5 Transakcja Kobry Timothy Zahn

background image
background image

TIMOTHYZAHN


TRANSAKCJAKOBRY


Rozdział1
–Paniegubernatorze…
Zmagając się z urzędowym bełkotem dobiegającym z czytnika, gubernator
Corwin Jamę Moreau z wysiłkiem przeniósł uwagę na interkom. Stanowiło to
przyjemną

odmianę

twarz

Theny

MiGraw

była

zdecydowanie

sympatyczniejszaodwidokudokumentówzarządu.
–Słucham?
–PrzyszedłJustin,proszępana.Czymammukazaćczekać?
Corwinskrzywiłsię.„Czymammukazaćczekać?”Cooznaczało:czymadać
Corwinowi kilka minut na przygotowanie się do rozmowy. Thena była jak
zwykle przewidująca. Odwlekał tę konfrontację już od kilku dni, więc musiał
doprowadzićdoniejterazlubnigdy.
–Nie,proszęgowprowadzić–polecił.
–Takjest.
Corwinodetchnąłgłębokoiwyprostowałsięwfotelu,wyłączającjednocześnie
czytnik. Chwilę później otworzyły się drzwi, a do gabinetu wkroczył Justin
Moreau.
Wkroczyłenergicznie,leczwruchachbratawprawneokoCorwinadostrzegało
już subtelne objawy syndromu Kobry. Laminowane, pokryte ceramicznym
wzmocnieniem kości, implantowane uzbrojenie, systemy serwomotorów,
wzmocnieniastawów–podwudziestuośmiulatachciałozaczynałoreagowaćna
to wszystko postępującym artretyzmem i anemią, które w ciągu najbliższych
dziesięciu, dwudziestu lat spowodują przedwczesną śmierć. Corwin drgnął w
odruchu współczucia, po raz setny pragnąc zmienić coś, co było nieuniknione.
Jednaknicniemógłporadzić.Jakpoprzedniojegoojciec,Justinwybrałtędrogę
dobrowolnie. I jak zmarły Jonny Moreau, Justin przyjmował swój los z cichą
godnością, o ile to było możliwe, nie okazując bólu i odrzucając wszelkie
przejawy współczucia. Zdaniem Corwina nie było to konstruktywne podejście,
powodowało jedynie nasilenie w ich rodzinie zbiorowej frustracji i poczucia
bezsilności. Rozumiał jednak swego brata na tyle, że wiedział, iż muszą
pozwolić, by sam wybrał sposób, w jaki stawi czoło długiej i bolesnej drodze,
któragoczekała.
–Witaj,Justinie.–Corwinskinąłnapowitanie,podającbraturękęnadbiurkiem.

background image


Dobrzewyglądasz.Jaksięczujesz?
– Całkiem nieźle. Prawdopodobnie w tym momencie ty bardziej cierpisz z
powodusyndromuKobryniżja.
Corwinprzygryzłwargę.
–Widzę,żeoglądałeśwczorajsządebatęwsiecipub/info?
– Tyle, ile wytrzymałem, czyli niewiele. – Justin prychnął z obrzydzeniem. –
Czy Priesly na co dzień jest takim samym idiotą jak ten, którego robi z siebie
publicznie?
– Wolałbym, żeby był. Bardzo bym się cieszył, gdyby on i cała reszta Jectów
byłatylkobandąidiotów,najakichwyglądają.Wtedyodlatmielibyśmyichw
garści.–
Corwinwestchnął.–Niestety,Prieslyjestcwanyjaklis,aodkądzrobiłzJectów
prawdziwąsiłępolityczną,wydajemusię,żetrzymawrękuwładzęzarównow
radzie,jakwzarządzie.
Tosporo,jaknakogoś,ktouważasięzawyrzutka,ikomuczasemniecoodbija.
–Toprawda?–zapytałJustin.–Naprawdęutrzymujerównowagęsił?
Corwinwzruszyłramionami.
– Nie wiem – przyznał. – Jego banda straceńców usiłuje wywołać poważny
kryzys,ażadenzsyndykówanigubernatorówniewie,jaksobieznimiporadzić.
Jeśli Priesly zaproponuje im układ, dzięki któremu będą mogli go uciszyć… –
Potrząsnąłgłową.–
Niewykluczone,żenatopójdą.
– Ale Kobry wciąż są potrzebne – przerwał Justin dość ostro. – W zasadzie
nawet bardziej niż kiedykolwiek. Teraz, kiedy Esquilina i inne Nowe Światy
zaczęły rozwijać się jak szalone, będą potrzebne stałe oddziały Kobr, nie
mówiącotym,żetu,namiejscu,niezbędnebędąwiernejednostkinawypadek,
gdybyjakaśgrupaTroftówusiłowałanaprzykład…
– Spokojnie, bracie – przerwał Corwin, unosząc ręce. – Mnie nie musisz
przekonywać,prawda?
–Przepraszam–burknąłJustin.–Prieslyijegobandadajemisięweznaki.Że
też nikt nie spostrzegł, że Jectowie to polityczna beczka prochu i wystarczy
iskra…Topowinnostaćsięjasne,kiedytylkodowiedzieliśmysięosyndromie
Kobry.
–Mądrośćposzkodzie,co?–stwierdziłsuchoCorwin.–Acotybyśzrobił?
–Popierwsze,dałbymJectomzwykłenanokomputery
– I zrobił z nich pełnowartościowe Kobry – mruknął Justin. – Teraz mają
wzmocnione kości, ale ich komputery nie pozwalają im nawet skorzystać z
serwomotorów.Tocałkowitastrataczasu,energiiidrogiegosprzętu.

background image

Corwinuniósłbrwi.Słyszałjużtegotypuopinie,alenigdyodJustina.
–Chybaniemówiszpoważnie?
–Dlaczegonie?–odparłJustin.–Nodobrze,powiedzmy,żewczasietreningów
wykryliśmypewneproblemynaturypsychologicznej,którychniewyłapałytesty
wstępne.
Ale co z tego? Przeważnie były to nie znaczące drobiazgi, z czasem sami by
sobieznimiporadzili.
– A co z poważniejszymi przypadkami? – zapytał Corwin. – Naprawdę
zaryzykowałbyś wpuszczenie miedzy ludzi Kobr, na których nie do końca
możnapolegać?
– Poradzilibyśmy sobie z tym – stwierdził Justin z uporem. – Można by ich
wysłaćgdzieśdaleko,naprzykładnawiecznepolowanienakolczastelamparty.
A naprawdę trudne przypadki wysłałoby się na Caelianę. Jeśli nie poradziliby
sobie ze swoimi problemami, to i tak wcześniej czy później zrobiliby coś
głupiegoidalibysięzabić.
– A jeśli nie byliby skłonni do współpracy? – zapytał Corwin. – A gdyby tak
doszlidowniosku,żesięichporzuca,ipostanowilisięzemścić?
Justinstraciłpewnośćsiebie.
–Notak–westchnął.–IbyłobytosamocowprzypadkuChallinora.
Corwin poczuł mrowienie w plecach. Próba zdrady Torsa Challinora miała
miejsceponadpółwiekuwcześniej,jeszczekiedyCorwinaniebyłonaświecie,
ale wciąż pamiętał opowieści rodziców o tamtych czasach. Pamiętał je tak
dokładnie,jakbysamwtychwydarzeniachuczestniczył.DopilnowałtegoJonny,
tamten incydent bowiem wiele go nauczył, i nie chciał, aby ta wiedza się
zmarnowała.
– To samo albo jeszcze coś gorszego – stwierdził trzeźwo. – Tym razem nie
byłyby to tylko zwyczajne Kobry, zmuszone przez idiotyczną biurokrację do
wzięciasprawwswojeręce,alejednostkizwichrowane,itowowielewiększej
liczbie.
Wziąłgłębokioddech,próbującodepchnąćwspomnienia.
–Zgoda,Prieslyjestdokuczliwy,alejakoJectmożedążyćdowładzy.
– Chyba masz rację – westchnął Justin. – Chodzi jednak o to, że… zresztą
nieważne.
Aleskorojużotymrozmawiamy…
Sięgnąwszydokieszenituniki,wydobyłzniejkartęmagnetycznąirzuciłjąna
biurko.
– Oto nasze ostatnie propozycje dotyczące zlikwidowania niedopatrzeń we
wstępnych testach psychologicznych. Pomyślałem, że mógłbym ci je pokazać,
zanimdostaniejerada.

background image

Corwinwziąłkartę,starającsięprzybraćobojętnywyraztwarzy.Wnormalnych
warunkach tego właśnie należałoby od Justina oczekiwać, i nikt nie mógłby
miećdoniegootopretensji.Alesprawywradzieizarządzienietoczyłysięw
obecnej chwili, jak powinny. Corwin już wiedział, co Priesly i jego wspólnicy
będąmielidopowiedzenianatentemat,jeszczezanimtekartywpadnąwręce
rady.
– Dzięki – odparł, kładąc kartę obok czytnika. – Chociaż nie wiem, czy będę
miał
czasjeprzejrzeć,nimresztaradyotrzymaswojekopie.
Justinzmarszczyłlekkobrwi.
– Cóż, to i tak niestety niewiele zmieni. Proponujemy zmniejszyć odsetek
odrzutówpooperacyjnychzsiedmiuprocentdoczterech.
Corwinskinąłgłową.
–Właśnietegosięspodziewaliśmy.Niemaszansnawiększąredukcję?
Justinpotrząsnąłgłową.
– Psychologowie nie są nawet pewni, czy uda nam się utrzymać obecny stan.
Rzecz w tym, że implantowanie ludziom sprzętu powoduje w nich czasem…
zmiany.
–Wiem.Chybajednaklepszetoniżnic.
Na chwilę zapadła cisza. Spojrzenie Corwina powędrowało za okno, ku
szczytom wieżowców Capitalii. W ciągu dwudziestu sześciu lat jego
samodzielnejdziałalnościwlabirynciepolitykiŚwiatówKobrwmieściezaszły
wielkie zmiany. W tym okresie zmieniły się także inne rzeczy i to znacznie
bardziej. Spędzał ostatnio wiele czasu wyglądając przez to okno, próbował raz
jeszczeodczućemocje,jakiekiedyśwyzwalaławnimpraca.Alerzadkodawało
to rezultaty. Gdzieś po drodze, wspierana prawdopodobnie przez złośliwą
kampanięPriesly’ego,politykaŚwiatówKobrprzyjęłatwardereguły,nieznane
dotąd Corwinowi. Pod wieloma względami obrzydziło mu to całą zabawę,
zmieniło zwycięstwa i porażki w jednolitą gorzko-słodką masę i sprawiło, że
byciegubernatoremstałosięformąwalki,anieokazjądopopieraniapostępuna
podległychmuświatach.
Przypomniałmusięojciec,któremutakżenastarośćobrzydłapolityka.Corwin
coraz częściej rozmyślał o tym, by porzucić to wszystko i uciec na Esquilinę
alboinnyNowyŚwiat.
Wiedział jednak, że nie może tego uczynić. Dopóki Jectowie, siejąc zamęt,
zagrażali podstawom istnienia i bezpieczeństwa Światów Kobr, ktoś musiał
zostać,byprowadzićwalkę.Dawnojużzrozumiał,żejestwłaśniejednymztych
ludzi.
Po drugiej stronie biurka Justin poruszył się nieznacznie w fotelu, przerywając

background image

tokrozważańCorwina.
– Przypuszczam, że miałeś jakiś konkretny powód, by mnie tu zaprosić? –
zapytał
ostrożnie.
Corwinwziąłgłębokioddech.
– Owszem, miałem. Trzy dni temu dowiedziałem się od koordynatora Maung
Khaopodaniu,któreJinzłożyładoakademii.Jegodecyzjajest…–zawahałsię,
próbującpowiedziećtowmiarębezboleśnie.
–Zdecydowanieodmowna?–podpowiedziałJustin.
Corwinpoddałsię.
–Niemiałaszans–powiedziałostro,zmuszającsiędospojrzeniabratuprostow
oczy.
Powinieneśbyłotymwiedziećwcześniejiniepozwolićjejzłożyćtegopodania.
Justinnawetniedrgnął.
– Więc uważasz, że nie warto próbować zmieniać, niesprawiedliwych zasad
tylkodlatego,żesązasadami?
–Zastanówsię,Justin,przecieżtotywykładaszwakademii.Wiesz,jakmocno
zakorzenionesątamtradycje.Aszczególnietradycjewojskowe.
–Wiemtakże,żemająswojeźródłajeszczewczasachStaregoDominiumLudzi

odparłJustin.–Winnychdziedzinachnieprzejmowaliśmyichwzorównaślepo,
dlaczegowięcmielibyśmyzrobićtowprzypadkuwojska?
Corwin westchnął. Odkąd najmłodsza córka Justina zdecydowała się pójść w
ślady ojca, wielu członków rodziny Moreau przechodziło przez to wszystko
setki razy w ten czy inny sposób. Jak poprzednio ojciec Justina… Corwin
wiedział,żerodzinaMoreaunielekceważytradycji.
Niestety,większośćczłonkówradyniepatrzyłanatowtensposób.
– Tradycje wojskowe szczególnie trudno zmienić – powiedział. – Obaj o tym
wiemy.
Todlatego,żeowszystkimdecydujątamtacykonserwatywnistarcyjakty.
Justinpuściłtenżartmimouszu.
–AleJinbyłabyniezłąKobrą,amożenawetznakomitą.Tojestnietylkomoje
zdanie.Zrobiłemjejstandardowetestyeliminacyjne…
–Cozrobiłeś?–Corwinprzerwałmu,wstrząśnięty.–Justin,docholery,wiesz
przecież,żetetestyprzeprowadzasięnawyłącznyużytekakademii.
– Proszę, daruj sobie wykład. Rzecz w tym, że zmieściła się w górnych pięciu
procentach skali. Umysłowo i emocjonalnie jest lepiej przystosowana niż
dziewięćdziesiątpięćprocentludzi,którychprzyjęliśmy.
–Nawetjeżelitakjest–westchnąłCorwin–sednosprawytkwiwtym,żejest

background image

kobietą,akobietynigdyniebyłyKobrami.
–Dotejporyniebyły…
– Gubernatorze! – przerwał mu głos Theny MiGraw w interkomie. – Jakiś
mężczyzna…
Za plecami Justina drzwi otworzyły się z hukiem i do gabinetu wpadł
nieznajomyosobnik.
–ŚmierćKobrom!–krzyknął.
Corwin zastygł w bezruchu, zaskoczenie było tak wielkie, że sparaliżowało go
na kilka sekund. Intruz zrobił kilka pośpiesznych kroków w ich stronę,
wymachując rękoma i wykrzykując coś niezrozumiale. Kątem oka Corwin
zauważył, że Justin wyskoczył ze swego fotela i obracając się na piętach
przykucnąłzwróconytwarządoprzybysza.
– Stój! – rozkazał. Ręce miał uniesione, lasery wszczepione w małe palce
śledziłyruchymężczyzny.
Tenniezwróciłnaniegouwagi.
– Kobry odbierają nam wolność! – krzyknął, robiąc jeszcze jeden krok w
kierunkuCorwina.–Muszązostaćzniszczone!
Prawą ręką zatoczył mu przed nosem szeroki łuk, po czym sięgnął do kieszeni
tuniki.
Z wyprostowanych palców Justina wystrzeliły promienie światła i uderzyły
prostowpierśnieznajomego.
Krzyk mężczyzny przeszedł w charkot. Kolana ugięły się pod nim i upadł na
podłogę.
Corwin z wysiłkiem otrząsnął się z paraliżującego bezruchu i nacisnął guzik
interkomu.
–Thena!Wezwijochronęigrupęratunkową,szybko!
–Jużwezwałam,paniegubernatorze.
Jejgłosdrżałzezdenerwowania.
Justinpodszedłdoleżącegozbokuiklęknąłprzynim.
– Żyje? – zapytał Corwin, wstrzymując oddech, podczas gdy palce brata
dotknęłyszyimężczyzny.
–Tak.Przynajmniejnarazie.Niewiesz,ocowtymwszystkimchodziło?
–Niemampojęcia.Niechsiętymzajmieochrona.
Corwin wziął głęboki oddech i powoli wypuszczał powietrze. – Dobrze, że tu
byłeś.
Dzięki.
–Niemasprawy.Zobaczmy,jakąmiałbroń…
Justinsięgnąłdokieszenirannego…jegotwarznabraładziwnegowyrazu.
–Cholera–powiedziałbardzocicho.

background image

–Co?–spytałCorwin,wstając.
Justinklęczałwciążobokrannegoiprzyglądałmusię.
–Niemabroni.
Rozdział2
Cari Moreau z miną siedemnastoletniej męczennicy siedziała rozparta niedbale
wfotelu.
–Dajspokój,Jin.Jeszczeraz?
JasmineMoreau–wrodzinie,atakżeprzezwszystkich,którychudałosięjejdo
tegonakłonić,zwanaJin–przyglądałasięswejmłodszejkuzyncezmieszaniną
sympatii,cierpliwości,izdecydowania.
–Jeszczeraz–stwierdziłatwardo.–Chceszchybazdaćtenegzamin?
Cariwestchnęłateatralnie.
–Nojużdobrze,żandarmie.Misk’rhe’hasolfowp’smeaf,pierec’eay’kartoh…
–Wymawiasiękhartoh–przerwałaJin.–„Kh”,nie„k”.Apoczątkowe„p”
w pierec’eay ‘khartoh jest aspirowane. Taka sama różnica jak pomiędzy „p” w
wyrazie
„pies”awwyrazie„zapałka”.
–Jażadnejróżnicyniesłyszę–stwierdziłaCari.–Imogęsięzałożyć,żepani
Halversonteżnie.
– Ona może nie usłyszeć – zgodziła się Jin. – Ale jeśli kiedykolwiek będziesz
miałazamiarrozmawiaćzTroftami,tolepiej,żebyśrobiłatopoprawnie.
–Aktopowiedział,żemamzamiarznimirozmawiać?–oburzyłasięCari.–
WszyscyTroftowie,zktórymimogęmiećdoczynienia,będąznalianglicki.
– Nie możesz być tego pewna… – Jin potrząsnęła głową. – Handlowcy i
reprezentanci domen akredytowani na światach będą znali, to pewne. Ale skąd
wiesz, czy kiedyś nie spotkasz gdzieś w kosmosie jakichś Troftów, i nie okaże
się,żeonitakżelekceważylinaukęobcychjęzyków?
–Tobietołatwopowiedzieć–prychnęłaCari.–Totybędziesztamśmigaćjako
Kobra,nieja.Oczywiście,żemusiszznaćjęzykiobce,mowęQasamaniwiele
innychrzeczy.
Jin poczuła ucisk w gardle. Ze wszystkich krewnych tylko Cari odnosiła się z
entuzjazmemdojejplanówzostaniaKobrą…itylkoonazakładała,żejejsięto
uda.
Nawet ojciec miał co do tego wątpliwości. Jin pamiętała, że czasami jedynie
długie, szczere rozmowy z Cari podtrzymywały przy życiu jej nadzieje i
marzenia…
Wtymmomenciezdałasobiesprawę,żeCarisprawnieskierowałarozmowęna
zupełnieinnetory.
–Nieważne,czegojamogępotrzebować–burknęła,udającrozdrażnienie.–W

background image

tej chwili to ty masz się tego uczyć, bo to ty będziesz miała jutro sprawdzian.
Powtórzmy jeszcze raz, i pamiętaj, że „p” w pierec’eay’khartoh podlega
zmiękczeniu. Jeśli źle to wymówisz, rozmawiając z Troftem, to albo pęknie ze
śmiechu,albowyzwiecięnapojedynek.
Cariożywiłasiętrochę.
– Dlaczego? Czy wymówione tak, jak ja to powiedziałam, oznacza coś
nieprzyzwoitego?
–Nieważne–odparłaJin.Błądbyłnieznaczny,aleniemiałazamiarumówićo
tymkuzynce.Pamiętała,jaktrzylatatemu,kiedysamamiałasiedemnaścielat,
taka delikatna aluzja potrafiła i ją zmobilizować do nauki, a Cari najwyraźniej
potrzebowałazachęty.
–Spróbujmyjeszczeraz–powiedziała.–Odpoczątku.
Cariodetchnęłagłębokoizamknęłaoczy.
–Misk’rhe…
Wdrugiejczęścipokojuodezwałsiętelefon.
–Odbiorę–oznajmiłaCari,zwyraźnąulgąpodrywającsięzfotelaibiegnącw
stronęaparatu.-…Halo?…Cześć,Fay.JestJin.–Totwojasiostra…
Jin podeszła do Cari. Gdy stanęła o trzy kroki od ekranu telefonu, zauważyła
wyraztwarzyFayipokonałapozostałąodległośćdwomaszybkimisusami.
–Cosięstało?–zapytała.
– Właśnie zadzwoniła Thena MiGraw z biura stryja Corwina – stwierdziła
posępnieFay.–Cośsiętamwydarzyłokilkaminuttemu.Tatachybadokogoś
strzelał.
–Cozrobił?–zapytałaJin.–Zabiłkogoś?
–Jeszczeniewiadomo.Rannegoprzewieźlidoszpitala,stryjiojciecteżtamsą.
Thenapowiedziała,żezadzwonijeszczeraz,jaksięczegośdowie.
Jinoblizałazaschniętewargi.
–Wktórymszpitalu?
Faypotrząsnęłagłową.
– Zaznaczyła wyraźnie, żeby tam nie jechać. Stryj Corwin powiedział, że nie
chce,żebyktokolwieksiętamkręcił,dopókiniewyjaśniącałejsprawy.
Jin zacisnęła zęby. To było zrozumiałe, ale mimo wszystko nie musiało się jej
podobać.
– Czy powiedziała, co z tatą? Podała jakieś szczegóły? Fay wzruszyła
ramionami.
– Tata był chyba wstrząśnięty, ale myślę, że się trzyma. Jeśli nawet zna
szczegóły,toThenaichnieprzekazała.
Nawet mimo otępienia, które ogarnęło jej umysł, Jin czuła się dumna.
Oczywiście,żejejojciecsiętrzymał.

background image

Kobry,któryprzeżyłobieqasamańskiemisje,niezałamałobycośtakiego.Poza
tym była gotowa założyć się o wielkie pieniądze, że cokolwiek się wydarzyło,
zaszłozwinytamtegomężczyzny.
–RozmawiałaśjużzGwen?
Faypotrząsnęłagłową.
– Chciałam przedtem poznać więcej szczegółów. Ona ma już wystarczająco
wiele na głowie. Nie chciałabym, żeby niepotrzebnie rzucała wszystko i
przylatywaładonas.
– Niech ona zdecyduje, co jest potrzebne, a co nie – poradziła Jin. – Obronę
pracy dyplomowej można w końcu przełożyć, a myślę, że byłoby jej przykro
dowiedziećsięowszystkimzsieci.Apropos,jestjużcośnatentemat?
–Takwcześnie?Niepowinno.Wkażdymraziechciałamtylko,żebyświedziała,
cosięwydarzyło,iżebyśbyławdomu,kiedyprzyjedzietata.
–Tak,dzięki.–Jinkiwnęłagłową.–Jużjadę.
–Dobrze.Dozobaczenia.
TwarzFayzniknęłazekranu.
Cari,stojącawciążobokJin,westchnęłagłęboko.
–Lepiejzadzwoniędomamyitaty.Napewnochcielibyotymwiedzieć.
– Thena już to na pewno zrobiła – odparła Jin, ze wzrokiem utkwionym w
zgaszonymekranietelefonu.
Cośjąniepokoiło,jakieśzłeprzeczucieczaiłosięwzakamarkachumysłu…
wyciągnęła rękę i wystukała na klawiaturze telefonu kod łączności z główną
sieciąpub/infonaCapitalii.Szukaj:JustinMoreau–brzmiałopolecenie.
–Corobisz?–zapytałaCari.–Faypowiedziała,żejeszczenicniema.
Jinzacisnęłazęby.
–Faysięmyliła.Spójrz.
Rozdział3
Na podjeździe do wielkiego budynku na planie kwadratu, usytuowanego tyłem
do ulicy, o kilka przecznic od głównego centrum handlowego Capitalii, nie
umieszczono żadnego znaku. Nie było takiej potrzeby. Mała tabliczka wisząca
obok nieprzeszklonych drzwi wejściowych oznajmiała, że jest to Centrum
PamięciKennetaMacDonalda.
Przeciętnemu mieszkańcowi Capitalii niewiele to mówiło, jedynie dla Kobr
mieszkających w mieście nazwisko to, podobnie jak sam budynek, miało
jakiekolwiekznaczenie.
Drzwibyłyzamknięte,aleJinznałakod.Łagodnieoświetlonesalecentrumbyły
w większości puste, co zauważyła, przechodząc cicho obok małej grupy Kobr
siedzących dwójkami i trójkami. Wiedziała, że przychodzili tu coraz rzadziej,
odkąd Priesly i jego wygadani Jectowie zaczęli mówić o „elitaryzmie Kobr”.

background image

Spoglądając na puste stoły i krzesła, Jin wspominała czasy dzieciństwa.
Spędzała tu długie godziny z ojcem i innymi Kobrami. Z ludźmi, którzy byli
prawdziwymibohateramiŚwiatówKobr.
Terazcisamiludzieunikalitegomiejsca,abyniedrażnićPriesly’ego.Zasamo
to–
pomyślałagorzkoJin–życzyłaJectom,żebysiępotopiliwewłasnejślinie.
Znalazłaojcatam,gdziesięspodziewała:nadole,wsektorzećwiczeń,zwanym
przezKobrySaląNiebezpieczeństw.Byłsam.
Przezkilkaminutspoglądałananiegozlożyobserwatorów,wspominającdawne
czasy. Ruchome zdalniaki sterowane przez komputer nie odznaczały się
szczególnąbystrością,alebyłoichwieleiporuszałysięszybko.JakodzieckoJin
wierzyła, że ich lasery są niebezpieczne, i pamiętała wciąż strach, jaki ją
przejmował, kiedy przyglądała się ojcu, walczącemu z nimi w pojedynkę. W
rzeczywistości, jak się przekonała później, lasery zdalniaków mogły zranić
jedynie ambicję Kobry, ale mimo że o tym wiedziała, kiedy patrzyła na walkę,
poziomadrenalinywjejorganizmiegwałtowniesiępodnosił.
W zasadzie nie była to prawdziwa walka. W każdym momencie przeciwko
Justinowi wysyłano cztery do siedmiu robotów, strzelających na oślep, często
nie zważając na własne bezpieczeństwo. Z Sali Niebezpieczeństw celowo
usunięto prawie wszystko, co mogłoby służyć za osłonę, toteż Kobra, który
chciałprzeżyć,musiałbyćbezprzerwywruchu.
Justin nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Zdaniem Jin ruszał się wspaniale.
Jego sterowane komputerowo serwomotory pozwalały używać podłogi, ścian i
sufitu jako punktów odbicia, a kiedy implantowane lasery sprzęgały się z
optycznymsystememnaprowadzania,zmałychpalcówrąkprawiebezprzerwy
wystrzeliwały smugi światła, umożliwiając przeprowadzanie ataków z
powietrza. Szyby w oknach loży obserwatorów drgały, wielokrotnie trafiane
rykoszetami z broni sonicznej Justina. W pewnej chwili błyszczący promień
wystrzelił z lasera przeciwpancernego lewej pięty, niszcząc upartego wroga,
ukrytego za niską ścianą ochronną. Jin zacisnęła zęby, przykucnęła z dłońmi
zaciśniętymi w pięści w postawie gotowości i patrzyła. Pewnego dnia –
uświadomiła sobie jak przez mgłę – ja sama mogłabym tam być. Będę tam na
pewno.
Nierówny pojedynek wreszcie się zakończył. Z pewnym zaskoczeniem Jin
stwierdziła,żeminęłoniecałepięćminut.Oddychającgłęboko,strąciłakropelkę
potuzczubkanosaizastukaławokno.
Zaskoczonyojciecspojrzałwgórę.
–Czymogęzejść?–zapytałanamigi.
–Oczywiście–odpowiedziałwtensamsposób.–Głównymwejściem.

background image

Zeszła po schodach i gdy otworzyła ciężkie drzwi, miał już na szyi ręcznik,
którymsięwycierał.
– Hej, Jin – powiedział podchodząc, by ją uścisnąć. Jego twarz przybrała
obojętny wyraz, jak zawsze kiedy starał się ukryć silne emocje. – A to
niespodzianka.
–GodzinętemudzwoniłaThenaipowiedziała,żejesteśwdrodzezeszpitalado
domu–tłumaczyła.–Nieprzyjechałeś,więcpostanowiłamcięodnaleźć.
Chrząknął.
–Mamnadzieję,żenieszukałaśmniepocałejCapitalii.
–Oczywiście,żenie.Gdzieindziejmógłbyśbyć?
–Wracamdoprzeszłości?–Rozejrzałsięposali.
–Rozładowujesznapięcie–poprawiłago.–Przecieżwiesz,żecięznam,tato.
Uśmiechnął się bez przekonania i maska, pod którą skrywał ból, opadła z jego
twarzy.
–Maszrację,mojamałaJasmine–powiedziałcicho.–Jakzawsze.
Położyłamurękęnaramieniu.
–Niezłyklops,co?
–Tak–pokiwałgłową.–Jaksiętrzymacie?
–Wporządku.Najważniejsze,jaktysięczujesz.
Wzruszyłramionami.
– Tak jak można by się spodziewać. Teraz, po tym, trochę lepiej – dodał,
wskazującnaSalęNiebezpieczeństw.–CowampowiedziałaThena?
–Podałaskróconąwersjęwydarzeń.Cotamsięstało,tato?
Przezchwilępatrzyłjejwoczy,potemjegowzrokprześlizgnąłsięposali.
– Była to największa głupota, jaką można było zrobić – westchnął. – Z mojej
strony,oczywiście.Tenfacet,BaramMonse,takgozidentyfikowaliwszpitalu,
po prostu wpadł, zaczął krzyczeć i przeklinać. Miał coś przeciwko Kobrom.
Próbowałemgoogłuszyć,alebyłwruchu,ajaobróciłemsięzbytwolno,żeby
uruchomićbrońsoniczną.–Potrząsnął
głową. – W każdym razie on sięgnął do kieszeni, a ja myślałem, że wyciągnie
broń.Byłozapóźno,żebygoobezwładnić…więcużyłemlaserów.
Podrugiejstroniesalibocznymwejściemwtoczyłsięrobotporządkowyizaczął
zbieraćpojednym„zabite”zdalniaki.
–Aonniemiałbroni–zaryzykowałaJin.
–Właśnie–przytaknąłJustin,zodrobinągoryczywgłosie.–Żadnegopistoletu,
żadnego spryskiwacza, nie miał nawet splotrolki. Po prostu zwyczajny,
nieszkodliwy,nieuzbrojonyświr.Ajagozastrzeliłem.
Jinspojrzałanarobotaporządkowego.
–Czytobyłoukartowane?–zapytała.

background image

Kątemokazauważyłazmarszczonebrwiojca.
–Comasznamyśli?–zapytałostrożnie.
–CzyMonsepróbowałsprowokowaćciebiealbostryjaCorwinadoataku?Żeby
potemmożnawasbyłopotępić?–Ponowniespojrzałamuwtwarz.–Niewiem,
czy oglądałeś już wiadomości w sieci, ale praktycznie w momencie, w którym
zabraliMonse’adoszpitala,runęłatamprawdziwalawinaoskarżeń.Toniebyła
spontanicznareakcja,ciludziemielitetekstyprzygotowane.
Justinsyknąłprzezzęby.
– Przyznaję, myślałem o tym. Ale nie wiesz jeszcze najważniejszego, Monse
przeżyje, mimo że dostał prosto w pierś z dwóch laserów palcowych,
nastawionychnapoziomdrugi.Spróbujzgadnąć,jakmusiętoudało?
Zmarszczyłabrwi.Pancerz,tobyłaoczywistaodpowiedź…aleztonuojcajasno
wynikało, że chodziło o coś bardziej interesującego. Monse potrzebował
przecież jakiegoś zabezpieczenia. Na małą odległość, podwójny strzał z lasera
na poziomie drugim wystarczał w zupełności do przecięcia żeber i zniszczenia
płuclubserca.Wystarczał,przynormalnychkościach…
–Tensampowód,dlaktóregoprzeżyłWinward?–zapytałaniepewnie.
Justinprzytaknął.
–Dokładnie.
Jinpoczułamrowieniewplecach.MichaelWinward,trafionywklatkępiersiową
z broni palnej w czasie pierwszej misji na Qasamę dwadzieścia osiem lat
wcześniej, przeżył ten atak wyłącznie dlatego, że kula zatrzymała się na
ceramicznymwzmocnieniupokrywającymkościpiersiiżebra.
–Ject–wymamrotała.–Tenmałydupek,Monse,jestnędznymJectem.
– Strzał w dziesiątkę – westchnął Justin. – Niestety, nie zmienia to faktu, że
kiedydoniegostrzelałem,niebyłuzbrojony.
– Dlaczego nie? – oburzyła się Jin. – To znaczy, że miałam rację. Całe zajście
byłosfingowane,azatymwszystkimstoiPriesly.
– Spokojnie, dziewczyno – powiedział Justin, kładąc jej ręce na ramionach. –
To,conamiCorwinowiwydajesięoczywiste,niekonieczniedasięudowodnić.
–Ale…
–Idopókinieudanamsięudowodnićjakichkolwiekpowiązań–kontynuował
ostrzegawczymtonem–będzielepiej,jeślizachowasztezarzutydlasiebie.Na
tymetapiezaszkodziłybybardziejnamniżPriesly’emu.
Jinzamknęłanachwilęoczy,powstrzymującpojawiającesięnaglełzy.
–Aledlaczego?Dlaczegoonsięnaciebieuwziął?
Justinstanąłobokniejiobjąłjąmocno.Nawetkiedydorosła,pozostałaokilka
centymetrówniższaodniego.
Uważała,żetoidealnywzrost,żebyprzytulićsiędojegoramienia.

background image

– Priesly’emu nie chodzi konkretnie o mnie – westchnął Justin. – Wątpię, czy
dotyczy to też Corwina, chociaż jest on dla Priesly’ego przeszkodą. Tak
naprawdęchodzimuowyeliminowanieKobrzichświatów.
Jin oblizała wargi i przytuliła się mocniej do ojca. Docierały do niej rozmaite
pogłoski, spory, spekulacje… ale kiedy usłyszała to wypowiedziane w tak
prosty, beznamiętny sposób przez kogoś, kto mógł znać prawdę, przeszył ją
dreszcz.
– To szaleństwo – wyszeptała. – Całkowite szaleństwo. Jak on wyobraża sobie
ekspansję na Esquilinie bez Kobr przecierających szlaki w tej dziczy? Na
Esquilinie czy na innych Nowych Światach? Nie mówiąc o Pozostałości
Caeliany.Cozrobi,rzuciichpeledarimipozwoli,żebyzostalipożarciżywcem?
–Jin,jakbędzieszstarsza,spotkaszzadziwiającowieluskądinądinteligentnych
ludzi
– westchnął Justin – którzy wpadają w pułapkę jednotorowego myślenia, dążą
wyłączniedojednegoceluinigdyniepotrafiąsięodtegouwolnić.Caelianajest
tu idealnym przykładem. Ludzie, którzy jeszcze tam mieszkają, tak długo
walczyli z tym szalonym ekosystemem, że nie potrafią przestać, wycofać się i
zaakceptowaćprzesiedlenia.
Niektórzy Jectowie, nie wszyscy, oczywiście, myślą podobnie. Chcieli być
Kobrami,bardzochcieli,przynajmniejwiększośćznich,aleokazalisiędotego
niezdolni, z takich czy innych względów… i ich miłość zamieniła się w
nienawiść.Anienawiśćdomagasięzemsty.
–Niezależnieodkonsekwencji,jakieponiosąinneŚwiatyKobr?
Wzruszyłramionami.
– Najwyraźniej tak. Nie wiem, może niektórzy z nich naprawdę uważają, że
zapotrzebowanienaKobrysięskończyło,żeto,copotrafiąKobry,mogąrównie
dobrze robić normalni ludzie lub ludzie z udoskonalonymi egzoszkieletami za
pomocąmaszyn.
Przyznam nawet, że niektóre z zarzutów Priesly’ego nie są całkiem
bezpodstawne,możefaktyczniestaliśmysięzbytelitarni.
Oboknichprzejechałrobotporządkowy,kierującsięponastępnegozdalniaka…
Jinśledziłagowzrokiem,spojrzałanacel…gdzieśwzakamarkachumysłujakaś
synapsa zwarła połączenie i po raz pierwszy w życiu dziewczyna zdała sobie
sprawę,czymtaknaprawdębyłytewszystkiewielkiemaszyny,którymsięprzez
tylelatprzyglądała.
– Mój Boże – szepnęła. – To są Troftowie. Te roboty mają wyglądać jak
Troftowie.
–Niewygłupiajsię–żachnąłsięJustin.
Tonjegogłosusprawił,żespojrzałananiegozuwagą.Wyraztwarzypozostawał

background image

zimny, jak u pokerzysty… lub kogoś, kto wypiera się wszelkiej wiedzy o
tajemnicy,którejniewolnomuzdradzić.
–Myślałamtylko…–zaczęłaniezręcznie.
–Oczywiście,żetonieTroft–przerwałjejJustin.–Spójrznakształt,rozmiaryi
sylwetkę.Toprzecieżtylkoogólnycelćwiczebny.
Alekiedypopatrzyłanaojca,jegotwarzstężała.
– Poza tym Troftowie są naszym partnerami handlowymi i politycznymi
sojusznikami–dodał.–Tonasiprzyjaciele,niewrogowie.Niemusimyumiećz
nimiwalczyć.
–Oczywiście,żenie–powiedziała,starającsiędostosowaćtojegoobojętnego
tonuiusiłującjednocześniezdążyćzodpowiedzią.
Nie, roboty z pewnością nie przypominały Troftów… ale kształty i
rozmieszczeniecelówbyłyzbytdokładne,bymogłobyćprzypadkowe.
–Nikomuchybanietrzebaprzypominać,żebyliniegdyśnaszymiwrogami–
mruknęłazodrobinągoryczy.–IżetoKobryzapobiegływojnie.
Przytuliłjąmocniejdosiebie.
–Kobrypamiętają–powiedziałcicho.–Troftowieteż.Tosięnaprawdęliczy…
idlategoznajdziemysposób,żebypowstrzymaćPriesly’egoijegozwariowaną
bandę.–
Odetchnąłgłęboko.–Chodź,pojedziemydodomu.
Rozdział4
Tamris Chandler, gubernator generalny Światów Kobr, zajął się polityką po
pełnej sukcesów karierze prawniczej. Corwin zauważał nieraz na zebraniach
rady i zarządu, że Chandler z chęcią wykorzystywał te nieliczne okazje do
zabawywoskarżyciela.Robił
takwłaśniewtejchwili…tymrazemjednakniesprawiałomutozbytwielkiej
przyjemności.
– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę – powiedział, piorunując Corwina
wzrokiem z ekranu telefonu – w jakie kłopoty wpakował nas wszystkich twój
brat.
–Rozumiemnasząsytuację,paniegubernatorze–odpowiedziałCorwin,starając
siętrzymaćnerwynawodzy.–Niezgadzamsięjednakztwierdzeniem,żewina
leżypostronieJustina.
Chandlermachnąłręką.
–Pomijająckwestięmotywacji,tojednakstrzeliłdobezbronnegoczłowieka.
–Którywłamałsiędomojegobiuraigroziłmi.
–Groziłci?–przerwałChandler,unoszącbrwi.–Czymówiłcoś,cokonkretnie
dotyczyłociebie?
Corwinwestchnął.

background image

– Nie, właściwie nie. Ale wypowiadał się w sposób bardzo gwałtowny
przeciwko Kobrom, a moje pozytywne nastawienie do nich jest powszechnie
znane. Może nie była to napaść, ale każdy sąd uzna, że miałem powody, by
obawiaćsięoswojebezpieczeństwo.
Chandler złościł się jeszcze przez chwilę. Potem skrzywił się i wzruszył
ramionami.
– Ta sprawa nigdy nie trafi do sądu, obaj o tym wiemy. A tak między nami
mówiąc, myślę, że twój scenariusz ma sens. Priesly ma cię na oku, odkąd
dołączył do zarządu, a próba pogrążenia jednocześnie ciebie i Kobr jest
dokładnietym,czegobymsięponimspodziewał.
Corwinzacisnąłzęby,powstrzymującironicznąuwagę,któracisnęłamusięna
usta.
Wytykając Chandlerowi słabo skrywany podziw dla Priesly’ego, tego bękarta,
poczułby się lepiej, ale za bardzo potrzebował poparcia generalnego
gubernatora,bysobienatopozwolić.
–Więcobajzgadzamysięcodotego,żesprawaMonse’abyłaukartowana–
powiedział.–Rzeczwtym,conatozarząd?
OczyChandlerauciekłyodspojrzeniaCorwina.
– Szczerze mówiąc, Moreau, nie jestem pewien, czy cokolwiek da się w tej
sprawie zrobić – zaczął wolno. – Jeśli udowodnisz, nie oskarżysz, ale
udowodnisz, że Monse wszedł tam i próbował sprowokować twojego brata do
oddania strzału, i jeśli udowodnisz, że Priesly był w to zamieszany, będziemy
mielijakiśpunktzaczepienia.
Winnymwypadku…
Wzruszyłramionami.
–Obawiamsię,żemazbytugruntowanąpozycję,byśmymoglirzucaćnaniego
bezpodstawne oskarżenia. Słyszałeś, co jego ludzie mówią w sieci o twoim
bracie.
GdybyśmywystąpiliprzeciwPriesly’emunatymetapie,obdarłbyzeskórynas
wszystkich.
Innymi słowy, generalny gubernator miał zamiar po prostu zignorować tę
bezczelnązagrywkęiwnadziei,żejegosamegopozostawiwspokoju,pozwolić
Priesly’emuryzykować.
– Rozumiem – powiedział Corwin, nie próbując ukryć goryczy. – Jeśli uda mi
sięzdobyćjakieśdowodyprzedjutrzejsząnaradązarządu,będęmógłliczyćna
większepoparciezpanastrony?
– Oczywiście – odpowiedział natychmiast Chandler. – Ale miej na uwadze, że
niezależnieodtego,cosięwydarzy,niebędziemypoświęcaćtemuincydentowi
zbytwieleczasu.Mamyważniejszesprawydoomówienia.

background image

Corwin odetchnął głęboko. Oznaczało to: zrobi, co będzie mógł, by skrócić
tyradęPriesly’egodominimum.Tolepszeniżnic.
–Zrozumiano,Moreau?Wtakimrazie,jeślitowszystko…
–Tak,paniegubernatorze.Dobranoc.
Ekran zgasł. Corwin rozparł się w fotelu, rozciągając obolałe z napięcia i
zmęczenia mięśnie. To wszystko. Rozmawiał już ze wszystkimi członkami
zarządu, których w tej sprawie miał szansę przeciągnąć na swoją stronę. Czy
powinienterazspróbowaćwradzie,wśródsyndykówniższejrangi?Spojrzałna
zegarek i stwierdził z pewnym zaskoczeniem, że już po dziesiątej.
Zdecydowanie za późno, by do kogokolwiek dzwonić. Nic dziwnego, że
Chandlerbyłniecooschły.
Spojrzał w bok, gdyż jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Thena MiGraw
postawiłaprzednimnabiurkufiliżankęparującejkahve.
–Kończyszjużnadziś?
–Niewiem,aletyjużpowinnaś–powiedziałzmęczonymgłosem.–Wydajemi
się,żejużkilkagodzintemumówiłem,żebyśposzładodomu.
Wzruszyłaramionami.
–Itakmiałamdozrobieniapapierkowąrobotę–wyjaśniła,siadajączgrabniew
fotelustojącymprzynarożnikubiurka.
–Pewniemyślałaś,żemogępotrzebowaćmoralnegowsparcia?
– Tego też, ale przede wszystkim pomocy przy odbieraniu paru wariackich
telefonów
–powiedziała.–Widzęjednak,żeniebyłotokonieczne.
Corwin uniósł filiżankę, delektując się przez moment delikatnym aromatem
kahve.
– Nazwisko Moreau od dawna znaczy wiele na Aventinie – przypomniał jej,
upiwszy łyk. – Może nawet bardziej drapieżni dziennikarze zrozumieli, że ta
rodzinazasłużyłanaodrobinęszacunku.
–Inatrochęodpoczynku?–dodałacichoThena.
Corwinprzyjrzałsięjej,śledzącwzrokiemdelikatnerysyiszczupłąfigurę.
Melancholijne poczucie straty ukłuło go w serce. Ostatnimi czasy miewał to
uczuciecorazczęściej.Powinienembyłsięzniąożenić–pomyślałzmęczony.–
Powinienembył
założyćrodzinę.
Z wysiłkiem odrzucił tę myśl. Za jego decyzją, podjętą wiele lat temu,
przemawiały ważkie powody, i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Wieloletnie
zaangażowanieojcawpolitykęŚwiatówKobromalniezniszczyłomatki,toteż
Corwin przyrzekł sobie, że on sam nigdy nie uczyni czegoś podobnego
drugiemuczłowiekowi.Nawetgdybyznalazł

background image

kobietę,którazgodziłabysięnatakieżycie…
Ponowniezmusiłsiędozejściaztejwydeptanejiprowadzącejdonikądścieżki
myślenia.
–Moreauniesłynąztego,żeodpoczywają,kiedyjestcośdozrobienia–
przypomniał. – Poza tym, mogę odpocząć w przyszłym roku. Ty natomiast
powinnaśjechaćdodomu.
–Możezachwilę.–Thenaskinęławstronętelefonu.–Jakposzłyrozmowy?
– Mniej więcej tak, jak się można było spodziewać. Nikt nie jest pewien, co z
tymzrobić,przynajmniejodstronypraktycznej.Wydajemisię,żenaraziebędą
siedziećcichoiczekaćnanoweinformacje.
–JutrodająPriesly’emumożliwośćprzedstawieniajegowersjiwydarzeń–
prychnęła.–Dziwnie trafnywybórchwili. Towszystkodzieje sięakuratprzed
zgromadzeniemzarządu.
Corwinpokiwałgłową.
–Tak,samtozauważyłem.Innigubernatorzynapewnotakże.Niestety,faktten
nieliczysięjakodowód.
– Chyba że wykorzystasz to do odnalezienia nici łączącej… – Przerwała,
przekrzywiającgłowęinasłuchując.–Ktośpukał?
Corwin pochylił się i przerzucił na interkom obraz z kamery umieszczonej na
korytarzu.
–Jeślitojakiśdziennikarz…–zaczęłazłowieszczoThena.
–ToJin–westchnąłCorwin.
Włączyłinterkomiodblokowałdrzwi.Byłaostatniąosobą,zktórąchciałteraz
rozmawiać…
–Drzwisąotwarte,Jin,wchodź.
–Chcesz,żebymwyszła?–zapytałaThena,kiedywyłączyłinterkom.
–Wzasadzienie–przyznał–alechybatakbędzielepiej.
Thenauśmiechnęłasięlekkoiwstała.
–Rozumiem.Gdybyśmniepotrzebował,będęwsekretariacie.
Dotknąwszyjegoramienia,skierowałasięwstronędrzwi.
–StryjuCorwinie?
– Wejdź! – zawołał Corwin, machając do dziewczyny, nie, teraz już młodej
kobiety,stojącejwdrzwiach.
Jinweszła.Thenie,któraminęłająwdrzwiach,skinęłarękąnapowitanie.
– Usiądź – poprosił Corwin, wskazując na fotel, na którym przed chwilą
siedziałaThena.–Jaksięmatata?
–Takjakmożnasięspodziewać–powiedziałaJin,zagłębiającsięwfotelu.–
OdwiedziłnasstryjJoshuaidługorozmawializtatąoproblemach,jakienasza
rodzinamiaławprzeszłości.

