotnie Beatrice uslyszala piski przestraszonych szczurów,
ale tym razem nie przeszkadzaly jej tak jak wczesniej w waskiej
uliczce. Byla opanowana, chociaz przychodzilo jej to z trudem.
Minela jeszcze jeden zakret i prawie wpadla na Leo.
- Co sie stalo? - Zdenerwowal ja ton wlasnego glosu. Wtedy
ujrzala duzy prostokatny cien na scianie. - To tam. To jest wejscie
do podziemnego magazynu.
- Widze. - Leo szybko wysunal sie naprzód. Zatrzymal sie
przy wejsciu i podniósl lampe, aby zajrzec do tonacego w mroku
pomieszczenia za sciana. - Interesujace.
Beatrice stanela za jego plecami. Na widok podziemnej sali
znów poczula sie niepewnie. Zagryzla wargi. Nie potrafila nawet
powiedziec, co w tym wnetrzu tak bardzo jej przeszkadzalo.
- Wejde pierwszy. - Leo postawil lampe na wysokiej szafie
wewnatrz magazynu.
Beatrice patrzyla, jak przeklada najpierw jedna, a potem druga
noge przez otwór w scianie. Po chwili przykucnal na szafie, tak
ze zatrzesla sie lekko pod jego ciezarem. Beatrice uslyszala
zlowieszcze skrzypniecie.
- Poczekaj, az zejde na podloge, a potem wchodz - powiedzial
Leo. - Ta szafa moze nie utrzymac nas obojga.
Podparl sie rekami, opuscil nogi i skoczyl w dól. Odwrócil sie
i patrzyl na Beatrice, która wchodzila wlasnie na szafe.
Pokonujac rosnacy wstret do podziemnego magazynu Beatrice
weszla na szafe. Leo wyciagnal ramiona i postawil ja na podlodze.
284
RUINY
Niesamowita atmosfera tego pomieszczenia nie ulegla zmianie.
Uderzala w nia niewidzialnymi falami. Tym razem jednak, kiedy
wiedziala, ze nie jest tu uwieziona, latwiej bylo jej sie opanowac.
Odwrócila sie powoli na piecie, zdajac sobie sprawe, ze fale
plyna w jej kierunku z kilku róznych zródel. Niektóre miejsca
zdawaly sie ciemniejsze niz inne. Szczególnie mocne wibracje
wydzielala okropna pozlacana skrzynia zamknieta ciezka metalowa
sztaba.
Leo naj widoczniej nic nie czul. Podszedl do przeszklonej
gabloty i przygladal sie stojacym w niej niewielkim figurkom.
- Fascynujace - mruknal.
- Co to jest?
- Przedmioty z egipskich grobowców. Najprawdopodobniej
autentyczne. - Podszedl do gabloty z ksiazkami i ogladal stare
woluminy. - A wiec to tutaj trzymal swoja prawdziwa kolekcje.
- Kto? Trull?
Leo przygladal sie rzedowi wykrzywionych masek.
- Mówilem ci, ze kilka razy bylem w muzeum i znalazlem tam
jedynie kopie i falsyfikaty.
- Ale te eksponaty sa autentyczne?
- Na to wyglada. Jezeli Pierscienie i posag Afrodyty znajduja
sie w muzeum, to na pewno sa w tym magazynie.
- Mam nadzieje, ze sie nie mylisz.
Wyciagnal ramie i przejechal dlonia po krawedzi starozytnego
naczyma.
- Szkoda, ze nie mamy dzisiaj wiecej czasu.
- Szczerze mówiac, nie widze tu nic, co by mnie interesowalo -
powiedziala Beatrice. - Bierzmy sie do roboty. Nie mozemy tu
siedziec do rana.
- Dobrze sie czujesz? - spytal Leo, spogladajac na nia uwaznie.
- Tak, oczywiscie. Dlaczego pytasz?
- Poniewaz jestes spieta.
- Chcialabym, zeby juz bylo po wszystkim - powiedziala
Beatrice. Podeszla do gabloty z ksiazkami, które przed chwila
przegladal Leo, zajrzala do wewnatrz i szybko sie odwrócila. Cos
285
AMANDA QUICK
z pewnoscia bylo nie w porzadku, ale nie potrafila powiedziec,
co jej przeszkadza. - Od czego zaczniemy?
Leo rozejrzal sie po pomieszczeniu.
- Jezeli posag znajduje sie tutaj, to z pewnoscia w jednej
z wiekszych szaf. Mozemy zaczac tutaj i obejsc magazyn wokolo.
Podszedl do najblizszej z wielkich szaf, wybral jakis cienki drut
ze swojej kolekcji wytrychów i zabral sie do roboty. Beatrice
podziwiala jego umiejetnosci.
- Naprawde jestes w tym dobry. Ludzie z towarzystwa powinni
byc szczesliwi, ze nie wybrales kariery zlodzieja bizuterii.
- Mój dziadek zawsze powtarzal, ze na tym niepewnym swiecie
mezczyzna powinien znac rózne sposoby zarabiania na zycie. O,
prosze bardzo.
Leo otworzyl drzwi szafy. Swiatlo lampy oswietlilo kilka pólek,
na których staly kunsztownie zdobione wazy.
- Zdumiewajace.
- Co to jest? - zaciekawila sie Beatrice.
Leo przyjrzal sie uwaznie namalowanym na wazach obrazkom.
- Jezeli sie nie myle, to naczynia te byly uzywane przez
czlonków rzymskiej sekty otaczajacej kultem bogów swiata podziemnego.
Ci ludzie wierzyli, ze dzieki rytualom zalecanym przez ich
przywódce moga kontaktowac sie z cieniami zmarlych krewnych.
Beatrice pomyslala, ze Leo naj chetniej poswiecilby pare godzin
na gruntowne zbadanie zawartosci kazdej z tych szaf. Nie mogla
mu na to pozwolic.
- Nie widze tu zadnej Afrodyty ani Pierscieni. Otwórz nastepna
szafe.
Leo niechetnie zamknal drzwi i przeszedl do nastepnej szafy.
Poganiany przez Beatrice, szybko sprawdzil cale pomieszczenie.
Jeden zamek po drugim ustepowal pod jego wytrychami, nigdzie
nie bylo jednak sladu posagu ani Pierscieni.
- Zdaje sie, ze tracimy czas - powiedzial Leo, otwierajac
zamek masywnej szafy stojacej przy samym wejsciu do ukrytego
korytarza. - Jezeli nic tu nie znajdziemy, to pozostanie nam tylko
odnalezc nowego wlasciciela muzeum i z nim porozmawiac.
286
RUINY
Zamek kliknal donosnie. Leo schowal wytrych do kieszeni
plaszcza i otworzyl drzwi szafy.
W swietle lampy ich oczom ukazal sie posag wykonany z dziwnego
zielonego materialu o metalicznym polysku.
Beatrice wpatrywala sie w posag.
- Leo, to Afrodyta Alchemika. To musi byc ona.
Bogini spogladala na nich z tajemniczym spokojem. Pod jej
nagimi stopami klebily sie i pienily zastygle w bezruchu fale.
Pukle wlosów przypominaly ksztahem morze, na którym stala.
- To Afrodyta. - Leo przygladal sie posagowi jak urzeczony. -
Ale niekoniecznie ta, o która nam chodzi.
- To musi byc ta. - Beatrice podeszla blizej. - To ona byla
powodem, dla którego wuj Reggie odwiedzal wciaz Muzeum
Trulla. Musial sie jakos dowiedziec, ze posag znajduje sie wlasnie
tutaj.
Zanim Leo zdazyl odpowiedziec, uslyszeli ostry zgrzyt drewna
o kamien.
- .A niech to wszyscy diabli - zaklal cicho Leo. Patrzyl ponad
glowa Beatrice na schody, które prowadzily do muzeum.
Beatrice odwrócila sie w mgnieniu oka i ujrzala swiatlo na
szczycie schodów. Po chwili szafa odsunela sie jeszcze bardziej
i w prostokacie swiatla pojawily sie dwie meskie sylwetki. Z dolu
nie bylo widac twarzy.
