background image

Mika Waltari 

 

Arne wraca do domu 

(przełożył: Zygmunt Łanowski) 

background image

 

J

eden z sublokatorów, palacz kolejowy, wszedł do kuchni, rozczochrany i bez 

marynarki. Obojętnie rzucił na stół kopertę: 

— Ma pani list. Pewnie od syna, bo znaczek amerykański. 

Stara  pani  Matson  porwała  list  zartretyzowanymi,  drżącymi  z  niepokoju 

palcami. Podniosła go  do mętnych oczu i szydełkiem otworzyła niezdarnie kopertę... 

„Moje okulary, gdzie są moje okulary..." jąkała się, nie zauważywszy, że sublokator już 

wyszedł.  Szukała  ich  po  omacku  na  stole,  na  krzesłach,  obijając  się  w  pośpiechu  o 

komódkę.  Znalazła  je  na  parapecie  okna,  włożyła  niezgrabnie  na  nos,  trzęsącymi  się 

dłońmi  chwyciła  szkło  powiększające  i  sylabizując  odczytała  parę  krótkich  wierszy. 

Nie,  nie  odczuła  ich  zgryźliwego  tonu,  ukrytej  w  nich  opryskliwości.  Oczy  jej 

rozszerzyły  się,  złapała  się  za  serce  i  niemal  wykrzyknęła:  „Arne  wraca!"  —  ,.Arne 

wraca..." powtórzyła ciszej jak gdyby zdumiona swoją nagłą radością. 

Potem  opadła  znów  na  krzesło  kurczowo  zaciskając  dłonie,  z  oczyma  pełnymi 

łez  —  „dzięki  Ci,  dobry  Boże,  dzięki  Ci,  dzięki!"  —  Arne  wraca  do  domu  po  blisko 

ośmiu latach, wszystko znowu będzie dobrze. Arne weźmie ją do siebie, Arne to dobry 

syn, nigdy nie powiedział matce złego słowa. 

Może  to  jednak  nieprawda,  może  coś  źle  odczytała?  Choć  niechętnie,  musi 

jednak pójść do pokoju sublokatorów. 

Nie  zwraca  uwagi  na  nie  posłane  łóżko  i  brudne  garnki  na  krzesłach.  „Może 

Viljanen  będzie  taki  dobry  i  przeczyta  mi  list,  bo  ja  prawie  ślepa"  —  prosi  pokornie. 

Trudno  jej  wypuścić  z  rąk  drogocenny  list  i  oczy  jej  biegną  za  nim  z  zazdrosną 

czułością.  Ale  to  najprawdziwsza  prawda  —  Arne  wraca  do  domu.  Radość  przenika 

staruszkę  rozkosznym  bólem,  przyprawia  o  drżenie  kolan.  Pani  Matson  musi  na 

chwilę przysiąść. 

Ale  zaraz  spiesznie  zawiązuje  chustkę  na  głowie.  Chce  wyjść,  opowiedzieć  o 

radości,  jaka  ją  spotkała,  podzielić  się  z  wszystkimi  swoim  zwycięstwem.  Żona 

dozorcy  szoruje  schody,  nie  usuwa  jej  się  z  drogi.  Pani  Matson  prostuje  grzbiet  i 

sztywno stąpając mówi tonem niemal oskarżycielskim: 

— Mój syn wraca... 

Jak  wróci  Arne,  da  nauczkę  temu  nicponiowi  dozorcy  i  jego  niedobrej  żonie. 

Zawsze  traktują  ją  tak  bezczelnie,  twierdzą,  że  sublokatorzy  się  łajdaczą,  i  na  zebra-

niach  spółdzielni  grożą  jej  eksmisją.  Arne  zabierze  ją  stąd  do  nowego,  pięknego 

background image

mieszkania  z  parkietami.  Arne  poszuka  dla  niej  służącej,  która  będzie  słuchać  jej 

poleceń i pokornie mówić: „Tak, proszę pani, zaraz, proszę pani!" 

— Aha, i pani Matson spieszy się pewnie na statek?!  

Dozorczyni  śmieje  się  złośliwie  opryskując  jej  stopy  brudną  wodą.  Staruszka 

mija ją dumnie, szukając po omacku poręczy schodów w mroku klatki schodowej. W 

sercu odzywa się niepokój, a może istotnie Arne przyjechał już do miasta, może statek 

jego  już  wpłynął  do  portu  i  ona  nie  zdąży  na  powitanie.  Za  parę  tygodni  —  pisał 

wprawdzie Arne w liście, ale list był przecież długo w drodze — i niech się mama nie 

trudzi  do  przystani  —  pisał  —  ale  przecież  matka  musi  wyjść  przywitać  swego 

jedynaka. Czy tylko zdąży to uczynić? 