background image

Corwinkiwnąłgłową.
–Pamiętamtepodróżewkrainęwspomnień.Niemiłosiętegosłucha,prawda?
Jinzacisnęłausta.
–Troszeczkę.
– Postaraj się tym nie przejmować. To jeden ze sposobów, którym się
posługujemy,żebysobieprzypomnieć,żeprzeważniewszystkowkońcudobrze
sięukłada.
Jinodetchnęłagłęboko.
– Tata powiedział, że moje podanie o przyjęcie do Akademii Kobr zostało
odrzucone.
SzczękiCorwinazacisnęłysię.Ztrudempanowałnadsobą.
–Czypowiedziałcidlaczego?–zapytał.Potrząsnęłagłową.
– W zasadzie nie rozmawialiśmy o tym, miał inne rzeczy na głowie. Między
innymidlategoprzyszłamsięztobązobaczyć.
–Tak…Mówiącbezogródek,zostałaśodrzucona,ponieważjesteśkobietą.
Taknaprawdęniespodziewałsię,żebędzietymzaskoczona,iniebyła.
– To jest bezprawie, wiesz o tym – powiedziała spokojnie. – Przestudiowałam
statut akademii, oficjalną deklarację programową, a nawet oryginalne
dokumenty Dominium Ludzi. Nie ma w nich nic, co by jednoznacznie
wykluczałokobietyzszeregówKobr.
– Oczywiście, że nie ma – westchnął. – Nikt też nie zabrania kobietom być
gubernatorami, ale zauważ, że niewielu udaje się dostać na to stanowisko. To
kwestiatradycji.
– Jakiej tradycji? – zaoponowała Jin. – Żadna z tych niepisanych zasad nie
powstaławŚwiatachKobr.OdziedziczyliśmyjepoStarymDominiumLudzi.
–Alepotrzebaczasu,bytozmienić.Musiszpamiętaćowpływach,jakiemiało
StareDominium.Odtamtychczasówminęłydopierodwapokolenia.
– Wystarczyło mniej niż jedno pokolenie, żeby dać Kobrom podwójny głos w
wyborach–przypomniała.
– To co innego. Próba rewolty Torsa Challinora wymusiła natychmiastowe
polityczne uznanie fizycznej siły Kobr. Twój przypadek nie jest niestety aż tak
naglący.
PrzezdługąchwileJintylkopatrzyłananiego.
–Niebędzieszpróbowałwalczyćwmojejsprawiewradzie,prawda?–zapytała
wkońcu.
Rozłożyłręcewgeściebezradności.
–Toniejestsprawawalki,Jin.Całyciężarhistoriiwojskowościjestprzeciwko
tobie.
Jako zasadę przyjęto nieprzyjmowanie kobiet do sił specjalnych. W każdym

background image

razie do oficjalnych oddziałów wojskowych – poprawił się. – Zawsze były
buntowniczki, dziewczyny służące w oddziałach partyzanckich, ale nie sądzę,
żebytenargumentprzekonałradęczyakademię.
–Maszprzecieżdużewpływy.SamonazwiskoMoreau…
–MożemajeszczejakieśznaczeniedlamieszkańcówAventiny–mruknął–ale
jego magia nie działa na wyższe szczeble dowództwa. Zawsze tak było. Twój
dziadekbył
postacią bardziej popularną ode mnie, ale nawet wtedy musieliśmy walczyć,
staraćsięzachowaćiwykorzystaćto,cozdobyliśmy.
Jinoblizaławargi.
– Stryju Corwinie… ja muszę się dostać do akademii. Muszę. To dla ojca
ostatniaszansa,byktośzrodzinykontynuowałtradycjęKobr.Terazjestmuto
potrzebnebardziejniżkiedykolwiek.
Corwinzamknąłnachwilęoczy.
– Posłuchaj, Jin… wiem, jak wiele ta tradycja znaczy dla Justina. Za każdym
razem, kiedy rodziła się któraś z was… – Przerwał. – Rzecz w tym, że
wszechświat nie zawsze wygląda tak, jak byśmy tego chcieli. Gdyby twoi
rodzicemielisyna…
– Ale nie mieli – przerwała Jin z gwałtownością, która go zaskoczyła. – Nie
mieli.
Mamy już nie ma, a ja jestem ostatnią szansą taty. Ostatnią szansą, nie
rozumiesz?
– Jin… – Corwin zamilkł, bezskutecznie szukając czegoś, co mógłby
powiedzieć…
zwahaniemprzyjrzałsięsiedzącejprzednimmłodejkobiecie.
ZrysówimimikibardzoprzypominałaJustina.Akiedywspominałdwadzieścia
lat, które minęły od jej narodzin, odnajdywał w jej zachowaniu i osobowości
corazwięcejcechojca.Ileztego–pomyślałmimochodem–zależałotylkood
genów,ailebyłospowodowanefaktem,żeJustinsamwychowywałJin,odkąd
skończyładziewięćlat?
Myśl o Justinie wywołała serię obrazów zmieniających się przed jego oczami
jakwkalejdoskopie:Justinzarazpoukończeniuakademii,rozentuzjazmowany
nadchodzącą misją na całkowicie wtedy nie znaną Qasamę, nieco starszy i
rozważniejszyJustinnaswymślubiezAimeePartae,opowiadającyCorwinowii
Joshuiosynu,któregobędziemiałiktórypodtrzymatradycjęKobrwrodzinie
Moreau,Justinijegocórki,piętnaścielatpóźniej,napogrzebieAimee…
Z wysiłkiem skierował swe myśli ku teraźniejszości. Jin wciąż siedziała przed
nim.
Jejtwarzwyrażałasiłęistanowczość,azarazemopanowanierzadkospotykane

background image

udwudziestolatków.Byłytojednezcechnajchętniejwidzianeukandydatówna
Kobry–
błysnęłomuwgłowie…
–Posłuchaj,Jin–westchnął.–Najprawdopodobniejniejestemwstaniezrobić
nic,cobywpłynęłonadecyzjęakademii.Ale…będęsięstarał.
CieńuśmiechuprzeleciałpotwarzyJin.
–Dziękuję–powiedziałacicho.–Nieprosiłabymcięoto,gdybyniechodziłoo
tatę.
Spojrzałjejprostowoczy.
–Prosiłabyś–stwierdził.–Niepróbujoszukaćstaregopolityka,dziewczyno.
Miałanatyleprzyzwoitości,bysięzaczerwienić.
– Masz rację – przyznała. – Chcę być Kobrą, stryju Corwinie. Chcę tego
bardziej,niżczegokolwiekwżyciupragnęłam.
– Wiem – stwierdził miękko. – No, lepiej, żebyś już pojechała do domu.
Powiedzojcu…pozdrówgotylkoipowiedz,żebędęwtejsprawiewkontakcie.
–Dobrze.Dobranoc…idziękujęci.
–Niemazaco.
Wyszła.Corwinwestchnął.Typowyproblemzgatunku„jajkoczykura?”–
pomyślał.–Cojestdlaniejważniejsze:pragnieniezostaniaKobrączymiłośćdo
ojca?
Aleczytaknaprawdęstanowiłotojakąkolwiekróżnicę?
WdrzwiachponowniepojawiłasięThena.
–Wszystkowporządku?–zapytała.
–Oczywiście–burknął.–Właśnieobiecałemprzebićgłowąmur,towszystko.
Żeteżzawszemuszęsięwpakowaćwtakiesytuacje!
Uśmiechnęłasię.
–Pewniedlatego,żekochaszswojąrodzinę.
Dla zasady spróbował spojrzeć na nią ostro, ale wymagało do zbyt dużego
wysiłku.
– Pewnie masz rację – przyznał, odwzajemniając uśmiech. – No już, zmiataj
stąd.
–Jeślijesteśpewien…?
–Jestempewien.Zostanęjeszczetylkokilkaminut.
–Dobrze.Dozobaczeniarano.
Zaczekał, aż zamknęła za sobą zewnętrzne drzwi. Potem z westchnieniem
obróciłsiędoczytnika,wystukująckodrządowejsieciinformacyjnejiswojego
własnego programu korelującego. Gdzieś musiało istnieć jakieś powiązanie
pomiędzyBaramemMonsemigubernatoremHarperemPrieslym.
Miałzamiarjeodkryć.

background image

Rozdział5
Naradazarządurozpoczęłasiępunktualnieodziesiątejnastępnegoranka…
iprzebiegałatakźle,jaksiętegoCorwinspodziewał.
Priesly był w dobrej formie, a jego wystąpienie krótkie i przez to jeszcze
bardziej efektowne. Mniej uzdolniony polityk mógłby przesadzić i znudzić
swych słuchaczy, ale Priesly z łatwością uniknął tej pułapki. Przed całą radą,
gdzie sama liczba członków zachęcała do manipulowania emocjonalno-
politycznyminastrojami,dłuższeprzemówieniaczęstobywałyskuteczne.Przed
dziewięcioosobowym

zarządem

takie

posunięcie

groziło

pewnym

niebezpieczeństwem, nie mówiąc o tym, że czasem można było wypaść po
prostu głupio. Ale Corwin miał nadzieję, że Priesly mimo wszystko spróbuje i
tymsposobemsamzałożysobiepętlęnaszyję.
Powinienbyłznaćgolepiej.
-…i w związku z powyższym uważam, że to zgromadzenie ma obowiązek
ponownieprzestudiowaćcałąkwestięelitaryzmu,któregoprzykłademsąKobry
iichakademia.NietylkodladobramieszkańcówAventinyiinnychświatów,ale
także dla samych Kobr. I to zanim ponownie wydarzy się podobna tragedia.
Dziękuję–zakończyłPriesly.
Usiadł.
Corwin rozejrzał się dookoła, rejestrując wyrazy twarzy zebranych. Czuł
niepokój, który ostatnio gnębił go coraz częściej. Wpadali w rutynę: Rolf
AtterberryzPalatinystał
mocnopostroniePriesly’ego,aFenrisYartansonzCaeliany,sambędącyKobrą,
i gubernator honorowy Lizabet Telek nastawieni równie mocno przeciw
Priesly’emu.
Resztalawirowała,niechętnadokonkretnegoopowiedzeniasięzakimkolwiek.
SiedzącyuszczytustoługeneralnygubernatorChandlerodchrząknął.
–PanieMoreau,pańskareplika?
Innymisłowy,czyCorwinodkryłjakieśpowiązaniemiędzyPrieslymiMonsem.
– Nic konkretnego, panie gubernatorze – odpowiedział wstając. – Chciałbym
jednak przypomnieć członkom zgromadzenia zeznania, które Justin i ja
złożyliśmy wcześniej do protokołu… a także zwrócić uwagę, że mój brat
wypowiadał się wielokrotnie w tym miejscu jako instruktor Akademii Kobr.
Nadmienię,iżjesttostanowiskowymagająceodniegopoddawaniasięczęstym
testompsychologicznym,fizycznymiemocjonalnym.
–Chciałbymtudodać–gładkowtrąciłPriesly–iżniemamnicdozarzucenia
Kobrze Justinowi Moreau. Zgadzam się z gubernatorem Moreau, że jest on
wybitnymicałkowiciestabilnymczłonkiemaventińskiejspołeczności.Niepokoi
mnie tylko fakt, iż człowiek, będący tak znakomitym przykładem skuteczności

background image

działaniatestówwstępnychakademii,byłmimowszystkowstaniezaatakować
bezbronnegoczłowieka.
Chandlerodchrząknął.
–PanieMoreau…?
–Niemamnicdododania–powiedziałCorwiniponownieusiadł.
Wiedział, że Priesly zaryzykował, przerywając mu i że przy z odrobinie
szczęścia zadziała to na korzyść Corwina. Siła jego argumentów, jakkolwiek
poważnych, znaczyła niewiele w porównaniu z efektem, jaki Priesly i Monse
chcieli osiągnąć. Gdyby Monse’owi udało się wywołać odruchy bojowe
zaprogramowane w nanokomputerze Justina, Priesly dostałby do ręki o wiele
silniejszą broń, którą mógłby wymachiwać przed zarządem i całym
społeczeństwem.
PoprzeciwnejstroniestołuporuszyłsięEzerGavin.
– Chciałbym zapytać, panie Chandler, jaki jest w tym momencie status Kobry
Moreau?Przypuszczam,żezostałzawieszonywobowiązkachwakademii?
–Tak–potwierdziłChandler.–Trwadochodzenie,chciałbymdodać,żenatym
etapieskupiasięonoraczejnapanuMonse.
Corwin zerknął na Priesly’ego, nie zauważył jednak jakiejkolwiek reakcji. Nic
dziwnego, wiedział już, że cokolwiek łączyło Priesly’ego z Monsem, musiało
pozostawaćwtajemnicy.
–Chciałabymzauważyć,jeśliwolno,żerobimywielkiezamieszanie,nietylko
tu, podczas zebrania, ale także we wszystkich sieciach – odezwała się Lizabet
TelekzniecierpliwionymtonemizerknęłanaPriesly’ego.–TymczasemMonse
niezostałanizabity,aninawetciężkoranny.
–Gdybynieceramiczniewzmocnionekości,byłbymartwy–wtrąciłAtterberry.
–Gdybyniewtargnąłdobiura,nicbysięwogóleniestało–odparowałaTelek.

Panie generalny gubernatorze, czy moglibyśmy przejść do innego tematu?
Niedobrzemisięjużrobiodtejdyskusji.
–Taksięskłada,żemamynadziśinny,owieleważniejszytematdoomówienia

przytaknął Chandler. – Wszelka dyskusja w sprawie Monse’a zostaje odłożona
domomentuzakończeniadochodzenia…ateraz…
Nacisnąłprzyciskobokczytnika.Wchwilępóźniejdrzwipoprzeciwnejstronie
otworzyły się i umundurowany Kobra wprowadził do sali chudą postać o
wyglądzienaukowca.
– Pan Pash Barynson, z Centrum Nadzoru Qasamy. – przedstawił przybysza
Chandler. Mężczyzna podszedł do fotela gościnnego znajdującego się po lewej
ręce generalnego gubernatora. – Jest tu z nami, aby przedstawić pewne

background image

niepokojące sygnały, które mogą, lecz nie muszą świadczyć o… Oddaję panu
głos,panieBarynson.
– Dziękuję, gubernatorze Chandler – odparł Barynson kiwając głową.
Położywszynastolegarśćkartmagnetycznych,wziąłjednąiumieściłwswoim
czytniku.–Panowiegubernatorzy,panigubernator–zaczął,rozglądającsiępo
sali. – Przyznaję od razu, że czuję się nieco… powiedzmy, niezręcznie,
przebywającwtymmiejscu.JakjużwspomniałpanChandler,znaleźliśmyślady
pewnych niepokojących zależności pojawiających się na Qasamie. Co te
zależności tak naprawdę oznaczają i czy w ogóle istnieją, to pytania, na które
wciążnieznamyodpowiedzi.
Tozupełniejasne–pomyślałCorwin.ZerknąłnaTelekiujrzałgrymasniechęci
malujący się na jej twarzy. Wiedział, że jako były członek akademii miała
jeszczemniejcierpliwościdokwiecistychwstępówniżonsam.
–Proszęwyjaśnić,amyosądzimy–zachęciła.
Chandlerzmarszczyłbrwi,aleBarynsonniesprawiałwrażeniaurażonego.
– Oczywiście, pani gubernator – przytaknął. – Po pierwsze, ponieważ nie
wszyscy znają tło sprawy – zerknął na Priesly’ego – chciałbym pokrótce
przedstawić podstawowe zagadnienia. Jak większość z państwa wie, w roku
2454 rada zdecydowała o umieszczeniu sześciu satelitów szpiegowskich na
wysokiej orbicie wokół planety Qasama w celu nadzorowania rozwoju
technologicznego i społecznego po wprowadzeniu do tamtejszego ekosystemu
aventińskichkolczastychlampartów.Podwudziestulatachprogramtenodniósł
jedynie niewielki sukces. Zauważyliśmy, że sieć osad rozszerzyła się poza tak
zwany Urodzajny Półksiężyc, co wskazuje na to, że kulturowa paranoja
Qasaman nieco osłabła lub że przestali chronić przed przechwyceniem
informacje podawane przez ich łączność dalekiego zasięgu. Znaleźliśmy
dowodyświadcząceopewnychulepszeniachwprowadzonychwichsamolotach
i pojazdach naziemnych, a także o wielu drobnych zmianach, o których
dostawali państwo pełne raporty w ciągu ostatnich lat. Jak dotąd nic nie
wskazuje na to, by stopień zagrożenia Światów Kobr ze strony Qasaman się
zwiększył.
Odchrząknąłinacisnąłguzik.
Na czytniku Corwina ukazało się około pięćdziesięciu dat i godzin. Pierwsze
określały czas sprzed prawie trzydziestu miesięcy, ostatnie – sprzed zaledwie
trzechtygodni,awszystkoopatrzononagłówkiem„Awariesatelitów”.Zaledwie
pobieżny rzut oka wystarczał, by stwierdzić, że podczas każdej awarii
uszkodzonesatelitytraciłyodtrzechdodwunastugodzinzapisu.
– Jak państwo widzą – kontynuował Barynson – w ciągu ostatnich trzydziestu
miesięcystraciliśmyokołoczterystugodzindanychzróżnychrejonówQasamy.

background image

Doniedawnaniezwracaliśmynatozbytwielkiejuwagi…
– Dlaczego? – przerwał Urbanie Bailar ze świeżo skolonizowanego świata
Esquiliny.
– Wydawało mi się, że głównym zadaniem waszego Centrum Nadzoru jest
ciągła obserwacja planety. Nie wiedziałem, że dwunastogodzinne przerwy
określasięjakociągłość.
– Rozumiem pański niepokój – powiedział uspokajająco Barynson – ale
zapewniam pana, że Esquilina nie była i nie jest w żaden sposób zagrożona.
Nawet gdyby Qasamanie znali położenie pańskiego świata, a nie znają go, nie
byliby w stanie stworzyć floty bojowej bez naszej wiedzy. Proszę pamiętać, że
straciliwszelkązdolnośćdolotówmiędzygwiezdnychwkrótcepoprzybyciuna
swoją planetę. Musieliby zaczynać od punktu wyjścia. – Corwin nie zdążył
odczytaćwyrazu,którynaglepojawiłsięwoczachuczonego,botocośzniknęło
zbyt szybko. – Nie, nikt z nas nie jest bezpośrednio zagrożony ze strony
Qasaman,tegojesteśmypewni.
–Ja,naprzykład,niewiem,pocotencałyhałas–parsknąłAtterberry.–Nawet
urządzenia samonaprawiające, takie jak satelity, mają prawo psuć się od czasu
doczasu,prawda?
–Owszem,alenietakczęsto–wtrąciłgubernatorhonorowyDavidNguyen.
– W zasadzie obaj panowie macie rację – skinął głową Barynson. – Dlatego
właśnieniezwracaliśmynateprzerwyszczególnejuwagi.Jednaktydzieńtemu
jeden z naszych ludzi spróbował, wiedziony przeczuciem, zbadać
współzależnościlokacyjneiwektoroweuszkodzonychsatelitów.Okazałosię…
proszę, sami państwo zobaczcie – powiedział, naciskając kilka kolejnych
klawiszy.
Na czytniku Corwina ukazała się mapa Urodzajnego Półksiężyca, tego regionu
Qasamy,wktórymmieszkaliwzasadziewszyscyludzieżyjącynatejplanecie.
Nakrajobraznałożonebyłykolorowestrzałkiiowalnepola.
–Interesujące–mruknęłaTelek.–Wiluobserwowanychpunktachtegosamego
kawałkazachodniegoramieniaPółksiężycapojawiająsięprzerwywobrazach?
–Wtrzydziestusiedmiuzpięćdziesięciudwóchobserwowanych–powiedział
Barynson.–Pozostałe,opróczdwóch…
–Włączobrazterenubezpośrednionawschódodtegorejonu–przerwałPriesly.
Corwinpoczułciarkinaplecach.
–Maszjakieśpowiększeniaztegomiejsca?–zapytał.
Mapęzastąpiłoniecoziarnistezdjęcie.
– To zostało zrobione trzy lata temu, przed tą plagą usterek – powiedział
Barynson.–
Ci z państwa, którzy znają krajobraz Qasamy, wiedzą, że miasto na lewo od

background image

środkatoAzras,atonapomocnywschódodniegotoPurma.
Corwin spojrzał mimowolnie na Telek, odnajdując jej spojrzenie. Purma –
miasto, w którym Qasamanie wyłazili ze skóry, usiłując zabić trzech członków
pierwszejmisjiszpiegowskiejTelek…jednymznichbyłJustin.
– Tu natomiast – pojawiło się następne zdjęcie – widzimy ten sam obszar, na
podstawiedanychsatelitarnychsprzeddwóchtygodni.
WAzrasiPurmiewzasadzienicsięniezmieniło.Alenaśrodkuekranu…
–Cotojest,tamwśrodku?–zapytałGavin.
– Wygląda na duży ogrodzony teren, obozowisko czy coś w tym rodzaju. –
Barynson odetchnął głęboko. – Wszystko wskazuje na to, że nie jest otoczone
typowymqasamańskimmuremobronnym,alejestcałkowicieosłonięteodgóry.
Ochronaprzedobserwacjąpowietrzną…
–Ateobszarypoobustronach?–zapytałCorwin.
–Temogłyzostaćwyłączoneprzezprzypadek–powiedziałostrożnieBarynson.

Ale jeśli nie… Naszym zdaniem znaczący jest fakt, że kierunek wschodni,
zgodnyzruchemobrotowymplanety,jestoczywistymkierunkiemprzypróbach
wystrzeliwaniadużychrakietdalekiegozasięgu.
Zapadładługacisza.
–Chcenampanpowiedzieć–odezwałsięwkońcuBailar–żetenzakrytyteren
tocentrumqasamańskiejbazyrakietowej?
Barynsonpokiwałponurogłową.
– Jest wysoce prawdopodobne, że Qasamanie usiłują ponownie odkryć
technologięlotówkosmicznych.Ibyćmożeimsiętoudaje.
Przezdłuższąchwilęwsalipanowałacisza.WkońcuprzerwałjąAtterberry.
–No–mruknął–tobyłobynatyle.
–Cotoznaczy„natyle”?–burknęłaTelek.
–Natyle,jeślichodziopróbępowstrzymaniarozwojuQasaman–wyjaśnił
Atterberry. – O próbę rozbicia współpracy między społecznościami poprzez
odciągnięcie mojoków od ludzi i skierowanie ich ku kolczastym lampartom.
Innymisłowy,ocałąPropozycjęMoreau.
–Aktotwierdzi,żesięniepowiódł?–wtrąciłCorwin,niepróbującnawetukryć
irytacji.Onijegorodzinanapracowalisięjaklichoprzytymprojekcie…aprzy
okazji uratowali Światy Kobr od długiej, kosztownej i być może przegranej
wojny.–Zajmujemysiętujedyniewyciąganiemwnioskówzzałożeniaopartego
na wątpliwych danych. Przy podziemnym systemie łączności Qasaman nie
możemytaknaprawdęwiedzieć,cosiętamdzieje.
–Wporządku–parsknąłAtterberry.–Posłuchajmy,copanmadopowiedzenia
natemattejbazy.

background image

– Może mieć setki zastosowań – odparował Corwin – a dziewięćdziesiąt
dziewięćprocentznichniebędziemiałonicwspólnegozekspansjąwkosmos.
–Możetobyćnaprzykładnowyośrodekpróbnypociskówpowietrze-powietrze,
któreitakjużmają–powiedziałaTelek–albodlapociskówdalekiegozasięgu,
którychużyjąwwojniewewnątrzplanetarnej.
Chandlerodchrząknął.
– Cokolwiek tam robią, faktem pozostaje, że jeśli doktor Barynson i jego
koledzy nie mylą się co do usterek satelitów, mamy do czynienia z poważnym
zagrożeniem. Czy słusznie zakładam, że satelity tego rodzaju nie tak łatwo
zniszczyć?
– W sposób, który uniemożliwiłby nam wykrycie celowego uszkodzenia? –
Barynsonpokręciłgłową.–Zdecydowanienie.Międzyinnymidlategotakdużo
czasu zajęło nam wytropienie zależności w występowaniu awarii. Nie
stwierdziliśmy żadnych oczywistych, fizycznych uszkodzeń, więc nie było
powoduprzypuszczać,żetoQasamaniesązanieodpowiedzialni.
–Aczyustaliliśmy,żetoonisąodpowiedzialni?–odezwałsięYartanson.–Nie
przedstawił nam pan, doktorze, jeszcze mechanizmu działania tego rzekomego
sabotażu i dopóki pan tego nie uczyni, nie widzę możliwości traktowania tego
inaczejniżrzeczywiściedziwnyzbiegokoliczności.
Barynsonpodrapałsiępopoliczku.
– Mamy taki sam dylemat, panie gubernatorze – przyznał. – Jak już
powiedziałem, w żadnym satelicie nie stwierdzono oczywistych, fizycznych
uszkodzeń. Sprawdziliśmy też inne możliwości, na przykład użycie laserów
wielkiej mocy do oślepienia obiektywów z powierzchni planety, ale jak dotąd
żadna z symulacji nie wykazała możliwości spowodowania takiego typu
uszkodzeń.
–Amożepromieniowaniejonizujące?–upierałsięYartanson.–Niekonieczniez
samejQasamy.
– Wybuchy słoneczne? – Barynson wzruszył ramionami. – Oczywiście, jest to
jedna z możliwości. Lecz jeśli przyjmiemy, że były to przypadkowe wybuchy
czy ruchy jonosfery, wciąż pozostaje pytanie, dlaczego tylko ten obszar tak
częstoumykałkontrolimonitora.
– Wydaje mi się – powiedział cicho Nguyen – że możemy się tak spierać bez
końca i nie dojdziemy do niczego. Pan Moreau ma rację, dysponujemy
niewystarczającymi danymi, by wyciągać jakiekolwiek miarodajne wnioski.
Jedynymsposobemnazdobyciepotrzebnychinformacjijestwrócićnaplanetę.
– Innymi słowy, zorganizować kolejną misję szpiegowską – powiedział
Atterberryzniesmakiem.–Ostatniatakaekspedycja…
–Przyniosłanamprawietrzydzieścilatpokoju–zgryźliwiewtrąciłaTelek.

background image

–Odwlekławojnę,którąitaktrzebabędziestoczyć,chciałapanipowiedzieć.
– Kto mówi, że trzeba będzie walczyć? – odparła ostro Telek. – Może się
okazać, że ta baza w ogóle nie ma z nami nic wspólnego. Może jest częścią
przygotowańdowojnyplanetarnej,któracofnieQasamanzpowrotemdoepoki
kamieniałupanego.
–Mamnadzieję–powiedziałcichoPriesly–żenietegopanioczekuje,chociaż
sprawiapanitakiewrażenie.
SzczękiTelekwyraźniesięzacisnęły.
–Niezależymispecjalnienatym,byQasamaniewyniszczylisięnawzajem–
warknęła. – Ale jeśli mam wybierać pomiędzy nimi a nami, wolałabym,
żebyśmytomybylitymi,którzyprzeżyją.
Chandlerodchrząknął.
–Nieulegachybawątpliwości,żepomimonaszychzastrzeżeńpanNguyenma
jednak rację. Potrzebna jest kolejna wyprawa na Qasamę i im prędzej ją
zorganizujemy,tymszybciejsiędowiemy,cosiętamnaprawdędzieje.
NacisnąłprzyciskprzyczytnikuizdjęcianaekranieCorwinazostałyzastąpione
listądziewięciunazwisk.
–Biorącpoduwagędoświadczeniapierwszejmisji–kontynuowałChandler–
rozsądniej byłoby zacząć od rekrutów, niż próbować ponownie przygotować
starsze Kobry ze służb pogranicznych do działania w sytuacjach, jakie mogą
napotkać na Qasamie. Pozwoliłem sobie przeprowadzić wstępną selekcję z
najnowszejlistyprzyjętych,otonazwiska.
–Wedługjakichkryteriów?–zapytałGavin.
– Wyjątkowe zrównoważenie emocjonalne, umiejętność łatwego i pełnego
przystosowaniasiędowarunkówżyciawobcejspołeczności,tegotypusprawy

odpowiedziałChandler.–Tojest,oczywiście,wyłączniewstępnaselekcja.
Yartansonwyprostowałsięznadswojegoczytnika.
–IleKobrzamierzapanwysłaćnatęmisję?–zapytałChandlera.
– Początkowy plan zakłada wysłanie jednej doświadczonej Kobry i czterech
rekrutów…
–Niedostanieichpan–kategoryczniestwierdziłYartanson.
WszyscyspojrzelinaKobrę.
–Oczympan,udiabła,mówi?–zapytałBailar,marszczącbrwi.
Yartansonwskazałnaczytnik.
–SześciuztychrekrutówpochodzizCaeliany.Potrzebujemyichnamiejscu.
Chandlerwziąłgłębokioddech.
– Panie Yartanson… rozumiem uczucia ludzi z małych planet, takich jak
Caeliana…

background image

– Zostały nas niecałe trzy tysiące, panie Chandler – przypomniał Yartanson
lodowatym tonem. – Dwa i pół tysiąca cywilów, pięćset Kobr, wszyscy
walczymy o życie w tej piekielnej wylęgarni. Nie stać nas na to, by pozwolić
panuzabraćnamnawetjednąKobrę…iniezrobipantego.
Zapadła niezręczna cisza. Caeliana to koniec świata, w każdym tego słowa
znaczeniu. Planeta opuszczona po latach walki z niesłychanie płynnym
ekosystemem postawiła kolonistów w sytuacji patowej. Kiedy ćwierć wieku
temu zaproponowano im przesiedlenie na nowy świat – Esquilinę – większość
mieszkańców wykorzystała tę szansę… ale dla małego ułamka społeczności
bezrozumnyekosystemCaelianyprzybrał
postaćpotężnegoiniemalobdarzonegointeligencjąwroga.Ucieczkaprzednim
wydawała się Caelianom przyznaniem do porażki i utratą honoru. Od czasu
kiedyresztkajejmieszkańcówokopałasiędowalki,Corwintylkorazodwiedził
tęplanetę.Wyjechał
stamtąd, zachowując w pamięci przykry obraz ludzi mieszkających na
Piekielnym Lęgowisku, przypominających flisaków na wzburzonej rzece.
OddalilisięnietylkoodpozostałychspołecznościŚwiatówKobr,alebyćmoże
takżeodwłasnegoczłowieczeństwa.
Wszystko to czyniło z Yartansona osobę nieobliczalną… człowieka, któremu
niktwzarządzie,nawetsamgeneralnygubernator,niechciałwchodzićwdrogę.
– Rozumiem – jeszcze raz uspokajająco powiedział Chandler. – W zasadzie
uważam,żenawetjeślinieznajdziemyinnegokandydata,trzynoweKobryplus
jednazdoświadczeniempowinnywystarczyćdlapotrzebmisji.
Corwinodetchnąłgłęboko.
–Amoże–powiedziałostrożnie–powinniśmypotraktowaćbrakpiątejKobry
nie jako problem, lecz jako szansę. Jako okazję wyprowadzenia Qasaman w
pole.
ZauważyłspojrzenieTelek.
– Czy ma pan na myśli coś podobnego do wybiegu, jaki pańscy bracia
zastosowali w czasie pierwszej misji? – zapytała. – To był dobry pomysł,
prawdopodobnieuratował
całąwyprawę.
Corwin pobłogosławił ją w duchu. Nie mogła wiedzieć, co zamierzał
zaproponować, ale przypominając innym o tym, jak dobrze zadziałał tamten
plan,osłabiłaopór,którypostawilibyzpewnościąjegoprzeciwnicy.
– Coś w tym rodzaju – przytaknął, zbierając się w sobie. – Proponowałbym
stworzenie, wyłącznie dla tej misji, pierwszej Kobry-kobiety. Zanim jednak
zacznąpaństwozgłaszaćzastrzeżenia…
– Kobieta-Kobra? – parsknął Atterberry. – Na litość boską, Moreau, to

background image

największabzdura,jakąkiedykolwieksłyszałem.
–Dlaczego?–zaoponowałCorwin.–Tylkodlatego,żenigdyprzedtemtegonie
było?
–Ajakpanmyśli,dlaczegoniebyło?–wtrąciłPriesly.–Dlatego,żesąkutemu
uzasadnionepowody.
CorwinspojrzałnaChandlera.
–PanieChandler?
Chandlermiałniecokwaśnąminę,alekiwnąłgłową.
–Możepankontynuować,Moreau–powiedział.
–Dziękuję.
SpojrzenieCorwinaobiegłostółizatrzymałosięnaPrieslymiAtterberrym.To
onibylinastawieninajbardziejwrogo.
– Jednym z powodów, dla których pomysł stworzenia kobiet-Kobr wydaje się
takdziwaczny,jestfakt,żeStareDominiummiałosilniepatriarchalnąorientację.
Kobiety nie były po prostu przenaczone do elitarnych jednostek wojskowych,
chociaż zaznaczę, iż w czasie wojny z Troftami na Adirondack i Silvern było
sporobojowniczekruchuoporu.
–Wszyscyznamyhistorię–burknąłNguyen.–Niechpanprzejdziedorzeczy.
– Rzecz w tym, że nawet nasza skąpa wiedza o qasamańskim społeczeństwie
ukazuje je jako jeszcze bardziej patriarchalne niż Dominium – powiedział
Corwin. – Jeśli nawet panu myśl o kobietach-wojownikach wydaje się dziwna,
toproszępomyśleć,jakspojrząnatoQasamanie.
–Innymisłowy–powiedziałapowoliTelek–nieprzyjdzieimnawetdogłowy,
żekobietabiorącaudziałwtejmisjimogłabybyćdiabelskimwojownikiem.
–Kim?–Prieslyzmarszczyłbrwi.
–QasamanietaknazywająKobry–wyjaśniłChandler.
–Trafneokreślenie–mruknąłPriesly.
Yartansonspojrzałnaniegozimno.
– Diabelskie balansowanie na krawędzi jest często częścią naszej pracy –
zauważył
oschle.
Priesly’emu drgnęła warga, odwrócił się raptownie z powrotem w stronę
Corwina.
–Zakładapan,oczywiście,żemisjazostanieprzechwycona–powiedział.–Czy
tonienadmiernypesymizm?
– To się nazywa bycie przygotowanym na każdą ewentualność – kąśliwie
stwierdził
Corwin. – Ale zakładając, że nie zostanie, pozostaje nadal druga sprawa.
Potrzebujemyludzi,którzybędąpotrafilinatyleupodobnićsiędoQasaman,by

background image

mogli się trochę rozejrzeć, nie dając się natychmiast rozpoznać. Mam rację? –
SpojrzałnaChandlera.–
Czy może mi pan powiedzieć, panie Chandler, ilu kandydatów na Kobry
znajdującychsięnapańskiejliścieznajęzykqasamański?
– Wszyscy – odparł chłodno generalny gubernator. – Bez przesady, panie
Moreau,mowaQasamanniejestmożenajpopularniejszymjęzykiem,alemamy
sporoosób,którenimbieglewładają.
– Szczególnie że większość młodych mężczyzn mających ambicję zostać
Kobramipróbujesięgonauczyć–dodałGavin.
– Rozumiem – zgodził się Corwin. – Ilu z tej grupy mówi bez aventińskiego
akcentu?
– Każdy, kto uczy się obcego języka, mówi z akcentem – burknął z
niedowierzeniemChandler.
Corwinspojrzałmuprostowoczy.
– Znam kogoś, kto mówi bez akcentu – powiedział stanowczo. – Moja
siostrzenica,JasmineMoreau.
– O, proszę bardzo – sarkastycznie wtrącił Atterberry. – Po prostu kolejna
zagrywka o władzę w wykonaniu rodziny Moreau. Oto z czym mamy tu do
czynienia.
– Pod jakim względem jest to zagrywka o władzę? – parsknął Corwin. – Czy
dlatego,żeryzykujężycieswojejsiostrzenicy?
–Dość.–Chandlerniepodniósłgłosu,alestanowczość,zjakątowypowiedział,
ucięłarodzącysięspór.–Opracowałemwstępnykosztorysproponowanejmisji
na Qasamę. Zrobimy teraz krótką przerwę, aby mogli się państwo z nim
zapoznać. Panie Moreau, chciałbym porozmawiać z panem w moim gabinecie,
jeślimożna.
–Zakładam,żezdajeszsobiesprawęztego,ocoprosiszzarząd–powiedział
Chandler,wpatrującsięwCorwina.–Niemówiącotym,wjakiejsytuacjimnie
stawiasz.
Corwinzmusiłsię,byspojrzećChandlerowiwoczy.
–Staramsięjedyniezwiększyćszansępowodzeniatejtwojejmisji.
Chandlerskrzywiłsię.
–Awięcteraztomojamisja,tak?
– A czy tak nie jest? – odparł Corwin. – Najwyraźniej zaplanowałeś ją
prywatnie, bez pomocy czy nawet wiedzy rady akademii. Nie mówiąc już o
samymzarządzie.
WyraztwarzyChandleraniezmieniłsię.
–Masznatojakiekolwiekdowody?
– Gdyby Justin wiedział, że coś takiego się szykuje, na pewno by mi o tym

background image

powiedział.
– To jeszcze nie dowód. Mogłem nakazać wszystkim dyrektorom akademii
zachowaniemisjiwtajemnicy.
Corwinsięnieodezwał.Zapanowałachwilaciszy.
– Bądźmy szczerzy, dobrze, Moreau? Pomijając logikę i cele społeczne,
prawdziwym powodem, dla którego chcesz, żeby twoja siostrzenica została
Kobrą,jestto,żechcetegotwójbrat.
–Onasamateżtegochce–powiedziałCorwin.–Przyznam,żejatakżepragnę
podtrzymania rodzinnej tradycji. To wszystko jednak nie wyklucza powodów,
którepodałemzarządowiprzedkilkomaminutami.
– Nie, ale dość znacznie gmatwa sytuację – mruknął Chandler. – W porządku,
przedstaw mi scenariusz, jak rozłożą się głosy, jeśli wrócimy tam i odkryjemy
karty?
– Telek i ja będziemy głosować za – powiedział wolno Corwin. – Priesly i
Atterberry oczywiście zagłosują przeciw, niezależnie od tego, czy będą się ze
mnązgadzać,czynie.
Yartanson i Bailar… prawdopodobnie mnie poprą. Yartanson dlatego, że jeśli
zezwolimy na przyjmowanie kobiet, to na Caelianie podwoi się liczba
kandydatów na Kobry, a Bailar dlatego, że Qasamanie znajdują się zaledwie o
kilka lat świetlnych od przedsionka Esquiliny, w związku z czym będzie go
bardziej interesowało logiczne rozwiązanie sprawy niż kwestie historyczne.
Zważywszy,żegłosVartansonaliczysiępodwójnie,dajemitopięćgłosów.
– Co oznacza, że potrzebujesz jeszcze jednego, by osiągnąć zdecydowaną
większość
–powiedziałChandler.–Naprzykładmojego.
Corwinspojrzałmuprostowoczy.
–Taknaprawdę,potrzebujętylkotwojegogłosu.
PrzezchwilęChandlerwpatrywałsięwniegowmilczeniu.
–Politykalubisiępowtarzać–odezwałsięwkońcu.–Niebędęprzepraszałza
to, że biuro generalnego gubernatora ma teraz większą władzę niż dawniej. –
Zacisnąłustaipotrząsnąłgłową.–Myliszsię,jeśliuważasz,żejestemwstanie
przeforsować to sam przeciw całej opozycji. Już Priesly to twardy orzech do
zgryzienia.
Corwinodwróciłwzrok.Spojrzałprzezokno,zajmującecałąścianęgabinetu,na
panoramęCapitalii.OczamiduszyzobaczyłJin,którawczorajszejnocybłagała
go…
widziałteżwyraztwarzyleżącegowszpitaluJustina,kiedypowolizacząłsobie
zdawaćsprawęzwagiswegoczynu.Cozwładzą?–pomyślałmgliście.–Poco
tencałyurząd,jeśliniepoto,byrobićto,copowinnobyćzrobione?

background image

–Wporządku–powiedziałwolno.–JeśliPrieslypotrzebujezachęty,tomujej
dostarczę.–OdwróciłsiędoChandlera.–PrzyjmiemyJindoKobr,oficjalniez
powodu jej przydatności dla misji szpiegowskiej na Qasamę. Uznamy to za
eksperyment, mający wykazać, czy kobiety mogą być włączane do całości
programuKobr.Jeślitoniezadziałaieksperymentsięniepowiedzie–odetchnął
głęboko–podamsiędodymisji.
Wtedy chyba po raz pierwszy zobaczył na twarzy Chandlera wyraz
prawdziwegozaskoczenia.
–Cozrobisz?Moreau,to…toszaleństwo.
–Zamierzamtozrobić–spokojniepowiedziałCorwin.–Wiem,doczegozdolna
jestJin.Poradzisobieztymzadaniem,itodobrze.
–Topraktyczniebezznaczenia.Cokolwieksięzdarzy,Prieslybędzietwierdził,
żeeksperymentsięnieudał.Tylkopoto,bysięciebiepozbyć.Wieszotym.
– Z pewnością spróbuje tak postąpić – zgodził się Corwin. – Ale to, czy jego
zdaniebędziesięnaprawdęliczyło,zależyodJin,nieprawdaż?
Chandlerzacisnąłusta,przypatrującsięCorwinowi.
–Będzieoczywiściepotrzebnazgodacałejrady.
–Wszyscymamytamswoichsprzymierzeńców–podsunąłCorwin.–Stosunek
ilościowy moich, twoich i Priesly’ego powinien okazać się wystarczający.
Szczególnie jeśli wykorzystamy argument o tajności misji na Qasamę i
ograniczymy

udzielanie

informacji

o

eksperymencie.

Wtedy

prawdopodobieństwo politycznego ostrzału ze strony społeczeństwa będzie
mniejsze.
Chandleruśmiechnąłsiękrzywo.
–Nastarośćrobiszsięcyniczny.Corwinponowniepopatrzyłprzezokno.
–Nie–powiedziałzwestchnieniem.–Robięsiępolityczny.
Zastanawiałsię,dlaczegozabrzmiałotojakprzekleństwo.
Rozdział6
PóźnelatowokręguSyzra,jakkiedyśsłyszałaJin,byłonajprzyjemniejsząporą
roku w tej części Aventiny… jeśli akurat było się kaczką. Przez większą cześć
trzech kolejnych miesięcy niebo nad Syzrą albo chmurzyło się, albo zalewało
ziemięstrumieniamizimnegodeszczu.
Jeśliteopowieścibyłyprawdziwe,tendzieńbyłmiłymwyjątkiem.Wschodzące
słońce, wyglądające zza gęstej otaczającej ich z trzech stron puszczy, świeciło
jasno i przejrzyście. Niebo było upstrzone wysokimi cirrusami, które
podkreślałyklarownośćjegobarwy.Łagodnepodmuchywiatruorazdośćniska
temperatura powietrza działały przyjemnie orzeźwiająco. Jin uwielbiała takie
dni.
I czuła się okropnie. Przymrużając oczy z powodu rażącego słońca, zaciskała

background image

pięści, żeby powstrzymać wymioty, i usiłowała stać równie prosto jak trzej
młodzimężczyźnipojejprawejstronie.
–Wporządku,rekruci,nadstawcieuszu–ryknąłstojącyprzednimimężczyzna,
aJinjeszczebardziejstarałasięopanowaćswójbuntującysięukładpokarmowy.
GłosinstruktoraMistryLayna,wyjątkowobogatywniskietony,anitrochęnie
polepszał
sytuacji.Nicniewartetemojeosławioneżelaznebebechy–pomyślałakwaśno,
przypominając sobie, że wszyscy ostrzegali ją przed normalnymi,
fizjologicznymi reakcjami na zabiegi chirurgiczne, jakim poddawane były
przyszłe Kobry. Najwyraźniej zbyt lekko potraktowała te przestrogi. Teraz
mogła mieć tylko nadzieję, że efekty będą tak krótkotrwałe, jak to wszyscy
zapowiadali.
–Wieciejuż–ciągnąłLayn–żezostaliśmywytypowanidospecjalnejmisjina
Qasamie, nie będę już więc zanudzał was kolejnym przemówieniem.
Prawdopodobnie zastanawiacie się, co robimy na tym pustkowiu, zamiast
ćwiczyćwjednymzgłównychośrodkówakademii.Awięc…?
Minęłachwila,zanimJinzorientowałasię,żezadałimpytanie.Kolejnąchwilę
zajęło jej stwierdzenie, że żaden z pozostałych kadetów nie ma zamiaru
odpowiedzieć.
–Panieinstruktorze?–odezwałasięnieśmiało.
GrymasniezadowoleniaprzemknąłpotwarzyLayna.
–KadetMoreau?–zapytałjednakobojętnymtonem.
–Czyznajdujemysiętu,ponieważmisjabędziewymagałaprzemieszczaniasię
pozalesionychobszarachQasamy?
Laynuniósłbrewispojrzałzasiebie.
– Tak, owszem, mamy tu puszczę, prawda? W ośrodku ćwiczebnym w okręgu
Pindaricteżjestpuszcza,oiledobrzepamiętam.Więcczemujesteśmytu,anie
tam?
Jinzacisnęłazęby.
–Niewiem,proszępana.
MłodyczłowiekpoprawejstronieJinporuszyłsię.
–KadetSun?
– Ośrodek ćwiczebny Pindaric specjalizuje się w ćwiczeniu nowych Kobr w
tropieniu i zabijaniu kolczastych lampartów – powiedział Mander Sun. – Do
zadańnaszejmisjinienależypolowanie,aleraczejumiejętnośćukrywaniasięi
utrzymywaniaprzyżyciu.
–AczyKobrywPindaricnieucząsię,jakprzeżyć?–odparowałLayn.
Z oczami utkwionymi w Layna Jin nie widziała, czy Sun się zarumienił, ale z
brzmieniajegogłosuwywnioskowała,żeraczejtak.

background image

–Metodyćwiczeniaatakuróżniąsięcałkowicieodsposobówćwiczeniaobrony

powiedział Sun. – Ponadto byłyby to różnice oczywiste dla innych kadetów.
Rozumiem,żemisjatamabyćtajna.
PrzezdłuższąchwilęLaynpoprostuprzyglądałsięSunowi.
– Masz mniej więcej rację, kadecie Sun. Myślę o tajnym charakterze misji,
oczywiście.Alektotwierdzi,żećwiczenieatakuiobronysięróżni?
–Mójdziadek,proszępana.Przezdwadzieścialatbyłkoordynatoremakademii.
–Czytowasupoważniadospieraniasięzeswoiminstruktorem?–powiedział
zimnoLayn.
TymrazemSunsięzaczerwienił.
–Nie–odpowiedziałsztywno.
–Miłomitosłyszeć.–Laynpowędrowałspojrzeniempocałejczwórce.–Nie
mamzamiaruleciećnaQasamębezwsparciaabsolutnienajlepszychludzi.Jeśli
uznam, że ktoś z was nie dorasta do wykonania zadania, mogę go wykopać i
zrobię to. Nieważne, czy pierwszego dnia, czy wtedy jak będą was wwozić na
operacjęwszczepieniananokomputera.Wszyscyzrozumieli?
Jinprzełknęłaślinę,uświadamiającsobienagleistnieniekomputerowejobroży,
umieszczonej poniżej jej szczęki. Gdyby nie przeszła treningu i z
jakiegokolwiek powodu została uznana za niezdatną, nanokomputer, który w
końcu zostanie wszczepiony poniżej jej mózgu, będzie tylko cieniem
prawdziwego komputera Kobry i nie zostanie do niego podłączone całe, nowo
nabyte uzbrojenie, a moc, dostępna układom wspomagającym jej mięśnie,
zostaniepoważnieograniczona.Innymisłowy,stałabysięJectem.
–Wporządku–powiedziałLayn.–Wiem,żewszyscychceciesprawdzić,cote
waszeobolałeciałapotrafiązrobić.Chwiloworaczejniewiele.Komputery,które
macienaszyi,dadząwamograniczonewspomaganie,ależadnejbroni.Zacztery
dni, przy prawidłowych postępach, dostaniecie nowe obroże, które pozwolą
wam uruchomić wzmacniacze wzroku i słuchu. Potem za cztery tygodnie
otrzymacie lasery palcowe i wzmacniacze, broń soniczną i miotacz energii
elektrycznej,laseryprzeciwpancerneicałąresztę,anakońcuzaprogramowane
odruchy. Zauważcie, że celem tego jest danie wam najlepszych szans na
nauczeniesięposługiwaniawaszyminowymiciałami,itotak,byścieniezabili
przytymsiebiealbokogośinnego.
– Czy można zadać pytanie? – odezwał się nieśmiało kadet stojący na końcu
szeregu.
–KadetHariman?
–Sądziłem,żenormalnyokresćwiczeńwynosiniecztery,leczsześćdoośmiu
tygodni.