Bez trudu jednak zauwazy li pistolet w dloni jednego z mezczyzn
i rozpoznali jego glos.
- A wiec w koncu znalazles tajemna komnate Trulla, Monkcrest.
Mówilem ci, ze to bardzo inspirujace miejsce dla autora powiesci.
Czyz nie mialem racji, pani Poole?
- Panie Saltmarsh - szepnela Beatrice. - Co pan tu robi?
- To samo, co pani, moja droga - odpowiedzial radosnie
Saltrnarsh. - Widze, ze i wy odnalezliscie w koncu nasza boginie.
Widzisz, Sibson? Mówilem ci, ze sie w koncu pojawia. Trzeba
bylo tylko cierpliwie poczekac.
- Do diabla! - Chudy jak szkielet mezczyzna z lampa w reku
zbiegl szybko po schodach. Zatrzymal sie na samym dole i spojrzal
287
AMANDA QUICK
na Leo wybaluszonymi oczami. - Znalazles Pierscienie, przeklety
lajdaku. Naprawde je znalazles. A ja ich tak dlugo szukalem. To
nie jest w porzadku. Do ciezkiej cholery, to wcale nie jest
w porzadku.
A zatem to jest pan Sibson, pomyslala Beatrice. Leo mial racje.
Ten czlowiek bez watpienia byl cholerykiem. Wypelniala go jakas
niespokojna energia. Poczynajac od trzepoczacych brwi az po
drgajace palce, wszystko u niego bylo w ciaglym ruchu.
Leo spojrzal na Sibsona, potem znów na Saltmarsha.
- Zdaje sie, ze zaszlo tu jakies nieporozumienie.
- Nic takiego, czego nie moglibysmy szybko wyjasnic.
Pistolet w jego dloni nie drgnal ani przez chwile, kiedy Saltmarsh
schodzil po schodach. Kiedy podszedl blizej, Beatrice zauwazyla,
ze drugi pistolet ma wetkniety za pasek spodni.
- Widze, ze nie nosi pan okularów, panie Saltmarsh - powiedziala.
- Czyzby byly czescia przebrania?
- Pomyslalem, ze bede wygladal w nich jak intelektualista. Usmiechnal
sie. - Chcialem, zeby potraktowala mnie pani powaznie,
pani Poole. Z poczatku mialem nadzieje, ze uda mi sie pania
oczarowac i w ten sposób zdobede Pierscienie. Bylem przekonany,
ze kobieta o pani inteligencji latwiej ulegnie dzentelmenowi, który
jest jej kolega po piórze, niz glupiutkim komplementom na temat
jej ust i oczu.
- Rozumiem.
- Niestety, wybrala pani ekscentryczny urok Szalonego Mnicha.
Czy pomyslala pani kiedykolwiek, ze on pani jedynie uzywa, zeby
zdobyc Pierscienie.
Sibson podskakiwal i pryskal slina.
- Gdzie sa Pierscienie. Zrób cos, zeby namje oddali, Saltmarsh.
- Wszystko w swoim czasie. - Saltmarsh spojrzal uwaznie na
Leo. - Najpierw zdejmij plaszcz, Monkcrest. Bardzo ci w nim do
twarzy, ale w jednej z tych wielkich kieszeni masz z pewnoscia
pistolet.
- Jak sobie zyczysz. - Leo zdjal plaszcz i polozyl go na stojacej
najblizej gablocie.
RUINY
- Musze prosic, aby pani równiez zdjela swój plaszcz, pani
Poole. - Saltmarsh uniósl oczy do sufitu, kiedy to zrobila. Spodnie.
Bardzo interesujace. Dziwnie wygladaja na damie.
Beatrice nie podobal sie wyraz jego oczu. Bez slowa odlozyla
plaszcz na bok. Niewielki pistolet w kieszeni stuknal cicho, ale
wyraznie o drewniana gablote.
- Sprawdz kieszenie, Sibson.
- Tak, oczywiscie. W kieszeniach moga byc Pierscienie. -
Sibson odstawil lampe i zaczal grzebac w plaszczu Leo.
- Do diabla. Nie ma tu nic oprócz pistoletu.
- Wyjmij pistolet i polóz go gdzies poza zasiegiem Monkcresta. -
Saltmarsh zwracal sie do niego tonem, jakim przemawia sie do
nierozgarnietego dziecka. - Potem sprawdz kieszenie w plaszczu
pani Poole.
Leo przygladal sie Sibsonowi wyjmujacemu pistolet z kieszeni
jego plaszcza.
- Od jak dawna wspólpracujesz z Saltmarshem, Sibson?
- Przyszedl do mnie, kiedy po raz pierwszy zaczely krazyc
pogloski o Pierscieniach. - Sibson ujal oburacz pistolet Leo. - Ja
równiez juz o nich slyszalem. Przez jakis czas kolekcjonerzy nie
mówili o niczym innym. Nikt jednak nie wiedzial, gdzie szukac. Ja
i Saltmarsh postanowilismy polaczyc swoje sily, aby odnalezc
posag i Pierscienie.
- Wpadles na ich slad w sklepie Ashwatera - domyslil sie Leo.
- On zawsze mial najlepsze kontakty - poskarzyl sie Sibson. -
Rodzina Ashwatera miala pieniadze juz wiele lat temu. Ashwater,
kiedy byl jeszcze mlodym mezczyzna, objechal cala Europe. W ten
sposób wyrobil sobie kontakty. To nie w porzadku. To calkowicie
nie w porzadku.
- Niestety, kiedy zglosilismy sie do niego, Ashwater sprzedal
juz Pierscienie i roztropnie wyjechal z miasta. - Saltmarsh zatrzymal
sie u stóp schodów. - Minelo wiele tygodni, zanim
ustalilismy, ze nabyl je lord Glassonby.
Beatrice z trudem powstrzymywala wscieklosc.
- Zamordowaliscie mojego wuja, aby zdobyc Pierscienie.
288 10- Ruiny 289
AMA1VDA QUICK
- Pani wuj zmarl na skutek niewielkiego bledu w obliczeniach powiedzial
Saltmarsh niedbale.
- Niewielkiego bledu? - Beatrice nie wierzyla wlasnym uszom.
Byla tak wsciekla, ze trzesly jej sie rece.
- Wcale nie mial umrzec. - Wasy Sibsona poruszaly sie
nerwowo. - Dla nas to byla katastrofa. Katastrofa.
- Jak pan smie mówic o tym morderstwie, jak gdyby bylo
zaledwie niewygoda lub bledem w obliczeniach - rozzloscila sie
Beatrice.
Leo spojrzal na nia z niepokojem.
- Beatrice.
Zignorowala go.
- Rozumiem, ze doktor Cox wspólpracowal z wami od samego
poczatku.
- Cox byl czlonkiem naszej malej grupy - przyznal Saltmarsh. Kiedy
tylko wyjasnilem mu, o co chodzi, zapragnal Pierscieni
równie szczerze jak my dwaj.
- Który z was zamordowal Coxa? - zapytal zimno Leo.
- To on. - Sibson rzucil Saltmarshowi nerwowe spojrzenie. -
Mówilem mu, ze to glupie. Zbyt wiele smierci. Kolejna musiala
zwrócic uwage. Szczególnie twoja, Monkcrest. A ja nie zyczylem
sobie twojej uwagi.
Saltmarsh zacisnal usta.
- Musialem pozbyc sie Coxa, poniewaz zrobil sie zbyt chciwy.
- Chciwy? To dosc dziwny zarzut w panskich ustach - powiedziala
Beatrice.
- Saltmarsh powiedzial, ze Cox zwatpil w nasze plany. - Rozbiegane
oczy Sibsona krazyly wokól wspólnika. - Powiedzial, ze
Cox obawia sie, iz nigdy nie znajdziemy Pierscieni, i aby odniesc
jakas korzysc z calego przedsiewziecia postanowil nas szantazowac.
- Tak powiedzial? - Leo wykrzywil usta. - Watpie, czy powiedzial
prawde.