Chciała  najpierw  pójść  do  córki,  opowiedzieć  nowinę,  puścić  w  niepamięć 

rozgoryczenie, które wzbudza w niej opryskliwość i szorstkość córki. O tak, gdy Arne 

wróci, powie Kylli kilka słów prawdy, dlaczegoś nie pomogła starej matce — powie — 

nie  odwiedzała  jej  częściej  Kylli  twierdzi,  że  matka  jest  postrzelona,  wstydzi  się  jej, 

łaje ją. Teraz Arne wraca do domu, trzeba Kylli o tym opowiedzieć. 

Ale dręczy ją zbyt wielki niepokój, najpierw pójdzie jednak do portu. Zobaczy, 

czy  statek  przypadkiem  już  nie  przyszedł.  Jedzie  tramwajem,  ale  wsiadła  do 

niewłaściwego wozu, spłoszona przesiada się na łeb na szyję,  potykając  się,  a gdy po 

omacku  szuka  pieniędzy,  z  otwartej  torebki  wysypują  się  monety,  lecz  ona  tego  nie 

widzi. A gdy się orientuje, wie, że ją znowu okradli, wszyscy ją okradają, konduktorzy 

tramwajowi, ludzie, z którymi się styka, dozorczyni, sublokatorzy, którzy uciekają nie 

zapłaciwszy  komornego,  mieszkanie  tonie  w  brudzie.  Ale  wraca  Arne.  Arne  ukarze 

wszystkich, którzy ją gnębili. Łzy płyną staruszce po zwiędłych policzkach, trzęsie się 

siwa, pochylona głowa. 

W  porcie  wieje  zimny  wiatr,  a  przy  nabrzeżu  nie  ma  żadnych  statków,  jak 

okiem  sięgnąć  rozpościera  się  biała,  skuta  lodem  zatoka.  Staruszkę  ogarnia  lęk.  Jak 

ten  amerykański  liniowiec  tutaj  dopłynie,  może  ugrzązł  gdzieś  tam  zamarznięty  w 

lodach? W końcu przypomina sobie, że istnieją przecież lodołamacze, które pomagają 

statkom  dostać  się  do  portu,  przeprowadzą  go  jakoś  przez  lody.  Ale  żadnego  statku 

nie  widać.  —  Czeka  mimo  to,  chodzi  po  nabrzeżu  w  zimnych  podmuchach  wiatru, 

dumnie odpiera zdziwione spojrzenia napotkanych ludzi, czeka na swego syna. Dłonie 

i  stopy  drętwieją  jej  z  zimna,  zaczynają  dolegać  schorowane  nogi.  Ogarnia  ją 

rozczarowanie, nie ma chyba jeszcze nadziei na przybycie, statek przyjdzie dopiero za 

kilka tygodni. A gdyby tak mimo wszystko pójść do Kylli, opowiedzieć... 

background image

Kylli jest w sklepie, za ladą, przed nią otwarte pudełka z pończochami, wygląda 

znudzona i zniecierpliwiona. 

— Co się stało, mamo... Szefowa nie lubi jak mama przybiega do sklepu. Niech 

no mama nie robi głupstw i nie lata po takim zimnie i marznie, tylko idzie do domu. 

Przyjdę znowu w niedzielę i posprzątam. 

Pani  Matson  brak  tchu,  łapie  się  za  serce.  Wreszcie  mówi  na  wpół  szeptem,  z 

rozwartymi  oczyma,  wilgotnymi  od  szczęścia  i  niemal  pozbawionymi  wyrazu:  „Arne 

wraca niedługo". 

Kylli  nie  chce  jej  uwierzyć.  Od  tylu  lat  już  przecież  mama  wciąż  tylko  o  tym 

mówi. Wyobraża sobie, że jak Arne wróci do domu, to wszystko się odmieni. Posyłała 

go  do  szkół,  chciała,  żeby  studiował,  Arne  wziął  pożyczkę  i  wstąpił  na  prawo,  ale 

okazał  się  wałkoniem,  i  kiedy  nic  z  tych  studiów  nie  wyszło,  wyjechał  w  końcu  do 

Ameryki. Kylli jest rozgoryczona na brata. 

— E tam, bzdury mama plecie... 