background image

–Aniepowiedzianowam,żetoniebędąnormalnećwiczenia?
–Tak,tylkowydałomisię,żeto…trochęzakrótko,towszystko.Szczególnie
żegrupabędziewyposażonawnowąbroń.
Laynuniósłbrew.
–Ojakiejnowejbronimówicie,kadecie?
– Odniosłem wrażenie, że rada zaaprobowała użycie generatorów pola
elektrycznegokrótkiegozasięgupoprzezobwodymiotaczyłuku.
– Mówicie o tak zwanych obezwładniaczach? Jesteście dobrze poinformowani,
kadecieHariman.
–Sporaczęśćdebatynatematbronibyłapowszechnieznana,panieinstruktorze.
–Toprawda.Taksięjednakskłada,żetoniemaznaczenia.Zprostejprzyczyny:
niktzwasniebędzieuczestniczyłwtymeksperymencie.Radazadecydowała,że
i tak będziecie już wystarczająco eksperymentalni… – Layn przerzucił
spojrzenie na Jin. – I nie ma potrzeby dawania wam na dodatek nie
sprawdzonegowyposażenia.
– Tak jest – powiedział Hariman. – To jednak nie wyjaśnia, w jaki sposób
zostaniemyKobramiwczterytygodniezamiastwsześć.
–Kwestionujecieswojezdolnościjakokadeta,czymojejakoinstruktora?
–Hm…nie,proszępana.
–Dobrze.Czypowiedzieliściecośprzedchwilą,kadecieTodor?
–Słucham?
KadetstojącypomiędzyHarimanemaSunembyłzaskoczony.
– Zadałem proste pytanie, kadecie. Czy powiedzieliście coś kadetowi Sunowi,
kiedywyjaśniałem,dlaczegoniezainstalowanowamobezwładniaczy?
–Hm…nie,nictakiego.
–Powtórzcieto.
– Ja, hm… – Todor głośno zaczerpnął powietrza. – Pomyślałem tylko, że jeśli
chodziododatkoweuzbrojenie,tokadetaMoreaumożnabyłatwowyposażyćw
dwadziałkaobrotowe.
WyraztwarzyLaynaniezmieniłsię,aleJinzdawałosię,żezanimpopatrzyłjej
woczy,jegospojrzenieprzemknęłopojejpiersiach.
–KadetMoreau,jakieśuwagi?
Jinprzyszładogłowynaprawdęciętariposta,alewolałasiępowstrzymać.
Przynajmniejtuiteraz.
–Nie,niemamuwag–odpowiedziała.
– Nie. Więc ja się wypowiem. – Spojrzenie Layna przeskoczyło na trzech
pozostałych kadetów. Nagle jego twarz stężała. – To jasne, że żaden z was nie
jest szczególnie zachwycony obecnością kobiety w oddziale. Wszyscy znacie
powody, dla których rada uznała, że warto tego spróbować, więc nie będę

background image

poruszałjeszczeraztegosamegoproblemu.Powiemwamjednak,comyślęna
tentemat.Jeślimambyćszczery,mnieteżsiętoniebardzopodoba.Specjalne
jednostki wojskowe przeznaczone były zawsze tylko dla mężczyzn, od czasów
Oddziałów Alfa w Starym Dominium, aż po czasy Kobr. Nie podoba mi się
zrywanie z tradycją w ten sposób, a szczególnie nie podoba mi się pomysł
traktowania tego jako sprawdzianu, mającego wykazać, czy w przyszłości
oddziały Kobr mają zostać otwarte dla kobiet. Posunę się nawet do tego, by
powiedzieć, że mam nadzieję, iż kadet Moreau odpadnie. Ale… – Jego
spojrzenie stało się jeszcze bardziej groźne. – Będzie to zależało tylko od niej.
Zrozumiano? Nie odpadnie jedynie w przypadku jeżeli wy albo ja, lub
ktokolwiekinnypopchniejądalej,niżnależy.
Pomijającsprawęuczciwości,niechcę,byktokolwiektwierdził,żesprawdzian
był
niesprawiedliwy.Jasne?
Rozległysiętrzypomruki.
–Pytałem,czytojasne–warknąłLayn.
–Takjest,panieinstruktorze–odpowiedzielichórem.
–Dobrze.–Laynodetchnąłgłęboko.–Wporządku,doroboty.Tamtodrzewo–
wskazał na prawo – znajduje się w odległości około trzech kilometrów. Macie
sześćminutnato,bysiętamznaleźć.
Sun ruszył pierwszy, ustawił się za Todorem i Harimanem, żeby wyjść na
prowadzenie. Jin była tuż za nim, pozostali dwaj kadeci z opóźnieniem zajęli
dalsze pozycjach. Spokojnie, dziewczyno – ostrzegła samą siebie, starając się
pozostawić większą część wysiłku układom wspomagania umieszczonym w
nogach. Tępy odgłos uderzeń stóp wokół niej zagłuszał niemalże słaby gwizd
dochodzącyz…
Dźwięk ten dotarł nagle do jej świadomości. Spojrzała w górę, przeszukując
wzrokiem niebo. Jest. W polu widzenia, ponad szczytami drzew po jej prawej
stronie pojawił się właśnie statek powietrzny o konstrukcji charakterystycznej
dlastatkówTroftów.Zmierzałwkierunkuzabudowańsłużącychimzaośrodek
ćwiczeń. Obróciła głowę i spojrzała na Layna, ale ten, nawet jeśli był
zaskoczonypojawieniemsiępojazdupowietrznego,nieokazywałtegoposobie.
Prawdopodobnie ktoś z zarządu przyleciał na obserwację – zdecydowała,
koncentrującsięzpowrotemnawyścigu.
Z irytacją stwierdziła, że w czasie kiedy jej uwaga skupiona była na statku,
TodoriHarimanzdołalijąwyprzedzić.Wporządku–powiedziałasobieilekko
przyśpieszyła.
Bardziej koncentrują się na tym, żeby nie dobiec ostatni, niż na tym, by
utrzymaćrównetempo.Prawdopodobnieobrócisiętoprzeciwkonim.Todor,jak

background image

zauważyła,oddychałjużciężej,niżpowinien.Albohiperwentylowałpłuca,albo
nie pozwalał serwomotorom przejąć tyle obciążenia, ile należało. Będzie miał
kłopotyjużprzedukończeniembiegu.
Jin mimowolnie zacisnęła szczęki. Nie chciała bawić się w podobne taktyczne
zagrywki, w szczególności nie z ludźmi, którzy mieli być jej towarzyszami na
Qasamie.
Nie miała jednak dużego wyboru. Layn postawił sprawę jasno: jej wyniki w
części ćwiczeń zadecydują nie tylko o tym, czy zostanie pełnowartościową
Kobrą,aletakżeotym,czyjakakolwiekinnakobietawŚwiatachKobrotrzyma
kiedykolwiektakąszansę.
Nigdyniebyłazbytchętnadowalkiosprawyogółu,aleniezależnieodtego,czy
jejsiętopodobało,czynie,utknęławsamymśrodkutakiejwłaśnierozgrywki,
wspieranajedyniewłasnąsiłąiwytrwałością.
I,byćmoże,dziedzictwemrodzinyMoreau.
–Spokojnie–powtarzałarazporaz,używająctegosłowajakmetronomu.–
Spokojnie…
Kiedywkońcudobieglidodrzewa,byładrugapoSunie.
Troftleżącynakanapiepodoknemprzyprawejburciestatkuporuszyłsię,kiedy
wdoleczterejkadecidobieglidodrzewa.
–[Człowieknadrugimmiejscu]–powiedziałwysokimgłosem,ginącymniemal
wszumiesilnikówstatku.–[Czytokobieta?]
SiedzącyobokCorwinageneralnygubernatorChandlerodchrząknął.
– Jesteś bardzo spostrzegawczy – zauważył niechętnie, rzucając Corwinowi
gniewnespojrzenie.
–Totylkoeksperyment–zgryźliwiedodałPriesly.–Przepchniętyprzezpewne
czynnikiwnaszymrządzie.
–[Ztejczwórkionajestnajlepsza]–stwierdziłTroft.
Prieslyprzymrużyłoczy.
–Dlaczegotakuważasz?–zapytał.
MembranyramionTroftauniosłysię,poczymopadłyzpowrotemnajegogórne
ramiona.
– [Nasze przybycie, tylko ona je zauważyła] – wyjaśnił. – [Jej twarz, ona
odszukałaźródłodźwiękuipotwierdziłanaszątożsamośćjakoniewrogą,zanim
kontynuowałabieg.
TenrodzajczujnościtocechapriorytetowauwojownikaKobry?]
– Istotnie – przyznał Chandler. – W każdym razie, skoro zobaczyliśmy już
kadetów, przynajmniej z pewnej odległości, skierujemy się do specjalnego
obozowiska, w którym znajduje się kwatera główna proponowanej misji.
Udostępnimy ci wszelkie dane na temat Qasamy, przekonasz się, dlaczego

background image

uważamy,żedziejesiętamcoś,conależałobyzbadać.
Troftnajwyraźniejrozważałtozdanie.
–[Teinformacje,niedawalibyścieichbezprzyczyny.CzegoChcecie?]
Chandlerodetchnąłgłęboko.
–Krótkomówiąc,potrzebnynamtransport.DoprzewiezieniagrupynaQasamę
możemy użyć jednego z naszych gwiazdolotów, ale nie mamy jeszcze
bezpiecznych sposobów na przetransportowanie ich z orbity na powierzchnię.
Do tego celu chcieliśmy wypożyczyć jeden z waszych wojskowych
wahadłowców.
– Nie chcemy lądować całym gwiazdolotem – wtrącił Priesly. – Nie tylko z
powoduniebezpieczeństwawykrycia…
–[Pojazdznapędemgwiezdnym,niechcecie,żebywpadłwręceQasaman]–
przerwał mu Pierwszy Mówca. – [Moja inteligencja, nie obrażaj jej,
gubernatorzePriesly].
Prieslyzamilkłzezbolałąminą,aCorwinowiprzezmomentomalniezrobiłosię
go żal. W wypowiedzi Pierwszego Mówcy nie było gniewu, raczej chęć
zaoszczędzenia czasu, ale Priesly nie miał wcześniej do czynienia z tym
reprezentantem domeny Tlos’khin’fahi na tyle długo, by poznać jego
osobowość. Pierwszy Mówca przed objęciem cztery lata temu stanowiska
łącznikazeŚwiatamiKobrzajmowałsięhandlempomiędzydomenami.Corwin
wiedział, że Troftowie tego rodzaju dysponowali prawie ponadnaturalnymi
zdolnościami panowania nad swoimi emocjami. Nie było to zaskakujące,
wziąwszypoduwagęluźne,aczasemnawetwrogiestosunkipanującepomiędzy
setkamidomen,któreskładałysięnaZgromadzenieTroftów.Handlowiec,który
za każdym razem wdawałby się w słowne potyczki ze swymi klientami, nie
pozostałbyhandlowcemdługo.
– Gubernator Priesly nie miał niczego złego na myśli, Pierwszy Mówco –
odezwałsięChandler,przerywajączalegającąciszę.
AlezakłopotaniePriesly’egosprawiałomuprzyjemność.
–Taktyczneprzyczynywypożyczeniatakiegostatkudolądowaniasąoczywiste.
Domyślamsiętakże,żeprzyczynyfinansowesądlaciebierówniejasne.
–[Takiwahadłowiec,niestaćwasnaniego].
Chandlerpokiwałgłową.
–Dokładnietak.Mimożejesteśmywtejchwiliwowielelepszejkondycjiniż
trzydzieści lat temu, kiedy to zaczął się ten cały qasamański bałagan, to nawet
teraznaszbudżetjestwstaniepokryćwyłączniekosztysamejmisji,czylizałogi,
podstawowego wyposażenia i specjalistycznego treningu. Pamiętasz, że wciąż
spłacamy ostatni kompletny gwiazdolot, który od was kupiliśmy, nie stać nas
więcjednocześnienawahadłowiec.

background image

– [Domena Tlos’khin’fahi, dlaczego miałaby wypożyczyć wam ten statek?
JesteśmyoddaleniodQasamy,niewieleryzykujemy,gdybyudałoimsięopuścić
planetę].
Możnapowiedzieć,żerozpoczęłosiętargowanie.
– Dostawcą wahadłowca nie musi koniecznie być domena Tlos’khin’fahi –
wtrącił
Corwin, zanim Chandler zdążył odpowiedzieć. – Jednakże jesteście naszym
głównym partnerem handlowym i stan naszej gospodarki powinien was
obchodzić… Gdyby ucierpiała wskutek zakupu wahadłowca, nie byłoby to dla
wasbezznaczenia.
– [Domena Baliu’ckha’spmi, czy ona nie miałaby ważniejszych powodów, by
dostarczyćwamwahadłowiec?]
ChandlerzerknąłnaCorwina.
– Niewykluczone – zgodził się. – Problem tkwi w tym, że Baliu’ckha’spmi
mogłabyztakiejprośbywyciągnąć…niewłaściwewnioski.
–[Masznamyśliumowę,napodstawiektórejuzyskaliścieNoweŚwiaty?]
– Tak – powiedział z trudem Chandler. – Umowa mówiła przecież, że
zneutralizujemydlanichzagrożeniezestronyQasamy.Gdybyzrozumieliprzez
to, że Qasama nie została należycie zneutralizowana… wolelibyśmy raczej nie
otwieraćtejpuszkiPandory.
MembranyTroftazatrzepotały,kiedyposzukiwałznaczeniaidiomu.
–[Powód,dlaktóregoprzywieźliściemnietuwtajemnicy,czymazwiązekztą
sprawą?]
–Niewieleumykatwejuwadze–przyznałChandler.–Owszem,niechcieliśmy,
aby dowiedzieli się o tym przedstawiciele innych domen, o ile da się tego
uniknąć.
PierwszyMówcamilczałprzezchwilę.Statekwszedłwłagodnyłuk,aCorwin
wyjrzał przez okno. W dole, usadowiony na sztucznej polanie znajdował się
małyzespół
budynków tartaku, przejęty tymczasowo przez Akademię Kobr w celu
przeprowadzeniaspecjalnegotreningu.
– [Ten problem, przedstawię go władcy mojej domeny] – zgodził się Pierwszy
Mówca,podczasgdystatekopadałnapoharatanelądowiskowpobliżuwejścia
do głównego budynku. – [Jakaś wymiana handlowa, ona będzie oczywiście
niezbędna].
– Oczywiście. – Chandler z ulgą kiwnął głową. – Z chęcią rozważymy wasze
żądanie.
– [Władca mojej domeny, on będzie też pamiętał, że początkowy plan
pacyfikacjizostałopracowanyprzezzmarłegogubernatoraJonny’egoMoreau]–

background image

kontynuowałTroft.
– [Gdybym mógł mu przekazać, że ktoś z rodziny Jonny’ego Moreau planuje
takżetęmisję,tobydodałosiłymymargumentom].
ChandlerzaskoczonyspojrzałnaCorwina.
–Dlaczego?–zapytał.
– [Ciągłość w sprawach wojny, ona jest tak samo ceniona jak w sprawach
handlu]–
odpowiedziałTroft.
Bezwiększegoentuzjazmu–pomyślałCorwin.
–[Cośtakiego,generalnygubernatorzeChandler,czyjesttomożliwe?]
Chandler odetchnął głęboko. Sądząc po wyrazie twarzy, jasno wyobrażał sobie
polityczną wrzawę, jaką wywołałoby przywrócenie do akademii Justina,
będącegowciążpodostrzałemwzwiązkuzesprawąMonse’a…
– Obawiam się, Pierwszy Mówco – odezwał się cierpko Priesly – że rodzina
Moreau nie jest już bezpośrednio zaangażowana w tego rodzaju wojskowe
planowanie…
– Na szczęście nie stanowi to problemu – przerwał Corwin. – Kobieta, którą
widziałeś kilka minut temu na polanie, ta, o której powiedziałeś, że jest
najlepszym z kadetów, to Jasmine Moreau, córka Kobry Justina Moreau i
wnuczkagubernatoraJonny’egoMoreau.
Prieslyparsknął.Chandleruciszyłgogestem.
–Czytowystarczy,PierwszyMówco?–zapytałgeneralnygubernator.
Drobnywstrząsoznaczał,żestatekusiadłnalądowisku.
– [W samej rzeczy] – powiedział Troft. – [Wasze informacje, chętnie je teraz
przestudiuję].
Chandlerodetchnąłcicho.
–Oczywiście.Proszęzamną.
Rozdział7
– W porządku, Kobry, ruszać się – warknął Mistra Layn. – Pamiętajcie, to jest
puszcza,patrzciepodnogiiuważajcienagłowy.
Nastawiając wzmacniacze słuchu na nieco większą moc, Jin zajęła swoją
ustaloną pozycję na lewym skrzydle luźnej, romboidalnej formacji otaczającej
Laynaiwrazzinnymiprzeszłapoddrzewaminaskrajpolany.Byłtomanewr,
który ćwiczyli już kilkakrotnie w ciągu ostatnich dni. Maszerowali po
ogrodzonejczęścipuszczywokół
obozowiska,używającwzmacniaczywzrokuisłuchudotropieniasymulatorów
rozmaitych zwierząt i ruchomych celów ustawionych przez instruktorów.
Spostrzeżenie skrzekacza lub ruchomego celu dawało kadetowi jeden punkt,
trafienie ich z lasera palcowego, zanim grupa znalazła się w teoretycznym

background image

zasięguatakuzwierzęcia–kolejnedwa.
ByłtojeszczejedenzseriigłupichkonkursówwymyślanychprzezLaynatylko
poto,bywrogonastawićdosiebieczłonkówgrupy.Kolejnypowód–pomyślała
gorzkoJin–
żebypozostalitrzejkadecimoglijąnienawidzić.
Trudnobyłowinićjązato,żebyłalepszaodnich.Ajużzpewnościązato,że
tamciniepotrafilisięztympogodzić.
Jejniewinnośćbyłajednaksłabąpociechą,samamyślorodzącymsiękonflikcie
powodowała ucisk w gardle. Nie spodziewała się ze strony innych członków
grupynatychmiastowejakceptacji.Wiedziała,żestryjCorwinniemówiłswych
kazańnatemattradycjiwojskowychwyłączniedlapostrachu.Wydawałojejsię
jednak, że po jedenastu dniach ćwiczeń przynajmniej część tej wrogości
powinna się ulotnić. Tak się jednak nie stało. Oczywiście, wszyscy byli wobec
niej uprzejmi, przemówienie Layna pierwszego dnia ćwiczeń na temat tego, że
sama przyczyni się do swego usunięcia, zostało poparte działaniem. Zarówno
Layn, jak i kadeci bardzo uważali na to, by uniknąć zachowań jawnie
dyskryminujących Jin. Ale szeptane komentarze i tajemnicze uśmieszki
pozostały.
Nasilałysięszczególnie,kiedykadecipozostawalisami.
Lub raczej kiedy Jin była sama. Pozostała trójka spędzała razem bardzo wiele
czasu.
Bolałojąto.Podwielomawzględamibolałobardziejniżjakiekolwiekfizyczne
dolegliwości związane z zabiegami chirurgicznymi. Kiedy dorastała, zawsze
byławpewnymstopniunieprzystosowana.Zbytcichaalbozbytagresywnadla
innych dziewcząt, a nawet dla większości chłopców w jej wieku. Naprawdę
dobrzeczułasięwyłączniezrodziną,którająwpełniakceptowała,atakże,choć
wmniejszymstopniu,zKobrami,przyjaciółmiojca…
Jejrozmyślaniaprzerwałosłabećwierkanie.Skrzekaczsymulującytarbina–
pomyślała, automatycznie kręcąc głową we wszystkie strony, aby zlokalizować
źródło dźwięku. Tam? Jest. Uruchomiwszy urządzenie celownicze czujników
wzroku, namierzyła mały czarny sześcian usadowiony w zagięciu gałęzi i
strzeliłazlaseraprawegopalca.
Powietrzeprzeszyłpromieńświatłaiskrzynkaprzestałanaglećwierkać.
–Tarbin?–zawołałcichoSunztyłuformacji.
–Tak–odpowiedziałaprzezramię.
– Dlaczego go zabiłaś? – zapytał Layn ze środka. – Tarbiny nie są
niebezpieczne.
–Nie,proszępana–odpowiedziała,orientującsię,żepodjęławłaściwądecyzję
iżeLaynchciałpoprostu,żebywyjaśniłatoinnym.–Aletam,gdziesątarbiny,

background image

możnałatwospotkaćmojoki.
–Itowarzysząceimkolczastelampartylubkrisjawy–dodałLayn.–Dobrze.A
pozatym…?Możektośinnyodpowie?
–Ichćwierkaniemożetłumićodgłosyczegoś,cojestbardziejniebezpieczne?–
zaryzykowałTodor,stojącyprzedLaynem.
–Blisko–mruknąłinstruktor.–Koniecrozmów.Idziemy.
Ćwiczenia nagle przestały być rutyną. Krzaki na wprost rozsunęły się
gwałtownieinaprzeciwnichukazałosięogromnezwierzępodobnedokota.
Kolczastylampart.
Niemożliwe–upierałasięjakaśczęśćumysłuJasmine.Ogrodzenieotaczającetę
część puszczy miało pięć metrów wysokości i teoretycznie stanowiło barierę
nieprzekraczalnąnawetdlakolczastegolamparta.
Zwierzę prychnęło i teoria poszła w niepamięć, cztery pary laserów zabłysły i
skupiłysięnagłowielamparta.
Bezskutecznie,oczywiście.Jinprzeklęłaswojenieprzemyślaneodruchy.
Zmarnowała w ten sposób cenny czas. Zdecentralizowany układ nerwowy
kolczastychlampartówokazałsięniewrażliwynapunktoweuszkodzenia,jakich
mogły dokonać lasery palcowe, gdyż takie obrażenia nie zakłócały
funkcjonowaniaorganizmubestii.
Jedynymznanymsposobemnapokonaniezwierzęciabyłocelnetrafieniezbroni
przeciwpancernejumieszczonejwzdłużlewejłydki.
Przenosiławłaśnieciężarciałanaprawąnogę,kiedydojejświadomościdotarł
decydujący fakt. Komputerowe obroże, które im założono, nie pozwalały na
użycieprzeciwpancernegolasera.
Lasery umieszczone w palcach pozostałych kadetów bezskutecznie trafiały
lamparta,pozostawiającczarneśladynajegosierści.Awoczachzwierzęcia…
–Przestańcie!–warknęłaJin.–Niewidzicie,żetylkogorozwścieczacie?
–Toco,docholery,mamyrobić?–warknąłTodor.
–Brońsoniczna!–przerwałSun.
W chwilę później fala na wpół słyszanego, na wpół odczuwanego dźwięku
przeszyła Jin, kiedy pozostali posłusznie wysłali w kierunku lamparta zwarte
stożkiultradźwięków.
Kolejna strata czasu – nerwowo podsumowała Jin. Broń soniczna mogła
najwyżejzachwiaćrównowagędrapieżnika,itowyłączniechwilowo.Podobnie
jak lasery palcowe najwyraźniej jedynie rozwścieczała bestię. Kiedy tylko
zwierzęodzyskarównowagę…
I wtedy ją olśniło. Layn, w pełni wyposażony w laser i broń przeciwpancerną
oraz nanokomputer niezbędny do jej wykorzystania, wciąż jeszcze nie oddał
strzału.

background image

Kolejny sprawdzian. No jasne, wszystkie elementy ułożyły się w całość.
Pojedynczy kolczasty lampart został schwytany i wypuszczony na tym terenie
poto,bysprawdzić,czywpierwszymodruchukadecirzucąsiędoucieczki,czy
teżbędąkontynuowaćpowierzoneimzadanieochronyLayna.Tenzpewnością
miał już zwierzę namierzone w celowniku przeciwpancernego lasera i był
gotowydostrzału,gdybysprawyzaczęłysięwymykaćspodkontroli.
Phrijpicker mousfm – sklęła go w duchu. Wyjątkowo głupia sztuczka.
Namierzoneczynie,kolczastelampartybyłyzbytniebezpieczne,bysięznimi
w ten sposób bawić, zwłaszcza w obecności niedoświadczonych kadetów.
Musieliwjakiś sposóbpowstrzymaćto zwierzę,zanimotrząśnie sięzefektów
działaniabronisonicznej,ruszydoatakuizabijekogoś.
Cokolwiekzamierzali,powinnizrobićtoszybko.Lampartkiwałsięnieznacznie
na boki, kolce na przednich łapach zaczęły wysuwać się do przodu, znak, że
zwierzę poczuło się zagrożone, co spowoduje, że jego atak będzie jeszcze
gwałtowniejszy…
Omiotła spojrzeniem okolicę, zatrzymując wzrok na grubych, lepkich
winoroślachoplatającychpniecyprysowców…wjejpamięciotworzyłsięmały
rozdziałhistoriirodziny.
– Sun! – krzyknęła, wskakując przy użyciu serwomotorów na owinięte
winoroślą drzewo, znajdujące się w połowie drogi pomiędzy nią a lampartem.
Napięła mięśnie, ale jej nagły ruch nie wywołał ataku zwierzęcia. – Utnij
winoroślupodstawydrzewa!–
zawołała przez ramię, kierując własne lasery na górną część najbliższego
pnącza.–
Oderwijjąiniedotykajobciętegokońca.
Sunusłuchałipochwiliwjejrękuzawisłpięciometrowyodcinekwinorośli.
Zerknąwszywdół,zobaczyła,żelampartwciążbyłnamiejscu…alezacząłjuż
przysiadaćnazadzie.Gotowałsiędoskoku…
–Hariman,rozetnijpnączewzdłuż!–zawołałSun.–Moreau?Trzymamkoniec.
Jesteśgotowa?
Oznaczałoto,żedomyśliłsię,cozamierzałazrobić.
–Gotowa–odpowiedziałaprzezzaciśniętezęby.–Hariman?
W odpowiedzi seria laserowych strzałów rozpruła grubą zewnętrzną osłonę
winorośli, wypuszczając znajdującą się wewnątrz niewiarygodnie lepką
substancję.
–Już!–krzyknąłSun.
Jinskoczyła.
Jej celem był inny cyprysowiec, znajdujący się tuż obok miejsca, w którym
lampartszykowałsiędoskoku.Doskoku,którydoniósłbygodoTodora,wciąż

background image

uparcie posługującego się bronią soniczną… i kiedy wydało jej się, że czas
zaczął płynąć wolniej, zauważyła, że Hariman, podchodząc by ściąć winorośl,
nieświadomie stanął na linii strzału pomiędzy Laynem a lampartem. Jeśli plan
niezadziała,prawdopodobniezginiealboTodor,alboHariman.Wczasieskoku
gałązkidrzewapodrapałyjejręceitwarz…
Z całej siły rzuciła pnącze w kierunku ziemi, trafiając dokładnie w grzbiet
lamparta.
Zwierzęzawyłomrożącymkrewwżyłachgłosem.Jinnigdydotądniesłyszała
tak strasznego ryku. Przerażona, ledwo zdołała złapać się pnia cyprysowca.
Rozcięła sobie przy tym lewą rękę. Krew pulsowała jej w skroniach, kiedy
obracałasię,byspojrzećnadół.
Lampartskoczyłmimowszystko…alewmomencie,wktórymodrywałsięod
ziemi, Sun szarpnął drugi koniec pnącza i sekundę później drapieżnik ostrym
łukiemprzeleciał
obok Todora. Wylądował na łapach, z lepką winoroślą wciąż mocno
przyczepioną wzdłuż grzbietu i przednimi kolcami wysuniętymi w pozycji
obronnej.ObróciłsięwstronęSuna.
–Przyklejgdzieśpnączeizabierajsięstamtąd!–krzyknęłaJin.
Sunniepotrzebowałpodpowiedzi.Przycisnąłluźnykoniecwinoroślidodrzewa,
z którego ją odciął, i wskoczył na gałęzie. Nie zatrzymując się, złapał
równowagę i odepchnął się w kierunku drzewa, na którym siedziała Jin, w pół
sekundypotymjakuwiązanylampartskoczył,byzłapaćgozakostki.
UchwyciłpieństerczącytużnadJin,obsypującjądeszczemgałązekiliści.
–Coteraz?–mruknął.
–Myślę,żeLaynstrzeliwkońcudotejbestii–powiedziała…aleinstruktorstał
wciąż nieruchomo obok Todora i Harimana, obserwując sytuację, podczas gdy
lampartmiotałsięnawszystkiestrony,próbującuwolnićsięzuwięzi.
–Niewyglądanato,żebybyłtymzainteresowany–mruknąłSun,podczasgdy
Todor odskoczył pośpiesznie do tyłu. – Może chcą go uśpić i wykorzystać dla
następnejgrupykadetów.
MyśliSunąbiegłytymsamymtoremcojejwłasne.
– Moim zdaniem to cholernie głupia zabawa – mruknęła do niego. – Mogli
przynajmniejpoczekać,ażuruchomiąnamprzeciwpancernelasery.
– Może chcieli, żebyśmy wykazali się inwencją. Jin odwróciła głowę w jego
stronę.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–No…jakmyślisz,ilepożyjezezłamanympseudo-kręgosłupem?
Popatrzyła na zwierzę w dole. Zdołało oderwać kilka centymetrów pnącza,
stracił

background image

przytymwąskipaseksierści.Gdybydaćmujeszczeparęminut…
–Możesprawdzimy?–zaproponowałaponuro.
–Niezłamyśl.Tyweźtył,jaskoczętużzagłową.Natrzy:raz,dwa,trzy.
Jin odepchnęła się od drzewa, wznosząc się łukiem tak wysoko, jak tylko się
odważyła. Sun leciał równolegle z nią… minęli górny punkt łuku i zaczęli
spadać.
–Nie!–ryknąłLayn,alebyłojużzapóźno.Jintrafiłalampartawsamśrodek
grzbietu, zginając kolana dopiero w ostatniej chwili, po to by przenieść jak
najwięcejsiłyuderzenianaciałozwierzęcia.Sunuderzyłwułameksekundypo
niej.Jinpoczułaiusłyszaładwatrząśnięcia.
– Nie, do diabła, nie! – ponownie wrzasnął Layn, przyklękając obok
bezwładnegolamparta…aletymrazemJinusłyszaławjegogłosiedziwnąnutę
rezygnacji.–Dodiabłaztym…
Kiedy wstał, wyraz jego twarzy skutecznie uciszył wszelkie komentarze, jakie
mogłyprzyjśćJindogłowy.Sunniebyłażtakpowściągliwy.
–Czyjestjakiśproblem,panieinstruktorze?–zapytałzironiąwgłosie.–Chciał
panchyba,żebyśmygozabili,prawda?
Laynprzeszyłgospojrzeniemostrymjakpromieńlasera.
–Mieliścietylkobezpieczniemniestamtądwyprowadzić–odparłzoburzeniem.

A nie… – Odetchnął głęboko. – Chciałem was poinformować, kadecie, że wy,
para idiotów, zniszczyliście właśnie centralny przekaźnik ruchu niezwykle
kosztownegorobota.Mamnadzieję,żejesteścieusatysfakcjonowani.
Sunowi szczęka opadła, a oczy Jin otworzyły się szeroko, kiedy spojrzała na
lamparta.
–Tochybatłumaczy–usłyszałasamąsiebie–dlaczegoniestrzeliłpandoniego
zlasera.
Laynmiałtakąminę,jakbybyłgotówgryźćkamienie.
–Wszyscy,powrótdokwater–prychnął.–Wieczornezajęciaozwykłejporze.
Dotegoczasujesteściewolni.Zejdźciemizoczu.
Pukaniedojejdrzwibyłodelikatne,niemalnieśmiałe.
–Tak?!–zawołałaJin,podnoszącwzrokznadczytnika.
–Toja,ManderSun–odpowiedziałznajomygłos.–Czymogęwejść?
–Oczywiście–powiedziałaJin,marszczącczołoiotwierającdrzwi.
Wyglądałnazawstydzonego,kiedywszedłniepewnymkrokiemdopokoju.
– Pomyślałem, że ktoś powinien obejrzeć twoje dzisiejsze skaleczenie –
powiedział.
Spojrzałazaskoczonanaszybkogojącyplasternalewejręce.
–Niemaproblemu,niebyłogłębokie,tylkotrochęsiępaskudzi.

background image

–Aha–kiwnąłgłową.–Wtakimrazie…przepraszam,żecięniepokoiłem…
Zawahałsię,znieconiepewnąminą.
Jin oblizała wargi. Powiedz coś – rozkazała samej sobie. Jak na złość, miała
jednakpustkęwgłowie.
–Hm,przyokazji–wydobyłazsiebie,kiedySunodwracałsięjużwkierunku
drzwi
–myślisz,żeLaynbędzienamrobiłproblemyzpowodutegorobota?
–Niechlepiejniepróbuje–powiedział,odwracającsięponownie.–Jeślimają
zamiar wyskakiwać z takimi sprawdzianami, to niech potem nie narzekają, że
nie robimy tego, czego od nas oczekiwali. – Zawahał się przez moment. – Ten
pomysłzwinoroślą,hm…tobyłocałkiemniezłe.
Wzruszyłaramionami.
–Taknaprawdę,toniebyłoażtakieodkrycie–przyznała.–Mójdziadekzrobił
kiedyścośpodobnegozoszalałągantują.Askorojużrozdajemykomplementy,
totyteżspisałeśsięnieźle.Szybkozrozumiałeś,ocochodzi.
–Niemiałemspecjalnegowyboru–powiedziałkwaśno.–Niewyglądałonato,
żebyśmiałaczasnatłumaczenie.
– Głupi robot – mruknęła, potrząsając głową. – Wstyd, że sami się tego nie
domyśliliśmy. Layn dostałby chyba zawału, gdyby ktoś z nas podszedł i
pogłaskał
lamparta.
Sunuśmiechnąłsięszeroko.
– Myślę, że i tak był bliski zawału. – Jego uśmiech przeszedł w minę pełną
zażenowania. – Wiesz, Moreau… Jin… muszę przyznać, że z początku nie
podobało mi się to, że jesteś w oddziale. Nie z powodu tradycji, o których
opowiadał Layn, ale dlatego, że żadna z kobiet, jakie znałem, nie miała tego,
no…niewiem,jaktonazwać…
instynktuzabójcy,któryniezbędnyjestwojownikowi.
Jinwzruszyłaramionami,zmuszającsię,byspojrzećmuwoczy.
–Mógłbyśsięzdziwić–powiedziała.–PozatymwdzisiejszychczasachKobry
zajmują się raczej patrolowaniem niż konkretnymi działaniami wojennymi,
przynajmniejwspokojniejszychrejonachświatów.
– Dosyć tego – mruknął Sun, unosząc ręce w udawanym rozdrażnieniu. – Nie
przeszkadza mi twoja obecność, ale nie, dziękuję, nie dam się wciągnąć w
dyskusję na temat przydatności kobiet jako Kobr. – Zerknął na zegarek. – Za
jakieś pół godziny mamy test z technik zwiadowczych. A niech to, muszę się
jeszczetrochępouczyć.
–Jateż.–Jinoblizaławargi.–Dzięki,żewpadłeś,Mander.Ja,hm…
– Mandy – powiedział, otwierając drzwi. – Wszyscy tak na mnie mówią. Do

background image

zobaczenianazajęciach.
–Wporządku.Cześć.
PrzezdłuższąchwilępojegowyjściuJinwpatrywałasięwzamkniętedrzwi.Nie
była do końca pewna, czy powinna zaufać ciepłym uczuciom, które się w niej
odezwały.
Czyżbynaprawdękończyłasięjejizolacjawgrupie?Takłatwoiszybko?Tylko
dlatego, że nieświadomie pomogła utrzeć nosa ich gburowatemu i
wymagającemuinstruktorowi?
Uśmiechnęłasięnagle.Oczywiście,żetak.Jeśliistniałajakakolwiekwojskowa
tradycja silniejsza od pozostałych, to był nią stosunek kadetów do całej reszty,
wyrażający się sformułowaniem „my przeciw nim”… a w szczególności
przeciwko instruktorom. Pomagając Sunowi zniszczyć robota Layna, Jin
znalazłasięnaglepostronie„my”.
A przynajmniej – pomyślała – wykonałam pierwszy krok. Na razie to
wystarczało.
Pierwszelody,jakmawiałjejojciec,zawszenajtrudniejprzełamać.
Zmarszczyła na chwilę brwi, bowiem niespodziewanie przyszła jej do głowy
dziwna myśl. Przecież Layn nie mógł celowo pozwolić jej zniszczyć tego
robota…amoże?Nie,oczywiście,żenie.Sampomysłbyłabsurdalny.Przecież
powiedział,żewolałby,żebyjejsięnieudało.
A propos udawania się… Obróciwszy się z powrotem do czytnika, wyświetliła
szybkiprzeglądlekcjitechnikzwiadowczych.Zbliżałsięprzecieżtest.
Rozdział8
Na biurku odezwał się budzik. Corwin spojrzał na niego z pewnym
zaskoczeniem.
Jakimś sposobem uciekło mu całe popołudnie. Była za dziesięć piąta, za
czterdzieści minut w domu Justina miała rozpocząć się uroczystość z okazji
ukończeniaprzezjegocórkęAkademiiKobr.
Corwinwróciłmyślamidopodobnegowydarzeniasprzedprawietrzydziestulat,
kiedytojegorodziceurządzalipodobnąuroczystośćdlaJustina.Byłtomeczący
wieczór, wszyscy starali się zapomnieć o tym, że on i nowy Kobra, a zarazem
jego brat bliźniak, odlecą za kilka dni na tajemniczy świat, Qasamę, być może
poto,bynigdyniepowrócić.
ZatydzieńnatęsamąplanetęwprawieidentycznejsytuacjiodleciećmiałaJin.
Poto,byzałatwićtęsamąsprawę.
Corwin pamiętał mgliście czasy swej młodości. Zdawało mu się wówczas, iż
sprawy należycie rozwiązane za pierwszym razem nie stwarzają już więcej
kłopotów.Wierzył,żemożnajezałatwićraznazawsze.
Naglepoczułsiębardzostary.

background image

–Corwin?
Otrząsającsięzewspomnień,powróciłdorzeczywistości.
–Słucham,Thena,ocochodzi?
–Gubernatorgeneralnynalinii.Mówi,żetocośważnego.
Corwinzerknąłjeszczeraznazegar.
–Jakzwykle–mruknął.–Nodobrze.
NacisnąłwłaściwyguzikizamiastThenynaekranieukazałsięobrazChandlera.
–Tak?
Chandlerwyglądałjakstruty.
– Mam dla ciebie złe wiadomości, Moreau – powiedział bez wstępów. – Na
moim biurku leży petycja, żądającą zatrzymania twojego brata do czasu
ostatecznegowyjaśnieniasprawyMonse’a.Podpisałojąsiedemdziesięciujeden
członkówRadyŚwiatówKobr.
Corwin poczuł, że twarz mu tężeje. Siedemdziesięciu jeden członków to około
sześćdziesięciuprocent,absolutnieniewiarygodnaliczba.
–Toabsurd–powiedział.–Całatasprawa…
– Cała ta sprawa – ponuro przerwał Chandler – zajmuje od siedmiu tygodni
więcej czasu w sieci niż jakiekolwiek inne wydarzenie. Jeśli sam tego nie
zauważyłeś,powiemci,żepublicznagadaninaotymcałymbałaganienigdyna
dobre nie umilkła, a w ostatnich dwóch tygodniach znowu zaczęło być o tym
głośno.
Corwinzacisnąłzębyażdobólu.Zajętyorganizacjąiszczegółamidotyczącymi
misji Kobr, nie miał czasu śledzić poglądów opinii publicznej Aventiny. Ale
dlaczegoaniJustin,aniJoshualubktokolwiekinnynieprzypomnielimuotym?
Niechcieli,żebysiędenerwował,tojasne.Kiedyjegouwagazwróconabyław
innąstronę,Prieslyijegobandarówniepilnieszykowaliatak.
Możejednakniebyłojeszczezapóźno,bywalczyć.
Nawet petycja złożona przez członków Rady Światów Kobr nie ograniczała
prawniedziałalnościgubernatorageneralnego.Gdybyudałomusięprzeciągnąć
Chandleranaswojąstronę…lubgdybychociażzachowałneutralność…
– Skoro dzwoni pan z tym do mnie – powiedział Corwin ostrożnie – mam
rozumieć,żezamierzapanpodporządkowaćsięichżądaniu?
OczyChandlerabłysnęły.
– Trudno to nazwać żądaniem, Moreau, jeśli zechcę, mogę zignorować całą
sprawę.
Rzecz sprowadza się do tego, czy jesteś wart tego, żebym narażał się w ten
sposóbopiniiogółu.
–Innymisłowy,pocoryzykowaćpolitycznąklapędlagubernatora,któryitak
jestnawylocie?–zapytałcichoCorwin.

background image

Chandler miał na tyle przyzwoitości, by przynajmniej wyglądać na
zakłopotanego.
– Nie o to chodzi – mruknął. – Cokolwiek stanie się z twoją siostrzenicą na
Qasamie, nie zmienia faktu, że jesteś w obecnej chwili pełnoprawnym
aventińskimgubernatorem.
–Toprawda.–Corwinkiwnąłgłową.–Niemówiącjużotym,żebyćmożeJin
spiszesiętakdobrze,żewogóleniebędęmusiałodchodzić.
–Myślę,żetomożliwe–zgodziłsięChandler.–Chociażmałoprawdopodobne.
Corwin wzruszył ramionami. Z zachowania Chandlera jasno wynikało, że
czułbysięniezręcznie,bezwyraźnejprzyczynyodmawiającpomocy.Dawałoto
Corwinowipsychologicznyatut.Słaby,alejedyny,najakimógłliczyć.
–Zakładamwtakimrazie,żenakażepan,bywobecJustinazastosowanoareszt
domowy?–sondował.–Niemachybapotrzebyumieszczeniagowwięzieniu.
–Możeichtozadowoli–powiedziałspokojnieChandler,patrzącmuwoczy.–
Ajeśliktośzasugeruje,żestanowionpotencjalnezagrożeniedlaspołeczeństwai
powinienznajdowaćpodpełniejszymnadzorem?
– Mógłby pan wtedy zapytać, gdzie ten ktoś, do cholery, wyobraża sobie
uwięzienieKobry,któryniemaochotybyćprzetrzymywany–podsunąłCorwin.
– Mógłby też pan wskazać na oczywisty fakt, że Justin nie stanowi zagrożenia
dla kogoś, kto nie ma wobec niego złych zamiarów. A jeśli ta osoba okaże się
członkiem zarządu i będzie upoważniona do otrzymania tego typu informacji,
mógłbypanpowiedzieć,żewykorzystaniewahadłowcaTroftówdoplanowanej
misji może okazać się niemożliwe, jeśli Pierwszy Mówca dowie się, że ktoś z
rodzinyMoreauzostałaresztowany.
Chandlerodrobinęuniósłbrwi.
–Trudnomiuwierzyćwto,żetyiTlosowiejesteścieażtakzaprzyjaźnieni.
– Nie jesteśmy. – Corwin potrząsnął głową. – Ale zauważ, że ten anonimowy
osobnik był na statku, kiedy Pierwszy Mówca poprosił, by ktoś z rodziny
Moreaupomógł
planować wyprawę na Qasamę. Przypomnienie mu tego powinno uczynić go
ostrożniejszymwpodejmowaniustarańopubliczneuwięzienie.
Chandlersapnąłcicho.
–Byćmoże,byćmoże.–Odetchnąłgłęboko.–Dobrze,będziearesztdomowyi
postaramysięuniknąćrozgłosu.
– Dziękuję. – Corwin zawahał się. – Gdybym mógł prosić o jeszcze jedną
przysługę…
dziś wieczorem mamy przyjęcie z okazji ukończenia akademii przez Jin. Czy
mógłby pan wstrzymać nakaz do jutra rana? To by nam wszystkim ułatwiło
życie.

background image

– Trudno mi wyobrazić sobie Justina uciekającego z planety – prawie
natychmiast odpowiedział Chandler. Jeśli zdecydował się przeciwstawić
Priesly’emu w jednej sprawie, postawienie się okoniem także w innej nie
kosztowałogonajwyraźniejżadnegododatkowegowysiłku.
– W takim razie areszt domowy rozpocznie się oficjalnie jutro o ósmej rano.
Zdajeszsobieoczywiściesprawęztego,żePrieslypotraktujetojakoprzysługę,
zaktórąbędzieszmucośdłużny.Niezależnieodtego,jaktynatopatrzysz.
–Itakjużoddałemmojąkarieręwjegoręce,kiedychodziłooprzyjęcieJindo
Kobr
–powiedziałzimnoCorwin.–JeśliPriesly’emuzdajesię,żemożewycisnąćze
mniewięcej,tosięgrubomyli.
– Tak przypuszczam – westchnął Chandler. – Chociaż na twoim miejscu
doceniłbym jego umiejętności manipulowania siecią informacyjną. Ciche
odejście ze stanowiska gubernatora a odejście po publicznym zniesławieniu, to
dwiezupełnieróżnesprawy.
Sądzę,żemiałbywielkąprzyjemność,mieszajączbłotemnazwiskoMoreau.
Corwin poczuł ucisk w żołądku. Nazwisko Moreau stanowiło chwalebną część
krótkiejhistoriiŚwiatówKobr.Byłojednymznielicznychnazwiskznanychod
dzieciństwawzasadziewszystkimmieszkańcomAventiny.Obronajegohonoru
byładecydującymczynnikiemwwalceojcaprzeciwkorebeliiChallinorawiele
lat temu i w jego późniejszej pracy nad przekształceniem aventińskiej polityki.
Nazwiskostanowiłojedenzniewieludarówprawdziwejwartości,jakieCorwin
mógł ofiarować swym siostrzenicom i swoim dzieciom, jeśli będzie je
kiedykolwiekmiał.Myślotym,żePrieslymógłbypołożyćnanimswojebrudne
łapy…
–Pożałuje,jeślitozrobi–odpowiedziałcichoChandlerowi.–Niechpannazwie
togroźbąalbostwierdzeniemfaktu,aleproszęsięupewnić,żezrozumiał.
Chandlerpokiwałgłową.
– Postaram się. Chciałem tylko, żebyś przyjął do wiadomości, z kim mamy do
czynienia. W każdym razie… powinienem już kończyć. Z pewnością będziesz
chciał
powiedziećotymdziświeczoremswemubratu.
–Powiem–westchnąłCorwin.–Dobranoc,paniegubernatorze…idziękuję.
Gubernatorgeneralnyuśmiechnąłsięponuroizniknąłzekranu.
PrzezdłuższąchwilęCorwinpoprostusiedział,wpatrującsiętępymwzrokiem
w pusty ekran. A więc Priesly nie zadowolił się tylko zawstydzeniem rodziny
Moreau.
Chciał krwi. Skoro chce dalszej walki – pomyślał gorzko – będzie ją miał.
Corwindziałał

background image

w polityce znacznie dłużej niż Priesly. Znajdzie jakiś sposób, żeby obrócić
wszystkoprzeciwtemuJectowi.
Jakośznajdzie.
Biorącgłębokioddech,odsunąłtęmyślodsiebienajdalej,jakpotrafił,poczym
wstał. W końcu wybierał się na przyjęcie i powinien przynajmniej spróbować
sprawiać wrażenie osoby zadowolonej, niezależnie od tego, jak się czuł
naprawdę.
Czerwone smugi zachodzącego słońca bladły w mroku wczesnego wiosennego
wieczoru,kiedyJinpodjechaładokrawężnikaiwysiadłazsamochodu.Stałatak
przez chwilę patrząc na dom, tak dobrze znany jej z czasów dzieciństwa, i
zastanawiałasię,dlaczegoterazwydawałjejsiętakodmienny.Zpewnościąnie
dlatego, że nie była w nim od czterech tygodni. Wyjeżdżała na tak długo już
wielerazy.Nie,domsięniezmienił.
Zmieniła się ona. Dom jej dzieciństwa… ale ona nie była już dzieckiem.
Dorosła.
DorosłaistałasięKobrą.
Kiedy zbliżała się do budynku, nieomal odruchowo uruchomiła wzmacniacz
wzrokuidostrzegłanieznanedotądszczegółybudynkuorazprzylegającegodoń
terenu.
Podczerwieńukazałajejcoś,cowyglądałonamałyubytekciepłanarogu,przy
jejsypialni,nicdziwnego,żetenpokójzawszewydawałsięzimąchłodniejszy
niż reszta domu. Wzmocnienie teleskopowe pokazało, iż rzekomo trwała
podmurówka popękała przy studzience kanalizacyjnej, a przy wzmocnieniu
świetlnym w połączeniu z teleskopowym spostrzegła w dziupli wysokiego
drzewa, rosnącego obok domu, parę zwierzęcych oczu. Wspomnienia z
przeszłości, przewidywania przyszłości, wszystko to mieszało się z
rzeczywistością dnia dzisiejszego. W tym dniu, pokonawszy wszelkie
przeciwnościlosu,zaspokoiłaambicjęswojegożycia.ZostałaKobrą.
Usłyszała odgłos zatrzymującego się za nią samochodu. Odwróciła głowę,
spodziewającsięujrzećjednegozeswychstryjów.
ByłtoManderSun.
–Hej,Jin!–zawołał,wystawiającgłowęprzezokno.–Zaczekajchwilę.
Zawróciłaiprzeszłaprzezulicę,podczasgdyMandyparkowałsamochódprzy
przeciwległymkrawężniku.
– Co się stało? – zapytała, dostrzegając napięcie na jego twarzy. – Coś nie w
porządku?
–Niewiem.–Jegooczybaczniejąobserwowały.–Możetotylkoplotki…
posłuchaj… usłyszałem to dziś po południu, od znajomego mojego ojca, który
opracowujedanedlazarządu.Wiesz,dlaczegoprzyjęliciędoakademii?