- Co sugerujesz? - Sibson wyraznie sie zdenerwowal.
- Wedlug mnie, Saltrnarsh doszedl po prostu do wniosku, ze
po próbie otrucia Clarindy nie potrzebuje juz Coxa.
290
RUINY
- Clarindy? - Sibson wygladal na zaskoczonego. - Tej malej
dziwki z drugiej strony ulicy? A co ona ma z tym wspólnego?
- Szpiegowala nas. - Zirytowany Saltmarsh zmarszczyl brwi. Zrozumialem
to po tym, jak mi powiedziales, ze Monkcrest dawal
jej jakies pieniadze. Nie zaskoczylo cie, ze nagle byla w stanie
kupic sobie tawerne?
- A Cox? - dopytywal sie Sibson.
Leo wzruszyl ramionami.
- Saltmarsh doszedl do wniosku, ze juz go nie potrzebuje, wiec
sie go pozbyl. Po cóz dzielic skarb na trzy czesci?
- Co to cie obchodzi? - zwrócil sie Saltmarsh do swego
wspólnika. - Coxa juz nie ma. Podzielimy sie po polowie.
- Z pewnoscia nie wierzysz, ze on sie z toba podzieli tym, co
znajdzie w posagu, Sibson - odezwal sie cichym glosem Leo. Bo
i dlaczego wlasciwie mialby to zrobic?
- Zamknij sie, Monkcrest. - Saltmarsh wycelowal w Beatrice. Albo
bede musial zabic piekna pania Poole.
- To byloby glupie posuniecie - powiedzial Leo. - Tylko ona
wie, gdzie znajduja sie Pierscienie.
Beatrice z trudem udalo sie ukryc zaskoczenie. Po kilku sekundach
zrozumiala, ze Leo próbuje w ten sposób jej bronic. Ten
fortel nie bedzie dzialal zbyt dlugo, pomyslala.
- Gdzie sa Pierscienie? - Sibson prawie podskakiwal. Spojrzal
na Grahama. - Zrób cos, zeby nam powiedziala.
- Wszystko w swoim czasie - odparl Saltmarsh.
- Nie powinienes go poganiac, Sibson - powiedzial Leo. - Im
szybciej dostanie Pierscienie w swoje rece, tym szybciej cie zabije.
- Ostrzegam cie, Monkcrest - Saltmarsh wycelowal w niego
pistolet.
Beatrice rozumiawszy, ze Leo umyslnie próbuje poróznic Sibsona
z Saltmarshem postanowila sie wlaczyc do rozmowy.
- To oczywiste, ze zamierza pan nas wszystkich zamordowac.
Wlacznie z panem Sibsonem.
- Jak to? Co jest oczywiste? - dopytywal sie Sibson, wyraznie
przestraszony.
- Mówilem ci, ze nie chce sie z nikim dzielic - powiedzial Leo.
291
AMAtyDA QUICK
- Nie zamierzasz mnie chyba zastrzelic, Saltmarsh? - Reka
w której Sibson trzymal pistolet, drzala. - Umówilismy sie przeciez.
- Odlóz bron. - Wygladalo na to, ze Saltmarsh zaczyna sobie
zdawac sprawe z zagrozenia, jakie stanowila bron w reku roztrzesionego
Sibsona. - Jestesmy wspólnikami. Podzielimy sie
skarbem zgodnie z umowa.
- Cox równiez byl waszym wspólnikiem - przypomnial Sibsonowi
Leo.
- Powiedziales, ze próbowal nas szantazowac, Saltmarsh. Wasy
Sibsona poruszaly sie nerwowo. - Czy to prawda?
- Tak, to prawda. A teraz odlóz ten cholerny pistolet - warknal
Saltmarsh.
- Jezeli odlozysz ten pistolet, przygotuj sie na smierc - powiedzial
Leo.
- Do diabla, Monkcrest, mam juz dosc twojego wtracania sie
do wszystkiego. - Saltmarsh znów wycelowal w Leo. - Jezeli
pani Poole wie, gdzie sa Pierscienie, to nie jestes mi juz do niczego
potrzebny.
Beatrice zauwazyla, ze Saltmarsh kladzie palec na spuscie,
a Leo przygotowuje sie do skoku. Przerazila sie, ze mu sie nie
uda. Aby odwrócic uwage Saltmarsha, zrobila cos, na co nigdy
nie pozwalala swoim bohaterkom. Krzyknela.
- Nieeeee.
Jej kobiecy okrzyk, pelen leku i wscieklosci, wypelnil cale
pomieszczenie i odbil sie echem od scian. Zdawac by sie moglo,
ze Beatrice czerpala sile z ponurej atmosfery, która panowala
w podziemnym magazynie. Katem oka zobaczyla, ze Leo sie
krzywi.
Na Sibsonie jej krzyk wywarl piorunujace wrazenie. Usta
zamykaly mu sie i otwieraly na przemian; kilka razy podskoczyl.
Nagle jego pistolet wystrzelil.
Kula uderzyla w pobliska szafe, rozbijajac szklo.
Twarz Saltmarsha wykrzywila sie z wscieklosci.
- Ty cholerny, glupi, bezuzyteczny, maly czlowieczku. - Odwrócil
sie do Sibsona i strzelil.
292
RUINY
Sibson krzyknal i zlapal sie za piers;. krew trysnela obficie.
Z wyrazem niedowierzania na twarzy przewrócil sie na kamienna
.posadzke.
Zanim Sibson upadl, Leo rzucil sie na Saltmarsha. Beatrice
zobaczyla, ze Saltmarsh siega po wetkniety za pasek spodni
pistolet. Zdal sobie wlasnie sprawe, ze sytuacja wymknela sie
spod kontroli. Udalo mu sie wyciagnac pistolet, ale nie zdazyl
odciagnac kurka.
Leo zaatakowal i obaj runeli na posadzke. Beatrice slyszala
okropny odglos zadawanych piesciami ciosów. Chrapliwe sapanie
i tepe, ciezkie uderzenia wypelnily podziemne pomieszczenie.
Walczacy przewracali sie po kamiennej posadzce, wpadajac na
szafy i stoly. Nie mozna bylo powiedziec, który jest góra.
Beatrice rozpaczliwie poszukiwala jakiegos przedmiotu, którego
moglaby uzyc przeciw Saltmarshowi. Jej wzrok padl na ciezka
zdobiona waze. Skoczyla ku szafie, w której stala, chwycila ja
obracz i obrócila sie na piecie.
W tej samej chwili uslyszala odglos gluchego uderzenia. Przez
dluga chwile obaj mezczyzni lezeli w bezruchu.
- Leo.
Leo podniósl glowe i spojrzal na nia. Wzdrygnela sie, widzac
plonace w jego oczach pragnienie przemocy.
- Nic ci sie nie stalo? - szepnela.
- Nic. - Leo uwolnil sie od Saltmarsha i wstal z podlogi.
Spojrzal w dól na swojego przeciwnika.
Beatrice równiez spojrzala na Grahama, który lezal twarza do
posadzki. Zlote wlosy poplamione byly krwia. Strzepy koszuli
rozdartej na plecach zwisaly bezwladnie niczym nieme swiadectwo
aktu przemocy.
- Kiedy uderzylem go po raz ostatni, upadl do tylu. Prawdopodobnie
uderzyl glowa o te gablote. - Leo pochylil sie i dotknal
szyi Saltmarsha. - Nie zyje.
- Oni wszyscy byli zamieszani w morderstwo wuja Reggiego szepnela
Beatrice. - Wszyscy trzej.
- Na to wyglada. Ale wciaz nie wszystko jest jasne w tej sprawie.
293
AMANDA QUICK
- Masz na mysli to, ze nie znalezlismy jeszcze Pierscieni?
- Nie myslalem wcale o Pierscieniach.
Przerwal im zalosny jek Sibsona.
- Leo, pan Sibson jeszcze zyje.
Beatrice podbiegla do rannego.
- Jest nieprzytomny. - Uklekla przy Sibsonie i zrobila bandaz
z jego koszuli. - Nawet nie krwawi tak bardzo.