—  Nie,  nie,  Arne  przysłał  list,  że  już  wkrótce  przyjedzie.  —  Patrzy  na  córkę  z 

triumfem, niemal karcąco. Lecz Kylli mówi kwaśno: 

— Lepiej, żeby został tam, gdzie jest. Narobi tu tylko kłopotów, no i naturalnie 

trzeba  będzie  go  utrzymywać.  Niech  już  mama  idzie  spokojnie  do  domu.  Torebka 

znowu otwarta. Mama jest bez głowy, powinno się mamę wziąć pod kuratelę. 

Pani  Matson  wraca  do  siebie.  Jest  bardzo  zmęczona,  jej  wątłe  ciało  nie  może 

już  wszystkiemu  podołać.  A  do  jej  radości  domieszała  się  kropla  piołunu.  Karmi  się 

swoją  fantazją,  żyje  tylko  jedną  myślą,  mruczy  cicho  pod  nosem,  krzątając  się  po 

mieszkaniu,  rozpiera  ją  niespodziane  szczęście.  Wszystko  będzie  dobrze.  Arne  ma 

pieniądze. Arne jest wielkim panem. Arne przyjedzie z pewnością w pięknym futrze, z 

wieloma walizkami, przywiezie matce jedwabną apaszkę i broszkę. Arne to dobry syn. 

Płyną dni. Pani Matson odgrzewa mleko i moczy suche skórki od chleba, żuje 

zimne  kartofle.  Jak  Arne  przyjedzie  —  o,  wtedy  gosposia  będzie  gotować  dobre  i 

smaczne  dania  —  pani  Matson  zasiądzie  w  fotelu  na  biegunach,  w  koronkowym 

czepeczku,  z  ciepłą  poduszką  pod  stopami.  —  Dręczy  ją  niepokój,  mimo  osłabienia 

usiłuje  sprzątać  mieszkanie,  wywleka  na  balkon  pierzyny  do  wietrzenia,  mętnymi 

oczami wypatruje po kątach i zamiata, kurz unosi się chmurą, przyprawia ją o kaszel, 

a po chwili znowu osiada na podłodze. Sublokatorzy wyśmiewają się z niej, a bywa, że 

i klną, gdy ich rano budzi, żeby — wyobraźcie sobie — posprzątać. 

background image

Tak mija parę tygodni, a pani Matson nie sypia już nocami. Budzi się co chwila, 

wstaje z łóżka i owinięta kołdrą siada w bujaku i mruczy coś cicho pod nosem, patrzy 

na  grę  cieni  na  oknach,  ze  zdumieniem,  niemal  z  zakłopotaniem.  A  we  śnie  widzi 

Arnego,  swego  małego  synka,  swego  dużego  dobrego  chłopca.  Nie  pamięta  już 

synowskiej  niechęci  i  gniewu,  jego  twardych  słów.  Nie,  w  pamięci  Arne  pozostał  dla 

niej na zawsze dobry. 

Zawsze  był  dobrym  synem,  nigdy  nie  powiedział  matce  złego  słowa  — 

opowiada  sąsiadkom,  które  czasem  zbierają  się  na  pogawędki  u  niej  w  kuchni,  żeby 

chwilę  odsapnąć.  Pani  Matson  częstuje  je  kawą,  stała  się  hojna,  rozrzutna,  kupuje 

ciastka i nie miesza już do kawy cykorii. Arne wróci niedługo. Kobiety pytają ją, co też 

Arne  robił  w  tej  Ameryce,  ale  ona  nic  nie  wie,  nie  rozumie  się  na  takich  sprawach. 

Wygrzebuje  skądsiś  kilka  listów,  które  przyszły  w  ciągu  tych  lat.  Arne  pisał  to  z 

wyrębu  lasów,  to  z  budowy  mostu,  to  z  kopalni  miedzi.  Niespokojny  duch, 

przewędrował  cały  ogromny  kontynent.  Przodownikiem  był,  naturalnie,  majstrem 

albo inżynierem, a może sam odkrył jakąś kopalnię. Sąsiadki szturchają się nawzajem 

w bok i chichocą na schodach. Stara Matsonowa całkiem zwariowała. 

A  ona  coraz  częściej  biega  do  portu,  choć  nie  waży  się  nikomu  do  tego 

przyznać,  łazi  tam  trzęsąc  się  na  mrozie.  Kylli  bardzo  by  się  gniewała,  beształaby  ją 

głośno, gdyby się o tym dowiedziała. Pani Matson ogląda się bojaźliwie, ale czeka na 

syna.  I  mija  wiele  tygodni,  matka  niepokoi  się  coraz  bardziej,  tyle  było  burz,  może 

statek zatonął, Ameryka jest tak daleko. Znowu musi pobiec do portu. 