background image

Oczywiste, formalne powody, które przyszły Jin do głowy, ulotniły się gdzieś
niewypowiedziane.
–Wiemtyle,ilemipowiedzieli.Czegosiędowiedziałeś?
–Tobyłacichaumowa–mruknął.–Twójstryj,gubernator,zaręczyłzaciebie.
Jeślimisjasiępowiedzie,pozostanienastanowisku.Wprzeciwnymwypadku…
będziemusiał
złożyćrezygnację.
Jin poczuła suchość w gardle. Wspomnienia tej strasznej nocy sprzed wielu
tygodni, kiedy ojciec zastrzelił Monse’a… Tej nocy, kiedy błagała stryja
Corwina,żebyzałatwiłjejjakimśsposobemprzyjęciedoKobr.
–Nie–szepnęła.–Nie.Niezrobiłbytego.Politykatocałejegożycie.
Sunbezradniewzruszyłramionami.
– Nie wiem, czy to prawda, Jin. Pomyślałem tylko… że i być może nie
wiedziałaśotym,apowinnaś.
– Po co? Po to, żebym się jeszcze bardziej denerwowała wyprawą? –
wybuchnęłanagłymgniewem.
–Nie–powiedziałcichoSun.–Poto,żebyśusłyszałaotymodprzyjaciela.Ipo
to,żebymmógłcipowiedzieć,żeresztagrupyjestpotwojejstronie.
Otworzyłausta,poczymjezamknęła.Całygniewgdzieśsięulotnił.
–Żeco?…
Popatrzyłjejwoczy.
–PrzedprzyjazdemtutajrozmawiałemzRafemiPeterem.Wszyscyzgadzamy
się co do tego, że jesteś dobrym członkiem zespołu i nie zasługujesz na takie
dodatkoweobciążenie.– Odsapnąłcicho.– Zgodziliśmysiętakże, żektoś,kto
zamierzapodłożyćtakąświnięgubernatorowiMoreau,jestpełnokrwistąkanalią
imógłbychcieć,żebyśdowiedziałasięotymwostatniejchwili.Wiesz,utrudnić
cicałąsytuację.Jakpowiedziałem…pomyślałem,żebędzielepiej,jeślidowiesz
sięotymodprzyjaciół.
Popatrzyła z powrotem na dom, chciała, by Mander nie zauważył łez w jej
oczach.
Tobyłaoczywiścieprawda.Wkońcumusiałotoodbyćsięwpodobnysposób.
„StryjuCorwinie…”„Ja…”„Tak”.„Dziękujęci”–przypomniałasobie,jakgo
prosiła.
Nieśmiałodotknąłjejdłoni,opartejosamochód.
– Uda nam się, Jin – powiedział. – Odwalimy na Qasamie taką wystrzałową
robotę, że będą mieli szczęście, jeśli nie każemy im zorganizować dla nas w
mieścieparadyikanonizowaćprzyokazjigubernatoraMoreau.
Jinzamrugałaoczami,rozpraszającłzyistarającsięuśmiechnąć.
–Maszrację–wydusiła,ściskającprzelotniejegodłoń.–Pożałują,żepróbowali

background image

dobraćsiędokogośzrodzinyMoreau.
–Jeszczebardziejpożałują,żechcieliwykorzystaćdotegojednegozSunów–
dodał
Mander groźnie, ale z dumą w głosie. – No, na mnie już czas, rodzina czeka.
Jesteśpewna,żewszystkowporządku?
–Tak–kiwnęłagłową.–Dzięki,Mandy.
–Niemasprawy,kolego.–Miaławrażenie,żeniechętniepuściłjejdłoń.–No
dobrze, uważaj na siebie, postaraj się nie wpakować w żadne kłopoty. Do
zobaczeniazatydzieńnalądowisku.
–Wporządku.Dozobaczenia.
–Dozobaczenia.
Patrzyła za nim, dopóki samochód nie zniknął za zakrętem. Potem, biorąc
głęboki oddech, wyprostowała się i poszła z powrotem w stronę domu. Nie
wszystkieszczegółytegobałaganubyłydlaniejjasne.Rodzinaniechciała,żeby
wiedziała o transakcji stryja Corwina, toteż nikt nie może się zorientować, że
onacoświe.Niemiałaprzygotowaniaaktorskiego,aledorastaławrazzdwoma
starszymisiostramiidawnonauczyłasięnaginaćprawdę,zachowująckamienną
twarz.
A może warto się nawet uśmiechnąć. Wybierała się w końcu na przyjęcie i
powinna przynajmniej spróbować stworzyć wrażenie osoby zadowolonej,
niezależnieodtego,coczułanaprawdę.
Rozdział9
NoweKobrydostałyprzedzaplanowanymodlotemtydzieńurlopu.Jintenczas
upłynąłbłyskawicznie.
-…icokolwiekbędzieszrobić,słuchajsięLayna,dobrze?–mówiłJustinswojej
córce, kiedy szli pod rękę wzdłuż długiej pochylni prowadzącej do luku
wejściowego
„SouthernCross”…–Wiem,żejakoinstruktorjestniesłychaniedokuczliwy,ale
tobystrytaktykiwspaniałyżołnierz.Trzymajsięgo,awszystkobędziedobrze.
–Dobrze,tato.–Jinkiwnęłagłową.–No,niemartwsię,poradzimysobie.
Justin spojrzał na twarz córki i przez chwilę ogarnęło go intensywne wrażenie
dejavu
.
– Qasama jest ostatnim miejscem w świecie, gdzie można by czuć się zbyt
pewnymsiebie,Jin–powiedziałspokojnie.–Tamwszystkojestniebezpieczne,
począwszy od krisjawów, kolczastych lampartów, skończywszy na mojokach i
Qasamanach.Wszyscysąniebezpieczniiwszyscywasnienawidzą.Aciebiew
szczególności.
Jinprzytuliłasięmocniejdoniego.

background image

–Niemartwsię,tato.Wiem,czegosięspodziewać.
–Nie,niewiesz.Nikttegonigdyniewie.Musisz…zresztąnieważne.
Odetchnąłgłęboko,walczączchęciązrobieniajejwykładu.
–Poprostubądźostrożnaiwróćszczęśliwie,dobrze?
– Dobra rada – powiedziała poważnie. – Ty też bądź ostrożny, dobrze? Ja
przynajmniej lecę w towarzystwie Kobr i innych kompetentnych ludzi, ty
natomiastzostajesztuzPrieslymijegobandą.
W wymyślonym przez Priesly’ego areszcie domowym… Szczęki Justina
zacisnęły się na chwilę, kiedy ponownie uświadomił sobie obecność dwóch
strażników,stojącychokilkakrokówzanimi.
– Nie jest tak źle – powiedział, zmuszając się do uśmiechu. – Dopóki Corwin
walczywmojejsprawie,Prieslyniemaszansnabićmniewbutelkę.
PotwarzyJinprzemknąłjakiścień.Zaszybkojednak,byJustinmógłodczytać,
jakieuczuciesięzanimkryło.
–Tak–powiedziała.–Jasne…Wejdzieszzemnąnapochylnię?
Takteżzrobił.Przywejściuuścisnęlisięporazostatni…KiedyJustinpoczuł
wramionachJinsiłęKobry,dooczunapłynęłymułzy.Ćwierćwiekunadzieii
niepokojudobiegłowreszciekońca.JegodzieckozastąpiłogowroliKobry.
Przywejściurozległsiępotrójnygong.
– Chyba powinnam już iść – mruknęła z twarzą opartą o jego pierś. –
Zobaczymysięzakilkatygodni,tato.Dbajosiebie,dobrze?
–Oczywiście.
Puścił ją niechętnie i zrobił pół kroku w tył. Uśmiechnęła się do niego,
mruganiem powiek rozpraszając łzy, po czym pomachała po raz ostatni w tę
stronę,gdziejejsiostryikuzynkioczekiwałynaodlot„SouthernCross”.
Zniknęła,aJustinzacząłoddalaćsięodstatku.Nicsięjejniestanie–powtarzał
w myślach raz po raz. – Nic się jej nie stanie. Na pewno. Jest moją córką.
Wszystkomusisięudać.
Wtedyporazpierwszyzrozumiał,cojegorodziceczulitegodnia,dawnotemu,
kiedy on i Joshua odlatywali na Qasamę. Wspomnienie to wywołało gorzki
uśmiech.
Czy we wszechświecie istniała sprawiedliwość, tego nie wiedział. Ale
wyglądałonato,żeobowiązywałapewnarównowaga.
Rozdział10
Podróż na Qasamę trwała dwa tygodnie, które minęły bardzo szybko. Była to
pierwsza okazja, by nowe Kobry mogły kontaktować się miedzy sobą na
poziomie zbliżonym do towarzyskiego. Między sobą, a także z dwoma
mężczyznami,którzymielidowodzićmisją.
Dowódcy, jak się Jin wydawało, bardzo różnili się od siebie. Obaj byli

background image

najlepszymi ekspertami Aventińskiego Centrum Nadzoru Qasamy, ale na tym
podobieństwa się kończyły. Pash Barynson – w średnim wieku, chudy i niski,
niższy o kilka centymetrów od Jin – miał rzadkie czarne włosy i męczące,
akademickie maniery, tak sztywne, że aż karykaturalne. Como Raines stanowił
prawie dokładne przeciwieństwo kolegi, zarówno w zachowaniu, jak i
wyglądzie.Wysoki,pulchny,wwiekuokołotrzydziestulat,miał
rudoblond włosy i stale się uśmiechał, co przy jego wylewnym sposobie bycia
umożliwiło mu zaprzyjaźnienie się ze wszystkimi na pokładzie, zanim jeszcze
„SouthernCross”
opuściłatmosferęAventiny.
Tworzyli niezwykłą parę i Jin potrzebowała prawie tygodnia, by zrozumieć, że
organizatorzy misji nie wyciągnęli ich kandydatur z kapelusza. Raines dzięki
łatwości nawiązywania przyjaźni miał być prawdopodobnie specjalistą od
kontaktów z Qasamanami, natomiast Barynson miał pozostać na zapleczu i
analizowaćdanedostarczaneprzezRainesaiinnych.
Wtrakcieodprawonaijejkoledzyzorientowalisięszybko,żetoBarynsonbył
szefem.
– Podejście wykonamy od nie zamieszkanej, zachodniej strony, a lądować
będziemy mniej więcej godzinę przed świtem, według lokalnego czasu –
powiedziałBarynson,pochylającsięnadfotomapąipokazującpalcemfragment
puszczy. – Najbliższe osady na granicy obszaru Urodzajnego Półksiężyca
znajdują się w odległości około piętnastu kilometrów na wschód i południowy
wschód… – Wskazał je kolejno. – W tej samej mniej więcej odległości na
pomocny wschód, nad rzeką, mamy coś, co wygląda na teren wyrębu.
Zauważcie, że lokalizacja punktu lądowania jest, przynajmniej teoretycznie,
wynikiem

kompromisu

przy

uwzględnieniu

czynnika

odległości

i

bezpieczeństwa.Czyokażesięwpraktyceszczęśliwymrozwiązaniem,dowiemy
siędopiero,kiedysiętamznajdziemy.
– Czy wiadomo coś na temat poszycia, przez które będziemy musieli się
przedzierać?
–zapytałTodor.
– Niestety nie – przyznał Barynson. – Większość danych dotyczących
qasamańskich puszczy pochodzi z rejonów położonych daleko na wschód od
tego miejsca, a badania podczerwienią wskazują, że na tym terenie występuje
odmiennaroślinność.
– Oczywiście jeśli przeprawa okaże się niemożliwa – dodał Raines – możemy
zawszewznieśćwahadłowiecnawysokośćdrzewizbliżyćsiędoosad.
–Wyłączniejeśliwarunkiokażąsięnaprawdęcholernietrudne–mruknąłLayn.

background image

Możemy tylko wierzyć Troftom na słowo, że qasamańskie systemy
obserwacyjne nie będą w stanie wykryć naszego podejścia. Im częściej
będziemylataćwahadłowcem,tymwiększeryzyko,żenaswytropią.
– Zgadzam się – przytaknął Barynson. – Chociaż prawdopodobnie bardziej
bezpośrednie niebezpieczeństwo będzie groziło nam ze strony qasamańskiej
fauny.Mamnadzieję,żewy,Kobry,jesteściegotowipodjąćtowyzwanie.
–Jesteśmygotowi–odpowiedziałLayn.–Cifaceciwiedzą,corobią.
BarynsonspojrzałnaJin,aleszybkoodwróciłwzrok.
– Tak, z pewnością wiedzą – powiedział, jakby prawie wierzył, że i ona jest
mężczyzną.–No,wkażdymrazie…wszyscybędziemywyposażeniwnajlepsze
podróbkiqasamańskiejodzieży,jakichmogłydostarczyćnamanalizytelezdjęć.
Czaslądowaniajestobliczonytak,byśmymogliprzedostaćsięprzezpuszczęw
ciągu dnia i dotrzeć do wioski z zapadnięciem nocy. Da to nam szansę na
sprawdzenie, czy nasze stroje są odpowiednie i na wstępne rozeznanie się w
terenie, zanim podejdziemy do Azras i głównego skupiska Urodzajnego
Półksiężyca.Czysąjakieśpytania?
Jin pochwyciła spojrzenie Suną siedzącego po przeciwnej stronie stołu. Inni
nieznacznie wzruszyli ramionami, wtórując myślom Jin. Zadawanie pytań, na
któreniebyłoodpowiedzi,niemiałosensu.
– W porządku. – Barynson omiótł spojrzeniem obecnych. – Do lądowania
zostały trzy dni i przez ten czas macie się postarać zostać Qasamanami.
Będziecie ubierać się po qasamańsku, jeść potrawy zbliżone do tego, co
Qasamaniejadalitrzydzieścilattemui,conajważniejsze,będziecierozmawiać
między sobą wyłącznie mową Qasaman. Nie ma odstępstw od tej reguły. Nie
wolnowammówićpoanglickudonikogo,nawetdozałogi
„Southern Cross”. Jeśli ktoś z nich się do was odezwie, macie udawać, że nie
rozumiecie.
Jasne?
–Czytonieprzesada?–zapytałHariman,marszczącbrwi.
–Qasamaniemieliwystarczającodużookazjidonauczeniasięanglickiegoprzy
poprzedniej wizycie Kobr – wtrąciła cicho Jin. – Niektórym udało się nawet
wkućgonatyle,bymócsięwnimporozumiewać.Jeślizacznąnaspodejrzewać,
mogąpodesłaćtakiegoczłowieka.
– Właśnie – przytaknął Barynson, mimowolnie okazując podziw. – Stara
sztuczka z podpuszczeniem szpiega, żeby zacząć mówić we własnym języku.
Wolałbym,żebyniktznasniedałsięnatonabrać.
–Rozumiemy–powiedziałSunpoqasamańsku.–My,diabelscywojownicy,nie
damysięnatonabrać.
– Mam nadzieję. – Barynson spojrzał mu prosto w oczy. – Bo gdyby się tak

background image

kiedykolwiekstało,prawdopodobniedostałbyśsolidnąnauczkę.
Qasama w porównaniu z gwiazdami wyglądała jak czarna masa, na brzegu
której niewyraźna linia światła w kształcie księżyca w nowiu zaznaczała linię
świtu.
Wahadłowiec odłączył się od „Southern Cross” i rozpoczął swobodny dryf w
stronęplanety.Wyglądającprzezmałyiluminatorpolewejstronie,Jinoblizała
zeschniętewargi,starającsięuspokoićbijącegłośnoserce.Jesteśmyjużprawie
namiejscu–
powiedziała do siebie. – Prawie na miejscu. Jej pierwsza misja w roli Kobry –
zadanie, o którym marzyła i które wyobrażała sobie przez prawie pół życia,
miało się za chwilę rozpocząć. A teraz, kiedy ten wyśniony cel znalazł się na
wyciągnięcieręki,niepotrafiłaczućnicinnegopozacichymprzerażeniem.
I to ma być bohaterska postawa wojownika-Kobry – pomyślała prawie z
goryczą.
–Leciałaśjużkiedyś?–zapytałcichoSun,siedzącyobokniej.
– Samolotem tak, ale nigdy statkiem kosmicznym – odpowiedziała Jin, z
wdzięcznością odwracając uwagę od iluminatora. – A już na pewno nigdy na
terytoriumwroga.
Zachichotał,starającsięukryćnerwowedrganiepowieki.
–Poradzimysobie–zapewniłją.–Paradyikanonizacja,pamiętasz?
Mimonapięciauśmiechnęłasięnieświadomie.
–Oczywiście.
Sięgając przez podłokietnik, wzięła go za rękę. Była prawie tak zimna jak jej
własna.
– Wchodzimy w atmosferę – usłyszała głos z oświetlonej na czerwono kabiny
pilotów znajdującej się przed przedziałem pasażerskim. – Kąt wejścia…
idealnie.
Jin zacisnęła zęby. Rozumiała powody, dla których szybowali bez silników tak
długo,jaktylkosiędało.Poświataantygrawitorówstatkubyłabardzowidoczna,
szczególnie na tle nocnego nieba. Niemniej milczenie silników ani trochę nie
uspokajałojejnerwów.
Spoglądając znów przez iluminator próbowała nie wyobrażać sobie, że to
planetapędzi,byroztrzaskaćichstateknamiazgę.
–Oho–mruknąłpilot.
–Co?–warknąłBarynsonzsąsiedniegofotela.
–Właśnieradarnasnamierzył.
Jinpoczułajeszczewiększąsuchośćwustach,aSunchwyciłjąmocniejzarękę.
– Przecież nie mogą nas wykryć, prawda? – zapytał Barynson. – Troftowie
powiedzielinam…

background image

– Nie, nie, jesteśmy bezpieczni – zapewnił go pilot. – Zdziwiłem się tylko, że
prowadząnasłuchtakdalekoodUrodzajnegoPółksiężyca,towszystko.
–Toparanoicy–mruknąłLayn,siedzącytwarządoSunąwsąsiednimrzędzie.–
Conowegopozatym?
Przecieżmielijużtegonierobić–pomyślałaJinposępnie.–Podobnoprzestali
byćwrogodonasnastawieni,kiedyzdjęliśmyimzramionmojoki.Przecieżpo
to w końcu przed trzydziestoma laty zasiedlono całą planetę aventińskimi
kolczastymilampartami.
Jeślitoniezadziałało…
Potrząsnęłagłową,byoddalićtemyśli.Jeśliniezadziałało,toszybkosięotym
przekonają.Narazieniebyłosensusiętymmartwić.
– Parady i kanonizacja – mruknął Sun, źle odczytując jej myśli. Ale ta uwaga
pomogłaiJinposłałamuuśmiechpełenwdzięczności.
Minuty wlokły się jedna za drugą. Dziwnie odległy gwizd powietrza
smagającegokadłubwahadłowcanasiliłsię,apotemucichłipowoliwszystkie
gwiazdy, poza najjaśniej świecącymi, znikały w coraz grubszych warstwach
Otaczającejichatmosfery.
Gdy zapięła pasy bezpieczeństwa, Jin mogła dostrzec najważniejsze szczegóły
znajdującej się pod nimi planety, a w oddali horyzont całkowicie zatracił twą
łukowatość.
Według jej oceny wylądują za pięć, najwyżej dziesięć minut. Włączywszy
obwódzegarowynanokomputera,oparłasięwfotelu,zamknęłaoczyigłęboko
odetchnęła.
Przez zamknięte powieki zobaczyła, że prawa strona przedziału pasażerskiego
zabłysłanagleniczymognistakula,poczymmiażdżącasiłagrzmotuwgniotłają
wfotel.
Zaległacałkowitaciemność.
Rozdział11
Najpierw poczuła ból. Nie umiejscowiony, na początku nawet nie bardzo
dokuczliwy. Była to raczej nieokreślona i nieprzyjemna świadomość, że gdzieś
cośboli.
Bardzoboli…
Jinstarałasiętymnieprzejmować.Ciemnośćbyłacichaiłatwadorozpoznania,
byłobymiłopozostaćwniejnazawsze.Alebólnaciskałnieustannie,więckiedy
musiaławkońcuzauważyćiuznaćjegoistnienie,poczuła,żepowoliwydobywa
sięzmroku.
Opornie, niechętnie przeszła przez czerń ku ciemnej szarości, następnie ku
szarościniecojaśniejszej…
Ocknęłasięnagle,gwałtowniełapiącoddech,bobólwzmógłsięiskupił

background image

w ramionach, klatce piersiowej i kolanie. Tkwiła w dziwacznej, niewygodnej
pozycji,półsiedząc,półleżącnalewymboku.Wpiersiigórnączęśćudboleśnie
wbijały się pasy bezpieczeństwa. Mrugając powiekami poczuła coś mokrego
wokółoczu.
Krew? – pomyślała niepewnie i rozejrzała się po przekrzywionym, ciemnym
wnętrzu wahadłowca. Niczego nie widziała wyraźnie. Dopiero po kilku
sekundach, kiedy wysilała wzrok, zamroczony umysł przypomniał jej o
wzmacniaczachwzroku.Widokzaparłjejdechwpiersiach.
Wnętrze wahadłowca przypominało pobojowisko. Po przeciwnej stronie
przedziału, w kadłubie widniała dziura mniej więcej metrowej średnicy o
ostrych, poszarpanych krawędziach. Pasma pogiętego, osmalonego metalu
odstawałyodbrzegówotworujakzamarzniętewstążki.Kawałkiplastiku,szkłai
strzępy ubrań. Podwójne fotele, które znajdować się powinny obok dziury,
zniknęły.
Fotele,naktórychsiedzieliLayniRaines.
O Boże. Jin patrzyła przez chwilę z przerażeniem na zniszczone wsporniki
foteli.
Zniknęli,niebyłoichwogólenapokładziewahadłowca…wypadlitrzydzieści
czyczterdzieścikilometrówwyżej.
Gdzieśktośjęknął.
–Peter?–wychrypiała.
TodoriHarimansiedzieliwfotelachtużzadowódcami…
–Peter?–spróbowałaponownie.–Rafe?
Nikt nie odpowiadał. Okrwawioną ręką sięgnęła do zapięcia pasów
bezpieczeństwa.
Zacięłosię.Zaciskajączęby,uruchomiławspomaganiemięśniiodpięłazatrzask.
Wstałaniepewnie,potykającsięnapochyłejpodłodze.Żebyzłapaćrównowagę,
chwyciła się resztek awaryjnej poduszki powietrznej przy swoim fotelu.
Uderzyła przy tym kolanem o przegrodę. Obezwładniający ból przeszył staw,
wyrywającjązotępienia.Potrząsnęłagłową,cowywołałokolejneukłuciabólu,
i podniosła wzrok, by spojrzeć ponad fotelem na miejsce, w którym powinni
znajdowaćsięTodoriHariman.
Dopierowtedyzobaczyła,costałosięzSunem.
Gwałtownie złapała oddech, jej żołądek skurczył się nagle i omal nie
zwymiotowała.
Wybuch obsypał powietrzną poduszkę Suną odłamkami, które przebiły twardy
plastik.
Mężczyznabyłzupełniebezbronnywobecwstrząsuspowodowanegoupadkiem
wahadłowca.Wciążtkwiłprzypiętydofotela,krewplamiłajegokombinezonw

background image

miejscach, w których pasy wbiły się w skórę, głowę miał opartą o klatkę
piersiowąpodprzedziwnymkątem.Byłmartwy.
Jinwpatrywałasięwniegoprzezdobrąminutę.Tosięniedziejenaprawdę–
powiedziała do siebie, usiłując w to uwierzyć. Może jeśli uwierzy dostatecznie
mocno,totaksięstanie…Tosięniedziejenaprawdę.Tonaszapierwszamisja.
Dopiero pierwsza misja. To się nie mogło stać. Nie teraz. Boże, błagam… Nie
teraz.
Świat zaczął falować jej przed oczami, a na optycznie wzmocniony obraz
nałożyłasięczerwonaobwódka.Czujnikiostrzegałyjąozbliżającejsięutracie
przytomności.
Kogotoobchodzi?–pomyślałazwściekłością.Sunnieżyje,podobniejakLayn,
Rainesiniewiadomoktojeszcze.Pocomambyćprzytomna?
Jakbywodpowiedziponownieusłyszałajęk.
DźwięktenodwróciłjejuwagęodmartwegociałaSuna.Przecisnąwszysięobok
niego,dostałasięnazaśmieconeprzejściemiedzyrzędami,ztrudemstarającsię
skupić wzrok na fotelach, w których bezwładnie zwisali Hariman i Todor. Nie
mogła znieść widoku Harimana. Było jasne, że zginął od wybuchu, w sposób
bardziejgwałtownyiokropnyniżSun.AleTodor,siedzącywfoteluobok,wciąż
żył,podrygującjakdziecko,któremuśnisiękoszmar.
Jin znalazła się przy nim w ciągu kilku sekund. Sięgnęła po awaryjny zestaw
medyczny z przedniej ściany pasażerskiego przedziału. Lekceważąc ból w
kolanie,uklękłaprzyrannymizabrałasiędopracy.
Szybko okazało się, że zarówno wyposażenie zestawu, jak i jej własne
umiejętności udzielania pierwszej pomocy są niewystarczające. Przy rozległym
wewnętrznym krwotoku, jaki czujniki rejestrowały w jego klatce piersiowej,
powierzchniowe opatrywanie ran nie miało większego sensu. Leki
przeciwszokowe okazały się nieskuteczne wobec ciężkiego wstrząsu, który
rozsadzałmózgTodora,zamkniętywceramiczniewzmocnionejczaszce.
AleJinsięniepoddawała.Niemogłasiępoddać.Klnącipocącsięopatrywała
Todora,próbującwszystkichsposobów.
–Jin?
Ochrypłyszeptzaskoczyłjątakbardzo,żeupuściłapistoletdozastrzyków,który
właśnieładowała.
–Peter?–zapytała,spoglądającnajegotwarz.–Słyszyszmnie?
–Nietrać…czasu…–zakaszlał,nawargachpojawiłasiękrew.
– Nie próbuj mówić – powiedziała Jin, ukrywając przerażenie. – Postaraj się
leżećspokojnie,proszę.
–Nie…warto…–wyszeptał.–Idź…uciekaj…stąd…ktoś…przyjść.Ktoś…
musi.

background image

–Peter,przestańmówić,proszęcię–błagała.–Inni,MandyiRafe,wszyscynie
żyją.
Muszęcięuratować…
–Niema…szans.Zbytpoważne…rany.Mis…misja,Jin…musisz…musisz…

zakaszlałponownie,tymrazemsłabiej.–Uciekać…gdzieś…kryćsię.
Jego głos odpłynął w ciszę. Jin przez chwilę jeszcze klęczała obok Petera,
rozdarta pomiędzy przeciwstawnymi racjami. Miał oczywiście słuszność i im
bardziej dochodziła do siebie po wstrząsie, tym jaśniej zdawała sobie sprawę,
jak niewiele pozostało jej czasu. Wahadłowiec został strącony celowo…
ktokolwiektozrobił,wkońcupojawisię,byobejrzećswojąrobotę.
Aleuciekając,pozostawiłabytuTodorasamego.Napewnąśmierć.
–Niemogęodejść,Peter–ostatniesłowozamieniłosięwszloch.–Niemogę.
Nie usłyszała odpowiedzi… i kiedy patrzyła bezradnie, drgawki wstrząsające
jego ciałem ustały. Popatrzyła jeszcze przez chwilę, po czym wyciągnąwszy
rękę,dotknęłapalcamijegoszyi.Nieżył.
Jinostrożnieodsunęładłońiwzdrygającsięodetchnęłagłęboko,starałasięnie
płakać. Zauważyła, że palcowe lasery Todora żarzą się łagodnym światłem.
Nowy system autodestrukcji wbudowany w ich osprzęt zaktywizował się,
kierując prąd z kondensatorów miotacza energii elektrycznej do wewnątrz, do
nanokomputera i serwomotorów, automatycznie uszkadzając elektronikę i
uzbrojenie poniżej stanu naprawialności na wypadek, gdyby Qasamanie mieli
znaleźćizbadaćciałoTodora.
Nie.Nie,jeżeliznajdąciało…wtedygdyznajdąciało,aznajdąjenapewno.
Starającsięniewidziećtego,cosięstałowokółniej,Jinpróbowałasięskupić.
Minęło… Ile czasu minęło od katastrofy? Sprawdziła obwód zegarowy,
włączonytużprzedpierwszymwybuchem.
Odtamtegomomentuupłynęłoprawiesiedemdziesiątminut.
Jin zacisnęła zęby. Siedemdziesiąt minut? Boże, było gorzej, niż się
spodziewała.
Samoloty, którymi Qasamanie przylecą, by obejrzeć skutki swych ćwiczeń
strzeleckich, mogły pojawić się w każdej chwili, a ostatnią rzeczą, na jaką Jin
była w tej chwili gotowa, byk walka. Chwyciwszy się fotela Todora, wstała i
przeszładoprzodu.
Kabina pilotów znajdowała się w jeszcze gorszym stanie niż przedział
pasażerski.
Wyglądałonato,żeprzetrzymaławybuchtylkopoto,byprzyjąćnasiebiecały
impet tego piekielnego, awaryjnego lądowania. Jedno spojrzenie rozwiało
jakiekolwiek nadzieje na skontaktowanie się z „Southern Cross”, aby prosić o

background image

pomoclubradę.
Nadajniki wahadłowca, radiowy jak również laserowy, były kompletnie
zniszczone.
Oznaczałoto,żedopókizałoga„SouthernCross”jakośniezorientujesię,żecoś
sięstało,Jinbyłapozostawionasamejsobie.Całkowicie.
Barynson i pilot nie żyli, zostali zmiażdżeni, nie pomogły im ani pasy
bezpieczeństwa, ani poduszki powietrzne. Jin z lekkim poczuciem winy zdała
sobie sprawę, że nie znała nawet nazwiska pilota. Nie spojrzała na nich po raz
drugi, wpadała w jeszcze większą panikę. Chciała się za wszelką cenę jak
najszybciejwydostać.
ZafotelemBarynsona,zrzuconezpółkisiłązderzenia,znajdowałysięresztki
„skrzynki kontaktowej” grupy. Zawierały mapy lotnicze, skanery krótkiego
zasięgu, przedmioty wymiany handlowej i urządzenie do łączności z bazą.
Zgarniając to wszystko, Jin wróciła na tył przedziału pasażerskiego, gdzie
znajdowałasięresztasprzętu.Jej
„pakiet przetrwania” wydawał się nie naruszony, podobnie jak inne pakiety.
Zabrała na wszelki wypadek jeszcze pakiet Suna, podeszła do włazu
wyjściowegoiszarpnęładźwignięawaryjnegootwierania.Bezskutku.
–Cholera–warknęła,anapięcieprzeszłowchwilowąfurię.
Obracającsięnaprawejpięcie,strzeliłazlewejnogiwwygiętymetalpalącym
ogniemprzeciwpancernegolasera.Udałojejsięwtensposóbosiągnąćniewiele
więcej ponad migotanie fioletowych plamek poświaty przed oczami i setek
maleńkich,punktowychoparzeńodkropelekstopionegometalu.
W porządku – pomyślała, rozpraszając pojawiające się znowu łzy. – Dosyć tej
histerii, dziewczyno. Uspokój się i spróbuj dla odmiany pomyśleć. Badając
wypaczone drzwi, znalazła punkty, które je najprawdopodobniej trzymały, i
wymierzyła do nich z przeciwpancernego lasera. Potem, krzywiąc się z bólu,
kiedyprzeniosłaciężarcałegociałanaosłabionelewekolano,kopnęławśrodek
płyty. Klapa włazu ustąpiła mniej więcej o centymetr. Kilka kopniaków i
dodatkowychstrzałówuchyliłojąnatyle,byJinmogławkońcusięprzecisnąć.
Lądowaniezaplanowanonagodzinęprzedświtem,aopóźnieniesprawiło,żew
puszczy było już na tyle widno, iż mogła wyłączyć wzmacniacze wzroku.
Oparłasięoklapęwłazu–zdołałająjakotakozatrzasnąć.Głębokowdychając
zaskakującoaromatycznepowietrze,rozejrzałasięwokółsiebie.
Zzewnątrzwahadłowiecwyglądałjeszczegorzejniżwśrodku.Wydawałosię,
żekażdapłytakadłubabyławypaczona,adzióbstatkuzgniecionyniemalniedo
rozpoznania.Większośćpokryciapochłaniającegofaleradaroweorazwszystkie
wystające czujniki zniknęły. Wyglądało to tak, jakby tysiąc kolczastych
lampartów próbowało rozszarpać statek pazurami. Przyczyn nie trzeba było

background image

szukać daleko. Kiedy skazany na zagładę statek kończył swój szaleńczy lot ku
ziemi,zniszczyłdoszczętniedrzewanaodcinkustumetrów.
Zaciskajączęby,popatrzyławgórę.Niebieskaweniebobyłonadalpuste,aleto
niepotrwadługo…akiedyQasamanienadlecą,przeoranypasmiedzydrzewami
będzie dla nich drogowskazem nie do przeoczenia. Włączając wzmacniacze
słuchu,przystanęłainasłuchiwaładźwiękuzbliżającychsięsilników.
Zamiasttegousłyszałaniewyraźne,aledobrzeznanewarczenie.
Powoli, uważając, by nie wykonać żadnych gwałtownych ruchów, opuściła na
ziemię plecaki i odwróciła się. To był oczywiście kolczasty lampart, ukryty za
krzakiemwodległościniecałychdziesięciumetrów.
Skradałsiękuniej.
Przez chwilę Jin patrzyła bestii prosto w oczy. Miała dziwne wrażenie, że
spotyka takie zwierzę po raz pierwszy. Wyglądało dokładnie jak te, przeciwko
którym uczyła się walczyć na Aventinie… ale w jego pysku, a szczególnie w
oczach było coś, czego do tej pory nie widywała u kolczastych lampartów.
Dziwna, prawie ponadnaturalna czujność i inteligencja? Oblizując zeschnięte
wargi,oderwaławzrokodjegogłowy,spoglądającnasrebrnoniebieskiegoptaka
siedzącegonagrzbiecielamparta.
Był to bez wątpienia mojok. Pasował do opisów, które słyszała od ojca i jego
przyjaciół – Kobr… Ale żadna relacja nie oddawała w pełni cech ptaka.
Podobny do jastrzębia, z przerośniętymi łapami i ohydnie zakrzywionymi
szponami,mojokstanowił
idealnyprzykładdrapieżcy.Awoczach…
Woczachmiałtęsamączujność,którąspostrzegławcześniejutowarzyszącego
mukolczastegolamparta.
Jin ponownie oblizała wargi. Przed nią stał żywy dowód na to, że plan
opracowany przez jej ojca przed tyloma laty się powiódł, przynajmniej w
pewnym stopniu. W innych warunkach prawdopodobnie powinna poświęcić
więcej uwagi tej współpracy, ale w obecnej sytuacji czas był bardzo
ograniczony, a akademickie obserwacje nie miały wielkiego znaczenia. Dwa
spojrzenia wystarczyły, aby ustawić celownik na łby obu zwierząt. Przenosząc
ciężarnaprawąnogę,uniosłalewą…
Wchwilikiedymojokwrzasnąłiwystrzeliłwniebo,skoczyłrównieżkolczasty
lampart.
Pierwsza salwa z przeciwpancernego lasera trafiła drapieżnika prosto w pysk,
zamieniając większą jego część w parę. Ale w momencie kiedy Jin skierowała
uwagęnaniebo,zaatakowałmojok.
Jej czujniki optyczne implantowane wokół oczu zarejestrowały zagrożenie z
powietrza,kontrolęnadciałemprzejęłykomputerowozaprogramowaneodruchy,

background image

przemieszczając ją w bok płaskim skokiem. O ułamek sekundy za późno.
Zakrzywione szpony zawadziły o lewy policzek i ramię dziewczyny, robiąc na
skórze piekące linie. Jin gwałtownie chwytała powietrze, walcząc z bólem,
gniewem i z oplatającym ją poszyciem. W panice spoglądała na niebo w
poszukiwaniu napastnika. Nagle go zobaczyła. Zawracał, szykując się do
kolejnego nurkowego ataku. Modląc się, w nadziei, że w czasie skoku nie
straciłanamiarunacelowniku,uruchomiłalaserymałychpalców.
Ramiona uniosły się odruchowo, implantowane wspomaganie ustawiło je
według wskazówek nanokomputera. Lśniące pióra ptaka zapłonęły ogniem.
Mojokzaskrzeczał
porazostatni,jegopoczerniałeszczątkiprzeleciałyobokgłowyJinispadłyna
ziemię.
Przezchwilęklęczałajeszczepomiędzypnączamiisuchymiliśćmi,gwałtownie
łapiąc oddech, całe jej ciało drżało w reakcji na wstrząs adrenalinowy.
Zadrapania na twarzy paliły jak ogień, dokładając swoją porcję bólu do
pozostałych, pulsujących obrażeń. Do tej chwili była zbyt zajęta innymi
sprawami,byzwracaćuwagęnasiebie.
Teraznadszedłczas,byoszacowaćstraty.
Sprawy nie wyglądały zachęcająco. Bolały ją plecy i kark, a kilka prób
wykazało, że obie te części ciała zaczynały sztywnieć. Na klatce piersiowej, w
miejscach gdzie podczas zderzenia w skórę wbiły się pasy bezpieczeństwa,
widniały potężne siniaki, a lewy łokieć był miękki, jakby staw najpierw
częściowo wybito, a potem nastawiono. Najgorzej przedstawiało się lewe
kolano.Niewiedziaładokładnie,cosięznimstało,alebolałonieznośnie.
– Przynajmniej – powiedziała na głos – nie muszę się martwić połamanymi
kośćmi.
Tojużchybacoś.
Dźwiękwłasnegogłosupoprawiłjejsamopoczucie.
– W porządku – mówiła dalej, podnosząc się. – Po pierwsze, należy się stąd
wydostaćiznaleźćjakiścywilizowanyobszar.Dobrze.–Awięc…Spojrzałana
niebo ponownie, włączając przy tym wzmacniacze słuchu. Nie słychać
odgłosów silnika ani kolejnych drapieżników. Słońce znajdowało się… – W
porządku, więc wschód jest tam. Jeśli rozbiliśmy się w pobliżu miejsca
lądowania,towłaśniewtamtymkierunkupowinnamiść.
AjeśliwahadłowiecminąłUrodzajnyPółksiężyc…
Zdecydowanie odepchnęła od siebie tę myśl. Jeśli pójdzie w niewłaściwym
kierunku, najbliższa osada będzie oddalona o około tysiąc kilometrów drogi
wiodącej przez puszczę. Zebrawszy swoje trzy plecaki, zawiesiła je jak
najwygodniejnaramionachibiorącgłębokioddech,ruszyłaprzezpuszczę.

background image

Rozdział12
Zaczęłosiędośćłatwo,jaknamarszprzeztakiteren.Wodległościkilkumetrów
odmiejscakatastrofynatknęłasięnakilkumetrowejdługościpoletkosplątanych,
podobnych do paproci roślin. Przedzierając przez nie, miała wrażenie, że brnie
pokolanawwodzie.
Ledwo pozostawiła za sobą paprocie, kiedy okazało się, że musi za pomocą
laserów małych palców wycinać drogę w gąszczu oplatających drzewa pnączy,
które przypominały aventińskie lepkie winorośle z pięciocentymetrowymi
cierniami. Ale przeszkody terenowe najmniej ją martwiły. Kiedy używała
laserów i wspomagania mięśni w walce przeciwko puszczy, próbowała skupić
jak największą część uwagi na ledwo uchwytnych odgłosach docierających do
niejdziękiwzmacniaczomsłuchu.
Pierwszyataknadszedłdokładnietam,gdziepowinnabyłasięgospodziewać.
W miejscu, w którym poszycie lasu przechodziło nagle w szeroki pas
stratowanejziemiciągnącysięwkierunkupółnocno-zachodnim.Śladpostadzie
bololinów…atamgdziewystępowałybololiny,napewnobyłyteżkrisjawy.
Zpoczątkuoczywiścienierozpoznaławatakującymjązwierzęciukrisjawa.
Zidentyfikowała bestię dopiero po krótkiej walce, kiedy zdołała odwrócić
poczerniałe od promieni lasera ciało i dokładnie przyjrzeć się falistym kłom w
kształciepłomieni.
„Złośliwe,przebiegłeiniebezpieczne”–takopisywanojejtezwierzęta.
Już po pierwszym spotkaniu zrozumiała, dlaczego pierwsze pokolenie ludzi,
którzydotarlinaQasamę,starałosięjewytępić.Owinąwszybandażemzpakietu
ratunkowego spowodowane pazurami drapieżnika skaleczenie na lewym
przedramieniu, ruszyła w dalszą drogę. Krisjawy były tak dokuczliwe, jak
ostrzegał Layn, ale teraz, kiedy wiedziała już, czego nasłuchiwać, nie powinna
dać się podejść. Jeśli warunki się nie pogorszą, powinna przedostać się przez
puszczębezwiększychproblemów.
Niestety,warunkisiępogorszyły.
Passtratowanegoposzyciaznaczącytrasęprzejściabololinówokazałsięszeroki
naokołotrzykilometry.Woczyszczonejstrefiespotkałanadspodziewaniewiele
zwierząt naziemnych. Poznała też resztę tej ekosfery. Dookoła Jin brzęczały
owady,prawdopodobniezwabionekrwiązjejran.Większośćokazałasiętylko
irytująca, ale niektóre, dorodniejsze, miały żądła i korzystały z nich bez
skrupułów.Właśnieoganiałasięodtychnatrętów,gdysięokazało,żekrisjawy
niebyłyjedynymgatunkiemdrapieżnikówwystępującychnaQasamie.
Tenrodzaj,przypominającyniecomałpyosześciopalczastychłapach,polował
stadamiiJinzarobiławielezadrapań,zanimznalazłasposób,jaksobieradzićz
nowym przeciwnikiem. Jej dookolna broń soniczna, przeznaczona przede

background image

wszystkim do unieszkodliwiania znajdującego się w pobliżu sprzętu
elektronicznego, okazała się skuteczna w zakłócaniu porozumiewania się stada
małp.Grzmotibłyskenergiizmiotaczaspowodował,żerozbiegłysięzpiskiem
podosłonęnajbliższychdrzew.
Niestety, użycie broni sonicznej dało niespodziewany efekt uboczny. Zwabiło
jakiś nieznany gatunek szybujących jaszczurek, które, podobnie jak małpy,
atakowały grupowo z pobliskich drzew. Mniejsze i mniej niebezpieczne od
większych drapieżników, były również zbyt głupie, by się przestraszyć błysku
energii z miotacza. Musiała więc zabić wszystkie, zyskując przy okazji kilka
nowychobrażeń,zadanychzębamiprzypominającymiigły.
Wydawało jej się, że upłynęła wieczność, zanim w końcu dotarła do szosy
przecinającejścieżkę,poktórejszła.
Kapitan Rivero Koja przyglądał się na ekranie zdjęciom o wysokiej
rozdzielczości.
Miał wrażenie, że lodowata ręka ściska go za serce. Zniszczony pas
qasamańskiejpuszczymógłoznaczaćtylkojedno.
–Dodiabła–mruknął.
Przez dłuższą chwilę na mostku „Southern Cross” panowała cisza, przerywana
tylkostukotemklawiszydochodzącymzestanowiskaoperatoraradarów.
–Cosięstało?–zapytałwkońcuKoja.
PierwszyoficerLuCassbezradniewzruszyłramionami.
– Nie można określić, panie kapitanie – powiedział. – Być może jakaś awaria
zepchnęłaichzadalekoztorulotu…
– Albo ktoś ich zestrzelił? – warknął Koja, z trudem tłumiąc wywołaną
bezradnościąfurię.
–Troftowiezapewniali,żetosięniemożewydarzyć–przypomniałmuLuCass.
–Tak,oczywiście.–Kojaodetchnąłgłęboko,próbującpohamowaćwściekłość,
którazamieniłasięwzimnygniew.Gdybytylkowchwiliupadkuwahadłowca
„Southern Cross” znajdował się nad nimi, a nie na swojej orbicie, oddalony o
pół świata. Gdyby tylko byli tam na miejscu, gdyby tylko spostrzegli sami ten
upadek,zamiastdowiedziećsięonimgodzinępóźniej…
Jeśli nawet tak by się stało, nie miałoby to żadnego znaczenia. Najmniejszego.
Nawetgdyby„SouthernCross”mógłwylądować,aniemógł,itakznaleźlibysię
tam zbyt późno, by kogokolwiek uratować. Tak silne zderzenie z pewnością
zabiłowszystkichnapokładzie.
Koja zamknął na chwilę oczy. Przynajmniej – pomyślał – zginęli szybką
śmiercią.
Niebyłotowielkiepocieszenie.
–Aniechmniediabli–mruknąłnagleoperatorradarów.–Powinienpannato

background image

popatrzeć,kapitanie.
Kojaodwróciłsięwstronęekranu.Poprzedniezdjęciezostałozastąpioneprzez
zbliżeniemiejscakatastrofy.
–Pięknie–mruknął.
– Niewykluczone, że to jest… – powiedział operator, biorąc do ręki pióro
świetlne.Pochwiliwprawymdolnymroguukazałosiękółko.–Proszęspojrzeć
ipowiedziećmi,czywidzęto,comyślę,żewidzę.
To było zwierzę. Nawet niewprawne oko Koi z łatwością to dostrzegło.
Czworonóg o kształtach drapieżnika z gatunku kotów, leżący bezwładnie na
pokrytej liśćmi ziemi odsłoniętej po rozrywającym baldachim drzew przelocie
wahadłowca.
–Kolczastylampart?–zaryzykował.
– Też tak pomyślałem – pokiwał głową operator. – Czy zauważył pan coś
niezwykłegowjegołbie?
Marszczącbrwi,Kojapochyliłsiębliżejzdjęcia.Łeb…Łbaniebyło.
–Musiałwpaśćpodwahadłowiec–powiedział,czującnagłyprzypływmdłości.
Jeślizwierzę,któreznajdowałosiępozastatkiem,oberwałotakmocno…
–Możetak,możenie–mruknąłoperatordziwnymgłosem.–Przekonamysię,
gdyudamisięzwiększyćprzybliżenie…
Nowe, bardziej szczegółowe zdjęcie zastąpiło poprzednie. Zamglenia
spowodowane atmosferą zniknęły, kiedy komputer oczyścił obraz. Głowa
kolczastegolamparta…
– O mój Boże – szepnął z boku LuCass. – Kapitanie… to nie są rany od
uderzenia.
Kojapokiwałgłową,lodowatarękaścisnęłajegosercejeszczemocniej.Nieod
uderzenia.Odlasera.LaseraKobry.
Ktośprzeżyłkatastrofę.
–Całościoweprzeszukanie–zeschniętymiwargamirozkazałKojaoperatorowi
radarów.–Musimygoodnaleźć.
–Sprawdziłemjużobszar,doktóregojesteśmywstaniedotrzeć…
–Tozróbtojeszczeraz–warknąłKoja.
–Takjest,paniekapitanie–operatorzabrałsiędopracy.
LuCasspostąpiłkrokwkierunkufotelaKoi.
– Co zrobimy, jeśli naprawdę go znajdziemy? – zapytał cicho. – Nie ma tam
nigdziemiejscanaładowanietymolbrzymem.
– Nawet gdyby było, wątpię, czy Qasamanie pozwoliliby nam lądować i
siedzieliprzytymzzałożonymirękoma.
Koja zacisnął zęby aż do bólu. Prosił zarząd, błagał, żeby wynająć od Troftów
drugi wahadłowiec jako wsparcie awaryjne. Ale nie, cholerny generalny

background image

gubernatoruznałtozakosztowny,zbędnyluksusiodmówił.
– Czy jest szansa na zrzucenie zapasów żywności i środków medycznych?
DałobytoocalałejKobrzeprzynajmniejszansęwalki.
LuCassstukałjużwklawiaturękomputeraKoi.
–Zobaczmy,comamynapokładzie…moglibyśmyzaładowaćtrochęablatoraw
postaci piany do minikapsuły ładunkowej. Spadochron… tak, moglibyśmy
zamontować spadochron. Czujnik ciśnieniowy, żeby otworzył go w
odpowiednimmomencie…Hmm.
Nie… chwileczkę, moglibyśmy zainstalować zwyczajny zegar, który
uruchomiłbygowustalonymczasie.Chybajesttowykonalne,kapitanie.
– W tym miejscu pojawia się pytanie, gdzie zrzucić ładunek tak, żeby Kobra
mógłgoodnaleźć.–Kojaspojrzałnaoperatoraradarów.–Maszjakiśpomysł?
Tamtenpotrząsnąłgłową.
–Nie,paniekapitanie.Tamjestzagrubawarstwaroślinności,byprzeniknęłają
podczerwień czy fale krótkie. Jedyną szansą Kobry na dotarcie do cywilizacji
jestporuszaniesięwkierunkuwschodnim.Moglibyśmywięcspróbowaćzrzucić
zapasy w miejscu, w którym droga znajdująca się przed nim przecina ścieżkę
wiodącą na wschód. – Zawahał się. – Oczywiście nie ma gwarancji, że myśli
przytomnie–dodał.–
Mógłpójśćwinnymkierunkualbonawetkręcićsięwkółko,możejegomózg
działa,aleodniósłzbytciężkieobrażenia,byzdołałdotrzećdodrogi.
– W obu przypadkach zginie – powiedział w napięciu Koja. – Może zginąć
nawet, jeśli uda mu się trafić do którejś z osad. Przywódcy Qasamy nie będą
przecieżtrzymaćkatastrofywahadłowcawtajemnicy.
SpojrzałnaLuCassa.
– Niech jakiś zespół zajmie się tą kapsułą – rozkazał. – Dołączcie do zapasów
nadajnik. Zanim się przygotujecie, znajdziemy punkt, w który będziemy
mierzyć.
–Takjest,paniekapitanie.–LuCassodwróciłsiędowłasnegopulpitu,włączył
interkomizacząłwydawaćrozkazy.
Kojazwestchnieniempopatrzyłjeszczeraznamartwegokolczastegolamparta,
znajdującego się wciąż na jego wyświetlaczu. Wszystko co robimy, to tylko
niepotrzebny wysiłek – pomyślał ponuro. Im dłużej Kobra przebywa samotnie
na terytorium wroga, tym mniejsze ma szansę na uratowanie. Qasamanie
zidentyfikujągowkońcualbospotkasięzkrisjawemlubkolczastymlampartem
czyczymśzupełnienieznanym.
Qasama była śmiertelną pułapką… a jedyni ludzie, którzy mieli jakąkolwiek
szansęnauwolnienierozbitka,znajdowalisięnaAventinie.Odleglioosiemdni
iczterdzieścipięćlatświetlnych.