Leo spojrzal na wyciagniete cialo Saltmarsha, jakby oczekiwal
od niego jakiejs odpowiedzi.
- A niech to wszyscy diabli.
- Co sie stalo?
- Spójrz na jego plecy. - Przykucnal przy zwlokach.
Beatrice wzdrygnela sie, ale spojrzala. Pod rozdarta koszula tuz
nad prawym biodrem zobaczyla czerwona prege.
- Nie rozumiem.
Leo odslonil jeszcze kawalek pleców Saltmarsha i oboje ujrzeli
kolejne pregi.
- Zdaje sie, ze widzimy tu rezultaty dosc energicznego stosowania
rózgi.
Przez chwile Beatrice nie wiedziala, o co mu chodzi. Potem
nagle zrozumiala.
- Dobry Boze. Dom pod Rózga.
- Chodz. - Leo podniósl sie szybko i przeszedl ponad cialem
Grahama. - Musimy natychmiast sie stad wydostac.
- A co z panem Sibsonem? Nie mozemy go tutaj zostawic?
Leo spojrzal na nieprzytomnego mezczyzne.
- Jest niewysoki i lekki. Jezeli wezmiesz go za nogi, a ja za
ramiona, to byc moze uda nam sie wniesc go po schodach.
- Tak. - Beatrice pochylila sie nad Sibsonem i chwycila go za
kostki. - To maly podly czlowieczek, ale wyglada na to, ze nie
byl bezposrednio zamieszany w te morderstwa.
- Na to jest zbyt nerwowy. - Leo schylil sie i chwycil waskie
ramiona Sibsona.
294
RUINY
Na szczycie schodów poruszyl sie jakis cien.
- Dobry wieczór. - Madame Virtue w eleganckiej czarnej
sukni, czarnej pelisie i czarnym kapeluszu z woalka schodzila
w dól z pistoletem w dloni. - Ufam, ze wyjasniliscie juz wiekszosc
niewiadomych. Teraz mozemy przejsc do interesów.
~ 20 ,,'$ ....,
To smialy spisek zawiazany w mroku iprzeprowadzony w ciemnosciach. ..
"Ruiny" pani Amelii York
Rozdzial dwudziesty
Madame Virtue zatrzymala sie na szczycie schodów. Pistolet
w jej dloni nawet nie drgnal.
- To pani stala za tym od samego poczatku - powiedzial Leo.
- Oczywiscie. - Madame Virtue odsunela z twarzy woalke
dlonia w czarnej rekawiczce. Pistolet wycelowany byl w niego, ale
jej uwaga koncentrowala sie glównie na Beatrice. - W trakcie
mojej pracy poznaje mnóstwo interesujacych tajemnic, przyznam
jednak, ze sprawa Zakazanych Pierscieni byla najbardziej intrygujaca.
- Kto powiedzial pani o Zakazanych Pierscieniach? - zapytala
Beatrice.
- Pierwszy wspomnial o nich pani wuj po tym, jak pewnego
wieczoru wypil zbyt duzo wina. - Madame Virtue wzruszyla
ramionami. - To zadziwiajace, jak czesto moi klienci opowiadaja
296
RUINY
o swoich interesach. Zupelnie jakby w ten sposób chcieli zrobic
na mnie wrazenie.
- Co powiedzial pani mój wuj?
Madame Virtue znów wzruszyla ramionami.
- Powiedzial, ze wie, gdzie mozna znalezc Pierscienie. Byl
równiez przekonany, ze udalo mu sie ustalic miejsce pobytu posagu.
- Wiedzial, ze posag znajduje sie w Muzeum Trulla?
- Tak. - Madame Virtue spojrzala na posag Afrodyty. - Dowiedzial
sie, ze byl on na liscie eksponatów, które uratowano
z pozaru w domu Morgana Judda. Sam Judd zmarl w plomieniach.
Kilka eksponatów z jego kolekcji kupil TrulI. Glassonby twierdzil,
ze TrulI nie zna prawdziwej wartosci tego posagu.
Leo spojrzal na Afrodyte.
- Jezeli nawet jest to ten posag, to nie ma on zadnej wartosci
bez Pierscieni. A wyglada na to, ze Pierscienie zniknely.
- Toprawda. - Madame Virtue spojrzalana niego niecierpliwym
wzrokiem. - Kiedy Glassonby opowiedzial mi te historie, poslalam
pana Saltmarsha, jednego z najbardziej oddanych mi klientów,
aby sie dowiedzial czegos wiecej na ten temat.
- Saltmarsh poszedl do Sibsona, aby potwierdzic prawdziwosc
tych opowiesci - domyslil sie Leo.
- Tak. Ale ten glupiec byl zawsze o krok za Glassonbym
i Glassonby dotarl do Pierscieni przed nami.
- I wtedy wciagnela pani w to doktora Coxa zjego truciznami -
powiedziala Beatrice.
Madame Virtue usmiechnela sie.
- Zgadza sie.
Leo oparl sie o szafe, na której wczesniej postawil lampe. Rece
oparl na udach. - Sibson ani Cox nie wiedzieli, ze pani wszystkim
kieruje, prawda?
- Oczywiscie, ze nie. Rozkazy dostawali od Saltmarsha. Cox
i Sibson byli glupcami. Zaden z nich nie uwierzylby, ze kobieta,
na dodatek wlascicielka domu publicznego, moglaby odnalezc
wielki skarb, którego poszukiwaly cale pokolenia kolekcjonerów.
- Dlaczego Glassonby umarl? - zapytal Leo.
297
AMANDA QUICK
- W czasie naszego normalnego seansu wyznal mi, ze wlasnie
tego dnia kupil Pierscienie. Powiedzial, ze kosztowaly go fortune.
Powiedzial równiez, ze zamierza dogadac sie z Trullem w sprawie
nabycia posagu Afrodyty.
Usta Beatrice zwezily sie ze zlosci.
- Poniewaz wiedziala juz pani, gdzie znajduje sie posag,
pozostawalo jedynie dowiedziec sie, gdzie sjfPierscienie.
- Dosypalam nieco proszku doktora Coxa do eliksiru pani wuja.
Glassonby jednak wypil za duzo i zbyt szybko. Zaszkodzilo to
jego sercu. Mial popasc w trans wystarczajaco dlugi, abym zdazyla
go wypytac. Upadl jednak w tej samej chwili, kiedy zadalam mu
pierwsze pytanie na temat Pierscieni.
- Umarl, zanim mógl powiedziec, gdzie sa - powiedzial
cicho Leo.
Na twarzy madame Virtue pojawil sie wyraz niesmaku.
- Krzyczal cos o tym, ze jest zrujnowany. Narkotyk, zdaje sie,
podzialal na jego umysl, zanim zatrzymal serce. Umarl ze slowem
"ruina" na ustach. To byl bardzo przykry widok.
Leo zauwazyl, ze Beatrice zesztywniala, ale nie odezwala sie
ani slowem.
- Wiedziala pani przynajmniej, gdzie znajduje sie posag rzekl.
- Pozbyla sie pani Trulla i kupila cale muzeum po to tylko,
zeby go zdobyc.
Beatrice uniosla brwi.
- Pani jest nowym wlascicielem Muzeum Trulla?
- To zupelnie cos innego niz byc wlascicielka burdelu -
powiedziala madame Virtue. - Graham zadbal o to, aby Trull
mial wypadek. - Madame Virtue popatrzyla smutnym wzrokiem
na cialo Saltmarsha. - Graham byl taki uzyteczny. Poslalam go,
zeby przeszukal dom lorda Glassonby. Znalazl tam jego osobisty
dziennik, ale nie bylo w nim nic, czego bysmy juz nie wiedzieli ..
Bylam strasznie rozczarowana. Mozecie sobie to z pewnoscia
wyobrazic.
- Jedynym ruchem, jaki pani pozostal, bylo skierowanie Salt-
298
RUINY
marsha do obserwacji pani Poole, która byla najblizsza krewna
Glassonby'ego, aby sprawdzic, czy Pierscienie nie wpadly przypadkiem
w jej rece - mówil dalej Leo.