Aż  raz,  późnym  wieczorem,  gdy  już  nie  spodziewa  się  nikogo,  nagle  ktoś 

dzwoni do drzwi. Na progu staje wysoki, obcy mężczyzna, pani Matson wpatruje się w 

niego mętnymi oczyma, jest coś znajomego w postawie, w twarzy... Dotyka ręką serca. 

— To ty, Arne? 

—  Tak,  to  ja...  —  Syn  wchodzi  do  przedpokoju,  zdejmuje  wytartą  jesionkę, 

stawia w kącie walizkę. 

Pani  Matson  biega  po  kuchni  jak  spłoszona  kura,  nogi  plączą  się  pod  nią, 

załamuje ręce, łzy zasłaniają jej oczy. 

— Arne, Arne, więc jednak przyjechałeś, jaka radość dla starej matki, wróciłeś 

do domu! 

Twarz  syna  wychudła,  rysy  stwardniały,  w  kącikach  ust  kryje  się  gorycz,  oczy 

biegają  niespokojnie.  Patrzy  na  brudną  kuchnię,  nieświeża  pościel  cuchnie,  wyraz 

background image

odrazy pojawia się  na  jego obliczu. Patrzy na matkę, na wpół zwariowaną staruszkę, 

patrzy, dławiony niechęcią. 

— Znajdzie mama dla mnie coś do zjedzenia? Przyjechałem pociągiem z Abo... 

Staruszka  usiłuje  zgotować  kawy,  przyrządza  kanapki.  Najchętniej  pobiegłaby 

do  sąsiadów  coś  pożyczyć,  ale  syn  jej  nie  pozwala.  Wstydzi  się,  że  jest  głodny, 

rodzinne  miasto  wydaje  mu  się  obce,  instynktownie  czuje,  że  i  tutaj,  rządzi  to  samo 

gorzkie,  bezlitosne  życie,  które  jak  mur  stanęło  na  przeszkodzie  jego  wysiłkom  w 

obcym kraju. Nic nie  pomogą, dom, we wspomnieniach tak ciepły, jest tylko brudną 

norą, matka — zbzikowana, siostra — wroga. 

— Niech mama da spokój. 

Staruszka  chce  go  uścisnąć,  dotknąć  policzków  wyschniętymi  wargami. 

Odsuwa  ją  szorstko  od  siebie.  Nogi  uginają  się  pod  nią,  siada,  nic  nie  rozumiejąc. 

Arne jest pewnie zmęczony, jutro, jutro zacznie się nowe życie. 

— Mama pościeli dla mnie na podłodze... 

Staruszka  jest  zdetonowana,  przecież  jej  syn  nie  może  tutaj  spać,  pójdzie 

naturalnie do eleganckiego hotelu i załatwi wszystko stamtąd. — Tu? Na podłodze?! — 

patrzy na syna oszołomiona. Wszystko jest inaczej, niż się spodziewała, Arne nie ma 

futra  ani  dużych  waliz,  może  nawet  nie  przywiózł  żadnego  prezentu  z  zagranicy. 

Czuje,  jakby  coś  w  niej  pękało,  mąci  jej  się  w  głowie.  Coś  tam  jeszcze  porządkuje 

obolałymi palcami, myśli o sąsiadkach, o dozorcy. Nie, lepiej nie myśleć! 

Syn  już  śpi  na  podłodze,  ze  zmęczoną,  pełną  goryczy  twarzą.  Matka  nie  może 

zasnąć. Odczuwa jakiś dziwny lęk, zwątpienie — wstaje w nocy, owija się kołdrą, siada 

na  brzeżku  krzesła  i  kołysze  wolno  ciałem,  mrucząc  coś  półgłosem  do  siebie. 

Ostatkiem  sił  czepia  się  swoich  zwidzeń.  Arne  wrócił,  jutro  zacznie  się  nowe  życie. 

Arne to dobry syn, nie powie nigdy matce złego słowa... 

A  jest  tak  wychudła  i  lekka,  że  syn  nie  budzi  się  nawet,  gdy  matka  niemal 

bezszelestnie  osuwa  się  z  krzesła  i  spada  na  podłogę  bez  życia,  niczym  kłąb 

łachmanów.