background image

Osiem dni. Koja skulił się, desperacko usiłując znaleźć szybsze rozwiązanie.
Może Nowe Światy – Esquilina i inne nowo powstałe kolonie, albo nawet
pobliska domena Baliu’ckha’spmi Troftów zechce przyjść z pomocą. Ale
Esquilina też nie będzie miała statku kosmicznego zdolnego do lądowania na
powierzchni. A bez oficjalnego poświadczenia kredytowego i zapasu towarów
przeznaczonych na wymianę handlową na pokładzie próba przejścia przez
biurokracjęTroftówwceluwynajęciakolejnegowahadłowcamogłaciągnąćsię
miesiącami.
Osiem dni. Minimum czternaście dni na podróż w obie strony, nawet gdyby
skorzystać z szybszej „Dewdrop”. Jeśli dodać czas potrzebny na dobranie i
wyposażenie ekipy poszukiwawczo-ratunkowej, minie co najmniej dwadzieścia
dni,zanimwogólezacznąszukaćrozbitka.
ZkapsułązzapasamiczyteżbezniejdwadzieściadniwpojedynkęnaQasamie
towyrokśmierci.Trzebatosobiebyłojasnoiwyraźniepowiedzieć.
Ale nie oznaczało, że mieli poddać się bez walki… a jeśli tą walką miało być
oczekiwanie na cud, to niech tak będzie. Fakt, że jedna z Kobr przeżyła
katastrofę, był już cudem samym w sobie. Może anioł odpowiedzialny za ten
rejonbędziehojny.
W końcu mieli się o tym dowiedzieć. A w tym czasie… Sięgnąwszy do
klawiatury,Kojarozpocząłwyznaczanietrasyipostojówdlapobraniapaliwana
najkrótszymkursienaAventinę.Zdoświadczeniawiedział,żecudazdarzająsię
zregułytym,którzypotrafiąimpomócsięzdarzyć.
Rozdział13
Jindługostałaobokszosyizastanawiałasię,codalejrobić.
Potwierdziło się jej przypuszczenie, że wahadłowiec rozbił się na zachód od
Urodzajnego Półksiężyca. Szosy zawsze prowadziły w kierunku ośrodków
cywilizacji.
Musiała tylko wybrać jedną z nich. Pytanie brzmiało: w którą stronę iść?
Krajobraz zafalował jej na chwilę przed oczami i ponownie ujrzała czerwoną,
ostrzegawczą obwódkę. Obróciła głową, wywołując szarpnięcie bólu w
zesztywniałym karku. W ciągu ostatniej półgodziny dostała nie mniej niż pięć
takich ostrzeżeń – pewny znak, że zbliżała się utrata przytomności. Zmęczenie
walką, wstrząs pourazowy czy jakiś wolno działający jad w ugryzieniach i
zadrapaniach zadanych przez zwierzęta, powód nie miał wielkiego znaczenia.
Musiałatylkoznaleźćjakieśbezpiecznemiejsce,żebyupaść.Awiec…
którędy?
Do oczu napłynęły jej łzy, ale zdołała je powstrzymać, po czym przyjrzała się
drodze.
Dwupasmówka,wyłożonarodzajemczarnegokamienia,niebyłagłównąarterią

background image

komunikacyjną.Biegłaprawiedokładniezpółnocynapołudnie,przynajmniejw
tym miejscu, gdzie znajdowała się Jin, prawdopodobnie była jedną z dróg
łączących małe, leśne osady na zachód i północny zachód od Azras,
najważniejszego miasta Urodzajnego Półksiężyca. Według map, które miała w
plecaku, osady te znajdowały się w odległości dziesięciu do piętnastu
kilometrówodsiebie.ByłtoniewielkidystansdlazdrowejKobry,alejejobecny
stanpozostawiałwieledożyczenia.
Przed oczami znowu pojawiła się czerwona obwódka. Przygryzając boleśnie
dolnąwargę,Jinporazkolejnyzwalczyłauczuciesłabości.
Myślomapachprzypomniałajejoczymś.Oczymśważnym…
Skupiającsięmocno,usiłowałazmusićmózgdopracy.
Plecaki, o to chodziło. Plecaki, z aventińskimi mapami, awaryjnymi pakietami,
żywnościąiqasamańskąodzieżą…
Qasamańskaodzież.
Z wysiłkiem uruchomiła wzmacniacze słuchu. Słyszała jedynie ćwierkanie
ptaków i brzęczenie owadów. Zszedłszy z drogi, podeszła z powrotem do linii
drzew i rzuciła plecaki na ziemię za dziwnym krzakiem, który składał się w
połowiezliści,awpołowiezcierni.Odnalazławśródtrzechplecakówwłasny,
otworzyłaniezdarniezatrzaskiiwyciągnęłakompletqasamańskiegoubrania.

background image

Przebieranie się było udręką. Przy krwawiących skaleczeniach na rękach i
twarzyorazlicznychobrażeniach,któreodniosławczasiekatastrofy,każdyruch
wywoływał
własny, odrębny rodzaj bólu. Ale to z kolei powodowało rozjaśnienie umysłu,
więckiedyzmieniłaubranie,byłanatyleprzytomna,byschowaćswójpodarty
aventiński strój i przynajmniej częściowo ukryć wszystkie trzy plecaki pod
cierniowymkrzakiem.Chwilępóźniejztrudemruszyładrogąnapółnoc.Sama
niebardzowiedziała,dlaczegowybraławłaśnietenkierunek.
Nie usłyszała nadjeżdżającego samochodu. Głosy, które do niej wołały,
dochodziłyzwielkiejodległości,jakgdybyprzebijałysięprzezmgłęotaczającą
jązewszystkichstron,wypełniającąjejoczyiuszy.
-…sięztobądzieje?Co?
Stanęłaispróbowałasięodwrócić,alewykonałazaledwiepółobrotu,kiedypara
rąkzłapałająnaglezaramiona.
–Bożewniebiosach,paniczuSammon!Proszęspojrzećnajejtwarz.
– Weź ją do samochodu – przerwał drugi, spokojniejszy głos. – Ende, pomóż
mu.
Iwśródprzyprawiającegoozawrótgłowyzamieszaniaktośuchwyciłjąmocno
za ramiona i biodra, po czym zaniósł ją w kierunku, czegoś co przypominało
czerwonepudełko…
Czujnik powietrza przypięty do prawego nadgarstka zabrzęczał dwukrotnie.
Daulo Sammon przybliżył go do oczu, przecierając z kurzu ochronne okulary.
Czytnikpotwierdziłto,cobrzęczykijegowłasnepłucajużwiedziały:powietrze
w tej części kopalni było stęchłe. Unosząc drugi nadgarstek, Daulo spojrzał na
zegarek. Oficjalnie robotnikom pozostało do końca szychty piętnaście minut.
Gdybywtejchwiliwłączyłnatrzyminutywymieniaczepowietrza…
Niewarto.
–Sztygar!–zawołałdomikrofonupołączonegozesłuchawkami.–MówiDaulo
Sammon.

Ogłaszam

zakończenie

szychty.

Możesz

już

rozpocząć

przeprowadzanieludzizpowrotemdoszybu.
– Tak, paniczu Sammon – odpowiedział głos tamtego, Bumiący od zakłóceń
spowodowanychinterferencjążyłrudmetali.
Daulo nadstawił uszu, ale nawet jeśli sztygar był zadowolony, a jednocześnie
zaskoczonytąniespotykanąwyrozumiałością,tonieokazywałtego.
–Wszyscyrobotnicy,rozpocząćpowrótdocentralnegordzenia.
Dauloodstroiłodbiornikzogólnejczęstotliwościizawrócił.Lampa,którąniósł,
rzucała głębokie cienie w poprzek krzyżujących się stempli, które w połowie
pokrywały nierówne ściany korytarza. Dziadek spodziewał się, że zasoby
kopalni wyczerpią się za jego życia i nie dbał specjalnie o bezpieczeństwo.

background image

NaprawieniepowstałychwzwiązkuztymuszkodzeńzajęłoojcuDauladziesięć
lat.
Czyzostanąusuniętecałkowicie,zanimkopalniastaniesięmoja?–zastanawiał
się Daulo, przesuwając światło po połyskującym kamieniu, wystającym
pomiędzy wspornikami. W głębi duszy miał nadzieję, że tak się stanie. Myśl o
tym, że będzie odpowiedzialny za życie tych wszystkich, którzy harują tu
codziennie, zawsze go trochę niepokoiła. Widział, że jego dziadek nie czuł tej
odpowiedzialności,iwidział,jakimciężarembyłaonadlaojca.Gdybysammiał
ponieśćnaswychbarkachtakiciężar…
Ale jeśli kopalnia upadnie, to samo stanie się z bogactwem, prestiżem i
znaczeniem rodziny Sammonów w osadzie. Bez kopalni, jedynym opłacalnym
przemysłem stałby się przerób drewna, a tym rodzina Sammonów nie
zajmowałabysięzpewnością.
Jeśli chodzi o zagrożenia w kopalni, to poza murami Miliki górnicy musieliby
stawiaćczołokrisjawom,brzytwołapomicałejreszciezabójczejfaunyQasamy.
Daulo skrzywił się pod filtrującą maską, przypomniawszy sobie stare
powiedzenie: „Na Qasamie nie ma bezpiecznych miejsc, jest tylko wybór
pomiędzyniebezpiecznymi”.
Kiedykilkaminutpóźniejdotarłdocentralnegoszybu,zastałtampowiększającą
się kolejkę mężczyzn czekających przy trzech windach. Minął ich i wsiadł do
kabiny,któraakuratzabierałapasażerów.Gestemnakazałznajdującymsięjużw
niejludziom,abywysiedli.Uczynilitopośpiesznie,wykonującznakszacunku,
kiedy go mijali. Daulo, wsiadłszy do kabiny, zasunął za sobą wrota i nacisnął
odpowiedniguzik.
Jazda trwała długo, ale nie aż tak długo, jak wydawała się trwać podróż w
przeciwnąstronę.Podczasgdywindatrzęsącsięjechaławgórę,zdjąłsłuchawki,
ochronneokulary,maskęirozmasowałdelikatnienasadęnosa.Potrzebnybyłmu
teraz gorący prysznic, a po nim solidny posiłek. Nie, posiłek będzie trzeci w
kolejności. Po kąpieli zostanie prawdopodobnie wezwany do ojca, by złożyć
raportzprzeprowadzonejinspekcji.
Odpowiadało mu to. W trakcie zeskrobywania z ciała brudu z kopalni będzie
miałczasnauporządkowanieswychobserwacjiiwniosków.
Kiedywindadojechałanapowierzchnię,silnystrumieńświatłaspowodował,że
Sammonprzymrużyłoczy.Przekładająctrzymanywrękachsprzętrazzarazem
wycierał
pojawiające się nagle łzy. Operatorzy stojący na zewnątrz otworzyli wrota i
rozstąpili się, wykonując znak szacunku. Daulo wyszedł, skinąwszy głową
kierownikowikopalni,kiedytentakżeuczyniłznakszacunku.
–Wierzę,paniczuSammon,żeinspekcjaniewykazałażadnychbraków?

background image

– Dobrze służysz memu ojcu – powiedział Daulo, zachowując neutralność
zarównowgłosie,jakiwyrazietwarzy.
Chociażwszystkonadoleokazałosięwnajlepszymporządku,niemiałzamiaru
wygłaszać pochlebstw. Nie chciał wbijać kierownika w pychę publicznymi
pochwałami, poza tym ojciec zawsze ostrzegał go przed wypowiadaniem
pochopnychsądów.
–Zameldujęmemuojcuotym,cozobaczyłem.
Kierownikkopalniukłoniłsię.Minąwszygo,Daulowyszedłspodkopuływindy
i przeszedł obok magazynów i zabudowań gospodarczych w stronę drogi
dojazdowej,naktórejWalareczekałnaniegozsamochodem.
– Paniczu Sammon – powiedział Walare, wykonując znak szacunku, kiedy
Daulopodszedłdoniego.
DaulowsiadłiwchwilępóźniejWalarewyprowadziłsamochódnauliceMiliki.
– Jakie wiadomości? – zapytał Daulo, kiedy skręcili w stronę centrum i domu
rodzinySammonów.
–Publiczneczyprywatne?–zapytałWalare.
– Prywatne, oczywiście – powiedział Daulo. – Chociaż możesz pominąć
kuchenneplotki.
Walareuśmiechnąłsiępodnosem.
–Ach,jakżeczasysięzmieniły–powiedziałudającsmutek.–Pamiętam,żenie
dalej jak trzy lata temu kuchenne plotki byłyby pierwszą rzeczą, o którą byś
zapytał…
– Wiadomości, Walare, przejdź do wiadomości – przerwał Daulo z tak samo
udawanymrozdrażnieniem.
ZnałWalarezczasówdzieciństwa,którespędzaliwspólnie.Publicznestosunki
pomiędzykierowcąaspadkobiercąrodzinySammonówbyłysztywnookreślone,
prywatnie jednak, w samochodzie, rozmowa mogła toczyć się o wiele
swobodniej.
–Późniejmożeszpowspominaćminionyzłotywiek.
Walarezachichotał.
– Prawdę mówiąc, był to bardzo spokojny dzień. Rodzina Yithtrów mobilizuje
swojeciężarówki,ktośznichmusiałznaleźćbogatyodcinekpuszczy.Byćmoże
z tego powodu burmistrz znowu próbuje namówić twego ojca, by poparł jego
wysiłkiprzebudowaniagórnejczęścimurów.
– Strata czasu i pieniędzy – parsknął Daulo, zerkając za siebie. Spomiędzy
zabudowań osady widoczny był fragment muru, którego dolna część pokryta
malowidłami przypominającymi puszczę kontrastowała ostro ze sztywną
metalową siatką umieszczoną na jego szczycie. – Brzytwołapy nie potrafią
przechodzićprzezto,comamyteraz.

background image

Walarewzruszyłramionami.
–Burmistrzowieistniejązazwyczajpoto,byrobićdużoszumu.Aczyminnym
mógłbysiępopisaćnaszburmistrz?
Daulowyszczerzyłzęby.
–OprócznaszychkłopotówzrodzinąYithtra,chciałeśpowiedzieć?
–Acomożenatentematpowiedzieć,czegobydotejporyniemówił?
–Niewiele–przyznałDaulo.
Wolałby, żeby rywalizacja pomiędzy jego rodziną a rodziną Yithtrów w ogóle
nieistniała,aleniestetytakjużbyło,afakt,żemusiętoniepodobało,niczego
niezmieniał.
–Czycośjeszcze?
–TwójbratPertoprzywiózłzAzrasdostawęczęścizamiennychdosilników–
powiedziałWalare,jegogłosnaglespoważniał.–Orazpasażerkę,rannąkobietę,
którąznaleźlinadrodze.
Daulowyprostowałsięodrobinę.
–Kobietę?Ktototaki?
–Niktwdomujejnierozpoznał.
–Dokumenty?
–Żadnych.–Walarezawahałsię.–Byćmożezaginęły…kiedymiałakłopoty.
Daulozmarszczyłbrwi.
–Jakiegorodzajukłopoty?
Walarewziąłgłębokioddech.
– Według tego, co mówił kierowca, który pomagał ją przywieźć, przynajmniej
razzaatakowałjąkrisjaw…ibael-cra.Mateżśladyugryzieńmonotów.
Daulopoczułskurczwżołądku.
–Bożenadnami–mruknął.–Ijeszczeżyje?
– Żyła, kiedy przynieśli ją do domu – powiedział Walare. – Ale kto wie, ile
jeszczewytrzyma?
–TylkoBóg–westchnąłDaulo.
Rozdział14
Kilka minut później dotarli do domu. Walare mistrzowsko wprowadził
samochód przez niewielką bramę do szerokiego garażu usadowionego za parą
drzew owocowych w rogu centralnego dziedzińca. Daulo ruszył w kierunku
kobiecejczęścidomu,mdłomusięrobiłonamyślookropnymwidoku,jakimiał
ujrzeć.
Aleokazałosię,żejegojaknajgorszeobawyniebyłyuzasadnione.
–Czytowszystko?–zapytał,marszczącbrwiipatrzącnakobietę,którależała
na łóżku po drugiej stronie pokoju. Mimo iż otaczały ją trzy inne kobiety i
lekarz, a koc miała podciągnięty pod szyję, najwyraźniej nie była straszliwie

background image

zmasakrowaną ofiarą, jaką spodziewał się zobaczyć. Na policzku miała kilka
poważnychzadrapańwidocznychpodgojącąmaścią,anaramieniuparęjeszcze
gorszych,którewłaśnieopatrywano.Alepozatym…
MatkaDaulaspojrzałananiegozeswegomiejscapodrugiejstroniełóżka.
– Nie podchodź, proszę – powiedziała cicho Ivria Sammon. – Kurz z twojego
ubrania…
– Rozumiem. – Daulo kiwnął głową. Jeszcze raz zbadał wzrokiem widoczne
rany, potem po raz pierwszy Spojrzał na jej twarz. Stwierdził, że dziewczyna
byłamniejwięcejwjegowieku,jejskórawyglądaładelikatnie,jakukogoś,kto
niewiele czasu spędził na wietrze i słońcu. Jego wzrok prześlizgnął się wzdłuż
jejlewejręki,poniżejran,kudłoni.
Brakślubnejobrączki.
Zmarszczył brwi, spoglądając ponownie na twarz leżącej. Nie mylił się, miała
przynajmniejtylelatcoon.Ijeszczeniezamężna?
–Musiałaprzybyćzdaleka–powiedziałaIvria.–Spójrzcienajejrysy.
Daulozerknąłnamatkę,apotemzpowrotemnatajemnicząkobietę.Tak,teraz,
kiedy się na tym skupił, też to dostrzegał. W jej twarzy było coś odmiennego,
śladczegośegzotycznego,czegonigdyprzedtemniewidział.
–Byćmożepochodzizjakiegośodległegomiastanapółnocy–zasugerował.–
AlbomożegdzieśzeWschodniegoRamienia.
– Być może – mruknął lekarz. – Z pewnością nie ma zbyt dużej tolerancji na
ugryzieniamonotów.
–Czywtymwłaśnietkwiproblem?–zapytałDaulo.
Lekarzpokiwałgłową.
–Naramionachidłoniachmamnóstwośladów–dodał,wskazującobrażenia.–
Wyglądanato,żemusiałasięprzednimibronićgołymirękoma.
–Potym,jakskończyłajejsięamunicja?–zasugerowałDaulo.–Zpewnością
przecieżnieobroniłasięgołymirękomaprzedkrisjawem.
– Być może – powiedział lekarz. – Chociaż jeśli miała broń, to musiała ją
zgubić,zanimjąodnaleziono.Kaburęteż.
Daulo przygryzł wewnętrzną stronę policzka i rozejrzał się po pokoju. W rogu
rzucono stertę odzieży. Trzymając się z daleka od łóżka, podszedł do ubrań.
Było to oczywiście ubranie rannej kobiety. Już plamy krwi świadczyły o tym
wyraźnie. Dziwna faktura tkaniny wskazywała, że nieznajoma pochodziła z
daleka.Pozatymlekarzmiał
rację–wzestawieniebyłoanikabury,aniśladównapasie,naktórymmusiała
wisieć.
– Może miała towarzyszy – zasugerował, rzucając odzież z powrotem na
podłogę.

background image

Z pewnością było to bardziej prawdopodobne niż wędrówka samotnej kobiety
po puszczy. – Czy poczyniono jakieś kroki, by sprawdzić, czy w pobliżu
miejsca,wktórymjąznaleziono,niebyłoinnychludzi?
– Nie od razu, ale Perto po pewnym czasie wrócił, by ich poszukać –
odpowiedziałaIvria.
Podchodzącdointerkomu,Daulowłączyłprywatnyobwóddomowy.
– Mówi Daulo Sammon – przedstawił się służącemu, który się zgłosił. – Czy
Pertopowróciłjużzpuszczy?
– Proszę poczekać, paniczu Sammon – usłyszał w odpowiedzi. -…Nikt się nie
zgłasza.
Daulo kiwnął głową. Przebywając poza domem, z dala od wszystkich
zabudowańnależącychdorodzinySammonów,Pertoznalazłsiępozazasięgiem
podziemnej sieci komunikacji światłowodowej, która była w Milice jedynym
bezpiecznymsposobemprzekazywaniawiadomości.
–Przekażmu,żebyskontaktowałsięzemnąjaknajszybciej.
–Tak,paniczuSammon.
Daulowyłączyłinterkomiodwróciłsię,byjeszczerazspojrzećnakobietę.Skąd
onamożebyć?–zastanawiałsię.Iczemusiętuznalazła?Narazienieznałnato
pytanie odpowiedzi… ale się dowie. W tej chwili najważniejsze było to, że
rodzinaSammonówmiałasprawypodkontrolą.
Niezależnieodtego,czypojawieniesiętejkobietybyłowydarzeniemzupełnie
bez znaczenia, czy może przypadkową okazją podarowaną im przez Boga lub
też częścią jakiejś dziwnej intrygi, prowadzonej przez jednego z ich rywali,
Sammonowie mogli wykorzystać obecność dziwnego gościa dla własnych
celów.
Przypomniało mu się, że miał się umyć przed spotkaniem z ojcem. Otwierając
cichodrzwi,wysunąłsięzpokoju.
–Wejdź.–Zzarzeźbionychdrzwidoszedłgoznajomy,izgrzytliwygłos.
Zbierającsięwsobie,Daulootworzyłjeiwszedłdośrodka.
Pamiętał jeszcze czas, nie tak bardzo odległy, kiedy bał się ojca. Przerażała go
nietylejegosiłaipostawa,czynawetzimnygłosiprzenikliweczarneoczy,ale
fakt,żetowłaśnieon–KruinSammon–byłgłowąrodzinySammonów.Toon
dziękiswejwładzykierowałogromnymdomemikopalnią,atakżeprawiejedną
trzeciąosady.TojegowpływysięgałypozaMilikę,obejmującpobliskieosadyi
obozy wyrębowe, a nawet samo miasto Azras, którego mieszkańcy zwykle
traktowaliosadnikówtakichjakonizledwoukrywanąpogardą.KruinSammon
to była władza… i nawet kiedy lęk przed tą władzą nieco osłabł, Daulo nie
zapomniałuczuć,jakiewnimwzbudzała.
Dopiero znacznie później zdał sobie sprawę, że była to prawdopodobnie

background image

zaplanowanalekcja,którejojciecchciałmuudzielić.
– A, to ty Daulo. – Starszy mężczyzna kiwnął głową ze swego podobnego do
poduszkitronu,uroczyściewitającswegonajstarszegosyna.–Wierzę,żetwoja
wycieczkadokopalnisięudała?
–Tak,mójojcze–odpowiedziałDaulo.
Czyniąc znak szacunku, podszedł do poduszki leżącej przed niskim roboczym
stołemKruinaiusiadłnaniej.
– Konieczność dodatkowego stemplowania zwalnia postęp robót w nowym
korytarzu,alenietakbardzo,jaksięobawialiśmy.
–Apracawykonywanajestwłaściwie?–spytałKruin.
–Natowygląda,przynajmniejnailesięorientuję.
–Robotajestwykonywanawłaściwie?–powtórzyłKruin.
Nie było to trafne określenie. Daulo starał się, jak mógł, by nie okazywać
zdenerwowania. Jedną z rzeczy, których ojciec nienawidził, była niejasność
wypowiedzi.
–Tak,mójojcze.Stemplowaniejestwykonywanewłaściwie.
–Dobrze.
Kruin kiwnął głową. Sięgnął po leżący na stole rylec, coś zanotował na
tabliczce.
–Arobotnicy?
–Zadowoleni.Wkażdymrazietakiesprawiająwrażenie.
–Kierownikkopalni?
Dauloprzypomniałsobiejegotwarz,kiedywysiadałzwindy.
– Pod wrażeniem własnej osoby – powiedział. – Skory do tego, by wszyscy
wiedzieli,jakijestważny.
WywołałotocieńuśmiechunatwarzyKruina.
–Takiwłaśniejest–zgodziłsię.–Alejesttakżezdolnyiskrupulatny,idlatego
możnaznimwytrzymać.
Rzucającryleczpowrotemnastół,oparłsięnapoduszkachiprzyjrzałsynowi.
–Ateraz,cosądziszonaszymgościu?
–Naszym?A…takobieta.
Daulozmarszczyłbrwi.
–Sąsprawy,którychnierozumiem.Popierwsze,jestjużzdecydowaniewwieku
małżeńskim,apozostajewciążniezamężna…
–Lubowdowiała–wtrąciłKruin.
–Prawda,możebyćwdową.Niepochodziznaszychstron,jejodzieżwykonana
jest z tkaniny, której nie znam, a lekarz powiedział, że ma niską tolerancję na
ugryzieniamonotów.
–AjejraczejdramatycznepojawieniesięwMilice?Zostałaznalezionasamana

background image

drodze,pojakimśbliżejnieokreślonymwypadkuczyczymśpodobnym.
Daulowzruszyłramionami.
– Słyszałem już o ludziach, którzy zabłądzili na drogach, mój ojcze. A także o
takich,coprzeżyliatakkrisjawów.
StarszySammonuśmiechnąłsię.
– Bardzo dobrze, przewidziałeś moje następne pytanie. Ale czy słyszałeś
kiedykolwiekokimś,ktoznalazłsiętakbliskokrisjawa,żezostałpokaleczony,i
mimowszystkoprzeżyłtodoświadczenie?
– Istnieją takie przypadki – powiedział Daulo, zastanawiając się, dlaczego tak
się upiera. Z pewnością nie miał powodu, by w tej dyskusji stawać po stronie
tajemniczej kobiety. – Jeśli w czasie ataku nie była sama, to któryś z jej
uzbrojonych towarzyszy mógł zastrzelić atakujące zwierzę, nawet w ostatniej
chwili.
Kruinkiwnąłgłową,ściągającmocniejwargi.
–Tak,istniejetakamożliwość.Alenasuwasięnatychmiastinnepytanie.Cijej
rzekomiobrońcynajwyraźniejwyparowaliwpowietrzejakdżiny.Dlaczego?
Daulozastanawiałsięnadtymprzezdłuższąchwilę,boleśnieświadomtego,że
ojciecmusiałjużtowszystkowcześniejprzemyśleć,aterazsprawdzałpoprostu,
czyDaulodojdziedotakichsamychwniosków.
– Istnieją tylko trzy możliwości – powiedział w końcu. – Zginęli, są
unieruchomienilubgdzieśsięukryli.
– Zgadzam się – stwierdził Kruin. – Jeśli zginęli lub są unieruchomieni, Perto
ichodnajdzie.Wysłałemgo,bydokładnieprzeszukałdrogę.Jeślisięukrywają…
pytanie,dlaczego?
– Boją się lub należą do spisku – odparł szybko Daulo. – Jeśli są w strachu,
ujawnią się, kiedy okaże się, że ich towarzyszce nie stała się krzywda. Jeśli
należądospisku…–
zawahałsię-…tokobietajesttupoto,byszpiegowaćwnaszymdomu,lubpo
to,byodwrócićnasząuwagęodzadańresztygrupy.
Kruinodetchnąłgłęboko.JużniepatrzyłnaDaula.
– Tak. Niestety, też tak sądzę. Masz jakieś pomysły, kto mógłby spiskować
przeciwnam?
Daulożachnąłsię,nimzdołałpowstrzymaćtenodruch.
–RodzinaYithtrów,czyżpotrzebaszukaćdalej?
–Takmogłobybyćrzeczywiście.–Kruinwzruszyłramionami.–Alemimoto
oczekiwałbym po Yithtrze większej subtelności. A także inteligencji. Przy
spodziewanejdostawiedrewnabędziemiałwystarczającodużouczciwejpracy,
bybyćzajętym,pocojednocześnieknućspisekmającynaszdyskredytować?
–Byćmożespodziewasię,żetakwłaśniepomyślimy–zasugerowałDaulo.

background image

– Być może. Mimo wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy pamiętali, że na
Qasamiesąteżinni,którzymogąwidziećkorzyśćwsianiuniezgodywosadach
ZachodniegoRamienia.
Daulo przytaknął w zamyśleniu. Byli wśród nich przede wszystkim wrogowie
burmistrzaCapparisazAzras.PrzyjaźńCapparisazrodzinąSammonówiłatwy
dostępdokopalnianegourobku,jakitenzwiązekmudawał–oddawnabyłysolą
w oku jego wrogów. Może któryś z nich próbował złamać potęgę rodziny i
zastąpićichkimśmniejnieustępliwym.
Szczególnie że ostatnio ogromną część produkcji kopalni pochłaniała
tajemnicza, zamknięta operacja, prowadzona na wschód od Azras. Miasto to –
jak inne w Zachodnim Ramieniu – było wystarczającym kłopotem dla Miliki i
podobnychosad.WładzeMangusijejsłużalczyagencihandlowistalisięrównie
dokuczliwijakwszystkiemiastarazemwzięte.JeśliktośwAzraspomyślał,że
zapotrzebowanieMangusnaminerałymożewzrosnąć,atakże,żetoktośinny,a
nierodzinaSammonów,powiniennatychpotrzebachskorzystać…
– Cóż więc uczynimy, mój ojcze? – zapytał Daulo. – Wyprawimy tę kobietę z
naszegodomu,niechwracadozdrowiawdomuburmistrza?
Kruinmilczałprzezchwilę.
– Nie – powiedział w końcu. – To, iż nasi wrogowie sądzą, że uważamy ją za
nieszkodliwą, daje nam w tej grze nieznaczną przewagę. Zatrzymamy ją tu,
przynajmniejnarazie.JeśliPertowinieudasięznaleźćjejtowarzyszy,toitak
będziemymoglizapytaćjąsamąoto,wjakisposóbprzeżyłapodróż.
Ajeślijejopowieśćbędziecałkowiciezmyślona…?–pomyślałDaulo.
–Rozumiem.Czymamustawićstrażnikaprzedjejpokojem?
– Nie, nie chcemy działać jawnie. Dopóki jest chora i nie opuszcza kobiecej
części domu, normalne warty wystarczą. Uprzedzisz oczywiście strażników,
żebybyliprzygotowaninaewentualnekłopotyzjejstrony.
–Tak,mójojcze.Akiedywyzdrowieje?
Kruinuśmiechnąłsię.
– Wtedy twoim zadaniem, jako dobrego i dbającego gospodarza, będzie
dotrzymywaniejejtowarzystwa.Isprawdzenie,ocojejwłaściwiechodzi.
–Tak,mójojcze–kiwnąłgłowąDaulo.
Zachowanie starszego Sammona wskazywało na to, że audiencja dobiegła
końca.
Wstając,Daulowykonałznakszacunkuiukłoniłsię.
–Zajmęsięstrażnikami,apotembędęoczekiwałprzybyciaPerta.
– Do widzenia, mój najstarszy synu – powiedział Kruin, skinąwszy głową. –
Spraw,bymbyłzciebiedumny.
–Zrobięto.

background image

Dopókistarczymisił–dodałDaulowduchu.Otworzyłciężkiedrzwiipocichu
wysunąłsięzsali.
Rozdział15
Pierwsząrzeczą,którąJinpoczułapowracającdoprzytomności,byłołaskotanie
czegośfutrzanegowpodbródek.Drugąbyłfakt,żenicjejniebolało.
Uchyliła powieki, mrużąc oczy od światła płynącego gdzieś z prawej strony i
starającsięzorientowaćwsytuacji.Jeślijejpamięćdobrzefunkcjonowała–aco
dotegomiałapewnewątpliwości–tokiedywkońcuwyszłazpuszczynadrogę,
byłopóźnepopołudnie.Czyżbywciążtrwałtensamdzień?Nie,czułasięnato
zbytwypoczęta.Pozatym…spróbowaładelikatnieobrócićgłowę.Szyjęmiała
wciąż trochę sztywną, ale już nie tak bardzo jak przedtem. Minął więc
przynajmniejdzień,amożewięcej.
Przez cały czas pozostawała nieprzytomna. Sama straciła przytomność? Czy
możektośpodałjejnarkotyki?Podałnarkotykiiprzesłuchał?
Z prawej strony rozległo się skrzypienie drewna. Jin powoli odwróciła głowę.
Obok okna, na ciężkim krześle siedziała ze skrzyżowanymi nogami mała,
siedmio – może ośmioletnia dziewczynka i trzymała na kolanach otwartą
książkę.
–Cześć–wychrypiałaJin.
Dziewczynkapodniosławzrok,zaskoczona.
–Cześć.
Zamknęłaksiążkęipołożyłająnapodłodzeobokkrzesła.
–Niewiedziałam,żesięobudziłaś.Jaksięczujesz?
Jinzwysiłkiemzwilżyłausta.
–Całkiemnieźle–powiedziała,jużdużomocniejszymgłosem.–Jestemgłodna.
Jakdługospałam?
– O, długo, prawie pięć dni. Ale przez jakiś czas byłaś przytomna i
gorączkowałaś…
–Pięćdni?–Jinpoczuła,żeszczękaopadajejzezdziwienia…poczymdotarła
do niej dalsza część wypowiedzi dziewczynki. – Gorączkowałam, mówisz? –
zapytała ostrożnie. – Mam nadzieję, że nie zrobiłam ani nie powiedziałam
czegośzbytdziwacznego.
–Nie,skądże,chociażmojaciotkapowiedziała,żejesteśbardzosilna.
Jinskrzywiłasię.
–Tak,mówionomito.
Miałatylkonadzieję,żejejsiłaKobryniezrobiłanikomukrzywdy…anijejnie
zdradziła.
–Czyktoś…przepraszam,jakmasznaimię?.
Dziewczynkawyglądałanazbitąztropu.

background image

–O,wybaczmi.
Schyliłagłowę,unoszącprawąrękęidotykajączłączonymipalcamidoczoła.–
Jestem Gissella, druga córka Namida Sammona, młodszego brata Kruina
Sammona.
Jinpróbowałaporuszyćręką,przyglądającsięprzytymuważnietwarzyGisselli.
Jeślinawetjejsiętoniecałkiemudało,todziewczynkategoniezauważyła.
–JestemJasmine–przedstawiłasięJin.–TrzeciacórkaJustinaAlventina.
–Jestemzaszczycona–kiwnęłagłowąGissella,wstającipodchodzącdołóżka.

Przepraszam, ale miałam dać znać mojej ciotce Ivrii, kiedy się obudzisz i
będzieszprzytomna.
Podeszła w kierunku drzwi do czegoś, co wyglądało jak wbudowany w ścianę
interkom.Małauzyskawszypołączenie,przekazywaławiadomość,aJinwtym
czasieobejrzałapobieżnieswojeobrażenia.
Zadziwiające. Głębokie skaleczenia na ramieniu i policzku pokryły się już
różową skórą, a rozległe sińce, jakie pozostawiły na klatce piersiowej pasy
bezpieczeństwa,zniknęłyzupełnie.Lewekolanoiłokiećbyłynadalmiękkie,ale
i tak znajdowały się w lepszym stanie, niż mogła się tego spodziewać po tym,
jak wyglądały zaraz po katastrofie. Albo obrażenia były lżejsze, niż wtedy
myślała,albo…
Nie. Żadnego albo. Medycyna na Qasamie była po prostu tak samo
zaawansowanajaknaŚwiatachKobr,byćmożenawetbardziej.
Gissella skończyła rozmawiać i podeszła do szafy z ubraniami stojącej
naprzeciwkodrzwi.
– Będą tu wkrótce – powiedziała, wyciągając blado-niebieski strój, jak gdyby
przedstawiała go Jin do oceny. – Ciotka Ivria sugerowała, że może będziesz
chciałasięubrać,zanimprzyjdą.
– Tak, oczywiście – przytaknęła Jin, odkrywając futrzaną kołdrę i energicznie
opuszczającnogi.
Tkanina,jakszybkoodkryła,różniłasięznacznieodtej,zktórejzrobionabyła
jej niby-qasamańska odzież, chociaż krój był podobny. Mimo wszystko Jin
wolała nie ryzykować i udała, że ma kłopoty z lewą ręką, pozwalając Gisselli
zająć się zapinaniem i układaniem ubrania. Na szczęście obyło się bez
większych niespodzianek. Co oznacza, że powinnam teraz umieć się
odpowiednio ubrać – pomyślała Jin, prostując brzeg krótkiej tuniko-togi.
Próbującsięrozluźnić,nasłuchiwałanadejściaobcych.
Nie musiała długo czekać. Po kilku minutach jej wzmocniony słuch wyłapał
kroki zbliżających się trzech osób. Wzięła głęboki oddech i zwróciła się ku
drzwiom…

background image

wchwilępóźniejkasetonyrozsunęłysię,ukazującdwiekobietyimężczyznę.
Nietrudno było rozpoznać, która z przybyłych osób była w tej grupie
najważniejsza.
Dało się to zauważyć po jej bogatym ubiorze i monarszym niemalże
zachowaniu. Była kobietą, która wzbudzała w otoczeniu szacunek, ale i
wymagała go, Jin wyczuwała to instynktownie. Druga kobieta różniła się
zdecydowanie. Młoda, skromnie ubrana, wyglądała jak ktoś, czyim zadaniem
jestwykonywanieswychobowiązkówpocichuipozostawanienauboczu.
Służąca–pomyślałaJin.–Alboniewolnica..Amężczyzna?
Jego spojrzenie urzekało. Dosłownie. Jin potrzebowała dłuższej chwili, by
oderwać wzrok od tych ciemnych oczu-pułapek i przyjrzeć mu się pobieżnie.
Był młody, być może w jej wieku, może o rok lub dwa młodszy, ale wyglądał
równiegodniejakstarszakobieta.Byłteżdoniejniecopodobny.
Krewni?–zastanowiłasię.–Bardzomożliwe.
StarszakobietazatrzymałasięmetrprzedJinischyliłalekkogłowęwukłonie.
– W imieniu rodziny Sammonów – powiedziała spokojnym, opanowanym
głosem–
pozdrawiamcięiwitam.
Wyczekującywyraznajejtwarzy…Odruchowo,Jinpowtórzyłagestunoszenia
palcówdoczoła,którypokazałajejGissella.Wydawałosię,żeposkutkowało.
–Dziękuję–odpowiedziałastarszejkobiecie.–Waszagościnnośćjestdlamnie
zaszczytem.
Ta odpowiedź nie była na miejscu, co dało się szybko poznać po wyrazie ich
twarzy.
Wydawali się jednak raczej zaskoczeni niż obrażeni i Jin zacisnęła kciuki w
nadziei,żehistoria,którąwymyśliła,pokryjetepotknięcia.
–JestemJasmine,córkaJustinaAlventina.
– Jestem Ivria Sammon – przedstawiła się starsza kobieta. – Żona Kruina
Sammonaimatkajegospadkobierców.
Wskazałanamłodzieńca,stojącegoterazobokniej.
–Daulo,pierwszysynispadkobiercaKruinaSammona.
– Wasza gościnność jest dla mnie zaszczytem – powtórzyła Jin, ponownie
dotykającpalcamiczoła.
Daulokiwnąłgłowąwodpowiedzi.
–Twojeobyczajeizachowanieświadczą,żejesteśobcawtejczęściQasamy–
kontynuowała Ivria, patrząc na nią bez zmrużenia oka. – Gdzie jest twój dom,
JasmineAlventin?
– Spędzałam czas w wielu różnych miejscach – powiedziała Jin, z wysiłkiem
kontrolując mimikę i głos. To była najtrudniejsza część rozmowy. Każde

background image

kłamstwo, które teraz powie, w końcu wykryją, jeśli tylko będą dostatecznie
wytrwali.Ztegopowodunależałowybraćjednozpółtuzinamiastrozrzuconych
po zachodnim łuku Półksiężyca, gdzie duża gęstość zaludnienia powinna
przynajmniejodrobinęutrudnićdochodzenie.–
MoimdomemjestterazmiastoSollas.
Przezjednąstraszliwąchwilęwydawałojejsię,żepopełniłabłąd,żebyćmoże
coś, o czym nie wiedziała, przytrafiło się Sollas w ciągu lat, jakie minęły od
pierwszegoprzybyciajejojcanaQasamę.Mina,którązrobiłaIvria…
–Mieszczuch–powiedziałkąśliwieDaulo.
– Mieszczuch czy nie, jest teraz naszym gościem – odpowiedziała Ivria, a Jin
mogłaspokojnieodetchnąć.
Cokolwiek mieli przeciwko miastom, nie było to coś, co jednoznacznie
piętnowałojąjakoprzybyszazinnejplanety.
–Powiedzmi,JasmineAlventin,cocięsprowadzadoMiliki?
–Czytusięwłaśnieznajduję?–zapytałaJin.–TojestMilika?Niewiedziałam,
dokąd mnie przywieziono. Wypadek, który zniszczył nasz samochód… –
wzdrygnęła się bezwiednie, wspomnienie katastrofy wahadłowca pojawiło się
mimowolnieprzedoczami.
– Gdzie wydarzył się ten wypadek? – chciała wiedzieć Ivria. – Na drodze z
Shagi?
Jinbezradnierozłożyłaręce.
– Nie wiem, gdzie byliśmy. Moi towarzysze, mój brat Mander i dwaj inni,
poszukiwaliowadówdlanaszegolaboratorium.
–Byliściepieszowpuszczy?–wtrąciłDaulo.
– Nie – odpowiedziała Jin. – Mander bada owady, żeby poznać i wykorzystać
ich tajemnice. Ma, a raczej miał, bo chyba uległ zniszczeniu, specjalnie
zbudowany samochód, którym można manewrować pomiędzy drzewami i w
poszyciu puszczy. Ja pojechałam tylko na wycieczkę. Chciałam zobaczyć, jak
działatenpojazd.–Pozwoliła,żebywjejgłoswkradłasięnutkazakłopotania.–
Ale on z pewnością wie o wiele więcej na temat miejsca wypadku. Czy nie
możeciesięzapytaćgooto,kiedysięprzebudzi?
IvriaiDaulowymienilispojrzenia.
–Twoichtowarzyszytuniema,JasmineAlventin–powiedziałDaulo.–Byłaś
sama,kiedymójbratznalazłcięnadrodze.
Jin przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, starała się nadać ustom kształt,
którybydobrzeobrazowałwstrząs,jakiegorzekomodoznała.
– Nie… ale przecież byli tam ze mną. Wszyscy doszliśmy do drogi. Mander
zabił
krisjawa,którymniezaatakował.Nie,onimuszątambyć.

background image

–Przykromi–powiedziaładelikatnieIvria.–Pamiętasz,czywciążbyliztobą,
kiedydoszłaśdodrogi?
–Oczywiście,żetak–zapewniłaJin,głosemmającymświadczyćonarastającej
panice. – Byli ze mną, kiedy niesiono mnie do ciężarówki. Musieli ich
przecież…Totwójbratnasodnalazł,Daulo?Iniewidziałich?
TwarzDauladrgnęła.
– Jasmine Alventin… kiedy Perto cię odnalazł, byłaś pod wpływem działania
toksyn monotów. Jednym z takich efektów są halucynacje. Mój brat nie
zostawiłbytwoichtowarzyszy,gdybyznajdowalisięgdzieśwpobliżu.Musiszw
to uwierzyć. A kiedy już byłaś tu na miejscu, bezpieczna, wziął kilku ludzi i
wrócił,żebyjeszczeraz,dokładniejprzeszukaćdrogęiotaczającejąfragmenty
puszczy,ażdoShagi.
Natyledokładnie,byodnaleźćplecaki,któreukryłam?–Jinpoczułaskurczw
żołądku,aleuspokoiłasięnatychmiast.
Nie, plecaki były oczywiście nadal w ukryciu. Gdyby ktokolwiek je znalazł,
obudziłaby się w więzieniu o zaostrzonym rygorze… jeśli w ogóle pozwolono
byjejsięobudzić.
–O,Mander–szepnęła.–Alewtakimrazie…gdzieonjest?
–Byćmożejeszczeżyje–powiedziałDaulo,silącsięnaoptymizm.–Możemy
wysłaćwięcejludzinaposzukiwania.
Jinpowolipotrząsnęłagłowąiwpatrywałasiętępowścianę.
–Nie.Pięćdni…jeślinieodnalazłsiędotejpory…tojużnigdysięodnajdzie,
prawda?
Daulozaczerpnąłgłębokopowietrza.
–Itakwyślęnastępnychposzukiwaczy–powiedziałcicho.–Posłuchaj…sporo
przeszłaśiwątpię,czyjużwpełniwydobrzałaś.Weźciepłąkąpielizjedzcoś,a
potemodpocznijjeszczekilkagodzin.
Jinzamknęłanachwilęoczy.
–Tak.Dziękuję…Przepraszam.Przepraszamzawszystko.
– Zaszczytem i przyjemnością jest dla nas gościć cię w naszym domu –
powiedziała Ivria. – Czy jest ktoś na Qasamie, komu powinniśmy przekazać
wiadomość?
Jinpotrząsnęłagłową.
–Nie.Mojarodzina…odeszła.Miałamtylkobrata.
–Bolejemywrazztobą–powiedziałacichoIvria.
Milczałaprzezchwilę,potemskinęłarękąimłodaqasamańskakobieta,stojąca
zanią,wysunęłasiędoprzodu.–TojestAsya.Pozostanietwojąsłużącą,dopóki
będzieszpodnaszymdachem.Rozkazujjejwedlewoli.
– Dziękuję – kiwnęła głową Jin. Myśl o posiadaniu osobistej służącej, a

background image

szczególnie takiej, której zachowanie przypominało zachowanie niewolnicy,
kłóciła się z jej odczuciami, ale sprzeciwianie się z pewnością byłoby nie na
miejscu.
–Kiedypoczujeszsięnatyledobrze,bydonasdołączyć,dajznaćAsyi,aona
mnie znajdzie – dodał Daulo. – W czasie twojego pobytu w Milice moim
przywilejembędziepełnićfunkcjęprzewodnikaieskorty.
– Będę naprawdę zaszczycona – odparła Jin, ignorując ostrzegawcze dzwonki,
odzywającesięgdzieśwzakamarkachumysłu.
Najpierwosobistasłużąca,potemsynwłaścicielamająoprowadzaćpoterenie.
Zwykłagościnność…czypierwszeoznakipodejrzeń?
Ale co najmniej jeszcze przez kilka dni nie miało to większego znaczenia.
Dopókijejłokiećikolanonieodzyskająpełnejsprawności,musiałapozostaćw
Milice i wracać do zdrowia, a jeśli Sammonowie zechcą trzymać ją pod
mikroskopem,tosobieztymporadzi.
– Chętnie obejrzę wasz dom i osadę – dodała. Wydawało się, że wyraz
współczuciazniknąłnachwilęztwarzyDaula.
–Tak–powiedziałprawieozięble.–Zpewnością.
Rozdział16
Jinzadziwiającołatwoprzyzwyczaiłasiędoposiadaniasłużącej.
Wyjątek stanowiła kąpiel. Jin nie miała towarzystwa w łazience, odkąd
skończyła dziesięć lat, i fakt, że ktoś stoi cicho obok z gąbką, mydłem i
ręcznikiem w pogotowiu, był nieco dziwny, a nawet krępujący. Gorąca woda
okazała się wspaniała, a łazienka bardziej luksusowa niż jakakolwiek, którą
widziała do tej pory. Korzystanie z niej stanowiło prawdziwą przyjemność, ale
mimo wszystko rekonwalescentka skróciła całą operację do rozsądnego
minimum.
Po wspaniałej kąpieli sprawy przybrały zdecydowanie lepszy obrót. Asya
zamówiładlaniejdużyobiad,podałagonamałymstolikustojącymprzyokniez
widokiem na wspaniały dziedziniec. To trochę tak jak wtedy, kiedy jest się
chorym,arodzinastaracisiędogodzić–pomyślałaJin,kiedyAsyawskazałajej
miejsce i zaczęła serwować potrawy. Albo kiedy ma się małą, posłuszną
siostrzyczkę,któracięobsługuje.Tęrolępamiętałaażzadobrze.
Jedzeniesmakowałomniejdziwnie,niżsiętegoobawiała,iJinzaskoczyłasamą
siebie, bo poradziła sobie z całą porcją podsuniętą przez Asyę. Wstrząs
wywołanykatastrofąiprzeprawąprzezpuszczęwpołączeniuzpięciodniowym
postembardzopobudziłjejapetyt.
Okazało się też, że osłabła. Ledwo skończyła posiłek, kiedy poczuła, że
ponownie zaczyna morzyć ją sen. Pozostawiwszy sprzątanie Asyi, poszła z
powrotem do łóżka i rozebrała się. Ciekawe – pomyślała wślizgując się pod

background image

futrzastykoc–czydosypalimidojedzeniaczegośnasen.
Nawetjeślitakbyło,niemogłanatonicporadzić.DopókiprzebywaławMilice
i w domu Sammonów, pozostawała w ich mocy. Powinna wyglądać
najniewinniej,jaksiętylkoda…iskupićsięnaodzyskaniusił.
Kiedy się ponownie przebudziła, w pokoju było ciemno, przez ciężkie zasłony
przeświecałajedynienikłapoświata.
– Asya? – szepnęła, włączając wzmacniacze optyczne. Nie usłyszała
odpowiedzi, rozejrzała się więc szybko po pokoju i stwierdziła, że jest sama.
Uruchomiła wzmacniacze słuchu, po chwili wychwyciła powolny oddech,
dochodzący z korytarza prowadzącego do łazienki i przebieralni. Jin
przypomniałasobie,żewidziałatamprzedtemtapczan.Wysunąwszysięzłóżka,
przeszłabosododrzwiizajrzaładośrodka.
Naturalnie znalazła tam Asyę, leżącą na tapczanie, otuloną kołdrą i odciętą od
całego świata. Przez dłuższą chwilę przyglądała się kobiecie, rozważając, co
powinnazrobić…
ikiedytakstała,nagleuświadomiłasobie,żeżadenzczterechczłonkówrodziny
Sammonów, których widziała do tej pory, nie miał ze sobą mojoka. Ani stroju
dostosowanegodonoszeniaptaka.
Zmarszczyła brwi w ciemności. Czy więc plan się powiódł? Czy rzeczywiście
udałoimsięrozdzielićQasamanichroniąceichptaki?
Jeślitak,totłumaczyłobyreakcjęSammonównamojestwierdzenie,żejestemz
Sollas – uświadomiła sobie. Pomiędzy miastami i osadami mogła narodzić się
wrogość.
Równie dobrze Ivria i Daulo mogli z dowolnego powodu pozbyć się swoich
mojoków, zanim do niej przyszli. Musiała się o tym przekonać… i to im
szybciej,tymlepiej.
Przygryzając w zamyśleniu wargę, popatrzyła ponownie na drzwi, którymi
dzisiejszegopopołudniaweszligospodarze.Wątpiła,czyoferowanaprzezDaula
gościnność przewidywała nocne wycieczki, ale z drugiej strony nikt też nie
sugerował,żemabyćwięźniem.Podeszładoszafy,znalazłaubranie,któremiała
na sobie wcześniej, i włożyła je cicho. Potem, wytężywszy wszystkie zmysły,
otworzyładrzwiiwyszła.
Znalazła się mniej więcej w środku długiego korytarza. Słabe, rozproszone
światło pozwalało jej widzieć bez pomocy wzmacniaczy. Po obu stronach, w
równych odległościach widniały sklepione przejścia prowadzące z dziedzińca,
byćmożedoinnychpokoi,większychniżoddanyjejdodyspozycji.Całośćbyła
kunsztowniezdobionadelikatnymiwzoramiprzetykanymizłotemipurpurą.
Stwierdziła to wszystko niejako przy okazji. Jej uwaga skupiła się przede
wszystkim na dwóch umundurowanych mężczyznach stojących na końcu

background image

korytarza.
Naichramionachmigotałysrebrnoniebieskiepióramojoków.
Jin wahała się przez chwilę, ale na odwrót było już za późno. Strażnicy
zauważyli ją, ale na razie wydawało się, że nie sprowokowała ich do niczego
poza umiarkowanym zainteresowaniem, lecz schowanie się z powrotem do
pokojumogłobyobudzićichczujność.Wdrugąstronę…?
Spoglądając za siebie, zobaczyła kolejną parę strażników stojącą w drugim
końcu holu. Zaciskając zęby, zawróciła i ruszyła korytarzem, starając się iść w
sposóbtakniewymuszony,jaksiętylkodało.
Strażnicy przyglądali się jej uważnie. Kiedy podeszła, jeden z nich odstąpił na
krokodściany.
–Witaj,JasmineAlventin–powiedział,dotykającpalcamiczoła.–Jesteśmydo
twoichusług.Dokądudajeszsięotakpóźnejporze?
– Obudziłam się właśnie – wyjaśniła Jin – i nie mogłam zasnąć, pomyślałam
wiec,żemożeprzydałbymisięspacer.
Jeślizabrzmiałotodziwnie,strażnikniedałtegoposobiepoznać.
– Większość domowników już śpi – poinformował, spoglądając w głąb
korytarzaiwykonującserięgestów.
Jin wyjrzała za róg, zauważyła, że korytarz zakręcał w tym miejscu,
prawdopodobnieokalałdziedziniec,którywidziałazeswojegookna.Nadrugim
końcu stała kolejna para strażników, jeden z nich przekazywał coś gestami
komuś znajdującemu się najwyraźniej za kolejnym rogiem. Tamci też mieli ze
sobąmojoki.
–Sprawdzę,czyktośzrodzinySammonówcięprzyjmie–wyjaśniłstrażnik.
– Naprawdę, nie ma takiej potrzeby… – zaczęła Jin. Ale było już za późno.
Oddalonystrażnikwykonywałjużwichkierunkukolejnegesty.
–WprywatnymgabinecieKruinaSammonapalisięświatło–poinformowałJin.