- Onabyla moja ostatnia nadzieja - przyznala madame Virtue. Plotki
na temat Pierscieni calkowicie ustaly. Wszyscy powazni
kolekcjonerzy uznali je za oszustwo.
- Obserwujac pania Poole, Saltmarsh dowiedzial sie, ze jest
ona znana autorka powiesci grozy, pania York - powiedzial Leo.
- To prawda.
- A kiedy pojawil sie lord Monkcrest - dodala cichym glosem
Beatrice- zrozumialapani, zeja równiezzaczelam szukacPierscieni.
- Wciagniecie w to Monkcresta byla wyjatkowo madrym posunieciem.
- Madame Virtue usmiechnela sie do niej z aprobata. Ale
równiez bardzo ryzykownym.Wkoncu Szalony Mnich wlaczyl
sie w poszukiwania tylko w jednym celu. Aby zdobyc dla siebie
posag i Pierscienie.
- Dlaczego próbowala mnie pani porwac? - zapytal Leo.
- Porwanie zorganizowal Cox na wlasna reke. Ten stary glupiec
byl najbardziej nieprzewidywalny z calej trójki. Byl przekonany,
ze ma pan jakies wazne informacje. Chcial podac panu narkotyk
i w ten sposób zmusic pana do mówienia. Bylam wsciekla, kiedy
sie o tym dowiedzialam.
- Próbowala mnie pani ostrzec - powiedziala Beatrice.
- Tak. Naprawde mialam nadzieje, ze bedzie pani na tyle
rozsadna, zeby trzymac sie z daleka od tej sprawy. Moze pani
wierzyc lub nie, ale nie chcialam pani zabijac. Wiem wszystko
o pani pracy w Akademii. To naiwne, ale wzruszajace.
Leo spojrzal na Beatrice.
- Co, u diabla,masz na mysli, mówiac, ze ona chciala cie ostrzec.
- Nic takiego- powiedziala Beatrice.- Tojest juz bez znaczenia.
Leo odwrócil sie do madame Virtue.
- Dzis w nocy postanowila pani pozbyc sie reszty swoich
wspólników.
- Tak. Jednak pan zrobil to za mnie. - Wymierzyla pistolet
299
AMANDA QUICK
wjego piers. - Dosyc juz sobie pogawedzilismy. Gdzie sa Zakazane
Pierscienie?
Leo przysunal reke do migoczacej lampy.
- My tego nie wiemy.
- Klamiesz. - Madame Virtue scisnela mocniej pistolet. - Mysle,
ze przyszliscie tutaj, zeby otworzyc posag.
- Przyszlismy tutaj w poszukiwaniu odpowiedzi na kilka pytan.
- Tracimy czas. Nie jestes mi juz do niczego potrzebny,
Monkcrest. Wystarczy mi pani Poole.
- Ona nie ma Pierscieni - powiedzial Leo.
Madame Virtue zmruzyla oczy.
- Slyszalam, jak mówiles Grahamowi, ze ona wie, gdzie sa
Pierscienie.
- Klamalem.
Twarz madame Virtue skrzywila sie ze zlosci.
- Lajdak. Wszyscy jestescie tacy sami.
- Mam jeden z Pierscieni - odezwala sie Beatrice.
Zaskoczony Leo zerknal na nia ukradkiem. Podniosla reke
i pociagnela za zloty lancuszek, który miala na szyi. Madame
Virtue odwrócila sie szybko do Beatrice.
- Masz go przy sobie? Pokaz mi go natychmiast.
Beatrice wyjela powoli delikatny lancuszek. W swietle lampy
Leo ujrzal krwawy rubin pierscienia Monkcrestów.
- Daj mi go. - Madame Virtue wyciagnela do niej wolna reke
i postapila krok naprzód. - Mój Boze, to prawdziwy skarb. Nie
potrzeba mi nic wiecej. Daj mi go.
Leo pomyslal, ze nie bedzie mial juz dogodniejszej okazji.
Musial zrobic to teraz, kiedy cala uwaga madame Virtue sknpiona
byla na lsniacym rubinie. Machnal reka i zrzucil lampe na podloge.
Szklo potluklo sie, a nafta rozlala po kamieniach. Za nafta
skoczyly plomienie.
- A niech cie wszyscy diabli! - Madame Virtue odwrócila sie
do Leo i podniosla pistolet.
Leo przetoczyl sie przez gablote, aby uniknac kuli.
300
RUINY
- Przeklety lajdak! - Madame Virtue pociagnela za spust.
Szczescie go opuscilo. Ku jego zaskoczeniu madame Virtue
poruszala sie duzo szybciej, niz sie spodziewal. Poczul znajomy
ogien w ramieniu. To juz drugi raz w ciagu dwóch tygodni. Byc
moze naprawde byl juz za stary na takie przygody.
Z tylu uslyszal brzek tluczonej ceramiki i okrzyk bólu. Poderwal
sie na równe nogi i wybiegl zza gabloty. Zatrzymal sie na widok
Beatrice stojacej nad madame Virtue z resztkami potluczonej wazy
w reku.
Madame Virtue lezala w bezruchu.
Beatrice spojrzala na jego ramie.
- Och, Leo, tylko nie to.
- Przezyje. - Zlapal swój plaszcz i zaczal gasic plomienie. -
Pomóz mi. Jezeli tego nie zrobimy, to splonie cale muzeum.
- Mysle, ze niektóre rzeczy znajdujace sie tutaj powinny
splonac - szepnela.
Spojrzal na nia zaskoczony.
- Dlaczego tak mówisz?
- Niewazne. Masz racje. Jezeli splonie ten magazyn, to moze
sie zapalic cale sasiedztwo. - Beatrice zlapala swój plaszcz
i zdusila nim plonacy strumyczek nafty, który wyplywal z rozbitej
lampy.
Szybko ugasili ogien. Po jakims czasie jedynym zródlem swiatla
w podziemnym pomieszczeniu byla lampa, która przyniósl tam
Sibson.
Beatrice przylozyla do nosa chustke i spojrzala na Leo.
- Bedzie z tego bez watpienia interesujaca notatka w porannych
gazetach. Jak, na Boga, wyjasnimy te sytuacje?
- Nie mam zielonego pojecia. - Leo otarl rekawem czolo
i rozejrzal sie po magazynie. - To ty jestes ekspertem od wymyslania
róznych historii. Wymysl zatem cos takiego, co móglbym
opowiedziec wladzom. Sama jednak trzymaj sie od tego z daleka.
Ty powinnas unikac skandalu.
- Mysle, ze poradzilaby sobie. - Madame Virtue odezwala
301
AMANDA QUICK
sie nieoczekiwanie spokojnym glosem. - To bardzo pomyslowa
dama.
Leo i Beatrice odwrócili sie szybko. Madame Virtue siedziala
oparta o obity skóra kufer. Wygladala nadzwyczaj spokojnie.
Czarna woalka byla na swoim miejscu i zakrywala jej twarz.
Madame Virtue trzymala otwarta mala butelke.
- Pani zdrowie, pani Poole. - Uniosla butelke. - Zdrowie
godnej mnie przeciwniczki.
Beatrice spojrzala na nia, potem na butelke.
- Co pani zrobila?
- Wypilam jedna z mikstur doktora Coxa, oczywiscie. - Madame
Virtue byla rozbawiona. - Poprosilam go, aby przygotowal tego troche
wiecej na wypadek, gdyby zdarzyla sie kiedys taka sytuacja jak dzis.
- Pani wypila trucizne - szepnela Beatrice.
- Nie oczekiwala chyba pani, ze pozwole oskarzyc sie o morderstwo
i zaprowadzic na szafot? To takie ponizajace.
- Musi pani znac dosc tajemnic, zeby wykupic sie od szubienicy
- powiedzial Leo.
- Niestety, nie moge ryzykowac. - Czarna woalka zadrzala. Tak
bedzie lepiej. Zanim sie pozegnam, chcialabym jeszcze o cos
zapytac, pani Poole.