Tamtenstrażnikcięzaprowadzi.
– To naprawdę nie jest konieczne – zaprotestowała Jin z bijącym sercem. Jeśli
chodziło o tego samego Kruina Sammona, patriarchę rodu… – Nie chcę
stwarzaćniepotrzebnychkłopotów.
–KruinSammonżyczyłbysobiewiedzieć,żepotrzebujeszrozrywki–delikatnie
upomniałjąstrażnik.
Jinpowstrzymałasięoddalszejargumentacji.Strażnicywyraźniemielirozkazy
dotyczące jej osoby… a poza tym nagłe wycofanie się na tym etapie
niepotrzebnieściągnęłobynaniąuwagę.
–Dziękuję–powiedziałasztywno.
Zmuszając się do zachowania spokoju, ruszyła długim korytarzem w kierunku

background image

oczekującychjejmężczyznzmojokami…
KruinSammonoparłsięnapoduszkach,zwyrazempoirytowaniaijednocześnie
głębokiegozamyślenianatwarzy.
–Jakdalekodotarłeś?
– Aż do Shagi, a potem do Tabris – powiedział Daulo. – Nie znaleźliśmy
zupełnie nic. Ani samochodu, ani ciał, ani śladu miejsca, w którym samochód
mógłbywjechaćwpuszczę.
Kruinwestchnąłikiwnąłgłową.
–Awięc?Twojewnioski?Daulozawahałsięprzezchwilę.
–Onakłamie –powiedziałniechętnie. –Sfingowaławypadek, byćmożesama
zadałasobieobrażeniapoto,bydostaćsiędonaszegodomu.
–Nieznajdujępodstaw,bysięztobąspierać–zgodziłsięKruin.–Wydajesię
jednak, że to zbyt wielki wysiłek dla tak małego zysku. Z pewnością istniało
wieleprostszychsposobów,którepozwoliłybyosiągnąćjejtensamcel.
Daulozacisnąłwargi.Teżniepotrafiłrozstrzygnąćtegoproblemu.
– Wiem, mój ojcze. Ale kto wie, jak pogmatwany plan wymyślili nasi
wrogowie?
Byćmożesądzą,żepoświęcimytakwieleczasunarozwikłaniejejtajemnic,że
niespostrzeżemynadchodzącegogłównegouderzenia.
–Prawda.Wnoszęwięc,żeodradzałbyśpowiadomienieburmistrzaCapparisaw
AzrasipoproszeniegooskontaktowaniesięzwładzamiwSollas?
– Skoro już wydaje się wystarczająco jasne, że jest podstawiona – powiedział
Daulo
–niesądzę,abywielenamtodało.Potwierdziłobytylko,żekłamała,mówiąco
swoim miejscu zamieszkania, a nasze podejrzenia mogłyby zaalarmować jej
przyjaciół.
–Tak.–Kruinmilczałprzezchwilę.Potemzwestchnieniempotrząsnąłgłową.–
Czuję ciężar swoich lat, mój synu. W dniach, które dawno minęły, z
upodobaniempodjąłbymwyzwaniedotakiejwalkinaintelekty.Terazjedyne,co
widzę przed sobą, to niebezpieczeństwo, jakie ta kobieta stanowi dla mojej
rodzinyimojegodomu.
Daulooblizałwargi.Rzadkowżyciuzdarzałomusięmiećtakotwartywglądw
duszę ojca. Wprowadzało to młodego Sammona w zakłopotanie i jednocześnie
odbierałoniecoodwagę.
–Obowiązkiemgłowyrodzinyjestdbaćojejdobro–zacytowałniecosztywno.
Kruinuśmiechnąłsię.
– I tak widzisz swą przyszłość. Czy myśl o tak wielkiej odpowiedzialności cię
przeraża?
Od odpowiedzi na to niewygodne pytanie uratował Daula łagodny gong, który

background image

odezwałsięnabiurkuKruina.
–Wejść–powiedziałstarszyzSammonówwstronęinkrustowanegomikrofonu.
Dauloodwróciłsięispojrzałnaotwierającesiędrzwi.Dośrodkaweszłodwóch
strażników, pochodzących z kobiecego skrzydła domu, i wciśnięta pomiędzy
nich…
–JasmineAlventin–stwierdziłspokojnieKruin,jakbyjejobecnośćwogólego
niezdziwiła.–Nieśpiszjeszcze.
– Wybacz, jeśli przekroczyłam granicę twojej gościnności – powiedziała Jin,
dopasowując się do tonu Kruina i wykonując w ten swój dziwny sposób znak
szacunku.–
Obudziłam się i pomyślałam, że pospaceruję, dopóki nie poczuję się znów
senna.
– Obawiam się, że w Milice nocą dostępnych jest niewiele rozrywek –
powiedział
Kruin.–Wprzeciwieństwie,jakprzypuszczam,dowiększychmiast,doktórych
przywykłaś.Czymamkazaćpodaćcijedzeniebądźnapoje?
–Nie,dziękuję–potrząsnęłagłową.Jeślinawetwzmiankaomieście,zktórego
rzekomo pochodziła, zaskoczyła ją, Daulo nie mógł tego zauważyć. – I tak już
czujęsięzakłopotanafaktem,żeprzerywamtwojąpracę.Proszęniepozwolićmi
sprawiaćdalszychkłopotów.
Dauloodzyskałwkońcumowę.
–Możezechciałabyśkontynuowaćswójspacernadziedzińcu–zaproponował.–
Ojciec i ja skończyliśmy już naszą pracę, toteż byłbym zaszczycony, mogąc ci
towarzyszyć.
Uważnieprzyjrzałsięjejtwarzyidojrzałwoczachprzelotnywyrazzdziwienia.
–Jatakżebyłabymzaszczycona–powiedziała.–Aletylkojeśliniesprawicito
kłopotu.
– Najmniejszego – powiedział wstając. Spodziewał się raczej, że odmówi pod
byle pretekstem. Jeśli zakradła się tu z jakimś nikczemnym zamiarem, z
pewnością nie chciałaby, żeby przyglądał się temu spadkobierca rodziny
Sammonów.Propozycjazostałazłożonainiemógłsięwycofać.
–Tyleżebędzietomusiałabyćkrótkaprzechadzka–dodał.
– Oczywiście – zgodziła się. – Nie jestem śpiąca, ale zdaję sobie sprawę, że
jeszczeniewpełniodzyskałamsiły.
Daulozwróciłsięwstronęojca.
–Zatwoimpozwoleniem…?
Kruinkiwnąłgłową.
–Niewracajzbytpóźno.Chcę,żebyśzsamegoranapojechałdokopalniwrazz
górnikami.

background image

– Tak, mój ojcze – ukłonił się Daulo, czyniąc znak szacunku. Odwracając się,
uchwycił spojrzenie strażników. – Możecie powrócić na stanowiska –
powiedział.–
Chodź – powiedział do Jasmine, wskazując na drzwi. – Pokażę ci nasz
dziedziniec.Apodrodzeopowieszmi,czymnaszdomróżnisięodtwojego.
Rozdział17
Świetnie – gderała sama do siebie Jin, kiedy wyszli z pokoju Kruina i poszli
korytarzemwstronęzdobionychschodów.–Poprostuświetnie.Przechadzkaw
świetle księżyca z synem lokalnego bonzy i dyskusja o rodzinnym mieście, w
którymnigdyniebyłaś.Znakomitysposóbnarozpoczęciemisji.
Kiedyjednakpanikazaczęłasłabnąć,okazałosię,żeniebyłoażtakźle,jaksię
mogłowydawać.Przestudiowałasetkisatelitarnychzdjęćqasamańskichmiasti
co ważniejsze, widziała wszystkie taśmy nakręcone na powierzchni przez
„drugieoczy”
stryjaJoshuy,kiedybyłrazemzjejojcemwSoilasprzedtrzydziestulaty.Nawet
jeżeli wiele się przez ten czas zmieniło, przynajmniej nie będzie musiała
budowaćswojejhistoriiodzera.
Chociaż z pewnością byłoby bezpieczniej nie rozmawiać wcale na temat
Sollas…
irozpocząćwłasneposzukiwania.
Idącobróciłagłowę,spojrzałanaodchodzącychstrażnikówiudała,żeprzebiega
jądreszcz.
–Czycośsięstało?–zapytałDaulo.
–Nie,nie–zapewniłago,biorącgłębokioddech.–Tylko…temojoki.Trochę
sięichboję.
Dauloobejrzałsię.
–Mojokisąłatwodostępne–powiedziałcierpko.–Czywolałabyś,żebyśmynie
bronilinaszejrodzinynajlepiej,jakpotrafimy?
– Nie, nie to miałam na myśli – potrząsnęła głową. – Rozumiem, dlaczego ich
potrzebujecie. Ze względu na puszczę i całą resztę. Po prostu nie jestem
przyzwyczajonadotakbliskiegotowarzystwadzikichzwierząt.
Dauloparsknął.
–Astadabololinów,którympozwalacieszarżowaćprzezSollas,niekwalifikują
sięjakoniebezpieczne?
–Corozsądniejsiznastrzymająsięodnichzdaleka–odparowała.
–Codowodzi,żeburmistrzCapparisijegoludziesąpodwójniegłupi,prawda?
Jin zaschło w gardle. Kim, do diabła, był burmistrz Capparis? Kimś, o kim
powinnawiedzieć?
–Toznaczy?–zapytałaostrożnie.

background image

– To znaczy, że on ma mojoka i dodatkowo bierze udział w odstrzałach
przechodzących bololinów – mruknął Daulo. – A może Azras nie liczy się w
ogólejakomiasto,boznajdujesiętu,nakońcuWschodniegoRamieniarazemz
nami,prowincjuszami?
Jin odetchnęła. Azras było znajomą nazwą. Miasto Urodzajnego Półksiężyca
leżało niedaleko na południowy wschód od miejsca, gdzie się znajdowali, lub
około pięćdziesięciu kilometrów na południowy zachód od tajemniczej krytej
bazy,którąmiałaobejrzeć.
Uzyskawszytęużytecznąinformację,rozsądniebyłobysięwycofać.
–Wybaczmi–powiedziała.–Niezamierzałambyćaroganckaaniuprzedzona.
–Wporządku–mruknął,alewyglądałnaodrobinęzakłopotanego.
Doszlidokońcaschodów,poczymskierowalisięwstronędużych,podwójnych
drzwi.
–Jateżniepowinienemreagowaćtakostro.Poprostumęcząmniemiastaito
ciągłe rozdrapywanie kwestii mojoków. Być może w Sollas stanowią one
większy kłopot i niebezpieczeństwo, niż są warte, ale tam nie musicie się
przejmowaćbrzytwołapamiikrisjawami.
–Oczywiście–wymamrotałaJin.
Czyli w ciągu ostatnich trzydziestu lat przynajmniej w niektórych miastach
liczbamojokówspadłapraktyczniedozera.Wjakimstopniutatendencjaobjęła
osady?
–Czyzabieraciemojokizesobą,kiedywychodziciezdomów?–zapytała.
Zauważyła,żepodwójnedrzwiprowadzącenazewnątrzniebyłystrzeżonetak
jakkorytarzenagórze.Daulootworzyłje,spoglądającnaniąniecodziwnie.
–Ludzie,którzymająmojoki,zabierająjezesobą,gdziechcą–powiedział.–
Niektórzytylkopozamury,inninosząjeprzezcałyczas.CzywszyscywSollas
sątaksamozafascynowaniptakami?
Jin wyszła na dziedziniec, z wdzięcznością ukrywając w ciemnościach
rumieniec.
– Przepraszam, nie chciałam cię nudzić. Byłam po prostu ciekawa. Jak
powiedziałam,niemiałamznimizbytwieledoczynienia.
Daulonicniemówiłprzezchwilę,aJinwykorzystałamilczenieirozejrzałasię.
Dziedziniec, wyglądający imponująco z okna, teraz wydawał jeszcze większy.
W świetle małych błyszczących kul umieszczonych w nawisie na wysokości
drugiego piętra widoczne były owocowe drzewa, krzewy i małe posągi. Z
prawejsłyszaładźwiękprzypominającyodgłoswodypłynącejzmałejfontanny,
alekkiwiatrniósłzapachkilkurodzajówkwiatów.
–Jestpiękny–wymamrotałaprawienieświadomie.
–Mójpradziadekzaprojektowałgo,kiedybudowałtendom–powiedziałDaulo

background image

i nie można było nie zauważyć dumy w jego głosie. – Mój dziadek i ojciec
przebudowaligonieco,alewciążmożnawnimodnaleźćśladydawnejQasamy.
Czytwójdomjestpodobnydomojego?
–Naszdomjesttylkojednymzwielustojącychwokółwspólnegopodwórza–
powiedziała Jin, przypominając sobie obejrzane taśmy. – Nie jest tak duży jak
twój.
Izpewnościąnietakicudowny.
Ledwo zdążyła wypowiedzieć te słowa, kiedy w nocnej ciszy dał się słyszeć
słabykrzyk.
Jin drgnęła, wracając myślami na Aventinę, do puszczy, w której jej grupa
walczyłaprzeciwkokolczastymlampartom.
–Wszystkowporządku–szepnąłjejDaulodoucha,inaglezdałasobiesprawę,
żeprzysunąłsiębliskoniej.–Samotnabrzytwołapapróbujeprzedostaćsięprzez
mur,towszystko.
– To wszystko? – zapytała Jin, starając się uspokoić nerwy. Myśl o tym, że po
uśpionej osadzie mógłby biegać kolczasty lampart… – Czy nie powinniśmy
czegośzrobić?
– Wszystko w porządku, Jasmine Alventin – powtórzył Daulo. – Siatka jest
wystarczającowysoka,byjąpowstrzymać.Albozrezygnuje,albozapłaczesobie
łapylubkolce,awtedyzabijąjąnocnistrażnicy.
Krzykpowtórzyłsię.Tymrazemwydawałsiębardziejgniewny.
–Czyniepowinniśmyprzynajmniejsprawdzić,czywszystkojestpodkontrolą?

nalegała.–Widziałam,copotrafioszalałabrzytwołapa.
Daulosyknąłprzezzęby.
– Dobrze. Wydaje się, że to faktycznie w naszej części miasta. Zaczekaj tu,
wrócęzakilkaminut.
Odsunął się od niej i poszedł w poprzek dziedzińca, w stronę długiej
przybudówkistojącejwjednymznarożników.
–Poczekajchwilę!–zawołałazanimJin.–Chcęiśćztobą.
Rzuciłjejprzezramiędziwnespojrzenie.
– Nie mów głupstw – odburknął, wchodząc do przybudówki bocznymi
drzwiami.
Upłynęło kilka sekund. Na froncie budynku otworzyły się z delikatnym
pomrukiemdużedrzwiiukazałsięniskozawieszonysamochód.Prześlizgnąłsię
po podjeździe w absolutnej ciszy, co świadczyło, że był wyposażony w bardzo
nowoczesny elektryczny silnik. Potem otworzyły się drugie, bogato zdobione
wrota,umożliwiającmuwyjazdzdziedzińca.
Jinzostałasama.

background image

No, po prostu świetnie – pomyślała, wybuchając gniewem i wpatrując się w
zamykającą się bramę dziedzińca. – Za kogo on mnie uważa, za jakąś do
niczego nie przydatną…? Oczywiście, że tak – przypomniała sobie. – Wysoce
patriarchalne społeczeństwo, pamiętasz? Wiedziałaś o tym, przyjeżdżając tutaj.
Więcuspokójsię,dziewczyno,ibądźnaluzie,dobrze?
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Sama myśl o tym, że będzie chociażby
chwilowoobywatelemdrugiejkategorii,drażniłająbardziej,niżmogłatosobie
wyobrażać. Ale jeśli miała pozostać w ukryciu, nie było wyboru, musiała
przyjąćtęrolę.
Alboprzynajmniejniedaćsięzłapaćnaprzekraczaniupewnychgranic…
Odgłosy aktywności wzmagały się, skupiając się teraz gdzieś na zachód od
miejsca, w którym się znajdowała. Włączając wzmacniacze wzroku, Jin
przeczesaładokładniezarównodziedziniec,jakiwychodzącenańoknaidrzwi.
Niezauważyłanikogo.
Podbiegła do zachodniego krańca dziedzińca i zrobiła to samo, tym razem
uruchomiając dodatkowo czujniki podczerwieni. Wynik pozostał bez zmian.
Byłasamainiktjejnieobserwował.Zaciskajączęby,spojrzałanatrzypiętrowy
murgórującyponadnią,oszacowałaszybkojegowysokośćiskoczyła.
Przeliczyła się odrobinę i w sekundę później patrzyła już z powietrza na dach
domurodzinySammonów.NaszczęściepradziadekDaulawtrakciebudowynie
poskąpił
kamiennych ornamentów, toteż kiedy osiągnęła górny punkt trajektorii lotu i
zaczęła spadać, znalezienie oparcia dla rąk i nóg nie wymagało żadnego
wysiłku.Uważając,żebynienarobićhałasu,wspięłasiępopochyłymdachuna
szczyt.Ztegopunktuobserwacyjnegowidziaławiększączęśćosady.Oddalony
byćmożeokilometrnazachód,stałmur.
Wyglądał tak, jak się tego mogła spodziewać na podstawie zdjęć
przywiezionych z qasamańskich osad, leżących dalej na pomoc i wschód.
Główną część stanowiła trzymetrowej wysokości ceramiczna ściana,
wystarczająco twarda i gruba, by powstrzymać szarżującego bololina.
Wewnętrzna strona pomalowana została na kolory zlewające się z rozciągającą
siętużzaniąpuszczą.Odinnychmurów,jakiewidziała,tenróżniłsięczymśw
rodzaju rozciągniętej metalowej siatki, która zwiększała jego wysokość o
kolejnedwametry.
W połowie siatki, trzymając się wszystkimi czterema łapami, tkwił kolczasty
lampart,któregousłyszała.
Poniżej zwierzęcia poruszało się kilka postaci uzbrojonych w ręczną broń
dużych rozmiarów. Wysiliła oczy, ale nawet przy pomocy optycznych
wzmacniaczy nastawionych na pełne zbliżenie, nie mogła się zorientować, czy

background image

Daulobyłpomiędzynimi.
WtedywłaśnieprzedmuremzatrzymałsięsamochódiwysiadłzniegoDaulo.
Przez kilka chwil rozmawiał z obecnymi na miejscu ludźmi. Potem dwóch z
nich ustawiło drabiny i weszło na szczyt głównej części muru, usadawiając się
po obu stronach kolczastego lamparta. Tymczasem stojący pod nimi Daulo i
jeden z obecnych unieśli broń, trzymając ją oburęcznym strzeleckim chwytem.
Wyraźnie mieli zamiar zabić drapieżnika i złapać jego ciało, zanim spadnie po
drugiejstronie.
Idioci–pomyślałaJin,zbijącymmocnosercem.–Jeślimężczyznnagórzenie
trafią zabłąkane kule bądź rykoszety, to na pewno zabiją ich przedśmiertne
drgawki lamparta, którego zdecentralizowany układ nerwowy powodował, że
niełatwodawałsięzabić,ajegoagoniatrwałazazwyczajdługo.
Wielokrotne błyski z ich broni wyglądały w jej wzmocnionym obrazie jak
promienie słońca na powierzchni wody. Oczekiwała w napięciu… i zanim
doszedł ją odgłos szybkich salw, było już po wszystkim. Kiedy lampart osunął
się na siatkę, ludzie na murze byli już przy nim, wyciągając ręce i starając się
złapać go za przednie łapy. Dwaj następni, Jin nie zauważyła nawet, kiedy
weszlinamur,chwycilizagłównączęśćsiatkiiprzeskoczylinastronęlamparta.
Pochwilikażdyznichzłapałjednąrękązatylnąłapęzwierzęcia,trzymającsię
drugąrękąsiatki.Wspólnymisiłamiprzeciągnęlitrofeumizrzucilinaziemiępo
wewnętrznejstroniemuru.
Jin odetchnęła ostrożnie, po plecach przebiegł jej dziwny dreszcz, kiedy dwaj
mężczyźniwspięlisięzpowrotemposiatce.Ciludziewiedzielioczywiście,co
robią, mieli w sumie całe pokolenie na nauczenie się, jak radzić sobie z
dziedzictwem kolczastych lampartów, które dały im Światy Kobr. Nie musiała
martwić się o Qasaman z tego powodu. Co oznaczało, że mogła skupić całą
uwagę na sobie. Daulo wracał do samochodu. Jin ostrożnie wróciła tą samą
drogą na krawędź dachu. Przy serwomotorach nóg i laminowanych kościach,
najszybszym sposobem na zejście było po prostu zeskoczenie na dziedziniec.
Ale odgłos uderzenia byłby na tyle głośny, że ktoś mógłby go usłyszeć. Po
obejrzeniu strzeleckiego pokazu nie miała ochoty ryzykować i niechcący
zwrócić czyjejś uwagi. Przy pomocy serwomotorów zakrzywiła palce i
rozpoczęładługiezejściepokamiennejścianie.
Zeszłajużprawiecałepiętro,kiedyjejwzmacniaczesłuchuwychwyciłyodgłos
otwierającej się zewnętrznej bramy. Puściła chwyty i zeskoczyła na ziemię.
Kiedyzjawił
sięDaulo,siedziałajużnaniskiejławcepodpachnącymdrzewem.
–Wszystkowporządku?–zapytała.
–Tak–pokiwałgłową.–Totylkobrzytwołapa,utknęłanamurze.Dostaliśmyją

background image

bezżadnegokłopotu.
–Todobrze–powiedziałaJin,wstając.–Wtakimraziemyślę,że…
Przerwałaraptownie,kiedydziedziniecdookołaniejłagodniezafalował.
–Nicciniejest?–zapytałostroDaulo,podchodzącdoniejibiorącjązarękę.
– Zakręciło mi się nagle w głowie – powiedziała Jin, przełykając głośno ślinę.
Mimo że większość pracy wykonały za nią serwomotory, wycieczka na dach
wyraźnieosłabiłająbardziej,niżsobieztegozdawałasprawę.–Chybajeszcze
całkiemniewydobrzałam.
–Czymamwezwaćlektykę?
– Nie, nie, nic mi nie jest – zapewniła go. – Bardzo ci dziękuję za
przyprowadzenie mnie tu. Mam nadzieję, że nie zabrałam zbyt wiele twojego
czasu.
–Tobyładlamnieprzyjemność,JasmineAlventin.Chodźmyjuż…
Pomimojejprotestów,żenaprawdęczujesiędobrze,nalegał,byjąodprowadzić
aż do pokoju. Kiedy już tam doszli, chciał obudzić Asyę, i Jin musiała użyć
swoich najlepszych werbalnych umiejętności i poświęcić kilka minut na
szeptanądebatęwholu,zanimprzekonałago,żeudajejsięprzejśćoddrzwido
łóżkabezdalszejasysty.
Przezdłuższyczaspotym,jakucichłyjegokrokinakorytarzu,Jinwpatrywała
się w sufit nad łóżkiem i wsłuchując się w bicie swego serca, myślała o
szybkostrzelnejbroni,którąwidziała.Byłmoment,żezaczęłasięjużodprężaćw
komforcie i luksusie domu Sammonów… ale teraz to ciepłe uczucie zniknęło.
CałaQasamatojednowielkiewrogieobozowisko–powtarzałimLayn.
Terazporazpierwszynaprawdęwtouwierzyła.
Rozdział18
Obudził ją delikatny aromat gorącego jedzenia, a kiedy otworzyła oczy,
zobaczyłanastolikuprzyoknieogromneśniadanie.
–Asya?!–zawołała,wstajączłóżkaipodchodzącbosodostołu.
–Jestemtu,opani–powiedziałaAsya,wchodzączdrugiegopokojuidotykając
palcamiczoła.–Czymmogęcisłużyć?
– Czy spodziewamy się przy śniadaniu gości? – zapytała Jin, wskazując na
rozmiaryposiłku.
– Przysłano to z rozkazu panicza Daula Sammona – powiedziała Asya. – Być
może uznał, że po chorobie powinnaś wyjątkowo dobrze się odżywiać.
Chciałabym także przypomnieć, że twój wczorajszy posiłek był tak samo duży
jakten.
– Mój wczorajszy posiłek był poprzedzony pięciodniowym postem – mruknęła
Jin,patrzączrozpacząnazastawę.–Jakjamamtowszystkozjeść?
– Przykro mi, jeśli jesteś niezadowolona – powiedziała Asya, podchodząc do

background image

interkomu.–Jeślichcesz,mogękazaćtozabraćiprzynieśćmniejsząporcję.
–Nie,wporządku–westchnęłaJin.
Oddzieciństwauczonoją,żenienależymarnowaćjedzenia.Świadomość,żeza
chwilę to właśnie zrobi, powodowała poczucie winy i skurcze w żołądku. Ale
nic nie można było na to poradzić. Usiadła, zaczerpnęła głęboko powietrza i
zabrałasiędodzieła.
Udało jej się dokonać w podanych potrawach poważnego spustoszenia, zanim
się poddała. Przy okazji zauważyła coś, czego nie spostrzegła poprzedniego
dnia.Każdyrodzajjedzenia,podawanynazimnoczygorąco,zachowywałswoją
początkowątemperaturęprzezcałyczastrwaniaposiłku.Klasycznasztuczka,w
każdy z półmisków wbudowane musiały być miniaturowe grzejniki lub system
mikrofalowy,aletowcalenieodbierałourokuzastawie.
Uroczeczynie,stanowiłotakżetrzeźweprzypomnienieczegoś,oczymwdość
niebezpieczny sposób miała tendencję zapominać. Było jasne, że mimo
wszystkich egzotycznych zwyczajów i różnic kulturowych Qasamanie z
pewnościąniebylispołeczeństwemprymitywnym.
–Czegożyczyszsobieteraz,pani?–zapytałaAsya,kiedyJinwkońcuwstałaod
stołu.
–Chciałabym,żebyśwybraładlamniestrój–powiedziałaJin,wciążniepewna,
w jaki sposób dobierać ubrania z szafy tak, aby pasowały do siebie. – Potem
chciałabym pospacerować trochę po Milice, jeśli nie będzie to nikomu
przeszkadzało.
–Oczywiście,pani.PaniczDauloSammonuprzedziłmnie,żeprawdopodobnie
będziesz chciała zwiedzić nasze miasto. Prosił, abym go wezwała, kiedy
będzieszgotowadowyjścia.
Jin przełknęła ślinę. Zapracowany dziedzic znowu poświęca swój cenny czas,
żebybawićsięweskortędlazwykłejofiarywypadku…
–Byłabymzaszczycona–powiedziałasztywno.
Okazałosię,żekiedyAsyagowezwała,Daulozałatwiałjakieśrodzinnesprawy.
Jinpróbowałazasugerować,abyzamiastniegoeskortowałająAsya,aległospo
drugiejstronieinterkomugrzeczniepoinformowałją,żemapoczekaćnaDaula.
Oczekiwanie trwało prawie godzinę. Zirytowało to Jin, ale nie chcąc się
zdradzić,niemogłaoponować.WkońcujednakDaulopojawiłsięiruszyliwe
dwojeprzezgwarnąMilikę.
Wycieczkaokazałasięwartaoczekiwania.MiastaiosadynaAventinieiinnych
ŚwiatachKobr,oczymJinwiedziałaoddawna,wzrastaływzasadziesame,w
dowolny sposób, bez ścisłego planowania przestrzennego. Milika, wyraźnie
zbudowana od podstaw według drobiazgowego projektu, stanowiła uderzający
kontrast.Jeszczebardziejimponującebyłoto,żektokolwiekwykonałteplany,

background image

rzeczywiście włożył w nie sporo pracy i wykazał się sporą inteligencją. Osada
stanowiła wielkie koło, o średnicy mniej więcej dwóch i pół kilometra, z
pięcioma głównymi drogami, odchodzącymi promieniście od wewnętrznego
rondadoowielewiększejzewnętrznejobwodnicy.
W środku Małego Pierścienia znajdował się dobrze zadbany park nazwany
Zieleńcem Wewnętrznym. Większy pas parkowy, otaczający osadę pomiędzy
WielkimPierścieniemamurem,nazywanybył,jakpowiedziałDaulo,Zieleńcem
Zewnętrznym.
– Zieleńce zostały zaprojektowane jako teren publiczny, miejsce spotkań i
rekreacjidlapięciurodzin,którewybudowałyMilikę–powiedziałDaulo,kiedy
minęli tłum przechodniów na Małym Pierścieniu i przeszli na Zieleniec
Wewnętrzny. – Jak w twoim rodzinnym mieście, większość członków
pomniejszych rodzin, a także robotników mieszka w kamienicach otaczających
wspólne podwórka, co daje im więcej miejsca, niż mogliby mieć w innym
przypadku.
–Dobrypomysł–kiwnęłagłowąJin.–Zpewnościąszczególnielubiątodzieci.
Daulouśmiechnąłsię.
– Tak jest w istocie. Zostały dla nich wybudowane specjalne tereny zabaw.
Podobne są na Zewnętrznym Zieleńcu. – Machnął ręką w kierunku stref
mieszkalnych, znajdujących się poza parkiem. – Widzisz, początkowo każda z
pięciu części osady w kształcie trójkąta miała być własnością jednej rodziny.
Niestety w ciągu ostatnich lat trzy z rodzin-założycielek rozpadły się bądź
osłabły.Totamtetrzy–dodał,wskazującwichkierunku.–TylkoSammonowie
iYithtrowiepozostalijakowyłączniwłaścicieleswoichczęści.
Jinkiwnęłagłową.Wjegogłosiezabrzmiałanutkagoryczy…
–Wyglądanato,żewolałbyś,abybyłatylkojednatakarodzina–skomentowała
bezzastanowienia.
– Czy ty też byś tak wolała? – odparował. Spojrzała na niego zaskoczona
pytaniem.
Jegotwarzprzybrałaformęobojętnejmaski.
– Sposób, w jaki twoja osada chce żyć, nie jest moją sprawą – powiedziała,
ostrożnie dobierając słowa. O jakąż to lokalną politykę się potknęła? – Gdyby
zależałotoodemnie,wybrałabympokójiharmoniępomiędzyspołecznościami.
Przezchwilępatrzyłnaniąwmilczeniu,poczymsięodwrócił.
– Pokój nie zawsze jest możliwy – powiedział twardo. – Zawsze istnieją tacy,
którychgłównymcelemjestniszczenieinnych.
Niekomentujtego,dziewczyno–ostrzegłasamąsiebie.
–CzytakijestcelrodzinySammonów?–zapytałacicho.
Posłałjejspojrzenieostrejakbrzytwa.

background image

–Jeśliwtowierzysz…–Przerwał,wyraźnieniezadowolony.–Nie,toniejest
naszym celem – mruknął. – Pomiędzy naszymi rodzinami istnieje wiele
drobnychkonfliktów,alejamamdośćmarnowaniawtensposóbmojejenergii.
Naszprawdziwywrógznajdujesiętam,JasmineAlventin.Niewmiastachczy
podrugiejstronieparku.
Wskazałnaniebo.
Prawdziwywróg.My.Ja.
Jinprzełknęłaślinę.
–Tak–wymamrotała.–Tuniemaprawdziwychwrogów.
Dauloodetchnąłgłęboko.
–Chodź–powiedział,ruszajączpowrotemwpoprzekMałegoPierścienia.–
Zaprowadzę cię na główne targowisko w naszej części osady. Potem może
zechceszzobaczyćZewnętrznyZieleniecinaszejezioro.
Targowisko usytuowane było wzdłuż brzegu trójkąta należącego do rodziny
Sammonów.Jegolokalizacjęwyraźnieopracowanopodkątemhandluzarównoz
własnączęścią,jakiztąleżącąpodrugiejstroniedrogi-promienia.Byłototakże
dlaJinnajbardziejznajomemiejscewcałejMilice,stanowiąceprawiedokładną
kopię targowiska, które przed trzydziestoma laty odwiedził jej stryj. Tłoczny i
kolorowy labirynt małych straganów, na których dostępne było wszystko, od
żywności i skór zwierzęcych po usługi budowlane i małe urządzenia
elektroniczne,wyglądałjakprawdziwepandemonium.Jinnigdynierozumiała,
jak można codziennie przychodzić do tego domu wariatów po zakupy i nie
oszaleć.Teraz,kiedysięjużtuznalazła,rozumiałatojeszczemniej.
Kiedytakprzebijalisięprzeztłum,Jinwypatrywałapilniemojoków.
Były tam, oczywiście, srebrnoniebieskie drapieżne ptaki, jadące spokojnie na
specjalnych epoletach-żerdziach, które widywała na filmach z Qasamy.
Trzydzieści lat temu każdemu dorosłemu towarzyszył jeden z nich, teraz, po
szybkim oszacowaniu Jin stwierdziła, że liczba ludzi z mojokami stanowi nie
więcejniżjednączwartąogółu.
Awięcprawiejużzniknęłyzmiast–pomyślała,przypominającsobierozmowę
zDaulemwczorajszejnocy.Wosadachnatomiastwciążstanowiąpoważnąsiłę.
Czytojesttakwestiamojoków,ojakiejmówiłDaulo?
I czy „kwestia mojoków” była jedną z przyczyn wrogości pomiędzy tymi
osadami a miastami, o której bez przerwy słyszała? Jeśli przywódcy Qasamy
mieszkający w miastach zdecydowali w końcu, że towarzystwo mojoków jest
niebezpieczne, sensownym byłoby wywieranie nacisku na pozbycie się ich na
całejplanecie.
Z tym że osady nie mogły tego zrobić. Jakiekolwiek były długotrwałe skutki
wywierane przez mojoki, nie można zaprzeczyć, że stanowiły one niezwykle

background image

skutecznąochronęosobistą…aludziewqasamańskiejpuszczypotrzebowalitak
dobrej ochrony, jaka tylko była możliwa. Jin mogła zaświadczyć o tym
osobiście.
W sumie wyglądało więc na to, że projekt Moreau, przewidujący zasiedlenie
Qasamykolczastymilampartami,rzeczywiścienaruszyłpowszechnąwspółpracę
Qasaman,którejtakobawiałysięŚwiatyKobr…aceną,którąmusielizapłacić,
był fakt uczynienia tego świata jeszcze bardziej niebezpiecznym dla jego
mieszkańców.
JaktoująłDaulo,zawszeistniejątacy,którychgłównymcelemjestzniszczenie
innych.CzyŚwiatyKobrprzyczyniłysiędotegorodzajuuwag?Zrobiłojejsię
słabonatęmyśl.
KtośwpobliżuwołałJasmineAlventin…Oj,toja,zorientowałasięnagle.
– Przepraszam, Daulo, co mówiłeś? – zapytała, czując jak z powodu
zakłopotaniakolejnympotknięciem,czerwieniejąjejpoliczki.
– Pytałem, czy nie chciałabyś czegoś kupić – powtórzył Daulo. – Przecież
straciłaśwszystkowwypadku.
Kolejny sprawdzian? – zastanawiała się Jin, czując przyśpieszony puls. Nie
miała pojęcia, co normalna qasamańska kobieta mogła zabierać ze sobą na
wyprawę do puszczy w poszukiwaniu robali. Nie, on chyba po prostu jest
uprzejmy–powiedziałasobie.Niehisteryzuj,dziewczyno…aleteżniedajsię
zaskoczyć.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała. – Nie miałam niczego ważnego poza
ubraniami.
Będęciwystarczającozobowiązana,jeśliofiarujeciemiodzież,którąpożyczyła
mitwojarodzina.
Daulokiwnąłgłową.
– W każdym razie daj znać, jeśli coś ci się przypomni. Skoro już o tym
wspomniałaś,czyzastanowiłaśsię,kiedychciałabyśwyjechać?
Jinwzruszyłaramionami.
– Nie chcę nadużywać waszej gościnności dłużej niż to konieczne –
powiedziała.–
Jeślistajęsięciężarem,mogęwyjechaćdziś.
Grymaswykrzywiłjegotwarz.
– Jeślibyś chciała, można to oczywiście załatwić – stwierdził. – Jednak z
pewnością nie jesteś ciężarem. Ponadto radziłbym ci pozostać, dopóki całkiem
niewydobrzejesz.
– Właśnie – przyznała. – Nie chciałabym zasłabnąć gdzieś pomiędzy Azras i
Sollas…
a próżno by szukać pomocy tak troskliwej jak ta, której udzieliła mi rodzina

background image

Sammonów.
Dauloobruszyłsię.
–Widzę,żeuczonocięsubtelnejsztukipochlebstwa.
Mimotowydawałsięzadowolony.
–Nie,tylkosztukimówieniaprawdy–odparowałalekko.
Zwyjątkiemwielkiegokłamstwaosobie,którymtowłaśnieciękarmię.Myślo
tym spowodowała, że poczuła ciepło na policzkach. Rozejrzała się szybko za
czymś,copomogłobyzmienićjejtemat.Zatargowiskiem,napółnocnywschód
stałbudynekodziwnymkształcie.
–Cotojest?–zapytaławskazującbudowlę.
– To tylko magazyn kopalnianych wind – odpowiedział. – Nie jest zbyt
atrakcyjny, ale ojciec uznał, że wymienia się go zbyt często, by był wart
właściwychozdób.
–A,tak…twójojciecwspominałwczorajszejnocyokopalni–kiwnęłagłową
Jin.–
Cotozakopalnia?
Daulorzuciłjejdziwnespojrzenie.
–Niewiesz?
Jinpoczułakropelkipotunaczole.
–Nie.Apowinnam?
– Myślałem, że każdy, kto planuje wycieczkę, dowiaduje się przynajmniej
minimum o obszarze, który ma zamiar odwiedzić – powiedział nieco
zirytowany.
– Tym wszystkim zajmował się mój brat Mander – zaimprowizowała. – On
zawsze zajmował się… szczegółami. – Twarz Mandera stanęła jej nagle przed
oczami.Twarz,którejjużnigdynieujrzy…
–Bardzokochałaśbrata,prawda?–zapytałDauloniecołagodniej.
–Tak–szepnęła,ałzyrozmazałyjejwidok.–BardzoManderakochałam.
Staliprzezchwilęwmilczeniu,podczasgdyśpieszącytłumomywałichdookoła
niczymfale.
– Nie można zmienić przeszłości – powiedział w końcu Daulo, ściskając jej
rękę.–
Chodź,pokażęcinaszejezioro.
Biorąc pod uwagę rozmiary Miliki, Jin spodziewała się, że jeziorem będzie
średniejwielkościparkowystaw,wciśniętypomiędzydrogiidomy.Zaskoczyłją
więc widok akwenu długości trzech czwartych kilometra przecinającego część
MilikinależącądoSammonów.
–Jest…duże–wydusiłazsiebie,kiedystaliponadwodą,nawygiętymwłuk
moście.

background image

Daulozachichotał.
– To trzeba przyznać – zgodził się. – Zauważ, że przechodzi pod Wielkim
Pierścieniem i ciągnie się aż do Zewnętrznego Zieleńca. Jest jedynym źródłem
wody zużywanej w Milice, nie wspominając już o jego oczywistych walorach
rekreacyjnych.
–Skądsiębierzetawoda?–zapytałaJin.–Niewidziałamnigdzieżadnychrzek
anidopływów.
– Jest zasilane z podziemnego źródła, lub może z podziemnej rzeki, jakiegoś
dopływuSomilarai,którapłynienapomocstąd.Nikttaknaprawdętegoniewie.
Jinkiwnęłagłową.
– Jak ważna jest, jeśli mogę spytać, bliska obecność wody dla działalności
waszejkopalni?
Patrzyłanajezioro,aleczułanasobiejegospojrzenie.
–Nieszczególnie– powiedział.–W trakciesamegowydobycia niezużywasię
wody,aprocesrafinacjijestczystokatalityczny.Dlaczegopytasz?
Przerwała,alenawycofaniesiębyłojużzapóźno.
–Wcześniejmówiłeśoludziach,którzypróbująniszczyćinnych–powiedziała
ostrożnie. – Teraz widzę, że oprócz kopalni wasza część Miliki kontroluje
również dostawy wody dla osady. Twoja rodzina ma rzeczywiście wielką
władzę…ategorodzajuwładzaczęstowzbudzawinnychzawiść.
Naliczyładziesięćuderzeńserca,zanimsięznowuodezwał.
–DlaczegointeresujecięrodzinaSammonów?–zapytał.–IMilikajakotaka?
Uzasadnione pytanie. O kulturze qasamańskich osad dowiedziała się już
wszystkiego, czego potrzebowała, i za dzień, dwa ruszy dalej na zwiady do
miast. Polityczne spory w małej osadzie zagrzebanej w środku puszczy
niespecjalniejąinteresowały.Ajednak…
– Nie wiem – powiedziała szczerze. – Może z wdzięczności za waszą pomoc.
Może dlatego, że zaczynam odczuwać przyjaźń do twojej rodziny. Jakikolwiek
byłby powód, zależy mi na was, i chciałabym wam pomóc, jeśli jest coś, co
mogłabymzrobić.
Niebyłapewna,jakiejspodziewaćsięreakcji–akceptacji,wdzięczności,może
nawetnieufności.Aledrwiąceparsknięcie,któredobiegłojąztyłu,byłodlaniej
kompletnymzaskoczeniem.
– Ty nam pomożesz? – powiedział pogardliwie. – Wspaniale. Kobieta bez
rodziny?
Ajakątopomocmożesznamzaproponować?
Jin poczuła ogień na policzkach. Policz do dziesięciu – nakazała sobie, mocno
gryzącsięwjęzyk.–Wychodziszdalekopozaswojerolę.
–Przepraszam–powiedziałapokornieprzezzaciśniętezęby.–Nietakchciałam

background image

to wyrazić. Pomyślałam tylko, że nawet jeśli nie mam rodziny, to mam
przyjaciół.
–Przyjaciółwmieście?–zapytałrzeczowo.
–No…tak.
–Aha.–Daulochrząknąłznowu,tymrazemciszej,apotemwestchnął.–
Zapomnijmyotym,JasmineAlventin.Doceniamtengest,aleobojewiemy,że
totylkogest.
–Ja…chybamaszrację.
– W porządku. Chodź, zaprowadzę cię na drugą stronę, do Zewnętrznego
Zieleńca.
Zaciskajączęby,opuściłaoczyjakpowinnagrzeczna,małaqasamańskakobieta
iposzłazaDaulem.
Rozdział19
Dziedziniec przed pokojami Dania pogrążony był w ciemności, jego późna
kolacjazakończonainaczyniauprzątnięte.Wciszyisamotnościprzyszłymyśli
oJasmineAlventin.
Nie chciał o niej myśleć. W zasadzie nawet zadał sobie wiele trudu, by przez
ostatnie kilka godzin pogrążyć się w pracy na tyle, by uniknąć myślenia o Jin.
Zakończył ich pieszą wycieczkę po Milice wczesnym popołudniem, wyrażając
troskę o jej osłabioną kondycję, po czym pojechał bezpośrednio do kopalni
nadzorowaćstemplowanie.Potemwróciłdodomuispędziłkilkagodzin,ślęcząc
nadstertamipapierów,którekopalnianajwyraźniejprodukowaławtakiejsamej
objętościjakodpady.Odłożyłnapóźniejjedzenie,byniespotkaćsięzgościem
podczaswspólnego,rodzinnegoposiłku.Terazmiałnadzieję,żepełnyżołądeki
ciężarzakończonegodniasprowadząnaniegosen.
Alenicztego.Kiedyjegociałospoczywałorozpartenapoduszkach,odrętwiałe
z przejedzenia i zmęczenia, myśli krążyły jak oszalały bololin. Wokół jednego
tylko,oczywiście,głównegotematu.
JasmineAlventin.
Kiedy był małym chłopcem, jego ulubioną opowieścią była ta o węźle
gordyjskim.
Kiedybyłmłodymmężczyzną,uwielbiałrozwiązywaćproblemy,które,takjak
węzeł, innych ludzi doprowadzały do rozpaczy. Jasmine Alventin stanowiła w
istocietegorodzajuproblem,prawdziwywęzełgordyjskiwludzkiejpostaci.
Niestety,byłtowęzeł,któryniedawałsięrozwiązać.
Zwestchnieniempodniósłsięzpoduszekiwstał.Odkładałtoprawieprzezcały
dzień,liczącwswejdumienato,żeporadzisobieznękającymgowidmembez
niczyjej pomocy. Ale nic z tego… i jeśli istniało nawet niewielkie
prawdopodobieństwo, że Jasmine Alventin stanowiła zagrożenie dla rodziny

background image

Sammonów, to właśnie jego obowiązkiem było zrobić wszystko, co konieczne,
abytejrodzinybronić.
Jegoprywatnagablotkaznarkotykami,którąstanowiławzmocnionaszufladaz
na tyle odpornym zamkiem, by zniechęcić najwytrwalsze nawet z dzieci,
wbudowana była w ścianę jako część łazienkowej szafki. Od momentu kiedy
zostałprzyjętydoświatadorosłych,minąłzaledwierok,iDaulowciążodczuwał
odruchowe, nerwowe kłucie za każdym razem, kiedy otwierał szufladę.
Mówionomu,żetozczasemminie.
Przezdłuższąchwilęprzyglądałsięjejzawartości,zastanawiającsię,cobędzie
najlepsze.Czterytypystymulantówumysłuoznaczonenaczerwonokusiłyoko,
ale pozostawił je tam, gdzie stały. Generalną zasadą było, że im silniejszy
narkotyk, tym silniejsza później reakcja, a nie miał szczególnej ochoty na noc
pełnąpiekielnychkoszmarówalbonaspędzeniednia,leżącpłaskonaplecachz
powoduzawrotówgłowy.
Wybrałwięcprostyśrodeksamohipnotyzujący,którypomożemuułożyćznane
fakty w logicznym porządku. Przy pewnej dozie szczęścia jego umysł poradzi
sobiedalejsam.
Jeśli nie… no, wtedy pozostają mu jeszcze w zapasie inne stymulanty.
Powróciwszy na poduszki, opróżnił kapsułkę do kadzielnicy i zapalił ją. Dym
wzbiłsięwpowietrze,zpoczątkudelikatnyiaromatyczny,późniejstawałcoraz
cięższyipachnącyolejem.
Ikiedyotoczyłgocałkowicie,Daulojeszczerazspróbowałrozwiązaćgordyjski
węzeł,którymbyłaJasmineAlventin.
JasmineAlventin.Tajemniczamłodakobieta,ocalałaz„wypadku”,któregonikt
nie widział i nikt nie mógł potwierdzić. Przybyła do Miliki w podejrzanym
momencie, zbiegającym się z zamieszaniem w działalności przemysłu
drzewnego rodziny Yithtra i świeżymi zamówieniami na metale z operacji
Mangus.Mówiłajakkształconywmieściepośrednikhandlowy,leczjejmaniery
pasowały raczej do jakiegoś niedouczonego wyrzutka z cywilizowanego
społeczeństwa. A rzeczy, które opowiadała tym swoim wykształconym
głosem…
Nawet pod wpływem sztucznego spokoju wywołanego otaczającym go jak
dymny kokon środkiem hipnotyzującym, Daulo mamrotał pod nosem, dając
upust swoim odczuciom na ten temat. „Chcę iść z tobą” – powiedziała, jak
gdybywychodzeniewśrodkunocy,żebyzająćsiębrzytwołapą,byłoczymś,co
kobietyrobiącodziennie.
„Chcę wam pomóc” – całkowicie śmieszne w ustach samotnej kobiety bez
rodziny i majątku. Tak jakby żyła we własnym, odrębnym świecie, rządzącym
sięodrębnymiprawami.

background image

A jednak nie można jej oceniać jako swego rodzaju umysłowo ograniczonego
postrzeleńca.Zakażdymrazem,kiedytegopróbował,jakgdybyodniechcenia
robiłalubmówiłacoś,costawiałojąwzupełnieprzeciwnymświetle.Przyszło
mudogłowypół
tuzina przykładów, z których najbardziej oczywistym był ten, z jaką łatwością
zrozumiała konsekwencje posiadania jeziora na terenie należącym do rodziny
Sammonów.Jeszczebardziejniepokojącebyłoto,żemiałaspecyficznązdolność
unikania pytań, na które nie chciała odpowiadać… a taka zdolność wymagała
inteligencji.
Kim więc była? Niewinną ofiarą, jak sama twierdziła? Czy może czyimś
wysłannikiem, mającym za zadanie sprawianie kłopotów? Fakty prawie w
sposób widzialny ułożyły się przed oczami Daula w systematycznym
porządku…bezskutku.
Węzeł nadal pozostawał mocno zawiązany, a jedynym nowym wnioskiem, na
jakimógł
sięzdobyć,byłoto,żewbrewzarównoswojejwoli,jakizdrowemurozsądkowi
zaczynał
jąlubić.
Absurd. Parsknął, nagła zmiana w równym rytmie oddechów wywołała krótki
napadkaszlu.Tobyłoabsurdalne,absolutnie,całkowicieabsurdalne.Nieznałjej
statusu, lecz w najlepszym wypadku zajmowała znacznie niższą pozycję
społeczną. W najgorszym starała się zimno wykorzystać go do zniszczenia
wszystkiego,cobyłodlaniegocenne.
Mimoto,kiedytakprzeglądałoczamiduszylistęargumentówprzemawiających
przeciwkoniej,musiałprzyznać,żewciążznajdowałwniejcoś,czemuniemógł
sięoprzeć.
Tylko tego było mi potrzeba – narzekał w ciszy. Jeszcze coś na temat Jasmine
Alventin, co nie daje się rozwiązać. A więc cóż mogło to być? Nie twarz ani
ciało. Były dość przyjemne, ale widywał już o wiele ładniejsze, które nie
wywoływały takiego zagrożenia dla równowagi emocjonalnej. Na pewno nie
chodziło o jej wychowanie, nie potrafiła nawet należycie wykonać znaku
szacunku.
–Dobrywieczór,Daulo.
Zaskoczony Daulo obrócił się na poduszkach, mrugając powiekami, starał się
dostrzecpoprzezmgłęprzechodzącegocichopomiędzywiszącymiparawanami
ojca.
–O,mójojcze–powiedział,podnoszącsię.
Kruinpowstrzymałgogestem.
–Niebyłeśdziśnaswymzwykłymmiejscupodczaswieczornegoposiłku–

background image

powiedział, przyciągając w kierunku syna poduszkę i siadając na niej ze
skrzyżowanymi nogami. – Przyszedłem sprawdzić, czy nie masz jakichś
kłopotów.–Pociągnąłnosem.–
Środek hipnotyzujący, mój synu? Myślałem, że po pracowitym dniu
odpowiedniejszybyłbynasenny.
Daulo spojrzał z uwagą na ojca, resztki efektów wywołanych środkiem
hipnotyzującym wywietrzały z jego umysłu. Miał nadzieję, że pozbędzie się
obsesyjnej myśli o Jasmine Alventin, zanim ktokolwiek zauważy, że coś go
gnębi.
–Byłemdziśraczej…zaabsorbowany–powiedziałostrożnie.–Nieczułemsię
nasiłach,byuczestniczyćwewspólnymposiłkuwrazzresztąrodziny.
– Jutro możesz czuć się gorzej – ostrzegł Kruin, przeciągając palcem przez
ostatnią wstęgę dymu i obserwując, jak skręca się w wywołanym tym ruchem
wirzepowietrza.–
Nawettełagodneśrodkimajązwyklenieprzyjemneskutkiuboczne.–Przerzucił
wzrokzpowrotemnatwarzDaula.–JasmineAlventinpytałaociebie.
PotwarzyDaulaprzeleciałgrymas,zanimzdążyłgopowstrzymać.
–Wierzę,żejejpowrótdozdrowiaprzebieganależycie?
–Taksięwydaje.Jestniezwykłąkobietą,nieuważasz?
Daulowestchnął,bezgłośnieprzyznającsiędoporażki.
–Niewiem,cooniejmyśleć,mójojcze–wyznał.–Wiemtylko,że…zachodzi
obawa, że mogę przestać traktować ją w sposób obiektywny. – Wskazał na
kadzielnicę.–
Próbowałempoukładaćmyśli.
–Iudałocisię?
–Ja…niejestempewien.
Kruinmilczałprzezdługąchwilę.
–Czywiesz,dlaczegomieszkaszwtymdomu,mójsynu?Pośródtegoluksusui
dostatku?
Oto nadchodzi – pomyślał Daulo, czując kulę w żołądku. Surowe
przypomnienie, skąd wzięło się bogactwo naszej rodziny i że moim
obowiązkiemjestjegoobrona.
–Dlatego,żety,twójojciec,aprzedtemjegoojciectrudziliściesięwpocieczoła
wkopalni–powiedział.
KujegozdziwieniustarszySammonpotrząsnąłgłową.
– Nie. Kopalnia ułatwiła oczywiście sprawy, ale nie w niej mieści się nasza
prawdziwapotęga.Znajdujesięonatu…–wskazałnaoczy–itu…–dotknął
czoła.–
Bogactwa materialne to bardzo dobra rzecz, ale żaden człowiek nie utrzyma

background image

takiegobogactwa,jeślinienauczysięrozszyfrowywaćludzi,którychmawokół
siebie. Wiedzieć, którzy są przyjaciółmi, a którzy wrogami… i wyczuwać
chwile,kiedynależyzmienićniektórezobowiązania.Rozumiesz?
Dauloprzełknąłślinę.
–Chybatak.
–Dobrze.Awięc,powiedzmi,jakąformęprzybieratenbrakobiektywizmu.
Daulobezradnierozłożyłręce.
–Niewiem.Onajestpoprostutaka…odmienna.Wjakiśsposób.Mawsobie…
być może jest to pewien rodzaj siły umysłu, coś, czego nigdy nie spotkałem u
kobiety.
Kruinpokiwałgłowąwzamyśleniu.
–Prawiejakbybyłamężczyzną,aniekobietą?
–Tak.Towłaśnie…
Dauloprzerwałnagle,bowiemdogłowyprzyszłamuokropnamyśl.
–Niesugerujeszchyba…?
– Nie, nie, oczywiście, że nie – pośpiesznie zapewnił go Kruin. – Po
przywiezieniubadałjąlekarz,pamiętasz?Jestkobietą.Alebyćmożenienależy
doqasamańskiejcywilizacji.
Dauloprzemyślałto.Totłumaczyłobyjejodmienność,którązauważył.
– Myślałem, że wszyscy na Qasamie mieszkają w Wielkim Łuku. A poza tym
twierdzi,żepochodzizSollas.
–NawetmyniemieszkamydokładniewWielkimŁuku.–Kruinwzruszył
ramionami.–Niedalekoodniego,alemimowszystkopozanim.Ktowie,może
inni mieszkają jeszcze dalej? Jeśli chodzi o miasto, być może obawiała się
powiedziećnam,gdzienaprawdęmieszka.Zprzyczyn,którychniemogęnawet
zgadywać–dodał,boDaulootwierałusta,byzadaćpytanie.
– Interesująca teoria – przyznał Daulo. – Nie wiem jednak, czy oparłaby się
brzytwieOckhama.
– Być może dodatkowy fragment informacji uratowałby ją przed ostrzem –
odparł
Kruin. – Rozmyślałem o wypadku, w którym Jasmine Alventin, jak twierdzi,
uczestniczyła, i pomyślałem, że jeśli zdarzył się w pobliżu Tabris, ktoś z
miejscowychmógłgousłyszećlubznaleźćkogośzjejtowarzyszy.
–Niemogładojśćztakdaleka–zaoponowałDaulo.–Pozatymsprawdziliśmy
całątędrogę.
– Wiem – kiwnął głową Kruin. – I ufam ci. Ale pomyślałem, że w przypadku
takim jak ten dobrze byłoby znaleźć dodatkowe potwierdzenie, więc wysłałem
tam dziś rano wiadomość. Ktoś rzeczywiście słyszał odgłos wielkiego i
gwałtownego wypadku… ale nie w pobliżu drogi ani osady, tylko daleko na

background image

pomoc,wodległościconajmniejkilkukilometrów.Głębokowpuszczy.
Daulo poczuł suchość w ustach. Kilka kilometrów na północ od Tabris, czyli
wypadek miał miejsce w odległości pięciu, może dziesięciu kilometrów od
miejsca, w którym Perto znalazł ją na drodze. Myśl, że mogłaby przejść z
samego Tabris, pełne dwadzieścia kilometrów drogi przez puszczę, była
wystarczająconiedorzeczna.
– Nie przeżyłaby takiej wyprawy – stwierdził zdecydowanie. – Nieważne, ilu
ludzitowarzyszyłojejnapoczątkudrogi,nieprzeżyłaby.
–Obawiamsię,żemojaocenajesttakasama–przytaknąłniechętnieKruin.–
Szczególnie przy zwiększonej aktywności zwierząt, wywołanej migracją
bololinówsprzedkilkudni.AlenawetjeślipozwolimyBogunatenjedencudi
przyjmiemy, że wyszła stamtąd żywa, to i tak mamy przed sobą rzecz jeszcze
bardziejniemożliwą.
Mianowicie w jaki sposób udało się jej wjechać tak daleko do puszczy
samochodem.
Daulooblizałwargi.To,niestety,byłooczywiste.
–Awięcrozbiłsięniesamochód,leczsamolot.
– Na to zaczyna wyglądać – zgodził się ciężko Kruin. Znaczyło to, że ich
okłamała.
Jasnoizwyczajnie.Bezmożliwościbłędówwinterpretacji.Mieszaninagniewui
wstydu podeszła Daulowi do gardła. Rodzina Sammonów uratowała jej życie,
przygarnęłają,aonaodpłaciłaimzagościnnośćkłamstwem…izrobiłazniego
durnia.GłosKruinaprzeciąłtęwewnętrznąburzę.
–Istniejewielepowodów,dlaktórychmogłabykłamać–powiedziałmiękko.–
Nie wszystkie muszą dotyczyć ciebie czy naszej rodziny. A więc moje pytanie
dociebie,mójsynu,brzmi:czyonajest,wedługtwegoosądu,naszymwrogiem?
– Mój sąd nie wydaje się w tym momencie wiele warty – odparował Daulo,
czującgorycz.
– Czy kwestionujesz moją decyzję zasięgnięcia twojej opinii? – zapytał zimno
Kruin.
–Odpowiedznamojepytanie,DauloSammon.
Dauloprzełknąłgłośnoślinę.
–Wybaczmi,mójojcze,niezamierzałembyćbezczelny.Chodzitylkooto,że…
–Nietłumaczsię,DauloSammon.Życzęsobieodpowiedzinamojepytanie.
–Tak,mójojcze.
Daulo zaczerpnął głęboko powietrza, desperacko starając się uporządkować to
wszystko.Fakty,emocje,odczucia…
– Nie – powiedział w końcu. – Nie, nie sądzę, że przybyła tu z zamiarem
skrzywdzenianas.Niewiem,czemutaksądzę,aletakjest.

background image

– Jest tak, jak powiedziałem – rzekł już nieco łagodniej Kruin. – Rodzina
Sammonów przetrwała, ponieważ mamy zdolność odgadywania zamiarów
innych.
Starałemsiękrzewićwtobietęzdolnośćoddzieciństwa.Przyszłośćpokaże,czy
mi się udało. – Wstał godnie. – Dziś w czasie posiłku Jasmine Alventin
obwieściła, że jej zdaniem wydobrzała już wystarczająco, by wrócić do domu.
Wyjedziejutrorano.
Daulowpatrywałsięwojca.
–Wyjeżdżajutro?Topocotencałyrwetesoto,czymożemyjejufać,czynie?
Kruinprzyjrzałmusię.
–Tenrwetes–powiedziałspokojnie–byłoto,czyrozsądniejestjąwypuścić.
Daulozacisnąłzęby.
–Tak,oczywiście.Przepraszam.
Kruinuśmiechnąłsięlekko.
–Powiedziałem,że zapewnimyjejtransport doAzras.Jeśli chcesz,możeszjej
towarzyszyć.
–Dziękuję,mójojcze–powiedziałspokojnieDaulo.–Będzietoteżokazjado
omówieniaprzyszłychzakupówznaszymitamtejszymiklientami.
– Oczywiście. – Kruin skinął głową, a Daulowi zdawało się, że dostrzegł w
wyrazie twarzy starszego Sammona aprobatę. – Zostawię cię więc, abyś mógł
sięwyspać.
Dobranoc,mójsynu.
–Dobranoc,mójojcze.
Itotyle–pomyślałDaulo,kiedyznowuzostałsam.–Jutrowyjedzie,itobędzie
koniec tej sprawy. Wróci do jakiejś tajemniczej osady, z której naprawdę
pochodzi,inigdyjużjejniezobaczę.Tamyśltrochębolała,możetrochęnawet
złościła.Alemusiał
przyznać,żejegogłównąreakcjąbyłaulga.
Wkońcujeślinieudawałosięrozwiązaćwęzłagordyjskiego,możnasięgobyło
przynajmniejpozbyć,żebyniedrażniłoczu.
Rozdział20
Godzina – myślał Daulo, kiedy ruszył z Jasmine krętą drogą przez puszczę w
kierunkuAzras.–Spędzimyrazemjeszczegodzinę,apotemnigdywięcejjejnie
zobaczę.
Alesięmylił.Jechalirazemznaczniekrócejniżgodzinę.
–Toszaleństwo–uniósłsięgniewem,kiedywartownicyzasunęlizanimiciężką
północnąbramęosadyShaga.
Zwolniłizatrzymałsięprzykrawężniku.
–Niematunic,czegomogłabyśchcieć.

background image

–Skądwiesz?–odparowała,gmerającprzezchwilęprzydrzwiach,zanimudało
jejsięjeotworzyć.–Dziękujęcizapodwiezienie,DauloSammon…
–Czymogłabyśmnieprzezchwilęposłuchać?–mruknął,wysiadającposwojej
stronieipatrzącnaJinzezłościąponaddachemsamochodu.–Jesteśobcawtej
części Qasamy, Jasmine Alventin. Sama to przyznałaś. Zapewniam cię, że z
ShagijesttaksamodalekodotwegodomujakzMiliki.
–Nieprawda,dziesięćkilometrówbliżej–odparła.Daulozaniemówiłnachwilę.
Dawno już nikt do niego w ten sposób nie mówił. Jasmine wykorzystała tę
chwilęnazabranieztylnegosiedzeniamałejtorebki,którądałajejmatkaDaula.
– Dobrze, w porządku – wykrztusił w końcu Daulo, kiedy zamknęła drzwi i
przełożyłapasektorebkiprzezramię.–Więcjesteśodziesięćkilometrówbliżej
Azras.
Cocitodaje?NadodatekniktstądraczejciędoAzraszadarmoniepodwiezie.
Zatemdośćtychwygłupów.Wracajdosamochodu.
Patrzyła na niego… i znowu nie był to ten rodzaj kobiecego spojrzenia, do
jakiegoprzywykł.
– Posłuchaj, Daulo Sammon – powiedziała cicho. – Mam coś do załatwienia
tutajimuszęzrobićtosama.Proszę,niepytajmniewięcej.Uwierzmitylko,że
immniejmaszzemnądoczynienia,tymlepiej.
Daulozacisnąłzęby.
– Dobrze więc – warknął. – Jeśli tego chcesz. Żegnaj. Czując ogień na twarzy
wsiadł
zpowrotemdosamochoduiruszyłwkierunkucentrumosady.
Ale ujechał tylko kawałek. W przeciwieństwie do Miliki, Shagę wybudowano
byłejak,drogiwniejzakręcały,jaktylkochciały.Dauloniezdążyłprzejechać
więcej niż sto metrów, kiedy obraz kobiety w lusterku zniknął za rogiem.
Kolejnestometrówdoprowadziłogodopoprzecznejdrogi,którąpojechał,iza
niecałedwieminutyznalazł
sięzpowrotemwmiejscu,gdziejązostawił.
Niebyłożadnegopowodu,dlaktóregomiałabynaglezdecydowaćsięzatrzymać
w Shadze, świadczyło to o tym, że chciała zrobić tak od początku. Albo
planowaławrócićdoMilikijakimśnieznanymsposobemizrównienieznanych
powodów,albomiałasiętuzkimśspotkać.Cokolwieksięzdarzy,zamierzałją
obserwować.
Alejakikolwiekbyłjejcel,wyglądałonato,żeniewiążesięzcentrummiasta.
Kiedy jechał ostrożnie w kierunku północnej bramy, zauważył Jasmine idącą
raźno w tę samą stronę, równolegle do muru. Podjechał odrobinę do przodu,
uważając, by nie zbliżyć się zbytnio. W tej części Shagi stało niewiele
budynków, co oznaczało, że mógł obserwować ją ze sporej odległości, ale też

background image

onamogłagołatwiejwypatrzyć.
Najwyraźniej jednak nie miała pojęcia, że ktoś ją obserwuje. Nie obejrzała się
nawet przez ramię… i kiedy tak szła, Daulo zorientował się, że zmierza w
kierunkumuru.
Czyżbychciaławdrapaćsięiwyjśćpozaobrębogrodzenia?Absurd.Byćmoże
udałoby jej się w ten sposób wyjść z Shagi bez zwrócenia niczyjej uwagi, ale
gdziebysięwtedyznalazła?Nadrodzeprowadzącejprzezpuszczę–pomyślał
kwaśno – a dookoła niej pełno brzytwołap i krisjawów. I dobre dziesięć
kilometrówdojakiegokolwiekbezpiecznegomiejsca.
A jednak wyraźnie szła w stronę muru. Daulo przygryzł wargę, zastanawiając
się,czybyćmożejegopierwszaocenaniebyłamimowszystkosłuszna.Możeta
kobietarzeczywiściebyłatylkoumysłowoograniczonympostrzeleńcem.
Znalazłszy się już przy samym murze, przystanęła i rozejrzała się wokoło,
prawdopodobnieszukającdrabiny.Daulonapiąłmięśnie,zastanawiającsię,czy
zauważygosiedzącegowzaparkowanymsamochodzie.
Wsekundępóźniejstałajużnaszczyciemuru.
Daulo sapnął. Boże nad nami! Bez wspinaczki, bez rozbiegu, bez łapania
palcamizagórnąkrawędź,poprostuugięłakolanaiwskoczyła.
Naszczytmuruwyższegoodniejoponadmetr.
Siatkę przeciw brzytwołapom pokonała równie łatwo. Chwyciwszy jej szczyt
jednąręką,skoczyła,wyginającciałowostryłukiopadłapodrugiejstronie.W
sekundępóźniejjużjejniebyło.
Przez chwilę Daulo siedział jak sparaliżowany. Rzeczywiście, była szalona…
szalona,alejejgimnastycznezdolnościbyłyzupełnieniesłychane.
Iucieka.
Daulootrząsnąłsięzosłupieniaizawróciłsamochodemzpowrotemwkierunku
bramy.
Zniknęłamuzoczu,zanimdotarłdodrogi,aleprzyotaczającejichzobustron
puszczyistniałytylkodwakierunki,któremogławybrać.Askorozrezygnowała
z darmowej przejażdżki do Azras… Starając się obserwować obie strony drogi
naraz,DauloruszyłzpowrotemwstronęMiliki.
Przezkilkabolesnychminutzastanawiałsię,czysięniepomylił.Miałanadnim
nie więcej niż trzy minuty przewagi, nie mogła więc ujść daleko, nawet przy
niewielkiej prędkości, z jaką celowo się poruszał. Zastanawiał się właśnie, czy
niepowinienzawrócić,kiedydostrzegłjątużzazakrętem.
Znalezienie metodą prób i błędów prędkości, która pozwoliłaby mu widzieć
dziewczynę co jakiś czas bez zbytniego przybliżania się do niej, zajęło mu
kolejnych kilka minut. Okazało się, że biegała tak samo fenomenalnie, jak
skakała.

background image

Trzymajsięjej–powiedziałponurodosiebie,zaciskajączębywnapięciu.Był
nieprzyzwyczajonydotegorodzajujazdyzręcznościowej.Długotegotempanie
zniesie.
–Poprostutrzymajsięjej.
Zniosła to tempo, i to o wiele dłużej, niż wydawało się to możliwe. Zaczęła
zwalniaćdopiero,kiedyprzebylipołowędrogidoMiliki,imiałwieleszczęścia,
że zauważył, jak skręciła w stronę linii drzew przebiegającej równolegle do
drogi,okilkadziesiątmetrównazachód.
Zjechał szybko na bok i krzywiąc się na dźwięk trzeszczącego pod kołami
poszycia, zatrzymał na poboczu. Ale prawdopodobnie ona też robiła wiele
hałasu,brodzącpokolanawposzyciupuszczy.Wkażdymrazienieprzystanęła,
tylkozrzuciłatorbęzramieniazadużykrzakthaurnniiszładalej.
Prostowpuszczę.
Nie – pomyślał natychmiast – wcale nie idzie do puszczy. Chce przejść tylko
kawałek,żebymniezgubić.Albo…
Alewtymsamymczasie,kiedyjegoumysłstarałsięwynaleźćbezpieczniejsze
rozwiązania, Daulo wyciągnął spod siedzenia szybkostrzelny pistolet i wysiadł
cichozsamochodu.Znajdowałasiętamtylkojednarzecz,dlaktórejwartobyło
zaryzykowaćniebezpieczeństwozestronybrzytwołapikrisjawów.
Jejrozbitysamolot.Samolot,któregoistnienietakstarannieukrywała…iktóry
dlategowłaśniewartbyłobejrzenia.
Poza tym – zdobył się na taką szczerość, by to przyznać – jego duma nie
pozwoliłaby mu stracić jej teraz z oczu. Biorąc głęboki oddech, chwycił lewą
rękąkolbępistoletuiwszedłpodbaldachimdrzew.
Daulobywałjużoczywiścieprzedtemwdzikiejqasamańskiejpuszczy,alenigdy
w takich warunkach. Stopniowo uświadomił sobie, jak wielką stanowiło to
różnicę.
Przedtem zawsze należał do oddziału łowców z osady i chroniły go przed
niebezpieczeństwem ich broń i doświadczenie. Teraz był sam. Gorzej nawet,
starał się śledzić inną osobę i samemu nie dać się zauważyć. Zadanie to
wymagałowięcejuwagi,niżmiałochotęmupoświęcić.
I nikt nie wiedział, że tu był. Przez kilka godzin nikt nie stwierdzi jego
nieobecności.
Czyznajdąjegociało,jeślizginie?
Przezprawiekwadranswalczyłznarastającymstrachem…apotemcośwnim
pękło.
Odgłosybiegającychibzyczącychwokółniegozwierzątiowadówmieszałysię
z szybkim biciem jego serca. Nagle fakt, że miał osobiście dowiedzieć się, co
knułaJasmineAlventin,przestałmiećjakiekolwiekznaczenie.Toszaleństwo–

background image

powiedział do siebie, ocierając pot z czoła wierzchem drżącej dłoni. Chce
wydostać coś ze swojego samolotu? – w porządku. Może sobie wziąć.
Cokolwiekbytobyło,niewartodlategoczegośryzykowaćżycia,szczególnie
że zanim Jasmine wróci po swoją torbę, może już na nią czekać oddział
uzbrojonych ludzi. Sprawdziwszy jeszcze raz, czy nie patrzy w jego stronę,
zawrócił.
Warczenie doszło go z lewej strony i serce stanęło mu w gardle, kiedy prawie
potykającsięoswewłasnestopyodwróciłsię,byspojrzećwtamtymkierunku.
Brzytwołapastała,gotowadoskoku.
Coinnegostawićczołobrzytwołapiezaplątanejwsiatkęnamurzewosadzie,a
coinnegospotkaniejednejznichnajejwłasnymterenie.Dauloniezorientował
się nawet, że pociągnął za spust, dopóki pistolet w jego ręku nie szarpnął
gwałtownie,aciszynieprzerwałodgłosstrzałów.Poprzezhukpistoletuusłyszał
niewyraźnie, jak mruczenie brzytwołapy przeszło w ryk, i zobaczył przednie
łapyuzbrojonewpazurylecącekuniemujakpociski.
Nagle błyskiem jakby od boskiego pioruna brzytwołapa zapłonęła światłem i
ogniem.
Wpadła na niego, wypełniając jego nozdrza mdlącym swądem przypalonego
mięsa i futra. Zatoczył się do tyłu, dusząc się, próbował zepchnąć z piersi i
ramionmartwyciężar.
–Daulo,naziemię!
Ostrzeżenie nie pomogło. Sparaliżowane strachem mięśnie Daula nie miały
szansyzareagować,najegotwarzyeksplodowałsrebrnoniebieskibłysk.
Doswądudołączyłból.
Ból, jakiego nigdy przedtem nie odczuwał – tuzin gwoździ wbijających się,
wiercącychirwącychjegociało.Wjakiśdziwnysposóbzdawałsobiesprawęz
tego, że krzyczy. Świadomy był także tego, że próby oderwania od siebie
dręczycielatylkopogarszałyból.Jednookomiałzamknięte,cośwnieuderzało,
drugimzobaczyłJasminebiegnącąkuniemuzminąaniołazemsty.Wyciągnęła
ręce.Nie!–próbowałwrzasnąć–
niepróbujgooderwać!
Wtedywydałomusię,żejejręcezabłysłyświatłem…apazurywbijającesięw
jegotwarznaglezamarły.
– Daulo! – powiedziała Jasmine głosem pełnym napięcia, delikatnie, lecz
stanowczo odciągając od niego jego oprawcę. – O mój Boże… wszystko w
porządku?
– Ja… tak, chyba tak – wydobył z siebie, starając się odzyskać swą godność
przedtąkobietą.–Cosięstało?
– Próbowałeś zastrzelić brzytwołapę – powiedziała ponuro, mocno trzymając

background image

jegoręcezdalekaodpulsującejbólemtwarzy,kiedywzrokiemipalcamibadała
rany.–Niecałkiemcisiętoudało.
–Ona…?–Odwracającsięodniejspojrzałnazwierzęleżącebezwładnieobok
niego.
Łebbyłspalony.
– Boże, bądź pochwalony – westchnął. – Ta błyskawica była… – Przerwał,
czując na plecach dziwne mrowienie. Drugi napastnik… spojrzał tam, gdzie
rzuciłagoJasmine.
Mojokbrzytwołapyoczywiście.Teżspalony.
Z wolna popatrzył na Jasmine Alventin. Jasmine Alventin, niewychowana
kobieta, która pojawiła się znikąd… która przebrnęła w pojedynkę przez dziką
puszczę…którejpalceplułyzabójczymogniem.
Wkońcuwszystkoułożyłosięwcałość.
–Bożenadnami–jęknął.
Izemdlał,czegosiępotemokropniewstydził.
Rozdział21
Daulo był nieprzytomny nie dłużej niż dziesięć minut, Jin jednak z
powodzeniem zdążyła opatrzyć mu przez ten czas rany najlepiej, jak umiała,
odsunąćzwłokikolczastegolampartaimojoka,zanimzwabiłypadlinożerców,i
nazwaćsamąsiebiewszystkimisynonimamisłowa„idiotka”,jakietylkoznała.
Najgorszabyłaświadomośćtego,żejejprzeciwnicymielirację.Całkowitą.Nie
nadawała się po prostu na Kobrę. Brakowało jej odporności emocjonalnej, a
nawet umiejętności skupienia się na misji. A już na pewno podstawowej
inteligencji.
PopatrzyłaprzezchwilęzgórynaDaula,zaciskajączębyażdobólu.Awięctak,
misjaspaliłanapanewce.Wgodzinępojegoprzyjeździedodomupołowaludzi
naplaneciebędziejejszukać.Niepozostałonicpozaucieczkąwgłąbpuszczyi
oczekiwaniemwpróżnejnadziei,żezdoławjakiśsposóbspotkaćsięznastępną
załogą,którąwyśląŚwiatyKobr.Kiedyś,wodległejprzyszłości.
Nie miało to zresztą znaczenia. W tym momencie dla wszystkich
zainteresowanychitakbyłobylepiej,gdybyzginęłanamiejscu.
Daulojęknął,ajegozłożonenapiersiachręcedrgnęły.Zaminutębędziewpełni
przytomnyiprzezchwilęJinrozważała,czyniebyłobybezpieczniejpozostawić
gotutajsamego.Dodrogiszedłbyniedłużejniżpiętnaścieminut,obrażenianie
spowodująpoważniejszegoopóźnienia.Apozatymmiałpistolet.
Jin pozostała jednak tam, gdzie była i rozejrzała się pobieżnie. Nie miało
przecieżsensuzestrzeliwaniezczłowiekakolczastychlampartówimojokówpo
to,byzostawićgosamegoidaćpuszczyjeszczejednąszansę.
Kiedyponowniespojrzałananiego,miałotwarteoczy.Wpatrywałsięwnią.

background image

Przezchwilęobojemilczeli.PotemDauloztrudemzaczerpnąłpowietrza.
–Jesteśdiabelskimwojownikiem–wymamrotał.
Toniebrzmiałojakpytanie.
Nie oczekiwał też odpowiedzi. Jin kiwnęła tylko głową i czekała. Ręka Daula
powędrowaładopoliczka,dotknęłaostrożniechustki,którąJinprzywiązałatam
kawałkiemtkaniny.
–Jak…poważniejestemranny?
Wyraźniestarałsięzachowywaćimówićnaturalnie.
– Nie jest źle – zapewniła go. – Miejscami głębokie rozcięcia, ale nie sądzę,
żebyś miał jakieś poważne uszkodzenia mięśni czy nerwów. Prawdopodobnie
jednakbolijakdiabli.
Potwarzyprzeleciałmucieńuśmiechu.
– To na pewno – przyznał. – Nie przypuszczam, żebyś miała ze sobą jakieś
środkiprzeciwbólowe.
Potrząsnęłagłową.
–Mam,aleniedalekostąd.Jeśliczujeszsięnasiłach,moglibyśmyponiepójść.
–Gdzieonesą?Wtwoimrozbitymstatkukosmicznym?
Jinsyknęłaprzezzęby.Awięcjednakznaleźliwahadłowiec.
–Jesteśdobrymaktorem–powiedziałazgoryczą.–Mogłabymprzysiąc,żenikt
z was nie wiedział o katastrofie. Nie, środki przeciwbólowe mam schowane w
jednymzplecaków,niedalekodrogi.Oileoczywiścietwoiludziedotejporyich
nieznaleźli.
Wzięłagopodramię,bypomócmuwstać,alejąprzytrzymał.
–Dlaczego?–zapytał.
–Dlaczegoco?–warknęła.–Dlaczegotujestem?
–Dlaczegouratowałaśmiżycie?
– To głupie pytanie. Chodź, muszę odzyskać te plecaki, zanim reszta twojej
armii zacznie mnie szukać. Powinieneś przynajmniej pozwolić mi ruszyć z
wyprzedzeniem.
Znowuzaczęłagopodnosićiznowująpowstrzymał.
–Niepotrzebujeszwyprzedzenia–powiedziałniecodrżącymgłosem.–Nikto
tobieniewie.Pojechałemzatobąsam.
Patrzyłananiego.Prawda?Czymożejakiśtest?
Albowybiegmającyzatrzymaćjąnamiejscu,dopókiniezamknąokrążenia?
Taknaprawdętonieważne–uświadomiłasobiezeznużeniem.SkoroDaulożył,
zegaritakrozpocząłodliczanie.
– Mimo wszystko… – powiedziała w końcu – chodźmy po te środki
przeciwbólowe.
Chodźmy.

background image

Spodziewała się, że będzie musiała podtrzymywać go przez całą drogę, więc
była nieco zaskoczona, że przeszedł cały odcinek o własnych siłach. Albo
fizycznywstrząsdlaorganizmuniebyłtakpoważny,jaksiętegoobawiała,albo
głupia męska buta, której tak wiele widziała na Qasamie, miała jednak swoją
pożytecznąstronę.Doszlidodrogiwniewieleponadkwadrans…irzeczywiście
nieczekałananichżadnaarmia.
– A więc – powiedział Daulo, siląc się na naturalność, kiedy Jin oczyściła mu
skaleczenia środkiem dezynfekująco-przeciwbólowym i zamiast chustki
nałożyła odpowiedni bandaż szybko gojący. – Myślę, że następną kwestią jest,
corobimydalej?
–Niewidzętuwielkiejkwestii–warknęłaJin.–Przypuszczam,żewróciszdo
Miliki,bypodnieśćalarm,ajazacznęuciekać.
Wpatrywał się w nią w milczeniu… i dość niespodziewanie za napiętą maską
dostrzegałaprawdziwąwalkęuczuć.
–Widzę,żeniewieszzbytwieleoQasamie,diabelskiwojowniku–powiedział
pochwili.
Minąłmoment,zanimzorientowałasię,żeoczekujeodpowiedzi.
– Rzeczywiście – odpowiedziała. – Niewiele ponad to, czego zdążyłam się
nauczyćprzeztekilkadni.Przybyliśmytumiędzyinnymipoto,bydowiedzieć
sięczegoświęcej.
Oblizałwargi.
–Wysokocenimytuhonor,diabelskiwojowniku.Honorispłatędługów.
A ona właśnie uratowała mu życie… Powoli uświadomiła sobie, że może nie
wszystkostracone.
–Dostrzegamtwójdylemat–kiwnęłagłową.–Czypomożeci,jeślipowiem,że
nieprzyleciałam,byprowadzićzQasamąwojnę?
–Pomogłoby,gdybymmógłciuwierzyć.–Zaczerpnąłgłębokopowietrza.–Czy
twójstatekjestnaprawdęzniszczony?
Jinwstrząsnęłasięnatowspomnienie.
–Całkowicie.
–Więcpocotamwracałaś?
Nie było już sposobu, żeby uniknąć odpowiedzi. Będzie musiała przyznać się
wobecniego,żejestsentymentalnąidiotką.
–Musiałamopuścićwrakwpośpiechu–powiedziała,asłowaprzychodziłyjejz
największym trudem. – Myślałam, że zostanie od razu znaleziony, i że
rozpocznie się polowanie… – przerwała, gniewnym mruganiem powiek
rozpraszając pojawiającą się w oku łzę. – W każdym razie odeszłam… ale
zdawałomisię,żegdybyściegoznaleźli,władzezpewnościąsprawdziłyby,czy
wokolicznychosadachniepojawilisięobcy,prawda?

background image

Daulowmilczeniukiwnąłgłową.
– Nie rozumiesz? – wybuchnęła nagle. – Nie znaleźliście go… a ja uciekłam i
zostawiłamtammoichprzyjaciół.Niemogętakpoprostu…Muszę…
– Rozumiem – powiedział cicho Daulo, podnosząc się. – Chodź. Razem
pójdziemyichpogrzebać.
Schowanie samochodu za drzewami zajęło im zaledwie kilka minut. Potem
poszlirazemzpowrotemdopuszczy.
– Jak daleko będziemy musieli iść, diabelski wojowniku? – zapytał Daulo,
przyglądając się liściastemu baldachimowi ponad nimi, starając się pozbyć
wrażenia,żezrobiłwłaśniepoważnybłąd.
– Myślę, że około pięciu, sześciu kilometrów – odpowiedziała. – Powinniśmy
przebrnąćowieleszybciejniżjazapierwszymrazem.Dziękiwiedzymedycznej
waszychludzi.
– Ten rodzaj wiedzy bierze się z życia na niebezpiecznej planecie – warknął
przez zęby. – Oczywiście ostatnio jest znacznie bardziej niebezpieczna,
powiedzmyodminionychdwudziestu,trzydziestulat.
Nieodpowiedziała.
–Słyszałaś,diabelskiwojowniku?–zapytałnatarczywie.–Powiedziałem…
–Przestańmnietaknazywać–burknęła.–Znaszmojeimię,używajgo.
–Czyżby?–odparował.–Znamtwojeimię?
Westchnęła.
– Nie. Tak naprawdę nie znasz. Nazywam się Jasmine Moreau, pochodzę z
planetyAventina.MożeszmimówićJin.
–Dżin?–powiedziałzaskoczony.
Wszystkie opowieści o dżinach, którymi straszono go, kiedy był dzieckiem,
powróciłynaraznagłąfalą…
–Przypuszczam,żenadanocije,kiedyzostałaśdiabelskimwojownikiem?
Zerknęłananiegomarszczącbrwi.
– Nie, dlaczego? A, rozumiem. Hm. Wiesz, nigdy przedtem tego nie
zauważyłam.
Nie, nie ma to nic wspólnego z dżinami z ludowych opowieści, po prostu
wymawiasiętaksamo.Toimięnadałmiojciec,kiedybyłambardzomłoda.
–Aha.Wtakimrazie,JinMoreau,nadałchciałbymusłyszećodpowiedźnamoje
pytanie…
–Stój!
Przez jedną okropną chwilę pomyślał, że posunął się o krok za daleko i że
postanowiłagojednakzabić.Padłanabok,zginająclewąnogępodspódnicą.
Ujrzałolśniewającybłyskpioruna,anamartweliścierunąłdymiącykrisjaw.
–Wszystkowporządku?–zapytała,wstającirozglądającsiędookoła.

background image

Dauloodzyskałmowę.
–Tak.To…niezłabroń–wydusiłzsiebie,mrużącoczyodfioletowejpoświaty.
– Czasem się przydaje. Ruszajmy, a jeśli krzyknę, padaj jak najszybciej na
ziemię, rozumiesz? Jeśli teraz będzie tu tak wiele zwierząt jak w czasie mojej
pierwszejprzeprawy,tozanosisięnawycieczkęzprzygodami.
– Nie powinno być – potrząsnął głową. – Dotarłaś do nas zaraz po przejściu
sporegostadabololinów,atozawszepobudzaaktywnośćzwierząt.
Zzadowoleniemspostrzegł,żetawiedzabyładlaniejcałkowicienowa.
– Mamy szczęście. W takim razie dojście do wahadłowca powinno nam zająć
tylkokilkagodzin.
–Dobrze–kiwnąłgłową.–Apodrodzemogłabyśmiwytłumaczyć,dlaczegóż
towaszświatwypowiedziałwojnęnaszemu.
PrzyglądającsięJinkątemoka,dostrzegłgrymasnajejtwarzy.
– Nie wypowiedzieliśmy wam wojny – powiedziała cicho. – Inni powiedzieli
nam, że Qasama stanowi potencjalne zagrożenie. Przylecieliśmy, by to
sprawdzić.
– Jakie zagrożenie? – zaszydził. – Planeta pozbawiona nawet prymitywnych
możliwości lotów kosmicznych? W jaki sposób moglibyśmy stanowić
zagrożenie dla świata oddalonego o cała lata świetlne, w szczególności dla
takiego,któregostrzegądiabelscywojownicy?
Milczałaprzezchwilę.
– Nie będziesz tego pamiętał, Daulo, ale przez większą część dziejów Qasamy
żyliścietuwszyscywstanieekstremalnegobrakuwspółzawodnictwa.
– Wiem o tym – warknął. – Nie jesteśmy przecież ignoranckimi dzikusami,
którzynieprowadzązapisów.
Zaczerwieniłasię.
– Wiem. Przepraszam. W każdym razie wydało nam się dziwne, że ludzkie
społeczeństwo może w taki sposób współpracować. Próbowaliśmy znaleźć
przyczynę…
– I w trakcie szukania pozazdrościliście nam? – odgryzł się Daulo. – Czy tak
właśnie było? Zazdrościliście nam społeczeństwa, które stworzyliśmy, więc
przysłaliście nam te brzytwołape maszyny do zabijania, aby zabijały i
niszczyły…
–Czywiesz,żemojokimogąkontrolowaćzachowanieichwłaścicieli?
Przerwałwpółzdania.
–Co?
Westchnęła.
–Wpływająnasposóbichmyślenia.Powodują,bypodejmowalidecyzje,które
są korzystne w pierwszej kolejności dla mojoków, a dopiero potem dla

background image

właścicieli.
Daulootworzyłusta,poczymzamknąłjezpowrotem.
–Toabsurd.Totylkoptakiobronne,towszystko.
–Czyżby?Czytwójojciecmamojoka?Nigdygozżadnymniewidziałam.
–Nie…
– A co z głową rodziny Yithtrów czy którymkolwiek z ważniejszych
przywódcówMilikiczyAzras?
–WmiastachtakichjakAzrasprawiewcaleniemamojoków–odpowiedział
mechanicznie, myśli wirowały mu w głowie. Nie, to musiało być kłamstwo.
Kłamstwo wymyślone przez władców Aventiny na usprawiedliwienie tego, co
zrobiliQasamie.
A jednak… musiał przyznać, że wyczuwał zawsze jakąś obcość u tych
nielicznych posiadaczy mojoków, których dobrze znał. Być może pewnego
rodzaju…łagodność.
–Toprzecieżniemasensu–powiedziałwkońcu.
– Oczywiście, że ma – przyznała. – W dziczy mojoki dobierają się w pary z
krisjawami po to, by polować. Mojokom daje to też dostęp do żywicieli dla
embrionów.
–Tak,znamtutejszycyklreprodukcyjny–mruknąłpośpiesznieDaulo,dziwnie
zakłopotany omawianiem takich spraw z kobietą. – Dlatego miasta
zaprojektowano tak, by przepuszczać stada bololinów. Żeby mojoki mogły
docieraćdotarbinówjadącnabololinach.
– Słusznie – przytaknęła. – Mogliście przecież otoczyć miasta murami, tak jak
ogrodziliście osady, aby całkowicie pozbyć się bololinów. Zaoszczędziłoby to
wielu kłopotów… z tym że bliskość bololinów leżała w interesie mojoków,
dlatego tak je zaprojektowaliście. A że strzegąc was, nie chciały narażać
własnych piór bardziej niż to konieczne, postarały się o to, byście
współpracowalizesobąwkażdejdziedzinieżycia.
–Idlategoniemieliśmywojen,nieistniałateżrywalizacjapomiędzymiastamii
osadami – mruknął Daulo. Teraz rozumiał… bezwzględność planu
przeprowadzonego przez władców Aventiny przyprawiła go o mdłości. – Więc
postanowiliściesięwtrącić…
a skoro w Wielkim Łuku nie było już prawie krisjawów, musieliście dać
mojokomjakieśinnewyjście.Więcdaliścieimbrzytwołapy.
–Daulo…
– Czy dość napatrzyłaś się na to, czym stała się od tego czasu Qasama? –
przerwał jej ostro. – Dobrze, w porządku, być może naginaliśmy trochę nasze
życiepoto,bydaćmiejsceinnymstworzeniom.Czybyłatozbytwysokacena
zapokój?

background image

–Abyła?–odparłacicho.
Oczywistaodpowiedźcisnęłamusięnausta…alezniknęła,niewypowiedziana.
Jeślito,comówiłaJin,byłoprawdą,czyrzeczywiściebyłotowartetejceny?
–Niewiem–powiedziałwkońcu.
–Jateżnie–szepnęła.
Rozdział22
Dotarlidoceluwniecałedwiegodziny…DlaJincaławyprawastanowiłaostry
kontrastwporównaniuzciężkąpróbą,którąprzeszłaprzedtygodniem.
Niemożnabyłooczywiścieokreślić,jakwielkąróżnicęspowodowałoosłabienie
skutków przemarszu bololinów, który opisywał Daulo, a ile zawdzięczała
powrotowidozdrowia.Zpewnościąjednakniemusieliażtylewalczyć.Oprócz
krisjawa szczęścia spróbował tylko jeden drapieżnik, natomiast podczas
poprzedniejwyprawyodparłapół
tuzinapojedynczychigrupowychataków.
Zdrugiejstronyjejczujnośćikoncentracjaznajdowałysięznówwszczytowej
formie, więc być może po prostu dostrzegała potencjalne zagrożenia na tyle
wcześnie,byskutecznierobićuniki.
Ostateczniejednakprawdziwypowódniebyłważny.Przeprowadziłasiebieinie
wyćwiczonego cywila przez jeden z najniebezpieczniejszych obszarów, jakie
miała do zaoferowania Qasama… dawało to jej nadwerężonemu ego mile
widzianyzastrzykpewnościsiebie.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała, wskazując na poobijany kadłub
wahadłowca, kiedy doszli w końcu do krańca poletka przeplatających się
paprociiwyszlispoddrzewnamiejscekatastrofy.
Daulo mruknął coś pod nosem, przypatrując się najpierw wahadłowcowi, a
potemdługiejbliźniewyrytejprzezeńwkrajobrazie.
–Niebyłemdokońcapewien…–zamilkł,poczympotrząsnąłgłową.–Ityto
przeżyłaś?
–Miałamszczęście–powiedziałacicho.
–Bógbyłztobą–poprawiłją.
Wziąłgłębokioddech.
–Wybacz,żewątpiłemwtwojąopowieść.Twoiwspółtowarzysze…?
Jinzacisnęłazęby.
–Sąwśrodku.Tędy.
Klapalukubyłauchylonanakilkacentymetrów,takjakjąpozostawiła,musiała
więc oprzeć się nogą o kadłub, by wykorzystując dźwignię otworzyć właz.
Przynajmniej–
pomyślała ponuro – oznacza to, że nie dostał się do nich żaden z większych
padlinożerców. Chyba lepsze to niż nic. Po raz ostatni odetchnęła czystym

background image

powietrzem,zebrałasięwsobieiweszładośrodka.
Zapachniebyłażtakokropny,jaksiętegoobawiała,ciałanatomiastwyglądały
gorzej.
–Klapaniepowstrzymałabyowadów–odezwałsięDaulo,stojącytużzanią.
Wjegogłosiebrzmiałoniewielemniejszenapięcie,niżsamaodczuwała,ibyło
jasne,żeoddychałustami.
–Czynapokładziesąjakieśłopaty?
–Powinnabyćprzynajmniejjedna.Spróbujmytutajztyłu.
Znaleźli ją prawie natychmiast, razem ze sprzętem do budowy awaryjnego
schronienia.Byłasolidna,choćmała,przeznaczonawyraźniedolżejszychprac.
Ale Jin i tak nie miała zamiaru kopać bardzo głęboko, więc dodatkowa silą,
którą dawało jej wspomaganie, w zupełności rekompensowała niewygodę
krótkiegotrzonka.Wpół
godzinypóźniejpięćgrobównakrańcumiejscakatastrofybyłogotowych.
Dauloczekałnaniąobokwahadłowcaiokazałosię,żewczasiekiedykopała,
zmontowałzkawałkówruripoduszekzsiedzeńimprowizowanenosze.Odciął
teżpięćzużytychpoduszekpowietrznychizrobiłznichpokrowcenaciała.
Przynajmniej się na coś przydadzą – pomyślała, razem z Daulem układając w
nichzwłoki.–Zpewnościąpoduszkiniepomogłynam,kiedyjeszczewszyscy
byliśmyżywi.
KilkaminutpóźniejstanęłaobokDaulaprzedgrobami.
– Ja… nie znam właściwego obrządku pogrzebowego – przyznała, częściowo
wobec Daula, częściowo wobec ciał leżących przed nią w grobach. – Ale jeśli
jegocelemjestpamięćiżałoba…tylepotrafięzrobić.
Nie pamiętała potem, co mówiła i jak długo, wiedziała tylko, że kiedy
skończyła, jej policzki były mokre. W milczeniu żegnała każdego po kolei, a
kiedyuniosłałopatę,Daulodotknąłjejramienia.
– Byli twoimi przyjaciółmi, nie moimi – powiedział cicho. – Ale jeśli
pozwolisz…?
Kiwnęłagłową,aonpostąpiłokrokdoprzodu.
–WimięBogawspółczującego,litościwego…
Mówiłtylkoprzezchwilę,mimotoJinpoczułasięgłębokowzruszona.Chociaż
dobór słów wskazywał na to, iż była to zwyczajowa formuła, w sposobie
mówienia Daula brzmiało jednocześnie coś bardzo osobistego. Jakiekolwiek
było jego ogólne nastawienie do Jin czy Światów Kobr, wyraźnie nie czuł
wrogościwobecjejmartwychkolegów.
-…do Boga należymy, i do Niego powracamy. Niech wasze dusze zaznają
pokoju.
Litaniadobiegłakońcaiprzezchwilęstalirazemwmilczeniu.