- Slucham - powiedziala Beatrice.
- Czy pierscien, który nosi pani na szyi, jest naprawde jednym
z Zakazanych Pierscieni?
- Nie. To pierscien Monkcrestów. Ja naprawde nie wiem, gdzie
sa Zakazane Pierscienie.
- Rozumiem. A wiec sekret posagu nie zostanie w koncu
odkryty. - Madame Virtue mówila coraz ciszej. - Jakie to ironiczne.
- Madame Virtue. - Beatrice ruszyla naprzód.
- Nie. - Leo szybko zastapil jej droge. - Nie podchodz zbyt blisko.
Madame Virtue zasmiala sie chrapliwie.
- Wszystko w porzadku, MonkcresL Zapewniam cie, ze nie
chowam juz nic w zanadrzu. - Spojrzala na Beatrice. - Prosze sie
nie martwic, pani Poole. Nie mozna ocalic wszystkich.
302
RUINY
- O Boze. - Beatrice wyrwala sie z rak Leo.
Puscil ja. Madame Virtue z cala pewnoscia umierala. Patrzyl,
jak Beatrice pochyla sie nad nia i ja obejmuje.
- Wazne jest to - szepnela madame Virtue - ze niektórych
udaje sie pani ocalic.
Drgnela po raz ostatni i umarla w ramionach Beatrice.
Dwa tygodnie pózniej Lucy wyjrzala zza listu doradcy prawnego,
który wlasnie przeczytala. Patrzyla na Beatrice, która przygladala
sie kawalkowi bladozóltego materialu rozlozonego na kontuarze.
- To zdumiewajace - oswiadczyla Lucy. - Tu jest napisane,
ze madame Virtue przepisuje wszystkie swoje dobra na rzecz
Akademii.
- Wiem, ze trudno ci to zrozumiec - zaczela Beatrice, po
czym skrzywila sie, slyszac okropny francuski akcent dobiegajacy
zza pobliskiej kotary, gdzie Arabella mierzyla suknie na bal
zareczynowy.
Ku wielkiemu zaskoczeniu i zadowoleniu Beatrice, lady Hazelthorpe
oswiadczyla, ze jest zachwycona wyborem Pearsona.
- Ale co bedzie, kiedy ona w koncu odkryje, ze Arabella nie
ma zadnego posagu? - Beatrice domagala sie odpowiedzi od ciotki.
Winifreda machnela reka.
304
RUINY
_ Lady Hazelthorpe nie jest glupia. Swietnie zdaje sobie sprawe,
ze jej syn wybral sobie narzeczona z rodziny spokrewnionej
z hrabia Monkcrest.
_ To dosc niepewne pokrewienstwo - zauwazyla Beatrice. -
Zaledwie zareczyny. - Nie miala sily, aby wyjasniac Winifredzie,
ze Leo oglosil swoje zamiary jedynie po to, aby uniknac pojedynku.
_ Nie ma w tym nic niepewnego - odparowala Winifreda -
a spadek Arabelli przestal juz byc problemem.
- Co chcesz przez to powiedziec?
_ Monkcrest zapewnil mnie wczoraj, ze wyplaci posag Arabelli.
_ Ze co zrobi? Nigdy mi o tym nie mówil.
_ Powiedzial, ze moglabys robic jakies trudnosci, poniewaz nie
udalo ci sie odnalezc tych przedmiotów, a zatem on nie mógl ich
od ciebie odkupic. W tej sytuacji zgodzilismy sie, ze sprawy
finansowe zalatwimy miedzy soba.
_ Rozumiem - szepnela oszolomiona Beatrice.
_ Powiedzial równiez, ze jesli chodzi o niego, to jest calkowicie
usatysfakcjonowany.
_ Rozumiem - Beatrice zastanawiala sie, co Leo wlasciwie
mial na mysli. - Ciociu Winifredo, dlaczego wlasciwie powiedzialas,
ze nie ma nic niepewnego w moich zareczynach z Monkcrestem?
Winifreda byla zaskoczona tym pytaniem.
_ Moja droga, podarowal ci ten wspanialy pierscien z rubinem,
który nosisz na szyi, prawda?
_ No, tak. Ale nigdy nie mówil, ze to ma byc pIerscIen
zareczynowy. To bylo raczej cos w rodzaju prezentu.
_ Bzdura. Kazdy wie, ze to Rubin Monkcrestów. Jest legenda
w tej rodzinie.
- W której rodzinie.
_ W rodzinie Monkcrestów, oczywiscie. Hrabiowie daja ten
pierscien tylko tym kobietom, które naprawde kochaja.
- Nigdy nie slYszalam o tej legendzie.
_ Naprawde? Cale towarzystwo o tym mówi. Zapytaj jego
lordowska moSc. Na pewno opowie ci ja ze szczególami.
305
AMANDA QUICK
Beatrice zdala sobie jednak sprawe, ze to nie rozwiewa wszystkich
watpliwosci. Postanowila poczekac na wlasciwa chwile
i miejsce, aby zadac pytanie o rubin.
W glebi duszy jednak podejrzewala, ze po prostu odklada te
chwile, poniewaz obawia sie odpowiedzi. Ten stary pierscien?
Znalazlem go na strychu kilka lat temu. Nie ma zadnego specjalnego
znaczenia. Dlaczego pytasz?
- Myslisz, ze to jest prawomocne? - zapytala Lucy bez ogródek.
- Co? Testament? - Beatrice powrócila na ziemie. - Tak,
oczywiscie. Dzieki odsetkom od jej inwestycji bedziemy mogly
powiekszyc Akademie. Mozemy zatrudnic wiecej nauczycielek
francuskiego i doswiadczonych krawcowych niezbednych do
wlasciwej edukacji naszych mlodych dam.
- To nie do wiary. Zupelnie nie do wiary. - Lucy usiadla na
krzesle. - Nie laczylo jej nic z kobietami, którym staramy sie
pomóc. Zastanawiam sie, dlaczego tak postapila.
Beatrice przypomniala sobie ostatnie slowa madame Virtue. Nie
mozna ocalic wszystkich. Wazne jest to, ze niektórych udaje sie
pani ocalic.
- Nigdy nie bedziemy wiedzialy dlaczego.
Tego popoludnia Leo wszedl do gabinetu Beatrice, nie czekajac
az pani Cheslyn zapowie jego przybycie. W ramionach trzymal
Afrodyte alchemika, a Elf deptal mu po pietach.
Obaj czuja sie tu jak u siebie w domu, pomyslala Beatrice.
Wchodza i wychodza, kiedy chca.
Elf zajal od razu swoje ulubione miejsce przed kominkiem.
Ziewnal, polozyl sie i natychmiast zamknal oczy.
Beatrice zignorowala psa. Spojrzala na Leo. Jego obecnosc
sprawiala jej ogromna przyjemnosc.
- Dzien dobry, milordzie. - Odlozyla pióro i spojrzala na jego
ramie. - Jak tam rana?
- Zagoila sie. - Postawil posag kolo kominka i cofnal sie
o krok, aby mu sie przyjrzec. - Dzieki twojej opiece.
- Wyglada na to, ze dosc szybko powracasz do zdrowia ...
306
RUINY
_ Jak na mezczyzne w moim wieku, chcialas powiedziec?
_ Wlasnie - przytaknela Beatrice. - Niemniej jednak martwi
mnie, ze te rany weszly ci w nawyk.
_ Mozesz mi wierzyc, ze zamierzam sie pozbyc tego nawyku. -
Leo otrzepal rece. - Slysze wciaz, ze mezczyzna w moim wieku
powinien ograniczyc niektóre rozrywki.
_ Mam nadzieje, ze nie bedziesz sie z tego powodu nudzil.
Usmiechnal sie do niej figlarnie i obszedl dokola biurko, przy
którym siedziala. Pochylil sie i namietnie ja pocalowal.
Kiedy zaczynalo juz brakowac jej tchu, podniósl glowe. W jego
oczach pojawil sie blysk grzesznego zadowolenia.