background image

–Dziękuję–powiedziałamiękkoJin.
– Zmarli nie są niczyimi wrogami – odpowiedział. – Tylko Bóg może teraz
pochwalićlubpotępićichczyny.
WziąłgłębokioddechizerknąłnaJinzwahaniem.
–JednegoznichnazywałaśMander?
–Tak,ManderSun–przytaknęła.–Byłjednymzmoichkolegów…diabelskich
wojowników.
–Czynaprawdębyłtwoimbratem,takjakopowiedziałaśtomojejrodzinie?
Jinoblizaławargi.
– We wszystkim poza krwią był naprawdę moim bratem. Być może jedynym,
jakiegokiedykolwiekbędęmiała.
–Rozumiem.
Daulospojrzałponownienagroby,apotemzerknąłnasłońce.
– Powinniśmy już iść. W końcu zaczną mnie szukać, a jeśli znajdą mój
samochód,toprawdopodobnieznajdąteżtwojeplecaki.
Jinkiwnęłagłowąiponowniepodniosłałopatę.Zasypaniegrobówzajęłotylko
kilkaminut,akiedyskończyła,odniosłałopatęzpowrotemdowahadłowca.
–Niemasensu,żebyleżałatuirdzewiała–powiedziała.
–Rzeczywiścieniema.
Cośwjegogłosiezmusiłojądoobróceniasięispojrzeniananiego.
–Cośsięstało?
Przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami śladom wybuchu na boku
wahadłowca.
–Jesteśpewna,żeniemogłategospowodowaćzwykłaawaria?
–Raczejtak–kiwnęłagłową.–Czemupytasz?
– Kiedy wcześniej zdziwiłaś się, że wahadłowiec nie został odnaleziony,
zakładałem, że upadek ukrył go w jakiś sposób. Ale tego… – wskazał ręką na
potrzaskanedrzewa–
wżadensposóbnieprzeoczyłbyjakikolwieksamolotwysłanynaposzukiwania.
–Zgadzamsię.Totwójświat.Niewiesz,czemuniktsięjeszczeniepokazał?
Zaprzeczyłpowolnymruchemgłowy.
–Tenterenleżyzdalekaodnormalnychtrasprzelotu,totłumaczyłoby,czemu
niezostałodnalezionyprzezprzypadek.Alenierozumiem,dlaczegonaszesiły
obronnemiałybyniewykryćtrafionegoobiektu.
Jin wzięła głęboki oddech. Sama długo zastanawiała się nad tym pytaniem… i
doszładojednegotylkosensownegowniosku.
–Chybażetoniebyływaszesiłyobronne.
Daulozmarszczyłbrwi.
–Aktóżinnymógłbytozrobić?

background image

– Nie wiem. Ale działy się tu dziwne rzeczy, Daulo. Dlatego przylecieliśmy
szukaćodpowiedzi.
–Izmienićto,comogłobysięwamniepodobać?–dodałzłośliwieDaulo.
Poczułagorąconatwarzy.
–Niewiem.Mamnadzieję,żenie.
Patrzyłnaniąjeszczeprzezkilkasekund.
–Myślę–powiedziałwkońcu–żeresztatejrozmowypowinnasięodbyćprzy
udzialemojegoojca.
Jinpoczułasuchośćwustach.
–Zaraz,Daulo…
–Maszterazprzedsobątrzydrogidowyboru,JasmineMoreau.
TwarzDaulastałasięponowniekamiennąmaską,agłoszabrzmiałtwardo.
– Możesz pójść ze mną i zaakceptować decyzję mojej rodziny w sprawie tego,
co należy z tobą zrobić. Możesz też odmówić ujawnienia swojej prawdziwej
tożsamościprzedmoimojcemiodejśćwtejchwili,przyczymdozmrokualarm
obejmiecałąQasamę.
–Zakładając,żesamemuudacisięprzejśćprzezpuszczę–zauważyłaJin.
–Tak,zakładającto.
Na policzku Daula drgnął mięsień, ale poza tym wyraz jego twarzy się nie
zmienił.
– To jest oczywiście trzecia możliwość. Pozwolić, bym zginął w puszczy. Lub
nawetmniezabić.
Jinwestchnęłazrezygnacją.
– Jeśli twój ojciec zdecyduje się oddać mnie w ręce władz, nie poddam się
biernie–
powiedziała.–Ajeślibędęzmuszonawalczyć,wieluludzimożezostaćrannych
lub zabitych. Czy przy takim założeniu nadal chcesz, żebym wróciła do twej
rodziny?
–Tak–odpowiedziałbezwahania.
W tej sytuacji Jin zdała sobie sprawę, że wybór był faktycznie prosty. Trzeba
zdecydowaćtakalboinaczej.
–Wporządku–westchnęła.–Ruszajmy.
Rozdział23
– Mój syn od początku czuł, że jesteś inna – powiedział Kruin Sammon,
wpatrującsięwJinbezzmrużeniaoka.
Obracał w palcach pałeczkę awaryjnego suchego prowiantu, wyjętą z jej
plecaka,któryleżałotwartyprzedniminaniskimstoliku.
–Widzę,żemyliłsięjedyniecodostopniaróżnicy.
Zmusiła się do spojrzenia starszemu Sammonowi w oczy. Nie było sensu

background image

udawać małej, grzecznej, podporządkowującej się we wszystkim qasamańskiej
kobietki. Jej jedyną szansę stanowiło przekonanie ich, że jest im równa i że
możnazniądojśćdoporozumienia.
Skłonienie ich do zawarcia jakiejkolwiek umowy było, oczywiście, zupełnie
odrębnąsprawą.
– Przepraszam, że musiałam was okłamywać. Zdajesz sobie sprawę, że byłam
wtedybezradnaiobawiałamsięoswojeżycie.
– Bezradny diabelski wojownik? – parsknął Kruin. – Zapisy waszych
poprzednichnapaścinaQasamęniewspominająotakichsłabościach.
–Tłumaczyłamjużnaszpoglądnatesprawy…
–Tak,waszpogląd–przerwałjejostroKruin.–Usłyszeliścieodtych…tych…
–Troftów–podpowiedziałcichoDaulozeswegomiejscaobokojca.
– Dziękuję. Usłyszeliście od tych potworów, Troftów, którzy, przypominam,
odwiedzili nas także głosząc pokój, usłyszeliście od nich, że jesteśmy
niebezpieczni i nawet nie zastanawiając się nad tym, że mogli się mylić,
przygotowujeciesiędowojnyznami.Iniemów,żebyłatowinainnych.Nawet
jeślimójsynnierozpoznałtwegonazwiska,jajerozpoznaję.
–Jejnazwiska?–Daulozmarszczyłbrwi.
Jinoblizaławargi.
–MójojciecnazywasięJustinMoreau–powiedziałaspokojnie.–Jegobratnosi
imięJoshua.
Daulozbladłnieco.
–Diabelskiwojownikijegocień–szepnął.
Awięcstraszneopowieściojejojcuistryjuniezostałyzapomnianezbiegiem
czasu.
Jinpowstrzymałagrymas.
– Kruinie Sammon, musisz zrozumieć, że w naszej ocenie mojoki stanowiły
takie samo zagrożenie dla was jak i dla nas. Podejmując decyzję, mieliśmy na
uwadzetakżeiwaszedobro.
– Wasza życzliwość wyraźnie pozostała nie wynagrodzona – zadrwił gorzko
Kruin.–
ByćmożeShahnidoceniąwasządziałalność.
–Innymwyjściembyłydziałaniawojennenapełnąskalę–przypomniałacicho
Jin.–
Iniedrwij,bylitacy,którzyuważali,żebędzietokonieczne.Wieluznasbyło
przerażonychtym,coplanetaludzipodkontroląmojokówmogłabyzrobićnam,
gdybyście wydostali się z tego świata. Czy wasze zapisy poświadczają, że
groziliście,żewydostanieciesiękiedyśizniszczycienas?
– I tym tłumaczysz tak destrukcyjne uderzenie prewencyjne? – zapytał ostro

background image

Kruin.–
Groźbąrzuconązpowodusamoobrony?
– Niczego nie tłumaczę – powiedziała Jin. – Staram się pokazać, że nie
zrobiliśmytegoznienawiściczywrogości.
– Chyba wolelibyśmy jakieś gorętsze uczucie od tej zimnej kalkulacji –
odparował
Kruin. – Wysłaliście do walki drapieżne zwierzęta, zamiast załatwić sprawę
samemu.
– Ale czyż nie rozumiesz? – argumentowała Jin. – Całe działanie oparte na
brzytwołapachbyłojedynym,któremogłoodsunąćodwasmojokibeznaprawdę
poważnychszkóddlawaszegobezpieczeństwaiogólnegodobra.
–Poważnychszkód?–wtrąciłDaulo.–Ajakmyślisz,pocojesttadodatkowa
siatkanamurze?
Kruinpowstrzymałgogestem.
–Wyjaśnij.
Jinwzięłagłębokioddech.
– Kiedy większości brzytowołap będą towarzyszyły mojoki, napaści na ludzi
powinnyustać.
–Dlaczego?–parsknąłKruin.–Dlatego,żemojokibędąnasciepłowspominać?
–Nie.–Jinpotrząsnęłagłową.–Dlatego,żeumieciezabijaćbrzytwołapy.
CzołoKruinaprzecięłazmarszczka.
– To nie ma sensu. Nie jesteśmy w stanie zabić ich tyle, żeby to robiło jakąś
różnicę.
– Nie musimy – powiedział Daulo, jego głos stał się nagle zamyślony. – Jeśli
Jasmine Moreau ma rację co do mojoków, sama umiejętność ich zabijania
wystarczy.
Kruinuniósłbrew,zerkającnasyna.
–Wyjaśnij,DauloSammon.
WzrokDaulaspoczywałnaJin.
–Mojokisąnatyleinteligentne,byzrozumiećsiłęnaszejbroni.Czytoprawda?
Jin przytaknęła, a Daulo zwrócił się do ojca. – A więc mojoki mają interes w
tym, by pomiędzy nami a ich brzytwołapami jak najrzadziej dochodziło do
walki.
–Acoztym,któregospotkałeśdziśranowpuszczy?–zaszydziłKruin.–Miał
mojoka,aitakcięzaatakował.
Daulopotrząsnąłgłową.
–Myślałemotym,mójojcze.Niezaatakował,dopókijaniestrzeliłem.
– Spekulacje – potrząsnął głową Kruin. Ale zmarszczka nie zniknęła z jego
czoła.

background image

–Pamiętajoprzeszłości–przypomniałaJin.–Wasiludziepowiedzielinam,że
krisjawyteżbyłykiedyśdlamieszkańcówQasamywzględnienieszkodliwe.
Niebezpiecznestałysiędopierowtedy,kiedyzaczęłyjeopuszczaćmojoki.
Kruinprzeniósłspojrzenienasprzętizapasyzinnejplanetyrozłożonenajego
stole.
– Powiedziałaś, że Shahni byli świadomi efektów, jakie wywierały na nas
mojoki.
Dlaczego więc mieliby ryzykować utratę swojej wewnętrznej harmonii i
oczyszczaćmiastazmojoków?
Jinpotrząsnęłagłową.
– Nie wiem. Być może mojoki szybciej opuściły miasta, kiedy pojawiło się
alternatywnerozwiązanie.
– Albo miasta zdały sobie sprawę, że główny konflikt nie będzie dotyczył ich
mieszkańców,alenas,osadników–mruknąłDaulo.
– Być może. – Kruin spojrzał twardo na Jin. – Ale jakiekolwiek są powody i
motywacje, najważniejsze jest to, że ludzie Aventiny wmieszali się w sprawy
naszegospołeczeństwa.Aczyniącto,sprowadzilinanastrudyiśmierć.
Jinspojrzałamuprostowoczy,starającsiępozbyćuczucia,żetoonasamajest
tuosądzana.
– Najważniejsze – poprawiła cicho – że byliście niewolnikami. Czy
wolelibyście,żebyzostawionowastakimi,jakimibyliście:niewpełniludźmi?
– Zawsze można podać miłość jako przyczynę czyjegoś działania – stwierdził
Kruin z gorzkim uśmiechem. – Powiedz mi, Jasmine Moreau, gdybyśmy
zamienili się miejscami, czy podziękowałabyś nam szczerze za zrobienie tego,
cowyzrobiliścienam?
Jinprzygryzławargę.Łatwobyłobyskłamać…ijakżebezsensu.
– W tym punkcie waszej historii, w którym teraz się znajdujecie… nie. Mogę
mieć tylko nadzieję, że przyszłe pokolenia zrozumieją, że to, co uczyniliśmy,
naprawdęmusiałozostaćzrobione.Iuwierzą,żenaszeintencjebyłyszlachetne,
nawetjeśliniebędąnammogłyszczerzepodziękować.
Kruin westchnął i zamilkł, jego wzrok powędrował w kierunku stołu. Jin
zerknęła na Daula, a potem popatrzyła za okno. W całej Milice popołudniowe
cieniezaczynałysięwydłużać–wkrótcenadejdzieczasnawieczornyposiłek.
Znakomity moment na to, by ją uśpić lub otruć, jeśli zdecydują, że jest zbyt
niebezpieczna,byzniąpertraktować…
–Czegoodnasoczekujesz?–Kruinprzeciąłnagletokjejrozmyślań.
Jinskupiłaswąuwagęnanim,zbierającsięwsobie.Topytaniemusiałopaśći
bardzodługozastanawiałasię,jakdużopowinnaimpowiedzieć.Alezakażdym
razem, kiedy rozważała ten problem, dochodziła do tego samego wniosku:

background image

jedynymwyjściembyłacałkowitaszczerość.Zaufanie,któreudałojejsiędotej
pory zdobyć – nie pochlebiała sobie, że było go sporo – prysłoby natychmiast,
gdyby złapali ją na jeszcze jednym kłamstwie. A bez ich zaufania nie miała
najmniejszejszansyaninawykonanieswojegozadania,aninapozostanieprzy
życiu.
–Popierwsze–zaczęła–muszęwampowiedzieć,żeprzezostatnietrzydzieści
lat śledzimy was za pomocą satelitów szpiegowskich orbitujących waszą
planetę.
Przygotowałasięnawybuch,aleKruintylkokiwnąłgłową.
– To żadna tajemnica. Każdy na Qasamie je widział. Blade punkciki
przesuwające się na tle nocnego nieba. Powiadają, że ulubionym tematem
rozmównaspotkaniachShahnijestznalezieniesposobuichzniszczenia.
–Niedziwięsię–przyznałaJin.–Wkażdymraziewydajesię,żektośznalazł
wreszcienatosposób.
Kruinuniósłbrew.
–Ciekawe.Rozumiem,żeprzyleciałaśtu,bytegokogośpowstrzymać?
Jinpotrząsnęłagłową.
–Taknaprawdętonie.Naszagrupaprzyleciałatylkozebraćinformacje.Tonie
takieproste,jaksięmożewydawać.Satelitówniktbezpośrednionieniszczy,są
tylko tymczasowo unieruchamiane… i jak do tej pory nie jesteśmy w stanie
dojśćtotego,wjakisposób.
Opisałanajlepiej,jakpotrafiła,przerwypowstałewzapisach.
– Szalę przeważył fakt, że stwierdzono wyraźny porządek w występowaniu
przerw.
Większośćznichprzypadałanatenzadaszonykompleksbudynkównapomocny
wschódodAzras.
–NapewnomasznamyśliMangus–powiedziałDaulo.
–Awięctaktosięnazywa?
Jinzmarszczyłabrwi.Słowotobyłojejmgliścieznajome…
–CzyMangustoczyjeśimię?
Daulopotrząsnąłgłową.
– Ta nazwa to starożytny rdzeń słowa „mangusta”. Nie wiem, dlaczego tak to
miejscenazwali.
Jinpoczułasuchośćwgardle.Mangusta.LegendarnezwierzęzeStarejZiemi…
którego sława brała się z jego umiejętności zabijania kobr. Prawdopodobnie
mogłabymcipowiedzieć–pomyślałaponuro–czemutakjenazwali.
–Niewiecie,cotamsiękonkretniedzieje?
Kruinwpatrywałsięwjejtwarz,aleniezależnieodtego,cozniejwyczytał,nie
zapytałonic.

background image

– Badania i produkcja sprzętu elektronicznego – powiedział. – Całkiem chyba
spora,sądzącpoilościachoczyszczonychmetali,jakieodnaskupują.
– Ilościach, które wydają się nadmierne dla tego rodzaju produkcji sprzętu
elektronicznego?–zapytałaJin.
– A jakie ilości uznajesz za nadmierne? – odparł Kruin. – Musiałbym znać
wielkośćprodukcji,zanimmógłbymdokonaćjakichkolwiekporównań.
–Acoonikonkretnieprodukują?Czymacietujakieśegzemplarze?
Kruinpotrząsnąłgłową.
–Tetowarytrafiająprzeważniedomiast.
Albotowłaśniemówisięosadnikom–pomyślałaJin.
–Czymożnajakośsprawdzićwielkośćtejprodukcji?
KruiniDaulospojrzeliposobie.
– Moglibyśmy prawdopodobnie uzyskać odpowiednie dane z Azras –
powiedział
Kruin. – Z innych miast… raczej nie. Mogłoby nam pomóc, gdybyśmy
wiedzieli,czegoszukasz.
Jinwzięłagłębokioddech.
–GrupaanalitycznanaAventiniesądziła,żeMangusmożebyćośrodkiembadań
rakietowych.
Kruinnaglespoważniał.
–Badańrakietowych?Jakichrakiet?
Jinwyciągnęłabezradnieręce.
–Tojednazrzeczy,którychmuszęsiędowiedzieć.Aleprzychodząmidogłowy
tylkodwazastosowaniarakiet:jakopojazdówdolotówkosmicznych…lubjako
broni.
Kruinprzezdłuższąchwilęwpatrywałsięwniąwmilczeniu.
– Więc jeśli prawdą okaże się to pierwsze, napiszesz w raporcie, że znów
staliśmysiędlawaszagrożeniem?–spytałnagleostro.–Adiabelscywojownicy
przyjadą i jako ostrzeżenie zniszczą Mangus? Natomiast jeśli to tylko miasta
planują szantaż lub otwartą wojnę przeciwko osadom, to się ucieszycie i
zostawicienaswspokoju?
Jinwytrzymałajegospojrzenie,niemrugnąwszyokiem.
– Gdybyśmy chcieli was zniszczyć, moglibyśmy zrobić to na sto różnych
sposobów.
To nie groźba, to stwierdzenie faktu. Przybyliście z Dominium Ludzi, musicie
więc pamiętać o straszliwej broni, którą jest w stanie stworzyć świat
technologiczny.
Kruinskrzywiłsię.
–Pamiętamy–przyznał.–Tobyłjedenzpowodów,dlaktórychwyjechalinasi

background image

przodkowie.
–Wporządku.Niebędziemypróbowaliwasniszczyć.Czyuwierzyciewto,czy
nie, jest to prawda. Prawdą jest także to, że nie mamy absolutnie żadnego
interesuwprowadzeniuzwaminiepotrzebnejwojny.Niechcemymarnowaćani
czasu,anipieniędzy,aniistnieńludzkichnatakiecele.JeśliQasamaopracowuje
technologię lotów kosmicznych… cóż, powinniśmy umieć się z tym pogodzić.
Jeśli, oczywiście, będziemy mogli być w miarę pewni, że cała planeta nie
powstanie,bynaszaatakować.
Daulosyknąłszyderczo.
– Kto na Qasamie mógłby być na tyle głupi, by poprowadzić podobny
samobójczyatak?Iktobyłbynatyległupi,byzanimpójść?
Jinpotrząsnęłagłową.
–Niewiem.Tokolejnarzecz,którejmuszęsiędowiedzieć.
–AjeśliwMangusbudujesięrakietydowojnytotalnej?–drążyłKruin.–Czy
twoi ludzie, odnowiwszy w nas zdolność do niszczenia, odwrócą się po prostu
plecami?
Jinzacisnęłazęby.Znowuniebyłosensukłamać.
–Tomożliwe.Mamjednaknadzieję,żenie,niemniejnasiprzywódcymogliby
tak zadecydować. Miej na uwadze, że skoro moi współtowarzysze nie żyją, ja
jestem tą misją. Jeśli mój raport stwierdzi, że nie stanowicie zagrożenia i że
będziemy w stanie zyskać więcej poprzez ustalenie stosunków politycznych i
handlowych z waszą kulturą, niż gdy pozwolimy, żeby ta kultura zniszczyła
samąsiebie…
Wzruszyłaramionami.
– Kto wie, co zrobią? Mój stryj jest w zarządzie, więc istnieje szansa, że mój
głoszostanieprzynajmniejwysłuchany.
–Twójstryjtoten,któryledwouciekłżywyzQasamy?–zapytałKruin.
Potrząsnęłagłową.
–Nieten.Jegobrat,CorwinMoreau,jestgubernatoremnaAventinie.
Kruinzmarszczyłbrwi.
–Twojarodzinamatakistatusitakąwładzęnatwojejplanecie?
Po plecach Jin przebiegł dreszcz. Ojciec w areszcie domowym. Los kariery
politycznejstryjaCorwinaspoczywającynajejwłasnychbarkach…
–Przynajmniejchwilowo–westchnęła.–Istniejąsiły,którestarająsięzmienić
tenstan.
–Atadecyzjazależyodraportu,zktórymwrócisz?–zapytałKruin.
– Raczej od tego, jak ja osobiście sobie poradzę z wykonaniem misji. – Jin
potrząsnęła głową. – Ale to nieważne. Powiedziałam wam, dlaczego tu jestem,
odpowiedziałam na wszystkie wasze pytania najlepiej, jak umiałam. Musze

background image

wiedziećteraz,czypozwoliciemidokończyćmojąmisję.
Kruinzacisnąłusta.
– Utrzymanie twojej tożsamości w tajemnicy wśród naszej rodziny byłoby
wysoce niebezpieczne, jestem pewien, że zdajesz sobie z tego sprawę. Gdyby
wykrytocięwjakiśinnysposób,reperkusjebyłybykatastrofalne.Cooferujesz
namwzamianzaponiesioneprzeznasryzyko?
–Coproponujesz?–zapytałaJin,starającsięmówićopanowanymgłosem.
Udało się – pomyślała, niepewna jeszcze, czy w to wierzyć. – Zaczął ze mną
pertraktować.
Obytylkochciałczegoś,comogłabymuofiarować.
– Jak już się zorientowałaś, wasz plan podzielenia naszego społeczeństwa na
zwalczające się frakcje powiódł się aż za dobrze. Czymkolwiek okazałoby się
Mangus,wiesz,żejużterazpomiędzymiastamiiosadamiistniejąpewnetarcia.
Oprócz kwestii mojoków, napięcia spowodowane są tym, że ciężki przemysł
skupiony jest w miastach, a kontrola nad zasobami naturalnymi znajduje się w
rękachosad.
Jin kiwnęła głową. Była to klasyczna sytuacja, prawdopodobnie odtwarzana
setkirazyodnajwcześniejszychdniludzkości.Pomyślałaprzelotnie,żedobrze
byłobywiedzieć,jakradziłysobieztymróżnorodnekulturyStarejZiemi.
–Mamnadzieję,żeniechcecie,żebymtojarozładowałatęsytuację…
–Nieoceniajtakniskomojejinteligencji–przerwałjejzimnoKruin.–Tonasz
świat, nasza polityka, nasza kultura, nasze społeczeństwo, jakakolwiek rada od
ciebie,człowiekazinnejplanety,byłabybardziejniżbezużyteczna.
Jinprzełknęłaślinę.
–Przepraszam.Mówdalej,proszę.
Kruinwpatrywałsięwniąprzezchwilę,zanimzacząłmówićdalej.
–Jużterazprzygotowujemysię,byrazemprzeciwstawićsiępróbomdominacji.
PrzywódcyosadwtejczęściQasamyspotykająsięcojakiśczas,żebyomawiać
sytuacjęikoordynowaćpotrzebnedziałania.Alesąteżtacy,którzywidząwtym
zamieszaniu szansę na osiągnięcie postępu… i jeśli faktycznie w najbliższej
przyszłości na Qasamie ma wybuchnąć takie zamieszanie, chcę, aby rodzina
Sammonówmogłastawićmuczołobezniebezpiecznychprzeszkódzaplecami.
Jinskrzywiłasię.
– Przeszkód w rodzaju rodziny Yithtrów z drugiej strony Wewnętrznego
Zieleńca?
–Widzę,żeDaulocionichpowiedział–warknąłKruin.–Zrozumieszwięc,że
ich obsesyjny zamiar doprowadzenia do naszego upadku jest czymś, z czym
należysięrozprawić.Wydajesię,żenadszedłkutemustosownyczas.
–Czychcesz,żebymzamordowałakogośznich?–zapytałacichoJin.–Bojeśli

background image

tak,toodrazupowiemci,żeniemogętegozrobić.
–Jesteśprzecieżwojownikiem,prawda?–wtrąciłDaulo.
–Zabijaniewczasiewojnytonietosamocomorderstwo–odparła.
– Nie chcę, żebyś mordowała – potrząsnął głową Kruin. – Chcę tylko, byś
znalazła sposób na osłabienie wpływów rodziny Yithtrów w tej osadzie.
Proponuję ci taki układ, Jasmine Moreau: zniszczenie potęgi tej rodziny w
zamianzaazylwnaszej.
Topowinnobyćmożliwe,choćwtejchwiliniemiałażadnegopomysłu,jaktego
dokonać. Ale co się stanie potem? – pomyślała. – Co dla tej kultury oznaczało
zniszczeniepotęgirodziny?Byćmożeutratędomówlubnawetwygnaniecałej
familiizosady?Czymogłobytoprowadzićbezpośredniodomasowejśmierci,
samobójstwlubmorderstw?
Implikacjemoralnesamewsobiebyływystarczającopoważne…aleewentualne
konsekwencje polityczne jeszcze gorsze. Stworzyłoby to wyraźny precedens
mieszaniasięŚwiatówKobrwsprawyQasamy,wpełnymtegosłowaznaczeniu.
Zarząd prawdopodobnie chętnie wynagradzałby gotowych do współpracy
Qasaman, ale z punktu widzenia Qasamy układ z Kruinem zakrawał na zdradę
stanu. Czy ze względów etycznych mogła pozwolić sobie na udział w czymś
takim?
Aczywogólemiałajakikolwiekwybór?
–Proponujęciinnyukład–powiedziaławkońcu.–Niezniszczępotęgirodziny
Yithtrówbezpośrednio,alesprawię,bywaszprestiżipozycjawzrosłytak,żenie
odważąsięwamsprzeciwiać.
Kruinmierzyłjąwzrokiem.
–Ajakzamierzasztegodokonać?–zapytał.
–Niewiem–przyznała.–Aleznajdęnatosposób.
Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza. Potem, biorąc głęboki oddech,
Kruinkiwnąłpoważniegłową.
–Układzostajezawarty.Ty,JasmineMoreau,znajdujeszsięterazpodochroną
mojejrodziny.Naszarodzinajesttwoją.Osłaniamycięnaszymżyciem.
Jinprzełknęłaślinę.
– Dziękuję ci, Kruinie Sammon. Nie zawiodę waszej gościnności ani naszego
układu.
Kruinkiwnąłponownie,poczymwstałzpoduszek.Daulouczyniłtosamo.
– Jutro przyjadą do Miliki przedstawiciele Mangus, aby odebrać dostawę
naszychmetali.Możechceszrozpocząćswojebadaniaodobserwowaniaich?
–Takteżzrobię–powiedziałaJin.
– A teraz… – Kruin pochylił się nad biurkiem i nacisnął guzik. – Czas na
wieczornyposiłek.Chodźmy,dołączymydopozostałych.

background image

Jin zachowała obojętny wyraz twarzy. Środki usypiające lub trucizna przy
wieczornymposiłku…
–Tak–zgodziłasię.–Chodźmy.
Rozdział24
Natrętny dzwonek telefonu stojącego przy łóżku wyrwał Corwina ze snu. Na
pewnojakieśkłopoty–pomyślałodrazu,skupiającsięzwysiłkiemnazegarze.
Ale nie był to w końcu środek nocy, było kilka minut po szóstej, więc i tak
prawieczaswstawać.
Pewnie to tylko Thena z jakimiś pilnymi zmianami terminów spotkań czy coś
podobnego
–pomyślał,sięgającdowłącznikatelefonu.
–Halo?
Ale to nie twarz Theny ukazała się na ekranie. To był gubernator generalny
Chandler… miał najbardziej ponurą minę, jaką Corwin kiedykolwiek u niego
widział.
– Powinieneś jak najszybciej przyjechać na lądowisko – powiedział bez
wstępów.–
Za około kwadrans będzie lądował „Southern Cross”, na pewno chcesz się
dowiedzieć,zczymprzyleci.
– „Southern Cross”? – Corwin zmarszczył brwi. Poczuł gwałtowne skurcze w
żołądku.–Cosięstało?
–Wszystko–parsknąłgniewnieChandler.–Przyjeżdżaj.
Corwinzacisnąłzęby.
–Takjest,sir.
Ekrantelefonuzgasł.
–Cholera–mruknąłpółgłosemCorwin.Opuszczającnogizłóżkazłapałubranie
i zaczął je wkładać. Tak szybki powrót „Southern Cross” mógł być
spowodowany tylko jednym: misję na Qasamę musiało spotkać jakieś
nieszczęście.
Zawahał się, serce waliło mu w piersiach. Katastrofa. Stan pogotowia,
wymagający szybkiego działania… Wieloletnie doświadczenie mówiło mu, że
komitetyiradyniedziałałyszybko.Dziełonajszybciejgotowe,gdykomitetysą
jednoosobowe–
przypomniałmusięstarydwuwiersz.
Zaciskajączęby,sięgnąłzpowrotemdotelefonuiwystukałnumer.
Dotarł na lądowisko w ciągu dwudziestu minut. Okazało się, że Chandler
wydzielił
jedną z sal konferencyjnych w budynku przylotów. Dwaj inni członkowie
zarządu,TelekiPriesly,przyjechaliprzednim…jednospojrzenienaichtwarze

background image

przekonałogo,żesytuacjawyglądałagorzej,niżsiętegoobawiał.
Miałrację.
Raport kapitana Koi trwał krótko, częściowo dlatego, że nie było wiele do
powiedzenia, a częściowo dlatego, że powiększone telezdjęcie na ściennym
ekranieznajdującymsięzanimmówiłosamozasiebie.
–Zdecydowaliśmynieczekać,żebysprawdzić,czyodnalazłkapsułęratunkową

kończył kapitan – zakładając, że lepiej dla niego będzie, jeśli wrócimy i
ogłosimyalarm.
– Spojrzał na Chandlera. – Tak naprawdę to wszystko, co mam, gubernatorze.
Czychcepanzadaćjakieśpytania?
Chandler zapytał o coś i Koja mu odpowiedział, ale Corwin nic z tego nie
usłyszał.
Migający nierzeczywisty i straszny obraz oddzielił go od reszty obecnych. Od
reszty wszechświata. Ostatni widok Jin, kiedy machała do niego z trapu
wejściowego „Southern Cross” stanął mu przed oczami… przed komputerowo
powiększonym obrazem śmierci wahadłowca, wciąż wyświetlanym na ścianie
salikonferencyjnej.Jajątamposłałem.Tamyślwirowałamuwgłowieniczym
lodowatatrąbapowietrzna.Jatoprzeforsowałem.
Zmusiłem ich, żeby zrobili z niej Kobrę. A potem wysłałem ją na Qasamę…
wszystkopoto,bypokrzyżowaćplanymoichpolitycznychwrogów.
Wimiępolityki.
Ktoś wołał go po imieniu. Spojrzał przed siebie i zobaczył mierzącego go
wzrokiemChandlera.
–Tak?
– Pytałem, czy ma pan jakieś komentarze lub sugestie – powtórzył spokojnie
generalnygubernator.
Corwin patrzył mu przez chwilę prosto w oczy. Chandler odwzajemniał
spojrzeniebezmrugnięciaokiem.Byłotospojrzeniemężastanu,któreCorwin
tak często u niego widywał… i którego zawsze nienawidził. Pojawiało się
nieodwołalniezawszewtychmomentach,kiedyChandlerstarałsięuchodzićza
kogoś, kto stoi ponad polityką lub wtedy, kiedy chciał wyprzeć się wszelkiej
odpowiedzialnościzacoś,wczymuprzedniomaczałpalce.
A więc tak będzie i tym razem, prawda? – pomyślał Corwin widząc to
spojrzenie.–
Nie przyjmiesz większej odpowiedzialności, niż będziesz zmuszony? Cóż,
zobaczymy.
Ale najpierw musiał zadać pewne pytanie. Przenosząc wzrok na Koję, wziął
głębokioddech.

background image

– Kapitanie, czy istnieje…? – Oblizał wargi i spróbował ponownie. – Czy są
jakieśsygnałyotym…którazKobrmogłaprzeżyć!
NapoliczkuKoidrgnąłmięsień.
– Przykro mi, gubernatorze, ale nie ma – powiedział niemalże delikatnie. – W
ciąguostatnichośmiudnisetkirazyprzeglądaliśmydane.Niemasposobu,aby
tookreślić.
Corwinkiwnąłgłową,czującnasobiespojrzeniapozostałych.
–WięcbyćmożetoJinprzeżyłaijesttamteraznadole,prawda?
Kojawzruszyłnieznacznieramionami.
–Możliwe,żetoona.Równiemożliwe,żesątamwszystkieKobry.
Żadnejfałszywejnadziei–ostrzegłsiebieCorwin.
Aletosamoostrzeżenieniebyłopoważneiwiedziałotym.Czuł,żepozbawiony
nadziei jego umysł ucieka od fali poczucia winy, która go zalewała. Ale mając
nadzieję…
tęsamąfalęmożnabyłowykorzystać.Użyćjejtak,bypomścićto,costałosięz
jegosiostrzenicą.Niezależnieodtego,czyżyła,czynie,byłjejtowinien.
–Chwilowo–powiedział,spoglądającznównaChandlera–możemydarować
sobie wszelkie wzajemne obwinianie się za to, dlaczego „Southern Cross” nie
miał na pokładzie żadnego sprzętu awaryjnego na wypadek takiej właśnie
katastrofy. W tej chwili naszym najważniejszym zadaniem jest zebranie grupy
ratunkowejiwysłaniejejjaknajszybciejnaQasamę.Jakiekrokizostałypodjęte
wtymkierunku?
–RozmawiałemzkoordynatoremMaungKha–odparłChandler.–Dyrektorzy
akademiisporządządlanaslistę.
–Kiedybędziegotowa?–zapytałCorwin.Prieslyporuszyłsięnakrześle.
–Chcepanjąmiećszybko,czymabyćzrobionaporządnie?–zapytałCorwina.
–Jednoidrugie–warknęłaTelek,zanimCorwinzdążyłodpowiedzieć.
–Niewątpię,gubernatorze…–zacząłPriesly.
–PanieChandler–przerwałamuTelek–zakładani,żewłączonomniewskład
tejradywojennejzpowodumojejbezpośredniejznajomościsprawzwiązanych
zQasamą?
W porządku. Więc skorzystajcie łaskawie z tej znajomości i słuchajcie, kiedy
mówię wam, że Moreau ma rację. Jeśli chcecie odzyskać swoją Kobrę żywą,
licząsiędosłownieminuty.Qasamaniesąszybcyibystrzy,akiedyjużwykonują
swójruch,niezostawiajązbytdużegopolamanewru.
– Rozumiem – powiedział Chandler, z wyraźnie wymuszoną cierpliwością. –
Ale jak przypomniał gubernator Priesly, solidne wykonanie tej roboty wymaga
pewnegoczasu.
– To zależy od tego, jak skomplikowanymi kanałami będzie się pan upierał

background image

ciągnąćtęsprawę.
– Jest powód, aby te kanały istniały – mruknął Priesly. – Akademia ma
komputeryilisty,którychpanpotrzebuje,żebyznaleźćnajlepszychludzidotej
roboty.ChybażewolałbypansamzebraćjakąśprzypadkowągrupkęKobr?
– Nie będzie potrzeby – powiedział spokojnie Corwin. – Ta sprawa jest już w
toku.
Wszystkiespojrzeniaspoczęłynanim.
–Cóżtomaznaczyć?–zapytałostrożnieChandler.
–Toznaczy,żezanimwyszedłemdziśranozdomu,zadzwoniłemdoJustinai
powiedziałemmu,żecośsięstałozmisją.
–Copanzrobił?–parsknąłPriesly.–Moreau…
–Zamknijsię–zgasiłgoChandler.–I…?
– Zleciłem mu, żeby zorganizował ekspedycję ratunkową – wyjaśni Corwin. –
Zagodzinępowinienmiećgotowąlistę.
Przezdłuższąchwilęwsalipanowałaniepewnacisza.
– Przekroczył pan dość rażąco swoje kompetencje – odezwał się w końcu
Chandler.–
Mógłbympanausunąćzatozestanowiska.
– Zdaję sobie z tego sprawę – przytaknął Corwin. – Jeszcze jedno. Tę grupę
poprowadziJustin.
Prieslyrozdziawiłusta.
– Justin Moreau podlega aresztowi domowemu – warknął. – Jeżeli pan
zapomniał,oskarżonogoonapaść.
– W takim razie trzeba będzie te zarzuty wycofać w trybie przyśpieszonym,
nieprawdaż?
–Otak,oczywiście–parsknąłPriesly.–Co,spodziewasiępan,żetakpoprostu
siępoddamy…
– Justin był już na Qasamie – powiedział Corwin ze wzrokiem utkwionym w
Chandlerze. – Widział Qasaman z bliska, zarówno w bojowych, jak i innych
sytuacjach.NiktinnynaŚwiatachKobrniematakichkwalifikacji.
– W drugiej misji qasamańskiej brało udział czterdzieści osiem Kobr –
przypomniał
Chandler.Jegotwarzbyłamaską,aleCorwinwyczuwałpodniągniew…abyć
może też i narastającą rezygnację. – Ktoś z nich mógłby poprowadzić tę
wyprawę.
– Z tym że nikt z nich nie ma nawet podobnych doświadczeń jak Justin, jeśli
chodzi o qasamańskie społeczeństwo – potrząsnęła głową Telek. – Moreau ma
rację,panieChandler.Najlepszymdowódcągrupybędziektośznaszejpierwszej
misji szpiegowskiej. A jest tylko jedna osoba na tyle młoda, by brać ją pod

background image

uwagę.
–Wtakimrazienależytozrobić–zażądałPriesly.
Telekobróciłakuniemulodowatespojrzenie.
–Proszębardzo.NazywasięJoshuaMoreau.
Wsaliponowniezapanowałacisza.
–Niemuszęprzecieżnatopozwolić–odezwałsięwkońcuChandler,zwracając
siębardzocichodoCorwina.–Mogęzignorowaćzaleceniapańskiegobrata,do
wydania których nie miał upoważnienia, i zastosować się do rad dyrektorów
akademii. A pan Priesly ma racje. Tę misję może przecież poprowadzić ktoś
inny.
– Może pan też posłuchać, co powie społeczność Aventiny – odpowiedział
równie cicho Corwin – kiedy się dowie, że jego przywódcy zmarnowali czas,
kłócącsięoszczegóły.Apotemwybralinienajlepszerozwiązanie.
–Toszantaż–warknąłPriesly.
Corwinspojrzałmuprostowoczy.
–Topolityka–poprawił.
WstałispojrzałponownienaChandlera.
– Skoro już skończyliśmy, panie gubernatorze, pojadę teraz do mego biura.
Justin skontaktuje się ze mną, jak załatwi sprawę. Jestem pewien, że będzie
chciałosobiściezorganizowaćgrupę,kiedyjejczłonkowieprzyjadądoCapitalii.
Czy mogę założyć, że jego papiery dotyczące zwolnienia zostaną przekazane
mniejwięcejdopołudnia?
Chandlerzacisnąłzęby.
–Tojestdowykonania.Przypuszczam,żechcepancałkowitegoułaskawienia?
– Albo oficjalnego wycofania zarzutów. Cokolwiek pan i pan Priesly
zdecydujeciesięwypracować.
Ruszyłkudrzwiom,aleChandlergozatrzymał.
– Zdaje pan sobie oczywiście sprawę – powiedział posępnie gubernator
generalny–
że od tej chwili bierze pan na swoje barki los tej ekspedycji. Jeśli się nie
powiedzie z jakiegokolwiek powodu, to pan poniesie za to całą
odpowiedzialność.
–Rozumiem–powiedziałsztywnoCorwin.–Rozumiemteż,żejeślisprawasię
powiedzie, pan Priesly i jego współpracownicy postarają się, aby moim
udziałemstałasięjaknajmniejszaczęśćtejzasługi.
– Bardzo dobrze rozumie pan politykę – mruknęła Telek. – Prawie panu
współczuję.
Corwinspojrzałnanią.
– Na szczęście rozumiem też lojalność wobec rodziny. I wiem, co jest

background image

ważniejsze.
SkinąłgłowąChandlerowiiwyszedł.
Corwin w przeszłości wielokrotnie widział zdolności organizacyjne Justina,
mimotobyłzadziwionyszybkością,zjakąbratzorganizowałwCapitaliigrupę
ratunkową.
O ósmej wieczorem tego dnia, zaledwie piętnaście godzin po powrocie
„SouthernCross”
doaventińskiegosystemu,„Dewdrop”byłazaładowanaigotowadostartu.
– Jesteś pewien, że masz wszystko, czego potrzeba? – zapytał Corwin stojąc
wraz z Justinem w niewielkiej odległości od „Dewdrop”, przyglądając się, jak
ostatniładuneksprzętuznikawlukutowarowym.
–Poradzimysobie–odpowiedziałJustinzlodowatymspokojem.
Corwinzerknąłnaniegozukosa.Jaknaczłowieka,którywłaśniestraciłcórkę–
zginęłalubbyłauwięziona–Justinbyłzdecydowaniezbytspokojny,atodość
poważnieniepokoiłoCorwina.Cokolwiektamtenczułwzwiązkuzlosemcórki,
niezdrowo było dusić to w sobie bez końca. Będzie to musiało w jakiś sposób
dojśćdogłosu…ajeśliJustinwstrzymywałswójgniewpoto,bywyładowaćgo
naQasamanach,zapowiadałotonaprawdękrwawąjatkę.
–Cośsięstało?–zapytałJustin,wciążprzyglądającsięzaładunkowi.
Corwinzacisnąłusta.
–Myślałemwłaśnieotwoichludziach–zaimprowizowałnapoczekaniu.–Dość
szybkosporządziłeślistę.Nadaljesteśpewien,żetotychwłaśniechcesz?
– Widziałeś akta – powiedział Justin. – Czterej weterani z ostatniej misji na
Qasamę, osiem młodych, lecz doświadczonych Kobr mających imponujące
wynikiwpolowaniunakolczastelamparty.
–Alebezprzygotowaniawojskowego–przypomniałCorwin.
–Mamysześćdni,bytozmienić–odparłbrat.
–Tak.–Corwinwziąłgłębokioddech,aleJustinwpadłmuwsłowo.
– Chyba ci jeszcze nie podziękowałem za to, że załatwiłeś mi u Chandlera
odpuszczenietychzmyślonychzarzutów–wyznałbezemocji.
–Niemaproblemu.–Corwinwzruszyłramionami.–Taknaprawdętoniemieli
wyboru.
Justinkiwnąłgłową,zgadzającsięlubtylkoprzyjmującfaktdowiadomości.
– Doceniam także to, że nadstawiłeś za mnie karku w tej nowej sprawie.
Gdybymmiałsiedziećnamiejscuprzeznastępnedwatygodnie…byłobybardzo
ciężko.Wtensposóbprzynajmniejmogęcośzrobić.
– Tak. Hm… spodziewam się, że wiesz, że jeśli Jin… to znaczy, jeśli nie
przeżyła…tozemstanaQasamanachniewielepomoże.
– To zależy od tego, co się z nią stało, nieprawdaż? – odparł Justin. – Jeśli

background image

zginęławkatastrofie…toczęśćwinyspadnienaTroftów.Toonitwierdzili,że
wahadłowiec oszuka czujniki Qasaman. Ale jeśli Jin złapano… – Jego twarz
stwardniała. – Danie Qasamanom nauczki nie przywróci Jin, ale być może
zapobiegnieśmiercizichrąkczyjegośdziecka.
Corwinprzygryzłwargę.
–Pamiętajtylko,żemaszjeszczedwiecórki–przypomniałcicho.–Postarajsię
donichwrócić,dobrze?
Justinskinąłpoważniegłową,ajegoustadrgnęływsłabymuśmiechu.
–Niemartwsię,Corwin.Qasamanieniebędąnawetwiedzieli,coichtrafiło.–
Podrugiejstronieklapalukutowarowego„Dewdrop”zatrzasnęłasięzgłuchym
uderzeniem.
–No,towszystko,czasiść.Pilnujnaszychspraw,dobrze?
Wymienił z Corwinem krótki, niemalże zdawkowy uścisk i w chwilę później
zniknął,wchodzącporampiedogłównegowejścia„Dewdrop”.
„Niebędąnawetwiedzieli,coichtrafiło”.ZdaniewypowiedzianeprzezJustina
wirowało mu w głowie… i stojąc samotnie, Corwin wzdrygnął się na myśl o
kłamstwie zawartym w tych słowach. Justin upewni się, że Qasamanie będą
wiedzieli,coichtrafiło.
Coichtrafiłoizaco.
Zastanowiłsię,czywłaśnieprzedchwiląniewysłałswojegobratanaśmierć.Jak
przedtemswojąsiostrzenicę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4 Wojna kobry Timothy Zahn
3 Synowie Kobry Timothy Zahn
6 Tajemnica Kobry Timothy Zahn
Timothy Zahn Cykl Kobry (5) Transakcja Kobry
Zahn, Timothy Kobra 05 Transakcja Kobry
Zahn Timothy Kobra 05 Transakcja kobry
Timothy Zahn Cykl Kobry (4) Wojna Kobry
Timothy Zahn Kobra 06 Tajemnica kobry
Timothy Zahn Kobra 04 Wojna kobry
Timothy Zahn Cykl Kobry (2) Kobry Aventiny
Timothy Zahn Cykl Kobry (3) Synowie Kobry
Timothy Zahn Kobra 02 Kobry aventiny
Timothy Zahn Kobra 03 Synowie kobry
2 Kobry Aventiny Timothy Zahn
Timothy Zahn Cykl Kobry (6) Tajemnica Kobry
Timothy Zahn Gambit Pionka (m76)
Timothy Zahn Wyzwolenie 01 Czarne Komando

więcej podobnych podstron