_ Powiedzialem, ze powinienem ograniczyc niektóre z nich,
a nie wszystkie rozrywki.
_ Milo mi to slyszec, milordzie - z trudem udalo jej sie
odzyskac zimna krew. - Gdzie byles?
_ Zatrzymalem sie na chwile Pod Pijanym Kotem. Clarinda
poczestowala mnie jednym z jej nowych pasztetów i kazala cie
pozdrowic. Wyglada na to, ze swietnie prosperuje jako wlascicielka
tawerny.
_ To cudownie. - Beatrice przygladala sie posagowi. - Widze,
ze postanowiles zatrzymac Afrodyte.
_ Pomyslalem, ze bedzie wspaniala pamiatka po naszej przygodzie.
Beatrice poczula, jak kurczy sie jej zoladek. pamiatka jest
czyms, co pozostaje, kiedy cos innego sie konczy.
_ Rozumiem. Pozbyles sie tych eksponatów z podziemnego
magazynu Trulla?
Leo oparl sie na krawedzi biurka i przygladal zielonemu
posagOWI.
_ Wszystko zostalo zalatwione tak, jak sobie tego zyczylas. Te
przedmioty, które wskazalas, zostaly wyniesione i zniszczone.
Reszta sprzedana róznym kolekcjonerom. Pieniadze w ten sposób
uzyskane zostana przekazane na Akademie zgodnie z ostatnia
wola madame Virtue. - Itak wszystko sie konczy.
307
AMANDA QUICK
- To prawda. Co ciekawe, wladze wydaja sie calkiem usatysfakcjonowane
wymyslona przez ciebie historyjka.
- Ja tez uwazam ja za jedna z najlepszych moich fabul.
Starala sie, aby historia wypadków byla prosta i jak naj blizsza
prawdy. Gazety podchwycily ja z entuzjazmem, traktujac jako
jeszcze jeden dodatek do legendy Monkcrestów.
Opinia publiczna zostala poinformowana, ze hrabia Monkcrest,
próbujac odzyskac zaginiony przedmiot z kolekcji zmarlego lorda
Glassonby, odkryl szajke zlodziei antyków. W wyniku nieporozumien,
które miedzy nimi powstaly, zlodzieje pozabijali sie
nawzajem. Pani Poole ani pani York nie zostaly wspomniane
w kontekscie tych wydarzen.
Pan Sibson, antykwariusz, równiez nie zostal bohaterem tej
historii. Ani Leo, ani Beatrice nie chcieli oddawac go w rece
wladz. Jego rana sie zagoila i Sibson przygotowywal sie wlasnie
do dlugiej podrózy na kontynent.
- Troche dziwaczna - powiedzial Leo. - Izbyt gladka.
- Nikt nie bedzie podawal jej w watpliwosc, milordzie. Jestes
w koncu hrabia Monkcrest, znanym autorytetem w sprawach
antyków.
- Najwazniejsze, ze ta sprawa nie zrujnowala reputacji ani pani
Poole, ani pani York.
- Zrujnowala? - Beatrice znieruchomiala na moment. Spojrzala
na starannie opakowany rekopis lezacy wysoko na pólce. - Zrujnowala.
Leo zmarszczyl czolo.
- Co, u diabla, sie z toba dzieje?
- Przez to wszystko zapomnialam zupelnie o tym, co powiedziala.
- Beatrice wstala powoli z krzesla. - Nie, to niemozliwe.
- Beatrice?
- Madame Virtue powiedziala, ze wuj Reggie byl pod dzialaniem
narkotyku, kiedy pytala go o Pierscienie. Wuj mówil cos
o ruinie czy ruinach.
308
RUINY
_I co z tego? - Leo spojrzal na nia ze WSp()k/IIl'Il'11L
Glassonby mówil prawde. Stracil majatek, pOS/,lIkllJIC POS;l)'.lI
Afrodyty, a teraz na dodatek umieral.
_ Nie jestem wcale pewna, czy wlasnie to lIlial na lIlysli.
Beatrice wspiela sie na palce i zdjela z pólki paczke, która
zawierala rekopis jej powiesci.
- O czym ty mówisz?
_ Pi0rwotny tytul Zamku cieni to Ruiny. Mój wydawca nalegal,
zeby go zmienic, poniewaz byl zdania, ze pod nowym tytulem
ksiazka bedzie sie szybciej sprzedawac. On uwielbia tytuly ze
slowem zamek.
Leo wyprostowal sie. W jego oczach pojawil sie znajomy blysk.
_ Czy chcesz powiedziec to, co wydaje mi sie, ze chcesz
wlasnie powiedziec?
_ Wuj Reggie skonczyl wlasnie czytac mój rekopis. Odeslal
mi go tego samego dnia, w którym po raz ostatni umówil sie
z madame Virtue. Jakos nigdy nie otworzylam tej paczki. Polozylam
ja na pólce i zapomnialam o niej.
- Niemozliwe.
Beatrice polozyla paczke na stole i przygladala sie jej uwaznie,
wstrzymujac oddech. Zbadala sznurek, którym obwiazana byla
paczka.
- Nozyczki.
Leo odwrócil sie na piecie i podszedl do biurka.
_ Widzialem je tutaj, kiedy przeszukiwalem twoje biurko.
_ Górna szuflada. - Beatrice nie mogla oderwac oczu od paczki
zawierajacej jej rekopis.
Leo przyniósl nozyczki i podal je jej bez slowa. Wziela gleboki
oddech i przeciela sznurek.
Szary papier, w który zawinieta byla paczka, upadl na podloge.
Do rekopisu zalaczony byl list.
Moja droga Beatrice,
kolejna wspaniala ksiazka. Cieszylem sie kazdym slowem. Moze
309
AMANDA QUICK
Cie zainteresuje, ie w chwili obecnej sam biore udzial w bardzo
tajemniczej przygodzie. Jeieli mi sie powiedzie, to znajde skarb
ogromnej wartosci.
Z ta przygoda wiaie sie jednak pewne niebezpieczenstwo. Nie
jestem pewien, jak sie to wszystko skonczy. Pozwolilem sobie zatem
dolaczyc do Twojego rekopisu klucze do calej historii. Jeieli
wszystko pójdzie dobrze, to odbiore je od Ciebie w ciagu kilku dni.
Gdyby jednak mi sie cos stalo, oddaje je Tobie. Jestes jedyna
osoba w rodzinie, która bedzie potrafila rozwiazac te zagadke.
Baw sie dobrze, ale badz bardzo ostroina. Inni równiei szukaja
tego skarbu. Radzilbym Ci, abys zwrócila sie o rade i pomoc do
hrabiego Monkcrest. On jest autorytetem w tego typu sprawach.
Z wyrazami goracej sympatii
kochajacy wuj Reggie
- Kochany wuj Reggie. - Beatrice odlozyla list na bok. _
Wszystko stalo sie tak, jak przewidywal.
Zaczela przegladac uwaznie rekopis. Pomiedzy rozdzialem
dziesiatym a jedenastym znalazla cieniutka paczuszke.
Wyjela ja i podala Leo bez slowa.
Leo zwazyl ja na dloni. Potem otworzyl.
Na dlon wysypaly mu sie dwie ciezkie obraczki z tego samego
zielonego materialu, z którego zrobiony byl posag. Na obraczkach
wyryte byly lacinskie napisy. Leo przetlumaczyl je szybko.
- Klucze Afrodyty.
Odwrócil sie i spojrzal na posag. Potem na Beatrice.
Usmiechnela sie.
- Prosze bardzo, milordzie.
- Nie chce mi sie wierzyc, ze znalezlismy Zakazane Pierscienie.
- Podszedl do kominka, przy którym stal posag Mrodyty.
Elf uniósl leb i przygladal sie z ciekawoscia, jak jego pan powoli
wsuwa Pierscienie w plytkie, okragle wyzlobienia u stóp posagu.
Uslyszeli wyrazne klikniecie. Przez chwile Beatrice myslala,
310
RUINY
ze nic sie nie wydarzylo. Wtedy Leo odwrócil posag do góry
nogarni.
- W podstawie pojawila sie szczelina - zauwazyl. - Nie bylo
jej wczesniej.
Popukal lekko, po czym siegnal do kieszeni po jeden ze swoich
wytrychów.
- To prawdopodobnie nigdy jeszcze nie bylo otwierane. Beatrice
podbiegla do niego szybko. - Tylko pomysl, nie otwierane
przez dwiescie lat.
- Równie dobrze ktos mógl to juz otworzyc, wyjac skarb
i zamknac z powrotem.
Znów uslyszeli klikniecie.
- Mam go - powiedzial Leo. Czesc podstawy posagu odsunela
sie na bok. Beatrice zajrzala do niewielkiego ciemnego schowka,
który ukazal sie ich oczom.
- Leo, tam cos jest.
- Zobaczmy wiec, co to takiego. - Wyciagnal ze schowka
niewielki cylinder.
Beatrice przykucnela obok.
- Co to jest?
- Zwój pergaminu. - Rozwinal go ostroznie. - To po lacinie.
- Ale co tu jest napisane? - dopytywala sie Beatrice. - Przeczytaj
to na glos, Leo. Nie trzymaj mnie w niepewnosci.
Przeczytal szybko tekst. Czytajac, usmiechal sie coraz szerzej,
a w koncu wybuchnal smiechem.
- Co cie tak rozsmieszylo?
Leo smial sie coraz glosniej.
- O co chodzi, Leo?
- To naprawde jest skarb - powiedzial w koncu - ale tylko
z punktu widzenia alchemika.
- Pokaz mi to. - Beatrice wyrwala pergamin z jego reki. Slabo
znam lacine, ale to mi wyglada na jakis przepis.
- Przepis mówiacy, jak zamienic olów w zloto. Calkowita
bzdura.
311
AMANDA QUICK
- Wielu ludzi zginelo z powodu tej bzdury - szepnela Beatrice.
Leo natychmiast spowaznial.
- Dzisiaj latwo jest twierdzic, ze alchemicy byli w bledzie. Ze
byli glupcami. Ale dwiescie lat temu szczerze wierzyli w swoja
sztuke. Dla nich sekret przemiany olowiu w zloto mógl byc wart
morderstwa.
- Gdyby tylko wuj Reggie znal prawde o skarbie, którego szukal.
Leo chwycil ja za reke.
- Posluchaj, Beatrice, i sluchaj uwaznie. Zawsze jacys ludzie
szukaja skarbów, szczególnie starych skarbów. To jest jak choroba.
Nic, co moglabys powiedziec lub zrobic, nie odwiedzie ich od tego.
- Chyba masz racje. - Spojrzala mu w oczy. - Wiem, jak wiele
znacza dla ciebie stare legendy i przedmioty. Wiem równiez, ze
nie bylo ci latwo zniszczyc te eksponaty w podziemnym magazynie
Trulla, które wywolywaly mój niepokój. To bardzo mile z twojej
strony, ze mimo to sie ich pozbyles, aby zrobic mi przyjemnosc.
- Zapomnij o tym. - Leo wzruszyl ramionami. - Wszyscy
wiedza, ze mezczyzni Monkcrestów musza cierpiec dla swojej
milosci. To czesc rodzinnej legendy.
- Dla swojej milosci? - Nagle poczula sie lekka jak piórko. Leo,
czy chcesz powiedziec, ze mnie kochasz?
Spojrzal jej prosto w oczy i usmiechnal sie.
- Powiedzialem ci to tej nocy, kiedy dalem ci pierscien Monkcrestów.
- Na pewno mi tego nie powiedziales. Wierz mi, pamietalabym.
- Myslalem, ze znasz legende rodzinna dotyczaca rubinu Monkcrestów.
Daje sie go tylko raz w zyciu. Musialem czekac bardzo
dlugo, zeby ci go ofiarowac.
Beatrice dotknela pierscienia, który wisial jej na szyi.
- Nigdy nie dawales go nikomu innemu?
- Nigdy.
Poczula wypelniajaca ja radosc.
- Tak bardzo cie kocham, Leo.
Usmiechnal sie.
312
RUINY
- Dosc mocno, aby zaryzykowac malzenstwo z Szalonym
Mnichem?
- Gdybys kiedykolwiek zadal sobie trud przeczytania jednej
z moich powiesci, wiedzialbys, ze moje bohaterki przepadaja za
ciekawymi legendami.
Epilog
Rok pózniej
Leo wpadl do pokoju dziecinnego z gazeta w reku.
- Tym przekletym idiotom z "Quarterly Review" nie ujdzie to
na sucho. Jak smieli nazwac Tajemniczy Eksponat wymeczona
proza, która kladzie nadmiemy nacisk na ciemna strone ludzkich
namietnosci?
- Uspokój sie, kochanie. - Beatrice usmiechnela sie, patrzac
na gruchajace dziecko w swoich ramionach. - Krytycy z "Quarterly
Review" zawsze nazywaja moje powiesci wymeczonymi. Mozna
sie do tego przyzwyczaic. Poza tym tobie tez nie udalo sie nigdy
przeczytac do konca zadnej mojej ksiazki.
- Nie o tym teraz mówimy. I co komu przeszkadza ciemna
strona ludzkich namietnosci. Mnie sie ona raczej podoba.
- To prawda, kochanie.
- Jeszcze dzis napisze list. - Leo uderzyl gazeta o udo. - Ci
glupcy nie potrafia poznac sie na dobrej prozie. Bez watpienia
brak im odpowiedniej wrazliwosci niezbednej do wlasciwej oceny
wyobrazni, kunsztownej narracji i znakomitych opisów ...
314
Byl tylko jeden sposób, aby odwrócic jego uwagę",·.
_ Leo, czy móglbys potrzymac przez chwile Elizabdh'!
Beatrice podala mu dziecko.
_ Co? - Zmarszczone czolo Leo wygladzilo sie od razu. Spojrzal
w oczy dziewczynki, które byly zwierciadlanym odbiciem oczu
jej matki i usmiechnal sie jak kazdy szczesliwy ojciec. - Dzien
dobry, moje serduszko. Z dnia na dzien stajesz sie coraz piekniejsza.
Elizabeth usmiechnela sie do niego i zacisnela w piastki male
dlonie. Leo jest wspanialym ojcem, pomyslala Beatrice. Jego
synowie, którzy kilka miesiecy wczesniej wrócili z dlugiej podrózy
po Europie, byli namacalnym dowodem jego wychowawczych
mozli wosci. Carlton, jak bylo w zwyczaju, zamieszkal w Londynie.
William byl w Oksfordzie. Obaj dosc czesto odwiedzali opactwo.
Lubila ich od chwili, w której zostali jej przedstawieni, oni zas
zaakceptowali ja ze wzruszajacym entuzjazmem.
Beatrice usmiechnela sie do córeczki.
_ Pewnego dnia, kiedy bedziesz juz znana autorka, twój ojciec
bedzie pisal listy w twojej obronie do krytyków w "Quarterly
Review". Jest w tym bardzo dobry i niezwykle ostry.
_ Bynajmniej nie przynosi to zadnych efektów - mruknal Leo. To
jednak straszni idioci.
_ Nie ma zmartwienia - zapewnila go Beatrice. Wspiela sie na
palce, zeby cmoknac go w policzek. - Mam wszystko, na czym
mi zalezy.
_ Masz na mysli naj doskonalszy zwiazek fizyczny i duchowy,
jaki moze polaczyc kobiete i mezczyzne?
_ To mam ponad wszelka watpliwosc - zapewnila go. - A ty?
Usmiechnal sie do niej, kiedy mala Elizabeth zacisnela paluszki
na jego kciuku.
_ Dziwne, bq ja móglbym powiedziec to samo. Cóz to za
dobrzy bogowie sprawili, ze pojawilas sie w moim zyciu, Beatrice?
_ Gdybys zadal sobie kiedys trud przeczytania do konca choc
jednej z moich ksiazek, wiedzialbys, ze na koncu bohaterka
zawsze wychodzi za maz za bohatera.